266

Talmud: skalpel który wykrwawia Bliski Wschód – pastor Ted Pike W Starym Testamencie Bóg nakazuje Hebrajczykom wypędzić nikczemnych Kananejczyków ze swojej ziemi obiecanej. Kananejska kultura przepełniona była składaniem w ofierze niemowląt, zboczeniami seksualnymi, bałwochwalstwem i okultyzmem. Bóg wiedział, że zasada zerowej tolerancji wobec kananejskiego zła była jedynym sposobem na ocalenie hebrajskiego monoteizmu. Tylko wtedy mógł on przygotować miejsce dla Jezusa Chrystusa, zbawiciela wszystkich w niego wierzących. Choć Bóg stosował surowe metody wobec religii pogańskich, Stary Testament jest pozbawiony rasizmu: przekonania o tym, że inni są z natury źli, zdegenerowani i człekokształtni. Król Dawid pochodził od Żyda Boaza i Ruth, pobożnej Gojki. W armii Dawida służyli prawi Goje, tacy jak Uriasz Hetyta. Dawid był również przyjacielem sydonickiego króla Hirama, który miał duży udział w budowie świątyni Salomona. Do hebrajskiej społeczności przyjmowano gojowskich konwertytów takich jak Rahab.

Faryzeusze przynoszą rasizm do Izraela W Izraelu nie było rasizmu do czasu kiedy do Judei przybyli z Babilonu pisarze i faryzeusze kilka stuleci przed Chrystusem. To oni natchnęli żydowską religię i kulturę ideą, że Goje są moralnie gorsi i zanieczyszczają rasę. Stary Testament nie mówi nic takiego, ostrzega tylko przed wpływem gojowskiego bałwochwalstwa na Hebrajczyków. Faryzeusze wprowadzili do judaizmu pojęcie wyższości rasowej, o której nie ma nic w Starym Testamencie. W wyniku tego żydzi w czasach Chrystusa byli wielkimi rasistami, przekonanymi o nieodłącznej wyższości nad gojowskimi „psami”. Dobry żyd nawet nie rozmawiał z Samarytaninem. Jeśli Goja pobito, obrabowano i wrzucono do rowu, pobożny żyd, w obawie przed staniem się „nieczystym” przechodził na drugą stronę ulicy.

Talmud czci rasizm jak świętość Na nieszczęście rasistowska rewolucja faryzeuszy została umieszczona w Talmudzie Babilońskim, ogromnym, bezładnym zbiorze faryzejskiego prawa. W dzisiejszych czasach Talmud wraz ze swoim mistycznym towarzyszem, Zoharem lub kabałą, stanowią największe duchowe, etyczne i prawne przewodniki dla posłusznych żydów. Mają znacznie większe znaczenie dla takich żydów niż Stary Testament. Znany żydowski autor Herman Wouk tak komentuje przewagę Talmudu nad wszystkimi odmianami judaizmu: „Do dnia dzisiejszego Talmud jest krwią krążącą w sercu żydowskiej religii. Wszelkie przestrzegane przez nas prawo, zwyczaje czy obrzędy są zgodne z Talmudem. To jest nasze powszechne prawo”.

Rasizm w Izraelu Świat zastanawia się, dlaczego obecnie w Izraelu, wcześniej prześladowani żydzi stali się prześladowcami. Wykształceni religijni żydzi, zwłaszcza w rządzie i wśród ultra-ortodoksyjnych osadników na Zachodnim Brzegu, traktują Palestyńczyków dożo gorzej niż traktowaliby zwierzę. Weteran filmowiec James Longley, w filmie „Gaza Strip” (Strefa Gazy) obrazowo dokumentuje jak izraelscy żołnierze strzelają w głowy arabskich dzieci za popełnienie zbrodni jaką jest rzucanie kamieniami. Kiedy filmował, izraelski helikopter zrzucał pojemniki z ogłupiającym gazem nerwowym na mieszkańców Gazy. Tak jak Sowieci czynili to w Afganistanie, izraelscy żołnierze zostawiali w zabawkach na ziemi miny-pułapki po to, by rozrywały ciekawe dzieciaki. Wyjaśnienie takiego zachowania znajduje się w Talmudzie. Uczy on poczucia wyższości i boskiego prawa żydów nad Gojami: żyd jest święty z powodu rasowego przymierza Boga z Izraelem. Według Talmudu, Goje są nieczyści gdyż odwrotnie do żydów, nie byli obecni na górze Synaj. Przez stanie na górze, żydzi zostali na zawsze oczyszczeni od pożądliwych myśli. W artykule pt. „Goje” Encyklopedia Żydowska podsumowuje opinię Talmudu nt. przewagi żydowskiej moralności: „Talmud komentuje nieprawdomówność Gojów… i przeciwstawia ją z reputacją żyda: pozostałość po Izraelu nie będzie dokonywać niemoralnych czynów ani mówić kłamstw; ani w ich ustach nie będzie oszukańczego języka…talmudyczni autorzy mówią, że ‘tylko Izraelczycy są ludźmi’… Gojów zaklasyfikowali nie do ludzi lecz barbarzyńców”. Rabin Johanan ben Zakki mówi, że jeśli ktoś naucza Goja Talmudu, „zasługuje na śmierć”. Judah Ben Illai zaleca dzienną recytację błogosławieństwa: „Błogosławiony jesteś ty… który nie stworzyłeś mnie Gojem”. Żydzi są tak święci, jak mówi Talmud, że „kto uderzy w policzek żyda, to tak jakby zaatakował boską wszechobecność „.

Talmud dehumanizuje Arabów Ludzkość jest zszokowana tym jak izraelskie wojsko kryminalizuje arabską młodzież, często zabijając ich strzałem jakby byli gorszymi ludźmi. I tak właśnie Talmud uczy żydów jak traktować gojowskie dzieci. „Talmud pozostawia poza prawem problem Gojów (lub dzieci) jakby były bydłem”. Podczas palestyńskiej intifady w Gazie w 1988 roku, świat był przerażony tym, że izraelscy żołnierze spalili żywcem czterech palestyńskich chłopców. Ale Talmud sankcjonuje żydowskie mordy Gojów. Talmud mówi: „jeśli żyd wrzuci sąsiada do dołu, w którym jest drabina, potem spieszy się by ją usunąć, nie odpowiada za śmierć swojego sąsiada”. Żyd może przepchać duży kamień i położyć go na otworze do dołu, gwarantując w ten sposób, że ofiara nie przeżyje. Zgodnie z Talmudem, „ci którzy odrzucają Torę i izraelskich proroków, jak mówi prawo, powinni być zabici, a ci którzy mają władzę nad życiem i śmiercią powinni ich zabić, a jeśli nie można tego dokonać, powinni być doprowadzeni do śmierci podstępnymi metodami”. Zbrodnicza nienawiść wobec Gojów aż kipi na stronach Talmudu. Żydowska Encyklopedia cytuje jednego z najbardziej szanowanych rabinów, Simeona ben-Yohai: „Najlepsi spośród Gojów zasługują na śmierć”.

Jak ważny dla żydów jest Talmud obecnie? Jak ważna jest obecnie dla żydów średniowieczna żądza krwi? Większość żydów w Ameryce prawdopodobnie nigdy nie czytała Talmudu, ani nawet nie słyszała o rabinie ben-Yohai. Dla większości zasymilowanego amerykańskiego żydostwa, judaizm to wspieranie Izraela i spraw lewicowych i nakłada głównie obowiązki społeczne, a nie duchowe.

Ale zupełnie inaczej jest w Nowym Jorku, a zwłaszcza w Izraelu. Obecnie w Izraelu podczas religijnego świeta Lag Ba Omar, dziesiątki tysięcy ortodoksyjnych żydów zbierają się w Meronie, tradycyjnym miejscu pochówku Yohai, gdzie honorują jego pamięć śpiewem, tańcem i wezwaniami do działania. Encyklopedia Judaica opisuje ben Yohai jako jednego z gigantów wszechczasów judaizmu.

Daleko od bycia nieaktualnym, wołanie ben Yohai do rzezi „najlepszych z Gojów” to tekst talmudyczny, który uzasadnia izraelską politykę zabijania niewinnych Arabów, w tym dzieci. Rządowa instrukcja dla nowoczesnych izraelskich żołnierzy zawiera podsumowanie nauczania ben Yohai: „W wojnie, gdy nasze siły burzą wroga, pozwala im się, a nawet nakazuje przez Halakah zabijanie nawet dobrych cywilów, tzn. cywilów, którzy są pozornie dobrzy.” Talmud wyraźnie robi więcej niż dehumanizuje Palestyńczyków. Również dehumanizuje wykształconych i religijnych żydów, którzy kierują się zbrodniczym rasizmem. Talmud to skalpel wykrwawiający Bliski Wschód.

Żydowska Kabała mówi, że żydzi są boscy Mistyczny Zohar, lub kabała, podobnie jak Talmud, przez ortodoksyjnych żydów uważany jest za zainspirowany przez Boga, a jego autorytet jest równy Talmudowi. Wielu ultra-ortodoksyjnych żydów, takich jak przeważają obecnie w Izraelu, uważa go nawet za ważniejszy. W Zohar wszędzie powtarza się ideę, że żydzi są boskimi, świętymi istotami, kluczowymi dla istnienia świata. Goje natomiast są demoniczni i mniej niż ludzcy. Zohar mówi: „Żyjąca dusza” odnosi się do Izraela, który ma żywą duszę na wyższym poziomie, a „bydło i pełzające rzeczy” i „bestia ziemi” odnoszą się do innych, którzy nie są „żyjącą duszą”. Zohar mówi: „osioł” oznacza nie-żyda, który ma być zbawiony przez złożenie ofiary z jagnięcia, który jest rozproszonym domem Izraela”. Ale jeśli odmówi zbawienia, rozwal mu czaszkę… oni powinni być usunięci z księgi żywych”. Zgodnie z Zoharem, Bóg nagradza żydów za mordowanie tych, których Izrael uważa za bałwochwalców. „W pałacach czwartego nieba są ci, którzy opłakiwali Syjon i Jerozolimę, oraz wszyscy ci, którzy niszczyli bałwochwalcze narody, a ci, którzy zabijali ludzi czczących bożków odziani są w szkarłatne ubrania by ich można było rozpoznawać i szanować.” Jedynie niszcząc Gojów, jak mówi Zohar, Izrael może odzyskać swoją predestynowaną pozycję jako obecnej bożej chwały na ziemi. Zohar nazywa Gojów „Amalekitami”. Jego typowy fragment mówi: „Oni spowodowali zniszczenie świątyni… więc kiedy ukaże się Bóg, zostaną zniszczeni… Ale zbawienie nie dokona się do czasu wyeliminowania Amalekitów.” Obecnie izraelska elita polityczna i religijna powszechnie nazywają Palestyńczyków Amalekitami. Do czasu ostatecznego podboju Gojów, jak mówi Zohar, Izrael musi stosować wszelkie środki w celu zapewnienia sobie zwycięstwa.

Żydowska odpowiedź na krytycyzm Talmudu i kabały Jak odpowiadają żydowskie elity na oskarżenia o rasizm w najświętszej literaturze judaizmu? Zwodniczo. Ale robią to z czystym sumieniem, gdyż Talmud mówi: „pozwala się na oszustwo wobec Goja.” Co roku w przeddzień Jom Kippur religijni Żydzi odmawiają modlitwę Kol Nidre, która rozgrzesza ich z każdego obowiązku powiedzenia prawdy Gojom w rozpoczynającym się roku. W odpowiedzi na krytycyzm, rabini zwykle informują Gojów, że Talmud dzieli się na dwie kategorie: Hagada – niepotwierdzone nauki nie obowiązujące żydów, oraz Halaka – prawo talmudyczne. Twierdzą, że fragmenty przedstawiane przez „antysemitów” pochodzą z Hagada, których odbieganie od zasad jest nietypowe dla Talmudu w odniesieniu do prawdziwej miłości i wielkoduszności wobec wszystkich ras i religii. Nic nie może bardziej mijać się z prawdą.

Co jest obecnie wiążące dla żydów? Najpewniejszym sposobem na określenie czy tekst pochodzi z Halakah jest czytanie Talmudu w oryginale i przekonanie się czy jest on potwierdzony w Misznie, rozstrzygającym prawie mówionym faryzeuszy. Można też skonsultować Encyklopedię Żydowską dostępną w większości miejskich bibliotek. Opublikowana w 1905 roku, jeszcze przed ekumenicznym „braterstwem” chrześcijan i żydów, pominęła prawdę o judaizmie, encyklopedia szczerze mówi czego uczył żydów Talmud na przestrzeni historii. W jej artykułach o „władzy”, „Gojach”, „Jezusie”, „chrześcijaństwie”, „Talmudzie” i „kabale”, potwierdza, że każde talmudyczne twierdzenie lub fragment, który tu cytuję znajduje się w Halakah lub prawie talmudycznym. Czy wszyscy chodzący do synagogi żydzi w Ameryce przestrzegają nagannych zasad Halakah zawartych w Talmudzie? Oczywiście, że nie. Ale ortodoksyjne władze rabiniczne, zwłaszcza w Izraelu, mówią, że prawdziwi żydzi uhonorują każdą część świętego, nieomylnego Talmudu.

Żydowscy fanatycy chcą położyć kres „nietolerancji” Analizując rasistowskie akcenty Talmudu i Zoharu, jest zadziwiające, że postawa żydowskich organizacji zajmujących się „swobodami obywatelskimi” usiłuje położyć kres rasizmowi. Organizacje takie jak ADL/B’nai B’rith, Southern Poverty Law Center (Ośrodek Prawny Południowego Ubóstwa), People for the American Way (Naród za Ameryką) i ACLU są całkowicie lub w większości zdominowane przez żydów. Grupy te nigdy nie sprzeciwiają się rasizmowi zawartemu w judaizmie. Zamiast tego, oskarżają większość chrześcijańskiej społeczności o „nietolerancję”, „homofobię” czy „antysemityzm”. Twierdzą, że taki fanatyzm jest wystarczającym pretekstem do wymuszania zmian w zachowaniu chrześcijan, podkreślając „szacunek dla różnorodności” a nawet wprowadzenie prawa przeciwko nienawiści na całym świecie. Co za bezczelność – prawdziwi rasiści, zwolennicy faryzeuszy, mianują się na czyścicieli światowego rasizmu! Ta bezczelność i iluzja powinny przypominać nam o ciągłej aktualności słów Jezusa: „Biada wam, pisarze i faryzeusze, hipokryci! Jesteście jak wybielone groby, które z zewnątrz wyglądają pięknie, a wewnątrz są pełne kości zmarłych i wszelkiego brudu”.

Naiwni chrześcijanie Chrześcijanie i konserwatyści chętnie wierzą, że judaizm jest tak nieszkodliwy jak każda inna religia, oraz że zapewnienia apologetów mogą być rozumiane dosłownie. Prawda jest taka, że istnieją bardzo dobre powody, dla których przywódcy żydowscy, a nawet liczni żydowscy świeccy wyraźnie angażują się w działania anty-chrześcijańskie, spory i prawodawstwo. Zwracajmy na to uwagę następnym razem, gdy słyszymy lub czytamy o najnowszym pozwie przeciwko symbolom Bożego Narodzenia, modlitwom w szkołach, kreacjonizmie biblijnym, itp. Prawie zawsze znajdziemy w nich nazwiska żydowskich prawników, organizacji, lub nawet żydowskich rodziców lub uczniów jako inicjatorów tego typu postępowań . Żydowskie działania anty-chrześcijańskie istnieją dzisiaj, ponieważ tysiące lat temu, faryzeusze gwałtownie sprzeciwili się Chrystusowi i przekonali większość żydów do ich przestrzegania. Taki antagonizm wobec Ewangelii tylko wzrasta. Obecnie istnieje przepaść między ortodoksyjnym judaizmem, stanowiskiem mniejszości światowego żydostwa i państwa Izrael, oraz judaizmem reformowanym („świeckim”), dużo większą częścią reprezentowaną przez ADL/B’nai B’rith. Ale oba wyznają Talmud i kabałę, oraz zazdrośnie strzegą swoich tajemnic przed ciekawskimi Gojami.

Z tego powodu miłujący wolność i cywilizację chrześcijańską powinni być podejrzliwi wobec tego, co mówią współcześni potomkowie faryzeuszy o swojej bardzo tajemnej religii. Powinniśmy stosować się do wypowiedzianego przed tysiącami lat ostrzeżenia Jezusa: „Strzeżcie się fermentu (nauk) faryzeuszy”. Pastor Ted Pike Tłumaczenie Ola Gordon

Erika Steinbach: pozostało się już tylko śmiać “Potęga pamięci” Eriki Steinbach większe zainteresowanie budzi do tej pory w Polsce niż u naszych zachodnich sąsiadów. Autorka stawia te same tezy co zwykle – że za wysiedlenia nie jest odpowiedzialny tylko Hitler, że Polska i Czechosłowacja “wykorzystały okazję” i tym podobne “mądrości”. Polskie media zaraz to podchwyciły i nawet pojawiły się informacje o tym jakoby Steinbach miała założyć własną partię, a ta rzekomo miałaby dysponować na starcie 15% poparcia. Szczerze mówiąc, większe szanse daję Ruchowi Poparcia Palikota. Naprawdę, wysiedlenia nie są z punktu widzenia Niemców kluczowym problemem, a młodych to już nie interesuje wcale – za wyjątkiem pewnie jakichś grup neofaszystowskich. Erika Steinbach jest trzymana przy życiu politycznie, bo ciągnie dla CDU głosy wypędzonych.

Jak Polska rozpętała II wojnę światową? Z zakresu tez historycznych, panią Erikę zgłosiłbym do programu “Mam talent!”, gdzie mogłaby dowodzić, że w gruncie rzeczy Niemcy są ofiarami wojny, bo przecież nie napastnikiem. Nie pamiętacie kto napadł na radiostację w Gliwicach?! A że Sztab Generalny miał przy okazji całościowy plan inwazji i zmobilizowane wojska gotowe do ataku – cóż, takie przypadki też się zdarzają. To jednak nie wszystkie argumenty. Erika Steinbach mogłaby bardziej podkreślić złożoną Francuzom ofertę wojny prewencyjnej. Zaproponował to Józef Piłsudski, po dojściu do władzy Adolfa Hitlera. Podobną wymowę miały deklaracje składane, a jakże, Francuzom, po remilitaryzacji Nadrenii (1936 rok). Czy to nie dowodzi wojennych nastrojów Polaków? Obalić demokratycznie wybrany rząd III Rzeszy? Plan pewnie wyglądał tak – Francja od zachodu, Polska od wschodu – Gdańsk, Wrocław i Szczecin do Rzeczpospolitej, a Niemców oczywiście wysiedlić! Nie dziwne, że Warszawa została słusznie ukarana. Hitler przejrzał też Polaków w 39, gdy zwiększyli stopień mobilizacji. Co prawda polscy historycy mogą tłumaczyć, że w kwietniu była to tylko odpowiedź na niemieckie groźby wojenne, a 1 września nie udało się skutecznie zmobilizować wojsk, transport zawiódł i wielu żołnierzy zginęło, nie docierając na front, ale dla Eriki Steinbach to dowód na agresywną polską politykę. Trzeba było w tym przypadku spełnić jedno z żądań Lenina z 1920 roku, gdy jego wojska maszerowały na Warszawę – rozbroić się, a potem “zobaczymy”. Nadgorliwość Polski w czasach appeasementu, po remilitaryzacji Nadrenii, anschlussie Austrii i konferencji monachijskiej – tyle hałasu o jakiś korytarz i Gdańsk, może też Śląsk. Przecież Joachim von Ribbentrop tłumaczył Polakom, że “Morze Czarne to też morze”, ale Polacy woleli zmusić Hitlera, by ten otworzył – jak to zgrabnie pani Erika ujęła – “puszkę Pandory”. Jako ciekawostkę należy podać, ze rodzina pani Steinbach również w tamtym czasie postanowiła, wraz z biurem podróży Wehrmacht, odwiedzić Polskę. Tym tropem dochodzimy do odpowiedzi na pytanie, kto jest winien wybuchu II wojny światowej. Historia w kursie przyspieszonym. Po wojnie zaś to oczywistość, że Polacy, gdy tylko mogli, nie tylko przejęli “ziemie odzyskane” i pozbyli się zbędnego balastu ludnościowego i kulturowego, w postaci Lwowa i Wilna. W ten sposób agresywna i nadgorliwa Polska, przez którą wybuchła II wojna światowa, stała się równocześnie jej największym zwycięzcą!

Jak to było z wysiedleniami? Na zakończenie tekstu kilka zdań na serio. Gdyby to zależało od Polaków, wzięlibyśmy Lwów i Wilno, taki plan miał zresztą premier Mikołajczyk. Z ziemiami niemieckimi, które otrzymaliśmy mieliśmy naprawdę niewiele wspólnego, ale te zmiany terytorialne wynikały z kilku przyczyn. Po pierwsze, Polska była wtedy pod kontrolą wojsk radzieckich, a rządzili – de facto – namiestnicy. Polska nie była podmiotem rozmów, a przedmiotem – w Teheranie, Jałcie, a przede wszystkim, Poczdamie. Decyzja o wysiedleniu Niemców została podjęta przez aliantów, więc pretensji nie należy mieć w kierunku Polski, a faktem jest również, że lepiej, gospodarczo i nie tylko, było dla Niemców trafić do RFN-u niż siedzieć w komunistycznej Polsce. Po drugie, Stalin lubił rozdawać to, co do niego nie należało. Kresy wschodnie już inkorporował i nie zamierzał ich zwracać, a rekompensata dla Polski na zachodzie miała jeszcze inny plus z jego punktu widzenia. Wbito w ten sposób klin między Polaków i Niemców, a gwarantem tej granicy stał się Józef Stalin, pozostając jednocześnie głównym rozgrywającym. Po trzecie, przesunięcie granic Polski i kontrola nad NRD były skutkiem radzieckiego, politycznego zwycięstwa w tej wojnie. Dla Stalina nie było problemu nie do rozwiązania i jeżeli skład etniczny w danym regionie był “nieodpowiedni” – żaden problem, od czego są pociągi? Polscy komuniści działali tak, jak i Moskwa nakazała, więc mówienie o tym, że Polacy “wykorzystali okazję” brzmi mało przekonująco, bo w wyniku wojny Polska straciła niepodległość.

Nie dokarmiać Steinbach! Papier cierpliwy, klawiatura jeszcze bardziej, więc każdy może sobie pisać to, co chce. Erika Steinbach powoli robi się naprawdę zabawna i może zniknęłaby z życia publicznego samoczynnie, gdyby nie polscy politycy i media, którzy bez przerwy podają podtopionej Steinbach rękę i wyciągają na powierzchnię – przy okazji publikacji, działalności Związku Wypędzonych czy składu fundacji mającej zbudować centrum przeciwko wypędzeniom. Tak w głębi serca, niemiecka polityk może być Polakom bardzo wdzięczna. Patryk Gorgol

Szkodliwość drugiego soboru watykańskiego Do Drugiego Soboru Watykańskiego kościół miał wielu wrogów zewnętrznych. Po Drugim Soborze Watykańskim kościół zyskał wielu wrogów wewnętrznych (duchownych którzy zajmują się szkalowaniem kościoła i niszczeniem katolicyzmu). Jedną z najważniejszych pozycji poświęconych destruktywnej roli drugiego soboru watykańskiego w kościele katolickim i dla społeczeństw katolickich jest publikacja Romano Amerio „Iota Unum” (wydana przez zacne prawicowe wydawnictwo Antyk Marcina Dybowskiego). Drugi Sobór Watykański doprowadził do laicyzacji kościoła, odejścia z kościoła wielu księży i świeckich, deprecjacji roli kapłanów, profanacji eucharystii, dominacji humanocentryzmu i odrzucenia teocentryzmu. Moderniści chcieli zastąpić wartości religijne (niosące ze sobą wyższe transcendentalne wartości) wartościami niższego rzędu niesionymi przez kulturę laicką. Celem modernistów stało się zastąpienie: postrzegania prawdy rozumem i emocjami, percepcją przez pryzmat emocji. Celem posoborowych modernistów była zmiana istoty katolicyzmu czyli faktyczne zniszczenie katolicyzmu. Modernistyczna zmiana oznaczała traktowanie dogmatów (fundamentu religii) jako symboli i przenośni, a nie jako faktów. Modernistycznych heretyków przed krytyką (świeckich wiernych ortodoksji katolickiej) broniła swoim autorytetem hierarchia. Doprowadziło to do rozpadu jedności doktrynalnej kościoła, fałszowania przez modernistów ewangelicznego przesłania, negowania prawdziwości treści biblijnych i sprowadzania ich tylko do metafor. Nowa modernistyczna liturgia stała się wyrazem tej niewiary w Ewangelie. Moderniści odrzucając dogmaty wiary zniszczyli też jedność kościoła (służyło temu odrzucenie łaciny). Nowa modernistyczna liturgia odarła obrzędy z sacrum i uczyniła liturgie całkowicie nie zrozumiała dla wiernych. Drugi Sobór Watykański inaczej niż inne sobory, które likwidowały zamęt doktrynalny, sam był źródłem zamętu. W wyniku soboru obniżył się autorytet papieża (w duchu posoborowym hierarchia i świeccy ignorowali wolę papieży), kościół przestał oddziaływać na świat (przez co świat popadł w demoralizacje i rozpadły się więzi społeczne). Zjawiskiem charakterystycznym dla posoborowego modernizmu stał się słowotok (manifestujący się na licznych konferencjach, zjazdach i dyskusjach).

Flirt z komunizmem W swej książce Amerio zwrócił uwagę że papież Jan XXIII otwierając sobór pod koniec 1962 roku stwierdził że współczesny kościół wolny jest od terroru władzy (a były to czasy powojennego trumfy terroru komunistycznego i komunistycznych prześladowań chrześcijaństwa). Przed drugim soborem Jan XXIII zawarł porozumienie z patriarchą moskiewskim [funkcjonariuszem KGB], w myśl którego patriarcha zgodził się przyjechać na sobór jako obserwator za cenę nie potępiania na soborze komunizmu. Dzięki temu drugi sobór watykański przemilczał zbrodnie komunizm i ograniczył swoją refleksje do krytyki kapitalizmu i kolonializmu.

Sobór w swoim nauczaniu używał języka bliskiego totalitaryzmowi. Konstytucja „Gaudium et Spes” postulowała powstanie nowego lepszego człowieka twórcy nowej lepszej ludzkości (było to life motywem ideologii totalitarnych – obcym nauczaniu katolickiemu).

Przed drugim soborem watykańskim Kościół Katolicki potępiał komunizm uznając że katolicyzm nie może uznać komunizmu za dopuszczalną ofertę polityczną (bo komunizm był kompleksowym systemem aksjologicznym całkowicie sprzecznym z katolicyzmem). Dekret Świętego Oficjum z 28.06.1949 roku (zaostrzony dekretem z 25.03.1959 przez Jana XXIII) głosił że (s.316) „Zaciągają ekskomunikę ci katolicy, którzy wyznają doktrynę komunistyczną, ateistyczną i materialistyczną”. Dekret zabraniał wspierania partii komunistycznych, ateistycznych, materialistycznych i zawierania z nimi sojuszy. W orędziu bożonarodzeniowym z 1957 roku Pius XII zakazywał współpracy z komunistami. Również i biskupi włoscy przed drugim soborem watykańskim manifestowali swoja niechęć do komunizmu. Po soborze w awangardzie dialogu z komunistami znalazł się episkopat francuski, francuscy biskupi milczeli o zbrodniach komunistów, głośno potępiali niegodziwość kapitalizmu, system społeczny analizowali z pozycji marksistowskich, zacierali różnice między komunizmem a katolicyzmem. Jan XXIII w encyklice „Pacem in Terris” łagodził nauczanie wobec komunizmu twierdząc że i w komunizmie mogą być elementy wartościowe. Taka postawa kościoła posoborowego zaowocowała takimi potworkami jak teologia wyzwolenia czy socjalizm chrześcijański. Teologia wyzwolenia będące owocem rewolucji posoborowej (głoszona pod koniec lat sześćdziesiątych) zakładała że: kościół wspiera rewolucje i walkę o sprawiedliwość społeczną (podczas gdy w rzeczywistości kościół daje prawo walki z tyrani, a nie wspiera komunistyczną rewolucje), ewangelie są zbieżne z marksizmem, cnotą jest rewolucyjna walka i komunizm, odsetki od pożyczek są zakazane. Dla teologi wyzwolenia walka klas była ważniejsza od refleksji teologicznej. Pomimo potępienia teologi wyzwolenia przez Pawła VI i Jana Pawła II jest ona nadal głoszona przez duchownych i wykładowców w szkołach katolickich, za pośrednictwem mediów katolickich. W 1979 roku we Włoszech nowy katechizm opracowywali intelektualiści marksistowscy – późniejsi kandydaci włoskiej partii komunistycznej w wyborach. Autor „Iota Unum” w swej książce zarzucał również Janowi Pawłowi II przemilczanie lub zaprzeczanie zbrodniom komunistycznym. W czerwcu 1979 w Auschwitz Jan Paweł II miał mówić o „daninie krwi, jaką podczas straszliwej, ostatniej wojny złożył w walce o wolność narodów Związek Radziecki” (co znalazło się w włoskiej ale nie polskiej wersji przemówienia papieża). Jan Paweł II miał też przemilczeć zbrodnie komunistów w Hiszpanii.

Przyzwolenie na patologie Podczas soboru Jan XXIII propagował postawę zaprzestania przez kościół potępiania błędów i ograniczenia roli kościoła do bycia miłosiernym. Postawa taka zaowocowała milczeniem kościoła i katolików wobec zmian w prawie wprowadzających mordowanie nienarodzonych dzieci i rozwodów. Co z kolei doprowadziło do demoralizacji społeczności katolickiej.

Po soborze kościół zaprzestał głosić że celem małżeństwa jest prokreacja, małżeństwo stało się wspólnotą życia i miłości. Zaowocowało to tym że moderniści zaakceptowali antykoncepcje.

Nielegalność soboru Amerio w swej pracy zarzucił też nielegalność soboru. Na soborze miało obowiązywać kolegialne podejmowanie decyzji przez większość głosujących, kiedy jednak dyskusje nie spodobały się Janowi XXIII ten zdecydował się że należy je przerwać (co było nielegalne) i nakazał dyskutować na pożądane przez niego tematy. Jan XXIII skłoniony przez modernistów zablokował na soborze dyskusje w tematach nie pożądanych przez modernistów (np. kult maryjny, potępienie antykoncepcji). Papież pozwolił modernistom sterroryzować sobór.

Rugowanie katolicyzmu z kościoła Z dokumentów drugiego soboru watykańskiego znikły lub zostały zmarginalizowane terminy kluczowe dla tradycyjnego nauczania katolickiego. Wieloznaczność dokumentów soborowych mogła być zamierzona – celem wieloznaczności dokumentów soborowych mogło być umożliwienie na ich podstawie odrzucenia nauczania katolickiego. Nowe posoborowe modernistyczne teorie wypierały ze świadomości katolików katolicyzm. Moderniści w swoich wypowiedziach negowali katolicyzm w specyficzny sposób, najpierw deklarowali że są katolikami a potem przedstawiali swoje zastrzeżenia do nauczania katolickiego jako katolickie teorie (podszywali się pod katolicyzm). Zmiany posoborowe noszą więc znamiona obumierania starej religii (katolicyzmu) i powstania w jej miejsce nowej (kościoła posoborowego).

Nadużycia posoborowe Największą tragedią kościoła nie był jednak sam sobór ale nadużycia posoborowe. Duchem soboru nazwano zjawisko radykalnego wyjścia poza dorobek soboru w duchu radykalnego modernizmu (sumy wszystkich dotychczasowych błędów które głoszono wśród katolików) i flirtów z innymi doktrynami antykatolickimi. Wyjściu poza dorobek soboru służyła wieloznaczność dokumentów soborowych. Wyjście poza dokumenty soborowe było hucpiarskie, często nie miało realnych podstaw w dokumentach soborowych [moderniści przepełnieni duchem soboru na krzywy ryj wprowadzali swoje wierzenia i rytuały]. Jednym z hucpiarskich nadużyć była likwidacja w liturgii łaciny podczas gdy art 36 „Konstytucji o liturgii” nakazywał utrzymanie łaciny. Nowatorska hermeneutyka posoborowa przejawiała się w zamianach semantycznych – nowe znaczenie nadano słowom takim jak dialog. Wprowadzono nowy język (msze nazywano „wieczerzą”, księdza „robotnikiem parafialnym”). Nowe nazwy zaczęły wypierać wypierać stare („prezbiter” wypierał „księdza”, „eucharystia” „msze”, „diakonia” „ministrantów”). Słowa nie obecne lub rzadkie w dokumentach soborowych zrobiły zawrotną karierę („dialog”). Sobór sprowadzono do „dialogu ze światem”. „Dialog” miał być podstawą kościoła, religii, rodziny i pokoju. Słowem kluczem stał się „duch soboru”. Zbitka ta służyła uprawomocnianiu każdej dewiacji. Dla modernistów i Pawła VI fetyszem była nowość i uwspółcześnienie, wszystko co nowe uważali za lepsze od starego. Dodatkowo nowości owe według kłamstw modernistów miały odwoływać się do pierwotnego kościoła.

Subiektywne dekodowanie komunikatów Przyjęto założenie że komunikat można zdekodować na wiele sposobów. Odkodowanie determinował klucz jaki został użyty do odkodowania. Lekceważono że komunikaty mają jednoznaczną treść. Subiektywne dekodowanie komunikatów nauczania katolickiego zmieniało znaczenie przekazu.

Herezje posoborowe pontyfikatu Pawła VI Zdaniem Romano Amerio, wbrew nauczaniu katolickiemu głoszącemu że kościół jest święty pomimo grzeszności katolików, Paweł VI odpowiedzialność za grzechy katolików przypisał kościołowi. Dodatkowo Paweł VI twierdził że dogmaty są złe bo dzielą ludzi, katolicyzm jego zdaniem wymagał odrzucenia barier (w tym i dogmatów) dzielących ludzi.

Po drugim soborze watykańskim kościół okazał się być dramatycznie podzielony, biskupi wygłaszali wzajemnie wykluczające się opinie (dotyczące między innymi antykoncepcji czy posłuszeństwa wobec papieża). Przejawem tego był obradujący pod koniec lat sześćdziesiątych kongres duszpasterski w Holandii (zgromadzenia wspólnot kościelnych i episkopatu) który stosunkiem 9:1 przegłosował: zniesienie celibatu, przywrócenie do pracy księży którzy zrzucili sutanny, świecenia kapłańskie kobiet i podporządkowanie papieża biskupom. Paweł VI poczuł się zakłopotany (i ograniczył się do ubolewania) ale nie zdobył się na potępienie heretyckich (godzących w prawdy wiary) ani schizmatyckich (godzących w dyscyplinę) uchwał holenderskiego kongresu duszpasterskiego. Paweł VI pomimo że dostrzegał patologie bał się z nimi walczyć lub nie chciał tego robić (pomimo że miał obowiązek obnażania fałszu i usuwania ze stanowisk błądzących). Była to niestety praktyka w kościele posoborowym (s.188) „zapoczątkowany przez Jana XXIII styl rządzenia, charakteryzujący się indolencją (również w sferze doktrynalnej), był kontynuowany przez Pawła VI, a także przez Jana Pawła II” Niefrasobliwe podejście do doktryny udzieliło się też katechistom, którzy selektywnie wybierali z doktryny to co im się podobało w nauczaniu katolickim a resztę przemilczali. Hierarchowie i wykładowcy na katolickich uczelniach odrzucali dogmaty (bóstwo Chrystusa, dziewictwo Maryi, grzech pierworodny, realna obecność Chrystusa w eucharystii, piekło, prymat papieża). Przełożeni tolerowali księży walczących z katolickim nauczaniem, głoszących herezje i propagujących tolerancje dla zboczeń. Celem zaniechania karania i tolerowania patologii było to by taka miłość nawróciła błądzących (między innymi zrezygnowano z istniejącego od 1542 Indeksu Ksiąg Zakazanych uznając że lud jest tak oświecony że sam rozpozna które książki są katolickie a które nie). Taka polityka doprowadziła do tego że wszelkie nadużycia i eksperymenty (w tym i liturgiczne) stawały się normą. Paweł VI milczał w obliczu zła. Milczał wobec komunistycznych prześladowaniach kościoła. Milczał gdy zmieniano włoski konkordat wykreślając z niego zapisy mówiące że religia katolicka jest religią państwa włoskiego, rezygnując z instytucji małżeństw konkordatowych i obowiązku uczniów uczęszczania na katechezy. Kościół w negocjacjach nad zmianą konkordatu nie domagał się wsparcia finansowego [np. w postaci czeku oświatowego] dla rodziców posyłających swoje dzieci do szkół katolickich (domagali się tego politycy bez wsparcia kościoła). Media katolickie we Włoszech wciskały katolikom kit że zmiany są dla nich korzystne. Dodatkowo Paweł VI prezentował chory optymizm, mówił o tym że kościół jest zjednoczony gdy episkopat włoski z nim polemizował.

Posoborowe zmiany struktury kościoła Według Amerio posoborowe zmiany struktury kościoła były konsekwencją posoborowych herezji. Zmieniono funkcje kongregacji, utworzono nowe ciała – już nie kongregacje a komisje, rady i sekretariaty. Zmieniono nazwy np. Kongregacji Krzewienia Wiary na Kongregacje Ewangelizacji Narodów. Posoborowe dokumenty opracowywane przez kurie zatraciły rygoryzm i klarowność stylu. Wyrazem gorszego wykształcenia posoborowych pracowników kurii stały się liczne błędy rzeczowe w dokumentach i nieścisłości w cytatach. Podobnie jak po rewolucji francuskiej (kiedy z 29.000 księży 24.000 dokonało apostazji, w tym 21 biskupów z 83), po soborze tysiące księży odeszło od kościoła za zgodą przełożonych lub na drodze apostazji.

Hagiografia niedojrzałości W swej książce Amerio zwrócił uwagę na posoborową hagiografie niedojrzałości. Przed drugim soborem watykańskim młodość traktowano jako stan naturalnej nie doskonałości, niedoskonałości moralnej. Pragnienie powrotu do tego stanu uznawano za aberracje. Dodatkowo młodym ludziom po soborze wmawia się (s.242) „nierealną wizje życia jako pasma radości” podczas gdy realne życie jest pasmem cierpień, a prawdziwą radość daje tylko zbawienie. Ta fałszywa wizja szczęścia doczesnego demoralizowała młodych, sprawiała że trudności życiowe traktowali jako niesprawiedliwość a nie jako wyzwania. Kolejną patologią wyrosłą z gloryfikowania młodości stało się to że dorośli przestali występować w relacjach z młodzieżą z pozycji autorytetu. W posoborowym kościele (s.247) „skłonność do kadzenia młodym ludziom przekroczyła granice absurdu”. W swym nauczaniu Paweł VI chwalił spontaniczność młodych mającą być według papieża zgodną z moralnością (podczas gdy moralność polega właśnie na powściąganiu spontanicznych reakcji). Papież w swym nauczaniu młodych za wyzwolenie z konwencji (podczas gdy wartości i moralność to właśnie konwencja), za dążenie do bycia sobą (nie precyzując na czym miało by to polegać, nie wspominając o tym że katolicyzm nakazuje przemienianie siebie, odrzucanie zła). Pawła VI młodzież ujmowała tym że odrywała się od przeszłości (czyli od korzeni), miała zdolność przewidywania (w rzeczywistości młodzieży tej zdolności często nie ma), za lepszy niż u dorosłych zmysł sprawiedliwości i pokoju.

Teologia feministyczna Kolejną grupą którą chciała wykorzystać w swej walce rewolucja posoborowa były kobiety. Po soborze schlebiano feminizmowi w jego dążeniach do zrównania pozycji kobiet i mężczyzn (gdy w rzeczywistości feministki dążyły do maskulinizacji kobiet, w spół odpowiadał za eskalacje patologii seksualnych, wywlekanie spraw intymnych na forum publicznym, akceptowanie pornografii jako czegoś normalnego). Eskalowały żądania kapłaństwa kobiet. Jednocześnie zwolennicy feminizmu wyrażali pogardę dla historii kościoła nie zważając na to ze w rzeczywistości kościół zawsze działał na rzecz kobiet, na to że to właśnie katolicyzm wyzwolił kobiety z poniżenia (poprzez nierozerwalność małżeństwa, wspólnotę małżeńską, kult maryjny, równość w zbawieniu kobiety i mężczyzny). Wbrew kłamstwom o dyskryminacji kobiet przez katolicyzm ojcowie kościoła w swoich pismach wiele miejsca poświęcali sławieniu zalet kobiet, w historii chrześcijaństwa niezwykle ważną rolę zajęły kobiety królowie, w kobiecych klasztorach mniszki pisały prace naukowe, klasztorami bliźniaczymi (obok siebie funkcjonał klasztor męski i żeński mający wspólne gospodarstwo) zarządzały mniszki, w gminach austriackich, szwajcarskich i na terenie legacji papieskich kobiety dysponowały w wyborach lokalnych prawem głosu, średniowieczna poezja dworska gloryfikowała kobiety, święte katolickie (Katarzyna z Sienny i Teresa z Avil) tworzyły katolicką filozofie. Dopiero sekularyzacja obniżyła rangę kobiet w społeczeństwie.

Akceptacja demoralizacji Zdaniem Amerio kościół posoborowy stał się ślepy na patologie, obscenę, nie piętnował grzechu i demoralizacji. Biskupi zatracili zdolność teologicznego krytykowania patologii a nawet zaakceptowali jako normę uleganie żądzy. W spół odpowiada tym samym za zaniknięcie wstydliwości dotyczącej sfery seksu, za to że dla społeczeństwa laickiego seks stał się najważniejszym celem działań. Nie tylko seks ale i ciało ludzkie stało się obiektem nienależytego kultu (bardzo widoczne jest to w histerii dotyczącej spotu). Tej histerii uległ i posoborowy kościół chwaląc sport jako propagandę pokoju i braterstwa (gdy w rzeczywistości wyznacznikami sportu stały się: szowinistyczna nienawiść, farmakologiczny doping, korupcja i przemoc). Posoborowy kościół przypisał sportowi rzekomo metafizykę. Posoborowy kościół odszedł od praktyk: pokuty, wstrzemięźliwości i postów (jakościowych i ilościowych). Gdy w 1947 wprowadzono msze wieczorne istniał wymóg postu od północy dnia poprzedniego, zastąpiono go godziną, w 1973 roku kwadransem. W 1966 ograniczono posty w Wielkim Poście do Piątku, obecnie zniesiono piątkowe posty. Zmieniono znaczenie postu z nie jedzenia do nie jedzenia tylko niektórych potraw. Przypomnienia o umartwieniach znikły z liturgii, posoborowy kościół w swym nauczaniu milczy o teologicznym wymiarze postu, przed soborowe zakazy kościelne prezentowane są jako szkodliwe ograniczenia wolności. Kiedy po soborze w Europie wprowadzano rozwody kościół milczał, biskupi pacyfikowali starania katolików broniących moralności. Niektórzy biskupi domagali się od katolików akceptacji rozwodów. Uznanie rozwodów doprowadziło do degradacji wartości małżeństw i akceptacji konkubinatów. Część modernistów dopuszczała pedalstwo jako normalną preferencje seksualną. Część modernistów negowała grzeszność homoseksualizmu. W Holandii organizowano msze dla homoseksualistów i błogosławiono pary homoseksualne. Niektórzy moderniści negowali ze płód jest osobą ludzką i akceptowali aborcje (podobnie jak lewica i feministki), uznawali że płód zniewala matkę a aborcje odsuwają widmo przeludnienia na ziemi. Po soborze zniesiono zakazy pochówku samobójców (uznano że samobójcy są chorzy psychicznie i nie odpowiadają za swoje czyny, odpowiedzialnością za samobójstwo obarczono społeczeństwo a samobójców gloryfikowano). Posoborowy kościół domagał się zniesienia kary śmierci (dbając o interes morderców a nie ich ofiar).

Pacyfikowanie aktywności społecznej katolików Zdaniem autora „Iota Unum” kościół posoborowy spacyfikował aktywność społeczną katolików czym zrealizował polityczne oczekiwania liberałów. W XIX wieku (s.306) „Papieże dążyli do daleko idącej aktywizacji katolików w sferze publicznej, czy to poprzez zachęty do tworzenia partii politycznych przyznających się do katolicyzmu i kształtujących swe poczynania zgodnie z doktryną kościoła, czy tp poprzez powoływanie stowarzyszeń w poszczególnych sektorach: od kultury po sportu i od dobroczynności po działalność gospodarczą”. Dzięki postawie XIX wiecznych papieży katolicy skutecznie walczyli o swoje prawa. Posoborowy kościół milczał i nie wywiązywał się ze swojego obowiązku krytykowania antykatolickich przepisów oraz nakłaniania katolików do walki z antykatolickimi przepisami. Co gorsza posoborowy kościół zaakceptował takie antykatolickie zmiany. A za nim posoborowe organizacje utraciły swoją katolickość i popadły w komunizm i liberalizm. Posoborowy kościół milczał gdy wprowadzano aborcje i rozwody, nie wspierał katolików walczących z antykatolickim ustawodawstwem. Posoborowy kościół zakazał księżom wspierania politycznych inicjatyw w obronie katolicyzmu.

Destrukcja szkolnictwa katolickiego Wbrew nauczaniu kościoła katolickiego (głoszącego że zadaniem kościoła jest bezpośrednia ewangelizacja na lekcjach religii w szkołach i poprzez kształtowanie programów szkół w duchu katolickim) drugi sobór watykański i papież Paweł VI nie dostrzegali bezwzględnej potrzeby istnienia szkół katolickich (tylko dopuszczali istnienie szkół), uznawali za naturalne państwowe szkolnictwo laickie. Posoborowy kościół głosił utopie o pluralizmie szkół publicznych (będących w rzeczywistości instrumentem państwowej indoktrynacji), nie dostrzegał że pluralizm ideowy sprzeczny jest z naturą instytucji wychowawczej. Co gorsze w wielu miejscach hierarchia wspierała likwidacje: szkół katolickich (zdaniem hierarchów anachronicznych i nieprzystających do współczesności), dotacji dla szkół katolickich, katolickiej tożsamości szkół. Często też szkoły katolickie stawały się instrumentem komunistycznej propagandy. Moderniści odrzucali stary model szkoły zarzucając mu autorytaryzm. Nowy model szkoły kład nacisk na umożliwienie doświadczenia (w tym i doświadczenia zła – nie zważając na to że złu zawsze łatwo ulec). Moderniści odrzucali model szkoły autorytarnej głosząc że autorytet tłamsi ucznia. Moderniści nakazywali dialog między uczniem a nauczycielem, postulowali odrzucenie tradycyjnej katechezy.

Katecheza posoborowa Romano Amerio pisał że po soborze moderniści postulowali: zastąpienie nauczania dogmatów katolickich nauczaniem historii wszystkich innych religii, docenienie kreatywności uczniów (co wypadku nauczania dogmatów jest niedorzeczne), wyzwolenie od dogmatów by dążyć do porozumienia (również z komunistami), czerpanie z innych religii (czyli nie dostrzeganie ich błędów). Posoborowe patologie objawiły się w: ekscesach doktrynalnych, głoszeniu herezji, negowaniu dogmatów i prawdziwości Pisma Świętego. Moderniści przepełnieni duchem posoborowym sprzedawali w kościelnych punktach sprzedaży i rozpowszechniali w szkołach heretyckie publikacje (posoborowi biskupi nie reagowali na protesty katolików zgorszonych propagowaniem herezji, uznając że nowe spojrzenie wzbogaca i odnawia kościół). Nowa posoborowa katecheza stawała się całkowicie wykorzeniona z katechizmu. W nowych posoborowych katechizmach postulowano by kościół wsłuchiwał się w głos wiernych i zaangażował się w ekumenizm (na katechezach dzieci zamiast poznawać katolicyzm miały poznawać to co uniwersalne dla wszystkich wyznań).

Posoborowy kryzys zakonów Autor „Iota Unum” stwierdził że (s.390) „posoborowe rozprzężenie jakie ogarnęło zgromadzenia zakonne, było na ogół ukrywane i bagatelizowane w imię beztroskiego optymizmu” w duchu „dopatrywania się w każdym dramacie miłych i pozytywnych stron” (taka postawa była bliska Janowi XXIII). Po soborze wielu duchownych porzuciło stan kapłański, zakony zostały zdziesiątkowane. Zgromadzenia zreformowały swoje konstytucje o reguły w duchu modernizmu (drastycznie odrzucając idee swoich założycieli), liberalizacji i hołdowania przyjemnościom. Rozluźnienie dyscypliny (nawiązywanie relacji towarzyskich damsko-męskich między duchownymi a świeckimi) prowokowało do grzechu. Reformy posoborowe wyzwoliły duchownych i zakonnice z więzów dogmatowi katolickich, pozwoliły na polemikę z katolicyzmem (np. tysiące zakonnic protestowało przeciw wydaleniu z zakonu zakonnicy która była w USA dyrektorką państwowej kliniki aborcyjnej).

Posoborowe odrzucenie rozumu Zdaniem Romano Amerio cechą rewolucji posoborowej był pyrronizm czyli negacja rozumu, odrzucenie logiki i atak na zdolności poznawcze człowieka. Odrzucając rozum moderniści odrzucali fundamenty wiary katolickiej (zamiast rozumu emocje według modernistów miały być fundamentem wiary). Zdaniem Amerio (s.411) „Przyznanie prymatu miłości nad myśleniem jest też radykalnym odejściem od prawdy, powodującym zagubienie wszelkiej normy i zdegradowaniem bytu myślącego do płytko rozumianej egzystencji”. Moderniści odrzucili rozumowe poznanie Boga, uznali ze ważniejsze są subiektywne odczucia i poszukiwania. W katolicyzmie wiara oznaczała pewność (która wyrażała się w dogmatach). Kościół posoborowy uznał że wiara to brak pewności. Podobnie współczesna filozofia zanegowała wartość rozumu uznając że jest to narzędzie wadliwe bo zdeterminowane kontekstem historycznym. Podczas gdy według nauczania Kościoła Katolickiego (s.461) „Doświadczenie Boga jest faktem zasadniczo intelektualnym”.

Posoborowy fetysz – dialog Do czasów drugiego soboru watykańskiego słowo dialog nie istniało w nauczaniu kościoła katolickiego. Nie było go w Biblia. Po soborze stało się słowem kluczem dla modernistów. W posoborowym kościele wszystko opiera się na dialogu. Po soborze dialog stał się wartością samą w sobie, uprawia się dialog dla dialogowania. Dialog jest pertraktacją w celu zbliżenia stanowisk (czyli z działalnością nie mającą nic wspólnego z ewangelizacją która ma na celu wdrukowanie innym wartości chrześcijańskich). Nie da się pogodzić nauczania i dialogu. Celem kościoła jest ewangelizacja nie dialog, dialogowanie sprzeczne jest z powołaniem kościoła.

Transformacja kościoła posoborowego Cecha kościoła posoborowego stał się mobilizm czyli przekształcanie każdego elementu składowego katolicyzmu, gloryfikowanie przemieniania się i ewoluowania. Według modernistów zmieniający się świat wymaga by i treści wiary katolickiej się zmieniały. Wartością dla modernistów stał się nie cel ale podążanie do niego. Moderniści sprzecznie z katolicyzmem poddali transformacji pojęcie istoty Boga i prawa moralnego. Kościół posoborowy odrzucił idee stałego prawa i moralności by przyjąć etykę sytuacyjną (co było jednym z powodów demoralizacji posoborowego duchowieństwa). Jednym z wyrazów transformacji modernistycznej było odrzucenie przez modernistów tomizmu. Kolejnym ekumenizm który miał pozwolić modernistom na oczyszczenie Kościoła Katolickiego z katolicyzmu. Ekumenizm promowano wbrew nauczaniu katolickiemu. Zgodnie z nauczaniem Kościoła Katolickiego: tylko Kościół Katolicki ma pełnie prawdy (elementy z innych wyznań są mu zbędne), nie wolno katolicyzmu upodabniać do innych wyznań w celu zjednoczenia, jedność chrześcijan można osiągnąć tylko poprzez nawrócenie się na katolicyzm. Wbrew katolicyzmowi drugi sobór watykański uznał że: nie ma potrzeby nawracania się na katolicyzm, obok katolicyzmu są inne drogi do Chrystusa. Moderniści głosili że: Kościół Katolicki nie jest w pełni kościołem Chrystusa (potrzebuje więc prawd ukrytych w innych wyznaniach), kościołem Chrystusa będzie w pełni tylko zjednoczenie wszystkich chrześcijan, zjednoczenie takie stworzy jedność z cząstek prawdy których depozytariuszami są poszczególne kongregacje. Ekumenizm nie oznaczał więc dla modernistów powrotu do kościoła tylko taką sama możliwość zbawienia dla katolików i protestantów. Kardynał Bea (jeden z głównych modernistów) głosił że wszystkie kościoły posiadają prawdę. Według modernistów w zjednoczonym kościele każde wyznanie mogło by zachować swoje dogmaty. Nie da się więc ukryć że dla modernistów prawdy wiary i nawracanie przestały mieć znaczenie (prozelityzm został nawet przez modernistów na soborze potępiony). Moderniści po soborze domagali się by kościół wszelkie swoje dobra przekazał państwu. Postulaty modernistów wynikały z porzucenia przez nich założenia że rzeczywistość zdeterminowana jest czynnikiem duchowym i przyjęciem marksistowskiego założenia że rzeczywistość zdeterminowana jest tylko materialnie. Wbrew modernistom Katolicyzm uznawał modły za racjonalne działanie, ufał że miłosierny i sprawiedliwy Bóg zsyła cierpienia by ludzie ubogacali się moralnie. Wizja ta obca była modernistom, którzy z liturgii osunęli wspomnienia o cierpieniu, śmierci i Sądzie Ostatecznym. Modernistyczne uznawanie śmieci za tabu spowodowało transformacje pogrzebu w obrzęd wyprowadzenia zwłok. Zanikły typowe dla katolicyzmu czuwania przy umierającym i msze wspominkowe. Moderniści z nauczania kościoła usunęli wspomnienia o piekle. Temat kary przestał być obecny na kazaniach. Szaleństwo modernistów doprowadziło do tego że episkopat Francji zanegował istnienie piekła. Jacques Maritain stwierdził że szatan jak i wszyscy potępieni zostanie zabawiony. Moderniści negowali nie tylko istnienie piekła ale i istnienie diabła.

Nowa posoborowa liturgia W posoborowych zmianach liturgii chodziło o (s.673) „wyeksponowanie (poszerzenie) elementu subiektywistycznego, z równoczesnym zredukowaniem wartości ontologicznych, czyli zepchnięcia ma dalszy plan tego co sakrament oznacza, przyjęcia założenia że dla każdego sakrament jest tym za co się go subiektywnie postrzega” (gdy w katolicyzmie sakrament miał jednoznaczne znaczenie). Moderniści odrzucili nadprzyrodzony charakter sakramentów. Sakramenty dla modernistów stały się subiektywnym wyborem a nie obiektywną łaską. Ta redukcja doprowadziła do zanegowania zasadności chrztu dzieci (bo dzieci nie są wstanie subiektywnie przyjąć i ocenić sakramentu). W katolicyzmie eucharystia jest (s.680) „najwyższą formą obcowania z sacrum”. W eucharystii Jezus jest prawdziwie obecny. Moderniści często negują realną obecność Jezusa w eucharystii. Negacja ta doprowadziła do posoborowego upadku szacunku dla eucharystii, zredukowania eucharystii do kolektywnego zgromadzenia (służyło to podkreślaniu wartości kolektywnego przeżycia), zanegowania teraźniejszości ofiary (poprzez stwierdzanie że wspomnienie). Wraz z upadkiem wiary w prawdziwość ofiary, rozpadła się pozycja kapłana (Jezus według modernistów był obecny nie dzięki ofierze dokonywanej przez kapłana ale dzięki zgromadzeniu kolektywu ludu bożego). Posoborowi biskupi nie tępili nadużyć (np. kolektywnych „konsekracji” bez udziału księdza) uważając że w kościele najważniejszy jest kolektyw zgromadzenia ludu bożego (kapłaństwo ludu bożego). Posoborowa reforma liturgii była sprzeczna z nauczaniem Kościoła i ustaleniami drugiego soboru watykańskiego (np. w kwestii porzucenia łaciny). Posoborowe zmiany liturgii były wprowadzane pod hasłem umożliwienia wiernym udziały we mszy – w rzeczywistości wierni nie mieli żadnego problemu z aktywnym uczestnictwem w mszy trydenckiej (przez wieki łacina przenikała do języka potocznego i była naturalnym zjawiskiem dla społeczeństw katolickich). Moderniści uważali że katolicy są zbyt głupi by posługiwać się łaciną. Kierowali się tylko chorą nienawiścią do łaciny. Narzucony przez modernistów język narodowy w liturgii odarł liturgie z sacrum, a co gorsze rozbił globalną wspólnotę katolików, wspólnotę którą łączyła łacina (równocześnie islam zachował swój globalny charakter dzięki zachowaniu języka arabskiego który do dziś łączy muzułmanów na całym świecie). Łacina ukazywała powszechny ponadnarodowy charakter kościoła, zapewniała jedność doktrynalną (języki narodowe determinują do odmiennego postrzegania rzeczywistości). Po soborze tak zmiany modlitw w mszale doprowadziły do utraty przez modlitwy jednoznaczności a często nabycia nowego odmiennego znaczenia. Modlitwy stały się politycznie poprawne, dwuznaczne dogmatycznie, i co gorsza zawierały błędy teologiczne. Usunięciu wielu modlitw towarzyszyło cudaczne innowacje liturgiczne. Powstało wiele różnych rytuałów mszy, wielu celebransów wymyślało swoje rytuały. Szaleństwo to wspierała hierarchia postulując by rytuały wyrażały emocje wiernych. Kreatywne msze były odprawiane bez szat, bez modlitw, z chlebem zamiast hostii, alkoholem zamiast wina, pantomimą i pop muzyką. Z liturgii usunięto chorał gregoriański. Po soborze moderniści propagowali samodzielne studiowanie Biblii które doprowadziło do zagubienia wielu katolików intelektualnie nie przygotowanych do lektory Biblii. Podczas gdy lektura Biblii wymaga intelektualnego przygotowania (kościół ma za zadanie prowadzić ludzi przez Biblie). Dodatkowo moderniści wydali wiele wadliwych przekładów Biblii czym dali pożywkę dla rozwoju herezji. Obok wadliwych przekładów Biblii wydawane były też pełne błędów mszały. Chaos ten doprowadził wbrew do wykorzenienia wśród katolików znajomości treści biblijnych. Po soborze w kościołach zlikwidowano ołtarze i zastąpiono je stołami ofiarnymi. Tabernakulum kiedyś na stałe związane z ołtarzem usunięto, a kapłani odwrócili się do niego tyłem. Nowa posoborowa architektura sakralna przepojona zastała mentalnością redukująca sacrum. Kościoły zamiast pełnić role świątyń pełnią rolę obiektów wielofunkcyjnych.

Jan Paweł II wobec posoborowych patologii Zdaniem Romano Amerio Jan Paweł II inaczej niż Paweł VI nie bał się błędów nazywać błędami, błądzących usuwać ze stanowisk. Jan Paweł II ukrócił też praktykę udzielania dyspens księżom porzucającym stan duchowny. W Karcie Praw Rodziny papież (s.261) „Jan Paweł II wyraźnie odciął się od” teologi feministycznej twierdząc że „naturalnym miejscem, w którym może się w pełni objawić osobowość niewiasty jest wychowanie dzieci. Jej praca poza domem jest anomalią, którą powinno się wyeliminować”. Głos Jana Pawła II był ignorowany. Papież Polak blokował też posoborowe patologie objawiające się w ekscesach doktrynalnych i głoszeniu herezji. Posoborowi księża olewali postulaty Jana Pawła II który chciał by: katecheza oparta była na rozumie nie na emocjach, by prawdy wiary opisywane były prosto, by katolicyzm przemieniał kultury a nie się do niej dostosowywał. By młodzież znała słowa Chrystusa, najważniejsze prawdy wiary, teksty biblijne, dekalog i tradycyjne modlitwy. Posoborowi księża ignorowali to że Jan Paweł II odrzucał dialog w katechezie jako prowadzący do indyferentyzmu religijnego, to że Papież Polak chciał by katecheza służyła poznaniu doktryny katolickiej i lepszemu jej przyjęciu. Obok Jana Pawła II z patologiami posoborowej katechezy walczył też kardynał Ratzinger. Jan Paweł II krytykował upadek moralności i etyki w zakonach. Nie tylko Jan Paweł II ale papież Paweł VI bronił przed modernistami nienaruszalności prawa naturalnego i niezmienności teologii. Papież Jan Paweł II dostrzegał realne różnice między wyznaniami, uważał że tożsamość katolicka jest główną przeszkodą dla protestantów w dialogu. Paweł VI i Jan Paweł II sprzeciwiali się uznaniu że małżeństwo to przede wszystkim wspólnota życia i miłości, papieże sprzeciwiali się też antykoncepcji. Po soborowe reformy skrytykował 9 kwietnia 1974 roku kardynał Wyszyński stwierdzając że kościół posoborowy odszedł od katolicyzmu, w 1984 kardynał Ratzinger stwierdzając że sobór przyniósł efekty odwrotne od zamierzonych (przyczyny tego stanu upatrywał nie w samym soborze ale reformach posoborowych). Jan Bodakowski

Antykatolicka działalność Pawła VI Ksiądz Luigi Villa w książce „Paweł VI błogosławiony?” wydanej przez wydawnictwo Antyk Marcina Dybowskiego zarzucił papieżowi Pawłowi VI działania na szkodę kościoła katolickiego. W swej pracy duchowny wielokrotnie odwoływał się i cytował konkretne wypowiedzi Pawła VI. Praca księdza Luigi Villa oparta została na bardzo dokładnej kwerendzie wszystkich wypowiedzi papieża Pawła VI. Książkę ilustrują dziesiątki fotografii dokumentujących posoborowe patologie.

Paweł VI ekskomunikowany krzywoprzysięzca Autor książki o Pawle VI przypomniał że w dniu swojej koronacji Paweł VI przysiągł że nie dopuści do: umniejszania lub porzucenia tradycji katolickiej, przyjmowania nowości doktrynalnych. Papież Paweł VI zobowiązał się też do przestrzegania i chronienia tradycji katolickiej, dbania o ortodoksje. W czasie przysięgi nałożył ekskomunikę na wszystkich (w tym i na siebie, w przysiedzę padło takie jednoznaczne stwierdzenie) którzy wystąpili by przeciw tradycji. W czasie swojego pontyfikatu Paweł VI wielokrotnie złamał swoja przysięgę i podpadł pod swoją ekskomunikę.

Kolaboracja Pawła VI z komunizmem Ksiądz Luigi Villa zarzucił Pawłowi VI że wbrew wielowiekowemu nauczaniu katolickiemu nie tylko nie potępiał komunizmu ale i (s.263) „wiązał z komunizmem nadzieje na urzeczywistnienie większej sprawiedliwości społecznej niż w ustroju kapitalistycznym”. Paweł VI uważał że komunizm na polu społecznym realizował postulaty ewangeliczne. Za swoją sympatie dla komunizmu (wyrażająca się utrzymywaniem zakazanych i potajemnych kontaktów z ZSRR oraz ukrywanie schizmy w komunistycznych Chinach) przyszły Paweł VI został zwolniony z pracy w Sekretariacie Stanu Stolicy Apostolskiej przez papieża Piusa XII. Przyszły Paweł VI potajemnie spotykał się z szefem włoskich komunistów i namawiał go do powołania wielkiej koalicji z socjalistami i chadekami. Jako biskup wystarał się też o dyspensę dla księdza który porzucił kapłaństwo i został członkiem partii komunistycznej. Już jako papież swoją encykliką „Pacem in Terris” Paweł VI otworzył kościół na dialog z komunizmem, uznał że należy prowadzić dialog z komunizmem bo komunizm może ewoluować w dobrą stronę. Swoimi działaniami Paweł VI zawsze wychodził naprzeciw postulatom Kremla (którego celem było uczynienie z kościoła katolickiego instrumentu polityki sowieckiej). Był instrumentem sowieckiego ubezwłasnowolniania katolicyzmu. W 1971 Paweł VI nakazał by Synod Rzymski miał wydźwięk antykapitalistyczny, głosił krzywdę krajów trzeciego świata i zbrodniczość świata zachodniego. W obliczu zbrodni komunistycznych Paweł VI milczał. Milczał o prześladowaniach duchownych z bloku wschodniego (księży niezłomnych uważał za przeszkodę w umiłowanym dialogu). Zwalczał kościół unicki (który był solą w oku dyktatury komunistycznej). Na Litwie Paweł VI mianował biskupów wybranych przez Moskwę. W Watykanie papież przyjmował na audiencjach komunistycznych zbrodniarzy i terrorystów z krajów trzeciego świata. Udzielił swego poparcia komunistom wietnamskim (sfinansował z budżetu Watykanu budowę szpitala w komunistycznym Wietnamie). Milczał wobec schizmy w Chinach. W 1966 roku stwierdził ze podziwia młodych chińskich komunistów za idealizm i entuzjazm. Watykan z zadowoleniem powitał przyjęcie komunistycznych Chin do Organizacji Narodów Zjednoczonych. Paweł VI prowadził politykę otwarcia na ZSRR i ChRL. Podczas gdy komuniści zagarniali kontynent po kontynencie Paweł VI promował pacyfizm na zachodzie. W 1966 roku w czasie pielgrzymki do Afryki propagował dekolonizacje – umożliwiło to wprowadzenie komunistycznych tyranii w państwach afrykańskich.  Antykolonializm Pawła VI był antykolonializmem globalnych korporacji, komunistycznego imperializmu, lewicowych intelektualistów, i ONZ (Paweł VI deklarował poparcie dla idei ONZ jako rządu światowego). Paweł VI zdjął ekskomunikę ciążącą na księżach kolaborujących z komunistami, zezwolił katolikom na przynależność do partii komunistycznej oraz rehabilitował marksizm. Papież Paweł VI przeciwstawił się potępieniu na drugim soborze watykańskim komunizmu (chociaż domagali się tego biskupi z krajów gdzie tyranie komunistyczne prześladowały katolików).

Kolaboracja Pawła VI z masonerią Autor książki „Paweł VI błogosławiony?” zarzucał Pawłowi VI że wyznawał poglądy bliższe ideałom masońskim niż katolicyzmowi. Paweł VI w swoim nauczaniu głosił postulaty masońskie. Wbrew nauczaniu kościoła katolickiego który od wieków potępiał masonerie (trzy wieki ekskomuniki, ponad 200 oficjalnych dokumentów potępiających masonerie, ponad 560 wystąpień papieży potępiających masonerie, 16 anty masońskich encyklik) zarzucając jej chęć zniszczenia kościoła ukrytą za frazesami, wielokrotne eksterminowanie katolików. Paweł VI otworzył kościół na masonerie. Za co masoneria w swoich publikacjach bardzo go ceniła i uznawała za swojego przyjaciela. Postawa taka umożliwiła masonerii we Włoszech za pontyfikatu Pawła VI wprowadzenie przepisów zgodnych z postulatami masonerii (rozwodów, aborcji rozdziału państwa i kościoła). Jednym z pośredników między papieżem a masonerią był kardynał Bea (który dla masonerii na soborze przepchną dekret o wolności religijnej). Paweł VI wspierał masoński ekumenizm, wspierał masoński globalizm ONZ, umożliwił masonom zinfiltrowanie kościoła. Paweł VI pozwolił katolikom na przynależność do masonerii pod warunkiem uzyskania zgody swojego biskupa. Otwartość Pawła VI na masonerie objawiała się w tym że wielokrotnie przyjmował on na audiencjach masonów (wielokrotnie deklarował swoją przyjaźń wobec masonów z żydowskiej masonerii Bnai Brith), podczas gdy katolikom wiernym tradycji audiencji odmawiał. W 1964 Paweł VI zdjął klątwę z prawosławnego patriarchy Atenagorasa I który był masonem. Za pontyfikatu Pawła VI masonem był Vincent Miano szef sekretariatu do spraw niewierzących. Członkiem komitetu do spraw konkordancji biblijnej był Gamberini Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu Włoch, założyciel i biskup Kościoła Gnostyckiego (będącego instytucjonalnym spadkobiercą Kościoła Szatana). Nastawienie drugiego soboru watykańskiego do masonerii dzięki Pawłowi VI było bardzo pozytywne. Wielu spośród najbardziej aktywnych biskupów na ostatnim soborze było masonami lub ludźmi wiernymi ideałom masońskim (Jan XXIII uczynił konsultorem soboru jezuitę Teilharda de Chardin adepta masonerii zakonu martynistycznego). Tezy soboru były przygotowane zgodnie z instrukcjami masonerii (np. przez masona kardynała Achilles Lienara). Po soborze biskupi i episkopaty udzielały zgody konwertytom na katolicyzm na pozostawanie członkami masonerii. Masoneria od wieków infiltrowała kościół. Po soborze masoneria deklarowała że wielu hierarchów jest masonami. Wielowiekowy był też sojusz masonerii i protestantów. Według listy opublikowanej we włoskim czasopiśmie Panorama 10 sierpnia 1976 roku a zdobytej przez znanego dziennikarza śledczego Pecorelliego (za co został zapewne zabity) masonami byli między innymi tacy współpracownicy Pawła VI jak: bp Macchi sekretarz Pawła VI, kard Villot sekretarz stanu Pawła VI, Jana Pawła I, Jana Pawła II, krad Poelti wikariusz Rzymu, bp Marcinkowski, kard Casaroli, kard Franz Konig (prymas Austrii który przegrał dwa procesy z osobami które zarzuciły mu przynależność do wolnomularstwa). Wybór Pawła VI był wymuszony przez masonerie która zagroziła prześladowaniami kościoła w krajach przez siebie rządzonych w wypadku wyboru kard Siri. Przodkowie Pawła VI ze strony matki byli związani z masoneria. Masoneria wspierała wybór Pawła VI gdyż jako kardynał był on znany z utożsamianiem ewangelii z masońskimi „prawami człowieka”, promował ekumenizm czyli realną unifikacje religii. Już jako papież Paweł VI zlikwidował wykazy herezji, kary za rozpowszechnianie herezji (czym przyczynił się do ich ekspansji).

Herezje Pawła VI Ksiądz Luigi Villa w książce zarzucił Pawłowi VI że był heretykiem. Dla Pawła VI nauczanie katolickie nie było istotne, dbał tylko o to by działać zgodnie z interesami „współczesnego świata” (tradycyjne nauczanie katolickie antytezę Królestwa Bożego nazywało właśnie współczesnym światem), masonerii i żydów.  Uznawał że radość jest lepsza od ascezy. Swoje heretyckie poglądy religijne Paweł VI głosił fałszywie pod banderą katolicką. W swym heretyckim nauczaniu powtarzał herezje Jana XXIII, odrzucał percepcje rzeczywistości opartą na dogmatach na rzecz percepcji opartej na punkcie widzenia „świata współczesnego”, zamiast autorytetu Boga przejmował się autorytetem człowieka. Tożsamość Pawła VI była laicka nie katolicka. Paweł VI był zwolennikiem ekumenizmu, deistycznego humanizmu ONZ i tzw „praw człowieka” (podobnie jak dla masonerii tak i dla Pawła VI humanizm ważniejszy był od nauczania Jezusa). ONZ papież sławił za walkę o pokój. Paweł VI głosił globalistyczne frazesy o potrzebie budowy Nowego Świata braterstwa i pokoju. Świadomy destruktywnej działalności szatana we współczesnym świecie nie zrobił nic by tej patologii się przeciwstawić, uznawał że został powołany na urząd przez Boga nie po to by wzmocnić kościół ale by go doświadczyć. Paweł VI nauczał że Chrystus był wyzwolicielem w sensie społecznym a ewangelie były manifestem społecznym. Dla papieża ważniejszy był dialog nie ewangelizacja, człowiek nie Bóg (był zwolennikiem antropocentryzmu nie teocentryzmu), rzeczywistość materialna nie duchowa. Odrzucał tradycyjne katolickie spojrzenie na rolę kościoła. Kościół według papieża Pawła VI tworzył kolektyw wiernych a nie Jezus Chrystus. Paweł VI chciał by kościół dostosował się do języka, obyczajów, popkultury zlaicyzowanej współczesności (podczas gdy nauczanie katolickie głosiło że kościół ma być alternatywą dla zdemoralizowanego świata). Paweł VI odrzucił anty modernistyczne nauczanie swoich poprzedników, zlikwidował instytucje powołane do obrony ortodoksji i tradycyjną katolicką liturgie. Akceptował w kościele heretyków (szczególnie lewicowych ekstremistów). Był spadkobiercą papieża Honoriusza – zamiast zwalczać herezje podsycał ja. Paweł VI odpowiadał za likwidacje mszy katolickiej i wprowadzenie nowej mszy zakażonej duchem protestantyzmu (sami protestanci deklarowali protestancką ortodoksje nowej mszy zgodną z herezjami Lutra, odprawiali ja bez szkody dla swoich heretyckich przekonań religijnych). Paweł VI włączył w skład soborowej komisji zajmującej się liturgią sześciu protestantów. Nowa msza zawierała herezje z Taize. Nowa msza miała być sprawowana pod  przewodnictwem kapłana tylko jako wspomnienie tego co Jezus uczynił w Wielki Czartek (podczas gdy katolicyzm głosił że w trakcie mszy ma miejsce realna przemiana wina i hostii w krew i ciało Jezusa). Dla Pawła VI msza była kolektywnym zebraniem wiernych umożliwiającą symboliczną obecność Jezusa Chrystusa (podczas gdy katolicyzm nauczał o realnej obecności Jezusa i podkreślał role kapłana nie kolektywu). Zmiany liturgii dokonane przez Pawła VI uczyniły ją zgodną z protestanckimi herezjami negującymi realną obecność ciała i krwi Jezusa. Liturgia nowej mszy została tak zmieniona by zatrzeć katolicki charakter mszy. Paweł VI wyrzucił z kościołów łacinę i śpiew gregoriański, zastępując je językami narodowymi i kakofonia pop rzępolenia. Wykorzenienie łaciny zniszczyło powszechny charakter katolicyzmu. Paweł VI upstrzył nową liturgie pozbawionymi sensu, naiwnie sentymentalnymi formułkami, często o heretyckiej treści. Ponieważ nowa msza przesiąknięta herezjami nie zyskała poparcia na soborze Paweł VI narzucił ją poza soborem. Za przykładem Pawła VI inni modernistyczni kapłani dokonywali w czasie mszy przeróżnych bluźnierstw i zgorszeń profanując swoim zachowaniem kościoły. Paweł VI tolerował i akceptował wszelkie ohydne posoborowe patologie liturgiczne, nic nie zrobił by im przeciwdziałać. W duchu modernizmu Pawła VI usunięto z ołtarzy tabernakulum (rozrywając tym samym naturalna więź ołtarza z tabernakulum), zaprzestano nabożeństw, utracono szacunek dla eucharystii, zezwolono heretykom na przyjmowanie komunii. Modernistyczna hierarchia wykonywała gesty świadczące o uznawaniu prawdziwości nauczania heretyckich zborów. Heretycki pontyfikat Pawła VI był kontynuacja pontyfikatu Jana XXIII. Jan XXIII w duchu modernizmu zwołał drugi sobór watykański i opublikował encyklikę „Pacem in Terris” propagującą masońskie tzw „prawa człowieka”. Drugi sobór watykański zaowocował dwuznacznymi deklaracjami (pokładającymi wiarę w człowieka nie w Boga) celowo przemilczającymi istotne zagadnienia. Deklaracje te były owocem zakulisowych intryg w czasie obrad soboru. Na szczęście sam Paweł VI uznał sobór za pastoralny a nie dogmatyczny (papież dał tym samym katolikom możliwość odrzucenia wątpliwych uchwał soboru). Jan Bodakowski

Beatyfikacja Jana Pawła II zgorszeniem dla wiernych Nawet powierzchowna wiedza o wypowiedziach i działalności Jana Pawła II musi rodzić bardzo poważne wątpliwości, czy należy stawiać go katolikom za wzór do naśladowania – pisze duchowny z Bractwa św. Piusa X. Spośród wszystkich przejawów czci, jaką my, katolicy, otaczamy drogich nam zmarłych, nie ma większego zaszczytu niż wyniesienie do chwały ołtarzy Kościoła powszechnego. Wydaje się więc najzupełniej usprawiedliwione, że wierni pragną, by ci z ich rodaków, którzy na to zasłużyli przez szczególnie przykładne życie chrześcijańskie, zostali ogłoszeni świętymi i odbierali publiczną cześć zgodnie z odwieczną tradycją Kościoła. Jednym z aspektów kanonizacji jest to, że osoba świętego staje się dla wszystkich wiernych wzorem cnót chrześcijańskich. Kościół w swej mądrości zawsze starał się badać jak najdokładniej, czy ludzie, którzy mają zostać wyniesieni na ołtarze, są naprawdę godni naśladowania. Pochopny, oparty na niedokładnym materiale dowodowym, osąd godności kandydata miałby daleko idące konsekwencje – mógłby prowadzić nie tylko do obniżenia rangi zaszczytu, ale i do zgorszenia wiernych, którzy mogliby łatwo popaść w błędy czy nawet grzechy, naśladując rzekome cnoty osoby niegodnej tego, by stawiać ją za wzór świętości. W procesie beatyfikacyjnym papieża Jana Pawła II można niestety dostrzec nadmierny pośpiech oraz nieroztropne lekceważenie bezpiecznej drogi skrupulatnych i długotrwałych badań. Kościół ustanowił je właśnie w tym celu, by być całkowicie pewnym godności kandydatów do kanonizacji. Jednakże w tym przypadku nie przestrzegano nawet skróconego za pontyfikatu Jana Pawła II pięcioletniego okresu, który winien minąć od śmierci kandydata. Okres ten, w przeszłości wynoszący aż 50 lat, ustanowiono właśnie po to, by zapewnić obiektywizm w ocenie zasług kandydata, a także by uniemożliwić polityczne ingerencje w przebieg procesu kanonizacyjnego. Gdy weźmie się pod uwagę nie tylko długość pontyfikatu Jana Pawła II, ale i mnogość jego pism, można słusznie wątpić, czy rzeczywiście jego życie oraz dzieła zostały skrupulatnie i z należytą dbałością zbadane. Jednak nawet powierzchowna wiedza o wypowiedziach i działalności Jana Pawła II musi rodzić bardzo poważne wątpliwości, czy należy stawiać go katolikom za wzór do naśladowania. Przykładowo 14 maja 1999 r. Jan Paweł II przyjął w Watykanie delegację muzułmanów z Iraku, którzy ofiarowali mu Koran, księgę uważaną przez nich za świętą. Podczas tego spotkania papież pocałował otrzymaną księgę, według słów katolickiego patriarchy Babilonu – na znak szacunku. Tymczasem Koran zjadliwie atakuje Bóstwo Chrystusa Pana oraz niemal całą doktrynę chrześcijańską, dlatego całowanie go przez Wikariusza Chrystusa jest, niezależnie od okoliczności, absolutnie nie do przyjęcia. Wprowadza się w ten sposób w błąd muzułmanów, utwierdzając ich w przekonaniu, że słusznie czynią, przestrzegając nakazów Koranu, a równocześnie gorszy się katolików. Nie wolno także zapominać o niezliczonych przykładach chrześcijan, którzy na przestrzeni wieków woleli cierpieć męczeństwo niż okazać najmniejszy przejaw szacunku fałszywym naukom islamu. Sprzeczne z pierwszym przykazaniem Dekalogu zachowania zmarłego papieża nie należały niestety do rzadkości, a zebrane razem stanowią bardzo poważną przeszkodę dla jego kanonizacji. Można by przytoczyć liczne jego gesty ekumeniczne, nie tylko dwuznaczne, ale i częstokroć wręcz gorszące. Na przykład w maju 1982 r. wspólnie z anglikańskim “arcybiskupem” Runcie’em papież modlił się publicznie w anglikańskiej katedrze w Canterbury, pośrednio uznając w ten sposób prawomocność schizmy anglikańskiej. Uznał także milcząco sukcesję apostolską anglikanów, udzielając wspólnego błogosławieństwa z osobą, której święcenia Leon XIII w bulli Apostolicae curae (1896) ogłosił jako “całkowicie nieważne i nieposiadające żadnego znaczenia”. Najbardziej gorszącym spektaklem, wprost sprzeciwiającym się pierwszemu przykazaniu Dekalogu, było spotkanie międzyreligijne, zainicjowane i zorganizowane po raz pierwszy przez Jana Pawła II w Asyżu 27 października 1986 r. Podczas tego spotkania przedstawiciele najróżniejszych religii z całego świata wspólnie modlili się o pokój. Reprezentanci buddystów umieścili nawet podczas swych obrzędów posążek Buddy na katolickim ołtarzu przy milczącej aprobacie papieża. Podobne zgromadzenia zostały otwarcie potępione choćby przez Piusa XI w encyklice Mortalium animos (1928), lecz oczywiście sprzeciwiają się niezmiennemu i powszechnemu nauczaniu Kościoła od czasów apostolskich: “Ale co poganie ofiarują, czartom ofiarują, a nie Bogu. Nie chcę zaś, żebyście byli wspólnikami czartów” (1 Kor 10, 20). Spotkanie w Asyżu wywołało protesty nie tylko w wielu katolickich środowiskach, lecz także wśród najbliższych współpracowników papieża. Był wśród nich kard. Ratzinger, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, który odniósł się do tej inicjatywy bardzo krytycznie i ze zrozumiałym sceptycyzmem. Niezależnie od osobistych zalet moralnych zmarłego papieża, a także – jak można przypuszczać – jego subiektywnie dobrych intencji postępowanie takie jest obiektywnie sprzeczne z pierwszym przykazaniem Dekalogu, które głosi: “Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”. Beatyfikacja Jana Pawła II oznaczałaby ostateczną, autorytatywną aprobatę takich zachowań; co gorsza, zachęcałaby do ich naśladowania. Prowadziłoby to do ośmieszenia samego procesu kanonizacyjnego, a pośrednio również do podkopania autorytetu papiestwa. Oficjalna aprobata praktyk potępianych w przeszłości przez papieży podałaby w wątpliwość nieomylność Magisterium Kościoła i wiarygodność procesu kanonizacyjnego, co w konsekwencji musiałoby prowadzić do dalszego osłabienia wiary. Podsumowując – ewentualna beatyfikacja Jana Pawła II będzie oznaczała wielkie osłabienie wiarygodności Kościoła, obiektywne zgorszenie dla wiernych oraz utwierdzenie niekatolików w ich błędach. Ks. Jan Jenkins, FSSPX

Karol Wojtyła a Sobór Watykański II “To Sobór pomógł mi w dokonaniu syntezy mej osobistej wiary” (Jan Paweł II, Nie lękajcie się, Laffont 1982). 8 grudnia 1994 roku kardynał Willebrands, specjalny wysłannik papieża i niegdysiejszy przewodniczący Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan, wręczył ojcu Congarowi w paryskim kościele św. Ludwika od Inwalidów insygnia kardynalskie. Było to konsekwencją decyzji o wyniesieniu o. Congara do tej godności, podjętej na posiedzeniu Konsystorza w dniu 20 listopada. Kardynał Willebrands wygłosił z tej okazji przemówienie, którego fragment przedstawiamy: “Drogi bracie Iwonie Congar, jestem szczerze wzruszony, że znajduję się tu, wysłany przez papieża, by wręczyć Ci kapelusz oraz pierścień, oznaki godności kardynalskiej. Ojciec święty chciał tym samym wyrazić Ci głęboki szacunek oraz uznanie, zarówno swe osobiste, jak i całego Kościoła. Z wielkim uznaniem spogląda on na wielkość i odwagę, jaką okazałeś w swym życiu oraz swej pracy. – Wielkość, poprzez potężną wizję, obejmującą wszystkie dziedziny teologii: myśl twoja jako jedyna – poprzez swą rozległość i głębię – mogła posłużyć za fundament teologii soboru powszechnego. – Odwagę, ponieważ teologia ta wychodzi naprzeciw przyszłości i odnowie, realizowanej poprzez sobór. Zawsze byłeś i pozostajesz jednym z największych teologów Drugiego Soboru Watykańskiego, soboru reform i odnowy, aggiomamento, odmłodzenia: dzieła delikatnego, znacznie trudniejszego, aniżeli tylko odrzucenie błędu. Lecz nigdy nie stałeś się człowiekiem, który dzieli, miast łączyć. Byłeś szanowany i podziwiany przez wszystkich, niezależnie od ich orientacji teologicznej, eklezjalnej czy zgoła politycznej. Dla tych, którzy cię słuchali i czytali, stałeś się mistrzem. Ten gest papieża jest również wyrazem radości: osobistej radości Ojca świętego, jak też radości całego Kościoła. Radość ta nie ogranicza się tylko do Kościoła katolickiego i z tego właśnie jesteśmy szczęśliwi. W tym szczególnym dniu rozpoznajemy bowiem jego ekumeniczny wymiar”. A zatem, głosem kardynała Willebrandsa, papież Jan Paweł II w szczególny, wręcz uderzający sposób wychwala tego, który był jego “towarzyszem walki” podczas Soboru Watykańskiego II. Bo rzeczywiście, obydwaj zrobili wiele, by zatriumfowały idee ojca Congara, tak ostro ocenione swego czasu przez Piusa XII. Ojciec Congar w swym dziele Mon Journal du Concile w szokująco szczery sposób opisuje, jak to podczas obrad Vaticanum II wszystko zmierzało ku temu, by nową teologię uczynić obowiązującym modelem nauczania Kościoła. Pierwszoplanowym jej zadaniem miało być pojednanie Kościoła ze współczesnym światem: “Rzeczywiście, w dyskusji o schemacie źródeł Boskiego Objawienia – pisze Congar – nie jest przypadkiem, iż sobór sam z siebie zezwolił mi w 1962 roku na pierwsze wielkie, publiczne wystąpienie. Był to czas, gdy kształtowało się teologiczne oblicze soboru, gdy Ojcowie określali swe pozycje, gdy kształtowały się ugrupowania i opcje. Wtedy właśnie w ławach soboru uformowała się opcja ekumeniczna, popierana przez znaczącą większość uczestników obrad. Można by powiedzieć: dlatego właśnie wszystko to się stało!”.

Wolność religijna. Wystąpienie biskupa Karola Wojtyły Zabierając głos w toczącej się debacie na temat deklaracji o wolności religijnej, mającej stanowić doktrynalny fundament stworzonego przez Sobór Watykański II nowego ekumenizmu, ówczesny biskup Wojtyła uchwycił prawdziwą istotę problemu, mówiąc: “Deklaracja, nad którą właśnie pracujemy, (…) będzie miała za zadanie określić stanowisko Kościoła w jego stosunkach ze współczesnym światem, by ułatwić dialog, zalecany przez papieża Pawia VI w pierwszej jego encyklice. Ekumeniczne spojrzenie na Kościół i dzisiejszy świat wzbogacone zostaje dzięki niej o kapitał niemożliwy do przecenienia. Trzeba powiedzieć z całą jasnością i otwartością, że aktualna staje się koncepcja wolności religijnej, pozostającej w ścisłym związku z prawdą, miast kurczowego trzymania się pojęcia tolerancji, obarczonego przecież tak negatywnymi konotacjami” (15 września 1964 r.). By zrozumieć ten fragment, przypomnieć sobie należy, iż pierwszy zredagowany w tej kwestii schemat, wyraźnie wierny tradycyjnej doktrynie, mówił o tolerancji religijnej, określając granice, w jakich katolickie państwo tolerować może fałszywe kulty. Słowo “tolerancja” jest tu istotne z tego powodu, że zazwyczaj “toleruje się” coś, co jest złem. Kardynałowi Bei udało się zastąpić ten schemat innym, znanym dziś pod nazwą Dignitatis humanae. Mówi on już nie o tolerancji, lecz o wolności – fałszywe religie nie są już tolerowane, cieszą się całkowitą wolnością publicznego kultu. Różnica w wartościowaniu widoczna jest gołym okiem. W wypowiedzi biskupa Wojtyły następuje przejście od negatywnej oceny fałszywych religii do akceptacji, oceny pozytywnej: nie są one już postrzegane jako fałszywe, lecz jako poszukujące prawdy, jako w istocie prawdziwe i równoprawne w stosunku do religii katolickiej.

Masońskie gratulacje To wystąpienie biskupa Wojtyły na rzecz wolności religijnej nie przeszło niezauważenie; “Biuletyn Centrum Dokumentacyjnego Wielkiego Wschodu Francji” (jest to czasopismo jadowicie antykatolickiego odłamu masonerii) zamieścił w numerze 48 (listopad – grudzień 1964) podsumowanie trzeciej sesji obrad soboru, polecając zwrócenie szczególnej uwagi na “wystąpienia biskupów i kardynałów, którzy w trakcie debaty najbardziej dali wyraz pewnej odwilży w myśli katolickiej”; fraza z wystąpienia biskupa Wojtyły została przez masońskiego autora artykułu szczególnie podkreślona: “Należy zaakceptować niebezpieczeństwo błędu. Nie można starać się odnaleźć prawdy, nie uwzględniając przy tym płynącej z doświadczenia nauki. Można przecież mówić o prawie do poszukiwania i błądzenia. Głoszę wolność w poszukiwaniu prawdy”. Absurd tej wypowiedzi rzuca się w oczy: jakim to sposobem wolność w błądzeniu może pomóc w zbliżeniu się do prawdy? Nieodparcie nasuwa się myśl o grzechu Adama, jedzącego owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego, czy też wyznanie masona Lessinga: “Jeśli Bóg swą prawą dłonią objąłby całą prawdę, zaś swą lewą jedynie dążność do poszukiwania prawdy, nawet wiedząc, iż w swym mizernym poznaniu mylę się niemal zawsze; i powiedziałby mi: wybieraj; ja rzuciłbym się na lewo i rzekłbym mu: Ojcze, przeklnij mnie, czysta prawda dobra jest dla ciebie jednego (…), ja pragnę jej codziennie poszukiwać. Wybieram poszukiwanie prawdy”.

Koniec królowania naszego Pana Jezusa Chrystusa Po raz kolejny biskup Wojtyła zabrał na ten temat głos 22 września 1965 roku. Komentując ustęp schematu Dignitatis humanae mówiący, iż w kwestiach religijnych “ludzie powinni być wolni od przymusu ze strony czy to poszczególnych ludzi, czy to zbiorowisk społecznych i jakiejkolwiek władzy ludzkiej, tak aby w sprawach religijnych nikogo nie przymuszano do działania wbrew jego sumieniu ani nie przeszkadzano mu w działaniu według swego sumienia prywatnie i publicznie (…) w godziwym zakresie”, biskup krakowski zwrócił uwagę, iż słowom tym brakuje precyzji. Jednocześnie postulował on, by ów “godziwy zakres” wyznaczało moralne prawo naturalne, oraz, by słowa te mogły być zastąpione przez: “z wyłączeniem tych działań, które z innych powodów zabronione byłyby w świetle prawa moralnego”, “tak, jak zakazana jest prostytucja czy też zabijanie pod płaszczykiem religii”. Inaczej mówiąc: jedynie przekroczenie prawa naturalnego usprawiedliwiać może nakładanie ograniczeń na publiczny kult fałszywych religii. W ten sposób rezygnuje się całkowicie z obrony Prawdy nadprzyrodzonej i panowania naszego Pana Jezusa Chrystusa. Neguje się też prawo Chrystusa Króla do panowania nad ludzkimi społecznościami: fałszywa religia może publicznie bluźnić Zbawicielowi i znieważać Go – i nikogo to nie obchodzi do momentu, gdy nie zacznie ona wzywać do świętej wojny lub też zachwalać uroki rytualnej prostytucji.

Otwarcie się na świat. Dialog. 21 października tego samego roku biskup Wojtyła zabrał głos po raz kolejny, tym razem w sprawie schematu 13., który w przyszłości stać się miał podwaliną konstytucji o Kościele w świecie współczesnym, czyli Gaudium et spes – bez wątpienia najważniejszego dokumentu promulgowanego przez Sobór Watykański II. Biskup krakowski oznajmił: “Fakt, iż schemat 13 skierowany jest do wszystkich ludzi, zarówno katolików, jak i niekatolików, zarówno wierzących, jak i niewierzących, stwarza liczne problemy. Do kogóż właściwie mówimy i w jakim języku? Mówiąc do tych, którzy nie są częścią Kościoła, schemat używa języka i mentalności czysto kościelnej. Niedostatek racjonalnej argumentacji zastąpiony jest moralizowaniem. Z pomocą czegoś takiego nie nawiążemy prawdziwego dialogu”. Komentując to wystąpienie, obserwujący debatę ojciec A. Wenger, dziennikarz “La Croix”, napisał: “Biskup Wojtyła poczynił wiele uwag precyzujących zasady, które powinny rządzić dialogiem prowadzonym z niewierzącymi: szczególna ta metoda opiera się na odkrywaniu u innych tego, co może wzajemnie łączyć, i eliminuje wszelką kościelną mentalność, widoczną jeszcze w tekście. Kościół w relacjach ze światem winien mniej napominać, więcej zaś mówić o swych początkach, swym celu, swych metodach”. Nie będzie od rzeczy porównać to wystąpienie z innym, wygłoszonym 29 września poprzedniego roku przez biskupa Heenana, arcybiskupa Westminsteru. I jedno, i drugie wyjaśnia nam istotę “opcji ekumenicznej popieranej przez znaczącą większość uczestników obrad”, o której mówił ojciec Congar. Arcybiskup oznajmił mianowicie: “Problem konwersji, czy to jednostek, czy też wspólnot, w ekumenicznym kontekście nie może mieć miejsca. Przedmiotem ruchu ekumeniczneo jest doprowadzenie ludzi różnych religii do pewnego przeegzaminowania jednych przez drugich. W dialogu takim żaden z uczestników nie powinien szukać dla siebie zwycięstwa. Jego celem jest bowiem wzajemne zrozumienie i wzajemny szacunek”. święty Augustyn z Canterbury, ten, który nawrócił Anglie, przewraca się zapewne w grobie! Henryk de Lubac opowiadał, iż biskup Wojtyła był jednym z pierwszych, którzy rzucili hasło “otwarcia”; on też “propagował je w swym otoczeniu, zarówno w Rzymie, jak też w Polsce”. Napomknął też: “Z tego samego ducha Ťotwarciať narodziły się dwa wielkie tematy: ekumenizm i wolność religijna”. (Kard. H. de Lubac, Entretien autour de Vatican II, Cerf 1985, s. 109-110.) Jest ze wszech miar interesujące i godne odnotowania, iż w następstwie swego wystąpienia z 21 października biskup Wojtyła mianowany został członkiem komisji powołanej do zmiany schematu 13. Tam też spotkać się miał z ojcem Congarem, również mianowanym członkiem tej samej komisji, oraz z o. de Lubakiem, tak wspominającym te dni: “Przy tej właśnie okazji [redagowania Gaudium et Spes] spotkałem go po raz pierwszy. I śmiem stwierdzić, że natychmiast porozumieliśmy się do tego stopnia, by wspólnie reagować na pojawiające się kolejno problemy”; Biskup Wojtyła spodobał się ojcu de Lubakowi do tego stopnia, iż ten oświadczył kilku swym przyjaciołom: “Miejmy nadzieję, iż Opatrzność na długie lata zachowa nam Pawła VI, lecz jeśli pewnego dnia potrzebować będziemy papieża, mój kandydat jest jeden: Wojtyła! Niestety, to niemożliwe. On jest bez szans”.

Przyszłość zrewidowała ostatnie słowa de Lubaka. Na razie jednak biskup Wojtyła pracował wytrwale nad Gaudium et spes, całkowicie samodzielnie redagując czwarty rozdział pierwszej części. “To Wojtyle, może bardziej, aniżeli komukolwiek innemu – wspomina, o. de Lubac – zawdzięczać należy, iż sławetny schemat 13., po swych licznych wcieleniach, wreszcie ostatecznie się pogrążył, i to w godzinie, kiedy zaczynało brakować już na to nadziei”. I tak oto schemat 13. zrewidowany został tak, by całkowicie współbrzmiał z duchem nowej teologii.

Nowa terminologia Lektura tekstów soborowych, nade wszystko zaś Gaudium et spes (nad którą to konstytucją biskup Wojtyła tak wytrwale pracował) oraz Dignitatis humanae (której “niezwykłą doniosłość” podkreślał) pozwala stwierdzić pojawienie się pewnego rodzaju nowej terminologii teologicznej. Terminologii, w której słowa takie, jak Bóg, wiara, wierzący – tracą swój sakralny charakter, związany do tej pory nierozerwalnie z dogmatami, z Trójcą świętą, Wiarą katolicką, wiernością Kościołowi, koniecznością odrzucenia wszelkich fałszywych objawień, wynikłych z nich fałszywych doktryn. Wszystko to zostało zapomniane, a te same słowa w tekstach soborowych używane są w stosunku do Chrystusa, jak i do fałszywych bóstw, tak prawdziwej religii, jak religii fałszywych – i to bez jakiegokolwiek rozróżnienia. Jest to język nowej teologii, do której kluczem jest konstytucja Gaudium et spes, a w tworzeniu której aktywnie współpracował biskup Wojtyła. Gaudium et spes stwierdza w istocie, że wszyscy ludzie rodzą się z “ukrytym w sobie Boskim zalążkiem”, a “poprzez swe Wcielenie Syn Boży zjednoczył się, w pewien sposób, z każdym człowiekiem”. Ludzie posiadaliby zatem, przychodząc już na świat, życie nadprzyrodzone, które byłoby “w pewien sposób” implikowane ich ludzką naturą. Twierdzenie takie sprzeciwia się całkowicie doktrynie Kościoła, według której życie nadprzyrodzone jest nam dane jedynie poprzez chrzest, stosownie do słów Chrystusa, wypowiedzianych do swych uczniów: “Dana mi jest wszelka władza na niebie i na ziemi. Idąc tedy, nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna i Ducha świętego” (Mt 28,18-19), “Kto uwierzy i ochrzci się, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,15-16).

Konsekwencje otwarcia Kościoła na świat Odrzucając konieczność chrztu dla dostąpienia łaski życia nadprzyrodzonego, nowa teologia odrzuca również konieczność przynależności – w celu osiągnięcia zbawienia – do Kościoła katolickiego, założonego przez Chrystusa. Wynika to z niemal wszystkich dokumentów soborowych, lecz trudno tu o lepszy dowód, niż odwołanie się do tego, co dziś mówi nam niegdysiejszy biskup krakowski, obecnie biskup Rzymu i wikariusz świętego Piotra, przyjaciel i adorator wszystkich tak aktywnych na ostatnim soborze teologów, nade wszystko zaś ojca Congara, którego “teologia” łączy w sobie niemal wszystko, co Magisterium Kościoła odrzucało i potępiało aż po czasy Piusa XII. Jan Paweł II umieścił w swym liście apostolskim Tertio millenio adveniente, wydanym z okazji jubileuszu roku 2000, przejmujące zdanie: “Słowo Wcielone jest zatem spełnieniem tęsknoty obecnej we wszystkich religiach ludzkości”. Tak więc boskość Chrystusa “w pewien sposób” manifestowałaby się poprzez wszelkie bóstwa wszystkich religii świata, będących niepełnym odzwierciedleniem prawdziwego Objawienia. Jednak, jak pisze święty Paweł, przy końcu czasów wszystko zjednoczyć winno się w Chrystusie, lecz nie za sprawą dążeń fałszywych religii i wszelkich kultów, za podłoże mających fałszywe objawienia, które potrafią jedynie oddalić człowieka od poznania Trójcy świętej, lecz za sprawą zwycięstwa Chrystusa, jakie przy końcu czasów odniesie on nad “złymi uczynkami świata” (J 7, 7).

Kult Istoty Najwyższej Lecz czy Chrystus Jana Pawła II jest nadal tym znanym z Nowego Testamentu? Papież, zwracając się 5 lutego 1986 roku do wyznawców wszystkich religii zebranych w indyjskim Madrasie, mówił m.in.: “Czcigodni Przyjaciele, już od dawna pragnąłem przybyć do Indii, kraju tak wielu religii, o tak bogatym kulturowym dziedzictwie, i niecierpliwie oczekiwałem tego spotkania. Jestem bardzo szczęśliwy, mając okazję zjednoczyć się z wami w duchowym braterstwie. Zaprawdę, Indie są kołyską prastarych tradycji religijnych. Wiara w rzeczywistość wewnętrzną człowieka, niezależną od materii czy biologii, wiara w byt najwyższy, która wyjaśnia, osądza i umożliwia wzniesienie się człowieka ponad wszelkie aspekty jego materialnego bytu; wiara ta przyszła z Indii. Wasze medytacje nad tym, co niewidzialne i duchowe, głęboko naznaczyły świat”. Istota Najwyższa to termin użyty już w roku 1795 w preambule Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, rozpoczynającej się następującymi słowami: “Naród francuski oznajmia, w obecności Istoty Najwyższej…”. Tak więc, Jan Paweł II, w ślad za Soborem Watykańskim II, nie głosi ani królowania Chrystusa, ani też konieczności przynależności do założonego przezeń Kościoła, by dostąpić zbawienia. Cytowane sformułowania pozbawione są wszelkiej dwuznaczności i zaakceptować je mogą na dobrą sprawę wszystkie religie. Wszystkie one mają przecież możność wpływania na postawy moralne swych wyznawców. Któż nie dostrzega katastrofalnych następstw podobnego stanu rzeczy! święty Pius X mówił wszak: “Nie istnieje nic takiego, jak godność ludzka, jedynie godność katolicka”. Nie powinno dziwić zatem, że umoralniające nawoływania Jana Pawia II pozostają bez echa, ponieważ posoborowy Kościół zrujnował Prawdę aż do fundamentów, faszerując przy tym swe owieczki, a przede wszystkim duchownych, hasłami niszczącymi własny autorytet i własne nauczanie. Pontyfikat Jana Pawła II naznaczony jest ideami, których bronił on jeszcze jako biskup w trakcie trwania Soboru Watykańskiego II, ideami mającymi sprawić, by Kościół przemówił nowym głosem. Można by to podsumować, parafrazując słowa kardynałów Ottavianiego i Bacciego o nowej Mszy: “Wyraźnie oddala się ona [teologia Jana Pawła II] od zasad katolickiej teologii sformułowanej przez Kościół, który ostatecznie ustalił prawdy Wiary i wzniósł zaporę nie do pokonania przeciw wszystkim herezjom, które chciałby uderzyć w integralność Doktryny”. Niestety, bariera ta została obalona przez Sobór Watykański II, a poczynione spustoszenia są ogromne. Już w roku 1974, w homilii wygłoszonej 9 kwietnia w katedrze warszawskiej, kardynał Wyszyński, prymas Polski, napominał i ostrzegał: “Kościół posoborowy, (…) Kościół, którego Credo staje się elastyczne, a moralność relatywistyczna, (…) Kościół na papierze, a bez Tablic Dziesięciorga Przykazań! Kościół, który zamyka oczy na widok grzechu, a za wadę ma bycie tradycyjnym, zacofanym, nienowoczesnym”.

M. Le Monte

(Artykuł ukazał się w piśmie “Savoir et Servir” nr 57, s. 67-77. Tłumaczył z języka francuskiego Grzegorz Bębnik)

Santo Subito ? – Pytania o rzetelność procesu rogatoryjnego - Lech Maziakowski Sposób przeprowadzania procesu rogatoryjnego zbierającego materiały do beatyfikacji papieża Jana Pawła II i przyjęte procedury rodzą wiele pytań. Dochodzą one tak ze strony środowisk liberalnych, którymi z oczywistych względów nie warto nawet się zajmować, jak i ze strony tych, którzy widzą w pontyfikacie Jana Pawła II kolejny wyłom w kontynuacji Tradycji Kościoła i z tej racji sceptycznie patrzą na sposób prowadzenia procesu beatyfikacyjnego. Jednym z przywoływanych argumentów jest wybiórcze traktowanie dokumentów, pomijające ważne dowody mogące zakłócić przyjętą z góry linię “świętości”, która mierzona ma być bardziej standardami neomodernistycznych aksjomatów, rozluźnionej dyscypliny badawczej i głosem vox populi niż sprawdzonych ortodoksyjnych dociekań. Niedawno media polskie zajęły się jednym z takich argumentów, co prawda niekoniecznie pochodzących ze strony tradycjonalistycznej, ale wartych uwagi.

W trzy miesiące po publikacji tekstu w brytyjskim piśmie The Tablet (1), Zycie Warszawy w sobotnim wydaniu (2) powołuje się na “dwóch badaczy z Oxfordu”, którzy stwierdzają, że przygotowany przez ks. Karola Wojtyłę skrypt do jego wykładów w seminarium duchownym w Krakowie zdradza sympatie do marksizmu. Dwutomowy skrypt Katolickiej Nauki Społecznej badany był przez dr Jolantę Babiuch oraz współpracującego z nią dziennikarza Jonathana Luxmoore – oficjalnie korespondentów The Tablet z Warszawy (3). Przede wszystkim nie zgadzają się oni z potraktowniem skryptu przez George Wiegla, autora biografii Papieża, który w książce Witness to Hope nie zajął się skryptem i przywołał go tylko raz w przypisach, sugerując iż w rzeczywistości źródło skryptu pochodzi z książki ks. prof. Jana Piwowarczyka, zresztą wydanej w Londynie i jako praca nie napisana przez Karola Wojtyłę nie może być brana pod uwagę. Z opinią Wiegla nie zgadza się również np. Cezary Ritter, sekretarz Instytutu Jana Pawła II Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, który widzi w tym skrypcie “ciągłość akademicką” Wojtyły w jego entuzjastycznych pracach zachwycających się “księżmi-robotnikami” działającymi we Francji i Belgii. Cezary Ritter – na którego powołują się Luxmoore i Babiuch – twierdzi, że “nie ma żadnych wątpliwości, że Karol Wojtyła jest autorem skryptu: wykłady te są charakterystyczne i należą do całości jego prac”. Ritter dodaje też, że wykłady “napisane są w ideologicznym języku lat 50-tych, zatem powinien poprzedzać je pewien komentarz przy ich publikacji, ale nie widzę powodów by ich nie publikować, ponieważ są elementem zrozumienia intelektualnej drogi Papieża”.

Droga Papieża prowadziła przez zgłębienie filozofii marksistowskiej, poznanie słabości systemu i wykorzystanie ich w “moralnej walce” z komunistyczną tyranią. “We współczesnym ruchu komunistycznym” – pisze Wojtyła – “Kościół widzi i potwierdza przejawy większych celów etycznych.”, po czym konkluduje: “Pius XI pisał, że krytyka kapitalizmu i protest przeciwko systemowi wyzysku pracy człowieka jest niewątpliwie “częścią prawdy” zawartej w Marksizmie.” (5) Jak twierdzą Luxmoore i Babiuch, Karol Wojtyła wyedukowany w atmosferze filozofii fenomenologicznej królującej na Uniwersytecie Jagiellońskim, zafascynowany ruchem księży-robotników oraz zagłębiając się w filozofii marksistowskiej, zamiast odrzucić koncepcje marksistowskie, spróbował zredefiniować je w świetle chrześcijańskiej tradycji. Według samego Wojtyły, celem jego nie była “totalna krytyka” Marksizmu, lecz analiza tego jak system używał i nadużywał “kategorii etycznych”. Liczne ręczne notatki Wojtyły na marginesie skryptu potwierdzają jeśli nie zafascynowanie Marksizmem, to na pewno wielką do niego sympatię. Należy przy tym pamiętać, że sympatia ta objawiała się podczas największej fali stalinowskiej represji w Polsce, w czasie gdy Watykan zabronił jakichkolwiek kontaktów z przedstawicielami komunistycznymi, którzy, jak pisał Pius XII: “pokazują się, w swoim nauczaniu i działaniu, jako wrogowie Boga, Prawdziwej Religii i Kościoła Chrystusowego.” Jest to dosyć charakterystyczne, że w czasie gdy na świecie szalała ateistyczna wojna markistowska, rozlewająca swe rewolucje na cały świat, zarówno kard. Roncalli – przyszły papież Jan XXIII, Monitni – przyszły Paweł VI oraz Wojtyła – przyszły Jan Paweł II, byli w jakimś stopniu sympatykami ruchów i filozofii lewicowych. Posoborowy ruch w Kościele, akcentujący nowy sposób postrzegania świata – nie jako wróg, ale jako strona, z którą należy współpracować a nawet dopuścić do współkształtowania Kościoła – pielęgnowany był przez współgrających z tą nową wizją Papieży. Nie należy się zatem specjalnie dziwić, że prace takie jak skrypt Karola Wojtyły, które odbiegają od tworzonego wizerunku ortodoksyjnego pontyfikatu i jego korzeni, nie został do tej pory opublikowany. Kilka kopii skryptu, które przetrwały do naszych dni są, jak twierdzą Luxmoore i Babiuch “zazdrośnie strzeżone”, i jak do tej pory nie ujrzały drukiem światła dziennego. Prace prowadzone w latach 90-tych przez kardynała Mariana Jaworskiego ze Lwowa celem opublikownia skryptu, zostały odłożone gdyż należało wpierw opublikować – jak mówi Cezary Ritter z KULu – “bardziej dojrzałe” prace Wojtyły. Jak potwierdza Ritter, pomimo pewnych słabości skryptu należy go opublikować, gdyż jest kluczem do zrozumienia chrześcijańskiej odpowiedzi Papieża na Marksizm. Luxmoore i Babiuch pisząc artykuł w styczniu, zastanawiają się czy Krakowski Trybunał Rogatoryjny włączy Katolicką Naukę Społeczną do dokumentów beatyfikacyjnych. Kierujący pracami bp Tadeusz Pieronek nic o dokumencie nie słyszał, prof. Andrzej Szostek, były Rektor KULu, odpowiedzialny za zebranie polskich pism Wojtyły mówi, że Trybunał będzie brał pod uwagę tylko tekty opublikowane. Zaiste dziwne to tłumaczenie, wszak wiele procesów beatyfikacyjnych opiera się np. na prywatnej korespondencji, a tutaj wyklucza się zbadanie skryptu Wojtyły, który choć nie opublikowany, jest ważnym dowodem postrzegania świata przez księdza docenta Wojtyłę, a ponadto służył do edukacji setek jeśli nie tysięcy studentów ergo trudno nawet mówić o prywatnym charakterze dokumentu. Dzisiaj już wiemy, że po zaledwie pięciu miesiącach Trybunał zakończył 1 kwietnia br. prace i przekazał swoje dokumenty do Rzymu. W tym momencie należy jednak zadać zasadnicze pytanie: komu, i przede wszystkim: czemu służy takie ekspresowe tempo? Pośpiech rodzi błędy, a pośpiech w tak poważnych pracach i celowe wykluczenie wszystkich prac przyszłego błogosławionego czy nawet świętego, budzi wielkie zastrzeżenia. Przy posoborowych zmianach procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego, w praktyce niwelującego tak ważny urząd jak Advocatus Diaboli (“adwokat diabła” – wyznaczona rola osoby szukającej przyczyn uniemożliwiających kanonizację); przy coraz częstszym wprowdzaniu tzw. zasad nadzwyczajnych; przy stałej deprecjacji świętości (papież Jan Paweł II beatyfikował i kanonizował więcej osób niż wszyscy papieże razem wzięci od XVI wieku, kiedy to wprowadzono Kongregację do spraw Kultu Bożego),  wreszcie, przy tak kontrowersyjnych decyzjach jak beatyfikacja papieża Jana XXIII – podejrzewanego o modernizm w czasie pontyfikatu św. Piusa X, beatyfikacja Katarzyny Tekakwithy – dokonana bez wymaganego świadectwa cudu, błyskawiczna beatyfikacja Matki Teresy – z kontrowersyjnym przypadkiem cudownego uzdrowienia, czy beatyfikacja a później kanonizacja tak kontrowersyjnej postaci jak Josemaría Escrivá de Balaguer, założyciela ruchu Opus Dei – to wszystko stwarza wielkie zastrzeżenia co do rzetelności również i obecnego procesu. Argumenty użyte przez Luxmoore-Babiuch stały sie przedmiotem dyskusji przeprowadzonej 17 marca br. w Lublinie, w której udział wzięli: Metropolita Lubelski abp Życiński oraz ks. prof. Andrzej Szostek, ks. prof. Tadeusz Styczeń i ks. dr Alfred Wierzbicki. Uczestnicy wyrazili swe poparcie dla poglądów Weigela oraz stwierdzili m.in., że: “Całkowicie bezpodstawne są sugestie, iż rzekome lewicowe sympatie ks. doc. Wojtyły zdecydowały o tym, by nie oddawać do druku jego wczesnych wykładów etyki społecznej. By ukazać bezpodstawność podobnych insynuacji, zdecydowano, iż w najbliższym czasie należy przygotować do druku wykład katolickiej etyki społecznej z 1954 r.” (6) Jakże charakterystyczne jest “wyrażenie poparcia dla poglądów Wiegla”, człowieka amerykańskiego establishmentu neokonserwatystów, który tak jak inne sztandarowe postacie tego ruchu, jak Michael Novak, ks. Robert Sirico czy ks. Richard Neuhaus, wielokrotnie – również w samej swojej książce! – nie zgadzał się w wielu punktach z nauczaniem Jana Pawła II, reinterpretowal tradycyjne encykliki Papieża i wychwalał wątki mające konotacje liberalne. Czy nie można nie wiedzieć, że to ci właśnie ludzie, ludzie neokonserwatywnego, prosyjonistycznego ruchu zawładnęli wszystkimi mediami katolickimi głównego nurtu w Stanach Zjednoczonych, że to oni właśnie wyraźnie przeciwstawili się nawoływaniom Jana Pawła II do nie używania rozwiązań siłowych w konflikcie irackim, że to oni są zwolennikami nie tylko egzystencji państwa Izraela, ale jakoś brak im wokalności w przywoływaniu i potępianiu ludobójczych praktyk rządu izraelskiego? Czy nie można nie wiedzieć, że nurt neokonserwatywny jest zwolennikiem liberalnej koncepcji gospodarki, kłócącej się nie tylko ze społeczną nauką katolicką wyłożoną przez Leona XIII w Rerum novarum, ale i encyklikmi Centesimus Annus i Laborem exercens (7). Albo uczestnicy “Debaty” lubelskiej nie czytali książki Wiegla, jego innych prac i prac jego neokonserwatywnych kolegów, albo po prostu są sympatykami tego samego nurtu. Tak czy owak nie wróży to obiektywizmu w pracach nad rzetelnym zbadaniem dokumentów Wojtyły. A jakże fałszywie i obłudnie brzmi stwierdzenie uczestników Dyskusji, którzy mówią iż: “By ukazać bezpodstawność podobnych insynuacji, zdecydowano, iż w najbliższym czasie należy przygotować do druku wykład katolickiej etyki społecznej z 1954 r.” Jakże to? Minęło od 1954 roku 52 lata, w tym 27 lat pontyfikatu Jana Pawła II, podczas których nie zdołano wydać wykładu Wojtyły – a kto wie, być może i innych jego prac – a osobom wskazującym na ten jednoznaczny fakt uwłacza się argumentami o “bezpodstawności podobnych insynuacji”? Niezaprzeczalnym faktem jest młodzieńcza fascynacja Wojtyły lewicowym ruchem “księży-robotników”, czyli tymi, którzy rozsadzali Kościół od środka w czasie pontyfikatu Piusa XII. Tak samo jak niezaprzeczalnym faktem jest fascynacja bp. Roncalli – przyszłego papieża Jana XXIII, beatyfikowanego przez Jana Pawła II w 2000 roku – filozofią Rudolfa Steinera, którą, wbrew nie tylko obowiązującej Przysiędze Antymodernistycznej, ale i wyraźnym ostrzeżeniom Watykanu, wpajał on studentom jako wykładowca na Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie, co właśnie stało się przyczyną jego prawie 20-letniego “zesłania” na placówki w Turcji i Grecji. W przypadku Wojtyły fascynacja ruchami lewicowymi, wraz z wielkim wpływem filozofii Maxa Schelera i Jacques Maritain, a nawet niekatolickich myślicieli jak Martina Bubera, uformowaly filozoficzną antropologię późniejszego kardynała Wojtyły i papieża Jana Pawła II. Zaprzeczanie temu i mówienie o “fałszywych interpretacjach poglądów Jana Pawła II ” (6), jest niezdrowym podejściem i świadczy dobitnie nie o chęci rzetelnego przedstawienia drogi myślowej Wojtyły, lecz o z góry przyjętej koncepcji “idealności” kandydata mającej otwierać drogę na ołtarze. Nie stanowi to dobrego prognostyku na rzetelność procesu. Podejście to, a także “ilościowe” potraktowanie świętości – dla przykładu w całym XVI wieku kanonizowano jednego świętego, w XVII wieku – 24, w XVIII – 29, św. Pius X – kanonizował 4 świętych, Benedykt XV – 3, Pius XII – 33, Jan XXIII – 10, Paweł VI – 81, a Jan Paweł II – prawie 500, nie licząc beatyfikacji – staje się jednak bardziej zrozumiałe, gdy uświadomimy sobie próby zredefiniowania pojęcia świętości, które ewoluuje z “nadzwyczajności” w stronę “większej zwyczajności”, z “przykładu” w stronę “znaku”. W duchu ekumenicznego podejścia, “znak” ten ma być też widoczny i do przyjęcia przez wyznawców “kościołów” protestanckich, stąd podchody do “spłaszczenia” heroiczności i rozszerzenia definicji męczeństwa, a w przyszłości może i włączenia w poczet świętych dotychczasowych heretyków. Opisując te tendencje, nie sugeruję i nie uzurpuję sobie jakiegokolwiek prawa do definitywnej oceny dokonanych dotychczas aktów kanonizacyjnych, gdyż ta należy tylko do Kościoła. I jakkolwiek sam akt kanonizacyjny może być omylny, to budujące jest stwierdzenie papieża Benedykta XIV (1740-1758), iż nie było dotychczas przypadku takiego błędu. Wiemy jednak, że zainicjowane literą i duchem Soboru Watykańskiego II zmiany w Kościele, będące rewolucją na miarę Rewolucji Francuskiej czy Październikowej (8), zniekształcają ten przejrzysty obraz. Do zmian tych przyczynił się w znacznym stopniu Karol Wojtyła, który jako uczestnik Soboru stał po lewej stronie zasilając ławy progresistów, a jako Jan Paweł II kontynuował budowę “nowego Kościoła”. Jeśli zatem dojdzie do beatyfikacji czy kanonizacji Jana Pawła II, to niewątpliwie będzie to decyzja wpisująca się w normy nowego Kościoła, a Jego osoba stanie się “znakiem” uniwersalizmu, akceptowalnego tak przez ateistów jak i wyznawców innych religii, stanie się „łącznikiem” w budowie nowej religii światowej  – uniwersalnego humanizmu.

Lech Maziakowski

Abp Marcel Lefebvre: Co to jest liberalizm? Zwrócenie uwagi na poniższy artykuł zawdzięczamy pani podpisującej się Aga. – admin Wolność nie jest na początku lecz na końcu. To nie korzenie, lecz kwiaty i owoce. (Karol Maurras). Istnieje pewne dzieło, które szczególnie polecam tym, którzy pragną poznać liberalizm konkretnie i całkowicie, aby potem przygotowywać wykłady na temat liberalizmu. Dzieło to przeznaczone jest dla tych, którzy posiadają pewne doświadczenie z tym błędem, z jego intrygami, dla tych, którzy mają zwyczaj „myśleć liberalnie”, nawet jeśli są to katolicy przywiązani do tradycji. Dzieło to przeznaczone jest dla tych, którzy nie są świadomi głębokości penetracji naszego społeczeństwa i rodzin przez liberalizm. Łatwo zauważyć, że „zaawansowany liberalizm” Giscarda d’Estaing w okolicach roku 1975 przywiódł Francję do socjalizmu; ale uważa się w dobrej wierze, że „prawo liberalne” może nas obronić przed uciskiem totalitaryzmu. Ludzie o dobrych intencjach tak naprawdę nie wiedzą czy powinni aprobować, czy uważać za błędną „liberalizację aborcji”. Ale byliby gotowi do podpisania petycji domagającej się liberalizacji eutanazji. W gruncie rzeczy, wszystko, co opatrzone jest etykietą wolności, przez dwa wieki było otaczane aurą prestiżu, właściwą takiemu słowu, które oznacza świętość. Ale, mimo to, właśnie przez to słowo giniemy. To liberalizm dotknął swoim jadem zarówno świeckie społeczeństwo, jak i Kościół. W związku z tym otwórzmy tę książkę, o której mówię: Liberalizm i katolicyzm autorstwa ojca Roussel, opublikowaną w 1926 r. Przeczytajmy stronę, która opisuje liberalizm w sposób bardziej konkretny (str. 14-16), dodając niewielkich rozmiarów komentarz: Liberał to fanatyk na rzecz niezależności, który wychwala ją w każdej dziedzinie, aż do granic absurdu. Mamy więc definicję liberalizmu. Zobaczmy, jakie ma zastosowania, jakich rodzajów wolności się domaga.

1. Niezależność prawdy i dobra w stosunku do rzeczy: mowa o relatywistycznej filozofii zmienności i stawania się. Niezależność intelektu w stosunku do jej przedmiotu: będąc niezależnym, rozum nie może poddać się badanemu przedmiotowi: to on tworzy przedmiot; stąd radykalna ewolucja prawdy; relatywistyczny subiektywizm. Podkreślam dwa kluczowe słowa: subiektywizm i ewolucja. Subiektywizm oznacza wprowadzenie wolności do intelektu, podczas gdy szlachetność intelektu zakłada poddanie się przedmiotowi, to jest zgodność podmiotu myślącego z poznawanym przedmiotem. Intelekt działa na podobnej zasadzie jak aparat fotograficzny; musi on precyzyjnie odtwarzać rzeczywistość. Jego perfekcja zasadza się na wierności w stosunku do rzeczywistości. Z tej właśnie przyczyny prawda definiowana jest jako zgodność intelektu z rzeczą. Prawda jest tą jakością myśli, która pozostaje w zgodzie z rzeczą, z tym co jest. To nie intelekt tworzy rzeczy; to rzeczy narzucają się intelektowi, takie jakie są. W związku z tym, prawda tego, co się twierdzi zależy od tego, co jest; czyli rzeczy obiektywnej. Osoba poszukująca prawdy musi wyrzec się siebie, wyrzec się wszelkich tworów własnego umysłu, wyrzec się „wymyślania” prawdy. Odwrotnie w subiektywizmie, to rozum tworzy prawdę: mamy poddanie podmiotowi przedmiotu! Podmiot staje się centrum wszystkich rzeczy. Rzeczy nie są już tym, czym były, ale tym, czym myślę, że są. W takim przypadku człowiek pozbywa się prawdy zgodnie ze swoim gustem. W filozofii błąd ten nosi miano idealizmu, a w terminologii moralnej, społecznej, politycznej i religijnej zwany jest liberalizmem. W rezultacie prawda będzie się różnić w zależności od poszczególnych osób i grup społecznych. Prawda jest dzielona według potrzeb. Nikt nie może twierdzić, że posiada prawdę wyłączną; prawda jest wciąż tworzona i jest ona celem nieustannych poszukiwań. Podejście to stoi w całkowitej sprzeczności z nauką Pana Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła. Historycznie rzecz ujmując, wyzwolenie podmiotu w stosunku do przedmiotu (do tego, co jest) zawdzięczamy czterem osobom. Luter na początku zaprzeczył autorytetowi Magisterium Kościoła i uznał jedynie Biblię. Odrzucając wszelkich pośredników miedzy człowiekiem a Bogiem, wprowadził koncepcję swobodnej interpretacji. Luter rozpoczął od błędnego pojęcia biblijnego natchnienia: natchnienia indywidualnego! Kartezjusz, a po nim Kant dokonali systematyzacji subiektywizmu: intelekt jest uwięziony sam w sobie, zna on jedynie swoje własne myśli. Są to kartezjuszowskie „myślę” i kantowskie „kategorie”. Rzeczy same w sobie są niepoznawalne. Ostatecznie Rousseau: wyzwolony od przedmiotu, utraciwszy zdrowy rozsądek, podmiot staje bezbronny w obliczu opinii publicznej. Myślenie jednostki traci swą tożsamość wobec opinii publicznej, przez którą rozumie się poglądy wszystkich lub większości. Opinia ta jest kształtowana za pomocą technik dynamiki grupy, będących dziełem mediów, które znajdują się w rękach finansjery, polityków, wolnomularzy, itd. Siłą własnego rozpędu intelektualny liberalizm przeradza się w totalitaryzm myśli. Po odrzuceniu przedmiotu doświadczamy zaniku podmiotu, który staje się wystarczająco dojrzały, aby być poddany wszelkim formom niewolnictwa. Subiektywizm, głosząc pochwałę wolności myślenia, faktycznie miażdży ją. Drugim wyróżnikiem intelektualnego liberalizmu, jak już wspomnieliśmy, jest ewolucja. Odrzucając poddanie się rzeczywistości, liberał musi odrzucić niezmienną istotę rzeczy. Nie ma dla niego natury rzeczy, nie ma niezmiennej natury człowieka rządzonej jasno określonymi prawami ustanowionymi przez Stwórcę. Człowiek znajduje się w stanie bezustannej postępowej ewolucji, człowiek dnia wczorajszego nie jest człowiekiem dnia dzisiejszego; popadamy tu w relatywizm. Co więcej, człowiek sam stwarza siebie. Jest autorem swoich własnych praw, które musi ciągle dostosowywać do jednego niezmiennego prawa pożądanego postepu. Następnie mamy ewolucjonizm, we wszelkich przejawach: biologicznym (Lamarck i Darwin), intelektualnym (racjonalizm wraz z jego mitem o niekończącym się postępie ludzkiego rozumu), moralnym (wyzwolenie od wszelkich „tabu”), polityczno-religijnym (wyzwolenie społeczeństw w stosunku do Jezusa Chrystusa). Szczyty ewolucyjnego delirium osiąga ojciec Teilhard de Chardin (1881–1955), który twierdzi, w imię pseudonauki i pseudomistycyzmu, że materia staje się duchem, natura staje się nadprzyrodzona, ludzkość staje się Chrystusem: potrójne pomieszanie ewolucyjnego monizmu, który jest nie do pogodzenia z wiarą katolicką. Dla wiary, ewolucja to śmierć. Głosząc ewolucję Kościoła pragną ewolucji wiary. „Należy poddać się Kościołowi żyjącemu, Kościołowi dnia dzisiejszego” – tak pisano do mnie z Rzymu w połowie lat siedemdziesiątych, tak jakby Kościół dzisiejszy nie powinien być taki sam, jak Kościół wczorajszy. W odpowiedzi napisałem: „Przy takich założeniach, jutro nie będzie tego, co mówimy dzisiaj!”. Ludzie ci nie posiadają koncepcji prawdy i przedmiotu. Oni są modernistami

2. Niezależność woli w stosunku do intelektu: samowolna i ślepa siła – wola – w ogóle nie musi brać pod uwagę osądów rozumu; wola tworzy dobro tak samo, jak rozum rodzi prawdę. Jednym słowem, jest dowolność: Sic volo, sic jubeo, sit pro ratione voluntas! Taka jest moja wola, tak rozkazuję, niech wola moja będzie moim rozumem!

3. Niezależność sumienia w stosunku do zasady obiektywnej i do prawa: sumienie ustanawia siebie najwyższym prawem moralności. Według liberała, prawo ogranicza wolność i narzuca na nią różne pęta, przede wszystkim moralne: obowiązki; a w końcu fizyczne: sankcje. Prawo i jego ograniczenia stoją w opozycji do ludzkiej godności i sumienia. Liberał miesza wolność z pozwoleniem. To Nasz Pan Jezus Chrystus jest żyjącym Prawem, gdyż On jest Słowem Bożym, które wskaże nam, w jak głębokiej sprzeczności pozostaje liberał w stosunku do Niego.

4. Niezależność anarchicznych władz uczuciowych w stosunku do rozumu: jest to charakterystyczna cecha romantyzmu, wroga prymatu rozumu. Romantyk czerpie przyjemność z tworzenia sloganów; potępia on przemoc, przesądy, fanatyzm, integryzm, rasizm, gdyż słowa te wywołują wyobraźnię i ludzkie namiętności. W tym samym duchu, romantyk czyni siebie apostołem pokoju, wolności, tolerancji i pluralizmu.

5. Niezależność ciała w stosunku do duszy, zwierzęcej natury w stosunku do rozumu – czyli radykalne odrzucenie ludzkich wartości. Tu wychwalają seksualność, dokonują jej sakralizacji. Odwracają porządek dwóch skrajnych celów małżeństwa (prokreacji i wychowania z jednej strony, i zaspokojenia pożądania z drugiej), uznając, iż celem pierwszorzędnym jest przyjemność cielesna i „samozaspokojenie dwojga małżonków” lub też dwojga „partnerów”. Prowadzi to do zniszczenia małżeństwa i rodziny, nie wspominając już o zboczeniach, które przekształcają sanktuarium małżeństwa w biologiczne laboratorium, lub czynią z nienarodzonych niemowląt lukratywny składnik przemysłu kosmetycznego („Fideliter” nr 47).

6. Niezależność teraźniejszości w stosunku do przeszłości, stąd pogarda tradycji i chorobliwe umiłowanie nowości pod pretekstem postępu. Jest to jedna z przyczyn, którą święty Pius X przypisuje modernizmowi: Wydaje się Nam, iż przyczyny dalsze można zredukować do tylko dwóch: „ciekawości” i „pychy”. Ciekawość, jako taka, jeżeli nie jest kierowana rozumem, wystarcza do uzasadnienia wszystkich błędów. To opinia Naszego poprzednika, Grzegorza XVI, który pisał: „Jest to żałosne widowisko, gdy widzi się jak dalece może zajść rozum ludzki, gdy otworzyć drogę duchowi nowości” (encyklika Pascendi, 8 IX 1907 r.).

7. Niezależność jednostki w stosunku do całości społeczeństwa, wszelkiej władzy naturalnej i hierarchii: niezależność dzieci od rodziców, kobiet od mężów (wyzwolenie kobiet), pracownika wobec pracodawcy, klasy pracującej w stosunku do klasy burżuazyjnej (walka klas). Polityczny i społeczny liberalizm to panowanie indywidualizmu. Podstawową komórką liberalizmu jest jednostka (Daniel Raffard de Brienne, Le deuxieme etendard, str. 25). Jednostka uważa się za „absolutny podmiot prawa” („prawa człowieka”), któremu nie zadaje się pytań o obowiązki wobec Stwórcy, zwierzchnika lub innych stworzeń, lub, ponad wszystko, wobec Praw Bożych. Liberalizm sprawia, że wszystkie naturalne hierarchie społeczne zanikają. Czyniąc to, jednostka staje się ostatecznie samotna i bezbronna wobec tłumu, którego jest tylko wymiennym elementem, który ją całkowicie wchłonął. Społeczna nauka Kościoła, wręcz przeciwnie, głosi, że społeczeństwo nie jest bezkształtną masą jednostek (Pius XII, Bożonarodzeniowe Orędzie Radiowe dla całego świata, 24 XII 1944 r.), lecz zorganizowany organizm skoordynowanych i hierarchicznie zorganizowanych grup społecznych: rodzin, warsztatów i sklepów, profesjonalnych korporacji, a wreszcie państwa. Korporacje jednoczą pracodawców i pracowników tego samego zawodu w celu ochrony i promocji ich własnych interesów. Klasy społeczne nie są zantagonizowane, lecz naturalnie się uzupełniają (Leon XIII, encyklika Rerum novarum, 15 V 1891). Prawo o nazwie Le Chapelier z 14 czerwca 1791, zakazując stowarzyszeń, położyło kres korporacjom, które były instrumentem pokoju społecznego od średniowiecza. Prawo to było owocem liberalnego indywidualizmu, lecz, zamiast wyzwolenia robotników, dokonało ich zmiażdżenia. A kiedy w XIX wieku aktywa liberalnej burżuazji zniszczyły bezkształtną masę robotniczą, która stała się proletariatem, znaleziono rozwiązanie, dzięki inicjatywie socjalistów, aby zgromadzić robotników w związkach zawodowych. Te jednak pogorszyły jeszcze tę społeczną wojnę, rozszerzając pozorną sprzeczność kapitału i proletariatu na całe społeczeństwo. Wiadomo, że ta właśnie sprzeczność, czy też „walka klas” dała początek marksistowskiej teorii dialektycznego materializmu: tak, że fałszywy problem społeczny stworzył fałszywy system: komunizm (Pius XI, encyklika Divini Redemptoris, 19 III 1937 r., #15). Teraz, od czasów Lenina, walka klas, dzięki komunistom, stała się uprzywilejowaną bronią komunistycznej rewolucji (tamże, #9). Oprzyjmy się zatem na niezaprzeczalnej historycznej i filozoficznej prawdzie: liberalizm, poprzez swoją naturalną skłonność, wiedzie do totalitaryzmu i rewolucji komunistycznej. Jednym słowem, stanowi on duszę wszystkich nowoczesnych rewolucji, a także samej Rewolucji Francuskiej.

Artykuł ukazał się w czasopiśmie “Zawsze Wierni” nr 6/1996 (13).
Do nabycia: Księgarnia Te Deum

http://www.nacjonalista.pl/2010/10/01/abp-marcel-lefebvre-co-to-jest-liberalizm.html

David Irving w Hotelu „Marriott” o Hitlerze Dziennikarz „Rzeczypospolitej” dostał się na zamknięty wykład brytyjskiego historyka Davida Irvinga, który przebywa z prywatną wizytą w Polsce, podczas której zwiedza miejsca związane z II wojną światową, m.in. obóz zagłady w Auschwitz i kwaterę Hitlera w Gierłoży. Na Zachodzie uznany jest za „negacjonistę”, kilka lat temu spędził w więzieniu w Austrii 13 miesięcy. W Polsce był po raz pierwszy. Oto relacja dziennikarza „Rzeczypospolitej”: – Neguję, że jestem negacjonistą Holokaustu – zaczął David Irving. – Jak można być tak głupim, żeby określać tym mianem człowieka, który na każdym kroku podkreśla, że w operacji „Reinhard” zginęło dwa i pół miliona Żydów. Człowieka, który mówi, że kilkaset tysięcy Żydów zgładzono w Treblince. Holokaust był historycznym faktem. Była to straszliwa zbrodnia – dodał. Irving uważa, że dorobiono mu gębę, rzucając na niego oskarżenie, którego już nie może z siebie zrzucić: – To jest jak papierek po toffi. Zjadasz cukierek, ale lepkie opakowanie przylepia ci się do palców. Próbujesz je strzepnąć, ale nic z tego. Próbujesz drugą ręką, przylepia się do palców drugiej ręki. Nazwanie historyka negacjonistą Holokaustu jest jak wydanie wyroku śmierci. Takiemu człowiekowi nie wydaje się książek, nie drukuje artykułów. Właśnie taki wyrok wydano na mnie. Brytyjczyk zapewnił, że nie jest antysemitą. – Cywilizowany człowiek nie może mieć takich poglądów. I mimo tego, że Żydzi mnie niszczą i nienawidzą, usilnie staram się nie odpowiadać im tym samym. Gdy czasami pytają mnie, czy jestem antysemitą, mówię: „A czy Palestyńczycy już są antysemitami? A czy rodzice Rachel Corrie, amerykańskiej aktywistki pokojowej, którą zmiażdżył izraelski buldożer, już są antysemitami?”. Żydzi przejechali się buldożerem po moim życiu – podkreślił.

Irving zaznaczył, że cała II wojna światowa była wielkim Holokaustem. Cierpiały w niej bowiem wszystkie narody. On zaś w swoich książkach stara się wytłumaczyć, jak to było możliwe. Dlaczego ludzie byli zdolni do takich czynów. Historyk w dzisiejszych czasach stoi na rozstaju dróg. Ma dwa wybory. Albo pieniądze, albo prawda. Jeżeli będzie pisał zgodnie z wymogami propagandy, którą do dziś uprawiają „naukowcy”, będą się na niego sypały zaszczyty. Jeżeli odważy się dociekać, jak było naprawdę, spadną na niego anatema i represje. – Wróćmy do Żydów. Gdybym ja był jednym z nich i leżał w dole śmierci, czekając, jak esesman strzeli mi w czaszkę, przede wszystkim zastanawiałbym się: „Dlaczego ja? Dlaczego to właśnie mój naród wszędzie, gdzie się pojawiał, wywoływał nienawiść otoczenia?”. Przecież Żydów prześladowano wszędzie. Święta inkwizycja, pogromy, wreszcie Holokaust. Być może to efekt czegoś, co robili lub czego nie robili sami Żydzi? Tak, wiem, to antysemickie pytanie – mówił. Irving uważa, że „Wojna Hitlera” jest „okrętem flagowym” jego pisarstwa, i to z tej książki jest najbardziej dumny. To właśnie ona przysporzyła mu jednak największych kłopotów. Irving został oskarżony, że przedstawił wodza Trzeciej Rzeszy w ludzki sposób. Że próbował zrzucić z niego odpowiedzialność za Holokaust. – Czy Hitler ponosi winę za Zagładę? Za okrucieństwa, do których doszło m.in. na terytorium Polski? Oczywiście, że tak. Był głową państwa i z konstytucyjnego punktu widzenia jego wina jest bezdyskusyjna. To, co mnie jednak interesuje, to to, co Hitler wiedział o zabijaniu Żydów? Moim zdaniem niewiele – powiedział. I przytoczył zapis rozmowy, jaką z Führerem w 1945 roku odbył gen. Heinz Guderian. Poinformował on Hitlera, że Sowieci właśnie zajęli Auschwitz. Reakcja niemieckiego przywódcy miała być obojętna, wzruszył ramionami. – Nie krzyczał: „O, mój Boże, mam nadzieję, że nic nie znaleźli! Mam nadzieję, że udało się wszystko ukryć!”. Dlaczego? Bo nazwa Auschwitz nic mu nie mówiła. Podobnie jak nazwy Treblinka, Sobibór czy Bełżec – podkreślił historyk. Irving przedstawił Hitlera jako oderwanego od rzeczywistości przywódcę, za którego plecami diabelski spisek przygotował jego zły duch Heinrich Himmler. To właśnie ten ostatni miał, według Irvinga, zaplanować i wykonać Holokaust. Führer miał zaś być przekonany, że „kwestia żydowska” rozwiązywana jest za pomocą masowych wypędzeń. Dowodem ma być jego testament. Napisał w nim, że Niemcy rozprawiały się z Żydami w bardziej „ludzki” sposób niż Anglosasi z niemieckimi cywilami podczas dywanowych bombardowań. Zdaniem Irvinga słowa te wcale nie były dowodem na cynizm Hitlera. – Po co w obliczu śmierci miałby kłamać? Po prostu nie miał on pojęcia o istnieniu obozów zagłady – mówi Irving. Dlaczego jednak Himmler miałby oszukiwać swego szefa? – Hitler był dla niego jak mesjasz. Nie chciał, żeby cokolwiek splamiło tę „wspaniałą postać”. Dlatego postanowił wykonać brudną robotę sam. Przygotowywał nawet dwie wersje dokumentów dotyczących Zagłady. Jedną ocenzurowaną dla Führera, drugą prawdziwą do archiwum SS – powiedział Irving. Stwierdził, że w rozmowach z nim wszyscy współpracownicy Hitlera wypowiadali się o nim z atencją i uwielbieniem jako o przemiłym człowieku. – Mnie interesował właśnie ten prawdziwy, żywy Hitler. A nie Hitler potwór, którego wykreowała wojenna, aliancka propaganda – mówił. Zapewnił jednak, że nie chce przedstawić Hitlera jako niewiniątka. Według niego był to „niemoralny człowiek zdolny do okrucieństwa”. Irving przytoczył opowieść, którą usłyszał od jednej z sekretarek wodza Trzeciej Rzeszy. Kobieta towarzyszyła mu podczas nocy długich noży i widziała, jak osobiście kierował aresztowaniami dowódców SA. – Potem wszedł do sali i powiedział: „Już po wszystkim. Teraz muszę wziąć gorący prysznic i będę jak nowo narodzone dziecko”. Te okropne słowa tą kobietą wstrząsnęły. Dziś sporo mówią o Hitlerze – podkreślił Irving. Irving podczas wykładu uchylił rąbka tajemnicy w sprawie przygotowywanej od wielu lat biografii Himmlera (ma się ukazać za rok). Historyk miał dotrzeć do dokumentów i zdjęć, które wskazują, że szef SS wcale nie otruł się w brytyjskiej niewoli. Jako „największy z niemieckich zbrodniarzy” miał zostać zlinczowany przez alianckich oficerów. Być może nawet na polecenie Churchilla. Irving nie chciał wchodzić w szczegóły, gdyż – jak się wyraził – jeżeli powie za dużo, „nie kupicie mojej książki”. Był to oczywiście żart, ale trudno było nie zauważyć, że boryka się z problemami finansowymi. Kilka razy podkreślił, że jest biedny jak mysz kościelna, że jego wrogowie go zrujnowali. Prosił o kupienie jego książek bądź wsparcie finansowe. – Historyk w dzisiejszych czasach stoi na rozstaju dróg. Ma dwa wybory. Albo pieniądze, albo prawda. Jeżeli będzie pisał zgodnie z wymogami propagandy, którą do dziś uprawiają „naukowcy”, będą się na niego sypały zaszczyty. Jeżeli odważy się dociekać, jak było naprawdę, spadną na niego anatema i represje. Nic tak bowiem ludzi nie oburza, jak rozbijanie stereotypów i mitów, na których byli wychowani – przekonywał. Irving z wyraźnym żalem opisywał szczegóły swojego aresztowania przez „austriackie gestapo czy jak to się teraz nazywa” i pobyt w więzieniu. Uważa się za męczennika za wolność słowa. – Ja tak naprawdę jestem tradycyjnym brytyjskim liberałem. Uważam, że każdy powinien mówić i robić, co mu się żywnie podoba. Dopóki oczywiście nie wali współobywateli pięścią po nosie. Niestety ja ostatnio po nosie dostaję coraz częściej – powiedział. Zapytany, dlaczego nie zrezygnuje z pisania i nie zajmie się czymś innym, odpowiedział, że robi to dla „milionów” swoich zwolenników. – To oni dają mi wiarę, że to, co robię, ma sens. Gdy siedziałem w więzieniu, dostawałem tysiące listów poparcia. Jest wielka różnica między tym, co piszą o mnie media, a co sądzą zwykli ludzie – przekonywał. – Nie inaczej jest w Polsce. Gdy byliśmy w Bełżcu, czekał tam na mnie starszy Polak, około osiemdziesiątki. Miał ze sobą „Wojnę Hitlera” i poprosił o autograf. Ponieważ nie wiedział, kiedy zjawię się w tym miejscu, czatował tam przez bite dwa dni, od świtu do nocy. Bardzo mnie to wzruszyło. Właśnie dla takich ludzi piszę moje książki. BIBUŁA

Lewica może nie przeżyć pierwszego zawału W historii nic nie jest wieczne. Myślę, że już widać oznaki wyczerpywania się lewicowej ideologii Z prof. Ryszardem Legutką, posłem do Parlamentu Europejskiego z ramienia PiS, filozofem, autorem książek o tematyce społeczno-politycznej, rozmawia Mariusz Bober Wypowiedź minister Elżbiety Radziszewskiej na temat homoseksualistów nasiliła antykościelną propagandę środowisk lewicowych. Czy kampania przed najbliższymi wyborami parlamentarnymi odbędzie się pod znakiem sporów ideologicznych? - To dość prawdopodobny scenariusz. Środowiska lewicowe w III RP są niezwykle sprawne w uzyskiwaniu wpływu na opinię publiczną. Są hałaśliwe, wywierają silną presję polityczną, wywołują zbiorowe, zorganizowane “oburzenie”. Nie cofną się nawet przed szantażem. Robią to częściowo samodzielnie, częściowo przy pomocy armii potulnych ludzi, którzy uważają, że nie wypada inaczej mówić, że taki jest obecny świat, że “Europa nam tak każe, a ona się nigdy nie myli”, itd. Widać to było na przykładzie minister ds. równego traktowania, która powiedziała rzecz banalną i najmniej kontrowersyjną. Jeśli bowiem szkoły katolickie czy szerzej – szkoły wyznaniowe – nie mają prawa stosować zasad, którymi się kierują w swojej polityce kadrowej, jeśli nie mają prawa same określać, kogo mogą przyjmować do pracy, a kogo nie, to znaczy, że żyjemy w kraju, w którym panuje monopol ideologiczny i nikt nie ma prawa do niczego, poza zwolennikami nowej, szalejącej ideologii.

Dostrzega Pan jakąś nową jakość w obecnej antykatolickiej szarży? - Nową jakością jest tylko to, że wzrosła liczba ludzi, których można niestety nazwać “użytecznymi idiotami”, mówiąc językiem klasyków marksizmu, czyli ludzi, którzy nie identyfikują się z lewicowymi poglądami, ale z powodu jakiegoś bałaganu umysłowego, konformizmu albo z powodów czysto koniunkturalnych popierają jej żądania. Ważną rolę w tej sytuacji odegrało także zachowanie Platformy Obywatelskiej, która praktycznie przejęła w Polsce pełnię władzy i od czasu do czasu mieni się partią chrześcijańsko-demokratyczną. W każdym razie w takiej właśnie grupie zasiada w Parlamencie Europejskim. Widać jednak, że większość członków tej partii sprzyja raczej lewicy niż współpracy z ugrupowaniami prawicowymi. Natomiast ci, którzy może chcieliby podjąć taką współpracę, boją się wypowiadać zgodnie z przekonaniami, aby nie zostać posądzonymi o “odchylenie PiS-owskie”, co uznaje się za jednoznaczne z politycznym wyrokiem śmierci. Część kierownictwa PO stara się kokietować środowiska lewackie. Inna część z kolei wysyła sygnały mające na celu wyciszenie ewentualnej krytyki ze strony Kościoła. Dlatego np. śle listy do proboszczów. Jest to partia pragmatyczna i cyniczna, która zrobi wszystko, żeby się jednoznacznie nie określić. Zamiast podejmować decyzje, stwarza pozory ich podejmowania, bo decyzje te mogą się dla niej okazać zbyt kosztowne. Niestety nie widzę wśród większości dziennikarzy szczególnej pasji do rozliczania partii rządzącej z takiej oszukańczej strategii.

W części mediów trwa antykościelna kampania – dyżurne tematy: religia w szkołach, majątek Kościoła itd. Czy taka akcja może być formą nacisku na Platformę? SLD może odebrać jej część wyborców, stawiając na “polskiego Zapatero”, jak określa się Grzegorza Napieralskiego. - Problem tzw. polskiego “zapateryzmu” pojawia się od czasu do czasu. Towarzyszy temu zawsze spory szum medialny i nikłe zainteresowanie społeczne. Sojusz Lewicy Demokratycznej był partią, która starała się utrzymać względnie dobre relacje z Kościołem. W każdym razie nie chciał wypisywać radykalnych haseł światopoglądowych na swoich sztandarach, co było o tyle zrozumiałe, że partia miała “za uszami” działalność w PZPR – formacji, mówiąc oględnie, dość odległej od haseł wolnościowych. Tymczasem pojawiły się młode wilczki, które są zapatrzone w to, co dzieje się w Europie Zachodniej, i szukają teraz swojej szansy. Taka próba przesunięcia SLD w kierunku radykalnej lewicowej partii na wzór zachodnioeuropejski była już wcześniej podejmowana. Nie wiem, jak zakończą się obecne próby. Są w Polsce ludzie wręcz opętani obsesją antyklerykalizmu. Nie umieją oni mówić o niczym innym poza tym, że trzeba “walczyć z klerem”. Takim działaczom, jak np. Magdalena Środa, wszystko kojarzy się z jednym, z walką z Kościołem. Ludzi o podobnych poglądach można spotkać nawet na uniwersytetach. Na pytanie: “Cześć, jak się masz?”, odpowiadają tylko: “Jak się mogę mieć, gdy Kościół wszystkim rządzi?”. Niestety grupa ludzi z takim obciążeniem umysłowym jest stosunkowo liczna.

Antykatolicka retoryka pozwoli SLD zbić polityczny kapitał? - Do tej pory to się nie udawało. Mam wrażenie, że tym razem też się nie uda. Co nie oznacza całkowitej plajty lewackich haseł na polskiej scenie politycznej. Ich beneficjentem będzie jednak PO. Do tej pory jej działacze raz spotykali się z jakimś biskupem, innym razem zapewniali, że partia otwiera się na środowiska feministyczne. PO będzie zapewne nadal stała w takim rozkroku…

W ostatnich wyborach Prawo i Sprawiedliwość usytuowało się podobnie poprzez umizgi do lewicowego elektoratu…
- Wybory prezydenckie rządzą się innymi prawami niż parlamentarne. Ostatnia elekcja to był konkurs osobowości i odpowiedniego ich przekazania. Część wyborców mogła zagłosować na Napieralskiego, bo wydał im się sympatyczny, choć jego światopogląd był im odległy bądź w ogóle nieznany. Natomiast wybory parlamentarne są wyborem formacji światopoglądowej. Pod tym względem PiS jest jednoznaczne. Jestem przekonany, że tej jednoznaczności nie zatraciło podczas ostatnich wyborów. Gdyby pod względem programu przesunęło się na lewo, byłoby to samobójstwo tej partii. Bowiem po lewej stronie ta formacja niewiele zyska, a straci wiarygodność po prawej stronie. Byłoby to więc nieopłacalne nawet z punktu widzenia czystej kalkulacji politycznej, ale przede wszystkim niemożliwe ze względu merytorycznego – jakikolwiek kompromis konserwatyzmu z lewactwem jest nie do pomyślenia. Jeśli lewica znacznie poprawi notowania, to po wyborach parlamentarnych może się okazać, że i PO, i PiS będą zabiegać o koalicję z SLD, rezygnując z resztek prawicowej tożsamości. - Myślę, że tak się nie stanie z Prawem i Sprawiedliwością, o ile znam tę partię.

Czy nie jest tak, że SLD radykalizuje się, gdyż PO i PiS są mniej wyraziste ideowo. - Nie wiem, czy SLD zyskał na takiej polityce, w ostatnich wyborach widać było tylko, że zyskał Napieralski. Jeśli zaś chodzi o PO, to proszę zwrócić uwagę, że sukces tej partii polega na tym, iż jej formacja jest niewyraźna. Ta partia nigdy nie miała i nie ma prawicowej ani żadnej innej tożsamości. Cała jej tożsamość to nienawiść do PiS.

Teraz PO zapowiada refundację zabiegów in vitro… - Ale przecież od dawna toczy się spór o to, który projekt w tej sprawie – Jarosława Gowina czy Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, ma być przyjęty. Jest to oczywiście spór w pełni kontrolowany. Taka gra, polegająca na machaniu marchewką do jednej i drugiej części swojego elektoratu, toczy się praktycznie od 3 lat i potrwa z pewnością przynajmniej do wyborów parlamentarnych. Dopóki PO dobrze na tym wychodzi, nie będzie się jasno deklarować.

I z tego samego powodu PiS również nie chce jasno zdeklarować się w sporach światopoglądowych? - Ale przecież PiS jest pod tym względem bardzo wyraziste… Stanowisko prezesa Jarosława Kaczyńskiego w sprawie in vitro nie było jednoznacznie wyrażone podczas ostatniej kampanii wyborczej. - Ale stosunek posłów PiS jest dość jednoznaczny, może poza jednym wyjątkiem…

Joanna Kluzik-Rostkowska ze swoim lewicowym credo to w PiS wyjątek? - Tak. Być może nie jest ona jedynym posłem w PiS, który myśli w ten sposób, ale ta grupa jest nieliczna. Choć mam pretensje do swoich kolegów, że np. przygotowana przez PO ustawa w sprawie przemocy w rodzinie nie spotkała się z ich stanowczymi protestami, a niektórzy nawet głosowali za jej przyjęciem. Uważam, że projekt ustawy “przemocowej” miał skandaliczny kształt. Cenię w wielu sprawach poseł Kluzik-Rostkowską, ale w sprawach społeczno-światopoglądowych jesteśmy na antypodach.

Który nurt w PiS wygrałby podczas ewentualnego głosowania np. w przypadku ustawy o legalizacji związków homoseksualnych? - Nie dam głowy, jak głosowaliby wszyscy posłowie, ale jestem przekonany, że jako partia PiS byłoby przeciw takiej ustawie.

Współczuje Pan minister Radziszewskiej? - Osobiście tak. Żałuję jednak, że zaczęła wycofywać się ze swojego pierwotnego stanowiska. Taka rejterada jeszcze bardziej rozzuchwala środowiska lewicowe. Uznały one bowiem, że skoro minister wycofała się ze swojego stanowiska, to trzeba ją dobić i zastraszyć innych, by nie odważyli się kiedykolwiek na wyrażanie podobnych poglądów. Ale należy też zauważyć, że nie otrzymała wsparcia partyjnych kolegów i koleżanek.

To wskazuje na prawdziwy stosunek PO do roszczeń ruchów homoseksualnych? - Właściwe poglądy Platformy są takie, że nie ma ona poglądów. Partia prezentuje tylko takie poglądy, które pozwalają na zwiększenie, albo przynajmniej utrzymanie dla niej poparcia w sondażach.

Wyraziste stanowisko partii prawicowych jest konieczne, byśmy nie obudzili się za chwilę w drugiej Hiszpanii. - Polska pod tym względem jest niezmiernie ważnym krajem w Europie, ponieważ właśnie u nas toczą się jeszcze ważne spory ideologiczne. W Polsce wciąż duża część Narodu chce bronić tradycji, wartości narodowych itd. W Europie Zachodniej zostały one już zepchnięte na margines. Wojna ideologiczna została tam wygrana przez lewicę. Dlatego uważam, że toczące się u nas spory ideologiczne są walką nie tylko o kształt państwa polskiego, ale także o dziedzictwo europejskie. Jeśli my się poddamy, to kto zostanie na placu boju w Unii Europejskiej? Malta?

O ile oprze się presji chrystofobicznych struktur unijnych. - Rzeczywiście UE w swojej większości jest zdecydowanie chrystofobiczna. To widać każdego dnia. Lewica reaguje alergicznie na wszystko, co wiąże się z chrześcijaństwem. Trudno jest nawet uchwalić deklarację upominającą się o prawa chrześcijan prześladowanych coraz częściej w różnych krajach świata za to, że są chrześcijanami. Lewica zawsze domaga się dołączenia wzmianek o jakiejś mniejszości: buddyjskiej, hinduistycznej, czy jakichś bloggerów, byle tylko nie upominać się o prawa samych chrześcijan. Dla mnie jest jasne, że europejskiej lewicy nie zadowolą jakieś kompromisy, że będzie chciała zapewnić sobie absolutny monopol władzy. Nigdy nie zaaprobuje różnorodności, na którą przecież tak często się powołuje. Taki kraj jak Polska jest dla europejskiej lewicy ciągłym wyzwaniem do walki. Dlatego przed polskimi parlamentarzystami i politykami stoi na forum unijnym ogromne wyzwanie. Muszą oni mieć wolę i odwagę, by przeciwstawić się różnym decyzjom. To niezmiernie trudne zadanie, ponieważ wszystkich sprzeciwiających się lewicowym roszczeniom spotyka od razu nie jakaś merytoryczna polemika, ale wrzask i pogarda.

Możemy mówić jeszcze o zachodniej prawicy? - Posłowie konserwatywni stanowią zdecydowaną mniejszość w porównaniu ze skalą reprezentacji innych światopoglądów. Po tzw. rewolucji kulturalnej w 1968 r. Europa Zachodnia jest mocno zlaicyzowana i przesunęła się radykalnie na lewo. Podobne zjawisko było widoczne w USA, ale nie w takim stopniu jak na Starym Kontynencie. W Europie Zachodniej natomiast coraz trudniej jest znaleźć różnicę między tzw. konserwatystami, chadekami i socjalistami.

Nie obawia się Pan, że kierując się ku tzw. centrum, PiS podąży tą samą drogą? - To zależy, o jakiej perspektywie czasowej mówimy. Na razie wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne. Mam nadzieję, że będzie tak również w dalszej przyszłości i tendencje polityczne się odwrócą. W historii nic nie jest wieczne. Myślę, że już widać oznaki wyczerpywania się lewicowej ideologii. Już tyle skonsumowała, tak się rozdęła, stała się tak otyła, że może nie przeżyć pierwszego zawału. Dziękuję za rozmowę.

Zdecydują akcenty? Poparcie przez PiS Czesława Bieleckiego jako kandydata na prezydenta Warszawy może sprawić nie lada kłopot kandydatce Platformy Obywatelskiej. Gronkiewicz-Waltz to polityk z pierwszej linii politycznej walki między PO i PiS-em. Choć jej kariera nie była związana głównie z wielką polityką, obecnie nie ma wątpliwości, że jest ona partyjną „frontmenką” Platformy Obywatelskiej. Wygranie przez nią wyborów samorządowych w stolicy potwierdzało tezę, że w Warszawie wybory prezydenckie są odbiciem ogólnokrajowej polityki partyjnej. Gdyby jej najpoważniejszym kontrkandydatem był któryś z polityków Prawa i Sprawiedliwości, Hanna Gronkiewicz-Waltz prawdopodobnie nie miałaby żadnych kłopotów z wygraniem wyborów. Mogłaby zwyczajnie „jechać” na podgrzewaniu niechęci wśród warszawiaków do PiS-owskiego kandydata. Biorąc pod uwagę liberalne usposobienie mieszkańców stolicy, taka kampania dałaby jej zwycięstwo. Jednak obecnie może okazać się niewystarczająca.

„Merytokrata” rusza do boju PiS zrobił bowiem Platformie Obywatelskiej „psikusa” i wystawił kandydata, który z partią Jarosława Kaczyńskiego ma niewiele wspólnego. Co więcej, w ostatnich latach jego oceny polityczne były dla partii Kaczyńskiego mało korzystne. W wywiadach dotyczących polityki, których udzielał, mocno krytykował rządy PiS-u. - Tusk jest względnie dobrym premierem, gdy Kaczyński okazał się bezwzględnie złym – mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. Jak dodawał architekt, gabinet Kaczyńskiego był zły, bo był „denerwujący, narzucający się i obsesyjny”. Zdaniem Bieleckiego PiS nie był w stanie budować w Polsce sprawiedliwego państwa. Kandydat popierany przez Prawo i Sprawiedliwość sam deklaruje, że jego poglądy plasują go między PO a PiS-em. Choć zaznacza, że to do PiS mu bliżej, jego ostatnie opinie polityczne pokazują, że nie da mu się przypiąć łatki „PiS-owca”. Jednak – wbrew temu, co można by sądzić – to nie jego dystans wobec partii prezesa Kaczyńskiego jest główną zaletą kandydata przez nią popieranego. Bielecki, co słychać w jego wywiadach, jest znawcą Warszawy. Dzięki wieloletniej pracy dla miasta, zna jego problemy. W jednym z wywiadów przyznał, że jest „merytokratą”. Jego zdaniem, kłopoty typowe dla Warszawy, jak budowa mostów, parkingów podziemnych, obwodnicy, to kwestia zarządzania, a nie polityki. Bielecki w rozmowach nie daje się – jak sam mówi - zapędzać w kozi róg i unika tematów stricte politycznych. To właśnie może być jego największą zaletą. Czesław Bielecki ma szansę narzucić swoim konkurentom bardzo merytoryczną debatę w czasie kampanii wyborczej. Jeśli mu się to uda, pokaże się jako prawdziwy znawca miasta i zarządzania. Pokaże, że - w odróżnieniu od konkurentów - on wie, jak się „gra w miasto”. Na tle jego inżynierskiej wiedzy blado wypadnie także Hanna Gronkiewicz-Waltz, która - jak wszyscy ostatni prezydenci stolicy - jest raczej politykiem, a nie profesjonalnym inżynierem czy urbanistą. W merytorycznej debacie może się po prostu zagubić. Ogromnym atutem Bieleckiego jest – co podkreślają również jego adwersarze – niezwykła inteligencja i elokwencja. One mogą mu pozwolić zdominować debatę przed wyborami i nadać jej wygodny dla siebie kształt. Próbkę swoich możliwości dał już w trakcie ostatnich wywiadów, w których pokazał, że jest nie tylko świetnym mówcą, ale również umie zgrabnie przejąć stery od dziennikarza i samemu wytyczać granicę rozmowy. Pierwsze wystąpienia Czesława Bieleckiego dają zatem nadzieję na jego sukces. Jak podkreśla wielu komentatorów Bielecki jest w stanie przejąć elektorat liberalny, który nie zagłosowałby na kandydata z partii Jarosława Kaczyńskiego. Liberalizm Bieleckiego – jak podkreślają komentatorzy - zdaje się być jednym z jego atutów. Jednak jest również niebezpieczeństwem. Wystawienie Bieleckiego w wyborach prezydenckich może bowiem sprawić pewien kłopot katolikom mieszkającym w stolicy. Może się okazać, że nie zechcą oni wesprzeć nikogo z najważniejszych pretendentów do prezydenckiego fotela Warszawy. Wątpliwe bowiem, by byli oni otwarci na postulaty katolików i konserwatystów mieszkających w stolicy.

Katolicy opuszczeni? O realizację ich postulatów nie będzie zabiegała Hanna Gronkiewicz-Waltz. Nie robiła tego w swojej pierwszej kadencji, nie ma również żadnych przesłanek, że będzie się nimi kierowała po ewentualnym drugim zwycięstwie w stolicy. Dla warszawiaków najbardziej widocznym znakiem jej działalności są rozkopane ulice, remonty, utrudnienia w ruchu, budowa Centrum Nauki Kopernik, opóźnienia w budowie II linii metra, czy mostu północnego. Pierwsza kadencja Hanny Gronkiewicz-Waltz była typowym zarządzaniem miastem, przez wielu uznanym za bałaganiarskie. Mniej bałaganu było w ideowym wymiarze tej prezydentury. Na samym początku swojego urzędowania polityk PO opowiedziała się po liberalno-lewicowej stronie ideologicznego sporu i trwała tam przez całą kadencję. To za jej czasów miasto udzieliło finansowego wsparcia spółce ITI, do której należy TVN oraz Legia. Na budowę jej stadionu spółka otrzymała kilkaset milionów złotych. Miasto rządzone przez Waltz wsparło również spółkę Agora. Otrzymała ona bez przetargu ponad 300 tysięcy złotych za zorganizowanie konkursu "Wykreuj Warszawę!" oraz prawie 200 tysięcy złotych za organizację "Święta Warszawskiego Metra" na stacji Warszawa Młociny. Warszawa wykazała się również daleko idącą uległością w kontakcie z wydawcą „Krytyki Politycznej”, która wynajęła od miasta lokal na Nowym Świecie po bardzo atrakcyjnej cenie. Miasto rządzone przez Hannę Gronkiewicz-Waltz włączyło się również w promocję homoseksualizmu. Gdy organizatorzy Europride postanowili zorganizować homotydzień zakończony paradą, władze stolicy nawet nie próbowały się temu przeciwstawić. W wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” prezydent Warszawy przyznała, że zakazy dają skutki odwrotne od zamierzonych. Gronkiewicz-Waltz zlekceważyła głos ponad 200 tysięcy mieszkańców Warszawy, którzy wysłali do niej protesty przeciwko paradzie homoseksualnej. Władze miasta nie przeciwstawiły się lobby homoseksualnemu. Co więcej, włączyły się w jego akcję i sfinansowały częściowo wydanie polsko-angielskiego przewodnika homoseksualnego po Warszawie. Publikacja była częścią obchodów „Tygodnia Dumy”. Gronkiewicz-Waltz również w kwestii in vitro wykazała się bezideowym podejściem do sprawy. W jednym z wywiadów powiedziała, że odradza refundację sztucznego zapłodnienia, ponieważ jest ona zbyt droga. Deklarowany przez nią katolicyzm nie spowodował zajęcia zdecydowanego stanowiska przeciwko sztucznemu zapłodnieniu. Stanowisko zdecydowane i konsekwentne Hanna Gronkiewicz-Waltz zajmuje z kolei w sprawie budowy pomnika upamiętniającego ofiary katastrofy smoleńskiej. Od samego początku była ona jej przeciwna. Obecnie zapowiada, że jeśli wygra wybory, pomnika na Krakowskim Przedmieściu nie będzie, ale jednocześnie deklaruje, że spełni wolę warszawiaków wyrażoną w sondzie zorganizowanej po wyborach samorządowych. Hanna Gronkiewicz-Waltz nie daje żadnych gwarancji, że będzie się kierowała swoim deklarowanym katolicyzmem czy będzie miała wzgląd na postulaty konserwatywnych mieszkańców Warszawy. Jednak również Czesław Bielecki takich gwarancji nie daje. Po pierwsze dlatego, że od lat związany jest z liberalnym nurtem polityki. Zakładany przez niego Ruch Stu zgromadził liberałów. Większość polityków tego ugrupowania tworzy obecnie centrowo-lewicowe skrzydło Platformy Obywatelskiej. Bielecki sam zaznaczał, że do PO jest mu prawie równie blisko co do PiS, a w jednym z wywiadów powiedział, że gdyby Donald Tusk i Bronisław Komorowski zadzwonili do niego z propozycją startu w stołecznych wyborach prezydenckich, być może nie odmówiłby również im. Nie wiadomo więc ostatecznie, w jakim kierunku ewoluowałaby jego prezydentura w Warszawie. Prawdopodobnie, biorąc pod uwagę jego charakter, byłaby to jego własna droga. Nie wiadomo jednak, czy zadowoleni z niej byliby katolicy. Czesław Bielecki katolikiem bowiem nie jest. Urodził się w rodzinie żydowskiej i z dumą podkreśla, że jest narodowości żydowskiej. Od lat architekt jest znany ze sceptycznego podejścia do roli Kościoła. W 1995 roku, gdy zakładał Ruch Stu, mówił, że chciałby stworzenia w Polsce laickiej prawicy, która dystansowałaby się od Kościoła. W swoim tekście w „Rzeczpospolitej”, w którym opisał koncepcję budowy pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej, wyraził nadzieję, że krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego zniknie. - Nie mieszajmy Kościoła do naszych świeckich spraw. Ci, którzy zechcą się pomodlić za ofiary katastrofy, będą to mogli zrobić w przestrzeni sakralnej, do której duchowni są gotowi przyjąć krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego – pisał Bielecki. W innym ze swoich wywiadów przyznał z kolei, że sprawa walki o krzyż „to jest dość ponura sprawa”. Jednym z niewielu postulatów wiążących Bieleckiego z katolikami i konserwatystami warszawskimi jest kwestia budowy pomnika upamiętniającego ofiary katastrofy smoleńskiej. W ostatnich tygodniach lobbuje on mocno za ich upamiętnieniem. Według niego na Krakowskim Przedmieściu powinien stanąć pomnik, upamiętniający 10 kwietnia i reakcję Polaków na tragedię smoleńską. W każdym ze swoich wywiadów z ostatnich dni Czesław Bielecki zaznacza jednak, że pomnik jest jedną z drobniejszych spraw, jakimi zajmie się po ewentualnym zwycięstwie wyborczym w Warszawie. Nie wykluczone jednak, że to właśnie ta "drobna sprawa" może przechylić szalę zwycięstwa na jego korzyść. Tomasz Nałęcz powiedział niedawno, że w wyborach samorządowych nie zagłosuje na żadnego kandydata, który opowie się przeciwko budowie pomnika upamiętniającego ofiary „Smoleńska”. Wypowiedź polityka lewicy może być symptomatyczna. W podobny sposób mogą myśleć nawet lewicowi i liberalni warszawiacy. Niewykluczone więc, że przy podobnych atutach i światopoglądzie Hanny Gronkiewicz-Waltz i Czesława Bieleckiego w walce o stołeczną prezydenturę to właśnie kwestia budowy pomnika stanie się najważniejsza dla wyborców. Stanisław Żaryn

Palikot postąpi honorowo „Janusz Palikot stawia kropkę nad i. Poseł PO przyznał w TVN24, że opuszcza swą macierzystą partię i zakłada własne ugrupowanie. Kiedy? Tę decyzję ogłosi na sobotnim kongresie poparcia dla niego. Zapowiedział także, że złoży mandat poselski.”…(źródło ) Mój komentarz Nie popieram większości poglądów Palikota. Ale będzie bodajże pierwszym posłem , który po opuszczeniu partii z list której startował i z której dostał się do Sejmu zrezygnuje z mandatu . Rzecz niecodzienna . Wart jednak polecenia innym posłom. W kontekście dziadostwa naszych posłów , którzy prędzej zmienia poglądy niż zrezygnują z apanaży Jest jednak taki pogląd Palikota, a mam nadzieję , że również punkt programowy  jego nowej partii  który całkowicie popieram .  Paradoksalnie to Palikot w tym punkcie ,a nie Kaczyński  reprezentuje polską racje stanu. Chodzi o poparcie Palikota dla idei okręgów jednomandatowych . Dzięki temu pozbylibyśmy się dziadów politycznych z Sejmu , którzy są gotowi do każdego pochlebstwa, poniżenia się , różnego rodzaju wymyśliwaczy dziwadeł typu  Dotkniętego Geniuszem przez Boga,  Mojżesza i tym podobnych . Być może to Palikot będzie tym , który doprowadzi do wprowadzenia jow . JOW owowcy są wszędzie , od szefa JOW profesora Przystawy, lewicowca profesora  Kika, Rokitę ,Michalkiewicza, a teraz Palikota. Życzę z całego serca Palikotowi aby ten punkt udało mu się zrealizować i to jak najszybciej. W odróżnieniu od innych jego dziwadeł typu eutanazja, aborcja, In vitro , prawne monogamiczne związki homoseksualne . W tym ostatnim uważam ,że jak już iść to na całość . Dlaczego nie poligamiczne. Przecież monogamia to wynalazek Rzymu i chrześcijaństwa. Dlaczego zmuszać homoseksualistów do chrześcijańskich zabobonów . Jest jeszcze jeden punkt „programu” Palikota , który popieram. To wprowadzenie podatku liniowego . Być może Palikot nie będzie w odróżnienia od swojego  mentora politycznego  Tusak zwykłym politycznym oszustem wyborczym , nie oszuka i nie wyłudzi głosów od wyborców  oszukańczymi obietnicami be pokrycia. Te dwa punkty ,  jednomandatowe okręgi wyborcze i podatek liniowy są punktami propaństwowymi , a JOW dodatkowo byłby rewolucja ustrojową, zlikwidowałby system polityczny, ustrój wodzowsko oligarchiczny na zwykłą, normalną, prawidłową demokracje. Marek Mojsiewicz

Idę na kompromis

1. Pozdrawiam Czytelników mojego bloga, zarówno tych czytających i komentujących go z własnej woli, jak i tych oddelegowanych tu służbowo.
2. Mój hamletowski dylemat - logować czy nie logować - nie został rozstrzygnięty. Głosy za logowaniem wydają się w przewadze, ale nie tyle wielkiej, aby uznać tę kwestię za jednoznacznie rozstrzygniętą. W Unii Europejskiej nauczyłem się chadzać na kompromisy, więc pójdę i tym razem, korzystając w tym z mądrych rad moich czytelników..
3. Po pierwsze - logowania póki co nie wprowadzam. Po drugie - zakładam czarną listę komentatorów, z którymi nie dyskutuję z uwagi na brak kultury ich wypowiedzi. Na te listę wpisuję dziś Strzykawkę, koguta i Joszę. Mam w nosie ich zniewagi pod moim adresem, w stosunku do mnie brak tym Panom zdolności honorowej - ale ostrzegam, jeśli oni lub też inni komentatorzy będą znieważali inne osoby, jeśli będą zamieszczali komentarze oszczercze czy przestępcze - nie zawaham się przed złożeniem zawiadomienia do prokuratury i dopilnuję, żeby sprawiedliwości stało się zadość. To już nie są żarty, mój blog czytają codziennie tysiące ludzi i nie można na nim pisać co ślina na język przyniesie. Po trzecie - proszę wszystkich moich kulturalnych komentatorów, których jest zdecydowana większość, aby chamstwo izolować, nie dyskutować z nimi. Sam dawałem zły przykład podejmując niekiedy polemikę z chamskimi wypowiedziami - zgadzam się, że niepotrzebnie. Po czwarte - chyba zwolnię tempo bloga, bo wiecie państwo ile mam ludzkich spraw na głowie? Już prawie 2 tysiące. Tak - dwa tysiące osób czeka na jakąś moją pomoc w problemach, jakie ich spotykają. Muszę znaleźć jakąś nową formułę, zaprosić do współpracy szersze grono osób, bo nie wyrabiam z reagowaniem na prośby o interwencję i pomoc. Z jednej strony cieszy mnie zaufanie, ale z drugiej martwi brak czasu, by mu sprostać.
4. Ludzkie krzywdy, dramaty - to jest prawdziwy problem, a nie inwektywy jakiegoś koguta, Strzykawki czy Joszy, którzy kaptury na głowy pozakładali i zmagają się anonimowo z własnymi frustracjami.
5. Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli się wypowiedzieć na temat przyszłości mojego bloga. Janusz Wojciechowski

Smoleńsk - tym razem na wesoło; ale i z refleksją Zadzwoniła do mnie przyjaciółka z alarmującą wieścią: „W Smoleńsku zatrzymano troje polskich akredytowanych dziennikarzy! TVN podaje”. Włączyłem TVN – i akurat trafiłem na rozmowę prezentera z zatrzymanym w Smoleńsku dziennikarzem. Dziennikarz ten na żywo wyjaśniał, że właśnie jest przesłuchiwany, pytano go o imię nazwisko, adres, akurat spisano protokół – i ma nadzieję, że po jego podpisaniu go wypuszczą. Z czego wynikało, ze podczas przesłuchania pozwolono mu na wielominutową rozmowę zagraniczną – i grzecznie czekano, aż facet skończy. Proszę sobie wyobrazić podobną sytuację w polskim komisariacie!! Ale najlepszy dowcip zostawiam na koniec. Prezenter, z kamienną twarzą pyta:

„Czy złożyliście oficjalny wniosek o pozwolenie na skontaktowanie się ze swoimi redakcjami?”. Z wrażenia nawet przysiadłem na moment na krześle. Z czego to dziennikarze nie potrafią zrobić sensacji... Wyjaśniam: zatrzymano trojkę dziennikarzy, którzy chcieli obfotografować najlepiej chyba obfotografowany wrak samolotu – i pokazać, jak nad nim stawia się namiot. To postawienie namiotu byłoby niewątpliwie kolejnym newsem, którym można by trzy godziny młócić ludziom po mózgach... A Rosjanie? No, cóż: zawsze byli podejrzliwi. Pewno boją się, czy ktoś nie chce tam podrzucić jakichś całkiem nowych dowodów rzeczowych... I, biorąc pod uwagę zacietrzewienie i determinację niektórych polskich polityków i całych środowisk - nie sądzę, by te obawy były tak całkiem nieuzasadnione.. Dobra wiadomość o bus-pasach; przyczyny - i ODPOWIEDZIALNOŚĆ Jak donosi z Anglii p. dr Krzysztof Magier nowy rząd Zjednoczonego Królestwa likwiduje funkcjonujący od 1999 roku bus-pas na M4 z Londynu do Heathrow jako element "labourzystowskiego szaleństwa" i "symbol wojny wydanej zmotoryzowanym". W tej sprawie też miałem rację: P. płk Piotr Łukaszewicz były dowódca jednostki szkolenia Dowództwa Sił Powietrznych oświadczył, co jest zresztą dość oczywiste, że odpowiedzialność za katastrofę w Smoleńsku spada na dowódcę załogi. Bo do niego należała decyzja o lądowaniu.

A, oczywiście, są i inne przyczyny. Słusznie. Jedną z przyczyn jest wymyślenie samolotu,  skonstruowanie „Tupolewów”, narodzenie się pilotów, mianowanie dowódcą pilota niższego rangą, wyposażenie „Tupolewa” w radiowysokościomierz, mgła, to, że w Moskwie nikt nie powiedział: „A zakażcie im lądowania – nie chcę tu mieć trupów!”, że kontrolerzy w ogóle dzwonili do Moskwy zamiast samodzielnie zakazać, że Prezydent nie powiedział: „Może lepiej nie lądujmy?” itd. Przyczyn było wiele. Ale ODPOWIEDZIALNOŚĆ ponosi jedna osoba! JKM

02 października 2010 Etatystyczna wizja Polski... zapowiada się nieubłaganie- w okowach socjalizmu, do którego w sposób naturalny przypisana jest biurokracja socjalistyczna. W kapitalizmie- biurokracja jest minimalna, bo  kapitaliści  pracują i się bogacą. W socjalizmie- biurokracja się bogaci- a przygnieceni podatkami kapitaliści ledwo zipą pracując na rozdymaną biurokrację. I proces ten się pogłębia, szczególnie po przyłączeniu Polski do soc-Unii. Mówi się” bizantyjska biurokracja”. Będzie się mówiło” unio- europejska biurokracja”.. Ale to potem… Na razie Ministerstwo Środowiska wprowadza unowocześnioną identyfikację wizualną opartą na odświeżonym logo. Zmieniony znak graficzny ma być mniej skomplikowany i zawiera aktualną nazwę instytucji.. Wprowadzane logo ma kształt czworoboku, w który wpisane  są rzeka i góra. Taki krajobraz symbolizuje przyrodę, a dodatkowo jego kontury można odczytać jako Ministerstwo Środowiska- inicjały resortu. Nowy znak graficzny zawiera również aktualną nazwę instytucji, która wcześniej funkcjonowała jako Ministerstwo Ochrony Środowiska. Będzie nowoczesny  wizerunek resortu. „-Zsynchronizowanie nośników korzystnie wpłynie na rozpoznawalność ministerstwa, co ułatwi edukację w zakresie ochrony środowiska naturalnego przez dotarcie do szerszego grona odbiorców”- twierdzi pani Monika Dziadkowiec, , dyrektor generalna z Ministerstwa Środowiska.. Cała ta biurokracja środowiskowa oczywiście nie przyczynia się do poprawy sytuacji środowiska, bo niby dlaczego? Przejada olbrzymie pieniądze, forsuje ideologiczne pomysły przeciwko cywilizacji człowieka, przyczynia się do hamowania wzrostu gospodarczego poprzez różnego rodzaju  ograniczenia” okoliczności przyrody”. Bo lewica nienawidzi kapitalizmu, jako systemu wolnego rynku i prywatnej własności, forsując fałszywą ideologię „Zero wzrostu”) Zero Growth”. Jak to powiedziała w radiu niedawno  była  biurokratyczna komisarz pani Danuta Huebner:” Chiny się bezmyślnie rozwijają”(????) I dodała, że Unia przygotowuje kolejny pakiet regulacji wszelakich,(????)  i jeszcze dodała pani  obecna eurodeputowana z ramienia Platformy Obywatelskiej- że chodzi o to, żeby nie przeregulować(????)

To jak to w końcu ma być… Nowe regulacje, ale, żeby nie przeregulowały, choć już dawno przeregulowały..(???) A może przeregulowanie nastąpi wtedy, jak już żaden człowiek nie będzie mógł dechnąć, bo wszystko będzie wyregulowane łącznie z oddechem regulującego. W każdym razie” bezmyślnie rozwijające się Chiny” wkrótce staną się  największą potęgą świata, a my będziemy tonąć w odmętach regulacji.. Ale, żeby czasami nie przeregulować- ma się rozumieć.. Tak jak w domu wisielca nie mówić o sznurku.. Przypomina mi się dowcip jak to pewien pan , porą zimową udał się do wdowy po pewnym panu, który się powiesił.. Całą drogę do wdowy powtarzał sobie w duchu i po ciuchu, żeby w domu wisielca nie mówić o sznurku, bo to wszak nie wypada Ma się rozmieć.. Kto o zdrowych zmysłach będzie mówił o sznurku w Unii Europejskiej, gdzie samobójstwem cuchnie na odległość do Chin? Rzeczony pan wszedłszy do przedpokoju zdejmując palto zapytał wdowę z trwogą:” Gdzie tu   można się powiesić”, powtarzając sobie w duchu i po cichu, że w domu wisielca nie mówi się o sznurku. I żeby ani słowo  o sznurku mu się czasami nie wypsnęło.. Potem wszedł do dużego pokoju i wyjrzawszy przez okno zdziwiony powiedział do siebie i do wdowy:” Oooo? Macie tu pętlę tramwajową”(???). Ale w duchu i po cichu nadal powtarzał sobie, że w domu wisielca nie wypada mówić o sznurku.. I słuszna była jego racja.. Bo jak wspomnieć o sznurku jak w domu  panuje  atmosfera po samobójstwie.. Trochę z wdową  porozmawiał, poprawił koszulę i zaczął poprawiać krawat, gdy nagle powiedział:” duszno tu u pani, można się nawet udusić”.. Powtarzając sobie w duchu i po cichu, że w domu wisielca-  o czym jak o czym- o sznurku nie wypada mówić.. Gdy wyszedł od wdowy radośnie szepnął do siebie”:” Ale o sznurku nie powiedziałem ani słowa”… To przynajmniej mu się udało nie wspominając o kondolencjach jakie złożył wdowie.. No i w socjalistycznej Unii Europejskiej o sznurku się nie mówi, choć Unia zmierza do cywilizacyjnego samobójstwa.. Ale wracając do logo Ministerstwa  Środowiska, stojącego na straży budowy nowej cywilizacji- Cywilizacji Pogaństwa, gdzie człowiek będzie na dole drabiny cywilizacyjnej, a na górze będą zwierzęta, drzewa , Słońce i Księżyc.. Nowe współczesne bóstwa. Będziemy im składać pokłony, a kolejnymi pogańskimi kapłanami będą kolejni ministrowie środowiska no i- w przyszłości- minister rolnictwa.. Pana Boga już nie będzie , bo go przecież nie ma, o czym poinformował nas Jurii Gagarin będąc w niebie. Rozwinie się do granic  propagandowych różne „ święta”: papryki, drzewa, chleba, żaby, ziemniaka, wody, truskawki, krowy… I cała cywilizacji pogaństwa ruszy pełną parą. Lud jak zwykle niczego nie zauważy, będzie się bawił przednio i zapamiętale.. Będzie naprawdę wesoło. No i koniecznie bachanalia, żeby się upić do nieprzytomności i zapomnieć- chociaż na jakiś czas- o otaczającej nas pogańskiej rzeczywistości.. Byle wyprzeć chrześcijaństwo.. Na razie w  godle, pardon- logo Ministerstwa Pogańskiego Środowiska będzie  rzeka i góra.. A później się zobaczy.. Może jakieś gwiazdki- na pewno nie krzyż. Przypominam państwu, że w roku 1927, a więc po zamachu majowym, kiedy to towarzysz Piłsudski ps.. Ziuk, a także Wiktor, złożył podpis pod dekretem  o zmianie Godła Rzeczpospolitej.. Było to dokładnie 13 grudnia 1927 roku,( znowu 13 grudnia!) z korony orła został usunięty krzyż, sama korona zastała rozerwana, a w  jego skrzydła wpięte pięcioramienne gwiazdki, takie same, jakie zdobiły czapki bolszewickie- a niektórzy twierdzą, że masońskie. W każdym razie krzyż został usunięty- a na to miejsce- zainstalowane  gwiazdki.. Tak jak  na fladze Unii Europejskiej, zamiast sierpa i młota- są gwiazdki.. Niektórzy dzisiaj kręcący się w kotle władzy, też mają gwiazdki, pardon- pseudonimy.. „Must”,”  Święty”,” Kosk”,” BOlek”,”Carex, „ Belch”” i inne..  Niektórych pseudonimów nie wiemy i się na razie nie dowiemy, bo” poginęły” teczki.. Ale jak się znajdą- na pewno się dowiemy..

Ubekistan rozwija się w najlepsze.. W każdym razie na pewno się poprawi jak rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego wprowadzi do obiegu legislacyjnego swój wiekopomny pomysł o opodatkowaniu wszystkich bezdzietnych po 40 roku życia(????) A dlaczego tylko powyżej 40 roku życia? A wcześniej i później? Będziemy mieli gumowe Rosomaki w armii i mnóstwo dzieci z probówek, bo żeby nie płacić podatku bykowego- bo władza traktuje nas jak bydło kolczykowane- ludzie będą konstruować dzieci w probówkach. Wszystko zależy od wysokości  nałożonego podatku na bezdzietnych.. Dla świętego spokoju i niepłacenia podatku zamówi sobie jeden z drugim dziecko w probówce, a właśnie dzisiaj zaczyna się antycywilizacyjny zjazd pana posła Janusza Palikota, gdzie będą omawiane sprawy zabijania nienarodzonych, zabijania starych i niepotrzebnych ludzi, ustalania parytetów we wszystkim i przeprowadzania jak największej ilości  „ zabiegów” in vitro.. Taki program antycywilizacyjny ma pan poseł Janusz Palikot, uczepiony do słynnej Bilderberg  Group.. Założonej jeszcze przez Józefa Retingera, agenta nie wiadomo czyjego, ale baaaaardzo ważnego. Tak, tego samego, który murem stał przy generale Sikorskim, ale go nie było  przy nim podczas Katastrofy Gibraltarskiej.. Ten to miał szczęście! I nie udało się na nim wykonać wyroku śmierci , nawet przez Armię Krajową.. Kilka razy.. Bo być może nie założyłby w 1954 roku Bilderberg Group. I nie przynależeli by do niej tacy ludzie jak: Aleksander Kwaśniewski, Hanna Suchocka, Jerzy Baczyński, Andrzej Olechowski.. Byliby międzynarodowymi sierotami.. Nie wiem  kto to powiedział, ale powiedział słusznie:”” Demokracja praktycznie gwarantuje że wyłącznie źli i niebezpieczni ludzi znajdują się za sterami rządzenia”(???) I czy to nie jest prawda? WJR

Świński ryj nie husarz Ruch Poparcia Palikota "Nowoczesna Polska" reklamuje się postacią ze skrzydłami husarskimi oraz krawatem. W naszej kulturze husarz jest jednym z symboli chwalebnej przeszłości Polski, zwycięstw oręża polskiego i etosu rycerza. Nasuwa się jednak pytanie, co z tym ma wspólnego skandalizujący poseł z Lublina, którego wcześniejszymi rekwizytami były pistolet, sztuczny penis i świński ryj? Powołany przez posła Janusza Palikota Ruchu Poparcia Palikota "Nowoczesna Polska" wykorzystuje w swoim logo skrzydła husarskie. Można je obejrzeć m.in. na plakatach oraz stronie internetowej reklamującej tę organizację. Pytani przez nas parlamentarzyści nie kryją zaskoczenia takim wyborem symboliki. - Poseł Palikot bardziej kojarzy mi sie z kotem niż z husarzem - ocenia poseł Edward Siarka (PiS). Jego zdaniem, bardziej odpowiednim symbolem dla RPP byłby chwast lub pokrzywa. - Nie ekscytuję się zbytnio tym, co ten poseł wymyśla - dodaje Siarka. Niektórzy parlamentarzyści nie są jednak świadomi ostatnich wyczynów posła. Eugeniusz Kłopotek (PSL) wzbrania się, by komentować logo RPP, którego - jak zaznacza - jeszcze nie widział. Natomiast posłanka Gabriela Masłowska (PiS) nie ma wątpliwości, że doszło do "nadużycia dobrych polskich tradycji". Dzisiaj w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki odbędzie się kongres Ruchu Poparcia Palikota "Nowoczesna Polska". Ma być na nim obecny Jakub Wojewódzki, znany m.in. z tego, że w programie telewizyjnym poprosił rysownika Marka Raczkowskiego o... włożenie miniaturowej flagi Polski w psie odchody. Jego obecność na kongresie potwierdza Łukasz Mazur, asystent posła Palikota. - Będzie na kongresie i prawdopodobnie zabierze na nim głos, jako jeden z prelegentów - informuje Mazur. Zaprzecza jednocześnie, jakoby Wojewódzki miał uzyskać wynagrodzenie z tego tytułu. - Wszystkie osoby będą brały udział w panelu dyskusyjnym. Robią to z własnej woli, więc nie ma tutaj mowy o wynagrodzeniu - podkreśla asystent. Masłowska jednoznacznie ocenia ten "event". - To, co się dzieje w tych gremiach i wystąpieniach takich postaci jak Palikot czy Wojewódzki, świadczy o zupełnym upadku moralnym tych ludzi i powinno budzić sprzeciw Polaków, a nie akceptację - zauważa posłanka. Członkom bractw rycerskich rekonstruujących uzbrojenie wojsk polskich z XVII w. trudno skojarzyć posła Palikota z husarią. Krzysztof Banaś herbu Łodzia z Chorągwi Rycerskiej Księżnej Konstancji podkreśla, że ta formacja kawaleryjska jest jego konikiem. Bractwo powstało wiosną 2003 r. i liczy 20 osób. Jego celem jest kultywowanie i propagowanie szlachetności i honoru rycerskiego. Bractwo organizuje również lekcje historii dla młodzieży szkolnej i pokazy specjalne. - W zeszłym roku na przykład prowadziłem atak husarii w Tarnowskich Górach - mówi Banaś. Wieść, że Palikot używa symboliki husarskiej, wywołuje w nim śmiech. - Na pewno nie, chyba nie trzeba tego komentować - odpowiada na pytanie o to, czy wyobraża sobie posła z Lublina jako towarzysza husarskiego. Jacek Dytkowski

STABILNIE DO DNA Słowo „stabilność” zaczęło robić w ostatnim czasie fantastyczną karierę. Każdy, kto chce obecną władzę pochwalić, chwali ją za zapewnienie krajowi stabilności. Jest to wystarczająco mało konkretne, by pozwalało uniknąć pytania, cóż to niby za sukces, a zarazem kojarzy się dobrze. Wiadomo, że najlepiej zapamiętuje człowiek pierwsze wrażenia, a mój kontakt z tzw. dyskursem medialnym zaczął się w czasach późnego Gierka. Stąd zachowuję w pamięci szczególne figury retoryczne i argumenty ówczesnych mediów, zwłaszcza dwie bezustannie wbijane widzom i czytelnikom w głowę tezy. Pierwsza zawierała się w zdaniu: Polakom potrzeba jedności, szczególnie dziś potrzeba Polakom szczególnej jedności. Druga zaś: dzięki socjalizmowi i Partii jesteśmy krajem stabilnym, nie grożą nam żadne wojny, rozwijamy się stabilnie w stabilności stabilnego społeczeństwa socjalistycznego. Nawet dla czternastolatka oczywista była sprzeczność pomiędzy tymi aksjomatami. Jeśli korzystamy ze stabilności, to na czym polega szczególność tej chwili, która nakazuje nam wyjątkową ideowo-polityczną jedność? Bo skoro wydarzenia bagatelizowane jako wybryki „garstki warchołów” wystarczają, byśmy musieli zwierać szeregi i szczególnie się jednoczyć, to z tą stabilnością coś chyba marnie? Spytałem o to panią na Wychowaniu Obywatelskim, a ta wyrzuciła mnie za drzwi, co było odpowiedzią − przyznaję dziś − najbardziej kształcącą z możliwych. Te pierwsze doświadczenia z dyskursem oficjalnym bardzo wyraźnie stają mi dziś w pamięci, wydobywane z przeszłości brzmieniem charakterystycznych fraz tuskomowy. Szczególnie słowo „stabilność” zaczęło robić w niej w ostatnim czasie fantastyczną karierę. Każdy, kto chce obecną władzę pochwalić - a wielu takich jest, z różnych przyczyn - chwali ją za zapewnienie krajowi stabilności. Jest to wystarczająco mało konkretne, by pozwalało uniknąć pytania, cóż to niby za sukces, a zarazem kojarzy się dobrze. Kto nie chce żyć w kraju stabilnym? Oczywiście, malkontent zapyta, czy przed Tuskiem coś polskiej stabilności zagrażało, czy staliśmy na krawędzi kryzysu (teraz dopiero stoimy, i to już nie gospodarczego, a wręcz cywilizacyjnego). Skrajny malkontent może nawet nie uwierzyć, że, owszem, byliśmy na krawędzi wojny domowej, bo Jarosław Kaczyński porównywał swoich przeciwników do ZOMO − tak ja i ja za młodu wyśmiałem pewnego starego komunistę, gdy mi mówił, że gdyby nie Partia, wszyscy bylibyśmy terroryzowani i rabowani przez bandytów z reakcyjnego podziemia. Ale przeciętny słuchacz i widz łyka: tak, stabilność to coś pozytywnego, jaki ten rząd jest, taki jest, ale sytuację mamy ustabilizowaną. Przypomina mi to pewną historyczną anegdotę. Otóż w początkach wieku XX konstruktorów okrętów w carskiej Rosji ogarnęła swoista mania – konstruowania jednostek stabilnych właśnie, czyli nawet po uszkodzeniu nieulegających przechyłowi. Stworzyli więc unikalne systemy połączonych komór, których symetryczne zatapianie automatycznie wyrównywało każdy przechył po trafieniu pociskiem lub torpedą. I system ten świetnie zdał egzamin: pod Cuszimą, jak zaświadczają źródła, wszystkie rosyjskie pancerniki i krążowniki szły na dno, ku podziwowi Japończyków, na idealnie równej stępce. Tylko jakoś potem nikt się tym sukcesem nie chlubił.  Rafał A. Ziemkiewicz

PIRACI Z INTERNETU Twierdzenie, że „gospodarka traci” na piractwie, jest nieprawdziwe. Tracą niektóre koncerny, dlatego starają się wprząc państwo w „walkę z piractwem”. W efekcie policja, zamiast szukać złodzieja, którzy ukradł sąsiadowi rower, sprawdza, czy sąsiad nie ma aby na komputerze „nielegalnych” plików muzycznych. Parlament Europejski przyjął raport francuskiej deputowanej – Pani Marielle Gallo – sugerujący zaostrzenie sankcji karnych dla piratów internetowych. W raporcie mówi się o „nadzwyczajnym” rozwoju zjawiska nieuprawnionego „współdzielenia [podkreślenie moje - RG] plików, które „stanowi coraz większy problem dla europejskiej gospodarki” i zaleca się wprowadzenie przepisów karnych mających na celu zwalczanie naruszeń prawa autorskiego. Podczas swojego wystąpienia w Strasburgu pani Gallo powoływała się na „wyzwania stojące przed społeczeństwem wiedzy”. A jak on zaprosił  na randkę i puścił jakąś muzyczkę, to się przecież „współdzielą”. Nieprawdaż? Bo przecież mają płytkę jedną, a słuchają we dwoje. A jak ona gdzieś wyjechała, a on usycha z tęsknoty i żeby przypomnieć miłe chwile podeśle plik z muzyką przy której… to kogo zamkną? Ją czy jego? W USA też pracują nad projektem ustawy zmierzającej do zwiększenia zakresu kontroli Internetu. Tylko powód podają trochę inny. Co prawda wiceprezydent Joe Biden i Prokurator Generalny USA Tom Pirelli, który wcześniej był adwokatem RIAA (Recording Industry Association of America) zabiegają, aby słuchanie „pirackiej” muzyki zostało wciągnięte na listę ciężkich przestępstw federalnych (!!!), to jednak rozwiązania mające zagwarantować możliwość podsłuchiwania internetowych rozmów telefonicznych, zaszyfrowanych e-maili i wiadomości na czatach mają służyć głównie „bezpieczeństwu narodowemu”. Dostawcy usług pozwalających wymieniać zaszyfrowane wiadomości mają zostać zobowiązani do przedstawiania organom ścigania i służbom wywiadowczym podejrzanych komunikatów w postaci czystego tekstu. Zagraniczne firmy świadczące usługi na terenie USA będą musiały utrzymywać biura w USA, aby dało się prowadzić działania związane z podsłuchem i odszyfrowywaniem wiadomości. Oprogramowanie służące do nawiązywania łączności peer to peer (takie jak komunikatory internetowe) będą musiały być projektowane tak, aby służby specjalne miały wgląd w transmitowane informacje. Operatorzy klasycznych usług telekomunikacyjnych już od 1994 roku za sprawą ustawy CALEA (Communications Assistance for Law Enforcement ACT) są już zobligowani oddawać do dyspozycji organów bezpieczeństwa punkty/przyłącza służące do zakładania podsłuchów. W 2006 roku sąd apelacyjny w Waszyngtonie orzekł, że firmy oferujące usługi VoIP i szerokopasmowe łącza internetowe również podlegają ustawie CALEA. Administracja Obamy używa argumentu strachu przed terrorystami, bo argument ochrony gospodarki przed skutkami piractwa został ostatnio podważony przez… administrację Obamy. Po kilku latach badań GAO (Government Accountability Office) stwierdził w swoim raporcie (Intellectual Property: Observations on Efforts to Quantify the Economic Effects of Counterfeit and Pirated Goods), że wcale nie wiadomo "for sure", czy „piractwo” źle wpływa na amerykańską gospodarkę. Twierdzenie, że „gospodarka traci” na piractwie, jest "for sure" nieprawdziwe. To nie gospodarka „traci”, ale niektóre koncerny tracą, dlatego starają się wprząc państwo w „walkę z piractwem”. W efekcie policja, zamiast szukać złodzieja, którzy ukradł sąsiadowi rower, sprawdza, czy sąsiad nie ma aby na komputerze „nielegalnych” plików muzycznych. Tymczasem jak ktoś komuś ukradł rower, to ktoś, kto go miał, już go nie ma, a ma go ktoś inny. A jak ktoś „ściągnął” z sieci jakiś plik muzyczny, to jego twórca ma go nadal. I jest to dość zasadnicza różnica. Z ekonomicznego punktu widzenia nie można mówić o „stratach dla gospodarki”, bo pieniądze niewydane na jeden rodzaj dóbr są przeznaczane na coś innego. Jeśli ktoś nielegalnie skopiuje jakiś program, a pieniądze wyda na papierosy i piwo, to „gospodarka” na tym nie traci, a producenci papierosów i piwa oraz budżet państwa (z uwagi na podatek akcyzowy pobierany od sprzedaży papierosów i piwa, a nie pobierany od sprzedaży programów komputerowych) nawet zyskują. Nieprawdziwe są też twierdzenia o tym, że piractwo powoduje wzrost bezrobocia – może przesuwać zatrudnienie do innych sektorów. A więc nie o gospodarkę tu chodzi. Więc o co? O „prawa twórców” też nie! Jak wylicza Agencja Nielsen z detalicznej ceny płyty wszyscy twórcy (autorzy tekstu, muzyki i wykonawcy) otrzymują 13 proc.!!! 64 proc. otrzymują wytwórcy (a nie „twórcy”), a 23 proc. dystrybutorzy – często powiązani kapitałowo z wytwórniami. Ciągnący się kilkanaście lat proces między Beatlesami a EMI dobitnie pokazał, że nie o twórców chodzi. Tak zwani „majorsi” (Sony, Warner, EMI i Universal) są trochę sami sobie winni. Jeśli państwo nakłada na obywateli zbyt wysokie podatki, to podatnicy czują się usprawiedliwieni, gdy uda im się jakiś podatek ominąć. Tak samo może być w wypadku piractwa, które rozprzestrzenia się bardziej wśród młodzieży niż dorosłych. Jak marże wytwórni są zbyt wysokie, to internauci zachowują się jak podatnicy: starają sie płacić mniej. Szefowie koncernów powinni to doskonale zrozumieć, bo wielu z nich stara się nie płacić zbyt wysokich podatków i protestują, jak rząd, podwyższając podatki, próbuje penalizować pewne zachowania uznawane dotąd za legalne unikanie opodatkowania, a nie za nielegalne uchylanie się od opodatkowania. Więc internauci też protestują przeciw próbie penalizacji zachowań, które wcześniej zabronione nie były. Robert Gwiazdowski

Ryzykowna gra resortu finansów

1. W tym roku deficyt finansów publicznych wyniesie aż 7, 5% PKB, a dług publiczny wzrośnie o ponad 100 mld zł więc minister finansów nie ma innego wyjścia jak poszukiwać źródeł jego finansowania. I nie specjalnie musi się starać bo zainteresowanie polskimi obligacjami jest wyjątkowo duże, szczególnie ze strony zagranicznego kapitału. Nie ma się zresztą czemu dziwić, skoro ich rentowność jest coraz wyższa i ostatnio została wywindowana do 5,5% w przypadku obligacji 10-letnich. Przy blisko 0 % stopach amerykańskiej Rezerwy Federalnej, Europejskiego Banku Centralnego czy Banku Anglii, wolnego kapitału na świecie jest co niemiara i poszukuje on atrakcyjnych lokat. Polskie obligacje są w tej sytuacji wyjątkowo atrakcyjnym towarem, skoro 10-letnie obligacje chwiejącej się w ekonomicznych posadach Irlandii mają rentowność 6,5%, a więc tylko o 1 punkt procentowy większą. Dochodzi do tego jeszcze wielkość naszego rynku no i jego płynność. Inwestor może łatwo na nasz rynek wejść i w razie jakiejkolwiek niepewności równie łatwo z niego wyjść.

2. W tej sytuacji nic dziwnego, że wartość zaangażowania inwestorów zagranicznych w polskie obligacje w ciągu ostatniego roku podwoiła się. W sierpniu 2009 roku to zaangażowanie wynosiło około 72 mld zł ale już na koniec sierpnia 2010 roku urosło aż 124,4 mld zł. Kierownictwo resortu finansów i sprzymierzeni z rządem ekonomiści na każdym kroku podkreślają po kolejnych udanych przetargach obligacyjnych, że popyt na papiery był 2-3 krotnie wyższy niż przygotowana oferta, co ma budować zainteresowanie na kolejnych aukcjach. Tyle tylko, że ten gwałtowny przyrost wartości naszych obligacji w rekach zagranicznych inwestorów ma niestety i złe strony. W sytuacji jakiegokolwiek zawirowania na rynkach, kapitał zagraniczny ucieka głównie z tak zwanych rynków wschodzących ( a więc także polskiego)powodując natychmiast załamanie kursu waluty krajowej. Tak dokładnie było na przełomie 2008 i 2009 roku. Po załamaniu na rynkach finansowych głównie w USA w ciągu kilku miesięcy zagraniczni inwestorzy zmniejszyli swoje zaangażowanie w Polsce z 64 mld zł do 56,5 mld zł a więc tylko o 7,5 mld zł, a spowodowało osłabienie złotego wobec euro o blisko 40%.

3. Czy zawirowania na rynkach finansowych są możliwe także w przyszłości. Oczywiście tak i ich powodem może być załamanie finansów Irlandii czy Hiszpanii. Rentowność obligacji 10-letnich tego pierwszego kraju zbliżyła się do 7% i w tej sytuacji rząd Irlandii zawiesił kolejne aukcje swoich obligacji prawdopodobnie do końca tego roku. Niewiele lepsza jest sytuacja Hiszpanii. Rentowność obligacji tego kraju zbliża się do 4,5%, a 20% bezrobocie i spadek wartości PKB także w I półroczu tego roku nie najlepiej wróżą gospodarce tego kraju. Jakikolwiek niekorzystny rozwój wypadków w którymś z tych krajów może natychmiast spowodować odwrót nie tylko z ich rynków ale także rynków wschodzących. Większość krajów Europy Zachodniej przyjęła jednak dosyć radykalne programy oszczędnościowe w wyniku, których w roku 2011 poważnie obniżą deficyty swoich finansów publicznych. W tej sytuacji Polska będzie jednym z niewielu albo wręcz jedynym krajem , który tego nie zrobi. Deficyt finansów publicznych w Polsce w tym roku wyniesie około 7,5% PKB w roku następnym mimo tego ,że minister Rostowski mówi o poważnych oszczędnościach też nie będzie niższy niż 7% PKB, a dług publiczny z dużym prawdopodobieństwem może przekroczyć 60% PKB.

4. W tej sytuacji wszyscy ci inwestorzy którzy tak chętnie kupują nasze obligacje, jeszcze szybciej mogą się ich pozbywać, a to zatrzęsie kursem złotego, ze wszystkimi tego pozytywnymi ale i negatywnymi skutkami. Minister Rostowski prowadzi więc bardzo ryzykowną grę, dopuszczając do finansowania naszego długu w tak dużym zakresie inwestorów zagranicznych. Może to bowiem doprowadzić przy jakimkolwiek zawirowaniu na rynkach finansowych do gwałtownego odpływu kapitału, wyraźnej dewaluacji naszej waluty, a wtedy przy tak ogromnych potrzebach pożyczkowych możemy mieć ogromny kłopot z finansowaniem naszego zadłużenia, a i koszty jego obsługi gwałtownie wzrosną. I znowu to my ostatecznie zapłacimy za te gry Ministra Rostowskiego.

Zbigniew Kuźmiuk

Jaśnie pan zaczyna pajacować Jesień zrobiła się na dobre, więc definitywnie wracam do Warszawy. Ma to tę dobrą stronę, że zanika pokusa, by, jak niektórzy inni felietoniści, zaprzątać uwagę czytelnika opisywaniem drzew za oknem, walk z chamami zasmradzającymi okolicę, bo taniej im palić plastikowe śmieci w piecu, niż płacić za wywóz, użerania się z wodą w piwnicy, inspekcją budowlaną i złodziejami, słowem – opiewaniem ogólnie znanych uroków wiejskiego życia, które miastowym kojarzy się z sielskością i świętym spokojem. Zresztą zawsze, wydaje mi się, byłem na tę pokusę dość odporny. No dobrze, ale w takim razie – o czym tu pisać na warszawskim bruku? Znalazłoby się parę tematów, których jeszcze nie było w tygodniu okazji poruszyć. Na przykład wyrzucenie z Sejmu kamer satyrycznego programu „Siara w kuluarach”. Kancelaria Sejmu uznała, że Janusz Rewiński, zadając posłom podchwytliwe i zbyt inteligentne jak na ich możliwości pytania ośmiesza czcigodne gremium. Jak można jeszcze bardziej „obniżyć powagę” Sejmu, którego wicemarszałkiem jest Stefan Niesiołowski, doprawdy nie wiem. Zwrócę tylko uwagę, że dokładnie za to samo, zadawanie podchwytliwych pytań, podpadł był swego czasu niejaki Sokrates. Może nie wróży to Rewińskiemu dobrze, ale towarzystwo zaszczytne. O wykuwających się politycznych obyczajach językowych? Politolog Jabłoński w obiektywnej politologicznej analizie charakteryzuje działaczy PiS naukowym mianem „politycznych pachołków Kaczyńskiego”; prezydencki doradca Nałęcz, zatrudniony dla potrzeb prezydenckiego wizerunku (nawet Bronisław Komorowski wydaje się na jego tle nieco mniejszym safandułą) oznajmia, że Jarosława Kaczyńskiego „trzeba leczyć”; minister Sikorski pozwala sobie oficjalnie na utrzymane w duchu platformerskich rozmówek przy kieliszku dywagacje o pigułkach Kaczyńskiego (szczerze życzę Sikorskiemu, żeby nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji, w jakiej Kaczyński sięgnął po leki uspokajające) − co tu wspominać o sforze drobnych autorytecików medialnych… Oczywiście nie jest to psuciem politycznego języka ani mową nienawiści. Mową nienawiści, oburzającą, nie do przyjęcia i straszną, było powiedzenie, że dawni opozycjoniści stanęli dziś tam, gdzie kiedyś stało ZOMO. Zapytajcie największego autoryteta od diagnozowania nienawiści u wrogów michnikowszczyzny, pana Głowińskiego. Inna sprawa, że autorytetów od Kaczyńskiego, jego psychoanalityków, a także specjalistów od PiS namnożyło się niczym karaluchów czy innych mrówek fanfarona. Ostatnio są to głownie specjaliści od sekt. Przyszły wytyczne, żeby robić follow-upy do słów Normana Daviesa, że PiS to sekta, więc prawie każdy tygodnik i inne medium poczuli się w obowiązku uskutecznić wywiad z jakimś habilitowanym specjalistą, analizującym PiS jako sektę i diagnozującym, że członkowie i wyznawcy tej partii traktują Kaczyńskiego jak guru. Mało ciekawe. Nieporównanie ciekawsza jest opisana na portalu wpolityce.pl („lubię to”, mówiąc językiem fejsbukowym) scenka z życia PO, jak to minister Grad dostał polecenie, by za karę za wiadomy wywiad odstrzelić posłowi Halickiemu jego „wafla”, czyli wylać protegowanego ongiś przez Halickiego prezesa spółki (publicznej oczywiście) od rurociągów naftowych. Żeby wiedział. To znaczy, nie wafel ma wiedzieć, tylko Halicki. Może zamiast po raz pięćsetny zajmować się odkrywaniem, że w PiS działają mechanizmy sekty, któryś z tygodników zrobiłby rozmowę ze specjalistą od socjologii małych grup albo lepiej policjantem, porównujących wewnętrzne mechanizmy partii rządzącej ze sposobem funkcjonowania mafijnych grup przestępczych? Znam was, dziady – nikt się nie odważy, choć podobieństwo bije w oczy. Mamy jeszcze dzielną prokuraturę, która po trzech latach kombinowania, o co by tu oskarżyć prokuratora Engelkinga, odpuściła i umorzyła kolejną „zbrodnię” PiS. Ciekawe, ile lat będzie potrzebowała, by przyznać, że nie ma krzty sensu w oskarżeniach, które postawiła Mariuszowi Kamińskiemu po to tylko, by dać „pierwszemu” pretekst do odwołania niesfornego szefa CBA, który podsłuchiwał mu wafli i jeszcze wyniósł to do „mętowni”. Dzielna prokuratura nie jest w stanie nic zrobić handlarzom narkotykom, bo wierzy wyjaśnieniu, że służą one tylko do kolekcjonowania; nic nie może zrobić z automatami do hazardu, bo to nie automat wypłaca wygraną, tylko cieć przy drzwiach; nie jest w stanie ustalić, czy panie reklamujące usługi seksualne za wycieraczką rzeczywiście uprawiają nierząd, czy tylko spotykają się z chętnymi na kawce oferując konwersację o prerafaelitach; nawet obdarowana zdjęciami sprawców profanacji i ich adresami nie jest w stanie ustalić, czy oni to oni. Może ktoś powiedzieć, że prokuratura nic w ogóle nie umie, ale to by była opinia krzywdząca. Umie się znaleźć. Wie, kiedy sprawę prowadzić, kiedy udawać, że prowadzi, a kiedy nie móc jej prowadzić. Co tam… o pośle Kaliszu, który po trzech latach pilnego tropienia sprawców samobójstwa Blidy potrafi tylko bezradnie obrzucać Ziobrę niczym nie popartymi insynuacjami? Życzyłbym sobie mieć takich prześladowców, swoją drogą − sto pięćdziesiąt kilo bufonady i niekompetencji. Tak myślę, że właściwie tylko jedna rzecz z tego tygodnia zasługuje na uwagę. Zapowiedź Donalda Tuska, że przeniesie się z Urzędu Rady Ministrów do Sejmu, aby nadzorować aktywność legislacyjną swych posłów. Wracam do tej zapowiedzi myślą, od różnych stron, za każdym razem się w niej rozsmakowując. Co z tego możemy wnosić o organizacji prac rządu? Wydaje się potwierdzać teza uważana dotąd za złośliwą insynuację, że Tusk zajmuje się życiem towarzyskim i kopaniem piłki, zamiast rządzeniem, skoro URM doskonale poradzi sobie bez jego obecności. Co z tego wynika na temat klubu parlamentarnego PO? Że pomimo efektownego zasilenia go najlepszymi siłami (kto jeszcze pamięta?) stanowi gremium stu kilkudziesięciu bezmyślnych, hm, pionków, które szef musi osobiście popychać palcem do najprostszych działań, choć, nawiasem mówiąc, biorą za nie bardzo grube pieniądze. Ale najciekawsze jest, co z tego wynika o samym Tusku. Wynika, że, mianowicie, coraz bardziej grzęźnie on w łukaszenkowskich błazenadach. Najpierw zrobił ustawkę z dyrektorami OFE, teraz popisuje się nadzorowaniem posłów… W najbliższym czasie pewnie ochrzani przed kamerą ministra Grabarczyka i każe mu natychmiast wybudować autostrady, albo wezwie do siebie dyrektorów szpitali i zruga surowo, że mają lepiej leczyć, bo jak który nie, to on osobiście nogi powyrywa takiemu synowi z… A, bym zapomniał, że właśnie coś w tym stylu zapowiedziano rektorom, że jeśli który zadłuży uczelnię, to rząd go za frak, panie, i tego… To jest rzeczywiście nowość, pokazująca, jak sądzę, desperację premiera. Niby odniósł właśnie ogromny sukces − udało mu się ubłagać Europę do klepnięcia księgowych zabiegów ministra Rostowskiego, dzięki czemu dług publiczny spadł na papierze o parę procent; niby oparł się zmasowanemu naciskowi salonów, które po instalacji u władzy Komorowskiego i wobec nieuchronnego odtworzenie wokół niego LiD-u już przebierają nogami, by robić Tuskowi politykę personalną, ale premier di tutti capi najwyraźniej nie wie, co dalej. Bo perspektywy rysują się czarne.

Dotąd można było myśleć o Tusku różnie, ale zawsze jako o osobie na poważnie. Poza „poganiacza leniwych posłów” otwiera w karierze nowy etap – polityka uciekającego przed przerastającymi go kłopotami już nie tyle w piar, co wprost w pajacowanie. RAZ

XIX-wieczny manifest niewolniczego kompleksu Tym razem nie będzie o historii. Niech tytuł Państwa nie zmyli! Rzecz dotyczyć będzie jak najbardziej czasów współczesnych. Jedynie bohaterowie, choć żyjący dzisiaj, mentalnie tkwią w przeszłości, tej – parafrazując Dmowskiego – najbardziej niedorzecznej z możliwych. Klawiatura już nie chce przyjmować tych samych wciąż słów, ale w w zalewie politycznej niepoczytalności, w tym festiwalu mesjańsko-prometejskiej aberracji, trzeba powtarzać do znudzenia pewne kwestie, aby nie zginęły niezauważone w pochodzie codzienności. Do rzeczy. Oto, p. Jarosław Kaczyński wysłał list do ambasadorów krajów UE akredytowanych w Polsce, do ambasadorów Szwajcarii, Norwegii, USA, Kanady, Izraela oraz krajów wchodzących w skład Partnerstwa Wschodniego. Jego adresatami są także zasiadający w Parlamencie Europejskim posłowie. Treść listu Kaczyńskiego jest w istocie manifestem współczesnej rusofobii. To zestaw znanych od 200 lat, a wielokrotnie skompromitowanych, negatywnie zweryfikowanych i skrajnie niebezpiecznych dla Polski pomysłów politycznych, do których Kaczyński i całe jego zaplecze przywiązani są niewolniczo, traktując dramatyczną bezmyślność naszych przodków oraz wynikające z niej klęski i tragedie jak fetysze romantycznej dogmatyki – jedynie dopuszczalnej i przystającej prawdziwemu Polakowi. Nie mam zamiaru analizować poszczególnych postulatów samodzierżcy PiS-u – są one znane doskonale. Niemniej, muszę zatrzymać się przy kilku stwierdzeniach, które wyprostowania wymagają. Przede wszystkim, odnosi się wrażenie (zresztą nie tylko z lektury tego listu, ale z wielu wystąpień okołopisowskich przy okazji zwłaszcza rozmaitych rocznic historycznych), że istnieje tylko jedna uprawniona wersja, jedna uprawniona interpretacja polskiej historii, wyjście poza którą oznacza zdradę, oznacza pomniejszenie swojej polskości itd. W tej wizji naczelnym przykazaniem jest nienawiść do Rosji i nieustająca walka z tym państwem, ponadto, zestaw haseł – klęskowe powstania były wspaniałe, marsz Pierwszej Kadrowej prowadził do niepodległości, a brak realizacji prywatnych koncepcji Piłsudskiego w latach 1918-1921 był klęską Polski. Wizja ta przenika nie tylko do ośrodków masowego przekazu, ale roi się od niej w naukowych czasopismach i książkach, gdzie nadaje się jej wartość obiektywną. Wszyscy, którzy myśleli i działali inaczej nie istnieją w przekazie, programowo wyrzucani są na margines. Takim przeświadczeniem o nieomylności własnej wizji politycznej oraz o jej obiektywnej wartości przesiąknięty jest list J. Kaczyńskiego. Rzecz prosta, jest zupełnie odwrotnie. Polska Myśl Narodowa ukształtowała się w jaskrawej opozycji do irracjonalnych zachowań politycznych romantyków poprzedniej epoki, których epigonami była piłsudczyzna, zaś dziś, są jej współcześni pogrobowcy spod znaku PiS. Odrzuciła w sposób jednoznaczny i zdecydowany dogmaty prometeizmu wykazując brak rozsądku tych planów, brak możliwości spełnienia, a także ich w konsekwencji destrukcyjny dla narodu charakter. Jedną z emanacji tej błędnej polityki było hasło „za wolność waszą i naszą”. W założeniu prometejskie, było w istocie wyrazem beznadziejnej słabości Polski. Wyrobiło ono w pokoleniach Polaków błędne przekonanie jakoby los Polski można było kłaść na szali walki o obcą wolność, w imię ogólnoludzkich ideałów demokratycznych czy im podobnych. Co więcej, wyrobiło przekonanie, że mamy nawet obowiązek, także wówczas, gdy nasz byt jest jako tako zapewniony, zrywać się i walczyć przeciw domniemanej czy prawdziwej niesprawiedliwości, niemalże wszędzie, ale oczywiście najlepiej przeciwko Rosji. Jarosław Kaczyński idzie w stu procentach wg tych pryncypiów w swoim wystąpieniu. Wskazania polityki rozsądnej i racjonalnej mówią co innego – polityka narodowa raz jest polityką wielką, raz małą. Zawsze jednak jest polityką osiągania maksimum celów realnych do osiągnięcia w danym czasie i okolicznościach. Polska nie ma sił, środków, ani sojuszników, aby prowadzić walkę z Rosją, a nawet gdyby miała, nie leży ona w jej interesie, gdyż, nie mając widoków powodzenia, nieuchronnie prowadzi do konfliktu, zaś w najlepszym wypadku do utrzymującego się bez końca stanu ostrego napięcia. W Polskim interesie leży sytuacja odwrotna, a mianowicie ułożenie w jak najbardziej bezkonfliktowy sposób stosunków z Rosją oraz dążenie do uzyskania pozycji lidera regionalnego, lecz nie jako adwokat i obrońca grona państw, o ubogich tradycjach i słabo ugruntowanej tożsamości, w ich walce z Rosją, ale jako podmiot rozgrywający – wespół z Rosją. W odróżnieniu od pomysłów prometejskich Jarosława Kaczyńskiego, nie są to mrzonki. Przykładem niech będzie Ukraina. Obecna Ukraina, nie będąca już jawnym wrogiem Rosji i nie pielęgnująca mołojeckiej, krwawej tradycji UPA, a jednocześnie nie rezygnująca z aspiracji unijnych i nie ulegająca wpływom towarzystw międzynarodowych, jest dla nas najbardziej pożądaną formą jej egzystencji państwowej. Stało się tak głównie dzięki działaniom Rosji, ale, co i ważne, i ciekawe, w istocie za zgodą Polski, wprawdzie nie wyrażoną wprost, ale wystarczająco zdecydowanie (brak sprzeciwu wobec porażki Juszczenki, odmowna decyzja w sprawie rajdu banderowców oraz cała działalność Kresowian). Oczywiście, to nie oznacza, że banderowski wirus przestał być groźny – bynajmniej, ale faktem jest, że przeżywa obecnie kryzys będący efektem ww. działań. Jarosław Kaczyński nie chce albo nie może tego zrozumieć, stąd np. jego beznadziejna obrona polityki brata w 2008 r. na antenie Radia Maryja, gdzie przekonywał, wbrew oczywistym faktom, że banderowcy są związani z Tymoszenko a z Juszczenką wcale nie, a w ogóle to Ukraińcy nie mają innej tradycji od tradycji UPA. Podobne słowa słyszeliśmy wielokrotnie ze strony środowisk – na papierze – mocno odległych ideowo od PiS… Ale cóż, przecież równolegle z listem do ambasadorów PiS podpisał porozumienie z Białoruskim Frontem Narodowym, by walczyć o „demokratyzację” naszego sąsiada (przy okazji – Kaczyński zupełnie myli się w ocenie sytuacji na Białorusi mówiąc, że wpływy Moskwy nie są silne i dlatego odsunięcie od władzy A. Łukaszenki może być całkiem realne – Łukaszenka nie jest Rosji miły, zaś jego ewentualne siłowe usunięcie będzie niosło za sobą objęcie władzy przez zwycięzcę pojedynku agentury zachodnie – Moskwa). Niektórzy pamiętają, że podobne porozumienie PiS podpisał już w 2004 r., ale skoro 6-latka nie przyniosła efektów, to widocznie trzeba było umowę odnowić. Ciekawostka – ówczesny szef BFN Wincuk Wiaczorka był częstym gościem konferencji organizowanych przez… Fundację Batorego. Jeśli już mówimy o politycznej przeszłości, to warto może byłoby się dowiedzieć także, jak przebiegała współpraca podjęta przez Porozumienie Centrum z niemieckim CDU w 1991 r. Wtedy Jarosław Kaczyński jeździł na rozmowy do Helmuta Kohla, ogłaszał mocne poparcie CDU dla PC i uważał tę partię za najbliższą swojej formacji. Wróćmy jednak do teraźniejszości. List J. Kaczyńskiego ma tak naprawdę formę apelu – jak można domniemywać – o postawienie tamy neoimperialnej polityce Rosji. Szef PiS zupełnie nie liczy się tutaj z możliwościami (a raczej ich brakiem) Polski oraz brakiem międzynarodowego poparcia dla swoich wizji. Co więcej, nawet o tym, zgoła odmiennym od jego pozycji stanowisku USA i europejskich możnych, sam pisze! Pomimo właściwej oceny stanu faktycznego, decyduje się jednak wystąpić z podobnym apelem, którym – odłóżmy na bok żarty – jest co najmniej wstępem do casus belli dla Rosji, przede wszystkim z tego powodu, że Kaczyński wzywa po prostu świat do sformowania antyrosyjskiej koalicji i to nawet w sensie militarnym, także ze względu na podane otwartym tekstem insynuacje wobec Rosji, i ze względu na agresywny ton. Niewymownie zasmucającym jest, że szef opozycji w Polsce występuje z tak wysoce nieodpowiedzialnym tekstem na arenie międzynarodowej, nie mając nadto widoków na wsparcie i czyniąc to, znów wzorem antenatów, choćby Okulickiego, aby wstrząsnąć światem i odwrócić bieg wydarzeń. Dziś, jeśli Kaczyński do kogoś trafi ze swoim przesłaniem, to do międzynarodowego towarzystwa „komiwojażerów”, którzy od stu lat chcą podbić Rosję, najlepiej przy pomocy polskich frajerów i położyć łapę na jej bogactwach naturalnych. Tylko człowiek pozbawiony zdolności kojarzenia nie widzi, że od miesięcy trwa festiwal podpuszczania Polaków na Rosję przez ośrodki zewnętrzne. Nici wiodą do przeżywającego polityczny nadir obozu neokonserwatywnego. Neokonserwatyści to w pewnym sensie jednak ideowa (mesjanizm) nadbudowa towarzystwa komiwojażerów. Pozostali zainteresowani są głównie aspektem handlowym zagadnienia. Zastanówmy się jeszcze, o co Kaczyńskiemu chodzi. Mam tu na myśli cel ostateczny tej jego walki z Rosją. Szef PiS, podobnie jak ideowi poprzednicy tej formacji, nie artykułuje owego celu. A szkoda, bo przecież rodzą się zasadnicze pytania – co z Rosją, co z jej potencjałem militarnym? Czy Kaczyński wyobraża sobie, że Rosja ulegnie pod ciężarem moralnym jego argumentów? A w ogóle to jak to wszystko ma wyglądać? Pomarańczowa rewolucja w Rosji i rządy Bierezowskich, Kasparowów-Weinsteinów i innych Chodorkowskich? Złoża w rękach firm „amerykańskich”? I co dalej? Są tacy, którzy proponują podział Rosji, a byli też tacy, którzy chcieli w imieniu Polski przejmować brzegi Jenisieju. Pytam o to, bo chciałbym przynajmniej wierzyć, że apel Kaczyńskiego jest apelem poważnym, obwarowanym odpowiednimi przyległościami, a nie po prostu rzuconym na wiatr, z pełną świadomością niepowodzenia, „doniosłym wystąpieniem” zapewniającym autorom chwile zupełnie bezużytecznej społecznie, sztubackiej satysfakcji, a przy okazji, rzucającym kłody pod nogi rozsądnej i stonowanej polityce Tuska wobec Rosji. Obawiam się, że moja wiara pozostanie niezaspokojona… Warto zauważyć także uaktywnienie się milczącego ostatnio,nieco zapomnianego polityka PiS, posła do PE – Michała Kamińskiego, podręcznikowego rusofoba, który już na zawsze kojarzył się będzie ze swoim europejskim rozgorączkowanym wystąpieniem (pomarańczowy szalik, czerwona twarz) w obronie Ukrainy Juszczenki i banderowców. Ów ogłosił, że Rosja szykuje się do… wojny z Polską! Nie wiedzieć czemu dopiero teraz zareagował w ten sposób na manewry na Białorusi, które miały miejsce… rok temu, ale cóż, przywalić Ruchom zawsze jest miło i przyjemnie. A co tam! Utarłem nosa Ruchom tak, że jeszcze wnukom będę opowiadał! Pan Kamiński idzie utartym śladem innego mistyka rusofobii Jana Parysa, który w grudniu 2005 r. prorokował prowokacje militarne Rosji wobec Polski, które miały nastąpić zimą 2006 r. Czyżby Kamiński z Parysem na przedzie i jakoś to będzie? Pozostaje pytanie, kto napisał ten tragiczny list. Czy sam Jarosław Kaczyński? Raczej nie. Może Paweł Kowal, który zazwyczaj, kiedy występuje publicznie waży słowa, tu jednak mógł popuścić wodze temperamentu jako anonim. A może prof. Andrzej Nowak, który stworzył w Krakowie ośrodek pracujący nad teoretycznym uzasadnieniem prometeizmu i imperatywu walki z Rosją? Duchowym patronem widzę Richarda Pipesa, ale to wszystko tylko przypuszczenia. Ktokolwiek by nie napisał, odium spada na Jarosława Kaczyńskiego. List do ambasadorów jest najpoważniejszą z szeregu jego ostatnich wypowiedzi. Najpoważniejszą, gdyż w największym stopniu dowodzi tego jak wielkim niebezpieczeństwem dla Polski byłoby jego zwycięstwo w ostatnich wyborach prezydenckich. Mielibyśmy agresywną, prowokacyjną politykę wobec Rosji z dążeniem, bądź wymuszeniem na drugiej stronie zerwania stosunków dyplomatycznych włącznie. To nie jest polityka, którą wolno popierać ludziom myślącym poważnie o Polsce. To nie jest polityka godna takiego państwa jak Polska. To XiX-wieczne awanturnictwo ubrane w szatki nierealnych celów i niesłusznych postulatów. Czy się to komuś podoba czy nie, Donald Tusk, niejako antycypując stwierdzenia Jarosława Kaczyńskiego, wypowiedział w programie T. Lisa następujące słowa: „W dzisiejszych czasach Polska nie potrzebuje romantycznych wojów. Nie trzeba zakładać zbroi, na plecy pióra, nie trzeba husarii, nie jesteśmy pod Kłuszynem”. Jakkolwiek by nie spojrzeć na obie wypowiedzi, ale i na praktykę rządów, jest dla mnie zupełnie jasnym, że przynajmniej w tym aspekcie polityki państwa to Donald Tusk zbliża się (czy też usiłuje się zbliżać) do przedłożeń Myśli Narodowej, zaś tezy Jarosława Kaczyńskiego są programowi narodowemu w polityce zagranicznej całkowicie obce. Niech będzie to przyczynkiem do przemyśleń PT Czytelników. Adam Śmiech

"Zegar Balcerowicza" odmierza czas Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. W tym tonie utrzymanym komentarzem minister finansów Jacek Rostowski opatrzył informację własną, że tegoroczny deficyt budżetowy może okazać się dwukrotnie wyższy od zaplanowanego w ustawie i przekroczyć nawet 100 miliardów złotych. Mimo tego optymistycznego komentarza wiadomość ta zaniepokoiła nawet "młodych, zadłużonych, z wielkich miast" i pewnie dlatego premier Donald Tusk na konwencji Platformy Obywatelskiej 25 września powiedział, iż rząd opracuje, a właściwie, to nawet już opracował sposób zahamowania przyrostu długu publicznego. Jaki to sposób - tego jeszcze nie wiemy, ale może zostanie objawiony w ramach jesiennej "ofensywy legislacyjnej" rządu. Na czas tej ofensywy premier Tusk zapowiedział nawet przeniesienie się wraz ze swymi larami i penatami z Kancelarii Premiera w Alejach Ujazdowskich do gmachu Sejmu przy ulicy Wiejskiej. Ciekawe, że podobnie czynił sławny kapitan Eustazy Borkowski, który w okresie międzywojennym, podobno z protekcji Siły Wyższej na poziomie ministerialnym, dowodził transatlantykami. Podczas sztormów sypiał w kabinie nawigacyjnej, bo utrzymywał, że jego tam obecność pozwala zamykać nad statkiem magiczny krąg życzliwości, dzięki czemu żadne niebezpieczeństwo mu nie grozi. Premier Tusk z pewnością czytał znakomitą książkę Karola Olgierda Borchardta "Szaman Morski", więc nie można wykluczyć, że postępowanie kapitana Eustazego Borkowskiego zainspirowało go do poprawienia sobie reputacji w podobny sposób. Bo reputacja premiera Tuska, chociaż oczywiście nadal pozostaje on opatrznościowym mężykiem stanu, ostatnio jakby się trochę przyćmiła. Doszło do tego, że niektorzy dziennikarze pozwalają sobie zeń dworować, co nawet podczas afery hazardowej wydawało się nie do pomyślenia. Nieomylny to znak, że Siły Wyższe zaczynają się zastanawiać nad wyborem winowajcy, który zostanie rzucony na pożarcie opinii publicznej w momencie, gdy kryzys finansów publicznych doprowadzi do jakiegoś wybuchu niezadowolenia. Nie może to być ktoś zbyt niski rangą, bo taka ofiara nikogo by nie przebłagała. Musi być to ktoś, czyja odpowiedzialność za sytuację wydaje się oczywista i z tego punktu widzenia premier Tusk jest osobą jak najbardziej odpowiednią. Jest to mechanizm podobny do popularnego w starożytnym Rzymie obyczaju złocenia rogów. Bykowi przeznaczonemu na ofiarę dla Jowisza Największego i Najlepszego złocono rogi. Gdyby taki byk myślał i snuł plany na przyszłość, to mógłby sobie myśleć, że to wielkie wyróżnienie a nawet być z tych złotych rogów dumny, niemniej jednak była to zapowiedź rychłego końca. Kiedy ten koniec nastąpi - to wiedzą wyłącznie Siły Wyższe, zgodnie z rzymską zasadą, że cuius est condere, eius est tolere, co się wykłada, że kto ustanowił, ten może znieść - ale dopiero po uzgodnieniu między sobą politycznej aternatywy - żeby sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. A sytuacja wydaje się poważniejsza nawet od obrazu wyłaniającego się z "zegara Balcerowicza". Oto po burzliwej rozmowie z ministrem Rostowskim, z której prof. Balcerowicz wyszedł z połamanymi okularami, 28 września, na skrzyżowaniu Marszałkowskiej z Alejami Jerozolimskimi w  Warszawie, uruchomił on zegar długu publicznego, który na początek pokazał 724 miliardy złotych, do których każdej doby dochodzi kolejne 150 milionów. Wprawdzie "zegar Belcerowicza" trochę się spóźnia, gdyż po uwzględnieniu zobowiązań państwa wobec Otwartych Funduszy Emerytalnych, dług publiczny przyrasta co najmniej o 240 mln złotych na dobę, ale nie o te szczegóły w tej chwili chodzi, tylko o to, iż prof. Balcerowicz tak się zaktywizował. Nie tylko zresztą on, ale również wielu innych ekonomistów, dotychczas albo obcmokujących rząd premiera Tuska, albo siedzących cicho. Teraz unisono i pryncypialnie go krytykują, co dla Sił Wyższych, deliberujących nad polityczną alternatywą, stanowi czytelną ofertę: halo, halo - tutaj jesteśmy! Bo z ofensywą legislacyjną występuje również Sojusz Lewicy Demokratycznej. Zamierza on wyzwolić tubylczy naród z babilońskiej niewoli Kościoła katolickiego, zaś wspomniana ofensywa ma dostarczyć prawnych instrumentów rugowania nie tylko Kościola, ale i religii z terenu publicznego. Krótko mówiąc - przedstawia program zapateryzmu sugerowany przez Siły Wyższe na poziomie europejskim. Ponieważ prowokacja z krzyżem przed Pałacem Namiestnikowskim niezupełnie się udała, sięgnięto po tzw. środki administracyjne i CBA zatrzymało niejakiego Marka P, byłego oficera SB, który kręcił się przy różnych zakonach i parafiach jako pełnomocnik przy odzyskiwaniu nieruchomości zabranych Kościołowi w czasach stalinowskich. Dlaczego parafie i zakony wynalazły w korcu maku akurat ubeka i właśnie jemu zaufały - oto pytanie, na które pewne światło rzuca obecność zarówno w Episkopacie, jak i szeregach niższego duchowieństwa pewnej liczby "bez swojej wiedzy i zgody" konfidentów SB. W tej sytuacji fakt, że ubek Marek P. bywał zakonom i parafiom podobno nawet dość nachalnie nastręczany, staje się bardziej zrozumiały. Aresztowanie Marka P. pod kryminalnymi zarzutami rozpętało dyskusję, przede wszystkim na łamach "Głosu Cadyka", nie tylko nad celowością dalszego istnienia stanowiącej relikt "okrągłego stołu" Komisji Majątkowej, orzekającej o zwrocie mienia zagrabionego Kościołowi, ale i nad ewentualnymi odszkodowaniami, jakie z tytułu przekrętów z udziałem Marka P. trzeba będzie zapłacić. Wygląda na to, że ewentualne odszkodowania będzie płacił Skarb Państwa, więc w ten sposób afera Marka P. może stanowić znakomite preludium dla SLD-owskiej ofensywy legislacyjnej. Zresztą nie tylko SLD się do takiej ofensywy sposobi. Na 2 października zaplanowany został w Sali Kongresowej w Warszawie zjazd uczestników Ruchu Poparcia Palikota "Nowoczesna Polska", na który podobno zapowiedziało się aż 4 tysiące chętnych. Wśród nich - pani filozofowa Magdalena Środa - ostatnio ostentacyjnie zniechęcona do PO z powodu zatrzymania przez premiera Tuska pani Elżbiety Radziszewskiej na operetkowym stanowisku pełnomocnika dla równego statusu. Pani Radziszewska nie tylko zdekonspirowała w telewizji jakiegoś rozmawiającego z nią sodomitę, ale wygłosiła opinię, że szkoły katolickie nie muszą zatrudniać zdeklarowanych lesbijek - tymczasem zdaniem pani filozofowej - właśnie one muszą przede wszystkim! Ma przybyć również Ryszard Kalisz i pani Manuela Gretkowska, której Partia Kobiet zdaje się umarła z braku zainteresowania, mimo, że przed wyborami działaczki fotografowały się na golasa - że to niby nie mają nic do ukrycia przed znękanym społeczeństwem. "Nowoczesna Polska" zamierza walczyć "z klerykalizmem" i zdefiniować na nowo stosunki państwo - Kościół. Jak widać, ideowe, a kto wie, czy również i nie organizacyjne  kontury politycznej alternatywy rysują się już całkiem wyraźnie zwłaszcza, że w nadchodzących tygodniach wyjaśni się, czy "Nowoczesna Polska" rzeczywiście chce "zmiażdżyć SLD" - jak buńczucznie odgrażał się poseł Palikot - czy też przeciwnie - rozszerzyć wpływy i ideowe przywództwo SLD na środowiska znajdujące się dotychczas pod wpływem Salonu. Zaangażowanie "Głosu Cadyka" w sprawę Komisji Majątkowej sugeruje raczej tę drugą możliwość - a tymczasem "zegar Balcerowicza" tyka dzień i noc. SM

Nasz barak w ZSRE Tzw. rewolucja październikowa wybuchła głównie dlatego, że słaby cesarz, Mikołaj II Święty, zezwolił na rozdawanie w okopach karykatur cesarza Wilhelma II. Sołdaci pojęli: "Skoro można lekceważyć jednego cesarza - to i drugiego też...". Dlatego nie pozwalałem na publikowanie w mojej prasie karykatur Głów Państw - w tym i własnego. Jednak p. Włodzimierz Wł. Putin nie jest teraz prezydentem Federacji Rosyjskiej. Więc nie widzę powodu, by się z Niego nie pośmiać - pokazując, jak po drogach syberyjskich testuje "nową wspaniałą ładę" - a z tyłu jedzie przyczepa z dwiema "ładami" i popsutą się wymienia. Pokazała to - ze złośliwymi komentarzami - telewizja na Białorusi. Stale pomawianej o serwilizm w stosunku do Wielkiej Siostry. Chyba rzeczywiście w bossach "naszej" telewizji tkwi jakaś podświadoma obawa przed wyśmiewaniem się z Rosji. A z Unii - można! Bo carat i stalinizm to były ustroje poważne. A euro-socjalizm? Cóż: "Historia powtarza się jako farsa"... Kiedy byliśmy w obozie sowieckim w naszym baraku zawsze było najweselej. Teraz chyba we wszystkich krajach Unii wyśmiewają się z Unii na potęgę... a ten ustrój jakoś się trzyma. Chyba nikomu po prostu nie chce się fatygować, by go obalić.

Kaczyński i logika WCzc. Jarosław Kaczyński podczas zorganizowanej we czwartek w Drohiczynie konferencji n/t:  "Polityka rozwoju w Polsce i UE - szansą rozwoju Polski Wschodniej" powiedział: "Kryzys ekonomiczny na świecie, ta potrzeba użycia ogromnych środków państwowych, żeby podtrzymać gospodarkę - teraz kryzys euro i znów potrzeba użycia wielkich środków państwowych, czyli działań całkowicie sprzecznych z regułami neoliberalizmu - to najlepszy dowód tego, że ten kryzys jest faktem". Prezes PiS się myli. Nie chodzi tu nawet o wiedzę, ani o zrozumienie tego, co się dzieje w gospodarce. Jarosław Kaczyński popełnia elementarny błąd logiczny. Dam przykład. „Potrzeba użycia ogromnych środków państwowych, by zabezpieczyć nas przed najazdem UFO – to najlepszy dowód, że istnienie UFO jest faktem” Przykład bardziej realny: „Globalne ocieplenie na świecie, ta potrzeba użycia ogromnych środków państwowych, żeby ustabilizować klimat - teraz gorące lato i znów potrzeba użycia wielkich środków państwowych, czyli działań całkowicie sprzecznych z wiarą, że klimat ziemski reguluje się sam - to najlepszy dowód tego, że globalne ocieplenie jest faktem”. No nie tak całkiem realistyczny, bo lato NIE było upalne – ale mogło być... Pół roku temu Jarosław Kaczyński takiego błędu by zapewne nie popełnił… JKM

List do Tygodnika “Niedziela” Rzeszów, 30 września 2010 r. Przewielebny Ksiądz Infułat Ireneusz Skubiś Redaktor Naczelny Tygodnika Katolickiego Niedziela Ostatni numer Tygodnika Katolickiego Niedziela przyniósł wywiad z czołowym politykiem PiS Markiem Kuchcińskim. Wypowiedział się on szeroko odnośnie do wielu kwestii, jednakże zabrakło nam odpowiedzi na kilka pytań, które jak się wydaje, mogłyby być interesującymi dla katolickiego czytelnika. Z wywiadu wyziera bowiem obraz PiS jako ugrupowania reprezentującego wyborcę katolickiego, choć do takiego medialnego wizerunku pewne fakty niezbyt pasują. Nasze stowarzyszenie jak być może nikt inny miało w ostatnim czasie okazję o tym się przekonać. W 2008 roku J. Gowin ogłosił, że stworzył kompromisowy projekt ustawy, który w zadowalającym stopniu z punktu widzenia prawa naturalnego i nauczania Kościoła reguluje kwestie bioetyczne a zwłaszcza zapłodnienie pozaustrojowe. Projekt ten miał być możliwym do zaakceptowania przez wszystkich kompromisem, przy czym dla uzasadnienia dopuszczalności tego kompromisu J. Gowin powoływał się na 73 punkt Encykliki Evangelium Vitae Ojca Świętego Jana Pawła II. W rzeczywistości projekt zawierał przepisy dopuszczające stosowanie sztucznego zapłodnienia pozaustrojowego, jedynie ograniczając przyzwolenie do wybranych przypadków – skądinąd dość arbitralnie. Ponadto projekt w niektórych sytuacjach dopuszczał szczególnie niemoralną procedurę mrożenia ludzkich embrionów. Powoływanie się na EV 73 wydawało się w tej sytuacji całkiem nietrafnym skoro podstawowym wymogiem, jakie nauczanie tam zawarte stawia katolikom działającym w życiu publicznym jest, by przede wszystkim zaprezentowali stanowisko, jakiego wymagają zasady moralne i nauczanie Kościoła, a dopiero w drugiej kolejności podejmowały pragmatyczną refleksję o możliwym kompromisie. Tu rozpoczęto od tego drugiego kroku, ale natychmiast pojawiło się pytanie: Czy znajdzie się ktoś, kto zrealizuje tą pierwszą, podstawową dyrektywę? Mijały kolejne tygodnie i nic takiego nie następowało. Zwłaszcza ze strony PiS, o którym tu mowa, aspirującego bardzo często do reprezentowania wyborców, dla których te sprawy są ważne, nie nastąpił żaden ruch. Uzasadnionym stawało się przypuszczenie, że mówiąc o „kompromisie” J. Gowin miał na myśli bardziej lub mniej formalne ustalenia z tą właśnie partią. Jest chyba dość oczywistym, że nie mógł to być kompromis ze SLD, skoro ugrupowanie to miało swój projekt odwołujący się w zasadzie wprost do założenia, że embrion ludzki nie jest człowiekiem. Równie mało prawdopodobne, że J. Gowin mówił o kompromisie z koalicjantem PO – PSL-em. Doszedłszy do wniosku, że podstawowego wymogu, o którym pisał Jan Paweł II, nikt nie zamierza w tej sytuacji zrealizować, bardziej lub mniej udolnie oraz takimi środkami, jakie były możliwe /czyli zebranie 100 tys. podpisów pod obywatelskim projektem ustawy/ zrobiliśmy to sami, przedkładając parlamentowi stosowny projekt. Dopiero po podjęciu przez nas działań PiS nagle przypomniało sobie, że chce zaprezentować swoje stanowisko. Zapowiadali całymi tygodniami, a nawet miesiącami /przede wszystkim na łamach katolickich mediów/, że stworzą przedłożenie zgodne z prawem naturalnym i nauczaniem Kościoła, jednocześnie nikt /na czele z posłami PiS zainteresowanymi podpisaniem tego projektu/, nie mógł się nawet zapoznać z wynikami prac, nie mówiąc już o jakiejś poważniejszej formie uczestnictwa. Niestety, złożony ostatecznie projekt, zaopatrzony podpisami bardzo wielu posłów PiS, okazał się zawierać zapisy niezgodne z prawem naturalnym i nauczaniem Kościoła. Chodzi przede wszystkim o trzy kwestie:

1/ Akceptacja uznawanej za niemoralną adopcji prenatalnej.
2/ Akceptacja uznawanego za niedopuszczalne moralne w większości przypadków sztucznego zapłodnienia wewnątrzustrojowego.
3/ Akceptacja dla prawnego zrównania małżeństwa i osób pozostających w tzw. „stałym pożyciu”.

Wkrótce potem Sejm w pierwszym czytaniu odrzucił nasz projekt obywatelski. Z kolei Biskupi zgromadzeni na 349 i 350 posiedzeniu KEP jednoznacznie wypowiedzieli się za koniecznością wprowadzenia zakazu dokonywania zapłodnienia in vitro. Podstawowym problemem odnośnie do kwestii zapłodnienia pozaustrojowego jest społeczny brak świadomości, na czym w istocie ta procedura polega i jakie są skutki barbarzyńskiego mrożenia ludzkich embrionów. Można się więc spodziewać, że wraz z toczeniem się wokół tych spraw debaty publicznej poparcie będzie spadać – i takie zjawisko widoczne jest w sondażach. Biorąc pod uwagę to, jak również głos Biskupów postanowiliśmy złożyć nasz projekt po raz drugi, jako poselski. W ciągu dosłownie kilku godzin okazało się, że władze partyjne PiS zakazały posłom tego ugrupowania składania podpisów i tylko kilka osób zdecydowało się złamać ten zakaz. Ostatecznie nasz projekt został wniesiony dzięki poparciu posłów PSL i Polski Plus. Opis zdarzeń wymaga jeszcze jednego wyjaśnienia. Podjęcie prac legislacyjnych w kwestii zapłodnienia pozaustrojowego przez polskich polityków było spowodowane przede wszystkim chęcią dostosowania polskiego prawa do unijnego, zwłaszcza chodzi o dyrektywę 2004/23/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 31 marca 2004 roku. Analiza tego aktu prowadzi do wniosku, że bardzo trudno na jego gruncie uważać embrion ludzki za człowieka. Jest on raczej czymś zbliżonym bardziej w swym statusie do tkanki czy organu pobranych od dawcy żywego lub martwego. W tej sytuacji wydaje się bardzo wątpliwym, czy to, czego podjęli się PO i PiS, a więc przeniesienie tych regulacji na grunt polskiego prawa, tak by stały się zgodnymi z prawem naturalnym i nauczaniem Kościoła, jest w ogóle możliwe. Wydaje się, że efekt może być jedynie dokładnie odwrotny – wylegitymują jedynie moralnie w oczach polskich katolików koncepcję, która zaproponowana wprost zapewne nie zostałaby przyjęta. Być może jednak możliwy jest jakiś inny punkt widzenia. Dlatego bylibyśmy bardzo wdzięczni i wydaje się to ze wszech miar celowym oraz pożytecznym, by w wypadku, gdyby Przewielebny Ksiądz Infułat przeprowadzał jeszcze kiedyś wywiad z którymś z najbardziej wpływowych polityków PiS, zapytać ich również o te, chyba nie całkiem pozbawione znaczenia sprawy. Być może np. zagadnienie dopłat do podręczników szkolnych była dużo bardziej pilna, ale w przyszłości może mogłoby się również znaleźć miejsce dla sprawy ochrony życia przed narodzeniem. Gdyby Przewielebny Ksiądz Infułat zechciał rozważyć nasze sugestie, to bardzo chętnie dowiedzielibyśmy się od liderów PiS:

1/ Dlaczego nie zajęli żadnego jednoznacznego stanowiska wobec propozycji PO wyrażonej ustami J. Gowina? Czy było to spowodowane jakimiś zakulisowym uzgodnieniem i akceptacją „kompromisu”?

2/ Dlaczego PiS dopiero po zaprezentowaniu nasze inicjatywy nagle przypomniało sobie, że chcą mieć swój projekt ustawy i czym motywowane było, że podjęto decyzję wejścia w logikę dyrektywy unijnej?

Wyjaśnienia wymaga, że uznanie dokonywania zapłodnienia pozaustrojowego i mrożenia ludzkich embrionów za niedopuszczalne bynajmniej nie byłoby niezgodne z prawem unijnym, na co najlepszym dowodem jest to, iż nasz projekt posiadał taki certyfikat. Natomiast gdy raz wejdzie się w logikę dyrektywy unijnej, pewne skutki następują niejako samorzutnie i ci, którzy podjęli taką decyzję, raczej musieli o tym wiedzieć. Jest to trochę tak, jak z wyrokiem ws. A. Tysiąc przed ETPCz. Gdyby polskie prawo nie przewidywało przypadków dopuszczalności mordowania dzieci przed narodzeniem, taki wyrok nigdy by nie zapadł. Skoro jednak raz się dopuści taką możliwość, ETPCz w pewnym sensie logicznie domaga się wpisywania w system prawny procedur realizacji tego typu „prawa”. Podobnie uznanie zapłodnienia in vitro za niedopuszczalne, nie rodzi dalszych problemów. Jeżeli jednak uczynimy tu najmniejszą koncesję, prędzej czy później dojdziemy do prawnego przyzwolenia na mrożenie embrionów, itp.

3/ Dlaczego PiS wprowadziło do swej ustawy zapisy dotyczące adopcji prenatalnej? Adopcja prenatalna uznawana jest przez Kościół za niemoralną. Jest jednak bardzo wiele powodów, dla których nikt nawet nie proponuje, by wprowadzać prawny zakaz dla takiego czynu. Istnieje olbrzymi obszar działań ludzkich, które mimo tego, że są obiektywnie moralnie nieprawidłowe, nie wymagają zainteresowania władz publicznych. Mówiąc obrazowo, bardzo znikoma część tego, co nasze sumienie nakazuje nam wyznać w konfesjonale, zainteresowałoby prokuratora. Czymś jednak zupełnie innym jest wprowadzenie akceptacji dla niemoralności w przepisach prawa. Nie jest tym samym niewypowiadanie się w danej sprawie i afirmacja. W związku z tym całkowicie zrozumiałe wydaje się przekonanie, iż ustawa nie powinna wypowiadać się na temat takiego czynu, jak adopcja prenatalna. Z całą pewnością nie może jednak tego typu działań promować.

4/ Czemu PiS wprowadziło do swej ustawy zapisy dotyczące sztucznego zapłodnienia wewnątrzustrojowego? To kwestia analogiczna do poprzedniej. Państwo powinno zakazać sztucznego zapłodnienia pozaustrojowego i mrożenia ludzkich embrionów, bo ofiarą i to płacącą swoim życiem jest tu osoba trzecia w stosunku do działających. Na dodatek bezbronna w stopniu najwyższym, jaki można sobie wyobrazić. Kto może być bowiem bardziej bezbronny od ludzkiego embrionu poczętego w probówce? Nie ma natomiast zupełnie potrzeby ingerować w to, w jaki sposób ludzie poczynają potomstwo o ile nikomu nie dzieje się krzywda – a tak właśnie jest w wypadku sztucznego zapłodnienia wewnątrzustrojowego. Jeżeli przyjmować, że podstawą prawa stanowionego jest prawo moralne, to nie wszystko, co jest moralne, musi być uregulowane prawem, ale na pewno nie może być tak, że prawo akceptuje niemoralność.

5/ Czemu PiS zaproponowało zapis zrównujące w swoim statusie prawnym małżeństwa i związki osób pozostających w tzw. „stałym pożyciu”? W projekcie ustawy określono, że bez ułatwiona formuła sztucznego zapłodnienia wewnątrzustrojowego przysługuje małżeństwom i osobom pozostającym w „stałym pożyciu”. Łatwo przewidzieć, że jeżeli będziemy się zgadzać na wprowadzanie tego rodzaju zapisów do ustaw szczegółowych, raczej prędzej niż później stanie się to podstawą dla żądań, by w ogóle w systemie prawnym obowiązywała zasada o takim zrównaniu. PiS niby werbalnie przeciw temu oponuje, ale jak widać, w szczegółach samo wkracza na drogę, która musi zaprowadzić do rozwiązania przeciwnego.

6/ Czemu władze PiS zabroniły posłom swojego ugrupowania składania podpisów pod projektem ustawy konsekwentnie zakazującej przeprowadzania sztucznego zapłodnienia pozaustrojowego i mrożenia ludzkich embrionów? Nie ukrywamy, że z naszych doświadczeń wynika, iż PiS w praktyce bynajmniej nie jest ugrupowaniem realizującym to, co głosi. Jest to widoczne obecnie przy pracach legislacyjnych dotyczących zapłodnienia pozaustrojowego, jak i parę lat temu w 2007 roku, gdy miały miejsce próby nowelizacji Konstytucji zamierzone na zagwarantowanie ochrony życia dzieci nienarodzonych. W obu przypadkach użyto zresztą tej samej metody namnażania projektów ustaw w celu wywołania chaosu politycznego, skutkiem którego nie mogą wejść w życie przepisy spełniające wymogi moralności. W tej sytuacji ewidentne lansowanie tego ugrupowania przez katolickie media sprawia, iż czujemy się zobowiązani zabrać głos. Bardzo serdecznie zachęcamy Przewielebnego Księdza Infułata do zbadania prawdy przez zadanie kilku pogłębionych pytań – np. tych, które zaproponowaliśmy powyżej. Ludwik Skurzak

Dwóch Wosztyli w Smoleńsku Ponieważ rozgorzała na nowo dyskusja wokół dość zagadkowych zeznań por. A. Wosztyla, chciałbym zwrócić uwagę na jedną podstawową kwestię, która z nimi się wiąże. W wywiadzie dla „GW” Wosztyl mówi: „To było słychać. Siedziałem w Jaku jakieś 700-800 metrów od miejsca katastrofy”, natomiast w wywiadzie dla TVN na pytanie dziennikarki: „Pan nie był w samolocie, pan był na płycie lotniska?” odpowiada: „Tak, byłem na płycie lotniska i nasłuchiwałem jak Tupolew podchodzi do lądowania”. Po chwili zresztą dodaje: „Cała załoga była razem ze mną”. Oba wywiady pochodzą z maja tego roku i jeśli ktoś jeszcze miał wątpliwości, czy można podejrzewać (skądinąd sympatycznego porucznika) Wosztyla o mijanie się z prawdą, ma teraz ewidentny dowód. Oczywiście Wosztyl nie jest pierwszym „zagubionym” świadkiem tego, co się działo 10 kwietnia, pamiętamy wszak, jak zmieniały się z wywiadu na wywiad zeznania montażysty S. Wiśniewskiego, który od opowieści o brawurowej ucieczce przed ruskimi bezpieczniakami i przystawianiu Makarowa do głowy doszedł do sielskiej atmosfery żartowania przez tychże bezpieczniaków, że do tiurmy pójdzie i ich wyrazów współczucia wobec polskich ofiar. Wosztyl w wywiadzie dla „GW” stwierdza wyraźnie: „Na lądowanie Tupolewa czekaliśmy w Jaku, bo musieliśmy dotankować samolot”. Potwierdza trzykrotne łączenie się z jaka z załogą Tupolewa i to, że osobiście raz podawał warunki pogodowe drugiemu pilotowi prezydenckiej delegacji. Te łączenia się załogi jaka były ponoć w godzinach 8.25, 8.30 i 8.37, choć sam Wosztyl wyznaje, że „nie patrzył na zegarek”. Trzymając się jednak tych danych czasowych, to o 8.25 widoczność miałaby być 4 tys. metrów, parę minut później 1,5 tys., a chwilę dosłownie później „poniżej minimum”. Oczywiście tak wielkie kroki stawiać może wyłącznie ruski generał Mgła, chadzający zwykle w siedmiomilowych butach ze swymi specpododdziałami. Jeśli faktycznie wszyscy z drugiej załogi siedzieli w zamkniętym jaku i – sam Wosztyl to przyznaje – słyszeli rozmowy z wieżą, to jedynie w szczątkowy sposób mogło docierać do nich to, co działo się blisko 1 km dalej od nich. W związku z tym zeznania te trzeba także brać w spory nawias, niestety. A propos tego, co było słychać, Wosztyl w wywiadzie dla TVN opowiada tak: „O, to jest ciągle trudne, naprawdę, powiem szczerze. Słyszałem pracujące silniki samolotu, który podchodził, zbliżał się do lotniska. Nagle usłyszeliśmy, bo nie tylko ja tam byłem (…) usłyszeliśmy jak dodają obrotów maksymaln... – znaczy inaczej: obroty zaczęły narastać do maksymalnych, następnie po kilku sekundach trzask i huk, a następne kilka sekund... dźwięk...” (i ten uśmiech zagadkowy pilota). Można by się nawet też uśmiechnąć, gdyby nie kwestia tego, że o tym, co najistotniejsze Wosztyl mówi najmniej. Jaki dźwięk? Co się dokładnie działo? Kiedy to było? Czy to na pewno był dźwięk Tupolewa? Na koniec zagadka lotniczo-logiczna ze szczególną dedykacją dla niezmordowanego, sceptycznego rexturbo :) Proszę znaleźć poniższą część na zdjęciach wraku Tupolewa z kwietnia lub z września bieżącego roku.

Wokół relacji Wiśniewskiego z 10.IV

Fragment 1. Słyszę głos silnika, tylko ten silnik był... jakiś ten dźwięk... trochę inny. Patrzę w mgle idzie samolot bardzo nisko, lewym skrzydłem prawie że w dół. Normalnie słychać taki huk. Miałem otwarte okno. Coś jakby coś było niszczone, tak tratowane. Za chwilę było, wiesz, huk, dwa, proszę ciebie, błyski ognia. Mówię, wywalił się samolot...
Fragment 2. Biegiem. Przeleciałem przez te błoto i patrzę, polski samolot.
Fragment 3. To były dwa takie wybuchy, to nie była kula ognia (…) Ja myślałem, że to jakiś mały samolot. No ale jak pobiegłem już na miejsce, patrzę, a to jest nasz. (…) Wbrew pozorom nic wielkiego nie było. Nie palił się, nie było wielkiego ognia. Takie małe jakby ognisko, powiedzmy sobie. Zaraz chwila przyjechała jedna straż, ale bardzo miernie im to szło. (…) Myślałem, że to jakiś pusty samolot: piloci, obsługa i tak dalej (…) ale chyba raczej nie było tam siedemdziesięciu dziewięć osób. (…) Potworna cisza jak po katastrofie.
Fragment 4. Jakby nie to, że wpadłem w błoto, to bym uciekł i z drugiej strony zrobił zdjęcia. (…) A że była jakaś potworna ilość zwłok czy szczątków jak to przy katastrofach - nic takiego nie widziałem. Może po prostu nie zdążyłem jeszcze tam dojść.

Fragment 5. Jaki tam ogień! Troszeczkę drzew się paliło i potworna, zwyczajna cisza po katastrofie. (…) Coś musiałem im powiedzieć, żeby mnie nie zastrzelili.
Ad 1. Uwaga 1. Wiśniewski na pewno nie widział z okna swego hotelu, że to był polski samolot. O tym dowiedział się dopiero z pobojowiska, na które przybył (por. też fragmenty 2 i 3).
Ad 1. Uwaga 2. Gdy jest burza, to błyskawica poprzedza grzmot. Z fizyki wiadomo każdemu, że światło przemieszcza się szybciej niż dźwięk. Wiśniewski mówi, że dwa błyski ognia zostały poprzedzone przez huk. Z kolei huk drugi poprzedzony był przez odgłos tratowania, niszczenia, czyli huk pierwszy. Zanim samolot został wysadzony, działo się więc coś jeszcze. Telewizje rosyjska i polska niemal równocześnie (od godz. 10:27 naszego czasu) zaczynają nadawać materiały Wiśniewskiego (w TVP Info po materiałach operatora towarzyszącemu P. Kraśce i przebitkach na Las Katyński (http://www.youtube.com/watch?v=bewl-QtbTZ8&feature=fvw)), zmieniając trochę chronologię ich kręcenia. W ros. TV pokazywany jest od razu statecznik z szachownicą, co dowodzi, że przed emisją materiał został „przeredagowany”. W polskiej pokazany jest statecznik z pewnej odległości, a potem jest „panorama pobojowiska”. Emisja ta jest więc jakieś dwie godziny po samej katastrofie, zauważmy. Wywiad z autorem zaś nadany jest bodaj raz i nikt już do montażysty tego dnia nie wraca, choć zdawałoby się, że jest najważniejszym polskim świadkiem katastrofy (zwłaszcza że wnet jego materiały obiegają cały świat), którego dziennikarze powinni wprost rozchwytywać. Z drugiej jednak strony wiemy, że Wiśniewski już wtedy momentami konfabuluje. Nie ma żadnego ganiania się z bezpieczniakami („oni mnie, a ja ich”). Nie ma też specjalnej gorączki filmowania na pobojowisku. Nie ma też straży pożarnej, która przybywa po Wiśniewskim, lecz to on przybywa w chwili, gdy „strażacy” już od jakiegoś czasu są i smętnie polewają to w lewo, to w prawo. Wszystko to widać też na tzw. trzecim filmie ze Smoleńska, nakręconym najwyraźniej przez jednego z ruskich funkcjonariuszy obserwującego Wiśniewskiego (historia trochę jak z jednej z powieści F. Duerrenmatta, w której ludzie obserwują się nawzajem nieustannie).
Ad 3. Wiśniewski dokładnie nie widział maszyny, skoro myślał, że to mały samolot (parę dni później będzie mówił w wywiadzie dla "Rz" o sportowym lub wojskowym samolocie). Mówiąc ściśle, widział tylko skrzydło. Jak już kiedyś zasugerował El Ohido Siluro – to, co widział Wiśniewski, po prostu mogło być transportowaniem skrzydła. Straż, o której mówi Wiśniewski, już była na miejscu. Oczywiście można się zastanawiać, czy gasiła to, co się paliło po katastrofie, czy raczej to, co podpalili sami funkcjonariusze, by stworzyć wrażenie jakiegoś drobnego pożaru (no bo co to by był za wypadek lotniczy bez pożaru?). Katastrofa wydarzyć się mogła tuż po 8.20, niedługo po rozmowie Prezydenta z bratem. W jednym z komentarzy postawiłem pytania dot. pracy Wiśniewskiego. Są one następujące:
1) dlaczego Wiśniewski w ogóle filmuje, skoro na terenie już jest bezpieka i "strażacy"?
2) dlaczego pozwala mu się filmować bez przeszkód przez ileś tam minut (do końca nie wiemy, przez ile)?
3) dlaczego jego film trafia od razu do rosyjskiej telewizji? (zrobiłem sobie kadrowanie materiału z ros. telewizji i jestem przekonany, że wycinano poszczególne klatki filmu; większość ujęć jest zresztą wyjątkowo nieostra, rozchwiana, a przecież Wiśniewski spaceruje, zatrzymuje się i filmuje)
4) (i chyba najważniejsze) dlaczego jest to jedyny materiał z pobojowiska (nie licząc "nielegalnego" filmu Koli i innych amatorskich materiałów)? W związku z tym:
5) czy to faktycznie było miejsce katastrofy, czy tylko jeden z obszarów WYZNACZONYCH DO FILMOWANIA "miejsca katastrofy"? Z relacji (słownej i filmowej) Wiśniewskiego z 10 kwietnia możemy bowiem przypuszczać, że było w pobliżu jeszcze inne miejsce katastrofy (koło komisu, jak uparcie sugeruje bloger FaktySmoleńsk?). Niestety, nie pokazano go nam do tej pory na żadnym zdjęciu ani filmie. Oczywiście, słyszeliśmy relacje, że ciała były przygniecione częściami samolotu, ale przecież trudno oczekiwać, by pod tymi zgoła drobnymi (jak na masę całego kadłuba Tupolewa) kawałkami wraku, które są pokazane na filmie Wiśniewskiego znajdowało się blisko 100 osób. Co więcej nie widać ani foteli, ani żadnych osobistych rzeczy ofiar. Jeśliby bowiem nie było innego miejsca oprócz tych dwóch, które widać na filmach Koli i Wiśniewskiego, to by znaczyło, że większość ciał ofiar uległo całkowitej dezintegracji w wyniku bardzo silnej eksplozji na pokładzie. FYM

WETO DLA DYKTATU GAZOWEGO MOSKWY rozmowa z dr. Piotrem Naimskim, "Pakiet umów z Rosją w formie, w jakiej go przygotowano, w ogóle nie powinien zostać podpisany". Z dr. Piotrem Naimskim, byłym pełnomocnikiem ds. dywersyfikacji dostaw surowców energetycznych w rządzie PiS, rozmawia Teresa Wójcik ("Gazeta Polska"). Wicepremier Waldemar Pawlak i większość mediów straszą, że czeka nas dramat, za kilka tygodni zabraknie w Polsce gazu. To prawda czy szantaż na rzecz porozumienia gazowego z Rosją? To może być element szantażu wobec tych, którzy uważają, że porozumienie jest z gruntu złe i że w tym kształcie nie należało go negocjować, parafować, a teraz podpisać. To jest porozumienie szkodliwe dla Polski, które ma formę pakietu dokumentów, wynegocjonowanego przez Ministerstwo Gospodarki oraz Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo. „Pakiet” to aneksy do umowy międzyrządowej dotyczącej budowy i eksploatacji „SGT Jamał”, aneks do kontraktu między PGNiG i Gaz-Eksportem, umowy dotyczące przesyłu gazu, porozumienia regulujące sposób zarządzania spółką EuRoPol Gaz (właściciel Gazociągu Jamalskiego), ustanowienie operatora dla tego gazociągu, załatwienie roszczeń finansowych PGNiG i EuRoPol Gazu etc. Jednym słowem, to dość rozbudowana sieć ustaleń, które po podpisaniu mają zmienić nie tylko kontrakt na zakup gazu – w tym przedłużyć go do 2037 r., zwiększyć ilość kupowanego gazu do ponad 10 mld m sześc. oraz zagwarantować Rosji tranzyt przez gazociąg do 2045 r. na bardzo dogodnych warunkach. To znacznie więcej – to próba ustalenia na szczeblu międzyrządowym kwestii dotyczących tego, kto i za jaką opłatą będzie mógł gaz przesyłać. To ostatnie ogranicza uprawnienia przyszłego operatora gazociągu, czyli polskiego Gaz Systemu. Wszystko razem oznacza, że Gazprom w Polsce prowadziłby działalność na zasadach narzuconych przez siebie i rząd Federacji Rosyjskiej, niezgodnych z prawem obowiązującym na terenie Unii Europejskiej. Polska byłaby traktowana inaczej niż „stare” kraje UE. To groźna perspektywa, która pozwala Rosji wprowadzić granicę na Odrze między lepszymi i gorszymi członkami UE.
I dlatego Komisja Europejska wniosła zastrzeżenia do umowy gazowej z Rosją? To jest główny powód zastrzeżeń. Okazało się, że to KE chce, aby Polska była traktowana na równi ze wszystkimi krajami Unii przez zewnętrzny podmiot, czyli przez Rosję i Gazprom w szczególności. Nacisk Komisji sprawił, że negocjacje polsko-rosyjskie zostały podjęte na nowo. To leży oczywiście w polskim interesie. Sytuacja jest podobna do tej sprzed czterech lat, kiedy Federacja Rosyjska, nakładając embargo na import mięsa i produktów roślinnych z Polski, starała się zróżnicować „stare” i „nowe” kraje UE. Rząd polski twardo się przeciwstawił takiej dyskryminacji i udało się doprowadzić, zarówno w ważnych stolicach europejskiech, jak i w Brukseli, do solidarnego poparcia polskiego stanowiska w konfrontacji z Rosją. Wtedy wygraliśmy, Rosja musiała potraktować Polskę w tej dziedzinie handlu tak jak wszystkie inne kraje obszaru unijnego. Paradoksalnie – obecnie mamy sytuację poniekąd odwrotną. Rosja, tym razem przy okazji sprzedaży i przesyłu gazu, znów usiłuje zróżnicować kraje unijne. KE nie chce do tego dopuścić, a polski rząd tłumaczy Komisji, żeby się nie wtrącała, bo Warszawa właśnie osiągnęła korzystny kompromis z Rosjanami. A jest on ze wszech miar niekorzystny. Trudno zrozumieć stanowisko premiera Tuska, Ministerstwa Gospodarki i PGNiG w tej sprawie.

Prawo i Sprawiedliwość zażądało od rządu informacji o stanie negocjacji z Rosją i ich efektach. Istotnie podczas ostatniego posiedzenia Sejmu wicepremier Waldemar Pawlak przedstawił rządową informację o przygotowanym do podpisu „pakiecie gazowym”, w tym zakupu gazu od Gazprom Exportu, i warunków użytkowania Gazociągu Jamalskiego. Z trybuny sejmowej powtarzał to samo, co słyszymy od kilku miesięcy – że to świetne porozumienie, niezwykle korzystne rozwiązanie dla Polski i nie wiadomo, dlaczego opozycja tak protestuje nie rozumiejąc polskiej racji stanu. Po wyjściu z sali sejmowej powiedział dziennikarzom, że w zasadzie można by nie przedłużać kontraktu do 2037 r. i że w dokumentach nie ma już mowy o zakazie reeksportu gazu importowanego przez PGNiG. Jeśli to prawda, to by oznaczało, że wielomiesięczny głośny sprzeciw opozycji i niezależnych ekspertów odnosi częściowy skutek. Zapowiedź wicepremiera wycofania się z tych dwóch punktów daje nadzieję na uniknięcie najbardziej niekorzystnych zapisów utrwalających dominującą pozycję Gazpromu prawie do połowy XXI w.

I to wystarczy, aby Polska uniknęła uzależnienia od rosyjskiego gazu? Nie, ten pakiet umów w takiej formie, w jakiej jest przygotowany, w ogóle nie powinien być podpisywany. Polska potrzebuje jedynie pomostowego kontraktu pięcioletniego na dostawę maksymalnie 2 mld m sześc. gazu rocznie, do momentu uruchomienia Gazoportu w Świnoujściu. PGNiG jest bardzo dobrym klientem dla Gazpromu – kupuje dużą ilość gazu, płaci w terminie, odbiera cały zakontraktowany gaz. W normalnych warunkach decyzja o sprzedaży dodatkowych 1,5–2 mld m sześć powinna zapadać na szczeblu dyrektora od sprzedaży w Gazpromie i dyrektora od zakupów w PGNiG. Do tego powinny się ograniczyć rozmowy, które w dodatku powinny być prowadzone wyłącznie między spółkami. Jednak okazuje się, że problemem zajmuje się cały polski rząd, premier oraz prezydent Federacji Rosyjskiej i komisarz ds. energii w Brukseli. Udało się Rosjanom przy biernej postawie strony polskiej narzucić polityzację sprzedaży gazu na najwyższym możliwym poziomie. Wyplątanie się z tego nie jest łatwe, ale możliwe. Potrzebne są działania równoległe, obecnie zresztą podejmowane i częściowo idące w dobrym kierunku – PGNiG potwierdza w komunikacie, że kilka miesięcy temu podpisał umowę z EON-Rurhgasem, informując, że dostawy gazu od tej firmy są sprawą otwartą. Warunkiem ich realizacji jest zgoda Ukraińców i w domyśle Rosjan na przesył gazu przez Ukrainę do Polski. Na taktykę Rosjan, która polega na polityzacji sprzedaży gazu (co jest ich sukcesem), trzeba odpowiedzieć także na płaszczyźnie politycznej. Jeśli sprzedażą gazu zajmują się nie tylko PGNiG i Gazprom, ale najwyższe instancje polityczne w Rosji, Polsce oraz KE – to również przesył z Ukrainy tych ok. 2 mld m sześc. zakupionych od EON-u jest kwestią polityczną. Wymaga ona solidarnego wystąpienia z Polską zarówno Brukseli, jak i ważnych europejskich polityków, szczególnie niemieckich. Warto pytać premiera Donalda Tuska – czy w tej sprawie rozmawiał z kanclerz Angelą Merkel. Oboje zgodnie twierdzą, że stosunki ich państw z Rosją są dobre i stale się polepszają – więc nie powinno być kłopotów z załatwieniem tak drobnej – zdawałoby się – sprawy jak przesył kupionego od EON gazu przez Ukrainę do Polski. GaPol

Nowa szlachta dla tubylcówGdy stary Gnom wciąż na mównicy / wyliczał komy i procenty / Bagno i jego harcownicy / chyłkiem włazili na urzędy” – napisał w słynnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” Janusz Szpotański. Rzecz dotyczyła wprawdzie lat 60-tych i zapomnianego już dzisiaj konfliktu między Władysławem Gomułką a generałem Moczarem, ale okazuje się, że historia się powtarza i zacytowane słowa pasują jak ulał do premiera Donalda Tuska, a zwłaszcza – kazania, jakie wygłosił podczas konwencji Platformy Obywatelskiej 25 września. Kazanie to było znakomitym świadectwem utraty poczucia rzeczywistości, podobnie zresztą, jak w przypadku Władysława Gomułki, który do ostatniej chwili nie zauważył, że złocą mu rogi, aż na skutek tak zwanych „wydarzeń grudniowych” w roku 1970 został od rządów odsunięty. Bo jakże inaczej ocenić sytuację, kiedy z jednej strony premier opowiada z trybuny, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej, podczas gdy po burzliwej rozmowie w gabinecie ministra Rostowskiego od finansów, sam Leszek Balcerowicz wyszedł z połamanymi okularami? Nie tylko wyszedł, ale w kilka dni później, konkretnie – 28 września, w samym sercu Warszawy, na skrzyżowaniu Marszałkowskiej z Alejami Jerozolimskimi, uruchomił zegar długu publicznego, który na „dzień dobry”, o godzinie 13.00 pokazał kwotę ponad 724 miliardów złotych. Wprawdzie okna Kancelarii Premiera nie wychodzą na to skrzyżowanie, więc zegar Balcerowicza nie musi kłuć go w oczy, ale przecież nie o to chodzi. Taka demonstracja świadczy o rozpoczęciu zwijania parasola ochronnego nad premierem Tuskiem – bo przecież na wypadek załamania kryzysu finansów publicznych lepiej z góry upatrzyć sobie winowajcę tym bardziej, że nadaje się on również na moralnego sprawcę katastrofy smoleńskiej, oczywiście po stronie polskiej – bo widać wyraźnie, że obydwa niezależne śledztwa doprowadzą do odmiennych konkluzji. Rosyjskie – że katastrofa cywilnego samolotu Tu-154 zawiniona jest wyłącznie przez stronę polską i polskie – że wojskowy samolot Tu 154 rozbił się również na skutek zagadkowego zachowania funkcjonariuszy rosyjskich. Jeśli zatem zajdzie taka potrzeba – o ile oczywiście kiedykolwiek zajdzie - trzeba będzie nieubłaganym palcem wskazać jakiegoś winowajcę zaniedbań w organizacji wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu zwłaszcza, że ich stwierdzenie nie powinno nastręczać żadnych trudności nawet niezależnej prokuraturze, nie mówiąc już o niezawisłym sądzie. Nawiasem mówiąc, są jeszcze sędziowie i to nie tylko „w Berlinie”, ale również w Warszawie. Oto sędzia Piotr Schab wskazał, że skoro Polska jest w UE, a sądy innych państw członkowskich podważyły rosyjski list gończy za Ahmedem Zakajewem, który poza tym ma w Wlk. Brytanii azyl polityczny, to Polska musi te orzeczenia respektować i żadnej ekstradycji Zakajewa dokonać nie może. Z jednej strony to bardzo ładnie, że Polska nie kuca przed Rosją, ale z drugiej – widać wyraźnie, że poprzez orzecznictwo sądowe zostaną w Polsce wprowadzone wszystkie rozwiązania zawarte w Karcie Praw Podstawowych, któreśmy, jak wiadomo, „odrzucili”. Wracając zaś do premiera Tuska, to objawy zwijania parasola ochronnego przez tych, którzy go dotychczas nad nim trzymali można dostrzec również po zbiorowym proteście Salonu przeciwko minister Radziszewskiej, pod którym, obok pani filozofowej Środziny, obok pani Henryki Krzywonos, jako zastępczej matki Solidarności podpisała się również Maja Frykowska „Frytka” – jako autorytet moralny. Takie grono sygnatariuszy jest zwiastunem nowego etapu – etapu „modernizacji”, w który Polska, za sprawą zarówno wpływowych europejsów, jak i tubylczych razwiedczyków, właśnie wkracza w ramach przygotowań do scenariusza rozbiorowego. Chodzi również o forsowanie hiszpańskiej drogi do socjalizmu, którą najwyraźniej upodobał sobie nie tylko SLD, ale i Salon, liczący na ostateczne zmonopolizowanie rządów nad tubylczymi – chciałem napisać: „duszami”, ale Salon przecież uważa, że należący do mniej wartościowego narodu tubylcy żadnych dusz nie mają i jeśli nawet są podobni do rodzaju ludzkiego, to tylko na podstawie zewnętrznych pozorów. Wymaga to oczywiście głębokiego przetasowania nie tylko sceny politycznej, bo to dla prawdziwych kierowników naszego nieszczęśliwego kraju mały pikuś, ale przede wszystkim – przebudowy tubylczej szlachty. Stąd obok pani filozofowej Środziny obecność panny Frykowskiej, reprezentującej środowisko „młodych, wykształconych, z wielkich miast”, po którym modernizatorzy mniej wartościowego narodu tubylczego tak wiele sobie obiecują. SM

03 października 2010 Będziemy mieli" nowoczesne państwo".. - jak posłowi Platformy Obywatelskiej, panu Januszowi Palikotowi uda się uzyskać zadowalający wynik wyborczy, który do tego ”nowoczesnego państwa” nas zaprowadzi. Tę nowoczesność zapewni nam pani Manuela Gretkowska, Magdalena Środa, córka pana profesora Ciupaka i pan poseł Kutz.. Szkoda, że nie było - na tym  antycywlizacyjnym zjeździe - pani posłanki profesor w jednym - Joanny  Senyszyn z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Może przykułaby się do budy łańcuchem..  Na znak protestu. Ale jest jej naprawdę  z tą budą do twarzy. Pospuszczać psy z łańcuchów - to jest dopiero pomysł. Żeby pozagryzały gości wchodzących na posesje i dzieci.. Ale za to był pan poseł Ryszard Kalisz. Dobrze, że zjazd nie odbył się w Łebie- bo znowu dziennikarze napisaliby, że morze wyrzuciło na brzeg  wieloryba .. Pan Kazimierz Kutz, nazywał się kiedyś Kuc, ale zmienił nazwisko- widocznie miał jakieś powody, tak jak zmieniał żony jak przysłowiowe rękawiczki- obecnie ma trzecią. Bo taki Michał Wiśniewski przymierza się do czwartej.. Między panami trwa rywalizacja.. Pan Michał jest odrobię młodszy- wszystko przed nim. Pan Kazimierz Kutz trochę straszy, zrobił wielka karierę filmową w PRL-u, był nawet związany ze Związkiem socjalistycznej Młodzieży Polskiej, potem z KOR-em. Do żadnej partii nie należy, choć kumał się z listami Unii Wolności.. Jest ulubieńcem Gazety Wyborczej. Był jakiś konkurs w tej sprawie i pan Kazimierz Kutz został” najwybitniejszym Ślązakiem”(???). Pochodzenia polskiego – rozumiem.. Popiera w swoich działaniach Ruch Autonomii  Śląska, co akurat dobrze się składa – bo  idzie w całości na rękę Niemcom.. Niemcy też o Śląsku nie zapomnieli, a  Wojciech Korfanty już nie żyje. Gdy zmarł ten wybitny Polak, wojewoda Grażyński zakazał urzędnikom pójścia na jego  pogrzeb(????). Nie będzie miał kto robić powstań śląskich.. Jak Niemcy ponownie opanują Śląsk..  Niemieckie nazwy  miejscowości już przywracają.. Gazety już mają w swoich rękach.. Wojewoda Michał  Grażyński był wielbicielem socjalisty Piłsudskiego, który żon też miał co nieco i kochanek równie co nieco.. Jedna nawet pracowała w Radomiu na kolei.. Pan Michał też zmieniał nazwisko .. Nazywał się Kurzydło. Ale mamie podobała się „ Grażyna” Mickiewicza i postanowiła zmienić nazwisko.. Teraz został Grażyński. Działał w lewicowej organizacji” Zet”, który uchodził za lewicowe skrzydło sanacji. .Był wojewodą komisarycznym mianowanym przez Józefa Piłsudskiego po zamachu majowym, który to marszałek  demokrację miał w głębokim poważaniu.. Zresztą słusznie.. Ale co z tego wynikło dla Polaków? Poobsadzał swoimi zaufanymi  całą Polskę- i tyle.. Kochał koniki i kawalerię , podczas gdy  Adolf Hitler szykował błyskawiczną wojnę przy pomocy czołgów ,motorów i samolotów.. Jak to się skończyło- wiadomo. Dzisiaj jest bohaterem zarówno prezydenta Komorowskiego z Platformy Obywatelskiej, jak i prezesa  Jarosława Kaczyńskiego  prezesa-Prawa i Sprawiedliwości. A Józef Piłsudski  mówił w sprawie religii, że:” Religia jest dla ludzi bez rozumu”, które to hasło powinno wczoraj wisieć  w Sali Kongresowej Pałacu  Kultury im. Stalina podczas happeningu antycywilizacyjnego.. Zresztą jak sam Pałac.. Pan Kazimierz Kutz, jak na „ najwybitniejszego Ślązaka” przystało mieszka od wielu lat na mazowieckiej wsi..(???). Może czuje pismo nosem, że z tym Śląskiem może być różnie.. Tym bardziej , że państwo polskie jest w rozsypce, a armia polska to głównie urzędnicy poprzebierani w mundury z doktorem psychiatrii na czele.. Sprytny to doktor, bo wcześniej szefował Instytutowi Studiów Strategicznych  w Krakowie, finansowanym przez różne fundacje, w tym Fundacje Adenauera i Eberta, które to fundacje  pieniądze dostają bezpośrednio od rządu niemieckiego.. Wymienię jeszcze kilkanaście instytucji, które są zaprzyjaźnione z Instytutem Studiów Strategicznych, co świadczy- jak wielką wagę wszyscy przywiązują do tego Instytutu, którego” badania” wymierzone  są na Wschód... A oto garść informacji o tym kto „ za”: Kwatera Główna NATO, Bank MIllenium, MON, Fundacja Batorego, Orlen S.A., Narodowe Centrum Kultury, Państwowe Muzeum w Oświęcimiu, Instytut YAD VASHEM, IPN, Jastrzębska Spółka Węglowa, Rada Europy, German Marshall Fund of the Unitek States, Polska Agencja Przedsiębiorczości, Simens, Ministerstwo Pracy, Fundacja F. Naumanna, Uniwersytet Jagielloński, Fundacja Rozwoju Kina, Ryszard Krauze, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Wyższa Szkoła Europejska im, J. Tischnera, PZU, SPLOT- sieć fundacji pozarządowych( mających jak najbardziej rządowe pieniądze), Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie,, PKO S.A. Fundacja PHFARE, Katowicki Holding Węglowy… Może wystarczy.. Resztę poszukajcie sobie państwo na stronie internetowej Instytutu Studiów Strategicznych.. I ten człowiek, Bogdan Klich  jest ministrem polskiego ministerstwa obrony narodowej(???)To jakieś żarty! Ale wracajmy do posła Palikota, człowieka wpływowego międzynarodowo, zamożnego, którego stać na zorganizowanie imprezy antycywilizacyjnej w Pałacu Kultury.. Toż to kosztuje krocie. Nawet z pensji poselskiej nie byłoby go na to stać! Ten człowiek twierdzi, że” Państwo okupowane jest przez Kościół”(????) Co nie jest prawdą, bo Kościół Powszechny jest fundamentem cywilizacji.. A nie widzi, że my jesteśmy okupowani przez państwo i tysiące jego urzędników.. Był w Komisji „ Przyjazne Państwo” w której to Komisji nie zrobił nic,  żeby ulżyć naszej niedoli, a „ obywatele” podesłali mu 22 000 przepisów, które ich zdaniem przeszkadzają im żyć. Teraz Komisja” Przyjazne Państwo” pracuje nad metodami konfiskaty własności ulicznym sprzedawcom.. Zamiast ułatwiać im sprzedawanie - będą po bolszewicku konfiskowani.. To jest „ przyjazne państwo”? To jest państwo wrogie człowiekowi! W programie antycywilizacyjnym poseł Palikot ma :aborcję na życzenie, eutanazję na  życzenie, darmowy Internet dla wszystkich na  życzenie, idiotyczne parytety – też na  życzenie, bezpłatne środki antykoncepcyjne na  życzenie, rejestrację związków sodomitów,, równouprawnienie kobiet i mężczyzn,, usunięcie religii  ze szkół i jeden procent dochodu narodowego chce przekazywać na kulturę.. Jak zrealizuje ten program, to w Polsce pozostanie tylko poseł Palikot, trochę homoseksualistów, porównouprawniane kobiety, no i wszyscy ci, którzy przybyli do tej stalinowskiej szopy, żeby wysłuchać tych kompletnych idiotyzmów antycywilizacyjnych zagrażających resztce normalności, która w Polsce pozostała.. Szkoda, że Kora - następna burzycielka resztek cywilizacji - nie zaśpiewała swojego teledysku, jak to w dzieciństwie jakiś ksiądz ją molestował? Przypomniała sobie po osiemdziesięciu latach.. Przepraszam ile lat ma Kora Jackowska? Poseł Palikot proponuje likwidację armii, bo jak twierdzi,” obroniła nas kultura, a nie armia”(????). Zlikwiduje 2% kwoty  na armię, a pani Kazimierzowi Kutzowi przekaże 1% na kulturę.. Co zrobi z pozostałym jednym procentem? Może przekaże równouprawnionym kobietom parytetowym i homoseksualistom wyzwolonym z pęt „ państwa okupowanego przez Kościół”..  I jeszcze odchudzi biskupów, których nazwał” pasibrzuchami”(???). Przypomina mi to karykatury( tym razem słowne!) rozrysowywane przez bolszewików  i ich poprzedników, bolszewickich socjalistów – demokratów  z okresu  Rewolucji Francuskiej. Zwykłe chamstwo i propaganda... I pomyśleć, że kiedyś wydawał katolicyzujący tygodnik „Ozon”.. Na naszych oczach powstaje Partia Pogan i próbuje zbić kapitał polityczny na fobiach antycywilizacyjnych.. Nie jest to oczywiście przypadek, że media bardzo głośno całą rzecz nagłaśniają.. Czy stoi za tym premier DOnald TUsk? -chcący odebrać elektorat Sojuszowi Lewicy Demokratycznej i Partii Racja ?Czy sam poseł Palikot ,  w porozumieniu z gremiami pozagranicznymi próbuje przyspieszyć likwidację chrześcijaństwa w Polsce.?. Wkrótce się dowiemy, bo na razie poseł jest członkiem Platformy Obywatelskiej i ma się zrzec członkostwa  dopiero w grudniu.. Formalnie całą propagandową i antycywilzacyjną hucpę firmuje Platforma Obywatelska, bo pan Palikot jest jej członkiem.. A pan premier nie przyjął zaproszenia..(????). Pamiętacie państwo? Była taka partia , która nazywała się Unia Pracy- i też weszła do Sejmu z 8% poparciem jadąc na koniu antyklerykalizmu z Ryszardem Bugajem na czele- jako szefem… Pan Ryszard Bugaj- jako były KOR-wiec socjalista dostał posadę u pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jako doradca ekonomiczny(???) Przecież on się w ogóle nie zna na ekonomi, umie jedynie dopłacać i interweniować, a to z ekonomią nie ma nic wspólnego. Bo ekonomia to nauka o konsekwencjach podejmowanych decyzji wobec dóbr będących w niedoborze... Pan Lech Kaczyński nie był członkiem KOR-u, pracował jedynie w Biurze Interwencyjnym KOR.. Członkiem był jego brat- Jarosław.. Socjalny piłsudczyk.. Antyklerykała profesora Ryszarda Bugaja zatrudnić u siebie, jak się gra na scenie politycznej rolę narodowca? To jest dopiero przewrotność. WJR

W głowie wicemarszałka Wenderlicha wciąż gra rosyjski werbel

1. Ostatni rosyjscy żołnierze opuścili Polskę 17 lat temu. Staliśmy wtedy jak te kobiety z "Piosenki o żołnierskich butach" Okudżawy - piechocie odchodzącej patrząc w kark... Dziś po 17 latach widać, że łatwiej było wyzwolić zniewoloną ziemię, niż niektóre zniewolone umysły.

2. Tygodnik "Wprost" ujawnił, że to Rosjanie nalegali na osobne wizyty katyńskie premiera Tuska i prezydenta Kaczyńskiego. Nie było tak, jak nam dotychczas wmawiano, że to prezydent Kaczyński się upierał na osobny wyjazd. Nie - to Putin zażyczył sobie osobnych wizyt, a Tusk skwapliwie na to przystał. Pamięć Katynia wolał świętować z rosyjskim premierem niż z polskim prezydentem.

3. Wicemarszałek Sejmu Jerzy Wenderlich z SLD znalazł dla tej sytuacji następujące wyjaśnienie: Putin nie mógł spotkać się w Katyniu z Kaczyńskim, bo polski prezydent był antyrosyjski. Cierpiał na antyrosyjska fobię... Był antyrosyjski. - bo co? Zażądał korytarza i eksterytorialnej autostrady przez okręg kaliningradzki? Urządził manewry polskich wojsk na Białorusi? Oplótł Rosję siecią polskiej agentury? - Nie, nawet wrogowie przyznają, że tego Kaczyński nie czynił. Co zatem czynił polski prezydent antyrosyjskiego? Ano - wspierał niepodległość Ukrainy (zresztą razem z Kwaśniewskim), wsparł moralnie i politycznie Gruzję, na którą sunęły rosyjskie czołgi, sprzeciwiał sie rurze na Bałtyku, wspierał prześladowanych Czeczenów (wspieranym zresztą nadal - vide sprawa Zakajewa).

4. Tak, z punktu widzenia Rosjan to była antyrosyjskość. Rosja odbudowuje swoje imperium i z jej punktu widzenia antyrosyjskie jest wszystko, co sprzeciwia się tej odbudowie. Dlaczego jednak polski wicemarszałek Sejmu patrzy na świat oczami Rosjan? Dziedzictwo ideowe zobowiązuje?

5. - Słyszycie? Webel, werbel, werbel gra... - śpiewał wielki majster Bułat. Piechota odeszła, ale w głowie wicemarszałka Wenderlicha wciąż jeszcze gra rosyjski werbel. I nie tylko w jego głowie... Janusz Wojciechowski

Premier Tusk buduje gazoport

1. Wczoraj dosyć niespodziewanie Premier Donald Tusk pojawił się na budowie terminalu gazu skroplonego LNG w Świnoujściu. Ta inwestycja to jedno z nielicznych przedsięwzięć, które rząd Platformy kontynuuje po swoich poprzednikach czyli rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Nie jest do końca jasne jakie stanowisko ma rząd Tuska wobec problemu dywersyfikacji dostaw gazu do Polski ale zarzucenie tego projektu postawiło by tą ekipę rządową pod pręgierzem opinii publicznej. Chcąc tego uniknąć Premier Tusk daje odpór podejrzeniom, że jego rząd w tej sprawie się nie stara. A można było mieć takie wątpliwości skoro przez wiele miesięcy ze strony rządu nie było reakcji na tzw. transgraniczne zastrzeżenia środowiskowe ze strony naszych sąsiadów Niemiec. Tak naprawdę tą sprawę ujawnił dopiero komunikat Komisji Europejskiej, która na początku września oświadczyła, ”że do rozstrzygnięcia pozostają transgraniczne kwestie środowiskowe” i że w tej sprawie oczekuje na list odpowiednich władz niemieckich potwierdzających brak zastrzeżeń w tej sprawie. Premier Tusk zapewnił wczoraj, że ta przeszkoda została usunięta (choć to bardzo dziwne, że niezwykle przyjazne nam Niemcy blokują tak ważna dla Polski inwestycję żądając badania jej oddziaływania na środowisko także u nich) ale niestety nie zapewnił, że usunie inną poważną przeszkodę czyli Gazociąg Północny.

2. Chodzi o tzw. północny tor podejściowy do portu w Świnoujściu. Otóż budowany przez Niemcy i Rosję Gazociąg Północny przecinając ten tor podejściowy według dotychczasowych założeń uniemożliwia wejście do portu statkom o zanurzeniu większym niż 13,5 m co w poważnym stopniu może ograniczyć funkcjonowanie gazoportu. Ostatnio nawet Premier Putin wyraził publicznie swoje oburzenie, ze Polska za pośrednictwem Komisji Europejskiej próbuje wymusić na inwestorach zmiany już uzgodnionej przecież trasy magistrali gazowej i trudno powiedzieć czy oburzył się tylko na pokaz czy też Rosja i Niemcy nie przejmują się zastrzeżeniami Polski, będą robić swoje. A może jest tak ,że realizacja Gazociągu Północnego tak jak do tej pory założono ma na celu ograniczenie możliwości rozwojowych polskiego gazoportu. To ograniczenie bowiem będzie dawało Rosjanom możliwość sprzedawania w Polsce większej ilości swego gazu, a gazoport nigdy nie będzie dawał możliwości prawdziwej dywersyfikacji dostaw gazu do Polski.

3. Wreszcie na koniec sprawa najważniejsza. Skoro Premier Tusk jest takim fanem gazoportu w Świnoujściu i prawdziwie liczy na to, że już w 2014 roku będziemy mogli sprowadzić tędy do Polski przynajmniej 2 mld m3 gazu ( rok później już 5 mld m3), a docelowo nawet 7,7 mld m3 to dlaczego chce podpisania aneksu do umowy gazowej z Gazpromem na zakup dodatkowych ilości gazu aż do roku 2037. Dlaczego skoro przez najbliższe 4 lata będzie nam brakowało do pełnego pokrycia zapotrzebowania na gaz około 2 mld m3 rocznie co jak się wyraził jeden z ekspertów powinno wymagać tylko dodatkowego porozumienia na poziomie dyrektora sprzedaży w Gazpromie i dyrektora zajmującego się zakupami w PGNiG, Donald Tusk zdecydował się na negocjacje międzyrządowe i totalne ustępstwa wobec Gazpromu. Dlaczego zdecydowaliśmy się na zaciąganie zobowiązań wobec Rosji na wiele miliardów dolarów, oddanie pełnej władzy Rosjanom w EuRoPol Gazie zarządzającym Gazociągiem Jamalskim i umożliwienie Gazpromowi i to na wyłączność przesyłania gazu do Niemiec po tak niskich cenach (nawet niższych niż płaconych Białorusi i Ukrainie) aż do roku 2045.

4. Jeżeli rząd Tuska zdecyduje się z Rosjanami to niekorzystne dla Polski porozumienie gazowe jednak zawrzeć, to jego zainteresowanie szybkim oddaniem gazoportu i jego rozbudową aż do możliwości odbierania 7,7 mld m3 gazu, będzie tylko zainteresowaniem na użytek mediów. Jeżeli jeszcze się okaże, że Putin z Merkel nie ustąpią i nie położą swojej rury gazowej tak głęboko jak oczekuje tego Polska to będzie jasne, że wydajemy wprawdzie 3 mld zł na budowę gazoportu ale tak naprawdę nie da on nam nigdy możliwości prawdziwej dywersyfikacji dostaw gazu do Polski. Panie Premierze Tusk jeżeli jest Pan prawdziwie za dywersyfikacją dostaw gazu do Polski to z jednej strony Putin i Merkel muszą doprowadzić do spełnienia postulatu Polski i zakopania rury gazowej w dno Bałtyku, z drugiej nie może Pan pozwolić na podpisanie porozumienia gazowego z Rosją. Tylko spełnienie tych postulatów daje gwarancję,że Pana wizyta na budowie gazoportu w Świnoujściu nie była tylko wydarzeniem PR-owskim.

Zbigniew Kuźmiuk

Rosja chciała rozdzielenia uroczystości To Rosjanie chcieli podzielenia katyńskich uroczystości na dwie części – wynika z dokumentu, do którego dotarł “Wprost”. Polski rząd początkował obstawał przy scenariuszu, aby uroczystości katyńskie odbyły się w jednym terminie. Miały w nich wziąć udział Lech Kaczyński, Donald Tusk i Władimir Putin. Strona rosyjska zasugerowała jednak inne rozwiązanie – rozdzielenie tych uroczystości. Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego rozdzielenie obchodów na dwie części było jedną z przyczyn katastrofy. “Mieliśmy oddzielnie wizytę 7 kwietnia i 10 kwietnia. Otóż spokojnie można powiedzieć, że tylko ten fakt, gdyby go zmienić, zapobiegłby katastrofie” – mówił kilka tygodni temu prezes Prawa i Sprawiedliwości. W aktach śledztwa znajduje się dokument, który mówi wprost o kulisach organizacji obchodów rocznicy. Do notatki ze spotkania sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzeja Przewoźnika, który w imieniu rządu przygotowywał uroczystości, z przedstawicielami strony rosyjskiej. Jej autorem jest Michał Greczyło z polskiej ambasady w Moskwie. Co z niej wynika? Obie strony spotkały się dwukrotnie – 18 i 19 lutego. Przewoźnik przedstawił dwa warianty – wspólnych obchodów uroczystości i osobnych wizyt prezydenta i premiera. Rosjanie zdecydowanie obstawali przy drugim scenariuszu. “Rozmówcy ze strony rosyjskiej (…) stwierdzili, że wariant osobnych wizyt (…) byłby najbardziej korzystny z punktu widzenia organizacji uroczystości” – czytamy w piśmie. (wprost.pl)

Łżą jak psy! Kwestia rozdzielenia uroczystości nie budziła nigdy w Kancelarii Prezydenta jakiś kontrowersji. Wręcz przeciwnie, wszyscy ustalili, że to w porządku, żeby nie przenosić polskiego piekiełka za granicę. Najpierw 7 kwietnia spotkanie premierów, a potem duże uroczystości z udziałem prezydenta, kombatantów i innych VIP-ów. Przed 10 kwietnia nikt tego nie kwestionował” – powiedział z Radiu ZET rzecznik rządu Paweł Graś. To już jest zuchwałe kłamstwo! Jasnym jest, że Prezydent był zwolennikiem jedności po stronie polskiej i to D. Tusk wyłamał się z jednolitego frontu (wraz z A. Wajdą, którego zaślepienie i zadufanie w sobie doprowadziło do przekroczenia granicy kompromitacji). O tym, że wizyta Tuska nie była żadnymi “uroczystościami” katyńskimi świadczy nieobecność 7 kwietnia w Katyniu przedstawicieli Wojska Polskiego. To przesądza sprawę i nadaje wizycie Tuska i Putina całkowicie inny charakter. Najwyżsi dowódcy WP stanęli murem przy Prezydencie RP i ich okupione krwią świadectwo wprost krzyczy do nieba o prawdę! Refleksją niegodną polskiego polityka popisał się prof. Tomasz Nałęcz : “Premier Rosji, z taką a nie inną przeszłością – przypomnijmy, z resortu, który przecież robił Katyń – zjawi się z polskim premierem na grobach katyńskich i powie to co powiedział – powinno (to) być rzeczą tak niesłychanie ważną i tak cenną, że powinniśmy na ołtarzu tej sprawy złożyć każdą ofiarę”. Przybycie każdego premiera Rosji do Katynia, aby w imię prawdy wziąć odpowiedzialność za zbrodnię katyńską jest jego obowiązkiem, jeżeli tylko dba o poprawne stosunki z Polską. Putin przesunął akcenty tak, aby rozmyć odpowiedzialność za polski Katyń w morzu zbrodni stalinowskich. Putin, jako oficer wiadomych służb nie miał szczerych intencji pojednania się z Polską, czego dowodem są rosyjskie oskarżenia Polski o winę za wybuch II wojny światowej. Uwiarygodnienie takich manipulacji historycznych jest oczywiście sprzeczne z polską racją stanu i sprowadza stosunki polsko-rosyjskie na fałszywe tory.

Jak długo jeszcze kłamcy będą bezkarnie propagować swoje łgarstwa w polskich mediach? Hrabia Pim de Pim

Skok na Lasy Państwowe Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe (PGL LP) zarządza lasami Skarbu Państwa na powierzchni 7,6 mln ha, co stanowi 78,4 proc. wszystkich lasów w Polsce. Lasy Państwowe zajmują 25 proc. powierzchni kraju i zatrudniają 25 tys. osób. W ostatnich kilku latach dzięki oszczędnej gospodarce, wstrzymaniu inwestycji, dalszej redukcji zatrudnienia, niezłej koniunkturze na drewno zgromadziły na koncie 2 mld złotych. Minister Finansów znalazł sposób na przejęcie tych środków. Przygotowania do skoku na Lasy Państwowe odbywały się w cieniu ministerialnych gabinetów. O ile dyskusja o nowelizacji ustawy o lasach trafiła do jednostek LP, o tyle zamysł o połknięciu ich przez budżet został ogłoszony znienacka. Prace nad nowelizacją jeszcze trwają, a już mamy gotowy projekt rozporządzenia ministra finansów z 7 września br., którego istotą – w odniesieniu do PGL LP – jest włączenie tej firmy do sektora finansów publicznych. Proponowane zmiany to faktycznie przygotowanie do prywatyzacji LP. Wiele środowisk natychmiast i bardzo zdecydowanie zaprotestowało. Trzeba tu wymienić: Polskie Towarzystwo Leśne, Stowarzyszenie Inżynierów i Techników Leśnictwa i Drzewnictwa, Związek Leśników Polskich w RP, Ruch Obrony Lasów Polskich, dziekanów Wydziałów Leśnych z Krakowa, Poznania i Warszawy. Kolejne protesty wciąż napływają. W kłopotliwej sytuacji znalazła się leśna “Solidarność”, która przed wyborami w 2007 r. podpisała słynne uzgodnienie z Donaldem Tuskiem, zawierające gwarancję utrzymania obecnej struktury własności LP. Dzisiaj przypomina ten fakt premierowi, zarzuca niedotrzymanie umowy i też protestuje, ale czy zostanie wysłuchana? Po spotkaniu z ministrem środowiska Andrzejem Kraszewskim związek informował, że minister obiecał, że “sam się zaangażuje w wycofanie zapisu z planu”. Obecnie Lasy Państwowe są państwową jednostką organizacyjną nieposiadającą osobowości prawnej. W imieniu Skarbu Państwa zarządzają lasami, ale odpowiadają także za sprzedaż drewna. Zgodnie z ustawą o lasach z 1991 r. prowadzą działalność na zasadzie samodzielności finansowej, a koszty działalności pokrywają ze swych przychodów. Rzecznik Ministerstwa Finansów Magdalena Kobos w publicznej wypowiedzi stwierdziła, że teraz “resort finansów sam chce dzielić pieniądze Lasów”. Obecnie obowiązująca ustawa o lasach z 1991 r. dobrze definiuje cele i zadania gospodarstwa leśnego. Przede wszystkim zabezpiecza trwałe istnienie lasów i wypełnianie przez nie zarówno funkcji produkcyjnych, ekologicznych (ochronnych), jak i społecznych. Takie zdefiniowanie zadań nie każdemu jest na rękę.

Gwarancje dla drzewiarzy Grupą, która chciałby poprawić swoją pozycję na “wolnym rynku”, są drzewiarze zrzeszeni w Polskiej Izbie Gospodarczej Przemysłu Drzewnego. Na spotkaniu z ministrem Michałem Bonim, które odbyło się w końcu sierpnia br., opowiedzieli się za gwarantowanymi dostawami drewna dla ich firm. Dzisiaj bowiem muszą o ten surowiec zabiegać, konkurując z setkami średnich i małych odbiorców drewna, którego na rynku nie ma w nadmiarze. Proponują, aby większość (50-70 proc.) drewna poza przetargami trafiało z lasów wprost do ich przedsiębiorstw na zasadzie długoterminowych umów. Są to rozwiązania jako żywo przypominające obowiązkowe dostawy dla przemysłu w czasach PRL. Z rozwiązaniem tym wiąże się postulat, aby w nowelizowanej ustawie zawrzeć także zapis, że do sprzedaży drewna nie stosuje się ustawy z 2007 r. o ochronie konkurencji i konsumentów. A to dlatego, że Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów obecne, rynkowe zasady sprzedaży drewna stosowane przez Lasy Państwowe uważa za właściwe. Propozycji zmian w ustawie o lasach jest sporo. Zwróćmy tylko uwagę na najbardziej kontrowersyjne, jak np. stworzenie możliwości przekazywania starostom nieruchomości pozostających w zarządzie LP. Chodzi tu np. o lasy państwowe w granicach miast. Dzisiaj są płucami aglomeracji i miejscem taniego wypoczynku dla mieszkańców. Pod zarządem Lasów Państwowych skutecznie zabezpieczone są przez zapisy restrykcyjnej ustawy o ochronie gruntów rolnych i leśnych. Gdy jednak wymkną się spod tego zarządu, mogą się stać łatwym łupem pod “niezbędne” inwestycje. Inną, groźną dla dzisiejszej struktury organizacyjnej PGL LP, jest propozycja zniesienia prawa do bezpłatnych mieszkań dla pracowników Służby Leśnej, czyli przede wszystkim dla leśniczych. Brak takich gwarancji w ustawie może być pierwszym krokiem do… wyprzedaży leśniczówek, które tak naprawdę stoją na straży integralności polskich lasów państwowych. Bardzo szybko byłe leśniczówki stałyby się enklawami prywatnej własności ze wszystkimi dramatycznymi skutkami tej nowej sytuacji własnościowej.

Dość horrendalną propozycją nowelizacyjną ma być powoływanie Rady Lasów Państwowych, poprzez którą minister środowiska będzie sprawował nadzór nad Lasami. Według leśnej “Solidarności”, pomysł ten służy jedynie przejęciu sterowania gospodarką finansową Lasów Państwowych. Twierdzi ona ponadto, że tego typu organ, bez odpowiedniego zaplecza, nie jest w stanie wykonać przypisanych mu zadań. I wreszcie za niedopuszczalne uważa, aby Radę LP powoływali rządzący ministrowie, gdyż jest to jednoznaczne z upolitycznieniem Lasów Państwowych.

Kara za dobrze pełnioną służbę Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, średnie przychody uzyskane przez PGL Lasy Państwowe w ostatnich pięciu latach wyniosły 5,2 mld zł (głównie ze sprzedaży drewna), a koszty 5,0 mld zł (hodowla i ochrona lasu, ochrona przyrody, koszty pozyskania drewna i szereg innych), wynik finansowy to 0,2 mld złotych. Ten w sumie niewielki jak na firmę o zasięgu krajowym wynik finansowy został przeznaczony główne na budowę infrastruktury niezbędnej do prowadzenia gospodarki leśnej. Lasy Państwowe nie obciążają swoją działalnością finansów publicznych. Jest to fakt o niebagatelnym znaczeniu. Wystarczy podać przykład naszych zachodnich sąsiadów. W Niemczech budżet dokłada do każdego hektara lasu 60 euro! W opinii profesora Jana Szyszko, ministra środowiska w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, przesunięcie Lasów Państwowych do sektora finansów publicznych to krok na krótkiej już drodze do ich prywatyzacji. W obecnej sytuacji finansowej państwa, wypełniając ustawowe obowiązki w zakresie gospodarki leśnej, LP szybko popadną w długi, których nie uda się wyrównać w warunkach permanentnego deficytu budżetu państwa. Z doświadczenia ostatnich lat wiemy, że niewydolność finansową jednostek państwowych zwykło się naprawiać przekształceniem w spółkę z intratnymi posadami w radach nadzorczych. Później zostaje już tylko “ratunek” drogą prywatyzacji. W przypadku Lasów Państwowych obudzi się zapewne też demon zwrotów mienia i rekompensat w naturze. Profesor Jan Szyszko zwraca uwagę na jeszcze jeden (celowo) pomijany aspekt całej sprawy. Zarząd Lasów Państwowych sprawuje pieczę nad ogromnymi bogactwami naturalnymi, złożami odkrytymi i nieodkrytymi, zbadanymi i niezbadanymi. Dzisiaj są one jeszcze własnością całego Narodu. Dyrektor generalny Lasów Państwowych Marian Pigan przygotował obszerne wyjaśnienie i wykładnię prawną w obronie obecnego statusu jednostki. Wskazał też na fatalne i nieodwracalne skutki podobnego “reformowania” lasów państwowych w Niemczech, Czechach czy na Litwie. W jednym zdaniu wyjaśnił, że odłożone przez pięć lat na kontach LP 2 mld zł to m.in. skutek jego dotkliwych dla firmy decyzji polegających na ograniczeniu inwestycji (m.in. w zakresie remontów i budowy dróg leśnych), wprowadzeniu oszczędnościowych rozwiązań ekonomicznych, wdrożeniu procesu optymalizacji (m.in. likwidacja kilkuset leśnictw w kraju) i dalszym ograniczaniu zatrudnienia.

Przechytrzyć parlament Nowelizacja ustawy o lasach jest potrzebna do przeniesienia Lasów Państwowych do sektora finansów publicznych. Byłoby to jednak trudne do przeforsowania w Sejmie wobec jednoznacznego sprzeciwu Prawa i Sprawiedliwości, ale też Polskiego Stronnictwa Ludowego i prawdopodobnie Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Dlatego minister finansów przy silnym poparciu Donalda Tuska forsuje opcję głosowania nad… pakietem ustaw. W pakiecie z ustawą budżetową na 2011 r. miałaby być głosowana ustawa o zmianie ustawy o finansach publicznych oraz “niektórych innych ustaw”. W “niektórych innych ustawach” znajdzie się zapewne nowelizacja ustawy o lasach. Czy posłowie PSL, SLD będą przeciwni, gdy ustawę o lasach umieści się w pakiecie z budżetem 2011 roku? Nieprzyjęcie ustawy budżetowej może oznaczać rozwiązanie Sejmu. Czy warto zaryzykować mandat poselski dla jeszcze polskich Lasów Państwowych? Tadeusz Chrzanowski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
257 266 id 31221 Nieznany (2)
Lekki pojazd gasienicowy id 266 Nieznany
J 266
266
1 (266)
Mazowieckie Studia Humanistyczne r2002 t8 n2 s257 266
KD6 266 303
266
BANK 266 2015 01 08
266 267
266
266 i 267, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
MPLP 266 31.10.2009, lp
266 gotowy wykroj asymetryczna spodnica z zakadkami
Lektury 5 Lektury 2010 id 266 Nieznany
BANK 266 2015 01 24
266
266

więcej podobnych podstron