Kaczyński zablokował lewactwu wejście do Obozu Patriotyczneg „Maurycy Metelski „....”Orbán nie był wówczas zbawcą chrześcijaństwa. Wręcz przeciwnie, powstający w 1988 r. Fidesz przypominał raczej Kongres Liberalno-Demokratyczny, a nie Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe. „.....”W pierwszej kadencji węgierskiego parlamentu atakowali rządzącą konserwatywną prawicę, głównie Węgierskie Forum Demokratyczne (MDF), przypominające obecne środowiska skupione wokół Jarosława Kaczyńskiego. założyciele Fideszu byli zafascynowani liberalizmem oznaczającym dla nich wolność. „.....”Młodzi fideszowcy atakowali rząd Jozsefa Antalla za klerykalizm i pobożność, zarzucali mu zbytnią troskę o pozytywną opinię w kościołach i zaniedbania w modernizacji kraju „...”„Fideszowi obce są patos, pustosłowie, napawanie się dumą narodową. Członkowie Fideszu nie czują, że teraz trzeba toczyć walkę o węgierskość". Słowa z lutego 1992 r. potwierdzono parę miesięcy później, gdy partia przystąpiła do Międzynarodówki Liberalnej. „......”Zwrot w prawo nastąpił po nieudanej kampanii w 1994 r. Fidesz uzyskał wówczas zaledwie 7 proc. głosów. „.....”Sam Orbán zaczął częściej mówić o wspólnocie narodowej, ważniejszej od egoizmu i indywidualizmu, „.....”Pozwolił na zwycięstwo partii w wyborach i utworzenie koalicji ze wspomnianym MDF, Chrześcijańsko-Demokratyczną Partią Ludową (KDNP) i Partią Drobnych Posiadaczy (FKGP) „.....”Rząd nie przeprowadził zmian ideologicznych, oddał w tej kwestii pole lewicy i liberałom, nie przeprowadzono również zapowiadanej dekomunizacji „......”a węgierski premier zawarł sakramentalny związek małżeński i ochrzcił swoje dzieci, przed czym wzbraniał się od końca lat 90. Czy nie przypomina to drogi Donalda Tuska, który przed wyborami w 2005 r. wziął ślub kościelny, aby uwiarygodnić przemianę z antyklerykalnego liberała w „dojrzałego konserwatystę"? „.....”Na pewno przeczytamy natomiast o zmianach w konstytucji Węgier, takich jak odwołanie do Boga w preambule, podkreślenie wartości rodzinnych czy ochrona życia. „......(źródło )
Wiktor Orban „„Chrześcijańska Europanie pozwoliłaby całym krajom utonąć w niewolniczych długach” ..."Zanim jakiekolwiek odrodzenie gospodarcze będzie możliwe,Europa musi wrócić do chrześcijaństwa"…...”powiększający się kryzys w Europiema swoje źródła duchowe, a nie ekonomiczne.„...”aby przezwyciężyć kryzys i ocalić Stary Kontynentod zapaści gospodarczej, moralnej i społecznej, potrzebna jest odnowa kultury i polityki w oparciu o wartości chrześcijańskie„...”wartościami, które zawsze napędzały gospodarkę europejską były spójność, rodzina, praca i zaufanie. „....”Europa zarządzana zgodnie w wartościami chrześcijańskimi odrodzi siꔄ.....”przed Reformacją Kościół był przeciwny lichwie– praktyce, która zdaniem tego protestanckiego polityka w dużej mierze przyczyniła się do masowych, niemożliwych do spłacenia długów w wymiarze narodowym i indywidualnym. „....(więcej )
Jarosław Kaczyński w przemówieniu na trzecią rocznicę Zamachu Smoleńskiego „Najważniejsza jest miłość do Ojczyzny. A miłość tej Ojczyzny, Polski, oznacza także miłość Prawdy. Bo korzeniem Rzeczpospolitej jest Chrystus. To mówił ks. Piotr Skarga i to jest aktualne po dziś dzień „....(źródło )
„Jarosław Kaczyński podkreślił, że śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego można scharakteryzować najkrócej jako polskiego patriotę, „.....”Tak, był polskim patriotą, ale to nie był patriotyzm deklaracji, to nie był patriotyzm pusty. Zabiegał o to, by nasz kraj był suwerenny, był godny, by Polska była poważnym państwem. To była bardzo ważna część tego patriotyzmu i musimy o niej pamiętać. To dziedzictwo musi być kontynuowane. „.....”Ale pamiętajcie: rechot przemysłu pogardy towarzyszył niejednemu polskiemu patriocie i mężowi stanu, który chciał budować mocną Polskę. Ale ci, którzy byli w ten sposób atakowani, nie załamali się - i my się też nie załamiemy. „....( źródło)
Nie przypadkowo zestawiłem tekst o przeistoczeniu sięOrbana , węgierskiego patrioty w twardego konserwatystę który na wartościach , na etyce chrześcijańskiej chce odbudować Węgry i silne , normalne społeczeństwo. Najważniejszymi słowami Jarosława Kaczyńskiego w 3 rocznicę Zamachu Smoleńskiego były „ Bo korzeniem Rzeczpospolitej jest Chrystus. To mówił ks. Piotr Skarga i to jest aktualne po dziś dzień” Były to głęboko przemyślane słowa . Nie rzucone tak od niechcenia , czy mające charakter wiecowego ozdobnika.
Lewactwo przyspiesza w całej Europie ideologiczny przewrót .Wzmaga terror . W Holandii powstały obozy reedukacyjne dla homofobów ( więcej )
Dąży do narzucenia ludziom nowej religii jaką jest de facto polityczna poprawność Kaczyński twardo opierając swój Ruch na chrześcijaństwie domyka spójność ideologiczną Obozu Patriotycznego . Tutaj najlepiej oddał to kształtowanie się nowoczesnego narodu polskiego Rymkiewicz „Rymkiewicz. Nie można bowiem być Polakiem będąc niewolnikiem. „Niemal połowa Polaków głosowała na Jarosława Kaczyńskiego, a to znaczy, że niemal połowa Polaków chce pozostać Polakam „ ....(więcej ) .
Z drugiej strony Kaczyński jednoznacznie utożsamiając Ruch Patriotyczny z chrześcijaństwem i etyką z niego wypływająca zamyka lewkom możliwość przenikania i demoralizowania od wewnątrz Polaków i ich Obozu przez lewaków Ponieważ Kaczyński zbudował coś dużo więcej niż tylko partię polityczna , strukturę społeczną ,która w odróżnieniu od partii politycznej przetrwa nawet jego śmierć Jego słowa będą tez miały konsekwencje w postaci zmiany struktur przywódczych Obozu . Trudno sobie wyobrazić , aby w dłuższej perspektywie czasu pozostali tam ludzie , którzy porzucają rodziny , czy też próbują iść na zgniły kompromis z lewactwem w sprawach ochrony dzieci, czy rodziny . Na koniec polecam świetny tekst Krasnodębskiego , do którego z pewnością nie raz powrócę. Rymkiewicz „ Uważam ,że Kaczyński jest największym polskim politykiem od czasów Józefa Piłsudskiego. Tak jak Piłsudski był największym polskim politykiem od czasów kanclerza Zamojskiego . Siła duchowa Jarosława Kaczyńskiego jest tak wielka „...(więcej)
Orban „Węgrów, żyjących w Basenie Karpat oraz rozsianych po świecie, będziemy integrować pod względem kulturalnym, prawnym i duchowym,wykorzystamy do tegonowoczesne możliwości prawne i techniczne. Inaczej mówiąc,rozproszenie przetworzymy w siłę na rzecz narodu o światowym zasięgu „...(więcej)
Profesor Zdzisław Krasnodębski „. Patriota nie jest najemnikiem, jego związek z „drużyną” ma charakter etyczny i tożsamościowy „.....”To dlatego Polacy nie są szczepem, klanem, grupą etniczną, Serbołużyczanami, lecz narodem – wspólnotą polityczną. „.....”Spór o I Rzeczpospolitą to spór o konstrukcję polskiego narodu – wieloetniczną i polityczną (przeciwstawianą często bardziej nowoczesnej i homogenicznej, opartej na etniczności). Spór także o to, jak bardzo scentralizowane powinno być państwo, jaki powinien być udział obywateli w rządzeniu, czy można zdać się na niezborne społeczeństwo, na konfederacje i pospolite ruszenie czy też potrzeba dyscyplinujących je instytucji państwowych. Bywa więc postrzegany jako spór między etatystami a republikanami. Jednak jest to fałszywa alternatywa wynikająca z tego, że patrząc na Rzeczpospolitą z perspektywy jej schyłku, zapominamy, że była ona mocarstwem, wielkim republikańskim imperium. Polacy wykazali niezwykłe zdolności państwotwórcze, stworzyli imperium długo stanowiące przecież głównego rywala i wroga Rosji – a zarazem monarchiczną republikę, która gwarantowała wolność obywateli i udział w rządzeniu szerokiej warstwie szlacheckiej. A polska husaria nie była gorsza do dzisiejszych amerykańskich marines. Pierwsza Rzeczpospolita to także Koniecpolski, Żółkiewski, Chodkiewicz, Sobieski, którzy rozbijali w pył wrogów. Świadectwo siły Polska ostatecznie przegrała rywalizację z Rosją – ale nie przegrała przecież ze słabym przeciwnikiem, o czym przekonali się Francuzi w 1812 r. i Niemcy w czasie II wojny światowej. Nie sam fakt porażki, lecz sposób, w jaki do niej doszło, może budzić poczucie upokorzenia – fakt, że na długo przed rozbiorami Rzeczpospolita stała się państwem klientelistycznym z klientelistyczną, zdemoralizowaną, sprzedajną elitą, pozbawioną woli politycznej, poczucia obowiązku i lojalności. Ale nawet dzieje porozbiorowe nie są tylko dziejami słabości i hańby albo – z drugiej strony – heroicznych, ale straceńczych i bezskutecznych zrywów. Wystarczy poczytać niektórych historyków państw zaborczych, by pozbyć się tych kompleksów. Owszem, pełno w nich jest pogardy i rasizmu, ale jest także lęk przed siłą polskości. Niemcy, łącznie z Maksem Weberem, panicznie bali się Polaków – i słusznie. Także Rosja nie radziła sobie z Polską. Opór Polaków niewątpliwie przyczynił się do klęski rosyjskiego imperium w 1917 r. i potem w 1989 r. Współcześni historycy przekonują, że wchłonięcie Polski było błędem Rosji, bo nie potrafiła się uporać z nami kulturowo i politycznie. Trzeba było dopiero uciec się do mordów na masową, przemysłową skalę, by zniszczyć polskie Kresy. Podobnie było z Niemcami. Katyń i Palmiry to – paradoksalnie – świadectwo polskiej siły, pokazujące, że te dwa mocarstwa mogły sobie poradzić z Polakami tylko uciekając się do mordu. Nie mogąc zabić Polaków politycznie i kulturowo, musieli ich zniszczyć fizycznie. „....”Należy docenić ich otwartość, bo jasno pokazuje, że są granice, za którymi kończy się uprawniony spór o Polskę. Pojęcie patriotyzmu nie miałoby sensu, jeśli uznalibyśmy, że nie ma jego przeciwieństwa – pojęcia zdrady, gdybyśmy uznali, że wszystko jest względne i każda postawa może być usprawiedliwiona. „...(źródło )
Marek Mojsiewicz
12/04/2013 To jest dopiero obłuda Wszystkie kluby parlamentarne poparły projekt ustawy o ratyfikacji protokołu, który jest realizacją zobowiązania wobec Irlandii złożonego w 2008 roku przez land Unii Europejskiej. Umożliwiło to ratyfikację Traktatu Lizbońskiego przez Irlandię rok później. Podczas posiedzenia Rady Europejskiej 11 i 12 grudnia 2008 roku szefowie państw i rządów uzgodnili polityczne gwarancje dla Irlandii, które obejmowały przedłużenie obowiązywania zasady ”jeden kraj- jeden komisarz” przy wyborze Komisji Europejskiej na okres po 2014 roku, a rząd irlandzki uzyskał też wtedy „ prawnie wiążące gwarancje” dotyczące obaw obywateli irlandzkich w zakresie polityki podatkowej, prawa do życia, edukacji i rodziny oraz tradycyjnej irlandzkiej polityki neutralności wojskowej. Oczywiście zobaczymy, czy Unia Europejska dotrzyma tych wszystkich zobowiązań wobec Irlandii, za które Irlandia podpisała Traktat Lizboński.. Ale zachowałaby pewną autonomiczność w ramach państwa o nazwie Unia Europejska.. To jest jedna sprawa, a druga to ta, że pan prezydent Lech Kaczyński podpisał Traktat Lizboński na mocy którego Polska straciła suwerenność w dniu 1 grudnia 2009 roku, kiedy to Traktat wszedł w życie. Nie wiem, czy pan prezydent Lech Kaczyński czytał ten Traktat, bo pan premier Donald Tusk- nie czytał. Sam, o tym mówił.. Popierał coś czego nie czytał- to jest dopiero „ męski punkt widzenia”? To jest prawdziwy mężczyzna, wpychając 40 milionów ludzi w coś o czym prawnie nie miał pojęcia.. Pan prezydent Lech Kaczyński podpisał Traktat bez żadnych warunków wstępnych- nie tak jak mądrzy Irlandczycy, mający we władzach ludzi odpowiedzialnych za swój kraj.. W polskim Sejmie Traktat Lizboński zaakceptował Pis bez żadnych warunków wstępnych.. A teraz rżnie głupa- udając hurrapatriotów.. To jest dopiero szczyt zakłamania.. To jest dopiero hucpa i obłuda.. Pan Jarosław Kaczyński osobiście glosował za przyjęciem Traktatu.. Jako część Okrągłego Stołu musi dotrzymywać ważnych zobowiązań.. To co uprawia – to didaskalia na pokaz dla ludu.. Żeby lud był przekonany, że jest wielkim patriotą, bo patriotyzm utożsamia z „katastrofą smoleńską”- zamachem smoleńskim.. To jest wydarzenie, które naprawdę się zdarzyło i podzieliło uczestników Okrągłego Stołu.. Podzieliło naprawdę- w końcu zginął brat pana Jarosława Kaczyńskiego, a tego prawdopodobnie nie było w umowie z Magdalenki. Bo nie mogło być.. Faktem jest , że jedni z Okrągłego Stołu służą Amerykanom, inni Niemcom, inni Rosjanom, a jeszcze inni- Izraelowi.. Tak to wygląda z mojego punktu widzenia- męskiego punktu widzenia.. Bo takich warunków jak Irlandia- nie mogli wynegocjować.. Nie można było pójść drogą Irlandczyków i wyrwać coś dla ludzi mieszkających w Polsce, żeby Unia nie narzucała nam wszystkiego co jej się podoba.. Żeby zostawić w Polsce zasady, które obowiązywały przez kilkanaście wieków, tylko oddano Polskę w pacht masonerii, wrogów cywilizacji łacińskiej, nienawistnych wobec Kościoła Powszechnego, wobec prawa rzymskiego, wobec wszystkiego co ukształtowało się przez ostatnie wielki.. Oddano Polskę wrogom.. I to jest prawda, dlatego robią z nią co im się podoba.. Trwa jej likwidacja na różne sposoby. .Rozpędzany naród, bez przesłanek demograficznego rozwoju, gnębiony podatkami i zadłużany.. Na równi pochyłej.. W kierunku- na dół.. Triumfuje jedynie biurokracja, która pasożytując- obdziera ze skóry resztki zdrowej tkanki- jeszcze walczącej, jeszcze tworzącej wartość dodaną. Nasilające się kontrole w poszukiwaniu pieniędzy- zniszczą kolejnych, z których można wyciągnąć pieniądze na spłatę odsetek.. Wobec narastających długów- takie kontrole nie są w stanie ściągnąć oczekiwanych pieniędzy, tym bardziej, że spadają wpływy z podatków VATi akcyzy.. Rząd może się tym razem nie wyżywić.. Muszą nastąpić ordynarne konfiskaty- tak jak na Cyprze.. No i kolejny gwóźdź do trumny dla wielu biur podróży.. Pani ministra Joanna Mucha z Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej już nad tym pracuje- na zlecenie socjalistycznego rządu gnębienia narodowego. Poinformowała nas wszystkich, że nowa ustawa o turystycznym funduszu gwarancyjnym w nadchodzącym sezonie letnim może jeszcze nie obowiązywać.. A szkoda, to na pewno poprawiłoby kondycję firm turystycznych.. Chodzi o zwiększenie sum zabezpieczenia na wypadek plajty.. Jak największe sumy zabezpieczenia- tym lepiej- ma się rozumieć dla firm turystycznych.. Tylko skąd one wezmą pieniądze na zabezpieczenia? Żeby je składać na kupce w ramach jakiegoś funduszu gwarancyjnego, który ma w swoich rękach socjalistyczny rząd.. I jak mu będzie potrzba, to sięgnie sobie po niego- w wyjątkowych sytuacjach- tak jak na Cyprze. Sytuacja była wyjątkowa.. Rząd potrzebował pieniędzy.. A wiadomo, że nie ma takiej zbrodni i niegodziwości, której nie popełniłby socjalistyczny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy.. Wtedy sobie bierze- ile mu potrzeba.. A potrzeba mu wszystkiego co jeszcze mamy.. I to będzie za mało- bo pieniędzy socjalistycznemu rządowi wiecznie jest mało.. Żeby nie wiem ile nam zabrał tego dobra.. To wszystko oczywiście dla naszego dobra- bo jakże by inaczej.. Niektórzy złośliwie piszą, żeby pani Joanna Mucha zajęła się raczej robieniem sweterków na drutach- niż wymyślaniem kolejnych pomysłów uderzających w firmy.. Ja od siebie dodam, żeby raczej pobiegała sobie dookoła Stadionu Narodowego- tego Narodowego Wariactwa, które wystawiła. I może przestała palić- chociaż jest bardzo zdenerwowana i próbuje się rozładować emocjonalnie.. Nie wiem, czy pali w miejsca zabraniających tego zbrodniczego procederu, czy może tam gdzie jeszcze można. Zatruwając atmosferę i przyczyniając się do wydzialania nie tylko CO2- ale innych świństw. Przecież” palenie szkodzi”(???) Szczególnie ministrowi.. O czym informują miliony tabliczek pozawieszanych wszędzie gdzie tylko się da.. Czy pani minister o tym nie wie? Parytety kobieco- męskie- to socjaliści przepychają? A parytety palaczy i niepalących? Wścibscy są ci dziennikarze, nie wszyscy poprzebierani.. Za niezawieszoną tabliczkę można dostać 200 złotych kary do budżetu.. Trzeba uważać.. Wszyscy rozsądni wiedzą, że takie tabliczki to zwykły idiotyzm- ale tabliczka musi być. Tak jak z alkoholem.. Alkohol oczywiście szkodzi najbardziej zdrowiu, ale nie panu Aleksandrowi Kwaśniewskiemu.. Jemu tylko choroba filipińska.. Alkohol szkodzi, a sklepów alkoholowych przybywa.. I jaki wybór? Czynne od rana do wieczora, przez 24 godziny.. Skoro szkodzi- to rząd powinien jak najszybciej zlikwidować picie alkoholu.. To chyba jasne! Przynajmniej dla mnie- ale nie dla członków rządu..
TO JEST DOPIERO OBŁUDA!!!! NIPRWDA-Ż?????? WJR
„Umyta niemiecka świnia znów się tarza w błocie” |
---|
Oczywiście tysiące pasożytów żerujących na ogłupionym europejskim plebsie do samego końca będzie przekonywać, że UE to wspaniała sprawa. Będą jej bronić, nawet wdziewając już przygotowane zawczasu kapoki i ładując się do opuszczanych szalup. Kryzys Unii Europejskiej wygląda z każdym tygodniem bardziej niepokojąco, a w mediach coraz częściej różni lewaccy i libertyńscy mędrcy marszczą czoła i strojąc uczone miny, obwieszczają, że unia jest silna i sobie poradzi. Jesteśmy zapewniani, że tęgie unijne głowy mają mnóstwo pomysłów na wyjście z kłopotów i jeszcze parę miesięcy, no… może parę lat i odbijemy się tak mocno od dna, że zadziwimy cały świat, a ten zastygnie w podziwie. Starsi czytelnicy zapewne pamiętają, jak w latach wczesnej komuny główne place miast i miasteczek zdobiły wykonane ze stalowych i pomalowanych olejną farbą kątowników toporne wykresy, na których to obóz socjalistyczny doganiał zgniły zachód, a po zrównaniu się z nim w dobrobycie krzywe się nagle przecinały i ten czerwony socjalistyczny teownik lub ceownik biegł już później niemal pionowo wprost do nieba. Przypomniały mi się znowu tamte czasy, kiedy to Unia Europejska ogłosiła w 2000 roku strategię lizbońską, zapewniając, że w ciągu najbliższej dekady stanie się ona najbardziej dynamicznym i konkurencyjnym regionem gospodarczym na świecie, pokonując oczywiście same Stany Zjednoczone. Dzisiaj każdy samodzielnie myślący człowiek, który kiedyś dość przyzwoicie przykładał się do nauki i przyswajał sobie materiał na lekcjach historii, wie, że ten cały europejski projekt właśnie dobiega końca i należy się tylko modlić, aby ów koniec nie był czasami bardzo bolesny, a nawet tragiczny dla europejskich narodów. To wszystko, z czym mamy dzisiaj do czynienia, już kiedyś było, a rosnąca buta i arogancja Niemiec pod przywództwem Angeli Merkel oraz nienawiść, jaką zaczyna ona budzić w wielu krajach, to zjawisko książkowe i znane nawet już nie od setek, ale nawet tysięcy lat. Zawsze jest tak, że po okresie wielkich krwawych wojen milkną na chwilę różnej maści szkodnicy i polityczni bandyci, a na krótko do głosu dopuszczani są ludzie mądrzy i prawi. Tak było i po drugiej wojnie światowej, kiedy to Sługa Boży, ówczesny minister spraw zagranicznych Francji Robert Schuman przedstawił 9 maja 1950 roku swój plan opracowany z Jeanem Monnetem. W skrócie można powiedzieć, że chodziło o takie powiązanie gospodarek państw, aby z przyczyn ekonomicznych wojna stała się niemożliwa, a jednocześnie następował stały wzrost stopy życiowej społeczeństw. Dzięki wieloletnim wysiłkom lewacko-liberalnej międzynarodówki z idei Schumana dzisiaj nie pozostało już nic, choć jego imieniem nazwano liczne place, ulice, stacje metra i dworce kolejowe, a dzień 9 maja, kiedy ogłoszono Deklarację Schumana, obchodzony jest jako Dzień Europy. W dzisiejszej Unii Europejskiej Robert Schuman nie mógłby funkcjonować nawet gdzieś na marginesie, a jego głęboka wiara w Boga i hołdowanie wartościom chrześcijańskim stałyby się zapewne przyczyną zmasowanych nagonek i ataków. To, że smutny los UE jest przesądzony to pewne, a toczący się w niej proces gnilny i chęć dominacji Niemiec oraz skrywany z coraz większym trudem ich gen hegemonii doprowadzą wkrótce do buntu na europejskim Titanicu. Historia nie pozostawia nam złudzeń, a analogie można mnożyć w nieskończoność. Pierwszym z brzegu przykładem niech będzie starożytna Grecja. Po smutnym doświadczeniu wojen perskich tam też na chwilę zwyciężył rozum i utworzono w V wieku przed Chrystusem tak zwany Związek Morski mający za cel współpracę oraz obronę miast jońskich przed Persami. Każdy członek zobowiązywał się, jak w UE, do płacenia co roku składki (foros) i dostarczania okrętów, a w zamian otrzymywał gwarancję bezpieczeństwa. Bardzo szybko zorientowano się, że większość płaconych składek Ateny wykorzystują na budowanie własnej potęgi i hegemonii, a w końcowej fazie istnienia związku karano już każdego, kto próbował prowadzić własną politykę lub opuścić organizację. Skok na kasę i przeniesienie skarbu do Aten historycy uznają za koniec Związku Morskiego i powstanie ateńskiej federacji. Później mamy do czynienia ze znanymi już na pamięć stałymi fragmentami gry, czyli kolejna krwawa wojna, a po niej na krótko powrót do rozumu, po czym na nowo odżywają mocarstwowe atawizmy i ktoś uważający się za stworzonego do panowania nad innymi najczęściej pod szczytnymi hasłami próbuje podporządkować sobie sąsiadów. Jednym słowem w Unii Europejskiej nie dzieje się nic nowego i nie trzeba być w europejskiej radzie mędrców, by precyzyjnie przewidzieć, jaki będzie koniec tego projektu oraz zauważyć, że parafrazując Pismo Święte, „umyta niemiecka świnia znów się tarza w błocie”. Oczywiście tysiące pasożytów żerujących na ogłupionym europejskim plebsie do samego końca będzie przekonywać, że UE to wspaniała sprawa. Będą jej bronić, nawet wdziewając już przygotowane zawczasu kapoki i ładując się do opuszczanych szalup. Później po katastrofie na moment do głosu dojdą ludzie poważni i rozsądni, ale nie ma wątpliwości, że pasożyty znowu powrócą z kolejną wizją „nowego wspaniałego świata”, który będzie tak skonstruowany, by przychylić nieba głównie jego pomysłodawcom. |
Kokos26
Prezydentura jako rewolucja Kim był Lech Kaczyński? Prezydentem – odpowiada w swoim dziele Joanna Lichocka. Wbrew pozorom nie jest to odpowiedź banalna. Jednym z częściej powtarzających się w filmie słów jest „państwowiec”, a sytuacje, w których oglądamy Lecha Kaczyńskiego, są ściśle związane z jego polityczną aktywnością. W Polsce historyczni bohaterowie prędzej doczekują się pomników niż filmów dokumentalnych i kiczowatych portretów zamiast porządnych analiz. Jestem więc spokojny, że prędzej czy później powstanie w Warszawie pomnik Lecha Kaczyńskiego. Ten czas odrzucania pamięci o nim musi się skończyć. Otwarte jest natomiast pytanie, w jaki sposób będzie on pamiętany. Czy pamięć zamknie się w tym, co płytkie i niepolityczne, czyli w tanich sentymentach, czy też zostanie zrealizowana w programie odnowienia państwa?
Polityczny wymiar pamięci Pamięć o katastrofie smoleńskiej otwiera nas na te dwie możliwości. Można być do głębi wzruszonym Smoleńskiem i opłakiwać ofiary, ale i okazać się przy tym niezdolnym do przekroczenia tego poziomu osobistej tragedii ludzkiej. I na tym opiera się w dużej mierze mainstreamowa pamięć o Smoleńsku. Straszny wypadek, cierpienie ludzi, po prostu katastrofa lotnicza. Po opozycyjnej stronie również pojawiają się takie skłonności, może z większym natężeniem, może z inną interpretacją wydarzeń, ale i one są często niezdolne do przekroczenia horyzontu tragedii osobistej. A co tak naprawdę można zobaczyć ponad linią horyzontu? Już nie tylko tragedię ludzką, ale przede wszystkim polityczny dramat. Smoleńsk to katastrofa polityczna, w której zginął prezydent państwa wraz z jego elitą; moment przesilenia, w którym przez pewien czas zostaliśmy pozbawieni głowy państwa; dramat, w którego wyniku zginęła także polityczna wizja, którą reprezentowały jego ofiary. Niby idee nie giną, bo są niematerialne, niektórzy mówią, że wieczne. Ale te wieczne i niematerialne idee nie mogą zaistnieć bez ludzi, którzy je tworzą lub odkrywają, a następnie realizują. W Smoleńsku zatem nie tylko zginęła elita państwa, ale i podjęta została próba uśmiercenia idei, które ci ludzie reprezentowali. W tym kontekście nadmierne sentymentalizowanie Smoleńska jest niczym innym, jak aktem dobijania ideowych posłańców, pożegnania się nie tylko z żywymi ludźmi, ale też z sensem, który sprawił, że 10 kwietnia właśnie w takim, a nie innym składzie, z takimi, a nie innymi przemówieniami, wsiedli do samolotu i polecieli na katyńskie obchody. To dlatego film Joanny Lichockiej i Jarosława Rybickiego nosi tytuł „Prezydent”, dlatego jego spoiwem i głównym motywem przewodnim jest katastrofa smoleńska, ale poszczególne jego części są opowieścią o politycznym działaniu Lecha Kaczyńskiego. A zatem pierwszy dokument o Lechu Kaczyńskim nie opowiada o jego dzieciństwie, nie ujawnia kulis realizacji filmu o Jacku i Placku ani nie koncentruje się na niewątpliwie sympatycznej miłości prezydenta do zwierząt. Nie wpisuje się on tym samym w postpolityczny kanon poprawności, który polityków redukuje do roli celebrytów, a politykę do obyczajowej szopki.
Służba państwu Jednym z częściej powtarzanych w filmie „Prezydent” słów jest „państwowiec”, a sytuacje, w których oglądamy Lecha Kaczyńskiego, są ściśle związane z jego polityczną aktywnością. Jeśli jest zatem w tym filmie coś osobistego i coś psychologicznego, to dojrzewanie Lecha Kaczyńskiego do jego politycznej roli. Od działacza Solidarności, który doradzał w sprawach związanych z prawem pracy, a przez pewien czas kierował wręcz związkiem – tu prawdziwym smaczkiem jest archiwalna wypowiedź Lecha Wałęsy, w której wychwala on działalność Kaczyńskiego, tak bardzo kontrastująca z późniejszym dezawuowaniem jego roli w związku. Przez wkroczenie na państwową ścieżkę po przełomie 1989 r. Aż po prezydenturę i jej główne polityczne przesłanie. Lecha Kaczyńskiego nie da się zrozumieć bez polityki, skoro sam zdefiniował siebie jako państwowca. A zatem nazwanie pierwszego dokumentu o Lechu Kaczyńskim inaczej niż „Prezydent” zakłamywałoby tę postać. Podobnie jak zakłamaniem postaci prezydenta byłoby pokazywanie jego prywatnego życia, bez wspomnienia o jego zaangażowaniu w obronę Gruzji, bez jego wizji Solidarności państw Europy Środkowej, wreszcie bez naświetlenia jego szczególnego stosunku do państwa podziemnego.
Spłacony dług wdzięczności Ten ostatni wątek jest w filmie Joanny Lichockiej i Jarosława Rybickiego wyeksponowany wyjątkowo mocno. Moment przekazywania przez żyjących przedstawicieli podziemnego państwa testamentu Polski Walczącej dla elit dzisiejszej Rzeczypospolitej jest kluczem do zrozumienia postawy Lecha Kaczyńskiego. Tu nie ma nic przypadkowego. Jako prezydent Warszawy wraz z grupą tzw. muzealników zainicjował powstanie Muzeum Powstania Warszawskiego. Jako prezydent państwa położył szczególny nacisk na odbudowanie ciągłości polskiej państwowości – od I i II RP, przez państwo podziemne, po dzisiejszą Polskę. Nośnikiem tej ciągłości zaś uczynił żywych ludzi – taka zresztą idea stoi też za Muzeum Powstania, w którym o historii opowiadają przede wszystkim sami powstańcy. Także Solidarność nie była dla niego ani anonimową strukturą, ani też własnością wąsko pojętej elity. Przez swoją politykę orderową podkreślał przede wszystkim powszechność tego ruchu i fakt, że nigdy nie powinien on być traktowany jako machina pracująca dla jednego wodza. A że przeszkadzał? O tym w filmie najmniej. Pod wieloma względami jest to zatem film przełomowy. Po pierwsze, żadna jak dotąd telewizja nie zrealizowała dokumentu o Lechu Kaczyńskim. Ten jest pierwszy i sfinansowali go przede wszystkim sami jego widzowie – ci, którzy kupują „Gazetę Polską”. Po drugie, ten film przywraca właściwy dla Lecha Kaczyńskiego kontekst, to, co dla niego było najważniejsze, czyli politykę i państwo. Po trzecie wreszcie, jest to film niesamowicie pozytywny. Nie mówi wprost, jak jest źle, ale daje wzorzec tego, jak mogłoby być dobrze. A przy tym wszystkim jest to film bardzo piękny. Dawno nie widziałem dokumentu z tak znakomitymi zdjęciami. Można powiedzieć, że to tylko ozdobnik. Nieprawda. Dobra polityka jest także ładna. Jeśli jest niedosyt, to dlatego, że teraz trzeba pójść dalej. Zrobić osobno film o Gruzji, osobno o Muzeum Powstania, osobno o Solidarności. Tu jest wiele do zrobienia i samo się nie zrobi. Swoją pracą Anita Gargas i Joanna Lichocka robią to, na co nie stać gigantycznej struktury telewizji publicznej. Mateusz Matyszkowicz
Fabryka antysemitów W cieniu smoleńskich emocji, przez wielu w ogóle nie zauważony, odbywa się lincz na profesorze Krzysztofie Jasiewiczu. Towarzystwo Dziennikarskie, czyli konkurencyjna względem SDP organizacja pracowników mediów rządowych i lewicowych, pokroju redaktorów Blumsztajna, Wołka czy Mazowieckiego juniora, wychynęło nawet z niebytu, w którym tkwiło ponad rok po szumnie otrąbionym założeniu, by wystąpić z donosem na profesora do prokuratury. Grono dyżurnych podpisywaczy Salonu wysmarowało sążnisty list, w którym obrzuca profesora obelgami i przestrzega przed podejmowaniem z nim jakichkolwiek dyskusji. W sprawie profesora Jasiewicza zabrało też głos Centrum Wiesenthala, w osobnym liście domagając się dla niego "śmierci intelektualnej". Nic dziwnego, że przerażony taką nagonką redaktor naczelny miesięcznika "Focus Historia", który zamieścił wywiad z Jasiewiczem, rzucił się naganiaczy przepraszać, podobnie jak przełożeni profesora z Polskiej Akademii Nauk. Proszę nie słuchać wezwań: "To tak oburzające, że niech nikt się nie waży czytać", proszę nie zadowalać się kilkoma wyrwanymi z kontekstu sformułowaniami, którymi uzasadniana jest nagonka. Proszę sięgnąć po ten wywiad (w specjalnym wydaniu z okazji 70-lecia powstania w getcie warszawskim) i zobaczyć na własne oczy, jak działa lewicowe totalniactwo. Tytuł wywiadu "Żydzi byli sami sobie winni?" jest faktycznie wyjątkowo niefortunny, nawet z tym znakiem zapytania, szczególnie w publikacji poświęconej takiej rocznicy. Ale ten tytuł nie pochodzi od profesora Jasiewicza - takich słów nigdzie on nie wypowiada. Pismo, utrzymane w stylistyce "historycznego tabloidu", tym tytułem po tabloidowemu jego wypowiedź "podkręciło" i to jest faktycznie coś, za co naczelny powinien przeprosić - tyle że przede wszystkim samego profesora. Natomiast absolutnie nie powinien przepraszać za sam fakt, że różne inne pomieszczone w numerze specjalnym teksty skonfrontował ze stanowiskiem badacza z bardzo znaczącym, nawiasem mówiąc, dorobkiem książkowym, który stoi na stanowisku, że historyk powinien szanować przede wszystkim fakty i nie naginać ich do wrażliwości jakiegoś, choćby najbardziej skrzywdzonego narodu, jego polityki, a już zwłaszcza do potrzeb ideologicznego uzasadniania jakiejś ideologii. Co tak potwornego, tak żydożerczego mówi Krzysztof Jasiewicz, że żąda się dla niego śmierci, ostracyzmu i cenzury? Otóż nic, czego nie można by udokumentować i na co zresztą - co chyba właśnie wywołało największą wściekłość - przytacza nieodparte argumenty. O tym, że skala zbrodni holocaustu nie byłaby możliwa, gdyby nie kolaboracja w niej licznych Żydów i gdyby nie obojętność Zachodu, w tym zwłaszcza bogatych żydowskich środowisk z USA. Przecież nie jest to żadne odkrycie. O roli judenratów, żydowskiej policji, pisała już choćby Hanna Arendt w "Eichmannie w Jerozolimie". Na polskim rynku ukazały się stosunkowo niedawno wspomnienia takiego żydowskiego policjanta z warszawskiego getta, Calka Perehodnika. O obojętności wobec shoah Żydów amerykańskich wiele mówił choćby Jan Karski. Zresztą trudno o bardziej wymowną jej ilustrację niż los Szmula Zygielbojma. Jasiewicz cytuje we wspomnianym wywiadzie wstrząsające oskarżenia zawarte w listach polskich ofiar holocaustu do współbraci zza oceanu. To są fakty, którym zaprzeczyć nie można. Mówi, że antysemityzm nie był wynikiem demonizmu tkwiącego w katolicyzmie czy polskości, ale miał swoje konkretne, na swój sposób racjonalne przyczyny. Dostrzega takie także po stronie żydowskiej. Mówi też o tym, że wielu historyków żydowskich podchodzi do historii stronniczo, nierzetelnie, przemilczając na przykład wyżej przywołane sprawy, rzucając niesprawiedliwe, niekiedy zupełnie fałszywe oskarżenia pod adresem innych narodów, w tym zwłaszcza Polaków; w tym kontekście wspomina między innymi o paszkwilach Grossa. Znowu, trudno się z tym nie zgodzić. Przypominam sobie publiczną wypowiedź popularnego i u nas Timothy’ego Gartona Asha, który opisywał gdzieś, jak to przez przypadek, zapewne z racji swej fizjonomii, wpuszczony został kiedyś na coś, co okazało się swoistym szkoleniem prowadzonym przez historyka z Izraela dla historyków żydowskiego pochodzenia z innych krajów, jaka jest linia żydowskiej "polityki historycznej" i jak powinni oni pisać o różnych sprawach, żeby było jak należy. Co to zresztą za sensacja? Przecież politykę historyczną prowadzą wszystkie państwa, nawet nasze; tylko nasze, mocą kolonialnych uwarunkowań rządzącej nim kompradorskiej elity, w kierunku od innych odwrotną - poniżania własnego narodu i odbierania mu poczucia godności. Zapewne takie argumenty i poczucie krzywdy, wynikającej z bezustannego opluwania przez część agresywnych środowisk żydowskich czy zwłaszcza, powiedziałbym, postżydowskich, lewicowych, może być pożywką dla antysemickich generalizacji czy obsesji. Ale profesorowi Krzysztofowi Jasiewiczowi trudno takowe zarzucić. Nie tylko w samym wywiadzie, który stał się pretekstem do zmasowanego ataku na niego, także w publikacjach. Znam tylko niektóre z nich, ale mam wrażenie, że prawdziwa zbrodnia, za którą jest atakowany, polega na tym, iż opisuje Żydów tak, że okazują się narodem jak każdy inny. Tak, narodem, w którym w chwili próby znaleźli się i bohaterowie, i łajdacy, i ludzie zupełnie zagubieni, bierni, i tacy, którzy pragnęli przetrwać za wszelką cenę. A historia to jednak co innego niż narracja - hagada, mówiąc językiem żydowskiej tradycji. Ma opisać przeszłe zdarzenia takimi, jakimi one były, a nie budować mity pod współczesne potrzeby. Być może w jakichś sprawach profesor Jasiewicz się myli. Od tego są różne żydowskie instytuty historyczne i żydowscy historycy, żeby z nim polemizowali. Jeśli się od tych polemik uchylają, sięgając po tak haniebne metody dyskredytowania badacza i próby jego wyrugowania - wraz z faktami, które dokumentuje - z publicznego dyskursu i ze świadomości odbiorców, to przyznają mu rację. Niestety, nie tylko jemu, ale niejako w ciemno potwierdzają wtedy wszystkie antysemickie uprzedzenia, mity czy obsesje, w których te cenzurowane fakty można wykorzystać. To jest po prostu produkowanie antysemityzmu; zawsze zresztą zastanawiam się, czy aby nie cyniczne i zupełnie świadome, bo przecież w środowiskach, które to robią, wiele osób z walki z antysemityzmem dostatnio i wygodnie żyje, i strach im pomyśleć, co by się z nimi stało, gdyby nagle antysemitów zabrakło. Osobnym problemem, o którym już aż się nie chce wspominać - tyle razy o nim tu pisałem - jest widoczna w nagonce na Jasiewicza obłuda lewicowych salonów. Przecież uczestniczą w niej ci sami ludzie i te same środowiska, które krańcowo odmiennej argumentacji używają, robiąc klakę wspomnianemu pseudohistorykowi Grossowi czy poronionym płodom "odkłamywania historii" w rodzaju filmu z udziałem młodego Stuhra. Jeśli tylko dostrzegą jakąś prawdę czy "prawdę", wszystko im jedno, która może posłużyć zdekonstruowaniu polskości, poniżeniu naszych bohaterów, zażądania od Polaków, by się kajali, przepraszali i wstydzili - to wtedy ich śpiewka jest zupełnie inna. Wtedy nagle uważają, że prawda, nawet nieprzyjemna, musi być ujawniona, że trzeba się zmierzyć z historią, że ofiary zbrodni (na przykład wołyńskiej) też po części były jej winne. Słowem: wszystkie, głęboko słuszne skądinąd zasady, które nie mają zastosowania w jednej sprawie, w drugiej okazują się pryncypiami. To oczywiście dodatkowo potęguje antysemickie emocje. Na zakończenie, w luźnym związku, mały test. Osoba, która w ciągu kilku tygodni najpierw podpisuje list domagający się ukarania profesor Pawłowicz za jej wypowiedzi o posłance Grodzkiej, potem, w imię wolności słowa, przeciwko wyciąganiu konsekwencji za bluzgi na Papieża wobec pani Wójciak, a zaraz potem list domagający się śmierci cywilnej dla profesora Jasiewicza, jest: a) skrajnym idiotą, b) skrajnym hipokrytą, c) harmonijnie łączy jedno z drugim? Odpowiedzi proszę mi nie przysyłać, ale jeśli ktoś ma taką możliwość, proszę przekazać ją sygnatariuszom wspomnianych listów. Rafał Ziemkiewicz
TINSTAAFLPan Redaktor Rafał Woś wybija się na głównego krytyka liberalizmu. Bo robi to, muszę przyznać, sprytnie. Niezorientowanych może więc wprowadzić w błąd. Chyba wie, że najpierw musi ludziom liberalizm obrzydzić. Nie jest to zadanie łatwe, dlatego trzeba nazwać liberalizmem coś, co nim nie jest. Wziął właśnie na warsztat TINSTAAFL. Czyli: „There is no such thing as a free lunch”.
www.forsal.pl/artykuly/696844,wos_jak_to_jest_z_darmowymi_obiadami.html
I udowadnia, że jest coś takiego sięgając po Kiplinga (tego od „Księgi dżungli”), który w swoich notatkach z podróży pisał dziesiątkach mężczyzn w kapeluszach, którzy z wilczym apetytem pochłaniali ogromną ilość pożywienia. To były właśnie owe „darmowe obiady”. Ale picie było płatne. Obiady były słone, więc więcej się piło. A cena za picie była tak skalkulowana, że reszta mogła być „darmowa”. Ale czy to oznacza, że obiad był darmowy? No nie! Bo obiad to: przystaweczka, zupka, drugie danie, deserek i kompocik. To tak samo jak ze słynną kawą z mlekiem, która robiła do niedawna za mleko z kawą i dzięki temu był niższy VAT. „Ciekawe – pisze Pan Rafał – że od kilku lat na TINSTAAFL nie powołują się już tak chętnie neoliberałowie spod znaku Friedmana”. Nie mogę się dziwić, bo przeciwnicy liberalizmu, liberałów nie czytają, ani nie słuchają. Bo i po co? Ja na TINSTAAFL powołuję się stale – więc to nie prawda, co napisał. A najlepszy smaczek na koniec: „Dążąc do maksymalizacji zysku, radykalni wolnorynkowcy zwalczają zazwyczaj wszystkie ograniczenia ekologiczne czy społeczne. Argumentują, że to doprowadzi do spadku tempa wzrostu gospodarczego. Zgodnie z TINSTAAFL można im odpowiedzieć, że teraz pora zapłacić za to, że przez lata jechali na gapę (płacąc niskie podatki, nie przejmując się środowiskiem). Bo nie ma darmowych obiadów.”Jako „radykalny wolnorynkowiec” ciągle twierdzę, że podstawowe „ograniczenia” to wynikają z matematyki, fizyki i biologii. Po drugie, liberałowie nie tylko, że nie mówią nic o „tempie wzrostu gospodarczego” to jeszcze naśmiewają się z jego miernika – czyli PKB. Po trzecie za walkę o ekologię płacą najwięcej nie „wolnorynkowcy” tylko najbiedniejsi, dla których ceny prądu stanowią procentowo większą pozycję w domowych budżetach. TINSTAAFL. A najwięcej na tym zarabiają nie „wolnorynkowcy” tylko hochsztaplerzy, którzy funkcjonują wyłącznie dzięki bezpośrednim dotacjom z budżetu, na który to budżet składają się między innymi podatki biednych emerytów) lub dzięki wsparciu rządu, który zmusza ludzi do kupowania drożej. TINSTAAFL. I po czwarte: oczywiście tym wszystkim bankierom, którzy od lat nie jeżdżą na gapę, ale starają się wykoleić pociąg, trzeba powiedzieć TINSTAAFL. Ale to nie „liberalni, radykalni wolnorynkowcy” rozdają im pieniądze na ratowanie „systemu finansowego” tylko „wrażliwi społecznie” politycy ze wsparciem ekonomistów ze szkoły Keynesa (albo Marksa) i dziennikarzy. A propos „rynków finansowych” dziś jest na forsalu.pl także wywiad Pana Rafała z Mitchellem Orensteinem na temat „prywatyzacji” emerytur.
www.forsal.pl/artykuly/696840,mitchell_a_orenstein_ofe_wyszlo_z_mody.html
Z pytań wieje sugestia, że ta „prywatyzacja” to też dzieło jakichś „radykalnych liberałów”. Na Orensteina w swojej krytyce OFE już się powoływałem dwa lata temu: www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=910 a OFE krytykujemy od 1999 roku. Czy ktoś z „wrażliwych społecznie” polityków, ekonomistów dziennikarzy nas wówczas wspierał? Artykuł Pana Krzysztofa Dzierżawskiego „Fakty, mity, sofizmaty” przez dwa lata leżał w szufladzie – bo OFE wydały wówczas 2 miliardy złoty na reklamę samych siebie i jakoś nie zręcznie widocznie było je krytykować. Tylko dlaczego powstanie OFE nazywa się „prywatyzacją”? To OFE są jedynym znanym mi przypadkiem nie działania prawa TINSTAAFL – dostały nasze pieniądze za darmo! Gwiazdowski
Czy banki w Polsce zapłacą za ratowanie swoich zagranicznych właścicieli? Prace nad nową regulacją dotyczącą banków – w zakresie koordynacji praktyk nadzorczych i harmonizacji procedur na wypadek restrukturyzacji oraz kontrolowanej upadłości banków nie wywołują w Polsce szczególnego zainteresowania. A tymczasem może mieć ona bardzo istotny wpływ na sytuację klientów polskich banków, nawet w sytuacji, gdy te są prawidłowo nadzorowane i dzięki stosunkowo konserwatywnemu podejściu do prowadzonej działalności nie stanowią zagrożenia dla swoich klientów. Komisja Europejska dąży bowiem do wprowadzenia mechanizmów pozwalających na przeniesienie kompetencji w przypadku problemów banku – na Europejski Urząd Nadzoru Bankowego oraz na ograniczenie pozycji nadzorów krajów goszczących i wzmocnienie pozycji nadzorów krajów macierzystych także w przypadku banków wchodzących w skład grup – co w istocie upodobniłoby banki córki do oddziałów. Oznacza to, że ryzyko przenoszone mogłoby być z kraju macierzystego centrali – także do kraju w którym działa bank – córka, a więc także do Polski. W efekcie klienci polskich banków zależnych od banków zagranicznych byliby narażeni na ryzyko generowane przez banki – matki. A przykłady z ostatnich kilku lat pokazują, że banki matki generowały znacznie wyższe ryzyko niż ich polskie córki (by przypomnieć dla przykładu pierwsze z brzegu - problemy Fortisa czy AIB, które posiadały w Polsce banki, których sytuacja była znacznie lepsza niż ich właścicieli). W obecnie obowiązującym stanie prawnym problemy banków matek nie rzutowały na sytuację klientów ich polskich córek, które potem zostały sprzedane, by pokryć choć część strat generowanych przez banki matki za granicą. Komisja Europejska dąży jednak do tego, by tę sytuację zmienić i wprowadzić mechanizmy wewnątrzgrupowego wsparcia, czyli mówiąc prościej – możliwość wykorzystania środków banku córki w dobrej sytuacji do ratowania banku matki w kłopotach. A wówczas kłopoty banku matki odczuliby nie tylko klienci tego banku, ale także niczego nieświadomi klienci banku córki, nawet jeżeli przed tą operacją bank ten byłby w bardzo dobrej sytuacji. Przykład Cypru pokazuje, że urzędnicy unijni nie mają żadnych problemów z poświęceniem interesów klientów banków krajów peryferyjnych dla realizacji swoich celów. Co prawda parlament Cypru nie zaakceptował podatku od depozytów, czyli częściowego wywłaszczenie wszystkich deponentów, ale wariant wewnątrzgrupowego wsparcia po wdrożeniu dyrektywy do porządku prawnego poszczególnych państw nie będzie już wymagał zgody parlamentu – wszystko będą mogli przeprowadzić urzędnicy unijni oraz zainteresowani minimalizowaniem swoich strat urzędnicy kraju macierzystego. Parlament europejski próbuje ostatnio złagodzić, co drastyczniejsze pomysły Komisji Europejskiej, ale kierunek zmian został już wytyczony i, czy nam się to podoba, czy nie, w łagodniejszej lub ostrzejszej formie zostanie wprowadzony. A wtedy rola Komisji Nadzoru Finansowego w nadzorze nad bankami ulegnie znacznemu ograniczeniu. Warto pamiętać, że praktyką unijną jest także przenoszenie pomysłów integracyjnych z jednego sektora usług finansowych do innego, zatem powodzenie w przekształcaniu funkcjonowania banków córek na wzór oddziałów może być wykorzystane za model także dla pozostałych instytucji finansowych. A wtedy w praktyce KNF zostałby głównie nadzór nad tymi nielicznymi bankami i zakładami ubezpieczeń oraz towarzystwami funduszy inwestycyjnych i firmami inwestycyjnymi, które nie są zależne od instytucji zagranicznych, nad towarzystwami ubezpieczeń wzajemnych, nad otwartymi funduszami emerytalnymi (o ile rząd ich ostatecznie nie zlikwiduje) oraz nad spółdzielczymi kasami oszczędnościowo-kredytowymi i biurami usług płatniczych… Paweł Pelc
To byłby cios w bliskich, ale i nas wszystkich – mówi poseł Macierewicz Wnuk śp. Anny Walentynowicz w rozmowie z niezależna.pl mówi, że są wątpliwości, czy pomimo wcześniejszego skandalu z identyfikacją i po powtórnym pochówku w grobie spoczywa jego babcia. – Jeśli okazałoby się prawdą, byłoby to straszliwie bolesne nie tylko dla bliskich Anny Walentynowicz. Byłoby to matactwo wymierzone w Jej osobę, osobę zasłużoną dla historii Polski – mówi portalowi niezalezna.pl poseł Antoni Macierewicz, przewodniczący parlamentarnego zespołu badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej.
- Dostaliśmy ekspertyzy sporządzone w Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Po zapoznaniu się z nimi z ubolewaniem stwierdziliśmy, że nie rozwiały one naszych wątpliwości - mówił nam Piotr Walentynowicz, wnuk Anny Walentynowicz, legendy Solidarności. Tym samym nie wiadomo, czy w rodzinnym grobie pochowana jest Anna Walentynowicz. Według naszych rozmówców nie jest wykluczone, że dokumentacja zawiera nieprawdziwe dane dotyczące badań genetycznych. O komentarz poprosiliśmy posła Antoniego Macierewicza, który był poruszony taką informacją.
- To jest tak straszna wiadomości, że trudno ją skomentować. Straszna dla bliskich Anny Walentynowicz, ale i nas wszystkich. Mielibyśmy do czynienia z gigantycznym skandalem, a osoby za niego odpowiedzialne powinny ponieść odpowiedzialność karną – mówi nam przewodniczący parlamentarnego zespołu.
- Byłoby to nie tylko zaniedbanie, ale mielibyśmy do czynienia z nasileniem złej woli. Byłoby to matactwo wymierzone w postać Anny Walentynowicz, zasłużonej dla historii Polski – podkreśla poseł Macierewicz.
- I było straszliwą puentą tych wszystkich, wielu nieprawidłowości. Z zakazem otwierania trumien, podmianą ciał, nie wykonaniem sekcji zwłok – tłumaczy polityk PiS, który z jednoznaczną oceną chce poczekać na ujawnienie dokumentów stwierdzających, czy na gdańskim cmentarzu spoczywa ciało śp. Anny Walentynowicz, czy może po raz kolejny innej ofiary katastrofy smoleńskiej. 21 kwietnia 2010 r. na cmentarzu Srebrzysko w Gdańsku-Wrzeszczu odbył się pogrzeb, w którym formalnie została pochowana Anna Walentynowicz. W lipcu 2012 r., gdy rodzina Anny Walentynowicz po około dwóch latach starań uzyskała wgląd do dokumentacji z sekcji w Moskwie, stwierdziła rozbieżność ze stanem faktycznym danych zarówno medycznych ciała, jak i dotyczących jego odzienia w aktach przekazanych polskiej prokuraturze przez Rosjan. W związku z tym reprezentujący rodzinę Anny Walentynowicz adwokat Stefan Hambura złożył wniosek o ekshumację. 17-18 września 2012 r. na polecenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie prowadzącej śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej dokonano ekshumacji zwłok pochowanych w grobie Anny Walentynowicz oraz zwłok Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Do ekshumacji i późniejszych badań medycznych ciała legendy „S” nie został dopuszczony w roli dodatkowego biegłego - światowej sławy specjalista z zakresu medycyny sądowej dr. Michael Baden. Jego udziału w sekcji domagał się adwokata rodziny Walentynowiczów.
25 września 2012 r. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie oświadczyła, że ciała zostały zamienione. W trakcie badania ciała w Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu, które wówczas zidentyfikowano jako ciało Anny Walentynowicz, znaleziono cztery metalowe elementy o wymiarach od 0,2 do 1,2 cm. W opinii śledczych były to prawdopodobnie nity z poszycia samolotu. Stwierdzono również, że w Moskwie doszło do profanacji ciała. Chodzi m.in. o zniszczenie czaszki ofiary katastrofy już po przeprowadzeniu identyfikacji ciała w rosyjskiej stolicy przez rodzinę zmarłej. Powtórny pogrzeb szczątków wówczas uznanych za ciało legendy Solidarności odbył się na gdańskim cmentarzu Srebrzysko w dniu 28 września 2012 r.
Anna Walentynowicz. Skandal z identyfikacją Nie wiadomo czy w rodzinnym grobie pochowana jest Anna Walentynowicz. - Dostaliśmy ekspertyzy sporządzone w Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Po zapoznaniu się z nimi z ubolewaniem stwierdziliśmy, że nie rozwiały one naszych wątpliwości. Więcej nie mogę powiedzieć, ponieważ podjęliśmy kroki prawne - mówi nam Piotr Walentynowicz, wnuk Anny Walentynowicz, legendy Solidarności. Jak ustaliła niezalezna.pl wątpliwości dotyczą tożsamości osoby pochowanej w grobie w Gdańsku 28 września 2012 roku, po wcześniejszej ekshumacji. Według naszych rozmówców nie jest wykluczone, że dokumentacja zawiera nieprawdziwe dane dotyczące badań genetycznych. Pełnomocnik rodziny mec. Stefan Hambura podkreśla, że cała sprawa jest wielką traumą dla rodziny Anny Walentynowicz. - Nie zapoznałem się jeszcze z tymi dokumentami. Jeżeli się to okaże prawdą to wówczas będziemy w jak najszybszym trybie wyjaśniać ten skandal. Już teraz apeluje do Naczelnej Prokuratury Wojskowej by w szybkim trybie zebrała i przygotowała dla nas wszystkie dokumenty. Tym bardziej, że w niedopuszczalny sposób, naruszający godność osoby zmarłej oraz jej rodziny prokuratura opublikowała na swoich stronach internetowych wyniki badań sekcji zwłok osoby uznanej według śledczych za Anna Walentynowicz - mówi Hambura. Więcej w jutrzejszej "Gazecie Polskiej Codziennie" Dk
Lasek znów się ośmiesza: robiliśmy zdjęcia w Smoleńsku, ale w raporcie zamieściliśmy inne "Może budzić wątpliwości, czy komisja była na miejscu wypadku i czy zrobiła zdjęcia, o których mówi, jeśli zamieściła inne. Ja mogę tylko w stu procentach potwierdzić, że owszem zrobiła takie zdjęcia" - powiedział dziś dr Maciej Lasek, szef PKBWL, w TOK FM. Niemal dwa lata po opublikowaniu raportu Millera takie zapewnienia są jednak zupełnie niewiarygodne. Jak tłumaczył Lasek, "komisje mają prawo i obowiązek korzystania ze wszystkich możliwych materiałów". Zdaniem szefa PKBWL przepisy prawne nie pozwalały na upublicznienie wszystkich materiałów zgromadzonych przez komisję. "W zakresie takim, o którym zdecydował premier, materiał został upubliczniony i nic więcej, wszystko poszło do archiwum" - powiedział w TOK FM Lasek. Czyżby to więc Donald Tusk zdecydował o tym, że w raporcie Millera znalazły się przede wszystkim zdjęcia rosyjskiego blogera Siergieja Amielina? Przypomnijmy: większość zdjęć drzewostanu, mających udowadniać tezę o uderzeniu Tu-154 w brzozę, utracie skrzydła i przechyleniu się maszyny o 150 st., jest autorstwa Siergieja Amielina – rosyjskiego autora serii artykułów o katastrofie, publikowanych na smoleńskim forum internetowym, oraz książki „Ostatni lot. Spojrzenie z Rosji”. Fotografie Rosjanina zostały wykonane przez Amielina 13 kwietnia 2010 r., a więc dopiero trzy dni po katastrofie. Komisja Millera skopiowała je po prostu z internetu, nie pytając nawet o zgodę ich autora.
Kim jest Amielin? Rosjanin zasłynął publikowanymi w internecie zdjęciami ze Smoleńska i wykonywanymi na ich podstawie analizami, ukazującymi rzekomą trajektorię Tu-154. We wspominanej już książce pt. „Ostatni lot...” omówił szeroko tylko te hipotezy, które są wygodne dla Rosjan. O pracy kontrolerów Amielin napisał np.: „Chcę tu mocno podkreślić, że działania kontrolerów nie spowodowały katastrofy!”. W „dziele” Amielina znalazły się też fragmenty broniące honoru putinowskiej Rosji: „Wielu Polaków postrzega Rosję jako »imperium zła«, w którym o wszystkim decyduje wszechpotężne KGB. A przecież rzeczywistość od dawna jest inna i najlepszym tego dowodem jest stosunek większości społeczeństwa rosyjskiego i najwyższego kierownictwa dzisiejszej Rosji do sprawy katyńskiej”. Autor wyraził też zaufanie do Tatiany Anodiny: „Uważam [...], że strona techniczna sprawy zostanie zbadana bardzo rzetelnie. Do tej pory nie było podstaw, by zarzucać MAK stronniczość”. A tak skomentował wykorzystanie przez komisję Millera zdjęć Amielina dr inż. Bogdan Gajewski, specjalista od badania wypadków lotniczych, starszy inżynier w kanadyjskiej agencji rządowej National Aircraft Certification:
Badam wypadki lotnicze od 1989 r. i nie spotkałem się jeszcze z sytuacją, w której większość zdjęć w oficjalnym raporcie wykonana została przez osobę, która nie jest ekspertem lotniczym. A przecież zdjęcia rosyjskiego blogera wykorzystane w raporcie Millera potraktowane zostały jako jeden z najważniejszych dowodów na oficjalną wersję katastrofy. Nikt nie sprawdzał, kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach zostały wykonane. Po prostu skopiowano je z internetu. Jest to sytuacja niedopuszczalna. Dodam, że w swojej karierze zawodowej spotkałem się tylko raz z podobnym przypadkiem, gdy wykonałem – w zastępstwie fotografa z komisji badania wypadków – zdjęcia elementów wraku przywiezionych do hangaru. Był to dzień, w którym ustalono przyczynę incydentu, wszyscy byli podekscytowani i fotograf po prostu zapomniał o wykonaniu swoich obowiązków. Ale zanim moje zdjęcia zostały dopuszczone przez komisję (nie byłem jej członkiem), odbyła się na ten temat debata, a pozytywną decyzję podjęto tylko dlatego, że jestem ekspertem lotniczym i byłem tam jako przedstawiciel Ministerstwa Transportu. Trzymano się po prostu procedur, które zupełnie zlekceważono w przypadku katastrofy smoleńskiej. Wg
Prof. Rybiński: Przekraczamy granice absurdu Rozmowa z ekonomistą prof. Krzysztofem Rybińskim.
Stefczyk.info: Ministerstwo Finansów zmienia prognozy dotyczące wzrostu PKB w tym roku. Obecnie skłania się ku twierdzeniu, że w tym roku wzrost będzie na poziomie około 1,5 proc. Jak Pan ocenia tę zmianę? Prof. Krzysztof Rybiński: Dane, które mamy do tej pory, wskazują, że sytuacja może być znacznie gorsza nawet niż te nowe zrewidowane prognozy ministerstwa. Bowiem takie same prognozy znajdują się w projekcji NBP. A my już wiemy, że założenia do tej projekcji nie realizują się. Sytuacja jest gorsza. Również obserwacja procesów gospodarczych w Polsce, pogarszających się nastrojów, danych z ostatnich miesięcy - w tym dane dot. finansów publicznych, pokazują, że jednym z bardzo realnych scenariuszy jest stagnacja czy wręcz recesja w Polsce. Wzrost będzie na pewno bliższy 0 niż 1,5 procent, a przy znaczącym się pogłębieniu w strefie euro, bez odbicia w drugiej połowie roku, zapewne możemy mieć bardzo niski wzrost, czy wręcz recesję przez cały rok. Wydaje się więc, że obecne prognozy również są zbyt optymistyczny.
Dziwi to pana? To dziwić nie powinno. Instytucje rządowe nie tylko w Polsce, ale również w innych krajach, a także np. Komisja Europejska, na ogół pokazują dane bardziej optymistyczne niż rzeczywistość. Przykładów takiego działania jest wiele. Rządy w wielu krajach, z różnych powodów, podają dane bardziej optymistyczne niż rzeczywistość.
Dane sprzed kilku dni mówią o wysokim bezrobociu. Ten wskaźnik będzie rósł w tym roku? Sądzę, że będziemy widzieć dwa trendy. Jeden to będzie widoczny wzrost realnego bezrobocia. Liczba osób bez pracy będzie większa, ponieważ miejsc pracy przy braku wzrostu gospodarczego będzie mniej. Jednak z drugiej strony sądzę, że nałoży się na to drugi trend. Obecnie trwają prace nad zmianą definicji bezrobotnego. Może się więc pojawić nowa kategoria, co sprawi, że wzrostu bezrobocia nie będziemy widzieć. Część bezrobotnych bowiem wypadnie ze statystyki i będzie stanowić grupę nieaktywnych zawodowo. I znów to nie powinno dziwić, że rząd zmienia regulacje, by poprawiać statystyki. To się dzieje również w innych krajach. To się zawsze motywuje w racjonalny sposób, ale zawsze chodzi o to samo - by rząd mógł pokazać lepsze statystyki. Jak ostatecznie będą wyglądać statystyki pod koniec roku, trudno powiedzieć. Jednak wiem, że bezrobocie liczone według dzisiejszych zasad pod koniec roku będzie wyższe. Sądzę, że przekroczy 15 procent.
Media donoszą od dawna, że administracja puchnie, że urzędnicy zarabiają coraz więcej, że rosną koszty państwa. Jak to oceniać? W mojej ocenie powoli przekraczamy granice absurdu. Dlatego, że w całej Europie sytuacja jest bardzo groźna. Nie można wykluczyć, że to, co się stało na Cyprze, stanie się również w innych krajach. Hiszpania jest kolejnym kandydatem na bankruta. To może być cios dla wielu krajów Europy. W takiej sytuacji nie można postępować nierozważnie. Dalsze zatrudnianie urzędników, podwyższanie pensji, powoduje, że słabnąca gospodarka zaczyna się uginać coraz niżej pod ciężarem niewydolnego i coraz kosztowniejszego państwa. W Polsce od kilku lat powinno być wdrożone działanie oszczędnościowe, które powodują, że ogranicza się liczbę zadań administracji, ogranicza się zatrudnienie w administracji oraz koszty jej funkcjonowania. A w chwili obecnej w Polsce średnie wynagrodzenie w administracji publicznej jest wyższe niż w sektorze przedsiębiorstw. Administracja puchnie i w końcu przygniecie gospodarkę. To może przedłużyć okres stagnacji czy recesji. W konsekwencji kryzys może się przedłużyć, a bezrobocie będzie rosło nie tylko w tym roku, ale również w przyszłym. Rozmawiał TK
Najnowszy humbug Tuska Premier Donald Tusk powołał specjalny zespół ekspertów, pod przewodnictwem Macieja Laska, w celu tłumaczenia społeczeństwu, na czym polegają przekłamania specjalistów pracujących na rzecz sejmowego zespołu Antoniego Macierewicza. Stąd bowiem wychodzą „kłamstwa i bzdury nacechowane polityczną niechęcią”, uważa premier i oddaje do pomocy zespołowi Macieja Laska Centrum Informacyjne Rządu. Pomysł z „Zespołem Laska” to najwyraźniej efekt nacisków środowiska „Gazety Wyborczej” zaniepokojonej rosnącym brakiem zaufania do ustaleń oficjalnego śledztwa komisji Jerzego Millera. Zwolennicy „sekty smoleńskiej”, czyli ci, dla których przyczyny tragedii smoleńskiej były od samego początku „banalnie proste”, poczuli się nagle pozostawieni sami sobie, a sporo już zainwestowali we własne kłamstwa, w dodatku zwolenników wersji zamachu przybywa. Trzeba więc zatrzymać tę tendencję, grać na czas i systematycznie kompromitować własnymi „autorytetami” ustalenia zespołu Antoniego Macierewicza, który z dnia na dzień przybliża nas do prawdy o 10 kwietnia 2010 roku. Dlatego walka o wiarygodność ustaleń komisji Millera przybiera nową, instytucjonalną formę, w postaci „Zespołu Laska”, podobnie jak rada przy premierze do „walki z mową nienawiści”. Najlepiej wyłożył to w telewizji publicznej prof. Ireneusz Krzemiński, który przestał być naukowcem dawno temu, gdy stał się rządowym propagandzistą. Można to ująć w skrócie tak: podważasz ustalenia komisji Millera, to podważasz konstytucyjne władze własnego państwa, jesteś zwolennikiem zamachu, jaki został dokonany w Smoleńsku, wierzysz ekspertom zespołu Antoniego Macierewicza, to podpalasz własny kraj itd. Ale stara metoda eskalowania strachu, którą tak perfekcyjnie opanował gen. Wojciech Jaruzelski, strasząc nas w 1980 roku sowiecką interwencją, nie wydaje się dziś skutecznym sposobem na zatrzymanie tego, co nieuchronne, czyli coraz silniejszej presji społeczeństwa w celu pełnego wyjaśnienia okoliczności katastrofy smoleńskiej. Dowiodły tego bardzo liczne uroczystości w trzecią rocznicę tragedii smoleńskiej. Polacy zdają sobie sprawę, że gra toczy się dziś o największą stawkę, o suwerenność własnego kraju. Uważam, że powołanie „Zespołu Laska” jest dobrą decyzją, szkoda tylko, że za nasze pieniądze. Chyba że rządowi eksperci będą pracowali jak eksperci Macierewicza, czyli społecznie. Decyzja ta przyspieszy pełną kompromitację obecnej władzy. Komisja nie będzie w stanie „tłumaczyć” spraw, które dla rządu Tuska stanowią najbardziej skrywaną tajemnicę. Komisja nie będzie w stanie ujawnić wielu wciąż tajnych ustaleń prokuratury. Nie sądzę też, aby w komisji tej, poza Maciejem Laskiem, który będzie bronił samego siebie, jako że pracował w komisji Millera, znalazła się odpowiednia liczba kompetentnych ludzi chcących postawić na szali swoją osobistą i zawodową reputację. Po trzech latach lista „ekspertów” wykorzystywanych w mediach do obrony oficjalnych ustaleń komisji Millera i komisji Anodiny pozostaje ta sama. Są na niej skompromitowani dziennikarze, najczęściej powiązani z dawnymi strukturami wojskowymi PRL-u, byli wojskowi i zawodowi propagandziści. Brakuje prawdziwych naukowców, a już szczególnie tych o światowej renomie. Brakuje ludzi wolnych i odważnych o niezależnych poglądach. Nie sądzę, że uda się takich namówić do współpracy z „Zespołem Laska” w celu „tłumaczenia” „oszustw i kłamstw” zespołu Antoniego Macierewicza. Zostać dziś propagandzistą Tuska to niezbyt kusząca perspektywa. Po trzech latach od katastrofy lista ewidentnych kłamstw, błędów, zaniechań, matactw po stronie władzy odpowiedzialnej za śledztwo pozwala je nazwać kompletną fikcją. Taką komisję mogliby wesprzeć tylko eksperci od wypadków lotniczych… z Rosji, tylko że oni już się wypowiedzieli. Nikt poważny nie zdecyduje się uczestniczyć w tym najnowszym propagandowym humbugu Donalda Tuska, jakim jest „Zespół Laska”. Wojciech Reszczyński
Radosne „ćwierkanie” Rostowskiego
1. Co klika tygodni pojawia się wpis ministra Rostowskiego na Twitterze informujący, że po raz kolejny spadła rentowność polskich obligacji. Wpis sprzed 2 dni był szczególnie radosny, bo rentowność 2-letnich obligacji spadła poniżej 3% (wyniosła 2,97%), a rentowność tych 10 letnich, spadła poniżej 4% (wyniosła 3,52%). Oczywiście minister bez skrępowania sugeruje, że to wynik prowadzenia przez niego odpowiedzialnej polityki w zakresie finansów publicznych i puentuje, że to „kubeł zimnej wody, wylany na głowy krytykującej go opozycji”. Ponieważ często piszę na temat polityki finansowej Rostowskiego, poczułem się oblany tą zimną wodą i ze schłodzoną w ten sposób głową z całą odpowiedzialnością oświadczam, że się cieszę z obniżenia rentowności naszych obligacji i mam nadzieję, że utrzyma się ono przez jakiś czas na tym obniżonym poziomie.W ten sposób bowiem jest poważna szansa na to, że wystarczy 43 mld zł zaplanowane w tegorocznym budżecie na obsługę naszego długu publicznego i nie trzeba będzie zabierać na ten cel pieniędzy z innych działów.
2.Niestety poważnie się obawiam, że to radosne „ćwierkanie” Rostowskiego i przy okazji moje zadowolenie, będą trwały raczej krócej niż dłużej. Spadek rentowności naszych obligacji nie jest bowiem niczym wyjątkowym, spada bowiem oprocentowanie tych papierów w odniesieniu do większości krajów pożyczających na międzynarodowym rynku, za wyjątkiem tych, które korzystają z pomocy międzynarodowej. Banki centralne, w tym szczególnie tych krajów, które mają duży wpływ na międzynarodowe finanse od dłuższego czasu pompują do swoich gospodarek dodatkowe miliardy, a jedynym ograniczeniem jest nie wywołanie nadmiernej inflacji. Tak zdefiniował swoje działania przed tygodniem bank centralny Japonii. Poinformował on publicznie, że będzie on dodrukowywał jeny do momentu kiedy inflacja liczona w ujęciu rok do roku, nie przekroczy 2%. Amerykańska Rezerwa Federalna z kolei poinformowała, że będzie udzielała bankom komercyjnym pożyczek oprocentowanych w przedziale 0-1%, których wartość miesięcznie będzie wynosiła 85 mld USD, dopóki wyraźnie nie poprawi się sytuacja na tamtejszym rynku pracy. Także Europejski Bank Centralny nie zasypia gruszek w popiele. Wprowadził do systemu bankowego krajów strefy euro około 1 bln euro, udzielając na taką kwotę nisko oprocentowanych pożyczek bankom komercyjnym. Skupił także na rynku wtórnym obligacje hiszpańskie i włoskie, a wcześniej także greckie, portugalskie i irlandzkie na kwotę około 0, 5 bln euro.
3. To właśnie ta polityka największych banków centralnych ratujących gospodarki przed recesją spowodowała, że na rynkach finansowych krążą ogromne pieniądze i szukają miejsc, gdzie można by łatwo zarobić.Przy czym teraz inwestuje się głównie w tej instrumenty finansowe, które cechuje większa pewność odzyskania zainwestowanych środków, a taki charakter mają obligacje czy bony skarbowe, choć pewność inwestycji w te papiery nadwyrężył w ostatnich latach przypadek Grecji.Dlatego takim dużym zainteresowaniem cieszą się obligacje krajów UE spoza strefy euro, bo rentowność tych papierów pozwala naprawdę na wysokie zarobki, a i ryzyko nie jest przynajmniej takich inwestycji nie jest zbyt duże.
4. Tyle tylko, że w przypadku naszego kraju taki napływ zagranicznych pieniędzy powoduje, że już ponad 50% naszego długu publicznego czyli ponad 450 mld zł, jest w rękach inwestorów zagranicznych, a ponad 1/3 tego długu, to zadłużenie w walutach innych niż polski złoty. Dlatego jakakolwiek głębsza dewaluacja złotego albo też panika na rynkach finansowych, może doprowadzić do sytuacji, w której nie tylko gwałtownie wzrośnie rentowność naszych obligacji ze względu na ich masową wyprzedaż przez inwestorów zagranicznych, a dług przekroczy konstytucyjną wartość 60% PKB. Dlatego też radosne „ćwierkanie” ministra Rostowskiego na Twitterze, że te spadające rentowności naszych obligacji to jego zasługa, jest nie tylko nieprawdziwe ale i wręcz w dramatycznej sytuacji naszych finansów publicznych (gdy mamy zamiecione pod dywan przynajmniej przynajmniej 3-4% PKB zobowiązań, a więc całość długu publicznego jest bliska 60% PKB), zwyczajnie nieodpowiedzialne. Kuźmiuk
Sekta antysmoleńska Kilka lat temu w środowisku dziennikarskim krążyła anegdota: Agora, wydawca „Gazety Wyborczej”, przed wejściem na giełdę zwróciła się o audyt do renomowanej kancelarii w Stanach Zjednoczonych, wysyłając jej informacje na temat koncernu oraz profilu „Gazety Wyborczej”. Odpowiedź kancelarii była krótka: Nie zajmiemy się państwa firmą. Przykro nam, ale sekt nie obsługujemy. Ile prawdy jest w tej historii – nie wiadomo. Ale biorąc pod uwagę to, jak „GW” i związane z nią media zachowują się w sprawie katastrofy smoleńskiej, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z sektą, która wbrew faktom chce kreować rzeczywistość.
Ściek z Czerskiej Przed trzecią rocznicą tragedii narodowej, jaką była katastrofa 10 kwietnia 2010 r., antysmoleńska sekta przypuściła frontalny atak. Gdy skończyły się argumenty, zaczęły się inwektywy. Wystarczy przeczytać kilka felietonów z ostatnich dni głównych propagandystów „GW”, by się przekonać, jak gazeta, mająca na sztandarach hasło „tolerancja”, traktuje tych, którzy ośmielili się myśleć inaczej i mają własne zdanie. Publicyści z Czerskiej chcą stworzyć swoiste getto, gdzie najchętniej zamknęliby wszystkich, którzy chcą się dowiedzieć tego, co rzeczywiście stało się trzy lata temu w drodze do Katynia. Ci, którzy walczą z kłamstwem smoleńskim, mają być napiętnowani, wyśmiani i wyszydzeni. Mam jednak przykrą wiadomość dla spadkobierców idei i metod Komunistycznej Partii Polski: tak jak nie udało się wam zakłamać i zohydzić Żołnierzy Wyklętych, tak nie uda się pogrzebać prawdy o Smoleńsku. Teraz, po trzech latach, stało się jasne, że jest to po prostu już niemożliwe. Frontalny atak na wyprodukowany przez „Gazetę Polską” film „Anatomia upadku” oraz na jego autorkę Anitę Gargas odkrywa słabość propagandystów z Czerskiej. Najbardziej aktywna w tej materii Agnieszka Kublik jest banalnie przewidywalna. Wiadomo, że będzie do końca walczyć, by TVP nie wyemitowała „Anatomii upadku”, posługując się przy tym zgranymi „autorytetami” oraz językiem znanym z „Żołnierza Wolności” z czasów PRL-u. Nie jest to zaskoczeniem – wystarczy przeczytać jej wywiad z komunistycznym dyktatorem Czesławem Kiszczakiem. Metody, po jakie sięgają wyznawcy antysmoleńskiej sekty, są na poziomie kloaki. Bo czymże jest wywiad Kublik z „artystami”, którzy kpią ze śmierci 96 osób? Nie ma znaczenia, że jest to uderzenie w podstawowe wartości – liczy się efekt buta, kopa, poniżenia przeciwnika. Za wszelką cenę. Ale coraz bardziej widać śmieszność i bezradność wyznawców smoleńskiego kłamstwa z Czerskiej. I manipulacje – bo jak inaczej nazwać przedstawianie „oburzonego” profesora Żylicza krytykującego „Anatomię upadku”, nie podając informacji, że był on członkiem skompromitowanej komisji Jerzego Millera? Komisji, która miała wyjaśnić przyczyny katastrofy, a zafundowała nam zestaw smoleńskich kłamstw.
Tusk na baczność Pohukiwania propagandystów przybierają na sile, im bliżej do trzeciej rocznicy katastrofy. Redaktor Maciej Stasiński rano nawołuje do wsparcia przez rząd nieistniejącego zespołu Macieja Laska, członka zespołu Millera, a po południu TVN24 wypuszcza „niusa”, że oto rząd wesprze finansowo zespół Laska. Na jakiej podstawie prawnej? Nie wiadomo. Premier polskiego rządu deklaruje wsparcie dla zespołu, który „ma wyjaśnić Polakom materiały o Smoleńsku”. To pokazuje, w jaki sposób Donald Tusk traktuje naród i jak w lot rozumie polecenia płynące z Czerskiej. Naród to nierozumna masa, która sama nie jest w stanie nic pojąć i trzeba jej „tłumaczyć”, a na apele z „GW” trzeba zareagować, bo przecież życzliwość gazety Adama Michnika na pstrym koniu jeździ. Furda z tym, że coraz więcej osób dopuszcza możliwość, iż w Smoleńsku mogło dojść do zamachu. Nie jest ważne, że setki tysięcy Polaków każdego 10. dnia miesiąca czczą pamięć tych, którzy zginęli w Smoleńsku. Najważniejsze dla Donalda Tuska jest spełnienie woli wyznawców sekty antysmoleńskiej. Czy kiedykolwiek TVN, „Gazeta Wyborcza”, przedstawiciele polskiego rządu z premierem na czele przeprosili za smoleńskie kłamstwa? Gdzie jest chociażby cień skruchy za „pijanego generała Błasika w kokpicie”, „Jak nie wyląduję, to mnie zabije” i temu podobne bzdury? Gdzie jest obiecana interwencja premiera Donalda Tuska i ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego w organizacjach międzynarodowych, które sprostowałyby kłamstwa z raportu MAK Tatiany Anodiny? Już dziś wiadomo, że takiej interwencji nie będzie. Zamiast tego mamy rejteradę premiera Tuska do Nigerii i bajdurzenie ministra spraw zagranicznych o gruszkach na wierzbie, czyli o możliwościach objęcia jakichś stanowisk w UE przez Tuska et consortes.
Porażka Michnika Wyznawcy antysmoleńskiej sekty przez ostatnie trzy lata gorliwie zajmowali się kreowaniem wyimaginowanych przyczyn katastrofy. Nie sposób zapomnieć o skandalicznym wywiadzie Bronisława Komorowskiego dla TVP w 2011 r., kiedy kilka dni przed publikacją przez Rosjan kłamliwego raportu MAK wspomógł „ekspertów” Kremla, twierdząc: „W katastrofie smoleńskiej najważniejsze było to, że podjęto próbę lądowania w warunkach klimatycznych braku widoczności, w których absolutnie ta próba lądowania nie powinna mieć miejsca. Niestety, w moim przekonaniu sprawa jest w sposób arcybolesny prosta”. Mimo tych zabiegów i „tłumaczenia” Polakom, co się stało w Smoleńsku, tylko 24 proc. naszych obywateli (sondaż z lutego SMG/KRC dla RMF) uważa, że sprawa katastrofy smoleńskiej została już wyjaśniona, a 36 proc. dopuszcza możliwość zamachu (sondaż SMG/KRC dla TVN24 z października ubiegłego roku). Z kolei sondaż CBOS z marca tego roku pokazuje, że z każdym miesiącem w Polsce przybywa osób, które uważają, że prezydencki TU-154 rozbił się w Smoleńsku w wyniku zamachu, ubywa natomiast osób, które wykluczają tę możliwość – rok wcześniej możliwość zamachu dopuszczało 18 proc. badanych (sondaż TNS dla „GW”), natomiast w 2011 r. taką możliwość dopuszczało 8 proc. respondentów (sondaż TNS dla „Polityki” ). Dlatego panika, która zapanowała na Czerskiej, staje się coraz bardziej zrozumiała. Wyznawcy antysmoleńskiej sekty i smoleńskiego kłamstwa już wiedzą, że odnieśli propagandową klęskę. Na nic się zdały wywody Janiny Paradowskiej, Wojciecha Maziarskiego, Agnieszki Kublik, Piotra Stasińskiego itd. By pojąć rozmiar tej klęski, wystarczy obejrzeć relację z otwartej dla publiczności debaty na temat katastrofy, która się odbyła w siedzibie „Gazety Wyborczej” przy ul. Czerskiej w lutym tego roku. W charakterze eksperta wystąpił m.in Maciej Lasek, udział wzięło też kilku ekspertów z komisji Millera. W trakcie zadawania pytań przez publiczność widać było bezradność ekspertów, panikę prowadzącej Agnieszki Kublik i wściekłość Adama Michnika, który chyba jako pierwszy zrozumiał, że właśnie uczestniczy w totalnej porażce. Bo gdy doszło do dyskusji na argumenty, okazało się, że eksperci komisji Millera ich nie mają. Co więc teraz mają tłumaczyć Polakom (jak zapowiedział premier Tusk)? Czy wiedza Macieja Laska uległa jakiejś zmianie od czasu debaty na Czerskiej? Strona rządowa nie ma przecież żadnych nowych badań ani ustaleń. Właśnie dowiedzieliśmy się, że za publiczne pieniądze powstanie komisja do spraw propagandy. Jeżeli będzie ona działała tak jak wcześniej komisja Millera (a wszystko na to wskazuje), to z góry wiadomo, że zajmie się propagowaniem rosyjskiej wersji katastrofy. A w nią wierzą już tylko wyznawcy antysmoleńskiej sekty. Dorota Kania
O co walczymy, za co zginiemy? Żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to partia w początkach stanu wojennego zdobyła się na los ultimos podrigos, ogłaszając niezwykle bojowy manifest - „o co walczymy”. Że niby pod przewodnictwem generała-premiera Wojciecha Jaruzelskiego realizuje linię „porozumienia i walki” to znaczy - porozumienia z konfidentami i walki ze wszystkimi pozostałymi. I tak już zostało - czego ślady mamy co i rusz. Ostatnio na przykład konserwatyści na gwałt odkurzają postać generała Karola Świerczewskiego „Waltera” - tego samego, którego za idola obrał sobie Jacek Kuroń, tworząc z młodzieży żydowskiej i zaprzyjaźnionej tzw. drużyny walterowskie, gdzie miały wykuwać się młode kadry przyszłego związku kombatantów. Jeszcze raz potwierdza się stara prawda, że les extremes se touchent, co się wykłada, że przeciwieństwa się stykają i jeszcze trochę wysiłku, a konserwatyści wylądują w ramionach „lewicy laickiej”. Przewidziała to jeszcze przed wojną Mira Zimińska, śpiewając w kabaretach „je me sens dans tes bras si petite, si petite aupres de toi” - oczywiście mając na myśli konserwatystów - bo kogóż by innego? Tedy w czynie społecznym podsuwam konserwatystom pomysł na pieśń kultową, którą będą mogli śpiewać nie tylko przy walterowskich ogniskach, ale nawet przy szabasowych świecach: „Ziemia spadła na ciało, zapłakała jak senny las, ale serce zostało na przedmieściach hiszpańskich miast. Ale serce szło z wojskiem przez obszary Republik Rad, do wolności przez Polskę, a do Polski przez cały świat. (...) Gdzie za wolność narodu polski żołnierz umierał, tam zostawał strzęp serca generała Waltera.” - i tak dalej. Więc kiedy partia w początkach stanu wojennego, w ramach los ultimos podrigos zdobyła się na ten niezwykle bojowy manifest, zaraz grono prześmiewców dorobiło mu inny tytuł: „ O co walczymy, za co zginiemy”. Kiedy konserwatyści odkurzają jasnych idoli („ach w kogóż nieszczęsny ma wpatrzyć się naród, by szukać jasnego idola, w którego umyśle zbawienia tkwi zaród? To jasne, że w pana Karola!” - proroczo pisał w wierszu „Pan Karol i Kostuś” dedykowanym Stefanowi Niesiołowskiemu Janusz Szpotański, mając na myśli generała Karola Świerczewskiego - więc kiedy konserwatyści - i tak dalej - rząd pana premiera Tuska przygotowuje się do ostatecznego zwycięstwa nad znienawidzonym Antonim Macierewiczem, który za nic sobie mając solenne ustalenia MAK pod światłym przewodnictwem generaliny Tatiany Anodiny, ani naśladowania godne posłuszeństwo komisji pana ministra Jerzego Millera, która wspomniane solenne ustalenia powtórzyła swoimi słowami - jak gdyby nigdy nic, nie tylko sączy jady zwątpienia do duszy naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, ale w dodatku przyprawia dygnitarzy o dygoty zapowiedziami puszczenia jakichści ruskich filmów, których jeszcze świat nie widział. Ano cóż; skoro ruscy szachiści na podstawie konwencji chicagowskiej położyli rękę na dowodach rzeczowych, to cóż to dla nich za problem sprokurować jeden czy drugi film? Niech no tylko taki dajmy na to, pan minister Sikorski w jakiejś kwestii im podskoczy, to oni zaraz mu na odlew filmem, po którym trudno będzie się pozbierać. Żeby to chociaż było wiadomo z której strony wyjdzie zdradziecki cios, to można by zawczasu taki atak uprzedzić i zlecić „Stokrotce”, czy jakiemuś innemu funkcjonariuszowi przesłuchać delegację autorytetów moralnych, które pójdą w zaparte na każdy zadany temat - ale tego właśnie nie wiadomo. To znaczy - kto nie wie, ten nie wie, podczas gdy złowrogi Antoni Macierewicz tylko zagadkowo uśmiecha się spod wąsów, niczym jakiś Mefisto Kowalski. Najgorsze, że i lud, który początkowo uwierzył premieru Tusku, że „błąd pilota” i w ogóle - z czasem zaczął nabierać coraz większej nieufności, to znaczy - dawać posłuch złowrogiemu Macierewiczowi! Tedy periculum in mora - więc premier Tusk zapowiedział „wsparcie finansowe” panu pułkownikowi Maciejowi Laskowi i innym ekspertom „komisji Millera”, licząc na to, że jak sypnie złotem, to eksperci zaraz jedną po drugiej, poobalają „smoleńskie bzdury”. Ano, niby od dawna wiadomo, że nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem, ale z drugiej strony wiadomo też, że na tym świecie pełnym złości ludzie chętnie biorą pieniądze, ale gdy przychodzi do dawania odporu, to chowają dudy w miech, udając, że zabrakło im języka w gębie. Najwyraźniej i premier Tusk z tej zgryzoty zapomniał, że prawda broni się sama, a wszelkie próby korumpowania prawdziejów raczej wzbudzają nieufność. Ale cóż; trzeba próbować; podobnie jak arcykapłani w Jerozolimie tamtym żołnierzom, pan premier Tusk da panu pułkownikowi Maciejowi Laskowi „sporo pieniędzy” i powie: „rozpowiadajcie tak”. Ach, już nie mogę doczekać się momentu, kiedy pan pułkownik Lasek zacznie „rozpowiadać” zgodnie z obstalunkiem! Podczas gdy w naszym nieszczęśliwym kraju trwają takie podchody, świat wstrzymuje oddech na widok pogróżek miotanych przez północnokoreańskiego, dobrze odżywionego tyrana pod adresem Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Nawiasem mówiąc, tyran zauważył, że broń jądrowa jest „podstawą dobrobytu” - co trochę wywraca do góry nogami podstawy marksizmu-leninizmu, według którego podstawą dobrobytu jest społeczna własność środków produkcji. Ale teraz widać taka jest mądrość etapu, więc nie czas na ideologiczne spory, zwłaszcza w sytuacji, gdy świat wstrzymuje oddech. Zresztą coś musi być na rzeczy, bo poza Indiami i Pakistanem, żeby już o Korei nie wspomnieć, broń jądrową mają kraje uchodzące za zamożne oazy dobrobytu - czy jednak tyran nie myli aby skutku z przyczyną? Jak dożyjemy, to może nawet i tego się dowiemy, a tymczasem, dzięki Hilarzycy Clintonowej wyjaśniło się, o co będzie się toczyć przyszła wojna, być może nawet jądrowa. Otóż Hilarzyca wyjaśniła, że USA będą do upadłego walczyć o „prawa homoseksualistów”. Najwyraźniej sodomici na tym etapie dziejowym wysunęli się na pierwsze miejsce, nawet przed Żydami - o czym już wcześniej donosiłem. Zatem jeśli nawet zginiemy, to przynajmniej wiadomo za co - za to, by sodomici mogli gzić się w „związkach partnerskich” ile tylko dusza zapragnie. Czyż dla takiego szczytnego celu nie warto poświęcić świata? SM
Z gadzinowego funduszu Dzisiaj przypada trzecia rocznica katastrofy w Smoleńsku. W odróżnieniu od lat poprzednich wygląda na to, ze rząd premiera Tuska, a ściślej - jego dyskretni mocodawcy, postanowili również dyskontować tę katastrofę propagandowo, tyle, że w odwrotnym kierunku. Świadczy o tym obietnica udzielona przez premiera Tuska panu pułkownikowi Laskowi, że da mu „sporo pieniędzy”, aby o smoleńskiej katastrofie „rozpowiadał” według mądrości etapu. Obietnica pieniężna udzielona panu pułkownikowi Laskowi najwyraźniej podziałała mobilizująco na inne autorytety moralne i pacanowskie oraz na „ludzi nauki i kultury”, którzy w tak imponującym liczebnie stadzie wystąpili w obronie „świętości ekspresji”, nawet „wulgarnej”, na jaką pozwoliła sobie pani Ewa Wójciak. Wprawdzie stado wyraźnie tego nie sprecyzowało, ale jest oczywiste, że wspomniana „świętość ekspresji” może być tolerowana na nawet chwalona tylko w przypadku krytyki Kościoła katolickiego i jego przedstawicieli. Jeśli chodzi natomiast na przykład o Żydów, to o żadnej „świętości ekspresji” nie może być mowy. Przekonał się o tym pan profesor Krzysztof Jasiewicz, kiedy tylko opublikował swoją opinię na temat roli Żydów w holokauście. Natychmiast klangor podniosło Centrum imienia Szymona Wiesenthala - ale ono zawsze podnosi klangor, kiedy tylko ktoś nastąpi Żydom na odcisk, więc nie byłoby o czym mówić - ale potępiło go też stowarzyszenie „Otwarta Rzeczpospolita”, a tylko patrzeć, jak na „zawieszenie” i „intelektualne wygnanie” dekretują go w podskokach „ludzie nauki” z Polskiej Akademii Nauk. Tego właśnie zażądało od nich Centrum imienia Szymona Wiesenthala, więc pewnie żaden się nie wyłamie, bo każdemu stanowisko i parę groszy miłe, zwłaszcza w tych ciężkich dla nauki czasach. Można powiedzieć, że pan profesor Jasiewicz i tak ma szczęście, że żyje - chociaż jeszcze politrucy od nauki nie powiedzieli ostatniego słowa. A tymczasem pani Ewa Wójciak została tylko obsztorcowana przez prezydenta Poznania i o ile mi wiadomo, nawet nie utraciła alimentów, jakie pobiera z miejskiej kasy pod pretekstem „tworzenia kultury”. Więc kiedy premier Tusk obiecał panu pułkownikowi Laskowi „sporo pieniędzy” za odpowiednie „rozpowiadanie” o smoleńskiej katastrofie, natychmiast do „propagowania prawdy” włączyła się niezawodna „Gazeta Wyborcza” , która do pieniędzy ma, jak wiadomo, specjalnego nosa. Ale czy tylko dla pułkowników i redaktorów Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne? Jasne, że nie tylko, toteż do wyścigu ruszył pan profesor Ireneusz Krzemiński, co pokazuje, że w polskiej socjologii też mamy kryzys, również finansowy. Ale czy tylko dla pułkowników, redaktorów i socjologów Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne? Jasne, że nie tylko - więc do wyścigu o obiecane „spore pieniądze” stanęły również „człowieki kultury” w osobie pana reżysera Juliusza Machulskiego, który zgłosił gotowość nakręcenia komedii filmowej o smoleńskiej katastrofie i nawet przedstawił najśmieszniejszy moment - że „nabzdyczony prezydent” rozkazuje lądować „na kartoflisku”. Widać na tych przykładach, że nie tylko wojskowi i nie tylko redaktorzy, ale również człowieki nauki, a zwłaszcza socjologowie, no i oczywiście - człowieki kultury za pieniądze gotowe są zrobić wszystko - nawet zatańczyć na rurze. Jest tylko jeden problem - ten mianowicie, że pieniądze zostały przez premiera Tuska dopiero obiecane - a zwłaszcza człowieki kultury powinny pamiętać, ze premier Tusk nie zawsze dotrzymuje obietnic, a już specjalnie - w sprawach pieniężnych. Nietrudno zgadnąć dlaczego. Otóż zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową, pan premier Tusk jest tylko figurantem, który w sprawach ważnych, a zwłaszcza - w sprawach pieniężnych, nie ma nic do gadania. Jak mu nasi okupanci dadzą pieniądze z jakiegoś gadzinowego funduszu, to i on da, ale jak mu nie dadzą, to wygląda na to, że i pan pułkownik Lasek i redaktorzy i człowieki nauki i człowieki kultury będą ujadać to znaczy pardon - oczywiście „rozpowiadać” za darmo. Co za hańba, co za wstyd! SM
Co złego to nie my, czyli błędy komisji Millera okiem Laska. Najgorsze "milczenie i brak przypominania przyczyn po zakończeniu pracy przez komisję" Maciej Lasek w TOK FM wyjaśniał "co poszło źle w wyjaśnianiu przyczyn tragedii smoleńskiej". Jacek Żakowski pytał, a Lasek odpowiadał po swojemu: co złego, to nie my!
Przytaczamy fragmenty rozmowy:
JŻ: Co źle poszło w wyjaśnianiu tragedii smoleńskiej? Maciej Lasek: Wydaje się, że milczenie i brak przypominania przyczyn po zakończeniu pracy przez komisję. Musimy pamiętać, że badanie przyczyn wypadku samolotu, który był samolotem państwowym z natury jest prowadzone - było i jest w innych przypadkach, jako badanie w trybie niejawnym. Z drugiej strony było bardzo duże oczekiwanie - i to jest zrozumiałe - na jakieś informacje, choćby cząstkowe, w trakcie tego badania. Istniała sprzeczność w przepisach prawa, które mówią jak badać katastrofy samolotu wojskowego, a tym czego oczekuje opinia publiczna. To też wcale nie było dziwne, to była katastrofa bezprecedensowa w naszej historii i nie było dobrego rozwiązania według mnie. Dla nas, jako badaczy było bardzo wygodnym być odseparowanym zarówno od świata mediów jak i polityki. Dzięki temu skończyliśmy badanie i przedstawiliśmy raport w najkrótszym możliwym czasie, w jakim można to było zrobić. I jeszcze nie być uwikłanym w jakieś zarzuty, że próbujemy wtłoczyć nasz raport w konflikt polityczny. Przypominam, że trzy miesiące po publikacji naszego raportu miały być wybory. W związku z tym chcieliśmy być jak najdalej od tej daty, a jednocześnie przedstawić raport, który był raportem skończonym w zakesie określenia przyczyn i okoliczności. Lasek już na wstępie ukierunkował rozmowę. Komisja pracowała rzetelnie i to wbrew całemu światu - opinii publicznej, która czekała na wieści o katastrofie narodowej, przepisom, które były złe oraz polityce. Jednak mimo wszystko komisji się udało - raport przedstawiła. I to - co budzi największy śmiech - zupełnie oderwany od świata politycznego oraz zapotrzebowania polityków. Pusty śmiech ogarniał już na początku rozmowy. A dalej było podobnie. Nieugięty redaktor Żakowski znów pytał:
A merytoryczne błędy? Opozycja wyciąga różne słabości, które z nich były nieuniknione pana zdaniem, a które były błędami człowieka rzeczywiście? Trudno mi się w tej chwili odnosić do raportu, którego jestem współautorem, w zakresie błędów. Wydaję mi się, że takimi elementami, które mogą rodzić wątpliwości, to jest ten nieszczęsny pomiar wysokości brzozy, który tak naprawdę nic nie wnosi do badania wypadku, ale stanowi świetne zaczepienie do próby podważania raportu jako całości. Pomimo tego, że od razu zapominamy, dlaczego ten samolot znalazł się tak nisko. Kiedy powinien przelecieć dwadzieścia razy, albo więcej, nad tą brzozą, jeśli wszystko byłoby wykonane zgodnie z procedurami. Druga rzecz, myślę, że niewystarczająco opisywaliśmy różnicę między tym, co to jest śledztwo prokuratury, a co to jest badanie i na jakiej podstawie badanie, badanie wypadku lotniczego jest prowadzone. Myślę, że tutaj jest duży obszar niedopowiedzeń. Komisja bada wypadek, albo komisja prowadzi śledztwo. A przecież śledztwo ma na celu określenie winnych i odpowiedzielnych. A badanie ma przy zebranym materiale dowodowym zaproponować tylko przyczynę i profilaktykę. I nic więcej. W związku z tym ono jest z założenia prowadzone zupełnie inaczej niż śledztwo prokuratury. Dlatego one są rozdzielne, dlatego niemal nie wymieniamy się danymi wrażliwymi, czy zeznaniami, czy ekspertyzami. Ponieważ dla prokuratury nasze materiały nie są przygotowane zgodne z kpk, bo nie mogą być. Naszym celem jest coś innego. No i brak tej informacji, która powinna iść razem z raportem, powoduje niezrozumienie niektórych treści. Natomiast raport być może nie jest dokumentem doskonałym, na pewno nie jest, nie dokumentem superskończonym. Z jednej strony należy się zgodzić z tezami Laska, który przyznaje: "raport być może nie jest dokumentem doskonałym, na pewno nie jest, nie dokumentem superskończonym" oraz, że "trudno mu się w tej chwili odnosić do raportu, którego jest współautorem". Rzeczywiście raport nie jest doskonały, ustalenia nie są doskonałe, a Lasek, jako współautor nie jest w stanie ocenić krytycznie raportu, który tworzył. Zdaje się jednak, że zapomniał powiedzieć o tym premierowi Tuskowi, gdy ten powoływał go na szefa zespołu, który obecnie ma wyjaśniać wątpliwości związane z raportem... Jednak z drugiej wypowiedź Laska znów pokazuje kompromitację tego, czego Lasek zamierza - za osiem tysięcy złotych miesięcznie - bronić. Fakt, że komisja Laska nie umiała zmierzyć nawet brzozy, fakt, że tym się w ogóle nie interesowała nie jest nic nieznaczącym szczegółem, do którego ktoś się przyczepił - jest dowodem skrajnej nierzetelności członków tej komisji, którzy badając przyczyny nie weryfikowali na bieżąco swoich tez. I mówienie, że komisja jest do ustalenia przyczyn, a nie szukania odpowiedzialnych nic tu nie zmieni. Komisja nie była w stanie poradzić sobie ze zmierzeniem brzozy, to jak jej poszło sprawdzanie bardziej skomplikowanej materii związanej z badaniem tragedii? O to jednak Żakowski nie pytał. Podobnie jak nie pytał o to, dlaczego tak wielu rzeczy komisja nie badała - w tym wraku oraz miejsca katastrofy, o czym mówił w maju 2012 roku sam Maciej Lasek.
Żakowski pytał o co innego:
A wady ustaleń. Przy takim dokumencie jest tak, że ze względu na rozległość prac, które prowadzicie, na wielość wątków, które tam się pojawiają, technicznych. A z drugiej strony ze względu na to, że czas jest ograniczony - no błędy są nieuniknione. I wiadomo z doświadczeń innych komisji, badających inne wypadki, że często po latach jeszcze się dochodzi szczegółów - historia francuskiego samolotu, która po latach jeszcze dochodzi szczegółów dobrze to pokazuje. Jakie jeszcze by pan wymienił te słabości wykorzystywane przez opozycję, które pana zdaniem są rzeczywiście błędami pracy komisji? Ograniczony zakres materiału, który podległ upublicznieniu. (...) Przepisy prawa mówiły, że w zakresie takim, w jakim decydował premier, materiał został upubliczniony. I nic więcej, wszystko poszło do archiwum. Natomiast zapytania, wątpliwości, na te zapytania i wątpliwości nie byliśmy w stanie, nie mogliśmy powiedzieć, proszę bardzo zrobiliśmy 1800 zdjęć na miejscu wypadku, dokumentujących poszczególne fazy tej katastrofy i tutaj możecie zobaczyć zdjęcia zrobione przez naszych kolegów. Błędem było, że w raporcie zamieściliśmy zdjęcia nie tylko wykonane przez naszych kolegów, ale również ogólnie dostępne wykonane przez blogerów, czy inne osoby. To nie jest duży błąd, ponieważ komisje mają prawo i obowiązek korzystania ze wszystkich możliwych materiałów, jakie są upublicznione również. Jednak z drugiej strony to może budzić wątpliwości, czy komisja była na miejscu wypadku i czy zrobiła zdjęcia, o których mówi, jeśli zamieściła inne. Ja mogę tylko w stu procentach potwierdzić, że owszem zrobiła takie zdjęcia. Okazuje się, że nie ma co liczyć na refleksję Macieja Laska. Wciągu 15 minut nie był on w stanie przyznać się do jakiegokolwiek poważnego zaniedbania i błędu komisji. I to mimo iż skandalicznych zaniedbań w tej sprawie jest coraz więcej, i są one coraz bardziej oczywiste. Jednak zapewne nie zmieni on swojego nastawienia, jeśli będzie się spotykał jedynie z takimi jak Jacek Żakowski, który przyznaje w rozmowie, że błędy to coś normalnego, opozycja się czepia, a prace komisji Millera można porównać do drobiazgowego śledztwa ws. katastrofy francuskiego samolotu. Zapewne w tym porównaniu chodzi mu o tragedię samolotu, którego najmniejsze szczątki wydobywano z dna oceanu. Rzeczywiście precyzja komisji Millera niemal taka sama! Na koniec miłej rozmowy Żakowski wraz z Laskiem zgodzili się, że najlepszym zabezpieczeniem na przyszłość ewentualnych badań w podobnych sprawach będzie zmiana przepisów, by komisja nie miała już ograniczeń prawnych, o których mówił Lasek. O tym, jak sprawić, by podobne komisje ustalały fakty, a nie przepisywały raport państw obcych mowy nie było... KL zespół wPolityce.pl
Gdzie się podziały 2 sekundy z czarnych skrzynek? Prokuratura prosi Amerykanów o pomoc w rozwikłaniu zagadki Polacy podejrzewają, że nagranie z czarnych skrzynek, po które minister Jerzy Miller (61l.) aż dwa razy jeździł osobiście do Moskwy, mogło zostać zmanipulowane - informuje dziennik "Fakt". Jak podkreśla dziennik w kluczowym dla wyjaśnienia sprawy nagraniu - brakuje dwóch sekund. Sygnały z urządzeń TAWS i FMS zostały zarejestrowane na tzw. polskiej czarnej skrzynce ATM, ale zapis ten - jak informuje dziennik - różni się od zapisu na rosyjskich skrzynkach o ten właśnie czas. Nadzieja prokuratury w Amerykanach, którzy mają satelitarne zapisy trasy tupolewa. Polscy prokuratorzy chcą rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące ostatnich chwil lotu prezydenckiej maszyny. Dlatego - jak pisze "Fakt" - zwrócili się z wnioskiem o pomoc prawną do Amerykanów, którzy są producentami urządzeń systemów TAWS i FMS. To urządzenia, które wydawały pilotom ostrzeżenia: „pull up” (do góry!) i „terrain ahead” ("ziemia przed tobą"), gdy samolot niebezpiecznie blisko zbliżał się do ziemi. Wniosek dotyczy uszczegółowienia wyników badań urządzeń TAWS oraz FMS przeprowadzonych w siedzibie ich producenta w Redmond w USA przy udziale przedstawicieli MAK oraz akredytowanego przy MAK polskiego przedstawiciela. Wystąpiła bowiem konieczność uściślenia i uzupełnienia tych badań o informacje związane ze sposobem działania urządzeń TAWS i FMS – takiej informacji udzielił dziennikowi płk Zbigniew Rzepa z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Według mecenasa Bartosza Kownackiego chodzi o różnice w zapisach pomiędzy czarnymi skrzynkami a urządzeniami TAWS i FMS. Po ogłoszeniu raportu Millera rządowi eksperci bagatelizowali ten problem.Ale manipulacje przy skrzynkach zaczęły się, zanim je w Polsce odczytano. Rosjanie, przekazując nam kopie nagrań, zapomnieli o kilkunastu sekundach. Mówili później, że to taśma się skończyła. Po brakującą część nagrania musiał osobiście lecieć do Moskwy ówczesny minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller - czytamy w "Fakcie". Ansa/Fakt
Lasek znów się ośmiesza: robiliśmy zdjęcia w Smoleńsku, ale w raporcie zamieściliśmy inne "Może budzić wątpliwości, czy komisja była na miejscu wypadku i czy zrobiła zdjęcia, o których mówi, jeśli zamieściła inne. Ja mogę tylko w stu procentach potwierdzić, że owszem zrobiła takie zdjęcia" - powiedział dziś dr Maciej Lasek, szef PKBWL, w TOK FM. Niemal dwa lata po opublikowaniu raportu Millera takie zapewnienia są jednak zupełnie niewiarygodne. Jak tłumaczył Lasek, "komisje mają prawo i obowiązek korzystania ze wszystkich możliwych materiałów". Zdaniem szefa PKBWL przepisy prawne nie pozwalały na upublicznienie wszystkich materiałów zgromadzonych przez komisję. "W zakresie takim, o którym zdecydował premier, materiał został upubliczniony i nic więcej, wszystko poszło do archiwum" - powiedział w TOK FM Lasek. Czyżby to więc Donald Tusk zdecydował o tym, że w raporcie Millera znalazły się przede wszystkim zdjęcia rosyjskiego blogera Siergieja Amielina? Przypomnijmy: większość zdjęć drzewostanu, mających udowadniać tezę o uderzeniu Tu-154 w brzozę, utracie skrzydła i przechyleniu się maszyny o 150 st., jest autorstwa Siergieja Amielina – rosyjskiego autora serii artykułów o katastrofie, publikowanych na smoleńskim forum internetowym, oraz książki „Ostatni lot. Spojrzenie z Rosji”. Fotografie Rosjanina zostały wykonane przez Amielina 13 kwietnia 2010 r., a więc dopiero trzy dni po katastrofie. Komisja Millera skopiowała je po prostu z internetu, nie pytając nawet o zgodę ich autora. Kim jest Amielin? Rosjanin zasłynął publikowanymi w internecie zdjęciami ze Smoleńska i wykonywanymi na ich podstawie analizami, ukazującymi rzekomą trajektorię Tu-154. We wspominanej już książce pt. „Ostatni lot...” omówił szeroko tylko te hipotezy, które są wygodne dla Rosjan. O pracy kontrolerów Amielin napisał np.: „Chcę tu mocno podkreślić, że działania kontrolerów nie spowodowały katastrofy!”.
W „dziele” Amielina znalazły się też fragmenty broniące honoru putinowskiej Rosji: „Wielu Polaków postrzega Rosję jako »imperium zła«, w którym o wszystkim decyduje wszechpotężne KGB. A przecież rzeczywistość od dawna jest inna i najlepszym tego dowodem jest stosunek większości społeczeństwa rosyjskiego i najwyższego kierownictwa dzisiejszej Rosji do sprawy katyńskiej”. Autor wyraził też zaufanie do Tatiany Anodiny: „Uważam [...], że strona techniczna sprawy zostanie zbadana bardzo rzetelnie. Do tej pory nie było podstaw, by zarzucać MAK stronniczość”. A tak skomentował wykorzystanie przez komisję Millera zdjęć Amielina dr inż. Bogdan Gajewski, specjalista od badania wypadków lotniczych, starszy inżynier w kanadyjskiej agencji rządowej National Aircraft Certification:
Badam wypadki lotnicze od 1989 r. i nie spotkałem się jeszcze z sytuacją, w której większość zdjęć w oficjalnym raporcie wykonana została przez osobę, która nie jest ekspertem lotniczym. A przecież zdjęcia rosyjskiego blogera wykorzystane w raporcie Millera potraktowane zostały jako jeden z najważniejszych dowodów na oficjalną wersję katastrofy. Nikt nie sprawdzał, kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach zostały wykonane. Po prostu skopiowano je z internetu. Jest to sytuacja niedopuszczalna. Dodam, że w swojej karierze zawodowej spotkałem się tylko raz z podobnym przypadkiem, gdy wykonałem – w zastępstwie fotografa z komisji badania wypadków – zdjęcia elementów wraku przywiezionych do hangaru. Był to dzień, w którym ustalono przyczynę incydentu, wszyscy byli podekscytowani i fotograf po prostu zapomniał o wykonaniu swoich obowiązków. Ale zanim moje zdjęcia zostały dopuszczone przez komisję (nie byłem jej członkiem), odbyła się na ten temat debata, a pozytywną decyzję podjęto tylko dlatego, że jestem ekspertem lotniczym i byłem tam jako przedstawiciel Ministerstwa Transportu. Trzymano się po prostu procedur, które zupełnie zlekceważono w przypadku katastrofy smoleńskiej. Wg
Lasek na tłustym etacie. 8 tys. zł miesięcznie ma dostać w kancelarii Tuska za „objaśnianie” tragedii smoleńskiej.
Słony cennik propagandy Nie ma to jak krzewić „prawdę” na tłustym etacie. Sztandarowy specjalista rządu od katastrofy smoleńskiej, Maciej Lasek, ma zarabiać miesięcznie 8 tys. zł (brutto) za kierowanie swym osławionym zespołem. Posadkę przy swym boku wymościł mu Donald Tusk. Jak donosi „Nasz Dziennik”, na mocy zarządzenia szefa rządu, Lasek zainstaluje się ze swoją ekipą (oficjalna nazwa: „Zespół do spraw wyjaśniania opinii publicznej treści informacji i materiałów dotyczących przyczyn i okoliczności katastrofy lotniczej z dnia 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem”) w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Ma dostać tam pensję odpowiadającą pięciokrotności płacy minimalnej. Ale nie tylko. Do tego dochodzą diety, zwrot kosztów przejazdów, noclegów na zasadach określonych w przepisach w sprawie należności przysługujących pracownikowi zatrudnionemu w państwowej lub samorządowej jednostce sfery budżetowej – zaznacza „ND”. Lasek będzie miał sekretarza, oraz fundusz na opinie i ekspertyzy. Comiesięczne pensje – od 1600 do 6400 zł brutto – dostaną też członkowie jego zespołu. Wszystko na koszt podatnika. Na tym zapewne lista płac się nie skończy, bo przewodniczący zespołu może zapraszać do udziału w pracach (z głosem doradczym) inne osoby. Na razie ich nazwiska oraz uposażenia nie są znane. Ale Maciej Lasek sygnalizował już, że może być to ponad 20 współpracowników, także wojskowych – zaznacza gazeta. JKUB/ „ND”
Klęska pod Smoleńskiem Katastrofa smoleńska rozpatrywana jest w Polsce głównie w kontekście jej przyczyn. Rzadko, kto zastanawia się nad skutkami tego wydarzenia. Tymczasem jego konsekwencją było załamanie się prestiżu międzynarodowego Polski. Za bezpieczeństwo wizyty prezydenta RP w Smoleńsku odpowiadały służby podległe rządowi. Bez względu jednak na to, która ze struktur państwa polskiego jest bardziej odpowiedzialna za zaniedbania będące przyczyną katastrofy lub ułatwiające zamach oraz w okresie czyich rządów zaniedbania te powstały, dla obserwatorów zagranicznych wniosek jest oczywisty – zawiodło państwo polskie, które nie potrafiło ustrzec prezydenta i elity politycznej od śmierci w katastrofie lotniczej na terytorium obcego państwa. Państwa, którego charakter ustrojowo-cywilizacyjny oraz sprzeczność interesów strategicznych z interesami państwa polskiego, nakazywały najwyższą ostrożność w relacjach wzajemnych. Obowiązku dochowania owej ostrożności nie dopełniono.
Niewiarygodne państwo W wyniku katastrofy smoleńskiej państwo polskie poniosło więc znaczne straty wizerunkowe. Ukazało się ono uczestnikom gry międzynarodowej jako struktura niezdolna do sformułowania właściwych procedur bezpieczeństwa, skutecznie chroniących jej najwyższych przedstawicieli, względnie niepotrafiąca wymusić przestrzegania tychże procedur. Gra rządu Donalda Tuska z Moskwą przeciw prezydentowi RP przed katastrofą oraz oddanie FR śledztwa ws. katastrofy prowadzi do wniosku, że Polska przestała być postrzegana przez państwa trzecie jako sojusznik wart, by brać go pod uwagę w jakiejkolwiek akcji sprzecznej z interesami Moskwy. Przypomina to sytuację Rzeczypospolitej z XVIII w. Deklaracja złożona ustami rzecznika rządu Pawła Grasia, potwierdzona przez premiera Donalda Tuska i wówczas po. prezydenta Bronisława Komorowskiego, że Polska nie zażąda przejęcia śledztwa w sprawie śmierci swojego prezydenta i towarzyszących mu osób, gdyż „mogłoby to być bardzo źle odebrane”, musiała być odczytana w regionie wschodnioeuropejskim jednoznacznie. Pytanie o to, gdzie i przez kogo żądanie przejęcia śledztwa przez Polskę byłoby „źle odebrane”, jest retoryczne, a odpowiedź, że chodzi o Moskwę, oczywista. Skoro tak, to każdy pracownik departamentu analiz w MSZ Azerbejdżanu, Białorusi, Czech, Estonii, Gruzji, Litwy, Łotwy, Mołdawii, Rumunii, Słowacji, Ukrainy, Węgier ale też Rosji, Niemiec, USA, Wielkiej Brytanii czy Francji musiał zadać sobie pytanie: czy Polska, która nie podejmie próby przejęcia kontroli nad śledztwem w sprawie śmierci swojego prezydenta w obawie przed niechęcią Rosji, podejmie jakąkolwiek inną akcję narażającą ją na tę niechęć? Odpowiedź wydaje się oczywista, zatem postawę Polski przed i po katastrofie trzeba postrzegać jako sygnał do wszystkich rządów w regionie, by nie liczyły na jej solidarność lub w razie, gdy znajdą się w sporze z Moskwą – takim jak Estonia w 2007 r. czy takim jak Gruzja w 2008 r., czy też jak Ukraina, która niemal każdego roku od pomarańczowej rewolucji przeżywa gazowe wojny z Rosją. Polska przekazała w ten sposób wiadomość także polskim działaczom mniejszościowym np. na Białorusi. Informacja w niej zawarta brzmiała: „Rzeczpospolita nie uważa, by śmierć jej prezydenta warta była ryzykowania ochłodzenia stosunków z Moskwą. Nie łudźcie się, że wasza śmierć, np. w wypadku samochodowym lub w wyniku pobicia przez nieznanych sprawców, wywoła jakiekolwiek poważne reakcje Warszawy”.
Rozpad wspólnoty obywatelskiej Państwa wymienione w poprzednim akapicie to nasi partnerzy lub przeciwnicy w grze o interesy Rzeczypospolitej. Ich decyzje po 10 kwietnia 2010 r. podejmowane są na bazie tej wiedzy o Polsce, jaką owa katastrofa ujawniła światu. To ta wiedza jest podstawą do podjęcia decyzji o rozpoczęciu lub o zaniechaniu gry na rzecz pogłębienia wewnątrzpolskich podziałów z zamiarem sparaliżowania akcji polskiej na arenie międzynarodowej lub popchnięcia jej w pożądanym przez siebie kierunku. Rosja przyswoiła tę wiedzę i gra słabym polskim rządem i zdezorientowanym społeczeństwem. Smoleńsk ukazał bowiem Polskę jako kraj głęboko podzielony, którego wewnętrzne rozdarcie państwa trzecie mogą skutecznie wykorzystywać dla oddziaływania na jej politykę zagraniczną.
Poczucie bezkarności W związku z katastrofą smoleńską polskie elity przywódcze nie wypełniły ciążących na nich obowiązków. Jednym z nich było wyjaśnienie znaczenia tej tragedii szerokim rzeszom współobywateli, tak aby byli oni świadomi wagi tej sprawy w chwili podejmowania decyzji wyborczych. W rezultacie niewypełnienia tego zadania rząd, na którym ciążą opisane wyżej zarzuty, pozytywnie przeszedł weryfikację wyborczą. Zagranica otrzymała kolejną poważną informację na temat stanu Rzeczypospolitej. Brzmi ona: rząd Polski nie tylko nie potrafił zadbać o bezpieczeństwo prezydenta i elity politycznej swojego kraju, nie tylko podjął grę z rządem rosyjskim przeciw przywódcy własnego państwa, nie tylko zlekceważył obowiązek zadbania o wiarygodnie prowadzone śledztwo w sprawie katastrofy, ale na dodatek uzyskał na takie zachowanie zgodę większości aktywnych wyborców. Jest to bodajże najgroźniejsza konsekwencja katastrofy smoleńskiej spośród wszystkich wymienionych. Prowokuje bowiem zachowania wobec Polski nieprzyjazne, w przeświadczeniu, że pozostaną one bezkarne, gdyż ani rząd, ani polska opinia publiczna im się nie przeciwstawi. Przemysław Żurawski vel Grajewski
13/04/2013 Zbójowanie radarowe - systematycznie się rozkręca, i w miarę upływu czasu- zgodnie ze spiżową tezą tow. Stalina- się zaostrza. Tak jak każdy socjalizm, który odbiera wolność człowiekowi. W każdej dziedzinie w miarę rozwoju socjalizmu- musi zaostrzać się walka klasowa, w tym walka radarowa. Pamiętam jak gdzieś pod Rzeszowem kierowca został doprowadzony do ostateczności przejeżdżając obok radaru, który go skrzywdził dzięki ludziom, którzy go tam zainstalowani, a to z kolei dzięki posłom, z których większość- to ludzie niespełna rozumu.. Przejechał tam w nerwach- ponad 3000 razy(!!!!) Dobrze, że nie pojechał do siedziby tych, co te radary instalują, albo do samego Sejmu.. Wielkiego siedliska zła.. Tak jak Brunon K.- z Krakowa.. Nie mylić z „premierem Krakowa”.. To zupełnie inna historia.. Jego sprawy znajdują się w zbiorze zastrzeżonym IPN.. Ciekawe co tam jest takiego ciekawego, że aż został zastrzeżony? Sam chciałbym wiedzieć i się z Państwem informacją podzielić.. Dlaczego znowu wracam do sprawy idiotyzmu radarowego..? Oczywiście zdajemy sobie powoli wszyscy sprawę, że radary- tak jak Policja Obywatelska Drogowa- spełnia wyłącznie rolę fiskalną w demokratycznym państwie policyjnym i radarowym., realizującym plan obrabowania wszystkich i wszystkiego co się jeszcze rusza i żyje.. Oczywiście spece od propagandy wymyślają hasła chwytliwe i sugerujące, że władza dba o nasze bezpieczeństwo.. Tak jakbyśmy sami o nie zadbać nie potrafili.. Przecież każdy z nas- kierowców- wyjeżdżając na drogę, wyjeżdża nie dlatego, że chce się zabić, tylko, żeby dojechać do celu, który sobie wyznaczył.. A że wypadki się zdarzają i ludzie giną.. Trzeba poprawiać drogi i budować przejścia bezpieczne dla pieszych, oczywiście zdrowego rozsądku żadne przejście nie zastąpi.. Jak ktoś się upije i spaceruje po drodze.. Jego wybór! Właśnie dostałem od Straży Gminnej z Jaktorowa, miejscowość pomiędzy Żyrardowem a Grodziskiem Mazowieckim- list polecony z potwierdzeniem odbioru.. Odbiór potwierdziłem i okazało się, że zostałem ukarany mandatem w wysokości 100 złotych z dwoma punktami karnymi, za to, że jechałem z szybkością 65 km w ciągu godziny. To znaczy chyba za te sto złotych kupiłem sobie dwa punkty karne.. Po co te punkty? Normalnie na wolnym rynku, nikt by tych punktów karnych nie kupił- bo po co mu one….. Jedzie z szybkością bezpieczną dla niego, bo jeździ tak już prawie czterdzieści lat bez wypadku- z jednym wyjątkiem.. W latach osiemdziesiątych potrąciłem człowieka idącego prawidłowo lewą stroną jezdni, a ja wyprzedzałem autobus.. Nagle autobus zaczął zjeżdżać na mój pas spychając mnie jeszcze bardziej na lewą stronę jezdni.. Hamowałem- ale człowieka potrąciłem.. Miał złamaną miednicę- pamiętam, że odwiedziłem go potem w szpitalu w Ostrowcu.. Bo wypadek miał miejsce pomiędzy Opatowem a Ostrowcem. Człowiekowi robiłem kilka flaszek wódki, bo właśnie wracał ze sklepu.. Czy 65 km/hour- to jest zawrotna prędkość? I czy ktoś został poszkodowany? Oczywiście nie jest to żadna prędkość dla AUDI, którym mogę jechać i 200 km/h- ale dla gwałcicieli zdrowego rozsądku jest to problem.. Uchwalili, że w terenie zabudowanym mogę jechać 50/h i na razie 10km/h – więcej. Karani jesteśmy powyżej prędkości 60 km/h.. To jest też idiotyzm(???).. Co na to Trybunał Konstytucyjny., stojący na straży tego bałaganiarskiego ustroju.. Na terenie zabudowanym wolno jeździć wolno- 50 km na godzinę.. Ale jak jedziemy 58- to wolno.. Jeśli czegoś nie wolno, a bardzo się chce- to można.. Albo 50- zgodnie z uchwalonym demokratycznym prawem, ale nie powyżej.. Bo to nie jest prawo- ale głupota.. Niby prawo- ale wolno je łamać.. Władza szykuje za jakiś czas, że karani będziemy za przekroczenie o jeden kilometr- 50 km/h.. Kiedyś było w terenie zabudowanych- 60 km/h.. I komu to przeszkadzało? W poprzedniej komunie.. Piszę to do młodych ludzi, którzy poprzedniej komuny nie pamiętają.. Nie było żadnych radarów, czasami trafił się jakiś patrol milicyjny,. Były ograniczenia prędkości, ale nie to co dzisiaj.?. Nie było parkometrów, straży miejskich i wiejskich- tak jak w Jaktorowie, nie było takiej ilości barierek, słupków, ograniczeń.. Można sobie było postawić samochód w dowolnym miejscu.. I nie dlatego, że było mniej samochodów.. Też w centrum Radomia nie było gdzie zaparkować.. No i co z tego? Czekało się aż miejsce się zwolni.. Było wiele wolnego rynku samochodowego- nie było takiego zamordyzmu słupkowo- radarowo- parkometrowego nadzorowanego przez straże miejskie i wiejskie… I nie było takiego wyciągania pieniędzy z ludzi mieszkających w państwie polskim zwanym Polską Rzeczypospolitą Ludową.. I nie było obowiązkowego ustawiania samochodu wzdłuż jezdni.. To jest dopiero horror.. Nie dość, że mieści się mniej samochodów, to jeszcze proszę spróbować wjechać w miejsce samochodu, który właśnie wyjechał.. To jest prawdziwa sztuka i jeszcze ustawić go równolegle do chodnika i jezdni.. Kubica by sobie z pewnością poradził.. I być może ci wszyscy, którzy kopiują rozwiązania europejskie, nie tylko w tym zakresie.. Socjaliści próbują uporządkować administracyjnie wszystkie nasze sprawy i do tego utworzyć nad tym wszystkim nadzór.. A kto jest poszkodowany w fakcie, że jechałem 65km na godzinę, pomijając fakt , że nie zauważyłem radaru.. Musieli go postawić niedawno- wraz z powołaniem straży gminnej w Jaktorowie.. Jest dodatkowe” zatrudnienie”. A ja proponuję obniżyć prędkość jazdy samochodami w Jaktorowie do 30 km/h.. Oczywiście . ideałem byłoby przenoszenie samochodów na platformach kolejowych.. „Samochody na tiry, a tiry na platformy”- takie moje nowe hasło, albo po prostu przeciąganie na linach przy pomocy traktorów.. Gdyby rzecz wydarzyła się w Traktorowie.. A kto jest poszkodowany? Oczywiście nikt- jak to w demokratycznym państwie prawnym. Nie ma poszkodowanego, ale płacić trzeba, bo się popełniło wykroczenie.. Chyba, że poszkodowanym może być państwo? Ale czy w normalnym kraju- gdzie państwo czy gmina nie jest stroną- państwo może być poszkodowane.. To po co nam państwo? Które nie stoi na straży mojej wolności, , własności i bezpieczeństwa.. Janosikowe gminy i janosikowe państwo nie jest ludziom potrzebne, bo było pomyślane jako model stróża nocnego, a nie aktywnego uczestnika przeciw człowiekowi.. A nasze państwo biurokratyczne konstruowane jest przeciw ludziom w nim mieszkającym i oparte jest o rabunek.. Oparte więc o niemoralność.. To co może być z takiego państwa? Wielki operetkowy śmiech.. A premier Donald Tusk z Platformy Obywatelskiej mówił przed poprzednimi bachanaliami wyborczymi, że Prawo i Sprawiedliwość zamiast dróg stawia radary.. Co było prawdą. A co robi pan Donald Tusk? W samej Warszawie pani Gronkiewicz- z Waltzem i z Platformy Obywatelskiej dostawi wkrótce 40 radarów.. Ale sobie pojeździmy.. Najlepiej je wszystkie poustawiać wokół Stadionu Narodowego i ustawić na prędkość 3 km/prędkość, żeby złapać na je wszystkie biegającą panią ministra Joannę Muchę.. Precz z radarową komuną! WJR
Gdzie się podziali twórcy OFE?
1. Coraz bardziej zdecydowanie w sprawie ograniczenia ilości środków jakimi dysponują, a nawet likwidacji Otwartych Funduszy Emerytalnych, wypowiadają się ministrowie rządu Donalda Tuska, minister finansów Jan Vincent Rostowski i minister pracy Władysław Kosiniak – Kamysz. Premier Tusk zobowiązał ministra pracy i ministra finansów do przygotowania na przełomie maja i czerwca ostatecznej wersji raportu o przyszłości OFE i wszystko na to wskazuje, że będzie to dokument wręcz miażdżący dla dotychczasowych „osiągnięć” Funduszy. Czarę goryczy u rządzących, przelała propozycja złożona przez Izbę Gospodarczą Funduszy Emerytalnych, że wypłaty z II filara będą miały charakter „programowanych świadczeń” przez okres 10 lat.Na coraz większy radykalizm rządzących wobec OFE, wpływa także coraz bardziej pogarszająca się sytuacja budżetowa, spadające wpływy podatkowe i wyczerpanie się pomysłów ministra Rostowskiego w zakresie kreatywnej księgowości. Zadziwiające w tym wszystkim jest tylko to, że nie odzywają się wcale twórcy OFE, których sporo jest w Platformie albo z jej rekomendacji pełnią różne funkcje publiczne, choćby szef rządu wprowadzający reformę emerytalną, obecnie eurodeputowany Jerzy Buzek.
2. Na wczorajszej debacie zorganizowanej w Sejmie przez klub parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości „Twój wybór – ZUS czy OFE”, mimo tego, że uczestniczyli w niej eksperci o bardzo różnych poglądach ekonomicznych, obrońców Funduszy, ku mojemu zdziwieniu, także nie było. Choć zaproszenie klubu przyjęli prof. Witold Orłowski, dr Ryszard Petru, a także przedstawiciel NBP prof. Andrzej Sławiński, kiedyś zapaleni zwolennicy OFE, teraz wypowiadali się krytycznie o Funduszach. Pozostali uczestnicy dyskusji w tonie mniej lub bardziej zdecydowanym, uważali OFE za rozwiązanie szkodliwe i sugerowali poważne reformy tego systemu albo wręcz likwidację Funduszy. Najdalej w tych propozycjach poszli prof. Witold Kieżun, prof. Jerzy Żyżyński czy dr Janusz Szewczak, sugerując natychmiastową likwidację Funduszy, a nawet ZUS i powołanie w to miejsce Państwowego Banku Emerytalnego. Inni tacy jak prof. Lidia Oręziak, prof. Andrzej Wernik, prof. Andrzej Kazimierczak czy prof. Jan Wojtyła, poparli przygotowany przez Prawo i Sprawiedliwość projekt ustawy o dobrowolnym wyborze przez przyszłych emerytów ubezpieczenia w ZUS lub w OFE. Aby jednak to rozwiązanie miało charakter świadomego wyboru, należałoby wstrzymać przekazywanie składek do OFE i dopiero po wyrażonej na piśmie decyzji ubezpieczonego, że pozostaje w określonym Funduszu, wznowienie przekazywania składek ze wszystkimi konsekwencjami co do przyszłej emerytury.
3. Cześć dyskutantów zwracała uwagę na problemy demograficzne naszego kraju (między innymi prof. Orłowski, prof. Glapiński), bez których rozwiązania za 20-30 lat, grożą nam jeszcze poważniejsze problemy z wypłatą świadczeń emerytalnych. Przedstawiciele Centrum A. Smitha (dr Andrzej Sadowski, dr Jabłoński) optowali za wprowadzeniem emerytury państwowej na poziomie minimalnym (przy niskiej składce albo wręcz bez składki) do której ma prawo każdy obywatel, na wzór rozwiązań przyjętych w Kanadzie czy Nowej Zelandii. Z bardzo oryginalnym pomysłem wystąpił prof. Adam Glapiński członek Rady Polityki Pieniężnej. Uważa, że należy wprowadzić obowiązek emerytalnej alimentacji rodziców przez ich dzieci, chyba żeby rodzice sobie tego nie życzyli i jednocześnie nie korzystali z pomocy państwa.
4. Debatę posumował prof. Piotr Gliński, stwierdzając, że większość biorących w niej udział, opowiedziała za wprowadzeniem dobrowolności w wyborze ubezpieczenia emerytalnego w ZUS czy OFE i zamrożeniem wysokości przekazywanej do OFE składki na poziomie 2,3%. Ta propozycja nie spotka się jednak z przychylnością większości koalicyjnej Platforma-PSL, ponieważ rządzący są zainteresowani przejęciem części środków zgromadzonych w OFE. W związku z tym przygotowywany jest projekt ustawy o przekazywaniu do ZUS środków z OFE każdego ubezpieczonego na 10 lat przed upływem wieku emerytalnego. I to rozwiązanie będzie zapewne forsowane w Sejmie. Kuźmiuk
Macierewicz dla wPolityce.pl: Teraz widać, że Donald Tusk, Radosław Sikorski i inni, stają po stronie państwa rosyjskiego przeciw państwu polskiemu Rosjanie rozwiali wszelkie złudzenia. W wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej szef grupy śledczej prowadzącej śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej stwierdził, że wrak tupolewa i czarne skrzynki pozostaną w Rosji do czasu zakończenia postępowania karnego. Dał też do zrozumienia, że rosyjskiej śledztwo zmierza do obarczenia winą polskich pilotów. O komentarz do tej wypowiedzi poprosiliśmy Antoniego Macierewicza, szefa parlamentarnego zespołu badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej. wPolityce. pl: Jak należy rozumieć wypowiedź gen. Michaiła Guriewicza z Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej? Co z niej wynika? Antoni Macierewicz: Ta wypowiedź ma zasadnicze znaczenie. Wynika z niej, że Rosjanie uważają, iż są dysponentami zgodnie z prawem rosyjskim i międzynarodowym, zarówno wraku, czarnych skrzynek, jak i wszystkiego, co przejęli bezprawnie - już nie do końca śledztwa ale do końca postępowania sądowego. Co oznacza, iż ten termin bardzo trudno w jakikolwiek sposób określić, bo obejmuje on także wszelkiego rodzaju apelacje, odroczenia i nowe decyzje procesowe. Po drugie jest tam bardzo jasna i niezawoalowana sugestia, że Rosjanie uznają winę polskich pilotów, że śledztwo rosyjskie zmierza w kierunku uznania winy pilotów.
To równocześnie obnaża całą sytuację, z którą mamy do czynienia od początku i pokazuje, jakie są konsekwencje decyzji pana premiera Donalda Tuska i prokuratury polskiej z chwilą, kiedy oddano wszystkie dowody i całe śledztwo w ręce rosyjskie, co więcej – z chwilą, kiedy najwyżsi polscy przedstawiciele administracji stanęli po stronie rosyjskiej.
Otóż stwierdzenie pana generała Guriewicza oznacza, że teraz jest tylko tylko jeden wybór: albo winni są tylko polscy piloci i państwo polskie, albo szukamy obiektywnych winnych, w tym także po stronie rosyjskiej. Otóż sytuacja, z chwilą, kiedy Rosjanie postawili sprawę tak jak postawili, jest taka, że pan Donald Tusk, pan Radosław Sikorski i cała reszta tych ludzi stają po stronie państwa rosyjskiego, przeciwko państwu polskiemu. I to jest istota problemu. Not. ansa
Propaganda kosztuje Nawet 8 tys. zł brutto miesięcznie może zgarnąć Maciej Lasek za szefowanie zespołowi mającemu „objaśniać” ustalenia komisji Millera. To pięciokrotność płacy minimalnej. Do tego dochodzą diety, zwrot kosztów przejazdów, noclegów na zasadach określonych w przepisach w sprawie należności przysługujących pracownikowi zatrudnionemu w państwowej lub samorządowej jednostce sfery budżetowej z tytułu podróży służbowej. „Zespół do spraw wyjaśniania opinii publicznej treści informacji i materiałów dotyczących przyczyn i okoliczności katastrofy lotniczej z dnia 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem” – tak formalnie brzmi jego nazwa – może też liczyć na wsparcie organów administracji rządowej oraz podległych im jednostek organizacyjnych. Przewodniczący zespołu może też występować o sporządzenie niezbędnych materiałów lub zlecać usługi (m.in. opinie i ekspertyzy). Wszystko to na koszt Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, czyli podatnika. Na tym nie koniec wydatków, bo na comiesięczne pensje mogą liczyć też członkowie zespołu (od jednej do czterech płac minimalnych, czyli od 1,6 do 6,4 tys. brutto). W jego skład wchodzą oprócz Macieja Laska: wiceprzewodniczący Wiesław Jedynak, członkowie: Agata Kaczyńska, Piotr Lipiec, Edward Łojek. Do dyspozycji zespołu będzie też sekretarz, którego rolę pełnić ma wyznaczony pracownik Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Na tym zapewne lista płac się nie skończy, bo przewodniczący zespołu może zapraszać do udziału w pracach (z głosem doradczym) inne osoby. Na razie ich nazwiska oraz uposażenia nie są znane. Ale Maciej Lasek sygnalizował już, że może być to ponad 20 współpracowników, także wojskowych.Wszyscy stali członkowie zespołu wchodzą w skład Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (kierowanej przez Macieja Laska) i wszyscy byli członkami polskiej komisji badającej katastrofę smoleńską, której przewodniczącym był Jerzy Miller. Zespół – jako organ pomocniczy premiera – ma zajmować się analizą i wyjaśnianiem opinii publicznej treści informacji i materiałów dotyczących przyczyn i okoliczności katastrofy lotniczej z dnia 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem, współpracować z organami i instytucjami państwowymi oraz innymi podmiotami posiadającymi wiedzę i informacje na temat przyczyn i okoliczności tej katastrofy oraz wspierać merytorycznie w zakresie wiedzy eksperckiej podczas konferencji i seminariów dotyczących przyczyn i okoliczności katastrofy organizowanych lub współorganizowanych przez KPRM. Zespół został powołany na mocy zarządzenia prezesa Rady Ministrów z 9 kwietnia br., które nabierze mocy urzędowej po siedmiu dniach. Dokument odwołuje się do uprawnień szefa rządu określonych w ustawie o Radzie Ministrów, która pozwala premierowi w drodze zarządzenia tworzyć organy pomocnicze, a w szczególności „rady i zespoły opiniodawcze lub doradcze w sprawach należących do zadań i kompetencji Rady Ministrów lub Prezesa Rady Ministrów”. Premier w zarządzeniu może określić ich nazwę, skład oraz zakres działania i tryb postępowania. Marcin Austyn
Wąwóz smoleński – o tym, jak się hańbi OjczyznęW słowniku, którego używa polski premier, praktycznie nie goszczą takie słowa jak Naród czy Ojczyzna. Są one chyba zbyt wstydliwe, sprzeczne z europejską politpoprawnością i całkiem demodés. Zupełnie jakby Donald Tusk stosował się do zaleceń cenzora carskiego, który w XIX w. zalecał, by w teatrze nie używano w ogóle słowa ojczyzna, nawet jeśli znajduje się ono w utworze dramatycznym. Wąwóz Kaudyński w italskich Apeninach idealnie nadaje się na pułapkę. Wiedzie do niego tylko jedno wejście, wewnątrz zaś nie ma żadnych ścieżek, które umożliwiałyby ucieczkę. Nie wiadomo więc, dlaczego obaj konsulowie – Spurius Postumius Albinus i Titus Veturius Calvinus – podjęli decyzję o przejściu przez ów wąwóz. Może zgubiła ich pycha? A może zawiódł zwiad? W każdym razie legiony pomaszerowały w idealnym szyku, z łomotem caligarum na kamieniach wyściełających dno. Nikt nie spodziewał się, że za chwilę dojdzie do klęski, która niechlubnie zapisze się w historii państwa założonego na siedmiu wzgórzach. Właśnie trwała druga wojna z Samnitami, prawdopodobnie był to rok 321 p.n.e. Wkrótce Wąwóz Kaudyński miał się stać synonimem nie tylko sromotnej porażki, ale także hańby i upokorzenia.
Zabić dumę Otóż, gdy legioniści doszli do końca wąwozu, zastali jego wyjście zabarykadowane. Zostali zamknięci w saku, w którym czekała śmierć. Ale samniccy wodzowie, z Gaiusem Pontiusem na czele, ofiarowali im życie. Ceną za nie był honor Rzymian. Po złożeniu broni dumni legioniści mieli przejść pod jarzmem. Samnici woleli ich upokorzyć niż mordować – wiedzieli, że straszniej jest zabić dumę niźli ciało. Tytus Liwiusz w „Dziejach od założenia miasta Rzymu” opisał klęskę kaudyńską, zachowując ją w ten sposób w pamięci dla przyszłych pokoleń. W polskiej tradycji starożytniczej pięknym, przedwojennym piórem odmalował to zdarzenie Tadeusz Zieliński. Cóż to musiała być za scena! Żołnierze, a nawet sami konsule, musieli rozebrać się prawie do naga i przechodzić pod drewnem jarzma, uginając kark. Ponoć wszyscy płakali, gdy z obu wodzów ściągano purpurowe płaszcze. Toż samo uczyniono z legatami, trybunami, centurionami… Na koniec szli zwykli żołnierze, słysząc szyderstwa i śmiech Samnitów. Gdy spojrzeć na to, co uczyniono z Polską po Tragedii Smoleńskiej, trudno nie pomyśleć, zagryzając wargi z bezsilności, że mamy do czynienia z podobną historią. Lub jeszcze gorszą. W furcula Caudina Rzymianie zostali bowiem zhańbieni, lecz puszczono ich żywych. Co natomiast zrobiono z najwyższymi władzami, Prezydentem, dowództwem wojsk i przedstawicielami najwyższych urzędów, z pełną reprezentacją Rzeczypospolitej na terytorium rosyjskim? Zabitych próbowano upokorzyć po śmierci, odrzeć z ludzkiej godności. Tak samo potraktowano pogrążony w żałobie Naród: nie tylko najbliższych członków rodzin (chociaż ich szczególnie), ale i rodaków śp. Lecha Kaczyńskiego i pozostałych pasażerów tego lotu. Hańba ta jest tym większa, że wszystkie upokorzenia, tę słabość naszą, tchórzostwo i podległość duchową, pokazano światu całemu, wykorzystując do tego nasz własny rząd. On to bowiem potwierdzał, akceptował i przyjmował za swoje wszystkie rosyjskie ustalenia. On nie zadbał należycie nie tylko o szczątki samolotu, ale nawet o ciała zmarłych. On nie ochronił martwego Prezydenta, umożliwiając, by zwłoki bezcześcili Rosjanie, upubliczniając zdjęcia w Internecie.
Tusk ucieka do Nigerii Kiedy w trakcie wojny samnickiej upokorzone i okryte hańbą legiony przybyły do Kapui, wieść o tym obiegła okolicę lotem błyskawicy. Lud płakał nad ich losem. Konsulom wysłano nowe purpurowe płaszcze. Żołnierzom rozdawano odzież i jedzenie. Nikt jednak nie patrzył im w oczy. Ludzie milczeli, przejęci siłą hańby – jakby miała ona jakiś wymiar rzeczywisty, a nie symboliczny. Jakby była bytem duchowym, który istnieje, jest jakimś znakiem, rzeczywistością w świecie idei i zapisuje się w kolejach losu pisanych przez Fatum. Honor ma znaczenie i hańba także. Pohańbieni wojownicy szli potem przez Kapuę. Mijali puste miasteczka i unikali wzroku kobiet. Mówiono powszechnie, że na Rzym nadchodzi koniec – jeśli sławne męstwo rzymskie odeszło w niebyt. Zieliński pisze, co pogrążonej w smutku młodzieży powiedział wtedy stary senator Kalwaniusz: „Mylicie się. To milczenie rzymskie rychło wywoła jęki i łkania Samnitów”. I tak się stało. Nowy konsul Lucjusz Papirius śmiałym ruchem obległ Lucerię. A gdy mieszkańcy prosili o pokój, odpowiedział: „Warunki będą takie same, jakie postawiliście Rzymianom pod Kaudium”.
Tak zmył hańbę… Ciekawe było także zachowanie obu poprzednich konsulów przed Senatem. Otóż uznali oni, że zawarli hańbiącą „umowę międzypaństwową”. I wobec tragedii, jaka się wydarzyła (klęska wojskowa), owa umowa jest powodem ich wstydu. Wzięli winę na siebie. Stwierdzili wręcz, że „naród nie jest za nią odpowiedzialny” i prosili, by wydać ich z powrotem w ręce Samnitów. Modlili się do bogów, upraszając wybaczenia za sprowadzenie hańby na Rzym. Czuli się bowiem odpowiedzialni za powierzony im Honor rodaków. Każdy władca, nieważne czy lat temu dwieście, tysiąc, czy trzy tysiące – ma z definicji dbać nie tylko o los ekonomiczny swego narodu, nie tylko o jego bezpieczeństwo, ale także winien dbać o jego Godność i Honor. W tym świetle wszystko, co uczynił Donald Tusk i jego poplecznicy w trakcie i tuż po wydarzeniach na lotnisku Siewiernyj, wskazuje, że okrył Polskę hańbą. Zrobił to, co konsulowie trzysta lat przed narodzeniem Chrystusa – podpisał „umowę międzypaństwową”, oddając wszelkie prerogatywy dotyczące śledztwa i dysponowania dowodami rzeczowymi, w tej najbardziej symbolicznej z lotniczych katastrof, w ręce państwa, które od setek lat jest naszym nieprzyjacielem. Rzymianom wystarczyło godności, by przed Senatem przyznać się do błędu i uznać własną słabość. Premier, zamiast tego, ucieka. Ucieczką naszego „wodza” była jego nieobecność podczas prezentowania raportu Anodiny. Ucieczką jest wyjazd do Nigerii w trakcie obchodów trzeciej rocznicy Smoleńska. To pokazuje, że człowiek, który ściska się z Putinem, nie potrafi uścisnąć się z własnym Narodem, bo go za taki nie uznaje. Co ciekawe, w słowniku, którego używa polski premier, praktycznie nie goszczą takie słowa jak Naród czy Ojczyzna. Są one chyba zbyt wstydliwe, sprzeczne z europejską politpoprawnością i całkiem demodés. Zupełnie jakby Donald Tusk stosował się do zaleceń cenzora carskiego, który w XIX w. zalecał, by w teatrze nie używano w ogóle słowa ojczyzna, nawet jeśli znajduje się ono w utworze dramatycznym. Tak napisał urzędnik carski na egzemplarzu dramatu, który mu przedłożył mistrz lwowskiej sceny Jan Nepomucen Kamiński: „Setzen Sie statt „Ojczyzna” – „siwizna”, „blizna”, oder so was reimendes”, czyli „Proszę wstawić zamiast słowa »ojczyzna« – »siwizna«, »blizna« lub coś podobnie rymującego się”. Opisał ten fakt w „Pamiętnikach” Ludwik Jabłonowski, przytaczając też scenę, w której wspomniany Kamiński specjalnie recytuje idiotycznie brzmiący tekst: „Te pod szyszakiem obielałe włosy, ta pierś poświęcona Siwiźnie”. Publiczność pokładała się ze śmiechu, wiedząc, o co chodzi, ale cenzor był zadowolony. Ten odwieczny, wiszący nad nami ruski urzędnik i dzisiaj jest zadowolony. Premier Tusk unika jak ognia słów Ojczyzna czy Naród, bo mu się źle kojarzą. Przykre jest tylko, że już nic nie zostaje w polskiej władzy z dawnego, pięknego i dumnego ducha, który mógł się równać tylko z rzymskim. Z niego wszakże czerpano pełnymi garściami. Liwiusz zaś czy Tacyt byli czytani w polskich dworach – wiedziano bowiem, że rzymska historia daje nie tylko wiedzę, ale też uczy pięknych postaw.
Nauka dla Augusta Andrzej Frycz Modrzewski swoją mowę w sprawie podniesienia kar za mężobójstwo zaczął wstępem do króla Zygmunta Augusta, opierając się właśnie na rzymskim przykładzie, aby przypowieść ta natchnęła polskiego władcę. Oto, jak się zaczynała: „Kiedy Publiusz Korneliusz Scypion jeszcze jako młodzieniec starał się o urząd edyla (o którym wiadomo ci, Zygmuncie Auguście, że zawładnąwszy niegdyś wszystkim, rządził całym niemal światem), sprzeciwiali się temu trybunowie ludu, jako że nie miał jeszcze przepisanego prawem wieku, aby piastować urzędy i zajmować się sprawami Rzeczypospolitej”. Dalej mówił o dziedzictwie, które młody Korneliusz przejął po ojcu i przodkach, oraz nadmieniał: „Nie pożałował lud rzymski swojego wyboru, kiedy powierzył Scypionowi urząd edyla, ponieważ on, choć był jeszcze młodzieńcem, dokonał dla Rzeczypospolitej takich czynów, iż nie tylko spełnił, ale jeszcze o wiele przewyższył pokładane w nim przez wszystkich nadzieje (…). Dlatego także i ty, Królu, winieneś troskliwie i całym sercem starać się o dobro Rzeczypospolitej i o zdobycie cnót ojcowskich, abyśmy w tobie ujrzeli nie tylko dziedzica tak potężnego i rozległego królestwa, ale również i spadkobiercę cnót swego ojca”. Potem Modrzewski przeszedł do obowiązków, jakie ma wobec Ojczyzny dobry władca. W rzymski sposób widziano więc polskie rządy w Rzeczypospolitej. I upatrywano w dziedzictwie dawnych pokoleń tych cnót, które powinno się pielęgnować. Tak jak Rzymianie, którzy czcili pamięć Scypionów, stawiając im pomniki.
Przy grobie Scypiona W grobowcu Scypionów, znajdującym się przy słynnej Via Appia, znaleziono piękny sarkofag. Ufundowany został przez potomków rodziny dla Lucjusza Korneliusza Scypiona Barbatusa. Na sarkofagu, który obecnie znajduje się w Muzeum Watykańskim, można odczytać łacińskie epitafium – zwykłe, zwięzłe informacje o człowieku. Czyim był synem ów Barbatus. Jakie było jego cursus honorum, czyli droga kariery urzędniczej. Że był silny, sprawny fizycznie i mądry. Oraz że zwyciężył Samnitów i… ujął zakładników. Piękna, prosta, rzymska inskrypcja, a w niej cała historia Scypiona Brodacza. I ukryty sens – oto ten, który naszą hańbę kaudyńską zmazał, zdobywając Samnium i biorąc jeńców. To „Samnio cepit” musiało brzmieć jak muzyka dla uszu Scypionów… Co czuli jego potomkowie, gdy stali w ciszy grobowca, pieszcząc palcami marmur i odczytując słowa? Jaki rodzaj dumy musiał w nich wzrastać, gdy patrzyli na kamienną płytę, łowiąc uchem dźwięki zatłoczonej appijskiej drogi? Tej drogi, na której św. Piotr pytał potem Chrystusa: Quo vadis, Domine? Jakie uczucia targają polskim premierem, gdy ucieka jak najdalej od wawelskiego sarkofagu, przy którym tłumnie gromadzą się Polacy? Jak długo będzie pogrążać się w hańbie smoleńskiej, która zawisła nad nim i nad nami, jak ta kaudyńska nad Rzymianami? Dlaczego nasz rząd zmywać jej nie zamierza i nawet nie czuje się winnym głębokiego w niej udziału? Jedyną nadzieją jest to, że w wielu Polakach nadal jest silne poczucie Honoru i Godności. Że nie zapomnieli nauk, które królowi dawał Frycz Modrzewski. W 1595 r. Piotr Grabowski w „Zdaniu syna koronnego o piąci rzeczach do Rzeczypospolitej Polskiej należących” pisał: „Oto zewsząd do Polaków drogi i pola nieprzyjacielowi przestronne; ma na czem nieprzyjaciel przedniejszą mocą swą… poczynać; postąpi, ustąpi; pójdzie, wynajdzie; żywności, jeńców nabierze, gdzie chce i jako chce. W samych rękach naszych, w piersiach naszych munitia nasza; to nasze góry, to nasze wody, to zamki, mury i wały polskie”. Czy to nie ironia losu, że w czasach, gdy na zewnątrz mienią się uroki tzw. wolności, tyluż ludzi jest tak głęboko zawiedzionych tym, że polscy włodarze nie świecą dawnymi cnotami, lecz nurzają się w hańbie? I że jedyną ostoję polskości widzimy w tychże „murach” i „obwałowaniach”, które nosimy w swych piersiach? W te dni inny jeszcze grobowiec przychodzi do głowy. Grobowiec wielkiego wodza, który starogrecką dumą kierowany, kazał zbierać się okrętom w Aulidzie i płynąć na trojańskie brzegi. Do jego grobu przyszedł polski poeta Juliusz Słowacki. I tam czerpiąc garściami z chłodu starożytnych kamieni, roił wiersz, w którym był i mityczny władca – Agamemnon. I Termopile. I Cheronea. A także byli Polacy. I kwestia wstydu za postawę, w której brzemienia się nie dźwiga, lecz niewolniczo gnąc kark, idzie się pod wrogim jarzmem.
„Na Termopilach – jakąbym zdał sprawę,
Gdyby stanęli męże nad mogiłą
I pokazawszy mi swe piersi krwawe,
Potem spytali wręcz: »Wielu was było?« – Zapomnij, że jest długi wieków przedział – Gdyby spytali tak – cóżbym powiedział?!”. Agamemnon śpi w swoim grobowcu, a nad nim blady Słowacki pyta: „Cóż bym powiedział?”. Cisza. Odpowiada jedynie chłód kamieni. Żaden dźwięk nie dopadnie uciekinierów, którzy po czasie długim, płonąc ze wstydu, kryją się w Afryce. Nie da się uciec przed sobą samym. Patrzą gorejące oczy Polaków, którzy byli przed nami. I którzy nie w kaudyńskim wąwozie byli rodzeni duchem… Tomasz Łysiak
Oleksy już przebiera nogami do koryta Krasnodębski „Otóż w Polsce po 20 latach niepodległości ustalił się de facto monocentryczny, monopolistyczny system władzy. Wprawdzie istnieje parę partii politycznych, ale jest – tak postrzegają to Polacy – jeden hegemon. Istnieje jedno centrum władzy, wokół którego krążą satelity. Rola PSL w obecnej koalicji przypomina rolę ZSL, a PJN miałoby szansę stać się zmodernizowanym Stronnictwem Demokratycznym. SLD spełnia funkcję „partyjnego betonu" w ramach obozu rządzącego „...Polacy natomiast dobrze wiedzą, że jest jedna władza, która nie ma specjalnych skrupułów, „....(więcej)
Oleksy „Tusk jest niezłym liderem. Umie omijać rafy, nawet udając głupiego „.....”Tak. PO będzie osłabiona, PSL jeszcze bardziej, tak więc jedyną możliwą koalicją będzie PO–SLD, bo Sojusz na odmianę się wzmocni. „.....”A PiS nie wygra wyborów? Jest tuż za plecami PO. Może wygrać, ale nie będzie miało z kim rządzić. Polska scena polityczna jest zbyt nieruchawa, żeby wtargnął na nią ktoś nowy, kto mógłby wejść w koalicję z partią Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego nawet gdyby PiS wygrało, to i tak w rezultacie będą rządziły PO i SLD. „.....” Kwaśniewski był autentycznie zafascynowany Palikotem, jego energią i umiejętnościami, które sprawiły, że wdarł się do parlamentu, że włożył kij w mrowisko w sprawach obyczajowych i obszedł SLD od lewej strony, bo był wyrazistszy niż my. Tak samo jak PiS w jakimś sensie obeszło SLD
z lewa, jeżeli chodzi o sprawy socjalne. Ale dziś nie ma możliwości wywołania w Sojuszu aprobaty dla Palikota, chociażby dlatego, że on nie jest uważany za lewicę. „....”Tym bardziej że Lech Wałęsa nie ma zbyt wiele wspólnego z lewicą. Po drugie, uważam, że jest poza dyskusją, iż za wiedzą i zgodą Wałęsy został zorganizowany zamach stanu w państwie w 1995 roku, w wyniku którego został obalony demokratycznie wybrany rząd i pierwszy premier z lewicy, czyli ja. Na dodatek zostałem zohydzony posądzeniami o szpiegostwo”......”Rządząca prawica liberalna pilnuje „ciepłej wody w kranie”. Ale o szansach następnych pokoleń na dobre życie, na sprawiedliwy podział bogactwa, na państwo, które jest służebne wobec obywateli, nie myśli. Lewica społeczna jest zdolna do wypracowania lepszej alternatywy dla Polski. „.....”Pod względem innowacyjności jesteśmy na czwartym miejscu od końca w Unii Europejskiej. Nasze zdolności przyciągania kapitału są minimalne. Polska zbliżyła się do pozycji kraju przegranego, bo nie mamy czynników wzrostu, a świat nie stoi w miejscu. „.....wywiad Elizy Olczyk z Józefem Oleksym …...(źródło )
Olszewski „ W porozumieniach Okrągłego Stołu zawarta jest zasada, że nowa demokratyczna polska państwowość będzie budowana w oparciu o struktury PRL. Ta zasada została zakwestionowana w wyborach 4 czerwca 1989 r. przez większość Polaków. Tzw. strona solidarnościowo-opozycyjna nie skorzystała z tej okazji, aby odrzucić porozumienia i podyktować własne warunki odbudowy państwa. W rezultacie po przeszło 20 latach dominuje w naszym życiu politycznym nie tylko mentalność, ale także konkretne struktury i układy personalne z tamtego okresu. Próby zmiany tego stanu rzeczy podjęte w 1992 r. przez pierwszy rząd powołany po wolnych wyborach do parlamentu, a potem w 2005 r. po wyborze Lecha Kaczyńskiego na urząd prezydenta RP zakończyły się niepowodzeniem. W rezultacie mamy dziś w Polsce swoistą hybrydę prawno–ustrojową, w ramach której instytucje demokratycznego państwa prawnego współegzystują z personalnymi i organizacyjnymi układami postkomunistycznej proweniencji. „...(więcej )
Paweł Kowal „Wbrew temu, co mówi premier, PO to nie centrum. Mamy rząd, który jest lewacki i ekstremistyczny, a Tusk jest dziś kompletnie niewiarygodny „...”Proszę pokazać drugą centrową partię w Europie, która przez kilka miesięcy organizuje ideologiczne awantury. To jest lewacki rząd, ekstremistyczny „...(więcej )
Janusz Korwin-Mikke”Gdy w korycie jest pełno - to świnie się pchają. Co gorsza: włażą wtedy racicami do koryta i połowa żarcia bywa wychlapana na ziemię. Podobnie wygląda dziś system polityczny w Europie. Polityków mamy jak mrówków. Dawniej była jedna PZPR dzieląca się na frakcje. Dzisiaj te frakcje nazywają się odrębnymi "partiami".”.....(źródło )
Nie ma znaczenia, czy przy władzy będzie Tusk, Oleksy, Palikot , czy Giertych . To w gruncie rzeczy ten sam obóz polityczny . Jak ujawnił Oleksy , a trafnie opisał Olszewski jedynym celem tego politycznego teatru jest nieutrzymanie status quo . A jedynym faktycznym przeciwnikiem politycznym monopartii jak obóz okrągłostołowy określił Krasnodębski jest Kaczyński . I Tusk i Palikot i Oleksy, czy Miller konsekwentnie walczą z polskim społeczeństwem, dążą do maksymalizacji ekonomicznej , podatkowej eksploatacji , pozbawiają Polaków wolności gospodarczej . Zarówno Tusk , Palikot i Miller, czy Oleksy chcą zafundować Polakom polityczną poprawność jako jedyny system etyczny, o ile to barbarzyństwo można tak nazwać. Warto w tym kontekście przyjrzeć się tezie Staniszkis że za tymi Tuskami , Oleksami ,Palikotami i Milerami stoi Układ , dla którego SLD, Platforma , czy Palikot to jedynie atrapy bez realnego wpływu na fundamentalne sprawy. Staniszkis twierdzi wręcz ,że mamy do czynienia z totalitaryzmem , procesem , który doprowadzi do zlikwidowania realnej opozycji .
Staniszkis „Po drugie, klasa polityczna z otoczenia Platformy, która dzięki upartyjnieniu gospodarki i państwa, do tej pory korzystała eksploatując państwo i społeczeństwo – zaczyna się dzielić. ….bo „kołdra staje się za krótka”. „.....”Platforma umiejętnie od kilku lat używa tzw. mowy nienawiści, jako narzędzia stabilizacji własnej władzy. Ale jednocześnie rysuje się już projekt nie dotyczący samej PO, a jakiegoś głębszego fundamentu – co po Tusku? „....”Tym bardziej, że dotychczasowe narzędzia, jakie stosował rząd Donalda Tuska czyli kreowanie siebie jako jedynego źródło i gwaranta porządku, po serii przedstawiania przez PiS alternatywnych projektów, nie jest już takie oczywiste „.....” Problem w tym, że nasza władza nie liczy się ze społeczeństwem, stabilizacja w kryzysie polega na przerzucaniu kosztów na obywateli. Przede wszystkim przez obniżanie bardzo wielu standardów, i pełzające podnoszenie kosztów życia, a po drugie przez zrzucanie problemów na przyszłe pokolenia „.....”Obserwujemy coś, co może doprowadzić do reprodukcji władzy w Platformie, ale odbywa się to w sposób naruszający samą istotę demokracji . Widzimy bowiem próbę wyparcia realnych podmiotów, takich jak partie polityczne i opozycja przez symulacje, by różne odnogi czy kreacje władzy mogły zająć całą przestrzeń. W leninowskiej formule na tym właśnie polegał totalitaryzm, gdy węzeł partia-państwo uważał się za jedyny, jak mówiono „podmiot historyczny”. ….” Obserwujemy promowanie się ekipy, która Tuska zastąpi, ale nadal utrzymanej w ramach Platformy”.....” Stąd jak już wcześniej wspomniałam ta gwałtowna zmiana w „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze” przeprowadzona w celu zneutralizowania PiS i wypromowanie ewentualnej kolejnej ekipy na przykład triumwiratu: Sikorski-Gowin-Giertych”.. ...(więcej )
Mojsiewicz
Wciąż chcemy prawdy! „Chcę się dowiedzieć prawdy”: to żądanie, czy choćby tylko oczekiwanie, wyrażane było bardzo często przez ludzi, którzy przyszli przed Pałac Prezydencki 10 kwietnia tego roku. Przyszli tu, by uczcić pamięć ofiar tragedii smoleńskiej oraz by zademonstrować swoją niezgodę na to, co się dziś dzieje z państwem. Byłam 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu wraz z Tomkiem Sakiewiczem. Łączyliśmy się na żywo ze studiem nowo powstającej telewizji Republika, która na ten dzień przeniosła swoją siedzibę do kawiarni Telimena – znajdującej się niedaleko Pałacu Prezydenckiego.
Niezgoda na kłamstwo „Nie mogę się zgodzić z tym, co się dzieje w naszej ojczyźnie” – to zdanie bardzo często pojawiało się na ustach naszych rozmówców. Ci, z którymi dyskutowaliśmy, chcieli pokazać swoje przekonania, choć wielu z nich – jak wynika z rozmów – płaci wysoką cenę za ujawnianie poglądów. Jak się okazuje, w Polsce coraz agresywniej szerzy się zjawisko prześladowań za poglądy polityczne i przekonania religijne. Dziś wierzący oraz ci, którzy nie zgadzają się na dominującą w Polsce propagandę obozu rządzącego, muszą mierzyć się nie tylko z szyderstwem i pogardą, ale muszą liczyć się z tym, że zostaną wyrzucani z pracy, stracą swoich klientów, a nawet z pobiciami. Na nasze pytanie, skąd bierze się nienawiść i agresja w życiu społecznym w Polsce, pada odpowiedź Pawła Piekarczyka: „My i oni to nie jest kwestia poglądów politycznych. To jest różnica między wartościami i antywartościami”. Jak rozmawiać z ludźmi, którzy posługują się językiem nienawiści? – pytam. – Dobry jest trening na Krakowskim Przedmieściu – mówi Ela Nadolna z Solidarnych 2010 z Białegostoku. – Logika jest po naszej stronie – dodaje. – Nie jesteśmy osobami, którym można wstrzyknąć pavulon do mózgu, powodujący jego zwiotczenie – dodaje inny nasz rozmówca (jest to aluzja do biernych lemingów zapatrzonych w „fajnego” premiera i „podłączonych” do mediów głównego nurtu). Wszystkich naszych rozmówców łączy zdziwienie tak nieprawdopodobnym zalewem kłamstwa po katastrofie smoleńskiej, jak i skalą jego bezczelności. Padały stwierdzenia: „Najpierw był mord fizyczny, potem mord na informacji...”. „Pierwszą ofiarą wojny jest prawda”. Obecni na Krakowskim Przedmieściu ludzie wiedzą, że za ten zalew fałszu odpowiedzialny jest obóz rządzący. Dlatego na określenie rządzących polityków najczęściej pada jedno słowo: "kłamcy". Pozbawieni honoru, nieszanujący ani państwa ani narodu. Nieustannie przewija się słowo „zdrada”.
Racjonalna odpowiedź... – Tyle suwerenności nam zostało, ile szczątków wraku leży pod brezentem w Smoleńsku. Nie mamy żadnej własności: ani gazet, ani banków, nie będziemy mieli za chwilę kolei, samolotów, wojsko jest rozwalone – tak jak chciała strona rosyjska – mówi w rozmowie z nami jedna z kobiet. – Brakuje nam wolności słowa, wolności w ogóle – dodaje inna. W tle słyszymy po raz kolejny śpiew tysięcy ludzi: „...Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie...”. „Zanim zamordowano prezydenta w Smoleńsku, najpierw zdradzono go w Polsce” – widnieje napis na jednym z setek transparentów klubów „Gazety Polskiej”. Mężczyzna trzymający transparent mówi nam do kamery: „Władze spiskowały i przeprowadziły zamach przy współudziale Putina”. Po trzech latach zacierania śladów, mataczenia w śledztwie, braku dowodów i pojawiania się bardzo niepokojących poszlak, jestem niestety zmuszona ocenić tę tezę jako bardzo racjonalną. Nie tylko ja. 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu pokazuje, że dziesiątki tysięcy osób uważa, że Polska nie jest suwerennym krajem. Zbiorowa fatamorgana? Czy ktoś o tych emocjach, o tych poglądach zająknął się choćby na chwilę na antenie publicznej telewizji? Oczywiście, że nie. Pewnie dlatego, że są to poglądy jak najbardziej uzasadnione. Jak to się stało, że nie zapewniliśmy bezpieczeństwa naszemu prezydentowi, a po śmierci sponiewieraliśmy jego zwłoki, jego rzeczy, jego pamięć? Jak to się stało, że pozwoliliśmy, żeby zdjęcie jego nagiego, okaleczonego ciała zostało wystawione na widok publiczny na całym świecie? Wiele wskazuje na to, że opłacane z naszych podatków władze państwa wystawiły naszego prezydenta na śmierć. Czy w tej sytuacji jeszcze można mówić o jakimś cywilizowanym organizmie państwa? Czy jeszcze istniejemy jako wspólnota polityczna? W tym kontekście nie mogą nas dziwić słowa, które padają z wielu ust. – Nie czuję się bezpiecznie, moje dzieci nie mają tu przyszłości. Musimy to zmienić.
Świadectwo nadziei Spotykamy tego dnia wielu świadków polskiej historii – pamiętających II wojnę oraz komunizm. Chcą się z nami podzielić swoją cenną wiedzą, której nikt już nie uczy w szkołach. Przypominają nam, że nie będzie prawdy o Smoleńsku, póki nie będzie prawdy o naszej historii. Na Krakowskim Przedmieściu pojawiają się też ich rodziny. Z dumą opowiadają o swoich korzeniach: stryj był w gwardii przybocznej Piłsudskiego, babcia w AK. Są tu też z nami ludzie ze wszystkich zakątków kraju i świata. – Skąd jesteście? - pytam. – Z Kaszub, z Łowicza, Krakowa, ze Śląska. Z Wrocławia, ze Szczecina, górnicy z Lubina i z Podbeskidzia – padają odpowiedzi. Stany Zjednoczone, Paryż, Amsterdam, Berlin... niemal cała Europa znalazła się na Krakowskim Przedmieściu. I nie tylko – spotykamy gości z Gruzji. Ludzie są dla siebie bardzo życzliwi, cieszą się, że się widzą, że wspólnie przeżywają ten dzień. – Nie lubię na kolanach przechodzić przez życie! – mówi do nas mężczyzna, kiedy pytamy go, dlaczego tu przyszedł. – Co tydzień w każdą sobotę stoimy z transparentem: „Ukarać sprawców mordu smoleńskiego”. Od 36 miesięcy w każdą sobotę – mówi szef klubów „Gazety Polskiej” z Białegostoku. – Co pana tu przywiodło? – Miłość do Polski, miłość do Boga i przekonanie, że warto być porządnym człowiekiem – odpowiada. Krakowskie Przedmieście staje się świadectwem tej wciąż trwającej miłości do Polski. Skąd w tych ludziach bierze się ta siła? – Naród polski jest niezłomny – stwierdza Mateusz Wyrwich, spotkany przez nas tego dnia przed Pałacem Prezydenckim. Wie, co mówi. Jest historykiem – studiuje metody działania oprawców komunistycznych w latach 50. Przeprowadził wiele rozmów z ludźmi, którzy w tych czarnych latach byli skazani na karę śmierci. – Przez lata usiłowano zniszczyć naszą tożsamość, ale Polacy nie dali się zniszczyć. Jako dziennikarze telewizji Republika co chwilę odbieramy z Tomkiem gratulacje. „Czekamy na was i będziemy was wspierali”. „Dziękujemy!”. Te życzenia powodzenia i świadectwo nadziei związanej z powstaniem naszej telewizji są dla nas wielkim zobowiązaniem. Ewa Stankiewicz
Czym się różni Urban od Lichockiej (oprócz uszu)? Pani redaktor Joanna Lichocka w „Gazecie Polskiej” (10.04.2013r.) zamieściła swój tekst zatytułowany „Salon śmieszy, tumani, przestrasza”. Dwa cytaty:
„Środowiska rozparte w głównych mediach, wspierane reklamami i koncesjami przez system III RP, wyraziły się bowiem jasno. Wolność słowa musi mieć granice, debatę trzeba ograniczać do starannie selekcjonowanych uczestników. Niby nic nowego, w końcu od dawna wiadomo o wyrzucaniu dziennikarzy z mediów za ich „niewłaściwe”, bo nieprorządowe lub – szerzej – nieafirmujące wytycznych establishmentu poglądy.” „Nawet jedna godzina w telewizji publicznej kontrująca ich tezy jest śmiertelnym zagrożeniem dla fasady, jaką budują. Na dodatek ów strach, że wszystko rozleci się jak zamek z piasku, jest, jak sądzę, uzasadniony nie tylko pamięcią historyczną, jak destrukcyjna dla systemu może być choć odrobina wolności.” W serwisie YouTube.pl można sobie obejrzeć nagranie zatytułowane SKANDAL W TVP1!!. Pani redaktor Lichocka była pięć lat temu rozparta w głównych mediach i starannie selekcjonowała uczestników debaty telewizyjnej. Obecność pana Janusza Korwin-Mikkego w TVP1 byłaby śmiertelnym zagrożeniem dla fasady, jaką budowała między innymi pani redaktor Lichocka. Odrobina wolności byłaby destrukcyjna dla systemu.
Pan Jerzy Urban, spensjonowany rzecznik prasowy rządu PRL, jest łysy, gruby, ma odstające uszy, w związku z tym łatwo go odróżnić od pani Joanny Lichockiej. Pan Jerzy Urban unika patetycznych deklamacji o wolności słowa, dlatego tym bardziej nie można go pomylić z panią Joanną Lichocką. W głośnej swego czasu, wlokącej się po instancjach przez dziesięciolecie sprawie, pan Jerzy Urban przegrał spór o nazwanie go „Goebbelsem stanu wojennego”. Była to jedna z większych pomyłek sądowych. Doktor Joseph Goebbels postulował wymianę zmurszałego aparatu partyjnego NSDAP i redukcję biurokracji III Rzeszy Niemieckiej. Miało to zapewnić zwycięstwo w wojnie. Niemcy wojnę przegrały, dr Goebbels popełnił samobójstwo. Pan Jerzy Urban postulował wymianę zmurszałego aparatu partyjnego PZPR i uwikłanie opozycji w struktury PRL. Operacja się udała, pan Urban prosperuje w najlepsze. O zmarłych należy mówić tylko dobrze albo wcale, ale prawda jest ważniejsza. Doktor Goebbels był na tle pana Urbana zwykłym (nie bójmy się tego słowa!) cieniasem i pan Urban miał prawo czuć się urażony. Wszelkie próby porównywania pai redaktor Lichockiej do doktora Goebbelsa (o panu redaktorze Urbanie nawet nie wspominając) są po prostu obraźliwe. Utarło się w mediach mniej lub bardziej powiązanych z III RP, już to rządowych, już to „opozycyjnych”, określanie działalności pana Janusza Korwin-Mikkego mianem błazenady. Ponad dwadzieścia lat minęło od całostronicowego artykułu zamieszczonego w „Gazecie Polskiej” pod tytułem „Znowu zaczyna się chocholi taniec”. To pan Korwin-Mikke miał czelność wystartować w wyborach. Miał czelność skorzystać z zagwarantowanego Konstytucją biernego prawa wyborczego. Redaktor naczelny „Gazety Polskiej”, pan Tomasz Sakiewicz, całkiem niedawno opublikował swoje obrzydzenie istnieniem tematów tabu. Wystarczy powyciągać w pierwszej lepszej czytelni archiwalne numery „Gazety Polskiej” od upadku rządu premiera Jana Olszewskiego, od lustracji, od słynnego „lewego czerwcowego”. Rocznicowe wydania. Rok w rok na początku czerwca. Jak u Orwella w „1984” poseł – wnioskodawca uchwały lustracyjnej Korwin-Mikke nie istnieje. Uchwała lustracyjna po prostu się ulęgła. „Lustracja Macierewicza”, „Lista Macierewicza” – to wtedy, gdy trzeba pokazać niedobrasów, którzy storpedowali lustrację i obalili rząd Olszewskiego. „Korwin uwalił lustrację” – tak np. na stronie wpolityce.pl, gdy jest zadanie dokopać JKM. Zgraja clownów z grobową powagą rżnie głupa. Najbardziej komiczne jest to, że oni tak serio. Julian Drozd
Przejęcie pieniędzy z OFE, pozwoli Rostowskiemu nie nowelizować budżetu
1. Minął już I kwartał 2013 roku ale na razie minister Rostowski „pochwalił się” tylko wielkością deficytu budżetowego za ten okres. Wyniósł on 24,4 mld zł czyli blisko 69% deficytu całorocznego. Nie wiemy na razie jak przebiegała realizacja dochodów podatkowych i niepodatkowych w I kwartale ale musiała być gorsza niż w 2 pierwszych miesiącach roku, bo wielkość deficytu jest aż o 8 punktów procentowych większa (po pierwszych 2 miesiącach roku deficyt budżetowy wyniósł 61% deficytu całorocznego). Przypomnijmy tylko, że po 2 miesiącach czyli po upływie 17% rocznego czasu mieliśmy znacznie niższe wykonanie wpływów podatkowych. I tak wpływy z podatku VAT stanowiły tylko 14% wpływów całorocznych (niecałe 20 mld zł na ponad 160 mld zł zaplanowanych), z akcyzy 13,5% (8 mld zł na 64 mld zł ), z CIT 12,9 % (4 mld zł na 30 mld zł) i z PIT 16% (7 mld zł na 43 mld zł). Jeszcze gorzej „szły” wpływy niepodatkowe (tutaj są zaplanowane między innymi wpływy z mandatów). Ich wykonanie po 2 miesiącach wyniosło niewiele ponad 10% (3 mld zł z zaplanowanych ponad 30 mld zł).
2. Minister finansów już także wie, że podstawowe wielkości makroekonomiczne, które przyjął do tworzenia budżetu na 2013 roku, są w dużej mierze nieaktualne. Wzrost gospodarczy miał wynieść 2,2% PKB, a teraz nawet najwięksi optymiści twierdzą, że jeżeli przekroczy 1%, to będzie bardzo dobrze. Zatrudnienie miało wzrosnąć o 0,3%, natomiast już teraz wiadomo, że spadnie ono o 1-1,5%, popyt konsumpcyjny miał wzrosnąć o 2%, a obecnie przyjmuje się że wzrośnie śladowo od 0,1 do 0,2%, inflacja miała wynieść średniorocznie 2,7%, a obecnie nawet NBP szacuje ją na 1-1,5% i wreszcie bezrobocie na koniec roku 2013 miało wynieść 13%, teraz już wiadomo, że przekroczy 14%. Mniejszy niż planowano wzrost gospodarczy i niższa inflacja to w oczywisty sposób cios w dochody budżetowe, szczególnie w odniesieniu do podatku VAT. Do tej pory w Polsce raczej się nie zdarzało, żeby rzeczywista inflacja była niższa od tej przyjętej w budżecie. Spadek zatrudnienia zamiast planowanego wzrostu, to uderzenie w przychody Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, a tym samym konieczność zwiększenia dotacji do tego Funduszu, a ponieważ nie jest to możliwe bez nowelizacji budżetu więc jedyne wyjście to zwiększenie poziomu kredytowania z budżetu albo też konieczność zaciągania przez Fundusz kredytów komercyjnych. Wreszcie wyraźnie niższy niż planowano poziom konsumpcji to załamanie podstawowego czynnika wzrostu polskiego PKB. Do tej pory konsumpcja odpowiadała za 2/3 wzrostu PKB w naszym kraju, teraz będzie miała neutralny wpływ na ten wzrost.
3. Wszystko to zdaniem ekonomistów spowoduje, że dochody budżetowe będą niższe od tych planowanych przynajmniej o 20 mld zł, choć ostatnio NBP ogłosił, że osiągnął za rok 2012 zysk w wysokości 5,5 mld zł, a ponieważ zgodnie z ustawą ma obowiązek wpłaty do budżetu aż 95% tego zysku, to humor ministra Rostowskiego troszkę się poprawił.
Wszystko jednak wskazuje na to, że bez kolejnego sięgnięcia po środki finansowe gromadzone w OFE, się jednak nie odbędzie. Krążą po Sejmie uporczywe informacje, że Tusk i Rostowski już podjęli decyzję o likwidacji OFE, a wszystko co w tej sprawie się teraz dzieje (sporządzanie kolejnych raportów przez ministra pracy), to tylko zasłony dymne. Jednak gdyby przeprowadzenie takiej operacji jeszcze w tym roku ze względów politycznych i czasowych nie było możliwe, to raczej na pewno rząd przygotuje projekt ustawy o konieczności przekazywania przez OFE do ZUS kapitału każdego ubezpieczonego na 10 lat przed osiągnięciem przez niego wieku emerytalnego. Takie rozwiązanie oznaczałoby przeniesienie do FUS około 40 mld zł (oczywiście nie jednorazowo), a to pozwoliłoby na znaczące obniżenie dotacji budżetowej dla tego Funduszu, a tym samym minister Rostowski uniknąłby nowelizacji budżetu, czego wręcz panicznie się boi. Kuźmiuk
Teoria i praktyka spiskowa Ach, jak przyjemnie, kiedy tak zwane „życie”, a zwłaszcza życie polityczne i to z najwyższej półki, dostarcza poszlak, a właściwie dowodów potwierdzających moją ulubioną teorię spiskową! Ileż to wyzwisk mnie spotkało, zwłaszcza ze strony pewnego wiernego Czytelnika, w którym podejrzewam stosującego nieudolne minima konspiracyjne pana doktora Roberta Sobalskiego, ileż porozumiewawczych spojrzeń, wymienianych przez mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to święcie wierzą we wszystko, co kierując się aktualną mądrością etapu podaje im do wierzenia żydowska gazeta dla Polaków, ileż taktownych zamilczeń ze strony przyjaciół, co to „milczą, bo kłamać nie umieją”? A tymczasem - proszę bardzo! To już nie jakieś poszlaki w rodzaju na przykład takiej, że kiedy w roku 2007 Platforma Obywatelska wraz z dysponującym 100-procentową zdolnością koalicyjną PSL-em przystępowała do tworzenia rządu, tylko dwoje polityków tworzących słynny „gabinet cieni” pod przewodnictwem „premiera z Krakowa” objęło resorty, na które się szykowali: pani Ewa Kopacz i pan Miroslaw Drzewiecki - podczas gdy pozostałe resorty, jakie przypadły Platformie, objęły zupełnie inne osoby, nawet takie, o których wcześniej nikt nie słyszał, jako o kandydatach na ministrów, np. Jacek „Vincent” Rostowski, czy pan Zbigniew Ćwiąkalski - a dotychczasowi uczestnicy „gabinetu cieni” nie tylko im z podwiniętymi ogonami ustąpili, nie tylko żaden nie zaprotestował, ale w dodatku niedoszły „premier z Krakowa” w ogóle wycofał się z życia politycznego w zacisze domowe. Czyżby za karę za „komisję Rokity”, co to w początkach sławnej „transformacji ustrojowej” kiedy światło jeszcze wydawało się nieoddzielone od ciemności, próbowała wyciągać ubectwu rozmaite „wstydliwe zakątki” i w ogóle - za całokształt? Jak tam było, tak tam było - w każdym razie wygląda na to, że premieru Tusku jakiś poważny człowiek przyniósł listę członków gabinetu, przestrzegając naszego trampkarza, by sam nic nie kombinował przy tym na własna rękę, bo wynikną z tego tylko same zgryzoty, a ci, których ów poważny człowiek reprezentował, będą musieli mu przypomnieć, skąd wyrastają mu nogi. I co Państwo powiecie? Co ma wisieć - nie utonie - o czym premier Tusk osobiście i boleśnie się przekonał, próbując na własną rękę poluzować sobie obróżkę - co przybrało postać aresztowania wiosną 2008 roku Petera Vogla, co tak naprawdę nazywa się Piotr Filipczyński, pochodzi z porządnej, ubeckiej dynastii i w latach 70-tych był skazany na 25 lat więzienia za zamordowanie ze szczególnym okrucieństwem starszej pani - ale w roku 1983 na przepustkę z kryminału wyjechał do Szwajcarii, gdzie natychmiast przepoczwarzył się w finansistę o nazwisku Peter Vogel i został ułaskawiony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w ostatnim dniu urzędowania. Kiedy Vogel został aresztowany, pan minister Ćwiąkalski docenił zalety „aresztu wydobywczego” wynalezionego przez pana Zbigniewa Ziobrę i oczekiwał, że aresztowany Vogel opowie o bezpieczniackim Sezamie w Szwajcarii, dokąd bezpieka, pod przykrywką PZPR, przez całe dziesięciolecia przekazywała dewizy kradzione z central handlu zagranicznego, a potem - również z Przedsiębiorstwa Eksportu Wewnętrznego „PEWEX”, specjalnie w tym celu utworzonego. Takie informacje rzeczywiście mogły zachwiać „układem”, którego, jak wiadomo, „nie ma” podobnie jak Wojskowych Służb Informacyjnych czy izraelskiej broni jądrowej - o czym świadczy choćby reakcja „prezia” Kwaśniewskiego z roku 1996 na artykuł we „Wrost” traktujący o tym Sezamie - że mianowicie jeszcze jedno słowo na ten temat i zarządzi „lustrację totalną”. Jak pamiętamy, groźba podziałała i już następnego dnia Jacek Kuroń i Karol Modzelewski napisali do „prezia” list, że niech tylko Józef Oleksy poda się do dymisji, a końce wsadzamy w wodę. I tak się stało. Pan wicepremier Schetyna szedł jeszcze dalej niż minister Ćwiąkalski i spodziewał się wyjaśnień w sprawie wyjazdu Filipczyńskiego-Vogla za granicę w roku 1983, no i okoliczności jego ułaskawienia. Jednak po aresztowaniu Vogla, w niezależnych mediach ukazała się tylko seria publikacji, jak to niebezpiecznie jest w polskich więzieniach, jak aresztanci w celach monitorowanych 24 godziny na dobę wieszają się na własnych skarpetkach, sami nie wiedzą kiedy - i tak dalej. Aliści mniej więcej rok później springerowski dziennik „Dziennik”, jak to się mówi „dotarł” do tajnych zeznań Vogla z których wynikało, że generału Gromosławu Czempińskiemu jakiś Turek ukradł ze szwajcarskiego konta milion, czy nawet dwa miliony dolarów - a generał nawet tego nie zauważył. Rzuca to pewne światło na zasobność tego konta, ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o to, że konsekwencją tej prasowej niedyskrecji była następna niedyskrecja prasowa - mianowicie „Rzeczpospolita”, jak to się mówi, „dotarła” do tajnych stenogramów z podsłuchów rozmów między „Mirem”, „Zbychem” i „Rychem” - co zapoczątkowało wybuch afery hazardowej. Słowem - jak wy tak - to my tak! Potem oczywiście okazało się, że żadnej afery „nie było” - ale w międzyczasie przerażony premier Tusk powyrzucał z rządu nie tylko ministra Ćwiąkalskiego, ale i wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych Grzegorza Schetynę - tego ostatniego pod pretekstem, że ma do niego „pełne zaufanie”. Ale na tym się nie skończyło, bo za karę dostał zakaz kandydowania w wyborach prezydenckich w roku 2010 - aż Nasza Złota Pani musiała mu obetrzeć łzy nagrodą pocieszenia imienia Karola Wielkiego. Ale to wszystko były poszlaki, podczas gdy teraz - co innego. Oto okazało się, że prezydentu Putinu przyszedł do głowy pomysł, by przez nasz nieszczęśliwy kraj przeprowadzić drugą nitkę gazociągu jamalskiego, omijającego Ukrainę. Kiedy „Gazprom” i kontrolowany przez Skarb Państwa EuRoPol Gaz podpisały stosowne memorandum, okazało się, że ani premier Tusk, ani minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, ani nawet minister Skarbu Państwa Mikołaj Budzanowski, teoretycznie „kontrolujący” EuRoPol Gaz, nic na ten temat „nie wiedzą” - chociaż wspomniane memorandum w sposób oczywisty kładzie kres „strategicznemu partnerstwu” Polski z Ukrainą. Nie chodzi w tej chwili o wartość tego „strategicznego partnerstwa”, bo ważniejsze jest co innego. Otóż uważam, że deklaracje premiera Tuska, ministra Sikorskiego i ministra Budzanowskiego, jakoby o planach, a właściwie nie o żadnych „planach”, tylko o porozumieniu w sprawie budowy tego gazociągu przez nasz nieszczęśliwy kraj „nic nie wiedzą” - że te deklaracje mogą być jak najbardziej prawdziwe! Po co bowiem informować jakichś Zasrancen o ustaleniach dokonanych przez ludzi poważnych i odpowiedzialnych? Jeszcze taki jeden z drugim by coś wychlapał i nieszczęście gotowe. Tymczasem przy takim przedsięwzięciu trzeba uzgodnić kto ma się przy tym nakraść i na ile - ale również - kto będzie zapewniał „ochronę kontrwywiadowczą” i „wojskową” całego przedsięwzięcia w przyszłości - a to z kolei oznacza krok w stronę „bliskiej zagranicy” - za którą Rosja zawsze pragnęła uważać nasz nieszczęśliwy kraj. Widzimy, że od „dyplomacji ikonowej” zapoczątkowanej przez pobożnych mnichów z klasztoru św. Niła i kontynuowanej przez Metropolitę Cyryla i JE abpa Józefa Michalika, do bezpieczniackich gazociągów, nie jest wcale tak daleko, jak mogłoby się wydawać. A skoro Moskwa dogadała się w sprawie gazociągu w naszym nieszczęśliwym kraju z własną agenturą, to nieomylny to znak, że - po pierwsze - proces czyszczenia Polski z agentury amerykańskiej też musi być bardzo zaawansowany, zaś - po drugie - na obszarze Europy Środkowej agentura izraelska teraz współpracuje z GRU, nie z CIA. Czyżby to był właśnie ów „przełom” w sprawie żydowskich roszczeń majątkowych, o którym 5 marca wspominał pan Brown w „Times of Israel”, a któremu zaprzeczało tubylcze Ministerstwo Spraw Zagranicznych, firmowane przez Radosława Sikorskiego? SM
Małgorzata Thatcher – wielki mąż stanu W poniedziałek, 8 kwietnia, w wieku 87 lat zmarła Małgorzata baronessa Thatcher. Od studenckiej młodości politycznie związana z konserwatystami, dochowała wierności konserwatywnym ideałom aż do śmierci – czego nie można powiedzieć o wszystkich brytyjskich i nie tylko brytyjskich konserwatystach, często frymarczących ideałami dla miłego grosza albo dla popularności. Po wojowniczym, antykomunistycznym przemówieniu Sowieci nadali jej przydomek Żelazna Dama, z którego była bardzo dumna. Ale nie tylko w mowie była mocna. W jej przypadku – co wśród współczesnych polityków zdarza się wyjątkowo – za słowami szły czyny. Kiedy w maju 1979 roku została premierem Wielkiej Brytanii, wkrótce przekonali się o tym partyzanci IRA, którzy w brytyjskim więzieniu podjęli głodówkę w celu uzyskania statusu więźniów politycznych. Małgorzata Thatcher, szanując ich wolny wybór, nie pozwoliła przymusowo ich karmić, wskutek czego dziewięciu głodujących zmarło i na tym strajk się zakończył. Znacznie poważniejsza konfrontacja czekała ją z brytyjskimi górnikami. Ich przywódca Artur Scargil sądził, że stawiając kraj w obliczu kryzysu energetycznego, wymusi na rządzie ustępstwa utrwalające dominującą pozycję związków zawodowych w państwie. Ale trafiła kosa na kamień i po roku strajk zakończył się bez jakichkolwiek ustępstw ze strony rządu. Złamanie potęgi związków zawodowych umożliwiło Żelaznej Damie przejście do realizacji liberalnej polityki gospodarczej, nazwanej od jej nazwiska „thatcheryzmem”. W swojej polityce inspirowała się m.in. rozmowami z Fryderykiem von Hayek, który wywarł znaczny wpływ na jej poglądy. Thatcheryzm polegał z jednej strony na redukcji roli państwa, to znaczy na redukcji roli biurokracji w gospodarce, dopuszczeniu mechanizmów rynkowych i uwolnieniu przedsiębiorczości z biurokratycznych ograniczeń, a z drugiej na wykreowaniu grubej warstwy właścicieli i współwłaścicieli małych i średnich przedsiębiorstw, co stało się możliwe dzięki szeroko zakrojonemu programowi prywatyzacji gałęzi gospodarki, uprzednio znacjonalizowanych w latach 40. W rezultacie reform przeforsowanych przez Żelazną Damę osuwanie się brytyjskiej gospodarki po równi pochyłej zostało powstrzymane, a wkrótce sytuacja zaczęła szybko się poprawiać. Jednym z ubocznych skutków tego procesu było przestawienie brytyjskiej gospodarki z modelu przemysłowego, z dominacją przemysłu ciężkiego, na model bardziej usługowy. Podobną stanowczość Małgorzata Thatcher wykazała w polityce zagranicznej. Kiedy w kwietniu 1982 roku wojsko argentyńskie zajęło Falklandy, wysłała na południowy Atlantyk korpus ekspedycyjny, który zadał Argentynie kompromitującą klęskę, przyczyniając się do upadku wojskowej junty w tym kraju. Lady Małgorzata miała też swój udział w największym przedsięwzięciu politycznym XX wieku – likwidacji światowego systemu komunistycznego. Była wśród trójki światowych mężów stanu, którzy mogą przypisać sobie autorstwo tego sukcesu: prezydent USA Ronald Reagan, Papież Jan Paweł II i właśnie ona – Małgorzata Thatcher. Wprawdzie były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa twierdzi, że Jan Paweł II nie pokonał komunizmu, tylko „wykonał pracę duszpasterską” – ale to jeszcze jedna poszlaka, wskazująca, że kto słucha pana prezydenta, ten sam sobie szkodzi. Wracając do Małgorzaty Thatcher, to utraciła ona władzę przede wszystkim na tle brytyjskich sporów o kształt integracji europejskiej. W odróżnieniu od wielu swych kolegów z partii konserwatywnej Żelazna Dama należała do przeciwników „pogłębionej integracji”, a zwłaszcza unii walutowej, dopatrując się w tych pomysłach niemieckich prób uzyskania w Europie politycznej hegemonii metodami pokojowymi. Wygląda na to, że miała rację. SM
Rosjanie zaostrzają kurs! Nie oddadzą wraku, póki nie wskażą winnych katastrofy. Nie mają też dowodów na uchybienia kontrolerów lotu czy niesprawność lotniska. Winni piloci? Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej ponownie oświadczył, że dowody rzeczowe, w tym wrak Tu-154M i jego "czarne skrzynki", pozostaną na terytorium Rosji do czasu aż zapadnie ostateczna decyzja procesowa w tej sprawie karnej. O stanowisku Komitetu Śledczego FR poinformował w, udzielonym na piśmie, wywiadzie dla PAP generał-major Michaił Guriewicz, szef grupy śledczej prowadzącej śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Nie jeden raz wyjaśnialiśmy polskim kolegom, że konieczność przetrzymywania fragmentów samolotu i rejestratorów pokładowych na terytorium Federacji Rosyjskiej do czasu podjęcia w sprawie karnej ostatecznej decyzji procesowej wynika z prawa karnego procesowego FR i nie jest sprzeczne z europejską konwencją o wzajemnej pomocy prawnej w sprawach karnych, umową między Federacją Rosyjską i Rzeczpospolitą Polską o pomocy prawnej i stosunkach prawnych w sprawach cywilnych i karnych, a także innymi porozumieniami międzynarodowymi - oświadczył Guriewicz. Przypomniał, że śledztwo w sprawie karnej prowadzone jest w zgodzie z rosyjskim ustawodawstwem. Jako szef grupy śledczej w tej sprawie powtórzę: dowody rzeczowe będą znajdować się na terytorium Federacji Rosyjskiej do czasu aż zapadnie ostateczna decyzja procesowa w tej sprawie karnej - dodał. Guriewicz zastrzegł, że do zakończenia śledztwa w sprawie katastrofy polskiego Tu-154M potrzebne są mu różne materiały z Polski, w tym próbki głosów kilku jej ofiar. W chwili obecnej nie da się określić konkretnych terminów zamknięcia tego śledztwa, ponieważ nie zostały zakończone zlecone ekspertyzy sądowe. Co więcej, z Polski nie wpłynęły zamówione w trybie międzynarodowej współpracy prawnej materiały z naszych 8 wniosków o pomoc prawną. Są one niezbędne ekspertom do przeprowadzenia wspomnianych ekspertyz - oznajmił. Przypomniał, że jeden z wniosków dotyczy ekspertyzy fonoskopijnej, do której potrzebne są próbki głosów kilku ofiar tej katastrofy. Wciąż czekamy na te dane od strony polskiej - podkreślił. Rosyjski śledczy zaznaczył, że "na termin podjęcia przez Komitet Śledczy FR decyzji procesowej w tej sprawie karnej w żaden sposób nie wpłynie data zakończenia śledztwa prowadzonego przez polskich prokuratorów". Guriewicz zapowiedział, że jeśli rodziny osób uznanych za winne katastrofy Tu-154M nie zgodzą się z wynikami śledztwa, to jego materiały zostaną skierowane do sądu, który wyda ostateczną decyzję procesową w tej sprawie. Według niego, właściwym sądem do zajęcia się tym będzie sąd w Smoleńsku. Zgodnie z rosyjskim ustawodawstwem po zakończeniu śledztwa materiały sprawy karnej zostaną udostępnione do zapoznania osobom uznanym za pokrzywdzone, a także stronie oskarżenia. W razie stwierdzenia winy pilotów polskiego samolotu i niezgadzania się ich rodzin z wynikami śledztwa, materiały zostaną skierowane do sądu w Smoleńsku w celu ich merytorycznego rozpatrzenia i wydania ostatecznej decyzji procesowej w tej sprawie - oświadczył w wywiadzie dla PAP Generał oznajmił również, że jak dotąd Komitet Śledczy FR nie znalazł dowodów na uchybienia ze strony kontrolerów lotów czy niesprawność techniczną systemów lotniska w Smoleńsku, które mogły stać się przyczyną katastrofy polskiego Tu-154M. Guriewicz ocenił także, iż duża liczba bezpośrednich dowodów całkowicie podważa hipotezę wybuchu na pokładzie Tupolewa jako przyczynę jego katastrofy. Na fragmentach samolotu nie wykryto charakterystycznych śladów eksplozji; na odzieży ofiar i ich rzeczach osobistych śladów wybuchu także nie ma; żadna z osób, które były na pokładzie samolotu, nie zmarła w wyniku detonacji ładunku wybuchowego lub elementów rażenia; i wreszcie, na nagraniach rejestratorów pokładowych nie ma informacji o eksplozji na pokładzie statku powietrznego lub oddaniu strzału - oznajmił, komentując wnioski sejmowego zespołu Antoniego Macierewicza. W wywiadzie dla PAP Guriewicz wylicza, że w ramach tej sprawy karnej wykonano ponad 410 badań eksperckich, przesłuchano ponad 300 świadków, dokonano ponad 100 oględzin miejsca zdarzenia, zabezpieczono ponad 1500 przedmiotów, które poddano ekspertyzom sądowym, dokonano oględzin ponad 2000 różnych przedmiotów, dokumentów i fragmentów samolotu. W obecności polskich ekspertów dokonano wielokrotnych, szczegółowych oględzin i badań nagrań z rejestratorów pokładowych, fragmentów oraz przyrządów polskiego samolotu. W ich toku zabezpieczono ponad 600 próbek do porównawczych badań eksperckich, na podstawie których zlecono ekspertyzy sądowe - dodał szef rosyjskich śledczych. Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej dał do zrozumienia, że za winnych katastrofy polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem może uznać jego pilotów. Przekazał też, że jeśli tak się stanie, ich rodziny będą mogły wyrazić swój sprzeciw, a wówczas sprawa trafi do sądu. Sąd będzie musiał ocenić zasadność decyzji rosyjskiego Komitetu Śledczego i jej zgodność z prawem. Rosjanie kolejny raz próbują pokazać, że polska strona nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia. PAP/mall
Wciąż chcemy prawdy! „Chcę się dowiedzieć prawdy”: to żądanie, czy choćby tylko oczekiwanie, wyrażane było bardzo często przez ludzi, którzy przyszli przed Pałac Prezydencki 10 kwietnia tego roku. Przyszli tu, by uczcić pamięć ofiar tragedii smoleńskiej oraz by zademonstrować swoją niezgodę na to, co się dziś dzieje z państwem.
Byłam 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu wraz z Tomkiem Sakiewiczem. Łączyliśmy się na żywo ze studiem nowo powstającej telewizji Republika, która na ten dzień przeniosła swoją siedzibę do kawiarni Telimena – znajdującej się niedaleko Pałacu Prezydenckiego.
Niezgoda na kłamstwo „Nie mogę się zgodzić z tym, co się dzieje w naszej ojczyźnie” – to zdanie bardzo często pojawiało się na ustach naszych rozmówców. Ci, z którymi dyskutowaliśmy, chcieli pokazać swoje przekonania, choć wielu z nich – jak wynika z rozmów – płaci wysoką cenę za ujawnianie poglądów. Jak się okazuje, w Polsce coraz agresywniej szerzy się zjawisko prześladowań za poglądy polityczne i przekonania religijne. Dziś wierzący oraz ci, którzy nie zgadzają się na dominującą w Polsce propagandę obozu rządzącego, muszą mierzyć się nie tylko z szyderstwem i pogardą, ale muszą liczyć się z tym, że zostaną wyrzucani z pracy, stracą swoich klientów, a nawet z pobiciami. Na nasze pytanie, skąd bierze się nienawiść i agresja w życiu społecznym w Polsce, pada odpowiedź Pawła Piekarczyka: „My i oni to nie jest kwestia poglądów politycznych. To jest różnica między wartościami i antywartościami”. Jak rozmawiać z ludźmi, którzy posługują się językiem nienawiści? – pytam. – Dobry jest trening na Krakowskim Przedmieściu – mówi Ela Nadolna z Solidarnych 2010 z Białegostoku. – Logika jest po naszej stronie – dodaje. – Nie jesteśmy osobami, którym można wstrzyknąć pavoulon do mózgu, powodujący jego zwiotczenie – dodaje inny nasz rozmówca (jest to aluzja do biernych lemingów zapatrzonych w „fajnego” premiera i „podłączonych” do mediów głównego nurtu). Wszystkich naszych rozmówców łączy zdziwienie tak nieprawdopodobnym zalewem kłamstwa po katastrofie smoleńskiej, jak i skalą jego bezczelności. Padały stwierdzenia: „Najpierw był mord fizyczny, potem mord na informacji...”. „Pierwszą ofiarą wojny jest prawda”. Obecni na Krakowskim Przedmieściu ludzie wiedzą, że za ten zalew fałszu odpowiedzialny jest obóz rządzący. Dlatego na określenie rządzących polityków najczęściej pada jedno słowo: kłamcy. Pozbawieni honoru, nieszanujący ani państwa ani narodu. Nieustannie przewija się słowo „zdrada”.
Racjonalna odpowiedź... – Tyle suwerenności nam zostało, ile szczątków wraku leży pod brezentem w Smoleńsku. Nie mamy żadnej własności: ani gazet, ani banków, nie będziemy mieli za chwilę kolei, samolotów, wojsko jest rozwalone – tak jak chciała strona rosyjska – mówi w rozmowie z nami jedna z kobiet. – Brakuje nam wolności słowa, wolności w ogóle – dodaje inna. W tle słyszymy po raz kolejny śpiew tysięcy ludzi: „...Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie...”. „Zanim zamordowano prezydenta w Smoleńsku, najpierw zdradzono go w Polsce” – widnieje napis na jednym z setek transparentów klubów „Gazety Polskiej”. Mężczyzna trzymający transparent mówi nam do kamery: „Władze spiskowały i przeprowadziły zamach przy współudziale Putina”. Po trzech latach zacierania śladów, mataczenia w śledztwie, braku dowodów i pojawiania się bardzo niepokojących poszlak, jestem niestety zmuszona ocenić tę tezę jako bardzo racjonalną. Nie tylko ja. 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu pokazuje, że dziesiątki tysięcy osób uważa, że Polska nie jest suwerennym krajem. Zbiorowa fatamorgana? Czy ktoś o tych emocjach, o tych poglądach zająknął się choćby na chwilę na antenie publicznej telewizji? Oczywiście, że nie. Pewnie dlatego, że są to poglądy jak najbardziej uzasadnione. Jak to się stało, że nie zapewniliśmy bezpieczeństwa naszemu prezydentowi, a po śmierci sponiewieraliśmy jego zwłoki, jego rzeczy, jego pamięć? Jak to się stało, że pozwoliliśmy, żeby zdjęcie jego nagiego, okaleczonego ciała zostało wystawione na widok publiczny na całym świecie? Wiele wskazuje na to, że opłacane z naszych podatków władze państwa wystawiły naszego prezydenta na śmierć. Czy w tej sytuacji jeszcze można mówić o jakimś cywilizowanym organizmie państwa? Czy jeszcze istniejemy jako wspólnota polityczna? W tym kontekście nie mogą nas dziwić słowa, które padają z wielu ust. – Nie czuję się bezpiecznie, moje dzieci nie mają tu przyszłości. Musimy to zmienić.
Świadectwo nadziei Spotykamy tego dnia wielu świadków polskiej historii – pamiętających II wojnę oraz komunizm. Chcą się z nami podzielić swoją cenną wiedzą, której nikt już nie uczy w szkołach. Przypominają nam, że nie będzie prawdy o Smoleńsku, póki nie będzie prawdy o naszej historii. Na Krakowskim Przedmieściu pojawiają się też ich rodziny. Z dumą opowiadają o swoich korzeniach: stryj był w gwardii przybocznej Piłsudskiego, babcia w AK. Są tu też z nami ludzie ze wszystkich zakątków kraju i świata. – Skąd jesteście? Pytam. – Z Kaszub, z Łowicza, Krakowa, ze Śląska. Z Wrocławia, ze Szczecina, górnicy z Lubina i z Podbeskidzia – padają odpowiedzi. Stany Zjednoczone, Paryż, Amsterdam, Berlin... niemal cała Europa znalazła się na Krakowskim Przedmieściu. I nie tylko – spotykamy gości z Gruzji. Ludzie są dla siebie bardzo życzliwi, cieszą się, że się widzą, że wspólnie przeżywają ten dzień. – Nie lubię na kolanach przechodzić przez życie! – mówi do nas mężczyzna, kiedy pytamy go, dlaczego tu przyszedł. – Co tydzień w każdą sobotę stoimy z transparentem: „Ukarać sprawców mordu smoleńskiego”. Od 36 miesięcy w każdą sobotę. – Mówi szef klubów „Gazety Polskiej” z Białegostoku. – Co pana tu przywiodło? – Miłość do Polski, miłość do Boga i przekonanie, że warto być porządnym człowiekiem – odpowiada. Krakowskie Przedmieście staje się świadectwem tej wciąż trwającej miłości do Polski. Skąd w tych ludziach bierze się ta siła? – Naród polski jest niezłomny – stwierdza Mateusz Wyrwich, spotkany przez nas tego dnia przed Pałacem Prezydenckim. Wie, co mówi. Jest historykiem – studiuje metody działania oprawców komunistycznych w latach 50. Przeprowadził wiele rozmów z ludźmi, którzy w tych czarnych latach byli skazani na karę śmierci. – Przez lata usiłowano zniszczyć naszą tożsamość, ale Polacy nie dali się zniszczyć. Jako dziennikarze telewizji Republika co chwilę odbieramy z Tomkiem gratulacje. „Czekamy na was i będziemy was wspierali”. „Dziękujemy! ”. Te życzenia powodzenia i świadectwo nadziei związanej z powstaniem naszej telewizji są dla nas wielkim zobowiązaniem. Ewa Stankiewicz
Bayo-Bongo! Wybory w Afryce: czarni wybierają parlament, biali wybierają uran Na przełomie lat 50 i 60-ych, gdy komuniści z Zachodu i Wschodu zaczęli ekscytować politykę „samostanowienia narodów” – z części dawnej Francuskiej Afryki Równikowej Francuzi utworzyli zaporowo operetkową Republikę Środkowoafrykańską. W tym mniej więcej czasie w PRL popularna stała się piosenka Bayo-Bongo. Baya i Bongo to dwa z wielu plemion zamieszkujących ten afrykański kraj. Chociaż dysponuje on ważnymi bogactwami naturalnymi (rudy uranowe, złoto, diamenty) - jest jednym z najbiedniejszych krajów afrykańskich: 4,5 milionowa ludność kontentuje się dochodem na głowę mieszkańca wielkości 1200 dolarów, a HIV-em, według szacunków, zarażona jest prawie połowa ludności. Gdy w roku 1960 powstawała Republika Środkowoafrykańska o HIV-ie mało kto jeszcze słyszał na świecie. W roku 1960, roku powstania Republiki, wesoła piosenka „Bayo-Bongo” forsowana w PRL przez propagandzistów „walki narodowo-wyzwoleńczej” radośnie nawiązywała do murzyńskiej obyczajowości: „Bayo-Bongo, o, Bayo-Bongo, o, Bayo-Bongo, o Bongo-Baya, cały świat wzdłuż i wszerz opływa dziś ta pieśń, Bayo-Bongo, o Bongo-Baya!”... („Natchniony” autor użył nieporadnego zwrotu „cały świat opływa pieśń” bo nie potrafił najwyraźniej znaleźć innego słowa by zachować rytm piosenki...W sumie rzadki knot tekściarski!) Tymczasem w nowopowstałej Republice Środkowoafrykańskiej zaczęły dziać się cuda-niewida. Francuskie tajne służby (kto by wypuścił z rąk uran, złoto i diamenty!) postawiły na czele „niepodległego rządu” wystruganego z banana 30-letniego prezydenta, niejakiego Davida Dacke, by wśród plemion Baya, Bongo i wielu innych „budował demokrację”. Aliści gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, gdzie uran, złoto i diamenty – tam niejedna bezpieczniacka koteria chciałaby się obłowić, toteż już w 6 lat później, w 1966 roku, faworyt innej koterii francuskiej „razwiedki”, Jan Bedel Bokassa z plemienia Ngbaka (patrz przypis na końcu tekstu), b.sierżant armii francuskiej obala Dawida Dacke, zmienia republikę w cesarstwo a sam ogłasza się cesarzem. I słuszna jego racja: przecież i Napoleon zaczynał od porucznika! O Bokassie pisano później, że był ludożercą, ale póki co cesarz-ludożerca przy wsparciu francuskich tajnych służb cesarzuje w swym Cesarstwie aż do roku 1979. Bokassa nie zadawala się ochłapami z francuskiego stołu jak jego poprzednik (cesarstwo wymaga stosownej oprawy!), cesarz Bokassa targuje się więc z Francuzami i droży – toteż w 1979 roku Jakub Foccart, potężna szara eminencja z Champs Elysees, doradca wielu francuskich prezydentów zwany „Monsieur Afrique”(wyspecjalizowany w „struganiu z bananów” afrykańskich przywódców w b.koloniach francuskich) obala cesarza-ludożercę Bokassę i zastępuje go ponownie Dawidem Dacke. Ale że i Dawd Dacke też w międzyczasie nauczył się wyżej cenić swe usługi - w 1981 roku „Monsieur Afrique” obala i jego, zastępując generałem Andrzejem Kolingbą. Kolingba dokonuje niezbędnej „transformacji ustrojowej”: rezygnuje z tytułu cesarza i zadawala się zwykłą dyktaturą. Uran, złoto i diamenty płyną nadal tam, gdzie powinny: uran do Francji, złoto i diamenty do Francji i Belgii. W 1991 roku dyktator Kolingba godzi się na system wielopartyjny i wybory (najwyraźniej tajne służby innych państw zaczynają interesować się uranem, złotem i diamentami...), rozpisuje wybory w roku 1992 i wygrywa je, ale, uwaga: „zostały uznane za nieważne”. Wygląda na to, że francuskie służby były już za słabe, by zachowywać nadal wyłączność na „struganie z banana” demokratycznych przywódców Republiki Środkowoafrykańskiej. Toteż wybory kolejne, w 1993 roku, wygrywa „opozycja”, a prezydentem zostaje Anioł Szczęsny Patasse, który obejmuje prezydenturę w wieku 29 lat. Zdolna bestia!... Kompromis tajnych służb trwa 10 lat, i w 2003 roku Patasse’go obala z kolei Franciszek Boziza, z plemienia Baya, 32-letni generał. Też dobrze – w tym mniej więcej wieku i Napoleon został generałem! Niewątpliwie plemiona Bongo i Baya dostarczają utalentowanych dowódców wojskom lądowym republiki... Jak na wojskowego przystało – generał Boziza zaraz zawiesza konstytucję. Uran, jak się wydaje, nadal płynie do Francji, ale złotem i diamentami Francuzi muszą się chyba już dzielić z innymi służbami?... Chętnych do tego uranu, złota i diamentów musi przybywać, bo właśnie media informują, że prezydent-generał Franciszek Boziza „uciekł przed rebeliantami przez rzekę ze stolicy Republiki Środkowoafrykańskiej”... Kto zacz ci rebelianci, i dlaczego tak wybitny generał jak Boziza musiał „uciekać przez rzekę”, jak jaki koniokrad? Kto i z czego struga tych rebeliantów? Fakt, że rzecznik prasowy tych rebeliantów, niejaki Eryk Massi przebywa w Paryżu i stamtąd wydaje komunikaty daje wiele do myślenia. Mali, Czad, teraz Republika Środkowoafrykańska...Demokracje afrykańskie i demokratyczne wybory. Hm. Czarni wybierają kukiełki, biali wybierają uran, złoto i diamenty? Kryzys światowy jakże zachęcać musi do takich wyborów! Zanućmy więc: „Bayo-Bongo, Bayo-Bongo, o, Bayo-Bongo, o, Bongo-Baya! Hej, kto taki taniec zna tańczy dzisiaj tak jak ja:Bayo-Bongo,o Bongo-Bayaaa!”
P r z y p i s: Cesarz Bokassa w ciągu swego panowania zdążył przejść wraz z całym swym Cesarstwem na islam (gdy starał się o pożyczkę u Kadafiego - szmal wart meczetu!) i powrócił nazad na katolicyzm (gdy Kadafi odmówił), a mimo swego „ludożerstwa”, tyranii i wrogości wobec demokracji uzyskał po abdykacji azyl... we Francji. Co najciekawsze: w latach 80-ych napisał arcyciekawe wspomnienia, których jednak w słynnej z wolności słowa, tolerancji i praw człowieka demokratycznej Francji sąd zakazał rozpowszechniania. Zakaz obowiązuje do dzisiaj! Ci, co je czytali w rękopisie powiadają, że francuskie tajne służby i niektórzy politycy francuscy przedstawieni tam zostali jako banda skorumpowanych, chciwych łapowników. Ciekawe, że podobną opinię o morale francuskich tajnych służb w latach 80-ych wyraził wspomniany „Monsieur Afrique”, będący już na emeryturze. Niestety, nie możemy porównać stopnia skorumpowania służb polskich i francuskich zanim dotrzemy do rękopisów ex-cesarza Bokassy z plemienia Ngbaka, pod francuską cenzurą. Do tego doszło! Zaś co do skorumpowania francuskich polityków – najnowsze sensacje wokół Krystyny Lagarde, Mikołaja Sarkozy, Bernarda Tapie czy Hieronima Cahuzaca potwierdzają wiarygodność cesarza Bokassy jako kronikarza francuskiej demokracji. Marian Miszalski
„Czas ucieka choć nikt go nie goni” - śpiewały swojego czasu Czerwone Gitary. Bardzo ładnie napisane i bardzo trafne. .Choć mniej ucieka, bardziej płynie.. Miarodajnie i monotonnie. Powoli i systematycznie- ucieka i płynie. .I niepodobna wejść do tej samej rzeki- wydawałoby się- a jednak.. Ciągle w tej samej rzece kłamstwa, socjalizmu i demagogii…. Socjalizm wzbiera- codziennie media dezinformacji karmią masy jakimiś głupstwami, które tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia.. Chodzi o hałas.. Kwaśniewski- Miller, Miller- Kwaśniewski, Siwiec- Oleksy, Palikot- Kwaśniewski- Siwiec- już ponad tydzień na okrągło. Kwaśniewski się wczoraj chwiał- chyba, że mi się wydawało, bo to wina kamery i światła- źle ustawionego. Mógł się czegoś przytrzymać . Na przykład Siwca.. Chwiał się na Filipinach, nad Grobami Katyńskimi, na Ukrainie.. To wszystko wina kamer i światła.. Więcej światła- chciałoby się zakrzyknąć ze Goethem. Więcej światła- więcej chwiania się.. Komisja Trójstronna- to jest prawdziwe oparcie międzynarodowe pana Aleksandra Kwaśniewskiego. Nawet Wikipedia go wymazała.. Dlaczego???? Próbuje uciec przed odpowiedzialnością pod immunitet europejski.. Kto tolerował tajne więzienia CIA? Kto wysłał wojska polskie do Iraku bez zgody parlamentu?? I skołowany lud wybiera coś tak obrzydliwego do Sejmu, Senatu, do Europarlamentu. .Miller nie chce- choć bardzo frakcji Puławskiej by pasowało. Wygnać Millera na zewnątrz. Koniec z frakcją Natolińską- jeszcze Gomułka się kłania. Komunistyczny narodowiec. Komunistyczni Narodowcy- i Międzynarodowi Trockiści… Niech nie przeszkadza międzynarodowym łobuzom jeszcze bardziej upadlać Polskę i Polaków.. Miller musi pozostać na demokratycznej scenie politycznej , żeby równoważyć frakcję Trockistowską- międzynarodową.. Ta jest bardzo niebezpieczna- tym bardziej, że dołączył do niej pan Janusz Palikot- też członek międzynarodowej Komisji Trójstronnej.. I cała ta ferajna z „ Faktów i Mitów” oraz” Nie”- towarzysza Urbana.. Rzecznik prasowy rządu stanu wojennego.. Przyjaciela generała Kiszczaka- szefa wszystkich tajnych służb.. Wygląda na to, że na swojego następcę naznaczył pana Andrzeja Rozenka- „dziennikarza” tygodnika” NIE”.. Był w Rosji- spotkał się z Putinem.. Z samym Putinem.. Bardzo ważny gość.. Nadaje się na szefa wszystkich tajnych służb.. I znowu Polaków za mordę.. Tak jak w latach czterdziestych i pięćdziesiątych.. więzienie- lub kula w łeb.. I poniewieranie jak najgorszych złoczyńców.. Poniewieranie patriotami dopiero przed nami… Na razie zabijają propagandą i gazetami.. Już pan profesor Jan Hartmann z Uniwersytetu Jagiellońskiego dołączył do ferajny.. Członek Loży Synowie Przymierza. -B’nai B’.rith. Na wizji codziennie- wielkie wsparcie medialne otrzymał.. I gada- Europa Plus. Profesor Hartmann- Śmiertelny wróg Chrześcijaństwa.. Na zabój! Gdyby tylko mógł- pozakładałby obozy koncentracyjne dla chrześcijan.. Tak nienawidzi.. I ta mowa nienawiści.. Gdzie instytucje walczące z „ mową nienawiści”..? W jego ustach przybiera jakąś formę diabelskiego zła.. Mówi jakby chciał interlokutora od razu udusić.. Na wizji- a pobić na pewno.. Zawzięty i zacięty- jak twarz brzytwą.. Pełen nienawiści i niecierpliwości, żeby jak najszybciej wprowadzić gejów na piedestał, „ małżeństwa homoseksualne”, uprawianie seksu już od 13 lat.., aborcję , eutanazję- te wszystkie wynalazki antycywilizacyjne.. Na to miejsce wprowadzić cywilizację śmierci i chaosu.. Z Polaków uczynić bydło. .Podległe i posłuszne.. I doić je niemiłosiernie przy pomocy instytucji międzynarodowych, opanowanych przez kolegów profesora Hartmanna.. A długi narastają.. Nie ma licznika Balcerowicza, bo zabrakło miejsc na kolejne cyfry.. Cyfry zadłużenia.. Polska pogrążająca się w długach i chaosie.. Gom\ułka był zły- bo pieniędzy nie pożyczał.. Gierek był lepszy- bo pożyczył 25 miliardów dolarów.. Oddaklismy je po trzydziestu latach. A najlepsi są Okrągłostołowcy- ponad 400 miliardów długu- i to nie wszystko.. Wszędzie panującą walutą- są długi.. Jakby celem wszystkich rządzących były wyłącznie długi, i żeby wszystkich Polaków w długach utopić.. I przyszłe pokolenia.. Zadłużyć na Amen.. A większą część wypędzić w poszukiwaniu pracy.. Białoruś miga się od pożyczania w międzynarodowych instytucjach- to Łukaszenka jest zły, jak diabeł wcielony.. Ale popatrzcie Państwo- ten narodowy socjalista podjął decyzję, żeby co czwartego urzędnika zwolnić, bo państwo Białoruskie nie wytrzymuje takiej ilości etatów(???) To Białoruś robi reformę administracyjną, a u nas- urzędników przybywa.. Antycywilizacja urzędnicza kwitnie.. Więcej i więcej.. Zgodnie z urzędniczym modelem Unii Europejskiej.. Jedno wielkie biuro- o którym marzył tow. Bronstein- Trocki, ale narodowy Stalin- kazał go zabić.. I z tego biura zarządzać wszystkim.. Każdą działalnością ludzką.. Wszystko musi być pod kontrolą.. I wmawiają nam, że to dla naszego bezpieczeństwa.. Wolność dla człowieka jest jego bezpieczeństwem- z odpowiedzialnością.. A nie urzędnicza niewola.. Każda niewola jest niewolą, chociaż, jak twierdził Orwell” niewola to wolność”.. Wystarczy sięgnąć do „Roku 1984’.. Jak już Wolfgang Schouble założy finansowe FBI, jak zaczną jeszcze bardziej ścigać Europejczyków, grzebać im jeszcze bardziej po kieszeniach, jak zaczną ich rabować jeszcze bardziej w biały dzień- vide Cypr- to nie będzie miejsca na sentymenty.. Czas ucieka- choć nikt go nie goni.. A złodzieje robią swoje.. Taka ich natura- przy pomocy złodziejskiego systemu.,. Podobno wszyscy rodzimy się szaleńcami- niektórzy nimi pozostają do końca życia.. Ale szaleństwo biurokratycznego socjalizmu przechodzi wszelkie pojęcie. Nie mieści się w żadnych normach.. Niektóre lekarstwa bardziej szkodzą, niż sama choroba.. A chorobą jest socjalizm biurokratyczny.. Tej choroby wyleczyć się nie da.. Tak jak z choroby wściekłych krów.. Socjaliści wybili całe stada.. Wściekłe krowy były karmione mączką krowią, a nie trawą.. Wściekły się i zwariowały.. Socjalizm karmiony jest olbrzymimi pieniędzmi pochodzącymi z międzynarodowych źródeł międzynarodowego pochodzenia.. A odsetki wpływają wielkimi strumieniami… Ten ustrój musi się zawalić, przygniatając bramą triumfalną demokracji i praw człowieka wszelkie narody. „”Obłęd u jednostki jest czymś rzadkim, atoli u grup, stronnictw, ludów i epok- regułą”..-twierdził Friedrach Nietzsche. Co innego obłęd jednostkowy – co innego grupowy.. Być może dlatego demokracja tak nienawidzi jednostki, posługując się zorganizowanymi grupami przestępczymi, jakim są partie tzw. polityczne… Żeby obłęd był bardziej rozłożony i nie było odpowiedzialności jednostkowej- ale grupowa.. W grupie nie wiadomo, kto rzuca kamieniami.. Chociaż w niej- wszyscy rzucają w nas kamieniami.. Ale dokładnie nie wiadomo kto w kogo.. Ci, którzy obrzucani są kamieniami, wybierają sobie do rzucania nimi- swoich przedstawicieli.. Kamienie ustaw trafiają nas raz po raz.. Im bardziej boli- tym zacięciej niektórzy wybierają swoich do obrzucania innych kamieniami ustaw.. Ale obrywają sami.. Bo kamienie lecą gdzie popadnie.. I spadają na wszystkich.. Nawet na tych, którzy rzucają kamieniami ustaw.. Jak już przestaną być posłami czy senatorami i nie mają immunitetu.. Nie maja już tarczy przeciwkamiennej….
Przypominam, że epoka kamienia upadła nie dlatego, że zabrakło kamieni.. Wprost przeciwnie- kamieni był nadmiar!
WJR
Oficer BOR miał szukać żywych pasażerów Tu-154. Ale "nie znał topografii miasta" Najnowszy raport smoleńskiego zespołu parlamentarnego przywołuje szokującą wypowiedź ppłk. Krzysztofa Dacewicza z Biura Ochrony Rządu. 10 kwietnia 2010 r. pełnił on służbę w Smoleńsku. Miał odszukać w smoleńskim szpitalu osoby, które mogły przeżyć katastrofę. Polecenia jednak nie wykonał. Wypowiedź ppłk. Dacewicza pochodzi z wywiadu, jakiego udzielił on "Naszemu Dziennikowi" w marcu 2012 r. Na słowa dziennikarza: "Po katastrofie do oficerów BOR dotarła informacja, że przeżyły cztery osoby, bo ktoś widział cztery karetki pogotowia wyjeżdżające na sygnale", oficer BOR odpowiedział: "To ja nawet panu powiem o czterech osobach, które miały przeżyć, bo ktoś widział, że cztery karetki pogotowia wyjeżdżały na sygnałach. Sam dostałem polecenie od płk. Roberta D., żebym brał nasz samochód z miejsca katastrofy, jechał i szukał, gdzie te karetki pojechały i kogo wywiozły. Miałem sprawdzić, czy rzeczywiście potwierdzi się informacja, że ktoś z tej katastrofy przeżył. Powiedziałem wtedy Robertowi: „Robert, daj parę minut. Smoleńsk to miasto, które liczy ponad 400 tysięcy mieszkańców, jest ileś szpitali. My nie znamy topografii miasta, nie wiemy, gdzie karetki mogły pojechać. Nie ukrywam też, że jak się stąd ruszę, to później będę miał problem w ogóle z powrotem, bo tak nas traktują”. Ostatecznie polecenia więc nie wykonano. Co więcej - nie tylko nie sprawdzono, dokąd udały się karetki opuszczające miejsce katastrofy na sygnale i co się w nich znajdowało, ale i nie przesłuchano żadnego z rosyjskich lekarzy i sanitariuszy. Do tych karygodnych zaniechań doszło, choć istnieje kilka niezależnych zeznań świadczących, że karetki na sygnale wywoziły z miejsca katastrofy żywe osoby lub ich zwłoki. Tomasz Turowski, ówczesny dyrektor Wydziału Politycznego Ambasady RP w Moskwie, zeznał np. „Karetki pogotowia, których kierowcy i sanitariusze wobec ogromu katastrofy byli także w stanie ostrego stresu, zaczęli przewozić szczątki ofiar do miejscowej kostnicy. Karetki jechały na sygnale […] Jeden z funkcjonariuszy Federalnej Służby Bezpieczeństwa, wychodząc z terenu katastrofy, powiedział mi, że trzy osoby dawały »żyzniennyje riefleksy«” – powiedział prokuratorom. „Oznacza to odruchy bezwarunkowe, które mogą przejawiać szczątki ludzkie nawet po zakończeniu funkcji życiowych” – zeznał Turowski. W rzeczywistości żyzniennyje riefleksy to "oznaki życia”. Smoleńsk – rosyjscy medycy do przesłuchania Rosyjscy sanitariusze nie opowiedzą o Smoleńsku
Macierewicz: nie zrobiono nic, żeby sprawdzić informację o trzech rannych Nie ma dowodów, by ktokolwiek przeżył katastrofę smoleńską - twierdzi prokuratura. Jednak śledczy nie postarali się nawet o przesłuchanie sanitariuszy czy kierowców karetek które były 10 kwietnia 2010 roku na lotnisku Smoleńsk Sewiernij. - Ani razu nie wystąpiono do prokuratury rosyjskiej z wnioskiem o pomoc w śledztwie żeby to sprawdzić. To jest rzecz zupełnie niebywała i trudno zrozumiała - alarmuje przewodniczący zespołu parlamentarnego wyjaśniającego katastrofę smoleńską Antoni Macierewicz.
- Materiały, zebrane zarówno na miejscu zdarzenia, jak i w wyniku przeprowadzonych potem badań, nie dostarczyły dowodów na potwierdzenie tezy, że ktokolwiek przeżył tę katastrofę - powiedział wczoraj prok. Mateusz Martyniuk, rzecznik prasowy Prokuratury Generalnej.
- Dysponujemy relacjami, które po trzech latach badań uznajemy za wiarygodne. Relacjami osób, które mówiły o trzech osobach, które przeżyły. To jest zgodnie z prawdą – mówi specjalnie dla portalu niezalezna.pl Antoni Macierewicz. - Mimo upływu trzech lat prokuratura nie zrobiła nic dla zidentyfikowania świadków, przesłuchania kierowców karetki, lekarzy, sanitariuszy odnalezienia szpitali do których oni mieli zostać przewiezieni. Nie wykonano żadnej czynności śledczej, którą nakazuje kodeks postępowania karnego – komentuje działania prokuratury Macierewicz.
- Waga tej informacji jest tak olbrzymia, że obowiązkiem prokuratury było to po prostu bardzo dogłębnie zweryfikować. Zaniechanie tego jest moim zdaniem działaniem na szkodę tego śledztwa i nie może być zrozumiane inaczej jak tylko zewnętrznymi naciskami politycznymi na zaniechanie wyjaśniania tych dramatycznych okoliczności. To prokuratura ma obowiązek zrobić. Dlatego skierowałem do prokuratora generalnego taki wniosek - dodaje przewodniczący zespołu parlamentarnego
- Chcę wskazać, że w raporcie, który właśnie został opublikowany, zespół parlamentarny przywołuje dwie z kilku posiadanych relacji. Posiadamy ich więcej ale dwie zostały przywołane w tym raporcie - mówi poseł PiS.
- Pana Tomasza Turowskiego, który pełnił tam rolę osoby decydującej, koordynującej działania zarówno dyplomacji jak i służb specjalnych. Był de facto osobą wydającą wszelkie polecenia, które były bezwzględnie realizowane. I to on m.in. przekazał informacje, że trzy osoby przeżyły - mówi Antoni Macierewicz. - Ze względu na jego rolę tam na lotnisku jak i uprzednie związki z komunistycznymi służbami, ta jego relacja ma charakter taki, który trzeba w sposób szczególnie wnikliwie wziąć pod uwagę - dowodzi. - Nie ma wątpliwości, że po pierwsze miał olbrzymie doświadczenie, umiał oceniać informacje, znał świetnie język rosyjski, znał tych ludzi znakomicie, współpracował wielokrotnie z nimi i nie miał żadnego interesu żeby w takiej sprawie mówić nieprawdę. To jest jasne. Akurat on zapewne najchętniej by takiej informacji, gdyby ona nie była prawdziwa nie przekazał - mówi przewodniczący zespołu parlamentarnego.
- On nie miał interesu, żeby mówić nieprawdę. Co więcej przekazał to innym, przekazał ją do MSZ-tu. To znaczy, że musiał być tego absolutnie pewien. To człowiek, który jest szczególnie ostrożny w takich sprawach i szczególnie uważny. Na pewno nie działający pod impulsem jakieś chwili, uczucia czy chęci szkodzenia stronie rosyjskiej. Jeżeli przekazał takie informacje to moim zdaniem posiadają one bardzo wysokie znamiona wiarygodności - dodaje.
- Druga relacja którą przedstawiamy w raporcie, to jest relacja też osoby o bardzo dużym stopniu odpowiedzialności, koncentracji, zdolności oceny sytuacji. Mianowicie chodzi o funkcjonariusza BOR, który był na miejscu i który dostał rozkaz od swojego zwierzchnika - mówi Antoni Macierewicz.
- Zwierzchnik, który tą wiadomość posiadł wydaje mu polecenie, żeby odnalazł te osoby. Żeby pojechał do miasta, znalazł szpital i odnalazł te osoby. On to relacjonuje, to jest jego relacja. On ostatecznie tego nie wykonał ze względu na stanowisko Rosjan w tej sprawie, więc nie mógł tego fizycznie zrobić. Ale on dostał polecenie służbowe wykonania takiego zadania. Trudno sobie wyobrazić, żeby wydane mu zostało polecenie służbowe dotyczące fikcji, dotyczące czegoś co jest nieważne, czegoś co jest nieistotne, czegoś co nie ma żadnego znaczenia - dowodzi przewodniczący zespołu parlamentarnego.
- W obu tych wypadkach a powtarzam mamy takich relacji więcej i wiemy, że dysponuje nimi prokuratura, na pewno musiały powstać notatki służbowe. Dlatego zarówno pan Tomasz Turowski, funkcjonariusz BOR-u i jego zwierzchnik, który wydał mu to polecenie musieli sporządzić notatkę służbową ze swoich działań i rozmów - twierdzi Antoni Macierewicz.
- Mamy materiał źródłowy, który trzeba ocenić a który moim zdaniem w ogóle nie był oceniany. Są silne, moim zdaniem decydujące przesłanki, które obligują prokuraturę do zwrócenia się do strony rosyjskiej w ramach pomocy prawnej z żądaniem, które pozwoli zidentyfikować osoby, które wynosiły ewentualnie tych ludzi, sanitariuszy i lekarzy. Po prostu przeprowadzić w tej sprawie dochodzenie. To jest rzecz absolutnie kluczowa zarówno dla bliskich ofiar jak i dla oceny przebiegu tej tragedii - powiedział przewodniczący zespołu parlamentarnego badającego katastrofę smoleńską.
- Złożyłem już do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa i obowiązku dokonania tych czynności - dodał poseł PiS. Marek Nowicki
Kulisy prawdziwej polityki
*W Berlinie: doktor Goebbels wiecznie żywy * Policzmy te trupy...
*Bierezowski – grandziarz modelowy * Moskwa to nie Waszyngton
Dawid Irving, wybitny brytyjski historyk opisuje w swej świetnej „Wojnie Goebbelsa” jak to przed zajęciem Czech doktor historii literatury uniwersytetu w Heidelbergu, minister propagandy III Rzeszy Józef Goebbels nakazał rozpowszechniać w radio kłamstwo o pogromie dokonanym na Niemcach w niewielkim czeskim miasteczku. Traf chciał, że w otoczeniu Goeebelsa był ktoś, kto właśnie wrócił z tego miasteczka, gdzie miał rodzinę pośród niemieckiej mniejszości: Nic takiego nie miało miejsca – powiedział Goebbelsowi – taka informacja kompromituje nas w oczach mieszkańców.
- Ile mieszkańców liczy to miasteczko? – spytał doktor Goebbels.
- Trzysta osób, może czterysta...
- No widzi pan: czterysta osób dowie się, że kłamiemy. A wie pan, ile milionów słuchało przez radio mojego komunikatu? W samych tylko Niemczech jakieś piętnaście milionów, nie licząc zagranicy! – odparł triumfująco doktor historii literatury uniwersytetu w Heidelbergu, Józef Goebbels. Właśnie niemiecka telewizja państwowa wyświetliła film, który obejrzało podobno co najmniej 21 milionów Niemców, z którego wynika, że Niemcy nigdy nie zaatakowali Polski i że głównie Polacy, żołnierze Armii Krajowej, mordowali Żydów. Świeży ambasador Polski w Berlinie Jerzy Margański, (podobny do Jerzego Lewinkopfa-Kosińskiego...), z „zaciągu geremkowskiego”, okupującego nadal polskie MSZ, zaprotestował, ale nie wobec władz niemieckich (film rozpowszechnia niemiecka telewizja państwowa!), ale tylko wobec dystrybutora filmu i bulwarówki „Bild”, która zamieściła recenzję z filmu. Słaba to pociecha, że gdy sam Geremek był ministrem spraw zagranicznych bywało gorzej: moi Czytelnicy z Niemiec informowali mnie wówczas, że w polskich placówkach kulturalnych podległych MSZ-owi organizowane są odczyty dla Niemców o... „polskim antysemityźmie”!
Za to w żydowskiej gazecie dla Polaków młody Bartosz Wieliński „rad staratsja”: „Jasne, zdarzało się, że żołnierze AK mordowali Żydów” – pisze. Hm. Nie jest to wcale takie jasne. Jaśniejsze jest to, że Żydzi z UB mordowali w Polsce żołnierzy AK. Policzymy te trupy, panie kolego?... Porównamy?... Tymczasem projekcja tego filmu zbiegła się z informacją, że liczba „sympatyków neonazistowskiej partii w Niemczech zwiększyła się ostatnio o 4 procent” oraz z procesem niejakiej Beaty Zschape (wpadła przez przypadek), z neonazistowskiej bojówki, która przez 10 ostatnich lat mordowała w Niemczech Turków. Przez długie 10 lat!... Cały cymes w tym, że kierownictwo tej neonazistowskiej partii jest niemal w całości kontrolowane przez tajne służby niemieckie (na 10 członków zarządu partii – 6 było trzy lata temu agentami niemieckiej bezpieki...). Wygląda więc na to, że obok kontrolowania tej partii – agenci dzisiejszego niemieckiego gestapo mają zarazem za zadanie rozbudowywanie szeregów partii neo-nazistowskiej i przymykanie oczu na jej ekscesy wobec mniej wartościowego narodu tureckiego... Jak widać niemiecko-żydowskie starania, by wzajemnie się rozgrzeszać, przerzucać odpowiedzialność za II wojnę światową na Polskę i wskazywać nowe narody mniej wartościowe idą pełną parą. Ale że w tej propagandowej współpracy niemiecko-żydowskiej nawiązanie do wzorców goebbelsowskiej propagandy nastąpi tak szybko?... Wydaje się, że ministerium Radosława Sikorskiego, młodego arywisty bez zahamowań, sprzyja rozzuchwalaniu się takiej propagandy wobec Polski. Tymczasem pod Londynem na łono Abrahama przeniósł się Borys Berezowski, jak się wydaje, z pomocą służb tajnych. Wbrew enuncjacjom mediów – nie był „profesorem matematyki i fizyki”, ale inżynierem, absolwentem Instytutu Elektroniki i Maszyn Cyfrowych. W jakich okolicznościach dostał się do najbliższego otoczenia prezydenta Borysa Jelcyna – krążą na ten temat rozmaite bajeczki, ale nie wydaje się, by bez umocowania w sowieckich tajnych służbach było to możliwe. Jeśli wszyscy „pierwsi milionerzy” i „wielcy biznesmani” polskiej „transformacji ustrojowej” to bezpieczniacy – tym bardziej da się to powiedzieć o rosyjskich „miliarderach”, zwanych „oligarchami”. Nieszczęście Bierezowskiego polegało na tym, iż zbyt szybko uwierzył, że lobby żydowskie może i współrządzić Kremlem, tak jak współrządzi Waszyngtonem. Co gorsza- brnął w swe złudzenia już po swej ucieczce do Anglii, gdzie najprawdopodobniej musiał nie tylko opowiedzieć anglo-amerykańskim służbom o wszystkim , czego dowiedział się „przy Jelcynie” i później, ale i przyjąć rolę „demokraty zwalczającego zamordystę Putina”. Jest bardzo prawdopodobne, że ten żydowski grandziarz ubezpieczył się przyjmując wcześniej ofertę także od Mossadu. Zwalczając zimnego czekistę Putuna, rozpoczął „krzewienie demokracji” i promując przy okazji rozmaite żydowskie „autorytety moralne”. KGB-iści Putina wszakże poradzili sobie z niewiernym „oligarchą” i wybitny biznesman, miliarder Bierezowski puszczony został nieomal w skarpetkach. Puszczonemu w skarpetkach( kolorowych) Bierezowskiemu mocodawcy musieli postawić teraz nowe cele, na miarę jego nowej sytuacji. Jakie to były cele – nie wiemy, ale znamienny jest jego pobyt w Izraelu, gdzie rzekomo „leczył się na nerwy”. Zapewne był to pobyt instruktażowy. Czy wyznaczone mu w Izraelu cele były zbieżne z celami jakie stawiało mu CIA albo brytyjskie służby – nie wiadomo. Musiał jednak doświadczać z tego tytułu jakiegoś dyskomfortu, jeśli zwrócił się tajnym listem do Putina, przepraszając za „błędy i wypaczenia” i prosząc o możliwość powrotu. Nie jest łatwo wysłać list do Putina, nie wystarczy zaadresować i wrzucić do skrzynki... Co tam było w tym liście, sam czart i Putin wie, ale nie można wykluczyć, że oferta ekspiacyjna: „Powiem wam teraz wszystko, czego dowiedziałem się na Zachodzie”. Może miał sprzedać teraz Anglików i Amerykanów, żeby dalej pracować w Rosji dla Mosadu?... A to już mogło wystarczająco zaniepokoić brytyjskie MI 5 lub CIA, by Borys Abramowicz Bierezowski „popełnił samobójstwo bez swej wiedzy i zgody”. (Przypomnijmy, że kilka lat temu Mosad sprzedał Rosjanom całą amerykańską siatkę wywiadowczą w Rosji) Właśnie podano lakoniczną informację, że „zmieniono szefa brytyjskiego kontrwywiadu”! Ciekawe, w czyjej dzisiaj służbie pozostaje drugi „oligarcha”, Roman Abramowicz, co to pomagał puścić w skarpetkach swego niegdysiejszego mecenasa, Borysa Bierezowskiego?... Jedno jest pewne: Moskwa to nie jest „terytorium okupowane przez Izrael”, jak powiedział kiedyś o Waszyngtonie, amerykańskiej stolicy, kandydat na prezydenta, Pat Buchanan. Marian Miszalski
Jak Georg Soros chce ratować euro
1. Georg Soros, ponad 80-letni, wywodzący się z Węgier amerykański miliarder, od dłuższego czasu przedstawia recepty na ratowanie waluty euro i adresuje je głównie do Niemiec, mówiąc wprost, że nie chcą zaangażować się w ten proces, choć są głównym beneficjentem wspólnej waluty. Ostatnio jak doniosły media, podczas wykładu na niemieckim Uniwersytecie we Frankfurcie nad Menem, mówił o dwóch możliwych jego zdaniem rozwiązaniach, które mogłyby dawać nadzieje na przetrwanie europejskiej waluty. Pierwszy to euroobligacje, a więc idea wspólnego pożyczania przez kraje strefy euro, drugi to wyjście Niemiec ze strefy euro i powrót do narodowej waluty, co jego zdaniem pozwoliłoby na przetrwanie europejskiego pieniądza w pozostałych krajach.
2. Sprawa euroobligacji była głośna na początku kryzysu wtedy kiedy EBC, MFW i KE, skierowały pakiety pomocowe do Grecji, Irlandii i Portugalii. Głównymi orędownikami zastosowania tego instrumentu finansowego były Hiszpania i Włochy, które musiały w niektórych momentach za pożyczane pieniądze na obsługę swoich długów, płacić nawet 7-8% odsetek. Niemcy nie chciały i ciągle nie chcą o tym rozwiązaniu słyszeć, bo one także dla obsługi swojego wynoszącego prawie 90% PKB długu publicznego, muszą pożyczać dziesiątki miliardów euro rocznie. Teraz samodzielnie pożyczają na 1-2% (taką rentowność mają ich obligacje), a były momenty, że bony skarbowe (krótkoterminowe papiery dłużne), miały ujemną rentowność co oznaczało, że inwestorzy byli gotowi nawet niedużo stracić aby tylko w ten sposób bezpiecznie przechować swój kapitał. Niemcy wiedzą, że wprawdzie euroobligacje pomogły by znacząco w obsłudze potężnych długów publicznych (przekraczających często 100% PKB) wielu krajów strefy euro ale ponieważ ich rentowność byłaby prawdopodobnie o 1-2 punkty procentowe wyższa od rentowności papierów niemieckich, musiałby znacząco podwyższyć koszty obsługi swojego długu i dlatego są temu rozwiązaniu zdecydowanie przeciwni.
Do tego stopnia mocno zwalczały ten pomysł, że teraz nie ma go nawet w agendzie teoretycznie rozważanych rozwiązań, które można by było zastosować w przyszłości.
3. Z kolei wyjście Niemiec ze strefy euro i powrót do narodowej waluty, zdaniem Sorosa, spowodowałoby dewaluację euro i w ten sposób, kraje posługujące się tą walutą w krótkim czasie poprawiłyby swoją konkurencyjność. To oczywiście przywróciłoby wzrost gospodarczy w krajach strefy euro co spowodowałoby poprawę na rynku pracy, a także sukcesywnie poprawiałoby stan finansów publicznych mierzony relacją wielkości długu publicznego do PKB. Ta propozycja jest jednak tak kontrowersyjna, że do tej pory nie była publicznie stawiana w debatach europejskich, choć w niemieckiej opinii publicznej zapewne przyjęta zostałaby życzliwie (spora część Niemców wg. badań tęskni do marki).
Zresztą do jesieni tego roku (czyli do parlamentarnych wyborów w Niemczech) jakiekolwiek poważniejsze zmiany w strefie euro nie są możliwe. Angela Merkel chce spokoju w strefie euro i w UE, bo tylko ten spokój gwarantuje jej kolejne zwycięstwo wyborcze.
4. Soros bardzo negatywnie ocenił także operację cypryjską przeprowadzoną przez „trojkę”, polegającą na przejęciu części oszczędności zgromadzonych w dwóch największych bankach na Cyprze. Jego zdaniem uderzyło to bardzo mocno w model europejskich banków w dużej mierze opartych na wkładach oszczędnościowych, a nie na kapitale ich właścicieli. Teraz te banki muszą płacić wyższe premie za ryzyko refinansowania, co dodatkowo obciąża słabsze banki w najbardziej zadłużonych krajach eurostrefy.
5. Georg Soros o ratowaniu waluty euro przy pomocy euroobligacji albo wyjścia Niemiec ze strefy euro, mówił w Polsce do wąskiej grupy gości zaproszonych do Pałacu Prezydenckiego w listopadzie poprzedniego roku. 12 listopada 2012 roku prezydent Komorowski odznaczył go Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej i w Pałacu Prezydenckim miał miejsce krótki wykład Sorosa na temat problemów strefy euro ale dziwnym zbiegiem okoliczności w mediach w Polsce, nic na ten temat się nie ukazało. Kuźmiuk
NIKT NIE PRZEŻYŁ? RZECZ O HIPOKRYZJI Od kilku dni obserwuję nasilającą się histerię medialną w związku ze słowami szefa ZP Antoniego Macierewicza, który na jednym ze spotkań powiedział, iż nie można wykluczyć możliwości przeżycia kilku pasażerów lotu z 10 kwietnia 2010 roku. Osoby, które rozdzierają szaty i rwą włosy z głowy z powodu wypowiedzi posła PiS, bolejąc nad tym, że Rodziny ofiar mogły poczuć się dotknięte, są wyjątkowymi hipokrytami, a ich motywacje są wyłącznie polityczne. Gdzie były te drżące z oburzenia osoby i dlaczego wówczas nie grzmiały, kiedy okazało się, że ciała ofiar zostały nie tylko zamienione, ale również zbezczeszczone? Nie przypominam sobie świętych słów oburzenia ze strony tych, którzy dzisiaj krzyżują Macierewicza, kiedy wyszło na jaw, iż dokumentacja medyczna śp. Z. Wassermanna została sfałszowana w ponad 90 %. Nie zanotowałam również szczególnej empatii ze strony dzisiejszych obrońców bliskich ofiar w chwili, gdy po wielu tygodniach wracały do Polski kolejne fragmenty ciał naszych Rodaków, co narażało Rodziny na dodatkowe traumatyczne przeżycia. Medialni hipokryci mają bardzo krótką i bardzo wybiórczą pamięć, a ich fałszywa troska o kondycję bliskich ofiar jest doprawdy wzruszająca. Postanowiłam pomóc owym zatroskanym i święcie oburzonym przypomnieć kilka faktów z nieodległej przeszłości. Oto w czasie posiedzenia ZP w dniu 22 grudnia 2011 roku Małgorzata Wassermann, odnosząc się do wyników ekshumacji swojego ojca, powiedziała niezwykle ważne zdanie:
"Nigdy się prawdopodobnie nie dowiecie czy oni przeżyli tę katastrofę i ile minut lub godzin żyli po tej katastrofie i czy w związku z tym była im udzielana jakakolwiek pomoc". W opinii córki śp. Z. Wassermanna, znającej przecież materiały zgromadzone przez prokuraturę, nie można z całą pewnością stwierdzić faktu, że wszyscy zginęli w chwili katastrofy. Powstaje za to duży znak zapytania, jeśli chodzi o możliwość przeżycia i życia ofiar po upadku samolotu. Innymi słowy nie wszyscy musieli zginąć w chwili rozpadu i upadku samolotu. Mogli skonać jakiś czas później – córka ministra mówiła nawet o kilku godzinach. Małgorzata Wassermann stwierdziła, iż nigdy się nie dowiemy, czy ktoś przeżył i czy była mu udzielana pomoc, a to dlatego, że Rosjanie celowo nie dokonywali opisów zmian pośmiertnych, by uniemożliwić w przyszłości dokładne określenie czasu zgonu oraz jednoznaczne stwierdzenie, ile czasu po wypadku ofiara żyła. Podobną wagę mają słowa funkcjonariusza BOR, pirotechnika majora rezerwy Roberta Treli:
„Według oficjalnej wersji MAK samolot po zderzeniu z ziemią przekręcił się na lewą stronę. Zastanawiające jest, dlaczego więc większość ciał ofiar znalazła się po prawej stronie w stosunku do toru lotu? Wiele ciał leży twarzą w błocie, a zdjęcia, które oglądałem, były wykonane zaraz po katastrofie. Wyraźnie widać po nich, że nikt tym osobom nie udzielił pierwszej pomocy, tym samym nie sprawdził, czy ktoś przeżył. A osoby ze zdjęć wykonanych między godziną 11.30 a 14.52 nie zmieniają swojej pozycji. Zastanowiło mnie szczególnie jedno zdjęcie, które znalazło się w Internecie. Jest na nim osoba z nogą, w której utkwił przedmiot przypominający rurkę. Jest cała pokryta wysuszonym błotem, natomiast część nad prętem jest zaczerniona. Wydaje mi się, że rurka przebiła tętnicę udową. W tej kwestii powinien się wypowiedzieć ekspert, bo jeśli według założeń MAK ta osoba zginęła natychmiast, to w jaki sposób krew znalazła się dużo wyżej niż miejsce urazu?”. Czy polska prokuratura zdołała już odpowiedzieć na to pytanie? Czy przeanalizowała zdjęcia, o których mówił major Terela? Widział je biegły z zakresu medycyny? Dlaczego wówczas, po wypowiedzi byłego BOROwca, prokuratura nie zareagowała równie szybko, jak w chwili obecnej, po wypowiedzi szefa ZP? O trzech osobach, które przeżyły katastrofę mówił też szef Wydziału Politycznego ambasady RP w Moskwie, Tomasz Turowski, którey zeznał:
"Jeden z funkcjonariuszy Federealnej Służby Bezpieczeństwa, wychodząc z terenu katastrofy, powiedział mi, że trzy osoby dawały >żyzniennyje riefleksy<". Chciałoby się zapytać, co z tą informacją zrobiła prokuratura? Czy starała się w jakiś sposób je weryfikować, by ustalić stan faktyczny? Dzisiejszy komunikat, jakoby nie bylo dowodów, iż ktoś przeżył jest mało przekonujący, choćby z uwagi na powyższe wypowiedzi. Może nie są to dowody, ale przeslanki, ktore należało sprawdzić. Jak widać temat nie pojawił się 9 kwietnia 2013 r. wraz z wypowiedzią Antoniego Macierewicza, ale został podjęty i naglośniony właśnie teraz z innych powodów. Wydaje się, iż trwająca akcja pod tytułem „słowa Macierewicza są nie do przyjęcia i ranią bliskich ofiar” jest przykładem, jak niektórzy gorączkowo szukają alternatywy dla raportu Zespołu Parlamentarnego, którego tezy zaprezentowano 10 kwietnia 2013 roku. Nawet informacja, że Maciej Lasek za szerzenie wśród ludu tez raportu Millera zainkasuje niezłe pieniądze, nie wytrąciła co poniektórych tak z równowagi, jak słowa Antoniego Macierewicza.
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Prokuratura-nie-ma-dowodow-by-ktokolwiek-przezyl-katastrofe-smolenska,wid,15491581,wiadomosc.html?ticaid=110680&_ticrsn=3
http://wiadomosci.onet.pl/raporty/katastrofa-smolenska/m-wassermann-rosjanie-poswiadczali-nieprawde,1,4980231,wiadomosc.html
Martynka
Dwie prawdy zamiast polityki Tegoroczne obchody kolejnej, trzeciej już rocznicy katastrofy smoleńskiej pokazały, że bezpieczniackie watahy zmieniły taktykę. O ile poprzednio, to znaczy - zaraz po zakończeniu oficjalnej żałoby po katastrofie - przeszły do konfrontacji, której wyrazem było pojawienie się przez Pałacem Namiestnikowskim na Krakowskim Przedmieściu tabunów „młodych, wykształconych” ze złotymi łańcuchami z tombaku na byczych karczychach, w których nawet najmniej spostrzegawczy obserwator rozpoznałby policyjnych i ubeckich konfidentów, dorabiających sobie na boku przy gangsterce, a którym policja nie ośmieliła się przeszkadzać w molestowaniu starszych kobiet, żeby im „pokazały cycki” - to teraz najwyraźniej przypomniały sobie o zalecanej przez generała Jaruzelskiego taktyce „porozumienia i walki” to znaczy - porozumienia z konfidentami i walki ze wszystkimi pozostałymi, a zwłaszcza - ze znienawidzonym Antonim Macierewiczem. Porozumienie z konfidentami musi być poparte przynajmniej obietnicą pieniężną - więc premier Tusk, najwyraźniej pod wpływem Ewangelii św. Mateusza, opowiadającej, jak to arcykapłani i starsi ludu, po naradzie dali pilnującym Jezusowego grobu rzymskim żołnierzom „sporo pieniędzy”, żeby w zamian „rozpowiadali”, że ciało Jezusa wykradli w nocy uczniowie i że wersja ta rozpowszechniła się między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego - obiecał „sporo pieniędzy” panu doktorowi Maciejowi Laskowi, którego pan premier Tusk, zapewne nie bez powodu nazywa też „pułkownikiem” - żeby ten powołał specgrupę, która będzie „informowała o przekłamaniach” - oczywiście tych, wytworzonych przez znienawidzonego Antoniego Macierewicza. Zaraz jeden przez drugiego zaczęli zgłaszać się ochotnicy - przede wszystkim z niezawodnej „Gazety Wyborczej”, w której główny Cadyk najwyraźniej kulywuje leninowskie przykazania odnośnie „organizatorskiej funkcji prasy”, zwłaszcza kiedy przedsięwzięciu towarzyszą obietnice pieniężne, do których żydowska gazeta dla Polaków ma, jak wiadomo, specjalnego nosa - ale również z szeroko pojętego środowiska, które z tego stachanowskiego kotła chlipie swą „intelektualną zupę” - pan profesor Ireneusz Krzemiński i reżyser Juliusz Machulski, który przedstawił pomysł nakręcenia na kanwie smoleńskiej katastrofy pogodnej komedii, która na pewno wszystkich rozśmieszy do łez. Na ile obietnica pieniężna w wykonaniu premiera Tuska jest wiarygodna, to inna sprawa - ale w razie czego nie ma powodu, by żałować konfidentów. Niech każdy udławi się własną śliną - bo nie o to w tej chwili chodzi. Warto zwrócić uwagę, że przeciwko znienawidzonemu Antoniemu Macierewiczowi podnoszony jest przeraźliwy klangor - obecnie nawet wsparty obietnicą pieniężną - ale żaden z mądrali wykrzykujących w tym chórze nie zaskarżył Macierewicza o ani jedno kłamstwo. Ujadają tylko, żeby przedstawił im „dowody” - ale tego właśnie przebiegły Macierewicz unika, wskutek czego łobuzeria nie jest pewna, co on naprawdę na ten temat wie, a skoro nie jest pewna, to przez gęsią skórkę czuje, że lepiej nie przeciągać struny, bo w przeciwnym razie... Ach, strach pomyśleć! Pan redaktor Michnik znowu musiałby chronić się za murami sławnej „tajemnicy dziennikarskiej”, co mu się przytrafiło przy okazji afery Rywina, a przecież i tak zwichnął sobie wtedy aureolę, którą teraz, w ramach terapii, musi regularnie nastawiać i smarować w wałdajskim sanatorium słynnego wracza Władimira Władimirowicza Putina - a stado „młodych, wykształconych”, nie mówiąc już o starych, żylastych kurwiarzach, weteranach wszystkich komunistycznych „procesów odnowy”, miałoby potężny dysonans poznawczy.
Wystarczy przypomnieć delikatne demarche, jakie premieru Tusku uczynił nawet taki twardziel, jak Leszek Miller przy okazji „afery trotylowej”. Kiedy początkowo wydawało się, że ruscy szachiści postanowili wysadzić w powietrze III RP przy pomocy trotylu na fragmentach samolotu, a potem się okazało, że alarm jest fałszywy, Leszek Miller wytknął premieru Tusku, że powinien przygotować jakieś łgarstwa, to znaczy pardon - oczywiście jakieś zbawienne „prawdy” na każdą okoliczność, żeby nikt nie musiał zapominać języka w gębie. Stąd i obietnica pieniężna dla doktora-pułkownika Macieja Laska. Ale jest w tym wszystkim i drugi point faible - że mianowicie złowrogi Antoni Macierewicz zawsze będzie przed pułkownikiem-doktorem krok do przodu. Jak już pułkownik-doktor wysmaży odpowiednią „prawdę”, oczywiście zgodną z generaliną Anodiną i komisją ministra Millera - to poseł Macierewicz przedstawi następną rewelację, która mądrych, roztropnych i przyzwoitych znowu nieprzyjemnie zaskoczy, a kiedy i na nią się przygotują, to on znowu kolejną - i tak dalej. I oto kiedy premier Tusk przy pomocy obietnicy „sporych pieniędzy” dla pułkownika-doktora inicjuje instytucjonalizację „prawdy smoleńskiej”, prezes Jarosław Kaczyński w przemówieniu do swoich licznych zwolenników zebranych 10 kwietnia przed Pałacem Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu oświadcza, że oni mają nie tylko „prawo do prawdy”, ale nawet obowiązek domagania się jej - oczywiście od jej posiadaczy. Okazuje się po raz kolejny, że zarówno personifikowany przez premiera Tuska obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i personofikowany przez prezesa Kaczyńskiego obóz płomiennych obrońców patriotyzmu, chce tego samego, podobnie jak w przypadku Anschlussu do Unii Europejskiej, czy ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Oczywiście przy tych wszystkich podobieństwach są i różnice; jeśli premier Tusk opowiada się za Anschlussem, czy ratyfikacją Lizbony, to wiadomo, że czyni to z pobudek łajdackich, podczas gdy prezes Kaczyński - zawsze z pobudek szlachetnych. Tak samo i w tym przypadku; dla premiera Tuska „prawdą” jest to, co mu przekazała generalina Anodina, zaś dla prezesa Kaczyńskiego prawda polega na tym, że katastrofa w Smoleńsku była efektem zamachu, w którym premier Tusk przynajmniej maczał palce. Ponieważ jest mało prawdopodobne, by premier Tusk kiedykolwiek zaaprobował wersję prawdy podsuwaną mu przez prezesa Kaczyńskiego, to program obrony prawdy z jednej strony i dążenia do prawdy z drugiej strony może stać się treścią życia politycznego w naszym nieszczęśliwym kraju tym bardziej, im bardziej Umiłowani Przywódcy będą mieli zakazane zajmowanie się prawdziwą polityką. A to staje się właśnie coraz bardziej widoczne, choćby na przykładzie memorandum podpisanego przez rosyjski Gazprom i polski EuRoPol Gaz w sprawie budowy drugiej nitki gazociągu jamalskiego, która omijałaby Ukrainę. Z deklaracji nie tylko premiera Tuska, ale i ministra Sikorskiego, a nawet formalnie nadzorującego EuRoPol Gaz ministra skarbu Budzanowskiego wynika, że żaden z nich nic o tym nie wiedział. I ja im wierzę - bo po cóż ludzie poważni i odpowiedzialni z ruskiej i tubylczej razwiedki mieliby informować takiego, dajmy na to, premiera Tuska, czy jeszcze gorzej - ministra Sikorskiego o swoich postanowieniach? Jak im rozkażą, to będą gardłować w obronie tych postanowień do upadłego - oczywiście wraz z doktorem-pułkownikiem i gronem ochotników, zwabionych obietnicą pieniężną. SM
Kwaśniewski Po wygraniu wyborów Kaczyński posadzi Tuska Aleksander Kwaśniewski „ Kwaśniewski „-Ja mam taką czarną wizję, że zostanę kiedyś wezwany przez Parlament Europejski, żeby doprowadzić do ułaskawienia i wypuszczenia na wolność Donalda Tuska, ponieważ wcześniej odniosłem sukcesy w sprawie Łucenki i Tymoszenko „....”A to decyzja o Wawelu przesunęła katastrofę w stronę mitologii. I z mitologią nie mają szans ani sądy, ani władza „....”W ocenie Kwaśniewskiego dla zwolenników "sekty zamachowej rozwiązaniem jest nie tylko wygranie wyborów, ale jeszcze posadzenie Tuska".(źródło )
Profesor Ryszard Legutko „ Zwrot „wojna kulturowa“ jest mylący. To jest spór stricte polityczny, a raczej agresja polityczna, która trwa od dłuższego czasu. Z taką agresją polityczną mieliśmy do czynienia w systemie komunistycznym, zresztą wtedy też mówiło się o kulturze. Chodziło wówczas o to, aby wszystkie sfery życia podporządkować jednej formule, jednej ideologii. Wszystko było polityczne. Polityczna była więc literatura, polityczna była nauka. Polityczne to było i ideologiczne i miało związek z utrwalaniem, zabezpieczaniem i pogłębianiem ustroju socjalistycznego.Wówczas patrzyliśmy na społeczeństwa zachodnie z przekonaniem, że tam nie ma tego, że nie ma tej agresji politycznej, bo polityka nie sięga wszędzie. I co się okazało? Ze ten schemat, z którym mieliśmy do czynienia z komunizmem, tam się powtarza. Przy wszystkich różnicach, które są oczywiste.”...(źródło )
Ziemkiewicz „Tusk będzie pierwszym premierem w historii Polski, który po zakończeniu kadencji znajdzie się w więzieniu. „.....”Jego następca, nawet jeśli to nie będzie Jarosław Kaczyński, po prostu będzie musiał to zrobić, żeby uspokoić ludzi, którzy nagle stracą totalnie poczucie bezpieczeństwa, stracą oszczędności, pracę ...” (więcej)
Te słowa pokazują ,że w Polsce elity polityczne nie są w zmowie . Świadczy o tym przekonanie, czy być może wiedza Kwaśniewskiego ,że Kaczyński rozliczy Tuska i Układ . Tusk ma do dyspozycji służby i aparat analityczny, więc jego wiedza na temat faktycznej siły Obozu Patriotycznego jest dość dobra . Jak bardzo musi być silny Obóz Patriotyczny ,że Tusk zaczyna panikować, a politycy tacy jak Kwaśniewski są coraz bardziej przekonani że Tusk skończy w więzieniu . To przekonanie może wynikać również z tego ,że euro socjaliści w swojej totalnej wojnie ideologicznej przeciw Polakom nie odnieśli ostatecznego sukcesu . Sukcesu, który odnieśli na Zachodzie .Innym aspektem jest danie Tuskowi przez Kwaśniewskiego swego rodzaju gwarancji bezpieczeństwa . Gwarancji udzielonej przez preferowaną przez Unie i Niemcy lewackiej organizacji partii politycznej poprawności Palikota , którą teraz wspiera Kwaśniewski. Kurski „ - To jest dla mnie oczywiste, że za sprawę smoleńską kiedyś będą wyroki karne. To jest w ogóle oczywiste, każdy kto to obserwuje, to wie, że tak będzie - powiedział Jacek Kurski z Solidarnej Polski w rozmowie z Superstacją.- Nie wymienię żadnego nazwiska, ale dla mnie jest oczywiste, że sprawa katastrofy smoleńskiej skończy się wieloletnimi wyrokami więzienia dla osób odpowiedzialnych nawet za to, co się stało po katastrofie smoleńskiej, za zaniechania po, ale również i za pewne wejście w grę z Putinem przed tą katastrofą - stwierdził Kurski.”....(więcej )
Wprost tak pisze panice , a raczej paranoi w jaką wpadł Tusk . „ Lider Platformy boi się porażki w nadchodzących wyborach nie tylko dlatego, że może w ich wyniku stracić władzę. – To także strach fizyczny. Premier boi się, że, jeśli PiS wygra, to ludzie prezesa po niego przyjdą i zakują go w kajdanki – mówi „Wprost” jeden z polityków PO „..”....po Smoleńsku Donald zaczął odczuwać fizyczny strach przed Kaczyńskim.”....”A co Kaczyński myśli o Tusku? „...”Jarosław przez lata nim gardził, mówił, że to chłoptaś, nie polityk. Powtarzał, że w latach 80., gdy jego żona z synkiem gnieździła się w akademiku, on przepuszczał pieniądze z kolegami na imprezach. Po upadku komuny to samo: balangi, alkohol, piłeczka. „.....(więcej )
Dziwna rozmowa Putina z Tuskiem „Prokuratorom nie udało się w czasie przesłuchania uzyskać jasnej odpowiedzi dotyczącej przyczyn rozdzielenia wizyt. „....”Premier tłumaczył, dlaczego nie skontaktował się z prezydentem po swojej telefonicznej rozmowie z Putinem (dotyczyła ona wspólnej wizyty obu szefów rządów). -Moją intencją było uniknięcie przede wszystkim jakichkolwiek nieporozumień z tytułu uczestnictwa najwyższych przedstawicieli władz polskich podczas uroczystości 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej.Do dnia katastrofy ja nie miałem żadnego sygnału aby prezydent bądź ktoś z jego kancelarii kwestionował sekwencję spotkań tj. mojego spotkania z premierem Putinem a następnie udziału prezydenta w uroczystościach. „...”Premier Donald Tusk zeznał, że o wizycie prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu dowiedział się z mediów. Materiał zgromadzony w śledztwie świadczy, że jego współpracownicy wiedzieli o przygotowaniach głowy państwa wcześniej „...”Premier zeznał, że o wyjeździe prezydenta do Katynia dowiedział się z mediów, po tym jak rzecznik rządu Paweł Graś ogłosił, że Tusk spotka się w czasie uroczystości rocznicowych z ówczesnym premierem Rosji Władymirem Putinem. Szef rządu przyznał, że decyzja Kaczyńskiego nie był dla niego "szczególnym zaskoczeniem". „ ...(więcej )
Bogdan Dobosz „lewicowy dziennik „Libération” promował jeszcze w 1977 roku „narodziny Frontu Wyzwolenia Pedofilów” (FLIP), publikując materiały zachęcające do refleksji nad depenalizacją pedofilii. W tym samym roku ten sam dziennik opublikował pedofilski coming out pisarza Gwidona Hocquenghema, kolejnego bojownika 68’, wcześniej współzałożyciela Homoseksualnego Frontu Akcji Rewolucyjnej. Pisarz w wywiadzie proponował odbieranie pociech matkom, które „wyobrażają sobie, że mają wyłączne prawo do swoich dzieci” ….”W latach siedemdziesiątych „wybitni” przedstawiciele lewicy domagali się legalizacji seksu pomiędzy nieletnimi poniżej 15 lat oraz pomiędzy dorosłymi a nieletnimi powyżej 15 lat. List podpisali m.in. Kouchner, Lang, Sartre, Simone de Beauvoir, Aragon, Andrzej Glucksmann… „...(źródło ) Marek Mojsiewicz
15/04/2013 „Demokracja w Gruzji jest zagrożona” - twierdzi pan Jarosław Kaczyński. -szef” prawicowej” partii Prawo i Sprawiedliwość.. Niemożliwe? Demokracja zagrożona? A przez kogo? Skoro jest zagrożona, natychmiast powinno się posłać samoloty NATO- żeby przywrócić równowagę w demokracji- to znaczy, żeby agenci amerykańscy znowu sobie porządzili.. Na razie jeszcze jest prezydentem- ale chyba już niedługo.. Bo władze przejmie ”Gruzińskie Marzenie-’ formacja prorosyjska.. A jaka ma być w tamtym, regionie? I co my- jako mocarstwo światowe – tam robimy? Nawet pan prezydent Lech Kaczyński gdzieś po nocach latał do Gruzji narażając się na śmierć, walcząc o wolność Gruzji.. Za wolność Gruzji, ale Traktat Lizboński podpisał- likwidując suwerenność Polski.. Ale o” niepodległość” Gruzji, wolność waszą- walczył.. Nawet gdy Gruzja napadała na Ostrię Południową.. O czym powiedział pan redaktor Wiktor Bater- za co wyleciał z telewizji państwowej. Nie wiedział, że to na Gruzję napadnięto- czy co.?. Co to za dziennikarz, który nie wie co ma mówić? I jak urabiać opinię publiczną..Niepokojącym dla mnie jest fakt , że Polska jako kraj niewiele znaczący w polityce międzynarodowej miesza się pomiędzy Stany Zjednoczone a Federację Rosyjską. Spełniamy rolę małego pieska który sobie poszczeka.. W interesie Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej. A jaki my- mamy w tym interes? Ja nie widzę żadnego… Dlaczego Czechy, Rumunia, czy Bułgaria.- nie bierze udziału w tym cyrku..? Tylko głowa naszego państwa latała gdzieś nad Gruzją w obcym interesie- nocą.. Nie przypominam sobie, żeby jakiś prezydent państwa narażał się na bezpośrednie niebezpieczeństwo uczestnicząc w wydarzeniach osobiście.. I próbując przelecieć przez terytorium obcego państwa bez zgody tego państwa.. To jakieś kompletne wariactwo.! Albo bezwzględne wykonywanie rozkazu.. Ale czyjego? Wygląda na to, że Polska nie prowadzi własnej polityki- prowadzi politykę w obcym interesie- tak jak prowadzi wojny zamorskie i zagórskie. .Wprowadzając- razem z Amerykanami- demokrację, która narodowi Afgańskiemu jest potrzebna- jak psu piąta noga. Albo jak przysłowiowa dziura w przysłowiowym moście. I tak jak demokracja w Iraku. .Ile ludzi tam zginęło, bo nie chce ani demokracji, ani Amerykanów? Ile pieniędzy utopiono, żeby demokrację wprowadzić na siłę? Ale żandarm demokracji posuwa się do przodu, a my razem z nim.. W końcu my też mamy socjalizm- przy pomocy narzędzia demokracji.. To stary numer propagandy : jak rządzą nasi to demokracja jest jak najbardziej- jak próbują do koryta dorwać się nie nasi- to wtedy właśnie demokracja jest zagrożona. Tak jak w Europie.. Jak Haiderowi w Austrii udało się zdobywać pozycję- to demokracja była zagrożona, nawet Sting powiedział, że nie będzie jeździł na narty do Austrii- jak u władzy w Karyntii będzie Jorg Haider. Wybitny wolnościowy polityko austriacki- wróg kołchozu Unii Europejskiej, przeciwnik wprowadzenia euro- okrzyknięty antysemitą- bo był patriotą austiackim. Zginął w wypadku samochodowym jadąc nowiusieńkim samochodem marki Volkswagen, podobno z prędkością 143 km/h i był pijany. Dlaczego piszę podobno? Bo do tej pory policja austriacka nie ogłosiła żadnego komunikatu w tej sprawie(?????). Jak to? Dlaczego nie ogłosiła komunikatu? Czyżby to nie była prawda, że jechał 142 km/h i był pijany? A może ktoś go zabił? Podobno przy nim był od dwudziestu laty jakiś agent..Był wpływowy, doktor prawa i patriota austriacki.. Patrioci w Unii Europejskiej nie są nikomu potrzebni.. Chyba, że patrioci Unijni.. Tak jak patrioci radzieccy , ale nie patrioci poszczególnych krajów.. Na pogrzeb Jorga Haidera przyszło ze 100 000 osób.. tak jak na pogrzeb naszego wspaniałego rodaka- Romana Dmowskiego, który w wypadku samochodowym nie zginął.. A o którym pan profesor Paweł Śpiewak powiedział, że to „: łobuz ideologiczny”(????) A czy czasami pan profesor Paweł Śpiewak, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego utrzymywanego przez podatników polskich- nie jest” łobuzem ideologicznym”? Były poseł z list Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej.. I opowiadający prawie codziennie w telewizjach różne androny.. Wielki autorytet! Zajmujący się konserwatystami i biblią.. Ale mający- jak najbardziej – lewicowe poglądy.. Po co pan profesor Paweł Śpiewak zajmuje się swoimi przeciwnikami politycznymi? Żeby ich lepiej poznać? Ale w jakim celu..? No właśnie… Napisał nawet książkę pt? Żydokomuna”..(???) Nie wiem co w niej jest- nie czytałem… Może kiedyś.. Na razie przeglądam Jana Dobraczyńskiego.. A wkrótce trzeba będzie przeczytać” Rzeczywistość sowiecką 1939-41” pióra profesora Krzysztofa Jasiewicza z Polskiej Akademii Nauk, o którym od tygodnia się mówi tu i ówdzie.. W swojej książce- jako historyk- przedstawił sytuację na Kresach po wkroczeniu tam Armii Czerwonej.. Jako to obywatele polscy pochodzenia żydowskiego organizowali się przeciw Polakom, donosili, wskazywali palcami, przytulali się do władzy, zakładali opaski z czerwoną gwiazdą.. A potem jak wkraczali Niemcy- całowali niemieckie czołgi. Tak mieli dość tego sowieckiego komunizmu..Nawet Centrum Szymona Wiesenthala- napisało list do pana Michała Kleibera, przełożonego pana profesora Krzysztofa Jasiewicza, żeby go skazać na” intelektualne wygnanie”(???) Centrum Szymona Wiesenthala będzie nam decydowało, kto może być historykiem w Polskiej Akademii Nauk- a kto nie zasługuje na to, żeby historykiem nie być.. Ale się porobiło.. Podobno w swojej książce napisał tak jak pisali naziści w swoim Sturmerze”.. Przeczytam- zobaczę. Mam taki zwyczaj, że lubię sam decydować o tym, co jest zawarte w książce- muszę ją najpierw przeczytać. Nie może propaganda za mnie decydować jak mam myśleć, bo koniec z samodzielnością myślenia… W wywiadzie dla magazynu „ Focus Historie Ekstra” pan profesor Krzysztof Jasiewicz powiedział między innymi:” Owe bzdury i dane z sufitu o Żydach zamordowanych głównie przez polskich chłopów to właśnie projekcja zmierzająca do ukrycia największej żydowskiej tajemnicy. Otóż skala niemieckich zbrodni była możliwa nie dzięki temu” co działo się na obrzeżach Zagłady”, lecz dzięki aktywnemu udziałowi Żydów w procesie mordowania swojego narodu”. Takie rzeczy powiedział i nie będzie mu darowane. Trzeba mu zabronić- jako historykowi – wypowiadać się w tych kwestach.. Co na to inny historyk- pan profesor Paweł Śpiewak- Dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego.. Na pewno żydowski punkt widzenia jest inny- a jaki? No, że było inaczej.. A ile jest prac dotyczących tamtego okresu, co ludzie mówią na ten temat- polscy chłopi i rodziny wywiezionych na Syberię? Trzeba będzie z bibliotek usuwać wszystkie niepoprawne politycznie książki dotyczące tamtego okresu- wszystko na przemiał, albo spalić publicznie, tak jak robili to naziści.. Wzory SA- tylko trzeba podjąć decyzję.. I spalić jednocześnie pana profesora Krzysztofa Jasiewicza razem z jego książkami.- najlepiej na stosie- będzie przy okazji rekonstrukcja wydarzeń średniowiecznych. Zaraza prawdy nie może się rozszerzać.. Bo może zagrozić kłamstwu.. Ale czy w tym przypadku „ demokracja jest zagrożona”?- panie Jarosławie Kaczyński, któremu miła jest niepodległość Gruzji, ale nie Polski.. Pan też glosował w Sejmie za ratyfikacją Traktatu Lizbońskiego, a teraz gra Pan rolę obrońcy polskiej suwerenności.. Taka maskarada… Najbardziej zagraża nam sama demokracja.- system ukrytego totalitaryzmu. I „ przed demokracją nie ma gdzie zwiać”- jak śpiewa Lady Punk… Miłego dnia wszystkim! WJR
Sadowski: Polska potrzebuje reform Rozmowa z Andrzejem Sadowskim z Centrum im. Adama Smitha
Stefczyk.info: "Gazeta Polska Codziennie" przytacza analizę ekonomiczną firmy, która zbadała koszty pracy oraz minimalne wynagrodzenie m.in. we Francji oraz Polsce. Okazuje się, że we Francji koszty pracy są znacznie wyższe niż w Polsce, ale płaca minimalna tam jest kilkakrotnie wyższa niż u nas. Tymczasem często mówi się, że w Polsce koszty pracy dławią rozwój i osłabiają wzrost płac. Przykład Francji podważa te opinie. Andrzej Sadowski: Należy przede wszystkim zauważyć, jak wiele czasu na rozwój Polska straciła. Przecież myśmy przez 50 lat żyli w zupełnie nieefektywnym systemie gospodarczym. W tym czasie nasze bogactwo nie przyrastało tak szybko, jak we Francji. Jesteśmy dopiero od 24 lat we w miarę normalnym systemie gospodarczym. I ten przyrost bogactwa mamy stosunkowo szybki. We Francji natomiast od dekad rozszerza się zakres przywilejów socjalnych, Paryż skraca np. tydzień pracy. A jak wiadomo, bogactwo wynika z pracy, bierze się z pracy. Im mniej Francuzi będą pracować tym mniej będą w stanie wytwarzać. Oni już mają ogromne koszty, utrzymują bardzo wysokie wynagrodzenia. Jednak kraj się nie rozwija, zadłuża się. To oznacza, że poziom dobrobytu utrzymywany jest w sposób sztuczny. Miarą tego problemu jest ogromny poziom zadłużenia.
Polska obecnie może dogonić takie kraje, jak Francja? Możemy nadrobić te 50 lat? My możemy je przegonić, a nie tylko dogonić. Dokonała tego nawet Irlandia, będąca swego czasu na peryferiach Europy. To był kraj biedny, z którego wyemigrowało wielu obywateli. To był kraj emanujący wręcz swoją biedą. I udało mu się dogonić największych w Europie. Jednak do tego doszło dzięki zmianie systemu podatkowego, dzięki ułatwieniom dla przedsiębiorców. I nagle Irlandia stała się krajem o niemal pionowym wzroście gospodarczym. W ciągu dwóch dekad Dublin dogonił Wielką Brytanię w dziedzinie dobrobytu. To pokazuje, że jest możliwe, by dogonić Europę, ale do tego trzeba poważnych zmian.
Ten wzrost zależy tylko od tego, co dzieje się w Polsce? Czy zależy również od sytuacji zewnętrznej? To zależy przede wszystkim od tego, co dzieje się w Polsce. Ponad 90 procent decyzji o tym, co dzieje się w naszym kraju, podejmowanych jest przez władze w Warszawie. Jeśli w innych krajach politycy chcą źle rządzić i doprowadzać państwo do ruiny, to rynki obcych krajów będą coraz mniej dostępne dla naszych towarów. Ale właśnie właśnie dlatego polscy przedsiębiorcy przenieśli swoje działanie na rynki w Ameryce Południowej czy w Azji. Tam rynki są inne, tam kraje przywracają wolny rynek i dzięki temu osiągają bardzo dobry wzrost gospodarczy. Tymczasem Europa budująca swój socjalizm nie może się rozwijać. Tym samym nie może być naszym dalekosiężnym partnerem. Widać ewidentnie, że po tym kryzysie, jaki panuje w Europie, tutejsze rynki się kurczą. Rozmawiał TK
Impuls polityczności Śledziłem wizytę Jarosława Kaczyńskiego w Wielkopolsce w dniach 6 i 7 kwietnia. Tłumy na spotkaniach, temperatura rozmów i żywe dyskusje ich uczestników pokazują, że letarg został przerwany. Polska znów na serio obchodzi coraz większą grupę Polaków. Budzimy się do normalnego życia politycznego. Wielkopolska to zagłębie PO, SLD i PSL. Dlaczego ten region, przed II wojną o silnych wpływach Narodowej Demokracji, jest dzisiaj zdominowany przez partie nawiązujące do spuścizny ideowej PZPR, to dla wielu pozostaje zagadką. Patrzyłem z przygnębieniem na wyniki wyborów. Zwyciężało tu zwykle kiedyś SLD, teraz PO. Siła prawicy i ugrupowań niepodległościowych opiera się na województwach wschodnich, gdzie podczas okupacji niemieckiej i wprowadzania komunistycznego totalitaryzmu silny był zbrojny ruch oporu. W Wielkopolsce tego nie było, gdyż region ten był nasycony ludnością niemiecką. Krążył swego czasu dowcip, który wskazywał na Wielkopolan jako ludzi wychowanych na pruską modłę: „Dlaczego w poznańskim nie było partyzantki? Bo była zakazana”. Ogromne znaczenie dla złamania społecznego oporu miały jednak wydarzenia z Czerwca 1956 r., czyli masakra robotników dokonana na oczach poznaniaków w biały dzień. Konsekwencją tych wydarzeń było nasycenie stolicy regionu, Poznania, esbecką agenturą.
Ożywienie Zapowiedź wizyty prezesa Kaczyńskiego w kilku mniejszych miastach Wielkopolski mogła wzbudzić niepokój o frekwencję na spotkaniach. Pojechałem zobaczyć, jak to wygląda, do Nowego Tomyśla. Sala nowotomyskiego domu kultury licząca 350 miejsc siedzących była dosłownie nabita ludźmi. Część osób stała na korytarzu. Podobnie było w Środzie, w Świebodzinie i innych miastach. Jarosław Kaczyński odwiedził w tych dniach także Wschowę, Milicz, Ostrzeszów. Można zatem śmiało powiedzieć, że Wielkopolska się budzi. Duża w tym zasługa posłów PiS z tego regionu – Pawła Szamałachy, Maksa Kraczkowskiego i Tadeusza Dziuby, którzy zaangażowali się w pracę aktywizowania ludzi w terenie, w uruchomienie procesu budzenia się polityczności. Ale to ożywienie polityczne to także znak czasu. Ludzie budzą się z letargu, jaki zaaplikowała im III RP. Można było to obserwować po końcu spotkania, sporo osób nadal prowadziło rozmowy na parkingu, w restauracji, żywo gestykulując, czasem kłócąc się, nie chcąc się rozejść. Czuło się też, że rozmówcy są spontaniczni, nie są spętani niewidzialnymi nićmi interesowności czy strachu, jak to miało miejsce za komuny po partyjnych masówkach czy teraz w PO czy PSL, gdzie cały czas żyje i reprodukuje się duch PRL. To byli ludzie, którzy przyszli na spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim powodowani troską o dobro wspólne.
Polityczność a republika Takie spotkania są silnym impulsem do obudzenia politycznych dyspozycji duszy, które usiłował zniszczyć terror, socjotechnika totalitarna, a przez ostatnie 20 lat propaganda III RP. Polityczność wymaga przekroczenia horyzontu własnego interesu, przekroczenia własnego narcyzmu i egoizmu. To nic innego, jak poszukanie społecznego spełnienia w sferze publicznej w uczciwej rywalizacji i kooperacji z innymi ludźmi. Impuls wychodzi z wnętrza duszy, jest potrzebą swobody i wolności w uczciwej rywalizacji, która kreuje najlepszych i najzdolniejszych na liderów. To jest świat, którego nienawidzą lewacy i totalitaryści, bo trzeba do niego wnieść kompetencje i uczciwość. Świat totalitarny wyhodował „nowego człowieka”. Ten „nowy człowiek” to właśnie byt „wykastrowany” z takiej kategorii jak polityczność. A bez polityczności, czyli żywego uczestnictwa w sferze publicznej, nie ma republiki, a bez republiki nie ma wolności. Uporczywa „praca” mediów, które substytuty polityczności lokują w programach-konkursach o gotowaniu czy wychowywaniu jednostek narcystycznych, przestanie być skuteczna, bo właśnie nie staje już kiełbasy na grillowanie. A obudzenie polityczności jest warunkiem zmiany.
Polityczność a Smoleńsk SLD, PO i PSL to partie wywodzące się z PRL, replikujące zachowania aparatczyków. Ofiarują jakąś symulację polityczności, fasadową troskę o państwo i dobro wspólne, faktycznie bowiem działanie ich nie jest zgodne z polską racją stanu. Widać to szczególnie silnie po 10 kwietnia 2010 r. Polska narodowa racja stanu oznacza dążenie do pełnego wyjaśnienia smoleńskiego dramatu. To jest sprawdzian. Ten, w kim nie ma tego dążenia i oburzenia na zachowanie polskich władz w tej sprawie, ten faktycznie rezygnuje z udziału w narodowej wspólnocie politycznej. PO jako partia rządząca po Smoleńsku postawiła wielu swoich członków i sympatyków w bardzo trudnej psychologicznie sytuacji. Skala kłamstw, matactw elity tej partii rzuca cień na szeregowych członków tego ugrupowania. Zresztą dotyczy to także działaczy PSL czy SLD, których liderzy zachowują się w tej sprawie tak samo jak kierownictwo PO. Wszyscy oni – członkowie i zwolennicy tych partii – zachowują się jak zdradzana notorycznie żona bogatego męża, która oczywiście wie doskonale o zdradach, ale nie ma zamiaru się rozwieść, bo to oznacza utratę konfitur i niepewną przyszłość. Stosuje zatem ta biedna kobieta mechanizm wyparcia. Prawda do niej nie dociera. Po ludzku można ją zrozumieć. Może zasługiwać nawet na jakieś współczucie, ale już nie na szacunek. Na zakończenie jeszcze słówko o polityczności. Jest ona tożsama z thymos, z gr. walką o uznanie, dumę. Miałem poczucie podczas tego spotkania, że uczestniczę w sięgającej do tradycji świata greckiego prawdziwej, szorstkiej, a nie lukrowanej, demokratycznej debacie. W Nowym Tomyślu spotkałem potomków konfederatów barskich i Ateńczyków z epoki Peryklesa jednocześnie. Maciej Mazurek
Czy niemiecką politykę czeka ”trzęsienie ziemi”?
1. Wczoraj w Berlinie odbył się zjazd założycielski nowej partii politycznej Alternatywa dla Niemiec (AfD), na którym został wybrany na przywódcę tego ugrupowania znany ekonomista Bernd Lucke, przez ostatnie 33 lata, polityk rządzącej w Niemczech CDU. Partia ta powstała na bazie stowarzyszenia o tej samej nazwie, które zostało utworzone w poprzednim roku przez grupę znanych w Niemczech liberalnych i konserwatywnych ekonomistów i publicystów. Część z nich przygotowała głośne skargi do niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, dotyczące między innymi pomocy finansowej dla Grecji, a także zgodności z ustawą zasadniczą traktatu fiskalnego, w wyniku których znacząco wzmocniono rolę Parlamentu w procesie decyzyjnym związanym z przekazywaniem kolejnych kompetencji na rzecz instytucji unijnych. W ciągu kilku miesięcy do ugrupowania zapisało się ponad 7,5 tysiąca osób, w zjedzie uczestniczyło około 1,5 tysiąca delegatów, a w niedawno przeprowadzonym sondażu aż 24% badanych zadeklarowało możliwość oddania głosu na tę partię w wyborach parlamentarnych zaplanowanych w Niemczech na 22 września.
2. Zainteresowanie nowym ugrupowaniem w Niemczech rośnie z miesiąca na miesiąc w związku z pogłębiającymi się kłopotami krajów Południa strefy euro i koniecznością uruchamiania dla nich kolejnych pakietów pomocowych, na które to właśnie ten kraj musi się składać w największym stopniu. Duża część niemieckiego społeczeństwa niewiele wie o korzyściach ekonomicznych jakie ten kraj osiągnął z 11 letniego funkcjonowania wspólnej waluty i jest raczej przekonana, że to Niemcy właśnie ponoszą i będą ponosiły w przyszłości główną część kosztów ratowania krajów Południa strefy euro. Wyraźna deklaracja nowego przewodniczącego o wzięciu udziału tej partii w nadchodzących wyborach parlamentarnych jak się wydaje tylko wzmocni zainteresowanie wyborców tym ugrupowaniem.
3. Głównym przesłaniem nowej partii ogłoszonym na wczorajszym zjeździe jest „uporządkowane rozwiązanie strefy euro”. Według przewodniczącego tego ugrupowania 11- letnie funkcjonowanie wspólnej waluty, doprowadziło do „podziału Europy na biedne Południe i odnoszącą gospodarcze sukcesy Północ”. Najbardziej dobitnie skutki wprowadzenia waluty euro, określa następujące sformułowanie z programu tej partii „euro Niemcom nie jest potrzebne, a dla innych krajów jest szkodliwe”. Zdaniem szefa partii ta sytuacja spowodowała odżywanie w wielu europejskich krajach antyniemieckich resentymentów, wyrażanych coraz częściej w bardzo skrajny sposób i tylko odejście od wspólnej waluty, może za jakiś czas spowodować załagodzenie powstałych konfliktów. Szef nowego ugrupowania zdaje sobie sprawę, że rozwiązanie strefy euro nie jest procesem ani łatwym ani prostym i zakłada sprzeciw wielu krajów posługujących się wspólną walutą. Dlatego jego zdaniem ostatecznym argumentem wymuszającym odpowiednią zmianę europejskich traktatów, może być wstrzymanie przekazywania przez Niemcy środków finansowych do Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego, który jest obecnie jedynym funduszem z którego finansowane są kolejne transze pakietów pomocowych dla krajów Południa strefy euro.
4. Przywódcy nowego niemieckiego ugrupowania zdecydowanie zaprzeczają, że klęska wspólnej waluty, oznacza zakwestionowanie przyszłości Unii Europejskiej. Taką tezę regularnie powtarzają przywódcy głównych unijnych krajów w szczególności obecna kanclerz Niemiec Angela Merkel. W tej sytuacji nowemu niemieckiemu ugrupowaniu należy życzyć sukcesów w nadchodzących wyborach parlamentarnych, niech jego wynik zatrzęsie sceną polityczną w tym kraju.
Kuźmiuk
Wysoki oficer CIA o Smoleńsku: Rosjanie działali jak mordercy Rosja miała środki, motyw i sposobność do popełnienia w Smoleńsku zbrodni. Krajem tym rządzą przede wszystkim byli oficerowie wywiadu – bandyci i następcy tych, którzy mordowali w Katyniu i przez lata popełniali inne potworności. Po upadku Związku Sowieckiego Polska – w oczach Moskwy – miała czelność zrzucić rosyjskie jarzmo, wstąpić do NATO, a potem wybrać prozachodniego przywódcę. Wszystko to było dla Rosji zniewagą – z dr. Eugenem Poteatem rozmawiają Leszek Misiak i Grzegorz Wierzchołowski
Po 10 kwietnia 2010 r. napisał Pan w amerykańskim piśmie „Charleston Mercury”, że katastrofa pod Smoleńskiem nie była wypadkiem. Dziś na hipotezę zamachu wskazują badania uznanych naukowców, m.in. z USA. Czy po dwóch latach zmienił Pan zdanie? Nie zmieniłem. W artykule w „Charleston Mercury” faktycznie zasugerowałem, że pod Smoleńskiem doszło do zamachu, a nie do wypadku. Wystarczy spojrzeć na historię Rosji – poczynając od przewrotu bolszewickiego i wielu morderstw, zamachów oraz zabójstw, których dokonywały rosyjskie służby specjalne – aby uświadomić sobie, że historia lubi się powtarzać. Narody, podobnie jak poszczególne jednostki, przejawiają skłonności do kultywowania zwyczajów i powtarzania występków z przeszłości, do stosowania tych samych szybkich, brudnych rozwiązań wobec niewygodnych i krępujących problemów. To m.in. dlatego uważam, że Rosja mogła stać za katastrofą, w której zginął polski prezydent, najwyżsi oficerowie, wysocy urzędnicy państwowi i inni ludzie, chcący upamiętnić rocznicę wymordowania przez Rosjan tysięcy niewinnych Polaków. Rosja miała też środki, motyw i sposobność do popełnienia w Smoleńsku zbrodni. Krajem tym rządzą przede wszystkim byli oficerowie wywiadu – bandyci i następcy tych, którzy mordowali w Katyniu i przez lata popełniali inne potworności. Po upadku Związku Sowieckiego Polska – w oczach Moskwy – miała czelność zrzucić rosyjskie jarzmo, wstąpić do NATO, a potem wybrać prozachodniego przywódcę. Wszystko to było dla Rosji zniewagą. Ale po eliminacji polskiej głowy państwa automatycznie wytworzyłaby się próżnia, w wyniku czego władzę przejąć mógłby marszałek sejmu i jego prorosyjscy, nastawieni wrogo do NATO doradcy. Rosja nie mogła zmarnować takiej szansy, nawet jeśli miałaby się posłużyć ohydną, zorganizowaną katastrofą. Coś, co trzeba by szybko zamieść pod dywan. W historii bez trudu znaleźć można przykłady nikczemnych działań Moskwy wobec mniejszych sąsiadów lub przeciwników: wobec „białych“ Rosjan w 1920 r., wobec Ukrainy w latach 20. XX w., wobec Polski w 1939 r., zbrodnię katyńską w 1940 r., agresję na Czechosłowację w 1968 r., atak na Gruzję w 2008 r., setki zbrodni wobec osób, które Kreml uznał za przeciwników lub krytyków. W Smoleńsku Rosja miała wszystko podane na tacy – całą znienawidzoną delegację w jednym samolocie. Wprawa Rosjan w powodowaniu katastrof lotniczych poprzez wprowadzanie w błąd załogi pozwoliła im wykorzystać doskonałą okazję, by w jednym, starannie zorganizowanym wypadku lotniczym wyeliminować wszystkich uczestników delegacji i rozwiązać wiele problemów. Podejrzany w tej sprawie miał zatem – jeszcze raz powtórzę – motyw i środki do dokonania tej strasznej zbrodni.
Rosjanie badali katastrofę, gwałcąc międzynarodowe normy, niszcząc lub przetrzymując kluczowe dowody. Choć od tragedii minęły ponad dwa lata, wciąż nie dostaliśmy z powrotem wraku samolotu i czarnych skrzynek. Czy amerykańskie władze pozwoliłyby Rosjanom na takie działania, gdyby to przywódca USA zginął w Rosji? Jeśli w Smoleńsku rozbiłby się amerykański samolot z przedstawicielami naszego państwa, Rosjanie odegraliby taką samą farsę. Rozmiar czy potęga kraju nie ma tu tak dużego znaczenia. Rosja i tak próbowałaby zrzucić winę na ofiary oraz tuszowałaby sprawę. Na całym świecie, także w USA, jest mnóstwo osób, które z naiwności bądź z innych powodów nie kwestionowałyby takich działań; jest też wielu prawników, którzy w razie potrzeby znaleźliby sposób, aby uniknąć konieczności dostosowania się do umów międzynarodowych. A ponieważ katastrofa pod Smoleńskiem odbyła się z udziałem małego, słabszego sąsiada – Rosjanie zaś wiedzieli, że USA pochłonięte są sytuacją na Bliskim Wschodzie – założono, że taka zbrodnia ujdzie im na sucho. To częsty scenariusz: krzywdzi się mniejsze państwa wtedy, gdy większe zajęte są innymi sprawami. A pod Smoleńskiem do wygrania było coś bardzo cennego – przejęcie kontroli nad Polską i umieszczenie na szczytach władzy prorosyjskich polityków. Tak się też stało – po katastrofie pełnię władzy w Polsce przejął obóz prorosyjski, który posłusznie wykonuje otrzymane polecenia. Pierwsze z nich to nie zadawać pytań o kryminalne działania Rosji i wyjaśnianie tragedii pod Smoleńskiem. Kolejne to odsunąć temat katastrofy na bok i sprawić, by naród o niej zapomniał, a także zdyskredytować tych, którzy nie przestają pytać o Smoleńsk i kwestionują niezwykle podejrzane śledztwo w sprawie katastrofy.
Podejrzane? Polski rząd nie widzi w działaniach Rosji nic niestosownego. Rosyjskie działania zaraz po katastrofie to typowe czynności mordercy, który próbuje zatrzeć ślady zbrodni, próbując zniszczyć lub ukryć kluczowe dowody. Popełniające zbrodnię państwa mogą jednak w odróżnieniu od jednostek dość swobodnie mataczyć, zaciemniać sprawę, ukrywać fakty, kierować śledztwo na fałszywe tory i forsować własną, „oficjalną” wersję zdarzeń – nawet na arenie międzynarodowej. W Smoleńsku Rosjanie błyskawicznie zajęli miejsce katastrofy, na którym mogły znajdować się dowody przeczące tezie, że to był wypadek. Obciążyli winą pilota i złą pogodę, a przede wszystkim usunęli w cień kluczowego świadka – kierownika kontroli lotów, którego zeznania nie wsparłyby „oficjalnych ustaleń”. Przejęli kontrolę nad ciałami i umieścili je w zaplombowanych trumnach – bez oględzin i sekcji zwłok. Wszystkie rosyjskie czynności odbyły się z pogwałceniem międzynarodowych porozumień dotyczących katastrof lotniczych. Gdyby ta tragedia była wypadkiem, jak utrzymują Rosjanie, zapisy czarnych skrzynek wsparłyby ich wersję. Rosjanie jednak skonfiskowali rejestratory. Czy można mieć jeszcze jakieś wątpliwości, że było to zacieranie śladów?
Dwa miesiące przed katastrofą do pracy w polskim MSZ został przywrócony Tomasz Turowski – według akt były komunistyczny szpieg, który w PRL pracował w wydziale ściśle nadzorowanym przez służby sowieckie. W chwili katastrofy smoleńskiej był na płycie lotniska. To mógł być przypadek? Najwyraźniej Rosja dopilnowała, by jak najwięcej stanowisk rządowych w Polsce było obsadzonych ludźmi, którzy są lojalni bardziej wobec Moskwy niż Warszawy. Rosyjski wywiad działa, pracuje i jest w Polsce mocno zakorzeniony. Żaden naród nie wycierpiał tyle co Polacy, trzeba więc zapytać, kiedy Polska wyciągnie wnioski z własnej historii?
6 kwietnia 2010 r. nastąpiła ogromna awaria w najnowocześniejszym budynku polskiego MSZ, tzw. szpiegowcu. Wysiadły telefony, faksy, internet, były problemy z elektrycznością. W dniu katastrofy smoleńskiej podobnie – Radosław Sikorski nie mógł nawet otrzymać e-mailem listy ofiar. Czy mógł to być cyberatak przeprowadzony przez rosyjskie służby? Tak. Rosyjskie służby specjalne rozumieją rolę, jaką mogą odegrać cyberataki – zarówno w szpiegowaniu w czasie pokoju, jak i podczas prowadzenia działań wojennych. Rosjanie wypracowali skuteczne metody ofensywnej i defensywnej wojny w cyberprzestrzeni. Kaspersky Laboratory, rosyjska firma specjalizująca się w technologii informatycznej, jest uważana za jedną z najlepszych na świecie organizacji w tej branży. To właśnie eksperci Kaspersky’ego zidentyfikowali i opisali niedawno nowego komputerowego wirusa, zwanego Flame (chodzi o największy i najbardziej złożony wirus, jaki kiedykolwiek istniał). To rosyjskie cyberataki sparaliżowały gospodarkę i system władzy w Estonii. Zdradzę, że sprawa była na tyle poważna, iż w przywracaniu normalności w tym kraju musieli pomagać eksperci NATO. Rosja przeprowadziła także cyberatak na Gruzję; poprzedził on konwencjonalne działania wojenne. Tak nagłe i osobliwe zdarzenia przed katastrofą smoleńską powinny więc natychmiast wzbudzić w Polsce podejrzenia i doprowadzić do wstrzymania wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Rosji. Ataki te powinny być bowiem postrzegane jako potencjalne niebezpieczeństwo mających wkrótce nastąpić wrogich działań. Pamiętajmy, na Zachodzie cyberprzestrzeń oznacza wolność komunikacji i wypowiedzi, natomiast Rosja postrzega wirtualną przestrzeń jako jedną z broni do atakowania wrogów, a także jako narzędzie oszustw, unieszkodliwiania wybranych celów oraz tuszowania przestępstw.
W momencie katastrofy smoleńskiej na płycie lotniska nie było żadnego funkcjonariusza Biura Ochrony Rządu. Po tragedii szef BOR gen. Marian Janicki otrzymał mimo to jedno z najwyższych polskich odznaczeń. Najwidoczniej Polska nie ma żadnego realnego zabezpieczenia przed wrogimi akcjami, atakami i przestępczymi działaniami ze strony Rosji; nie mówię tu o wojnie powszechnej, w którą mogłoby zaangażować się NATO. Dla funkcjonariuszy amerykańskiej Secret Service [odpowiednik BOR – przyp. „GP”] nie do pomyślenia byłoby wykorzystywanie do lotów VIP-owskich samolotu wyprodukowanego przez przeciwnika lub wroga, a już na pewno Secret Service nie pozwoliłaby na wysłanie takiej maszyny na przegląd lub modernizację do Rosji. A tam, nie mam wątpliwości, zainstalowano w samolocie choćby setki ukrytych urządzeń podsłuchowych.
No właśnie... Przed katastrofą tupolew remontowany był przez dwie rosyjskie firmy. Pierwsza należy do Olega Deripaski, przesłuchiwanego na Zachodzie oligarchy podejrzewanego o kontakty z mafią, przyjaciela Władimira Putina. Druga kontrolowana była przez Siergieja Czemiezowa, byłego agenta KGB, który w latach 80. pracował w NRD razem z Putinem. Wysłanie Tu-154 na remont do Rosji było poważnym błędem. Dopóki Polska będzie tak bardzo podzielona politycznie, dopóty będzie istniał nacisk ze strony tych, którzy faworyzują rosyjskie interesy i rosyjski biznes, uniemożliwiając przekształcenie waszego kraju w prawidłowo działającą zachodnią demokrację. Dopóki Polska nie zrzuci ostatecznie rosyjskiego jarzma, tak jak to zrobiła Estonia, dopóty musi spodziewać się ciągłych ingerencji, zdrad i sabotaży ze strony Rosji. Dlatego Polacy muszą postępować z ogromną ostrożnością, choć zdaję sobie sprawę, że nie jest to łatwe.
Gdy polski samolot z prezydentem zbliżał się do lotniska w Smoleńsku, rosyjscy kontrolerzy lotu wykonywali swoje zadania w cichym porozumieniu ze znajdującym się w Moskwie gen. Władimirem Benediktowem. Jest on jednym z najwyższych dowódców wojsk lotniczych w Rosji, ma na swoim koncie m.in. dowodzenie operacjami specjalnymi w Czeczenii. Czy to normalna procedura podczas sprowadzania samolotów z przywódcami obcych państw? Według mnie działania gen. Benediktowa oraz rosyjskich kontrolerów lotu podczas podejścia i po katastrofie to normalna procedura podczas przygotowywania zbrodni. Kontrolerzy lotu okłamywali polskich pilotów, że są na kursie i ścieżce – nie mam wątpliwości, że robili to na polecenie znacznie wyżej postawionych osób.
Polskie władze nie poprosiły Amerykanów o pomoc w śledztwie w sprawie katastrofy. Co więcej, nie ujawniły zdjęć satelitarnych z dnia tragedii, przekazanych przez amerykańskie agencje. Nie pozwoliły także prof. Michaelowi Badenowi, wybitnemu amerykańskiemu patologowi, uczestniczyć w sekcjach zwłok ekshumowanych ofiar. Czy postawa polskiego rządu Pana zaskakuje? Nie zaskakuje mnie postawa ani polskich, ani amerykańskich władz. Zachowanie jednych i drugich było, moim zdaniem, złe i godne pożałowania. Polska powinna poprosić Amerykanów o pomoc. Stany Zjednoczone winny natomiast domagać się, by badanie katastrofy odbywało się w zgodzie zarówno ze standardami przewidzianymi w konwencji chicagowskiej, która reguluje sprawę postępowania w przypadku międzynarodowych katastrof lotniczych, jak i z bilateralnym porozumieniem z 1993 r. przewidującym wspólne dochodzenie w takich sytuacjach. Oczywiście nie jest pewne, że USA, poproszone o pomoc – w obliczu wielu własnych, złożonych problemów w polityce międzynarodowej – zareagowałyby wystarczająco szybko. Złamanie przez Rosję standardowych procedur jest oczywistością i nie powinno jej ujść na sucho, ale nieraz takie działania wymykają się międzynarodowemu osądowi, ponieważ wielkie państwa mają własne interesy lub zajęte są innymi problemami. Myślę, że Rosjanie wkalkulowali to w swoje działania, podobnie jak złodziej, który postanawia obrabować dom, dowiedziawszy się, że właściciel wyjechał na wakacje.
Kandydat Republikanów w nadchodzących wyborach prezydenckich w USA, Mitt Romney, nazwał Rosję geopolitycznym wrogiem Ameryki nr 1. Także Barack Obama jest nieco bardziej powściągliwy wobec Moskwy niż dwa, trzy lata temu. Czy istnieje szansa, że Stany Zjednoczone odejdą w najbliższych latach od polityki resetu? Biały Dom od kilku lat wciska, uderza i wali w wyświechtany klawisz „resetu” z Rosją i niestety wciąż liczy na to, że przyszłe stosunki z Moskwą będą nieantagonistyczne i zostaną oparte na zaufaniu. Tę prorosyjską politykę wspiera wiceprezydent USA Joe Biden, który odnosząc się do słów Romneya, stwierdził, że polityk ten „zachowuje się tak, jakby zimna wojna wciąż trwała”. Cóż, zimna wojna pewnie się skończyła, skoro Joe Biden i Biały Dom tak uznali. Jednak Michelle van Cleeve, była szefowa amerykańskiego kontrwywiadu, stwierdziła niedawno, że aktywność rosyjskiego wywiadu w USA wzrasta. Jak wskazała, nic się z tym nie robi, głównie dlatego, że nasz Departament Sprawiedliwości jest w wyniku działań Białego Domu zajęty prawnymi wojnami o przesłuchania islamskich terrorystów, którzy dokonali zamachu na World Trade Center. Zeszłoroczne aresztowanie dziesięciu głęboko zakonspirowanych rosyjskich szpiegów zakończyło się np. ich zwykłym wydaleniem, bez żadnego przesłuchania. Także były oficer Służby Wywiadu Zagranicznego Rosji Siergiej Tretiakow (który uciekł na Zachód w 2000 r.) przyznał, że nic się nie zmieniło – rosyjska agentura nadal jest aktywna w USA. Jest też aktywna w Polsce. Jeśli chodzi o najbliższe wybory prezydenckie, to Putin wiąże wielkie nadzieje ze swoim zwolennikiem z Białego Domu i – co jest zrozumiałe – dopinguje Obamę w kampanii. Zwycięstwo dotychczasowego prezydenta oznaczać będzie dalsze zacieśnianie stosunków amerykańsko-rosyjskich i koniec planów związanych z tarczą antyrakietową. Jeśli jednak wygra Mitt Romney, Putin będzie musiał zmierzyć się z kimś innym, bardziej niezależnym, z kimś, kto nie będzie tolerował rosyjskiej gry na przetrzymanie oraz manipulacji. Wtedy te szczególne stosunki USA z Rosją, które obserwujemy, staną się historią.
Czy możemy więc liczyć, że katastrofa zostanie wyjaśniona, a ci, którzy ją spowodowali, ukarani? Istnieją silne poszlaki wskazujące na podejrzanego, który przez wiele lat popełniał podobne zbrodnie i który przez wiele lat tuszował wiele innych swoich przestępstw, który miał mocny motyw, środki i wiedzę, by popełnić taką zbrodnię. Ale choć ten duży kraj preparował nawet materiał dowodowy – bez twardych, stuprocentowych dowodów lub wiarygodnych świadków sąd nie będzie w stanie orzec winy. Niestety, historia zna wiele takich przypadków. Oczywiście sąd opinii publicznej nie będzie miał trudności, by wskazać sprawcę, ale dla tych, którzy stracili swoich przywódców, ukochanych bliskich lub znajomych, to niewielka pociecha. Dla nich publiczne protesty nie wystarczą, bo nie pozwolą one oddać sprawcy w ręce sprawiedliwości. Historia wielu krajów wypełniona jest podobnymi przykładami niesprawiedliwości. Niewykluczone, że także Polska będzie musiała przeżyć to gorzkie doświadczenie. Nie będzie mogła jednak nigdy go zapomnieć, powinna też zrobić z niego użytek: na zawsze zmienić swoją postawę i stosować zasadę bardzo ograniczonego zaufania. Gdy wrogowie danego kraju mają w nim bardzo silne wpływy – tak jak jest obecnie w Polsce – każdy ruch musi być wykonywany ze zręcznością, która pozwoli na uniknięcie wpadnięcia w kolejną pułapkę zastawioną przez ludzi będących z nimi w zmowie. <
Dr EUGENE POTEAT – długoletni wysoki oficer CIA, przewodniczący Stowarzyszenia Byłych Oficerów Wywiadu, pracował m.in. w Narodowym Biurze Rozpoznania (National Reconnaissance Office), jednej z najtajniejszych agencji amerykańskiego wywiadu, oraz przy projektach samolotów szpiegowskich U-2, A-12 i SR-71; był dyrektorem wykonawczym Rady Badań Wywiadowczych CIA, dyrektorem Grupy Badań Strategicznych Zrzeszenia Wojny Elektronicznej; służył na placówkach w Londynie, w Skandynawii, na Bliskim Wschodzie i w Azji; został nagrodzony Medalem Zasługi CIA. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
Sondaż. Polska będzie jęczeć w lewackich okowach „Partia Donalda Tuska po raz pierwszy
od 2007 roku może przegrać wybory – wynika z sondażu „Rz". ….”Zbadaliśmy poparcie Polaków dla listy, którą firmują Aleksander Kwaśniewski, Janusz Palikot i Marek Siwiec, a także dla listy, na której Palikota zastępuje w tej trójce Ryszard Kalisz. W obu przypadkach wybory wygrywa PiS, a PO spada na drugie miejsce.
W pierwszym wariancie poparcie dla PiS wynosi 29 proc., a dla PO 28 proc. Europa Plus z Kwaśniewskim, Siwcem i Palikotem na sztandarach zdobywa 10 proc. poparcia. „.....”W drugim przypadku, gdy Palikota zastępuje Kalisz, PiS nadal ma 29 proc. poparcia, ale PO już tylko 25 procent. Sama Europa Plus zajmuje trzecie miejsce, zdobywając aż 18 proc. głosów. A w połączeniu z SLD formacje lewicowe zdobyłyby aż 27 proc. poparcia. „.....(źródło )
Oleksy „Dlatego nawet gdyby PiS wygrało, to i tak w rezultacie będą rządziły PO i SLD. „....(więcej )
Ludwik Dorn „Tragedia smoleńska zdarzyła się w czasie dość szczególnym. To, że do niej doszło, i to, co działo się później, po stronie prawicy utrudnia nawiązanie do realnej koncepcji politycznej przebudowy państwa, dystrybucji dóbr, funkcjonowania gospodarki i unieważnia związane z tym pytania „.....”Pierwszym, który uderzył w III RP z zamiarem jej likwidacji, nie był wcale Jarosław Kaczyński, tylko Leszek Miller. To on stwierdził: dość tego bałaganu – i postanowił pójść śladem Putina, czyli wziąć wszystko pod but. Rosja Jelcyna to czas słabej władzy politycznej i silnej pozycji oligarchów. Putin postanowił z tym bezhołowiem skończyć. Za jego rządów nadal można było kraść, a nawet łamać prawa człowieka, ale w ramach czytelnego porządku. I Leszek Miller zaczął robić to samo. Uznał, że dobrze, niech oligarchowie dalej łupią i się bogacą, ale w ramach pewnych reguł. „.....”Przegrał, bo miał wielką żądzę rządzenia, więc poszedł za daleko. Zagroził sieciowym interesom III RP. Taki obraz wyłania się przecież z afery Rywina, afery orlenowskiej, z całej wiedzy o nich. „.....”Prezydent Sarkozy chlapnął kiedyś nieopatrznie, że pakiet klimatyczny to największe zwycięstwo starych państw nad nowo przyjętymi „.....(źródło )
Krasnodębski „ Tusk buduje coś, co jest już systemem autorytarnym przy aprobacie znacznej części polskiego społeczeństwa i przy znacznym wsparciu instytucjonalnym, części mediów, establishmentu, od aktorów, poprzez dziennikarzy do naukowców, nie mówiąc już o biznesie. On im gwarantuje bezkarność i przywileje „...(więcej )
Paweł Kowal „Wbrew temu, co mówi premier, PO to nie centrum. Mamy rząd, który jest lewacki i ekstremistyczny, a Tusk jest dziś kompletnie niewiarygodny „...”Proszę pokazać drugą centrową partię w Europie, która przez kilka miesięcy organizuje ideologiczne awantury. To jest lewacki rząd, ekstremistyczny „...(więcej )
Z wyborów na wybory jest gorzej Wyniki sondażu pokazują że lewactwo ma jeszcze większe poparcie .Agresja propagandowa politycznej poprawności i na Polskę odnosi skutek. Polacy zostali pobici w tej wojnie ideologicznej . Skala wyprania mózgów jest porażająca Jeśli sondaż okaże się prawdziwy to Polacy będą z z rozrzewnieniem wspominali rządy PSL i Platformy . Platformy w której istniała frakcja zgniłych konserwatystów Gowina Platforma wyraźnie walce o utrzymanie się na klamce Niemiec już skręciła w stronę porządków lewackich Po następnych wyborach zgnili konserwatyści Gowina zostaną zlikwidowani , albo zmarginalizowani w Platformie . Lewacki ruch Palikota i Kwaśniewskiego będzie w koalicji z Platformą ustanawiał polityczną poprawność „religią państwową „ II Komuny Rok 1984 Orwella przy tym co będą z Polakami robili lewacy z Palikotem na czele to przysłowiowy raj „Bogdan Dobosz „lewicowy dziennik „Libération” promował jeszcze w 1977 roku „narodziny Frontu Wyzwolenia Pedofilów” (FLIP), publikując materiały zachęcające do refleksji nad depenalizacją pedofilii. „....”W tym samym roku ten sam dziennik opublikował pedofilski coming out pisarza Gwidona Hocquenghema, kolejnego bojownika 68’, wcześniej współzałożyciela Homoseksualnego Frontu Akcji Rewolucyjnej. Pisarz w wywiadzie proponował odbieranie pociech matkom, które „wyobrażają sobie, że mają wyłączne prawo do swoich dzieci” „...(więcej )
Jeśli państwo myślicie , że lewacki postulat odbierania opornym rodzicom dzieci , aby zboczeńcy mogli je gwałcić jest absurdalny to warto zapoznać się z postulatem programowym Palikota
Palikot „Inicjacja seksualna jest w 13-tym roku życia. To jest typowa katolicka obłuda, że jest niedozwolona. Zmieńmy prawo „....(więcej )
Zbudowanie takiej koalicji pozwoli też Niemcom nie dopuścić do realnego przejęcia władzy w Polsce przez Tuska i utrwalenia zdobyczy przez jego Układ . Nastąpi wymiana Tuska . Tutaj warto wrócić do Dorna i jego opisu działań Millera. Miller próbował sputynizować Polskę , czyli stworzyć silny ośrodek władzy oparty na oligarchii . Oczywiście ani Niemcy , ani Rosja nie mogły do tego dopuścić , stąd jego spektakularny upadek . Drugą próbę putynizacji Polski podjął Tusk . I jak do tej pory n atej drodze doszedł najdalej . Niemcy panicznie bojący Kaczyńskiego i prawie pewnej utraty kontroli nad Polską nie mają wyjścia i muszą wspierać Układ Tuska , który to wykorzystuje kumulując coraz więcej władzy i bogactw Dlatego też warto zwrócić uwagę na to ,że Kaczyński realnie liczy się z tym ,że nie przejmie władzy a zwycięskie lewactwo wzmocnie terror ideologiczny i prawny . Dlatego dokańcza budowę struktury pozwalającej przetrwać Polakom pokolenie w lewackich okowach Jarosław Kaczyński w przemówieniu na trzecią rocznicę Zamachu Smoleńskiego „Najważniejsza jest miłość do Ojczyzny. A miłość tej Ojczyzny, Polski, oznacza także miłość Prawdy. Bo korzeniem Rzeczpospolitej jest Chrystus. To mówił ks. Piotr Skarga i to jest aktualne po dziś dzień „..(więcej )
Życie w kraju okupowanym przez socjalistów politycznej poprawności będzie ciężkie dla Polaków. Ludność będzie uginała się pod ciężarem coraz większych podatków .Pogłębiająca się nędza , wyniszczenie podatkami i kontrolami przedsiębiorców , otworzenie ubojni ludzkich , czyli ośrodków eutanazji Powiecie Państwo niemożliwe . A jednak powstały takie bandyckie systemy , socjalizmy totalitarne jak Rosja Stalina , czy socjalistyczna III Rzesza . To może tez powstać socjalistyczna Republika Politycznej Poprawności Polecam video z Palikotem . Niechcący pokazał dane jak szybko socjalizm zniszczył Europę. Jako receptę na degenerację socjalizmem zaleca jeszcze więcej ..socjalizmu , Niemiec i Socjalistycznej . Piękny przykład lewackiego prania mózgu video „Palikot i Siwiec przedstawiają Ruch Europa+ „
Ziemkiewicz tak pisze „Donald Tusk, w miarę jak budował monopol swego ugrupowania, zaczął świadomie sięgać po socjotechniki analogiczne do używanych przez poprzednią monopartię”...”Mamy tu do czynienia z zupełnie świadomie wprowadzaną nową "piarowską" strategią władzy – strategią izolowania opozycji od społeczeństwa za pomocą strachu. „...”dysponuje oddanymi mediami, zwłaszcza elektronicznymi, a więc z zasady oddziałującymi bezpośrednio na emocje, można się kusić również o otoczenie kordonem strachu i niechęci grup znacznie szerszych. Nawet całego "żelaznego elektoratu" opozycji. Tym bardziej że przecież Tusk dysponuje całą niezbędną do tego peerelowską infrastrukturą, troskliwie przechowaną, a nawet rozwiniętą przez III RP. Każdy obywatel wie, że wobec urzędu nie ma i nigdy nie będzie miał racji. Każdy przedsiębiorca wie, że 47 kontroli może go, jeśli tylko zechce, błyskawicznie doprowadzić do bankructwa. A każdy pracownik sfery budżetowej – że może wylecieć. „...(więcej )
Staniszkis tak pisze o mijającym roku w tekście pod znamiennym tytułem „Tusk putynizuje Polskę „ „Będziemy mieli do czynienia z bardziej prostacką polityką Niemiec w stosunku do Polski. „...”Wbrew nieodpowiedzialnym, niekompetentnym i w ciemno składanym deklaracjom premiera Tuska. Ale obecna niemiecka opozycja z SDP podchodzi znacznie bardziej prostacko do wielu spraw niż eksperci, także u nas. „....” Mieliśmy do czynienia z biernością większości Platformy i z działaniami premiera, które określam mianem putinizacji.Mam na myśli arbitralność decyzji, stosunek do procedur prawnych i demokracji. I nie chodzi mi tylkooporównanie tego, co robił Tusk, z politycznymi działaniami kanclerz Merkel w czasach kryzysu.Każde wystąpienie dotyczące reorganizacji Europy konsultowała ona i z Bundestagiem, i z niemieckim Trybunałem Konstytucyjnym – w przeciwieństwie do premiera Tuska, który nikogo nie pyta.”....”Niemcy nie podpisali traktatu liz-bońskiego, zanim nie ustalili sposobu ratyfikowania każdej poważniejszej zmiany w pierwotnym i wtórnym prawie unijnym. A u nas ma miejsce absolutne lekceważenie różnych ogniw państwa. Arbitralność premiera było widać zarówno przy wyborze ścieżki śledztwa w katastrofie smoleńskiej, jak przy wyborze zachowań polskiego rządu w stosunku do projektów w strefie euro. I w wielu innych sprawach. Komisja Europejska zarzuca Polsce, że jesteśmy niesuwerenni także wobec Gazpromu. „....(więcej )
Marek Mojsiewicz