Harrietnberra »2 Pułapki przyszłości 2

PROLOG.
W przepastnej, otoczonej zielenią rezydencji Sary Duft, dwójce gości było bardzo dobrze, świetnie im się wypoczywało i wylegiwali się od rana do wieczora. Z tyłu domu, w samym środku ogrodu, poprzecinanego żywopłotami wysokimi na 2 metry, znajdował się basen, którego ściany były wyłożone wzorzystymi kafelkami, a każdy przedstawiał jakąś scenkę, historyczną. 
Na jego obrzeżach ułożone były leżaki, stolik z parasolem, drinki i napoje, słowem wszystko co potrzebne do wypoczynku. Woda w basenie lśniła srebrnymi blaskami słońca i rzucała świetlne refleksy na twarze wypoczywających. Prawdziwa enklawa do samotnego przemyślenia wielu rzeczy.
Jednym z gości była Harriet Canberra, właśnie rozpoczęła nowy rozdział swego życia zawodowego. Po przeżyciach ,z goła niesamowitych, poznała doktora archeologii Daniela Jacksona, a tym samym została wdrożona w sekrety tajnego projektu Sił Powietrznych USA, zwanego „Gwiezdne Wrota”. Po przejściu niezwykłych wydarzeń udało jej się razem z dr.Jacksonem odszyfrować tajemniczy przekaz w artefakcie pozostawionym przez wymarłą, obcą cywilizację.
Teraz, po wszystkich przejściach, odwiedza swoją przyjaciółkę, a tym samym spędza kilka dni urlopu z dr.Jacksonem, który okazał się jej bliższy, niż mogła się spodziewać. Chcąc uciec od zgiełku i technologii odkrywa, że podlega jakiemuś nieznanemu zagrożeniu, które nabyła prawdopodobnie podczas przebywania na Planecie Dusz. Seria retrospekcji i agresywnych obrazów nawiedza jej umysł i coraz bardziej dezorientuje. Odkrywają się kolejne sceny z jej życia i przeszłości, które nie pasują do obecnego życia i czasu. Co było przed jej całą służbą i programem SGC? Czemu widzi twarz, która pojawia się i wydaje się jej znajoma?

To kolejna próba, z którą przyjdzie się zmierzyć odważnej, lecz coraz bardziej zagubionej Harriet Canberze.

* * *

Spacerowała alejką na tyłach domu i podziwiała klomby z wypielęgnowanymi rabatkami. Śmiały się do niej jaskrawymi barwami czerwieni, bieli, różu, żółci ... Wspaniale kontrastując z ciemną zielenią krzaków i traw. 
Przystanęła przy jednym i przykucnęła w cieniu domu. Delikatny wietrzyk chłodził rozpaloną od słońca skórę, kołysał wolno liśćmi. Dotknęła kwiatów dłonią, obracała płatkami między palcami, czując jedwabistą fakturę, wilgoć ich powierzchni, zapach przypominający jej o atmosferze dusznej i słodkiej w smaku.*)
Uniosła oczy w stronę nieba. Było błękitne, jasne i bezchmurne. Czasem przeleciał jakiś ptak, których całe stadka urządzały trele w koronach drzew otaczających posiadłość. Jakże była to idealna chwila, jakże przez chwilę idealny świat.
Prawie idealny ...
Nagle nawiedził ją obraz twarzy męskiej, która była skupiona, wymowna, niepokojąco szczera. Jasne oczy mówiły coś z wyrzutem. Jęknęła zawiedziona, przymknęła powieki i skupiła się dokładniej na obrazie. Same fragmenty, dźwięki pojedynczych słów .... Co to było, do licha?!

*)poprzednia przygoda ‘Pułapki Przyszłości – Artefakt’
Nagły ból rozerwał jej czaszkę. Jakby ktoś wbił igłę w mózg i poraził prądem. To było szokujące. Seria obrazów przemknęła przed oczami, jakby ktoś przewijał taśmę filmową w szybkim tempie. Oddech miała coraz szybszy, coraz bardziej urywany.. zaczęła głośno jęczeć. Ból był nieznośny a przed oczami nie miała już kwiatów i rabatek ale obraz bitwy, setki trupów, rannego mężczyznę błagającego o litość. Błagającego, by go nie zabijała. Spazm żalu i niewiary ogarnął ją całą. Jakim cudem mogła mierzyć do kogoś błagającego o litość.?! Poczuła pieczenie w oczach, popłynęły łzy. Ta sama twarz, poważna, która wydawała się znana, przemówiła ciepłym głosem, jakby w tunelu:
„Co z twoimi oczami?”
„Lekarz nie miał czasu aby dobrać pigmentację tęczówki”
pamięta, że dała taką odpowiedź! Zaszlochała głośno i zakryła twarz dłońmi. Klęczała na trawie i pochyliła się do przodu. Miała kompletny kocioł w głowie, mentlik i chaos.. Życie wydawało jej się tragiczną farsą. Kolejne obrazy pojawiały się, jak na ekranie w kinie.
Pomieszczenie jasno oświetlone, ściany gładkie i materiały jakiejś kosmicznej technologii. Leżanka, wejście otoczone polem siłowym, kobieta. Była średniego wzrostu, miała włosy długie do ucha, ciemne, podawała jej niewielki przedmiot elektroniczny z troską na twarzy. A ona czuła wtedy złość, zagubienie i dezorientację.
„To przebieg całej twojej służby. Może coś sobie przypomnisz?”
Co się działo? Kim była ta kobieta o zdecydowanym głosie?
„Wypuszczę cię z aresztu ale pod warunkiem, że nie będziesz przejawiać agresywnych zachowań i nikomu nic się nie stanie. Mogę ci zaufać?”
„Tak, obiecuję, że nikomu nic się nie stanie ...”
„Tak ...”
„Tak ...”
„Tak ...”

- Nie! – zawołała z bólu, dociskając dłonie do skroni i czując, że traci zmysły.
Lokaj Sary Duft szedł do tylnego wejścia od kuchni, na drugim podwórzu domu. Dostrzegł Harriet klęczącą na trawie i skuloną, trzymającą się za głowę. Podbiegł do niej i chwycił za ręce.
- Harriet! Co się stało?!
- John? – spojrzała na niego niedowierzająco, nie widziała go dokładnie, miała przed oczami zamgloną postać a twarz zalaną łzami.
- Co ci jest? – przeraził się jej stanem
- Nie wiem – wyszeptała – Mam jakieś przebłyski pamięci ...
- Co z twoimi oczami? – wyszeptał przerażony
- Co? Co z nimi? – spojrzała na niego już ostrzej
- Są .... dziwne, jakieś obce!
- Pomóż mi – pomógł jej wstać, wciąż miała kołowrót w głowie i szła nierówno, mocno się wspierała na jego ramieniu
- Trudno, wezwę lekarza. To obiera coraz gorszą formę – skwitował
- Nie! – ostro zaprzeczyła – Czuję, że żaden lekarz nie da sobie rady. Muszę wracać.

- To za daleko zaszło – stwierdził Daniel, chodził nerwowo po pokoju, gdzie leżała Harriet i co chwila dygotała, walczyła dzielnie ze słabością.
- Nie wiemy, co robić – westchnął John
- Musimy wrócić. Dr.Fraiser mnie przebada – powiedziała urywanymi słowami, a zęby niemal pukały o siebie.
- Nie dasz rady, nie wytrzymasz lotu, żeby tobą nie rzuciło i nie dostałabyś drgawek – skwitował skoncentrowany Daniel
- Poleci moim samolotem – powiedziała Sara i zatrzymała się przy jej łóżku – Już dałam polecenie, by go zatankować.
- Jesteśmy ci wdzięczni – odparł daniel, gryzł się z myślami
- Zaczynam powoli rozumieć, co to jest – powiedziała Harriet – Moje ataki, to wspomnienia z przeżyć, których nie umiem jeszcze zidentyfikować. Nie wiem, skąd się wzięły i co się działo ze mną, ale noszą miano umiejscowionych w dalekiej przyszłości. Choć są wspomnieniami z mojej przeszłości. Sama tego jeszcze nie rozumiem.
- Czy to znaczy, że masz przeżycia, które są zablokowane, ale dotyczą przyszłości? – zdziwiła się Sara
- Najogólniej mówiąc – przytaknęła 
- Czy to możliwe? – zdziwił się Daniel ale teoria sama cisnęła się na usta – Czyżbyś cofnęła się w czasie?
- Zaraz, to już prawdziwa fantastyka naukowa – zaoponowała Duft
- Wcale nie – stwierdził Daniel – Mamy dowody naukowe na podobne zdarzenia.
- Jakie dowody? – Sara zmarszczyła czoło
- To .... niestety jest ściśle tajne – odparł ze znaną sobie nonszalancją
- Nie ma czasu do stracenia – Harriet westchnęła i wstała wolno z łóżka – Musimy się spakować i wracać. Czuję, że kiedy odkryję więcej prawdy o sobie okaże się, że byłam bardzo niedobra.
Spuściła wzrok i podeszła do torby podróżnej, jakby chciała ukryć całą prawdę o tym, co już sobie uświadomiła. Jackson podszedł do niej i pomógł układać jej rzeczy w środku bagażu.
- John? – Sara zabrała się do wyjścia – Przygotuj dla nich samochód na lotnisko.
- Oczywiście – ruszył za nią i pozostawił dwójkę samą w pokoju.
Daniel widział ból na jej twarzy i prawie czuł, jak bardzo jest roztrzęsiona i zagubiona.
- Co widziałaś we wspomnieniach? – zapytał cicho i spojrzał wnikliwie na twarz przyjaciółki
- Straszne rzeczy – patrzyła ślepo przed siebie – Nawet nie chcę znać tej części siebie. Przeraża mnie ... Celowałam do kogoś, ktoś błagał o litość, patrzył na mnie wymownie. Byłam w areszcie a jakaś kobieta chciała, abym przypomniała sobie przebieg służby ...
Zamknęła oczy. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na twarz Daniela
- Widziałam własną śmierć – wyszeptała – czułam, jak pękają mi kości...
- Chryste – zatkało go, przytulił ją do siebie – To okropne! ...
- Ktoś powiedział, że lekarz nie miał czasu dobrać koloru tęczówki – kontynuowała – Jakimś cudem, do mojego mózgu wpompowano wiedzę o zabijaniu, walce wręcz, broni i strategii ...
- Nie umiem nawet znaleźć słów, by wyrazić, jak ci współczuję – powiedział Daniel drżącym głosem - Nawet nie usiłuję powiedzieć, że wiem, co czujesz, bo to zabrzmiałoby idiotycznie. Nie zostawię cię z tym koszmarem.
- Dziękuję – jej oczy były już zupełnie białe, jedynie ciemna plamka głębi oka była kontrastująca z resztą. Twarz ponownie ściął wyraz bólu, skuliła się i złapała za czoło – Chce mi rozsadzić mózg! Jakby ktoś ... upakował tam całą bibliotekę uniwersytecką! Uh ..
- Zejdźmy na dół. Samochód jest już gotowy – poprowadził ją do drzwi i na korytarz, potem schodami na dół.

KOMPLEKS GÓRA CHEYENNE*GODZ.20:00 ZULU

Generał Hammond zasiadł za stołem odpraw z niewesołą miną. Zresztą, reszta drużyny SG1 również nie tryskała optymizmem. Dr.Fraiser ostatnia dołączyła do zebrania. Nie siadła, tylko ze smutną miną rozłożyła swoje notatki.
- Pani doktor? Jakie wnioski? – zapytał Hammond
- Zrobiłam wszystkie, możliwe badania i ... muszę powiedzieć wprost: nie wiem, co się dzieje. Zamiast nudnej analizy podam kilka faktów – pilotem uruchomiła ekran operacyjny i pokazała prześwietlenie czaszki wraz z kręgami szyjnymi – Jedyne, co mnie najbardziej zastanawia, to ten element – powiększyła fragment czaszki niedaleko potylicy i ucha – Nie dostrzegliśmy tego od razu, bo jest dobrze schowane.
Zobaczyli jasny cień na niebieskim tle zdjęcia czaszki, mały i o pociskowatym kształcie
- Co to jest? – zmarszczył brwi Daniel
- Zadaję sobie to samo pytanie. To rodzaj inplantu. Gdybym użyła słów informatyki ... to interfejs, połączony precyzyjnie z całym mózgiem.
- Interfejs?- skrzywił się O’Neill z niesmakiem, samo słowo było już nieprzyjemne
- Tak. Przyznaję, że nie spotkałam się z taką technologią. Przewyższa nas o co najmniej 100 lat.
- To ona jest cyborgiem? Androidem? Czym? – rzucał propozycje O’Neill a Hammond z uwagą czekał na odpowiedź
- Klonem ...
Zapadła kłopotliwa cisza. Samantha Carter odważyła się zadać kolejne pytanie
- Klonem czego?
- Jej samej. Została powołana do życia w sposób sztuczny
- Już umarła – powiedział zamyślony Daniel
- Proszę głośniej, dr.Jackson – poprosił Hammond
- Canberra wspominała mi, że ma serię wspomnień z wydarzeń przeszłych dla niej, ale dla nas przyszłych. Jednym z nich było wspomnienie śmierci. Słyszała łamanie własnych kości ...
- O, Boże ... – Sam była przerażona a O’Neill aż otworzył usta ze zdumienia. Brwi Teal’ca poszły w górę a Daniel nerwowo obracał długopis w rękach.
- I ...o czym to świadczy? – zapytał O’Neill
- Prawdopodobnie o przeniesieniu w czasie i to dużym – wydedukowała Sam
- Też tak uważam – przyznała Fraiser – Nie ma takich technologii na Ziemi aby powołać kogoś do życia, do tego zapełnić mózg danymi.
- Ona też tak twierdzi – przyznał Daniel – Powoli wspomnienia się uzupełniają, wkrótce odzyska sporo utraconej pamięci.
- Pytanie brzmi: kiedy przeniosła się w czasie? – odezwała się Sam
- O to chodzi. Pułkownik Canberra ma nr.ubezpieczenia, adres, przebieg służby, akta, spore zasługi i ślady w naszej historii i teraźniejszości – wyjaśnił Hammond – Sprawdziłem ją, kiedy złożyła prośbę o przyłączenie jej do programu i przeniesienie do SGC. Prawdę powiedziawszy, ma dużo zasług, odznaczenia, nienaganną służbę i Dowództwo wyraziło zgodę. Choć, w świetle tych danych mam obawy, czy to słuszne.
- Będę monitorować jej stan – zapewniła Fraiser – Na razie nic więcej nie możemy zrobić ...
- Proponuję, by otoczyć kwarantanną pułk.Canberrę. Nie możemy ryzykować. Nie wiemy, kim okaże się po odzyskaniu pamięci – zdecydował Hammond – To na razie wszystko. Rozejść się.

Daniel wyszedł zamyślony z sali i z opuszczoną głową szedł korytarzem. O’Neill dogonił go tuż za zakrętem
- Hej, gdzie się tak spieszysz? – zapytał
- Powiedz, wierzysz w przeznaczenie? – spytał go, kiedy trafili do jego pokoju, w którym pracował
- No ... wiesz, co o tym myślę. Jestem raczej racjonalistą i takie przesądy .... Skąd ci chodzi po głowie przeznaczenie? – zmarszczył czoło Jack
- Pomyśl, moje teorie są wyśmiewane na zewnątrz. No, przynajmniej mocno krytykowane. Dopiero w odciętym kompleksie wojskowym, pod ziemią, nikt nie ma mnie za szaleńca. Znalazłem żonę i straciłem ją. I po tych wszystkich doświadczeniach, kiedy ponownie odnalazłem uczucie, moja bliska mi osoba jest chora i nie wiadomo, co z nią będzie – potarł czoło ręką i umilkł, był już zmęczony całą tą sprawą.
- Współczuję ci – Jack okazał sympatię chłopakowi – Wiem, że zależy ci na niej. Wiesz dobrze, że mnie też, lubię ją. Musimy wykazać cierpliwość i opanowanie.
- Wiesz co? Zaczynam widzieć, jak ten program wywraca całe moje życie do góry nogami. Uczestniczenie w kolejnych misjach staje się coraz bardziej bolesne. – klapnął na krzesło przy biurku.
- Nie poddawaj się – nakazał mu stanowczo O’Neill – Ta dziewczyna potrzebuje naszego wsparcia. Bądźmy z nią w tej trudnej chwili zwątpienia.
Daniel patrzył na twarz Jack’a , zdecydowaną i bojową.
- Masz rację – skinął głową
- No, zuch chłopak – zmierzwił mu włosy i poklepał po ramieniu – Bierzmy się do roboty, mamy sporo do zrobienia.

5 DNI PÓŹNIEJ. GÓRA CHEYENNE. GODZ. 08:00 ZULU

Patrzyła w lustro z niedowierzaniem. Wszystko, co udało jej się ustalić, nie mieściło się w głowie. Jasne, bezbarwne oczy wzbudzały wciąż niepokój. Uspokoiła się i nabrała do wszystkiego dystansu. Nie była pewna, jak Daniel i inni zareagują na rzeczy, które chce im ujawnić, ale wspomnienia były dla niej ciągle żywe. Usiadła na brzegu łóżka i czekała niecierpliwie na dr.Fraiser. Najpierw nadszedł Daniel i z wyczekiwaniem zatrzymał się w drzwiach. Z daleka jej oczy wyglądały niesamowicie ale kiedy uśmiechnęła się i pokiwała aby wszedł, wolno zbliży się do pacjentki. Była już ubrana w wojskowe spodnie i czarny T-shirt, wojskowe buty, gotowa do wyjścia. Wyłoniła się dr.fraiser i zakomunikowała 
- Wszystko jest dobrze. Może pani wrócić do służby, pułk.Canberra. Proszę zgłaszać się na kontrole i przy każdej podejrzanej reakcji meldować się u mnie. Nie ma oznak infekcji, wirusów, niebezpiecznych związków. 
- Dziękuję, pani doktor – zeszła z leżanki i objęła Daniela
- Chyba ten koszmar się skończył? – szepnął
- Już mi dobrze. Chodźmy, gen.Hammond pewnie czeka na szczegóły?
- Ja też – dodał

* * *
Pokój odpraw ponownie zapełnił się członkami drużyny SG1. Generał czekał z twarzą skupioną na oficer Canberre. Harriet usiadła na końcu stołu.
- Udało mi się zidentyfikować 80% wspomnień. Moje losy są związane nierozerwalnie z 23 wiekiem na Ziemi. To świat pokoju, szanujący naukę, znający wiele innych ras i cywilizacji, mający wysokorozwinięte technologie. W tych czasach Ziemia należy do Sojuszu Planetarnego, ma wiele przyznanych zasłóg w walce o pokój, wiele zaprzyjaźnionych ras, również śmiertelnie groźnych.
- Będę chciał, aby złożyła mi pani raport z posiadanej wiedzy na ten temat. – odezwał się Hammond
- Oczywiście, sir – skinęła głową – Brałam udział w wielu bitwach i walkach. Ostatnie wspomnienia wiążą się ze statkiem kosmicznym, należącym do Floty, przeniesionym w mało znaną część galaktyki. Jedyne, co jeszcze pamiętam, to tajna misja oficera ochrony. Wcieliłam się w więźniarkę na planecie, gdzie zbudowano pilnie strzeżone więzienie a więźniowie chcieli dokonać buntu. W wyniku wypadku straciłam życie ...
- Wow ..- tyle wyrwało się o’Neill’owi z ust
- Potem wspomnienia są bardzo niejasne. W wyniku zaawansowanej technologii powołano mnie do życia. Niewiele pamiętam z tego okresu, byłam najemnym żołnierzem i robiłam straszne rzeczy. Pochwyciła mnie załoga mojego własnego statku, poddali procesowi odzysku pamięci. Mieli wysokorozwiniętą technologię medyczną.
- Niesamowite – zauważyła Samantha
- Jak się pani tu znalazła, w 21 wieku? – spytał Hammond
- Byłam w misji badawczej, pilotowałam. Napotkaliśmy jakieś zjawisko temporalne, doszło do awarii, coś wybuchło i rzuciło mnie tutaj, z kompletnym zanikiem pamięci.
- Jakby wszystko to, co przeżyłaś, nie zaistniało – stwierdziła Sam odkrywczo
- Dokładnie – przyznała Harriet – Po moim pojawieniu się tutaj cała rzeczywistość mogła ulec zmianie, losy mojego statku mogły się zmienić i to bardzo. Jak dalekie są to zmiany, tego nikt nie powie.
- Sam fakt, że pułk.Canberra dysponuje wielką wiedzą o tych czasach, niesie ze sobą ogromne zagrożenia – zauważyła Sam
- Zabawa z czasem – wymamrotał O’Neill – To dopiero problem. Czasami mam problem z punktualnością a co dopiero z rozeznaniem się w continuum ... – wymówił z trudem ostatnie słowo
- Jedno wiem na pewno, nie przeszkadza mi to funkcjonować w waszej rzeczywistości. Dla mnie to już przeszłość, dla was daleka przyszłość. Poza tym, nie żałuję tej odmiany...
- Dowództwo przystało na pani prośbę, została pani przyjęta do programu. Doświadczenia, jakie pani posiada mogą okazać się bardzo cenne dla nas. Wkrótce zostanie pani przydzielona drużyna SG pod komendę. Póki co, proponuję zapoznać się z pracą SG1, z naszymi protokołami operacyjnymi, zasadami dyplomacji i procedurami wyjść poza wrota, kontaktami z innymi cywilizacjami. Pozostaje mi powitać panią w naszej „studni” – uśmiechnął się Hammond
- Dziękuję, sir ....

***
***

Przejście przez horyzont zdarzeń zawsze wywoływało u Canberry mieszane uczucia i reakcje. Ciarki przebiegły jej po plecach. Z lekkim stękiem stanęła na trapie wrót i obejrzała się dookoła.
- Nigdy się do tego nie przyzwyczaję – wymamrotała – Zawsze mam ból głowy po czymś takim ...
- Przywykniesz – zauważył O’Neill i spojrzał na niebo w swych czarnych okularach
- Czy te wędrówki na pewno nie grożą czymś poważnym?
- Nie stwierdzono bezpośredniego wpływu – zauważyła Carter
- To dobrze – wymamrotała Harriet
- To misja badawcza. Zbieramy dane, zapisujemy co się da i wracamy. Canberra, patrz uważnie i się ucz ... - zakomenderował
Krajobraz był ciekawy, wszystko było w błękicie, niebieskim i fioletowym odcieniu. Roślinność, niebo, grunt, mieniły się w barwach i odcieniach tych 3 kolorów. Było trochę niesamowicie, bo nie dostrzegało się jasnego słońca, niebieskiego karła, i wyglądało na to, że okolica osnuta była mgłami i oparami.
Ruszyli wolno do przodu. Harriet szła z boku i obserwowała krzaki
- To tutaj sonda wykryła ruch? – spytała
- Nie wykryliśmy istot żywych, ale kto wie? – wyjaśnił Jack
- Nie znalazłem żadnych zapisków ani śladów, że ktoś tu mieszkał. Chcemy tu pogrzebać. Może coś znajdziemy – odparł skupiony Daniel
Weszli w leśną alejkę, Ścieżka wiodła krętymi zygzakami do jakiegoś budynku, zapewne świątyni zbudowanej jako przystani dla goa’uld. Jack nakazał zatrzymanie marszu i wszyscy schowali się w krzakach. O’Neill wyciągnął lornetkę i obejrzał dokładnie dziedziniec. Nie było nikogo. 
- Czuję tu jakąś podpuchę – cicho powiedziała Canberra
- „Czujesz”? – zdziwił się 
- To ... takie wyrażenie – wyjaśniła
Gdzieś nad ich głowami zaskrzeczał ptak, wzbił się spłoszony do góry z jakiejś gałęzi i odleciał z jazgotem. Canberra spiorunowała go niewidocznym zza okularów wzrokiem. Dr.Fraiser zaleciła jej noszenie ich niezależnie od sytuacji dopóki okaże się, że nie ma groźby dla jej oczu i siatkówki.
- Brak istot żywych? – spytała
- Cóż ... – wymamrotał Jack
- Idziemy tam? – spytała
- Idziemy – potwierdził O’Neill – Ale ty zostajesz z Danielem. Jak będzie czysto, dołączycie do nas.
- Jasne – potwierdziła Harriet
Trójka pobiegła w stronę budowli i szybko zniknęli w środku. Harriet niespokojnie obserwowała teren. Coś jej tu nie grało. Ale wolała nie dopuszczać do głosu złych myśli.. czuła za to, jak budzą się w niej dzikie, agresywne instynkty. Adrenalina zdecydowanie dawała o sobie znać.
- Długo nie wychodzą. Chyba natrafili na problemy – stwierdziła
- Zaczekajmy, może zaraz się pojawią – Danielowi też udzielało się zdenerwowanie.
- Pięć minut – odparła i ścisnęła silniej MP5. Tuż za nimi trzasnęła gałązka. Odwróciła się na plecy i wymierzyła w stronę dźwięku. Strzeliła w krzaki pokryte mgłą, z których wyłonił się obcy, masywny cień. Kule nie dosięgły celu. Cień okazał się wysokim żołnierzem gwardii goa’uld. Skierował swą broń w intruzów i poraził ich impulsem energetycznym. 
Dwójka ludzi upadła na ziemię bezwładnie, oprawca stanął nad nimi i dumnie objął swe ofiary wzrokiem zwycięzcy. Jego zbroja błyszczała w bladym blasku przebijającego się słońca. Czerwone oczy hełmu złowieszczo zabłysnęły. Wypowiedział coś w języku Jaffa i jego oddział chwycił leżących za ręce, pociągając ich do środka budynku, w którym wcześniej zniknęli O’Neill, Samantha i Teal’c.
Tymczasem inny oddział Jaffa zaskoczył trójkę i strzelając do zaskoczonych Tauri wyłonili się zza filarów wewnątrz sali. O’Neill schronił się za kamiennym występem.
- Teal’c! Wystukaj kod do domu! – krzyknął
Teal’c podbiegł do urządzenia sterującego i wybrał kombinację symboli. Kiedy wrota się uaktywniły, wbiegli na stopnie wiodące do przejścia ostrzeliwując agresorów. Pierwsza przeszła Samantha, tuż za nią Teal’c ale O’Neill był nieznacznie w tyle. Właśnie miał zrobić skok w świetlisty krąg, kiedy jeden z Jaffa uszkodził źródło zasilania i wrota zamknęły się z trzaskiem. Jack parsknął niezadowolony. W jego stronę skierowały się włócznie gotowe do strzału. Nie było innego wyjścia, jak zatrzymać się. Poza tym, interesowało go, co się stało z Danielem i Harriet.
Sprawa była niezbyt pomyślnie załatwiona. Uniósł dłonie w poddańczym geście a ktoś brutalnie poderwał go z podłogi, zabrał broń i popchnął do przodu. Po niedługiej chwili, zamaskowany Jaffa uruchomił przycisk na swojej rękawicy i opuściły się na ziemię pierścienie transportowe, zabierając ich na pokład statku orbitującego wokół planety.

* * *
Alarmy wdarły się do uszu wbiegających na trap wrót w bazie. Samantha obejrzała się za siebie ale nie było widać O’Neilla. Wrota zaraz za nimi się wyłączyły i nikogo więcej nie było widać.
- Majorze?! Co się stało? – Hammond spytał przez mikrofon w sterowni 
- Sir, pułkownik O’Neill nie zdołał przejść! Zaatakowano nas, wpadliśmy w pułapkę!
- A reszta?!
- Nie wiemy, co z nimi – stwierdziła do podchodzącego do niej Hammonda, nie trudno było dostrzec, jak słowa więzły jej w gardle.
- Ta planeta uchodziła za nie zamieszkaną. Skąd tam wzięli się obcy? – generał był zaniepokojony
- Nie wiem, sir. Wszystko stało się nagle. Nie mieliśmy sygnałów o obecności statków goa’uld. Musieli mieć maskowanie. Ale to byli oni. – wyjaśniła
- Za 4 godziny wyruszą godziny SG5, SG6, SG10 jako wsparcie. Odpocznijcie do tego czasu – zadecydował
- Tak jest ...

* * *
Daniel otwierał wolno oczy. Leżał twarzą do zimnej, lodowatej ziemi. Podłoże było chropowate i śmierdziało wilgocią. Panował lekki mrok w celi, ale na zewnątrz nie było jaśniej. Kwadratową celę pochodnie zatknięte w uchwytach na filarach. Były trzy cele, z grubymi żerdziami od sufitu po podłogę. Kiedy Jackson uniósł się i oparł na łokciu, zobaczył w sąsiedniej celi O’Neilla, który siedział na ziemi oparty plecami o kraty. Widzieli się doskonale, ściany cel były przedzielone tylko żerdziami, jedynie ostatnia ściana była stała i murowana.
- Jack?
- Jak się czujesz? – spytał O’Neill
- Chyba ... dobrze – usiadł niedaleko niego, roztarł zdrętwiały nadgarstek i rozejrzał się po celi – A gdzie Harriet?
- Na zewnątrz – wskazał głową salę, po środku niej był kamienny postument a na nim przywiązana łańcuchami Harriet. Była nieprzytomna.
- Co się dzieje? – spytał zdezorientowany
- Chyba będą ją przesłuchiwać.
- Długo tu jesteśmy?
- Około 8 godzin. Straciłem rachubę. Nikt się nie pojawił, nic się nie działo – ponuro wyjaśnił Jack
- Wpadliśmy, jak pierwszoroczni kadeci – podsumował i przetarł oczy, bolała go głowa.
- Dałem się podejść i to prawda. Skąd wzięli się ci Jaffa, skoro nie było oznak życia? – przeczesał włosy palcami
- Gorzej. Możemy już być na zupełnie innej planecie.
- To pogarsza naszą sytuację – skwitował Jack – Ciekawe, czego od nas chcą?
- Chodzi im pewnie o informacje, jesteśmy Tauri. Wiele już wiemy i może chodzi im o jakąś konkretną informację?
- Akurat Canberra wie najmniej – skrzywił się Jack i odwrócił głowę w jej stronę, jęknęła i chyba wychodziła z omdlenia
- Harriet ... – cicho zawołał Daniel
- Daniel? – odezwała się i szarpnęła łańcuchami, nie były masywne, ale zawsze to łańcuchy – Co oni mi zrobili?!
- Przywiązali cię – wyjaśnił Jack – Jak się czujesz?
- Uch, niewygodnie mi – stwierdziła i zadzwoniła ponownie łańcuchami – Co za chamskie obyczaje ...
Jack uśmiechnął się pod nosem. Tak, to dziewczyna z charakterem, odwagą, poczuciem humoru godnym jego. Trudno nie okazywać jej sympatii.
- Harry – cicho ją zawołał, odwróciła twarz w jego stronę – Będą cię torturować. Tego jestem pewien. Musisz być dzielna ...
- Żadnych konwencji chroniących więźniów? – spytała
- Żadnych ...
- To mam przesrane ... – westchnęła, spojrzała na sufit a jej twarz udekorowały liczne cienie konstrukcji stropu. Coś analizowała, chciała przemyśleć. Pewnie nawet się modliła.
Metalowe grodzie więzienne rozsunęły się z ciężkim łoskotem a ona spojrzała na przybyszy z zaciekawieniem. Wszyscy strażnicy mieli na sobie kaski z wizerunkiem pyska zwierzęcia, znanego jej tylko z rycin egipskich. Czerwone oczy błyszczały raz silniej a raz słabiej. Ich dowódca by na czele. Nie miał kasku – zbroi, ale posiadał resztę stroju. Miał groźną twarz, bezduszną, skupioną, włosy ciemne i krótkie i gdyby miała go ocenić po wyglądzie, dałaby mu góra 50 lat. Błyskanie oczami zobaczyła po raz pierwszy i usiała przyznać, że to zjawisko wywoływało niepokój.
- Ośmieliliście się wtargnąć na moje ziemie i panoszyć się bez zezwolenia, Tauri – przemówił wolno i dobitnie, jego głos był niski i nieludzko brzmiał.
- Nie wiedzieliśmy, że do kogoś należy – wyjaśnił Daniel
- Jesteście nikim – powiedział z pogardą i obrzucił ich złym spojrzeniem – Pomimo tego chcecie opanować światy aby udowodnić, jacy jesteście ważni ...
- ... a wy ze swoim dążeniem do władzy pozabijacie się między sobą. No i, ta mania wyższości. – przygadał mu Jack
przywódca skinął na jednego ze swych ludzi a ten uderzył rękojeścią swej włóczni w pręty, czym przytrzasnął palce Jack’owi. O’Neill zwinął się z bólu i odskoczył
- Ty sukins ... – wymamrotał
- Dość tego! – głos zagrzmiał w sali, niczym potężny grzmot – Mam dość waszej ignorancji i panoszenia się po galaktyce. Wybiję was, jak robactwo! Najpierw, jednak, uzyskam kilka cennych informacji. Kobieta wydaje się być do tego idealna.
Danielowi zamarło serce, z niepokojem patrzył, jak przywódca odchodzi a dowódca straży, najbardziej zaufany swego pana, podchodzi do Harriet z jakimś prętem, zakończonym dwoma zębami. Był to swoisty wygląd paralizatora.
Harriet czuła, jak wali jej serce, jak nieuniknione zbliża się do jej skóry. Szarpnęła więzami ale tkwiły mocno przytwierdzone.
- Nawet się do mnie nie zbliżaj! – warknęła do bezosobowej twarzy.
Daniel bezsilnie ścisnął pręty swej celi. Pierwsze porażenie było jak urwanie się życiorysu. Całym ciałem wstrząsnął impuls, skurcz mięśni, okropny ból. Z jej oczu i ust, które wydały przeraźliwy krzyk, wytrysnęły świetliste smugi żółtej energii. To światło wypełniało ją całą od środka. Kilkusekundowy strzał wydawał się niekończącym się koszmarem. Stęknęła i złapała kilka szybkich oddechów. Miała porażone mięśnie i myśli biegły gdzieś w dal, trudno było się skupić na miejscu, tu i teraz.
- Harry! – zawołał Daniel
- Zostawcie ją, wy oślizgłe, parszywe dranie!!! – Jack szarpną kratami ale tkwiły nieporuszone.
Kolejne uderzenie energii było gorsze od poprzedniego. Zebrała wszystkie siły by spróbować przezwyciężyć ból i osłabienie. Ponownie szarpnęła łańcuchami z coraz większą złością. Kiedy ból ustąpił , a ona starała się siłą woli opanować słabość, zacisnęła zęby i nakazała umysłowi, by wracał natychmiast na posterunek.
- Harriet! Nie poddawaj się! – krzyczał Jack, miał w oczach łzy wściekłości, że nic nie może na to poradzić.
Jaffa podszedł do niej bardzo blisko i spojrzał w gorejące nienawiścią oczy. Ciało pokryło się potem i było rozpalone. Ale twarz kobiety wyrażała chęć zemsty. Strażnik przycisnął guzik w zbroi i kask złożył się do rozmiarów kołnierza przy szyi, ukazując twarz oprawcy. Był to młody mężczyzna, egzotycznej urody, gładkiej i śniadej skórze, ciemnych i gęstych włosach, z charakterystycznym znakiem na czole.
- Jesteś bardzo wytrzymała i odważna, Tauri – przemówił wolno i dobitnie –Widziałem wielu innych, znacznie bardziej hardych a płakali, jak dzieci, prosząc o łaskę ...
Splunęła mu w twarz. Ślina pociekła po policzkach, którą z obrzydzeniem otarł. Potraktował ją kolejnym impulsem. Ciągnęła łańcuchami i szarpała w spazmach bólu i tężejących mięśniach, w których gromadziła się energia poprzez coraz większą wściekłość. Oprawca pławił się w rozkoszy oglądania jej cierpienia. Kiedy przestał, znieruchomiała cała zlana potem. Jaffa chwycił jej twarz w dłoń, obejrzał ją, po czym skierował jej spojrzenie w stronę więźniów. Daniel nawet nie panował już nad emocjami i złością a O’Neill ściskał zęby ze wściekłości i przymrużył oczy, stały się wąskie jak dwie kreski, ale szkliły się i starał się to ukryć.
- Patrzcie na swoją Tauri – przemówił dobitnie – Już się poddała! Jesteście słabi i niepozorni!
Zobaczyli stężałą, nabrzmiałą twarz, mokrą od potu. Jej oczy błądziły bezwiednie we wszystkie strony. Z ust pociekła ślina. Była cała sparaliżowana, ale przytomna.
- Zmierz się z kimś, kto jest godny ciebie, sukinsynu!! – wrzasnął O’Neill – A nie z kobietą! To dla ciebie honorowa walka?! Chełpisz się zwycięstwem nad kobietą?!
Jaffa ryknął przejmująco, jego wrzask rozniósł się echem po korytarzu. Poderwał dłoń i rzucił głową kobiety z obrzydzeniem. Kiedy spojrzał na rękę można było dostrzec, że odgryzła mu płat skóry z wierzchu dłoni. Ostatkiem sił wypluła skórę i pokrwawione usta uśmiechnęły się szyderczo. Jack nie mógł uwierzyć, że tyle siły drzemie w tej dziewczynie. Była zawzięta i twarda. Daniel aż westchnął zdumiony. Zaiskrzyła mu mała nadzieja na to, że zdoła wytrzymać wiele. O’Neill puknął w pręty zachwycony.
- Brawo! Świetne zagranie!
Niestety, uraz ręki wywołał w oprawcy autentyczną falę wściekłości. Wymierzył jej silny cios w twarz. Stęknęła z bólu. Ciało zwiotczało. Pochylił się nad jej uchem i zasyczał
- Pożałujesz tego, niewdzięczna samico!
- Pomasuj się sam ... – wyszeptała, odwróciła głowę w stronę przyjaciół i zemdlała. Miała krwotok z nosa i rozciętą wargę, ale nie czuła już tego. Daniel pomyślał, że wyskoczy ze skóry.
- Nie ... – wymamrotał - Zostawcie ją ...
Jaffa odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł z więzienia, dobitnie stukając butami o metalową podłogę. Kiedy drzwi zasunęły się za nim z łoskotem, Daniel stęknął żałośnie
- Harry, słyszysz mnie? .... – cicho zawołał
- Daj jej odpocząć, Danielu – O’Neill przemówił słabym głosem – Niech odzyska siły, była bardzo dzielna, nie spotkałem jeszcze tak zawziętej i walecznej kobiety. Prawdziwa marine. Znałem kilku takich. Są specjalnie szkoleni do tego typu sytuacji. Prędzej zginie, niż coś powie.
- To dobrze, czy źle?
- Dla nas: dobrze. Dla niej: źle. Za ochronę tajemnic, które mogą nam ocalić życie, odda swoje. Już raz to zrobiła ... – Jack opadł na ziemię i oparł się o kraty, chowając twarz w dłoniach. Czuł się odpowiedzialny za to, co teraz spotkało ich trójkę.
- Nie pozwolimy jej – stwierdził Daniel – Nakłonimy ją aby się poddała.
- Nie zrobi tego – odparł odkrywając twarz – Do tego była szkolona. Jeden za wszystkich ..
- A co z drugą częścią, „Wszyscy za jednego”? – spytał z wyrzutem
- Canberra była kiedyś wyszkolonym zabójcą, zaprogramowanym na zabijanie wedle rozkazu. To jest nadzieja. Ten zabójca musi się w niej obudzić. Wtedy doda jej to sił w kolejnych torturach.
Jack patrzył na przyjaciela z nadzieją, że go zrozumiał. Ale on nie wiedział, czy mu się to podoba. Wolał , aby robili wszystko, trzymali ich, przerzucali ale niech się nie znęcają. I o ile dla O’Neilla goa’uld to zwykła larwa, to goa’uld tak postrzegani są Tauri. 

Krzyk się potęgował. Kiedy chciała zerwać się i wybiec, nie mogła się ruszyć. Coś ją powstrzymywało .... Kiedy otrząsnęła się z letargu, poczuła straszny ból przeszywający ją od czubka głowy po stopy. Zdawała sobie nagle sprawę, że ten krzyk wyrywa się z jej płuc. Wróciła do rzeczywistości. Ten sam przebrzydły Jaffa i tym razem ze swym panem.
- Jeśli zaraz nie przestaniesz, skręcę ci kark!!! – wrzasnął wściekły Jack
- Powiedz, jakie plany mają wasi przywódcy wobec tej planety? – spytał demonicznym głosem
- Niczego się nie dowiesz – wysyczała
Goa’uld podszedł bliżej i z uśmiechem pogardy na swej twarzy chwycił ją za gardło.
- Mógłbym skręcić ci kark. Twoja marna powierzchowność napawa mnie śmiechem. Wielcy, silni wojownicy uginali się przed swoim bogiem i recytowali to, co chciałem usłyszeć. Powiedz to, co wiesz, a uwolnię cię i nie będę narażał na ból ...
- Powiem ci coś ... – wyszeptała resztkami sił, przewracała oczami błędnie, przywódca pochylił się nad nią – Dam ci informacje z pierwszej ręki ...
- Słucham, to żaden wstyd się przyznać do słabości – przemówi dostojnie – I tak wykazałaś dużo siły i odwagi. Nie nawykłem do torturowania kobiet ...Będziesz sławna ...
- Jesteście zbyt wyniośli. Ale Tauri was zniszczą, nie ostanie się żaden goa’uldzki władca. Mamy w sobie siłę i dociekliwość, która wam nigdy nie będzie dana. Nie doceniacie też swoich nosicieli ... Zniszczymy was ... Jednego po drugim ... He,He ...
Goa’uld zabłysną oczami wściekły a Daniel spuścił wzrok ku ziemi w zadumie i hołdzie dla jej brawury. Jack zmrużył oczy jeszcze bardziej i ścisnął kraty. Nagle czas zatrzymał się dla nich i zdawało mu się, że widzi jej szyderczy uśmiech po raz ostatni. Canberra spojrzała na Daniela i uśmiechnęła się lekko opuchniętą wargą, wymownie dała znać, aby zachował wiarę i godność, bo oddaje za nich życie. Poruszyła wargami, prawie niezauważalnie.
- Ja też cię kocham – szepnął daniel i długo patrzył na jej poobijaną twarz.
Kiedy kolejny impuls energii przeszył jej ciało, a z oczu i ust strzeliły ogniste smugi, spuścił wzrok, nie chciał patrzeć na to.
A ona poczuła ogromny potencjał, jak złość i szał, chęć odwetu dały jej przypływ ogromnej siły wewnętrznej. Nagle poczuła się pewnie, spokojnie. Szum w uszach zwiększał się i pozwalał uciec od wydarzeń na zewnątrz. Skwierczące iskry obudziły w niej demona. Na rozkaz miała zabijać i iść do przodu.
Wydała okrzyk pełen siły i złości. Goa’uld cofnął się zdezorientowany a Jack patrzył zdumiony, jak jej błyszczące od potu bicepsy napinają się, kiedy naprężyła łańcuchy. Ogniwa trzasnęły z chrobotem i puściły. Zeskoczyła z ławy i silnym ciosem obezwładniła goa’ulda a potem chwyciła jego błyskający „widelec” i wbiła go w jego pierś. Dwóch strażników wycelowało w nią swe włócznie. Pierwszemu z nich wykopała ją z rąk, potem ciosem dłonią zmiażdżyła mu krtań. Padł martwy. Drugi strażnik oberwał impuls energetyczny. Do sali wbiegło jeszcze dwóch. Pierwszego przewróciła i wypuścił broń, a drugi dostał wystrzałem z włóczni. Kiedy skierowała wylot broni w ostatniego, zawołał przerażony
- Nie strzelaj! Jestem Tok’ra!
Dyszała ciężko i myślała chwilę, czy mu zawierzyć, ale odbezpieczyła spust włóczni i oddaliła się od niego w stronę zamka otwierającego cele. Daniel był poruszony jej atakiem i kucał przy kratach z wyrazem zdumienia na twarzy. Kiedy kraty się rozsunęły podeszła do niego. W środku jeszcze wrzała krew, a mięśnie piekły, ale nie czuła tego. Jeszcze przemawiał instynkt zabójcy, choć w oczach Daniela topniał, jak lód. Oddychała z trudem ale podała mu dłoń i pociągnęła go do góry. Stanęli twarzą w twarz.
- Daniel ...
Objął ją silnie, poczuł zapach spalenizny ciała, zobaczył liczne rany. Canberra podała mokrą od potu rękę Jack’owi, przyciągnęła go do siebie i uściskała obydwu. 
- Wierzyłem w ciebie, dzieciaku, ale to było .... – powiedział cicho Jack
- Chodźcie, musimy uciekać ...
O’Neill obejrzał jej spuchnięte oczy, twarz, miała siniaki i otarcia, ale była pełna sił. Skierował się w stronę leżącego To’ra.
- A ty, kim jesteś?
- To’ra. Jestem tajnym agentem. Powiadomiłem waszych, że jesteście w pułapce. Inni Tok’ra, jak Selmak, mieli zorganizować odsiecz, ponieważ jesteście od najbliższych wrót, jakieś 3 dni lotu – wstał z podłogi i spojrzał na Canberrę – Jestem pełen podziwu dla twej odwagi, nigdy nie widziałem tak walecznej kobiety ..
- Ziemskie z tego słyną – powiedziała
- Zaprowadzę was do myśliwców, którymi odlecimy. Tok’ra będą na nas czekać...
Wyszli szybko z więzienia i ruszyli korytarzem w stronę hangarów z pojazdami. Zza zakrętu wyłonili się niespodziewanie Jaffa, Tok’ra strzelił do nich parę razy aby opóźnić pościg i zatrzymać ich choć na trochę. Daniel pomógł Canberze dobiec do pojazdu. Otworzyli właz a Jack zasiadł za sterem, co wzbudziło lekkie zdziwienie Jacksona.
- umiesz to pilotować? – spytał
- przecież już to robiłem – odparł – poza tym, jestem chyba pilotem, prawda?
- Tak, rzeczywiście – przyznał i posadził Harriet na wolnym fotelu, obserwując jak ostrzeliwują ich i dobiegającego Tok’ra, który szybko wbiegł na pokład i zamknął właz. Z niepokojem powitał Jack’a za sterem.
- Spokojnie, on już to robił – zapewnił Daniel i wyciągnął opatrunki aby przemyć i zdezynfekować jej rany. Było jej wszystko jedno, co się teraz działo – Jak się nazywasz, Tok’ra?
- Jestem Kol’Thar, znałem dobrze Jolinar, stąd wiem dużo o jej nosicielce, Samancie Carter. Jej ojciec dużo o was opowiadał.
- Dziękujemy za pomoc – Daniel zdołał wreszcie wyrazić coś, co zdołał wymówić po tylu szokujących zdarzeniach.
- Sami daliście sobie doskonale radę. Pułkowniku O’Neill, może ja będę pilotował?
- Nie będę oponował – wstał chętnie z fotela – Chyba mamy towarzystwo.
- Pościg jest daleko, zaraz go zgubimy – zapewnił spokojnie Kol’Thar, zajął się nawigacją a po minucie byli w prędkości nadświetlnej.
- Jak tego dokonałaś? – Jack przykucnął przy niej
- W mojej krwi krążą nanosondy, to obca technologia z przyszłości. Regenerują tkankę nerwową i uszkodzone komórki. Odezwało się też oprogramowanie najemnej morderczyni. To wzbudziło we mnie niespożyte siły i pozwoliło zerwać łańcuchy.
- Nikomu z nas nie udałoby się tego dokonać – powiedział cicho Daniel
- Nie, ale macie mnie, swoją tajną broń – uśmiechnęła się słabo
- Myśleliśmy, że już po tobie – powiedział cicho Jack i wziął od Daniela zastrzyk wzmacniający, wpakował go w ramię Harriet a potem drugi, z lekiem uspokajającym – Prześpij się i odpocznij ...


***
***

- Aktywacja wrót! – zameldował oficer przy stanowisku kontrolnym wrót
- Przesłona! – dał rozkaz gen.Hammond
Metaliczne ramiona zwinęły się w środek, niczym przesłona aparatu fotograficznego. Tuż za nią falowały cienie jaskrawych świateł horyzontu zdarzeń. Po chwili otrzymali sygnał identyfikacyjny
- To IDC Tok’ra, sir – zameldował oficer
- Otwórzcie przesłonę.
Kiedy ramiona ukazały błyszczącą taflę energii, wyłoniła się z niej smukła osoba, wysoka, szczupła blondynka, jak zwykle osobliwie ubrana.
- Witam, generale Hammond – pozdrowiła schodząc po trapie w dół.
- Witam, panią. Jakie wieści?
- Wasi ludzie zdołali zbiec z więzienia. Nasz człowiek, na miejscu, udzielił im pomocy a teraz wiezie ich na miejsce spotkania.
- Całe szczęście – odetchnął z ulgą
- Też się cieszę, generale – jej głos brzmiał osobliwie, nisko i obco, cały czas symbiont brał górę nad rozmową. Po chwili, jednak, odezwała się nosicielka swoim delikatnym i kobiecym głosem – Możemy porozmawiać na osobności, generale?
- Proszę za mną – zaprosił ją na górę, do sali odpraw, czekali tam już Sam i Teal’c, również ciekawi wieści.
- Przyniesiono nam informację, że nasi ludzie są już w drodze – zapewnił ich generał
- Świetnie – uśmiechnęła się Samantha
- Nasz agent, Kol’Thar, pomógł im zbiec. Rozumiecie, że to oznacza jego dekonspirację i jest już spalony. Ponieważ, jednak, najbliższe wrota znajdują się 3 dni lotu od miejsca ich więzienia, musimy być cierpliwi. Z pomocą udał się również Selmak – Tok’ra spojrzała na Sam, która ucieszyła się na myśl spotkania ojca.
- Proszę przekazać rodakom, że jesteśmy bardzo wdzięczni za pomoc – oświadczył Hammond
- Ich los był mi również drogi, nie chciałabym aby wpadli w ręce goa’uld. Mogłoby to skończyć się również tym, że dostaliby symbionty. Wszystkie posiadane informacje, przejęte przez goa’uld, mogłyby stać się zagrożeniem dla naszych światów. Najwyższa Rada Tok’ra nie mogła do tego dopuścić.
- Jest to w zupełności zrozumiałe – przyznał Hammond

* * *
Lot prawie dobiegał końca. Jeszcze tylko kilka godzin dzieliło ich od upragnionego przeskoku do domu. Daniel siedział tuż obok śpiącej Harriet. Starał się ułożyć wydarzenia w całość. Zamyślił się nad jej potencjałem militarnym. Była prawdziwie niebezpiecznym narzędziem do zabijania, jeśli tylko ktoś by ją tak zaprogramował. Strach pomyśleć, jakie przyniosłoby to ze sobą skutki. Jak bardzo byłaby niebezpieczna, gdyby udało się wprowadzić w nią pasożyta.
Nie wiedząc kiedy przysnął zmęczony. Gdyby goa’uld nie był taki dumny i pewny siebie zastosowałby strategię zarażenia ich pasożytami, zamiast bawić się w tortury i demonstrację siły.
Canberra przebudziła się i od razu skrzywiła. Spuchnięta warga, oko, liczne ranki na ciele dały o sobie znać. Ale czuła się silna i na chodzie.
- Jak się masz? – spytał Jack, siedział kawałek dalej na jakimś ozdobnym występie. Widać, że statki goa’uldzkie nie przewidywały dużej ilości pasażerów.
- Dobrze – równie sennie odparła i pomacała usta, szczypała ją rozcięta warga – Chyba dochodzę do siebie, choć mięśnie zaczynają właśnie odczuwać przeciążenie.
- Nigdy bym nie podejrzewał cię o takie możliwości .... Musiałaś być dobrym oficerem. Tam, w przyszłości – dodał
- I pilotem. Mam kilka zasług i odznaczeń ... – spojrzała na niego pogodnie i oparła głowę o ścianę.
- Twoja odwaga jest ponad czasowa.
- Mówiąc dosłownie ...
- Nie zawahałabyś się oddać życie za drugą osobę – cicho wstał i usiadł obok niej aby nie obudzić Daniela.
- Tak, dosłownie tak jest – przyznała szeptem – Wiele razy byłam skłonna rzucić się na lecącą kulę. Mam uczucie, że ryzyko jest częścią mnie. Poza tym, kiedy się wkurzę, mogę być nieobliczalna, wzbiera we mnie wściekłość ... A to dodaje sił.
- Kiedy zaatakowałaś tych Jaffa, miałaś coś niesamowitego w ... oczach. Twoje spojrzenie emanowało czymś obcym, czymś nadnaturalnym, co było powodem twojej siły i potem zwycięstwa – powiedział wolno i ręką wskazał oczy – W tamtej chwili czułem, że zabiłabyś i mnie, gdybym niespodziewanie znalazł się za tobą. Nie wiem, czy chciałbym się o tym przekonać. ...
- Nie wiem, czy tak by było – odparła, patrzyła pytająco na niego, chciała aby dokończył swoją wypowiedź.
- A ja nie wiem, czy chcę znać taką Harriet. Pomimo wszystko, nadal cię lubię – wycelował w nią palcem – Czasem tylko boję się ciebie ...
- Ja boję się sama siebie – spuściła głowę
- Wydaje mi się, że gdybyś była zniewolona przez larwę, wąż mógłby zapanować nad tymi ośrodkami twojej osobowości, stałabyś się zabójczą bronią. I po twoim popisie zapragną tego goa’uld, którzy jeszcze będą mieli taką okazję.
- I jaki z tego wniosek? – spojrzała pytająco
- Myślę, że nie powinnaś brać udziału w podobnych misjach. To zbyt wielkie ryzyko.
Harriet milczała w skupieniu. Głowa pękała jej od bólu, urazy były coraz bardziej dotkliwe. Przysunęła się do niego i oparła głowę i jego ramię. Jack był tym nieco zaskoczony, choć zadowolony. Objął ją ramieniem po przyjacielsku.
- Dałaś z siebie wszystko, dzieciaku – powiedział cicho
- Jednym słowem, wystąpisz z wnioskiem by posadzić mnie za biurkiem?
- Pomyśl o tym.
- To tak, jakbyś kazał mi odejść do cywila. A tego sobie nie wyobrażam. Nie proś mnie o to...
- No dobrze, może nie poproszę cię o to, byś zrezygnowała. Przynajmniej ilość misji powinna być ograniczona. Może być?
- Pomyślimy nad tym – cicho odparła i zapadła w sen, nie zamierzała mu tego ułatwiać. O’Neill również zamknął oczy i popadł w głęboką zadumę. Jakże ogromne jest brzemię dowódcy, jakże wielka odpowiedzialność za życia innych. Ale nie oddałby ich życia w inne ręce. Rozumiał też rozterki jakie przeżywa Hammond, kiedy giną jego ludzie bez śladu. Chciałby czasami zrzucić cały ciężar odpowiedzialności , oddać trud podejmowania decyzji, od których zależy życie jego i ludzi z innych światów. Chciałby, ale dlatego jest dowódcą, aby rozstrzygać podobne dylematy.

Kol’Thar otworzył drzwi ładowni i stanął w nich wyprostowany, rozejrzał się po pomieszczeniu i odszukał w półmroku pasażerów. Dotknął ramienia O’Neilla i niskim głosem, brzmiącym obco, zameldował
- Jesteśmy na miejscu. Szykujcie się.
O’Neill przetarł oczy dłonią, były zaspane i chwilę dochodził do siebie.
- Daniel ...
Jackson spał twardo, trudno było mu się dziwić. Rzucił w niego drobną śrubką, zbłąkaną na podłodze. Chłopak poderwał się zaskoczony.
- Co jest?!
- Jesteśmy na miejscu – wyjaśnił i lekko potrząsnął ramieniem Harriet, ciągle wspartej na nim – Harry? Obudź się ...
Canberra nie odpowiadała, była nieprzytomna. Jack przyjrzał się jej dokładniej, klepnął ją lekko w policzek
- Harry, Harry, pobudka! Wstawaj!
Daniel założył okulary i podszedł bliżej. Kiedy O’Neill wstał z podłogi, Canberra opadła bezwładnie na posadzkę. Jack położył palce na jej tętnicy szyjnej, puls był słaby i ledwie wyczuwalny. Spojrzał na Daniela z zatroskaną miną.
- Źle z nią. Coś mi się zdaje, że dopiero teraz wychodzą jej obrażenia.
- Co się stało? – ponownie zajrzał Kol’Thar
- Mamy problem. Canberra straciła przytomność – wyjaśnił Daniel
- Weźcie ją, są już nasi ludzie. Do wrót zaniesiemy ją na noszach....
Jack i Daniel chwycili ją za ręce i podciągnęli, wynieśli ze statku gdzie na zewnątrz To’ra przygotowali prowizoryczne nosze. Kol’Thar wyciągnął silną dłoń ubraną w rękawicę i pożegnał się z dwójką Tauri.
- Uważajcie na siebie. Kolejnym razem może nie być żadnego Tok’ra do pomocy. Musicie podróżować ostrożniej, by nie narażać swojego i innych życia. – powiedział wolno i dobitnie
- Dziękujemy za pomoc – podał rękę O’Neill
- Kol’Thar ma rację – usłyszeli z tyłu głos ojca Samanthy, Jacob’a, oraz jego symbiont Selmak, nie wyrażał zbytniego optymizmu.
- Masz rację, wszyscy macie rację ale teraz musimy się pospieszyć, aby pomóc Harriet – uśmiechną się kątem ust Jack
- Harriet? – zdziwił się Selmak
- Jest z nami w tej misji – wyjaśnił Jack
- Rozumiem ...
Selmak wydał polecenie w języku Tok’ra, czterej jego ludzie wzięli nosze i ruszyli w stronę wrót.
- Daleko jest do wrót? – spytał Daniel niespokojnie rozglądając się, panowała noc a teren był zalesiony.
- Spokojnie, teren jest bezpieczny. Chodźmy - Selmak szybko ruszył za czwórką To’ra. O’Neill wzruszył ramionami i okazał na twarzy coś na kształt „Ale nam się dostanie, jak wrócimy”.


***
***

We wnętrzu bazy zawyły alarmy i skupiły uwagę wszystkich obecnych na wielkim kręgu w sali na dole.
- Aktywacja wrót!
- To sygnał Tok’ra – zameldował oficer operacyjny
- Nareszcie – westchnął Hammond z uczuciem ulgi. W świetlistym kręgu pojawiła się czwórka Tok’ra z noszami a tuż za nimi Selmak, Jack i Daniel. Byli zmęczeni i z ulgą spojrzeli na zebranych. Samantha z uśmiechem podeszła do swego ojca i objęła go zadowolona. 
- Witaj, Sam ....
- Tato, dziękuję za pomoc.
- Generale? – Selmak, a zarazem i ojciec Sam Jacob, spojrzał na Hammonda – To było prawdziwe zagrożenie dla naszych światów. I kompletna nieodpowiedzialność – spojrzał na O’Neilla. Doktor Fraiser zbadała szybko Harriet i z niepokojem oznajmiła
- Jest bardzo źle. Musimy szybko doprowadzić ją do stanu, w którym da się z nią porozmawiać. Ma objawy przechodzenia w śpiączkę. – szybko odwróciła się i ruszyła za noszami, którymi sanitariusze wywozili pacjentkę z sali wrót.
- Co się stało? – spytał Hammond
- Canberra wiele przeszła – wyjaśnił Daniel
- Pułkowniku? – Hammond spojrzał pytająco na O’Neilla
- Ma pan paręnaście godzin, sir? – spytał Jack z grobowym wyrazem twarzy
- Musimy wyrazić swoje niezadowolenie z takiego postępowania – powiedział ponuro Jacob
- Tato! – Sam skarciła go wzrokiem – Ja też tam byłam i wiem, jak do tego doszło. Nie możesz winić za to pułkownika O’Neilla.
- George, masz chwilę zby porozmawiać ze mną? – spytał Jacob nie zważając na spojrzenia Sam i Daniela, dodając tajemniczo – Na osobności ...
Hammond obrzucił swoich ludzi zdziwionym spojrzeniem i wskazał drogę przyjacielowi
- Generale? – odezwał się O’Neill – Mogę zapewnić, że ...
- Potem z panem porozmawiam – odparł zdawkowo i wyszedł z pomieszczenia wrót. Sam spojrzała zdziwiona na O’Neilla i Daniela i nic nie rozumiała z tego zachowania
- Co tu się dzieje? – zapytała
- Ty nam powiedz – odparł pochmurny Jack
- Ale nam się dostanie – stwierdził Daniel i potarł nerwowo czoło
- Nigdy, a przynajmniej rzadko, widuję ojca w takim stanie – oznajmiła Sam – Tom musi być coś ważnego i pilnego ...
- Zanim Hammond przemieli nasze tyłki na karmę dla psów, sprawdźmy co z Canberrą – Jack z grobową miną wyszedł na korytarz.
W ambulatorium Canberra była już w szpitalnych ciuchach i podłączona do aparatury, kroplówek i pod tlenem.
- Pani doktor? – zwrócił się do Fraiser, która uwijała się przy pacjentce
- Tracimy ją – odparła – Jakimś nieznanym mi sposobem jej mózg przechodzi w stan śpiączki. Biorąc pod uwagę jego .... konstrukcję, nie wiem, czego się spodziewać. Co tam się stało?
- Była bardzo torturowana, bita, traktowana prądem – cicho wyjaśni Daniel i spuścił wzok
- Prądem? - zdziwiła się 
- Jakimś ... widelcem, który raził żółtym promieniem – wyjaśnił O’Neill – Te promienie wypełniały ją od środka i wydostawały się oczami, ustami ...
- Jezu – wyszeptała – Teraz rozumiem – podeszła do monitora
- Co?
- Te ... prądy, jak je pan określił, musiały zakłócić pole energetyczne jej nanosond, całej tej technologii wszczepionej do mózgu.
- Jak? – zdziwił się Daniel
- Co się stanie z komputerem, kiedy porazi go prąd? – zadała pytanie Fraiser
- Spali się, zrobi się zwarcie – odpowiedziała Sam
- Właśnie. Postęp zniszczeń odbywa się kaskadowo. Jeśli program nie zrestartuje, Canberra straci całą osobowość.
- Była jak nakręcona – stwierdził O’Neill – Każdy inny dawno by nie żył. Jej skóra aż skwierczała, kiedy ją torturowano. A ona potrafiła zerwać łańcuchy, wyzwolić się, walczyła ze strażnikami, i do chwili zapadnięcia w sen, była jak nakręcany żołnierzyk. A teraz mówi pani, że będzie jak warzywo?
- To możliwe? – przeraził się Daniel
- Nie wiem. Wyładowania energii mogły bardzo uszkodzić mózg. Ale możliwe, że jej program ‘zrestartuje’ i uruchomi się samoczynnie. Musimy trzymać się tej nadziei.



- Nie będę ukrywał, że nasze pojawianie się na nowych, niezbadanych światach, nisie ze sobą istotne zagrożenia – przyznał Hammond – Ale zapewniam cię, że pułkownik O’Neill jest odpowiedzialnym dowódcą i ...
- Daj spokój! – Jacob wstał poddenerwowany i zrobił kilka niespokojnych kroków – Twoi ludzie narazili na szwank dobro misternie zbudowanego planu – powiedział głosem Jacob’a, Tok’ra byłby pewnie bardziej opanowany. – Teraz straciliśmy agenta i nie możemy monitorować bezpośrednio prac.
- Jakich prac?
Jacob usiadł na miejscu i już spokojniej zaczął wyjaśniać.
- Jesteśmy sojusznikami, ty pełnisz wysoką funkcję, więc Tok’ra doszli do wniosku, że można ujawnić wam przynajmniej część planów. Całkiem niedawno dowiedzieliśmy się, że że silny i wpływowy goa’uld, imieniem Silgur, prowadzi na planecie tajne badania i prace przy budowie groźnej broni. Jest ulepszona, ma szeroki zasięg i dużą siłę rażenia. Można nią niszczyć słońca, całe układy planetarne oraz tym samym wywoływać sztuczne czarne dziury. Wiedza na temat tej broni jest niezbędna, bo jeśli Silgur dokończy budowę broni oraz myśliwca mogącego ją przenosić, wtedy zapanowanie nad dowolnym światem będzie dziecinnie proste. Ale wasi ludzie, bezmyślnie i nieuważnie wtargnęli tam, wypłoszyli ich, sami dali się złapać i dobrze, że nie dostali pasożytów, bo w przeciwnym razie rasa ludzka zostałaby wymazana z historii!!
Hammond otworzył usta ze zdziwienia i nie miał argumentów na obronę
- Wybacz, George, ale wasze podróżowanie po galaktyce, z brakiem wiedzy o innych światach, staje się coraz bardziej niebezpieczne – umilkł Jacob
Generał trawił zarzuty i szukał najbardziej odpowiednich słów aby obłaskawić Selmaka
- Wiem, że wielokrotnie nadużywaliśmy waszej cierpliwości i wyrozumiale znosicie nasze potknięcia – zaczął dyplomatycznie – Ale pamiętajmy, że gdy Tok’ra byli z nami do końca szczerzy, to wielu błędów mogliśmy uniknąć. Nigdy nie informujecie nas na czas o zagrożeniach, a kiedy już musicie, to i tak w zdawkowy sposób.
- Nie wiem, co chcesz przez to wyrazić?
- Chcę powiedzieć, że nam nie ufacie – zdecydowanie oznajmił Hammond
- Jak mamy wam zaufać? – ponownie wstał obruszony – Każdy plan sknocicie, we wszystko się wtrącacie a są sytuacje wymagające dyskrecji!
- Wiem, że macie prawo gniewać się za to, ale jednocześnie jestem wdzięczny za pomoc. Bo faktem jest, że wielu nieszczęściom zapobiegliśmy.
- I o to chodzi – przyznał Jacob – Nie mogę ciągle przybywać na wasze wezwania pomocy, stale rzucać wszystko i pędzić z odsieczą! Któregoś razu mogę nie zdąrzyć, George. I co wtedy?
- Przepraszam jeszcze raz za zaistniałą sytuację. Mam nadzieję, że Rada Tok’ra zrozumie nasze intencje i nie będzie żywić urazy do nas.
- Czy lubisz swoich ludzi, George?
Hammond uważnie badał twarz przyjaciela i starał się wyczuć intencje tego pytania.
- Oczywiście. Co to za pytanie?
- Oddałbyś za nich życie i na swój sposób kochasz ich?
- Tak, można tak powiedzieć.
- Co byś czuł, gdyby Tok’ra sprowokowali sytuację, w której twoi ludzie zginęliby?
- Nie wiem, ja ...
- Przez działanie twoich ludzi jednemu Tok’ra udało się zbiec. A co z innymi? Pomyślałeś, że będą torturowani i mogą zginąć?
- Nie, nie pomyślałem o tym. Właśnie mi to uświadomiłeś – przyznał zmieszany
- George, ten plan upadł. Ja go opracowałem i to przeze mnie kilkoro Tok’ra zgodziło się podjąć tej misji. Ja nią dowodziłem – przybliżył się do Hammonda i oparł o blat stołu – Teraz oni zginą. Choć losy O’Neilla, Sam, Teal’ca i dr.Jacksona są mi bardzo bliskie, to straciłem dobrych ludzi, fachowców. Pomyśl o tym, kiedy kolejny raz wezwiecie mnie na pomoc, w trakcie jednej z wypraw, którą schrzanicie.
- Oficjalne stanowisko rządu już znasz – Hammond wstał i wyprężył się dowódczo – Możemy zaofiarować swoją pomoc w ujawnieniu broni Silgura, jeśli tylko Tok’ra chcą naszej pomocy. Od siebie dodam, że jest mi przykro z powodu twoich ludzi. Nie mogę tego odkręcić, ale jedynie przekazać wyrazy ubolewania.
Selmak przeszedł do głosu, kiedy generał skończył.
- Przekażę Wysokiej Radzie waszą propozycję współpracy. Tymczasem, odeślijcie nas do domu. Wkrótce się spotkamy.
Hammond skinął głową i zaprowadził go do sterowni wrót. Selmak wystukał współrzędne adresu i rozpoczęła się procedura wprowadzania symboli. Tok’ra zeszli na dół i czekali na otwarcie się wrót. Selmak pożegnał się z Hammondem.
- Życzę tej kobiecie powrotu do zdrowia. Goa’uld zapewne zainteresują się jej zdolnościami i będąchcieli ją opanować. Uważajcie na nią, wiele przeszła.
- Mamy taki zamiar.
Tok’ra zniknęli w kręgu równie tajemniczo jak zawsze.

* * * 

O’Neill wszedł do salki ambulatorium po cichu. Zobaczył leżącą Harriet i zbliżył się do jej łóżka. Smutno obrzucił wzrokiem aparaty, czujniki, komputery, kroplówki. Twarz była blada, jakby nigdy dotąd. Spała. Snem raczej mocnym. Zagryzł wargi.
Pamięta te emocje, bezsilność, niemożność pomocy jej i ból na twarzy zwróconej do niego i Daniela. Czuł coś nieokreślonego, co towarzyszyło mu w innym przypadku, tylko raz w życiu, kiedy stracił syna. Teraz odkrywał to samo wrażenie ku jego wielkiemu zaskoczeniu.
- Deja vu, hę?
Przysiadł na jej łóżku i popatrzył na osłabioną osobę, która bezwładnie leżała. Kiedy dotknął jej dłoni była zimna, prawie lodowata. Lód ściął i jego. Tak niewiele się znali a ona oddałaby życie za niego i kolegów.
- Podobno ci, co leżą w śpiączce, słyszą to, co się do nich mówi. Mam nadzieję, że chociaż sobie posłuchasz o tym, co się dzieje ....
Szukał reakcji na jej twarzy. Ruchu gałek oczu świadczących o tym, że to prawda. Nic takiego nie nastąpiło.
- Widzisz, oberwało nam się od Jacoba. Podobno schrzaniliśmy mu jakąś robotę. Hammond nas objechał, ale nic nie mogliśmy zrobić. A ty, jakby było tego mało, leżysz bez ducha na szpitalnym wyrze ... – ponownie umilkł czekając na choćby drobny znak, który dałby mu nadzieję
- Musisz się obudzić, słyszysz? Wracaj do nas i bądź z nami! Odszukaj swą drogę powrotu, daj nam powody do radości! Daj szansę Danielowi, który chodzi jak struty. Wróć dla niego .... – mówił z przejęciem i czuł jak ogromny ból rozsadza go od środka, ponieważ jest jej dłużny wielką przysługę. Siedział tak przymknąwszy powieki, jakby chciał ogrzać dłoń trzymaną w we własnej ręce. Miarowa praca płuc i słyszalny oddech były jak hipnoza. Nic, nic się nie działo. Przysunął sobie krzesło i usiadł tuż przy łóżku, cały czas trzymając rękę najeżoną czujnikami.
- To nic, jakoś mi odpowiesz. Prędzej czy później ale będziesz mogła odpowiedzieć. – siedział tak zamyślony, gdzie w zakamarkach duszy czuł wyrzuty sumienia – Posiedzę sobie z tobą. Gdybyś miała ochotę pogadać, będę tuż obok ...
Dr.Fraiser weszła do salki i zatrzymała się zaskoczona. Nie wiedziała, czy wejść dalej, czy zostawić O’Neilla samego. Postanowiła podejść. Odczytała parametry, zapisała je na karcie i dotknęła czoła pacjentki. Było ciepłe, miała gorączkę.
- Pułkowniku? – O’Neill spojrzał na nią zamglonym wzrokiem – Dała jakiś znak?
- Nie – odparł
- Niech pan do niej mówi. Może słowo, albo wywołana reakcja emocjonalna, skłoni ją do wybudzenia i zwiększenia pracy mózgu. Ona walczy – spojrzała na jej twarz – Nie poddaje się. Ma temperaturę. Oby ta walka dała rezultaty.
- Czy nie znalazła pani jakichś obcych substancji w jej krwi?
- Nie. Nie ma też infekcji wirusowej, o dziwo – westchnęła zrezygnowana – Moja wiedza jest bezradna wobec tej technologii. Zostawię pana samego ...
Cichy stukot butów oddalał 

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harriet?nberra »?1 Pułapki przyszłości 1
Harriet?nberra »?3 Pułapki przyszłości 3
przyszlosciowe zawody
2
CYFROWA PRZYSZŁOŚĆ
2
2
Czas przyszły
2
03 wykaz prac niebezp , których nie należy pow dzieciom do ~2
2
Miasta rowerowe miastami przyszłości
2
Czas przyszły futuro anteriore, język włoski
PRZYSZLOSC KOMPUTEROW, ^v^ UCZELNIA ^v^, ^v^ Pedagogika, promocja zdrowia z arteterapią i socjoterap

więcej podobnych podstron