454

10 współczesnych metod kontroli umysłu Im więcej osób zaczyna badać sposoby kontroli umysłu, tym więcej z nich zaczyna dochodzić do wniosku, że mamy do czynienia z zaplanowanym scenariuszem wykorzystywanym od dłuższego czasu w celu zmiany rasy ludzkiej w bezmózgie maszyny. Od momentu, gdy człowiek zapragnął zdobycia władzy nad innymi ludźmi, rozpoczęto badanie ludzkiej natury i zachowania w celu podporządkowania populacji woli małej grupy -”elity”. Dzisiaj, gdy kontrola umysłu wchodzi na płaszczyznę fizyczną i naukową grozi nam niebezpieczeństwo globalnej dyktatury, chyba, że uczulimy wszystkich na narzędzia dostępne w arsenale technokratów wychodzących na światło dzienne. Dzisiejsza kontrola umysłu korzysta z zaawansowanej technologii i psychologii. Testy wykazują, że dzięki zwykłemu pokazaniu ludziom metod manipulacji, jej efekty mogą być osłabione a nawet wyeliminowane, przynajmniej w przypadku szeroko rozumianej propagandy. Trudniejszym zadaniem jest poradzenie sobie z jej fizycznym aspektem, nad którego rozwojem pracuje kompleks militarno-badawczy.

1. Edukacja – Najbardziej oczywisty, jednocześnie wciąż najbardziej podstępny. Odwiecznym marzeniem wszelkiej maści dyktatorów była „edukacja” naturalnie wrażliwych dzieci, tak jak pokazały przypadki reżimów komunistycznego i faszystowskiego. Nikt nie był tak rzeczowy w ujawnianiu tej agendy edukacji niż Charlotte Iserbyt – dla przykładu można sprawdzić jej książkę The Deliberate Dumbing Down of America, która pokazuje role globalistycznych fundacji kształtujących przyszłość, w której ludzkie zombi służą w pełni wykształconej, świadomej elicie.

2. Reklamy i propaganda – Edward Bernays jest uznawany za twórce konsumpcjonistycznej kultury, zaprojektowanej i skierowanej bezpośrednio w ludzki sposób postrzegania siebie, tak by zmienić „ja chciałbym mieć” w „ja muszę mieć„. Początkowo zastosowano to w reklamach papierosów. Jednakże sam Bernays w 1928 roku napisał w swojej książce Propaganda, iż „propaganda jest ramieniem wykonawczym niewidzialnego rządu.” Widać to dziś wyraznie we współczesnym państwie policyjnym i tzw. snitch culture, opakowanej w kolorowy, pseudo-patriotyczny papierek o nazwie wojna z terroryzmem. Zwiększona konsolidacja mediów pozwoliła całej strukturze korporacyjnej na zacieśnienie współpracy z rządami, co z kolei zapoczątkowało proces lokowania propagandy. Media; gazety, filmy, telewizja i kanały informacyjne mogą teraz razem współpracować i ustalać, jakie wiadomości zostaną puszczone w obieg, co nadaje im wiarygodności gdyż wychodzą one jednocześnie z tylu różnych zródeł. Gdy ktoś nauczy się rozpoznawania tej jednej „informacji” zauważy, że powtarzają się one wszędzie w tej samej formie. A przecież nie wspomnieliśmy jeszcze o wiadomościach podprogowych.

3. Programowanie predykcyjne– Wielu wciąż zaprzecza, że istnieje coś takiego jak programowanie predykcyjne. Ma ono swoje korzenie w Hollywood, gdzie duży ekran oferuje nam wizję tego gdzie powinno zmierzać nasze społeczeństwo. Cofnij się myślami w czasie i przypomnij sobie te wszystkie książki i filmy, o których myślałeś że są przesadne w swych opisach przyszłosci, łącznie z sci-fi, i rozejrzyj się teraz dookoła. Dobrym miejscem by zobaczyć prawdziwe oblicze świata rozrywki jest Vigilant Citizen.

4. Sport, polityka, religie – Niektórzy mogą poczuć się nieswojo widząc religie, może nawet politykę w towarzystwie sportu, jako metody na kontrolę umysłu. Za wszystkim jednak stoi ten sam paradygmat: dziel i rządz. Technika ta jest dość prosta: wykorzystaj naturalną tendencję ludzi do kooperacji w celu przetrwania i naucz ich tworzyć jedną drużynę nastawioną na rywalizację i wygraną. Sport zawsze odgrywał ważną rolę w odwracaniu uwagi ludzi od rzeczy ważnych i zastępowania ich wydarzeniami nieistotnymi, co we współczesnej Ameryce osiągnęło poziom absurdalny: ludzie protestują, gdy gwiazdor sportowy opuszcza ich miasto, ale siedzą cicho gdy atakuję się ich wolność. Dyskurs polityczny sprowadza się do obrazu rywalizacji prawicy z lewicą, gdzie opozycja jest kontrolowana, natomiast zorganizowane religie stoją za większością wojen w historii [Akurat to jest bzdurą, jeśli chodzi o chrześcijaństwo - admin].

5. Żywność, woda i powietrze – Używki, toksyny i inne trucizny w żywności wpływają na równowagę chemiczną mózgu i robią nas bardziej uległymi i apatycznymi. Fluor dodawany do wody i pasty do zębów zmniejsza nasze IQ co udowodniono naukowo; aspartam i glutaminian sodu są toksynami które zabijają komórki mózgowe; łatwy dostęp do fast foodów zawierających całą tą chemię stworzył ogromną rzeszę ludzi którym brakuje koncentracji i motywacji do zdrowego stylu życia. Większość świata zachodniego jest doskonale przygotowana do pasywnych reakcji i akceptacji dyktatorskiej elity. A jeśli chcesz kontrolować to, co jesz, wciąż masz poważny problem gdyż nie skontrolujesz tego co rozpylają nad twoją głową.

6. Leki — To może być każda uzależniająca substancja, ale dla manipulatorów ważne jest byś był uzależniony odczegokolwiek. Ważną bronią globalnej manipulacji jest psychiatria, która celuje w tym by zaszufladkować wszystkich ludzi zgodnie z ich zaburzeniami. Zostało to niejako przepowiedziane w książkach takich jak Brave New World. Dzisiaj dotarliśmy do punktu krytycznego gdyż kartel medyczny twierdzi, że praktycznie wszyscy mamy jakiegoś rodzaju zaburzenia – oczywiście głównie ci, którzy kwestionują autorytety i władze. Używanie silnych leków psychotropowych w armii USA doprowadziło do pobicia rekordu samobójstw w tej instytucji. Najgorsze jest to, że 25% amerykańskich dzieci przyjmuje wpływające na umysł leki.

7. Projekty wojskowe — Armia posiada długą historię testowania technik kontroli umysłu. Tamtejsze techniki są zapewne najbardziej niebezpieczne, gdyż mówimy o ludziach, którzy wymagają absolutnej kontroli i posłuszeństwa. Jednym z przykładów rosnącej liczby personelu wojskowego kwestionującego tę indoktrynację, jest niedawna historia ujawniająca plany DARPA i plany stworzenia kontrolujących procesy mózgowe hełmów, które mają im pomóc w „skupieniu się”.

8. Spektrum elektromagnetyczne — Otacza nas elektromagnetyczna zupa, ładowana przez wszechobecne urządzenie elektroniczne które wpływają na funkcję naszego mózgu. W celu pokazania, do czego może to doprowadzić, jedne z badaczy pracował nad „bożym hełmem „mającym produkować obrazy i wizje dzięki manipulacji polem elektromagnetycznym mózgu. Ta zupa obmywa nasze umysły, czekając na dzień, gdy nasi kontrolerzy, np. poprzez wykorzystanie anten telefonii komórkowej, będą mogli wpływać na nas bardziej bezpośrednio.9. Telewizja, komputery i „wskaznik migotania”– Jakby nie było wystarczająco złym, że TV służy do programowania… jest wykorzystywana, jako kołysanka przed snem, zamieniając się w broń socjalną. Przeprowadzone testy wskaznika migotania pokazują, że wpływa ono na mózgowe fale alfa, prowadząc do pewnego rodzaju hipnozy. Badania nad grami video ujawniły, że mogą one prowadzić do zmniejszenia dopływu krwi do mózgu utrudniając kontrole emocji. Dodatkowo gry RPG online o tematyce wojennej i przedstawiające państwa policyjne „pomagają” ludziom w zerwaniu kontaktu z rzeczywistością. Jedno spojrzenie na video od WikiLeaks, Collateral Murder powinno być znajome dla ludzi grających np. w Call of Duty.

10. Nanotechnologia – Z filmów science fiction wprost do współczesnego mózgu; nanoboty są już w drodze. Bezpośrednie modyfikacje mózgu doczekały się już własnej nazwy „neuroinżynieria”. Artykuł ten z 2009 roku ujawnia, że manipulacja mózgiem poprzez światłowody jest troszeczkę brudnym procesem, ale po zainstalowaniu „może uczynić kogoś szczęśliwym po wcisnięciu jednego przycisku”. Nanoboty mają mieć możliwośc okablowania mózgu, molekuła po molekule. Gorzej, te mini droidy mają mieć możliwośc powielania, co zmusza do zastanowienia się jak po wypuszczeniu wcisnąć te cudo z powrotem do butelki. Przewidywana data premiery? Początek roku 2010. Sporo pracy wkładanej jest w kontrolowanie i przewidywanie ludzkiego zachowania, a naukowcy i ukryta elita robią wszystko by przejąć kontrolę nad społeczeństwem i chronić się przed buntem w pełni przebudzonej ludzkości. Tylko przez uświadomienie sobie tego, co się dzieję, możemy stanąć do walki o zachowanie naszej wolnej woli. Masz znajomych, którzy reagują agresywnie na TVN, Polsat i Wyborczą, a Ty ciągle nie rozumiesz, dlaczego? Sprawdź:

Zobacz także:

http://www.stopcodex.pl/2010/08/oglupianie-spoleczenstwa-czesc-i-jedzenie-napoje-i-leki/

http://www.stopcodex.pl/2010/11/oglupianie-spoleczenstwa-cz2/

http://radtrap.wordpress.com/2010/10/19/zygmund-freud-i-diaboliczne-zniewolenie/

http://radtrap.wordpress.com/2010/10/27/jak-rockefellerowie-przebudowali-wspolczesna-kobiete/

Za: http://radtrap.wordpress.com

Grecja pogłębia cięcia, partia się burzy Grecja jest jednym z krajów, w którym jak w soczewce ogniskują się problemy gospodarczo-polityczne stworzone przez Unię Europejską i „międzynarodowych” bankierów. Jest oczywiste, że to samo czeka w bliskiej przyszłości Polskę, o ile na siłę zostanie u nas wprowadzone jewro. A zapewne będzie to mieć miejsce i bez jewro- admin.

Grecja uzgodniła ze swoimi kredytodawcami z Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego kolejne cięcia oszczędnościowe, powiedział w czwartek wysoki rangą polityk. Tymczasem w partii rządzącej narasta niepokój, bo rząd próbuje przeforsować pakiet z pominięciem parlamentu. Ateny chcą obniżyć deficyt budżetowy w 2011 roku o 6,4 miliarda euro i dążą do zakończenia rozmów z międzynarodowymi inspektorami do piątku, powiedział wysoki rangą polityk, proszący o zachowanie anonimowości. Premier George Papandreou zaprezentuje główne punkty średnioterminowego planu budżetowego rządu podczas spotkania z Jean-Claudem Junckerem, przewodniczącym zgromadzenia ministrów finansów strefy euro, które odbędzie się w piątek w Luksemburgu, powiedział wspomniany polityk. Zespół zwany “trojką” z Unią Europejskiej, MFW i Europejskiego Banku Centralnego jest w Atenach od początku maja, negocjując dwa główne punkty – czy rząd kwalifikuje się do piątej transzy pakietu pomocowego, wynoszącego łącznie 110 miliardów euro i czy Grecja będzie w stanie spłacić swoje wynoszące 340 miliardów euro zadłużenie. “Negocjacje z trojką będą się prawdopodobnie toczyć w czwartek do późnej nocy i w piątek. Jesteśmy na etapie, kiedy trojka pyta o szczegóły w różnych kwestiach”, powiedział wspomniany polityk. “Premier zaprezentuje Junckerowi główne punkty planu średnioterminowego, w tym szybszą prywatyzację i nowe rozwiązania prowadzące do ograniczenia wydatków rządowych i podniesienia przychodów”, dodał. Średnioterminowy plan budżetowy obejmuje podniesienie podatków i likwidację dużej części ulg podatkowych, powiedział. Wyraził przy tym optymizm, że Grecja otrzyma na czas ostatnią transzę. „”Dyskusja o dodatkowych środkach w wysokości 6,4 miliarda euro w 2011 roku została zakończona. Pieniądze się znalazły”, powiedział.

“KWESTIA PATRIOTYZMU I DEMOKRACJI” Jednak w socjalistycznej partii Papandreou, PASOK, która ma 153 miejsc w liczącym 300 członków parlamencie, narasta zaniepokojenie. Z niewielkimi wyjątkami deputowani PASOK solidarnie popierali jak dotąd bolesne cięcia oszczędnościowe, wprowadzone w ramach umowy pomocowej z UE/MFW, zawartej w maju ubiegłego roku. Ograniczyła ona zarobki urzędników państwowych o około jedną piątą i wywindowała bezrobocie do rekordowo wysokiego poziomu. Jednak deputowani partii rządzącej stają się coraz bardziej krytyczni wobec rządu, któremu nie udało się osiągnąć celów budżetowych zawartych w pakiecie pomocowym, w związku, z czym musiał jeszcze bardziej zacisnąć pasa. Grupa 16 mniej znaczących deputowanych wystosowała list do Papanderou, domagając się otwartej partyjnej debaty nad pakietem, zanim trafi on do parlamentu, najlepiej już w przyszłym tygodniu. “To nie tylko kwestia politycznej odpowiedzialności. Logika wymaga, byśmy wzięli za to odpowiedzialność. To kwestia patriotyzmu i demokracji”, napisali deputowani w liście, do którego dotarł Reuters. Deputowana Tonia Antoniou, która podpisała list, powiedziała, że nie oznacza on, że deputowani zagłosują przeciwko planowi średnioterminowemu, ale sygnatariusze domagają się porządnej debaty. „Musimy przedyskutować wszystkie te decyzje bardzo poważnie”, powiedziała Reuterowi. Deputowani wyrazili również zaniepokojenie rządowymi pomysłami, by głosować nad pakietem w całości, a nie nad poszczególnymi jego punktami. W ten sposób dysydenci nie będą mogli odrzucić poszczególnych rozwiązań, takich jak podwyżki podatków lub prywatyzacja. Sondaże opinii publicznej opublikowane w ubiegłym tygodniu pokazują, że PASOK traci przewagę nad konserwatywną opozycją, która domaga się obniżek podatków i renegocjacji warunków pakietu pomocowego. Główna central związkowa pracowników sektora publicznego w Grecji, ADEDY, podała wczoraj, że dołączy do swojej siostrzanej organizacji z sektora prywatnego, GSEE, w strajku generalnym zapowiedzianym na 15 czerwca. Od 25 maja tysiące ludzi zbierają się, co noc na głównych placach stolicy w proteście przeciwko cięciom. Papandreu nie udało się jak na razie przekonać opozycji by poparła średnioterminowy plan, który ma de facto zlikwidować deficyt budżetowy do 2015 roku i przynieść 50 miliardów euro z prywatyzacji. Juncker przewodniczy Eurogrupie, która w tym miesiącu musi zdecydować, czy uwolnić wynoszącą 12 miliardów euro transzę, by pokryć bieżące potrzeby finansowe w wysokości 13,7 miliarda euro – od tego zależy, czy Ateny zrealizują swoje cele dotyczące redukcji deficytu budżetowego. Ateny potrzebują pieniędzy nie tylko po to, by pokryć codzienne rachunki, ale również by spłacić zapadający dług i uniknąć niewypłacalności, która mogłaby wywołać nowy kryzys, skoncentrowany wokół posiadaczy greckich obligacji.

http://biznes.onet.pl/

Plan wprowadzenia euro w Polsce powinien być gotowy w III kw. ’11 Ministerstwo Finansów powinno przygotować Narodowy Plan Wprowadzenia Euro w Polsce w III kwartale 2011 r. – wynika z projektu programu pracy rządu na 2011 rok, przygotowanego w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Przygotowanie Narodowego Planu Wprowadzenia Euro zostało przewidziane w dokumencie „Ramy Strategiczne Narodowego Planu Wprowadzenia Euro”, przyjętym przez rząd w październiku 2010 roku. „Planowana integracja Polski ze strefą euro wymaga opracowania szczegółowego planu przygotowań do przyjęcia wspólnej waluty, sporządzenia harmonogramu oraz wskazania instytucji i osób odpowiedzialnych za realizację odpowiednich działań przygotowawczych. Plany tego typu opracowują wszystkie kraje zamierzające przyjąć euro” – napisano w programie prac rządu. „Narodowy Plan Wprowadzenia Euro jest niezbędnym elementem przygotowań do wprowadzenia Euro w Polsce. Dokument ten określi zakres przygotowań niezbędnych do jak najefektywniejszego wprowadzenia euro w Polsce, w szczególności szczegółowo definiując konieczne działania, harmonogram ich realizacji oraz wskazując podmioty odpowiedzialne za ich wykonanie” – dodano.

Jednocześnie odpowiedzialne za dokument Ministerstwo Finansów wskazuje na możliwość opóźnień w przedłożeniu dokumentu rządowi, ze względu na potrzebę skoordynowania prac wielu zespołów opracowujących wkłady do planu.

„Z uwagi na konieczność skoordynowania prac ponad 30 instytucji wchodzących w skład Zespołów Roboczych ds. Przygotowań do Wprowadzenia Euro przez Rzeczpospolitą Polską, które opracowują wkłady do dokumentu, możliwe są opóźnienia w jego przedłożeniu” – napisano. W marcu br. Marek Rozkrut, dyrektor Departamentu Polityki Finansowej, Analiz i Statystyki w Ministerstwie Finansów, zapewniał w rozmowie z PAP, że Narodowy Plan Wprowadzenia Euro w Polsce będzie gotowy i przyjęty przez rząd w III lub IV kwartale tego roku, jednak nie będzie w nim daty wejścia do strefy euro.

Źródło: PAP, http://biznes.onet.pl/

Czyż to, co „napisano” (autor! autor!) w programie prac rządu nie przypomina wytworów generatora nowomowy? Kontynuujmy dalej w tym samym stylu: Powyższe założenia, a także zakres i miejsce doskonalenia kadr kierowniczych przedstawia interesującą próbę sprawdzenia dalszych kierunków rozwoju bazy socjalno-ekonomicznej w ramach wspólnot europejskich. Troska resortów i zjednoczeń, a zwłaszcza każde nowatorstwo i twórcze poszukiwanie ujawnia konieczność korzystnej zmiany racjonalnej gospodarki pienieżnej. Niewątpliwym jest, że dalszy rozwój różnych form i metod doskonalenia współpracy europejskiej rozwija nowoczesne i twórcze założenia programów inspirowania twórczych postaw…. Admin

Ten bunt to początek nowej rewolucji politycznej? „Młodzież bez pracy. Pokolenie czuje się pominięte” – nagłówek austriackiego dziennika „Die Presse” to tylko jeden, dość typowy z wielu głosów w kwestii „młodzi w Europie”. Protesty studentów, licealistów, młodych pracowników i bezrobotnych, przetoczyły się falą przez kilka krajów Unii Europejskiej – obecnie zatrzymały się w Hiszpanii. Nie wiemy, co przyniosą – rewolucję polityczną, wstrząs na scenie partyjnej, a może awans nowych ruchów społecznych. Pewne jest jedno – choć protestują głównie młodzi, nie o wiek tu chodzi. Nie o „gorące głowy” czy młodzieńczy radykalizm – pisze Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.

Opowieść o rzekomym „konflikcie pokoleń” znamy nie od dziś. Młodzież musi się wyszumieć, społeczeństwo potrzebuje zmiany – mówią pobłażliwi liberałowie. Od dobrobytu się gówniarzom w głowach poprzewracało, upadają wartości – to już poirytowani konserwatyści. Jednych i drugich łączy przekonanie, że „to już było”. Że oto młodzi i starzy różnią się – co dość normalne – w zapatrywaniach na rzeczywistość, pragną innego stylu życia – a zarazem nie dla wszystkich starczy miejsca pod wspólnym dachem (na stanowiskach korporacyjnych, w aparacie partyjnym). Szanse nie odpowiadają aspiracjom – i bunt gotowy. Ale koniec końców i tak skończy się jakąś formą dostosowania (do) systemu. W końcu wszyscy jesteśmy konformistami… Ale chyba nie tym razem. Bo w Hiszpanii (Austrii, Wielkiej Brytanii, Francji…) nie chodzi o styl życia i brak miejsca w korporacji. Wygląda na to, że mamy do czynienia z odsłoną zupełnie nowego konfliktu społecznego, który tylko zbiegiem okoliczności pokrywa się (a i to nie ściśle) z podziałami wiekowymi. Na poziomie dochodów, część dawnych podziałów zachowuje ważność – rośnie presja na klasę średnią, której cięcia socjalne i niesprawiedliwe podatki (wysoki VAT zamiast rozsądnej progresji PIT) grożą popadnięciem w ubóstwo. Ale kryzys ekonomiczny i wieloletni proces „uelastyczniania” rynku pracy ujawniły zupełnie nowy podział. Pomysły na walkę z bezrobociem przez liberalizację kodeksu pracy, globalny wyścig na dno poprzez cięcie jej kosztów, wreszcie warunki zmiennej koniunktury i „projektowy” model zarządzania zespołami ludzkimi – stworzyły nową klasę. Wewnętrznie się różni: branżą, dochodami, wykształceniem, statusem. Łączy ją niepewność zatrudnienia, brak ochrony socjalnej, często ubezpieczenia zdrowotnego i opłaconych składek emerytalnych. A także brak dostępu do kredytu, a w efekcie szans np. na własne mieszkanie. Jeśli dodamy do tego degradację usług publicznych (w niektórych hrabstwach USA straż pożarna z powodu cięć gasi tylko… ubezpieczone domy), robi się naprawdę nieciekawie. Ostatnie recepty na walkę z rosnącym bezrobociem stanowiły terapię dżumy cholerą: bezrobocie w niemal całej Europie i tak jest duże, a do tego mamy rosnącą grupę „pracujących ubogich” i pracujących dorywczo, w permanentnej niepewności o jutro. W zasadzie nie powstają „normalne” miejsca pracy. Zdaniem, co bardziej przenikliwych socjologów (z Francuzem Robertem Castelem na czele), podział na insiderów systemu zabezpieczenia społecznego i pozbawiony zabezpieczeń „prekariat” (polskiego słowa na razie brak) będzie kluczowym podziałem społecznym najbliższych dziesięcioleci. Nową klasę stanowią niemal wszyscy ci, którzy w ostatnich kilku (w Hiszpanii niemal kilkunastu) latach weszli na rynek pracy. I dlatego właśnie nowa klasa myli się niektórym z pokoleniem. Samozwańczy „obrońcy młodych” próbują wskazać wroga: oto starzy, usadowieni do emerytury (albo i grobowej deski) na ciepłych posadkach, obłożeni przywilejami w administracji i budżetówce, śmieją się w nos studentom, którzy z obłędem w oczach biegają z jednego kierunku na drugi, od jednej umowy o dzieło do drugiej na zlecenie. A rozwiązanie? Oczywiście… likwidacja „przywilejów”, czyli elementarnych praw do zabezpieczenia społecznego – dla wszystkich. Starych nie można po prostu posłać na wcześniejszą emeryturę, bo – jak wiadomo – będą one tak żałośnie niskie, że pracować trzeba i do 70 roku życia…

Sfrustrowany „prekariat” – ludzie bez perspektyw na stabilne zatrudnienie – obalił już kilka reżimów. W Europie na razie biwakuje z dziećmi (!) w przyjaznej atmosferze, jak na madryckim Puerta del Sol. Co będzie dalej, jest sprawą otwartą. A możliwości – te skrajne – są dwie. Pierwsza zakłada polityczną zmianę. Lewica – ta czy inna, choćby w nielewicowym kostiumie, musi znaleźć odpowiedź na „czas nowych niepewności”, trawestując tytuł książki Pierre Rossanvalona. Minimalny dochód gwarantowany, a może nowe formy ubezpieczeń społecznych – nie wiadomo. Na razie pomysłów jest jeszcze mniej, niż alternatywnych odpowiedzi na kryzys roku 2008. Jeśli ich nie znajdziemy, pozostaje opcja druga: „konieczne, bolesne reformy”, o których tak lubią pisać liberalni publicyści, a które zniosą problem nowego podziału społecznego. Po prostu całe społeczeństwo, chcąc nie chcąc, zasili szeregi nowej klasy. Nie wszyscy stracą – wąska elita (rentierzy, poszukiwani eksperci) poradzą sobie i bez stałych umów o pracę, o publicznych usługach nie wspominając. Resztą – ich niepewnością jutra, frustracją, strachem i gniewem – zajmą się Prawdziwi Finowie, Bloki Flamandzkie, Austriackie Partie Wolności i inne Fronty Narodowe. Jeśli oczywiście odpowiednio wcześniej Sarkozy z Berlusconim nie pójdą po rozum do głowy przejmując ich hasła, goniąc na początek Romów (Arabów, Turków, gejów, liberałów…) gdzie pieprz rośnie. I wtedy, jak mawiano w mojej (i chyba nie tylko) podstawówce, skończy się Dzień Dziecka. Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski

http://wiadomosci.wp.pl/

Dnia Dziecka nie będzie

Wprawdzie Dzień Dziecka już minął, ale i tak poczytajmy sobie… – admin.

Dzieci nie są w Polsce obywatelami godnymi uwagi. Rodzice nie mogą rozliczyć wspólnie z nimi dochodu. Jeśli matka i ojciec upierają się żyć jako małżeństwo, to choćby mieli na utrzymaniu ośmioro dzieci, fiskus widzi tylko dwoje dorosłych – piszą działacze edukacyjni. Okazało się, że w kryzysie nie ma miejsca na takie ekstrawagancje jak dzieciństwo. Dziecko ma nie sprawiać kłopotu, dorosnąć i wziąć się do pracy. Jako jednostka niedysponująca głosem wyborczym nie ma rządzącym zbyt wiele do zaoferowania. Dlatego stoi na ostatnim miejscu w kolejce do wspólnych dóbr, daleko za zorganizowanymi grupami wyborców, związkami zawodowymi, emerytami czy rencistami. Dzień Dziecka powinien z powodu oszczędności zniknąć z kalendarza, razem z Dniem Matki i Dniem Ojca. W zamian powinniśmy obchodzić święta, na które nas stać: Dzień Młodego Emeryta, Święto Niedzielnego Sportowca i Tydzień Życia na Kredyt.

Mały podatnik Dziecko nie pracuje, nie ma własnych dochodów. Mały konsument jest za to całkiem wysoko opodatkowany. Od każdej pieluszki, zupki, rowerka i zeszytu odprowadza grzecznie VAT. Rząd Leszka Millera nie wynegocjował niższych stawek podatkowych na produkty dla dzieci przed akcesją do Unii. A mógł o to zawalczyć tak jak np. Wielka Brytania, która na te towary ma stawkę zero procent. W ubiegłym roku Trybunał w Strasburgu przypomniał Polsce, że powinna wyrównać VAT od produktów dla dzieci w górę. Od stycznia z dzisiejszych 8 proc. do 23 proc. wzrośnie podatek nie tylko na śpioszki i małe buciki, ale również foteliki samochodowe, choć brak normalnych dróg stawia nas w niechlubnej unijnej czołówce pod względem liczby śmiertelnych ofiar wypadków samochodowych, także tych najmłodszych. Co ciekawe, preferencyjną stawką VAT wciąż objęte są takie produkty dla dzieci, jak chipsy, w skład, których wchodzą głównie tłuszcz, sól i glutaminian sodu, oraz słodowe ulepki zwane soczkami. Rodziny wielodzietne to dla fiskusa klient klasy „gold”, który odprowadza podatki od hurtowych zakupów: jedzenia, ubrań, butów. I oczywiście podręczników, do obowiązkowej i według konstytucji bezpłatnej, edukacji. Mimo że mamy prawie najwyższe w Europie stawki podatku od towarów, nie stworzono żadnych mechanizmów amortyzowania podwyżki VAT dla tych, którzy większość dochodu przeznaczyć muszą na utrzymanie dzieci.

Piesek dobrze, dziecko źle Zaraz po wyjściu ze sklepu dziecko przestaje być obywatelem godnym uwagi. Rodzice nie mogą rozliczyć dochodu wspólnie z dzieckiem tak jak w innych krajach UE. Wyjątkowo pozwala się na to osobom samotnie wychowującym dzieci. Rozwód jest więc opcją premiowaną przez państwo. Jeśli matka i ojciec upierają się żyć, jako małżeństwo, to choćby mieli na utrzymaniu ośmioro dzieci, fiskus widzi tylko dwoje dorosłych. Gdyby zamiast wychowywaniem małych ludzi zajęli się hodowlą bydła albo psów rasowych, mogliby sobie odliczać VAT. Zakup karmy i niezbędnych akcesoriów, koszty dojazdów na wystawy, opłaty wystawowe, nabycie klatek, samochodu czy przyczepy do przewozu zwierząt – wszystko to koszty, które można odliczyć w przypadku czworonogów. Dzieci ta promocja nie dotyczy. Jak u Orwella: cztery nogi dobrze, dwie nogi źle.

Jak dobry wujek Państwo hołubi dzieci głównie na plakatach piętnujących złych rodziców. Poza tym traktuje je bardzo utylitarnie. Dzieci mogą stanowić rynek zbytu dla problematycznych branż, być materiałem do pedagogicznej obróbki dla grupy zawodowej zagrożonej bezrobociem, katalizatorem pieniędzy z europejskich grantów, a nawet pretekstem dla hobby premiera, który w ramach polityki prorodzinnej buduje Orliki. Uczniowie, w ramach wsparcia dla rolników i producentów papierowych kartoników, dostają w szkole chude mleko oraz kwaśne i obtłuczone jabłka na zmianę ze zjełczałą marchewką w plastikowych torebeczkach, którą gardzą nawet konie (z relacji podwarszawskich pierwszaków). Państwo jest jak dobry wujek, który po podatkowej wyżerce na koszt rodziców uszczęśliwia maluchy naręczem tanich łakoci, które i tak miał wyrzucić. Już od maleńkości dzieci mają ratować przed bezrobociem panie w średnim wieku. Taki jest jeden z celów ustawy o opiece nad dziećmi do lat trzech, wprowadzonej niedawno przez Ministerstwo Pracy. Nowelizacja znosi wyśrubowane standardy, pozwalając odtąd organizować opiekę dla 20- tygodniowych niemowląt jakkolwiek i gdziekolwiek. Jej głównym efektem jest zaś drastyczna podwyżka opłat za już istniejące żłobki.

Podobnie rzecz ma się w przypadku reformy edukacji. Od września 2011 r. do przedszkola stawić się mają wszystkie pięciolatki [sic!!! - admin]. Obowiązek wprowadzono bez zapewnienia pieniędzy na bazę przedszkolną. Oznacza to, że dzieci wrzucone zostaną do szkół, gdzie nierzadko przedszkolem nazwie się dawną stróżówkę w suterenie. Ale dzięki temu pracy nie stracą nauczyciele. Dodatkowo wykorzystuje się unijne pieniądze na reklamę nieistniejących przedszkoli w telewizji. Efektem ubocznym ustawy obniżającej wiek szkolny będzie skrócenie o rok rehabilitacji dla dzieci z problemami. Kolejna ustawa, którą właśnie przegłosował Sejm, ucieszy z kolei firmę, która stworzy informatyczną bazę danych o każdym uczniu. System zbierze szczegółowe informacje: które dziecko ma problemy psychologiczne, nie radzi sobie w szkole, wyznaje dziwną wiarę albo mówi dziwnym językiem. Wielki Brat wprowadzi się do szkół głównie po to, by pod hasłem „podnoszenia poziomu edukacji” można było na stworzenie bazy danych skonsumować kolejne unijne pieniądze.

Wychowanie do życia w biedzie Co trzecie dziecko w Polsce objęte jest rządowym programem „Wychowanie do życia w biedzie”, co oznacza, że jego rodziców nie stać na zapewnienie mu godziwych warunków do życia. Nasz kraj przebija w tej statystyce wszystkie państwa Unii, a kolejne rządy dbają o to, żeby ten stan utrzymać. Dodatki na dzieci wypłacane w ośrodkach pomocy społecznej wynoszą około 60 – 90 zł w zależności od wieku dziecka. I to świadczenie otrzymują dziś jedynie rodziny żyjące na skraju nędzy, ponieważ progi dochodowe uprawniające do dodatków nie są waloryzowane. Po siedmiu latach inflacji progi zeszły już do poziomu minimum nie socjalnego, lecz minimum egzystencji. Ostatnio Ministerstwo Pracy zapowiada przełom: progi mają zostać podniesione. Nie wiadomo jednak, czy śmiać się czy płakać, bo mają wzrosnąć jednorazowo o wskaźnik inflacji z 504 do 514 zł. Trudno nazwać to nawet rewaloryzacją. Zmiana wprowadzana jest ostrożnie, wejdzie w życie dopiero w przyszłym roku.

Na co nas stać? Kilka lat temu państwo pozwoliło sobie na eksperyment, wprowadzając ulgę podatkową na dziecko podobną do ulgi na Internet. Od początku politycy z prawa i lewa narzekali, że to system wspierający bogaczy, czyli osoby, które mając troje dzieci, zarabiają miesięcznie około 2 tys. zł na rękę, bo tyle wystarczy, by odliczyć pełną ulgę. Zgodnie z logiką „Wychowania do życia w biedzie” takie rodziny traktowane są przez klasę polityczną jak burżuazja. Ministrowie Michał Boni i Jacek Rostowski chcą, by ulga przysługiwała dopiero na troje i kolejne z rodzeństwa (czy analogicznie ulga internetowa obejmie dopiero trzeci komputer w domu?). Dla pierworodnych promocja szczęścia ma wkrótce dobiec końca. Według przecieków z kręgów rządowych najpewniej zaraz po wyborach. Naszego państwa, które stać na utrzymywanie 34-letnich emerytów (jak najsłynniejszy emeryt wśród trzydziestolatków, czyli agent Tomek), równocześnie nie stać na nowoczesne szczepionki dla niemowląt, godziwe standardy na oddziałach pediatrii ani bezpłatną opiekę dla kobiet w ciąży. Nie stać nas na zapewnienie miejsc w przedszkolach. Dostęp do tego reglamentowanego dobra zostanie teraz ograniczony rodzicom z więcej niż jednym dzieckiem. Do tej pory w wielu gminach obowiązywały zniżki na drugie dziecko w tym samym przedszkolu. Teraz samorządy podejmują uchwały o likwidacji zniżek, ponieważ zostały uznane za niekonstytucyjne. W państwie, które ma najniższy przyrost naturalny w całej Unii Europejskiej, wsparcie dla rodzin, które zdecydowały się na więcej niż jedno dziecko, łamie konstytucyjne prawo równości. To nie żart. Szczątkowe mechanizmy wsparcia rodziny, takie jak becikowe czy odliczenia podatkowe, są szykowane do likwidacji. Głodowe urlopy wychowawcze dla najbiedniejszych czy skrócenie edukacji o rok, żeby wysłać dzieci wcześniej na rynek pracy, to tylko część z kolejnych pomysłów na politykę rodzinną w Polsce. A dzieci, gdy dorosną, będą spłacały dziś zaciągany dług publiczny. Dobrze, że maluchy jeszcze nie wszystko rozumieją, inaczej jak w rysunku Marka Raczkowskiego powiedziałyby „Kończę podstawówkę i wyjeżdżam z tego kraju”. Ale przecież w końcu zrozumieją. Karolina i Tomasz Elbanowscy

Autorzy są inicjatorami ruchu Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców oraz akcji „Ratuj maluchy”.

http://www.rp.pl/

Piąta "wyprawa na Moskwę" – historia polskiej czarnej skrzynki Tematem tygodnia w sprawie tragedii smoleńskiej jest długo oczekiwana 5-ta (słownie „piąta”) „wyprawa na Moskwę” w celu kolejnego skopiowania czarnej skrzynki CVR (Cockpit Voice Recorder). Napisałem długo oczekiwana gdyż tym razem podobno pozwolono polskim przedstawicielom nie tylko uzyskać 5-tą już kopię CD jednego z najważniejszych dowodów, ale po 13-tu miesiącach zezwolono również na uczestniczenie w badaniu polskiej własności czyli czarnej skrzynki Tu-154m. Dla przypomnienia trzy pierwsze wyprawy wykonał niestrudzony minister rządu Donalda Tuska, przy okazji (najprawdopodobniej za zasługi w przygotowaniu okoliczności tragedii) uczyniony nie do końca poprawnie i prawnie przewodniczącym polskiej komisji wyjaśniającej tragedię smoleńską. Minister J. Miler pełni obowiązki przewodniczącego komisji wyjaśniającej sprawę w sytuacji, w której w demokratycznym kraju powinien od 13 miesięcy być zdymisjonowany i oczekiwać na wyrok w sprawie całkowitego braku sprawdzenia i zabezpieczenia lotniska na którym miał lądować prezydent i najwyżsi urzędnicy państwowi, państwa, którego jest ministrem nadzorującym min. resorty odpowiedzialne za ochronę i zabezpieczanie takich wizyt. Jednak od czasów „Nocnej Zmiany” demokracja w Polsce jest wymysłem mediów stworzonych z instrukcji z 1984 roku, więc nie ma się co dziwić, że osoby związane z tragedią smoleńską mają się dobrze a niektórzy nawet awansują. Minister J. Miler aż trzykrotnie podnosił ręce w geście zwycięstwa ogłaszając, że oto przywiózł wreszcie właściwą kopię zapisu rozmów załogi rządowego Tu-154m, którego podległe mu służby nie chroniły. Niestety za każdym razem przywoził kopię z fuszerką: albo za krótką albo za długą albo z nagranym rosyjskim prądem. Co ciekawe minister J.Miler za każdym razem własnoręcznym podpisem stwierdzał zgodność odebranej kopii z oryginałem? Niezależna (podobno) polska prokuratura odmówiła sprawdzenia tej aż trzykrotnej „prawdomówności” podpisu ministra J.Milera. Być może już wtedy opracowywała „arcyboleśnie prostą” strategię walki z kibicami- wrogami „polityki mdłości przepraszam ....miłości” i „Zgoda buduje...się jak Stadion Narodowy”. Istnieje taka możliwość, że prokuratura najprawdopodobniej niesiona paranormalnymi zdolnościami łelity III RP, która podobno potrafi czytać z oczu, czytać w myślach i podobno wyczuwać myślozbrodnie opracowała już przyszły projekt walki w obronie dobrego imienia urzędu prezydenta RP. Co ciekawe ta sama prokuratura milczała, gdy śp. Lech Kaczyński był prawie codziennie obrażany przez twórców i zwolenników „Błękitnego Marszu” z 2006 roku a reaguje gdy poszczególne osoby wskazują ewidentne walory społeczno-intelektualne obecnego Prezydenta Bronisława K. czy (nie) dokonania obecnego premiera RP, Donalda T. Nie wiadomo jak był realizowany przewóz trzech kopii zapisu rozmów załogi ale czwarta wyprawa przeprowadzona przez prokuratorów wojskowych w celu skopiowania jednej z czarnych skrzynek zwanej zapisem rozmów załogi (CVR) zakończyła się obietnicą... wysłania pocztą dyplomatyczną wykonanej kopii CVR. Sami prokuratorzy zapewne zaznajomieni z hsitoryczną kremlowską gościnnością postanowili zrezygnować z 2 godzinnego lotu samolotem i wybrać się w ponad 20-to godzinną powrotną podróż pociągiem z Moskwy do Warszawy. Być może nie chcieli dotrzeć do Warszawy przed pocztą dyplomatyczną jednak do dziś odmawiają odpowiedzi na podanie o przyczyny 20-to godzinnej podróży pociągiem.

http://tvp.info/informacje/swiat/polscy-prokurat...

Rozmnożenie CVR – tak się robi politykę....lub wodę z...

17 maja Radio TOK.fm dumnie podało, że: (...) Prokurator generalny Andrzej Seremet udał się do Moskwy, gdzie ma rozmawiać z rosyjskimi partnerami o śledztwie ws. katastrofy smoleńskiej. Ma zabiegać m.in. o dostęp polskich biegłych do oryginałów czarnych skrzynek Tu-154.(...)

http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,102433,9614495,Moskw...

19 maja 2010 roku zgodnie z tradycją rzetelnego przekazywania informacji polskie radio również podało, że prokurator rosyjski wyraził zgodą na zbadanie uwaga....czarnych skrzynek samolotu. (...)W Moskwie zakończyło się spotkanie prokuratorów generalnych Polski i Rosji Andrzeja Seremeta i Jurija Czajki, w którym uczestniczył też naczelny prokurator wojskowy Krzysztof Parulski. Według Seremeta, jest zgoda Rosjan na przyjazd do Moskwy polskich biegłych fonografów, którzy zbadają czarne skrzynki i oryginały pochodzących z nich zapisów rozmów(...)

http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/370563,Po...

Każdy interesujący się tematyką tragedii smoleńskiej wie, że w polskim rządowym Tu-154m było kilka urządzeń zwanych czarnymi skrzynkami. Czytając informację z 17 i 19 maja oraz z dni pózniejszych spodziewamy się, że nastąpiła przemiana kremlowskiego rządu i zdecydowano sie Polsce udostępnić urządzenia, które według brytyjskich ekspertów ds.wypadków lotniczych już dawno powinny być w Polsce chyba, że jakiś polski urzędnik podpisał umowę darowizny lub dzierżawy polskiej własności *. Sprawę niezarejestrowanej dzierżawy lub darownizny (wymóg zarówno w prawie polskim jak i międzynarodowym zarejestrowania umowy międzynarodowej w ONZ) zostawię na pózniej a tutaj przypomnę krótko dane dotyczące czarnych skrzynek Tu-154m, które zostały opisane szerzej w tekscie „Czarne skrzynki Tu-154M i tajemnice autopilota”

http://www.nowyczas.co.uk/news.php?id=1096

(...)Zgodnie z danymi zawartymi w raporcie MAK w samolocie Tu-154M zamontowanych było kilka urządzeń nazywanych czarnymi skrzynkami. Skrzynka FDR (Flight Data Recorder – rejestrator parametrów lotu), CVR (Cockpit Voice Recorder – rejestrator rozmów załogi), polskie urządzenie ATM Quick Access Recorder ATM-QAR zainstalowane przez kontrwywiad RP oraz podobne rosyjskie urządzenie QAR KBN-1-2. FDR zbiera dane z kilkunastu czujników umieszczonych w różnych częściach samolotu. Są to różne parametry związane z lotem – np. przyspieszenie samolotu, prędkość, temperatura wewnątrz i na zewnątrz, ciśnienie, działanie silnika, ustawienia steru i klap, wysokość lotu, kurs i czas. CVR to urządzenie, które służy do nagrywania dźwięków z kilku mikrofonów umieszczonych w kabinie pilotów. QAR to urządzenia zapisujące dane podobne do FDR, jednak o znacznie prostszej konstrukcji, zapewniającej szybki dostęp do zawartości pamięci elektronicznej.

Co raport MAK mówi o tych urządzeniach? CVR (Cockpit Voice Recorder) MARS-BM - Rejestrator został odnaleziony 10.04, zbadany 11.04 (raport końcowy) lub 15.04 (prasa), stan zachowania taśmy oceniono na dobry. W raporcie MAK pojawia się stwierdzenie: „system był mechanicznie uszkodzony, kable porwane” i dalej „brak podstawy i numeru seryjnego”. Co ciekawe, Rosjanie w raporcie końcowym przyznają, że czas zapisu skrzynki CVR wynosi ok. 30 minut, podczas gdy stenogramy z tego zapisu przekazane polskiej stronie w czerwcu 2010 wynosiły ku zaskoczeniu wielu ekspertów ponad 38 minut. Tak jak wspomnieliśmy we wcześniejszym artykule, Rosjanie tłumaczyli się zamontowaniem w Tu-154M, cieńszej – niestandardowej taśmy, ale nigdzie nie ma dokumentu potwierdzającego taką wymianę w czasie remontów w Rosji lub Polsce. Skrzynka z nagraniem rozmów z kabiny pilotów (CVR) nie miała numeru seryjnego. Druga czarna skrzynka (FDR), zbudowana tak, aby przetrwać katastrofę, uszkodziła się na tyle, że uniemożliwiła poprawny odczyt zapisanych w niej parametrów lotu. Nie miała zamka obudowy, a w jego miejscu była ziemia. Nie ma żadnych danych na temat, jakie to błędy wykluczały poprawne odczytanie danych. Zaginął uznawany za „niezniszczalny” pancerny zasobnik z zapisem piątego rejestratora, choć umieszczony był w miejscu najmniej narażonym na zniszczenie, bo pod podłogą, a przecież samolot podobno uderzył o ziemię grzbietem. Niestety, Rosjanie mają od początku oba rejestratory pokładowe (FDR i CVR), rosyjski QAR – KBN 1-2, oraz polską skrzynkę – cyfrowy rejestrator szybkiego dostępu QAR produkcji warszawskiej firmy ATM PP, typu ATM-QAR/R128ENC. Polskie czarne skrzynki zostały zamontowane w tupolewach należących do różnych linii lotniczych na początku lat 90. Dane w rejestratorze nie są zapisywane, jak w standardowych czarnych skrzynkach na taśmie magnetycznej, ale w elektronicznej pamięci wymiennej kasety. Dane z tej czarnej skrzynki są widoczne praktycznie natychmiast po podłączeniu do komputera ze specjalnym oprogramowaniem służącym do analizy i wizualizacji zapisanych w jego pamięci parametrów(...)

Jak widać z tego przydługiego opisu (bardzo przepraszam zniecierpliwionych) w kremlowskich rękach są wszystkie cztery czarne skrzynki polskiego rządowego Tu-154m. Dopiero informacje z pózniejszych dni nieśmiało pracyzowały, że polska strona uzyska dostęp do tylko jednej z czarnych skrzynek zwanej CVR. Jednak jest to skrzynka istotna bo z niej pochodzą znikające naciski oraz dopisywane i fałszowane zdania, na którch bezprawnie wynajęta przez komisję MAK firma Public Relation zrobiła show zwany prezentacją raportu MAK który z prawdą miał tyle wspólnego co słynny raport komisji Burdenki.

http://niepoprawni.pl/node/45506 (Naciski wyparowały wraz z smoleńską mgłą)

(...)Nawigator polskiego tupolewa nie obawiał się podczas lotu do Smoleńska, że prezydent Lech Kaczyński (śp. 61 l.) "się wkurzy", a dowódca załogi nie prosił dyrektora z MSZ Mariusza Kazany (śp. 50 l.) o "zapytanie szefa, co ma robić" Takich słów, wbrew temu, co mówili Rosjanie, nie ma na nagraniach zaprezentowanych we wtorek przez polską komisję. We fragmentach, które dla Rosjan były dowodem wywierania presji na polską załogę, nasi specjaliści usłyszeli inne niż MAK słowa. – Ten odczyt podważa rosyjską wersję o naciskach na załogę – mówił w TVN24 major Michał Fiszer(...)

http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/372605,An...

Gdzieś między wierszami trzeba czytać, że polscy eksperci wysyłani na 5-tą wyprawę do Moskwy mają badać nie tyle zawartość (bo to im pewnie zabroniono) ale długość taśmy i jej stan techniczny. Długość taśmy wbrew pozorom jest ważnym parametrem gdyż w śledztwie płk. Putina doszło do tajemniczego wydłużenia taśmy. Stenogramy zostały sfałszowane, - 38 minutowa taśma, 30 minutowej czarnej skrzynki...

http://niezalezna.pl/11298-stenogramy-zostaly-sf...

(...)W Smoleńsku po raz pierwszy w historii lotnictwa światowego taśma czarnej skrzynki „wydłużyła się” o 8 minut, czyli nagranie trwa 8 minut dłużej, niż jest to fabrycznie możliwe. Zapis czarnej skrzynki ma 30 minut i trwa w pętli – gdy dojdzie do końca, rozpoczyna nowe nagranie(...). Oczywiście najwytrwalsi pamiętają, że wynajęte przez Putina (tak, to nie jest pomyłka, bo śledztwo prawadziła komisja MAK w ramach prywatnego zlecenia płk.KGB, W.Putina) osoby z komisji MAK tłumaczyły, że taśma liczy 38 minut, bo ją wymieniono na cieńsą, lecz niestety nikt ani w Polsce ani w Rosji nie potrafi pokazać dokumentu wymiany, który powinien być w takiej sytuacji dostępny. Otwartym pozostaje pytanie, w jaki sposób polscy eksperci będą mieli pewność, że mierzą polską taśmę i w jaki sposób zostanie przez „kremloli” stworzona sytuacja, która pozbawi polskich ekspertów pewności, że kopia, która znajdzie się w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie jest kopią TEJ czarnej skrzynki. W sumie nie trzeba nawet wysyłać kopii pocztą dyplomatyczną, wystarczy zaprosić na obiad i obiecać, że ten oto sejf jest bezpiecznym miejscem na przechowanie 5-tej kopii zapisu nośnika, który jest polską własnością i najpóżniej w styczniu 2011 roku powinien być już w Polsce. Może oczywiście się zdarzyć, że prasa się nie pomyliła i samych skrzynek CVR jest kilka....na każdą porę roku.

*Kilka linków

PO+SLD+PSL głosują przeciwko temu aby Polska miała dostęp do czarnych skrzynek.

http://smolensk1004.wordpress.com/2010/05/09/zap...

http://orka.sejm.gov.pl/Glos6.nsf/nazwa/66_1/$file/glos_66_1.pdf

oraz bardzo ważne głosowanie na wniosek L.Dorna.

PO+SLD+PSL głosują przeciwko temu aby rząd zgodnie z swoim OBOWIĄZKIEM ujawnił wszyskie umowy jakie podpisywał w sprawie tragedii smoleńskiej z szczególnym uwzględnieniem prawdopodobnej umowy podpisanej przez ministra rządu D. Tuska, na mocy której prywatna komisja W.Putina

http://www.tvn24.pl/0,1689582,0,1,komisja-putina...

otrzymała w dzierżawę lub w darowiznę polską własność, która jest w stanie udowodnić, że „tuskole” i „michnikole” szargali honor polskiego żołnierza w imie interesów kremlowskich „putinoli”.

http://niezalezna.pl/7826-biala-ksiega-katastrof...

Ważność oryginału Cockpit Voice Recorder najlepiej pokazują chyba te cytaty z okresu, w którym nie funkcjonowała jeszcze spreprowana i sfałszowana kremlowska wersja stenogramów.

16 kwietnia 2010 roku.

(...)"Rozmowy samych pilotów" Rzepa pytany, czy fragmenty rozmów z kabiny to rozmowy między pilotami, czy też między nimi a którymś z pasażerów, odparł, że są to "na pewno rozmowy samych pilotów”(...) Podobnie mówił 15 maja 2010 roku E.Klich, który również słuchał oryginałów taśm.

„…Klich powiedział też, że słuchając nagrań z kabiny pilotów, nie słyszał głosu nikogo spoza załogi. Według doniesień mediów urządzenia zarejestrowały słowa jeszcze jednej osoby, prawdopodobnie dyrektora protokołu dyplomatycznego w MSZ Mariusza Kazany. - Słuchałem całych rozmów w kabinie i słyszałem bardzo dokładnie rozmowy załogi między sobą, załogi z kontrolerami na ziemi. Natomiast jeśli były jakieś inne rozmowy, to takie rozmowy są w tle. W związku z tym, słuchając bez wyciszenia szumów, ja nie słyszałem innych głosów i tego nie mogę potwierdzić, bo mogę powiedzieć to, co słyszałem – zaznaczył Klich…”

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7...

W maju E.Klich oświadczył, że on uważnie słuchał nagrań rozmów z kabiny pilotów i żadnych innych głosów nie słyszał. Zmienił zdanie gdy dano mu kartkę papieru z zapisanymi głosami. „….Rzeczywiście w tle jest piąty głos, ale ja go nie słyszałem, jak przesłuchiwałem oryginalne taśmy – przyznaje Edmund Klich…”

http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zy...

Co ciekawe wszystkie rzekome głosy stewardess i tejemniczego dyrektora (eksperci nie rozpoznali głosu M.Kazany) słychać na kopiach bardzo wyraźnie w przeciwieństwie do głosu kpt.A.Protasiuka, który miał swój własny kanał nagrywania głosu a kremlowskie stenogramy nie zarejstrowały jego głosu przez ostatnie kilka minut nagrania.

http://niepoprawni.pl/node/56396 (Gdzie podział się kanał nr 1 z rejestratora MARS-BM ?)

Zapraszam na koniec Tych, którzy nie mieli okazji obejrzeć lub sciągnąć prezentacji „Informacje i Dezinformacje o Smoleńsku” do zapoznania się z materiałami.

http://www.youtube.com/watch?v=9w6sdBLrDqA&featu...

http://niezalezna.pl/uploads/zalacznik/10537/lon...

Superpancerna papierowa pieczęć z podpisem płk.Rzepy zabezpieczeniem przed potomkami KGB

https://picasaweb.google.com/1155459078354954574...

ndb2010 – blog

„CHŁOPCY Z FERAJNY” Traktowanie Polaków niczym ludzi pozbawionych pamięci, należy do kanonu „kultury politycznej” ludzi Platformy Obywatelskiej. Działając w zgodzie z tymi zasadami, Donald Tusk mógł w lutym 2008 roku zadeklarować: „Wolę mieć przesadnie zdeterminowanego szefa CBA, który będzie nawet w sposób przesadny kontrolował moją władzę, niż kogoś, kto będzie wpatrywał się we mnie jak w swojego szefa i omijał szerokim łukiem ludzi obozu władzy. Oczekuję jednak bezwzględnej walki z korupcją przez Biuro”. Już w roku następnym Donald Tusk – działając w obronie własnych interesów oraz w akcie zemsty za ujawnienie afery hazardowej dokonał faktycznej likwidacji jedynej służby powołanej do walki z korupcją na najwyższych szczeblach władzy, bezprawnie zwolnił Mariusza Kamińskiego i powierzył władzę nad CBA „partyjnemu komisarzowi” oraz grupie nieudolnych funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego, „podejrzewanymi o współpracę z zorganizowanymi grupami przestępczymi, korupcję i ujawnianie przestępcom informacji ze śledztw”. Najwyraźniej grupa rządząca właściwie ocenia stan świadomości moich rodaków, bo nawet tak bezczelna interwencja nie miała wpływu na notowania partii rządzącej Trafna, zatem wydaje się diagnoza zawarta w Raporcie Departamentu Stanu USA z 2009 roku, w którym uznano, że jesteśmy państwem korupcji, a „rząd nie wprowadza skutecznie w życie przepisów antykorupcyjnych. Panuje przekonanie, że korupcja jest akceptowana zarówno w sferach rządowych, jak i w samym społeczeństwie”. W zgodzie z tym odczuciem wiceszefowa klubu PO Małgorzata Kidawa-Błońska, odnosząc się rzekomo do wniosku PiS o powołanie sejmowej komisji śledczej ws. Finansowania Platformy, mogła kolejny raz zaprezentować „kulturę polityczną” grupy rządzącej i orzec, że „finanse PO są transparentne i nie budzą wątpliwości”, przywołując, jako dowód stwierdzenie, iż „wszystkie sprawozdania finansowe PO były przyjmowane przez Państwową Komisję Wyborczą”. Identyczny „argument” zastosował Donald Tusk, dodając nadto dywagacje na temat oczu Kamińskiego i Kaczyńskiego, po których mamy poznawać, czy i kiedy osoby te kłamią. Tak prymitywne zabiegi propagandowe okażą się z pewnością wystarczające, by zakończyć temat finansowania partii rządzącej, zaspokoić ciekawość pracowników medialnych oraz elektoratu PO. Tym bardziej, gdy szef rządu z miną „męża stanu” oświadczył, że „w Polsce mamy dużo faktycznych problemów do rozwiązania i wolałbym, aby opozycja koncentrowała się na tym, co jest realnym problemem Polaków, a nie na swoich obsesjach, czy wręcz takim cynicznym zacietrzewieniu”. Ponieważ nie zaliczam się do żadnej z grup, do których Donald Tusk skierował swój przekaz, a zarzut finansowania partii politycznej przez przestępców uważam za niezwykle poważny i realny, sądzę, że warto przypomnieć fakty związane z działalnością partii „liberałów”. Przede wszystkim, trzeba mocno podkreślić, że „argumentacja” posłanki PO i szefa rządu nie jest warta funta kłaków, a bezkarność w rozpowszechnianiu podobnych wywodów ludzie ci zawdzięczają wyłącznie niewiedzy bądź tchórzostwu tzw. dziennikarzy. Informacje związane z zeznaniami świadka koronnego Piotra K., w których obciąża Mirosława Drzewieckiego "utrzymywaniem przestępczych kontaktów z gangsterami z grupy pruszkowskiej" dotyczą, bowiem zdarzeń z końca lat 90., nie mają, zatem żadnego związku ze „sprawozdaniami finansowymi PO przyjmowanymi przez Państwową Komisję Wyborczą”. Platforma Obywatelska została założona początkowo, jako stowarzyszenie 24 stycznia 2001, a jako partia Platforma Obywatelska Rzeczypospolitej Polskiej zarejestrowana 5 marca 2002. W liście Mariusza Kamińskiego do Andrzeja Seremeta z 23.05.2011, nadawca napisał: „Zeznania Piotra K. w istotnym zakresie potwierdzały ustalenia Prokuratury Okręgowej i Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi, dokonane przez te prokuratury w ramach śledztw prowadzonych w latach 2005-2009 (sygn. akt VI Ds. 48/05; Ap II DS 16/06; PR IV – VI Ds. 2/07; Ap V Ds.1/09). Z ustaleń tych wynika, że ważnym miejscem dla łódzkich grup przestępczych była restauracja „Wiedeńska” przy ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, ówcześnie należąca do żony M. Drzewieckiego Niny Drzewieckiej. W restauracji tej spotykali się i planowali swoje działania łódzcy gangsterzy. W restauracji „Wiedeńska” miały także miejsca spotkania, podczas których handlowano i zażywano narkotyki (kokainę). W spotkaniach tych uczestniczyli również Mirosław i Nina Drzewieccy. W ich trakcie M. Drzewiecki dokonywał zakupu narkotyków dla siebie i innych uczestników spotkań, a następnie wszyscy razem je zażywali. Z ustaleń prokuratury wynikało, że M. Drzewiecki znał osoby ze świata przestępczego, które przebywały w restauracji „Wiedeńska” i utrzymywał z nimi zażyłe kontakty towarzyskie.” Przypomnę, że informacje na temat kontaktów Drzewieckiego z przestępcami, były już znane w styczniu 2010 roku, po publikacji przecieków z zeznań brata ówczesnego ministra sportu. „Dziennik Gazeta Prawna" opublikował wówczas informację, że rodzony brat ministra, Dariusz, miał oferować austriackiej firmie Alpine Bau załatwienie rządowych kontraktów na wybudowanie stadionów na EURO 2012, odcinka autostrady i sztandarowego projektu Mirosława - orlików. „Super Express” opisał zaś, jak na początku lat 90. Dariusz Drzewiecki prowadził znaną w Łodzi dyskotekę Studio: „Wtedy - jak twierdzi łódzka prokuratura - nawiązał kontakt z członkami słynnej "ośmiornicy". Jego ówczesny wspólnik Paweł J. (49 l.) zeznał, że Dariusz Drzewiecki, by zdobyć pieniądze na remont lokalu, pożyczył kilkadziesiąt tysięcy marek od bossa mafii - Tadeusza M. pseud. Tata. Później odsprzedał mu udziały w dyskotece, doprowadzając do ruiny finansowej swojego wspólnika, który musiał płacić gangsterom gigantyczne odsetki od udzielonej pożyczki na remont lokalu.” W artykule znajdziemy również informację, że „Mniej więcej w tym samym czasie żona Mirosława Drzewieckiego, Janina (46 l.), niemal po sąsiedzku prowadziła ekskluzywną kawiarnię "Wiedeńska", którą upodobali sobie łódzcy gangsterzy. Członkowie słynnej "ośmiornicy" przesiadywali tam całymi dniami, obmyślali kolejne interesy, szykowali się do następnych skoków. Kiedy lokalna prasa zaczęła o tym pisać, Drzewieccy postanowili zamknąć lokal.” W ówczesnych publikacjach powoływano się na „zeznania skruszonego przestępcy Macieja W” . Drzewiecki miał korzystać z dostarczanych przez niego narkotyków, a nawet zażywać je razem z gangsterem. Mariusz Kamiński zwraca, zatem uwagę, że zeznania świadka koronnego Piotr K. pseudonim „Broda” złożone w 2009 r. przed prokuratorami Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach, potwierdzają informacje zgromadzone w toku wcześniejszych śledztw (syg.akt 2005-2009). Zdaniem Piotra K. Mirosław Drzewiecki miał „udzielać pomocy grupom przestępczym w handlu narkotykami oraz legalizowaniu środków finansowych pochodzących z tego procederu (tzw. pranie pieniędzy). Część środków finansowych uzyskanych w ten sposób służyła finansowaniu Platformy Obywatelskiej.” Nie wiemy, czy Piotr K. mówił o praktykach istniejących po powołaniu Platformy, jednak z kontekstu zdarzeń można domniemywać, że chodzi o okres przed lub w trakcie powstania Platformy Obywatelskiej. Z tego względu dzisiejsza „argumentacja” polityków PO i powoływanie się na sprawozdania składane przed PKW, nie ma żadnego znaczenia. Istota zarzutów sprowadza się do stwierdzenia, że obecna partia władzy powstała m.in. za pieniądze mafii. Jest to zarzut tym bardziej prawdopodobny, jeśli pamiętać, jakie zdarzenia towarzyszyły powołaniu poprzedniej partii Tuska i Drzewieckiego - Kongresu Liberalno-Demokratycznego, kto finansował tę partię i jakie osoby były w nią zaangażowane. Od początku III RP istniały ścisłe relacje między przestępczością mafijną, działaniami ludzi bezpieki i polityką. W kontekście związków Drzewieckiego z mafią warto wspomnieć, że to z łódzkiego półświatka wywodził się Jeremiasz Barański ps. „Baranina” - od początku lat 80. współpracownik łódzkiej bezpieki, lojalnie informujący o przestępstwach popełnianych przez konkurencję. W roku 1992 „Baranina” wyjechał na stałe do Wiednia. Oficjalnie był biznesmenem i konsulem honorowym Liberii, akredytowanym na Słowacji. To ostatnie stanowisko uzyskał dzięki Wojskowym Służbom Informacyjnym i przez cały czas pobytu w Wiedniu współpracował niejawnie z WSI przy prowadzonych przez tę służbę operacjach. Wspominam o tej postaci, ponieważ w środowisku związanym z „Baraniną” znajdziemy również kilka nazwisk szacownych polityków Platformy. Z zeznań Andrzeja Czyżewskiego – byłego prokuratora, złożonych przed polskimi śledczymi w Hamburgu, przy okazji sejmowego śledztwa w sprawie PKN Orlen wynika, że we wrocławskiej wilii Barańskiego, (który zarządzał wówczas mafią paliwową na Śląsku) odbywały się spotkania notabli wrocławskich. Bywał tam m.in. Władysław Frasyniuk, ale też Grzegorz Schetyna i Aleksander Grad – ważne postaci dzisiejszej Platformy. W latach 80. w Wiedniu przebywał również Ryszard Sobiesiak – późniejszy bohater afery hazardowej, grając m.in. w austriackich klubach piłkarskich. Schyłek kariery piłkarskiej Sobiesiaka łączy się z jego pierwszymi krokami w branży hazardowej. Po powrocie z Austrii, w roku 1993 dzisiejszy przyjaciel polityków PO kupił większość akcji Casino Polonia we Wrocławiu. Szczegóły transakcji oraz to, skąd wziął na zakup pieniądze, są do dziś tajemnicą. Hazardowy biznes był wówczas żyłą złota, a Sobiesiak zaczął na nim zarabiać ogromne pieniądze. Przy pokerze czy ruletce – modnych rozrywkach polityków - zaczął poznawać wpływowych ludzi. Z tego czasu datuje się jego znajomość ze Schetyną. Wkrótce Sobiesiak zaczął z rozmachem inwestować w branżę i otworzył kolejne kasyna, m.in. w Łodzi, Warszawie i Szczecinie. Warto w tym miejscu przypomnieć, że pierwsze kasyno w Warszawie, w połowie lat 80. założył Andrzej Kolikowski ps. Pershing – współpracownik bezpieki cywilnej i wojskowej – podobnie jak jego kamraci z grupy pruszkowskiej, „Barabasz”, „Nikoś”, czy „Ali”. Kasyno było miejscem spotkań oficerów wojska, policji i tajnych służb. Cały czas dyskretną opiekę nad nim roztaczał kontrwywiad wojskowy. By dostrzec realia w jakich rozpoczynali działalność polityczną ludzie z grupy rządzącej, trzeba cofnąć się w początek lat 90. i czasy „pionierskiej” działalności Kongresu Liberalno – Demokratycznego. W roku 1989 patronem finansowym Donalda Tuska i działaczy KLD został rzutki biznesmen Wiktor Kubiak. W maju 2008 roku Krzysztof Wyszkowski pisał, że Kubiak ofiarowywał wcześniej pomoc np. ś.p. Michałowi Falzmanowi, działaczowi Solidarności i członkowi redakcji pisma „CDN – Głos Wolnego Robotnika”. „Falzman wyczuł, z kim ma do czynienia i odrzucił propozycję. Tusk, który albo tego nie wyczuł, albo mu to nie przeszkadzało, przyjął pomoc. Za objaw zawarcia kontraktu można zapewne przyjąć moment, w którym „Przegląd Polityczny”, z wydawanego metodami podziemnymi brudzącego palce biuletynu, przeobraził się w eleganckie pismo drukowane na kredowym papierze, a KLD wprowadził się do nowych biur, do których wniesiono nowiutkie czarne meble. Współpraca rozwijała się znakomicie – Tusk organizował spotkania KLD w zajmującym całe piętro biurze Kubiaka w Hotelu Mariott, a Kubiak w fotelu pełnomocnika ministra prywatyzacji. Firma „Batax”, której WSW używało do operacji na Zachodzie, cieszyła się pełnym zaufaniem Tuska.” Wiktor Kubiak, – który przez wiele lat wspierał „młodych liberałów”, był honorowym członkiem KLD i protektorem politycznej kariery Donalda Tuska to jeden z najważniejszych agentów Zarządu II Sztabu Generalnego WP (wywiad wojskowy) i bliski współpracownik Grzegorza Żemka, znanego jako „mózg” afery FOZZ. W latach 80. Kubiak zajmował się nielegalnym transferem z Zachodu urządzeń elektronicznych objętych zakazem eksportu do krajów komunistycznych. Do biernej współpracy przy odbiorze oficjalnie prywatnych paczek z żywnością, (w których ukrywano np. układy scalone) zwerbowano wówczas liczną grupę osób, które następnie znalazły się w elicie politycznej III RP. Część z tych ludzi przyczyniła się później do sukcesu KLD. Firma „Batax”, której założycielem był Kubiak pełniła ważną rolę w strategii wywiadu wojskowego. To poprzez nią, w latach 80. prowadzono nielegalne operacje finansowe polegające m.in. na dokonywaniu zagranicznych operacji bankowych. Źródłem finansowania były m.in. fundusze Central Handlu Zagranicznego. Również na terenie Polski wywiad wojskowy i jego tajni współpracownicy w krajowych przedsiębiorstwach zakładali wspólne interesy. Jednym z nich było kasyno w warszawskim hotelu Mariott. Otworzył je LOT wspólnie z utworzoną w Chicago firmą ABI. W interesie pośredniczył Kubiak i jego firma BATAX, na której konto ABI przekazało milion dolarów. „Szkopuł w tym – pisał Wyszkowski -, że WSW nie była służbą suwerenną, a tylko oddziałem GRU, czyli sowieckiego wywiadu wojskowego. Co wiedzieli agenci WSW/WSI, wiedzieli również Rosjanie. Trzymanie pieczy nad młodymi talentami politycznymi, którzy w rekordowo szybkim tempie znaleźli się w elicie władzy III RP, z pewnością było zadaniem, którego nie zlekceważyli.” Z artykułu zatytułowanego „Don Null” zamieszczonego w „Gazecie Polskiej” z 2007 roku, dowiemy się, że „New York Times”, pisząc 12 kwietnia 1992 r. o sponsorze „Metra” – Wiktorze Kubiaku podkreślał, że biznesmen finansuje polską partię - Kongres Liberalno Demokratyczny. Gdy w roku 2001 powstawała kolejna mutacja KLD – Platforma Obywatelska, wśród jej założycieli znaleźli się m.in. ludzie komunistycznego wywiadu z Departamentu I MSW. Do dziś nie wiemy – jakie były źródła finansowania pierwszej partii Tuska i kto wyłożył pieniądze na powstanie Platformy. Informacje ujawnione przez Mariusza Kamińskiego pozwalają jednak dostrzec istotne podobieństwo mechanizmów. Dla wyjaśnienia tych spraw nie powstanie żadna sejmowa komisja, musiałaby bowiem ujawnić fundamenty, na których zbudowano obecne państwo. Prawdę poznamy dopiero, gdy ono upadnie.

http://uwazamrze.pl/2011/05/drugi-list-mariusza-kaminskiego-do-andrzeja-seremeta/

http://cogito.salon24.pl/77724,polityczna-agentura-wplywu-4-partia-interesu

http://cogito.salon24.pl/129508,czas-odejsc-panie-schetyna

http://cogito.salon24.pl/159847,wszystkie-drogi-prowadza-do-wiednia

http://cogito.salon24.pl/130320,gracze-1

Aleksander Ścios

Opinie George’a Kennana, architekta powojennej polityki USA Opinie George’a Kennana, architekta powojennej politiki USA są tematem dwóch książek profesora Johna Lukacsa na temat Zimnej Wojny. Autor przytacza wypowiedź Kennan’a o jego stosunku do USA, jako jego ojczyzny: „Ustosunkowanie się człowieka do jego ojczyzny, tak jak stosunki rodzinne jest zawsze sprawą skomplikowaną, ale mimo takiego stanu rzeczy w sumie uważam się za patriotę, który jest w stanie obiektywnie ocenić tragiczny stan, tak USA jak i Rosji Sowieckiej w sensie historycznym. Oceniam obydwa te państwa, jako nieudane, mimo tego, że obydwa mają utalentowanych ludzi, twórców ich literatury, sztuki i muzyki. Obywatele obydwu tych państw z punktu widzenia ich sytuacji politycznej są zawsze bezbronni wobec nadużyć politycznych sił dominujących ich kraj i są zawsze narażeni na nadużycia i prześladowania przez te siły występujące jawnie lub zakulisowo.” Sprawny w geostrategii dyplomata i historyk George Frost Kennan (1904-2005) latami wymieniał poglądy z historykiem-filozofem John’em Lukacs’em, urodzonym na Węgrzech w 1924 roku Żydem z pochodzenia ochrzczonym, jako Janos Adalbert. Korespondencyjnie dyskutowali oni problemy czasów Zimnej Wojny w okresie uważanym przez nich za ostatnie stadium Czasów Nowożytnych, które to czasy rozpoczęły się w Zachodniej Cywilizacji w czasie Renesansu. W lutym 2003 Kennan, po odmowie przez ONZ poparcia dla inwazji Iraku przez USA, napisał: „Bardzo pesymistycznie oceniam to łamanie prawa międzynarodowego… Szkody dokonywane naszemu państwu są nie do powetowania. Nie będziemy w stanie tych szkód naprawić.” Nawoływał on do zrozumienia, co dzieje się, jak dalece została uszkodzona amerykańska cywilizacja polityczna i amerykańska świadomość w czasie, o którym Kennan pisze. Dla Kennan’a było oczywiste, że, podczas gdy nauki socjalne głównie skupiają się na zjawiskach typowych i codziennych, nauka historii zajmuje się głównie zjawiskami wyjątkowymi i unikalnymi. Historia stanowi dla ludzkości wiedzę o samej sobie. Kennan dbał o formowanie się amerykańskiego charakteru narodowego w oparciu o jego rozwój historyczny. Po nominacji na ambasadora USA do Moskwy, George Kennana publicznie powiedział, że dyplomaci w Rosji są podobnie traktowani jak to czynili Niemcy za czasów Hitlera. Władze sowieckie ogłosiły Kennana, jako „persona non grata” i nie dopuściły go do wykonywania funkcji ambasadora USA w Moskwie. Kreml był zadowolony, że może pozbyć się człowieka, który z ich punktu widzenia, za dużo wiedział o Związku Sowieckim i jego przywódcach.

George Kennan rozumiał zagrożenia epoki nuklearnej i uważał, że na wypadek konfliktu zbrojnego między ZSSR i USA nastąpi gwarantowane obopólne zniszczenie, nie tylko obydwu głównych protagonistów, ale również ich sprzymierzeńców. Był on autorem konceptu przetrwania za pomocą zapobiegania szerzenia sowieckiej sfery wpływów i doczekania przez USA chwili nieuniknonego gospodarczego załamania się gospodarki Związku Sowieckiego. Jak wiadomo, doszło do tego w wyniku inwazji Afganistanu przez Armię Czerwoną. Kennan oceniał system rządów komunistycznych, jako zbrodniczy, potwornie biurokratyczny i skazany na upadek gospodarczy. Ironią losu jest fakt, że po ustabilizowaniu się zimnej wojny, prosperująca gospodarka USA faktycznie subsydiowała gospodarkę sowiecką. Jednocześnie w celu uzasadniania wielkich kosztów zbrojeniowych i związanych z tymi kolosalnymi zyskami przemysłu zbrojeniowego, statystyki Pantagonu podawały bez porównania większy rozmiar i lepszy stan gospodarki sowieckiej niż był on w rzeczywistości. Sprawa ta wyszła na jaw dopiero po upadku Związku Sowieckiego i po powstaniu znacznie mniejszej „demokracji suwerennej” pod nazwą Federacji Rosyjskiej, w której szerzy się zapaść demograficzna i w której ludność porozumiewa się ponad stu pięćdziesięciu językami i reprezentuje wielką mieszankę ludów podbitych w podobny sposób tak jak kiedyś powstało wielkie imperium Mongolskie. Trzeba pamiętać, że Moskale na służbie u Mongołów nauczyli się ich metod podboju i rozwinęli te metody z biegiem czasu. Obecnie nie są oni w stanie dokonać reform demokratycznych, do jakich USA nawołuje pokomunistyczną Rosję i komunistyczne Chiny. Tymczasem sama Ameryka staje się coraz bardziej „demokracją fasadową”, o której tygodnik „Time Magazine” pisze, że USA ma „najlepsze prawa, jakie można kupić za łapówki” rozmaitych lobby, spośród których lobby Izraela należy do najbardziej wpływowych. Ostatnio, w czasie przemowy premiera Izraela Natenyahu zastraszeni kongresmani i senatorzy dali wielką owację na stojąco temu przywódcy partii Likud (w przedwojnnej Polsce faszystowskiego Bejtaru). Mówi się, że wszyscy oni wstali w obawie konsekwencji politycznych dla każdego z nich na wypadek gdyby został sfotografowany bijąc oklaski na siedząco w tej „doniosłej chwili”. W dużej mierze moment ten ilustruje poględy profesora Kennana na rzeczywistość amerykańską, w której łapówki są dawane przez korporacje, banki etc. w formie donacji na kampanie wyborcze polityków. Tak na przyklad bank Goldman-Sachs, największy darczyńca na koszty kampanii wyborczej prezydenta Baracka Obamy miał wielki udział w „szwindlu na trylion dolarów”, z jednej strony sprzedając swoim klientom kontrakty na nieściągalne długi hipoteczne z zapewnieniem, że kontrakty te są równie pewne jak bony skarbowe USA, a z drugiej strony stawiając w tym samym banku na upadłość wartości tychże papierów wartościowych. W rezultacie „szwindlu na trylion dolarów” około połowy domów w USA ma większe zadłużenie hipoteczne niż wartość rynkową. Obecnie doszło do tego, że najbardziej lukratywnymi inwestycjami korporacji w USA są wydatki na lobby manipulujące donacjami na koszty kampanii wyborczych w celu zbobywania korzystnych ustaw. Tak na przykład kolosalna korporacja Genaral Electric, która miała w roku 2010 kilka miliardów dolarów dochodu, dzięki uzyskaniu korzystnych ustaw, zupełnie legalnie, całkowicie była zwolniona z podatku dochodowego za rok 2010. Zdarzenie to, obok spraw polityki zagraniczej USA i kosztów „wojny permanentnej”, jest dobrym przykładem problemów, których starał się unikać i przed którymi przestrzegał George Kennan. Iwo Cyprian Pogonowski

"Wysyłając do Afryki mędrka z ludu, ośmieszyliśmy się" Były demokracje - jak Republika Weimarska - które nie wierzyły w same siebie. I w ten sposób przyspieszyły własny koniec. I są inne - jak nasza - odwrotnie: pełne pychy i przeceniające własną atrakcyjność. Myślę o powtarzanej, także w czasie wizyty Obamy, przez ludzi zbliżonych do PO tezie o naszej pomocy dla społeczeństw Afryki Północnej. Zapomina się przy tym, jak skomplikowane i odmienne są owe społeczeństwa. Sama byłam w tym rejonie, gdy rozlewała się fala rewolucji, i to nauczyło mnie realizmu i pokory. Co więcej - dostrzegłam, iż, paradoksalnie, są one dzięki wspólnemu dziedzictwu Cesarstwa Rzymskiego znacznie bliższe Zachodowi niż my. Przetrawione przez islam warstwy nakładających się tradycji (w tym - różnych filozofii prawa) i wcześniejsze żywe uczestniczenie myślicieli tego regionu w transmisji na Zachód i neoplatonizmu i - zapożyczeń z Dalekiego Wschodu - stworzyło warstwę inteligencji wyczuloną na problem formy. I zdającą sobie sprawę, że politykowanie w tamtejszym regionie to także wybór odpowiedniej interpretacji tradycji, czy określonej (z wielu dostępnych) metody wnioskowania. Bo tak powstaje prawo. Pogodzenie tego, elitarnego z natury, modelu władzy z zasadami demokracji parlamentarnej, to właśnie wyzwanie stojące przed tamtymi społeczeństwami. Wysyłając ludowego mędrka, tylko się ośmieszamy: nic dziwnego, że w Tunezji - ironicznie - pytano Wałęsę głównie o lustrację. Te rewolucje robi młoda, dobrze wykształcona, klasa średnia. Także, więc porady w rodzaju "okrągłego stołu" nie trafiają. Jest to rytuał typowy dla "regulacji przez kryzys", pozwalający zachować kontrolę nad zmianą, (bo przekształcający ją w rekonfigurację elit i sytuację, gdy często to służby rozmawiają same z sobą). I Egipt, i Tunezja już dawno tę fazę przeszły. Jeżeli ktoś tego nie dostrzega, (bo nie śledził dokładnie wydarzeń w Płn. Afryce), to niech nie poucza. Zajmijmy się lepiej, jakością własnej demokracji i niskimi standardami "rządów prawa" u nas! "Gruba kreska" w Polsce utrwaliła układy z dawnego reżimu - także majątkowe. A gruntowne rozmontowanie starej klasy politycznej i dawnych, schodzących aż na poziom wiosek, układów klientelistycznych, często powiązanych z armią, to jedno z głównych zadań, jakie stawiają sobie tamte, modernizacyjne w swej istocie, rewolucje. To, co naprawdę interesuje wstępujące, (ale i stare) elity polityczne w Płn. Afryce (i o czym chętnie rozmawiają z ludźmi z naszego regionu), dotyczy tego, jak zachować tożsamość kulturową i wspólnotę, a równocześnie bardziej dopasować prawo i instytucje do UE, która jest ich punktem odniesienia. I jak zintegrować własny region mimo wcześniejszych animozji. Paradoksalnie - im może być łatwiej niż nam. To z Afryki Płn. pochodzi św. Augustyn z jego wizją racjonalności jako "racjonalności dawnej formy" (przeczucie sieci?). To tam funkcjonował w IV wieku Plotyn, wyprzedzający Locke’a, XVII-wiecznego ojca liberalizmu. Bo to on stworzył wizję wolności, jako warunku świadomego, (co dla niego było tożsame z "moralnym") poruszania się w wielopoziomowej rzeczywistości. Nas wtedy na mapie nie było - byliśmy koczującymi nomadami. A jak zauważył kiedyś jeden z moich studentów, komentując moją pasję do częstego przemieszczania się, nomadzi nie byli nawet w stanie tworzyć mitów na własny temat. Więc zachowajmy dziś skromność wobec północnoafrykańskich rewolucji. I zastanówmy się raczej, czego moglibyśmy nauczyć się od nich! Prof. Jadwiga Staniszkis

Warzecha dla wPolityce.pl: Mój kłopot z filmem "Mgła". "Jest potrzebny i dobry, problemem jest kontekst" Mam kłopot z filmem „Mgła", ale nie taki, jak zwolennicy jedynie słusznej tezy o winie pilotów, względnie samego Lecha Kaczyńskiego, o świetnej współpracy polsko-rosyjskiej i o niepodważalnie dobrych chęciach rządu Donalda Tuska. Nie mam problemu z tym, że „Mgła" pokazuje jedynie – bez komentarza przecież – opinie „jednej strony". Jakaż, bowiem może być w tej sprawie „druga strona"? Urzędnicy Kancelarii Prezydenta z czasów Lecha Kaczyńskiego mówią o swoich emocjach i odczuciach – mają do nich prawo – a także o faktach. W kwestii faktów zaś żadnej „drugiej strony" nie ma. Jest tylko prawda. Albo jest prawdą, że kolumna z Jarosławem Kaczyńskim była celowo wstrzymywana na drodze do Smoleńska, żeby pierwszy mógł dotrzeć na miejsce katastrofy premier Tusk, albo nie. Albo jest prawdą, że urzędnicy Kancelarii Premiera cynicznie dywagowali, jak najlepiej ustawić Tuska z Putinem do zdjęcia, podczas gdy niedaleko leżały zwłoki prezydenta Rzeczypospolitej, albo nie. Oczywiście, chciałbym usłyszeć ze strony ludzi premiera opinię w tych sprawach, choćby po to, aby móc otwarcie stwierdzić, że ktoś tu po prostu ordynarnie kłamie. Jednak zadawanie tych pytań ludziom Tuska nie było obowiązkiem Lichockiej i Dłużewskiej. One miały swoją autorską koncepcję – spójną i zasadną. Należałoby natomiast oczekiwać, że tematy, które tak silnie wybrzmiewają w „Mgle", podejmą inni dziennikarze – ci, z którymi premier Tusk jeszcze łaskawie rozmawia, (bo ze mną na przykład – nie) i zadadzą odpowiednie pytania. Kłopot z „Mgłą" polega, więc na czymś całkiem innym: nie na merytorycznej ocenie tego filmu, który uważam za potrzebny i dobry, a momentami wywierający silne wrażenie – ale na kontekście, w jakim został przez autorki świadomie umieszczony. Wkrótce po wyborach prezydenckich pisałem, że wyjaśnianie katastrofy smoleńskiej jest kwestią wiarygodności państwa polskiego, przekraczającą w istocie wszelkie polityczne podziały. Sformułowanie „w istocie" nie jest tu tylko chwytem retorycznym. Idzie o to, że sprawa ta ma głębokie znaczenie nawet dla ludzi, którzy temu zaprzeczają, którzy tego nie chcą lub sobie tego nie uświadamiają. Lecz to właśnie głównie oni powinni w końcu poczuć, że tak właśnie jest. Że mówimy o kwestii, która nie jest własnością PiS ani Jarosława Kaczyńskiego, ani Antoniego Macierewicza ani kogokolwiek, ale należy do wszystkich Polaków i wszyscy są za nią odpowiedzialni – także ci, którzy nie cierpieli Lecha Kaczyńskiego. Że sposób uporania się z katastrofą smoleńską będzie probierzem tego, w jakim będziemy żyć państwie – my wszyscy, konserwatyści i liberałowie, lewicowcy i prawicowcy, etatyści i wolnorynkowcy. Mam głębokie przekonanie, że wszystkim nam byłoby lepiej w państwie, które podeszłoby do takiej bezprecedensowej tragedii inaczej niż państwo, rządzone przez Tuska i Komorowskiego. Oczywiście Platforma prowadzi politykę przeciwdziałania takiemu rozumieniu sprawy smoleńskiej. I ma w tym wiernego sojusznika w postaci Prawa i Sprawiedliwości. W powszechnym rozumieniu katastrofa smoleńska stała się po prostu kolejnym czysto partyjnym składnikiem życia publicznego w Polsce, co uważam za jedną z największych porażek 2010 roku. Stało się tak za zgodą i przy milczącej współpracy obu głównych sił politycznych. Otóż mam przykre wrażenie, że „Mgła" tylko wzmacnia ten chory stan rzeczy. Po pierwsze, dlatego, że przy jej realizacji autorki sięgnęły po wsparcie „Gazety Polskiej" – pisma jednoznacznie kojarzonego już nawet nie politycznie, ale partyjnie. Oczywiście Lichocka i Dłużewska miały poważne powody, aby tak uczynić – tego nie neguję. Nie zmienia to faktu, że dla ludzi, którzy widzą Smoleńsk, jako sprawę „pisowską", skojarzenie „Mgły" z „Gazetą Polską" powoduje uruchomienie mechanizmu psa Pawłowa: „GazPol"? Czyli mamy do czynienia z jakimiś niewiarygodnymi oszołomstwami, nie ma sensu się nad tym zastanawia Dodatkowo przeciwko uniwersalnemu potraktowaniu „Mgły" działa fakt, że firmująca film „Gazeta Polska" od 10 kwietnia forsuje na siłę tezę o zamachu, choć brak na to dowodów. I tu chcę, aby moje stanowisko było jasne. Sam umieściłem w Salonie24 w miarę już chyba znany tekst „Zamach – słowo tabu", wkrótce po 10 kwietnia. Nadal uważam, że tej hipotezy nie sposób wykluczyć i zdecydowanie sprzeciwiam się uznawaniu takiego stanowiska za świadectwo sprzyjania jakimś „teoriom spiskowym". To hipoteza naturalna i oczywista. Ale jedna z wielu. Tymczasem „GazPol" forsuje ją za wszelką cenę, jako główną i najbardziej prawdopodobną, dając tym samym do ręki argumenty pogromcom „teorii spiskowych" i robiąc, w mojej opinii, złą robotę. Po drugie – premiera, która sprawiała wrażenie imprezy w zasadzie partyjnej. Rzecz jasna – taką nie była, ale znów: jeśli uznajemy za celowe wpojenie wszystkim Polakom w dłuższym okresie, że Smoleńsk jest sprawą narodową, a nie partyjną, „Mgła" nie powinna być prezentowana publicznie po raz pierwszy w taki sposób. Staram się znaleźć porównanie z warszawską premierą mojej książki „Ostatni wywiad". Także podczas tego wydarzenia obecny był Jarosław Kaczyński. Z tą różnicą, że podczas premiery mojej książki toczyła się żywa polemika pomiędzy nim a panelistami, w tym zwłaszcza Antonim Dudkiem, mną , a także z sali Piotrem Semką na temat m.in. medialnej strategii zmarłego tragicznie prezydenta. Nie było atmosfery fety, ale dyskusja i spór. Chcę być dobrze zrozumiany: uważam, że Lichocka i Dłużewska zrobiły świetną robotę, ale jej rezultat od razu pozwoliły zaszufladkować. Ja swój obowiązek, jako dziennikarza widzę inaczej: o Smoleńsku trzeba pisać i mówić do znudzenia, (co robi np. moja gazeta, z czego jestem dumny, a także „Rzeczpospolita"), ale koniecznie trzeba tę tragedię ukazywać w oderwaniu od partyjnych lojalności. To sprawa wszystkich Polaków, a nie jedynie zwolenników PiS. Szkoda, że autorki „Mgły" najwyraźniej widzą sytuację inaczej. Łukasz Warzecha

Warzecha we mgle Łukasz Warzecha pochwalił film Asi Lichockiej i Majki Dłużewskiej za profesjonalizm i potępił za pochodzenie. Film nie może być dobry, bo jest z "Gazety Polskiej", którą nazwał partyjną i szukającą za wszelką cenę spiskowej teorii o zamachu. Mój kłopot z Łukaszem Warzechą jest taki, że Łukasz jest sympatyczny, czasem odważny, ale niestety nie mówi prawdy. To prawda, że "Gazeta Polska" od 10 kwietnia w każdym numerze zajmuje się sprawą Smoleńska. Nigdy jednak nie napisaliśmy, że mamy stuprocentową pewność, co do zamachu. Jeżeli jest inaczej proszę o cytat. Prawdą jest, że niektórzy z naszych rozmówców uważają, że to był zamach. Czy dla dobrego samopoczucia Łukasza Warzechy powinniśmy pomijać takie opinie? Nie wiem, co się stało w Smoleńsku, ale próbuję się dowiedzieć i o swoich staraniach wraz z całym zespołem dziennikarskim, a w zasadzie z zespołami kilku mediów, otwarcie informujemy. Informujemy również wtedy, kiedy nasze doniesienia okazują się nieprawdziwe. Tylko z otwartą przyłbicą w tej mgle krętactwa i dezinformacji można coś wyjaśnić. Takie tanie chwyty jak stosuje Warzecha (niewiarygodni, bo mają swoje zdanie), należały zawsze do najlepszego arsenału "Gazety Wyborczej", podobnie jak dezawuowanie drugiej strony przy pomocy wybranych wpisów krytyków. Co do partyjności? Otóż 9. kwietnia wieczorem zostałem w trybie nagłym usunięty przez PiS-owskich urzedników z TVP. Wprawdzie nikt nigdy nie podał powodów tej decyzji (mój program w ciągu trzech miesięcy miał 400 proc. wzrostu ogladalności), ale dla mnie było jasne, że zostałem ukrany za krytykę prób zbliżania PiS-u do SLD. W TVP wprowadzono wtedy dla mnie coś w rodzaju nieformalnego zakazu. W tym czasie Warzecha brylował w najlepsze w PiS-owskiej telewizji. Po 10 kwietnia "Gazeta Polska" mimo decyzji sztabu wyborczego PiS-u, tejże partii i mimo cichej zgody elit (od lewa do prawa) drążyła temat Smoleński. W rezultacie byliśmy jedynym liczącym się pismem, któremu wtedy Kaczyński nie udzielił wywiadu (była to śwaidoma decyzja sztabu). Po zakończonej kampanii wyborczej Kaczyński przystąpił do sprawy Smoleńska, którą my zajmowaliśmy się od trzech miesięcy. To Warzecha i jemu podobni kupili partyjną linię PiS-u z okolic kampanii wyborczej i dzisiaj płaczą, że Kaczyński bardziej zgadza się z nami, a nie z jego przyjaciółmi z PJN (to chyba też jakaś partia). Łukasz nakłamałeś ludziom, to teraz miej odwagę przeprosić. Tomasz Sakiewicz

Sakiewicz i Warzecha kłócą się o PiS i zamach. ''Kłamstwo'', ''swołocz'' Sobotni poranek w politycznej blogosferze zaczął się niezłą awanturą. Poszło o tekst publicysty "Faktu" Łukasza Warzechy, opublikowany na stronach wPolityce.pl. W sobotę rano Tomasz Sakiewicz, naczelny "Gazety Polskiej" ostro odnosi się do niego na swoim blogu . We wpisie "Warzecha we mgle" czytamy: "Łukasz Warzecha pochwalił film Asi Lichockiej i Majki Dłużewskiej za profesjonalizm i potępił za pochodzenie. Film nie może być dobry, bo jest z "Gazety Polskiej", którą nazwał partyjną i szukającą za wszelką cenę spiskowej teorii o zamachu. Mój kłopot z Łukaszem Warzechą jest taki, że Łukasz jest sympatyczny, czasem odważny, ale niestety nie mówi prawdy" - zaczyna Sakiewicz. I przekonuje, że choć "Gazeta Polska" od 10 kwietnia w każdym numerze zajmuje się sprawą Smoleńska, nigdy nie napisała, że ma stuprocentową pewność, co do zamachu. [Choć np. w komentarzu po wyborze Bronisława Komorowskiego pisała np. "po morderstwie - tak na 90 proc. - polskiego prezydenta wybraliśmy człowieka władzy, która odpowiada, za co najmniej brak śledztwa w tej sprawie". A tytuły z I strony wołały: "To był zamach - mówią eksperci" z informacją, że "Lech Kaczyński z małżonką i pozostałe 94 osoby na pokładzie zostały zamordowane" - red.] Sakiewicz pisze, że "prawdą jest, że niektórzy z naszych rozmówców uważają, że to był zamach". - Czy dla dobrego samopoczucia Łukasza Warzechy powinniśmy pomijać takie opinie? (...) - pisze Sakiewicz. I ocenia, że Warzecha stosuje tanie chwyty, które należały zawsze do "najlepszego arsenału "Gazety Wyborczej"". Odrzuca też zarzut upartyjnienia, który wyczytał w tekście Warzechy. Pisze, że został wyrzucony z TVP przez "PiS-owskich urzedników" i że była to kara za "krytykę prób zbliżania PiS-u do SLD". - W tym czasie Warzecha brylował w najlepsze w PiS-owskiej telewizji - podkreśla. I dodaje, że "po 10 kwietnia "Gazeta Polska" mimo decyzji sztabu wyborczego PiS-u, tejże partii i mimo cichej zgody elit (od lewa do prawa) drążyła temat Smoleński". I była jedynym liczącym się pismem, któremu wtedy Kaczyński nie udzielił wywiadu. Nie pisze o tym, że Jarosław Kaczyński wystąpił na wideo ze specjalnym przesłaniem do czytelników "Gazety Polskiej", w którym chwali środowisko "Gazety Polskiej" za mówienie "prawdy, o której nie wszyscy chcą wiedzieć" i zagrzewa je do "obrony demokracji". A po wyborach to właśnie jego pismu Kaczyński, jako pierwszy udzielił wywiadu. Czytamy za to w jego wpisie: - To Warzecha i jemu podobni kupili partyjną linię PiS-u z okolic kampanii wyborczej i dzisiaj płaczą, że Kaczyński bardziej zgadza się z nami, a nie z jego przyjaciółmi z PJN - kończy Sakiewicz. I na koniec apeluje: - Łukasz nakłamałeś ludziom, to teraz miej odwagę przeprosić.

Warzecha: Zachowałeś się Pan jak swołocz Warzecha na Twitterze napisał, że Sakiewicz ''rżnie idiotę dla poklasku''. A na blogu odpowiada już bez poufałości i nie po imieniu: "To Pan kłamie, Panie Sakiewicz" - tytułuje swój wpis. "Zachowałeś się Pan podobnie jak swołocz, która obrzuciła mnie pod moim artykułem błotem, widząc w nim tezy, których tam nie ma" - pisze publicysta "Faktu". Przekonuje, że nie napisał nigdzie, że "film nie może być dobry, bo jest z ''Gazety Polskiej'' ". "Napisałem, że tak będą go odbierać nieprzekonani, że skreślą go przed obejrzeniem. Zakładam, że jest Pan wystarczająco rozgarnięty, aby zrozumieć ten prosty przekaz" - wyjaśnia. I zbija argument Sakiewicza, że "GP" nie forsuje teorii zamachu: "Proszę podać liczbę czołówek "GP", począwszy od 10 kwietnia, które traktowały o zamachu, jako najprawdopodobniejszym wyjaśnieniu katastrofy" - pisze. I "skromnie przypomina": - Jestem autorem jednego z pierwszych publicznych wspomnień o tym, że zamach może być wyjaśnieniem i nadal tak uważam - podkreśla. I na koniec wątek osobisty: "Z dużą przykrością stwierdzam, że Pana tekścik opiera się na kłamstwie i to Pan powinien mnie przeprosić. Znając Pana i nie mając Pana za idiotę stwierdzam, że świadomie fałszuje Pan moje tezy, aby wejść w ładną polemikę, która zapewne zyska poklask hołoty, która była uprzejma zalać mnie szambem pod tekstem na ''wPolityce''. Podkreśla, że dopóki Sakiewicz nie odwoła publicznie ostatniego zdania ze swojego komentarza, uznaje ich relacje za zawieszone. kid

Pełne gacie sadystycznego salonu Jeżeli, szacowny obywatelu, przerażała cię atmosfera politycznych wieców Jarosława Kaczyńskiego, które dla niepoznaki nazywano obchodami rocznicy katastrofy smoleńskiej, jeśli transparenty porównujące Tuska i Komorowskiego do Hitlera i Stalina, okrzyki "zdrajcy" i podobne hasła budziły twoją grozę i oburzenie, jeśli sądzisz, że jest to niszczenie autorytetu państwa i obraza Polski, to czas, abyś usłyszał kilka słów prawdy na swój temat. „I chłystki wiedzą, że najstraszliwszy jest wybuchający w pewnym momencie gniew człowieka cierpliwego. I wiedzą, że on się magazynuje i zbiera. I to ich przeraża. Mają pełne gacie. Jak miło na to patrzeć!”- cieszy się publicysta „Faktu” Łukasz Warzecha na portalu wPolityce.pl. "Tylko śmiać. Już się nawet nie wykłócać, nie punktować kłamstw, nie prostować krętactw, tylko wesoło jak dzieciak powtarzać do nadętych mędrków ze studia: "a wy macie pełne gacie, a wy macie pełne gacie"- to blog Rafała Ziemkiewicza. Z kolei Piotr Gursztyn we wtorkowej "Rzeczpospolitej" nawiązuje do propozycji m.in. Janiny Paradowskiej, by prokuratura ścigała tych obywateli, którzy na wiecu Kaczyńskiego znieważali państwo polskie i urząd prezydenta. Gursztyn uważa, że "da się zaobserwować skłonność do sadyzmu ludzi tzw. salonu." - Pierwszy moment to była rozprawa z kupcami z hali na warszawskim placu Defilad (..) Przypominam tamtą sadystyczną satysfakcję, dlatego, że teraz jest więcej okazji do zaspokojenia tej salonowej chuci - dodaje. To jest właśnie próbka kulturalnej debaty w wydaniu publicystów IV RP. Dominika Wielowieyska

Jedna plotka Łukasza Warzechy Jak głosi plotka (tak pisze w internecie Łukasz Warzecha) Adam Michnik demonstracyjnie wyszedł z filmu Jacka Bromskiego "Uwikłanie". Film opowiada o wpływie PRL-owskich służb na obecną rzeczywistość. Od kiedy Łukasz Warzecha lansował tezę zamachu w Smoleńsku poprzez celowe rozpylenie mgły, staram się sprawdzać "plotki", które dzięki dziennikarskim publikacjom rozpoczynają swój autonomiczny żywot. Zapytałem, więc Adama Michnika, co on na to? Odpowiedział mi, że z filmu nie wyszedł - a projekcję zorganizował dla niego sam Jacek Bromski. Oglądał go razem z reżyserem. Po zakończeniu projekcji pogratulował nawet reżyserowi mówiąc, że "to bardzo dobry, pisowski film". Co z punktu widzenia poglądów niektórych dziennikarzy brzmi jak komplement. Zastanawiam się jednak teraz, czym różni się dziennikarz od zwykłego plotkarza? Ponoć dziennikarz sprawdza zdarzenia, o których pisze, ale jak wiadomo od dłuższego czasu kwestia prawdy w wydaniu niektórych kolegów nie jest kategorią dziennikarską, do której należy się przywiązywać. Oni plotkują w imię wyższej idei. Paweł Wroński

Wyższa szkoła Wrońskiego Niektóre z dotyczących mojej skromnej osoby napomknienia „Gazety Wyborczej” są niewarte wspomnienia, ale niektóre są tak zabawne i zarazem tak bezczelne, że nie sposób ich nie przywołać i nie rozłożyć na czynniki pierwsze. Niedawno opublikowałem na portalu wPolityce.pl tekst o filmie „Uwikłanie” Jacka Bromskiego. Tekst ten zacząłem w następujący sposób: „Plotka głosi, że z zamkniętego pokazu tego filmu Adam Michnik wyszedł zniesmaczony. Nic dziwnego, (jeżeli to prawda) – jak miał zareagować naczelny »Gazety Wyborczej«, dziennika sprzeciwiającego się na wszelkie sposoby ujawnianiu zawartości archiwów SB, na film, który w popularnej formie pokazuje, czym może być ów wykpiwany i wyśmiewany »układ«?”. Na ten tekst zareagował w „Gazecie” Paweł Wroński w sposób następujący: Jak głosi plotka (tak pisze w Internecie Łukasz Warzecha) Adam Michnik demonstracyjnie wyszedł z filmu Jacka Bromskiego „Uwikłanie”. Film opowiada o wpływie PRL-owskich służb na obecną rzeczywistość.

Od kiedy Łukasz Warzecha lansował tezę zamachu w Smoleńsku poprzez celowe rozpylenie mgły, staram się sprawdzać „plotki”, które dzięki dziennikarskim publikacjom rozpoczynają swój autonomiczny żywot. Zapytałem, więc Adama Michnika, co on na to? Odpowiedział mi, że z filmu nie wyszedł - a projekcję zorganizował dla niego sam Jacek Bromski. Oglądał go razem z reżyserem. Po zakończeniu projekcji pogratulował nawet reżyserowi mówiąc, że „to bardzo dobry, pisowski film”. Co z punktu widzenia poglądów niektórych dziennikarzy brzmi jak komplement. Zastanawiam się jednak teraz, czym różni się dziennikarz od zwykłego plotkarza? Ponoć dziennikarz sprawdza zdarzenia, o których pisze, ale jak wiadomo od dłuższego czasu kwestia prawdy w wydaniu niektórych kolegów nie jest kategorią dziennikarską, do której należy się przywiązywać. Oni plotkują w imię wyższej idei. Pawła Wrońskiego uważałem zawsze za jednego z poważniejszych dziennikarzy „GW”. Chyba powinienem zweryfikować tę opinię. Być może jednak dostał po prostu polecenie ze swojej góry – w „GW” to podobno praktyka powszechna (jak głosi, hm, plotka) – aby taki komentarz machnąć i nie miał w tej kwestii nic do gadania. Co napisał Wroński? Najpierw skłamał, twierdząc, iż napisałem, że Michnik wyszedł z filmu „demonstracyjnie”. Być może dla Wrońskiego stwierdzenie „wyszedł zniesmaczony” jest równoznaczne z demonstracyjnym wyjściem w trakcie jakiegokolwiek pokazu lub imprezy, ale, dalibóg, nie uzasadnia tego żadna lingwistyczna analiza tego sformułowania. Można wyjść zniesmaczonym po fakcie, a gdybym miał wiedzę, iż Michnik pokaz opuścił przed końcem, na pewno bym to wyraźnie napisał. Zatem – kłamstwo lub w najlepszym razie dowód na nieznajomość języka polskiego na początek. Dalej – potwierdzenie mojej informacji. Usłyszeć z ust Michnika, iż to „bardzo dobry, pisowski film” nie oznacza z całą pewnością komplementu. Wręcz przeciwnie.

Innymi słowy – Wroński potwierdza w swoim komentarzu moją informację w całości, pisząc zarazem, że jest plotką. W domyśle – nieprawdziwą. Ale też to słowo nigdzie się nie pojawia. To nie jest toporna kpina w stylu niejakiego Kómora – to już wyższa szkoła jazdy. No i jeszcze to rzucone mimochodem: „Od kiedy Łukasz Warzecha lansował tezę zamachu w Smoleńsku poprzez celowe rozpylenie mgły”. Kolejna manipulacja, bo ani nigdy tezy o zamachu nie lansowałem – pisałem i twierdziłem, i twierdzę nadal, że jest jedną z hipotez – ani też nie upierałem się, że zamach miał się odbyć przez rozpylenie mgły. Uznawałem to początkowo za jedną z hipotez, dziś uznaję za możliwość bardzo mało prawdopodobną. Tymczasem rodzima gazeta Wrońskiego dotąd nie wyjaśniła, czemu bezpodstawnie „lansowała” bajeczkę o kłótni Błasika z Protasiukiem. Gdybym był pieniaczem, mógłbym Wrońskiego za ten tekst pozwać i miałbym wygraną w kieszeni. Ale pieniaczem nie jestem, nawet mi to nie w głowie. Prezentuję tylko tę sytuację, aby uzmysłowić Czytelnikom, jak absurdalnego poziomu sięga gazetowowyborcza manipulacja. Warzecha

Kto wezmie radioaktywne prety z Fukushima?

Autor: Y. Shimatsu

Zamknięcie rektora Fukushima 1 opóźnia jeden problem. Gdzie przenieść uranowe pręty? Wiele z nich jest wysoce radioaktywnych i częściowo stopionych. Niektóre zawierają zabójczy pluton. Oprócz paliwa w 6-ciu reaktorach, ponad 7 ton zużytych prętów musi być usunięte, nim cały obiekt zostanie zabetonowany. Pręty te nie mogą być przechowywane w Japonii gdyż grunt na północno-wschodnim krańcu Honshu jest niestabilny. Fundament fabryki przeróbki odpadów w Rokkasho i magazyny w Mutsu maja pęknięcia fundamentów wskutek nierównego procesu zapadania się w błotniste podłoże. Zabetonowanie prętów wewnątrz reaktora jest bardzo ryzykowne ze względu na ciężar prętów, reaktora i wody do chłodzenia. Częściowo zużyte pręty musiały by być trzymane wewnątrz klimatyzowanych, suchych pojemników. Duże trzęsienia ziemi, często występujace w tym rejonie, stopniowo nadwyrężyłyby fundamenty, powodując radioaktywne przecieki do Pacyfiku. Zatem pręty muszą być zdeponowane w innym kraju. Umowa NPT podpisana przez Japonie w 1970 r. nakazuje, by zużyty materiał z Japońskich reaktorów był odsyłany do USA. Washington nie jest jednak w stanie dotrzymać umowy z powodu protestów przeciwko proponowanej lokalizacji w przechowywali materiałów radioaktywnych koło Las Vegas w Yucca Mountain. Komisja Obamy poleciła stworzenie takich przechowalni w różnych miejscach kraju, co niechybnie spowoduje nowe protesty podczas następnych wyborów. Amerykański przemysł atomowy ma już ponad 60 000 ton zużytego materiału, nie włączając w to odpadów z wojskowych i doświadczalnych prób, co wyklucza możliwość umieszczenia japońskich odpadów w Newadzie, o ile by to miejsce kiedykolwiek znowu otworzono. Firma TEPCO przeznaczyła $12 milairdów na przechowywanie nuklearnych odpadów. Areva, francuski monopol nuklearny, wraz z Tepco próbują znaleźć miejsce w Kazachstanie, Chinach lub Mongolii, by zbudować centrum przeróbki (czytaj: założyć nuklearny śmietnik). Spośród tej trojki Chiny były najlepszym kandydatem ze względu na strzeżenie nuklearnych tajemnic przed ludźmi, a nawet własnym rządem. Japońską agencja przestrzeni kosmicznej, utrzymująca całodobową obserwację każdego obiektu mającego cokolwiek wspólnego z energią atomową w Chinach, dysponuje informacjami o każdym przecieku i radiacji. Chiny nie podają takich informacji do wiadomości publicznej i Japonia wierzyła, że da się wywrzeć nacisk na Chiny podczas negocjacji. Mimo początkowej euforii chińskich biurokratów na widok perspektywy zarobku, propozycja przepadła z powodu „ gorączki soli” która przeszła przez Chiny w 2 tygodnie po katastrofie w Fukushima. Milliony ludzi wykupiły sól na skutek plotki, że sól z jodem zapobiega rakowi węzłów chłonnych. Chińczycy maja prawo być uczuleni na tego typu sprawy po różnych skandalach z melaminą w mleku, wieprzowinie z hormonami, jarzynach z chemikaliami, ryb z anybiotykami – a teraz z radioaktywnymi opadami nad polami uprawnymi. Taka umowa z Japonia oznaczała by transport radioaktywnych odpadów przez gęsto zaludnione obszary w nocy. Nie ma żadnej szansy, by takie transporty pozostały niezauważone przez ludność, a to spowodowałoby exodus z każdego miasta i mieściny na całej trasie do śmietniska w odległej zachodniej części Chin. W ten to sposób zwykli Chińczycy unicestwili nielegalny plan., Bardziej logiczny plan dotyczy krajów o niskim zagęszczeniu ludności a zarazem będących dostawcami uranu do Japonii – szczególnie Australii i Kanady. Jako eksporterzy uranu oba kraje są odpowiedzialne za przechowanie radioaktywnych odpadów na podstawie prawnej umowy dotyczącej zwrotu odpadów przemysłowych? To prawo już obowiązuje producentów sprzętu elektronicznego i urządzeń użytku domowego, co powoduje, że wytwórcy muszą akceptować zwrot zużytych TV, komputerów i lodówek. Z tego samego powodu takie giganty, jak Rio Tinto czy CAMECO musiałyby akceptować zwrot zużytego paliwa nuklearnego. Spowodowałoby to znaczny wzrost kosztów, ktore ponieśliby użytkownicy energii elektrycznej. Jeśli podwyżka cen przekroczy cenę innych źródeł energii, energia atomowa straci rację bytu. Politycy Kanady i Australii będą przeciwni takiemu rozwiązaniu ze względu na protesty „tylko nie w mym rejonie”. Jedynym rozwiązaniem dla Japończyków jest ciche przekonanie polityków Kanady i Australii, że ich odmowa spowoduje publikacje na Internecie nazwisk wszystkich parlamentarzystów, którym zapłacono łapówki i którzy popierali producentów uranu. Następnie powstaje pytanie: jak koszt atomowej energii, łącznie z kosztami przechowania odpadów, porównuje się do alternatywnych źródeł energii? Prawdopodobnie inne alternatywy mają przewagę ze względu na zerowy koszt przechowywania odpadów. Niezaprzeczalnym liderem jest naturalny gaz, o ile występuje w danym rejonie. W ramach wolnego rynku, bez ukrytych i nielegalnych subsydiów, przemysł nuklearny prawdopodobnie nie ma szans. IAEA (Międzynarodowa Komisja Energii Atomowej) nigdy nie zastanowiła się nad problemem przechowywania odpadów nuklearnych (sprawę raczej zamieciono pod dywan – uwaga tłumacza). Bazując na ilości zużytego materiału w USA jest około 200 000 ton radioaktywnych odpadów w 453 lokalizacjach na świecie. Mimo to nigdzie nie otworzono an jednego stałego śmietnika nuklearnych odpadów (od lat pcha się ten materiał w pociski używane w Iraku, Afganistanie i Libii – uwaga tłumacza).

Dylemat Fukushima ilustruje problem opłacalności vis a vis technicznych możliwości, który nie może być dłużej ignorowany lub odwlekany. TEPCO dług skoczył ponad $90 miliardów, co znaczy, że nie jest w stanie pokryć przyszłych kosztów przechowania zużytego paliwa z Kashiwazaki i Fukushima 2, a dług Japonii skoczył na 200% dochodu narodowego. Nikt, zatem nie może sobie pozwolić na dalszy wzrost cen energii atomowej. Brak możliwości pokrycia kosztów przez TEPCO sprawia, iż rząd obciąża bezpośrednio ich wspólników i dostawców jak: GE, Toshiba, Hitachi, Kajima Construction, a szczególnie dostawców uranu, czyli rządy Kanady i Australii. Podstawą kapitalistycznego i cywilnego prawa jest, że „ktoś musi zapłacić”. Jako że Kanada i Australia nie spieszą się z przyjęciem radioaktywnych odpadów, pozostaje jedynie Mongolia. Skoro Mongolia toleruje otwarte kopalnie węgla i miedzi, będące niczym innym, jak gigantycznymi dołami pełnymi toksyn, to, dlaczego miała by nie wziąć stopionych prętów? Dochód narodowy Mongolii jest na 136-tym miejscu w skali światowej. Stąd $12 miliardów jest niewyobrażalną wręcz sumą, jako rekompensata za dodatkową dziurę w ziemi. Nie znaczy to jednak, że Mongolia dostałaby całą sumę. Ładunek musiałby być przewieziony przez rosyjski Daleki Wschód. W przeciwieństwie do Chińczyków dbających o zdrowie, ludność Nachodki i Władywostoku przywykła do z góry przegranej gry z odpadami radioaktywnymi i wódką. Nawet, jeśli mafia, rządząca rosyjskim transportem, zażądałaby nieproporcjonalnie wysokiej zapłaty, 3 miliony Mongołów byłoby zachwycone otrzymaniem $2000 na głowę, co jest ponad przeciętną roczną pensją, o ile zapłatę rozdzielono by równo po odjęciu kosztów kopania dołu. Realistycznie biorąc Mongołowie nie maja szans dostać ani grosza, gdyż te pieniądze muszą być zużyte na koszt utrzymywania dołu. Dlatego, że $12 miliardów, pokrywające połowiczny okres rozpad uranu – 700 milionów lat – równa się $17 rocznie, co nawet nie pokrywa kosztów jedzenia psów pilnujących dołu, nie mówiąc już o kosztach utrzymywania systemu chłodzenia. Ale nie łudźmy się, że ktoś to będzie liczył. Do chwili połowicznego okresu rozpadu uranu, jedyne, co zostanie po ludzkim istnieniu na ziemi to warstwa geologicznego osadu. Iluzje, krótkowzroczność i chciwość niewątpliwie zatriumfują w Mongolii. Nam pozostaje tylko zastanowić się nad moralną odpowiedzialnością. Czy ludzie będą mieli poczucie winy za utykanie nuklearnych śmieci wśród społeczeństwa starożytnej kultury, która wynalazła gotowane mięso, fermentację mleka i Dżyngis-Chana? Odpowiedź dla dyplomatów z Tokio i Waszyngtonu, mających poczucie winy, dobijających parszywego targu w Ułan Bator jest prosta: Czy narodowy bohater Dżyngis-Chana uronił kiedykolwiek lżę lub czuł się winny? Nie ma żadnej potrzeby się zastanawiać. Rozwiązanie jest przecież pod ręką. Nadesłał Tłum.

Fakty i mity o ociepleniu Brednie na temat „globalnego ocieplenia”, a w szczególności twierdzenia, jakoby powodował je głównie człowiek, omawialiśmy w gajówce wielokrotnie. Oto jeszcze jeden rzeczowy, a przy tym niemal zupełnie pozbawiony odnośników politycznych artykuł. – admin.

Czy gdyby 800 tysięcy lat temu nie nastąpiło znaczne ocieplenie, to czy praczłowiek odważyłby się na największy wysiłek w dziejach ludzkości, opuszczenie domu rodzinnego na afrykańskich sawannach? Bez udziału gazów cieplarnianych, w tym przede wszystkim pary wodnej, średnia temperatura na Ziemi wynosiłaby około minus 18 stopni (obecnie 14 stopni), czyli pojawiłaby się amplituda 32 stopni. Szacuje się, że w kriogenie (około 800-650 mln temu) gdy cała Ziemia została skuta lodem. Całkowite zamknięcie obiegu gazów cieplarnianych pod lodem spowodowało obniżenie średniej temperatury globu do poziomu minus 50 stopni. Który dodatkowo został wzmocniony przez efekt albedo pokrywy lodowej. O zbawiennym wpływie gazów cieplarnianych na ewolucję świadczą zmiany klimatyczne w kredzie (mezoik) i eocenie (kenozoik), kiedy temperatura była o 5-6 stopni (65-55 mln lat temu) wyższa niż obecnie. To wtedy prymat zaczęły stopniowo przejmować przodkowie ssaków i ptaków, rośliny, zaczęła się pojawiać bogata różnorodność roślinności, czyli jednym słowem nasz świat. Czy gdyby 800 tysięcy lat temu nie nastąpiło znaczne ocieplenie, to czy praczłowiek odważyłby się na największy wysiłek w dziejach ludzkości, opuszczenie domu rodzinnego na afrykańskich sawannach? Myślę, że to nie byłoby możliwe. Czy byłoby możliwe powstanie znanej nam cywilizacji ludzkiej, kiedy to około 6-8 tysięcy lat temu klimat na tyle był sprzyjający, że zaczęto uprawiać rolę, zakładać miasta itp? Czy byłby wreszcie możliwy rozwój cywilizacji rzymskiej, którymi jesteśmy bezpośrednimi potomkami, gdyby w czasach Chrystusa nie pojawiły się korzystne warunki do podboju świata? To dzięki temu, mamy nowoczesne prawo, administrację, otaczamy się dziełami sztuki itp. Czyżby przypadkiem jest rozwój państwowości polskiej w okresie tzw. średniowiecznego optimum klimatycznego (X-XIV wiek), kiedy na naszych terenach kwitło rolnictwo i handel? Ta krótka „wyliczanka” pokazuje, że ocieplenie klimatu jest zawsze błogosławieństwem dla ludzkości. Dlaczego od roku 1999 obserwuje się stały spadek temperatury na naszym globie (dane z 1999 -2008), a IPCC nie informuje się o tym szeroko opinii publicznej? Niewygodne dane, czy obrona przed totalną kompromitacją? Skoro wyznawcy GO są tak „wszechwiedzący” i przekonani o „wpływie cieplarnianym”, CO 2), to dlaczego nie wyjaśnią pewnego fenomenu, związanego z CO2, który kładzie się cieniem na Teorię Globalnego Ocieplenia. Przecież około 550 milionów lat temu stężenie dwutlenku węgla było 23-krotnie wyższe, niż w naszych czasach, a zdecydowana większość naszej planety była pokryta lodem. Czyżby, CO 2 jest na pewno efektywnym gazem cieplarnianym, bo jak pamiętam z zajęć z fizyki w LO, że takim gazem jest z całą pewnością metan, produkt rozkładu materii organicznej (ponad 20 krotnie większa akumulacja ciepła niż w przypadku sławetnego, CO2). W końcu, CO2 to życiodajny gaz, niezmiernie ważny element w procesie fotosyntezy, kluczowe ogniwo powstawania materii białkowej. Trudno sobie wyobrazić życie organiczne bez udziału węgla, sami paleontolodzy podkreślają, że słynne eksplozje życia na Ziemi miały ścisły związek z wysokim stężeniem, CO2 (paleozoik i mezozoik). Starałem się również uważać na zajęciach z geografii w LO (wspaniała pani profesor) i z tego co pamiętam o temperaturze na Ziemi decyduje przede wszystkim woda zawarta w dolnych partiach troposfery i oceanach; gdyby nie było wody na naszej planecie, to zamiast średniej temperatury 14 stopni na naszej planecie mielibyśmy około -32 stopnie, nie wspominając już o gigantycznych wahaniach temperatury. Brrr!! Ale zimno!!! Czyżby w takich ekstremalnych warunkach życie miało jakąkolwiek szansę na powstanie i rozwój… Nawet gimnazjaliści już to wiedzą, że woda ma ponad 20 krotną zdolność pochłaniania ciepła z otoczenia w porównaniu z powietrzem atmosferycznym. Proste, podstawowe informacje, ale ludzie z niewiadomych względów przyjęli TGO, jako jedyną prawdę objawioną. Nie mówi się o tym głośno, że Globalne Ocieplenie, to jedna wielka mistyfikacja, ponieważ pewne „proekologiczne” instytucje straciłyby olbrzymie dotacje, nie pisze się o tym, bo pewne koncerny międzynarodowe straciłyby olbrzymie zyski, w związku z akcją „Globalne Ocieplenie”. Czysta hipokryzja !!! Grzegorz K.

http://www.twojapogoda.pl

Rosyjskie myśliwce nad Polską “Vigilant Skies 2011″ – pierwsze wspólne ćwiczenia Rosji i NATO

W dniach 7-8 czerwca rosyjskie i NATO-wskie myśliwce przeprowadzą nad Polską oraz Morzem Czarnym ćwiczenia antyterrorystyczne nastawione na przechwytywanie uprowadzonych samolotów pasażerskich. Jak podkreśla Sojusz, manewry będą prowadzone w ramach przeciwdziałania zamachom, m.in. takim, jakie miały miejsce 11 września 2001 roku. Według przedstawicieli Sojuszu Północnoatlantyckiego, będą to pierwsze takie ćwiczenia stanowiące demonstrację rozwoju współpracy byłych nieprzyjaciół, którzy w okresie zimnej wojny byli bardziej przyzwyczajeni do śledzenia samolotów drugiej strony jako potencjalnych intruzów. Zgodnie ze scenariuszem operacji zatytułowanej “Vigilant Skies 2011″ (Czujne Przestworza 2011), 7 czerwca z Krakowa ma wystartować polski samolot, który następnie zerwie łączność z kontrolą naziemną i zmieni zaplanowany kurs. Maszyna ma być przechwycona przez polskie myśliwce, które z kolei przekażą swoją misję myśliwcom rosyjskim, które doprowadzą samolot na lotnisko w Malborku. Scenariusz przewiduje, że w kabinie pilotów uprowadzonego samolotu dojdzie do walki, podczas której terroryści zostaną obezwładnieni. Zaplanowano, że podczas tej akcji zostanie uszkodzony pokładowy system nawigacyjny. Następnego dnia podobne ćwiczenia z pozorującym uprowadzenie samolotem tureckim odbędą się nad Morzem Czarnym z udziałem myśliwców tureckich, a następnie rosyjskich. Według NATO, scenariusz operacji “Vigilant Skies 2011″ posłuży zademonstrowaniu podjętej przez Rosję i Sojusz Północnoatlantycki Inicjatywy Współpracującej Przestrzeni Powietrznej (Cooperative Airspace Initiative – CAI), której celem jest zapobieżenie atakom podobnym do tych, jakie miały miejsce 11 września 2001 roku, kiedy to porwane przez terrorystów cywilne samoloty uderzyły w wieżowce nowojorskiego World Trade Center. “To pierwsze takie ćwiczenia antyterrorystyczne prowadzone przez NATO i Federację Rosyjską i będą one ważnym kamieniem milowym w osiąganiu zdolności operacyjnej przez system CAI” – czytamy w komunikacie Sojuszu. Dodaje się w nim, że “CAI zwiększy bezpieczeństwo tysięcy pasażerów, którzy każdego dnia korzystają z międzynarodowych lotów między przestrzenią powietrzną NATO i przestrzenią powietrzną Rosji oraz milionów osób na ziemi”. System CAI – koordynowany z ośrodków w Warszawie i Moskwie, z dodatkowymi lokalnymi placówkami koordynacyjnymi w Rosji, Norwegii i Turcji – ma dysponować łącznym radarowym obrazem ruchu lotniczego, co umożliwi wczesne ostrzeganie o podejrzanych sytuacjach w powietrzu. Marta Ziarnik, PAP

Czy jest jakieś wyjście z polskiej degrengolady? Postępy globalizacji, dokonującej się głównie za pomocą instrumentów finansowych stają się coraz bardziej widoczne. Michael Hudson w swym najnowszym artykule tak to opisuje: Potęga finansowa zastąpiła obecnie podboje militarne. Pod pozorem podniesienia wydajności gospodarek wyciska się z nich jak najwięcej środków finansowych…Taka taktyka jest tańsza gdyż ofiary poddają się jej bardziej dobrowolnie. Sytuacja staje się jednak na tyle krytyczna, że zaczyna powodować protesty wśród bardziej uświadomionych społeczeństw. Najnowszym tego przykładem może być Hiszpania, w której młodzież zdegustowana brakiem perspektyw rozpoczęła długotrwałe demonstracje. Jeden z ich organizatorów, Concha Mateos, pisze między innymi: Po tysiącach lat cywilizacji, ukształtował się system gospodarczy, któremu udało się pognębić więcej ludzi i zmarnować więcej środków niż jakiemukolwiek w przeszłości…Poza jego plastikową twarzą, kapitalizm sprowadził ruinę na miliony istot ludzkich w świecie. Podobne niepokoje mają też miejsce w Grecji, gdzie pod naciskiem opinii publicznej władze wynegocjowały obniżki podatków, dzięki czemu realna gospodarka tego kraju przestanie być dławiona przez fiskusa, dając tym samym szanse na jej rozwój. Problemy gospodarcze Zachodu mają swe najlepsze odzwierciedlenie w sytuacji Stanów Zjednoczonych, jego lidera i centrum finansjery z Wall Street. Katastrofalną sytuację tego kraju zauważa nawet „ekonomista głównego nurtu”, jakim jest Paul Krugman. W swoim artykule w New York Times zatytułowanym „Third Depression Watch” pisze on między innymi: Post-narodowe społeczeństwo III RP pozbawione jest całkowicie siły asymilacyjnej i to nie, dlatego że polska kultura jest nieatrakcyjna, ale z powodu tego, że ono w ogóle jej nie zna

Ani długa depresja dziewiętnastego wieku, ani ta z lat dwudziestych następnego nie notowały jedynie spadków. Wręcz przeciwnie obie zawierały okresy gospodarczego wzrostu. Obawiam się, że obecnie jesteśmy we wstępnym stadium trzeciej depresji, długiej jak ta pierwsza, której koszt dla światowej gospodarki, a przede wszystkim dla milionów ludzi pozbawionych pracy, będzie olbrzymi. Podczas swej ostatniej zagranicznej podróży prezydent Obama wskazał na bezpośrednie powiązanie wysokiego bezrobocia wśród arabskiej młodzieży z „rewolucyjną arabską wiosną”. W swoim najnowszym artykule, Dave Lindorff ocenia wpływ bezrobocia na sytuację społeczną. Bezrobocie wśród młodych w krajach arabskich waha się na poziomie 30-40%, co powoduje wzrost nastrojów rewolucyjnych. Autor ocenia rzeczywiste bezrobocie młodego pokolenia w USA na podobnym poziomie. Nawet w szerszej kategorii wiekowej co piąty mężczyzna pomiędzy 24 a 55 jest bez pracy. Czemu więc prezydent Obama nie usiłuje tej sytuacji zmienić?-pyta autor i zaraz odpowiada: po prostu nie dba o to. O ile w krajach arabskich młodzi wychodzą na ulice i obalają rządy, o tyle w Stanach zachowują się oni biernie, uciekając w samo-destrukcję (alkohol i narkotyki), lub w działania aspołeczne (gangi). Władza nie musi się wiec obawiać tego typu problemów. Wiec jedyne absorbujące ją problemy związane są z koniecznością świadczenia jak najefektywniejszych usług swoim rzeczywistym pryncypałom-światowej finansjerze. Młodzież arabska dobrze zdaje sobie z tego sprawę i z pogardą odnosi się do Obamy, wiedząc, że wszelkie werbalne deklaracje mające ich zjednać (pomocy w rozwoju demokracji i dobrobytu w regionie) są całkowicie bez pokrycia. Również młodzież zachodnioeuropejska dokładnie orientuje się, w jakim świecie żyje. Wątpliwą wydaje się, więc nadzieja elit na zmitygowanie i rozmycie rosnącego niezadowolenia. Warto by na tym tle przyjrzeć się sytuacji w naszym kraju. Od ponad dwudziestu lat poddawany jest on zmasowanemu atakowi finansjery. Rezultaty tego są opłakane. Praktycznie zlikwidowana została realna gospodarka i nieprzerwanie wzrasta ubóstwo. Obecnie w Polsce ponad dwa miliony dzieci żyje w nędzy i nie jest to informacja zaczerpnięta z „kłamliwego” Radia Maryja, ale z poprawnego politycznie Onet.pl. Stopa bezrobocia waha się na poziomie hiszpańskim i to w sytuacji ciągłego odpływu młodych na emigrację. Obciążenia podatkowe zamiast być obniżane (jak w Grecji) w celu stymulacji gospodarczej i obniżenia bezrobocia, są konsekwentnie podnoszone. Waluta przewartościowana przy pomocy wysokich stóp procentowych stymulujących import i niszczących możliwości eksportowe. Natomiast zaczadzone propagandą medialną społeczeństwo jest przekonane, że żyje na „zielonej wyspie”, co przy całym jego bezmyślności, nie przeszkadza mu marzyć o takim „raju” jak hiszpański czy grecki. Tak jak w przypadku Białego Domu, rządząca krajem klika zainteresowana jest tylko własnymi interesami i wypełnianiem poleceń swych nieformalnych mocodawców. Nie musi obawiać się żadnych konsekwencji, bo społeczeństwo uwierzy, na przekór nawet najdrastyczniej przeczącym faktom, w każde kłamstwo, pod warunkiem, że powtórzone ono będzie we wszystkich „liczących się” mediach, co według pospólstwa stanowi rękojmię prawdy. Najtragiczniejszy jest jednak całkowity brak zrozumienia sytuacji, w jakiej się znajdujemy wśród tzw. patriotycznej opozycji. Po dwudziestu z górą latach przebywania w „ekskluzywnym klubie bogatych”, nasi narodowi przywódcy jeszcze nie pojęli, „czym pachnie Zachód” i co po nim można się spodziewać zarówno w aspekcie gospodarczym jak i politycznym. Naiwna wiara w sojusz czy choćby sympatię „potężnych” Stanów Zjednoczonych, dająca na przykład swój wyraz w „smoleńskim memoriale” przedstawionym Obamie przez Kaczyńskiego dobitnie ten fakt ilustruje. Równie dobrze mógłby on złożyć ten memoriał Putinowi. Taki stan rzeczy nie rokuje dobrze na przyszłość. Postępująca dewastacja krajowej gospodarki stymulować będzie dalszą emigrację młodych a w szczególności kobiet, co przy ujemnym przyroście naturalnym spowoduje szybkie opustoszenie kraju. Świat nie znosi próżni i prędkimi krokami zbliża się moment, gdy kraj nasz zaczną powoli kolonizować dynamiczniejsze społeczności. Post-narodowe społeczeństwo III RP pozbawione jest całkowicie siły asymilacyjnej i to nie, dlatego że polska kultura jest nieatrakcyjna, ale z powodu, że ono w ogóle jej nie zna. Nawet w okresie zaborów wielu napływowych okupantów spolonizowało się i „wsiąknęło” w polskie społeczeństwo. Obecnie nieliczni jeszcze obcokrajowcy zamieszkujący nasz kraj potrafią funkcjonować przez lata bez próby poznania nawet kilku słów polskich. Szczególnie jaskrawo widać to na przykładzie zagranicznych studentów, którzy przez pięć lat pobytu nie zdobywają się nawet na wysiłek zapamiętania polskiego „dzień dobry”. Jak jest w tej sytuacji rada? Aby o czymkolwiek można było dywagować, ci nieliczni, którzy mienią się być polskimi patriotycznymi przywódcami powinni wpierw poznać dobrze realia, wyzbyć się „parafialnych” koncepcji politycznych. Miast podlizywania się Zachodowi – próbować wypracować koncepcje jak się jemu oprzeć. Być może rewolucje socjalne w Europie i na Bliskim Wschodzie pomogą naszym liderom przejrzeć na oczy. Ignacy Nowopolski

Złogi myślenia Można poczuć się jak w Rosji, gdy od kilku dni słyszymy w mediach o przygotowywanej przez rząd kolejnej "specustawie", tym razem wymierzonej w "kiboli". Nie chodzi tu o samą ustawę, która przewiduje za noszenie szalika zasłaniającego twarz kibica grzywnę nie niższą niż 2 tysiące złotych. Ani o to, że ustawa pod przykrywką walki z bandytami stadionowymi legalizuje picie piwa na sportowych imprezach. Tego można było się spodziewać, chociażby po walce z dopalaczami, która zakończyła się zalegalizowaniem narkotyków. Za każdym razem, kiedy władza występuje w "ochronie" jakiegoś dobra, najczęściej bezpieczeństwa obywateli, należy spodziewać się zagrożenia tego dobra, ale od innej, najmniej spodziewanej strony. Na przykład kilkuletnia walka Platformy Obywatelskiej o odpolitycznienie mediów publicznych zakończyła się ich pełnym upolitycznieniem. W ten sposób postępuje systematyczne nie tylko psucie rzeczywistości, ale i prawa oraz otwarcie dla nowych niebezpiecznych zjawisk, które za chwilę będą wymagały kolejnych poprawek legislacyjnych hucznie ogłaszanych w mediach, jako przejaw troski o państwo i jego obywateli. A co z kastracją pedofilów, chciałoby się zapytać premiera, który jest mistrzem od tworzenia nowych medialnych frontów walki o poprawę bytu i bezpieczeństwa obywateli. Zamykam ten temat, bo chodzi mi tym razem o słownictwo bolszewickie w postaci przedrostka "spec", którym notorycznie posługują się niedouczeni dziennikarze, dodając go, wzorem niedouczonych polityków, do słowa "ustawa". Już w samym sformułowaniu "specustawa" ma się zawierać propagandowe przesłanie o nadzwyczajnym, szczególnym działaniu rządu, podyktowanym jakimiś specjalnymi okolicznościami. Dlatego pozwolę sobie na pierwszą definicję "specustawy". "Specustawa" to wyraz "spectroski" o "specobywateli" ze strony "specrządu" zawsze gotowego do "specposunięć", i to w wyjątkowo krótkim "specczasie". Zapożyczony z czasów bolszewickiej rewolucji sposób nazywania ustaw o specjalnym znaczeniu to niestety nie jedyna pozostałość językowo-mentalna z tamtych czasów, bezkrytycznie przyjęta i popularyzowana po dzień dzisiejszy w polskich mediach. Mamy już prawdziwy wysyp "specustaw": drogową, kolejową, powodziową, lotniskową, stoczniową itd. Przy okazji, tak często używane w mediach i polityce wyrażenie "póki co" to rusycyzm, którym Polacy zastępują aż kilka rodzimych określeń o tym samym znaczeniu, np.: na razie, jak dotąd, tymczasem, jednocześnie, chwilowo, równocześnie, do chwili obecnej. Groźnym zaobserwowanym obecnie zjawiskiem z tego samego bolszewickiego arsenału staje się określanie "faszystą" wroga, przeciwnika, adwersarza czy kogoś, kogo po prostu nie cierpimy. Właśnie obserwujemy wyciąganie tego działa o największym kalibrze i kierowanie jego lufy na tych, którzy odważyli się myśleć i mówić inaczej, niż nakazuje terror języka poprawności politycznej. Działo strzela do "faszysty" najczęściej wtedy, kiedy kwestionuje on nieomylność jakiegoś uznanego przez lumpenelity "autorytetu" albo domaga się praw powszechnie uznanych za dawno przyznane i powszechnie obowiązujące, na przykład wolności słowa, zgromadzeń, pochodów, prawa do zadawania pytań i oczekiwania od władzy odpowiedzi. Co charakterystyczne, zakazany w Polsce faszyzm (podobnie jak komunizm), wciąż ma jakichś zwolenników, mimo że w żadnej formie nigdy w naszej historii nie występował i zostawił miliony niewinnych polskich ofiar. Faszyzm jest zabroniony i karany, ale nazwanie kogoś faszystą nie stanowi dla sądów przestępstwa, jak zresztą nazwanie, chronionego szczególnymi konstytucyjnymi przepisami, śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego "chamem". Co innego ochrona prawna prezydenta Bronisława Komorowskiego. Równocześnie nie sposób u nas odnaleźć podobnego działa strzelającego w "komunistów", tak jakby ich w ogóle nie było, co mogłoby świadczyć, że ideologia komunistyczna, zakazana w Polsce jak faszyzm, nie ma u nas ani jednego wyznawcy. Nikt też nie wyskakuje z nazwaniem kogoś "ty komunisto", nawet w stosunku do byłego komunisty, jakim był niewątpliwie obecny honorowy prezes SDP Stefan Bratkowski. Ten sam, który rzuca dziś oskarżenia o rodzący się w Polsce faszyzm. W liście otwartym "Do moich współtowarzyszy - co wybieramy?", napisanym 23 marca 1981 roku, zamartwiał się o "być albo nie być" członków "naszej Partii". Już wtedy był przekonany, że "nie widzimy alternatywy dla rządu gen. Wojciecha Jaruzelskiego". Wyrzucony z tejże partii jesienią 1981 roku zachował jednak po dziś dzień internacjonalistyczną klasową czujność w tropieniu każdego przejawu "polskiego faszyzmu". Zapaść semantyczna, aksjologiczna, na jaką cierpimy od bardzo wielu lat, nie ułatwia nam porozumiewania się w sprawach dla Polski najważniejszych. Nie potrafimy nazwać po imieniu najprostszych zjawisk i rzeczy. Jesteśmy sparaliżowani przed nazwaniem ludzi zgodnie z tym, kim byli i są dziś i na co zasługują. Posługujemy się językiem, którego fałszywych źródeł nie potrafimy nawet zlokalizować i odrzucić, jako obcych. Jacek Wegner, autor ważnej, wydanej ostatnio książki "Rzeczpospolita - duma i wstyd", wymownie konkluduje: "I dlatego teraz nie umiemy przezwyciężyć zła w nas samych, głosujemy w większości na najgorszych...". Wojciech Reszczyński

O tym jak to Macierewicz ostrzeliwał Nangar Khel W dniu 16 sierpnia 2007 roku szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Antoni Macierewicz, działający w ramach sił ISAF ostrzelał wioskę Nangar Khel leżącą w rejonie Paktika z wielkokalibrowego karabinu maszynowego, a następnie granatami moździerzowymi kalibru 60 mm. W wyniku ostrzału śmierć poniosło sześciu Afgańczyków, wśród rannych były też dzieci i kobiety - trzy z nich zostały trwale okaleczone. Wczorajszy sprawiedliwy wyrok Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie nie mógł brzmieć inaczej. Jednak również wczoraj mogliśmy się dowiedzieć z mediów, że sąd w ogóle nie zajął się rzeczywistym sprawcą owej tragedii, Antonim Macierewiczem, a nawet nie badał tego wątku. Przez studia telewizyjne TVN24 i TVN Info przewinęło się kilku najwyższej próby ekspertów, którzy wskazali na winę Antoniego Macierewicza, ówczesnego szefa SKW. Wychodzi na to, że mając wiedzę o człowieku winnym zbrodni wojennej nie zgłosili się z tą wiedzą do prokuratury popełniając w ten sposób przestępstwo.

Kodeks Karny Art. 240. § 1. Kto, mając wiarygodną wiadomość o karalnym przygotowaniu albo usiłowaniu lub dokonaniu czynu zabronionego określonego w art. 118, 127, 128, 130, 134, 140, 148, 163, 166 lub 252, nie zawiadamia niezwłocznie organu powołanego do ścigania przestępstw, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

Owi najlepsi w III RP eksperci, dodam, że po 22 latach od obalenia w Polsce komunizmu to:

Gromosław Czempiński były oficer wywiadu z czasów PRL. W SB od początku lat 70-tych ubiegłego wieku. Jako pracownik Departamentu I MSW musiał spełniać następujące wyśrubowane kryteria: „Skrystalizowany materialistyczny światopogląd”, „przynależność do PZPR”, „prawidłowa ocena polityczna zjawisk i wydarzeń w świecie i PRL”, „całkowita akceptacja i aktywne poparcie programu i linii politycznej PZPR”, „uzdolnienia organizatorskie”, „łatwość wysławiania się, formułowania myśli, poglądów i argumentów” Wczoraj w TVN Info ten najmniej znany, czwarty tenor i faktyczny założyciel Platformy Obywatelskiej stwierdził, że za to, co zrobił Antoni Macierewicz (rozwiązanie WSI), rosyjskie służby zapłaciłyby każde pieniądze. Większej głupoty dawno nie słyszałem. Wychodzi na to, że WSI, jedyna służba specjalna, która po 89 roku nie podlegała weryfikacji i przeszła w III RP dokładnie w niezmienionej formie i składzie osobowym stała się dla Rosji wielkim zagrożeniem. Jednym słowem ludzie z WSI po kursach KGB, którzy przez 20 lat nie potrafili złapać ani jednego rosyjskiego szpiega spędzali sen z powiek rosyjskim służbom specjalnym. Teraz czas na drugiego dyżurnego eksperta.

Marek Dukaczewski, były szef WSI, i oficer komunistycznego wywiadu w czasach PRL, kursant KGB. Pan generał Dukaczewski stwierdził wczoraj, że to, czego dokonał Macierewicz kierując akcją weryfikacyjną byłych funkcjonariuszy WSI będziemy odbudowywać przez całe następne pokolenie. Fakt, aby przeszkolić przez FSB w Rosji kolejnych kilkuset oficerów kontrwywiadu trzeba sporo czasu. Cała nadzieja w polityce ocieplenia wdrożonej jednostronnie przez Tuska i Komorowskiego po tragedii smoleńskiej. Trzeci ekspert towarzyszący wczoraj w TVN24 generałowi Dukaczewskiemu to Janusz Zemke, były I Sekretarz KW PZPR w Bydgoszczy i absolwent Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR w Warszawie. Ekspert Zemke również uważa, że winę za Nangar Khel ponosi Antoni Macierewicz, a rozwiązanie WSI był niepowetowaną stratą dla państwa polskiego.

A teraz dla równowagi kilka słów o Antonim Macierewiczu, „zbrodniarzu z Nangar Khel” Pierwsza zasługa to założony przez niego KOR-u, łącznie z wymyśleniem nazwy. Innym dodaje to blichtru i splendoru, ale nie Macierewiczowi. Wszyscy, którzy choćby tylko otarli się kiedyś o KOR dziś przywołują to w swoich życiorysach pozując na bohaterów. O Macierewicz cisza gdyż porzucił KOR zawłaszczony w podobny sposób jak Solidarność przez pamiętnych sławnych doradców. W 68 roku brał jak się należy udział w studenckich protestach, za co był aresztowany. Taki kombatancki epizod jest ciągle przywoływany przy innych słusznych bohaterach, niestety nie przy Macierewiczu. W 1970 roku organizował akcję oddawania krwi dla ofiar grudnia na Wybrzeżu. Od 1977 roku wydawał podziemny miesięcznik „Głos”.

Współorganizował Wolne Związki Zawodowe i NSZZ „Solidarność” w Warszawie. Wydawał pierwszy niezależny dziennik Wiadomości Dnia. 27 września 1981 roku był sygnatariuszem Klubów Służby Niepodległości. W stanie wojennym internowany i więziony w Iławie, Kielcach, Rzeszowie, zostaje przeniesiony do Głoskowa skąd brawurowo zbiegł i ukrywał się do 1984 roku kierując wydawaniem Głosu i tygodnika Wiadomości. Dziś bohaterem solidarnościowej opozycji jest prezydent Bronisław Komorowski, który odsiedział w PRL-u 30 dni aresztu, a internowany był w wojskowym ośrodku wypoczynkowym bez cel i krat. Jak to się stało, że jeden z najodważniejszych i bezkompromisowych opozycjonistów w PRL robi za dyżurnego oszołoma i medialne pośmiewisko? Jak to możliwe, że nawet Kutz, który podpisał lojalkę oraz inni „herosi” z przeszłością opozycyjną bladą w porównaniu z tym, co przeszedł Macierewicz, kpią z niego bezkarnie ku uciesze „wybitnych” dziennikarzy? Sam jest sobie winien psując przez lata krew establishmentowi III RP tak, jak nikt inny. W 1992 roku naraził się słynną „Listą Macierewicza”. Nie jest tajemnicą, że Jarosław Kaczyński za Macierewiczem nigdy nie przepadał, ale podczas likwidacji WSI wiedział doskonale, że lepszego specjalisty od służb, twardziela odpornego na ataki i próby zastraszania, w Polsce nie znajdzie. I tak oto likwidator Wojskowych Służb Informacyjnych nie zawahał się wywalić na zbity pysk 300 wysokich rangą oficerów szkolonych przez GRU i KGB. Skupił na sobie ataki tak niesłychane jak potężny był cios zadany rosyjskiej agenturze w kraju, w którym przez niemal 20 lat nie zdemaskowano ani jednego kremlowskiego szpiega. Kpiny, szyderstwa i obelgi, jakie go spotykają powodują, że rośnie również coraz bardziej mój szacunek dla odwagi, poświęcenia, patriotyzmu i siły charakteru tego człowieka. Oto po 22 latach od okrągłego-stołu w mediach brylują byli esbecy i komunistyczni dygnitarze, którzy na oczach ogłupionej gawiedzi robią z jednego z najbardziej zasłużonych w walce o wolność ludzi, zbrodniarza, szkodnika, a jak trzeba to wariata i idiotę. Dlatego na koniec napiszę Dziękuję Panie Antoni. kokos26 – blog

02 czerwca 2011 The show must go on… Przedstawienie jednak musi trwać. A poczucie ironii z nas, rządzący zastępują przez frasunek. Udają, że ich to obchodzi.. Są bardzo przejęci jak mówią, żeby nam się wydawało, że ich to obchodzi. Taki zafrasowany teatr. I robią to wszyscy z tzw. bandy czworga. Zobaczcie państwo jak się frasują jak mówią.? Z jaką troską mówią o nas, o naszym państwie. Jak się frasują. Obłuda przez frasunek.. Wydawałoby się, że nic im tak nie leży na sercu i wątrobie jak Polska i my. Ale umiejętnie rękoma robią to, czemu zaprzeczają ich usta. Mam na myśli demokratyczne głosowania i decyzje rządu. Wszystko odwrotnie od zdrowego rozsądku. Wszystko przeciw nam. Jest coś takiego w naszym zbiurokratyzowanym państwie, jak Polska Agencja Żeglugi Powietrznej, która zatrudnia 1715 pracowników.(!!!!) Nie wiem, co oni tam robią w takiej liczbie i po co tak rozbudowana agencja państwowa.? Nie ma pieniędzy na wojsko, nie ma na sprawiedliwość, nie ma na policję za wyjątkiem tzw. drogówki spełniającej rolę formacji fiskalnej na naszych drogach. Nie ma pieniędzy na drogi. Ale są na zabawę, fundacje, na marnotrawstwo na każdym kroku. Są pieniądze na biurokrację w każdym wydaniu.. Bo kto słyszał o opóźnieniach w wypłatach dla biurokratów? Opóźnienia w wypłatach są w sektorze prywatnym, na który nakłada się systematycznie nowe podatki żeby sfinansować fanaberie biurokratyczne. Rząd rządzi- a my truchlejemy. Była, więc kontrola w Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej i kontrola wykazała, że na 1715 osób przechowujących się w tej Agencji, a jakże „polskiej”, 670 osób posiada powtarzające się nazwiska(????). Zawsze można powiedzieć, że nazwiska bierze się z książki telefonicznej jak leci nie łamiąc ustawy o ochronie danych osobowych. Ale można też przypuszczać, że powtarzają się one ze względu na kumoterstwo panujące a Polskiej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, pardon- Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej. Bo w tej alkoholowej też przydałaby się jakaś kontrola, przynajmniej wiedzielibyśmy, kto tam zatrudnia, kogo i ile wypija statystycznie. Bo jak rozwiązują problemy alkoholowe, to muszą mieć tam jakieś laboratoria eksperymentalne: najpierw wypić, a potem problem rozwiązać. No i do całości zakąsić. Bo o redukcji tych zbędnych kilogramów biurokratycznych- nie ma oczywiście mowy. Bo żeby kontrola spowodowała likwidację zbędnych kilogramów….(???) Ale ona nie ma nic do merytorycznej rzeczy. Dostarcza tylko radości w całym państwowym przemyśle rozrywkowym, który na naszych oczach święci demokratyczne triumfy. Na te 1715 osób w Agencji, 198 osób jest ze sobą wprost powiązanych.. Tak przynajmniej twierdzi pan poseł Szczepański z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Infrastruktury, który jest oburzony na całą sprawę, to znaczy frasuje się ukrywając ironię, bo przecież Sojusz Lewicy Demokratycznej rządził w naszym satyrycznym państwie radości i jakoś nie przyszło mu do głowy, żeby gmerać po Polskiej Agencji Rozwiązywania Problemów Żeglugi Powietrznej, tak jak w Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Problemy alkoholowe jak były, tak są, tak jak problemy żeglugi powietrznej. Nie widzę w przestrzeni powietrznej latających talerzy i balonów, ale ich problemy też są rozwiązywane.. Bo jakżeby inaczej. Im bardziej pęcznieją obie agencje, tym bardziej przybywa problemów, i powietrznych, i alkoholowych. Żeby te agencje mogły sobie po funkcjonować. A ludzie tam przebywający- mieli jakieś godziwe wynagrodzenie. I mogli jeść i popuszczać pasa.. I żeby mogli brać premie za dobrą pracę, tak jak minister Cezary Grabarczyk z Platformy Obywatelskiej pobrał premię w wysokości 14 000 złotych. Nie, nie jest to dużo zważywszy ile dobrego zrobił na polskich drogach. Gdzie indziej marnuje się więcej.. Na drogach \gdzie pijani kierowcy, których policja obywatelska łapie codziennie kilkuset, jadą prosto przez dziury w jezdni, a trzeźwi jadą slalomem, te dziury omijając. Nie ma jeszcze Polskiej Agencji Rozwiązywania Problemów Dziur, a przydałaby się rozwiązując problemy dziur. Można byłoby rekrutować członków takiej agencji też według spisów zamieszczonych w książce telefonicznej, ale pierwszą literę wybierając w drodze sprawiedliwego losowania. Tak jak w toto-lotku. I nie ważne ilu rozwiązujących problemy dziur by tam było, ważne, żeby nie byli powiązani rodzinnie .Mówiła o tym swojego czasu pani posłanka Renata Beger, która - już nie pamiętam pod adresem, czego były kierowane zarzuty, ale odpowiedziała mniej więcej, że kogo ma się zatrudniać jak nie swoje dzieci.(???) No pewnie, że tak- dzieci są najważniejsze, tak jak Polska Jest Najważniejsza, przynajmniej przed wyborami na przedstawicieli przemysłu rozrywkowego. Widać, że nie chodzi o pęczniejącą biurokrację, ale o to, kto zatrudnia i kogo. I nie jest tak ,jak powiedział pan poseł - najemnik Stefan Niesiołowski z Platformy Obywatelskiej, wcześniej ze Zjednoczenia Chrześcijańsko- Narodowego, że” Jarosław Kaczyński napadł na Polskę”. To nie tylko pan Jarosław Kaczyński napadł na Polskę. Napadła na Polskę również Platforma Obywatelska, Polskie Stronnictwo Ludowe i Sojusz Lewicy Demokratycznej.. Wszystkie te gangi napadły na Polskę i szabrują ją do nieprzytomności. Organizując jedynie pozorowane spory ku radości demokratycznej gawiedzi- więcej igrzysk! Ale pośród tego mrowia głupoty demokratycznej, tego wielkiego marnotrawstwa organizowanego przez wyżej wymienione gangi zwane eufemicznie partiami politycznymi, są ludzie, którym można w jakimkolwiek stopniu zaufać. Są tacy ludzie, ale tymczasem nie mają wpływu na władzę.. Oglądałem wczoraj dyskusję normalną, niepozorowaną, w związku z decyzją sądu w sprawie żołnierzy z Nangar Khel. Sprawa wiąże się z sytuacją, w której nie odpowiada dowództwo, tylko żołnierze wykonujący rozkazy dowódcy. Jak można w ogóle oskarżać żołnierzy, skoro w wojsku obowiązuje dyscyplina i posłuszeństwo.? A jednak- proces się toczył i jeszcze nie zakończył.. Sam, gdybym był w Afganistanie, gdzie kobiety i dzieci biorą udział wojnie sam bym strzelał w miejsca podejrzane, żeby samemu nie być zabitym. W końcu to wojna. Inną sprawą jest czy my jesteśmy tam potrzebni. Uważam, że nie jesteśmy tam potrzebni, jak Amerykanie chcą tam demokracji, to nich wprowadzają ją sami - bez nas i bez naszych pieniędzy.. W dyskusji wzięli udział: Generał Sławomir Petelicki, mecenas Piotr Dewiński i pan minister Romuald Szeremietiew, któremu miałem okazję uścisnąć prawicę podczas Kongresu Nowej Prawicy. Pan generał trzy razy próbował powiedzieć, że minister Klich zakupił niepotrzebnie dwa samoloty bezzałogowe za 80 milionów złotych, ale pani redaktor Iwona Sulik, wtedy właśnie miała do niego jakieś pytanie. Zagłuszała go, tak jak swojego czasu, władze PRL-u zagłuszały Wolną Europę. Może zresztą i dobrze- tak sądzę po latach, bo propaganda amerykańska stamtąd się wydobywająca za pieniądze CIA, była często dezinformująca i rozpalająca emocje- tak jak na Węgrzech w 1956. Co skończyło się krwawą jatką. Naród węgierski ucierpiał… Wolna Europa - to była robota służb amerykańskich! Przeciwko Rosji, a my tymczasem wpisywaliśmy się w ich politykę.. Więc jątrzyli - i dopięli swego! Po dwudziestu latach widać jak nas traktują, jak chłopków na posyłki i jak naród podbity, a nie jak partnera.. Tak jak nasza biurokracja traktuje nas- jak naród podbity. Eksploatuje, oszukuje i pęta.. Wszyscy trzej panowie spisali się na piątkę.. Mówili rzeczowo i na temat. Żadnych pozorowanych słów. Jasno i przejrzyście.. Wszyscy trzej- w wolnej Polsce kiedyś, mogliby sprawować najważniejsze funkcje w państwie.. Kadry patriotyczne, więc są.. Nie ma tak, że Polska już wszystkim jest obojętna naprawdę.. Nie jest! Na razie: the show must go on… a za 80 milionów złotych kupiliśmy dwa niepotrzebne samoloty bezzałogowe. Kupiliśmy je od Izraela. Nieważne zresztą, od kogo. Tylko, po co? Prezenterzy telewizyjni już szykują się do występów bez krawata.. Bo nie wiem czy państwo wiecie, że dzisiaj mamy Międzynarodowy Dzień Bez Krawata (???). Ile ONI jeszcze tych idiotycznych” świąt” wymyślą? The show must go on.. WJR

Nie chcę żyć w „państwie narodu" Medialni zwolennicy PiS, a także osoby z "ludu pisowskiego" obficie komentujący moje teksty w Internecie zarzucają mi "wściekłą nienawiść" do tej partii i jej szefa. Jeden z zauroczonych Prezesem dostrzegł nawet, – co napisał w książce, – że widząc w TV Kaczyńskiego, trzęsę się i wygrażam mu pięścią. Mowę nienawiści w mojej publicystyce widzi też Bronek Wildstein ("Wojna z faszyzmem, czyli mowa nienawiści III RP", tygodnik "Uważam Rze", 22 maja), bo sugeruję, że PiS ma pewne cechy zbliżające go do rodziny ruchów faszystowskich. Moim zdaniem ma, choć nigdy nie porównywałbym go z nazizmem, bo to byłoby wielkim fałszem. To liczna rodzina nurtów politycznych, których skraje bardzo się od siebie różnią stopniem represyjności i agresywności, ale właśnie one je cechują. Nic się nie powtarza, jako replika, ale jako podobieństwo – tak. O tych podobieństwach pisałem w "Gazecie Wyborczej" ("Ruch groźnej nadziei" – 14 kwietnia).

Oni, a nie my "Nienawiść" to ukochane słowo Jarosława Kaczyńskiego, oczywiście wściekła nienawiść. To również główny argument kochających PiS komentatorów przeciwko tym, którzy PiS nie kochają. Z ludem pisowskim jest trochę inaczej, bo tutaj do oskarżeń, że jest się nienawistnikiem, dochodzi jeszcze, że jest się drżącym przed pisowskim CBA politykiem, który się nakradł, peerelowskim szpiclem, nawet, jeśli się ma certyfikat IPN, bo wiadomo: akta zniszczyła komisja Michnika albo są w Moskwie. No i – co bardzo częste – Żydem, mośkiem, czosnkiem, nawet "rabin" jest obelgą. Ma się wrażenie, że gros Polski antysemickiej – ciągle niemałej, niestety – lgnie do tej partii, mimo że ona sama antysemityzmu nie głosi. Czy to nie powinno zastanawiać? W przypadku osób leciwych, takich jak ja, dochodzi również, że jest się zombi, który powinien dogniwać w trumnie, zamiast pisać artykuły. To już odpuszczam. Dlaczego słowo "nienawiść" jest tak częste u Prezesa i jego zwolenników? Moim zdaniem to tak zwana projekcja. Przeniesienie emocji, którą się samemu żywi, na myślących inaczej czy uważanych za wrogów i przypisanie jej im, by to oni byli nienawistnikami, a my poddanymi nienawiści niewiniątkami, całkowicie od niej wolnymi. Nie jest łatwo żyć z tym uczuciem, ono dręczy i niszczy. To, dlatego po roku 1989 pozbyłem się go w stosunku do komuchów i także pragnienia porachunków z nimi. Odetchnąłem z ulgą, że wojna się skończyła, i to zwycięstwem, można, więc się pozbyć jej toksyn. Wojna skaża obie strony, obecna także. Ci, których do dziś "Pan nie uchronił od nienawiści", choć może lubią to śpiewać, zarzucają mi, że przeszedłem na drugą stronę, czylim zdrajca, jakby te strony nadal istniały.

Strach, a nie nienawiść A jak jest z nienawiścią do Kaczyńskiego i PiS? Nie ma jej we mnie, bywa złość, nawet ostra, nawet wściekłość, ale bez nienawiści, która jest czymś głębszym i trwalszym niż wspomniane przeze mnie emocje. Mój stosunek w pierwszym rzędzie do tego polityka, a w drugim do PiS, bo rozróżniam partię i szefa, to nie jest nienawiść, lecz strach. I to nie strach "politycznego złodzieja" przed powrotem Mariusza Kamińskiego do CBA czy strach "tajnego współpracownika" przed ujawnieniem prawdy o nim. Boję się polityka o takiej jak Kaczyński osobowości, która przez jego liczne słowa i poczynania jest jak na dłoni. Nie chcę żyć w Polsce, której kształt on będzie nadawał, i jako publicysta robię wszystko, byśmy tego uniknęli. Nie chcę u władzy polityka, który świat i kraj wyobraża sobie, jako złożony z niezliczonych wrogów, opętanych dziwnym trafem nienawiścią akurat do niego, z zagrożeń, tajemnych sił i układów "sięgających wszędzie", czyli ze zła. Poza nim oczywiście i tymi, którzy go słuchają. I z nieustannej wojny w realu z tym wszystkim, co naprawdę tkwi tylko w jego głowie. Ten mechanizm, częsty w świecie polityków, zawsze bywał zarzewiem nieszczęść. Maleńka próbka to lata 2005 – 2007, paranoiczne gonienie za gigantycznym układem oplatającym cały kraj. Układu nie zaleziono, ale krzywd narobiono. A to były tylko dwa lata. Nie chcę Polski rządzonej przez szefa partii, w której wszystkie uprawnienia statutowo należą do niego, bo to cecha partii totalitarnej. Jeśli partia tak skonstruowana zdobędzie władzę, będzie przenosiła styl kierowania nią na państwo. PiS, jako partia konserwatywnej prawicy mi nie przeszkadza. Jest potrzebna i wiele razy to powtarzałem. Przeszkadza mi to Prawo i Sprawiedliwość pod tym kierownictwem, bo jestem pewien, że mając władzę, będzie dążyło do zdobycia "kierowniczej roli w państwie", a następnie w społeczeństwie. Czyli do stopniowego podporządkowywania sobie wszystkich centrów władzy i wszystkich niezależnych ośrodków opinii i wpływu w społeczeństwie. To było widoczne w latach 2005 – 2007. Nawet, jeśli to się nie uda, to samo zmierzanie w tym kierunku oznaczałoby wepchnięcie Polski w ślepy zaułek. Nie jestem fanem Platformy, ale uważam tę partię za bezpieczną dla wolności obywatelskich zaporę przed niebezpiecznym PiS. Nie jestem też ślepym obrońcą III Rzeczypospolitej. Widzę jej liczne nędze i potrzebę naprawy, ale widzę jedną zaletę decydującą. III Rzeczpospolita jest państwem obywatelskim. U podstaw jej konstrukcji i jej konstytucji leżą nienaruszalne prawa obywatela, prawa jednostki, prawa człowieka. One są najważniejsze, nic nie może stanąć ponad nimi.

Prawa wspólnoty Nie chcę żyć w państwie, w którym prawa obywatela będą musiały ustępować przed jakimiś "prawami wspólnoty" – choćby chodziło o naród. Nie chcę, bo w takiej konstrukcji państwa o tym, co jest prawem wspólnoty, nadrzędnym nad prawem obywatela, będzie tak czy inaczej, prędzej czy później decydował "przywódca wspólnoty", ten, o którym się już mówi: "prowadź nas, Ty jesteś Polska". 50 lat przeżyłem w państwach, które stworzono dla wspólnoty, raz dla narodu niemieckiego, dwa dla narodu socjalistycznego. Dla Wildsteina, którego staż życia w państwie wspólnoty jest dużo krótszy od mojego, może to za mało, mnie wystarczy. Nie mogę wykluczyć, że dmucham na zimne, bywa, że opadają mnie wątpliwości. Ale wolę to, niż ocknąć się w czymś, czemu powinienem zapobiegać, a to zlekceważyłem. Nie narzucam nikomu moich racji i obaw, ale proszę o próbę zrozumienia ich. Przynajmniej przez tych, którzy to jeszcze potrafią. Nawet, jeśli miałbym mieć mniej racji niż ci, co w mojej publicystyce widzą tylko nienawiść i szaleństwa starca.

Wódz narodu Jestem Polakiem, czuję się Polakiem, chcę żyć w państwie polskim i wiem dobrze, że państwa w dzisiejszym świecie to są najczęściej państwa narodowe. Ta nazwa to stwierdzenie, kropka nad długim procesem historycznym, uogólnienie tego, co nie dzieli, bo jest realnością. Ale nie chcę żyć w "państwie narodu" i wyrażającego naród wodza. Bo to jest ideologia, w którą się chce ubrać Rzeczpospolitą. Ideologia, choćby się nazywała narodowa, jest zawsze partyjna i część narodu wyklucza ze wspólnoty. Takich choćby "Polaków skorygowanych", którzy nie szanują wielkości Lecha Kaczyńskiego, jak zdefiniował poseł Adam Hofman, rzecznik PiS. Czy należących do tych trzech czwartych, które, jak napisał poeta Jarosław Marek Rymkiewicz, może j...ć pies. "Państwo narodu" odbiera Rzeczypospolitej, czyli należącej do wszystkich, cechę dobra wspólnego, a nadaje jej cechę dobra jednej partii. Tak widzę IV RP, opierając się na słowach i czynach jej twórców i zwolenników. Jak mnie przekonają, że jest inaczej, że ich źle zrozumiałem, że się sromotnie pomyliłem, zmienię zdanie i mogę nawet polubić Kaczyńskiego. Już nazajutrz po tym. Wildsteina nie muszę, bo go nadal lubię. Ale na razie to, co mówi i Prezes, i PiS pod jego kierownictwem, wywołuje u mnie nie nienawiść, lecz gęsią skórkę. Waldemar Kuczyński

Chcę żyć w porządnym państwie Tekst Waldemara Kuczyńskiego Nie chcę żyć w "państwie narodu" ("Rz", 30 maja 2011) dobrze pokazuje sposób myślenia nie tylko autora, ale i całego jego środowiska. Sądzę, że prezentowana przezeń poetyka strachu mistyfikuje rzeczywistość, zamiast ją rozjaśniać. Pisze Kuczyński, że nie narzuca nikomu swoich obaw, ale prosi o ich zrozumienie. Spróbuję to zrobić, co nie znaczy zaakceptować je. Strach odczuwamy wszyscy, ale – jako nieracjonalny odruch – jest on najgorszym doradcą. Dopiero, gdy wywołujące go zjawiska poddane zostaną analizie, jesteśmy w stanie zrozumieć, na ile jest uzasadniony, a więc na ile rzeczy go budzące są rzeczywiście groźne. W publicystyce Kuczyńskiego niczego takiego nie widzę, a zamiast tego słyszę, że lata spędzone w systemie totalitarnym upoważniają go do przywoływania jego widma wtedy, gdy usłyszy wypowiedzi kojarzące się mu z tamtymi czasami. Np. o wspólnocie.

Polityka, jako opresja Totalitarni władcy odwoływali się do wszystkich fundamentalnych idei naszej kultury. Mówili o pięknie doboru i prawdzie. Czy dlatego mamy wyrugować je z naszego języka i wykorzenić z naszej kultury? Twierdzili, że chcą budować sprawiedliwe państwo. Czy oznacza to, że trzeba zanegować ideę sprawiedliwości, a w każdym razie nie może się do niej odwoływać państwo? Absurd takiego wnioskowania bije w oczy, a jednak jest ono elementem ideologii III RP i przewija się w tekstach jej rzeczników, w tym Waldemara Kuczyńskiego. W wymiarze teoretycznym ultraliberalna koncepcja państwa, jako "stróża nocnego" wyrasta z pojmowania polityki, jako opresji, konsekwencją, czego jest próba jej wyeliminowania, a w każdym razie zmarginalizowania. Sytuuje się na antypodach klasycznego ujęcia, które rodzi się ze zrozumienia człowieka, jako bytu politycznego, czyli wspólnotowego. Konsekwentnie liberalny model "stróża nocnego" jest nierealny i ufundowany na fałszywej antropologii. Pewnie, dlatego nigdy nie został nawet przybliżony do rzeczywistości. Pisząc to, nie kwestionuję daleko idącej potrzeby odchudzenia współczesnych państw, ale to już inny problem. Liberalna antropologia zakłada, że jesteśmy samokreującymi się monadami, abstrakcyjnymi, niezależnymi od siebie bytami, gdy tymczasem sprzeciwia się temu każde nasze doświadczenie. Przeczy temu Kuczyński, pisząc, że czuje się Polakiem, chce żyć w państwie polskim oraz ma świadomość, iż wyrasta ono z długiego historycznego procesu. A więc bycie Polakiem to nie tylko mówienie po polsku i "przypadkowe" urodzenie się nad Wisłą. To świadomość bycia członkiem kulturowo ukształtowanej wspólnoty, czyli coś, czego tak gdzie indziej boi się Kuczyński. Czy można uwolnić państwo od moralności? Kośćcem państwa jest prawo, które wyrasta z idei sprawiedliwości. Pozytywizm prawniczy próbował je od niej oddzielić, ale okazało się to niemożliwe, o czym świadczą wszystkie – bez względu na to jak ułomne – próby budowy ponadpaństwowego prawa. Przecież Kuczyński też pisze o "prawach obywatela", czyli o pewnym fundamencie, na którym jego zdaniem musi być budowane prawo. A obywatel to członek wspólnoty właśnie, wspólnoty politycznej. W XX wieku w imię tej wspólnoty poczyniono wiele zła. Ale nie tylko w jej imię. Komunizm miał być pełnym wyzwoleniem człowieka. Nie istnieje idea, która nie mogłaby stać się uzasadnieniem opresji. Czy znaczy to, że mamy zaniechać myślenia? Czy można odrzucić kategorię wspólnoty i czy byłoby to dobre? A poza tym: czy rzeczywiście dziś w Polsce grozi nam opresyjne państwo występujące, jako narzędzie wspólnoty?

Krzywdy IV RP Czytając Kuczyńskiego i innych apologetów III RP, można by tak uznać. Jedyne zło, jakie przypomina sobie zausznik Tadeusza Mazowieckiego, to lata 2005 – 2007. Pisze o "krzywdach", które wtedy "narobiono". Pytam:, jakie? Czy było to aresztowanie skorumpowanego i skrajnie nieodpowiedzialnego transplantologa? Czy oskarżenie skorumpowanej posłanki PO, która po fakcie ogłosiła, że została uwiedziona przez funkcjonariusza? Wszystkie te oskarżenia, które wprasowane zostały w świadomość Polaków przez aparat propagandy III RP, mają w sobie tyle prawdy, ile teza o "zapaści" w polskiej transplantologii wywołana jakoby przez aresztowanie doktora G., a której fałsz z rocznikiem statystycznym w ręku wykazał na naszych łamach Piotr Skwieciński ("Kłamstwo przeszczepowe", "Rz", 6 kwietnia 2010), co nie przeszkadza w kolportowaniu jej ciągle przez media głównego nurtu. Trzyletnia praca nad udowodnieniem związku PiS z samobójstwem Barbary Blidy doprowadziła do konstatacji, że winnym była "atmosfera" tamtych czasów. Powracając do medialnych relacji z tamtego okresu, mogliśmy odnieść wrażenie, że mord polityczny wisiał na włosku. Zabójstwo Gabriela Narutowicza przywoływane było z częstotliwością katarynki i mniej zorientowany odbiorca mógłby myśleć, że zabity został on na zlecenie Jarosława Kaczyńskiego. Kiedy jednak zamordowany został działacz PiS (drugi – ciężko raniony) za przynależność do partii Kaczyńskiego, a więc zastępczo za swojego lidera, nie wywołało to autorefleksji wśród organizatorów kampanii nienawiści. Kuczyński mówi, że w jego wypadku nie o nienawiść chodzi, lecz o złość czy wściekłość wywołaną strachem. Z czego jednak rodzi się nienawiść, jak nie z ciągle podsycanego poczucia zagrożenia? Dlaczego Kuczyński powtarza bezpodstawne, propagandowe zarzuty? Czy zdobył się na refleksję nad zabójstwem Marka Rosiaka, czy zadowolił się przyjęciem, że to Kaczyński i PiS też za nie odpowiadają, bo stworzyli złą atmosferę? Niektórzy endecy obwiniali Narutowicza o sprowokowanie swojego zabójstwa.

Winy III RP Niebezpieczeństwa czyhają na nas z różnych miejsc. Tak jak trudno znaleźć ofiary czwartej RP, tak łatwo znaleźć ofiary trzeciej. Krzysztof Olewnik może być ich dobrym reprezentantem. Bo to nie silne państwo, ale jego brak był źródłem wielu krzywd w ostatnim dwudziestoleciu. W naszej gazecie opisywane były przykłady dziesiątków niezależnych przedsiębiorców, którzy zostali zniszczeni (również, jako ludzie) przez sprywatyzowane segmenty wymiaru sprawiedliwości, administracji państwowej czasami w sojuszu z grupami przestępczymi. Roman Kluska to tylko najbardziej znany ich przedstawiciel. Ale w tym państwie grupom dobrze ustawionych biznesmenów dzieje się wyjątkowo dobrze. Fakt, że płaci za to większość, jest tego istotną okolicznością. W silnym państwie lekarzom nie przyszłoby do głowy wysterylizować bez pytania o zgodę i bez jej wiedzy kobietę, która ich zdaniem nie jest wystarczająco inteligentna, aby samodzielnie podejmować decyzję. Silne państwo nie dopuściłoby do katastrofy prezydenckiego samolotu, a w każdym razie rozliczyłoby odpowiedzialnych. W silnym państwie taka sama powódź po kilkunastu latach nie przyniosłaby takich samych spustoszeń. Czy te i tysiące innych faktów stały się przedmiotem refleksji Kuczyńskiego? Nie, on tyle lat przeżył w totalitaryzmie, że boi się wyłącznie państwa i narodu.

Tresura wstydu Silnego państwa boją się możni tego świata i to ono jest w stanie zmusić ich do stosowania się do prawa. III RP nie muszą się bać, nic dziwnego, że są jej wyznawcami. Czy to wziął pod uwagę Kuczyński? W jego tekście nie znajdujemy argumentów, tylko fobie i lęki. Jakieś dziwne konstrukcje o "państwie narodu" jakoby z gruntu odmiennym od państwa narodowego. Czy to polemika z jakimś tekstem programowym? Kłopot w tym, że wszystkie – najsilniejsze nawet, bo o faszystowskie afiliacje – oskarżenia Kuczyńskiego nie są poparte żadnym rzeczowym argumentem, lecz wyłącznie wrażeniem czy skojarzeniem. Zwłaszcza niepokojąco kojarzy się Kuczyńskiemu wspólnota narodowa, chociaż zgadza się, że organizuje ona ludzką rzeczywistość. Nie zauważa, iż trudno sobie wyobrazić bez niej demokrację, która jest władzą (kratos) ludu, czyli narodu (demos). I prawie nikt znaczący we współczesnej Polsce nie traktuje tego narodu, jako etnicznej, ekskluzywnej jedności. Od początku III RP jesteśmy uczeni, że naród (zwłaszcza polski) ma budzić strach i dlatego od zarania III RP poddawani jesteśmy tresurze wstydu. Zakompleksioną zbiorowością łatwiej rządzić. Tylko, że właśnie w ten sposób hoduje się demony, które rzadko ożywają w świadomej swojej wartości wspólnocie. Poczucie wartości rodzi racjonalnych i przewidywalnych obywateli, kompleksy – groźnych dla siebie i innych frustratów.

Iluzja debaty Powołuje się Kuczyński na plugastwa, które pod jego adresem leją się z Internetu. Wierzę. Mogę się z nim policytować. Tylko, że nie warto. Zawsze się znajdzie margines patologii społecznej, który anonimowo będzie rozładowywał swoje frustracje. I co z tego. Jest to miarodajne? PiS stał się wcieleniem bojaźni establishmentu III RP nie dlatego, że niesie w sobie zagrożenie dla zasad współczesnej liberalnej demokracji, ale dlatego, że stoi w opozycji do słabego i na poły oligarchicznego postkomunistycznego państwa. Dlatego krytyka partii Kaczyńskiego nie ma w sobie nic z rzeczowej polemiki, lecz jest grą na lękach i budowaniem wysnutych z niej urojeń. Do tak rozumianego PiS zapisani zostali wszyscy realni krytycy III RP, a debata o jej przypadłościach stała się niemożliwa. Siła establishmentu III RP sprawia, że operacja ta ciągle skutkuje powodzeniem, ale demokracja bez rzeczowej debaty staje się iluzją. Czy tego niebezpieczeństwa zapatrzony w swoje lęki Kuczyński nie dostrzega? Bronisław Wildstein

Wszystko na Pokaz Czy ktoś jeszcze pamięta, jak dziarsko dbała władza w ubiegłym roku o bezpieczeństwo wyjeżdżających na wakacje dzieci? Po paru głośnych wypadkach autobusów temat stał się głośny, więc premier prężył do kamer muskuły, uruchomione jego wolą kontrole obłaziły każdy ruszający w trasę bądź dostrzeżony na wylotówce autokar, a już, jeśli miał on wieźć dzieci, to policjanci obwąchiwali każdą śrubkę jak czescy celnicy. A prorządowe media apelowały:, jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, zadzwoń, pod specjalnym numerem policja tylko czeka, żeby natychmiast przyjechać i sprawdzić stan techniczny autokaru. Ale minął roczek, uwaga „waaadzy” skierowała się gdzie indziej… Właśnie zaczyna się nowy sezon wyjazdów na „zielone szkoły” i wakacyjne wycieczki. I nie ma już żadnych infolinii, żadnych lotnych brygad sprawdzających stan autokarów na jeden telefon zaniepokojonych rodziców. Jak się ktoś niepokoi, to może przysłać autokar na przedwyjazdowy przegląd na specjalny punkt. Na całe miasto stołeczne Warszawa taki punkt, gdzie tej kontroli może policja łaskawie dokonać, jest jeden. Kolejka w ostatnich dniach sięga trzech godzin. Pytanie retoryczne: czy zmuszenie kierowcy, żeby wstał o czwartej rano i trzy godziny przed wyjazdem spędził w owej kolejce, zwiększa bezpieczeństwo jego małych pasażerów − czy zmniejsza? Ale cóż poradzić. Policja ma teraz inne zadania. Trzeba walczyć z kibolami, żeby nie było stadionowego bandyctwa. Trzeba ścigać i aresztować obelżywe wobec najwyższych organów władzy i jej mediów transparenty. Trzeba zwalczać chamstwo w internecie. Na bezpieczeństwo dzieci nie starcza czasu i budżeciku. No, chyba, że, nie daj Boże, znowu gdzieś dojdzie do tragedii, wtedy pan premier pojawi się w swojej sławnej kryzysowej kurteczce i rzuci hasło – wszyscy do kontrolowania autobusów, to się wtedy siły i środki rzuci na wyznaczony odcinek. Państwo socjalistyczne, bo to przecież wciąż ten sam stary, peerelowski bardak, troskliwie konserwowany przez wciąż te same, peerelowske establiszmęty − inaczej działać nie potrafi. Tylko zrywami. Przyjeżdża „baćka” Łukaszenka do kołchozu albo inny Putin, mówi − źle pracujecie, pracujcie lepiej, bo wam, taka wasza, i wszyscy biegają z pośpiechu kopiąc się piętami w zadek, póki kamera patrzy. Aż potem baćka pojedzie do innego kołchozu, to będzie można się kropnąć w bruzdę i odpocząć. Albo, jeśli komu takie skojarzenie bliższe, tak właśnie działa Mordor. Kiedy uwaga Saurona się odwróci, szeregi jego sług zamierają w bezruchu i nie wiedzą, co zrobić. Tak, jak to było, kto jeszcze pamięta − gdy Rosjanie odpalili raport MAK, a premier, okazało się, pojechał w Dolomity i nie miał kto platformersom i gwiazdorom niezależnego dziennikarstwa wysłać esemesa, co na ten temat myślą. Żeby było jasne: ten tekst nie jest apelem do premiera, aby odwrócił oblicze od jednych spraw, kierując je ku innym. Ten tekst jest wołaniem − bezsilnym zapewne − o coś zupełnie innego. RAZ

„TAJEMNICZY BANK GOLDMAN SACHS” Spośród banków inwestycyjnych najinteligentniejszym, dysponującym najlepszą siecią powiązań, najpotężniejszym i pozbawionym jakichkolwiek skrupułów jest bank Goldman Sachs, założony w XIX wieku przez dwóch emigrantów z Dolnej Frankonii, o nazwiskach, które do dziś tworzą nazwę firmy. Zaproszono mnie kiedyś do odwiedzenia głównej siedziby Goldman Sachs w Nowym Jorku. Byłem pod wielkim wrażeniem wiedzy i umiejętności pracowników tego bankowego koncernu i od tamtej pory wiem, że nie rynek akcji, lecz rynek walutowy i kapitałowy jest najważniejszy. Na rynku papierów wartościowych, będących zawsze specjalnością banku Goldman Sachs, decyduje się los narodów, a także walut takich jak euro. Bez złamania prawa, oszustwa i zwodzenia wprowadzenie euro, jako waluty księgowej w 1999 i jako gotówki w 2002 roku nie byłoby możliwe Tylko naiwni mogą się dziwić, że Goldman Sachs był przy przyjmowaniu przez Grecję euro, dzięki czemu greckie finanse wyglądały na papierze piękniej niż w rzeczywistości, i że był w grze również wtedy, kiedy finansowane przez zagranicę party w Atenach dobiegło końca a dla Hellenów nastał dzień sądu. Bez złamania prawa, oszustwa i zwodzenia wprowadzenie euro, jako waluty księgowej w 1999 i jako gotówki w 2002 roku nie byłoby możliwe. Przypomnijmy sobie: zgodnie z traktatem z Maastricht uczestnikami unii walutowej mógł być tylko ten, kto spełniał ściśle ustalone warunki, tak zwane kryteria konwergencji. Dwa z nich miały szczególnie duże znaczenie. Po pierwsze deficyt budżetowy nie mógł wynosić więcej niż trzy procent produktu krajowego brutto. Po drugie, całkowite zadłużenie państwa nie mogło być wyższe niż 60% PKB. Te kryteria obowiązują do dziś. Wielokrotnie łamał je europejski prymus – Niemcy. W przypadku Niemiec można było w 1999 roku jeszcze przymknąć oko. Wprawdzie niemieckie zadłużenie w przededniu wprowadzenia unii walutowej lekko przekroczyło górną granicę 60%, ale nietrudno było sobie wyobrazić, że w krótkim czasie spadnie poniżej dozwolonej granicy. Dzisiaj nie ma, co tym marzyć. Ale w Grecji nigdy nie istniała szansa na uzdrowienie finansów publicznych. Już wówczas zadłużenie przekroczyło 100 % PKB. Nawet przy najlepszej woli tego typu nadmiernego zadłużenia nie można było pogodzić z traktatem z Maastricht. Cóż, więc innego pozostawało greckim politykom jak sfałszowanie bilansów i wywoływanie naokoło wrażenia, że wszystko jest w jak najlepszym porządku? Okazali się przy tym prawdziwymi mistrzami kreatywnej księgowości; także inni – na przykład Włosi i Francuzi – posługiwali się różnymi sztuczkami, aby ich zadłużenie wyglądało na niższe niż w rzeczywistości. Chodziło głównie o to, aby nieufną i sceptyczną wobec euro niemiecką opinię publiczną wprowadzić w błąd i uspokoić. Jak ujawnił „New York Times” z 14 lutego 2010 roku, to gigant z Wall Street, bank Goldman Sachs, pomógł Atenom w wywołaniu optycznego złudzenia, że wielomiliardowych długów nie ma. W 2001 roku, kiedy w Grecji wprowadzono euro w formie bezgotówkowej, Goldman Sachs udzielił rządowi w Atenach kredytu, zakamuflowanego, jako transakcja walutowa, dzięki czemu nie było konieczności wykazywania go w księgach, jako kredytu, a zatem nie podwyższył on oficjalnie podawanego zadłużenia. Grecja na wiele lat z góry przepisywała na bank Goldman Sachs wpływy z loterii i opłat lotniskowych, aby bez problemów i szybko uzyskać dostęp do świeżej gotówki – naturalnie kosztem przyszłych dochodów budżetu państwa. W całej Europie, donosił „New York Times”, zawierano tego rodzaju deale. Banki dawały gotówkę do ręki, rządy brały pieniądze pod zastaw przyszłych dochodów, podejmując tym samym zobowiązania, które nie pojawiały się w bilansach i można je by ukryć przed opinią publiczną. Również JP Morgan Chase, inny wielki amerykański bank inwestycyjny brał udział w tym procederze. Nie było jednak tak, że to Wall Street stworzyła europejskie problemy z zadłużeniem, ona jedynie pomogła przez dłuższy czas je maskować. Rzecz prosta, doskonale na tym zarabiając. Według “New York Times” za same greckie transakcje z 2001 roku Goldman Sachs zainkasował w prowizjach równe 300 milionów dolarów. “New York Times” pisał: “Euro narodziło się w grzechu pierworodnym: kraje takie jak Włochy i Grecja przystąpiły do unii walutowej z deficytami wyższymi niż zezwalał traktat. Zamiast podnieść podatki lub zredukować wydatki, rządy te przy pomocy instrumentów pochodnych sztucznie zmniejszyły deficyty.” Dokładnie ten sam trik próbował zrobić minister finansów Eichel, który w przypadku Grecji niczego podobnego nie zauważył. Z pomocą amerykańskiego banku Morgan Stanley i niemieckiego Deutsche Bank sprzedał inwestorom wierzytelności rządu federalnego wobec firmy, będącej sukcesorem poczty niemieckiej (Deutsche Bundespost) – ta tak zwana sekurytyzacja przyniosła osiem miliardów. Tym razem jednak Eurostat (Urząd Statystyczny Unii Europejskiej) był czujny i nie zezwolił na uznanie transakcji za zredukowanie zadłużenia państwa. Wyrafinowana przebiegłość finansowych inżynierów jest zaiste godna najwyższego podziwu. W 2005 roku Goldman Sachs doszedł do wniosku, iż należy pozbyć się greckich „swapów”, i sprzedał je Narodowemu Bankowi Grecji, największej instytucji finansowej kraju. Jak by tego mało, w 2008 roku Goldman Sachs pomógł temuż bankowi, przesunąć “swapy” do specjalnie dla tego celu stworzonej spółki (Special Purpose Vehicle) o nazwie “Titlos”, przy czym bank mógł, stanowiące jego podstawę obligacje jeszcze użyć, jako depozyt w Europejskim Banku Centralnym, aby zaopatrzyć się w świeżutkie pieniądze. Jeśli ktoś uważa takie metody za skandaliczne, powinien wziąć pod uwagę, że wszystko było mniej lub bardziej legalne, a ponadto było tylko skutkiem systemu papierowego pieniądza bez pokrycia. Surowsze regulacje rynku kapitałowego także niewiele by dały. W czołowych bankach inwestycyjnych siedzą ludzie lepsi od urzędników Europejskiego Banku Centralnego i europejskich władz finansowych – oni zawsze wyprzedzają ich o krok. Banki inwestycyjne potrafią nawet zarobić podwójnie na jednym interesie: na samej transakcji i na operacji przeciwnej, kiedy się z niej wycofują. Na początku listopada 2009 roku, kiedy nad Grecję nadciągała już finansowa burza, do Aten przybył zespół wysłany przez Goldman Sachs i przywiózł ze sobą nową ideę. Przedstawił propozycję, jak można by w odległą przyszłość odsunąć długi służby zdrowia. Tym razem Grecy odmówili. Właśnie wybrali nowy rząd. Mieli już dość lekarstw, które nie uzdrawiały, lecz jedynie pozorowały leczenie symptomów. Tamtego listopada panowie z Wall Street zrozumieli, że Grecy już nie chcą lub nie mogą, że gra skończona a kryzys nieuchronnie nadchodzi. Dysponując poufną wiedzą o stosunkach greckich nabytą w ciągu wielu lat, obrócili swoją strategię o 180 stopni, tym razem przeciwko Grecji. Według “Neue Zürcher Zeitung” z 11 lutego 2010 banki JP Morgan i Goldman Sachs były podejrzewane o to, że kupując greckie ubezpieczenia na wypadek niespłacenia kredytu (CDS), wywindowali je na rekordowo wysoki poziom. Rozsiewając niepewność i strach przed bankructwem państwa greckiego podbiły w ciągu trzech dni kursy CDS-ów z 328 na 420 punktów bazowych. 100 Punktów bazowych to jeden procent. Czy zatem banki i fundusze hedgingowe są wcieleniem zła? Czy należy je upaństwowić, jak tego żąda w Niemczech Partia Lewicy? Nie, na pewno nie. Pełnią one rolę hien systemu i o tyle spełniają niejednokrotnie pożyteczną funkcję. Nie one są przyczyną problemów, one tylko je uwidoczniają. Dbają o to, żeby godzina prawdy wybiła wcześniej niż wybija zazwyczaj. Zarabiają pieniądze handlując twardymi faktami, a czasami pomagając je zasłonić. Najpierw posunęli Grekom kilka sztuczek, a potem zostawili ich na pastwę losu. Finansowi kuglarze okazali się wielce użyteczni dla rządów w latach 90. zeszłego wieku, kiedy na dużą skalę zaangażowali się w zakup obligacji emitowanych przez państwa południowej Europy, co spowodowało wzrost ich kursów i obniżkę ich oprocentowania, wytwarzając pozorną konwergencję pomiędzy Niemcami z silną walutą a państwami o słabej walucie. Dopiero ta konwergencja, czyli wyrównanie oprocentowania obligacji umożliwiła wprowadzenie euro i ustanowienie unii walutowej. Było to dokładnie to, czego chcieli i potrzebowali projektanci wspólnej waluty. Nie ma najmniejszej przesady w stwierdzeniu, że bez pomocy wielkich banków i funduszy hedgingowych euro by nie powstało i nic też go nie uratuje, jeśli pewnego dnia ostatecznie skierują kciuki w dół. Zimą 2009/2010 roku jedynie poigrały sobie z bankructwem państwa. Od tamtej chwili – i to jest coś nowego – uwzględniają w swoich kalkulacjach możliwość lub prawdopodobieństwo, że państwa mogą zbankrutować. I nie chodzi tylko o Grecję. Rok 2008 był rokiem kryzysu banków, w 2010 na scenę weszła nowa sztuka: kryzys zadłużenia państwa, akt 1. Przeł. Tomasz Gabiś

10 dowodów na to, że Tusk jest matołem

1) Zaufał Putinowi Tusk oddał Putinowi śledztwo smoleńskie i uwierzył jego zapewnieniom, że będzie ono rzetelne. 6 maja 2010 r. Tusk mówił: „Chcemy wykorzystać wszystkie możliwości, żeby w sposób optymalny, czyli przejrzysty, jak najszybszy, dojść do wszystkich powodów, przyczyn katastrofy w Smoleńsku, a następnie, aby określić zakres odpowiedzialności za to, co się stało”. Stwierdzał też: „Istotne jest, by ustalić prawdziwe przyczyny katastrofy, a nie ulegać wcześniej ukutym tezom czy hipotezom dotyczącym katastrofy. Ważne z punktu widzenia strony rosyjskiej było, by nikt ani po stronie rosyjskiej, ani po stronie polskiej nie mógł zakłócać i wpływać na przebieg badania i śledztwa”. Putin wykorzystał głupotę Tuska, siebie oczyścił, a za pomocą raportu MAK zaczął jeszcze sugerować ewentualną winę strony polskiej, w tym oczywiście obecnego gabinetu. Niech teraz Tusk podważa własne słowa o zaufaniu do Rosjan.

2) Zabrał fundusze na budowę wałów przeciwpowodziowych Zaraz po wyborach rząd Donalda Tuska poczynił ogromne cięcia w środkach przeznaczonych na budowę wałów przeciwpowodziowych i innej infrastruktury wodnej. Szczególnie ucierpiały na tym regiony, które tradycyjnie popierały Prawo i Sprawiedliwość (południe i wschód kraju) i jednocześnie są narażone na częste powodzie. To tam właśnie zaczynają się zwykle piętrzyć fale powodziowe, które, zgodnie z wyjaśnieniami Bronisława Komorowskiego, spływają z góry na dół, zalewając po drodze cały kraj. Gdyby zbudowano wały i zbiorniki retencyjne, większości powodzi można by uniknąć albo złagodzić ich skutki. Koszty powodzi są wielokrotnie wyższe niż budowa zabezpieczeń przed nimi.

3) Ogłosił w 2008 r., że za cztery lata wejdziemy do strefy euro „Wejście Polski do strefy euro w 2012 r. jest w stu procentach realne” – tak mówił na spotkaniu z kierownictwem Narodowego Banku Polskiego jeszcze w listopadzie 2008 r. Dzisiaj okazuje się, że jeżeli w ogóle ktoś nas do strefy euro przyjmie, to najwcześniej pod koniec obecnej dekady. Przyjęcie waluty europejskiej miało być lekiem na większość problemów finansowych. PiS i część ekonomistów przestrzegała, że Polska w sytuacji kryzysu nie wytrzyma związanych z tym obciążeń. Na szczęście dla Tuska nie trzeba było tego sprawdzać. Strefa euro jest na granicy rozpadu i bardziej przymierza się do wyrzucania obecnych członków niż przyjmowania nowych.

4) Obiecał Polakom drugą Irlandię Żadnej obietnicy wyborczej premier bardziej nie chciałby zapomnieć. Już kilka miesięcy po wygranych przez Tuska wyborach Irlandia z beniaminka Europy zamieniła się w jej gospodarczą zakałę. Zawaliły się finanse tego państwa, gwałtownie spadło PKB, a za to szybko rosło bezrobocie. Przez pewien czas wielu Polaków pracujących w Irlandii rozważało masowe powroty do Polski. Jednak po zapoznaniu się z sytuacją w kraju rządzonym przez Tuska wybrali tę pierwszą Irlandię – kryzys, ale przynajmniej wiadomo, co się dzieje.

5) Miał wykastrować pedofilów Prawo o kastracji pedofilów miało wejść w życie już w 2008 r. Donald Tusk zapowiadał wtedy w mediach gwałtowne zmiany. Zmiany w prawie weszły do kodeksu dopiero dwa lata później i raczej bez większego echa. Jak do tej pory żaden pedofil nie został poddany przymusowemu leczeniu. Mówi się o drugiej połowie tego roku. Do kastracji samemu trzeba mieć odrobinę potencji.

6) Uwierzył w socjalizm Najbardziej znane postulaty Tuska to obniżenie podatków, np. słynne „trzy razy piętnaście” (15 proc. miał wynosić między innymi VAT). Obniżanie podatków Tusk obiecywał jeszcze w 2007 r. Przekonywał, że fiskalizm nie jest receptą na naprawę finansów państwa. Tymczasem za jego kadencji nastąpił największy od lat wzrost obciążeń fiskalnych. Podstawowa stawka VAT wzrosła z 22 do 23 proc. Tusk przekonuje, że było to niezbędne, gdyż mamy kryzys. Dołączył w ten sposób do licznej rzeszy matołków-socjalistów, którzy ratują budżet, ograbiając zwykłych obywateli.

7) Chciał zastąpić bibliotekę pracownikami propagandy Na wiosnę 2008 r. w prasie pojawiły się doniesienia, że biblioteka mieszcząca się od dawien dawna w Kancelarii Premiera ma zostać zlikwidowana na rzecz komórki zajmującej się PR-em, czyli propagandą. Po paromiesięcznej awanturze Kancelaria Premiera oświadczyła, że niczego nie przenosi, chodzi tylko o remont. I źle się stało, matołki nieraz potrafią pomylić książkę ze smakowitym sianem.

8) Zaproponował Komorowskiego na prezydenta, żeby ten nas godnie reprezentował O ile Tusk zasłużył sobie na określenie „matoł”, to to, co wyrabia publicznie namaszczony przez niego prezydent, nie może być nazwane bez poważnego narażenia się kodeksowi karnemu. Podważanie wierności żony prezydenta USA, zwinięcie kieliszka królowej podczas bankietu, publiczne grzebanie w spodniach, propozycja wydobywania gazu w kopalniach odkrywkowych, wyścig do krzesła z Angelą Merkel, spożywanie posiłku podczas oficjalnego przemówienia, w czasie deszczu zasłanianie się parasolem, który powinien być przeznaczony dla gości – to tylko niektóre wyczyny reprezentacyjnego prezydenta. Gdzie premier jest „matołkiem”, tam prezydent będzie...

9) Cenzuruje internet i strony z dowcipami Nieoczekiwanie za Donalda Tuska pojawił się problem kontroli internetu. Okazało się najpierw, że trzeba rejestrować wszystko, co zawiera filmiki internetowe. Gdy podniosły się masowe protesty, poprzestano na rejestracji telewizji rozprowadzanej tą drogą. Obóz polityczny Tuska właśnie stwierdził, że w internecie jest chamstwo. Wcześniej go nie było, szczególnie, gdy krytykowano rządy poprzedników. Do największych wyczynów urzędników podległych Tuskowi należy akcja ABW wobec twórcy strony humorystycznej AntyKomor i zatrzymania za nazywanie premiera „matołem”. Urzędnicy premiera nie mogą się nadziwić, że po tym wszystkim drwin z ich szefa zamiast ubywać, przybywa.

10) Wypowiedział wojnę kibicom Tusk wypowiedział wojnę kibicom i myślał, że ją wygra. Jeśli PR-owcy Donalda Tuska naprawdę wierzyli, że wojnę z kibicami da się rozegrać jako newsa, który potrwa tydzień, jak było w przypadku walki z handlarzami dopalaczami oraz kastrowania pedofilów, świadczy to o ich niewyobrażalnym analfabetyzmie. Kto ma jakiekolwiek pojęcie na temat tego, kim są kibice, wie, że to ludzie, dla których przekora jest częścią ich tożsamości. Im bardziej im dowalisz, tym bardziej się postawią. Piotr Lisiewicz

Z PZPR na wicedyrektora TVP2 Jacek Snopkiewicz, dotychczasowy szef biura programowego TVP, od dziś jest wicedyrektorem Dwójki - poinformował PAP. Niezalezna.pl przypomina fragmenty przemówienia Jacka Snopkiewicza z okazji IX Nadzwyczajnego Zjazdu PZPR. Zjazd odbył się w lipcu 1981 r. Treść przemówienia Jacka Snopkiewicza podajemy za książką IX Nadzwyczajny Zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej 14-20 lipca 1981 r. Stenogram z obrad plenarnych (Książka i Wiedza 1983). Jacek Snopkiewicz (przemówienie niewygłoszone, złożone do protokołu):

Towarzysze! Mam za sobą 15 lat pracy w zawodzie dziennikarskim i tyleż lat w działalności partyjnej. Ten związek nie jest dla mnie przypadkowy. Nasza partia i jej poprzedniczki zdobywały zwolenników programem, który określał wartości i cele socjalizmu takie jak sprawiedliwość społeczna, równość wobec prawa, uczciwość, prawda, ideowość. Istotą partyjnego dziennikarstwa jest służba publiczna, przez którą rozumiem informowanie społeczeństwa, jak i rozwijanie w publicystyce tych fundamentalnych dla komunistów wartości i celów. [...] Doświadczenie wielu ostatnich lat dowodzi, że nie sprawdził się system instytucji partyjnego kierowania prasą i propagandą. Nie naprawiły go nigdy żadne posiedzenia plenarne KC, choć nie brakowało na nich słów krytyki. Czas wyciągnąć wnioski z tej sytuacji - należy z grona towarzyszy nowo wybranego Komitetu Centralnego utworzyć stały zespół problemowy kontrolujący działalność prasy i propagandy, zgodność jej działania z linią partii. Podporządkować temu zespołowi Wydział Prasy, Radia i Telewizji. Czas zresztą najwyższy zreformować metody pracy wydziałów i sposób funkcjonowania Komitetu Centralnego. Zespoły problemowe powinny powoływać ekspertów spośród specjalistów. W przypadku zespołów propagandy i prasy powinni to być wybitni dziennikarze partyjni, naukowcy, prasoznawcy, socjologowie, znawcy badań opinii publicznej. Jeśli chcemy lepszej, mądrzejszej i sprawniej działającej partii, to musimy zrobić wszystko, by Komitet Centralny przestał być dekoracją organizacyjną wszelkich poczynań kierownictwa partii i wydziałów, ale by mógł je kontrolować, nakazywać podjęcie zasadnych prac. To przecież bezkarność członków byłego kierownictwa była główną przyczyną kryzysów w partii, źródłem zaś tej bezkarności było uzależnienie od siebie Komitetu Centralnego. Co oznacza moja propozycja? Oznacza ogrom pracy stojącej przed wszystkimi towarzyszami, którzy zostaną wybrani do KC. Ale bez tej pracy my nie wydźwigniemy partii z kryzysu. Będzie ona niczym ten las, w którym tylko jedno drzewo jest ważne, i w dodatku dobrze ukryte. Bo tak się o nas właśnie przez całe lata mówiło, że rządzi nieliczna grupa, dobrze w partii ukryta. A las chronił to jedno drzewo, sam poddany na działanie wiatrów i drwali. Każde drzewo w tym lesie musi być ważne, chcę, by każdy członek partii, a już na pewno każdy członek KC miał głos ważący w sprawie, w której chce się wypowiedzieć.

Towarzysze! My nie możemy już sobie pozwolić na następny kryzys. Nie wiem, na ile wiarygodna jest owa liczba obywateli kraju, którzy żywia zaufanie do partii. Nie wierzę przesadnie w ankiety, wierzę w to, co mówią mi ludzie. A mówią oni, że uwierzą w partię pod warunkiem, że ta partia się zmieni. W oczach ludzi zmienia się ona przede wszystkim przez propagandę, przez pryzmat prasy, radia i telewizji. Zwłaszcza telewizji. Więc muszą te środki przekazu przede wszystkim oddawać myśli i opinie społeczeństwa. I rzecz jasna - te opinie kształtować. Zgadzam się ze stwierdzeniem towarzysza Łabęckiego ze Stoczni Gdańskiej, że nie możemy - jako partia - skłócać, dzielić ludzi. Szczególnie odnoszę tę uwagę do środków masowego przekazu, bo aż nadto było przykładów w ostatnich miesiącach jątrzenia, przemilczenia. [...]

POCZĄTKI KARIERY Przypomnijmy, że w tekście Lekcja prawdy, opublikowanym 28 kwietnia 1968 r. w piśmie "Walka Młodych", Snopkiewicz pisał m.in., że członkowie ZMS "muszą znać marksistowską teorię klas i cele imperializmu, wiedzieć, co to jest syjonizm i rasizm, rewizjonizm i faszyzm". Wskazywał też, skąd mogą tego się dowiedzieć: "Zorganizowanie podczas narady spotkania aktywu ZMS z ministrem Moczarem wyjaśniło wiele spraw związanych z genezą, tłem i przebiegiem wydarzeń marcowych". Autor: niezalezna.pl

Ruszył proces lustracyjny Turowskiego Ruszył proces lustracyjny Turowskiego (foto. Jason Morrison/SXC) Za zamkniętymi drzwiami sądu ruszył dziś proces lustracyjny ambasadora tytularnego Tomasza Turowskiego, b. szefa wydziału politycznego ambasady RP w Moskwie. IPN podejrzewa go o zatajenie związków ze służbami specjalnymi PRL. Sąd Okręgowy w Warszawie zdecydował, że proces będzie toczył się niejawnie, bo na rozprawie „mogą być ujawnione informacje, które ze względu na interes państwa powinny pozostać tajemnicą”. Jawny będzie tylko sam wyrok. - Nie jestem osobą publiczną i mój wizerunek podlega ochronie, a kwestie tu poruszane będą dotyczyły bezpieczeństwa państwa „na dziś”, nie z czasów PRL - powiedział sądowi 63-letni Turowski opowiadając się za tajnością rozprawy. Akta sprawy są objęte tajemnicą państwową. Generalnie akta IPN są jawne - wyjątkiem są tajne i nieujawniane nikomu akta przechowywane w tzw. zbiorze zastrzeżonym (znajdują się tam m.in. materiały obecnych współpracowników służb specjalnych RP). IPN zażąda orzeczenia, że Turowski jest „kłamcą lustracyjnym”. Osoba uznana prawomocnie przez sądy za takiego kłamcę traci pełnioną funkcję publiczną i na czas od trzech do 10 lat nie może sprawować urzędów publicznych i kandydować w wyborach. Powołując się tajność sprawy, reprezentująca w sądzie IPN prok. Aneta Rafałko odmówiła ujawnienia szczegółów zarzutu wobec Turowskiego. W grudniu 2010 r. pion lustracyjny IPN wystąpił do sądu o wszczęcie postępowania wobec Turowskiego Zaraz po ujawnieniu tej informacji MSZ ogłosił, że Turowski kończy misję w Moskwie. W początkach br. podał się on do dymisji, którą w trybie natychmiastowym przyjął minister Radosław Sikorski. Podano wtedy, że Turowski przestanie być pracownikiem MSZ w lutym. W lutym sąd uwzględnił wniosek pionu lustracyjnego IPN o wszczęcie postępowania lustracyjnego. Według „Rzeczpospolitej” IPN podejrzewa Turowskiego, że w oświadczeniu lustracyjnym zataił, iż był tzw. nielegałem wywiadu PRL skierowanym w 1975 r. jako oficer wywiadu do zakonu jezuitów w Watykanie. Miał być przez 10 lat dopuszczany do „największych tajemnic Watykanu dotyczących polityki wschodniej”. W 1986 r. miał wystąpić z zakonu, a w 1993 r. rozpoczął pracę w MSZ. Turowski uczestniczył w przygotowaniu wizyt w Katyniu premiera Donalda Tuska 7 kwietnia 2010 r. I prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia. Był na płycie lotniska, gdzie oczekiwano na przylot Tu-154M; został już przesłuchany, jako jeden ze świadków w polskim śledztwie ws. Katastrofy smoleńskiej. Na rozpatrzenie w warszawskich sądach czeka kilkanaście spraw lustracyjnych przedstawicieli MSZ (m.in. b. wiceszefów resortu Macieja Kozłowskiego i Andrzeja Towpika oraz b. ambasadora w Peru Jarosława Spyry). Zapadają już pierwsze wyroki: za kłamców w I instancji uznano m.in. Włodzimierza Zdunowskiego, który składał oświadczenie, jako konsul generalny RP w Montrealu oraz Witolda Raczkowskiego (b. konsula RP w Grodnie). W maju IPN wniósł o uznanie za „kłamcę lustracyjnego” b. I sekretarza wydziału promocji handlu i inwestycji w ambasadzie w Moskwie Lecha Pinterę. Dyplomaci to najliczniejsza obecnie kategoria urzędników państwowych lustrowanych na wniosek Instytutu. - To nie jest liczne grono jak na 3,6 tys. pracowników MSZ. Każdy przypadek należy rozpatrywać oddzielnie oraz poczekać na wyrok - komentował rzecznik MSZ Marcin Bosacki. Autor: pł, | Źródło: PAP

MIŚ 2012 - SERIA II ODCINEK, 8 CZYLI TAK SIĘ BUDUJE, PANOWIE TAK SIĘ BUDUJE Dawno nie pisaliśmy o naszym Misiu – czyli Stadionie Narodowym. Dziś będzie ósmy odcinek z drugiej serii – czyli łącznie osiemnasty. Przez pewien czas wszystko było bowiem super, przynajmniej w relacjach Narodowego Centrum Sportu. Miała być nawet „orgia świateł” na otwrcie:

http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34889,8844974,Gwiazdy_i_orgia_swiatel_na_otwarcie_Stadionu_Narodowego.html

A tu nagle taki kolaps! Jak było do przewidzenia mamy „obsów” terminowy. Więc potrzeba jeszcze więcej kasiorki, albo przynajmniej więcej czasu,. A może jedno i drugie. Podobno są kłopoty ze schodami.

http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,9705640,Wykonawca_Narodowego_chce_ekstra_pieniedzy__Zerwa.html

Ale to wygląda generalnie na ściemę, bo skoro nie wiadomo jakie jest opóźnienie na miesiąc przed terminem, a może być podobno nawet dziesięciomiesięczne, to trochę zbyt długo jak na poprawienie schodów. Więc może jednak chodzi o coś więcej – o czym pisali w DGP?

http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/517115,wielki_poslizg_na_stadionie_narodowym_opoznienie_moze_siegnac_10_miesiecy.html

Bo jeśli to same schody, to mógł zawalić wykonawca. A jeśli problem tkwi w instalacjach elektrycznych, transformatorach o agregatach prądowych to chyba nie jest to kwestią wykonawcy. Nota bene o tym że zaprojektowali za mało transformatorów to słychać było plotki już pół roku temu. Podobno przewidziano o dwie trafostacje za mało w stosunku do potrzeb wynikających z planów wykorzystania stadionu. Projekt nie uwzględniał również zasilania do 6 serwerowni i kilku tysięcy otworów, przez które miały przechodzić kable. Schody są podobno „niestabilne, bo betonowe prefabrykaty nie zespojono specjalnym klejem”. Dlaczego w takim razie NCS twierdzi, że „zaprojektowanie i budowa konstrukcji usztywniającej schody zajmie co najmniej trzy i pół miesiąca”.

http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,9709982,Chaos_na_budowie_Narodowego.html

Jak projekt był dobry, a wykonawca spartolił wykonanie bo nie zastosował odpowiedniego kleju, to co teraz przez miesiąc „projektować”? Pewnie trzeba projektować, bo w tak zwanym międzyczasie projekt został zmieniony i pierwotny już się nie nadaje. Ale czy to wykonawca wcześniej samowolnie zmieniał projekt? Czy może jednak na życzenie inwestora? Jak buduje rząd za pieniądze podatników, to trudno się było spodziewać, że będzie inaczej.

Jakby trochę wyprzedzając zadymę, Prezes Narodowego Centrum Sportu Rafał Kapler już 19 maja mówi ł w Polskim Radio, że „stadiony nie zwracają się w sensie ekonomicznym i zawsze istnieje lepszy sposób zainwestowania kapitału. Na obiekty takie jak Stadion Narodowy należy spojrzeć jak na inwestycje celu publicznego”

http://www.polskieradio.pl/43/265/Artykul/370917,Jak-uniknac-efektu-bialych-sloni

Ale ciekawszy jest wczorajszy komunikat NCS: „Narodowe Centrum Sportu w ciągu ostatnich miesięcy wielokrotnie podejmowało działania mające na celu mobilizację Generalnego Wykonawcy Stadionu Narodowego w Warszawie do terminowej realizacji prac budowlanych zgodnie z harmonogramem będącym integralną częścią umowy z dnia 4 maja 2009 roku. Od stycznia 2011 roku sukcesywnie powiększa się odchylenie realizacji prac nadzorowanych i wykonywanych przez Generalnego Wykonawcę, Konsorcjum Alpine - Hydrobudowa – PBG, w stosunku do przyjętego i zaakceptowanego harmonogramu. Na koniec roku 2010 odchylenie to wynosiło minus 5 proc. Oznaczało to nieznaczne, łatwe do nadrobienia opóźnienia. Natomiast pod koniec kwietnia 2011 roku odchylenie harmonogramu wzrosło już do minus 16 proc. Mimo ciągłych wezwań NCS liczba zaangażowanych przez Generalnego Wykonawcę pracowników, niezwiększająca się od stycznia 2011 roku, pozostaje na poziomie nieco ponad 2000 osób. Brak realizacji robót podczas weekendów spowodował utratę ok. 100 dni roboczych. Niewystarczające zaangażowanie, jak i niedostateczne tempo prac, nie pozwalają utrzymać planowanego na 30 czerwca 2011 roku terminu zakończenia najważniejszej części prac.” „Narodowe Centrum Sportu kierując się jasno określonymi i bezdyskusyjnymi priorytetami spółki - bezpieczeństwem uczestników imprez organizowanych na Stadionie Narodowym, troską o publiczne pieniądze, najwyższą jakością powstającego obiektu oraz bezwzględną koniecznością przestrzegania obowiązującego prawa i umów - nie może zaakceptować wadliwego wykonania kluczowych dla spełnienia powyższych priorytetów elementów konstrukcji budynku oraz opieszałości i sposobu pracy prezentowanego w ostatnim czasie przez Generalnego Wykonawcę. Dlatego skorzystaliśmy z ostatecznego środka przewidzianego w umowie, wezwaliśmy do natychmiastowego naprawienia stwierdzonych wad w ciągu najbliższych 14 dni. Jeżeli Konsorcjum nadal nie będzie reagować, będziemy mieć prawo odstąpienia od umowy” – powiedział Pan Prezes Kapler.

http://euro2012.onet.pl/stadiony/wiadomosci/wielkie-opoznienia-mecz-polska-niemcy-zagrozony,1,4405411,artykul.html

Interesujące jest stwierdzenie, że „od stycznia mamy problem, wykonawca przestał dawać sobie radę”. http://www.rp.pl/artykul/667485_Narodowy_w_zapasci.html

Bo jeszcze 5 maja 2011 Pan Prezes Kapler mówił, w Polskim Radio że „wszystkie zaplanowane imprezy na Stadionie Narodowym odbędą się w terminie”, a „NCS prowadzi jedynie rozmowy z wykonawcami, które mają na celu przyspieszyć termin oddania obiektu”.

http://www.polskieradio.pl/13/53/Artykul/362081,Euro-2012-budowa-Stadionu-Narodowego-zgodnie-z-planem

Nie znam oczywiście umowy, ale przyjmijmy, że dzień „zero” jest dniem jej podpisania – czyli 4 maj 2009. Początkowo termin zakończenia prac został określony na 16 maja 2011 roku. Wykonawca miał 742 dni. 5% odchylenia na koniec 2010 roku to 37 dni. 16% na koniec kwietnia 2011 roku to 119 dni. A zatem w ciągu 120 dni 2011 roku opóźnienie wzrosło o 82 dni. 82 dni to prawie 70% ze 120 dni. Nie zauważyli??? W dniu 1 czerwca nie ma szans „naprawić” stwierdzonych wad w ciągu 14 dni. Nie mówiąc już o zakończeniu budowy do 30 czerwca, skoro 30 kwietnia opóźnienie wynosiło 120 dni. Beton nie zwiąże. W maju ubiegłego roku „rypnęła się” data zakończenia konstrukcji – stalowej. Pierwszego z trzech kluczowych etapów. Zwalono winę na mróz. Termin zakończeni a prac przesunięto na 30 czerwca 2011. NCS nie wyjaśniło, czy procentowe opóźnienia harmonogramu liczyło od daty początkowej, czy już od nowej, ale nie kruszmy już kopi o te parę dni różnicy. Drugim terminem kluczowym miał być listopad 2010 roku. Wtedy miało się zacząć ogrzewanie zamkniętych pomieszczeń stadionu. Trzecim był styczeń 2011 roku. Miała zostać rozpięta konstrukcja linowa dachu. Co ciekawe, ten termin został dotrzymany. Uroczystość uświetnił sam „prezes Rady Ministrów Donald Tusk, minister sportu i turystyki Adam Giersz, prezydent miasta st. Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, wiceprezydent m.st. Warszawy Jacek Wojciechowicz oraz prezes Zarządu Narodowego Centrum Sportu Rafał Kapler.” „Dzisiaj, kiedy najwyższy punkt konstrukcji Stadionu Narodowego, zgodnie z tradycją jest ozdobiony wiechą, jest to moment szczególnie wzruszający bo oddajemy jedną z największych konstrukcji w historii Polski” – powiedział pięknie Pan Premier Tusk. „Od wielu lat w Polsce nie było takich inwestycji jak ta. Musiało minąć wiele lat żeby Polacy z dumą mogli powiedzieć, że w Polsce powstają rzeczy wielkie, nieprzeciętne. To miejsce będzie miejscem radosnym, dla milionów ludzi, którzy będą ten stadion odwiedzać. Ten stadion jest symbolem najnowocześniejszych inwestycji i rzeczywiście jest imponujący. Widać wyraźnie, że krok po kroku Stadion powstaje i powstanie w terminie (!!!). Chciałbym bardzo podziękować wszystkim tym, którzy są zaangażowani w ten projekt. Stadion ten będzie pomnikiem Waszej chwały” – dodał Pan Premier.

http://uefaeuro2012.um.warszawa.pl/aktualnosci/wydarzenia/wiecha-na-narodowym-zakonczenie-montazu-konstrukcji-linowej-dachu

Prawie jak Prezes Ochódzki: „to jest Miś na miarę naszych możliwości. My tym Misiem otwieramy oczy niedowiarkom. Mówimy: to jest nasz Miś , przez nas zrobiony, i to nie jest nasze ostatnie słowo”. Ale skoro 4 stycznia 2011 roku wszystko było w porządku, to albo dzisiejsze twierdzenia NCS o opóźnieniu na koniec 2010 roku o 5% to „ściema”, albo ściemą była uroczystość styczniowa. Wiceprezes NCS Janusz Kubicki stwierdził, że „wykonawca w przetargu cynicznie zaoferował cenę dumpingową, o ponad 300 mln zł niższą od kosztorysu inwestorskiego”!!! „W czasie przetargu uczestnicy złożyli 1,2 tys. pytań do dokumentacji. Zwycięskie konsorcjum ani jednego” - powiedział Mariusz Rutz, jeden z projektantów.

http://wyborcza.pl/1,75248,9709982,Chaos_na_budowie_Narodowego.html

I nikogo to nie zdziwiło? Jakbym szukał wykonawcy domu i bym usłyszał od któregoś ofertę: 500 zł za m2 w stanie surowym zamkniętym i stawiamy w miesiąc, to musiałbym być niespełna rozumu, żeby ją przyjąć w nadziei, że zostanie wykonana. Czy to aby nie zamawiający organizował ten przetargu i ustalał jego warunki i jedynym kryterium uczynił cenę? Czy którykolwiek z Prezesów NCS kiedykolwiek zarządzał, albo przynajmniej uczestniczył w zarządzaniu jakimś procesem budowlanym??? Może i nie, ale nagrody za dobrą pracę otrzymali:

http://wyborcza.pl/1,76842,6841961,Kolejne_nagrody_w_swiecie_sportu.html

Gwiazdowski

Gdzie jest dyrygent z Okęcia? Udostępniony mediom (już po tragedii z 10 Kwietnia) „program uroczystości” katyńskich, który w całości można przejrzeć u Intheclouds

http://clouds.web-album.org/photo/364872,program-10-04-2010-i-program-lotu-7-04-2010

budzi moje coraz większe wątpliwości, co do jego autentyczności. Po pierwsze, zawiera on informacje o dwóch wylotach:, jaka-40 o 5.00 oraz tu 154m o 7.00. Po drugie, podaje on szacunkowe czasy przelotu, które wyglądają na nieco „przeszacowane” (zwłaszcza w przypadku tupolewa, – jeśli bowiem wyleciał z Okęcia, jak się nam od jakiegoś czasu mówi, ok. godz. 7.30, to zgodnie z „wyliczeniami” z programu, lądować powinien ok. godz. 9-tej, a nie o 8.40). Po trzecie zaś, sprawia wrażenie sporządzonego na kolanie i w pośpiechu, jeśliby rzucić okiem na listę osób wymienionych na pierwszej stronie w „Saloniku III” (tylko przy nazwisku śp. F. Gągora podane jest „gen.”, przy innych najwyższych oficerach nie, a co więcej, o księżach pisze się tam per „Pan”, co zakrawa na chamstwo, a nie „przesadną grzeczność”). Zajmę się jednak głównie tą pierwszą informacją, bo ona wydaje się najbardziej podejrzana. Co do niej, to kłóci się ona z tym, co wiemy z dziennikarskich relacji, takich choćby jak ta świetnie już znana, P. Świądra z RMF-u http://www.rmf24.pl/opinie/komentarze/pawel-swiader/news-pawel-swiader-boje-sie-powrotu-do-polski,nId,272706

„Musiałem wstać o 3 rano, by przed 4 znaleźć się na lotnisku. Nasz samolot miał odlecieć o 5 rano. Rzadko mam okazję towarzyszyć Prezydentowi w czasie oficjalnych wizyt, tym razem, na wyjazd do Katynia zgłosiłem się na ochotnika. Dopiero na Okęciu okazało się, że dziennikarze mają lecieć Jakiem, a dopiero godzinę po nas wystartuje Tupolew”. Wynika stąd, że pierwotnie wylot tu 154m zaplanowany był na godz. 5 rano. Ta relacja Świądra stoi w sprzeczności także z tym, co przy różnych okazjach opowiada J. Sasin, jakoby jeszcze jakiś czas przed dniem uroczystości, ustalone było, że dziennikarze polecą osobnym samolotem. Co więcej, wydaje się zgoła niezrozumiałe, by oddzielać dziennikarzy od delegacji prezydenckiej, w sytuacji, w której mogliby udokumentować podróż i wykorzystać jej czas do przeprowadzenia wielu cennych wywiadów (pomijam już sam fakt towarzyszenia różnym znakomitym osobistościom? O wiele bardziej uzasadnione wydaje się oddzielenie generalicji od delegacji i – zgodnie z nieformalnymi ustaleniami, jakie zapadły po katastrofie w Mirosławcu, by zbyt wielu wysokich rangą osobistości nie umieszczać na pokładzie jednego statku powietrznego – wygospodarowanie dla nich, jaka-40 (albo np. CAS-y dla jeszcze większego ich bezpieczeństwa).Sasin w wywiadzie dla „GP” powiada, że w obawie przed reakcją mediów i zarzutami dot. „bizantyjskiego stylu prezydentury” (o ile pamiętam to gajowy takiej frazy kiedyś użył jeszcze za życia L. Kaczyńskiego), nie przewidywano większego podziału delegacji. Zrazu więc (w obliczu „terroru psychicznego wobec kancelarii”, jak to określa Sasin) planowano zaledwie jeden samolot, a potem „z pewnymi obawami” ewentualnie dwa, przy czym ten drugi to miał być właśnie dla dziennikarzy

http://www.youtube.com/watch?v=hjL4-1KPag8&feature=related

Jednakże 7 kwietnia, wedle choćby ruskiego raportu komisji Burdenki 2 (bo z kolei J. Olechowski w telewizyjnej relacji z 10 Kwietnia zapewnia, że było nieco inaczej z tym wylotem: „Oni nie przylecieli tupolewem” http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/milicjanci-przeczaco-kreca-gowami.html

Tusk zabiera ze sobą aż 4 samoloty: tu 154m, jaka-40 2 CAS-y c 295m. Nie podejrzewam, więc, wbrew temu, co głosi Sasin, by którekolwiek, nawet z najbardziej załganych w Polsce mediów, sprzeciwiały się umieszczeniu w osobnym samolocie części delegacji prezydenckiej, a w innym najwyższych rangą polskich wojskowych (lub jakiemuś przemieszaniu VIP-ów w dwóch maszynach). Może, więc Sasin mówi prawdę o tym, że przygotowywano wstępnie dwa statki powietrzne, lecz nieco rozmija się z nią, dodając, iż jak-40 miał być akurat dla dziennikarzy? Ci ostatni chyba nie byliby szczególnie zdziwieni na Okęciu, gdyby „zamiast do tupolewa” kierowano ich, do jaka właśnie, skoro na coś takiego byliby już przygotowani? Pamiętamy zresztą, że nie kończy się tylko na wskazaniu dziennikarzom, jaka (a nie tupolewa) – po zapakowaniu się, bowiem do jednego, jaka dziennikarze muszą się przesiąść do innego: „jeden z silników nie chce się uruchomić. Pilot grzecznie przeprosił mówiąc, że musimy przenieść się do drugiego, Jaka, który stoi obok. Ktoś zażartował: "Jest jeszcze trzeci?" "Tak" - odparł pilot. "Czeka w hangarze"”, jak dalej pisze Świąder. Z prostego wyliczenia wynika, więc, że na Okęciu rano 10 Kwietnia gotowe są do wylotu trzy jaki-40 i tupolew, czyli 4 samoloty, podobnie jak w przypadku delegacji Tuska (informację o „niezapalającym się silniku” myślę, że możemy wsadzić między bajki – sprzedano dziennikarzom kit po prostu). J. Mróz, który w jednym z materiałów rządowej telewizji TVN pokazuje „kartę wstępu na pokład” (boarding pass) jaka-40

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/lot-dziennikarzy.html

z którego musieli się przesiąść, uchyla mimowolnie rąbka tajemnicy, gdyż tenże jak ma już callsign PLF 031, tj. sygnał wywoławczy przypisany do danego statku powietrznego i do lotu

http://lotnictwo.net.pl/5-poszczegolne_lotniska/21-warszawa_okecie_epwa_waw/1373-samolot_rp.html

Wydaje się, więc, że drugi jak-40 (ten po przesiadce dziennikarzy) powinien mieć inny callsign (no chyba, że ta karta dla dziennikarza to był jakiś pic). Często zdarza się, że callsign dla jednego statku się zmienia w zależności np. od numeru lotu i typu wykonywanego zadania (tudzież statusu osób na pokładzie) i tak przykładowo jak-40 o bocznym n-rze 045 12 kwietnia 2010 ma callsign „PLF 045”, ale już 26 kwietnia jego załoga posługuje się callsignem „PLF 102” http://www.libhomeradar.org/databasequery/results.php?qid=7880341&page=1

co sugeruje, że na pokładzie był premier (statek z prezydentem to „PLF 101”, zaś techniczny lot tupolewa oznaczany jest „PLF 131”; na marginesie dodam, że CASA z wysokimi oficerami polskich sił powietrznych, której lot zakończył się tragedią w Mirosławcu w styczniu 2008 r., miała callsign „PLF 050”

http://www.mon.gov.pl/pliki/File/Protokol.pdf

W ruskich stenogramach pojawia się właśnie ten wspomniany wcześniej callsign „PLF 031” odnośnie do jaka-40 lecącego 10 Kwietnia z Polski, mimo że miałby być to inny lot i innej maszyny.

08:52:42 Як-40 Moscow-Control, Papa Lima Fox zero three one, good day, descent FL 3300 meters approaching ASKIL point.

08:52:52 А (нрзб)./(niezr.)

08:52:56 РП Papa Lima Fox zero three onе. «Корсаж» вызывали?/ Papa Lima Fox zero three onе. «Коrsaż» wzywaliście?

08:53:28 Як-40 Papa Lima Fox zero three onе, снижаюсь эшелон 3-3-0-0 метровю/ Papa Lima Fox zero three onе, schodzę na wysokość przelotową 3-3-0-0 metrów

Sasin we wspomnianej już przeze mnie rozmowie z dziennikarzami „GP” prowadzi intrygujący wywód dotyczący kwestii „niedzielenia” delegacji prezydenckiej

http://www.youtube.com/watch?v=hjL4-1KPag8&feature=related

„Co do tego, dlaczego wszyscy lecieli jednym samolotem. No, oczywiście, pewnie gdybyśmy byli w stanie przewidzieć, że taka katastrofa nastąpi, no to by wszyscy pojechali pociągiem albo samochodem, prawda (…) Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby Prezydent zażądał (? - przyp. F.Y.M.), że jego delegacja nie będzie leciała jednym samolotem, tylko np. trzema samolotami...” - Najciekawsza wydaje się jednak ta uwaga (1'37''): „Zresztą dziwiły mnie też potem takie uwagi, prawda, czy takie zarzuty, że to było niefrasobliwe czy narażało na niebezpieczeństwo te... Rzeczywiście utraty życia, te osoby, które tam leciały, ze strony rządu czy przedstawicieli PO, kiedy ta wizyta, która 3 dni wcześniej się odbywała, to gdyby wtedy była ta katastrofa, to jej skutki byłyby równie tragiczne, bo wszystkie najważniejsze osoby wtedy również leciały jednym samolotem. (…) Teraz z perspektywy czasu jesteśmy mądrzejsi i pewnie, gdybym teraz kiedykolwiek ja czy ktokolwiek z mojego otoczenia organizował tego typu podróż, to mielibyśmy gdzieś już w głowie ten przykład i raczej staralibyśmy się to inaczej zorganizować. Natomiast wtedy po pierwsze, nikomu nie przyszło do głowy, że w ogóle taka katastrofa jest możliwa (a Mirosławiec? - przyp. F.Y.M.) Wydawało się to czymś zupełnie fantastycznym – samoloty z prezydentami nie spadają, jak to ktoś powiedział. No to jest coś takiego, co się nie powinno, nie powinno wydarzyć. W związku, z czym no tutaj nikt nie widział żadnego niebezpieczeństwa”. Problem jednak w tym, że nie tylko 7 kwietnia nie leciał jeden tupolew z wszystkimi członkami delegacji Tuska, ale i „samoloty z prezydentami” zwykle „nie spadają z innego” powodu aniżeli ten, iż na pokładzie znajduje się głowa państwa. Ponadto, wbrew temu, co mówi były prezydencki minister, niebezpieczeństwo było i to całkiem realne, skoro dzień wcześniej pojawiło się ostrzeżenie Interpolu o możliwym ataku terrorystycznym na jeden z samolotów unijnych. To był wystarczająco poważny sposób, by nawet w ostatniej chwili, a więc właśnie na Okęciu, ze względów bezpieczeństwa dokonać zapobiegliwych manewrów z rozdzieleniem delegacji, a nawet ze skierowaniem Pary Prezydenckiej do innego samolotu aniżeli ten, którym miała planowo lecieć. Być może te manewry dokonane zostały bez wiedzy Sasina – powstaje jednak pytanie, kto, jeśli nie Sasin, mógł takimi roszadami na Okęciu dyrygować? Dowódca 36 Sp. Pułku?

Kto wydawał rozkazy wylotu takich a nie innych statków, kto kierował dziennikarzy do innego samolotu niż ten, którymi mieli lecieć, kto dbał o obieg informacji i o sprawne umieszczanie członków delegacji w maszynach? Czy była to osoba, która następnie poleciała wraz z delegacją, czy pozostała na Okęciu? Czy był to jakiś minister, czy też wojskowy? Rozkazy dotyczące wylotów wydaje załogom, rzecz jasna odpowiedniej rangi oficer, ale organizacją uroczystości zajmowała się przecież w dużej mierze kancelaria Prezydenta. Kto tego wszystkiego na Okęciu doglądał? Do tej kwestii jeszcze za chwilę wrócę. Sasin rozwija kwestię „niedzielenia” delegacji w jeszcze bardziej zawiły i zagadkowy sposób: „Powiedzmy sobie też jeszcze jedną rzecz. Było bardzo wiele osób i instytucji zainteresowanych, żeby w tej delegacji uczestniczyć. Trudno mi sobie wyobrazić, by ten tupolew wiózł delegację i żeby w nim były puste miejsca (?? - przyp. F.Y.M.),żebyśmy podzielili tą delegację. Mamy 96 osób czy 90 osób i 45 leci jednym samolotem, a 45 drugim, a pozostałe miejsca są puste. No pewnie, gdyby było tak, że byśmy zdecydowali się na podział tejże delegacji i żeby ona leciała dwoma samolotami, no to te pozostałe miejsca też byłyby zapełnione, prawda. Bo były, mówię, kolejne osoby, które odeszły z kwitkiem, kolejne instytucje, które zgłaszały się... Ja zresztą sam osobiście odbywałem wiele przykrych rozmów z osobami, które bardzo chciały tym samolo... w tej delegacji uczestniczyć, a którym po prostu tłumaczyłem, że nie ma fizycznie możliwości, bo nie ma miejsc w tym samolocie aż tylu. I pewnie byłoby tak, że i tak ten rozmiar katastrofy byłby taki. Być może zginęłyby inne osoby, prawda, wtedy, prawda. Natomiast tak czy tak, tak by to wyglądało. Ktoś mi zadał pytanie, czy tym, jakiem, którym lecieli dziennikarze, nie mogła polecieć część delegacji, a czy dziennikarzy ja nie mogłem dosadzić do tego tupolewa, prawda, więc... dla mnie była to taka alternatywa, prawda, no trochę mi się stawia teraz pytanie: czy lepiej by było, gdyby zginął, prawda, dziennikarz, czy lepiej, żeby zginął poseł, prawda, czy generał. Naprawdę ja nie chciałem, nie chciałbym się stawiać w roli człowieka, który decyduje o życiu i śmierci kogokolwiek ani nikomu nie zazdrościłbym takiej roli. Tak czy tak rozmiar tej tragedii byłby tak duży, pewnie mielibyśmy inną listę ofiar”. Z tego osobliwego doprawdy wywodu można by wyciągnąć absurdalne wnioski, że... katastrofa była jakoś „nieunikniona”, że rozdzielenie delegacji spowodowałoby śmierć równej (do podawanej), jeśli nie większej ilości osób – albo, że poza drogą lotniczą innych dróg dla „wielu osób i instytucji” na uroczystości do Katynia nie było. I, nawiązując do tego, co na koniec wyrzekł Sasin, a nie umniejszając wagi czyjegoś życia, to jednak „lepiej” (choćby dla bezpieczeństwa kraju), by zginęło kilku dziennikarzy aniżeli sztab generalny wojska, sądzę. Przede wszystkim jednak, „usadzając ludzi” do samolotów, (że się posłużę użytym przez niego określeniem), Sasin musiał raczej myśleć o życiu pasażerów i ich bezpiecznym dotarciu na miejsce, a nie o ich śmierci. Skąd, więc ten cały karkołomny wywód, jakby „wypadek” niemalże wisiał w powietrzu lub też unosił się jak zapach prochu nad bitewnym polem? Zadaniem organizatora takich uroczystości nie było „przewidywanie katastrof” i wróżenie z fusów, lecz takie zabezpieczenie przebiegu uroczystości, by zminimalizować jakiekolwiek zagrożenia. Jeśli zaś istniała groźba ataku terrorystycznego i Sasin o niej wiedział (no, chyba, że nie zostałby o niej poinformowany), to pod żadnym pozorem nie należało „usadzać” pasażerów tak wysokiej rangi w jednym samolocie (i gdyby faktycznie tak postąpiono, to powinna się tym zająć prokuratura – oczywiście jakaś niezależna). W sytuacji takiego zagrożenia, należało też dodatkowo militarnie jakoś zabezpieczyć i przelot, i docelowe miejsca lądowania, (jeśli i tego nie uczyniono, to znowu prokuratura będzie miała ręce pełne roboty i to na terenie samego 36 Sp. Pułku). Jest także inne pytanie: ile miejsc miał dokładnie „prezydencki” tupolew (kwestię tę już długo i wciąż bez ostatecznego rezultatu drąży arturb http://arturb.salon24.pl/308271,drobne-szczegoly

Jeśli „maksymalnie 96”, to, dlaczego, gdy pojawiła się 10 Kwietnia koło 11 godz. w mediach „zweryfikowana” informacja o „132 ofiarach katastrofy”, a nie wszczęto wielkiego rabanu, że przecież „aż tylu pasażerów” się na pokładzie „wyremontowanego” tupolewa NIE mogło mieścić i że coś w takim razie jest nie tak z tymi „powypadkowymi informacjami” od Ruskich? Co więcej, jak przypomniałem niedawno, jeszcze o 11.37 Podawana jest w TVP Info „rozszerzona lista” zabitych 10 Kwietnia

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/rozszerzona-lista-polegych.html

uwzględniająca nazwiska takich osób jak T. Stachelski, M. Wierzchowski, A. Kwiatkowski itd., (z których przecież niektórzy byli wtedy albo w Katyniu, albo na samym Siewiernym), a poza tym licząca 97 osób... bez nazwisk załogi i stewardess. Ktoś powie pewnie, że „przy tak wielkiej katastrofie” to „pomyłki” są możliwe. No, ale chyba nie blisko 2 godziny „po wypadku” - w sytuacji, w której z WOJSKOWEGO lotniska wyleciały wojskowe samoloty prowadzone przez wojskowe załogi, a na ich pokład wsiadły m.in. najwyższe osobistości w kraju (wedle list, które (po starcie) natychmiast faksem powinny były być wysłane do ambasady, a w formie elektronicznej (choćby za pomocą telefonii komórkowej) przekazane do oczekujących na Siewiernym i w Katyniu). Wróćmy na koniec na Okęcie. Dziennikarze „GP” pytają Sasina nieco wcześniej w tym obszernym wywiadzie: „Jak to było z organizacją tej delegacji? (…) Jak to się stało jednak, że wszyscy najważniejsi ludzie w państwie i to z obozu patriotyczno-niepodległościowego w większości (…) znaleźli się w jednej maszynie? I pan też poleciał, – dlaczego pan jakiem poleciał?” http://www.youtube.com/watch?v=AqzEd98xTJk&feature=related

(od 2'36'' materiału) - na co Sasin odpowiada, że nie poleciał, jakiem, lecz pojechał samochodem. Skąd, więc się pojawiła informacja o jego locie jakiem? „Pojechałem samochodem, byłem tam wcześniej.” Myślę, że skoro tak, to można to dość łatwo sprawdzić, tak by rozwiać wątpliwości – w dokumentacji jednego z punktów granicznych 9 kwietnia 2010 powinno być odnotowane, kto wjechał z dyplomatycznym paszportem na teren Białorusi, kierując się do Smoleńska. I ile to było samochodów z naszego kraju. Jak zauważyła Joanna Mieszko-Wiórkiewicz w jednym ze swoich komentarzy

http://freeyourmind.salon24.pl/311197,wokol-zeznan-sasina-2#comment_4464195

Sasin tuż po godz. 9-tej (a więc po otrzymaniu wstępnych wieści o „wypadku” i gdy już przed cmentarzem w Katyniu zbierają się z borowcami i ruską milicją na Siewiernyj) dzwoni do swojej żony, uprzedzając ją, by się nie martwiła, gdyby coś niepokojącego w związku z nim usłyszała w mediach: „Trzeci telefon, który wykonałem, był telefonem do żony mojej informujący o tym, że coś się dzieje i żeby się nie denerwowała, jeśli usłyszy coś w mediach dotyczącego mojej osoby” (19'48'' zeznań sejmowych). I to jest kolejna zagadka. Skoro, bowiem pojechał dzień wcześniej samochodem z innymi pracownikami kancelarii, by dopilnować przygotowań, to chyba nie było żadnego powodu do niepokoju. Nawet, jeśli był błędnie wpisany na listę pasażerów tupolewa i umieszczony w saloniku II, to przecież NIE leciał? Ani tupolewem, ani jakiem, ani nawet CAS-ą. No, bo z jakiego innego powodu miałaby się żona denerwować?

http://www.pprune.org/rumours-news/415657-polish-presidential-flight-crash-thread-59.html

http://clouds.salon24.pl/293808,jak-40-laduje-awaryjnie-tu-154-odlatuje

http://clouds.salon24.pl/278143,o-trzech-samolotach-do-smolenska

http://www.libhomeradar.org/databasequery/results.php?qid=7880341&page=0

http://www.libhomeradar.org/databasequery/results.php?qid=7880341&page=1

http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/nowe-fakty-ws-katastrofy-samolotu-casa-w-miroslawc_156363.html

http://www.youtube.com/user/stanislaw10042010#p/u/85/t2SCcuFW8Pc

Tu Olechowski raz jeszcze mówi o tym (12'46'' materiału), że 7 kwietnia nie było lotu tupolewa do Smoleńska: „Ta delegacja nie przyleciała tupolewem, tym samolotem, który zazwyczaj jest wykorzystywany przez polski rząd do odbywania takich zagranicznych podróży, ale przyleciała innymi maszynami, użyczonymi przez wojsko transportowcami CAS-ami i jakiem. Wtedy powodem tej zamiany, rezygnacji z lotu tupolewem była awaria samolotu (…) To była ta sama maszyna (co 10 Kwietnia – przyp. F.Y.M.), być może ta usterka wystąpiła ponownie” (pytanie, czy on to wiedział, czy tylko domniemywał?).

http://www.youtube.com/user/stanislaw10042010#p/u/36/qHRftOjprYI

a tu już porządna, ruska relacja Olechowskiego z uznaniem dla ruskich mediów i władz etc., ale ok 6'26'' materiału znowu powtarza on, że 7 kwietnia 2010 r. nie było w Smoleńsku tupolewa, tylko 2 CAS-y i jak-40).

FYM

Trasa W raporcie komisji Burdenki 2 możemy się dowiedzieć, jak wedle radzieckich ekspertów miała wyglądać trasa przelotu tupolewa, zgodnie z „odczytami” zapisów „pokładowego komputera”: „W pamięci FMS znajdował się aktywny plan nawigacji poziomej dla lotu po trasie: EPWA - szereg punktów z RW 29.BAMS 1 G Departure - ASLUX - TOXAR - RUDKA - GOVIK – MNS (Minsk-2 VOR/DME) - BERIS - SODKO - ASKIL - DRL1 - 10XUB - DRL - XUBS. Wszystkie punkty, poza ostatnimi czterema, są punktami z nawigacyjnej bazy danych systemu (termin ważności do 06 maja 2010). Ostatnie 4 punkty są punktami, wprowadzonymi przez użytkownika” (s. 119). Tymczasem w tym „wstępnym planie” z B. Stroińskim jako pierwszym pilotem (fragmenty dokumentu wyciekły wczoraj do mediów) wymienione są tylko punkty: EPWA, RUDKA (godz. 4.52), UM863, ASKIL (godz. 5.28), DCT, SMOLEŃSK. Z kolei w (nieco niedbale wypełnionym) planie prezentowanym przez tego wystraszonego nieco D. Szpinetę ze „szkoły pilotażu” http://www.youtube.com/watch?v=7b0_L8pvZ2c&feature=player_embedded#at=161

jest: BAMSO, (droga lotnicza) Z182, ASLUX, (droga lotnicza) Z460, TOXAR, (droga lotnicza) N460 (przekreślone), (droga lotnicza) N861, RUDKA, (droga lotnicza) UM863, „AKSIL”/KO700 S0810, (droga lotnicza) B102 (choć wygląda jak B107), RALOT, DCT… Nie zgadza się to więc z tym, co niby miało być w FMS-ie (dyskusja na ten temat już była choćby pod moim postem:

http://freeyourmind.salon24.pl/277507,dziwne-szpule-2,

ale być może nie wszyscy zdążyli ją prześledzić, a do pewnych wątków w obywatelskim, niezależnym śledztwie warto wracać). Pomijając już literówkę w oznaczeniu nawigacyjnego punktu ASKIL („komputer nie przyjmuje, nie koryguje literówek, taki plan lotu może zostać odrzucony”, mówi Szpineta), to, jak pisał kiedyś w komentarzu biskup, odnosząc się do tego „planu”: „Samolot nie leciał drogą UM863 RUDKA-ASKIL. Leciał kursem 67 RUDKA-AKSIL poza drogami” http://freeyourmind.salon24.pl/277507,dziwne-szpule-2#comment_3966295

Oczywiście może być tak, że gostek przed kamerami rządowej telewizji TVN prezentuje jakiś zupełnie lipny papier, który wręczyli mu jacyś życzliwi, by ściemniał telewidzom, co do domniemanej trasy tupolewa – zwłaszcza że on sam przyznaje, że „ten plan lotu został wysłany 9 kwietnia o godz. 11.47, później był modyfikowany” (skoro modyfikowany (kiedy i przez kogo?); to po cholerę taki „plan” pokazywać? Gdzie jest plan „zmodyfikowany”?). Może być tak, że papier nie jest całkiem lipny, a ten plan został odrzucony i załoga wprowadziła nowe dane (gdyby tak było, to w pamięci komputera powinien się zachować ślad po takiej operacji: odrzucenia planu o tej a o tej godzinie i wprowadzenia nowego planu – o tej a o tej). Może być jednak tak, że dane z FMS-a są lipne i frazę „wprowadzone przez użytkownika” należy rozumieć w odniesieniu do ruskiego „użytkownika” nie zaś polskiej załogi. Grzebiąc w Sieci, znalazłem taką stronę z różnymi planami lotów nad Łotwą

http://www.lotva.org/pirep_list.php?pilot_id=172

Czy jest analogiczne forum dotyczące polskich lotów na Białoruś i do „Federacji Rosyjskiej”? A skoro już o polskim lotnictwie mowa. Znalazłem forum, gdzie wypowiada się rzecznik lotniska Okęcie, Mr Przemysław Przybylski http://lotnictwo.net.pl/5-poszczegolne_lotniska/21-warszawa_okecie_epwa_waw/30699-witamy_na_forum_rzecznika_prasowego_lotniska_chopina.html

Nie wiem jednak, czy nas doinformuje na temat roszad na lotnisku 10 Kwietnia (mam na myśli wojskową część Okęcia), ponieważ jest rzecznikiem od września 2010, zastąpiwszy na tym stanowisku Kamila Wnuka http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/przemyslaw-przybylski-rzecznikiem-lotniska-okecie

który był rzecznikiem od 2 listopada 2009 (http://sky-watcher.pl/content/warszawa-okęcie-zmiana-rzecznika).

P.S.

http://www.poland.us/wiadomosc,2,239682.html

http://www.tvnwarszawa.pl/archiwum/28415,1649102,0,1,remont_na_okeciu_mniej_uciazliwy,wiadomosc.html

http://www.bankier.pl/wiadomosc/Remont-lotniska-Okecie-jednak-potrwa-krocej-2088035.html

http://warszawa.naszemiasto.pl/artykul/343234,taras-na-okeciu-czasowo-nieczynny,id,t.html

http://dlapilota.pl/wiadomosci/pap/okecie-udostepni-fragment-drogi-startowej-na-czas-remontow

http://www.gazetamazowiecka.pl/str2010049.pdf

http://www.2012.org.pl/pl/aktualnosci/miasta/warszawa-3/19221-ciki-sprzt-na-okciu-.html

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100714&typ=po&id=po52.txt (wywiad z K. Wnukiem, niestety, nie na temat 10 Kwietnia, lecz zasilania Okęcia)

http://www.tvp.info/informacje/polska/lotnisko-okecie-juz-po-awarii

http://turystyka.wp.pl/kat,3,title,samoloty-na-okeciu-laduja-od-strony-ursynowa-,wid,11244056,artykul.html (marzec 2010)

http://www.tvp.info/informacje/biznes/awantura-o-remont-okecia/1264341

http://pierwsze.dlapilota.pl/html/articles/Flight_Plan.pdf

http://freeyourmind.salon24.pl/277507,dziwne-szpule-2

http://freeyourmind.salon24.pl/277507,dziwne-szpule-2#comment_3966118

Free Your Mind


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
454 (2)
Księga 1. Proces, ART 131 KPC, II CSK 454/09 - wyrok z dnia 17 marca 2010 r
UMYSŁ, A O L, Publikowane w: Apokryfy Nowego Testamentu t.1 red. M.Starowiejski. TN KUL Lublin 1986.
454
Zobowiązania, ART 454 KC, 2002
Vasta, R  (454 464) Temperament
454 455
454
psychoterapia, 454
454
454
454
Kosslyn, Rosenberg Psychologia mózg człowiek świat str 156 186, 454 481(1)(1)

więcej podobnych podstron