Unia domaga się od Polski importu roboli Prawdę o systemie społecznym i ekonomicznym II Komuny powiedział Tusk „ Polityka kapitulacji i niezrozumienia wagi problemów demograficznych idzie z góry. Premier Donald Tusk w trakcie negocjacji koalicyjnych dotyczących podniesienia wieku emerytalnego miał powiedzieć, że „najtańsze dla państwa są rodziny bezdzietne". I – jak się zdaje – nie był to lapsus „.....(więcej )
Poseł PiS Tadeusz Dziuba „ Związki partnerskie niszczą społeczeństwo białego człowieka „ ...”Proszę prześledzić rozwój tego procesu w krajach zaawansowanych jak Anglia, Francja, Niemcy czy Holandia. Ten proces zawsze prowadzi do destrukcji podstaw funkcjonowania społeczeństwa. A w tym przypadku podstaw funkcjonowania społeczeństwa człowieka białego „....(źródło )
„Polska chce pomóc najbardziej obleganym przez imigrantów krajom Unii Europejskiej i razem m.in. z Francją, Wielką Brytanią, Niemcami, Słowacją oraz Słowenią weźmie udział w unijnym programie relokacji imigrantów – informuje “Metro”.„Na początek do Polski przyleci sześciu imigrantów ze Wschodniej Afryki, niewykluczone, że z ogarniętej wojną domową Somalii. Przylecą z Malty, do której często przybijają łodzie z przybyszami z Afryki. Będą oni sprawdzeni czy są uchodźcami politycznymi, bo wtedy mają największe szanse na osiedlenie w Polsce i prawo do pomocy.Chodzi o to, żeby przesiedlać uciekinierów np. z Afryki, którzy lądują głównie na południu Europy, czyli na Malcie, we Włoszech czy Hiszpanii. Bo teraz zgodnie z prawem kraj, w którym po raz pierwszy imigrant występuje o pomoc, musi sam zapewnić mu pomoc i utrzymanie. W 2008 roku przez Morze Śródziemne dopłynęło ich do Europy aż 67 tys. Rok temu było ich mniej, ale dla małej Malty to i tak ciągle spory problem. Na razie jest to tylko program pilotażowy, współfinansowany przez Unię. Nasz rząd planuje jednak przyjmować więcej imigrantów. Pieniądze na to mają pochodzić z rezerwy budżetowej. „...(źródło)
„Prawie 244 tys. pracowników ze Wschodu – głównie Ukraińców – przyjechało w zeszłym roku legalnie pracować w Polsce. Rok wcześniej były to 164 tys. „....”Jak wynika z najnowszego raportu fundacji Energia dla Europy, który poznała „Rz", aby kraj się nie wyludniał, do 2050 r. powinno się tu osiedlić 5,2 mln osób. –„....”Od 2006 r. Ukraińcy, Białorusini, Rosjanie, Gruzini i Mołdawianie mogą się zatrudnić bez zezwolenia na pracę. „......”Ponad 2 mln emigrantów, którzy w ostatnich latach wyjechali na Zachód, oraz niska liczba dzieci rodzących się w kraju powodują, że mieszkańców Polski jest coraz mniej. – Eurostat prognozuje, że w 2050 r. będzie nas tylko 29 milionów. Jeśli nie sprowadzimy w to miejsce imigrantów, gospodarka zwolni, a ZUS będzie miał kłopoty z wypłatą emerytur – uważa Iglicka. „......”Tyle że ci, którzy przyjeżdżają na saksy, rzadko myślą o tym, by się u nas osiedlić. Zdaniem prof. Iglickiej Polska to kraj nieprzyjazny imigrantom: „.....”– Coraz więcej z nich porzuca więc Polskę i wyjeżdża do Włoch czy Hiszpanii. Tam są częste abolicje, dzięki którym mogą zalegalizować pobyt – mówi Iglicka i dodaje, że byłoby najlepiej, gdyby osiedlali się u nas imigranci z krajów bliskich nam kulturowo. – Inaczej za kilka lat trzeba będzie ściągać Chińczyków, Pakistańczyków, Afrykanów i Arabów. Dla społeczeństwa może to być zbyt duży szok – podsumowuje Mirosław Bieniecki, szef Instytutu Studiów Migracyjnych. „....( źródło)
System gospodarczy II Komun jak i całego Zachodu się załamał . To co socjalistyczna Europa wyczynia z imigrantami świadczy o całkowitej degrengoladzie systemu społecznego i oficjalnej pogardzie dla człowieka . Imigrantów traktuje się jak bydło, robocze , odmawia się im podstawowych praw istoty ludzkiej . Ale socjalizm to system wyzysku ekonomicznego , pogardy dla słabszego i pozbawianie ludzi praw. Ideologia politycznej poprawności , która stałą się religią panującą Zachodu , plus drakońskie , najwyższe w całej historii Europy podatki zniszczyły rodzinę , złamały gospodarkę i strukturę społeczną całej cywilizacji . Zdemoralizowanie klasy politycznej , ale także lewicowej części społeczeństwa dzięki przepraniu przez reżimowe media mózgów zaakceptowały pojawienie się klasy pariasów, metojków . Gastarbeiterów . Imigranci są nie tylko i pozbawieni praw politycznych , ale również prawa do życia z rodzina, czyli ściągnięcia dzieci i współmałżonka , ograniczenia dotyczące czasu pobytu i warunków podejmowania pracy . Wyjcie spod prawa nielegalnych imigrantów. Socjaliści tak przeprali nam mózgi ,że stało się oczywistością ,że praca , prawo do pobytu , do posiadania rodziny dla pewnej kategorii istot ludzkich jest ograniczona . Do jakich haniebnych sytuacji doprowadza poddanie się socjalistycznemu praniu mózgu jest fakt ,że esesman , czy jego potomek mordujący w obozie koncentracyjnym Polaków może bez żadnych przeszkód przyjechać do Polski, razem z całą rodziną , pracować, żyć , kiedy potomek powstania Warszawskiego, czy Styczniowego jest traktowany gorzej niż pies , dla którego łatwiej uzyskać pozwolenia na „życie” w Polsce. Zanim okradziono podatkami polskie społeczeństwo na śmierć wbito do głowy socjalistycznemu lumpen elektoratowi ,że imigrant zabierze im świadczenia , zasiłki , pracę , mieszkania, dobre życie. Jak widzimy okazało się to kłamstwem . Jak w Orwellu Ministerstwo Prawdy pierze głowy w drugą stronę „ Jeśli nie sprowadzimy w to miejsce imigrantów, gospodarka zwolni, a ZUS będzie miał kłopoty z wypłatą emerytur „Ministerstwo Prawdy terroryzuje Polaków , polskich starców . Jak nie sprowadzimy 5 milionów imigrantów to zdechniecie z głodu .System euro socjalistyczny transferując prawie całe bogactwo zagrabione podatkami w stronę socjalistycznych panów stracił stabilność demograficzną . System bez importu pozbawionych większości praw roboli już dawno by się załamał . System opieki społecznej , edukacji i i opieka zdrowotna są w stanie agonii Pierwsze co Polska powinna zrobić to przyznać prawo do pobytu i do obywatelstwa wszystkim mieszkańcom terenów I Rzeczpospolitej .Idealnie byłoby, gdyby uzgodniły to wszystkie kraje kraje rozbitej Rzeczpospolitej . Następnie należy zlikwidować gangrenę jaką jest socjalizm , czyli zapewnić dostęp Polaków do pełnowartościowej służby zdrowia, pełnowartościowej edukacji i godnej emerytury. Wystarczy oddać ludziom wolność gospodarczą , swobody religijne , prawo do owoców swojej pracy. Przypomnę ,socjaliści w Europie już niedługo zderzą się z innym problemem . Brakiem imigrantów. Obecny kryzys to ostatnia faza upadku Cywilizacji Zachodu . Nieodwracalnego upadku , który będzie trwał dekady . W Chinach bezrobocie jest na poziomie 4 procent .Przy blisko 20 procentowym płac realnych rocznie . Najpierw najbardziej wartościowi imigranci przestana przybywać do Europy, potem przestaną przybywać, następnie zaczną wracać do ich błyskawicznie rozwijających się krajów . Rdzenni mieszkańcy zaczynają już teraz uciekać z socjalistycznej Europy do Kanady, Australii , USA,Nowej Zelandii . Za chwile staną się gastarbeiterami w całej Azji w tym Chinach, Indiach video profesor Piotr Jaroszyński „ Cywilizacja łacińska - źródła i cele (1/3) „prof. Karłowicz ”To prawda – demokracje się oligarchizują. Ludzie coraz chętniej wybierają status dobrowolnych półobywateli – takich metojków z wyboru – zgadzając się, żeby politykę robiła za nich pewna, w istocie dość stabilna i nieusuwalna klasa rządzących, która udaje, że polityki nie robi i nie lubi. „...” „– a więcde facto tracą polityczną wolność.A politykę robią członkowie kasty, do której kooptacja jest całkowicie poza demokratyczną kontrolą i z której dziś właściwie niepodobna nikogo – metodami demokratycznymi – usunąć. „...” Czy nie jest to najbardziej uderzające odkrycie, jakie zrobiliśmy po Smoleńsku? Rząd jest bezwolny, niepodmiotowy, nieskuteczny. Nie potrafi niczego uzyskać. Ani komisji, ani wpływu na śledztwo, ani nawet czarnych skrzynek! Naszych czarnych skrzynek! Co gorsza, ta antypolityczna polityka zgody i świętego spokoju pogłębia problem Polski zdziecinniałej. Polski niepodmiotowej.”...(więcej )
Profesor Niall Ferguson w swojej książce „Civilization” w której omawia w jaki sposób cywilizacja Europejska w ciągu 500 lat stała się cywilizacją globalna w jednym z rozdziałów rozważa korelacje pomiędzy rozwojem chrześcijaństwa , szczególnie w jego protestanckiej formie ,a rozwojem gospodarczym kraju. „...(więcej )
Henryk M. Broder to jeden z najbardziej opiniotwórczych publicystów w Niemczech „Unia zagraża wolności i demokracji, jest jak Titanic, który płynie ku katastrofie. „.....”Unia Europejska czci sama siebie tak, jak czcił siebie Komitet Centralny Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego.”......”Zdaniem Brodera, Unia Europejska nie rozwiązuje żadnego z problemów dzisiejszych mieszkańców Europy, co więcej, jak pokazuje m.in. kryzys w strefie euro, sama jest problemem. Podkreślił, że od upadku realnego socjalizmu UE jest najbardziej zmasowaną próbą ubezwłasnowolnienia obywateli i odebrania społeczeństwom zdobyczy demokracji. I czeka ją rychła katastrofa, tak jak słynnego Titanica. - Życzę państwu miłej podróży „......” reaguję alergicznie na słowo „pokój”. Nie dlatego, żebym był za wojną, ale dlatego, że „pokój” stał się uniwersalnym alibi, z pomocą którego można usprawiedliwić każde barbarzyństwo. Także wzniesienie muru berlińskiego prezentowano nam jako środek w celu wprowadzenia bądź zachowania pokoju, w każdym razie jako coś nieuchronnego, dziś byśmy powiedzieli – bezalternatywnego”. „.....(więcej )
video profesor Piotr Jaroszyński „ Cywilizacja łacińska - źródła i cele (1/3) „ Marek Mojsiewicz
Lech Wałęsa i pies Czaruś rozsławili Polskę wczoraj przy czym pies mądrością
1. O psie Czarusiu stało się w świecie głośno, że uratował dziecko, a o Lechu Wałęsie, że warknął na tych, co nie należy. .
2. Dog, hund, sobaka – gdzie telewizor nie nastawić, rozlegało się wczoraj. Dawno nikt nie przyniósł Polsce takiej sławy, jak ten kundelek, mały, czarny niepozorny. Chyba więcej o psie było niż o Stochu i całej drużynie skoczków, której Morgenstern medal uratował. A pies rzeczywiście uratował życie dziecku, które ogrzewał własnym ciepłem, żeby nie zmarzło w ciemnym lesie w mroźną noc. Piękne, choć wcale nie nadzwyczajne jak na psa. Wiele lat temu w mglistą październikowa noc spotkałem psa, który wyskoczył przed samochód, żeby mnie zmusić do hamowania, bo kilkadziesiąt metrów dalej na środki drogi leżał w drobiazgi pijany jego pan. Polskie psy potrafią naprawdę bardzo wiele, a pogardzane wiejskie kundle potrafią najwięcej. Postawa psa i jego zachowanie wskazuje, że jest on przez wiejskich gospodarzy szanowany i dobrze traktowany – polecam to uwadze niektórym „miastowym”, którzy uważają, że wszyscy chłopi to sadyści.
3. Pies zadziwił świat mądrością, a Lech Wałęsa zadziwił inaczej. Obraził – ale kogo? Gdyby obraził Jarosława Kaczyńskiego, albo jeszcze lepiej śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, gdyby zaatakował Kościół, Episkopat, albo Radio Maryja, gdyby powiedział, ze w Sejmie trzeba izolować za murem Prawo i Sprawiedliwość – byłby na rękach noszony – proszę, jaki autorytet! Twarde sądy wygłasza, ale sprawiedliwe. Tak jak Henryka Krzywonos, która napyskowała raz Jarosławowi Kaczyńskiemu i zgarnęła wszystkie nagrody człowieka roku. Tymczasem Wałęsa obraził homoseksualistów. Że też syn Jarosław, bardzo aktywny (bez sarkazmu) eurodeputowany PO nie ostrzegł ojca, że w Europie każdego można obrażać, kościół, zwłaszcza katolicki, wiarę, papieża – byle nie homoseksualistów. Jak śpiewał Brasens – to bracie błąd niewybaczalny. Walka z homofobią to jest niemal religia, tak jak walka z ociepleniem klimatu. Do prawie każdej rezolucji niemal obowiązkowo się to wpisuje. Walka z homofobią jest największym zadaniem w Europie, ważniejszym niż rolnictwo, ważniejszym niż spójność, ważniejszym niż pakt fiskalny. Bundesrat odrzucił pakt fiskalny (Niemcy wyraźnie za Polską w europejskości nie nadążają) ale niechby spróbował odrzucić sto czterdziestą rezolucję przeciw homofobii!.
4.. Salony maja problem, bo Wałęsa bardzo przecież pasował do walki z pamięcią narodową, z lustracją, z Prawem i Sprawiedliwością – a teraz trzeba się od niego odciąć. Chociaż niektórzy zwietrzyli w tym „palnięciu” szansę – mówią, że Wałęsa powiedział to, co Polacy naprawdę myślą, bo Polacy to przecież homofobi, a dlaczego homofobi – no bo PiS, bo Rydzyk, bo Radio Maryja – i znów można w Polaków bić jak w mokre żyto.
5. A pies? …A o psa się niepokoję. Jakaś starsza Pani w dobrej zapewne wierze palnęła w którejś telewizji, że ten pies to pewnie nie za dzieckiem, tylko za sarenkami do lasu pobiegł. A durna telewizja to puściła…. Myśliwi, koledzy (Darz bór!) Pana Prezydenta Komorowskiego, których świerzbią ręce, żeby do wiejskich psów strzelać, mają dowód. Pies na sarny poluje, choć na oko to on waży ze dwanaście kilo. Niechże ten sławny na cały świat psi bohater więcej do lasu już nie chodzi, nie oddala się od zagrody, bo długo biedaczysko nie pożyje. Wojciechowski
05/03/2013 „Nie będzie interwencji MSZ w sprawie sióstr Radwańskich”- powiedział pan minister Radosław Sikorski w Radio RMF FM. Nie będzie, bo trener sióstr Radwańskich, z którym skontaktowała się ambasada polska powiedział, że on” niczego nie słyszał i nie proszą o interwencję”. Nie wiem czy Państwo wiedzą o co chodzi..? Chodzi o to, że część mediów donosiła, że zawodniczki były obrażane przez izraelskich kibiców słowami” katolickie suki”.(????) Katolickie- jak najbardziej, ale dlaczego „ suki”? To są normalne katolickie dziewczyny. Cała rodzina usportowiona od lat.. Pracują ciężko na swoją markę.. Sprawa jest skomplikowana, bo dotyczy Izraela, z którym mamy dobre stosunki, a rozdmuchiwanie sprawy mogłoby stosunki zaostrzyć.. Nie wyobrażam sobie bombardowania Warszawy przez samoloty izraelskie, na tle sprawy sióstr Radwańskich… Ale może się zdarzyć, że siostry znowu pojadą do Izraela i znowu wyjadą z niego jako” katolickie suki”.. Tym bardziej, że biorą udział w katolickiej akcji promowania Chrystusa.. A to może okazać się niebezpieczne- szczególnie w Izraelu- państwie narodowym. A u nas w Polsce- normalnie, czyli katastrofalnie śmiesznie. Właśnie prasa donosi, że w roku 2012 Zakład Upokorzeń Społecznych przeznaczył na nagrody swoich kilkudziesięciu tysięcy pracowników- też przyszłych emerytów ubezpieczonych w ZUS- 212 milionów 574 tysiące 153 złote..(???) 212 milionów(???)… Mniejsza o pozostałe tysiące.. To już pracownicy ZUS nie jeżdżą na międzynarodowe wojaże w celach szkoleniowych ? Do Tajlandii, czy Republiki Południowej Afryki? O Antarktydzie nie słyszałem.. Ale też byłoby ciekawie- w tym mroźnym terenie.. Może pracownicy bardziej wolą premie.. Mogą swobodniej z ich wartości korzystać.. Nie muszą lecieć do Tajlandii- mogą spłacić zaległe kredyty.. Oczywiście te 212 milionów to mały pikuś na tle wielkiego marnotrawstwa, którego jesteśmy świadkami na co dzień.. Co to jest 212 milionów, jak na samym Stadionie Narodowym straciliśmy- jako podatnicy- przynajmniej 1500 milionów złotych..(!!!) Ile na kolei, ile na oświacie, ile tracimy miliardów przy pomocy państwowej służby zdrowia? Ile na premiach i wynagrodzeniach dla nic nierobiących urzędnikach demokratycznego państwa prawnego.,. I skądś te pieniądze trzeba brać!
Właśnie usłyszałem jadąc samochodem, że funkcjonariusze Państwowej Inspekcji Drogowej. zostali obdarzeni przez swojego pracodawcę-, czyli państwo, czyli tak naprawdę nas, którzy w sprawach finansowych państwa nie mamy nic do powiedzenia, nawet nie możemy sobie urządzić referendum w sprawie podatków- że funkcjonariusze bezpieki drogowej uzyskali 17% premie zachęcające do wlepiania mandatów zatrzymanym kierowcom. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem.. Ale od każdej wysokości zebranych mandatów będzie im się należało, a może już się należy 17% od całości wymierzonej kary.. Nic nie wiem o kosztach uzyskania przychodu funkcjonariuszy bezpieki drogowej.. Ale to i tak niezły grosz, który wpada im do kieszeni, za to tylko, że ukrają właściciela samochodu przewożącego towar.. I zrujnują kolejne firmy transportowe.. Skoro od karania będą dodatkowe pieniądze dla funkcjonariuszy bezpieki drogowej? Legalnie! Nie muszą brać łapówek.. Państwo socjalistyczne i tak żyje z kradzieży.. Gdzie się nie obejrzymy, państwo chce.. Państwo chce pieniędzy, bo bez pieniędzy socjaliści nie wybudują socjalizmu biurokratycznego, którego- tak naprawdę – wybudować się nie da.. Tak jak każdej innej utopii. Ale pieniądze do jego budowy – nie są utopijne. Są prawdziwe i realne. I za nie można zbudować przynajmniej lojalność funkcjonariuszy bezpieki drogowej.. Można ten pomysł rozszerzyć oczywiście na inne służby państwowe- na Sanepid, urzędy skarbowe, policję obywatelską, czy straż miejską.. Wszyscy – oprócz stałej pensji, powiedzmy na poziomie 5000 złotych, powinni mieć procent od zysków wypracowanych jako funkcjonariusze służby państwowej- w tym służby oczyszczania miasta, czy służby krwi.. Pracownicy służby zdrowia powinni być opłacani odrębnie.. Od każdego pacjenta wysłanego na tamten świat, ku radości ZUS-u- 15% od pozostawionej emerytury, renty czy też wynagrodzenia.. Nie dotyczyłoby to funkcjonariuszy państwowych. O tych służba zdrowia miałaby obowiązek dbać szczególnie.. Bez nich nie byłoby państwa socjalistycznego i biurokratycznego- ONI są solą tej ziemi zabiurokratyzowanej i zniewolonej- biurokracją. ZUS w roku 2013 mógłby wypłacić swoim pracownikom dodatkowe premie, tym bardziej, że koniec ZUS-u zbliża się nieuchronnie- na razie jest pół na pół, jeśli chodzi o stan ubezpieczeniowej kasy.. 90 bilionów złotych do tego nieudanego eksperymentu dopłaca państwo- a pozostałe 90 bilionów ściągane jest obowiązkowo z tych, którzy jeszcze próbują walczyć na zniewolonym rynku biurokratycznym.. I sumy ściągane systematycznie rosną.. Ale na premie dla funkcjonariuszy państwowej bezpieki ubezpieczeniowej- są.. Tylko co prawda 212 milionów, 574 tysiące i 153 złote- ale to też zawsze coś.. Ciekawe ile premii wyjdzie funkcjonariuszom bezpieki drogowej za rok 2013..? W czasie „kryzysu”- dzieci się nudzą, ale nie funkcjonariusze bezpieki drogowej. Oni przy 17% dodatkowej gratyfikacji nie będą się nudzić.. Będą ścigać jak tylko się da, i za co się da.. Choćby i za samo to, że się jest kierowcą i się jeździ samochodem.. I że koła nie te.. Chodzi o mandat- i o te 17% od mandatu. Oprócz tych 17% od mandatu powinna być jeszcze premia od tych 17%.. Tak jak w Grecji za jedzenie „ darmowych „obiadów”.. Jak ktoś obiad” darmowy” zje- to jeszcze dopłacają mu 120 euro(???) Bardzo dobry pomysł socjalistyczny.. I jeszcze powinni dopłacać z to, jak ktoś te 120 euro weźmie.. Wtedy będzie szczytowanie.. Ale niektórzy za to , że wzięli premie – powinni jeszcze pojechać na” darmowe’ wczasy.. Na przykład do Tajlandii.. Ale do Tajlandii na razie nie pojedzie mężczyzna mieszkający w Wysokiem Mazowieckiem, którego tamtejszy sąd pozbawił praw rodzicielskich, dlatego, że ten był…… zbyt religijny(???)- Donosi Dziennik Gazeta Prawna.. Rozpatrywał spór w jakiej religii ich 9- letni syn ma być wychowywany. Wyrok- sąd oparł na opinii Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno- Konsultacyjnego w Białymstoku, który napisał, że ojciec i jego rodzina to osoby zacofane kulturowo, głęboko wierzące i praktykujące katolickie obrzędy(???) No pewnie, że zacofane, ale ten co pisał tę opinię, to musi być człowiek nowoczesny- przynajmniej z Ruchu Palikota…. Tak nowoczesny i postępowy jak całe to ugrupowanie z panem Biedroniem na czele.. Interwencji MSZ w Izraelu, w sprawie sióstr Radwańskich nie będzie- ale jest interwencja w polską rodzinę, którą różnymi sposobami władza stara się rozwalić.. Jak ONI określają, że ktoś jest” zbyt religijny”? Chyba na wyczucie, przy pomocy Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno- Konsultacyjnego.. I tak na zawsze! Para siempre! WJR
Koszty demografodestrukcji a „katolickie k…” w czterech językach Niesłyszalne są ostrzeżenia że jeśli nie generujemy miejsc pracy dla rodaków, to sprowadzając imigrantów możemy tylko nabawić sobie jeszcze większej biedy. „wSieci” jako jedyne opisało incydent w którym katoliczki reprezentujące Polskę, były obrażane, a który nie spowodował żadnych działań ze strony władz (poza przyznaniem MSZ że jest jedynie finansowym garbem dla obywateli, gdyż nie jest wstanie ustalić prostych faktów jakie mają miejsce za granicą), jak i wyrażenia jakiegokolwiek ubolewania ze strony organizatorów turnieju tenisowego w Ejlacie. O ile społeczeństwo polskie przeżyło szok spowodowany uświadomieniem sobie jednostronności w potępianiu wszelkich zachowań rasistowskich w Polsce, jak i braku potępiającej reakcji (na początku to nawet występował proces który można nazwać zastraszaniem ofiar, aby nie informowały o przebiegu wydarzeń i nawet wzięły winę na siebie) ze strony gazety, która do tej pory z jednej strony przewodziła w uczulaniu obywateli na tego typu zdarzenia, jak i była świetnie zorientowana co do przebiegu wydarzeń na Bliskim Wschodzie. Szokującym okazał się również brak reakcji na zachowania dotyczące kpin w postaci „spadających samolocików”, które dotykają bądź co bądź urzędu Prezydenta Polski, co jest tym bardziej zadziwiające że był on wielkim przyjacielem Izraela i nawet otwarcie mówił że z tego powodu wspiera udział polskich żołnierzy w wojnach tamtego regionu. Uświadomienie sobie że nawet społeczność która była poddana wyjątkowej próbie podczas II Wojnie Światowej, kultywuje zachowania „plemienne” powinno wszystkim uprzytomnić koszty konfliktów etnicznych, w kierunku których zmierzamy z powodu przyzwolenia na zapaść demograficzną jak i forsowania procesu odpalszczania obywateli. Polska odkładając reformy polegające na istotnym wsparciu finansowym rodzin wielodzietnych, w połączeniu z silnym obniżeniu opodatkowania przedsiębiorstw gospodarczych zwiększających zatrudnienie, wpada w spiralę migracyjną. Brak perspektyw wypycha młodzież do bogatych krajów UE pogłębiając zapaść demograficzną. Tworzy się podwójny zaklęty krąg: my dostarczamy siły roboczej Unii, a sami ściągamy imigrantów, zmuszając własnych pracowników do jeszcze szybszej emigracji. W efekcie spowalniamy proces konwergencji płacowej między Polską a UE, studząc oczekiwania poprawy warunków życia w efekcie napędzając w naszym kraju emigrację i wędrówkę ludów narażając się na wygenerowanie konfliktów etnicznych których jedynie symptomy odczuliśmy na zagranicznym stadionie. Paul Kennedy ostrzega że w przypadku kontynuowania obecnych trendów „kraje najbardziej zasobne zostaną zalane milionami emigrantów i uchodźców chcących wejść do bogatych, lecz starzejących się społeczeństw demokratycznych. Tak czy inaczej dla bogatej […] ludności świata rezultaty będą najprawdopodobniej bolesne i chociaż dzisiaj korzysta ona z w sposób nieuprawniony z […] bogactw Ziemi, dojdzie do odwrócenia sytuacji”. Pesymistyczna jest również prognoza Brice Quillin’a współautora raportu Banku Światowego że „[j]eżeli typowym imigrantem lat 90-tych był Polak przenoszący się do Wlk. Brytanii, jego następcą w następnej dekadzie może być Tadżyk przenoszący się do Polski.” Dzieje się tak dlatego ponieważ cały czas jesteśmy pod silnym naciskiem zeuropeizowania naszego społeczeństwa, co ma polegać likwidacji naszej katolickiej kultury w czym otwarcie na imigrantów ma w sposób naturalny pomóc. Trzy grosze dokładają do tego organizacje biznesowe i międzynarodowe. O ile Komisja Europejska i Bank Światowy uważają że migracja jest jednym z najważniejszych czynników odmładzających społeczeństwo i nakręcających koniunkturę w gospodarce, to PKPP „Lewiatan” wprost lobbuje za otwarciem naszego rynku pracy na imigrantów: „Brytyjczycy wessali naszych obywateli, Niemcy ratują się Turkami […obecnie Polakami, Hiszpanami, Włochami i milionem Greków-cm] Polacy muszą wziąć przykład z innych krajów”. Eksperci „Lewiatana” Bogusława Nawak-Turowiecka i Jeremi Mordasewicz wprost twierdzili że „[p]rzyciąganie tych którzy będą zakładać rodziny i pracować, jest koniecznością”, a Robert Gwiazdowski z Centrum Adama Smitch’a uznawał podobnie: „Musimy jakoś zapełnić tę lukę, która powstała po wyjeździe Polaków z kraju. Tacy imigranci płaciliby podatki, zakładali tu rodziny, no i nareszcie przedsiębiorcy mieliby brakujących robotników”. Przy czym jednocześnie nie słyszalne są ostrzeżenia, że jeśli nie generujemy miejsc pracy dla rodaków to sprowadzając imigrantów możemy tylko nabawić sobie jeszcze większej biedy. Podczas gdy nawet przychylnie nastawiony do wielokulturowości amerykański Financial Post niedawno opublikował artykuł omawiający analizę dotyczącą kosztów imigracji i wpływu imigracji na spadek produktywności pracy. Zanalizowane wyniki badań OECD ukazały że z punktu widzenia kraju który eksportuje emigrantów, po to aby zaimportować imigrantów jest działaniem mało racjonalnym. Zauważono, że mężczyzna który przybył do Kanady w latach 70-tych ubiegłego wieku zarabiał na starcie 80% tego co rodowici Kanadyjczycy i redukował tą różnicę w tempie 1 procenta rocznie. Obecnie mimo iż większość imigrantów ma wyższe wykształcenie, to po przyjeździe ich płace stanowią zaledwie 2/3 poziomu autochtonów, a i tempo procesu konwergencji jest również wolniejsze. Powoduje to powstanie niespodziewanych konfliktów i kosztów po stronie państwa które traci na produktywności pracy i jednocześnie jest zmuszone do ponoszenia dodatkowych nakładów na redukcję dysproporcji społecznych. Podczas gdy chodzi o produktywność pracy to okazało się że imigranci nie mają pozytywnego wpływu na gospodarkę USA, podczas gdy wiadomo, że ich napływ działa na szkodę kanadyjskiej gospodarki, gdzie co charakterystyczne utrzymuje się wśród nich wysoki odsetek bezrobocia. Cytowana przez Financial Post jest również opinia że według niektórych szacunków imigranci mają aż 20%-owy udział w spadku produktywności gospodarek USA i Kanady w ciągu ostatniej dekady. Jeden z najwybitniejszych polskich ekonomistów Stefan Kurowski już czterdzieści lat temu konkludował że „[c]zynnik demograficzny nie jest jedynym czynnikiem potęgi państwa, jest on jednak niewątpliwie jednym z najważniejszych, a na dłuższą metę decydującym” oraz że „wskutek zwiększonych kontaktów międzyosobniczych poprzez granice państwowe […] poszczególne narody stają się kulturowo bardziej przenikalne. Otóż jeśli nie utrzymają pewnej minimalnej głębi masy narodowej, wówczas przenikalność ta osiągnie taki stopień, że stracą one zdolność do podtrzymywania i odnawiania swojej odrębności.” Ze względu na szybko następujące procesy globalizacyjne oraz nałożenie się załamanie demograficznego z procesami migracyjnym (emigrację na Zachód i jednoczesne masowe przyjmowanie imigrantów), może spowodować że będziemy pierwszymi którzy odczują weryfikację tez Gastona Bouthoul’a twórcy nauki o konfliktach (polemologii): „Obecnie istnieją obawy, że eksplozja demograficzna Południa, wraz z powrotem religii [islamu – cm] jako ideologii masowej, doprowadzi zasobną Północ do katastrofy.” W świetle której incydent w Ejlacie okaże się zaledwie jednym z licznych ostrzeżeń których znaczenia nie rozumiemy. Dr Cezary Mech
System Sienkiewicza Poza publicystą i doradcą był jeszcze inny Bartłomiej Sienkiewicz – biznesowy praktyk. Klienci jego firmy zajmującej się „doradztwem” gospodarczym to m.in. Polska Grupa Energetyczna, Gaz System, PZU, Ciech – słowem, spółki Skarbu Państwa. Sienkiewicz, do niedawna uzyskujący zlecenia od spółek zależnych od jego kolegów polityków, będzie teraz jako polityk dbał o bezpieczeństwo sektora energetycznego. Wielopiętrowy klientelizm, pasożytniczy system, z którym Platforma „ugadała się”, Sienkiewicz poznawał od środka – jako jego beneficjent i współtwórca. Polska debata publiczna jest zdławiona. Sprzyja temu rozpowszechnienie dwóch rodzajów postaw. Z jednej strony mamy głosy zabiegające o kasę (media i wypowiedzi stabloidyzowane) i stronnicze (dziennikarze funkcjonariusze systemu plus jego szczerzy fani). Po drugiej stronie wypowiadają się ci, dla których ważne jest jak najbardziej dobitne, emocjonalne wyrażanie patriotycznej troski. Z poznawczego punktu widzenia obie te postawy – choć kierowane różnymi motywacjami – w podobnym stopniu utrudniają rozpoznawanie faktycznego położenia naszego kraju.
W tym kontekście od lat pozytywnie wyróżniał się publicysta, o którym w goszczącym go „Tygodniku Powszechnym” napisano, że autorowi temu chodzi „o realizm, odarcie polityki (zwłaszcza tej zagranicznej) ze złudzeń, mówienie o państwie bez partyjnej retoryki i sentymentów”. To w zasadzie trafne określenie publicystyki nowego ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza.
Analityk wybitny Uważam go za analityka wybitnego. Nie tylko dlatego, że w wielu punktach jego diagnozy uznaję za trafne (to można by sprowadzić do mojej subiektywnej oceny). Jego interpretacje są samodzielne, nie jest więźniem schematów myślowych – ani tych dominujących w debacie publicznej, ani tych akademickich. Rzeczy widzi wielowymiarowo – płynnie konfiguruje ważne aspekty życia społecznego: kulturę, tradycję, gospodarkę, ideologię, geopolitykę, strategię itd. Po tych polach Sienkiewicz przemieszcza się kreatywnie i spójnie. Oferuje nowe wglądy w bieg spraw. Potrafi kreślić całościowy obraz ważnych kwestii. Ale jest jeszcze dodatkowy powód, by uważnie przyjrzeć się tekstom Sienkiewicza, zwłaszcza z lat ostatnich. Dlaczego? Bo mam wrażenie, iż teksty te odsłaniają ważne, nieukazywane na co dzień społeczeństwu przesłanki polityki Donalda Tuska.
Platforma i system Klucz to zamieszczony w „Tygodniku Powszechnym” tekst z sierpnia 2010 r.: „Platforma Obywatelska zabiega o władzę (jej utrzymanie), będąc zakładnikiem systemu, który wykształcił się w Polsce. Partia ta objęła rządy, gdy system był już w pełni rozwinięty. I wyciągnęła z tego wnioski. Każda formacja polityczna, próbująca przełamać słabości państwa – przez reformy, próby zmian w prawie bądź w gospodarce – ponosiła klęskę i w końcu znikała ze sceny. (…) PO jest pierwszą formacją, która zrozumiała naturę systemu polskiej polityczności, stąd ani powodzie, ani kryzysy gospodarcze, ani wreszcie 10 kwietnia nie naruszyły w istotny sposób poparcia dla tej formacji. (…) PO znalazła złoty klucz do utrzymywania władzy, nie dlatego, że jest bez ambicji, ale dlatego, że pierwsza potrafiła obrócić reguły (nie przez nią stworzone) na swoją korzyść. Będzie więc dalej rządzić, idąc od pożaru do pożaru, od kryzysu do kryzysu, żmudnie próbując utrzymać stan posiadania”. Szczere jak na kogoś z Platformą związanego? To otwartość kontrolowana. W tekście tym Sienkiewicz nic nie mówi o naturze systemu, w który PO się „wpasowała”. Jak jest zbudowany? Co stanowi jego rdzeniowe elementy? Na czym polega jego siła, skoro po 1989 r. żadna formacja polityczna nie potrafiła przełamać słabości państwa? Odpowiedzi na te – podstawowe przecież dla zrozumienia naszej sytuacji – pytania Sienkiewicz jednak udziela. Częściowo w innych tekstach, częściowo praktyką swojego działania.
Biznesmen wasalny? Poza publicystą i doradcą był jeszcze inny Sienkiewicz – biznesowy praktyk. Strona internetowa jego firmy zajmującej się „doradztwem” gospodarczym pokazuje, że jej klienci to m.in. Polska Grupa Energetyczna, Gaz System, PZU, Ciech – słowem, spółki Skarbu Państwa. Tu poprzez działanie Sienkiewicz odsłania nam naturę systemu. Sienkiewicz do niedawna uzyskujący zlecenia od spółek zależnych od jego kolegów polityków, będzie teraz jako polityk dbał o bezpieczeństwo sektora energetycznego. Chcąc rzecz nazwać najkrócej, powiem: to system wielopiętrowego klientelizmu. Klientelizm to pasożytniczy system. Firma obecnego szefa MSW była ulokowana na jednym z jego średnich szczebli. System, z którym Platforma „ugadała się”, Sienkiewicz poznawał od środka – jako jego beneficjent i współtwórca.
System bylejakości Z klientelizmem wiąże się inny – kulturowy, nie mniej ważny – wymiar systemu. Istotą klientelizmu jest obchodzenie oficjalnie głoszonych, formalnych reguł gry dzięki „obejściom” nieformalnym. Gdy takie obejścia się rozpowszechniają, przestają być wyjątkami – przeciwnie, to one stają się tą-właściwą-rzeczywistością. Tworzą się na – zgodnym z polską tradycją – kulturowym podglebiu przyzwoleń na łamanie reguł. Reguł prawa, zasad uczciwej konkurencji, przetargów i konkursów na stanowiska kierownicze. Itd. Klientelizm jakość zastępuje bylejakością – jeśli tylko jest ona usłużna. Zwróciłem już w „Gazecie Polskiej” uwagę („Ślepota obowiązkowa”, 7 marca 2012 r.), że nawet zaprzyjaźniona z ekipą Tuska „Gazeta Wyborcza” w tekście „Przyjaciel premiera zbuduje atomówkę” pisała w kontekście konkursu wygranego przez przyjaciela premiera, Krzysztofa Kiliana: „to dobry menadżer, ale nie temu zawdzięcza prezesurę w PGE. Donald Tusk chciał mieć w największej spółce energetycznej swojego człowieka”. Tak, idzie o to samo PGE, dla którego usługi wykonywała firma Sienkiewicza.
Polska wasalna? Skoro – wskazał Sienkiewicz – żadnej ekipie dotąd nie udało się „przełamać słabości państwa”, to system wielopiętrowego klientelizmu musi mieć wyższe piętra niż zależne od rządzących polityków spółki Skarbu Państwa. Gdzie są źródła siły systemu, dla którego te słabości są najwyraźniej korzystne i który powoduje klęski, a nawet znikanie ze sceny ugrupowań próbujących reformować państwo? Częściowej odpowiedzi na po pytanie Sienkiewicz udziela w grudniu 2012 r. w radiu TokFM. W relacji „Wyborczej” czytamy: „To, że Polska wychodzi naprzeciwko dążeniom Rosji – w jej drodze do Europy – bardzo się nam opłaca. – W ten sposób obniżamy napięcie. To bycie narzędziem Rosji nam się opłaca – powiedział Bartłomiej Sienkiewicz”. Analityk uzupełnia tu naszą wiedzą o naturze systemu. Wiedzę, której poskąpił, gdy w cytowanym wyżej tekście pisał, że Platforma jest „zakładnikiem systemu, który wykształcił się w Polsce (…). PO jest pierwszą formacją, która zrozumiała naturę systemu polskiej polityczności”. Górne piętra tego systemu współtworzą rosyjskie interesy w Polsce. Sienkiewiczowi na pewno nie trzeba tłumaczyć, że dla Rosji tajne służby są jednym z głównych (jeśli nie tym najważniejszym) instrumentów zabiegania o swoje interesy. Platforma się z tym pogodziła. Tak jak pogodziła się z polską bylejakością. Ale Sienkiewicz jednak ma nadzieję, że jest inaczej. Że – nawet będąc narzędziem – w ramach realistycznie rozpoznanego obszaru podmiotowości można, niejako ukradkiem, bez ogłaszania wielkich wizji, modernizować Polskę.
Analityk apologetą W bardzo, skądinąd, wartościowym tekście „Ambaras z polskością” („Tygodnik Powszechny” z listopada 2011 r.) Sienkiewicz ogłasza: „Zmieniało się wiele. Od reform strukturalno-budżetowych o dalekosiężnych skutkach (zniesienie emerytur pomostowych, ograniczenie OFE, zbudowanych na wyrost kosztem budżetu), przez obyczajowe (likwidacja powszechnego poboru, czyli uświęconej tradycją inicjacji męskiej poprzez upodlenie albo cwaniactwo), aż po zmiany w systemie szkolnym i wyższych uczelni. Przy okazji reformy szkolnej niedostrzegalnie wydłużono czas pracy (rok wcześniej w szkole to rok dłużej na rynku). (…) Polska niedostrzegalnie zaczęła się przesuwać w stronę nowoczesnego państwa, z tym że osią tego ruchu jest »przesunięcie« samych obywateli w stronę aspiracji wykraczających poza dotychczasowe horyzonty. Zamiast podróbek i imitacji, prawdziwy udział w cywilizacji”. We wrześniu 2012 r., w tekście „»Bagno« wie najlepiej”, entuzjastycznie dodaje: „Skumulowana energia dnia codziennego, jeśli pozwoli się jej trwać, potrafi zmieniać kraj bardziej od najambitniejszych planów inżynierii politycznej. Pora to uszanować, a nie biadolić, że w 2005 r. nie doszło do koalicji PO i PiS i od tej pory jesteśmy oszukani”. Niestety. Pan gubi swój realizm, panie Analityku. Wszystkie te reformy zostały wprowadzone w ramach nie tylko nienaruszonej, ale wzmocnionej rządami PO-PSL tkanki klientelizmu. A energia sieci klientelistycznych degraduje społeczeństwo. Promuje cwaniactwo. Pasożytowanie na zasobach publicznych. Marnotrawstwo. Fikcję sprawozdawczą. Cofa faktyczne reguły społecznego współżycia ku światu zacofanemu, nie ku Polsce unowocześniającej się.
Kiedy upadnie premier„Premier upadnie nie wtedy, gdy zawiążą się kolejne spiski na rzecz jego odsunięcia, ale gdy te spiski będą miały za sobą realną emocję społeczną”. To także cytat z tekstu „Bagno…”. Ukazuje on dwa zadania nowego ministra spraw wewnętrznych. Monitorować emocje społeczne, baczyć, czy nie sięgają poziomu niebezpiecznego. I monitorować potencjalnych spiskowców, przyglądających się sile emocji społecznych. To są zadania obrony obozu władzy. To nie są zadania obrony interesu wspólnego. Ale jeśli chcecie zrozumieć ułudę szlachetnych intencji Tuska – czytajcie Sienkiewicza. On opisał system TuskoKraju. Prof. Andrzej Zybertowicz
Dyspozytorzy państwa odpowiedzialności nie ponoszą …skończy się na odpowiedzialności dyspozytorki pogotowia Minister Arłukowicz zapowiedział, że winni śmierci małej Dominiki ze Skierniewic, do której nie przyjechało pogotowie, zostaną ukarani. Zapewne pan minister wydał już stosowne dyspozycje podległym sobie sędziom i prokuratorom. Poza tym wszystko jest w najlepszym porządku, system ratownictwa medycznego działa bez zarzutu. Dwoje dzieci w rodzinie zastępczej opiekunowie na śmierć zakatowali… pracownicy socjalni zawinili, państwowy system opieki funkcjonuje bez zastrzeżeń. 800 tysięcy głodnych dzieci – alarmują organizacje pozarządowe… to samorządy zawiniły, że nie potrafią ich nakarmić, państwo nie ma sobie nic do zarzucenia. A poza tym tych głodnych dzieci tak naprawdę, to nie ma. W mięsie sól się znalazła przemysłowa, gdzieś tam koninę na wołowinę przerabiali – zawinił rzeźnik, system kontroli żywności jest niezawodny, nic nie trzeba zmieniać. Pod Szczekocinami pociągi się zderzyły – zawinił maszynista i dyżurny ruchu, poza tym kolej jest sprawna, system bezpieczeństwa działa, można wsiadać i drzwi zamykać, przynajmniej do tych pociągów, których chwilowo jeszcze nie zlikwidowano. Rozbił się samolot rządowy, zginął Prezydent Rzeczypospolitej i całą delegacja – winni piloci i pasażerowie, poza tym państwo zdało egzamin, zarówno przed jak i po katastrofie. Komisja badająca katastrofą w pomiarze brzozy o półtora metra się pomyliła – widocznie miara, od Rosjan pożyczona, była niedokładna, ale poza tym komisja bezbłędnie wszystko wyjaśniła, a kto się tym nie zgadza, ten oszołom. Dwa lata trzymali w więzieniu człowieka chorego na afazję, w dodatku przez pomyłkę aresztowanego – tu nikt nie zawinił, ani system, ani człowiek. Jeśli bowiem chodzi o wymiar tak zwanej umownie sprawiedliwości, to tam po pierwsze nie ma błędów, a po drugie jeśli są, to nikt za nie nie odpowiada, ani indywidualnie, ani systemowo.To tylko IV RP zbiorowo odpowiadała za każdy błąd swojego policjanta, urzędnika czy prokuratora. Dlatego Jarosław Kaczyński ma być postawiony przed Trybunał. W Trzeciej Rzeczypospolitej państwo nie odpowiada za nic. Tu może odpowiadać co najwyżej dyspozytorka pogotowia. Dyspozytorzy państwa odpowiedzialności nie ponoszą. Wojciechowski
To są skutki reform Kopacz i Arłukowicza
1. Przez media przetacza się burza związana ze śmiercią 2,5 letniej Dominiki, której na czas nie udzieliło pomocy pogotowie ratunkowe, a kiedy trafiła już do szpitala w Łodzi z odległych o kilkadziesiąt kilometrów Skierniewic, na ratunek było już za późno. Wcześniej z kolei w Białymstoku, nie udzielono właściwej pomocy lekarskiej 13 miesięcznemu Bolkowi, w wyniku czego dziecko także zmarło. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. O setkach przypadków dziennie, odmów udzielenia pomocy medycznej, o braku możliwości dostania się do lekarzy specjalistów, o czekaniu latami na zabiegi medyczne, o nieprzyjmowaniu pacjentów do szpitali i przychodni specjalistycznych w ostatnich miesiącach roku, media nie informują ani na żółtych ani na czerwonych paskach. Ci wszyscy ludzie, którzy nie otrzymują pomocy w publicznej ochronie zdrowia, a nie mają pieniędzy, żeby skorzystać z tej prywatnej, cierpią najczęściej w ciszy, najwyżej wie o tym ich najbliższa rodzina.
2. Platforma przejmując rządy w Polsce na jesieni 2007 roku i powołując na ministra zdrowia Ewę Kopacz, twierdziła, że ma program głębokich reform w ochronie zdrowia, który doprowadzi do znacznej poprawy sytuacji w tej dziedzinie.
Minęło od tego czasu już ponad 5,5 roku, po 4 latach kierowania ochroną zdrowia przez Ewę Kopacz, zastąpił ją na ministerialnym stołku, Bartosz Arłukowicz, a sytuacja w tej dziedzinie jest tak zła jak nigdy w ostatnim 20-leciu (tak określił ją parę dni temu w rozmowie ze mną, wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej Konstanty Radziwiłł). W tym czasie przez Parlament, rządzący przeprowadzili kilkanaście ustaw, do których ministrowie zdrowia wydali kilkadziesiąt rozporządzeń, środki na ochronę zdrowia z roku na rok rosną, a rezultaty tego wszystkiego są takie jak opisałem wyżej.
3. Jedną z fundamentalnych zmian, której dokonali ministrowie z Platformy, było wprowadzenie kategorii zysku do ochrony zdrowia. Powoływanie spółek prawa handlowego w miejsce SPZOZ oznaczało zmianę filozofii funkcjonowania ochrony zdrowia w Polsce. Z ochrony zdrowia zorientowanej na pacjenta (mimo wszystkich ułomności dotychczasowego systemu), wprowadzono do ochrony zdrowia wszystkie reguły systemu rynkowego z jego podstawową kategorią zyskiem. Organy spółki prawa handlowego, zarząd, rada nadzorcza, bowiem zgodnie z kodeksem spółek, które masowo są powoływane w publicznej ochronie zdrowia, muszą być oceniane przez właściciela przez pryzmat osiąganego wyniku finansowego. Co więcej zarząd, który doprowadzi do powstania w spółce strat, które w konsekwencji będą powodowały konieczność uszczuplenia jej majątku, odpowiada za tę sytuację pod rygorami kodeksu karnego. Aby tak się nie stało zarząd musi pilnować aby corocznie spółka przynosiła zysk, a przynajmniej nie osiągała ujemnego wyniku finansowego.
4. Nieuchronnie prowadzi do poszukiwania „pacjentów zyskownych” czyli takich których leczenie będzie dawało zysk i unikania „pacjentów deficytowych”, których leczenie przyniesie straty. Takie podejście w szpitalnych spółkach prawa handlowego, jest niestety codziennością. Na razie jest gdzie odesłać tych „deficytowych” bo funkcjonują jeszcze placówki, które spółkami jeszcze nie są. Ale takie postępowanie przenosi się także do przychodni ochrony zdrowia i to zarówno tych podstawowej opieki medycznej jak i tych specjalistycznych. Lekarze w tych pierwszych w związku z tym, że otrzymują kontrakty, których wartość określa się środkami na głowę potencjalnego pacjenta, nie przeprowadzają badań ani ich nie zlecają, ponieważ to rodzi dodatkowe koszty. Lekarze specjaliści z kolei przyjmują zaledwie po kilkanaście osób dziennie, bo na tyle zawierają z nimi oddziały NFZ, choć kolejki do nich są wielomiesięczne. Ale na więcej brakuje pieniędzy. Dyspozytorzy pogotowia tak wysyłają karetki do pacjentów, żeby w żadnym wypadku nie doszło do zbędnego jej wyjazdu, ba w ostatnim czasie ze względów oszczędnościowych zlikwidowano wiele punktów ratownictwa medycznego, więc obszary działania tych, które pozostały są tak rozległe, że na tą pomoc czeka się często godzinami.
5. Niestety nic nie wskazuje na to, aby rządzący mieli jakiś sensowny plan wyjścia z tej sytuacji. Zapowiedzi ministra Arłukowicza, że skontroluje te dwa przypadki śmierci dzieci i ukarze winnych, są niepoważne ponieważ to skonstruowany przez niego i jego poprzedniczkę system, powoduje, że nasilają się tego rodzaju przypadki. Dopiero zmiana rządu i w konsekwencji głęboka zmiana w zarządzaniu ochroną zdrowia, może tutaj przynieść zasadniczą odmianę dla pacjentów w Polsce. Pojawi się na to szansa już w najbliższy piątek, kiedy będzie głosowany wniosek o wotum nieufności dla rządu Tuska. Wszyscy posłowie powinni wziąć pod uwagę przed podjęciem decyzji jak głosować, także to co się ostatnio stało w ochronie zdrowia. Kuźmiuk
LOTOS jak LOT Gdański LOTOS został oskubany z 1,5 miliarda PLN w spektakularny sposób. Prezes ma poparcie wierchuszki PO, więc jest nietykalny i przygotowuje spokojnie nowy numer. Ale PSL też chce być przy korycie i wepchnęło do spółki swojego człowieka. Pisaliśmy kilka dni temu o walce grup towarzyskich o naszą kasę podatników, która będzie przelewać się na nowo szerokim strumieniem przez LOT (“Nalot Służb na LOT”). Podobnie dzieje się w gdańskim LOTOS-ie, w którym państwo (czyli my podatnicy) ma 53% udziałów. Prezesem spółki jest Paweł Olechnowicz, zaufany człowiek marszałka Borusewicza. Opisywaliśmy już dziwny proceder, w którym LOTOS utopił 1,5 miliarda PLN w norweskich złożach na Morzu Północnym:
monsieurb.nowyekran.pl/post/76520,platforma-pograza-lotos
monsieurb.nowyekran.pl/post/68988,polmiliardowy-prezes
Nikt nie zwrócił uwagi na to, że LOTOS zamiast zainwestować ostrożnie nasze pieniądze na początek, kupił od razu dwa pakiety z 10% udziałów każdy, od dwóch rożnych udziałowców złóż Yme. Po co aż tyle ? Dla nas sprawa jest podejrzana. W innych krajach zarząd wyleciałby z hukiem a sprawą zajęła by się lokalna ABW. Nasza ABW jest zajęta ściganiem internautów, więc prezes Olechnowicz podchodzi do swojej niekompetencji z humorem, zapowiada mianowicie dalsze norweskie numery. Cytat z niedawnego wywiadu prezesa dla “Parkietu”:
Pytanie dziennikarza: “Jednym z głównych obszarów działalności poszukiwawczo-wydobywczej Grupy Lotos jest Norwegia. Ze względu na ogromne problemy z rozpoczęciem wydobycia ze złoża Yme, w którym macie 20 proc. udziałów, musieliście dokonać dużych odpisów. Czy i kiedy jest szansa na odzyskanie zainwestowanych pieniędzy ?” Odpowiedz Olechnowicza: “Zakładamy, że odzyskamy zainwestowane kwoty. W tym roku chcemy nabyć w Norwegii złoże produkcyjne, co pozwoli nam nie tylko na rozpoczęcie odzyskiwania zainwestowanych pieniędzy w Yme, ale i na dalsze inwestycje poszukiwawczo-wydobywcze w Norwegii i w Polsce”.. Takie sumy w obrocie wywołują oczywiście zazdrość koalicjantów Platformy. Po objęciu teki wicepremiera Janusz Piechociński szybko wprowadził do LOTOS-u swojego człowieka, 66-o letniego Konrada Jaskółę. Jaskóła dostał robotę przy relacjach międzynarodowych LOTOS-u czyli tam gdzie przelewa się za granicę kasa udziałowców. Wywołało to nieuniknione tarcia towarzyskie i już w połowie stycznia Jaskóła stracił tzw. prokurę firmy, czyli prawo do podpisywania dokumentów LOTOS-u. To potężny cios w koalicjanta PSL. W międzyczasie LOTOS bawi się dobrze, właśnie sponsoruje narciarski LOTOS CUP 2013 w Zakopanem, w skokach narciarskich i w kombinacji norweskiej. A w kombinacji norweskiej LOTOS jest bezkonkurencyjny. Balcerac
Michalkiewicz: Kaczyński zdradził ojca Rydzyka Czy prezes PiS jest szefem Platformy Medialnej Point Group? Tak wynika ze słów Stanisława Michalkiewicza. Prawicowy publicysta uważa, że Kaczyński jest autorem inicjatywy powołania nowej telewizji społeczno- religijnej.
opisuje konflikt na prawicy pomiędzy tygodnikami "W Sieci" oraz "Do Rzeczy". Dziennikarzy dwóch pism podzieliła inicjatywa Platformy Mediowej Point Group powołania nowej telewizji o charakterze religijno- społecznym. Rzecz w tym, że PMPP jest większościowym udziałowcem spółki "Orle Pióro", wydawcy "Do Rzeczy". Dziennikarze "Do sieci" oskarżyli "niepokornych" o sabotaż i celowe działanie na szkodę sprawy TV Trwam. Wydawało się, że sprawa jest prosta: "Do sieci" o której Waldemar Łysiak napisał, że jest "PiS-owską agenturą" i odpowiada za rozwalenie "Uważam Rze" wystąpiło w obronie najważniejszego sojusznika PiS, Ojca Rydzyka. To wszystko było zrozumiałe, dopóki w sprawie nie zabrał głosu Stanisław Michalkiewicz. Pomimo tego, że propisowscy Karnowscy stanęli po stronie TV Trwam, Michalkiewicz nazwał całe zamieszanie intrygą Jarosława Kaczyńskiego: "Czy ma to jakiś związek z zapowiedziami uruchomienia w kwietniu lub maju „niezależnej” telewizji firmowanej przez pana red. Bronisława Wildsztajna i pana red. Tomasza Sakiewicza? Na taka możliwość wskazywałyby osobistości, które mają tam występować, a które już publikują w „niepokornym” tygodniku Lisickiego „Do Rzeczy”. Gdyby tak było rzeczywiście, to byłby to dowód, iż wirtuoz intrygi mimo upływu czasu nie stracił nic ze swej wirtuozerii. Jak to mówił kanclerz Bismarck o Beniaminie Disraelim? „Der alte Jude, der ist ein Mann!” Z jednej strony bezsilny wniosek, by CBA „przyjrzała się” działalności Krajowej Rady - a z drugiej - taki nóż."-
http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2761
Michalkiewicz. Publicysta "Naszego Dziennika" od dawna pisze o prezesie Kaczyńskim jako wirtuozie intrygi, który na ostatniej prostej potyka się o własne nogi. Tak jest i tym razem, tyle tylko, że Michalkiewicz dodatkowo porównuje prezesa PiS do murzyna: "Jak Murzyn zrobi swoje, to znaczy - ostatecznie wyślizga TV Trwam - to będzie mógł odejść - jak zwykle na koniec potykając się o własne nogi."- czytamy w jego artykule. Jego odważna teza, nie powinna nikogo dziwić; Michalkiewicz już na początku 2007 roku pisał, że Kaczyński chce podporządkować sobie TV Trwam. Wydaje się, że Michalkiewicz nie zna wypowiedzi na ten temat swojego kolegi- liberała z "Najwyższego Czasu", Rafała Ziemkiewicza: „Czy Lisicki wypchnie z multipleksu telewizję Trwam?”, zaczęły natychmiast judzić rozmaite autorytety salonu, ale i różni strażnicy prawicowej czystości, powołując się na słowa Ojca Rydzyka dla portalu wpolityce.pl o „wydawcy antykatolickiego tygodnika”, które wprawdzie odnosiły się do „Wprost”, ale cytując je tak, by sprawić wrażenie, że ten antykatolicki tygodnik krytykowany przez Ojca Dyrektora to my. Gazeta Wyborcza” powołuje się przy tym jako na autorytety na portale prawy.pl czy wpolityce.pl, choć ten ostatni zaledwie dwie strony wcześniej ogłasza „prawicową szczujnią”, a z kolei „prawdziwi prawicowcy” z Internetu kolejny raz przywołują w identyczny sposób media prorządowe."-
http://dorzeczy.pl/kto-kogo-blokuje-kto-kogo-popiera
napisał[/a]znany publicysta. Kim są ci owi strażnicy prawicowej czystości oraz "prawdziwi prawicowcy"? Czy przypadkiem Ziemkiewicz nie miał na myśli, ludzi pokroju Stanisława Michalkiewicza? Rado
Polski dzieci będą zmuszane w szkole do oglądania pornografi „Nowy trend w nowoczesnym wychowywaniu dzieci lansują psychologowie w Norwegii. Ich zdaniem, dzieci powinny oglądać pornografię! - podaje onet.pl. Nowy trend w nowoczesnym wychowywaniu dzieci lansują psychologowie w Norwegii. Ich zdaniem, dzieci powinny oglądać pornografię! I to im wcześniej, tym lepiej. A rodzice powinni z nimi o tym dyskutować.”.....”Poglądom Lindskoga wtóruje terapeuta rodzinny i seksuolog Thomas J. Winther. – Ciekawość jest zdrową częścią rozwoju dziecka – przypomina starą prawdę. – Porno nie wywołuje traumy u dzieci – przekonuje dr Winther. „.....(więcej)
Łukasz Sianożęcki „....”Kanadyjski Sąd Najwyższy orzekł jednogłośnie, że kolportaż ulotek przestrzegających przed aktywnością homoseksualną to przestępstwo motywowane nienawiścią.– To jest naprawdę zły dzień. Orzeczenie oraz jego uzasadnienie są po prostu okropne. Sąd uznał bowiem, że mówienie prawdy nie może być linią obrony – powiedział tuż po wyroku oskarżony Bill Whatcott.– „....” Oznacza on, że teraz chrześcijanie będą stygmatyzowani za mówienie prawdy – dodał.”....”Szczególnie obraźliwe, według sędziów składu orzekającego, było np. nazwanie stosunków jednopłciowych „sodomią” oraz stwierdzenie, że lobby homoseksualne uprawia „propagandę”. W związku z tym trybunał uznał, że jednocześnie szanując wolność słowa, należy ją ustawić w szeregu jako wartość dla społeczeństwa niższą niż… wrażliwość grup gejowskich. „......”– Sąd tańczy na rozżarzonych węglach, jedną stopą tu, drugą stopą tam, próbując nam wmówić, że robi jedną rzecz, podczas gdy robi coś zupełnie innego. Z jednej strony mówi bowiem: „Och nie, nie chcemy w żaden sposób naruszać wolności słowa i wolności religijnej”, a w rzeczywistości właśnie to dokładnie robią – dodaje. „....(źródło
„Duńczycy rozpoczęli dyskusję na temat zmian w prawie, które doprowadziłyby do tego, że kazirodztwo przestałoby być przestępstwem obyczajowym. Za zmianami w prawie opowiada się Lista Jedności - koalicja ugrupowań lewicowych i zielonych „....To staroświeckie i groteskowe podejście do spraw seksu i rodziny - przekonuje Pernille Skipper, posłanka i rzeczniczka Listy Jedności „...(więcej)
Niemieccy zboczeńcy protestują przeciwko delegalizacji zoofilii „ ...”– Zoofile zostali złożeni na ołtarzu leniwego kompromisu – tymi słowami Michael Kiok, znany niemiecki aktywista na rzecz „wolnej miłości międzygatunkowej”, skomentował w „The Guardian” delegalizację zoofilii przez niemiecki parlament. Zdaniem 52-latka, który otwarcie deklaruje, że utrzymuje stosunki seksualne z owczarkiem alzackim o imieniu Cessie, zoofile „nie mają nic wspólnego z ludźmi, którzy wykorzystują zwierzęta”, ponieważ chcą „dla nich tego, co najlepsze”. Zdaniem bibliotekarza z Monachium, delegalizacja zoofilii, która w Niemczech jest legalna od 1969 roku, to ucieczka od prawdziwych problemów, „.....”Zdaniem Kioka, zmiana prawa oznacza delegalizację związków, w których żyje „około 100 tysięcy” niemieckich obywateli wraz ze swoimi zwierzętami. Jako „prześladowana mniejszość” muszą się oni ukrywać. Jak podał portal lewica.pl: „społeczna dezaprobata sprawia, że do grupy Zaangażowania Zoofilów na rzecz Tolerancji i Informacji (ZETA), którego prezesem jest Kiok, należy jedynie około stu z nich „.....(więcej )
Bader „Zakres wolności słowa został ograniczony w ciągu ostatnich dwóch dekad. Sąd Najwyższy zezwolił bowiem na pozywanie do sądu pracodawców z powodu tworzenia wrogiego środowiska pracy”...”Dużo mniej wolno też obecnie powiedzieć lub napisać uczniom w szkołach publicznych. W Wisconsin 15-letni chłopak, który napisał w szkolnej gazetce artykuł wyrażający jego sprzeciw wobec prawa do adopcji dzieci przez pary homoseksualne– który opublikowano obok tekstu popierającego adopcje przez gejów – został przez dyrektora szkoły nazwany ignorantem i podżegającym do przemocy chuliganem. Grożono mu nawet zawieszeniem w prawach ucznia. Szkoła przeprosiła zaś wszystkich za opublikowanie takiego tekstu. „....”Czy ta polityczna poprawność nie pozbawi za kilka lat dziennikarza zwykłej gazety prawa do napisania artykułu krytycznego wobec małżeństw gejowskich? Najpewniej tak. W Nowym Jorku, który jest kuźnią poparcia dla małżeństw gejowskich, prokurator zażądał wprowadzenia zakazu wywieszenia krytycznego wobec homoseksualistów billboardu. „....(więcej )
Socjalizm, polityczna poprawność jest w swej istocie ideologią totalitarną .Ideologia przemocy silniejszych w stosunku do słabszych. Kiedy państwo słyszycie o porywaniu dzieci w Afryce , dawaniu im broni do ręki i szkleniu w zabijaniu , szerzeniu przemocy , to warto sobie uświadomić ,że dokładnie to samo robią socjaliści , robi lewica z polskimi, z zachodnimi dziećmi w wojnie religijnej ( profesor Ferguson nazwał polityczną poprawność „religią państwową „ Zachodu) , w szerzeniu terroru kulturowego Szkoła ,straciła swoją funkcję edukacyjna , a stała się miejscem , gdzie dzieciom pierze się mózgi tresuje się na janczarów politycznej poprawności . Tutaj odwołam się do Łepkowskiego Pawel Lepkowski „„Wysyłając do szkoły dzieci w wieku od trzech do sześciu lat, czynimy im potworną krzywdę intelektualną i emocjonalną. Propagowanie tego łajdackiego pomysłu za pieniądze podatników nabijających kabzę ośrodkom telewizyjnym uważam za szczególną nikczemność rządu Donalda Tuska „....”Jak każda przymusowa kolektywizacja życia społecznego, przynosi ono określonym grupom pokaźne korzyści. „....”To model znany z historii: janczarzy, Hitlerjugend czy stalinowscy pionierzy ze swoim upiornym bohaterem Pawlikiem Morozowem. W Imperium Otomańskim wprowadzono prawo, które nazywało się dewszirme. Oznaczało ono specjalny pobór dzieci z rodzin chrześcijańskich, które musiały oddać w niewolniczą służbę sułtanowi”....”Pierwsze miejsce zajmowała indoktrynacja, która ze zbieraniny kilkunastoletnich chrześcijan tworzyła doborowe oddziały ślepo oddanej sułtanowi piechoty tureckiej „.....(więcej )
Proszę zwrócić uwagę ,że zmuszanie dzieci do oglądania pornografii dla lewicy jest rzeczą normalną . Wygląda na to że według lewaków dorośli ludzie , homoseksualiści mają większa wrażliwość niż ...dzieci . Za nietyczne , karane dyscyplinarnie wyrzuceniem z pracy jest utrzymywanie kontaktów seksualnych przez nauczyciela z uczennica . Ale już utrzymywanie kontaktów seksualnych przez „tatusia „ z nastoletnią córeczka jest dla „ludzi „ lewicy rzeczą normalną. Dorośli fanatycy jak go nazwał Warzecha totalitarnego homoseksualizmu nie wahają się próbować zniszczyć przyszłość nastolatka , usiłując wyrzuć go ze szkoły za to ,że wyraził opinie ,że homoseksualiści nie powinni adoptować dzieci Legalizacja ,a kto wie , czy nie afirmacja kazirodztwa uderz w dzieci. Bo zapewni dorosłym zboczeńcom wykorzystywanie seksualne ufających im i zależnych od nich własnych dzieci Wydawało się ,że małżeństwa homoseksualne w Polsce to rzecz nie do pomyślenia. Tusk , Palikot , Miler pokazali ,że to już tylko kwestia czasu . Tylko naiwni mogą liczyć na to ,że bez upadku systemu socjalistycznego w Polsce , upadku II Komuny do tego nie dojdzie Po pornografii przyjdzie kolej na stosunki seksualne dzieci , bo przecież „opresyjni „ rodzice w polskich konserwatywnych rodzinach zmuszają swoje dzieci do celibatu Obłąkanie lewicowców sięga zenitu . Mamy już do czynienia z prawdziwą orgią kulturową socjalistów spod znaku politycznej poprawności . Socjalizm to system przestępczy. Pornografia jet szkodliwa dla dorosłych , a co dopiero dla dzieci Psycholog kliniczny Victora Cline'a w swojej książce „Skutki pornografii" pisze:„W ciągu wielu lat leczyłem ok. 240 pacjentów (96% mężczyzn), wśród których były osoby uzależnione seksualnie (erotomani), przestępcy na tle seksualnym i inni z zaburzeniami na tym tle. U moich pacjentów występowały niechciane odruchy seksualne, w następstwie których dopuszczali się oni takich praktyk jak: seksualne molestowanie dzieci, ekshibicjonizm, podglądanie aktywności seksualnej innych osób, sadomasochizm,fetyszyzm, gwałty, itp. Poza kilkoma wyjątkami, we wszystkich przypadkach pornografia w mniejszym lub większym stopniu spowodowała albo ułatwiła popadniecie tych osób wseksualna dewiacje bądź uzależnienie.”17Pornografia nie jest jedynie problemem moralnym i religijnym. Jest to poważne zagadnieniedotyczące zdrowia publicznego i bezpieczeństwa. Każdy obywatel powinien o to dbać.Związek między uzależnieniem od seksu a pornografią, wynika z dwóch faktów. Pierwszyodnosi się do schematu bodziec-reakcja, w którym pornografia staje się bodźcem wywołującym czynności seksualne. „...(źródło )
Warzecha”Grożąc mi przepisami kodeksu karnego, Robert Biedroń będzie chciał mnie zmusić do uznania jego upodobań seksualnych za normalne. A przynajmniej będzie chciał mi zabronić otwartego wyrażania mojej opinii na ich temat. A to już z żadną „mową nienawiści" czy ochroną mniejszości nie będzie mieć nic wspólnego. To po prostu przejaw homoseksualnego totalitaryzmu.„...”Jeżeli więc uznać, że pod „mowę nienawiści" podpada stwierdzenie, że homoseksualizm nie jest normą, to jasne staje się, że mamy do czynienia z próbą stłumienia poprzez procesy sądowe i paragrafy kodeksu karnego nie tylko wolności wypowiedzi, ale również wolności osądów. „....”Jaki zaś jest sens słowa „zboczeniec"? To chyba jasne: ktoś zboczony to ktoś, czyje zachowanie nie mieści się w normie, nie jest normalne, jest dewiacyjne. Czy zatem poseł Biedroń zażądałby także ścigania kogoś, kto powiedziałby: „Uważam, że upodobania seksualne posła Biedronia są nienormalne" lub nawet jeszcze łagodniej: „Zachowania seksualne Roberta Biedronia odbiegają od normy"? „....”Sądy, tkwiące w uścisku poprawności politycznej, skwapliwie się tym naciskom podporządkują „....(więcej)
Do czego może doprowadzić socjalistyczny fanatyzm najlepiej pokazuje historia szarlatana politycznej poprawności dr. Moneya i jego obłąkane eksperymenty . Warto przypomnieć że innym socjalistyczny lekarz , doktor Menegel , również traktował ludzi jak eksperymentalne zwierzęta.„Dr. Johna Money„Eksperyment ten miał dowieść słuszności tezy, że o naszej płci nie decyduje biologia, lecz jedynie wychowanie. „....” Radykalne poglądy, które głosił, opierały się na założeniu, że dzieci rodzą się tak naprawdę bez płci i za pomocą odpowiedniego sposobu wychowania można z nich „zrobić” chłopców lub dziewczynki. Dr Money głosił również dużo bardziej radykalne tezy na temat seksualności człowieka i jego życia płciowego, posuwając się niekiedy wręcz do zawoalowanej aprobaty pedofilii czy kazirodztwa, „.....”Dla Money’a genetycznie identyczne bliźniaki były idealnym materiałem eksperymentalnym – za jego radą Bruce’a miano wychowywać jako dziewczynkę, dając mu na imię Brenda, zaś Brian miał do odegrania rolę niezbędnej „grupy kontrolnej”, pozostając chłopcem. „.....”Według raportów Money’a rozwój dzieci przebiegał zgodnie z przewidywaniami – Brian był ruchliwym i nieco hałaśliwym chłopcem, Brenda miłą i grzeczną dziewczynką. „......”Rzeczywistość jednakże była zupełnie inna. Brenda nie miała jeszcze dwóch lat, a już nie chciała ubierać się w sukienki, które z siebie agresywnie zdzierała. Kiedy poszła do szkoły, sytuacja jeszcze się pogorszyła – zachowywała się jak chłopak, wdawała w bójki, chciała sikać na stojąco, nie bawiła się z dziewczynkami, co było powodem szykan i izolacji. Wkrótce niezbędna okazała się psychoterapia, którą początkowo prowadził dr Money. Sesje terapeutyczne z nim okazały się niszczącym przeżyciem dla dzieci – Money prawdopodobnie próbował przekazać im swoje poglądy na sferę seksualną człowieka, pokazywał zdjęcia nagich ludzi, zmuszał do paraseksualnych zachowań. Już w dorosłym życiu David wspominał, że są to jedne z jego najgorszych wspomnień. Brenda próbowała samobójstwa, nie chciała zgodzić się na kolejną operację narządów płciowych, niechętnie przyjmowała estrogen, który wywoływał wzrost piersi (nie powstrzymał jednak rozwoju męskiej sylwetki - szerokich ramion i karku). Pozostawała pod stałą opieką psychiatry – ale już nie dr. Money’a, który tymczasem nadal twierdził, że eksperyment jest sukcesem. Jej rodzina razem z nią płaciła cenę eksperymentu – matka chciała popełnić samobójstwo, ojciec popadł w alkoholizm, Brian w uzależnienie od narkotyków i depresję.
Wreszcie przyszedł moment zwrotny całej historii. To prawdopodobnie od swojego psychiatry – lub od ojca za jego radą – Brenda jako czternastolatka dowiedziała się prawdy o sobie. „Nagle to, jak się czułem, zaczęło mieć sens, okazało się, że nie jestem jakimś dziwadłem, że nie zwariowałem”. W ciągu kilku tygodni Brenda podjęła decyzję o zmianie (przywróceniu?) płci. Kolejna operacja narządów płciowych, usunięcie piersi, terapia hormonalna, przyjęcie imienia David – przed człowiekiem, który poznał swoją tożsamość wydawała się otwierać nową droga życia. „.....”4 maja tego roku 38-letni Amerykanin z Winnipeg popełnił samobójstwo. W tym smutnym fakcie nie byłoby w zasadzie nic niezwykłego, gdyby nie tożsamość samobójcy – David Reimer był bratem bliźniakiem Briana, który popełnił samobójstwo 2 lata wcześniej, '...(więcej )
Hans Bader jest amerykańskim prawnikiem specjalizującym się interpretacji pierwszej poprawki do konstytucji Stanów Zjednoczonych „ 1. poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych – jedna z poprawek do amerykańskiej konstytucji, wprowadzająca wolność religii, prasy, słowa, petycji i zgromadzeń, a uchwalona w ramach Karty Praw Stanów Zjednoczonych Ameryki. 1. poprawka weszła w życie 15 grudnia 1791 roku. „......”ader „ Wówczas narażają się na pozwy, i to nawet wtedy, gdy mówią o kimś bolesną prawdę. Na przykład pewien mężczyzna powiedział o swojej byłej żonie – która zdradzała go z innymi – że jest dziwką. Ta podała go do sądu, bo popsuł jej reputację, i Sąd Najwyższy uznał, że miała do tego prawo. Ryzyko procesu jest wysokie, bo Amerykanie uwielbiają się procesować. A w takich procesach pierwsza poprawka nie daje zbyt dużej ochrony. „....”Czy to podejście do wolności słowa zmieniło się w ostatnich latach? Zakres wolności słowa został ograniczony w ciągu ostatnich dwóch dekad. Sąd Najwyższy zezwolił bowiem na pozywanie do sądu pracodawców z powodu tworzenia wrogiego środowiska pracy”...”Dużo mniej wolno też obecnie powiedzieć lub napisać uczniom w szkołach publicznych. W Wisconsin 15-letni chłopak, który napisał w szkolnej gazetce artykuł wyrażający jego sprzeciw wobec prawa do adopcji dzieci przez pary homoseksualne– który opublikowano obok tekstu popierającego adopcje przez gejów – został przez dyrektora szkoły nazwany ignorantem i podżegającym do przemocy chuliganem. Grożono mu nawet zawieszeniem w prawach ucznia. Szkoła przeprosiła zaś wszystkich za opublikowanie takiego tekstu. „....”Czy ta polityczna poprawność nie pozbawi za kilka lat dziennikarza zwykłej gazety prawa do napisania artykułu krytycznego wobec małżeństw gejowskich? Najpewniej tak. W Nowym Jorku, który jest kuźnią poparcia dla małżeństw gejowskich, prokurator zażądał wprowadzenia zakazu wywieszenia krytycznego wobec homoseksualistów billboardu. Jestem pewny, że mnóstwo nowojorskich prawników z zadowoleniem przyjęłoby też sprawę urażonego pracownika-homoseksualisty, który walczy o duże odszkodowanie. Kłopoty prawne czekają też instytucje religijne – np. katolickie sierocińce – które odmawiają uznania małżeństw gejowskich. I chociaż nie można pozwać Kościoła za odmowę udzielania małżeństw parom tej samej płci, to już pracownik kościelnego szpitala czy uniwersytetu może wnieść pozew przeciwko swojemu pracodawcy za krzewienie krzywdzących go poglądów. Dlatego moim zdaniem, chociaż w rankingu wolności prasy powinniśmy się znajdować w pierwszej dziesiątce, ewentualnie w pierwszej dwudziestce, to jeśli chodzi o wolność słowa, jesteśmy dopiero gdzieś w pierwszej pięćdziesiątce. Obawiam się, że w niedalekiej przyszłości wolność słowa w USA będzie jeszcze bardziej ograniczana.”.....”Jestem przekonany, że w takich stanach jak Nowy Jork czy New Jersey wolność słowa jest bardziej ograniczona niż w wielu krajach europejskich i gorliwy chrześcijan już powinien uważać, co mówi. „.....(więcej )
„Zniesienie kwartalnych rozliczeń i solidarna odpowiedzialność kontrahentów – to rozwiązania, które mają zwalczać patologie na rynku stali. „...”Ministerstwo Finansów przygotowało projekt rozwiązań mających ukrócić praktyki firm, które nie rozliczają VAT i dzięki temu sprzedają wyroby hutnicze po zaniżonych cenach. „.....(źródło )
Gwiazdowski „Przekładając ją na język finansów publicznych można powiedzieć: niskie podatki - większy wzrost gospodarczy - większe wpływy do budżetu. Podatki bowiem to przecież nic innego jak cena za usługi państwa. „....”W Wielkiej Brytanii w XIX wieku William Huskisson, Robert Peel i William Gladstone zmniejszali podatki, co stymulowało rozwój gospodarczy zwiększający podstawę opodatkowania, co w praktyce przyczyniało się do zwiększenia wpływów budżetowych. Pierwszym eksperymentem tego rodzaju była reforma ceł w 1825 roku. Polegała ona na radykalnym obniżeniu większości stawek celnych. Cła na bawełnę zmniejszono z 75% do 10%. Cło na żelazo zmniejszono z 6 funtów i 10 szylingów do 1 funta i 10 szylingów za tonę. Mimo to, a może właśnie dlatego, w roku 1826 dochody skarbu państwa z tytułu ceł nie tylko nie spadły, ale nawet zaczęły rosnąć. Zaobserwował to zjawisko Poulett Thomson stwierdzając, że podniesienie poziomu ceł powyżej pewnego punktu powoduje spadek dochodów państwa, podczas gdy ich obniżenie powoduje ich wzrost przy jednoczesnym spadku cen. Choć w ciągu pięciu lat reformowania systemu celnego Robert Peel zmniejszył opłaty celne o 2,5 miliona funtów rocznie, to rozwój gospodarczy tymi reformami spowodowany zaowocował zwiększeniem wpływów budżetowych z 50 milionów funtów w roku 1841 do 55 milionów w roku 1846. „....”Gdy w roku 1778 rząd Hiszpanii zdecydował się na złagodzenie polityki fiskalnej w swoich koloniach, w ciągu 13 lat dochód brutto w samym tylko Meksyku wzrósł o przeszło 102 miliony piastrów, a ilość gotówki przywiezionej z Meksyku do Hiszpanii wzrosła w tym czasie o ponad 14 milionów piastrów. „.....”Mellon przeprowadził trzy operacje obniżenia podatków w latach 1921, 1924 i 1926 ze stawki 73% do 25%. Choć oponenci przestrzegali go, że zmniejszenie stawek podatkowych spowoduje niebezpieczny spadek wpływów budżetowych, w rzeczywistości indywidualne podatki zapłacone po obniżce w roku 1925 były wyższe, niż przed obniżką w roku 1924. „....”Gdy kolejnej obniżki dokonała administracja Kennedy'ego w latach 1961-1963 z 91 do 70% wpływy podatkowe w latach 1961-1968 wzrosły nominalnie o 62%, co po uwzględnieniu inflacji z tamtego okresu daje i ta realny wzrost o ponad 30%. Prezydent Kennedy stwierdził wówczas, podczas spotkania Klubu Ekonomicznego Nowego Jorku: „Nasz prawdziwy wybór nie leży pomiędzy redukcją podatków z jednej strony i uniknięciem federalnego deficytu z drugiej strony [...] Oczywista lekcja ostatniej dekady jest to, że deficyt budżetowy nie powstają na skutek dzikich wydatków lecz na skutek zbyt powolnego wzrostu ekonomicznego i cyklicznych recesji. [...] Paradoksalną prawdą jest, że stawki podatków są obecnie za wysokie a wpływy podatkowe za niskie i że najrozsądniejszą drogą do wzrostu dochodów w perspektywie długoterminowej jest obniżenie teraz stawek podatkowych „....”A co do Ronalda Reagana: obniżył on stawki podatkowe z 70 do 28% a mimo to, albo właśnie dlatego, wpływy podatkowe miedzy rokiem 1983 a 1989 wzrosły o 28%. O ile w roku 1981 5% najzamożniejszych obywateli dostarczało budżetowi 35,4% wpływów z podatku dochodowego od osób fizycznych, to w roku 1990 ich udział wyniósł już 44%. Udział płacony przez najbogatszych podatników stanowiących 1% ogółu amerykańskiej populacji wzrósł z 17,9% do 25,6%. Natomiast dolne 50% podatników zmniejszyło w tym samym czasie swój udział w ogólnej kwocie płaconych podatków z 7,4% do 5,7%. Jack Kemp stwierdził wówczas, że są „dwie stawki podatkowe, które przynoszą takie same wpływy podatkowe: wysoka stawka przy niskiej produkcji i niska stawka przy wysokiej produkcji". „.....”W Polsce z kolei podwyżka ceł i podatków na samochody sprowadzane z zagranicy w latach 1990-1991 spowodowała nie wzrost, tylko spadek wpływów budżetowych z tego tytułu. Sytuacja powtórzyła się w roku 2000. Po wzroście akcyzy na popularne auta z 4 do 6% ich sprzedaż w maju 2000 roku zmalała w porównaniu z rokiem poprzednim o 26%. Sam wpływ z tytułu akcyzy zwiększył się co prawda o 30.000.000, ale wpływ z podatku VAT zmalał o 43 miliony. Strata skarbu państwa wyniosła więc 13 milionów. „....(źródło )
„Chiny zwiększą w tym roku budżet obronny o ponad 10 procent, czyli prawie o 120 miliardów dolarów - poinformował rząd w Pekinie. Budżet wojskowy Państwa Środka rośnie w dwucyfrowym tempie od blisko 20 lat, co coraz bardziej niepokoi jego sąsiadów. „....(źródło)
„Z danych KPMG wiadomo, że w 2012 r. na całym świecie zakończonych zostało 329 chińskich projektów typu M & A, a wartość 253 z nich została ujawniona. Łączna wartość tych transakcji osiągnęła ok. 66,5 mld dolarów, kwota o 244 proc. większa, niż w 2011 r. „....”W 2012 r. Chińczycy dokonali w Stanach Zjednoczonych fuzji bądź przejęć 40 firm wycenianych na 11,1 mld dolarów. USA zajęły drugie, po Kanadzie, miejsce pod względem wielkości zainwestowanego chińskiego kapitału, podała firma doradcza KPMG „.....”Wanda Group przejęła w ubiegłym roku amerykańską firmę AMC Entertainment za 2,6 mld dolarów i w ten sposób stała się właścicielem największej w świecie sieci kin. „..... ”Zdaniem prezesa działu KPMG Global China Practice, Petera Funga, w sektorze tradycyjnych surowców energetycznych, takich jak ropa naftowa, chińskie przedsiębiorstwa mogą napotkać duże trudności przy próbie przejęć lokalnych firm, bowiem w USA obowiązują nadal zasady państwowej kontroli bezpieczeństwa energetycznego. „....(źródło )
„Przedsiębiorcy zmuszeni są poświęcać średnio 7 tygodni roboczych w roku na załatwianie spraw w skarbówce. „.....”Na podstawie danych Wewnątrzeuropejskiej Organizacji Administracji Podatkowych można stwierdzić, że odsetek wydatków na administrację skarbową w Polsce w 2010 r. wyniósł 1,4 proc. W Norwegii koszty te stanowią zaledwie 0,55 proc. wpływów z podatków, w Finlandii – 0,68 proc., a w Austrii – 0,82 proc. Spośród badanych dziewięciu państw gorzej od Polski wypadły tylko: Bułgaria – 1,41 proc. – oraz Portugalia – 1,91 proc. „....(źródło )
Marek Mojsiewicz
Polityka jak owad w terrarium, czyli gry nowego szefa MSW Dzieje się. Szykuje się zmiana polityki Polski względem Rosji i kolejna odsłona batalii o służby. Tłem dla tych działań jest rekonstrukcja rządu. Czy zmiana na stanowiska szefa MSW ma charakter wyłącznie kosmetyczny? Zastąpienie Jacka Cichockiego Bartłomiejem Sienkiewiczem mogłaby na to wskazywać. Obaj są przecież w doskonałych relacjach. Poprzedni minister jest tak naprawdę wychowankiem i bliskim współpracownikiem obecnego, trudno więc uważać, by mieli jakieś odmienne wizje funkcjonowania resortu. Jednocześnie, jak zauważył portal Niezalezna.pl, Sienkiewicz przygotowywał się do przyjęcia teki już w styczniu, zawieszając m.in. działalność własnej spółki „Sienkiewicz i wspólnicy”.
Zwiad polityczny Owa firma zajmowała się tym, na czym Sienkiewicz zna się najlepiej, tj. białym wywiadem obejmującym przede wszystkim obszar postsowiecki. Czy wybór takiego człowieka na szefa MSW jest przypadkiem? Czy przypadkiem jest, że Jacka Cichockiego, który z Sienkiewiczem współtworzył Ośrodek Studiów Wschodnich (OSW), zastąpił jego mentor, który należy także do współzałożycieli UOP, przez wiele lat szefował tam pionowi analitycznemu, a w ostatnich latach był aktywny także jako publicysta? „Pozostaję zdystansowanym obserwatorem, przyglądającym się polskiej polityce niczym owadom w terrarium” – pisał w 2010 r. Krytykował zarówno PiS, jak i PO, choć przyznawał przy tym, że partia rządząca jest mu bliższa jako mniejsze zło. Ale nie o partie tu chodzi ani o Tuska. Ani nawet o to, że Sienkiewicz pochodzi z kręgu Jana Rokity i jako taki nie powinien być tak Tuskowi sympatyczny. Nie chodzi nawet wyłącznie o to, że Tusk chce stworzenia alternatywnego dla gowinowców skrzydła konserwatywnego. Coś jest pewnie na rzeczy, ale nie to jest najważniejsze. O co więc chodzi? Podkreślmy, że ta nominacja to nie przypadek, lecz wynik starannie przemyślanej strategii, a przygotowana została o wiele wcześniej. W jej wyniku dwa kluczowe dla samego Tuska stanowiska – szefa Kancelarii Premiera i szefa spraw wewnętrznych – zajmie dwóch zaangażowanych katolików, ekspertów od Rosji i służb specjalnych. Panowie, którzy wolą nosić fular niż błazeńską czapkę. Powtórzymy to wyraźnie: w czasach, gdy błazeństwo zdaje się zastępować realną politykę, wzmocnieni zostają ludzie, którzy do pewnych spraw podchodzą ze śmiertelną powagą. Więc może dzieje się coś, co takiej powagi wymaga? I tu jest klucz do odpowiedzi na nasze pytanie.
Poważni panowie Jest sierpień 2004 r. Samochód Marka Karpa, głównego założyciela Ośrodka Studiów Wschodnich, został potrącony przez TIR-a na białoruskich numerach. Karp trafił do szpitala, miesiąc później już nie żył. Wszystkie okoliczności tych zdarzeń do dziś nie zostały wyjaśnione. Hipotez pojawiło się wiele. Wiadomo, że przed śmiercią Karp zaoferował komisji badającej sprawę Orlenu swoją wiedzę na temat pewnego biznesmena związanego z branżą paliwową. Według innych domysłów, Karp odkrył także tajny ośrodek GRU na Białorusi. Śmierć założyciela OSW odbiła się piętnem na biografiach jego współpracowników, w tym Sienkiewicza i Cichockiego. Ich nieufność względem Rosji została potwierdzona. Ale można zauważyć u nich coś jeszcze, przede wszystkim u Sienkiewicza. W jego tekstach widać wyraźnie pokusę podejmowania chłodnej i wyrachowanej gry z Rosją, ze świadomością siły i słabości wschodniego imperium, ale także dysproporcji między naszymi państwami. W 2010 r. Sienkiewicz był jednym z inspiratorów dziękczynnego listu dla Rosjan. „Spasiba!” – pisał niedługo po 10 kwietnia obecny minister spraw wewnętrznych. Dziękował Rosjanom za solidarność i pomoc po katastrofie smoleńskiej. Był też autorem szokująco brzmiących słów o nowych szansach dialogu polsko-rosyjskiego, o możliwości podjęcia realnych rozmów i współpracy gospodarczej. Pod koniec 2010 r. wyjaśnił dokładnie swoje stanowisko. Według niego, Rosja jest teraz zmuszona do ocieplenia stosunków z Polską, ponieważ jej pole manewru jest coraz bardziej ograniczone. Rosnące zagrożenie ze strony Chin sprawia, że Rosjanie muszą zbliżyć się z Zachodem, w tym z Unią Europejską, a kluczem do tego zwrotu jest zmiana relacji z Polską. Pamiętajmy, że było to przed raportem Anodiny, na fali emocjonalnego zwrotu samej polityki polskiej, nawet za cenę największych głupot, których ofiarą padło śledztwo w sprawie śmierci prezydenta. Można powiedzieć, że poświęcono wiele za cenę wątpliwych diagnoz – w tym samego Sienkiewicza. Diagnoz, które czas zweryfikował negatywnie. Nasza coraz większa wiedza na temat kulis tego śledztwa, obserwowanie zachowania samych Rosjan, ich granie katastrofą, dopuszczanie lub niedopuszczanie Polaków, pokazywanie wybranych dowodów, a ukrywanie innych – to wszystko wskazuje, że ówczesne analizy są znacznie mniej warte, niż mogło się wtedy wydawać. Są też dowodem na porażkę polityki Tuska z tamtego czasu. Porażkę, której jakąś częścią jest sam Sienkiewicz.
Dwa koniki ministra Jeśli panowie podjęli wtedy grę operacyjną z rosyjskim niedźwiedziem, to dziś mogą stwierdzić, że ją przegrali. Zmienia się też geopolityczny kontekst samej Polski, który jest funkcją zmian w relacjach Zachód–Rosja, oraz rosnąca niepewność co do samej przyszłości wschodniego imperium. Przyszłość Rosji jest coraz bardziej niepewna, ale jej aktywność nie słabnie. I to jest pierwszy z kontekstów, w którym należy umieszczać nominację Sienkiewicza. Nadzór nad jednym z najważniejszych resortów siłowych, w tym kontrolę nad ABW i AW, powierzono człowiekowi, który zna się świetnie na dwóch sprawach: Rosji i służbach specjalnych. Ma też za sobą to, co w biznesie nazywa się lesson learned – przerobioną lekcję nieudanego resetu w relacjach z Moskwą. Mamy wreszcie wskazanie, co ośrodek rządowy uznaje dziś za istotne zagrożenie – nie przestępczość, która jest także przecież w gestii MSW, a którą Sienkiewicz się jakoś specjalnie nie zajmował, lecz aktywność Rosji i konieczność zmiany naszego do niej stosunku. A dodajmy: szefem MSW został nie tylko analityk – to powtarzają wszyscy komentatorzy, ale mają tylko część racji, bo bycie analitykiem nie jest najważniejszym składnikiem dobrego ministra. Więc szefem resortu został nie tylko analityk, ale przede wszystkim gracz, człowiek zdolny do prowadzenia długotrwałych gier operacyjnych. To też jest istotna wskazówka, jaki charakter będzie miała polityka państwa względem Rosji. Polityka, która może równie dobrze zakończyć się sukcesem, jak i sromotną porażką. Jak to w grach bywa.
Człowiek mocny w służbach Drugi kontekst jest nie mniej istotny. Sienkiewiczowi i Cichockiemu ufa Tusk. Obaj znają się na służbach specjalnych i obaj w dużym stopniu będą teraz kontrolować ośrodek rządowy. Ci dwaj ludzie mogą uchronić premiera przed rosnącym zagrożeniem ze strony podległych mu służb, zwłaszcza ABW. Za czasów Bondaryka ABW przekształciło się w udzielne księstwo, które coraz bardziej wybijało się na samodzielność i uzyskało zdolność do rozgrywania polityki na poziomie rządowym. Sprawa Amber Gold musiała wyraźnie uświadomić Tuskowi, że jego przyszłość może zależeć od łaski i niełaski służb specjalnych. Zwłaszcza że zakusy na odgrywanie coraz bardziej aktywnej roli w tej polityce ma ośrodek prezydencki. Zarówno działalność BBN, jak i bliskość Pałacowi środowisk dawnego WSI, plany reformy służb specjalnych, które w tych kręgach powstawały – to wszystko stanowi zagrożenie dla władzy Tuska i pewnego dnia mogło ją spektakularnie zakończyć. Nie ma wątpliwości, że silna rola Cichockiego i Sienkiewicza ma na celu wygranie toczonej wojny o służby. Zmiany nie są zatem kosmetyczne. Niech nas nie mylą personalia. Tusk, coraz bardziej osłabiony w PO, zagrożony rozłamem w partii, nielojalnością współpracowników, stawia na ludzi niezwiązanych bezpośrednio z aparatem partyjnym, ale wybija się na samodzielność, która pomoże mu zwiększyć kontrolę nad państwem. Chce się uchronić przed czymś w rodzaju przewrotu pałacowego. Zdaje sobie sprawę także z innego zagrożenia. Po 2010 r. polityka polska, a więc także los polityków, były rozgrywane przez inne państwa, przede wszystkim Rosję. Na samodzielność względem Berlina Tusk jest zbyt słaby. Będzie za to robił wszystko, aby zmniejszyć oddziaływanie rosyjskie. I wygrać batalię o to z Pałacem Prezydenckim. Nora Kreta
NASZ WYWIAD. Prof. Zdzisław Krasnodębski: „Rządy Platformy wkraczają w epokę schyłkową”. Buldogi gryzą się pod dywanem Ci którzy dysponują wiedzą operacyjną mogą być dla wielu niebezpieczni. Ruchy personalne w zakresie służb specjalnych są więc pewną próbą konsolidacji, zabezpieczeniem się na przyszłość związanym z postępującym wyczerpywaniem się obecnej władzy - mówi w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog i filozof społeczny. wPolityce.pl: Na czym polega realne starcie w PO? Prof. Zdzisław Krasnodębski: Napięcia są związane z ogólną sytuacją polityczną. Platforma jest zagrożona, co pokazują sondaże, a jeszcze wyraźniej nastroje społeczne. Ratunkiem ma być przesunięcie PO na lewo, co spowodowało, że część osób o poglądach bardziej konserwatywnych nagle zaczęła się w tej partii źle czuć i skupiła się wokół Jarosława Gowina. Otwarte pozostaje pytanie czy ulegną presji wywieranej przez Donalda Tuska, czy też będą gotowi wspierać Gowina, który zbudował swoją pozycje m.in. na tym, że został ministrem.
Czy Gowin rzeczywiście jest w tarapatach, a jego dymisja może skończyć się rozbiciem Platformy? Nie przypuszczam, by ten konflikt doprowadził do rozłamu w PO, bo nie jest to w interesie żadnej ze ścierających się sił. Być może Gowin dostanie dymisję, ale i tak pozostanie w partii. Najbardziej prawdopodobny wydaje się jednak wariant, że w ogóle nic się nie wydarzy. Będziemy mieli spektakl, w którym na końcu wyjdzie premier powiadamiając o reprymendzie dla ministra Gowina, a ten złoży jakieś deklaracje lojalności. I tyle. Stracimy dwa tygodnie, podczas których polityka obozu władzy bezproduktywnie kręciła się wokół spraw personalnych. Rekonstrukcja rządu okazała się niezwykle mizerna, a teraz mówi się coś o zmianach latem. Najwyraźniej chodzi więc o to, by gonić króliczka, a nie żeby go złapać.
Czy to nie paradoks, że Platforma przetrwała bez większych wstrząsów aferę hazardową, kompromitację ze stoczniami, czy Smoleńsk, a kwestia ewentualnego rozłamu pojawia się przy sprawach światopoglądowych? Rozpętanie problemu światopoglądowego jest świadomą polityką Donalda Tuska, który szuka zwiększonego poparcia po lewicowo-liberalnej stronie, zabiegając m.in. o związanych z tym nurtem celebrytów. W sprawie tzw. związków partnerskich mógłby przecież, jak kiedyś czynił to z in vitro, stosować taktykę uników, odkładać problem na później.
Może istotne jest również to, że Gowin znalazł się na linii frontu w walce Tuska ze Schetyną? Kiedyś Gowin nie był blisko związany ze Schetyną, ale być może następuje zmiana sojuszy. Na pewno jest to gra o władzę, która została rozpalona wokół problemu związków partnerskich, a podsycają ją błazeństwa Palikota. To wszystko ma odwrócić uwagę Polaków od nieróbstwa rządu i spraw tak zasadniczych jak pakt fiskalny. Coraz wyraźniej widać jednak, że rządy Platformy wkraczają w epokę schyłkową i partia ta, w którymś momencie, rzeczywiście pęknie.
Jak gruba musi być ta rysa, by doszło do przesilenia? Zmiany w Polsce nastąpią wtedy, gdy Platforma rozpadnie się tak, że odda władzę, a tzw. układowi nie uda się wygenerować alternatywy, która umożliwiłaby kontynuację tej władzy pod innym szyldem.
Jak w tym kontekście można ocenić wzmożony ruch kadrowy w rządzie ludzi związanych ze służbami. Bondaryk do MON, Cichocki do KPRM, Sienkiewicz do MSW... To ciekawy problem wskazujący, że pod dywanem jednak buldogi się gryzą. Mamy niespodziewane odejście Mariana Janickiego z BOR, który powinien być zdymisjonowany natychmiast po 10 kwietnia 2010 r. i należało przeciwko niemu wytoczyć wnikliwe śledztwo. Tak samo jak przeciwko Tomaszowi Arabskiemu, który został mianowany ambasadorem. To są praktyki PRL-owskie, że skompromitowanego urzędnika wynagradza się miejscem w dyplomacji.
O co w tych roszadach chodzi? Być może toczy się walka o przeżycie. Przypuszczam, że ci ludzie mają na siebie haki, a premier próbuje w sprawie służb odzyskać inicjatywę. Ekipa rządząca chce sobie zapewnić bezpieczeństwo przed odpowiedzialnością polityczną i karną za stan państwa, korupcję, niewłaściwe dysponowanie funduszami europejskimi. Po zarządzeniu wnikliwego audytu, przekręty na drogach mogą okazać się jedynie czubkiem góry lodowej. Chodzi też o uniknięcie odpowiedzialności za katastrofę smoleńską i sposób przeprowadzenia śledztwa w tej sprawie. Ci którzy dysponują wiedzą operacyjną mogą być dla wielu niebezpieczni. Ruchy personalne w zakresie służb specjalnych są więc pewną próbą konsolidacji, zabezpieczeniem się na przyszłość związanym z postępującym wyczerpywaniem się obecnej władzy. Rozmawiał Jerzy Kubrak
W obronie niskich podatków Gdy uda się aresztować więcej przemytników, to potrzeba będzie więcej pracy sędziów, więcej więzień i strażników. Żony i dzieci aresztowanych trzeba zaś byłoby otoczyć większą opieką ze strony władz – pisze prawnik. John Keynes, „Apostoł z Cambridge" – bo tak skromnie nazywało się stowarzyszenie, którego był członkiem – zasłynął między innymi z tego, że „obalił" prawo Saya. Żeby je „obalić" musiał je najpierw nieco zdeformować. Zmontował kukłę, którą łatwo mu było znokautować. Uczniowie Keynesa tego właśnie nauczyli się od swojego mistrza najlepiej. „Szczególną ciekawość" jednego z nich wzbudziła recepta, „którą cechuje wyjątkowo wysoki stosunek popularności do dziwności". Chodzi mu o postulat, „by obniżać podatki, gdyż to rzekomo miałoby ... podnieść dochody budżetu!" „Niestety to nieprawda" – dodaje tenże erudyta. No i oczywiście ma rację, a jego przeciwnicy wychodzą na durniów. „Niestety" nie wymienił po nazwisku nikogo, kto rzekomo uważa, że „obniżenie podatków podnosi dochody budżetu". A szkoda. Ja osobiście nikogo takiego nie znam. Znam natomiast paru takich, sam do nich należę, którzy twierdzą, że obniżenie stawek podatkowych może spowodować zwiększenie wpływów podatkowych. Podatek i stawka podatkowa to nie to samo. Jest jeszcze podstawa opodatkowania daną stawką podatkową. A w przypadku progresywnego podatku dochodowego są jeszcze progi podatkowe, które razem ze stawkami tworzą skalę podatkową. Zależy ona z jednej strony od wysokości minimalnej i maksymalnej stawki podatkowej, a z drugiej strony od wielkości podstawy opodatkowania objętej daną stawką. Dana stawka podatkowa dla danej podstawy opodatkowania tworzą stopnie (przedziały), skali podatkowej. Poszczególne stopnie różnią się wielkością podstawy opodatkowania i wysokością stawki podatkowej. O przebiegu progresji i kształcie skali podatkowej decyduje długość i regularność (względnie nieregularność) stopni skali podatkowej. Tyle teorii. A praktyka? W Wielkiej Brytanii w XIX wieku William Huskisson, Robert Peel i William Gladstone zmniejszali podatki, co stymulowało rozwój gospodarczy zwiększający podstawę opodatkowania, co w praktyce przyczyniało się do zwiększenia wpływów budżetowych. Pierwszym eksperymentem tego rodzaju była reforma ceł w 1825 roku. Polegała ona na radykalnym obniżeniu większości stawek celnych. Cła na bawełnę zmniejszono z 75% do 10%. Cło na żelazo zmniejszono z 6 funtów i 10 szylingów do 1 funta i 10 szylingów za tonę. Mimo to, a może właśnie dlatego, w roku 1826 dochody skarbu państwa z tytułu ceł nie tylko nie spadły, ale nawet zaczęły rosnąć. Zaobserwował to zjawisko Poulett Thomson stwierdzając, że podniesienie poziomu ceł powyżej pewnego punktu powoduje spadek dochodów państwa, podczas gdy ich obniżenie powoduje ich wzrost przy jednoczesnym spadku cen. Choć w ciągu pięciu lat reformowania systemu celnego Robert Peel zmniejszył opłaty celne o 2,5 miliona funtów rocznie, to rozwój gospodarczy tymi reformami spowodowany zaowocował zwiększeniem wpływów budżetowych z 50 milionów funtów w roku 1841 do 55 milionów w roku 1846.
Wpływy budżetowe Rzecz jasna nie każda redukcja ceł powodowała wzrost wpływów już w następnym roku podatkowym. Początkowo na imporcie niektórych grup towarów budżet odnotowywał stratę. Na przykład strata wpływów z tytułu zmniejszenia stawek celnych na skóry garbowane do roku 1845 wyniosła prawie 37.000 funtów, na terpentynę prawie 80.000 funtów, a na olej palmowy 8.500 funtów. Ale handel tymi towarami zwiększył się odpowiednio o 454.000, 53.000 i 123.000 funtów. Na każdy funt redukcji dochodów państwa przypadały 4 funty korzyści dla sektora prywatnego. W perspektywie długofalowej owocowało to zwiększeniem wpływów budżetowych. W odniesieniu do innych grup towarów na potwierdzenie tego prawa nie trzeba było nawet czekać. Cło na rudę miedzi w roku 1842 nie przyniosło praktycznie żadnych wpływów budżetowych. Po jego zmniejszeniu w roku 1843 wpływy wyniosły 47.000 funtów, a w roku 1844 już 70.000 funtów. Podobnie było z przetworami z wielorybów. Choć cła na nie zmalały, to wpływy budżetowe z tytułu ich importu wzrosły już w następnym roku prawie o 50.000 funtów. W Paryżu, gdy w roku 1775 Turgot obniżył o połowę opłatę za przywóz do miasta świeżych ryb i opłatę targową, łączna kwota wpływów z tego tytułu nie uległa zmianie. Konsumpcja ryb została podwojona, toteż rybacy i kupcy podwoili utarg i zyski. Konsumpcję soli szacowano w tym czasie na dziewięć funtów na osobę w tych prowincjach, w których istniał podatek od soli i na osiemnaście funtów w tych prowincjach, w których podatku takiego nie było Gdy w roku 1778 rząd Hiszpanii zdecydował się na złagodzenie polityki fiskalnej w swoich koloniach, w ciągu 13 lat dochód brutto w samym tylko Meksyku wzrósł o przeszło 102 miliony piastrów, a ilość gotówki przywiezionej z Meksyku do Hiszpanii wzrosła w tym czasie o ponad 14 milionów piastrów. W drugą stronę, gdy w roku 1804 rząd angielski podniósł cło na cukier o 20% szacowano, że wpływy, które rok wcześniej wynosiły 2.778.000 funtów wzrosną o jedną piątą do 3.330.000 funtów. Tymczasem spadły one do poziomu niższego niż przed podwyżką i wyniosły 2.537.000 funtów. Jak twierdził Jean Baptiste Say „podatek przesadny niszczy podstawę wymiaru".
Unikanie fiskusa W Stanach Zjednoczonych w latach 20-tych XX wieku, za rządów republikańskich prezydentów Warrena Hardinga i Calvina Coolidge'a, Sekretarz Skarbu Andrew Mellon pisał: „historia opodatkowania pokazuje, iż nadmierne podatki nie są płacone. (...) W rezultacie źródła dochodu z opodatkowania wysychają; (...) kapitał kierowany jest tam, gdzie nie przynosi ani dochodów państwu, ani zysków ludziom (...) wysokie stopy opodatkowania przynoszą każdego roku coraz mniej dochodów rządowi. (...) Zmniejszając wysokie stopy o połowę, rząd, otrzyma więcej dochodu od zamożnych podatników, niżby otrzymał przy obowiązywaniu wysokich stawek. Zupełnie podobnie, jak w przypadku pana Forda, który robi większe pieniądze ceniąc swoje samochody na 380 dolarów zamiast 3.000". W handlu obowiązuje bowiem święta zasada: mały zysk jednostkowy - duży obrót - duży zysk całkowity. Przekładając ją na język finansów publicznych można powiedzieć: niskie podatki - większy wzrost gospodarczy - większe wpływy do budżetu. Podatki bowiem to przecież nic innego jak cena za usługi państwa. Istnieje jednak jedna poważna różnica pomiędzy prywatnym handlem i finansami publicznymi. Indywidualny przedsiębiorca zawsze musi liczyć się z konkurencją i dlatego nie może windować swoich cen. Państwo konkurencji nie ma. Ograniczać się musi więc samo. Kierując się tym przesłaniem Mellon przeprowadził trzy operacje obniżenia podatków w latach 1921, 1924 i 1926 ze stawki 73% do 25%. Choć oponenci przestrzegali go, że zmniejszenie stawek podatkowych spowoduje niebezpieczny spadek wpływów budżetowych, w rzeczywistości indywidualne podatki zapłacone po obniżce w roku 1925 były wyższe, niż przed obniżką w roku 1924. Nastąpiło bowiem ożywienie gospodarcze, które zaowocowało wzrostem wpływów. „W długim okresie czasu stosowanie umiarkowanych stawek opodatkowania dochodów indywidualnych jest bardziej produktywne niż stosowane stawek wysokich" - konkludował Andrew Mellon swoje doświadczenia w roku 1927. W rezultacie dochód narodowy brutto w latach 1921-1929 przyrastał o około 6% rocznie i wzrósł z $69.900.000.000 do $103.100.000.000. A jako że ceny realne w tym okresie spadły, rzeczywisty wzrost dochodu narodowego brutto wyniósł 54%. Przychody państwa wzrosły zaś do tego stopnia, że Mellon mógł zredukować deficyt budżetowy z $24.300.000.000 do $16.900.000.000. Wprowadzona przez niego reforma nie była ukierunkowana na najzamożniejszych, którzy zaczęli płacić proporcjonalnie więcej podatków niż przed reformą. Dla porównania w roku 1921 podatnicy o dochodach powyżej $100.000 zapłacili podatki, które stanowiły 28% wszystkich wpływów podatkowych, a w roku 1926 podatki płacone przez tę samą grupę stanowiły już 51% całości wpływów. Z drugiej strony osoby z dochodami najmniejszymi poniżej $10.000 w roku 1921 zapłaciły 23% a w roku 1926 tylko 5% ogólnej kwoty wpływów podatkowych.
Dwie stawki Gdy kolejnej obniżki dokonała administracja Kennedy'ego w latach 1961-1963 z 91 do 70% wpływy podatkowe w latach 1961-1968 wzrosły nominalnie o 62%, co po uwzględnieniu inflacji z tamtego okresu daje i ta realny wzrost o ponad 30%. Prezydent Kennedy stwierdził wówczas, podczas spotkania Klubu Ekonomicznego Nowego Jorku: „Nasz prawdziwy wybór nie leży pomiędzy redukcją podatków z jednej strony i uniknięciem federalnego deficytu z drugiej strony [...] Oczywista lekcja ostatniej dekady jest to, że deficyt budżetowy nie powstają na skutek dzikich wydatków lecz na skutek zbyt powolnego wzrostu ekonomicznego i cyklicznych recesji. [...] Paradoksalną prawdą jest, że stawki podatków są obecnie za wysokie a wpływy podatkowe za niskie i że najrozsądniejszą drogą do wzrostu dochodów w perspektywie długoterminowej jest obniżenie teraz stawek podatkowych [...] Celem obniżania podatków w chwili obecnej nie jest zwiększenie deficytu budżetowego, ale osiągnięcie bardziej dochodowej i rozwijającej się gospodarki, która spowoduje nadwyżki budżetowe". Jego słowa potwierdziła praktyka. Udział wpływów podatkowych od najbogatszych amerykanów wzrósł z 11,6% w roku 1963 do 15,1% w roku 1966. Już w roku 1965, pierwszym, w którym obowiązywały nowe stawki podatkowe, najbogatsi podatnicy zadeklarowali wyższe dochody podlegające opodatkowaniu i w efekcie zapłacili wyższy podatek, niż płacili według starego systemu. A co do Ronalda Reagana: obniżył on stawki podatkowe z 70 do 28% a mimo to, albo właśnie dlatego, wpływy podatkowe miedzy rokiem 1983 a 1989 wzrosły o 28%. O ile w roku 1981 5% najzamożniejszych obywateli dostarczało budżetowi 35,4% wpływów z podatku dochodowego od osób fizycznych, to w roku 1990 ich udział wyniósł już 44%. Udział płacony przez najbogatszych podatników stanowiących 1% ogółu amerykańskiej populacji wzrósł z 17,9% do 25,6%. Natomiast dolne 50% podatników zmniejszyło w tym samym czasie swój udział w ogólnej kwocie płaconych podatków z 7,4% do 5,7%. Jack Kemp stwierdził wówczas, że są „dwie stawki podatkowe, które przynoszą takie same wpływy podatkowe: wysoka stawka przy niskiej produkcji i niska stawka przy wysokiej produkcji". Jednakże w roku 1990 prezydent George Bush Senior nie dotrzymał danego wyborcom słowa i górna stawka podatku osobistego podniesiona została z 28 do 31%, co, nota bene było jednym z powodów jego porażki wyborczej w roku 1992, gdy starał się o reelekcję. Niemniej statystyka za rok 1991, pierwszy rok podatkowy po wzroście stawki podatkowej z 1990 roku, ukazała, że zarówno bardzo bogaci z górnego progu dystrybucji dochodów (górne 1%) jak i zwykli bogaci (górne 5%) płacili mniejsze udziały całości podatku dochodowego w roku 1991 niż w roku 1990!!! Ciekawą ilustracją jest historia opodatkowania papierosów w stanie Nowy Jork. Gdy łączne opodatkowanie paczki papierosów wyniosło 26 centów, straty stanu z przemytu papierosów z Północnej Karoliny, gdzie podatek wynosił 2 centy za paczkę, sięgnęły $93.000.000 rocznie. Senator z Manhatanu Roy Goodman zaproponował wówczas jako antidotum podwyższenie podatku o dalsze 8 centów, zwiększenie kar za przemyt do 5 lat pozbawienia wolności dodatkowe zatrudnienie urzędników do zwalczania przemytu.
Kosztowne utrzymanie rodziny The Wall Street Journal, skrytykował te koncepcje twierdząc, że ich rezultatem będzie jedynie zwiększenie biurokracji i wydatków stanowych. Gdy uda się aresztować więcej przemytników, to potrzeba będzie więcej pracy sędziów, więcej więzień i strażników. Żony i dzieci aresztowanych trzeba zaś byłoby otoczyć większą opieką ze strony władz. Dlatego lepszym rozwiązaniem jest zredukowanie stawek podatkowych do 10% za paczkę, co uczyni przemyt nieopłacalnym z ekonomicznego punktu widzenia. Więcej urzędników będzie mogło zostać oddelegowanych do bardziej użytecznej pracy, wymiar sprawiedliwości będzie miał miej pracy z przemytnikami, co pozwoli mu szybciej rozstrzygać inne, istotniejsze sprawy. Palacze przestaną kupować papierosy u przemytników na skutek czego zapłacą de facto większy podatek, gdyż, choć płacić będą mniej z jedną paczkę, to nabędą więcej paczek w sposób całkowicie legalny i opodatkowany. Dochody legalnych dealerów wzrosną na skutek ustania nielegalnej konkurencji, co zwiększy dochody z tytułu płaconego przez nich podatku dochodowego. Na skutek obniżenia podatku o 16 centów na paczce, palacze palący jedną paczkę papierosów dziennie zaoszczędzą zaś 58.4$ rocznie, które z pewnością wydadzą na konsumpcję innych towarów, także opodatkowanych podatkami pośrednimi. W efekcie państwo będzie miało więcej korzyści, niż strat. W Polsce z kolei podwyżka ceł i podatków na samochody sprowadzane z zagranicy w latach 1990-1991 spowodowała nie wzrost, tylko spadek wpływów budżetowych z tego tytułu. Sytuacja powtórzyła się w roku 2000. Po wzroście akcyzy na popularne auta z 4 do 6% ich sprzedaż w maju 2000 roku zmalała w porównaniu z rokiem poprzednim o 26%. Sam wpływ z tytułu akcyzy zwiększył się co prawda o 30.000.000, ale wpływ z podatku VAT zmalał o 43 miliony. Strata skarbu państwa wyniosła więc 13 milionów. Podobnie wyglądała sytuacja z wpływami budżetowymi z tytułu akcyzy na wyroby spirytusowe pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Mimo kolejnych podwyżek stawki podatku akcyzowego wpływy z tego tytułu w roku 1999 były niższe niż w roku 1998. I vice versa – po obniżce stawek podatkowych na alkohol w roku 2003 wpływy podatkowe uległy zwiększeniu. Nie dlatego bynajmniej, że zaczęto spożywać więcej alkoholu, tylko dlatego, że zaczęto spożywać więcej alkoholu opodatkowanego. Obniżka obciążeń fiskalnych nałożonych na alkohol zmniejszyła opłacalność przemytu i nielegalnej produkcji. Robert Gwiazdowski
Debata potakiwaczy: Rostowski zaprosił 20 ekonomistów na dyskusję o przyjęciu euro. Wszyscy byli za
Minister Rostowski, a od niedawna wicepremier, pozazdrościł chyba prezydentowi Komorowskiemu, zorganizowania Rady Gabinetowej na temat euro w Polsce, bo już w ostatni piątek u siebie w resorcie zorganizował debatę na ten sam temat. Zaprosił drugiego wicepremiera Janusza Piechocińskiego, prezesa NBP Marka Belkę i około 20 ekonomistów tyle tylko, że o jednoznacznych poglądach w sprawie przyjęcia tej waluty przez Polskę. Debata była specyficzna. Wszyscy byli za, do pewnej ostrożności w tej sprawie namawiał tylko prezes NBP.
Ta debata dobitnie pokazuje, że niestety w sprawie wejścia Polski do strefy euro dominuje podejście polityczne, a nie merytoryczne, stąd coraz częściej w tego rodzaju dyskusjach organizowanych przez rządzących, uczestniczą tylko ci którzy są zdecydowanie za, bez oglądania się na konsekwencje dla polskiej gospodarki i społeczeństwa. Jakże inaczej wyglądała debata zorganizowana w tej sprawie przez klub parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości, w której miałem przyjemność uczestniczyć. Zaproszeni na nią zostali zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy przyjęcia wspólnej waluty. Przypomnę tylko niektórych jej uczestników: dr Cezary Mech, dr Janusz Szewczak, prof. Andrzej Kazimierczak (członek RPP), prof. Włodzimierz Pańków (socjolog), prof. Adam Glapiński (członek RPP), dr Andrzej Sadowski i prof. Robert Gwiazdowski z Centrum Smitha, prof. Grzegorz Grosse z UW, dr Rafał Antczak z Delloite, Łukasz Czernicki z Fundacji Republikańskiej czy prof. Jerzy Żyżyński. Niestety minister Rostowski żadnego z wymienionych wyżej nie zaprosił, choć jak wcześniej wspomniałem, niektórzy z nich byli także zwolennikami wejścia Polski do strefy euro. On chciał mieć samych potakiwaczy, choć jeszcze niewiele ponad tydzień temu w jednej z prywatnych rozgłośni radiowych, sam prorokował, że Polska za jego bytności w polityce do strefy euro nie wejdzie. Nie bardzo wiadomo, kto w ciągu ostatnich, dni nakazał mu zmianę poglądów w tej sprawie ale nie ulega wątpliwości, że je zmienił. Podczas debaty zorganizowanej w swoim resorcie zapewniał, że już II połowie tego roku Komisja Europejska zdejmie z Polski procedurę nadmiernego deficytu choć nie bardzo wiadomo na jakiej podstawie bo ten rok według rachunkowości unijnej zakończyliśmy deficytem sektora finansów publicznych w wysokości 3,5% PKB. A ten deficyt zmniejszyliśmy do tych rozmiarów głównie zabraniem 5 punktów procentowych składki z Otwartych Funduszy Emerytalnych. Ponieważ w debacie u ministra Rostowskiego nie było głosów na nie, przypomnijmy tylko najważniejsze problemy jakie zostały podniesione w sprawie przyjęcia przez Polskę euro podczas dyskusji organizowanej przez klub Prawa i Sprawiedliwości. Po pierwsze bardzo mocno podkreślano, że posiadanie własnej waluty, uchroniło nasz kraj przed europejskim kryzysem roku 2008 i 2009. Twierdzono także, że strategia doganiania jaką Polska powinna realizować w najbliższych latach, wymaga właśnie własnego pieniądza i odpowiednich instrumentów polityki fiskalnej i gospodarczej. W tym kontekście krytycznie ocenione zostały kolejne pakty przyjmowane na poziomie unijnym i niestety akceptowane przez Polskę takie jak Euro Plus, tzw. sześciopak, wspólny nadzór bankowy, a w przyszłości unia bankowa, wreszcie pakt fiskalny, które zdaniem wielu dyskutantów nakładają swoisty gorset na nasze finanse publiczne i gospodarkę i będą utrudniać realizację strategii doganiania. Podkreślano przyczyny poważnego kryzysu w strefie euro: nieoptymalny obszar walutowy, znaczny wzrost jednostkowych kosztów pracy w krajach południa strefy euro i w związku z tym znaczące pogorszenie konkurencyjności ich gospodarek, zacieśnianie fiskalne, które prowadzi do poważnego zwijania się gospodarek krajów południa strefy euro i związane z tym dramatyczne problemy społeczne w tym bezrobocie wśród młodych grożące rewolucją. Zdaniem dyskutantów korzyści z posiadania euro ciągle wynosi głównie gospodarka niemiecka, a tzw. poluzowanie ilościowe EBC, które oznacza masowy dodruk pieniądza na razie w wysokości 1,5 biliona euro, wreszcie ogromne koszty ratowania krajów południa ponoszone przez pozostałych członków tej strefy, prowadzą raczej do pogłębienia problemów tej strefy, a nie do ich rozwiązywania. W tej sytuacji coraz bardziej agresywna propaganda realizowana przez rządzącą Platformę w sprawie konieczności wejścia Polski do strefy euro, może być tłumaczona tylko chęcią przypodobania się wiodącym krajom strefy euro, w szczególności Niemcom. Ci ostatni jednak wyjątkowo czuwają nad kompetencjami jakie w sprawach fiskalnych posiada niemiecki Parlament. Właśnie wyższa izba tego Parlamentu Bundesrat, zablokowała ratyfikację paktu fiskalnego jakoś niespecjalnie się przejmując co powiedzą na to inne kraje strefy euro. Dziennik Zbigniewa Kuźmiuka
Zbrodnia katyńska: 73 lata temu Biuro Polityczne WKP(b) zdecydowało o rozstrzelaniu polskich jeńców
5 marca 1940 r. Biuro Polityczne KC WKP(b) podjęło uchwałę o rozstrzelaniu polskich jeńców wojennych przebywających w sowieckich obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz polskich więźniów przetrzymywanych przez NKWD na obszarze przedwojennych wschodnich województw Rzeczypospolitej. W wyniku tej decyzji zgładzono około 22 tys. obywateli polskich. Decyzja o wymordowaniu polskich jeńców wojennych z obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz Polaków przetrzymywanych w więzieniach NKWD na obszarze przedwojennych wschodnich województw Rzeczypospolitej zapadła na najwyższym szczeblu sowieckich władz partyjnych i państwowych. Jej podstawą było ściśle tajne pismo, które w marcu 1940 r. skierował do Stalina ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ławrientij Beria. Szef NKWD pisał w nim m.in.: "W obozach dla jeńców wojennych NKWD ZSRS i w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi w chwili obecnej znajduje się duża liczba byłych oficerów armii polskiej, byłych pracowników policji polskiej i organów wywiadu, członków nacjonalistycznych, kontrrewolucyjnych partii, członków ujawnionych kontrrewolucyjnych organizacji powstańczych, uciekinierów i in. W dalszej części sporządzonej notatki Beria stwierdzał: "Będący jeńcami wojennymi, oficerowie i policjanci, przebywający w obozach, usiłują kontynuować działalność kontrrewolucyjną, prowadzą agitację antysowiecką. Wszyscy czekają tylko na wyjście na wolność, aby móc aktywnie włączyć się do walki przeciw władzy sowieckiej. Organy NKWD w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi wykryły szereg kontrrewolucyjnych organizacji powstańczych. We wszystkich tych kontrrewolucyjnych organizacjach przywódczą rolę odgrywali byli oficerowie armii polskiej, byli policjanci i żandarmi". Według danych zawartych w piśmie Berii do Stalina, w obozach dla jeńców wojennych, nie licząc szeregowców i kadry podoficerskiej, przetrzymywano: "14 736 byłych oficerów, urzędników, obszarników, policjantów, żandarmów, służby więziennej, osadników i agentów wywiadu - według narodowości: ponad 97 proc. Polaków". Szef NKWD podawał, że wśród nich znajduje się: 295 generałów, pułkowników i podpułkowników, 2080 majorów i kapitanów, 6049 poruczników, podporuczników i chorążych, 1030 oficerów i podoficerów policji, straży granicznej i żandarmerii, 5138 szeregowców policji, żandarmerii, służby więziennej i agentów wywiadu oraz 144 urzędników, obszarników, księży i osadników. Notatka informowała również, że: "W więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi przetrzymywanych jest ogółem 18 632 aresztowanych (wśród nich 10 685 Polaków)". W tej liczbie: "1207 byłych oficerów, 5141 byłych policjantów, agentów wywiadu i żandarmerii, 347 szpiegów i dywersantów, 465 byłych obszarników, fabrykantów i urzędników, 5345 członków różnorakich kontrrewolucyjnych i powstańczych organizacji i różnych kontrrewolucyjnych elementów, 6127 uciekinierów". Oceniając, że wszyscy polscy jeńcy wojenni przetrzymywani w obozach oraz Polacy znajdujący się w więzieniach "są zatwardziałymi, nierokującymi poprawy wrogami władzy sowieckiej", Beria wnioskował o rozpatrzenie ich spraw w trybie specjalnym, "z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary - rozstrzelanie". Dodawał, że sprawy należy rozpatrzyć bez wzywania aresztowanych i bez przedstawiania zarzutów, decyzji o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia. Formalnie wyroki miały być wydawane przez Kolegium Specjalne NKWD, w składzie: Iwan Basztakow, Bogdan Kobułow i Wsiewołod Mierkułow. Powyższe wnioski przedstawione przez szefa NKWD zostały w całości przyjęte 5 marca 1940 r. przez Biuro Polityczne KC WKP(b). Na omawianym piśmie Berii znalazły się aprobujące podpisy Stalina - sekretarza generalnego WKP(b), Klimenta Woroszyłowa - marszałka Związku Sowieckiego i komisarza obrony, Wiaczesława Mołotowa - przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych i komisarza spraw zagranicznych i Anastasa Mikojana - wiceprzewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych i komisarza handlu zagranicznego, a także ręczna notatka: "Kalinin - za, Kaganowicz - za". (Michaił Kalinin - przewodniczący Prezydium Rady Najwyższej ZSRS - teoretycznie głowa państwa sowieckiego; Łazar Kaganowicz - wiceprzewodniczący Rady Komisarzy Ludowych i komisarz transportu i przemysłu naftowego).
Ilustracja do materiału: Dlaczego Stalin darował życie 395 polskim jeńcom? Jedna z największych tajemnic zbrodni katyńskiej Dlaczego Stalin darował życie 395 polskim jeńcom? Jedna z...
Ilustracja do materiału: Każda ofiara zbrodni katyńskiej miała być upamiętniona dębem. Ale akcja napotyka na problemy! Każda ofiara zbrodni katyńskiej miała być upamiętniona...
Ilustracja do materiału: Strasburg: Rozprawa ws. skargi katyńskiej. "Potępienie morderców potrzebne i Polsce, i Rosji" Strasburg: Rozprawa ws. skargi katyńskiej....
Ilustracja do materiału: Dlaczego Stalin darował życie 395 polskim jeńcom? Jedna z największych tajemnic zbrodni katyńskiej Dlaczego Stalin darował życie 395 polskim jeńcom? Jedna z...
Ilustracja do materiału: Tajemnica białoruskiej listy katyńskiej rozwikłana? Znamy tożsamość 98 prawdopodobnych ofiar zbrodni Tajemnica białoruskiej listy katyńskiej rozwikłana? Znamy...
NKWD rozpoczęło likwidację obozu w Kozielsku, a dwa dni później obozów w Starobielsku i Ostaszkowie. Z Kozielska 4404 jeńców przewieziono do Katynia i zamordowano strzałami w tył głowy. 3896 jeńców ze Starobielska zabito w pomieszczeniach NKWD w Charkowie, a ich ciała pogrzebano na przedmieściach miasta w Piatichatkach. 6287 jeńców z Ostaszkowa rozstrzelano w gmachu NKWD w Kalininie, obecnie Twer, a pochowano w miejscowości Miednoje. Łącznie zamordowano 14 587 osób. Na mocy decyzji z 5 marca 1940 r. NKWD wymordowało także 7305 obywateli polskich przebywających w różnych więzieniach na terenach włączonych do Związku Sowieckiego. Na Ukrainie rozstrzelano 3435 osób - miejscem ich upamiętnienia jest Polski Cmentarz Wojenny w Bykowni pod Kijowem, którego uroczyste otwarcie i poświęcenie odbyło się we wrześniu ubiegłego roku. Jest to czwarty cmentarz katyński, po cmentarzach w Lesie Katyńskim, Miednoje i Charkowie-Piatichatkach. Na Białorusi NKWD zamordowało 3870 polskich obywateli - najbardziej prawdopodobnym miejscem ich pochowania są Kuropaty pod Mińskiem. Spośród jeńców z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa ocalała grupa 448 osób (według innych źródeł 395). Byli to ci, których przewieziono do utworzonego przez NKWD obozu przejściowego w Pawliszczew Borze, a następnie przetransportowano do Griazowca.
W nocy z 12 na 13 kwietnia 1940 r., a więc w czasie kiedy NKWD mordowało polskich jeńców i więźniów, ich rodziny stały się ofiarami masowej deportacji w głąb ZSRS przeprowadzonej przez władze sowieckie. Decyzję o jej zorganizowaniu Rada Komisarzy Ludowych podjęła 2 marca 1940 r. Według danych NKWD w czasie dokonanej wówczas wywózki zesłano łącznie około 61 tys. osób, głównie do Kazachstanu.
Rząd klęka przed górnikami Donalda Tuska rezygnuje z reformy emerytur górników. A związki chcą jeszcze więcej przywilejów. W Centrum Partnerstwa Społecznego Dialog rząd spotka się dzisiaj z Międzyzakładowym Komitetem Protestacyjno-Strajkowym, który reprezentuje związkowców ze Śląska. Temat rozmów: m.in. emerytury. Nie będzie jednak mowy o reformie hojnego systemu górników, co obiecał w exposé premier. Będzie za to mowa o... kolejnych przywilejach. Związkowcy żądają m.in. zwiększenia liczby osób uprawnionych do emerytur pomostowych. Powodem eskalacji żądań jest, jak ustaliła „Rz", cicha akceptacja rządu, by w górniczych emeryturach nic nie zmieniać. I to mimo że górnicy to jedyna grupa zawodowa, której ZUS wylicza emerytury po staremu. 2/3 górników przechodzi na świadczenia, nie mając 50 lat. Kosztują one netto (składki wpłacane do ZUS minus wypłacone świadczenia) 6,5 mld zł rocznie i są wyliczane na specjalnych zasadach. Średnie świadczenie górnika to ponad 3,5 tys. zł (w kraju – 1,9 tys. zł). Odtworzyliśmy, jak doszło do rezygnacji rządu z reformy. Jest grudzień 2012 r. Ministerstwo Gospodarki wysyła do zarządów kopalń odważny, choć roboczy, datowany na 12 grudnia, projekt ustawy ograniczający emerytury górników. Z dokumentu, którym dysponujemy, wynika, że rząd przymierza się do wygaszania od 2017 r. odrębnego systemu emerytalnego – wszyscy zatrudnieni po tej dacie w kopalniach mają odchodzić na świadczenia według powszechnych zasad i pracować do 67. roku życia. Rząd chce też ograniczyć już od 2014 r. przywileje – zlikwidować emerytury dla 50-letnich górników i zawieszać wypłatę świadczeń tym, którzy kontynuują pracę w kopalniach. Oszczędności tylko z tego tytułu – 600 mln zł rocznie, docelowo – 6–7 mld zł. Projekt ten trafia do związków, które są rozjuszone i lobbują w Warszawie za jego utrąceniem. Ostatecznie odnoszą sukces. W styczniu zapada na najwyższych szczeblach władzy decyzja, by obecnego systemu nie zmieniać. A związki idą za ciosem i przygotowują zmiany w emeryturach pomostowych. Na ten temat będą dziś debatować z rządem. Domagają się m.in., by te świadczenia nie były zastrzeżone wyłącznie dla osób, które przed 1 stycznia 1999 r. przepracowały w szkodliwych warunkach 15 lat. To oznaczałoby zburzenie podstawowego założenia zreformowanego systemu, że emerytury pomostowe mają charakter wygasający. Związki domagają się także powrotu do sytuacji sprzed 2009 r. Wtedy rząd z 1,3 mln do niespełna 300 tys. ograniczył liczbę uprawnionych do przywilejów. – To byłby gwóźdź do trumny naszego systemu – ocenia te propozycje Jeremi Mordasewicz, ekspert PKPP Lewiatan. Co oznacza brak zmian i spełnienie dodatkowych żądań? Będziemy musieli więcej dopłacać do dziurawego ZUS (w tym roku do 49 mld zł), nie ma też szans na niższe podatki. Rzeczpospolita
Wałęsowe ostatki Lech Wałęsa upadł już dawno, jego upadek był całkowity w momencie, gdy do UOP – u nie wróciły kartki wydarte z jego teczki. Co tu w zasadzie więcej mówić o pokojowym nobliście, który został obdarowany tym tytułem jako przedstawiciel całej „Solidarności”? Oczywiście, gdzieś tam na lewackich albo durnych uczelniach słuchają jego tyrad o naprawie świata, zapraszają i płacą, wciągają nawet do loży mędrców Europy. Ale Europa powoli zdycha, nafaszerowana socjalizmem i państwem włażącym nawet do Twojej wiary. Jeśliś gorący katolik, albo zwolennik partii narodowej, to uważaj, bo odbiorą ci dziecko. To nie Philip K. Dick i Orwell, tylko współczesna Wielka Brytania. Przed lewacką zarazą nie obronił się praktycznie żaden kraj w Europie. Węgry, które wyszyły z rządów skorumpowanej lewicy, są tu chlubnym wyjątkiem. I w tym pięknym czerwonym, europejskim sosie, w tej polityczno –poprawnej zawiesinie żyje sobie i od czasu do czasu trzaśnie jakąś głupotę Lech Wałęsa. Wolno mu, niech mówi jak najwięcej. Niech zgani za coś Owsiaka, albo opluje Tuska. Że się strasznie nim zawiódł. Bo przecież jasne jest, że jak Tusk wyskoczy z fotela, to co powie Lech? Lech powie, że dawno to przewidział, że ostrzegał, że on go tylko traktował jako mniejsze zło. Będzie tak gadał do samej śmierci i oby żył jak najdłużej, przecież tego tylko można mu życzyć, bo resztę ma. Można się jedynie obśmiać tym, co mówi o gejach, bo nawet „straszni” narodowcy nie żądali sadzania posła Biedronia na zydlu w ostatnim rzędzie sejmowych ławek. Czy to jest nasze zmartwienie? Czy Lech Wałęsa jest w ogóle naszym zmartwieniem, czy może zmartwieniem lewaków. Wypiął się na „Solidarność”, wypiął się na swoich dawnych kolegów i przyjaciół (niewybaczalne), opluł i opluwa żyjących, ale i nieżyjących ludzi Sierpnia 80`, głowę państwa, pałuje w myślach tych, którzy go wynieśli na szczyty władzy, w sumie to Lechu robi co chce i mówi co chce, tylko jakie to ma znaczenie dla nas? Żadne. Lech Wałęsa jest już tylko przeszłością, swoją własną przeszłością, do tego zdegradowaną do żałosnego poziomu. Jest kimś, kto zapisał w swoim życiu kilka dobrych chwil w odpowiednim momencie, ale nie wiemy nawet, czy je zapisywał z własnej woli, czy też z cudzej. Zabawne wręcz jest oburzenie tych czcicieli własnej prawdy z TVN –u czy z Czerskiej. Hej, hej, koleżanki i koledzy, to Wasz Człowiek, nie nasz. To Wasza krew, to Wy wsadziliście Go na cokół, bo taki był w sam raz, idealnie skrojony. Żeby za dużo nie rozumiał z tego, co się wokół dzieje i co jest naprawdę grane. Ale jeszcze nie wszystko stracone, jeśli chodzi o przywódcę robotniczych przywódców na całym świecie. Gaśnie w Europie socjalizm, rządy będą upadały jeden po drugim. Wałęsa mógłby jeździć po całym kontynencie i zapędzać hołotę do roboty, tak jak robi to w Polsce. Angela Merkel się nawet ucieszy.To byłby dopiero cyrk i chichot historii. Ale żarty na bok, bo uwierzy w swoją moc i naprawdę pojedzie, i narobi (nam) wstydu. Bo tak poza tym, Lech Wałęsa to nie jest już nasz problem. Dajmy sobie z Nim spokój. GrzechG
Jak minister Szumilas 2-latki do przedszkoli wysyłała
1. Na poprzednim posiedzeniu Sejmu, minister Szumilas przedstawiała informację rządu o przygotowaniu szkół do przyjęcia dzieci 6-letnich, co ma nastąpić obligatoryjne od roku 2014. Mimo tego, że termin pójścia dzieci 6-letnich do szkół przesunięto o 3 lata (z 2011 roku właśnie na 2014), na skutek masowych protestów rodziców i samorządów, które nie były w stanie przygotować do czasu odpowiednio budynków szkolnych, okazuje się i teraz, że ze względu na brak środków finansowych, sytuacja nie uległa zdecydowanej poprawie. Minister Szumilas na sali sejmowej prezentowała wprawdzie w tej sprawie urzędniczy optymizm ale rzeczywistość skrzeczy. Samorządy prowadzące szkoły, corocznie dokładają około 4 mld zł do bieżącego utrzymania szkół (bez wydatków inwestycyjnych) i bez dodatkowego wsparcia finansowego rządu nie są w stanie, dostosować szkół do potrzeb tak małych dzieci. Co więcej coraz częściej w związku z likwidacją coraz większej ilości placówek szkolnych (w ostatnich latach samorządy likwidują około 2 tysięcy szkół rocznie), w pozostałych szkołach, dochodzi do zagęszczenia uczniów. Sam znam takie gminy, gdzie w jednym budynku mieści się zarówno gimnazjum, szkoła podstawowa i jedyne w tej gminie przedszkole, które wprawdzie są organizacyjnie oddzielone od siebie ale fizycznie dzieci od 3 lat do 16 lat, spotykają się w jednym budynku i na tych samych korytarzach.
2. Coraz częściej mimo tego, że termin ustawowy pójścia 6-latków do szkół został przeniesiony na 2014 rok, samorządy wręcz przymuszają rodziców do ich posyłania do szkół, nie organizując tzw. zerówek w przedszkolach. W ten sposób pieką dwie pieczenie przy jednym ogniu. Wypychając zerówki z przedszkoli do szkół, uzyskują dodatkowe miejsca w przedszkolach dla dzieci młodszych (a miejsc w przedszkolach brakuje wręcz dramatycznie), z drugiej strony uzyskują na te dzieci subwencję (wprawdzie okrojoną ale jednak), podczas gdy w przedszkolach finansują wszystko z dochodów własnych. I robią tak nie tylko biedne gminy wiejskie ale nawet te wielkie i bogate jak miasto stołeczne Warszawa. Tutaj od 2 lat nie ma zerówek w przedszkolach i w związku z tym wszystkie dzieci 6-letnie zostały już wepchnięte do szkół.
3. Jedyne rozsądne rozwiązanie jakie się w tej sytuacji nasuwa, to wprowadzenie subwencji oświatowej także na dzieci przedszkolne. Wtedy samorządy byłyby zainteresowane także tworzeniem miejsc w przedszkolach i zakończyłoby się sztuczne przesuwanie dzieci z palcówek przedszkolnych do szkolnych. Ale takie rozwiązanie kosztowałoby dodatkowo 2,5 mld zł rocznie i mimo tego, że rząd Tuska parokrotnie już zapowiadał wprowadzenie subwencji oświatowej w przedszkolach, nie jest skory aby się z tych deklaracji wywiązać. Ba kolejne zmiany w ustawach, które miały obniżyć opłaty rodziców za opiekę przedszkolną, doprowadziły do tego, że te opłaty wyraźnie wzrosły i nic nie wskazuje na to aby w najbliższym czasie mogło być inaczej.
4. Na tym tle zapowiedzianą przez ministerstwo edukacji zmianę w ustawie o systemie oświaty pozwalającą na posyłanie 2-letnich dzieci do przedszkoli, należy uznać za pomysł wręcz kuriozalny. Takie rozwiązanie, z inicjatywy resortu edukacji, ma być w najbliższym czasie przyjęte przez rząd, bowiem pani minister Szumilas wymyśliła sobie, że w ten sposób przybędzie miejsc w żłobkach dla jeszcze młodszych dzieci (a tych miejsc brakuje jeszcze bardziej dramatycznie niż tych przedszkolnych). Premier Tusk ogłosił rok 2013 rokiem rodziny i ministrowie jego rządu szukają sposobów jak tu pomóc rodzinom, bez wydawania dodatkowych pieniędzy. Wymyślają więc coraz bardziej absurdalne sposoby, a minister Szumilas ze swoim pomysłem posyłania 2-latków do przedszkoli, zasłużyła chyba na nagrodę największego głupstwa roku. No ale skoro premier Tusk może ogłaszać różne absurdalne pomysły, których nie jest w stanie zrealizować (jak ten z ogłoszeniem w 2008 roku wprowadzenia Polski do strefy euro już w roku 2011), to dlaczego nie mogą robić tego ministrowie jego rządu? Kuźmiuk
Janusz Korwin-Mikke: „Nie chcę zniszczyć, tylko rozbudować Ruch Narodowy” - Obecni właściciele III Rzeczypospolitej powinni się cieszyć, gdy powsadzamy ich do więzień - bo jeśli nam się nie uda, za dwa lata narodowcy ich po prostu wymordują. Jak najsłuszniej zresztą - mówi Janusz Korwin-Mikke w rozmowie z Rafałem Staniszewskim.
Dlaczego chce Pan autonomii Śląska? Z tego samego powodu, dla którego chce autonomii wszystkich historycznie spójnych ziem polskich. Ludzie maja różne tradycje, różne obyczaje... Walenie się po gębie na weselu pod Nowym Targiem może być uważane za wesoły ludowy obyczaj i ważną tradycję - a w Poznaniu za poważne przestępstwo. Dlaczego miałoby wszędzie być jednakowo? Czy nie jest to tylko kiełbasa wyborcza? Właśnie w Rybniku, gdzie kandyduje Pan na senatora, działa organizacja "Ruch Autonomii Śląska", której poparcie z pewnością dałoby Panu kilka procent. Nie. W dodatku otwarcie mówię, że postulat RAŚ, by "prawo śląskie miało pierwszeństwo przed ogólnopolskim" jest nie do przyjęcia - bo znaczyłoby to rozpad Polski. Z tych samych powodów federaści pilnują zasady, że prawo unijne ma pierwszeństwo przed krajowym - o gdyby było inaczej Polska odzyskałaby niepodległość.
Czy każdy region powinien dostać autonomię? Każdy. Nie ma obowiązku z niej korzystać. Każdy sejmik może uchwalić, że obowiązuje ogólne prawo uchwalane w Warszawie.
Według doniesień portalu RuchWolności.org pod koniec grudnia 2012 roku rozesłał Pan list do swoich działaczy, w którym sugerował Pan, iż zamierza rozbić Ruch Narodowy. Dlaczego zamierza Pan zniszczyć ten Ruch? Nie chcę zniszczyć, tylko rozbudować. Np. po "zniszczeniu" "Uważam Rze" (130 tys. nakładu) działa "Uważam Rze", ""W Sieci" i "Do Rzeczy" - razem 220 tysięcy nakładu. Przed wojną było jedno Stronnictwo Narodowe, 40% wyborców, które cały czas żarło się z narodowymi socjalistami, wreszcie rozpadło się... i miało już tylko w sumie 12%. Gdyby od początku, od 1922 powstały dwie partie: Narodowo-Liberalna partia Dmowskiego, Rybarskiego, Taylora, Heyd'la - i druga (jakichś mętniaków spod znaku ONR-ów) to w sumie w 1938 miałyby poparcie 60%. Skąd to komunistyczne przekonanie, że "w jedności siła"? Siła w różnorodności.
Dlaczego chociaż nie współpracuje Pan z Ruchem Narodowym? Ale przecież on jeszcze w ogóle nie istnieje!!! Jak narodowcy - ale nie narodowi socjaliści - będą chcieli np. startować z naszych list, pod swoim własnym sztandarem - to serdecznie zapraszam! W ostatnim czasie głośno na temat "afer na uniwersytetach". Tydzień temu odwołano wykład o związkach partnerskich, a wcześniej konferencje liderów RN.
Czy władze uniwersytetów postępowały słusznie - odwołując te spotkania? Oczywiście, że nie. Jestem cybernetykiem - ale nie trzeba być cybernetykiem, by wiedzieć, że na każdą akcję występuje reakcja. Im dłużej blokuje się słuszne postulaty narodowe - tym silniejsza będzie reakcja. Ostrzegałem w Biłgoraju (i dostałem ogromne brawa!): "Obecni właściciele III Rzeczypospolitej powinni się cieszyć, gdy powsadzamy ich do więzień - bo jeśli nam się nie uda, za dwa lata narodowcy ich po prostu wymordują. Jak najsłuszniej zresztą".
Przez ostatnie lata można zauważyć wykup przez Niemców polskich ziem na Pomorzu. Dlaczego państwo polskie nic nie robi w tej sprawie? Cóż... Jeśli Niemcy gospodarzą lepiej, to płacą wyższe podatki - więc reżim ich foruje. Trzeba znieść podatki dochodowe, które niszczą wiele naturalnych mechanizmów. Ale proszę nie dramatyzować: mój stryj zginął w 1939 roku jako dowódca 15 pułku Ułanów Wlkp.; gdyby Niemcy za Sasów nie osiedlali się w Polsce pewno byłby dowódcą dywizji "Hermann Goering"!
W sondażach ma Pan ponad 20% - czyli zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki. Dlaczego startuje Pan w wyborach, jeśli krytykuje Pan demokrację? Z tych samych powodów, dla którego komunista domagający się likwidacji pieniądza, na razie za swoją pracę forsę jednak bierze... Dziękuję za wywiad.
NASZ WYWIAD. Tusk chciał pozornego zwycięstwa z Gowinem? Ws. związków partnerskich walczy o wizerunek w Unii - uważa profesor Staniszkis Jarosław Gowin zostaje w rządzie. Ale trudno wskazać, kto tę potyczkę wygrał – minister czy premier. Prof. Jadwiga Staniszkis: Nie bardzo wiem, na czym polega ich kompromis. Czy taka enigmatyczna wypowiedź Tuska co do kształtu tej ustawy o związkach partnerskich oznacza, że jednak pójdzie kierunku frakcji konserwatywnej, ale też prezydenta Komorowskiego, żeby rozszerzać zakres obecnych ustaw bez wprowadzania nowej kategorii prawnej „związek partnerski”, czy pozostał jednak przy swoim. Trudno powiedzieć, czy Gowin zmienił swoje stanowisko, jakoś je złagodził. Wcześniej mówił bardzo twardo, że nie warto za wszelką cenę trzymać się stołka ministerialnego, bo rzecz dotyczy poglądów. Ja zresztą dziwię się, że premier Tusk wprowadza tak ostrą dyscyplinę, że mówi o jedności partyjnej wokół spraw wrażliwych światopoglądowo i religijnie. Trudno określić, na czym polega ta nowa – jak to określono – możliwość współpracy.
Czy frakcja konserwatywna w Platformie, wraz z pozostawieniem Gowina się wzmocniła? Premier chciał sprawiać wrażenie, że to on przyparł ministra do muru, zmusił do pewnego posłuszeństwa, lojalności, natomiast ze słów Gowina wynika coś innego, czuje się bardzo mocny. Zwróćmy uwagę na dzisiejsze stanowisko Jarosława Gowina odnośnie wypowiedzi Lecha Wałęsy, niuansujące ją. Wałęsa został przecież z jednej strony wprowadzony w pewną uliczkę, dopiero dociskany przez dziennikarza powiedział o tych tylnich rzędach, ale w poprzednim zdaniu podkreślał, że nie ma nic przeciwko samej orientacji homoseksualnej. Zaznaczył, że uważa, iż demokracja oznacza ilościową reprezentatywność, więc gdy ktoś reprezentuje mniejszy procent społeczeństwa, nie powinien być tak widoczny. To jest oczywiście niezrozumienie, że demokracja to przede wszystkim ochrona mniejszości. Gowin wskazał na niuanse w wypowiedzi Wałęsy, zgodził się, że homoseksualiści próbują narzucić swoje standardy środowisku heteroseksualnemu. Może to próba zachowania twarzy po kompromisie na jego niekorzyść? Wcześniej mieliśmy już niezbyt jasne inne kompromisy – np. w sprawie in vitro, gdzie Gowin wyraźnie się cofnął.
Ale z drugiej strony premier Tusk też był w trudnej sytuacji. Tak i nie tylko dlatego, że ma tak niewielką większość w Sejmie, o której musiał pamiętać zwłaszcza w kontekście głosowania nad wotum nieufności dla rządu. Wyrzucenie teraz Gowina byłoby bardzo ryzykowne. Tym bardziej, że wydaje mi się, iż premier ma obsesję na punkcie takich podskórnych działań, np. służb, co sam bardzo dobrze pamięta z okresu „nocnej zmiany” i obalenia rządu premiera Olszewskiego. Być może to go powstrzymało. Na pewno znaczenie miało też stanowisko prezydenta Komorowskiego, który wyraźnie deklarował, że jest bliższy frakcji niechcącej tworzyć nowej kategorii prawnej i unikającej bezpośredniej, ostrej konfrontacji, jaką w pierwszej wersji proponował Tusk. To był więc z jego strony krok w tył. Ale myślę, że jeszcze przed latem będziemy obserwowali kolejną falę nacisków. Trudno będzie odróżnić, co jest medialną próbą zachowania twarzy, a co rzeczywistą przewagą, jeżeli chodzi o realne prace nad tą ustawą.
Piotr Zaremba napisał na portalu wPolityce.pl, że teraz Gowina czeka egzamin z charakteru. Sądząc po pierwszych jego komentarzach i zapowiedziach – zamierza go zdać. Powiedział wczoraj po rozmowie z premierem, że są granice kompromisu nie do zaakceptowania, że nie zmieni zdania ws. związków partnerskich. Presja jest ogromna. Mamy mnóstwo nieformalnych działań, nacisków w ramach Unii Europejskiej przekraczających uzgodnienia traktatowe – które przecież pozostawiały cały ten obszar w gestii poszczególnych państw. Jest trudna do zrozumienia nagła postawa premiera, który najwyraźniej walczy o wizerunek w Unii. Co ciekawe, Tusk powiedział w pewnym momencie, że nie chodzi o związki partnerskie, ale pokazanie jego przywództwa. To karygodne, bo przywództwo egzekwuje się w rozwiązywaniu realnych problemów, a nie przez łamanie ludzi. Jest też inny element – presja, wyimaginowana być może przez Tuska, z lewej strony. Obawa – moim zdaniem niesłuszna – przed atrakcyjnością tego nowego układu z Kwaśniewskim. W związku z tym premier uważa, że nie może sobie pozwolić na zwłokę z jakimś ustawowym rozwiązaniem sprawy związków partnerskich.
I w ogniu tego wszystkiego znajduje się samotny minister sprawiedliwości. Będzie więc na pewno silny nacisk, ale myślę, że Gowin rozumie, że są standardy, które się zachowuje. Ludzie mają różne orientacje polityczne, nie można w takich sprawach narzucać dyscypliny partyjnej. Gowin nie jest sam. Mam nadzieję, że będzie współdziałał z prezydentem Komorowskim i ze swoim zapleczem. Tu jest też pytanie, jak ono z tego zamieszania wyszło. Też mieliśmy przecież do czynienia z grillowaniem Jacka Żalka i innych konserwatystów. Sam Gowin ma dość silną pozycję, zaplecze w Krakowie, szkołę. Łatwiej jest naciskać na ludzi, którzy dopiero weszli do polityki, w jakimś sensie nie mają alternatyw.
Jak zakończy się sprawa związków partnerskich? Mam nadzieję, że na kompromisie. Na nadaniu praw, które rzeczywiście są konieczne, wynikają z rzeczywistego zjawiska społecznego. Ludzie pozostają w stałych związkach i nie mają praw, które temu odpowiadają. Oczywiście bez tworzenia nowych kategorii – by nie było dalszej presji równania z małżeństwami oraz w kierunku adopcji dzieci. Jeżeli taki zawarto kompromis, będzie to zwycięstwo Gowina. Jeżeli nie, a obie strony po prostu kupiły czas, to ciągle będziemy obserwowali przeciąganie liny.
Dla kogo ta zwłoka jest korzystna? Obie strony mogą przede wszystkim umacniać zaplecze. Premier zaś mógł nie naciskać zbyt mocno, bo prowadzi jakąś szerszą grę – być może o stanowisko w Unii Europejskiej – i chodzi mu (jak w wielu sprawach) o tworzenie pozorów zwycięstwa. Rozmawiał Marek Pyza
Upadek rodzinnych gospodarstw rolnych Ciekawy – i wstrząsający artykuł, który powstał przy współudziale jednego z naszych gajówkowiczów. Rozpowszechnijcie go. I pamiętajcie – jeśli kiedykolwiek w życiu spotkacie człowieka, który wam powie, że ziemia jest Polakom niepotrzebna, bo wystarczy mieć nad terytorium państwa władzę suwerena… który wyśmieje wasze obawy przed wykupem ziemi przez obcych, “bo przecież jej taczkami nie wywiozą” – nie dyskutujcie z nim. Nie przekonujcie. Po prostu rozdepczcie gnidę. Admin.
Kontrola żywności w świecie oraz grożba upadku rodzinnych gospodarstw chłopskich w Polsce po podpisaniu przez Polskę umowy stowarzyszeniowej i wstąpieniu do UE na przykładzie likwidacji farm rodzinnych w USA Chociaż nie samym chlebem człowiek żyje, to jednak jedną z niewielu najważniejszych w świecie rzeczy była, jest i pozostanie żywność. Nie dokonuję tu żadnego odkrycia, gdyż od początku świata, głód był nieodłącznym towarzyszem ludzkiej doli, a żywność była powodem wojen. I mimo, że w dzisiejszych czasach ludzie nie drżą na dźwięk słowa Przednówek, to i tak każdego wieczora, mniej więcej 1/3 ludzkości kładzie się spać głodna. Perfidną wyjątkowością dzisiejszego dnia jest to, że żywność stała się bronią. Autorem tej szatańskiej doktryny jest nie kto inny, ale sam Henry Kissinger, który w grudniu 1974 roku w czasie, gdy piastował stanowisko doradcy Prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego USA, opracował wraz ze swymi bliskimi współpracownikami tajny dokument i opatrzył swoim podpisem. Dokument ten znany pod nazwą National Security Study Memorandum 200 (NSSM 200) liczy 200 stron i opatrzony jest tytułem: Implications of Worldwide Population Growth for U.S. Security and Overseas Interest. Wykłada w nim rzeźnicką, maltuzjańską, teorię użycia żywności jako broni, szczególnie przeciw krajom o większym przyroście naturalnym. Henry Kissinger wymienia tam 13 państw… Musimy sobie o tym przypomnieć i mieć to stale na uwadze obserwując postępujące i wdrażane procesy kanibalizacji polskiej ekonomii, w których to na pierwszy ogień poszedł… kompleks przemysłowo-agrarny. Przepychanki wokół fabryki traktorów Ursusa są dalszym ciągiem tego samego brudnego i – mówiąc po imieniu – kryminalnego procederu łupieży polskiej gospodarki przez światową oligarchię, którą zapoczątkowano rozwaleniem polskiej spółdzielczości chłopskiej z całym systemem banków oraz Gminnych Spółdzielni Samopomocy Chłopskiej na czele i to natychmiast, zaraz na samym starcie tzw. transformacji ustrojowej. Takie właśnie, a nie inne podejście do tzw. transformacji ustrojowej świadczy o wcześniejszych, starannych przygotowaniach, o doskonałym przygotowaniu likwidatorów polskiego rolnictwa, o ich znakomitej znajomości polskich realiów, znajomości politycznej aktywności oraz historii polskiej samorządności chłopskiej i to zarówno jej gospodarczych, jak i finansowych form. Świadczy o tym fakt nie pozostawienia nawet najmniejszej furtki czasowej na dokonanie manewru przez polskie chłopstwo – oczywiście w obawie, że spodziewane przeorganizowanie się finansowe chłopstwa zablokuje realizację planów globalizacji, czyli odnarodowienia i przejęcia polskiego sektora żywnościowego przez międzynarodowe korporacje. Miejscowa oligarchia in specie, pozostająca na usługach jej światowych pryncypałów liczy, że zadając w ten sposób śmiertelną ranę całemu polskiemu rolnictwu, spowoduje nieuchronną agonię polskiego gospodarstwa rodzinnego. W dalszej perspektywie zupełny zanik polskiej wsi z całą jej otoczką ekonomiczno-socjalno-kulturowo-religijną, postrzeganą przez nich – jako ostoja tego, co my Polacy nazywamy polskością, a co tzw. ,,Europejczycy” potocznie nazywają polskim oszołomstwem. Procesy niszczenia polskiego rolnictwa wdrażane obecnie przez kolejne ekipy rządzące (bez różnicy na ich przynależność partyjną, czy afiliację ideologiczną), realizują stale ten sam narzucony Polakom z zewnątrz, plan likwidacji rodzinnych gospodarstw chłopskich. Nie jest to w sumie nic nowego, gdyż w zasadzie od prawie półwiecza rolnicy polscy byli poddani permanentnej dyskryminacji, stałemu naciskowi, wyzyskowi fiskalnemu i bezlitosnej eksploatacji. Raz przybierało to ostre, raz bardziej łagodne formy w zależności od tego, jak komunistom potrzebna była żywność, którą sprzedawano łatając dziury powstałe w wyniku ich eksperymentów w upaństwowionej gospodarce planowej. Ów terror antychłopski, wprowadzony przez bolszewikow, wszędzie tam gdzie sięgały zagony Czerwonej Armii, załamał wszystkich europejskich chłopów – Czechów, Węgrów, Niemców etc. Nie złamał tylko i jedynie Polskiej Wsi i Polskiego Chłopa. Wtedy jednak wiadomo było kto wróg, a kto przyjaciel!
Dzisiaj rolnicy stanęli przed “nowym”, ale o wiele groźniejszym wrogiem, oligarchicznymi, międzynarodowymi monopolami agrobusinessu, mutującymi po dołączeniu do nich czerwonej nomenklatury. Najgorsze jest to, że Chłop Polski staje się bezradny i co najważniejsze – zupełnie nieświadomy tego, co szykuje mu ta przepoczwarzająca się w oligarchie, rodzima, czerwono- liberalna, pazerna, złodziejska zaraza. Partia chłopska w zasadzie nigdy nie zdołała się odbudować. Partie, puławskie i natolińskie zawłaszczyły i nazwę i elektorat. Nawet ta namiastka w postaci PSL została wymanewrowana, ośmieszona, wyprowadzona w pole. Zawiązanie koalicji z partią, zapiekłą, ziejącą antychłopską nienawiścią, której przyczyny budzą u postronnych obserwatorów zdziwienie. Wielu próbuje identyfikować owe zjawisko – bliżej niezidentyfikowanej – niechęci do chłopów przypisując je, jako cechę charakterystyczną warstwie tzw. inteligencji. Jest to moim skromnym zdaniem twierdzenie całkowicie fałszywe, gdyż okazuje sie, że owa nienawiść- fobia antychłopska ma swoje uzasadnienie i źródło. Przyglądając się bowiem dokładniej owej antychłopskiej fobii zauważymy, że jest ona cecha wyróżniającą i charakterystyczną tylko i wyłącznie dla ściśle określonych, wąskich grup tzw. inteligencji. Nazywając rzecz po imieniu jest ona charakterystyczna li tylko dla kosmopolitycznych kręgów politycznych – identyfikująca ich etniczne pochodzenie z rasy – narodu, różniącego się od wszystkich innych miedzy innymi właśnie tym, że jako jedyna na całym świecie prawie przez dwa tysiąclecia nie posiadała warstwy chłopskiej w ogóle. Plany te wdrażane przez owe kręgi polityczne w Polsce dziś, nie są za tym niczym wyjątkowym. Są one bowiem częścią tego samego cynicznego eksperymentu podjętego zaraz po zamachu stanu i przewrocie bolszewickim w Rosji. Takie same eksperymenty prowadzone są w wielu miejscach na świecie z różnym natężeniem i w rożnych odmianach. Skutki są wszędzie mniej więcej jednakowe, cel absolutnie ten sam. Tym celem jest: Likwidacja chłopstwa – wolnego niezależnego producenta żywności, właściciela ziemi, środków produkcji i narzędzi. Chłopstwa dysponującego rezerwą żywności i dzięki temu niezmiernie odpornemu na manipulacje i działania spekulacyjne. Chłopstwa, które stanowi sól ziemi, każdej ziemi. Chłopstwa, które było, jest i pozostanie bazą każdego bez wyjątku narodowego państwa.
Prześledźmy proces likwidacji farm rodzinnych i rodzinnego rolnictwa w Stanach Zjednoczonych Ameryki i porównajmy metody do tych, jakie obserwujemy w chwili obecnej w Polsce. Po drugiej wojnie światowej, przy gwałtownym rozwoju technicznym, nieodłącznie związanym z prawidłowym przyrostem naturalnym, nastąpił niezwykły postęp w rolnictwie. Oczywiście tam, gdzie poświecono mu właściwą uwagę i przyznano odpowiednia rangę czyli w USA, Kanadzie, Argentynie, Brazylii oraz w Australii. Nie wolno nam przy tym zapomnieć, że wiele lat wcześniej świat postępu pod wodza Wielkiego Sternika, eksperymentował w rolnictwie najbardziej agresywnie. Nie piszę tego złośliwie – po prostu nie mogę – bo w obliczu ogromnej daniny krwi, jaką pochłonął ów eksperyment i przeogromnej tragedii chrześcijańskiego narodu rosyjskiego, rosyjskiego chłopstwa – uważam, że przymusowa kolektywizacja pozostaje absolutnie największą, nie ukaraną dotąd zbrodnią przeciwko Człowiekowi…. Zbrodnią celowo przemilczaną. Pamiętajmy o tym, ponieważ wiele doświadczeń z okresu przymusowej kolektywizacji, jak i zawłaszczania gotowego produktu w formie obowiązkowych dostaw przydało się jak znalazł i wykorzystano je w późniejszym okresie na Zachodzie po zaledwie drobnych modyfikacjach. W Stanach Zjednoczonych Ameryki okres powojenny – w którym dla pełnorolnych gospodarstw rodzinnych zaoferowano odpowiednie umaszynowienie i nowoczesne metody agronomiczne – zaowocował pełną samowystarczalnością pod względem zaopatrzenia w żywność i zdolnością utrzymywania wystarczających rezerw żywności. W Ameryce i Kanadzie gospodarstwa takie – zazwyczaj kilkudziesięciohektarowe – były podstawą i bazą, na której zbudowano potęgę Ameryki Północnej mimo, że glebowo daleko amerykańskiej ziemi do czarnoziemów Ukrainy, Stawropola, czy też Dalekiego Wschodu. Nie wolno nam zapominać, że struktura gospodarstw rodzinnych – pełnorolnych, ale nie za dużych – gwarantuje samowystarczalność państw i potrafiła stawić opór nawet komunizmowi. Tak, jak to miało miejsce w Polsce. Świadoma, dobrze wykształcona klasa chłopska (farmerska) posiadająca zarówno środki produkcji, jak i gotowy produkt stanowi ogromną silę polityczną. Jako sól ziemi jest absolutnie patriotyczna i obywatelsko odpowiedzialna. Obserwując na co dzień cud życia, pozostaje tradycyjnie konserwatywna i pielęgnuje wartości religijne. Klasa taka jest niewygodna dla manipulatorów politycznych, gdyż jako znaczna siła polityczna pozostaje dla nich niesterowalna. Świadoma swej pozycji przy prawidłowej reprezentacji twardo stoi na ziemi i nie jest podatna na żadne spekulacyjne działania. Ową nowoczesną warstwę społeczną, technokratycznego producenta żywności, czyli świadome, wysoko wykształcone chłopstwo, wyłaniające się jako nowy czynnik na scenie polityczno-gospodarczej, słusznie oceniono jako śmiertelne zagrożenie dla próżniaczego sektora oligarchiczno-finansowego i po prostu postanowiono go zniszczyć. Wykorzystując całą swoją wiedzę polityczną i ogromne środki – uderzono w farmera. Bazując na doświadczeniach ze Sowieckiego Sojuza (ZSRR) wiedziano doskonale, że chłop broni ziemi, że forsowna kolektywizacja i komasacja w gospodarstwa wielkoobszarowe przynosi ogromne straty. Straty zarówno społeczne, jak i polityczne, a przede wszystkim krwawe ofiary i całkowite załamanie produkcji. Owego okresu przejściowego głodu, aktów kanibalizmu i zapędzenia terrorem do pracy chłopów w roli bandosów postanowiono w Ameryce uniknąć za wszelka cenę. Nie mam cienia wątpliwości, że fakt powszechnego posiadania broni przez Amerykanów odgrywał w tym niepoślednią rolę. Zrealizowano to więc inaczej. W momencie, kiedy farmerzy amerykańscy mieli się najlepiej, przedstawiono im miraże ogromnego postępu i wzrostu cen w najbliższym czasie. Miraż następnego Wielkiego Skoku, który farmerzy przyjęli jako pewnik, bezgranicznie wierząc w uczciwość finansowych instytucji, agencji doradczych oraz rządowych agencji i instytucji politycznych. Banki zaproponowały farmerom duże kredyty na bardzo dogodnych warunkach, już nie tylko na maszyny – czasami zupełnie niepotrzebne – ale na wszystko, z luksusem włącznie. Pożyczki te dla domów bankierskich nie stanowiły żadnego ryzyka. Kreowane przez bankierów kredyty z powietrza, miały pełne pokrycie, gdyż udzielane były pod zastaw hipoteczny na ziemię – posiadającą wysoką wartość i nieobciążoną niczym, pozostającą wyłączną własnością zdecydowanej większości farmerów-kredytobiorców. Po kilku latach stało się jasnym, że była to niesamowita i perfekcyjna pułapka. Ceny żywności “zaczęły spadać” w miarę, jak dostęp do rynku uzyskiwały inne kraje, zwłaszcza Trzeciego Świata o niskich agrotechnikach i technologiach, a przede wszystkim o taniej robociźnie (oczywiście wg zasady free trade, płacąc tanią żywnością odejmowaną od ust własnych dzieci za produkty wysoko przetworzone). Mass media i Hollywood w tym samym czasie robiły wszystko, aby zmienić przyzwyczajenia kulinarne Amerykanów. Wyperswadowano ludziom normalny, pachnący, dobry chleb, zastąpiono go watą (toaster), piekarnie rodzinne zastąpiły fabryki chleba z taśmociągami. Głoszono, jak niezdrowa jest wieprzowina, a zwłaszcza smalec i słonina, która jeszcze do 60 lat była podstawą w każdej kuchni. Tu zlikwidowano za jednym zamachem i rodzinne wędliniarnie, i produkty tref(n)e. Tłumaczono, jak niezdrowe jest masło i mleko, aż zastąpiono je sokiem z pomarańczy i masłem orzechowym, etc., etc. W efekcie owego gwałtownego przewrotu wzorców kulturowych, nastąpiło gwałtowne zachwianie się ustalonego wzorca struktury spożycia i rynku cenowego. Farmerzy, dla których z dnia na dzień zmniejszał się znacznie dochód stracili tzw. zdolność kredytową.
Zapamiętajcie to pojęcie: “zdolność kredytowa”. Jest to podstawowa broń do wykańczania społeczeństw. Farmerzy, którzy stracili zdolność kredytową nie mogli obsiać pola, bo nikt nie dał im kredytu na ziarno i na paliwo. System ten zadusił amerykańskich farmerów. Po niezdolności kredytowej, następowała niewypłacalność, po niewypłacalności, zajęcie majątku za długi hipoteczne, czytaj – zajęcie ziemi wraz z budynkami. Pozbawieni środków produkcji ludzie zasilili proletariat miast. Z niezależnych chłopów stali się robotnikami żyjącymi od wypłaty do wypłaty. Oto grzeczny, układny urzędnik bankowy z wypchaną aktówką i wysmarowanymi brylantynką włoskami, przymilnie oferujący farmerowi dogodne kredyty już po kilku latach… wyrzuca go – jako zbankrutowanego dziada – z jego własnej ojcowizny. Butny, opryskliwy w kapeluszu na głowie i papierosem w ustach pokazując palcem rodzinie farmera – co może, a co nie, wziąć ze sobą udając się w nieznane. Wierzę, że o tej tragedii amerykańskiego chłopa ktoś, kiedyś, nakręci wielki film. Film na miarę “Przeminęło z Wiatrem” – ale dziś nikt, absolutnie nikt nawet nie chce o tym wspominać, nie chce wiedzieć, nie chce widzieć bólu, łez cierpienia, przedwczesnych śmierci, masowych samobójstw farmerów, popadania w obłęd i w choroby psychiczne, upodlenia następnej wielkiej, a przy tym zupełnie bezkarnej i przemilczanej zbrodni przeciwko Człowiekowi, która dokonuje się na oczach społeczeństwa, na naszych oczach!
Zbrodni dokonywanej w sterylnych warunkach, przez papierowych zbrodniarzy, za pomocą ordynarnych przewałów lichwiarskich… wspomaganych przez prawników, ekonomistów, polityków kupionych za parę brudnych srebrników dolarowych. Użyty tutaj system – oczywiście w udoskonalonej formie i wyposażony w nowoczesną technikę komputerową i regulacje prawne – to stary znajomy system wyzysku chłopa, jaki panował w przed i rozbiorowej Polsce, gdzie wszyscy chłopi siedzieli w kieszeni Żyda. Który był pośrednikiem sprzedającym wszystko, co wyprodukował chłop, płacąc mu wyznaczoną przez siebie cenę i dostarczając chłopu wszystkiego czego ten potrzebował za cenę taką, jaka Żydowi odpowiadała. Otóż śmiem twierdzić, że w Ameryce zastosowano ten sam system z tą tylko drobną różnicą, że Żyda karczmarza zastąpiono systemem bankowym – też żydowskim zresztą! “Żydem zinstytucjonalizowanym”, stosującym w nowych warunkach ten sam stary, oszukańczy proceder z uprawiania którego, tak dobrze żyli setki lat w Polsce ich pradziadowie. W ten sposób rozprawiono się z 90 procentami farmerów. Mała grupa, która ze względów religijnych, jak Amishe, czy wręcz z przekory nie uległa pokusie i nie dała się zadłużyć, została poddana następnej próbie. Przeciwko nim zastosowano metodę: “Nic się nie opłaca”. Pamiętajcie o tym dobrze – bo w tej chwili odbywa się to samo w Polsce. Oligarchia przed przejęciem ziemi przejęła całkowicie przetwórstwo. Teraz, aby zniszczyć resztę farmerów, obniżyli ceny produktów. I tu wpadli w pierwszą pułapkę kolektywizacji, ponieważ farmerzy dawali sobie radę z niskimi cenami, natomiast ich nowe wielkoobszarowe gospodarstwa nie wytrzymując konkurencji z gospodarkami rodzinnymi zaczęły “robić bokami”. Wybrnięto z sytuacji w wyjątkowo perfidny sposób. Otóż drogą nacisków oligarchowie- obszarnicy dostali dopłaty do ziemi czy to uprawianej czy nie, czyli dotacje z budżetu UE, czytaj – z kieszeni polskiego podatnika. Kwota uzyskana z UE na oligarchiczne gospodarstwo rolne o ilości np: 100 ha i większych są wzmocnieniem tych obszarników, kosztem małych gospodarstw rodzinnych np: o areale 5 ha. Dopłaty dla rodzinnych gospodarstw są nie odczuwalne, za to dla obszarników każda dopłata może kończyć się np: kupnem mieszkania komfortowego w wmieście. Taką metodą buduje się ogromne przedsiębiorstwa rolne, niszcząc farmy rodzinne i całą strefę usługowo-produkcyjną, również rodzinną. Nie usłyszycie o tym w mediach – bez wyjątków wrogich chłopstwu – chyba, że czasem późną nocą. Pomoc dla walczącego, amerykańskiego chłopstwa idzie od oddolnego ruchu obywatelskiego. Pomagają im artyści, chociaż za ową pomoc spotyka ich straszliwa zemsta oligarchii. Za przykład niech posłuży tu piosenkarz country Willy Nelson. Aby uniknąć całkowitego zniszczenia i nie pozwolić sobie na odebranie ziemi, farmerzy uciekli od produkcji, pozakładali spółdzielnie, podjęli produkcję zastępczą. Powstały farmy, na których rosną maliny, jeżyny, czarna jagoda. Zostało trochę farmerów w warzywnictwie, sadownictwie i zielarstwie, ale musimy pamiętać, że trudno się obejść bez warzyw, owoców, używek lecz jeszcze trudniej bez chleba czy ziemniaków. Jako dość późną formę obrony, farmerzy pozakładali swoje niezależne kasy zapomogowo-pożyczkowe, niezależne banki chłopskie (Savings and Loans, w większości zniszczone za kadencji Busha w taki sam sposób, jak później w Polsce banki GS-y. Jako relikt przeszłości. W 1960 roku było bardzo wiele państw absolutnie samowystarczalnych pod względem żywności. Dziś pozostały tylko Kanada, USA, Argentyna, Nowa Zelandia i Australia. Reszta jest zależna od eksportu żywności. Jako ciekawostkę podam, że Etiopia zawsze była samowystarczalna i nawet eksportowała wiele żywności do czasu likwidacji cesarstwa i wywołania wojny. Ale to już przeszłość, na dzień dzisiejszy zostało siedem wielkich firm będących w rękach siedmiu wielkich oligarchicznych rodzin powiązanych z Grand Metropolitan z główną siedzibą w Londynie. Najważniejszą rolę w łańcuchu żywnościowym odgrywają podstawowe produkty, takie jak zboża, ziemniaki i oleiste. Na ich bazie rozwija się hodowlę bydła, trzody i drobiu. Jest to prawidło i dotyczy szerokiej strefy klimatycznej tzw. pasa pszenno-ziemniaczanego, dalej na południe kukurydzy, ryżu i jeszcze dalej – uprawy roślin tropikalnych. Ponieważ największą rolę odgrywają zboża, skupmy się na nich tak, jak skupili się światowi oligarchowie. Nauczcie się tych nazw na pamięć:
- Cargill Inc,
- Archer Daniels Midland (ADM/Topfer),
- Continental,
- Luis Dreyfus,
- Bunge,
- Con Agra,
- Pills-bury (własność Grand Metropolitan).
Kompanie te skupiają i kontrolują 90% całego światowego handlu oraz produkcji zbóż i mięsa. Uzupełniają je kompanie Unilever i Nestles kontrolowane oczywiście przez Grand Metropolitan, a same kontrolujące z kolei produkty mleczne i mleko, walcząc zaciekle z indywidualnymi hodowcami i ich spółdzielczością. To odrębny temat. Nestles to… dawne firmy tytoniowe, które powoli skupiły cały przemysł tytoniowy i w pewnym momencie zaciekle zaczęły zwalczać… palenie tytoniu (sic!), wydając krocie na reklamę o jego szkodliwości. I w ten sam perfidny sposób – prosty acz niezawodny – nie kupując tytoniu od plantatorów, rozłożyli, zadłużyli i przejęli ziemię na Południu. Czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę, czy wie, jak można przekwalifikować plantatorów na coś innego, kiedy od siedmiu pokoleń na ich farmie uprawiano tylko tytoń? W dniu dzisiejszym cena ziarna osiągnęła rekordową wysokość i pnie się w górę. Zapasy zboża utrzymywane stale w wysokości – 500 mln ton, spadły w roku 2004 do 30- 60 mln ton, dokładnych danych nie ma, nie bez powodu zresztą. General Mills: największe młyny Ameryki zapowiadają podwyżki gotowych wyrobów tzn. podwyżki cen chleba, kasz, płatków śniadaniowych etc., i co najważniejsze – pasz treściwych dla bydła. Narody ustawiają się w grzecznej kolejce po zboże: Maroko, Egipt, Turcja, Pakistan, etc. (wymieniam tylko tych co płacą z góry gotówką.) W Rosji zbiór wszystkich zbóż wynosi zaledwie 80 mln ton. Zazwyczaj 90 -100 mln ton zawsze dokupowali bo było mało. Spadła u nich produkcja traktorów, kombajnów, maszyn rolniczych i nawozów sztucznych. To samo mamy w Meksyku samowystarczalnym od 1930, ze świetnym klimatem i możliwością dwóch zbiorów. Dziś po “cudzie” Międzynarodowego Funduszu Walutowego zaledwie 30% wystarczalności. Con Agra już jest w Polsce, ulokowali się w Toruniu i Bydgoszczy, tam pootwierali jakieś wytwórnie płatków śniadaniowych, powoli, po cichutku, bez rozgłosu przejmują młyny i przetwórnie. Tzw. Agencja Nieruchomości Rolnych, to jedna wielka granda i frymarczenie polską ziemią, jak na ironię ziemią, która przeżyła długie eksperymenty komunizmu. Czy właśnie ta ziemia nie powinna trafić do polskich rolników? Młodych rolniczych polskich rodzin, zdolnych i wykształconych, które będą świadome jej wartości. Państwo powinno DAĆ ZIEMIĘ tym ludziom, na kredyt – specjalnie stworzony – nie więcej niż 1% rocznie – na 50 lat. Nie wolno lekceważyć ziemi danej nam w dzierżawę przez Najwyższego. Tą ziemię powinnyśmy pielęgnować i troszczyć się o nią rękami rolników, niczym życiodajnym skarbem, aby jej nie utracić bezpowrotnie, tym razem na rzecz żarłocznych korporacji biznesowych-globalistycznych. W przeszłości nasza ziemię utraciliśmy w wyniku innych działań na 150 lat i było to straszne, więc nie powinniśmy już powtarzać takich samych, kardynalnych błędów!
Ziemia eksploatowana przez korporacje globalistyczne, to na dłuższą metę śmierć ekologiczna społeczeństw – przedwczesna śmierć człowieka. Ziemia jest organizmem żywym i nie może być eksploatowana bezmyślnie wg krwiożerczej zasady kapitalistycznej: więcej, szybciej, taniej. Gospodarstwa wielkohektarowe, powyżej 100 ha, to ekologiczna “bomba zegarowa” z opóźnionym zapłonem, nad którą nikt nie będzie panował, ponieważ dla właścicieli korporacyjnych tylko zyski będą głównym aspektem ich aktywności. Dla tych szaleńców, kolejnym działaniem obliczonym na duże zyski, jest produkcja roślina żywności modyfikowanej genetycznie, której skutków nie jesteśmy w stanie przewidzieć. A wystarczy spojrzenie w “bok” , aby sobie uświadomić do czego już doprowadziła wielkoprzemysłowa produkcja krów w Anglii (BSE- choroba wściekłych krów), kurczaków w Hongkongu (ptasia grypa), a za chwilę innych zwierząt (co jest tylko kwestią czasu), które będą przenosić choroby na człowieka, pozostającego przecież w ścisłym łańcuchu zależności od świata przyrody. A wszystko, jak na ironię, odbywa się wg fachowej wiedzy naukowej, odpowiednich norm, higieny, bezpieczeństwa, itp. Obecnie dzieją się w tym zakresie straszne rzeczy i chciałoby się krzyczeć do ludzi: macie oczy patrzcie co się dzieje, macie uszy słuchajcie co mówią na ten temat ludzie mądrzy, macie mózgi jeszcze nie do końca “wyprane” słuchajcie swojej INTUICJI ponieważ korporacje globalistyczne nie są zainteresowane leczeniem przyczyn, lecz leczeniem co najwyżej skutków, gdyż na tym także zarabiają pieniądze. Takie działanie mieści się we friedmanowskim modelu ekonomicznym, który wyznacza dobrobyt materialny dla oligarchów i nędzę ogromnej większości ludzi na świecie. Dla oligarchów ZIEMIA to skarb, ziemia to najpewniejsza lokata kapitału. Popatrzcie co robi oligarchia? Przecież wszystko, co robi to ucieczka od papierowego pieniądza i inwestowanie w ziemię.
Opisuję tragedię amerykańskiego chłopstwa ku przestrodze i oprzytomnieniu oraz zaalarmowaniu Polskiego Narodu w tym ich przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego aby ci ich skutecznie bronili i stali po właściwej stronie, czyli po tej która żywi i broni. Bo Ci, którzy do tego czasu przez całe tysiąclecie żywili i bronili nas wszystkich, sami znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Tym razem my wszyscy musimy ich bronić, jeżeli nie chcemy, aby nasze dzieci, na naszej polskiej ziemi ustawiały się w kolejce po kromkę chleba wydzielaną im przez Europejskich Panów. I nad tym pomyślcie – proszę… Wrzodak Zygmunt
Bodakowski: Roninów sąd nad endecją czyli „Gazeta Polska” jak… „Gazeta Wyborcza” Dwa tygodnie temu, w Roninie, elitarnym fan klubie fanatycznych wyznawców PiS, odbyła się dyskusja o powstającym ruchu narodowym. Rolę oskarżyciela grał redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz, obrońcy Rafał Ziemkiewicz, a przerażonego oskarżonego autor najzabawniejszych rysunków satyrycznych w obecnej Polsce czyli Jerzy Wasiukiewicz ze stowarzyszenia „Marsza Niepodległości”. Spotkanie rozpoczął Ziemkiewicz tłumaczeniami, że wcale nie jest antysemitą. Że tylko dostrzega w michnikowszczyźnie pewną pożydowską traumę, kompleks obcości wobec polskości, kłopotliwe dziedzictwo żydokomuny. Równocześnie publicysta zastrzegł że „Gazeta Wyborcza”, jeśli musi wybierać między żydostwem a lewicowością, to opowiada się za lewicą. Publicysta usprawiedliwiał swój powrót na łamy „Rzeczpospolitej” chęcią dotarcia do czytelników. Deklarował, że na dzień dzisiejszy nie włączy się w działalność partyjną. Ziemkiewicz przypomniał zebranym, że antysemityzm w II RP nie miał podstaw rasistowskich tylko wynikał z konfliktu ekonomicznego. Stwierdził, że dzisiejsza Polska ma ten sam problem potrzeby unarodowienia mas, jaki udało się na początku XX wieku z sukcesem rozwiązać Narodowej Demokracji. Zdaniem Ziemkiewicza, dziś tylko metody endecji zapewnią odrodzenie Polski, a propozycje środowisk fanów PiS są nieadekwatne do sytuacji. Dla tego też Ziemkiewicz z nadzieją wita odradzanie się wśród młodych ruchu narodowego, choć wolałby był on bliższy SND niż ONR. Publicysta ubolewał też nad atakami PiS na narodowców i dostrzegał przyczyny niechęci młodzieży do PiS w tym, że PiS traktuje swoich potencjalnych sympatyków tylko jako mięso armatnie. Ziemkiewicz podzielił się z słuchaczami swoim ogólnym rozczarowaniem PiS. Jerzy Wasiukiewicz zachwalał współpracę z działaczami narodowymi i liderów młodych narodowców. Wspomniał o obecności środowiska zwolenników wolnego rynku w ruchu narodowym. Tomasz Sakiewicz stwierdził, że tradycja endecka jest anachroniczna i nie przystająca do rzeczywistości, a nowy ruch narodowy jest nieuczciwy bo ukrywa swoje cele i tumani młodzież. Zdaniem redaktora „Gazety Polskiej” ruch narodowy jest tylko opakowaniem dla wszelakich szemranych typków którzy nie załapali się do PiS, PO, Palikota i SLD. Po Ziemkiewiczu, Sakiewiczu i Wasiukiewiczu, głos zabrała publiczność. Nie da się ukryć, że głosy podzieliły się między roninowy aktyw PiS, a kilka osób które zapewne przybyły zwabione tematem dyskusji. Osoby z zewnątrz zwracały uwagę, że zainteresowanie ruchem narodowym wynika z tego, że PiS jest antywolnorynkowy i nie ma interesującej oferty dla patriotów. Jedna z osób obecnych na sali przypomniała o niechęci Dmowskiego do Rosjan. Nienawiść i agresję sali wzbudziła pewna pani, która zwróciła uwagę że „Gazeta Polska” atakuje Kościół katolicki. Uczestnicy Ronina nawoływali do jedności i poszukiwania tego co nas łączy w szeregach sympatyków PiS, uświadomienia sobie, że jedyną prawicą w Polsce jest PiS. Uznawali, że Ruch Narodowy powstaje tylko po to, żeby PiS nie mógł odebrać władzy zbrodniczej PO. Uczestnicy Ronina postulowali powrót do tradycji wieloetnicznej Rzeczpospolitej – nie dostrzegając, że tą tradycją nie są zainteresowani ani Litwini ani Ukraińcy. Zdaniem uczestników Ronina, tradycja endecka jest zbrodnicza i wstrętna, przesiąknięta antysemityzmem i ksenofobią, jak można było się domyśleć największą zbrodnią narodowców była ich niechęć do Żydów. Bohdan Urbankowski uznał, że młodzi narodowcy: to ignoranci, prymitywna subkultura, nawiązująca do zbrodniczej tradycji, operująca frazesami. Nie dało się ukryć, że sympatycy PiS mają identyczne zdanie o ruchu i idei narodowej jak środowisko „Gazety Wyborczej”. Podsumowując głosy z sali, Tomasz Sakiewicz odwołał się do mojej wypowiedzi w której zadeklarowałem, że czekam na powstanie Ruchu Narodowego bo dziś jako katolik i niepodległościowiec nie mam na kogo głosować. PiS odstręcza mnie swoim poparciem dla UE i aborcji – co ciekawe dla uczestników Ronina stwierdzenie, że PiS jest pro UE i pro aborcyjny nie było kontrowersyjne. Tomasz Sakiewicz uznał, że sprzeciwianie się integracji z UE, i sprzeciwianie się aborcji, to ekstremistyczne poglądy. Zdaniem redaktora „Gazety Polskiej” Ziemkiewicz będzie musiał wybrać czy chce ulec marginalizacji z ekstremistami antyaborcyjnymi i antyunijnymi, czy chce pozostać w mainstreamie, którego wyznacznikiem jest politycznie poprawna PiS. Słuchając szczerej, choć obcej mi ideowo argumentacji Tomasza Sakiewicza kolejny raz zdałem sobie sprawę, że dla środowisk PIS, to co jest według mnie istotne w katolicyzmie i polskości, nie ma znaczenia. Że tożsamość religijna środowiska PiS to nie sprzeciw wobec aborcji, tylko informacja o tym że Paweł VI wyznaczył Karola Wojtyłę na papieża kilkanaście lat przed konklawe – o czym poinformował w trakcie dyskusji przed dyskusją o narodowcach pan redaktor Sakiewicz.
Bodakowski
Pluta: O godnym życiu dzięki głodnym dzieciom Zdaje się, że w związku z tym, że profesor Gliński, który to jest czy też był kandydatem PiS na premiera, przewidział w swoim programie spore sumy „na dzieci”, „wsparcie rodzin” czy jak to tam zostało nazwane, w telewizorze mamy spektakl, który ma niezbicie wykazać, że pan prezydent i rząd dbają o dzieci. Opowiadają więc bajki, jak to jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Wiadomo, takiemu prezydentowi, to nawet na pewno będzie lepiej, w końcu co miesiąc, czy się stoi czy się leży, dostaje szmal, gorzej z dziećmi, oczywiście takimi, których rodzice nie są np. funkcjonariuszami Urzędu Bezpieczeństwa, jak np. rodzice żony pana prezydenta Komorowskiego. Może to i dobrze, że prezydentem nie jest już Aleksander Kwaśniewski, bo ten to chorował na chorobę filipińską (nie mylić z alkoholizmem) i mógłby, jeśli ta choroba była zakaźna, to te biedne dzieciska pozarażać podczas zapewniania ich, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Ale prezydentem jest Bronisław Komorowski, z którym to dzieci mogą swobodnie się porozumiewać, bez barier wynikających z różnicy potencjału intelektualnego. Ale wracajmy do biednych dzieci. Oto z programu telewizyjnego, gdzie jedna pani redaktor rozmawiała z drugą panią z jakiejś organizacji pomagającej biednym dzieciom i trzecią panią, która okazał się panią psycholog pomagającą biednym dzieciom, dowiedziałem się jak wiele osób może żyć we względnym dostatku dzięki biednym dzieciom. Pani z organizacji pomagającej biednym dzieciom powiedziała, że zaskoczyły ją wyniki badań jakie zleciła jej organizacja firmie „zajmującej się badaniami”, bo oto okazało się, że dzieci głodnych w szkole jest dużo więcej niż wydawało się pani z organizacji pomagającej biednym dzieciom. Może to wskazywać, że głodnych dzieci przybywa. Proszę w XXI wieku w Polsce należącej do Unii Europejskiej, w środku Europy, jest coraz więcej głodnych dzieci. I to pomimo istnienia organizacji przychylających nieba biednym dzieciom, pań psycholog, firm, które liczą głodne dzieci (dotąd głodne dzieci kojarzyły mi się z obozem Auschwitz, a powinny kojarzyć mi się z III RP w UE), a nawet pomimo istnienia takiego to a takiego ministerstwa, rzecznika praw dziecka, Jurka Owsiaka, programów rządowych i samorządowych, pomocy społecznej itd., itd. Gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść, mówi przysłowie i pasuje ono do tej sytuacji jak ulał. Najpierw bowiem oni zatrudniają armię nierobów obsiadającą różne twory, od „organizacji pozarządowych”, po ministerstwa, od firm liczących głodne dzieci po opiekę społeczną itd., itd., a później nie ma już pieniędzy na kawałek chleba i chochlę zupy dla dzieci. Mnie to wcale nie dziwi, bo przecież oni tam nie zarabiają po 1500 zł, bez komputerów się przecież nie obejdą, bez służbowych komórek, samochodów, bez drukarek, przetargów, biur czort wie bez czego i kogo jeszcze. Taki np. Śpiewak wyciągał całkiem gruby szmal z organizacji, fundacji czy tam czegoś, która to miała pomagać dzieciom, czy coś podobnego im robić, a którą zdaje się, że hojnie finansował a to rząd, a to rzecznik praw dziecka. Coś mi się wydaje, że to nie jest wyjątek i wiele tych „organizacji pozarządowych” itp. działa w taki właśnie sposób. To i nic dziwnego, że głodnych dzieci przybywa. I co tu zrobić? Coraz więcej pieniędzy zabierać podatnikom i pod pretekstem pomocy biednym dzieciom ładować w ten chory system, który każdą sumę potrafi ukraść? Raczej nie. Parę lat temu w telewizorze mówili o piekarzu, który rozdawał biednym ludziom chleb. Chleb ten pewnie też trafiał do głodnych dzieci. Oficerowie NKWD czy tam urzędnicy urzędu skarbowego, jak zwał tak zwał, okazali się jednak czujni i zdemaskowali piekarza jako wroga ludu. Nie jest to takie trudne, stopień skomplikowania prawa i możliwość dowolnej jego interpretacji przez urzędników powoduje, że nie ma ludzie niewinnych w Polsce. Każdemu można udowodnić przed „niezawisłym sądem” jakaś winę. Ale wracajmy do piekarza. Okazało się, że od rozdawanego chleba, który trafiał i do głodnych dzieci, nie płacił podatku. Naliczyli więc mu tego podatku od cholery i jeszcze trochę. Ile dokładnie tego było nie pamiętam, ale w każdym bądź razie piekarzowi za to, że pomagał biednym ludziom, w tym niewątpliwie głodnym dzieciom, zaczęło grozić bankructwo. Jakoś pod wpływem mediów NKWD udało, że daje za wygraną i że niby odpuszczają. No to piekarz dalej piekł chleb. A tu figa, sklepy czy firmy, które odbierały dotąd do niego chleb przestały odbierać, a to dlatego, że funkcjonariusze NKWD czy tam urzędu skarbowego, jak zwał tak zwał, zapowiedzieli im, że jak będę dalej brać chleb od owego piekarza, który rozdawał chleb, który trafiał m.in. i do głodnych dzieci, to im takie kontrole porobią, że pójdą z torbami. Piekarnia padła, piekarz założył firmę budowlaną, jak mu tam idzie tego nie wiem. Proszę, najpierw zabiera się pieniądze ludziom w postaci podatków, a później daje się jednym sitwom gruby szmal, żeby dzieciom pomagali, podczas gdy oni sobie kieszenie napychają i udają, że coś robią. A drugim sitwom daje się pieniądze, żeby tropili i srodze karali ludzi, którzy autentycznie, ze swojej kieszeni, pomagają biednym, wśród których znajdują się też głodne dzieci. Ale nie ma co się dziwić. W totalitarnym państwie wszystko musi być pod kontrolą władz, nawet pomoc biednym. A poza tym, na pomocy biednym można się bardzo wzbogacić i żyć sobie spokojnie jako jakiś dyrektor, prezes, wicedyrektor, wiceprezes, dostając pieniądze właściwie za nic, i tak się obijać aż do emerytury. A co? Nie ma takich? Michal Pluta
Sommer: O zabezpieczeniu „W Sieci” Sąd zabezpieczył tytuł w „W Sieci” do czasu rozstrzygnięcia procesu jaki spółka właściciela „Rzeczpospolitej” Grzegorza Hajdarowicza wytoczy spółce Fratria wydającej ten nowy tygodnik. Bracia Karnowscy, mniejszościowi udziałowcy tej spółki za plecami których stoją podobno SKOK-i wietrzą spisek. Czyżby nie dostrzegli co stało się z planowanym tytułem „Wprost Przeciwnie”? Przypomnijmy, że tak właśnie miało się nazywać pismo, które ostatecznie wydaliśmy jako „Wręcz Przeciwnie” i które padło po trzech numerach osiągając sprzedaż ok. 40 tys. egzemplarzy. Tytuł został zmieniony, bo sądownie zabezpieczyła go spółka wydająca tygodnik „Wprost”. To wtedy sąd działał z zadziwiającą szybkością – wydał taką decyzję nie po kilku miesiącach, ale po kilku dniach. W sumie była to nawet dla nas szczęśliwa szybkość, bo w efekcie pisma „Wprost Przeciwnie” nie wydaliśmy, przez co nie naraziliśmy się na roszczenia odszkodowawcze, których bracia Karnowscy mogą się spodziewać. Jakby biznesmeni z „W Sieci” obserwowali nasz casus to by się zapewne zorientowali, że rejestracja tytułu w sądzie i wniosek o znak towarowy (my to też mieliśmy) nic dla sądów gospodarczych nie znaczą. W dodatku ich orzecznictwo w podobnych sprawach w ostatnich latach jest skrajnie rygorystyczne prowadzące do rezerwowania powszechnie używanych słów dla pojedynczych firm na wyłączność w zakresie ich działalności. Jest to rygoryzm iście na wzór amerykański, którego jeszcze kilka lat temu nie było. Wcale się więc nie zdziwię jeśli sąd zabezpieczy także tytuł „Sieci”, a dystrybutorzy odmówią jego rozpowszechniania. Oczywiście uważam, że decyzja sądu jest bezsensowna i niesprawiedliwa. Oczywiście jestem zdania, jako długoletni praktyk, że rejestrowanie tytułów (nawet w Niemczech tego nie ma) oraz całe prawo prasowe (polski ewenement) trzeba zlikwidować. Ale przecież bracia Karnowscy, jako zwolennicy PiS-u są jak najbardziej zwolennikami tego typu rozwiązań – więc niech się z nimi teraz męczą. W ogóle to zaskakuje, ale i śmieszy mnie pewien histeryczny ton, który przybrali „niepokorni” i „młodzi”, którzy krzykiem o własnej wspaniałości i wyjątkowości chcą chyba zagłuszyć fakt, że zawsze pracowali w deficytowych firmach – czy to w „Rzeczpospolitej” czy w „Dzienniku” czy w „Uważam Rze” czy w innych tytułach, które zwykle kończyły się głośną klapą. Nie chcę być złym prorokiem, ale znając koszty wydawania tygodników, nie sądzę by dwa nowe tytuły, gdy ustabilizują sprzedaż na poziomie ok. 60 tys. przy cenie sprzedaży 4 zł przetrwały zbyt długo. A my tymczasem, bez histerii, okrzyków, że cierpimy za miliony i nieustannego podkreślania własnej wyjątkowości i niewątpliwego geniuszu w marcu będziemy obchodzić 23. urodziny. A wszystkie te tezy, które teraz przedstawiają „niepokorni” i „młodzi” jako odkrycie Ameryki przepracowaliśmy i prezentowaliśmy konsekwentnie od samego początku istnienia pisma. A może właśnie powinniśmy wpadać w widowiskową histerię? Bo to się sprzedaje jak mama Madzi? Co Państwo o tym sądzą? Sommer
Waszczykowski: Niezrozumiała dezycja BBN Rozmowa z byłym wiceszefem BBN oraz MSZ Witoldem Waszczykowskim, posłem PiS. Stefczyk.info: BBN chce ścisłej współpracy z Rosją. Szef Biura, gen. Stanisław Koziej w czasie swojej ostatniej wizyty w Rosji podpisał "Plan współpracy między BBN i Aparatem RB FR na lata 2013-2014”. Jak pan to ocenia? Witold Waszczykowski: Normalna wymiana opinii z Rosją od czasu do czasu jest potrzebna. Tak dzieje się również w kontaktach z naszymi innymi partnerami, szczególnie z sąsiadami. Jednak wiązanie się konkretną umową, mówiącą nawet o pewnych obowiązkowych terminach wymieniania się opiniami i informacjami na temat naszej polityki obronnej, jest działaniem przesadnym. Rosja nie traktuje nas jako równorzędnego partnera, co powoduje, że taka umowa może być traktowana jako narzędzie nacisku na Polskę, by konsultowała i stale informowała o tym, jak prowadzona jest polityka zagraniczna oraz bezpieczeństwa. BBN podjął zbyt daleko idące kroki. Ja w tym działaniu nie dostrzegam większej wartości dla Polski.
Z czego wynikać może pomysł na takie porozumienie? Jesteśmy jedynym krajem NATO, który podpisał podobny dokument... To się wpisuje w działalność rządu, który od kilku lat zamiast rozwiązywać spory z Rosją, powołuje kolejne fasadowe gremia czy instytucje działające na styku polsko-rosyjskim. W ten sposób powstaje iluzja, że jest gęsta sieć powiązań między Polską a Rosją, że nasze kontakty są wielowymiarowe. Jednak w tych instytucjach nic się nie dzieje. Na ogół prowadzone są rozmowy na temat rozmów. Czasem przyjmowany jest protokół rozbieżności. Brakuje natomiast postępów w szukaniu rozwiązań w sprawach, które nas dzielą. W tę politykę wpisuję ruch BBN. Tworzy się kolejną płaszczyznę, która ma tworzyć iluzję, że Polska i Rosja zmierzają w kierunku pojednania. Nie wierzę, by to porozumienie było realizowane, by była ujawniana polityka bezpieczeństwa.
To się nie dzieje? Oczywiście są różne seminaria, konferencje, na których można się informować o pewnych sprawach. To się dzieje. Często na konferencje zapraszani są ludzie z Rosji, często powiązani z reżimem. Istnieje możliwość wykorzystywania takich mechanizmów do informowanie siebie nawzajem o polityce bezpieczeństwa. Natomiast wiązanie się jakąś formalną umową, że co kilka miesięcy mają się odbywać konsultacje, w ramach których mamy się informować o działaniach związanych z bezpieczeństwem, idzie za daleko.
Czym to może się skończyć? Wątpię, by to było poważnie traktowane przez Rosję w sposób obustronny. Jestem przekonany, że Rosja będzie wykorzystywać to porozumienie, by domagać się wyjaśnień i informacji od Polski. Sama natomiast nie będzie informować nas o niczym. Rozmawiał TK
Macierewicz: Ważne doniesienia Rozmowa z posłem Antonim Macierewiczem o ostatnich doniesieniach ws. tragedii smoleńskiej. Stefczyk.info: "Gazeta Polska" pisze, że badania laboratoryjne części próbek pobranych w Smoleńsku jesienią 2012 roku potwierdziły obecność śladów trotylu na wraku tupolewa, który uległ katastrofie 10 kwietnia. Jakie znaczenie mają takie wyniki? Antoni Macierewicz: Trzeba poczekać na całą publikację przed ostatecznym komentowaniem tej sprawy. Dotychczasowe informacje bowiem wskazywały jasno, że w Smoleńsku znaleziono setki śladów materiałów wybuchowych. Wiemy, że polscy eksperci ślady zidentyfikowali jesienią. Problem polegał na tym, że choć informacje wyglądające na pewne i wiarygodne nie pozostawiały wątpliwości, jakie są fakty, to prokuratura równocześnie raz nim zaprzeczała, innym razem przyznawała im rację, kwestionując jednak od razu wagę tych badań i ich interpretacje. Informacja "Gazety Polskiej" ma dużą wagę i jest niezmiernie istotna, ale będzie musiała być zestawiona ze stanowiskiem prokuratury.
To zestawienie jednak może wyglądać tak samo, jak opisana przez pana sytuacja. Oczywiście, nie można wykluczyć, że nadal będziemy mieli sytuację, w której opinia publiczna będzie zapoznawana ze stanem faktycznym, potwierdzającym liczną obecność materiału wybuchowego na szczątkach wraku w Smoleńsku oraz wskazującym na możliwość eksplozji, a prokuratura będzie nadal zaprzeczała, ukrywała czy interpretowała wszystko po swojemu. To jest główny problem opinii publicznej oraz tych, którzy badają, co się stało w Smoleńsku. Prokuratura zachowuje się, jak złodziej, który złapany za rękę krzyczy: to nie moja ręka. Z takim spektaklem mamy do czynienia od początku działań prokuratury. To się mocno nasiliło po ujawnieniu materiału wybuchowego na szczątkach wraku.
Jak to oceniać? To jest działanie samo w sobie szkodliwe dla państwa polskiego, niemoralne i w mojej ocenie podpadające pod stosowne przepisy kodeksu karnego. To przecież jest świadome kwestionowanie materiałów posiadanych w tej sprawie. Nie ma żadnych podstaw, by był on ukrywany. To jest działanie na rzecz czynników zainteresowanych fałszowaniem przyczyn tragedii, blokowaniem ustalenia odpowiedzialnych w tej sprawie, uniemożliwieniem przeprowadzenia odpowiedniego postępowania dowodowego. To jest działanie na szkodę śledztwa. Z tym się borykamy nieustannie. To oznacza, że publikację "Gazety Polskiej", która ma ogromną wartość, trzeba będzie zestawić z oficjalnym stanowiskiem prokuratury. Ostateczna ocena wagi doniesień gazety będzie związana również z reakcją prokuratury. Rozmawiał TK
MEN zachowuje się jak świniopas przepędzający z nudów trzodę z jednej zagrody do drugiej. A pani minister, to raczej Kim Shumi Las w polskiej oświacie Cechą urzędujących władz oświatowych w Polsce jest bezgraniczny brak odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Wynika to oczywiście z wieloletniej bezkarności ministrów wszelkiej maści i wszelkich resortów. Za spaskudzone drogi, bezmyślnie rozwiązane czy „sprywatyzowane” przedsiębiorstwa, za gnicie kolei czy pogrzebowy stan opieki zdrowotnej nie odpowiedział nigdy żaden z ministrów. Poza tym, że czasami stracił stanowisko. Tak jest i w przypadku resortu edukacji. Pomysły są całkowicie księżycowe, pozbawione podstaw ekonomicznych i merytorycznych, a ich wprowadzanie wydaje się być działalnością świniopasa przepędzającego z nudów trzodę z jednej zagrody do drugiej.
Minister Szumilas na naszych oczach przechodzi metamorfozę. Z rumieniącej się zastępczyni swojej poprzedniczki zmieniła się we wzbudzającego litość milczka całkowicie bezradnego wobec postawionych jej zadań by ostatecznie, za sprawą swoich pomysłów, przeistoczyć się w postać absolutnie kabaretową. I nic tu po profesorze od pedagogiki. Z kabaretem nie da się dyskutować, z kabaretu można się tylko śmiać, a gdy kiepski i żałosny można zeń drwić. MEN już dawno nie podejmuje dyskusji merytorycznych. Z nikim. Pani minister nie ma nic wspólnego z pedagogiką bo najprawdopodobniej jej tezy i ustalenia są dla niej intelektualnie niedostępne. A w kontekście posyłania do przedszkoli dzieci w pampersach trzeba również pytać o dostępność zdrowego rozsądku. Tym razem jednak dotknęła obszaru objętego odpowiedzialnością wieczystą i kompletnie zdaje się nie rozumieć w co brnie. Mam nadzieję, że poniesie kiedyś za to odpowiedzialność karną, że nie skończy się na utracie stołka. Wielki Donald wypluje ją za jakiś czas jak wyssaną pestkę, wyrzuci jak zużyty chodnik po którym stąpał. Ale rodzice dwulatków nie odpuszczą. Jestem o tym przekonany. A gdy dołączą do nich nauczyciele z likwidowanych szkół, pracownicy wygaszanych bibliotek pedagogicznych i ofiary agresji szkolnej-nie zazna snu. Po prostu: Kim Shumi Las w polskiej oświacie. Aleksander Nalaskowski
Półgęski ideowe na ołtarzu całopalnym W związku z zakończeniem 28 lutego pontyfikatu Benedykta XVI-go, w naszym nieszczęśliwym kraju nie słabnie zainteresowanie Kościołem, chociaż widać wyraźnie, że nie jest ono bezinteresowne. Każdy z objawiających zainteresowanie chciałby przy okazji „uwędzić swoje półgęski ideowe” - niczym w „dymach bijących z wojny izraelsko-arabskiej”. Tak w każdym razie charakteryzował sytuację w 1967 roku „sowizdrzał świętokrzyski”, czyli zapomniany dzisiaj ludowy poeta, a zarazem członek Rady Państwa, Józef Ozga-Michalski. Zresztą sytuacja powtarza się nie tylko pod tym względem. Jak wspomina w swoich pamiętnikach Adam Grzymała-Siedlecki, kiedy po śmierci papieża Leona XIII konklawe przez kilka tygodni nie mogło dokonać wyboru następcy, najbardziej zdenerwowanym z tego powodu człowiekiem w Warszawie był mecenas Leo Belmont, z przekonań ateista, a z metryki - starozakonny. Zaczepiał znajomych na ulicy, chwytał swoim zwyczajem za guzik i pytał retorycznie: „kiedyż wreszcie będziemy mieli Ojca Świętego?” Obecnie żydokomuna, której oczywiście „nie ma”, też nie może się już doczekać, kiedy na Stolicy Piotrowej zasiądzie jakiś kardynał nader postępowy, który nie tylko nieodwracalnie „otworzy się” na „dialog z judaizmem”, ale również, a może nawet przede wszystkim, zacznie umizgać się do „lesbijek” no i oczywiście „gejów” - zwłaszcza gejów gojów. Tęsknotę tę można dostrzec nie tylko w publikacjach przewielebnego ojca Ludwika Wiśniewskiego, dominikańskiego ptaszka Bożego z Lublina, który w „Tygodniku Powszechnym” bezlitośnie chłoszcze mniej wartościowy Kościół tubylczy, nieubłaganym palcem wskazując sprawców jego degrengolady w osobie ojca Tadeusza Rydzyka oraz biskupów - ale również w naukowych analizach pani filozofowej Madaleny Środziny. Ciekawe, że filozofowa Środzina Magadalena w swoich otchłannych analizach nie wychodzi poza schemat znany starszym ludziom z kolejnych zjazdów PZPR. Tak się bowiem składało, że kolejne zjazdy PZPR przypadały przeważnie na momenty jakichś politycznych przesileń, kiedy trzeba było nieubłaganym palcem wskazać albo winowajcę „błędów i wypaczeń”, albo „woluntaryzmu”, albo znowu innych sprośności Niebu obrzydłych - i za każdym razem okazywało się, że wszystkie te nieprawości, zwane również „niedociągnięciami”, które występowały „tu i ówdzie” - pojawiały się na skutek utracenia przez partię więzi z masami. Taka też i konkluzja wynika z otchłannych naukowych analiz filozofowej Środziny Magdaleny, wyraźnie wskazując, że naukowe tytuły - swoją drogą, a tak naprawdę krynicą mądrości, z której utytułowane filozoficznie postępactwo czerpie swoje natchnienia, nadal pozostają akademie pierwszomajowe. Zdaniem tedy pani filozofowej, Kościół oderwał się od ludowych mas, które w związku z tym przestały interesować się jego nauczaniem. Europa - stwierdziła pani filozofowa - może istnieć bez Kościoła, ale jeśli chce on włączyć się w nurt socjalistycznych przeobrażeń, to musi ponownie nawiązać łączność z masami. No, może nie od razu z „masami”, bo lepiej będzie, jak najpierw nawiąże łączność z awangardą, która mu wytłumaczy, co dzisiaj masy ludowe robią i czego w związku z tym Kościół powinien nauczać, chcąc być en vogue. Taką awangardą są oczywiście filozofowie, ale również - „geje” i „lesbijki” w rodzaju „córuni”, czyli panny Kasi Adamik, co to „spotyka się” z „kobietą”. W sukurs rewolucyjnej teorii pani filozofowej natychmiast przyszła rewolucyjna praktyka. Pewien „znany aktor” oraz kilkoro mniej znanych „rodziców” ogłosiło deklaracje wyrażające „dumę” i „wdzięczność” swemu potomstwu z powodu ujawnienia przez nie swego sodomizmu albo gomoryzmu. Już mniejsza o to, czy to potomstwo ma jeszcze jakieś inne zalety, bo wiadomo; jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma - bo ważniejsze jest coś innego; oto - po pierwsze - w ślad za „córunią”, która jedna nie czyniłaby jeszcze wiosny, pojawiła się już awangarda zastępczego proletariatu „nowej lewicy”, a po drugie i jeszcze ważniejsze - że między filozoficzną „nadbudową” i polityczną „bazą” pierwszorzędni fachowcy nadal utrzymują łączność i koordynację, tak samo, jak za Stalina. Stworzony na potrzeby komunistycznej indoktrynacji aparat propagandowy w rodzaju różnych Akademii Nauk, czy Instytutów Filozofii i Socjologii przydaje się bezpieczniakom również dzisiaj. Bo niezależnie od konklawe, w naszym nieszczęśliwym kraju rozpoczęły się przygotowania do przyszłorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego. Mandat taki reprezentuje poważną wartość materialną, bo sama dieta sięga około 8 tys. euro miesięcznie - i tak przez całe pięć lat - a do tego dochodzą darmowe przeloty i przejazdy oraz dodatkowe obrywy, nie licząc możliwości korumpowania się na skalę europejską. Co prawda ci deputowani nic nie mogą, ale skoro przed wojną niejaki Cynjan sprzedał wieśniakowi Kolumnę Zygmunta w Warszawie, to sprytny parlamentarzysta europejski też da sobie radę. W związku z tym były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju postanowił „zlać się” z dziwnie osobliwą trzódką biłgorajskiego filozofa, który w ramach powrotu na łono elegancji, „przeprosił” marnotrawną wicemarszalicę Wandę Nowicką. Aleksander Kwaśniewski, ostatnio na łaskawym chlebie u ukraińskiego nababa Wiktora Pinczuka, zatęsknił widać do mniej upokarzających posad, a być może również za immunitetem - bo wprawdzie tajnych więzień CIA w Polsce „nie było”, ale co to komu szkodzi na wszelki wypadek schronić się za murami immunitetu? Te wszystkie roszady i przygotowania nie byłyby może warte nawet splunięcia, gdyby nie to, że mogą stanowić fragment stopniowego eliminowania z naszego nieszczęśliwego kraju wpływów amerykańskich. Cóż innego zresztą mogliby robić strategiczni partnerzy to znaczy - Nasza Złota Pani Aniela i zimny ruski czekista Putin - po deklaracji prezydenta Obamy z 17 września 2009 roku? Po ponownym wyborze Baracka Husejna Obamy mają czas darowany do 2018 roku, a w tym czasie wszelkie wpływy amerykańskie wraz z tamtejszą agenturą można będzie w Europie Środkowej wyczyścić aż do gołej ziemi, przygotowując w ten sposób teren pod przyszłą Judeopolonię. W tej sytuacji nad Leszkiem Millerem, który w swoim czasie dostał laurkę od samego „Zbiga” Brzezińskiego, zbierają się czarne chmury, bo rejterada Aleksandra Kwaśniewskiego pod spódnicę osoby legitymującej się dokumentami wystawionymi na nazwisko: „Anna Grodzka” pokazuje, że bezpieka postawiła raczej na sodomicko-gomorycką „awangardę”, niż na „tradycyjne wartości lewicy”, którymi SLD próbuje uwodzić kolejne pokolenia sowieckich kolaborantów. Taki rozkaz musiał być wydany również premieru Tusku, który swoim „konserwatystom” przedstawił onegdaj propozycję nie do odrzucenia: albo w podskokach spełnią wszystkie życzenia sodomitów, albo przez resztę życia będą wyjadać kit z okien. W tej sytuacji nie ma się co łudzić; każdy pokwituje swoje 30 srebrników i w ten oto sposób dokona się ideowy przełom. Nie tylko zresztą tutaj. Okazuje się, że oto spółka media Works S.A., do której należy tygodnik „Wprost”, a w jej skład wchodzi również spółka Orle Pióro wydająca „niepokorny” tygodnik Lisickiego „Do Rzeczy”, właśnie złożyła do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wniosek o przyznanie koncesji na cyfrowym multipleksie dla stacji o charakterze „społeczno-religijnym i edukacyjno-poznawczym”. W tej sytuacji fundacja Lux Veritatis, ubiegająca się o miejsce dla telewizji TRWAM, będzie musiała pokonać nie tylko żarliwy obiektywizm Krajowej Rady, ale również - taką „niepokorną” konkurencję. Czy ma to jakiś związek z zapowiedziami uruchomienia w kwietniu lub maju „niezależnej” telewizji firmowanej przez pana red. Bronisława Wildsztajna i pana red. Tomasza Sakiewicza? Na taka możliwość wskazywałyby osobistości, które mają tam występować, a które już publikują w „niepokornym” tygodniku Lisickiego „Do Rzeczy”. Gdyby tak było rzeczywiście, to byłby to dowód, iż wirtuoz intrygi mimo upływu czasu nie stracił nic ze swej wirtuozerii. Jak to mówił kanclerz Bismarck o Beniaminie Disraelim? „Der alte Jude, der ist ein Mann!” Z jednej strony bezsilny wniosek, by CBA „przyjrzała się” działalności Krajowej Rady - a z drugiej - taki nóż. No, to byłby rzeczywiście znakomity dowód na posiadanie „zdolności koalicyjnej” na nadchodzącym etapie. Niby nic - a przecież zmierza do tego samego, co publikacje przewielebnego ojca Wiśniewskiego. Inna rzecz, że jak Murzyn zrobi swoje, to znaczy - ostatecznie wyślizga TV Trwam - to będzie mógł odejść - jak zwykle na koniec potykając się o własne nogi. SM
Jeden podatek, by rządzić wszystkimi W trylogii „Władca Pierścieni” Jedyny Pierścień Władzy wystarczył, by w krainie Śródziemia władać królestwami rządzonymi dzięki innym Pierścieniom Władzy. Gdyby przenieść to na poziom podatków - czy nie lepiej byłoby zastąpić kilkanaście podatków jednym? Nie istnieje praktycznie żadna sfera ludzkiego działania, która byłaby wolna od podatków. Duża liczba przepisów, mnogość danin publicznych oraz odpowiednie ich skomplikowanie to najlepszy sposób na wzrost biurokracji. W sumie ok. 70% naszych dochodów różnymi kanałami wraca do budżetu państwa, samorządów, funduszy składkowych czy nawet instytucji kulturalnych. Poziom skomplikowania sprawia, że przeciętny człowiek nie ma absolutnie żadnej szansy na poradzenie sobie z podatkami bez pomocy wykwalifikowanego, licencjonowanego księgowego. Jeden podatek zastępujący wszystkie inne byłby rozwiązaniem tańszym i bardzo ułatwiłby życie. Ile to kosztuje? To generuje koszty, zarówno po stronie płatnika podatków, jak i jego biorcy, czyli państwa. Pieniądze te są stracone na produkcję ton dokumentów, rozporządzeń, decyzji, interpretacji, itp. Zabierają bezcenny czas, a środki wydane na obsługę tego całego systemu w myśl twórczości Bastiata, to nic innego jak marnotrawstwo.
Koszty nie są małe Teoretycznie wydatki na administrację podatkową pochłaniają 1,5% dochodów. Tylko w Bułgarii i Portugalii jest gorzej, gdzie wydatki pochłaniają odpowiednio 1,4% oraz 1,9% dochodów. Wzorem powinna być Norwegia, gdzie raptem 0,55% dochodów to koszt utrzymania aparatu fiskalnego tego państwa. Równocześnie Norwegia zajmuje 6. miejsce w rankingu Doing Business, a Polska 55. Na pensje urzędników, którzy zajmują się tylko rozliczaniem podatku PIT, wydajemy 2 mld zł rocznie. Łącznie w polskiej administracji podatkowej pracuje ok. 50 tys. ludzi, których same wynagrodzenia stanowią 3,6 mld zł rocznie. Dodając do tego pozostałe wydatki niezbędne do utrzymania instytucji skarbowych, ciężko byłoby zamknąć się w kwocie 5 mld zł.
Cena podatków na pewno jest wyższa Koszty utrzymania administracji podatkowejnie uwzględniają urzędników zatrudnionych w ZUS, KRUS, celników, urzędów miejskich, itp., a przecież tutaj również płaci się podatki lub przygotowuje dokumentację konieczną do ich zapłacenia. Niektóre podatki państwo płaci same sobie, np. podatek dochodowy osób zatrudnionych w sektorze budżetowym. To sprawia, że w Polsce uprawia się swoisty "recykling podatkowy", który ma tylko i wyłącznie wymiar psychologiczny, np. urzędnik, którego wynagrodzenie finansowane jest z podatków musi mieć przekonanie, że sam również jest częścią systemu. Państwo to obywatele, a nie tylko armie urzędników, którzy - nie oszukujmy się - w większości przypadków nie zarabiają kokosów.
Cóż to jest w porównaniu do 266 mld zł dochodów z podatków? Trudno oszacować łączne koszty po stronie administracji państwowej, ale jeszcze trudniej zmierzyć te po stronie płatników, czyli obywateli. Półtora roku temu Ministerstwo Gospodarki podało, że likwidacja niektórych obowiązków administracyjnych ujętych w ustawie de regulacyjnej bis przyniesie firmom oszczędności rzędu miliarda złotych rocznie. Zmiany dotyczyły takich drobnych spraw, jak likwidacja Monitora Polskiego B, możliwość wykorzystania zaległego urlopu do końca września, itp. Naturalnie, oprócz wartości samych podatków, do ceny utrzymania systemu należy doliczyć zmarnowany czas na ich opłacenie. Okazuje się, że Polacy na samo rozliczenie podatku PIT w sumie marnują liczbę roboczogodzin równą 16 tys. etatów. To koszt ok. 700 mln zł rocznie. Ale to nie koniec. Inne wydatki, które trzeba ponieść, by spełnić swój obywatelski obowiązek, to np. rachunki za księgowego, pieniądze wydane na paliwo potrzebne na dojazdy do urzędów, stres związany z zawiadomieniem o konieczności stawienia się w urzędzie skarbowym, itp.
Czy nie lepiej wprowadzić jeden podatek? Pogłówny W Polsce mieszka ok. 37,5 mln obywateli, z tego 24 mln w wieku produkcyjnym. Żeby państwo utrzymało dochody na niezmienionym poziomie, każdy musiałby zapłacić ok. 12 tysięcy złotych podatku rocznie, czyli 1 tys. zł miesięcznie. To nie wyklucza wprowadzenia progów w zależności od wieku. I koniec podatków. PIT do likwidacji! Wprowadźmy podatek pogłówny Ceny żywności, paliwa, odzieży, mieszkań, samochodów i innych rzeczy nagle spadają średnio o 30%-40%. Uwzględniając to, ile składek i podatków płaci pracownik otrzymujący płacę minimalną, to i tak wyszedłby na plus. A co z tymi, którzy nie pracują, tylko np. się uczą? Tacy ludzie zwykle też mają jakiś dochód, np. od rodziców, więc też płacą VAT, akcyzę, i inne podatki. Dla nich można obniżyć pogłówne albo zwolnić całkowicie. Różnicę pokryto by z podatku od osób prawnych. Tu można wprowadzić rozwiązanie podobne do karty podatkowej, np. korporacje płacą tyle, banki tyle a tyle, warzywniak i zakład fotograficzny jeszcze inaczej. Spora liczba dobrze zdefiniowanych i przejrzystych kategorii byłyby kluczem do sukcesu, zresztą podatnik zawsze miałby prawo do pomocy w zdefiniowaniu rodzaju wykonywanej przez siebie działalności. Dotkliwa i nieuchronna kara skutecznie zniechęcałaby ludzi do kombinacji.
A co z ludźmi, którzy nie mają i nie będą mieli żadnego dochodu?
podatek od spadku »Kiedy nie zapłacisz podatku od spadku?
Państwo w końcu pobierałoby pogłówne na realizację jakiegoś celu, m.in. takiego działania, żeby bezrobotnych lub chorych było jak najmniej. Trzeba ich otoczyć opieką, ale nigdy nie bezwarunkowo. Państwo, które nie realizowałoby swoich celów, szybko traciłoby dochody, a co za tym idzie - legitymację do rządzenia. Rozwiązanie to ma swoje "plusy dodatnie i ujemne", ale mogłoby zastąpić obecny system pod warunkiem, że ustawodawca rzeczywiście chciałby cokolwiek uprościć. Pomimo takich deklaracji nie jest to takie oczywiste. Politycy znają te propozycję, bo nie jest nowa. Kłopot w tym, że aby mogła działać, należałoby w pierwszej kolejności na zawsze zakazać zadłużać się państwu w imieniu obywateli. W referendum obywatele mogliby przyznawać władzy takie uprawnienia tylko i wyłącznie na określony cel. Proste, a podatkowy Mordor, w którym żyjemy, dałoby się wtedy polubić. Łukasz Piechowiak
6.3.13 Nadzór budowlany nad dziurami Dowcip z gazety: na obrazku dwaj Murzyni- jeden z nich to John Godson- z Platformy Obywatelskiej, a drugi – to inny Murzyn- też z Afryki. I ten drugi mówi do Johna Godsona z Platformy Obywatelskiej skrzydła konserwatywnego:” John, w sprawie związków partnerskich to my jesteśmy sto lat za Murzynami”(???) Śmieszne? Dowcipne? A jakie nowoczesne. Wprowadzania do naszego życia- wbrew zdrowemu rozsądkowi i wbrew naszej umierającej cywilizacji- tzw. związków partnerskich mających na celu wyjście naprzeciw preferowaniu związków homoseksualnych, nie jest nowoczesne- jest wariackie. Murzyni są za nami w tym względzie, a nie my jesteśmy za nimi.. Murzyni są normalni- my jesteśmy idiotycznie nowocześni.. Nie tylko nowoczesność w domu i w zagrodzie-„ nowoczesność” na ulicy.. No bo gdzie w Afryce „ zalegalizowano” związku partnerskie? Demokratycznie? Nawet panu Lechowi Wałęsie puściły nerwy- jako demokracie.. ”Ja sobie nie życzę, żeby ta mniejszość, z którą się nie zgadzam(….) wychodziła na ulice i moje dzieci i moje wnuki bałamuciła jakimiś tam mniejszościami”. ”Oni muszą wiedzieć, że są mniejszością i muszą się do mniejszych rzeczy przystosować. A nie wchodzić na największe szczyty, największe prowokacje, żeby psuć tych innych, albo wybierać z tej większości” I jeszcze:” Nie zgadzam się z tym i nigdy się nie zgodzę”(!!!!)”Homoseksualiści powinni siedzieć w ostatniej ławie na Sali plenarnej, a nie gdzieś na przodzie. A nawet jeszcze za murem”. Dodał też , że nie zagłosowałby na Annę Grodzką w wyścigu o stanowisko wicemarszałka Sejmu”. Czyli wcześniej- Krzysztofa Bęgowskiego- mniej więcej od trzech lat.. Pan Lech Wałęsa jako demokrata patrzy na całość sprawy przez pryzmat racji większości.. A gdyby w Polsce było nie 1% homoseksualistów, a 99%- a nas- hetreoseksualnych było 1%..? Zakładam, że żyjemy już w czasach gdy człowiek nie będzie rodzony normalnie jako dar Boży przez kobietę, tylko masowo będzie produkowany w fabrykach ludzi – w spółkach z ograniczoną odpowiedzialnością. A skoro będą nimi zarządzać homoseksualiści- to jasnym jest, ż będą hodować i produkować prawie samych homoseksualistów i lesbijki, żeby rządzący homoseksualiści mieli w czym wybierać homoseksualnie.. Oczywiście preferowani będą transseksualiści- przechodzący z kobiety homoseksualnej, na mężczyzną homoseksualnego, no i odwrotnie. Będzie można sobie zamówić płeć homoseksualaną- w zależności od upodobania.. I w ciągu życia zmieniać ją kilkakrotnie.. Sodoma z Gomorą- to przy tym projekcie naprawdę mały pikuś.. No i przy tym wszystkim demokracja parlamentarna i większościowa.. Która oddałaby całkowicie władzę w ręce ludzi homo- jak to w demokracji większościowej.. A co z ludźmi heteroseksualnymi, których do tej pory była większość i oni tworzyli ludzkość, a teraz ludzkość jest hodowana i produkowana przez homoseksualistów, więc ludzi do kontynuacji gatunku nie potrzeba..? Zagrożenia dla demokracji nie stanowiliby, bo niby dla czego- ale psuliby krew homoseksualną ludziom o takiej właśnie orientacji.. Popieraliby ich oczywiście nekrofile, zoofilie czy homoseksualni wielbiciele dzieci.. W dzisiejszej demokracji zawodowi homoseksualni są bardziej hałaśliwi i tym hałasem zdenerwowali nawet naszego Noblistę Pokojowego pana Lecha Wałęsę.. Co przypomina mu systematycznie propaganda, jakby Noblista nie mógł mieć własnego zdania w tej materii. Najlepiej by było, gdyby laureat Pokojowej Nagrody Nobla był homoseksualistą i popierał wszelkie nowinki w dziedzinie orientacji seksualnej.. No i propaganda straszy go, że jak tak dalej będzie mówił w sprawie homoseksualnej, to przestanie dostawać zlecania na wygłaszanie wykładów pośród heteroseksualnych w Ameryce..To znaczy, że w Ameryce już homoseksualni rządzą , skoro mogą zakazać Nobliście Pokojowemu wygłaszania swoich racji- jako człowiekowi heteroseksualnemu. Chyba wkrótce będziemy świadkami rewolucji obyczajowej w Sojuszu Lewicy Demokratycznej, bo ważą się losy pana Ryszarda Kalisza, ‘ Tęczowego Ryśka”, który stoi w rozkroku pomiędzy Europą Plus ,a Sojuszem Lewicy Demokratycznej.. Zresztą zawsze stoi w rozkroku na Platformie Obywatelskiej Miłości podczas manifestacji pokojowych homosekaulaistów, które co jakiś czas odbywają się pokojowo na ulicach Warszawy czy Krakowa- pod Wawelem. Wczoraj pan poseł Ryszard Kalisz powiedział, że się „kolegom z SLD nie podobam”(?? Popatrzcie Państwo jaki to jest człowiek wrażliwy.. Ale zaintrygowało mnie, że w Sojuszu Lewicy Demokratycznej znajdują się prawie sami geje.. Skoro Rysiek im się nie podoba.. Ja jako mężczyzna nie zwracam uwagi na opinie mężczyzn o mnie, tak jak nie mam opinii o innych mężczyznach, przynajmniej się nad tym nie zastanawiam.. Bo co mnie to obchodzi.. A pan poseł Ryszard Kalisz ubolewa, że nie podoba się kolegom z partii..? I być może nie podoba im się, gdy stoi w pozycji dwuznacznej na Platformie Obywatelskiej Miłości.. Zresztą to ich problem. Tylko patrzeć jak lewica homoseksulana weźmie na swoje czerwone sztandary Lenina z Kamieniewem- też homoseksualistami. I dzisiaj Polska- a jutro cały świat. Świat stoi przed homoseksualistami otworem.. Ci dwaj wyżej wymienieni przynajmniej nie rozróżniali homo od hetero.. Mordowali głównie chrześcijan.. W imię ideologii nienawiści do wszystkiego co chrześcijańskie.. Ale ze swoim homoseksualizmem się nie afiszowali.. Gdzieś zachowały się jakieś listy miłosne.. A ci dzisiejsi- pan Ryszard Kalisz również- bo tak broni praw homoseksualistów, jakby homoseksualistą był- nie mają za grosz wstydu.. Odrzucili wszelkie normy! I namawiają do tego innych, żeby wszyscy homoseksualiści i lesbijki w Polsce nareszcie wyszli z seksualnego podziemia.. I żeby nareszcie przestali być represjonowani… Pan Lech Wałęsa powołuje się na demokrację większości, że jest ich mniej i tak dalej.. A nawet gdyby ich było więcej- to co za powód sankcjonować demokratycznie odstępstwa od normy? Sama demokracja jest odstępstwem od zdrowego rozsądku, a co dopiero owoce demokracji? Też muszą być zatrute.. I dlatego trzeba się zająć dziurami w drogach, bo nie można przejechać w państwie demokratycznym i prawnym.. Powołać Państwowy Nadzór Budowlany Nad Dziurami- i niech nareszcie sprawa zostanie załatwiona, a nie- co przychodzi wiosna- przynosi ze sobą dziury.. I koło co jakiś czas uderza gwałtownie i zawieszenie mało co się nie urwie.. Odszkodowanie wyrwać z dziury jest coraz trudniej bo „drogowcy” ustawiaj a na drogach znaki, że przeprowadzane są remonty budowlane i trzeba zwolnić do 20 km/h.. Tylko patrzeć jak będą wrzeszczeć żyjący ze zdjęć radarowych.. W końcu i oni nie zarobią.. A najgorsze są rewolucje pustego żołądka, nieprawdaż? WJR
Zasady polskiej polityki zagranicznej W związku z podaniem przez część mediów zmanipulowanych informacji o moim wystąpieniu na temat postulowanych zasad polskiej polityki zagranicznej, wygłoszonym w ramach konferencji prasowej zespołu ekspertów prof. Piotra Glińskiego, niniejszym podaję skrót jego rzeczywistej treści. Przywrócenie powagi wymianie poglądów na dobro Rzeczypospolitej jest jednym z celów naszego zespołu. Zadeklarowanie zasad, które winny przyświecać polityce zagranicznej państwa polskiego, to niezbędny element nowego otwarcia w zakresie standardów życia politycznego w naszym kraju. Zasady te wprowadzone do debaty publicznej mają szansę stać się jasnym kryterium decyzji wyborczej naszych współobywateli.
Zasada podmiotowości „Nic o nas bez nas” – ta zasada wzbrania uznawania za wiążące jakichkolwiek decyzji podejmowanych na nasz temat bez naszego udziału. Za akty wrogie wobec państwa polskiego musimy uznawać wszelkie próby tworzenia ciał politycznych, struktur i instytucji międzynarodowych, grup państw itd., w których Polska nie byłaby reprezentowana na zasadzie pełnoprawnego państwa członkowskiego z głosem stanowiącym, a które to podmioty przyznawałyby sobie prawo do rozstrzygania rzeczy istotnych dla interesów Rzeczypospolitej. Polska nigdy nie powinna popierać tego typu projektów, lecz z zasady je zwalczać. Zgoda na jakikolwiek precedens w tym względzie podważa pozycję międzynarodową Rzeczypospolitej i ułatwia uprzedmiotowianie państwa polskiego w podobnych sytuacjach w przyszłości. Przykładem tego typu szkodliwego precedensu jest pakt fiskalny. W jego ramach Rzeczpospolita, której odmówiono nie tylko statusu współdecydenta, ale nawet stałego obserwatora na szczytach Eurogrupy, usunięta została z grona państw rozstrzygających o głównym nurcie polityki unijnej. Przyjęcie paktu jest naruszeniem podstawowych interesów naszego kraju, spycha go na pozycję przedmiotu, a nie podmiotu polityki międzynarodowej. Polska nigdy nie powinna wykonywać decyzji, w których podejmowaniu nie miała statusu pełnoprawnego współdecydenta ani też stwarzać choćby pozoru, że jakikolwiek podrzędny status mogłaby dobrowolnie zaakceptować i jeszcze łożyć finansowo na jego utrzymanie.
Zasada sprzeciwu wobec koncepcji dyrektoriatu mocarstw Wszelka próba zmontowania grupy najsilniejszych i najbardziej wpływowych państw kontynentu europejskiego, które uzurpowałyby sobie prawo do decydowania o jego losach bez udziału państw spoza tego grona, winna być uznawana przez Polskę za akt wrogi wobec jej fundamentalnych interesów i zwalczana. Decyzje zaś podejmowane w takim gronie Polska powinna uznawać za nieobowiązujące. Celem Rzeczypospolitej nie może być wejście do takiego systemu. Podmiotowe funkcjonowanie państwa polskiego w grupie „wielkiej szóstki” (Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Włochy, Hiszpania, Polska), trójkąta weimarskiego czy jakiejkolwiek innej kombinacji dużych państw, jest iluzją. Rzeczpospolita, izolowana w klubie mocarstw od swoich środkowoeuropejskich sąsiadów, nieuchronnie znalazłaby się w sytuacji klienta mocarstwa protektora, od którego przychylności zależałaby jej obecność w tym gronie, i którego wolę polityczną musiałaby realizować pod groźbą usunięcia z grupy.
Zasada solidarności regionalnej Jej istotą jest wspieranie przez Polskę partnerów z regionu Europy Środkowowschodniej i gotowość do ponoszenia kosztów tej polityki, zarówno w stosunkach z Rosją, jak i z rdzeniem Unii Europejskiej. Z sąsiadami łączy nas sieć wspólnych interesów od kwestii bezpieczeństwa po problematykę budżetu UE i reprezentacji naszego regionu w jej strukturach decyzyjnych. Polska znaczy tyle w Europie i w świecie, ile znaczy w regionie. W Europie Środkowowschodniej Rzeczpospolita jest zaś państwem politycznie największym. Jej potencjał nakłada więc na nią szczególną odpowiedzialność za losy całego regionu, którego interesów Polska powinna być zdeterminowanym obrońcą. Nie jest to wyraz megalomanii narodowej. O aktywność w tym duchu apelował do Polski w grudniu 2012 r. prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves, nazywając Rzeczpospolitą „nadzieją małych krajów”. W podobnym tonie wypowiadał się premier Węgier – Viktor Orbán. Polska nie może zawieść tych nadziei, okazując lekceważenie mniejszym krajom i uległość wobec większych. Przeciwnie, twardym partnerem powinniśmy być dla dużych, a wyrozumiałym dla małych państw. Tylko wówczas Rzeczpospolita może stać się ośrodkiem konsolidacji politycznej Europy Środkowej, z którym liczyć będą się ci pierwsi, i który wspierać będą ci drudzy. Odwrócona plecami do swoich mniejszych sąsiadów będzie zaś izolowana i zdana na pozycję petenta wielkich mocarstw. Rola Polski nie ma zatem polegać na rozkazywaniu (tego ani nikt nie oczekuje, ani nikt by nie usłuchał), lecz na podejmowaniu zadań, które w interesie całego regionu muszą być podjęte, a które z racji swojego potencjału udźwignąć może tylko Rzeczpospolita. Nasi partnerzy regionalni muszą być pewni polskiego poparcia wówczas, gdy staną się celem operacji destabilizującej – jak Estonia w 2007 r. czy jak Czechy w 2008 r. – upokarzane w osobie swojego prezydenta przez aroganckich reprezentantów elit politycznych europejskich mocarstw – lub jak Węgrzy będący obiektem zewnętrznej presji politycznej, ingerującej w demokratycznie wyrażoną wolę obywateli co do sposobu zarządzania ich krajem. Rzeczpospolita w takich okazjach musi demonstrować stałość politycznego obyczaju solidaryzowania się ze swoimi sąsiadami. Tylko w ten sposób może bowiem zdobyć ich zaufanie i być uznana za godnego wsparcia wartościowego sojusznika, będącego wyrazicielem i szermierzem wspólnych regionalnych interesów środkowoeuropejskich.
Zasada nieuznawania stref wpływów Wszelkie roszczenia państw trzecich do uznania jakiegokolwiek kraju usytuowanego w polu bezpieczeństwa Rzeczypospolitej, rozciągającym się od Gruzji po Finlandię, za przedmiot leżący w strefie wyłącznych, specjalnych lub uprzywilejowanych wpływów ościennego mocarstwa muszą być przez Polskę traktowane jak niczym nieuprawniona uzurpacja i z zasady odrzucane. Ustanawianie stref wpływów jest groźne dla bezpieczeństwa międzynarodowego. Ustanawianie ich w bezpośrednim lub pośrednim sąsiedztwie Polski jest zaś groźne dla bezpieczeństwa Rzeczypospolitej i jako takie powinno być przez nią zwalczane. Każdy z narodów zagrożony tym procederem powinien zatem uzyskiwać poparcie Polski w swojej walce o wyjście z tego typu strefy.
Zasada wzajemności Rzeczpospolita może przyjmować jakiekolwiek zobowiązania wobec państw trzecich wyłącznie na zasadzie uzyskania takich praw wobec nich, jakie one uzyskują wobec Polski. Dyskusja na temat sposobów wojskowego wykorzystania terytorium RP (np. budowa amerykańskiej lub narodowej tarczy antyrakietowej) może być podjęta i toczona z państwami trzecimi wyłącznie w ramach praktyki tworzenia wzajemnych środków budowy zaufania i bezpieczeństwa, tzn. wówczas, gdy i te państwa uznają prawo Polski do analogicznego zainteresowania rozmieszczaniem ich systemów wojskowych w polu bezpieczeństwa Rzeczypospolitej (pociski Iskander w okręgu kaliningradzkim, rosyjskie bazy wojskowe na Białorusi w Baranowiczach i Wilejce itd.) i gotowe są do uzgadniania z nią własnych posunięć w tej dziedzinie w takim zakresie, w jakim oczekują tego od Polski w wypadku spraw jej dotyczących. Wsparcie polityczne i/lub wojskowe udzielane przez Polskę państwom trzecim musi być warunkowane odwzajemnieniem tej usługi przez państwo, któremu Polska wsparcia takiego udziela. Zwalczanie przez Francję w 2008 r. promowanego przez Polskę MAP dla Gruzji i Ukrainy lub działanie Paryża na rzecz wykluczenia z obrad szczytów Eurogrupy Polski i innych państw spoza strefy euro czy sprzedaż „Mistrali” Rosji nie mogą być nagradzane udziałem Wojska Polskiego w operacji w Czadzie czy w Mali. Dotyczy to także Niemiec budujących Rosji centrum wyszkolenia wojsk lądowych w Mulino pod Niżnym Nowogrodem.
Zasada maksymalizacji kosztów lekceważenia interesów Rzeczypospolitej przez państwa trzecie Polska nie jest mocarstwem i często nie ma instrumentów odwiedzenia innych państw od działań dla niej niekorzystnych. Ma jednak możliwości podnoszenia kosztów politycznych i materialnych tego typu poczynań. Państwa podejmujące akcje sprzeczne z interesami RP muszą w swoich kalkulacjach uwzględniać straty, jakie z tego tytułu poniosą. Zadaniem Polski jest straty te uczynić jak największymi. Przykład – nałożenie przez Rosję embarga na polskie produkty rolne skutkowało wetem Polski na mandat Komisji Europejskiej do negocjacji nowego Porozumienia o partnerstwie i współpracy UE–Rosja w 2007 r. Znaczenie gospodarcze tego sporu było niewielkie. Istotą starcia było wymuszenie praktycznego uznania tak przez Rosję, jak i instytucje oraz państwa członkowskie „starej UE”, że Polska jest członkiem Unii Europejskiej i że należy się jej solidarność pozostałych członków UE. Polska to starcie wygrała. Zachodnioeuropejska klasa polityczna narzekała wprawdzie, że Warszawa wzięła całą Unię za zakładnika swoich stosunków z Moskwą, lecz na szczycie UE–Rosja w Samarze kanclerz Niemiec „mówiła głosem Polski”.
Zasada odpersonalizowania celów polskiej polityki zagranicznej Celem tejże polityki nie może być zdobycie intratnej posady w instytucjach międzynarodowych dla prominentnych przedstawicieli obozu rządzącego lub państwowego aparatu administracyjnego. Praktyka ta rodzi bowiem podejrzenia o korupcję polityczną zaangażowanych w nią osób, dbających nie tyle o interesy Rzeczypospolitej, ile o swoje przyszłe kariery w instytucjach międzynarodowych i związane z nimi dochody. Prezentowanie tego typu „osiągnięć” jako „sukcesów Polski” jest niepoważne i uwłacza inteligencji naszych współobywateli. Podejmowanie służby/pracy w instytucjach międzynarodowych przez polskich funkcjonariuszy państwowych należy ograniczyć poprzez wprowadzenie okresu karencji, liczonej od ustania stosunku pracy/służby na rzecz państwa polskiego. Zakaz ten dotyczyłby wszystkich byłych urzędników polskiej służby cywilnej lub polityków pełniących funkcje w polskim aparacie państwowym, którzy porzuciwszy służbę dla Rzeczypospolitej, chcieliby przejść do służby lub objąć stanowiska w organizacjach międzynarodowych jako ich funkcjonariusze. Wprowadzanie w życie wyżej wymienionych zasad będzie pociągało za sobą koszty materialne i psychologiczne niezbędnych niekiedy sporów z państwami trzecimi, ale innej drogi nie ma. Nie ma bowiem polityki, która nic nie kosztuje. Wybieramy jedynie między kosztami naszych działań lub naszych zaniechań. Przemysław Żurawski vel Grajewski
Sejmowa demokracja wg marszałek Kopacz
1. Na rozpoczynającym się dzisiaj posiedzeniu Sejmu, wreszcie zostanie rozpatrzony wniosek klubu Prawa i Sprawiedliwości o konstruktywne wotum nieufności dla premiera Tuska. Decyzją marszałek Kopacz, będzie to dopiero 3 punkt czwartkowego porządku obrad, po pytaniach w sprawach bieżących i informacji bieżącej, a więc zacznie się najwcześniej o godz. 13, a jak znam życie pewnie później, ponieważ zawsze informacja bieżąca trwa dłużej, niż jest to przewidziane w harmonogramie obrad. Chodzi o to aby zepchnąć debatę nad tym wnioskiem, na późne godziny popołudniowe, żeby stacje telewizyjne, musiały już realizować popołudniową i wieczorną ramówkę i nie mogły jej transmitować. Marszałek Kopacz realizuje w oczywisty sposób interes Platformy, im mniej rzetelnej informacji o treści uzasadnienia tego wniosku w mediach, tym dla rządzących lepiej. Marszałek Sejmu zdecydowała także, że nie pozwoli na to aby w tym punkcie z mównicy sejmowej mógł zabrać głos prof. Piotr Gliński, wskazany we wniosku podpisanym przez ponad 140 posłów jako kandydat na premiera rządu technicznego.
2. Logicznie nie można tej decyzji w żaden sposób wytłumaczyć, bo jak posłowie mają podejmować decyzję o głosowaniu za wnioskiem o odwołanie premiera Tuska , skoro nie usłyszą ani zdania od kandydata na premiera rządu technicznego. To prawda prof. Gliński spotkał się z posłami 4 klubów parlamentarnych (w kolejności PSL, SLD, Solidarna Polska i Prawo i Sprawiedliwość) ale nie spotkał się z posłami największego klubu parlamentarnego czyli posłami Platformy, bo nie życzyło sobie tego jego kierownictwo. Jak więc posłowie, którzy z różnych powodów, nie mogli spotkać się z prof. Glińskim, odpowiedzialnie mogą podjąć decyzje w sprawie głosowania za lub przeciw wnioskowi o konstruktywne wotum nieufności dla rządu Tuska, nie bardzo wiadomo.
3. Nie pomogły ekspertyzy dostarczone marszałek Kopacz, przygotowane przez konstytucjonalistów, którzy krok po kroku wyjaśniają, że wniosek o konstruktywne wotum nieufności dla premiera jest jednocześnie wnioskiem, który wskazuje kandydata na nowego premiera. W związku z tym, mimo tego, że Konstytucja o tym nie mówi wprost, logicznym jest aby ten kandydat mógł się chociaż posłom przedstawić, nie mówiąc już o tym, że powinien mieć możliwość przedstawienia zrębów swoich zamierzeń programowych. Ba przywołano przypadek, Pana Tadeusza Mazowieckiego, który w roku 1989 jako kandydat grupy posłów na premiera, jak najbardziej zabierał głos z mównicy sejmowej i przedstawiał swoje zamierzenia programowe. Nikomu do głowy nie przyszło aby uniemożliwić mu takie wystąpienie.
No ale wtedy to jeszcze był Sejm po okrągłostołowy więc nie w pełni demokratyczny ale mimo wszystko podstawowe standardy demokratyczne, starano się w nim zachować. Teraz pełnię władzy w Polsce ma Platforma, a jakże Obywatelska, obsadziła swoimi ludźmi wszystkie instytucje publiczne więc to ona decyduje o tym co jest demokratyczne, a co nie spełnia jej definicji demokracji.
4. Nie mamy więc innego wyjścia, musimy w tych warunkach jakie wyznaczyła jednoosobową decyzją marszałek Kopacz, nie tylko pokazać dlaczego rząd Tuska musi odejść, jak i przekazać podstawowe zamierzenia kandydata na premiera rządu technicznego. Uzasadnienie wniosku o konstruktywne wotum nieufności dla premiera Tuska przedstawi prezes Jarosław Kaczyński i siłą rzeczy skupi się tylko na najważniejszych powodach dla których misja rządu premiera Tuska powinna natychmiast się zakończyć. Gdyby bowiem miał przedstawić pełne uzasadnienie tego wniosku, musiałby w prezentować je przez kilka godzin, a to z różnych względów, zapewne nie zostałoby dobrze przyjęte przez posłów. Wszyscy posłowie przed rozpoczęciem debaty, dostaną więc do ręki blisko 80 stronicowe uzasadnienie tego wniosku, gdzie będą zaprezentowane wszystkie „osiągnięcia” premiera Tuska i jego ekipy rządowej. Może po przeczytaniu tego uzasadnienia, części posłów koalicji Platformy i PSL-u, otworzą się oczy i wreszcie zrozumieją dlaczego premier Tusk i jego rząd, są groźni także dla ich przyszłości? Kuźmiuk
Winnicki Narodowcy zbrojnym ramieniem przeciw lewactwu Rokita „A pan jest tą „niestabilnością” zafascynowany. To rzeczywiście zmiana na lepsze? Jestem absolutnie zafascynowany! Od momentu, gdy zobaczyłem 1 lutego milion młodych ludzi na placu Tahrir. W ich twarzach, gestach, żądaniach zobaczyłem przecież siebie samego sprzed 30 lat, przeniesionego w inny świat. Przypomniała mi się prawda, tak przez nas zbanalizowana, że wolność jest uniwersalnym pragnieniem każdego człowieka. W Kairze to dziś nie jest banał. A potem zobaczyłem, jak to wielkie zgromadzenie młodych ludzi, nie wykrzykujące bynajmniej ani antyizraelskich, ani antyzachodnich frazesów, na głos muezina pochyli się zgodnie przed Bogiem. Przypomniała mi się kolejna klisza: gdańscy stoczniowcy w sierpniu 1980 roku klęczący jak jeden mąż przed Najświętszym Sakramentem w rękach księdza Jankowskiego. Tamto zdjęcie obiegło świat i świat się przestraszył polskiej religijności „...(więcej )
Robert Winnicki „- Ruch Narodowy chce być radykalnym biegunem tożsamościowym, taranem, który będzie szedł przeciwko lewactwu - zadeklarował szef Młodzieży Wszechpolskiej, Robert Winnicki podczas debaty "Polska prawica - razem czy osobno?". Za integracją prawicy opowiedział się PiS. Współpracy z Ruchem nie wykluczyła Solidarna Polska „....” Więc polska prawica razem czy osobno? - Oczywiście osobno - brzmiała odpowiedź Winnickiego, który jest w radzie decyzyjnej Ruchu Narodowego. Winnicki, zwracając się do polityków PiS, PJN i SP, wyjaśnił swoje stanowisko. - Abyśmy nie skończyli tak jak Francja, Niemcy, które są sprawnie umierającymi narodami, to dajcie nam być radykalnym biegunem tożsamościowym, takim taranem, który będzie szedł przeciwko lewactwu (...), a sami zajmijcie miejsce centroprawicy, czyli w centrum sceny politycznej - mówił. „.....(źródło)
The Economist Dlaczego jeszcze nie ma zamieszek Polsce „The Economist „ Wschodnio Europejscy politycy , prawdopodobnie powodu ich historii przywykli do, przywykli do bycia posłusznym twardym instrukcjom z zewnątrz , i budzącego uznanie wprowadzania ich brutalnie . Wyborcy nie wyrażają zbytnio sprzeciwów . O ile Zachodni Europejczycy rozpoczynają zamieszki, kiedy są dociśnięci , o tyle ich wschodni odpowiednicy biernie emigrują”....(więcej)
„Bardzo interesujący wywiad Kołodki w Polsacie. Uważa on że Kaczyński jest inteligentnym politykiem i słowa o Merkel były powiedziane z wyrachowaniem . Że Kaczyński szykuje się do przejęcia władzy za rok , za dwa , kiedy Polacy biorąc przykład z innych europejskich narodów rozpoczną antysystemową rewoltę przeciwko eksploatacji przez banki i finansistów . Kołodko wyśmiał zapewnienia Tuska i Rostowskiego ,że ci zapewnia Polsce stabilizację . Oskarżył ich że ich działania wpędzają Polskę w tragiczna sytuację ekonomiczną. „...(więcej )
Nie ma co się oszukiwać. Socjalistyczni panowie czerpiący bogactwa z półniewolniczej pracy proli nie odpuszczą i nie obniżą podatków, nie przywrócą ludziom wolności ekonomicznej , Również w sferze kulturowej i rodzinnej lewicowy religijni fanatycy politycznej poprawności nie zrezygnują z terroru socjotechnicznego , z przekształcenia ludności w ogłupiałe masy , nie zrezygnują ze stworzenia nowego socjalistycznego człowieka. Jak do tej pory nie doszło w Europie do Wiosny Ludów , która zmiotłaby socjalizm . Wydaje się ,że zamieszki w Grecji ( tam już od 5 lat ) , Włoszech, Hiszpanii są skutecznie kontrolowane , jeśli nie sterowane przez europejski lewicowe reżimy. Sytuacja ekonomiczna jest coraz gorsza , a proces koncentracji własności , czyli okradania ludźmi dzięki sterowanemu kryzysowi nabiera tempa . I nic . W żadnym kraju nie doszło do siłowego obalenia władzy i obniżenia podatków. Wręcz odwrotnie . Podatki i ucisk są coraz większe. W Bułgarii będzie tak samo . Nowa ekipa podniesie podatki i obniży i tak już niski standard życia Jednym krajem , który przeprowadził jak na razie udaną rewolucje są Węgry. Tylko w tym kraju do władzy doszła zorganizowana siła polityczna To że Ruch Narodowy wyrasta na silny podmiot polityczny , to że istnieje Solidarna Polska , SLD, PSL, Ruch Palikota, Platforma Obywatelska , PiS, KNP Korwina Mikke jest z zgóry zaplanowanym socjotechnicznym scenariuszem zapisanym w kolonialnej konstytucji II Komuny i zapisanemu w niej systemowi proporcjonalnemu . Gwarantuje to strukturalne rozbicie polityczne Polski , które umożliwia w polskim kondominium stosowanie starej rzymskiej techniki w ramach technologii władzy. „ Divide et impera” dziel i rządź To że istnieją w tech chwili dwie potężne organizacje polityczne splecione w śmiertelnym uścisku zawdzięczamy ..Kaczyńskiemu .To jemu udało się stworzyć jedyną oprócz FIDESZ u antysystemową zdolną przejąc władze organizację polityczną , która przeistacza się w silny ruch społeczny . Wieloletnie rządy i stabilność organizacyjną Platformy Tuska zawdzięcza Kaczyńskiemu . Gdyby nie paniczny lęk Rosji i Niemiec przed Kaczyńskim już dawno Tusk zostałby pozbawiony władzy, a Platforma rozbita organizacyjnie i politycznie Być może nie da się już dłużej utrzymać Tuska przy władzy . Co gorsze obóz politycznej poprawności , czyli Platforma, Palikot i SLD Millera może przestać kontrolować Sejm . A to oznacza najgorszy dal Rosji i Niemiec scenariusz . Kaczyński rządzi samodzielnie . Ze wszystkimi tego konsekwencjami. W tej sytuacji kluczem do stanięcia na drodze Kaczyńskiego do władzy i możliwości reformy Polski jest rozbicie lub rozdrobnienie prawej strony sceny politycznej. Spisek spin doktorów PiS skończył się klęską , to samo z Ziobro i jego katolickimi socjalistami . Pozostało rozdrobnienie I tutaj Ruch Narodowy może zostać wykorzystany jak przykładowa „ młoda i naiwna. Zresztą już teraz widać naiwność jego przywódców. Najgorszy dla Tuska i II Komuny scenariusz to taki ,że Ruch Narodowy zachowuje autonomie , ale uznaje Kaczyńskiego za przywódcę narodowego, a liderzy Ruchu wchodzą do Sejmu z list PiSu O tym do jakiego sterowanego szczucie i nienawiści może dojść na prawicy najlepiej świadczą nieracjonalne i pozbawione politycznego sensu deklaracje Korwina Mikke. „Korwin Mikke „Tak, podtrzymuję swoje zdanie: chcę rozbić ruch narodowy – bo jeśli nie powstaną partie: narodowo-liberalna (jak przedwojenne Stronnictwo Narodowe, ze śp. Romanem Dmowskim i takimi tuzami ekonomii jak śp. Adam Heydel, śp. Roman Rybarski i śp. Edward Taylor) i narodowo-socjalistyczna – niech będzie „Narodowo-Radykalna”… (jak przedwojenne ONR-ABC, ONR-„Falanga” czy „Grupa Kowalskiego-Giertycha”, z hasłami populistycznymi) – to ruch narodowy będzie sparaliżowany, jak przed wojną, wewnętrznymi zasadniczymi sporami, a skończy się i tak (jak przed wojną….) zmarginalizowaniem i rozpadem. „....(więcej)
Korwin Mikke „ KNP ma stabilny elektorat. Musi ostro atakować PiS „....”Tak czy owak: gdy minie euforia z powodu wyżebranych z Brukseli pieniędzy, będziemy teraz pomalutku otrzymywali głosy od rozczarowanych wyborców PO. Oczywiście by to robić, musimy ostro atakować PiS – bo wyborca PO nie odda głosu na kogoś, kto podejrzewany jest o sympatie do partii Jarosława Kaczyńskiego! „.....(więcej)
Upodlonym przez socjalistów politycznej poprawności Polakom potrzebny jest taran na lewactwo. Oby tylko nie stał się narzędziem , które zablokuje obalenie Republiki Okrągłego Stołu . Kamil Cebulski „Botswana jest zdecydowanie najzamożniejszym państwem czarnej Afryki, z PKB wyższym niż Polska czy RPA. „...”Robert Mugabe. Wykształcony na Oxfordzie i finansowany przez Chińczyków zwolennik marksizmu, zaczął zmieniać kraj. Wprowadził państwową edukację, później publiczną służbę zdrowia. Aby utrzymać się u władzy, stworzył także sieć państwowych monopoli, w których stanowiska przyznawał zasłużonym dla władzy „krewnym i znajomym królika".Ze szczytu na dnoKolejne posunięcia to podniesienie podatków i wprowadzenie wysokich ceł, aby chronić państwowe, niewydolne monopole. Cło na samochody wynosiło 50 proc., Mugabe wprowadził opłatę za przejazd każdą asfaltową drogą, obecnie opłata wynosi jednego dolara i jest pobierana co około 50 kilometrów. Wystarczyło 15 lat socjalistycznych zmian, aby Zimbabwe zadłużyło się po uszy, a kraj pogrążył w recesji.”...”Botswana w 1966 r., w chwili odzyskania niepodległości była najbiedniejszym krajem tej części świata. Jest blisko dwa razy większa od Polski. Jej centralną część zajmuje pustynia Kalahari. W 1966 r. ludność liczyła ok. 700 tys., dzisiaj w Botswanie żyje ponad dwa miliony mieszkańców, a kraj jest na 28. miejscu na liście wolności gospodarczej jako najbardziej przyjazny gospodarce kraj czarnej Afryki i może się pochwalić PKB na mieszkańca wyższym od Polski. Botswana przez 33 lata od odzyskania niepodległości rozwijała się średnio 9 proc. rocznie. Jest to jeden z niewielu krajów nieposiadających długów. Gdy Polska ma długi równe ok. 60 proc. PKB, rząd Botswany posiada nadwyżkę rezerw w wysokości 100 proc. PKB. Jest to też jedyny kraj Afryki, który w konstytucji ma zapis zabraniający przyjmowania zagranicznej pomocy. „.....”Botswana zawdzięcza sukces swojemu długoletniemu prezydentowi Seretse Khamie „.....”Zamiast wprowadzać socjalizm, zaczął go likwidować i wprowadzać wolny rynek. Zamiast wyganiać białych, zapraszał ich do inwestowania w kraju. Obniżył podatki, całkowicie uwolnił gospodarkę. Dodatkowo bardzo zaostrzył kodeks karny i zreformował sądownictwo. „.....”Po wprowadzeniu ustawy podatkowej w 1995 r. Botswana posiada najniższe podatki w całej Afryce. Obecnie dzień wolności gospodarczej wypada pod koniec marca. Podatek dochodowy płaci się dopiero od kwoty 4,5 tys. dolarów i wynosi on 9 proc. Natomiast od zarobków powyżej 20 tys. dolarów wynosi 12 proc. W Botswanie nie ma czegoś takiego jak darmowa szkoła, darmowy szpital czy emerytura. „...” Litr oleju napędowego kosztuje 2,9 zł, co pomaga obniżyć cenę pozostałych produktów. W Botswanie wolność posunęła się do tego stopnia, że nie ma obowiązku technicznego przeglądu samochodu. W sąsiednim Zimbabwe dla porównania trzeba badać auto co 5 tys. kilometrów i zabieg ten kosztuje aż 100 dol., czyli o 20 dol. więcej, niż dostaje za miesiąc pracy nocny stróż w Plumtree, małym mieście w Zimbabwe. „...... ”Przykładowo pod koniec XX w. do Botswany masowo emigrowali wypędzeni z Zimbabwe farmerzy. Zaczęli kupować półpustynne grunty i przekształcali je pod uprawę i hodowle. W pustynnym kraju, gdzie mieszka zaledwie dwa miliony ludzi, dzisiaj hoduje się sześć milionów sztuk bydła, tyle co w całej Polsce (5,7 mln). Problem jest taki, że w Polsce, na zielonych łąkach i żyznych glebach, hodowla bydła się nie opłaca bez dotacji. W pustynnej, jałowej i sztucznie nawadnianej Botswanie wręcz przeciwnie. „.....(źródło)
Tomasz Urbaś „Kryzys w Unii i Niemczech oraz pogarszanie się sytuacji w Rosji otwiera historyczne okienko dla Polski. Wśród analityków amerykańskich zaczęły się pojawiać tezy o kluczowej roli Polski dla stabilizacji w Europie. George Friedman w „Następnej dekadzie. Gdzie byliśmy i dokąd zmierzamy" kreśli obraz Polski jako państwa liderującego w równoważeniu potencjału Niemiec i uniemożliwiającego powstanie osi Berlin–Moskwa, która zachwiałaby równowagą w Europie. Wskazuje, że równowaga sił jest najkorzystniejsza dla Stanów Zjednoczonych, gdyż umożliwia im uwolnienie związanych w Europie sił militarnych i przerzucenie ich nad Pacyfik. Polska ma potencjał geograficzny (wielkość i położenie kraju) oraz demograficzny (największa liczba ludności w Europie Środkowej) dla objęcia regionalnego przywództwa. PKB na osobę w 2012 r. stanowi w Polsce ok. 53 proc. niemieckiego (z uwzględnieniem różnej siły nabywczej walut). Ten dystans można odrobić nawet w dekadę („Chińska recepta", „Uważam Rze" 1/2013). Tym bardziej że Niemcy nie są liderem w Europie pod względem PKB per capita. W Europie wyprzedzają je: Luksemburg, Norwegia, Szwajcaria, Austria, Holandia, Szwecja, Irlandia i Islandia. Siła Niemiec to efekt średniego w realiach Zachodniej Europy PKB na osobę i największej w Europie liczby mieszkańców. Uwalniająca przedsiębiorczość Polaków rewolucja wolnościowa, gospodarka oparta na wiedzy, ochronie narodowych interesów gospodarczych oraz dyscyplinie finansowej umożliwiają zajęcie przez polską gospodarkę po 10 latach co najmniej czwartego miejsca w Europie pod względem PKB po Niemczech, Francji i Włoszech przy zamożności obywateli na średnim niemieckim poziomie.”....”Priorytetowym zadaniem Polski, jako lidera demograficznego i gospodarczego, musi być przygotowanie układu na wypadek załamania Unii Europejskiej. Wstrząs wywołany dezintegracją Unii można zamortyzować, utrzymując wspólny rynek wśród krajów Europy Środkowej z Litwą, Czechami, Słowacją, Węgrami, Bułgarią, Słowenią, Chorwacją i Rumunią, posiłkując się doświadczeniami Środkowoeuropejskiego Porozumienia o Wolnym Handlu (CEFTA) z 1992 r. Rynek ten winien być przygotowany do otwarcia na Białoruś i Ukrainę „....(źródło ) Marek Mojsiewicz
TROTYLOWE CZARY MARY, CZYLI PALI SIĘ Od 30 października ubiegłego roku Naczelna Prokuratura Wojskowa , a wraz z nią politycy rządzący dziś Polską , mają poważny problem z trotylem. W chwili, gdy Cezary Gmyz na łamach „Rzeczypospolitej” ujawnił, że biegli pracujący we wrześniu w Smoleńsku wykryli trotyl na szczątkach TU 154 M, rozpętała się prawdziwa burza, zaś prokurator Szelą dwoił się i troił, by jakoś wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Na pamiętnej październikowej konferencji starał się uspokoić opinię publiczną twierdząc, że biegli nie stwierdzili obecności trotylu, ani innych materiałów wybuchowych. Jednak kilka zdań później przyznał, że fakt nie stwierdzenia TNT nie oznacza, że go tam nie było. Było to dość sprytne posunięcie, gdyż istotnie w świecie prawniczym słowo stwierdzenie oznacza w pełni potwierdzony, zweryfikowany materiał dowodowy, a za taki może być uznana dopiero ekspertyza laboratoryjna. Nie zmienia to jednak faktu, że urządzenia wykryły trotyl i to nie w kilku miejscach, ale w tak wielu, ze zabezpieczono aż kilkaset próbek. Znaleziono jego ślady zarówno na zewnętrznych elementach samolotu, jak i wewnątrz. Trzeba pamiętać, że trotyl ulega połowicznemu rozkładowi już po 100 dniach, a przyspiesza ten proces ekspozycja na światło dzienne, bakterie i inne czynniki pogodowe. Patrząc na sposób składowana szczątków wraku nie ma wątpliwości, że te wszystkie, sprzyjające rozkładowi TNT, czynniki wystąpiły w ciągu ponad dwóch lat. Mimo to urządzenia wskazały trotyl, co sugeruje jego dużą ilość. Afgańska historia tudzież wojenne losy Smoleńska nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością. W grudniu z kolei na spotkaniu z posłami prokurator Artymiak, a za nim prokurator Szeląg, przyznali:
„Niektóre urządzenia użyte w Smoleńsku wykazały faktycznie TNT”. Oczywiście prokuratorzy zaznaczyli, iż pełne wyjaśnienie trotylowej zagadki przyniosą badania laboratoryjne. Jak rzekli, tak się stało, w grudniu pobrane w Rosji próbki trafiły do Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji. Dzisiaj portal niezalezna.pl podał informację, którą mieli uzyskać dziennikarze od swoich informatorów:
„Pierwsze próbki z wraku Tu-154, na których polscy biegli wykryli w Smoleńsku ślady trotylu (TNT), zostały już przebadane laboratoryjnie. Analizy wykazały obecność TNT. To kolejne potwierdzenie, że na wraku tupolewa były materiały wybuchowe”. Powyższe informacje nie są dla mnie niespodzianką, gdyż każdy przeciętnie rozgarnięty zdaje sobie sprawę, że skoro nowoczesne urządzenia wskazywały, w co najmniej kilkuset przypadkach TNT, to potwierdzenie tego faktu przez laboratorium jest tylko kwestią czasu. Oczywiście znajdą się i tacy, którzy podobnie, jak pan Maciej Lasek będą twierdzić, iż obecność TNT oznacza de facto, ze wybuchu nie było, jednak w tym przypadku również u zauroczonych obecną ekipą ludzi zapali się czerwona lampka. Istnieje bowiem granica, za którą jest już tylko śmieszność i politowanie. Przyznam szczerze, że zadziwiająco szybko, wręcz błyskawicznie zadziałała NPW, a szczególnie jej rzecznik, niezawodny w takich sprawach pułkownik Rzepa, który niemal tuż po opublikowaniu newsa przez niezalezna.pl wydał komunikat o następującej treści:
„Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie dementuje informację, podaną dzisiaj przez jeden z portali internetowych, jakoby analizy badań laboratoryjnych biegłych z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji „wykazały obecność TNT”. Biegli prowadzący badania laboratoryjne próbek, zabezpieczonych w Smoleńsku na przełomie września i października 2012 r., na obecnym etapie nie stwierdzili śladów materiałów wybuchowych”. Jak widać sprawa trotylu pali się w rękach prokuratorom, skoro tak skwapliwie przeglądają portale internetowe i tak szybko reagują. W tym oświadczeniu czuć rękę prokuratora Szeląga, gdyż znowu zastosowano klasyczny już wybieg, znany nam sprzed kilku miesięcy, a więc poinformowano, że biegli na obecnym etapie nie stwierdzili trotylu. Kluczowe są tu dwa słów: na obecnym etapie i nie stwierdzili. W żargonie prokuratorskim brzmi to mniej więcej tak: nie mamy jeszcze całościowej opinii z CLKP, biegli jej jeszcze nie sporządzili, więc nie ma podstaw, by twierdzić, że znaleziono trotyl. Ale oczywiście….nie oznacza, że go tam nie ma i nie znajdzie się w końcowej opinii. Tak więc póki co panowie grają na czas, bawiąc się słowami, a w gabinetach trwa zapewne gorączkowe wyszukiwanie potencjalnych źródeł TNT na wraku tupolewa. Oczywiście innych, niż te, których wszyscy się domyślają, bo wyobraźnia przestraszonych wielką Rosją ( i jej pupilami w Polsce) ludzi może im podsunąć najbardziej fantastyczne rozwiązania. Zanim jednak panowie, noszący polskie mundury odpowiedzą, co tam tak naprawdę znaleziono, niech zadadzą sobie jedno pytanie: czy warto ryzykować utratę oficerskiego honoru ? Czy chcecie zapisać się w historii Polski w rzędzie z ludźmi, którzy zaparli się swojej Ojczyzny?
http://www.npw.gov.pl/491-katastrofaTU154M.html
http://niezalezna.pl/39111-tylko-u-nas-pierwsze-probki-przebadane-wykryto-trotyl
Martynka
Sommer: Tusk ostatecznie odcina się od koliberalnych korzeni Gdy piszę te słowa, wiadomo już, czy Donald Tusk zlecił polityczną egzekucję Jarosława Gowina, czy postanowił jeszcze poczekać. Ten kolejny wyrok, niewątpliwie nieuchronny, różni się od poprzednich, jakie wydał szef PO. O ile bowiem w przypadku Jana Marii Rokity, Macieja Płażyńskiego, Zyty Gilowskiej czy Andrzeja Olechowskiego chodziło w gruncie rzeczy o roszady personalne oraz o usunięcie potencjalnych konkurentów, o tyle tym razem chodzi o coś zupełnie innego – o ostateczne odcięcie się Donalda Tuska od konserwatywno-liberalnych korzeni. Jakkolwiek by premier swoje działanie usprawiedliwiał, mówiąc na przykład o próbie uniknięcia „AWS-izacji” PO, brutalna prawda jest taka, że minister sprawiedliwości postawił się nie ze względu na swoje personalne ambicje, które oczywiście także posiada, ale z uwagi na próbę zmuszenia go do głosowania za wprowadzeniem w życie elementów programu skrajnie lewackiego – i to w świetle reflektorów. Minister miał do wyboru: albo się ugiąć i pokazać tym samym, że w gruncie rzeczy jest człowiekiem bez zasad, albo zagłosować zgodnie z własnym sumieniem. Zrobił to drugie i chwała mu za to. Trzeba zwrócić uwagę, że w podobnej sytuacji jest duża część elektoratu Platformy. Myślę, że na przykład wielu byłych członków i działaczy UPR, będących obecnie posłami, senatorami czy zwykłymi wyborcami PO, ma obecnie ciężki zgryz: popierać lewactwo Tuska czy nie. Przed takim samym dylematem stoi też wielu ludzi, którzy wierzyli w głoszone niegdyś konserwatywno-liberalne przesłanie PO. I jestem przekonany, że wielu, jeśli nie większość z nich z chęcią odetnie się od tej partii, jeśli gdzie indziej dostrzeże realną propozycję polityczną. O ile oczywiście propozycją tą nie będzie – ze zrozumiałych względów – PiS. Z tego powodu sądzę, że szansą rosnącej w sondażach Nowej Prawicy są nie tyle dotychczasowi wyborcy PiS, co dawni zwolennicy PO. To właśnie przede wszystkim wśród oburzonych lewactwem Tuska trzeba, moim zdaniem, szukać poparcia. Sommer
Prokuratura się ośmiesza. Wczoraj nie wiedzieli, dziś zaprzeczają Jeszcze wczoraj prokuratura wojskowa sugerowała, że nie zna wyników badań pierwszych próbek samolotu Tu-154. Po sensacyjnych informacjach „Gazety Polskiej” o tym, że badania laboratoryjne tych próbek wykazały obecność trotylu, prokuratura wojskowa nagle ogłosiła dementi. Przypomina to działania śledczych po artykule Cezarego Gmyza o śladach materiałów wybuchowych na rządowym samolocie. Wtedy też prokuratorzy szli w zaparte, by wreszcie przyznać się do wykrycia trotylu przez detektory biegłych. Mając informację z pewnego źródła, że pierwsze zbadane przez polskich biegłych próbki z samolotu Tu-154 wykazały obecność śladów trotylu, zapytaliśmy (wczoraj) rzecznika NPW:
1. Kiedy będą znane wyniku badań laboratoryjnych próbek pobranych przez polskich biegłych w Smoleńsku na przełomie września i października 2012 r. (próbek ziemi i fragmentów samolotu TU154 M)?
2. Co wykazały dotychczasowe badania tych próbek?
Odpowiedź nadeszła po 2,5 godzinach:
NPW: W odpowiedzi na pytania przesłane dzisiaj, uprzejmie informuję, że Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie zna jeszcze daty zakończenia badań i opracowania końcowej opinii fizykochemicznej, przygotowywanej przez biegłych CLK Policji w Warszawie. Przypominam, że sami biegli, jeszcze przed przystąpieniem do badań, czas wydania opinii określili na około 6 miesięcy. A zatem jeszcze wczoraj Naczelna Prokuratura Wojskowa nie odpowiedziała na pytanie, co wykazała analiza pierwszych próbek, sugerując, że ma to związek z tym, iż badania reszty materiału jeszcze trwają. Dzisiaj nagle zaprzecza informacjom „Gazety Polskiej”. Chcieliśmy zapytać się wprost rzecznika prokuratury płk. Rzepy, czy śledczy wykluczają obecność trotylu na wraku samolotu. Rzecznik nie odbiera telefonu.
Autor: pk
Oświadczenie redakcji „Gazety Polskiej” w sprawie komunikatu prokuratury wojskowej Stanowczo podtrzymujemy nasze informacje opublikowane w najnowszym numerze „Gazety Polskiej”. Pierwsze próbki z wraku Tu-154, na których polscy biegli wykryli w Smoleńsku ślady trotylu (TNT), zostały już przebadane laboratoryjnie. Analizy wykazały obecność TNT – twierdzi nasze wiarygodne źródło związane ze śledztwem. Naczelna Prokuratura Wojskowa miała szansę wypowiedzieć się w tej sprawie przed publikacją materiału w „GP” i nie odniosła się do meritum sprawy. Zachowanie prokuratorów przypomina to sprzed kilku miesięcy kiedy zaprzeczali iż specjalistyczne urządzenia do badań materiałów wybuchowych stosowane przez polskich specjalistów w Smoleńsku wykryły TNT. Po początkowych zaprzeczeniach jednoznacznie potwierdzili fakt wykrycia trotylu. Prokuratura w tej sprawie już bardzo mocno nadszarpnęła swoją wiarygodności a mimo to dalej ogranicza się do słownych gier i krętactwa. Jest to niezgodne z obowiązującym w Polsce prawem, która nakłada na urzędy państwowe obowiązek rzetelnego informowania opinii publicznej. Redaktor naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz
Mit zagrożenia z Iranu Histeria wokół Iranu ostatnio jakby nieco przycichła wraz ze spadkiem wpływów tzw. neokonserwy w USA. Koła żydowskie nie dają jednak za wygraną, choć nadal nie mają argumentów. Dobrym przykładem namolnej antyirańskiej propagandy jest koszerny blog pani Jennifer Rubin pt. Right Turn, Conservative Perspective prowadzony jako sztandarowy głos amerykańskiej prawicy na łamach wpływowego dziennika Washington Post. Daje on dobry ogląd tego, co w Ameryce, albo przynajmniej w redakcji Washington Post uważa się za prawicowość i konserwatyzm. Uważna lektura takich tekstów każe jednak uznać je za intelektualnie żałosne. Nie dalej jak w ubiegły poniedziałek pani Rubin kolejny raz stwierdziła, że dla Ameryki nadal „the greatest national security threat is Iran” (największym zagrożeniem bezpieczeństwa narodowego jest Iran). To że koła żydowskie taką propagandę niezmordowanie uprawiają, wiedzą wszyscy i wielu wie dlaczego. Zadaję sobie jednak pytanie, czy w samej Ameryce, albo gdziekolwiek indziej na świecie ktoś jeszcze naprawdę w takie bzdury wierzy? Jakże to bowiem możliwe, że supermocarstwo mające w sumie ponad 1000 baz wojskowych rozsianych w 63 krajach na całym świecie, kilkadziesiąt tysięcy głowic atomowych zamocowanych na gotowych do odpalenia rakietach strategicznych i taktycznych, mające setki okrętów wojennych rozmieszczonych m.in. na wodach Zatoki Perskiej, Morza Arabskiego i Oceanu Indyjskiego, a także na Morzu Śródziemnym, a ponadto setki wyrzutni, bombowców strategicznych z bombami A, atomowych łodzi podwodnych itp., mocarstwo zdolne zetrzeć Iran na miałki proch i pył w ciągu najwyżej pół godziny – jak może takie mocarstwo głosić innym i kazać wierzyć swoim, że Iran jest dla niego zagrożeniem? Iran nie ma ani jednego pocisku, którym mógłby dosięgnąć USA, nie ma sił lotniczych ani morskich, które przetrwałyby pierwszy dzień wojny, nie ma żadnej bomby atomowej ani nawet surowca uranowego w odpowiedniej koncentracji, z którego mógłby taką bombę zrobić. Wszystkie zakłady nuklearne Iranu są pod ciągłą obserwacją ONZ i podlegają inspekcjom MAEA, które mają charakter ciągłego i upokarzającego nękania. Jeżeli Iran jest rzeczywiście „największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego” czołowego mocarstwa i żandarma świata, to dlaczego jego najbliżsi sąsiedzi – Turcja, Armenia, Azerbejdżan, Irak, Turkmenia, Afganistan, Pakistan – wydają się nie mieć żadnych przed nim obaw? Pani Rubin z niepokojem cytuje agencję AP i izraelski Times ostrzegając świat, że Iran już wytypował 16 miejsc pod nowe elektrownie jądrowe.A ile ma ich teraz?Jedną – w Buszehr. Jej budowę zaczęli Niemcy, jeszcze za szacha, potem ja przejęli Rosjanie, ale budowę zatrzymano w 1995 roku na 16 lat i ostatecznie ukończono w 2011. Wobec stale utrzymywanych i dokręcanych sankcji ze strony USA i ONZ Irańczycy marzą o uzyskaniu energetycznego rozmachu dla swej gospodarki budując sieć szesnastu elektrowni atomowych i własnym przetwarzaniu do nich paliwa, tym bardziej że Iran ma całkiem bogate zasoby rud uranu. Artykuł w Washington Post dwukrotnie określa w tym kontekście sytuację Ameryki jako ‘scary’ (zatrważającą). To ciekawe. W poprzednich pokoleniach Stany Zjednoczone potrafiły bez trudu pokonać imperium brytyjskie w wojnie o niepodległość i w ciągu czterech lat obrócić w perzynę Trzecią Rzeszę i Imperium Wschodzącego Słońca, ale obecnie trzęsą się jakoby ze strachu, bo w Iranie prezydentem jest Mahmud Ahmadineżad? Mocarstwo, które bez jednego wystrzału pokonało i zdemontowało światowy system radziecki trzymający w garści przez 45 lat połowę świata boi się islamskiej teokracji rządzonej przez starego ajatollaha w turbanie? Żydowska publicystka Washington Post idzie zresztą dalej twierdząc, że obecnie najlepszym obrońcą Zachodu jest Bibi Netanyahu. Dlaczego? Bo Obama i Chuck Hagel (nowy sekretarz obrony USA) jej zdaniem „nie mają dość testosteronu, aby wykonać wojskowe uderzenie na Iran”. A więc tu cię boli, koszerna damo! Podnoszenie fałszywych i przesadnych alarmów m.in. w tej sprawie to dobrze znana żydowska specjalność. Według Christian Science monitor już w roku 1992 ówże Bibi-Obrońca po raz pierwszy podniósł rejwach twierdzeniem, że według ustaleń Mossadu Iran będzie miał bombę w ciągu 3-4 lat. Mamy rok 2013 i bomby tej nadal nie ma. Coś chyba kiepsko z tymi ustaleniami Mossadu. Sam Bibi, któremu podobno testosteronu nie brakuje, został w tym czasie dwukrotnie premierem państwa żydowskiego. Dlaczego zatem nie przeprowadził takiego uderzenia prewencyjnego sam, dysponując – jak głosi izraelska propaganda – najlepszą armią świata i szantazując taką alternatywą swego sojusznika? Odpowiedź jest prosta: bo chce, żeby za niego zrobili to (i ponieśli wszystkie konsekwencje) Amerykanie. Od tego są przecież goje, żeby nimi wykonywać brudne zadania w interesie narodu rzekomo wybranego przez Boga (ciekawe do czego?)
„Jeśli chodzi o Afganistan, to nasz prezydent (Obama) przedwcześnie podnosi poprzeczkę” pisze Jennifer Rubin. O co jej chodzi? Ano o to, że USA po 12 latach beznadziejnej i juz dawno przegranej wojny postanowiły wycofać stamtąd prawie wszystkich żołnierzy i po roku 2014 pozostawić tylko niewielki garnizon pomocniczy. Wszyscy wiedzą, że wycofanie się USA oznaczać będzie triumfalny powrót talibów, koniec agenturalnej „prezydentury” Karzaja i przerwanie okrążenia Iranu od wschodu. Wyjście z Afganistanu oddala więc perspektywę lądowej inwazji na Iran, a zatem i inwazji w ogóle. Broniąc pozostania w Afganistanie pani Rubin przywołuje argument z drugiej strony okrążenia Iranu – od strony granicy zachodniej, gdzie takie wycofanie już nastąpiło. „W Iraku nieobecność lądowych wojsk USA wywołała nową fale przemocy religijnej i otworzyła drzwi do rosnącej przemocy ze strony Iranu” Argument ten stawia wszystko na głowie. Znaczenie szyitów w Iraku, a zatem i wpływy szyickiego Iranu tamże, ogromnie wzrosły po tym jak Stany Zjednoczone, na zamówienie z Izraela dokonały bezprawnej agresji na Irak, obaliły Saddama Hussajna (sunnitę, który trzymał szyitów pod butem), i rozwaliły jego sunnicką armię, która przedtem praktycznie pokonała Iran w ośmioletniej wojnie. W wyniku agresji na Irak i dążenia do jego rozbioru na trzy części, do władzy doszli tam szyici spod znaku Muktady as-Sadra z południa, którzy dziś lgną w stronę Iranu. Dzisiejszy układ sił i całą sytuacja w Iraku to bezpośrednie następstwo amerykańskiej agresji i okupacji tego kraju. Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało! A jaki jest koszt tej wojny, podjętej jakoby w celu pozbawienia Saddama broni, której, jak się okazało, wcale tam nie miał, choć i Mossad i CIA zaklinały się, że ją wtedy namierzyły! Tyle samo są warte obecne zapewnienia zagrożeniu z Iranu. W Iraku USA straciły 4500 zabitych żołnierzy i 35.000 rannych, a koszt wojskowy ocenia się na 1 bilion $ (tysiąc miliardów). Po stronie Irakijczyków koszty są nieporównanie wyższe: ponad 100.000 zabitych, pół miliona wdów i sierot, milionowa społeczność chrześcijan o wielowiekowej historii w wiekszości została już wypędzona, kraj bezpowrotnie rozbity na części, nękany terrorem i pozbawiony perspektyw na pokolenia. Tej klęsce o historycznych wymiarach winni są ludzie o takich samych motywach, poglądach i postawie, jakie reprezentuje Jennifer Rubin. Pisze ona także, iż obecnie w zakresie bezpieczeństwa USA mogą już tylko polegać na Francji, Izraelu , „naszej dzielnej, choć niedofinansowanej armii” oraz liczyć na szczęście, które pozwoli uniknąć katastrofy. Czyżby? Czy ktokolwiek o zdrowych zmysłach, a znający jako tako historię, mógłby zawierzyć swoje wojskowe bezpieczeństwo sojuszowi z Francją? Czy Izrael jest rzeczywiście tarczą dla USA, czy może raczej jest zupełnie odwrotnie? I skoro Ameryka wydaje na zbrojenia więcej niż wszystkie inne kraje świata razem wzięte i leży za największymi oceanami, które każdy napastnik musiałby pokonać, aby ją zająć i złupić, to czy naprawdę ma się czego bać? Oczywiście, są niebezpieczeństwa i są narastające wyzwania. Najważniejsze jednak pochodzą z wnętrza samych Stanów Zjednoczonych. Przede wszystkim jest nim gospodarka amerykańska – coraz bardziej zadłużona i coraz mniej wydajna zwłaszcza w zderzeniu z chińską. Bodaj jeszcze głębszy jest kryzys społeczny w USA i coraz więcej w nim oznak autodestrukcji. Na zewnątrz także nie jest dla Ameryki przyjaźnie: jest ona celem numer jeden dla terrorystów i rewolucjonistów wszelkiej maści, od al-Kaidy po cocaleros, narasta polityczny ból głowy na Dalekim Wschodzie, nie tylko w Korei, i wokół niestabilnego a przecież atomowego Pakistanu, itp. Ale na pewno dla USA nie jest zagrożeniem Iran: szyicka wyspa na sunnickim oceanie, wymęczony latami sankcji kraj, gdzie połowa ludności to mniejszości nie-perskie i którego eksport, gdyby pominąć ropę naftową i gaz, to orzeszki pistacjowe, dywany i kawior. Nie ukrywam, że bardzo lubię Persów, uwielbiam ich język, cenię muzykę i rzemiosło, ale przecież trzeba stosować trzeźwe i racjonalne kryteria oceny. W jakimkolwiek konflikcie wojskowym Iran nie ma szans z USA i ma on na tyle inteligentne przywództwo, że dobrze o tym wie i nie zaryzykuje starcia z własnej woli. Natomiast znając Irańczyków wiem, że jesli zostaną napadnięci, będą się bronić do końca. Rejwach, jaki bezustannie przeciw Iranowi podnoszą Żydzi w kontrolowanych przez siebie mediach ma swoje przejrzyste i czytelne cele, ale jeśli Washington Post zamieszcza to jako sztandarowy dzisiejszy konserwatyzm, to jest to ideologia, do której stary Reagan na pewno by się nie przyznał. Bogusław Jeznach
LOTOS jak LOT Gdański LOTOS został oskubany z 1,5 miliarda PLN w spektakularny sposób. Prezes ma poparcie wierchuszki PO, więc jest nietykalny i przygotowuje spokojnie nowy numer. Ale PSL też chce być przy korycie, wepchnęło więc swojego człowieka do spółki. Pisaliśmy kilka dni temu o walce grup towarzyskich o naszą kasę podatników, która będzie przelewać się na nowo szerokim strumieniem przez LOT (“Nalot Służb na LOT”). Podobnie dzieje się w gdańskim LOTOS-ie, w którym państwo (czyli my podatnicy) ma 53% udziałów. Prezesem spółki jest Paweł Olechnowicz, zaufany człowiek marszałka Borusewicza. Opisywaliśmy już dziwny proceder, w którym LOTOS utopił 1,5 miliarda PLN w norweskich złożach na Morzu Północnym:
monsieurb.nowyekran.pl/post/76520,platforma-pograza-lotos
monsieurb.nowyekran.pl/post/68988,polmiliardowy-prezes
Nikt nie zwrócił uwagi na to, że LOTOS zamiast zainwestować ostrożnie nasze pieniądze na początek, kupił od razu dwa pakiety z 10% udziałów każdy, od dwóch rożnych udziałowców złóż Yme. Po co aż tyle ? Dla nas sprawa jest podejrzana. W innych krajach zarząd wyleciałby z hukiem a sprawą zajęła by się lokalna ABW. Nasza ABW jest zajęta ściganiem internautów, więc prezes Olechnowicz podchodzi do swojej niekompetencji z humorem, zapowiada mianowicie dalsze norweskie numery. Cytat z niedawnego wywiadu prezesa dla “Parkietu”: Pytanie dziennikarza:
“Jednym z głównych obszarów działalności poszukiwawczo-wydobywczej Grupy Lotos jest Norwegia. Ze względu na ogromne problemy z rozpoczęciem wydobycia ze złoża Yme, w którym macie 20 proc. udziałów, musieliście dokonać dużych odpisów. Czy i kiedy jest szansa na odzyskanie zainwestowanych pieniędzy ?” Odpowiedz Olechnowicza: “Zakładamy, że odzyskamy zainwestowane kwoty. W tym roku chcemy nabyć w Norwegii złoże produkcyjne, co pozwoli nam nie tylko na rozpoczęcie odzyskiwania zainwestowanych pieniędzy w Yme, ale i na dalsze inwestycje poszukiwawczo-wydobywcze w Norwegii i w Polsce”..Takie sumy w obrocie wywołują oczywiście zazdrość koalicjantów Platformy. Po objęciu teki wicepremiera Janusz Piechociński szybko wprowadził do LOTOS-u swojego człowieka, 66-o letniego Konrada Jaskółę, który dobrze wie z której strony gra muzyka. Jaskóła zasłynął w 1997 roku jako promotor talentów cypryjskiej spółki dwóch utalentowanych ukraińskich muzyków - J&S. Jaskóła dostał robotę przy relacjach międzynarodowych LOTOS-u czyli tam gdzie przelewa się za granicę kasa udziałowców. Wywołało to nieuniknione tarcia towarzyskie i już w połowie stycznia Jaskóła stracił tzw. prokurę firmy, czyli prawo do podpisywania dokumentów LOTOS-u. A jak tu zrobić przelew bankowy bez autoryzowanego podpisu ? To potężny cios Platformy w koalicjanta PSL. W międzyczasie LOTOS bawi się dobrze, właśnie sponsoruje narciarski LOTOS CUP 2013 w Zakopanem, w skokach narciarskich i w kombinacji norweskiej. A w kombinacji norweskiej LOTOS jest bezkonkurencyjny.
Wicepremier Piechociński postawił na nomenklaturowego Konrada Jaskółę Balcerac
Komunistyczni janczarzy Związek Młodzieży Polskiej został utworzony na tzw. kongresie jedności młodzieży polskiej w lipcu 1948 roku we Wrocławiu. ZMP powstał z połączenia czterech dotychczas istniejących politycznych organizacji młodzieżowych: Organizacji Młodzieży Uniwersytetu Robotniczego, Związku Młodzieży Demokratycznej, Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici” oraz Związku Walki Młodych. W 1950 roku zlikwidowano Związek Harcerstwa Polskiego, tworząc na jego miejsce Organizację Harcerską ZMP, instytucjonalnie podporządkowaną Zarządowi Głównemu. Tym samym ZMP funkcjonował jako monopolistyczna organizacja polityczna zrzeszająca młodzież. Powstaniu ZMP towarzyszyły publikacje z entuzjazmem witające zjednoczenie ruchu młodzieżowego i prezentujące organizację jako rozwiązanie bezalternatywne. W pierwszym numerze zetempowskiego tygodnika „Pokolenie” podkreślono, iż
„rozpoczynamy nowy etap pracy i walki dla Polski ludowej. Demokratyczny ruch młodzieżowy zjednoczył wysiłki i ustokrotnił swoje siły w jednym wielkim Związku Młodzieży Polskiej reprezentującym całe młode pokolenie naszego kraju, wszystko, co w tym pokoleniu postępowe i twórcze”. W deklaracji ideowo-programowej wyrażono pragnienie „szczęśliwej przyszłości dla narodu” oraz poczucia bliskości ze „sprawą światowego postępu”. Każdy członek organizacji został automatycznie zaliczony do „pierwszych szeregów budowniczych naszej nowej gospodarki”, a więc do najlepszej części społeczeństwa. W materiałach propagandowych nędzy i zacofaniu Polski przedwojennej przeciwstawiano Polskę Ludową, która zapewniła młodzieży wielkie możliwości awansu społecznego. „Awans społeczny – pisał Zygmunt Garstecki – młodzieży chłopskiej dokonuje się w skali masowej, we wszystkich dziedzinach gospodarki i kultury, zarówno na wsi, jak i w mieście. Stoją przed wsią otworem szkoły podstawowe, średnie i wyższe. Czekają na nią fabryki, uspołeczniony handel, transport i komunikacja. Czeka na nią służba zdrowia, liczne instytucje życia społeczno-kulturalnego”. Z kolei na łamach „Pokolenia” z obowiązkowym entuzjazmem wyliczano: „bo któreż pokolenie miało zagwarantowane tak szerokie prawa jak nasze – potwierdzone w Konstytucji? Prawo do pracy i nauki, do jak najszerszej aktywności politycznej, społecznej, gospodarczej i kulturalnej. Dają nam one możliwość szczęśliwego życia”. Jakkolwiek ZMP miał być powszechną organizacją całej młodzieży, nie zapominano o „czystości ideologicznej” jego szeregów, podkreślając, iż „wzrost organizacji nie może się dokonywać kosztem zamazywania przodującej roli ZMP, a hasło szerokiego frontu młodzieży nie oznacza dążenia do skupienia całej młodzieży w szeregach ZMP”. Związek jako organizacja klasowa, miał prowadzić swoją działalność z uwzględnieniem obowiązującego różnicującego podejścia do kwestii pochodzenia i przynależności klasowej. W związku z tym nie przyjmowano z reguły do organizacji np. młodzieży „kułackiej” , wywodzącej się z rodzin ziemiańskich lub „kapitalistycznych”, jako żyjącej z wyzysku, stojącego w sprzeczności z zasadami sprawiedliwości społecznej, o którą miał walczyć Związek. Deklarowano wszakże, iż „ZMP może uznać takiego kułackiego syna czy córkę za sprzymierzeńca, jeśli jednostka taka zerwie z własną rodziną i walką dowiedzie szczerości swoich poglądów. Syn ten czy córka wyzyskiwacza musi zerwać ze swoją rodziną wszelkie stosunki i wziąć aktywny udział w walce przeciwko wszystkim kułakom i wyzyskiwaczom”. Związkowi przypisano bardzo szerokie obowiązki w zakresie właściwego kształtowania życia publicznego i prywatnego wszelkich środowisk młodzieżowych. Jednym z jego elementów była aktywizacja „niezrzeszonych”. Propagandyści nie zabiegali o aktywność jako taką, będącą prostym przeciwieństwem bierności i indyferentyzmu, ale o zaangażowanie na rzecz realizacji ustroju socjalistycznego, o działanie w ściśle określonych warunkach politycznych. Za przejaw zaangażowania w nową rzeczywistość uznawano nie tylko działalność polityczną i wykonywanie wyznaczonej pracy, ale także przyswajanie sobie „prawdziwej wiedzy”, pod którym to pojęciem rozumiano aktualnie obowiązującą wykładnię komunistycznej ideologii i doktryny. Niejednokrotnie określano to następująco: „Aby być szczęśliwym w życiu, musisz czuć się odpowiedzialny za losy państwa, rozumieć dokładnie drogę, wytkniętą przez Partię, musisz wiedzieć, o co walczysz, przeciwko komu i przeciwko czemu walczysz”. Postulowanej konieczności włączania się do wspólnej pracy całego społeczeństwa towarzyszył silnie eksponowany wątek potrzeby i słuszności działania w „kolektywie”. „Kolektyw” był nie tylko określeniem zbioru jednostek, ale przede wszystkim wspólnotą ludzi, zorganizowaną w oparciu o „międzyludzkie braterstwo” . Wspólnotę taką miały spajać więzy wzajemnej solidarności, rodzącej gotowości do największych poświęceń, obrazowanej wspólnym marszem „ramię przy ramieniu” Samokrytycznie stwierdzano niejednokrotnie, iż „w organizacji jest za mało zainteresowania się ludźmi, ich sprawami, troskami i trudnościami, że koła zetempowskie przechodzą nad tym do porządku dziennego. Przecież grupa zetempowska powinna stać się naprawdę drugą rodziną, czasem nawet bliższą, bardziej serdeczną, bo młodzieżową – powinna przyciągać innych kolegów”. Kolektyw łączył ludzi nie tylko podczas pracy, ale także podczas wypoczynku. W jednej z publikacji „Po prostu” podkreślano całkiem poważnie, iż kolektyw „to jest sprawa zasadnicza w walce o nowy styl zabawy, tak jak w każdej walce, na każdym odcinku naszego życia. Bez zwartego kolektywu, nie zwyciężymy. Nie zmienimy stylu zabawy. Stanowimy już kolektyw przy pracy, przy nauce. Stwórzmy kolektyw w zabawie. Nie rozbijajmy się po kątach na parki. Bawmy się razem, swobodnie, szczerze i naturalnie. I wówczas wyjdzie wspólny śpiew”. Oddziaływanie wychowawcze ZMP miało bowiem rozciągnąć się na wszystkie dziedziny życia członków, włącznie z najbardziej intymnymi. „Nie można odrywać postawy politycznej członka organizacji – podkreślano – od jego postawy moralnej w życiu prywatnym. Jest to dla organizacji problem wielkiej wagi. Gwarancją rzetelnego i świadomego wykonywania obowiązków organizacyjnych, gwarancją rzetelnej postawy ZMP-owca, jest także jego postawa moralna poza organizacją”. Jednym z elementów kontroli życia publicznego było zwalczanie pijaństwa wśród członków Związku. Każdy członek organizacji, który upijał się, miał – wedle propagandy – „działać obiektywnie na rzecz wroga”. W tym przypadku nie odniesiono większych sukcesów, a powszechny alkoholizm zetempowców stanowił tajemnicę poliszynela. Wszystkie związki dwojga młodych ludzi winny opierać się na odpowiedzialności, wierności i czystości intencji. Odrzucano jakiekolwiek kojarzenie moralności socjalistycznej z „wolną miłością”, rozumianą jako dowolne dobieranie i zmienianie partnerów. Podstawowym bowiem obowiązkiem każdej rodziny było spłodzenie i wychowanie nowych obywateli. Zjawisko masowego udziału młodzieży w monoideologicznym życiu politycznym w państwie socjalistycznym stanowić miało przeciwieństwo panującego w kapitalizmie elitaryzmu i różnorodności zapatrywań politycznych, traktowanych jako przejaw toczącej się „walki klasowej”. Pochwale aktywności towarzyszyło potępienie bierności, wskazywano przy tym, iż „wygodnie jest stać z boku, przyglądać się robocie innych, narzekać na trudności w zaopatrzeniu (…) i samemu przy tym wszystkim nie robić nic. Wygodnie. Ale tchórzliwie i nieuczciwie. Coraz mniej jest takich wygodnickich konsumentów życia, zaś coraz więcej tych, którzy zaczynają rozumieć, że bierna postawa życiowa staje się w toku naszej wielkiej walki zwykłą nieuczciwością”. Przyswajanie nowego wzorca odbywać się miało pod hasłem „przekuwania świadomości”. Za pożądany efekt procesu wychowania uznawano stworzenie człowieka ukształtowanego całkowicie na nową modłę, wyposażonego tylko i wyłącznie w te cechy i kierującego się tylko tymi normami, które uznano za właściwe z punktu widzenia przyjętych założeń ideologicznych. Zmiany dokonujące się w człowieku miały współgrać się ze zmianami w życiu społecznym, gospodarczym i politycznym. Młodzi ludzie poszukujący swego miejsca w życiu winni więc z poczuciem dokonania wyboru „jedynie słusznej drogi” oddać się pod opiekę zetempowskich wychowawców, który wskażą właściwą drogę życiową i zapobiegną demoralizacji politycznej. Nowy człowiek miał kierować się nową moralnością, moralnością komunistyczną, będącą moralnością „postępowej, wschodzącej klasy – proletariatu, moralnością prawdziwie ludzką”. Nowa moralność miała „służyć zniszczeniu starego eksploatatorskiego społeczeństwa i zjednoczeniu wszystkich pracujących wokół proletariatu, tworzącego nowe społeczeństwo komunistów”. Człowiekiem moralnym mógł więc zostać tylko ten, kto poświęcał się pracy na rzecz nowego społeczeństwa, a przede wszystkim najbardziej postępowej jego części – klasie robotniczej. Zetempowiec miał zawsze mówić prawdę, bez względu na okoliczności oraz pozycję i przekonania słuchaczy. Równocześnie winien czuć się bezpieczny, bowiem, jak wskazywano, to „Partia uczy, aby zawsze mówić prawdę, choćby ona była nieraz gorzka i bolesna”. Młody człowiek winien więc ujawniać i piętnować zauważone braki i błędy, a krytyka miała być ściśle związana z nieustanną kontrolą. „Kontrola i krytyka – pisano w „Sztandarze Młodych” – musi iść w naszej organizacji zarówno od kierowniczych ogniw do mas członkowskich, jak i na odwrót. Zarząd koła ma prawo i obowiązek kontrolować pracę poszczególnych członków i krytykować ich, jeśli źle pracują, ale i każdy członek organizacji ma prawo i obowiązek krytykować każdy zarząd, jeśli mu się coś w jego pracy nie podoba, jeśli uważa, że zarząd popełnia błędy”. Zetempowiec w kontaktach z innymi ludźmi winien świecić przykładną skromnością, Mimo bowiem świadomości przynależenia do „młodzieżowej awangardy”, posiadacz legitymacji ZMP nie miał prawa wynosić się ponad „niezorganizowane” otoczenie, a z faktu bycia członkiem Związku nie miały wiązać się żadne korzyści materialne. Jedynym przywilejem było prawo do wytężonej pracy dla dobra ogółu. Praca miała dawać młodemu zetempowcowi „poczucie tworzenia rzeczy wielkich, pięknych i pożytecznych” , gdyż w Polsce ludowej człowiek miał pracować „nie dla luksusowego życia garści wyzyskiwaczy, ale dla dobra swojego, swoich najbliższych, narodu i całej ludzkości”. Entuzjazm, romantyczny zapał i wiara w gospodarczy sukces nie mogły jednak przesłaniać trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość. Ochotnicy z ZMP zgłaszający się do ciężkiej pracy musieli być przygotowani na szereg wyrzeczeń, niski standard warunków bytowych, skromne zarobki i odległą perspektywę osiągniecia jakiegokolwiek dobrobytu. „ Chodzimy po ziemi – wspierał zetempowców tow. Jerzy Andrzejewski – Nie jesteśmy odświętnymi manekinami. Jesteśmy żywymi ludźmi. I nasz towarzysz – optymizm posiada mocne ludzkie nogi, nie szczudła zamiast nóg. Nasz towarzysz – optymizm bynajmniej nie odwraca tchórzliwie głowy od wszystkich naszych trudności, braków i niedomagań. Nasz towarzysz – optymizm jest dobrym towarzyszem, ponieważ idzie obok nas z podniesioną głową i posiada bystre, ostro widzące oczy”. Zgłaszanie się ochotników do zetempowskich brygad produkcyjnych traktowano jako dowód, iż młodzi ludzie mają ambicję „wziąć się za bary z przeciwnościami”, nie chcą „pełzać jak ślimak” – jak miało miejsce w okresie kapitalizmu. Zetempowiec miał być „niespokojną duszą”, człowiekiem, którego „trapi niepokój, niecierpliwość wyrażająca się pragnieniem zmieniania wszystkiego na lepsze”. Z drugiej jednak strony zetempowiec winien służyć przykładem świadomego, posłusznego i zdyscyplinowanego wypełniania przypadających na niego obowiązków. W myśl propagandy komunistycznej zetempowiec miał być wzorem dla całej młodzieży Zetempowcy mieli obowiązek stawać się przodownikami pracy, przekraczać normy produkcyjne, podejmować zobowiązania produkcyjne, a także poświęcać czas wolny na sezonową pracę w polu. Nieustannie apelowano do członków Związku o udział w „walce na froncie żniwnym”, zarówno w gospodarstwach rodzinnych, jak w junackich brygadach „Służby Polsce”. W tej pracy miały uczestniczyć na równych prawach także kobiety. Podawano liczne przykłady ambicji młodych dziewczyn, chcących dorównać mężczyznom nawet w ciężkiej pracy fizycznej. Jedna z przodownic pracy domagała się: „Chcemy pracować przy budowie – tak, jak nasi koledzy z brygad męskich. Nie prawda, że nie potrafimy. Chcemy też pracować na innych, wyższych normach. Nie możemy pozostać w tyle za innymi – dziś, gdy robotnicy wysuwają postulat zmiany norm”. Nie więc dziwnego, iż towarzyszącej propagandzie ikonografii często pojawiała się młoda, uśmiechnięta traktorzystka, budzącą podziw otaczających ją chłopów.
W propagandowym wzorcu zetempowca nie zabrakło również postulatu dbania o kondycję fizyczną, realizowaną oczywiście w formie zorganizowanej. Sport nie miał służyć zdrowiu, a jedynie przygotowywać młodych ludzi do pracy fizycznej. „Kto przyzwyczai się – wskazywano – do pracy fizycznej, ten lepiej będzie znał życie, (…) kto będzie znał choćby jakiekolwiek rzemiosło, ten może być pewien, że zawsze da sobie radę”. Wychowanie fizyczne nierozerwalnie związane było także z przysposobieniem wojskowym. Nabyta dzięki uprawianiu sportów kondycja miało być bowiem przydatna w służbie w wojsku. „Zadaniem kultury fizycznej – podkreślała uchwała ZG ZMP z 1953 roku – i przysposobienia wojskowego jest kształtować oblicze moralne i charaktery młodzieży, przezwyciężać tchórzostwo, gnuśność, demoralizację i szkodliwe nałogi, wyrabiać odwagę i śmiałość, silną wolę, opanowanie i stanowczość, umiejętność zespołowego życia i świadomą dyscyplinę”. Jakkolwiek ZMP formalnie pozostawał organizacją bezpartyjną, w rzeczywistości stanowił fragment systemu totalitarnego, w którym wszystkie podmioty życia publicznego podlegały zwierzchniej władzy partii komunistycznej. Panująca w ZMP ideologia wynikała bezpośrednio z ideologicznych założeń określonych przez władze PZPR, a cała prowadzona przez Związek działalność była wypełnieniem poleceń instancji partyjnych. W styczniu 1949 roku Lucjan Motyka, tak określał na łamach „Pokolenia” relacje między ZMP a partią: „Fakt, że ZMP wychowuje młodzież w duchu marksizmu-leninizmu, wychowuje przez udział w walce klasowej przy boku PZPR, nakłada na Partię obowiązek interesowania się Związkiem Młodzieży Polskiej, pomagania mu w pracy. PZPR swojej własnej partyjnej organizacji nie tworzy, otaczając opieką ZMP (jak stwierdza wstęp do Statutu Partii), uważając go za przodujący oddział młodzieży polskiej”. Podobną wizję związku ZMP z partią prezentował sekretarz KC PZPR Roman Zambrowski na naradzie aktywu wiejskiego ZMP w 1951 roku, mówiąc: „Wasza łączność ideowa z naszą Partią, Wasza wierność dla idei naszej Partii z jednej strony i pomoc oraz codzienne kierownictwo ze strony naszej Partii Waszym organizacjom – oto najważniejsza gwarancja Waszych zdobyczy i osiągnięć”. Stosując symbolikę ówczesnej propagandy można stwierdzić, iż zetempowcy byli awangardą społeczeństwa, ale na drodze ku socjalizmowi wyprzedzali ich członkowie partii. Związek Młodzieży Polskiej traktowany był jako „bojowa rezerwa” PZPR – w statucie partii zapisano bowiem, iż „młodzież w wieku do lat 20 przyjmowana jest do partii wyłącznie z szeregów ZMP”. Dla kierownictwa Związku wzorem do naśladowania były trzydziestoletnie „dokonania” sowieckiego Komsomołu. Przy okazji Związek Sowiecki stawał się „drugą ojczyzną” dla wszystkich zetempowców, a Stalin niekwestionowaną wyrocznią. W stworzonym wizerunku Stalina nie mogło zabraknąć wskazania, iż był on wybitnym nauczycielem i wychowawcą młodzieży. Oprócz przyjaciół, zetempowców otaczali także wrogowie. Przewodniczący ZG ZMP Władysław Matwin ostrzegał organizacyjnych aktywistów: „Naszej młodzieży trzeba ciągle przypominać o wrogu, o jego istnieniu, o jego zaciętości, o jego marzeniach i całej chytrej grze, o istotnych jego zamiarach, o całej odrażającej działalności”. Mobilizowanie wszystkich członków Związku do pilnego rozglądania się wokół w poszukiwaniu wrogów stanowiło istotny element wychowywania młodych ludzi. Wróg mógł też „czaić się” w szeregach ZMP, stąd nieustannie przypominano, iż „wróg czyha tylko na okazję, aby się łatwo wcisnąć w szeregi naszej organizacji, by jej szkodzić, rozsadzać i rozbijać od wewnątrz. Używa wszelkich podstępnych metod, by osłaniając się zetempowską legitymacją prowadzić wrogą, szkodliwą robotę”. W dychotomicznej wizji świata, w którym wszystko co związane było z kapitalizmem było jednocześnie złe, do wrogów zaliczano członków „kapitalistycznych klas wyzyskujących”, a więc wszelkiego rodzaju obszarników, kułaków i burżuazję. Wszystkie więc „państwa kapitalistyczne”, z arcywrogiem Stanami Zjednoczonymi, były przeciwnikami obozu socjalistycznego. „We współczesnych warunkach walki klasowej – wskazywano – imperializm amerykański stał się głównym nosicielem, ojczyzną i przodującą siłą tego, co określamy skrótowo jako stare. Nie ma dzisiaj działania skierowanego przeciw socjalizmowi i budownictwu socjalistycznemu – w skali międzynarodowej i w skali najbardziej osobistej – które dokonywałoby się samodzielnie, bez inspiracji, pomocy i w rezultacie kierownictwa amerykańskiego imperializmu”. Sojusznikiem Ameryki był Watykan „związany niezliczonymi nićmi z najbardziej ciemnymi siłami reakcji światowej. (…) Można powiedzieć więcej – polityka Watykanu jest dziś całkowicie zbieżna z polityką imperializmu światowego, podporządkowana tej polityce”. Skoro wrogiem był Watykan, to wrogami byli także księża katoliccy, podlegający władzy papieża. Formalnie wrogami byli tylko „rozpolitykowani” księża, natomiast podkreślano pożyteczną rolę „księży-patriotów”. Innym wrogiem była „reakcyjna profesura” – jeszcze w maju 1955 roku Eligiusz Lasota wskazywał, iż „niedobitki wroga klasowego, który przegrywa u nas ciągle i na każdym kroku, aktywizują się ostatnio na naszych uczelniach”. Walka zetempowców ze „starymi” profesorami polegała na kierowaniu do władz uczelni wniosków o odbieranie im katedr, a tym samym prawa nauczania. Po V Festiwalu Młodzieży i Studentów w Warszawie w 1955 roku, w Związku rozpoczęły się powolne zmiany. Doszło do istotnej zmiany linii programowej pisma „Po prostu”, które stało się miejscem prowadzenie ważnych dyskusji na tematy dotąd nieobecne w prasie. Powoli zamykał się okres, w którym propaganda była nośnikiem „jedynie słusznych” treści. Ostatecznie po październikowych zmianach 1956 roku, gdy wielu aktywistów zaangażowało się w tworzenie Związku Młodzieży Rewolucyjnej, ZMP de facto przestał działać. W tej sytuacji w styczniu 1957 roku Zarząd Główny Związku zadecydował do rozwiązaniu organizacji. Wcześniej jednak władze partyjne powołały nową „centralną” organizację młodzieżową – Związek Młodzieży Socjalistycznej, Związek Młodzieży Polskiej istniał do jego formalnego rozwiązania w styczniu 1957 roku. W tym okresie liczba jego członków wzrosła z 400 tysięcy w 1948 roku do 1,6 mln w 1953i ponad 2 mln w 1954 roku, by potem stopniowo spadać. ZMP skupiał więc nieomal 40% polskiej młodzieży, która ukończyła 14 rok życia. Górny pułap wiekowy wyznaczono na 26 lat.
Wybrana literatura:
H. Palska – Nowa inteligencja w Polsce Ludowej. Świat przedstawień i elementy rzeczywistości
A. Radziwiłł – Ideologia wychowawcza w Polsce w latach 1948-1956
Zjednoczenie polskiego ruchu młodzieżowego i powstanie ZMP
M. Wierzbicki – Młodzież w PRL
"Jesteście naszą wielką szansą". Młodzież na rozstajach komunizmu 1944-1989
B. Fijałkowska – Ideowo-polityczna działalność związków młodzieży w Polsce w latach 1944-1957
Godziemba