Sprawa KRUS
Należy dzisiaj do dobrego tonu domagać się reformy KRUS. KRUS wymagać ma reformy w kontekście opłakanej kondycji sektora publicznego, a zarzuty wobec niego są zasadniczo dwa:
- primo - pochłania bezpowrotnie dotację z budżetu państwa w wysokości kilkunastu miliardów złotych;
- secundo - daje schronienie mieszkańcom miast, uchylających się w ten sposób od opłacania składki ubezpieczeniowej w ZUS-ie.
Postuluje się więc taką zmianę obciążenia składką rolników, która pozwoli na zmniejszenie dotacji budżetowej, oraz wykluczenie z sytemu rzekomych rolników (będących w rzeczywistości adwokatami czy taksówkarzami).
Od razu zauważmy, że oba postulaty stoją wobec siebie w sprzeczności. Jeśli skutecznie wykluczyłoby się z KRUS-u zbiegów z ZUS - czyli owych adwokatów, taksówkarzy, a może i dziennikarzy - to jego dochody ze składek niezawodnie spadną, a dotacja będzie musiała wzrosnąć!
Zarzut, że rolniczy system emerytalno - rentowy stanowi wielomiliardowe obciążenie dla budżetu państwa jest poważniejszej natury, ale nie znaczy to wcale, że jest uzasadniony. Żeby zaś stwierdzić czy jest uzasadniony czy nie, trzeba poddać analizie naturę emerytalnych i rentowych systemów ubezpieczenia społecznego.
Ta opiera się na zasadzie następującej: pokolenia aktywne zawodowo opłacają składki ubezpieczeniowe, które w całości przeznacza się na wypłatę bieżących świadczeń.
W początkowej fazie rozwoju systemów emerytalnych liczba uprawnionych do korzystania ze świadczeń była stosunkowo niewielka. Rosła w miarę dojrzewania systemu, ale jeszcze szybciej rosła liczba tych, którzy opłacali składkę. (Jednym z przejawów tego zjawiska była migracja ludności wiejskiej do miast). To pozwalało utrzymywać względnie wysokie świadczenia przy zachowaniu względnie niskiej składki.
Do czasu. Schyłkowa faza systemów ubezpieczenia społecznego, w której na swoje nieszczęście się znajdujemy, charakteryzuje się szybkim wzrostem liczby świadczeniobiorców, przy niezwiększonej lub zgoła zmniejszającej się liczbie osób opłacających składkę. To efekt wydłużania się przeciętnej długości życia, niskiego poziomu urodzeń obserwowanego w Europie od dziesiątek lat oraz wyczerpania rezerw demograficznych (w postaci mieszkańców wsi i nieaktywnych zawodowo kobiet).
Mimo coraz wyższych składek obciążających wynagrodzenia pracownicze, systemu nie udaje się utrzymać w równowadze. Konieczna jest dotacja z budżetu państwa. I tak KRUS otrzymuje dotację kilkunastomiliardową, ale ZUS alimentowany jest kwotą niemal dwukrotnie wyższą!
Na tym ogólnym tle rozważmy szczególny przypadek rolniczych ubezpieczeń społecznych. Zostały one w Polsce wprowadzone, zresztą w ograniczonym zakresie, w roku 1972. Do tego czasu rolników traktowano jak obywateli drugiej, a może trzeciej kategorii.
Tymczasem od lat pięćdziesiątych dokonywała się w Polsce bardzo głęboka zmiana struktury społecznej, polegająca na migracji ludności ze wsi do miast. Ubywało mieszkańców wsi, ale jeszcze silniej spadała liczba osób w rolnictwie zatrudnionych. W efekcie rolnicy, którzy osiągnęli wiek emerytalny siłą rzeczy pozostali na wsi, ale ich dzieci i wnuki już dawno osiedliły się w mieście.
A i te dzieci i wnuki, które mieszkają z rodzicami i dziadkami zatrudnione są przeważnie w mieście, a z ich składek utrzymuje się emerytów pobierających świadczenia w ZUS-ie. Z tych powodów rolniczy system emerytalny od początku skazany był na nierównowagę. Była to więc niejako nierównowaga systemowa - konieczna i usprawiedliwiona.
Ubezpieczenia społeczne rolników nie mogły się - z przyczyn obiektywnych - zmieścić w schemacie powszechnych ubezpieczeń społecznych ukształtowanych jeszcze w XIX wieku. Rzecz w tym, że schemat ten, z powodów omówionych wyżej, wyczerpał się ostatecznie. Usiłowanie wepchnięcia systemu ubezpieczeniowego rolników w ramy modelu powszechnego jest absurdalne, ponieważ na naszych oczach ramy te rozpadają się. Dotyczy to nie tylko Polski, ale całej kontynentalnej Europy.
Zjawiska demograficzne zmuszą - to tylko kwestia czasu - poszczególne kraje do zastąpienia systemów składkowych systemami zaopatrzeniowymi, tzn. opartymi na finansowaniu z budżetu państwa (lub może jakąś formą mieszaną tych rozwiązań). W tym sensie KRUS jest systemem nowocześniejszym niż ZUS, w którego przypadku rozpaczliwe próby utrzymania najistotniejszych cech modelu XIX-wiecznego będą tylko źródłem coraz silniejszych i coraz bardziej kosztownych napięć.
Wreszcie jest jeszcze aspekt moralny "sprawy KRUS". Emerytury rolnicze pobiera w Polsce pokolenie poddane szczególnej opresji w opresywnym systemie stalinowskim. Pokolenie podlegające przymusowi dostaw obowiązkowych (do roku 1972); pokolenie, które ponosiło koszty forsownej industrializacji kraju, począwszy od planu sześcioletniego; pokolenie doświadczone koszmarem kolektywizacji.
Temu pokoleniu co bardziej zapalczywi "reformatorzy" odmawiają dzisiaj prawa do świadczenia emerytalnego - przy łaskawym przyzwoleniu na jałmużnę "pomocy społecznej". Stalinowski prokurator, partyjny aparatczyk, ubek - ci mają mieć prawo do emerytury. Rolnicy niechaj zostaną klientami pomocy społecznej. Szkoda słów.