670

Proszę nam udowodnić swoje Totus Tuus!

Prove Totus Tuus to Us!

http://www.traditioninaction.org/bestof/bst005Cain.htm

Michael Cain, red. naczelny Daily Catholic, sierpień 2004 – tłumaczenie Ola Gordon

Publikujemy ważne fragmenty listu otwartego do papieża Jana Pawła II, z okazji jego drugiej podróży do Lourdes, 14-15 sierpnia 2004 roku. Wasza Świątobliwość pamięta Krzyżowców, bo uważał za stosowne 12 marca 2000 roku przeprosić świat, za „okrucieństwa” przeszłości. Wierzę, że zakwestionowałeś nie tylko krucjatę, ale i inkwizycję, między innymi „nietolerancyjne” działania, które wszczęto …. by spełnić nakaz naszego Pana (Mk 16, 15-16; Mt 28, 20).

Innymi słowy, według Ciebie, św. Ludwik IX, król Francji i krzyżowiec, wyniesiony przez Kościół na ołtarze, nie miał racji? Wszyscy wiemy, że Ludwik miał rację, jak św. Bernard, którzy głosili krucjatę i których święto wspólnie obchodzimy w połowie drogi między świętem św. Ludwika i wspaniałym, chwalebnym świętem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Chociaż św. Ludwik IX zrobił wszystko o co Bóg go prosił, to jeden z jego następców, Ludwik XIV, nie zrobił tego, co powinien. Instrukcje były proste, ale skuteczne, ale ten król nie miał hartu ducha i serca, aby wstać i ogłosić suwerenne społeczne panowanie Jezusa Chrystusa w jego ukochanej Francji. Z powodu tej odmowy, Bóg ukarał Francję, jak widać z historii – i z Francji ta kara przeszła na inne kraje i ukształtowała świat, jaki znamy dzisiaj. Rewolucja francuska rozpoczęła się słyszanymi wszędzie okrzykami „wolność, równość i braterstwo”. Była to masońska mantra i stała się podstawą Nowego Porządku Świata, opartego tak luźno na kłamliwym sloganie „wolności religijnej”. Z tej herezji powstał komunizm, nazizm i modernizm, przy czym ten ostatni Pius X określił „syntezą wszystkich herezji”. Nie tylko słyszałeś krzyk „wolności, równości, braterstwa i tolerancji”, ale sam, tak jak Twój poprzednik, Paweł VI, potwierdziłeś go kilka razy – i byłeś jednym z najbardziej oszukanych promotorów Narodów Zjednoczonych …. Rozważmy sprawę mnóstwa kapłanów zamieszanych w tuszowanie skandalu i grzechu. Wiemy, co Chrystus powiedział o skandalu: „Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza”. (Mt 18:6). A jednak, w jaki sposób traktowani są przez ciebie ci, którzy są przyczyną skandalu? Oni są nagradzani za ten skandal! Kard. Bernard Law dostał wygodną ‘posadę’ u Najświętszej Maryi Panny. Czy to nie tylko obraza dla wiernych na całym świecie, zwłaszcza, jeśli nie udało mu się być ich pasterzem, ale także dla samej Matki Bożej i jej Boskiego Syna? Teraz pomnóżmy to przez setki diecezji, w których zakorzeniła się korupcja – i widzisz, jak zawiodłeś, nie tylko starając się stłumić skandal, ale także poprzez zachęcanie, by nie egzekwowano koniecznej ścisłej dyscypliny. Pomyśl o niezliczonych milionach dusz, które zostały oszukane dzięki waszym kohortom na Soborze Watykańskim II, a wyraźnie zobaczysz, tak jak każdy katolik, że rzeczywiście, po owocach ich poznacie. Czy nie jest faktem to, że musiałbyś kopać coraz głębiej, żeby znaleźć dobre owoce, a wtedy, gdybyś je znalazł, okazałoby się, że są krótkotrwałe, poobijane i nadają się do wrzucenia w ogień? Czy nasz Pan nie powiedział: „Czy zbiera się winogrona z ciernia, albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce”. (Mt7: 16-17). Jak możesz, Ty i przez Ciebie mianowani, bo prawie każdy z kapłanów, którzy wywołali dzisiejszy skandal, byli przez Ciebie wybrani, czy przez Ciebie wybranego do tej funkcji, kontynuacji pollyanna pabulum, uważać, że reformy II Soboru są dobre i że program ekumenizmu, humanizmu i modernizmu są miłe dla Boga? Nie możesz. Chrystus pokazał, że nie możesz, ponieważ Twoje winogrona „cywilizacji miłości” i figi „nowej wiosny” pochodzą z cierni i ostów. …. Zaprzeczasz naszemu drogiemu Zbawicielowi takim nie-katolickim nonsensem, że muzułmanie i chrześcijanie wielbią tego samego Boga. Czy katolicy nie wielbią Boga w Trójcy Jedynego? Czy to nie wymaga wiary w Trzy Osoby w Jednym Bogu: Ojca, Syna i Ducha świętego? Według mojej wiedzy muzułmanie wierzą w jednego boga – Allacha, Żydzi wierzą w jednego boga – Jahwe. Hindusi i buddyści, vooduiści i animiści nawet nie wierzą w jednego boga. Siła jest w liczbie, uważam, to ich własny szacunek, jak mawiali starożytni Grecy i Rzymianie. Żadna z tych fałszywych religii nie okazuje względów ani Nowemu Testamentowi, ani Synowi Bożemu, ani Duchowi Świętemu, którego zostawił do prowadzenia swojego jednego, prawdziwego i jedynego Kościoła, który założył i poza którym nie ma zbawienia. Jako papież powinieneś wiedzieć, że dodatkowe Ecclesiam nulla salus jest trzykrotnie zdefiniowaną doktryną ex cathedra. Jako katolik powinieneś wiedzieć, że ten dogmat nie podlega dyskusji. Jednak nadal schlebiasz poganom. Za ich bezkompromisowe nawrócenie biłbym Ci brawa i dziękował Bogu za Twój pontyfikat. Ale nie mogę tego zrobić, bo nie poświęciłeś swojego pontyfikatu lub powołania wykonywaniu polecenia Chrystusa, aby głosić Ewangelię i chrzcić niewierzących. Zamiast tego szukasz dialogu z diabłem. A dokąd to doprowadziło Ciebie i Jego Kościół? Myślę, że problemy, które Cię dręczą, katastrofalny spadek statystyk obecności w Kościele i powołań na całym świecie oraz moralny rozpad wewnątrz Kościoła, wyraźnie daje odpowiedź. Negatywy mogłyby przytłoczyć nawet najdzielniejsze dusze, gdyby nie było nadziei. Nadzieja jest znikoma, jeśli mielibyśmy liczyć wyłącznie na Ciebie i reżim jaki utworzyłeś w ciągu ostatnich 26 lat. Spójrz na marne, w szkarłat odziane duchowe książęta, których pozostawiłeś, by handryczyli się o Twoje dziedzictwo i domagali się paliusza następnego papieża, kiedy wyjdą z następnego konklawe. Jednym słowem – katastrofa. Pamiętasz wrażenie, jakie zrobiłeś, akceptując fałszywe religie, kiedy ucałowałeś Koran, pozwoliłeś na wielbienie Buddy nad tabernakulum w Asyżu, uczestniczyłeś w żydowskim rytuale i uwiarygodniłeś swoim zauważalnym milczeniem, anatemę, że Żydzi już nie potrzebują nawrócenia. Potem aprobowałeś animistyczną ceremonię, która wymagała tylko węża i nie odmówiłeś papieskiej Mszy w Nowej Gwinei, kiedy, jako celebrant, uczestniczyłeś wraz z kobietami z gołymi piersiami, które nie tylko brały w niej udział, ale były częścią ceremonii! Zdjęcia dają tylko poczucie skandalu. Na potwierdzenie tego, że nie przesadzam, wątpiących zapraszam do obejrzenia zdjęć, pokazujących te fakty, dużo lepiej niż słowa [Revolution in Pictures]. Wasza Świątobliwość, nie widzisz wywołanego przez siebie skandalu?… Pamiętaj, że większość z tych rzeczy, które były skandaliczne dla tak wielu, utajniano przed równie wielu innymi. Dlaczego? Ponieważ tak wielu katolików schowało głowę w piasku pustych obietnic. Wiem, sam chowałem głowę w tym przysłowiowym piasku przez wiele lat. Byłem ślepy na to, co się naprawdę działo, bo ufałem tym u władzy, którzy powinni lepiej wiedzieć, kupowałem kłamstwa i oszustwa i zapisywałem się w ciemno w jarzmo ślepego posłuszeństwa, które chroniło tak wielu katolików przed poznaniem prawdy ich wiary, jakiej zawsze nauczano. Podobnie jak ślepiec w Ewangelii, nie widziałem, a teraz widzę. I nie przypisuję sobie tu zasługi. Jest to w całości zasługa Boga poprzez Jego największego orędownika – Jego Najświętszą Matkę. I to jest link, który poprzez modlitwę i nadzieję pozwoli na zmiany dla Ciebie i Świętego Kościoła. Jest to dla nas jedyna nadzieja! Będzie to Twoja druga podróż do Lourdes. Byłem tam tylko raz i było to wydarzenie, które na lepsze zmieniło życie mojej rodziny. Nasza przemiana rozpoczęła się, kiedy uczestniczyliśmy w tradycyjnej Mszy w Kościele św. Józefa w San Antonio, Teksas, latem 1989 roku. Podczas tej świętej ofiary, nasi synowie po raz pierwszy przeżyli to, czego moja żona Cindy i ja byliśmy pozbawieni, serce skakało mi z radości, czego doświadczali święci i grzesznicy przez ostatnie 2000 lat, biorąc udział, jak nazwał o. Faber, w „najpiękniejszej rzeczy po tej stronie nieba”. To także był szok, kiedy potem dowiedzieliśmy się, że ten całkowicie katolicki obrządek, którego byłem pozbawiony i ci dobrzy księża celebrujący odwieczną tradycyjną Mszę, zostali „ekskomunikowani”. To mnie bardzo zmartwiło, bo jeśli coś było odpowiednie przez prawie 2000 lat, to jak teraz może być złe? Jednak w ślepym posłuszeństwie, trzymałem się z dala od tego przez prawie kilkanaście lat z powodu tego złowrogiego „jarzma ślepego posłuszeństwa”. Obawiam się, że to dotyka niezliczonych katolików dzisiaj. I to nie tylko świeckich, ale zdecydowaną większość Twoich, wprowadzonych w błąd kapłanów. Ewangelia na dziesiątą niedzielę po Zielonych Świątkach mówi o faryzeuszu i celniku (Łk 18:9-14). Nie widzę lepszego przykładu w dzisiejszych czasach, niż te faryzejskie wilki w odzieniu pasterza udający mądrych przewodników. Nic mądrego w ich działaniach lub zachowaniu, z wyjątkiem mądrego podmuchu, który wieje przez puste kościoły i wypatroszone dusze. Zaledwie kilka tygodni temu w Austrii wybuchł straszny skandal, w którym jednego z Twoich dobrych znajomych, którego mianowałeś, złapano w ogniu krzyżowym, co można najlepiej nazwać „Abu Ghraib Kościoła”. Jak szybko ci nowocześni fałszywi prorocy mogli zatrzeć ślady? Czy naprawdę uważasz, że nie ma w tym nic złego? Tak się wydaje. I dlatego ja, i każdy wierny katolik, zwracamy się do Matki Najświętszej po niebiańską pomoc. To może się wydarzyć, jak stało się z nami w Lourdes w roku jubileuszowym. Faktycznie, to było podczas naszego pobytu w Lourdes, że dowiedzieliśmy się o ujawnieniu trzeciej tajemnicy fatimskiej. Zbieg okoliczności? Nie. To w Lourdes modliliśmy się o uzdrowienie, psychiczne i duchowe. Kiedy wyleczyłem się z zakrzepu, pozostały inne dolegliwości, bo z woli Boga ja i rodzina dźwigaliśmy krzyże – i zgadzamy się na wszystko, co nam ześle. Ale to, co stało się z nami w Lourdes było czymś, czego nigdy się nie spodziewaliśmy. Łuski, które nas oślepiały ślepym posłuszeństwem, odpadły – i po raz pierwszy zobaczyliśmy to, co się działo. Dla nas to był szok i tylko dzięki łasce Bożej mogliśmy zrozumieć, co mamy zrobić. Proszę pamiętać, mieliśmy kwitnącą służbę w środowisku Novus Ordo z perspektywą ultra-konserwatywną. Byliśmy w czołówce postawienia Cię na taki piedestał, że ośmieliłem się określać Twoją spuściznę, jako „Jan Paweł Wielki”. Ubierałem Cię we wszelkiego rodzaju pochwały i tytuły i dołączyłem do tysięcy ludzi w śpiewaniu „Jan Paweł Dwa, kochamy cię!” [John Paul Two, we love you], kiedy okrążałeś Plac św. Piotra przed audiencją generalną wczesnym latem 2000 roku. To było przed naszą pielgrzymką do Lourdes, bo po Rzymie pojechaliśmy do Asyżu, jednego z naszych ulubionych miejsc na świecie. Nie wiedzieliśmy nic o tym co się tam wydarzyło w 1986 roku i nikt nie miał na tyle odwagi, by nam o tym powiedzieć. I nie mogli nam powiedzieć, dlaczego wystąpiło tam trzęsienie ziemi w 1997 roku. Teraz wiem: Bogu nie podobało się zbezczeszczenie Jego świątyni – nie tylko pod Twoim nadzorem, ale w Twojej obecności! Przed wejściem do łaźni z Lourdes nie uwierzyłbym w to, ale później – otrzymałem łaskę, by nie tylko w to uwierzyć, ale prześledzić i zbadać źródła i się przekonać, czego nasz ukochany Kościół zawsze nauczał. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to zaprzecza większości tego, co promowałeś? Powiem, chociaż, że to nie jest dobra sytuacja. Mając to na uwadze wróciliśmy do Stanów Zjednoczonych i zdecydowani poznać prawdę bez względu na wszystko, zaczęliśmy modlić się jeszcze bardziej i oddaliśmy się ponownemu zbadaniu nauki Kościoła, badając każdą główną Radę Ekumeniczną, każdy dogmatyczny dekret, i wszystkie wzruszające i ważne papieskie dekrety. Minęło trochę czasu, ale powoli doszliśmy do nieuniknionego wniosku, że to, co się wydarzyło w ciągu ostatnich 40 lat jest w bezpośredniej sprzeczności z tym, co było wcześniej przez ponad 1900 lat. Musieliśmy dokonać wyboru: Schowajmy głowy w piasek, albo rozwińmy skrzydła i starajmy się latać za pośrednictwem globalnej sieci, wykrzykując z dachów i ponad dachami absolutne prawdy naszej wiary i prześledźmy, co mądry i święty kardynał z Trentu i doktor Kościoła, św. Robert Bellarmin uczył nas by zrobić, gdy Biskup Rzymu odstąpi od ustanowionej ewangelicznej i apostolskiej tradycji, którą przysiągł zachować i chronić:

„Zezwala się na sprzeciw wobec papieża, kiedy atakuje dusze i niepokoi wspólnotę, a ponadto, jeśli wydaje się szkodzić Kościołowi, jest dopuszczalne, mówię, oprzeć się mu, nie robić tego, co on nakazuje, oraz zapobiec zwycięstwu jego woli”. (De Romano Pontifice) Na szczęście mieliśmy narzędzia by to przekazać. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że Bóg w swoim czasie dotknie każdą duszę, ale On potrzebuje dusz do swego dzieła, zwłaszcza, gdy osoby powołane do tego w hierarchii osłabiły Jego i Jego Kościół. Św. Paweł podkreślił to w liście do Galatów:

„Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy – niech będzie przeklęty! Już to przedtem powiedzieliśmy, a teraz jeszcze mówię: Gdyby wam, kto głosił Ewangelię różną od tej, którą [od nas] otrzymaliście – niech będzie przeklęty! A zatem teraz: czy zabiegam o względy ludzi, czy raczej Boga? Czy ludziom staram się przypodobać? Gdybym jeszcze teraz ludziom chciał się przypodobać, nie byłbym sługą Chrystusa”. (Ga 1:8-10) Zdając sobie sprawę z tego, i wybierając podobanie się Bogu, a nie człowiekowi, weszliśmy przez wąską, samotną bramę, porzucając szeroką drogę, która, jak w końcu zrozumieliśmy, prowadzi do ślepego zaułka zniszczenia (Mt 7:13). Tak, przetrwaliśmy, bo odkryliśmy prawdę i zrozumieliśmy, że naprawdę „Prawda was wyzwoli”. Wyzwoliła nas i żeby pomóc innym, spisaliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby podzielić się z naszymi czytelnikami, w tym czasie w ponad 110 krajach na całym świecie – i mieliśmy ponad milion odsłon miesięcznie. Chcieliśmy przekazać informację, że jeśli nie wierzą nam na słowo, niech przeczytają, co mówi nieomylne wieloletnie magisterium. Powoli, ale pewnie, nasze czytelnictwo zwiększyło się ponownie, i przychodziły listy dające świadectwo tego, że ten lub tamten człowiek powrócił do łacińskiej Mszy. Jest to historia sukcesu, którą w pełni pozna się tylko w niebie. Ale co jest w pełni znane w tej chwili to to, że masz szansę być otwartym na intencje Matki Bożej i łaski Boże, gdy jesteś w Lourdes. Jeśli Bóg może nawracać prostych ludzi, jak my, to z pewnością może dać ten sam zapał i zaangażowanie Jego Zastępcy na ziemi. Taka jest nasza najgłębsza nadzieja i modlitwa. Ale musisz współpracować z Jego łaską, Wasza Świątobliwość. Musisz być na tyle pokorny, by przyznać, że II Sobór Watykański jest tragiczną klęską, udowodnioną przez jałowe owoce. „Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców. Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone”. (Mt 7:18-19) Fakt, że było tak wiele złych owoców, dowodzi, że II Sobór jest złym drzewem. Czy chcesz się ociągać i spowodować, by Twoje dziedzictwo wrzucono na stertę zapomnienia i zatracenie? Czy też chcesz być zapamiętany jednym z Twoich aktów końcowych na tej ziemi, jako ten, który przywrócił Mistyczną Oblubienicę na należne jej miejsce, ze wszystkimi szatami łaski i tradycji? Jeśli możesz to zrobić, to musisz wiedzieć w głębi serca, że Bóg przebaczy Ci wszystkie złe owoce, jakie wyprodukowałeś wcześniej. Och, człowiek i media, na swój bałwochwalczy sposób, mogą nie zrozumieć, ale Bóg zrozumie – i czy nie jest to wszystkim, co się liczy? Pamiętając o tym, i co za tym idzie, z szacunkiem przypominam, co powiedział Nasz Pan: „Wielu powie Mi w owym dniu: ‘Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia, i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?’ Wtedy oświadczę im: „Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!” (Mt 7:22-23) Czy to inspiracja, czy niegodziwość? Sam to wiesz, Ojcze Święty, ale Twoje działania to wszystko, czym możemy się kierować, bo nie znamy Twojego serca. Tylko Bóg ma ten przywilej. I tak to jest, że to, co widzimy jako katolicy, mamy prawo oceniać i określać, czy powinniśmy być posłuszni Tobie, czy posłuchać opinii św. Bellarmina i z całą siłą sprzeciwić się zwycięstwu Twojej woli. Od początku swojego pontyfikatu podkreślałeś, byśmy wszyscy wiedzieli, że jesteś „papieżem Maryi”, posuwając się aż do umieszczenia litery „M” na swoim herbie, który również, co ciekawe, ma nad sobą papieską tiarę. Dlaczego? Czy nie poszedłeś złym przykładem swojego poprzednika Pawła VI i odrzuciłeś papieską tiarę na rzecz paliusza prostego człowieka, co pozbawia Cię prawowitej godności Ojca Książąt i Królów, Władcy Świata, i Wikariusza Naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa na Ziemi? Za motto przyjąłeś „Totus Tuus” – „Cały Twój” – co według mnie oznacza całkowite oddanie i posłuszeństwo wobec Matki Bożej. Ale że Twoje czyny nie zgadzały się z Twoimi słowami, to inna sprawa. Zastanów się nad tym, że nie spełniłeś specjalnego życzenia Matki Bożej w Fatimie, poświęcenia Rosji Jej Niepokalanemu Sercu. Tak, wiemy wszystko o konsekracji w 1984 roku i Twoim zawierzeniu kilka lat temu, ale odnosiło się to do świata, a nie Rosji po imieniu. Nie jest dobre lekceważenie konkretnych próśb Twojej Matki. Jest jeszcze sprawa trzeciej tajemnicy Fatimskiej. Czy naprawdę wszystkich uważasz za aż tak naiwnych? Wiem, jest mnóstwo tych, którzy całkowicie w to uwierzyli, ale nie wszyscy. I to ci, którzy nie uwierzyli powinni Cię niepokoić, bo oni znają prawdę. Oni wiedzą, że trzecia tajemnica, której ujawnienia obawiał się Twój poprzednik, Jan XXIII (i musimy się zastanawiać, dlaczego), nie dotyczyła „męczenników XX wieku”, lecz wielkiej apostazji. Nasza Pani już to powiedziała w objawieniach w La Salette, i zrobił to Jej Boski Syn w Piśmie Świętym, kiedy powiedział: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18:8) I nadal karmi się nas sprzecznościami, które w rzeczywistości oznaczają, że albo Ty, albo Matka Boża kłamie. Niemożliwe jest, aby kłamała Ona, bo w Twoim przypadku dowodów jest cały legion. Mówiąc o legionach, Twoja obraza wszystkiego, co jest święte, powinno przerażać każdego katolika – jak, jestem pewien, obraża św. Dominika, którego święto właśnie obchodziliśmy. To tego świętego założyciela Zakonu Kaznodziejskiego, Maryja obdarzyła Różańcem Świętym i zasadą za nim stojącą. Różaniec opiera się na Świętym Psałterzu, który liczy 150 psalmów na wzór Psalmów Dawida. Na początku pustelnicy modlili się Psałterzem używając kamieni i to stało się podstawą Brewiarza. Piętnaście dziesiątków Różańca zawsze były podzielone przez liczbę trynitarną, aby dać nam Różaniec, który katolicy znali od wczesnych lat. Tę pobożność maryjną praktykowano i przestrzegano przez ponad siedem wieków i pięknie przedstawiano w encyklikach papieskich, jako podstawową prywatną pobożność Kościoła. A potem przyszedłeś Ty i przerwałeś zasady, dodając pięć tajemnic. Dlaczego? Czy było to konieczne? Czy nie wystarczyło postarać się by katolicy znowu odmawiali różaniec po jednym dziesiątku, co najmniej pięć dziesiątków, medytując o znanych tajemnicach? Nie, oczywiście, to byłoby zbyt wiele. Dlatego, jeśli nawet tego nie mogą zrobić, to czy myślisz, że mile przyjmą ten dodatek? Ale Ty rozszerzyłeś go, dając nam „tajemnice światła”. Jak ekumenicznie z Twojej strony! Tajemnice Różańca – Radosne, Bolesne i Chwalebne, wszystko wliczone – początek i koniec z rolą Matki Bożej – jako Współodkupicielki, Obrończyni i Pośredniczki – od Zwiastowania aż do koronacji potwierdzonej w pismach. Jednak cztery z pięciu tajemnic, które zostały dodane przez Ciebie, nie mają biblijnego potwierdzenia udziału Maryi, nie tylko rozmydlając istotę Różańca, ale czyniąc go bardziej znośnym dla protestantów, przez majstrowanie przy jeszcze jednej świętej tradycji. Czy to Chrystus miał na myśli (Mt 28:20, Mk 16:15-16)? Czy nie powiedział również „Nie każdy, który Mi mówi: „Panie, Panie!”, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie” (Mt 7:21)?… Więc zakończmy fragmentem Mateusza:

„Każdego, więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki” (Mt 7:24-27). „A upadek jego był wielki”. Czy istnieje lepsza analogia do tego, niż katastrofa II Soboru? Ci, którzy go spreparowali, w większości poszli do grobu, ale są jeszcze Twoi rówieśnicy, Ojcze Święty, którzy w późnej, późnej jesieni swojego życia powinni zdać sobie sprawę z tego, że wszystko, co zbudowali zostało faktycznie zbudowane na tych piaskach, w których setki tysięcy katolików-strusi chowały głowy. Chrystus przepowiedział, co będzie z nimi. Jeszcze jest czas, by uratować ich grzmiąc fanfary po Twoim powrocie z Lourdes, że nie jesteś zbyt dumny, by przyznać, że Ty wraz z tymi, którzy szli przed Tobą, popełniliście śmiertelny błąd na wielką skalę. Jesteśmy wyrozumiali i masz już tych, którzy zobowiązali się pomóc posprzątać ten bałagan i pomóc duszom znaleźć drogę z powrotem do solidnego fundamentu – Skały – nienaruszalnego Kościoła Chrystusowego, którego „bramy piekielne nie przemogą „(Mt 16:18). Nie boimy się ciężkiej pracy. To jest nieodłączną częścią tradycyjnego katolika, bo jesteśmy przyzwyczajeni do poświęceń – zarówno praktykowanych w naszym życiu, jak i składanych podczas Mszy Świętej – zbyt często w kaplicy w katakumbach …. Jeden z największych doktorów Kościoła, św. Augustyn, którego święto obchodzimy w końcu tego miesiąca, powiedział zupełnie jasno, komu mamy być posłuszni, jeśli chodzi o wybór między człowiekiem i Bogiem. On również stwierdził krótko, że „zło jest złem, nawet, jeśli każdy to robi, i dobro jest dobrem, nawet, jeśli nikt tego nie robi”. Tylko, dlatego, że „wszyscy” mogą w czymś uczestniczyć, nie czyni tego, co robią, dobrem, głównie, dlatego, że to, co robią, jest wielbieniem na ołtarzu człowieka, a nie Boga. Jak to może być z Bogiem, kiedy obrządek jest sztuczny, wymyślony przez człowieka, który zastąpił boski nakaz naszego Pana, dopracowany, zorganizowany i ustalony na zawsze przez Biskupa Rzymu, Piusa V, w kodyfikacji nieomylnych dekretów Trydenckich? Zanim zakończę, Ojcze Święty, gdzie jest napisane, że wyłącznie pastoralny synod może ogłaszać nieomylne dogmaty? Nie znalazłem ani jednego źródła by to sprawdzić, a jednak w ciągu tych czterdziestu lat uważano, że może – poprzez wyniesienie II Soboru Watykańskiego ponad nie tylko I Sobór Watykański, ale i ponad Trydencki i Florencki. Wierz mi, wiele razy przyjmowałem rzeczy i ponosiłem konsekwencje, a to ośmieszało Ciebie i mnie, jak to się mówi. Ale najczęściej moje hipotezy były prywatne, a niepokazane światu. Ty, z drugiej strony, ponieważ dano Ci wiele i wiele od Ciebie wymagano, (Łk 12:48) ośmieszyłeś siebie i mnie przed całym światem. W duchu nauk Chrystusa, wybaczamy i zapominamy. Nie trzeba przepraszać. Ale prosimy tylko, żebyś Ty, jako posłuszny sługa, za jakiego się uważasz, posłuchał Twojej Matki w dniu jej chwalebnego Wniebowzięcia, i poważnie przyjął Jej radę i pilne prośby. To wszystko, o co możemy prosić w tej chwili, Wasza Świątobliwość. Twój czas szybko ucieka. Teraz jest czas, by udowodnić, że naprawdę jesteś papieżem Maryi. Lourdes wydaje się być Twoją ostatnią szansą. Niezliczone cuda miały miejsce w Lourdes, kiedy szczere serce udawało się tam w dobrej wierze. Jestem żywym tego dowodem. To jest twój czas, aby zabłyszczeć dla Jezusa i Maryi, a nie człowieka. Modlę się i mam nadzieję, że ich nie zawiedziesz. Tak, Ojcze Święty, znasz swoją misję przed Bogiem. Dla dobra dusz wszędzie i dla przyszłości, czas jest odpowiedni, abyś udowodnił nam swój Totus Tuus!

Pełny tekst listu otwartego http://www.dailycatholic.org/issue/04Aug/aug8ed.htm

http://www.bibula.com/?p=50229

Lefebryści w drodze do pojednania Wciąż aktualne są rozmowy Stolicy Apostolskiej z Bractwem Kapłańskim św. Piusa X. Watykan otrzymał odpowiedź od Bractwa na treść Preambuły Doktrynalnej zaproponowanej przez Stolicę Apostolską. Przyjęcie jej oznaczałoby nadanie lefebrystom misji kanonicznej w Kościele katolickim. Czy przyjmą Preambułę w obecnej postaci? Pojednania między Kościołem powszechnym a lefebrystami pragnie nie tylko Ojciec Święty Benedykt XVI, ale też członkowie Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X. Ożywiony dialog trwa od dwóch lat, a jego owocem jest Preambuła Doktrynalna zaproponowana przez Stolicę Apostolską, przekazana 14 września 2011 r. Bractwu Kapłańskiemu św. Piusa X przez Komisję "Ecclesia Dei". Stolica Apostolska zwróciła się do lefebrystów z prośbą o podpisanie Wyznania Wiary. Jest to niezbędny akt do określania siebie mianem katolików. Treść Preambuły Doktrynalnej dotyczy trzech zasadniczych punktów: przyjęcia Prawdy Objawionej, deklaracji dogmatycznych i magisterium zwykłego i powszechnego Kościoła. Oznacza to przyjęcie nauczania i życie zgodnie ze wskazaniami, jakie przekazuje Następca św. Piotra i kolegium biskupów.

Sporna Preambuła Aby więc powrócić do Kościoła, Preambuła w pełnym jej brzmieniu powinna być zaakceptowana przez lefebrystów. W minionym tygodniu do Kongregacji Nauki Wiary w Watykanie wpłynęła już druga odpowiedź bp. Bernarda Fellaya, przełożonego Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, na dokument doktrynalny, jaki zaproponował Watykan. Konsultorzy Papieskiej Komisji "Ecclesia Dei" obecnie studiują odpowiedź Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, z której wynika, że Bractwo ani nie zaakceptowało, ani nie odrzuciło Preambuły. Jak poinformował watykański dziennikarz Andrea Tornielli na stronie VaticanInsider, pierwsza odpowiedź lefebrystów wpłynęła do Kongregacji Doktryny Nauki Wiary 21 grudnia minionego roku. Wówczas komisja uznała, że ta odpowiedź nie była wystarczająca, dlatego też watykańska dykasteria zwróciła się z ponowną prośbą do bp. Bernarda Fellaya o przesłanie precyzyjnej odpowiedzi. Preambuła nie została opublikowana, ponieważ - jak poinformowano - tekst nie był definitywny, ale kilkakrotnie na jego temat wypowiadał się przełożony wspólnoty. Biskup Bernard Fellay zwracał uwagę na "znaczący krok naprzód" na drodze pojednania Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X z Kościołem powszechnym. Jak zauważył Tornielli, zmiana stanowiska przełożonego Bractwa nastąpiła po październikowym spotkaniu bp. Fellaya z rektorami seminariów i przełożonymi dystryktów w Albano pod Rzymem. Przełożony lefebrystów uznał, że Bractwo nie może przyjąć preambuły w obecnej treści. Druga odpowiedź wpłynęła kilka dni przed obradami sesji plenarnej Kongregacji Nauki Wiary, jednak - jak zauważył Andrea Tornielli - tak późno przesłana odpowiedź może utrudnić zajęcie wiążącego stanowiska przez obradującą dykasterię. Co więcej - watykanista zwrócił uwagę, że informacje o "studiowaniu listu" przez komisję wskazują, iż tekst Preambuły Doktrynalnej nie został ani jednoznacznie przyjęty, ani odrzucony przez lefebrystów? Bractwo Kapłańskie św. Piusa X zapewne częściowo przyjmuje założenia Stolicy Apostolskiej, a w innych kwestiach zgłasza prośbę o pogłębienie czy wyjaśnienie. Spór, jak mówi Tornielli, dotyczy kolegialności, ekumenizmu, dialogu międzyreligijnego. Benedykt XVI jeszcze, jako kardynał zwracał uwagę, że Soboru Watykańskiego II nie uważa się za "superdogmat", a jako Następca św. Piotra w przemówieniu do Kurii Rzymskiej w 2005 roku przypominał o konieczności interpretacji według hermeneutyki reformy i jej ciągłości. Klucze interpretacji postanowień soborowych niektórych punktów, które kontestuje Bractwo Kapłańskie św. Piusa X, zaproponował Katechizm Kościoła Katolickiego.

Ekskomunika za święcenia biskupie Przypomnijmy, że u źródła sporu są kwestie doktrynalne. Do schizmy abp. Marcela Lefebvre´a doszło po Soborze Watykańskim II, kiedy na Stolicy Piotrowej posługiwał Ojciec Święty Paweł VI. Arcybiskup Lefebvre, który nie zgadzał się z nauczaniem soborowym m.in. w kwestiach Liturgii, wolności religijnej i ekumenizmu, chcąc podtrzymać tradycję przedsoborową, założył seminarium duchowne w Ec™ne, w Szwajcarii, i Bractwo Kapłańskie św. Piusa X. Ruch tradycjonalistów, który wówczas powstał, rozwinął się w wielu państwach. Arcybiskup Lefebvre wyświęcił kapłanów, a z jego rąk 30 czerwca 1988 r. sakrę biskupią przyjęło czerech księży. To wiązało się z automatycznym nałożeniem na konsekratora, ale i na nowych biskupów, ekskomuniki "latae sententiae", ponieważ naruszało przepis 1382 kodeksu prawa kanonicznego mówiący o konsekracji biskupiej bez upoważnienia Ojca Świętego. Formalnie Kongregacja ds. Biskupów ekskomunikę wobec lefebrystów ogłosiła 1 lipca 1988 roku.

By dążyć do pojednania, w 1988 roku Jan Paweł II utworzył komisję "Ecclesia Dei". Zadaniem tej instytucji było podtrzymywanie relacji z lefebrystami. Benedykt XVI również uczynił krok w kierunku pojednania. Na mocy Dekretu Kongregacji Biskupów z 21 stycznia 2009 r. i zdjął ekskomunikę, która ciążyła nad wyświęconymi biskupami. Wydał też list w formie motu proprio "Summorum Pontificum", który poszerzał istniejące już możliwości celebrowania Mszy św. i udzielania sakramentów w starym rycie, według Mszału Piusa V. Agnieszka Gracz

Żydowski profesor wyrzucony z niemieckiego uniwersytetu Profesor Martin Levi van Creveld uznawany jest za jednego z najważniejszych współczesnych historyków i teoretyków wojskowości. Niektórzy porównują go do Carla von Clausewitza. Urodził się w 1946 roku w Rotterdamie, skąd kilka lat później jego rodzina wywędrowała do Izraela. Studiował najpierw w Jerozolimie a potem na London School of Economics, gdzie w 1971 roku zrobił doktorat. W tym samym roku zaczął wykładać historię na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, z którym jest związany do dziś. Jako „visiting professor” prowadził wykłady na wielu uniwersytetach m.in. na National Defense University w Waszyngtonie i Marine Corps University w Quantico. Doradzał w sprawach bezpieczeństwa rządowi amerykańskiemu i izraelskiemu sztabowi generalnemu. Przedmiotem jego badań są kwestie prowadzenia wojny, jej socjologia i antropologia, problem związków pomiędzy państwem a wojskiem i wojną. Napisał m.in. Hitler’s Strategy 1940-1941 (1973), Technology and War (1989), The Sword and the Olive. A Critical History of the Israeli Defense Force (1998), The Rise and Decline of the State (1999), Moshe Dayan (2004), The Culture of War (2008). W języku polskim ukazała się jego książka Zmienne oblicze wojny (2008). Jest znany i ceniony na świecie ze względu na swoją ogromną wiedzę, odwagę stawiania śmiałych, niekiedy prowokacyjnych, tez, zawsze opartych na solidnej, wielojęzycznej bazie źródłowej. Jedną z takich tez, którą zgorszył historyków niemieckich, przedstawił w napisanej w latach 1979/80 na zamówienie amerykańskiego Departamentu Obrony książce Fighting Power: German and US Army performance, 1939-1945 (1982), w której porównuje bojową efektywność niemieckich i amerykańskich sił zbrojnych w okresie II wojnie światowej. Analizując Wehrmacht, prof. Creveld doszedł do wniosku, że „armia niemiecka była znakomitą organizacją bojową”. Wedle jego opinii „pod względem morale, zapału do walki, siły wewnętrznych więzi w oddziałach i elastyczności najprawdopodobniej nie miała sobie równych wśród armii XX wieku”. Swoją siłę bojową armia niemiecka udowodniła właśnie w chwilach klęsk i odwrotów po 1943 roku. Jego zdaniem „zasadnicze narodowosocjalistyczne przekonania nie były rozpowszechnione w armii, indoktrynacja okazała się nieskuteczna”. Na jednym z seminariów w Niemczech naraził się niemieckim historykom, którym, na ich stale powtarzane oskarżenie Wehrmachtu o dokonywanie zbrodni wojennych, nieodmiennie odpowiadał: „Zgoda, ale i tak była to najlepsza armia XX wieku”. W październiku tego roku uniwersytet w Trewirze, a dokładniej rzecz biorąc jego jednostka nosząca nazwę Centrum Badawcze Historii i Kulturoznawstwa, zaprosił go na cykl wykładów poświęconych antropologii wojny. 17 października prof. Martin van Creveld wygłosił pierwszy wykład „Mężczyźni, kobiety, gry wojenne i kultura”. Następnego dnia reprezentanci organizacji lewicowych: opanowanego przez lewicę samorządu studenckiego (AStA), Związku Zawodowego Edukacji i Nauki, Niemieckiego Zrzeszenia Związków Zawodowych, Zielonych, Młodych Socjalistów i Partii Lewicy rozpętały kampanię przeciwko żydowskiemu uczonemu, oskarżając go o to, że głosi poglądy „antykobiece, militarystyczne, wulgarne pod względem naukowym i prymitywne pod względem metodologicznym”. W liście do władz uczelni napisali: „Jesteśmy przerażeni i oburzeni faktem, że Martinowi van Creveldowi oddano do dyspozycji uniwersytet jako przestrzeń publiczną. Wzywamy odpowiedzialne władze do natychmiastowego wyciągnięcia konsekwencji. Wydarzenia te są policzkiem dla wszystkich ludzi uniwersytetu, który musi być wolny od dyskryminacji i dążyć do równouprawnienia płci”. Inicjatorzy nagonki napisali, że ten, kto jak van Creveld, kwestionuje to równouprawnienie, nie może nauczać na niemieckim uniwersytecie. Ponadto zarzucili mu, że jest antyizraelski, co zapewne miało swoje źródło w tym, że prof. Martin van Creveld, uchodzący za „krytycznego” syjonistę, krytykuje m.in. udział kobiet w armii izraelskiej, uważając, że obniża to jej siłę bojową. Lewicowi cenzorzy, którzy nawet nie zadali sobie trudu wysłuchania wykładu prof. van Crevelda – a jeśli nawet któryś z nich był na nim obecny, to nie miał na tyle odwagi, aby go skrytykować merytorycznie, używając naukowych argumentów – zażądali odwołania zaplanowanych wykładów i zwolnienia uczonego. Na marginesie warto dodać, że te same lewicowe grupy od dawna dążą do nazwania uniwersytetu w Trewirze Uniwersytetem im. Karola Marksa na cześć urodzonego w tym mieście ojca-założyciela komunizmu. Takiej nazwy używają na swoich oficjalnych pismach i drukach, na których widnieje również logo w postaci wizerunku Karola Marksa, aktywiści samorządu studenckiego produkują i sprzedają koszulki ze zmienioną nazwą uniwersytetu i wizerunkiem autora Kapitału. Po trwającej tydzień nagonce na żydowskiego naukowca prezydent uniwersytetu Michael Jäckel oraz kierownik Ośrodka Badawczego Historii i Kulturoznawstwa Martin Przybilski, którzy nota bene również nie byli obecni na wykładzie, przychylili się do wniosku socjalistycznego aktywu studenckiego i – choć jeszcze kilka dni wcześniej na stronie internetowej uniwersytetu van Creveld wychwalany był, jako „koryfeusz w dziedzinie historii wojny” – zwolnili żydowskiego historyka i odwołali jego wykłady. W wypowiedzi dla konserwatywnego tygodnika „Junge Freiheit” prof. van Creveld oskarżył lewicowych organizatorów nagonki, że, zamiast otwarcie skrytykować jego tezy, atakują go zza węgła. Ich zarzuty uznał za czysty nonsens: „moje 22 książki, liczne artykuły jak i występy w telewizji pokazują, że wiem, o czym mówię”. Postępowanie władz uniwersytetu nazwał „tchórzliwym”. Zacytował Woltera: „Większość akademików to tchórze”. Oświadczył, że w ciągu ostatnich lat od wielu kolegów słyszał skargi na coraz większe ograniczenia wolności słowa w Niemczech. „Teraz wiem, co mieli na myśli”, powiedział prof. Martin van Creveld. Gwoli sprawiedliwości dodajmy, że kilku niemieckich naukowców, wiernych idei uniwersytetu, jako miejsca swobodnie prowadzonych, otwartych sporów i debat, wystąpiło w obronie żydowskiego kolegi. Niestety, ich protesty nie odniosły żadnego skutku. Tomasz Gabiś

Komisyjny unik Najpierw godzinna przepychanka proceduralna, a później brutalna próba uniemożliwienia zabrania głosu przedstawicielom poszkodowanej w wyniku fatalnie przeprowadzonej procedury koncesyjnej Telewizji Trwam. Po takim starcie posiedzenia sejmowej komisji kultury dalszy przebieg procedowania tego gremium był już jasny: uniki Jana Dworaka, któremu w sukurs przychodziła szefowa komisji Iwona Śledzińska-Katarasińska Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie jest w stanie wyłuszczyć ani jednej racjonalnej przesłanki, która usprawiedliwiałaby arbitralną odmowę przyznania Fundacji Lux Veritatis koncesji na naziemne nadawanie cyfrowe. Po wczorajszej burzliwej dyskusji na posiedzeniu sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu innego wniosku nie sposób wyciągnąć. Jan Dworak, szef KRRiT, nie był ani skory, ani przygotowany do odpowiedzi na szczegółowe pytania, jakimi zasypywali go obecni na sali przedstawiciele Fundacji i opozycyjni parlamentarzyści PiS oraz SP, stwierdzając jedynie, że temat "będzie kontynuowany w sądzie administracyjnym". Emocje podgrzała próba odebrania głosu przedstawicielom strony poszkodowanej. Iwona Śledzińska-Katarasińska, poseł Platformy Obywatelskiej, przewodnicząca komisji, wytoczyła najcięższe działa: regulamin Sejmu. Wywołało to oburzenie parlamentarzystów. - Byłoby rzeczą zupełnie niespotykaną i absolutnym precedensem, gdyby przedstawicielowi instytucji zaproszonej nie udzielono głosu. Chciałbym, żeby pani przewodnicząca sięgnęła do archiwum Sejmu. Oczywiście nie mówię o tzw. Sejmie komunistycznym - powiedział poseł Antoni Macierewicz (PiS). Szefowa komisji do rozmowy jednak się nie paliła. Brakiem kultury szefowa komisji kultury wykazała się chwilę później, kiedy do sali wszedł o. dr Tadeusz Rydzyk, dyrektor Radia Maryja. - Widzę o. Rydzyka, ale nie jest gościem, nie był zaproszony - wypaliła Śledzińska-Katarasińska. Tego było już za wiele. Ostatecznie, ze względu na stanowcze protesty parlamentarzystów, posłanka Platformy pozwoliła wnioskodawcom, interweniującym w sprawie braku symetrii w traktowaniu przez KRRiT Telewizji Trwam i innych wnioskodawców, zabrać głos. Wnioskodawcy z kolei poprosili o wypowiedź stronę zaproszoną. Dyrektor Radia Maryja zwrócił uwagę, że odmowna decyzja Rady w sprawie koncesji na nadawanie cyfrowe ma charakter dyskryminujący. Ojciec Tadeusz Rydzyk wskazał, że organ konstytucyjny, jakim jest KRRiT, jest utrzymywany z pieniędzy podatników, głównie katolickich, których w Polsce jest zdecydowana większość. - Możemy się różnić, to jest pluralizm, ale rozmawiajmy na argumenty, a argumentem jest Polska, w której katolików jest dużo - powiedział dyrektor Radia Maryja. Lidia Kochanowicz, dyrektor finansowy Fundacji Lux Veritatis, przedstawiła posłom okoliczności nieprzyznania koncesji Telewizji Trwam w lipcu 2011 roku. Przywołała analizy ekonomiczne, dowodzące, że KRRiT, wydając decyzję, nie traktowała równo wszystkich podmiotów startujących w konkursie. I błędnie oszacowała ich wiarygodność finansową. - Fundacja dokonała porównania sytuacji finansowej swojej i innych firm, które otrzymały koncesję. Było to dla nas porażające - zaznaczyła Lidia Kochanowicz.

u Stanęliśmy przed potężnym Goliatem - komunikat o. dr. Tadeusza Rydzyka CSsR, dyrektora Radia Maryja - s. 2

u Porównanie danych ekonomiczno-finansowych Fundacji Lux Veritatis z danymi firm, którym KRRiT przyznała koncesje DVB-T - s. 5 u Platforma łamie radnego - s. 5 Majątek trwały Fundacji, świadczący o świetnej kondycji firmy, jest ponad 3 tys. razy większy od majątku jednej ze spółek, która koncesję dostała, 350 razy większy od innego podmiotu i 86 mln razy większy od majątku kolejnego beneficjenta koncesyjnego, dla którego Rada była tak łaskawa w ocenie.

- Aktywa obrotowe Fundacji, czyli płynne, które bardzo szybko można było przeznaczyć na sfinansowanie naszych działań, są półtora raza większe od jednej z firm, która otrzymała koncesję, 2,3 raza większe od drugiej firmy i 37 razy większe od trzeciej, która też otrzymała koncesję - argumentowała Lidia Kochanowicz. Po prezentacji tych wyliczeń Jana Dworaka, szefa KRRiT, wezwanego na posiedzenie komisji kultury w celu udzielenia wyjaśnień, stać było jedynie na stwierdzenie, że cały proces koncesyjny odbywał się zgodnie z procedurami. - Jeśli chodzi o opinię ekonomiczno-finansową do wniosków, to są one przez KRRiT w ten sam sposób sporządzane od początku funkcjonowania Krajowej Rady. Nie nastąpiła żadna zmiana i te argumenty, o których pani dyrektor mówi, na pewno znajdą swoje odzwierciedlenie w postępowaniu sądowym - mówił Dworak. Szef Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wykazywał niejednokrotnie podczas swojego wystąpienia zdenerwowanie i zachowanie odbiegające od ogólnie przyjętych standardów. - Jeśli chodzi o protest społeczny, to dla jednego z koncesjonariuszy, dla stron starających się o koncesję, czyli dla Fundacji Lux Veritatis, jest on bardzo istotny. Szczególnie w ostatnich tygodniach i dniach bardzo to się nasiliło. Policzyliśmy, że jest to około 9 tys. listów z protestami - oznajmił Dworak. - Nieprawda, kilkadziesiąt tysięcy kopert - poprawił go o. Tadeusz Rydzyk. - Proszę księdza, proszę mi pozwolić skończyć i nie przerywać - odburknął szef Rady. Jego zachowanie wywołało dezaprobatę parlamentarzystów, co skłoniło Dworaka do wyartykułowania słów przeprosin. Posłowie PiS i Solidarnej Polski, którzy przysłuchiwali się wyjaśnieniom Dworaka, podtrzymali wczoraj gotowość do uruchomienia i skutecznego przeprowadzenia procedury postawienia Dworaka przed Trybunałem Stanu za łamanie Konstytucji.

- Z dzisiejszych wypowiedzi wynika, że Telewizja Trwam finansowo stoi lepiej niż inni nadawcy. Krajowa Rada przyznała jednak koncesję nadawcom, którzy generowali straty, mieli ujemne kapitały własne, nie posiadali bazy emisyjnej - argumentowała prof. Krystyna Pawłowicz. Poseł PiS nazwała decyzję Dworaka o nieprzyznaniu koncesji mianem skandalicznej i stronniczej. Rozczarowany postawą przedstawicieli zarówno prezydium komisji, jak i KRRiT był o. Tadeusz Rydzyk. - To jest dramatyczne, że my, katolicy, musimy tak walczyć w państwie, które jest w ponad 90 procentach katolickie. To są przecież ludzie ochrzczeni. Piastują urzędy w państwie, w którym katolicy płacą podatki. To katolicy utrzymują swych rządzących, również tych, którzy nas dyskryminują. Zarządzają Polską, i to często na korzyść niekatolików. To jest jakieś nienormalne. Księża płacą podatki od wszystkich mieszkających na terenie parafii, za każdego mieszkańca - nie tylko katolika, ale także niewierzącego albo wojującego z Kościołem ateisty - mówił dyrektor Radia Maryja, ponawiając apel o wysyłanie protestów do KRRiT. - Będą wybory, pamiętajmy, że złe drzewo nie przynosi dobrych owoców - przypomniał o. Tadeusz Rydzyk. List do prezydenta Bronisława Komorowskiego w sprawie dyskryminacyjnych praktyk Rady wysłał były szef Rady prof. Ryszard Bender. "Już czas najwyższy, żeby przeciw dyskryminowaniu katolickiej Telewizji Trwam wypowiedział się i zaprotestował Prezydent RP Bronisław Komorowski. Wykaże Pan Prezydent wówczas, że jest prezydentem wszystkich Polaków, również związanych z mediami katolickimi, a nie wyłącznie tych, których obejmą niebawem w cyfrowej telewizji na multipleksie media liberalne i lewicowe" - napisał prof. Bender. Jacek Dytkowski

Nie było nacisków, nie było winy pilotów Stwierdzenie przez ekspertów z Krakowa, że na nagraniach rozmów z kokpitu Tu-154 nie zarejestrowano głosu gen. Andrzeja Błasika, obala ostatecznie teorię o naciskach na załogę. Przekreśla też dotychczasowe spekulacje na temat winy pilotów, zawarte w raportach MAK i komisji Millera.

– Biegli dokonali stopniowania swoich ustaleń, określając identyfikację załogi Tu-154M, jako wysoce prawdopodobną, stewardesy i dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ, jako prawdopodobną oraz z najwyższym prawdopodobieństwem określili identyfikację dwóch osób załogi Jak-40. Poza tymi dziewięcioma osobami nie zdołano wyodrębnić w nagraniu dalszych grup wypowiedzi, które konstytuowałyby kolejne osoby – podkreślił na poniedziałkowej konferencji prasowej płk Ireneusz Szeląg z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

„Materiał dowodowy śledztwa Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie nie zawiera opinii jednoznacznie wskazującej na to, że pan gen. Błasik przebywał w kokpicie samolotu. I taki jest stan na dzisiaj” – dodał prokurator. To potwierdzenie informacji portalu Niezalezna.pl i „Gazety Polskiej Codziennie”, że na nagraniu z kokpitu nie zarejestrowano głosu dowódcy sił powietrznych, który – według raportów MAK i komisji Millera – miał wywierać bezpośrednią lub pośrednią presję na załogę.

Załoga oczyszczona z zarzutów Stwierdzenie przez ekspertów z Krakowa, że na nagraniach rozmów z kokpitu Tu-154 nie zarejestrowano głosu gen. Andrzeja Błasika, nie tylko obala ostatecznie teorię o naciskach na załogę. Przekreśla także dotychczasowe spekulacje na temat winy pilotów, zawarte w raportach MAK i komisji Millera. Przypomnijmy, że podstawowymi zarzutami wobec lotników, sformułowanymi przez polskich i rosyjskich ekspertów, były: zbyt późne przerwanie manewru podejścia do lądowania (a według Rosjan: manewru lądowania), korzystanie z niewłaściwego wysokościomierza w ostatniej fazie lotu oraz zła koordynacja działań członków załogi. Polscy piloci – według raportu Millera – tuż przed katastrofą nie mieli świadomości, na jakiej wysokości się znajdują, a gdy zorientowali się, że są tuż nad ziemią, było już za późno na poderwanie samolotu. Eksperci z komisji ministra powoływali się przy tym na zapisy rozmów z kokpitu, z których wynikać miało, że załoga podawała dane niezgodne z faktyczną wysokością, a znajdujący się w kabinie gen. Błasik, który korygował te wartości, nie był przez pilotów słyszany, gdyż ci mieli na uszach słuchawki. Tymczasem z opinii Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie wynika, że komendy zawierające rzeczywistą wysokość wypowiadane są nie przez gen. Błasika, lecz przez II pilota, Roberta Grzywnę. Oznacza to, że załoga do końca tragicznego lotu odczytywała wysokość z prawidłowego, barycznego (a nie radiowego) wysokościomierza. Jest to także dowód na to, że piloci podjęli decyzję o odejściu na drugi krąg, czyli przerwaniu podejścia do lądowania, na przepisowej wysokości (100 m według wskazań wysokościomierza barycznego). Analiza specjalistów z Krakowa, stwierdzająca odczytywanie prawidłowych komend przez II pilota, wykazuje także, że współpraca między członkami załogi przebiegała właściwie, a Robert Grzywna aktywnie wspierał Arkadiusza Protasiuka. Ich współdziałania nie zakłócał żaden z pasażerów – wynika ze stenogramów.

Tania psychologia Anodiny i Millera Wojskowi prokuratorzy stwierdzili jednoznacznie, że nie ma żadnego dowodu na to, że gen. Błasik przebywał w kabinie pilotów. Podważyli w ten sposób absurdalny argument komisji MAK, a także wielu polskich komentatorów i polityków (w tym m.in. Stefana Niesiołowskiego), że generał był w kabinie, bo... jego zwłoki znaleziono obok ciała nawigatora. Pomijając fakt, że jest to informacja uzyskana od Rosjan i może być równie wiarygodna jak wiele innych kłamstw, to znalezienie ciała w takim, a nie innym sektorze o niczym nie może świadczyć, zwłaszcza, że nie wiadomo, ilu pasażerów było przypiętych pasami. Mimo tak wątłych podstaw do twierdzenia, że generał mógł być w kabinie pilotów, rozpętano medialną nagonkę na Błasika, a eksperci – rosyjscy i polscy – poświęcili dziesiątki stron na opisanie stanu psychicznego załogi (zwłaszcza kapitana Protasiuka), zdenerwowanej jakoby obecnością i słowami dowódcy sił powietrznych. Oto fragment raportu komisji Millera:

„Analiza prowadzonej wówczas korespondencji i rozmów pilotów w kokpicie wskazuje na rozpoczęcie się zjawiska tunelowania poznawczego u dowódcy statku powietrznego, polegającego na silnej selekcji uwagowej, skupionej na danych niezbędnych do realizacji aktualnego priorytetu zadaniowego. (...) Doszło do sytuacji, w której dowódca statku powietrznego zbudował plan podejścia do lądowania na podstawie subiektywnego modelu mentalnego (wyobrażenie aktualnej pozycji samolotu). Jednym z czynników zaburzających prawidłową ocenę sytuacji było wykorzystywanie podczas podejścia wskazań nieprecyzyjnego radiowysokościomierza w miejsce wysokościomierzy barometrycznych. (...) Dodatkowym dystraktorem było nieprzestrzeganie niepisanej zasady „cichego kokpitu”, która nakazuje całkowitą koncentrację załogi na wykonywanym podejściu do lądowania. Tymczasem w krytycznym momencie przebywał w kokpicie Dowódca Sił Powietrznych (...)”. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Seremet chce odwołania Parulskiego Prokurator generalny Andrzej Seremet potwierdził reporterowi "Gazety Polskiej Codziennie", że kandydatem na nowego szefa wojskowej prokuratury jest płk Jerzy Artymiak. Wcześniej złożył wniosek do ministra obrony narodowej o odwołanie z tej funkcji generała Krzysztofa Parulskiego. Powodem odwołania Parulskiego jest "publiczna i spektakularna krytyka przełożonego" - powiedział rzecznik Seremeta.

- To sytuacja nie do zaakceptowania w kontekście zapewnienia sprawnego funkcjonowania hierarchicznej struktury, jaką jest prokuratura - powiedział Mateusz Martyniuk. Dodał, że nie należy w tym kontekście mówić o jakimkolwiek "konflikcie personalnym". - To klasyczna sytuacja, w której podwładny publicznie krytykuje przełożonego - podkreślił. Reporter "Codziennej" dowiedział się, że kandydatem na następcę Parulskiego jest płk Jerzy Artymiak. Rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej przyznał, że jest wniosek o powołanie nowego naczelnego prokuratora wojskowego.

- Wniosek wpłynął dziś. Minister zapozna się z tym wnioskiem, niewykluczona jest rozmowa z kandydatem na stanowisko szefa NPW i niewykluczone, że po tym zostanie podjęta decyzja - mówił w TVN 24 Jacek Sońta, rzecznik MON.

Zgodnie z prawem naczelnego prokuratora wojskowego, który jest zastępcą prokuratora generalnego, powołuje i odwołuje prezydent. Wniosek w tej sprawie składa prokurator generalny w porozumieniu z szefem MON. TVN24

Tusk broni Millera - i mija się z prawdą Z informacji dotyczących odczytu czarnych skrzynek Tu-154M wykonanego przez krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych im. Sehna nie wynika jednoznaczna potrzeba wznowienia prac komisji Jerzego Millera - uważa, wbrew faktom, premier Donald Tusk. Według Tuska, odczyt z czarnych skrzynek nie podważa żadnej z konkluzji zawartych w raporcie komisji Jerzego Millera, która badała przyczyny katastrofy smoleńskiej.

- Po badaniu krakowskim mamy nadal pewność, że w kabinie znajdowały się osoby spoza bezpośredniej załogi. Pojawiły się nowe słowa, które raczej potwierdzają tezę, że w kabinie znajdowały się osoby, które w normalnej procedurze nie powinny się tam znaleźć - zaznaczył premier, choć w stenogramach nie znajdziemy nawet śladu potwierdzającego refleksje Tuska. W rzeczywistości stwierdzenie przez ekspertów z Krakowa, że na nagraniach rozmów z kokpitu Tu-154 nie zarejestrowano głosu gen. Andrzeja Błasika, nie tylko obala ostatecznie teorię o naciskach na załogę. Przekreśla także dotychczasowe spekulacje na temat winy pilotów, zawarte w raportach MAK i komisji Millera. Przypomnijmy, że podstawowymi zarzutami wobec lotników, sformułowanymi przez polskich i rosyjskich ekspertów, były: zbyt późne przerwanie manewru podejścia do lądowania (a według Rosjan: manewru lądowania), korzystanie z niewłaściwego wysokościomierza w ostatniej fazie lotu oraz zła koordynacja działań członków załogi. Polscy piloci - według raportu Millera - tuż przed katastrofą nie mieli świadomości, na jakiej wysokości się znajdują, a gdy zorientowali się, że są tuż nad ziemią, było już za późno na poderwanie samolotu. Eksperci z komisji ministra powoływali się przy tym na zapisy rozmów z kokpitu, z których wynikać miało, że załoga podawała dane niezgodne z faktyczną wysokością, a znajdujący się w kabinie gen. Błasik - który korygował te wartości - nie był przez pilotów słyszany, gdyż ci mieli na uszach słuchawki. Tymczasem z opinii Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie wynika, że komendy zawierające rzeczywistą wysokość wypowiadane są nie przez gen. Błasika, tylko przez II pilota, Roberta Grzywnę. Oznacza to, że załoga do końca tragicznego lotu odczytywała wysokość z prawidłowego, barycznego (a nie radiowego) wysokościomierza. Jest to także dowód na to, że piloci podjęli decyzję o odejściu na drugi krąg, czyli przerwaniu podejścia do lądowania, na przepisowej wysokości. Analiza specjalistów z Krakowa, stwierdzająca odczytywanie prawidłowych komend przez II pilota, wykazuje także, że współpraca między członkami załogi przebiegała właściwie, a Robert Grzywna aktywnie wspierał Arkadiusza Protasiuka. Niezalezna

Jachowicz o Ewie Kopacz i jej nowej roli To niesamowite, jak Ewa Kopacz upodobniła się do swojego szefa Donalda Tuska. Nie dziwię się jej nominacji na marszałka Sejmu, skoro jest tak pilną i zdolną uczennicą. Opanowała wszystkie podstawowe chwyty rasowego polityka Platformy, z których część stała się jej nawykami. Kiedy trzeba, kłamie jak z nut, potrafi być arogancka, lekceważy dziennikarzy, wciskając im dziesiątki pustych zdań.

Tanie sztuczki Zdając sobie sprawę, że swój głos kieruje także do opinii publicznej, Kopacz z pełną premedytacją kpi z Polaków. Ludzie oczekiwali z jej strony, chociaż na bliskie prawdy odpowiedzi. Zamiast tego, udając, że nie wie, o co chodzi, Ewa Kopacz opowiada banialuki, kreując się na osobę, która całe swoje życie poświęciła innym. Zapomina jednak dodać, że służyła przede wszystkim wtedy, gdy jej ofiarność przynosiła wymierne korzyści osobiste lub przynajmniej nadzieje na wynagrodzenie w przyszłości. Takim człowiekiem była, gdy rozpoczynała karierę polityczną w 10-tysięcznym Szydłowcu na pograniczu Mazowsza. Taką osobą pozostała do dziś. Z tą drobną różnicą, że obecnie tę przydatną w karierze politycznej cechę rozwinęła i pogłębiła. Inaczej mówiąc, nigdy nie brakowało jej politycznego sprytu. Ma za sobą stosunkowo niewielki staż życia w czasach PRL, jako osoba dorosła – ledwie 15-letni. Zdążyła jednak nieźle opanować sztukę komunistycznej nowomowy i teraz korzysta z niej pełnymi garściami. Pewnie pani marszałek jeszcze do niedawna wydawało się, że jest na tyle pomysłowa, iż wszystko ujdzie jej płazem, a drobne i grubsze gierki polityczne potrafi obrócić na swoją korzyść. Tymczasem dziś przestali jej już wierzyć przeciętni obywatele. Na jej tanich sztuczkach poznali się również dziennikarze.

Mierność na szczycie Powiedzieć, że jej konferencja prasowa sprzed kilku dni, która w zamyśle miała być marszałkowskim popisem, zamieniła się w klęskę, to za mało. To była totalna kompromitacja. Zdenerwowana Ewa Kopacz salwowała się ucieczką z konferencji niczym szczur z tonącego okrętu, na jaki wsadzili ją swoimi pytaniami dziennikarze. Na początku była jednak cyniczna i pewna siebie. Zapytana o chaos, jaki pozostawiła w Ministerstwie Zdrowia, oraz o to, czy Sejm będzie poprawiał błędy, które wprowadziła do ustawy refundacyjnej, ku zdumieniu wszystkich zabełkotała: „Przez cztery lata, ostatnie cztery lata, lata bardzo trudne, podejmowałam bardzo trudne decyzje i dokonywałam wyborów. Starałam się, aby podejmując te trudne decyzje, nie szkodzić polskim pacjentom. Przed takimi trudnymi wyzwaniami i decyzjami staje mój następca Bartosz Arłukowicz”.

„Czy po prostu to pani popełniła błąd, czy Bartosz Arłukowicz?” – odezwał się kolejny dziennikarz. Tego było już za wiele. Pani marszałek puściły nerwy i czmychnęła, czym prędzej do gabinetu. To przykre, że tak mierne figury awansują na szczyty władzy.

Muzeum Kopacz Na razie kariera Ewy Kopacz toczy się jednak gładko. Głównie dzięki parasolowi ochronnemu, jaki roztoczył nad nią Tusk. Można prawie w ciemno założyć, że kiedy tylko zacznie ona Platformę ciągnąć w dół, Donald Tusk wyśle Kopacz na powrót tam, skąd przyjechała. Do miejsca, w którym będzie mogła stworzyć sobie własne muzeum marszałek Sejmu Ewy Kopacz. Tam obejmie funkcję dyrektora placówki połączoną z rolą kustosza. Choć prawdę mówiąc, chętniej widziałbym ją w lesie pod Smoleńskiem, przekopującą ziemię na minimum metr głębokości.

Jerzy Jachowicz

Kolejny bubel prawny Tuska Rząd pana Tuska zabrał się za porządkowanie spraw służb mundurowych. Premier, co prawda szusuje po stokach, ale jego ludzie idą za ciosem i po „załatwieniu” refundacji leków rzucili się na emerytury tych, którzy strzegą naszego bezpieczeństwa. Minister Cichocki wpadł na pomysł, by funkcjonariusze mogli przechodzić na emeryturę, gdy spełnią dwa warunki - 25 lat służby i 55 lat życia. To nowość, bo do tej pory ustawodawca określał jeden warunek – 15 lat służby. Chciałbym pokazać na rzeczywistych przykładach jak ten nowy „dwuwarunkowy” mechanizm będzie działał w praktyce i jak zgubny może się okazać dla bezpieczeństwa państwa i obywateli. Jest liczna grupa funkcjonariuszy, którzy rozpoczynają służbę po maturze – mają wówczas 19 lat. Po przepracowaniu owych 25 lat mają 44 lata życia. Do emerytury brakuje im 11 lat. Muszą pełnić służbę dalej. Za każdy rok służby przekraczającej staż 25 lat funkcjonariusz ma przyznawane 3 proc. podstawy, z której wylicza się emeryturę. To dość szczegółowe kwestie – ale proszę o wyrozumiałość, bo diabeł i w tym przypadku tkwi w szczegółach. Nie trudno obliczyć, że przez te 11 lat funkcjonariusz wypracuje 33 proc. Jego emerytura powinna wówczas osiągnąć poziom 93 proc. średniej pensji z ostatnich trzech lat – przekroczenie stażu 25 lat daje brakujące w tym rachunku 60 proc. Tak byłoby uczciwie – jednak pomysłodawca tych zmian nie chce by było uczciwie – zatem zapisuje w prawie barierę 75 proc. średniej pensji z ostatnich trzech lat – tego progu nie może przekroczyć emerytura funkcjonariusza. Jaki jest praktyczny efekt tego zapisu – ano taki, że znaczna część policjantów, strażaków, żołnierzy będzie przez ostatnie 6 lat pracowała pod względem emerytalnym za darmo? Te lata nie będą mieć wpływu na wysokość ich emerytury. Czy znacie Państwo takie przypadki w innych grupach zawodowych? Pozostańmy jednak jeszcze przez chwilę przy wymogu pracy do 55 roku życia. Jest spora liczba specjalności w różnych służbach, których po prostu nie da się wykonywać do tego wieku i przez jedną trzecią stulecia. O tym mówi doświadczenie zawodowe funkcjonariuszy, ale także pracujących z nimi psychologów i lekarzy. Nie można być przez ponad jedną trzecią wieku antyterrorystą, którego zadaniem jest fizyczne obezwładnienie zazwyczaj młodych, bardzo sprawnych i bezwzględnych bandytów. Nie uda się przez 36 lat być funkcjonariuszem pracującym pod przykryciem wśród członków zorganizowanych grup przestępczych. Nawet gdyby ktoś miał na to ochotę – a gwarantuję, że tacy się nie trafią – to, jakość pracy takiego funkcjonariusza będzie naprawdę niezadowalająca. Są, bowiem rodzaje służby, które w sposób bardzo znaczący obciążają zdrowie i psychikę. Zmuszanie ludzi do wyniszczającej pracy przez 36 lat jest zwyczajną głupotą - niewytłumaczalną żadnymi racjami. Świadczy jedynie o dyletanctwie pomysłodawców nowego prawa. Należy zadać pytanie – jaki cel chce osiągnąć rząd pana Tuska proponując takie rozwiązania? Chce zmusić ludzi do pracy ponad siłę i jednocześnie im za nią nie zapłacić – w sensie wliczenia tych lat do emerytury? Na tym nie koniec. Przyznam, że gdy czytam te propozycje prawne to mam wrażenie, jakby pisał je ktoś, komu zależy na obniżeniu morale w polskich służbach, by zdemobilizować funkcjonariuszy. To niestety nie jest żart. Zatem idźmy tropem planów ministra Cichockiego dalej. Do tej pory funkcjonariusze pracujący w szczególnie trudnych i niebezpiecznych warunkach mogli liczyć na dodatkowe „bonusy” doliczane do emerytury. Za każdy rok takiej szczególnej służby doliczało się im 1 lub 2 proc. podstawy do emerytury. Mogli na to liczyć choćby antyterroryści, płetwonurkowie, saperzy, ale także policjanci operacyjni zwalczający najgroźniejszą przestępczość. To był dowód na to, iż państwo docenia ich poświęcenie, że Polska nagradza tych, którzy z narażeniem życia i zdrowia bronią jej bezpieczeństwa, ale również bezpieczeństwa obywateli i ich mienia. Tak jest wszędzie na świecie, gdzie realnie walczy się z przestępczością i realnie chroni bezpieczeństwo państwa. Autorzy nowych rozwiązań prawnych zdają się o tym albo nie wiedzieć, albo tego nie dostrzegać. Zachowują się tak, jakby nie widzieli różnicy między saperem rozbrajającym bomby czy funkcjonariuszem ścigającym zabójców, a pracownikiem biurowym. Wszyscy tę różnicę dostrzegają – rząd nie. Jaki będzie najprawdopodobniej efekt takich działań? Przypuszczam, iż taki, że część funkcjonariuszy wykonujących szczególnie niebezpieczne zadania uzna, że nie ma sensu się narażać, bo państwo tego nie doceni. Czy taką politykę prowadzi rząd, który odpowiedzialnie myśli o bezpieczeństwie państwa? Jeśli pomysły ministra Cichockiego wejdą w życie, to zaczną się złote czasy dla choćby przestępczości zorganizowanej. Policjanci zostaną przekonani do tego, że ich poświęcenia w pracy nikt nie doceni – a gdy Ruch Palikota wprowadzi jeszcze depenalizację posiadania narkotyków – bandyci będą mogli działać w sposób niemalże nieskrępowany. I na koniec jeszcze jedna uwaga. Ta nowa ustawa ma rzekomo wyeliminować patologie. Ale to tylko propaganda. Prawda jest taka, że ona pozwoli na działania patologiczne. Są w niej, bowiem zapisy, dzięki którym ci, którzy mają dobry układ z szefem dostaną emeryturę przed 55 rokiem życia. Tak będzie mogło być w CBA. Proponowane prawo tworzy możliwość oszukiwania. I oto konkretna sytuacja – szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego odwołuje swojego podwładnego ze stanowiska i przez 4 miesiące pozostawia go w swojej dyspozycji, później proponuje nowe stanowiska, ale podwładny go nie przyjmuje – i jeśli ma 25 służby, ale nie ma ukończonych 55 lat życia to może w takiej sytuacji mimo wszystko na emeryturę przejść. W proponowanych rozwiązaniach prawnych jest jeszcze wiele szkodliwych zapisów. Skupiłem się na tych najpoważniejszych. Jednak wszystkie one zachwieją polityką bezpieczeństwa. Praca w policji, wojsku, straży wielu osobom wyda się nieopłacalna – najlepsi nie będą nią zainteresowani. To pogorszy bezpieczeństwo nas wszystkich. Rząd Donalda „Nie ma mnie” Tuska po ustawie dotyczącej refundacji leków szykuje Polsce kolejny bubel prawny.

Tomasz Kaczmarek

Jak lewica rozprawia się z OFE Na krucjatę przeciwko OFE wyruszyła Pani Profesor Leokadia Oręziak. Swoich łam udzielił jej lewicowy Przegląd, OPZZ i SLD poprosiły o wystąpienie na konferencji zorganizowanej w Sejmie, a teraz dołączył się do nich Nowy Ekran. Zdaniem Profesor Leokadii Oręziak OFE odpowiadają m.in. za poziom zadłużenia Polski, a obniżenie składki trafiającej do OFE przez rząd Donalda Tuska nie rozwiązuje problemu i OFE należy zlikwidować. Czy rzeczywiście OFE odpowiadają za ponad dwieście miliardów długu SP? Wbrew pozorom teza ta nie jest tak oczywista, jak sądzi Pani Profesor. Nie wiem czy ktoś jeszcze pamięta debatę Rostowski-Balcerowicz o obniżeniu składki do OFE zorganizowaną przez telewizję publiczną? W toku tej debaty obaj dyskutanci wykazali się wszak olbrzymią nieznajomością polskiego systemu emerytalnego i historii reformy emerytalnej w Polsce, ale padło w niej z ust L. Balcerowicza jedno celne stwierdzenie (przytaczam z pamięci, więc nie gwarantuję dosłowności) – potrzeby pożyczkowe to różnica między sumą wpływów a wydatków. Zatem to nie transfery do OFE odpowiadają za deficyt czy zadłużenie, lecz ogólna polityka Państwa… Natomiast to też tylko część prawdy. Składki emerytalne pochodzą z wynagrodzenia. Część z nich przekazywana jest do OFE, resztę ZUS przeznacza na wypłatę bieżących świadczeń. Ubytek w składce z powodu transferów do OFE, Skarb Państwa rekompensuje ZUS w postaci tzw. dotacji uzupełniającej, przeznaczonej także na wypłatę bieżących świadczeń. Jak ten mechanizm wpływa na powstawanie zobowiązań? Składka przeznaczona na wypłatę bieżących świadczeń zapisywana jest na rachunku ubezpieczonego w ZUS, a ta część, która wcześniej trafiała do OFE, ale wskutek decyzji rządu Tuska już tam nie trafia, też jest zapisywana w ZUS, ale na tzw. subkoncie. Zapisy te są następnie waloryzowane i są podstawą do ustalenia wysokości przyszłej emerytury w momencie przejścia na nią. Zatem składka ta generuje zobowiązania ZUS, gwarantowane przez Skarb Państwa, wypłaty przyszłych świadczeń. Im większa część składki przeznaczona jest na wypłatę bieżących świadczeń, tym większe są te zobowiązania. O ich skali najlepiej świadczy porównanie widocznych zobowiązań SP z tytułu długu – jest to około 700 mld PLN z zobowiązaniami niewidocznymi, (czyli emerytalnymi wobec ubezpieczonych w ZUS) – przekraczają one 2 biliony złotych, czyli są prawie trzykrotnie wyższe od oficjalnego zadłużenia SP. Składka transferowana do OFE, co do zasady przyrostu tych zobowiązań nie powoduje, bo jest ona inwestowana i za zgromadzone środki po przejściu na emeryturę członek OFE w wieku 65 lat (według obecnej regulacji, nieuwzględniającej jeszcze zapowiedzi podwyższenia wieku emerytalnego) wykupi dożywotnią emeryturę kapitałową (wciąż brak regulacji, od kogo). Jedynie w przypadku gdyby suma emerytury z FUS i wykupionej za środki zgromadzone w OFE była niższa od emerytury minimalnej różnicę dopłaci SP, podobnie jak w przypadku niedoboru w OFE niepokrytego przez zarządzające nim PTE, bank depozytariusza lub system gwarancyjny, w ostatniej instancji mogłaby być wykorzystana gwarancja SP. Taka konstrukcja powstawania zobowiązań prowadzi do sytuacji, że im mniej składki emerytalnej trafia do OFE, tym szybciej narastają niewidocznej zobowiązania emerytalne. Niestety doświadczenia obecnego kryzysu pokazują, że są one dużo mniej pewne niż zobowiązania związane z oficjalnym zadłużeniem SP. O ile, bowiem UE i MFW były w stanie wymusić obniżenie publicznych emerytur i zobowiązań emerytalnych w większości krajów zwracających się o pomoc, to, jeśli chodzi o redukcję zobowiązań z tytułu oficjalnego zadłużenia do UE doszło do niej wyłącznie w jednym kraju – Grecji i formalnie miała ona charakter dobrowolny... Zatem wbrew sugestiom Pani Profesor, „twarde” zobowiązania w postaci bonów skarbowych i obligacji SP w aktywach OFE wciąż są znacznie bezpieczniejsze niż pozabilansowe zobowiązania emerytalne, czego najświeższym dowodem może być ubiegłotygodniowe głosowanie Sejmu za odstąpieniem w roku 2012 od waloryzacji świadczeń emerytalnych i zastąpieniem jej kwotową „waloryzacją”, mimo - wydaje się powszechnego - przekonania o niekonstytucyjności takiego działania. A to wszystko w sytuacji, gdy wiemy, że struktura demograficzna będzie się tylko pogarszać – spadać będzie ilość osób w wieku produkcyjnym, rosnąć w wieku poprodukcyjnym. Zatem dziś jest ostatni moment nie tylko, by zaproponować skuteczną politykę prorodzinną, ale też by ograniczyć narastanie zobowiązań emerytalnych poprzez transfer części składki do OFE, stąd zamiast likwidować OFE trzeba jak najszybciej przywrócić pierwotną wysokość składki trafiającej do OFE (do 7,3%) i zlikwidować subkonto w ZUS, na które obecnie trafia 5% wynagrodzenia, wprowadzone przez rząd Tuska. Należy też zrezygnować z podwyższania limitu inwestycyjnego OFE w akcje docelowo do 100% przewidzianego przez rząd Tuska przy okazji obniżenia składki przekazywanej do OFE. Wciąż brak też regulacji dotyczącej wypłaty dożywotnich emerytur kapitałowych, kluczowe jest jej jak najszybsze uchwalenie, moim zdaniem ryzyko powinny ponosić konkurujące ze sobą zakłady ubezpieczeń na życie, a za fizyczne transfery na rachunek emeryta oraz akwizycję powinien odpowiadać ZUS. Warto też szukać rozwiązań jak zwiększyć konkurencję między OFE – tu sądzę, że warto powrócić do pomysłu zakazu tzw. konsolidacji między OFE zgłaszanego w poprzedniej kadencji przez PiS oraz ew. dalszego administracyjnego ograniczenia maksymalnego poziomu opłat pobieranych przez OFE. Warto też przeanalizować wpływ na konkurencję na rynku OFE likwidacji akwizycji od początku tego roku i w razie negatywnej oceny jej skutków rozważyć jej przywrócenie. Paweł Pelc

Niepokojące doniesienia i powiązania w tle decyzji ws. multipleksu. Spółki medialne „wykosiły” TV Trwam? Rosną kontrowersje wokół decyzji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji ws. przydziału miejsc na multipleksie poszczególnym kanałom telewizyjnym. Dwie spółki, które będą nadawać sygnał dostępny na multipleksie, są związane z dominującymi mediami w Polsce. Chodzi o spółki ATM oraz STAVKA. Spółka ATM ma powiązania kapitałowe z istniejącym już nadawcą, czyli Polsatem. Tymczasem spółka STAVKA wkrótce po uzyskaniu koncesji sprzedała swoje udziały TVNowi – mówi nam Barbara Bubula, która zasiadała w Radzie w poprzedniej kadencji.

W jej ocenie powoduje to, że zgodnie z decyzjami KRRiT na multipleksie nie będzie żadnej nowej propozycji programowej. Multipleks zdominują mainstreamowe media, które i tak mają w kraju najsilniejszą pozycję. Co bardziej zastanawiające, spółka STAVKA nadawanie sygnału telewizyjnego rozpoczęła dopiero w styczniu 2012 roku. Wcześniej firma zajmowała się castingami do filmów, seriali i produkcji telewizyjnych oraz reklam. Nadawanie sygnału telewizyjnego było możliwe tylko dzięki sprzedaży udziałów TVNowi. TVN w zamian za udziały miał wesprzeć spółkę technologicznie. To oznacza, że w chwili podejmowania decyzji przez KRRiT spółka nie miała możliwości emisji programu telewizyjnego. Dlaczego zatem otrzymała prawo do emisji? Wszystko wygląda jak działanie polityczne. Równie ciekawe są kulisy działalności spółki ATM Grupa. Jest to jednej z większych producentów filmowych w Polsce. Współpracuje m.in. od lat z Polsatem i TVP. Od 2008 roku posiada, wspólnie z Agorą udziały w spółce A2 Multimedia, która zajmuje się produkcją filmów. Bardzo ciekawy jest skład Grupy Kapitałowej spółki. Znajduje się w niej 9 spółek zależnych. Wśród nich widnieje spółka Studio A (ATM Grupa posiada 75% jej udziałów). Studio A to spółka producencka, która powstała w 1994 roku. Została założona przez producenta Macieja Strzembosza, dziennikarkę Alicję Resich-Modlińską i …Jana Dworaka, obecnego szefa KRRiT! Członek kierownictwa grupy ATM Maciej Grzywaczewski był jednym z najważniejszych współpracowników Dworaka, gdy ten piastował funkcję prezesa TVP. Sprawa przydziału miejsc na multipleksie przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji pokazuje, jak trudno jest w Polsce działać niezależnym mediom. Wygląda na to, że Telewizja Trwam została wyeliminowana przez układ medialny, który dominuje w Polsce. Sieć powiązań spółek medialnych oraz szefa KRRiT pokazuje, że o rzetelności i obiektywizmie przy podejmowaniu decyzji ws. multipleksu mówić jest bardzo ciężko. Cała sprawa wygląda jak ustawka dominujących mediów, by wykluczyć z przekazu telewizję opozycyjną względem głównego nurtu. W tej ustawce bierze aktywny udział szef Krajowej Rady Jan Dworak, powiązany ze spółką, która wbrew logice została dopuszczona do multipleksu. Kto zapomniał o układach, niech przeanalizuje tę sprawę. I tym razem układ okazał się być częścią naszej rzeczywistości, a nie, jak chcą niektórzy, imaginacją chorego umysłu. Saż zespół wPolityce.pl

Czy znalazła się taśma z nagraniem z wieży? Czy prokurator Seremet ma taką wiedzę? Śledczy mają problem z jej przekazywaniem Na poniedziałkowej konferencji prasowej w pierwszym oświadczeniu – prokuratora generalnego – usłyszałem zdanie mówiące o rychłym przekazaniu rosyjskiej prokuraturze zapisu pracy kontrolerów lotu z 10.04. Informacja ta, być może nie mniej ważna niż fakt nieobecności generała Błasika w kokpicie (dla wielu mało zaskakujący), nie zwróciła uwagi dziennikarzy. Sami prokuratorzy też jej nie rozwinęli. Po półtorej godzinie konferencji, gdy udało mi się wreszcie doczekać możliwości zadania kilku pytań śledczym, poprosiłem Andrzeja Seremeta o doprecyzowanie. Wszak, jeśli okazałoby się, że słynne wideo z nagraniem pracy kontrolerów jednak się odnalazło, moglibyśmy mówić o jakimś przełomie. Prokurator powiedział:

Dokładnie przekazano mi informację – starałem się powiedzieć cytując niemal wypowiedź pana przewodniczącego Bastrykina i współdziałających z nim śledczych zajmujących się tą sprawą – taśmy z nagrań grupy kierowania lotów zostaną przekazane prokuraturze generalnej Rosji po to, żeby je wyekspediować do Polski. Po tej enigmatycznej odpowiedzi trudno stwierdzić, co dostanie najpierw prokuratura generalna Rosji, a później Polski. Jednak są podstawy sądzić, że może chodzić o słynny zapis z monitoringu baraku na Siewiernym. Najpierw miał być przekazany Polakom, późniejsza wersja mówiła o zagubieniu nagrania, wreszcie okazało się, że sprzęt działał, ale wyjątkowo – z niewiadomych powodów – kamery nic nie zarejestrowały. Czy mamy, więc teraz do czynienia z cudownym odnalezieniem nagrania, które przyczyni się do postawienia zarzutów kontrolerom albo do zdjęcia z nich odpowiedzialności? Czy zobaczymy na nim, jak Plusnin, Ryżenko i Krasnokutski mimo ewidentnych wskazań swoich radarów okłamują polską załogę w kwestii „kursu i ścieżki”? Nie wydaje się. Dlatego można domniemywać, że dzisiejszy „Fakt” nieco nadinterpretował poniedziałkowe słowa szefa polskich prokuratorów. Mam wrażenie, że bliższa prawdy jest taka wersja, że oto Rosjanie otworzyli kolejny etap gry z polskimi śledczymi i Andrzej Seremet sam nie wie, co zostanie mu przekazane. Nie chce, więc ryzykować jednoznacznej opinii, a powtarza to, co usłyszał w Moskwie. Dlaczego w takim razie nie wymógł na Bastrykinie konkretnej odpowiedzi? Dlaczego nie dopytał? Albo raczej: co dokładnie usłyszał od szefa rosyjskiego Komitetu Śledczego? I dlaczego – jeśli nie ma pewności, o co chodzi – w ogóle poruszył ten temat? Na tym polega jeden z głównych problemów w kontaktach z prokuraturą prowadzącą sprawę Smoleńska i stąd biorą się stosy niejasności – śledczy mają jaskrawy problem z przekazywaniem swojej wiedzy. Przez to niezwykle często sami są źródłem spekulacji, z którymi tak ochoczo chcą walczyć. Marek Pyza

TVN i "Gazeta" w największym stopniu przyczyniły się do rozpowszechnienia "spiskowych teorii" na temat katastrofy smoleńskiej W sprawie przyczyn katastrofy nic się nie zmieniło, ale dla części polityków niezmiennie nie ma to żadnego znaczenia. Słowa red. Justyny Pochanke z wtorkowego wydania "Faktów" dobrze podsumowują reakcje tych mediów, które po opublikowaniu stenogramów przez Instytut Ekspertyz Sądowych z Krakowa idą w zaparte i udają, że nie brały udziału w zmasowanym ataku rosyjskiej propagandy przyczyniając się do tego, co Rafał Ziemkiewicz określił mianem "tragedii posmoleńskiej". W sieci pojawia się coraz więcej dowodów na to, jak stacje telewizyjne i największe gazety kłamały podając nieprawdziwe informacje, które miały potwierdzić winę pilotów, gen. Andrzeja Błasika i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I, jak widać na powyższym przykładzie oraz kolejnych publikacji zwolenników "smoleńskiej teorii spiskowej" z "Gazety Wyborczej" kłamią dalej. Robią to w sposób tak żenujący, że aż trudno w to uwierzyć. Ale to dzieje się naprawdę. Główne media stały się narzędziem propagandy rosyjskiej, pudłami rezonansowymi, kolportującymi "kłamstwo smoleńskie" pod dyktando Rosjan i ich krajowej ekspozytury w postaci "ekspertów" i komentatorów, którzy zawodowe doświadczenie zdobywali w PRL. Dzisiaj mają swoje pięć minut. I niech mi ktoś powie, że geneza ładu medialnego w Polsce nie jest istotna dla zrozumienia tego, co dzieje się tu i teraz. Nieprzypadkowo też SLD odgrzewa stary spór o likwidację IPN-u. Lata 2010 - 2012 przejdą do historii mediów, jako rok hańby. To media uczyniły nas bezbronnymi wobec realnych zagrożeń, jakie niesie ze sobą dezinformacja. Jestem przekonany, że nasz przypadek jest już wykładany w rosyjskich szkołach wywiadu, jako wzorcowy przykład skutecznej działalności dezinformacyjnej i propagandowej. Efekt to idące w setki przekłamania na temat katastrofy smoleńskiej, które odniosły skutek w postaci zmęczenia tematem smoleńskim większości Polaków niewierzących w ostateczne wyjaśnienie jej przyczyn. Wydaje się, że nie było w ostatnich latach ważniejszego tematu w mediach i na ustach polityków niż Smoleńsk, ale ma się to nijak do stanu naszej wiedzy o tym, co naprawdę stało się 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem i kto za to ponosi odpowiedzialność. To mnożące się informacje na temat gwałtownie wzrastających po 10 kwietnia wpływów rosyjskich w polskiej nauce i kulturze, przemyśle energetycznym i polityce, które – tak, jak informacje na temat stypendiów Gazpromu dla studentów Uniwersytetu Warszawskiego – nie wywołują żadnego zaniepokojenia wśród ludzi. Ale kogo to obchodzi w dobie zacieśniania przyjaźni polsko-rosyjskiej, wpisującej się w szerszy plan wciągania Rosji do współpracy z UE i USA? Przechodzimy wobec tego obojętnie, ponieważ nie zajmują się tym główne media, zajęte ciągłą nagonką na opozycję. A służby powołane do ochrony naszego państwa obsługują dzieło wielkiego polsko-rosyjskiego pojednania. Swoją właściwą rolę spełniły tylko nieliczne media, takie jak "Nasz Dziennik", "Gazeta Polska", "Uważam Rze", portale i blogerzy. Od samego początku - nie unikając potknięć i błędów - badały każdy wątek tragedii z 10 kwietnia. I w przeciwieństwie do mediów głównego nurtu, okazały się być bardziej rzetelne, nie ulegając (z małymi wyjątkami) "spiskowej teorii". Trzeba to wreszcie powiedzieć jasno i wyraźnie: to TVN i "Gazeta Wyborcza" w największym stopniu przyczyniły się do rozpowszechnienia spiskowej teorii dziejowej na temat katastrofy smoleńskiej. I bardzo pomogły w ugruntowaniu rosyjskiej wersji w głowach wielu zwykłych Polaków i światowej opinii publicznej. Artur Bazak

Własne – zawsze najlepsze! W Polsce wszystkie partie uważają, że agencje badające ich popularność, oszukują. Więc każda – z nielicznymi wyjątkami, jak np. Kongres Nowej Prawicy - zamawia własne badania... i już są zadowolone, bo mają wynik taki, jak chcą. P.Gwidon Westerwelle, minister SZ RFN, oświadczył, że pora, by powstały niezależne europejskie agencje ratingowe i uspokoiły rynki podenerwowane ciągłymi spekulacjami: „Pora, by Europa udowodniła, że jest zdolna stawić czoło agencjom ratingowym. Rynki ledwie mają czas na oddech, a już agencje ratingowe swoimi decyzjami z powrotem pogrążają je w niepewności” Jest to znakomity pomysł. W Polsce wszystkie partie uważają, że agencje badające ich popularność, oszukują. Więc każda – z nielicznymi wyjątkami, jak np. Kongres Nowej Prawicy - zamawia własne badania... i już są zadowolone, bo mają wynik taki, jak chcą. Związek Sowiecki, PRL i inne „demoludy” miały własne agencje prasowe. Dzięki temu przywódcy tych państw wiedzieli, że kapitalizm się rozpada, a obóz socjalizmu dogania go w szybkim tempie. Miały też własne biura statystyczne, w związku, z czym było jasne, że liczba pojazdów mechanicznych na głowę mieszkańca jest w demoludach prawie taka sama, jak na Zachodzie. Co prawda tam były „Mercedesy” lub choćby „Citroëny” 2CV – a u nas motorowery marki „Komar” - ale statystycznie wychodziło to nieźle. Nie wątpię, że euro-ratingi wypadną świetnie. Ale i „Standard & Poor's” nie jest zła: podniosła ranking Grecji... na tydzień przed ujawnieniem kryzysu! JKM

Polska, szczęśliwy kraj ropą płynący Mazowsze, woj. warmińsko-mazurskie i lubelskie leżą na złożach ropy łupkowej – stwierdza „Dziennik Gazeta Prawna” powołując się na nowy raport geologów. Jak wyjaśnia „DGP”, ropę ze skał wydobywa się w ten sam sposób jak gaz łupkowy? I choć eksploatacja jest droższa i trudniejsza, to przy dzisiejszych wysokich cenach ropy naftowej, jest to opłacalne. Zwłaszcza, że jej, jakość jest dużo lepsza. Geolodzy wytypowali obszary w północnej i wschodniej części Polski, na których może występować ropa. Szacunkowe zasoby surowca będą znane w ciągu dwóch miesięcy. Według map, do których dotarł dziennik, największe złoża znajdują się w okolicach Warszawy, Radomia i Elbląga, głównie na obszarach koncesyjnych należących do ExxonMobil. Na spore ilości ropy może trafić też należąca do Petrolinvestu spółka Silurian, PGNiG, amerykański Chevron i włoskie ENI. Dziennik dowiedział się, że analizy PGNiG wskazały na możliwość występowania zasobów ropy z łupków na części koncesji spółki. „Liczymy, że analizy te znajdą potwierdzenie w trakcie dalszych prac i umożliwią nam w przyszłości rozpoczęcie wydobycia ropy z łupków” – mówi rzeczniczka PGNiG Joanna Zakrzewska. Jak stwierdza „DGP”, gdy tak się stanie, Polska mogłaby – wzorem USA – ograniczyć import ropy konwencjonalnej. Dziś sprowadzamy 97 proc. ropy, ponad 90 proc. z Rosji. Według ekspertów Front Core Capital, Polska to jeden z potencjalnie najciekawszych rynków ropy łupkowej na świecie.

http://biznes.onet.pl/

No to wypada nam się szalenie ucieszyć z faktu, że zagraniczni inwestorzy – co jest pewne, jak amen w pacierzu – zagarną 95% dochodów z polskiej ropy, decydenci dostaną jakieś napiwki, a właściciel złóż, polski naród, jak zwykle, g***o. – admin.

Pogrzebani w ratingach Ostatnio pojawiają się oskarżenia kierowane przeciwko... agencjom ratingowym. O to, że robią, co chcą – a potem państwa maja kłopoty finansowe, bo agencja obniżyła im rating finansowy. Czasem się zdarza, że wszystkie się zmawiają przeciwko jakiemuś państwu i obniżają mu ocenę. I wtedy banki – z uwagi na zwiększone ryzyko – podnoszą takiemu państwu procenty od udzielanych pożyczek. Najśmieszniejsze jest to, że na pierwszym miejscu figuruje zarzut, że są one niezależne. Istotnie: np. Standard & Poor's podniosła ranking Grecji... na tydzień przed ujawnieniem kryzysu – i jest silne podejrzenie, że przyjęła jakąś łapówkę od potomków Ulissessa, którzy chcieli naciąć kolejny bank na kolejną pożyczkę lub Komisję Europejską na kolejną dotację... Ale czy byłoby lepiej, by były zależne? Nikt nie zauważa, że gdyby były one od kogoś zależne, to robiłyby to, co sobie życzy ten ktoś. A ten ktoś z kolei... Ogromną szczerością w tej dziedzinie popisał się facet, (jeśli tak można nazwać osobę sypiającą z p. Michałem Mronzem, businessmanem) uważany za „liberała”, bo był szefem uważanej za liberalną FPD. „Liberałem” to On jest w takim samym stopniu jak przeciętny członek PO lub Ruchu Janusza Palikota – a pisałem o tym (p/t: „Własne – zawsze najlepsze!”) tak: P. Gwidon Westerwelle, minister SZ RFN, oświadczył, że pora, by powstały niezależne europejskie agencje ratingowe i uspokoiły rynki podenerwowane ciągłymi spekulacjami: „Pora, by Europa udowodniła, że jest zdolna stawić czoło agencjom ratingowym. Rynki ledwie mają czas na oddech, a już agencje ratingowe swoimi decyzjami z powrotem pogrążają je w niepewności”. Jest to znakomity pomysł. W Polsce wszystkie partie uważają, że agencje badające ich popularność, oszukują. Więc każda – z nielicznymi wyjątkami, jak np. Kongres Nowej Prawicy - zamawia własne badania... i już są zadowolone, bo mają wynik taki, jak chcą. Związek Sowiecki, PRL i inne „demoludy” miały własne agencje prasowe. Dzięki temu przywódcy tych państw wiedzieli, że kapitalizm się rozpada, a obóz socjalizmu dogania go w szybkim tempie. Miały też własne biura statystyczne, w związku, z czym było jasne, że liczba pojazdów mechanicznych na głowę mieszkańca jest w „demoludach” prawie taka sama, jak na Zachodzie. Co prawda tam były mercedesy lub choćby citroëny 2CV – a u nas motorowery marki Komar - ale statystycznie wychodziło to nieźle. Nie wątpię, że euro-ratingi wypadną świetnie. Ale pamiętajmy, że i czysto amerykańska Standard & Poor's nie jest taka zła – jeśli pamiętać o tym, jaką przysługę wyrządziła Republice Greckiej. Jeśli jest prawdą, że wzięli za to od Greków pieniądze – to przecież są prostsze i tańsze sposoby, by mieć lepsze wyniki w ratingach – niż zakładanie własnych agencyj? Jak widać nie jest prawdą, że jeśli nie chce się mieć gorączki, trzeba po prostu stłuc termometr. Można kupić sobie nowy. „lepszy” termometr – można też wsadzić go na chwilę do lodówki... Trzeba tylko policzyć, co się bardziej opłaca. Powstaje, oczywiście, pytanie: po co są te „ratingi”? Niby po to, by banki mogły ocenić ryzyko udzielenia pożyczki. Jednak gdybym JA miał komuś pożyczyć nawet drobne 10 miliardów eurosów, to nie opierałbym się na opinii jakichś agencyj, (które mogły od niego wziąć łapówkę), lecz przeprowadziłbym własne badania wiarygodności. Co nie jest trudne: w dzisiejszych państwach wszystko jest jawne – i bank ma dostęp dokładnie do tych samych danych, co agencje!! Więc, po co one są? Ano po to, że banki potrzebują „papierka”. Ja na pewno bym nie opierał się na ratingach – ale w świecie panuje już komunizm: prawie nie ma już banków rządzonych przez właścicieli; rządzą managerowie... a oni potrzebują papierka, by się tłumaczyć przed radą nadzorczą. I pies jest TU pogrzebany! Muszą powrócić Morganowie, Rockefellerowie, Rothschildowie... jako odpowiedzialni całym majątkiem WŁAŚCICIELE! JKM

Bonnie i Clyde przeciwko Iranowi Podczas gdy w naszym nieszczęśliwym kraju obchodzimy Dzień Judaizmu (centralne uroczystości wyznaczono w Rzeszowie, ale nieprawdą jest, jakoby nazwa tego miasta miała z tej okazji zostać zmieniona na „Mojżeszów”), u wicepremiera Pawlaka gościł izraelski wicepremier Awigdor Liberman, dzięki czemu mogliśmy się dowiedzieć, że Polska eksportuje do Izraela kakao. Jak widać, wicepremier Pawlak, w ramach troski o sprawy wsi i rolnictwa, otacza opieką również polskie plantacje kakao. W ogóle wszyscy starają się bezcennemu Izraelowi przychylić nieba, w związku, z czym prezydent Barack Obama, w ramach sankcji wobec złowrogiego Iranu, stara się odciąć irański bank centralny od jego zagranicznych partnerów. Ale jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził, toteż w Izraelu podnoszą się głosy, iż te sankcje są zbyt łagodne. Warto w związku z tym przypomnieć inicjatywę prezydenta Ronalda Reagana, który w swoim czasie, pół żartem, ale i pół serio zaproponował, by do Związku Radzieckiego wysłać Rambo. Wprawdzie wysłanie Rambo do Iranu chyba niewiele by dało, ale skoro chodzi o irański bank centralny, to można by wysłać do Iranu Bonnie i Clyde, żeby ten cały bank zwyczajnie obrabowali. Wtedy Irańczycy nie będą mieli innego wyjścia, jak poddać się bezcennemu Izraelowi, który w ten sposób zrobi milowy krok w kierunku objęcia terytorium od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat. SM

Narodowy Program Eutanazji Nie ma takiego okrucieństwa, ani takiej niesprawiedliwości, jakiej nie dopuściłby się nawet łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy - twierdził Aleksy de Tocqueville. Rząd pana premiera Tuska nie jest ani łagodny, ani liberalny - bo w ogóle nie jest rządem. To jest zbieranina rozmaitych politycznych ambicjonerów albo filutów prześlizgujących się przez życie psim swędem i na cudzy koszt - ale nie żaden rząd - bo prawdziwy rząd tworzą w naszym nieszczęśliwym kraju bezpieczniackie watahy, które teraz właśnie ze sobą wojują i rozbijają sobie łby, bo każda z nich ma nadzieję, że w ten sposób dokona nowego, to znaczy - korzystnego dla siebie podziału żerowiska w postaci III Rzeczypospolitej. Jest kryzys, więc żerowisko drastycznie się zmniejszyło, a to przecież dopiero początek, więc nic dziwnego, że jedne watahy naszych okupantów starają się zapewnić sobie korzystną pozycję wyjściową kosztem innych watah naszych okupantów - i stąd wojna. Tak zwany rząd premiera Tuska nie ma tu nic do gadania. Więcej - premier Tusk, który jeszcze w poprzedniej kadencji został nauczony, żeby siedzieć cicho i nie podstawiać nogi, kiedy starsi i mądrzejsi kują konie - jak tylko zaostrzyła się wojna na górze między bezpieczniackimi watahami, zapoczątkowana zuchwałym i - jak teraz już widać w całej rozciągłości - nieprzemyślanym zatrzymaniem generała Czempińskiego - od razu pojechał na urlop. To akurat nie stanowi jeszcze dowodu, że tak zwany „rząd” nie rządzi, ale jeśli komuś trzeba mocniejszej poszlaki, to przypomnę incydent z poprzedniej kadencji tego „rządu” - kiedy to premier Tusk oświadczył, że jeśli minister Skarbu Państwa, pan Grad nie znajdzie w wyznaczonym terminie strategicznego inwestora dla stoczni, to on go niezwłocznie zdymisjonuje. Strategiczny inwestor oczywiście się nie znalazł, bo istniał tylko w propagandzie tak zwanych „niezależnych”, czyli kierowanych i obsługiwanych przez konfidentów mediów - ale premier Tusk, zamiast zdymisjonować ministra Grada, zaczął go wychwalać, że jest naszą duszeńką. Co mogło się stać? Ano najprawdopodobniej ktoś starszy i mądrzejszy przypomniał premieru Tusku, skąd wyrastają mu nogi, to znaczy - że ministrowie jego „rządu”, a już zwłaszcza - minister Grad - mu nie podlegają, ponieważ są legatami poszczególnych bezpieczniackich watah i każdy z nich pilnuje interesu tej, która go wyznaczyła, zaś on, czyli premier Tusk - tylko notariuszem osiągniętego między nimi kompromisu. Więc teraz, kiedy na skutek kryzysu żerowisko się zmniejszyło, a wszystko wskazuje na to, że wkrótce zmniejszy się jeszcze bardziej - bezpieczniackie watahy nie tylko zaczęły się nawzajem wyrzynać, ale podjęły decyzję o uruchomieniu Narodowego Programu Eutanazji, który dla niepoznaki przybrał postać ustawy o refundacji leków. Program ten zmierza do przyspieszenia redukcji liczebności mniej wartościowego narodu tubylczego, by w ten sposób poprawić jego produktywność, a właściwie - nie tyle produktywność, co rentowność dla okupantów. Wskutek nowych zasad refundacji leków, ich cena wzrasta o 30, a być może nawet o 38 procent, co dla najstarszej, najuboższej i najbardziej schorowanej części populacji oznacza konieczność rezygnacji z leczenia, a więc - zgodę na przyspieszoną śmierć. Pamiętamy jeszcze z czasów pierwszej komuny hasło: „emeryci - popierajcie partię czynem - umierajcie przed terminem!” No i teraz od słów przeszliśmy do czynów. Osiągnięta dzięki Narodowemu Programowi Eutanazji redukcja liczebności mniej wartościowego narodu tubylczego, a zwłaszcza - najbardziej obciążającej bilans części populacji, niewątpliwie przyczyni się do poprawienia rentowności, a więc - utrzymania korzyści z okupacji na poziomie zbliżonym do tego sprzed kryzysu, a jednocześnie - stworzy odpowiednie miejsce do rozpoczęcia ewentualnej akcji osiedleńczej, gdyby na Bliskim i Środkowym Wschodzie w najbliższych miesiącach coś poszło nie tak. Z takiej np. Gruzji dochodzą wieści o rozwijanych tam przez Amerykanów wojskowych szpitalach polowych - prawdopodobnie dla rannych w nadchodzącej wojnie przeciwko Iranowi, której coraz bardziej natarczywie domaga się bezcenny Izrael - zatem również nasz nieszczęśliwy kraj musi być gotów na wszystko tym bardziej, że i operacja „odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej” też nie stanęła w miejscu, tylko przeciwnie - zmierza do finału. Zatem - Narodowy Program Eutanazji wszedł już w fazę realizacji, której niestety towarzyszą spory, kto ma dokonywać selekcji pacjentów. Urzędactwo z Narodowego Funduszu Zdrowia swoim zwyczajem uchyla się od wszelkich obowiązków, a więc - również od tego i próbowało przerzucić go na lekarzy. Ci jednak zorientowali się, że w razie gdyby coś poszło nie tak, albo gdyby jakaś Nemezis dziejowa wystawiła selekcjonerom rachunek, to wtedy oni zostaną oskarżeni i napiętnowani, jako kontynuatorzy misji dra Mengele. Stąd właśnie narodził się sławny „protest pieczątkowy”, przy pomocy, którego lekarze próbowali zmusić do selekcjonowania urzędników NFZ. Ci jednak podjęli próbę przerzucenia tego na aptekarzy - więc teraz protestują oni. Jak to przerzucanie gorącego kartofla się zakończy - zobaczymy - a tymczasem chciałbym zwrócić uwagę na odkrycie, jakiego dokonał pan dr Eugeniusz Sendecki. Twierdzi on mianowicie, niezależnie od celów Narodowego Programu Eutanazji - że zamieszanie i hałas wokół „protestu pieczątkowego” jest podyktowany potrzebami socjotechniki, przy pomocy, której pierwszorzędni fachowcy od robienia ludziom wody z mózgu odwracają ich uwagę od prawdziwego problemu, jakim jest... brak pieniędzy w Narodowym Funduszu Zdrowia! Rzecz w tym, że pieniądze, z których m.in. miałyby być refundowane leki, trafiają do Narodowego Funduszu Zdrowia przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych, który - mając własne problemy finansowe - zwyczajnie części pieniędzy do NFZ nie przekazuje, podobnie jak wcześniej - do OFE. A ZUS ma nieustanne trudności, mimo wyposażenia go - podobnie jak Generalnej Dyrekcji Dróg Publicznych - w prawo emitowania własnych obligacji. W ramach kreatywnej księgowości obligacje te nie są wliczane do długu publicznego, który musi mieścić się w wyznaczonych przez unijne traktaty ramach - chociaż oczywiście gwarantem tych obligacji jest budżet państwa. Pan dr Sendecki twierdzi też, że nieprawdą jest, jakoby lekarze nie mogli dowiedzieć się, czy pacjent jest ubezpieczony. Jego zdaniem mogą dowiedzieć się tego bez trudu odwołując się do Europejskiej Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego. Takie odwołanie wymusiłoby jego zdaniem konieczność wyjaśnienia, czy pieniądze spłynęły z ZUS do NFZ na konto ubezpieczonego pacjenta. Ponieważ tego właśnie zarówno bezpieczniackie watahy, które część z tych pieniędzy prawdopodobnie sobie sprywatyzowały, jak i wykonujący zlecone przez nie zadania tak zwany „rząd” premiera Donalda Tuska, chciałby za wszelką cenę uniknąć - mamy całe to zamieszanie wokół Narodowego Programu Eutanazji, który jednak - tak czy owak - jest już i będzie nadal realizowany. SM

Autorytety się gimnastykują Ach, ileż przyjemności może człowiekowi dostarczyć obserwowanie gimnastyki konfidentów poprzebieranych za dziennikarzy, autorytetów moralnych i Salonu w związku z odczytaniem przez krakowskich ekspertów zapisów z kopii nagrań czarnych skrzynek. Tak miedzy nami mówiąc, nie wykluczam, że właściwe odczytanie nagrań umożliwiła krakowskim ekspertom trwająca aktualnie wojna na górze pomiędzy okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackimi watahami. Rozpoczęła się ona po zatrzymaniu generała Czempińskiego, który najwyraźniej postanowił pomścić zniewagę. W rezultacie nie tylko najważniejsze ministerstwa albo są w trakcie, albo oczekują kuracji przeczyszczającej, nie tylko pan pułkownik Przybył precyzyjnie się postrzelił, nie tylko zakotłowało się na szczytach prokuratury - ale i ekspertom udało się odczytać słowa do tej pory nieczytelne. Jeśli wojna między bezpieczniackimi watahami jeszcze trochę potrwa, to, kto wie - może ekspertom uda się nawet odczytać odgłosy wybuchu bomby na pokładzie samolotu? Wszystko przed nami tym bardziej, że ewentualna obecność takiej bomby stanowiłaby kamyk znakomicie uzupełniający mozaikę, przedstawiającą historię prób przejęcia przez zainteresowane środowiska Aneksu do Raportu o rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych. Na razie okazało się, że z odczytanych głosów wynika, iż żaden z nich nie należał do generała Andrzeja Błasika, a zatem - nie ma żadnego dowodu, iż w momencie katastrofy, czy w ogóle kiedykolwiek wcześniej, znajdował się w kokpicie samolotu. Tymczasem, jak pamiętamy, na obecności nietrzeźwego generała Błasika w kokpicie, zarówno pani generalina Anodina, jak i komisja ministra Millera, który dzisiaj chowa się za murami omerty, zbudowała całą teorię tej katastrofy, którą następnie bezpieka, za pośrednictwem swoich konfidentów w mediach, środowisk autorytetów moralnych i Salonie, usiłowała podać do wierzenia, jako obowiązującą. Więc teraz, kiedy okazało się, że nie ma żadnego dowodu na obecność generała Błasika w kokpicie, całe to towarzystwo jednym głosem deklamuje, że nie ma to żadnego znaczenia. Czy generał Błasik w kokpicie był i po pijanemu wygrażał pilotom pistoletem, a okrzykami: „ląduj dziadu?” wywierał na nich presję, czy też go nie było - przyczyną katastrofy był tak czy owak sławny „błąd pilota”. Tak zostało zatwierdzone przez Rosjan, a jak pamiętamy, pan minister Sikorski wiedział to zanim jeszcze Rosjanie wydali swoje orzeczenie. Patrząc tedy, jak wszyscy uwijają się wokół wersji wydarzeń uzupełnionej i poprawionej widzimy wyraźnie, że cała ta banda realizuje zadanie wyznaczone przez tajniaków. Jedynie pan pułkownik Klich twardo trzyma się wersji podanej mu przez generalinę Anodinę i ustaleń, jakie poczynił podczas rozmowy z ministrem Klichem, kiedy uzgadniali, jak iść w zaparte. W ten sposób jeszcze raz potwierdziła się słuszność powiedzenia, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Gdyby bezpieczniackie watahy nie zaczęły wyrzynać się nawzajem w walce o lepszy dostęp do żerowiska, nie mielibyśmy okazji popatrzenia na gorączkową krzątaninę utytułowanej łobuzerii wokół nowej wersji kłamstwa smoleńskiego. A przecież - jak wspomniałem - krakowscy eksperci mogą odczytać jeszcze coś nowego, więc cała sytuacja też może się powtórzyć - kto wie, czy nie w jeszcze bardziej groteskowych formach i w stopniu jeszcze bardziej kompromitującym naszych Umiłowanych Przywódców? Tymczasem, kiedy Umiłowani Przywódcy kombinowali, jakby tu wybrnąć z tej kłopotliwej sytuacji, gdy równolegle trwają obchody Dnia Judaizmu - z wizytą w Warszawie bawił izraelski wicepremier i minister spraw zagranicznych Awigdor Liberman, z zadaniem nakłonienia Polski, by przyłączyła się do sankcji wobec Iranu. Jest wysoce prawdopodobne, że nasi Umiłowani Przywódcy nie ośmielą się sprzeciwić żądaniu wicepremiera Libermana tym bardziej, ze okazało się, iż Izrael importuje z Polski kakao i w przeciwnym razie mogłoby to zagrozić polskim plantacjom kakaowców, co podkopałoby podstawy rozwoju wsi i rolnictwa, tak drogie Polskiemu Stronnictwu Ludowemu. Szkoda jednak, że przy tej okazji polska opinia publiczna nie została poinformowana, na jakim właściwie etapie znajduje się rozpoczęta na początku ubiegłego roku operacja „odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej”. Jak w swoim czasie wspomniał pan dr Szewach Weiss, chodzi o roszczenia wartości 60, a może nawet 65 miliardów dolarów. Czy pan wicepremier Pawlak uzależnił ewentualne poparcie przez Polskę sankcji przeciwko Iranowi od rezygnacji Izraela z jakichkolwiek roszczeń majątkowych wobec Polski? Brak jakiejkolwiek informacji w tej sprawie może oznaczać, że nie tylko się nie ośmielił, ale również - że jeszcze podczas ubiegłorocznej wizyty rządu premiera Tuska w Izraelu uradzono coś, o czym nasi Umiłowani Przywódcy boją się nam powiedzieć. SM

Mylna analogia – ale ciekawa uwaga

{tibuktu} napisał (na FORUM): „Jak wiemy JKM mawia, że demokracja to zaledwie ułamek sekundy w historii ludzkości. Oglądam go już od jakiegoś czasu i wpadłem na pomysł porównań. Otóż, jeżeli demokracja to zaledwie ułamek sekundy w historii ludzkości - to takim samym ułamkiem sekundy jest postęp technologiczny, który zaczął się w sumie w tym samym czasie, co demokracja - jakieś 150-200 lat temu. Jeżeli demokracja wyparła inne systemy - monarchię, znaczy się, że była lepsza, tak jak samochody wyparły dorożki itp. Zgodnie z rozumowaniem JKM należałoby powrócić do stanu przed demokracją - vide [chyba „ergo”? - JKM] powrócić należałoby do stanu przed postępem technologicznym. Gdzie jest jego logika?”

Otóż analogia jest chybiona. Ustroje powtarzają się w czasie. D***kracje mieliśmy w Atenach, za I Rzeczypospolitej, w Holandii... I wiemy, że dość szybko upadają w konwulsjach. Natomiast postęp techniczny raczej się nie cofa, to nie jest proces cykliczny – więc cofnąć się nie może. Choć, oczywiście, można snuć hipotezy, że 200.000 lat temu już istniała na Ziemi wysoko rozwinięta cywilizacja, która wykończyła się podobnie, jak teraz ginie nasza – i pozostały po niej wyłącznie figury w Nazca (a wytworzone przez nią minikomputery i inne cuda techniki zeżarł czas... ) Póki jednak nie mamy na to poważniejszych dowodów... D***kracja ateńska wyparła monarchię – ale też potem została wyparta. I RP została bez najmniejszych trudności pożarta przez absolutne monarchie sąsiadów. Gdyby obecna forma d***kracji miała się otrzymać po wieki wieków {tibuktu} miałby rację. Tyle, że się nie utrzyma. Tak, jak nie utrzymały się poprzednie. Natomiast {tibuktu} sugeruje jeszcze coś innego. To mianowicie, że postęp techniczny zaczął się równo z d***kracją i zapewne był jej skutkiem. To jest absolutnie fałszywe. Postęp techniczny trwa od chwili wynalezienia ognia, a potem koła. To jest powolne sumowanie wiedzy i umiejętności. Proszę sobie wyobrazić dzisiejszego chemika, który znalazłby się na dworze króla Dariusza; co on właściwie mógłby wtedy robić, skoro nawet przyzwoitej kolby ani palnika Bunsena nie zdołałby skonstruować, ani żadnego odczynnika kupić? W chwili obecnej mamy lawinowy przyrost postępu technicznego – i jest to efekt pracy setek pokoleń uczonych i wynalazców – a nie wytwór d***kracji. Przypomnijmy, że epoka nagłego przyrostu postępu zaczęła się jeszcze przed wprowadzeniem d***kracji – i wcale nie widać, by w pierwszym okresie Stanów Zjednoczonych postęp odbywał się tam – a nie w królestwie Francji, Anglii, czy Cesarstwie Niemiec! Nawet śp.Albert Einstein nie jest produktem d***kracji! Natomiast jest prawdziwa zależność odwrotna: niektóre wynalazki – np. karabin – umożliwiły postęp d***kracji. Do tej pory człowiek, który dostał do ręki szablę musiał zginąć w pojedynku z arystokratą, który uczył się władać bronią od dziecka. Tymczasem strzelać z karabinu można celnie już po paru dniach szkolenia. I ta epoka się kończy. Kończą się milionowe armie – nadchodzi era pojedynczego komandosa. I to właśnie sprawi, że d***kracja zaniknie. Wyparta zapewne przez jakąś formę tyranii opartą na skomplikowanym systemie podsłuchów i sterowania masami. Pozostaje mieć nadzieje, że ten przyszły Tyran będzie tyranem oświeconym... JKM

19 stycznia 2012 Statuetka Gospodarczych Malin, którą premier Donald Tusk otrzymał od Pracodawców Rzeczpospolitej, za wybitne osiągnięcia utrudniania pracodawcom życia w III Rzeczpospolitej - nie zniechęciła pana premiera do uczestnictwa w innym wydarzeniu. Mianowicie we wręczaniu corocznie - od 1993 roku – nagród tzw. Paszportów Polityki. Ciekawe, że pan premier Donald Tusk, jako premier Polski - pofatygował się na wręczenie nagród przez lewicowy tygodnik ”Polityka”? Zastanawiałem się, dlaczego, bo oprócz pana premiera na uroczystości wręczenia obecny był również pan Bronisław Komorowski z małżonką, pani Ewa Kopacz bez męża, bo jest po rozwodzie, pan Radosław Sikorki i pan Bogdan Zdrojewski. Nie wiem czy był pan Tomasz Raczek z mężem... Zastanawiające…. Najważniejsze osoby w państwie na uroczystościach wręczania jakiś „paszportów”, pokomunistycznej gazety.. Czy to naprawdę nie ciekawe? Laureat może otrzymać nawet 10 ooo złotych nagrod. Ładny grosz! Oprócz tego, że Lewica chce mieć na uwadze różne dziedziny naszego życia, w tym przypadku sześć dziedzin, bo przecież nie można zostawić samopas spraw kultury, jak w całej Europie toczy się wojna kulturowa pomiędzy cywilizacjami, gdzie marksizm kulturowy święci triumfy.. Laureat nagrody będzie wielce zobowiązany, choć niekoniecznie do końca, ale trochę, do lojalności wobec ludzi, którzy mu taką nagrodę dali.. I dali mu szansę paszportową do zaistnienia w kulturze.. Podobny charakter ma nagroda NIKE, za którą stoi pan Adam Michnik.. Potężny człowiek w państwie polskim- III Rzeczpospolitej.. To jest oczywiście moje zdanie wyrobione na podstawie obserwacji naszego życia społeczno-politycznego.. Ale może być też inny powód, dla którego na tej uroczystości były obecne wszystkie osoby najważniejsze w państwie, o tyle przynajmniej ważne, że sprawują widoczne znamiona władzy, bo prawdziwa władza - moim zdaniem - leży gdzie indziej.. Poza konstytucyjnymi organami władzy.. Na początek, żeby wyjaśnić, co nieco - wystarczyłoby ujawnić aneks do raportu Wojskowych Służb Informacyjnych.. Którego nawet nie ujawnił pan prezydent Kaczyński.. A potem inne sprawy - równie ważne.. W każdym razie, tak się składa, naczelny „Polityki” pan Jerzy Baczyński, należy do jednych z najważniejszych ludzi w III Rzeczpospolitej, nie, dlatego, że jest naczelnym lewicowej gazety, która propaguje europejski socjalizm, ale dlatego, że jest członkiem wpływowej grupy międzynarodowych konspiratorów, grupy o nazwie Komisja Trójstronna, obok takich ludzi jak- Zbigniew Brzeziński, Marek Belka, Janusz Palikot, Andrzej Olechowski, Wanda Rapaczyńska, Zbigniew Wróbel - były prezes PKN Orlen, Maciej Zięba zwany przez propagandę ojcem i inni- mniej znani, ale ważni. Niektórych Wikipedia reklamuje, jako byłych członków prywatnej organizacji Komisja Trójstronna.. No, ale jak ktoś raz został królem z pewnością na zawsze zachowa majestat.. I może to jest powód, dla którego w komplecie zjawiły się na uroczystości wręczenia paszportów- najważniejsze osoby w państwie.. Bo na przykład na wręczenie „nagrody kwaśnego ogórka” przez tygodnik Najwyższy Czas, nie przybyłby pan prezydent Komorowski, ani pan premier Donald Tusk.. W tym mniej więcej czasie, w Inowrocławiu będzie się likwidowała tamtejsza Huta Szkła o dźwięcznej nazwie Irena, co nie ma nic wspólnego z imieniem mojej mamy, mojej ukochanej mamy, ale będzie się likwidowała, bo utraci zamówienia z Iranu, na których się jej istnienie opiera.. Może, ale nie musi to mieć coś wspólnego z wizytą w Polsce pana Awigdora Libermana, wicepremiera Izraela u pana Waldemara Pawlaka.. O czym bliżej panowie rozmawiali dokładnie nie wiadomo, ale może mieć to związek ze zbliżającą się wojną Izraela z Iranem przy pomocy Stanów Zjednoczonych, jako największego sojusznika Izraela, a skoro my również jesteśmy przyjaciółmi Izraela, no i przyjaciółmi Stanów Zjednoczonych- to też powinniśmy wziąć udział w tej wojnie, na początek w sankcjach gospodarczych, żeby ludzie mieszkający w Iranie nie mogli sobie kupić wyrobów z Huty „Irena”.. To taki mały początek i nie jest ważne, że dwieście osób pracujących w Hucie pójdzie na bruk, w imię interesów Izraela i Stanów Zjednoczonych.. Bo przecież nie naszych.. I tak już setki tysięcy Polaków jest na bezrobociu, kilka milionów wyjechało z własnego kraju.. 200 osób w te, 200 osób w tamte - co za różnica w skali globalnej, skoro mamy być uczestnikiem międzynarodowej misji wprowadzania w Iranie prawdziwej demokracji popartej bagnetami Izraelskimi i Amerykańskimi.. Co prawda we władzy opartej na bagnetach nie bardzo można długo siedzieć, ale spróbować warto, tym bardziej, że Iran ma już 70 pocisków balistycznych, którymi może zrobić kuku tym wszystkim, którzy zamierzają wprowadzić demokrację, prawdziwą demokrację - w Iranie.. No i broń atomowa, którą Iran ma- a Izrael oczywiście nie ma, choć różni kłamcy rozpowszechniają fałszywe informacje jakoby Izrael kilkaset głowic jądrowych jednak miał... Może też chodzić o te 65 miliardów dolarów, o których swojego czasu wspominał ambasador Schewach Weiss, że Polska jest je winna Światowemu Kongresowi Żydów, za czasy II wojny światowej, podczas której Niemcy pomordowali setki tysięcy Żydów okradając ich z własności.. Ówcześni Żydzi byli obywatelami II Rzeczpospolitej, a nie Światowego Kongresu Żydów, a Izraela jeszcze wtedy nie było na świecie.. Choć dolary były.. Polska już uregulowała wszystkie roszczenia wynikłe z zaistniałej sytuacji prawnej i własnościowej, ale dalsze roszczenia - na które nie ma żadnych dokumentów- nie są uzasadnione.. Własność każdemu trzeba oddać skoro była jego, albo oddać jego spadkobiercom, jeśli jest to własność udokumentowana.. Jeśli nie jest udokumentowana i nie ma na nią dokumentów przejmuje- w każdym cywilizowanym kraju- państwo lub gmina i wystawia ją na licytacje, żeby nowy prywatny właściciel się nią zajął tak jak umie najlepiej.. Żeby nie stała i nie niszczała.. W imię dobra wspólnego.. Bo przecież chyba nie chodzi o kakao, które eksportuje Polska do Izraela, o czym dowiedziałem się przy okazji wizyty pana wicepremiera Awigdora Libermana, choć jeżdżąc po Polsce nigdzie nie widziałem plantacji kakaowców.. Pan premier Waldemar Pawlak coś o tym musi wiedzieć, skoro do tej pory jakoś milczał na ten temat.. Może ceny na kakao są za wysokie? Będą negocjacje.. Nie wiadomo tylko skąd to kakao u nas.. I o co tu chodzi?? Czy Izrael sam nie może kupić sobie kakao? Polska musi w tym uczestniczyć, jako pośrednik? I czy kakao może być produktem strategicznym? Może wielu rzeczy dowiemy się w swoim czasie, bo właśnie Szwajcaria udostępniła polskim prokuratorom informacje o rachunkach bankowych kilkudziesięciu osób- jak donosi dziennik „Rzeczpospolita”. Mają być wśród nich urzędnicy państwowi, którzy przez lata gromadzili tam fortuny z łapówek. Ostatnio zarzuty otrzymało pięć osób przy prywatyzacji STORN-u i PPP LOT-u. Wiele rzeczy może się zdarzyć, może być też zamiatanie pod dywan i może być wielka dezinformacja, tak jak w przypadku wypadku pod Smoleńskiem w wyniku „ błędu pilota”.. A czy w ogóle pilot leciał tym samolotem? Jakby propaganda chciała, to udowodniłaby, że żadnego pilota na pokładzie TU- 154 nie było.. I tak by większość w to uwierzyła, tym bardziej, że informację powtarzano by nie 100, a 1000 razy.. Bo prawda w propagandzie zależy od tego ile razy i z jakim nasileniem zostanie powtarzane kłamstwo.. Twórcom propagandy i dezinformacji też należy się statuetka.. Statuetka Propagandowych Malin.. WJR

Jak zarżnąć kurę, która znosi złote jaja

1. Od 18 listopada 2011 roku, kiedy Premier Tusk w swoim ekspose zapowiedział wprowadzenie dodatkowego podatku od wydobycia miedzi i srebra, czyli kopalin, które w Polsce wydobywa tylko KGHM S.A, cena akcji tej spółki spadła z prawie 190 zł do niewiele ponad 100 zł. W samym miesiącu grudniu 2011 roku wartość akcji spółki KGHM S.A. zmniejszyła się o ponad 8 mld zł, co oznacza poważne zmniejszenie wartości udziałów, jakie ma w tej spółce Skarb Państwa posiadający 32% akcji. Ucierpiały także wartości jednostek rozrachunkowych OFE (oszczędza w nich 15 mln Polaków), które regularnie nabywały akcje miedziowego giganta, uznając je za niezwykle perspektywiczne i stabilne papiery wartościowe. Oczywiście trudno mówić o stratach posiadaczy akcji KGHM do momentu, kiedy nie pozbędą się tych walorów po obecnych niskich cenach. Większość z nich ze względu na strategiczny charakter takich kopalin jak miedź i srebro liczyło, że zawirowania wokół tej firmy będą miały przejściowy charakter. Okazało się jednak, że po prezentacji rządowego projektu ustawy dotyczącej dodatkowego opodatkowania wydobycia miedzi i srebra i algorytmu określającego sposób obliczania tych obciążeń, perspektywa ponownego wzrostu cen akcji KGHM jest dosyć iluzoryczna.

2. Rząd przyjął projekt wspomnianej ustawy w ostatni wtorek i prawie natychmiast związki zawodowe kombinatu miedziowego zapowiedziały pogotowie strajkowe wskazując poważne mankamenty proponowanych rozwiązań podatkowych. Zwracają uwagę, że zaproponowana wielkość obciążeń jest kilkakrotnie wyższa niż w innych krajach wydobywających rudy miedzi (w tym roku podatek ten ma przynieść 1,8 mld zł wpływów budżetowych, w następnych latach przynajmniej 2,2 mld zł), a poza tym nie możność wliczenia tego opodatkowania w koszty uzyskania przychodów stanie się „przysłowiowym gwoździem do trumny” polskiego górnictwa rud miedzi. Wreszcie związkowcy sugerują, że proponowany podatek powinien być pobierany od sprzedanych produktów, a nie półproduktu i powinien być wprowadzony przy vacatio legis ustawy wynoszącym 3 lata. Przynajmniej część tych postulatów związkowych zasługuje na poważne potraktowanie, ponieważ w tej sytuacji, w jakiej po zapowiedzi Premiera Tuska znalazł się KGHM, jeszcze konflikt ze związkami zawodowymi, który może skończyć się strajkiem, spowoduje utratę przez tę firmę perspektyw rozwojowych.

3. Platforma i jej przywódca Donald Tusk, uchodzący w środowisku przedsiębiorców za jego reprezentantów, kolejnymi posunięciami pokazują, że jego interesy mają wręcz za nic. Wprowadzenie podwyżki składki rentowej o 2 punkty procentowe obciążającej przedsiębiorców, czy też postępowanie z KGHM S.A, które znacząco i na trwale obniżyło wartość tej firmy, a teraz pozbawienie jej perspektyw rozwojowych dobitnie pokazuje, że rządzący uwierzyli, że mogą w zasadzie podjąć każdą decyzję gospodarczą. Tak się składa, że w budżecie na rok 2012, rząd Tuska podwyższył o ponad 2 mld zł aż do 8,1 mld zł wartość dywidendy, którą chce pobrać ze spółek skarbu państwa. Jest to kwota znacząco większa niż przewidywane w tym roku przychody z prywatyzacji. Z jednej strony, chce się, więc drenować spółki skarbu państwa, ze zdecydowanej większości wypracowanego zysku, z drugiej nie dba o ich wartość i nieprzemyślanymi decyzjami, wprowadzanymi w życie w skandaliczny sposób, doprowadza wręcz do finansowej zapaści. Spółka KGHM Polska Miedź jest jednym z ostatnich sreber rodowych, jakie nam zostało, jest przedsiębiorstwem, od którego zależy los dziesiątków tysięcy mieszkańców Dolnego Śląska i kilku miast położonych na tamtym terenie. Ostatnie decyzje rządu Tuska w sprawie tej spółki, a zwłaszcza sposób ich przeprowadzenia, pokazują dobitnie, że ci „fachowcy” od gospodarki są w stanie zarżnąć nawet kurę, która znosi złote jaja.

Zbigniew Kuźmiuk

Lewandowski, dawaj nasze 300 miliardów W „Dzienniku Gazecie Prawnej” (z 18 stycznia br.) czytam tytuł wywiadu: „Brońmy Wspólnoty przed obecnym projektem Merkozy’ego”. Czytam i oczom nie wierzę. Bo pod tym nagłówkiem nie wypowiada się jakiś Legutko, Czarnecki, czy inny Poręba tylko sam Janusz Lewandowski, prominentny polityk Platformy Obywatelskiej, aktualnie unijny komisarz do spraw budżetu. Do niedawna słuchając przywódców PO nie byłem sobie nawet w stanie wyobrazić, żeby jakikolwiek pomysł Merkozy’ego mógł nie mieć na celu dobra publicznego, powszechnej szczęśliwości, a co najmniej wzmocnienia (nota bene w naszym, polskim interesie!) Unii Europejskiej. A tu masz… Czytam, że projekt niemiecki (w dodatku teraz nasycony treścią francuską) jest jednostronny i w konsekwencji prowadzi do antagonizmów między członkami, zapowiadając w dodatku wojnę miedzy instytucjami unijnymi. Czytam, że inne kraje mogą się czuć urażone, że przyjeżdża się na szczyty unijne z receptą wypracowaną między Berlinem i Paryżem, że chciałyby być traktowane partnersko, że pakt wkracza na tereny zastrzeżone dla traktatów, obowiązujących 27 krajów. Czytam, że jest on niekorzystny nie tylko dla krajów poza strefy euro ale także frustrujący dla Parlamentu Europejskiego i budzący zaniepokojenie Komisji. Czytam, że psuje klimat zaufania i utrudnia zgodę. Ale co więcej, czytam w lidzie do wywiadu: „Janusz Lewandowski mówi DGP o zagrożeniach dla negocjacji nad nową perspektywą budżetowa”. Bo Sarkozy podnosi kwestię niewykorzystanych funduszy strukturalnych, co jest argumentem dla zwolenników cięć, a w ogóle Francja im (tzn. zwolennikom) przewodzi, w czym wyręcza Anglię, bo płatnicy netto nie chcą solidnego budżetu, bo nad rozmowami wisi cień kryzysu, no a pakt fiskalny jeszcze bardziej dzieli Unię… Jesienią ubiegłego roku w czasie kampanii parlamentarnej Platforma Obywatelska zaprezentowała spot wyborczy „o pieniądzach dla Polski i o tym, kto zdobędzie ich więcej". Przekonywała, że w unijnym budżecie jest w stanie wywalczyć dla Polski 300 miliardów złotych. Przekonywała między innymi ustami Janusza Lewandowskiego, który mówił: „Chodzi o miliardy, nawet o 300 miliardów złotych. Dzięki tym pieniądzom możemy zmniejszyć bezrobocie wśród młodzieży nawet o połowę”. A Radosław Sikorski dodawał: „Dlaczego uważamy, że zrobimy to lepiej? Bo mamy mocną drużynę i umiemy skutecznie negocjować”. W wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” zapewnienie o 300 miliardach oczywiście już nie pada. W związku z tym początkowo chciałem zaapelować do drużyny PO, aby pokazała swą moc i skutecznie wynegocjowała obiecywane pieniądze. Przypomniałem sobie jednak, co komisarz Lewandowski mówił nie w czasie - tylko po kampanii. Zresztą na spotkaniu z młodzieżą. Otóż szczerze wtedy wyznał: „Brałem udział w tych nieco durnych klipach, ale to była kampania”. Zamiast więc apelu – cytat. Ze starej piosenki Kazika, który na początku lat dziewięćdziesiątych śpiewał: „Wałęsa dawaj moje 100 milionów”.

Maciej Łopiński

230 kg krówek, czyli sukces polskiej prezydĘcji Nasza prezydĘcja była spektakularnym sukcesem. Nie wierzą Państwo? To proszę poczytać statystyki. W czasie spotkań delegaci wypili 200 tysięcy butelek wody i zjedli 230 kg krówek – pisze Łukasz Warzecha. Czy wiedzą Państwo, że nie sprawujemy już prezydĘcji w Unii Europejskiej? (Uwaga korekta: proszę nie poprawiać. W Polskim wydaniu, ze względu na towarzyszące temu ZADĘCIE, była to właśnie prezydĘcja, a nie prezydencja.) Dla niektórych zaskakująca może być sama informacja, że ją w ogóle sprawowaliśmy. I ta niewiedza to wstyd, bo przecież rozpoczęcie prezydĘcji zostało ogłoszono z odpowiednim hukiem. Konkretnie ‒ był to koncert “Halo, tu Warszawa” ze scenariuszem napisanym przez niepokornych i niezależnych artystów Jakuba Wojewódzkiego i Krzysztofa Maternę. Niestety, nie wiemy i nie dowiemy się, ile obaj panowie zgarnęli za scenariusz. Tajemnica handlowa, choć pieniądze publiczne. A jednak, wbrew narzekaniom malkontentów, nasza prezydĘcja była spektakularnym sukcesem. Nie wierzą Państwo? To proszę poczytać statystyki, którymi raczy nas rzecznik byłej już prezydĘcji, (ale rzecznik wciąż aktualny, ponieważ zachował swoją funkcję w strukturach Kancelarii Premiera). Oto dowiadujemy się, że w Polsce odbyły się w tym czasie 452 spotkania, a w Brukseli spotkań było aż 1940. Dodajmy, że były to spotkania absolutnie kluczowe i przełomowe. Na przykład Jerzy Buzek spotkał się aż 32 razy w drzwiach swojego gabinetu ze swoim kierowcą, a Jose Barroso 67 razy spotkał na korytarzu Hermana van Rompuya. Nie mówiąc już o tym, że Donald Tusk 186 razy w różnych okolicznościach spotkał w tym okresie Konrada Niklewicza, rzecznika byłej już prezydĘcji, w tym 11 razy w toalecie Kancelarii Premiera. Idźmy dalej, zanim dostaniemy zawrotu głowy od tych sukcesów. „W sumie na spotkania związane z prezydencją przyjechało do Polski około 30 tysięcy delegatów, akredytowało się 2150 dziennikarzy, zaś flota prezydencji przejechała 793 000 km”. W tym zestawieniu brakuje mi informacji, ile delegaci pochłonęli słonych paluszków, ile ciasteczek, ile zużyli rolek papieru toaletowego oraz ile razy grzebali w nosie podczas wizyt w naszym kraju. Dopiero dodanie tych danych pozwoliłoby nam w pełni docenić doniosłość polskiej prezydĘcji. „Tłumacze, których zaangażowanych było w sumie 1160 (360 w kraju, 800 w Brukseli), musieli przekładać z 30 różnych języków używanych w czasie spotkań. Przetłumaczono też około 10 tysięcy stron dokumentów związanych z działaniami prezydencji”. Tu znów wyliczenie jest niepełne. Brakuje informacji, ile tłumacze wypili litrów wody, a także, jaką część spośród przekładanych dokumentów stanowiły menu oficjalnych przyjęć. Ale wiemy, ile wypili delegaci UE: „W czasie spotkań delegaci wypili 200 tysięcy butelek wody i zjedli 230 kg krówek”. Oto miara potęgi Polski w Unii Europejskiej! Oto wymiar naszego sukcesu i naszej siły! 200 tys. butelek wody i 230 kg krówek! I jak ktoś jeszcze może twierdzić, że Polska się nie liczy? Co prawda złośliwcy i mąciciele znowu dostali rozpoczęli swoją krecią robotę. Najpierw pojawił się wywiad z Mikołajem Dowgielewiczem, ministrem ds. europejskich, który zaczął coś przebąkiwać, że te 300 mld euro z nowego budżetu Unii, które według zapewnień z kampanii wyborczej PO miała nam załatwić na pstryknięcie palcami, nie są jednak aż tak pewne. A potem okazało się, że projekt paktu fiskalnego nie przewiduje, abyśmy mogli uczestniczyć w obradach krajów strefy euro nawet, jako obserwatorzy, choć Donald Tusk twierdził, że to już właściwie załatwione z jego wielkimi przyjaciółmi, Angelą Merkel i Nicolasem Sarkozym. Wrednym mącicielom dał na Twitterze odpór dzielny minister Sikorski, pisząc: „Negocjacje umowy fiskalnej jeszcze w toku, ale nasza prawica już szczęśliwa na myśl, że Polsce może coś się nie udać. Gratuluję patriotyzmu”. Bardzo słusznie, Panie Ministrze, wytykanie rządowi, a już zwłaszcza premierowi, że coś obiecywał, czymś się chwalił i nadymał, a potem wychodzi z tego kicha, jest bardzo niepatriotyczne. A zresztą sam premier nie próbował udawać, że się udało. Wyszedł do dziennikarzy i z niezwykłą, godną podziwu odwagą, przyznał: „Nie jesteśmy w Unii wszechmocni”. Wszechmocni może nie, ale 230 kg krówek to przecież nie w kij dmuchał! Łukasz Warzecha

Ławrow (Rosja) musztruje Zachód Z prof. Andrzejem Nowakiem, historykiem, rosjoznawcą i sowietologiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Arcana”, rozmawia Marta Ziarnik Podczas wczorajszej, dorocznej konferencji prasowej minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow zapewnił o zachowaniu po wyborach prezydenckich ciągłości polityki zagranicznej. Co to oznacza dla Europy, a zwłaszcza dla Polski? - Trudno się spodziewać od ministra imperium rosyjskiego deklaracji, która zrywałaby z ciągłością polityki tego imperium. Podstawą tej polityki jest, bowiem ciągłość, trwałość. Zmiany następują tylko w przypadku głębokich zaburzeń wewnętrznych, jakie w historii Rosji dokonywały się wielokrotnie. I jeśli szukałbym jakiegoś miejsca oryginalnego, na które warto zwrócić uwagę w wystąpieniu ministra Ławrowa, to znalazłbym je we wzmiance, a raczej przestrodze wobec państw zachodnich, by ostro nie wchodziły w sprawy Afryki Północnej czy Bliskiego Wschodu. Ta uwaga wyraźnie nawiązuje do wsparcia tzw. rewolucji demokratycznych czy przemian, które prowadzą do obalenia na pewno niedemokratycznych reżimów na tym obszarze, czyli terenie od Tunezji poprzez Egipt ku Syrii.
Dlaczego akurat w tym punkcie widzi Pan objaw największego zaniepokojenia Ławrowa? - Ponieważ właśnie przykłady tego masowego niezadowolenia, wychodzenia na ulice ludzi, którzy nie chcą już żyć w warunkach skorumpowanych reżimów, którzy nie chcą dłużej tolerować władzy zastraszającej społeczeństwo i jednocześnie nierealizującej elementarnych interesów tego społeczeństwa, wpłynęły w sposób bezdyskusyjny na narastający ruch protestu w samej Rosji. I to jest powód do najgłębszego zaniepokojenia ze strony polityki rosyjskiej. Jest to też jakby przestroga do Zachodu: "Nie róbcie tego, bo to jest dla nas szczególnie ważne". Czyli nie nagłaśniajcie sprawy naszych protestów i nie wzmacniajcie tego, co można by nazwać rodzącą się silną opozycją demokratyczną, albo inaczej, szerzej - bo nie wszyscy protestujący są zwolennikami demokracji w Rosji - ruchem niezadowolonych w Rosji. To jest, moim zdaniem, najciekawszy i najważniejszy punkt tego orędzia, czyli ukryta w nim obawa przed wewnętrznymi przemianami w Rosji, które mogą zburzyć, zakłócić logikę imperialnej ekspansji Rosji.

Jak słowa Ławrowa, podkreślającego, że Zachód nie może ingerować w wewnętrzne sprawy państw Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, mają się chociażby do przykładu Gruzji i Osetii czy też Ukrainy? - Rosja, po pierwsze, odwołuje się do swojej doktryny bezpieczeństwa, ogłoszonej przez prezydenta Dmitrija Miedwiediewa w 2009 r., która w istocie powtarza właśnie stałą - można nawet powiedzieć - odwieczną zasadę imperium rosyjskiego podziału świata na imperialne strefy wpływów. I to właśnie Rosja stale proponuje: w naszej strefie my [Rosja - przyp. red.] mamy prawo do wszelkiej ingerencji. A ta "nasza strefa" oznacza cały obszar nie tylko dawnego Związku Sowieckiego ze wszystkimi jego republikami, w tym Gruzji, ale obszar nieco szerszy - teren imperialnych wpływów Rosji w ostatnich mniej więcej 200 latach. A to oznacza całą Azję Środkową i Europę Wschodnią, w której i my się, niestety, mieścimy. Tak to, zatem należy rozumieć. Rosja mówi: "Zachód może sobie zważać na to, co dzieje się w Europie Zachodniej, Stanach Zjednoczonych i jego okolicach, natomiast wara od naszego podwórka!". A to "nasze podwórko", w ocenie Moskwy, zaczyna się od granicy Niemiec na wschód i rzecz jasna obejmuje też np. Gruzję. Tak, więc Kreml mniema, że jego ingerencje w tej części świata są jak najbardziej uzasadnione, podczas gdy Zachodowi interweniować tam już nie wolno.
Rosyjski minister podkreślił, że choć dobre stosunki z USA są dla Rosji jednym z kluczowych kierunków, to jednak - jak dodał - jeśli kraj ten będzie kontynuował instalowanie tarczy antyrakietowej, Rosja będzie musiała odpowiedzieć krokami, które nie dopuszczą do osłabienia jej bezpieczeństwa. Jak to odczytywać? - Przede wszystkim zwróćmy uwagę, że Ameryka nie prowadzi żadnej polityki realnej instalacji tarczy w sąsiedztwie Rosji. Przecież wycofała się z tej polityki trzy lata temu - na nasze nieszczęście. Prezydent Barack Obama wielokrotnie powtarzał, że tarcza w takim kształcie, o jakim mówił jego poprzednik George W. Bush, nie powstaje właśnie po to, żeby nie drażnić Rosji i jest podstawą tzw. resetu z tym krajem. Realne wycofanie USA z Europy Środkowo-Wschodniej jest zabiegiem mającym zapewnić łaskawość Rosji na terenie, który Amerykę interesuje znacznie bardziej, czyli w Azji Środkowej i na Bliskim Wschodzie, w tym w Iranie i sąsiedztwie Izraela. Na tym, bowiem terenie Stany Zjednoczone chcą zyskiwać punkty u Rosji, oddając całkowicie Europę Wschodnią. Natomiast, jeśli Ławrow wraca - podobnie jak czasem generałowie rosyjscy - ze szczególnym uporem do tego wątku tarczy, który nie odnosi się do realnej polityki, to przede wszystkim ze względu na publiczność własną. Straszenie Zachodem i odwieczną konfrontacją ze Stanami Zjednoczonymi jest przydatne przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi zaplanowanymi na 4 marca. Niemniej jednak jest to kompletnie oderwane od rzeczywistości. Jest to nieudolna i nieprzekonująca już społeczeństwa rosyjskiego próba straszenia, by znowu skupić się wokół "jedynego przywódcy", czyli Władimira Putina. Odpowiadając, więc na pani pytanie, tylko taki ma to sens. Należy to traktować jedynie, jako element gry propagandowej prowadzonej z własnym społeczeństwem przez ekipę Putina.
Czy takie nieuzasadnione straszenie Ameryką nie rozeźli jednak w końcu Białego Domu? - Nie, bo prezydenta Obamę to w ogóle nie interesuje, gdyż nie odnosi się do realnej polityki. USA obchodzą passusy dotyczące np. Iranu i polityki rosyjskiej wobec tego kraju. To tu jest gra, która bardzo żywo interesuje i prezydenta, i dużą część amerykańskiego społeczeństwa.
Jeśli jednak o tym kraju mowa, to Kreml prezentuje odmienne zdanie wobec amerykańskich sankcji i gróźb. Podczas wczorajszego orędzia Ławrow po raz kolejny podkreślił, że Zachód i USA powinny porzucić dotychczasowy model sankcji na rzecz rozmów z Teheranem... - Myślę, że zdecydowana większość amerykańskiej opinii publicznej jest przeciwna jakiejkolwiek awanturze w stosunkach z Iranem. Wszyscy pamiętają niezbyt pozytywne doświadczenia z wojny z Irakiem i wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że ewentualna wojna przeciwko Iranowi byłaby wydarzeniem na o wiele większą skalę, o wiele bardziej ryzykownym i pociągnęłaby za sobą o wiele większe koszty niż kilkunastoletnia już wojna w Iraku. W tym względzie uwagi Ławrowa nie budzą jakichś kontrowersji. Mogą być natomiast traktowane jak swego rodzaju podtrzymanie gry wygodnej dla Moskwy w stosunku ze Stanami Zjednoczonymi. Jak długo trwa napięcie, balansowanie na krawędzi wojny, (na której może zależeć jedynie ewentualnie Izraelowi, który z wiadomych przyczyn chce zniszczyć potencjalne zdolności nuklearne Iranu), tak długo Rosja będzie mogła prowadzić skuteczną grę. Grę fatalną dla całego naszego regionu. Grę, która skupia Stany Zjednoczone i ich dyplomację w stosunkach z Rosją na kupowaniu faworów tej ostatniej, by w tym właśnie regionie Iranu, Bliskiego i Środkowego Wschodu, Rosja nie opowiedziała się jednoznacznie przeciwko USA.
To jednak daje Iranowi zielone światło do prowadzenia jego programu nuklearnego. - I na tym oczywiście Rosji zależy...
...bo dostarcza Iranowi chociażby paliwa do tego celu... - Tak. Gdyby nie było takiego problemu, to i Amerykanie nie musieliby się tak żywo interesować tym regionem, który nas dotyczy, a który - raz jeszcze przypomnę - Rosjanie traktują jak swoje podwórko.
Skoro ta gra może mieć aż tak daleko idące konsekwencje, może już czas, aby USA zajęły bardziej zdecydowane stanowisko? - No tak, ale jakie stanowisko miałaby zająć? To jest wielki dylemat dla amerykańskiej opinii publicznej i nie ośmieliłbym się tutaj doradzać Amerykanom czegokolwiek. Natomiast chcę zwrócić uwagę na jeszcze jeden oczywisty kontekst wypowiedzi Ławrowa, czyli zbliżające się wybory w USA. To jest taka, nazwijmy to, delikatna przestroga pod adresem pozostałych kandydatów - nie tylko dla Obamy, który wciąż zachowuje największe szanse na reelekcję - by (tu uwaga adresowana do republikańskich kandydatów) nie decydowali się na jakiekolwiek ryzykowne kroki wobec Iranu i nie zmieniali polityki w stosunku do tarczy. Bo oczywiście nowy prezydent republikański mógłby zaproponować bardziej asertywną politykę wobec Rosji, przywrócić program realnej rozbudowy tarczy antyrakietowej i wciągnięcia do tego projektu np. Polski. A więc tutaj także głos Ławrowa jest swego rodzaju przestrogą dla kandydatów republikańskich. Dziękuję za rozmowę

Gazprom zmienia kontrakty i ceny Europejscy odbiorcy rosyjskiego gazu wygrali bitwę o niższe ceny i nowy sposób naliczania należności. Gazprom zmienił kontrakty na ich korzyść. Na przełomie roku Gazporm export zmienił kontrakty z szeregiem europejskich odbiorców gazu, dowiedziała się agencja Interfaks. Teraz cena w kontraktach długoterminowych zostanie przywiązana nie do ceny ropy sprzed pół roku, jak dotąd, ale do ceny gazu na giełdach. To ogromna zmiana, bo do tej pory Gazprom twardo trzymał się reguły cenowej wywodzącej się jeszcze z czasów sowieckich. Kontrakt długoterminowy ma z Gazpromem m.in, polskie PGNiG, ale naszej firmy nie ma wśród tych, które dostały od Rosjan lepsze warunki. Według Interfaks kontrakty zostały zmienione z niemieckim Wingas, francuskim GDF Suez, włoskim Sinergie, słowackim SPP i austriackim Econgas. Aneksy do kontraktow zostały podpisane na przełomie 2011/2012 r. Warto zauważyć, że Wingas to duży partner Gazpormu na rynku niemieckim. Obie firmy mają tam wspólną spółkę, która kontroluje 2000 km gazociągów. Francuski GDF to firma, z którą Gazprom podpisał w 1993 r pierwszą swoją umowę na dostawy gazu do Europy Zachodniej - i partner Rosjan w spółce Nord Stream AG. Obie firmy w 2011 dostały też od Gazpromu możliwość kupowania 15 proc. zakontraktowanego gazu po cenach spotowych. Podobnie jak niemieckie E.ON Ruhrgas i Verbundnetz Gas. W minionym roku włoska firma Edison wygrała z Gazpromem w arbitrażu i dostała od Rosjan zniżkę i lepszy kontrakt. Dzięki temu zaoszczędzi ok. 200 mln euro rocznie. Średnia cena gazu z Rosji dla Europy rośnie od sześciu lat. W 2006 r było to 151 euro/1000 m3. W 2011 r blisko 400 dol.. Iwona Trusewicz energianews.pl

Zakazana Telewizja Trwam Tak jak i inni zbierałem podpisy do szefa Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w sprawie koncesji dla Telewizji Trwam. KRRiT postanowiła "naprawić" dawny błąd, który pozwolił działać coraz bardziej popularnemu Radiu Maryja, i nie powtórzyć go w przypadku Telewizji Trwam, współpracującej z jego szerokim i wciąż rosnącym w znaczenie środowiskiem. Oficjalnie zadecydowały "względy ekonomiczno-finansowe", przyczyna, której nie da się zweryfikować bez publicznego poznania dokumentacji finansowej innych podmiotów ubiegających się o koncesję. Sprawdzeniu ulec też musi prawdomówność przewodniczącego Jana Dworaka, który przekazał informacje o stratach finansowych Telewizji Trwam, czemu zaprzecza Lidia Kochanowicz z Fundacji Lux Veritatis. Pani dyrektor nazwała "nadużyciem" twierdzenie Jana Dworaka o przychodach ze zbiórek kościelnych, gdyż Fundacja nie jest "kościelną osobą prawną". Sprawa znajdzie się w sądzie. Oczywiście nie wstrzyma to funkcjonowania multipleksu bez Telewizji Trwam, ale pozwoli przynajmniej prześwietlić proces przyznawania koncesji i rzuci być może kolejne światło na prawdziwe motywy, jakimi kierowała się KRRiT, dyskryminując Telewizję Trwam. Przywoływanie instytucji świeckich, kościelnych i opisanie tego całego wielkiego ruchu obywatelskiego w kraju i na świecie, jaki wyzwolił się w obronie Telewizji Trwam, zajęłoby zbyt wiele miejsca, stąd ogólna jedynie ocena ostatniej decyzji KRRiT. Gdyby Telewizja Trwam znalazła miejsce na multipleksie wraz z innymi nadawcami, byłaby, jak to się mówi, "skazana na sukces". Coraz gorszy poziom telewizji publicznej i banalna oferta programowa pozostałych komercyjnych nadawców na multipleksie w zestawieniu z dojrzałym, uniwersalnym przesłaniem Telewizji Trwam dałaby efekt, którego za wszelką cenę chciała KRRiT uniknąć, nieprzychylna wszystkim inicjatywom, które nie wyrosły z umowy Okrągłego Stołu, a szczególnie tym związanym z misją Kościoła powszechnego. Takiego ważnego i oryginalnego, a zarazem perspektywicznego nadawcy nie chcieli też mieć na wspólnym multipleksie jego użytkownicy (konkurenci), czyli pozostałe telewizje powiązane kapitałowo z biznesowym establishmentem III RP. Trzeba również pamiętać groźby Jana Dworaka (w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" z września 2010 roku) odebrania koncesji Radiu Maryja w związku z podobno nielegalnym nadawaniem reklam. Żaden wcześniej przewodniczący KRRiT nie wystąpił z tak nieuprawnioną publiczną groźbą, myląc porządek biznesowy typowy dla komercyjnego nadawcy z funkcją, jaką spełnia nadawca społeczny odwołujący się w swoim programie do wspierania mediów i inicjatyw katolickich. Ta ocena Jana Dworaka, dawniej dziennikarza "Przeglądu Katolickiego" i "Tygodnika Solidarność", wywołała wtedy prawdziwy szok, on wciąż trwa. O rosnącej szybko popularności Telewizji Trwam na pierwszym multipleksie przesądziłyby nie tylko programy religijne, misyjne, papieskie, których nie ma w takiej ilości w żadnej innej telewizji, ale także, czego - jak należy sądzić - polityczna na wskroś Krajowa Rada bała się najbardziej: programy informacyjne, publicystyczne, społeczne i głos opozycji. Tak prezentowany obraz Polski różni się diametralnie od tego w głównych telewizjach, publicznej i komercyjnych. Krytyka poczynań władzy, lęk przed prawdą o rzeczywistej sytuacji, w jakiej znajduje się nasz kraj, strach przed społeczeństwem, które za pomocą niezależnych od władzy mediów może chcieć się samoorganizować i stawiać opór niedemokratycznym decyzjom, legły u podstaw prawdziwej przyczyny braku zgody Krajowej Rady na koncesję dla katolickiej telewizji. A poza tym ta piękna młodzież w Telewizji Trwam! I ta perspektywa Polski, prawdziwie wolnej! Jak to jest, że ludzie wywodzący się z tzw. demokratycznej opozycji skupieni dziś w Platformie Obywatelskiej - partii władzy od lat dominującej na scenie politycznej, (choć o różnych w minionym 20-leciu nazwach) - są zadziwiająco podobni do tych, z którymi kiedyś walczyli o wolność słowa, pluralizm i demokrację? Wojciech Reszczyński

Tresura medialna oduczyła Polaków myślenia lemingi zwróciły się w inną stronę. Dlaczego ci oduczeni samodzielnego myślenia Polacy, poddawani przez lata tresurze medialnej..Tak, to są ludzie, którzy często porażają swoją ignorancjąi niezrozumieniem podstawowych pojęć naród, państwo, historia. Polityczna wojna domowa i podział społeczeństwa na Wolnych Polaków i lemingi staje się coraz wyraźniejszy i dostrzegany. Również Warzecha w swoim artykule nie kwestionuje tego podziału. Nie kwestionuje również konieczności „ odbicia Polski z niegodny rąk „. Warzecha kwestionuje jedynie budowy muru pomiędzy Wolnymi Polakami, a lemingami. Stara się do tego przekonać obóz republikański odwołując się do litości przedstawiając lemingi, jako osoby oduczone samodzielnego myślenia przez tresurę medialną. Warzecha zwolenników II Komuny uważa w dużej części za ignorantów, o niskiej inteligencji abstrakcyjnej niepozwalającej im zrozumieć podstawowych pojęć. Warzecha uważa, że odwrócenie się przez Wolnych Polaków plecami i obnoszenie się z pogarda do nich to błąd polityczny. Dobrze, że Warzecha postawił tą kwestie. Bardzo istotna sprawą jest odpowiedzenie sobie na pytanie, czy ma rację. Warzecha w sowim tekście polemizuje z Krasnodębskim, który kwestionuje prawowitość władz i buduje ideologiczne podwaliny ruchu oporu. „Na przykład, jeśli ktoś powołuje się na dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego, jeśli czyni z dawnej współpracy z nim swój kapitał polityczny, to powinien powstrzymywać się od przyjmowania zaszczytów, nagród i orderów od obecnej władzy do czasu, gdy okoliczności jego tragicznej śmierci zostaną wyjaśnione „.....”Nie można także uwiarygodniać obecnych władz. Są legalne, ale – dopóki działania przed- i posmoleńskie nie zostały ukarane – nie są prawowite „....(więcej)

Kanibalizm ekonomiczny. Zjawisko, które stoi na drodze do złagodzenia politycznej wojny domowej. Lemingi toi w dużej mierze beneficjenci systemu, urzędnicy, budżetówka, beneficjenci o ile można tak powiedzieć o ludziach, którzy w swojej masie nie prowadza luksusowego życia. Są lojalni w stosunku do II Komuny, bo alternatywą jest dostanie się do grupy Polaków eksterminowanych podatkami. Grupy, która pomimo posiadania pracy żyje w nędzy, bo niemożności opłacenia rachunków i kupna żywności jest stanem polskiej nędzy. Do nędzy doprowadza ich bandycka polityka podatkowa, która ich zagrabioną pracę w postaci ochłapów rzuca lemingom „Prawie 2 miliony pracujących Polaków nie mogą wyżyć z pensji - wynika z raportu Komisji Europejskiej, „.....”Biedni pracujący nie mają oszczędności. Prawie całe wynagrodzenie wydają na rachunki i jedzenie. Wyniki raportu wskazują, że w takiej sytuacji jestjuż prawie 12 procent pracujących Polaków „...(więcej)

Paradoksalnie upadek ekonomiczny Polski w tym eksportowanie Polaków, jako tania siłę roboczą do fabryk sprzyja umacnianiu się II Komuny. Lemingi przerażone tym, co się dzieje za ochłapy stoją murem przy jak ich nazwał Krasnodębski „właścicielach” III RP. Kaczyński zbudował fenomen w Europie, trzydziesto procentowy blok oporu przeciwko eksploatacji ekonomicznej, blok wykluczonych, sprzeciwiający się pozbawiania społeczeństwa demokracji i praw obywatelskich. Wolni Polacy niszczeni ekonomicznie, wypędzani obłąkanymi podatkami z kraju, pozbawiani stopniowo praw człowieka nie mają wspólnej płaszczyzny, na której mogliby próbować podjąć współpracę z lemingami. Oczywiście do czasu, kiedy establishment II Komuny nie zacznie również ich spychać w nędzę. Co może się stać? Lemingi panicznie boją się, że Wolni Polacy po dojściu do władzy odbiorą im ochłapy, które właściciele II Komuny im rzucają. System ekonomiczny się już się załamał, nie pozwala na posiadanie dzieci, ani na godne pozbawione strachu o jutro życie. W tej sytuacji obie strony znajdą się w klinczu, który nie pozwoli dokonać niezbędnej modernizacji ustroju i generalnie całego państwa i reguł funkcjonowania społeczeństwa. System jednomandatowy, system prezydencki, wzmocnienie demokracji bezpośredniej, czyli referendum, likwidacja przymusowych ubezpieczeń, bon oświatowy, zwolnienie około 400 tysięcy zbędnych urzędników, radykalne obniżenie podatków.. To tylko niektóre z najpilniejszych reform, które pozwolą powstrzymają cywilizacyjne staczanie się Polski. Czy lemingi poprą te reformy? Czy poprze to obóz „drugiego obiegu”? Warzecha: „ Drugoobiegowcy to właśnie wydają się czynić. Spisali nasze państwo na straty, choć twierdzą, że chodzi im tylko o to, aby odbić je z niegodnych rąk „.. „Zarazem jednak robią wszystko, aby – nawet gdyby nadszedł moment takiego kryzysu – lemingi zwróciły się w inną stronę. Dlaczego ci oduczeni samodzielnego myślenia Polacy, poddawani przez lata tresurze medialnej, mieliby się zwrócić ku ludziom, którzy dzisiaj robią wszystko, aby pokazać, jak bardzo nimi pogardzają i jak mało ich oni obchodzą? Dlaczego nie mieliby szukać zupełnie gdzie indziej?Tak, to są ludzie, którzy często porażają swoją ignorancją i niezrozumieniem podstawowych pojęć. Nie rozumieją, co to naród, państwo, historia. Tyle, że odwrócenie się do nich plecami i udawanie, że ich nie ma, to nie tylko błąd polityczny – bo niezależnie od tego, co o nich sądzimy, oni nadal mają po jednym głosie i oddają je w wyborach

„|...”Nieszczęście polega na tym, że o ile pogardzani realiści mówią tylko: niech każdy robi, co może i umie, skoro cel jest wspólny, to drugoobiegowcy wydają się niezdolni do zaakceptowania takiej współpracy, bo inaczej przestaliby być drugoobiegowcami. Zaprzeczyliby założeniom, na których opierają swój sposób myślenia. Skoro, bowiem jesteśmy w sytuacji de facto wojennej, (choć na szczęście jest to na razie wojna bez użycia siły fizycznej), odstępstwa muszą być karane ostracyzmem i śmiercią cywilną, a każda krytyka rodzi podejrzenia o kolaborację i sabotaż. Konserwatyści, republikanie, wierzący w inkluzywną wizję wspólnoty, w pracę organiczną i w państwo, nie mogą tu ustąpić. Ale też ustępować nie muszą – nie mają, z czego. To nie oni – nie my – wykluczają.„...(źródło) Marek Mojsiewicz

O Premierze w Embraerze Dyskutujący o kosztownym lataniu Tuska zapominają, w jakim kraju żyjemy. Skoro towarzystwo z zadłużonego po uszy ITI lata na narty do St. Moritz Falconem 7X wartym 140 milionów PLN, to Tusk nie będzie latał w Dolomity Wizzairem. Zasady zobowiązują. Dyskusja na temat kosztownego latania Tuska jest ciekawa, pomija jednak kontekst socjologiczno-biznesowy. Glowni oligarchowie w Polsce, ktorzy dorobili sie na interesach z panstwem i ktorzy sa chronieni przez panstwo, lataja sobie luksusowymi odrzutowcami o wiele drozszymi niz Embraer 175 Tuska (link 1 ponizej). Trudno wiec jest wymagac, aby glowa panstwa, ktore zywi i chroni owych oligarchow, leciala na narty w Dolomity Wizzairem do Bergamo a nastepnie tlukla sie autobusem. Po katastrofie smolenskiej, psychiatra Klich podpisal tajny kontrakt z Eurolotem na wynajecie dwoch Embraerow 175 do konca 2013 roku. Samoloty przemalowano i przebudowano na wersje VIP. Koszty owej operacji pozostaja tajne ale eksperci z altiar.com szacuja, ze calkowity koszt wyniesie 150 milionow PLN (link 2 ponizej). Jest to duzo, ale moze chodzi przy okazji o sponsorowanie kulejacego LOTu pieniedzmi podatnikow, ktore nie beda uwazane za nielegalna pomoc publiczna. Embraery maja maly zasieg, ale do Brukseli i do Dolomitow doleca bez tankowania. Oczywiscie, na poczatku rzadow Tuska mialo byc oszczednie i po gospodarsku, w stylu podroze samolotami rejsowymi itd. Pamietamy tez jak Sikorski rozplywal sie nad oszczednym dunskim rozwiazaniem, gdzie ministrowie wynajmuja w razie potrzeby (cytat) "maly samolocik z firmy LEGO" (link 3 ponizej). No, ale skoro w modzie sa garnitury Ermenegildo Zegna i zegarki Ulysse Nardin (link 4 ponizej) to nikt w rzadzie nie bedzie oszczedzal na niezbednym lansie w stylu "Make Life Easier" (link 5 ponizej). Tym bardziej ze przyklad idzie z gory. Europejski komisarz ludowy, José Manuel Durão Barroso, bardzo zasmakowal w podrozach prywatnymi jetami (link 6 ponizej), a przeciez Tusk marzy o robocie w Brukseli. A oszczedzac to mozna na lekach refundowanych. Stanislas Balcerac

Emigrancie wracaj, pomożemy W Europie kryzys, strefa euro się rozpada. Jest w ogóle fatalnie i niebezpiecznie. Nie wyjaśnia to jednak jeszcze, czemu w takich okolicznościach z kwitnącej i nietkniętej kryzysem zielonej wyspy ewakuowało się na stałe w rejon kryzysu 1.1 miliona osób. Może bezpieczną wyspę pomylili z niebezpieczną Costa Concordia? Te interesujące dane podał pod koniec zeszłego roku GUS, po pracowitym podliczeniu wyników Narodowego Spisu Powszechnego. Wynika z niego, że na stałe na zielonej wyspie mieszka już tylko 37.2 mln Polaków, o ponad milion mniej niż szacowano. To gigantyczne uchodźstwo, największy ubytek demograficzny po II wojnie światowej – załamuje ręce pewna demografka. Uważa, że za dwa – trzy lata GUS ogłosi, iż w Polsce żyje 36,5 mln osób. Stanie się tak, bo coraz więcej osób, które wyjechały, osiądzie za granicą na stałe. Ma prawdopodobnie rację. Wyjeżdżają głównie ludzie młodzi. Jak raz na obczyźnie dzieci przyjdą na świat to po ptakach; nigdy nie wrócą? Na szczęście profesorzy wiedzą już, czemu tak się dzieje i spieszą z rozwiązaniami. Pani prof. Irena Kotowska z SGH uważa na przykład, że polityka społeczna powinna skutecznie zachęcać młodych ludzi do zakładania rodzin i wspomagać ich. Rząd powinien też mieć program zachęcający emigrantów do powrotu. Remedium na problemy demograficzne zdaniem pani prof. Kotowskiej jest „rozbudowa usług publicznych”. Czyli krótko: więcej socjału. Niech tylko państwo to i niech tamto, niech tylko wyrzuci kasę na „skuteczną zachętę”, niech wyrzuci inną kasę na „wspomaganie” i już będzie git. A już na pewno, gdy rząd wyrzuci inny szmal na „program zachęcający do powrotu”, a zwłaszcza, gdy zacznie „rozbudowę usług publicznych”. Więcej socjału i po kłopocie. Coś się nam jednak widzi, że pani prof. Kotowska ma rzeczy zupełnie wspak. Na myśl jej nawet nie przyjdzie, że młodzi wiać mogą z zielonej wyspy nie na skutek braku socjalu, ale właśnie odwrotnie – na skutek jego nadmiaru. Wieją tam gdzie się mogą rozwijać i gdzie mają lepsze szanse. Młodzi wieją tam gdzie jest prościej założyć firmę i prościej ją rozwijać bez haraczu ZUSu, nie tam gdzie akurat więcej państwowych żłobków per capita czy większe becikowe. Tam gdzie więcej jobs generowanych przez sektor prywatny, w odwrotnej proporcji do państwowego socjału. Wieją tam gdzie więcej zostaje im w kieszeni. Już widzimy tę falę powrotów z emigracji spowodowaną „rozbudową usług publicznych”. Drogi emigrancie, wróć do domu. Popatrz, to dla ciebie rząd rozbudowuje usługi publiczne. Na razie zaczął od gigantycznego wzrostu zatrudnienia w administracji publicznej. Teraz potrzebuje większego szmalu w podatkach, aby te „miejsca pracy” jakoś utrzymać. Więc wracaj, włącz się do płacenia. W międzyczasie rząd zatroszczy się także o twoje stare lata dalej śrubując haracz ZUSu i składki rentowe. Podwyższy ci też wiek emerytalny, jakże by inaczej, aby tylko móc utrzymać całą armię 40-letnich emerytów mundurowych. Wszystko dla ciebie. Rząd ma przecież od dawna program „zachęcający do powrotu”. Jest nim cała działalność rządów Tuska, od 4xTAK i 3×15 począwszy a na zaborze funduszy OFE i podwyższaniu VATu skończywszy. To nie tylko zachęciłoby część emigrantów do powrotu, a innych do pozostania w kraju, ale poprawiło warunki życia osób starszych – kończy swoje przekonywania pani prof. Kotowska. Tu także rząd, jak się zdaje, wyszedł ostatnio na przeciw oczekiwaniom pani profesor wprowadzając w życie program kontrolowanej eutanazji, do czego sprowadza się afera refundacyjna. Jak już to nie zachęci emigrantów do tłumnego powrotu to nie mamy pojęcia, co jeszcze może?

Dwa Grosze

Kilka słów prawdy o naszych austriackich przyjaciołach Niedawne obniżenie ranking Austrii z najwyższego możliwego poziomu AAA zaskoczyło wielu obserwatorów. Austria jest jednym z najbogatszych krajów UE, cieszącym się na dodatek najniższą stopą bezrobocia wynoszącą obecnie tylko 4%. Czemu więc ten mały kraj z kwitnącą gospodarką oraz „pracowitą i pokojową ludnością” zawdzięcza takie traktowanie ze strony finansistów? Wydaje się, że w tym wypadku względy, jakimi kierował się Standard& Poor’s były natury czysto pragmatycznej. Od wieków kraj ten prowadził swą imperialną politykę w zupełnie inny sposób niż bratnie Niemcy. Mieszkańcom tego państwa udało się nawet wmówić sąsiadom, że w rzeczywistości nie są oni Niemcami tylko „Austriakami”. Fakt, że Hitler pochodził z tego właśnie pięknego kraju nie wpłynął zbytnio na jego wizerunek. W czasie, gdy Cesarstwo Niemieckie siało postrach wśród swych sąsiadów, podbite narody, a w szczególności Polacy, gnębieni byli w bezwzględny sposób, Imperium Austro-Węgierskie było przykładem harmonii, w jakiej mogą żyć różnorodne narody, rasy i religie. Do dziś mieszkańcy Krakowa z rozrzewnieniem wspominają „złote” czasy Galicji nie mogąc się doczekać powrotu swych ówczesnych władców. Prawdą jest, że Austria starała się nie uciekać do fizycznej przemocy wobec podbitych narodów, unikając też kulturkampfu bezwzględnie stosowanego przez Niemcy. Zaległości w tej dziedzinie nadrabiała ona z nawiązką dzięki swej przebiegłej polityce gospodarczej. Pozbawiona zamorskich kolonii Austria traktowała poszczególne części swego rozległego imperium, jako obszar kolonialnej eksploatacji. Wyjątek z tej reguły stanowiły Czechy, które Wiedeń traktował, jako niezbywalną część swego państwa. Dzięki takiemu paradygmatowi udało się małym Czechom uzyskać zasłużony status jednej z pierwszych potęg przemysłowych Europy. Wiedeń uznał, bowiem za zasadne lokalizowanie swych mocy produkcyjnych na terenie tego kraju. Inaczej traktowane były inne prowincje, które poddawano bezlitosnemu wyzyskowi kolonialnemu. Galicja osiągnęła dzięki takiej polityce poziom najbardziej zacofanego regionu Europy z ogromną nędzą i wynikającą z niej emigracją. Pomimo ogromnych zmian społeczno-politycznych, jakie zaszły na naszym kontynencie od momentu upadku Austro-Węgier, polityka tego sympatycznego państwa nie uległa zmianie. Austriacy cały czas potrafili umiejętnie wykorzystywać sympatię i wpływy, którymi cieszyli się na obszarze swego byłego imperium. Upadek bloku sowieckiego zintensyfikował ich ekspansję na wspomnianym kierunku. Nastąpiły, co prawda pewne korekty w sferach wpływu, ale nie były one zbyt istotne. Zachodnia część Galicji, będąca obecnie w składzie III RP ze zrozumiałych względów została oddana w pacht Niemcom. Trudno, bowiem wyobrazić sobie sytuację, w której część II Generalnej Guberni (III RP) znajduje się w sferze austriackiej dominacji. Pozostałe obszary byłego imperium pozostały za to we wspomnianej sferze. Zgodnie z nowoczesnymi zasadami walki, głównym orężem używanym w kolonialnych podbojach są finanse. Tą też bronią „zawojowali” nasi austriaccy „przyjaciele” Węgry, Słowację, wschodnią Galicję (obecna Ukraina), Rumunię, a także Bałkany. Nie są to sprawy marginalne. Co prawda Austria kojarzy się większości, jako producent płodów rolnych i posiadacz znacznego przemysłu turystycznego, to faktem jest, że około 75% PKB stanowią dochody uzyskiwane przez austriackie banki w krajach Europy środkowej i wschodniej? Wyrażając się bardziej kolokwialnie, trzy czwarte tego, co konsumują nasi pracowici i mili Austriacy pochodzi z lichwy uprawianej w biednych i słabych krajach europejskich. W tym właśnie „cudzie gospodarczym” zawiera się cała wyższość tego germańskiego plemienia nad nami Słowianami. Warto o tym pamiętać zanim wpadnie się w nadmierny podziw dla tych naszych sąsiadów, a samemu popadnie w jeszcze głębszy kompleks niższości. Tak, więc w sytuacji, gdy unijne kolonie na wschodzie Europy popadają w coraz to większą ruinę, nasila się brutalny atak na usiłujące się uwolnić z zależności Węgry, zaczynają się społeczne niepokoje w Rumunii, a sytuacją na Bałkanach jest, co najmniej „płynna”, trzy czwarte austriackiego „produktu narodowego” może się w każdej chwili zdematerializować. Taka perspektywa musi napawać niepokojem międzynarodowych finansistów, czego wyrazem jest ostatni downgrade. Trzeba przyznać, że w porównaniu z Niemcami, Austriacy darzeni są nadal sympatią w Europie i nie muszą się jeszcze maskować ze swą narodowością. Stosunek do Niemców zmienia się gwałtownie. We wczorajszym anglojęzycznym programie CNN, młoda korespondentka uskarżała się na sposób, w jakim traktują Niemców Grecy. Legitymująca się anglosaskim nazwiskiem i władająca bezbłędną angielszczyzną, jadąc w Atenach taksówką nieopatrznie przyznała się kierowcy do swej niemieckiej narodowości, w reakcji, na co taksówkarz chciał ją po prostu wyrzucić z pojazdu. Kończąc swe rozważania na „ksenofobiczną” nutę, pragnę tylko wyrazić nadzieję, że również Austriaków spotka w najbliższej przyszłości traktowanie, na jakie zasługują. Ignacy Nowopolski Blog

Tajne bazy CIA Ujawnienie przez agencję AFP i telewizję ARD lokalizacji kolejnego z tajnych więzień CIA, w których na początku ubiegłej dekady przetrzymywano osoby aresztowane podczas „wojny z terroryzmem”, obrazuje jak dokładnie te informacje były do tej pory skrywane. Wbrew pozorom, pomimo wybuchających w kolejnych krajach skandali na temat więzień CIA, zwanych także „black sites” i tajnych lądowań samolotów w Europie Środkowej wciąż wiadomo niewiele. Powoli prawda wychodzi na jaw, ale wyraźnie widać, że wielu wpływowym ośrodkom politycznego lub militarnego wpływu jest ona nie w smak. Co więcej temat ten stał się w rzeczywistości narzędziem służącym wewnętrznym rozgrywkom politycznym w wiecznej grze o władzę?

Więźniowie w bazie w Guantanamo Warto zwrócić uwagę choćby na moment publikacji wiadomości o odkryciu lokalizacji więzienia w Rumunii. Została ona ujawniona przez AFP w czwartek 8 grudnia, zaś wieczorem tego samego dnia telewizja ARD wyemitowała film dokumentalny na ten temat. Czy data na pewno była przypadkowa? Dokładnie tego dnia miał się odbyć szczyt Unii Europejskiej, podczas którego dyskutowano na temat przyszłości strefy euro i przyszłości europejskiej integracji, jako takiej. Nikt nie ma wątpliwości, że najważniejsze role podczas szczytu odgrywały Francja i Niemcy, uważane za główny motor napędowy mających miejsce zmian. Abstrahując od oceny ustaleń, jakie zapadły podczas szczytu, należy zwrócić uwagę, że pojawienie się informacji o odkryciu kolejnego z tajnych więzień CIA mogło mieć wydźwięk propagandowy godzący przede wszystkim w Stany Zjednoczone. Agencja AFP (Agence France Press) należy do rządu francuskiego, zaś ARD jest niemieckim nadawcą publicznym, nie można, więc wykluczyć, że decyzje o emisji materiałów poświęconych więzieniom zapadły właśnie na szczeblu politycznym. Władze Rumunii nie były chętne do współpracy w kwestii więzień. Jeszcze we wrześniu ubiegłego roku komisarz Rady Europy ds. praw człowieka, ThomasHammarberg stwierdził, że rząd w Bukareszcie „nie wykazuje szczególnej woli by ujawnić prawdę”, najwyraźniej jednak sytuacja uległa zmianie, gdyż dziennikarzom udało się ustalić położenie więzienia w północnej części stolicy kraju. Znajdowało się ono w zatłoczonej dzielnicy willowej, w budynku Narodowego Biura ds. Tajnych Informacji, funkcjonującego pod nazwą ORNISS. W pobliżu leżą tory kolejowe, a z używanego, jako więzienie budynku można było w zaledwie kilka minut dojechać do centrum Bukaresztu. Jak ustalili dziennikarze więźniów przetrzymywano tam od marca 2003 roku do maja 2006, wśród przetrzymywanych znajdował się między innymi „mózg” ataków z 11 września Khalid Szejk Mohammed. Lokalizacja tajnej bazy wydaje się być zaskakująca, zważywszy, że w kraju tak dużym i słabo zurbanizowanym jak Rumunia nie będzie brakować dyskretniejszych obiektów. Budynek w centrum miasta był odpowiedni nie tylko dla Rumunów. W 2009 roku stacja ABC ujawniła, że na terenie Litwy znajdowały się dwa obiekty wykorzystywane, jako więzienia CIA. Jednym z nich był budynek mieszczący się w centrum Wilna, drugim zaś dawna szkoła jeździecka znajdująca się około 30 kilometrów od stolicy kraju. Jedynie obiekty wykorzystywane w Polsce, takie jak opisywana w książce „Kod Władzy” baza w Starych Kiejkutach, miały charakter ściśle wojskowy. Działania władz rumuńskich nie są jedynym przykładem prób ukrycia współpracy z CIA. We wrześniu 2011 roku portal Wikileaks ujawnił, że władze polskie i amerykańskie wspólnie próbowały zatuszować sprawę wykorzystywania bazy w Starych Kiejkutach. Kiedy presja mediów okazała się zbyt silna, podczas wizyty ówczesnego ministra spraw zagranicznych RP Stefana Mellera w USA, polski MSZ zwrócił się do Amerykanów z prośbą o ścisły kontakt w celu skoordynowania publicznego stanowiska? Jeszcze inaczej rzecz miała się na Litwie. Zapewne część czytelników pamięta głośną sprawę procesu impeachmentu, jakiemu został poddany prezydent Rolandas Paksas. Oskarżenia były poważne, gdyż oskarżono go wówczas o współpracę z rosyjskim wywiadem. Jednak cała sprawa ma także inny wymiar. W programie dokumentalnym poświęconym więzieniom, nakręconym przez telewizję Russia Today, Paksas utrzymuje, że usunięto go także z innego powodu – chodziło właśnie o chęć ujawnienia przez niego informacji o tajnym więzieniu mieszczącym się nieopodal Wilna. Cała sprawa nie dotyczy jednak tylko byłych krajów postkomunistycznych w Europie Środkowo-Wschodniej. Jesienią 2011 roku głośno zrobiło się na ten temat także w Finlandii i Danii. Pod koniec października fiński minister spraw zagranicznych Erkki Tuomioja stwierdził, że nie ma podstaw by wszczynać śledztwo w sprawie doniesień mówiących o domniemanych lądowaniach amerykańskich samolotów przewożących więźniów. Stało się to pomimo nacisków ze strony organizacji zajmujących się prawami człowieka takimi jak Amnesty International, które przedstawiły nagrania wskazujące, że w poprzedniej dekadzie na fińskich lotniskach przynajmniej kilkakrotnie lądowały samoloty przewożące więźniów CIA. Jeden z nich miał miejsce 16 maja 2003 roku na lotnisku Helsinki-Vantaa. Co ciekawe prawie w tym samym czasie podobną decyzję podjął również minister spraw zagranicznych Danii, Villy Søvndahl. Żądania przeprowadzenia śledztwa pojawiły się po ujawnieniu, że od 2001 roku nad Danią miało miejsce blisko 2 tysiące podejrzanych lotów. Za przeprowadzeniem niezależnego śledztwa opowiadały się w latach 2006-2011 trzy partie, które od ubiegłej jesieni tworzą rządzącą koalicję. Kiedy jednak doszły do władzy, związany z nimi minister Søvndahl stwierdził, że dalsze śledztwo będzie zbyt kosztowne i wycofał się z ich poparcia? Do tej pory informacja o tajnych lotach nad duńskim terytorium nie została potwierdzona przez samo CIA. Podejrzewa się przy tym, że podczas tych lotów (obejmujących także terytorium Grenlandii) przewożono nie tylko terrorystów, ale również między innymi najemników. Sprawa więzień CIA w Europie zdaje się być bombą z opóźnionym zapłonem. Chociaż większość z nich działała w pierwszej połowie minionej dekady, to jednak dopiero w ostatnich latach temat ujrzał światło dzienne, wywołując coraz to nowe skandale. Orwelski

Powrót błogosławieństwa lenistwa Płaca minimalna to określona przez prawo wysokość wynagrodzenia, poniżej której pracownik zatrudniony w pełnym wymiarze czasu pracy nie może być opłacany. W Polsce poziom minimalnego wynagrodzenia ustalany jest od 1956 roku. Powinniśmy być wdzięczni Adamowi: odebrał nam błogosławieństwo lenistwa i dał w zamian przekleństwo ciężkiej pracy - Mark Twain

Od nowego roku minimalne wynagrodzenie wynosi 1500 zł brutto, czyli zostało podwyższone o 114 zł. Minimalna pensja na poziomie 1500 zł to zdaniem niektórych, stanowczo za mało. Na przykład SLD złożył projekt ustawy, który zakładał podniesienie płacy minimalnej do połowy średniego wynagrodzenia (od nowego roku wynosi ono w granicach 40 proc. średniego wynagrodzenia). Z kolei związkowcy z „Solidarności” proponowali podniesienie płacy minimalnej do wysokości 1 596 zł. Po odprowadzeniu wszystkich składek pracownik otrzyma 1111,86 zł. Przyjęty wzrost płacy minimalnej o 8,2% ponad dwukrotnie przewyższa obecny poziom inflacji. Najbardziej interesujące są pobudki określonego działania naszej władzy. W kwestii skutków podwyższenia płacy minimalnej nasi decydenci są dobrze przeszkoleni i przeszli stosowną praktykę. 01 września 2003 r. obniżono w Polsce płacę minimalną dla więźniów do połowy stawki, która obowiązuje w całej gospodarce. Efekty nie kazały długo na siebie czekać. Liczba zatrudnionych więźniów wzrosła przez 5 lat, prawie o 100 proc. (z 13 975 w 2002 r. do 27 937 w 2007 r.). Fakt odmienności płacy minimalnej więźniów od pozostałych pracowników zrodził skargę do Trybunału Konstytucyjnego. W momencie, kiedy w 2010 r. sprawa trafiła do Trybunału Konstytucyjnego przedstawiciele rządu argumentowali, by nie podwyższać płacy minimalnej dla skazanych, ponieważ jej obniżenie spowodowało wzrost zatrudnienia. Ostatecznie Trybunał Konstytucyjny orzekł, że różnicowanie płacy minimalnej jest niezgodne z konstytucją. Sędziowie uznali, że złamano zasadę równości i godnego traktowania, a także samą konstytucję. W niej to, bowiem jest zapis o płacy minimalnej, który dotyczy wszystkich grup społecznych. Efektem tego jest fakt, że od 10 marca 2011 roku więźniowie będą musieli otrzymywać wynagrodzenie w wysokości, co najmniej płacy minimalnej. Będzie wiec kolejna, przejrzysta lekcja makroekonomii dla naszych rządzących. Oczywiście my wynik tej lekcji znamy. W praktyce okaże się, że ilość więźniów znacząco zmaleje. Zgodnie z teorią płaca minimalna jest swoistym zakazem podejmowania pracy na określonych stanowiskach, bądź dla określony osób, których efekty pracy są niższe niż wysokość płacy minimalnej. Co z tego, że pracownik chciałby podjąć pracę za kwotę niższą od minimalnej, skoro prawo tego zabrania, a wysokość płacy minimalnej doprowadza, do sytuacji, w której produkt pracy jest mniej wart niż koszt włożonej w niego pracy. Taki pracownik przechodzi na garnuszek społeczeństwa i ciągnie go da dna zamiast tworzyć razem z pozostałymi PKB. Skutki płacy minimalnej są tym bardziej dotkliwe im wyższa jest jej wysokość w stosunku do średniej płacy. Nasz rząd dba, żeby coraz wiecej z nas mogło zaimować się wyłącznie leniuchowaniem Ale o tym, potem. Habich

Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju – rzecznik wysokich podatków Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, utworzona w 1961 roku w celu promowania globalnej gospodarki i socjalnego dobrobytu, stała się wspólnym głosem krajów bogatych w międzynarodowych sprawach podatkowych. Po początkowym skupieniu się na wzmacnianiu handlu przez likwidowanie podwójnego opodatkowania, organizacja zaczęła koncentrować się na ograniczaniu konkurencji podatkowej i automatycznej wymianie informacji podatkowych. Skupiająca 34 bogate kraje świata organizacja z siedzibą w Paryżu stała się propagatorem wysokiego opodatkowania. Raport pod tytułem „Kartelizowanie podatków. Zrozumieć kampanię OECD przeciwko »szkodliwej konkurencji podatkowej«”, przygotowany pod koniec 2011 roku przez naukowców z Uniwersytetu Alabamy, wyjawia prawdziwe cele polityki szkodliwej dla światowego rozwoju gospodarczego, promowanej przez OECD. Początkowo organizacja była tarczą chroniącą przed podwójnym opodatkowaniem. Jednak z biegiem lat zaczęła uderzać w legislacje krajów, które prowadziły politykę konkurencji podatkowej. OECD zaczęła powstrzymywać zarówno kraje członkowskie, jak i kraje niebędące jej członkami przed obniżaniem podatków i zachęcać państwa z niskimi podatkami do ich podnoszenia. Chodziło o to, aby międzynarodowe forum zostało zdominowane przez małą grupę bogatych państw ze stosunkowo wysokimi stawkami podatkowymi. Anna Maria Slaughter, była dyrektor amerykańskiego Departamentu Stanu, nazwała OECD międzyrządową siecią regulacyjną oraz katalizatorem tworzenia tych regulacji.

Kartel W rezultacie model konkurencji podatkowej pomiędzy krajami, który zachęca do inwestycji, został zastąpiony przez standard międzynarodowych decyzji podejmowanych przez kartel bogatych krajów. Celem takiego działania polityków państw bogatych była likwidacja konkurencji podatkowej w branżach, gdzie gospodarki bogatych krajów nie były konkurencyjne, i przeniesienie jej do obszarów, w których kraje te miały przewagę konkurencyjną. Wiąże się to z kwestią spadku konkurencyjności gospodarek krajów bogatych w stosunku do reszty rozwijającego się świata. Państwa rozwinięte utraciły swoją przewagę z powodu zwiększonych kosztów handlowych transakcji międzynarodowych, które zostały spowodowane przez regulacje kontroli kapitałów, bariery handlowe i restrykcje dotyczące transakcji finansowych. Zrównywanie systemów podatkowych nie jest jedynym działaniem OECD w kierunku likwidacji „nieuczciwej konkurencji” pomiędzy państwami. Mają miejsce także bardziej agresywne formy działania, takie jak żądania likwidacji finansowej prywatności (tajemnicy bankowej) poprzez umowy o wymianie informacji podatkowej, groźby umieszczania państw na czarnej lub szarej liście czy opłacanie ludzi, którzy wykradają dane z instytucji finansowych innych jurysdykcji podatkowych. Już w 1998 roku w raporcie OECD pod tytułem „Szkodliwa konkurencja podatkowa – rodzące się globalne zagadnienie” napisano, że „kraje powinny móc dobrowolnie kreować swoje systemy podatkowe”, jednak tylko wtedy, gdy „przestrzegają międzynarodowo zaakceptowanych standardów w tym zakresie”. W raporcie zaznaczono, że globalizacja nie tylko wymusza reformy podatkowe, promuje rozwój gospodarczy i bardziej efektywną alokację zasobów, ale również umożliwia unikanie opodatkowania przez ponadnarodowe przedsiębiorstwa. Z kolei presja, by zwiększać zatrudnienie, prowadzi państwa do zmian podatkowych, ponieważ działania jednego kraju mają swoje odbicie w polityce innego kraju. I właśnie – zdaniem OECD – szkodliwe opodatkowanie polega na tym, że obniża się podatki, by inwestorzy przenosili swój kapitał z innego kraju.

Czarna lista Dlatego z jednej strony OECD zmusiła kraje członkowskie do likwidacji na swoim terenie „szkodliwych preferencji podatkowych”, a z drugiej – namawiała państwa nie będące jej członkami do wypełnienia nowego „Forum szkodliwych praktyk podatkowych”, w ramach którego skonstruowano czarną listę rajów podatkowych. Państwa znajdujące się na tej liście miały spotykać się ze skoordynowanymi sankcjami krajów członkowskich OECD. W 2000 roku opublikowano listę, w której 35 legislacji podatkowych nazwano rajami podatkowymi, a 47 kolejnych określono, jako „potencjalnie szkodliwe reżimy podatkowe”. W rezultacie już w raporcie z 2004 roku OECD podała, że większość rajów podatkowych zgodziła się na współpracę w kierunku przejrzystości i efektywnej wymiany informacji podatkowych. Po podpisaniu umów o wymianie informacji podatkowych poszczególne kraje były wykreślane z czarnej listy. Jako ostatnie wykreślono w 2009 roku Urugwaj, Kostarykę, Malezję i Filipiny, przesuwając te kraje do listy szarej, na której znajdują się legislacje, które zgodziły się na współpracę w dziedzinie wymiany informacji podatkowej w celu przyjęcia standardów OECD w tym zakresie, ale jeszcze tej współpracy nie podjęły?

Wyrzucanie oponentów Co ciekawe, warto podkreślić zaciętość, z jaką urzędnicy z OECD zwalczają swoich oponentów, którzy próbują merytorycznie podchodzić do tematu. Podczas Globalnego Forum Podatkowego OECD, które odbyło się we wrześniu 2009 roku w Meksyku, Andrzej Quinlan, prezes wolnorynkowego amerykańskiego think tanku Centrum Wolności i Dobrobytu, oraz Daniel Mitchell z waszyngtońskiego Instytutu Katona zostali wyrzuceni przez oficjalną ochronę szczytu z przestrzeni publicznej przy sali konferencyjnej. Wcześniej w ostatniej chwili anulowano im rezerwację w hotelu, twierdząc, że cały hotel wynajmuje OECD. – W grupie, której rzekomo jednym z głównych celów jest przejrzystość, hipokryzja OECD jest wyjątkowa – powiedział Quinlan. – Nie tylko odmówili umożliwienia podatnikom obserwacji tego wydarzenia, ale nie chcą ich nawet widzieć w najbliższej okolicy – dodał. Przedstawiciele Centrum Wolności i Dobrobytu chcieli wziąć udział w Forum OECD, aby udowodnić, że kraje o niskich podatkach raczej oliwią tryby światowej gospodarki niż stanowią dla niej zagrożenie – jak twierdzą wysoko opodatkowane kraje OECD. „Zdominowana przez europejskie państwa opiekuńcze OECD od ponad 10 lat pracuje nad wprowadzeniem karnych międzynarodowych zasad podatkowych, aby w ten sposób podtrzymywać nieefektywną politykę krajów członkowskich” – napisał Mitchell w memorandum opublikowanym przed rozpoczęciem Globalnego Forum Podatkowego. Rok później Centrum Wolności i Dobrobytu ponownie wezwało do zakończenia przekazywania pieniędzy amerykańskich podatników na finansowanie działalności OECD, argumentując, że amerykańscy podatnicy przekazują OECD największe fundusze ze wszystkich krajów, a biurokracja z Paryża i tak działa wbrew ich interesom – przeciwko polityce niskich podatków, przez co skutecznie utrudnia inicjatywę ekonomiczną i rozwój gospodarczy. Z kolei Daniel Mitchell uważa, że „biurokraci z OECD promują złą politykę podatkową, forsując tworzenie globalnego kartelu podatkowego, który utrudnia reformy podatkowe i ostatecznie doprowadzi do wyższych stawek podatkowych”.

Niecne cele Oczywiście te wszystkie działania OECD są walką o utrzymanie wpływów z podatków na dotychczasowym wysokim poziomie, które zmniejszają się, gdy inwestorzy uciekają do rajów podatkowych i bardziej konkurencyjnych reżimów fiskalnych. Dlatego zdaniem autorów raportu z Uniwersytetu Alabamy, prawdopodobnie nadal będą przedsiębrane wysiłki w kierunku dalszej harmonizacji podatkowej w skali globalnej poprzez rekomendacje, czarne listy i sankcje. Należy się obawiać, że w sytuacji, kiedy państwa coraz dogłębniej zajmują się takimi obszarami jak emerytury, służba zdrowia czy ochrona środowiska, politycy będą wykorzystywać takie organizacje jak OECD, by realizować swoje niecne cele… Tomasz Cukiernik

Budapeszt w Warszawie? Przemku, daj sobie spokój! To, co dzieje się na Węgrzech, niestety nie jest jednoznaczne. Bo z jednej strony rzeczywiście dokonuje się tam w końcu dekomunizacja i konstytucja została oczyszczona z większości socjalistyczno-komunistycznych miazmatów, ale z drugiej strony bilansowanie wydatków budżetowych jest dokonywane nie poprzez gwałtowne zredukowanie wydatków, tylko poprzez brutalne ściąganie pieniędzy z podatnika przy pomocy rozmaitych szczególnych danin z 27-procentowym VAT-em na czele. Wprowadzono też, w ramach „walki z supermarketami”, podatek obrotowy dla dużych firm oraz rozmaite inne metody dojenia. Nie trzeba być prorokiem, by przewidzieć, do czego to doprowadzi – firmy pouciekają, wpływy podatkowe spadną, a deficyt będzie taki sam albo jeszcze większy. I niestety hasło o „Budapeszcie w Warszawie” zostało podchwycone przez niektórych właśnie od tej strony. Z dość dużym zdumieniem wyczytałem kilkanaście dni temu, że PiS, na wzór węgierski, zaproponuje wprowadzenie podatku obrotowego od dużych firm. W dodatku pomysł ten reklamuje były autor „NCz!”, poseł PiS Przemysław Wipler, który dostał się do Sejmu dzięki konserwatywno-liberalnym głosom zebranym wskutek nieobecności Nowej Prawicy na warszawskich listach (a kolejnego kandydata, który już nie wszedł do Sejmu, pokonał o kilkadziesiąt głosów). Może się, więc skończyć tak, że spośród reform Orbána, w wyniku zgodnej współpracy PiS i PO, część rzeczywiście zostanie przyjęta, ale będą to tylko te idące w kierunku jeszcze większego zamordyzmu i opodatkowania. Bo na te antykomunistyczne nie pozwoli PO, a z kolei wolnorynkowe zablokuje albo sprowadzi do absurdu PiS. Co nie zmienia faktu, że Orbána i jego reform (a przynajmniej większości z nich) należy bronić wszelkimi możliwymi sposobami? I to nie tylko, dlatego, że w dużej części jego działania są słuszne, ale także po to, by pokazać, że to właśnie u historycznego sąsiada Węgrzy znajdują zrozumienie. By powoli odtworzyć środkowoeuropejską solidarność w drodze do nowego Heksagonale, które trzeba pilnie tworzyć na wypadek rozpadu UE. A na zakończenie pytanie do posła Przemka, (jeśli oczywiście media czegoś nie przekręciły). Czy naprawdę nie wiesz, kto zapłaci ten jeden procent? A w rzeczywistości nie jeden, tylko trochę więcej, bo przecież obsługa nowego podatku coś kosztuje, w dodatku w określonym trybie zaburzy to sposób działania firm, co też wpłynie na powstanie dodatkowych kosztów. Jeśli nie wiesz, to przyjmij do wiadomości, że przełoży się to na wzrost cen w tych strasznych supermarketach. Ciekawe swoją drogą, czy w programie PiS jest gdzieś punkt o pilnej potrzebie podwyższenia cen w sklepach dla najbiedniejszych w związku z kryzysem… Tomasz Sommer

Ron Paul. Poglądy i szanse na zwycięstwo Rok 2012 zapowiada się, jako okres ciekawych wydarzeń w polityce amerykańskiej. Ich skutki odczujemy wszyscy – niezależnie od tego, czy interesujemy się sprawami amerykańskimi, czy traktujemy je z całkowitą obojętnością. To będzie rok, w którym Amerykanie mogą rozpocząć globalną zmianę w gospodarce i światowym układzie sił – to może być początek epoki Rona Paula. Dla wyborców taki rok trafia się raz na dwie lub trzy dekady. Nikt w tym roku nie wie do końca, kto dostanie nominację Partii Republikańskiej do listopadowych wyborów. I to jest bez wątpienia fascynujące, że w historii tak potężnej siły politycznej, jaką jest GOP, bywają chwile, kiedy wszyscy kandydaci mają względnie równe szanse.

Prawyborcza łamigłówka Tegoroczne prawybory republikańskie nie są konkursem piękności. Amerykanie, wstrząśnięci skalą i skutkami kryzysu gospodarczego, wsłuchują się wyjątkowo uważnie w to, co mają do powiedzenia kandydaci na najwyższy urząd w państwie. Koniec z frazesami i dobrym prezydenckim wyglądem kandydata. Liczy się wizja polityczna i gospodarcza państwa, znalezienie sposobu na bezrobocie i wydobycie finansów z czarnej dziury zadłużenia publicznego. Ktoś mógłby zwrócić uwagę, że te aspekty zawsze interesowały amerykański elektorat. Tym razem jednak percepcja publiczna w tych kwestiach jest o wiele wrażliwsza niż przed laty. Z tego być może powodu Amerykanie stali się znacznie ostrożniejsi wobec haseł głoszonych przez populistów. Rosnącą sympatią zaczynają cieszyć się ludzie głoszący konsekwentnie od lat poglądy niepopularne, ale spójne i logiczne. Dla czytelników tygodnika „Najwyższy CZAS!” najważniejsze jest, że za oceanem obiecująco rośnie poparcie dla konserwatywno-wolnościowych i izolacjonistycznych poglądów kongresmena Rona Paula. Ten najstarszy obecnie pretendent do fotela prezydenckiego (76 lat) opiera swoją kampanię wyborczą na czterech podstawowych postulatach. Po pierwsze – głosi on konieczność redukcji administracji federalnej o 80 procent. Jako drugi cel stawia sobie całkowitą likwidację państwowego systemu emerytalnego. A także postuluje legalizację narkotyków, jako najskuteczniejszy środek walki z czarnym rynkiem. Zaś w polityce zagranicznej wskazuje na konieczność powrotu do izolacyjnej doktryny Monroe’a, zamknięcie baz wojskowych poza granicami USA i wstrzymanie bezwarunkowej pomocy dla Izraela. Ten ostatni dezyderat głównego ideologa amerykańskiego libertarianizmu spowodował odwrócenie się od niego największych i najbardziej wpływowych mediów w kraju. Nie trzeba chyba tłumaczyć, dlaczego tak się stało. Wszyscy wiemy, o co chodzi i kto za tym stoi. Ale właśnie ta niespotykana dotychczas w polityce amerykańskiej szczerość i jasność poglądów zaskarbiły starszemu panu niezwykłą i stale rosnącą sympatię – nawet bardzo młodych Republikanów. W ostatnim numerze tygodnika „Najwyższy CZAS!” (31 grudnia 2011 – 7 stycznia 2012) p. Janusz Korwin-Mikke napisał: „i z otuchą widzę, jak w USA p. Ron Paul, walcząc z całym establishmentem, wygrywa kolejne prawybory wśród Republikanów (…). Coś się zmienia. Parę lat temu p. Paul mógł liczyć – jak i ja – na jakieś 2-3%. Dziś może liczyć na 60%”. Jakby dobrze by było, gdyby to była prawda! Niestety ja nie jestem takim optymistą. Chociaż przyznaję się bez bicia, że do ostatniej chwili nie wierzyłem cztery lata temu w zwycięstwo Baracka Obamy. Obym się podobnie mylił w przypadku kongresmena Paula, któremu szczerze kibicuję. Mam jednak wrażenie, że jak zwykle na początku prawyborów z paradą wystrzela on całą swoją amunicję wyborczą. Już w 2007 roku komitet Rona Paula pobił historyczny rekord w gromadzeniu funduszy. W ciągu jednego dnia jego sztab potrafił zebrać nawet 6 milionów dolarów. Co jednak z tego, skoro sukces finansowy nie został przekuty na skuteczny przekaz medialny. Ron Paul nadal jest uważany za kandydata egzotycznego, którego świetnie się słucha i któremu bije się brawo w czasie debat, ale, na którego nie głosuje się z obawy przed zmarnowaniem głosu. Słusznie prasa porównuje go do Janusza Korwin-Mikkego, którego przekaz jest najbardziej spójny i logiczny z całej polskiej klasy politycznej, ale, na którego głosują wyłącznie ludzie myślący – czyli ułamek polskiego elektoratu. Nadal uważam – co podkreśliłem w jednym ze swoich poprzednich artykułów – że Ron Paul ma bardzo duże szanse… ale jedynie na wiceprezydenturę u boku bardziej umiarkowanego ideologicznie prezydenta republikańskiego. Jego trzecie miejsce w prawyborach GOP w stanie Iowa wskazuje, że dysponuje on poparciem, które nie czyni go liderem wyścigu. Ktokolwiek jednak wygra wybory, będzie musiał wcześniej czy później sięgnąć po wsparcie ze strony kongresmena z Teksasu.

Nierealny izolacjonizm? Z drugiej strony – co trzeba podkreślić – jedynie bardzo odważny i niezwykle pewny siebie kandydat prawicy na najwyższy urząd w państwie miałby odwagę startować do Białego Domu z Ronem Paulem u boku. Problemem nie są, bowiem poglądy gospodarcze czy społeczne kongresmena z Teksasu, ale jego spojrzenie na politykę zagraniczną i obronną USA. Postulat natychmiastowej likwidacji amerykańskich baz wojskowych za granicą i zaprzestania finansowego i militarnego wspierania Izraela jest niezwykle ryzykowny. Oficjalnie od 1949 do 2008 roku amerykańscy podatnicy przekazali Państwu Izrael pomoc o wartości 114 miliardów dolarów. Z tej sumy 56 miliardów przypadało na bezpośrednią pomoc wojskową. W rzeczywistości kwoty te są znacznie większe, a tzw. pomoc ma wiele obliczy związanych z niezwykle złożonymi powiązaniami korporacyjnymi. Zaniżanie wysokości oficjalnej pomocy wynika z faktu, że do statystyk liczą się jedynie darowizny Kongresu. Nikt nie podlicza „pomocy”, której mogą udzielać Izraelowi poszczególne ministerstwa (sekretariaty), instytucje powiązane z rządem federalnym czy firmy czerpiące gigantyczne dochody ze specjalnych, przykrytych tajemnicą bezpieczeństwa narodowego zamówień rządu. Głoszona przez Rona Paula koncepcja przywrócenia chwalebnej izolacji Stanów Zjednoczonych od reszty świata uderza w niezwykle wpływowy obszar przemysłu wojskowego. Po II wojnie światowej Stany Zjednoczone zostały wciągnięte lub same dały się wciągnąć (choćby poprzez obronę interesów korporacyjnych wielkich amerykańskich kompanii powiązanych z Pentagonem) w kilka całkowicie bezsensownych pod względem politycznym wojen. Ron Paul, który był od 1963 do 1968 roku lekarzem wojskowym, wie doskonale, czym było piekło wojen nazywanych lakonicznie operacjami wojskowymi. Wojna w Korei czy Wietnamie została sprowokowana specjalnie przygotowanymi incydentami. Kongres nigdy nie wyraził zgody na retorsje militarne. Dzisiaj Wietnam jest jednym z liczących się partnerów handlowych USA. Bez bombardowań i tysięcy trupów po obu stronach można się doskonale dogadać za pomocą wolnej wymiany towarowej. Jednak wojna to także gigantyczne źródło dochodów. Każdego dnia specjalne i zastrzeżone tajemnicą państwową zamówienia rządowe przynoszą zysk jednej ze 100 kompanii w wysokości, co najmniej 5 milionów dolarów. Ogromne korporacje mają podpisane na całe dekady umowy na dostawę sprzętu dla sił zbrojnych USA. Wśród nich są także: IAI (Israel Aerospace Industries) oraz IMI (Israel Military Industries Ltd. ). Czy kongresman Paul jest świadom, że kto próbuje wkładać dłonie w tę machinę zbrojeniową, ten zawsze traci palce? Podobnie jak Ron Paul uważam, że decyzje o wysłaniu wojsk do Iraku i Afganistanu należą do najgłupszych w całej historii USA. Bliski Wschód jest węzłem gordyjskim, którego nie da się przeciąć. To pułapka dla każdego, kto chce interweniować w konflikty między Semitami. Rola Ameryki, jako promotora „demokracji” i „wolności światopoglądu” jest iście żałosna. Jaką logiką kierują się kolejne rządy w Waszyngtonie skoro w imię szerzenia rzekomej demokracji amerykańska armia łamie prawa człowieka i obala dyktatorów, których wkrótce zastępują jeszcze gorsi dranie, w dodatku o wiele bardziej wrogo nastawieni do cywilizacji Zachodu? Czy można uczyć arabskich chłopów i pustynnych nomadów o wolnościach obywatelskich, okupując ich terytorium bez wypowiedzenia wojny oraz wtrącając ich rodaków do nowoczesnych izb tortur w kacetach takich jak Guantánamo? Ron Paul ma pod każdym względem rację, głosząc konieczność powrotu do doktryny Monroe’a. Problem jednak w tym, że to postulat, którego nie da się zrealizować. Zresztą już wkrótce nadejdzie prawdziwy test dla tych poglądów. Będzie nim bardzo prawdopodobna wojna z Iranem.

Wsparcie ogniowe? Najgorszą wiadomością dla każdego pretendenta do prezydentury amerykańskiej byłaby w tym roku informacja o rozpoczęciu bombardowań irańskich instalacji nuklearnych przez Siły Obronne Izraela. Oznaczałoby to, bowiem, że kandydat będzie musiał się opowiedzieć za konkretnym rozwiązaniem niezależnie od tego, jak sytuacja będzie się rozwijać. Z góry wiadomo, że wojna z Iranem byłaby kolejną pułapką dla armii amerykańskiej. A czy wojna ta jest w ogóle realna? Bardziej realna niż się to może wydawać! Francuski tygodnik „Le Canard Enchaîné” opublikował artykuł, w którym powołując się na francuskie źródła wojskowe i wywiadowcze oraz na swoich informatorów w armii izraelskiej, przedstawia perspektywę rozwoju nowego konfliktu zbrojnego na Bliskim Wschodzie. Tym razem jednak może to być wojna na wielką skalę, o globalnych konsekwencjach. Wiele wskazuje, że Sztab Generalny Sił Obronnych Izraela (IDF) jest przygotowany do zmasowanego uderzenia lotniczego i rakietowego na irańskie instalacje nuklearne. Już w marcu 2010 roku największy izraelski dziennik „Haaretz” opublikował wywiad z szefem izraelskiego wywiadu – dyrektorem Meirem Daganem – który kategorycznie stwierdził, że Islamska Republika Iranu posiada głowice nuklearne, w które może uzbroić swoje najlepsze rakiety Szahab-3. Były prezydent Iranu, Ali Akbar Haszemi Rafsandżani, wyjawił w jednym z wywiadów prasowych, że Szahab-3 mają zasięg do 2 tys. kilometrów. Informacje te potwierdza raport CIA z marca 2010 roku, oparty prawdopodobnie na zeznaniach Szahrama Amira – wpływowego profesora na uniwersytecie Malika Asztara w Teheranie, który miał dostęp do najtajniejszych informacji dotyczących irańskiego programu atomowego. Profesor Amir zaginął w 2009 roku w niewyjaśnionych okolicznościach. W opinii redakcji „Le Canard Enchaîné” Amir żyje i jest tajnym współpracownikiem CIA. Tygodnik podkreśla też, że szef sztabu Izraelskich Sił Obronnych, generał Benny Gantz, spotkał się potajemnie we Francji z dowódcami sztabów sił zbrojnych Francji i USA w celu poinformowania ich o zbliżającym się terminie zmasowanego ataku na Iran. Gen. Gantz miał podobno zawiadomić francuskich i amerykańskich partnerów, że atak nastąpi po fiasku negocjacji sześciu mocarstw z Teheranem. W listopadzie zmobilizowano i ściągnięto do Izraela wszystkich żołnierzy oddziałów specjalnych, którzy stacjonują za granicą. Do kraju wracają też w trybie pilnym zawodowi żołnierze izraelscy pracujący na długoletnich kontraktach we francuskich firmach. Doniesienia „Le Canard Enchaîné” potwierdził izraelski portal DEBKAfile, który jest znakomicie zorientowany w militarnych sprawach Izraela. DEBKAfile dodaje jeszcze, że Izrael zamierza zaatakować nie tylko obiekty nuklearne Teheranu, ale również obiekty wojskowe jego sprzymierzeńców. A to oznacza, że można spodziewać się huraganowego ataku izraelskiego na syryjskie baterie rakiet i lotniska oraz libańskie bazy Hezbollahu i Hamasu w Strefie Gazy. To w sposób oczywisty może wywoła niezadowolenie także wśród sunnickich krajów arabskich. O skuteczności izraelskiej akcji prewencyjnej decydować będzie czas, szybkość jej realizacji i chirurgiczna wręcz precyzja pacyfikacji celów. Działania logistyczne izraelskich sił zbrojnych wskazują, że szykują się one na wojnę błyskawiczną. W odpowiedzi Iran może użyć 26 zestawów rakiet Szahab-1 o zasięgu operacyjnym od 350 do 1000 km, 25 zestawów rakiet Szahab-2 rażących cele odległe o 750 km i 19 zestawów Szahab-3 o możliwym zasięgu 2000 km. Oprócz tego w skład sił rakietowych Iranu wchodzą systemy rakietowe typu Battlefield i kilkaset rakiet obrony powietrznej. Czy Izrael poradzi sobie sam, bez wsparcia niechętnych do wojny Amerykanów? Wiele wskazuje, że interwencja sojusznika będzie konieczna. I nie chodzi jedynie o słowną czy pisemną deklarację poparcia dla działań „najważniejszego sojusznika Ameryki” na Bliskim Wschodzie, ale o realne wsparcie logistyczne i ogniowe. A to może bardzo namieszać w amerykańskim roku wyborczym. Jedyną osobą, która w takiej sytuacji będzie miała gotową receptę polityczną, będzie właśnie kongresmen Ron Paul, który – jeżeli wierzyć w jego konsekwentny charakter – odmówi wsparcia dla izraelskiej akcji wojskowej. I chociaż pozyska zapewne sympatię dużej części elektoratu, zostanie skazany na polityczne ukrzyżowanie przez media, które są zdominowane przez wpływowe lobby proizraelskie.

Pawel Lepkowski

Rada łamała procedury Proces koncesyjny dotyczący przyznania miejsc na multipleksie powinien ruszyć od nowa.

Analiza kondycji firm, które otrzymały od Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji koncesję nadawczą, dowodzi, że Rada łamała procedury. A przy ocenie merytorycznej wniosków stosowała niejawne kryteria. Koncesje otrzymały podmioty pozbawione własnego majątku i niewiarygodne finansowo, podczas gdy znakomicie prosperującej Fundacji Lux Veritatis Rada odmówiła koncesji Analiza dokumentów z postępowania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w sprawie koncesji na nadawanie na platformie cyfrowej wskazuje, że KRRiT przyznała je niewiarygodnym finansowo firmom-wydmuszkom, których kapitały własne są ujemne, które generują straty, nie posiadają żadnego majątku trwałego ani też nie zdołały wykazać, że posiadają zaplecze finansowe niezbędne do realizacji koncesji. Co więcej, niektóre z firm nie zajmowały się dotąd działalnością nadawczą, nie dysponują własną bazą produkcyjną i emisyjną, nie zatrudniają dziennikarzy? Jednocześnie Rada odrzuciła wniosek o miejsce na multipleksie Fundacji Lux Veritatis, właściciela Telewizji Trwam, która posiada doświadczenie oraz dysponuje ponad 20-milionowym kapitałem własnym. Mimo że Fundacja udokumentowała posiadanie środków na realizację projektu w pełni pokrywających koncesję – m.in. wykazała, że posiada majątek własny, wielomilionowe środki pieniężne na lokatach i rachunkach bankowych oraz osiąga rocznie do 6 mln zł zysku – Rada odrzuciła wniosek właściciela Telewizji Trwam z powodu… braku zdolności finansowej. Rada przyznała koncesje firmom ESKA TV SA, LEMON RECORDS Sp. z o.o., STAVKA Sp. z o.o. oraz ATM GRUPA SA.

Jak doszło do tak kuriozalnego rozstrzygnięcia postępowania koncesyjnego? Okazuje się, że stało się tak za sprawą złamania przez Radę procedur, które sama ustanowiła, oraz ignorowania przez nią udokumentowanych faktów dotyczących kondycji finansowej wnioskodawców. Do rozdysponowania były tylko 4 koncesje, o które ubiegało się aż 17 firm. Konkurencja była, zatem duża. Wniosek o koncesję wraz z załącznikami należało złożyć do 4 marca 2011 roku.

Zgodnie z Rozporządzeniem KRRiT z 4 stycznia 2007 r. – w wypadku, gdy wniosków jest więcej niż jeden – dokumenty powinny zawierać dane na dzień złożenia wniosku, a późniejsze zmiany w części dotyczącej programu i podstaw ekonomiczno-finansowych nie będą uwzględniane. KRRiT złamała ten przepis: trzy spośród czterech firm, którym przyznała koncesje, złożyły – jak wynika z dokumentacji – wnioski niekompletne. Mimo to Rada zgodziła się, aby te firmy uzupełniły wnioski po wyznaczonym terminie. ESKA TV SA złożyła dokument na temat swojej zdolności finansowej 40 dni po terminie, LEMON RECORDS Sp. z o.o. spóźniła się 37 dni, a STAVKA Sp. z o.o. przekroczyła termin o 27 dni. Choć dokumenty złożone po terminie, zgodnie z ustaloną procedurą, nie powinny być uwzględnione – dla KRRiT stały się podstawą do wydania koncesji na nadawanie programu w sposób cyfrowy. Błędnej ocenie formalnej wniosków towarzyszyła też błędna ocena merytoryczna. Dokumentacja procesu koncesyjnego wskazuje, że KRRiT całkowicie dowolnie, w oderwaniu od udokumentowanych faktów, oceniała wiarygodność finansową poszczególnych firm. Można wręcz powiedzieć, że dla KRRiT wiarygodność finansowa jest równoznaczna z piramidą długów. Za wiarygodną uznana została ESKA TV SA, która uzyskała środki na projekt w formie podniesienia kapitału przez właściciela i otrzymanej od niego „warunkowej pożyczki” 10 mln zł na cztery lata. Kłopot w tym, że owym właścicielem jest ZPR SA, na którym ciążą zobowiązania na kwotę ponad 100 mln zł, w tym ponad 90 mln zł to zobowiązania krótkoterminowe, z terminem wymagalności roku. Co więcej – ten sam zadłużony pożyczkodawca – ZPR SA – zobowiązał się w tym samym czasie do… udzielenia 5 mln zł pożyczki innemu z podmiotów ubiegających się o koncesję – firmie LEMON RECORDS Sp. z o.o. Podniósł też na rzecz tej firmy kapitał. Dzięki temu również LEMON RECORDS uznana została przez Radę za wiarygodną finansowo i otrzymała koncesję. Komentarz wydaje się zbędny.

Zadłużony na 100 mln zł ma wyłożyć dodatkowo dla obu spółek 30 mln zł w formie pożyczek i podniesienia kapitału. STAVKA Sp. z o.o. pozyskała finansowanie innym sposobem: wystarała się w banku o promesę udzielenia kredytu w wysokości 16,5 mln zł na 5 lat. Ale warunkiem udzielenia kredytu jest ustanowienie zabezpieczenia spłaty w formie cesji z lokaty w wysokości 16,667 mln zł oraz dodatkowo wystawienie weksla własnego in blanco. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji uznała tę podstawę finansowania za wiarogodną, mimo że majątek własny firmy to zaledwie 100 tys. zł, jej roczne przychody – 149 tys. zł, spółka generuje straty zamiast zysku, a na rachunku bankowym ma niespełna 90 tys. złotych. Skąd firma weźmie środki na lokatę zabezpieczającą, nie wiadomo. Dla kontrastu, warto pokazać zaplecze finansowe Fundacji Lux Veritatis, którą Rada uznała za „niewiarygodną”: kapitał własny – 20,5 mln zł, lokaty pieniężne w bankach – 5 mln zł, sześciocyfrowe kwoty na rachunkach bieżących, przychody z reklam i inne – 7 milionów. Z porównania aktywów wynika, że majątek Fundacji jest 3,7 tysiąca razy większy niż majątek ESKI, 351 razy większy niż LEMON RECORDS i aż 86,6 milionów razy większy niż firmy STAVKA. Fundacja posiada też wielokrotnie wyższe aktywa obrotowe i sumę bilansową. Kapitał własny Fundacji 225 razy przewyższa kapitał spółki STAVKA, natomiast z ESKA i LEMON RECORDS nie można go porównać, bo obie firmy posiadają… ujemne kapitały własne. Istotne też, że wszyscy wnioskodawcy, którzy uzyskali koncesję od KRRiT – w przeciwieństwie do Fundacji Lux Veritatis – generują straty. Gdyby KRRiT kierowała się racjonalnością przy ocenie kondycji ekonomiczno-finansowej firm ubiegających się o koncesję, musiałaby przyznać, że praktycznie jedynym podmiotem spośród wyżej wymienionych, który daje gwarancje prawidłowego wykonywania koncesji, jest Fundacja Lux Veritatis. Skoro to właśnie ten podmiot został z koncesji wykluczony, powstaje pytanie, jakie to ukryte kryteria o tym zadecydowały. Małgorzata Goss

Parulski zrywa połączenie Jak podaje Prokuratura Generalna, powodem odwołania jest "publiczna i spektakularna krytyka przełożonego". - To sytuacja nie do zaakceptowania w kontekście zapewnienia sprawnego funkcjonowania hierarchicznej struktury, jaką jest prokuratura - powiedział rzecznik Prokuratury Generalnej prok. Mateusz Martyniuk. Stwierdził, że nie można tutaj mówić o jakimkolwiek "konflikcie personalnym". - To klasyczna sytuacja, w której podwładny publicznie krytykuje przełożonego - podkreślił. Wniosek Prokuratury Generalnej trafił już do Ministerstwa Obrony Narodowej, która ma wydać opinię. Wiążącą decyzję podejmuje natomiast prezydent, niezależnie od stanowiska MON. - W przypadku akceptacji tej kandydatury wystąpię do prezydenta o powołanie mojego kandydata na stanowisko zastępcy prokuratora generalnego, naczelnego prokuratora wojskowego, w miejsce gen. Parulskiego - powiedział Seremet. Prokurator generalny przyznał, że wystąpił z tym wnioskiem po incydencie poznańskim - postrzeleniu się prok. Mikołaja Przybyła. Jak stwierdził wczoraj na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości, odebrał go, jako rodzaj moralnego szantażu. Zaznaczył, że "obrona swojego przełożonego takimi metodami jest absolutnie niedopuszczalna". Prokurator generalny powiedział, że po tym incydencie zadzwonił do gen. Parulskiego. - W telefonicznej rozmowie podjętej z mojej inicjatywy gen. Parulski obciążył mnie odpowiedzialnością za incydent w Poznaniu, po czym przerwał połączenie; próby ponownego skomunikowania się z moim zastępcą okazały się bezskuteczne - zaznaczył Seremet. Kandydatem PG na nowego szefa prokuratury wojskowej jest płk Jerzy Artymiak. Niedawno decyzją Seremeta został on zastępcą gen. Parulskiego, w miejsce odchodzącego w stan spoczynku gen. Zbigniewa Woźniaka. Artymiuk trafił do NPW w czasie, gdy ministrem sprawiedliwości był Zbigniew Ćwiąkalski. Joanna Trzaska-Wieczorek, szefowa prezydenckiego biura prasowego, powiedziała, iż Komorowski "z przykrością powziął informację, że wniosek prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta został złożony jeszcze przed spotkaniem Krajowej Rady Prokuratury, podczas którego miała zostać omówiona sprawa załagodzenia napięć w prokuraturze". - Prezydent ma nadzieję, że przekona prokuratorów do wspólnego znalezienia docelowych rozwiązań, zwłaszcza, że pojawiają się głosy dotyczące potrzeby rezygnacji obu prokuratorów - zaznaczyła Trzaska-Wieczorek.

Bronisław Komorowski jest oceniany, jako zwolennik pozostawienia gen. Parulskiego na dotychczasowym stanowisku. - Podejmie decyzję, jaką uzna za stosowną - stwierdził Seremet, pytany o decyzję prezydenta odnośnie do jego wniosku.

- Nie widzę podstaw do własnej dymisji - oświadczył prokurator generalny. - Zobaczymy, jakie będą decyzje - dodał.

Donald Tusk uważa, że szef obrony narodowej zaopiniuje wniosek o powołanie nowego szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej, tylko, jeśli będzie miał stuprocentowe przekonanie, że będzie to zmiana na lepsze. - W mojej ocenie i w ocenie ministra obrony narodowej, to musi być bezdyskusyjnie zmiana na lepsze, a nie zmiana dlatego, że prokuratorzy mają kłopot, by dojść do porozumienia - oświadczył premier. Wniosek Seremeta w całej rozciągłości popiera PiS oraz SP. - To jest decyzja nie tyle dobra, co oczywista. Pan prokurator Seremet nie mógł podjąć innej decyzji, po oczywistym wypowiedzeniu posłuszeństwa przez jego zastępcę - powiedział prezes PiS Jarosław Kaczyński.

- Uważamy zachowanie Parulskiego za rzecz skandaliczną, za niebywałą, akceptujemy ten wniosek - podkreślił poseł Mariusz Kamiński (PiS). - Generał Parulski złamał nie tylko dobre obyczaje, ale i przepisy prawa, wniosek o odwołanie jest w moim przekonaniu głęboko uzasadniony - uważa poseł Stanisław Piotrowicz (PiS).

- Dalsze losy tego wniosku będą rzeczywistym testem dla partii rządzącej, dla kwestii niezależności prokuratora generalnego - uważa Kamiński. - Pana los jest całkowicie w losach partii rządzącej - stwierdził, zwracając się do Seremeta.

- Mam nadzieję, że wniosek zostanie natychmiast zaakceptowany - powiedział Antoni Macierewicz (PiS). - Byłoby rzeczą nieprawdopodobną, gdyby prezydent lub premier stawiali się w sytuacji wsparcia dla działań anarchizujących w sferze prawa Rzeczypospolitej - dodał.

- Zwrócimy się z pisemnym apelem do prezydenta o to, aby (...) poparł decyzję prokuratora generalnego Seremeta - powiedziała wiceszefowa klubu SP Beata Kempa. Zenon Baranowski

Parulski - strażnik smoleńskiej pieczęci Generał Krzysztof Parulski jest prawnikiem od ponad 30 lat. Kim jest prokurator, który nie dość, że skrytykował prokuratora generalnego, to jeszcze zyskał ciche wsparcie Bronisława Komorowskiego? Parulski studiował na wydziale prawa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. W 1981 r. ukończył również Centrum Szkolenia Oficerów Politycznych - Szkoły Oficerów Podchorążych Rezerwy w Łodzi im. Ludwika Waryńskiego (kurs w tej szkole ukończył także Janusz Kaczmarek, były szef MSWiA). Szkoła ta kształciła politruków, najbardziej zaufaną kadrę oficerską, która indoktrynowała żołnierzy. W 2007 r. Parulski wydał oświadczenie w tej sprawie. Twierdził, że 1980 r. zapisał się do "Solidarności", w tym roku skończył studia i rozpoczął aplikację sądową, którą przerwało powołanie do wojska: "Nie byłem działaczem politycznym ani partyjnym ani wówczas, ani w późniejszym okresie". Jednak w wypowiedzi dla "Gazety Wyborczej" z 2002 r. odmiennie wspominał tę decyzję, według tej wersji, sam zdecydował się na wybór prokuratury: "Dostałem się na dwie aplikacje - sędziowską i prokuratorską. Wybrałem tę pierwszą i trafiłem do ówczesnego Sądu Wojewódzkiego. Stwierdziłem po trzech latach, że zawód sędziego nie do końca mi odpowiada. Ojciec był oficerem, stąd chyba miłość do munduru".

Prokurator od lotnictwa Faktem jest, że na samym początku stanu wojennego, w 1982 r., Parulski rozpoczął służbę wojskową w Prokuraturze Wojsk Lotniczych w Poznaniu. Rok później zdał egzamin prokuratorski, a w 1985 r. otrzymał nominację prokuratorską. W prokuraturze wojsk lotniczych służył aż do 1996 roku. Przez tak długi okres badał także wykroczenia, przestępstwa, błędy, wypadki w lotnictwie (np. zajmował się kolizją w 1991 r. MIG-ów 21 w Tarnowskich Górach oraz katastrofą "Iskry" podczas Święta Niepodległości w 1998 r.). Dlatego musiał nabyć doświadczenia, rutyny i fachowej wiedzy z tej dziedziny. Co więcej, powinien również dokładnie znać polsko-rosyjskie porozumienie z 1993 r. o lotach samolotów wojskowych i badaniu katastrof lotniczych. Tymczasem podczas badania katastrofy smoleńskiej polscy prokuratorzy pod jego kierunkiem nie zabezpieczyli np. miejsca, oddali Rosjanom kluczowe dowody. Po likwidacji prokuratury wojsk lotniczych Parulski był zastępcą wojskowego prokuratora garnizonowego w Poznaniu. W latach 2003-2005 zajmował stanowisko wojskowego prokuratora garnizonowego w Warszawie, potem wrócił do Poznania. W 2002 r. został prezesem Stowarzyszenia Prokuratorów RP, pełnił również funkcję redaktora naczelnego kwartalnika "Prokurator". Uczestniczył w pracach nad kodeksem etycznym Stowarzyszenia. Starał się nie antagonizować z prawicą. Jeszcze przed wyborami w 2005 r. wskazywał, że postulaty PiS w wymiarze sprawiedliwości są "bardzo zbliżone do naszego programu. Z jednym niestety wyjątkiem - utrzymania funkcji ministra-prokuratora generalnego. Ten model w warunkach polskich zupełnie się skompromitował".

Zła kondycja prokuratury? Parulski: Nie! Sytuacja zmieniła się po przejęciu władzy przez PiS. Parulski negatywnie odnosił się do rządowych propozycji: "Kołem zamachowym ostatnich zmian jest teza, że prokuratura jest w bardzo złej kondycji. Ja się z tym nie zgadzam". Krytykował wypuszczenie z aresztu mężczyzn podejrzanych o lincz we Włodowie. Twierdził, że był to przykład sterowania przez świat polityki działaniami prokuratury, dlatego domagał się rozdzielenia funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Krytycznie odnosił się do nowych nominacji w prokuraturach: "Prawdopodobnie nominacje tych ludzi okazały się nietrafione i środowisko dało teraz temu swój wyraz". Kiedy koalicja rządowa przyjęła nowelizację ustawy o prokuraturze pozwalającą delegować cywili do prokuratury wojskowej, Parulski pytał: "Jakie społeczne racje za tym stoją, skoro istniejące już przepisy na to pozwalają?". Nie wystarczały mu argumenty, że doprowadzi to do uelastycznienia skostniałej struktury. Parulski odpowiadał: "Prokuratorzy wojskowi zostaną zepchnięci do roli pariasów. Cel nowelizacji jest niejasny i pozorowany. Mogę się domyślać, że chodzi o stanowiska dla ludzi z politycznego nadania, bo zmian kadrowych poza odejściami w prokuraturze wojskowej dotąd nie było". Postawa Parulskiego była de facto protestem przeciwko przeprowadzeniu gruntownych zmian w prokuraturze.

Wybiórcza krytyka "partyjnych programów" Jednak prawdziwą wojnę z kierownictwem Ministerstwa Sprawiedliwości wywołał apel Stowarzyszenia Prokuratorów z 23 czerwca 2007 roku. Organizacja Parulskiego jednoznacznie oceniła sytuację w kraju: "Jesteśmy prokuratorami Rzeczypospolitej Polskiej, a nie partii, rządów czy ministrów. Dla kariery nie ulegajmy politycznym naciskom. Nic nie może zdjąć z prokuratorów obowiązku pracy rzetelnej, obiektywnej, opierającej się wyłącznie na przepisach ustawowych, bezstronnej i wolnej od spełniania politycznych czy partyjnych oczekiwań. Takiej też prokuratury oczekuje społeczeństwo. Stąd krytyczne oceny wszelkich działań lub zaniechań, które sytuują prokuraturę w roli wykonawcy partyjnych programów i politycznych decyzji". W rozmowie z "GW" Parulski twierdził, że apel nie miał związku z polityką, ale jednocześnie negatywnie oceniał podjęte zmiany: "Wszyscy obserwujemy życie publiczne i widzimy m.in. wybiórczo prowadzone postępowania, zmiany ustawy o prokuraturze, zmiany na stanowiskach prokuratorów wojewódzkich czy apelacyjnych". W dodatku organizacja Parulskiego wskazywała, że rządowe zmiany prawa o prokuraturze "prowadzą do patologii i nadużyć tej instytucji. Godzą wręcz w niezależność prokuratorską". Jednak minister Zbigniew Ziobro sugerował, że "uchwała do prokuratorów była zemstą Parulskiego za to, że miał stracić stanowisko". Po publikacji apelu prokuratura wojskowa wszczęła wobec Parulskiego postępowanie dyscyplinarne, czy sygnatariusze dokumentu nie przekroczyli swoich uprawnień. Jednak on sam złożył wypowiedzenie z pracy. Tłumaczył: "Bo chodzi o honor". Potem jeszcze bardziej zintensyfikował apele o rozdzielenie stanowiska prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, przedstawiał propozycje bardzo zbliżone do obecnych przepisów.

Pochwały dla SLD Po wyborach w 2007 r. już bez żadnych zahamowań Parulski mówił "o naruszaniu standardów niezależności prokuratorów w ostatnich dwu latach". Określił mianem hańby zmiany w tych instytucjach: "Mamy w prokuraturze krajobraz po burzy. Zburzone zostały więzi między prokuratorami, szacunek dla przełożonego. Zaczęło się od totalnej wymiany kadry (...). Ta gremialna wymiana kadry kierowniczej, i to w haniebnym stylu, gdy ludzie o odwołaniu dowiadywali się z faksu lub z gazet, naruszała godność ludzi". Już wtedy padały słowa o konieczności powołania komisji śledczej w tej sprawie. Jako pozytywne przykłady Parulski podawał czasy SLD, w których nie było nacisków: "Od 2003 r. mieliśmy ten luksus, że prokuratorami generalnymi były osoby ze środowiska prawniczego, np. sędzia Barbara Piwnik, która nie ingerowała w postępowania? (...) Był Grzegorz Kurczuk (SLD). (...) To były epizody. Nie było całej machiny nacisków. Był Andrzej Kalwas, który w ogóle nie ingerował w śledztwa. To lata rozkwitu prokuratury". Za epizody uznał aferę Rywina czy zatrzymanie prezesa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego. Nie odniósł się do innych afer, np. paliwowej, w którą mieli być zamieszani niektórzy prokuratorzy.

Oskarżenia o mobbing W listopadzie 2007 r. Parulski został powołany przez nowego ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego w skład zespołu ekspertów, który miał opracować koncepcję rozdzielenia funkcji ministra i prokuratora generalnego. Projekt zmian zakładał również wprowadzenie kadencyjności prokuratorów funkcyjnych. Parulski nie ukrywał, że będzie dążył do zmian personalnych. Mówił: "Zakładamy pełną wymianę kadry". Parulski wycofał też swoje wypowiedzenie z prokuratury wojskowej, a w lutym 2008 r. premier Tusk powołał go na stanowisko naczelnego prokuratora wojskowego. Wkrótce w jego instytucji zaczęły się zmiany kadrowe. Początkowo dotknęły prokuratorów zajmujących się sprawą Nangar Khel, a potem również tych, którzy trafili do prokuratury wojskowej za czasów ministra Ziobry. W 2009 r. "Rzeczpospolita" informowała, że dwóch prokuratorów, Grzegorz Ocieczek i Tadeusz Tuszyński, odchodzi z pracy. Natomiast trzeci, Jarosław Hołda, złożył zawiadomienie w sprawie mobbingu ze strony przełożonych do ówczesnego prokuratora generalnego Andrzeja Czumy. Śledczy bezpośrednią odpowiedzialnością za mobbing obciążali właśnie szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej Krzysztofa Parulskiego. Twierdzili, że działał tak, by sami rezygnowali z pracy. Jeden z zarzutów dotyczył celowego nieprzydzielania żadnej pracy. Cywilni prokuratorzy ponad rok czekali na przydział służbowych komputerów. Delegowano ich też do prokuratur niższego szczebla i cofnięto im zgody na zamieszkiwanie poza siedzibą miejsca pracy oraz zgodę na przejazdy do miejsca zamieszkania I klasą, choć inni prokuratorzy posiadali ten przywilej. Parulski nie komentował treści zawiadomienia, jedynie potwierdził, że wpłynęło. Tymczasem po złożeniu przez Hołdę zawiadomienia wszczęto wobec niego postępowanie dyscyplinarne. Dwa lata później podobnym szykanom został poddany prokurator Marek Pasionek, który ostał się w prokuraturze wojskowej i nadzorował śledztwo smoleńskie. Według doniesień medialnych, Parulski miał mieć także problem z zaakceptowaniem sytuacji, w której jego podwładny - zastępca szefa NPW gen. Zbigniew Woźniak - miał wyższy stopień wojskowy niż on. Lech Kaczyński odmówił nominacji generalskiej dla Parulskiego, dopiero Bronisław Komorowski podpisał wniosek w sprawie jego awansu.

Smoleńska "jawność" Po katastrofie smoleńskiej Parulski miał wielką szansę rozpocząć nowy etap działalności, intensywnym śledztwem mógł zmyć z siebie odium komunistycznego prokuratora posłusznego woli partii oraz przeciwnika zmian w prokuraturze. Już dwie godziny po katastrofie prokurator generalny Andrzej Seremet na wniosek ministra sprawiedliwości powołał zespół prokuratorów do wyjaśnienia tej tragedii. Jej szefem został właśnie Parulski, który bezpośrednio kierował grupą polskich prokuratorów w Smoleńsku. W nocy z 10 na 11 kwietnia Parulski uczestniczył w naradzie prokuratorów rosyjskich. Przedstawiciele polskiej prokuratury zgodzili się ze stroną rosyjską, że nie trzeba domagać się zbadania innych wersji niż błędy pilotów i obsługi naziemnej, pogoda i stan techniczny samolotu. Polscy prokuratorzy przyjęli stwierdzenie Rosjan bez odpowiedzi. Tej samej nocy Parulski brał udział w oględzinach zwłok śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Po jakimś czasie lekceważąco odpowiadał na głosy słusznego oburzenia dotyczące niegodnego potraktowania ciała śp. Lecha Kaczyńskiego: "Gdy przybyłem na miejsce, ciało prezydenta było na noszach, przykryte białym płótnem. Leżało w rzędzie innych zwłok wydobytych z miejsca zdarzenia. (...) Nie można powiedzieć o jakichś zaniżonych standardach". Tymczasem okazało się, że w czasie procedury badania zwłok śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w której uczestniczył Parulski, na stole sekcyjnym znajdowały się szczątki ciała innej osoby z fragmentem munduru generalskiego. Już na początku śledztwa doszło do wyraźnych różnic w przekazie Parulskiego i Seremeta. Seremet zapowiadał ujawnienie treści rozmów z kabiny pilotów. Mówił, że chce, by prokuratura „zachowała maksymalną jawność” śledztwa, aby ujawniona została cała „prawda o przyczynach i przebiegu tej katastrofy”. Natomiast Parulski dawał do zrozumienia, że tylko on jest uprawniony do informowania. Według niego, śledztwo najpierw muszą skończyć Rosjanie, a polscy prokuratorzy z analizą wszystkich istotnych dowodów – zwłaszcza czarnych skrzynek, szczątków samolotu – muszą czekać na formalne przekazanie ich przez Rosjan. Parulski dodawał: „O ujawnieniu najchętniej bym mówił po zakończeniu śledztwa”.

Klucz do 17 sekund Parulski wielokrotnie udawał się do Moskwy. Pod koniec maja 2010 r. uczestniczył w podpisaniu w Moskwie przez ministra Jerzego Millera polsko-rosyjskiego memorandum o przekazaniu Polsce zapisów czarnych skrzynek. Na podstawie tego dokumentu polskie czarne skrzynki zostały przekazane Rosjanom na nieograniczony czas. To również Parulski posiadał klucz do sejfu w MAK, gdzie przechowywane są oryginalne taśmy trzech rejestratorów pokładowych tupolewa. Był upoważniony do otwierania i zamykania sejfu, potem znowu go pieczętował. Stemplował swoją pieczęcią sejf, w czasie pobytów w Moskwie sprawdzał pieczęć – dlatego nazywany był „strażnikiem pieczęci”. Parulski nie stwierdzał naruszenia pieczęci. Jednak zadziwiające jest, dlaczego kilka razy musiał ponownie zgrywać zapisy czarnych skrzynek. W tym celu po raz kolejny poleciał z ministrem Millerem do Moskwy w czerwcu 2010 roku. Okazało się, że na kopiach brakowało 17 sekund nagrania. Oficjalnie tłumaczono, że miał nastąpić tzw. rewers, przez moment taśma zaczęła biec w nieco innym tempie i nie było wiadomo, czy nagranie jest dokładne. Potem, w sierpniu, ponownie badał w MAK czarne skrzynki. Mówił, że musi je znowu sprawdzić z „przyczyn technicznych”.

Rozgrywka z prokuratorem Pasionkiem W maju 2010 r. prokurator generalny Andrzej Seremet wpłynął na to, żeby śledztwo smoleńskie nadzorował Marek Pasionek, jedyny cywilny prokurator w wojskowej prokuraturze okręgowej. Wcześniej był bliskim współpracownikiem ministra Zbigniewa Wassermanna. Prokurator Pasionek prowadził czynności w Moskwie i w Smoleńsku. Badał miejsce katastrofy, dokonywał oględzin szczątków. Za te czynności był sekowany, w czasie wyjazdu do Moskwy zwlekano z oficjalnym potwierdzeniem z Polski, że jest on przedstawicielem prokuratury. Podobno prokurator Pasionek chciał, by w śledztwie smoleńskim prokuratura postawiła zarzuty ministrowi obrony narodowej i szefowi kancelarii premiera. Jednak doprowadzono do wykluczenia prokuratora Pasionka. W czerwcu 2011 r. Naczelna Prokuratura Wojskowa poinformowała, że prokurator Pasionek został odsunięty od śledztwa smoleńskiego. Powodem miały być jego kontakty z oficerami FBI i CIA w sprawie pomocy w śledztwie smoleńskim i rzekome ujawnienie części materiałów. Podobno prokurator Pasionek próbował przekonać USA do przekazania m.in. zdjęć satelitarnych z miejsca katastrofy. Sprawą zajmował się właśnie Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, w której służył płk Mikołaj Przybył. Wobec Pasionka wszczęto również postępowanie dyscyplinarne w NPW. W październiku 2011 r. rzecznik dyscyplinarny postawił mu formalne zarzuty, tymczasem warszawska prokuratura cywilna umorzyła śledztwo i obaliła wszystkie zarzuty wojskowej prokuratury.

Klimat do współpracy? Prokurator Parulski był krytykowany przez rodziny ofiar katastrofy za to, że wprowadzał je w błąd. Negatywnie oceniano, że do sprawy oddelegowano za mało prokuratorów. Pomimo nieprzekazywania przez Rosjan kluczowych dowodów Parulski twierdził po kolejnych rozmowach, że między polską a rosyjską prokuraturą „klimat do współpracy został odbudowany”. Tymczasem szef zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej Antoni Macierewicz uznał, że gen. Parulski nie dopełnił obowiązków oraz działał na szkodę śledztwa poprzez to, że m.in. skierował do prowadzenia postępowań smoleńskich niewystarczające siły i środki i nie zabezpieczył miejsca tragedii. Parulski nie doprowadził też do sporządzenia dokumentacji fotograficznej i topograficznej terenu – wskazywał szef zespołu – nie zabezpieczył czarnych skrzynek, przyrządów nawigacyjnych oraz nagrań ze stanowiska kontroli lotów i nawigacyjnych urządzeń naziemnych, nie przeprowadził ekshumacji i sekcji zwłok ofiar. Dlatego poseł Macierewicz nie wykluczył skierowania w tej sprawie wniosku do prokuratury. Mecenas Piotr Pszczółkowski mówił wprost w wywiadzie dla „Naszego Dziennika”, że nie ma oznak zaangażowania Parulskiego w śledztwo, z wyjątkiem tego, że uczestniczył w kwietniu 2010 r. w czynnościach w Smoleńsku: „Analizując akta sprawy, nie widziałem w nich ani jednej decyzji uwieńczonej podpisem pana generała Parulskiego, jak również nigdy, jako strona nie miałem okazji porozmawiać z panem generałem Parulskim na temat merytoryczny. Mogę za to powiedzieć, że prokuratorzy referenci wykonują ciężką pracę na rzecz śledztwa, podobnie jak to czynił prokurator Pasionek – człowiek bardzo pracowity i zaangażowany”. Podobną refleksję wyraził mec. Bartosz Kownacki: „Pracowałem przez pewien czas w instytucjach związanych z wojskiem, więc orientuję się, jak wygląda tam hierarchia i system wartości. Pokrótce wygląda on tak, że o 15.30 wszyscy kończą pracę – bez względu na to, co się dzieje. Czyli nieważne, że się wali czy pali. I podczas tego spotkania dokładnie o godz. 15.30 prokurator Krzysztof Parulski złożył propozycję, by resztę pytań złożyć na piśmie i na tym zakończyć spotkanie, bo wszyscy są już zmęczeni. Na szczęście nie dopuściliśmy do tego i była możliwość zadania wielu merytorycznych pytań”. Zagadką jest, dlaczego generał Krzysztof Parulski, bardzo doświadczony prokurator, który przez 14 lat pracował w prokuraturze wojsk lotniczych, w tak karygodny sposób prowadził śledztwo smoleńskie. Autor był członkiem komisji weryfikacyjnej WSI. Do grudnia 2007 r. pełnił funkcję szefa Zarządu Studiów i Analiz Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Po objęciu urzędu prezydenta RP przez Bronisława Komorowskiego został wyrzucony z Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Piotr Bączek

20 stycznia 2012 Instynktownie jak słonecznik do Słońca - tak biurokracja zwraca się w kierunku pieniędzy. Jakimś szóstym zmysłem wyczuwa ich zapach Szkolenia, warsztaty, a po warsztatach- znowu szkolenia.. Ile na tych szkoleniach i warsztatach w demokratycznym państwie prawnym można zarobić? Nie mam danych - ale muszą to być niezłe sumki.. Najbardziej zabawne są szkolenia bezrobotnych, żeby byli bezrobotnymi, ale w innych kategoriach bezrobotności.. Bo co za różnica, jakimi są bezrobotnymi? Forsa państwowa na szkolenia poszła… Jeszcze tylko z nudów szkolenia wycieczka do Zakopanego na koszt robotnych.. No i znowu można organizować szkolenia. Niektórzy bezrobotni, na rachunek robotnych- mają już po kilka szkoleń.. I nadal są bezrobotni.. Organizatorzy szkoleń dla bezrobotnych za upaństwowione pieniądze mają się jak najlepiej.. Im chodzi o to, żeby szkoleń było jak najwięcej.. Żeby proces szkolenia nigdy się nie zatrzymał. Byleby były pieniądze na szkolenia.. Bo tak naprawdę można w nieskończoność przekwalifikowywać bezrobotnego kucharza, na bezrobotnego spawacza, a potem z bezrobotnego spawacza zrobić bezrobotnego kelnera, żeby potem bezrobotny kelner stał – ubrany w twarzowy uniform - i przeprowadzał dzieci przez ulicę, żeby było bezpieczniej.. Do czasu oczywiście- jak nie skończą się pieniądze.. Bo socjalizm polega na wydatkach państwowych kreowanych przez państwo. Mogą być jak najbardziej bezsensowne. Byle by były.. W Krakowie też będą warsztaty szkoleniowe, ale na razie nie dotyczą w tym zakresie bezrobotnych.. Dotyczą urzędników, policjantów, sędziów i prokuratorów.. Warsztaty zorganizowane będą w ramach” miejskiej strategii przeciwdziałania rasizmowi”(???) Niemożliwe! W Krakowie rasizm? Wielokrotnie byłem w Krakowie, ale rasizmu nie widziałem.. Ani ksenofobii, ani nietolerancji.. Ani dżumy ani cholery.. Warsztaty będą zorganizowane przez Stowarzyszenie Promocji Wielokulturowości Interkulturalni PL i miejski wydział spraw społecznych.. W warsztatach będą uczestniczyli również przedstawiciele krakowskich klubów piłkarskich.. Kibiców nie zaproszono.. Stowarzyszenie Promocji Wielokulturowości Interkulturalni PL będzie zapoznawać przedstawicieli władzy z różnicami pomiędzy rasizmem a ksenofobią, pomiędzy ksenofobią a nietolerancją.. Bo można być rasistą, ale nie być ksenofobem, albo być ksenofobem, ale nie być rasistą.. Jak się nie lubi nowego sąsiada, mimo, że ten nie jest Murzynem- to się jest nietolerancyjnym, niekoniecznie ksenofobem, ale nie rasistą?. Zresztą rasizm już lewica antyrasistowska” wykopała ze stadionów”.. Przy pomocy Stowarzyszenia” Nigdy Więcej”, z którym między innym był związany, nieżyjący już dzisiaj Simon Mol- Kameruńczyk. Prawdy z jego życiorysu trudno dociec, bo jest zakłamany - tak jak współczesna propaganda.. Ale faktem jest, że otrzymał tytuł „Antyfaszysty Roku 2003” od Stowarzyszenia „Nigdy Więcej”, które taki tytuł również otrzymał Jurek Owsiak i pan Krzysztof Skiba..”Antyfaszyści „- czyli kto? Pan Simon Mol pisywał do „Warsaw Voice”, pisywał wiersze, był poetą i pisarzem, współpracował z Polską Akcją Humanitarną. No i prowadził nietolerancyjną działalność wobec białych kobiet w zakresie zarażania HIV-1, wirus tylko z okolic Kamerunu.. Za różne sprawy groziło mu nawet do 10 lat więzienia, ale zmarł w szpitalu i sprawa się rozwiązała sama.. Pan Simon Mol był „antyfaszystą”, ale był też rasistą, bo wymuszał seks na białych kobietach, które gdyby nie spełniły jego zachcianek, mógł oskarżyć o rasizm, który ze Stowarzyszeniem „Nigdy Więcej” wykopywał ze stadionów.. Rasizm rasizmem - ale seks – seksem.. Rasizm tylko ze stadionów.. Czy można być czarnym rasistą? Bo jak piłkarz o czarnym kolorze skóry pobije piłkarza o białym kolorze skóry- to jest rasistą, czy też nie jest? Bo biały jest jak najbardziej.. Nawet jak się zwyczajnie pobiją.. Jak dwa mężczyźni.. To też będzie rasistą.. Żeby nie wiem jak się przysięgał, że nie jest.. Jak pobił Murzyna albo Chińczyka- to na pewno jest.. Jak pobije – obywatela polskiego wyznania Mojżeszowego to nie dość, że jest rasistą, to jeszcze antysemitą.. No i jest nietolerancyjny.. I bardzo ksenofobiczny. Zobaczcie Państwo ile problemów natury prawnej i poprawno-politycznej będą mieli sędziowie, prokuratorzy, policjanci, urzędnicy i działacze sportowi.. Wystarczy wywołać problem! A problemów będzie, co niemiara i jeszcze więcej.. Bo jak Biały Człowiek pobije Murzyna, Afro -Polaka, czy Afro- Amerykanina, a nie daj Boże - Afro-Europejczyka – to więcej niż pewne, że musi być rasistą.. I kłopoty gotowe. Nawet jak się pobiją przy wódce! Murzyn może Białemu nawtykać ile jego czarna dusza zapragnie.. Biały, za setki lat ciemiężenia Murzynów- musi dostać za swoje.. I dostanie! Zobaczycie Państwo jak całość sprawy się rozkręci? A przecież tolerancja nie musi być zgodą na wszystko. No i przy okazji wielokulturowość.. Promocja wielokulturowości... Żeby nas wszystkich wymieszać antycywilizacyjnie z innymi- z innych cywilizacji, albo kultur plemiennych.. Żeby stworzyć antycywilizacyjną magmę, gdzie nikt nie będzie wiedział, kim jest, zatraci swoją tożsamość, zapomni o przodkach, będzie patrzył w przyszłość.. A inni będą panować nad jego przeszłością i teraźniejszością.. Będą nią manipulować i zmieniać.. Bo nic tak nie robi dobrze dla nowo tworzonej multicywilizacji, jak zatracie wszelkich śladów starej.. Zatarcie aż do kości.. Żeby młode pokolenie nie pamiętało.. Żeby zapomniało i wtopiło się we współczesność- nowo kreowaną współczesność, przy pomocy takich stowarzyszeń, jak Stowarzyszenie Promocji Wielokulturowości Interkulturalni PL.. Kto daje pieniądze i kto tworzy takie stowarzyszenia, które sieją destrukcję i antycwilizacyjne zło? I jeszcze ma w nazwie słowo” promocja”.. Żeby szybciej i sprawniej do wielokulturowości.. A profesor Koneczny przestrzegał, żeby nie mieszać cywilizacji, bo będzie wybuch.. Ten prawdziwy wybuch, a nie ten teoretyczny - Wielki Wybuch.. I jakie ważne musi być to Stowarzyszenie, skoro podporządkowują mu się prokuratorzy, sędziowie, urzędnicy.. Ile będzie niesprawiedliwości, jak ludzie władzy po warsztatach zorganizowanych przy pomocy Stowarzyszenia Promocji Wielokulturowości i Interkulturalnych PL nie do końca zrozumieją imponderabilia pomiędzy rasizmem, ksenofobią czy nietolerancją.. Bo pomiędzy tymi mglistymi i nietolerancyjnymi pojęciami przebiega cienka granica niezrozumiałości.. Można się po prostu pomylić.. I oskarżyć niesprawiedliwie.. A może chodzi o dodatkowe sianie zamętu, jakby dotychczasowego nie było dość? I ciekawi mnie jeszcze jedno.. Gdzie się szkolili pracownicy Stowarzyszenia Promocji Wielokulturowości Interkulturalni PL???? Którzy pojawili się niedawno w Krakowie, bo w roku 2010.. Czy nie jest ich celem rozbijanie tradycyjnych więzi istniejących pomiędzy ludźmi w cywilizacji łacińsko-chrześcijańskiej.. I to akurat w Krakowie, gdzie te więzi są na ogół największe. Jeszcze bardziej w kierunku południa Polski.. Wrogowie cywilizacji łacińskiej instynktownie ciągną do niej jak słonecznik do Słońca.. Dlaczego akurat uwzięli się na rozbijanie tej cywilizacji? A może wzięliby się za rozbijanie innych cywilizacji, których jest na świecie kilka..? Na początek niech spróbują z arabską, a potem z chińską.. Zobaczymy jak im to wyjdzie.. Na razie usypiają czujność przy pomocy zabobonnych słów” rasizm, ksenofobia, nietolerancja.. A gdzie antysemityzm? Przypominam, że Arabowie też są semitami.. A jak się pomiędzy sobą pobiją- to również antysemitami.. Prawdaż? Panowie urzędnicy, prokuratorzy, sędziowie.. Ojjjjj… Będzie się działo! WJR

Nie przyznaliśmy wam koncesji i co nam zrobicie

1. Byłem wczoraj na nadzwyczajnym posiedzeniu sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, zwołanej na wniosek posłów Prawa i Sprawiedliwości i poświęconej przedstawieniu wyjaśnień przez KRRiT, dotyczących rozdziału koncesji telewizyjnych na nadawanie na cyfrowym multipleksie. Do momentu ogłoszenia bezterminowej przerwy przez przewodniczącą komisji posłankę Platformy Iwonę Śledzińską-Katarasińską, głos zabrała przedstawicielka wnioskodawców, a także przedstawiciele fundacji Lux Veritatis i przewodniczący KRRiT Jan Dworak. Im częściej na komisji padały wnioski o podjęcie uchwały potępiającej działania KRRiT w sprawie rozdziału miejsc na pierwszym multipleksie, tym bardziej widać było mobilizację wśród posłów Platformy, aby zapewnić większość w ewentualnym głosowaniu. Ponieważ na posiedzeniu komisji nie było posłów PSL, rządzący nie byli w stanie zapewnić tej większości i zorientowawszy się, że takie głosowanie mogą przegrać, doprowadzili do bezterminowego przerwania posiedzenia.

2. Z informacji, które na komisji padły można się zorientować, że KRRiT w sprawie rozdziału koncesji na nadawanie na pierwszym cyfrowym multipleksie, ma sporo na sumieniu, bo przewodniczący nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego koncesję na nadawanie otrzymały podmioty swoiste „wydmuszki finansowe”, a nie otrzymała fundacja, która taką wydmuszką nie jest. Okazuje się, że dwie spółki otrzymały koncesje tylko, dlatego, że mają dysponować pożyczkami, których ma im udzielić inna spółka sama mająca ponad 100 mln zł zobowiązań z tego aż 90 mln to zobowiązania krótkoterminowe. Ba spółki, które koncesję dostały nie dysponują ani własną bazą produkcyjną i emisyjną, a jedna z nich zaczęła w ogóle nadawać dopiero 1 stycznia 2012 roku, a więc ponad pół roku po zdobyciu koncesji na nadawanie cyfrowe (o koncesje mogły się ubiegać spółki nadające już program). Tych zastrzeżeń jest zresztą więcej. Jedno z najbardziej poważnych to konflikt interesów dotyczący samego przewodniczącego KRRiT Jana Dworaka. Jedna ze spółek, które koncesję otrzymały ATM Grupa S.A składa się z 9 spółek i jedną z nich zakładał i nią kierował przewodniczący Dworak. Co więcej w jej zarządzie także obecnie zasiada jeden z najbliższych współpracowników Dworaka, kiedy ten kierował Telewizją Publiczną? Jan Dworak zamiast wyłączyć się z procesu koncesyjnego wobec tej spółki nie tylko tego nie zrobił, ale to on podpisał decyzję administracyjną przyznającą koncesję ATM Grupa S.A.

3. Wyjaśnienia przedstawione przez przewodniczącego Dworaka miały zresztą charakter, który do złudzenia przypominał słynną scenę z szatni z filmu Miś Bareji. Przypomnę tylko dla niezorientowanych, że chodziło tam o wydanie płaszcza z szatni bohaterowi filmu, który nie miał numerka. Kierownik szatni oburzony, że właściciel płaszcza, krzyczy na jego pracownika, rzuca w końcu kultowy tekst „ nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi”. Tłumaczenia Dworaka były bardziej uprzejme, ale puentę miały podobną. Nie przyznaliśmy koncesji fundacji Lux Veritatis na nadawanie cyfrowe dla telewizji Trwam i co nam zrobicie. Wprawdzie przewodniczący KRRiT mówił, że fundacja może się od tej decyzji administracyjnej odwołać do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, ale przecież doskonale wie, że sąd ten nie będzie badał potencjału finansowego podmiotów starających się o koncesję czy też konfliktu interesów samego przewodniczącego tylko przebieg procedury administracyjnej. Ba nawet gdyby ten sąd przyznał rację fundacji Lux Veritatis to i tak nie będzie można przyznać jej koncesji, bo wszystkie zostały rozdzielone, a następny konkurs koncesyjny może się rozpocząć dopiero w 2013 roku i to pod warunkiem, że do tego czasu telewizja publiczna zwolni częstotliwości. Tak się „bawi” rządząca większość, bo przecież w skład KRRiT wchodzą ludzie delegowani tam przez Prezydenta Komorowskiego, a także koalicję PO-PSL. Zbigniew Kuźmiuk

Komorowski czy Tusk przejmie Prokuraturę Generalną? Seremet chce odwołania szefa NPW gen. Krzysztofa Parulskiego. Nałęcz nie wyklucza, że będą musieli odejść obaj. Według Jarosława Gowina, nowe rozwiązania ustawowe dotyczące prokuratury mogą wejść w życie w drugiej połowie roku Palikot kwestionował iloraz inteligencji Schetyny. Nie lepiej wypowiadał się o Tusku. Palikotowi chodziło oczywiście o inteligencje abstrakcyjna, bo jeśli chodzi o inteligencję emocjonalną, czyli wycinanie, zakładanie spółdzielni, frakcyjnych, usuwanie ludzi, manipulowanie nimi to obaj są posiadają ją w nadmiarze. Rokita tak pisał o problemie, jakim jest Tusk dla Polaki tak „„Narastają niebezpieczeństwa, których nie było widać. A Tuskowy paradygmat polityki jest na nie ślepy.”…” Geopolityka wokół Polski się wali. „...”Ustrój konstytucyjny – wbrew temu, o czym zapewniają nas tendencyjni prawnicy – wykazuje coraz częściej swoją niemoc. „...(więcej)

To Tusk w swojej ignorancji lub złej woli stworzył „niezależną prokuraturę„. Niezależna, tyle, że od społeczeństwa Największy cynik wśród polityków Schetyna w wywiadzie radiowym cynicznie zachęcał do przedstawienia Lechowi Kaczyńskiemu takich dwóch kandydatów na urząd Prokuratora Generalnego, aby decyzja prezydenta nie miała znaczenia. Scenariusz zbudowania oligarchicznych feudalnych instytucji mających być kłodą pod nogami PiSowi, który mógł objąć władzę spaliła na panewce. Po prostu Platforma po raz drugi wygrała i feudalna, oligarchiczna prokuratura stała się cierniem w oku Platformy. Nieudany chory, głupawy i pozbawiony wyobraźni eksperyment Tuska dobiega końca. Rozpoczął się proces likwidacji niezależności prokuratury. Być może Tusk się starzeje, bo jego liczenie na pozaformalne podporządkowanie się prokuratury i strzeżenie jego interesów z góry było skazane na porażkę. Seremet otrzymawszy władzę udzielnego księcia i pozycje oligarchy prokuratorskiego zapragnął prowadzić samodzielną grę, przestała mu wystarczać rola chłopca na posyłki. Nałęcz udzielił zdumiewającego wywiadu „ - Nie można słowami i działaniami stawiać prezydenta pod ścianą. Już raz pan prokurator Seremet to zrobił - powiedział w TVN24 doradca prezydenta Tomasz Nałęcz, oceniając działania Prokuratora Generalnego ws. konfliktu w prokuraturze. Andrzej Seremet chce odwołania szefa NPW gen. Krzysztofa Parulskiego. Nałęcz nie wyklucza, że będą musieli odejść obaj. Według ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina, nowe rozwiązania ustawowe dotyczące prokuratury mogą wejść w życie w drugiej połowie roku. „....”- Nie wypowiadam się w kwestiach personalnych, bo w tej sprawie to nie leży w kompetencjach ministra sprawiedliwości. Natomiast będę dążył do uporządkowania sytuacji w prokuraturze tymi narzędziami, które jako minister sprawiedliwości posiadam, czyli narzędziami legislacyjnymi - zadeklarowałw piątek w RMF FM Gowin.- W mojej ocenie będą i decyzje ustawowe, i decyzje personalne. Pytanie, jaka będzie kolejność - dodał Gowin. Pytany, kiedy weszłaby w życie nowa ustawa, Gowin odpowiedział: - Sądzę, że w drugiej połowie roku - poinformował. „....(źródło)

I Nałęcz i Gowin zapowiadają zmiany, już chcą ręcznie sterować prokuraturą i ograniczać jej suwerenność. I założę się, że ustawa pójdzie daleko dalej w ograniczaniu samodzielności prokuratury niż Gowin zapowiada. Rokita mówił o podziemiu decyzyjnym w prokuraturze, o konieczności zlikwidowania jej niezależności. Najostrzej wypowiedział się na ten temat Dera i Kempa „"Stworzyliśmy władzę dla władzy, bez kontroli – tak poseł Andrzej Dera z PiS komentował nieobecność prokuratora generalnego na piątkowym posiedzeniu Sejmowej Komisji Sprawiedliwości"..."Seremet poczuł się urażony tym, co działo się 18 stycznia na posiedzeniu komisji, gdy przedstawiał przebieg śledztwa dotyczącego katastrofy smoleńskiej. Jak zaznaczył, pod adresem prokuratury padały „zarzuty w niewybrednej formie”. „Należy unikać tego rodzaju sytuacji godzących w powagę organów państwowych” – napisał i dodał, że nie ma obowiązku stawić się przed posłam"...My się tylko dopominamy rzetelnej informacji – mówiła wiceszefowa Komisji Sprawiedliwości Beata Kempa (PiS). Wytknęła, że rozdział prokuratury od resortu sprawiedliwości pozbawił Sejm możliwości kontroli nad jej działaniami"„... (więcej)

Buldogi, Komorowski, Tusk walczą o to kto przejmie kontrolę nad prokuratura, bo to że prokuratura wkrótce straci niezależność to jest pewne. Marek Mojsiewicz

Uroki III RP Adam Słomka, ofiara stanu wojennego, został skazany na dwa tygodnie aresztu za to, że domagał się ukarania zbrodniarzy komunistycznych Pani Ewa Jethon, sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie, 12 stycznia 2012 r., podczas toczącej się rozprawy w sprawie stanu wojennego, skazała Adama Słomkę, byłego działacza opozycji antykomunistycznej, więźnia stanu wojennego, lidera KPN-Obóz Patriotyczny, na 14 dni więzienia. Słomka, wraz z kilkoma innymi osobami, na sali rozpraw głośno domagał się sprawiedliwości - ukarania zbrodniarzy komunistycznych odpowiedzialnych za wprowadzenie stanu wojennego stosownie do ich winy. Słomka wygłaszał też zarzuty pod adresem wymiaru sprawiedliwości III RP. Przewodnicząca składu sędziowskiego uznała, że narusza to powagę sądu, i wymierzyła wspomnianą karę porządkową. Cała sprawa: realna kara więzienia dla działacza antykomunistycznej opozycji, ofiary stanu wojennego, i orzeczenie, półtorej godziny później, symbolicznej sankcji dla komunisty, współtwórcy nocy generałów - w ciągu kolejnych dni obrosła komentarzami.

Jak za kradzież roweru Czesław Kiszczak został skazany na dwa lata w zawieszeniu na pięć. Eugenia Kemparowa - sprawa przedawniona, umorzenie. Stanisław Kania - uniewinniony. Wojciech Jaruzelski został wyłączony z procesu z powodu choroby. Różnie komentowano wyrok sądu, ale chyba najtrafniej zrobiła to osoba w słowach, które posłużyły za powyższy śródtytuł tekstu. Tymczasem orzeczenie sądu okręgowego mówi nie o drobnych złodziejaszkach, ale członkach "tajnej grupy przestępczej o charakterze zbrojnym", która wprowadziła stan wojenny nie z powodu "wyższej konieczności", czyli obawy przed interwencją wojsk Układu Warszawskiego (sąd stwierdził, że takiego zagrożenia nie było), ale w celu likwidacji "Solidarności", zachowania ówczesnego ustroju i swojej pozycji we władzach. Czyli mowa jest, choć w innych słowach, o bandzie, której hersztem był Wojciech Jaruzelski - capo di tutti capi. Wprowadził on stan wojenny we własnym oraz aparatu partyjno-milicyjno-wojskowego interesie, niszcząc w ten sposób konkurencję - odradzający się po 36 latach komunistycznej niewoli kraj. Przypomnijmy: okres pierwszej "Solidarności" to czas niezwykle twórczy w dziejach naszego Narodu, w którym powstawały nowe elity - polityczne, kulturalne, intelektualne. Tak wypadło, że w większości związane z polską tradycją i Kościołem katolickim. Tworzono nowe koncepcje ratowania Polski z zapaści cywilizacyjnej i ekonomicznej, do jakiej doprowadziły swoimi rządami kolejne ekipy komunistów, wyżebrawszy wcześniej od Moskwy jarłyk, pozwalający panoszyć się w podbitym, w latach 1944-1948, kraju. Mając do wyboru: interes Polski i pomyślność zamieszkującego ją społeczeństwa - z jednej strony; z drugiej - spełnienie ambicji własnych i oplatających go sitw nomenklaturowych różnych szczebli, Jaruzelski nie zawahał się zamknąć w lodówce na osiem lat i tak już zrujnowaną Polskę, aby tylko dogodzić współplemieńcom. Rządzący interesy wąskich grup antyrozwojowych (jak określił je prof. Andrzej Zybertowicz) przedłożyli nad interes społeczny; najpierw zasłaniając się anarchią, jaką wprowadziła w życie społeczne "Solidarność", później "wyższą koniecznością" - groźbą interwencji sowieckiej. Tę cechę po swoich poprzednikach: mataczyć, manipulować, siać strach i nienawiść do przeciwnika, jak też powoływać na "siły wyższe" i ich opinie o Polsce - aby tylko postawić na swoim, odziedziczyli decydenci III RP.

Siermiężny matrix znad Wisły Gdyby Polska była państwem funkcjonującym w realu, a jej kod wartości nie został przejęty, wraz z innymi dobrodziejstwami inwentarza, jak służby specjalne, ich współpracownicy (tajni), sitwy, układy, hierarchie et cetera, po poprzedniczce - Peerelu, wówczas kara musiałaby być stosowna do przestępstwa. A cała sprawa byłaby - jak to mówią prokuratorzy - rozwojowa: badano by, kto jeszcze skorzystał na przestępczej działalności tej bezwzględnej w osiąganiu swoich celów grupy przestępczej o charakterze zbrojnym. Wyrok byłby przestrogą: kto wybiera między społeczeństwem a sitwami, ten godzien jest realnej, a nie symbolicznej kary. Kto utożsamia polską rację stanu z takimi czy innymi grupami interesu, ten idzie za kraty, niezależnie od tego, czy jest "staruszkiem", którego ulubionym sportem było niegdyś "kryterium uliczne", czy mężczyzną po pięćdziesiątce, ganiającym dziś za piłką na sztucznej trawie orlików. Jednak dzisiejsza Polska to matrix, to świat á rebours. W świecie, w którym, jak to już gdzieś zauważono, najbardziej bezczelny konformizm przedstawiany jest jako brawurowa kontestacja; bunt przebiegający zgodnie z wytycznymi lejącymi się z ekranów "tefauenów" i "polsatów", jako walka o własną autentyczność z opresyjnym światem; oberpolicmajster mianowany jest człowiekiem honoru, a sowiecki generał, dławiący raz po raz polskie nadzieje, po raz ostatni w grudniu 1981 r., polskim patriotą; starzy towarzysze, w partii niemalże od urodzenia, kreują się na doświadczoną opozycję, a dawni opozycjoniści kreowani są na nieczujących ducha przemian frustratów - wszystko jest na opak.

Polska obłudą stoi Nie będzie przestróg dla decydentów większego i mniejszego płazu. Będzie klangor: chcą karać staruszków! Kiedy "staruszkowie" byli jeszcze w sile wieku, wtedy był rozkaz, żeby się od nich "odpieprzyć". Domagających się sprawiedliwości i zerwania z totalitarną przeszłością nazywano wówczas "ludźmi chorymi z nienawiści". Szydzącym z "zoologicznych antykomunistów" udostępniano łamy najbardziej poczytnych gazet i tygodników. Nie było słów potępienia dla tych, którzy chcieli rozliczyć zbrodnie i niegodziwości 40 lat komunizmu. Te same pięknoduchy nie miały i nie mają zahamowań w drwieniu z ludzi starszych, których jedyną "winą" jest wiek, stargane nerwy, powodujące czasem wypowiedzi ostre, gorzkie, choć w istocie swej prawdziwe. Tych staruszków, tylko spod krzyża, "ludzie rozumni i na poziomie" nie cierpią. I to wystarczy, by pozbywszy się wszelkich hamulców, obrażać ich, nazywając: ciemnogrodem, motłochem, moherami. Jak też nie mieć nic przeciw interwencji osiłków w celu rozpędzenia nielegalnego zgromadzenia babć i dziadków modlących się na Krakowskim Przedmieściu. Ci starcy są ludźmi drugiej kategorii. Są obciachem. Podobnie jak ludzie stający w obronie ich racji. Natomiast staruszkowie, którzy w czasach swej "chmurnej i durnej" młodości mordowali patriotów, donosili na "wroga klasowego", łamali ludziom kości, charaktery i życie, dla których - jak np. dla Stanisława Kani, pielgrzymujący do Polski Jan Paweł II był "kłopotem z importu", są cool i trendy. Kiedyś mogli robić, co chcieli, dziś mogą mówić, co chcą - jak wspomniany Kania: durnie! - do ludzi domagających się sprawiedliwości. Tym spod krzyża należy odebrać dowód i godność. I niech sobie zawodzą. W kruchcie. Tych, którzy z krzyżem walczyli, należy zrozumieć, wziąć pod uwagę uwarunkowania historyczne, w jakich działali, i dojść do wniosku, iż to, że kiedyś zachowywali się jak ostatnie kanalie, było, biorąc pod uwagę realia, przejawem rozsądku. Bo w innym wypadku na ich miejscu pojawiliby się inni, mniej rozsądni (mityczni "twardogłowi"), a wtedy - żegnaj, Okrągły Stole, żegnaj, historyczny kompromisie elit z dwu stron barykady, żegnaj, zielona wyspo III RP. Ten sam obóz (salon obłudników), który przez tyle lat ubliżał ludziom chcącym rozliczeń z rzeczywistymi zbrodniami i zbrodniarzami Peerelu, nazywając ich frustratami, wariatami, oszołomami i czym tam jeszcze, dziś gorliwie i bez żenady domaga się rozliczeń z IV RP i rządem Jarosława Kaczyńskiego - bezwzględnie i do gołej ziemi. W międzyczasie po cichu, na własną rękę rozliczając ludzi, którzy w latach panowania "państwa policyjnego" wychylili się z sympatiami do braci Kaczyńskich i ich ekipy. Rozliczanie postpeerelowskiego bałaganu to dowód na "prymitywizm moralny", "faszyzm", "bolszewizm". Natomiast odwet za dwa lata rządów koalicji PiS - LPR - Samoobrona (2005-2007), za dwa lata strachu przed możliwością utraty otrzymanych prawem kaduka godności, tytułów, pieniędzy - to przejaw "europejskiej normalności", która charakteryzować winna wszystkich "młodych, wykształconych, z wielkich miast". Taka dziś jest Polska wepchnięta w ciasną klatkę zwaną III RP - państwo zbudowane na miarę tych, którzy urodzili się i rośli pod szafą rodzącego konformizm strachu. Bo w Polsce mającej być kwintesencją naszych marzeń po 1989 r. oprócz sitw starych i nowych zyskały najbardziej jamniki, które wydobyto spod szafy i dano im reglamentowany dla swoich prestiż i władzę. Ludzie posłuszni, dobrze wiedząc, skąd wieje wiatr, orientują się, że czasami trzeba ofiarować Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Żeby uratować świat kłamstwa, trzeba czasami powiedzieć trochę prawdy.

Między Jałtą a Magdalenką. Cui prodest? W państwie norm i procedur, a nie chwilowych koniunktur i decydenckiego widzimisię uzasadnienie wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie niosłoby daleko idące konsekwencje, doprowadzając do głębokich zaburzeń systemu skonstruowanego na bazie Okrągłego Stołu. Bo czy gang, który pod osłoną nocy przejął kontrolę nad krajem, zmienił się w sposób istotny od czasów Magdalenki? Na to pytanie - przecząco - odpowiadał niedawno Jan Rulewski, człowiek, który po 1989 r. zaliczył chyba wszystkie możliwe partie ludzi rozsądnych (a więc: nie oszołom, nie wariat, nie frustrat. A tym bardziej nie pisior, oenerowiec, faszysta): "Jaruzelski do 1988 roku nie zrobił nic, byśmy mieli jakąś autonomię, choćby kulturową. Nie było polskiej "głasnosti"". Bohater słynnych wydarzeń bydgoskich z marca 1981 r. nie oszczędza też swoich kolegów, mówiąc, że przy Okrągłym Stole wielu z nich "przełożyło zasadę lojalności [wobec niedawnych oprawców] ponad zasadę wartości". Stąd pojawia się oczywiste pytanie: czy ustalenia okrągłostołowe - zawarte z przedstawicielami peerelowskiej Cosa Nostra przez tych, którzy uznali, że pacta [z komunistami, a nie z tymi, których zdawać się mogło reprezentują] sunt servanda - mają nadal obowiązywać, a beneficjenci tych ustaleń czerpać zyski z osiągniętego wtedy status quo? Umowy z gangsterami ludzi przedkładających pragmatyzm nad wartości zazwyczaj nie są zawierane w interesie społecznym, nie kierują się na zyski wspólnoty. A o tym, cui bono cały ten cyrk, który obserwowaliśmy w telewizji od lutego do kwietnia 1989 r., było już wspominane. Dziś wykreowany przy Okrągłym Stole system jest traktowany przez ludzi establishmentu tak, jak porządek pojałtański przez ich bezpośrednich poprzedników: jego naruszenie uważają za zło absolutne i niechybny znak końca świata. Tym, których oskarżano o świętokradczą próbę podniesienia ręki na ustalone w Jałcie pryncypia, kończynę tę - w mniej lub bardziej dosłownym sensie - obcinano. Dziś wycina się tych, którzy ośmielają się mieć własne zdanie, mówiące, że żadne ustalenia, nawet zawarte między ludźmi rozumnymi a ludźmi honoru, nie są wieczne, a gruntowne zrewidowanie porządku budowanego na fundamencie tych umów nie oznacza końca świata, choć bez wątpienia oznacza kres "dobrego fartu" różnych lawirantów (zwanych realistami), powiatowych mędrków (autorytetów), faryzeuszy zaprawionych w sztuce obłudy, doskonałych fachowców w dziedzinie płynięcia w głównym nurcie rynsztoku. Dekonstruując porządek pojałtański, nie otwarto puszki Pandory, lecz stworzono nowe szanse dla Europy. Czy wykorzystane, to już inna sprawa. Zburzenie pookrągłostołowego ładu stworzy szansę, by w kraju podobno niepodległym - w którym wszelkie sugestie na temat kondominium zagłuszane są wściekłym jazgotem - prawda nie będzie reglamentowana, przejęty przez gangsterów kraj, oddany później w pacht oligarchom, stanie się znów własnością społeczeństwa, w interesie, którego, a nie różnorakich lobby, rządzić będą patrioci świadomi tego, że jeżeli coś złego stanie się Polsce, nie społeczeństwa, ale właśnie oni - decydenci - odczują to pierwsi, na własnej skórze.

Test na powagę państwa polskiego Ale żeby tak się stało, ze słów Wysokiego Sądu należy wyciągnąć konsekwencje, jak najdalej idące, zwłaszcza względem tych, którzy byli spiritus movens zgniłego kompromisu i na tak użyźnionej glebie wyrośli, oplatając swymi wpływami kraj. Czy do tego dojdzie? Czy też będzie jak zawsze: wszystko przykryje huk strzałów myśliwych, urządzających kolejne polowanie z nagonką na frustratów i nienawistników domagających się odwetu "na staruszkach" za swe prywatne niepowodzenia w III RP, pałających zawiścią wobec tych, którzy poradzili sobie w nowych realiach, wykorzystali te zawrotne możliwości oferowane im przez państwo prawa? A kiedy już opadnie huk salw, znów zapadnie cisza i ponownie zakróluje zapomnienie i bożek świętego spokoju. Czy tak będzie i tym razem? Dr Robert Kościelny


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
670
670 671
670
670
670
670
670
ds celsius 670
Anastasi, urbina Testy Psychologiczne str 670 691(NOWE)
celsius 670 D1302TechnicalMan
TCC 572 TCC 670 TCC 672
670
SDI 660 670 760 770
US Patent 577,670 Apparatus For Producing Electric Currents Of High Frequency
670 McMahon Barbara Dwie panny Jones
670 Steele Jessica Nawet za milion lat
Anastasi Testy psychologiczne str 76 192, 670 691

więcej podobnych podstron