Pomiędzy Bestią a Barankiem. O znaczeniu symboliki duchowej w świecie materialnym – ks. prof. dr
Czy bezosobowe przedmioty i żywioły tego świata oddziałują negatywnie na duszę i ciało człowieka? I czy rzeczywiście chodzi tu tylko o siły bezosobowe?
Fetyszyzm i fatalizm Światopoglądy fetyszystyczne upatrują “boską” siłę w przedmiotach, czczą świat przedmiotowy, materialny. Światopoglądy fatalistyczne natomiast wskazują na absolutną siłę i oparcie w pewnych materialnych żywiołach kosmosu, w siłach bezosobowych, którym trzeba się z konieczności – jako siłom “boskim” i na sposób religijny – podporządkować. Obydwa światopoglądy sprzeciwiają się personalistycznej, a szczególnie chrześcijańskiej wizji świata. Zakładają bowiem swoiste zawierzenie bezosobowym, a nawet materialnym siłom. Fetyszyzm jest powiązany z fatalizmem, bo przeważnie używa talizmanów i amuletów, przez które działają siły czy energie kosmiczne. Fatalizm łączy się z kolei z ideą “przeznaczenia” i wróżbiarstwem. Mimo intelektualnych błędów już dawno przezwyciężonych przez chrześcijaństwo, są to spójne systemy, które utrwalają niewolę ducha, są czymś więcej niż tylko przemyśleniami ludzkimi. Światopoglądy te są na pozór bardzo spójne, ale jednocześnie bardzo natarczywe i gwałcące wolność. Wolność człowieka, ale też wolność Boga. Dlatego właśnie są tak bardzo antypersonalistyczne. Wciąż jednak powracają w różnych, a nawet niezliczonych formach. A jeśli połączyć to z magicznym myśleniem, z duchem legalizmu, strachu, bojaźni – wcale nie Bożej, to wtedy wychodzi istna mieszanka wybuchowa. I bywa że wszystko tak bardzo się kumuluje, iż może przygnieść do tego stopnia, że odreagowanie przychodzi nawet w postaci choroby psychicznej. Ponieważ mamy tu do czynienia z niszczeniem spójności naszej wiary, czasami też pojawiają się zniewolenia demoniczne, bo nie mówimy tu tylko o zwykłych intelektualnych błędach, ale także o grzechach. I to dużego formatu.
Amulety i talizmany Fetysze jako amulety i talizmany były masowo używane przez pogan, szczególnie przez Chaldejczyków i Asyryjczyków, skąd zostały zapożyczone także przez Żydów. Stary Testament zabraniał wszelkiej magii, w tym również używania amuletów (Wj 22, 28; Kpł 20, 27; Pwt 18, 10-11), lecz mimo to Izraelici z nich korzystali (Rdz 35, 4; Ps 3, 18). Chrześcijaństwo, które rozwijało się wśród ludów pogańskich, nie zdołało całkowicie usunąć wiary w amulety, jakkolwiek wiele przedmiotów służących za amulet wypełniło nową treścią. Przeciw wierze w amulety Kościół występował na synodach w Laodycei (344-363), w Akwizgranie (789 r.) i we Frankfurcie nad Menem (794 r.). Katechizm Kościoła Katolickiego przypomina, że jest “naganne noszenie amuletów” (2117), stwierdza, że “zabobon jest wypaczeniem postawy religijnej oraz praktyk, jakie ona nakłada. Może on dotyczyć kultu, który oddajemy prawdziwemu Bogu, np. gdy przypisuje się jakieś magiczne znaczenie pewnym praktykom, nawet uprawnionym lub koniecznym. Popaść w zabobon [Mt 23, 16-22] – oznacza wiązać skuteczność modlitw lub znaków sakramentalnych jedynie z ich wymiarem materialnym, z pominięciem dyspozycji wewnętrznych, jakich one wymagają” (2111). Korzystanie z fetyszów magicznych jest traktowane dziś (podobnie jak od początku w religioznawstwie bazującym na oświeceniowym redukcjonizmie) jako przesąd czy zabobon. Przesąd dotyczy rozumu, zabobon – woli. Przesąd dotyczy “błędu” (filozofii), zabobon “grzechu” (teologii). Fetyszyzm i fatalizm są jednym i drugim. Brak tego rozróżnienia przyczynia się do lekceważenia tych zagrożeń czy zniewoleń duchowych. Tymczasem słowo “zabobon”, z teologicznego punktu widzenia, nie oznacza przesądu (w sensie całkowitego braku racjonalności czy realizmu). Przykładowo, typowe dla magii realne “układanie się z duchami” (św. Tomasz z Akwinu) posiada strukturę rozumną, gdyż zakłada racjonalny system znaków i symboli w komunikacji z nimi. Zabobon to fałszywa orientacja ducha. To jest realistyczne i poważne. Według Tomasza z Akwinu (Summa teologiczna, 2-2, q. 94, a. 1-2), zabobon to niewłaściwa postawa religijna owocująca grzechem idolatrii, który otwiera na ingerencje demoniczne – jak np. magia. W tym sensie z chrześcijańskiego punktu widzenia oznacza grzech bałwochwalstwa, czyli idolatrii.
Paranormalne oddziaływanie Współczesna parapsychologia i psychotronika potwierdzają działanie przedmiotów materialnych w magii oraz parapsychologii (psychometria, punkt kontaktowy, medialny punkt oparcia), wyjaśniając je mechanizmem tzw. bioinformacji (tym samym, który działa rzekomo w bioenergoterapii). Odwieczna praktyka egzorcystyczna Kościoła dotyczy z tej racji również egzorcyzmu przedmiotów (w tym także miejsc), a nie tylko osób (por. Katechizm Kościoła Katolickiego, 1673). Przedmiot oddziałuje dlatego, że staje się zmaterializowanym symbolem, znakiem przynależności człowieka do określonego świata duchowego. Stąd tego rodzaju symbolika w świecie przedmiotów jest czymś realistycznym i ma ścisły związek z doświadczeniem inicjacji, czyli dobrowolnym otwarciem na duchowy świat. Oznacza też konkretne zaproszenie, a nawet przywoływanie określonych mocy duchowych do własnego życia. Jakich mocy? Według znawcy okultyzmu niemieckiego i doświadczonego duszpasterza, który przebadał tysiące ludzi, dr. Kurta Kocha, magia (jako swoista “religia diabła”) usiłuje wszędzie “kopiować świat wiary taki, jaki jest omawiany w Biblii. Istnieje liturgia związana z magią, która jest odpowiednikiem właściwego sposobu oddawania czci Bogu objawionemu w Piśmie Świętym. Tak jak akt czci Boga składa się z pewnych elementów, tak również z podobnych elementów zbudowany jest akt magii” (K. Koch, “Pomiędzy wiarą a okultyzmem”). Według K. Kocha, istnieją cztery zasadnicze składniki, które są konieczne do zaistnienia aktu magii: przywoływanie, zaklinanie, symboliczny akt, użycie fetyszu; np. symboliczny akt podkreśla i popiera zaklęcie, imitując takie biblijne czy liturgiczne czynności, jak nałożenie rąk lub klęczenie. Posługiwanie się fetyszem, tj. magicznie naładowanym obiektem, odpowiada być może posługiwaniu się wodą w czasie chrztu oraz chlebem i winem w przypadku Wieczerzy Pańskiej. Jakikolwiek przedmiot, który został poddany magicznemu zaklęciu i w ten sposób magicznie naładowany, może być użyty jako fetysz.
Niebezpieczeństwo duchowe związane z tymi praktykami świetnie znają katoliccy egzorcyści (pisał o tym wiele czołowy egzorcysta ks. Gabriel Amorth). Pomimo tych argumentacji i ostrzeżeń wielu chrześcijan korzysta z fetyszy w postaci amuletów i talizmanów, noszonych “na szczęście” lub w celu obrony przed “złymi energiami”. Nie mają pojęcia, że dokonują poważnego aktu kontrinicjacji (na biegunie przeciwnym inicjacji chrzcielnej), w którym głupota (przesąd) miesza się z grzechem idolatrii (zabobon). Przykładem jest plaga noszenia pierścienia Atlantów, która szerzy się także wśród naiwnych katolików. Według K. Kocha, magia (jako swoista “religia diabła”) usiłuje wszędzie kopiować świat wiary taki, jaki jest omawiany w Biblii. Fetysze to imitacje świętych znaków naszej wiary, które nigdy nie działają własną mocą, ale wskazują na Boga, bez którego nic nie mogą. Takim właśnie fetyszem, talizmanem i amuletem jest właśnie, ciągle modny w Polsce, pierścień Atlantów, a jego noszenie to głupota i grzech jednocześnie (pomijając fakt, że sama głupota może być grzechem). Jeżeli zaś popełnia się grzech idolatrii i pieczętuje się go poprzez intymne symboliczne działania (a noszenie pierścienia na palcu jest działaniem intymnym na poziomie serca), to przywołuje się nie błogosławieństwo, lecz przekleństwo, w biblijnym sensie tego słowa. Ktoś może zdobyć bogactwa, wygrać na loterii czy stać się sławny. Pozornie wszystko jest w porządku. Dopiero gdy np. w niewyjaśnionych okolicznościach czy w wypadku ginie mu bliska osoba, pojawia się pytanie: Dlaczego to się stało? Kto za tym stoi? Na pewno nikt, komu zależy na ludzkim szczęściu. Przekleństwo w końcu się odkryje, ale często bywa już wtedy za późno. Człowiek staje się ofiarą Wroga Zbawienia, staje się łupem zwodniczej przebiegłości śmiertelnego “wroga natury ludzkiej” (św. Ignacy Loyola). Amulety i talizmany są przyczyną nieszczęść, ponieważ ich noszenie (przyjęcie do serca) jest wyrazem grzechu idolatrii, kontrinicjacji, niewierności czy zdrady. Mówi o tym wyraźnie Apokalipsa, której istotą – jak zauważa wielki teolog i komentator tego dzieła, jakim jest ks. Hans Urs von Balthasar – jest ostateczny i jednoznaczny wybór Boga w Chrystusie. Wybór Baranka przeciwko Bestii musi być jasny i wyraźny, także w przestrzeni symbolicznej. Wyraża się to w opozycji znaków świętych i nieświętych. W wizjach Apokalipsy widzimy dwoistość symboliki sakralnej i profanicznej. Albo ktoś jest opieczętowany świętym znakiem Boga-Baranka na czole (Ap 7, 3), a wtedy kary Boże (nieszczęścia, przekleństwa, potępienie) nie mogą mu wyrządzić żadnej szkody, albo zamiast tego znaku ma symboliczne znamię Bestii “na prawej ręce lub na czole” (Ap 13, 16) i wtedy ginie razem z Bestią (Ap 19, 20). Jest to symboliczny język alternatywy czy też wyboru duchowego, o którym mówi Ignacy Loyola w swoich “Ćwiczeniach duchowych”.
Jak pisze Balthasar, “w całej Apokalipsie widoczny jest niewątpliwie podział, zgromadzenie dwóch obozów wojska przed stoczeniem ostatniej bitwy (…). W tym końcowym objawieniu chrześcijanin powinien realistycznie spojrzeć w oczy rzeczywistości, że znajduje się pośrodku walczących ze sobą wyższych od niego mocy (…), jednak walka ta nie toczy się gdzieś ponad jego głową i nie wolno mu oczekiwać jej wyniku w postawie neutralności. Wymaga ona również jego osobistej decyzji: jeżeli opowie się za Bogiem, wtedy Bóg uczyni go uczestnikiem swego zwycięstwa, które odnosi w Jezusie Chrystusie” (H. Urs von Balthasar, “Księga Baranka. Medytacje nad Apokalipsą św. Jana”, wyd. WAM, Kraków 2005, s. 102-103). Ks. prof. dr hab. Aleksander Posacki SJ
Problemy związane z austriacką teorią cyklu gospodarczego Regularne i systematyczne zniekształcenia, które niezmiennie prowadzą do nagromadzenia się błędów i depresji – zjawiska charakterystycznego dla „cyklu koniunkturalnego” – to wyłącznie następstwo ingerencji systemu bankowego w rynek
„Założenie” dotyczące pełnego zatrudnienia Zanim przejdziemy do omówienia alternatywnych teorii cyklu koniunkturalnego, wyjaśnimy kilka problemów wynikających z utrwalonych błędnych interpretacji teorii austriackiej. Oto dwa najważniejsze błędy, które zostały już obnażone przez profesora Misesa: 1) austriacka teoria zakłada, że wcześniej istniał stan „pełnego zatrudnienia” i w związku z tym nie ma zastosowania w sytuacji, gdy do ekspansji kredytowej dochodzi w przypadku istnienia niezatrudnionych czynników oraz 2) teoria uznaje boom za okres „przeinwestowania”. Jeśli chodzi o punkt pierwszy, to niezatrudnionymi czynnikami mogą być albo praca, albo dobra kapitałowe (zawsze będzie istnieć niewykorzystana, submarginalna ziemia). Inflacja może spowodować, że niezatrudniony wcześniej czynnik pracy znajdzie zastosowanie, ale tylko pod warunkiem, że właściciele tego czynnika, domagający się wcześniej wyższych płac realnych, niż mogliby uzyskać na wolnym rynku, postąpią niemądrze i zgodzą się na niższe płace realne, jeśli zostaną one zakamuflowane przez wzrost kosztów utrzymania. Jeśli chodzi o niewykorzystane dobra kapitałowe, to są one pochodną chybionych inwestycji zrealizowanych w trakcie poprzedniego boomu (albo w jakimś innym momencie) i ich właściciele stracili nadzieję, że w najbliższym czasie albo nawet kiedykolwiek będą mogły być wykorzystane do zyskownej produkcji. Ekspansja kredytowa może stworzyć wrażenie, że submarginalny kapitał znów przynosi zyski. Jednak inwestowanie w submarginalny kapitał musiałoby okazać się chybione. Popełniony podczas tej inwestycji błąd musiałby zostać ujawniony po zakończeniu boomu. A zatem następstwem ekspansji kredytowej będzie cykl koniunkturalny bez względu na to, czy istniały niezatrudnione czynniki, czy też nie. Ekspansja kredytowa w okresie bezrobocia przyczyni się do kolejnych chybionych inwestycji, dalszego zniekształcenia rynku i opóźnienia procesu powrotu do koniunktury po wcześniejszym boomie. Jej skutkiem będzie też to, że w przyszłości proces uzdrowienia gospodarki będzie bardziej uciążliwy. Chociaż te niezatrudnione czynniki, w przeciwieństwie do czynników zatrudnionych, nie zostałyby odciągnięte od bardziej wartościowych zastosowań (ponieważ były niewykorzystane z powodu prowadzonej przez ich właścicieli spekulacji lub były skutkiem chybionych inwestycji podjętych w przeszłości), to aby mogły one zostać wykorzystane, musiałoby nastąpić przesunięcie innych, komplementarnych czynników. Inwestycje należałoby uznać za chybione właśnie z powodu zmiany zastosowania tych komplementarnych czynników. Ponadto nawet w wypadku istnienia niewykorzystanych czynników produkcji ekspansja kredytowa spowodowałaby wszystkie negatywne konsekwencje, o których była mowa wcześniej. W rezultacie musiałaby się pojawić depresja, w trakcie której dokonano by korekty nowo powstałych zniekształceń[1].
„Przeinwestowanie” czy błędne inwestycje? Kolejnym błędem jest nazwanie Misesowskiego opisu boomu mianem teorii „przeinwestowania”[2]. Błąd ten po raz pierwszy pojawił się w znanej książce Haberlera Prosperity and Depression. Mises błyskotliwie dowiódł, że jest to nieprawda:
(…) dodatkowe inwestycje są możliwe jedynie wtedy, gdy istnieje dodatkowa podaż dostępnych dóbr kapitałowych. Boom jako taki (…) nie prowadzi do ograniczenia konsumpcji, lecz raczej ją zwiększa, toteż nie zapewnia wzrostu ilości dóbr kapitałowych, które można by przeznaczyć na nowe inwestycje. Istota ekspansji kredytowej nie polega na przeinwestowaniu, lecz na inwestowaniu w nieodpowiednie branże, czyli na inwestycjach chybionych (…) na tak dużą skalę, że może (…) zabraknąć dóbr kapitałowych [do ich realizacji]. [Przedsiębiorcy] nie mogą ukończyć inwestycji z powodu zbyt małej ich podaży. (…) Nieuchronny koniec ekspansji kredytowej sprawia, że popełnione błędy stają się widoczne. Okazuje się wtedy, że niektórych fabryk nie można wykorzystać, ponieważ nie istnieją zakłady, które wytwarzałyby niezbędne komplementarne czynniki produkcji; że część fabryk produkuje towary, których nie można sprzedać, gdyż konsumenci wolą kupować inne dobra, a tych z kolei brakuje na rynku (…). Obserwator zauważa jedynie nietrafne inwestycje, które można zobaczyć, lecz nie pojmuje, że owe nietrafne inwestycje pojawiły się tylko dlatego, iż nie powstały zakłady wytwarzające komplementarne czynniki produkcji oraz produkujące towary konsumpcyjne, na które istnieje popyt wymagający pilniejszego zaspokojenia. (…) Cała klasa przedsiębiorców znajduje się, można powiedzieć, w położeniu architekta. (…) Jeśli mylnie oceni ilość dostępnych materiałów, (…) przygotuje za duże wykopy (…), to w późniejszej fazie budowy zauważy, że nie ma dość materiałów, by ją ukończyć. Jest oczywiste, że błąd owego architekta nie polegał na przeinwestowaniu, lecz na nieodpowiednim [inwestowaniu][3].
Niektórzy krytycy teorii Misesa utrzymują, że gdyby boom trwał wystarczająco długo, to owe procesy ostatecznie zostałyby „ukończone”. Jednak zbyt dosłownie interpretują oni przytoczoną tu metaforę. Ekspansja kredytowa prowadzi do zniekształcenia inwestycji, gdyż w jej konsekwencji zbyt duża ilość dostępnego kapitału zostaje skierowana do wyższych rzędów produkcji, a zbyt mała jego ilość jest dostępna w niższych rzędach. Na nieskrępowanym rynku komplementarna struktura kapitału rozwijałaby się harmonijnie. Ekspansja kredytu bankowego zniekształca rynek i utrudnia funkcjonowanie procesów, których konsekwencją jest powstanie zrównoważonej struktury[4]. Im dłużej będzie trwać boom, tym bardziej zniekształcony będzie rynek i tym więcej będzie chybionych inwestycji.
Banki: aktywne czy bierne? Na początku lat trzydziestych XX wieku Misesowska teoria cyklu gospodarczego cieszyła się sporym zainteresowaniem w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, jednak wkrótce pojawiła się „rewolucja keynesowska” i teoria Misesa straciła na popularności. Kontrowersje wzbudzała pewna istotna kwestia w teorii Misesa, który twierdził, że przyczyny cyklu należy zawsze szukać w systemie bankowym, ingerującym w gospodarkę. Z kolei jego uczniowie uważali, że banki popełniają błąd, jeśli zachowują się biernie i nie podejmują natychmiatowej decyzji o podniesieniu naliczanych przez siebie odsetek[5]. Uczniowie Misesa utrzymywali, że z jakiegoś powodu „naturalna stopa” procentowa może wzrosnąć, a banki, które przecież nie są wszechwiedzące, mogą nieumyślnie przyczynić się do pojawienia się cyklu, jeśli będą utrzymywać starą stopę procentową, która teraz jest niższa od stopy wolnorynkowej. Stając w obronie „antybankowego” stanowiska Misesa, musimy najpierw zaznaczyć, że naturalna stopa procentowa czy „stopa zysku” nie może nagle wzrosnąć z powodu jakiejś niezrozumiałej poprawy „możliwości inwestycyjnych”. Wzrost naturalnej stopy jest spowodowany wzrostem preferencji czasowych[6]. W jaki sposób banki mogą jednak sprawić, by rynkowe stopy procentowe znalazły się poniżej swojego wolnorynkowego poziomu? Tylko rozpoczynając ekspansję kredytową! A więc banki wcale nie muszą być wszechwiedzące, żeby gospodarka nie doświadczała cyklów koniunkturalnych. Wystarczy, że będą się powstrzymywać od ekspansji kredytowej. Jeśli banki będą pożyczać swój własny kapitał, który wraz z pozostałymi oszczędnościami stanowi jeden z czynników wpływających na wysokość wolnorynkowej stopy procentowej, to nie spowodują przez to wzrostu podaży pieniądza[7]. Hayek uważał, że teoria Misesa jest wadliwa z powodu swej egzogeniczności. Według Misesa cykl koniunkturalny ma źródło w interwencjonistycznych działaniach rządu, a nie w funkcjonowaniu rynku. Trudno jednak zrozumieć ten argument. Albo analiza procesów jest prawidłowa, albo nie. Jedyny sposób sprawdzenia każdej analizy polega na ustaleniu, czy prowadzi ona do prawdy, a nie czy opisywane przez nią procesy są egzogeniczne, czy też endogeniczne. Jeśli procesy te są rzeczywiście egzogeniczne, to analiza powinna to uwzględnić. To samo dotyczy procesów endogenicznych. Nie można uznać za zaletę teorii tego, że dotyczy tych, a nie innych procesów.
Powtarzanie się cykli Innym zarzutem wobec teorii Misesa jest to, że za jej pomocą można wyjaśnić każdy cykl koniunkturalny, ale nie da się wyjaśnić innej charakterystycznej cechy cykli, mianowicie tego, że nieustannie się powtarzają. Dlaczego zaraz po zakończeniu jednego cyklu zaczyna się kolejny? Okazuje się, że teoria Misesa wyjaśnia również to zjawisko, i to bez potrzeby odwoływania się do znanej, choć nieudowodnionej hipotezy, jakoby cykle powstawały „samorzutnie”, gdyż jakieś tajemnicze procesy towarzyszące cyklowi zamiast prowadzić do stanu równowagi, skutkują kolejnym cyklem. Założenie o samorzutności stoi w sprzeczności z ogólnym prawem ekonomii, że gospodarka dąży do stanu równowagi. Mises jako pierwszy z powodzeniem włączył teorię cyklu koniunkturalnego w ogólną strukturę teorii ekonomii. Powtarzalność cykli wynika z tego, że banki, o ile tylko tylko mają taką możliwość, zawsze podejmują działania w celu zwiększenia kredytu, a rząd niemal zawsze je w tym wspiera bądź nawet do tego zachęca. Banki czerpią swoje zyski głównie z ekspansji kredytowej, więc póki im się to udaje, póty dążą do zwiększenia kredytu[8]. Również rząd jest ze swej natury inflacjogenny. Banki zostają zmuszone do zatrzymania ekspansji kredytowej, kiedy zaczynają tracić złoto na rzecz podmiotów krajowych i zagranicznych. W czasie deflacji to właśnie groźba odpływu złota i strach przed bankructwem skłania je do ograniczenia kredytu. Kiedy burza ucichnie i nastanie koniunktura, banki i rząd mogą znów rozpocząć inflację. Tak też czynią i w konsekwencji cykle koniunkturalne ciągle się powtarzają.
Zmiany w podaży złota a cykle W jednej istotnej kwestii autor musi niestety nie zgodzić się z Misesem. W Ludzkim działaniuMises najpierw badał prawa rządzące gospodarką wolnorynkową, a potem analizował różne formy interwencjonizmu. Przyznał, że zastanawiał się nad przeniesieniem teorii cyklu gospodarczego do części poświęconej interwencjonizmowi, jednak w końcu zdecydował się pozostawić tę teorię w części dotyczącej wolnego rynku. Zrobił tak, ponieważ sądził, że cykl gospodarczy może również mieć źródło we wzroście podaży złota monetarnego, pod warunkiem że nowe złoto trafi na rynek kredytowy, zanim ceny odpowiednio wzrosną. W praktyce jednak prawdopodobieństwo pojawienia się cyklu w takich okolicznościach jest znikome. Podaż złota jest ograniczona przez wielkość jego wydobycia i tylko część nowego złota trafia na rynek kredytowy, nim przyczyni się do odpowiednich zmian w cenach i płacach. Musimy jednak rozwiązać istotny problem teoretyczny: czy może dojść do bardziej lub mniej poważnego cyklu koniunkturalnego w gospodarce opartej na stuprocentowym standardzie złota? Czy niezakłócony wolny rynek może doświadczyć cyklu koniunkturalnego, chociaż rozmiary tego cyklu byłyby ograniczone? Istnieje pewna istotna różnica pomiędzy ekspansją kredytową a pojawieniem się nowego złota na rynku kredytowym. Ekspansja kredytu bankowego prowadzi do zniekształcenia przekazywanych przez rynek informacji dotyczących struktury dobrowolnych preferencji czasowych, podczas gdy napływ złota jest wyrazem zmian w tej strukturze. Pomijając stałe zmiany w dystrybucji dochodu spowodowane zmianami w podaży złota, preferencje czasowe mogą tymczasowo obniżyć się w okresie przejściowym, czyli zanim struktura cen ostatecznie zmieni się pod wpływem wzrostu podaży złota (choć preferencje czasowe mogą wtedy chwilowo wzrosnąć). W konsekwencji obniżenia się preferencji czasowych nastąpi tymczasowy wzrost zaoszczędzonych funduszy. Ilość oszczędności znowu się zmniejszy, kiedy ceny ostatecznie się zmienią na skutek pojawienia się nowego pieniądza. Taki właśnie przypadek przedstawił Mises. W tym przypadku oszczędności najpierw rosną, żeby potem się zmniejszyć. Istnieją również inne sytuacje, w których preferencje czasowe na wolnym rynku nagle się zmieniają, najpierw malejąc, by następnie wzrosnąć. Takie zmiany niewątpliwie mogą spowodować „kryzys”, a w jego konsekwencji musi pojawić się proces dostosowawczy, chybione inwestycje zaś muszą ulec likwidacji. Jednak w takich sytuacjach należałoby mówić raczej o nieregularnych fluktuacjach, a nie o regularnych procesach towarzyszących cyklowi koniunkturalnemu. Ponadto przedsiębiorcy mają doświadczenie w szacowaniu zmian i wiedzą, jak unikać błędów. Mogą poradzić sobie z nieregularnymi fluktuacjami i z pewnością powinni dać sobie radę z konsekwencjami napływu złota, które są w stanie w przybliżeniu przewidzieć. Mogą sobie jednak nie poradzić z prognozowaniem skutków ekspansji kredytowej, ponieważ ekspansja kredytowa zniekształca stopy procentowe i kalkulację kapitałową, toteż przedsiębiorcy tracą podstawę do oceny sytuacji. Inaczej jest w sytuacji, kiedy do gospodarki napływa złoto. Wtedy przedsiębiorcy mogą wykorzystywać wyłącznie swoje tradycyjne metody prognozowania. A zatem żadnego wolnorynkowego procesu nie można porównać do „cyklu koniunkturalnego”. Nieregularne fluktuacje w odpowiedzi na zmiany w gustach konsumentów, podaży zasobów itd. z pewnością będą występować na wolnym rynku. W ich konsekwencji może czasem dojść do kumulowania się strat ponoszonych przez przedsiębiorców. Jednak regularne i systematyczne zniekształcenia, które niezmiennie prowadzą do nagromadzenia się błędów i depresji – zjawiska charakterystycznego dla „cyklu koniunkturalnego” – to wyłącznie następstwo ingerencji systemu bankowego w rynek[9].
[1] Zob. Mises, Ludzkie działanie, s. 490–491. Profesor Hayek w swoim dobrze znanym (i wyśmienitym) omówieniu austriackiej teorii pokazał, jak teoria ta traktuje ekspansję kredytową w sytuacji istnienia niezatrudnionych czynników. Zob. Hayek, Prices and Production, s. 96–99.
[2] Haberler, Prosperity and Depression, rozdz. 3.
[3] Mises, Ludzkie działanie, s. 474. Mises odrzuca również dawny pogląd, że boom charakteryzuje się nadmiernym przekształceniem „kapitału obrotowego” w „kapitał trwały”. Gdyby to była prawda, kryzys cechowałby się niedoborem kapitału obrotowego, a w jego konsekwencji następowałby znaczny wzrost cen, np. surowców przemysłowych. Jednak w czasie kryzysu okazuje się, że występuje nadmiar tych surowców. Oznacza to, że chybione inwestycje dotyczą zarówno „trwałego”, jak i „obrotowego” kapitału w wyższych etapach produkcji.
[4] Doskonałe omówienie niektórych z tych procesów można znaleźć w: Ludwig M. Lachmann,Capital and Its Structure, London 1956.
[5] „Probankowe” stanowisko w tej kwestii można znaleźć w: F.A. Hayek, Monetary Theory and the Trade Cycle, New York 1933, s. 144–148; Fritz Machlup, Stock Market, Credit, and Capital Formation, New York 1940, s. 247–248; G. von Haberler, Prosperity and Depression, s. 64–67. Przeciwne stanowisko – patrz: Mises, Ludzkie działanie, s. 485, 671 (przyp. 5) oraz Phillips et al., Banking and the Business Cycle, s. 139 i n.
[6] Błąd popełniany przez uczniów Misesa wynika z tego, że nie przyjęli oni stworzonej przez Fettera i Misesa teorii procentu opartej na czystej preferencji czasowej, oraz z tego, że w swoich wyjaśnieniach zjawiska procentu odwołują się do nieokreślonych elementów „produktywnościowych”.
[7] Mises wskazuje (Ludzkie działanie, s. 671, przyp. 5), że gdyby banki po prostu obniżyły oprocentowanie udzielanych przez nie pożyczek, nie dokonując przy tym ekspansji kredytowej, to zrobiłyby prezent swoim dłużnikom i nie przyczyniły się do powstania cyklu koniunkturalnego.
[8] Walker, The Science of Wealth, s. 145 i n. Zob. również s. 159. „Banki muszą ciągle dążyć do zwiększania wolumenu udzielanych przez nie pożyczek, emitując kredyt w formie banknotów i depozytów. Im większa będzie ta emisja, tym większy będzie ich dochód. Jest to siła napędowa zapewniająca stałą ekspansję [mającej częściowe pokrycie] waluty do granic możliwości. Banki, jeśli tylko będą miały taką możliwość, będą zwiększać swoje zadłużenie, natomiast zmniejszą je tylko wtedy, gdy będą musiały”.
[9] Podobną analizę międzynarodowych przepływów złota można znaleźć w: F.A. Hayek,Monetary Nationalism and International Stability, New York 1937, s. 24 i n. Zob. również Walker, The Science of Wealth, s. 160.
Autor: Murray Rothbard
KOMENTARZE
Oto moje uwagi do tego (ale też innych) artykułu IM:
1. Zbyt duże odstępy pomiędzy wierszami.
2. Zbyt mało podziału treści na akapity - utrudnione czytanie
3. ogólnie zbyt dużo treści - moim zdaniem wiele wyjaśnień mogłoby być prostszych, bardziej zrozumiałych.
4. Cykle koniunkturalne:
moim zdaniem coś takiego jak "cykl gospodarczy" (w sensie zjawiska poddającego się badaniu metodami naukowymi !!!) NIE ISTNIEJE !!! Są dwa główne powody zmian w strukturze gospodarczej:
- zmiany warunków wywołane świadomą działalność człowieka (prawo, przepisy, regulacje, wojny, przymus itp.)
- zmiany spowodowane czynnikami naturalnymi lub nieprzewidywalnymi przez nikogo, a zwłaszcza przez decydentów (klimat, surowce, odkrycia naukowe, zmiany społeczne, demograficzne) Jedne i drugie czynniki w oczywisty sposób wpływają na poziom i tempo rozwoju gospodarczego. Dla przyczyn naturalnych nie da się określić żadnej "cykliczności" (są KOMPLETNIE NIEPRZEWIDYWALNE). Dla przyczyn zależnych od świadomie działającego decydenta (zauważcie, że odkryć naukowych w tym kontekście nie uznaję za "świadomie działanie" !!!) też nie da się określić żadnej cykliczności (choć znając rozkład sił politycznych niektórych kretynizmów można być niemal pewnym). Gdzie więc pojawia się "cykliczność" ? Chyba w momencie kreacji pieniądza. Politycy realizują ją, bo daje im to korzyści i władzę. Realizują swoja politykę tak długo, aż relacje dóbr zostają zaburzone tak bardzo, że wywołują reakcję ludzi. To jest tak, jak ze szturchaniem kogoś: obiekt poddawany temu procesowi początkowo nie reaguje, jak długo nie przekroczona jest bariera bulu. Każda społeczność oraz ludzkość jako całość ma swoją "granicę bulu", którą jest troska o życie swoje i rodziny oraz o swój majątek. I to ten czynnik wyznacza coś, co ekonomiści błędnie interpretują jako efekt jakichś tajemniczych "cykli" !!!! Przecież gdyby ludzie byli w stanie więcej znieść, to nie powstałoby wrażenie "kryzysu", bo wszyscy byliby zadowoleni ze swego stanu !!! W skrajnym przypadku jeden człowiek uczyniłyby 7 miliardów ludzi swoimi absolutnymi niewolnikami zadowalającymi się tym, co mają, bez żadnych roszczeń !!! I nie byłoby żadnych "cykli" itp. To, że są "cykle" wynika z tempa OKRADANIA nas przez system !!! Zauważcie, że podobne "cykle" jak w XIX wiecznym kapitalizmie występowały również w PRL !!! Więc "cykle" mają związek z narastającym OKRADANIEM ludzi przez władzę, a nie z jakimkolwiek czynnikiem ekonomicznym !!! (w rozumieniu ekonomii jako makro lub mikro ekonomii) Gospodarka jest tak naprawdę jak AMEBA - bezkształtna masa, która nie ma KOŃCA, POCZĄTKU, GRANIC ... niczego !!! Nie da się jej zmierzyć, zważyć, policzyć. Nie da się jej prognozować ... PKB jest MIERNIKIEM IDIOTÓW nie rozumiejących o co w gospodarce chodzi !!! Dowodem jest to, że jeżeli jakieś państwo zatrudni wszystkich obywateli by przelewali z pustego w próżne i będzie im za to płaciło, to nastąpi gigantyczna eksplozja PKB, po czym wszyscy umrą z głodu ... Dlatego keynesa (i keynesistów) uważam za LUDOBÓJCÓW ... Ultima Thule
Mafijne państwo? Obserwowałam na ekranie twarz porucznika Wosztyla w czasie wypowiedzi na posiedzeniu zespołu do spraw katastrofy smoleńskiej. Dzień wcześniej tragicznie zmarł jego kolega, kluczowy świadek w sprawie. Porucznik bał się, a jednak potwierdził zeznania tamtego wskazujące, że stenogram z czarnych skrzynek Tu-154M sporządzony przez MAK, był sfałszowany. Kiedy piszę te słowa, już po obejrzeniu transmisji z posiedzenia zespołu Macierewicza, (i - oczywiście – po tragicznej śmierci chorążego Musia z Jaka-40 i po informacji "Rzeczpospolitej" o znalezieniu na Tupolewie śladów materiałów wybuchowych) najbardziej porażające wydają mi się dwie rzeczy - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski. - Milczenie Tuska. Szczególnie w sytuacji gdy prokuratura wojskowa przyznaje dziś, że pierwsze – jej własne – badania pirotechniczne zostały wykonane dopiero we wrześniu 2012. I że nie wykluczają one (choć – wbrew „Rz” – nie potwierdzają jednoznacznie, bo to wymaga dalszych badań) materiału wybuchowego w Tu-154M;
- dramatyzm wystąpienia dowódcy Jaka-40, przełamującego w sposób widoczny swój strach. I płaczącego ojca nawigatora z Tu-154M. A w tle - negocjowanie (Tusk z kim? Czy także ze stroną rosyjską?) tego, co będzie przedstawione jako „prawda”; z Grasiem mówiącym o trwającym od rana spotkaniu w kancelarii premiera, zastraszanie świadków (także o los rodziny), bezczelne krętactwa służalczych dziennikarzy. Państwo, któremu nie można ufać. Ponawiane w ostatnich tygodniach ataki na Prokuratora Generalnego Sermeta i pomysły Gowina na reformę prokuratury – czy to też były próby zastraszania? Obserwowałam na ekranie twarz porucznika Wosztyla w czasie wypowiedzi na posiedzeniu zespołu do spraw katastrofy smoleńskiej. Dzień wcześniej tragicznie zmarł jego kolega, kluczowy świadek w sprawie. Porucznik bał się, a jednak potwierdził zeznania tamtego wskazujące, że stenogram z czarnych skrzynek Tu-154M sporządzony przez MAK, był sfałszowany. Całe życie pod komunizmem, pamiętam to z własnej biografii, było strachem i wysiłkiem jego przezwyciężania. Upokorzeniem gdy milczało się, zamiast dawać świadectwo prawdzie. Bohaterstwem było nie dokonywanie rzeczy wielkich, ale codzienne zwyciężanie z własnym strachem. Młodzi ludzie, którym komunizm kojarzy się z absurdami i surrealizmem „Misia” Barei, dziś mogą poczuć coś z tamtej rzeczywistości. Strach, odwagę i cenę jaką się za nią często płaci. Już przed rewelacjami „Rzeczpospolitej” chciałam pisać o mafijności państwa – choć w innym tego aspekcie. Gdy minister Nowak mówił, że tylko „czas i cena (najniższa)” będą brane pod uwagę w nowych przetargach (mimo że eksperci nawołują do zmiany ustawy przetargowej), przypomniała mi się informacja o mechanizmie przekrętu w wielkich inwestycjach drogowych. Podobno wygrywający (firmy pośrednicy – często o genealogii kapitalizmu politycznego) zaniżały ceny, wygrywały i – ubezpieczały się wysoko od wzrostu kosztów czy – zerwania umowy lub bankructwa. Wielomilionowa wypłata z ubezpieczenia i niepłacenie wykonawcom: to właśnie był – pewny jak w banku – zysk. Cierpiał kapitał finansowy. Stąd widoczne dziś podziały w klasie politycznej, np. atak Olechowskiego na Tuska właśnie w sprawie ustawy o przetargach. Czy dzielono się z urzędnikami? To musi wyjaśnić prokuratura. Ale ta właśnie jest zastraszana. I tak zamyka się krąg mafijnego państwa.
Prof. Jadwiga Staniszkis
W trosce o morale wojska W okresie wojny polsko-bolszewickiej dużą rolę przykładano do przeciwdziałania agitacji komunistycznej w Wojsku Polskim. W czerwcu 1919 roku utworzono Sekcję Polityczną Departamentu Informacyjnego (potem Oddział II Informacyjny) Ministerstwa Spraw Wojskowych, której szefem został późniejszy marszałek Senatu kpt. Bogusław Miedziński. Sekcja zajmowała się zbieraniem informacji o nastrojach panujących wśród żołnierzy, zwalczaniem wrogiej agitacji, przeciwdziałaniem szpiegostwu oraz kontrolą korespondencji oraz rozmów telefonicznych. W strefie frontowej analogiczną działalność prowadził Wydział Defensywy Biura Wywiadowczego Oddziału II Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego, przekształcony w czerwcu 1920 roku w samodzielną Sekcję VII. Szefem Biura Wywiadowczego był mjr Ignacy Matuszewski. Równocześnie utworzono Sekcję VI Propagandy i Opieki nad Żołnierzem Oddziału II NDWP, której zadaniem było „podniesienie stanu moralnego i ideowego w oddziałach (…) za pomocą pracy kulturalnej i oświatowej, propagandy prasowej i wyzyskania akcji opieki nad żołnierzem, organizowanej przez społeczeństwo”. Szefem Sekcji został kpt. Adam Koc, w lutym1920 roku zastąpił go kpt. Konrad Libicki. Rozwój bolszewickiej propagandy spowodował, iż coraz większe znaczenie zaczęto przywiązywać do zwalczania wrogiej agitacji. Do Oddziału II zaczęły napływać alarmujące raporty wskazujące, iż „bolszewicka agitacja za pomocą odezw i wydawnictw periodycznych wzmogła się w ciągu ostatnich tygodni do niebywałych rozmiarów. (…) Odcinki frontów: Litewsko-Białoruskiego, Wołyńskiego i Podolskiego zasypywane są setkami tysięcy odezw jak i pism („Młot”, „Głos Komunisty”, „Komunista” i in.) wydawanych przez różne centra propagandy”. W tej sytuacji zaproponowano utworzenie wydziałów instruktorek oświatowych przy sekcjach kulturalno-oświatowych poszczególnych armii, co zostało zrealizowane w czerwcu 1920 roku. Pracownicy oświatowi kolportowali różnego rodzaju publikacje, zawierające agitacyjne rysunki, które „miały za zadanie nie ośmieszanie, lekceważenie nieprzyjaciela lub też straszenie nim, lecz budzenie w żołnierzu zaufania do dowództwa, wzmacnianie wiary we własne siły i zwycięstwo. (…) Wszystkie te wydawnictwa, choć miały charakter aktualny, miały jednak głębszą wartość wychowawczą i społeczną i skutkiem tego wyrabiać musiały w żołnierzu poczucie obywatelskie”. Zdawano sobie bowiem sprawę, że żołnierzom nie można wydawać rozkazu, który zakazywałby zapoznawania się z materiałami kolportowanymi przez wroga. Praca wychowawcza w armii miała być prowadzona „w duchu wychowania żołnierzy na obywateli kraju, świadomych swych obowiązków narodowych, zwalczania na drodze powyższej tendencji rozkładowych oraz propagandy tężyzny moralnej" Nieco inny charakter miała praca Biura Prasowego Biura Wywiadowczego, którego szefem był, znany pisarz, kpt. Julian Kaden-Bandrowski. Kierownikiem biblioteczki „Żołnierza Polskiego” był, wybitny poeta, ppor. Kazimierz Wierzyński. Jednocześnie Biuro Prasowe MSWojsk. razem z Komisją Wykonawczą Syndykatu Dziennikarzy i Polskim Ogólnym Związkiem Wydawców zobowiązało redakcje, aby ich przedstawiciele mieli prawo zatrzymywania fałszywych informacji oraz wszelkich treści mogących poderwać autorytet władz wojskowych w szeregach armii oraz społeczeństwie. Biuro inspirowało także prasę za pomocą biuletynów wojennych. W związku z tym, iż treść artykułów prasowych nie zawsze spełniała oczekiwania władz wojskowych, rozpoczęto wydawanie, pod redakcją Kadena-Bandrowskiego, własnego pisma - „Żołnierza Polskiego” . W niektórych armiach ukazywały się także lokalne pisma, np. „Front”, gdyż uznano, że nadsyłane z centrali publikacje „nie posiadają działu kronikarskiego i wiadomości aktualnych z frontów najbliższych, najbardziej żołnierza obchodzących, nie są chętnie czytane, a nawet z powodu swojej jałowości wręcz odrzucane”. Posługiwano się nie tylko drukami ulotnymi i prasą lecz także filmem. Wszystkie czynności związane z tą działalnością zostały powierzone utworzonemu w lutym 1919 roku Centralnemu Urzędowi Filmowemu, który zorganizował w 1920 roku sieć kin wojskowych.Praca oświatowa podnosiła morale żołnierzy, jednak największy wpływ na nich miała postawa korpusu oficerskiego. Oddział II bacznie obserwował stosunek oficerów i podoficerów do swoich podwładnych. Dobre relacje decydowały bowiem o zaufaniu żołnierzy do swoich dowódców. Władze wojskowe oczekiwały od oficerów, że bez względu na okoliczności będą dbać, aby szeregi nie uległy bolszewickiej agitacji, gdyż „żołnierz stojący na dalekich kresach Polski, oderwany w wielu miejscach frontu od otoczenia polskiego, łatwo może ulec szkodliwej dla Ojczyzny propagandzie, zwłaszcza, że wrogowie nasi niewątpliwie nie oszczędzą sił i środków dla jej zorganizowania. Wyłącznie od oficerów zależy, jak propaganda przez żołnierzy zostanie przyjęta”. Niestety w praktyce, postawa części członków korpusu oficerskiego, głównie z jednostek tyłowych, znacznie różniła się od oczekiwanego wzoru. Oficerowie Oddziału II informowali, iż „na ogół daje się zauważyć w stosunkach do żołnierzy chłód i oddalenie; żołnierz nie widzi w oficerze współpracownika, a wyłącznie zwierzchnika. Poprawa stosunków pod tym względem może wyjść, oczywiście tylko od oficerów”. Wskazywano także na karygodne zachowywania się oficerów, którzy „przez nieodpowiednie zachowanie się w życiu poza służbowym, nadal nie mogą sobie wyrobić w społeczeństwie dodatniej opinii. (…) Przy tym stwierdzono, że obcowanie oficerów z Żydówkami silnie podrywa ich autorytet w oczach szeregowych. Picie i gra w karty oficerów jednostki jest na porządku dziennym”. Jednocześnie polski wywiad ostrzegał, iż „jednym ze środków zastosowanych przez bolszewików jest celowe podstawianie żołnierzom kobiet, które potem jako ich kochanki wyzyskują swój wpływ dla celów partyjnych, a ponadto informują się o stosunkach panujących w wojsku”. Jakkolwiek podobne wybryki nie zdarzały się często, to znacznie utrudniały prowadzenie skutecznej akcji wychowawczej. W tej sytuacji w analizie Sekcji Politycznej z kwietnia 1920 roku słusznie wskazywano, iż „agitacja komunistyczna wśród żołnierzy znajduje grunt podatny dzięki niedbałości i obojętności oficerów, którzy absolutnie nie interesują się życiem duchowym swych podkomendnych, a często swym odnoszeniem się do nich stwarzają antagonizm, który przechodzi czasami w zdecydowaną nienawiść szeregowych do oficerów. Poruszenie tej kwestii jest konieczne, gdyż panujące obecnie stosunki w wielu oddziałach wojskowych wymagają natychmiastowej sanacji”. Inną przyczyną niesnasek w szeregach były odrębności dzielnicowe. „Karność w oddziałach wielkopolskich – podkreślano w Komunikacie Informacyjnym – jest o wiele mniejsza niż w oddziałach na terenie innych DOGenów. (…) Dyscyplina wśród żołnierzy z b. armii niemieckiej, głównie wśród podoficerów, przedstawia się wprost groźnie. Żołnierze ci przeszli przez wpływy rewolucji niemieckiej (rady żołnierskie) i wszystkie ujemne skutki przewrotu stale się na nich odbijają. Lekceważenie oficerów jest zjawiskiem codziennym. Niechęć ku nim szczególnie występuje jaskrawo tam, gdzie żołnierz lub podoficer spotyka się z oficerem nie „swojakiem”, tj. pochodzącym z byłej Kongresówki lub Galicji. W tym przypadku niechęć przechodzi w nieposłuszeństwo”.Takie antagonizmy podsycane były przez emisariuszy bolszewickich, wstępujących do wojska jako ochotnicy lub niejednokrotnie przyjętych do oddziałów jako „zabłąkani rozbitkowie z innych pułków”. Łatwym celem dla bolszewickich agitatorów byli także żołnierze przebywający na urlopach i przepustkach, dlatego też służby specjalne WP, aby uniemożliwić im swobodną działalność utrzymywały w miejscach publicznych sieć informatorów. Szczególnie uważnie obserwowano kawiarnie, restauracje, hotele, pensjonaty, a przede wszystkim kantyny oraz dworce. Dowództwo Wojska Polskiemu starało się uodpornić żołnierzy na propagandę bolszewicką. W różnych publikacjach przeznaczonych dla żołnierzy podkreślano niemiecki udział w zdobyciu władzy przez bolszewików w Rosji. „Wszyscy zapewne słyszeli – napisano w „Żołnierzy Polskim” – o tym, jak to w swoim czasie Niemcy przewieźli do Rosji w zaplombowanych wagonach Lenina i Trockiego, zdezorganizowali Rosję i ułatwili im zwycięstwo. Robili to nie niemieccy komuniści, ale dawne rządy Wilhelma. Obecnie niemieckie pismo socjalistyczne Vorwarts ogłasza nowy ciekawy dokument. W dokumencie tym, zaufany słynnego gen. Ludendorfa, pułkownik Nicolai stwierdza, że przy ostatecznej klęsce armii rosyjskiej „wybitnie współdziałała niemiecka propaganda”. Zdominowany przez Niemców bolszewicki korpus oficerski miał rzekomo wykonywać rozkazy wysyłane z Berlina. Przypominano więc polskim żołnierzom: „Przekonaliście się, że czerwone wojsko moskiewskie prowadzone jest przez niemieckich oficerów sztabowych Wilhelma II, a musztrowane przez niemieckich podoficerów”. I sugerowano, aby zastanowić się „komu zależy na rozwoju bolszewizmu? Kto chce pogrążyć świat w otchłań piekielną? Może tego chcieć tylko jeden naród pokonany – Niemcy”. Jednocześnie wskazywano na ścisły związek systemu bolszewickiego z caratem, czego najlepszym dowodem miała być Czeka – kontynuatorka Ochrany, która była „opoką, fundamentem gmachu moskiewskiej niewoli i międzynarodowego wyzysku kapitalistycznego w Polsce”. Wykorzystując fakt licznego udziału byłych oficerów rosyjskich, z gen. Brusiłowem na czele, w korpusie oficerskim Armii Czerwonej, podkreślano, iż „coraz wyraźniej zaczyna wyglądać spoza czerwonych sztandarów bolszewickich oblicze „Wsierorosyjskoj Imperia”, coraz wyraźniej cała ta szopka bolszewicka przyjmuje kształt starego carosławja. Tylko patrzeć jak słynny Mikołaj Mikołajewicz, Wielki książę Romanow, generalissimus w 1914 roku, „nawrócili się” i pójdzie na służbę Trockiego”. Sugerowano przy tym, że „byli generałowie carscy dowodzą i niby to organizują i ćwiczą armię pod dozorem bolszewickich komisarzy, ale każdy dobrze to pojmuje, że ci ludzie robią to jedynie dla chleba, a duszy żywiąc wstręt dla tej roboty, pragnąc najszybciej zmiany”. Innym dowodem na podobieństwo obu Rosji miał być fakt, iż „bolszewizm, podobnie jak carat, jest terrorem niewielkiej grupy nas społeczeństwem”. W Rosji bolszewickiej tę oligarchiczną grupę miało stanowić kilkaset osób, wśród których 90% stanowili Żydzi. Powołując się na paryską gazetę „Libre Poarole” podawano, iż wśród 11 członków Rady Komisarzy Ludowych, 8 miało być Żydami. Jakkolwiek powyższe informacje pełne były sprzeczności, to utożsamianie Rosji bolszewickiej z carską służyło konkretnym skojarzeniom, które ukształtowały się w świadomości zdecydowanej większości polskiego społeczeństwa w czasie zaborów oraz walki z Rosją o niepodległość. Skompromitowaniu bolszewików miały również służyć ujawnione informacje o finansowaniu przez nich zagranicznej prasy. „Za zagrabione pieniądze – napisano w „Żołnierzu Polskim” – bolszewicy, tak jak carowie przed wojną, opłacają zagranicznych dziennikarzy, pisma, aby ci zohydzali Polskę”. Na usługach bolszewickich miał być np. „Daily Herald”, którego właściciele przyznali się do otrzymania za pośrednictwem III Międzynarodówki 75 000 funtów w złocie. Konsekwencją tej sprawy miało być usunięcie Kamieniewa z Londynu, który „nie okazał się w Anglii dość przezorności, ażeby zatuszować skandal z braniem pieniędzy przez „Daily Herald”. Inspirowanie prasy należy do stałego repertuaru metod stosowanych przez służby specjalne. Sugerowanie natomiast, że pewne osoby lub instytucje wpływają na treść artykułów służyło do skompromitowania bolszewików oraz podważenia wiarygodności części zagranicznej prasy. Bardzo cenne dla neutralizacji bolszewickiej propagandy były relacje osób, które porzuciły szeregi Armii Czerwonej. Mikołaj Strogonow, były komisarz 58 dywizji sowieckiej ostrzegał na łamach „Wiarusa”: „Pragnę zakomunikować całemu narodowi polskiemu i Europie: nie wierzcie Rosji sowieckiej, jej obietnicom i zaklęciom. Komuna i bolszewizm to są listki figowe, za którymi pozostają w ukryciu: terror, przemoc, grabież, zupełne zniszczenie Rosji i stworzenie dobrobytu dla komisarzy bolszewickich. Na poufnym zjeździe komisarzy Trocki oświadczył: „My, bolszewicy powinniśmy wzniecić pożar w całej Europie, tak iżby w Anglii i Francji i we Włoszech świeciła czerwona pochodnia federacyjnej republiki sowieckiej. Pamiętać winniśmy, że istnienie naszego ustroju bolszewickiego jest zależne od wojny”. Bracia robotnicy ! Wierzcie mi, że robotnik w Rosji zszedł do roli nędzarza obdartego i głodnego. Pod batem dozorców – komisarzy musi pracować 16-18 godzin na dobę. Rosji nie ma, ją rozgrabili doszczętnie. Z dawnej mocy nic nie pozostało. Dziś jęczy ona obdarta i nędzna pod butem komisarzy. Ja ślę bolszewikom przekleństwo do dziesiątego pokolenia”. Na potwierdzenie tych słów Strogonowa, przypomniano, iż sam wódz bolszewików na posiedzeniu Sowietu Sierpuchowskiego otwarcie przyznał, iż „wolność jest tylko wymysłem burżuazji przeznaczonej dla zamaskowania niewoli ekonomicznej. Trzeba raz w Rosji zwalczyć tę myśl, że szczęście polega na wolności osobistej. Rosja potrzebuje rządu silnego złożonego z kilku osób o mocnym poczuciu klasowym, zdających sobie sprawę z wypadków. Wszelki czyn niezadowolenia, traktowany być powinien jako biała reakcja i karany bez litości”. Zwracając się do żołnierzy, wywodzących się ze środowisk robotniczych „Żołnierz Polski” podkreślał, iż w Rosji bolszewickiej zakazano działalności związków zawodowych, a jakikolwiek strajk robotników kończy się masakrą protestujących. Skrajnie niskie płace oraz brak podstawowych artykułów żywnościowych sprawiały, iż robotnicy umierali z głodu lub padali ofiarą szalejących epidemii. Z kolei chłopskich żołnierzy informowano, że bolszewicy „chcą najeść się do syta. Chcą zebrać to żniwo, które się wszędzie tak pięknie zapowiada, że i najstarsi ludzie lepszych urodzajów nie pamiętają. Bandy wygłodniałych obdartusów idą na nas! Idą one rabować nie tylko dla siebie, ale i dla całego kraju swego, którzy bolszewicy doprowadzili do głodu i nędzy”. W momencie największych sukcesów bolszewickich latem 1920 roku publikacje przeznaczone dla polskich żołnierzy podkreślały zwierzęce okrucieństwo azjatyckich hord bolszewickich. „Przewinienie tego rodzaju, jak zabójstwo, gwałt, grabież, fałszerstwo itp. – napisano w jednej z gazet – nie są uważane za wykluczające z szeregów armii czerwonej. (…) Nigdy i nigdzie wojna nie obfitowała w tak bezprzykładnie jaskrawe dowody zezwierzęcenia i dzikości wschodnich wojowników. Czasy Chmielnickiego, Pawluka i Nalewajki, rzeź humańska – bledną wobec tych okropności, jakich widownią stał się front polski. (…) Historia się powtarza. Europa przeżywa po raz drugi klęskę najścia Hunów”. Bardzo dobrze ilustruje ten motyw pocztówka „Dary bolszewickie dla Polski”. Przedstawione na niej obrzydliwe postacie, które siedzą na końskim zaprzęgu powożonym przez komisarza o semickich rysach, mają symbolizować zagrożenia, które niesie z sobą bolszewizm, czyli: choroby, śmierć i zniszczenie. Do wozu została przyczepiona flaga z napisem: śmierć Lachom!. Krótki tekst na rewersie kartki opisuje rysunek: „Pod żydowskim przewodem ochwaconą szkapą, wiezie dary dla Polski i skrwawioną łapą, rozdaje bolszewicki komisarz ludowy: śmierć, niewolę, głód, tyfus – swój porządek nowy”. Duże znaczenie przykładano do akcji ochotniczego wstępowania do wojska polskiego, podkreślając konieczność solidarności całego społeczeństwa z żołnierzami walczącymi na froncie. Oddział II oceniał, iż „propaganda patriotyczna oraz napływ ideowych sił AO (Armia Ochotnicza – Godziemba) podnosi ducha, budzi nadzieje i pragnienie zwycięstwa. Surowe kary Sądów Polowych, utworzenie kordonów zaporowych dla szpiegów i dezerterów, perlustracja transportów i ścisła kontrola osób cywilnych na tyłach Armii wraz z polepszeniem stanu umundurowania i zaopatrzenia żołnierzy, skutecznie pomagają odzyskać karność, utraconą podczas odwrotu i dyscyplinę wojskową. Ustają grabieże, dezercje i masowe łazikowanie. (…) Żołnierz zaczyna czuć, że broni swojego kraju przed zalewem sił mu wrogich i obcych”. Prasa wojskowa pełna była opisów gwałtów i morderstw dokonywanych przez bolszewików w zajmowanych polskich miastach. Przedstawiane skutki pobytu komunistów na terenach, które czasowo zajęli, nie tylko wzbudzały odrazę, ale również mobilizowały żołnierzy do odwetu na najeźdźcach. Po sukcesie polskiej kontrofensywy, pisma wojskowe przystąpiły do odbudowy, nadwątlonego w czasie odwrotu, morale polskiego żołnierza. Żołnierze byli przekonywani, że ofensywa bolszewików „załamała się doszczętnie, a dywizje rosyjskie, które ją podjęły, cofają się w popłochu na wschód lub ulegają zupełnemu rozbiciu”. Sukces ten był możliwy dzięki zaufaniu do dowództwa, które zrealizowało przygotowany zawczasu znakomity plan ofensywy. Ten triumf „dał żołnierzowi wiarę we własne siły i utrwalił zaufanie do wyższego Dowództwa Wojskowego i Naczelnika Państwa”. W myśl rozkazu Naczelnego Dowództwa WP należało „celem wyrobienia dokładnego poglądu na okupacyjne rządy bolszewickie w Polsce i wykorzystanie ich jako argumentu politycznego położyć nacisk na zebranie odnośnych materiałów dokumentalnych”, ze szczególnym uwzględnieniem „zeznań osób pokrzywdzonych lub poszkodowanych przez bolszewików”. Pomimo początkowych trudności udało się zbudować dość sprawnie działający aparat, którego aktywność znacznie osłabiła wpływ wrogiej agitacji na żołnierzy Wojska Polskiego, zmobilizowała ich do ofiarnej walki, która zakończyła się sukcesem.
Wybrana literatura:
O niepodległość i granice. Raporty i komunikaty naczelnych władz wojskowych o sytuacji wewnętrznej Polski 1919-1920, pod red. M. Jabłonowskiego, P. Staweckiego, T. Wawrzyńskiego
A. Misiuk – Służby specjalne II Rzeczypospolitej
H. Lisiak – Propaganda obronna w Polsce w rozstrzygającym okresie wojny polsko-sowieckiej 1920 r.
H. Lisiak – Problem współpracy między krajem a frontem w okresie wojny polsko-bolszewickiej (marzec 1919 r. – lipiec 1920 r.)
A. Pepłoński – Kontrwywiad II Rzeczypospolitej
Godziemba – blog
Smoleńska "przykrywka" Tuska Wczoraj w kancelarii Donalda Tuska strzelały korki od szampana. Jarosław Kaczyński ogłosił, że prezydent został zamordowany, a była szefowa MSZ Anna Fotyga chciała wypowiedzieć wojnę Rosji (domagała się skorzystania z art. 5 traktatu NATO). Nie wiem czy "Rzeczpospolita" padła ofiarą misternej prowokacji, czy też spece do PR Donalda Tuska zwyczajnie wykorzystali nadarzającą się okazję. Stawiam na to drugie. Sam pomysł, że 2,5 roku po katastrofie, umyciu przez Rosjan wraku, będą tam do znalezienia ślady, których znalezienia sobie by nie życzyli jest infantylny. Skutkiem wczorajszej publikacji będzie wstrzymanie spadku notowań rządu i koncentracja elektoratu antypisowskiego wokół PO. Technika "gotowania" Jarosława Kaczyńskiego i PiS była widoczna gołym okiem. Zdementowanie informacji "Rzeczpospolitej" przez prokuraturę nastąpiło o 13.30, ponad 6 godzin od publikacji feralnego artykułu. Była to już druga próba w ostatnich tygodniach wciągnięcia PiS w temat smoleński. Pierwsza prowokacja - publikacja drastycznych zdjęć ofiar z katastrofy - w tym z sekcji prezydenta nie powiodła się. Wydawało mi się, że za publikacją zdjęć stali Rosjanie, dziś nie jestem pewien czy nie była to zagrywka naszej "bezpieki". Tym razem Jarosławowi Kaczyńskiemu zabrakło zimnej krwi i kogoś z boku kto zwróciłby mu uwagę, że wypowiedzieć zawsze się zdąży (takie są skutki otaczania się lizusami i tępienia w swoim otoczeniu ludzi samodzielnie myślących). Rząd Tuska jest jednym z najgorszych w historii Polski. Doprowadził on do horrendalnego zadłużenia państwa - kilkanaście razy bardziej niż Edward Gierek. Długi Tuska będziemy spłacać przez kilkadziesiąt lat. Podwyższył on drastycznie podatki. Okradł ludzi z pieniędzy odkładanych na emerytury podwyższając wiek emerytalny. Jedyną szansą pozostania u władzy tej ekipy jest zrobienie z opozycji wariatów. Na skutek zabetonowania polskiej sceny politycznej przez finansowanie z budżetu partii politycznych, jedyną realną siłą mogącą odsunąć PO od władzy jest na razie PiS. Tusk nie ma możliwości obrony merytorycznej swoich rządów. Ludziom żyje się coraz gorzej. Spadają płace, rośnie bezrobocie, a przyszły rok zapowiada się dla gospodarki tragicznie. W sondażach ulicznych, najbardziej wiarygodnych i najszybciej pokazujących tendencje różnica w poparciu między PiS, a PO wynosiła już 10 punktów procentowych. W sondażu tym próg przekraczała też Solidarna Polska, a Nowa Prawica Janusza Korwina - Mikke miała 4 proc. Jedyne co może robić Tusk i jego ekipa, to cynicznie grać kartą smoleńską. Robić wszystko, aby Kaczyński wrzeszczał o morderstwie prezydenta, a jego ludzie bredzili o wojnie z Rosją. To sprawia, że spokojni ludzie poprą kolejny raz Tuska, aby wariat i jego koledzy nie dorwali się do władzy. Oczywiście gra Tuska jest obarczona ogromnym ryzkiem, ale jest jedyną szansą na obronę władzy i jakiego-takiego poparcia w społeczeństwie. PO grozi powolne staczanie się niebyt tak jak AW "S" 12 lat temu. Smoleńska przykrywka Tuska nie tylko odwraca skutecznie uwagę opinii publicznej od machlojek budżetowych rządu i coraz nowych podwyżek podatków, ale też skutecznie cementuje PO i własny elektorat. Kaczyński dał się wciągnąć w dość prymitywną grę Tuska i wszedł na przygotowane przez niego pole bitwy. To rząd kontroluje wiedzę na temat śledztwa. Politycy PO świadomie grają tą kartą podsycając spiskowe teorie, po to, aby w kluczowym momencie zrobić z Kaczyńskiego i PiS niebezpiecznych maniaków. Kilka tygodni temu, na jednej z imprez, jeden z "bezpieczniaków" obecnej ekipy powiedział mi żartobliwie, że jak "Jarek wytrzyma w kaftanie bezpieczeństwa", to za rok-dwa weźmie całą władzę. Nie wytrzymał. Jan Piński
Pakt fiskalny - kolejny krok w stronę utraty suwerenności W zalewie informacji o nowych okolicznościach katastrofy smoleńskiej, Donald Tusk podpisał pakt fiskalny. Czyli zgodził się na oddanie Brukseli kolejnej, bardzo ważnej części naszej suwerenności. Donald Tusk podpisał przystąpienie Polski do paktu fiskalnego. Jak twierdzi na swoim blogu sąsiad z łamów - Zbigniew Kuźmiuk - zrobił to po konsultacji "telefonicznej" ze swoimi ministrami. Mniejsza już o sposób konsultacji. Znaczenie mają bowiem skutki podpisania paktu fiskalnego. A te będą dramatyczne. Co to jest pakt fiskalny? To porozumienie państw Wspólnoty dotyczące przeciwdziałaniu zjawisku nadmiernego zadłużania się państw i posiadania wysokiego deficytu budżetowego. Idea może słuszna, lecz wykonanie do dupy. A to dlatego, że pakt fiskalny de facto oddaje Brukseli kontrolę nad narodowym budżetem krajów, które ten nieszczęsny dokument sygnują. Oznacza to, że my - Polacy nie będzemy już mogli wydawać pieniędzy z naszych podatków tak, jak wymagałby tego nasz interes tylko tak, jak nakaże nam Bruksela. Nie trzeba być geniuszem, aby wiedzieć, że głównym drogowskazem wydawania publicznych pieniędzy stanie się polityczna poprawność. I tak pieniądze będą wydawane na "walkę z bezrobociem", "walkę z biedą" czy "walkę z globalnym ociepleniem". Będzie też sporo innych absurdalnych inicjatyw np. miliardy złotych na kampanie promujące homoseksualizm czy politykę antydyskryminacyjną. Według założeń paktu, Bruksela będzie decydować nie tylko o wydatkach, ale też o wpływach. Czyli będzie ustalać wysokość podatków, danin, haraczy i innych rzeczy. Tym samym o polskich finansach, polskich podatkach i wydawaniu pieniędzy Polaków decydować będą biurokraci w Brukseli. Samo to nie ma jeszcze tak dużego znaczenia. Mnie jest wszystko jedno czy okradają mnie socjaliści z Polski czy z UE, tak samo jak jest mi wszystko jedno czy okrada mnie Jacek Rostowski czy Jose Barroso. Tyle tylko, że gdy pazerność Polski zastąpi pazerność Unii, Jacka Rostowskiego będziemy wspominać z sympatią i nostalgią. Znaczenie ma co innego. Pakt będzie obowiązywał także po tym, jak Donald Tusk przestanie być premierem, co stanie się za kilka, najdalej kilkanaście miesięcy. I następca Tuska będzie miał trudny wybór. Albo będzie musiał zgodzić się na dalsze tolerowanie tego ekonomicznego dyktatu i nie będzie miał wpływu na wydawanie polskich pieniędzy (więc jego władza będzie iluzoryczna) albo będzie musiał pakt wypowiedzieć, ryzyskując destabilizację całej Unii i być może jej interencję zbrojną. I na tym polega problem z paktem fiskalnym.
Szymowski
Kownacki: dlaczego wrak badany jest teraz? Jeżeli dajemy złodziejowi do przechowania przedmiot, który podejrzewamy, że ukradł, no to ja bym nie był nadmiernym optymistą że ten przedmiot do nas wróci i w jakim stanie - mówi mecenas Bartosz Kownacki, pełnomocnik rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej w komentarzu na temat próbek wraku, które są w Moskwie, a mają być przesłane do Polski w celu ich zbadania. W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z wieloma mocno niestandardowymi zachowaniami. Bo nie co dzień przecież prokurator generalny informuje premiera o ustaleniach śledztwa, nie co dzień prokurator spotyka się z redaktorem naczelnym w sprawie publikacji artykułu. Po artykule mamy błyskawiczną właściwie konferencję prokuratury wojskowej. Czemu mógł służyć ten przeciek informacji do "Rzeczpospolitej"? Wiele wydarzyło się takich spraw, które być może ktoś chciałby przykryć. Mówię choćby o konferencji profesorów na temat Smoleńska, o ustaleniach udowadniających zamiany trumien z ciałami ofiar, o tajemniczych samobójstwach i choć oczywiście nie oskarżam redakcji "Rzeczpospolitej", to być może ktoś podrzucił takie informacje, żeby zasłonić te informacje, które stawiały w bardzo niekorzystnym świetle rząd Polski i w oczywisty sposób podważały raport komisji Jerzego Millera i komisji MAK. Nie mówię oczywiście o samej informacji "Rzeczpospolitej", ale o sposobie jej przedstawienia przez innych. No, bo proszę zauważyć, jaki komunikat przebił się do szeroko rozumianej opinii publicznej: "prokuratura zdementowała, że na pokładzie samolotu znaleziono ślady materiałów wybuchowych". A jest to przecież nieprawdą, bo prokuratura potwierdziła, że takie badania są prowadzone. Widocznie coś jest na rzeczy, prokuratura miała podstawy, żeby takie badania prowadzić. A odpowiednie przedstawienie tego co się działo później, spowodowało, że ta informacja mająca duże znaczenie nie jest traktowana wiarygodnie i po raz kolejny dzisiaj można powiedzieć, że z podniesioną głową chodzą wszyscy ci, którzy są zwolennikami raportu Millera. A, jak pan zauważył, a potwierdził to pan prokurator Szeląg, cztery tygodnie temu premier rządu polskiego spotkał się z prokuratorem generalnym, a nie jest premier ani pokrzywdzonym, ani oskarżonym, ani świadkiem w tej sprawie. Skoro prokuratorzy mówili, że doniesienia "Rzeczpospolitej" to jakieś mało znaczące elementy, to dlaczego w tej sprawie Donald Tusk spotykał się z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem. Przecież prokuratura jest w Polsce niezależna i w rutynowych sprawach nie kontaktuje się z premierem. A rozumiem i zgadzam się, że prokurator ma informować premiera o przebiegu spraw nadzwyczajnych.
Trzymając się faktów, jeśli we wraku tupolewa rzeczywiście znaleziono ślady materiałów wybuchowych, to premier wie o tym od prokuratora generalnego. W jaki sposób premier zamierza teraz o tej sprawie poinformować opinie publiczną, prędzej czy później będzie musiał to zrobić? Nastąpi zapewne, właściwie już następuje takie dyskredytowanie tej informacji. Te interpretacje, to pokrętne dementi prokuratury. To są próby przedstawiania tej informacji w mało wiarygodnym świetle. A pytań jest przecież jeszcze więcej. Nie mam oficjalnego potwierdzenia, że takie substancje znaleziono na ciałach panów Przemysława Gosiewskiego i Janusza Kurtyki, ale dlaczego prokuratorzy dopiero po pół roku zdecydowali się na takie badanie wraku? Wiadomo przecież, że niektóre substancje chemiczne ulegają w pewnych warunkach atmosferycznych szybszemu rozkładowi. I to jest zarzut wobec prokuratury, ale też jest pytanie - co spowodowało właśnie teraz, że na takie czynności się zdecydowano, skoro wcześniej nie były konieczne. To już samo w sobie jest zastanawiające. Bo, albo jesteśmy konsekwentni i trzymamy się ustaleń rosyjskich naukowców i komisji Jerzego Millera i wtedy nie byłoby trzeba wcale przeprowadzać tych badań pirotechnicznych, albo musiały zaistnieć jakieś istotne przesłanki, które uzasadniły te badania. Ja bym się też chciał dowiedzieć, bo prokuratura o tym nie powiedziała, co się stało z próbkami pobranymi z tupolewa, a to badanie było wykonywane w ramach wniosku o pomoc prawną. Teraz jest pytanie, co się stało z tymi próbkami, gdzie one trafiły, i czy strona polska przez cały czas miała kontrolę nad tymi próbkami.
Sprawa próbek jest także co najmniej zastanawiająca. Polscy eksperci przygotowali próbki do badania, są na razie zdeponowane w Moskwie, Rosjanie zapewne dobrze ich dla nas pilnują i być może kiedyś nawet przyślą, żebyśmy mogli je przebadać w Polsce. Czy to nie absurdalne, że w tej drażliwej kwestii musimy znów polegać na Rosjanach? No właśnie. Jeżeli dajemy złodziejowi do przechowania przedmiot, który podejrzewamy, że ukradł, no to ja bym nie był nadmiernym optymistą że ten przedmiot do nas wróci i w jakim stanie. Załóżmy, że chcielibyśmy badać odciski palców na tym przedmiocie i ten złodziej o tym wie, to przecież jest jasne, że ten przedmiot dokładnie wytrze. Prokuratura musi działać zgodni z prawem, i tutaj pokutuje to, że nie ustalono szczególnych zasad współpracy w tej szczególnej sprawie. Przecież my mamy służby specjalne, zabezpieczenie tych próbek i przewiezienie do Polski tak, żeby nie przeszkodziła nam strona rosyjska, to nie jest na tyle wyrafinowana operacja, żeby te służby nie mogły sobie z nią poradzić. Mam wątpliwości, czy taka operacja w ogóle była planowana, czy na przykład pod przykrywka oficjalnych badań, nie można by tego zrobić. W normalnym kraju tak by zrobiono.
Wróciła także po raz kolejny sprawa wiarygodności komisji Jerzego Millera. Czy ustalenia "Rzeczpospolitej" nie podważają ostatecznie jej raportu?Ja od początku nie miałem wątpliwości co do jakości raportu komisji Millera, ale udało się opinii publicznej zbudować taki obraz bardzo wiarygodnej komisji. A przecież podważyliśmy wiarygodność większości ustaleń tego zespołu, który oparł się prawie w całości na ustaleniach rosyjskich. Te ustalenia w znacznej mierze podważyły nasze własne, polskie badania. Ten ciąg nieprawdy zawarty w raporcie komisji Millera można obalić faktami, wcale nie chodzi tu o nasze przekonanie, oceny i przypuszczenia. Kwestionował tezy tego raportu choćby śp. pan Remigiusz Muś. Mimo to, członkowie komisji Millera teraz wciąż bronią swoich tez. Ale dlatego, że pozwalają na to media i pozwala na to choćby przedstawienie w taki a nie inny sposób interpretacji ustaleń "Rzeczpospolitej". Jednocześnie te same media uzasadniały już obecność trotylu na poszyciu samolotu. Trotylu, którego - jak później same stwierdzą - tam nie było. Mechanizm został uruchomiony bardzo daleko. Podejrzewano, że prokuratura może to potwierdzić, więc uzasadniano. Te teorie budziły uśmiech, ale coś na rzeczy niewątpliwie było i jest.
Czy te wydarzenia potwierdzają konieczność powołania międzynarodowej komisji? Dla rodzin nigdy nie było wątpliwości, że taka komisja powinna powstać. Ze względu na emocje polityczne i na to, że nawet prokuratura nie jest do końca niezależna, skoro w tej sprawie spotyka się z premierem i nie wiadomo o czym rozmawia. Ze względu wreszcie na to, że zaplecze naukowe w Polsce jest niewystarczające. Dla nas to jest oczywiste, ta komisja musi powstać, musi pomóc nam wyjaśnić te sprawę, byśmy przez kolejne wiele lat nie dociekali, co się tak naprawdę stało. Wiele możliwości zaprzepaszczono, nie zabezpieczając dowodów tuż po wypadku, dlatego taka komisja jest konieczna. Niestety, boję się, że nie zgodzi się na nią Rosja.Rozmawiał Marcin Wikło
Zatrudnianie bomb zegarowych Ilekroć rządy w Polsce biją jakieś rekordy światowe którym przyklaskują od razu klakierzy w mediach czas jest nadziać głębiej czapkę i udać się do schronu. Względnie przyspieszyć emigrację… Bo nic dobrego z tego nie wyniknie i wyniknąć nie może. Nie inaczej jest z najnowszym pomysłem polskim – bijącym światowe rekordy wydłużeniem urlopu macierzyńskiego (Amber Gold a urlop macierzyński). Przyjrzała się temu dokładniej Gazeta Prawna wyliczając że po zsumowaniu wszystkich okresów ochronnych matka dwójki dzieci urodzonych w nieodległym odstępie czasu będzie chroniona nawet przez sześć lat z rzędu. W okresie ciąży i urlopu macierzyńskiego pracownicę można bowiem praktycznie zwolnić tylko w razie likwidacji firmy. Po zakończeniu urlopu macierzyńskiego pracownica może wykorzystać cały przysługujący jej urlop wypoczynkowy, a następnie do roku pracować w ograniczonym wymiarze czasu podczas którego dalej nie można jej zwolnić. Po powrocie do tak zwanej „pracy w normalnym wymiarze” na jeden dzień i powiedzeniu wszystkim dzień dobry – o ile firma w tym czasie jeszcze nie zbankrutowała – pracownica może następnie pójść od razu na urlop wychowawczy do lat trzech. Znowu nie można jej tknąć. Socjaliści Tuska muszą najwyraźniej wtykać palec między prywatną firmę a prywatny biznes pracownika jakim jest płodzenie dzieci. Nie mieści się im w głowie że firmy można by było zostawić w spokoju, nie obarczając ich skutkami prokreacji. Dać im za to szansę na lepsze wynagrodzenie pracowników tak że sami mogą łatwiej podjąć decyzję czy rozmnażać się czy nie, kiedy i za ile. Pracownik z dziećmi ma dużo więcej z firmy która dynamicznie się rozwija i płaci mu zdrową pensję na europejskim poziomie niż z socjalu niepotrzebnie ją krępującego. Jeśli już bez datków socjaliści wyżyć nie mogą to niech raczej wypłacą rodzącej jakieś „dzieciowe”, „żłobkowe” czy „przedszkolne”, ale niech się odczepią od przedsiębiorcy i jego firmy która, jeśli nie jest prywatnym żłobkiem, żadnego biznesu w dzieciach nie ma. Tymczasem z ekstrapolacji wyliczeń GP wynika niezbicie że pracownica firmy rodząca dzieci z odpowiednią częstotliwością staje się de facto państwową bombą zegarową zatrudnioną przy rozmnażaniu się, koszty czego pokrywać ma prywatna firma której nie wolno jej zwolnić. Czwórka dzieci odpowiednio rozłożonych w czasie oznacza że pracownica przez połowę swojej „kariery zawodowej” nie musi, lekko licząc, nawet fatygować się do firmy. To rzeczywiście rekord świata i gwarantowana recepta na przyszły dobrobyt. Dobrobyt mają nam zapewnić podobno dzieci pracujące na nasze emerytury, czyli przyszła armia niewolników dymanych na ZUS. Aby tak jednak było i aby poczynana armia dzieci mogła odprowadzać składki do ZUS to musi gdzieś pracować. I to, dodajmy aby zdenerwować socjalistów, w sektorze prywatnym bo inaczej jest to przelewanie z jednej państwowej kieszeni do drugiej. Z tym właśnie jest oczywisty kłopot bo socjaliści Tuska wyraźnie sektor prywatny mają za półgłówków myśląc że zaabsorbuje on nakładane na niego ciężary. Podejrzewamy że efekt tego będzie dokładnie odwrotny. Kapitaliści i antreprenerzy zostawią prędzej Tuska z jego urlopami macierzyńskimi i wybędą precz z bijącego rekordy świata socjalu. Ci zaś którzy na razie zaryzykują zostanie wybędą w drugiej turze, kiedy kolejny rząd wprowadzi drastyczne kary za „nierównouprawnienie” w miejscu pracy i narzuci obowiązkową proporcję kobiet i mężczyzn w miejscu pracy. Na tym stanąć musi bo przecież żaden myślący prywatny przedsiębiorca czy antreprener nie zatrudni teraz w swojej firmie potencjalnej bomby zegarowej jaką stanowi młoda kobieta z potencjałem sabotowania miejsca pracy przez kilkanaście lat. Kto więc zatrudni bomby zegarowe aby socjał polski mógł bić światowe rekordy a premier Tusk chwalić się nimi w Brukseli? Oczywiście tylko ci którym dobro firmy zwisa i którzy zaoferują bombom zegarowym zatrudnienie na formalną umowę o pracę. Ponieważ nie uczyni tego żaden szanujący się pracodawca prywatny jedynym wielbłądem z tym garbem będzie ten co obecnie – budżetówka i firmy skarbu państwa. Umowy o pracę na państwowym garnuszku staną się więc jeszcze bardziej pożądane, każdy urząd od gminy do ministerstwa obsiądziony zostanie znajomymi króliczka z kontraktami do emerytury. W państwowych molochach działa też najsilniejsza związkokracja która oczywiście rządowemu bezmózgowiu chętnie przyklaśnie. Bicie rekordów świata w socjalu sprawi że obecne uprzywilejowanie sektora publicznego jeszcze bardziej się pogłębi natomiast kolejna fala najbardziej przedsiębiorczych i dynamicznych zasili gospodarki krajów nie bijących rekordów. Myślącym młodym Polkom pozostanie rodzenie dzieci – w UK. DwaGrosze
Follow the money - follow the media O tym, że rozpoczęła się długofalowa akcja, której centra decyzyjne znajdują się daleko poza granicami Polski, i prócz Rosji oraz Niemiec ktoś jeszcze wkroczył do gry, upewnia mnie publikacja w brytyjskim "The Guardian". W świecie wielkich interesów zarówno prawda jak i kłamstwo muszą się opłacać. 30 października pisałam i dziś powtórzę: wyznacznikiem tego, czym w istocie był tekst w „Rzeczpospolitej” jest jego odbiór w prasie międzynarodowej. Do tej pory żaden okołosmoleński news nie przebił się przez światowe agencje. Te reagują wyłacznie wtedy, gdy w peryferyjnym kraju, a takim jest Polska obecnie, dzieje się coś, co ma znaczenie z punktu widzenia interesów mocarstw. Nie zamierzam się zajmować ani tym, kto, czy i dlaczego wkręcił jednego z najlepszych polskich dziennikarzy śledczych, ani nawet niezwykłą ekwilibrystyką Tomasza Wróblewskiego, który w ciągu 24 godzin trzykrotnie zmieniał zdanie na temat publikacji w swojej własnej gazecie. Warte odnotowania jest tylko to, że dementi redakcji zawierające słowo ”pomyliśmy się" ukazało się tuż przed konferencją Donalda Tuska i umożliwiło mu, bardziej niż dukanie płk. Szeląga, bezprzykładny atak na Jarosława Kaczyńskiego. Od czasu stanu wojennego żaden inny polityk nie wypraszał z ojczyzny trzeciej części Polaków expressis verbis, jak Donald Tusk 30 października. To były bodaj najważniejsze słowa tej konferencji. Ostrożnie traktuję tezę o klęsce PiS, gdyż uważam, że obaj liderzy stracili panowanie nad sobą, bo panowanie nad resztkami państwa objął już dawno kto inny. W pełni zgadzam się z opinią prof. Staniszkis, która rankiem 31 października mówiła o tym, jak kapral Graś strofował premiera Tuska. Jej zadniem koła finasowe chcą się pozbyć Tuska i zastąpić go kimś bardziej sprawnym, bo informacje o trotylu były wymierzone nie tyle w Jarosława Kaczyńskiego, co w samego premiera. O tym, że rozpoczęła się długofalowa akcja, której centra decyzyjne znajdują się daleko poza granicami Polski i prócz Rosji oraz Niemiec ktoś jeszcze wkroczył do gry, upewnia mnie publikacja w brytyjskim "THe Guardian". W świecie wielkich interesów zarówno prawda jak i kłamstwo muszą się opłacać. Irena Szafrańska
„Ludzie honoru” z WSI W czasach PRL-u Moskwa nakazała polskim gensekom i ich podwładnym „dywersję militarną, ideologiczną i specjalną na kierunku Izrael”. Stąd w Warszawie znajdowała się niemal ambasada Organizacji Wyzwolenia Palestyny Arafata a antysemickie pismo „Rzeczywistość” było każdorazowo, w nakładzie 100 tysięcy wykupowane przez bratnią ambasadę Syrii (sprawdźcie w papierach dawnej „dwójki” to sami się przekonacie). Na potęgę handlowaliśmy z Libią, Syrią i Irakiem – czołgami, bronią strzelecką i sprzętem inżynieryjnym – szczegóły tych operacji opowiadał mi sam Czesław Kiszczak, który zresztą najlepsze wspomnienia zachował ze wspólnych wypadów z Saddamem Husajnem w irackie góry i polowań na kozły.
Obciążające zeznania No, ale to było w PRL-u, powiecie znużeni, że ja ciągle o tym samym. Zatem opowiem dalej – sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało! W czasach zbękarconej w Magdalence III RP nasi chwaccy oficerowie Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI) na potęgę handlowali bronią z Monzerem al Kassarem (siedzi właśnie w amerykańskim więzieniu i złożył bardzo ciekawe zeznania, które jakoś nie trafiły do polskiej prasy – towarzysze Suboticiowie rzetelnie wypełniają swoje zadania na odcinku), Wiktorem Butem (podobnie jak Syryjczyk siedzi w USA i podobnie naopowiadał amerykańskim śledczym trochę o polskich towarzyszach z NATO) i Adnanem Kashioggim (były teść al Kassara, Saudyjczyk, który nie brzydził się handlować z panem Bin Ladinem). Potwierdzenie tego wszystkiego znajduje się choćby w nagranych przez autora i Przemysława Wojciechowskiego wywiadach z Abu Bakrem, byłym zastępcą Abu Nidala, ale wystarczy dobrze pogrzebać w papierach firm pozakładanych przez trepów z WSI, aby dokładnie odnaleźć te tropy (i trepy też).
Biały kruk Przypominam, bo pisałem już o tym wielokrotnie, że pan Jeremiasz Barański, pseudonim „Baranina” nie został łaskawie powieszony za dybanie na życie pana ministra Dębskiego a za handel bronią w siatce Wiktora Buta. Podobnie jak Słoweniec Nicolas Oman posiadał, załatwiony przez Buta, paszport dyplomatyczny honorowego konsula Liberii. Potwierdzenia wszystkich tych, momentami brzmiących jak urojenia Gadowskiego, faktów znajdują się w książce trzech odważnych Słoweńców, którzy drobiazgowo opisali proceder handlu bronią z krajami byłej Jugosławii. Tam można odnaleźć nazwiska wielu „ludzi honoru” z WSI. Książka „In the name of the State” została nagrodzona jedną z większych europejskich nagród dziennikarskich, ale na półkach polskich księgarni daremnie jej poszukiwać. Powiecie – no dobrze, lata 90., okres błędów i wypaczeń – wszyscy wtedy szmuglowali, kręcili, a w ostateczności sprzedawali z żelaznego łóżka na ulicy. No cóż – sami tego chcieliście.
Dyrektywa Moskwy obowiązuje Oto nie dawniej jak dwa lata temu w Centrum Szkolenia Straży Granicznej w mieście K., szkoleni byli ludzie z palestyńskiego Hamasu, szkolono ich w artystycznym fałszowaniu dokumentów (oficjalnie rozpoznawanie fałszywek) oraz metodach dywersji granicznej. W ośrodku tym bywali także Irańscy generałowie(!). Tak, tak, za pieniądze NATO nasze zuchy szkoliły terrorystów. Czy dziwi teraz, że jesteśmy niepełnosprawnym członkiem NATO? Sojusznicy jakoś zaczęli nam pilnie spoglądać na paluszki i przystopowali z wymianą najnowszych technologii wojskowych. Pamiętajmy, że Rosja jest ciągle krajem, który NATO (przy całej swojej mizerii), odwrotnie niż doradcy pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, uznaje za przeciwnika. Wydawało mi się, że w „Wieży komunistów” opisałem mechanizm działania podszewki III Rzeczypospolitej aż do czasów nam współczesnych – tymczasem życie zaskoczyło mnie na tyle, że „Wieża” wymaga kontynuacji – opowieści o współczesnych interesach z terrorystami. A „Wieża” i tak jest książką zakazaną. Dlaczego szkolimy potajemnie Hamas? Czyżby ciągle obowiązywała dyrektywa Moskwy nakazująca pomoc ruchom palestyńskim? Czy nasi sojusznicy z NATO i Izraela o tym wiedzą? Śmiem powątpiewać.
Zakazana książka zdobywa popularność A skoro już o „Wieży komunistów” mowa, to sprzedaje się świetnie. Jedynie EMPiK jakoś ukrywa książkę tak, że czytelnicy dzwonią do mnie i opowiadają zajmujące historie o jej poszukiwaniach i survivalu z tym związanym. Hartujcie się bracia. Witold Gadowski
UJAWNIAMY! Jedna z rodzin na własną rękę zleciła badania w USA. Wykazały obecność trotylu na elemencie z wyposażenia TU-154M Doniesienia "Rzeczpospolitej" o znalezieniu na szczątkach TU-154M, jak się okazuje, nie są jedynymi. Publikujemy relację Stanisława Zagrodzkiego, kuzyna śp. Ewy Bąkowskiej, który zlecił prywatne badania materiału z miejsca katastrofy. Po ekspertyzie dr. Szuladzińskiego z początku tego roku postanowiłem poszukać kontaktu z naukowcami amerykańskimi. Po uzyskaniu zapewnienia, że byliby zainteresowani przeprowadzeniem badań rzeczy po Ewie, które przywiozłem z Moskwy, postanowiłem przekazać im materiał do badań. Ustaliliśmy, że przekażę materiał do badań w czasie wiosennej konferencji w Parlamencie Europejskim w Brukseli. Tak też się stało. 16 czerwca otrzymałem informację od jednego z naukowców, że znane są już wyniki badań dwóch próbek, wielkości kilku centymetrów kwadratowych każda. Jedna pochodziła z fragmentu garsonki, druga – z pasa biodrowego od fotela lotniczego, który był z tą garsonką, można powiedzieć, zespolony. Okazało się, że w tej drugiej próbce znaleziono ślady trójnitrotoluenu, czyli trotylu. Informację tę potwierdził mi później inny naukowiec w obecności posła Antoniego Macierewicza, kilku rodzin i adwokata. Próby, w laboratorium jednego z amerykańskich uniwersytetów, wykonane były metodą odczynnikową, czyli analizy chemicznej, a nie metodą detektorowania, jaką posłużyła się prokuratura. Ustaliliśmy, że przeprowadzimy ponowne badanie próbek, aby wykluczyć pomyłkę. Z tego, co wiem, jest ono na ukończeniu, w fazie ekspertyzy pisemnej. Dzisiejsze rewelacje „Rzeczpospolitej” są dla mnie potwierdzeniem tej wstępnej analizy uniwersyteckiej przeprowadzonej w USA. Stanisław Zagrodzki nie informował jeszcze o wynikach badań prokuratury. M.in. w obawie o materiał dowodowy dla prokuratury:
Bałem się, że ujawnienie tego w mediach może spowodować utrudnienie dostępu do wraku. Że wrak może nigdy nie wrócić, co byłoby nie do przyjęcia. O wynikach badań w USA powiedział kilku rodzinom ofiar katastrofy smoleńskiej oraz swoim najbliższym, by - jak dodaje - nie byli zdziwieni, gdy podobne informacje pojawią się już oficjalnie. Stanisław Zagrodzki od początku uczestniczy w pracach zespołu parlamentarnego i regularnie stara się prostować kłamstwa i manipulacje dotyczące katastrofy smoleńskiej. W grudniu w czasie posiedzenia komisji Antoniego Macierewicza mówił: "Państwo nie chroni nas jako obywateli, nie chroni tych, którzy zginęli i nie będzie chronić.”
HURAGAN W GŁOWACH ANALITYKÓW Rano jadąc do pracy usłyszałem w radio „analityka”, który oświadczył, że huragan Sandy będzie miał korzystne skutki dla gospodarki amerykańskiej. Przez litość nie wymienię nazwiska ani nazwy stacji radiowej, na falach której mogliśmy usłyszeć tę rewelację. Nic to, że według wstępnych szacunków straty sięgają 35 - 45 mld USD, że od poniedziałku Nowy Jork stoi w miejscu: nie pracuje giełda, zamknięte są szkoły, urzędy i większość biur, że w samym mieści przeszło 600 tysięcy mieszkań jest pozbawionych prądu, a poza Nowym Jorkiem aż 7 milionów rodzin. AIG ocenia, że aż połowa nieruchomości, które zostały zniszczone, nie była ubezpieczona. Może się więc powtórzyć sytuacja sprzed siedmiu lat, kiedy znaczna część mieszkańców Nowego Orleanu i całej Luizjany bezpowrotnie straciła dorobek życia. Będzie szybszy wzrost gospodarczy! Analityk powiedział, że owszem starty dla społeczeństwa są duże, ale za to powinny się poprawić współczynniki „na które my zwracamy uwagę”!!! Na jednym z portali przeczytałem, że najszybciej powinien być odczuwalny wzrost wydatków konsumentów na zakup nowych mebli, zapasów żywnościowych, remont domów. Sięgną one 27– 36 mld USD. Kolejne 10 mld USD będą musieli przeznaczyć przedsiębiorcy na odtworzenie uszkodzonych linii produkcyjnych. 12 mld USD to wartość działalności gospodarczej, która z powodu huraganu została wstrzymana, ale którą będzie można „odrobić”. Przenieśli się już w inny wymiar, w którym można odrobić czas!!! Dzięki temu „suma tych trzech składników (49–58 mld USD) przewyższy spodziewane szkody”. Ale korzyści mogą być jeszcze większe: zmiana sprzętu to okazja dla wielu firm do szybszego przejścia na nowe technologie i poprawę konkurencyjności produkcji. Aż szkoda, że takie huragany tylko raz na dwieście lat się zdarzają. Może należy dzięki „nowym technologiom” zacząć je jakoś częściej wywoływać. A jak wiatru wywołać się nie da, to może zacząć niszczyć wszystko samemu? Gwiazdowski
NASZ WYWIAD. Macierewicz: Mogę powtórzyć, że stwierdzono liczną obecność materiału wybuchowego. Płk Szeląg przebił teorię o pancernej brzozie Czy to prawda, że zespół parlamentarny dysponuje wiedzą potwierdzającą wczorajszą publikację „Rzeczpospolitej” i podważającą wersję prokuratury?
Informacje, które posiada zespół parlamentarny są niezależne od wiedzy prokuratury i w tym sensie niezwiązane z nią, że nie mam najmniejszych podejrzeń, by mogły pochodzić z tego samego źródła czy mogły dotyczyć tych samych osób. Za to są one analogiczne, dużo obszerniejsze i dużo bardziej precyzyjne – zwłaszcza w zarówno opisie części, na których znaleziono materiały wybuchowe, jak i w opisie metodologii, która się posługiwano przy identyfikacji tych materiałów oraz co do tego, w jakim zakresie prokuratura dysponuje tu, w Polsce, materiałem weryfikującym czy potwierdzającym swoje ustalenia. Tak więc na tej podstawie stwierdzam, że to są zupełnie inne źródła, inne podstawy, przekonania, iż taki materiał wybuchowy w licznych miejscach stwierdzono.
Materiał wybuchowy czy też molekuły, które mogą pochodzić od innych substancji – pestycydów bądź kosmetyków, jak sugerował wczoraj płk Szeląg? Mówimy o obecności śladów materiału wybuchowego, a nie zagęszczonych jonów. Oczywiście stwierdzanie istnienia zagęszczonych jonów zapewne wchodzi w zakres sposobu działania urządzeń, jakimi się posługiwano. Nie chcę w to wchodzić, bo nie mam tak dużej na ten temat wiedzy, jak pan Szeląg. Ale nie ma wątpliwości, że będąc tam na miejscu i redagując rodzaj protokołu wzajemnego między stronami z oględzin miejsca zdarzenia, prokuratura i biegli dokonywali stwierdzeń, a nie tylko przypuszczeń o prawdopodobieństwie obecności bardzo dużych skupisk śladów materiału wybuchowego. Mogę więc powtórzyć, że stwierdzono liczną obecność materiału wybuchowego.
Kiedy to się działo? W czasie ostatniej wizyty prokuratorów i biegłych w Rosji.
Czyli według pana, płk Szeląg nie przekazał nam pełnej wiedzy i już tam na miejscu i Polacy i Rosjanie zgodzili się, że znaleziono materiał wybuchowy? Nie mogę tak sformułować tego stwierdzenia. Nie wiem, czy obie strony się na coś zgadzały. Wiem zaś, że wyniki działań ekipy polskiej zostały podsumowane jako wykrycie materiału wybuchowego. I zostało to w odpowiedni sposób odnotowane na przygotowywanym protokole oględzin miejsca zdarzenia.
Czy to znaczy, że istnieje jakiś dokument potwierdzający te ustalenia i prokuratura jest w jego posiadaniu? Nie wiem, czy dokument, czy też jego pierwowzór, jakiś projekt. Trzeba tu ważyć słowa, by nie musieć wysłuchiwać specyficznych sprostowań pana prokuratora Szeląga. On jest biegły w kazuistyce, w analizie językowej. Powiedział wczoraj, że nie jest prawdą, iż zaprzeczył istnieniu materiału wybuchowego. Nie, nie. On tylko powiedział, że go nie stwierdzono. A nie stwierdzono go, bo nie zakończono jeszcze badań. O stwierdzeniu będzie można mówić dopiero wtedy, gdy zakończone będą badania. Słowo "stwierdzenie" dotyczy procesowego zagwarantowania, że coś takiego miało miejsce. Tę gwarancję prokurator może dać po zakończeniu wszystkich półrocznych badań.
A do tego czasu, nie jest w stanie rozróżnić kosmetyków od środków wybuchowych. Gdyby było tak, jak przekazała nam wczoraj prokuratura, jak przekazał nam płk Szeląg, to istnienie i używanie tych urządzeń byłoby zupełnym absurdem. Wyobraża sobie pan sytuację, w której przed wejściem na lotnisko czeka się pół roku, żeby przyrząd stwierdził, czy istnieje materiał wybuchowy na ubraniu czy w walizce pasażera czy też nie. Przecież to nawet nie jest groteskowe. Uważam, że pan Szeląg wczoraj przebił teorię pancernej brzozy. To, co zaprezentował jest jeszcze bardziej absurdalne niż to, co zaprezentowała prokuratura i komisja pana Millera odnośnie pancernej brzozy. Ale największym fenomenem jest to, że szereg mediów uważa to za wiarygodne. Podobnie wielu polityków, który uważają, że to skuteczna argumentacja i tak, jak oszukano opinię publiczną odnośnie teorii o zderzeniu z drzewem, tak dzisiaj przekonuje się przy pomocy absurdów o używaniu przez biegłych urządzeń, które nie wykrywają skupisk materiałów wybuchowych, a tylko zagęszczonych jonów i przez pół roku nie są w stanie stwierdzić, z jaką substancją mamy do czynienia.
Bo może to być – jak twierdzi pułkownik – zarówno trotyl, jak i kosmetyk. Ta wersja wydaje mi się szczególnie interesująca. Na pewno urządzenia, które nie rozróżniają trotylu od kremu cieszą się na rynku specjalistycznych firm współpracujących z prokuraturą czy portami lotniczymi dużą popularnością. To osiągnięcie polskich śledczych w wydaniu pana Szeląga. Zespół wPolityce.pl
Komisja Millera nie badała systemu elektrycznego rozbitego w Smoleńsku tupolewa Prof. dr. hab. inż. Jacek Gieras, wykładowca Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego w Bydgoszczy i pracownik UTC Aerospace Systems dowodzi, że komisja Jerzego Millera po macoszemu potraktowała kwestie zasilania elektrycznego rozbitego w Smoleńsku. W rozmowie z „Naszym Dziennikiem” prof. Gieras mówi, że w załączniku nr 4 raportu Millera jest wzmianka, że oglądano wiązki przewodów, zrobiono fotografie skrzynek rozdzielczych, skrzynek sterowania i baterii akumulatorów. Na zdjęciach silników są też uwidocznione generatory.
Śmiem jednak twierdzić, że nikt ich nie badał, gdyż nie ma o tym żadnej wzmianki. Trzeba byłoby zmierzyć opór uzwojeń, ich indukcyjność, oporność izolacji od zacisków do obudowy, rozebrać generator oraz zobaczyć, czy są zarysowania na wewnętrznej części stojana. Jeżeli przed upadkiem samolotu silnik pracował i jego wirnik kręcił się, generator był napędzany i kręcił się, to w chwili uderzenia w ziemię uległby skrzywieniu wał wirnika generatora
- mówi prof. Gieras.
Według niego brak dokładnych badań instalacji elektrycznej jest bardzo istotnym błędem ze względu na ważność tych systemów dla eksploatacji samolotu i jego bezpieczeństwa. Jestem elektrykiem i poszukuję zawsze czegoś w instalacji elektrycznej. Myślę, że w tym przypadku, gdy mamy tak minimalne dowody rzeczowe, nie można niczego pominąć. Komisja Millera nie zajmowała się instalacją elektryczną, chociaż raport ATM, jak to niedawno ujawniono, zawierał informację o awarii generatora nr 1 - dodaje profesor Profesor zapewnił, że w każdej chwili jest gotów przystąpić do badań, gdy wrak tupolewa wróci do Polski. Nadal nie jest za późno, aby odkryć ślady ewentualnej awarii. Slaw/ ND
Prof. Wiesław Binienda: Pestycydy, rozpuszczalniki i tworzywa sztuczne nie rozsadzają samolotów
Prof. Wiesław Binienda, ekspert zespołu sejmowego Macierewicza, pracownik naukowy uniwersytetu w Akron, nie ma wątpliwości, że Tu-154M z delegacją prezydencką rozsadziła nad lotniskiem w Smoleńsku eksplozja. A ślady substancji znalezione na wraku to pozostałości po materiałach wybuchowych. Proszę powiedzieć, czy te związki (pestycydy, rozpuszczalnik i tworzywa sztuczne, których obecność we wraku zasugerowała prokuratura wojskowa) mogą spowodować rozpad samolotu w powietrzu? - pyta prof. Binienda w rozmowie z „Super Expressem”. Dodaje, że niezależne wyniki obliczeń dr. Szuladzińskiego i innych dowodzą, iż samolot rozpadł się w powietrzu.
Wszystkie (dane – przyp. red.) świadczą o tym, że doszło do wybuchów. Nie można izolować informacji, które podaje „Rzeczpospolita”. Trzeba spojrzeć na całość i wtedy wszystko zaczyna pasować. Na pytanie „Super Expressu”, czy wyklucza możliwość, że to nie ślady materiałów wybuchowych, Binienda odpowiada:
Jestem przekonany, że to materiały wybuchowe. Slaw/ Super Express
Trotyl i spektrometry - czyli jak kręcił Szeląg Ze słów płk. Szeląga ktoś może wysnuć wniosek, że spektrometr reaguje tak samo na bardzo wiele cząsteczek i że używając go, można łatwo pomylić z trotylem byle kosmetyk czy związek chemiczny z gleby. To nie jest prawda. Gdyby tak było, spektrometrów ruchliwości jonów nie używano by powszechnie, jako detektorów materiałów wybuchowych na lotniskach czy w innych sytuacjach, narkotyków lub skażeń gazami trującymi.
„W toku oględzin wykorzystywano spektrometry ruchliwości jonów. Urządzenie rejestruje cząsteczki o takiej masie jak trotyl. Może tak samo reagować na trotyl, jak i na kosmetyki czy związki chemiczne z gleby. (…) Pozytywny sygnał wskazywał, które elementy badać. Dopiero po badaniu laboratoryjnym ich wyniki mogą podkreślić lub wykluczyć związek chemiczny. Zabezpieczono kilkaset próbek. Dopiero przeprowadzone badania laboratoryjne mogą wykluczyć bądź potwierdzić wskazania” – stwierdził Wojskowy Prokurator Okręgowy płk Ireneusz Szeląg, komentując doniesienie „Rzeczpospolitej” o znalezieniu śladów trotylu we wraku tupolewa w Smoleńsku. Otóż, jeśli rzeczywiście wykorzystywano spektrometry ruchliwości jonów, to z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że to jednak były ślady trotylu, a nie innego związku chemicznego, choć oczywiście pewna możliwość pomyłki istnieje. Ze słów płk. Szeląga ktoś może wysnuć wniosek, że spektrometr reaguje tak samo na bardzo wiele cząsteczek i że używając go, można łatwo pomylić z trotylem byle kosmetyk czy związek chemiczny z gleby. To nie jest prawda. Gdyby tak było, spektrometrów ruchliwości jonów nie używano by powszechnie, jako detektorów materiałów wybuchowych na lotniskach czy w innych sytuacjach, narkotyków lub skażeń gazami trującymi. Zdarzają się wprawdzie „fałszywe alarmy”, ale nie wzbudza ich aż tak wiele substancji. Eksperyment dokonany przez chemików z Washington State University pokazał, że z siedemnastu substancji wybranych z uwagi na podobieństwo struktury chemicznej do trotylu (składników kosmetyków, pestycydów, produktów ubocznych spalania tytoniu oraz zanieczyszczeń powietrza) i spodziewane z tego powodu prawdopodobieństwo „fałszywych alarmów” tylko siedem (pięć zanieczyszczeń, jeden składnik kosmetyków i jeden pestycyd) wywołało w ogóle reakcję spektrometru. Przy czym tylko jeden związek chemiczny z tych siedmiu – 4,6-dinitro-o-krezol – dawał podobny wygląd widma (z „pikiem” w tym samym miejscu) co trotyl. Jednak i w tym przypadku jeden z parametrów nadal się różnił, tak, że ostatecznie badacze doszli do wniosku, że „możliwość fałszywego alarmu spowodowanego przez obecność tych 17 związków jest nieprawdopodobna”. W wymienionym eksperymencie użyto wprawdzie spektrometru specjalnie skonstruowanego na uniwersytecie, podkreślając, że ograniczenia urządzeń komercyjnych bywają w rzeczywistości przyczyną fałszywych alarmów. Jednak nie jest z tymi urządzeniami aż tak źle. Test przeprowadzony przez amerykański National Institute of Justice z udziałem spektrometru Itemiser wykazał zero fałszywych alarmów przy wykrywaniu trotylu (używano do jego „zmylenia” pestycydu 3-metylo-4-nitrofenolu). Producent spektrometru Sabre 5000 chwali się wskaźnikiem fałszywych alarmów poniżej 1 proc. Niemiecki Institut für Umwelttechnologien podaje, że ich przenośny spektrometr ma liczbę fałszywych alarmów poniżej 4 proc. Tak więc prawdopodobieństwo, że we wraku samolotu w Smoleńsku rzeczywiście znaleziono ślady trotylu, jest naprawdę duże. Tym bardziej, że kuzyn jednej z ofiar katastrofy zlecił na własną rękę badania pozostałych po niej rzeczy metodą analizy chemicznej laboratorium w USA. W jednej z próbek znaleziono ślady trotylu. Jacek Sierpiński
Kłamstwa eksperta komisji Millera 30 października, na fali dawania odporu niesłusznym poglądom w sprawie Katastrofy Smoleńskiej zabrał głos inż. Maciej Lasek- szef komisji technicznej KBWL LP [1]. Po raz kolejny zaprezentował niewzruszoną wiarę w wykoncypowane przez Komisję przyczyny katastrofy, przy okazji dopuszczając się szerzenia nieprawdy i półprawdy (to ostatnie możemy uznać za postęp w stosunku do poprzednich wyczynów Komisji).
Doktor Lasek przekonywał, że wrak tupolewa był badany przez polskich specjalistów i pobrano z niego próbki do badań mających potwierdzić lub wykluczyć obecność materiałów wybuchowych. Nie odniósł się przy tej okazji do listu który skierowali 2 lutego 2011 roku do Ministra Infrastruktury Cezarego Grabarczyka i Szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasza Arabskiego członkowie Komisji Badania Wypadków Lotniczych, a którego był jednym z sygnatariuszy:
„nagły i nieuzgodniony zarówno z zespołem doradców, jak również ze stroną rosyjską, wyjazd Edmunda Klicha ze Smoleńska w trakcie prac polskich specjalistów na miejscu zdarzenia uniemożliwił stronie polskiej dokończenie tych prac, w tym badanie wraku TU 154M.” [2] Nawet w świetle Raportu KBWL LP można stwierdzić, że Lasek powiedział nieprawdę- na potrzeby Raportu nie przeprowadzono bowiem żadnych badań fragmentów płatowca, a jedynie kilku próbek rzeczy należących do ofiar katastrofy. Co interesujące, najwidoczniej solidnie wystraszony publikacją „Rzeczypospolitej” akredytowany Edmund Klich, nie czekając na konferencję prasową prokuratury, zabrał głos, potwierdzając fakt braku badań wraku, ale jednocześnie zrzucając odpowiedzialność na kolegów:
"O ile mi wiadomo, to w ogóle nie badano wraku, a jeżeli badano, to zbyt pobieżnie, bo nie wykryto żadnych śladów materiałów wybuchowych. (…) Komisja Millera, mając pełen dostęp do wraku, prawdopodobnie nie zbadała go - stąd wychodzą kolejne sensacje. Uważam, że pod tym względem nie dopełniono obowiązków" - podkreślił.
Były akredytowany przy MAK powoływał się też na swoje notatki ze Smoleńska. Jak mówił, wynika z nich, że wydał polecenie zbadania wraku wojskowemu inżynierowi. Ten - powiedział Klich - odmówił badania. Inżyniera - jak dodał Klich - miał poprzeć szef Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów i późniejszy zastępca przewodniczącego komisji płk Mirosław Grochowski; miał powiedzieć, że czeka na wyniki badań wraku przez Rosjan. [3]
Podniesiony przez Laska problem brak śladów wysokiej temperatury wymaga przejrzenia całego wraku włącznie z kilkutonową hałdą odłamków pod tym kątem- czy doktor aby na pewno zaręczy, że sprawdzono wszystko, co widać na poniższej fotografii, a co stanowi tylko niewielką część istniejących fragmentów? Lasek potraktował obecność wbitych w złamaną brzozę odłamków samolotu jako niepodważalny dowód że uderzył w nią cały, sprawny samolot- a nie sypiące się z niego fragmenty, które znajdowano na i w okolicy działki Bodina (zresztą niektóre duże fragmenty płatowca w tym rejonie w ogóle nie zostały zinwentaryzowane- ani przez MAK, ani KBWL LP). Opowiadając o wykonanych 11 i 12 kwietnia 2010 roku zdjęciach niestety nie ujawnił, której części samolotu one dotyczą, i którą częścią skrzydła Tupolew wg niego uderzył w brzozę- bo zapisy w Raporcie Millera w tym zakresie trudno brać poważnie, a skrzydło nie jest uszkodzone w tym miejscu w którym powinno. Kolejna wypowiedź doktora każe wątpić co najmniej w jego profesjonalizm. Z faktu, że czujnik ciśnienia w kabinie nie zarejestrował nadciśnienia Lasek wywiódł bowiem wniosek, że nie było wybuchu w kadłubie. Nie wziął przy tym pod uwagę, że czujnik ten w ogóle nie reaguje na nadciśnienie, lecz wyłącznie na dekompresję (nie projektuje się bowiem czujników ciśnienia których jedynym zadaniem byłoby monitorowanie możliwych aktów terroru). Odpowiedzialny za pomiar ciśnienia w kabinie czujnik DDiP+0,85-0,1 ma górną granicę pomiaru 0,85 atmosfery (czyli ciśnienie jakie normalnie panuje wewnątrz samolotu). Od kogo jak kogo, ale od szefa komisji technicznej KBWL LP możemy chyba wymagać aby to wiedział? Doktor Lasek, krytykując badania doktora Nowaczyka, próbował zaczarować widzów, opowiadając o tajnikach wzajemnej synchronizacji czasowej poszczególnych rejestratorów, która tak naprawdę polega na konieczności dodania do czasu UTC odpowiednio: 3 sekund (aby otrzymać czas FDR) i 6 sekund (dla czasu CVR). Doktor zupełnie niepotrzebnie się kłopotał- ta informacja jest wszystkim zainteresowanym znana co najmniej od dnia publikacji Raportu Millera, a doktor Nowaczyk, który zajmuje się wzajemnymi zależnościami czasowymi jeszcze dłużej, miał ją także odpowiednio wcześniej. To zaś oznacza, że wiadomo jak wzajemnie skoordynować zapisy różnych urządzeń, i problematyczna magia doktora Laska nic mu nie pomoże w próbie zaciemnienia obrazu katastrofy. Doktor, omawiając symulacje trajektorii lotu, powołał się na niemającą- wbrew solennym zapewnieniom jej Autora- wiele wspólnego z zapisami rejestratorów Tupolewa symulacją profesora Artymowicza, co do której, pomimo wielu zadawanych profesorowi pytań, nie wiadomo nawet jaki kąt natarcia miał użyty w niej model. Kilkukrotnie zakwestionowano jakość danych na jakich opierał się Artymowicz (m.in.autor niniejszego tekstu skutecznie poddał w wątpliwość wartości siły nośnej i wskazań radiowysokościomierza wg których profesor „przegonił” swój model po smoleńskich drzewach) [4]. Także blogerzy, m.in. Kaczazupa, Peemka, Tommy Lee i inni wskazywali na inne niedostatki symulacji, która tak naprawdę miała stać się tym, czego KBWL LP nie zrobiła, chociaż było to jej obowiązkiem- czyli obliczeniami numerycznymi toru lotu Tupolewa w ostatnich sekundach. Niestety, w przypadku odniesienia do przywoływanych symulacji muszę zarzucić doktorowi Laskowi całkiem świadome mijanie się z prawdą- bowiem nie poinformował on widzów, że uczestniczył na konferencji w Kazimierzu, na której, oprócz uproszczonego modelu Artymowicza, doktor Żyluk zaprezentował symulację zachowania się Boeinga 727 (maszyny o podobnych gabarytach i układzie aerodynamicznym jak Tu-154), który po utracie końcówki skrzydła „przykleił się” do ziemi i rozbił, a nie zaczął wznosić, jak model Artymowicza. Zatem model Żyluka zrobił dokładnie to, co- wg prezentowanych chociażby na Konferencji Smoleńskiej badań doktora Nowaczyka czy wreszcie wypowiedzi zawodowych pilotów- powinien zrobić nasz Tupolew w takiej sytuacji. W beczcie dziegciu, którą jest wypowiedź Laska, znalazła się jednak łyżka miodu. Doktor nie był już tak kategoryczny jak w poprzednich swoich wystąpieniach w kwestii obecności w kokpicie śp.gen. Błasika- zapytany, zaczął kluczyć i zasłaniać się „prawdopodobieństwem”, które wpisane jest w Raporcie Millera.
[2] http://niezalezna.pl/7230-zawiadomienie-do-prokuratury-ws-plk-klicha
[3] http://wyborcza.pl/1,91446,12767389,E__Klich__komisja_nie_dopelnila_obowiazkow_w_zakresie.html
[4] http://niepoprawni.pl/blog/2140/pan-profesor-artymowicz-oblicza-utrate-sily-nosnej
http://niepoprawni.pl/blog/2140/pytanie-do-profesora-artymowicza-2
Kaczyński miał rację! To trotyl Już od czerwca tego roku pewna część osób spośród rodzin i ekspertów ZP miała wiedzę, że w materiale wysłanym do badań USA pod kątem zawartości materiałów wybuchowych odkryto związki wskazujące na obecność trotylu na pasie ,którym przypięta był do fotela jedna z ofiar katastrofy. Kawałek pasa był wtopiony w resztki marynarki czy żakietu i dlatego jako rzecz osobista został oddany rodzinie w Moskwie. Kawałek pasa był wtopiony w resztki marynarki czy żakietu i dlatego jako rzecz osobista został oddany rodzinie w Moskwie. O szczegółach zapewne opowie depozytariusz tego materiału. Istotne jest co innego: grudniu 2010 roku (jako osoba wychowana w gronie chemików) postanowił przekazać materiał do badań prokuraturze wojskowej. Bardzo zastanawiał go bowiem fakt stopienia pasa i materiału. Mogło to wskazywać w jego ocenie na jakiś wybuch w samolocie. Prokuratura stwierdziła, że ma dość materiału z miejsca katastrofy do badań. I to jest zastanawiające w świetle ostatnich informacji z PW z których wynika wprost: żadnych materiałów własnych nie badano do dzisiaj! Wszystko idzie via Rosja. Wynik badań nie został upubliczniony z prostych przyczyn- należało zrobić tzw. badania krzyżowe , a nie najprościej było znaleźć laboratorium w Polsce ,które zechciałoby przeprowadzić badania. Gdyby red. Gmyz nie pozyskał materiałów od biegłych ze Smoleńska zapewne wyniki badań własnych zlecone przez rodziny i ZP zostałyby upublicznione za kilka dni. Wobec ataku na red. Gmyza, na oficjalne oświadczenia Tuska i Komorowskiego ganiące dziennikarzy Rzepy za podanie informacji o trotylu na wraku należało ujawnić je wcześniej. Politycy PO i cwaniacy z RP przeliczyli się odtrąbiając sukces. Wyniki badań przedstawione dzisiaj udowadniają, że to nie płytki PCV czy płachta namiotu wywoływały reakcję spektrometru. To był trotyl. Co wprost wynika ze szczegółowych badań w USA i w drugim laboratorium. Pozostaje nam wyjaśnienie w jaki sposób się w Smoleńsku znalazł i kto mógł wnieść potencjalnie trotyl na pokład TU154 M. Fakt utrzymywania tej wiedzy w wąskim gronie osób przeczy tezom polityków PO o grze politycznej Jarosława Kaczyńskiego. Z woli dążenia cierpliwie do prawdy i pozyskania 100 pewności przed ogłoszeniem nabytej wiedzy. Każdy bowiem miał świadomość jaki straszliwy ciężar ujawnienie tego faktu niesie dla rodzin .Jakie reperkusje spowoduje wśród polskiego społeczeństwa. Małgorzata Puternicka
GRY WOJENNE Twitter ok.11 wczoraj, sporo przed konferencją prokuratury. Michał Kolanko @michal_kolanko. JK ostro o morderstwie, śladach wybuchu. Trochę nie zgadza się to z apelami o wygaszenie emocji, które tu były jeszcze dziś rano. Mariusz Gierej @MariuszGierej @michal_kolanko Może o to w tej całej akcji chodzi. Całe otwarcie gospodarcze szlag trafił, a za moment może się dowiemy, że nie było nic
Banda ciężkich frajerów z PiS powiedzieć to mało. Wczorajszy dzień upłynął pod hasłem trotylu. Początkowe doniesienia były szokujące. W mediach się zagotowało doniesienia "Rzepy" miały znamiona bomby, która wysadzi nasz dotychczasowy świat w powietrze. Co niektórzy już szukali paszportów i w planach mieli Meksyk lub Brazylię. Nie powiem, żeby mnie te doniesienia nie ruszyły, ale ... mam do katastrofy smoleńskiej stosunek racjonalny, a nie emocjonalny i postrzegam to przede wszystkim jako znak tego, że nasze państwo nie funkcjonuje. Państwa nie mamy. A po wczorajszym dniu jestem przekonany, że i ... polityków nie mamy, mamy chłopców z zapałkami. Wczoraj byłem na fajnym spotkaniu w Białymstoku i oczywiście później nie mogło się obyć bez dyskusji na ten temat. Szok niedowierzanie wśród zwolenników PiS i ogromne zagubienie. Można by zapytać, a czego się spodziewaliście? Kaczyński i PiS dali się wypuścić jak dzieci. Balon smoleński był już dmuchany od kilku ładnych dni. Pamiętam komentarze, wpisy na blogach, snucie domysłów w sprawie zdjęć jakie się pojawiły na rosyjskich serwerach. Wielu gubiło się w domysłach. Po co to? Skąd te zdjęcia? Teraz już wiecie? Po co to było? PiS i Kaczyński byli podgrzewani od kilkunastu dni, by w odpowiednim momencie odpalić granat. I … udało się. Wielu się zastanawia, ale jak przecież Gmyz, „Rzeczpospolita” doświadczeni dziennikarze wszystko sprawdzone, w czterech źródłach (notabene jaka jest ulubiona woda mineralna naczelnego „Rzepy”? Tak nie mylicie się „Cztery źródła”). Dużo osób mówiło mi wczoraj ale to poważna gazeta jak mogli się tak „pomylić”, przecież to pogrąży gazetę itd. Po pierwsze „Rzepę” kupił Hajdarowicz, po co? Żeby ją rozwijać czy, żeby ją pogrzebać? Nikt tego na 100% nie wie. Ale jeżeli to ma być „pogrzeb”(są doniesienia o planach wydawania jej tylko w formie elektronicznej) to trzeba przyznać, że jest to „pogrzeb” z przytupem i fajerwerkami. A dziennikarzami, kto by się przejmował tym bardziej, że to pisowscy dziennikarze i teraz pytanie ... po co Hajdarowicz ich wciąż trzyma? Po drugie gdzie można było puścić takiego „newsa” żeby był wiarygodny, żeby Kaczyński i PiS połknęli haczyk, a jednocześnie by to było poważne medium i by wszyscy uwierzyli? W „Gazecie Polskiej”? W "Gazecie Wyborczej"? Na litość Boską, w „Polityce”? Notabene czemu Gmyz wystrzelił z tym materiałem we wtorek? Moi drodzy też został „podgrzany” właśnie to „Polityka” 29.10.2012 wypuściła materiał pod tytułem: „Zamach w praktyce”. Tytuł przyznacie zacny a rozważania o tym co by było gdyby to miał być zamach co zrobią Kaczyński czy Tusk, to tak jakby preludium do większej "bomby". Co rasowy dziennikarz jak Gmyz, który pewnie miał sygnały o tym „newsie” od kilku dni sobie pomyślał? Qrde oni też to wiedzą!!! Musimy być pierwsi, puszczamy. Perfekcyjnie rozegrane musicie przyznać. Ktoś kto przygotowywał tę operację jest dobry nie tak dobry, żeby na zimno patrząca osoba nie miała wątpliwości ale profil psychologiczny Kaczyńskiego i liderów PiS ma rozpracowany do perfekcji. I nie pomyliła się. Ta pokerowa zagrywka przywróciła wieloletnie status quo, które już zaczynało się sypać przy bardziej racjonalnych, a nie emocjonalnych działaniach PiS. Ta jedna operacja z taktycznego punktu widzenia była absolutnym majstersztykiem i zniszczyła wielomiesięczną pracę PiS-u i pokazała prawdę, że PiS nie jest dla Polski żadnym rozwiązaniem, żadną alternatywą. Nie wiem czy autorowi tej operacji nie należy się za to order(być może że właśnie go mu wręczają), bo strach pomyśleć co by było jakby taką operację przeprowadzono w ramach polityki międzynarodowej, a nie wewnętrznej, a Kaczyński i PiS zareagowali tak samo. Wyczekano ich do samego końca. Jak już padły słowa Kaczyńskiego o morderstwie… sprawa była pozamiatana. Czy tak postępuje sprawny polityk, czy tak postępuje mąż stanu? Czy nie można było zaczekać te parę godzin do konferencji prokuratury? Czy chcielibyście komuś takiemu powierzyć swój los? Gdzie byli jego doradcy? Jaki jest poziom kompetencji osób w otoczeniu Kaczyńskiego i w PiS? Dramat.
5 pieczeni na jednym ogniu. Kto jest wygranym. Rząd i personalnie Tusk.
Pieczeń 1. Cała ofensywa merytoryczno-gospodarcza PiS się załamała. Pokazała społeczeństwu partię Kaczyńskiego jako partię jednego tematu, a cała reszta to pic.
Pieczeń 2. Kaczyński ubrany w szaty krwiożerczego wampira, niezdolny do racjonalnego i zimnego myślenia, wręcz niebezpieczny dla kraju. I co najgorsze chyba jest to prawda. Tusk w wystąpieniu po prostu skonsumował ten upadek prezesa PiS.
Pieczeń 3. Skonsolidowano wszystkich tych, którzy w jakiś sposób przeciwstawiali się tezie o zamachu lub mają wątpliwości i pogrożono im paluszkiem. „Zobaczcie jakie będzie polowanie na czarownice jak PiS dojedzie do władzy. Chcecie tego? Oni będą jak czerwonoarmiści co drugi wystąp i do odstrzału”.
Pieczeń 4. Tusk znowu jest mężem stanu i mężem opacznościowym, który broni nas przed nieobliczalnością Kaczyńskiego, jest bezalternatywnym politykiem w Polsce, a Ci co myśleli o obaleniu go muszą się pięć razy zastanowić, zanim dalej będą go podgryzać.
Pieczeń 5. Nawet jeżeli teraz coś znowu „wypłynie” społeczeństwo już nie będzie reagować tak emocjonalnie, zostało uodpornione na tego rodzaju doniesienia… (Może to i dobrze.) Nawet nieudolność tego rządu w tej sprawie zostaje przykryta. Musicie przyznać, że korzyści z tej operacji są kolosalne i nieprawdopodobnie wygodne dla rządu i premiera. Nawet Sikorski miał swoją słodką zemstę i jak zwykle na Twitterze cieszył się jak chłopiec w krótkich spodenkach z „wpadki” „Rzepy”. Tylko czy tak wypada, gdzie w tym powaga państwa? Choć wydaje mi się, że w tak poważną operację ktoś taki jak on nie mógł być zaangażowany(pozory mogą mylić), pytanie tylko czy Tusk o niej wiedział? Czy został beneficjentem mimowolnie, a ktoś się o to już postarał. Reakcja mediów przewidywalna do „bulu” pierwsza z brzegu, żeby daleko nie szukać „Gazeta Wyborcza” publikuje „Trucizna Kaczyńskiego” – „ …Słów Jarosława Kaczyńskiego o zamordowaniu 96 osób nie da się odwołać. Człowiek, który ze zmiennym szczęściem od 20 lat trzęsie Polską dowiódł, że dla niego granic nienawiści politycznej nie ma. Postanowił polska demokrację wywrócić…" Co tu dalej pisać…
Zarządzanie kryzysem w PiS To parodia i amatorszczyzna. Jak mleko się rozlało, rozpoczęto szukanie zaworu bezpieczeństwa. Wskazywanie na plątanie się „Rzeczpospolitej” następnie mętne tłumaczenia, że jednak ślady jakieś prawdopodobnie są. Krzyki o dymisję rządu, niepoważne traktowanie są … żałosne. Po jakimś czasie wrzutka, że niby jakiś krewny jednej z ofiar oddał rzeczy osobiste do badania i prawdopodobnie są ślady materiałów wybuchowych powtórzę jeszcze raz … żałosne. Tłumaczenia Macierewicza, że zespół wkrótce będzie miał wyniki badań z rzeczy osobistych, które prawdopodobnie potwierdzą informacje o materiałach wybuchowych… po trzykroć żałosne. Poddam Państwu pod rozwagę tylko jedną rzecz, bo nie chce mi się dalej nad nimi znęcać, nie kopie się leżącego, leżącemu daje się cios łaski. Antonii Macierewicz w swoich wystąpieniach nie raz i nie dwa rugał rząd za zmarnowane 2,5 roku, również wczoraj było ostro, że rząd nic nie zrobił. Nie zrobił badań itd. Więc mam pytanie do Antoniego Macierewicza … kiedy zostały oddane rodzinom rzeczy osobiste? Czemu do tej pory jego Zespół nie zrobił takich badań tych rzeczy i nie ma ich wyników? Zmarnował 2 lata…?! Bo nie o to chodzi by złapać króliczka tylko by gonić go? Inna sprawa, że przy takim Waterloo nie ma co zbierać tu i Kaszpirowski z hipnozą by nie pomógł.
Kto jest przegranym. Oczywiście PiS, paradoksalnie Tusk, a najbardziej przegraną jest Polska. Co tu dużo mówić o PiS już nie ma co mówić. W zasadzie zostało pozamiatane, jedyny ratunek to reanimacja w postaci twardego dowodu na zamach – mission impossible przy tej zaprogramowanej znieczulicy. Zwolennicy PiS mogą się łudzić i pocieszać. Na zimno - jest pozamiatane. Twardy elektorat zostanie ale walka o elektorat niezdecydowany została przegrana, można by było to wygrać ale nie na tym etapie i nie po takiej wtopie.
Drugi – Tusk (!?), Ktoś może się dziwić, ale przyjrzyjmy się znowu z boku. Cała ta awantura udowodniła jedno, że Tusk nie ma pomysłu na Polskę, że wszystko to co sobą reprezentuje to niemożność zrobienia czegoś konstruktywnego. Jedyna recepta to trwanie i bycie „jedyną alternatywą do strasznego” PiS-u. Ta ekipa nam Polakom nie ma nic do zaoferowania za wyjątkiem gier taktycznych na placu zabaw chłopców w krótkich spodenkach. Już same PR-owe gospodarcze zabiegi PiS (bo propozycji tam nie było) spowodowały panikę w obozie Tuska i zmusiły do chwytania się brzytwy. Pomysły na ratowanie gospodarki to kreatywna księgowość i sprowadzą na nas jeszcze większe problemy. Wyzwań mamy bez liku, a w rządowych szufladach wiatr hula. Można się oburzać na Tuska, że jeżeli to on stał za tym (a nie mamy pewności, bo może być tylko beneficjentem) to jest podłym cynikiem. Ja odpowiem jedno … witajcie w realnej polityce. Tylko to wszystko nie poprawia naszej sytuacji.
Polska niestety jest najbardziej pokrzywdzoną w całej tej awanturze. Po pierwsze udowodniła ona, że nie mamy mężów stanu, których martwiłaby sytuacji Polski tylko troszczą się o swoje partykularne interesy. Wywołanie tej awantury czyni nieodżałowane szkody na arenie międzynarodowej. Przedstawia nas jako kraj, łatwo sterowalny, łatwy do rozgrywania, a naszą politykę tak samo infantylną jak ta prowadzone przez Becka przed 1939 rokiem. Pokazuje, że nie ma pomysłu na Polskę, ani z jednej ani z drugiej strony, pozostałe partie w Sejmie to też ponury żart historii. Palikot żądający dymisji Tuska ... darujmy sobie. Cała ta awantura pokazała, że w polskiej polityce jest potrzebna zmiana pokoleniowa. Czas by te dinozaury, które per analogiam jak pisałem w ostatnim artykule mogą mieć sporo za uszami w końcu zostawili naszą ojczyznę w spokoju. Oni nie są zdolni do wypracowania strategii, pomysłu na Polskę i o nią zwyczajnie nie dbają. Cała ta awantura pokazuje, że my społeczeństwo nawet nie wiemy co nasi politycy chcieliby zrobić jakby rzeczywiście to był zamach. Wojna, położenie uszu po sobie. Pytam się CO? Pytam się wszystkich partii w Sejmie co wtedy? Mam dość tego chocholego tańca i jednych i drugich. Całej tej hucpy robionej w Sejmie, przez ludzi, którzy od 89 roku nie potrafią, nie chcą, nie są w stanie mniejsza o to dlaczego wypracować spójnego programu rozwoju Polski. Zmieniają szyldy, obietnice, których i tak nie dotrzymują i biorą kasę coraz większą kasę z budżetu z naszych kieszeni. Straszą nas wojną, korzystają z demagogi i uważają nas za durni. Trzeba zacząć budować od nowa, bez obrażania się o głupoty, bez oglądania się na swoje personalne ambicje inaczej skończymy bardzo źle, sytuacja międzynarodowa coraz bardziej się komplikuje i na te trudne czasy, wymagają roztropności, a nowe wyzwania wymagają nowych rozwiązań, których nie będą w stanie wypracować ludzie, którzy mentalnie zostali w poprzednim stuleciu i rozumieniu gospodarki epoki rewolucji przemysłowej. Polityka to podobno roztropna troska o dobro wspólne i ojczyzny. Próżno tego szukać w Sejmie. Mariusz Gierej
To dopiero początek, Panie Premierze Prawda o 10 kwietnia wychodzi na jaw, a to dopiero początek. Przecież premier wie, że nie ucieknie od odpowiedzialności, zarówno on, jak i całe jego otoczenie. Z czego więc ma się cieszyć? Z czego ma się cieszyć jego partia, która przejdzie do historii jako ugrupowanie, które kryło prawdę o zamachu.
Ale news! Premier nie może żyć w jednym państwie z Jarosławem Kaczyńskim. To wiemy już od dawna, nie wiemy jedynie co zrobiłby sam ze sobą, gdyby Jarosław Kaczyński z jakiegoś powodu opuścił Polskę. O tym, że doszło do wybuchu, wiemy od dłuższego czasu, a Konferencja Smoleńska postawiła w tej sprawie prawdziwą kropkę nad i. Prokurator Szeląg niczemu tak naprawdę nie zaprzeczył, ale premier uznał za stosowne mówić o antypaństwowych działaniach opozycji, po czym dociskany skrył się za Grasiem, a Graś skrył się za własnym, chamskim zachowaniem wobec dziennikarza. Cała ta operacja „Trotyl”, jeśli byłaby rzeczywiście inspirowaną przez rząd prowokacją, nie ma większego sensu, bo co niby miał osiągnąć dzięki niej Donald Tusk, poza podgrzaniem atmosfery w Polsce, która i tak już jest napięta, bynajmniej nie z powodu samego Smoleńska? Jeśli zależy mu na tym, to tylko w kontekście Święta Niepodległości, bo nie ma raczej innych logicznych powodów. Widać inne rzeczy. Mieliśmy nerwową reakcję prokuratury, znerwicowani są też liderzy PO, tak jakby nie wiedzieli, czy jutro wzejdzie słońce. Do tego wszystkiego, widać coś jeszcze, o czym chciałem pisać wczoraj: Donald Tusk przestał dbać o PR, zupełnie tak, jakby słupki poparcia dla niego i rządu nie miały już żadnego znaczenia. Są tego efekty. Tylko 1% Polaków popiera zdecydowana rząd Donalda Tuska. To jest już wynik gorszy od ekip Buzka i Millera, a wydawało się, że gorzej być nie może. Ten wyjątkowy brak dbałości o poparcie społeczne może wynikać z trzech różnych powodów. Po pierwsze, Donald Tusk i tak planuje jakieś przesilenie, na przykład po burzliwych obchodach Święta Niepodległości i jest mu teraz wszystko jedno, co dzieje się ze słupkami poparcia. Po drugie, zdaje sobie sprawę z tego, że los jego ekipy został już przesądzony, że to tylko kwestia czasu, jak opuści Aleje Ujazdowskie. I wreszcie może być tak, że jest po prostu bezradny, że nie panuje już nad sytuacją, a tak zwane domknięcie układu politycznego stało się tylko mrzonką. To, co dzieje się w ostatnich dniach i tygodniach w Polsce dowodzi , że tego rządu w zasadzie już nie ma, to znaczy może on formalnie i jest, ale wszyscy sobie wokół tańczą, jakby go w ogóle nie było. Zachowanie się samego premiera podczas konferencji prasowej jest tego najlepszym dowodem. Nerwy na twarzy, wymuszony uśmiech, rozbiegane oczy, zresztą niby dlaczego miałoby być inaczej. Prawda o 10 kwietnia wychodzi na jaw, a to dopiero początek. Przecież premier wie, że nie ucieknie od odpowiedzialności, zarówno on, jak i całe jego otoczenie. Z czego więc ma się cieszyć? Z czego ma się cieszyć jego partia, która przejdzie do historii jako ugrupowanie, które kryło prawdę o zamachu. Na tej podstawie zresztą, PO kwalifikuje się do delegalizacji. Ale może będzie to zbędne, może sama się rozpadnie, gdy tylko zapadną pierwsze wyroki w sprawie Zamachu Smoleńskiego. Zgoda, podchodźmy do 10/4 bez emocji, z rozwagą, ale poza artykułem w „Rzeczpospolitej”, jak najbardziej rzetelnym, mamy „samobójczą” śmierć chor. Remigiusza Musia, prywatną ekspertyzę świadczącą o obecności materiałów wybuchowych na ubraniu jednej z ofiar katastrofy, oraz zgodną opinię kilkudziesięciu naukowców z Polski i zagranicy, że ich badania przemawiają za wybuchem na pokładzie TU – 154 M. Jeśli więc Donald Tusk nie może już z Jarosławem Kaczyńskim żyć w jednym państwie, niech pokaże na koniec choć jeden przekonujący dowód, że nie było żadnego zamachu, chociaż tyle, ale z jednym wyjątkiem: już nic na temat brzozy. GrzechG
Seryjny samobójca uderza w soboty? Co tu ukrywać; prawdziwi z nas szczęściarze! To znaczy - nie tyle może my, co nasi Umiłowani Przywódcy, a w szczególności - Nasz Najukochańszy Przywódca, premier Donald Tusk. Jakże inaczej, skoro wszystkie afery spływają po nim niczym woda po gęsi? A nawet jak nie spływają, to w końcu nic złego mu się od nich nie dzieje. Inny Umiłowany Przywódca wyłożyłby się już na aferze hazardowej - a premier Donald Tusk tylko się od niej trochę zatoczył, niczym prezydent Aleksander Kwaśniewski podczas ataku choroby filipińskiej. Wskutek tego zachwiania nie mógł już kandydować w wyborach prezydenckich w roku 2010 - i słusznie, bo powiedzmy sami - czy może zostać prezydentem Umiłowany Przywódca zachwiany? Oczywiście, że nie; prezydentem powinien zostać Umiłowany Przywódca niezachwiany i właśnie dlatego Moce sprawujące dyskretny nadzór nad naszym nieszczęśliwym krajem uznały, że najlepszym prezydentem dla naszego mniej wartościowego narodu tubylczego będzie Bronisław Komorowski. Wielu, a może nawet zdecydowana większość ludzi w Polsce myśli, że to oni wybrali Bronisława Komorowskiego na prezydenta - ale to tylko pozory. Już Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju zauważył, że nieważne kto głosuje, ważne - kto liczy głosy. Ale jeszcze ważniejszy od tego, kto liczy głosy jest ten, kto głosującym przygotowuje alternatywy personalne. Sztuka polega na tym, by tak przygotować personalną alternatywę, żeby bez względu na to, kto osobiście wybory wygra, były one wygrane. Słowem - tak czy owak - sierżant Nowak - jak mawiało się za moich czasów w kołach wojskowych. Więc pan premier Tusk stosunkowo niewielkim kosztem wykaraskał się z afery hazardowej, ale potem było już gorzej; w listopadzie ubiegłego roku zatrzymany został generał Gromosław Czempiński, a 16 czerwca br, w sobotę, inny generał, mianowicie Sławomir Petelicki pozbawił się życia „bez udziału osób trzecich”. Tak w każdym razie orzekła niezależna prokuratura, dyskretnie pomijając udział „osób drugich”, które przecież też nieźle mogą nawywijać; wcale nie gorzej, niż „osoby trzecie”. No a potem się zaczęło; afera Amber Gold, afera lotnicza z uczciwym synem w roli głównej, jedna za drugą afery trumienne, afera parasolowo-stadionowa, słowem - prawdziwa via dolorosa, a przecież końca jeszcze nie widać. Ale z drugiej strony - jak pisał Stanisław August do Katarzyny - jeszcze nie imperatorowej - „człowiek nigdy nie pozostaje bez pomocy” - więc i nad premierem Tuskiem musi czuwać jakaś Moc, skoro „rządzi mądrze i wesoło”, a wszystkie te afery spływają po nim, jak woda po gęsi. Ot na przykład teraz, to znaczy w momencie, kiedy na UKSW odbyło się spotkanie naukowców, którzy z zuchwałością godną lepszej sprawy ośmielili się wysunąć na temat katastrofy w Smoleńsku hipotezy nie tylko sprzeciwiające się oficjalnym ustaleniom komisji pana ministra Jerzego Millera, nie tylko żarliwej i skwapliwej wierze całego stada autorytetów moralnych, tworzącego najtwardsze jądro Salonu, ale nawet podanym do wierzenia zarówno tubylczym dygnitarzom, jak i światu ustaleniom generaliny Anodiny - w sobotę 27 października żona znalazła w piwnicy zwłoki Remigiusza Musia, technika samolotu Jak 40, który wylądował był szczęśliwie na smoleńskim lotnisku tuż przed katastrofą samolotu Tu 154. Remigiusz Muś jako technik Jaka 40 twierdził, jakoby słyszał przez radio, iż załoga Tupolewa z prezydentem na pokładzie dostała zgodę na zejście do wysokości 50 metrów. No a teraz żona znalazła jego „zwłoki” w piwnicy i chociaż próbowała je reanimować i nawet wezwała pogotowie, przybyły lekarz stwierdził zgon. Co było przyczyną śmierci - tego w momencie gdy piszę te słowa - jeszcze nie podano, ale rzecznik niezależnej prokuratury, pan Dariusz Ślepokura powiada, że okoliczności wskazują na samobójstwo. To samo pan Ślepokura twierdził w przypadku śmierci generała Petelickiego - i okazało się, że myślał prawidłowo, bo wkrótce ta intuicja została potwierdzona oficjalnie. Ale nie tylko sobota, jako dzień, który zarówno generał Petelicki, jak i Remigiusz Muś upodobali sobie na popełnienie samobójstwa, naturalnie „bez udziału osób trzecich”, pozwala powiązać te dwa wydarzenia. Bowiem w przypadku generała Petelickiego niezależna prokuratura wszczęła „energiczne śledztwo” dopiero w poniedziałek, to znaczy - dopiero w poniedziałek zdecydowała się przeprowadzić sekcję zwłok - a jak słyszymy, to również w poniedziałek „ma zdecydować” co do sekcji zwłok Remigiusza Musia. Ta okoliczność skłania nas do przypomnienia jeszcze jednego zagadkowego wydarzenia, do którego doszło „bez udziału osób trzecich”, to znaczy - do nagłej śmierci Andrzeja Leppera. Andrzej Lepper, który o różnych sprawach mógł mieć wiadomości zarówno własnymi kanałami, jak i od swoich zagranicznych przyjaciół, którzy hojnie obsypywali go doktoratami honoris causa, stracił życie co prawda nie w sobotę, tylko w piątek 5 sierpnia 2011 roku - ale i w jego przypadku niezależna prokuratura również wszczęła „energiczne śledztwo” dopiero w poniedziałek, to znaczy - dopiero w poniedziałek przeprowadziła sekcję zwłok. Wygląda na to, że seryjny samobójca z jakichś powodów operuje pod koniec tygodnia, zasadniczo w piątki lub soboty. I słuszna jego racja, bo wiadomo, że w soboty i niedziele wszyscy mają wolne, w związku z czym „energiczne śledztwo” można rozpocząć najwcześniej w poniedziałek. Podejrzliwcy, których na tym świecie pełnym złości przecież nie brakuje, na poczekaniu wysysają sobie z brudnego palca fałszywą teorię spiskową, że między sobotą a poniedziałkiem ze zwłok denatów zdążą wywietrzeć rozmaite pavulony, czy jak się tam nazywają te inne obezwładniające specyfiki - toteż jeśli sekcja odbywa się w poniedziałek, przeprowadzający ją lekarze mogą z czystym sumieniem stwierdzić, że nie znaleźli niczego podejrzanego, nawet jeśli nie byliby zblatowani. Taka dbałość o lekarskie sumienia przynosiłaby niezależnej prokuraturze zaszczyt, gdyby nie to, że podejrzliwcy oczywiście się mylą. Nie muszę bowiem chyba dodawać, że w tej fałszywej teorii, jak zresztą we wszelkich innych teoriach spiskowych nie ma ani słowa prawdy, bo jeśli niezależna prokuratura zleca energiczne śledztwa dopiero w poniedziałek, to po pierwsze dlatego, że taka jest nowa, świecka tradycja, a po drugie dlatego, że skrupulatnie przestrzega zasad prawa pracy - bo jakże inaczej miałaby postępować w demokratycznym państwie prawnym? Jak wiadomo, nie ma nic gorszego, niż złamane prawo, a któż ma o tym pamiętać w pierwszym rzędzie, jeśli nie niezależna prokuratura? Zatem wszystko jest w jak najlepszym porządku, zwłaszcza, że ostatnie wypadki pokazują, iż seryjny samobójca zdecydował się jednak na soboty. Zatem jeśli ktoś przeżyje sobotę, to już przez resztę tygodnia może spać spokojnie pewny, że żadne samobójstwo, zwłaszcza „bez udziału osób trzecich”, aż do następnej soboty mu nie zagraża. Jest to niewątpliwie dodatkowy czynnik sprzyjający umacnianiu się w naszym nieszczęśliwym kraju poczucia pewności i stabilizacji. Nie potrzebuję chyba dodawać, że to poczucie pewności i stabilizacji zawdzięczamy naszym Umiłowanym Przywódcom, a w szczególności - Umiłowanym Przywódcom tworzącym rząd pod przewodnictwem pana premiera Donalda Tuska. Pamiętając wszelako o Umiłowanych Przywódcach, nie możemy przecież zapominać o Mocach, które z daleka i bliska otaczają Umiłowanych Przywódców dyskretną opieką, której rezultaty możemy coraz częściej zauważać zwłaszcza w soboty, a której Umiłowani Przywódcy poddają się oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”. SM
„Prawica integralna” na potrzeby podmianki W ramach potępieńczych swarów na tak zwanej „prawicy”, na portalu „Prawica.net” ukazał się socjalfaszystowski manifest pióra pana Ronalda Laseckiego, nawołujący do „wytępienia antyinterwencjonizmu” na „prawicy integralnej”. Dlaczego w ramach potępieńczych swarów? Bo na politycznej scenie naszego nieszczęśliwego kraju zdecydowanie dominują formacje lewicowe, a w każdym razie - etatystyczne. Widać to wyraźnie po preferencjach; każda z nich uważa, że najlepszym sposobem podziału dochodu narodowego jest podział przymusowy za pośrednictwem państwa, a nie dobrowolny, za pośrednictwem rynku. To kryterium jest ważne, bo można z niego wyprowadzić cały model państwa i systemu prawnego. Więc prawica jest tylko w „ciemnościach zewnętrznych”, skąd dobiega „płacz”, albo w najlepszym razie - „zgrzytanie zębów”. Czy jednak ten manifest ukazał się tylko w ramach potępieńczych swarów? To już nie jest takie oczywiste w sytuacji, gdy okupujący nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniacy najwyraźniej dochodzą do przekonania nie tylko o potrzebie dokonania jakiejś zmiany dekoracji, ale również - że podmianka dokonana w ramach istniejącego establishmentu może nie wystarczyć, że dla zrobienia lepszego wrażenia na opinii publicznej, a przede wszystkim - wzbudzenia w ludziach, przynajmniej na pewien czas, odrobiny nadziei, trzeba istniejące dekoracje polityczne uzupełnić o jakiś nowy element. Trzeba przy tym pamiętać o zasadzie primum non nocere, co się wykłada, żeby przede wszystkim nie szkodzić. Komu? Ano, naszym okupantom, to znaczy - bezpieczniackim watahom, które ciągną grube profity z kapitalizmu kompradorskiego, ekonomicznego modelu państwa, ustanowionego jeszcze przez generała Kiszczaka do spółki z wyselekcjonowanymi osobami zaufanymi w roku 1989. Ze strony ugrupowań parlamentarnych żadnego zagrożenia dla kapitalizmu kompradorskiego nie ma; jeśli nawet przed kilkoma laty można było odnieść wrażenie przeciwne, to dzisiaj, kiedy każde ugrupowanie parlamentarne stara się pokazać, jaką to ma zdolność koalicyjną, widać, że od tej strony jest bezpiecznie. Jedyne niebezpieczeństwo mogłoby pojawić się ze strony jakiegoś nowego podmiotu politycznego, który, wykorzystując nastrój oczekiwania czegoś nowego, może uruchomić sekwencję wydarzeń groźną dla kapitalizmu kompradorskiego, a co za tym idzie - dla okupacji naszego nieszczęśliwego kraju przez bezpieczniackie watahy. Żeby takim przykrym niespodziankom zapobiec, nie można biernie czekać na to, co się na scenie pojawi, tylko zawczasu wykreować byt, który i roztoczy powaby nowości i nie stworzy dla okupantów najmniejszego niebezpieczeństwa. Na czym mogłoby polegać niebezpieczeństwo dla kapitalizmu kompradorskiego? Polega on, jak wiadomo, na tym, że bezpieczniackie watahy regulują nie tylko dostęp do rynku, ale również - kontrolują sytuację na rynku. Zatem ani nie ma tam intruzów, a w dodatku hierarchia rynkowa odzwierciedla faktyczną hierarchię polityczną. Narzędziem umożliwiającym tę kontrolę jest oczywiście rozbudowana agentura, zaś instrumentem technicznym - ścisła reglamentacja. Gdyby zatem na politycznej scenie nagle wzrosła w siłę formacja programowo wroga zarówno reglamentacji, politycznej kontroli dostępu do rynku, jak i agenturze w strukturach państwa, to właśnie coś takiego mogłoby stworzyć dla okupacji kto wie, jak poważne zagrożenie. Zatem czyż nie lepiej zadbać o wyhodowanie zawczasu formacji, która nie tylko będzie ideowo przeciwna wszelkim zagrożeniom, ale w dodatku - wykorzysta żywą i rozpowszechnioną tęsknotę za surowym, ale sprawiedliwym opiekunem, który wprawdzie rękę ma ciężką i batem albo pałą wymusza posłuch, ale jednocześnie uwalnia od nieznośnej odpowiedzialności za własny los? Jakie zatem są zasady ideowe ruchu na którego czele mam stanąć? - pyta bohater profetycznej sztuki Sławomira Mrożka. Na to pytanie odpowiada manifest pana Ronalda Laseckiego. Jego ostrze zwraca się przeciwko konserwatywnemu liberalizmowi, by po wytępieniu tej zarazy w następstwie rewolucji konserwatywnej przywrócić „polityczny monizm, polityczny centralizm i prawo suwerena do interweniowania wszędzie tam, gdzie okaże się to zasadne dla stosownego uformowania materii społecznej i przyrodniczej.” Zatem - nie tylko inżynieria społeczna, pozwalająca robić z „materiałem ludzkim” wszystko, co niezbędne dla odpowiedniego „uformowania materii społecznej”, a nawet - „przyrodniczej”. Co autor ma na myśli - nietrudno zgadnąć. Czyż z punktu widzenia „suwerena” - ktokolwiek by nim nie był - udoskonalona również pod względem przyrodniczym, znaczy - eugenicznym - „materia społeczna” nie jest lepsza od nieudoskonalonej? Jasne, że lepsza, a w takim razie - cóż albo któż mógłby go powstrzymać przed „dalszym udoskonalaniem”? Oczywiście, że nikt - co skądinąd wynika z samej istoty suwerenności suwerena. No dobrze - ale któż by nim był, kogo pan Ronald Lasecki w charakterze suwerena by nam nastręczył? Kto w charakterze suwerena inicjowałby i forsował te wszystkie „polityki publiczne”: kulturalną, regionalną, bezpieczeństwa wewnętrznego, społeczną, „w zakresie cenzury”, demograficzną i im podobne, zarówno przy użyciu „środków pozytywnych”, jak i „negatywnych”? Kogo, mówiąc po prostu, pan Ronald Lasecki nastręczyłby nam na Józefa Stalina - bo tą zdecydowaną kreską nakreślił nam chyba portret Ojca Narodów? Jak przyzwolenie na te wszystkie eksperymenty pogodzić z „przywiązaniem do tradycyjnej katolickiej moralności” o którym pan Ronald Lasecki zapewnia w innym miejscu - trzeba mieć nieźle nasrane w głowie. SM
NASZ WYWIAD: Alicja Jankowska, córka śp. prezydenta Kaczorowskiego: Nie mieliśmy żadnych powodów do podejrzeń, że coś jest nie tak. Dopóki nie zadzwonił prokurator... Córka, Alicja Jankowska przyznaje w rozmowie z portalem wPolityce.pl, że nie pojechała do Moskwy, by zidentyfikować ciało ojca, za radą przedstawicieli polskiego rządu. Rodzina podkreśla, że po katastrofie smoleńskiej nie proszono jej o pomoc w identyfikacji ciała ani o próbki DNA. wPolityce.pl: Czy ma pani żal do polskich władz o pomyłkę przy pochówku ojca? Alicja Jankowska, córka śp. prezydenta Kaczorowskiego: W tej chwili nie mam pretensji. Mam pytania, na które chciałabym znaleźć odpowiedź. Dopiero jak będziemy wiedzieli i rozumieli co się stało, jak to się stało, to wtedy będzie można to ocenić. W tej chwili szukamy prawdy. Chcemy wiedzieć: jak i dlaczego...
Mówiła pani, że nikt z polskich władz nie zwracał się do pani o pomoc w zidentyfikowaniu ciała? Ja myślę, że to dlatego, że tak szybko myślano, że ciało prezydenta zostało znalezione i zidentyfikowane. Wydaje mi się, że była taka chaotyczna, kryzysowa atmosfera. Dlatego, że myśleli, że to on... Zresztą trudno mi za nich mówić, bo nie wiem dlaczego. Ale wierzę w to, że oni myśleli, że to był tatuś. Myśleli, że nas nie potrzebują, bo sądzili, że go zidentyfikowali i nikt niczego nie posprawdzał. To był okropnie duży błąd w złym czasie.
Ale państwo byli w kontakcie z przedstawicielami rządu, MSZ? Tak.
I nie chcieli państwo pojechać do Moskwy? Myśmy się pytali co mamy robić, gdzie mamy jechać. I bardzo szybko przyszedł do nas odzew. Jedźcie do Polski. Jest ciało. Z początku myśleliśmy, że już w poniedziałek wieczorem ciało tatusia przyleci. Dlatego sądziliśmy, że lepiej jest przyjechać prosto do Polski.
Kiedy zajrzeliście państwo do dokumentacji prokuratorskiej? Wczoraj.
A wcześniej – czy kiedykolwiek przyszło wam do głowy, że to nie ciało ojca spoczywa w świątyni Opatrzności Bożej? Nie. Zresztą to ciało nie zostało zamienione. Po prostu oba zostały źle zidentyfikowane. Myśmy dopiero wczoraj oglądali z detalami wszystkie dokumenty w prokuraturze i oni nam bardzo pomogli. Tłumaczyli to, czego nie rozumiałyśmy. Dopiero kiedy prokurator się zwrócił do mamusi i powiedział nam, że będzie ekshumacja zorientowaliśmy się, że coś było nie tak. Myśmy nie mieli żadnych powodów do podejrzeń.
Z jakimi uczuciami przyjęli państwo informację o ekshumacji?Jak była wasza reakcja? To się nie da słowami określić. Nie, nie mogę odpowiedzieć na to pytanie...Po prostu nie wiem jak...
A czy żona pana prezydenta już wie o wszystkim? Prasa donosiła, że jest w szpitalu... Mamusia wie już o wszystkim. Była z nami u prokuratora. Nie oglądała dokumentów, ale była przy rozmowach i orientuje się co się stało...
Czy czytając kolejne informacje w związku ze śledztwem, choćby doniesienia o kolejnych ekshumacjach, mają państwo wrażenie, że coś z tym śledztwem jest nie tak? Wydaje mi się, że to była bardzo niezwykła katastrofa i nie mamy dość informacji, by sformułować jakąś tezę. Jest a wcześnie. Powinny być jeszcze czynności śledcze...
Jak pani sobie myśli, gdyby taka katastrofa wydarzyła się w Wielkiej Brytanii – śledztwo byłoby prowadzone inaczej? Trudno powiedzieć. To była taka niezwykła sytuacja. Zespół wPolityce.pl
Wassermann: Szereg pytań po konferencji prokuratury Na jakiej podstawie prokuratura wykluczyła zamach, skoro dopiero teraz wykonuje badania pirotechniczne - pyta Małgorzata Wassermann, córka posła Zbigniewa Wassermanna, który zginął pod Smoleńskiem. Stefczyk.info: Jak Pani odebrała wczorajszą konferencję prokuratury, a zwłaszcza słowa pułkownika Szeląga, że materiałów wybuchowych na miejscu katastrofy nie stwierdzono, co nie znaczy, że ich nie było. Co dla pani wynika z wczorajszego wystąpienia prokuratorów? Małgorzata Wassermann: Ta konferencja potwierdza klika rzeczy. Po pierwsze wskazuje jednoznacznie, że prokuratura po raz pierwszy wykonuje badania na obecność materiału wybuchowego.To jest niesamowicie zastanawiające z uwagi na fakt, że wiele osób w tym prokurator generalny zapewniało, że zamach jest wykluczony. Mieliśmy możliwość przekonania się, że pirotechnika jest dopiero robiona, a i ciała ofiar nie są poddane badaniu. Dopiero walczymy o ekshumacje i stwierdzenie charakteru obrażeń. A więc na podstawie czego prokuratura wykluczyła jedną z teorii co do przyczyn katastrofy? Druga niesamowicie interesująca rzecz płynąca z tej konferencji to to, że prokuratura jednoznacznie przyznaje, że jest rozbieżność pomiędzy zeznaniami śp. Remigiusza Musia, zeznaniami porucznika Wosztyla i nagraniami z czarnej skrzynki. To jest wysoce zastanawiające. Zresztą mogę powiedzieć, że nie jest to jedyna rozbieżność, która następuje na nagraniu czarnej skrzynki. I w takim razie pojawia się pytanie, co jest z tym zapisem? Czy on jest integralny i na pewno nienaruszony? Bo ktoś tu się mija z prawdą. I ja dzisiaj, przy tym materiale, który znam jestem skłonna twierdzić, że nie są to piloci jaka. Trzecia rzecz, która trochę umknęła w natłoku wczorajszych wydarzeń, to jest kwestia kolejnej zamiany ciała, tym razem prezydenta Kaczorowskiego. Gdyby nie pozostałe wydarzenia to byłaby to wiadomość dnia i niebywały skandal. Proszę sobie wyobrazić, że prezydent zostaje pochowany na innym miejscu i dwie rodziny modlą się przy nie swoich grobach.
Jego rodzina dziś publicznie oświadczyła, że nikt jej nawet nie poprosił o udział w identyfikacji i nie rozumie dlaczego dokonywał jej urzędnik, który nawet nie znał prezydenta... Ja wiem jedno, wiem jaka była atmosfera, kiedy tam jechaliśmy do Moskwy. Wiem to z własnego doświadczenia i wiem, że inne osoby też tego doświadczyły. Wyraźnie nas zniechęcano do tego wyjazdu, mówiono że to będzie bardzo trudne, a i tak o identyfikacji zdecyduje badanie DNA.
A wracając do konferencji prokuratur. Ona potwierdziła, czy zdementowała ustalenia "Rzeczpospolitej'?
Oczywiście jak zwykle istotna byłą kwestia doboru słów. Bo pan prokurator Szeląg powiedział o tym materiale, który jest badany, żeby zostawić sobie każda możliwą furtkę.
To znaczy? Odtwórzmy sobie sekwencję wydarzeń. Wyjeżdżają prokuratorzy, jadą do Smoleńska po 29 miesiącach robić tę pirotechnikę. (Pytanie dlaczego tak późno?) Pod koniec ich pobytu pojawiają się fotografie, które są przekroczeniem wszelkich dopuszczalnych granic. Następnie mamy publikację "Rzeczpospolitej". I co się dzieje? Wiemy, że prokurator Seremet spotyka się z panem premierem, wiemy że prokurator Seremet spotyka się z redaktorem naczelnym "Rzeczpospolitej". No na Boga, to nie są sytuacje naturalne. Każdy rozsądny człowiek widzi na pierwszy rzut oka, że coś się dzieje. Mało tego ,prokurator generalny prosi "Rzeczpospolitą" o czas, żeby mógł się ustosunkować do pewnych rzeczy. Przecież to jest dla mnie oczywiste, że coś zostało zabezpieczone w Smoleńsku. Tylko nikt jeszcze nie chce tego głośno powiedzieć, co się tam na prawdę wydarzyło. Jestem jednak głęboko przekonana, że to mimo licznych zabiegów i tak się tego dowiemy. Choć niekoniecznie za pół roku. Nie wierzę w zapewnienia Rosjan, że oni nam za pół roku te próbki dostarczą. To może równie dobrze za rok, za dwa albo nigdy.
Nie zbulwersowała pani informacja, że próbki wraku zostały w Rosji? Taka jest procedura przyjęta, że wszystko co tam się dzieje jest robione w drodze pomocy prawnej i musi przechodzić przez ręce strony rosyjskiej.
Czy jednak te dowody po przejściu przez rosyjskie ręce będą wiarygodne? Czy nie obawia się pani, że będzie tak, jak z tymi kopiami czarnych skrzynek, które mimo, że były pilnowane i pieczętowane, to ostatecznie coś się w nich zacinało i to w kluczowych momentach? Jeśli chodzi o stronę rosyjską uważam, że każdy kto pokłada w niej zaufanie popełnia duży błąd.
Prezes Kaczyński mówiąc o konieczności dymisji rządu i zbrodni w Smoleńsku – stwierdził, że nie opiera się wyłącznie na doniesieniach "Rzeczpospolitej", ale ma też własne źródła, które potwierdzają informacje gazety. Czy pani wie co miał na myśli? W efekcie takich, a nie innych zachowań rządu prokuratury powstał tzw. drugi obieg. Jest to obieg, który skupia się wokół komisji Antoniego Macierewicza, tam są świadkowie, biegli, profesorowe i tam są robione badania, o wynikach których częściowo państwo wiecie, częściowo nie. W tym obiegu gromadzi się informacje i przetwarza przy udziale osób, które mają specjalistyczną wiedzę. Myślę, że to właśnie prezes Kaczyński miał na myśli. Not. ansa
Antypaństwo Tuska Pozostaje udzielenie odpowiedzi na pytanie, czy badania laboratoryjne potwierdzą występowanie cząstek powybuchowych, tak zwanych osmalin. Jeśli będą, to nie da się już podważyć prawdy o wybuchu i zamachu. Dobrze, że jest jeszcze wolność w sieci, bo w oficjalnych mediach już podwinięto ogon, a wczoraj – przed konferencją prokuratury wojskowej - kiedy słuchałem dwójki młodych dziennikarzy w TVP INFO o Katastrofie Smoleńskiej, to sprawdzałem dwa razy, czy to aby na pewno TVP. Fala komentarzy po publikacji „Rzeczpospolitej” nie ustaje. Jedni bronią redaktora Cezarego Gmyza, inni niby mu współczują, część publicystów twierdzi, że Jarosława Kaczyńskiego wpuszczono w kanał, a drudzy powiadają, że to przeciwko Tuskowi, no i przyznaje się wstydliwie, że coś nie tak było chyba z tym trotylem, bo nie używa się go przecież do takich działań o charakterze terrorystycznym, wystarczyłby semtex. Nie dajmy się zwariować. To się da spokojnie wytłumaczyć, choć zgadzam się z tezą, że od pewnego czasu Smoleńsk i Tuska rozgrywają, poza polskimi, służby co najmniej trzech krajów. W TVP INFO, czyli nie w Radiu „Maryja”, zaproszony ekspert oświadcza (mając obok siebie przenośne detektory), że one się nie mylą. Granica błędu wynosi od jedengo do maksimum czterech procent z pobranych próbek. A pobrano ich, jak wiemy, kilkaset. Urządzenie ustawia się precyzyjnie pod kątem wykrycia konkretnych substancji, a nie zawartości damskiej torebki, czyli wszystkiego. Pułkownik Szeląg w sposób dość sprytny osłabił silę materiału dziennikarskiego redaktora Gmyza, ale przy okazji kłamał, sugerując, że spektometry ruchliwości jonów mogą się tak bardzo mylić, a to co ustalono, to na razie jeszcze nic nie ustalono. Nie mogą się tak mylić i ustalono całkiem sporo. Koniec dyskusji na ten temat. To, co jest niepodważalne, to fakt, że polscy specjaliści wykryli na wraku i na fotelach ślady materiałów wybuchowych, w tym trotylu i nitrogliceryny. Tylko tyle i aż tyle. Takie informacje zdobyła z czterech niezależnych źródeł redakcja „Rzeczpospolitej”. To mało? Czego jeszcze więcej trzeba - po Konferencji Smoleńskiej, po zdroworozsądkowym oglądzie samego miejsca tragedii - by z przekonaniem mówić o zamordowaniu polskiej elity państwowej, polskiego Prezydenta? Zaraz po konferencji prokuratury pojawiły się „wychłodzone” notki, że może coś jednak „Rzepa” pokręciła. Nic nie pokręciła, niezależnie od tego, ile oświadczeń wyda jeszcze red. Wróblewski. Prokurator Generalny Andrzej Seremet liczył jedynie na odłożenie w czasie publikacji o Smoleńsku, nie krzyczał na redaktora naczelnego, że jego dziennikarz Cezary Gmyz napisał nieprawdę. Zdawał sobie też sprawę z tego, ze artykuł wywoła prawdziwe trzęsienie ziemi. Wracając do głównej tezy artykułu, że na wraku są ślady trotylu, to teza ta jest prawdziwa i dowiedziona już badaniami wykonanymi przez polskich biegłych w Smoleńsku. Światowe media nie przedrukowują takich „wrażliwych” artykułów bez namysłu. Pobrane próbki, to prawda, wymagają żmudnych badań laboratoryjnych, między innymi po to, by stwierdzić, skąd pochodzi materiał wybuchowy. Ale wiadomo, że próbki mają dziś Rosjanie, podobno oplombowane, no i jest oczekiwanie prokuratury, że przekażą je bez zwłoki. Można w sprawie 10/4 dowolnie wszystko podważać, mącić, mataczyć, kręcić do samego końca. Przecież umyli wrak i dopiero teraz pozwolili go zbadać. Może podrzucili coś celowo. No to jak podrzucili, to mają problem. Detektory wykryły na wraku ślady materiałów wybuchowych, to jest pewne.
Pozostaje udzielenie odpowiedzi na pytanie, czy badania laboratoryjne potwierdzą występowanie cząstek powybuchowych, tak zwanych osmalin. Jeśli będą, to nie da się już podważyć prawdy o wybuchu i zamachu. Oczywiście, do pełnego obrazu tragedii i zakończenia postępowania dowodowego potrzebny jest wrak samolotu. Trzeba odtworzyć rządowy TU –154, by dowiedzieć się, co stało się na jego pokładzie przed katastrofą. Niezwykle ważny i przełomowy artykuł „Rzeczpospolitej” pokazał opinii publicznej jednoznacznie, że prawda o podstawowych ustaleniach śledztwa jest skrywana. Dowiedzieliśmy się też, że to były pierwsze badania wraku na obecność materiałów wybuchowych po ponad dwóch latach od katastrofy. To jest niepojęte! Tak samo jak niepojęte jest, że wrak nadal spoczywa w Rosji. Niepojęte jest w ogóle całe antypaństwo Tuska! Niech premier nie próbuje tak wysyłać opozycji na banicję, bo jego naprawdę to może spotkać, oczywiście w najlepszym razie. Mamy pewną koalicję pozapartyjną ludzi myślących, która powtarza od dłuższego czasu, że państwo przestało działać, że jest w zaniku. To może być mądra koalicja przeciwko antypaństwu Tuska. Co jest wiodącym tematem konferencji prasowej ministra jakże ważnego resortu infrastruktury? Sławomir Nowak, z pełną powagą mówi, że trwają wytężone prace nad przygotowaniem na czas nowego rozkładu jazdy PKP. Wszystkie ręce na pokład! Kilkuset urzędników w całej Polsce dzielnie walczy o nowy rozkład jazdy pociągów. I ten rozkład będzie na czas – mówi minister antypaństwa Tuska. Nawet, jeśli zabraknie wagonów, lokomotyw, torów, rozkład będziemy mieli najlepszy na świecie. Gierek przy Tusku to jest pikuś, mały Pan pikuś. GrzechG
Dziękuję „Rzepie” - wyciągnęła zawleczkę organowi Michnika! I szambo wylało.... Właściwie to wyciągnął ją Paweł Wroński ale żeby wyszło efektowniej, i że „to nie my”, wmieszał w to „Rzepę”. Czy już tak źle się dzieje w „państwie michnikowskim”, że aż musi podlizywać się konkurencji by skaptować sobie sojusznika ?? Bo GieWu bankrutuje finansowo (o bankructwie moralnym już nawet nie wspomnę) i po cudzych plecach się wdrapuje by jej poczytność wzrosła... Rozbawił mnie artykulik dziennikarzyka Wrońskiego pt. „Dziękuję „Rzepie”, wyciągnęła zawleczkę Kaczyńskiemu”. Szkoda, że aaaŁŁŁ....torowi (aż się jąkam ze śmiechu) zabrakło wyobraźni i nie zauważył, że Kaczyńskiemu nikt niczego nie wyciągał bo od wyciągania to jest właśnie Kaczyński! Właśnie dzięki niemu wyciągane są na światło dzienne machloje, machlojki i machlojeczki śledztwa smoleńskiego i rządu RP w ogóle. To Kaczyński wyciąga premiera Tuska z szafy, do której premier się chowa nie wiadomo przed kim jakby miał nieczyste sumienie... Czyżby tak się bał czegoś premier Tusk ? A może on w tej szafie przesiaduje bo się boi, że jak go Kaczyński wkurzy, to wypapla w afekcie niepotrzebnie coś, za co Putin mu łeb urwie przy samej dupie ? Albo może dlatego, że nie może patrzeć jak Kaczyński się „panoszy” w jego, Tuska, mediach i mu dewastuje i demoralizuje Polskę ?? Tę Polskę – zdewastowaną i zdemoralizowaną przez 5 lat rządów partii miłości......Zupełnie też nie rozumiem o co chodziło Wrońskiemu z tym granatem... A cóż to za „granat”, że Kaczyński powiedział wczoraj głośno i otwarcie to samo, o czym mówi się w Polsce od 10 kwietnia 2010, na ulicy, w sklepie, w autobusie itd.? I mówi się, że to nie była zwykła katastrofa, że śledztwo nie jest prowadzone tak jak powinno być prowadzone, że prokuratorzy wojskowi mataczą i że jest ono jednym wielkim oszustwem. Wroński mieszka na pustyni albo na Księżycu, że nie wie o tym, nigdy nie słyszał, że właśnie tak ludzie mówią ? ? No nie uwierzę ! Wroński nie widzi, że żyjemy w XXI w., a śledztwo smoleńskie jest prowadzone jak za czasów króla Ćwieczka i mają miejsce takie kurioza jak np. to gdy prokurator pytał - całkiem niedawno pytał - przy stole sekcyjnym mec.Hamburę, żądającego zabezpieczenia kawałka nitu i oddania go do badania „A po co ?”. To prokurator nie wie, że każdy materiał dowodowy się zabezpiecza i bada ? Przecież to ten palant prokurator powinien zlecić zabezpieczenie nitu i zbadanie go bo był obecny przy czynnościach sekcyjnych by wykonać swoje obowiązki, nie dla dekoracji ! Jestem zwykłym obywatelem RP i nie powtarzam niczego po nikim bo mam swoje oczy i uszy, mam swój rozum, którego używam. Dlatego mam już serdecznie dość pierdół opowiadanych przez genproka Seremeta i naczprokwoja Artymiaka (jak te pismaki przekręcają nazwisko ! – e,y, wsio rawno), a przedtem przez Parulskiego ! Mam już dość słuchania jak Szeląg odsyła do Millera, na co Miller odsyła do Szeląga jak to miało miejsce wczoraj. Mam już dość pieprzenia premiera, że śledztwo toczy się prawidłowo, a współpraca z Rosjanami układa się wzorowo. Mam dość idiotycznego uśmieszku Komorowskiego, twierdzącego, że „państwo polskie zdało egzamin”. To wszystko jest gówno prawda ! Gówno prawda, panie Wroński ! To samo, a nawet jeszcze gorzej, mówią miliony Polaków i nie wyssali sobie tego z palca by podokuczać np. Wrońskiemu albo takiej Kublik, która gdyby miała odrobinę wstydu i honoru, to po tym co nagryzmoliła przedwczoraj, z tego wstydu utopiłaby się czym prędzej w kubliku !... Jeśli ta współpraca z Rosją układa się tak wzorowo, dlaczego do tej pory, przez 30 miesięcy Rosjanie np.nie dostarczyli polskim prokuratorom kompletu dokumentacji z ich sekcji zwłok ofiar ? Dlaczego, panie Wroński ? Pytań jest wiele ale Wroński nawet na to jedno, całkiem proste, nie odpowie bez sms-a od szefa. Za to mizdrzy się do premiera i z dobrotliwym uśmiechem przysłuchuje jego ryraniu. A może by tak policzył Wroński ile Tusk obietnic złożył i ile z nich spełnił ??? Albo ile Vincent pieniędzy publicznych zdefraudował ? O, nie ! Przecież Wroński takiego świństwa swemu premierowi nie może zrobić ! Na koniec, wracając do tego śmiesznego „granatu” – nie tylko ludzie w Polsce ale i wszystkie wróble ćwierkają, że to Tusk z Komorowskim wyciągnęli 10 kwietnia 2010 r. zawleczkę z granatu i wrzucili go do szamba. Bilans tego jest taki, że 96 osób zginęło na miejscu, a potem nastąpiła seria seryjnego samobójcy i na dziś jego tragiczną listę zamyka chor. Remigiusz Muś. Co napisze gryzipiórko Wroński jeśli w któryś weekend znów pożegna się z życiem ktoś w jakiś sposób powiązany ze Smoleńskiem ? Może w ramach rozrywki powie, że to przypadek, zbieg okoliczności ? Najlepiej by było gdyby Wroński już dziś... wsadził sobie pałeczkę trotylu lontem na zewnątrz i usiadł na ognisku. W ramach rozrywki oczywiście! Contessa
W sprawie "trotylu na wraku" mieliśmy do czynienia z najwyższej próby operacją manipulacyjną. Naprawdę, najwyższy poziom Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w sprawie "trotylu na wraku" mieliśmy do czynienia z najwyższej próby operacją manipulacyjną. Naprawdę, najwyższy poziom, co najmniej 68 lat doświadczenia. A może i 95 lat doświadczenia. To była operacja, w której wykorzystano wielu ludzi dobrej woli, i wielu ludzi złej woli. Zapewne wykorzystano konstelacje budowane latami, w które wiele zainwestowano, czekając właśnie na taki moment. To była operacja, której skuteczności podporządkowano aktywność najważniejszych instytucji państwa (pytanie, na ile świadomie ze strony owych instytucji), w tym prokuratury, zarówno cywilnej (Andrzej Seremet rozmawiający z redaktorem naczelnym "Rzeczypospolitej") jak i wojskowej (niezrozumiałe opóźnianie konferencji na czas po wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego oraz mętne oświadczenie, służące schowaniu faktów niepodważalnych). Czas wybrano doskonale: tuż po serii tąpnięć wersji oficjalnej, po śmierci Remigiusza Musia, po potwierdzeniu drugiej pomyłki podczas pochówków, tuż przed Wszystkich Świętych - a więc przed dniem, który mógł ostatecznie pogrzebać smoleńską wiarygodność władzy w oczach milionów.
I tuż przed kilkudniową przerwą na wyjazdy, która ostateczny wynik starcia utrwali, w czasie której Polacy spotkają się z rodzinami, i będą komentowali wydarzenia. Ci, co są z władzą, będą mieli więcej amunicji, niż mieliby jeszcze dwa dni temu. Zbudowano dźwignię możliwie najsilniejszą z możliwych. Doprowadzono - sztucznie - opowieść opozycji do logicznego końca, ale na swoich warunkach i na dość wątłych podstawach, choć przy wykorzystaniu realnych, twardych faktów (czyli informacji o substancjach wykrytych w Smoleńsku). Taką mieszankę prawdy i kłamstwa zakłada każdy podręcznik manipulacji... Potem efektownie opowieść tę podcięto, wykorzystując całą możliwą energię, także energię drugiej strony. Wywołano radość w szeregach obozu władzy i zwątpienie w szeregach tych, którzy w czasie najważniejszej po 1989 polskiej roku próby stanęli przy Prezydencie Rzeczypospolitej. Utrudniono skuteczne podniesienie pytania o zamach w przyszłości. Zauważmy: operacja miała miejsce po tym, gdy nie udała się próba sprowokowania Jarosława Kaczyńskiego zdjęciami śp. Lecha Kaczyńskiego. Efekt osiągnięto, władza złapała oddech. Pamiętajmy jednak: to już jednak tylko defensywa. Stałe przesuwanie granicy. Dziś debatujemy, czy mamy już dowody zamachu, czy też jedynie poszlaki. Ile by zysków nie osiągnął na dziś obóz rządzący, to jest krok do przodu. Widzimy też, jak wielkie emocje wciąż towarzyszą sprawie Smoleńska. Wystarczy jedna nowa, ważna wiadomość, i już wszystko inne błyskawicznie schodzi na dalszy plan. Oni tej sprawy "nie zagasili". I już nie zagaszą. Polacy, nawet ci odsuwający do siebie fakty, czują, że finał wciąż jest przed nami. Wszyscy to wiemy. Władza może zyskiwać jedynie czas, nie może już zmienić logiki procesu.
Zwróćmy też uwagę: te wszystkie media, które wydawały się kąsać władzę, znów stanęły w szeregu i w tempie karabinu maszynowego zaczęły produkować "newsy", które mają nas przekonać, że zamach nie wchodził w grę, że właściwie nic się nie stało. Potwierdza się stara teza, że dziś w Polsce z władzą jest ten, kto jest z nią w sprawie Smoleńska. Reszta spraw ma wtórne znaczenie. Nie miejmy złudzeń: droga do zwycięstwa będzie bardziej wyboista niż sądzimy. I naprawdę trzeba mieć oczy szeroko otwarte, trzeba mieć oczy dookoła głowy. Ale też po takiej porażce, jak ta której byliśmy świadkami w ostatnich dniach, nie należy popadać w przesadny pesymizm. Czy to zajmie rok, czy lat pięć, rządowe kłamstwo upadnie także w głowach większości Polaków. Ludzi, którzy tej sprawie są gotowi poświęcić niemal wszystko, jest zbyt wielu, by pokonały ich konformizm, małość czy zwykłe zaprzaństwo. To było stawką ostatnich lat: przetrwanie liczącej się siły, która tej sprawy nie odpuści. Reszta to tylko kolejne halsy, czasem od celu oddalające, ale z perspektywy finału - mało istotne. Jacek Karnowski
Spisek? Afera wokół publikacji Cezarego Gmyza w „Rzeczpospolitej” jest zakończeniem przemyślanej, misternej akcji służb. Obliczona była na psychiczne wykończenie Jarosława Kaczyńskiego. Zaczęło się w połowie października publikacją wstrząsających zdjęć ciała ś.p. Lecha Kaczyńskiego. Zakończyć się miało publikacją informującą o odnalezieniu trotylu na fragmentach wraku. Coś jednak wymknęło się spod kontroli skoro nie ma pewności, że Kaczyński skompromitował się dostatecznie mocno by przestał być niebezpiecznym przeciwnikiem. Najciekawsze jest- jaką rolę w ostatnim akcie odegrał Prokurator Generalny Andrzej Seremet? W połowie października naczelny Super Expresu poinformował, że jacyś ludzie proponowali mu sprzedaż drastycznych zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej w tym fotografie ciała ś.p. Lecha Kaczyńskiego. Notatka wzbudziła sensację głownie wśród dziennikarzy, których interesowało głównie to, czy naczelny SE zgłosił ten fakt prokuraturze lub służbom.Tego samego dnia po południu naczelny SE poinformował na Twitterze, że zdjęcia, niestety zostały już opublikowane na jakimś rosyjskim portalu. Nie minęło dwie godziny jak każdy mógł je sobie oglądać. Tak się zaczęło. Zaczął się festiwal komunikatów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która nawet ujawniła harmonogram swoich działań w sprawie, oraz Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Opinia publiczna dowiedziała się, że ABW wie o zdjęciach od końca września i nie udało się jej zablokować serwerów zagranicznych, które je publikują. Z kolei prokuratura informowała, że zwróciła się do Rosjan z wnioskami o pomoc prawną a także o „zapobieżenie tego typu publikacjom” w przyszłości. Do dzisiaj nie ustalono, kto zdjęcia wykonał i w czyjej pozostawały dyspozycji. Jarosław Kaczyński musiał się zmierzyć z bezkarnością działań wskutek których kopiowano i publikowano zdjęcie obnażonego ciała jego nieżyjącego brata, leżące na jakimś obskurnym stole prosektoryjnym w Smoleńsku. Kaczyński wytrzymał te próbę, wytrzyma ją także Marta Kaczyńska. Pytany o publikację zdjęć zachowywał daleko posuniętą powściągliwość. Chyba zdawał sobie sprawę, że jest obiektem jakiejś straszliwej gry prowadzonej przez służby. Wszyscy obserwatorzy mieli przekonanie, że publikacja zdjęć nie jest przypadkiem. Nikt nie znał odpowiedzi na pytanie – kto i dlaczego to zrobił ? najłatwiej było zwalić wionę na dzikich Rosjan. Jednak zastanawiała żenująca bezradność polskich władz i jej udawane oburzenie. W powietrzu czuła się oczekiwanie, że Kaczyński wybuchnie, że powie coś mocnego, że da się sprowokować. Tak się nie stało. Tę najtrudniejszą próbę Kaczyński wytrzymał, chociaż nie ma wątpliwości, że musiała być dla niego trudna. I wywołała emocje, które trudno sobie wyobrazić. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że o to właśnie chodziło. To wtedy zaczęła się misterna gra o psychiczną destabilizację przywódcy opozycyjnej partii. Która od września znowu zaczęła zagrażać w sondażach Platformie. Kaczyńskiemu udało się odzyskać wiatr w żaglach i przekonać elektorat, że jest zdolny skutecznie zająć się problemami gospodarki i finansami państwa. Straszenie oszołomami z PiS przestało działać. Wszystko to działo się w kontekście ujawnianych przez wojskową prokuraturę informacji o zamianie ciał: najpierw ś.p. Anny Walentynowicz, potem ś.p. prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. W tej sprawie Kaczyński także wystrzegał się mocnych słów. Nie zareagował nawet wtedy, kiedy prokurator generalny Andrzej Seremet oświadczył z mównicy sejmowej, że zamiana ciała Walentynowicz to skutek błędu rodziny. Te słowa wywołały w Polsce nie mniejszy szok niż sama afera z zamianą ciał. Atmosfera gęstniała. Chociaż w Warszawie wszyscy wiedzieli, że doszło do skandalu i ciało prezydenta Kaczorowskiego nie leży we właściwym grobie – polityka informacyjna prokuratury obliczona była na igranie z cierpliwością opinii publicznej. Przede wszystkim informacja o koniecznej ekshumacji była umiejętnie sterowanym „przeciekiem” do mediów. Prokuratura miała ułatwione zadanie. Opinia publiczna tak, jak w przypadku wyników badań DNA Anny Walentynowicz najpierw oswoić się miała z informacjami nieoficjalnymi. To znakomicie ułatwiało życie prokuratorom, którzy nie musieli firmować swoimi twarzami tak strasznych wiadomości. Zauważmy, że były to wiadomości spóźnione o wiele miesięcy. Prokuratorzy podejrzewali błędy przy identyfikacji oraz przy pochówkach już wiele miesięcy temu. Jednak ujawnienie i ekshumacje zbiegły się w czasie z szokiem związanym z publikacją wstrząsających zdjęć ofiar katastrofy w Smoleńsku. Czy to przypadek? Kolejnym wydarzeniem, które miało osłabić Kaczyńskiego było ujawnienie mediom przez prokurator Skibicką z Sopotu, faktów z procesu rozwodowego Marty Kaczyńskiej. Super Expres dwoił się i troił by przekonać opinię publiczną do jak najgorszych ocen córki ś.p. prezydenta. Nie zawahano się przed grzebaniem w prywatnych i intymnych sprawach Marty Kaczyńskiej. Prokurator pozostała bezkarna a wnuczka ś.p. Lecha, wskutek publikacji SE została napiętnowana. To nie było łatwe do zniesienia dla Jarosława Kaczyńskiego. Nie zabrał w tej sprawie głosu ale jego odporność została po raz kolejny wystawiona na bardzo ciężką próbę. Nie należy zapominać o tym, że matka braci Kaczyńskich czyta prasę. I każde takie uderzenie jest ciosem niezwykle ciężkim właśnie dla niej. Zanim prokuratura zechciała przyznać się do „pomylenia grobów” (pojęcie użyte przez prokuraturę zamiast „zamiana ciał”) - doszło do dramatycznej śmierci chorążego Remigiusza Musia. Jedynego Polaka, który po powrocie ze Smoleńska dokładnie przesłuchał nagrania rozmów wieży w Smoleńsku z załogą Tu-154 M. Jedynego świadka, którego zeznania zadawały kłam zapisom z czarnych skrzynek przetrzymywanych i odtworzonych najpierw w Moskwie. Ciekawe jest to, że media nie dały wiary zapewnieniom prokuratury, co do samobójczego charakteru tej śmierci. Śmierć 42 letniego technika pokładowego z Jaka-40 pozostanie owiana tajemnicą. Wywołała wstrząs i była sensacją. Komunikaty o samobójstwie chorążego Musia wzbudziły niepokój. Wśród komentarzy nie brakowało mówiących o tym, że śmierć ta ma przerazić wszystkich, którzy chcą weryfikować obowiązujące wyniki prac komisji Anodiny i Millera. Pierwszy komunikat prokuratury informował o samobójstwie i wykluczał „udział osób trzecich”. Niepokojące było to, że na sekcję zwłok (29.X.) chorążego Musia trzeba było czekać przez cały weekend. Atmosfera gęstniała coraz bardziej. 30.X. „Rzeczpospolita” uderzyła sensacyjną informacją o odkryciu przez polskich prokuratorów śladów trotylu i nitrogliceryny na wraku TU-154 M. Red. naczelny Tomasz Wróblewski zapewniał o sprawdzeniu informacji w 4ech niezależnych źródłach. Już rano pojawiła się informacja, że dzień przed publikacją Wróblewski spotkał się z Prokuratorem Generalnym Andrzejem Seremetem. Cezary Gmyz, autor tekstu cieszy się powszechnym szacunkiem i zaufaniem. Komentatorzy i politycy zdawali sobie sprawę, że taki news na „jedynce Rzepy” to nie są żarty. Napięcie osiągnęło zenit już rano, kiedy z jednej strony media i większość polityków była w szoku zaś rzecznik rządu Graś i minister spraw zagranicznych – Sikorski demonstrowali spokój a nawet cynizm wobec tak dramatycznych doniesień. To, co stało się potem każe się zastanowić czy publikacja w „Rzeczpospolitej” nie była dopełnieniem całego, przedstawionego powyżej ciągu zdarzeń „około smoleńskich” do których doszło tylko w jednym celu. Ktoś grał na ośmieszenie i skompromitowanie Kaczyńskiego, który powrócił do gry i stał się niebezpiecznym przeciwnikiem, zagrażającym Platformie. Wszystko, co działo się od dnia wrzucenia do sieci wstrząsających zdjęć ofiar smoleńskich do sieci, miało za zadanie wykończenie psychiczne Kaczyńskiego. Nie dał się wykończyć, ale publikacja w ”Rzeczpospolitej” sprowokowała wybuch. Po kilku tygodniach nieustannego prowokowania,dźgania w najczulszy punkt Kaczyński wypowiedział mocne słowa, które były potrzebne Tuskowi. Bo Tusk czuje się silny tylko wtedy kiedy ma możliwość ośmieszania Kaczyńskiego. Bez tego nie jest politykiem, traci swoją moc i czar. Traci siłę. Jaką rolę odegrała w tym redakcja „Rzeczpospolitej” a jaką prokurator generalny Andrzej Seremet ? Kto był informatorem Cezarego Gmyza ? Mogło się zdarzyć, że red. Gmyz zaufał komuś, kto był uczestnikiem niegodnej gry. Wydaje się wykluczone by red. naczelny „Rzeczpospolitej” zdecydował się na publikację informacji o trotylu pomimo zaprzeczenia ze strony Andrzeja Seremeta. Bardziej prawdopodobne jest to, że Seremet , jak w innych przypadkach, chciał wykorzystać media do „oswojenia z kolejną wstrząsającą informacją”. Zgodnie ze skuteczną zasadą, którą stosowała carska ochrana. Czyli ujawniam sam prawdę po to, żeby ją zaraz ośmieszyć. Jeżeli ktokolwiek będzie jeszcze próbował tej prawdy dowodzić – zostanie ona potraktowana tak samo, czyli nikt w nią nie uwierzy. Nie można wykluczyć, że prokurator naczelny Andrzej Seremet wykorzystał publikację „Rzeczpospolitej” do ośmieszenia niebezpiecznej prawdy, której ujawnienia prokuratura i rząd bardzo się obawiali. Przy okazji , dzięki naciskom na naczelnego „Rzeczpospolitej”, który przyznał się do pomyłki w tak kluczowej sprawie – premier Tusk mógł przypuścić atak na Kaczyńskiego. Atak, który miał mu przywrócić panowanie nad sytuacją w kraju. Tusk chce znowu straszyć Kaczyńskim. I być może od połowy października byliśmy świadkami gry służb, które chcąc odzyskać zaufanie premiera, zabrały się za wykańczanie Kaczyńskiego. Niewątpliwie dla wielu obserwatorów Kaczyński wpadł w pułapkę, którą zastawiano na niego od tygodni. Ale trudno uwierzyć, że Tuskowi uda się dzięki temu odzyskać popularność i zaufanie. Bo Kaczyński także w wyniku tej operacji ma coś za sobą. Wypowiedział słowa oskarżenia, jakiego nie zna historia polityczna Europy ostatnich dziesięcioleci. Nawet jeżeli były adresowane do Putina to Tusk będzie musiał je dźwigać i nie może marzyć o tym, że uda mu się wygnać Kaczyńskiego z Polski. Obserwator
1 Listopad 2012 Inwazja antycywilizacji Od kilku lat, przed chrześcijańskim świętem Wszystkich Świętych, nasila się propaganda „święta” Halloween. Spirytyzm, okultyzm, wróżbiarstwo.. A przecież jednie Pan Bóg zna naszą przyszłość, która wcale nie jest zapisana w gwiazdach.. Architektem duchowego krajobrazu wcale nie jest jeżdżący buldożerem satanista.. Co nas – chrześcijan- może obchodzić pogańskie „ święto” celtyckie? Ale merdia poświęcają mu wiele uwagi siejąc zamęt.. Bo chodzi o sianie zamętu. Im więcej zamętu- tym bliżej celu likwidacji zasad cywilizacji opartej o wiarę w Boga.. Już stoją przy drogach sprzedawcy sprzedający dynie z wyszczerbionymi zębami. Już się przyjęło! Wampiry , czarownice, trupie czaszki… Brakuje jeszcze druidów, tańców śmierci wokół ognisk, czarownic w towarzystwie czarnych kotów przepowiadających przyszłość. Tak ! To jest nowa – zbliżająca się antycywilizacja.. Maskarada robiona ze zmarłych, którym w naszej cywilizacji- należy się szacunek.. Najpierw Wszystkich Świętych- a potem Dzień Zaduszny. .”Wystarczy cztery Tuski, a będziem zbierać puszki”- śpiewa pan Andrzej Rosiewicz na płycie „IV Stańczyk RP” Wystarczy Halloween- a się zmarły nie obroni.. A tymczasem w Rosji odbudowują chrześcijaństwo. Czyżby Moskwa trzecim Rzymem? Putin chodzi do Kościoła, popiera odbudowę chrześcijaństwa jako fundamentu cywilizacji- wie, że bez chrześcijaństwa nie będzie odbudowy potęgi Rosji. Koniec z aborcją i zabijaniem niewinnych dzieci. Która to potęga w końcu nam zagrozi.. On prowadzi politykę prorosyjską, a jaką politykę prowadzą kolejne” polskie” rządy? Politykę rozkładu państwa, eliminacji chrześcijaństwa, burzenia jego zasad.. Wyśmiewania się z wszystkiego co tradycyjne, sprawdzone, najlepsze.. Widocznie mają coś lepszego w zanadrzu.. Ciekawy jestem co? Nihilizm, permisywizm, relatywizm no i Halloween.. Na tym niczego nie zbudujemy.. Bo na chaosie niczego zbudować się nie da.. Da się zbudować na zasadach.. Właśnie rosyjska Duma przyjęła projekt ustawy, zaakceptowany przez rosyjskie frakcje, że za znieważenie religijnych uczuć, obrzędów, ceremonii- będzie grozić kara 300 000 rubli lub 200 godzin pracy przymusowej, za niszczenie obiektów kultu- do pięciu kat więzienia..(!!!)”Nasze media” bronią feministek grupy „Pussy Riot”- o brzydkim tłumaczeniu słów. Co złe przeciw Rosji- natychmiast jest popierane przez „ polskie” media… Ale dostały po dwa lata pracy przymusowej.. Wchodzić do Kościoła i tam wyśpiewywać te punkowe bzdury , no i z takim obleśnym tytułem zespołu.. I też poprzebierane w jakieś katowskie stroje.. Z wyciętymi otworami na szatańskie oczy.. W Petersburgu został wszczęty proces przeciwko niejakiej Weronice Cicione, nazywającej się bluźnierczo-„ Madonną”. Znowu tańczyła na krzyżu chrześcijańskim będąc na koncertach w Rosji.. Że się uczepiła tego Krzyża..? Jak pijany płotu.. Niech spróbuje na Półksiężycu albo na Menorze.. To zobaczy gdzie raki zimują.. Ruski miesiąc na pewno by popamiętała.. A tak robi sobie jaja z chrześcijaństwa. Na razie bezkarnie.. Też przydałoby się jej kilka lat obozu pracy.. Może by ją zresocjalizował.. Organizacje , które podały ją do sądu domagają się 300 milionów rubli odszkodowania.(!!!) Tylko tyle?? Bo jak podzielić sześć śliwek pomiędzy cztery osoby? Zrobić śliwowicę.. Którą będzie się można zalać, po wprowadzeniu w całym kraju podatku od deszczu, liczonego od wielkości dachu.. Bo taki podatek zamierza wprowadzić Platforma, a jakże –Obywatelska, która swoją obywatelskością przebija wszystkie do tej pory obywatelskie i demokratyczne gangi.. Kto ma większy dach- będzie płacił większy podatek. Taki liniowy od posiadanego dachu. Niezależnie czy dach jest prosty, pofałdowany jak Złote Tarsy, czy zwykły jak przeciętnego Kowalskiego.. Ciekawe co socjaliści bolszewiccy zrobią z kościołami? Te to dopiero mają dachy powierzchniowe.. A jak liczyć metraż od dachów pofałdowanych? Można tak opodatkować dachy kościołów podatkiem deszczowym, żeby nie opłacało się ich pokrywać dachem.. Niech ołtarze zalewają się deszczem i śniegiem. A wierni nich się modlą w strugach deszczu i pod parasolami .No właśnie! A podatek śniegowy, gradowy? Podatek od trąby powietrznej? Żeby zmobilizować właścicieli do lepszego pilnowania dachów przeciw trąbom powietrznym. Bo jak trąba zabierze dach to od czego państwo będzie naliczało podatek? Złote Tarasy z pewnością podatku od powierzchni dachu płacić nie będą. Ta jak inne sklepy wielkopowierzchniowe pochodzenia zagranicznego. Będą miały zwolnienia podatkowe.To będzie tajemnica, tak jak tajemnicą Poliszynela jest to, dlaczego pani prezydent Warszawy – Gronkiewicz –Waltz zlikwidowała halę kupiecką przed Pałacem Kultury i Nauki im., Józefa Stalina.. Żeby Złote Tarasy mogły zarabiać, i żeby nie rozpraszać klientów, pomiędzy Złote Tarasy, a Halę Kupiecką. Żeby wszyscy klienci poszli do Złotych Tarasów na zakupy, Tym bardziej, że w Hali Kupieckiej było taniej.. Ciekawe, że podatek ma być płacony w zależności od metrażu dachów, bo chodzi o podatek pobierany od wód opadowych kierowanych do kanalizacji z dachów budynków.. No dobrze.. A woda ściekająca do kanalizacji, ale nie z dachu budynku, tylko w postaci siarczystego deszczu też będzie jakoś opodatkowana? W końcu deszcz pada nie tylko po dachach.. Ale normalnie po wszystkim co jest na jego drodze.. Po chodnikach, jezdniach, , drzewach i krzakach… Z których woda często spływa na chodniki.. Zamulając kanalizację.. Obecnie deszczówka nie jest traktowana- według demokratycznego prawa- jako ściek.. A będzie! Skoro przegłosują, że będzie.. Tak jak ślimak jest rybą. Też przegłosowali. Coś podobnego.!. Padający od Boga deszcz- to ścieg.. Dar Boży to będzie ścieg, a w takim razie czym będzie ścieg? Chyba znowu coś socjaliści wymyślą, żeby przegłosować.. Złodziej nie jest złodziejem, morderca nie jest mordercą, prostytutka nie jest prostytutką, kłamstwo jest prawdą, zło nie jest złem, dobra nie ma, tak jak Pana Boga.. Bo przecież kosmonauta Gagarin stwierdził, że w niebie był- ale Pana Boga nie widział. A co jest? Nie wiadomo, bo Pan zabrał go wkrótce do siebie.. To znaczy do piekła! Straszny, zrelatywizowany syf.. Ale wybrańcy narodu demokratycznego i prawnego przegłosowali, że są wszyscy przeciw używaniu min przeciwpiechotnych.. A przeciw sznurom używanym przez samobójców? To będzie w następnym demokratycznym głosowaniu za nasze pieniądze.. Ale za podatkiem od deszczu są.. Nie głosują przeciw samemu deszczowi, ale za podatkiem od jego opadów.. Bo można głosować przeciw deszczowi, żeby nie padał, tak jak przeciw burzom w ogóle, huraganom- który jako kara Boża przetacza się przez USA.. Za Afganistan, za Irak, za Libię.. Można głosować przeciw wysokim temperaturom, przeciw oziębieniu, przeciw trzęsieniom ziemi.. Przeciwko wszystkiemu co demokracja jest w stanie zaakceptować i przetrawić jako Lewiatan pożerający wolność człowieka.. Ale i tak Pana Boga będzie na wierzchu.. Bo Pan Bóg jest antydemokratą- jest monarchą ,który za dobre wynagradza, a za złe karze.. I panuje nad wszystkim, a jego cierpliwość powoli się kończy.. Deszczówka nie jest ściegiem!!!!!! Ale przegłosują, że jest.. Demokracja to kompletna głupota.. WJR
Kochani: myślenie naprawdę nie boli Czytam Państwa komentarze – i oczom nie wierzę: zupełny brak elastyczności myślenia Ja hipotezie zamachu przypisywałem 0 (praktycznie zero) szans. Po tej informacji podniosłem szansę zamachu na jakieś 2%. Mało – ale sprawa tak ważna, że trzeba to koniecznie sprawdzić. Gdyby moja hipoteza o ludziach b.WSI okazała się być prawdziwa – to rozwalilibyśmy cały ten ubecki układ rządzący Polską Tymczasem Państwo a priori zakładają, że to na pewno był zamach – i to prawie na pewno zrobiony przez Rosjan. Ta hipoteza ma zerowe szanse – bo, jak słusznie zauważa Stanisław Michalkiewicz, na Kremlu siedzą „ruscy szachiści”, którzy doskonale wiedzieli, że śp.Lech Kaczyński nie ma żadnych szans w wyborach – miał 15%-20% poparcia – a po zamachu sympatia dla PiS gigantycznie wzrośnie. Już pomijam skutki tego, co by się stało po wykryciu takiego czynu... Powtarzam: kto podejrzewa o to Rosjan – nie jest politykiem. NB. WCzc.Jarosław Kaczyński na pewno Rosjan nie podejrzewa – ale mówi to, co mówi, by się podlizać tym, którzy w to wierzą. Jak widać po komentarzach – wierzą ślepo. W porządku: ludzie lubią spiskowe teorie – a niektóre spiskowe teorie są prawdziwe. Mówicie Państwo o tym, że bezpieka trzyma wszystko w szachu i wszystkim rządzi... Że masoneria ma wszędzie swoich ludzi. Tak uważacie? No, to dlaczego a limine odrzucacie hipotezę o Antonim Macierewiczu jako bezpieczniaku? Przecież bezpieka musiała wyrazić zgodę na to, by objął On urząd ministra SW. Ukręcić łeb kandydaturze na to stanowisko jest bardzo łatwo. A tego bezpieka nie zrobiła. I Macierewicz agentury nie ujawnił. Stanisław Michalkiewicz ma rację: byłoby to ujawnieniem tajemnicy państwowej. Ale ja powiedziałem, co ja bym zrobił na miejscu Macierewicza: ujawniłbym agentów - i zgłosił się na prokuraturę, że dokonałem przestępstwa; jako usprawiedliwienie podając, że na rozkaz Sejmu... Zresztą ujawnienie tych, których ujawnił - czyli byłych agentów SB - też jest ujawnieniem tajemnicy państwowej. Dlaczego Macierewicza za to nie wsadzono za kratki? Ciekawe - nieprawda-ż? Tak: p.Lech Wałęsa też był już wtedy byłym TW SB. Natomiast najprawdopodobniej od kilku lat był przejęty przez WSI, o czym Macierewicz nie mógł wiedzieć, bo do akt WSI nie miał dostępu. WSI zazdrośnie strzegła swojej wyższości. A kto stał na czele tego rządu? Zacny człowiek, p.mec.Jan Olszewski. Bardzo Go lubię – ale, jak wszyscy wiedzą: mason. Więc dlaczego większość PT Komentatorów nawet słyszeć nie chce o hipotezie, że za tym stoją jacyś bezpieczniacy? To kwestia wiary: po prostu wierzą PiSowi. A wiara jest ślepa na argumenty. Jeszcze jedna ważna sprawa: jeśli to był zamach (proszę pamiętać: przypisuję temu 2% szans) to na pewno nie zrobiony przez zawodowców z obecnych służb. Kto dziś do zamachów używa trotylu??!!? Już nie wspominam o nitroglicerynie, której ślady na fotelu pochodzą zapewne z tabletek którejś z ofiar zamachu. To musiałby być były bezpieczniak, odcięty od normalnych źródeł materiałów wybuchowych. Nitroglicerynę co prawda może wyprodukować każdy (proste, ale niebezpieczne) I trotyl też:
http://biol-chem.zmc.prv.pl/warto_wiedziec.htm
Acz prościej kupić od górników Semtex produkują bracia Czesi – ale dziś i semtex jest przestarzały. Jednak, powtarzam: nadal 98% szans przypisuję hipotezie, że to ONI po raz kolejny chcą skłonić Polaków by dzielili scenę polityczną na smoleńszczyków i anty-smoleńszczyków. PiS i PO. I podgrzewać atmosferę, podgrzewać – by broń Boże nie dyskutowano o gospodarce. I o aferach. JKM
Zabójstwo włamywacza. A - i jeszcze o agenturze i szansach
P.Bartosz Bazan zwraca nam uwagę: "Chciałbym zwrócić Pana uwagę na sprawę z małej miejscowości na Podkarpaciu. W Haczowie doszło do włamania, podczas którego 62-latek śmiertelnie ugodził nożem włamywacza-recydywistę. Wszystko wskazuje na to, że ofiara broniąca dobytku zostanie posądzona o zabójstwo.
http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20121029/REGION00/121029495
http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20121030/REGION00/121029429
http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20121030/REGION00/121039950
Oczywiście: ta osoba JEST zabójcą. Ten, kto zabił, jest zabójcą z definicji. Pytanie tylko, czy powinien być za to zabójstwo pociągany do odpowiedzialności (prokuratura zdecydowala, że TAK) i: czy powinien zostać za to ukarany?
Tu sytuacja jest taka, że broniący się znał osobiście napastnika - i sąd będzie musiał rozstrzygnąć, czy istnial inny sposób obronienia się przed napadem. Mnie wydaje się, że NIE - napastnik miał 25 lat - ale: nie opierajmy się na relacjach dziennikarskich... Ciekawa obserwacja: mnie każdemu wolno podejrzewać, że jestem agentem rosyjskim - a np. Antoni Macierewicz jest jakby immunizowany. Ja nie podejrzewam Antka, że jest agentem rosyjskim - ale zwracam uwagę, że ja czasem piszę o Rosjanach dobrze - a Antoni Macierewicz zawsze źle. Obiektywnie więc prawdopodobieństwo, że agentem rosyjskim jest On, jest znacznie większe - gdyż agentowi państwa X nigdy dobrze o państwie X nie wolno mówić! Jak ktoś tego nie rozumie... JKM
Bandy krzyżują szpadryny I znowu potężni szermierze skrzyżowali szpady, a właściwie nie tyle szpady, bo szpady uchodzą za broń dżentelmenów, co raczej szpadryny, które z upodobaniem używane są przez łobuzerię. Mam oczywiście na myśli okupujące nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackie bandy z komunistycznym rodowodem, to znaczy - bandę wojskową i bandę tak zwaną cywilną, wywodzącą się z dawnej Służby Bezpieczeństwa. Walczą one o lepszy dostęp do żłobu, bo wiadomo, że kto taki lepszy dostęp uzyska, ten będzie mógł więcej się nakraść, a jak się więcej nakradnie, to pozakłada więcej starych rodzin, dając w ten sposób początek nowej arystokracji tornistrowo pałkarskiej. Wydawało się do niedawna, że banda wojskowa bierze górę. Świadczyło za tym zarówno zatrzymanie w listopadzie ubiegłego roku generała Gromosława Czempińskiego, utrata życia „bez udziału osób trzecich” generała Sławomira Petelickiego w czerwcu tego roku, jak i niedawny zgon - również „bez udziału osób trzecich” - chorążego Remigiusza Musia, który miał nieszczęście zeznać, że słyszał, jakoby wieża kontrolna pozwoliła pilotom prezydenckiego samolotu zejść do wysokości 50 metrów. Wiadomo było, że w sytuacji jaskrawej sprzeczności tych zeznań w ustaleniami rosyjskiego MAK-u, które własnymi słowami następnie podała do wierzenia komisja pod przewodnictwem ministra Jerzego Millera, chorąży Muś prędzej czy później może dojść do wniosku, że jedyne, co mu wypada uczynić, to przenieść się na tamten świat - oczywiście „bez udziału osób trzecich” - bo jakże by inaczej? Więc kiedy wydawało się, że banda wojskowej bezpieki wszystko już kontroluje - niczym grom z jasnego nieba gruchnęła wieść, że we wraku samolotu odnaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny. Tak w każdym razie napisała „Rzeczpospolita”, dając do zrozumienia, że jednym ze źródeł tej informacji był Prokurator Generalny. Natychmiast niezależna Prokuratura Wojskowa zdementowała te informacje na konferencji prasowej. Trudno taki brak koordynacji zrozumieć, chyba, że odwołamy się do teorii spiskowej. Jak wiadomo, głosi ona, że jedni państwowi dygnitarze podlegają jednej bezpieczniackiej bandzie - tej, która wystrugała ich z banana - a znowu inni - bandzie drugiej. Nietrudno się domyślić, że rewelacje o śladach trotylu we wraku samolotu - między innymi, na 30 fotelach - uderzają w watahę wojskową, bo to ona była szczególnie zainteresowana przejęciem „Aneksu” do „Raportu o rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych”, w którym podobno były różne informacje, które, zwłaszcza w roku wyborów prezydenckich, mogły okazać się kłopotliwe. Dopiero na tym tle można w pełni docenić wagę i smakowitość deklaracji pana generała Marka Dukaczewskiego, że po wyborczym zwycięstwie Bronisława Komorowskiego otworzy sobie szampana. Taka ostentacyjna wskazówka na faworyta dla całej agentury pokazuje, że ta sprawa rzeczywiście mogła być uważana za najwyższy priorytet. Warto jednak zauważyć, że chociaż Prokuratura Wojskowa rewelacje o trotylu zdementowała, to jednak nie zdementowała ich ostatecznie. Pan pułkownik Szeląg zauważył bowiem, że śladów materiałów wybuchowych „nie stwierdzono”, ale jednocześnie poinformował, że badania „kilkuset próbek” nadal „trwają”. Zatem jeśli „nie stwierdzono”, to znaczy, że nie stwierdzono dotychczas, ale w przyszłości - kto wie? Na gruncie teorii spiskowej wygląda to jak poważne ostrzeżenie pod adresem pana premiera Tuska, że jeśli nie będzie grzeczny, to w przyszłości mogą go czekać różne niespodzianki. Na razie jednak jest rozkaz, żeby rewelacjom o śladach trotylu we wraku samolotu dawać zdecydowany odpór. Nic zatem dziwnego, że funkcjonariusze poprzebierani za dziennikarzy niezależnych mediów, jeden przez drugiego potępiają, wyśmiewają, natrząsają się, albo naukowo uzasadniają, że żadnego trotylu we wraku samolotu być nie mogło. W sukurs funkcjonariuszom pospieszył pan poseł Ryszard Kalisz, na poczekaniu prokurując teorię chemiczną, że trotyl i gliceryna wzajemnie się „znoszą”. Chyba przeciwnie, chyba chodziło o to, że się nie znoszą i to do tego stopnia, że w obecności, a nawet w pobliżu nitrogliceryny trotyl nie chce wybuchać, żeby tam nie wiem co - podobnie jak nitrogliceryna. Ale „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”, więc i pan poseł Kalisz w pospiechu mógł posłużyć się skrótem myślowym. Na koniec głos zabrał pan premier Tusk, oskarżając prezesa Kaczyńskiego, że „niszczy państwo”. Obawiam się, że pan premier Tusk się myli. Państwo jest skutecznie niszczone przez okupujące je bezpieczniackie watahy, które sprawiają, że do żadnego organu państwowego, z prezydentem i rządem na czele, nie można już mieć zaufania. SM
Klęska propagandy II Komuny Sondaż 36% Polaków za Zamachem Z badania wynika, że 36 proc. ankietowanych wierzy w zamach w Smoleńsku..czy powinien powstać międzynarodowy zespół badający sprawę katastrofy smoleńskiej... 28 proc. uważa, że "raczej" powinien powstać, a że "zdecydowanie tak" - 35 proc. „Z badania wynika, że 36 proc. ankietowanych wierzy w zamach w Smoleńsku ” .... ”MillwardBrown SMG/KRC dla TVN24, 56 proc. Polaków nie wierzy, że 10 kwietnia 2010 roku doszło do zamachu na samolot prezydencki TU-154M. Przeciwnego zdania jest natomiast 36 proc. „.....”Ankietowani zostali także zapytani, czy powinien powstać międzynarodowy zespół badający sprawę katastrofy smoleńskiej. Według 15 proc. "zdecydowanie nie powinien", a według 18 proc. "raczej nie" powinien. Większość badanych pomysł jego powołania jednak popiera - 28 proc. uważa, że "raczej" powinien powstać, a że "zdecydowanie tak" - 35 proc. „.....(źródło)
„Na urzędującego prezydenta USA Baracka Obamę, gdyby mogło, w wyznaczonych na przyszły tydzień amerykańskich wyborach oddałoby głos 90 proc. Europejczyków- wynika z sondażu brytyjskiego ośrodka badania opinii publicznej YouGov. „....(źródło)
Przytoczyłem wyniki sondażu YouGov , z którego wynika ,że 90 procent Europejczyków głosowałoby na Obamę , aby pokazać skale wyprania mózgów w Europie. Dopiero na tym tle innych narodów Europy widać jaj bardzo Polacy są odporni na lewicowy terror propagandowy politycznej poprawności . W Europie nie do pomyślenia jest istnienie liczącej prawie 40 procentowej antysystemowej grupy społeczeństwa . Nie do pomyślenia ,że łącznie 63 procent społeczeństwa uważa ,że rządząca klasa polityczna nie daje rękojmi rzetelności i uczciwości , bo do tego sprowadza się wola 63 procent Polaków, aby powołać międzynarodową komisje mającą zbadać okoliczności Zamachu Smoleńskiego .
Europa jest w stanie zapaści cywilizacyjnej . Gospodarczej ,ekonomicznej, kulturowej i demograficznej . Stan Europy jest praktycznie identyczny ze stanem gnijącego schyłkowego Rzymu . Jak twierdzi profesor Peter Heather Rzym po prostu się zapadł . Najazdy były tylko konsekwencja tego wewnętrznego upadku .To samo w tej chwili dzieje się z Europą. Jej kolonizacja prze imigrantów i wymieranie rdzennej ludności to tylko efekt przekształcenia struktury społecznej w system kastowy .Oligarchia , kasat urzędnicza i nowe chłopstwo pańszczyźniane ( Kukiz „ chłopów pańszczyźnianych z nas zrobili” ) Osią upadku , jej wewnętrznym mechanizmem jest religia państwowa ,jak ja nazwał profesor Ferguson , państw Zachodu , polityczna poprawność Proszę zwrócić uwagę ,że II Komuna jest budowana nie jako państwo mające za swój fundament etykę , chrześcijańską, filozofie człowieka Wojtyły , czy nawet jak I Rzeczpospolita państwo tolerancji religijnej. II Komuna to państwo fanatyzmu religijnego , ideologi socjalizmu politycznej poprawności dążące do zniszczenia wszystkich innych systemów etycznych , w tym opartych na teologii , dążące terrorem propagandowym i przemocą prawną do wyeliminowania z życia publicznego i ze sfery przestrzeni intelektualnej wszystkich „myślących inaczej „Tusk, Platforma, Palikot, Miller i SLD oraz reżimowe media krok po kroku, ustawa za ustawą ustanawiają polityczną poprawność religią panującą Polski . Niczym Wąż dusiciel objęli swoimi zwojami Polaków . Gadzim uściskiem wyciskają wolność z płuc Polaków .Zamach Smoleński bo była gratka nie tylko dla Rosjan , ale również dla całej struktury kadrowej politycznej poprawności . Polegli ich przeciwnicy. Konserwatyści, chrześcijanie, ludzie opierający się na etyce podmiotowości człowieka . Kto wie jak by się potoczyły losy Polski , gdyby wtedy Jarosław Kaczyński tak jak planował wsiadł do samolotu ze swoim bratem Kurski , Ziobro , Kamiński (europoseł ) , Kluzik Rostkowska, Cymański rozerwaliby na szczepy PiS. Zamach Smoleński zostałby zamieciony po dywan. Nie byłoby tych 36 procent , an których można w przyszłości budować IV Rzeczpospolitą. Nie byłoby kultu politycznego Lecha Kaczyńskiego i nie spocząłby On na Wawelu. Nie byłoby drugiego obiegu intelektualnego i kulturowego . Nie powstałby Obóz Patriotyczny. Te 36 procent , którzy uważają ,że doszło do Zamachu Smoleńskiego robi z Polski nowe przedmurze cywilizacji . Tym razem razem Polska ma być bastionem na drodze prymitywnych, fanatycznych hord kultury hedonizmu , przemocy silniejszych nad słabszymi , eksploatacji ekonomicznej , kultury eliminowania , zabijania słabszych. Kultury śmierci , jaką jest polityczna poprawność , religia polityczna jak takie systemy określa profesor'Alemo
(więcej)
W pewnym sensie zaczynają być prorocze , napełniające jednak otuchą serca słowa prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które za Łysiakiem przytaczam ,że „ kraj, który stworzył silne fundamenty upadku dwóch największych totalitarnych systemów XX stulecia — może wszystko, żadne wyzwania mu niestraszne. Łysiak „Jakie są szanse, iż wojenna inicjatywa remocarstwowienia Rzeczypospolitej mogłaby się powieść? Primo: dziejowe fatum, które od dawna sprawia, że Polakom udają się rzeczy największe. Rafał Ziemkiewicz przypomniał w styczniu 2012 (na łamach „Rzeczypospolitej") o pewnym międzynarodowym spotkaniu prezydenta Kaczyńskiego. Przywódcy europejscy, chcąc tam wyrazić życzliwość wobec Polski, uznali, że najlepiej to zrobią deklarując współczucie wobec polskich dziejów, pełnych tragedii i klęsk. „Kaczor" wysłuchał tego spokojnie, po czym zrobił lekko zdziwioną minę i odparł : „ — Ależ, proszę państwa, nasza historia jest taka, że wpierw zatrzymaliśmy na kilkaset lat ekspansję Niemców ku Wschodowi, później parcie islamu ku Zachodowi, a wreszcie marsz rewolucji bolszewickiej. W międzyczasie stworzyliśmy pierwszą europejską republikę z obieralnym, odpowiedzialnym przed prawem władcą, i z zasadą równouprawnienia religii, a kiedy przyszedł XX wiek, pierwsi stawiliśmy opór Hitlerowi, zmuszając Zachód, by rozprawił się z hitlerowską Rzeszą. Rozprawienie się z Sowietami zostało wszczęte przez polską Solidarność". Jasno widać, że kraj, który stworzył silne fundamenty upadku dwóch największych totalitarnych systemów XX stulecia — może wszystko, żadne wyzwania mu niestraszne. „....(więcej) Marek Mojsiewicz
Rosjanie mają "polskie" próbki z materiałami wybuchowymi! "Nie można mieć 100-procentowej pewności, że nic złego się im nie stanie" Sprzęt którym dysponuje CLK pozwala na osiągnięcie ok.98 % pewności, że badana próbka zawiera ślady materiału wybuchowego. Prokurator Szeląg wykorzystał jednak brak formalnie zakończonej ekspertyzy biegłych, aby pośrednio zanegować fakt znalezienia składników TNT i nitrogliceryny we fragmentach wraku. Negacja ta oznaczała brak oficjalnych ostatnich wyników a nie brak materiałów wybuchowych na próbkach.
O badaniach detektorami IMS: Wypowiedź prok. Szeląga z konferencji prasowej, 30.10.2012:
Nie jest prawdą, że w wyniku przeprowadzonych czynności i badań stwierdzono, że na próbkach zarówno z wnętrza samolotu, jak i poszycia skrzydła znajdują się ślady trotylu, jak i nitrogliceryny. Nie stwierdzono również takich substancji na centropłacie samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem. Urządzenia wykorzystywane są tylko do wstępnych, szybkich testów przesiewowych, wskazujących co najwyżej na możliwość wystąpienia związków chemicznych mogących być materiałem wysokoenergetycznym. Urządzenie wskazywało biegłym, że badany element powinien być zabezpieczony i poddany szczegółowym, profesjonalnym badaniom w laboratorium. Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych. Wieczorem "Rzeczpospolita" poinformowała na swojej stronie internetowej, że - jak powiedział jej rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk - próbki, które wskazali polscy biegli, nadal są w Rosji. Zostały one wytypowane przez polskich biegłych na podstawie wskazań urządzeń, które wykazały obecność cząstek wysokoenergetycznych, których źródła pochodzenia mogą być przeróżne - powiedział Martyniuk. Dodał, że "próbki te zostaną dopiero do Polski sprowadzone w ramach pomocy prawnej". Oczekiwanie na próbki może długo potrwać, wnioskując po tym, w jakim tempie Rosjanie realizują nasze wnioski o pomoc prawną.
Prokuratura jednak z całą stanowczością twierdzi, że zabezpieczony materiał z poszycia i wnętrza samolotu, który został zebrany by sprawdzić, czy nie doszło do wybuchu na pokładzie, będzie badany wyłącznie przez polskich specjalistów, a nie przez Rosjan. Nie można mieć 100-procentowej pewności, że do czasu przekazania próbek nic złego się z nimi nie stanie. Proceduralnie zabezpieczają je jednak plomby i pieczęcie - podobnie jak w przypadku czarnych skrzynek. Dopiero po przesłaniu próbek do Polski, rozpoczną się ich badania pod kątem obecności na pokładzie śladów materiałów wybuchowych. Rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk przyznał „Rzeczpospolitej”, że wytypowane przez biegłych próbki do badań pirotechnicznych pozostawiono w Rosji. Mają one zostać sprowadzone do Polski w ramach wniosku o pomoc prawną. Jednocześnie rzecznik podkreślił, że mają one być badane wyłącznie w Polsce. Ta praktyka byłaby niezgodna z dotychczasową, stosowaną w śledztwie smoleńskim praktyką pomocy prawnej. Polega ona na występowaniu polskich (lub rosyjskich) śledczych do swojego odpowiednika o przeprowadzenie określonych czynności. Strona do której skierowano prośbę wykonuje je i przesyła dokumentację wnioskodawcy. Tak było np. przy okazji pracy polskich archeologów w Smoleńsku (pracowali oni pod nadzorem i na rzecz śledczych rosyjskich), czy wreszcie sprawdzeń rodzin polskich pilotów w IPN, które przeprowadzała prokuratura polska na wniosek Rosjan. Jest zatem mało prawdopodobne skorzystanie tej formuły, ponieważ trudno wyobrazić sobie sytuację w której Rosjanie przekazaliby stronie polskiej kluczowe dowody w sprawie, tracąc kontrolę zarówno nad nimi, jak i wynikami badań. Nie ma żadnej gwarancji, że próbki – jeśli w ogóle Komitet Śledczy przekaże je Polsce- nie zostaną wcześniej poddane nieuprawnionym ingerencjom, tym bardziej, że sposób ich „zabezpieczenia” w Rosji (plomby i pieczęcie) jest analogiczny do sposobu przechowywania taśm z rejestratorów lotu, z których szczególnie jedna (taśma dźwiękowa z MARS-BM) zaczyna wzbudzać coraz większe wątpliwości co do oryginalności. Moskwa, 2010 rok. Papierowe pieczęcie z podpisem prokuratora Rzepy.Tak zabezpieczano zawartość „czarnych skrzynek” w czasie badań MAK. Czy części wytypowane do badań pirotechnicznych będą zabezpieczone w równie nieprofesjonalny sposób? Dodatkowy problem dla strony polskiej stanowi brak ram czasowych, w których Rosjanie musieliby przekazać materiały w ramach pomocy prawnej. Sam fakt, że najprawdopodobniej zawierają one pozostałości materiałów wybuchowych czyni bardzo mało prawdopodobnym, że w ogóle trafią do Polski dopóki nie zmienią się władze rosyjskie. Pewne jest, że wybrany sposób zabezpieczenia wybranych części wraku jest dalece niewystarczający, a ich wybranie, a następnie pozostawienie w Rosji bardziej przypomina wskazanie gospodarzom, które fragmenty należy poddać zabiegom „upiększającym”, niż poważne potraktowanie kluczowych dowodów rzeczowych przez polskich prokuratorów.
W ZWIĄZKU Z TYM WCIĄŻ AKTUALNE SĄ NASTĘPUJĄCE PYTANIA I ŻĄDANIA:
1. Skoro nic nie wykryto dlaczego prok. Seremet poinformował o tym D. Tuska?
2. Jak wyglądają "plomby" i "zabezpieczenia" próbek z materiałami wybuchowymi, czy chroni je tylko skrawek papieru z zwykłą pieczątką i podpisem, które są niezwykłe łatwe do podrobienia?
3. Czy części wytypowane do badań pirotechnicznych będą zabezpieczone w równie nieprofesjonalny sposób jak czarne skrzynki?
4. W jaki sposób zostawienia próbek w Rosji wpłynie na rzetelność i wiarygodność badań w Polsce w znaczeniu formalnym i procesowym skoro utracono wpływ na ważne ogniwa w procesie badawczym -przechowywanie próbki, transportowanie próbki?
5. Czy został ustalony konkretny czas ich przekazania Polsce?
6. Czemu się mówi o czasie pół roku skoro Rosjanie mają ich nie badać?
7. Czemu rząd Donalda Tuska i prokuratura od 11.04.2010 milczy w sprawie przetrzymywania przez Rosję broni i kamizelek kuloodpornych oficerów BOR-u? Kiedy polska prokuratura lub rząd Donalda Tuska zacznie się domagać zwrotu tych dowodów, które w sposób doskonały mogłyby określić czy na pokładzie Tu-154m doszło do wybuchu gdyż kamizelki kuloodporne poza analizą chemiczną mogły zostać poddane analizie materiałowej na odkształcenia pod wpływem dużych sił i ciśnień?
8. Kiedy zostanie Polsce zwrócony wrak samolotu i na jakiej podstawie prawnej jest przetrzymywany skoro zgodnie z prawem międzynarodowym powinien być zwrócony najpóźniej po zakończeniu badań komisji MAK a więc w styczniu 2011 roku?
Bez odpowiedzi na te pytania wszelkie wykluczanie występowania materiałów wybuchowych w próbkach związanych z tragedią smoleńską jest pozbawione podstaw. Marek Dąbrowski, Konrad Matyszczak
Warto przypomnieć – dlaczego prokurator Marek Pasionek nie mógł nadzorować smoleńskiego śledztwa? Obserwując wciąż toczącą się walkę o dostęp do prawdy w sprawie smoleńskiej tragedii, warto przypomnieć, że w czerwcu ubiegłego roku odwołano nagle prokuratora Marka Pasionka, który nadzorował śledztwo. Jak pamiętamy, odwołał go niejaki gen. Parulski, ówczesny szef Prokuratury Wojskowej. Prędko o tym zapomniano, choć postać Marka Pasionka nie powinna nam zniknąć ani z pamięci, ani z listy osób, które miały odwagę zachować się w tym czasie przyzwoicie. Lista ta nie jest zbyt długa, więc ważne to tym bardziej. Parulskiemu nie podobało się, że prokurator Pasionek próbował pozyskać od Stanów Zjednoczonych satelitarne zdjęcia smoleńskiego lotniska, a także inne dokumenty i informacje mogące być pomocne przy prowadzeniu śledztwa. Nie było też tajemnicą, że Pasionek miał bardzo krytyczny stosunek do działań kilku, a przynajmniej dwóch ministrów Tuska, którzy zaniedbując swe obowiązki mogli się przyczynić do katastrofy. To wówczas padły z wyżyn rządzących słynne zdania potępienia: jakże to, zwracać się do obcego mocarstwa o pomoc? I ten motyw warto dziś przypomnieć. USA, to nie nasz sojusznik z NATO, ale obce mocarstwo, a Rosja największy przyjaciel, więc niech w naszym imieniu prowadzi wszelkie dochodzenia w sprawie katastrofy! Można być pewnym, że Pasionek sięgnąłby także po innego ulubieńca Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska, nieudacznika Janickiego mianowicie. Nieudacznika i tchórza. Co powinien bowiem zrobić szef BOR-u na wiadomość, że jego funkcjonariuszy bez trudu przepędzono z lotniska, na którym za kilka godzin miał wylądować prezydent RP? Co powinien taki facet zrobić z sobą po katastrofie? Żeby nie rozmyślał zbyt długo na ten temat Bronisław Komorowski awansował go, w 2011 roku został generałem dywizji. Takie teraz obyczaje. Prokurator Pasionek, jak widać, do tego towarzystwa nie pasował w żadnym przypadku. Trzeba więc było się go pozbyć. Być może do takich wiadomości, jak przedstawiona ostatnio w „Rzeczpospolitej” dotarłby prędzej. Bez takich, jak Pasionek prawdę trzeba wydzierać siłą. Charakteru, łamów, sprytu. By nie dać się oszustom i karierowiczom. Tomasz Domalewski
Jarosław Kaczyński: Nie wiem kto dokonał zamachu. Wiem, że rząd Tuska jest odpowiedzialny za mataczenie w śledztwie Warto zapytać Donalda Tuska dlaczego moje słowa o zamachu i zamordowaniu 96 osób wziął do siebie. Przecież ja nie mówiłem, że jest to zbrodnia Donalda Tuska. Mówiłem o mataczeniu w śledztwie – powiedział Jarosław Kaczyński w rozmowie z Gazetą Polską VD. W ponad 20 minutowej rozmowie z Gazetą Polską VD prezes PiS Jarosław Kaczyński odnosi się do ostatnich faktów ujawnionych przez dziennik "Rzeczpospolita". Podkreśla, że badania o których napisała gazeta, a które miały potwierdzić obecność materiałów wybuchowych na szczątkach tupolewa nie są jedynym dowodem na zaistnienie wybuchu. Jeśli chodzi od dowody na to, że był wybuch, dowody pośrednie i bezpośrednie, o których mówili najpierw naukowcy z USA i Australii, a ostatnio i ci mieszkający w Polsce, to ich jest bardzo wiele. I w postępowaniu procesowym myślę, że one zostałyby uznane za wystarczające. Natomiast tutaj mowa o takim dowodzie zamykającym, ostatecznym, którego nie można już podważyć, bo ślady materiału wybuchowego są tego rodzaju dowodem - powiedział Kaczyński. Jak zaznaczył, wedle nieoficjalnych informacji - badania przeprowadzone przez polskich techników na zlecenie prokuratury stwierdzały w sposób nie budzący wątpliwości, że chodzi o materiały wybuchowe, a tłumaczenia, że to może coś innego tylko, że są to tylko elementy używane w materiałach wybuchowych uznał za zupełnie niepoważne.
Kaczyński zwrócił też uwagę, że prokuratura odnosząc się do ujawnionych przez dziennik informacji zastosowała specyficzną metodę dezinformacji. Aby ją wyjaśnić posłużył się przykładem. Co prokurator pisze, gdy widzi zakrwawioną koszulę na ciele zamordowanego? Że są na koszuli brązowe plamy. Tu użyto metody "brązowych plam". Metoda ta polega na tym, że mówi się coś co jest zgodne z metodologią przyjętą w prokuraturze, tylko nie ma wiele wspólnego z prawdą materialną - tłumaczył Kaczyński. Prezes PiS zwrócił też uwagę na specyficzną konstrukcję wypowiedzi prokuratora Szeląga:
Najpierw stwierdził, że niczego nie wykryto, że to co napisano jest nieprawdą, a potem zaczął opisywać sytuację, z której wynikało, że wykryto jednak elementy, które mogą wchodzić w skład materiałów wybuchowych ale równocześnie dał bardzo wiele możliwości. Otóż koszula zamordowanego nożem też może być poplamiona czymś innym, tylko jest to niesłychanie mało prawdopodobne. Prezes PiS zwrócił też uwagę na jeszcze jedną okoliczność związaną z informacjami "Rzeczpospolitej". Jeżeli w tym badaniu było tak, jak to mówił Szeląg, jeżeli tam nic nie stwierdzono, to dlaczego Seremet szedł z tym do Donalda Tuska? I dodał:
Proszę sobie wyobrazić, że prok. Szeląg zaczyna swoją wypowiedź inaczej. Nie od stwierdzenia, że niczego nie stwierdzono, ale że stwierdzono rzeczywiście ślady, które mogą świadczyć o śladach materiałów wybuchowych, ale musimy je jeszcze zbadać w ramach procedur... Przecież przekaz byłby zupełnie inny, o 180 stopni! Kaczyński przypomniał też o dowodach z innych źródeł – m.in pochodzących od rodzin smoleńskich – potwierdzających obecność materiałów wybuchowych. Ostro skrytykował sposób prowadzenia śledztwa przez prokuraturę wojskową. Muszę się zgodzić z jednym z publicystów, który napisał, ze to nie jest śledztwo, ale sprzątanie, sprzątanie dowodów = powiedział. Odniósł się również do słów premiera Donalda Tuska, który na wtorkowej konferencji mówił, że nie wyobraża sobie życia w jednym kraju z prezesem PiS. Dla ludzi mojego ale i Donalda Tuska pokolenia to może się kojarzyć z artykułem, który się ukazał tuż tuż przed stanem wojennym – w Polityce pt."Za ciasno w jednej Polsce". Później był stan wojenny, bo komunistom z Solidarnością było za ciasno – przypomniał. Równocześnie Kaczyński zaznaczył, że w swoim wystąpieniu, tuż po publikacji "Rzeczpospolitej" nie oskarżył Donalda Tuska i jego rządu o udział w zbrodni, a tylko o mataczenie w śledztwie. Żadna z moich wypowiedzi nie stawiała zarzutu idącego dalej niż mataczenie. (...) Niezmiernie mnie zastanawia, dlaczego Donald Tusk tak wszystko bierze do siebie. To jest pytanie, które warto mu zadać. Nie mówiłem o jego winie, ani winie rządu dotyczącej zbrodni - podkreślił Jarosław Kaczyński. Zapytany co można zrobić, by skierować toczące się śledztwo na właściwe tory powiedział:
Możemy zrobić tylko jedno. Starać się, żeby w Polsce zmieniła się władza. Tzn. budować jednolity niepopękany wewnętrznie front, zmierzający do tego, żeby wygrać wybory. I dodał:
Póki oni rządzą i jest przeświadczenie, że będą rządzili ( coraz słabsze, ale wciąż obecne) – to tu będzie obrona Grenady. Ja nie wiem, kto dokonał zamachu, choć jestem głęboko przekonany, że taki zamach był. Natomiast, kto mataczył to jest zupełnie oczywiste, sprawcy są znani. Według Kaczyńskiego osoby mataczące i odpowiedzialne za nieprawidłowości w śledztwie również powinny stanąć przed wymiarem sprawiedliwości.
Ansa/GP VD
Kombinacja operacyjna "TNT" Jeśli uważnie przeanalizujemy ciąg wydarzeń związany z publikacją „Rzeczpospolitej” pt. „Katastrofa smoleńska: trotyl na wraku tupolewa” zauważymy, że mogą one stanowić fragment gry operacyjnej
GRA SŁUŻB? Jeśli uważnie przeanalizujemy ciąg wydarzeń związany z publikacją „Rzeczpospolitej” pt. „Katastrofa smoleńska: trotyl na wraku tupolewa” zauważymy, że mogą one stanowić fragment gry operacyjnej, której autorzy częściowo wykorzystali sprawdzony już wcześniej przy okazji Katastrofy Smoleńskiej schemat działań i mieli zamiar powtórzyć i rozwinąć sukces swojej poprzedniej akcji- ale tym razem w znacznie większej skali. Także cele, które chciano osiągnąć, miały o wiele większy kaliber.
WZORZEC 8 października 2010 roku Zespół Parlamentarny ds. zbadania Katastrofy Smoleńskiej ujawnił dane dotyczące wycieku ze środkowego silnika Tupolewa rankiem 10 kwietnia 2010 roku. Stanowiły one fragment zeznań jednego z techników 36.SPLT. Wprawdzie przewodniczący Zespołu, Antoni Macierewicz, nie postawił wtedy kropki nad „i” i nie wyciągnął publicznie z faktu zaistnienia wycieku jednoznacznych wniosków, już kilka godzin po konferencji prasowej na której Zespół ujawnił tę informację nastąpiła błyskawiczna kontra: prokurator Zbigniew Rzepa „zapytany przez tygodnik Wprost” błyskawicznie doszczegółowił, że chodzi o wodę po myciu płatowca. Pamiętajmy, że zarówno zadanie pytania, jak i przygotowanie odpowiedzi w sytuacji posiadania przez prokuraturę kilkudziesięciu tomów akt, które należy przejrzeć aby odpowiedzialnie zająć stanowisko, wymagało czasu. Mimo to, sprawnie udzielona odpowiedź stała się początkiem kampanii medialnej której celem miało być ośmieszenie Zespołu Parlamentarnego i jego przewodniczącego. Cel ten częściowo osiągnięto, tam, gdzie Antoni Macierewicz nie wyciągnął jednoznacznych wniosków- wymyślając je za niego. Współpraca prokuratury z mainstreamowymi mediami została z sukcesem przetestowana. Dodatkowo, obserwowane przez nas ostatnio wydarzenia wydają się mieć dość dużo wspólnego z kombinacją operacyjną, w której chciano skompromitować dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego oraz Antoniego Macierewicza.
GENEZA Gdy Prokurator Generalny Andrzej Seremet kilka tygodni przed publikacją „Rzeczpospolitej” pojawił się u koordynatora służb specjalnych, premiera Donalda Tuska, z pewnością nie miał zamiaru referować znalezienia na wraku i w okolicach lotniska Siewiernyj śladów folii, namiotów i perfum. Detektory IMS, których używali w Rosji polscy biegli, są w stanie ustalić obecność trotylu i nitrogliceryny w badanej próbce z prawdopodobieństwem bliskim 98%, a próbek które dały pozytywny wynik w czasie badania przez prokuratorów było kilkadziesiąt. Premier stanął przed najpoważniejszym od momentu smoleńskiej tragedii pytaniem: jak rozbroić tę informację, jednoznacznie wskazującą że na polską delegację dokonano zamachu. Sytuację komplikował fakt, że opinia publiczna była już świadoma zaniechań i matactw, jakich dopuścili się podlegli premierowi funkcjonariusze państwa, które „zdało egzamin”- od braku możliwości odwołania do ICAO od kłamliwego raportu MAK zaczynając, a na skandalach związanych z pochówkami i bezczeszczeniem przez Rosjan ciał polskiej elity państwowej kończąc. Te fakty, wraz z brakiem sukcesów rządu, przełożyły się na wzrost popularności PiS i spadek sondażowy partii władzy. Niezbędny zatem wydawał się ruch, który odwróci niekorzystne dla premiera trendy i ponownie wykreuje go na męża stanu. Przy obecnym stanie wiedzy nie możemy na 100% udowodnić, że „Rzeczpospolita” padła ofiarą prowokacji, ale jest wystarczająca ilość poszlak, aby na ich podstawie z dużym prawdopodobieństwem odtworzyć, co zrobiono, aby zbliżającą się katastrofę przekuć w zwycięstwo.
CELE Aby odnieść sukces, należało skompromitować samo skojarzenie Katastrofy Smoleńskiej z wybuchem trotylu, podobnie jak miało to miejsce z „teorią helu”. Opublikowanie, a następnie jednoznaczne obalenie informacji, której nie udałoby się udowodnić, powinno na przyszłość „zaszczepić” jej odbiorców przed kolejnymi, analogicznymi, dobrze udokumentowanymi wiadomościami, które mogłyby się pojawić w toku śledztwa. Należało także sprowokować Jarosława Kaczyńskiego do nieprzemyślanych publicznych wystąpień, aby ponownie z sukcesem wskazać go jako pierwszego szkodnika III RP. Nie udało się to nawet po publikacji przez Rosjan zdjęć ciała Prezydenta RP, profesora Lecha Kaczyńskiego, leżącego na sekcyjnym stole. Należało zatem dążyć do ujawnienia takiej informacji, obok której lider opozycji nie przejdzie obojętnie i w końcu zachowa się tak, jak chcą władze. Odpowiednio profesjonalne, mocne i jednoznaczne zaprzeczenie temu, co powie prezes PiS- to blamaż Kaczyńskiego. Ponieważ lider opozycji jest osobą nieufną, informacja powinna pochodzić z pewnego i sprawdzonego źródła. Dziennikarz śledczy Cezary Gmyz znany jest ze staranności, jakości informacji i częstego podejmowania niewygodnych dla władzy tematów. To dzięki jego pracy wiemy, kim był i jakie miał kontakty oczekujący w smoleńskiej mgle na przylot tupolewa były nielegał, Tomasz Turowski. Już ten jeden powód wydaje się wystarczający, aby służby specjalne spróbowały przy okazji przygotowywanej kombinacji zemścić się na dziennikarzu i zniszczyć go zawodowo.
GRA Nie mamy informacji, kim są cztery źródła, na których oparł się Cezary Gmyz w swoim artykule. Jednak o tym, że wokół sprawy dzieje się coś dziwnego, świadczy spotkanie byłego już redaktora Naczelnego „Rzeczpospolitej”, Tomasza Wróblewskiego, z prokuratorem generalnym, Andrzejem Seremetem, odbyte tuż przed publikacją artykułu. Co ciekawe, sam Gmyz nie wiedział o tym spotkaniu. Czyżby Wróblewski już wtedy prowadził podwójną grę? Można się domyślać, że prokuratura próbowała zablokować publikację i- jak wynika z medialnych przekazów- kupić sobie trochę czasu. Jeśli tak rzeczywiście było, nie udało się. Tekst ukazał się 30 października w internetowym wydaniu „Rzeczpospolitej”, widnieje na nim godzina 6:30. Od początku wzbudził sensację, a jego autor pojawił się w TVP Info. Sprawiał wrażenie absolutnie pewnego swoich racji, zapytany co zrobi, jeśli jego informacje okażą się nieprawdziwe, odparł: „wykluczam to”. Już wcześniej wiedziano, że 30 pażdziernika odbędzie się posiedzenie Zespołu Parlamentarnego poświęcone zagadkowej śmierci technika pokładowego z jaka-40, śp. chorążego Remigiusza Musia. Nie sposób jednoznacznie stwierdzić, kto odpowiada za wybranie daty publikacji tekstu Gmyza, i czy prokurator Seremet rzeczywiście próbował zyskać na czasie, sugerując przesunięcie terminu publikacji, czy też w rzeczywistości prosił o to w taki sposób, aby mu odmówiono. Jest jednak oczywiste, że Zespół musiałby „na gorąco” odnieść się do rewelacji „Rzeczpospolitej”, i w najlepiej pojętym interesie prowadzących grę było ich ujawnienie w dniu posiedzenia- ani wcześniej (aby wywołać maksymalne emocje), ani później. Jeśli prześledzimy godzina po godzinie wydarzenia 30 października 2012 roku, zauważymy jak rozwijała się narracja strony rządowej. Po publikacji Gmyza jako pierwsi do boju ruszyli internauci: profesor Paweł Artymowicz, czyli bloger You-know-who, prawdopodobnie zbudzony w środku nocy (mieszka w Kanadzie), o godzinie 08:41 czasu warszawskiego opublikował w portalu Salon24 Igora Janke tekst, w którym stwierdził: „Nie było wybuchu”. Artymowicz, w typowy dla siebie bezrefleksyjny sposób naiwnie wyjawił, że wcześniej wiedział, iż będzie musiał dać odpór informacjom „Rzeczpospolitej”. Jak napisał później na blogu: „wiedziony jakims szostym zmyslem czytalem pare dni temu o materialach wybuchowych... „. Bloger Rolex, uważany przez niektórych za związanego z przeciwnym obozem politycznym niż Artymowicz, we wpisie z godziny 13:28 także przekonywał, że nie było wybuchu: „96 pasażerów Tu-154 nie zeszło z tego świata w wyniku wypadku lotniczego, cały świat o tym wie. Jak zeszło nie wiem, ale nie wyniku działania trotylu i nitrogliceryny na pokładzie lecącego samolotu”. Rankiem pozbawieni przekazów dnia blogerzy strony rządowej zgodnie ruszyli do boju. Próbowali różnych, rozpaczliwych sposobów obrony oficjalnej narracji: używano argumentu o ciężkich walkach w okolicach Smoleńska w II wojnie światowej, których efektem z pewnością byłyby niewybuchy zawierające trotyl i nitroglicerynę akurat w miejscu rozbicia się tupolewa, czy też pomysłu, że przed progiem pasa lotniska Smoleńsk Siewiernyj znajdował się poligon na którym strzelano z ostrej broni (sic!). Tego typu absurdalnych narracji używano do popołudniowej konferencji prasowej Prokuratury Wojskowej. Zanim jednak prokuratorzy zabrali głos, zaczekali na koniec posiedzenia Zespołu Parlamentarnego, na którym zabrał głos Jarosław Kaczyński, mówiąc w kontekście ostatnich informacji: "zamordowanie 96 osób, w tym prezydenta RP, innych wybitnych przedstawicieli życia publicznego, to niesłychana zbrodnia". Stwierdził także, iż "każdy, kto choćby tylko poprzez matactwo, czy poplecznictwo miał z nią cokolwiek wspólnego musi ponieść tego konsekwencje". Wydaje się, iż prowadzący grę ocenili, że można już zamknąć pułapkę, ponieważ padły wystarczająco mocne słowa. Jest przy tym bardzo mało prawdopodobne, że prokuratorzy wojskowi zostali zaskoczeni przez bieg wydarzeń i dlatego przez całe przedpołudnie przygotowywali swoje stanowisko, organizując konferencję prasową już zamknięciu obrad Zespołu Parlamentarnego. Wiedzieli przecież wcześniej, że będą musieli odnieść się do informacji Gmyza, i że jedynym wyjściem jest tak dwuznaczne zaprzeczenie, aby z jednej strony uwierzyła im opinia publiczna, a z drugiej- aby nie palić za sobą mostów, używając określeń, których nie będzie można odwołać w przyszłości. Tak też zrobiono. Prokurator Szeląg, nie uważając za stosowne rozwinąć tematu dokładności badań metodą IMS, stwierdził że z powodu nadmiernej czułości urządzeń na wraku nie znaleziono śladów materiałów wybuchowych, ale wyznaczono próbki do dalszych badań. Prokuratura bezwzględnie wykorzystała fakt, że nie jest gotowa opinia biegłych z badań, w związku z czym nie ma formalnej podstawy do 100-procentowego stwierdzenia śladów TNT i nitrogliceryny (gdyż, jak pamiętamy, zastosowane detektory mają dokładność „tylko” 98 procent). Szybko i bez wysłuchiwania zbędnych, trudnych pytań zakończono konferencję, z której przekaz poszedł do wszystkich mainstramowych mediów. Te zaś, upraszczając, szybko napisały że „prokuratura zdementowała informacje „Rzeczpospolitej””. Według nieoficjalnych informacji już post factum do redakcji „Rzeczpospolitej” dzwoniono „z samej góry” aby zrobić coś z publikacją Gmyza. Jej pracownikom miano zabronić zabierania głosu w tej sprawie. Naczelny gazety, Tomasz Wróblewski jest bezpośrednio odpowiedzialny za zamieszczenie w mediach rodzaju dementi do tekstu Gmyza, w którym w najważniejszym miejscu stwierdzono: „pomyliliśmy się”. Redakcja odcięła się zatem jednoznacznie od swojego dziennikarza, co samo z siebie jest postępowaniem nagannym, tym bardziej, że Wróblewski wcześniej znał treść artykułu, od którego się później odciął. Po rozmowie z Cezarym Gmyzem wyrażenie o pomyłce znikło z opublikowanego materiału, ale wcześniej zostało z lubością rozpropagowane przez mainstreamowe media i pozostało w świadomości społecznej, wyrządzając „Rzeczpospolitej” straty wizerunkowe które będzie bardzo trudno odrobić. Cezary Gmyz znalazł się w pułapce, ponieważ- aby skutecznie obalić dementi prokuratury, musiałby ujawnić swoje źródła informacji, łamiąc zasady etyki zawodowej. Brak reakcji oznacza zaś utratę wiarygodności. Dziennikarz wydał jedynie oświadczenie, w którym podtrzymał swoje tezy i jednoznacznie dał do zrozumienia, że będzie chronił swoich informatorów. Od tego momentu nie ujawnił dodatkowych szczegółowych informacji, mogących potwierdzić i uszczegółowić jego tekst. Osobiście uważam, że jeszcze to zrobi, w tym także odniesie się do zastosowanej przez prokuraturę metody IMS, która, wbrew słowom prokuratora Szeląga, daje prawie pewne wyniki badania, a co prokurator skrzętnie pominął w swoim medialnym występie.
Serwilizm Wróblewskiego na nic mu się nie zdał: dzień po publikacji Gmyza media doniosły, że oddał się do dyspozycji rady nadzorczej wydawnictwa Presspublica, przekazując obowiązki redaktora naczelnego Andrzejowi Taladze, który, jeśli wierzyć Twitterowi, stał za oświadczeniem o pomyłce gazety. Przy okazji, próbując skompromitować Kaczyńskiego i Gmyza, najwyraźniej zrobiono personalny porządek w „Rzeczpospolitej”. Słowa Jarosława Kaczyńskiego natychmiast podchwyciły media, rozpętując kolejną kampanię o „fałszywej masce prezesa”. Premier Donald Tusk miał okazję znów zagrzmieć i poskarżyć się, z jakim to nienawistnikiem musi mieszkać w jednym kraju. Mogłoby się wydawać, że zwycięstwo strony rządowej jest pełne.
KONTRATAK Uwadze animatorów gry uszło najwidoczniej to, co w wypowiedziach dla mediów ujawnił Antoni Macierewicz, a mianowicie, że tekst Cezarego Gmyza nie jest jedynym źródłem wiedzy o materiałach wybuchowych w samolocie, jakim dysponuje Zespół. Prawdopodobnie potraktowano to jako bluff, co miało się prawie natychmiast zemścić. Dzień po publikacji Cezarego Gmyza odbyła się bowiem konferencja prasowa, na której kuzyn poległej w Katastrofie Smoleńskiej śp. Ewy Bąkowskiej, Stanisław Zagrodzki, i sam Macierewicz, zaprezentowali wyniki wstępnych, przeprowadzonych w USA badań fragmentu pasa bezpieczeństwa, który Zagrodzki otrzymał wraz z innymi rzeczami kuzynki w Moskwie, a które nie wzbudziły żadnego zainteresowania polskiej prokuratury. Oddano je zatem do analizy za oceanem. Wynik był jednoznaczny: fragment pasa zawierał pozostałości TNT (trójnitrotoluenu)- tego samego materiału wybuchowego, o którym pisał w swoim niesłusznym artykule Gmyz. O ile trwają jeszcze ekspertyzy innych fragmentów, można z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością przyjąć, że jednak TNT znajdował się na pokładzie tupolewa. Jest to prawdziwy przełom w sprawie Smoleńska.
CO DALEJ? Wcześniej czy później, Zespół Parlamentarny stanąłby przed koniecznością poinformowania opinii publicznej o znalezieniu trotylu na częściach samolotu. Fakt, że stało się to w miejscu i czasie, którego ani sam Zespół, ani dysponent próbek- Stanisław Zagrodzki- nie wybrali, lecz musieli dynamicznie zareagować na zmieniającą się sytuację, nie wydaje się mieć rozstrzygającego znaczenia dla zmian w sondażach które czekają nas w najbliższym czasie. Zatem należy ze spokojem odnosić się do najbliższych zmian poparcia dla partii- pamiętajmy, że nawet jeśli Jarosław Kaczyński nie zabrałby głosu 30 października, mainstramowe media przy okazji prezentacji wyników badań np. przez Antoniego Macierewicza w innym terminie i tak zrobiłyby z PiS „czarnego luda”, nie odnosząc się do meritum, ale podkreślając tradycyjną nienawiść w oczach ministra. Należy spodziewać się spadku notowań PiS- także dlatego, że partia władzy w swojej propagandzie już dawno zrównała prawdę o Smoleńsku z „wojną z Rosją”. Jest zatem oczywiste, że niezależnie od sposobu zakomunikowania społeczeństwu o obecności TNT w samolocie, jego część nie przyjęłaby tego do wiadomości wyłącznie ze strachu przed implikacjami tego faktu. Jedyne co można w tej sytuacji robić, to cierpliwie powtarzać, że niezależnie od tego kto w Rosji i w Polsce stoi za zamachem na polską delegację- w grę nie wchodzi próba wciągnięcia naszych sojuszników z NATO w awanturę i konflikt zbrojny, ale długotrwałe, acz konsekwentne działania na drodze prawnej, których celem będzie znalezienie sprawców zbrodni smoleńskiej i postawienie ich przed sądem. Należy także wystrzegać się narracji w które zrównano by zwykłych Rosjan z organizatorami zamachu. Tego typu uogólnienia służą bowiem jedynie ośrodkom propagandy- tak w Polsce, jak i Rosji.
Marek Dąbrowski
Te próbki są tak zabezpieczone jak worki cukru z Riazania. Cezary Gmyz wykonał znakomitą pracę opisując wyniki próbek z śladami materiałów wybuchowych zanim w Moskwie przemienią się w dezodoranty i w takiej formie wyruszą do Polski. Gdyby nie Cezary Gmyz nigdy nie dowiedzielibyśmy się co zostało zostawione w Moskwie przez polskich prokuratorów. W ostatnim moim tekscie pytałem czy próbki pobrane z wraku rządowego Tu-154m są tak samo zabezpieczone jak były zabezpieczone czarne skrzynki zniszczonego w dniu 10.04.2010 polskiego samolotu. Myślę, że dobrą odpowiedz dał @chrust - komentator na niepoprawnych pod moim ostatnim tekstem, który zarazem wymyśił taki oto znakomity tytuł. Zacytował także fragment książki Aleksadra Litwinienki - "Wysadzić Rosję". Wiarygodność treści daje fakt, że autor książki został zabity przez rosyjskie służby.
http://www.gandalf.com.pl/b/wysadzic-rosje/
Wysadzić Rosję. Fiasko FSB w Riazaniu FSB w Riazaniu znalazło materiały wybuchowe podłożone pod ścianę nośną bloku mieszkalnego, w którym było 77 mieszkań. W trzech 50kg workach po cukrze znajdowało się urządzenie detonujące: 3 baterie, zegar oraz ładunek inicjujący. Nastawiono je na 5:30. Analiza substancji znalezionej w workach, przeprowadzona za pomocą analizatora gazowego, wykazała obecność materiału wybuchowego z rodzaju heksogenu. Użyto nowoczesnych i poprawnie działających przyrządów, a specjaliści, którzy przeprowadzili analizę, byli doskonale wyszkoleni. Zawartość worków nie przypominała kryształów cukru. Wszyscy świadkowie potwierdzili, że zawierały one żółtawą, granulowaną substancję - właśnie tak wygląda heksogen. 23 września centrum prasowe MSW Rosji wydało oświadczenie, potwierdzające, że „analiza substancji wykazała obecność oparów heksogenu" i że ładunek wybuchowy został rozbrojony. Miejscowi eksperci stwierdzili, że detonator był sprawny i że „cukier" był w istocie mieszanką wybuchową. Substancja znaleziona w workach wciąż była poddawana analizom, których celem było ustalenie składu chemicznego mieszanki znalezionej w workach oraz skutków jej eksplozji. Worki wysłano do laboratorium FSB w Moskwie, a ich zawartość wysłano do specjalistycznego ośrodka ekspertyz kryminalistycznych MWD w Moskwie.
FSB w Riazaniu zatrzymała dwóch terrorystów. Po odnalezieniu worków z materiałami wybuchowymi i sprawnym urządzeniem detonującym w mieście rozpoczęto operację Przechwycenie. Pracownica firmy telekomunikacyjnej, nagrała podejrzaną rozmowę z Moskwą: „Wysiadajcie pojedynczo, wszędzie są patrole", mówił głos ze stolicy. Funkcjonariusze nie mieli żadnych wątpliwości, że udało się namierzyć niedoszłych sprawców zamachu. Pojawił się jednak problem: numer, z którym kontaktowali się terroryści, przypisany był do jednego z biur FSB w Moskwie. Jednak jak tylko podstawowy dowód rzeczowy - trzy worki z materiałami wybuchowymi i sprawnym detonatorem - został dostarczony do FSB w Moskwie stwierdzono, że prowincjonalni eksperci z Riazania popełnili błąd i opublikowano mylne wyniki analiz. Fachowcy z FSB w Moskwie utrzymywali, że worki zawierają zwykły cukier i że urządzenie detonujące jest tylko makietą. Milicjanci, którzy mieli kontakt ze swymi kolegami z kryminalistyki i którzy pierwsi zajmowali się tą sprawą, uparcie twierdzili, że worki zawierały heksogen i że nie ma mowy o żadnej pomyłce. Pomimo, że w porannych gazetach szczegółowo opisano, jak doszło do udaremnienia zamachu, chwilę później szef FSB wystąpił z oświadczeniem, w którym ujawnił, że zamach bombowy w Riazaniu wcale nie był zamachem, tylko ćwiczeniami"
Widać więc, że Cezary Gmyz wykonał znakomitą pracę opisując wyniki próbek z śladami materiałów wybuchowych zanim w Moskwie przemienią się w dezodoranty i w takiej formie wyruszą do Polski. Gdyby nie Cezary Gmyz nigdy nie dowiedzielibyśmy się, co zostało zostawione w Moskwie przez polskich prokuratorów. Ponawiam pytania z poprzedniego tekstu:
W związku z tym wciąż aktualne są następujące pytania i żądania:
1. Skoro nic nie wykryto, dlaczego prok. Seremet poinformował o tym D. Tuska?
2. Jak wyglądają "plomby" i "zabezpieczenia" próbek z materiałami wybuchowymi, czy chroni je tylko skrawek papieru z zwykłą pieczątką i podpisem, które są niezwykłe łatwe do podrobienia?
3. Czy części wytypowane do badań pirotechnicznych będą zabezpieczone w równie nieprofesjonalny sposób jak czarne skrzynki?
4. W jaki sposób zostawienia próbek w Rosji wpłynie na rzetelność i wiarygodność badań w Polsce w znaczeniu formalnym i procesowym skoro utracono wpływ na ważne ogniwa w procesie badawczym -przechowywywanie próbki, transportowanie próbki?
5. Czy został ustalony konkretny czas ich przekazania Polsce?
6. Czemu się mówi o czasie pół roku skoro Rosjanie mają ich nie badać?
7.Czemu rząd Donalda Tuska i prokuratura od 11.04.2010 milczy w sprawie przetrzymywania przez Rosję broni i kamizelek kuloodpornych oficerów BOR-u? Kiedy polska prokuratura lub rząd Donalda Tuska zacznie się domagąc zwrotu tych dowodów, które w sposób doskonały mogłyby określić czy na pokładzie Tu-154m doszło do wybuchu gdyż kamizelki kuloodporne poza analizą chemiczną mogły zostac poddane analizie materiałowej na odkształcenia pod wpływem dużych sił i ciśnień?
8. Kiedy zostanie Polsce zwrócony wrak samolotu i na jakiej podstawie prawnej jest przetrzymywany skoro zgodnie z prawem międzynarodowym powinien byc zwrócony najpózniej po zakonczeniu badań komisji MAK a więc w styczniu 2011 roku?
Bez odpowiedzi na te pytania wszelkie wykluczanie występowania materiałów wybuchowych w próbkach związanych z tragedią smoleńską jest pozbawione podstaw. Konrad Matyszczak, Marek Dąbrowski
Jak przeżyć za zero złotych? Jarosław Kaczyński: można obniżyć bezrobocie, ale nie przy tym rządzie, który mamy W hali zlikwidowanych Zakładów Mechanicznych Ursus, na terenie fabryki, w której produkowano traktory, prezes Jarosław Kaczyński rozpoczął kolejną ekspercką debatę zainicjowaną przez Prawo i Sprawiedliwość, tym razem dotyczyła pracy. Niezbędny jest wielki plan narodowy, żeby stabilnej pracy w Polsce było więcej, wierzę, że debata przyczyni się, że taki plan powstanie – mówił. Lider PiS zwrócił uwagę, że jednym z warunków zwalczania bezrobocia, „tej straszliwej społecznej plagi”, jest odbudowa polskiego przemysłu. W Polsce brakuje dzisiaj pięć milionów miejsc pracy - obrazując problem w sposób skrajny, a wypośrodkowując - trzy miliony. Pięć milionów, ponieważ mamy blisko dwa miliony zarejestrowanych bezrobotnych, dwa miliony ludzi wyjechało zarabiać na chleb za granicą, a około miliona zbędnych rąk do pracy tkwi na wsi. - Sądzę, że gdybyśmy zdołali stworzyć w naszym kraju trzy miliony miejsc pracy, sytuację można byłoby uznać w dużym stopniu za opanowaną. Jakiś poziom bezrobocia, oby jak najmniejszy, jest nie do uniknięcia – przyznał, ale niskie bezrobocie i powroty do kraju osób pracujących często poniżej swoich kwalifikacji na obczyźnie – to jest możliwe. Nie da się jednak tego dokonać przy istniejącym rządzie, który w tak ważnej sprawie nie ma prawie nic do zaproponowania.
Winni są „oni” Rząd daje do zrozumienia, że bezrobocie, nawet tak wysokie jak jest, wynika przede wszystkim z istoty systemu rynkowego. Winni są „oni”, wskazuje na Europę i świat. Premier Donald Tusk i jego minister finansów Jacek Rostowski bez przerwy powtarzają, że przyczyną spowolnienia gospodarczego, które obserwujemy (rząd zakłada, że Polska w przyszłym roku ma się rozwijać w tempie 2,2 proc., a według wielu ekspertów wzrost nie przekroczy 1,5 proc.), jest europejska recesja. A przecież przy tak niewielkim wzroście gospodarczym o zmniejszeniu bezrobocia w 2013 r. można tylko pomarzyć, co znaczy, że coraz bardziej będziemy odstawać od peletonu rozwiniętych państw, zamiast je doganiać. Analitycy zakładają, że świat w nadchodzącym roku powinien rozwijać się w tempie 3 proc. Gdy bezrobocie jest dwucyfrowe wszystkie ręce powinny iść na pokład, a rządzących mamy w dużym stopniu, w wielu sprawach jakby bezręcznych. Obecnie stopa bezrobocia w Polsce osiągnęła poziom 12,4 proc. (według metodologii liczenia Eurostatu 10,1 proc.) i widać tendencję wzrostu. Ekonomiści i przedstawiciele rządu twierdzą to samo: najbliższe miesiące przyniosą większe bezrobocie. Prognozy mówią, że do końca br. pracę straci jeszcze ok. 100 tys. osób. Na koniec roku bezrobocie może przekroczyć 13 proc., a w przyszłym dojść nawet do (odpukać) 15 proc. (według Eurostatu o ok. 2,5 punktów proc. mniej).
Polska na tle innych - bez cudów Dla porównania stopa bezrobocia w Austrii (Eurostat, dane za sierpień br.) wynosiła 4,5 proc., Niemczech - 5,5 proc., Holandii - 5,3 proc., Belgii - 7,4 proc., Czechach – 6,7 proc., Rumunii – 7,1 proc., Słowenii - 8,4 proc. Są kraje w większym niż my potrzasku np. w Hiszpanii i Grecji stopa bezrobocia wynosiła 25,1 proc., w Portugalii - 15,9 proc., na Słowacji – 14,2 proc. - Gdybyśmy mieli władzę, w ciągu dwóch lat powstałoby 1,2–1,3 mln nowych miejsc pracy – przekonywał prezes PiS. To realne, ale wtedy, gdy władza jest aktywna. W takich, jak dziś czasach, państwo powinno być gotowe do przemyślanej interwencji, zaplanować ją wcześniej. Już nieraz tak w historii bywało, że państwo podejmowało inicjatywy dotyczące rynku pracy i wielokrotnie okazywały się one skuteczne. Prof. Piotr Gliński także uważa, że obecny rząd jest bezradny wobec pogarszającej się sytuacji na rynku pracy. W badaniach sondażowych aż 80 proc. respondentów oceniło, że uzyskanie dzisiaj w Polsce stabilnej i dobrze płatnej pracy jest niemożliwe – mówił kandydat na premiera technicznego rządu PiS. Przypomniał, że rząd Platformy Obywatelskiej w ubiegłym roku przewidywał, że w roku 2013 bezrobocie wyniesie najwyżej 9,4 proc., a co się dzieje? Premier Donald Tusk w tak zwanym drugim expose nie przedstawił realnych działań, co jego rząd zamierza robić w tej kwestii, a przecież PO jest przy władzy już szósty rok. Zapowiedziane inwestycje, o ile w ogóle zdołają podźwignąć rynek pracy, przyniosą efekty w późniejszym okresie i to kosztem zwiększającego się zadłużenia kraju. Tak więc, w przyszłym roku nie jesteśmy przygotowani na zmierzenie się z bezrobociem, ring zostanie oddany walkowerem.
Deregulacja nie pomoże Gliński przypomniał, że Fundusz Pracy, którego rezerwy przekroczyły 7 mld zł i który powstał z myślą o walce z bezrobociem, został przez ministra finansów zamrożony. Zaledwie 500 mln zł z FP ma zostać przekazanych do gmin o najwyższej stopie bezrobocia z przeznaczeniem - jak to Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej ujęło - na aktywizację grup bezrobotnych wymagających priorytetowego wsparcia. Do takich działań m.in. odniósł się w dyskusji prof. Witold Modzelewski, który zarzucił, że mnóstwo pieniędzy wrzucono już w błoto na pseudopomoc dla bezrobotnych, przeróżne szkolenia, po których nadal przeszkoleni bezrobotni nie mają pracy. Zarabiają na nich „bezproduktywni beneficjanci kryzysu” są nimi m.in. firmy szkolące. A pieniądze są potrzebne na konkretne programy, bo trzeba walczyć o tych młodych ludzi, którzy z Polski jeszcze nie wyjechali. Dać im pracę. Nigdy rzetelnie nie zastanawiano się nad tym, co robić, żeby było u nas więcej pracy – uważa. Ostatnio słyszymy, że deregulacja w tym pomoże. Moim zdaniem – nie pomoże. – To niezwykle uproszczony sposób widzenia rzeczywistości. Programy i pomoc należy kierować do konkretnego pokolenia, inny program przygotować dla ludzi młodych, inny na przykład dla osób po pięćdziesiątce. Nie może to być jeden wspólny drogowskaz, jak zapobiec i jak wyjść z bezrobocia. W tak trudnej sytuacji, można pomyśleć o pracy dla młodych ludzi na razie na pół etatu, nie zarobiliby w tej pracy wiele, toteż proponuję wsparcie niskich zarobków dopłatą ze środków budżetowych. Inaczej wyjadą.
Ostra prof. Ancyparowicz Zdaniem Modzelewskiego trzeba młodych ludzi zatrzymać, nie tylko w kraju, ale i w regionach, w których żyją, niech nie wysysają ich wielkie miasta chłonące pracowników jak gąbki, powodując pustoszenie i degradacje ekonomiczną małych miast i wsi. Potrzebna jest też pomoc finansowa dla pracodawców nie tych z wielkich korporacji, ale właścicieli niewielkich i średnich firm. Oni nieraz zatrudniliby chętnie jeszcze jedną, czy dwie osoby, nie robią tego, bo ich nie stać. Trzeba byłoby do nich dotrzeć, przekonać, że nie jest to koncepcja, która stworzy im jakiś problem fiskalny, żaden podstęp. Na rady Modzelewskiego ostro zareagowała prof. Grażyna Ancyparowicz, oświadczając, że należy je odrzucić, ponieważ dopłaty dla pracodawców spowodują, że dalej państwo będzie się wycofywało z gospodarki, a to wielki błąd systemowy. Jej zdaniem żaden pracodawca nie da pracownikowi więcej niż musi mu dać, potrzebna jest konkurencja ze strony przedsiębiorstwa państwowego. - Nie bójmy się słowa „interwencjonizm” – apelowała profesor. Wokół dużych przedsiębiorstw państwowych zaczną tworzyć się mniejsze firmy – poddawała rozważaniu swój pomysł. Państwo musi przyjąć na siebie ciężar tworzenia nowych miejsc pracy. Prawda jest taka, że zagraniczne korporacje zrujnowały nasz przemysł, a z Polaków zrobiły niewolników – zakończyła ostro. W tym miejscu można się powołać na badania i publikacje ekspertów Polskiego Lobby Przemysłowego, którzy ustalili, że w konsekwencji podjętej w 1989 r. restrukturyzacji i prywatyzacji Polska straciła kluczowe gałęzie przemysłu, zatrudnienie w przemyśle od początku transformacji spadło prawie o trzy czwarte, dezindustrializacja naszego kraju trwa.
Prawdziwym pracodawcą jest rynek Prezes i właściciel firmy Atlantic szyjącej bieliznę Wojciech Morawski, należący do grupy najbogatszych ludzi w Polsce (większość materiałów i szycie Atlantic zamawia u podwykonawców w Chinach) nie zgodził się z Grażyną Ancyparowicz. Oświadczył, że jego zdaniem największym skarbem w przedsiębiorstwie jest dobry pracownik. - Nie jeden raz pracownicy ode mnie słyszeli, że to nie ja jestem ich pracodawcą, ale rynek – mówił. Nie tylko on wspominał o kłopotach z zatrudnieniem osób „zaraz po szkole”. Uważa, że polskie szkoły przygotowują dobrze, ale teoretycznie, praktyczne umiejętności młodzi ludzie muszą nabyć w pracy. Co tu dużo mówić, wszyscy wiemy, że polski system edukacyjny nie przygotowuje kandydatów pod potrzeby rynku pracy i to się pogłębia, ma charakter strukturalny i przyczynia do dalszego wzrostu bezrobocia. Morawski zaznaczył, że w firmie Atlantic doceniani są finansowo i awansowani młodzi zdolni. W trakcie dyskusji wspominano również o tym, że błędem była likwidacja szkół przygotowujących do zawodu i że to musi zostać naprawione, a państwo nie ma prawa umywać rąk za błąd kształcenia wielkiej liczby magistrów w specjalnościach, po których nie wiadomo, co robić. Ministerstwa odpowiedzialne za to bezpośrednio są aż dwa. Przedsiębiorca Morawski stwierdził, że nie warto debatować, czy państwo powinno hołubić pracowników, czy też pracodawców. Zaproponował, żeby skupić się na dyskusji o racjonalizmie ekonomii, nie powielając schematów myślowych.
BCC broniło „śmieciówek” Zbigniew Żurek z Bussines Center Club oświadczył, że program PiS zwalczający bezrobocie jest fragmentaryczny, dotyczy tylko ludzi młodych, średnio młodych i tzw. ekonomicznie zdegradowanych regionów. Co zrobić, żeby tym młodym i średnio młodym pomóc w uzyskaniu pracy „normalnej”, na umowę zlecenie, nie „śmieciowej”, a zdegradowane regiony ożywić gospodarczo? Sprawa jest złożona. Jego zdaniem należy zająć się całym rynkiem pracy, nie tylko jego fragmentem. Jako przedstawiciel pracodawców zastanawiał się, kto ma zapłacić za „szlachetne wyrównywanie szans” i sam sobie odpowiedział, jasne - pracodawcy. Ale to podroży koszty pracy. Tymczasem rzeczą kluczową jest, czy wytworzony produkt znajdzie zbyt. Musi być na ten produkt popyt, oto zadanie, jak go wytworzyć? Jego zdaniem obecny stan prawny nie sprzyja pracodawcom. Mówi się wiele o owych umowach śmieciowych, a dzisiaj alternatywą dla takiej umowy jest brak zatrudnienia. Żurek odpowiedział w ten sposób dość brutalnie m.in. prof. Józefie Hrynkiewicz, posłance PiS, która wystąpiła wcześniej i tak, jak kilka innych osób biorących udział w dyskusji domagała się, żeby praca nie tylko była, ale żeby była to praca godna. W Ursusie mieliśmy preludium dopracowywania projektu PiS, w jaki sposób stworzyć w Polsce więcej miejsc pracy, tak w bliższej, jak i w dalszej perspektywie. Bezrobotnych mamy dzisiaj w Polsce tylu, ilu mieszkańców liczy cała Warszawa. Zasiłek bezrobotnego ze stażem pracy do pięciu lat w okresie pierwszych trzech miesięcy posiadania prawa do tego zasiłku wynosi 794.20 zł brutto (na rękę mniej, bo trzeba odliczyć podatek), ze stażem od pięciu do dwudziestu lat - 623.60 zł brutto, ze stażem dłuższym - jeszcze parę złotych więcej. Jak za to nie tylko, żyć, ale jak przeżyć? Ok. 80 proc. bezrobotnych w Polsce nie posiada prawa do zasiłku. Wiesława Mazur
TVN traci sojusznika Otwarty Fundusz Emerytalny ING posiada 5,1 % akcji TVN, jest więc drugim największym udziałowcem TVN, po panamskiej ITI. Funduszem kieruje od dekady Józef Proń, dobry znajomy Wojciecha Kostrzewy. Ale niestety pan Proń kończy swoją współpracę z ING. Ten komunikat ING może oznaczać duże zmiany dla TVN: “ING Powszechne Towarzystwo Emerytalne Spółka Akcyjna ("Towarzystwo") uprzejmie informuje, że dnia 4 września 2012 r. Pan Józef Proń złożył rezygnację z pełnienia funkcji Prezesa Zarządu Towarzystwa z dniem 30 września 2012 r., z zachowaniem funkcji Członka Zarządu. Jednocześnie Pan Józef Proń oświadczył, iż z dniem 31 marca 2013 r. rezygnuje z pełnienia funkcji Członka Zarządu Towarzystwa.”
OFE ING wiernie trzyma 5,1 % akcji TVN. Cena akcji TVN powróciła do poziomu wejścia TVN na giełdę w grudniu 2004 roku. Zakładając ze OFE ING kupił wtedy wszystkie swoje akcje, fundusz wyszedł na zero i pieniądze emerytów pracowały na zero przez 8 lat. Jeżeli jednak OFE ING kupił swoje akcje później, stracił pieniądze, stracili więc emeryci, klienci funduszu. Duże finansowe zaangażowanie OFE ING w akcje TVN można wyjaśnić poprzez profil odchodzącego właśnie Pronia, którego nazwisko można znaleźć w książce profesora Mirosława Dakowskiego i Jerzego Przystawy pod tytułem "Via Bank i FOZZ: o rabunku finansów Polski". Józef Proń pojawił się w Warta S.A. w czasie, gdy przewodniczącym jej rady nadzorczej był Wojciech Kostrzewa, w okresie, kiedy UOP realizował operację "Zielone Bingo". Wedlug tygodnika "Wprost" chodziło o lokowanie pieniędzy wywiadu w akcjach firmy ubezpieczeniowej Warta (jej udziałowcem był już wówczas Jan Kulczyk). Podczas tej operacji UOP zatrudniał jako konsultanta byłego szefa FOZZ Grzegorza Żemka, współpracownika WSI, oskarżonego obecnie o gigantyczne defraudacje publicznych pieniędzy. Wraz z odejściem prezesa Pronia, ING może zadecydować o wyprzedaży akcji TVN, na których nie zrobił żadnego interesu, tak jak większość udziałowców giełdowych TVN. Stara wierna gwardia z PRL-u wykrusza się niestety, jak znaleźć teraz nowych inwestorów przekonanych o światłej przyszłości wizjonerskiej stacji TVN ? Kostrzewa: z lupą szukać teraz towarzyszy z czasów PRL, wykruszają się .. Balcerac
Powstawanie z błota Gdy w 1927 r. do Polski powróciły prochy Juliusza Słowackiego, Józef Piłsudski wygłosił na Wawelu jedno z najważniejszych przemówień w swoim życiu. O powstawaniu z błota, hardych prawach godności sponiewieranego człowieka i rodzącej się z nich sile ducha. To słowa do nas, wiernych tym, których Pan Bóg wziął do siebie, gdy zginęli w smoleńskim błocie. Przemysław Gintrowski, który odszedł od nas kilkanaście dni temu, w piosence „Zapałki" śpiewał: „To kraj, gdzie pamięć długo płonie/Jak zaduszkowe świece/Gdzie co ma latać w ziemi tonie/Bo takie ciężkie jest powietrze". Gdy zapalamy znicze na grobach bliskich, jesteśmy też z rodzinami tych, dla których te dni są najtrudniejsze. Rodziny zamordowanych w Smoleńsku mogą czuć, że stoją za nimi całe rzesze Polaków. Nieprzemakalnych na kłamstwo i świadomych, że polegli to część sztafety pokoleń walczących o niepodległą Polskę.
Gdy bojaźń prawdy ludzi nikczemniła Pogrzeby powtórne – to zawsze było w naszej historii. Gdy dźwięczą mi w uszach małe słowa dziennikarki o „wykopkach" ofiar Smoleńska, myślę o „wykopkach" Juliusza Słowackiego z 1927 r. W czasie uroczystości na Wawelu, po sprowadzeniu do ojczyzny jego prochów, Józef Piłsudski mówił, że „czasy Słowackiego były załamaniem, były prawdą historyczną ciemności niewoli i bezsiły". Oto po powstaniu listopadowym 1830 r. przestało istnieć polskie wojsko. Co zrobił Słowacki i jego pokolenie, gdy wyrwano mu z rąk miecze? „Gdy miecze się skrzyżują, skry padają. Starano się wykrzesać prawdy duszy, tak silne i mocne, że w pracy skry padały także. Starano się zastąpić prawdy proste, siłę miecza prawdą siły ducha, tak by wzmocniwszy ducha, móc trwać w niewoli i móc uzyskać siły, gdy tych sił będzie potrzeba" – mówił Marszałek. Jak wyjaśniał: „Była to dziwna praca ówczesnego pokolenia, gdy ręce ludziom mdlały i gdy bojaźń tej prawdy ludzi nikczemniła i ludzi do rozpaczy doprowadzała; starano się zamienić prostą prawdę miecza siłą ducha, który się męczył w trwodze, że sile miecza nie dorówna". Podnosiliśmy się z błota. „Stargana duma i sponiewierana, w błoto człowiek zdeptany, hardo prawa godności człowieka dumę nie w siłę miecza, lecz w siłę ducha przerabiały" – mówił Piłsudski. Poeta Jan Lechoń, który w 1927 r. zajął się sprowadzeniem prochów Słowackiego uzupełnił tę myśl Marszałka w wierszu „Włosy Słowackiego": „Tę trumnę całą w kwiatach, tę drogę wspaniałą,/Bicie dzwonów i blask ten co kościół rozjarzył,/Kiedyś sobie ubogi suchotnik zamarzył./Padły państwa olbrzymie, aby tak się stało".
Czas pogrzebów-manifestacji Każdy z nas ma swój szlak, który przemierza co roku 1 i 2 listopada. Mój ma przystanek przy grobowcu rodziny Strzałkowskich na poznańskim Junikowie. Rodzice prowadzili mnie tam od dziecka tłumacząc, kim był spoczywający w grobie 13-letni Romek Strzałkowski. Wśród migoczących zniczy słuchałem, jak w 1956 r. kula trafiła poznańską tramwajarkę. Padła z polskim sztandarem, a on – uczeń Szkoły Podstawowej nr 40 – podniósł go, by za chwilę paść z kulą w piersiach. Od Romka blisko jest pod pomnik katyński, gdzie w latach 80. – pod prowizorycznym krzyżem – kwiaty składano nielegalnie. Dziś Katyń upamiętniany jest legalnie, ale za nieprawomocną media uznały doczepioną tam tabliczkę poświęconą zamordowanym w Smoleńsku. Pogrzeby-manifestacje, zaduszki-manifestacje... To kolejny motyw, który wraca w polskiej historii zawsze, gdy ktoś niszczy naszą niepodległość. „Kto widział Zaduszki warszawskie 1939, nie zapomni ich nigdy" – pisał Ferdynand Goetel. Znicze zapalano w okupowanym mieście – nie tylko na cmentarzach, ale i przy wszystkich świeżych grobach. A te były wszędzie. Ten niesamowity widok Goetel opisał tak: „Całe orszaki ludzi opuściły domy, aby sprawować tradycyjny obchód, który w tak szczególnych okolicznościach nabrał potężnego wyrazu. Świeczki i lampki ustawione na grobach ujawniły nagle nie tylko większe cmentarze na skwerach, lecz i mogiłki zapomniane w zaułkach, podwórzach, wśród ruin... Całe miasto wyglądało wówczas jak jeden cmentarz". W ten sposób, nie do opanowania przez okupanta, Warszawa zamanifestowała, że ożywia ją wspólne uczucie: „Modły odprawiano klęcząc wprost na bruku... Świec, tak cennych wówczas dla każdego i tak trudnych do zdobycia, starczyło jednak dla każdej mogiły... Potęga mistycznych uczuć polskich przemówiła wówczas z przejmującą siłą". Gdyby reporterzy mediów głównego nurtu znali historię, trudniej byłoby im oburzać się transparentem o zamachu na pogrzebie Anny Walentynowicz czy wyklaskanym doradcą prezydenta Komorowskiego w czasie mszy pogrzebowej prof. Józefa Szaniawskiego. To przecież obrazki z XIX w., kiedy pogrzeby bywały jedynymi dopuszczalnymi manifestacjami w Warszawie.
Rozświetlony cmentarz Może wydać się to komuś dziwne, ale wśród tylu tragicznych chwil tego roku mnie utkwił szczególnie w pamięci wrześniowy pogrzeb Dawida Zapiska, 14-letniego kibica Lechii Gdańsk, cierpiącego na rdzeniowy zanik mięśni. Mówił: „Żeby żyć, trzeba mi dymu rac, tego dopingu, głosów z tysięcy gardeł na stadionie". W sieci mogą Państwo obejrzeć nagrania z jego pogrzebu. Jego matkę, wspaniałą Sylwię Zapisek, która relacjonuje ostatnią wolę syna: „Powiedział: żadnych garsonek, żadnych garniturów. Po prostu ludzie mają przyjść ubrani w barwy jak na mecz i ma być jak najwięcej rac". I były. Posłuchajcie rapera Silvera, śpiewającego nad trumną dla kolegi, który jest już w „Sektorze Niebo": „Jestem dumny z bycia kibicem, bycia Polakiem/Wiem, co to wiara, wiem, kogo nazwać bratem./Nauczyłem się, jak żyć, żyć po prostu na całego./Tego nie kupisz, bo chwile to coś bezcennego./Wszystkie momenty zabierasz ze sobą do grobu./Jeżeli zginę, to w imię honoru i narodu". Tak. To obraz budzącej się polskiej wspólnoty.
Szkielety żywe, przejrzyste, świeże i młode Czy wybory w Ameryce mają w ogóle sens bez artykułów Jacka Kwiecińskiego? – na tej myśli łapałem się często w ciągu ostatnich miesięcy. Czytam słowa zmarłego w styczniu Jacka, zapisane w „Nowym Państwie" z 2006 r.: „Mało w życiu osiągnąłem, niczym się nie odznaczyłem, ale jestem swej rodzinie niesłychanie wdzięczny. Mamie, dziadkom – za ideały, jakie pozostawili po sobie (idąc na prawie 11 lat do więzienia – Ojciec). To dzięki nim nikt i nic nie zdołało mnie wytresować, nigdy nie zmieniłem poglądów, żadnych »przełomów« przechodzić nie musiałem. Sam wobec siebie zachowałem twarz. Tylko tyle. Ale warto było. Cena, jaką zapłaciłem – życie jakby obok rzeczywistości, nawet niestaranie się, by robić jakąś karierę, zmarnowane możliwości – ma dla mnie znaczenie wtórne. Takie były warunki, tak było trzeba. Wierność sobie była zawsze dla mnie wartością samą w sobie, wartą każdej ceny. Zapłaciło ją bardzo wielu Polaków". Powtarzajmy sobie te słowa, gdy nam ciężko. A nagroda? „Gdy warstwy ziemi otwartej przeliczę i widzę szkielety, co o Stwórcy świadczą, twierdzę, że są szkielety żywe; szkielety żywe, przejrzyste, świeże i młode, tak że płakać po nich nie umiałby nikt szczerze" – mówił Piłsudski nad trumną Słowackiego. Piotr Lisiewicz
Donald i jego drużyna Ani tzw. drugie exposé premiera Tuska, ani przypadająca niebawem pierwsza rocznica jego urzędowania w nowej kadencji (i piąta rocznica rządów w ogóle) nie stały się okazją do zmian w rządzie. A zatem lider PO albo uważa, że ma dobrych ministrów i nie należy ich wymieniać, albo po prostu nie ma ich kim zastąpić. Obie możliwości świadczą o głębokim kryzysie tej ekipy. Mimo to od kilkunastu dni poszczególni ministrowie przedstawiają plany swoich resortów na następne lata. Ważniejsza jednak od planów wydaje się ocena dotychczasowych “dokonań” tej ekipy. Redakcja “Naszej Polski” dokonała takiej oceny, a jej efektem jest ranking najgorszych ministrów rządu Tuska. Trudno bowiem w tej ekipie o ministrów dobrych – zasadniczo są źli lub co najwyżej słabi.
1. Jan Vincent-Rostowski Jest najdłużej urzędującym ministrem finansów w III RP, ale też niewątpliwie najważniejszą postacią obecnego rządu. To jego polityce finansowej podporządkowane są działania pozostałych resortów. A polityka ta sprowadza się do trzech działań: maksymalnego cięcia wydatków (z wyjątkiem wydatków na biurokrację, która pod rządami PO-PSL znacząco wzrosła), wyciskania pieniędzy z obywateli i przedsiębiorstw oraz zadłużania państwa. Rząd Tuska – mimo początkowych zapowiedzi – jest pierwszym od wielu lat, który zdecydował się podnieść podatki: począwszy od stawek VAT, poprzez składkę rentową (obniżoną przez rząd PiS) i akcyzę, po ulgi w podatku PIT, które zostały zlikwidowane (ulga internetowa) lub znacznie ograniczone (ulga prorodzinna). Jednocześnie w rekordowym tempie rośnie dług publiczny, który za rządów Rostowskiego wzrósł o ponad 300 mld zł i obecnie wynosi ok. 850 mld zł (na koniec kadencji może zbliżyć się do biliona zł). Minister co roku stosuje “kreatywną księgowość” (np. przerzucając niektóre wydatki poza budżet), aby tylko nie przekroczyć konstytucyjnego progu zadłużenia 55 proc. produktu krajowego brutto. I choć z wyliczeń GUS wynika, że w 2011 r. zadłużenie wyniosło już 56,3 proc. PKB, Rostowski nadal prezentuje urzędowy optymizm, a nawet buńczucznie zapowiada obniżanie tego wskaźnika w następnych latach – mimo że wszyscy ekonomiści są zgodni, iż czeka nas spowolnienie gospodarcze. Mimo wizerunku technokraty minister finansów wykazuje też spory temperament polityczny, brutalnie atakując opozycję - jak to uczynił zaraz po przedstawieniu programu gospodarczego PiS, gdy wykorzystał swój resort do wyliczenia kosztów propozycji tej partii.
2. Radosław Sikorski Obecny minister spraw zagranicznych to także najdłużej urzędujący szef tego resortu od początku III RP. Z Rostowskim łączy go jeszcze jedno: posiadane przez wiele lat brytyjskie obywatelstwo, co (podobnie jak żona, amerykańska Żydówka) wydaje się co najmniej dziwne na takim stanowisku. Polityka zagraniczna Sikorskiego polega jednak głównie na promocji osoby samego ministra, znanego z egocentryzmu i skłonności do bufonady. Dowodem na to była kompromitująca próba kandydowania Sikorskiego na stanowisko sekretarza generalnego NATO w sytuacji, gdy nie miał żadnych szans. Najwyraźniej jednak minister nie traci nadziei na międzynarodową karierę, gdyż generalną linią jego polityki zagranicznej jest uległość wobec “możnych tego świata”, zwłaszcza Niemiec i Rosji, które przy bierności polskiej dyplomacji zbudowały Gazociąg Północny blokujący rozwój portu w Świnoujściu. Rok temu Sikorski wygłosił w Berlinie przemówienie, w którym zaapelował, by Niemcy wzięły większą odpowiedzialność za Europę, co zdumiało nawet prezydenta Komorowskiego, z którym minister nie skonsultował tego wystąpienia. Mimo osobistych związków z USA szef dyplomacji nie potrafił nic konkretnego załatwić w stosunkach z Amerykanami: ani w dziedzinie militarnej (tarcza antyrakietowa), ani w cywilnej (zniesienie wiz). Także na wschodzie Polska straciła jakiekolwiek znaczenie – nie jesteśmy już realnym partnerem ani dla Ukrainy, ani dla Białorusi, ani nawet dla Litwy. Obnoszący się ze swoim antykomunizmem Sikorski przywrócił na stanowiska w MSZ wielu absolwentów sowieckiej uczelni MGIMO i agentów służb PRL (reszta kadry dyplomatycznej pochodzi z “korporacji Geremka”). Jest za to bezkompromisowym wrogiem PiS, choć niegdyś był senatorem tej partii i ministrem w jej rządzie: swoimi okrzykami o “dożynaniu watahy” i atakami na prezydenta Kaczyńskiego przebił większość “rdzennych” polityków PO.
3. Mikołaj Budzanowski Urzędujący zaledwie od roku minister skarbu uzyskał to stanowisko dlatego, że uchodzi za specjalistę od gazu łupkowego i otrzymał zadanie stworzenia holdingu państwowych spółek, które będą ten gaz wydobywać. Gazu jednak na razie nie ma i jeszcze długo nie będzie, natomiast Budzanowski kontynuuje politykę swojego poprzednika, Aleksandra Grada, którego wcześniej był zastępcą. Z jednej więc strony utrzymuje setki działaczy PO i PSL, członków ich rodzin i protegowanych na stanowiskach w spółkach skarbu państwa (mimo nagłośnienia tej patologii po ujawnieniu tzw. taśm Serafina), z drugiej zaś – nie ustaje w wyprzedawaniu resztek majątku narodowego. Do tego stopnia, że zamierza sprywatyzować nawet wszystkie uzdrowiska, choć jeszcze w poprzedniej kadencji planowano pozostawić część z nich we władaniu państwa. Zapowiedziana przez premiera spółka “Polskie Inwestycje” najpewniej także będzie kolejnym sposobem wyprzedaży majątku – jak niegdyś Narodowe Fundusze Inwestycyjne. Budzanowski zmierza więc do tego, by dołączyć do niechlubnej listy największych prywatyzatorów – obok ministrów Lewandowskiego, Kaczmarka, Wąsacza i Grada.
4. Joanna Mucha Jej powołanie na ministra (czy też – jak sama mówiła – “ministrę”) sportu rok temu wywołało drwiące komentarze, które dziś zamieniły się w bezsilne złorzeczenia. Urzędowanie pani Muchy stanowi bowiem serię kompromitacji: począwszy od zatrudnienia własnego fryzjera na dyrektorskim stanowisku w Centralnym Ośrodku Sportu, po niedawną “aferę dachową” na Stadionie Narodowym. Pozycji minister sportu nie zaszkodziły też fatalne wyniki polskich sportowców na piłkarskich mistrzostwach Europy oraz na igrzyskach olimpijskich, ani też potraktowanie “po macoszemu” znacznie lepszych paraolimpijczyków. Jej resort spokojnie przygląda się finansowym skandalom w poszczególnych związkach sportowych, które nadal dotuje ogromnymi kwotami. Wydaje się zatem, że nie tylko lubelska posłanka PO, kilka lat temu wykreowana przez media na “gwiazdę Sejmu”, powinna stracić posadę w rządzie, ale w ogóle dalsze istnienie Ministerstwa Sportu (utworzonego w 2005 r.) nie ma żadnego uzasadnienia.
5. Bartosz Arłukowicz Jako następca minister zdrowia Ewy Kopacz, a w dodatku nowy, lewicowy nabytek Platformy, miał szansę naprawić fatalną politykę tego resortu z poprzedniej kadencji. Szybko jednak okazało się, że Arłukowicz sprawdzał się jako polityczny “celebryta” i ulubieniec mediów, natomiast żadnego pomysłu na naprawę służby zdrowia nie posiada. Dokonał co prawda wymiany prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia, ale nie zmienił systemu, w którym to urzędnicy NFZ decydują o tym, ilu pacjentów może obsłużyć dana placówka medyczna, przez co rosną kolejki i zadłużenie szpitali. Nie podjął też nawet próby zatrzymania komercjalizacji szpitali, którą minister Kopacz narzuciła samorządom. Sam za to wykazał się niemałą arogancją – a to oskarżając lekarzy z zagrożonego upadkiem Centrum Zdrowia Dziecka, że za dużo zarabiają, a to wszczynając nagonkę na krajowego konsultanta ds. okulistyki, prof. Jerzego Szaflika. Przypadek Arłukowicza kolejny raz potwierdza, że nie wystarczy być lekarzem (nawet popularnym), by być dobrym ministrem zdrowia.
6. Sławomir Nowak Jeden z najbliższych współpracowników Donalda Tuska rok temu przejął resort infrastruktury po czteroletnich, fatalnych rządach Cezarego Grabarczyka (który gładko przeszedł na fotel wicemarszałka Sejmu). Jednak poza zupełnie niepotrzebną (ale za to kosztowną) zmianą nazwy na Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej Nowak niewiele zmienił w funkcjonowaniu tego urzędu. Najważniejsze zadanie, jakie miał zrealizować – budowa autostrad na EURO 2012 – zostało wykonane tylko połowicznie: otwarto wprawdzie autostradę A2 z Warszawy do granicy niemieckiej, ale tylko dzięki przeforsowanej w ostatniej chwili ustawie o przejezdności niedokończonych autostrad. Zupełnie stanęła za to budowa autostrady A4 z Krakowa do granicy ukraińskiej, która teoretycznie miała być drugą sztandarową inwestycją w związku z mistrzostwami Europy. Nieplanowanym efektem polityki resortu ministra Nowaka stała się za to fala bankructw firm budowlanych, które państwo musi teraz ratować na mocy kolejnej specjalnej ustawy. Nie lepsza jest sytuacja kolei, co pokazała katastrofa kolejowa pod Szczekocinami w marcu br. Okazało się przy tym, że rząd próbował przesunąć na potrzeby drogownictwa część środków unijnych przeznaczonych na modernizację kolei, ale nie otrzymał zgody Komisji Europejskiej. W rezultacie grozi nam, że duża część tych pieniędzy (może nawet 1,8 mld euro) nie zostanie wykorzystana przez PKP i będzie musiała zostać zwrócona Brukseli.
7. Waldemar Pawlak Lider PSL dba przede wszystkim o jak największą liczbę posad dla swoich kolegów, ale poza tym kieruje Ministerstwem Gospodarki, któremu podlegają tak ważne sektory, jak górnictwo i energetyka. Ale tutaj już Pawlak nie może się pochwalić większymi osiągnięciami, za to niektóre jego działania co najmniej budzą wątpliwości – jak podpisanie umowy gazowej z Rosją, która ma obowiązywać do 2022 r., narzucając Polsce najwyższe ceny gazu w Unii Europejskiej, czy rozpoczęcie prywatyzacji górnictwa (sprzedano już lubelską “Bogdankę” i część akcji Jastrzębskiej Spółki Węglowej). Inicjatywy wicepremiera z PSL w innych sprawach nieraz pozytywnie odróżniają ludowców od Platformy, ale najczęściej pozostają tylko pustymi słowami, gdyż rozbijają się o opór ministra Rostowskiego. Najnowszym tego przykładem jest propozycja zmiany zasad płacenia podatku VAT przez firmy (po otrzymaniu od kontrahenta pieniędzy, a nie tylko faktury – jak jest teraz), którą Pawlak mocno nagłośnił, ale w rzeczywistości prawie nic się nie zmieni. A zatem lider ludowców to kolejny w tym rządzie specjalista od autopromocji, w czym zresztą niczym się nie różni od samego premiera.
8. Michał Boni W poprzedniej kadencji media wylansowały Boniego na główny “mózg” ekipy Tuska, a sam premier z czasem awansował go z szefa doradców na ministra bez teki. Ale tak było do momentu, gdy Boni zajmował się głównie opracowywaniem “ogólnych koncepcji” w postaci raportów sięgających przyszłych dziesięcioleci. Natomiast po ostatnich wyborach otrzymał osobny resort administracji i cyfryzacji, w którym radzi sobie wyjątkowo słabo. W kwietniu br. Komisja Europejska wstrzymała wypłatę 3,7 mld zł na program cyfryzacji administracji publicznej, dzięki któremu mieliśmy się kontaktować z urzędami przez Internet, zdalnie podpisywać dokumenty za pomocą e-dowodu czy zapomnieć o noszeniu zaświadczeń, wypisów i odpisów, bo wszystkie byłyby dostępne w wersji elektronicznej. Od tego czasu resort Boniego ogłasza co jakiś czas opóźnienia w realizacji wcześniejszych zapowiedzi. Ostatnio ogłoszono opóźnienie utworzenia Centralnego Repozytorium Informacji Publicznych, które miało zawierać m.in. dane geograficzne, demograficzne, wyniki wyborów, dane o produkcji i zużyciu energii, informacje budżetowe i podatkowe. Minister Boni odpowiada też za stosunki z wyznaniami religijnymi, w tym za negocjacje z Episkopatem Polski na temat zupełnie niepotrzebnego (i nie mającego większego znaczenia dla budżetu) projektu zastąpienia Funduszu Kościelnego odpisem podatkowym od wiernych.
9. Jacek Cichocki Po wydzieleniu osobnego resortu dla Boniego pozostało Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, które Tusk powierzył Jackowi Cichockiemu. Oprócz służb mundurowych, którym nowy minister ograniczył przywileje emerytalne, MSW nadzoruje dziś także służby specjalne. Ale jest to nadzór iluzoryczny – tak samo jak przez poprzednie 4 lata, gdy Cichocki nadzorował służby jeszcze w Kancelarii Premiera. Mimo licznych skandali szef ABW gen. Krzysztof Bondaryk okazuje się człowiekiem “nie do ruszenia”, a skala inwigilacji obywateli (zwłaszcza tych krytycznie nastawionych do obecnej władzy) już dawno przekroczyła wszystko, z czym mieliśmy do czynienia po 1989 r. W sytuacji rosnącego niezadowolenia społecznego resort Cichockiego staje się zresztą coraz bardziej istotny dla obecnej władzy, skoro zapowiedziano nie tylko podwyżki dla policjantów, ale nawet modernizację komend policji.
10. Krystyna Szumilas Nowa minister edukacji urzęduje wprawdzie dopiero od roku, ale wcześniej była pierwszym zastępcą Katarzyny Hall i wprowadzała jej niechlubnej pamięci reformy. Te same reformy, które – będąc już szefową resortu – teraz odwraca lub opóźnia. Szumilas przełożyła o dwa lata wprowadzenie obowiązku szkolnego dla sześciolatków, zgodziła się też na zmiany w programie nauczania historii w szkołach ponadgimnazjalnych. W obu tych sprawach resort taktycznie uległ presji protestujących rodziców i nauczycieli, ale zasadniczy kierunek zmian wymyślonych jeszcze za czasów minister Hall został utrzymany. Obecna szefowa ministerstwa nie ma za to żadnego pomysłu na wykorzystanie niżu demograficznego dla poprawy jakości szkolnictwa, np. poprzez tworzenie mniejszych klas. Wręcz przeciwnie: jej jedyną odpowiedzią na ten niż jest likwidacja szkół (głównie w małych miejscowościach) i zwalnianie nauczycieli (w tym roku straciło pracę 7,5 tys.).
11. Bogdan Zdrojewski Kierujący od pięciu lat resortem kultury wrocławski polityk uchodzi za przedstawiciela “konserwatywnego skrzydła” Platformy, ale w praktyce dba przede wszystkim o interesy lewicowo-liberalnych środowisk artystycznych. Świadectwem tego był ubiegłoroczny Europejski Kongres Kultury we Wrocławiu, którego “gwiazdami” uczyniono takie postacie, jak Zygmunt Bauman czy Jacek Żakowski. W tym samym nurcie utrzymana jest polityka kadrowa ministra Zdrojewskiego, który ściągnął do resortu lub do podległych mu instytucji takie osoby, jak Waldemar Dąbrowski (były minister w rządach SLD), Anda Rottenberg (była dyrektor warszawskiej Zachęty), Agnieszka Morawińska (była wiceminister w rządzie Bieleckiego), Piotr Dmochowski-Lipski (syn posłanki UD Marii Dmochowskiej), Agnieszka Odorowicz (była zastępczyni Dąbrowskiego), Grzegorz Gauden (były redaktor naczelny “Rzeczpospolitej”) czy Paweł Śpiewak (były poseł PO). Część urzędników ministerstwa w ubiegłym roku przejęła władzę w Telewizji Polskiej, której prezesem został doradca Zdrojewskiego Juliusz Braun.
12. Jarosław Gowin Powierzenie resortu sprawiedliwości osobie bez wykształcenia prawniczego było eksperymentem, a może raczej fanaberią Tuska, który uznał, że woli mieć Gowina w rządzie niż w Sejmie. Nowy minister okazał się mistrzem autopromocji, do czego wykorzystuje popularne hasło deregulacji – choć konkretne propozycje dotyczące “uwolnienia” poszczególnych zawodów wyglądają raczej mizernie. Natomiast w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości działania Gowina są bardzo niepokojące: likwidacja 79 sądów rejonowych i projekt nowej ustawy o prokuraturze, która de facto podporządkowuje prokuraturę rządowi, formalnie utrzymując jej niezależność. Tych szkodliwych pomysłów nie przykryje buńczuczna wypowiedź ministra, że ma “w nosie literę prawa” – tym bardziej że padła w kontekście afery Amber Gold, która ma swój wymiar nie tylko prawny, ale i polityczny, który Gowin od początku stara się wyciszyć. Paweł Siergiejczyk