Partia Już Niepotrzebna Ostatnią przysługą, jaką wyświadczy władzy partia formalnie opozycyjna, będzie spacyfikowanie Radia Maryja. Pod warunkiem oczywiście, że posłowi Libickiemu (PJN) uda się przełożyć blogowe pohukiwania na projekt ustawy. Z tym jest chyba problem, bo choć 17 kwietnia obiecał, że PJN „w najbliższych dniach” zgłosi projekt, dawno minęły już nie tylko „najbliższe dni”, ale i „najbliższe tygodnie”, a projektu, jak nie było, tak nie ma. Nie przeszkadza to jednak Libickiemu chwalić się nim w kolejnych wpisach, co jest o tyle zrozumiałe, że dopóki pomysł „Lex Rydzyk” pozostaje tylko czczą obietnicą spacyfikowania niewygodnego redemptorysty, może liczyć na spore poparcie. Jednak przełożony na język prawa - prawdopodobnie okaże się bezsensowny, a być może także niekonstytucyjny. Trudno sobie, bowiem wyobrazić ustawę skutecznie wymuszającą na Radiu Maryja to, co Libicki chce na nim wymusić. Gdyby to się jednak posłowi udało, jego „Lex Rydzyk” znacznie wzbogaciłby skromniutki polityczny urobek zwijającej się partii Kluzik-Rostkowskiej. Tak się jakoś składa, że to, co PJN chce zrobić na odchodnym, podobnie jak to, co do tej pory zrobiła, ogranicza się wyłącznie do umacniania hegemonii Platformy Obywatelskiej, jakby ta miała mało sojuszników. Obcięcie partyjnych dotacji, (bo po co Platformie dotacje, jeśli może garściami czerpać z budżetu państwa, jak trzeba tworząc nawet nowe stanowiska, żeby sobie niesfornego a atrakcyjnego posła opozycji podkupić), zakaz spotów (też zbędny, bo propagandę dużo skuteczniej robią jej zaprzyjaźnione media), teraz próba ustawowego wciśnięcia władzy do prywatnego medium – wszystkie te inicjatywy jeszcze bardziej zabetonują naszą scenę polityczną, a udział w nich PJN czyni z tej partii najcenniejszego koalicjanta Platformy. I najtańszego, bo darmowego. „Sprzedał się zbyt tanio” – tak Elżbieta Jakubiak skomentowała przejście Arłukowicza do Platformy, choć przecież Arłukowicz wytargował, ile można było – nowy specjalnie pod niego wyciosany stołek (i wszystko, co się z tym wiąże - prestiż, pieniądze, stanowiska), a na dokładkę „jedynkę” w Szczecinie. Który z polityków PJN może liczyć choćby na ułamek tej ceny? Jeśli ktoś się więc tanio sprzedał, to właśnie „kluziki”, które wsparły Platformę za bezdurno. I to właśnie „kluzików” ostatnie wydarzenia na scenie politycznej powinny chyba zmartwić najbardziej. Po pozyskaniu Arłukowicza, i zapowiadanych kolejnych transferach z lewicy (Borowski? Cimoszewicz? Kalisz?) Platforma nie tylko przestaje potrzebować dawno już nieświeżych „kluzików”, ale wręcz na niektórych z nich nie będzie mogła sobie pozwolić, bo mogą się nie zgrać z nowymi nabytkami, i coraz bardziej centrolewicowym wizerunkiem. Podobno, więc Kluzik i Poncyla chętnie przygarnie, (choć i ich atrakcyjność znacząco spadła, bo teraz to Platforma może przebierać w kandydatach, a ostatnie sondaże „wyceniły” wartość PJN dramatycznie nisko), ale już Jakubiak – jako zbyt skażoną kaczyzmem – niekoniecznie. O Migalskim nie wspominając, bo ten już o polityce może, zdaje się, zapomnieć. Partia Kluzik-Rostkowskiej zrobiła dla władzy wszystko, co swoimi kilkunastoma głosami (i kilkoma medialnymi twarzami) mogła. I to za darmo. Dzisiaj jest już niepotrzebna ani Platformie, ani wyborcom, ani nawet swojej liderce już przymierzającej się ponoć do „jedynki” na śląskiej liście Platformy. A porzuceni przez swoją liderkę politycy PJN mogą już tylko po cichu marzyć, że i po nich zechce sięgnąć Tusk, buszujący w masie upadłościowej po czymś, z czym całkiem sporo sensownych osób wiązało duże nadzieje. kataryna
Unijny Matrix – co, skąd i jak pobrać Możesz być mądrym przed kolejną szkodą… Możesz teraz z witryny pobrać opracowania ukazujące zbudowane mechanizmy zniewolenia Narodu Polskiego – no i kto imiennie je latami budował. … To wszystko tylko od Ciebie zależy. Lista istotnych linków na blogu Sursum Corda
I. OPRACOWANIA 2002 r. z cyklu „Zbudowane mechanizmy władzy kolonialnej nad Polską” [wraz ze schematami w kolorze tych mechanizmów] - autor Józef Bizoń [e-mail:boguchwala@go2.pl ] To każdy rozumny Polak powinien znać!
W rozdziale I zawarte są opracowania z 2002 r. Po kliknięciu w wybrany ‘link’ rozpoczyna się automatyczne pobieranie opracowań na własny dysk.
1. Mechanizmy władzy kolonialnej nad Polską - PDF
http://grypa666.files.wordpress.com/2010/05/mechanizmy-wladzy-kolonialnej-nad-polska.pdf
2. Samorządy terytorialne na usługach UE cz.1 - PDF
http://grypa666.files.wordpress.com/2010/05/czesc-i_samorzady-terytorialne-na-uslugach-ue-calosc.pdf
3. Samorządy terytorialne na usługach UE cz.2 - PDF
http://grypa666.files.wordpress.com/2010/05/czesc-ii_samorzady-terytorialne-na-uslugach-ue-calosc.pdf
4. Województwo podkarpackie a UE - PDF
http://grypa666.files.wordpress.com/2010/05/wojewodztwo-podkarpackie-w-swietle-ue.pdf
5. Sprzedali Polskę i Polaków Unii Europejskiej - DOC
http://www.rodzinapolska.pl/kluby/podkarpacki/archiwum/2002/117_1.doc
6. Rozpocząć czytanie od – PRZEWODNIK - DOC
http://grypa666.files.wordpress.com/2010/05/krotki-przewodnik.doc
II. Akty prawne i dokumenty do opracowań 2002 r.
Rodział II - zawiera oficjalne dokumenty do ściągnięcia, na których bazują opracowania z 2002 r. Ułatwiają one rozumienie i analizę tych opracowań z 2002 r. [są one konieczne]. Również samemu bardzo wiele rzeczy można wywnioskować z tych dokumentów, – co nie zostało podniesione w opracowaniach z rozdziału I. ‘Klikamy’ w link wybranej pozycji i rozpoczyna się proces pobierania materiału. Może wystąpić monit o wyrażenie zgody na pobranie. Wyrażamy zgodę [zbiory do pobrania są bezpieczne] i po kilkunastu sekundach mamy wybraną pozycja na naszym komputerze.
1. Zdradziecki „Układ europejski z16.12.1991r. - akt prawny PDF
http://www.cie.gov.pl/HLP/files.nsf/0/B2A4F6D0D2C08ACFC1256E7B0049ED16/$file/ue.pdf?Open
2. Obwieszczenie koncepcji przestrzennego zagospodarowania Polski - akt prawny PDF
http://isap.sejm.gov.pl/Download;jsessionid=04A0E2623EF2C7C04A1556DE2B2EC718?id=WMP20010260432&type=2
3. Obwieszczenie koncepcji przestrzennego zagospodarowania Polski - wersja DOC [przydatna do analiz]
http://grypa666.files.wordpress.com/2010/05/obwieszczenie_zagospodarowanie-przestrzenne-kraju_stan-na-2002-r.doc
4. Rozpracowanie duchowieństwa parafialnego [ISP] - PDF
http://www.isp.org.pl/files/2859202120524500001117705942.pdf
5. Program ogłupiania społeczeństwa [PIS] UKIE - PDF
http://polskawue.gov.pl/files/Dokumenty/dok_przyjete_RM/Pispl.pdf
III. W jaki sposób, kto imiennie i przy czyim współudziale zgotowano ten krzyż Narodowi Polskiemu.
1. Polski trójkąt bermudzki: PO-PiS-SLD CZĘŚĆ I – NARODZINY
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2899
2. Polski trójkąt bermudzki: PO-PiS-SLD CZĘŚĆ II – POJMANIE POLSKI
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2937
A także w kolejnych powstających częściach z tego cyklu. Zapoznanie się z tymi artykułami pozwala na zrozumienie całego procesu dokonanego oszustwa 1000-lecia na Narodzie Polskim. Jest nieodzowne dla zrozumienia otaczającej nas Polaków rzeczywistości.
IV. Działalność Lecha i Jarosława Kaczyńskiego na rzecz Żydów
1. PiS w Fundacji Batorego George’a Sorosa
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2467
2. Sprzedali Polskę i Polaków Unii Europejskiej AW$LD – lekcja 5
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2637
3. Kandydaci na Prezydenta RP a Układ Europejski – lekcja 3
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2598
4. Polska stać będzie u boku Izraela!
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2860
5. Nie będziesz miał cudzych bogów przede Mną
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2792
Wersja PDF [ze zdjęciami z obchodów żydowskiej Chanuki z udziałem M. i L. Kaczyńskiego]TU
http://piotrbein.files.wordpress.com/2010/08/krzyz-na-dziedzincu-palacu-prezydenckiego.pdf
6. Podpisanie Traktatu Lizbońskiego przez Lecha Kaczyńskiego – wzór patriotyzmu?
http://www.youtube.com/watch?v=-ca0jQbbw70
7. Rabin Sacha Pecaric o odbudowie żydostwa w Polsce
http://www.pardes.pl/old/o_nas.html
8. Prezydent – odznaczenia państwowe za odbudowę życia żydowskiego w Polsce - ze strony www.prezydent.pl…. :
http://www.prezydent.pl/aktualnosci/ordery-i-odznaczenia/art,759,ceremonia-zapalenia-swieczek-chanukowych.html
Kto i jaki order otrzymał czytaj więc tu:
9. Na Wawel za kładzenie podwalin pod budowę państwa żydowskiego na ziemiach polskich [artykuł J. Bizoń]„
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2521
Zdjęcia do tego są tu:
http://www.propolonia.pl/fotonews.php?news=104
10. Prezydent na ceremonii chanuki – 21.12.2008 r. - strona www.prezydent.pl..: (foto jest tu:
http://www.prezydent.pl/archiwum/archiwum-galerii/rok-2008/galeria,226.html
11. Prof. Wolniewicz – o chanuce w pałacu Prezydenta RP
http://www.youtube.com/watch?v=lgZE5158hKQ
12. O dialogu z Żydami – Ks. prof. W. Chrostowski
http://video.google.com/videoplay?docid=2544125862374204274#
13. Zadymy sejmowe a sprawa odszkodowań dla Żydów – kontekst wyborczy
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2664
i RADIO POMOST
http://www.radiopomost.com/index.php?option=com_content&task=view&id=11490&Itemid=42
V. UPR – w służbie komu? Nie dać się nabić w butelkę.
1. Kontrrewolucja 2010 w wydaniu kandydata Korwina Mikke
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2644
VI. Polskie strony uzupełniające.
1. STOWARZYSZENIE FIDES ET RATIO W KRAKOWIE
http://www.wiarairozum.blogspot.com
2. Antypedagogika i inne herezje
http://www.herezje.gourl.org
3. STOP SZKOLNEJ INDOKTRYNACJI
http://www.edukacja-klasyczna.pl/?p=795
4. Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X
http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni
5. SUMMORUM PONTIFICUM
http://www.summorumpontificum.pl
6. Instytut Edukacji Narodowej w Lublinie
http://www.ien.pl
7. NOWOCZESNA I SILNA POLSKA XXI w.
http://www.urbas.blog.onet.pl
VII. Tam są Polacy rozsiani po całym świecie:
1. GRYPA666 - http://grypa666.wordpress.com
2. RADIO POMOST – ARIZONA - http://www.radiopomost.com
3. A W SERCU POLSKA - http://www.wsercupolska.org
4. USOPAŁ - http://www.usopal.com
5. GAJOWY MARUCHA - http://marucha.wordpress.com
6. Strona Prof. Iwo Cypriana Pogonowskiego
http://www.pogonowski.com/display_pl.php?textid=1068
Wszystkie materiały – szczególnie z rozdziału I i II – kopiować np. na CD [razem z tymi ściągniętymi wg załączonej listy linków rozdziału III do V] i iść dalej do ludzi rozumnych (np. do księży parafialnych dając im materiał na płytce CD).
Informować innych o istnieniu blogu Sursum Corda
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142
Trzeba nam się spieszyć – samo się nie zrobi. Każdy, komu dobro Narodu Polskiego i Polski leży na sercu i pragnie włączyć się w krąg osób rozprowadzających źródłowe materiały [w .doc i .pdf] proszony jest o kontakt na mój adres e-mail boguchwala@go2.pl . Każda taka osoba będzie otrzymywała bezpośredni ode mnie źródłowe publikacje zamieszczane na blogu Sursum Corda zaraz po ich opublikowaniu. Nie działamy anonimowo. Podajemy swe imię i nazwisko – tylko dla mojej wiedzy.Wielu już pomaga – a czy Ty pomożesz w szybkim dotarciu do innych ludzi?
Boguchwała – mgr inż. Józef Bizoń
Kibole Donka = ziemniaczana stonka Premier Donald Tusk dzielnie walczył już z pedofilami, z dopalaczami, z cukrowymi spekulantami czy z jednorękimi bandytami. Większość tych bohaterskich zmagań działa się głównie w sferze werbalnej. Realne problemy, jak zadłużenie państwa czy rozrost biurokracji, są dla rządu zapewne zbyt prozaiczne, stąd wysyp różnego rodzaju tematów zastępczych. Tym razem padło na kibiców. Premier Tusk grzmiał na konferencji prasowej, że czas skończyć z chuligaństwem, a wojewodowie wielkopolski i mazowiecki posłusznie zamknęli dla publiczności dwa najnowocześniejsze i najbezpieczniejsze stadiony w kraju, czyli stadion Lecha Poznań i stadion Legii Warszawa.
Puchar Polski Pretekstem do szybkiej niczym egzekucja Osamy bin Ladena akcji rządu okazał się mecz o Puchar Polski pomiędzy warszawską Legią a poznańskim Lechem, który odbył się 3 maja na stadionie Zawiszy Bydgoszcz. Organizatorem Pucharu Polski był PZPN, a konkretnie jego terenowy organ w Bydgoszczy, tj. Kujawsko-Pomorski Związek Piłki Nożnej. Spotkanie w ocenie policji miało charakter tzw. podwyższonego ryzyka ze względu na znaną od lat wzajemną niechęć pomiędzy kibicami obu drużyn. Pomimo negatywnej opinii policji prezydent Bydgoszczy Rafał Burski (PO) wydał zgodę na organizację spotkania. Wojewoda kujawsko-pomorski Ewa Mes (PSL) najwyraźniej również nie widziała przeciwwskazań do organizacji finału Pucharu Polski, gdyż nie skorzystała z możliwości cofnięcia decyzji prezydenta miasta. Spotkanie zgromadziło 16 tysięcy sympatyków obu drużyn; odbyło się w gorącej, ale kibicowskiej atmosferze. Pod koniec meczu niewielka część kibiców Legii weszła na płytę boiska, co jest złamaniem obowiązujących przepisów. Kibice nie sforsowali ogrodzenia ani nie przerwali kordonu ochroniarzy – po prostu dali susa przez metrowy płotek, minęli kilku ochroniarzy, którzy nawet nie próbowali ich powstrzymać, i ustawili się za bramką. Pomimo złamania prawa sędzia nie przerwał spotkania i nie nakazał kibicom opuszczenia płyty boiska, uznając najwyraźniej, że sytuacja nie stanowi zagrożenia dla zawodników. Jakub Wawrzyniak celnie strzelił ostatnią jedenastkę i w tym momencie kilkuset rozradowanych kibiców Legii wbiegło na murawę, aby świętować zwycięstwo wspólnie ze swoimi piłkarzami. Po chwili cześć sympatyków Lecha również wbiegła na murawę i zaczęła się walka na race, krzesełka i co tylko znalazło się pod ręką, w której uczestniczyło kilkadziesiąt osób. Stadion ucierpiał najbardziej w sektorze zajmowanym przez kibiców Lecha, straty szacowane są na około 40 tys. złotych. Nikt jednak nie został ranny. Policja wkroczyła na płytę boiska i rozdzieliła grupki zadymiarzy, chwilowo skupiając na sobie agresję chuliganów, jednak nikogo nie zatrzymano. Kilka minut później wszystkich kibiców Lecha wyprowadzono w policyjnej eskorcie ze stadionu, a kibice Legii powrócili na trybuny i obserwowali wręczenie pucharu. Przytłaczająca większość kibiców ani nie wbiegła na murawę, ani też niczym nie rzucała, obserwując wszystko z trybun.
Prowokacja? Na tydzień przed planowanym finałem Pucharu Polski, 27 kwietnia, strony internetowe i fora dyskusyjne kibiców obu klubów obiegła następująca wiadomość: „Dotarła do nas informacja, że władza szykuje prowokację względem kiboli podczas meczu finału Pucharu Polski. Wykorzystując fakt, że właśnie w Bydgoszczy spotkają się zantagonizowane, a zarazem najbardziej społecznie aktywne grupy kiboli, Lech i Legia, szykowana jest spora akcja pokazowa. Ma dojść do prowokacji, która skutkować będzie „modelową interwencją” służb porządkowych. Jeśli nie chcecie zostać spałowani, trafić do aresztu i otrzymać wyrok w zawieszeniu: żadnego alkoholu, żadnej bujanki, żadnej agresji. To nie będzie zwykły mecz, władza chce na nim rozbić polski ruch kibicowski”. Jednak spektakularnej akcji Policji nie było – nie aresztowano nikogo z uczestników zajść, co przy niewielkiej grupie zadymiarzy nie powinno stanowić problemu dla 1300 ochraniających spotkanie policjantów. Za to spektakularną akcją popisał się Donald Tusk, który niczym Batman pojawił się na znak dany przez „Gazetę Wyborczą”, aby walczyć z niegodziwcami na stadionach. To walcząca od jakiegoś czasu z kibicami Legii „Gazeta Wyborcza” najbardziej zabiła na alarm po wydarzeniach w Bydgoszczy, twierdząc nawet, że na meczu byli obserwatorzy UEFA zajmujący się kontrolą przygotowań do Euro 2012. Dwa dni później UEFA oficjalnie zaprzeczyła obecności obserwatorów. Nieważne, bo zamierzony efekt osiągnięto. Już 4 maja premier zapowiedział walkę ze stadionowymi bandytami, przed którymi „nie ustąpi ani o krok”. Ale myliłby się ten, kto by pomyślał, że zostaną złapani złamali i ukarani ci, którzy złamali prawo – to nie chuligani dostali kasę, ale wszyscy kibice Legii i Lecha oraz ich kluby, które organizacją bydgoskiego spotkania nie miały nic wspólnego. W czwartek 5 maja wojewoda mazowiecki i wojewoda wielkopolski cofnęli zgody prezydentów Warszawy i Poznania na organizację z udziałem publiczności piątkowego meczu Legii z Koroną Kielce i sobotniego meczu Lecha z Górnikiem Zabrze. Pretekstem było oczywiście zagrożenie bezpieczeństwa na tych dwóch najnowocześniejszych i najbezpieczniejszych stadionach w kraju. Mimo że policja wydała dzień wcześniej pozytywne opinie odnośnie bezpieczeństwa na planowanych spotkaniach, nagle pojawiły się nowe opinie komendantów policji mówiące zupełnie co innego. Co takiego zmieniło się w ciągu doby? Komenda Stołeczna Policji nagle zauważyła zagrożenia, które od lat towarzyszą meczom piłkarskim, m.in.: używanie rac świetlnych, dymnych i hukowych, próby wtargnięcia osób na teren stadionu w stanie nietrzeźwości, nieobyczajne wybryki, w tym wulgaryzmy, używanie obraźliwych słów skierowanych wobec drużyny przeciwnej, jej kibiców, władz klubu oraz władz PZPN. Nie trzeba być bardzo spostrzegawczym, żeby zauważyć, iż argumenty Policji, którymi uzasadniali swoją decyzję wojewodowie, są dęte. I tymi argumentami rządowa administracja podparła decyzję o pociągnięciu do odpowiedzialności zbiorowej tych, którzy ani nie rozrabiali, ani nie odpowiadali za organizację i ochronę w Bydgoszczy, tj. obu klubów oraz wszystkich kibiców Legii i Lecha. Biorąc pod uwagę niski poziom ochrony i organizacji Pucharu Polski, można powiedzieć, że organizatorzy sami się prosili o zadymę, ale gniew premiera ominął ich szerokim łukiem. Najwyraźniej z rządowych badań opinii publicznej wyszło, że najeżdżanie na PZPN przynosi niewiele punktów poparcia, za to najeżdżanie na kibiców może znacznie wpłynąć na wynik jesiennych wyborów parlamentarnych…
Pozwy i odszkodowania Mecze Legii z Koroną i Lecha z Górnikiem odbyły się przy pustych trybunach, ale kibice wspierali swoje kluby pod stadionami, jednocześnie protestując przeciwko działaniom rządu. „Głupota Donalda groźniejsza niż raca i petarda”, „Otworzyć stadiony – zamknąć wojewodów”, „Kibole Donka = ziemniaczana stonka” – to tylko niektóre z haseł obecnych na manifestacjach kibiców. W mniej dosadnych słowach decyzje wojewodów potępili prezesi klubów. Prezydent Poznania, Ryszard Grobelny, wprost nazwał wydarzenia w Bydgoszczy prowokacją, a późniejsze działania – czysto politycznymi i bezpodstawnymi. I taka opinia powszechnie była wyrażana wśród dziennikarzy i działaczy sportowych czy polityków – z wyjątkiem kilku posłów PO, którzy wiernie bronili oświeconej wykładni premiera, jak niezawodny Stefan Niesiołowski. Prezydent Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Waltz, nabrała w tej sprawie wody w usta, ale dzięki „przeciekom” od anonimowych urzędników dotarła do kibiców informacja, że i w stołecznym ratuszu wszyscy uważają działania rządu za czysto polityczną akcję. Kibice postanowili walczyć o swoje na drodze prawnej i przygotowują pozew zbiorowy przeciwko wojewodom, domagając się odszkodowań za wykupione wcześniej bilety i karnety. Również kluby zapowiedziały odwołanie od decyzji wojewodów i domaganie się odszkodowań z tytułu utraconych korzyści.
Wojna z „Wybiórczą” Warto zwrócić uwagę, że od dłuższego czasu trwa wojna kibiców Legii z gazetą Michnika. Akcja nasiliła się na początku kwietnia br., kiedy to po meczu Legia-Ruch doszło do sprzeczki pomiędzy obrońcą Legii, Jakubem Rzeźniczakiem a liderem kibiców Legii, Piotrem Staruchowiczem. Ten pierwszy miał coś brzydko powiedzieć, ten drugi miał za to uderzyć. Obaj panowie na drugi dzień się przeprosili i wydali wspólne oświadczenie. „Gazeta Wyborcza” wykorzystała to zajście i nie dość, że postanowiła tradycyjnie bić na alarm na swoich łamach, to dodatkowo dziennikarze z Czerskiej zaczęli obdzwaniać m.in. sponsorów Legii, rekomendując im wycofanie się z tego biznesu. Kibice uznali to za „wypowiedzenie wojny”. Na trybunach masowo pojawiły się transparenty i oprawy uderzające w „Wybiórczą”: „Szechter – przeproś za ojca i brata”, „Gówno prawda”, (jako logo „GW”), „Warszawiacy przeciw wybiórczej”, „Wczoraj Mysia – dzisiaj Czerska”. Potem pojawiły się również transparenty z hasłami antyrządowymi. Dlaczego „GW” tak bardzo nie lubi kibiców Legii i w ogóle kibiców? Wystarczy pójść na polskie stadiony i od razu zauważymy mnóstwo patriotycznych, narodowych transparentów i usłyszymy antykomunistyczne hasła. To musi boleć żurnalistów z Czerskiej, więc wykorzystują każdą okazję do osłabienia i oczernienia całego ruchu kibicowskiego w Polsce. A kibice Legii są bardzo widoczni i aktywni, stąd na nich spadają największe razy. Można zadać pytanie: czy premier, wydając wojnę kibicom, czasem nie myślał o „GW” i o hasłach uderzających w rząd i jego samego?
By żyło się lepiej Tuskowa wojna z kibicami to kolejna odsłona walki premiera o to, by żyło się lepiej. Po sprawie OFE, aferze hazardowej czy dopalaczach, a teraz kibicach widać wyraźnie mechanizm działania rządu. Premier patrzy na słupki poparcia, wskazuje palcem problem i daje wykładnię rozwiązania, a podległe mu służby natychmiast wydają takie same wykładnie, często zmieniając swoje wcześniejsze decyzje. Zmienia się prawo, a czasem nawet je łamie w zależności od potrzeb, zaś na koniec przykładnie się kogoś karze, najlepiej w świetle telewizyjnych kamer. Oczywiście wszystko dla naszego dobra. I nikt nie zwraca uwagi na to, że to Tusk stał się największym zagrożeniem dla wolności, bo jest w stanie walczyć z każdym, nie zwracając uwagi na prawo czy zwykłą uczciwość, jeżeli tylko słupki popularności mu tak podpowiedzą. Byś może nie wszyscy w PO stoją za nim murem, ale w jesiennych wyborach parlamentarnych proponujemy wzorem premiera zastosować „odpowiedzialność zbiorową”. Adam Wojtasiewicz
Grzechy prawicy cz. 1: partie, konwenty i struktury Przez już 22 lata III RP, polska prawica (w polskim szerokim ujęciu) popełniała mniejsze lub większe błędy, które były usprawiedliwiane wrogimi mediami lub agenturą. Chcę poprzez cykl notek o tytułowych "grzechach" prawicy dać możliwość wyjścia z impasu, w jakim trwamy przez całą III Rzeczpospolitą. Wielu zapewne napisze, że to bajdolenie mainstreamowe, nie warte czasu itd. Pomimo tego uważam, że to rozliczenie trzeba kiedyś będzie rozpocząć. Jako najczęstszą przyczynę porażek prawicy, wymienia się najczęściej brak możliwości zjednoczenia prawicy, czego najlepszym przykładem był Konwent Św. Katarzyny, o którego wynikach nie muszę wspominać. Można opierać się na założeniu, że PiS już jest w miarę najdoskonalszą formą jedności prawicy, jaką można było stworzyć. Ma wady, które powodują zahamowanie możliwości realizacji idei konserwatywnych, ko-liberalnych bliskich także i autorowi jak np. JOW, bardziej wolnorynkowa gospodarka itd. Nie bez przyczyny wielu publicystów określa PiS, jako pobożną lewicę. Chcę wspomnieć, że szanuję Jarosława Kaczyńskiego za głoszenie idei sprawnego państwa, będącej alternatywą dla skostniałej struktury III RP. Mam do niego pewien żal, że nie dąży do przyciągnięcia środowisk od niego odległych, ot chociażby Marka Jurka, za zatrzymanie projektu obrony życia i tak można by długo wymieniać. Jednak to on nadał jej twarz, markę trwałą. Jednak kiedyś trzeba będzie postawić pytanie, co po Kaczyńskim? No właśnie, co? Powrót do podziałów znanych z lat 90.? A może osiągnięcie modelu prawicy znanej z Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii, opartego na wzajemnym poszanowaniu frakcji różniących się światopoglądem i poglądami gospodarczymi? Dzięki czemu można to osiągnąć? W mojej ocenie tylko i wyłącznie na przemianie struktury na oddolną, bo takiej partii, nie udało się stworzyć się przez cały okres po 1989 roku. Z czego to wynikało? Najpewniej z lęku partyjnych bossów, przed utratą swojego stateczku. Nie bez przyczyny według jednej z anegdot, słowa Ludwika Dorna o niemożności opanowania struktur partyjnych, wywołały konsternację gości z grupy Windsor. A siłą każdej partii są struktury, nawet, jeśli znajdą się w niej "wtyki" i tak dalej. Przecież właśnie poprzez decentralizację, jest szybsza możliwość ich wyeliminowania, niż w przypadku centralistycznej struktury. Jak już wspomniałem to wszystko będzie zapewne czekać do odejścia Jarosława Kaczyńskiego, bo to on dziś jest panem i władcą, mniej lub bardziej chcianym, ale jednak jedynym coś osiągnąć na dzień dzisiejszy.
PS. Następna część będzie zatytułowana "prawica i media", a ostatnia trzecia będzie poświęcona na odpowiedź do komentarzy, które pojawią się, pod obiema częściami cyklu.
PS1. Jednak postanowiłem 3 części nie będzie. Będę odpowiadał na wasze opinie w komentarzach. Maras245
Zielona wyspa tonie Podwyżka stóp procentowych do poziomu 4,25 proc oznacza z jednej strony rosnące obawy NBP przed dalszym wzrostem inflacji i gwałtownym osłabieniem złotego. Widać też, że Rada Polityki Pieniężnej nie wierzy w skuteczność działań inflacyjnych rządu i rzekomą walkę z deficytem finansów publicznych. To wyraźne wotum nieufności prezesa NBP wobec działań ministra finansów. Groźne i szkodliwa okaże się podwyżka stóp dla koniunktury, wzrostu PKB, a zwłaszcza dla polskich eksporterów. Jest raczej zaproszeniem dla kapitału spekulacyjnego. Przypomnijmy, prawie cała Europa z wyjątkiem Rosji i Węgier ma znacznie niższe stopy procentowe niż Polska. Anglia, która ma identyczną inflację jak nasza (4,4 proc.) ma stopy procentowe na poziomie 0,5 proc. Sąsiedzi Czesi - 0,75 proc. Ciekawe, jakim cudem rząd chce w 2012 roku osiągnąć wzrost gospodarczy na poziomie 4 proc., a zwłaszcza blisko 15 proc. wzrost inwestycji prywatnych? Jaki przedsiębiorca przy zdrowych zmysłach będzie inwestował i pożyczał przy rosnących kosztach kredytu i pieniądza? Przecież jeszcze kilka dni temu prezes NBP i minister finansów deklarowali wspólnie, że nie będą zbyt często podnosić stóp procentowych, bo to szkodzi wzrostowi gospodarczemu. Zamiast tego minister Rostowski miał sprzedawać unijne euro i wzmacniać złotego. Teraz wystrzelono z obu luf – podniesiono stopy i zaczęto interweniować na rynku, sprzedając euro. Czyżby obawiano się o złotego, a może chcemy wspomóc kapitał spekulacyjny, podnieść koszty obsługi długu publicznego ( blisko 40 mld zł - rocznie) i dać zarobić bankom, które mają już ponad 110 mld zł. nadpłynności? Umocnienie złotego o 3-5gr. chroni nas tylko chwilowo przed przekroczeniem progów ostrożnościowych. Poza tym podnosi koszty funkcjonowania polskich przedsiębiorców, zwiększa koszty obsługi długów i kredytów, ogranicza inwestycje, chłodzi koniunkturę gospodarczą. Dlaczego Anglicy, Grecy mimo wysokiej inflacji utrzymują bardzo niskie stopy procentowe na poziomie 0,5-1,25 procent? Dlaczego Euroland, mimo 2,6 proc inflacji, utrzymuje stopy na poziomie 1,25 procent? Bo najwyraźniej chodzi im o gospodarkę i koniunkturę - nam zaś o kreatywną księgowość i sztuczne poprawianie bilansu. Polska, jako kraj już od dawna jest zdana na łaskę kapitału spekulacyjnego. Jesteśmy uzależnieni od rynków walutowych jak chory od kroplówki. Wystarczy 10gr. osłabienia złotego, a i tak przekroczymy 55proc. próg ostrożnościowy. Obecna, więc interwencja walutowa na rynku czyniona przez ministra finansów unijnymi pieniędzmi to czysta rozrzutność i pieniądze wyrzucane w błoto. Nic, więc dziwnego, że brakuje już na drogi. Wyższa stopa lombardowa na poziomie 5,75 oznacza droższe kredyty ratalne, konsumpcyjne, wyższe oprocentowanie na kartach kredytowych. To z pewnością bardzo negatywnie wpłynie na zakupy Polaków – jedynego dziś motoru wzrostu gospodarczego w naszym kraju. Czego więc tak bardzo przestraszył się prezes Belka, że postanowił natychmiast ostrzec prezydenta RP. Może już wie, że zielona wyspa tonie. Balansujemy na krawędzi gigantycznego kryzysu. Nasze finanse publiczne od 20 lat nie były w tak dramatycznym stanie. Dług publiczny skarbu państwa zbliża się do kwoty 800 mld zł, zadłużenie gospodarstw domowych i firm tylko w bankach do 700 mld zł., a zadłużenie zagraniczne do 210 mld euro. Argentyna zbankrutowała mając zaledwie 100 mld dol. zadłużenia zagranicznego. Polak potrafi? Nic, więc dziwnego, że blisko 65 proc. z nas negatywnie ocenia kierunek zmian w kraju. A przecież prawdziwa terapia szokowa bis czeka nas dopiero późną jesienią, po wyborach parlamentarnych i z początkiem 2012roku. Janusz Szewczak
Antyrodzinna polityka ucieczką z domu starców na koniu króla O ile nie wprowadzimy polityki prorodzinnej i tworzącej miejsca pracy, to przekształcimy Polskę w dom starców Europy, a dynamiczny rozwój będą notowały jedynie przedsiębiorstwa pogrzebowe. Bloomberg 10 czerwca w obszernej informacji z zadowoleniem podaje że Grecji udało się sprzedać 1,625 mld euro 26 tygodniowych bonów, w tym 34% inwestorom zagranicznym, o rentowności 4,88%. Jednocześnie istnienie powszechne przekonanie o bankructwie Grecji wyrażające się w 15,4% rentowności dziesięcioletnich obligacji greckich, o 1231 pb wyższe od obligacji niemieckich. W Polsce debatę gospodarczą charakteryzuje kompletny brak odesłania do konieczności zainicjowania polityki prorodzinnej w sytuacji prawie trzy i półmilionowego deficytu dzieci do prostej zastępowalności pokoleń, prowadzącej wprost do katastrofy sektor finansów publicznych. Brak debaty na ten temat można porównać do strusiej polityki prowadzonej przez UE względem krajów peryferyjnych strefy chcącej odwlec nieuniknione bankructwo tych krajów. To działanie za Martinem Wolfem ze środowego Financial Times’a, artykułu „The eurozone’s journey to defaults” można porównać do historii osoby skazanej przez króla na karę śmierci, który podjął się karkołomnego zadania, aby w ciągu jednego roku nauczyć konia króla komunikowania się z nim. Tłumaczenie naszych elit jest podobne do rozumowania skazańca, który uznał, że wprawdzie nauczenie konia mówić jest mało prawdopodobne, ale przecież w ciągu roku nie tylko on sam może umrzeć, ale przecież może również umrzeć król, a polscy politycy są jeszcze bardziej zuchwali gdyż uważają, że w międzyczasie uda im się uciec i to na koniu króla. Debata dotycząca zapaści demograficznej jest jednocześnie toczona na znacznie niższym poziomie merytoryczności w porównaniu z równolegle toczoną w Anglii, która nastąpiła po opublikowaniu 10 marca 250-cio stronicowego raportu Lorda Hutton’a na temat emerytur w sferze publicznej („Final Report” Independent Public Service Pensions Commission). Opisuje on konsekwencje starzenia się społeczeństwa jak i trudności w finansowym udźwignięciu emerytur w systemie zdefiniowanego świadczenia. Skutkuje to podejmowaniem działań, ograniczających wysokość świadczeń kilku milionów pracowników sektora publicznego poprzez propozycje zdefiniowania ich wysokości w relacji do przeciętnych wynagrodzeń w całym okres aktywności zawodowej, a nie jak to było dotychczas w relacji do wynagrodzeń przedemerytalnych. O ile w Polsce reforma emerytalna poddana jest totalnej krytyce to w Anglii po prostu się informuje, że skala problemu jest minimalna, gdyż w latach 2008-2009 na prawie pięć milionów pracowników publicznych posiadających uprawnienia do emerytur opartych na zdefiniowanym świadczeniu, w sektorze prywatnym jest ich tylko dwa miliony. Pozostali mają świadczenia w tak krytykowanym w Polsce systemie zdefiniowanej składki. Jeśli chodzi o debatę brytyjską i poziom argumentów, to komentarze, które jej towarzyszą mówią wyraźnie o tym, że to, co jest kluczowe, to pełna świadomość kosztów świadczeń emerytalnych, zwłaszcza w sektorach uprzywilejowanych. W Stanach Zjednoczonych mimo występowania zastępowalności pokoleń to wg US Today z 7 kwietnia właśnie zapaść demograficzna jest głównym powodem narastania deficytu i przedmiotem wielorakich rozważań. Jak się szacuje z powodu wzrostu ilości osób wchodzących w wiek emerytalny z przeciętnie dwóch milionów w latach 1975-2010 do 2,8 w tym roku, do przeciętnie 3,8 mln w ciągu następnych 35 lat nastąpi nie tylko skokowy wzrost kosztów emerytalnych, ale i kosztów publicznej opieki zdrowotnej. Średnioroczny wzrost kosztów opieki zdrowotnej w ramach programu Medicare będzie wynosił 5,8% do 2020 r. a w roku 2021 wzrośnie o $64 mld. Wzrost wydatków federalnych na ten program skoczy z $526 mld w 2010 r. do $980 mld w 2021 r., a wydatki na Medicaid zwiększą się z $273 mld w 2010 r. do $560 mld w 2021 r. Społeczeństwo amerykańskie żyje obecnie problemami związanymi ze starzeniem się jego członków, dodatkową stratą wartości aktywów, które posiada, a także faktu bycia „sandwich generation”. Utrzymującą młode pokolenie, a z drugiej strony borykającą się z trudami i koniecznością wsparcia starszego pokolenia, które na dodatek utraciło znaczną część swoich aktywów poprzez straty na nieruchomościach, które posiada, a także inwestycji w funduszach emerytalnych. Jest to wyzwanie dla tego społeczeństwa i konieczność spojrzenia na wolny rynek w konkretnym aspekcie dotyczącym konieczności nowego uregulowania ubezpieczenia zdrowotnego. Segment zdrowia w Stanach Zjednoczonych jest tym sektorem gospodarki, który jest piątym w skali kraju, ale którego znaczenie ze względu na starzenie się społeczeństwa, rozwój technik zdrowotnych wzrośnie i w przyszłości znajdzie się na trzecim miejscu. W dobie podwójnego kryzysu koniecznym jest ustanowienie konkurencyjnych regulacji, w mniejszym stopniu respektujących interesy wielkich grup biznesu. Sytuacja, w której Amerykanie wydają największą część PKB (16 proc., czyli dwukrotnie więcej w porównaniu z innymi krajami wysokorozwiniętymi) i nie osiągają wyniku związanego z zabezpieczeniem zdrowotnym wyższego niż w porównywanych krajach staje się powoli nieakceptowalna. Okazuje się, że olbrzymie wydatki w wysokości 7 tys. dolarów na jednego mieszkańca nie tylko nie zapewniają wyższego poziomu zabezpieczenia zdrowotnego w tym kraju, ale nie gwarantują powszechnego zabezpieczenia zdrowotnego. W Stanach Zjednoczonych żyje aż 47 mln osób, które nie posiada żadnego ubezpieczenia. Dlatego nie dziwi ton debaty w USA w sytuacji, kiedy wydatki związane ze starzeniem (Old Age and Survivors Insurence) w czasie wprowadzenia przez rząd prezydenta Roosevelta w 1935 były płacone dla 200 tyś. emerytów w wysokości 35 mln, podczas gdy obecnie wynoszą 450 mld dla 40 mln, a mają one wzrosnąć do 800 mld dla 50 mln w 2016 r. To samo dotyczy w działań związanych z finansowaniem ubezpieczenia medycznego, które już kosztuje 23% całości wydatków federalnych. W efekcie biuro budżetowe Kongresu amerykańskiego podało, że suma wydatków na zabezpieczenie społeczne i medyczne się podwoi do 2050 r. w relacji do PKB. Przy czym wszystko będzie zależało od tego, w jakim zakresie działania oszczędzające zostaną podjęte, ponieważ te wydatki mogą wzrosnąć w przedziale od 7 pkt proc do aż 22. Jest to związane z tym, że w USA jest wprawdzie prosta zastępowalność pokoleń w przeciwieństwie do Polski, to i tak ilość osób powyżej 65 roku życia wzrośnie 2 krotnie do 2025 r. A wydatki na osoby starsze są 4 razy większe od wydatków na młodych, przy czym 2,5 razy większe na usługi ze strony lekarzy, 3 razy większe na lekarstwa, 4 razy większe na świadczenia szpitalne i 10 razy większe na opiekę nad chorym w domu i aż 30 razy większe na opiekę pielęgniarską. Oczywiście procesy demograficzne mają olbrzymi wpływ na finanse publiczne również w innych krajach. „Financial Times” opisał szczegółowo kryzys systemu emerytalnego we Francji. W tym kraju, w którym w przeciwieństwie do Polski występuje zastępowalność pokoleń, ponieważ na rodzinę przypada prawie o jedno więcej dziecko niż w Polsce, starzenie się populacji również powoduje powstawanie napięć finansowych. Jest to naturalne w sytuacji wzrostu ilości emerytów, kiedy mężczyźni przeciętnie pobierają emerytury przez 24 lata, a kobiety przez 28 lat w porównaniu z innymi krajami Unii, gdzie mężczyźni pobierają ją przez 18 lat, a kobiety – 23 lata. We Francji przeciętny wiek emerytalny wynosi 58,7 roku dla mężczyzn i 59,5 roku dla kobiet, gdy w sąsiednich Niemczech mężczyźni zaczynają przechodzić się na emeryturę w wieku 62,1 roku, a kobiety – 61 lat. Jeśli wziąć pod uwagę, że we Francji aż 85,4 proc. emerytury jest finansowane przez państwo powoduje, że wchodzenie w wiek emerytalny roczników wyżu powojennego będzie powodowało konieczność dofinansowania z budżetu państwa do poziomu niemal 100 mld euro w 2050 r., przy założeniu, że uwzględni się już obniżone przywileje emerytalne o 20 proc. W efekcie już w 2030 r. wypłaty związane ze świadczeniami emerytalnymi tylko w połowie będą zapewnione przez płacone składki, resztę będzie musiało dopłacić państwo. A to, dlatego że o ile 40 lat temu we Francji czterech pracowników pracowało na każdego emeryta, to obecnie pracuje 1,5 pracownika, a w przyszłości będzie ich przypadało jeszcze mniej. Polska, aby zapewnić rozwój miejsc pracy powinna dokonać podwójnego wysiłku inwestycyjnego podjąć. Obecnie mamy wyższy poziom dochodów od Chińczyków i Hindusów, do których w procesie globalizacji mogą trafić nasze miejsca pracy. Dlatego korzystając z tego, że istnieje duży potencjał konwergencji w dościganiu naszych bezpośrednich sąsiadów, należy rozwijać działania wspierające przedsiębiorczość, na równi z wprowadzeniem polityki prorodzinnej. Chodzi o to, aby nasi obywatele nie musieli pracować w krajach zachodnich tylko, aby miejsca pracy zostały przeniesione do Polski. Młodzi obywatele radzą sobie z kryzysem poprzez emigrację zarobkową. My w wystarczający sposób nie wprowadziliśmy się programów stymulujących rozbudowy infrastruktury wzrostu, które skutecznie podjęły się Chiny. A właśnie w ten sposób moglibyśmy jednocześnie pobudzić koniunkturę i przeorientować wydatki rządowe, z wegetatywnych w kierunku zredukowania kosztów aktywności gospodarczej w przyszłości. Będąc otwarci na procesy globalne musimy z jednej strony interweniować, aby nie były zamykane zakłady w Polsce, jednocześnie stale polepszając warunki dla prowadzenia aktywności gospodarczej, w takim celu, aby wyzwania, przed którymi stoimy nie odbiły się negatywnie na przyszłości naszej i naszych dzieci. Niestety w Polsce mimo wielkiej debaty na temat zabezpieczenia emerytalnego związanego z OFE obniżono wymiar składki do nich wpływający z dniem 1 maja, co z finansowego punktu widzenia oznacza zwiększenie podatku od płac aż o 5 pkt. procentowych, ale nawet dąży się do tego, żeby ten segment emerytalny nie był rynkowy i dąży się do jego zoligopolizowania poprzez administracyjne ograniczenia możliwości przenoszenia się ludzi między funduszami emerytalnymi. A brak skutecznych działań prorodzinnych w przeciągu najbliższych pięciu lat spowoduje, że nasz kraj nie będzie już dłużej czterdziestomilionowym, lecz dwudziestomilionową kohortą z wielomilionowym garbem starych ludzi. Niestety, ale idee wolnorynkowe są w Polsce tylko głoszone, ale nie są rozumiane, a regulacje stwarzające płaszczyzny konkurencji nie są wprowadzane. O ile nie podejmiemy już w najbliższych latach zdecydowanych działań idących w kierunku wprowadzenia polityki prorodzinnej i tworzącej miejsca pracy w Polsce, to będziemy świadkami przekształcania się naszego kraju największy dom starców Europy, a dynamiczny rozwój będą notowały jedynie przedsiębiorstwa pogrzebowe. Dr Cezary Mech
Homoseksualiści, czyli proletariat zastępczy W kontekście doniesień o konieczności zniesienia wiz dla homoseksualistów, którzy zza polskiej wschodniej granicy przyjadą na warszawską paradę równości (więcej na ten temat tutaj) oraz mianowaniu Bartosza Arłukowicza pełnomocnikiem premiera ds. koordynacji współpracy organizacji pozarządowych i administracji w przeciwdziałaniu wykluczeniu społecznemu (w praktyce jest to ukłon w stronę lewicowych wyborców, niezadowolonych z poczynań Elżbiety Radziszewskiej, jako pełnomocnika rządu ds. równego traktowania) przypominamy tekst naszego publicysty dotyczący TOLERANCJI. Stanisław Michalkiewicz opublikował go na naszych łamach już w 2006 roku – mimo upływu lat tezy postawione w tekście są wciąż (coraz bardziej?) aktualne. 10 czerwca przeszedł ulicami Warszawy pochód homoseksualistów, nazwany przez organizatorów i nadskakujące im usłużnie merdia „Paradą Równości”. Wydaje się jednak, że ta nazwa nie jest już adekwatna, ponieważ ambicje zarówno samych homoseksualnych militantów, a jeszcze bardziej tych, którzy się nimi posługują, idą znacznie dalej. Nie chodzi już o „równość”, cokolwiek miałoby to oznaczać, tylko o zmuszanie do akceptacji. Tolerancja oznacza dzisiaj wymuszanie akceptacji. Tak przynajmniej uważa pan red. Janusz Majcherek, który podczas nagrywania telewizyjnego programu o tolerancji pouczył mnie, że „dzisiaj” oznacza ona już nie cierpliwe znoszenie czegoś, czym np. się brzydzę, w imię jakiejś wyższej racji. Dzisiaj tolerancja ma oznaczać zakaz brzydzenia się, ma oznaczać przymus zmiany poglądów i upodobań, zaś organizowanie „parad” ma na celu osłabianie woli oporu. Państwami członkowskimi Unii Europejskiej rządzi dzisiaj pokolenie roku 1968, jeśli nawet nie w sensie metrykalnym, to w sensie ideologicznym. Ci, którzy w roku 1968 próbowali nadać młodzieżowej rewolcie jakiś kierunek ideologiczny, posłużyli się przemyśleniami Antoniego Gramsciego, co przyszło im tym łatwiej, że dotyczyły one sfery kulturowej, dzięki czemu nie wymagały bliższych kontaktów z tradycyjnym proletariatem, który był zainteresowany nie tyle w socjalistycznej rewolucji, co w użeraniu się z „krwiopijcami” o nadgodziny i płatne urlopy. Jednak rewolucjoniści bez proletariatu istnieć nie mogą, bo przecież wyzwalanie go stanowi istotę rewolucji i sens życia rewolucjonistów. Więc kiedy tradycyjny proletariat pokazał socjalistycznej rewolucji swoje wzgardliwe plecy, rewolucjoniści zakrzątnęli się szparko koło proletariatu zastępczego. Proletariusz tradycyjny ma to do siebie, że pragnie się wzbogacić, czyli przestać być proletariuszem. Potencjalnie, więc od samego początku tkwi w nim zalążek przyszłej zdrady. „Kiedy zwycięskie toczą boje / ze straszną, reakcyjną hydrą / to chcą mieć pewność, że na zawsze /zdobędą to, co hydrze wydrą”. Nowa rewolucja wymagała, zatem również nowego proletariusza, proletariusza o cechach nieusuwalnych, który – nawet gdyby chciał – nigdy już być nim nie przestanie. Te warunki w zasadzie spełnia jedna grupa – kobiety, którym trzeba tylko wmówić, że są oprymowane przez męskie szowinistyczne świnie. Kobieta, bowiem, nawet bogata, kobietą przecież być nie przestaje. Żeby jednak przekształcić kobiety w proletariat, trzeba było uczynić płeć kwestią polityczną. Kiedy zatem rewolucjoniści wznieśli bojowy sztandar seksu, pod ten znak podążyły nie tylko kobiety, ale również mężczyźni „kochający inaczej”. W ten oto sposób rewolucjoniści znaleźli sobie proletariat zastępczy i przystąpili do „wyzwalania” go. Antoni Gramsci uważał, ze rewolucję socjalistyczną trzeba zacząć od wprowadzenia do „kultury burżuazyjnej” tak zwanego „ducha rozłamu”, poprzez nadanie dotychczasowym kategoriom kulturowym zupełnie innej treści po to, by całkowicie pozbawić ich znaczenia i w ten sposób „wyzwolić” ludzkość z jej okowów. Kontynuatorzy myśli Gramsciego w roku 1968 nadali swojej ideologii trafną nazwę „kontrkultury”, ponieważ zniwelowanie dotychczasowej kultury do gołej ziemi uznali za konieczny warunek rewolucji. Czy na tym zniwelowanym terenie powstanie coś nowego, to zupełnie inna i zgoła niepewna sprawa, natomiast sama niwelacja wydaje się całkiem prawdopodobna. W ten sposób polityczna poprawność staje się w gruncie rzeczy ruchem antycywilizacyjnym. Charakterystyczne dla niego jest to, że zamierza osiągnąć swój cel przy pomocy państwowej biurokracji. Jest to, zatem – podobnie jak w przypadku narodowego socjalizmu i bolszewizmu – kolejna rewolucja biurokratyczna. Obliczona jest ona na stopniową likwidację elementów dotychczasowej kultury poprzez pozbawianie ich jakiegokolwiek znaczenia. Jeśli np. rodzina będzie oznaczała albo ojca, matkę i dzieci, albo dwóch mężczyzn lub dwie kobiety bez dzieci, albo dwóch mężczyzn z dziećmi, albo dwie kobiety z dzieckiem, albo wreszcie mężczyznę i szympansicę, albo kobietę i szympansa z dzieckiem (przywódca hiszpańskich socjalistów pan Zapatero zupełnie serio zaproponował przyznanie specjalnych praw małpom człekokształtnym: szympansom i gorylom), to słowo „rodzina” przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie i wyjdzie z potocznego języka razem z całą instytucją. W ten sposób w miejscu dotychczasowej instytucji rodziny, będącej ważnym elementem cywilizacyjnej struktury, powstanie chaotyczny bezład, w którym kierunki działania będzie wyznaczała już tylko biologia, czyli „natura”, awansowana do rangi ostatecznej instancji. „Naturalność”, czyli instynktowność jakiegoś działania stanie się prędzej czy później, okolicznością uzasadniającą jego dopuszczalność, a to oznacza włączenie wstecznego biegu cywilizacyjnego. Dotychczas, bowiem sens cywilizacji polegał na rozszerzaniu panowania nad instynktami przy pomocy religii, moralności, rytuału i konwenansu. W miarę zsuwania się po równi pochyłej, na którą jesteśmy spychani, wszystko to może zniknąć.
Darkroom. Jest to pozbawione światła pomieszczenie w klubach homoseksualistów. Amatorzy seksu wchodzą i w ciemnościach, na chybił-trafił, spółkują, z kim tam popadnie. Darkroomy mają charakter pomieszczeń kultowych, bo też odzwierciedlają być może nie do końca uświadamiany ideał homosiowskiej proletariacko-zastępczej kontrkultury. Tę ponurą zapamiętałość pokazali również na „paradzie”, będącej żałosną karykaturą swobodnej naturalności. Darkroom jest też rodzajem obory, przygotowywanej przez rewolucjonistów dla swego zastępczego proletariatu, kiedy socjalistyczna rewolucja osiągnie ostateczne zwycięstwo. Najwyraźniej mają oni nadzieję, że goje osiągną wtedy już taki poziom zbydlęcenia, iż nawet nie zauważą, że są traktowani jak użytkowe stado. SM
Korupcja mała i wielka Im słonko wyżej, tym wybory bliżej. A im wybory bliżej, tym energiczniej nasi Umiłowani Przywódcy rozglądają się, jakby tu rozwiązać sobie problemy socjalne na najbliższe cztery lata - bo wiadomo, że - po pierwsze - czasy są ciężkie i zwłaszcza osobom, które tak naprawdę niczego nie umieją poza podlizywaniem się albo Umiłowanym Przywódcom Partyjnym, albo Wyborcom, trudno będzie znaleźć sobie wygodną niszę ekologiczną, a po drugie - jakże tu pozwolić się zdegradować z Jaśnie Wielmożnego do zwykłego obywatela? Toteż Warszawa aż huczy od plotek, zapoczątkowanych woltą posła SLD Bartosza Arłukowicza, któremu premier Tusk skutecznie złożył propozycję korupcyjną, wciągając go na członka - oczywiście członka zespołu Kancelarii Premiera w randze sekretarza stanu od „wykluczonych”. Stanowisko to - które w rządzie dubluje pani Elżbieta Radziszewska - minister od „równego traktowania” - zostało stworzone wyłącznie dla potrzeb owego transferu - ale w naszym nieszczęśliwym kraju tego rodzaju polityczna korupcja w stylu posłanki Renaty Beger z „Samoobrony” nikogo już nie gorszy, co pokazuje, iż wiele racji miał Stanisław Lem, pisząc w „Głosie Pana”, że nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie - no i Robert Penn Warren, który w „Gubernatorze” zauważa, iż kiedy człowiek politykuje, to jego sumienie politykuje także. Casus posła, a właściwie już ministra Arłukowicza, którego Platforma Obywatelska wpisze teraz na pierwsze miejsce swojej listy partyjnej w Szczecinie, podziałał mobilizująco na wielu innych Umiłowanych Przywódców. Prasa brukowa podaje na przykład, że Umiłowana Przywódczyni zbawiennego ruchu Forsa, to znaczy - pardon - oczywiście nie żadna „forsa”, tylko Polska - Polska jest Najważniejsza, pani posłanka Joanna Kluzik-Rostkowska prawie na pewno dostanie pierwsze miejsce na którejś liście Platformy, podobnie jak poseł Poncyliusz. Oczywiście wszyscy energicznie zaprzeczają, ale - po pierwsze - już gołym okiem widać, że PJN nie ma przed sobą świetlanej przyszłości, a po drugie - któż nie wierzy niezdementowanym informacjom prasowym? Wygląda na to, że cały ten ruch Forsa, to znaczy - pardon - jaka tam znowu „forsa” - nie żadna „forsa”, tylko Polska - Polska Jest Najważniejsza, serio potraktował biedny naiwniak Jan Filip Libicki, który z zazdrości o Jarosława Kaczyńskiego właśnie próbuje rozpętać wojnę przeciwko Radiu Maryja, kamuflując przyziemne motywy patetycznymi deklaracjami katolickimi. Ale - jak zauważył 200 lat temu w rozmowie z biskupem Massalskim wileński bazylianin Atanazy Nowochacki - „Pan Bóg swoje, a diabeł swoje odbierze” - i w rezultacie pan poseł Jan Filip Libicki może zostać - jak to się mówi - z fiutem w garści. Ale trudno; co ma wisieć - nie utonie, a la guerre comme a la guerre - straty muszą być. Pogłoski o transferze pani Joanny Kluzik-Rostkowskiej szalenie nie spodobały się Januszu Palikotu, który zdaje się dopiero teraz zorientował się, że próżno wierzgać przeciwko ościeniowi - to znaczy - ustaleniom Sił Wyższych. Skoro nadały one tubylczej scenie politycznej pożądany kształt, to nie po to przecież, by jacyś ambicjonerzy, którym bimber uderzył do głowy, szlajali się po niej samopas od ściany do ściany. „Podczas kiedy we dworze sztab wesoły łyka”, to znaczy - kiedy w sztabach partyjnych układane są listy wyborcze, przyprawiając o serca gorejącego palpitację naszych Umiłowanych Przywódców, nasz nieszczęśliwy kraj właśnie dostał prztyczka w nos od trybunału w Strasburgu, który orzekł, że litewska transkrypcja polskich nazwisk w Republice Litewskiej jest w jak najlepszym porządku. Widać coraz wyraźniej, że rozwód Jadwigi z Jagiełłą pogłębia się już nie z roku na rok, a z miesiąca na miesiąc. Przyczyna tego stanu rzeczy tkwi zapewne w niechęci Litwinów do folgowania ambicjom i pragnieniom litewskich Polaków, ale ta niechęć wspierana jest przekonaniem o bezsilności Polski, która w coraz bardziej widoczny sposób tańcuje tak, jak zagrają jej strategiczni partnerzy oraz bezcenny Izrael. Skoro Polska idzie na pasku Niemiec, które tradycyjnie sprzyjały wypieraniu polskiej obecności na obszarze dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, to, dlaczego litewscy nacjonaliści mieliby się krępować nieśmiałymi polskimi protestami? Zresztą - powiedzmy sobie szczerze - rząd nawet nie ośmieli się kiwnąć palcem w bucie, bo „Gazeta Wyborcza”, tradycyjnie zwalczająca tak zwany „polski nacjonalizm”, zaraz rozsmarowałaby go na podłodze, podobnie jak rozsmarowuje te środowiska polonijne, które próbują w tej sprawie cokolwiek działać. Nic by premieru Tusku nie pomogło rozpętanie wojny z kibicami, karconymi w ten sposób za sprofanowanie pana red. Adama Michnika, któremu na poznańskim stadionie kibice rozwinęli na szerokość całej trybuny transparent z napisem „Szechter! Przeproś za ojca i brata!!!” Takiego „chuligaństwa stadionowego”, takiego świętokradztwa premier Tusk oczywiście nie mógł puścić płazem. Z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że w miarę jak środowiska opiniotwórcze i stada autorytetów moralnych, zaczadzone własną propagandą, głupieją w postępie geometrycznym, kibice zaczynają nabierać cech ruchu politycznego. Ciekawe, że podobnie było w starożytnym Rzymie, kiedy to w miarę upadku ducha republikańskiego, rolę partii politycznych przejmowały tzw. stronnictwa cyrkowe. Kiedy więc trybunał w Strasburgu dawał Polsce przytyczka w nos, minister Sikorski, zapewne pragnąc uniknąć konfuzji, a także podlizać się amerykańskiemu prezydentowi Obamie przed spodziewaną wizytą w Polsce, poleciał z narażeniem życia do Libii, by tam sobie pogadać jak rewolucjonista z rewolucjonistą. Co z tych pogaduszek wyniknie - nie wiadomo, bo przecież libijscy buntownicy wiedzą doskonale, że minister Sikorski w Unii Europejskiej może, co najwyżej robić miny i groźnie kiwać palcem w bucie. Nawiasem mówiąc, nawet i teraz minister Sikorski wystąpił, jako postillon d’amour pani Ashton, która wśród mnóstwa zalet ma również i tę, że spośród unijnych dygnitarzy jest najbardziej podobna do konia. Przekazała ona rozkaz, że w Libii potrzebne jest „pojednanie”, w związku, z czym minister Sikorski zaproponował Muammarowi Kadafiemu, żeby zrzekł się władzy, bo „czterdzieści kilka lat wystarczy”. Skąd minister Sikorski, który sam ma zaledwie 48 lat, może wiedzieć takie rzeczy - Bóg jeden wie, ale skoro wcześniej do Tunezji poleciał były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa, to pewnie już i tam wszyscy zdążyli zorientować się w możliwościach naszych Umiłowanych Przywódców. Bo kiedy tak minister Sikorski z narażeniem życia sobie hasa, Izrael przystąpił do realizacji programu „odzyskiwania mienia żydowskiego” w Europie Środkowej. Program ten siłą rzeczy koncentruje się również na naszym nieszczęśliwym kraju, a ponieważ wydarcie Polsce 65 miliardów dolarów oznaczałoby ruinę finansów państwa, toteż nie można wykluczyć, że zapowiedziane w komunikacie MSZ rozmowy naszych Umiłowanych Przywódców z prezydentem Obamą na temat gazu łupkowego będą koncentrowały się wokół programu oddania tych złóż bezcennemu Izraelowi w arendę w ramach „rekompensat”. Nie można tego wykluczyć również i z tego powodu, że jak dotąd możliwościami eksploatacyjnymi takich złóż dysponują firmy amerykańskie, które w tej sprawie mogą pójść ręka w rękę z własnym rządem. Czy nie przypadkiem nie taką właśnie sytuację miał na myśli Władysław Bartoszewski, oświadczając po pamiętnej wizycie tubylczego rządu ad limina w Izraelu, że wszystkie ugrupowania parlamentarne są do Izraela usposobione niezmiennie przyjaźnie? Przekładając tę deklarację na język ludzki można wyciągnąć wniosek, że bez względu na wynik jesiennych wyborów i rodzaj przyszłej koalicji rządowej, izraelski program rewindykacji majątkowych nie jest zagrożony? Jeśli o to właśnie chodziło, to i na sensacyjne transfery międzypartyjne naszych Umiłowanych Przywódców możemy patrzeć z większym dystansem i spokojem. SM
Prośba na najbliższe kilka tygodni: Bardzo proszę na wszelkich możliwych forach - zwłaszcza podczas dzwonienia do stacyj R-TV - używać zwrotu; "Banda Czworga". Można mówić; "jak to nazywa Janusz Korwin-Mikke" - albo nie - jak wyjdzie. Ważne, by "Banda Czworga" stała się zwrotem obiegowym. Napisałem tekst o "Nowej Prawicy" - zamieszczę go tu za kilka dni; na razie jest w "Najwyższym CZAS!"-ie. W międzyczasie polecam ten drobiażdżek - niektórzy to znają: Wolna droga dla Prawicy! Reżymowe oraz kontrolowane przez bezpiekę media (to NIE to samo!!!) od lat nazywają PO i PiS partiami „prawicowymi”. To wynik umowy w Magdalence... Dla co młodszych: w Magdalence, przed „obradami Okrągłego Stołu”, (które były czystym teatrem!), zawarto porozumienie między lewicową częścią opozycji, agentami SB i WSI oraz tą częścią PZPR, która nie chciała kapitalizmu, ale zamiast socjalizmu sowieckiego chciała socjal-demokracji. Więc umówiono się tam m.in. że w Polsce Prawica nigdy nie zostanie dopuszczona do władzy. Osiąga się to ośmieszaniem lub wściekłym tępieniem myśli prawicowej. Jest to zresztą b. łatwe, bo tzw. „inteligencja” na całym świecie pragnie ludzi pouczać i nimi rządzić – np. w Nowym Jorku 82% dziennikarzy przyznało, że mają poglądy lewicowe. W Polsce było IM o tyle łatwiej, że ludzie przecież od 80 lat nawykli do „państwa opiekuńczego” - i myśl, że człowiek mógłby sam posłać dziecko do szkoły, której program ustalałby właściciel, a nie Minister Oświaty, (którego zresztą w ogóle by nie było) wydaje im się bluźnierstwem. Pamiętam w 1981 roku miałem wykład dla rzemieślników. O podatkach. Gdy skończyłem, starszy cechu spytał: „To ile by wynosiło to Pańskie pogłówne?” Odpowiedziałem, na dzisiejsze pieniądze: „Dwieście złotych”. Popatrzył po sali, sala na niego, - i powiedział: „A ile wynosiłby dochodowy?” Załamałem się. „Przecież pół godziny tłumaczę, że nie byłoby żadnego dochodowego, bo to nonsens!!!”. Cisza. Po chwili z lewej strony: „To nie byłoby dochodowego??” „Przecież tłumaczę, że nie byłoby!!”. Cisza, jeszcze dłuższa. Z tylnych krzeseł po prawej pisk rozdeptywanej myszy: „Panie, to jakże tak: BEZ DOCHODOWEGO???” Ludzie po prostu nie potrafią wyobrazić sobie życia w normalnym świecie – w kraju nieokupowanym przez tzw. „Nową Klasę”, której rządy obecnie niszczą całą Cywilizację Białego Człowieka. Dziś reżymowe media nazywają, więc „Prawicą” każdego poza SLD – nawet AW„S” - czyli związek zawodowy!!!! I dla nas nie było miejsca. Obecnie jednak te marionetki zrzucają maski i przesuwają się coraz wyraźniej w lewo. PO przyjmuje kolejnego lewaka, WCzc. Bartosza Arłukowicza - i głosi hasła, których nie powstydziłby się wybitny socjalista Adolf Hitler. PiS obiecuje walczyć o prawa „inteligencji” - czyli dawać forsę podatników pisarzom, filmowcom itd. - oczywiście: tym popierającym reżym. Jak za Stalina. I dlatego łatwo zdobędziemy te 10-15% w wyborach. Bo ludzie mają tych kłamstw zupełnie dość – a z internetu wiedzą, że Prawica (np. w USA Tea Party) naprawdę istnieje. I ma szanse na zwycięstwo! JKM
Walczmy z uzależnieniem! Rozmaici moraliści chcą "walczyć z uzależnieniem”, – co w wykonaniu urzędników sprowadza się do walki z narkomanami. Tymczasem jest to problem marginalny – ludzi uzależnionych od narkotyków jest w Polsce może 2% – i jakby wszyscy jednego dnia gdzieś zniknęli, nie zauważylibyśmy zapewne tej straty. Natomiast uzależnionych, (od czego innego) jest 85% Polaków. Gdy człowiek żyje od dziecka w środowisku ludzi uzależnionych, gdy uzależnieni są jego rodzice – to sam na ogół też się uzależnia. I trudno z tego wyjść. Co gorsza: państwo usiłuje odciąć ludzi od heroiny, kokainy, marihuany... Tu natomiast samo narkotyk dostarcza – ba: jego zażywanie pochwala!!! A wciskają go ludziom sami urzędnicy. I rosną pokolenia ludzi uzależnionych od opieki społecznej, przedsiębiorców uzależnionych od dotacji unijnych, kobiet liczących nie na mężczyznę, lecz na zasiłek dla samotnej matki... Socjalizm uzależnia. I to jest BARDZO groźne! JKM
Prof. Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista: Forsowanie dwudniowych wyborów to ignorowanie Konstytucji ze względu na politykę Należy sprzyjać jak najliczniejszemu udziałowi obywateli w wyborach, jednak forsowanie dwudniowych wyborów w kodeksie wyborczym to ignorowanie Ustawy Zasadniczej ze względu na bieżące cele polityczne – ocenia konstytucjonalista dr doc. Ryszard Piotrowski. W tekście napisanym dla “Naszego Dziennika” dr Piotrowski stwierdza: Postanowienia Konstytucji dotyczące dnia wyborów parlamentarnych są jednoznaczne i w dotychczasowej praktyce nie budziły wątpliwości. Wybory te zarządza prezydent, wyznaczając je “na dzień wolny od pracy”. Zmienianie językowego znaczenia Konstytucji dla celów polityki profrekwencyjnej w ustawie jest przykładem prymatu polityki nad prawem. Podkreśla, że reguły wyborcze o podstawowym znaczeniu i szczególnej doniosłości społecznej zostały utrwalone w Konstytucji po to, by nie można było ich zmieniać inaczej, jak tylko w drodze zmiany Konstytucji, a więc w szczególności w Sejmie większością, co najmniej 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz w Senacie bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów. Zauważa: Nie jest istotne, czy zamierzona zmiana konstytucyjnych reguł wyborczych służy dobrym czy bardzo dobrym celom. (…) Intencje władz, nawet najlepsze, nie mogą zastępować treści Ustawy Zasadniczej, a zwłaszcza nie legitymizują ewentualnej zmiany praktyki, której nie poprzedza odpowiednia zmiana prawa. Akceptacja dorozumianej zmiany Konstytucji torowałaby drogę praktyce swoistego ignorowania postanowień Ustawy Zasadniczej wtedy, kiedy byłoby to wygodne dla podlegających tej ustawie i stosujących ją. Tymczasem kwestia czasu trwania głosowania jest zdaniem konstytucjonalisty określona w Konstytucji jednoznacznie: Postanowienia Konstytucji dotyczące dnia wyborów parlamentarnych są jednoznaczne i w dotychczasowej praktyce nie budziły wątpliwości. Wybory te zarządza prezydent, wyznaczając je “na dzień wolny od pracy”. Także wybory prezydenta mają się odbyć w dniu wolnym od pracy. Wybrany do Sejmu może być obywatel polski, który kończy 21 lat “najpóźniej w dniu wyborów”, a do Senatu obywatel polski, który 30 lat kończy “najpóźniej w dniu wyborów”. Na prezydenta może być wybrany obywatel polski, który 35 lat kończy “najpóźniej w dniu wyborów”. Konstytucja jest pod tym względem konsekwentna. Stanowi ona również, że wybory “odbywają się w głosowaniu”, a zatem wybory to głosowanie. Nie można, więc oddzielić głosowania od wyborów, uznając, że to nie to samo, a chociaż wybory odbywają się w jednym dniu, to głosowanie może być wielodniowe. Czym byłoby głosowanie nieodbywające się w dniu wyborów, jeśli nie wyborami właśnie? Te przecież wyznaczone są na dzień wolny od pracy, jeden dzień. Tymczasem niedawno uchwalony i – niestety – już nowelizowany Kodeks wyborczy stanowi, że chociaż “wybory odbywają się w dniu wolnym od pracy”, to jednak “organ zarządzający wybory może postanowić, że głosowanie w wyborach przeprowadzone zostanie w ciągu dwóch dni”. Dr Piotrowski zauważa: Może się jednak okazać, że cel nie zostanie osiągnięty zarówno ze względu na ryzyko ewentualnych nadużyć związane z wprowadzanymi innowacjami proceduralnymi, które można jednak zminimalizować czy też wykluczyć, jak też ze względu na istotną wadę prawną wprowadzanych zmian. Polega ona na tym, że – w myśl litery Konstytucji – wybory mają być jednodniowe. I pyta – czy duch Konstytucji nie jest ważniejszy od litery? Czy, mimo że językowy sens przepisów Konstytucji dotyczących wyborów nie budzi wątpliwości, to przekroczenie tej granicy znajduje dostatecznie silne uzasadnienie w wartościach konstytucyjnych określających aksjologiczną tożsamość wyborów? Moim zdaniem, tak nie jest. (…) W istocie chodzi o coś więcej, aniżeli o zmiany w prawie wyborczym wprowadzające dwu- czy wielodniowe głosowanie, a mianowicie o stosunek do Konstytucji i zawartych w niej reguł. Powinny one być interpretowane tak ściśle i jednoznacznie, jak tylko jest to możliwe. Nie przemawia za dwudniowym głosowaniem doświadczenie referendum europejskiego, bo Konstytucja nie stanowi, że referendum ma się odbywać w dniu wolnym od pracy, pozostawiając tę kwestię do uregulowania w ustawie, ale uzależnia za to wiążący charakter wyniku referendum od frekwencji. W przypadku wyborów nie ma tego rodzaju zależności.
Dr doc. Ryszard Piotrowski
Premier Słowacji do Putina: Przekażcie nam oryginał “listu zapraszającego” sowieckie czołgi celem zdławienia Praskiej Wiosny W trakcie rozmów z premierem Rosji Władimirem Putinem w Bratysławie premier Słowacji Iveta Radiczova zwróciła się do niego o przekazanie oryginału tzw. listu zapraszającego z 1968 roku, czyli wystosowanej przez czechosłowackich komunistów prośby o pomoc Kremla w celu zniszczenia Praskiej Wiosny. Tak zwany list zapraszający to podpisana przez członków kierownictwa ówczesnej Komunistycznej Partii Czechosłowacji prośba o udzielenie przez Związek Sowiecki pomocy “wszelkimi środkami” w zahamowaniu demokratycznych reform. Twardogłowi komuniści nie byli w stanie samodzielnie pozbawić władzy Aleksandra Dubczeka i cofnąć reform wywołanych Praską Wiosną, dlatego wystąpili o “pomoc” do Moskwy. Z powodu braku oryginału dokumentu, który legł u podstaw inwazji wojsk państw Układu Warszawskiego na Czechosłowację, słowacka prokuratura umorzyła postępowanie karne przeciwko jedynemu z żyjących jego sygnatariuszy Vasilowi Bilakowi. – Pan premier powiedział, że przedstawi mój wniosek panu prezydentowi [Dmitrijowi Miedwiediewowi] i zadeklarował chęć, o ile takie dokumenty w Moskwie istnieją, oddania ich do dyspozycji. Przyjął moją argumentację – relacjonowała Radiczova. Tematami rozmów obojga premierów były również budowa szerokotorowej tranzytowej magistrali kolejowej przez Słowację, dostawy paliwa nuklearnego dla słowackich elektrowni atomowych oraz zagwarantowanie płynności dostaw ropy i gazu. Na początku 2009 roku Słowacja była jednym z państw, które przestały na pewien czas otrzymywać rosyjski gaz w następstwie sporu Rosji z Ukrainą o cenę tego surowca. ŁS, PAP
Budżet w wersji soft i hard
1. Niecałe dwa tygodnie temu rząd Tuska przyjął projekt budżetu na 2012 rok. Ma być on uchwalony jeszcze przed wakacjami, a więc przynajmniej 6 miesięcy wcześniej niż to się działo do tej pory. Oficjalnie Premier Tusk przytacza dwa argumenty, które mają przekonać opinię publiczną do takiego rozwiązania. Pierwszy to ochrona debaty budżetowej przed kampanią wyborczą. Drugi to konieczność skupienia się na Prezydencji w Unii Europejskiej i w związku z tym brak czasu na prowadzenie w tym samym czasie procedury budżetowej. Ta argumentacja to mówiąc językiem młodzieżowym typowa ściema, zaproponowana zapewne Premierowi Tuskowi przez liczne grono jego specjalistów od PR-u, którzy za budżetowe pieniądze wymyślają, jak po raz kolejny rządzący będą mogli oszukać wyborców. Jeżeli chodzi o pierwszy argument to przecież od z górą już 20 lat na jesieni w naszym kraju odbywają się wybory parlamentarne i co 4 lata (czasami w przypadku wyborów przedterminowych częściej) używając terminologii Tuska, przygotowywanie i uchwalanie budżetu wpisuje się w logikę wyborczą. Przez tyle lat kolejne rządy przez to przechodziły i jakoś dawały sobie z tym radę. Drugi argument jest równie niepoważny jak pierwszy. Jeżeli w jednym tygodniu Rada Ministrów przyjmuje założenia do projektu budżetu, a 2 tygodnie później ministrowie spotykają się na nieformalnym spotkaniu w sprawie limitów wydatków i następnego dnia Rada Ministrów przyjmuje projekt budżetu, to procedura budżetowa trwała raptem 3 tygodnie. Twierdzenie, że nie można by było jej przeprowadzić we wrześniu ze względu na przewodnictwo Polski w UE, urąga inteligencji Polaków.
2. Rząd przygotował projekt budżetu na 2012 rok, który wprawdzie zawiera oszczędności i wzrost obciążeń podatkowych, ale to, co zaprezentowano opinii publicznej można nazwać budżetem „w wersji soft”. Zastosowanie reguły wydatkowej, czyli ciecia wydatków w poszczególnych resortach, zamrożenie progów podatkowych, brak waloryzacji płac w sferze budżetowej (poza nauczycielami), ograniczenie wydatków samorządów to są wprawdzie uciążliwości dla nas wszystkich, ale w porównaniu z oszczędnościami dokonywanymi w innych krajach UE, nie są to oszczędności drastyczne. Gdyby, bowiem takie rząd Tuska zaproponował, niechybnie przegrałby nadchodzące wybory parlamentarne, a ten cyrk z wcześniejszym łagodnym budżetem jest mu potrzebny, żeby jeszcze raz oszukać wyborców. Zresztą, ponieważ Komisji Europejskiej oszukać się nie da, jej przedstawiono prawdziwe zamiary w zakresie ograniczenia deficytu sektora finansów publicznych. W roku 2011 i 2012 ten deficyt ma zostać zmniejszony aż o 5% PKB, czyli blisko 75 mld zł. Do tej pory przyjęto ustawy, które do końca roku 2012, dają oszczędności i dodatkowe dochody w wysokości około 2,5% PKB (zmniejszenie rozmiarów składki przekazywanej do OFE, reguła wydatkowa, podwyżka stawek podatku VAT), ale w projekcie budżetu na 2012 rok nie ma już propozycji, które przyniosły kolejne 40 mld zł.
3. Właśnie takich rozmiarów dodatkowe dochody i redukcje wydatków będzie musiał zawierać budżet „w wersji hard, „ nad którym teraz zapewne pracuje minister Rostowski, tak, aby można go było przynieść do Sejmu po wyborach w listopadzie tego roku. W tym projekcie zapewne znajdą się zapewne kolejna podwyżka stawek podatku VAT do 25%, zmniejszenie płac w sferze budżetowej, zmniejszenie emerytur i rent, zamrożenie progów podatkowych, likwidacja ulg na dzieci i internetowej czy cięcia w wydatkach samorządowych. To właśnie, dlatego w tym roku potrzebne będą dwa projekty budżetu jeden w wersji soft, drugi w wersji hard i dwie procedury budżetowe jedna w maju - czerwcu i druga w listopadzie - grudniu. Zbigniew Kuźmiuk
Najpierw byli represjonowani przez Niemców, potem przez komunistów, a teraz są pozbawiani własnych mieszkań i domów Do Polaków zajmujących mieszkania w Gdyni i innych miastach Pomorza coraz częściej pukają Niemcy, którzy uważają się za właścicieli kamienicy lub domu i żądają ich opuszczenia. Tragedia ludzi, którym po kilkudziesięciu latach odbiera się dom czy nawet całe gospodarstwo, nie wzrusza rządu Donalda Tuska. Historycy szacują, że w czasie II wojny światowej Niemcy wysiedlili z ziem zachodnich blisko milion Polaków, a z terenów całej okupowanej przez III Rzeszę Polski prawie milion siedemset tysięcy osób. Mimo że wysiedlanym Polakom wolno było zabrać bagaż o wadze 20 kg na osobę dorosłą i 10 kg na dziecko (niezbędną odzież i żywność), w przejściowych obozach przesiedleńczych byli obrabowywani ze wszystkiego - nie tylko z biżuterii, ale także z bielizny, ubrań i pościeli. Po selekcji młodzież i mężczyzn zabierano na "roboty do Rzeszy", a pozostałych wysyłano bydlęcymi wagonami do Generalnego Gubernatorstwa. Ludwik Landau w swojej "Kronice z lat wojny i okupacji" pod jedną z dat 1939 r. zapisał: "Pierwszym punktem objętym tą akcją było Orłowo. (...) cała ludność miała się zebrać w określonym punkcie, zabierano wszystkich bez względu na wiek, stan zdrowia itd., była rodzina, która udała się w drogę z trumienką dziecka. Zabierać wolno było tylko ręczny bagaż, pieniędzy nie więcej niż 20 zł; przechodzono przez wielokrotne rewizje, przy których zabierano nie tylko pieniądze, ale i kosztowności, zdzierając np. pierścionki z palców". O dramacie wysiedlonych wiele pisała też prasa podziemna: "Dzikie sposoby stosowane podczas wysiedleń pozostają bez zmian. Przeważnie nocą, około 20 minut czasu na opuszczenie domu, tylko z węzełkiem. (...) odłączenie zdrowych i młodych z natychmiastowym przeznaczeniem na roboty do Rzeszy"; "Rugi obejmują całe wsie. Tysiące rodzin chłopskich, doszczętnie ograbionych pędzi się na punkt zborny...".
Dla ofiar niemieckich represji nie ma pieniędzy W 2007 r., w krótkim okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości, Sejm przygotowywał nowelizację ustawy kombatanckiej, na podstawie, której osoby wysiedlone i deportowane od września 1939 r. do marca 1940 r. mogły uzyskać status represjonowanych. Rozwiązanie parlamentu położyło kres tym pracom. Już wcześniej, w 2004 r., gdy władzę sprawował Sojusz Lewicy Demokratycznej, posłowie Prawa i Sprawiedliwości dwukrotnie składali projekt takiej ustawy. Jego inicjatorką była obecna senator PiS, a wówczas poseł, Dorota Arciszewska-Mielewczyk, przewodnicząca Powiernictwa Polskiego, skupiającego Polaków wypędzonych ze swoich domów przez Niemców podczas II wojny światowej. Ówczesny marszałek Sejmu Włodzimierz Cimoszewicz powiedział, że żadne ustawy, które niosą ze sobą skutki finansowe, nie będą uchwalane, i schował projekt do szuflady. Podobnie było z uchwałą Sejmu o reparacjach wojennych, podjętą głosami posłów prawicy, którą SLD-owski rząd odrzucił, powołując się na nieistniejący dokument z 1953 r., jakoby Polska zrzekła się reparacji od Niemców. Platforma Obywatelska najpierw razem z SLD opóźniała prace nad uchwałą, żądając licznych ekspertyz, a w końcu złożyła własny projekt, który w ogóle nie wspominał o reparacjach, ale postulował uznanie na równi z roszczeniami polskimi wobec Niemiec roszczeń niemieckich wobec Polski. Co ciekawe, interwencję przeciwko uchwale Sejmu podjęła niemiecka ambasada. Rządząca Polską od 2007 r. Platforma Obywatelska nie wykazuje żadnej woli zadośćuczynienia ofiarom tych represji. W 2007 r. senator Piotr Andrzejewski złożył projekt ustawy o potwierdzeniu wygaśnięcia praw rzeczowych na nieruchomościach, które weszły w granice Rzeczypospolitej Polskiej po II wojnie światowej, tak, aby uregulować sytuację poniemieckich nieruchomości w Polsce oraz uniemożliwić roszczenia ich dawnych właścicieli. Autorzy projektu chcieli ponadto, by dawni właściciele lub ich spadkobiercy nie mogli występować o wydanie odpisów z ksiąg wieczystych. Ale i ten projekt przepadł. Polacy będący ofiarami niemieckich represji nie mają możliwości dochodzenia żadnych odszkodowań od państwa niemieckiego. Potwierdził to Sąd Najwyższy w 2010 r. w sprawie wniesionej przez 72-letniego Winicjusza Natoniewskiego o odszkodowanie od Republiki Federalnej Niemiec. Pan Natoniewski, jako pięcioletni chłopiec został ciężko poparzony w czasie pacyfikacji wsi Szczecyn na Lubelszczyźnie i okaleczony na całe życie. Żądał 1 mln zł tytułem zadośćuczynienia za doznaną krzywdę, ale sąd, powołując się na immunitet obcego państwa, oddalił jego pozew. Senator Arciszewska-Mielewczyk twierdzi, że sprawę rozwiązałyby odpowiednie regulacje prawne i zniesienie tego immunitetu w przypadku zbrodni przeciwko ludzkości (tak jak zrobili Włosi oraz Grecy), aby represjonowani i poszkodowani Polacy mogli pozywać Niemców o odszkodowania za zniszczone zdrowie i życie oraz zagrabione mienie. Niestety, od dwudziestu lat wszelkie tego typu działania są torpedowane i uniemożliwiane.
Prawo silniejszych W czasie wojny mienie wysiedlanych Polaków wraz z domami oraz innym nieruchomym majątkiem przejmowali Niemcy i na podstawie hitlerowskiego dekretu uzyskiwali do nich prawo własności z wpisem do ksiąg wieczystych. Dekret wydany w 1942 r. mówił, że majątek ten jest mieniem porzuconym. Jak się okazuje, księgi wieczyste po wojnie nie zostały zweryfikowane i właścicielami wielu gdyńskich nieruchomości nadal są Niemcy. Nierzadko nie ma już polskich spadkobierców, bo zostali wymordowani przez okupantów lub zmarli w wyniku ciężkich warunków, w jakich musieli żyć po wysiedleniu z Gdyni, czy na skutek niemieckich represji. Po wojnie można było tę sprawę uregulować, ale po wydaniu 15 kwietnia 1945 r. przez Kwaterę Główną Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej dyrektywy nr 1172 "O zmianie stosunku do Niemców" komendantury sowieckie bardzo często na wójtów i burmistrzów na Pomorzu Gdańskim i tzw. Ziemiach Odzyskanych powoływały Niemców. Chronili oni nie tylko interesy ludności niemieckiej, ale też tworzyli niemiecką administrację. Stan ten trwał do 1948 roku. Wystarczy przywołać przykład Kołobrzegu, gdzie najlepsze i najmniej zniszczone dzielnice miasta zajmowali Niemcy, chronieni przez Sowietów, a przyjeżdżający z Kresów Polacy zasiedlali zrujnowane i zniszczone domy. Podobnie było w innych miastach, także w wojewódzkich, np. w Gdańsku, gdzie w 1945 r. istniała niemiecka policja! Sytuacja ta budziła w Niemcach przekonanie, że Polska tylko tymczasowo zajmuje te obszary, a ich wpływy w administracji lokalnej skutkowały tym, że nazwiska Niemców, którzy zagrabili Polakom nieruchomości, do dziś są zapisane w księgach wieczystych. W Skarszewach, w których we wrześniu 1939 r. Niemcy zamordowali 360 Polaków, po wojnie sowiecki komendant wojenny pozwolił Niemcom na sprzedaż nieruchomości przed opuszczeniem przez nich Polski. Tym sposobem znaczna część wywłaszczonych w czasie wojny Polaków i ich spadkobierców nie może w świetle obowiązującego prawa dochodzić tytułu własności. Dziś często zdarzają się takie sytuacje, że Polacy zajmujący mieszkania w Gdyni i innych miastach Pomorza są nękani przez Niemców, którzy zgodnie z wpisem w księgach wieczystych uważają się za właścicieli kamienicy lub domu i żądają ich opuszczenia. Do starszego pana mieszkającego przy ulicy Tatrzańskiej w Gdyni zgłosiło się małżeństwo z Niemiec z życzeniem obejrzenia zajmowanego przez niego mieszkania, w "którym podczas wojny rodzice spędzili najpiękniejsze chwile swojego życia" (sic!). Do mieszkania w domu przy ulicy Jastrzębiej w Gdańsku (na Stogach) zapukał młody Niemiec w wieku około czterdziestu lat w towarzystwie tłumaczki. W trakcie rozmowy pokazywał przedwojenne dokumenty i wypisy z ksiąg wieczystych, a na koniec powiedział, że ma sentyment do tego miejsca, więc chciałby raz na rok pomieszkać "w domu swoich rodziców" przez dwa tygodnie. Istnieją też w Polsce i w Niemczech wyspecjalizowane firmy prawnicze, które przeglądają księgi wieczyste i odszukują Niemców figurujących w nich jako właściciele nieruchomości lub spadkobierców tychże, proponując pośredniczenie w ich odzyskaniu. Praktyka pokazuje, że dziś łatwiej odzyskać w sądzie nieruchomość Niemcowi niż Polakowi, między innymi z tego względu, że Niemców stać na prawników oraz wysokie opłaty sądowe, a Polacy nie mogą liczyć na żadne wsparcie ze strony polskich władz, w tym również samorządowych. Przykładem takich zaniedbań jest właśnie Gdynia - jedno z najbogatszych miast w Polsce, przed wojną niemal w stu procentach zamieszkane przez Polaków. Jej władze nie podjęły żadnych działań mogących pomóc przedwojennym gdynianom w odzyskaniu praw własności. Wystarczy przywołać sprawę kamienicy przy ul. Słupeckiej 21, którą pomimo wielu rozpraw sądowych otrzymali Niemcy, a nie polski spadkobierca żyjący do dziś, a wysiedlony wraz z rodziną w 1939 roku. W 2010 r. Stowarzyszenie Wysiedlonych Gdynian zwróciło się do rzecznika praw obywatelskich z prośbą o pomoc ofiarom "dzikich wysiedleń" z ziem wcielonych do Rzeszy w uznaniu ich za represjonowanych i w uzyskaniu zadośćuczynienia. Rzecznik skierował sprawę do Biura Dyrektora Generalnego Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych. Dyrektor Tomasz Lis odpisał, że zadośćuczynienie wszystkim Polakom, których Niemcy wysiedlili ze swoich domów i skazali na tułaczkę, głód oraz poniewierkę, nadmiernie obciąży budżet państwa.
Wysiedleń ciąg dalszy Mieszkańcy domów przejmowanych przez Niemców o tym fakcie dowiadują się w momencie, gdy w urzędzie miejskim przestaje być przyjmowana rata zapłaty za wykup lub gdy składają wniosek o wykup. Wcześniej nikt ich o tym nie informuje. Pięć rodzin zamieszkujących kamienicę przy ulicy Polanki 58 w Gdańsku-Oliwie pewnego dnia otrzymało list od spadkobierców dawnego właściciela mieszkających w Niemczech z żądaniem zapłaty czynszu. W ten sposób dowiedziały się, że dom, w który przez wiele lat inwestowały, ponosząc koszty remontów, nie jest własnością gminy. Warto dodać, że dawny właściciel kamienicy przy ul. Polanki przed wojną nosił nazwisko August Lipkowski, ale od 1941 roku nazywał się już Lindhoff i dziś takie nazwisko noszą jego spadkobiercy. Szefowa Powiernictwa Polskiego senator Arciszewska-Mielewczyk uważa, że niemieckie roszczenia można by powstrzymać, gdyby władze wystawiały Niemcom rachunki za utrzymanie tych domów, za remonty, za inwestycje i za niepłacone przez pięćdziesiąt lat podatki od nieruchomości. Rachunki te przekroczyłyby wartość majątku. Wszystko jest kwestią odpowiednich regulacji prawnych. Dziś sądy przyznają nieruchomości nawet tym Niemcom, którzy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wyjeżdżali do Republiki Federalnej na tzw. pochodzenie, a opuszczając Polskę, zrzekali się polskiego obywatelstwa oraz nieruchomości na rzecz Skarbu Państwa. W Niemczech otrzymali odszkodowanie za pozostawione w Polsce mienie, ale aby ułatwić im roszczenia, niemieckie prawo pozwala na zwrot uzyskanego odszkodowania, przy czym zwracają je w takiej kwocie, jaką otrzymali kilkadziesiąt lat temu, czyli według dzisiejszej wartości pieniądza jest to suma bardzo niska. W Polsce natomiast odzyskanie nieruchomości przez Niemców jest kwestią decyzji sądu, bo prawo tych spraw w żaden sposób nie reguluje. Na przykład w Nidzicy w województwie warmińsko-mazurskim sąd pierwszej instancji wydał wyrok na korzyść Polaków - państwa Smolińskich, a sąd drugiej instancji na korzyść Niemców ubiegających się o zwrot nieruchomości. Nie ma też żadnych regulacji prawnych odnośnie do rekompensat dla osób wysiedlanych z domów przejmowanych przez Niemców. W Nartach sąd nakazał gminie zapewnienie lokalu wysiedlonym Polakom, a sąd w Gdańsku już o to się nie zatroszczył. Pięć rodzin w ciągu trzech lat ma opuścić oddaną Niemcom kamienicę i poszukać sobie innego miejsca do zamieszkania. Chociaż przez ostatnie kilkadziesiąt lat ponosili koszty remontów i utrzymania domu, nie dostaną żadnego odszkodowania. Żeby zmniejszyć rozmiar tragedii ludzi, którym po kilkudziesięciu latach odbiera się dom czy nawet całe gospodarstwo, posłowie PiS złożyli projekt ustawy o rekompensatach, bo liczba roszczeń niemieckich jest coraz większa. Niestety, w tym roku został on odrzucony przez obie izby parlamentu. Zdaniem poseł PiS Iwony Arent, inicjatora projektu, dziś - nawet przy braku odpowiednich regulacji prawnych - wystarczyłoby, gdyby sądy orzekały zgodnie z polską racją stanu. Trzeba też więcej pisać o tych problemach i nagłaśniać każdą taką sprawę, a poprzez publiczne i częste wypowiedzi prawników, szczególnie profesorów prawa, którzy rozumieją, czym jest polska racja stanu, można doprowadzić do takiej sytuacji, że będzie ona podstawą orzecznictwa sądów wobec niemieckich roszczeń. Wysiedleni gdynianie nie otrzymują żadnej pomocy prawnej ani administracyjnej od władz miasta. Nie robią też nic, aby dbać o pamięć Polaków, którzy przeszli przez gehennę wysiedleń, a przecież to mieszkańcy Gdyni byli pierwszymi ofiarami niemieckiej akcji przesiedleńczej. Nie ma tu pomnika upamiętniającego ofiary niemieckich represji i nie prowadzi się żadnych działań edukacyjnych, które podejmowałyby temat wysiedlonych i represjonowanych gdynian. W 1939 r. Niemcy zaaresztowali cztery tysiące Polaków, jako zakładników. Nigdzie w Gdyni nie ma ulicy nazwanej ich imieniem, podobnie jak innych miejsc pamięci o zakładnikach. To bardzo bolesne, bo wysiedleni to ludzie, którzy najpierw byli represjonowani przez Niemców, a potem przez komunistów. Dzisiaj nie tylko nikt im nie zadośćuczynił, ale też nikt o nich nie mówi, w przeciwieństwie do tzw. wypędzonych Niemców, którzy przy obecnej polityce historycznej wkrótce mogą stać się w powszechnej świadomości ofiarami deportacji XX wieku. Anna Kołakowska
W Nowym Jorku aresztowano szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique Strauss-Kahn usłyszał w niedzielę zarzuty próby gwałtu pokojówki, przemocy seksualnej wobec niej oraz bezprawnego uwięzienia. 62-letni Strauss-Kahn został zatrzymany w Nowym Jorku tuż przed odlotem do Paryża, na około 10 minut przed startem, gdy był już na pokładzie samolotu Air France. Detektywi, którzy śledzili Strauss-Kahna i nakazali przedstawicielom władz lotniska aresztowanie go, prowadzą śledztwo w sprawie brutalnego ataku na pracownicę luksusowego hotelu Sofitel New York, w samym centrum Manhattanu, w pobliżu Times Square. 32-letni kobieta powiedziała władzom, że weszła do apartamentu Strauss-Kahna w hotelu w sobotę ok. godz. 13 (18 czasu polskiego), aby posprzątać, gdyż powiedziano jej, że apartament jest pusty. Tam została przez Strauss-Kahna zaatakowana – poinformował Paul J.Browne, rzecznik prasowy nowojorskiej policji. Według jej zeznania Strauss-Kahn wyszedł z łazienki nago, pobiegł za nią do przedpokoju i wciągnął do sypialni, gdzie zaczął napastować ją seksualnie. Odpierała jego ataki, jednak udało mu się zaciągnąć ją do łazienki, gdzie została zmuszona do seksu oralnego. Wyswobodziła się i uciekła z pokoju, a następnie opowiedziała o całym zajściu personelowi hotelowemu. Gdy nowojorscy policjanci przybyli do hotelu, Strauss-Kahna już nie było; pozostawił tam jednak swój telefon komórkowy. „Wyglądało, jakby opuszczał hotel w pośpiechu” – dodał Browne. Pokojówkę policja przewiozła do szpitala, gdyż odniosła lekkie obrażenia. Rzecznik MFW William Murray powiedział, że Fundusz na razie nie komentuje tego wydarzenia. Strauss-Kahn miał się w niedzielę spotkać w Berlinie z niemiecką kanclerz Angelą Merkel i rozmawiać o sytuacji finansowej Grecji, a potem dołączyć do zaplanowanego na poniedziałek i wtorek w Brukseli spotkania ministrów finansów państw UE. Strauss-Kahn jest nie tylko prezesem MFW, ale też prawdopodobnym kandydatem w nadchodzących wyborach prezydenckich we Francji w 2012 roku. We Francji nazywany jest od swoich inicjałów DSK. Według sondaży, byłby zdecydowanym faworytem wyborów prezydenckich, które odbędą się w przyszłym roku. Dotychczas jednak nie ogłosił on oficjalnie, czy będzie kandydował. Jego kadencja w MFW upływa w 2012 roku, gdyby, więc wystartował w tegorocznych socjalistycznych prawyborach, musiałby przedterminowo odejść ze swojego obecnego stanowiska. Z ogłaszanych w ostatnich tygodniach sondaży wynika, że obecny szef MFW wygrałby wybory prezydenckie we Francji wiosną 2012 r., pokonując zdecydowanie w drugiej turze obecnego prezydenta. Inne sondaże, też dające zwycięstwo DSK, wskazują, że do drugiej tury zamiast obecnej głowy państwa, zakwalifikowałaby się szefowa ultra-prawicowego, nacjonalistycznego Frontu Narodowego, Marine Le Pen. We Francji DSK został ostatnio skrytykowany za kosztowny styl życia po tym, jak media pokazały go wsiadającego do luksusowego porsche. Fala zarzutów pod adresem popularnego polityka została skomentowana w telewizji i w tygodniku „L’Express” przez jego zwolenników, jako element brutalnej kampanii oszczerstw, jaką rozpętać miało środowisko Sarkozy’ego, dla którego Strauss-Kahn jest szczególnie niebezpiecznym rywalem w nadchodzących wyborach. W sobotę „L’Express” napisał na swych stronach internetowych, że zdaniem bliskiego prezesowi MFW Jean-Marie Le Guena, ataki na DSK „pochodzą wprost z otoczenia” prezydenta i są „zorkiestrowane przez (Pałac) Elizejski”. NYT przypomina, że zabiegi Sarkozy’ego w 2007 roku o to, by DSK otrzymał funkcję prezesa MFW były interpretowane, jako manewr polityczny mający na celu usunięcie wpływowego politycznego przeciwnika z centrum francuskiej sceny politycznej.
Co gorsze: al-Kaida czy Izrael? Al CIAida! Wbrew temu co głosi syjonistyczny reżim zarówno w USA jak i w Polsce nt. „terroryzmu”, wierzę, że czytelnicy Stop Syjonizmowi mają własną opinię nt. mitycznej al CIAidy i nieśmiertelnego Osamy. Oddzielając ziarno od plew, należy, zatem czytać poniższy artykuł. Admin [witryny StopSyjonizmowi].
Which is more evil, al-Qaeda or Israel?
http://www.paltelegraph.com/opinions/editorials/9167-which-is-more-evil-al-qaeda-or-israel.html
Co gorsze: al-Kaida czy Izrael? Jest to pytanie bardziej niż uzasadnione, ponieważ jest nieuczciwe i niemoralne by milczeć na temat bezsprzecznie większego zła, np. Izraela, a demonizować rzekomo mniejsze zło tylko, dlatego, że to zło „działa przeciwko naszej wolności i interesom”. W rzeczywistości, USA i większość świata zachodniego nie tylko milczą na temat odrażającego terroru Izraela, który trwa już niesłabnąco od czasu nieślubnych narodzin tego złego państwa, – ale faktycznie pomagają mu, usprawiedliwiają go, bronią, a nawet gloryfikują. Czy ktoś pamięta, ile razy Stany Zjednoczone skorzystały z prawa weta, żeby chronić izraelską przestępczość i terror w Radzie Bezpieczeństwa ONZ? Autor, wraz z setkami milionów muzułmanów na całym świecie, nigdy nie żywił żadnego podziwu dla al-Kaidy, mimo że można by od czasu do czasu zrozumieć pozornie uzasadnione żale powodujące frustrację w niektórych kręgach islamskich bojowników. Al-Kaida, mimo wszystko, przyniosła wizerunkowi islamu więcej szkody, niż dobra. Umyślne zabijanie niewinnych ludzi, muzułmanów czy nie-muzułmanów, nie ma nic wspólnego z islamskim charakterem. Wszechmogący wysłał proroka islamu, jako przejaw miłosierdzia dla ludzi, by nie siali śmierci i terroru. [Gajowy Marucha ma nieco inne zdanie na ten temat] Niemniej jednak, zawsze istnieje ogromna szara strefa rozdzielająca strefę światła, gdzie widoczna i jasna jest prawda, oraz ciemna strefa, gdzie widoczne i jasne jest zło. Po prostu nie można głosić moralności, gdy druga strona, taka jak Stany Zjednoczone i Izrael, przyjmuje zasady i prowadzi działania powodujące rozprzestrzenianie się ohydnej opresji, w tym masowych mordów przeciwko całym narodom, jak np. w okupowanej Palestynie i Libanie. Nie można zniszczyć całej rodziny danego człowieka, jak Izrael często robi na Zachodnim Brzegu, w Strefie Gazy i innych miejscach przy pomocy najnowszej amerykańskiej technologii śmierci – a potem mówić temu zrozpaczonemu i zdewastowanemu człowiekowi „nie zabijaj” lub „błądzić jest rzeczą ludzką, a wybaczać boską.”! To byłoby więcej niż tupet. Rozumiem uczucia, które zmusiły tysiące Amerykanów do świętowania w późną noc z okazji „likwidacji” bin Ladena, choć wielu z nas myślało, że te prymitywne uczucia były wyłącznie cechą niektórych krajów Trzeciego Świata (Wszystkie religie monoteistyczne zniechęcają do świętowania lub triumfowania z powodu śmierci wroga, gdyż śmierć jest ostatecznym losem wszystkich śmiertelników). A tym samym oczekujemy, by ci radośni i inni Amerykanie spróbowali wyobrazić sobie stopień frustracji, gniewu i goryczy, ogarniający Palestyńczyków, Libańczyków, Irakijczyków i innych muzułmanów, w wyniku dekad finansowanej przez Amerykanów i często przez nich egzekwowanej przemocy, która pochłonęła miliony niewinnych ofiar, w tym setki tysięcy dzieci. Chcę zapytać z całą szczerością: czy Jezus, do naśladowania, którego przyznaje się większość Amerykanów, zatwierdziłby takie ludobójstwo? Czy Jezus wyraziłby zgodę na powolną zagładę miliona irackich dzieci, by tylko ukarać jednego człowieka, nawet, jeśli ten człowiek okazał się być tyranem? Tak, bin Laden spowodował śmierć, czy planował zabicie kilku tysięcy Amerykanów 11 września, w terrorystycznym akcie według każdego możliwego standardu. Ale, czy możemy tutaj mówić o złu przeciwko dobru? Czy światłu przeciwko ciemności? Czy aniołach przeciwko diabłom? Musimy być uczciwi, że to nie było starcie dobra ze złem. W rzeczywistości, jeśli chce się być wiernym sumieniu i prawości, to należy uznać fakt, że USA zawsze stanowiło większe zło w każdym porównaniu z bin Ladenem, gdyż trzeba by pomnożyć liczbę ofiar bin Ladena sto lub nawet tysiąc razy, aby mieć ogólne pojęcie o skali przestępczości i terroru Ameryki wobec muzułmanów i innych narodów świata. Wracając do „wspaniałego” podmiotu o nazwie Izrael. Cóż, nie wiem ile wiem na temat Izraela z czytania i oglądania mediów. Nie mieszkam w Iranie ani w jakimkolwiek innym kraju, który może prawdopodobnie mieć „antysemickie” tendencje. I ja nie przeczę temu, że wielu, wielu Żydów, zostało zamordowanych przez nazistów w trakcie II wojny światowej. Ale powiedziawszy to, uważam, że każde racjonalne uzasadnienie poprawności politycznej na świecie nie może mi przeszkodzić w głoszeniu faktów o tym jawnie złym podmiocie, o którym można powiedzieć, że mniej lub więcej jest kopią hitlerowskich Niemiec. Izrael opiera się na kradzieży ziemi, czystkach etnicznych i rasizmie. Terror jest modus operandi Izraela, rasizm jest jego duszą, a brutalny faszyzm jest jego twarzą. Izrael reprezentuje brutalną brzydotę opresji. Są inne państwa i inne rządy, które oddają się morderstwom i terrorowi, nawet przeciwko własnym ludziom. Ale terror Izraela jest strukturalny i instytucjonalny, a przede wszystkim ma na celu zniszczenie grupy etniczno-religijnej na rzecz innej grupy etniczno-religijnej. To był nazistowski sposób osiągnięcia narodowego spełnienia, tak jak przywódcy syjonistyczni przyjmują i ogłaszają przepisy ograniczające prawa obywateli nie-Żydów i zawężają ich horyzonty, wszystko w celu zmuszenia ich do wyjazdu i emigracji. Syjonistyczni Żydzi i ich zwolennicy stają się niekontrolowanymi furiatami, gdy słyszą uzasadnione porównania między Izraelem i III Rzeszą. Twierdzą do znudzenia, że Izrael nie zamordował nawet ułamka przysłowiowych 6 milionów ofiar III Rzeszy, jak gdyby nic mniejszego od pełnoprawnego holokaustu było dopuszczane i akceptowane. Ale Izrael, który obchodzi właśnie 63 lata kradzieży ziemi, opresji i czystek etnicznych, ukradł Palestynę jej pełnoprawnym właścicielom, zniszczył ich domy i miasta i wypędził ich na cały świat. To prawda, że mord, zwłaszcza masowy mord, stanowi ostateczną formę zła. I Izrael nigdy nie powstrzymał się od mordowania niewinnych ludzi w dziesiątkach tysięcy. Na przykład ONZ wydała niedawno raport, który dokumentuje śmierć 1.300 palestyńskich dzieci z rąk izraelskich żołnierzy od 2000 roku. W stosunku do liczby ludności palestyńskiej, jest to jak zamordowanie 80.000 amerykańskich dzieci w uzupełnieniu do setek tysięcy innych dzieci i cywilów rannych i okaleczonych i niepełnosprawnych do końca życia. Mordowanie niewinnych ludzi w celu odstraszenia Palestyńczyków od żądania wolności, jest główną metodą izraelskiego terroru. Inne formy terroru to wyburzenia domów, nieokreślony czas zatrzymania liderów społeczeństwa obywatelskiego, nawet wybranych osób, dawanie żydowsko-hitlerowskim osadnikom – syjonistycznemu odpowiednikowi hitlerowskiej grupy, młodzieży Hitlera – wolnej ręki w terroryzowaniu mieszkańców Palestyny, niszczeniu ich własności, stosowaniu wszelkiego rodzaju drakońskich środków zniszczenia palestyńskiej gospodarki, oraz zmuszania Palestyńczyków do opuszczenia swojego kraju. Jednak zamiast wywołania potępienia, na jakie zasługuje ze strony Stanów Zjednoczonych i krajów Europy zachodniej, Izrael konsekwentnie otrzymywał zachętę i doping i aktywne wsparcie. A gdy bezradni Palestyńczycy próbują wnieść skargę przez dochodzenie roszczeń w ONZ, matecznik niesprawiedliwości i nierówności w Białym Domu i Departamencie Stanu poleca amerykańskim ambasadorom w ONZ, aby automatycznie wetowali każdy projekt uchwały, która demaskowałaby Izrael i dawała Palestyńczykom iskierkę nadziei na sprawiedliwość. Mówiąc krótko, Ameryka skutecznie przekształciła nasz świat w prawdziwą dżunglę, co spowodowało nieuniknione pojawienie się al-Kaidy i bin-Ladena. Kontynuacja tego moralnego braku równowagi zapewnia przetrwanie grup takich, jak al-Kaida. Cóż, taki jest chyba ostateczny cel Ameryki, a mianowicie wykreowanie i utrzymywanie wroga, mantry, która uzasadnia amerykańską wojowniczość. W końcu kapitalizm nie może przetrwać bez wojny. Nie ma wątpliwości, że w każdym sprawiedliwym sądzie, który byłby godny tego miana, bin Laden miałby niewątpliwie silniejsze argumenty przeciwko Stanom Zjednoczonym, niż na odwrót. Jest tak nie tylko, dlatego, że liczba ofiar amerykańskiego terroru znacznie przekracza liczbę ofiar bin Ladena. Ale również, dlatego, że postrzegane przez Amerykę pretensje wobec bin-Ladena, jak by niewyeksponowane, bledną przy prawdziwych pretensjach bin-Ladena w porównaniu z tymi przeciwko Ameryce. Jeśli chodzi o sąd Boga, można powiedzieć to samo: bin Laden jest prawdopodobnie pociągnięty do odpowiedzialności za ludzi, których zabił – a terrorystyczni przywódcy Ameryki odpowiedzą za miliony ofiar licznych narodowości i wyznań – od plemienia Seminole, Czirokezów i Navajos, do biednych palestyńskich wieśniaków, których życie zostaje przerwane z powodu amerykańskiego „żelaznego zobowiązania wobec Izraela”.
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/
Khalid Amayreh – 12.05.2011 przekład Ola Gordon
Wyjście Grecji z Eurolandu? Ale jak? Ewentualne wyjście Grecji ze strefy euro byłoby gigantycznym przedsięwzięciem technicznym, które spowodowałoby zawirowania na rynkach finansowych – uważają ekonomiści. Eksperci dodają, że trudno byłoby wskazać, w jaki sposób ten proces miałby przebiegać. Spekulacje o wyjściu Grecji ze strefy euro pojawiają się od pewnego czasu w związku z kolejnymi trudnościami finansowymi tego kraju. Ateny rok temu otrzymały z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i innych państw strefy euro pomoc w wysokości 110 miliardów euro i pojawiły się informacje, że teraz mają problem ze spłatą długu. W związku z tym coraz częściej są kreślone kolejne plany pomocowe – od udzielenia kolejnych pożyczek, aż po opuszczenie przez Grecję strefy euro. O takich możliwościach pisała sporo prasa europejska – niemiecki Der Spiegel podał, że grecki rząd sonduje rezygnację z euro. W podobnym tonie pisali dziennikarze francuskiego dziennika Le Figaro. Gdyby pogłoski o planowanym wyjściu Grecji ze strefy euro okazały się prawdziwe, informacja byłaby wstrząsem dla rynków finansowych – uważa główna ekonomistka banku BPH Maja Goettig. Jej zdaniem doszłoby do ucieczki inwestorów z Grecji, a sami Grecy masowo wypłacaliby pieniądze z banków. Ekonomista domu maklerskiego TMS Brokers Krzysztof Wołowicz podkreśla, że rezygnacja z euro byłaby też sporym wyzwaniem dla prawników. Jak mówi – traktat Lizboński milczy na temat wychodzenia ze strefy euro, więc Grecja musiałaby wyjść na pewien czas z Unii Europejskiej. Takie rozwiązanie jest możliwe teoretycznie, ale w praktyce byłoby bardzo skomplikowane i prawnicy różnie oceniają taką możliwość – dodaje. Natomiast ekonomista banku BZ WBK Piotr Bielski przypomina, że zamiana euro na inną walutę byłaby skomplikowana technicznie i wymagałaby długich przygotowań. Ekspert podkreśla, że żadne państw strefy euro nie posiada odpowiednich zapasów banknotów i monet nowej waluty, a ich przygotowanie zajęłoby wiele miesięcy. Eksperci podkreślają, że wyjście Grecji ze strefy euro byłoby bardzo kosztowne i sprawiłoby sporo kłopotów innym państwom, w których płaci się wspólną europejską walutą. Sporo straciłyby też pozostałe państwa Unii Europejskiej, takie jak Polska, a proces rozszerzania strefy euro mógłby zostać zahamowany na kilka lat. Wydaje się, że pewna bariera psychologiczna została przełamana. Jeszcze kilka lat temu żadne pogłoski o ewentualnym wychodzeniu jakichś krajów ze strefy euro, czy wręcz z Unii Europejskiej, były nie do pomyślenia. Dziś pojawiają się regularnie niemal, co kilka dni. Opinie ekspertów są oczywiście tyle warte, co i nic. Nie widzimy żadnych powodów, dla których ponowne wprowadzenie narodowej waluty miało by być bardziej skomplikowane i bardziej kosztowne, niż swego czasu wprowadzenie euro. Nie bardzo też rozumiemy, dlaczego Grecy zaczęli by masowo „wypłacać pieniądze z banków” (kiedyś mówiło się po prostu „podjąć pieniądze”) albo dlaczego inwestorzy mieli by się nagle odwrócić od Grecji. Skądinąd dla Grecji pewnie lepiej by było, gdyby niektórzy „inwestorzy” zniknęli z tego kraju. – admin.
16 maja 2011 Wrzuć pauzę - smakuj życie.. - chciałoby się powiedzieć, obserwując celebrytów politycznych, którzy samych siebie nazywają- politykami. Co prawda zaufanie rodzi się z czasem, ale czasu upłynęło wiele i nic się nie dzieje w sprawach poważnych. Za to w demokratycznym przemyśle rozrywkowym- jak najbardziej.. A jeśli już coś wprowadzą w życie- to znowu przeciw nam. Posłowi Markowi Wikińskiemu z Sojuszu Lewicy Demokratycznej nieopatrznie wyrwało się, że pan premier Donald Tusk jest już człowiekiem wypalonym i zmęczonym, co podchwycił pan Grzegorz Napieralski, jego szef najwyższy, na co premier sprytnie przywołał obu do startu w Łazienkach. Na długość 10 kilometrów.. O siódmej rano.. I obaj pękli.. Takie chojraki, tacy gadacze, wybitni ludzie lewicy. A nie chcą biegać- chcą dyskutować, a bardzo chcieli sprawdzić się w bieganiu.. No to do biegania! Pomysł padł- czas na sprawdzenie się. Inni celebryci mogliby się sprawdzać w boksie, szachach, w podnoszeniu sztangi, w jeździe na łyżwach.. Takie wariactwa opowiadają, walą na odlew, żeby tylko nie zaplątać ich merytorycznie.. Bo w nowym budżecie już zarezerwowali pieniądze na płacenie Unii netto, jak powiedział jeden z uczestników programu” Młodzież Kontra” po 500 złotych rocznie od łepka(???). Na co posłanka Platformy Obywatelskiej pani Kidawa- Błońska wcale nie była zdziwiona, lecz wprost przeciwnie- uszczęśliwiona. Dobrze, że płacimy więcej, bo do tej pory pobieraliśmy? Nareszcie trzeba teraz solidaryzować się z innymi? Bo Unia Europejska to przede wszystkim solidaryzm biurokratyczny. O tym, że nasza składka to już 16 miliardów złotych rocznie, a w nowym budżecie zapewne więcej, na razie ani słowa.. O ile więcej? Czy razem ze składką, czy poza składką te 500 złotych więcej? Ale co tam 500 złotych? Jak emeryt ma 12 000 złotych rocznego dochodu, to przecież z łatwością może oddać 500 złotych na biurokrację unijną.. Przecież nie chce, żeby po Grecji, Irlandii, Portugalii, Hiszpanii- zbankrutowały Włochy i Polska.. W ramach solidaryzmu socjalistycznego Unii Europejskiej.. Ratujemy tonący okręt, tak jak pan minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorki, chciał ratować podróż 96 pasażerów Tupolewa 154 wysyłając do” obsługi wizyty prezydenta”, pana Tomasza Turowskiego, byłego agenta komunistycznego, przyjmując go wcześniej do pracy w MSZ. Teraz biedna Polska, zadłużona po uszy na sumę 1000 miliardów dolarów będzie ratowała inne kraje Unii Europejskiej, zamiast spłacać własne długi, których sama Platforma Obywatelska nakręciła w granicach 300 miliardów złotych. Bo 13,5 miliarda dolarów odsetek rocznie to jest mały pikuś. I stać nas na dopłacanie do Unii. To szaleństwo nie mieści się w żadnych kategoriach.. I jeszcze się mamy cieszyć, że dopłacamy do innych.. Do tej pory, pobieraliśmy, zadłużając się systematycznie. Bo, żeby pobrać- należało zadłużyć, w takiej pułapce się znaleźliśmy.. I marnujemy wiele ciężarówek pieniędzy, wdając się w budowę socjalizmu kulturowego i stadionowego.. W tym czasie Chińczycy zbudowali niewykrywalny myśliwiec J-20 typu stealth, bo my mieliśmy J-23 to był nasz najlepszy agent, prawie nie wykrywalny przez radar, oczywiście chodzi o myśliwiec, a nie o J -23 i mówi się, że został prawdopodobnie zbudowany dzięki przechwyceniu przez Chiny tajemnic technologii amerykańskiego samolotu typu stealth, F-117 Nighthawk.. I o tym piszą amerykańskie media, a nasze jakoś nie bardzo.. Chodzi o to, że podczas humanitarnych bombardowań Serbii w marcu 1999 roku, podczas NATO-wskiej „ misji”, gdzie przetrzepano humanitarnie skórę leżącym w szpitalach pacjentom, w ramach poszanowania praw człowieka i obywatela, oraz uczniom i nauczycielom w szkołach, bo bombardowano szpitale i szkoły, serbska obrona przeciwlotnicza zestrzeliła niewykrywalny przez radar, ale wykryty przez obronę przeciwlotniczą Serbii samolot bojowy F-117. Sprytni chińscy agenci powykupywali szczątki samolotu od serbskich chłopów mieszkających w rejonie rozbicia maszyny, a potem złożyli go sobie u siebie w Chinach. Popatrzcie państwo… Serbscy chłopi nie zasiali, a pozbierali.. I bez żadnych dopłat unijnych.. To trzeba uczciwie powiedzieć, bo Unia nie dopłaca do spadających samolotów.. W Libii jeszcze żaden samolot NATO nie spadł, choć mieszkańcom Libii nic tak nie robi dobrze jak bombardowanie. Tym bardziej, że rozkaz bombardowania wydał sam laureat Pokojowej Nagrody Nobla, prezydent Barack Hussain Obama. Świadomość tego jakby mniej boli mieszkańców Serbii, pardon - Libii.. Jak laureat Pokojowej Nagrody Nobla to zrobił, z pominięciem Kongresu? W końcu na USA nie napadła Libia, ale USA na Libię.. My się bawimy w solidaryzm unijny, tonąc w długach, a Chiny swoje państwo traktują poważnie inwestując w jego potęgę.. A w kasie mają, nie miliardy, a biliony dolarów. A kandydaci na posłów zajmują się sporem, czy biegać w Łazienkach na 10 kilometrów, czy może zagrać w szachy, albo popodnosić sztangę.. Satyryczna III Rzeczpospolita musi upaść, bo zaplątała się we własnej satyrze.. I w ogromnych długach. Dla zaprzeczaczy, że Unia Europejska nie jest państwem, a szczególnie superpaństwem, mam złą wiadomość.. Właśnie superpaństwo, jakim jest Unia Europejska, a my jesteśmy jego częścią, uzyskała status super obserwatora w Zgromadzeniu Ogólnym Organizacji Narodów Zjednoczonych.(!!!) Pan Herman Rompuy i pani Katarzyna Ashton, będą mieli prawo zabierania głosu, odpowiedzi oraz zgłaszania propozycji i poprawek tak jak państwa.(!!!) To, co nasi przedstawiciele będą robić w ONZ? Będą prawdopodobnie obserwatorami i powoli będą wycofywani rakiem z tego gremium, bo jak już jesteśmy częścią superpaństwa i mamy prezydenta Unii i szefową dyplomacji - to, po co tam nasi ludzie.. Teraz czas na odbieranie kompetencji byłym suwerennym państwom, które obecnie są częścią superpaństwa - Unii Europejskiej.. I pomyśleć, że w czasach ZSRR Polska miała swojego przedstawiciela w ONZ, tak jak Rumunia, Białoruś czy Ukraina.. Jak ONI to zrobią, żeby Polacy nie zauważyli, że już nie mają swojego przedstawiciela prze ONZ? To tylko kwestia dobrej propagandy, tak jak z uśmiechem wypowiadane słowa przez posłankę Kidawę - Błońską z Platformy Obywatelskiej, że teraz czas, żebyśmy dopłacali do Unii, a nie pobierali. I to ma być wielka radość. Ponad 7 milionów Polaków ma kłopoty z zapłaceniem podstawowych rachunków, a jak rząd odbierze im po 500 złotych, to będą mieli lżej w płaceniu.. Taką logikę prezentuje posłanka.. Gdy w 1999 roku, NATO bombardowało Serbię, która chciała swoje losy ułożyć po swojemu, a nie tak jak chciało NATO, w Polsce charyzmatyczny premier i profesor Jerzy Buzek w jednym, przygotowywał cztery wiekopomne reformy, które miały postawić nasze państwo na nogi. Posłowie Karwowski i Słomka z Konfederacji Polski Niepodległej twierdzili zgodnie, że pan premier miał jeszcze pseudonim, z czasów konspiracji w PRL-u. Nawet dwa.. Jeden z nich to” Docent”, Ale był to pseudonim operacyjny w ramach pracy dla Służby Bezpieczeństwa PRL.. Z całości panu premierowi udało się jedynie powiększyć biurokrację skokowo o około 100 000 osób(????) i był to rekord świata, jeśli chodzi o zwiększenie liczby darmozjadów w państwie. To samo udało się Platformie Obywatelskiej, ale w ciągu czterech lat rządów.. To, co premierowi Buzkowi z Akcji Wyborczej Solidarność udało się skokowo, Panu premierowi Donaldowi Tuskowi udało się spokojnie przez cztery lata.. Też 100 000 darmozjadów na garnuszku państwa demokratycznego i prawnego- do tego w całości. Druga kadencja premiera, jeśli lud zadecyduje podczas wyborczych bachanalii, będzie dobrym punktem wyjścia do kolejnych 100 000 urzędników na garnuszek państwa, czyli na nas frajerów, na to wszystko pracujących.. Premier Jerzy profesor Buzek jest obecnie związany z Platformą Obywatelską, tak jak wcześniej był związany ze Służbą Bezpieczeństwa, pardon- Akcją Wyborczą Solidarność.. To jeden z najbardziej udanych transferów Platformy Obywatelskiej.. Taki poseł Arłukowicz to naprawdę mały pikuś.. I jak tu nie wrzucić pauzy, żeby posmakować życia? WJR
Biegi i chody Donald Tusk ściga się z kabaretem. Jeszcze niedawno w popularnym skeczu parodiujący go Robert Górski na krytykę, że rząd nie ma osiągnięć, reagował: „Jak to nie mamy osiągnięć? Z episkopatem wygraliśmy 2:0, ze związkowcami 3:1, i wszystkie gole moje!”. Ale premier, mówiąc językiem reklamy, zawstydził kabareciarza. Urażony stwierdzeniem Grzegorza Napieralskiego, że jest „wypalony i zmęczony”, wyzwał go na pojedynek w biegu na 10 kilometrów, i to o siódmej rano. Fakt, że premier zmienił dyscyplinę i obecnie zamiast kopaniem piłki zajmuje się bieganiem, dobrze świadczy o jego rozsądku i wyczuciu społecznych nastrojów. Pomimo całej propagandowej potęgi, pracującej na rzecz władzy, prawda o rządach PO stopniowo dociera do umysłów większej liczby Polaków. A jak w końcu dotrze, to umiejętność szybkiego dobiegnięcia na Okęcie będzie Tuskowi bardzo, bardzo potrzebna. Ten przykład powinni sobie wziąć do serca jego podwładni. Nie wątpię zresztą, bo wszak posłów PO łączy z liderem szczególna, telepatyczna więź. Kiedy PiS złożył w Sejmie projekt zaostrzenia kar za posiadanie tzw. niebezpiecznych narzędzi, zgodnie z dyrektywą, że wszystko, co mówi opozycja, jest złe, platformersi jednogłośnie go odrzucili i potępili. Ale oto niemal z dnia na dzień z okolic premiera powiało wezwaniem do wojny z, jak to ujęła dziennikarka TVN 24, pseudokibolami, i posłowie PO równie jednogłośnie projektem się zachwycili. Bartosz Arłukowicz, który na razie okazał się niezły w chodach (można by o jego nawróceniu na ministra, skoro zaniedbano nagrania „taśm prawdy”, nakręcić przynajmniej film, szkoda tylko, że tytuł „Wielka czerwona jedynka” już zajęty), żeby doszlusować do poziomu, musi teraz dużo ćwiczyć. Tylko sam już nie wiem, co najpierw: biegi czy musztrę? RAZ
Dokąd zostali posłani biskupi Życiński, Pieronek, Gocłowski? Od dawna negatywnie oceniam wypowiedzi kierowane w przestrzeń publiczną przez trzech najbardziej hołubionych przez salon hierarchów polskiego Kościoła!
B-pi Pieronek, Gocłowski i Życiński narobili wiele szkód i bałaganu w umysłach polskich katolików! Ich chorobliwie-szkodliwa nadPObudliwa skłonność do biegania z podkasaną sutanną do kropki nad i oraz podobnie wrednych, antypolskich redakcji tv i radia wyrządziła wielkie spustoszenie i zamęt u wierzących Polaków! Przewielebni nadskakując „wierzącym, ale niepraktykującym katolikom” doprowadzili do dezorientacji niejednego chrześcijanina! A ich zażyłość, ich komitywa z załganym, antypolskim, antypatriotycznym i antykatolickim Michnikiem to GRZECH ŚMIERTELNY! To po prostu współczesna herezja! Ta trójka hierarchów -albigensów ośmieliła, co POmniejszych księży-patriotów do totalnej dywersji szkodzącej kościołowi powszechnemu w Polsce! Ci albigensi nie są godni paliusza. Szczególnie dzisiaj, w niedzielę dobrego pasterza przypomnienie o ich zachowaniu jest istotne. Paliusz jest wykonany z wełny jagniąt poświęconych w dniu św. Agnieszki. Ma kształt jakby owieczki-symbol Dobrego Pasterza biorącego ja na ramiona, aby ocalić i nakarmić! Czyli symbolizuje troskę biskupów o powierzona mu owczarnię, a także odpowiedzialność za jedność. To oni, biskupi ponoszą odpowiedzialność za swój partykularny Kościół, odnajdując się jednocześnie w Kościele powszechnym. „Biskup sprawuje swoją posługę w Kościele w sposób odpowiedzialny, gdy potrafi wzbudzić u wiernych żywe poczucie jedności z nim…” / Jan Paweł II, Wstańcie, chodżmy, s.123/ Być stale ze swoim ludem w modlitwie, potem w działaniu. Najpierw jednak w modlitwie!/ tamże s.114/. A jaka jest modlitwa tych hierarchów. Wywiady i rozmowy u Stokrotki, na łamach michnikowego szmatławca! Ilu katolików zrazili w ten sposób! Ilu przez takich jak Pieronek, Gocłowski czy Życiński zwątpiło? Ilu odeszło od Kościoła?! Ich publiczne wypowiedzi! Zgroza! Dzisiaj Nałęcz z Siwcem są oburzeni słowami oceny Brauna n/t abpa Życimskiego! Przed laty nie oburzała ich nikczemna okładka urbanowego plugawca obrażającego Jan Pawła II! Tenże Siwiec, gdy obaj z Kwaem narąbani jak stodoła przedrzeżniali na podkaliskim lotnisku polowym powitalny gest ucałowania ziemi Jana Pawła II dzisiaj oburza się! Jakże ciężko być dobrym chrześcijaninem! Jakże ciężko być dobrym katolikiem, gdy bp Pieronek zieje jadem!. gdy abp Gocłowski z rumieńcem na twarzy plecie głupstwa u walterówki, a abp lubelski publikuje na łamach łżeGWna!, gdy skazuje R. Graczyka na psychuszkę. Jak ciężko być owieczką, gdy pomniejsi hałaśliwi księżą idąc w ślady tych hierarchów stają się ulubieńcami i pieszczochami łżesalonu! a ich biblią-brewiarzem są łżemedia. Antysalon
Ruscy drwią z Polski i Polaków Ruscy szachiści nocą zawiesili elegancką, zdobną złotymi literami tablicę na obelisku w Strzałkowie, upamiętniającym 90 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Treść, oczywiście w języku rosyjskim mówi: „Tutaj spoczywa 8000 radzieckich czerwonoarmistów, brutalnie zamęczonych w polskich »obozach śmierci« w latach 1919-1921″ A o to jak tawariszcz Ciosek komentuje to wydarzenie: „- Tablica w Strzałkowie o „polskich obozach śmierci” to odwet za tablicę w Smoleńsku umieszczoną tam przez Polaków niezgodnie z prawem” „- Durniów, którzy robią takie rzeczy przecież nie brakuje” „- Jedna rzecz jest warta drugiej” „-Ciekaw jestem teraz, czy cerkiew prawosławna zgłosi się, by przechowywać tę „świętą tablicę ze Strzałkowa”. Tablica umieszczona przez rodziny ofiar tragedii w Smoleńsku, w świetle jupiterów i w obecności miejscowych władz oraz polskiego konsula to dla rosyjskiego pachołka Cioska to samo, co prowokacja polegająca na nocnej akcji „nieznanych sprawców” w Strzałkowie. Polska sięgnęła dna, a wykonawcy profesjonalnej tablicy z łatwego do określenia materiału, sposobu wykonania oraz użytych farb i narzędzi nigdy nie zostaną ustaleni. Oto, do czego w ciągu niespełna czterech lat są w stanie doprowadzić Polskę ZDRAJCY. kokos26
Rząd sprzedaje gazowe eldorado Gaz zawarty w złożach łupkowych w Polsce jest wart co najmniej 1000 mld dolarów. Pasywność rządu Donalda Tuska sprawia, że zamiast na 70, dziś możemy liczyć zaledwie na 20 procent tej sumy i utratę pozycji gospodarza-decydenta. Skarb Państwa nie potrafi zadbać o zyski z potencjalnej eksploatacji gazu łupkowego w Polsce. Odwrotnie niż wielkie firmy poszukiwawczo-wydobywcze, które mimo ponoszonego ryzyka chcą płacić więcej za koncesje, niż żąda za nie państwo. [Nie to, że nie potrafi - po prostu tak mu nakazano i pieski muszą się słuchać swego pana - admin] Podczas trzeciego czytania projektu ustawy Prawo geologiczne i górnicze posłowie, m.in. Wojciech Jasiński i Piotr Cybulski, pytali o zakres obrotu i rynkowej wartości koncesji na poszukiwania i eksploatację gazu w łupkach. Posła Cybulskiego interesowało, czy prawdą jest, że na rynku wtórnym jedna koncesja kosztuje od 50 do 100 mln złotych. Konkretna odpowiedź jednak ze strony rządowej nie padła. Rzecz jasna, nikt nie podaje bezpośredniej wielkości kwoty transakcji dotyczącej obrotu koncesjami – to tajemnica handlowa i strategiczna każdej poszukiwawczej firmy geologiczno-górniczej. Niemniej jednak można ją oszacować na podstawie danych pochodzących z oficjalnych komunikatów firm i innych doniesień dostępnych w internecie. W Liście do Klubów Parlamentarnych wymieniłem kwotę 50-100 mln zł jako cenę jednej koncesji na rynku wtórnym, i na te kwoty – jak mniemam – powoływał się poseł Cybulski.
Bez kosztów i ryzyka Gdyby rząd nie zrezygnował z przygotowanego przez rząd PiS projektu powołania Polskiej Służby Geologicznej (PSG) jako organu państwa, a miesiąc po zaprzysiężeniu, z niejasnych przyczyn, nie rozwiązał społecznie działających organów doradczych (Rada Geologiczna, Rada Górnicza, Honorowy Komitet Głównych Geologów Kraju, Komisja Geoekologii i Metod Analitycznych), to nie tylko dziś, ale już dwa lata temu byłoby wiadomo, ile są warte wspomniane koncesje. W zastępstwie rządu, jak i istniejącej Państwowej Służby Geologicznej chciałbym podać przykładową wycenę wartości koncesji na poszukiwanie gazu w łupkach. Wycena opiera się na szacowanej wartości transakcji (dane internetowe) zawartej pomiędzy firmami Talisman i San Leon w zakresie udziału w koncesji na poszukiwanie i rozpoznawanie gazu z łupków w okolicach Braniewa i Gdańska. Jedna firma zapłaciła drugiej gotówką około 1,5 mln euro. Ponadto firma nabywająca udziały w koncesji poniosła koszty badań sejsmicznych (2D) i prowadzi na swój koszt wiercenia badawcze dotyczące, co najmniej 1000 m poziomych odwiertów, z dwiema opcjami na dodatkowe 500 m każda. A oto, co w zamian uzyskuje firma nabywająca koncesję: 30 procent udziału oraz dodatkowo opcję uzyskania dodatkowych 30 procent udziału za wykonanie kolejnego odwiertu na swój koszt. Sprawa w identyczny sposób dotyczy łącznie trzech obszarów koncesyjnych. Z tego wynika, że San Leon – za to, że oddał od 30 do 60 procent udziałów (w zależności od opcji), będzie dysponował kosztującymi kilkadziesiąt milionów dolarów wynikami badań i wiedzą dotyczącą wielkości zasobów gazu w łupkach występujących na swoich trzech obszarach koncesyjnych.
Jeśli w oparciu o wartość rynkową kosztów badań związanych z poszukiwaniami poniesionych przez Talisman szacować wartość rynkową jednej koncesji, to trzeba ją ocenić na kwotę rzędu 50-100 mln zł za każdą. Za uzyskanie tych koncesji od Skarbu Państwa San Leon zapłacił, jak najbardziej legalnie, Skarbowi Państwa kilkaset tysięcy złotych. Jednocześnie nadal będzie dysponował 40-70 procentami udziałów w koncesji, a więc w potencjalnym przyszłym zysku liczonym w miliardach dolarów. To wszystko praktycznie bez ryzyka i kosztów, – jeśli nie liczyć kilkuset tysięcy złotych wydanych na przygotowanie wniosku koncesyjnego i opłatę za uzyskaną koncesję. Gdyby Talisman sam złożył wniosek koncesyjny, tak jak to zrobił wcześniej San Leon, to za dokładnie te same nakłady poniesione na poszukiwania byłby właścicielem 100, a nie 30 czy 70 procent udziału w koncesji. Stąd, mimo że nie jestem ekonomistą, uważam, iż szacowana wartość koncesji jest wiarygodna. Jeśli powyższe, bardzo szacunkowe kalkulacje są nieprzekonujące, to radziłbym stronie rządowej prześledzić oficjalnie anonsowane transakcje, np. ostatnią zawartą w maju br. pomiędzy Nexen a Marathon.
Miliardowe zyski Jestem przekonany, że kwoty, jakie przytoczyłem, są raczej zaniżane, i to znacznie. Należy pamiętać, że największe ryzyko ponieśli pierwsi inwestorzy, którzy uzyskali koncesje w 2006 i 2007 roku. Wartość informacji geologicznej od nich uzyskanej, którą muszą się dzielić ze Skarbem Państwa, jest ogromna. Następne firmy ponosiły mniejsze ryzyko, a wynikająca z ich badań informacja geologiczna jest wielokrotnie mniej warta, bo już nie jest pierwsza. Stąd opłaty za każde następne koncesje udzielane po dłuższej przerwie powinny rosnąć wielokrotnie. Jeśli dziś wiadomo, z prawdopodobieństwem np. 50 procent i bez wierceń, że gaz na jednej koncesji może być wart kilka miliardów dolarów, to ile kosztuje koncesja lub choćby udział w niej? Takie proste kalkulacje przedstawiłem dwa miesiące temu na jednej z konferencji, w której uczestniczyli także przedstawiciele Państwowego Instytutu Geologicznego – Państwowego Instytutu Badawczego (w tym jego dyrektor), pełniącego rolę państwowej służby geologicznej. Skoro strona rządowa utrzymuje, że PIG świetnie spełnia zadania służby geologicznej, to, dlaczego o tak kluczowej sprawie, jak rynkowa wycena koncesji, obecni na konferencji, a szczególnie aktywnie dyskutujący przedstawiciele PIG nie poinformowali rządu o możliwych wartościach koncesji na poszukiwania? Możliwe, że zarobiliby w ten sposób dla Polski kilkaset milionów złotych (jeszcze było to możliwe). To i wiele innych okoliczności dowodzi, że w obecnej sytuacji prawnej i wewnętrznej strukturze PIG nie jest w stanie być organem państwa działającym wyłącznie w jego imieniu.
Drugiej Norwegii nie będzie Wróćmy jednak do oszacowań wartości koncesji na poszukiwanie i rozpoznawanie gazu w łupkach. Gdybym nawet omyłkowo zawyżył dziesięciokrotnie powyższe szacunki (a równie dobrze pokazane szacunki mogą być mocno zaniżone), to i tak byłoby to jeszcze dziesięć razy więcej niż kwota, jaką pobiera polski rząd za udzielenie koncesji, i to wraz z użytkowaniem górniczym (sic!). Tę ostatnią sprawę zresztą bardzo mgliście tłumaczy strona rządowa, tak jakby kwota za użytkowanie górnicze nie była jeszcze pobrana – a według mojej wiedzy, prawdopodobnie już jest pobrana i zawiera się w wymienionej żenująco niskiej kwocie od 29 do 30 mln zł łącznie za wszystkie koncesje i użytkowanie górnicze. Innymi słowy, jeśli mam rację, to za jedną koncesję poszukiwawczą państwo polskie pobiera 1 procent (!) lub ułamek procenta jej wartości rynkowej. Jeśli tak, to teraz trzeba pomnożyć utratę kilkudziesięciu (kilkuset?) milionów złotych na każdej koncesji na poszukiwania przez liczbę kilkudziesięciu koncesji (nie mniej, niż 65 – bo na tyle subiektywnie oceniam liczbę bezsensownie wydanych koncesji). Te kalkulacje opiewają na miliardy złotych, które Skarb Państwa mógł zarobić, i to w większości w twardej walucie. Co najmniej od czasów Adama Smitha wiadomo, że towar jest wart tyle, ile ktoś za niego jest gotów zapłacić. Rynek wtórny pokazał, że firmy, mimo ponoszonego ryzyka, są gotowe płacić o wiele więcej za koncesje na poszukiwania, niż państwo za nie żąda. Co gorsza, przy obecnym stanie prawnym, a także przy tym właśnie uchwalonym Prawie geologicznym i górniczym, wydając koncesje na poszukiwanie i rozpoznanie dowolnego złoża kopaliny, wiążemy sobie ręce na przyszłość w odniesieniu do wydobycia tej kopaliny, kopalin towarzyszących (opłata eksploatacyjna niższa o 50 procent) i innych działań (np. wielce zyskowne zatłaczanie, CO2 pod łatwymi do spełnienia warunkami). Koncesję na wydobycie, bowiem trzeba wydać temu, kto dokonał odkrycia złoża i kto dysponuje prawem do informacji geologicznej dla obszaru koncesyjnego. Jedno i drugie mają tylko firmy, które posiadają koncesję poszukiwawczą. Dlatego utrzymuję, że Skarb Państwa w praktyce dostanie tyle, ile uznają za słuszne koncesjonobiorcy, – czyli firmy, o których w wielu przypadkach państwo nic nie wie, np. kto jest ich właścicielem. Oczekiwany model norweski, (o którym wspominał m.in. świetny ekspert Grzegorz Pytel) i około 70 proc. udziału Skarbu Państwa w zyskach nie mają już najmniejszych szans na realizację w Polsce. Jaki jest, więc interes państwa? Jeśli gaz zawarty w złożach jest wart co najmniej 1000 mld dolarów (1 bln), to ile z tego będzie miało państwo polskie, powinna już trzy lata temu liczyć służba geologiczna. Jeśli nie zostaną podjęte przełomowe kroki, to zysk Skarbu Państwa będzie mniejszy niż 20 procent, i to tylko w zakresie najprostszych, bo podatkowych, opłat – bez szans na efekt multiplikacji wynikający np. z rozwoju własnych technologii. Innymi słowy, uwzględniając koszty poszukiwań, wydobycia, transportu itd. – na potencjalnej eksploatacji, księgowo Skarb Państwa straci bezpośrednio nie mniej niż 500 mld złotych. Jest to więcej niż np. dotacje netto uzyskane (wykorzystane) z Unii Europejskiej.
Rząd wybiera milczenie Skoro obecny rząd nie potrafi odpowiedzieć na fundamentalne pytania dotyczące obrotu strategicznymi koncesjami, to znaczy, że całość odbywa się poza wiedzą Skarbu Państwa i w ogóle państwa, jako właściciela kluczowych zasobów geologicznych. Mimo apeli posłów i członków poprzedniego rządu polityka geologiczna nie ulega zmianie (gaz w łupkach to element polityki geologicznej), a proponowane rozwiązania stan ten pogarszają. Potwierdza to tylko to, co mówiłem wielokrotnie wcześniej, że polską geologię w wymiarze państwowym trzeba zbudować od nowa, zdecydowanie bazując na tym, co mamy, ale z nową koncepcją dbania o interes silnego państwa. Kwestie koncesyjne, zasadnicze dla interesu państwa, powinny być weryfikowane i oceniane przez wyspecjalizowaną służbę geologiczną, jaką miała być ustawowo konstruowana (w latach 2006-2007) Polska Służba Geologiczna. Podstawą uzyskanej wiedzy rynkowej miał być los pierwszych kilkunastu wydanych przeze mnie i z mojej inicjatywy, jako ówczesnego głównego geologa kraju, koncesji. Uważałem, że po wydaniu kilkunastu procent koncesji należało nie tylko przerwać koncesjonowanie, ale też milczeć – stąd nie wspominałem o gazie w łupkach w swoim Sprawozdaniu… (www.morion.ing.uni.wroc.pl/teksty/aktualnosci.php? action=view&id=343).
A to, dlatego, aby w spokoju przygotować państwo prawnie (Pgg) i organizacyjnie (PSG itd.) do tak wielkiej inwestycji w dziedzinie gospodarki i środowiska, ale też choćby, dlatego, aby bez pijarowskich nagłośnień umożliwić prowadzenie badań, które właśnie przez głośny rządowy PR są utrudnione. Miało to m.in. zapobiec (zanim powstanie strategia wypracowana przez nowo powołaną Polską Służbę Geologiczną i nowe prawo) problemom, jakie dziś napotykają firmy poszukiwawcze. Milczeć już dłużej nie sposób – stąd wysłałem blisko rok temu list otwarty do premiera Donalda Tuska, na który do dziś nie dostałem odpowiedzi. Mam prawo nie mieć racji, bo nie posiadam dostępu do wiedzy, narzędzi i możliwości działania, jakimi dysponuje rząd – a ten satysfakcjonujących informacji nie udziela. Nie mogę też liczyć na pomoc służby geologicznej, za jaką rząd uważa PIG. Mam jednak prawo pytać, wyciągać wnioski i wskazywać nieprawidłowości. Taki jest mój nie tylko obywatelski obowiązek, ale obowiązek osoby, która z własnej inicjatywy przygotowała i uruchomiła poszukiwania gazu w łupkach w Polsce. To zostało zmarnowane! Na swoje pytania wielu posłów nie otrzymało odpowiedzi w zakresie, w jakim rząd miał obowiązek mieć pełną wiedzę. Na rzeczową odpowiedź w najbliższym czasie nie liczę, więc i ja. Czy ktoś na nią liczy? Prof. Mariusz-Orion Jędrysek
Autor jest pracownikiem naukowym w Zakładzie Geologii Stosowanej i Geochemii Uniwersytetu Wrocławskiego; był podsekretarzem stanu i głównym geologiem kraju w rządzie PiS.
http://www.naszdziennik.pl/
A w ogóle co to wszystko Polaków obchodzi i po co zawracać im d**ę jakimiś milionami czy bilionami, których i tak nie odróżniają od siebie? – admin
Jak Rymkiewicz cenzurę PRL „przechytrzył”… Jarosław Marek Rymkiewicz jest obecnie na tzw. topie, jako pisarz antysystemowy, antykomunistyczny, romantyczny, pisowski, polski na wskroś. Jego książki idą niczym świeże bułeczki, więc Wydawnictwo Sic! bierze się nawet po wznowienia. I tak ukazało się drugie wydanie szkicu historycznego „Wielki książę – z dodaniem rozważań o istocie i przymiotach ducha polskiego”. Znakomicie! Był tylko jeden problem – pierwsze wydanie książki ukazało się w roku 1983, a więc w stanie wojennym. I w dodatku bez żadnej ingerencji cenzury! Jakoś to trzeba współczesnym czytelnikom wytłumaczyć. I dwie panie, pewnie niepamiętające tamtych czasów – piszą we wstępie, co następuje: „Wielki książę” Jarosława Marka Rymkiewicza, małe arcydzieło napisane między styczniem a majem 1981 roku, w okresie tak zwanej pierwszej „Solidarności”, po raz pierwszy ukazał się drukiem w Państwowym Instytucie Wydawniczym w roku 1983, już w czasie stanu wojennego. Paradoksalnie, właśnie tej okoliczności książka zawdzięczała wtedy swoją integralność –niewydolna intelektualnie cenzura wojskowa nie dopatrzyła się w dziele Rymkiewicza żadnych treści wywrotowych i zatwierdziła je do druku bez jednego skreślenia. Kiedy wyszło na jaw, jak bardzo się pomyliła, było już za późno. Nie wiadomo, czy cenzorów spotkały jakieś represje ze strony generała Jaruzelskiego, ale nawet, jeśli nie spotkały, to pewnie spotkać powinny. Bowiem to właśnie znienawidzony generał w ciemnych okularach był prawdziwym tematem książki Rymkiewicza i to w niego Rymkiewicz godził, z tak wielkim talentem opisując potwora, który kiedyś (a więc teraz, ponieważ – mówi Rymkiewicz – takie kiedyś, którego nie ma teraz, nie istnieje) zamieszkał u nas w Belwederze. Wtedy, w roku 1981 i 1983, to Jaruzelski był najbardziej aktualnym wcieleniem figury rosyjskiego namiestnika na Polskę, to on był wtedy wielkim księciem Konstantym. Nie powinniśmy jednak sądzić, że cesarzewicz Konstanty jest u Rymkiewicza tylko przebraniem generała. Nie, Konstanty to ktoś ważniejszy nie tylko od Jaruzelskiego, ale od wszystkich swoich następców, ponieważ to właśnie on, nadany z Petersburga władca Królestwa Polskiego, stał się archetypowym wzorem wszystkich rosyjskich namiestników, także tej dynastii, która rozpoczęła u nas swoje rządy w roku 1944”. No i wszystko jasne, przynajmniej dla tych pań. Dawno nie czytałem takiej bzdury, choć obecnie naokoło jej bardzo wiele. Pomijam inwektywy niegodne szacownego wydawnictwa, gorsza jest głupota. Wizja niedorozwiniętej cenzury wojskowej, która jest tak ograniczona, że „puszcza” bez skreśleń takie „dzieło” – jest zaiste genialna. Tyle, że wtedy nie było żadnej wojskowej cenzury, był Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (instytucja cywilna jak najbardziej). Druga kwestia to rzekomo wywrotowy charakter dzieła „Wielki książę”. Przypomnijmy, więc, że książka powstała w okresie styczeń-maj 1981, a więc przed stanem wojennym i przed objęciem przez Jaruzelskiego funkcji I sekretarza KC PZPR. Trudno, więc uwierzyć, że Rymkiewicz był takim jasnowidzem, że przewidział wielką rolę Jaruzelskiego w najbliższej przyszłości. Interpretacja pań redaktorek jest, więc ordynarnie naciągana na użytek współczesny. Taki zabieg jest niczym innym tylko intelektualną hucpą. Ale nie tylko z tej przyczyny. Otóż przesłanie książki „Wielki książę” jest zupełnie inne niż starają się nam wmówić. Pamiętam to dobrze, bo wtedy, w 1983 roku – kupiłem i przeczytałem „Wielkiego księcia”. Moje wrażenie było jednoznaczne – jest to świetny esej, w którym autor krytykuje polskie powstania, które uderzały nie tam gdzie powinny i które niweczyły szanse na lepszą przyszłość Ojczyzny. Owszem Wielki Książę Konstanty, faktyczny wielkorządca Królestwa Polskiego w latach 1815-1830 – jest „potworem”, ale tylko do czasu, kiedy zostaje „oswojony” przez żonę Polkę, księżną łowicką i kiedy sam przesiąka „polską cywilizacją”. Staje się wtedy obrońcą niezależności Królestwa Polskiego od Petersburga, staje się „polskim patriotą”. To wszystko nie jest w smak „reakcyjnym” kołom w Rosji i carowi Mikołajowi I. Dlatego wybuch powstania witają w Petersburgu z radością, – bo jest okazja żeby zlikwidować samodzielność Królestwa i usunąć z Warszawy niesfornego Księcia. On sam nie chce przy pomocy wojsk rosyjskich tłumić buntu, ucieka z Warszawy, ale podczas bitwy grochowskiej kibicuje Wojsku Polskiemu i śpiewa pod nosem „Mazurek Dąbrowskiego”. Cóż, więc robi car i jego otoczenie? – wydają wyrok na „polskiego” Księcia i go trują. Tak, w największym skrócie, przedstawia się tok narracji Rymkiewicza. Jeśli więc jest tu jakaś analogia do Jaruzelskiego, to jest ona przedstawiona zupełnie odmiennie niż wmawiają nam redaktorki Wydawnictwa Sic! Jest to ostrzeżenie przed politycznym szaleństwem, które de facto jest na rękę „czarnym” siłom w Rosji, dążącym do likwidacji Polski. A Wielki Książę i Jaruzelski stoją na straży tej niezależności. Tak to wtedy rozumiałem i zdania nie zmieniam. Tak pewnie odczytała to cenzura i dlatego nie skreśliła nawet słowa w tekście Rymkiewicza. Tak też pewnie odczytało to kierownictwo Państwowego Instytutu Wydawniczego, które książkę wydało. No chyba, że panie redaktorki będą także lansować tezę, że i tam siedzieli idioci, co byłoby raczej ryzykowne. Opisany przypadek jest bardzo charakterystyczny dla obecnej atmosfery życia publicznego. Jeśli PRL to jedynie terror i więzienia – to jak wytłumaczyć swoją aktywność w tamtym czasie? W dodatku, kiedy jest się obecnie fanem najbardziej antykomunistycznej i antypeerelowskiej partii. Bardzo prosto – przedstawić się, jako wielką ofiarę systemu. Znany pisarz zajmujący się w PRL epoką napoleońską, mający setki tysięcy wydrukowanych książek, świeżo upieczony felietonista „Uważam Rze” – kreuje się na cierpiętnika, herosa „walki z komuną”, z kolei najpopularniejszy satyryk okresu PRL, nieschodzący z anteny telewizji „komunistycznej” – jest obecnie bodaj najbardziej zaciekłym wrogiem tamtego państwa, by nie wspomnieć o sekretarzu warszawskiej organizacji Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, który teraz dzierży laur Pierwszego Rusofoba III RP. Do tego grona, jak widzę, chce dołączyć Jarosław Marek Rymkiewicz, bo chyba wiedział, co we wstępie napiszą panie redaktorki. Jan Engelgard
INDECT – totalna inwigilacja faktem – Polska krajem pilotażowym?
Informacje na temat systemu INDECT podajemy na odpowiedzialność autora. – admin
Atak Anonimowych na struktury UE, przyniósł szereg info.dot. Libii, spotkań grupy Bilderberga w sprawie pozyskiwania ziem po trzęsieniu ziemi w Japonii, a także o systemie INDECT
Kiedy jakiś czas temu napisałem o komputerze pracującym w strukturach EWG (B.E.A.S.T –Bestia) od lat 70 (XX wieku), który pozwalał na katalogowanie ludzi oraz ich preferencji większość czytających przyjmowała te fakty jako kolejną teorię spiskową! Kiedy pisałem o tajnej grupie (grupa Bildelberga powiązana z Komisją Trójstronną, ONZ, NATO…) wewnątrz Unii Europejskiej traktowano to, jako żart, żart za sprawą BBC, Wyborczej, Głosu Wielkopolskiego, Wp.pl… stał się faktem… Pisałem również o logicznych systemach analizujących nasze preferencje marketingowe, osobiste, seksualne w sieci… Nadmieniłem również kilkakrotnie o systemach analizujących nasze słowa, rozmowy telefoniczne, sms, mms, maile, wypowiedzi na forach … łączące je w jedną logiczną historię naszego życia zapisaną na twardych dyskach (każda wypowiedz może być użyta przeciwko nam, może służyć szantażom i wymuszeniom). Analizy te posłużą do stworzenia idealnego planu manipulacji grupą, jak również manipulacji jednostkami trudnymi… Już dziś mówi się nam to, co chcemy usłyszeć i zobaczyć… Już dziś stajemy się obojętną masą idącą za głosem systemu i jego interesów! Wczorajszy atak Anonimowych na struktury Unii Europejskiej, (o czym podały tylko nieliczne polskie media) przyniósł szereg informacji dotyczących sytuacji w Libii, spotkań grupy Bilderberga w sprawie pozyskiwania ziem po trzęsieniu ziemi w Japonii, a także o systemie INDECT… i właśnie INDECT- owi poświęcę ten tekst… INDECT to nowa kosztująca 15 miliardów euro zabawka, która zastąpi wysłużoną Bestię (B.E.A.S.T). System ten to ujednolicony system kontroli audio-wizualnej wzbogacony o możliwość kontrolowania for dyskusyjnych, połączeń telefonicznych, ulic, chatów, mms, maili, sms… a także naszych rozmów w świecie rzeczywistym poprzez szereg kamer i podsłuchów rozmieszczonych praktycznie wszędzie tam gdzie odbywa się wzmożony ruch publiczny (puby, markety, firmy, przystanki, komunikacja miejska, ulice, domy prywatne – za pomocą kamer w naszych urządzeniach elektronicznych …) System analizuje słowa, ich brzmienie, gesty, ruch gałek ocznych, ust, mimiki, może również analizować te funkcje w Twoim własnym domu lub za pomocą telefonu wyposażonego w kamerę video, laptopa…System potrafi uruchomić każde urządzenie za pomocą zdalnych kodów pozyskiwanych od producentów urządzeń, bowiem grupa Bilderberga kontroluje 70% korporacji tego świata… Promowane przez media połączenia wideo, kamery wbudowane w telewizory, laptopy tworzą już idealną siatkę kontroli publicznej…
Witajcie w Państwie globalnym… Wszystkie informacje będą (przepraszam już są – system działa od kilku dni) natychmiast przekazywane służbą porządkowym (policji, wojsku, służbą specjalnym – z naciskiem na te ostatnie) teoretycznie po to, aby zapobiegać tzw: terroryzmowi, którego twórcą jest sama grupa Bildelberga i Komisja Trójstronna… System kontroluje i panuje nad zmanipulowanym tłumem… Aby dodać pikanterii całemu zdarzeniu warto dodać, iż INDECT jest koordynowany przez Akademię Górniczo – Hutniczą! System potrafi również odczytać odbicie fal mózgowych, które mogą świadczyć o potencjalnie złych zamiarach np.: kradzieży, rozboju, czy wystąpieniu anty państwowym… Co oznacza czytanie w myślach wszędzie tam gdzie zainstalowano jakikolwiek komputer, który może zarejestrować wasze fale mózgowe – hmm obecnie macie takie komputery przy sobie są nimi telefony komórkowe…
Aby obniżyć koszty projektu mikroprocesory systemu INDECT zostaną zainstalowane w kamerach monitoringu miejskiego… Co pozwoli na 100% kontrolę obywatela, jego poczynań, wypowiedzi, zachowań… System potrafi rozpoznawać twarze, tablice rejestracyjne, pojazdy, reagować na słowa… (Co ciekawe system INDECT znalazł już swoje miejsce w autach takich producentów jak: Mercedes, BMW, Seat, RR…). System sam rozpoznaje sytuacje będące potencjalnym zagrożeniem i zgłasza żądanie interwencji odpowiednich służb… Powiedz lub napisz: „Alkaida” i bądź ewentualnym działaczem ruchów antyglobalnych, a staniesz się terrorystą, którego można zabić bez jakichkolwiek tłumaczeń i protestów ze strony opinii publicznej! Projektem zarządza w Polsce dr. Mikołaj Leszczuk, który wydaje się być marionetką w rękach specjalistów od prania mózgu – EU. Unia Europejska, która zleciła te prace stronie polskiej, wybrała też Polskę, jako kraj pilotażowy nowego projektu inwigilacji społecznej (niskie koszty i małe zainteresowanie opinii publicznej poprzez manipulacje rządowe i finansowe). System według dr. Leszczuka reaguje na krzyk, podniecony lub podniesiony ton wypowiedzi, uciekające osoby, pozostawione samotnie paczki, noże, pistolety, kije bejsbolowe … Jednak nie wspomniał o dyrektywie za pomocą, której system może być przejęty przez administrację w Brukseli w przypadkach wyższej konieczności tj. rozruchów (antyrządowych, antysystemowych…), protestów, rozruchów społecznych i buntów …
System służy również i dobrym celom – jak niwelacja przestępstw?! Bzdura, system testowany w Polsce przez służby specjalne służył od początku tylko inwigilacji politycznej! Mógłby się przyczynić do niwelacji zjawisk takich jak patologie, manipulacja środowiskowa, pedofilia…poprzez inwigilowanie zachowań ludzi na chatach, forach, ulicach, szkołach … Mógłby … wychwytywać niecenzuralne materiały, poskromić kidnaping i mobing jednak służy tylko celem kontroli obywatelskiej i manipulacji politycznej… System, który sam analizuje zagrożenia, może zostać zaprogramowany na dowolny cel: może tropić polityków, ruchy antyglobalne, … ale może również zostać zaprogramowany na śledzenie dowolnej grupy społecznej w tym palaczy, ludzi otyłych… Kogokolwiek, gdziekolwiek…
Straszna broń w rękach jeszcze straszniejszej grupy ludzi! Pan, Tusk mówił coś, że jego rząd brzydzi się cenzurą i inwigilacją, ale jak inaczej może mówić osoba powiązana z grupą Bilderberga… Przypomnę tylko, że to za sprawą obecnego rządu możemy cieszyć się produktami zmodyfikowanymi genetycznie oraz super dodatkami wzbogacającymi naszą dietę (aspartam, fluor, opryski chemiczne zawierające ludzką krew, rtęć, odpady radioaktywne – wszystko to spada na naszą glebę i ujęcia wody pitnej…).Jeśli ktoś nie wierzy proszę pobrać próbki opadów – smug chemicznych i oddać do niezależnej ekspertyzy chemicznej! To właśnie rządom ostatnich 20 lat możemy podziękować za wzrost bezpłodności czy raka… Nasze wschodnie tereny mogłyby wyżywić cała Polskę. Dostarczać nam doskonałej, jakości plony pozbawione modyfikacji genetycznej pomimo to wolimy słuchać dyrektyw unijnych…
Już za to płacimy swoim zdrowiem, ale przypłacimy to życiem naszych dzieci! Grupa Anonimowi (powiązana z WikiLeaks) przejęła plany budowy systemu INDECT, które posłużą do jego unieruchomieniu w momencie zagrożenia dla wolności słowa i wolności obywatelskiej… Według słów Pana Szymielewicza: „Niezależnie od tego, czy ktoś jest przestępcą czy nie, będzie profilowany! Nie chodzi o to, że obraz pojawia się na monitorze, ale o stworzenia wrażenia, że każdy nasz ruch jest lub może być obserwowany, a zatem musimy się kontrolować” – podkreśla. Co oznacza, że każdy z nas, tak jak miało to miejsce w projekcie B.E.A.S.T będzie posiadał swój osobisty numer inwentaryzacyjny! Hodowla ludzi na skalę globalną staje się faktem … A teraz kilka słów dla tych, którzy chcieli wkopać mnie w ziemię za informację, iż nowy dowód osobisty pozbawi nas praw obywatelskich! System INDECT potrafi lokalizować nas za pomocą systemu AR (rozszerzona rzeczywistość). AR za pomocą znaczników wysyłanych przez chip nowego dowodu osobistego (dotyczy to dokumentów ID wydanych również w USA i Hiszpanii) lokalizuje i inwigiluje… Oznacza to, że kiedy kamera monitoringu miejskiego skieruje na nas swoje oko nawet przed analizą rysów twarzy pokaże się przy naszej osobie pełne dosje związane z dowodem osobistym, urzędem skarbowym, długami, zdrowiem, stanem konta… Zastanówmy się, czy demokracja to nie ewolucja faszyzmu wzbogaconego szczyptą socjalizmu i dużą dawką kapitalizmu… Możecie nie wierzyć prawdzie, ale prawda dotyka was codziennie zubożając wasze życie osobiste i finansowe… Swoją obojętnością nie dotykacie rządu, ale samych siebie… Potraktujcie Matrixa jako film dokumentalny i alegorię dzisiejszych czasów, bo z SF nie ma on nic wspólnego… Jest to twarda brutalna rzeczywistość, której celem jest kontrola wszystkich żywych istot… W tym i Ciebie drogi czytelniku! Dydymus
P.S. Zapraszam do odwiedzania profilu Ligi Świata na Facebook-u:
http://www.facebook.com/profile.php?id=100002191557110
Za: http://www.aferyprawa.eu
Komentarz własny [Poliszynela - przyp. gajowego].
Kiedy tworzono Internet, zakulisowym ideologom NWO zapewne nie przyszło do głowy, że stanie się on płaszczyzną wymiany aż tylu demaskujących ich zbrodniczość i ich plany informacji. Przymiarki do likwidacji wolności słowa w internecie trwają już od dawna. Brutalną cenzurę utrudnia zbrodniarzom jedynie głoszenie w agenturalnych mediach kontrolowanych przez hasbarę załganych haseł o panującej na Zachodzie rzekomej wolności słowa i rzekomym braku cenzury. Internet zdemaskował m.in przekręt z pandemią świńskiej grypy, przekręt klimatyczny, zdemaskował prawdziwych sprawców zamachów z 11/9, a także rolę Stuxnetu w katastrofie w Fukushimie. Internet odkłamuje historię, ale ma także decydujący wpływ na nią, na jej fałszowanie i na wydarzenia bieżące wywierane przez zbrodniarzy spod znaku NWO. Wprawdzie internet jest gigantyczną dżunglą, jednak posiada takie cechy, które umożliwiły odnalezienie się w nim ludziom rozrzuconym po całym świecie, w celu wymiany ukrywanych i cenzurowanych informacji. Przez to zaczął być internet postrzegany przez Klikę Globalnych Banksterów, jako zagrożenie. Krótko po nielegalnym wyborze go na lokatora Białego Domu (i głównego wykonawcę poleceń światowej lichwy) Kenijczyk Obama stwierdził, że „blogi zagrażają demokracji”. Zamykanie demaskujących załganą politykę internetowych stron w USA miało już miejsce. Jednak likwidowanie pojedynczych stron nie rozwiązuje powstałego w realizacji zbrodniczych planów NWO problemu. Powstają, bowiem nowe strony nadal demaskujące zbrodniarzy. Dlatego pod przeróżnymi, a zakłamanymi pretekstami, zakładanie kagańca na internet prowadzone jest nadal. Nasz unijny baraczek, nasz Chazarstan, faktycznie należy w tym do gorliwych prekursorów i liderów. Posłowie z PiS parę miesięcy temu zgłosili projek polowań na internautów, a pełniący obowiązki Polaka i ministra Radek (przy pomocy Romcia „wielkiego” Giertycha) już rozsyła skargi do prokuratury. Przy czym oburza Radka pisanie o nim, jako o amerykańskim agencie, ale już nazywanie go ruskim agentem go nie denerwuje. Co pokazuje, że dezinformacyjne kłamstwa nie będą ścigane. Cenzurze podlegać ma jedynie PRAWDA. Bo to ona jest niebezpieczna. Ostrożnie powinniśmy traktować powiązania Grupy Anonimowych z Wikileaks. Zapewne są w Wikileaks uczciwi ludzie, ale sama Wikileaks ma powiązania z Izraelem i z Mossadem. Publikowanie setek tysięcy depesz o trzeciorzędnej ważności jest jedną z metod zapychania kanałów informacyjnych bzdurami. No i do tego Wikileaks jest przede wszystkim wykorzystywana. A jednej jedynej choćby depeszy demaskującej oficjalną wersję Dużego Usraela o zamachach na WTC i Pentagon, Julian Assange nigdy nie opublikował. Internet w takiej formie, jaką znamy dzisiaj zostanie zlikwidowany. Niecenzuralna prawda jest dla zbrodniarzy największym zagrożeniem.
Zapewne do jednego internet przydał się szpiclom i służbom pracującym dla światowego dyktatorskiego rządu Mędrców Syjonu – pozwolił im namierzyć w sieci wszystkich myślących i demaskujących ich zbrodnie ludzi. Teraz tylko wystarczy w odpowiednim momencie wszystkich wyłapać. Internetowa noc długich noży, internetowa noc świętego Bartłomieja nadchodzą. Pytaniem pozostaje, ile jeszcze mamy czasu? Tydzień? Miesiąc? Tego nie wiem, – ale wiem jedno – likwidacja wolnego słowa w Internecie to już najbliższa przyszłość, a raczej już nastająca teraźniejszość. Wolny internet zostanie zmiażdżony i rozjechany gąsienicami buldożera NWO, budującego nowy, koszmarny, totalitarny i zdepopulowany świat. Pozostanie w nim garsta właścicieli świata i kilkaset miliardów sztuk zachipowanego ludzkiego bydła roboczego. [Chyba chodzi o kilkaset milionów? - gajowy] Poliszynel
PS. Wikipedyczny INDECT nie wygląda groźnie:
http://pl.wikipedia.org/wiki/INDECT
Jeśli jednak ten poprawnie polityczny bełkot przełożymy na język normalny, to naprawdę jest się, czego obawiać. SB, komuna, to były dziecinne igraszki i harcerstwo w porównaniu z nadciągającą totalną inwigilacją. Marucha
Rada Bloegrów czy Rada dla Blagierów Komunia mojego wnusia skutecznie odcięła mi dostęp do netu na kilka dni. Stąd opóźnienie w relacji z posiedzenia RB.Swoje relacje zdali Circ, Fiatowiec,sam ŁŁ, coryllus i eska(tyle udało mi się zauważyć).Czuję się w obowiązku dodać swoją. Moją motywacją do udziału w spotkaniu była wola wyjaśnienia wątpliwości, jakie się pojawiły w związku z projektem Łażącego Łazarza tworzenia 3 siły. Pierwotnie moich własnych, a pogłębionych sugestiami wielu blogerów i A. Ściosa Chciałam wyjaśnić, czy rzekome związki z wojskówką są bardziej lub mniej prawdopodobne, na czym polega tak naprawdę projekt ŁŁ- czy to ma być próba zaczynu dla ruchu, czy też projekt partii internetowej. Jaką rolę ma odegrać portal NE-czy ma pozostać miejscem swobodnej wymiany poglądów czy narzędziem do realizacji ambicji politycznych jakichś grup. Spotkanie odbyło się w siedzibie redakcji portalu, w kamienicy na Nowym Świecie, mieszczącej się budynku należącym do agencji wojskowych. Tam też ulokowane są biura pana Opary oraz Stowarzyszenia Przejrzysty Rynek. Nie tylko znajomości, wywiady, ale i locum komponuje się, zatem w jakieś związki ludzi zakładających NE z szacowną instytucją wojska. Co nie musiało wcale oznaczać ich toksyczności, natomiast winno budzić czujność. Być wojskowym to może być powód do dumy. Związek wojskowego z WSI i organizacjami nakierowanymi na obronę tych struktur - toksyczny. Wiecie, że żadne decyzje na RB nie zapadły. Że praktycznie była to autoprezentacja uczestników i gorąca dyskusja, co do samej zasady tworzenia 3 siły (bez szczegółów, których ŁŁ nie podał, chociaż doskonale je zna –podobnie jak mariovan, Fiatowiec i Carcajou. Zacznijmy od milszej strony spotkania: jest w RB kilku zapaleńców, którzy sądzą, że dzięki projektowi ŁŁ, poprzez 3 siłę zrealizują swoje szczytne cele. Oraz Intuicja, która od dawna robi swoje i jej udział w RB to gwarancja konsekwentnych akcji Obciachu. Jest rednacz, który od początku do końca zna wszystkie kroki, jakie zamierza poczynić portal. Była ostra dyskusja, sympatyczni ludzie. Po gwałtownym zakończeniu przez ŁŁ spotkania, kiedy zaczęły wreszcie padać konkretne wyjaśnienia, co do sposobu działaniu strony wyborczej, ocen szans i innych szczegółów planów NE – rednacz spotkanie „rozwiązał’. Chyba pierwszy raz uczestniczyłam w tak stanowczym zaproszeniu do opuszczenia lokalu…Uważnie słuchałam różnych deklaracji ŁŁ, bo to on ma klucz do tajemnicy w ręku. On wie, co za drzwiami, Po długiej opowieści autobiograficznej, okraszonej barwnymi opowiastkami, w ramach wyjaśnień, dlaczego wpadł na pomysł tworzenia 3 siły- i w trakcie dyskusji powiedział:
1.Uzyskał informację od wysoko postawionego posła PiS o tym, ze PiS nie zamierza wygrać wyborów
Kiedy poprosiłam o podanie, konkretnie, od kogo- uznał, że nie może powiedzieć? Odparłam, że od wysoko usytuowanych w hierarchii posłów PiS wiem, ze ŁŁ mija się z prawdą. Poprosiłam, zatem żeby uwiarygodnił swoją informację podaniem nazwiska informatora - odmówił.
2. Zarzucając szerzenie nieprawdy Aleksandrowi Ściosowi powiedział, że nie chcemy udziału wojskowych, a on nam może powiedzieć, (podobno w komentarzach u kogoś umieścił tą wiedzę na NE), że A.Ścios to płk Piotr Bączek, asystent Macierewicza. Informacje uwiarygodniał opowieścią, że wiedzę uzyskał od ludzi z GP, którzy przecież mają dostęp do informacji, z kim ich gazeta podpisuje kontrakt. Doszło do kuriozalnej sytuacji:
Primo: Rednacz portalu blogerów próbuje demaskować innego, niewygodnego dla niego, BLOGERA, chwali się wpuszczaniem w komentarzach u ludzi tych informacji na zarządzanym przez siebie portalu
Secundo: Sugeruje jednoznacznie, że ktoś ze środowiska GP ujawnia dane swojego współpracownika
Tertio: zapowiadając publicznie wolę współpracy ze środowiskiem PiS i przedstawiając się także jego zwolennikiem- uznaje za niebezpieczne i naganne uznanie za wiarygodnego asystenta ministra Macierewicza. Dla mnie coś tu nie gra, bardzo nie gra. Jak wielka jest determinacja do realizacji zamierzeń, skoro prawnik z wykształcenia ( nieważne, że bez żadnego doświadczenia sądowego, bo bez aplikacji) w dodatku naczelny portalu BLOGERóW, podejmuje czynności niosące znamię łamania prawa do ochrony danych osobowych, a także sugeruje, że czynią to pracownicy GP.
Zupełnie zbędnie, skoro rada Blogerów NE tak naprawdę może sobie pogadać, bo decyzje zapadają gdzie indziej. Co można było wywnioskować z kilku wypowiedzi ŁŁ? Projekt jest gotowy, kasa nań wydana i ruszy. Tyle intencje ŁŁ (w mojej ocenie). Teraz informacje na temat projektu. Wiadomo, że ”strona wyborcza „ będzie skonstruowana, jako odrębny portal. Kto konstruował oprogramowanie, (jakie środowisko), a także gdzie stoją serwery- wie, ŁŁ? Jakie ŁŁ ma podejście do ochrony danych osobowych- też wiemy? Będzie można tam zgłaszać swoich kandydatów na posłów z partii obywatelsko- blogerskiej i ci, którzy uzyskają najwięcej głosów, mają wejść na realne listy wyborcze. Sama partia będzie zgłoszona w ostatniej chwili do PKW. W mojej ocenie, to twór na kształt partii Tymińskiego, z hasłami Samoobrony z nutką LPR …. Ludzie mogą zgłupieć i zagłosować. Prawica będzie skutecznie rozbita. Analizy skutków takich działań pozostawiam zainteresowanym. Dla mnie to gra na zdjęcie kilku procentów PiS. Taką ocenę pośrednio potwierdzają dodatkowo dwie przesłanki:
- wezwanie Carcajou do mnie osobiście, powtórzone na Jego blogu: wstawcie na te listy ludzi z PiS i ICH OGRAMY
- na prośbę o jasne oświadczenie intencji pewnego ważnego aktora tego spektaklu, uzyskałam następującą odpowiedź „. (…)Jeżeli są podejrzliwi, a są, i ponadto trwa wojna podjazdowa (obrona interesów PiS), to takie oświadczenie będzie potraktowane, jako dowód przeciwko.” Kolejny kwiatek to, iż każdy, kto zaloguje się na stronę wyborczą będzie z automatu użytkownikiem NE. Klikalność wzrośnie ogromnie! Często pozostawiając w nieświadomości tych, którzy się do tego przyczynią.. Do każdego projektu podchodzę biznesowo: Klikalność to splendor, reklamy i kasa. Kasa jest potrzebna.. Właśnie, na co? Ja swoje podejrzenia mam. Nie podoba mi się chytry zabieg sztucznego nabijania liczników użytkowników NE. Podobnie jak zarzuciłam ŁŁ, że podstępem ściągał ludzi prawicy i PiS, na NE pod hasłem tworzenia portalu o charakterze prawicowym. Obiecywał, że jakość blogów będą gwarantować rekomendacje dla blogerów, jako warunek zaistnienia na NE. Dzisiaj wolność wypowiedzi posunięta jest do granic absurdu (też dla owej klikalności), czego dowodem są niosące ze sobą jedynie palikotowy jad, teksty niektórych użytkowników. Przemyśleń mam więcej, ale nudzić nie będę. Zobligowana zostałam Waszym, blogerskim mandatem do podzielenia się podstawowymi przemyśleniami, a przede wszystkim relacją. Warto było pojechać, warto było poznać sympatycznych ludzi.
Tym bardziej będę im współczuć, kiedy zawiodą się sromotnie widząc swoje projekty dobrego państwa rozsypane w mak… Młodość ma to do siebie, że jest ufna. Często ponad miarę. Ja projektowi ŁŁ mówię stanowcze NIE. Budowa czegokolwiek na bazie manipulacji (powód utworzenia portalu, intencje wobec PiS, próba dekonspiracji blogera, sztuczne podbijanie klikalności) potwierdza moje przekonanie, które powzięłam pisząc o rezygnacji z udziału w gremium nazwanym RB na NE. Nie lubię być w stadzie prowadzonym na rzeź, dla zaspokojenia głodu stada wilków. Rada Blogerów w mojej ocenie nie ma żadnych uprawnień umożliwiających wpływ na decyzje, co do kształtu i działań portalu. Stanowi tylko eleganckie uwiarygodnienie rzekomego udziału blogerów w decyzjach. Odczytuję ten projekt, jako: budowę medium (NE) do realizacji celów politycznych: tworzenia partii i zaplecza finansowego dla niej. Rada Blogerów w swojej istocie ma pełnić Radę dla uwiarygodnienia Blagierów.
P.S. Nie ma znaczenia, czy jest projekt ŁŁ, który przekonał pana Oparę i wykorzystuje do jego realizacji siły polityczne, od dawna próbujące swoich sił w polityce. Czy też jest to suwerenny projekt pana Opary, który wraz ze znajomymi z przeszłości, przekonał doń ŁŁ? To projekt, który w mojej ocenie jest nakierowany na marginalizację PiS. Podtrzymuję swoją wcześniejszą rezygnację z udziału w tym tworze. Jak dziwnie brzmi wezwanie z dzisiejszego wpisu ŁŁ” rozproszyć siły, nie obciążając wszystkim Jarosława Kaczyńskiego i zawierając koalicje taktyczną z każdym ruchem wyborczym gromadzącym przeciwników Tuska. Tu 35 czy nawet 40% poparcia to za mało, potrzeba 50.” Kto lub inspiruje ŁŁ do tych pomysłów? Jego naiwność i wiara w moc wojskowych? 1Maud – blog
Błękitny Anioł Jana Filipa Libickiego Poseł PJN jest dziś atrakcyjny dla „Gazety Wyborczej”, jako maczuga, którą można okładać ojca Rydzyka – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”. Czy pamiętają państwo film „Błękitny anioł” z Marleną Dietrich w roli głównej? Ta ekranizacja noweli Heinricha Manna opowiada o profesorze Immanuelu Raacie, który jako nauczyciel w jednym z niemieckich gimnazjów zanudza swoich uczniów wykładami o wyższości wysokiej kultury nad rozrywkami plebejuszy. Gdy znajduje u jednego z gimnazjalistów reklamówkę występów piosenkarki o pseudonimie Błękitny Anioł, postanawia sam pójść do lokalu. Chce zbadać, którzy z jego podopiecznych są bywalcami tego grzesznego miejsca, aby następnie przykładnie ich ukarać. Profesor Raat istotnie odwiedza lokal, w którym śpiewa „Błękitny Anioł”, i szybko ulega chorej fascynacji kobietą. Pożycza jej pieniądze i w efekcie totalnie się ośmiesza w swoim miasteczku. Historia profesora Raata przychodzi mi na myśl, gdy obserwuję ostatnie metamorfozy posła PJN Jana Filipa Libickiego. Ten niegdyś zaprzysięgły konserwatysta, poseł PiS i zdecydowany krytyk „Gazety Wyborczej”, zmienił się znacząco od czasu przejścia do ugrupowania Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Choć niegdyś zdarzało mu się być gościem Radia Maryja, ostatnio zaczął demonstrować namiętną niechęć do toruńskiej rozgłośni za zbytnie wspieranie partii Jarosława Kaczyńskiego. Już, jako zdeklarowany wróg ojca Rydzyka zaczął od pewnego czasu gościć na łamach „Wyborczej”. W rozmowie z Jackiem Hołubem, czołowym Gazetowym antyrydzykowcem, krytykował toruńskie radio za niepoparcie ustawy o ochronie życia poczętego przygotowanej przez Marka Jurka w 2007 r. Co ciekawe, Libicki nie poruszył w rozmowie pewnej interesującej kwestii – co na ten temat myślała i do dziś myśli „Gazeta Wyborcza”. Jeszcze ciekawsze jest to, że gdy Marek Jurek opuszczał wtedy PiS z powodu rozczarowania stosunkiem Jarosława Kaczyńskiego do tej ustawy, sam Jan Filip Libicki w partii został. Opuścił ją dopiero wtedy, gdy pojawiły się wątpliwości lustracyjne PiS wobec jego ojca. Unikanie tego typu pytań ułatwiał zresztą sam Jacek Hołub, który w delikatny sposób, niczym psychoterapeuta, wypytywał Libickiego o wady Radia Maryja. W minioną sobotę przyszedł czas na kolejną randkę z „Gazetą”. Tym razem rolę „Błękitnego Anioła”, który zafascynował zaprzysięgłego konserwatystę, odegrała Katarzyna Wiśniewska. Ta specjalistka od Kościoła w „Gazecie” opublikowała tekst Libickiego na temat Jana Pawła II. Artykuł miał być o nowym błogosławionym, ale szybko zszedł na temat nowej namiętności poznańskiego posła, czyli wad Radia Maryja. Jak zaznaczył Libicki, mimo że wielokrotnie dalej jest mu do „Gazety Wyborczej” niż do Radia Maryja, musi korzystać z życzliwości pani Katarzyny, gdyż Radio Maryja go nie chce. „Nie mogę dyskutować z jego słuchaczami powiedzmy na temat in vitro. Antena jest, bowiem zajęta w całości dyskusją o lasach albo o Smoleńsku. Rezygnuję, więc, bo nie jestem leśnikiem. Ani ekspertem od wypadków. Pozostaje mi dyskusja z redaktor Wiśniewską, z którą – jak sądzę – różnię się diametralnie. Ma ona jednak podstawową zaletę: chce rozmawiać” – tłumaczy. Czy Jan Filip Libicki będzie atrakcyjnym partnerem do kolejnych rozmów z panią Katarzyną? Mam spore wątpliwości. Dziś Libicki jest atrakcyjny, jako maczuga, którą można okładać ojca Rydzyka. Ale tak instrumentalnie wykorzystywanych polityków prawicy były już w dziejach „GW” tuziny. Powieściowy prof. Raat pożyczył „Błękitnemu Aniołowi” wszystkie oszczędności. Jan Filip Libicki w imię satysfakcji wykrzyczenia swoich pretensji do Radia Maryja w podobny sposób roztrwania polityczny kapitał, jaki zyskał wśród poznańskich wyborców katolickich. Co więcej, Libicki roztrwania kapitał nie tylko swój, ale i całego PJN. Czy gdy ten kapitał się wyczerpie, nie trzeba będzie zapukać do żyrantów z Platformy? Oni także cenią antykaczyzm i niechęć do toruńskiej rozgłośni. I co najważniejsze, tak jak „Gazeta Wyborcza” nie przesadzają z moralizowaniem. Pytanie tylko, na ile wycenią polityczną atrakcyjność Jana Filipa Libickiego? Semka
Prawica, czyli… Punk’s not dead! Jeśli powiem, że szeroko rozumiana prawica przypomina mi nieco subkulturę naszych rodzimych punków z lat 80-tych wzbudzę tym pewnie niemałą radość tych, którzy zbłądzą tutaj i zechcą mój tekst przeczytać tedy śpieszę wyjaśnić, że nie chodzi mi o takie atrybuty jak olewanie skostniałych społecznych reguł, bunt wobec sztucznych autorytetów, abnegackie emploi czy też luźny dość stosunek do higieny osobistej. By wyjaśnić tę sugerowana paralelę sięgnę do historyjki z tamtych czasów.Tak się składa, ze punk lat 80- tych był subkultura walki. Ktoś nieżyczliwy mógłby zauważyć, że sami się o to owe „pancury” prosili by ich życie lekkim nie było. W każdym razie często brać musieli po du… buzi nie raz, ale i nie raz komuś manto spuścili. W efekcie różne imprezy masowe z ich udziałem kończyły się częstymi bijatykami. Pewnego razu, więc, by tego uniknąć, organizatorzy jakiejś imprezy stricte punkowej wymyślili formułę zamknięta i wpuścili na nią wyłącznie „punów”. Żeby bezpiecznie i spokojnie było… No i… nie było. Bo z braku skinów i innej konkurencji załoga warszawska wzięła się za łby z załogą z trójmiasta. I takiej rozpierduchy ponoć wcześniej nie widziano. Może w takim postępowaniu jest jakaś logika. Ponoć, gdy już bolszewicki przewrót, zwany jakże niesłusznie „rewolucją październikową” zwyciężył, pierwszym po którego przyszli nie był wcale nikt ideologicznie wrogi lecz Plechanow, zwany w Rosji „ojcem ruchu socjalistycznego”. Śledzenie politycznej drogi większości naszych prawicowych polityków to zajęcie dość czasochłonne tak to bywa, gdy trzeba kluczyć przez meandry zmian szyldów i frond oraz przebijać się przez fronty wojen domowych. Z lewica sprawa jest prosta- PZPR – SDRP – SLD. Z jakąś tam nieistotna garstką „odszczepieńców”, którzy i tak zaistnieć są w stanie, jako te rybki, co rekinom wyjadają z pyszczków resztki. To, co powyżej naszło mnie na kanwie dwóch tematów, z którymi ostatnio miałem okazję się zetknąć i zapoznać. Pierwszy z nich to zamieszanie wokół „Nowego Ekranu”. Przyznaję, że znam je tylko o tyle, że poczytałem Aleksandra Ściosa i Seawolfa oraz to, co im miał do powiedzenia Łazarz. Tak się, bowiem złożyło, że z „Ekranem” miałem do czynienia króciutko, bo zaraz po tym, jak tam zacząłem publikować, rozgorzała wśród najbardziej zapalonych „domowników” dyskusja, czy ma być „Ekran” miejscem wklejania tekstów obecnych gdzie indziej czy raczej tylko pisanych specjalnie dla niego. Ponieważ nie było szansy bym temu drugiemu wymogowi mógł sprostać swoje „wtórne” teksty usunąłem i tyle. Koncept Łażącego Łazarza czy tam „Sowy” albo też WSI z budowa „trzeciej siły” tyle mnie zajął, że setnie ubawił. Przez to, że jest, jaki jest, raczej trudno mi uwierzyć, że stoją za nim ci sami ludzie, którzy zbudowali nam choćby Platformę Obywatelską. Choć ponoć przy „Ekranie” kręcą się w liczbie mogącej zastanawiać a nawet niepokoić… No, ale bez żartów… Ale ferment jest i teraz okładają się zatwardziali prawicowcy zapamiętale a każdy, bez względu czy jest przy „Łazarz i jego „trzeciej sile” czy też przeciw temu mało poważnemu projektowi, ogłasza, że to w imię jedności i przyszłych sukcesów prawdziwej i jedynej przyzwoitej prawicy, czyli PiS-u. Nie wiem jak całe zamieszanie wpływa na kondycję „Nowego Ekranu”, który miał ożywić i takie tam. Może to zamieszanie stanowi istny wiatr w żagle, bo jak wiadomo nic tak nie ożywia narracji jak jakiś skandal lub parę trupów. Na deser dla tego dania dnia, które jest, jak się okazuje „daniem w mordę” sobie nawzajem przez wyznawców tego samego, jedynie słusznego światopoglądu i zespołu reguł moralnych i wszystkich innych dodam słów kilka na kanwie tekstu Piotra Semki poświęconego posłowi Janowi Filipowi Libickiemu i jego niepojętej przemianie*. Z zaprzysięgłego tradycjonalisty, co to i we wiadomej, toruńskiej rozgłośni miał okazję się produkować w zaciekłego, przyszłego „likwidatora imperium Rydzyka”. Taki polski Talleyrand, co to z biskupa wysunął się na czoło rewolucyjnych antyklerykałów. Może cham ze mnie zwykły wyjdzie, ale mi się ona, ta przemiana, skojarzyła z Franzem Kafką i jego dziełem. Tak jest niezwykła. Zresztą tytuł Semki tylko przez niedopatrzenie** nie operuje też w lekko owadzich klimatach. Jest rzeczą niewątpliwą, że tak zajadłych krytyków PiS i Kaczyńskiego oraz wszystkiego, co się z nimi kojarzy trudno znaleźć gdziekolwiek indziej jak w PO i w PJN. Przy czym w pierwszym przypadku ta złość i zajadłość, za sprawa pana Niesiołowskiego ma charakter, powiedzmy, „oralny” o tyle taki pan Libicki swoje pretensje już teraz chce ująć w ramy ustawowe. I to jest właśnie to, o czym pisze zważywszy, że takie SLD, nawet jak coś na Kaczyńskiego mówi to tak, jak dawna PZPR- „jak mówi, że zrobi, to… mówi”. Rzecz całą oczywiście można by się uprzeć widzieć jako dwa zupełnie odrębne i incydentalne wydarzenia gdyby nie to, że ich tłem jest trwająca od lat bezpardonowa nawalanka dwóch prawicowych ( zostańmy przy tym i nie spierajmy się jałowo która z tych prawic jest bardziej socjalistyczna) załóg, trójmiejskiej i warszawskiej czy tam żoliborskiej, co to się kiedyś kolegowały nawet. Gdzie tam do niej, tej wojny bratobójczej, politycznym „białym rękawiczkom” z czasów, gdy naprzeciw siebie stały siły „dobra i zła”, „światła i mroku” słowem „lewicy i prawicy”. Zostawiam indywidualnemu wyborowi czytelników to, kto dla nich będzie tym „światłem” i tym „złem”. Sam pamiętam, że wtedy oczywistym szczytem były pamiętne „pornogrubasy” specjalisty, a jakże, od owadów. rosemann – blog
Zanosi się na nowe „PANOWIE, POLICZMY GŁOSY”? Od kilku dni na NE i NP, może też na innych portalach (nie wiem, rzadko zaglądam z braku czasu), trwa dyskusja i wymiana opinii na temat wypowiedzi ŁŁ, że projekt NE przestaje być tym, czym miał być w szczytnych zapowiedziach i staje się „trzecią drogą”. Naczytałem się opinii braci blogerskiej po pachy i, niestety, trudno się nie zgodzić z tymi, które wielce krytycznie oceniają tę nową odsłonę NE. Wielce cenię A. Ściosa, Seawolfa i wielu innych blogerów, u których troska o Polskę wyziera z każdego wpisu. Rozumiem, dlaczego dla 1Maud „nowe dziecko ŁŁ” to twór na kształt Tymińskiego, Samoobrony i LPR, itd., a dla spirytus movens to nowe KLD, bo dla mnie osobiście ten ŁŁ wynalazek kojarzy się ze słynnym cytatem z Tuska:
„Panowie, policzmy głosy”. Rzeczywiście, projekt NE prezentowany przez ŁŁ przed „odpaleniem” niespecjalnie ma coś wspólnego z bieżączką. Miał być przeciwstawieniem dla Onetu, Interii, Wyborczej. Miał być full informacyjny, jak regularna gazeta, a wyszło podrasowane blogowisko od sasa do lasa (przy całym szacunku dla jakości pracy znakomitej większości blogerów), i do tego jeszcze z rozbijackim projektem na koniec, który jak nic „zrobi kaszanę” na prawej stronie sceny politycznej. Nie będę chyba zbyt radykalny, gdy powiem, że wszelkie próby rozbijania prawicy tuż przed wyborami, jak bywało to w przeszłości, pachnie mi sprzeniewierzeniem się szeroko pojętym interesom Polski, żeby jeszcze dosadnej tego nie nazwać. Za próbę wykorzystania zapału setek osób do niejasnych własnych (????????) interesów, Administratorom NE i ukrytym za nimi puppet masterom pociągającym za niewidoczne sznurki – DUŻA CZERWONA KARTKA. Dziadunio zawsze przestrzegali, żeby „nie robić z gęby cholewy”, a wychodzi na to, że głosząc dziesiątkom ludzi chwałę NE i przekonując ich do projektu, dałem się zrobić „w bambuko” i zwyczajnie wyszedłem na idiotę. Pozdrawiam Niepoprawnie, zawsze radosny, a dzisiaj wściekły i rozczarowany Krisp
Targowica w sercach elit Ostatnie działania polskich władz i popierających je środowisk pokazują, że w umysłach polskich elit dokonała się taka sama zdrada, jak w XVIII wieku w Targowicy. Historia przez wiele osób uważana jest za matkę wszystkich nauk. I rzeczywiście trudno przecenić wartość poznawania historii dla rozwoju człowieka i kształtowania jego tożsamości. Historia jest, bowiem źródłem nie tylko ogromnej wiedzy o przeszłości. Poznawanie jej pozwala także w lepszy sposób analizować bieżące wydarzenia w przestrzeni publicznej. Wbrew temu, co mówi się dziś w Polsce, warto poznawać i zgłębiać historię naszego kraju. Dzięki temu buduje się tożsamość narodową, wytwarza więź łączącą nas z ojczyzną, buduje się podstawy do rozmowy o Polsce. Nie da się prowadzić poważnej debaty o Polsce bez wiedzy, co działo się z naszym państwem. Historię należy poznawać również, dlatego, że pokazuje ona ludzkie zachowania w konkretnych sytuacjach naszych dziejów. Historia jak wiadomo lubi się powtarzać, ludzkie zachowania są również powtarzalne. Poznawania przeszłości jest, więc budowaniem narzędzi analitycznych, które pozwalają lepiej rozumieć to, co dzieje się obecnie w Polsce. Pozwalają one dostrzec nadchodzące zagrożenia. Polska historia obfituje w wiele wydarzeń, z których warto wyciągać wnioski. Powinny one tkwić w świadomości społecznej bardzo mocno. Są wśród nich niestety również wydarzenia hańbiące. Jednym z nich jest historia targowickiej zdrady. Podpisana w 1792 roku konfederacja targowicka stała się w polskiej historii symbolem zdrady państwa w imię korzyści i przywilejów elity I Rzeczypospolitej. Część magnatów szlacheckich, osłabionych Konstytucją 3 maja, postanowiła oddać kraj za bezcen carskiej Rosji w imię powrotu do systemu, który zapewniał im dominująca pozycję. Mówiąc językiem współczesnym – oddali swój kraj w imię obrony przywilejów swojego środowiska. Polska elita, najważniejsi obywatele kraju, sprzedali go obcemu mocarstwu za obietnicę przywrócenia im przywilejów. Magnaci stali się sprzymierzeńcami rosyjskich wojsk, które zaprosili do Polski. Po ich wkroczeniu polską ludność i urzędników zaczęto przekonywać, że z Rosją nie ma, co walczyć, trzeba się jej poddać i liczyć na to, że ustępstwami uda się przekonać ją do wzięcia pod uwagę polskich interesów i postulatów. W rezultacie Król, większość dowódców wojskowych i szlachty przystała na układ targowicki i oddała Polskę pod panowanie carycy Katarzyny II. Rosja przejęła Polskę z rąk Polaków. A oni jeszcze cieszyli się, że uniknęli wojny z Prusami. Historia polskiej targowicy to nie tylko osadzona w realiach historycznych prawdziwa opowieść. Zawiera ona uniwersalne przesłanie. Pokazuje, w jakich okolicznościach elita kraju jest w stanie go zdradzić, oddać za bezcen obcym, nawet wrogom. Dochodzi do tego, gdy interesy elit zaczynają się wykluczać z interesami kraju. Jeśli elity te są na tyle silne, że są w stanie narzucić społeczeństwu czy państwu działanie pod swoje dyktando, a jednocześnie są wykorzenione z patriotyzmu, nieprzywiązane do kraju – stają się siedliskiem potencjalnych zdrajców. Wtedy wystarczy pretekst, by w imię obrony swoich interesów oddały one kraj za bezcen. Zdrada rodzi się w sercu, to tam najpierw musi powstać zgoda na działanie na szkodę swojej ojczyzny w imię interesów swoich i swojego środowiska. Jak wiadomo historia lubi się powtarzać. I dziś ciężko uciec od wrażenia, że polska targowicka znów dojrzewa. Polskie elity w ostatnich latach wielokrotnie pokazały, że patologiczne zjawiska, które doprowadziły do oddania w XVIII wieku Polski Rosjanom, zyskują ich akceptację. Od 2005 roku część polskich elit politycznych, medialnych, artystycznych włączyła się w kłamliwą nagonkę na rząd i prezydenta w imię obrony własnych interesów. Interesów, które były zagrożone przez lustrację, dekomunizację i budowę obywatelskiego społeczeństwa, opartego na przywiązaniu do Polski i polskości. Projekty te, realizowane przez poprzedni rząd oraz śp. Lecha Kaczyńskiego, osłabiały dominujące w naszym kraju elity. W odpowiedzi postanowiły one zniszczyć przedstawicieli polskiego państwa, a przy tym instytucje III RP. Udało im się to, a władze w kraju przejęła Platforma Obywatelska, będąca elementem systemu, który polskie interesy poświęcił w imię korzyści własnego środowiska. Raz podjęta decyzja o zdradzie polskich interesów, o przewartościowaniu swojego sposobu patrzenia na ojczyznę wciąż daje zatrute owoce. I jak kula śniegowa rośnie tocząc się po śniegu, tak zgoda na zdradę interesów Polski w polskich elitach dotyka coraz ważniejszych dla kraju spraw. W 2010 roku – po katastrofie smoleńskiej – okazało się, że dotyka ona spraw zupełnie fundamentalnych. Polskie elity i ośrodki opiniotwórcze przeszły do porządku dziennego nad gnojeniem demokratycznie wybranego prezydenta III RP, nad przyczynieniem się do katastrofy, w której zginęło 96 polskich obywateli, nad zhańbieniem i upodleniem polskiego państwa i ofiar „Smoleńska”, nad zaniechaniami związanymi ze śledztwem, nad brakiem reakcji polskich władz na nieprawidłowości Rosjan, nad ewidentnym oblaniem egzaminu przez polskie państwo. Wreszcie, nad morderstwem politycznym, w wyniku, którego w Łodzi zastrzelony został działacz partii opozycyjnej. Te wszystkie wydarzenia nie spowodowały fali krytyki rządu, który jest za nie odpowiedzialny, polskie elity nie wystąpiły z apelem o dymisję gabinetu Donalda Tuska i rozpisanie nowych wyborów. Wręcz odwrotnie, przyłączyły się do rządowego chóru, który wmawia Polakom, że katastrofa jest dobrze wyjaśniana, a za wszystko, co w Polsce złe odpowiada opozycyjny PiS.
Rosjanie nadchodzą z pomocą Mimo skandalicznych zaniedbań, widocznych w sprawie katastrofy smoleńskiej oraz w innych obszarach państwa, polskie elity wciąż popierają Platformę Obywatelską i jej rząd. Bowiem boją się, że gdy wycofają swoje poparcie, zaprzestaną kampanii obarczania winą za wszystko PiS, Jarosław Kaczyński wróci do władzy, a rząd w Polsce znów stanie się mniej otwarty na postulaty elit. Jak już pisałem, ten sposób działania widoczny jest od lat. I od lat ceną za przedkładanie interesów własnych nad interesy Polski jest coraz bardziej opłakany stan polskiego państwa. Jednak dopiero teraz – od roku - w imię blokowania powrotu Kaczyńskiego do władzy polskie elity depczą po tym, co dla państwa najważniejsze – po suwerenności i godności naszego kraju. Na ołtarzu walki z Kaczyńskim polski premier popierany przez polskie elity złożył prawdę o śmierci polskich obywateli w Smoleńsku. Tusk sam przyznał, że nie miał złudzeń, że Rosjanie będą prowadzili śledztwo smoleńskie w sposób rzetelny. I mimo tego oddał je Moskwie, licząc, że Kreml nie dopuści do wywleczenia na światło dziennie niewygodnych dla polskiego rządu faktów. Rząd oddając śledztwo smoleńskie w ręce Rosjan nie tylko zaprzepaścił szansę na poznanie prawdy w tej sprawie, ale również poprosił o pomoc w rozwiązywaniu problemów w kraju. Na mocy decyzji polskiego rządu Rosjanie zyskali bardzo silny wpływ na polską przestrzeń publiczną. Mogli w sposób dla siebie wygodny sączyć sensacyjne wiadomości dotyczące katastrofy. Mogli podawać, że ktoś przeżył, potem dementować, obarczać winą za wszystko polskich pilotów i prezydenta, twierdzić, że pijany gen. Błasik siedząc na kolanach pilota dowodził samobójczą misją. Mogli – i robili to zresztą – powiedzieć każdą bzdurę i każde oszczerstwo. To oni są dysponentem wiedzy i faktów o przyczynach tragedii z 10 kwietnia. Prowadzona przez Rosjan, wspomagana przez rząd i polskie media kampania zaciemniania obrazu katastrofy, skutecznie zniechęciła Polaków do tego tematu, pomogła wepchnąć zwolenników szukania prawdy o tym wydarzeniu w narożnik. Mechanizm stosowany przez polski rząd i wspierane przez niego elity przypomina sytuację z XVIII wieku. W momencie kryzysu i zagrożenia poprosiły one obce mocarstwo o pomoc. Dzięki Rosji Platformie Obywatelskiej udało się skłócić polskie społeczeństwo, dla którego sprawy wagi państwowej stały się prywatą partii opozycyjnej. W imię utrzymania władzy rząd oddał polską suwerenność i podmiotowość Rosji. I w całej sprawie przebija podobieństwo do sytuacji z czasów, gdy sprzedano Polskę w Targowicy. Magnaci walczyli o utrzymanie przywilejów – rząd walczy o utrzymanie władzy; konfederaci w XVIII wieku przekonywali, że z Rosją nie ma co walczyć, bo to wielki kraj – dziś również słyszymy, że z Moskwą nie mamy szansy wygrać sporu o materiały dot. Smoleńska, że nie mamy co się mierzyć z taką potęgą; targowiccy zdrajcy przekonywali, że trzeba się Rosji poddać i liczyć na to, że ustępstwami uda się przekonać ją do wzięcia pod uwagę polskich interesów i postulatów – dziś również słyszymy tłumaczenie, że oddanie śledztwa Rosjanom to było jedyne rozwiązanie, bo inaczej mielibyśmy jeszcze mniej materiałów dot. katastrofy. I jak w XVIII wieku władza cieszyła się, że dzięki inwazji Rosji udało się uniknąć wojny z Prusami, tak dziś władza i elity cieszą się, że dzięki oddaniu śledztwa Kremlowi udało się obronić Polskę przez powrotem PiSu do władzy. A że Polska przestaje istnieć, że jej suwerenność staje się w coraz większym stopniu pustą deklaracją – to nikomu z tzw. salonu nie przeszkadza.
Elity z nadania Dzisiejsza zdrada polskich interesów nie skończyła się na razie tak, jak Targowica. Polska jest zarządzana przez Polaków, istnieją, choć są słabe, mechanizmy demokratyczne i samorządność. Jednak w umysłach i sercach polskich władz i popierających je elit dokonała się taka sama zdrada jak w XVIII wieku. W imię własnych interesów rezygnują one coraz bardziej z Polski i jej statusu. I niestety w Polsce, w której nie istnieje silnie wykształcony rynek mediów, w którym niemal wszystkie media są częścią elit, tej Targowicy nie zauważa polskie społeczeństwo. Bowiem łatwo wmówić mu, że Polska jest wciąż silnym krajem, za wszystko odpowiada partia, która od lat ma znikomy wpływ na polską rzeczywistość, a Rosja jest naszym nowym sprzymierzeńcem i gwarantem prawdy o Smoleńsku. Dzięki zmasowanej kampanii propagandowej opinii publicznej można dziś wmówić niemal wszystko. Polskie społeczeństwo nie może polegać, ani na mediach, ani na elitach. Są one zdominowane przez ludzi, którzy nie czują przywiązania do polskiej tożsamości i bardzo łatwo zgadzają się na rezygnację z polskich interesów. Łatwość, z jaką elity marginalizują polską rację stanu, może być skutkiem ich pochodzenia. Bowiem polskie elity i ośrodki opiniotwórcze w dużej części są sztuczne. Elity powstają latami, są wynikiem naturalnych procesów, w których zyskuje się szacunek i uznanie społeczeństwa. Tymczasem elity III RP były częściowo tworzone przez Polskę Ludową. III RP przejęła elity PRL w wyniku tzw. transformacji. Elity te zastąpiły za komuny prawdziwe polskie elity II RP, których przedstawiciele zostali wymordowani w Katyniu, Charkowie, Miednoje, byli katowani w Ubeckich więzieniach albo po prostu marginalizowani i odsuwani w społeczny niebyt. Komuniści wypełniając po nich lukę zbudowali nowe elity - elity, które swoją pozycję zawdzięczają nie posłuchowi i szacunkowi społecznemu, ale współpracy ze zbrodniczym reżimem. W tak wykształconych elitach, które obecnie wciąż dominują m.in. mediach, czy świecie kultury i wpływają na kształcenie swoich następców, muszą tkwić pokłady wielkich kompleksów. Jednak również są one wyzute z polskości i przywiązania do państwa. Przecież wykształciły się w systemie i kraju, który przejawy polskości zwalczał, traktując je, jako coś niepożądanego. I temu krajowi zawdzięczają one swój wysoki status społeczny. Nie powinno, więc dziwić, że z łatwością przedkładają one interesy swoje i popieranego przez nich rządu nad interesy kraju. Dobro wolnej Polski nie było dla nich wartością, z jej interesami nie wiąże się ich historia. Jak daleko te elity będą w stanie pójść w swojej walce o własne dobro? Co będą w stanie poświęcić w imieniu polskiego państwa? Choć historia Targowicy pokazuje, że elity są skłonne do największego zaprzaństwa w wale o swoje, to należy pamiętać, że zrobią one tylko tyle, na ile im Polacy pozwolą. To właśnie Polacy są w stanie zatrzymać tę zdradę… Stanisław Żaryn
KRES „TRZECIEJ DROGI” Pod tekstem „TRZECIA SIŁA” - DROGA DONIKĄD” zapowiedziałem jego kontynuację oraz dokończenie cyklu artykułów na temat „trzeciej drogi” i środowiska stojącego za portalem Nowy Ekran. Przepraszam tych, którzy oczekiwali kolejnych odsłon. Dalszego ciągu nie będzie. Zdecydowałem o zaniechaniu tego wątku po zapoznaniu się z reakcjami blogerów publikujących na NE i w wielu innych miejscach Internetu. Nadto cenię własny czas oraz czas moich życzliwych czytelników, by nie poświęcać go ludziom, którzy dobrowolnie zamykają oczy na sprawy oczywiste, chcą odgrywać rolę „naiwnych - użytecznych” lub nie mają odwagi dostrzec jak haniebnie zostali oszukani. Nie odczuwam również potrzeby przekonywania kogokolwiek, że uczestnictwo w projekcie ”sierot po Lepperze” oraz przebywanie w towarzystwie ideowych spadkobierców Moczara jest nie do pogodzenia z elementarną uczciwością. Ludziom, którzy sądzą inaczej lub posiłkują się sofizmatami dla ukrycia własnej próżności czy koniunkturalizmu - nie mam nic do powiedzenia. Również, dlatego, że sprawa dalszego funkcjonowania portalu NE i przyszłość projektów politycznych tego środowiska nic mnie nie obchodzi. Wskazałem na nie, ponieważ stanowiły wręcz modelowy przykład powoływania „nowych inicjatyw” przez grupy interesów wywodzące się z komunistycznej oligarchii. Komu z nimi po drodze – jego sprawa. W dwóch poprzednich tekstach o fałszywej „idei trzeciej siły” podałem dość faktów i racjonalnych argumentów, by trafiły do przeciętnie rozumnego odbiorcy. Nie stosowałem wartościujących ocen ani personalnej krytyki. Żaden z podanych faktów nie został zanegowany lub podważony. Atakowano mnie natomiast za rzeczy, których nie napisałem, w sposób nieuczciwy i daleki od przedmiotu sprawy. Każda z informacji znajdujących się w moich publikacjach jest łatwa do zweryfikowania, bowiem wbrew pomówieniom idiotów nie korzystam z żadnej „wiedzy tajemnej”. By to wiedzieć i sprawdzić wystarczy podstawowa znajomość obsługi wyszukiwarki internetowej lub otwarcie linków pod moimi artykułami. Cieszę się, że teksty wywołały dyskusję na temat „trzeciej drogi” i zostały przyjęte, jako forma ostrzeżenia. Dostrzegam, że było ono skuteczne, skoro skłoniło wiele osób do refleksji, a innych do podjęcia konkretnych decyzji. Mam nadzieję, że tym łatwiej będzie rozpoznać podobne „prawicowe” inicjatywy w przyszłości. Uznałem, że nie ma potrzeby kontynuacji tego tematu z jeszcze jednego powodu. Natychmiast po publikacji tekstu „TRZECIA SIŁA” - DROGA DONIKĄD” człowiek podpisujący się, jako Łażący Łazarz – redaktor naczelny Nowego Ekranu począł rozpowszechniać rewelacje, jakoby pod pseudonimem Aleksander Ścios skrywał się Piotr Bączek - były dziennikarz, doradca Antoniego Macierewicza, członek Komisji Weryfikacyjnej WSI, pracownik BBN. Poświęciłem ŁŁ zaledwie jedno zdanie w tekstach na temat „trzeciej drogi”. Brzmiało ono: „Postulat tworzenia „drugiej prawdziwej opozycji” – obecny choćby w tekście Łażącego Łazarza -„redaktora naczelnego Nowego Ekranu” - sformułowany na kilka miesięcy przed wyborami parlamentarnymi, wydaje się blisko współbrzmieć z koncepcjami politycznymi forsowanymi w środowisku Pro Milito”. Przyznaję, że niesłusznie zlekceważyłem łgarstwa „redaktora naczelnego”, traktując je jako objaw nienawistnego bełkotu kogoś, komu pokrzyżowałem plany. Są to pomówienie tylko pozornie absurdalne, bo za ich rozpowszechnianiem kryje się groźny zamysł. Z tej przyczyny nie można ich przemilczeć.
Zamieszczę próbkę tekstu ŁŁ, by zobrazować sposób argumentacji i istotę stawianego Ściosowi – Bączkowi „zarzutu”. Fragment ten mówi więcej o osobie ŁŁ, niźli obszerne analizy: „Uderzenie nastąpiło dość szybko ze strony wpływowego pułkownika Piotra Bączka (podpisującego się, jako Ścios) dziennikarza i oficera służb specjalnych, który działając w interesie wąskiej grupy bojącej się naruszenia dwupartyjnego status quo (stawką są miejsca na listach PiS) zrobił z NE to, czym niszczył wcześniej ludzi i rozbijał wiele innych inicjatyw - zarzucając agenturalność. To świetny sposób na skłócanie prawicy. Mamy, więc sytuację, gdy służby specjalne SKW udając niezależnego blogera zarzucają agenturalność komuś tam za pomocą insynuacji i manipulacji tego typu: piszemy prawdę o jakiejś organizacji dotyczącą jej agenturalności, potem: piszemy prawdę o jakimś człowieku i jego (choćby bardzo formalnym) zetknięciu się z kimś z tej agenturalnej organizacji a potem piszemy, że to znaczy tyle, że ten człowiek też jest agentem i wszystkie jego działania są agenturalne, jego podwładni mu służą i w ogóle wszystko jest podejrzane, fe, śmierdzi i najlepiej być od tego z daleka. Potem jedna i druga mało kumata mądrala to kupuje (podobnie jak dziennikarze zachodni - kłamstwa bolszewickie) i głosi, jako prawda objawiona”. Jak zapewne wiele osób pamięta, Piotr Bączek był jedną z ofiar afery marszałkowej, szczegółowo opisywanej na moim blogu 13 maja 2008 roku ABW dokonała przeszukania w mieszkaniach Leszka Pietrzaka – członka Komisji Weryfikacyjnej WSI, Piotra Bączka oraz dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Włączenie w zakres ówczesnej kombinacji operacyjnej WSW/WSI osób związanych z Komisją Weryfikacyjną stanowiło akt represji i miało posłużyć do uwiarygodnienia zarzutów korupcyjnych związanych z rzekomym przeciekiem informacji z aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI. W następstwie tych działań, Piotr Bączek i Leszek Pietrzak (podobnie jak wielu innych członków Komisji) zostali pozbawieni pracy i obrzuceni oszczerstwami. Przez następne miesiące członkowie Komisji Weryfikacyjnej stali się przedmiotem medialnej nagonki oraz doświadczali zainteresowania ze strony „nieznanych sprawców”; byli zastraszani, inwigilowani, stawali się ofiarami rozmaitych „incydentów samochodowych”. Również niedawno Piotr Bączek – dziś doradca Zespołu Parlamentarnego PiS ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej, został zaszczycony przekazem ze strony „nieznanych sprawców”, gdy na płocie przed swoim domem znalazł powieszoną wiewiórkę. Przed kilkoma dniami w tekście „SOWA IDZIE NA WOJNĘ” zwróciłem uwagę, że w środowisku oficerów byłych WSI rozpoczęto akcję zmierzającą do podważenia procesu likwidacji i weryfikacji tej służby, do postawienia przed sądem osób dokonujących weryfikacji (liczne zawiadomienia o rzekomych przestępstwach członków Komisji Weryfikacyjnej) oraz sporządzenia nowego kontr - raportu, w którym działalność formacji zostanie przedstawiona zgodnie z wolą „pokrzywdzonych”. Nie można również wykluczyć, że w ofensywę środowiska WSI wpisany jest plan dyskredytacji Antoniego Macierewicza, a uderzenie w szefa parlamentarnego zespołu PiS ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej koresponduje z polityczny „zapotrzebowaniem” grupy rządzącej. Użycie przez ŁŁ „zarzutu” o Ściosie – Bączku, a przede wszystkim rodzaj zastosowanej przezeń retoryki jednoznacznie wskazuje na proweniencję tej koncepcji i obnaża środowisko, którego myśli ŁŁ jest przekaźnikiem. Ilustruje również, kto i dlaczego jest tam postrzegany, jako wróg. Nie trzeba przywoływać innych dowodów, by zrozumieć, kto stoi za osobą redaktora naczelnego NE i czyim inspiracjom podlega ten człowiek. Nie ma, zatem konieczności dalszego uzasadniania, że za projektem Ryszarda Opary skrywają się „oficerowie LWP” oraz członkowie stowarzyszeń Sowa i Pro Milito. Warto jednak wziąć po uwagę, że mamy do czynienia ze szczególnie haniebnym i groźnym zabiegiem. Prostackie kłamstwa „prawicowego blogera” ŁŁ stwarzają, bowiem celowo nowy obszar zagrożenia dla osoby samego Piotra Bączka. To nie przypadek.. Po rzekomym zidentyfikowaniu Ściosa, to właśnie Bączek może stać się obiektem kolejnych działań „nieznanych sprawców” i doświadczać rozmaitych „aktów zainteresowania” ze strony środowisk, które chciałby dokonać rozprawy ze Ściosem. Warto pamiętać, że swoje kłamstwa ŁŁ rozpowszechnia w czasie, gdy przygotowywany jest końcowy raport zespołu ds. zbadania przyczyn tragedii smoleńskiej, w którym Piotr Bączek pełni rolę doradcy.
Jest jeszcze jedna charakterystyczna i groźna cecha tych pomówień. Ponownie przytoczę fragment wypowiedzi ŁŁ, w którym odpowiada na pytanie, skąd wie jakoby Bączek występował, jako Aleksander Ścios. Następuje odpowiedź:
„To w kręgach bliskich GP znany fakt. Jako RedNacz mam teraz większe możliwości niż bloger bo sam współpracuje
z innymi mediami i różnymi środowiskami. Jednak personaliów osoby, co mnie o tym poinformowała Ci nie podam. Poczytaj sobie teksty Bączka, zwróć uwagę na język, akapity, cudzysłowy, ulubione wyrażenia - i będziesz tez miała jasność. A Ty Seawolf załóż gazetę prawicową a Ścios zaraz Ci się ujawni, pisze w tylu miejscach i z tyloma podpisuje kontrakty. Przecież nie, jako Ścios. Pomińmy nonsensowny „dowód z analizy tekstu”. Pada tu jednak bardzo wyraźna sugestia, że do „zdemaskowania” Ściosa -Bączka przyczynił się przeciek z „kręgów bliskich” redakcji „Gazety Polskiej”. Wiadomo również, że ŁŁ rozpowszechnia informacje jakoby posiadał wiedzę z dokumentacji umów autorskich. To już rzecz poważna, która będzie miała dalsze konsekwencje. Taka konstrukcja uzasadnienia kłamstwa zdradza nie tylko - kim w rzeczywistości jest ów ŁŁ, ale zmierza wyraźnie do pomówienia redakcji „Gazety Polskiej” i rzucenia podejrzeń na osoby z tego kręgu. Jeśli nawet ŁŁ jest zaledwie prymitywnym oszczercą lub półgłówkiem wymyślającym brednie w celu usprawiedliwienia własnych kombinacji, obrał niebezpieczną strategię obrony. Niech ludzie, którzy nadal traktują NE”, jako portal blogerski, a w jego „redaktorze naczelnym” upatrują „prawicowego guru”, mają świadomość, w jakim przedsięwzięciu uczestniczą i co ich czeka u kresu „trzeciej drogi”.
http://cogito.salon24.pl/303129,kto-buduje-trzecia-sile
http://cogito.salon24.pl/305425,trzecia-sila-droga-donikad
http://pomidorowa.nowyekran.pl/post/13887,ne-s24-scios-i-takie-tam
http://seawolf.nowyekran.pl/post/14352,prawda-czasu-prawda-ekranu
Aleksander Ścios
Do Ściosa - o poziomie politycznej debaty. Przeczytałam ostatni wpis Ściosa i się wkurzyłam. Zacznę od tego, że już dawno, jeszcze na forum Michalkiewicza, zanim trafiłam na Salon zgłaszałam, że zjawisko "Ścios”, za którym stoi ktoś wprawdzie utalentowany i pozornie wiarygodny, budzi mój niepokój, bo wiąże uwagę czytelników tylko na aferach. Ktoś tak inteligentny, powołujący się na wiarę i krzyż, historyk idei winien mówić o ideach, ustroju, fundamentach.. Wprawdzie czytałam Ściosa rzadko, ale trafiałam tylko na afery, stąd moje podejrzenia, że to człowiek związany ze służbami, polityką, umysł operacyjny, nie ideolog i człowiek zatroskany o Polskę i jej wizję ustrojową, minimum aksjologiczne, konstytucję, kształt prawa, Paradygmat Prawdy. Dodam, że kiedy na Salonie zadawałam Ściosowi pytania o ideę programową PISu, odpowiadał mi arogancko, nazywał agentem i groził banem - syndrom oblężonej twierdzy. Tak zdobywa się wrogów i tworzy kontrrewolucję. Sprowadzanie dyskursu do afer, które są po każdej stronie i są tylko owocem braku porządku, jest odciąganiem uwagi od spraw fundamentalnych i skupianiem na walce politycznej, nie jedności, jest populistycznym ogłupianiem elektoratu, straszeniem go, prowokowaniem do bezsilnej nienawiści, by ludzi wyprowadzić na ulicę, bo do tego przyzwyczaiła się Rewolucja. Te działania nie służą temu by rozwiązać sprawy, bo rozwiązania nie są proponowane, a jak są, ograniczają się do zaostrzenia prawa i kontroli, kolejnego zniewolenia narodu i kolejnych etatów dla wojska i służb, czyli to, co już znamy i co do niczego dobrego nie prowadzi, bo przećwiczył to komunizm i nazizm.. To kontynuacja kłótni, oskarżeń, eskalująca zło, bo pozostawiająca pustkę w sferze aksjologicznej, na której jakby nikomu nie zależy, bo jej nie pojmuje. Nie ma tu propozycji ideowych i ustrojowych, jak u Węgrów, które porwałyby naród do dobra i nadziei na jedność, jest jakieś żydowsko-protestanckie międlenie, bez polotu, polskiego ducha, chaotyczne układanie się z postępowcami i miernotami w stylu Kluzik, Migalskiego, co znosiliśmy cierpliwie, przymykając oko na reklamiarstwo i toporną propagandę zamiast konkretów i działań. Dodam, że niepokoi mnie też nazwa "Prawo i Sprawiedliwość" o iście żydowskim duchu. W listach apostolskich stoi -"naszym nakazem miłość nieobłudna, a prawo nie jest dla sprawiedliwych, ale ojcobójców, mężczyzn współżyjących ze sobą, itd." Milczy o tym historyk idei. Retoryka PIS jest lewacka; bezpieczeństwo, modernizacja, nowoczesne państwo i inne bełkoty, i powoływanie się na żydowskich ideologów futurystów jak ostatnio na blogu Kaczyńskiego. Ostatnio JK ogłosił, że PIS nie czuje się spadkobiercą nauk JPII, bo polityka jest brudna, a my nie jesteśmy godni. To samo z Intronizacją, "nie jesteśmy godni" Można bardziej strzelić sobie w stopę? Kto ocenia, czy jesteśmy godni czy nie? Kaczyński? Bóg objawił, ze każdy jest godny przyjąć Chrystusa za swojego Pana, jeśli wyrazi szczerą wolę.. Przeciwnie mówi szatan-oskarżyciel ludzi. Kogo więc Kaczyński tu reprezentuje i komu służy? Bogu, czy szatanowi? Następnie Kaczyński wyraża niechęć do narodowców nazywając ich szowinistami. Co więc, jeśli nie "nawracajcie wszystkie NARODY? Globalizm? Pamiętamy też, że Kaczyński będąc w Ameryce ominął organizacje polonijne i spotkał się z zydami. Jak sobie wyobraża przyszły premier lub prezydent odcięcie się od zorganizowanej Polonii? To jest dzielenie narodu i lekceważenie jego ducha, niszczenie Polaków i Polski, odcinanie się od tradycji i korzeni, od słowiańszczyzny i wiary. Dodajmy do tego zrobienie z Abp. Wielgusa ubeka, karygodne naciski Sakiewicza z Kaczyńskim na papieża. Polacy w Niemczech mówią, że wszystkie niemieckie stacje telewizyjne zrobily z Wielgusa bandytę i zdrajcę. Takie były tego owoce, zydzi, lewacy i masoni święcili swoje zwycięstwo nad KK i Polską. Tych wpadek i hamowania było wiele więcej. Efektem działań Kaczyńskiego będzie może zamknięcie RM, przez gwiazdę, którą wyhodował, a brak Wielgusa w Warszawie odbija się teraz na PISie i narodzie pod krzyżem smoleńskim. To robi błędna ideologia. Każdy katolik widział, kim jest Kluzik i na co ją stać, co mówiliśmy na blogach, bo katolik dysponuje mądrością uprzedzającą. Dalej oszczędzę, by nie przedłużać. Nie jesteśmy głupi. Tymczasem, co mówi o nas dziś Scios? "Zdecydowałem o zaniechaniu tego wątku po zapoznaniu się z reakcjami blogerów publikujących na NE i w wielu innych miejscach Internetu. Nadto cenię własny czas oraz czas moich życzliwych czytelników, by nie poświęcać go ludziom, którzy dobrowolnie zamykają oczy na sprawy oczywiste, chcą odgrywać rolę „naiwnych - użytecznych” lub nie mają odwagi dostrzec jak haniebnie zostali oszukani. Nie odczuwam również potrzeby przekonywania kogokolwiek, że uczestnictwo w projekcie ”sierot po Lepperze” oraz przebywanie w towarzystwie ideowych spadkobierców Moczara jest nie do pogodzenia z elementarną uczciwością. Ludziom, którzy sądzą inaczej lub posiłkują się sofizmatami dla ukrycia własnej próżności czy koniunkturalizmu - nie mam nic do powiedzenia. Również, dlatego, że sprawa dalszego funkcjonowania portalu NE i przyszłość projektów politycznych tego środowiska nic mnie nie obchodzi. Wskazałem na nie, ponieważ stanowiły wręcz modelowy przykład powoływania „nowych inicjatyw” przez grupy interesów wywodzące się z komunistycznej oligarchii. Komu z nimi po drodze – jego sprawa". Nie mogło ujść uwadze Ściosa, że my sami od początku wyrażamy głęboko idącą czujność wobec "sponsora z Australii" , nie spodobało nam się, że NE to przedsięwzięcie biznesowe i jesteśmy mocno sceptyczni i zaniepokojeni nowym ruchem i zastanawiamy się kto za nim stoi, bo nie pozwolimy sobie na to, by kolejny raz nami kręcono. Nasze poglądy są mocno rozstrzelone i tworzymy ruch dość chaotyczny, a każda próba wyartykułowania przez nielicznych ideowego "Credo”, wokół którego moglibyśmy się zjednoczyć jest rozbijana przeważnie przez ludzi PISu, lub przemilczana. Ludzie Ekranu też nie podejmują tematu. Mamy, więc świadomość. Dalej Scios pisze tak: "Natychmiast po publikacji tekstu „TRZECIA SIŁA” - DROGA DONIKĄD” człowiek podpisujący się jako Łażący Łazarz – redaktor naczelny Nowego Ekranu począł rozpowszechniać rewelacje, jakoby pod pseudonimem Aleksander Ścios skrywał się Piotr Bączek - były dziennikarz, doradca Antoniego Macierewicza, członek Komisji Weryfikacyjnej WSI, pracownik BBN. Poświęciłem ŁŁ zaledwie jedno zdanie w tekstach na temat „trzeciej drogi”. Brzmiało ono : „Postulat tworzenia „drugiej prawdziwej opozycji” – obecny choćby w tekście Łażącego Łazarza -„redaktora naczelnego Nowego Ekranu” - sformułowany na kilka miesięcy przed wyborami parlamentarnymi, wydaje się blisko współbrzmieć z koncepcjami politycznymi forsowanymi w środowisku Pro Milito”. Przyznaję, że niesłusznie zlekceważyłem łgarstwa „redaktora naczelnego”, traktując je jako objaw nienawistnego bełkotu kogoś, komu pokrzyżowałem plany. Są to pomówienie tylko pozornie absurdalne, bo za ich rozpowszechnianiem kryje się groźny zamysł. Z tej przyczyny nie można ich przemilczeć.". Nie interesuje nas Piotr Bączek, ani inne nazwiska, plotki, przepychanki , wasz styl i retoryka, która nie jest kompletnie istotna w tej sytuacji, do której doprowadziliście Polskę tymi właśnie sposobami, walcząc pomiędzy sobą o władzę i wpływy i nie mając czasu ani propozycji dla Polski i Polaków.
Zrobiono kiedyś taki show w amerykańskiej telewizji. Na stół, przy którym siedziało czworo ludzi spływały z góry banknoty 100 dolarowe. Uczestników poinformowano, że każdy z nich w dowolnym momencie może zgarnąć całą pulę, o ile pierwszy nakryje ręką kupkę pieniędzy, lub poczekać do niewiadomego końca strumienia pieniędzy i wtedy pula będzie do podziału na wszystkich. Eksperyment powielano wiele razy z różnymi ludźmi i żadna grupa nie wytrzymała do końca. I tak stało się z Polską. Rzuciliście się na kasę, by inni nie byli pierwsi. Obiecaliście sobie w duchu, że jak zagrabicie wszystko i nic już nie zostanie, zaczniecie tymi pieniędzmi robić nam dobrze, odpokutujecie winy. Bierzecie wszyscy w tym udział i jeszcze plujecie na przeciwników, którzy są tacy sami, a my biedniejemy i przyglądamy się temu spektaklowi z zawstydzeniem. Mówimy wam wszystkim DOŚĆ.. Dobrze was znamy, bez względu na wasze nazwiska. Jesteście głupcami.
http://bezdekretu.blogspot.com/
W sumie Macierewiczowi współczuję. Chce dobrze, ale tej hydrze odrastają głowy. Oni nie mają wyjścia, bo, mimo, że stół jest pusty, ten, kto zgarnął najwięcej, musi jeszcze od niego odejść, a każdy trzyma spluwę pod stołem.
circ - Iza Rostworowska
Masz mieszkanie spółdzielcze? Sprawdź, co dla 13 milionów Polaków szykuje Sejm Powstanie wspólnoty mieszkaniowej z mocy prawa tam, gdzie wyodrębniono, chociaż jeden lokal, niezależną kontrolę zewnętrzną w spółdzielniach mieszkaniowych i uregulowanie stanu prawnego gruntów pod blokami spółdzielczymi - przewiduje projekt nowej ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych, który ma zastąpić dotychczasową wielokrotnie nowelizowaną ustawę.
Wyodrębnienie własności choćby jednego lokalu w nieruchomości należącej do spółdzielni powodować ma automatycznie powstanie wspólnoty mieszkaniowej, której członkami pozostają świeżo upieczony właściciel owego lokalu z jednej strony (nazwijmy go Kowalskim) oraz spółdzielnia, jako właściciel pozostałych lokali. Stosunki pomiędzy nimi reguluje wtedy ustawa o własności lokali, a nie ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych, co daje Kowalskiemu tę korzyść, że wszelkie informacje na temat kosztów, kalkulacje i opłaty za lokal muszą być uwidocznione przez spółdzielnię w przejrzystym rachunku, co będzie wpływać na obniżenie opłat. Kowalski będzie mógł także zdecydować, czy nadal będzie należał do spółdzielni, czy też z niej wystąpi. Jeśli pozostanie spółdzielcą - zachowa wpływ na wybór organów i majątek wspólny spółdzielni, z którego będzie czerpał pożytki. - Wprowadzamy zasadę, że członkami spółdzielni mogą być tylko te osoby, które posiadają lub posiadały spółdzielcze prawo do lokalu, czyli ci, którzy współtworzyli daną spółdzielnię - wyjaśnia poseł Lidia Staroń z PO, współautorka poselskiego projektu. To pozwoli wyeliminować nieuczciwą praktykę przyjmowania przez zarządy spółdzielni w poczet członków osób z zewnątrz, tzw. członków mobilnych, tylko po to, by swoimi głosami wspierali dotychczasowy zarząd. Projekt utrzymuje przepisy o podziale spółdzielni na wniosek mniejszości, które wymagają do podziału uchwały spółdzielni, a więc jej zgody. W takim wypadku spółdzielnia rozlicza się z secesjonistami z majątku wspólnego, tj. ze swojej działalności gospodarczej, lokali użytkowych, klubów osiedlowych, gruntów. W przypadku, gdy wychodzą oni ze spółdzielni, jako wspólnota - w świetle obecnych przepisów tracą prawo do takiego rozliczenia, co stanowi dla nich wymierną stratę materialną. Dlatego projekt wprowadza zasadę, że wspólnota zachowuje prawo do pełnego rozliczenia ze spółdzielnią. Wspólnota może dokonać zmiany administratora, rezygnując z usług spółdzielni, a jeśli chce, by spółdzielnia nadal administrowała - zawiera z nią umowę cywilnoprawną. Nowa ustawa zakłada uregulowanie stanu prawnego gruntów pod blokami spółdzielczymi, co, do których spółdzielnia nie posiada prawa własności ani prawa użytkowania. Niektóre z nich zabudowane są blokami mieszkalnymi od z górą czterdziestu lat, a istniejący rozgardiasz prawny uniemożliwia mieszkańcom skorzystanie z przepisów o wyodrębnieniu własności lokali. Właściciele będą mieli 12 miesięcy od chwili wejścia ustawy w życie na zgłoszenie roszczeń do gruntu. Jeśli tego nie zrobią, utracą roszczenia i nastąpi z mocy prawa zasiedzenie terenów przez spółdzielnię, które potwierdzi sąd. Dotychczas spółdzielnie nie kwapiły się ze składaniem takich wniosków, bo dzięki niewyjaśnionej sytuacji prawnej gruntów mogły uniknąć przekształcania mieszkań spółdzielczych w pełną własność hipoteczną. - W latach 90 Uregulowano własność nieruchomości w całej Polsce, za wyjątkiem nieruchomości pozostających we władaniu spółdzielczym - zwraca uwagę Łukasz Zbonikowski (PiS), członek podkomisji pracującej nad projektem. - Zasiedzenie z mocy prawa pozwoli przeciąć węzeł gordyjski, którego nie możemy rozwiązać od lat. Gospodarka nie może normalnie funkcjonować, gdy stosunki własnościowe są nieuporządkowane - dodaje.
Przekształcenie mieszkań spółdzielczych lokatorskich i własnościowych w pełną własność ma się dokonywać bez konieczności sporządzania aktu notarialnego, na podstawie uchwały uwłaszczeniowej, która jest oświadczeniem woli spółdzielni. Należy do niej dołączyć zaświadczenie o spłacie zobowiązań i niezaleganiu z opłatami z podpisem władz spółdzielni poświadczonym notarialnie oraz wniosek o ustanowienie księgi wieczystej.
Koniec z lustracją kolesiów Projekt rozprawia się z problemem osób wykluczonych z członkostwa spółdzielni za długi, które bezpowrotnie traciły prawo do lokalu i mogły podlegać eksmisji, nawet, jeśli następnie spłaciły całe zadłużenie i regularnie wnosiły dalsze opłaty. Teraz spółdzielnia - po uregulowaniu przez nie zaległych należności - będzie musiała, na wniosek, przywrócić im członkostwo wraz z tytułem do lokalu, o ile był wybudowany za ich pieniądze i nadal w nim zamieszkują. Sporą zmianę w funkcjonowaniu spółdzielni zapowiada przepis o powoływaniu prezesa przez walne zgromadzenie, a nie, jak dotąd, radę nadzorczą spółdzielni. Podkomisja pracuje też nad znowelizowaniem przepisów prawa spółdzielczego. Chodzi o wdrożenie mechanizmu niezależnej kontroli w spółdzielniach. Lustratorów wyznaczonych przez spółdzielcze związki rewizyjne mają zastąpić lustratorzy po egzaminach państwowych wyznaczeni przez państwową komisję kwalifikacyjną przy ministrze finansów. Chodzi o to, by uniknąć sytuacji, gdy prezesa spółdzielni "kontroluje" jego kolega - prezes innej spółdzielni. - PiS od dawna zabiegało, aby wyznaczanie lustratorów nie odbywało się w ramach korporacji spółdzielczej, gdzie ręka rękę myje - podkreśla poseł Zbonikowski. Ważną zmianą w dotychczasowych przepisach jest wprowadzenie do ustawy o własności lokali instytucji umowy deweloperskiej, która - w razie upadłości dewelopera lub jego złej woli - zabezpiecza prawa klienta do lokalu. Umowa deweloperska będzie odtąd podstawą roszczenia klienta o przeniesienie na niego własności domu lub mieszkania. Ta ważna zmiana podyktowana jest potrzebą ochrony klientów firm deweloperskich, którzy w przypadku nieuczciwości dewelopera czy jego upadłości często tracili i lokal, i pieniądze. Na istniejącą lukę w systemie prawnym wskazał Trybunał Konstytucyjny.
Kluby podzielone Najwięcej kontrowersji budzi powstanie wspólnoty mieszkaniowej z mocy prawa z chwilą wyodrębnienia pierwszego lokalu. To pomysł Platformy. Posłowie PiS w podkomisji podchodzą do niego ostrożnie. - Może lepiej nie uszczęśliwiać ludzi na siłę, niech sami zdecydują, czy wolą być w spółdzielni, czy we wspólnocie - zastanawia się poseł Zbonikowski. We wspólnotach także dochodzi czasem do patologii porównywalnych z tymi, jakie zdarzają się w spółdzielniach, np. do spekulacyjnego wykupu większości mieszkań i narzucania pozostałym mieszkańcom zawyżonych czynszów - przypomina.
- To samo może się zdarzyć w spółdzielni, bo każdy może wykupić większość mieszkań spółdzielczych na wolnym rynku, przekształcić je we wspólnotę i narzucać potem mniejszości zasady rozliczeń. Ten projekt daje możliwość wyboru pomiędzy spółdzielnią a wspólnotą - odpowiada Staroń.
- Spółdzielnia w takich wypadkach daje jednak mieszkańcom większe prawa niż wspólnota, tylko trzeba poprawić ramy prawne i pobudzić aktywność ludzi - uważa poseł Gabriela Masłowska z PiS. Lepiej byłoby, jej zdaniem, poprawić obecną ustawę, niż wprowadzać nową.
- Tę ustawę ludzie już znają, uwłaszczenie mieszkań postępuje i nie widzę powodów, by robić rewolucję - twierdzi posłanka PiS. Zastrzega jednak, że ostateczną opinię wyrazi po zapoznaniu się z finalnym kształtem projektu (poseł Masłowska nie należy do podkomisji). Podkomisja wprowadziła do pierwotnego projektu zmiany, które mają zapobiegać ewentualnym nieprawidłowościom, np. dają wyodrębnionej wspólnocie mieszkaniowej prawo pozostania pod zarządem spółdzielni, zabraniają zawyżania czynszów w lokalach należących do wspólnoty, przyznają wyodrębnionym wspólnotom prawo rozliczenia udziału w majątku wspólnym spółdzielni, wprowadzają przepisy antykorupcyjne i antykonkurencyjne. - Ustawa wprowadza indywidualizację kosztów i wydatków, o co PiS walczyło od lat, a więc kierunek generalnie jest dobry, zastrzeżenia dotyczą szczegółów, które staramy się doprecyzować - przyznaje Zbonikowski.
Projekt popierają Platforma i PJN, a także ogólnopolskie organizacje spółdzielców biorące udział w pracach podkomisji. Zdecydowanie przeciwne zmianie przepisów są natomiast kluby PSL i SLD. Lewica zbojkotowała prace podkomisji, rezygnując z udziału w posiedzeniach. Eksperci zwracają uwagę, że obie partie wyrosłe z PRL są silnie zakorzenione w spółdzielczej nomenklaturze, ta zaś od lat blokuje przemiany w spółdzielniach. Powstrzymać procedowanie projektu usiłują także korporacje spółdzielcze, jak Związki Rewizyjne i Krajowa Rada Spółdzielcza skupiająca prezesów spółdzielni. Projekt ustawy będzie omawiany na najbliższym posiedzeniu sejmowej Komisji Infrastruktury. O jego przyjęciu lub odrzuceniu w praktyce rozstrzygnie stanowisko PiS. Potem ustawa trafi do drugiego czytania na posiedzeniu plenarnym Sejmu. Jej uregulowania dotyczą 13 milionów Polaków zamieszkałych w zasobach spółdzielczych.
Małgorzata Goss
Bezczelne łajdaki Każdy socjalista to albo łajdak, albo idiota, – więc nie mam żadnego powodu martwić się o los p. Dominika Strauss-Kahna, ponoć murowanego kandydata na prezydenta Republiki Francuskiej. W oskarżenia o „molestowanie” z zasady nie wierzę – zwłaszcza, że bardzo wiele kobiet chce zarobić spore pieniądze na fałszywych oskarżeniach znanych i zamożnych ludzi, – ale zachowanie p. Strauss-Kahna (próba ucieczki) jest mocno podejrzane. Natomiast podkreślam, że federaści krzyczą w tym przypadku (jakże słusznie!) o zasadzie domniemania niewinności. Tyle, że pod naciskiem tych właśnie federastów w Polsce i wielu krajach od 1-I-2011 zlikwidowano zasadę domniemania niewinności – w sprawach o molestowanie seksualne właśnie!!! Zresztą: od prawie 10 lat sądy w praktyce wymagają, by to posadzony udowadniał swoją niewinność. Ale tyczy to szarych ludzi. W przypadku np. p. Rajmunda Lieblinga (ps. ”Roman Polański”) czy p. Dominika Strauss-Kahna nadal mają działać stare, dobre zasady. Może by przywrócić je tak w ogóle? JKM