Szechteriada Zbliża się 11 listopada i pierwsza rocznica antypolskiej prowokacji w jaką w Święto Niepodległości zorganizował Seweryn Blumsztajn, redaktor naczelny stołecznego wydania żydowskiej gazety dla Polaków. Gdyby Seweryn staną na drodze legalnej patriotycznej manifestacji, np. w Izraelu (którego ideologią państwową jest syjonizm, czyli mieszanka żydowskiego faszyzmu z żydowskim nacjonalizmem) to uczestnicy wdeptaliby go w ziemię, wobec tego że rzecz działa się na terenie państwa, które jest dla Polaków tym czym skanseny dla amerykańskich Indian, "Apacze" zostali zmuszeni przez policję do zmiany trasy. Napotykali na niej kilka razy różnej maści szumowiny. Od członków Żydowskiej Organizacji Młodzieżowej i Żydowskiego Stowarzyszenia Czulent (pod [tym linkiem] można przeczytać na przykład, że w 2010 "działacze ONR skandowali pod pomnikiem Romana Dmowskiego: „Przecz z żydowską okupacją”", co jest kłamstwem i pokazuje o co w tym wszystkim chodzi. Skandowano, ale hasło: "precz z brukselską okupacją", nie było nawet pół słowa o Żydach, choć jak widać bardzo im na tym zależało) przez różne na siłę rozpączkowane dla uzyskania efektu liczebności (pod pomnikiem Dmowskiego stało kilkanaście do kilkudziesięciu osób z gwizdkami) koszerne "kolektywy" po najróżniejsze dziwadła i szumowiny określane ogólnie mianem Antifa. Wszyscy zrzeszeni w "[Koalicji 11 listopada]", szyderczo wykorzystującej w swojej nazwie datę polskiego święta, w czym jest pewna cuchnąca spalenizną logika. O co w tym wszystkim chodzi? O to samo co zwykle, o produkcję obrazów, które służą antypolskim propagandzistom do ilustrowana szkalujących Polskę tekstów. Są wykorzystywane przez przemysł pogardy do stworzenia tej samej atmosfery, która pozwoliła Niemcom traktować Żydów, Polaków i inne narody jak "podludzi" i usprawiedliwiała wszelkie zbrodnie. Chodzi o wdrukowanie do świadomości postronnego widza, że patriotyzm to nacjonalizm, a katolicyzm to antysemityzm, itd. Chodzi o zakłamanie pierwotnych znaczeń podstawowych dla samoidentyfikacji i prawidłowego opisu rzeczywistości pojęć, a ostatecznie o wynarodowienie, pozbawienie dumy i uderzenie w morale narodu. Tak jak w przypadku niedawnego "[zbezczeszczenia pomnika w Jedwabnem]", żeby wydać antypolski wyrok wystarczą szczere chęci, "news" żyje dzień - dwa, przekaz idzie w świat a potem już nikogo nie obchodzi jak było na prawdę (tym bardziej, ze nikt tego nie docieka, bo oficerowie prowadzący w mediach swoich podwładnych nie wydają takich rozkazów). Rok temu w Warszawie "rzeźbiarz, performer i twórca instalacji" [Paweł Althamer] przebrał grupę ludzi we wzorowane na obozowych pasiakach kostiumy, przyczepił każdego gwiazdę Dawida i paradował z tym stadem po Krakowskim Przedmieściu. Przyglądałem się im wtedy uważnie, dobrze wiedzieli, że są filmowani, że grają role, pozują do zdjęć. Żadnych rozmów, uśmiechów, ziewania czy dłubania w nosie. Przykładów takich przedstawień jest wiele, ale zwykle ich reżyserzy, scenografowie i scenarzyści muszą w to włożyć trochę pracy no i pieniędzy (choćby kupić i rozdać ileś tysięcy gwizdków, jak przed rokiem, Seweryn Blumsztajn). Rzadko zdarza się, żeby to Polacy sami dostarczyli ilustracji dla antypolskich stereotypów. Coś takiego miało miejsce niedawno, na stadionie Pepsi Arena. Podczas rozgrywanego w ramach Ligi Europejskiej meczu z Hapoelem Tel Awiw kibice Legii (Grupa ITI, która posiada m.in. CWKS Legia Warszawa, Legia Warszawa, czasopismo Nasza Legia, TVN i inne), wywiesili transparent "Jihad Legia". Rozpisywać się o tym nie ma co, bo wszystko jest na obrazku (polecam [program Polski punkt widzenia] w TV Trwam w którym wystąpili członkowie Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa, bo wątek o tym jak to wychowują młodzież zawiera niezamierzony w tym kontekście efekt komiczny), ale nie rozumiem [oburzenia] prezesa żydowskiej Ligi Przeciw Zniesławieniu (ADL) Abrahama Foxmana. Powinien raczej wysłać list z podziękowaniami, bo na osiągnięcie takiego efektu (najlepszy czas antenowy, duża widownia) musiałby sporo wydać. Jak ktoś chce się jeszcze trochę pośmiać, to polecam lekturę [oświadczenia jakie wydało w tej sprawie SKLW] (gorąco bronią mudżahedinów, a ciągle milczą w sprawie [zachowania swoich wychowanków] podczas meczu dziecięcych drużyn Legii i Polonii). Polska ma tych samych od setek lat wrogów, którzy realizują te same od setek lat cele, zmieniają się tylko narzędzia. Niewiele by jednak zdziałali bez pomocy (wszystko jedno, z głupoty czy wyrachowania) z wewnątrz. Niezależnie od tego co Szechter z Blumsztajnem szykują w tym roku na Marsz Niepodległości, o zbliżonym do tego z Pepsi Areny efekcie mogą tylko pomarzyć. Boomcha – blog
Komu sondażyk, komu? "Gdy spada władzy, pojawiają się historie o mścicielach w moherowych beretach" Nie wierzę w sondaże. To wszystko co podaje się jako wynik żmudnych badań na reprezentatywnej próbie ble ble ble - jest dla mnie śmieszne. Nie wierzę też w żadne wyniki takich badań. Od kiedy zapoznałem się z mechanizmami, które rządzą tego rodzaju rozpoznaniami, bawi mnie bardzo kiedy jakiś polityk z poważną miną, snując jakieś niezwykle frapujące historie, podpiera się na ich wynikach jak pijany na kuli. Badacze nastrojów doszli, kiedyś tam do wniosku, że ludzie są istotami społecznymi i chcą należeć do tak zwanej większości, bo w grupie czują się raźniej. Sondażownie tę większość im z radością wskazują. Czuwają jednak, czy ta przewaga jest wyraźna i czytelna. Poważnym "badaniom" często przychodzą w sukurs "poprawni" publicyści, wspierając "przodującą" grupę sondażową artykułami (oczywiście w prawomyślnych mediach) na temat "ciemnej strony mocy", która depcze po piętach biednej drużynie Luke'a Skywalker'a. Dzieje się tak najczęściej wówczas gdy zachodzi niepokojące zjawisko spadku poparcia dla partii przyjaznych "grupie sprawującej władzę". Pojawiają się wówczas historie o mścicielach w moherowych beretach, którzy przygotowują się do desantu na spokojny lud boży. Ci nienawistnicy mają ponoć na wszystkich parkingach i podjazdach wbijać krzyże, aby nikt z cywilizowanych ludzi nie mógł zaparkować swego pojazdu i te ple,ple. Gdy to nie skutkuje, można przejść do bardziej wyrafinowanych metod. Na przykład wyraźnie i jasno pokazać na słupkach, że jakieś "dziwaczne partie" mocą zakulisowych rozpytań potencjalnych wyborców, stają się z dnia na dzień "czarnymi rumakami" tej kampanii. Pojawiają się kolejni jeźdźcy bez głowy, którzy porywają za sobą milczące dotychczas tłumy, a gumowe penisy stają się nagle hetmańskimi buławami. Jaki cel może mieć takie przedstawienie preferencji wyborczych? Sądzę, że oprócz aktu desperacji, tak przedstawiony wynik ma udowodnić, iż każde ugrupowanie posiada potencjalną możliwość dostania się do parlamentu (co jest prawdą) i jest na najlepszej do tego drodze (co już nią być nie musi). Oczywiście tego rodzaju działanie może stać się samospełniającą się przepowiednią. Co niekoniecznie jest dobre, bo wprawdzie gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść, ale przecież gdy ich wiele, dopiero można mieszać w kotle:
Buchaj ogniu, kotle wrzej. Bagnistego węża szczęka, niech w ukropie tym rozmięka, że tak powiem za Szekspirem. Tymczasem przecież nie od dziś jest wiadomo, że najbardziej stabilne systemy polityczne są dwupartyjne (np.USA, Japonia, Wielka Brytania). Czyżby więc komuś stabilność systemu przeszkadzała? Temat można rozwijać. Każdy wynik sondażu analizować pojedynczo i dorzucać jako kolejny przykład manipulacji. Mnożyć pytania. Ale mi się wydaje, że w skrócie i na dwóch ogólnych przykładach w wystarczający sposób można pokazać na czym mniej więcej polega manipulacja sondażowni i do czego może (ma) to prowadzić. Można snuć dalej tę opowieść, lub też bezkrytycznie podniecać się wynikami, tylko po co? Czy nie lepiej po prostu nie kierować się sondażami, a wyłącznie zdrowym rozsądkiem i głosować za tym, do kogo jest się przekonanym? Dobre Nowiny Romana Misiewicza
Podnieś głowę, wypnij pierś i wznieś kieliszek za swoich przodków, którzy 9 października 1610 r. weszli w głąb Rosji, aby wbić polskie sztandary na murach Kremla 9 października 1610 roku chorągwie polskie, dowodzone przez hetmana Stanisława Żółkiewskiego wkroczyły na Kreml. Był to nie tyle sukces militarny, co polityczny – konsekwencja odpowiedniego wykorzystania spektakularnego zwycięstwa Żółkiewskiego spod Kłuszyna oraz rezultat sprytnie prowadzonych negocjacji z bojarami, w wyniku których ci – pogrążeni w przeciągającym się bezkrólewiu i chyląc czoła przed naszą potęgą – sami zaprosili nas na Kreml. 9 października jest więc datą symboliczną – reprezentuje nie tylko chwałę polskiego oręża, lecz również zmysł i talent polityczny polskich hetmanów. Konsekwentnie i przez lata data ta była pomijana – należy liczyć się z tym, że również w tym roku media nie przypomną o tym znamienitym sukcesie dawnej Polski i skupią się na relacjonowaniu emocji wyborczych. Jeżeli masz poczucie, że upamiętniając narodowe tragedie i klęski, nie potrafimy odpowiednio świętować naszych zwycięstw, a zwłaszcza tych, z których powinniśmy być szczególnie dumni, zrób tylko 4 rzeczy:
1. weź udział w 401. rocznicy wkroczenia Polaków na Kreml (na facebooku);
2. zaproś wszystkich swoich znajomych, którzy myślą podobnie;
3. 9 października uświadom dowolne 3 osoby, co stało się tego dnia, 401 lat temu;
4. Podnieś głowę, wypnij pierś i wznieś kieliszek za swoich przodków, którzy ponad 400 lat temu weszli w głąb Rosji, aby wbić polskie sztandary na murach Kremla. Instytut Aurea Libertas jest ośrodkiem zajmującym się edukacją obywatelską i badaniami w zakresie polskiej i zagranicznej myśli politycznej, ekonomicznej, teorii państwa, jak również stosunków międzynarodowych. Naszą misja jest odrodzenie wśród obywateli Rzeczypospolitej postawy odpowiedzialności za sprawy publiczne w duchu najlepszych rodzimych tradycji patriotycznych i republikańskich.
Bar, źródło: Instytut Aurea Libertas/Facebook
Intelektualiści w liście do Niemców bronią Kaczyńskiego. "Nadinterpretacja słów wykrzywiająca ich sens i przesłanie" Ok. 150 intelektualistów podpisało się pod listem do niemieckiej opinii publicznej, do którego dotarła w piątek PAP. Jak podkreślają, w mediach w Niemczech i Polsce pojawiły się manipulacje dotyczące słów prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Pod "listem otwartym do niemieckiej opinii publicznej" podpisali się m.in.: artysta fotografik Adam Bujak, prof. Zdzisław Krasnodębski, dr hab. Andrzej Waśko, dr hab. Wojciech Roszkowski, prof. Edward Malec, prof. Andrzej Zybertowicz, dr Tomasz Żukowski, ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz. Zdaniem sygnatariuszy listu politycy Platformy Obywatelskiej oraz niektóre media "zdecydowali o włączeniu w przebieg kampanii wyborczej" kwestii relacji polsko-niemieckich. Zaznaczają, że "pretekstem do tego działania, szkodliwego dla atmosfery naszych wzajemnych stosunków, stała się polityczna nadinterpretacja zapisów książki Jarosława Kaczyńskiego >>Polska naszych marzeń<<, wykrzywiająca ich sens i przesłanie". W ocenie autorów listu, w mediach w Niemczech i Polsce pojawiły się manipulacje dotyczące słów Kaczyńskiego."Ubolewamy z powodu takiego nieodpowiedzialnego działania niektórych polityków i mediów w Polsce i Niemczech. Jest nam przykro, że podobne insynuacje, znajdujące poparcie w części mediów w obu krajach, nie tylko fałszują nasze głębokie przekonanie o potrzebie budowania trwałych i partnerskich więzi pomiędzy naszymi krajami, ale także prowadzą do powielania personalnych stereotypów i uprzedzeń, które nigdy nie stanowią solidnej podstawy do równoprawnej współpracy" - napisano w liście."Jesteśmy zdecydowanie przeciwni takiemu stylowi uprawiania polityki i uważamy, że tylko rzetelna i oparta na prawdzie wymiana poglądów, negocjacje i uczciwe uzgadnianie interesów stanowią podstawę do skutecznych i trwałych więzi w relacjach międzynarodowych" - oświadczyli sygnatariusze listu. W książce "Polska naszych marzeń" prezes PiS napisał, że nie sądzi, "żeby kanclerstwo Angeli Merkel było wynikiem czystego zbiegu okoliczności". zespół wPolityce.pl
Felieton w służbie ciszy Zapadła cisza wyborcza, to znaczy – wszyscy udają że żadnych wyborów nie ma i panuje upragniona jedność moralno-polityczna naszego mniej wartosciowego narodu tubylczego, który – jak wiadomo - nie ma ważniejszych problemow, jak rozważać otchłanne różnice między przodkiem a tyłkiem i podziwiać cudną budowę tronu monarszego; jego poręcze słodkie i nogi sprawiedliwe – ooo, zwłaszcza sprawiedliwe nogi, z których jedna, jak wiadomo, jest lewa, a druga znowu dla odmiany – prawa, toteż były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa - do którego jak najbardziej pasują słowa Maurycego Mochnackiego o wielkim księciu Konstantym, że „los swej ironii wobec nas dalej posunąć nie chciał – może też i nie śmiał” – na rozkaz Sił Wyższych raz wspierał lewą, a raz prawą nogę, na skutek czego znalazł się między nogami, co niektórzy złośliwcy, których w naszym nieszczęśliwym kraju przecież nie brakuje, uznali za najlepszą ilustrację powiedzenia: właściwy człowiek na właściwym miejscu. Inna rzecz, że Siły Wyższe, czyli bezpieczniackie watahy, którymi w owym czasie z sowieckiego nadania dowodził generał Czesław Kiszczak, nieźle sobie z naszego mniej wartościowego narodu zakpiły, najpierw wyznaczając nam na prezydenta generała Wojciecha Jaruzelskiego, a potem – Lecha Wałęsę. Wysunięcie generała Jaruzelskiego miało bowiem oznaczać, że komunizm został u nas obalony, a cóż mogło lepiej tego dowodzić, niż wyznaczenie na prezydenta akurat przywódcy owych, rzekomo własnie obalonych komunistów? A potem Lech Wałęsa między nogami – widok, trzeba przyznać, niezapomniany, podobnie jak różne semantyczne wynalazki naszego Umiłowanego Przywódcy, jak np. „jestem za, a nawet przeciw”, czy też „plusy dodatnie i plusy ujemne”, które w wielu ludziach wzbudziły niezachwiane przekonanie, że kto słucha pana prezydenta, ten sam sobie szkodzi. Podobnie zresztą i teraz, kiedy ze swoim orędziem do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego wystąpił prezydent Bronisław Komorowski, też – niczym ewangeliczny setnik – mający wprawdzie pod sobą żołnierzy, ale jednocześnie pozostający pod władzą Sił Wyższych, a kto wie? - może nawet – starszych i mądrzejszych. Z orędzia pana prezydenta przebija świadomość sukcesu, czemu oczywiście trudno się dziwić, bo czyż jeszcze kilka lat temu można było się spodziewać, że w osobie Bronisława Komorowskiego obcujemy z przyszłym prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju? Tego nikt spodziewać się nie mógł, bo wprawdzie wiadomo, że każdy nosi w plecaku buławę marszałkowską, ale przecież nie prezydencką, o ile w ogóle buława prezydencka istnieje. Zwróciła na to uwagę pewna ministrowa. W środku nocy obudziła małżonka pytając, „czy ty cymbale kiedykolwiek myślałeś, że będziesz spał z ministrową?” W takiej sytuacji trudno sie dziwić, że i pan prezydent Komorowski intensywnie przeżywa świadomość sukcesu i chciałby ją zaszczepić również i naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu; chciałby nas podnieść, uszczęśliwić, chciałby nim cały świat zadziwić – i tak dalej. Bardzo to ładnie z jego strony zwłaszcza w momencie, gdy zapada cisza wyborcza i można publicznie mówić tylko same dyrdymały bez narażania się na cios surowej ręki sprawiedliwości ludowej, za pośrednictwem niezawisłych sądów. A skoro już o niezawisłych sądach mowa, to warto zauważyć, że świetnie pasuje do nich spostrzeżenie pozbawionego złudzeń księdza biskupa Ignacego Krasickiego, który w bajce o zajączku jednym młodym zauważył, że „wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”. Podobnie i w naszym demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Jak tylko Siły Wyższe rozkazały, że z ugrupowań twierdzących, iż są antysystemowe, wolno będzie dopuścić do pełnego udziału w wyborach tylko Ruch Palikota, a wszystkim innym – wara – to żaden z jakże licznych niezawisłych sądów nie odważył się tego rozkazu zakwestionować i albo uznał skargę Janusza Korwin-Mikke na PKW za „prostest wyborczy” i pod tym pretekstem pozostawił ją bez rozpoznania, albo też uznał się w ogóle za niewłaściwy (ciekawe, że dotychczas żaden sąd nie uznał się za niewłaściwy przy inkasowaniu forsy od Rzeczpospolitej; każdy jest właściwy – zgodnie ze spostrzeżeniem Franciszka Villona: „Nie są podobni do mularzy którzy mur wznoszą w wielkim trudzie. Tu się pomocnik nie nadarzy; sami se zżują, dobrzy ludzie”) – i w ten sposób spełniło się nie tylko spiżowe spostrzeżenie Ojca Narodów, że ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to – kto liczy głosy, ale i uwaga przezeń nigdy nie wypowiedziana w żadnych spiżowych słowach – że jeszcze ważniejsze jest takie skonstruowanie wyborczej alternatywy, by zawsze wygrała demokracja, co w moich czasach w kołach wojskowych określało się porzekadłem: „tak czy owak – sierżant Nowak”. Nic zatem dziwnego, że i pan prezydent Bronisław Komorowski w swoim orędziu zaklina nas byśmy statystowali przy zwycięstwie demokracji, cokolwiek by to dla nas oznaczało. Ciekawe, dlaczego mu tak na tym zależy; dopuszczam nawet taką myśl, że ci wszyscy prezydenci w sekrecie się między sobą zakładają, który sposród nich najlepiej potrafi swoim obywatelom zrobić wodę z mózgu – żeby myśleli, że z tą całą demokracją i jej zwycięstwami, to wszystko naprawdę i zwycięstwu demokracji statystowali w podskokach. A potem, kiedy już jest, jak to mówią – „po harapie”, porównują frekwencję w poszczególnych krajach i największy przegrany stawia wszystkim szampana, zaś największy filut wznosi toast przechodnim puharem „Króla Frajerów”. Bo przecież ci wszyscy prezydenci też muszą od czasu do czasu się zrelaksować, a gdzież lepiej to zrobić, niż we własnym gronie? Dlatego też tak się odwiedzają, tak się goszczą, tak sobie świadczą – chociaż oczywiscie, kiedy już naprawdę przychodzi co do czego, to „brat brata w d... harata” bez żadnej staroświeckiej rewerencji. Ponieważ w tej idiotycznej „ciszy wyborczej” wszelka agitacja została surowo zabroniona i w razie jej naruszenia niezawisłe sądy jeden przez drugiego uznawałyby sie za „właściwe” i soliły surowe kary, to ja żadnego losu też kusić nie zamierzam – jednak nie mogę oprzeć się wygłoszeniu uwagi na temat gazu łupkowego, który przecież do żadnych organów konstytucyjnych nie kandyduje, chociaż oczywiście wszyscy kandydaci na naszych Umiłowanych Przywódców się nim nasładzają. Z przekomarzań, jakie odbywały się przed zarzadzeniem idiotycznej „ciszy wyborczej” wynikało, że nasi Umiłowani przywiązują ogromną wagę do koncesji; kto dostanie, ile za to weźmie i gdzie schowa szmal. Przyznam się, że byłbym zdumiony, gdyby okazalo sie, iż w sprawie koncesji nikt jeszcze nie został skorumpowany, to znaczy mówiąc wprost – przekupiony przez tych, którzy te koncesje zamierzają dostać. Już my z tego gazu powąchamy tylko spaliny, za które w dodatku będziemy musieli starszym i mądrzejszym zapłacić za naruszenie norm ochrony naturalnego środowiska i globalne ocieplenie. Zanim jednak to nastąpi, demokracja zwycięży również w naszym nieszczęśliwym kraju, a już następnego dnia rozpocznie się dla nas wszystkich bolesny, a dla pewnej niewielkiej grupy - radosny powrót do rzeczywistości. Zaczną przyjmować telefony z gratulacjami i propozycjami korupcyjnymi, ich przyjaciele bedą się przymierzać do koncesji na hurtownie spirytusu, przyjaciółki zaprenumerują „Twój Styl” i obstalują sobie lekcje jedzenia bezy – i tak dalej, i tak dalej – a tymczasem słońce będzie wschodziło coraz później, a zachodziło coraz wcześniej, z dnia na dzień w naszym nieszczęśliwym kraju będzie robiło się coraz zimniej i brzydziej, aż wreszcie wszystko ściśnie mróz – aż do następnej odwilży – może za sto lat? SM
„Naziści” nowojorscy i inni Ciepło, ciepło, gorąco, gorąco! Demonstrujący na Wall Street w Nowym Jorku manifestanci, najwidoczniej zniecierpliwieni brakiem rezultatów protestu, postanowili doprowadzić do jego eskalacji, wznosząc hasło: „bankierzy to naziści”. A trzeba Wam wiedzieć, (takiej formuły z upodobaniem używał pewien polski pisarz i wspominając na przykład o Francji, nadmieniał: „a trzeba Wam wiedzieć, że Francja jest krajem calvadosu.”) - więc trzeba Wam wiedzieć, że „nazista” to obecnie w Ameryce jest najgorsze wyzwisko, chyba jeszcze gorsze, niż son of the bitch, co się po naszemu wykłada: ty sk...synu, a nawet - you fucken asshole, czyli ty w d... j...ny. Zresztą tych wyzwisk używają na co dzień tak zwani zwykli ludzie, podczas gdy bardziej wyrafinowani, zwłaszcza na specjalne okazje - obrzucają się raczej „nazistami”. Bo trzeba Wam wiedzieć, że „nazista” w Ameryce oznacza przedstawiciela wymarłej rasy, która pojawiła się w Europie nie wiedzieć skąd, używała specjalnego, „nazistowskiego” języka, zrobiła Żydom holokaust, po czym rozproszyła się bez śladu, jeśli oczywiście nie liczyć Polski, w której do dzisiejszego dnia znajdują się „polskie obozy zagłady”, a jak dobrze poskrobać, to i sporo poprzebieranych „nazistów” też by się znalazło. Bardzo w tym skrobaniu pomaga nieoceniona „Gazeta Wyborcza”, która do „nazistów” ma, jak wiadomo, specjalnego nosa, no i oczywiście - mnożące się jak grzyby po deszczu specjalne „organizacje pozarządowe”, za pośrednictwem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka kolaborujące z wiedeńską Agencją Praw Podstawowych, czyli takim paneuropejskim gestapo, monitorującym mniej wartościowe europejskie narody, czy aby nie ulegają sprośnym błędom Niebu obrzydłym, a w szczególności - czy nie pojawiają się tam jacyś przybyli znikąd nazistowscy koczownicy. Te organizacje potrzebują pieniędzy i w związku z tym muszą się wykazywać sukcesami, stąd prokuratury i niezawisłe sądy zasypywane są donosami o pojawieniu się „nazistów”. Przypomina to trochę XVII-wieczną epidemię polowania na czarownice, która dziesiątkowała zwłaszcza niemieckie miasta, pozbywające się w ten sposób starych kobiet, zwłaszcza jeśli miały trudny charakter. Nawiasem mówiąc, epidemia polowania na czarownice pokazuje, że i wtedy prowadzona była polityka demograficzna, a skoro tak, to będąc na miejscu pani Wandy Nowickiej, która hołduje poglądowi o potrzebie zredukowania liczebności gatunku ludzkiego, nie czułym się aż tak pewnym siebie. Co to u diabła jest, że ci wszyscy zwolennicy inżynierii społecznej uważają, że dla szczęścia ludzkości zawsze powinien poświęcać się kto inny, zaś swoją egzystencję uważają za niezbędną. Tymczasem jest akurat odwrotnie i gdyby tak, dajmy na to, pani Wanda Nowicka, zgodnie z przekonaniami rozpoczęła redukcję liczebności gatunku ludzkiego od spektakularnego samobójstwa, na przykład - poprzez spalenie się przed Kancelarią Premiera, to kto wie, czy ten przykład nie podziałałby zachęcająco również na innych? W ten sposób korzyść byłaby podwójna, bo nie tylko liczebność gatunku ludzkiego zostałaby zredukowana, ale przy życiu pozostaliby wyłącznie ludzie normalni, przeciwni wszelkim społecznym inżynieriom. Ale dość już tych dygresji, bo przecież chodzi o „nazistów”, a właściwie o odkrycie dokonane przez nowojorskich demonstrantów, że „nazistami” są właśnie bankierzy. Może to odkrycie nie byłoby aż tak godne uwagi, gdyby nie jedna okoliczność, że wśród bankierów i w ogóle - finansistów, przynajmniej tych nowojorskich, znaczny odsetek, a może nawet zdecydowaną większość stanowią Żydzi! Ładny interes! Kto by się spodziewał, że „naziści” uważani dotychczas za gatunek całkowicie wymarły, jeśli oczywiście nie brać pod uwagę Polski, w której „Gazeta Wyborcza” i kolaborujące za pośrednictwem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka z Agencją Praw Podstawowych organizacje pozarządowe co i rusz wykrywają jakichś „nazistów” i triumfalnie oznajmiają o tym całemu światu - więc kto by się spodziewał, że ci „naziści” zakamuflują się akurat wśród Żydów? Inna sprawa, że można się było tego domyślić już wcześniej nie tylko dlatego, że najciemniej jest, jak wiadomo - pod latarnią ale również z innych, poważniejszych powodów. „Naziści” uważali na przykład, że są „rasą panów”, której przeznaczeniem jest sprawowanie władzy nad innymi, pośledniejszymi rasami i że w związku z tym w stosunku do ras pośledniejszych nie muszą krępować się zasadami, do których stosują się w stosunkach wzajemnych, to znaczy - „nazista” z „nazistą”. „Naziści” uważali też resztę ludzkości za swego rodzaju surowiec, który trzeba, wprawdzie racjonalnie, niemniej jednak - wykorzystywać dla własnych potrzeb, nie krepując się zupełnie tym, co ten surowiec o tym wszystkim myśli. Chodziło, bowiem, żeby myślał jak najmniej, a najlepiej - wcale i właśnie w tym kierunku był tresowany zarówno poprzez odpowiednio uformowaną edukację, propagandę i przemysł rozrywkowy. Wszystkie te dziedziny „naziści” jak wiadomo, zmonopolizowali, między innymi dzięki scentralizowaniu gospodarki i przejęciu zarządzania nią przez państwo. Szczególną uwagę „naziści” przykładali do kontroli nad finansami, które - mówiąc nawiasem - nie respektowały standardu złota, tylko opierały się na przymusowym, narzuconym kursie. Nie da się ukryć, że sposób myślenia, a zwłaszcza - sposób postępowania bankierów i finansistów, a przynajmniej - znacznej ich, jeśli w ogóle nieprzeważającej części, jest bardzo podobny, a kto wie, czy nie identyczny z poglądami tworzącymi ideologię „nazistów”, więc nic dziwnego, że i nowojorscy demonstranci to podobieństwo wreszcie zauważyli. W tym kontekście warto zwrócić uwagę, że bankierzy i w ogóle - finansiści, mają w Stanach Zjednoczonych bardzo wysoką, kto wie, czy nawet nie najwyższą pozycję w tamtejszym establishmencie, podobnie zresztą, jak i Żydzi - na co zwrócili uwagę autorzy książki „Lobby izraelskie w USA”, która w swoim czasie zrobiła ogromną furorę w Ameryce, a obecnie ukazała się przekładzie polskim. W takiej sytuacji odkrycie dokonane przez nowojorskich demonstrantów może mieć daleko idące konsekwencje - również jako początek ruchu narodowo-wyzwoleńczego - takiej drugiej wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. SM
Z jaskini Tytana Aż nie chce mi się wierzyć, ale wygląda na to, że i Świadkowie Jehowy musieli nawiązać dialog z judaizmem, a raczej odwrotnie - judaizm musiał nawiązać dialog ze Świadkami Jehowy. Na to podejrzenie naprowadził mnie apel Cadyka Rzeczpospolitej w „Gazecie Wyborczej”, w sposobie argumentacji bardzo podobny do zapamiętanego jeszcze z początku lat 70-tych artykułu w piśmie „Strażnica”: „Świat nasz zmierza ku katastrofie - jak powiedział pewien Murzyn z Atlanty” - tak rozpoczynał się ów wstępniak. Okazuje się, że cadyk argumentuje podobnie, powołując się oczywiście nie na Murzyna z Atlanty, ale 18-letniego syna swoich znajomych, który nosi się z zamiarem opuszczenia naszego nieszczęśliwego kraju, bo już nie może znieść Kaczyńskiego. Jakiś ten 18-latek mało spostrzegawczy, a prawdę mówiąc - wyjątkowo tępy, skoro nie zauważył, że Jarosław Kaczyński już od listopada 2007 roku jest w opozycji, a zewnętrzne znamiona władzy piastuje duszeńka naszego cadyka i oczywiście - bezpieczniackich watah, z którymi cadykowie, mimo pozorów pryncypialnego konfliktu zawsze jakoś się dogadują - czyli premier Donald Tusk. Być może zresztą nie zauważył tego i cadyk, bo takie rzeczy zdarzały się już wcześniej, o czym świadczy choćby opowieść o partyzancie, który mimo zakończenia wojny wysadzał tory i wysadzał. Ale mniejsza już o tego 18-letniego durnia tym bardziej, że nie wiadomo nawet, czy w ogóle taki cymbał istnieje - bo przecież żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to „Gazeta Wyborcza” wymyślała sobie anonimowe opinie czytelników w ramach tzw. „telefonicznej opinii publicznej”. Dla takich specjalistów wymyślenie 18-letniego idioty nie przedstawia żadnych trudności tym bardziej, że gwoli znalezienia modela wystarczy tylko rozejrzeć się wokoło po Salonie w myśl sentencji: si exemplum requiris - circumspice. Znacznie ważniejsze są przyczyny, dla których cadyk zdecydował się na taki dramatyczny gest. Uprzejmie wykluczam zadanie wyznaczone przez oficera prowadzącego, ale w takim razie muszą być jakieś ważne przyczyny, dla których środowisko cadyków tak zdecydowanie opowiada się po stronie premiera Tuska. Czyżby „nasz stary austriacki wszarz” rzeczywiście sparzył się „z pruską weszką”? Ładny interes! Trudno byłoby o lepszy dowód na trafność spostrzeżenia kanclerza Schroedera, który już w okolicach roku 2000 zauważył, że „okres niemieckiej pokuty dobiegł końca”, a skoro tak, to trzeba przerzucić odpowiedzialność na winowajcę zastępczego, żeby bezcenny Izrael i organizacje przemysłu holokaustu mogły nadal ciągnąć zyski z niezwykle lukratywnego statusu ofiary. Z odpryskiem tej kampanii, prowadzonej w Ameryce bez żadnego zahamowania przez - jak to mówią w Nowym Jorku - „Włochów z krótką szyją”, zetknąłem się przypadkowo w okolicach miejscowości Sahuarita w Arizonie, gdzie pojechałem obejrzeć wyrzutnię rakiety Tytan o mocy 9 megaton, zbudowaną w roku 1962 i funkcjonującą do roku 1986. Przewodnik - starszy pan, jak się okazało - były żołnierz szwadronu rakiet strategicznych, który w tym właśnie obiekcie pełnił służbę, najpierw pokazał nam silniki pierwszego, drugiego i trzeciego członu i różne obiekty naziemne. Następnie przez szklane wycięcie w pancernej pokrywie silosu mogliśmy obejrzeć sobie 9-megatonową głowicę na szczycie rakiety, której podstawa ginęła w mroku, aż po 52 stopniach metalowych schodów zeszliśmy na dół, gdzie za podwójnymi hermetycznymi, pancernymi drzwiami mieściły się stanowiska dowodzenia, pomieszczenia mieszkalne i tunel prowadzący do silosu z pociskiem. W tych pomieszczeniach stale przebywały cztery osoby pełniące 24-godzinne dyżury. Dwie spośród nich były uzbrojone, a dwie nie - i poza pomieszczeniami mieszkalnymi nie wolno było im przebywać pojedynczo. Zawsze jeden drugiego musiał pilnować. Do ich obowiązków należało codzienne sprawdzenie wszystkich mechanizmów, by na sygnał pocisk mógł być w każdej chwili wystrzelony na z góry określony cel, który dla załogi wyrzutni pozostawał tajemnicą. Odpalenie następowało według ściśle określonych procedur, w których również musiały uczestniczyć jednocześnie dwie osoby, a procedura rozpoczynała się od otwarcia schowka z kluczami. Jeśli wszystko się zgadzało, następowało odpalenie, po którym załoga miała przebywać w silosie do 30 dni - bo na tyle miała żywności i wody. Przewodnik zademonstrował nam tę procedurę, do roli odpalającego wyznaczając najmłodszego członka naszej grupy, na oko siedmioletniego chłopczyka. Chłopczyk ujął w dłoń klucz i na "raz, dwa, trzy - kręć!” przekręcił go do połowy. Na pulpicie sterowniczym zapłonęły czerwone lampki, po czym chłopczyk na drugie „raz, dwa, trzy - kręć!” przekręcił klucz jeszcze raz. Gdyby to było dawniej, to w tym właśnie momencie pancerna pokrywa silosu zostałaby już otwarta przez potężne siłowniki hydrauliczne i pocisk wystartowałby w przestrzeń, by po upływie pół godziny rozpętać gdzieś na drugiej półkuli piekło, na widok, którego Nergal od razu narobiłby w portki. Kiedy po tych wszystkich emocjach wyszliśmy na powierzchnię i przewodnik zapytał, czy nie mamy jakichś pytań, zapytałem go, czy nigdy podczas służby w tym silosie nie ogarnęły go wątpliwości. Trochę zaskoczony zapytał, skąd jestem - bo pytając korzystałem z pomocy tłumacza. Odpowiedziałem, że z Polski - a on na to, że no tak; wy Polacy zawsze mieliście zwariowaną historię i słabych królów, którzy nie umieli rządzić państwem. Znaczy - tak samo jak w wieku XVIII, kiedy to opinię o naszym mniej wartościowym narodzie, na zlecenie państw rozbiorowych urabiali skorumpowani francuscy filozofowie: nie można zostawić nas samopas, tylko trzeba poddać kurateli starszych i mądrzejszych. Po tym wstępie odpowiedział, że żadnych wątpliwości nie miał, bo - po pierwsze - był przekonany, że do odpalenia pocisków nigdy nie dojdzie, a po drugie - że nie miałby ich również wtedy, gdyby jednak doszło - bo takich dwóch, którzy wątpliwości mieli, z tej służby zwolniono. Warto tedy pamiętać, że chociaż silos w pobliżu Sahuarity w Arizonie zawiera rakietę Tytan, ale już tylko z atrapą 9-megatonowej głowicy, to w innych silosach na świecie i na atomowych okrętach podwodnych jest mnóstwo jeszcze nowocześniejszych pocisków, a pozbawione wątpliwości załogi czuwają przez 24 godziny na dobę. Tymczasem słyszę, że w Polsce poważni, zdawałoby się ludzie, przejmują się Nergalem, w którym demoniczności jest tyle samo, ile w lekarstwie na białaczkę. SM
Rokita zdrajca. Punkt i koma „A kto by zdradził tę wielką tajemnicę, umrze podwójnie, ciałem i duszą” - groził arcykapłan w „Faraonie” Bolesława Prusa. I rzeczywiście - ledwo tylko Jan Maria Rokita w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym” powiedział, że punkt ciężkości władzy w naszym nieszczęśliwym kraju spoczywa poza konstytucyjnymi organami państwa, które stanowią tylko kosztowną dekorację, rodzaj makigigi mającego utwierdzić opinię publiczną w mniemaniu, że z tą naszą młodą demokracja, to wszystko naprawdę - zaraz obruszył się na niego Salon, przeciwstawiając mu w charakterze „państwowca” Kubę Wojewódzkiego, pracowicie odrabiającego w telewizorze propagandowe pensum, jak nie tyle może Pan Bóg, co już prędzej - oficer prowadzący przykazał. „Depesza pędzi już do Gnoma: Rokita zdrajca. Punkt i koma”. Nietrudno się temu dziwić; wszak to przedstawiciele Salonu, wtedy jeszcze pod nazwą „lewicy laickiej”, przed 21 laty dogadali się z bezpieczniakami generała Kiszczaka, co do podziału władzy nad mniej wartościowym narodem tubylczym. Jan Maria Rokita też przez pewien czas żyrował tę mistyfikację, ale z jakichś, mniejsza o to - z jakich powodów mu się to znudziło. To jeszcze by mu może wybaczono, ale że zdradził tajemnicę... „Banda nie przebacza”. SM
Po wyborach też jest życie „Dziś moja moc się przesili, dziś poznam, czym najwyższy, czylim tylko dumny” - odgrażał się poeta i - jak to poeta - oczywiście przesadzał. Po pierwsze - nie „dziś” tylko dopiero pojutrze, bo dziś jest ostatni dzień kampanii wyborczej, w której zarówno Umiłowani Przywódcy, jak i ci, którzy Umiłowanymi Przywódcami mają dopiero nadzieję zostać, będą usiłowali ostatnim rzutem na taśmę omotać potencjalnych wyborców, by dali im kreskę i w ten sposób rozwiązali problemy socjalne - nie swoje, ma się rozumieć, co to, to nie - tylko problemy socjalne Umiłowanych Przywódców oraz tych, którzy Umiłowanymi Przywódcami mają dopiero nadzieję zostać. Podobna nadzieja ożywiała w swoim czasie barona Aerenthala, austriackiego ministra spraw zagranicznych, lekceważonego przez swoich arystokratycznych kolegów z powodu parweniuszostwa. Kiedyś rosyjski minister spraw zagranicznych, hrabia Izwolski, z przekąsem zapytał go, czy pochodzi ze starej rodziny. - Nie Ekscelencjo - odparł baron Aerenhtal - ale mam nadzieję nią zostać. Gdyby zaś wybory rzeczywiście mogły przyczynić się do rozwiązania problemów socjalnych zwykłych ludzi, to już dawno bylibyśmy w raju na ziemi. Tymczasem, wbrew popularnej w swoim czasie również w Polsce piosence: „To jest Ameryka, to słynne USA, to jest kochany kraj, na ziemi raj” - wybory nie rozwiązały ani jednego problemu socjalnego nawet w Ameryce. Przeciwnie - z wyborów na wybory jest ich jakby nawet coraz więcej. Jaka może być tego przyczyna? Pewne światło rzucił na nią Bertold Brecht, zauważając, że „Toć raj na ziemi stworzyć każdy chce! Ale czy forsę ma? Niestety - nie!” Według popularnego tu w swoim czasie spostrzeżenia, John Kennedy udowodnił, że katolik może zostać prezydentem. Ryszard Nixon udowodnił, że biedny człowiek może zostać prezydentem, a Gerald Ford - że prezydentem może zostać każdy. Wtedy jeszcze nikt nie słyszał o Baracku Obamie i pewnie, dlatego skończyło się na Fordzie, ale przecież demokracja nie powiedziała ostatniego słowa i wszystko dopiero przed nami! Skoro tak się rzeczy mają nawet w Ameryce, to cóż dopiero mówić o naszym nieszczęśliwym kraju, w którym też każdy może zostać Umiłowanym Przywódcą - chociaż oczywiście pod warunkiem, że pozwolą mu na to Siły Wyższe, przed którymi zgina się każde kolano - również, a może zwłaszcza kolano przedstawicieli instytucji publicznych odpowiedzialnych za to, by w wyborach wygrała demokracja. Skoro, zatem już jutro ucichnie przedwyborczy klangor i dla higieny psychicznej zapadnie cisza, będziemy mieli okazję pomyśleć o bolesnym powrocie do rzeczywistości już w najbliższy poniedziałek i zastanowić się, co czeka nasz nieszczęśliwy kraj. Groteskowy przebieg i jeszcze bardziej groteskowy finał tak zwanego „szczytu” Partnerstwa Wschodniego skłania do zwrócenia uwagi na decyzje, jakie odnośnie naszego nieszczęśliwego kraju powzięli strategiczni partnerzy oraz starsi i mądrzejsi. Zastanawiając się nad tym już teraz możemy przedstawić dwa zadania, jakie czekają rząd wyłoniony z wyborczych odmętów. Pierwsze wynika z decyzji ubiegłorocznego szczytu NATO w Lizbonie , gdzie proklamowano strategiczne partnerstwo NATO-Rosja. Wynikają z tego konsekwencje również dla nas, bo przecież nie może być tak, że całe NATO się z Rosją spartneryzuje, a jeden kraj się na Rosję dąsa. Nie ma rady, my też musimy się z Rosją pojednać, czemu Stronnictwo Ruskie dało już wyraz zaraz po katastrofie smoleńskiej. Ale chęć pojednania tylko z naszej strony nie wystarczy, również Rosja będzie musiała chcieć pojednać się z nami. A kiedy będzie chciała? To proste: wtedy, gdy będziemy zachowywali się zgodnie z rosyjskimi oczekiwaniami. A jakie są te oczekiwania? To też proste: byśmy zgodzili się na status „bliskiej zagranicy” - oczywiście w ramach NATO, jakże by inaczej! Żadnego innego interesu Rosja do nas nie ma. Drugie zadanie, to pozytywna odpowiedź na izraelską operację „odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej”. Chodzi jak wiadomo o 60, a może nawet 65 mld dolarów albo w gotówce, albo w naturze, na przykład - w postaci oddania w arendę złóż gazu łupkowego, które już zdążyliśmy podzielić, niczym skórę na niedźwiedziu. Tymczasem o żadnej z tych spraw nasi Umiłowani Przywódcy podczas kampanii wyborczej nawet się nie zająknęli. Ale po cóż mieliby się zająkiwać, skoro po wyborach przecież też jest życie, nieprawdaż? SM
Niezarejestrowanie może wyjść na korzyść Stara zasada dżudo mówi: „Swoją słabość zamień w siłę”. Niestety najprawdopodobniej nie zdołamy przed wyborami niczego ugrać w sądach, (gdy powstawał ten tekst istniał jeszcze cień nadziei – dop. red.), ale za to można spróbować wyciągnąć z tej sytuacji jakieś korzyści. Przede wszystkim: w sondażach dają nam obecnie 3-4%. To bardzo dużo – zawsze dają nam 1%, a uzyskujemy prawie 3%. Jak pokazują 3-4%, to też może to oznaczać, że mamy trzy razy tyle. Przy okazji zawiadamiam wszystkich, że manipulacje sondażami są bezkarne. Macherzy od polityki posługujący się sondażami, jako bronią wyborczą mogą spać spokojnie. Wolno podawać, że PiS-owi wzrosło, PO spadło, a Nowej Prawicy nie ma – albo odwrotnie. Hulaj dusza – sądu nie ma. 8 września Sąd Okręgowy w Warszawie postanowił podtrzymać orzeczenie Sądu Rejonowego, który umorzył moją skargę przeciwko Adamowi Michnikowi (i p.red. Krzysztofowi Koczurowskiemu). Chodziło o to, że „Gazeta Wyborcza”, – co wykazałem – przed wyborami systematycznie zaniża sondaże ugrupowań prawicowych. Uzasadnienie orzeczenia brzmi: „należy podkreślić, iż oskarżyciel prywatny (ani jego procesowy przedstawiciel) nie wykazał słuszności swego poglądu – wedle, którego przedmiotowy sondaż wyborczy opublikowany na łamach „Gazety Wyborczej” ma stanowić domniemaną manipulację. Stanowisko swoje w powyższym zakresie oskarżyciel prywatny wyraża w kategoriach subiektywnych przypuszczeń, niepopartych żadnymi obiektywnymi okolicznościami. Z pewnością takie subiektywne przypuszczenia nie są wystarczające (…)”. Innymi słowy: trzeba chyba znaleźć kilkudziesięciu świadków, którzy zeznają, iż nie zagłosowali na KNP, gdyż przeczytali w sondażu, że popiera nas 1%, a w rzeczywistości zagłosowało na nas np. 4%. Trudno będzie. A zresztą niezależne sądy ani chybi orzekną wtedy, że świadek nie może obiektywnie stwierdzić, dlaczego na nas nie zagłosował; to tylko jego subiektywne przypuszczenie – a w rzeczywistości możliwe, że prawdziwą przyczyną jest np. to, że wyssał antykorwinizm z mlekiem matki… I co ciekawsze, sądy będą miały rację! Na zakończenie sąd przypomniał, że „wynik sondażu przedwyborczego z natury rzeczy zakłada pewną granicę błędu”. To prawda. Problem w tym, że w sondażach „GW” jest to zawsze błąd w jedną stronę. Kończmy z tym biadoleniem – i przejdźmy do realnych wyborów. Otóż objawy życzliwości są powszechne i oddolne poparcie rośnie. A dziennikarze, nawet dotychczas nam bardzo nam niesprzyjający, nieoczekiwanie okazali życzliwość i zrobili nam nawet wartą wiele milionów reklamę. Najprawdopodobniej wynika to z tej piekielnej polskiej cechy, że u nas ceni się przegranych. Gdybyśmy w sądzie zwyciężyli, nadal trwałaby zmowa milczenia. A skoro ocenili, że już jesteśmy niegroźni, mogli sobie pozwolić na okazanie prawdziwych uczuć. Cóż – można tylko podziękować. Chociaż niektórzy z tych dziennikarzy to takie cyniczne stare wygi, że można podejrzewać, iż nie jest to tylko prawdziwa sympatia. Muszkę można założyć w celach propagandowych… Tak czy owak: idzie dobrze, tłumy przychodzą na spotkania, a jednocześnie zapowiada się sprzyjająca nam bardzo niska frekwencja. Prezes Stanisław Żółtek, weteran walk prawnych i formalnych, napisał ku pokrzepieniu serc tak (rozważania o przekroczeniu 5% otrzymujemy po przemnożeniu liczb przez 7/5): „Defetyzm nie jest potrzebny. Jesteśmy zarejestrowani w 21 okręgach. (…) Skoro liczyliśmy na 5% i wejście do Sejmu, to przy tej rejestracji wystarczy nam 4,89%, by zdobyć dofinansowanie (daje to 3% w skali kraju) (do osiągnięcia 5% w skali kraju potrzeba nam 8,16%). Jeśliby udało się odzyskać Gdynię (spore szanse), to potrzebujemy odpowiednio 4,66% i 7,77%. Dlaczego więc mamy nie powalczyć? Ponadto zwracam uwagę, że jeśli przekroczylibyśmy 5%, mając zarejestrowane listy wszędzie, to i tak posła zdobylibyśmy jedynie w tych okręgach, gdzie przekroczylibyśmy 6-9% (w zależności od wielkości okręgu). Jeślibyśmy jeszcze odwojowali dwa-trzy okręgi, to z punktu widzenia zdobycia mandatów nie ma żadnej różnicy z zarejestrowaniem w całym kraju – bo 5% i tak w żadnym (może poza warszawskim) okręgu nie daje mandatu, a większy % i tak da nam 5% w skali kraju. Niestety pozostaje strata czasu w TV i wspólnego numeru startowego”. Od czasu napisania powyższego zmieniło się to, że mamy wspólny numer startowy i mamy czas antenowy – a więc walczymy! Wyobraźmy sobie (rozwijam twórczo paradoks Żółtka), że uzyskujemy prawo startu w każdym okręgu – i uzyskujemy wszędzie 6%. Próg przekroczony, ale w żadnym okręgu nie uzyskujemy żadnego mandatu. Jest to uproszczenie: w zależności od rozkładu głosów między inne partie można nie uzyskać mandatu mając 9%, a można mając i 5% – ale przyjmijmy tak dla uproszczenia. A teraz przyjmijmy, że zarejestrują nas tylko w połowie okręgów, a nasi wyborcy wykażą niesłychane zdyscyplinowanie i ofiarność: wezmą kartki do głosowania w sąsiednich okręgach i na nas zagłosują. Uzyskamy w tych okręgach, 11%… Co oznacza, że we wszystkich uzyskamy mandaty, a w większości nawet dwa! Niezarejestrowanie mogłoby więc wyjść nam na korzyść! I to, jaką! Przyczyną jest oczywiście to, że system wyborczy – wbrew Konstytucji – nie jest proporcjonalny. Przypominam, że w wyniku naszej skargi Sąd Najwyższy 20 lat temu stwierdził, że „Wedle zasad logiki system wyborczy jest sprzeczny z Konstytucją, – ale biorąc pod uwagę zwyczaje europejskie, należy uznać, że nie jest z nią sprzeczny”. Za Stalina mieliśmy biologię socjalistyczną, psychologię socjalistyczną i ekonomię socjalistyczną. Obecnie króluje logika europejska. Która czymś musi się przecież różnić od klasycznej… JKM
Wybory samorządowe 2011 zostały sfałszowane? Janusz Korwin-Mikke (69 l.) wytacza ciężkie działa i zawiadamia śledczych. Twierdzi, bowiem, że wybory samorządowe z 2010 roku w województwie mazowieckim zostały sfałszowane! Jako dowód przedstawia mapy przygotowane przez profesora PAN, które ilustrują odsetek nieważnych głosów na terenie kraju. - Doszło z całą pewnością do masowych fałszerstw w okręgu mazowieckim. Za to jest duży kryminał - grzmiał wczoraj Mikke, który o przekręt posądza ludowców. - W tym akurat województwie są wyjątkowo dobre wyniki PSL-u, natomiast ogromna liczba głosów nieważnych. Fałszerstwo polega na dodawaniu drugiego krzyżyka - tłumaczy. JKM
Koniec kampanii! Teraz poznamy smak jej owoców. Kolejna kampania wyborcza, w której chyba ani razu nie pokazano nas w reżymowej telewizji. W każdym razie: nie byliśmy na żadnej debacie. Mści się to, że ustąpiłem, i w lipcu nie wystąpiliśmy do sądu przeciwko TVP o odszkodowanie za niepokazywanie nas w poprzednich kampaniach. Ustąpiłem - bo przekonano mnie, że "Nie należy TVP drażnić, bo nas nie będą pokazywać". Skoro pozwalamy sobie jeździć po nosie – to nam jeżdżą! Trudno się dziwić: skoro chcemy zniszczyć III Rzeczpospolitą, to beneficjenci III RP darzą nas uzasadniona nienawiścią. Jeśli chcemy zredukować liczbę urzędników z 500.000 do 500 sztuk – no, to komisje wyborcze w Warszawie, siedzibie biurokracji, potraktowały nas tak, jak potraktowały. Inna sprawa, że... ale ocenę kampanii podam po wyborach. Na razie ważne jest, byśmy osiągnęli jak najlepszy wynik. Tylko to może spowodować, ze SN przychyli się do naszego wniosku i rozpatrzy nasz protest. W przeciwnym razie potraktuje nas jak „Nowy Ekran”. Nie będę się rozpisywał – jestem zresztą bardzo zmęczony ta kampanią. Nie wyjazdami – tych było mało – i nie dyskusjami (też było ich mało. Atmosferą, nieustanna szarpaniną. Idę odpocząć. A w niedzielę proszę o jak największe poparcie. Dziękuję wszystkim za pomoc. Zwłaszcza tym, którzy poparli nas czynem i/lub wpłaconymi pieniędzmi. Wygląda na to, że skończyliśmy kampanię z niewielkimi tylko długami. Ale to zobaczymy w poniedziałek... Na razie – do niedzieli! JKM
Mitologia w technice 3D No nareszcie! Znalazłem dwie godziny czasu, żeby obejrzeć superprodukcję za 27 milionów złotych, pana Jerzego Hoffmana pt” 1929 Bitwa Warszawska”. W technice 3D. Przyznam się Państwu, że w kinie nie byłem ze dwadzieścia lat, swojego czasu chodziłem często - szczególnie w latach osiemdziesiątych, na które to lata przypadło moje studiowanie na Uniwersytecie Warszawskim Dziennikarstwa, przy Wydziale Nauk Politycznych. To nie był ten właściwy „ czerwony wydział”, ale blisko. Ten właściwy, to był ten czteroletni – po maturze. Na moim należało wcześniej skończyć jakieś studia. Oczywiście też był czerwony, ale studiujący miał prawo wyboru jak w sowieckiej stołówce - studiować, albo - nie studiować. Studiowałem, więc, gdzie obok reportażysty Kąkolewskiego Krzysztofa, nauczali mnie dziennikarstwa jacyś jegomoście z Trybuny Ludu. Tak to wszystko prawda. Urabiali pod określonym kątem. Ten sam Wydział skończył pan Stanisław Michalkiewicz - i też się nie dał. Co widać po jego felietonach - jak ktoś oczywiście je czyta. W zasadzie nie licząc tekstu o Republice Południowej Afryki, w tygodniku „Politechnik„ opublikowanym gdzieś około roku 1978, a więc jeszcze kilka lat przed moim studiowaniem dziennikarstwa, pisać tak naprawdę zacząłem od roku 1994 odkąd wstąpiłem do Unii Polityki Realnej- pierwszej w moim życiu partii. To jest jedyny tekst, którego mogę się dzisiaj – po czterdziestu latach wstydzić. No cóż- człowiek popełnia błędy i nie miał, kto go uświadomić w zakresie prawdy, tym bardziej wtedy, gdy nie jest świadomy wielu rzeczy. I nie ma, kto go uświadomić, bo dookoła zielona wyspa określonej świadomości określonej przez byt. Do tej pory w samym Internecie napisałem prawie dwa tysiące felietonów nie licząc tych wszystkich, które zamieściłem w wydawanych przeze mnie gazetach.. „ Realista”, czy „Czas UPR-u”.. Ale to już historia.. I nie muszę się niczego wstydzić. Po studiach dziennikarskich powiedziałem sobie, że propagandy nie będę uprawiać- i nigdy nie uprawiałem. Wczoraj byłem w kinie: kina za mojej młodości to były zupełnie inne kina. Ale oglądałem wtedy filmy amerykańskie, głównie sensacyjne, które wchodziły wtedy na ekrany w dużych ilościach, tak, że zdarzało się, że bywałem w kinie trzy razy dziennie. A wieczorem jeszcze bywałem w teatrze.. I jeszcze do tego pracowałem w Spółdzielni Studenckiej - pieniędzy mi nie brakowało. Miałem czas na rozrywkę; czytałem bibułę kupowaną na Mokotowskiej, w siedzibie Solidarności, ale była to głównie bibuła różnej maści lewicy - wtedy jeszcze tak nie orientowałem się w zawiłościach i meandrach politycznych. Kto KOR - a kto reszta? Kto konserwatywny-liberał? Pamiętam JKM bywającego na Uniwersytecie, ale na żadnym jego wystąpieniu wtedy nie byłem.. Pamiętam jego bródkę i szybko poruszającego się go po korytarzach w okolicach Audytorium Maksimum. Tak jak pana Jacka Kuronia.. Tego nawet swojego czasu słuchałem, co miał do powiedzenia.. A był to rok 1981, 1982.. W każdym razie w kinie Helios w Radomiu o godzinie 20.30 rozsiadłem się wygodnie i czekam na film.. Zaczęli od reklamówek: zaczęli od reklamowania Gazety Wyborczej, chociaż wczoraj była cisza wyborcza, ale nie dla Wyborczej Gazety. Jak wyborcza - to wyborcza.. W zasadzie, po co ta cisza? Jak demokracja miałaby wygrać jeszcze bardziej niż wygrywa od dwudziestu lat. To agitacja powinna trwać przez cały czas, nawet przed wejściem do lokali wyborczych. A co to szkodzi? I tak - tak naprawdę - agitacja trwa na okrągło całymi latami i robi wodę z mózgów” obywatelom”.. Jeden dzień więcej, jeden dzień- mniej.. Co za różnica. Noooo.. 3D- to jest coś! Naprawdę widziałem przez okulary całą przestrzeń, choć mój syn, ten, który był ze mną, twierdzi, że jeszcze nie jest to pełne 3D.. No, no.. Imponujące! Rzeczywiście człowiekowi wydaje się, że jest w środku wydarzeń.. Niesamowite! Bardzo podobały mi się sceny batalistyczne, koński pęd nakręcony przez pana Sławomira Idziaka, niesamowicie realistycznie nakręcone walki pod Radzyminem i Ossowem.. Co potrafi technika.. Bohaterstwo żołnierza pokazane z bliska. Ale nie jednostronnie. Zawziętość po obu stronach - polskiej i bolszewickiej. Ekran przez okulary krwawił. Bardzo podobał mi się Adam Ferency w roli komisarza bolszewickiego - to są jego życiowe role. Pamiętam „przesłuchanie”.. Dobry - bardzo wyrazisty! Bogusław Linda w roli Wieniawy - choć samego Wieniawy - samobójcy nie lubię.. Dla mnie to była postać kabaretowa, nawet jak na masona przystało.. Przydupas Piłsudskiego - kobieciarz. Ułan z fantazją! Ale rola dobra.. Nie cierpię pana Daniela Olbrychskiego - żaden film nie może się bez niego obejść.. Ciągle wydaje mi się, że chce powiedzieć, że jest przeciw lustracji ustami pana Adama Michnika. A dlaczego on tak bardzo zwalcza lustrację? W roli Marszałka też wyglądało jakby zwalczał lustrację.. Ale nie powiązań ze sztabem austriackim, niemieckim czy japońskim. Dlatego musiał zginąć generał Zagórski, który był jego szefem i wiele wiedział... Musiał umrzeć pan generał Rozwadowski, który faktycznie dowodził Bitwą Warszawską ze swoim słynnym rozkazem 10000. Słynny Manewr znad Wieprza.. To jego robota, jako doświadczonego oficera sztabowego służącego jeszcze w armii austriackiej.. Pan Hoffman pokazał przez chwilę Hallera, Sikorskiego, Rozwadowskiego, jako statystów, obok niego - wielkiego geniusza wojny, a niby skąd miał tego geniuszostwa się nauczyć? Może podczas napadu na pociąg pod Bezdanami? Jako członek Grupy Bojowej PPS- Frakcja Rewolucyjna?... Pan Hoffman przyznaje się, że wiele rzeczy czerpał z literatury Józefa Mackiewicza.. To doby wzór! Szczególnie ”Zwycięstwo prowokacji”. O ile pamiętam, to właśnie w tej książce Mackiewicz opisuje powiązania Piłsudskiego z bolszewikami.. To tam opisuje jego knowania przeciw Białym, które potem sprowadziły wielkie nieszczęście na Polskę.. Powinien jeszcze sięgnąć do literatury Henryka Pająka, a szczególnie do ”Ponurej Prawdy o Józefie Piłsudskim”.. Albo do ”Lodowej ściany”- doktora Świętka Ryszarda... Toby poznał prawdę, od której by się przeraził… Wielki, pełen zadumy wódz, pokazywany na ekranie, którego pomiędzy 12, a 15 sierpnia, w okresie przełomu Bitwy nie było na polu walki.. Udał się do swojej kochanki, przyszłej żony pod Tarnów… Witos w swoich pamiętnikach opisuje jak to towarzysz Ziuk złożył na jego ręce rezygnację z dowodzenia wojskiem.. Faktycznie dowodził generał Rozwadowski, to on tchnął - razem z Witosem, Sikorskim, Hallerem - ducha walki w serca Polaków. Bo w serca tych z Wielkopolski, nie musiał tchnąć. Wszchpolacy i żołnierze Błękitnej Armii stanęli do boju. Też nimi mignął pan Hoffman. Przecież to tylko dwa lata po wygranym Powstaniu Wielkopolskim, w którym brał udział mój dziadek..”Piłsudski to zdrajca”- powtarzał mi wielokrotnie.To ONI są autorami zwycięskiej bitwy, a nie mitologiczny Marszałek, który dopiero po Zamachu Majowym pokazał swoje prawdziwe oblicze.. A na polu bitwy zjawił się po 15 sierpnia, kiedy losy bolszewików były już przesądzone, chociaż nie do końca.. I odebrał od Witosa swoją pisemną rezygnację. Co potem Witosa kosztowało Berezę Kartuską i emigrację?. Mógł zostawić papier podpisany przez Piłsudskiego, jako zastaw na swoje życie. Ale grupa Tasiemka wydobyłaby z niego wszystko, co by chciała.... Po co pan Hoffman - tak uparcie lansuje mitologię Marszałka? Nie było nic o członkach bolszewickiego rządu czekającego w Wyszkowie na swoją kolej: Dzierzyńskiego, Marchlewskiego, Kohna.. Ale był „wybitny Marszałek”! Geniusz! W filmie nie było zakończenia, jakby wszystko urwało się nagle.. Zza lasu wyjechał na koniu Wieniawa z Marszałkiem i odbyli krótką wymianę zdań.. Powiedzieli coś takiego: i tak Polacy powiedzą, że to nie myśmy wygrali, a określą zwycięstwo, jako ”Cud nad Wisłą”. Skąd reżyser i scenarzysta wiedzieli, że tak właśnie powiedzą Polacy? Ano jak się dowiedzą prawdy- to na pewno tak powiedzą.. I generał Rozwadowski, Sikorski, Haller- będą mieli pomniki w każdym mieście, a nie tow, Ziuk. Natasza Urbańska była ozdobą filmu... Bo w końcu był to romans na tle ważnych wydarzeń w naszej historii. Ładnie tańczy, ładnie śpiewa, ładna kobieta, ale…. Nie potrafię jej sobie wyobrazić strzelającej z karabinu maszynowego.. A w technice D3 strzelała.. Może to w ramach parytetów płci? Że kobiety też potrafią zabijać.. No i na początku filmu powiedziano, że Polska odzyskała niepodległość w listopadzie 1918 roku, co oczywiście nie jest prawdą.. Uzyskała niepodległość 7 października Roku Pańskiego 1918- w dniu, kiedy Rada Regencyjna wydała odezwę do Polaków o uzyskaniu niepodległości przez państwo polskie i rozkleiła ją po Warszawie.. 11 listopada przyjechał do Warszawy pociągiem z twierdzy Magdeburskiej Józef Piłsudski I z tego powodu obchodzimy dzisiaj uroczyście Święto Niepodległości. Bo socjalista przyjechał do Warszawy... Do dzisiaj pozostaje zagadką, dlaczego Niemcy przetrzymywali go i po swojej klęsce wypuścili z Magdeburga właśnie przy tworzeniu nowego państwa a Rada Regencyjna przekazała mu władzę, wojsko i administracje, którą przez miesiąc zbudowała?. Wywiady pracują niezależnie od okoliczności. Krótko mówiąc: mitologia w technice 3D... WJR
Co z tym Palikotem? Z Polski do KT(Palikot: były członek Komisji Trójstronnej) należą Andrzej Olechowski, Jerzy Baczyński (red. naczelny „Polityki”), Jerzy Koźmiński, były ambasador RP w Waszyngtonie, Wanda Rapaczyńska (Agora) i Tomasz Siedlicki, biznesmen. W przeszłości do KT należeli: Janusz Palikot, Jerzy Sito. „Dla zwolenników spiskowej teorii dziejów jest kolejną organizacją dążącą do wprowadzenia „rządu światowego”. Dla innych – zwyczajną organizacją lobbingową. W USA znów jest o niej głośno, bo wybory prezydenckie wygrał popierany przez nią Barack Obama. Czym naprawdę jest założona w 1973 r. Komisja Trójstronna i co robią w niej znani polscy politycy? Gdy 36 lat temu David Rockefeller, były oficer amerykańskiego wywiadu i miliarder ze znanej rodziny, zakładał Komisję Trójstronną (The Trilateral Commission), twierdził, że będzie ona rozwijać współpracę międzynarodową i pomoże uniknąć globalnego konfliktu. Faktycznie organizacja ta dość szybko stała się potężną grupą lobbingową o globalnym zasięgu. Razem z Rockefellerem organizację zakładało 325 osób z Europy, USA, Kanady i Japonii. Dziś do Komisji Trójstronnej (KT) należy 350 członków (liderów biznesu, mediów, związków zawodowych, organizacji pozarządowych, naukowców, urzędników). (…) O sile i wpływach KT świadczy to, że 6 z 7 prezesów Banku Światowego po 1973r. było jej członkami. Byli nimi także (lub są) m.in. Dick Cheney, obecny wiceprezydent USA, byli prezydenci Jimmmy Carter i Bill Clinton, byli szefowie amerykańskiej dyplomacji Henry Kissinger i gen. Alexander Haig”. Z Polski do KT należą Andrzej Olechowski, Jerzy Baczyński (red. naczelny „Polityki”), Jerzy Koźmiński, były ambasador RP w Waszyngtonie, Wanda Rapaczyńska (Agora) i Tomasz Siedlicki, biznesmen. W przeszłości do KT należeli: Janusz Palikot, Jerzy Sito, Zbigniew Wróbel (były prezes PKN Orlen) i o. Maciej Zięba. Czym konkretnie zajmuje się KT - tego oczywiście nikt nie wie. Wiadomo jedynie tyle, że organizuje regularne spotkania-konferencje w różnych krajach. W Polsce w 2004r w hotelu Mariott brał udział w takiej konferencji A. Kwaśniewski. Na początku lat 90. David Rockefeller, założyciel KT otwarcie wzywał do ustanowienia globalnego rządu: „Znajdujemy się na pograniczu globalnej przemiany. Wszystko, czego potrzebujemy, to odpowiedni kryzys, a narody zaakceptują Nowy Światowy Porządek” (cyt. za: „Wprost”). Kryzys już mamy. Tylko patrzeć, jak budowniczowie tego Nowego Porządku, kreatury pokroju Rapaczyńskiej, Palikota i Olechowskiego, pod kierownictwem ich guru i szefa - Rockefellera, wykorzystując kryzys, przystąpią do realizacji celów wyznaczonych dla Polski bez naszej wiedzy, a nawet wbrew naszym interesom.
Źródło: Palikot: były członek Komisji Trójstronnej
Autor: Wojciech Wierzejski, wt, 13/01/2009 - 20:38
Palikot, jako członek komisji trójstronnej jest dla mnie ostatecznym dowodem na to, że elita chce zniszczyć rasę/cywilizacje białych, czy wiecie o tym, że Palikot chce by polska wzorem Skandynawii przyjęła na masową skalę imigrantów z krajów trzeciego świata, nawet SLD nie poruszyło tej kwestii w kampanii wyborczej, ponieważ lewacy wiedzą, że Polacy mają już przeboje z Cyganami i nie chcą w Polsce więcej koczowników. W każdym kraju robią dokładnie to samo: zadłużają państwo u międzynarodowej finansjery i zalewają go masową imigracją, wśród miejscowych promują zaś aborcję i gumy od durexa. W Paryżu już 54% rodzących się obecnie dzieci ma czarną skórę.
tutaj możecie zobaczyć jak wygląda szczęśliwe życie w Szwecji razem z przybyszami z dalekiego kraju, tego wam TVN nie pokaże:
Zachęcony staraniami Janusza Palikota, o wyjaśnienie sprawy katastrofy smoleńskiej, idąc drogą pana posła, czyli drogą prawdy postanowiłem, co następuje:
Raz i na zawsze chcę wyjaśnić sprawę jego ojca, Mariana Palikota. Pragnę rozwiać wątpliwości i potwierdzić najbardziej prawdopodobne hipotezy tajemnicy jego życia oraz śmierci.
Skoro poseł Palikot tak zdecydowanie prowadzi walkę o prawdę, mam nadzieje, że wspomoże też te działania dotyczące wyjaśnienia historii własnej rodziny.
Bardzo prawdopodobną hipotezą, krążącą po ziemi lubelskiej jest hipoteza okupacyjnego szmalcownictwa Mariana Palikota. Czy ktoś wie, dlaczego Marian Palikot w okresie powojennym (1945-47) stał się nagle człowiekiem zamożnym?
Czy ktoś ostrzegł Mariana Palikota, gdyż ten zniknął nagle z Biłgoraja na kilka miesięcy w momencie, gdy ocaleli z getta Żydzi zwiezieni na rynek, wskazywali polskim żołnierzom miejskich „szmalcowników”.
Czy to prawda, że w okolicach 1963 roku zgłosił się do niego niejaki Jakub Schulmann, człowiek, który opłacał się Palikotowi w czasie okupacji. Ów człowiek cudem uniknął śmierci w komorze gazowej, gdyż udało mu się zbiec z transportu, do którego trafił za sprawą Mariana Palikota i jego denuncjacji. Po prostu nie miał się już, czym opłacać i dla szmalcownika nie stanowił atrakcji. Wizyta Schulmanna zrobiła podobno duże wrażenie na rodzinie Palikotów oraz sąsiadów. Na szczęście dla nich na posterunku był przyjaciel, ówczesny szef KM PZPR Dechnik, który nakazał aresztować Schulmanna pod byle pretekstem. Dalej losy Schulmanna nie są znane.
Czy ktoś zbadał (autentyczną) przyczynę śmierci Mariana Palikota? Jeżeli nie, zadam kolejne pytanie oparte na hipotezie. Czy jest prawdą, że ojciec posła P. w dniu śmierci „balangował” przez cały dzień. Pił na umór i łajdaczył się po mieście. Alkohol w ilościach przekraczających zdrowy rozsądek doprowadził pod wieczór do zatrzymania akcji serca. Marian Palikot zmarł pod murem własnego domu – zapity do nieprzytomności. Pikanterii dodaje fakt, że ponoć świadkiem śmierci ojca był syn Janusz. Istnieje hipoteza, że są naoczni świadkowie, którzy widzieli, że latorośl Palikotów nie była w ogóle zainteresowana ratowaniem ojca i widząc konającego go, oddaliła się czym prędzej. Niestety wyrzuty zakrwawionego sumienia Mariana Palikota wpędziły go w zabójczy nałóg i przysporzyły wstydu całej rodzinie. Wstyd był tak wielki, ze rodzony syn wolał dać umrzeć ojcu niż słuchać opowieści o zbrodniczej przeszłości ojca i jego pijaństwie. Wiele lat później tak poseł pisał o wzajemnych stosunkach z ojcem „Mieliśmy trudny kontakt. Nie obyło się bez konfliktów (..) Nie przeprowadziliśmy ze sobą tej najważniejszej rozmowy.” Powyższe hipotezy sugerują, że zarówno szmalcownictwo (donosicielstwo) jak i alkoholizm Janusz Palikot odziedziczył w genach. Jak mówi jedna z hipotez, jego donosy w czasie studiów, w okresie stanu wojennego pomogły aresztować wielu prominentnych działaczy ruchu studenckiego. Co do alkoholizmu sprawa jest prostsza, gdyż gro internautów na własne oczy widziało Palikota pijącego wódkę prosto z butelki w miejscu publicznym, na dodatek w obecności dziennikarzy i osób postronnych. Typowe zachowanie osoby „w ciągu alkoholowym”. Dopiero po wyjaśnieniu powyższych hipotez, będzie można poznać prawdziwe oblicze pana P. oraz historię jego rodziny. Drążmy.
Źródło:
http://www.blogpress.pl/node/4892
leslaw ma leszka
Ile kosztuje utrzymanie biurokratycznej machiny w Sejmie? W związku z kończą się kadencją Sejmu dziennikarze money.pl przyjrzeli się wydatkom niższej Izby Parlamentu podczas rządów koalicji PO-PSL. Według wyliczeń portalu w ciągu 4 ostatnich lat Kancelaria Sejmu wydała prawie 1,6 miliarda złotych. Daje to średnio ok. 397 milionów złotych rocznie na funkcjonowanie legislacyjnej machiny. Zapewnienie odpowiednich warunków do sejmowej pracy posłów to ok. 2360 złotych dziennie w przeliczeniu na jednego reprezentanta narodu. Wśród wydatków „technologicznych”, wykazanych przez Kancelarię Sejmu warto wymienić m.in. zakup telewizorów LCD do Domu Poselskiego i pomieszczeń sejmowych (293 tys. złotych) oraz przetarg na coraz bardziej modne komputery typu „tablet” (88 tys. złotych plus VAT). Troska o estetykę pomieszczeń sejmowych również swoje kosztuje. Wypożyczenie 20 obrazów ze zbiorów Muzeum Narodowego to 95 tys. złotych (do 2014 r.), pielęgnacja roślin („dostawa i wykonanie kompozycji kwiatowych do pomieszczeń sejmowych”) to 420 tys. złotych wydane w ciągu ostatnich 4 lat. W 2010 r. wyremontowano sejmowy basen (71 tys. zł.) a w 2009 r. posłom zafundowano karnety sportowo – rekreacyjne o wartości 78 tys. zł. Pośrednie wydatki związane z bezpieczeństwem posłów to m.in. 87 tys. złotych na koszule pod mundury dla Straży Marszałkowskie oraz np. 23 tys. zł. na kalesony termiczne (2009 r.) Oczywiście mamy świadomość, że funkcjonowanie urzędu musi swoje kosztować. Trudno szukać oszczędności na zimowych kurtkach i spodniach dla Straży Marszałkowskiej (ok. 61 tys. zł. w 2011r.) Może jednak dziwić zakup „płaskich odbiorników telewizyjnych o różnych przekątnych”, na które tylko w 2011 roku przeznaczono 128 tys. złotych albo fundowanie posłom rekreacyjnych pakietów socjalnych. Oczywiście w kontekście co roku uchwalanego przez Sejm budżetu kraju, koszt funkcjonowania parlamentu to przysłowia kropla w morzu. Jednak szacunek dla pieniędzy podatników powinien być standardem również wtedy, gdy budynek na Wiejskiej wyposaża się w dywany i wykładziny (203 tys. zł. w ciągu 4 lat) a na ścianie wiesza „Żołnierza i dziewczynę przed Belwederem” pędzla Wojciecha Kossaka. Wyliczenie money.pl udowadnia, że Donaldowi Tuskowi – pomimo licznych deklaracji z 2007 roku – nie udało się nie tylko zmniejszyć kosztów utrzymania krajowej biurokracji ale nawet zapanować nad wydatkami Kancelarii Sejmu. Warto odnotować, że utrzymanie biurokratycznej logistyki na Wiejskiej to 382 mln zł. w 2009, 395 mln zł. w 2010 oraz aż 430 mln złotych w 2011 roku! Wzrostu kosztów utrzymania Sejmu w bieżącym roku Kancelaria próbuje tłumaczyć polską prezydencję w Radzie UE. Zakładając, że nasze przewodnictwo Unii wystarczająco tłumaczy wzrost wydatków Sejmu, to taki stan rzeczy pozwala sobie wyrobić opinię o zaletach „przewodzenia” Europie. Jeśli zaledwie 6 miesięcy (!) stania na czele unijnego pochodu owocuje wzrostem wydatków o 35 milionów złotych w obrębie tylko JEDNEGO (!) urzędu to skala biurokratycznego marnotrawstwa w całym kraju musi być ogromna! Co więcej tłumaczenie Lecha Czapli (szefa Kancelarii Sejmu) jakoby wzrost wydatków był efektem polskiego przewodnictwo w Radzie UE do końca nas nie przekonuje. Pozytywnie zaopiniowany przez sejmową Komisję regulaminową i spraw poselskich budżet Sejmu na rok 2012 zakłada jedynie 5% oszczędności względem roku bieżącego. Pomimo wygasającego przewodnictwa Unii Kancelaria Sejmu i tak zamierza wydać ponad 412 mln zł… Blazej Gorski
Zakładnicy nostalgii za PRL Ponad 20 lat po upadku komunizmu SLD wciąż nie może się wydobyć z formuły partii postkomunistycznej. Największym przegranym tych wyborów jest Sojusz Lewicy Demokratycznej. Rok temu wydawało się, że partia Grzegorza Napieralskiego stoi przed wielką szansą powrotu do znaczenia. Niezły wynik lidera w kampanii prezydenckiej w połączeniu z oczywistym zużywaniem się u władzy PO pozwalał lewicy liczyć na przechwycenie części rozczarowanego rządami Tuska elektoratu. Czy raczej – jego odebranie, bo przecież są to ci sami wyborcy, którzy w czasach świetności głosowali na partię Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera. Potem była jednak już tylko seria katastrof. Wbrew oczekiwaniom – choć może właśnie należało się tego, wedle prawideł politycznej logiki, spodziewać – atak rządzącej partii spadł nie na PiS, lecz właśnie na SLD. A lewica nie znalazła dobrej odpowiedzi na kolejne akty – jak to dawno temu sama PO nazywała – korupcji politycznej, nie umiała zneutralizować sygnału dawanego jej elektoratowi, że teraz najlepsi działacze lewicy są w partii władzy i można na nich głosować bez obawy o rozproszenie głosów antypisowskiego elektoratu. Swoje zrobiła tu niezręczność Grzegorza Napieralskiego w polityce personalnej. Najpierw był zbyt twardy, wycinając Bartosza Arłukowicza, potem zbyt miękki, ulegając ambicjom rozbijającego mu partię od wewnątrz Ryszarda Kalisza, a w końcu znowu zbyt mało elastyczny, doprowadzając do manifestacyjnego rozstania się z lewicą gejów i feministek, którzy wprawdzie nie dawali lewicy znaczącego elektoratu, ale blokowali możliwość obejścia jej od lewa przez Palikota. I to jest właśnie miara klęski lewicy – że ostatecznie zamiast walczyć z PO o dawny miękki elektorat Kwaśniewskiego, musiała w tych wyborach bronić swojego żelaznego elektoratu przed inwazją populisty, który zaczynał jako „chrześcijański biznesmen” w „Tygodniku Powszechnym”, potem był twardym liberałem w PO, a teraz przybrał pozę lidera antyklerykalizmu. I mimo tych wszystkich wolt i tak okazał się dla części wyborców bardziej wiarygodny niż Napieralski. Napieralski po wyborczej klęsce rozliczany będzie w partii z zawiedzionych nadziei i ze względu na wspomnianą politykę personalną czy fatalną kampanię wyborczą będzie to uzasadnione. Ale prawda jest taka, że przyczyna, dla której przetrącony aferą Rywina SLD nie może wyjść z narożnika, tkwi głębiej. Ponad 20 lat po upadku komunizmu Sojusz wciąż nie może się wydobyć z formuły partii postkomunistycznej. Pozostaje zakładnikiem nostalgii za PRL, która daje jej wciąż trwałe poparcie – w miarę upływu czasu na coraz niższym poziomie – ale też uniemożliwia poszerzenie go w którąkolwiek stronę. SLD nie może być wiarygodnym rzecznikiem tych, których III RP nie kocha, bo ta grupa, choć socjalnie roszczeniowa, jest zarazem tradycjonalistyczna i z natury niechętna establishmentowi Okrągłego Stołu. Nie może też jednak być wiarygodnym rzecznikiem tych, którym się w III RP powiodło, bo oni są raczej wyznawcami prymitywnego pseudoliberalizmu ocierającego się o społeczny darwinizm i nie chcą słuchać o żadnej „sprawiedliwości społecznej”. W tej sytuacji pozostaje SLD metoda uosabiana przez Ryszarda Kalisza: być giermkiem PO do atakowania Jarosława Kaczyńskiego ostrzej, niż z jakichś względów jest zdecydowany to robić sam Tusk. To jednak droga do marginalizacji u boku bezideowej partii władzy. I na tej drodze, jak pokazują obecne wybory, SLD jest coraz dalej. RAZ
Orwell wszystko przewidział Ten odcinek serialu "Goodbye ITI" jest poswiecony autentycznemu wizjonerowi, ktory w 1949 roku napisal ksiazke "1984". Przyszedl rok 1984 i powstalo ITI. Wizja Orwella nabrala formy.
Polityczna fikcja Georga Orwella
http://pl.wikipedia.org/wiki/Rok_1984
opisala oligarchiczna dyktature ktora nadzoruje i kontroluje swiadomosc spoleczenstwa. Opisane przez Orwella struktury i koncepty zaczynaja brzmiec niestety calkiem aktualnie: Ministerstwo Prawdy, Policja Mysli, Big Brother, mind control, newspeak, memory hole, doublethink, itd. Fikcja Orwella zostaje powoli przerastana przez rzeczywistosc, mam tu na mysli koncepty Ministerstwa Prawdy czy tez (Internetowej) Policji Mysli. Orwellowi na pewno spodobalby sie tez koncept "Tasm Prawdy". "Cala prawda, cala dobe" - tez brzmi jak cytat Orwella, ale nie jest jego pomyslem. Koncept panstwa opisanego przez Orwella i rzadzonego przez Big Brothera oparty jest na klanowej strukturze spolecznej: (i) oligarchiczna Patria Wewnetrzna (Inner Party) ktorej uprzywilejowani i wyselekcjonowani czlonkowie reprezentuja 2% spoleczenstwa, (ii) Partia Zewnetrzna (Outer Party) czyli biurokraci i aparatczycy posiadajacy pewne przywileje i reprezentujacy 13% spoleczenstwa, i na koncu (iii) Proles czyli pozostali, 85% spoleczenstwa.
Stanislas Balcerac
Wielomski: Ruch Palikota to “Samoobrona” dla inteligencji z wielkich miast Gdy piszę te słowa, Ruch Poparcia Janusza Palikota ma już w sondażach 7-8 procent i przyrasta jak na drożdżach. Aż strach pomyśleć, jakie będzie miał wyniki, gdy będziecie Państwo czytać ten tekst (według wyników sondażowych Ruch Palikota ma od ok. 8% do 10% poparcia i – biorąc pod uwagę margines błędu – na pewno wejdzie do Sejmu – dop. red.) Prawdę mówiąc, gdy Janusz Palikot wychodził z Platformy Obywatelskiej, uważałem ten ruch za uzgodniony z Donaldem Tuskiem, a mający na celu tylko i wyłącznie oszukanie części lewicowych wyborców, aby przerzucili głosy z SLD – koszmarnie nieudolnie kierowanego przez rozdającego jabłka Grzegorza Napieralskiego – na znacznie sprawniejszego i bardziej charyzmatycznego Palikota, który licytował wyżej niż Napieralski we wszystkich tradycyjnych lewicowych tematach (antyklerykalizm, legalizacja „małżeństw” sodomickich itd.) Tak więc pierwsze wzrosty w sondażach Ruchu Poparcia nawet mnie cieszyły, gdyż osłabiały SLD. Skoro kilka lat temu Palikot wydawał katolicko-modernistyczny „OZON”, to wydawało się, że to jest kolejna maskarada – w dodatku uzgodniona z władzami PO. Jednak teraz zaczynam mieć co do tego poważne wątpliwości. Wariant polegający na tym, że Palikot z kilkoma czy kilkunastoma posłami wejdzie do Sejmu, aby następnie zwinąć swoje sztandary i przejść do PO, nie jest chyba możliwy. Trudno mi powiedzieć, czy sam Palikot by tego chciał, ale nawet gdyby chciał, to ekipa, którą powsadzał na listy wyborcze, to jakiś kompletny – jak mawia młodzież – obciach. Za Palikotem w Warszawie na „dwójce” radykalna lewaczka i feministka Wanda Nowicka, w Gdańsku na „jedynce” Robert Biedroń, w Krakowie startuje jakiś transwestyta. W porównaniu z tą ekipą ów jegomość startujący z Ruchu Poparcia, co siedział w więzieniu za pobicie kijem bejsbolowym, wydaje się stosunkowo normalny. Kilka dni temu znalazłem na Facebooku takie ogłoszenie: „Tomasz Szypuła, prezes Kampanii Przeciw Homofobii i kandydat do Sejmu z Warszawy, oraz Paweł Jasiński, pełnomocnik Ruchu Palikota ds. Równego Traktowania i kandydat do Sejmu z Olsztyna, zapraszają na symboliczny ślub przed Pałac Ślubów, plac Zamkowy 6 w Warszawie, w czwartek 29 września br. o godzinie 14:15. Przyjdź i wyraź poparcie dla związków partnerskich! Prosimy o wzięcie ze sobą ryżu i drobnych monet na szczęście, a zamiast prezentów czy podarunków »ślubnych« prosimy o pluszowe zabawki, które przekażemy Centrum Zdrowia Dziecka”. W porównaniu z tą ekipą perwersja i filosodomia towarzyszy z SLD wydaje się wyłącznie deklaratywna. Ryszard Kalisz mógł sobie być „niedzielnym gejem” chodzącym na pochody sodomitów (przy jego tuszy długie spacery są bardzo zalecane), jednak nigdy ani jego, ani żadnego z jego kolegów z SLD nikt nie posądzał na serio, że wierzy w te wydumane hasła o „równouprawnieniu”, „małżeństwach homoseksualnych” czy o prawie do „adopcji” dzieci przez takie pary. Był to tylko pijar wyborczy, oczko puszczane przed każdymi wyborami do niszowego, jednoprocentowego elektoratu sodomickiego. Sposób potraktowania Biedronia przez Napieralskiego był wielce charakterystyczny, a sprowadzał się do formuły „Poparcie sodomitów – tak; sodomitom na listach SLD – nie”. Pomijając więc pijar, było to zachowanie jakoś tam zgodne z prawem naturalnym, odkrywanym przez rozum ludzki jako konieczne dla istnienia świata. Tymczasem Janusz Palikot powyciągał tych wszystkich dziwnych ludzi, upchał na listy wyborcze i wiezie ich wprost na ul. Wiejską w Warszawie. Usłyszałem ostatnio opinię, że Ruch Poparcia to rodzaj „Samoobrony dla inteligencji z wielkich miast”. W znaczeniu socjologicznym jest to poniekąd prawdziwe – tak jak ruch Leppera był odruchem sprzeciwu chłopów i ludności z małych miast, tak ruch Palikota jest podobnym ruchem sprzeciwu wobec status quo ze strony ludności miejskiej i osób z wyższym wykształceniem. Ale jest zasadnicza różnica: Łyżwiński obłapiał, macał i gwałcił… kobiety! Jakkolwiek jego zachowanie było oburzające, sprośne i prymitywne, to jednak pozostawało zgodne z podstawowymi prawami natury, które głoszą, że samiec ogląda się za samicą. Tymczasem Palikot zgromadził samców obłapiających innych samców i samco-samice, które same nie wiedzą, jaką mają płeć (a przynajmniej ja mam problemy z ustaleniem ich płci właściwej). To jest ekipa, która nie ma charakteru buntowniczego wobec warszawskiego establishmentu, całej „warszawki”, praw rynku, konieczności spłacania kredytów itp. To jest załoga, która jawnie wypowiada wojnę prawu naturalnemu! Z tego powodu klubu parlamentarnego Ruchu Poparcia nie spotka los klubu parlamentarnego Samoobrony, który został zjedzony przez Jarosława Kaczyńskiego. Żadna partia w Sejmie nie będzie chciała brać do swojego klubu transwestytów, wojujących sodomitów, komunistek-feministek i innych podobnych jegomości, których Palikot chce wprowadzić na ulicę Wiejską. Co więcej, wątpliwe jest, czy Donald Tusk będzie chciał – co już dziś proponuje mu Palikot – wejść w koalicję z taką drużyną. W porównaniu z dziwolągami od Palikota komusza ekipa Grzegorza Napieralskiego zaczyna przedstawiać się dosyć przyzwoicie, nawet jeśli wiele z tych osób ma długi staż w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Jaki z tego wniosek? Ano taki, że jednak chyba inicjatywa Janusza Palikota nie była uzgodniona z Donaldem Tuskiem. Lider PO jest swojego rodzaju „konserwatystą doskonałym”, chcącym konserwować istniejące status quo – czy to dotyczy życia poczętego, socjalizmu, czy służby zdrowia. Jego program polega nie na rządzeniu, ale na administrowaniu istniejącymi stosunkami przy jednoczesnym uśmiechaniu się. Tymczasem Palikot chce ruszyć z posad Polskę i przeprowadzić tu szaloną rewolucję, ośmieszyć do reszty polski Sejm, wprowadzając pod jego dach rozmaitych dziwolągów. Czy Ruch Poparcia Janusza Palikota jest alternatywą dla SLD? Tak, jedno Palikotowi trzeba przyznać: udało mu się stworzyć ruch alternatywny wobec SLD. Problem tylko w tym, że o ile SLD wywodziło się z piekielnego przedpokoju, to Ruch Poparcia pochodzi z najgłębszych piekielnych czeluści. Anathema sit! Adam Wielomski
Zwycięstwo PO. Sensacyjny wynik Palikota. Nowa Prawica zdemolowana przez PKW. Gorący komentarz Korwina i Sommera Do godziny 21 można było głosować w niedzielnych wyborach parlamentarnych. Przy frekwencji, która według danych z godz. 18 wyniosła 39,65 proc. wybory wygrała Platforma Obywatelska (sondażowe poparcie na poziomie 39%); PIS otrzymał 30% poparcia, Ruch Palikota poparło 10% wyborców (!), PSL zaufało ponad 8% Polaków biorących udział w wyborach. Do “drugiej ligi” spadło SLD zdetronizowane przez Ruch Janusza Palikota (partia Grzegorza Napieralskiego może liczyć na ok. 7,7%). Poniżej progu wyborczego znalazł się PJN (2,2%). Nowa Prawica ma sondażowe poparcie na poziomie 1,1%. Zdaniem Tomasz Sommera niski wynik Nowej Prawicy to głównie efekt działań Państwowej Komisji Wyborczej. – Nową Prawicę zdemolowała PKW – powiedział redaktor naczelny Najwyższego Czasu! podczas trwającego w Warszawie spotkania wyborczego. – Widać wyraźnie, że gdyby nie decyzja PKW to przekroczylibyśmy 5%. Bez kampanii, bez możliwości prezentowania się w mediach publicznych osiągnęliśmy wynik lepszy niż brylująca w telewizji PJN – dodał Sommer. Przypominamy, że 1,1% Nowej Prawicy to wynik w skali całej Polski, o który partia walczyła jedynie w połowie kraju! PJN sondażowe 2,2% uzyskała prowadząc kampanie w całej Polsce. - Ludzie nie wiedzieli, że startujemy. Nie było nas w połowie kraju. Byliśmy nieobecni w telewizji. Jeszcze dzisiaj dzwonili do mnie znajomi z Warszawy zdziwieni, że nie ma mnie na warszawskiej liście – powiedział nczas.com Janusza Korwin-Mikke. – Nie składamy broni. Będziemy się odwoływać – dodał lider Nowej Prawicy. - Nowa Prawica to partia, której nie było w tych wyborach, która od tygodni nie była uwzględniana w żadnych sondażach. Pierwszy sondaż, który uwzględniał Nową Prawicę i został opublikowały w ogólnopolskich mediach to ten dzisiejszy, powyborczy! – stwierdził szef sztabu KNP. Przypominamy, że zgodnie z art. 210 § 2 Kodeksu wyborczego komitet wyborczy, który przy poparciu co najmniej 5000 osób zarejestrował listy kandydatów w co najmniej 21 okręgach wyborczych jest uprawniony do automatycznej rejestracji swoich list w całym kraju. Przepis ten nie zawiera żadnego ograniczenia w zakresie terminu, w którym winno dojść do zarejestrowania list, w co najmniej połowie okręgów. KW Nowej Prawicy Janusza Korwina – Mikke terminowo, (choć w ostatniej określonej przez prawo chwili) zgłosiła do PKW listy z poparciem wyborców w 25 okręgach. PKW “od ręki” zarejestrowała Nową Prawicę w 19 okręgach jednak podpisy poparcia w kolejnych dwóch uznano dopiero 6 dni po terminie zgłaszania list poparcia. Na skutek opieszałości PKW Nowa Prawica nie wystawiła kandydatów w całej Polsce a jedynie w 21 okręgach wyborczych. W elekcji nie wziął udziału Korwin-Mikke, który urzędniczy precedens nazwał “niesłychanie niebezpiecznym”, ponieważ umożliwia on “dowolne przeciąganie czynności sprawdzających jednym komitetom, a ekspresowe załatwianie innych”. Adam Wawrzyniec
Sprawa Nergala, czyli w jakim państwie chcemy żyć? Gościnny „występ” Nergala, czyli Adama Darskiego, w publicznej telewizji narobił w świecie katolickim i konserwatywnym sporo hałasu. Listy z protestami i artykuły pisali biskupi i publicyści. Można je było znaleźć zarówno w prasie, jak i w internecie. Fakt, że jeszcze w ogóle ktoś reaguje na cokolwiek w Polsce, sam w sobie musi cieszyć. Nie trzeba być chrześcijaninem, aby uważać, że pokazywanie w telewizji publicznej człowieka powszechnie uznawanego za satanistę (choć sam zainteresowany wydaje się chyba unikać deklaracji w tej sprawie) jest skandalem. To nie jest kwestia światopoglądu, lecz zdrowego rozsądku. Pewne poczucie prawa naturalnego wystarczy, aby wiedzieć – gdy jest się redaktorem telewizyjnym – że pokazywanie satanistów, pedofilów, sodomitów czy maniaków jest społecznie szkodliwe. Niestety, zmysł prawa naturalnego został przez dziennikarzy już dawno utracony, a konkretnie wtedy, gdy dostrzegli, iż gwałcenie go zwiększa oglądalność i podnosi wpływy z reklam. Dziennikarze to grupa, która dokonała „autoimmunizowania się” z władania praw natury i przeszła we władanie konkurencyjnego „prawa skandalu”. Mimo to uważam, że protestujący duchowni i publicyści – jakkolwiek mają rację, że Nergal w TVP to skandal – nie mają racji, szukając źródeł samego problemu. Sytuacja wygląda następująco: żyjemy w państwie liberalno-demokratycznym, które od 1989 roku głosi, że jedyną niewzruszalną zasadą światopoglądową jest brak uznania jakichkolwiek stałych i niezmiennych zasad etycznych i moralnych. Nazywa się to „pluralizmem”, „wielokulturowością” czy – przepraszam za wulgarne wyrażenie – „tolerancją”. Żyjemy w kraju, w którym wolno głosić brak szacunku dla własności drugiego człowieka (socjalizm), bluźnić publicznie wobec Boga (zaprzeczając Jego istnieniu), wolno naśmiewać się i kpić z duchownych, rodziców i wszelkich możliwych autorytetów. Pamiętacie Państwo niedawną awanturę o prawnej ochronie dobrego imienia prezydenta RP? Skoro miliony ludzi w Polsce uważają, że gra w internecie polegająca na obrzucaniu prezydenta RP fekaliami jest jak najbardziej na miejscu, to na jakiej podstawie można dziś uznać, że Nergal winien mieć do TVP wstęp wzbroniony? Problem można postawić jeszcze inaczej: skoro państwo demokratyczno-liberalne uznaje, że każdy pogląd jest równoprawny i wolno być wszystkim i głosić każde poglądy, to na jakiej podstawie nie wolno być satanistą i głosić otwarcie kultu diabła? Tak, demokratyczne państwo jest niekonsekwentne, bowiem zakazuje prawnie kilku poglądów i postaw: nie wolno w Polsce być faszystą, komunistą (acz tu tylko w teorii, bo nikt tego nie ściga w praktyce – red. Sierakowski publicznie promuje się w telewizji), nie wolno być także pedofilem. Wolno jednakże być sodomitą, który obraża Prawo Boże każdego wieczora! Wolno walczyć o „prawa kobiet do świadomego macierzyństwa”, czyli o ich prawo do zabicia własnego dziecka! Wolno wreszcie – prawo wszak tego nie zakazuje – być satanistą i uważać nawet, że to nie Bóg, lecz Szatan stworzył świat ex nihilo. Czy może mi ktoś racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego nie mogę założyć fan klubu Adolfa Hitlera, ale mogę publicznie wyrażać poglądy satanistyczne? Innymi słowy: dlaczego wolno mi czcić szatana jako doktrynę, ale nie wolno mi propagować kultu szatana wcielonego? Państwo demoliberalne jest rażąco niekonsekwentne. Konsekwentne są bowiem tylko dwa stanowiska: 1) przyjmujemy pozycje czysto agnostyczne i stwierdzamy, że każdy ma prawo być sodomitą, socjalistą, ateistą, satanistą, wyznawcą sekty Odyna, nazistą, komunistą, pedofilem. Państwo jest „neutralne światopoglądowo” i ze spokojem patrzy, jak pedofile tworzą własną telewizję internetową, a naziści własne radio. Ci pierwsi nadają instruktaż stosunku seksualnego z trzylatkiem, ci drudzy zaś dyktują przepis na domową produkcję cyklonu B; 2) państwo nie jest agnostyczne, ponieważ jest wspólnotą polityczną ufundowaną na systemie pewnych wartości, które tę wspólnotę konstytuują. W tej sytuacji każdy, kto nie akceptuje tych wartości, jest usuwany z oficjalnego dyskursu publicznego, nawet za pomocą metod administracyjnych, a jeśli swoje zwyrodniałe poglądy próbuje upowszechniać, to ulega penalizacji. Innymi słowy: zamyka się go w celi jako anarchistę i kontestatora. Pogląd, że mamy mieć państwo liberalno-demokratyczne, gdzie panuje „pluralizm” i – ponownie przepraszam za użycie słowa obelżywego – „tolerancja”, a zarazem niektóre poglądy zboczone, bluźniercze i niebezpieczne mają być penalizowane, jest absurdalny. To jest klasyczna sytuacja: albo-albo. Jeśli więc biskup pisze, że w chrześcijańskim kraju Nergal nie ma prawa występować w telewizji, to opowiada się za państwem, które odrzuca formułę liberalnej demokracji. Bynajmniej nie robię duchownym z tego powodu zarzutu! Wszak ja także jestem skrajnym przeciwnikiem reżimów demoliberalnych. Nigdy nie ukrywałem, że uważam, iż Polsce pilnie potrzebna jest dyktatura, która powsadza do ośrodków izolacji wszystkich aktywistów sodomickich, socjalistów, satanistów, religijnych sekciarzy, komunistów, nazistów, aktywistów proaborcyjnych itd. Oto jest istota wyboru: albo demokracja z Nergalem w TVP, sodomitami występującymi pod kolorowymi sztandarami na ulicach i obnażającymi (dosłownie) swoją nienormalność, aborcjonistkami krzyczącymi „Dzieciom śmierć!” – albo rząd porządku moralnego, kulturowego, politycznego i ekonomicznego, czyli rząd oparty na autorytecie i ufundowany na niezmiennych zasadach konstytuujących Cywilizację Zachodu. Pogląd pośredni, dominujący we współczesnym Kościele, tzw. maritenizm (od ojca tej koncepcji – Jacquesa Maritaina), że można stworzyć pluralistyczną demokrację, gdzie każdy pogląd będzie dozwolony, ale w praktyce zapanuje katolicki – jest nie tylko logicznie sprzeczny, ale i utopijny. Skoro można głosić wszelkie światopoglądy, to dlaczego niektóre miałyby samoistnie zaniknąć? Skoro można założyć partię polityczną o każdej ideologii i programie, to dlaczego wyborów nie mógłby wygrać SLD? To dlaczego nie wolno być Nergalem? Adam Wielomski
Na co Polska może być jeszcze potrzebna? Jaki jest/może być sens polskości (Polski) dla Polaków, jaki dla tutejszych, jaki dla sąsiadów, dla innych (dla naszego regionu, dla Europy, dla świata)?
1. Na co Polska może być jeszcze potrzebna? Jaki jest/może być sens polskości (Polski) dla Polaków, jaki dla tutejszych, jaki dla sąsiadów, dla innych (dla naszego regionu, dla Europy, dla świata)? Józef Piłsudski powiedział, że Polska jest skazana na wielkość. Wątpię aby potrafił to wytłumaczyć, czy rozumiał co mówił, ze względu na jego poważne luki edukacyjne, on raczej wyczuwał pewne rzeczy intuicyjnie. Ale miał rację. Chodzi o to, że Polska będzie albo wielka i zatriumfuje, albo skundlona i powoli zwiędnie. Nie ma innej opcji. Schowanie się pod „opiekę” Unii Europejskiej oznacza w rzeczywistości na krótką metę demobilizację polskości, a na długą jej demontarz. Ponadto UE nie będzie Polski – w znaczeniu tradycyjnym – bronić przed zewnętrznymi wrogami bowiem UE nie identyfikuje się z Polską jako państwem samodzielnym i jego interesami. EU może się interesować obszarem polskim z różnych względów, ale to nie to samo. Przecież EU nie jest przymierzem państw narodowych, tylko superpaństwem centralizującym post-kraje zatracające swoje jednorodne oblicze, a co najwyżej wyróżniające się nadal odrębnościami regionalnymi. Polska nie jest potrzebna ani Niemcom, ani Rosji. Widzi się ją, jako przeszkodę do zacieśnienia współpracy między Berlinem a Moskwą. Polska nie służy wcale żadnym interesom amerykańskim, bowiem przeszkadza Waszyngtonowi dogadywać się a już to z Brukselą, a już to z Berlinem czy Moskwą. Polska nie jest też potrzebna krajom bałtyckim, Białorusi, Ukrainie, Czechom, Słowacji, czy Węgrom, bowiem Polska nie potrafi właściwie nic im w chwili obecnej zaoferować, a szczególnie rzeczy najważniejszej: bezpieczeństwa i możliwości dalszego rozwoju ich odrębnych kultur bez strachu przed kolejną ofensywą gospodarczą czy wojskową mocarstw ościennych. Polska jest tak samo słaba jak one. W obecnym układzie geopolitycznym miejsca na Polskę, jako odrębnego i suwerennego gracza po prostu nie ma. W innym układzie, to inna sprawa. Ale trzebaby wznieść się poza UE i wyobrazić inne możliwości. Ale aby cokolwiek takiego sobie wyobrazić musi nastąpić kontrewolucja w nas samych, której wynikiem będzie odnowa duchowa i zmiana paradygmatu. W nowym układzie geopolitycznym Polska może być potrzebna po to aby stała się sworzniem, który zorganizuje Intermarium. Kultura polska ma w sobie potencjał uniwersalny, który zakwitł chwilowo w dobie Jagiellonów i I RP, niestety zabrakło dyscypliny i wizji na jego zrealizowanie. Potencjał dalej istnieje, choć prawie nikt nie śmie o nim śnić. Gdy znajdą się śmiałkowie, panie i panowie, można zacząć taki program realizować. Niech elity rządzące pokarzą najpierw, że potrafią, chociaż wybudować nad Wisłą autostrady. Ale aby to się stało, Polska musi najpierw otrząsnąć się ze skundlenia. First things first. Jednym słowem potrzeba Kazimierza Wielkiego i jego dzieła. Gdy Polska powstanie z kolan, gdy wyemancypuje się z niewolniczego syndromu PRL, gdy zakwitnie gospodarczo, intelekutalnie i kulturowo, stanie się atrakcyjnym partnerem i magnesem dla sąsiadów. Sami wtedy do Polaków przyjdą. Co więcej, zwrócą oczy na Polskę, jako na potencjalnego partnera możni tego świata. Na razie nie ma, czym imponować, ani sobie, ani sąsiadom, a tym bardziej Europie czy światu. Trzeba się najpierw wziąść w garść i odbudować wewnętrznie. A to znaczy głębokie reformy wolnorynkowe i bezwzględne bezpieczeństwo, które może zapewnić jedynie polska force de frappe, ze strony wojskowości, oraz elektrownie atomowe, ze strony energetycznej. Nikt Polski za Polaków bronić nie będzie, bowiem nikt inny nie uważa Polskę za szczególnie ważną czy potrzebną. Polska jest potrzebna jedynie tym, którzy uważają, że Polska jest potrzebna. Czyli, takim, którzy myślą, że Polska jest jakimś dobrem, bytem wypełniającym rolę pozytywną, porządaną. A tacy, co to uznają przede wszystkim identyfikują się, jako Polacy. Robią to z wolnego wyboru, z wolnej woli. Łączy ich pewna wspólnota, oparta głównie na concensusie kulturowym, w większości niekwestionowanym, odruchowym, wynikającym z historii. Czyli można powiedzieć, że świadomymi Polakami są tylko ci, którzy uważają polskość i Polskę za wartość pozytywną. Idąc dalej, tylko ci, którzy uważają, że Polska jest potrzebna winni być uznani za pełnoprawnych obywateli. Inni – tacy, co uznają, że Polskę należy zlikwidować, czy tacy, którzy mają to wszystko w nosie nie powinni o Polsce decydować, bowiem nie mają ku temu prawa ani żadnych innych przesłanek. Negując czy olewając Polskę, nie są, bowiem Polakami. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Naturalnie taki wywód można przeprowadzić o ile dogadamy się, co do definicji Polski i Polaków. Logicznie można określić taki byt jak Polska jedynie na podstawie nagromadzonego przez ponad tysiąclecie materiału dowodowego. Polska jest sumą doświadczeń przeszłości i tradycji wyodrębnionych, jako polskie i afirmujących polskość w rozmaitej postaci. Oznacza to, że polskość może być i zjednoczona, scentralizowana, jak i rozdrobniona, dzielnicowa, regionalna, wiejska, miejska, a nawet – a może i przede wszystkim — federacyjna i wielonarodowa. Ale kultura jest jej jedna, choć rozmaita. Pozwala to Polakom mieć rozmaite świadomości narodowe, czasami jednocześnie (e.g., tatarską, żydowską, kaszubską, śląską, czy ormiańską), ale jedną haute kulturę (polską). Podkreślmy ponownie, że koncepcja polskości ma sens tylko o ile wywodzi się z doświadczeń pokoleń, z polskiej tradycji. Czyli Polak to twór a posteriori. Trudno przecież sklecić Polaka w oderwaniu od historii, na podstawie aprioryzmu. Polak to nie homo sovieticus. Ludzie upierający się, że są Polakami, a jednocześnie odrzucający czy niszczący tradycję, z polskości w rzeczywistości się emancypują. Stają się post-Polakami, albo nie Polakami, szczególnie, gdy wybierają dla siebie poza polską świadomość. Polskość, bowiem to wybór kulturowy, a nie wypływający z postępowych etno-nacjonalistycznych mżonek.
2. Jakie zobowiązanie może dziś wynikać z akceptowanej przynależności do polskiej wspólnoty historycnej/ obywatelskiej/narodowej? Na co my możemy być Polsce potrzebni? Nasza rola jest prosta: kontynuować pracę w celu wyrugowania PRL z duszy Polaków. Gdy Polacy przestaną być post-PRLowcami i odrzucą syreni śpiew post-Polaków pchających do homogenizującej UE, gdy uwierzą w siebie, to wtedy będzie można coś z nimi zrobić. Na razie standartową odpowiedzią post-PRLowców na cokolwiek prawie jest: „Fajny pomysł, ale tego się nie da zrobić.” Związane z nami środowisko „Glaukopisu” oraz garstka czujących po polsku Polonusów z Zachodu, z USA szczególnie, stale pokazuje na polu intelektualnym i społecznym, że można zrobić, co można zrobić, jak można zrobić i dlaczego trzeba stale robić. Trzeba wytyczyć cel strategiczny i uparcie dążyć do niego. Wbrew szyderstwom, wbrew chwilowym modom. Semper fidelis. Rolą naszą jest krzewić realistyczny optymizm, co do przyszłości. Mamy czasy saskie. Trzeba Szkoły Rycerskiej, trzeba reform, trzeba wiedzy. Trzeba zasypać przepaść między konfederatami barskimi i kościuszkowskimi reformatorami. Oby tym razem nie było za późno. Póki my żyjemy. Marek Jan Chodakiewicz
10 października 2011 Niewolnicy państwa opiekuńczego.. - wybrali sobie tych samych nadzorców. Kolejne lata będziemy świadkami pogłębiania się degradacji naszego kraju, wprowadzania socjal – rozwiązań, rozwoju biurokracji, podnoszenia podatków. Tak jak do tej pory.. Popatrzcie Państwo, ile można zrobić z ludzkimi umysłami propagandą i rozbudzaniem nienawiści do pozorowanego przeciwnika.? I prawie 40% z głosujących, których umysły oklejono plakatami, bilborami i zmasowaną propagandą - dało się nabrać. Zgodnie z przewidywaniami Ruch Palikota ugrał najwięcej. Zabrał głosy Sojuszowi Lewicy Demokratycznej i wziął pod swoje skrzydła głosy wszystkich tych, którzy myślą antysystemowo. W tym potencjalnie- nasze głosy. Część naszych głosów, które nie miały gdzie paść, bo w 20 okręgach nie było naszych list -wziął Palikot. Będzie nam wszystkim bezpiecznie, bo artykułujący wyborcze bajki - stawiali na bezpieczeństwo” obywateli”. Jak mówił Thomas Jefferson: „Człowiek, który rezygnuje z wolności w imię bezpieczeństwa, nie zasługuje na żadne z nich”. To jest wielka sztuka propagandowa: z dawnej Unii Wolności, partii zdychającej, zbudować formację, która nikomu nie kojarzy się z Unią Wolności, a przecież w istocie jest jej częścią, i to partię, która wygrywa wybory.. Pan Donald Tusk powinien napisać książkę dotyczącą wojny propagandowej z własnym narodem.. Jak to się ją prowadzi, żeby gnębiony, poniewierany i okradany naród, zagłosował na swoich oprawców. To naprawdę jest wielka sztuka.. Sam bym taką książkę kupił, i postawił na półce obok: „Sztuki Wojennej” i „O wojnie”. Goebbels by się nie powstydził.. Kłamstwa powtarzane setki razy przyniosły owoce.. A że zatrute..? Przy pomocy pijaru i rozbudzanej nienawiści do pozorowanego przeciwnika.. Kiedy brakuje słów prawdy - mówią słowa propagandy? Nadchodzą sądne dni.. „Rewolucje przerażają, ale kampanie wyborcze wzbudzają obrzydzenie”- twierdził Mikołaj Davila. Rzeczywiście wzbudzają.. I jeszcze wmówić 40 milionom ludzi, że to, co się dzieje w Polsce, to wynik wyimaginowanego” kryzysu”, któremu nie jest winna ekipa Tuska.. Tylko ten” kryzys: skądś przyszedł- nie wiadomo do końca skąd.. najpewniej z USA, Grecji, wkrótce z Portugalii, Włoch, Belgii, Hiszpanii, Irlandii.. I nikt już się nie pasjonuje faktem, że z powodu strzebli błotnej- ryby w Polsce chronionej- trzeba zmienić przebieg wschodniej obwodnicy Warszawy.(????) Dobrze, że nikomu z ludzi wpływowych ekologicznie, nie przyszło do głowy, żeby przenieść Warszawę z powodu strzebli błotnej, na przykład do Sopotu. Co tam kolejne miliony utopione w obwodnicy?. Czy ktoś w państwie upaństwowionego marnotrawstwa liczy w ogóle jakiekolwiek pieniądze? Ale zwycięski lud ma się z pyszna.. Już widzę te uśmiechnięte twarze ukontentowane i zadowolone… Byleby nie Prawo i Sprawiedliwość.. Z czego się śmiejecie - z siebie się śmiejecie! Destylacja prawdy przyniosła owoce.. Propaganda wydestylowała prawdę do końca- jak to w demokracji opartej na propagandzie, gdzie prawda nie jest nikomu potrzebna.. Liczą się zdobyte głosy w tej demokratycznej bitwie o głosy. Nie liczy się powód- liczą się głosy. I głosy padły! Tak jak stacza się nasz kraj.. I jest coraz lepiej.. Warszawska Giełda Papierów wartościowych jest bliska awansu do grona rynków rozwiniętych. Według ”Parkietu” przewiduje to aktualna, przeprowadzana, co roku przez FTSE Group klasyfikacja, w której Polska, jako jedyny kraj w regionie została przesunięta z grupy emerging markets - rynków wschodzących- na listę obserwacyjną, z której można awansować do kategorii rynków rozwiniętych. Awans Polski to rezultat szybkiego rozwoju rynku kapitałowego w ostatnich latach. Zmiana może przyczynić się do łatwiejszego pozyskiwania środków od światowych inwestorów.(!!!!) Spekulacyjne rynki kapitałowe- to jedno, ale co z milionami drobnych firm, które ledwo przędą? One nie żyją ze spekulacji - one żyją z pracy! I muszą pracować, żeby żyć - a nie spekulować… I co to za wiadomość, że spekulantom jest lepiej, i być może będzie jeszcze lepiej.. A co z ludźmi, którzy ciężko codziennie pracują i martwią się, co będzie z nimi i ich firmami.. I z kogo spekulanci będą wyciągali pieniądze..? Przecież nie z budżetówki i rozdętej biurokracji.? Ale z tych pracujących ludzi. Bo przecież pieniądze pochodzą z pracy- a nie ze spekulacji. Żeby spekulanci mogli spekulować.. Pieniądze spekulantów pochodzą ze spekulacji... Ale najpierw trzeba je wypracować. Ciężko wypracować! Ale na szczęście - według rządowych agent- rozwijamy się. Może się okazać, że już niedługo.. Wtedy znowu coś wymyślą, można znowu zrzucić na „ kryzys”. Lud tego wszystkiego i tak nie kojarzy.. Można zrzucić na PiS, SLD czy Palikota… Zawsze można też zrzucić na JKM.. Można zrzucić na Marsjan.. „Ciemny lud to kupi”.. No pewnie, że kupi.. A bo to jedno kłamstwo kupił? I kupi jeszcze niejedno.. Byleby je dobrze opakować.. Od tego są „ specjaliści”, których pan Donald Tusk nazatrudniał w dużej liczbie.. Oni główkowali jak ten „ ciemny lud” oszukać.. No i wykombinowali.. Teraz będą zbierać premie- a my będziemy zbierać owoce rządzenia.. Przedtem owoce demokracji, która jak zwykle zwyciężyła.. Czy ktoś w ogóle wyobraża sobie, żeby demokracja mogła nie zwyciężyć? Żeby sztukmistrze demokracji mogli nie zwyciężyć.?. Bo w demokracji liczą się sztuczki, często sztuczki zamiast cudów.. Bo ani sztuczką, ani cudem nie jest umorzenie śledztwa w sprawie znieważenia uczuć religijnych przez publiczne prezentowanie krzyża oklejonego puszkami po piwie marki Lech podczas ubiegłorocznych manifestacji pod Pałacem Prezydenckim w Warszawie. Śledztwo umorzono wobec braku znamion czynu zabronionego zgodnie z opinią biegłego religioznawcy, który stwierdził, że demokracja, pardon - demonstracja z wykorzystaniem inkryminowanego krzyża w kontekście społeczno- politycznym nie jest przestępstwem obrazy uczuć religijnych.(???) Ach nie jest! A co trzeba zrobić z krzyżem, żeby były znamiona? Spalić go, roztrzaskać, wmieszać z fekaliami.. Bo jakoś nikt nie odważa się eksperymentować z Półksiężycem i Gwiazdą Dawida.. Niechby spróbował! I niechby prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie publicznego znieważenia Gwiazdy Dawida z puszkami po piwie Lech.. Ojjjj.. By się działo! „Antysemityzm”- nie schodziłby z czołówek gazet.. Na razie zostajemy w demokratycznym państwie prawa, jako niewolnicy państwa opiekuńczego, pod opieką tych samych partii, które dalej będą się nami opiekować, ale oczywiście nie za darmo. Koszty opiekli wzrosną, bo wiecie państwo, inflacja no i wzrośnie liczba opiekunów.. Tak jak do tej pory! Kierunek został zachowany! WJR
POLSKA UPADŁA! Z początkiem roku założyłem się z żoną, twierdząc, że większość Polaków jest bezmyślna. W odpowiedzi usłyszałem: „nie martw się, ludzie myślą i widzą, co się dzieje, jesienią zmieni się to wszystko”. Cóż … przegraliśmy obydwoje: żona-bo nic się nie zmieni, ja-bo wyniki wyborów pokazały, że w Polsce większość to nie ludzie bezmyślni, ale debile. Bo jak inaczej ocenić, że jak się okazuje, praktycznie co drugi mijany przeze mnie na ulicy człowiek jest zwolennikiem partii, które albo ledwie tolerują Kościół (PO) a po cichu kpią z niego, albo wręcz deklarują z nim walkę (RPP)? I to w kraju, gdzie większość stanowią katolicy. Że prawie co drugi człowiek nie popiera prawdziwych zmian, ale woli bylejakość? Że wstydzi się być Polakiem w imię jakichś chorych europejskich idei? Tak jakby duma, że jest się Polakiem przeszkadzała w byciu Europejczykiem. Nie zazdroszczę Amerykanom Ameryki, ale zazdroszczę im jednego: że potrafią być tak dumni z tego w jakim kraju mieszkają. I co? Mimo tego wszyscy liczą się z USA. To co się stało jest wręcz nieprawdopodobne. Ale chyba na zimno należało się tego spodziewać. W kraju, w którym nie liczy się jakość, tylko pozory, gdzie inteligencja przegrywa z wyglądem (by nie rzec z d…ą), w którym nie liczy się wiedza, tylko ładny papier/dyplom za którym jest bezmyślność i głupota, w którym buduje się ładnie wyglądające drogi z glinianą podbudową, uchwala się ileś tam aktów prawnych, które są kpiną z prawa itd. nie mogła wygrać partia, która zwraca się do wyborców, którzy myślą. I do tego jeszcze w kraju, gdzie podobno 2/3 ludzi nie potrafi czytać ze zrozumieniem. O tym jak niski jest poziom inteligencji wielu Polaków, niech dodatkowo świadczy choćby trzecie miejsce RPP, której szef był przewodniczącym Komisji Przyjazne Państwo i nic nie zrobił, zaś w swych spotach wyborczych łzawym głosikiem popiskiwał, że chciałby, aby urzędnik pomagał, gdy przyjdzie się do urzędu. Cóż za cynizm. Przez 4 lata rządzili Polską ludzie, którzy nie nadawali się do tego, ludzie, którzy moim zdaniem reprezentują niski poziom umysłowy. I jak prowadzili kampanię? Według jednego z praw socjologicznych, które do tłumu nakazuje mówić jakbyśmy mówili do najgłupszego osobnika z tegoż tłumu. Akurat tym dwóm partią nie sprawiało to kłopotu: mówili jak między sobą. I jak widać trafił ten poziom na podatny grunt. To przerażające, jak kolejne obietnice i socjotechnika wygrała z rozsądkiem i wizją uczciwej Polski. Tak sobie myślę, patrząc na dramatyczny spadek poziomu edukacji w Polsce, że jedną z recept dla PiSu przy następnych wyborach będzie wydanie programu w formie komiksu, albo całkowicie w formie rysunkowej. To może trafić do wyborców. Mam w tym wszystkim też żal do Hierarchów Kościoła. Dali jasny sygnał, że traktują siebie i księży, jako obywatele drugiej kategorii (a może w ogóle odmawiają im prawa do bycia obywatelami?). Bo czyż księża nie są obywatelami Polski? Czy wykonując posługę nie przestają być zatroskanymi o losy wiary i Polski? Ma prawo wypowiadać się o polityce jakiś pożal się Boże muzyk, były minister bez matury, który gdyby składał gdziekolwiek cv, to nikt nawet by na jego papiery nie spojrzał, dziennikarz, sklepowa, dlaczego nie może ksiądz? I jeszcze ta bierność w sprawie „Nergala”… Odnoszę wrażenie, że ludzie świeccy znacznie więcej zrobili w tej sprawie niż Ci, którzy powinni stać na straży wiary. Historia pokazuje, że ustępstwa tylko rozzuchwalają tego, któremu się ustępuje (ot choćby Hitler…). Odnoszę wrażenie, że teraz przyjdzie Kościołowi drogo zapłacić za bierność. A odzyskać utracone pozycje będzie trudno. Te wybory pokazały, że demokracja tak naprawdę jest zagrożeniem sama dla siebie. Miałem nadzieję obudzić się w Nowej Polsce. Obudziłem się nieustannej bylejakości życia. Ignatio • salon24.pl
Wybory wygrały telewizory… Jak się czyta komentarze na necie to można odnieść wrażenie, że rozum przestał decydować o wyborach. Dziś decyduje telewizor i jakie wrażenia z telewizora się wyniesie… Przerost wizerunku nad rzeczywistością. Dokładne idee narodu z czasów Gierka: najeść się, wyspać, wypić i zapalić… Kult głupoty, chamstwa i prymitywizmu. Spodziewałem się takiego wyniku wyborów. Oczywiście, że jako PiSowiec (członek PiS) wolałbym zwycięstwo, ale że dobrze życzę normalnym ludziom – to piszę: poczekajmy! Rządzić teraz z kijem w szprychach po PO – to byłoby samobójstwo dla PiS. To, co przed nami – to lawina… kryzys. To się rozstrzygnie w ciągu najbliższych miesięcy. Kreatywna księgowość Jacusia R.”Zielona Karta” tu nie pomoże. Teraz to mógł machać rękami i udawać, przypisując sobie to, co jako dochód narodowy wytwarzają ludzie. Tu już nie wystarczy pomoc „zaufanych” mediów by robić ludziom wodę z mózgów. Niestety, ale „wariant węgierski” jest więcej niż prawdopodobny w monecie realnego kryzysu, który był jak do tej pory tylko głaskaniem. Rostkowski z Tuskiem powinni pomnik postawić Kaczyńskiemu, że na początku ich rządów powstrzymał i doprowadził do buntu przeciw wprowadzeniu Euro. Buty teraz powinni Jarkowi całować. Dzisiejsza radość Lemingów… Ślepi ludzie, piszący wyzwiska, kalumnie… zwykłe chamstwo. Niech się cieszą. W „Rewizorze” Gogola Horodniczy mówi: „Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!”. Radzę Wam, Lemingi, przeczytać. Tak samo jak „Rok 1984″ i „Folwark zwierzęcy”. Przestaniecie się śmiać jak zrozumiecie… Sami z siebie się śmiejecie! A ja lubię śmiać się na końcu :) Jakiś Leming napisał „to czekamy na wielkie krzyki o zfałszowanych” (pisownia oryginalna)… A co? Były takie? Była tylko mowa o dziwnych sytuacjach i opis faktów gdzie PO rzeczywiście fałszowała wyniki. To, co wam wkładają do głowy w telewizorach jest waszym problemem, że mają was za tak prymitywnych ludzi, iż można wam wmówić, że jak ktoś wam coś mówi, to musi być prawda o nas. Gratuluję inteligencja i umiejętności „rozpoznawania” co mówią Wam o czym my mówimy… I tym się różnimy. Nam wolno myśleć samodzielnie, a WY musicie myśleć jak cała ławica śledzi. Ktoś to pięknie określił pięknie w socjologii: ŚWIADOMOŚĆ KARALUCHÓW. :) Tak jak z waszym poczuciem humoru. Tylko rozumiecie jak widzicie jak jeden drugiego kopie w d… To wasz poziom inteligencji. Tacy jak Tusk, jak go określił Palikot w swojej książce (czytałem… dostałem od samego Palikota w piątek po południu): prymitywny i zawzięty typ kierujący się w życiu wściekłością i zawiścią (wow… niemal cechy Stalina i Putina) wykorzystują takich jak wy… bo łatwo wami kierować: rzucić wam ochłapy, jakieś ścierwo na żer i wy to pochwycicie chwaląc swojego pana, że taki dobry. Nie widzicie, kłamstw, oszustów… taki rząd dla maluczkich, zakompleksionych. Nazwać was inteligencją, choć nie dajecie sobie rady z prostymi sprawami i już można was kupić. Aby były dobre wiadomości w TV. Tylko tyle wam trzeba? Żadnych idei, wartości? Idealne społeczeństwo zer i przeciętniaków, szarości. Z czego się cieszycie? Że was oszukują i mają za matołów, którym można wetknąć każdy kit? Ot.. każą wam krzyczeć, że Pis to zło.. i Wy krzyczycie? A przynajmniej wiecie, dlaczego? Tak… bo Smoleńsk, krzyż, mohery, ciemnogród, Kaczory, Prezes. I co więcej? ZERO… Świadomość karaluchów żrących wszystko i cieszących się z tego, że są… GRATULACJE… Wygraliście? W czym? To demokracja ZERA BEZ INTELIGENCJI – tu wygrywają wszyscy! Nadal tego nie możecie pojąć? PiS nie zniknie! Nadal będziemy wam uświadamiać, że jesteście zerami… a Wam zostaną wyzwiska, kalumnie, wulgaryzm, chamstwo. Zwykła świadomość ulicznej żulerni… Przy was KIBOLE to goście mający idee. A wam? Debilna świadomość zwycięstwa, bo nie rozumiecie, czym jest demokracja. GRA-FIK • blogpress.pl
Teraz będziemy ratować banki
1. Po wydaniu prawie 400 mld euro na ratowanie Grecji, Irlandii i Portugalii okazuje się, że teraz kraje strefy euro muszą wydać przynajmniej 200 mld euro, żeby ratować europejskie banki. Dzwonkiem alarmowym w tej sprawie stał się w ostatnich dniach belgijsko-francuski bank Dexia, którego akcje na giełdzie zaczęły tracić na wartości po kilkanaście procent dziennie i ostatnio ich wartość była określana zaledwie w eurocentach. Rządy belgijski i francuski natychmiast ogłosiły, że wesprą ten bank i że oszczędności klientów w nim zgromadzone, są bezpieczne. Jeszcze w lipcu tego roku europejski nadzór bankowy (EBA) zapewniał po przeprowadzeniu dla 90 banków tzw. stress - testów, czyli testów sprawdzających ich kondycję kapitałową, że tylko 8 z nich musi podnieść swoje kapitały, a wypłacalność pozostałych nie powinna być podawana w wątpliwość. Nie minęło 3 miesiące i okazuje się, że banki krajów strefy euro wymagają dokapitalizowana, bo zwyczajnie tracą płynność, a instytucje finansowe nie chcą im pożyczać.
2. Wszystko to w związku z coraz bardziej prawdopodobna częściową niewypłacalnością Grecji. Po wielu miesiącach zapewnień czołowych przywódców głównych krajów strefy euro, że do tego nie dojdzie, teraz już publicznie urzędnicy unijni wypowiadają się, że redukcja greckich zobowiązań wobec posiadaczy greckich obligacji powinna wynieść przynajmniej 50%. Zaangażowanie banków europejskich w greckie aktywa to kwota przynajmniej 140 mld euro, przy czym banki francuskie takich aktywów posiadają blisko 53 mld euro, niemieckie prawie 36 mld euro, angielskie 14 mld euro, portugalskie 10 mld euro, amerykańskie 9 mld euro i włoskie prawie 5 mld euro. Gdyby się okazało, że Grecja nie otrzyma ostatniej transzy z pierwszego pakietu pomocowego w kwocie 8 mld euro już na początku listopada to częściowa niewypłacalność tego państwa zostałaby ogłoszona już w tym momencie. O drugim pakiecie pomocowym dla tego kraju, który został ustalony latem tego roku, a do tej pory niezaakceptowany przez wszystkie kraje strefy euro, w tej sytuacji nie wypada nawet wspominać. Wtedy banki europejskie najbardziej wyeksponowane na grecki prawie natychmiast stracą płynność i bez wsparcia kapitałowego mogą szybko stracić także gromadzone w nich oszczędności, które są przecież podstawą ich ekspansji kredytowej.
3. Stąd właśnie nerwowe rozmowy ministrów finansów krajów strefy euro, a także konferencje Kanclerz Merkel z Prezydentem Sarkozy jak sfinansować to dokapitalizowanie. Szefowa niemieckiego rządu chce, żeby wzięły to na siebie budżety państw, z których te banki się wywodzą, Prezydent Francji z kolei uważa, ze powinien to zrobić Europejski Bank Centralny razem z Europejskim Funduszem Stabilizacji Finansowej. Francja nie chce ryzykować środkami z własnego budżetu, bo obawia się utraty ratingu potrójnego A. Że nie są to obawy bezpodstawne świadczy dokonane nie dalej jak wczoraj zmniejszenie aż o 3 stopnie ratingu Włoch i Hiszpanii przez agencję Fitch, co już w najbliższy poniedziałek może spowodować panikę na europejskich giełdach akcji i walut.
4. Ten brak strategicznej koncepcji zarówno, co do sposobu ratowania krajów peryferyjnych strefy euro a teraz także europejskich banków powoduje coraz większe zniecierpliwienie w Stanach Zjednoczonych a także w Chinach, które coraz bardziej obawiają się destabilizacji całego światowego systemu finansowego. Tak czy inaczej pieniądze na rekapitalizację europejskich banków muszą się znaleźć, a ostatnich decyzji agencji ratingowych w sprawie Hiszpanii i Włoch wynika, że muszą się znaleźć bardzo szybko, bo częściowa niewypłacalność Grecji to raczej początek a nie koniec łańcuszka nieszczęść, które czeka kraje strefy euro. Dr Zbigniew Kuźmiuk
Wskrzeszanie niemieckiej marki Nie bierzemy, jak zwykle, odpowiedzialności ani za treść poniższego artykułu, ani za komentarze do niego – admin. Czy zwrócił może ktoś uwagę, że w tumulcie ostatnich wydarzeń, wojen, krachów gospodarczych i niepokojów społecznych jakoś strasznie cicho zrobiło się wokół Niemiec? Kraj ten już od dłuższego czasu nie pojawia się w czołówkach prasowych, – mimo, że Europa nie należy do najspokojniejszych miejsc na świecie. Historia podpowiada, że jeżeli Niemcy nagle cichną, to warto zwrócić na nich baczniejszą uwagę, bo z pewnością dzieje się tam coś interesującego, co Niemcy niekoniecznie chcieliby rozreklamować. Jedną z takich interesujących informacji jest ta, że niemiecki prokurator ponownie otworzył sprawy sądowe wielu byłych faszystowskich funkcjonariuszy. Dzieje się to w momencie, kiedy Europa rozsypuje się gospodarczo i naciska coraz bardziej niecierpliwie na Niemcy, aby uratowały od bankructwa nie tylko Grecję, ale i Włochy, Hiszpanię i kilka innych krajów, co wywołuje furię u każdego obywatela Niemiec. Podobnie niechętny stosunek do takiego pomysłu ma niemiecki rząd, który wielokrotnie daje do zrozumienia, że raczej myśli o swoim kraju niż ratowaniu europejskiej iluzorycznej jedności. Ta postawa wywołała szereg plotek (a w każdej plotce jak wiadomo jest odrobina prawdy), że Niemcy rozpoczęły potajemne drukowanie starych niemieckich marek, jako plan zastępczy dla upadającego euro lub dla decyzji niemieckiego parlamentu, który wypisze Niemcy ze strefy euro. Pogłoski o ewentualnym powrocie niemieckiej marki zaczęły powstawać już od zeszłego roki, kiedy to ceny akcji na niemieckiej giełdzie nieoczekiwanie zaczęto podawać (obok cen w euro) właśnie w niemieckich markach, – mimo, że waluta ta nie jest już w obiegu. O możliwości powrotu Niemiec do Deutche Mark wspomina także notatka z solidnej, finansowej strony: Commmodieties online. Z kolei w serwisie finansowym Bloomberga można przeczytać artykuł pt. „Trichet (szef Europejskiego Banku Centralnego) traci zimną krew na myśl o powrocie Niemiec do Deutche Mark”. Trichet oczywiście jest za tym, aby Europa skonsolidowała się jeszcze mocniej poprzez wspólną politykę walutową. Z pogłoskami o powrocie Niemiec do swojej starej waluty, łączy się w jakiś sposób wznowienie procesów byłych nazistów. Tak związek widzi Joseph Farrell, choć jego natury nie potrafi on jeszcze przekonywująco wytłumaczyć. Być może chodzi o to, żeby przez te procesy pokazać światu, że nagła, samodzielna polityka Niemiec nie oznacza powrotu do nazizmu w tym kraju i że Niemcy raz na zawsze wyrzekły się podążania tą drogą. W przypadku Niemiec powrót do swojej starej waluty może mieć także i inne znaczenie. Niemiecka marka była w przeszłości drugim, co do popularności (po amerykańskim dolarze) środkiem płatniczym na świecie, co stawiało ten kraj w uprzywilejowanej pozycji. Upadek euro, chwiejący się coraz bardziej dolar stwarza, więc idealne warunki do powrotu waluty powszechnie uważanej za solidną. Istnieje jeszcze jeden powód, dla którego Niemcom opłaca się porzucić strefę euro i zająć się sobą. Niemcy coraz mocniej oddalają się politycznie od USA i coraz bardziej lewitują w stronę Rosji i Chin. Oba te mocarstwa w sposób istotny uczestniczą w światowym obrocie handlowym. Oba są także niechętne Ameryce i z ochotą zrezygnują z dolara, zwłaszcza, jeśli pojawiłby się inny atrakcyjny i solidny środek płatniczy gwarantowany przez mocarstwo gospodarcze o powszechnie uznanej reputacji – takim są niewątpliwie Niemcy. Jest to, więc olbrzymia szansa dla Niemiec, aby znów stać się głównym graczem rozstawiającym pionki na politycznej szachownicy. Z punktu widzenia Polski, mocne Niemcy – na dodatek zaprzyjaźnione z Rosją – to najgorszy koszmar. Nieoczekiwanie taki scenariusz (nawet, jeśli fantastyczny) jest brany w Europie pod uwagę i w rozmaitych kołach politycznych można usłyszeć złowrogie pomruki, że w przypadku odejścia Niemiec z Unii, reszta Europy powinna interweniować nawet w drastyczny sposób – by siłą przywrócić Niemcy do UE. To można było odczytać z zachowania prezydenta ECB – Jeana Claude Tricheta, którego sama myśl o samodzielnych Niemczech wyprowadziła z równowagi. Nie ma co się temu dziwić, bo znów jesteśmy w takim momencie historii, kiedy decyzja Niemiec będzie miała dalekosiężny wpływ na nas wszystkich.
http://nowaatlantyda.com
I któż „siłą przywróci Niemcy do UE”? Oddziały szturmowe holenderskich homoseksualistów, czy szwedzkich feministek? – admin
Media, celebryci i lęki PO apelowała do żebraczo-lokajskiej postawy Polaków, dowodząc tym samym, jak postrzega swoich wyborców . Kampania wyborcza PO rozgrywała się głównie w mediach i nie polegała na spotach wyborczych i wystąpieniach jej polityków. Partia Donalda Tuska zwyciężyła dzięki wsparciu zjednoczonego frontu mediów prorządowych, czyli wszystkich dużych telewizji, większości radiostacji i gazet. Konkurowały one w tym, kto efektowniej podliże się rządowi, a zwłaszcza, kto dotkliwiej przywali opozycji. Dlaczego – choć wzruszający był pokazywany w „Faktach” wspólny bieg po Błoniach Katarzyny Kolendy-Zalewskiej i Donalda Tuska oraz prowadzona przez nich pogawędka o kondycji polskiej polityki czy relacje w „Wiadomościach” z „tuskobusu”, w którym premier rzeczowo tłumaczył, że należy zbliżyć się do ludzi, choćby warunki były ciężkie – to jednak gros zainteresowania przyciągały zmagania dziennikarskiego frontu z siłami zła, czyli z PiS. Najtrudniejsze zadanie wziął na siebie Tomasz Lis, który w zastępstwie Tuska starł się z głównym demonem, czyli Jarosławem Kaczyńskim. Wprawdzie poległ na polu bitwy, ale chyba nieprawdą jest, że zostanie za to zwolniony przez Tuska, bo starał się jak mógł, a sam premier wie, że nie zawsze wszystko wychodzi, jak byśmy chcieli. Palmy pierwszeństwa pozazdrościł Lisowi Jarosław Gugała, rozmawiając w Adamem Hofmanem w Polsacie. Prasa pisana towarzyszyła elektronicznej, Adam Michnik straszył z „Gazety Wyborczej” podobnie jak jego następca, Kuba Wojewódzki z okładki „Wprost”. Michnik tłumaczył młodym, że powinni zagłosować na PO, a później, czym prędzej zmykać na emigrację, Wojewódzki swoim o 30 lat młodszym rówieśnikom serwował wyjaśnienia podobne, choć w roli Wernyhory wreszcie wydał się naprawdę zabawny. Ograniczając się tylko do tych przykładów, przepraszam wszystkich niewymienionych dziennikarzy, których osiągnięcia w szczuciu opozycji są podobne. Kampania wyborcza w mediach polegała na twórczym rozwinięciu skeczu Kabaretu Moralnego Niepokoju, w którym rząd straszy PiS-em. Skala jednak dawała efekty nieporównywalne, a polowanie na opozycję przyniosło wreszcie zdobycz. Dowiedzieliśmy się, że sformułowanie Kaczyńskiego o tym, iż kanclerz Merkel została wybrana „nieprzypadkowo”, równa się wypowiedzeniu Niemcom wojny. Od teraz wszyscy polscy politycy pamiętać muszą, że wybór ich zachodnich partnerów ma charakter czystego zbiegu okoliczności.W tę kampanię rządząca partia miała się tylko wkomponować, ale trzeba przyznać, że godnie uzupełniała media. W wymiarze pozytywnym PO zaapelowała do żebraczo-lokajskiej postawy Polaków, dowodząc tym samym, jak postrzega swoich wyborców. W kampanii billboardowej „Więcej z Unii” sugerowała rodakom, że jako lepiej postrzegana na europejskich salonach jest w stanie wyprosić stamtąd więcej. Za to najgłośniejszy i najbardziej eksponowany ze spotów wyborczych PO prezentował ekstrakt jej polityki miłości. Wynikało z niego, że zagrożeniem dla kraju są już nie tylko politycy opozycji, ale część społeczeństwa, która gotowa jest ich poprzeć, przedstawiana jako kombinacja starych fanatyków i stadionowych bandytów. „Oni pójdą głosować. A Ty?” – apelowała do swoich sympatyków PO. Intelektualnie kampanię tę podsumował rysownik Andrzej Mleczko, który stwierdził, że ma alergię na PiS. Tradycyjnie była to choroba – obecnie okazuje się polityczną postawą. Wilstein
ŻADNYCH GWAŁTOWNYCH RUCHÓW Ten wpis chciałem adresować do wszystkich tych, którzy mają gorące głowy. A to lamentują, a to złorzeczą. Spokojniej troszeczkę proszę szanownego koleżeństwa. Są jakieś wyniki wstępne, na potrzeby tego wpisu załóżmy, że w swych generaliach te wyniki są wynikami końcowymi i ostatecznymi. Załóżmy, że PKW ogłosi w stosownym momencie te wyniki, jako oficjalne. Proponuję również poczekać aż swoje zdanie w kwestii uczciwości wyborów wyrażą te organizacje, które posyłały do komisji wyborczych mężów zaufania. Czy nie będzie tutaj jakichś drastycznych uwag, co do sposobu, w jaki te wybory zostały przeprowadzone. Poczekajmy również na tych, którzy już przed dniem glosowania twierdzili publicznie, że te wybory muszą zostać powtórzone, ponieważ nie dochowano podstawowej zasady systemu demokratycznego, czyli równości szans na starcie. Sam również głosiłem takie tezy w swoich wpisach, ale ja nie startowałem w tych wyborach, czyli nie jestem stroną aktywnie zainteresowaną. Zobaczmy, co zrobi JKM tudzież ludzie z NE, bo właśnie oni już przed dniem głosowania toczyli boje sądowe z PKW. Czy pociągną swoją batalię dalej czy też nie. Ciekawe rzeczy mogą się zacząć dziać w takim SLD, bo jeżeli potwierdzi się wynik, który plasuje SLD za PSL i tym osobnikiem z Biłgoraja, to raczej obecne kierownictwo w SLD się nie utrzyma. A oni są wyposzczeni do imentu. A PO ich nie weźmie do spółki choćby merdali ogonkiem, stawali słupka i służyli z najmilszym możliwym wyrazem uwielbienia. PiS osiągając wynik, który w przeliczeniu daje 158 posłów jest w dobrej sytuacji. Jest najsilniejszą opozycją (tak naprawdę to jedyną opozycją), a PO ma to, czego chciała – pełnia władzy + swój prezydent. Tych 158 posłów PiS oznacza jeszcze coś, nie mogą zmienić konstytucji, a na niektóre numery to również SLD się nie zgodzi. Poczekamy, zobaczymy. A niedługo będzie nowelizacja budżetu na rok przyszły, podwyżka VAT, PIT i CIT. Bo przecież skądś kasę na te wszystkie fanaberie trzeba brać. Właśnie PO wbiła się w absolutne samozadowolenie. Nikt jeszcze po 1989 roku nie wygrał dwa razy z rzędu wyborów. A pycha jak wiadomo zawsze prowadzi do jednego. Andrzej.A • http://pulldragontail.blogspot.com
Przyjdzie dzień po katastrofie…. No i stało się. Dzięki wyborcom a może i Opatrzności Bożej, PIS i Kaczyński nie będą musieli sprzątać szamba po rządach Tuska. Już 1 października br. w swoim blogu pt. Przedwyborcza bomba Platformy napisałem: „Nie bardzo przejmuję się tym, kto wygra nadchodzące wybory. Wynika to z tego, że bomba, którą przygotowała Platforma Obywatelska na wybory, jest bombą z opóźnionym zapłonem i gdy nawet PO te wybory wygra – bomba wybuchnie w rękach Tuska”.
http://niepoprawni.pl/blog/705/przedwyborcza-bomba-platformy
Bo skoro Polacy w swojej większości są tak głupi, że znów uwierzyli oszustowi a na dodatek wpuścili do sejmu oszczercę, to będą mieli rząd lewacko-liberalny Tuskolikota, gdyż z obecnych wyników wyborów jasno wynika, że koalicja PO-PSL nie będzie miała większości! I wtedy zacznie się sypać sama Platforma, gdyż przed Platformą stoi pytanie: czy skręcić jeszcze bardziej w lewo, czy też skompromitować się jeszcze bardziej i połączyć z lewactwem??? Alternatywa Napieralski, czy Palikot jest jak dżuma lub cholera, która zacznie toczyć Platformę. Tusk doszedł, bowiem do czerwonej ściany - a stąd nie ma już żadnego odwrotu… Ten nieuchronny skręt, który musi wykonać Platforma doprowadzi Polskę do katastrofy, gdyż nad Polską wisi olbrzymi balon z wyprodukowanym przez Tuska i Rostowskiego szambem. To szambo wyleje się na Polaków, a Tusk – broniąc się przed tym – będzie musiał sięgnąć po bat i to głównie na swój elektorat. Mam na myśli „młodych i wykształconych z wielkich miast”, których Tusk już okradł z emerytur, a teraz będzie musiał im podwyższyć wiek emerytalny. Bo taka jest logika niezbędnych reform, aby uchronić Polskę przed katastrofą finansową. A niech tam wyborcy Tuska pamiętają Geniusza Kaszub do końca życia! Dlatego, przegrana PIS, – który jednak prawdopodobnie zwiększy ilość posłów w sejmie – wcale mnie nie przeraża, skoro Polacy w swej większości chcą zasmakować na sobie bata od Geniusza Kaszub. Oczywiście – ten bat spadnie i na elektorat PIS-u, ale nas lano w tyłek przez 22 lata III RP, więc przeżyjemy i to. Zgodnie z powiedzeniem: Przeżyliśmy Ruska, przeżyjemy i Tuska! Bo jak wcześniej pisałem – rząd Geniusza Kaszub nie przetrwa 2013 roku, gdy Polska będzie lizać rany po Euro 2012, a kasa już z UE nie napłynie, a bezrobocie znowu gwałtownie wzrośnie. I wtedy - z naszego 30% elektoratu zrobi się spokojnie ponad 50%. Wystarczy, bowiem, że przebudzą się wreszcie ci, co na wybory nie poszli, a jest ich blisko 50% obecnych wyborców. A rok 2013 będzie gorący, gdyż wtedy też wypali się Słońce Peru i mówiąc językiem astrofizyki – przemieni w czerwonego karła… Wielokrotnie pisałem o tym, że skoro Pokolenie Jana Pawła II uwierzyło w cudy Tuska – to niech nie oczekuje już na cud Boży. Skoro w dzień papieski wybrano także szydercę Krzyża – pozostanie nam już tylko czekać na katastrofę. A katastrofa jest już nawet zapisana w wirtualnym budżecie Rostowskiego, który przed wyborami ukrył prawdę o stanie finansów państwa. Tę prawdę już wkrótce poznamy i nie będzie to tak radosny fakt, jak perspektywa 300 miliardów złotych, na których Tusk znów nabrał naiwnych.. Jest nas w sumie ponad 30% mocnego elektoratu. Ten elektorat się jeszcze zwiększy. Ale PIS niech się dobrze przygotuje na dzień po katastrofie. Bo katastrofa będzie ostatnim, ale za to mocnym akordem III RP. Kapitan Nemo
Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy Z góry zaznaczam, że nie podejrzewam nikogo o fałszowanie głosów. Po prostu pewnych rzeczy nie rozumiem. Wczoraj, o godzinie 19:30 otrzymałem taką informację o sondażu ludzi z TVP: 32,7% PO 29,6% PiS 12,9% SLD 9,3% PSL 8,9% Palikot 3,0% PJN. Sondaż odbywał się przed komisjami wyborczymi, zaraz po głosowaniu. Nie wiem jak duża i rozległa była próbka, choć można przypuścić, że sondaż odbył się głównie w dużych miastach, gdzie PO ma więcej zwolenników niż na prowincji. Skąd, więc nagle taki skok w głosowaniu na PO do 40%?! Kolejny Cud nad Wisłą! Przykłady fałszowania list wyborczych nie są fikcją! Jak się okazuje, listy wyborcze można też fałszować. Poniżej podaję kilka linków odnośnie fałszowania list wyborczych w przeszłości:
Kalisz – Fałszywe listy wyborcze? (SLD)
Fałszywe listy poparcia oburzają kontrkandydatów Szełemeja (poparcie PO)
Nowy Sącz: fałszywe podpisy na listach PO i Prawicy
Bytów. Były wicestarosta fałszował listy wyborcze
Fałszerstwa wyborczych list poparcia (niekoniecznie dotyczy samych wyborów)
Uwaga na fałszowanie wyborów (Republika.pl)
Prezes PiS: Fałszowanie wyborów, ważny problem Polski
I to, najlepsze: „Policja znalazła w bagażniku byłego komendanta policji z warszawskiej Białołęki kilkaset wypełnionych kart do głosowania z zeszłorocznych wyborów na stanowisko prezydenta Warszawy. Komendant Mariusz W. jest podejrzany o zabójstwo biznesmena. Wypełniony pakiet kart do głosowania miał opis jakoby karty te były załącznikiem do protokołu wyborczego.” Oczywiście takim wpadkom ukręca się łeb - to jest kompromitacja systemu i dowód na to w jak łatwy sposób można sfałszować wyniki wyborów (GW-karty były policzone)
A co z sondażami? Przecież sondaż jest naciskiem medialnym na opinię społeczną! Kodeks Karny to reguluje: „Kto, przemocą, groźbą bezprawną lub przez nadużycie stosunku zależności, wywiera wpływ na sposób głosowania osoby uprawnionej albo zmusza ją do głosowania lub powstrzymuje od głosowania, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.” Znalazłem bardzo dobry artykuł na ten temat, w którym czytamy, m.in.:
„Obecny obowiązujący system prawa wyborczego w Polsce jest wyjątkowo bardzo sprzyjający wszelkiego rodzaju fałszerstwom i oszustwom. Sprzyja: cwaniakom, hochsztaplerom, krętaczom, kuglarzom i oszustom. (…) Morze atramentu już wylano na temat obłędnych sondaży i szans poszczególnych kandydatów do najwyższego urzędu w Polsce, więc rozpisywanie się na ten temat nie ma sensu. Rozbieżności, pomiędzy szansami poszczególnych kandydatów, jak podała jedna z codziennych gazet w piątek, tuż przed wyborami doszły prawie do 20 % różnicy, pomiędzy Ob. B. Komorowski i Ob. J. Kaczyńskim. Jak podała Państwowa Komisja Wyborcza, po podliczeniu wszystkich głosów różnica ta wyniosła nieco ponad 5 %.”
Zbigniew Grabowski: http://denuncjacje.blog.onet.pl – FAŁSZOWANIE WYBORÓW
Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy - Josif Wissarionowicz Dżugaszwili (Józef Stalin)
A kto w Polsce liczy głosy, wiecie? Kim są ludzie z Państwowej Komisji Wyborczej? Dlaczego tak długo trwa liczenie głosów? Czy przyczyną są manipulacje i dopasowywanie wyników do oczekiwań? Niekoniecznie – jak się okazuje fałszowanie wyników nie jest konieczne. Można po prostu głosy kupić! W jaki sposób można dokonać fałszowania wyborów? Łażący Łazarz podaje kilka metod:
„Fałszowanie mogłoby odbywać się na kilka sposobów. Pierwszy polega na drukowaniu nieważnych głosów poprzez dopisywanie przez członków komisji dodatkowych krzyżyków na kartach wyborczych. Wszystko może się odbywać niemal jawnie przy liczeniu głosów, jeśli brak jest w komisji przedstawiciela lub męża zaufania jednego z komitetów wyborczych.(…)
Drugi sposób jest bardziej chamski, ale równie skuteczny. Gdy brak w komisji wyborczej przedstawiciela jednego z komitetów pozostali dzielą się proporcjonalnie głosami na ten komitet, dołączając karty do głosowania do swoich kupek. Potem sporządzany jest stosowny protokół. Jeśli ilość oddanych głosów wynikająca z rejestru wyborców zgadza się z ilością głosów uwzględnionych na protokole de facto nikt nie dokonuje post weryfikacji prac komisji wyborczej.
Trzeci sposób polega na kupowaniu głosów u wyborców i odbywa sie tak: 1 kupiony wyborca odhacza się w rejestrze komisji, pobiera kartę do głosowania i idzie do kabiny. Tam jednak nie głosuje tylko chowa za pazuchę (lub do teczki) czystą kartę a sam wrzuca do urny (dla niepoznaki) przyniesioną czystą kartkę papieru. Czystą kartę do głosowania wynosi na zewnątrz lokalu wyborczego do tzw. płatnika. Płatnik płaci za czystą kartę (którą zabiera) 50 lub 100 zł – stawki są różne i po temacie.”
wiecej: Już nie trzeba fałszować wyborów
Obywatelskie Nieposłuszeństwo (OBNIE) podaje inne przykłady mechanizmu fałszowania wyborów. Okazuje się, że utrudnienia w głosowaniu Polonii też mogą mieć wpływ na wyniki wyborów. I faktycznie miały – frekwencja wyborcza w tym roku w konsulatach była wyjątkowo mała. A Polonia tradycyjnie głosuje na prawicę, którą dla niej jest głównie PiS. Zob: Mechanizm fałszowania wyborów – kilka prostych przykładów
W jaki sposób można by naprawić mechanizm wyborczy? Ja już podałem swoją propozycję w jednym z komentarzy. Otóż każda karta do głosowania powinna być numerowana i mieć kopię dla głosującego. Później na podstawie numeru, głosujący mógłby sprawdzić w internecie czy faktycznie oddany przez niego głos jest prawidłowo zanotowany. Ten sposób nie uchroni jednak przed sprzedawaniem kart – komisje powinny sprawdzać dokładnie czy opuszczający lokal nie mają z sobą kart wyborczych.
Jak ich sprawdzić? Choć to nic nie da, warto by sprawdzić statystycznie wyniki głosowania. Ustawić stoliki w głównych punktach miasta i wystawić listy z kandydatami do anonimowego skreślania. Aby zachęcić do wpisywania się można zafundować nagrody do losowania. Nie jest to wielki wydatek, przy okazji można zebrać pokaźną liczbę kontaktów do wysyłek mailowych. Losowanie na podstawie numeru, który każdy głosujący otrzymuje. Takie listy powinny być wystawiane przez neutralne stowarzyszenie, bądź fundacje. Dla mnie np. skandalem jest przegrana Zuzanny Kurtyki z Sepiołem. Jak o tym mówię znajomym, to każdy się pyta „A kto to jest Sepioł do cholery?”. Nie mam wątpliwości, że cała Nowa Huta głosowała na Kurtykę. Monitorpolski's Blog
Donald Tusk wygrywa wybory. Co czeka Polskę pod rządami PO? Platforma Obywatelska wygrała wybory. To najprawdopodobniej Donald Tusk będzie premierem przez kolejne 4 lata. Czego Polacy mogą spodziewać się podczas drugiej kadencji formacji, która w praktyce rządzenia wyrzekła się wolnorynkowego światopoglądu? Przedwyborcze obietnice PO to oczywiste czarowanie rzeczywistości i przykład myślenia życzeniowego. Deklaracje Donalda Tuska zestawione przez Polską Agencję Prasową to w większości przykład performatywnej (sprawczej) funkcji języka. Wyliczmy:
URZĄD DO WALKI Z URZĘDNICZYM ROZPASANIEM
Priorytetem rządu ma być “deregulacja oraz ograniczanie biurokracji”. Premier zapowiedział powołanie biura interwencyjnego, które będzie nowym wcieleniem komisji “Przyjazne Państwo”. “Pogotowie antybiurokratyczne” będzie kierowane przez pełnomocnika premiera. Nie wiadomo jeszcze w jakiej formie ale urząd ma zbierać, katalogować i reagować na skargi obywateli dotyczące “absurdów biurokratycznych”. Innymi słowy rząd liczy, że powołanie kolejnej instytucji pozwoli ograniczyć urzędnicze rozpasanie…
JAK URATOWAĆ EMERYTÓW? ZAGAZOWAĆ ŁUPKAMI!
Platforma Obywatelska oficjalnie zapowiedziała poprawę bytu emerytów dzięki “wysokim przychodom z wydobycia gazu łupkowego”. Pokładanie przez premiera nadziei w czymś tak dosłownie ulotnym jak “gaz” nie dziwi tych, którzy polityce emerytalnej rządu przyglądali się uważnie przez ostatnie 4 lata. Zgodnie z zasadą “liczy się tylko tu i teraz” Jan Vincet Rostowski (minister finansów) dwukrotnie ratował Fundusz Ubezpieczeń Społecznych (jego środkami dysponuje ZUS) pieniądzmi zgromadzonymi na Funduszu Rezerwy Demograficznej. Część pieniędzy, która miała być “polisą bezpieczeństwa dla starzejącego się społeczeństwa” i gwarantem wypłat emerytur dla dzisiejszych czterdziestokilkulatków (!) została przez PO wydana na wypłatę bieżących emerytur! W 2010 roku rezerwa demograficzna została uszczuplona o 7,5 mld zł, w 2011 o kolejne 4 mld zł.
ZMNIEJSZYMY OBCIĄŻENIA FINANSOWE, KTÓRE WPROWADZILI NASI POPRZED… – pardon – KTÓRE WPROWADZILIŚMY SAMI!
Platforma będzie bohatersko walczyć z wysokimi podatkami, które sama wprowadziła. “Już” w 2014 roku rząd postara się zmniejszyć daninę od wartości dodanej (VAT) z 23% do 22%. Z hura optymizmem należy się jednak wstrzymać. Cytowane przez nas na nczs.com stanowisko naczelnego szamana Rzeczpospolitej – który udzielił wywiadu radiu RMF FM – nie jest wcale tak jednoznaczne jak wyborcza broszurka PO. Jacek Rosowski na pytanie „czy PO podniesie w kolejnej kadencji podatki” zapewnił, że jego partia „zawsze będzie robić absolutnie wszystko, aby podatków nie podwyższać”. Uprzedzając pytanie o lawinę podwyżek z ostatnich lat szef resortu finansów natychmiast dodał: „czasami się to nie udaje, bo są wartości jeszcze ważniejsze”. Rostowski wprost nie wymienił „wartości”, których ochrona wymaga obłożenia Polaków wyższą daniną. Stwierdził jedynie, że nie widzi „żadnego powodu, żeby – na przykład – VAT był podniesiony w przyszłym roku” ALE równocześnie „musimy być świadomi tego, że na świecie są bardzo poważne zagrożenia”. Przypominamy, że w czerwcu 2009 roku Jacek Rostowski stanowczo zaprzeczył ujawnionym przez jeden z dzienników planom podwyżki VAT (do 23%) oraz składki emerytalnej. – Wszystko co napisano w “Polsce The Times” jest nieprawdą. To są czyste spekulacje! – grzmiał publicznie przed 2 laty minister finansów… po czym podwyższył daninę. Podsumowując nie możemy być pewni nawet tego, czy rząd utrzyma obciążenia podatkowe choćby tylko na tym samym poziomie co obecnie…
Zamiast EMERYTUR MUNDUROWYCH “specjalny fundusz”?
Platforma Obywatelska zamierza “przeprowadzić reformę emerytur mundurowych”. Według PAP nowe zasady “nie będą dotyczyły osób obecnie pracujących w tych służbach” a zmiana zasad obejmie jedynie przyszłych funkcjonariuszy i być może część młodych, którzy już wypełniają swoje obowiązki. Równocześnie PO obiecała utworzenie dla poszkodowanych specjalnego funduszu emerytalnego, który będzie “bardziej efektywny” niż obecny system wczesnego przechodzenia na emeryturę…
NOWY SOCJAL czyli KONIEC KRYZYSU! URZĘDNICY ZAROBIĄ WIĘCEJ a W KORPORACJACH NASTANIE RÓWNOŚĆ MIĘDZY KOBIETAMI I MĘŻCZYZNAMI!
Obietnicą, którą Donald Tusk kupczył szczególnie chętnie podczas końcówki kampanii jest “zwiększenie płac w sferze budżetowej”, która ucierpiała przez wzgląd na kryzys. Platforma chce również “wprowadzenia do Kodeksu pracy odnawialnych umów sezonowych dla pracowników” oraz gwarancji “równej płacy dla kobiet”. Kto wie, może w trosce o “równość” i “godność” rząd – pod naciskiem UE – zdecyduje się zadekretować socjal odważniejszy niż już obowiązujące wyborcze parytety? My stawiamy na szybką implementacje nowego unijnego projektu, nad którym obecnie debatuje Parlament Europejski. Unijni urzędnicy planują zagwarantować kobietom płatne “2 godzinne przerwy w pracy na karmienie piersią” (ciekawe czy UE pójdzie za ciosem i zobowiąże pracodawców do budowy specjalnych pomieszczeń dla karmiących matek?) Bruksela rozważa także zobligowanie krajów członkowskich do zadekretowania prawie 2 letniego urlopu macierzyńskiego! Jeśli pomysły przejdą, rząd będzie musiał się zmierzyć z problemem rosnącego bezrobocia wśród młodych kobiet… Jak powszechnie wiadomo “socjal” dzieli się na bierny (rozdawniczy, związany z dekretowaniem kolejnych przywilejów np. takich jak te opisane wyżej) oraz aktywny. Aktywny socjal to różne formy dotacji na kampanie społeczne i wszelkiej maści wydatki dotyczące aktywizacji zawodowej. Póki co Donald Tusk oficjalnie zapowiedział “radykalne podniesienie nakładów na aktywizację seniorów” m.in. poprzez “zwiększenie wydatków na Uniwersytety Trzeciego Wieku i grupowe zajęcia zdrowotne dla emerytów”. Szczegółów nie podano ale raczej nie będzie to nordic walking z posłami PO…
WAŁĘSA OBIECAŁ 100 milionów, PIS 3 miliony mieszkań. Platforma OBIECUJE 300 miliardów złotych (!!!)
Już w przyszłym roku “środki przeznaczone na leczenie mają wzrosnąć o kolejne 3,5 mld złotych, do poziomu 61,5 mld złotych”. Skąd rząd weźmie na to pieniądze? Na pewno nie z oszczędności w budżetówce i gazu łupkowego. Może z obiecanych przez Jacka Protasiewicza (szef sztabu PO) 300 mld zł, które “dzięki kompetencji, doświadczeniu i kontaktom (sic!)” uda się wynegocjować rządowi? Jak na łamach “Rzeczpospolitej” przytomnie zauważył dr Rafał Chwedoruk (politolog z UW) “Wałęsa obiecywał 100 milionów, PiS 3 miliony mieszkań ale kwoty tej wysokości chyba jeszcze nikt nie obiecywał!”
ORLIKI to PRZESZŁOŚĆ. NOWA ŚWIETLANA PRZYSZŁOŚĆ to ŚWIETLIKI, KOPERNIKI, JUNIOR-KOPERNIKI i ASTRO-BAZY!
Wszyscy pamiętamy “orliki” – podwórkowe boiska do gry w piłkę nożną. Koncepcja uległa modyfikacji. Nowe, lepsze “orliki” (orliki 2.0) będą obiektami sportowymi umożliwiającymi uprawienie zarówno gier zespołowych jak i innych dyscyplin sportowych np. lekkoatletyki oraz… jazdy figurowej na łyżwach! Donald Tusk postanowił również rozświetlić przyszłość Polski „świetlikami”. Wbrew temu co na początku sądzono nie są to zadaszone i oświetlone “orliki”. A przynajmniej nie tylko! “Świetlik” to twór iście genialny, marketingowy kameleon, który może się stać dokładnie tym, czego wyborca sobie zażyczy! Premier w zeszłym miesiącu wyjaśnił idee “świetlików” podczas spotkania w Żyrardowie. Będą to miejsca, które “ożywią społeczność”. Będą mieć “różny charakter w różnych gminach i miastach”. W zależności od potrzeb może to być “świetlica dla dzieci, uniwersytet III wieku albo żłobek”! Genialne prawda? Świetlików będzie ok. tysiąca. Jednak wielobranżowe “orliki 2.0″ i wielomorfatyczne “świetliki” to nie wszystko! Platforma – po niewątpliwym sukcesie warszawskiego Centrum Kopernika – wybuduje interaktywne centra nauki w każdym województwie! Jajogłowa młodzież, której bieganie po murawie “orlika” nie interesuje, dzięki Donaldowi Tuskowi już w przyszłym roku będzie się inspirować do nauki i innowacyjności” w 16 “kopernikach”. Obraz pobudzania za pieniądze podatników kreatywności wśród młodzieży dopełnia plan sieci “astrobaz” czyli małych obserwatoriów nieba, które powstaną w wybranych liceach… O uniwersalizmie programu PO świadczy zapowiedz objęcia wszystkich dzieci w wieku 3 i 4 lat “prawem (!) do edukacji przedszkolnej”. Nie będzie to byle jaka edukacja! Obok “koperników” adresowanych do młodzieży gimnazjalnej i starszej rząd zapewni również “instalacje naukowe” na przedszkolnych placach zabaw!
E-HIPOKRYZJA
O tym, że chłopaki z PO dorównują nowoczesnością posłom z PSL (Waldemar Pawlak w ramach obalania stereotypu “posła ze wsi” chętnie pozuje do zdjęć z modnymi gadżetami np. iPad’em) świadczy pomysł cyfryzacji szkól. PO obiecało nie tylko “zapewnienie dostępu do szerokopasmowego internetu w każdej gminie” ale również wprowadzenie do 2015 roku elektronicznych wersji podręczników. Autorką pomysłu jest minister Katarzyna Hall. To jej resort postanowił rozwiązać problem “drogich podręczników” poprzez „zmuszenie wydawców do przygotowywania publikacji cyfrowych równolegle do wersji papierowych”. Koronnym argumentem resortu – obok lżejszego tornistra i uczynienia szkoły bardziej atrakcyjną – są przewidywane „oszczędności związane z wydawaniem e-książek”. Niestety ministerstwo najwyraźniej nie uwzględniło w swoich kalkulacjach podatku od wartości dodanej. Tak się bowiem składa, że „ekologiczne, nowoczesne, nic nieważące bo cyfrowe” e-booki zostały przez rząd Donalda Tuska obłożone aż 23% podatkiem VAT! Równocześnie podręczniki papierowe są w Polsce obłożone „tylko” 5% daniną. Ponieważ prawie jedna czwarta ceny e-książki to haracz płacony do skarbu państwa nawet po odjęciu kosztów druku cena publikacji cyfrowej będzie w najlepszym razie jedynie minimalnie niższa od wydania papierowego… To, że rząd zapewni (a przynajmniej obieca, że zapewni) tablety / czytniki e-booków dla młodzieży wydaje się oczywiste. Tuż po wyborach w 2007 roku (vide: expose premiera) obiecano laptopy dla uczniów podstawówek. W tym roku – w ramach technologicznego przysposobienia? – Kancelaria Sejmu zamówiła dla pracowników gmachu na Wiejskiej tablety o wartości 88 tys. złotych netto.
TROSKA O MŁODE BRZUCHY
Partia Tuska zapowiedziała “zwiększenie aktywności szkół w oferowaniu darmowych obiadów” oraz “ograniczenie na terenie szkoły sprzedaży niezdrowej dla dzieci żywności”. Jak? Prawdopodobnie za pomocą specjalnego podatku wzorowanego np. na “daninie chipsowej” wprowadzanej właśnie na Węgrzech… Piotr Zak
Sąd w Warszawie uznał Tomasza Turowskiego - byłego ambasadora w Moskwie - za kłamcę lustracyjnego Sąd Okręgowy w Warszawie uznał Tomasza Turowskiego - byłego tytularnego ambasadora w Moskwie - za kłamcę lustracyjnego. Nie jest znane uzasadnienie werdyktu. Również wygłoszone mowy końcowe były tajne - jak i cały proces. Już podczas wcześniejszych rozmów ani prokurator IPN Aneta Rafałko, ani obrońcy b. szefa wydziału politycznego ambasady RP w Moskwie nie chcieli ujawnić dziennikarzom żadnych szczegółów - nawet tego, o co wnosili w mowach końcowych. Także sam Turowski nie wypowiadał się, powołując się na zasadę:
"Wszystko, co powiem, może być wykorzystane przeciw mnie". Rozprawa odbyła się w specjalnie zabezpieczonej sali w Sądzie Najwyższym. Proces 63-letniego Turowskiego toczył się niejawnie ze względu na "interes państwa". Jawny będzie tylko sam wyrok, ale zapewne już nie jego uzasadnienie. Gdy w grudniu 2010 r. pion lustracyjny IPN wystąpił do sądu o lustrację Turowskiego, podał, że wniesie, aby sąd uznał, że zataił on w oświadczeniu lustracyjnym związki z tajnymi służbami PRL. Osoba uznana prawomocnie przez sądy za "kłamcę lustracyjnego" traci pełnioną funkcję publiczną i na czas od 3 do 10 lat nie może sprawować urzędów publicznych i kandydować w wyborach. Zaraz po ujawnieniu informacji o zarzucie IPN, MSZ ogłosił, że Turowski kończy misję w Moskwie. W początkach br. podał się on do dymisji, którą "w trybie natychmiastowym" przyjął minister Radosław Sikorski. Według "Rzeczpospolitej" IPN podejrzewa Turowskiego, że w oświadczeniu lustracyjnym zataił, iż był tzw. nielegałem wywiadu PRL, skierowanym w 1975 r., jako oficer wywiadu do zakonu jezuitów w Watykanie. Miał być przez 10 lat dopuszczany do "największych tajemnic Watykanu dotyczących polityki wschodniej". W 1986 r. miał wystąpić z zakonu, a w 1993 r. zaczął pracę w MSZ. Był ambasadorem na Kubie. W 2007 r. za rządów w MSZ Anny Fotygi otrzymał stopień dyplomatyczny ambasadora tytularnego. Uczestniczył w przygotowaniu wizyty w Katyniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia ub.r. Był na płycie lotniska, gdzie oczekiwano na przylot Tu-154M. Przesłuchano go już, jako świadka w polskim śledztwie ws. katastrofy smoleńskiej. W tym, co o mnie się pisze w mediach, prawdy jest bardzo niewiele - mówił PAP Turowski po jednej z rozpraw. Wniosek IPN jest bezzasadny - podkreślał w lutym br. jeden z dwóch jego pełnomocników mec. Piotr Kruszyński. zespół wPolityce.pl
Czy Ziobro i Kurski będą pierwszymi ofiarami porażki PiS? Inni chcą ich rozliczać, ale i oni chcą rozliczać prezesa Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski zostali wezwani przed oblicze Komitetu Politycznego PiS, który ma ich rozliczyć za "szkodzenie kampanii". Oni sami przystąpili jednak do kontrataku. W rozmowach z kolegami nie wykluczają, że znajdą się poza partią. Według naszych informacji już podczas weekendu przed wyborami europoseł Jacek Kurski rozwinął - teoretycznie także w imieniu Ziobry - akcję przekonywania swoich potencjalnych zwolenników w partii, że po wyborach należy rozliczyć Jarosława Kaczyńskiego ze słabych wyników. Apogeum tych działań przypadło na wieczór wyborczy, gdy ogłoszono, że różnica między PO i PiS wynosi 9 procent. Kurski z jednej strony dowodził, że ten rezultat jest zawiniony przez sztab i samego lidera, z drugiej - że on i Ziobro sami są zagrożeni przez represje, jakie spadną na nich po wyborach. Skądinąd powinni się ich spodziewać. Nie przychodzili na spotkania sztabu wyborczego, za to pod koniec kampanii jeździli do niektórych okręgów, aby poprzeć wybranych przez siebie kandydatów, często nie z pierwszych miejsc. I tak na przykład Ziobro w Kaliskiem wzywał do głosowania na Andrzeja Derę przesuniętego na czwarte miejsce za to, że źle reprezentował klub parlamentarny PiS w pracach nad kodeksem wyborczym. W Radomiu Ziobro poparł Marzenę Wróbel. We Wrocławiu - geologa Mariusza Jędryska, który ze wsparciem Radia Maryja dostał trzeci wynik startując z 14 miejsca. Były to kampanie skuteczne: Dera pomimo słabej pozycji na liście miał pierwszy wynik. Jednak te akcje rozeźliły wielu polityków PiS. - We Wrocławiu Ziobro zrobił konferencję w biurze Dawida Jackiewicza, tamtejszej jedynki po to aby wezwać do głosowania na Jędryska. A Jackiewicz nic o tym nie wiedział - z oburzeniem relacjonuje ważny polityk tej partii. Gdy to nałożyć na całkowitą bierność obu polityków w kampanii centralnej, powodów do odwetu jest aż nadto. Rzecz w tym, że Ziobro ma w nowym klubie wielu bliskich sobie ludzi, którzy weszli do Sejmu z dobrymi wynikami. Poza wymienionymi to między innymi Beata Kempa ze Świętokrzyskiego, Andrzej Duda z Krakowa czy Arkadiusz Mularczyk z Nowego Sącza. Pytanie jednak, czy wszyscy ci ludzie staną za nimi, jeżeli dojdzie do konfrontacji z Kaczynskim. Pytanie też, czy do takiej konfrontacji w ogóle dojdzie. - Są rozemocjonowani, ale nie wiem, czy starczy im determinacji - powątpiewa niechętny im poseł PiS poprzedniej i obecnej kadencji. Wydaje się, że ostatnią rzeczą, jakiej powinien sobie życzyć PiS zaraz po wyborach powinna być taka awantura. Ziobro sam ponosi współodpowiedzialność za obecne oblicze PiS, nawet jeśli dystansował się od jego ostatniej kampanii. Jego manifestacyjne fetowanie w Brukseli ojca Rydzyka na samym jej początku na pewno tej partii nie pomogło. Z drugiej strony szukanie na siłę wewnętrznych wrogów też nie jest receptą na jej dobrą kondycję. Poz
PKW - potajemne kształtowanie wyborów?? Do 1981 należał do PZPR, z której został usunięty na początku stanu wojennego. Pod koniec lat 70. był II sekretarzem POP w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW.
W skład Państwowej Komisji Wyborczej wchodzi:
3 sędziów Trybunału Konstytucyjnego wskazanych przez Prezesa Trybunału Konstytucyjnego,
3 sędziów Sądu Najwyższego wskazanych przez Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego,
3 sędziów Naczelnego Sądu Administracyjnego wskazanych przez Prezesa Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Andrzej Rzepliński Ukończył w 1971 studia na Wydziale Prawa i Administracji UW. W 1978 obronił doktorat z zakresu kryminologii, a w 1990 habilitację. Do 1981 należał do PZPR, z której został usunięty na początku stanu wojennego. Pod koniec lat 70. był II sekretarzem POP w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW. Jako ekspert sejmowy współpracował nad ustawą o Instytucie Pamięci Narodowej, doradzał później prezesowi IPN, Leonowi Kieresowi. W czerwcu i lipcu 2005 kandydował, z rekomendacji PO, na stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich w związku z upływem kadencji Andrzeja Zolla. W pierwszej próbie w czerwcu nie uzyskał zatwierdzenia Sejmu; zgłoszony ponownie w lipcu otrzymał rekomendację Sejmu, jednak jego kandydaturę odrzucił w tym samym miesiącu zdominowany przez SLD Senat. 18 grudnia 2007 został wybrany na urząd sędziego Trybunału Konstytucyjnego, który objął następnego dnia. 3 grudnia 2010 powołano go na prezesa TK.
Stanisław Zbigniew Dąbrowski Urodził się w Sokołowie Podlaskim w rodzinie sędziego i nauczycielki.Ukończył Liceum Ogólnokształcące w Sokołowie, a następnie w 1970 studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Od 1974 był sędzią kolejnych szczebli, rozpoczynając pracę w Sądzie Rejonowym w Węgrowie, od 1980 do 1990 orzekał w Sądzie Wojewódzkim w Siedlcach. Był współzałożycielem Klubu Inteligencji Katolickiej w Siedlcach, a także jego pierwszym prezesem (1981–1985). W latach 1989–1991 pełnił funkcję posła na Sejm kontraktowy wybranego z ramienia Komitetu Obywatelskiego z okręgu Garwolin. W 1990 zaczął orzekać w Izbie Cywilnej Sądu Najwyższego. W 2004 został powołany na stanowisko wiceprzewodniczącego KRS, od 27 marca 2006 do 22 marca 2010 był przewodniczącym Krajowej Rady Sądownictwa. 14 października 2010 powołany przez prezydenta Bronisława Komorowskiego na Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego.
Roman Marek Hauser Studia prawnicze ukończył na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu w 1973. W latach 1973–1976 był asystentem, a następnie starszym asystentem na tymże wydziale (1976–1979). W 1979 uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych i zatrudniony został na wydziale, jako adiunkt. W 1988 habilitował się, w 1991 objął stanowisko profesora nadzwyczajnego na UAM. W latach 1990–1992 pełnił funkcję prorektora Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Do 2007 był kierownikiem Katedry Postępowania Administracyjnego, pozostał wykładowcą na tej uczelni. W 2009 otrzymał tytuł profesora nauk prawnych. Od 1991 orzekał jako sędzia w Ośrodku Zamiejscowym Naczelnego Sądu Administracyjnego w Poznaniu. Od 22 maja 1992 do 21 maja 2004 przez dwie kadencje zajmował stanowisko prezesa Naczelnego Sądu Administracyjnego. Następnie był wiceprezesem NSA oraz dyrektorem Biura Orzecznictwa. 19 maja 2010 tymczasowo wykonujący obowiązki Prezydenta RP Bronisław Komorowski powołał go z dniem 23 maja 2010 ponownie na prezesa NSA.
Odznaczenia prezesów i wiceprezesów TK Podczas uroczystości Prezydent RP odznaczył Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, za wybitne zasługi w działalności publicznej na rzecz kształtowania orzecznictwa konstytucyjnego oraz zasad demokratycznego państwa prawa i kultury prawnej byłych prezesów i wiceprezesów Trybunału Konstytucyjnego. Odznaczenia otrzymali:
Pan Marek MAZURKIEWICZ
Pan Andrzej MĄCZYŃSKI (PKW)
Pan Janusz NIEMCEWICZ (PKW)
Pan Jerzy STĘPIEŃ
Pan Bohdan ZDZIENNICKI
Czekanie na rewolucję czy realizm? Co wynika z wyniku? Można na niego patrzeć w dwóch płaszczyznach: bardziej doraźnej, partyjnej, i bardziej strategicznej. Najpierw o tym, o czym nie mają ochoty słuchać ani czytać twardzi zwolennicy PiS, czyli o PiS właśnie. Wiele razy pisałem, że w normalnie funkcjonujących systemach partyjnych przegrane wybory oznaczają zwykle wymianę lidera. Zgadzam się, że w Polsce nie działa normalny system partyjny – patologie rozciągają się także na tę sferę. Tyle, że to szóste z rzędu wybory przegrane przez PiS pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego! Różnica do PO jest niemal taka sama jak w 2007 r. Procentowy udział w głosach jest nawet mniejszy niż wówczas. W tej sytuacji chyba każdemu powinno zaświtać, że coś tu nie gra. Tak, wiem – dla twardych zwolenników wina leży przede wszystkim, a może nawet wyłącznie w otoczeniu: mediach, komentatorach, służbach itd. To normalny mechanizm psychologiczny, ale bez racjonalnego uzasadnienia. Racjonalne jest szukanie przyczyn porażki – właściwie nawet klęski, skoro różnica wobec PO sięga 10 punktów – tam, gdzie można coś najłatwiej i najszybciej zmienić, a więc u siebie. Warunki zewnętrzne raczej się nie zmienią, a jeśli już, to na gorsze, zatem zwalanie wszystkiego na nie nie ma sensu. Trzeba działać w takich okolicznościach, jakie są i do nich się dostosowywać. Kampania PiS nie była zła – sam ją wielokrotnie chwaliłem – ale miała trzy słabe punkty, które dały przeciwnikowi pretekst do wygodnych ataków.
Po pierwsze – sojusz z kibicami. Ryzykowny, niepotrzebny, fatalny wizerunkowo. Odwiedziny u „Starucha” [pod sam koniec kampanii]* były po prostu idealnym prezentem dla PO, o poręczeniu pani poseł Kempy nie wspominając.
Po drugie – książka „Polska naszych marzeń”. Samo jej wydanie było bardzo dobrym pomysłem, tyle że nad taką publikacją powinna siedzieć grupa ludzi, wychwytująca każdą mieliznę, każdy możliwy pretekst do ataku, wygładzająca i moderująca. Książka czynnego polityka, walczącego o wynik wyborczy, nie ma być sensacyjną lekturą. Może być nudna. Ważne, żeby pomagała, a nie szkodziła. Nad książką Kaczyńskiego pracowała podobno jedna osoba, teoretycznie profesjonalna, ale efekt jej pracy był żenujący. Książka była nie tylko dramatycznie niedoredagowana, ale w dodatku zawierała kilkadziesiąt możliwych punktów zaczepienia. Z profesjonalizmem nie miało to nic wspólnego.
Po trzecie – fatalne rozegranie sprawy Angeli Merkel. Zdanie o jej wyborze w ogóle nie powinno było znaleźć się w książce, a skoro już się znalazło, trzeba było tę kwestię natychmiast rozbroić w sposób nie pozostawiający wątpliwości. Tak się nie stało.
Kontrargumenty zwolenników PiS znam na pamięć. Jeden z nich brzmi, że jak się chce uderzyć psa, to kij zawsze się znajdzie. Jasne – tylko po co układać bijącemu w zasięgu ręki kije poręczne, duże i wygodne w biciu? Inny brzmi, że gdyby nie media, gdyby obywatele mieli informację, PiS niechybnie by wygrał. Zaczyna to przypominać sekciarską mentalność kolejnych partii, kierowanych przez Janusza Korwina-Mikkego: ludzie nie rozumieją genialności przywódcy i jego poglądów, bo gdyby zrozumieli, to JKM już dawno byłby prezydentem, a jego partia samodzielnie by rządziła. Można powtórzyć stwierdzenie Marka Migalskiego z jego słynnego listu do prezesa: Kaczyński jest największym atutem PiS i zarazem największym obciążeniem. Problem polega na tym, że mechanizm działania tej partii został tak wyregulowany, że bez Kaczyńskiego jej po prostu nie będzie, przynajmniej na razie. Z kolei m.in. za sprawą systemu finansowania partii wejście innego ugrupowania i przełamanie obecnego układu jest właściwie niemożliwe (Palikot to inna historia; tu krążą najróżniejsze, mocno niepokojące wersje, o których jednak trudno pisać bez narażania się na proces). Innymi słowy – jeżeli uznajemy, że tylko PiS może reprezentować konserwatywny światopogląd (z grubsza, bo można by się spierać, czy to partia faktycznie bez wątpliwości konserwatywna), to musimy się też pogodzić z tym, że jest to zarazem partia najwyraźniej niewybieralna. Przynajmniej w takiej postaci, w jakiej istnieje teraz. Problemem wielu zwolenników PiS jest, że – by odwołać się do Rymkiewicza – przekonanie, że „wszystko, co robi Jarosław Kaczyński, jest dobre dla Polski”. Zaszło u nich niebezpieczne utożsamienie działań ugrupowania politycznego z dobrem państwa. To tym czasem całkiem oddzielne sprawy. Jako konserwatysta chcę najpierw Polski w określonym kształcie, a dopiero potem zastanawiam się, kto może mi ją dać. Być może w teorii mógłby to być PiS, ale, jako się rzekło, po szóstej z rzędu porażce trudno uznać, że ugrupowanie Kaczyńskiego to efektywne narzędzie wprowadzania w życie konserwatywnej wizji. A teraz, odchodząc od wewnętrznych problemów PiS – wyborcy tej partii oraz, bardziej generalnie, obywatele o konserwatywnych zapatrywaniach mogą przyjąć dwie postawy. Pierwsza – pogrążyć się w syndromie oblężonej twierdzy, przyjąć do reszty rewolucyjne idee Jarosława Marka Rymkiewicza i łudzić się oczekiwaniem na „drugi Budapeszt” (bez przyjmowania do wiadomości, że Viktor Orban przygotowywał się do wygranej w całkiem innych warunkach). Obserwuję ten sposób myślenia u niektórych swoich kolegów dziennikarzy, którzy znaleźli się w tzw. drugim obiegu. Są zwolennikami budowy równoległego państwa, nie rozumiejąc, że rządzący im miejsca na to równoległe państwo nie zrobią i że aby takie miejsce na swoje potrzeby i poglądy mieć, trzeba mieć władzę realną, a nie wirtualną. Jest coś absurdalnego w tym oczekiwaniu na powszechną rewolucję i naiwnej wierze, że naród wreszcie porwie się do walki. Absurdalnego i szkodliwego, na tej samej zasadzie, jak szkodliwe jest mówienie o „cudzie nad Wisłą” zamiast o świetnej pracy polskiego wywiadu i błyskotliwym manewrze głównodowodzącego. Druga droga to spokojnie przeanalizować i zastanowić się nad wynikami. I wyciągnąć wnioski. Platforma wygrywa wybory z dużą przewagą mimo krachu na kolei, katastrofy smoleńskiej, rozgrzebanych dróg, sześciolatków w szkołach, podwyżki podatków, większej biurokracji, narastającej inwigilacji obywateli i wielu innych działań, które teoretycznie powinny ją pogrzebać. Jej „narracja” najwyraźniej bardziej odpowiada ludziom niż suwerennościowa narracja Kaczyńskiego. Do tego bardzo wysoki wynik uzyskuje Ruch Palikota – partia oparta na chamskim, agresywnym stosunku do Kościoła, tradycji, wszelkich wartości konserwatywnych, promująca w agresywny sposób skrajnie lewackie idee. (Tu na marginesie muszę jasno powiedzieć, że chociaż zdecydowanie uważam, iż w demokracji każdy ma prawo wybierać kogo chce, to do wyborców RP nie mam krzty szacunku. Każdą osobę, która zdecydowała się poprzeć człowieka, opierającego swój wizerunek wprost na antywartościach, w dodatku niejednokrotnie przekraczającego granice zwykłej przyzwoitości, uznaję – umownie – za pozbawioną zdolności honorowej.) Pytanie strategiczne brzmi: gdzie jest miejsce dla obywateli o konserwatywnych zapatrywaniach? Wygląda na to, że staliśmy się mniejszością, choć znaczną (pomijam teraz przyczyny, dla których tak się stało). Problem w tym, że nie tylko nie mamy od wielu lat – z małą przerwą w czasie rządów PiS – żadnego wpływu na kurs i kształt państwa, ale co więcej, jesteśmy dla obecnej władzy obciążeniem i przeciwnikiem. Nie, dlatego, żeby PO była ideowo antykonserwatywna. PO ideowo jest żadna. Ale jej sojusz z, umownie, michnikowszczyzną jej się opłaca i opłacał prawdopodobnie będzie, bo też michnikowszczyzna nie ma wielkiego wyboru (Palikot jest jeszcze zbyt słaby i niepewny, choć z punktu widzenia niektórych aktywistów Krytyki Politycznej/„Gazety Wyborczej” zapewne bardziej atrakcyjny). Michnikowszczyzna zaś jest ideowym wrogiem tego, co dla nas ważne. Zadanie jest proste w sferze celów:, jeżeli nie chcemy z czasem zostać wypchnięci do rezerwatów, jeżeli zależy nam na wpływie na nasz kraj i współkreowaniu kierunku, w którym zmierza – musimy mieć przyczółek realnej władzy, a nie roić o rewolucji w ogrodzie w Milanówku. Jak tego dokonać? Ha! Pytanie, które dla mnie jest oczywiste, brzmi: czy z tego punktu widzenia PiS jest dobrym reprezentantem moich interesów, jako obywatela o konserwatywnych poglądach? I odpowiadam: nie. Bo nie zdobywa władzy. To proste. Poza tym – praca instytucjonalna, ale nie w „drugim obiegu”, jak chce wielu, lecz jak najbardziej w głównym. Tamta strona chce nas z tego głównego obiegu wypchnąć. Zamiast jej to ułatwiać, trzeba to jak najbardziej utrudnić.
* Korekta w drobnej sprawie, ale ważna: senator Romaszewski nie był u "Starucha" pod koniec kampanii, a na początku sierpnia, zaraz po jego arese GW podała tę informację właśnie dopiero tuż przed wyborami. Ot, taki gazetowowyborczy chwyt. Warzecha
Naród kontra kosmopolityczny motłoch – komentarz powyborczy Zakończyły się wybory parlamentarne AD 2011. Wyniki, póki co sondażowe, choć nie są specjalnym zaskoczeniem, muszą budzić najwyższy niepokój każdego, komu przyszłość narodu i państwa polskiego leży na sercu. Nie chodzi bowiem tylko o ponowne zwycięstwo jednej z najbardziej szkodliwych formacji politycznych ostatniego 20-lecia. Nie idzie tylko o trwanie przy władzy rządu beznadziei narodowej, trwoniącego szansę na rozwój gospodarczy, służalczego wobec zewnętrznych protektorów oraz dławiącego polskiego ducha za pomocą służb i medialnej politpoprawności. Wysoki wynik Platformy jest bowiem świadectwem tego, o czym wiedzieliśmy o naszym społeczeństwie od dawna; gnuśność, bierność i zgubny indywidualizm, każący widzieć swoje szczęście osobiste, swoje „interesiki”, w oderwaniu od losów wspólnoty narodowej, znów dały znać o sobie. Jest jednak gorzej – pojawienie się w Sejmie RP menażerii spod znaku Janusza Palikota świadczy bowiem o głębokim, fatalnym zdeprawowaniu części naszych współobywateli. Ludzi, którzy Palikota poparli, ciężko posądzać o podatność na „narodową reedukację”. Są to osoby, które swoją głęboką demoralizację społeczną i narodową wywiesiły na sztandarach i w jej imię… odniosły sukces. Nawet jeśli ruch Palikota zniknie za jakiś czas ze sceny politycznej, niewątpliwie wywrze znaczący, szkodliwy wpływ na kształt polskiej debaty publicznej. Wpływ, którego wektor wskazuje na kraje, gdzie dzieciobójstwo, związki dewiantów, legalna narkomania oraz zabijanie ludzi starszych i chorych są normą, a kulturowo obca imigracja, stan finansów publicznych i atomizacja społeczna doprowadzają do osłabienia i niszczenia państwa. Naród polski jest jeden, ale nie da się ukryć, że w polskim społeczeństwie mamy do czynienia z pęknięciem, którego „skleić” się już nie da. Pozostaje ostra walka o dominację w kulturze, nauce, polityce i gospodarce, która musi się skończyć ostateczną klęską jednej ze stron. Walka o to, czy w naszym państwie wygra Naród, czy też kosmopolityczny motłoch, wiedziony przez zaklinaczy rzeczywistości z wibratorami w dłoni. Wbrew pozorom, nie jest to walka z góry skazana na niepowodzenie. Lewicowo-liberalny porządek Europy, ideologicznie patronujący gniciu tkanki społecznej, które wyniosło Palikota, kruszy się na naszych oczach. Przeprowadzenie w Polsce kontrrewolucji zależeć więc będzie od naszej, Polaków, samoorganizacji, naszej siły i naszych zdolności do podejmowania wyzwań, jakie niesie rzeczywistość społeczno-polityczna. Odpowiedzią na dzisiejszy tryumf tego co w Polsce małe, zakompleksione, bierne czy wręcz plugawe musi być determinacja w konsekwentnej, systematycznej pracy u podstaw i budowaniu narodowej kontr-elity. Nie ma co lamentować – trzeba zacisnąć zęby i walczyć. Zwycięstwo przyjdzie w trudzie ciężkiej pracy i walki. Najbliższa bitwa o manifestację na rzecz Polski narodowej, dumnej, wiernej i niepodległej już za miesiąc, podczas Marszu Niepodległości. Najlepszą odpowiedzią na dzisiejszą beznadzieję jest więc hasło – na Warszawę! Robert Winnicki
Stabilizacja czy druga fala? Za kilkadziesiąt lat w podręczniku historii politycznej Polski data 9 października 2011 r. zostanie zapewne odnotowana jako dzień, w którym po raz pierwszy w historii III RP to samo ugrupowanie przedłużyło swój mandat do rządzenia na kolejną kadencję. Sukces PO ma wiele źródeł, ale najistotniejszym wydaje się zadowolenie pokaźnej części Polaków z życia, widoczne w wielu badaniach socjologicznych prowadzonych w ostatnich latach. Bez tego dominacja w mediach i elitach nie dałaby Platformie tych kilku procent, którymi pokonała PiS. Czy zatem czekają nas kolejne cztery lata pod rządami Tuska i koalicji PO-PSL? Wszystko zależeć będzie od wysokości drugiej fali kryzysu, która pojawi się w Polsce w ciągu najbliższych kilku, czy kilkunastu miesięcy. Jeśli będzie równie niska co poprzednia, to nasza gospodarka powinna sobie z nią poradzić. Gdyby jednak okazała się znacznie wyższa – czego dziś nie sposób przewidzieć – wówczas możemy się doczekać przedterminowych wyborów, wymuszonych przez miliony Polaków rozjuszonych nagłym załamaniem się prosperity utożsamianej dziś z PO. Na taki scenariusz zdaje się obecnie liczyć Jarosław Kaczyński, gdy mówi o drugim Budapeszcie, czyli ubiegłorocznym miażdżącym zwycięstwie partii Victora Orbana na Węgrzech. Bez tego PiS będzie powoli usychał, czekając na podwójne wybory w 2015 r. Drugą niewiadomą, o znacznie jednak mniejszym kalibrze, jest przyszłość Ruchu Palikota. W ciągu najbliższych miesięcy będziemy obserwować, czy z magmy pospolitego ruszenia uda się ekscentrycznemu milionerowi ulepić partię lewicową nowej generacji, na którą wczoraj zagłosował niemal co czwarty młody wyborca. Wstępem do tego było osobliwe ślubowanie, które mogliśmy wczoraj obserwować na ekranach telewizorów. Jeśli mu się to uda, co będzie znacznie trudniejsze od wprowadzenia trzydziestu czy czterdziestu posłów do Sejmu, wówczas RPP stanie się kolejnym po PiS kandydatem do przejęcia władzy. To jednak wydaje się z dzisiejszej perspektywy równie mało prawdopodobne, jak uzyskanie przez PiS konstytucyjnej większości 2/3, bez której idea IV RP pozostanie już tylko hasłem z archiwum polskiej myśli politycznej. Blog Antoniego Dudka
Nieważne, jaki, byle Janusz! Jak NP pokochała RPP! Z szacunku dla samego siebie, nie będę się wdawał w wykłady na temat konserwatyzmu i liberalizmu, bo do zrozumienia absurdalnej postawy wyborców NP, nie trzeba Wikipedii, wystarczy sciaga.pl.
Pisałem o tym niepokojącym zjawisku na długo przed wynikiem wyborów, który największym pesymistom opuścił szczęki. Na wstępie, „chcę powiedzieć” (dostosowuje się do nowomowy, mimo wszystko chciałbym przeżyć), że od nikogo i nigdy nie wymagam niczego więcej poza myśleniem. Powodów, żeby nie poprzeć PiS można znaleźć sporo i logicznie je uzasadnić, dlatego nikt pozostający przy rozumie nie będzie wymagał od liberalnego konserwatysty, popierania partii o zabarwieniu, nazwijmy to społecznym/opiekuńczym. Liberał i konserwatysta, który mówi PiS stanowcze nie, jest dla mnie człowiekiem pryncypialnym, chociaż w zastanych realiach taka postawa jest tylko gestem, manifestacją, niczym więcej. Natomiast tego co się stało, a już wiadomo, że stało się na pewno, bo fakt ten potwierdza sam Janusz Korwin Mikke i wiele wypowiedzi zwolenników na jego blogu, rozumem wyjaśnić się nie da. Dotąd uważałem zwolenników JKM za elitarną grupę złożoną z indywidualności, ale ta indywidualność miała pewne cechy wspólne, co charakteryzuje każdą formację polityczną. Do cech wspólnych zaliczałem nie tylko wyznawane wartości i tutaj nigdy nie miałem wątpliwości, jakim wartościom hołduje JKM, ale dodawałem cechy osobnicze: inteligencję, logikę w postępowaniu. Z przykrością stwierdzam, że nie jakiś tam margines, co jest normalne, ale znaczący odsetek zwolenników Nowej Prawicy i JKM, okazał się zwykłym stadem, reagującym na impuls. Z szacunku dla samego siebie, nie będę się wdawał w wykłady na temat konserwatyzmu i liberalizmu, bo do zrozumienia absurdalnej postawy wyborców NP, nie trzeba Wikipedii, wystarczy sciaga.pl. Z pozycji konserwatywnego liberała, nie da się w żaden racjonalny sposób uzasadnić poparcia modelowego tworu lewackiego, esbeckiego (Jerzy Urban, Olechowski w roli mecenasów) i w końcu systemowego, jakim jest Lepper dla „inteligencji”, pajac z Biłgoraja. Wszyscy mówią o zaskoczeniu, największych porażkach i największym zwycięstwach. Właściwie dołączam się do głównego nurtu komentarzy, wiele więcej wymyślić się nie da, ale na tym torcie ulepionym z tandety widzą wisienkę NP, która jest dla mnie największą i osobistą porażką, ponieważ wielu ludzi z tego środowiska znam i szanuję. Kolejny raz się okazuje, że w każdym zbiorze, choćby nawet zbudowanym z indywidualności znajdzie się stado, bezmyślne, reagujące instynktownie, hasłowo, emocjonalnie. Trzeba najpierw pożegnać się z rozumem, by potem dojść do takich wniosków jak „antysystemowość” partii Palikota. Gotów byłbym wybaczyć wiele, to, że za impulsem „trafki na legalu” poszło stado, że wystarczył formalny wymóg „nie banda czworga”, by zapomniało stado o więcej Unii w Polsce, „homosiu”, upośledzonym umysłowo, facecie bez ptaka i złodziejach na listach Palikotach. Ale tego, że stado uznało popisowy numer esbecki i salonowy, za twór antysystemowy pojąć nie mogę. Być może są jacyś wielcy dialektycy, którzy potrafią ubrać w intelektualny bełkot, ten oczywisty blamaż części „liberalnych konserwatystów”, ja takich zdolności nie mam. Gdybym nawet miał, nie podjąłbym się parszywego zadania, ponieważ skojarzenie tkwi we mnie brutalne. Trzeba być idiotą nie konserwatystą i liberałem, albo V kolumną, żeby poprzeć lewacką formację stworzoną przez i na potrzeby systemu. Doszukiwanie się w tym logiki, czy nawet ekscentryczności jest rozpaczliwym alibi. Więcej konsekwencji byłoby w głosie oddanym na Napieralskiego, którego najpierw system wbił na pal, a teraz grilluje na wolnym ogniu. Te głosy, części NP i UPR również, niczego i niestety jak zwykle, nie rozstrzygnęły, ale wymiar symboliczny aktu mnie przygnębił najbardziej. W czasach, w których trudno o jakąkolwiek kotwicę normalności, na kompletnym haju odpłynął jeden z przyczółków. Absolutna kompromitacja, z tej prostej przyczyny, że nie mówimy o incydentach, ale trendzie, niechby nawet w małej skali. Wolność ma swoje granice, jedną z nich jest głupota, której nie zabrakło w szeregach NP, a jej wymiar każe się zastanowić nad przyszłością nie tylko NP, ale myślenia, które powoli u coraz większej skali przechodzi do przeszłości.
Wszystkie analizy możemy sobie wsadzić: Wszyscy jesteśmy Chrystusami, a baby są jakieś inne! Matka Kurka
Wybory się skończyły – fakt – PKW – SN Żółta rasa zalewa Świat – Nostradamus. A może – trzeba nauczyć się czegoś od Chińczyków? – Ryszard Opara. Nie ulega żadnych wątpliwości, że podczas gdy USA i Unia Europejska zmagają się z kryzysem gospodarczym i finansowym na Świecie wyrastają 2 potęgi Chiny i Indie. Jeżeli nie obudzimy się z letargu przepowiednia Nostradamusa sprawdzi się szybciej niż nam wszystkim się zdaje. Żółta rasa zaleje Świat. Już teraz Chiny i Indie to prawie 35% ludności świata!!! Jeżeli dodać Indonezję, Japonię, Pakistan, cały tzw Daleki Wschód – to przyszłość i środek ciężkości globu przesuwa się do Azji. I nie będzie odwrotu. Gospodarczo i finansowo – zapomnijmy o MFW/ Banku Światowym; Citibankach czy też instytucjach finansowych typu Goldman Sachs; zapomnijmy Moodies/Standard & Poor.
Zacznijmy wreszcie pracować dla siebie – tak jak z powodzeniem robią to Azjaci.
Kilka istotnych faktów dotyczących Chin:
1. Populacja Chin – to ok 20% ludności Świata !!! (Razem z Indiami – 35%)
2. Roczna produkcja cementu – 53% produkcji Globalnej !
3. Roczne zużycie rudy żelaza – 48% produkcji Światowej !
4. Roczne zużycie węgla – 47% światowego wydobycia !
5. Chiny konsumują/kontrolują 90% światowej produkcji metali ziem rzadkich i znakomitą większość wszystkich innych surowców! Na razie po prostu magazynują!!!.
6. W roku 2010, Chiny pobiły absolutny rekord świata w produkcji i sprzedaży samochodów – ponad 18 mln sztuk !!!
7. Produkcja trzody chlewnej w Chinach jest równa produkcji 43 krajów - największych producentów świata !!! (Niewątpliwie najwięcej świń jest właśnie w Chinach).
8. Chiny produkują rocznie 80% całej światowej produkcji paneli słonecznych.! Gorzej z instalacją – to jest nieefektywne i po prostu nieopłacalne!.
9. Średnio raz na tydzień powstaje w Chinach elektrownia- niestety głównym źródłem energii jest węgiel kamienny!!!
10. Chiny mają najszybszy pociąg świata/ największą sieć szybkich linii kolejowych globu!!
11. Chiny mają najszybszy Superkomputer Świata. !!!
12. W ostatnich 15latach Chiny przesunęły się z 14 na 2 miejsce na Świecie w wydatkach na rozwój nauki i techniki (oraz publikacjach). Kwestia 1 miejsca – to kwestia czasu!!!
13. Najważniejsze: Chińskie rezerwy walutowe – 03.2011 – USD 3.04 TRILLIONA !!!!
Chiny już teraz (teoretycznie) mogą wykupić USA i UE za długi!!!
Kilka mniej chwalebnych faktów:
1. Chiny są największym emitentem CO2 – może to wzrosnąć aż do 70% światowej emisji w 2020 roku !!! Chiny nie podpisały układu z Kioto. Olbrzymie zagrożenie.!!!
2. Chińczycy palą 500,000 papierosów na sekundę. Średnia życia Chińczyków – poniżej…
3. Rząd Chiński ryzykuje, redukując przyrost naturalny. Polityka - 1 dziecka w rodzinie!!!
Ciekawe również inne dane: Chiny mają statystycznie najwięcej milionerów i drobnych rodzinnych firm na kuli ziemskiej. Najwięcej procentowo studentów zagranicznych na najbardziej renomowanych uczelniach USA/Wlk Brytanii/ Australii/Kanady to…Chińczycy. Nie zdarza się też aby ci studenci nie zdawali egzaminów, nie chodzili na zajęcia. Zawsze znajdują się w czołówce absolwentów, na czołowych miejscach rozmaitych olimpiad naukowych.!!! Zastanówmy się przez chwilę. Jak to się stało, że z kraju dużego ale relatywnie zacofanego, jakim jeszcze niedawno temu (czasy komunizmu i Mao-Tse-Tunga), w ciągu 20-30 lat Chiny osiągnęły tak niesamowity rozwój. Czy było to możliwe dzięki powiązaniom z USA/UE, czy to dzięki kredytom UE, MFW czy też w ogóle jakiejkolwiek pomocy zagranicznej? Ktoś może stwierdzić – że Chiny to tania siła robocza, ciężka praca, brak praw człowieka etc. Że gdyby USA/Świat nie udzielił „statutu uprzywilejowania w handlu” i nie kupował „tanich” chińskich produktów – to być może historia potoczyłaby się inaczej. Pytam - A kto w sumie „zmuszał” konsumentów i rynki całego świata do kupowania chińskich towarów. Kto zmuszał największe koncerny globalne do przenoszenia swoich fabryk, produkcji do Chin? Zwyczajnie, była to chęć zysku albo zwyczajnie z oszczędności. Tymczasem… cisną się na usta pytania:
A co Polska osiągnęła w sensie gospodarczym - w ciągu ostatnich 23lat. Lista jest znana, wspomnę tylko kilka „osiągnięć”: UD/UW; SLD; PSL; AWS; PO i PiS.
1. Wyprzedano prawie cały majątek narodowy (zostały strzępy),
2. Zniszczono wszystkie prawdziwie Polskie marki, (nie ma już Polskich marek)
3. Polskie Banki i instytucje finansowe – sprzedane za bezcen
4. Zniszczono przemysł stoczniowy i rybołówstwo, (kupujemy ryby, węgorze w Chinach)
5. Zniszczono polskie rolnictwo, przetwórstwo (nawet PGR-y)
6. Zniszczono Polską Armię: „na to” miejsce mamy agencje, g….no i NATO!!!
7. Uzależniono całkowicie Polskę energetycznie – na następne 30 lat!!!
8. Zniszczono…a zresztą – właściwie cóż nam Polakom pozostało.
W tym procesie wyprzedaży i niszczenia – założono dodatkowo Polakom pętlę na szyje.
PĘTLE DŁUGÓW I ZOBOWIĄZAŃ !!! I większość ludzi/Partii - które to wszystko Polakom zrobiły – ciągle jest przy władzy. Przecież Wygrali wybory. Mają PO-parcie społeczne. Żadnej odpowiedzialności!!!
POLACY NAPRAWDĘ OBUDŹCIE SIĘ – TRZEBA UNIEWAŻNIĆ TE WYBORY – ZJEDNOCZYC SIĘ WE WSPÓLNYCH WYSIŁKACH ODBUDOWY KRAJU – NAPRAWY RZECZPOSPOLITEJ. !!!
(Trzeba skończyć z systemem, w którym Partie albo jakieś koterie polityczne wybierają reprezentację Narodu. To Naród musi wybierać swoich przedstawicieli). Zastanówmy się więc, czy nie warto przeanalizować doświadczenia Chińczyków i zwyczajnie kopiować, uczyć się od nich przynajmniej w kwestiach gospodarczych i w ich zrozumieniu interesów własnego Państwa. Ryszard Opara
PS Ten artykuł to tylko przerywnik do moich rozważań na temat Naprawy Rzeczpospolitej. Musimy przecież wiedzieć – co dzieje się na Świecie. Nie żyjemy w próżni a w rzeczywistości a wybory to nie koniec – a może być początek Nowego Świata.
Czy PiS jest dobrym reprezentantem moich interesów, jako obywatela o konserwatywnych poglądach? Nie. Bo nie zdobywa władzy Co wynika z wyniku? Można na niego patrzeć w dwóch płaszczyznach: bardziej doraźnej, partyjnej, i bardziej strategicznej. Najpierw o tym, o czym nie mają ochoty słuchać ani czytać twardzi zwolennicy PiS, czyli o PiS właśnie. Wiele razy pisałem, że w normalnie funkcjonujących systemach partyjnych przegrane wybory oznaczają zwykle wymianę lidera. Zgadzam się, że w Polsce nie działa normalny system partyjny – patologie rozciągają się także na tę sferę. Tyle że to szóste z rzędu wybory przegrane przez PiS pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego! Różnica do PO jest niemal taka sama jak w 2007 r. Procentowy udział w głosach jest nawet mniejszy niż wówczas. W tej sytuacji chyba każdemu powinno zaświtać, że coś tu nie gra. Tak, wiem – dla twardych zwolenników wina leży przede wszystkim, a może nawet wyłącznie w otoczeniu: mediach, komentatorach, służbach itd. To normalny mechanizm psychologiczny, ale bez racjonalnego uzasadnienia. Racjonalne jest szukanie przyczyn porażki – właściwie nawet klęski, skoro różnica wobec PO sięga 10 punktów – tam, gdzie można coś najłatwiej i najszybciej zmienić, a więc u siebie. Warunki zewnętrzne raczej się nie zmienią, a jeśli już, to na gorsze, zatem zwalanie wszystkiego na nie nie ma sensu. Trzeba działać w takich okolicznościach, jakie są i do nich się dostosowywać. Kampania PiS nie była zła – sam ją wielokrotnie chwaliłem – ale miała trzy słabe punkty, które dały przeciwnikowi pretekst do wygodnych ataków.
Po pierwsze – sojusz z kibicami. Ryzykowny, niepotrzebny, fatalny wizerunkowo. Odwiedziny u „Starucha” pod sam koniec kampanii były po prostu idealnym prezentem dla PO, o poręczeniu pani poseł Kempy nie wspominając.
Po drugie – książka „Polska naszych marzeń”. Samo jej wydanie było bardzo dobrym pomysłem, tyle że nad taką publikacją powinna siedzieć grupa ludzi, wychwytująca każdą mieliznę, każdy możliwy pretekst do ataku, wygładzająca i moderująca. Książka czynnego polityka, walczącego o wynik wyborczy, nie ma być sensacyjną lekturą. Może być nudna. Ważne, żeby pomagała, a nie szkodziła. Nad książką Kaczyńskiego pracowała podobno jedna osoba, teoretycznie profesjonalna, ale efekt jej pracy był żenujący. Książka była nie tylko dramatycznie niedoredagowana, ale w dodatku zawierała kilkadziesiąt możliwych punktów zaczepienia. Z profesjonalizmem nie miało to nic wspólnego.
Po trzecie – fatalne rozegranie sprawy Angeli Merkel. Zdanie o jej wyborze w ogóle nie powinno było znaleźć się w książce, a skoro już się znalazło, trzeba było tę kwestię natychmiast rozbroić w sposób nie pozostawiający wątpliwości. Tak się nie stało.
Kontrargumenty zwolenników PiS znam na pamięć. Jeden z nich brzmi, że jak się chce uderzyć psa, to kij zawsze się znajdzie. Jasne – tylko po co układać bijącemu w zasięgu ręki kije poręczne, duże i wygodne w biciu? Inny brzmi, że gdyby nie media, gdyby obywatele mieli informację, PiS niechybnie by wygrał. Zaczyna to przypominać sekciarską mentalność kolejnych partii, kierowanych przez Janusza Korwina-Mikkego: ludzie nie rozumieją genialności przywódcy i jego poglądów, bo gdyby zrozumieli, to JKM już dawno byłby prezydentem, a jego partia samodzielnie by rządziła.
Można powtórzyć stwierdzenie Marka Migalskiego z jego słynnego listu do prezesa: Kaczyński jest największym atutem PiS i zarazem największym obciążeniem. Problem polega na tym, że mechanizm działania tej partii został tak wyregulowany, że bez Kaczyńskiego jej po prostu nie będzie, przynajmniej na razie. Z kolei m.in. za sprawą systemu finansowania partii wejście innego ugrupowania i przełamanie obecnego układu jest właściwie niemożliwe (Palikot to inna historia; tu krążą najróżniejsze, mocno niepokojące wersje, o których jednak trudno pisać bez narażania się na proces). Innymi słowy – jeżeli uznajemy, że tylko PiS może reprezentować konserwatywny światopogląd (z grubsza, bo można by się spierać, czy to partia faktycznie bez wątpliwości konserwatywna), to musimy się też pogodzić z tym, że jest to zarazem partia najwyraźniej niewybieralna. Przynajmniej w takiej postaci, w jakiej istnieje teraz. Problemem wielu zwolenników PiS jest, że – by odwołać się do Rymkiewicza – przekonanie, że „wszystko, co robi Jarosław Kaczyński, jest dobre dla Polski”. Zaszło u nich niebezpieczne utożsamienie działań ugrupowania politycznego z dobrem państwa. To tym czasem całkiem oddzielne sprawy. Jako konserwatysta chcę najpierw Polski w określonym kształcie, a dopiero potem zastanawiam się, kto może mi ją dać. Być może w teorii mógłby to być PiS, ale, jako się rzekło, po szóstej z rzędu porażce trudno uznać, że ugrupowanie Kaczyńskiego to efektywne narzędzie wprowadzania w życie konserwatywnej wizji. A teraz, odchodząc od wewnętrznych problemów PiS – wyborcy tej partii oraz, bardziej generalnie, obywatele o konserwatywnych zapatrywaniach mogą przyjąć dwie postawy. Pierwsza – pogrążyć się w syndromie oblężonej twierdzy, przyjąć do reszty rewolucyjne idee Jarosława Marka Rymkiewicza i łudzić się oczekiwaniem na „drugi Budapeszt” (bez przyjmowania do wiadomości, że Viktor Orban przygotowywał się do wygranej w całkiem innych warunkach). Obserwuję ten sposób myślenia u niektórych swoich kolegów dziennikarzy, którzy znaleźli się w tzw. drugim obiegu. Są zwolennikami budowy równoległego państwa, nie rozumiejąc, że rządzący im miejsca na to równoległe państwo nie zrobią i że aby takie miejsce na swoje potrzeby i poglądy mieć, trzeba mieć władzę realną, a nie wirtualną. Jest coś absurdalnego w tym oczekiwaniu na powszechną rewolucję i naiwnej wierze, że naród wreszcie porwie się do walki. Absurdalnego i szkodliwego, na tej samej zasadzie, jak szkodliwe jest mówienie o „cudzie nad Wisłą” zamiast o świetnej pracy polskiego wywiadu i błyskotliwym manewrze głównodowodzącego. Druga droga to spokojnie przeanalizować i zastanowić się nad wynikami. I wyciągnąć wnioski. Platforma wygrywa wybory z dużą przewagą mimo krachu na kolei, katastrofy smoleńskiej, rozgrzebanych dróg, sześciolatków w szkołach, podwyżki podatków, większej biurokracji, narastającej inwigilacji obywateli i wielu innych działań, które teoretycznie powinny ją pogrzebać. Jej „narracja” najwyraźniej bardziej odpowiada ludziom niż suwerennościowa narracja Kaczyńskiego. Do tego bardzo wysoki wynik uzyskuje Ruch Palikota – partia oparta na chamskim, agresywnym stosunku do Kościoła, tradycji, wszelkich wartości konserwatywnych, promująca w agresywny sposób skrajnie lewackie idee. (Tu na marginesie muszę jasno powiedzieć, że chociaż zdecydowanie uważam, iż w demokracji każdy ma prawo wybierać kogo chce, to do wyborców RP nie mam krzty szacunku. Każdą osobę, która zdecydowała się poprzeć człowieka, opierającego swój wizerunek wprost na antywartościach, w dodatku niejednokrotnie przekraczającego granice zwykłej przyzwoitości, uznaję – umownie – za pozbawioną zdolności honorowej.) Pytanie strategiczne brzmi: gdzie jest miejsce dla obywateli o konserwatywnych zapatrywaniach? Wygląda na to, że staliśmy się mniejszością, choć znaczną (pomijam teraz przyczyny, dla których tak się stało). Problem w tym, że nie tylko nie mamy od wielu lat – z małą przerwą w czasie rządów PiS – żadnego wpływu na kurs i kształt państwa, ale co więcej, jesteśmy dla obecnej władzy obciążeniem i przeciwnikiem. Nie dlatego, żeby PO była ideowo antykonserwatywna. PO ideowo jest żadna. Ale jej sojusz z, umownie, michnikowszczyzną jej się opłaca i opłacał prawdopodobnie będzie, bo też michnikowszczyzna nie ma wielkiego wyboru (Palikot jest jeszcze zbyt słaby i niepewny, choć z punktu widzenia niektórych aktywistów Krytyki Politycznej/„Gazety Wyborczej” zapewne bardziej atrakcyjny). Michnikowszczyzna zaś jest ideowym wrogiem tego, co dla nas ważne. Zadanie jest proste w sferze celów: jeżeli nie chcemy z czasem zostać wypchnięci do rezerwatów, jeżeli zależy nam na wpływie na nasz kraj i współkreowaniu kierunku, w którym zmierza – musimy mieć przyczółek realnej władzy, a nie roić o rewolucji w ogrodzie w Milanówku. Jak tego dokonać? Ha! Pytanie, które dla mnie jest oczywiste, brzmi: czy z tego punktu widzenia PiS jest dobrym reprezentantem moich interesów jako obywatela o konserwatywnych poglądach? I odpowiadam: nie. Bo nie zdobywa władzy. To proste. Poza tym – praca instytucjonalna, ale nie w „drugim obiegu”, jak chce wielu, lecz jak najbardziej w głównym. Tamta strona chce nas z tego głównego obiegu wypchnąć. Zamiast jej to ułatwiać, trzeba to jak najbardziej utrudnić. Łukasz Warzecha
Co robić dalej? Przede wszystkim pilnować demokracji Pierwsze, podkreślmy sondażowe, wyniki wyborów wskazują na wyraźne - a chwilami bardzo solidne - zwycięstwo Platformy Obywatelskiej. PiS jednak dość daleko z tyłu. Różnica - nie ma wątpliwości - okaże się mniejsza niż wskazywane przez OBOP 9 procent, ale pozostanie. Dlaczego?
W sferze budowania poparcia dla Platformy - Państwo Platformy wciąż działa. Medialno-społeczno-kulturowa maszyna okazała się skuteczniejsza niż przypuszczaliśmy. Rozdęty do niebywałych rozmiarów błąd z wypowiedzią dotyczącą Angeli Merkel zrobił swoje. Co dalej z opozycją? Ważny jest ostateczny wynik Prawa i Sprawiedliwości. Wynik niższy o niemal 10 proc. od wyniku PO może oznaczać kolejny okres wewnętrznych niepokojów w tej partii. Wynik bliższy Platformie da Kaczyńskiemu spokój. Kto będzie rządził? Wstępne wyniki wskazują, że PO i PSL będą miały większość. Ale sądzę, że ostatecznie konieczne okaże się doproszenie do koalicji Ruchu Palikota. Co znacznie skomplikuje koalicyjną układankę z jednej strony, ale z drugiej - niestety - może przyspieszyć niekorzystne procesy cywilizacyjne. Co robić dalej? Przede wszystkim pilnować demokracji. Umocniony jeszcze bardziej obóz władzy może jeszcze śmielej ograniczać prawa mniejszości. Może jeszcze bardziej zawęzić medialny pluralizm. I przede wszystkim - trzeba się organizować. Budować instytucje, środowiska. Choćby silne portale - takie jak wPolityce.pl Czasy idą ciekawe. Kryzys za rogiem. Unia Europejska na rozdrożu. Wiele spraw w Polsce - jak już pisałem - było w ostatnich czasach podtrzymywanych kijkami i patyczkami, byle dotrwać do wyborów. Życie jest długie, a wszystko wokół płynie. Ileż pokoleń przed nami było w nieporównywalnie gorszej sytuacji. Jacek Karnowski
Piotr Zaremba, parę uwag na gorąco. Czy PiS jest skazany na rolę trwałej mniejszości? Szoku nie ma. Byłem przekonany, że Platforma Obywatelska wygra kilkoma punktami procentowymi z Prawem i Sprawiedliwością. Typowałem przewagę 4-6 procent. Według OBOP jest ona większa, ale to jednak badanie, a nie wynik obliczeń głosów rzuconych do urn. Jutro jak sądzę ta przewaga nieco się zmniejszy. Co nie zmienia faktu, że PO symbolicznie wygrała, a PiS ma na swoim koncie kolejną porażkę. Do tej porażki mocno się przyczynił brak równowagi społecznej - ta uwaga dotyczy zjednoczonego frontu mediów, ale przecież nie tylko. Rozmaite opiniotwórcze grupy skutecznie obrzydziły Polakom IV Rzeczpospolitą przekonując, że niesie ona za sobą widmo policyjnego państwa. W efekcie Kaczyński przestał o tym projekcie. z założenia ogólnonarodowym, przewidującym walkę z korupcją i specjalnymi interesami, w ogóle mówić. To akurat można zrozumieć. Ale to istotna przyczyna obecnych kłopotów. Zastąpił tę tematykę ogólnikowym odwoływaniem się do niezadowolenia z sytuacji ekonomicznej oraz identyfikacją PiS z dwiema grupami: biedniejszymi warstwami z biedniejszych regionów, szczególnie wschodnich, oraz ludźmi broniącymi tradycyjnej wizji narodu, wiary i obyczajów. Ta pierwsza grupa okazała się zbyt mała: wydaje się, że wielkie rozczarowanie rządami PO są wciąż przed nami, całkiem niedawne badania socjologiczne profesora Janusza Czapińskiego wskazują na wciąż duży potencjał zadowolenia Polaków, pomimo symptomów kryzysu. Możliwe, że to się w końcu zmieni - w następstwie społecznego kataklizmu, z którego trudno się skądinąd cieszyć. Pytanie zresztą, czy akurat PiS będzie głównym profitentem tej zmiany Ta druga grupa jest już dziś z założenia mniejszością. Stając się przede wszystkim jej reprezentacją, co skądinąd jest w pełni uprawnione, PiS skazuje się na rolę coraz bardziej marginalizowanej i lekceważonej mniejszości. Nawet jeśli wciąż stosunkowo licznej. Z tej kwadratury koła nie ma łatwego wyjścia. Nie zmienia to faktu, że na kilkuprocentowe przesunięcia poparcia między partiami, zwłaszcza w ostatnich tygodniach, wpływ miały także zarówno wściekłe medialne nagonki jak i błędy samego PiS. Mniej nawet sztabu, który dość zręcznie spróbował wyciszać kolejne emocje i konflikty. Bardziej lidera, który wykonując kolejne manewry: "twardo-miękko- i znowu twardo" generuje nieustającą dyskusję o tym, czy się zmienił, czy jest ten sam. I który ma na swoim koncie bolesne, nawet jeśli doraźne wpadki. To po historii z wydaniem książki z tym jednym zdaniem o Angeli Merkel nastąpiło powstrzymanie sondażowej ekspansji PiS. A przecież to właśnie ta książka miała być ukoronowaniem kampanijnej akcji kreowania Kaczyńskiego na dobrotliwego i niekontrowersyjnego. To prawda, zainteresowane kompromitacją prawicy kręgi rozdęły tę kwestię do niebywałych rozmiarów. Tylko że to akurat można było przewidzieć. Jacek Karnowski wzywa do mobilizowania się i tworzenia instytucji. Słuszny kierunek myślenia. Ale warto też przyjrzeć się uważnie błędom, jakie różni politycy i partie popełniły w tej kampanii. Spiskowe teorie o ewentualnym sfałszowaniu wyborów czy operacjach tajnych służb nie powinny zastępować politycznego myślenia. Piotr Zaremba
No i po wyborczej farsie… Nawoływania do bojkotu wyborczej farsy okazały się niewypałem. Wprawdzie frekwencja była o ok. 5 % niższa niż 4 lata temu, ale była o 7 % wyższa niż w roku 2005. [Hmmm... więcej, niż połowa Polaków wybory jednak zbojkotowała - admin] Mimo wszystko do urn nie poszła ponad połowa uprawnionych do głosowania. Co rządzącą agenturę stawia w mało zręcznej sytuacji. Nie mogą publicznie chwalić się, że „większość” uprawnionych do głosowania w farsie wyborczej udział wzięła, czyli że wybrany nowy knessejm ma poparcie większości społeczeństwa. Uparty upór połowy dorosłych Polaków, aby w farsie wyborczej nie uczestniczyć osobiście uważam za zjawisko raczej pozytywne. Nawet jeśli większość z nich nie do końca naprawdę wie, co jest w naszym kraju grane, to przynajmniej uświadamiają sobie oni, że wybory są fikcją, farsą, i że niczego „kartkowaniem” przy urnach nie zmienią. Jeśli kiedyś ich niechęć do udziału w farsie przerodzi się w gniew przeciwko inscenizatorom takich fars – będzie gorąco. Zwłaszcza dla inscenizatorów tychże fars. Wszystkie „przetasowania” w nowym knessejmie to tylko inscenizacja i zasłona dymna dla panującej w Polsce finansowo, medialnie i politycznie żydo-dyktatury. Kabaret sejmowy został jedynie dodatkowo urozmaicony dokoptowaniem do knessejmu piątej agenturalnej „partii” Palikota.Tajemnica „niespodziewanego” sukcesu i tak wysokiego poparcia dla byłego PO-wca ma zapewnie przynajmniej dwie przyczyny:
- jako członek rockefellerowskiej Komisji Trójstronnej był Palikot ogromnie wspierany medialnie (zapewne i agenturalnie) jak „swój”, banksterski człowiek.- W grupie wiekowej uczestników wyborów od 18 do 25 lat poparło go aż 23 %. Jak widać jego obietnice, że zalegalizuje marihuanę przyniosły mu poparcie wśród ćpającej gówniarzerii. Wyborcza farsa przyniosła tę jedynie zmianę dla niezależnych publicystów, że knessejmu już nie mogą określać oni mianem „bandy czworga”. Mamy więc obecnie, w zmienionej sytuacji do wyboru inne nazwy, jak np. „pentagram”, „knessejmowy pentagon” albo po prostu „banksterska V kolumna”. Martwi mnie przedwyborcze hasło Palikota domagające się opodatkowania kleru. Postulat ten w normalnych warunkach byłby jak najbardziej słuszny. Gdyby bez emocji przeanalizować rolę i funkcję społeczną rozbudowanego naziemnego personelu boga Jahwe, okazałoby się, że jest on pasożytem żerującym na naiwności zastraszanych potępieniem wiecznym owieczek. [No, no, autor odsłania maskę antyklerykała... "wiernego Polsce" - admin]
Agresywny ton znienawidzonego przez katolików Palikota wywoła zamierzoną przez okupantów katolicką reakcję – a więc obronę „świętej wiary ojców naszych”. Palikot po prostu będzie zaciągał katolików na ustawiane przez niego nowe i odwracające uwagę od tego, co w Polsce (i na świecie) się dzieje, barykady. Zwycięstwo PO było zaplanowane. PO od czterech lat szabruje i zadłuża Polskę. Gdy załamie się gospodarka i finanse i PO zostanie przepędzona za wpędzenie Polski w bankructwo, PiS będzie mogła udawać niewinną, cnotliwą i patriotyczną panienkę, która do tego by nie doprowadziła i która jako jedyna jest w stanie Polskę jeszcze uratować. Prezes Kalkstein już zapowiedział, że urządzi w Polsce drugi Budapeszt. Nie wróży to nic dobrego Węgrom. Kiedyś jego koleś z fundacji filantropa Sorosa – Tusk – obiecywał drugą Irlandię. Krótko później Irlandia okazała się bankrutem.
http://wiernipolsce.wordpress.com
Idą ciężkie czasy dla wszystkich żyjących na kredyt
1. Sytuacja w strefie euro mimo działań podejmowanych przez Komisje Europejską, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Europejski Bank Centralny i kraje członkowskie UE zamiast się poprawiać, z tygodnia na tydzień staje się coraz bardziej nieprzewidywalna. Mimo pakietów pomocowych dla Grecji ,Irlandii, Portugalii, mimo skupu obligacji rządowych przez EBC i Europejski Fundusz Stabilizacji Finansowej, kryzys zadłużeniowy rozlewa się na kolejne kraje strefy euro. Wyrazem tego pogłębiającego się niepokoju była piątkowa decyzja agencji ratingowej Fitch o obniżeniu ratingu Włoch aż o 2 poziomy do A+ z długookresową negatywną perspektywą i Hiszpanii do AA- co przy ich wielkości długu publicznego ( odpowiednio 2 bln euro i 0,6 bln euro) będzie skutkowało poważnym wzrostem kosztów jego obsługi, a być może poważnymi kłopotami w lokowaniu na rynku kolejnych emisji ich obligacji skarbowych.
2. Skoro kolejne kraje strefy euro mają coraz większe kłopoty z finansowaniem na rynku swojego długu publicznego to jeszcze większe kłopoty będą miały kraje zaliczane to tzw. rynków wschodzących w tym także i Polska. Mimo tego, że jesteśmy jednym z niewielu krajów członkowskich UE wykazujących prawie 4% wzrost PKB to nasza tzw. ekspozycja fiskalna pośród krajów zaliczanych do rynków wschodzących (EM)jest niezwykle wysoka co akurat w tym przypadku będzie oznaczać niestety poważne kłopoty. Podstawowymi wskaźnikami wyznaczającymi tą wysoką pozycję fiskalną są takie wielkości jak dług zapadający, deficyt sektora finansów publicznych i potrzeby pożyczkowe brutto- wszystkie te wskaźniki w relacji do PKB. Dla Polski w latach 2011-2012 wynoszą one odpowiednio 8,4; 5,5 i 13,9 % PKB oraz 8,3;3,8 i 12,1 % PKB co lokuje polskie potrzeby pożyczkowe na 4 miejscu pośród krajów zaliczanych do rynków wschodzących po takich potęgach jak Pakistan ,Brazylia i Filipiny. Ulokowanie na rynku w następnym roku papierów skarbowych na 180 mld zł, przy tak ogromnych zawirowaniach będzie dla naszego kraju wyjątkowo trudne niezależnie od tego ,kto w Polsce będzie rządził.
3. W następnym roku może to być szczególnie trudne po rynki wchodzące przy kłopotach w strefie euro są pierwszymi które opuszczają inwestorzy z gorącym pieniądzem. Z jednej strony te rynki poprzez oferowane wysokie rentowności emitowanych papierów skarbowych przyciągają inwestorów, z drugiej przy coraz większej niepewności odpływ kapitału z nich jest gwałtowniejszy i często bardzo głęboki. Już ostatnie tygodnie przyniosły takie odpływy ze wszystkich EM po kilka miliardów dolarów tygodniowo i to zarówno z rynku obligacji jak i rynku akcji przy czym głębsza ucieczka dotyczy krajów o wysokiej ekspozycji fiskalnej takich właśnie jak Polska.
4. Sytuacja finansów publicznych w takich krajach znajduje pod szczególną obserwacją rynków i każde odstępstwo od deklarowanych celów fiskalnych powoduje nerwowe reakcje inwestorów. Nasze deklaracje, zmniejszenia w następnym roku deficytu sektora finansów publicznych o co najmniej 2,5% PKB tak aby ten deficyt był niższy niż 3% PKB będą pod obserwacją szczególną. W wartościach bezwzględnych chodzi o kwotę przynajmniej 45 mld zł co przy spowolnieniu wzrostu gospodarczego, a więc także mniejszych niż wcześniej zakładano wpływów podatkowych może być wręcz niewykonalne.
5. Ale ciężkie czasy idą nie tylko dla państw ,które w następnym roku będą musiały dużo pożyczać. Podobnie kłopoty z pożyczaniem i obsługą wcześniejszych długów będą miały przedsiębiorstwa, gospodarstwa domowe, a nawet banki. Te podmioty sektora finansowego, które mają wolne środki na rachunkach przy postępującym braku zaufania na rynkach wolą je lokować na rachunkach swoich banków centralnych zamiast pożyczać komukolwiek. Idą ciężkie czasy dla wszystkich żyjących na kredyt. Zbigniew Kuźmiuk
Wyjść z cieplarni! Widzowie krakowskiej – i tylko krakowskiej – TV mieli okazję zobaczyć pół Rynku zapełnionego ludźmi pragnącymi, by wreszcie świat obudził się z drzemki. Byli to prawie bez wyjątku młodzi ludzie – bo bardzo wiele osób ze starszych pokoleń albo po prostu boi się jakiejkolwiek zmiany, albo już tak przywykli do socjalizmu, że nie potrafią sobie wyobrazić życia poza cieplarnią. Tyle, że utrzymywanie cieplarni kosztuje – a, co ważniejsze, rośliny cieplarniane wyradzają się. Co właśnie widzimy. Gdy ludzie nie muszą walczyć o byt, gdy zaczynają żyć w luksusie – pojawia się coraz więcej słabowitych, głupich – i to oni potem głosują na „Bandę Czworga”, opowiadają się za „państwem-niańką”. Oczywiście: w ten sposób liczba słabych i głupich będzie się powiększać – i właśnie, dlatego wszystkie d***kracje w historii – zaczynając od ateńskiej – kończyły marnie. Na naszych oczach upada w ten sam sposób największa d***kracja świata: Stany Zjednoczone. Otóż ci młodzi ludzie nie chcą żyć w państwie, które w spokoju i dostojnie umiera. Młodzi ludzie chcą żyć – i rozwijać się. Chcą się bogacić... I tu pierwsza uwaga praktyczna: podatek dochodowy wcale nie jest podatkiem od „bogatych”. Człowiek bogaty siedzi na workach złota i dochodowego od tego nie płaci. Dochodowy jest podatkiem od tych, którzy chcą zostać bogaci – i karze ich za tę chęć. W efekcie kraje, na które państwa nałożyły ten podatek, są natychmiast hamowane w rozwoju. Sam podatek dochodowy gospodarki jeszcze nie wykańcza.. By zniszczyć kraj potrzeba jeszcze nałożyć podatek od kupna-sprzedaży, trzeba jeszcze zacząć płacić rozmaite zasiłki (z zasiłkiem dla bezrobotnych na czele), wprowadzić płacę minimalną... Dobrze jest też „popierać eksport” dopłacając do ogołocania kraju z czego się da, popierać złych (bo bankrutujących...) przedsiębiorców – ale to już nie jest konieczne. To wszystko osiąga się prędzej lub później w kraju d***kratycznym – bo głupich jest znacznie więcej niż mądrych. Małym dzieciom też nikt nie jest w stanie wytłumaczyć, że jedzenie samych cukierków jest szkodliwe. Otóż: młodzi ludzie nie chcą patrzeć na zarzynanie kraju – i nie chcą żyć w cieplarni. Chcą wyjść na zewnątrz – i rozwijać się w normalnym, czyli pełnym niebezpieczeństw, świecie. I nie widzą powodu, dla którego z tego powodu, że ktoś chce żyć w cieplarni, musieliby w niej żyć również ci, którzy nie chcą. A właściciel cieplarni, powołując się na opinię Większości, nie chce tej mniejszości wypuścić! Celuje w tym zwłaszcza warszawka. To warszawskie komisje utrudniły nam rejestrację; to przez nie mieszkaniec z okręgu „Kraków II” by zagłosować na Nową Prawicę musi wziąć kartkę np. w Olkuszu i pojechać głosować do Krakowa... Ale i tak wywalczymy, co trzeba. Z Państwa pomocą! JKM
Czy PKW skrzywdzi tylko Korwina?
Art.227 § 5 Kodeksu wyborczego: ”Jeżeli na karcie do głosowania znak x” postawiono w kratce z lewej strony obok nazwisk dwóch lub większej liczby kandydatów z tej samej listy kandydatów, to taki głos uważa się za głos ważnie oddany na wskazaną listę kandydatów z przyznaniem pierwszeństwa do uzyskania mandatu kandydatowi na posła, którego nazwisko na tej liście umieszczone jest w pierwszej kolejności”. Jakież było moje zdziwienie, gdy przeczytałem wytyczne dla obwodowych komisji wyborczych uchwalone przez PKW, gdzie w punkcie 43 czytamy na początku identycznie jak w kodeksie, ale w końcówce widniało: „…którego nazwisko jest umieszczone wyżej na tej liście od innych nazwisk, przy których postawiono znak „x” (art.227§ 5 Kodeksu wyborczego)”. PKW odwołała się do artykułu pisząc jego własne brzmienie. Kodeks wyborczy sobie, a PKW sobie. Treść zapisana w ustawie z 5 stycznia 2011 r. „Kodeks wyborczy” objaśnia jednoznacznie, komu przyznać głos. Nie pierwszemu zakreślonemu, zaznaczonemu, wyróżnionemu, czy którego nazwisko jest umieszczone wyżej, ale temu kandydatowi, którego nazwisko umieszczone jest w pierwszej kolejności na liście, czyli temu, który ma numer kolejny pierwszy na tej liście. W pierwszej kolejności na liście umieszczony jest konkretny kandydat oznaczony numerem 1. Gdyby to miała być inna osoba, wówczas ustawodawca dodałby sformułowanie np.: „spośród osób zaznaczonych”, bądź postąpiłby tak, jak w przypadku zapisu w wyborach do samorządu, gdzie analogiczny zapis w tym samym Kodeksie wyborczym brzmi na początku podobnie, a w końcówce zapisano tak, cyt:...”z przyznaniem pierwszeństwa do uzyskania mandatu temu kandydatowi, przy którego nazwisku znak „x” jest umieszczony w pierwszej kolejności” (art.440. § 4). Treść zapisu o przyznaniu głosu w wyborach do Sejmu RP jest jednoznaczna dla czytającego kodeks: przyznaje się głos przy 2 i więcej skreśleniach pierwszemu w kolejności umieszczonemu na liście, a do samorządu pierwszemu w kolejności, zaznaczonemu znakiem „x”. Z nieznanych bliżej powodów PKW podpowiada komisjom, aby przyznawały głos inaczej niż jest zapisane w ustawie. O co tutaj chodzi? Czy to tylko niechlujstwo językowe PKW? Przecież takie wytyczne mogą skutkować łamaniem prawa.
W świetle właśnie tak zapisanego prawa w Kodeksie wyborczym, całkowicie uzasadnionym jest tzw. „liderowanie” na liście w wyborach do Sejmu i najprzeróżniejsze polityczne zabiegi związane z pierwszą kolejnością na liście, gdyż niesie to dodatkowo określone profity przez odpowiednie zaliczanie głosów w przypadku dwóch i więcej skreśleń. Gdyby na skutek instrukcji PKW nastąpiło, niezgodne z zapisanym prawem przyznawanie głosów, mogłoby to wpłynąć na wynik wyborów, z uwagi na przypisanie niewłaściwej ilości głosów poszczególnym kandydatom. Zobaczymy co teraz zrobi z tym fantem Sąd Najwyższy, do którego złożę stosowny protest wyborczy zgodnie z art.82 § 1. ust. 2). Poinformujemy o jego rozstrzygnięciu naszych czytelników. A tak na marginesie, swego czasu prokurator postawił zarzuty wiceminister kultury za wykreślenie słów „lub czasopisma” na etapie projektowania ustawy, a nie za naruszanie samej ustawy, która nota bene nigdy nie została ustanowiona. Mariusz Wis
Obecne wybory do Sejmu to farsa Antydemokratyczne przepisy ustawy z dnia 5 stycznia 2011 r. Kodeks wyborczy(Dziennik Ustaw Nr 21, poz. 112, Nr 94, poz. 550, Nr 102, poz. 588, Nr 134, poz. 777, Nr 147, poz. 881 oraz Nr 149, poz. 889 Niezgodne z obecnie obowiązującą Konstytucją R.P. z dnia 02 kwietnia 1997 r.
Art. 84. § 1. Prawo zgłaszania kandydatów w wyborach przysługuje komitetom wyborczym. Komitety wyborcze wykonują również inne czynności wyborcze, a w szczególności prowadzą na zasadzie wyłączności kampanię wyborczą na rzecz kandydatów.
Sprzeczny z : Art. 96. konstytucji
1. Sejm składa się z 460 posłów.
2. Wybory do Sejmu są powszechne, równe, bezpośrednie i proporcjonalne oraz odbywają się w głosowaniu tajnym.
Art. 132.
§ 1. Środki finansowe komitetu wyborczego partii politycznej mogą pochodzić wyłącznie z funduszu wyborczego tej partii, tworzonego na podstawie przepisów ustawy z dnia 27 czerwca 1997 r. o partiach politycznych (Dz. U. z 2001 r. Nr 79, poz. 857, z późn. zm.).
§ 2. Środki finansowe koalicyjnego komitetu wyborczego mogą pochodzić wyłącznie z funduszy wyborczych partii politycznych wchodzących w skład koalicji wyborczej.
§ 3. Środki finansowe:
1) komitetu wyborczego organizacji,
2) komitetu wyborczego wyborców – mogą pochodzić wyłącznie z wpłat obywateli polskich mających miejsce stałego zamieszkania na terenie Rzeczypospolitej Polskiej oraz kredytów bankowych zaciąganych wyłącznie na cele związane z wyborami.
§ 4. Środki finansowe komitetu wyborczego kandydata na Prezydenta Rzeczypospolitej mogą pochodzić wyłącznie z wpłat obywateli polskich mających miejsce stałego zamieszkania na terenie Rzeczypospolitej Polskiej, z funduszy wyborczych partii politycznych oraz z kredytów bankowych zaciąganych na cele związane z wyborami.
§ 6. Poręczycielem kredytu, o którym mowa w § 3 i 4, może być wyłącznie obywatel polski mający miejsce stałego zamieszkania na terenie Rzeczypospolitej Polskiej, z tym że zobowiązanie poręczyciela nie może przekroczyć kwoty równej sumie wpłat określonej w art. 134 § 2. Poręczenie kredytu jest niezbywalne Niezgodne z art. 2, art. 32, art. 7 w związku z art. 8 Konstytucji R.P.
Art. 141.
§ 1. Do finansowania komitetów wyborczych partii politycznych w sprawach nieuregulowanych w kodeksie stosuje się przepisy ustawy z dnia 27 czerwca 1997 r. o partiach politycznych
Art. 196.
§ 1. W podziale mandatów w okręgach wyborczych uwzględnia się wyłącznie listy kandydatów na posłów tych komitetów wyborczych, których listy otrzymały co najmniej 5 % ważnie oddanych głosów w skali kraju.
§ 2. Listy kandydatów na posłów koalicyjnych komitetów wyborczych uwzględnia się w podziale mandatów w okręgach wyborczych, jeżeli ich listy otrzymały co najmniej 8 % ważnie oddanych głosów w skali kraju.Art. 197.
§ 1. Komitety wyborcze utworzone przez wyborców zrzeszonych w zarejestrowanych organizacjach mniejszości narodowych mogą korzystać ze zwolnienia list tych komitetów z warunku, o którym mowa w art. 196 § 1, jeżeli złożą Państwowej Komisji Wyborczej oświadczenie w tej sprawie najpóźniej w 5 dniu przed dniem wyborów. Wraz z oświadczeniem, o którym mowa w zdaniu pierwszym, komitet jest obowiązany przedłożyć dokument właściwego organu statutowego organizacji mniejszości narodowej potwierdzający utworzenie komitetu przez wyborców będących członkami tej organizacji.
Art. 198.
Jeżeli warunku określonego w art. 196 § 1 lub 2 nie spełnią listy kandydatów na posłów żadnego komitetu wyborczego bądź któryś z wymienionych warunków spełniony zostanie przez listy kandydatów tylko jednego komitetu wyborczego, w podziale mandatów w okręgach wyborczych uwzględnia się listy kandydatów komitetów wyborczych, które otrzymały co najmniej 3 % ważnie oddanych głosów w skali kraju. Listy koalicyjnych komitetów wyborczych uwzględnia się, jeżeli otrzymały co najmniej 5 % ważnie oddanych głosów w skali kraju.
Art. 242.
§ 1. Sąd Najwyższy rozpatruje protest w składzie 3 sędziów w postępowaniu nieprocesowym i wydaje, w formie postanowienia, opinię w sprawie protestu.
§ 2. Opinia, o której mowa w § 1, powinna zawierać ustalenia co do zasadności zarzutów protestu, a w razie potwierdzenia zasadności zarzutów – ocenę, czy przestępstwo przeciwko wyborom lub naruszenie przepisów kodeksu miało wpływ na wynik wyborów.
§ 3. Uczestnikami postępowania są: wnoszący protest, przewodniczący właściwej komisji wyborczej albo jego zastępca i Prokurator Generalny.
Protesty wyborcze
Art. 82.
§ 1. Przeciwko ważności wyborów, ważności wyborów w okręgu lub wyborowi określonej osoby może być wniesiony protest z powodu:
1) dopuszczenia się przestępstwa przeciwko wyborom, określonego w rozdziale XXXI Kodeksu karnego, mającego wpływ na przebieg głosowania, ustalenie wyników głosowania lub wyników wyborów lub
2) naruszenia przepisów kodeksu dotyczących głosowania, ustalenia wyników głosowania lub wyników wyborów, mającego wpływ na wynik wyborów.
OGRANICZENIE, BRAK MOŻLIWOSCI ZASKARŻENIA WYBORÓW NA MOCY PRAWA – NP. Konstytucji R.P lub innych ustaw.!!!!!! co jest ewidentnie niezgodne z art. 8 Konstytucji R.P. który mówi:
Art. 8.
1. Konstytucja jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej.
2. Przepisy Konstytucji stosuje się bezpośrednio, chyba że Konstytucja stanowi inaczej.
§ 2. Protest przeciwko ważności wyborów z powodu dopuszczenia się przestępstwa przeciwko wyborom, o którym mowa w § 1, lub naruszenia przez właściwy organ wyborczy przepisów kodeksu dotyczących głosowania, ustalenia wyników głosowania lub wyników wyborów może wnieść wyborca, którego nazwisko w dniu wyborów było umieszczone w spisie wyborców w jednym z obwodów głosowania.
§ 3. Protest przeciwko ważności wyborów w okręgu wyborczym lub przeciwko wyborowi posła, senatora, posła do Parlamentu Europejskiego, radnego lub wójta może wnieść wyborca, którego nazwisko w dniu wyborów było umieszczone w spisie wyborców w jednym z obwodów głosowania na obszarze danego okręgu wyborczego.
§ 4. Protest przeciwko wyborowi Prezydenta Rzeczypospolitej może wnieść wyborca, którego nazwisko w dniu wyborów było umieszczone w spisie wyborców w jednym z obwodów głosowania
Wojciech Papis
P.s. wybory można profesjonalnie zaskarżyć. Skarga będzie obroną konstytucyjnych praw Obywateli, co wydaje mi się nadal istotne. WRACA TOTALITARYZM z unijną twarzą, może zresztą ów totalitaryzm nigdzie nie odszedł?
Wojciech Papis
Jak jeszcze mogą oszukać... WAŻNY KOMUNIKAT DLA CZŁONKÓW KOMISJI
[umieszczam dla przyszłych pokoleń „robionych w wyborcę” Polaków. Czy tak trudno wywalczyć zebranie wielu takich tricków – i „uszczelnienie”, zmianę przepisów przez partyjnych w sejmie? MD]
http://jozkar.wordpress.com.nowyekran.pl/post/29493,wazny-komunikat-dla-czlonkow-komisji
przeczytaj koniecznie, jeśli jesteś członkiem komisji wyborczej lub mężem zaufania
Jakim cudem można opieczętować zamkniętą szafę pieczątką komisji skoro ta pieczątka ma się znaleźć uprzednio w szafie?! Jutro rano [czyli w dniu głosowania md], po wyjęciu kart do głosowania z szafy pancernej, należy je ponownie policzyć. Owszem. Karty były liczone dzisiaj, zostały spisane protokoły. Zdarza się jednak, że przed zamknięciem kart w szafie pancernej nie były one uprzednio spakowane, ostemplowane pieczątką komisji i nie ma podpisów członków komisji. W takim wypadku należy bezwzględnie policzyć wszystkie karty jutro rano, przed głosowaniem. Sprawą absurdalną jest sama czynność zabezpieczania kasy, szafy pancernej. Jakim cudem można opieczętować zamkniętą szafę pieczątką komisji skoro ta pieczątka ma się znaleźć uprzednio w szafie?! To jest paranoja i jawne bezprawie. Proszę zauważyć, że w kompletach wydanych z urzędu znajdowały się taśmy klejące, typu taśmy pakowe, wykonane z folii. Przecież taką taśmę, gdyby nawet opieczętowanie było przeprowadzone właściwe - czyli zarys pieczątki znajdowałby się na samej taśmie jak również wychodził nieco na drzwi szafy, tak samo na obu skrzydłach drzwi (leżał jednocześnie na taśmie i szafie) to i tak można taką taśmę bez większych problemów odkleić i przykleić ponownie w pierwotnym miejscu ! Dawniej stosowano taśmy papierowe, z klejem, który trzeba było zwilżyć i taką taśmę było trudniej odkleić. Bardzo łatwo było ją można wtedy uszkodzić. Te cechy zapewniały względne bezpieczeństwo. Taśmy z tworzywa sztucznego (te "śliskie") nie spełniają swojej funkcji. Stosowanie ich jest praktycznie jawną kpiną z nas wszystkich !
Oczywiście jak Polska długa i szeroka nie brakuje zaradnych członków komisji, którzy dokonują takiego cudu i opieczętowują szafę tą samą pieczątką, która się w niej jednocześnie znajduje. Te idiotyczne wyczyny są przecież drwiną z prawa, przyzwoitości i zdrowego rozumu. Efekt takiego stanu rzeczy jest jeden - zabezpieczenie kart przez noc jest iluzoryczne i faktycznie go brak.Tak więc należy ponownie przeliczyć i sprawdzić stan kart jutro rano, w niedzielę, przed głosowaniem. Mirosław Dakowski
O politycznej skuteczności i politycznym wdzięku O tym, że skuteczność polityczna musi iść w parze z politycznym wdziękiem przekonać się możemy czytając wspomnienia i szkice historyczne wielkich W głowie przeciętnego leminga polityczna skuteczność przeciwstawiona jest politycznemu wdziękowi. Tym drugim bowiem poważny polityk dysponować nie musi, chyba że jest kobietą lub nazywa się Palikot Janusz i reprezentuje ten typ wdzięku, który wyszydzany jest w teatrze i literaturze od czasów Moliera, a może i wcześniej. Wszędzie oczywiście, tylko nie w Polsce gdzie tenże Palikot Janusz zaliczany jest to bytów najciekawszych i najbardziej frapujących. O tym, że skuteczność polityczna musi iść w parze z politycznym wdziękiem przekonać się możemy czytając wspomnienia i szkice historyczne wielkich, a także słuchając anegdot o politykach wybitnych naprawdę, a nie stworzonych przez kogoś dla potrzeby chwilowego namącenia ludziom w głowach. Polityczny wdzięk zaś musi być produktem indywidualnym, samorodnym i autorskim. Nie może być wymyślany przez panów i panie od PR bo staje się wtedy zaprzeczeniem swej istoty, czyli polityk absorbujący dla siebie taki produkt staje się śmieszny i groteskowy. Przynajmniej dla tych, którzy jeszcze wdzięk od groteski odróżniają. Podajmy jakieś przykłady. Oto pierwszy przykład politycznego wdzięku; kiedy Churchill po raz pierwszy znalazł się w parlamencie i zaczął tam swoje „występy”, które natychmiast przysporzyły mu wrogów, gazetowi karykaturzyści zaczęli zapełniać jego wizerunkiem całe szpalty. Był tam Winston przedstawiany jako grubas w za małym meloniku. Podpatrzono bowiem, że on nie potrafi sobie dobrać rozmiaru tego melonika do swojej gruzołowatej głowy. Kiedy Churchill zorientował się co jest przedmiotem drwin z jego osoby, poszedł natychmiast do sklepu i kupił sobie jeszcze mniejszy melonik. Taki, który trzymał się na czubku głowy. To jest polityczny wdzięku adresowany do ludzi politycznie dojrzałych. To zaś co robi Palikot i co zrobi jeszcze nie ma z tym nic wspólnego. Jest upiornym przedstawieniem dla skazańców w ciężkim więzieniu. Ale i tak powinniśmy się cieszyć, że nie zdejmuje spodni. Inny przykład? Proszę bardzo. Kiedy tenże Churchill zaanektował w czasie okupacji niemieckiej Francji, należący do tejże Francji Madagaskar, bez wiedzy i zgody swojego sojusznika De Gaulle'a, ten ostatni zagroził zerwaniem koalicji, wycofaniem się z polityki i w ogóle wszystkim co najgorsze. Krok taki skutkowałby tym, że tak zwana „Francja Vichy” stanęłaby do wojny po stronie Niemiec. Churchill wezwał więc De Gaulle'a do siebie i rzekł mu, że on – Churchill - jest wielkim przyjacielem Francji i nigdy nie pozwoli na to, by doszło do jakichś nieporozumień (po zajęciu Madagaskaru) pomiędzy sojusznikami. Dodał też, że De Gaulle powinien mu się ukłonić. - Jestem za biedny, żeby się kłaniać, rzekł na to Francuz. Abstrahując od wszystkiego – my też jesteśmy za biedni, żeby się kłaniać. Po co ja to wszystko piszę? Po to, by choć trochę odsłonić to okropne kłamstwo, jakim są dzisiejsi politycy. Od rana słucham doniesień ze studiów wyborczych. Mówią, że Palikot wygrał, tak tak, to on wygrał, pewnie będzie jeszcze marszałkiem Sejmu, no więc wygrał Palikot, bo postawili na niego młodzi, zwolennicy miękkich narkotyków i antyklerykałowie. No i mniejszości seksualne. Czyli mówiąc bez politycznego wdzięku; durnie, ćpuny, ubecy oraz agresywne pedały. Czyli ci wszyscy, z wyjątkiem ubeków, którzy na wybory według sondaży i mądrych prognoz profesora Czapińskiego nie chodzą. Tak więc według opinii mędrców Palikot wygrał dzięki tym, co ich nie było. Powiem wprost – mnie to nawet w jakiś sposób pociesza. Zbliżamy się bowiem do momentu, kiedy tak zwana władza oraz wynajęci przez nią ludzie będą z uśmiechami na twarzach zaprzeczać temu co widać za oknem. A jeśli do tego dojdzie to znaczy, że koniec tej władzy i tych wynajętych przez nią ludzi jest bliski. Przed nami niestety niewesoły czas, kiedy w Sejmie zasiadał będzie Palikot. Będzie on także w telewizji, w Internecie, w radio i w ogóle wszędzie. To on jest bowiem głównym elementem nowego przekazu, jaki władza przygotowała dla obywateli. On i młodzi zdolni z SLD. To ich się będzie lansowało na ludzi, którzy wyczuwają puls czasów i wiedzą co tak naprawdę jest ważne dla młodych. PiS zaś będzie niszczony jeszcze konsekwentniej niż do tej pory, jeszcze bardziej podkreślać się będzie w mediach jego archaiczny charakter, mówić się będzie o tym, że Jarosław jest stary i brzydki oraz że nie nadaje się do niczego. Będzie to proces ciągły i nieustanny, odpowiedzi zaś PiS nie należy się spodziewać wcale. Dlaczego? Wyjaśnię może jutro. Po tym co zaprezentowała partia w czasie kampanii, w czasie ostatniego roku, w czasie posmoleńskim jest po prostu beznadziejne. Uważam, że wielu członków PiS po prostu zdezerteruje do PO lub do Palikota i to już w pierwszych dniach nowej kadencji Sejmu. Przygotowania do tych transferów będą szczególnie troskliwie przygotowywane. Nie miejmy złudzeń. I nie bredźcie mi tu, że nie jest tak źle. Nie ma sukcesu i to jest teraz najważniejsze. Jeśli zaś nie ma sukcesu to ktoś jest za to odpowiedzialny. Spróbujemy się zastanowić kto. Ale jutro. Na koniec chciałem przypomnieć – tak dla nawiązania do tych młodocianych inspiracji – dwóch polityków, którzy byli młodzi i mieli wdzięk, a także osiągnęli sukces. Pierwszy to Georges Clemanceau, który został premierem gdy był już po osiemdziesiątce. Kiedy w roku 1914 odwiedzał okopy nad Marną usłyszał, że po drugiej stronie żołnierze mówią po niemiecku. Zawsze nosił przy sobie rewolwer, bo takie to były czasy, sięgnął po więc po broń i usiłował wyskoczyć z okopu, żeby zastrzelić tych Niemców. Dwóch podoficerów musiało na nim usiąść, żeby się uspokoił. Ściągano młodego pana premiera z korony okopu. Drugim młodym politykiem był Konrad Adenauer, ale o nim akurat nie znam ani jednej anegdoty. Na tym kończę na dziś. Coryllus