Prokuratura: oto główny problem w sprawie katastrofy
Polska prokuratura nadal formalnie nie wie, jaki status miał lot do Smoleńska 10 kwietnia. To jedno z kluczowych zagadnień, od którego będą zależały nasze decyzje - przyznał Wojskowy Prokurator Okręgowy w Warszawie płk Ireneusz Szeląg. Grupa polskich śledczych wróciła już z Moskwy, gdzie uczestniczyli w postępowaniu MAK.
Polski akredytowany przy MAK płk Edmund Klich mówił niedawno, że głównym problemem, który pojawił się w trakcie współpracy z Międzypaństwowym Komitetem Lotniczym, jest kwalifikacja lotu.
To był przelot cywilny, czy wojskowy?
Rosjanie - w ramach pracy MAK - uznali, że lot z 10 kwietnia należy uznać za przelot cywilny. Klich oświadczył, że uznaje ten lot za operację wojskową, z czego wynika konieczność stosowania właśnie takich procedur na wojskowym lotnisku w Smoleńsku.
Jak wyjaśniał, jeśli przyjąć wersję rosyjską, że był to lot cywilny, to całość odpowiedzialności spada na pilotów, którzy podejmują decyzję o lądowaniu, a wieża kontrolna ma obowiązek dostarczyć im komplet potrzebnych do tego informacji. Gdyby zaś zakwalifikować ten lot jako wojskowy, w grę wchodzi także odpowiedzialność kontrolerów. Klich zastrzegał, że nie otrzymał w MAK dostępu do szczegółowych rosyjskich procedur wojskowych.
- Ustalenie statusu lotu to dla nas jedno z kluczowych zagadnień, od którego będą zależeć nasze decyzje - podkreślił Szeląg i dodał, że ta kwestia jest przedmiotem jednego z polskich wniosków o pomoc prawną do strony rosyjskiej.
Komisja bada, prokuratura ustala winnych.
Szeląg odmówił odpowiedzi na pytanie, jaki był 10 kwietnia status lotniska Siewiernyj w Smoleńsku - wojskowy, czy cywilny. Z tego faktu także wynikają procesowe konsekwencje, np. co do oceny, w jakich okolicznościach można zamknąć lotnisko cywilne, a w jakich - wojskowe i czy tak samo obowiązuje to samoloty cywilne, jak wojskowe.
Krótko po 10 kwietnia badający katastrofę uznali tupolewa za samolot cywilny z uwagi na to, że cywilna była w istocie polska delegacja na uroczystości w Katyniu. Konsekwencją tego jest określenie tzw. dopuszczalnych minimów lądowania.
Szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej gen. Krzysztof Parulski powiedział, że tzw. wysokość decyzji, na której kapitan wybiera, czy ląduje, czy odlatuje na inne lotnisko, dla samolotu Tu-154M wynosiły: 1800 m tzw. widzialności skośnej i 120 m podstawy chmur.
Z dotychczas ujawnionych informacji wiadomo, że gdy 10 kwietnia polska maszyna próbowała wylądować w Smoleńsku, panowała tam gęsta mgła, zaś widoczność wynosiła 300-500 m, a podstawa chmur: 40-50 m.
Ze stenogramu rozmów w kokpicie wynika, że wieża w Smoleńsku odradzała lądowanie, ale nie ogłosiła zamknięcia lotniska. Zeznawał o tym jeden ze smoleńskich kontrolerów, według którego taka decyzja mogłaby oznaczać skandal dyplomatyczny.
Prokuratorzy przypominali, że czym innym jest badanie katastrofy w Rosji przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy, czym innym przez polską Komisję Badania Wypadków Lotniczych w Lotnictwie Państwowym, a jeszcze czym innym - niezależne od siebie śledztwa prokuratur w Polsce i w Rosji. - Komisje badają przyczyny zaistnienia katastrofy. Prokuratura zaś - ustala jej winnych. Może nawet w części lub w całości zaaprobować ustalenia komisji, ale one jej nie wiążą - podkreślał Szeląg.
"Piloci wojskowi, samolot wojskowy, lotnisko wojskowe"
Parulski przekonywał, że zasadna była decyzja o powierzeniu tego śledztwa prokuraturze wojskowej. - Piloci wojskowi, samolot wojskowy, lotnisko wojskowe - wyliczał.
Zapewniał zarazem, że nie ma żadnych sygnałów, by rosyjska prokuratura zaprzestała już przekazywania materiałów stronie polskiej - w przeciwieństwie do oświadczenia MAK, który wg Edmunda Klicha miał zapowiedzieć, że nic już stronie polskiej nie przekaże i przystępuje do sporządzania raportu końcowego. Po zakończeniu tego etapu polski akredytowany będzie miał 60 dni na sformułowanie swych zastrzeżeń.
Płk Edmund Klich oraz pięciu wojskowych doradców wróciło już z Moskwy, gdzie uczestniczyli w postępowaniu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego. Przed wyjazdem z Moskwy, Klich przekazał szefowej Komitetu Tatianie Anodinej list z zastrzeżeniami strony polskiej.