Kowal Trzeba obalić Republikę Okrągłego Stołu Paweł Kowal w wywiadzie z Olczak „Politykami rządzącymi obecnie w Polsce kieruje filozofia: muszę wygrać, bo ja lub moi ludzie trafią do więzienia „.....”Ale na razie PO próbuje dróg, które prowadzą na manowce, np. tworząc tzw. partie techniczne. Stąd pomysł, żeby zagospodarować centrum autentyczną formacją, a nie podrabianą. PJN myślała o tym od powstania. „....”I chce pan budować to centrum z PSL? Ze wszystkimi, którzy są centrowi i chcą zmiany, także z takimi postaciami jak Paweł Kukiz.”....”Co to ma za znaczenie, skoro większość posłów i tak nie ma na nic wpływu. Zna pan opinię senatora Jana Rulewskiego na ten temat? „.....”On ma rację, a to znaczy, że nie mamy republiki, tylko demokrację oligarchiczną partii i grup wpływu. A skoro tak, to może nie należy się oburzać na Młodzież Wszechpolską, gdy twierdzi, że republika Okrągłego Stołu nie ma racji bytu i trzeba ją obalić.” ….”Ani ja, ani pani nie jesteśmy faszystami, a w spokojnej rozmowie doszliśmy do wniosku, że z demokracją mamy problem. Dlatego radzę premierowi Tuskowi, by wypełnił swój program: zracjonalizował parlament i przywrócił mu władzę. „....”Ale ich podświadomość odbiera bardzo nieprzyjemne sygnały. I to wzmacnia ich determinację, żeby działać nawet jadąc po bandzie demokracji.”.....”A w tym wypadku dochodzi jeszcze jedno: muszę wygrać, bo ja lub moi ludzie trafią do więzienia.”.....”„Janusz Palikot założył sobie partię i wygrał wybory. „......”.To jeszcze gorzej, bo na scenie mogą trwać PO i PiS albo partie oligarchiczne, takie jakie funkcjonują na Wschodzie.”......”(źródło )
Proszę zwrócić uwagę na kilka poglądów Pawła Kowala. . Kwestia wiezienia dla Tuska i jego grupy. Pierwszą osobą , która twierdziła ,że Tusk znajdzie się w więzieniu był Ziemkiewicz „Tusk będzie pierwszym premierem w historii Polski, który po zakończeniu kadencji znajdzie się w więzieniu. „, Kurski ( za sprawę smoleńską kiedyś będą wyroki karne. „....”dla mnie jest oczywiste, że sprawa katastrofy smoleńskiej skończy się wieloletnimi wyrokami więzienia dla osób odpowiedzialnych nawet za to, co się stało po katastrofie smoleńskiej, „...(więcej )
Rokita „Kaczyński natychmiast rozpocznie spektakularną procedurę stawiania Tuska przed Trybunałem Stanu, następnego dnia po zdobyciu władzy. „...(więcej )
Teraz również Kowal uważa ,że problem wsadzenia do wiezienia Tuska i jego ludzi jet na tyle dla Platformy realny i poważny ,że będą gotowi oni jazdy po „bandzie demokracji „.
Braun uważa ,że tą bandą demokracji będzie zamach stanu ( więcej )
Drugą kwestią jest uznanie przez Kowala że nie mamy republiki tylko demokracje oligarchiczną . Uważa za zasadne nawoływanie przez Winnickiego do likwidacji Republiki Okrągłego Stołu. Winnicki poszedł nawet dalej „bandycki rząd , bandycki reżim „Kowal uważa ,że Giertych idzie na pasku Tuska o czym świadczy jego pogląd „Ale na razie PO próbuje dróg, które prowadzą na manowce, np. tworząc tzw. partie techniczne.”Kowal uważa ,że Sejm jest atrapą pozbawioną władzy „ latego radzę premierowi Tuskowi, by wypełnił swój program: zracjonalizował parlament i przywrócił mu władzę. „Kowal uważa ,że II Komuna w zakresie struktury politycznej czerpie wzorce ze wschodu , o czym świadczy powstanie oligarchicznej partii . Ruchu Palikota Gdyby nie to ,że Kowal zdradził Kaczyńskiego, a PSL oprócz tego ,że jest strukturalnie pozostałością wpływów komunistycznych i że wiernie wspierał budowę reżimu Tuska pomysł powołania partii konserwatywno – wolnorynkowej nie jest pomysłem złym . Tak partia , lojalna wobec Kaczyńskiego jest mu potrzebna . Kaczyński jako przywódca narodu pod okupacją uwikłany jest w hasła socjalne . Zresztą oddajmy głos posłowi Górskiemu Górski „Uczestniczyłem w niedawnym spotkaniu przedstawicieli władz Rady Głównej UPR, w tym prezesa Witczaka, z prezesem Prawa i Sprawiedliwości Jarosławem Kaczyńskim. Prezes Witczak dostrzega, że PiS jest jedyną partią w ostatnich latach, która obniżyła podatki. Prezes Kaczyński dostrzega ideowość i żywotność Unii. Obie partie mogą wypracować formułę bezpiecznej współpracy w sytuacji, gdy obecny rząd „liberalny” będzie podnosił podatki, co prawdopodobnie stanie się w przyszłym roku. „....”w przyszłości UPR może stać się wiarygodnym partnerem PiS, swoistym języczkiem u wagi, który umożliwi rządzenie państwem” …..(więcej )
Kaczyński mówił wprost o przywróceniu wolnorynkowych ustaw Wilczka. Sadowski tak opisuje znaczenie ustaw Wilczka Sadowski „Sadowski „Celem polskich polityków powinno być przywrócenie wolności gospodarczej, tak jak już raz zrobił to ostatni rząd PRL w tzw. ustawie Wilczka. W połączeniu z zaradnością i przedsiębiorczością Polaków zaowocowała ona największym „cudem gospodarczym" końca XX wieku. „Cud" jest jak najbardziej ziemskiego pochodzenia wystarczyło zlikwidować regulacje paraliżujące aktywność ekonomiczną.Po prostu nie przeszkadzano nie tylko w zakładaniu firm, ale przede wszystkim ich prowadzeniu. Rząd był zaabsorbowany czym innym i przedsiębiorczość zostawiono „samej sobie". ...'Biurokracja nie jest niewiadomego pochodzenia. Urzędnikiem nikt nie staje się poprzez samozatrudnienie. Wzrost liczby pracujących dla rządu nie odbywa się bez jego inicjatywy, wiedzy i akceptacji.„...”nną receptą ma być „reforma stanowienia prawa". Obserwacja, że „system tworzenia prawa niewiele różni się od tego z czasów PRL, „....”Masowa produkcja rządu i parlamentu jest tylko konsekwencją braku granic dla ingerencji władzy w życie społeczne i gospodarcze.„....”Dlaczego, mimo upływu prawie ćwierćwiecza, utrzymuje się przekonanie, że ustawa Wilczka była aktem rewolucyjnym? Bo była nową konstytucją wolnej przedsiębiorczości. Nie „usprawniano" (tak jak dziś), tylko zlikwidowano wrogi system wobec gospodarki.”...”W 2008 roku, w dwudziestą rocznicę jej przyjęcia, (ustawy Wilczka) przedstawiciel Komisji Europejskiej powiedział w obecności m.in. pana ministra, że zobowiązania Polski wobec Unii pozwalają na jej ponowne wprowadzenie.„....”Nie ma co panie ministrze apelować o zmianę „nastawienia urzędnika do petenta", skoro jest to tylko funkcjonariusz systemu. Okazywanie przez niego wyższości wobec obywatela jest wyłącznie rezultatem nadania mu przez rządy arbitralnej i szerokiej władzy, która jest coraz częściej władzą niszczenia przedsiębiorców. „...(więcej )
Pawlak już wcześniej myślał o przekształceniu PSL w partię wolnorynkowa. Warto pamiętać o pomyśle likwidacji ZUS i zastąpienia go formą podatku pogłównego Pawlak „Pawlak zmienia PSL w partie konserwatywno liberalną. „Chcesz płacić do ZUS tylko 120 zł? Jeżeli się zgodzisz, będziesz miał niską emeryturę, ale będziesz więcej zarabiał. Takie pytanie w referendum chce zadać Polakom wicepremier Waldemar Pawlak”…Pawlak chce, żeby wszyscy płacili jednakową, niewielką składkę, i to tylko do ZUS. - W zamian na starość każdy dostałby emeryturę wystarczającą na przeżycie bez pomocy opieki społecznej. Ta emerytura dla wszystkich byłaby jednakowa- mówi wicepremier. Ile mogłaby wynosić? - Powinna pozwolić godnie żyć. Na dzisiejsze warunki mogłoby to być 1200 zł.”…” Pawlak chce o referendum rozmawiać z innymi członkami rządu. Emerytury to teraz wśród członków gabinetu jeden z najgorętszych tematów. Co roku państwo dopłaca do nich ponad 40 mld zł. Na dłuższą metę budżet tego nie wytrzyma”.....(więcej )
Kaczyński, PiS proponuje „System kanadyjski, zwany też emeryturą obywatelską, polega na zagwarantowaniu przez państwo jednakowego świadczenia dla wszystkich obywateli, którzy płaciliby jednakową niską składkę. „....”Dwa lata temu pomysł wprowadzenia systemu kanadyjskiego rzucił lider PSL Waldemar Pawlak. Według jego szacunków składka miała wynosić 120 zł miesięcznie, co w przyszłości miało przynieść ok. 1000 zł emerytury. PSL chętnie wróciłoby do niego. – Niestety nasz liberalny koalicjant nie chce poprzeć liberalnego pomysłu – mówi rzecznik PSL Krzysztof Kosiński. „.....”System kanadyjski był też postulowany przez Centrum im. Adama Smitha. Według projektu Centrum miałby być finansowany z podatków ogólnych, a nie składek płaconych do ZUS. Szacunkowa emerytura obywatelska miałaby wynosić 900 zł.
– To uczciwy i realistyczny system. Obecnie obowiązujący upadnie, co widzimy np. w Grecji. A sytuacja demograficzna i gospodarcza powoduje, że przez najbliższe pół wieku nie ma szans na wzrost emerytur– uważa wiceszef Centrum Andrzej Sadowski. ..( więcej)
Wipler „Co Pan sądzi o projekcie Centrum im. Adama Smitha na temat obywatelskiej emerytury? Osobiście jestem gorącym zwolennikiem tego rozwiązania i uważam, że to jest droga, w którą powinna iść debata publiczna. Na wstępie zaznaczę jednak, że jest to jednak moje osobiste zdanie, a nie mojego klubu parlamentarnego czy partii. W może nie byłoby konieczne podwyższenie wieku emerytalnego, gdyby rząd zmniejszył opodatkowanie pracy, znacznie zredukował bezrobocie, odwrócił niekorzystny trend demograficzny? „...”A może powinniśmy iść krok dalej i w ogóle znieść przymus ubezpieczeń społecznych? Nie, to jest krok zbyt wielki. Nie wyobrażam sobie, aby zyskać poparcie społeczne dla tego typu rozwiązania, a to w demokracji jest kluczowe.”.....(więcej)
Poglądy Kukiza „Na pewno nie będę głosował w wyborach na PO. Jeśli już pójdę na wybory to poprę Kaczyńskiego, UPR i Jurka. „....”„Polsce, w której, jak Kukiz przewiduje, dojdzie wkrótce do wielkiego systemowego wstrząsu, gdyż, jak przekonuje, nasz dzisiejszy "wybór to tylko wskazanie, czy dziesięcinę będziemy oddawać armii Tuska, Kaczyńskiego, Millera, Palikota czy Pawlaka". – Na tym u nas polegają demokratyczne wybory. Chłopów pańszczyźnianych z nas zrobili „. ...”Zawsze popierałem ochronę życia dzieci poczętych. Inaczej musiałbym się ująć za mordercą. „. ...””ten wszechogarniający blichtr, bolszewicką mentalność i POPRAWNOŚĆ polityczną szlag trafi. „.....”PO przebija nawet PZPR. Jesteśmy bezsilni"...Te zielone wyspy i inne cuda na patyku, „...(więcej ) Marek Mojsiewicz
Prezydent z PO może bezkarnie nadużywać władzy? Według Sądu Rejonowego w Bydgoszczy decyzja bydgoskiego prezydenta Rafała Bruskiego (PO) o zabraniu wystawy antyaborcyjnej „Wybierz Życie” ze Starego Rynku była nadużyciem władzy, jednak nie można o niej mówić w kategoriach przestępstwa.
Cała sprawa dotyczy kontrowersyjnej decyzji prezydenta Bydgoszczy, który nakazał usunięcie ze Starego Rynku antyaborcyjnej wystawy. Zarząd Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej w Bydgoszczy polecenie wykonał, a sprawa ostatecznie trafiła do sądu. Przedstawiciele Fundacji „Pro – prawo do życia”, a zarazem organizatorzy wystawy, podkreślają, że uzyskali zgodę na umieszczenie wystawy na bydgoskim Starym Rynku. Na podstawie zawartej z władzami miasta umowy cywilnoprawnej, wystawa została tam umieszczona w kwietniu 2012 roku. Fundacja „Pro – prawo do życia” uważa, że zabranie wystawy przez ZDMiKP było złamaniem prawa i ograniczeniem wolności wypowiedzi i wyrażania poglądów, które gwarantuje Konstytucja RP. Sąd Rejonowy w Bydgoszczy stwierdził co prawda, że Prezydent Bydgoszczy nadużył władzy nakazując Dyrektorowi ZDMiKP zabranie wystawy, jednak nie można nazwać tego przestępstwem, ponieważ w opinii sądu łamanie wolności wypowiedzi cechuje się ... znikomą szkodliwością społeczną.
- Sąd nie wyjaśnił, dlaczego za znikomo szkodliwe uznał naruszenie konstytucyjnej wolności wypowiedzi, przejawiającej się również w możliwości prezentowania swych poglądów w sferze publicznej - tłumaczy mec. Jerzy Kwaśniewski, pełnomocnik Fundacji . Według pełnomocnika Fundacji „Pro – prawo do życia” władze Bydgoszczy dokonały „ uzurpacji uprawnień cenzorskich, decydując arbitralnie - bez jakiejkolwiek podstawy prawnej i z naruszeniem zawartej umowy - o niedopuszczalności prezentacji przez obywateli określonych poglądów i postulatów w sferze publicznej”. Przedstawiciele Fundacji obawiają się, że ten precedens może być teraz wykorzystywany przeciwko innym osobom, które będą chciały publicznie wyrazić swoje poglądy. Stopaborcji.pl
Mamy problem z demokracją Politykami rządzącymi obecnie w Polsce kieruje filozofia: muszę wygrać, bo ja lub moi ludzie trafią do więzienia – mówi Elizie Olczyk lider PJN Paweł Kowal Cóż to za pomysł, żeby razem z PSL budować wspólną partię? Znudziła się panu własna organizacja i postanowił pan sprzymierzyć się z partią rządzącą? Nie godzimy się na to, żeby polityka polska była ograniczona do dwóch partii, które przyznają sobie ogromne pieniądze budżetowe, wydają je na reklamowanie siebie i przez to mają przewagę nad innymi. Od dobrych kilku lat powstanie nowej partii jest fikcją, bo siła płatnej reklamy PO i PiS uniemożliwia stworzenie czegoś nowego. Pieniądze zablokowały scenę polityczną – to typowe narzekanie małych partyjek. Pieniądze plus zasady ich wydawania. O wydawaniu grubych milionów dla swoich ugrupowań decyduje dwóch liderów. Pytam się, czy to nie jest ta klasa próżniacza, o której mówił kiedyś Tusk? Jak się z tym czuje? Może jest już tak wyizolowany, że wierzy, iż każdy może sobie założyć partię polityczną i wygrać wybory. Janusz Palikot założył sobie partię i wygrał wybory. A publicznie powiedział, że wydał na to 10 mln złotych. To oznacza, że polska scena polityczna jest tylko dla bogaczy? Jeśli tak, to po co w ogóle system państwowych dotacji? To jeszcze gorzej, bo na scenie mogą trwać PO i PiS albo partie oligarchiczne, takie jakie funkcjonują na Wschodzie.
To dlaczego SLD, który jako pierwszy dysponował tak wielkimi pieniędzmi, tak sromotnie przegrał?
Pieniądze nie decydują o wszystkim, ale są podstawowym warunkiem, żeby w ogóle startować w wyborach i dostać się do Sejmu. Na starcie muszą być warunki do realnej konkurencji. A dziś ich nie ma – ani w polityce, ani w biznesie. A skutek jest taki, że ktoś nieodpowiedzialnie upuszcza młodą polską krew. Miliony aktywnych ludzi – więcej niż w stanie wojennym – wyjeżdżają za granicę po pracę i spokojnie na to patrzy rząd oraz opozycja. Bo cokolwiek by się wydarzyło, to pieniądze i tak wpływają do partyjnej kasy, więc starać się nie trzeba. To się źle skończy. Tusk musi wprowadzić konkurencję w systemie politycznym i zacząć realizować swoje obietnice ustrojowe, czyli na przykład zmniejszyć Sejm o połowę, żeby był bardziej sprawny.
Co to ma za znaczenie, skoro większość posłów i tak nie ma na nic wpływu. Zna pan opinię senatora Jana Rulewskiego na ten temat? On ma rację, a to znaczy, że nie mamy republiki, tylko demokrację oligarchiczną partii i grup wpływu. A skoro tak, to może nie należy się oburzać na Młodzież Wszechpolską, gdy twierdzi, że republika Okrągłego Stołu nie ma racji bytu i trzeba ją obalić.
To podobno jest faszyzm. Ani ja, ani pani nie jesteśmy faszystami, a w spokojnej rozmowie doszliśmy do wniosku, że z demokracją mamy problem. Dlatego radzę premierowi Tuskowi, by wypełnił swój program: zracjonalizował parlament i przywrócił mu władzę. Przyciął niepotrzebny Senat, np. tylko do byłych prezydentów i premierów, i ograniczył jego kompetencje do sytuacji wyjątkowych. I powinien rozwiązać problem finansowania partii politycznych.
Wprowadzając konkurencję polityczną, działałby wbrew interesom swojej partii. Rozumiem, że wychodzi pani z założenia, iż hipokryzja jest immanentną częścią polityki.
A pan nie? Nie. To nie jest tak, że na całym świecie jedno się mówi, a co innego robi. Albo że jedynym sposobem uprawiania polityki jest darwinizm.
W Europie jest inaczej? Tam też rządzi PR. Ale są też sprawy i honor. Angeli Merkel nie jest obojętne, czy dotrzymuje słowa, czy nie. A u nas od 5 lat PO-PiS polega na wzajemnym napuszczaniu na siebie grup obywateli.
Napuszczanie zaczęło się w czasach, gdy pan był w PiS. Pamięta pan poszukiwanie układów prawdziwych lub fikcyjnych, słowa o wykształciuchach i braniu lekarzy w kamasze? Pamiętam. Nie będę udawał, że o tym decydowałem i teraz teatralnie się kajał jak niektórzy. I szybko zrozumiałem, że moja naiwność, gdy wchodziłem do polityki w 2005 roku, została użyta do pospolitej zmiany politycznej, a nie do „wielkiego projektu". Na świecie władzę sprawuje się nie tylko przez szczucie, ale poprzez przekonywanie ludzi, przedstawianie im wizji politycznych, dawanie nadziei. A u nas poprzez skłócanie. Partie za publiczny grosz zatrudniają sztaby ludzi, by wymyślali legendy przeciw konkurentom. Czyli wychodzi na to, że sami płacimy, żeby ktoś wymyślał ogłupiające historie i nas nieustannie skłócał. Jeżeli ktoś uważa, że PO i PiS dobrze służą Polsce w takim spięciu jak obecnie, to niech wspiera te partie. Ale jeżeli ktoś ma co do tego wątpliwości, a wpływa na politykę, to niech się dobrze zastanowi, co mu powie święty Piotr na Sądzie Ostatecznym.
Myśli pan, że politycy się tym przejmują? Jestem pewien, że politycy w swoim działaniu biorą pod uwagę wartości. PO i PiS odwołują się do chrześcijaństwa.
Donald Tusk także? Nie pamięta pani rekolekcji w Łagiewnikach. Ale teraz to boi się powrotu do władzy Jarosława Kaczyńskiego. Do tego stopnia, że gotów jest sprawować władzę za wszelką cenę.
Dlaczego? Przecież chyba nie wierzy, że Kaczyński naprawdę wsadzi go do więzienia, jak czasami można przeczytać w plotkach z otoczenia pana premiera? Zasadniczo nie powinien w to wierzyć, bo analiza działań Kaczyńskiego pokazuje, że jest bardzo elastyczny. Ale w tym wypadku chodzi o sprawę szalenie emocjonalną, czyli o Smoleńsk. Tusk, przy okazji publikacji o trotylu we wraku tupolewa sprawdził, jak reaguje na to Kaczyński. I ta próba wypadła bardzo źle, bo usłyszał, że pasażerowie prezydenckiego samolotu zostali zamordowani. Podejrzewam, że wtedy nastąpił kolejny zwrot w polskiej polityce, bo jej napędem stała się aprioryczna groźba więzienia dla najwyższych przedstawicieli państwa. To zabrzmiało nie jak zapowiedź procesu nawet, ale jak sentencja wyroku.
Niemożliwe, żeby tak myśleli. Pewnie racjonalnie tak nie uważają. Ale ich podświadomość odbiera bardzo nieprzyjemne sygnały. I to wzmacnia ich determinację, żeby działać nawet jadąc po bandzie demokracji. Zwykle politycy myślą: muszę wygrać, bo chcę dokończyć reformy, bo chcę zrealizować plan wprowadzenia Polski do strefy euro. A w tym wypadku dochodzi jeszcze jedno: muszę wygrać, bo ja lub moi ludzie trafią do więzienia.
Tuskowi dzięki strachowi przed Kaczyńskim uda się wygrać po raz trzeci wybory i utrzymać władzę?
Nie wykluczam tego. Ale na razie PO próbuje dróg, które prowadzą na manowce, np. tworząc tzw. partie techniczne. Stąd pomysł, żeby zagospodarować centrum autentyczną formacją, a nie podrabianą. PJN myślała o tym od powstania.
I chce pan budować to centrum z PSL? Ze wszystkimi, którzy są centrowi i chcą zmiany, także z takimi postaciami jak Paweł Kukiz. A skoro prezes Piechociński uważa, że PJN jest ważne i coś wniosło do polityki, to trzeba rozmawiać. Inni podbierali nam pomysły i nas wyśmiewali. Poza tym on jako pierwszy powiedział, że politykę można uprawiać, odwołując się do Jana Pawła II, a nie do Machiavellego i teorii walki grup, z czym się zgadzam. Dziwią mnie natomiast komentarze: „Kowal zdradza, bo rozmawia z PSL". Kaczyński rozmawia z ludowcami od 1989 roku, jeszcze od ZSL i co z tego? Część opinii publicznej uważa, że nie mam do tego prawa, jeżeli na końcu takich rozmów może się z tego wykluć nowa siła polityczna. Te rozmowy pomagają umacniać PJN jako element polityki w centrum. Swoją drogą nie jesteśmy winni lojalności partiom, tylko państwu.
Jak tak pana słucham, to myślę, że pan ciągle nie zatracił tej młodzieńczej naiwności z czasów, gdy wchodził pan do PiS. Bóg zapłać. Jeżeli nie znajdę partnerów do takiego myślenia, to będą się zajmował wyłącznie polityką wschodnią. Ale na razie będą o tym mówił, bo przynosi efekt. Przez trzy lata mówiłem o polityce prorodzinnej i wszyscy się ze mnie śmiali. Teraz mówią o tym i Tusk, i Kaczyński, a premier ogłasza rok rodziny, chociaż chyba tego słowa jeszcze trzy lata temu nie było w programie jego partii. Kaczyński mówi: zniesiemy gimnazja, jak wygramy wybory. Tylko zanim oni wygrają wybory, to te dzieci, których rodzice nie chcieli posyłać do gimnazjów, dorosną i wyjadą do Irlandii.
Może powinien pan wrócić do PiS i reformować tę partię od wewnątrz? Nie ma kwestii mojego powrotu. Jeżeli jest sprawa do załatwienia, to o niej rozmawiajmy. Jeżeli wsparłem Sikorskiego w sprawie wraku tupolewa, to mogę współpracować również z PiS. Problem w tym, że PiS każdą ewentualną współpracę utożsamia z pełnym uczestnictwem w ich partii, a każdą rozmowę z kim innym traktuje jak zdradę.
Skoro jesteśmy przy Sikorskim, to dlaczego poruszył on kwestię wraku na forum europejskim? Wydawało się, że PO woli o wraku zapomnieć. Po pierwsze forum europejskie jest jak najbardziej odpowiednie do załatwiania takich spraw. A po drugie wrak w Rosji jest problemem PO, bo go widać. Każdy materiał telewizyjny o smoleńsku ilustrowany jest wrakiem, który pozostaje w Rosji. To właśnie z tego powodu powstało w naszym społeczeństwie smoleńskie centrum, czyli ogromna rzesza ludzi, którzy nie wierzą w zamach, ale uważają, że ze sprawą jest coś nie tak, skoro „Ruscy" ciągle nie oddali wraku. Sikorski słusznie wyczuł koniunkturę. Tyle tylko, że przy okazji wyszło na jaw, iż stosunki polsko-rosyjskie za rządów PO wcale nie są dużo lepsze niż w czasach PiS.
No właśnie, dlaczego więc Sikorski to zrobił? Może chce w przyszłości zostać prezydentem. Nie ma to znaczenia, ma rację w tej sprawie. Wie, że sprawa katastrofy smoleńskiej będzie wracała, a on zostanie zapamiętany jako ten, kto upomniał się o wrak. Odwołał się do ludzi, których jest coraz więcej, uważających, że wrak jest sprawą ogólnonarodową. Co więcej ci ludzie w sprawie katastrofy smoleńskiej kompletnie przestali wierzyć PO, a będzie ona wracała i reżyserowała politykę.
Jan Rokita uważa, że Kaczyński ma szansę wrócić do władzy na fali smoleńskiej. To możliwe, szczególnie, że obaj z Tuskiem robią, co mogą, żeby zniechęcić ludzi umiarkowanych do uczestnictwa w wyborach. Jeżeli im się to uda, to o wyniku przesądzą twarde elektoraty. Czyli PiS może wygrać nawet, gdy jemu samemu nie wzrośnie poparcie, a jedynie spadnie Platformie.
Tusk i Kaczyński celowo zniechęcają ludzi do aktu wyborczego? Tak. Oni mają filozofię obniżania aktywności społecznej, w tej sprawie i w wielu innych. To jest cechy państwa wschodniego, bo Polska teraz przesuwa się ku wschodowi. Elementy orientalizacji widać gołym okiem. Eliza Olczyk
Kapitał ma jednak narodowość
1. Z taką tezą wystąpiłem podczas sejmowej debaty nad informacją rządu o działaniach związanych ze zwolnieniami w zakładzie Fiata w Tychach. Przypomnę tylko, że przez ponad 20 lat opinia publiczna w Polsce była usilnie karmiona przez większość ekip rządzących w Polsce (głównych wielbicieli „prywatyzacji” z udziałem kapitału zagranicznego), sloganem, że kapitał nie ma narodowości. O inwestycjach w takim czy innym kraju, miał decydować tylko ekonomiczny interes i jeżeli jakiś kraj dawał gwarancję bezpieczeństwa inwestycji, to właśnie wielkość przyszłych zysków z jednostki kapitału, wszystko rozstrzygała. Przyszły jednak czasy kryzysu najpierw na rynkach finansowych, a później także w realnej gospodarce i rządy poszczególnych krajów, zaczęły być oceniane przez swoich obywateli przez pryzmat ochrony krajowych miejsc pracy. Na większą niż do tej pory skalę poszczególne kraje UE zaczęły stosować różne formy pomocy publicznej, żeby te miejsca ratować, a gdy okazywało się, że sama pomoc publiczna nie wystarczy, rządy w tych krajach zaczęły naciskać politycznie na duże prywatne firmy aby w swych planach biznesowych, zaczęły uwzględniać ochronę krajowych miejsc pracy.
2. Te praktyki zaczęły być dostrzegane w Polsce najpierw przez pryzmat działalności zagranicznych banków w naszym kraju (stąd pojawiające się coraz częściej głosy o konieczności repolonizacji niektórych banków). Okazało się bowiem, że niektóre z nich mimo tego, że udzielanie kredytów do dla nich doskonały interes, przestawały kredytować taką albo inną branżę albo nawet konkretną firmę tylko dlatego, że taka dyspozycja przyszła z zagranicznej centrali. Najbardziej spektakularnym przykładem takich działań, opisywanym w niektórych mediach, było „wykończenie” wielkiego producenta makaronów w Polsce firmy „Malma” przez kredytujący ją bank Pekao S.A (będący spółką-córką włoskiego Unicredit) tylko dlatego, że zaczęła bardzo mocno wchodzić na włoski rynek makaronów i okazała się poważną konkurencją dla tamtejszych producentów.
3. Zupełnie niedawno opinia publiczna w Polsce została poruszona informacją, że włoski koncern Fiat, zwolni ze swojego zakładu w Tychach ponad 1500 osób czyli blisko jedną trzecią załogi. Zakład w Tychach to najnowocześniejsza i najbardziej efektywna ekonomicznie cześć włoskiego koncernu Fiata, a mimo tego kierownictwo firmy jeszcze na przełomie 2009 i 2010 roku pod naciskiem rządu Berlusconiego, zdecydowało o umieszczeniu produkcji nowego modelu Pandy w zakładzie pod Neapolem, gdzie produkcja będzie znacznie droższa. Efektem tamtej decyzji, są teraz te ogromne zwolnienia w zakładzie Fiata w Tychach, a za nimi zapewne pójdą zwolnienia w zakładach kooperujących (szacuje się, że z jednym miejscem pracy w fabryce samochodów związane jest od 7 do 10 miejsc pracy u kooperantów).
4. Jak już wspomniałem, wczoraj w Sejmie miała miejsce debata nad informacją bieżącą rządu, dotyczącą jego działań związanych z tym grupowym zwolnieniem w fabryce w Tychach. Inaugurację swojej działalności w Sejmie jako minister gospodarki miał w tej sprawie wicepremier Janusz Piechociński i niestety nie wypadł przekonująco. To prawda, że funkcjonuje on w rządzie od kilkunastu dni i musiał odpowiadać za nieswoje winy ale to co zaprezentował nie wróży, przełomu ani w odniesieniu do tego zakładu i zwolnionych pracowników, a także całej branży motoryzacyjnej.
W związku ze spadkiem popytu na nowe samochody w Europie i w związku z faktem, że ponad 90% produkowanych w Polsce samochodów jest przeznaczonych na eksport, tę branżę czekają poważne kłopoty czego konsekwencją na razie są przestoje produkcyjne, praca na jedną czasami tylko na dwie zmiany, a w perspektywie głębokie redukcje zatrudnienia. Recepty które przedstawił w Sejmie wicepremier Piechociński, to rozszerzenie niektórych stref ekonomicznych, wydłużenie okresu ich działania do 2026 roku i restrykcyjne badania techniczne samochodów używanych sprowadzanych przez Polaków z zagranicy, a także kontynuacja rządowego programu Gimbus polegająca na wsparciu samorządów w autobusy do przewozu dzieci. Oprócz tego programy osłonowe dla zwalnianych przygotowane przez właściwe Powiatowe Urzędy Pracy. W tej sytuacji branża motoryzacyjna będzie drugą po tej budowlanej (której zapaść zafundował wielki rządowy program drogowy i stadionowy), która masowo zacznie tracić miejsca pracy.
Kuźmiuk
Na koniec roku 2012 udział szarej strefy w rynku tytoniowym przekroczył 20 proc. Będzie lepiej? Zdaniem ekspertów Pracodawców RP rok 2013 będzie ważny dla walki z nielegalnym handlem i przemytem wyrobów tytoniowych. – Problem jest bardzo poważny i wciąż narasta. Szacujemy, że na koniec roku 2012 udział szarej strefy w rynku tytoniowym (zarówno gotowych wyrobów, jak i tytoni do palenia) przekroczył łącznie 20 proc.. Dlatego tak istotne wydaje się wprowadzanie rozwiązań systemowych, które zatrzymają rozwój szarej strefy i przyczynią się do jej zmniejszenia – mówią eksperci.
Pierwsze działania? - Od 1 stycznia 2013 r., zgodnie z przepisami obowiązującej ustawy okołobudżetowej, nieprzetworzone liście tytoniowe podlegają opodatkowaniu podatkiem akcyzowym, a ich sprzedaż w Polsce dozwolona jest wyłącznie w opakowaniu oznaczonym banderolą - informują Pracodawcy RP, którzy prowadzą od czerwca 2011 r. akcję „Zatrzymać przemyt”. Celem projektu jest pokazanie obywatelom – ale także politykom – jak ogromne straty każdego roku generowane są przez przemyt. Rocznie, z tego tytułu, państwo polskie traci ok. 6 mld zł. Jednym z głównych elementów kampanii jest „Koalicja na rzecz walki z przemytem”. Do udziału w koalicji zaproszeni zostali przedsiębiorcy, plantatorzy, politycy, przedstawiciele administracji rządowej i samorządowej, dziennikarze, naukowcy, działacze społeczni oraz obywatele, którzy chcą doprowadzić do zmniejszenia i w konsekwencji likwidacji zjawiska przemytu.
O co chodzi z tytoniowymi liśćmi? W latach 2007–2011 mieliśmy do czynienia z niemal dwukrotnym wzrostem szarej strefy w obszarze wyrobów tytoniowych. Z szacunków Pracodawców RP wynika, że tylko w okresie 2011–2012 straty dla budżetu państwa z tego tytułu wyniosły ok. 10,9 mld zł, w tym z samego suszu – ok. 3,3 mld zł z tytułu nieodprowadzonej akcyzy i podatku VAT. Zgodnie z nowymi przepisami liście tytoniowe sprzedawane z przeznaczeniem m.in. do celów ogrodniczych, farmaceutycznych lub jako odświeżacz powietrza, środek bakteriobójczy czy też podściółka dla gołębi podlegają również podatkowi akcyzowemu.
– W okresie od końca 2010 r. (wtedy nastąpiła deregulacja obrotu liściem tytoniowym) do 31 grudnia 2012 r. susz tytoniowy, czyli suchy tytoń niebędący jeszcze wyrobem tytoniowym, nie był objęty podatkiem akcyzowym. Brakowało także regulacji pozwalających na skuteczne monitorowanie obrotu suszem tytoniowym przez służby podatkowe. Spowodowało to gwałtowny rozwój szarej strefy, ponieważ susz był wykorzystywany niezgodnie z deklarowanym przeznaczeniem, np. zamiast do celów ogrodniczych stosowano go do nielegalnej produkcji wyrobów tytoniowych. Luki w prawie powodowały rosnące straty finansowe nie tylko w dochodach podatkowych skarbu państwa, lecz także w branży tytoniowej w Polsce – wyjaśniają eksperci Pracodawców RP. Zgodnie z nowymi regulacjami od 1 stycznia 2013 r. obrót liśćmi tytoniowymi luzem jest dozwolony jedynie pomiędzy podmiotami prowadzącymi skład podatkowy i pośredniczącymi podmiotami tytoniowymi. – Rolnicy będą mogli sprzedawać liście tytoniowe bez konsekwencji podatkowych, tylko w przypadku gdy są one wyprodukowane przez danego plantatora i sprzedawane do podmiotów prowadzących składy podatkowe i pośredniczących podmiotów tytoniowych. W sytuacji naruszenia obowiązków oznaczania znakami akcyzy suszu tytoniowego ustalono „karną” stawkę akcyzy w wysokości 436,80 zł za każdy kilogram – tłumaczą eksperci Pracodawców RP i podkreślają, że w przypadku sprzedaży liści tytoniowych bez ich opodatkowania akcyzą, opakowania i oznaczania banderolami bez wymaganych pozwoleń i dokumentów jest zabroniona i zagrożona wieloma sankcjami na podstawie przepisów z Kodeksu karnego skarbowego. Ram
Podczas kryzysów strzeżcie się agentur” Co roku w marcu Salon III RP rozpacza nad 15 tysiącami Polaków żydowskiego pochodzenia, którzy wyemigrowali w latach 1968-72 po antysemickiej nagonce, a nikt nie mówi o tym milionie patriotów o solidarnościowym rodowodzie zmuszonych do wyjazdu z Polski po stanie wojennym. Cichnie zgiełk i opada kurz po tegorocznych obchodach 31 już rocznicy wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Tym razem Salon postanowił jako hasło przewodnie rocznicy zaproponować Polakom przekaz zatytułowany „nieinternowany Jarek u mamusi po kołderką”. Kiedy żył jeszcze Lech Kaczyński, Jarosławowi było nieco lżej, gdyż ataki rozkładały się na dwóch braci. Dzisiaj Jarosław Kaczyński jest już sam i niestety widać wyraźnie, że establishment III RP oraz służące mu media rozpoczęły jazdę na czołowe z nim zderzenie To bardzo niekonsekwentne ze strony włodarzy PRL-bis, że od przeszło dwudziestu już lat marnują cenną energię i zwalczają zaciekle, kompletnie, jak sami twierdzą, niegroźnego nieudacznika i tchórza, który jak za komuny tak i teraz jest tylko żałosną karykaturą opozycjonisty uciekającym w chwilach trudnych pod kołderkę do mamusi. Poza tym jest wrogiem demokracji, no bo kto to słyszał, żeby w demokratycznym państwie największa opozycyjna partia dążyła do przejęcia władzy i jeszcze na dodatek głośno o tym mówiła. Dlatego wszyscy ci salonowcy, wierni demokratycznym wartościom, krzyczą zgodnym chórem, że w obronie demokracji trzeba zrobić wszystko, aby opozycja nigdy tej władzy nie zdobyła. Nie wiem, czy zdaje sobie ta – tym razem nieumundurowana – zgraja różnych Kuźniarów, Lisów, Wołków, Durczoków, Czuchnowskich, Olejnikowych, Kolend-Zaleskich i Paradowskich sprawę, że w rzeczywistości mentalnie nie różnią się od zdrajcy Jaruzelskiego, który w podobny sposób postanowił kiedyś bronić demokracji ludowej w myśl hasła mówiącego, że „władzy raz zdobytej nigdy nie oddamy”.Cały ten geszeft z polską transformacją ustrojową rozpoczęty właśnie w nocy z 12 na 13 grudnia polegał na sztuczce znanej i stosowanej tak przez carską ochranę, Gestapo, NKWD, jak i UB oraz SB. Jeżeli ma już istnieć jakaś opozycja czy konspiracja, to niech ona sobie i będzie, ale obsadzona naszymi ludźmi, których tak uwiarygodnimy, że nie zabraknie wśród nich ani wielkich strategicznych „opozycyjnych” mózgów, ani „bohaterskich patriotów”, co to niestraszne im więzienne kraty czy brawurowe ucieczki i ukrywanie się przed esbekami nagłaśniane oraz transmitowane przez media i tworzące piękne opozycyjne legendy. Buja(k)ć to oni potrafią.Ale wracajmy do 13 grudnia 1981 roku. Po to, aby mogła powstać III RP, czyli PRL-bis, należało zlikwidować „Solidarność”, która co prawda zinfiltrowana była mocno przez agenturę, ale nie na tyle, by kontrolować mogła ona całkowicie ten 10-milionowy ruch, w którym tak zwane doły mogły okazać się nieobliczalne i wybierać sobie na przywódców, kogo im się zechce.Jednym słowem droga do PRL-bis mogła prowadzić tylko przez nową, agenturalną „Solidarność -bis”. A najlepiej ten plan unaocznia nam tajna depesza ambasadora komunistycznej NRD, który informuje swoich pryncypałów:
SZYFROGRAM AMBASADORA NRD W WARSZAWIE DO KIEROWNICTWA NRD Z 2 GRUDNIA 1981 ROKU
Tow. Ciosek, minister ds. współpracy ze związkami zawodowymi, oświadczył w rozmowie z 1 grudnia [1981 roku]:
„Nie wierzyłem własnym uszom. Geremek oświadczył, że dalsza pokojowa koegzystencja pomiędzy „Solidarnością” w obecnej formie a socjalizmem realnym już niemożliwa. Konfrontacja siłowa nieuchronna. Wybory do rad narodowych muszą zostać przesunięte. Aparat „Solidarności” musi zostać zlikwidowany przez państwowe organy władzy. Po siłowej konfrontacji „Solidarność” mogłaby na nowo powstać, ale jako rzeczywisty związek zawodowy bez Matki Boskiej w klapie, bez programu gdańskiego, bez politycznego oblicza i bez ambicji sięgnięcia po władzę. Być może – kontynuował Geremek – tak umiarkowane siły jak Wałęsa mogłyby zostać zachowane. Po konfrontacji nowa władza państwowa mogłaby w innej sytuacji politycznej kontynuować pewne procesy demokratyzacyjne”.Oto „autorytet”, „guru”, „doradca” Solidarności Geremek, przedstawiany do dziś jako niezłomny, bojownik o niepodległość, osobiście podpowiada komunistom rozwiązanie siłowe i zlikwidowanie niepodległościowego zrywu Polaków, w którym podobno sam uczestniczy. To tak, jakby Kościuszko przed bitwą pod Racławicami poszedł potajemnie do generała majora Tormasowa i podpowiedział mu z której flanki powinien zaatakować powstańców, by wybić ich w pień No i jak już wiemy, zgodnie z sugestiami Geremka, umiarkowane siły zostały zachowane, a nawet przechowane w Arłamowie, Jaworzu czy Darłówku zaś niepokorni ginęli z rąk nieznanych sprawców, zostali w liczbie miliona patriotów zmuszeni do emigracji bądź dzisiaj grzebią po śmietnikach. Co roku w marcu Salon III RP rozpacza nad 15 tysiącami Polaków żydowskiego pochodzenia, którzy wyemigrowali w latach 1968-72 po antysemickiej nagonce, a nikt nie mówi o tym milionie patriotów o solidarnościowym rodowodzie zmuszonych do wyjazdu z Polski po stanie wojennym. Zadziwiające, że czynnie zaangażowany w obie haniebnie wymuszone fale emigracji bandyta Jaruzelski nigdy nie został oskarżony czy posądzony przez „michnikowy salon” o antysemityzm. Czyżby dlatego, że zrehabilitował się, przekazując po 1989 roku w dużej mierze tym środowiskom Polskę w pacht?A może o miłości „elit” do dyktatora zadecydowały wypowiedziane przez niego słowa: „Niech uważają, bo pospadają aureole”, będące reakcją na wytoczony jemu i Kiszczakowi proces?Coś w tym musi być skoro „aureole”, nieco przybladłe, pozostały na swoich miejscach, a zdrajcy do dziś nie ponieśli kary.Zauważmy pewną charakterystyczną prawidłowość. Media głównego nurtu jak zwykle najmniej czasu poświęciły z okazji rocznicy wprowadzenia stanu wojennego śmiertelnym ofiarom junty Jaruzelskiego i tym 10 milionom Polaków, którzy tworzyli ruch pierwszej „Solidarności”. Przekaz był jasny – chwała internowanym „bohaterom” i to ściśle wyselekcjonowanym oraz wstyd i hańba nieinternowanemu Jarosławowi Kaczyńskiemu. Mało Polaków ma wiedzę o tym, że z jakichś powodów część internowanych trafiała do zwykłych zakładów karnych, aresztów śledczych i miejsc, gdzie czasami przymarzali do prycz podczas srogiej zimy, podczas gdy ci najbardziej dzisiaj znani i epatujący najgłośniej swoją martyrologią trafili do ośrodków sanatoryjno-wypoczynkowych takich, jak ten w Jaworzu na Pojezierzu Drawskim czy Darłówku.Ilu rodaków wie dzisiaj, że w tych komfortowych „internatach” nie tylko nie było krat, ale i nikt nie zamykał pomieszczeń, w których przebywali dzisiejsi najbardziej znani kombatanci, zaś posiłki serwowano tam w jadalni do stolików? Czy rzeczywiście już sam fakt internowania jest dowodem bohaterstwa, niezłomności i bezdyskusyjnej opozycyjności?Przyjrzyjmy się niektórym naszym „bohaterom”, których Kiszczak „zapuszkował” w wojskowym domu wczasowym w Jaworzu, a później w ośrodku sanatoryjnym „Gniewko” w Darłówku. Byli to między innymi: Władysław Bartoszewski, Andrzej Celiński, Andrzej Drawicz, Bronisław Geremek, Jerzy Holzer, Jerzy Jedlicki, Henryk Karkosza, Bronisław Komorowski, Waldemar Kuczyński, Lesław Maleszka, Aleksander Małachowski, Tadeusz Mazowiecki, Stefan Niesiołowski, Maciej Rayzacher, Andrzej Szczypiorski, Piotr Wierzbicki, Wiktor Woroszylski. Dzisiaj wiemy już dzięki Instytutowi Pamięci Narodowej, że wśród tych panów znajdowali się wyjątkowo niebezpieczni i oddani komunistom płatni kapusie o pseudonimach „Ketman”, „Monika”, „Mirek”, „Jam”, „Kowalski”, „Zbigniew”, a osobisty nadzór nad ośrodkiem sprawował pułkownik Romanowski, adiutant generała Kiszczaka. Kiedy wieść o warunkach internowania tych przyszłych „elit” PRL-bis wydostała się na zewnątrz i zaczęła krążyć po Polsce, ci dziwni „osadzeni”, aby się jakoś uwiarygodnić, napisali do Kiszczaka list, który oczywiście podpisali również internowani tajni współpracownicy SB.Oto fragment:
,,Widzimy w tym próbę świadomego dzielenia nas na lepszych i gorszych. Protestujemy przeciwko temu podziałowi. Jeśli stworzenie takich samych warunków wszystkim nie jest możliwe, gotowi jesteśmy dzielić los pozostałych naszych kolegów”. Oczywiście swoje zastrzeżenie mogli natychmiast zgłosić adiutantowi Kiszczaka, ale list-protest „wyciekający” do społeczeństwa miał uwiarygodnić to „oburzenie” „internowanych inaczej”.Jak to się stało, że Bronisław Komorowski, w zasadzie tylko podwładny Antoniego Macierewicza w redakcji konspiracyjnego miesięcznika „Głos”, trafił do tej „Elity” w Jaworzu, zaś jego zwierzchnik umieszczony został w więzieniu, z którego zresztą brawurowo zbiegł? Przecież w porównaniu z Macierewiczem Komorowski to tylko opozycyjny pionek. Czy jakiś udział w „awansie” Komorowskiego mieli jego teściowie o bezpieczniackim rodowodzie? Fakt faktem, ktoś usilnie i starannie instalował nad jego głową „aureolę”. Co za intuicja kierowała Kiszczakiem, że wiedziony jakimś dodatkowym zmysłem w jednym miejscu jakimś cudem umieścił przyszłego premiera, prezydenta, dwóch ministrów spraw zagranicznych, prezesa telewizji publicznej, szefa doradców premiera i ministra przekształceń własnościowych III RP?Kiszczak niczym nadwiślańska Pytia przewidział, w czyim rządzie sam będzie ministrem i to dopiero za 9 lat? Czy internowanie Lecha Kaczyńskiego i pozostawienie na wolności bardziej nieprzejednanego Jarosława było już wtedy zabiegiem dokonanym z premedytacją by ten fakt stał się jednym z wielu pretekstów w tej już dwie dekady trwającej na niego nagonce?Wiemy o grupie celowo„internowanych” agentów SB, a co z tymi zwerbowanymi bezpośrednio przez KGB i Stasi? Gdzie oni teraz są i jakie funkcje pełnią? Gdzie dzisiaj podziewają się „Olin”, „Minim” i „Kat”, rosyjscy szpiedzy usadowieni na politycznych polskich szczytach, o których z sejmowej mównicy informował w 1995 roku Minister Spraw Wewnętrznych, Andrzej Milczanowski? Jednym z tych szpiegów według niego miał być były premier Józef Oleksy.W każdym poważnym państwie dzisiaj za kratkami przebywałby albo Oleksy, jeżeli działał na rzecz obcego wywiadu, albo Andrzej Milczanowski, jeżeli jako minister konstytucyjny skłamał. Jak to się dzieje, że obaj panowie mają się dobrze i cieszą się wolnością, a o „Olinie”, „Minimie” i „Kacie” słuch oraz ślad zaginął? Trzech rosyjskich szpiegów wśród wpływowych polskich polityków przestało już być zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa?Podwaliny pod „Smoleńsk” zostały położone już przeszło trzy dekady temu, a Polacy do dziś nie są w stanie pojąć, że III RP to chory twór gdzie karty rozdaje obca agentura oraz większego lub mniejszego kalibru miejscowi zdrajcy, zaprzańcy i karierowicze. „Nigdy nie zapomnę wrażeń moich jako Naczelnika Państwa, gdy nasz hymn narodowy, nasz sztandar narodowy był nieco śmieciuchem, rzuconym w kąt dla sztandarów obcych i dla hymnów obcych, tak jakby Polacy pokazać chcieli, że to są mniejsze wartości, aniżeli wszystko, co nie jest polskie. Widziałem starania ustawiczne i stale idące bez ustanku w jednym i tym samym kierunku, aby agentury obce, płatne, były możliwie na górze państwa. Lecz zwycięstwa nad agenturami nie odnieśliśmy wcale. Agentury, jak jakieś przekleństwo, idą dalej bok w bok i krok w krok.Moi panowie, gdym wziął za temat tę prawdę, wybrałem ją rozmyślnie i nie dla czego innego, jak dlatego, aby kropkę nad <i> postawić, aby nie było powiedziane, że my musimy menażować prawdy agentury (…) Polskę, być może, czekają i ciężkie przeżycia. Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym”. - Józef Piłsudski. Mirosław Kokoszkiewicz
5 Styczeń 2013 „Ciągle kocham jazdę samochodem” - twierdzi pan Maciej Zientarski, po ogłoszeniu wyroku w jego sprawie przez niezawisły sąd. Tylko trzy lata więzienia za zabicie dziennikarza – Jarosława Zabiega. Po Warszawie uciął sobie jazdę Ferrari- 150/h- tam gdzie drogowcy ustawili znak- 50km/h… Już nie chodzi mi o znaki- ale o zwykłą motoryzacyjną przyzwoitość. Czy to czasami nie jest zupełne szaleństwo? Czy człowiek o zdrowych zmysłach- pojedzie w gęstwinie ludzkiej i samochodowej 150km/h? To musi być kompletny wariat- i człowiek niespełna rozumu, przy całkowitym braku odpowiedzialności? Zgodnie z polskim ustawodawstwem , które z człowieka niespełna rozumu zdejmuje odpowiedzialność- powinien zostać uniewinniony.. I puszczony wolno.. Jeśli szaleństwo i wariactwo jest argumentem, który zdejmuje z człowieka odpowiedzialność.. Przecież nie chciał nikogo zabić, chciał się tylko przejechać, bo „kocha jazdę samochodem”.. Ciekawe kiedy wyjdzie z więzienia…? Bo trzy lata – to stanowczo za długo, tym bardziej, jazda samochodem jest wielką pasją pana Macieja Zientarskiego.. Jak najszybciej pozwolić mu uprawiać swoją pasję.. Mordercy z podwójnym chromosomem X – też mają pasję w zabijaniu.. Pozwolić im zabijać i mordować. Bo mają pasję.. Teraz powinien oskarżyć państwo, za to, że przeszkadza mu uprawiać swoją pasję.. I wyciągnąć odszkodowanie. A jak się zachowuje „Salon”? Niemalże „kanonizuje” pana Macieja Zientarskiego- tak jak pana doktora Mirosława M. Może dlatego, że ojcem pana Macieja Zientarskiego – jest jego tata- Włodzimierz Zientarski.- znany gawędziarz motoryzacyjny.. Ten jeden wielki” Salon” rządzący Polską.. Czy to kiedyś się skończy? Wygląda na to, że nie szybko.. Nie będziemy mieli państwa prawa i sprawiedliwości, oprócz partii o tej samej nazwie.. Co innego nazwa partii demokratycznej opartej o większość, a więc nie o sprawiedliwość, a co innego prawdziwe Prawo i Sprawiedliwość.. Prawo to twarde i proste zasady, niezmienialne i nieprzegłosowywalne…. Dla każdego takie same.. Rok w zawieszeniu na dwa lata..(???) Dla człowieka, który nikomu już nigdy życia nie zabierze.. (???) Czyli dla mordercy.. Skoro zabierał życie innym ludziom..(???) To nikt inny- jak morderca… Chyba, że pan Mirosław M. wygra sprawę z panem Zbiorą w sprawie sugerowania, że jest mordercą.. Jak twierdzi pan Zbigniew Ziobro z Solidarnej Polski- wtedy z Prawa i Sprawiedliwości.. Dręczy mnie ta literka ”M”.. „M”, „ M’, „”M”- co to może być za nazwisko? Doktor Mengele przecież nie żyje… Ale na szczęście to nie jest Mirosław M. tylko Mirosław B. Łapówki to oczywiście efekt wadliwego systemu bezkonkurencyjnego nieopartego o prywatną własność, lecz o bezwładność państwową i opartą o reglamentację.. Im większa reglamentacja w dostępie do usług medycznych- tym lepiej wykonywany Plan Narodowej Eutanazji „Obywateli”. Ograbić ich z pieniędzy na ten komunistyczny system bezwłasnościowy- a potem niech” obywatele” żebrzą pod drzwiami gabinetów w sprawie operacji.. I wyznaczać terminy powyżej pięciu lat.. Tak, żeby nikt nie doczekał.. A najlepiej powyżej lat dziesięciu.. Żaby naprawdę nikt nie doczekał, nikt się nie prześlizgnął, nikt nie miał nadziei, żeby nawet nadzieja umierała wcześniej, niż jak zwykle – ostatnia.. I prowadzić nadal propagandę komunistycznej służby zdrowia, że jest najlepsza, najdoskonalsza, lepszej- tak jak demokracji- nie wymyślono.. W końcu najważniejsza jest świadomość tzw. opinii publicznej, kształtowanej przez ośrodki władzy propagandowej.. Najlepsze jest państwowe- a prywatne- to złodziejstwo i oszustwo.. A zresztą” absolutnym prawem państwa jest nadzorowanie kształtowania się opinii publicznej”- twierdził inny doktor, a nazywał się Joseph Goebbels.. Ciekawe, czy kłamstwo miał wrodzone, czy nabyte- podczas współpracy z innym demagogiem i kłamcą- Adolfem Hitlerem.. O ile pamiętam akcja o kryptonimie T–4 była w Niemczech prowadzona w latach trzydziestych i polegała na skutecznym mordowaniu( eutanazji), niepełnosprawnych, chorych umysłowo i różnych innych” nieprzydatnych”..(???)-nieprzydatnych dla państwa- bo państwo ponad wszystkim.. Ponad jednostką- tak jak dziś, mimo istnienia praw człowieka, których w państwie NSDAP- nie było.. Rozumiem, że kryptonim T-4- to pomoc niepełnosprawnym, chorym umysłowo i innym” nieprzydatnym”. To „pomoc w ich cierpieniach”.. Takim lekarstwem była eutanazja.. Doświadczenia w prowadzeniu akcji Kryptonim T-4, niemieccy naziści wykorzystali potem w Akcji Reinhardt, która dotyczyła likwidacji Żydów, po 20 stycznia 1942 roku, kiedy zapadała ostateczna decyzja o ich likwidacji podczas konferencji w Wannsee- Berlin, pod przewodnictwem Reinharda Heydricha, zastrzelonego potem przez angielskich spadochroniarzy.. Wszystko to jest zawarte w tzw. Raporcie Katzmanna, SS- Gruppfurera Fritza Katzmanna, dowódcy SS i Policji w dystrykcie Galicja.. Można zabijać tak czy inaczej.. Eksterminacja jest eksterminacją – czy to nazwiemy eutanazją.. I jest to pomoc w cierpieniach mordowanych, nawet gdyby sobie tego nie życzyli.. Jest to pomoc w cierpieniach… Jak powiedział pan Jurek Owsiak:” Eutanazja to pomoc starszym w cierpieniach”(????) Tak jak aborcja- to pomoc w cierpieniach młodej matki.. Pozwolić jej zabić własne dziecko.. I jeszcze to wychwalać pod niebiosa.. Jakie to nowoczesne i postępowe..
Pan doktor Konstanty Radziwiłł, wice szef Naczelnej Rady Aptekarskiej , pardon- Naczelnej Izby Lekarskiej , twierdzi, że winni są pacjenci, którzy łapówki dają, bo on sam, jak ktoś mu chce łapówkę dać- wzywa policję(???) Rozumiem przyjeżdżają policjanci, którzy brzydzą się łapówkami, i też wzywają policję, jeśli ktoś chce im wręczyć łapówkę.. A kogo wzywają ci ostatni w łańcuchu łapówek, jeśli ktoś im chce dać łapówkę? Znany dylemat- kto będzie pilnował zajętych pilnowaniem pilnujących strażników? Oczywiście- gdyby nie było pacjentów- nie byłoby łapówek.. Bo lekarze nie mają tu nic do rzeczy.. Gdyby nie było szpitali- nie byłoby żądnych problemów ze służbą zdrowia.. No i gdyby nie było lekarzy, też nie byłoby łapówek.. Gdyby nie było kopert- też być może nie byłoby łapówek. Polikwidować koperty- jako symbol łapówkarstwa. Tak jak nie byłoby łapówek, gdyby nie było w ogóle pieniędzy na łapówki.. Bo kartami kredytowymi ludzie nie dają łapówek- tak jak w Watykanie, który nie należy do Unii Europejskiej. Płatność tylko gotówką.. Moim zdaniem- w tym systemie- powinien być karany ten, który bierze.. Dopóki ktoś nie zmieni systemu na wolnorynkowy i własnościowy.. Tak jak sklepy spożywcze.. Czy ktoś słyszał ostatnio, żeby klient dał łapówkę sprzedawczyni w sklepie, żeby ta dała mu jakiś towar- na przykład pudełko sardynek? W poprzedniej komunie, jak na półkach oficjalnie był ocet i musztarda- łapówka była dobrym sposobem organizowania sobie towaru.. I jakoś do wszystkich on docierał… Benzynę tankowało się nocą- i to nie na kartki.. Na kartki tankowało się w dzień.. Tak jak inne rzeczy na kartki- papierosy, masło, cukier.. Cała ta głupota była wypisana na kartkach- zamiast rynku.. Rynek nie był potrzebny- potrzebne były biurokracji kartki, żeby zajmować się tymi kartkami.. I brać łapówki.. Wtedy nie słyszałem, że winne są kartki, albo ci co te kartki dostają? A winien był system, którzy tworzyli poprzedni komuniści- tak jak dziś. Dzisiaj tworzą go obecni komuniści- kryptokomuniści… System reglamentacji wszystkiego co reglamentować się dało bez udziału rynku.. A przydałaby się reglamentacja jednego towaru dzisiaj- w demokratycznym państwie prawnym w nadmiarze.. Reglamentacja głupoty! Być może Pan Bóg zrobił błąd: poodbierał rozum zbyt wielu ludziom.. I wylewa się zewsząd ocean głupoty.. I żadne rzeki zdrowego rozsądku do niego nie wpływają.. A to wielka szkoda.. Chyba od jutra nowy temat środków masowej dezinformacji- ptasia grypa.. Tak jak w ubiegłych latach- znowu oficerowie prowadzący zadecydowali.. Taka jest organizatorska rola prasy- jak nauczał towarzysz Lenin. Sam, jestem ciekaw: kto to wszystko organizuje? WJR
Neobanderowski sabat w Sejmie RP Mówiąc o przesiedleniach ludności ukraińskiej do USRR w latach 1944-1946, jednocześnie używa się zwrotu „w tym czasie trwała repatriacja ludności polskiej”. „Repatriacja” to powrót do ojczyzny, a kresowianie często mieszkali tam „od zawsze”, oni ze swojej ojczyzny byli wypędzani – była to „ekspatriacja”. Nie wspomniano o ponad 400 tysiącach uciekinierów spod banderowskiej siekiery i noża, często boso i tylko w koszuli, także zimą, z podpalonych przez banderowców ich domów rodzinnych. 8 listopada 2012 roku w Sejmie RP odbyło się posiedzenie Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych, którego porządek przewidywał dyskusję na temat charakteru akcji „Wisła” i jej wpływu na współczesne relacje polsko-ukraińskie oraz podjęcie inicjatywy uchwałodawczej Komisji w sprawie akcji „Wisła”. Przewodniczącym Komisji jest poseł PO (wcześniej PZPR) Miron Sycz, z pochodzenia Ukrainiec, autor kilku skandali opisywanych przez prasę. „Dziennik” z 13 listopada 2007 r. podał: „Miron Sycz, poseł PO z Warmii i Mazur, ma być pełnomocnikiem rządu Donalda Tuska do spraw ukraińskich. – To naturalna propozycja – mówi Sycz. – Znam osobiście m.in. prezydenta Ukrainy, dobrze orientuję się w potrzebach i problemach Ukraińców. Sycz otwarcie przyznaje się do swojego ukraińskiego pochodzenia. Podczas zaprzysiężenia posłów jako jedyny nie był ubrany w garnitur, tylko ludową koszulę ukraińską. Kiedy był radnym warmińsko-mazurskiego sejmiku wojewódzkiego, podczas ślubowania „tak mi dopomóż Bóg” mówił zawsze po ukraińsku. Miron Sycz mieszka w Górowie Iławeckim. Na studiach zapisał się do PZPR. /…/ Na początku lat 90. Sycz był inicjatorem powstania Liceum z Językiem Ukraińskim w Górowie Iławeckim. Do 2007 roku był dyrektorem tej szkoły. W gabinecie powiesił replikę obrazu Ili Riepina „Kozacy piszą list do sułtana”, do którego pozowali nauczyciele liceum. Sam Sycz przedstawiony został na nim jako hetman kozacki piszący tytułowy list”. „Nasz Dziennik” z 22 lutego 2008 r. w artykule Afera na „studniówkę” rządu pisał: „Poseł Miron Sycz jako członek rady nadzorczej Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Olsztynie miał przyznać 40 tysięcy złotych dotacji Stowarzyszeniu Środkowoeuropejskiemu Centrum Szkolenia Młodzieży na budowę wiaty edukacyjnej, gdzie planowane są zajęcia m.in. dla młodzieży i pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Sycz był założycielem stowarzyszenia, we władzach którego zasiadała jego żona. To jednak nie koniec. /…/ Ziemia, na której miała zostać wybudowana wiata, w chwili złożenia wniosku o dotację należała do Sycza, a Centrum Szkolenia Młodzieży nie miało do niej żadnych praw. Również sama budowa była nielegalna, bo działka nie była budowlana i została odrolniona dopiero po zakończeniu prac budowlanych i podpisaniu umowy z WFOŚGW. Co więcej, nie można wykluczyć, że wiata wybudowana z państwowych pieniędzy może w każdej chwili przejść na własność Sycza i posłużyć do innych celów, niż wcześniej zakładano. Sycz bowiem przekazał stowarzyszeniu działkę na zasadzie nieodpłatnego użyczenia, a umowa taka może być rozwiązana z końcem każdego roku po uprzednim trzymiesięcznym wypowiedzeniu”. O sprawie tej pisał także tygodnik „Wprost” oraz dziennik „Rzeczpospolita”. Tygodnik „Wprost” z 24 lutego 2008 r. w artykule „Dyskoteka posła Sycza” podał: „Przed 1989 r. był członkiem ZSMP i otarł się także o PZPR. W wyborach samorządowych w 2002 r. dostał się do sejmiku warmińsko-mazurskiego z list SLD. Był jedną z kluczowych postaci układu polityczno-biznesowego, który rządzi tam od kilku lat. Sycz to także działacz mniejszości ukraińskiej. W regionie znany jest jako założyciel mieszczącej się w Górowie Iławeckiem szkoły z ukraińskim językiem nauczania. Sycz jest podejrzewany, że jako dyrektor tej palcówki przywłaszczył 40 tys. zł z kasy szkolnego sklepiku i antydatował dokument”. Dziennikarz Michał Krzymowski podaje, że siedziba Środkowoeuropejskiego Centrum Szkolenia Młodzieży mieści się w domu Sycza. Przytacza też wypowiedź jednego z byłych współpracowników Sycza: „Sycz mówił mi kiedyś, że latem chce tam zrobić dyskotekę. Grill, piwo, muzyka. Zawsze powtarzał, że w Górowie przydałaby się tancbuda”. Sycz pochodzi z rodziny ukraińskiej przesiedlonej podczas operacji „Wisła”. Czy w jej wyniku może czuć się pokrzywdzonym? Jeżeli tak, to krzywdy dokonali komuniści, tymczasem Sycz wiąże się z organizacjami tychże krzywdzicieli (ZSMP, PZPR) i ich następcami (SLD, Stowarzyszenie „Ordynacka”). W tym „układzie polityczno-biznesowym” rządzi województwem od kilku lat, chwalił się, że zna osobiście prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę i „dobrze orientuje się w potrzebach i problemach Ukraińców”. Był posłem do Sejmu RP. Jego ojciec, Aleksander Sycz, był działaczem OUN i strzelcem sotni UPA „Mesnyki”. Po wojnie skazany został na karę śmierci, którą zamieniono mu na 15 lat więzienia. Na wolność wyszedł jesienią 1953 roku, gdy polscy niepodległościowcy zaczęli opuszczać więzienia w roku 1955. 29 listopada 2008 roku w Olsztynie odbyło się sympozjum poświęcone 65. rocznicy ludobójstwa dokonanego przez Ukraińców na ludności polskiej Wołynia i Małopolski Wschodniej. Dwa dni wcześniej wojewodę warmińsko-mazurskiego Mariana Podziewskiego (PSL) odwiedził poseł Platformy Obywatelskiej Miron Sycz z grupą kilku osób ze Związku Ukraińców w Polsce. W wyniku nacisków (Sycz powoływał się na wicepremiera Grzegorza Schetynę) wojewoda wycofał swój patronat nad sympozjum oraz zakazał pracownikom Urzędu Wojewódzkiego wzięcia udziału w nim nawet prywatnie. Na tym polega właśnie „pojednanie” polsko-ukraińskie, gdy w Polsce rządzą dzieci banderowców. W liście protestacyjnym skierowanym przez Stowarzyszenie Kresowian w Kędzierzynie-Koźlu do Marszałek Sejmu z 18 listopada 2012 roku napisano, że przewodniczący Komisji Miron Sycz „wykorzystuje swoje stanowisko w celu przeprowadzenia rehabilitacji zbrodniczej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i tzw. Ukraińskiej Powstańczej Armii oraz własnego ojca, Ołeksandra, który był wojakiem tej organizacji. Był członkiem najbardziej krwawej sotni Żeleźniaka. Ojciec Mirona Sycza za zbrodnie przeciwko Polsce został skazany przez polski Sąd na karę śmierci. Wyrok ten, w drodze łaski, zamieniono mu na karę 15 lat więzienia”. Był to istny sabat urządzony przez neobanderowców na terenie Sejmu RP z uporem forsujących realizację tajnej Uchwały Krajowego Provodu OUN z 22 czerwca 1990 roku, która w aspekcie operacji „Wisła” brzmi: „Ważne jest także w obecnej chwili postawienie na porządku dziennym tzw. Akcji Wisła. Dążyć aby stanęła ona na forum polskiego parlamentu i żeby sami Polacy ją potępili jako ludobójczą. Inicjatorem tej sprawy nie może być Mokry, lecz ktoś z Polaków. Przeznaczyć na to 15-20 tyś. USD. Gdy to już się stanie to wieść o tym z odpowiednim komentarzem w językach obcych powinna obejść cały świat”. Na ten sabat zjechali się wszyscy obrońcy i gloryfikatorzy faszystowskiej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i jej ludobójczej formacji zbrojnej Ukraińskiej Powstańczej Armii, prawie bez wyjątku pochodzenia ukraińskiego, syto żyjący na polskim chlebie zatrudnieni na polskich uczelniach oraz w ukraińskich instytucjach utrzymywanych przez polskich podatników. Oto ci „sami swoi”: członek Związku Ukraińców w Polsce Mirosław Czech, rektor Akademii Pomorskiej w Słupsku dr hab. Roman Drozd, wiceprzewodniczący Ukraińskiego Towarzystwa Historycznego w Polsce i kierownik Zakładu Historii Idei i Ruchów Społecznych Instytutu Politologii Uniwersytetu Zielonogórskiego dr hab. Bohdan Halczak, dyrektor Archiwum Ukraińskiego dr Eugeniusz Misiło, prezes Związku Ukraińców w Polsce Piotr Tyma, prezes Zjednoczenia Łemków (o orientacji probanderowskiej) Stefan Hładyk, właściciel Kancelarii Adwokackiej Piotr Fedusio z siedzibą w Gdyni Piotr Fedusio, prawosławny poseł Eugeniusz Czykwin (SLD, wcześniej PZPR, zarejestrowany przez SB jako TW), kierownik Zakładu Dziejów Ziem Wschodnich Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk oraz członek kolegium IPN dr hab. Grzegorz Motyka. W posiedzeniu uczestniczyło 8 członków Komisji, a ponieważ liczy ona 18 członków, nie było kworum – na co w ogóle nikt nie zwrócił uwagi! Poza nimi w posiedzeniu uczestniczyli: Małgorzata Omilanowska podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego wraz ze współpracownikami, Józef Różański, dyrektor Departamentu Wyznań Religijnych oraz Mniejszości Narodowych i Etnicznych Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji wraz ze współpracownikami, Grażyna Płoszajska radca ministra w Departamencie Kształcenia Ogólnego i Wychowania Ministerstwa Edukacji Narodowej, Paweł Łukasiewicz doradca ekonomiczny w Departamencie Administracji Publicznej Najwyższej Izby Kontroli, Łukasz Kamiński prezes Instytutu Pamięci Narodowej wraz ze współpracownikami, Adam Siwek naczelnik Wydziału Krajowego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa wraz ze współpracownikami, Wojciech Prokocki starosta powiatu bartoszyckiego, Roman Szewczyk starosta powiatu koszalińskiego, Bogdan Wankiewicz starosta powiatu wałeckiego, Jan Niewiński prezes Kresowego Ruchu Patriotycznego wraz ze współpracownikami, Tadeusz Samborski prezes Rady Krajowej Ruchu Stowarzyszeń Regionalnych Rzeczypospolitej Polskiej oraz stały doradca Komisji dr Lech Nijakowski – oraz pracownicy Kancelarii Sejmu: Beata Machul-Telus i Jolanta Osiak – z sekretariatu Komisji w Biurze Komisji Sejmowych oraz Łukasz Grabarczyk – legislator z Biura Legislacyjnego.Otwierając posiedzenie przewodniczący Komisji Miron Sycz stwierdził m.in.: „(…) akcja „Wisła” miała na celu – o czym twierdzą dokumenty zebrane w książce pana profesora Misiły – doprowadzenie do całkowitej asymilacji ludności ukraińskiej. Podkreślam raz jeszcze, cywilnej ludności ukraińskiej./…/ IPN postanowił wszcząć śledztwo w sprawie zbrodni komunistycznej stanowiącej jednocześnie zbrodnię przeciwko ludności, popełnionej w 1947 r. Panie prezesie, dziękuję bardzo za taką informację (te słowa były skierowane do obecnego na sali prezesa IPN Łukasza Kamińskiego, rodem z Wrocławia, także z grona „swoich”). Rektor Akademii Pomorskiej w Słupsku dr hab. Roman Drozd (pochodzenia ukraińskiego, autor tendencyjnych probanderowskich książek) występując w roli eksperta powiedział: „Te przesiedlenia ludności dały możliwość nowym władzom komunistycznym, które przejmowały władzę w Polsce, do zbudowania Polski bez mniejszości narodowych, czyli do przekształcenia jej w państwo bez mniejszości w państwo jednolite pod względem narodowościowym. I faktycznie, dokumenty i osoby, które zajmują się polityką narodowościową, wskazują, że taki był cel ówczesnych władz komunistycznych. /…/ Według szacunków, według spisów przeprowadzonych przez wojsko, w Polsce na początku 1947 r. przebywało około 20-21 tys. osób narodowości ukraińskiej, czyli to jest ta grupa, która miała pozostać w Polsce, która uniknęła wyjazdu na Ukrainę radziecką. Zaczęły się tworzyć poglądy, co z tą ludnością zrobić. Rozpoczęto przygotowywanie planów do jej wysiedlenia na ziemie zachodnie i północne Polski. I tutaj, oczywiście, historycy też się zastanawiają, czy to wysiedlenie miało się odbyć jesienią roku 1947, czy – tak, jak się to stało – wiosną roku 1947./…/ Z analizy dokumentów faktycznie wynika, że akcji „Wisła” jakby przyświecały dwa cele. Jeden doraźny, który też pojawia się w dokumentach, to faktycznie potrzeba likwidacji podziemia ukraińskiego, ale samą tą potrzebą nie można wytłumaczyć akcji. Dlaczego w takim razie akcję wysiedleńczą objęto ludność z terenów, gdzie podziemie ukraińskie nie działało? Chociażby tutaj mogę mówić o terenach zachodniej Łemkowszczyzny. Dlaczego akcją wysiedleńczą objęto osoby lojalne wobec nowej władzy? Mam tutaj na myśli i członków Polskiej Partii Robotniczej, i kombatantów Armii Czerwonej czy Ludowego Wojska Polskiego. Z dokumentów wynika również, że jeśli chodzi o województwo lubelskie, przeprowadzono też wysiedlenie oficerów Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i ich rodzin../…/Historycy zajmujący się badaniem polityki narodowościowej są zgodni, że chodziło właśnie o asymilację tejże ludności celem przekształcenia Polski w państwo jednolite, w monolit narodowy. /…/Chciałbym podkreślić jedną rzecz. A mianowicie, jeżeli przyjmiemy aspekt typowo militarny, no to faktycznie mamy do czynienia z zastosowaniem zasady odpowiedzialności zbiorowej. Dlaczego bowiem wysiedlono osoby, które z podziemiem ukraińskim nie były w ogóle związane, chociażby z racji zamieszkiwanego terenu czy też lojalności wobec państwa polskiego? To jest jedna rzecz. Czyli mamy tutaj jakby usprawiedliwianie zasady odpowiedzialności zbiorowej, na co – mam nadzieję – nie może być w państwie demokratycznym zgody. Jeżeli z kolei przyjmiemy ten aspekt typowo narodowościowy, to jest też uderzenie w całą grupę ludności po to tylko, żeby przekształcić czy zbudować Polskę bez mniejszości narodowych, czyli tak de facto rozwiązać problem narodowościowy w Polsce. To dotyczyło nie tylko ludności ukraińskiej, ale wszystkich grup mniejszościowych zamieszkujących wtedy państwo polskie.Profesor Roman Drozd, rektor uczelni wyższej w Polsce, demaskuje Komitet Centralny Polskiej Partii Robotniczej (z udziałem Żyda Jakuba Bermana), że w 1947 roku realizował on idee Stronnictwa Narodowego z okresu międzywojennego dotyczące polonizacji (asymilacji narodowej) mniejszości narodowych – w tym przypadku ukraińskiej. Z tez profesora Drozda i wielu innych probanderowskich mniej lub bardziej utytułowanych historyków-ekspertów wynika, że Berman był zaciętym endekiem, nie mówiąc już o jego „nacjonalistycznym odchyleniu prawicowym”. I nie zauważył tego generał NKWD Iwan Sierow, faktyczny władca i decydent w ówczesnej Rzeczypospolitej Polskiej, późniejszego PRL-u. Drugim w hierarchii władzy był ambasador Związku Sowieckiego (taka wtedy była nazwa oficjalna Wielkiego Brata), natomiast trzecim w kolejności – już Jakub Berman. Tego nie wymyśliłby najtęższy satyryk. Ale banderowski politruk potrafi. Jeżeli z szacunków wynikało, że na początku 1947 roku w Polsce mieszkało 20-21 tysięcy osób narodowości ukraińskiej, to dlaczego „historycy-eksperci” podają, że w tymże roku przesiedlonych zostało około 140 tysięcy tychże osób narodowości ukraińskiej? Ponieważ nie wytłumaczą tego gwałtownym przyrostem naturalnym ani „pospolitym ruszeniem” wszystkich wysiedlanych (w tym Polaków) do identyfikowania się z narodowością ukraińską, pozostaje im tylko kwestionować owe szacunki, gdzie „błąd statystyczny” wynosiłby 700 procent. Kierownik Zakładu Dziejów Ziem Wschodnich Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk dr hab. Grzegorz Motyka odpowiadał sobie na trzy pytania: „Czy całkowite wysiedlenia ludności cywilnej były koniecznej do likwidacji UPA? Czy chodziło tylko o zniszczenie partyzantki, czy też o coś więcej? Jak się ma akcja „Wisła” do wcześniejszych rzezi wołyńskiej i rzezi galicyjskiej? Znając „filozofię historyczną” Motyki jego odpowiedzi są oczywiste. Co prawda „wszyscy są zgodni, że państwo było zobowiązane do zniszczenia podziemia ukraińskiego”, ale „właściwie do początku 1947 r. – wbrew takiej często podkreślanej w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej propagandowej wersji o priorytetowości tego zwalczania – zwalczaniu podziemia ukraińskiego poświęcano stosunkowo niewiele miejsca. Na plan pierwszy była wysunięta zawsze kwestia zniszczenia podziemia poakowskiego, podziemia polskiego, wreszcie zniszczenia Polskiego Stronnictwa Ludowego. Działalność UPA-OUN była z punktu widzenia polskich komunistów kłopotem, ale nie problemem. Uważano, że wysiedlenia ludności ukraińskiej na Ukrainę doprowadzą do samoczynnego wymarcia tego problemu. /…/ Jeśli zdecydowano się wiosną 1947 r. na całkowite wysiedlenia ludności ukraińskiej, to dlatego, że choć to znowu nie była jedyna metoda do zwalczania i zniszczenia podziemia ukraińskiego, ale to była najłatwiejsza metoda. /…/ Oni jednocześnie nie przejmowali się kwestią, że w ten sposób stosują odpowiedzialność zbiorową, bo tę odpowiedzialność stosowali właściwie codziennie, nagminnie, także wobec obywateli polskich polskiej narodowości. Patrzyli tylko – można powiedzieć – z punktu widzenia technokratycznego. /…/ Czy chodziło tylko o zniszczenie podziemia? Moim zdaniem, nie. Wydaje mi się, że tego typu operacja, zakrojona na tak szeroką skalę, nawet z tego technokratycznego punktu widzenia nie ma sensu, gdyby chodziło tylko o zniszczenie partyzantki. Gdyby tak było w istocie, to komuniści zdecydowaliby się na tego typu wysiedlenia, ale znacznie bardziej ograniczone – w tych regionach, gdzie ta partyzantka rzeczywiście była silna. /…/Proszę pamiętać, że w czasie akcji „Wisła” wysiedlano także Polaków z tego terenu, a zapędy UB były jeszcze większe. Sam widziałem dokument, z którego wynikało, że w lutym 1947 r. urzędnicy UB proponowali, aby wysiedlić 7 tys. mieszkańców Urzędowa na Lubelszczyźnie, ponieważ uważano, że to miasteczko tak przesiąkło poakowskim podziemiem, że właściwie najlepiej byłoby wysiedlić ich wszystkich na Mazury. /…/ Wydaje mi się, że teza, że chodziło o wynarodowienie mniejszości ukraińskiej, w tym momencie jest najbardziej prawdopodobna. Decyzja taka zapadła w momencie, kiedy władze Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej na początku 1947 r. czy na przełomie lat 1946 i 1947 odmówiły dalszego przyjmowania Ukraińców na swoje terytorium. /…/ Gdy spojrzymy na proces podejmowania ówczesnych decyzji, to widać wyraźnie, że kwestia rzezi wołyńskiej nie miała na ówczesnych komunistów żadnego wpływu. Dla nich ona po prostu nie istniała. /…/ Dla mnie nazwanie rzezi wołyńskiej ludobójczą czystką etniczną, a akcji „Wisła” co najmniej nieuprawnionym zastosowaniem zbiorowej odpowiedzialności i jednocześnie zbrodnią komunistyczną w rozumieniu ustawy o IPN nie jest postawieniem znaku równości pomiędzy tymi wydarzeniami. Pewne tezy Motyki są słuszne. Szkoda, że nie potrafi jednak wyciągnąć wniosków ze swojej uwagi, że co prawda całkowite wysiedlenie ludności ukraińskiej nie było jedyną metodą do zwalczenia i zniszczenia podziemia ukraińskiego, ale „to była najłatwiejsza metoda”. Stanisław Żurek TRZY PYTANIA do mec. Wassermann. "Wygląda, jakby komuś zależało, by przyczyny tragedii zostały zatarte. Trudno uwierzyć, że to są działania przypadkowe"
wPolityce.pl: "Nasz Dziennik" opisuje procedury związane z badaniem katastrofy lotniczej, jaka miała miejsce w Rosji 29 grudnia. Dzień po wypadku szczątki samolotu trafiły do hangaru, gdzie są badane. Odczytano natychmiast czarne skrzynki, zbadano lotnisko itd. Jak Pani ocenia procedury w tej sprawie?
Małgorzata Wassermann: Procedury i standardy działań związane z badaniem wszelkich katastrof, w tym samolotowych, zostały opracowane lata temu i są znane w każdym kraju, także w Rosji. Jednak z jakichś powodów w przypadku katastrofy smoleńskiej postanowiono złamać wszelkie procedury, obowiązujące przy śledztwach i w badaniu katastrof. To sprawiło, że musimy się temu postępowaniu przyglądać jeszcze uważniej. Mamy pełne prawo i obowiązek mówić o tym, że liczba zaniedbań jest tak duża, że wygląda to, jakby komuś zależało na tym, by rzeczywiste przyczyny tragedii zostały zatarte. Przecież procedury związane z badaniem przyczyn nie są stosowane bez powodu. Wszyscy uważają, że one są do czegoś potrzebne. Dziwnym zbiegiem okoliczności uznano, że w sprawie katastrofy smoleńskiej to nie jest konieczne. Trudno uwierzyć, że to są działania przypadkowe. Nie jest możliwe, by tyle osób z organów śledczych Rosji i Polski, z komisji technicznych, czy nawet funkcjonariuszy służb mundurowych prowadzących poszczególne działania nie wiedziało nagle, jak się w tej sprawie zachować. To wskazuje na tendencyjność i umyślność działań.
Dlaczego udało się w Polsce wmówić opinii publicznej, że wszystko wygląda dobrze, że w Smoleńsku nie doszło do złamania standardów? Jedną z podstawowych zasad działań służb specjalnych, w szczególności rosyjskich, jest dezinformacja. Mamy więc bombardowanie nieprawdziwymi informacjami, mamy zalew pseudoekspertów. To ma spowodować efekt taki, że sprawy oczywiste zaczynają być wątpliwe, że my się zastanawiamy, czy powinno być tak czy inaczej. To są stare, wypróbowane metody.
Jak rozumieć w takim razie inicjatywę rządu, który popiera pomysł powstania komisji weryfikującej wszelkie hipotezy ws. Smoleńska? Mają ją stworzyć byli członkowie komisji Millera... To jest właśnie sytuacja związana z opisaną przeze mnie dezinformacją. My wciąż mamy do czynienia z szerzeniem dezinformacji. Członkowie komisji na zamkniętym spotkaniu z rodzinami ofiar tragedii smoleńskiej na moje pytanie, jakie badania zostały przeprowadzone, w końcu przyznali, że przebadali kopię czarnej skrzynki. Ja wtedy zadałam kolejne pytanie: po co w takim razie na całym świecie wykonuje się skomplikowane procedury śledcze? Dlaczego wydobywa się z dna oceanów nawet małe szczątki samolotów? Pytałam, czy to wszystko jest zbędne, skoro wystarczy badanie kopii czarnej skrzynki. Jednak panowie nic nie odpowiedzieli. Wydaję mi się, że oni przede wszystkim powinni zająć się owocami własnej pracy. One są po prostu bardzo nierzetelne. Lepiej, aby oni już więcej katastrofą smoleńską się nie zajmowali.
Rozmawiał Stanisław Żaryn
Eutanazja nie jest "pomocą starszym w cierpieniach". Posłowie apelują do Owsiaka, by wycofał się ze słów o eutanazji Senator Krzysztof Jaworski z Solidarnej Polski, inicjator listu otwartego do Jerzego Owsiaka, wraz z kolegami z innych klubów - Markiem Sawickim z PSL, Jackiem Żalkiem z PO oraz Przemysławem Wiplerem z PiS zaapelował do inicjatora Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, aby przed 13 stycznia, kiedy odbędzie się kolejna zbiórka pieniędzy, wycofał się z wypowiedzi, że "eutanazja to «pomoc starszym w cierpieniach»”. W ocenie sygnatariuszy jest to "mocny zgrzyt". W rozmowie z KAI sen. Jaworski wyjaśnił, że w liście chciano zwrócić uwagę Jerzemu Owsiakowi, że wypowiedział o jedno zdanie za daleko, zaś słowa autorytetów kształtują dziś opinie milionów. Tak nie można, zwłaszcza że hasłem tegorocznej zbiórki jest 'Pomagajmy seniorom' - przypomina sen. Jaworski. Mam nadzieję, że to był wypadek przy pracy i pan Owsiak zareaguje na nasz list, sformułowany z wielką kulturą i delikatnością i wycofa się z tej wypowiedzi - mówi inicjator listu. Zapewnia, że sygnatariusze są ludźmi zatroskanymi o wartości fundamentalne oraz że ludzie starsi od zarania ludzkości byli chronieni. "Nie wolno w ten fundament" - stwierdził sen. Jaworski. W liście do Jerzego Owsiaka sygnatariusze piszą o jego wypowiedzi, że "powstał mocny zgrzyt w związku z zapowiedzią, iż planowana na 13 stycznia zbiórka Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy ma być przeznaczona na seniorów". Zwracają uwagę, że adresat jest znaną osobą polskiego życia publicznego. Pana opinie kształtują i wpływają na poglądy wielu, zwłaszcza młodzieży. Moralne aspekty eutanazji należą do szczególnie złożonych i rozumiemy, że może Pan mieć osobiste wątpliwości w tym zakresie. Wydaje nam się jednak, iż dzieląc się nimi za pośrednictwem mediów, nie wziął Pan pod uwagę swojej pozycji w naszym społeczeństwie, przede wszystkim wpływu na młodzież. Prosimy, by w poczuciu odpowiedzialności rozważył Pan faktyczne skutki, jakie powodują takie wypowiedzi - apelują politycy. Podkreślają, że "przyzwolenie dla eutanazji, nie tylko prawne, ale również w wymiarze moralnym, jest jednym z tych zjawisk, które powoduje poważne konsekwencje dla sposobu funkcjonowania społeczeństw. Przede wszystkim dla rodziny, poczucia związków międzypokoleniowych. Choćby podświadoma myśl, iż w pewnych okolicznościach babcię lub dziadka można uśpić, powoduje realne zmiany w relacjach między ludźmi i obserwujemy to w społeczeństwach, które poszły w tym kierunku. Jest coś wręcz nieludzkiego w tym, iż w krajach, gdzie eutanazja jest dopuszczalna, starsze osoby obawiają się korzystać z pomocy służby zdrowia z powodu obawy utraty życia" - czytamy w liście. Bardzo prosimy, by rozważył Pan wszystko to jeszcze raz przed 13 stycznia i wycofał się ze swoich wypowiedzi. Szkodzić będą one przede wszystkim prowadzonej przez Pana akcji, gdyż w zestawieniu z zapowiedzią zbierania pieniędzy dla seniorów, brzmią wyjątkowo niefortunnie - kończą autorzy apelu do szefa Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. KAI/mall zespół wPolityce.pl
Masa wie, co robi – wciąż ściga zbrodniarzy IV RP. Dziennikarska sprzedajność w całej okazałości. Jak służba, to służba Dziennikarstwo napędzane wazeliną nadal rośnie w siłę. I w masę. W tej gęstej masie właśnie, nie widać nikogo, żadnej indywidualności. Wszyscy klepią swe mądrości czerpane z tej samej księgi, choćby pasowały one do faktów, jak posłanka Grodzka do spódnicy. I nic nie burzy ich wzniosłego celu. Jak służba, to służba. Po ogłoszeniu wyroku na kardiochirurga, którego przed paru laty zatrzymano za łapownictwo i nie tylko, wspomniana masa, zgromadzona w rozmaitych telewizjach, radiostacjach i portalach, znowu objawiła swój gniew. Nie, nie wobec skazanego. Ostrze swej krytyki skierowano, co oczywiście było do przewidzenia, w stronę osób, które spowodowały zatrzymanie byłego ordynatora i jego oskarżenie. Podczas konferencji prasowych przekrzykiwano się pytaniami, czy Zbigniewowi Ziobrze, Mariuszowi Kamińskiemu nie wstyd. O wstydzie doktora nie wspominał nikt. Podobnie w komentarzach telewizyjnych. Przed kamerami gromadzono głównie polityków, którzy niczego specjalnie złego w postępowaniu lekarza nie zauważyli, natomiast z impetem wytrawnych propagandzistów potępiali obrzydliwe praktyki IV RP. Chwilowo nie mówiono o zbrodniach, ale, jak można przypuszczać, to tylko drobne zapomnienie. Beata S., choć skazał ją sąd, niewinna. Dr Mirosław G. także z wyrokiem, także niewinny. Wciąż żyjemy w atmosferze zastraszenia, stworzonej przez reżim Kaczyńskiego. Sześć lat rządów miłości niczego nie zmieniło. Dziennikarska masa to widzi i z jakże wielkim talentem rzecz opisuje. Ku przestrodze. Bynajmniej nie przestępców. I ku własnej chwale. W każdym dniu przeliczalnej. Dziennik Tomasza Domalewskiego
Czyż nie dobija się lemingów? Nie mogę się nadziwić, że media nie otrąbiły należycie ogromnego sukcesu władzy, jakim był tegoroczny sylwester. A przecież przerósł on nawet sukces Euro 2012, który był sukcesem tak wielkim, że wydawał się nie do przyćmienia! W samej tylko Warszawie wyległo na plac Konstytucji pono więcej niż 100 tysięcy (sto tysięcy!) ludzi, a we Wrocławiu, a w innych miastach? A te tłumy przed telewizorami? A ile wystrzelono w powietrze fajerwerków, ile odpalono rac, ile strzeliło petard i korków od przeróżnych trunków? No przecież - Polacy pokazali, że potrafią się bawić! Pokazali, że są normalnym, wyluzowanym społeczeństwem, bez kompleksów, które potrafi pokazać, że potrafi się bawić, a nawet potrafi pokazać, że potrafi pokazać, że się potrafi bawić - radośnie i wesoło, bez kompleksów i zahamowań, na luzie i normalnie. No, jeśli fakt, że w lecie potrafili pokazać, że potrafią się bawić wesoło na okoliczność tych kilku meczów i tego, że nic się podczas nich nie zawaliło (bo, co jest osobnym sukcesem, sam łaskawy Bóg okazał poparcie dla rządu, nie zsyłając w czasie mistrzostw piłkarskich deszczu i tym samym odsuwając na później kompromitację z niezamykalnym dachem i pozbawioną drenów nawierzchnią) był tak wielkim sukcesem, to fakt, że potrafiliśmy tak zabalować na sylwestra jest sukcesem jeszcze większym. Naprawdę, nie mogę się nadziwić, że w rozmaitych podsumowaniach minionego roku jako to, co się najbardziej w nim udało, wymieniano właśnie mistrzostwa, a nie sylwestra.
A tak poważnie mówiąc, to powodzenie tegorocznych imprez pod chmurką zdumiało nawet samych organizatorów. Zawsze przyciągały one tłumy, owszem, ale nie aż takie, a i oglądalność w stosunku do lat poprzednich wzrosła. A przecież, umówmy się, niewiele na tych koncertach było nowego - gwiazdy w zdecydowanej większości mocno przechodzone, jeszcze z czasów PRL albo z początków obecnej państwowości, przeboje też raczej dla pokolenia starszego, jedna z telewizyjnych imprez nawet zupełnie otwarcie odwoływała się do tęsknot za klimatami sprzed Okrągłego Stołu. Skądinąd dostarczyły te imprezy dodatkowych argumentów na rzecz wygłoszonej tu przeze mnie tydzień temu tezy, iż tuskowa III RP jest w sferze dyskursu publicznego totalnie spierniczała. Tak jak w każdej innej dziedzinie, tak i w show-biznesie zatrzymała się na czasach Krzysztofa Krawczyka i Maryli Rodowicz, i wyjść z nich nie może, jakby młode pokolenie w ogóle tu nie istniało, nie miało żadnego własnego głosu, zajmowało się tylko imitowaniem i konsumowaniem tego, co im stare, wypasione jeszcze w poprzednim ustroju repy serwują. Ciekawe pytanie: czy tego nowego pokolenia już tu po prostu fizycznie nie ma, bo jego aktywniejsza część się rozjechała po świecie za pracą i mieszkaniem, a reszta za słaba jest, by się z czymkolwiek wychylić i cokolwiek swojego stworzyć - czy też gdzieś z dala od dyskursu oficjalnego dopiero zbiera ono w ukryciu energię, która tę oficjalność za jakiś czasy wysadzi w powietrze? Serce każe mi obstawiać to drugie. Ogólne przekonanie jest takie, że jak ludzie chcą się bawić, to znaczy, że jest im dobrze - i na tym stereotypie ufundowana jest cała rządowa propaganda. Polacy chodzą na mecze, Polacy się bawią, Polacy oglądają coraz bardziej głupawe (choć od dawna wydaje się, że głupiej już nie można) tańce z gwiazdami, śpiewy z gwiazdami i inne talent-szoły, a więc są zadowoleni, dobrze im jest. A więc władza jest OK., elity są OK., i w ogóle III RP jest "największym historycznym sukcesem". Coś w powszechnym stereotypie oczywiście jest na rzeczy: ludzie garną się do zabawy, jak jest im dobrze, to znaczy, gdy mają poczucie bezpieczeństwa. Ale doświadczenie uczy, że często jeszcze bardziej garną się do zabawy, kiedy to poczucie bezpieczeństwa zaczyna się kruszyć. Pomyślcie o tym, z łaski swojej. W "sylwka" tradycyjnie siedziałem na swej wsi zacisznej, wsi wesołej, słuchając, jak za oknami biedota zapamiętale wystrzeliwuje swe nędzne zasiłki w powietrze kanonadą fajerwerków. Dzieci śledziły przez okna, jak "czarodziejskie kaczki" (tak sobie bajkowo córeczki nazwały pijaków, od charakterystycznego chodu) obtłukują sobie do krwi ryje na stanowiącym centrum życia towarzyskiego miejscowości przystanku autobusowym. My oglądaliśmy z żoną telewizję i nagle przypomniały mi się "Wspomnienia Polskie" Gombrowicza. Ten fragment, jak wielką balangą była końcówka lat trzydziestych, a już zwłaszcza ostatnie przedwojenne lato. Jak całe pokolenie, które wkrótce spłonąć miało w piecu wojny, zgnić po pawiakach i ubeckich katowniach, niestrudzenie przemieszczało się z prywatki na prywatkę, osuszając flaszkę za flaszką i zachłannie zażywając wolnej miłości. Można by oczywiście podejrzewać Gombrowicza, że koloryzował, mając świadomość późniejszych wydarzeń, ale wiele przykładów potwierdza tę prawidłowość, że jeszcze bardziej niż w czasach dobrych chęć do zabawy narasta, gdy idą czasy ciężkie. Kto jeszcze pamięta taki film "Czyż nie dobija się koni"? Naturalnie, nie sposób porównać przeczuć dzisiejszych z tymi z czasów, gdy Józef Czechowicz pisał swój genialny "Żal", ale mechanizm jest podobny. Podświadomość to cholerna sprawa. Można sobie wmawiać ile wlezie, że "mamy świetny rząd i super prezydenta", można się czepiać uporczywie prasowych zapewnień i powtarzać za Witkacym, że "dobrze jest, dobrze jest, psiakrew, a kto mówi, że nie, to go w mordę!" - ale przeczuć się uciszyć nie da. Tak zwana III Rzeczpospolita jest bytem pozbawionym przyszłości, przegniłą i wypróchniałą łódką, która będzie utrzymywać się na falach tylko tak długo, jak długo jest dobra pogoda. Jak się zaczną większe fale - pójdzie w drzazgi. Można z tego wyciągać różne wnioski, ale wielu wyciąga taki, że trzeba imprezować, póki jest okazja. Zwłaszcza, jeśli można za darmo. Można by podawać dziesiątki przesłanek wskazujących, że przed tym postkolonialnym państwem, w którym żyjemy, możliwości są tylko dwie: albo jakaś rewolucja, daj Boże pokojowa, wiodąca do budowy państwa i społeczeństwa obywatelskiego, albo rekolonizacja. Koniec roku dodał do nich jeszcze jedną: coroczny ranking zamożności europejskich społeczeństw eurostatu. Z owego rankingu wynika, że w minionym roku zamożność polskiego społeczeństwa relatywnie zmalała. Dotąd zajmowaliśmy w Unii Europejskiej piąte miejsce od końca - przed Litwą, Łotwą, Bułgarią i Rumunią. W tym roku Litwa wysunęła się przed nas i jesteśmy na chwalebnym miejscu czwartym od końca. Bardzo jestem ciekaw, jak propagandyści władzy wyjaśnią to niezwykłe wydarzenie. Od kilku lat cała Europa jest pogrążona w kryzysie, a my jesteśmy "zieloną wyspą", a mimo to pogrążona w kryzysie Europa znowu nam uciekła kawałek dalej! No i kto nas wyprzedził? Litwa, w której recesja osiągnęła w pewnym momencie wartości dwucyfrowe? No, lizuski, co teraz wykombinujecie? Naplujecie na eurostat, że to "pisowcy" i paranoicy? Cóż, sam pisałem w ostatniej książce, jak zwodniczym wskaźnikiem jest Produkt Krajowy Brutto. Zwodnicze też bywa świadectwo własnych zmysłów. Każdy, kto był na Litwie ,powie z najgłębszym przekonaniem: ależ tam się żyje znacznie gorzej niż u nas! I będzie miał rację. Gorzej się żyje na Słowacji, w Czechach, także i w Grecji - w wielu krajach umieszczonych w rankingu eurostatu wyżej od nas, niekiedy znacznie wyżej. Ale poziom życia a zamożność - to dwie różne rzeczy. Poziom życia można sobie podnieść na przykład wyprzedając posiadany majątek albo wydając na prawo i lewo pożyczone pieniądze. Rządząca postkolonialną III RP monopartia wykorzystała dla przekupienia elektoratu oba te sposoby. Pierwszy już się wyczerpał, wyprzedano praktycznie wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Drugi jeszcze działa, sukcesy Tuska, takie jak praktyczne odebranie poddanym refundacji leków i emerytur, przekonały bowiem międzynarodowych lichwiarzy, że ta władza odda im wszystko z procentem, choćby miała Polaków do reszty zagłodzić, a ci ostatni są tak spacyfikowani i ogłupieni, że nawet nie miaukną. Tylko że to przekonanie jest bardzo kruche. Wiele światowych przykładów pokazuje, że łaska tzw. rynków finansowych na pstrym koniu jeździ i ci sami spekulanci, którzy jakiś rząd długo tuczą kredytami, z dnia na dzień mogą podjąć decyzję o jego zarżnięciu i spieniężeniu. "Bawcie się, pijcie, dzieci, jak się bawić i pić potraficie" - jak to śpiewał Kaczmarski. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku. Rafał Ziemkiewicz
Remont w Modlinie to prowizorka Dwa łatane w tej chwili odcinki pasa startowego na modlińskim lotnisku za kilka miesięcy zostaną zerwane i położona będzie nowa nawierzchnia. Nawet jeśli ruch w Modlinie zostanie wkrótce wznowiony, to na krótko. Jak dotąd port lotniczy, w który zainwestowano około 400 mln zł, to biznesowa katastrofa. Z nieoficjalnych informacji wynika, że modernizowana obecnie droga startowa w Modlinie zostanie w kwietniu całkowicie zerwana i w jej miejsce wykonawcy, czyli firmy Erbud oraz DSH, położą nową nawierzchnię. Jaki ma zatem sens obecny remont? Nie wiadomo. Tym trudniej to zrozumieć, że dziury powstałe w newralgicznych fragmentach pasa łatane są sprowadzaną z USA specjalną mieszanką, która za trzy miesiące i tak zostanie zerwana. Według wstępnych szacunków całkowity koszt obecnych prac remontowych w Modlinie może sięgać 20 mln zł. Oprócz kosztów naprawy drogi startowej wykonawca zostanie też zobowiązany przez zarząd lotniska do pokrycia strat wynikłych z konieczności zawieszenia działania aeroportu. A straty te tylko jeden z przewoźników – Wizz Air – szacuje w tej chwili na ok. 10 mln zł. Na tę informację źle zareagowali akcjonariusze Erbudu – jego kurs na warszawskiej giełdzie spadł o kilkanaście procent. Prezes spółki Dariusz Grzeszczak jednak uspokaja, że za pękający beton na pasie startowym zapłacą ubezpieczyciele firm wykonawczych.
– Jeszcze nie wiadomo, z czyjej polisy będzie ściągnięte ubezpieczenie, jednak ta usterka nie wpłynie na sytuację finansową Erbudu – zapewnia Grzeszczak. Sprawa wypłaty odszkodowań przez ubezpieczycieli nie jest jednak wcale tak oczywista. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, według ekspertów badających uszkodzoną nawierzchnię przyczyną pęknięć, z powodu których zamknięto część drogi startowej w Modlinie, było użycie przez wykonawcę niewłaściwych materiałów. Po Polsce krąży nawet na ten temat dowcip:
„Prokurator szukający winnych w sprawie fuszerki pasa startowego w Modlinie przesłuchuje wodę, piasek i cement. Ten ostatni jednak stanowczo protestuje: Mnie tam nie było!”. Zarządowi lotniska zależy na jak najszybszym powrocie przewoźników do Modlina. Pierwszy z uszkodzonych odcinków pasa startowego ma być ukończony jeszcze w tym tygodniu. Według optymistycznych zapowiedzi loty w modlińskim porcie miałyby zostać wznowione za kilka dni. Dotrzymanie tego terminu zależy jednak nie tylko od wykonawcy, lecz także od wojewódzkiego inspektora nadzoru budowlanego oraz od Urzędu Lotnictwa Cywilnego, którzy muszą wyrazić zgodę na dopuszczenie remontowanego pasa do użytku. Marek Michałowski
Po nowemu w nowym roku Zmiany, zmiany, zmiany − jak to mówią w moim ulubionym filmie. Takie oczywiście zmiany, które niczego, broń Boże, nie zmieniają na lepsze. Takich właśnie zmian spodziewajmy się w nowym roku. Z pozoru zaskakujących, ale w gruncie rzeczy… Premier zrobił już początek, zmieniając szefa ABW. To oczywiście walka buldogów pod dywanem, więc na wiarygodne informacje o szczegółach tej operacji trudno liczyć, ale łatwo się domyślić, że Krzysztof Bondaryk poleciał za „bzdurabombera”, zwanego też czasem Brunonem K.
Jastrzębie, gołębie i odnowa Trudno powiedzieć na pewno, po co ABW-era hodowała sobie piromana, trudno ze stuprocentową pewnością powiedzieć, dlaczego w pewnym momencie go odpaliła, ale wydawało się to częścią szerszej, niezrealizowanej ostatecznie operacji. Nawet o niej swego czasu pisałem (proszę wrzucić w Google’a: „Czarny czwartek, reaktywacja”) − operacji sprowokowania społecznego wybuchu, zastraszenia „milczącej większości” i umocnienia władzy poprzez stanowcze spacyfikowanie „warchołów”. Było widać wyraźnie, że w centrali ścierają się dwa stronnictwa, mówiąc umownie „jastrzębi” i „gołębi”, i było widać, że Tusk jednak działań tych pierwszych się boi (to najlepiej dało się zauważyć 11 listopada − działania policji wyglądały tak, jakby dostała ona polecenie doprowadzenia do tragedii, a gdy się do tego zabrała, została powstrzymana telefonem od kogoś ważniejszego niż pierwszy zleceniodawca). Przedmiotem obaw premiera nie było oczywiście dobro kraju i obywateli, bo chyba nikt go o takowe troski nie posądza, ale to, że podobnie jak w PRL, winą za drakę obciążą potem prowokatorzy jego, zyskując powód do „socjalistycznej odnowy”. To jest, pardon, do odnowy „europejskiej”. „Partia ta sama, ale nie taka sama”, odcinamy się od błędów i wypaczeń tuskizmu, rzucamy jakąś część jego kolesiów na pożarcie, demaskując ich lewe biznesy i liczbę poustawianych pociotów, obiecujemy, że teraz to już będzie po nowemu − zarazem mobilizując „zdrową część społeczeństwa” w poparciu dla szerokiej koalicji ocalenia narodowego, która „musi” powstrzymać „smoleńskich szaleńców”, usiłujących wykorzystać nachodzący z Europy kryzys do „podpalenia Polski”. Czują Państwo te klimaty, prawda?
Gang Olsena Wydaje się, że Tusk wymknął się z zastawianej na niego pułapki, i to już po raz drugi. Cwana zeń sztuka, nie da się ukryć. Może, kto wie, uda mu się to jeszcze jeden raz. Ale mimo wszystko sądzę, że jego upadek jest już dość blisko, a przewrót pałacowy coraz bliżej. Dynamika kryzysu jest za duża, nie da się długo utrzymać spokoju, zagorzałych przeciwników przybywa, a poparcie lemingów się kruszy. Premier zapewne wciąż wierzy, że jakoś doczołga się do europejskiej posady z immunitetem, ale to mrzonka. Jeszcze występując w kabarecie u Janka Pietrzaka, powtarzałem widowni: mam dwie wiadomości, złą i dobrą. Zła jest taka, że rządzą nami gangsterzy, dobra − że to gang Olsena. Nic od tego czasu się nie zmieniło. Polska wciąż jest rządzona po gangstersku, ale przez nieudaczników potykających się o własne sznurowadła − coraz więcej będziemy słyszeli takich historii, jak o Kolejach Śląskich, w których dwie trzecie mianowanego przez PO zarządu, a licząc razem z radą nadzorczą − 50 proc. władz regionalnej spółki miało wcześniej na koncie przestępstwa gospodarcze. Okazało się, że to, wbrew pozorom, nie daje kwalifikacji do zarządzania. Umiejętność bezkarnego wyłudzenia kredytu, ustawienia prywatyzacji, przekręcenia dotacji etc. to coś zupełnie innego niż umiejętność wywiązania się z obowiązków prezesa czy członka zarządu spółki, która ma działać.
Odkurzenie PRL A lepszych kadr PO nie ma. Bo, nawet jeśli, jak utrzymywał towarzysz Stalin, kadry decydują o wszystkim, to o samych kadrach decyduje system. A system Tuska jest w stanie wyprodukować tylko jeden rodzaj kadry − cynicznych aparatczyków, świetnie potrafiących poruszać się w labiryncie układów i podwieszeń, ale absolutnie indolentnych w dziedzinie zarządzania administracją publiczną, gospodarką etc. Z jednej strony partia musi rządzić wszystkim, wszędzie wstawiać swoich ludzi, z drugiej − nie umie rządzić niczym. Coś to Państwu przypomina? Oczywiście, to przecież powtórka z PZPR, z lat 80. Odbudowując system monopartyjny, odbudował Tusk, a właściwie tylko odkurzył – bo podwaliny tej budowli trwały nieruszone przez całe dwie dekady – peerelowską niemożność wszystkiego. Ogólna, coraz bardziej rzucająca się w oczy „bareizacja”, to nieomylny znak, że znowu wszystko jest jak było. Że sznurek do snopowiązałki − kwadratowy trójkąt, nie do zrobienia. Że jak na jednym polu gniją ziemniaki, a na drugim zboże, to co najpierw się zbiera? Plenum. Że oddawane kosztem maksymalnej mobilizacji wielkie inwestycje zaczynają się sypać nazajutrz po przecięciu wstęgi. Że z każdym dniem przybywa biurek, biurew i wszechogarniającego biurdelu, a ogłaszane z pompą plany wielkich działań brzmią jak swoja własna parodia. Kto pamięta jeszcze „plan Wisła” i inne wielkie przedsięwzięcia, o których trąbiły wszystkie gierkowskie przekaziory w czerwcu i lipcu 1980 r., nie może nie zauważać podobieństw do tworzenia spółki Inwestycje Polskie za pieniądze pożyczone pod zastaw wylewarowanych akcji.
Nadchodzą kolejne zdziwienia Tę ogólną niemożność w ciekawy sposób odnotowała „Gazeta Wyborcza”, ogłaszając fiasko systemu eWUŚ. Nie tyle chodzi o sam fakt, że trybuna salonu zauważyła, iż kolejny wielki projekt tuskowej ekipy się skichał, ale o sposób, w jaki to odnotowała: że eWUŚ ta ekipa TEŻ położyła, i że wyszło JAK ZWYKLE.
Oczom trudno uwierzyć. Wydawałoby się z tego tytułu, że giewu wielokrotnie już opisywało nieudacznictwo tej ekipy, że tyle razy podkreślało, iż wszystko ona kładzie, i cokolwiek robi, zwykle kończy się to klapą, że już po prostu słów zabrakło, stąd owo „też” i „jak zwykle”. A przecież każdy wie, że nic podobnego. Szósty rok już idzie, jak nam gazeta Michnika dzień w dzień wmawia, że mamy rząd fachowy i kompetentny, partię grupującą ludzi nie tylko przyzwoitych, ale i wykształconych, i kumatych… A teraz nagle chłopcy z Czerskiej zgrywają się na takich, co to zawsze wiedzieli to samo, co wszyscy wiedzą − że to gang Olsena, durnowata nomenklatura, drobne cwaniaczki, które obrobiły na kasę swoją gminę czy powiat i tym tak zaimponowały Tuskowi, że ich wziął do urzędów centralnych… Przypuszczam, że takich zdziwień czeka nas ze strony organu platformerskiej inteligencji coraz więcej. Ktoś najwyraźniej uznał, że nie da się iść tak zupełnie rzeczywistości pod prąd, nie da się nadal udawać, że w III RP wszystko idzie dobrze. Trzeba odzyskać nadszarpniętą latami lizusostwa wiarygodność i trochę ponarzekać, skoro cały naród widzi powody do narzekania. Manewr zbliżony do tego, który wykonuje rząd, od dwóch i pół roku płaszczący się przez Putinem i zapewniający, że współpraca z nim układa się wzorowo, a teraz nagle pajacujący na twardzieli ostro walczących o oddanie wraku. Oczywiście, wyłącznie jako pamiątki.
Grosik za talara Wykpienie nieudaczników od eWUŚ, zdemaskowanie Kwaśniewskiego, że siedzi na pensji u Kulczyka, to i tak nic w porównaniu z marginalnym z pozoru materiałem o zespole Weekend. Gazeta od zawsze przepojona pogardą dla „wiochy”, gazeta ludzi, dla których ta pogarda jest podstawową samoidentyfikacją, nagle oto pisze o discopolowym hicie w tonie „17 milionów Polaków nie może się mylić”, i zamiast po raz enty wyszydzić „wiochę”, kokietuje ją, zatrudniając socjologa powiadającego, że wszyscy jesteśmy ze wsi, więc tego się nie wstydźmy, nie udawajmy, że nie jesteśmy, i w ogóle… To kopernikański przewrót, naprawdę! Nawrócenie jakieś? Stary złodziej z pewnej książki uczył, że aby księdzu z tacy świsnąć talara, trzeba na nią wpierw samemu grosik rzucić. I w czas szykującej się odnowy, w czas Sikorskiego walczącego o wrak i Czerskiej namawiającej, by się nie wstydzić swoich chłopskich korzeni, w czas zbliżającej się nieuchronnie „odnowy” i „szerokiego frontu ocalenia narodowego” dobrze sobie tę maksymę od czasu do czasu przypominać. Rafał A. Ziemkiewicz
PIĘĆ PYTAŃ do prof. Terleckiego. „Trudno się spodziewać bezstronności w sprawach, które zahaczają o politykę” wPolityce.pl: Wyrok ws. Mirosława G., choć skazujący, wzbudził wiele kontrowersji. Komentatorzy wskazują, że trudno go nazwać sprawiedliwym. Można mieć wrażenie, że walka z korupcją w Polsce jest niczym syzyfowa praca. Dlaczego jest z tym taki problem? Prof. Ryszard Terlecki: W Polsce wciąż istnieje przyzwolenie na przyjmowanie pewnych korzyści majątkowych. To jest zjawisko widoczne od dziesiątków lat. Ja w latach 90. dużo jeździłem koleją. I wtedy bardzo modne było nie kupowanie biletów, tylko opłacanie się konduktorowi. Jemu dawano sumę zbliżoną do połowy biletu. Często zdarzało się, że w pociągu były przedziały, w których nikt biletu nie miał, tylko płacił do kieszeni konduktora. Wszyscy załatwiali to w ten sposób i uważali, że to jest w porządku. Ten obyczaj widoczny był również z kontaktach z milicją, a potem policją. I temu nikt się nie dziwił. Przyzwolenie na korupcję wniknęło bardzo głęboko w tkankę społeczną.
Dotknęło również służby zdrowia. Popularne stało się, że w szpitalach dawało się, a może daje, jakieś datki personelowi w zamian za opiekę. To było zjawisko powszechne. Na tym tle pojawiły się poważne problemy. Lekarze często zaczęli oczekiwać gratyfikacji za operacje. Rodzina pacjenta, który przeszedł operację, a która nie dostarczyła gratyfikacji, wychodziła na oszustów. Lekarz mówił sobie: jak to, ja zrobiłem operację, a oni się wypięli. To bezczelność. Takie zjawisko funkcjonowało.
Działalność CBA coś mogła zmienić? Taka akcja, jak zatrzymanie słynnego doktora G., ostudziła takie zjawisko i zmniejszyła przyzwolenie na korupcję. Dziś się to trochę zmieniło. Wydaje mi się, że zjawisko przynoszenia kosztownych prezentów, czy dawanie łapówek nie jest tak powszechne jak kiedyś. Działania CBA przyniosły skutek.
Wiele osób – również sędzia – wskazywało, że w przypadku zatrzymania G. działania CBA były przesadzone. Można dyskutować, czy wyprowadzanie ze szpitala lekarza skutego kajdankami to przesada czy nie. Warto jednak pamiętać, że gdy pewnej pani nie założono kajdanek, funkcjonariusze mieli kłopoty, ponieważ ona się postrzeliła śmiertelnie. Gdyby została zakuta, nie byłoby tego nieszczęścia. To jest obszar, w którym służby muszą działać w sposób bardzo delikatny i wyważony.
Sędzia uzasadniając wyrok użył wielu szokujących sformułowań. Porównał działania CBA do praktyk stalinowskich, mówił o atmosferze z czasów rządu PiS. Dlaczego fobie antyPiSowskie tak głęboko siedzą, również w urzędnikach państwowych? Takie stwierdzenia mnie nie dziwią i dziwić nie powinny. Przecież środowisko wymiaru sprawiedliwości jest jednym z najostrzej krytykowanych przez partie reformatorskie, w tym PiS. Ta krytyka jest uzasadniona. Mamy szereg spraw związanych z korupcją czy ważnymi przestępstwami, które nie mają szans na sprawiedliwe osądzenie. One się przedawniają itd. Często mamy do czynienia ze zjawiskiem, że pewnych spraw się nie sądzi, nie ocenia, że omija się niektóre procesy i przestępstwa. To jest tak powszechne, że wywołuje oburzenie. Jednak w środowisku sędziowskim, które jest czułe na krytykę, to oburzenie skutkuje takimi reakcjami, że trudno się spodziewać bezstronności w sprawach, które zahaczają o politykę. Rozmawiał Stanisław Żaryn
Tusk paraliżuje służby Premier Donald Tusk zapowiedział, że dopiero za dwa miesiące dowiemy się, w jaki sposób zostaną zmienione służby specjalne. Do tego czasu służby będą miały tymczasowego szefa, a funkcjonariusze nie będą wiedzieli, co ich czeka w przyszłości. – To wprowadza totalny bałagan i całkowitą destabilizację służb – mówi nam Antoni Macierewicz, były minister spraw wewnętrznych. Donald Tusk chce, aby Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego koncentrowała się jedynie na „wyprzedzającym informowaniu o zagrożeniach oraz zwalczaniu najważniejszej części przestępczości gospodarczej i terrorystycznej”. Zdaniem analityków oznacza to okrojenie znacznej części kompetencji operacyjno-śledczych. Tymczasem krytyczny wobec zmian zaproponowanych przez premiera jest przewodniczący sejmowej komisji służb specjalnych, były szef Urzędu Ochrony Państwa Konstanty Miodowicz z PO, prywatnie bardzo dobry znajomy gen. Krzysztofa Bondaryka, zdymisjonowanego szefa ABW.
– Gdyby ABW została pozbawiona kompetencji dochodzeniowo-śledczych, popełniono by bardzo poważny błąd. Okaleczono by system bezpieczeństwa państwa. W przeszłości należałem do tych osób, które wielokrotnie sugerowały pozbawienie agencji stosownych uprawnień. To było wiele lat temu. Obecna formuła służb funkcjonuje od 20 lat, w czasie których służby zdobyły ogromne doświadczenie w sferze współpracy z innymi organami państwowymi, np. z prokuraturą. Byłaby to brutalna amputacja, która utrudniłaby ABW wykonywanie powierzonych przez państwo zadań – twierdzi Konstanty Miodowicz. Poseł PO zaznaczał, że dyskusja wokół reformy służb nie jest jeszcze zakończona i liczy na to, że dojdzie jedynie do drobnej korekty uprawnień. Zmian zaproponowanych przez premiera nie popierają również politycy opozycji.
– Ograniczanie kompetencji to krok w złym kierunku, powinniśmy iść w stronę usprawnienia kontroli– uważa Stanisław Wziątek, wiceszef sejmowej komisji ds. służb specjalnych z SLD. Zdaniem polityków PiS zmiany w służbach specjalnych są przeprowadzane w sposób chaotyczny, co może zagrażać bezpieczeństwu państwa. Zdaniem wiceprzewodniczącego sejmowej komisji Marka Opioły z PiS premier destabilizuje służby, a do posła docierają sygnały o licznych rezygnacjach funkcjonariuszy ABW ze służby.
– Mogą nam grozić niedobory w kadrach, bo należy pamiętać, że aby wyszkolić pracownika, potrzebne są nie tylko pieniądze, ale przede wszystkim czas – mówi „Gazecie Polskiej Codziennie” Beata Mazurek, posłanka PiS, członkini sejmowej komisji ds. służ specjalnych. Posłowie PiS zaznaczają, że ograniczenie kompetencji ABW może zagrozić ekonomicznym interesom kraju.
– Dzisiaj nie wiemy, w jakim kierunku będzie to dokładnie zmierzało– mówi posłanka Mazurek. Dymisja szefa ABW zbiegła się z powołaniem do życia projektu Inwestycje Polskie i ogłoszeniem prywatyzacji polskich „narodowych sreber”: PKO BP, PZU, PGE i Ciech SA. Jacek Liziniewicz
NASZ WYWIAD. Rolnik Edward Kosmala: "tysiące hektarów ziemi zostało już sprzedanych obcym spółkom poprzez podstawione osoby, tzw. słupy" W Zachodniopomorskiem dochodzi do masowego przestępczego w swej istocie procederu wykupu gruntów przez zagraniczne podmioty przez podstawione osoby - "słupy". Od miesiąca protestują tamtejsi rolnicy. Jednak można odnieść wrażenie, że główne media celowo przemilczają problem. O proteście i jego podłożu rozmawiamy z Edwardem Kosmalem, Przewodniczącym Międzyzwiązkowego Komitetu Protestacyjnego Rolników Województwa Zachodniopomorskiego wPolityce.pl: Jak długo protestujecie? Na czym polega wasz protest? Edward Kosmal: Już od miesiąca jesteśmy pod siedzibą szczecińskiej Agencji Nieruchomości Rolnych i wyjeżdżamy na wyznaczone wcześniej trasy w mieście. Nasz protest nie dotyczy tylko sytuacji z wykupem ziemi w Zachodniopomorskiem, ale w całej Polsce. U nas jest to bardzo widoczne, gdzie tysiące hektarów zostało sprzedanych obcym spółkom poprzez podstawione osoby, tzw. słupy, a o dzierżawach nawet nie wspomnę.
Czy próbowaliście zainteresować władze, czy organy ścigania tą sprawą? Proceder wykupu ziemi przez podmioty nie mającego do tego prawa, przez osoby podstawione, jest przecież przestępstwem. Oczywiście. Pisaliśmy nawet do władz ANR w Warszawie dlaczego w okresie ochronnym na sprzedaż polskiej ziemi do 2016 r., dopuszczono do sprzedaży ziemi spółkom z kapitałem obcym. Na dodatek Agencja stosowała przeszkody fiskalne polskim rolnikom, którzy chcieli kupić grunt. Najlepiej, aby sprawie przyjrzała się Najwyższa Izba Kontroli. Bo to zostało wszystko tak urządzone, że w zasadzie jest to zgodne z prawem. Trzeba dokładnie przyjrzeć się tym przepisom,które umożliwiają – mimo zakazu – sprzedaż rocznie 22 tysięcy hektarów ziemi obcym spółkom.
Kiedy powstało to prawo, które jest obecnie tak wykorzystywane przeciwko wam? Ustawa o Kształtowaniu Ustroju Rolnego powstała w 2003 roku (okres rządów SLD i PSL - przyp. red.), zaś ustawa o obrocie nieruchomościami rolnymi weszła w życie 13 grudnia ubiegłego roku. I to właśnie ona umożliwiła ten proceder, przeciwko któremu protestujemy.
Czy główne media interesują się waszym protestem i w ogóle tą sprawą? Absolutnie nie! Pierwszy raz wczoraj w „Wiadomościach” TVP pojawiła się krótka, zdawkowa informacja. Można odnieść wrażenie, że media starają się „spacyfikować” nasz protest i pomniejszyć znaczenie problemu. A sprawa jest naprawdę poważna i dotyczy całego pasa zachodniej Polski, od Dolnego Śląska, aż do Pomorza Zachodniego. My tutaj tylko to wyeksponowaliśmy naszym protestem. Jest on nagłaśniany tak naprawdę jedynie przez Telewizję Trwam i media lokalne. Włos się na głowie jeży, gdy słychać głos jakieś prawnika, jak np. we wczorajszych „Wiadomościach”, który mówi, że nie ważna jest własność ziemi, lecz kapitał, więc jeśli Polacy są za biedni, to niech obcy kupi. Jeśli tak wypowiadają się polscy prawnicy, to jest to jakiś ewenement na skalę światową, bo każde państwo chroni swoją własność, zwłaszcza ziemi. A tutaj mamy już w zasadzie jedno województwo – zachodniopomorskie – sprzedane. Doszło nawet do tego, że niektórzy niemieccy właściciele gruntów w okolicach Pyrzyc zaczęli ustawiać tablice z dwujęzycznymi nazwami miejscowości. Na szczęście skutecznie zablokowaliśmy to.
Jakie były preferencje wyborcze w Zachodniopomorskiem w ostatnich wyborach? No jak to jakie? Oczywiście wygrywa tu Platforma Obywatelska. I to w cuglach.
Rozmawiał Sławomir Sieradzki
Pracowita córka premiera: na swoim blogu zarabia więcej niż premier. Nawet 18 tys. zł miesięcznie
Jak się okazuje, córka premiera radzi sobie na swoim całkiem, całkiem. Tak się robi w Polsce karierę i wielkie pieniądze. Córka premiera Kasia Tusk może zarabiać na swoim blogu nawet 18 tys. zł miesięcznie. Jej wpisy o ciuchach opatrzone zdjęciami cieszą się popularnością wśród czytelników i reklamodawców - donosi „Fakt”.
Dochodów córce może pozazdrościć Donald Tusk, który pobiera pensję premiera w wysokości ok. 17 tys. zł. Sukces ma jednak - jak zawsze - swoją cenę:
Dzisiejszy strój to coś w rodzaju "łapanki". Rano wstałam z łóżka i na zdjęcia postanowiłam założyć dokładnie to, co założyłabym gdybym żadnych zdjęć nie miała - czytamy na blogu premierówny relację z poranka.
O cenie jaką Katarzyna Tusk płaci za finansowy sukces może świadczyć również to, że zamiast opalać się gdzieś w ciepłych krajach musi służbowo jeździć do Warszawy. Przed nami jeszcze cała zima, ale która z nas nie marzy o rozgrzanym piasku i pięknej opaleniźnie? Kolekcja kostiumów kąpielowych firmy Wildfox potęguje moją tęsknotę za latem. Najchętniej już teraz zaczęłabym planować urlop (póki co muszę się zadowolić służbowymi wyjazdami do stolicy, ale to zawsze coś)
– dowiedzieliśmy się z kolejnego wpisu.
Trudno się więc dziwić, że ciężka praca przynosi efekty. Córka premiera dzięki wielkiej popularności bloga cieszy się wzięciem. Firmy odzieżowe chętnie reklamują się na blogu, a kolorowe magazyny biją się o jej występ na swoich łamach. Właśnie dzięki temu zarobki Kasi Tusk są tak imponujące – tłumaczy „Fakt”. JKUB/”Fakt”
Szokujące sceny w "Pokusie" "Pokusa" Lee Danielsa, zdobywcy dwóch nominacji do Oscara za głośny film „Hej, Skarbie" od piątku w kinach Nicole Kidman oddaje mocz na poparzone ciało Zaca Efrona, a także uprawia telepatyczny seks z Johnem Cusackiem. "Pokusa" film, który od piątku jest już na naszych ekranach, walczył w zeszłym roku o Złotą Palmę w Cannes. Redakcja poleca: Nicole Kidman oddaje mocz na poparzone ciało Zaca Efrona, a także uprawia telepatyczny seks z Johnem Cusackiem. Film, który od piątku jest już na naszych ekranach, walczył w zeszłym roku o Złotą Palmę w Cannes. Rp.pl rozmawia z reżyserem, Lee Danielsem, zdobywcą dwóch nominacji do Oscara za głośny film „Hej, Skarbie".
Jerzy Wasowski: Jak canneńska publiczność przyjęła „Pokusę"? Lee Daniels: Nicole Kidman powiedziała mi, że ta widownia potrafi wybuczeć. Szedłem więc po czerwonym dywanie z przyklejonym do twarzy uśmiechem i oczekiwałem najgorszego. Tymczasem reakcja publiczności była niesamowita. Otrzymałem trwające kilkanaście minut oklaski.
Nicole ma wielu fanów wśród gejów, a ty się z nią dobrze dogadujesz. Jestem też w bliskich relacjach z Johnem Cusackiem, a on nie jest gejem. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo (śmiech).
Zatrudniłeś Nicole, ponieważ jest dla gejów ikoną? Ona jest jedną z najlepszych aktorek, jaką Ameryka ma do zaoferowania. Poza tym wiele heteroseksulanych osób widzi Nicole w tej roli. Mój wybór nie ma żadnego związku z homoseksulanością. Powinieneś mnie raczej spytać o Zaca i Matthew. Oczywiście żartuję.
No właśnie. Dlaczego do jednej z głównych ról wybrałeś Zaca Efrona? Z tego samego powodu, dla którego wybrałem Johna do roli Hillary'ego. Nie rozmawialibyśmy o tym, gdybym postąpił w sposób przewidywalny. Wszyscy mówili mi, że Zach to Disney boy. Dziwili się, że go obsadzam. Ale takie wybory motywują mnie jako reżysera, stymulują i skłaniają do refleksji.
Stresował się pracą u twojego boku? Myślę, że był przerażony. I dlatego udało mi się z niego wydobyć to, co chciałem. Wiedział, że będę od niego wymagać jedynie prawdy i dał mi ją. To jak dotąd jego najlepsza rola.
Na widzach ogromne wrażenie zrobiła scena telepatycznego seksu z Johnem Cusackiem i Nicole Kidman. W tej scenie uczestniczyli wszyscy. To było jak menage-a-trois.
Czy ta scena znajdowała się w scenariuszu? Tak, ale nikt nikogo nie powstrzymywał przed dodaniem czegoś od siebie. Gdyby John powiedział Nicole, by otworzyła ramiona – otworzyłaby je. Gdyby kazał jej złapać się za piersi, zrobiłaby to. Wytworzyła się między nimi więź. Chciałem, by dali się ponieść emocjom.
To nie jedyna ostra scena w „Pokusie". W innej Nicole oddaje mocz na poparzone przez meduzy ciało Zaca Efrona. Wiedziałeś, że wzbudzi ona tyle emocji? Dopóki nie ukończysz zdjęć, nie zdajesz sobie z tego sprawy. Kiedy zobaczyłem tę scenę na ekranie, pomyślałem: „Co ja najlepszego zrobiłem?". Niektórzy powiedzą, że to szokujące. Ale takie rzeczy zdarzają się na co dzień. Filmy, które mówią, że tego nie powinno się pokazywać, robią widzom wodę z mózgu.
Jak aktorzy zareagowali na scenariusz? Bez pytań rzucili się w wir pracy. Oni na co dzień sporo zarabiają, ale u mnie nie zarobili prawie w ogóle. Dlatego zależało mi na tym, by byli przynajmniej zadowoleni ze swoich kreacji.
Prawie w ogóle? To jaki był budżet filmu? Zależy kogo spytasz. Wiem, że nie wydałem wiecej niż dziewięć milionów dolarów.
Obsada filmu zmieniała się jak w kalejdoskopie. Tak jest w przypadku każdego filmu. Obsada zmienia się przede wszystkim z powodu dostępności aktorów. W trakcie zdjęć niektórzy okazują się też niewłaściwi.
Widzisz siebie jako aktora? Broń Boże, nie potrafię grać. Jestem fatalny. Wiesz, że zagrałem w „Pokusie" barmana? Ostatecznie miałem powiedzieć kilka zdań, ale byłem tak zły, że je wyciąłem. W efekcie ledwo mnie widać.
Czyli w przyszłości skupisz się wyłącznie na reżyserowaniu? Zdecydowanie. Rp.pl
Donaldzie, kiedy znudzisz się Polską? Polityka prorodzinna polskiego rządu nie zna granic europejskich – czego dowodem pierwsza w nowym roku konferencja Donalda Tuska. Premier wypowiadając słowa „rok 2013 w Polsce powinien być rokiem rodziny” stał na tle wielkiego, kolorowego zdjęcia, które, niestety, okazało się być zdjęciem rodziny czteroosobowej i szczęśliwej, ale francuskiej. Pijarowcy premiera kupili w agencji pierwszą lepszą fotę z brzegu i powiększyli. O sprawie pisze dziś „Fakt”, cytując oburzonego rzecznika Pawła Grasia, który komentuje: „polska rodzina ma na pewno większe zmartwienia niż to na tle czyjego zdjęcia premier mówił o prorodzinnych planach rządu na 2013 roku.” Stokowa fotka Francuzów z agencji kosztowała 2,5 euro, a za sesję specjalną trzeba zapłacić więcej. Jak się okazuje, jest szeroko wykorzystywana komercyjnie – „zdjęcie jest ilustracją wielu stron gabinetów dentystycznych.” „Jeśli słowa premiera dotyczące rodziny są tak wiarygodne jak szczęśliwa rodzina na załączonym do słów obrazku – to polskiej rodziny nic dobrego w tym roku nie czeka” komentuje „Fakt”. No, chyba że – dodajmy – chodzi o najważniejszą w Polsce rodzinę – wielką rodzinę służb specjalnych pracujących w pocie czoła dla dobra Platformy Obywatelskiej.
Ale i o polskich rodzinach władza nie zapomina. Na przykład za wszelką cenę stara się chronić rodziny przed kibolami , więc po prostu nie wypuszcza ich z więzień, żeby owych własnych rodzin swą obrzydliwą kibolską obecnością nie krzywdzili. Oto jak przypomina „Gazeta Polska Codziennie” Piotr S., pseudonim „Staruch” zostanie w areszcie na kolejne trzy miesiące. „Zarzuty dla organizatora antyrządowych protestów i autora hasła „Donald matole, twój rząd obalą kibole” dotyczą handlu narkotykami i opierają się na zeznaniach świadka koronnego Marka H. ps. Hanior, wielokrotnego przestępcy, członka tzw. gangu „Szkatuły”. W wypadku lidera kibiców Legii, poza zeznaniami tego świadka, nie ma innych dowodów” przypomina „GPC”. I zauważa, że „Staruch” doczekał się już miana „osobistego więźnia Donalda Tuska”. Miał Ludwik XVI swojego „człowieka w żelaznej masce”, ma i Tusk w więzieniu „Starucha”. Nie dowody są tu ważne, nie zeznania i oskarżenia. Ważny jest przykład. Chodzi o to, by lud pracujący (i kibicujący) miast i wsi wiedział, że kto na władzę ludową… pardon, na władzę obywatelską rękę podniesie myślą, hasłem i uczynkiem, tego władza obywatelsko-ludowa (w końcu są w niej i ludowcy) we więźniu przymknie na tyle, na ile jej się będzie podobało.
„Premier Donald Tusk spytany przez „Codzienną”, jak zapatruje się na sprawę kolejnego już przedłużenia aresztu „Staruchowi” odpowiedział, że cała sprawia go krępuje i zapewnił, że nie ma wpływu na bieg sprawy.” A szkoda. Gdyby miał, to może załatwiłby w sądzie, żeby skazano „Starucha” na jakieś roboty publiczne – to ktoś wtedy wreszcie mógłby wyręczyć Grasia w zamiataniu u Niemca. A teraz smutna lektura – komentarz redakcyjny z dzisiejszej „Rzeczpospolitej” Nowy naczelny gazety Bogusław Chrabota odnosi się do niespodziewanej dymisji szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego – Krzysztofa Bondaryka. Krótki komentarz pełen jest kuriozalnych – nie zawaham się użyć tego słowa – stwierdzeń. Na przykład „Nie imały się go publiczne awantury wywołane przez ataki prasowe.” Aha. Ofiara ataków. Bezpartyjny, nieskazitelny fachowiec, którego Chrabota zdanie wcześniej chwali za to, że na stanowisko szefa ABW „przyszedł z zewnątrz, z biznesu”. Cóż, wiem, jak w III RP powstawał biznes – i wydawało mi się, że naczelny „Rz”, dziennikarz od wielu lat (także mediów związanych z prawą stroną) też wie. I wiem też, że akurat w przypadku osoby maczającej palce w tajemnicach państwowych trudno wyobrazić sobie GORSZĄ rekomendację od słów „przyszedł z zewnątrz, z biznesu”. No i nie imały się go „publiczne awantury wywołane przez ataki prasowe”. Cóż, gdyby Chrabota zadał sobie trud przejrzenia choćby pobieżnie archiwum gazety, którą dziś kieruje, znalazłby w tekstach dziennikarzy aż nadto dowodów na to, że w przypadku Bondaryka nie chodziło o żadne „ataki prasowe”, tylko konkretne afery, w których nazwisko szefa ABW pojawiało się nie z powodu jego wrodzonej lelijowatości-niewinności, lecz dlatego, że jest to postać co najmniej kontrowersyjna. A fakt, że się go owe „awantury” „nie imały” to nie dowód na niewinność-lelijowatość, lecz efekt parasola ochronnego rozpiętego przez Donalda Tuska nad całą platformerską ferajną i rządzenia w myśl zasady, że co złego, to nie my, i że jedynym grzechem popełnionym przez podwładnego Tuska godnym kary jest jedynie zbyt mała gorliwość w czczeniu wodza. „Mówi się, że to człowiek wyjątkowo uparty. Swoją nieustępliwością mógł zwyczajnie poirytować premiera” drąży temat Chrabota. Ach, ten święty człowiek, premier… Tyle lat męczył się z człowiekiem, który go irytował… Ale jakże to, irytował, skoro „oficjalnie Krzysztof Bondaryk to wciąż wzór szefa służb i urzędnika”. Może irytował nieoficjalnie. Naczelny „Rz” stawia co prawda pod koniec pytanie, czy szef ABW to aby jednak nie „człowiek odchodzący w dziwny sposób i w nieodpowiednim czasie”. Ale puenta (proszę o wybaczenie licznych cytatów) jest następująca: „Szczególnie ciekawe będą jego dalsze losy. Wtedy się okaże, czy jak inni dawni przyjaciele i faworyci po prostu premierowi się nie znudził.” Z okazji Nowego Roku spóźnione, acz szczerze życzenia dla Bogusława Chraboty: aby znalazł czas na lekturę archiwów „Rzeczpospolitej”, ze szczególnym uwzględnieniem nazwiska „Bondaryk” w polu wyszukiwarki. Okazja jest w sam raz, bo akurat Tusk wybiera się na zagraniczny urlop.”Premier wybiera się na urlop w piątek po południu. Rano ma być jeszcze w Sejmie na głosowaniach, a wieczorem już we włoskich Dolomitach” mówi powiedział „Super Expressowi” współpracownik premiera. Jak pisze gazeta, to już tradycja, że szef rządu na początku roku wybiera się na narty we włoskie Dolomity. Zazwyczaj podczas wyjazdów towarzyszy mu żona Małgorzata, córka Kasia oraz jej chłopak. „Rodzina premiera może tam liczyć na stoki narciarskie ze świetnie przygotowanymi trasami o różnym stopniu trudności”. A przecież, jak powiedział wczoraj Donald Tusk „rok 2013 w Polsce powinien być rokiem rodziny”. Nie tylko w Polsce. We Francji i w Dolomitach również. Piotr Gociek
Piwnica Pod Agentami Legenda, mit, budowane przez lata. A za kulisami oprócz wódeczki i śledzia oraz artystów, kwiat agentury. Szatniarz, przypadkowy turysta i stali bywalcy. Piękne dziewczęta z prowincji i lansowane artystki, a także młodzi, obiecujący chłopcy. Dziennikarz, poeta i chłop prosty, jak lojalka. Przy barze królowie szuflady. Zadumani nad ostatnim utraconym poematem, który nie był raportem i stąd też barman nie leje. Tedyż trza kogoś zanęcić, na wspólny ból. Jakżesz to tak, że my, razem nie na afiszach. A brzegi szuflady się przelewają zbytkiem talentu. A jak już załapał się na przynętę, to dawaj bracie wędkarzu. Kręcić i podciągać, napiąć wędzisko i podbierakiem go. Czarna była, bryła ciała nienaganna. Znikąd była, szybko jednak znaczyła. Przy boku, przed ołtarzem i oddelegowana. Jakżesz miło było, ile pięknych chwil i uczuć wzniosłych. Wspólne śpiewy i projekty znaczone piórem ze służbowego kałamarza. Zakochana jak Różyczka, zawsze przy boku i w otroku. Orgazm na służbie i dla służby trwający do dzisiaj skwitowany. Sekwencujm Zdrady skryte w piernatach i za rączkę na Plantach idąc pospołu z gołębiem służbowym. Tam gdzie inność jawiła się pospolitą. Bez szamerunku i deputatu resortowego.
Artyści pod specjalnym nadzorem Błędem byłoby sądzić, iż były jakieś środowiska mniej ważne dla służb. Istniały jednak zawsze te, które z różnych względów były priorytetowe. Nie tylko ze względu na szersze możliwości wpływu na nie, a poprzez nie na ogół. Również ze względu na tkliwe cechy, wielkie, często nieodparte talentem ambicje oraz bogate żniwo, jakie można było zebrać po wcale nie tak kosztownym zasiewie. W końcu wódki było w bród, a stypendium krajowe, zagraniczne lub promowanie artysty nie było zbyt kosztowne dla państwa, a właściwie przynosiło podwójny dochód. Ten finansowy wprost, bogaty z funduszu operacyjnego i czysty zysk w postaci kontroli środowiska i wpływania przez nie na cały przekrój społeczeństwa. Piwnica pod Baranami nie był w tym względzie żadnym wyjątkiem. Należy jednak rozróżnić artystów na wrażliwych tylko artystycznie i na tych z duszą i sumieniem. Tych pierwszych było stosunkowo łatwo zwerbować. Posiadali proste i łatwe do realizacji pragnienia. Sława i blichtr oraz życie ponad krajową przeciętną. Nie można być jednak niesprawiedliwym. Nie brakowało wśród nich utalentowanych. Być może nie wierzyli w swój talent lub też byli realistami i znali realia drogi do sławy. Ci drudzy ze względu na swoje poglądy, wiarę i sumienie wybierali inną drogę. Uwikłanie dla donosicieli nie było oczywiście lekkim chlebem i zawsze istniała obawa, że prędzej, czy później sypną się przy wódce lub w inne chwili szczerości. Dlatego też równie cennym i dającym szersze możliwości operacyjne były osoby towarzyszące. Żony, kochanki, znajomi, wielbicielki i wielbiciele, czy miły barman, albo też szatniarz. Zawsze lekko z boku, w półcieniu. Praca nad niezłomnymi trwała latami, metody nie zawsze były, że tak powiem czysto psychologiczne, choć nawet w brutalnych działaniach jest ich aspekt. Czasem przypadkowe sytuacje doprowadzały od złamania się obiektu. Kuchnia służb i jej agentów, to jednak osobny, choć łączny temat. Tu istotne są konsekwencje takich długofalowych działań. Olbrzymi stres i dyskomfort, często przekładający się na sytuacje materialną poważnie wpływał na zdrowie psychiczne rozpracowywanej osoby i także tych nakłanianych wprost lub dyskretnie do współpracy. Depresje, stany lękowe, myśli samobójcze, a wręcz obsesja inwigilowania prowadziła do życia w olbrzymim napięciu, co nie dość, że utrudniało normalne funkcjonowanie, to jeszcze kładło się cieniem na twórczości. Choć alkohol wydawał się być chlebem powszednim artystów, to jednak wielu piło go więcej i częściej również z powodu tej presji. Znanych jest wiele przypadków złamanych życiorysów, zniszczonego potencjału twórczego, czy też rozmienienia na drobne wielkich talentów. Nie są też odosobnione przypadki, gdy nerwica, depresja, zwykłe lęki i obawy po wielu latach zmagań kończyły się ciężką chorobą psychiczną. Służby potrafią zabić człowieka nie tylko fizycznie. Należy jednak na innych szalach ważyć winy i intencje pracowników aparatu bezpieczeństwa, a inną miarą odmierzać grzech i przewinę współpracowników tychże służb. Często osób najbliższych obiektom rozpracowywanym i obrabianym. Nie będą się wgłębiał w taką analizę, kto ma rozum i serce ten rozumie różnicę. Bo szczególnym bydlakiem ten, kto wykorzystuje władzę, jednak wyjątkową gnidą jest osoba, która strojąc się w szaty przyjaciela niszczy swoją agenturalną robotą życie i zdrowie tych, którzy wierzą im często bezgranicznie.
Każda „Piwnica”, scena, obfitowała w takie kreatury. Tak samo Piwnica pod Baranami. Nie byli w przewadze, jednak mieli znaczący wpływ. Choćby dostarczając narzędzi służbom, a te często były wykorzystywane do zbrodniczych działań. I również wśród artystów Piwnicy pod Baranami były wybitne jednostki, które były ofiarami swoich najbliższych, przyjaciół, a często żon lub mężów innych artystów. Co gorsza, gdy część ofiar już nie żyje, a reszta do dzisiaj nie może się pozbierać, to różnego rodzaju „Różyczki” mają się co najmniej nie najgorzej i w dodatku, nie koniecznie w starym stylu, kontynuują swoje agenturalne dzieło nie mogąc wyzwolić się ze zobowiązań. Gdyż ta maluczcy ludzie, o ile godni nawet takiego nazwania.
"...Dziwny jest ten świat,
gdzie jeszcze wciąż
mieści się wiele zła.
I dziwne jest to,
że od tylu lat
człowiekiem gardzi człowiek..."
Jedną z tych osób jest niewątpliwie znana „blogerka” z Krakowa, niejaka Renata Rudecka Kalinowska. Nie jest tajemnicą czyja żona i jak powiązana choćby z Piwnicą pod Baranami. Jakby się nie broniła, to dalej żyją ludzie, którzy pamiętają dokładnie jej dziwne epizody „mało”-poligraficzne. Już wcześniej podejrzewano ją o współpracę, jednak była nieźle "zalegendowana". Dzisiaj mało kto ma wątpliwości, co do jej roli. Wtenczas i obecnie przebudzonej. Są świadkowie, są dokumenty, tylko komu chciałoby się zajmować kimś komu się wydaje, że rozdaje karty, gdy sama jest tylko blotką. Wielu też nie ma po prostu ochoty zanurzyć się po raz kolejny w tym szambie w jakim pływa. Rozumiem to, że uczciwi ludzie nie mają ochoty świadczyć przeciwko zwyczajnej świni. Może jednak rozliczenie PRL-u należało zacząć od dołu. Wtedy góra nie miałaby się na kim oprzeć, a nowy reżim też nie miałby fundamentów.
Tadeusz Kalinowski (mąż RRK-i ) był założycielem, członkiem i animatorem Kabaretu Anawa ( również artystą malarzem - grafikiem). Według nie tylko mojej wiedzy nigdy nie współpracował ze służbami i dalej nie wie... Powszechnie to znana i dostępna wiedza, nie tylko z sieci, ale i z Piwnicy.
http://renata.rudecka-kalinowska.salon24.pl/10429,moj-krakow-mlodosc-ana...
http://renata.rudecka-kalinowska.salon24.pl/10428,moj-krakow-c-d
http://wpolityce.pl/dzienniki/krakowski-klub-wtorkowy/38221-barbara-nawratowicz-tw-sportowiec-chwali-sie-publicznie-statusem-kombatanta-rp-niesmaczne
http://niezalezna.pl/34452-nasz-wywiad-l-dlugosz-o-piwnicy-pod-baranami
http://archiwum.rp.pl/artykul/641728_Agent_bezpieki_w_Piwnicy_pod_Barana...
http://fakty.interia.pl/polska/news/donosil-na-piwnice-pod-baranami,797204,3
Takie osoby, jak RRK-a budzą szczególne obrzydzenie, lecz niestety są dalej źródłem bolszewickiej zarazy i dochowały się już nie tylko wiernych wyznawców, ale i czeladników, a nawet służbowych dzieci i wnucząt. Przyjdzie czas, gdy wylecą w powietrze, zapominają bowiem, że siedzą na beczce prochu. Dziś przydatne jako tuba, jutro jako przykład zdrady wobec siebie i najbliższych. Wahadło się waha bowiem, a ostrze tnie bezlitośnie. Czas się bać przeszłości... Przyjdzie czas na konkrety! I dla przypomnienia. JWP
Ile zabiera ci państwo? Polacy jedną trzecią swoich wynagrodzeń oddają państwu w postaci podatku dochodowego, składek na ZUS, podatku VAT i akcyzy – podaje Gazeta.pl na podstawie wyliczeń Tax Care. Niestety, Proszę Państwa, to nieprawda. Przeciętny obywatel oddaje państwu dużo więcej. Wyliczeń dotyczących tego, jaki procent dochodów oddajemy państwu, jest w internecie mnóstwo. Zwykle są one bardzo do siebie podobne i w zależności od przyjętej metodologii różnice są niewielkie. Jednak trzeba wielkim optymistą by twierdzić, że państwu oddajemy tylko 1/3 swoich dochodów. Krzysztof Kolany, Główny Analityk Bankier.pl mówi wprost, że to nieprawda. Każdy może sam policzyć sumę danin, jakie w ciągu miesiąca pobiera od niego państwo. Nie jest to skomplikowane, ale osobom, które nie mają czasu na liczenie, można przedstawić dane Centrum Adama Smitha, według którego łączny ciężar opodatkowania w Polsce stanowi 48%. Dzień Wolności Podatkowej dla Polski to 24 czerwca – od tego dnia teoretycznie przestajemy zarabiać na państwo, a zaczynamy „pracować na siebie”. Oznacza to, że gdybyśmy najpierw musieli odrobić „pańszczyznę”, to pierwsze pół roku spędzilibyśmy pracując tylko na utrzymanie państwa polskiego.
Koszty pracy to podatek Dla rozwiania wszelkich wątpliwości warto podać przykład zwykłego podręcznikowego etatowca, np. budowlańca. Jego pensja brutto wynosi 3350 zł, co daje mu tylko 2400 zł na rękę. Różnica, czyli 950 zł, zawiera w sobie: zaliczkę na podatek dochodowy – 230 zł, ubezpieczenie zdrowotne – 260 zł i ZUS pracownika – 460 zł. Z racji swojego obligatoryjnego charakteru składkę na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne należy traktować jak podatek. Tak samo jak podatek, należy je zapłacić w ustalonej wysokości i w odpowiednim terminie. Nie ma możliwości zrezygnowania z nich, co więcej – to pracodawca ma obowiązek uszczuplić nasze pensje o poprawnie wyliczone kwoty podatku i składki, a następnie wpłacić je do odpowiednich instytucji. Krótko mówiąc obowiązkowa składka to podatek.
Składka płacona przez pracodawcę to też podatek To nie koniec kosztów. Nasz budowlaniec dostał tylko 2400 zł na rękę, ale musiał zarobić dla swojego pracodawcy przynajmniej 4 tysiące złotych, ponieważ ten również musi odprowadzić do ZUS część haraczu za jego zatrudnienie. Wynosi on 690 zł i zawiera w sobie różne składki, m.in. na ubezpieczenie społeczne, Fundusz Pracy, Fundusz Świadczeń Gwarantowanych, Fundusz Rentowy, itd. Wszystkie te opłaty również należy traktować jak podatek i błędem jest twierdzenie, że płaci je pracodawca. Teoretycznie to on dokonuje wszelkich operacji, ale prawda jest taka, że gdyby dochód z pracy budowlańca był niższy niż łączne koszty związane z jego zatrudnieniem, to pracodawca najprawdopodobniej by go zwolnił, a w najlepszym wypadku obniżył mu wynagrodzenie. Pracownik otrzymuje netto 2400 zł, ale jego wynagrodzenie kosztuje łącznie 4000 zł. W różnicy zawarte są wszystkie składki i podatki, na których zapłacenie musi zapracować. Wynoszą one 1600 zł, czyli 40% tego, co musi zarobić dla swojego pracodawcy. To już więcej niż jedna trzecia.
Koszy wydatków naszego budowlańca Budowlaniec otrzymuje 2400 zł i wydaje mu się, że to dużo. Jednak nie wie, że każdy jego zakup i wykonana opłata będzie opodatkowana. Zatem ile tak naprawdę wyda na zakup dóbr i usług, a ile jeszcze odda fiskusowi? To wszystko zależy od przyjętego koszyka wydatków. Powiedzmy, że budowlaniec 500 zł w miesiącu odkłada na samochód. 1000 zł wydaje na żywność, odzież i środki czystości, 500 zł na rachunki (wynajmuje pokój w średniej wielkości mieście), po 200 zł wydaje na paliwo i używki. Skupmy się tylko na VAT i akcyzie. Każdy towar i każda usługa zakupiona w sklepie przez budowlańca będzie opodatkowana podatkiem VAT. Podstawowa stawka VAT wynosi 23%. Jednak podatek ten na większość produktów żywnościowych wynosi 5% (np. mięso) albo 8% (np. pomarańcze). Podstawową stawką VAT opodatkowane są np. środki czystości. Biorąc pod uwagę wpływy z tytułu VAT do budżetu podzieloną przez liczbę ludności w Polsce, to średnio co miesiąc każdy Polak płaci ok. 250 zł tego podatku. VAT płacony przez budowlańca będzie wyższy. Teoretycznie w obliczeniach należy uwzględnić dochód rozporządzalny, który wynosi ok. 1200 zł na jednego obywatela Polski. Nasz budowlaniec zarobił dwa razy tyle, zatem jego miesięczny VAT powinien wynosić nie 240 zł, ale 480 zł. Kwota ta stanowi 20% jego dochodu netto. Jak to możliwe, że aż tyle? Otóż właściciel sklepu w którym nasz budowlaniec robi zakupy, również ponosi koszty z tytułu podatku VAT, które muszą być uwzględnione w cenie finalnej sprzedawanego produktu i usługi. W bardzo dobry sposób kwestie VAT-u wyjaśnił bloger Krulpik w tym filmie.
Można policzyć to inaczej Możemy przyjąć inną metodologię obliczeń opartą na indywidualnym koszyku dóbr i usług. Jest on uproszczony i oddaje sumę zawartych w nim podatków w przybliżeniu. Powiedzmy, że budowlaniec wydaje 500 zł na żywność (5% VAT), 200 zł na środki czystości (23% VAT) i 300 zł na odzież (23% VAT). Z tak skonstruowanego koszyka podatek wyniesie 149 zł. Do tego należy doliczyć VAT z pieniędzy przewidzianych na używki (papierosy i alkohol), czyli 200 zł w miesiącu – przy tego rodzaju produktach podatek, czyli VAT i akcyza lekko licząc stanowią ponad połowę ceny – kolejne 100 zł trafia do budżetu państwa. Podobnie jest w przypadku paliwa – tutaj również ok. 50% ceny stanowią podatki. Z funduszu na używki i paliwo połowa, czyli 200 zł trafia do budżetu państwa. Dochodzimy teraz do 500 zł przewidzianych na rachunki, czyli opłatę za telefon, internet, gaz, prąd, wodę i wynajęcie pokoju. Przyjmujemy, że za pokój budowlaniec płaci w promocji tylko 350 zł, a pozostałe koszty to rachunki, czyli 150 zł. Z tej kwoty naturalnie automatycznie należy odliczyć 23% na VAT i akcyzę, czyli ok. 40 zł. W opłacie za pokój zawarty jest podatek płacony za wynajem, od nieruchomości, deszczu - wszystkie opłaty łącznie wynoszą ok. 30 zł. Zatem z kwoty przewidzianej na rachunki, nasz budowlaniec 70 zł oddaje do budżetu państwa i samorządu.
Podsumowanie, czyli jednak nie żyjemy w raju podatkowym Podsumowując, budowlaniec oszczędza 500 zł miesięcznie, a wydaje 1900 zł, w których łączna kwota wszystkich podatków wynosi 419 zł. To mniej niż 480 zł, ale nie uwzględniliśmy, że w omawianym przykładzie podatnik 500 zł odkłada np. na nowy samochód. Należy pamiętać, że VAT na samochody osobowe wynosi 23%, więc tak naprawdę na auto odkłada 385 zł, a pozostałe 115 zł na podatek, który będzie zawarty w cenie samochodu (w cenie samochodu jest jeszcze wiele innych podatków). Finalnie okazuje się, że z 2400 zł otrzymanych od pracodawcy, nasz budowlaniec 534 zł oddaje państwu w formie podatków. Dodając do tego 1600 zł pobrane z pensji, otrzymujemy łącznie 2134 zł, które zamiast zostać w portfelu budowlańca trafiają do dyspozycji ministra finansów. Kwota ta stanowi 53% dochodu jaki mógłby otrzymać, gdyby z jego pensji nie odciągano żadnych podatków i składek. To dużo więcej niż jedna trzecia - gdyby państwo zabierało nam tylko tyle, moglibyśmy stwierdzić, że żyjemy w kraju o niskim poziomie opodatkowania. Jednak to nieprawda – podatków, składek i opłat jest tyle, że trudno je wymienić w jednym artykule. Najgorsze jest to, że w przyszłym roku artykuł na ten temat – nie z mojej winy – z pewnością będzie o kilka akapitów dłuższy. Łukasz Piechowiak
Internauci nawołują do bojkotu Heyah z powodu Lenina W podskokach poprzez las, do babci śpieszy Kapturek, uśmiecha się cały czas, do słonka i do chmurek. Czerwony kapturek, wesoły kapturek, pozdrawia cały świaaaat. Być może kojarzycie taką (moim zdaniem znakomitą) reklamę Heyah sprzed paru lat, utrzymaną w formie zabawnej i sympatycznej kreskówki, która za sprawą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji została ocenzurowana. I zrobiło się o niej naprawdę głośno, nie tylko ze względu na wpadającą w ucho melodię. Lata mijają, a Heyah znów ma problemy z kolejnym czerwonym kapturkiem. Tym razem jednak do bojkotu sieci wzywają internauci, a niechlubnym bohaterem tej opowieści jest Włodzimierz Lenin, jeden z najznamienitszych teoretyków komunizmu (o ile cokolwiek może być tam znamienitego), założyciel partii bolszewickiej i przywódca rewolucji październikowej. Skrzyknięci na Facebooku i Wykopie użytkownicy sieci buntują się przeciwko używaniu tej postaci w reklamach i nawołują do złożenia skargi do Rady Reklamy, czyli zresztą dość ciekawej instytucji zrzeszeniowej o charakterze samoregulującym się. Napiszę Wam o niej więcej w wolnej chwili. W treści proponowanej skargi możemy wyczytać między innymi:
Lenin jako ludobójca doprowadził do wymordowania wielu setek tysięcy Polaków oraz wielu milionów swoich rodaków, co klasyfikuje go liście najokrutniejszych przywódców europejskich obok Adolfa Hitlera i Józefa Stalina. W 1920 r. był agresorem chcącym zniszczyć Państwo Polskie w ramach rewolucji bolszewickiej. Tylko dzięki heroicznemu poświęceniu polskie wojsko zdołało uratować nasz kraj, a także całą Europę przez bolszewizmem. Używanie wizerunku Lenina w kampanii reklamowej uważam za hańbiące, godzące w Polskę, naszą historię oraz rodziny ofiar Lenina. (…) Domagam się natychmiastowego zakazania publikowania materiałów reklamowych z tej kampanii reklamowej, ukarania właścicieli marki Heyah – PTC S.A. – za publikowanie treści odwołujących się do Lenina, dymisji członków Rady Reklamowej oraz KRRiTV, którzy pozwolili na pojawienie się w przekazie telewizyjnym danej treści. Opinia znajduje też poparcie – zdecydowanie na wyrost – w przepisach kodeksu karnego i Konstytucji dotyczących propagowania komunizmu, bo zdecydowanie poważniejsze i bardziej radykalne formy tego typu działalności na terenie Polski nie spotykają się z sankcjami prawnymi podchodząc pod szeroko zakrojoną liczbę usprawiedliwień typu wolność słowa, sztuka, satyra lub zwyczajny brak elementu propagandowego. Autorów poniosło chyba również troszkę z postulatami zwolnień, w których brakuje chyba tylko członków NASA. Niewątpliwie jednak w uzasadnieniu jest sporo słuszności. Nie bardzo wiem, po której stronie zdrowego rozsądku się w tej sprawie opowiedzieć. Piszę zresztą na Spider’s Web na tyle długo, by wiedzieć, że każda będzie zła. Jeśli stanowczo poprę wniosek, to przytakniecie głową, pójdziecie na kawę i odpalicie West Ham – Manchester, a ja jeszcze przez kilka dni będę musiał użerać się z osiemnastym pokoleniem Kominternu w komentarzach. Albo odwrotnie. Nie wiem też do końca, co o tym wszystkim myśleć. Wizerunki zbrodniarzy już od pewnego czasu są dość swobodnie wykorzystywane w kinematografii, kabaretach (mizernych, bo mizernych), gadżetach, koszulkach, kubkach. Lenin w spornych reklamach Heyah figuruje jako symbol nie tyle ideologii co raczej popkultury, pewnej stylizacji artystycznej przywodzącej na myśl lata 20′ XX wieku. To symbol, konwencja, ktoś mógłby powiedzieć – sztuka. W pamięci mam też szwadrony modnisiów poruszających się w koszulkach Che Guevarry i zarazem nurtuje mnie, w którym momencie wizerunek polityka staje się niemoralny. Czy moralne jest noszenie koszulek z Georgem W. Bushem, który odpowiada za dwie wojny czy kontynuatorem jego dzieła – teraz najlepsze – laureatem pokojowej nagrody Nobla, Barackiem Obamą? Gdyby Heyah chciało się bronić, to wystarczy, że odczyta ten akapit i prawdopodobnie większość rad, komisji, sądów nawet uznało ich argumentację za uzasadnioną. Z drugiej strony swobodne szafowanie wizerunkiem Lenina – nawet w charakterze symbolu – nie jest moim zdaniem najsmaczniejszym pomysłem, szczególnie w Polsce, czyli kraju, który przez lata cierpiał i do dziś ponosi konsekwencje ideologii tego pana. Nie jest to zresztą zarzut tylko względem Heyah, nie raz i dwa spotykałem się bowiem z przeróbkami „wesołych redakcji” czy karykatur polityków utrzymanych w podobnym tonie (choć, paradoksalnie, zapewne większość oburzonych dziś na operatora telefonicznego wówczas im przyklaskiwała). Dlatego dziś o ostateczne zabranie głosu w kwestii nowej twarzy marki Heyah proszę was. Oburza was to? Przyłączycie się do akcji? Jakub Kralka
Ukraińskie pokłosie OLT Pół roku po padnięciu Amber Gold i OLT Express, zaczyna padać ukraińska część wizjonerskiej układanki finansowo-lotniczej. Linie lotnicze AeroSvit, należące do oligarchy Igora Kołomojskiego, złożyły wniosek o upadłość. Trwa demontaż międzynarodowej układanki finansowo-lotniczej, której częścią były Amber Gold i OLT Express. Media podają, że ukraińskie linie lotnicze AeroSvit złożyły 29 grudnia wniosek o upadłość:
www.ch-aviation.ch/portal/news/15681-aerosvit-airlines-ceases-operation-and-files-for-bankruptcy
Właścicielem AeroSvitu jest oligarcha Igor Kołomojski, człowiek który wraz ze swoimi kolegami stoi za dziwnie niewyjaśnioną do dzisiaj sprawą Amber Gold / OLT Express. Wcześniej Kołomojski rozłożył dwie małe skandynawskie linie lotnicze:
monsieurb.nowyekran.pl/post/69533,olt-odlecial-na-ukraine
Jaką rolę miał odgrywać LOT w tej układance ? Warto zauważyć, że flota AeroSvitu i LOT-u jest identyczna, obie linie lotnicze używają takich samych modeli samolotów: Boeing 767 i 737 oraz Embraer 190. Czy LOT miał być najpierw oslabiony przez OLT Express a następnie przejęty przez AeroSvit ? Ludzie Kolomoyskiego już obstawili taktycznie spółkę pracowniczą LOT AIR, która ma udziały w LOT. Kołomojski dysponuje także byłymi specami z polskich służb specjalnych. Plan osłabienia LOT-u się udał, spółka leży i ogłoszono właśnie redukcję floty i połączeń lotniczych. Dlaczego OLT Express został skasowany tak szybko ? Nie wiemy. Ale ta układanka nie mogła powstać w głowie młodego prowincjonalnego oszusta Marcina P. Tęgie głowy, które z reguły mają odpowiedź na wszystko w naszych mediach mainstreamu, milczą uparcie na ten temat. Czy ogarnęła ich nagle dziwna niemoc ? Przypominamy więc naszą własną analizę układanki Amber Gold / OLT Express:
monsieurb.nowyekran.pl/post/68170,lot-igora-kolomoyskiego
Balcerac
Słowa prof. Markowskiego są najlepszym potwierdzeniem tezy, że okupantom udało się w Polsce bardzo wiele osiągnąć Medalik wykopany na tzw, Łączce na warszwskich powązkach. Socjolog, prof. Radosław Markowski, wyznał: Powiem to tak dosadnie, nie po to, aby mnie cytowano. (...) Jako obywatel miłujący ten kraj - specyficznie być może, ale jednak - gdyby mnie spytano co trzeba było zrobić w 1939 r., gdy nas zaatakowano z dwóch stron: ano poddać się rozsądnie. Wynika z tego, że Radosław Markowski chciałby się poddać się 18 września, bo przecież wcześniej Polska walczyła tylko z Niemcami. Niestety, nie wiemy, komu chciałby się poddać "rozsądnie" Radosław Markowski: tak jak to modne dziś twierdzić na prawicy - Niemcom, czy też jak chciałaby zapewne post-KPP-owska lewica, a więc Sowietom. Biorąc pod uwagę zamiary obu totalitaryzmów wobec Polaków (związane i z "Mein Kampf", i z pragnieniem zemsty za rok 1920), nie wiadomo, co byłoby "rozsądniejsze". W okresie krótkoterminowym - zapewne Niemcy, bo do sprowadzania Polaków do roli niewolników przystąpiliby chyba dopiero po wygraniu wojny. Jeżeli jednak tak - to prof. Markowski powinien chcieć się poddać jeszcze przed 1 września 1939 roku, bo przecież gdy już wojna wybuchła, mleko się rozlało. No i pozostaje nam jeszcze jeden problem: Niemcy wojnę przegrały, a więc Sowieci na naszym terytorium, w ramach zemsty, idąc na Berlin zachowywaliby się dużo brutalniej. Ale niewykluczone, że prof. Markowski chciałby się poddać po połowie Niemcom i Sowietom. Kto wie, może z wynegocjowanym wcześniej - w ramach poddania się "rozsądnego" - prawem wyboru okupacji? Wiemy więc, jak chciałby zachować się prof. Markowski w 1939 roku. Mamy też poszlaki, które wskazują jak zachowałby się w innych momentach historycznych:
Powstań mieliśmy dużo, można by podrzucić ich trochę Czechom. Rzecz w tym, że zawsze jest podział na tych, którzy brali udział w powstaniach poświęcając swoje życie w dobrej wierze, heroicznie i z wielkimi stratami. A co innego jest polityczny pomysł na takie hucpy, które nie mają żadnej szansy na realizację czegoś w sensie militarnym i politycznym. W okresie zaborów prof. Markowski zwalczałby więc wszelkiej maści powstańców. Nie wiemy jednak, co zrobiłby w chwili, gdy powstanie (jedno albo drugie) już wybuchło? Chroniłby "tkankę narodową" przed młodzieżą powstańczą? Zapewne. Ale jak bardzo by chronił? Biernie czy czynnie?
W 1914 roku - gdyby mieszkał w zaborze austriackim - pewnie łapałby legionistów Piłsudskiego za nogawki, próbując powstrzymać "hucpę". Gdyby mieszkał w Kielcach - zatrzasnąłby okiennice szczególnie głośno. A gdy już Polska przyszła - głosiłby pewnie tezę, że nam ją po prostu dano. Ogólnie prof. Markowski bohemizuje się nam:
Coraz bardziej jestem Czechem w takich wielkich historycznych wizjach tego, co w Europie się działo. Ta szwejkowska zasada, żeby siedzieć w gospodzie, pilnować temperatury piwa i czekać, aż ci szaleńcy z jednej strony na drugą przejadą, jest być może czymś bardziej normalnym i rozsądnym niż to nasze rzucanie się. Może to rzeczywiście jest jakiś pomysł dla Polski? W takim jednak razie, musimy przede wszystkim zabić w sobie to umiłowanie wolności, które tak drażniło zawsze - i drażni - naszych potężnych sąsiadów. Fakt, że w kulturze polskiej nas zsocjalizowano, bardzo utrudnia zadanie, ale może socjolog prof. Markowski odkrył jakiś sekret? Może się podzieli? Może kluczem jest codzienne, ale to takie naprawdę codzienne, czytanie "Wyborczej"? Może trzeba czytać razem, w rodzinach, głośno? No i jednak trzeba Polaków przerzedzić. Droga czeska (zresztą zbanalizowana w optyce prof. Markowskiego) to droga małego narodu, czterokrotnie mniej licznego niż Polacy. Polaków musi być więc mniej, o wiele mniej - i tu, rzeczywiście, jesteśmy na dobrej drodze. Ale też, przydałoby się Polaków gdzieś przesiedlić, bo przecież Czechy leżą na uboczu, a nie na głównym szlaku europejskiej geopolityki, na drodze do Heartlandu. Bez tego, obawiam się, droga czeska nie będzie żadnym możliwym wyborem, bo nam tak wybrać po prostu nie pozwolą. Zwłaszcza, że droga czeska to przecież tak naprawdę los narodu, któremu elitę wymordowano znacznie wcześniej, bo pod Białą Górą, w roku 1620, i który odradzał się w wieku XIX z ludu, nie mając właściwie narodowych elit. Propozycja prof. Markowskiego może też niektórym wydawać się ryzykowna, bo skoro wokół szaleją "szaleńcy", to nawet pilnowanie własnego piwa czy zagrody nie chroni przed nieszczęściem, o czym przekonali się czasu zagłodzeni ukraińscy chłopi, rosyjscy kułacy, czy wreszcie Żydzi europejscy. Ale rozumiem, że prof. Markowski woli ryzykować w ten sposób, a nie narażać się otwarcie, ryzykując śmierć za jakąś tam Polskę. Niestety, słowa prof. Markowskiego są najlepszym potwierdzeniem tezy, że okupantom udało się w Polsce bardzo wiele osiągnąć. W końcu taki wstręt do dziejów własnej wspólnoty i taka - de facto - pogarda dla tych, co zginęli za świętą, polską sprawę (jako do głupich "frajerów"), mogły przyjść tylko z zewnątrz. Infantylizacja - niepozwalająca dostrzec, że są chwile w dziejach, gdy diabeł panoszy się na ziemi i nie ma żadnego dobrego wyjścia - to już choroba szersza, cywilizacyjna. Jacek Karnowski
Przy braku zainteresowania władz "nieznani sprawcy" przez podstawione osoby masowo wykupują polską ziemię. Trwa protest rolników Przy całkowicie biernej postawie władz, na oczach Polaków, osoby podstawione przez zagraniczne podmioty, masowo wykupują ziemię rolną. Rolnicy z województwa zachodniopomorskiego zbuntowali się i protestują. Bez skutku – nikogo ta stopniowa utrata własności Polaków tak naprawdę nie interesuje. O sprawie przypomina „Nasz Dziennik”, który opisuje jak wygląda proceder wykupu gruntów przez podstawione osoby, tzw. słupy. Ukryci za nimi prawdziwi chętni na ziemię oferują Agencję Nieruchomości Rolnych cenę wyższą niż mogliby zaoferować polscy rolnicy, ci którzy faktycznie chcieliby powiększyć swoje uprawne areały. W 2016 r. utrata ziemi ruszy na całego, bo wówczas przestaną działać przepisy zabezpieczające Polskę przed wykupem jej ziemi. Ale jak się okazuje już dziś można śmiać się w twarz Polakom. Wystarczy mieć więcej pieniędzy i przychylność organów państwa, które nic nie robią w sprawie zabezpieczenia polskiej własności. Od kilku lat na przetargach pojawia się jedna i ta sama osoba, która nagminnie zajmuje się handlem gruntami. Dla niej żadna cena nie jest za wysoka. Przez to podwyższana jest średnia cena za hektar ziemi w tamtym rejonie, co jeszcze bardziej frustruje zainteresowanych kupnem ziemi rolników indywidualnych – opowiada „ND” rolnik Robert Tarnowski, który wraz innymi nie może się nadziwić, że sprawą w ogóle nie interesuje się ABW czy CBA. I tak wraz z ostatnim uderzeniem młotka kolejne tysiące hektarów polskiej ziemi przechodzą w ręce osób powiązanych z kapitałem zagranicznym lub spekulantów, którzy za kilka lat odsprzedadzą ją z zyskiem cudzoziemcom. Zwykli rolnicy mogą się temu tylko przyglądać i bezsilnie zagryzać wargi. Albo protestować, tak jak robią to rolnicy w Zachodniopomorskiem – konstatuje autor artykułu w „ND”. Slaw/ ND
TYLKO U NAS: List twórców nowej telewizji do widzów Zwracamy się do Was z propozycją uczestnictwa w niezwykłym przedsięwzięciu, jakim jest budowa nowej, niezależnej Telewizji Republika. Dziś w Polsce uderza jednostronność głównego nurtu medialnego. Szczególnie rażąca jest ona w najbardziej wpływowych informacyjno-publicystycznych programach telewizyjnych. Uderza w nich stronniczość i brak elementarnych standardów dziennikarskich. Obywatele otrzymują informacje niepełne i często zmanipulowane. Taki stan rzeczy utrudnia im orientację w rzeczywistości, a więc podejmowanie racjonalnych wyborów politycznych. Naszą telewizją będziemy próbowali z tym walczyć. Odwołujemy się do ideałów republikańskich, a więc do pojęcia dobra wspólnego. Zdajemy sobie sprawę, że żyjemy we wspólnocie, która wpływa na losy każdego z nas i wyciągamy z tego wnioski. Tworząc uczciwe media, przykładamy się do naprawy życia publicznego w naszym kraju. Nasze działanie nie uda się bez Waszej pomocy. Naprzeciw siebie mamy potężne siły dysponujące ogromnymi środkami. Apelujemy więc, aby budowa naszej wspólnej telewizji stała się wielkim ruchem obywatelskim. Wszyscy możecie stać się udziałowcami Telewizji Republika, wykupując akcje, z których jedna kosztuje 500 zł. Można oczywiście nabyć ich więcej. Jeśli nie stać Was na to, zapraszamy do abonamentu, który można zamówić już za 3 do 5 miesięcy (zależnie od operatora), a opłaty nie będą przekraczały 5 zł netto za miesiąc. W naszej wspólnej telewizji będziecie mogli zobaczyć prawdziwy obraz wydarzeń w Polsce i na świecie, usłyszeć o sprawach, które są cenzurowane na innych ekranach, obejrzeć nieemitowane w innych telewizjach dokumenty, usłyszeć komentatorów, którzy odważnie i kompetentnie poruszać będą najważniejsze dla Was sprawy, pośmiać się z satyrykami, którzy mają odwagę żartować z władzy. Zamiast irytować się na istniejące – zbudujmy własną telewizję. Uczciwą i kompetentną. Kupując małą cegiełkę na Telewizję Republika, pomagamy tworzyć imponujący gmach wolnych mediów. Piszcie do nas na adres telewizjaniezalezna@gmail.com, czekamy! Zarząd Telewizji Republika:
Piotr Barełkowski, Tomasz Sakiewicz, Bronisław Wildstein
Marinaleda: komunistyczny raj w Europie? Andaluzyjska Marinaleda jest dla skrajnej lewicy dowodem na to, że realizacja komunistycznej utopii jest możliwa. Mieszkańcy miasteczka borykają się jednak z takimi samymi problemami jak reszta Hiszpanii.Marinaleda to niespełna trzytysięczne miasteczko w południowej Hiszpanii. Andaluzyjska gmina przemknęła niczym meteor przez europejskie media, gdy jej burmistrz Juan Sanchez Gordillo zorganizował kilka najazdów na supermarkety, wymuszając na ich kierownikach przekazanie podstawowych produktów żywnościowych na rzecz biednych.
– Musimy uświadamiać ludziom, że można żyć inaczej, żeby też zaczęli wprowadzać zmiany – powie nam później były miejski radny, odmawiając jednak podania nazwiska. Niebawem miną 34 lata, odkąd Gordillo został po raz pierwszy wybrany na burmistrza Marinaledy. Przez ten czas zdołał przekształcić ją w komunistyczny raj. Tak przynajmniej utrzymują jego zwolennicy. Zwykli mieszkańcy miasteczka wyglądają nie tyle na zachwyconych, ile zastraszonych. Do miejscowości trafiamy w niedzielne popołudnie. W niektóre niedziele, zwane nieprzypadkowo „czerwonymi”, mieszkańcy wychodzą z domów, by w czynie społecznym posprzątać chodniki, przystrzyc trawę, odmalować płoty. W dni powszednie większość pracuje w spółdzielni, uprawiając karczochy i oliwki, produkując konserwy, wypasając bydło. Każdy dostaje co miesiąc po 1200 euro, niezależnie od stanowiska. Zysk trafia do kasy miasta. Oferta na wagę złota w regionie, który nawet na tle Hiszpanii wyróżnia się na niekorzyść pod względem liczby bezrobotnych. Co trzeci mieszkaniec Andaluzji nie ma pracy. Wśród młodych odsetek ten dawno przekroczył 50 proc. Według Eurostatu to najgorszy wynik w całej Unii Europejskiej.
Bajki dla mediów Przyłączamy się do wycieczki dla sympatyków skrajnej lewicy, którzy Marinaledę traktują niczym mekkę i przykład powszechnej równości dla reszty pogrążonej w kryzysie Europy. Za przewodnika robi Maria Rodriguez, radna z ramienia komunistycznej Zjednoczonej Lewicy (Izquierda Unida), z której wywodzi się także burmistrz Gordillo. Ugrupowanie ma w radzie miasta dziewięć na jedenaście mandatów. Reszta należy do bardziej umiarkowanych socjalistów z PSOE, partii, z której wywodził się były premier Jose Zapatero. Rodriguez mieszka w zwykłym białym domku.
– Mój mąż budował ten dom własnymi rękoma, ale projekt nie był nasz. Osiedle zaprojektowali architekci wynajęci przez władze. To one dały niezbędne materiały, wysłały profesjonalnych murarzy, którym mieszkańcy osiedla jedynie pomagali – tłumaczy Maria Rodriguez w rozmowie z DGP. – Buduje się, nie wiedząc, w którym konkretnie domu się zamieszka. Chodzi o to, żeby nikt nie wkładał więcej pracy we własne mieszkanie. Tak jest sprawiedliwiej – dodaje. Za prawo do zamieszkania w takim lokum miesięcznie płaci się symboliczne 15 euro czynszu.
Tuż obok osiedla stoi kompleks sportowy im. Che Guevary. W Marinaledzie wiele ulic upamiętnia ikony skrajnej lewicy, przeważnie hiszpańskich i latynoskich rewolucjonistów. W podobnej poetyce jest utrzymana ikonografia – ściany domów są zapełnione okazałymi muralami, przedstawiającymi scenki z życia komunistów z całego świata i okolicznościowe hasła. Prawdziwa czerwona Biblia pauperum. W samym kompleksie są trzy boiska piłkarskie, kort tenisowy, baseny, siłownia i hala. Opłaty symboliczne. Podobne jak w niedalekim przedszkolu, za które łącznie z posiłkami płaci się 2 euro miesięcznie. Przedszkole zajmuje 1/3 okazałego jak na miejscowe warunki budynku, który jest też domem kultury i siedzibą władz. Poza ideologicznymi muralami Marinaledę spośród innych miasteczek południowej Hiszpanii wyróżnia rozbudowana infrastruktura. To rzeczywiste osiągnięcie rządów Gordilli. Marinaleda ma również na koncie zwycięską walkę z obszarnikiem. Znaczną część należącej do spółdzielni robotniczej farmy stanowi El Humoso – dworek i 1200 ha ziemi. – El Humoso należał kiedyś do księcia del Infantado, ale ziemia leżała odłogiem. Nikt tam nie mieszkał ani nie pracował. Był tylko jeden strażnik, więc zaczęliśmy okupację, która trwała cztery lata. W końcu w 1992 r. przyznano nam ziemię. Ziemia powinna być dla tego, kto chce na niej pracować – opowiada Maria Rodriguez. W dworku jest zaś m.in. noclegownia dla bezrobotnych. Czyżby nawet w komunistycznym raju były problemy z pracą?
– Pracy nie ma za wiele, tylko jak się zbiory zaczynają – mówi wymijająco Sofia, 47-letnia właścicielka piekarni. Skąd w takim razie na drzwiach jej piekarni ogłoszenia ludzi szukających zajęcia? – A nie, to przybysze z sąsiednich miejscowości szukają pracy w Marinaledzie – odpowiada. Niezbyt przekonująco. Jest pora sjesty, więc większość ludzi hiszpańskim zwyczajem zbiera się w restauracjach i winiarniach. Próbujemy pytać, ale mieszkańcy nie są zbyt rozmowni. – Ja nie jestem stąd, jestem z Rubio. Zapytaj tego obok, on jest tutejszy – mówi jeden z napotkanych. Pan Tutejszy też nie bardzo chce z nami rozmawiać.
– Mam dość tematu burmistrza. Polityka mnie nie obchodzi. Może Paco ci coś powie – słyszymy. Paco ma 40 lat i jest kolegą Gordilli jeszcze ze szkolnej ławy. Rozczarowanym kolegą.
– Marinaleda to fikcja. Gordillo sprzedaje mediom, co chce, a prawda jest taka, że to miasteczko niczym nie różni się od innych dookoła. Rozejrzyj się, większość z nas w barze jest bezrobotnych – wskazuje w kierunku grupki mężczyzn przy stoliku obok, oglądających mecz.
– Pracę i mieszkanie za pół darmo ma ten, kto z nim trzyma, a reszta musi sobie radzić sama – dodaje. A co z tanim przedszkolem, szkołą, kompleksem sportowym? – Mamy infrastrukturę, ale co z tego? Tu nie ma przyszłości dla naszych dzieci. Nawet jeśli to nie dyktatura, nie mamy do niej aż tak daleko – wzdycha Paco.
Praca dla wybranych – Nie mogę mówić, bo mnie system ukrzyżuje. Strach rozmawiać – ucina próbę nawiązania kontaktu Miguel, 46-letni barman w kolejnym lokalu. Mimo to co jakiś czas podchodzi do naszego stolika i – za każdym razem rozglądając się czujnie po gościach – opowiada o przyczynach swojego strachu.
– Przywileje, w tym tanie mieszkania, są dla zwolenników burmistrza, tych chupopteros, pijawek. Kto go nie popiera, ma ciężko – snuje urywaną opowieść Miguel.
– Jest tu mnóstwo ludzi, nad którymi wisi kredyt hipoteczny, choć Gordillo chwali się w prasie, że tutaj nie znamy słowa „hipoteka”. O, patrz, to jeden z chupopteros – wskazuje na mężczyznę, który właśnie stanął w drzwiach baru.
Były radny z ramienia IU oficjalnie opiekuje się dużym parkiem w centrum miasta. Jak wszyscy zatrudnieni przez miasto dostaje miesięcznie 1200 euro.
– Niby nadzoruje park, a tak naprawdę nawet rąk z kieszeni nie musi wyjmować, podobnie jak jego rodzina. Pracują za niego inni. Wszyscy chupopteros tak zarabiają. Zajęcie przy zbiorach też jest tylko dla wybranych – utrzymuje Miguel. Wybranych albo lojalnych. Przed kryzysem praca była niemal dla wszystkich, teraz trzeba zbierać punkty, by mieć szansę na kilka godzin zajęcia. Jeden dzień walki to prawo do jednego dnia zbiorów, który z kolei daje dokładnie 46,16 euro dochodu. Walki – czyli np. wyjazdu na protest do Madrytu albo najazdu na supermarket. Dla jednych to kradzież, Gordillo woli mówić o wywłaszczeniu. Nie wywozi przecież rzeczy po kryjomu i bierze tylko najważniejsze produkty: oliwę, cukier, ryż, makaron, warzywa. Na razie akcje uchodzą zwolennikom IU na sucho. Tak było w przypadku najazdu na sklep w miasteczku Ecija. Mimo przepychanki z pracownikami i policją trzydziestu ludziom Gordilli udało się wywieźć dziewięć z dziesięciu załadowanych worków i dostarczyć je do banku żywności w Sewilli. Podobnym sukcesem zakończyła się akcja w Arcos de la Frontera. Straż miejska zablokowała co prawda związkowców przy kasie carrefoura z 20 wózkami, ale po czterogodzinnych pertraktacjach kierownictwo sklepu zgodziło się przekazać na rzecz pomocy społecznej 12 z nich. Mieszkańcy Marinaledy nie chcą się wypowiadać na temat „polityki walki”. W miasteczku praktycznie nie ma opozycji. W ostatnich wyborach lokalnych (maj 2011 r.) na Zjednoczoną Lewicę padło 72 proc. głosów, reszta poparła socjalistów z PSOE. Zwolennicy prawicy okazali się 59-osobowym marginesem.
– Wyboru nie mamy. Ludzie się boją. Sam widziałem, jak w samym środku dnia obrzucili jednemu samochód kamieniami, bo był sympatykiem PSOE. Za dużo tu pijawek, żeby coś zrobić, więc jakoś żyjemy po cichu – mówi Miguel.
Chcieliśmy porozmawiać z Juanem Gordillą. Mimo umówienia się na konkretny termin burmistrz nie odbierał od nas telefonu. Mógł być zmęczony; dopiero co wrócił z manifestacji w Madrycie, podczas której bronił praw eksmitowanych za długi Hiszpanów. Kilka kolejnych osób zdobyło punkty, dzięki którym dostaną szansę na zarobienie swoich 46 euro.
Agnieszka Kruszyńska
Johann: Sędzia powinien ponieść karę Rozmowa z Wiesławem Johannem, prawnikiem, adwokatem, byłym sędzią Trybunału Konstytucyjnego. Stefczyk.info: W piątek zapadł wyrok ws. Mirosława G. Wyrok zaskoczył łagodnością, a sędzia zaskoczył swoim uzasadnieniem. Jak Pan ocenia tę sprawę? Wiesław Johann: Sędziowie są niezawiśli i wydają wyroki zgodnie ze zgromadzonym materiałem dowodowym i na podstawie swojej wiedzy i doświadczenia. Ja nie wiem, w jakim zakresie zostały potwierdzone zarzuty, postawione doktorowi G. Jednak zdumiewające jest dla mnie, że sąd uznał, że Mirosław G. przyjmował łapówki – tego nie zakwestionowano, a jednocześnie wydał tak łagodny wyrok. Ten wyrok jest oczywiście nieprawomocny i zapewne zostanie zaskarżony, spodziewam się, że przez obie strony.
Sędzia swoim uzasadnieniem ustnym wiele osób zaszokował. Dla mnie jest niedopuszczalne to, co zrobił sędzia Tuleya. Sędzia nie ma prawa komentować sprawy w kategoriach politycznych i publicystycznych. To jest niedopuszczalne. Sędzia ma uzasadnić wyrok, dokonać oceny materiału dowodowego, ma wskazać przesłanki, które zadecydowały o wyroku. Jednak komentowanie polityczne jest dla mnie niedopuszczalne. Sąd nie ma prawa bawienia się w publicystykę polityczną.
Sędzia mówił, że działania CBA mogą budzić przerażenie. Porównywanie metod działania CBA do czasów stalinowskich, co zrobił sędzia, kwalifikuje się do postępowania dyscyplinarnego. Takie słowa nie powinny paść w polskim sądzie. CBA było organem demokratycznego państwa i jest nim do dziś. Biuro działało w imieniu i na rzecz państwa polskiego. Jeśli zdarzyły się w jego pracy jakieś nieprawidłowości, są specjalne organa i instytucje, które weryfikują działania Biura. Porównywanie działań CBA do działań stalinowskich jest nie dopuszczalne. Uważam, że sędzia za te słowa powinien ponieść odpowiedzialność.
Dlaczego w ogóle pozwolił sobie na coś takiego? Ja tego nie wiem. Jednak, gdy słuchałem przemówienia sędziego, myślałem, że to mowa obrońcy. Sędzia ma inne zadania. Uprawianie takiej polityki, jaką robił sędzia, jest dla mnie karygodne. On dodatkowo zachowywał się niczym artysta na scenie. Kręcił się, poprawiał łańcuch itd. Nie wiem, czy on chciał zademonstrować swoje sympatie polityczne. Jednak przy tym się skompromitował. Właściwie on obecnie powinien złożyć zawiadomienie do prokuratury. Skoro dla niego CBA stosuje zbrodnicze praktyki to powinien zawiadomić prokuraturę. On publicznie mówi o tym, że Biuro popełniło przestępstwo. Na co czeka? Dla mnie cały ten wyrok i jego uzasadnienie jest dziwaczne. Brzydzę się tym wyrokiem i postawą sędziego w tej sprawie. Mówię to, jako doświadczony prawnik, adwokat i były sędzia Trybunału Konstytucyjnego. Rozmawiał TK
Zamach nieterrorystyczny Unikanie przez prokuraturę jak ognia badania hipotezy zamachu nieterrorystycznego w Smoleńsku nie jest ewenementem, ale raczej normalką. Prokurator Generalny Seremet i w ogóle wszelakie inne prokuratorstwo wynurzając się na temat Smoleńska używa sformułowania, że wykluczono zamach terrorystyczny. A przecież mało kto, w świetle dotychczasowych ustaleń, taki zamach bierze pod uwagę.Najprawdopodobniejszy jest zamach nieterrorystyczny, dlatego prokuratura unika tego tematu jak ognia. Podejrzewam, że jakby dziennikarz zapytał się Seremeta czemu mówi o terrorystycznym? Nieterrorystyczny powinien badać! Stało by się coś strasznego. Zjednoczone Armie Układu Warszawskiego by wkroczyły, seryjny samobójca by zaczął siekać zgromadzonych na sali, KGB by obrzuciło Czerską polonem etc, etc.
Szerokie tło społeczne
I Jakiś czas temu pisałem o zagadkowej śmierci policjanta, zginął od postrzału w kark, kula wyszła koło oczodołu. Prokuratura wstępnie wykluczyła udział osób trzecich. Na jakiej podstawie? Jak go ktoś stuknął to na pewno była to osoba, którą ofiara znała i się nie obawiała jej. Śladów walki nie musiało być. Dodatkowo ewentualny sprawca zna się na rzeczy z konieczności i wie, jak upozorować samobójstwo. Że denat stał twarzą do okna i drapał się lufą pistoletu? Stał i się drapał? Że samobójstwo chciał popełnić? Strzałem w tył głowy?
II Sprawa śmierci Leppera oczywiście była oczywista, ale tu media donoszą[1] o dziwnych śladach obuwia w łazience. Prokuratura je skandalicznie zlekceważyła, pod pierwszym z brzegu durnym pretekstem, że nie po drodze. Tymczasem jeśli to są ślady ewentualnego sprawcy to mógł on tam zrzucić strój roboczy. Nie wykryto bowiem innego DNA na sznurze, śladów walki itp. Ustalenia te byłyby wystarczające w wypadku prymitywnych porachunków po pijaku. Profesjonał śladów DNA nie zostawi, bo odurzył ofiarę odpowiednim środkiem (o takiej możliwości było głośno) i ubrał strój roboczy, śladów takich nie zostawiający. Prokuratura nic tu nie wykryje bo nic nie będzie szukać. Jak już pisałem skoro ktoś wynajął profesjonała to znaczy, że miał powód, możliwości, kontakty - jednym słowem mógł - i prokuraturze nic do tego. Nie może kwestionować suwerennej decyzji biznesowej. A statystyki za bardzo to nie popsuje, jakieś dwie awantury z siekierami po pijaku i się średnia poprawi.
III Sprawa ostatniego pożaru w mieszkaniu i śmierci jakiegoś endeka, gdzie krewny widział ślady pobicia, ci nie widzieli - jest niejasna na razie. Kto czyta ten blog to wie o tradycji stalinowskiej, czapa i zakopujemy na śmietniku, jak rotmistrza Pileckiego. Endeków ochrona prawna jak widać nie obejmuje. Nie chcę tu rozwodzić się nad praktykami tzw inwigilacji prawicy i innymi, ale wiecie jak jest.
Zamach Smoleński W tym kontekście widzimy wyraźnie, że unikanie przez prokuraturę jak ognia badania hipotezy zamachu nieterrorystycznego w Smoleńsku nie jest ewenementem, ale raczej normalką. Stańmy w końcu w obliczu gorzkiej prawdy: Jak pisałem zawsze są 2 alternatywy co najmniej. Jeżeli uznamy hipotezę o decydującej roli ewentualnego błędu pilotów za chybioną, to zostajemy z brzozą, którą ktoś złamał (albo tak się jej wzięło i złamało samej z siebie?) i śladami w drzewostanie, które ktoś zrobił. Z niejasnym dla mnie ścięciem radiolatarni, uszkodzeniem linii wysokiego napięcia. Z wyznaniami Klicha o jakimś trzecim samolocie, który sobie tam pomykał to tu, to tam.
Rolą naszą tutaj nie jest wiedzieć, tylko podejrzewać. Jak wiecie podejrzewam, że prokuratura ma expertyzy korespondujące z tezami Zespołu Parlamentarnego, tylko na wszelki wypadek expertyzy te leżą zamknięte w sejfie i na wszelki wypadek nikt do nich nie zagląda. Opuśćmy teraz te sieroty i zajmijmy się dr Laskiem: Jak wiecie, prokuratura jest zobligowana do wykonania pewnych czynności śledczych, np. w wypadku śmierci poza szpitalem sekcję trzeba zrobić, prokurator w niej powinien uczestniczyć, czy nawet musi, Szeląg zapomniał nas oświecić. Dlaczego? Otóż wrażenie, że wszystko jest oczywista, przyczyny zgony znane jest zwodnicze, c jakiś czas się okazuje, że dziaduś umarł niby na zawał, rodzina protestuje, po co sekcja, a tu arszenik. I jak teraz wygląda rodzinka? W odróżnieniu od prokuratury dr Lasek nic nie musiał i nic nie robił. Poza dopasowywaniem zapisów skrzynek i rejestratorów do powziętej tezy?[2] Tak kombinował, żeby się zgodziły trajektorie z brzozą. Pooglądał chaszcze i zadowolony. A że rejestratory wskazują że po rzekomym uderzeniu w rzekomą brzozę samolot nie mógł lecieć tak jak chciała tego komisja? No to co? Jeśli nie brzoza to Lasek by musiał podejrzewać mistyfikację, czyli upozorowanie. A to jego kompetencję przekracza.
Przypisy:
2. Świetna notka n/t http://stanzag.salon24.pl/476588,ykw-a-mechanika-w-lotnictwie-sprawozdannie
SmokEustachy
Tajna kasa Sakiewicza Popierający PiS koncern medialny Tomasza Sakiewicza dostawał dziesiątki tysięcy złotych od IPN w czasach kiedy instytutem kierowali ludzie PiS. Procedurę przetargową zorganizowano w taki sposób, aby pieniądze mogła dostac tylko jedna spółka. 66 831, 60 zł – taką kwotę w 2010 roku zapłacił Instytut Pamięci Narodowej spółce Słowo Niezależne sp. z o.o – wydawcy popierającego PiS miesięcznika „Nowe Państwo” oraz portalu Niezależna.pl.(namawiał do głosowania na PiS w wyborach parlamentarnych w 2011 roku). Powodem wypłacenia pieniędzy było – jak czytamy w umowie – wykonywanie dodatków edukacyjnych „na podstawie materiałów przekazanych przez IPN.” Na podstawie tej właśnie umowy, zawartej w marcu 2010, Słowo Niezależne zobowiązało się wykonać 10 dodatków edukacyjnych. Daje to ponad 6600 złotych za dodatek, który oparty był na materiałach IPN. Wcześniej, bo w 2009 roku IPN zawarł ze „Słowem Niezależnym” dwie umowy. Pierwszą – bez przetargu – na kwotę 5518,40 zł, drugą – na wykonanie 11 dodatków edukacyjnych – opiewającą na kwotę 77 662, 76 zł. Umowy zawarte zostały na podstawie przeprowadzonego postępowania o zamówienie publiczne w trybie przetargu nieograniczonego – napisał nam Andrzej Arseniuk – rzecznik prasowy IPN.
Dziwne warunki Sprawdziliśmy archiwalne ogłoszenia IPN. Faktycznie, na początku 2010 roku Instytut ogłosił przetarg nieograniczony na – jak czytamy „wydanie 10 Dodatków edukacyjnych na podstawie tekstów i ikonografii przekazanej przez ipn-kśzp NP w czasopiśmie o charakterze ogólnopolskim”. W ogłoszeniu o przetargu określono precyzyjnie warunki, wśród nich znalazł się punkt 1.1, w którym napisano iż o udzielenie zamówienia mogą się ubiegać wykonawcy, którzy „w szczególności wykażą się odpowiednim doświadczeniem, tj. wydaniem w okresie ostatnich trzech lat przed dniem wszczęcia postępowania o udzielenie zamówienia publicznego, a jeżeli okres prowadzenia działalności jest krótszy – w tym okresie, co najmniej 10 dodatków tematycznych” (podkreślenie oryginalne – przyp. L.Sz.) Rzecz w tym, że ten warunek spełnić mogła tylko jedna firma – właśnie Słowo Niezależne sp. z o.o. Inni wydawcy miesięczników nie mogli się bowiem pochwalić wydaniem co najmniej 10 dodatków tematycznych w ciągu ostatnich trzech lat. A Słowo Niezależne sp. z o.o. mogło, bo wydawane przez tą spółkę pismo „Niezależna Gazeta Polska” od 2006 roku publikowało dodatki edukacyjne zrobione w oparciu o materiały z IPN. W 2006 i 2007 roku IPN podpisał 2 umowy ze „Słowem Niezależnym” określające zasady współpracy mającej na celu upamiętnienie wydarzeń i upowszechnienie informacji na temat istotnych faktów z zakresu społeczno-politycznego i religijnego z lat 1956-1981, popularyzację wyników prac badawczych IPN w zakresie najnowszej historii Polski – napisał nam Andrzej Arseniuk. – IPN w tym okresie zamieszczał dodatki edukacyjne bezkosztowo.Trudno się więc dziwić, iż przetarg wygrała ta właśnie firma. Trudno się też dziwić, że nie miała konkurencji. W ogłoszeniu o wyborze oferty najkorzystniejszej (czyli Słowa Niezależnego), czytamy: Jednocześnie zamawiający informuje, ze ww. oferta była jedyną ofertą złożoną w niniejszym postępowaniu o udzielenie zamówienia publicznego.
Pod egidą Kaczyńskiego Słowo Niezależne sp. z o.o. została zarejestrowana w Krajowym Rejestrze Sądowym 5 grudnia 2005 roku, gdy od ponad miesiąca Polską rządził rząd PiS-u. W 2006 roku spółka została wydawcą miesięcznika „Niezależna Gazeta Polska” tworzonego przez dziennikarzy popierającej PiS „Gazety Polskiej”. W 2009 roku spółka została wydawcą kwartalnika „Nowe Państwo”, który dziś wychodzi jako miesięcznik „Nowe Państwo – Niezależna Gazeta Polska”. Jednym z udziałowców spółki Słowo Niezależne został Tomasz Sakiewicz – redaktor naczelny popierającej PiS „Gazety Polskiej” (był pierwszym redaktorem naczelnym „Niezależnej Gazety Polskiej”). Drugim, ważniejszym udziałowcem jest Srebrna sp. z o.o. mieszcząca się w Warszawie przy Alejach Jerozolimskich 125/127. Srebrna sp. z o.o. jest właścicielem lokali: przy ulicy Srebrnej w Warszawie, w Alejach Jerozolimskich i przy ulicy Nowogrodzkiej (gdzie mieści się siedziba PiS). Faktyczną kontrolę nad tą spółką (i jej nieruchomościami) od początku lat 90. ma Jarosław Kaczyński. To część głośnego kilka miesięcy temu "srebrnego układu”, czyli biznesowej działalności Kaczyńskiego i jego ludzi pod szyldem nieżyjącego Lecha Kaczyńskiego. O „srebrnym układzie” pisał kilka miesięcy temu „Newsweek”.
Wykształcona jak Kwaśniewski Gdy IPN podpisywał umowy ze spółkami wydającymi „Nowe Państwo”, a wcześniej „Niezależną Gazetę Polską”, prezesem Instytutu był rekomendowany przez PiS krakowski historyk Janusz Kurtyka. Szefem IPN został 9 grudnia 2005, gdy podczas głosowania w Sejmie jego kandydaturę poparło 332 posłów (głównie PiS). Redaktor naczelną „Nowego Państwa” jest Katarzyna Gójska – Hejke (niekiedy używa tylko drugiego członu nazwiska).Gójska – Hejke (ur. 1977) – uważana za osobę niezwykle ambitną i dążącą do celu nawet po trupach – od wielu lat zajmuje się tropieniem sowieckiej agentury w życiu publicznym. W walce o lustrację posuwa się tak daleko, że często prześwietla nie tylko biografie bohaterów swoich artykułów, ale również życiorysy ich rodziców, ze szczególną starannością uwypuklając fragmenty dowodzące ich wiernej służby ludowej Polsce. Gdyby tą samą metodę (obciążanie dzieci życiorysami rodziców) zastosować w stosunku do dziennikarki, trzeba byłoby w pierwszej kolejności wytknąć jej, iż 6 czerwca 1988 roku jej matka – Maria Gójska – otrzymała specjalną nagrodę – jak czytamy „za osiągnięcie bardzo dobrych wyników na Wieczorowym Uniwersytecie Marksizmu – Leninizmu” funkcjonującym przy Komitecie Wojewódzkim PZPR w Płocku. Nagrodą był egzemplarz Encyklopedii Rewolucji Październikowej ze specjalnej serii. W znacznie większym stopniu dziennikarkę kompromituje protokół jej przesłuchania w Prokuraturze Rejonowej w Wołominie. Przesłuchiwana jako świadek w 2007 roku zeznała, iż posiada wyższe wykształcenie, choć nie skończyła studiów i nie obroniła dyplomu. Trudno tu nie dostrzec analogii z postępowaniem byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego – negatywnego bohatera wielu artykułów „Gazety Polskiej” (w tym samej Gójskiej - Hejke).
W ostatnich latach o znanej dziennikarce głośno było kilka razy. Za pierwszym razem jesienią 2006 roku, kiedy na czołówki mediów wypłynął artykuł „WSI na wizji” o współpracy z WSI Milana Suboticia – sekretarza programowego TVN (Gójska - Hejke była współautorką tekstu). Doszło wówczas do kompromitującej pomyłki: przy artykule o dziennikarzu TVN zamieszczono ściągnięte z Internetu zdjęcie naukowca o tym samym nazwisku (nie miał nic wspólnego z Suboticiem z TVN). Za tę kompromitującą pomyłkę „Gazeta Polska” musiała przepraszać. W 2009 roku o dziennikarce ponownie zrobiło się głośno. Tym razem za sprawą jej byłego męża – profesora Krzysztofa Hejke – światowej sławy fotografika. Profesor Hejke pisemnie zaprotestował przeciwko dekorowaniu szefa IPN Janusza Kurtyki. List warto przytoczyć w całości:
Panie Prezydencie, Piszę ten list, ponieważ uważam, że powinien zostać Pan poinformowany o tym, jakim człowiekiem jest w rzeczywistości osoba, którą odznaczył Pan w ostatnich dniach Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Chodzi o Pana Janusza Kurtykę, prezesa IPN. Kiedy po powrocie z wyjazdu zagranicznego dowiedziałem się, że odznaczył go Pan tym orderem, byłem wzburzony. Wierzę jednak, że gdyby posiadał Pan wiedzę o prawdziwej naturze tego człowieka nie dopuściłby Pan do tego, żeby jego imię widniało pośród wielu zasłużonych dla Polski kawalerów tego orderu. Chcę Pana poinformować, że ten, którego jak mniemam w dobrej wierze, Pan uhonorował jest człowiekiem cynicznym i wyrachowanym, za nic mającym zasady, którym również Pan hołduje. Pomimo że Pan Janusz Kurtyka przedstawia się jako obrońca prawdy i osoba o krystalicznym życiorysie, to jego życie ma też ciemne strony -- jedną z takich skrzętnie ukrywanych przez niego tajemnic jest romans jaki nawiązał z moją żoną Katarzyną Hejke, w końcu 2006 r., którym doprowadził do rozpadu mojego małżeństwa. Rozumiem, że zdarzają się małżeńskie zdrady, jednak nie fakt zdrady boli mnie najbardziej -- nie mogę pogodzić się z tym, że rozbija moje małżeństwo i burzy spokój dzieci osoba mieniąca się obrońcą tradycyjnych wartości i prawdy. Cała sprawa pozostałaby jednak tylko sprawą obyczajową, gdyby nie jeden istotny fakt, o którym powinien Pan wiedzieć - otóż moja żona jest znaną dziennikarką prawicowej prasy, która w okresie romansu z Panem Januszem Kurtyką napisała szereg artykułów dot. lustracji i zawierających treści dostępne jedynie w archiwach IPN zastrzeżonych dla innych osób. Odznaczony przez Pana człowiek pomimo moich wielu listów nie odpowiedział na żaden z nich, nie zdobył się nawet na powiedzenie słowa "przepraszam", choć nie brakowało mu ani inwencji ani pomysłów służących do uwiedzenia mojej żony, mamionej i otumanionej przez niego przekazywanymi tajnymi aktami IPN, które potem były podstawą jej artykułów w Gazecie Polskiej. Wierzę, że gdyby nie nadużył on swojej funkcji to nie byłby w stanie uwieść mojej żony -- wspaniałej, mądrej i trochę zbyt ambitnej dziennikarki, a wtedy nadal bylibyśmy rodziną Ten człowiek ośmieszył nie tylko mnie, ale ośmiesza nasz kraj, naszą historię i Pana Panie Prezydencie. Dla mnie nie znalazł czasu ani odwagi, aby spojrzeć mi prosto w oczy, ale wierzę, że Pan nie pozwoli na to, aby człowiek o takiej kondycji moralnej stawiany był w jednym rzędzie z narodowymi bohaterami - innymi zasłużonymi wobec Ojczyzny Kawalerami Krzyża Komandorskiego z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Z poważaniem Prof. Krzysztof Hejke
List został przywołany przez media nie ze względu na barwny konflikt małżeński tylko dlatego, że profesor Hejke oskarżył szefa IPN o to, że uwiódł jego żonę przy pomocy teczek z IPN-u. Śledztwo w sprawie przekazywania „Gazecie Polskiej” materiałów niejawnych wszczęła Prokuratura Okręgowa Warszawa – Praga. Śledztwo zostało jednak umorzone wobec niewykrycia sprawców. Umorzone zostały również śledztwa, które byli małżonkowie Hejke wzajemnie inicjowali przeciwko sobie. To akurat słusznie, jednak nie do końca słusznie prokuratura zlekceważyła protokół przesłuchania Katarzyny Gójskiej – Hejke, a zwłaszcza ten fragment, w którym podała ona wbrew prawdzie, że posiada wyższe wykształcenie (faktycznie nie ukończyła studiów i nie ma tytułu magistra). Po tym, jak 10 kwietnia 2010 roku Janusz Kurtyka zginął w katastrofie Tu 154M w Smoleńsku, na drugiej stronie stronie „Gazety Polskiej” ukazał się krótki artykuł Tomasza Sakiewicza „Zabrano nam serce Polski”. Sakiewicz pisał:
Jednak kilku osobom chciałbym te kondolencje złożyć szczególnie. Przede wszystkim matce i córce oraz bratu Lecha Kaczyńskiego, żonie i rodzinie Sławomira Skrzypka, żonie i rodzinie Janusza Kochanowskiego, rodzinie i przyjaciołom Stefana Melaka i Tobie, Kasiu.
Redaktor naczelny pisma odwołującego się do wartości katolicko – narodowych po śmierci wpływowego urzędnika państwowego składa kondolencje w pierwszej kolejności jego kochance, a nie żonie? Ten sam Sakiewicz zamieścił na tej samej stronie nekrolog Kurtyki, w którym podkreślił wszystkie jego zasługi dla IPN i dla Polski.
Sami swoi Inaczej mówiąc: najpierw w latach 2006 – 2007 IPN zamieszczał dodatki edukacyjne bezpłatnie, na łamach „Niezależnej Gazety Polskiej” (wydawanej przez Słowo Niezależne), a potem postanowił za to zapłacić grube pieniądze, więc ogłosił przetarg, którego warunkiem było posiadanie doświadczenia w publikowaniu dodatków. Tak, aby przetarg wygrać mogła tylko jedna spółka… Słowo Niezależne. I z nią też IPN zawarł lukratywne umowy. Tym samym więc, pieniądze z IPN (a więc pieniądze podatników) trafiały do spółki kontrolowanej de facto przez Jarosława Kaczyńskiego i zajmującej się wydawaniem miesięcznika popierającego tegoż Jarosława Kaczyńskiego i kierowaną przez niego partię. Tak więc podatnik – płacący na PiS w ramach dotacji dla partii politycznych – w latach 2009 – 2010 zapłacił na tą partię ponownie. Tym razem za pośrednictwem IPN. Cała ta historia pokazuje, że ci, którzy siebie przedstawiają jako jedynych walczących o standardy etyczne, państwo prawa, wartości katolicko – narodowe, nie mają skrupułów, by sięgać po państwowe pieniądze. Nawet jeśli budzi to wątpliwości etyczne. I stosują podwójne standardy. Jeśli bowiem Telewizja Polska z publicznych pieniędzy płaci duże honoraria sympatyzującemu z PO Tomaszowi Lisowi to jest to skandal, malwersacja i kumoterstwo zasługujące na interwencję NIK, prokuratury, CBA i kogoś tam jeszcze. Jeśli jednak pieniądze tego samego podatnika IPN – kierowany przez człowieka PiS-u – w dość podejrzany sposób inwestuje w gazetę wydawaną przez spółkę kontrolowaną przez PiS, w dodatku redagowaną przez kochankę szefa IPN – o, to wtedy już nie jest to żaden „przekręt” tylko troska o edukację historyczną podatnika. Ciekawe czy o tego rodzaju transakcjach kierownictwo "Gazety Polskiej" informowało Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli nie - świadczy to o dużej nielojalności względem szefa PiS. Prędzej czy później bowiem te - wątpliwe etycznie - transfery pieniężne może wyciagnąć polityczna konkurencja i wykorzystać do ataku na PiS. Czyżby tego właśnie chciała "Gazeta Polska"? LESZEK SZYMOWSKI
PS. Katarzyna Gójska - Hejke i Tomasz Sakiewicz nie odpisali na listy polecone zawierające pytania w tej sprawie.
Post Scriptum do tekstu "Tajna kasa Sakiewicza". Artykuł "Tajna kasa Sakiewicza" wywołał na Nowym Ekranie burzliwą dyskusję. Większość blogerów i komentatorów odsądzała mnie od czci i wiary za to, że śmiałem skrytykować drenowanie państwowej kasy przez "Gazetę Polską". Argumentów merytorycznych przeciwko mnie nie było - były tylko inwektywy. Zresztą dowodem na to, że napisałem prawdę, jest też brak reakcji ze strony "Gazety Polskiej" i samego Sakiewicza. Gdyby, choć jedno zdanie w moim wczorajszym artykule było nieprawdziwe, zapewne koncern medialny Sakiewicza trząsłby się dzisiaj z oburzenia i organizował już krucjatę przeciwko NE powiązanemu rzekomo z WSI. Oponentom, którzy tak gorliwie mnie wczoraj atakowali (bez merytorycznych argumentów) chciałbym jedną rzecz powiedzieć: mnie nie chodzi o kwoty. Mnie chodzi o zasady. Ktoś, kto w czasach kryzysu drenuje państwową kasę postępuje nieetycznie niezależnie od tego jakie ma poglądy polityczne i jaką opcję polityczną popiera. Żeby było jasne: media, które dziś biorą pieniądze państwowe od rządu Tuska postępują równie nieetycznie jak "Gazeta Polska" biorąca kasę od szefa IPN nominowanego przez PiS. Dokładnie tak samo nieetycznie, niezależnie od kwot. I tylko tyle. Mam nadzieję, że moi oponenci, zanim po raz kolejny przystąpią do zmasowanego ataku na mnie, wezmą moją motywację pod uwagę. Być może Wam robi to różnicę kto wyciąga łapki po pieniądze z waszych podatków. Mnie nie robi to różnicy żadnej. Szymowski
Feralna trzynastka
*Podstawy wszelkiej pomyślności * Kto pierwszy przystawi lufę?...
*Premia dla banków – tiurma dla Zdzicha! * Pokrzywdzenie Moniki L.
W „Sylwestra” składaliśmy sobie tradycyjne życzenia pomyślności w Nowym Roku, ale, powiedzmy szczerze, czy ktoś wierzy, że rok 2013 będzie lepszy od minionego? Pewien skrupulant zapytał nawet winszującemu mu tej noworocznej pomyślności znajomego: „I na jakich to podstawach pan mnie tej pomyślności życzysz?”... Co tu dużo mówić: podstawy te są nader kruche. Tylko patrzeć, jak dług publiczny naszego kraju zrówna się z Produktem Krajowym Brutto, co wedle niektórych ekonomistów oznacza początek bankructwa. Pociecha w tym, że nawet bankrut musi sobie jakoś radzić, o ile nie przyjdzie mu ochota strzelić sobie w łeb. Ale czy cały naród może sobie strzelić w łeb? Oczywiście, nie może, już prędzej ktoś może zbankrutowanemu krajowi przystawić lufę do pleców, żeby grzecznie podniósł rączki w górę. Nie jest to trudne zwłaszcza wobec wyludniającego się kraju, w którym nadto co energiczniejsi młodsi obywatele emigrują masowo, ci w średnim wieku przymuszani są do pracy aż pod siedemdziesiątkę, co jest warunkiem uzyskania emerytury (lecz zatrudnienie kurczy się), a starsi poddawani są eutanazyjnemu programowi, zwanemu państwową służbą zdrowia. Już, więc ta najszersza podstawa ewentualnej „pomyślności” w roku 2013 jest bardzo podejrzana, a przecież nie dotknęliśmy jeszcze kwestii: czego właściwie może od nas zażądać ten, kto w końcu pierwszy przystawi lufę? Ba! I czy będzie to aby tylko jeden terrorysta, czy może kilku? Jedna z takich luf już wystaje spod kapoty „Unii mniejszej” w postaci europejskiego nadzoru finansowego, pod który ochoczo chce nas wepchnąć koalicja rządząca, no, powiedzmy – sprawiająca pozory rządzenia ( nie brak obywateli, wedle, których sama ta koalicja jest jedną z luf przyłożonych nam do pleców). Jakoś nie natknąłem się w mainstreamowych mediach na dociekania, jakie to warunki finansowe może nam stawiać ten nadzór w sytuacji, gdy dług publiczny zbliża się do wielkości PKB? Zmniejszać zadłużenie, deficyt budżetowy - przy tej biurokracji, przy tej stopie opodatkowania, przy tej „pomocy unijnej” warunkowanej właśnie zaciąganiem nowych kredytów?... Wygląda to na błędne koło, ale toczące się nieubłaganie, coraz szybciej, w dół, po równi pochyłej. W tym kontekście swoistej wymowy nabierają dwie informacje, wyłowione z dość wątłego strumyczka wiadomości, docierających do opinii publicznej w okresie świąteczno-noworocznym. Pierwsza to taka, że 16 największych banków światowych, umoczonych do spółki z rządami w proceder inflacyjnej produkcji wirtualnego pieniądza, zarobiło na czysto ponad 70 miliardów dolarów, już po odliczeniu kar, jakie zapłacić musiały za osobne pranie brudnych pieniędzy. Wiadomo, że kreowanie inflacyjnego pieniądza jest formą oszustwa, zuchwałego fałszerstwa pieniędzy – zarabia ten, kto pierwszy zgarnia sfałszowany pieniądz (banki i administracja państwowa), traci ten, komu wtrynią go na końcu (wszyscy pozostali, w kolejności „dziobania”). Druga z informacji miała charakter tubylczy, lokalny: niejaki Zdzisław N. Z Krakowa, domorosły i utalentowany fałszerz pieniędzy schwytany został przez policję za sfałszowanie 82 banknotów stuzłotowych. Grozi mu bodaj 8 lat więzienia. Czy zbitka tych dwóch informacji to nie jest aby jakaś prefiguracja naszej najbliższej przyszłości, z tą lufą przyłożoną do pleców? Tak mnie to zajęło, że nie miałem już ochoty analizować zmian na stanowisku sekretarza stanu w Ameryce, gdzie Hilarię Clinton zastąpił bezbarwny p.Kerry, charyzmą podobny do premiera Buzka. Zdążyłem tylko pomyśleć, że na to zastępstwo lepiej nadawałaby się jednak Monika Lewinsky: ma przecież praktykę i doświadczenie w zastępowaniu Hilarii Clinton w Białym Domu. Odkładam też na później analizę decyzji faszystowskich demokratów niemieckich, którzy uchwalili ustawę nakazującą podatnikom niemieckim finansować w postaci podatku telewizyjno-radiowego propagandę rządową. Jeśli nie zakwestionuje tej ustawy niemiecki Trybunał Konstytucyjny (co podobno wątpliwe) – tylko patrzeć, jak propaganda ta przypomni sobie swe najlepsze czasy... Mimo wszystko – wszelkiej pomyślności w Nowym Roku, a dla naszego utalentowanego rodaka p.Zdzisława N. z Krakowa – w szczególności! Niestety, rok ten nosi w sobie feralną „trzynastkę”, a i z całą pewnością bliżsi jesteśmy końca świata niż w roku 2012. Podstawy do optymizmu są tedy naprawdę kruche.
Marian Miszalski
Niewiara jest grzechem! Jesienią na ulicach kilku miast pojawiły się ogromne plakaty z napisami „Nie zabijam. Nie kradnę. Nie wierzę.” oraz „Nie wierzysz w Boga? Nie jesteś sam.”. To główny element zorganizowanej przez lubelską Fundację Wolność od Religii „ateistycznej kampanii billboardowej”, której celem ma być „wywołanie ogólnopolskiej dyskusji na temat obiegowego postrzegania wartości uniwersalnych jako przynależnych religii, w szczególności katolickiej”. Akcja ta faktycznie wywołała szereg komentarzy, również w mediach katolickich, gdzie między innymi dopatrywano się powiązań pomiędzy organizatorami kampanii a konkretnymi ugrupowaniami politycznymi, czy też próbowano wskazywać na jakieś rzekome korzyści, które miałyby z tej kampanii wynikać dla katolików. Zabrakło natomiast jednoznacznej oceny moralnej tej kampanii w perspektywie etyki katolickiej.
Jaka więc powinna być ta ocena? Po pierwsze, według tradycyjnej etyki katolickiej niewiara (łac. infidelitas), o ile jest zawiniona (tzn. o ile polega na świadomym i dobrowolnym odrzuceniu wiary, a nie na niezawinionym jej braku, jak u kogoś, kto o Bogu i o wierze nigdy nie słyszał), jest grzechem. Co więcej, „grzech niewiary jest najgorszym spośród występków moralnych” (św. Tomasz z Akwinu, Summa Theologiae, II-II, 10, 3). Miarą ciężkości grzechów jest bowiem to, na ile oddalają one człowieka od Boga, niewiara zaś oddala od Boga najbardziej. Jeśli więc treść plakatów potraktować jako osobiste wyznanie organizatorów kampanii, to ich postępowanie w dziedzinie wiary należy ocenić jako w najwyższym stopniu niegodziwe. A ponieważ „wiara jest naszą przewodniczką na ziemi” i „wiara (…) przedstawia wszystko to, co trzeba wiedzieć, aby życie przeżyć dobrze” (św. Tomasz z Akwinu, Expositio ad Symbolum Apostolorum, Prooemium), więc można podejrzewać, że konsekwencją odrzucenia wiary będą uchybienia w zakresie innych cnót moralnych. W tym kontekście symptomatyczne wydaje się na przykład, że twórcy „ateistycznych billboardów” przywołują na nich piąte i siódme przykazanie, pomijają zaś szóste – „Nie cudzołóż!”; „Czcij ojca swego i matkę swoją!” czy „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu!” też nie są im najbliższe. Po drugie, z punktu widzenia etyki katolickiej hasło „Nie zabijam. Nie kradnę. Nie wierzę.” stanowi przykład werbalnej manipulacji. Identyczna forma gramatyczna trzech kolejnych zdań tego hasła sugerować ma identyczną kwalifikację moralną odpowiadających tym zdaniom uczynków, podczas gdy kwalifikacja ta jest zupełnie inna: oczywiście pozytywna w przypadku przestrzegania przykazań Dekalogu, a zdecydowanie negatywna w przypadku niewiary. Manipulacja kryje się też w haśle „Nie wierzysz w Boga? Nie jesteś sam.”, sugeruje ono bowiem, że bez Boga i bez wiary w Niego równie dobrze można stworzyć jakąś ludzką tylko wspólnotę, pozwalającą niewierzącej jednostce na przezwyciężenie wyobcowania i samotności. Tymczasem doświadczenie uczy, że próby stworzenia takiej ateistycznej wspólnoty na wielką skalę kończą się katastrofalnie, w mikroskali zaś wspólnoty (np. rodziny) religijne okazują się być statystycznie trwalsze i szczęśliwsze niż odpowiednie społeczności bez Boga (zob. np.
http://www.familyfacts.org/briefs/38/religion-and-family
W każdym razie ateistyczna „wspólnota”, której jedyną podstawą miałoby być odrzucenie wiary w Boga, to projekt z gruntu chybiony! Obecny w prezentowanych billboardach moment manipulacji, czyli oszustwa albo kłamstwa po prostu, dodatkowo wzmacnia negatywną ocenę całej akcji, stanowi bowiem naruszenie normy prawdomówności.
Po trzecie, „ateistyczna kampania billboardowa” zasługuje na zdecydowanie negatywną ocenę również dlatego, iż stanowi poważne zgorszenie – może skłonić innych do porzucenia wiary, utwierdzić w złu tych, którzy wiarę już porzucili lub zniechęcić tych, którzy jej szukają. Organizatorzy tej kampanii – jej pomysłodawcy, osoby bezpośrednio ją realizujące (np. projektanci i wykonawcy plakatów czy właściciele i pracownicy firm rozwieszających te plakaty w poszczególnych miastach), ale też osoby udzielające jej moralnego czy finansowego wsparcia – proporcjonalnie do wniesionego wkładu zaciągają na swoje sumienia poważną winę narażenia innych na utratę najwyższego dobra, jakim jest zbawienie i życie wieczne, albowiem „bez wiary nie można podobać się Bogu” (Hbr 11, 6). Na zakończenie trzeba zauważyć, iż fakt, że władze publiczne zezwalają na przeprowadzenie tej skandalicznej (w źródłowym sensie tego słowa: gr. skándalon – pułapka, obraza, zgorszenie) kampanii, świadczy o tym, że w naszym kraju panuje daleko idąca tolerancja (znów w źródłowym sensie: łac. tolerantia – cierpliwe znoszenie, wytrzymywanie błędów czy występków). Niech ta tolerancja władz publicznych nie zniechęca katolików do przeciwdziałania na wszelkie moralnie dopuszczalne i zgodne z prawem sposoby tej gorszącej, szkodliwej kampanii! Łukasz Nysler
Janusz Korwin – Mikke: Rok 2012, rok 2013 Laureat Nobla z ekonomii, śp.Milton Friedman, w 1999 roku przepowiedział, że Euro będzie działać dobrze 10 lat. Potem Eurolandia zacznie się sypać. Jak widać: nie pomylił się. Od kilku lat poważni ekonomiści mówią to samo o całej Unii Europejskiej. Świat dziś jest przepełniony informacją. Mamy przerażający jej natłok. Mamy ... Mam na myśli poważnych uczonych – a nie pieski szczekające z posad rządowych lub pracujące na uczelniach otrzymujących dotacje od rządów. Opiniami tych „ekonomistów” możecie się Państwo od razu podcierać, bo oni piszą tak, by dostać pensję i premie. Natomiast według niezależnych ekonomistów Unia miała się rozsypać w końcu 2012, w 2013 – w najgorszym razie na początku 2014 roku.
I nie trzeba nic specjalnego robić, by się rozwaliła: rozsypie się sama. Gdy samochód jest źle skonstruowany, nie trzeba w niego walić młotem: rozkraczy się sam. Pewien problem polega na tym, że my w tym samochodzie siedzimy. Trzeba więc na ostatnich kilometrach przed rozsypką jechać bardzo uważnie. I myśleć: co dalej. Ja już od lat nie zajmuję się poważnie badaniem tego samochodu, bo on jest tylko do kasacji. Z tego, jak działa III Rzeczpospolita, można się tylko śmiać. Ja myślę nad tym, jak ma wyglądać nowy samochód. Wyobraźmy sobie, że już w 2010 roku rozpadła się III Rzeczpospolita, jak rozpadła się PRL – i na jej miejsce powstało Państwo Polskie. I byłaby okazja, by w Polsce zorganizować Euro 2012. Jakaś prywatna firma doszłaby do porozumienia z właścicielami gruntu na Saskiej Kępie, i z PZPN. Prezes PZPN, p. Michał Listkiewicz, dogadałby się z Ukraińcami, i przekupiliby (tak samo, jak to zrobili naprawdę) członków UEFA. Po tym ta prywatna firma zaplanowałaby na Saskiej Kępie całą wielka dzielnicę: na parterze wielkie sklepy, na kilku piętrach biura, potem luksusowe mieszkania, jeszcze wyżej tanie mieszkania, na dachach luksusowe apartamenty dla bogaczy... Na razie zrobiłaby fundamenty, na których dałoby się oprzeć konstrukcje stadionu. Na dole trochę belek stalowych, reszta konstrukcji drewniana. Firma skasowałaby pieniądze od widzów – oczywiście: na wolnym rynku, bez przydzielania biletów za ćwierć ceny dla wszelkich działaczy politycznych. Po Mistrzostwach firma zabrałaby krzesełka i wyposażenie lóż – i sprzedała. Potem ogłosiłaby, że drewno może zabrać kto chce i ile chce – płacąc np. 50 zł za wjazd samochodem. Ludność by to drewno sama szybciutko rozebrała w dwa dni, pracując dniami i nocami, bez żadnego przymusu. Belki żelazne by się sprzedało... a dziś zamiast dopłacać 20 milionów rocznie do tej szkarady straszącej koło mostu im. ks.Józefa Poniatowskiego mielibyśmy tam kilkanaście wieżowców.
Państwo Polskie do tego nie dopłaciłoby ani grosza – przeciwnie: zebrałoby trochę pieniędzy z podatku od nieruchomości, trochę z VATu (niestety: dopóki Unia się nie rozpadnie, pobieranie VATu jest nieuniknione!). Ta prywatna firma by zarobiła – a może straciła? Co nas to obchodzi? To jej sprawa! I życzę wszystkim, by III Rzeczpospolitą wreszcie wzięli Diabli – i byśmy żyli jak normalni ludzie w normalnym Państwie Polskim!!! JKM
Jeszcze o p. Gontarczyku Nie, nie: nie darmo śp.Aleksander markiz Gonzaga hr. Wielopolski, ks.Myszkowski (i XIII ordynat pińczowski...) mawiał: „Dla Polaków można czasem coś zrobić – z Polakami nigdy!” Co zresztą powtarzali różni politycy, ze śp.Józefem Piłsudskim na czele.Jak można – w dziedzinie polityki – zrobić coś wraz z Polakami, skoro jesteśmy warchołami nie rozumiejącymi najprostszych rzeczy?
Np. czytam, że MSZ postanowiło sprzedać zabytkową willę w Kolonii, kupić tańsze mieszkanie i przenieść tam konsulat.
Pani konsulka generalna odmówiła wykonania polecenia – i została zwolniona. I już jest przedstawiana jako ofiara reżymu, wyprzedającego rodowe srebra, marnującego dorobek pokoleń itd. Być może ktoś tę różnicę pieniędzy istotnie chce ukraść – ale to problem dla policji, a nie dla p.Konsulki! Urzędnik państwowy ma wykonywać polecania – a jak nie, podać się do dymisji. A potem - dopiero potem, jako osoba prywatna - zgłosić policji zamiar dokonania przestępstwa. To jest elementarz. Piszę to, bo p.Piotr Gontarczyk wydziwia, że wywodzący się z „Solidarności” prezydent Lech Wałęsa usunął był z jakiejś posady w gdańskiej bezpiece p.mjra Adama Hodysza, który za PRLu potajemnie pracował dla „Solidarności” - a mianował na to miejsce jakiegoś psa łańcuchowego byłego reżymu (nawiasem pisząc: p.Hodysza przywrócił potem na stanowisko wywodzący się z PZPR p.Zbigniew Siemiątkowski!) . Ale co w tym jest dziwnego??!? Każdy chce mieć na stanowisku sprawdzonego, lojalnego fachowca! Jasne, że p.Wałęsa usunął p.Hodysza. A kto wie, czy p.Hodysz nie naczyta się jutro Korwin-Mikkego, nie dojdzie do wniosku, że dla Polski najlepszy byłby model chiński – i nie zacznie po cichu pracować dla ChRL albo Tajwanu? Ludzie myślący, samodzielni – są bezcenni... ale, na litość Boską: nie jako trybiki aparatu urzędniczego! Z kolei ludzie posłuszni są bezcenni – ale nie jako podmioty polityczne!!! A u nas, psiakrew: sama szlachta! Oczywiście: zagrodowa, pazerna na reżymowe posady i gotowa za parę złotych wisieć u państwowej klamki - ale mająca pretensje do bycia niezależnymi! I takie są skutki A tak poza tym to ja p.Gontarczyka (nic na to nie poradzę) bardzo lubię! JKM
U progu roku Edwarda Gierka Laureat Nagrody Nobla z ekonomii w roku 1976 Milton Friedman zauważył, że świat finansów jest bardzo podobny, a właściwie nie „bardzo podobny”, ale dokładnie taki sam, jak alkoholizm. I w jednym i w drugim przypadku - powiada Friedman - najpierw jest nadmiar środków płynnych i euforia, a potem - depresja. Myślę, że warto o tym spostrzeżeniu pamiętać w związku ze zgłoszonym przez Sojusz Lewicy Demokratycznej pomysłem, by rok 2013 uczynić rokiem Edwarda Gierka. Uważam, że pomysł jest znakomity, zwłaszcza gdyby udało się w ciągu 2013 roku powtórzyć całą dekadę Edwarda Gierka, zakończoną, jak wiadomo, w roku 1980 ogólnopolskim buntem przeciwko Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Oczywiście początek musiałby być inny, to znaczy - obfitujący w środki płynne, które trzeba by w tym celu skądś pożyczyć; albo z Unii Europejskiej, albo od jakichś lichwiarzy z lichwiarskiej międzynarodowki. Te środki płynne musiałyby zostać skierowane do uruchomionej właśnie spółki „Inwestycje Polskie”, w której wypróbowani funkcjonariusze będą „w imieniu rządu” inwestowali i inwestowali - na początek pewnie w siebie, bo przecież kapitał ludzki jest najważniejszy, a „kadry decydują o wszystkim”. Kiedy już w siebie odpowiednio zainwestują, z pozostałości środków płynnych będą mogły skorzystać również kolejne ogniwa łańcucha pokarmowego, od czego Polska wzrośnie w siłę, ludzie będą żyli dostatniej, a tam, gdzie wcześniej pasły się owce, powstanie Pewex i wieżowce. Aliści w połowie roku, analogicznie do tamtej niezapomnianej dekady, gdy pojawi się konieczność spłacania środków płynnych, początkowa euforia zacznie ustępować na rzecz depresji. Pojawią się kartki - najpierw na cukier, później na „woł.-ciel z kością”, a potem już na wszystko. Kartki okażą się niewystarczające, toteż trzeba będzie utworzyć sieć sklepów komercyjnych, przed którymi będą ustawiały się kolejki. Inne kolejki będą ustawiały się przed pośredniakami i przed wydziałami konsularnymi ambasad - bo depresja związana z „rokiem Edwarda Gierka” swoją, a kryzys da znać o sobie swoją drogą. Oczywiście niezależna telewizja takich rzeczy pokazywać nie będzie; w telewizji od rana do wieczora będziemy świętowali nieustający sukces, o którym będą zapewniały nad autorytety moralne, przesłuchiwane na tę okoliczność przez „Stokrotki” płci obojga. Niezależnie od tego, ad captandam benevolentiam naszych sąsiadów, strategicznych partnerów, do tubylczej konstytucji zostaną wpisane fragmenty o „niewzruszonej, wiekuistej przyjaźni” zarówno z jednym, jak i z drugim strategicznym partnerem, co jednocześnie udelektuje zarówno Stronnictwo Ruskie, jak i Stronnictwo Pruskie. Na Stadionie Narodowym, podobnie jak na innych stadionach, a także na „orlikach”, będą odbywały się nieustające masówki i wiece, na których spędzona ludność będzie spontanicznie manifestowała zadowolenie i radość z dokonujących się socjalistycznych przemian. Niestety wrogowie ludu także nie będą zasypiali gruszek w popiele i skrzętnie wykorzystają wszystkie niedociągnięcia, które, mimo wysiłków partii i rządu, tu i ówdzie przecież będą występowały. Te niecne knowania doprowadzą do okresowych przerw w pracy, podczas których coraz więcej obywateli będzie posługiwało się językiem nienawiści. W takiej sytuacji zdrowym siłom nie pozostanie nic innego, jak podjęcie suwerennej decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego, wskazanie nieubłaganym palcem odpowiedzialnych za kryzys gospodarczy i polityczny, internowanie ich w ośrodkach odosobnienia, podobnie jak wrogów ludu, w ramach strategii porozumienia i walki. Co tu ukrywać; już widać, że rok Edwarda Gierka minie nam jak z bicza strzelił! SM
Politycy niedemokratyczni szansą dla Polski Jak mawiał Nicolás Gómez Dávila, „ Polityk demokratyczny zawsze się sprzedaje. Bogatym za gotówkę. Biednym na raty”. Już nawet część użytecznych idiotów zauważyła, że okres przydatności do spożycia większości mainstreamowych polityków dawno minął. Również wielokrotnie przebita data ważności Donalda Tuska nie stanowi dla nikogo tajemnicy. Donald Tusk herbu tombak usilnie zabiega o nowy unijny stempel i folię. Bronisław Komorowski, także polityk herbowy, zachowuje dla odmiany zadziwiającą świeżość dzięki… przystawkom. Przystawką codzienną i stałą są… wyborcy – lud pracujący i niepracujący, który w 70 procentach zgodnie z opublikowanymi sondażami obdarza Bronisława Komorowskiego hojnym zaufaniem. Dzięki temu aktualny rezydent Belwederu i jemu podobni rubaszną, zabawną gafą, a nierzadko niezbyt wyszukaną brednią wślizgują się pod polskie strzechy. Polskę mogą uratować tylko długoletnie rządy ludzi mądrych i prawych... Tacy ludzie jednak nigdy nie zostaną wybrani w ramach obowiązującego systemu. Dodatkowo, aby utrzymać status quo, rządząca popkomuna prowadzi intensywne działania pacyfikujące i tworzy strefy buforowe, w których koncentruje się energia „polskiego tłumu”. Niewykluczone, że gdyby w 1939 roku, na początku II wojny światowej propaganda hitlerowska dysponowała tak rozległą siecią informacyjnych fast foodów, jaką posiada dziś antypolski mainstream, to niemieckie wojska zamiast świstu polskich kul usłyszałyby powitalne przemówienia, a być może nawet utonęłyby w kwiatach. Tak że być może już wkrótce polskojęzycznym idiotom zaserwuje się następujący sondaż:
Czy uważasz, że rozpoczęcie II wojny światowej było:
1. Zawinione przez Niemcy.
2. Sprowokowane przez polski nacjonalizm.
3. Wina leży po obu stronach. Czas przerwać ten bezsensowny historyczny spór.
4. Nie obchodzi mnie to.
Reasumując, powtórzę pogląd, który już kiedyś wyraziłem: wiara polskiej prawicy w kluczową, decydującą rolę demokracji i polityki jest efektem zainfekowania lewicowymi memami. W praktyce od wielu lat dominuje leninowskie „kto kogo?”. Poniżej etapy demokracji w Polsce 1989–2012:
1. etap demokracji pod szyldem pluralizmu dawał wzmocnione dodatkowo „tolerancją” prawo do prezentacji poglądów tzw. lewackich, w praktyce antypolskich i antychrześcijańskich. Jest to typ demokracji bez wartości (Jan Paweł II).
2. etap polegał na uzyskaniu przewagi, dominacji tychże np. w mediach i wykreowaniu alternatywy do tradycyjnej wizji „polskości” i Polski (zagrożenie trzema fundamentalizmami /A.Michnik/).
3. etap polegał na wprowadzeniu monopolu ww. i wykluczeniu napiętnowanych stygmatem katolika - mohera - patrioty - nacjonalisty - oszołoma - faszysty - kibola - kaczysty itp. Na poszczuciu wyalienowanych z tradycji i polskości grup przeciw Polakom. Początek demokracji fasadowej.
4. etap to penalizacja zachowań normalnych i patriotycznych demaskujących patologię i obalających fałsz_ystowskie mity; to początek systemu totalitarnego – inwigilacja, cenzura w mainstreamowych mediach, jawna rezydentura na stanowiskach publicznych i państwowych.
5. etap to wzmocnienie systemu totalitarnego i degradacja Polski do roli kolonii, a Polaków do roli niewolników. Całkowita i jawna recydywa targowicy.
Istotna zmiana powinna polegać nie na cofnięciu z aktualnego 5 etapu i fiksacji ciut powyżej, lecz na likwidacji systemu i restytucji państwa polskiego. „Nie obalajmy Tuska. Zmieńmy paradygmat”. Czarna Limuzyna
Kolejne kontrowersyjne powiązania przewodniczącego KRRiT Jana Dworaka. Jan Dworak ma “kontrowersyjne” powiązania, a Bagsik jest “kontrowersyjnym” biznesmenem… Admin.
Okazuje, że bliskim przyjacielem przewodniczącego Krajowej Rady jest Jarosław Szczepański, prezes organizacji B’nai B’rith– instytucji, która jest zorganizowana na wzór ruchu wolnomularskiego. [To JEST organizacja masońska, skupiająca wyłącznie Żydów, zakazana w II RP - admin]Jarosław J. Szczepański, noszący piękne, polskie nazwisko. Wszystko wskazuje na to, że zarówno Dworak jak i Szczepański zadbali o wojskowych i oficerów MSW w Telewizji Polskiej. Jarosław Szczepański był rzecznikiem Dworaka za jego prezesury w TVP.
– Widzimy, jakie tutaj są różne nitki, które prowadzą do masonerii; z jednej strony do masonerii żydowskiej, z drugiej strony pojawiają się wątki związane z masonerią rytu francuskiego; czyli WSI, o czym obszernie pisałem w swojej ostatniej książce „Masoneria Polska 2012”. To są wszystko jakby przesłanki wskazujące na to, że chodzi tu o walkę z Kościołem, z katolicyzmem, z polskością i są czynniki które na to naciskają bardzo mocno – powiedział dr Stanisław Krajski, publicysta i historyk filozofii. Zwrócił on także uwagę, że powiązanie Dworaka ze Szczepańskim wpisuje się w działania mające na celu atak na Kościół, a co za tym idzie na decyzję KRRiT o nieprzyznaniu TV Trwam miejsca na cyfrowym multipleksie.
- Później znalazło się jego nazwisko w raporcie likwidacji WSI, gdzie został określony jako tajny współpracownik WSI. On wytoczył sprawę panu Macierewiczowi i tę sprawę wygrał. Mniej więcej w tym czasie, kiedy trwało B’nai B’rith został mianowany przez prezydenta Bronisława Komorowskiego – wtedy wicemarszałka Sejmu; szefem biura prasowego Kancelarii Sejmu i w tym czasie zasłynął tym, że odebrał stałe przepustki dla dziennikarzy Naszego Dziennika i Telewizji Trwam, między innymi też tygodnika „Solidarność” i „Nasza Polska”. I wreszcie został odznaczony przez Prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za działalność na rzecz przemian demokratycznych wolności słowa i wolnych mediów – przypominał dr Stanisław Krajski. RIRM
6 Styczeń 2013 „Lekarz nie miał prawa przyjmować pieniędzy od pacjentów” niezależnie czy przed, czy też po zabiegu medycznym”- twierdzi sędzia Igor Tuleya, w sprawie pana doktora Mirosława G.. I nie chodzi o to, że doktor nie zapłacił podatku od darowizny od obcych sobie osób.. Jakoś o podatku od darowizny od branych łapówek ani słowa.. A przecież od darowizny należy się państwu socjalistycznemu- podatek- prawda? Tym bardziej przydałoby się na „służbę zdrowia”, w której można utopić każdą sumę, a i tak nic jej nie pomoże.. Jakiej wielkości dotacje mogą utrzymać komunę, panującą w „ służbie zdrowia”.? Najgorzej jak skończą się pieniądze.. Wtedy z komuny nici.. Bo zwolnienie z podatku od darowizny dotyczy najbliżej rodziny. A nie pozostałych i dalszych członków rodziny… W końcu- my Polacy- jesteśmy jedną wielką rodziną- jak śpiewali w czasie kampanii wyborczej do demokratycznego Sejmu artyści popierający Polskie Stronnictwo Ludowe.. Ale, żeby od rodziny brać łapówki? To już zupełny skandal.! Tak jakby zwykły referent brał wyższe łapówki niż szef wydziału- to też byłby skandal- przyznacie Państwo sami.. To wszystko było zarejestrowane na taśmach Centralnego Biura Śledczego, utworzonego dla potrzeb Prawa i Sprawiedliwości., przez Prawo i Sprawiedliwość. Bo inne demokratyczne partie mają swoje służby, żeby stały na starzy ich interesów.. Każdy ma swoje- to i Prawo i Sprawiedliwość chciało mieć swoje.. Co w tym złego w demokracji? Bez służb ani rusz.. Zresztą co to za demokracja, jak nie rządzą w niej służby..? A kto ma rządzić? Lud? Nie oszukajmy samych siebie- przynajmniej.. W Polsce służby głównie zajmują się sobą, utrzymaniem władzy przez tych, których popierają i robieniem wielkich milionowych interesów.. Co widać po każdej następnej aferze, a po niej jeszcze następnej, w której palce maczały służby.. Ile tych afer już było? Ile udanych” samobójstw”? Ile wielkiego hałasu medialnego- i nic.. Winnych nie ma! ”Jesteś moją miłością” – jak śpiewa pięknie pani Anna German na płycie „Bal u Posejdona”, którą właśnie przesłuchuję.. „Służby! Jesteście moją miłością”- powinien zaśpiewać sobie pod nosem każdy wpływowy demokrata.. Ale nie przesłuchuję jej, tak jak to robiło CBA wzorem przesłuchań za Stalina.. Jak twierdzi „ sędzia” Igor Tuleja. Co jeszcze ciekawego powiedział przy okazji wyroku, pan sędzia Igor Tuleya? Przepraszam- komputer mi wyrzuca to ”y”, wprowadzając na to miejsce literkę” j”.. O co chodzi? Co za tym stoi? Powiedział jeszcze że:” przedmiotem wdzięczności nie mogą być pieniądze, nawet w niewielkiej kwocie”(????) A co może być przedmiotem wdzięczności oprócz pieniędzy” nawet w niewielkiej kwocie”? Co ma zrobić rodzina pacjenta, który jest umierający, a operacja nad nim może odbyć się za kilka lat, kiedy nawet kadzidło mu już nie pomoże? Łapówka- w tym systemie zupełnej nieodpowiedzialności i głupoty- jest jedynym instrumentem przepchnięcia sprawy życia do przodu.. W końcu najważniejsze jest życie człowieka, jak twierdzą socjaliści.. Ale żeby je ratować w państwowej służbie zdrowia- potrzebne są pieniądze. .Wszędzie potrzebne są pieniądze, ale w niej- w szczególności.. Potrzebne są dwa razy, nie tak jak twierdzi noblistka Szymborska, że nic dwa razy się nie zdarza. Tu się zdarza: raz pacjent płaci w podatkach, a drugi raz- daje łapówkę, jak się chce dostać do lekarza, bo ma poważną sprawę ze zdrowiem… To nie lepiej to wszystko sprywatyzować oddając ludziom ich pieniądze, a potem na wolnym rynku usług medycznych nich każdy szuka szczęścia ma własną rękę, bez udziału socjalistycznego i biurokratycznego państwa? ? Bez jego agend i wydziałów zdrowia? Może i tak- ale co robiliby nieudani lekarze z dyplomami i cała ta biurokracja medyczna, bardzo kosztowna i marnotrawna? I co robiliby profesorowie medyczni żyjący wyłącznie z łapówek? Do tego wszystkiego człowiek staje się niemoralny, bo trzeba wypchnąć innego pacjenta, wtrynić się przed niego, żeby ratować swoje życie w sytuacji reglamentacji.. Ten wypchnięty- bo nie miał pieniędzy potrzebnych w „ darmowej” służbie zdrowia- a ten co jeszcze miał , albo miał gdzie pożyczyć- będzie żył.. I jeszcze okazuje skorumpowanemu lekarzowi wdzięczność.. A „ sędzia” twierdzi, że:” przedmiotem wdzięczności nie mogą być pieniądze, nawet w niewielkiej kwocie”.(???) A wycieczka do Meksyku- może być? Czy najnowszy model jakiegoś samochodu? Albo atrakcyjna działka? Byle nie pieniądze.. I jeszcze jedna rzecz mnie zaciekawiła w tym wszystkim: sędzia występuje w roli prokuratora i obrońcy pana Mirosława G… Kim tak naprawdę jest pan Mirosław G, którego” Salon” tak broni? I kim jest sędzia, który będzie kierował sprawę wniosków do prokuratury o popełnienie przestępstwa między innymi dotyczących składania fałszywych zeznań świadków(???) I skąd sędzia Igor Turleyski, pardon- Tuleya wie, że to są fałszywe zeznania? Skąd on to wszystko wie? Kto mu o tym powiedział.. Czyżby świadkowie się mu zwierzali? A może, w demokratycznym państwie prawnym, ktoś jeszcze nadzorował to śledztwo, z innych służby służących demokratycznemu państwu prawnemu? ”Niewykluczone, że będzie dotyczyło też sposobu postępowania niektórych funkcjonariuszy CBA w tej sprawie, jak i możliwości wyjaśnienia innych przestępstw korupcyjnych, które wynikają z materiału dowodowego sprawy”- powiedział „ sędzia” Igor Tuleja dla TVN 24.. Nie poporawiam już tego „j”.. Widocznie tak musi być.. Popatrzcie Państwo.. Zwykły „sędzia” nie boi się podnieść ręki karzącej sprawiedliwości na funkcjonariuszy służby Centralnego Biura Antykorupcyjnego? I straszy jej funkcjonariuszy, że im pokaże.. Robi to sędzia w służbie sędziowskiej czynnej.. prokurator i obrońca Mirosława G. w jednym.. Jak w dawnych sowietach. Obrońca, prokurator i sędzia- w jednym. Przecież wyrok – tak naprawdę – jest śmieszny. Rok w zawieszeniu na dwa lat,… Ponawiam pytanie: kim jest „sędzia „Igor Tuleja???? Że jest taki odważny? I wygłasza różne opinie moralne, zamiast trzymać się litery prawa.. I jeszcze zamieszał w to wszystko Stalina.. Nie Lenina czy Trockiego- ale właśnie Stalina.. Widocznie- jego zdaniem- to on był najgorszy z całej tej trójki.. Wszyscy byli siebie warci, ale najgorszy był oczywiście – Lenin.. On to położył podwaliny pod ten nieludzki system bezprawia i mordów chrześcijan.. Pomagał mu w tym Trocki- twórca Armii Czerwonej- bardzo dobry organizator.. Przybyły do Rosji w desancie.. Zlikwidować carat , wymordować chrześcijan, przewrócić wszystko do góry nogami.. Skąd Trocki posiadł te wszystkie umiejętności? Czy go ktoś szkolił? Jak szkolił- to kto? Bo pieniądze dostał od wielkich tego świata- z Frankfurtu i Wall Street.. Czy to nie jest przypadkiem „ sędzia” polityczny? Tak jak areszty” wydobywcze”. Też są polityczne… Przynajmniej tak to wygląda.. Potwierdza się moja teza: w demokracji wszystko co może być ważne dla państwa- jest polityczne i kontrolowane przez państwo.. Przy pomocy różnych funkcjonariuszy poukrywanych w segmentach państwa.. Takich” śpiochów” państwo demokratyczne i prawne z pewnością ma więcej.. Na różne trafiające się okoliczności.. Bo przecież trudno być do końca jasnowidzem i wszystko przewidzieć? „Gruba kreska” i lustracja..- to są dwa wielkie grzechy zaniechania.. Ale czy generał Kiszczak by na to pozwolił? W końcu on organizował ten teatr.. Teraz w teatrze swoje role gra młodsze pokolenie.. Ale – moim skromnym zdaniem- jest kontynuacja.. Tak jak w innych segmentach naszego życia w demokratycznym państwie prawnym.. I tak na razie pozostanie. WJR
Kolejna hucpa Tuska-ogłoszenie roku rodziny
1. W ostatnim tygodniu premier Tusk zdecydował się na kolejną hucpę czyli ogłoszenie roku 2013, rokiem rodziny. Sprawa wywołała zainteresowanie mediów tylko dlatego, że to wystąpienie szefa rządu było ilustrowane zdjęciem szczęśliwej 4-osobowej rodziny. Okazało się, że to rodzina irlandzka. Trzeba być niesłychanie cynicznym, żeby po 5 latach rządów, podczas których podjęto przynajmniej kilkanaście decyzji poważnie godzących w polską rodzinę, decydować się na taki krok.
2. Przypomnę tylko, że na jesieni poprzedniego roku rząd Tuska dokonał zmian w podatku dochodowym od osób fizycznych pozbawiając ulgi na dziecko rodziny z jednym dzieckiem w sytuacji kiedy ich roczne dochody przekraczają 85,5 tys. zł. To rozwiązanie wbrew pozorom nie będzie to dotyczyło rodzin, które są krezusami. Wystarczy, że oboje rodzice będą zarabiali w okolicach średniej krajowej w gospodarce i już nie będą mogli skorzystać z ulgi na wychowanie dziecka. Jako rozwiązanie o charakterze prorodzinnym przyjęte zostało z kolei podwyższenie ulgi podatkowej o 50 % (do 1668 zł) na trzecie i każde kolejne dziecko tyle tylko, że rzadko która rodzina wielodzietna ma takie dochody aby móc odliczyć od podatku ulgi w takiej wysokości. Okazuje się, że zabranie ulgi na jedno dziecko i dodanie 50% ulgi na trzecie i kolejne dziecko (sytuacja rodzin z dwojgiem dzieci pozostaje bez zmian) przyniesie budżetowi państwa oszczędności w wysokości około 150 mln zł co przy wydatkach budżetowych zdecydowanie przekraczających 300 mld zł stanowi zaledwie promile ale i po nie, chce się schylić, rządząca koalicja Platforma- PSL. Jeszcze wcześniej zdołano zabrać becikowe (czyli świadczenie z tytułu urodzenia dziecka) rodzinom w których miesięczny dochód na członka rodziny przekracza kwotę 1922 zł, a oszczędności z tego tytułu, wyniosą kilkadziesiąt milionów złotych.
3. Te w sumie symboliczne oszczędności budżetowe kosztem rodziny, są wprowadzane w sytuacji kiedy sytuacja demograficzna w naszym kraju została uznana na Kongresie Demograficznym w Warszawie za wręcz katastrofalną, a wskaźnik dzietności kobiet w wysokości 1,3, lokuje nas na 207 miejscu na 212 krajów objętych statystyką przez ONZ.
Dodatkowo rządząca koalicja zdecydowała się na podwyższenie podatku VAT z 8% na 23%, a więc aż o 15 punktów procentowych na ubranka i obuwie dziecięce (zakończyła się derogacja unijna na obniżoną stawkę podatku VAT), ale jednocześnie odrzuciła projekt ustawy przygotowanej przez posłów Prawa i Sprawiedliwości aby umożliwić rodzinom wychowującym dzieci, zwrot tego nadpłaconego podatku po przedłożeniu rachunków we właściwym Urzędzie Skarbowym.
4. Rząd Tuska zdecydował także o zakończeniu programu mieszkaniowego „Rodzina na swoim”. Kredyty w ramach tego programu stały się do tego stopnia popularne, że do roku 2011 rodziny nabyły około 160 tysięcy mieszkań. Mimo niekorzystnych zmian w tym programie dokonanych przez koalicję Platforma-PSL w roku 2011 jeszcze w roku 2012 rodziny nabyły około 40 tysięcy mieszkań. Mimo pewnych ułomności tego programu (tak naprawdę przybliżał on do własnego mieszkania tylko rodziny o przynajmniej średnim poziomie dochodów), ponieważ młodzi ludzie nie mają żadnego innego instrumentu wsparcia przez państwo zakupu mieszkań, klub parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości, złożył do laski marszałkowskiej projekt nowelizacji tej ustawy wydłużający funkcjonowanie programu o kolejne 5 lat. Gdzie tam, koalicja Platforma - PSL odrzuciła ten projekt już w I czytaniu, nie proponując nic w zamian. Ta decyzja była tym dziwniejsza, że program w zasadzie się samofinansował. Wpływy z VAT ze sprzedaży mieszkań w ramach programu według szacunku ekspertów wynoszą około 250 mln zł, kolejne 200 mln zł dają wpływy z CIT i PIT związane z ich wybudowaniem. Jednocześnie rocznie budżet dopłacał około 400-450 mln zł do odsetek od zaciągniętych kredytów. Mimo tych argumentów, ponieważ opinia rządu do projektu ustawy była negatywna, posłowie koalicji Platforma - PSL, głosowali tak jak chciał rząd.
5. Jeżeli dołożymy do tego wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat czyli o 5 lat dla kobiet i o 2 lata dla mężczyzn, co w zasadzie likwiduje w przypadkach wielu rodzin instytucję babci i dziadka tak ważną w tradycji polskiej rodziny, to dopełni to obrazu posunięć rządu Tuska wobec rodziny. Jeżeli po wszystkich tych posunięciach, premier Tusk ma cywilną odwagę ogłaszać rok 2013 rokiem rodziny, to wydaje dobitne świadectwo, nie tylko o swoich kwalifikacjach ale także o swoim charakterze. Kuźmiuk
Niech sędzia Tuleya zapłaci za obrazę CBA Sędziemu może zwisać krzywo założony łańcuch, ale nie odpowiedzialność za własne słowa
1. Minister Sprawiedliwości Ziobro na konferencji prasowej poświęconej zatrzymaniu doktora G. powiedział zdaniem sadu, o jedno słowo za dużo, że nikt przez doktora życia nie będzie pozbawiony. Za to słowo, za to bezpodstawne przewidywanie, minister zapłacił z prywatnej kieszeni setki setki tysięcy złotych na przeprosiny szacownego doktora we wszystkich głównych mediach III Rzeczypospolitej.
2. Igor Tuleya, sędzia Sądu Rejonowego w Warszawie, ogłaszając wyrok w sprawie doktora G., powiedział o trzy słowa za dużo. Skazując doktora G. za korupcję i ogłaszając uzasadnienie wyroku, zarzucił funkcjonariuszom CBA, prowadzącym postępowanie przeciw doktorowi G., stosowanie metod jak w najgorszych czasach stalinizmu. Słowa te pan sędzia wypowiedział w obecności kamer, mikrofonów i notesów wszystkich najważniejszych mediów w Polsce. Mimo, ze pan sędzia Tuleya nie sądził funkcjonariuszy CBA, tylko ściganego przez nich ordynatora, to jednak właśnie pod adresem funkcjonariuszy wygłosił publicznie najcięższe oskarżenie, w drastyczny sposób naruszając ich dobre imię i dobra osobiste.
3. Z ustaleń sądu, którego jednoosobowy skład stanowił sędzia Tuleya, nie wynika, żeby funkcjonariusze CBA, prowadzący postępowanie, torturowali podejrzanego Mirosława G. Nie wynika, by go bili, polewali wodą, zrywali mu paznokcie, miażdżyli jadra, trzymali o głodzie i pragnieniu. Nie wynika, by dręczyli w jego obecności najbliższe mu osoby, by straszyli go pozorowanymi egzekucjami, by kazali mu siadać na odwróconym nogami do góry taborecie, by trzymali go godzinami z rękami wzniesionymi w górze, by kazali mu wykonywać setki pompek, podskoków i przysiadów, by wybijali mu zęby, łamali palce i odbijali nerki. Z ustaleń procesu nie wynika, by w stosunku do doktora G. stosowane były jakiekolwiek metody, w najmniejszym stopniu przypominające te praktyki,które w czasach najgorszego stalinizmu stosowali okrutni oprawcy Urzędu Bezpieczeństwa.Najlepszym dowodem, że tego rodzaju metody nie były w postępowaniu stosowane, jest fakt skazania doktora G. na podstawie dowodów zgromadzonych w tym śledztwie, które pan sedzia Tuleya przyrównał do metod z najgorszych czasów stalinowskich.Gdyby te dowody rzeczywiście zostały uzyskane w wyniku metod z najgorszego stalinizmu, pan sędzia Tuleya musiałby te dowody, jaklo bezprawne, odrzucić i oskarżonego doktora G. skazać. Tymczasem pan sędzia go skazał.
4. Pan sędzia Tuleya nie miał zatem żadnych podstaw, by postępowanie wykonujących swoje obowiązki funkcjonariuszy CBA przyrównać do postępowania stalinowskich oprawców spod znaku UB. To porównanie w drastyczny sposób narusza dobra osobiste funkcjonariuszy CBA, prowadzących postępowanie przeciwko doktorowi G. Skoro jednak pan sędzia Tuleya to porównanie uczynił, każdy z dotkniętych nim funkcjonariuszy CBA może wystąpić przeciw niemu z powództwem o naruszenie dóbr osobistych. Sąd rozpatrujący to powództwo będzie musiał uznać to powództwo, tak samo jak uznał powództwo doktora G. przeciw Ministrowi Sprawiedliwości.
5. Pan sędzia Tuleya na własny koszt niech przeprosi funkcjonariuszy CBA we wszystkich głównych telewizja, radiach i gazetach. Niech zapłaci za to z własnej sędziowskiej pensji setki tysięcy złotych, tak jak zapłacił były minister sprawiedliwości, Funkcjonariusz publiczny musi wszak ważyć słowa - tego nas nauczył sąd rozpoznający sprawę Ziobry.
6. O ile minister na konferencji prasowej musi ugryźć się w język raz, o tyle sędzia, funkcjonariusz publiczny najwyższego zaufania, ogłaszając wyrok musi się ugryźć w język trzy razy i zachować najwyższą wstrzemięźliwość w wygłaszaniu publicystycznych i nieopartych na faktach komentarzy. Pan sędzia Tuleya, żeby nie wiem jak się mitrężył, nie udowodni najmniejszego podobieństwa między cierpieniami młodego doktora, oskarżonego i nieprawomocnie skazanego za żerowanie na nieszczęściu ludzi - z cierpieniami tysięcy polskich patriotów w kazamatach UB w najgorszych czasach stalinizmu.
7. Nie wiem, jacy funkcjonariusze CBA prowadzili sprawę doktora G. Mam jednak nadzieję, że któryś z nich zdecyduje się na pozew o ochronę dóbr osobistych. Krzywo założony sędziowski łańcuch może zwisać, ale odpowiedzialność za słowo zwisać sędziemu nie może. Poniżający godność funkcjonariuszy bełkot sędziego nie powinien pozostać bezkarny.Odpowiedział minister, niech sędzia też odpowie. Jak wszyscy to wszyscy, babcia też. Jak pisał Tuwim - wymiar niesprawiedliwości powinien być dla wszystkich jednakowy.Janusz Wojciechowski
Kto narzygał do trumny Teresy Torańskiej? Scena oddająca „duszę III RP"? Pogrzeb członka salonu, nad którego trumną rzewne mowy pogrzebowe wygłaszają dyktator z rękoma splamionymi krwią oraz jego były zaufany, który dziś zajmuje się kpieniem z cierpienia ofiar Holokaustu. Słynna sentencja głosi: „O zmarłych nie mówi się źle". Zasada ta konsekwentnie realizowana prowadzi oczywiście do absurdu, szczególnie gdy mowa o postaciach, których śmierć staje się przedmiotem publicznego zainteresowania. O zmarłych powinno się przede wszystkim mówić uczciwie. Dostrzegając tak jasne strony ich biografii, jak i ciemne. Śp. Teresa Torańska stworzyła przynajmniej kilkanaście reportaży, które pozostaną niesamowitym źródłem wiedzy historycznej oraz wzorem warsztatu dziennikarskiego. Oczywiście sztandarowym tego przykładem jest pozycja „Oni". Z drugiej strony mamy prawo, a także i obowiązek pamiętać jej obrzydliwe wypowiedzi choćby na temat Smoleńska – „lubimy wykopki". Oczywiście przypomnienie ciemnych elementów biografii Torańskiej wywołało oburzenie salonu. „Prawica znów pluje na zmarłych"; „prawica narzygała do trumny Torańskiej" to tylko nieliczne spośród reakcji znanych dziennikarzy i blogerów salonu III RP. Tymczasem środowiskiem, które najbardziej napluło na grób Torańskiej, jest właśnie salon i „Gazeta Wyborcza". Gdy pojawiła się wiadomość o śmierci Teresy Torańskiej, na portalu internetowym Gazeta.pl szczególnie wyeksponowano dwie opinie na temat zmarłej. Pełniły one funkcję wspominków i swoistych, internetowych mów pogrzebowych. Opinie Jerzego Urbana i Wojciecha Jaruzelskiego. Naturalne jest, że osoby, które zostają wybrane do wspominania zmarłego – są przez ten fakt nobilitowane. Stają się nośnikiem pamięci o zmarłym. Więcej – w ten sposób chce się uhonorować tego, który odszedł, pokazując jak wielkie postacie składają mu hołd. Jak widać, salon uznał, że najbardziej odpowiednim nośnikiem pamięci w wypadku Torańskiej będą te dwie skrajnie skompromitowane postacie. Argument, że dziennikarka przeprowadzała wywiad z nimi, nie ma nic do rzeczy. Gdyby zrobiła szereg rozmów z szefami mafii, gwałcicielami bądź pedofilami, też zostaliby wybrani przez „Wyborczą" do opiewania zalet zmarłej? Środowisko „Gazety Wyborczej", eksponując zachwyty nad Torańską takich ludzi jak Jaruzelski i Urban, nie tylko przedstawiło swoje własne preferencje – ale, mówiąc językiem salonu, stosowanym przez niego wobec prawicy – samo narzygało do jej grobu. Cóż to za zdegenerowane środowisko, które może sądzić, że godną mowę pogrzebową może wygłosić ktoś, kto był katem Solidarności? Że właściwą osobą do wspominania znanej dziennikarki jest osoba współtworząca propagandę i reżimową cenzurę? Na dodatek zaledwie miesiąc wcześniej Jerzy Urban po raz kolejny w swoim filmiku na YouTube nabijał się z ofiar Holokaustu. Paląc papierosa, niby wystylizowany na więźnia getta, z właściwym sobie stylem stwierdził: „Płonie jak dziadziuś". Nie jest to zresztą pierwszy wypadek, gdy Urban kpi z Zagłady – przy absolutnym braku reakcji ze strony naszego „postępowego" salonu. Zawsze zaskakuje mnie to, jak daleko jest w stanie posunąć się salon w akceptacji dla „dobrych antysemitów", dla ludzi, którzy mają krew na rękach – jeśli są tylko po ich stronie. Jerzy Urban znajdujący czas na peany wobec Torańskiej między kolejnymi filmikami nabijającymi się z ofiar ludobójstwa – trudno o lepszą ilustrację stanu ducha naszych elit. Dawid Wildstein
Od mowy nienawiści do więźniów politycznych. Kibole, czyli podludzie „Dla kiboli kazałbym uruchomić ponownie piece w Auschwitz" – pisze internauta Nexus69. „Proponuję zagazować bydło, bo to jedyna metoda. Ale zapomniałem... obrońcy praw człowieka, katolicy..." – to komentarz pod artykułem o kibolach na portalu Gazeta.pl. „Kibolskie bydło (...). Nie mają głów, ale łby, nie mają szyj, ale karki" – to już nie anonimowy internauta, ale Tomasz Lis.
Przedwczoraj sąd przedłużył Piotrowi Staruchowiczowi areszt o kolejne trzy miesiące. Oznacza to, że spędzi w nim – bez wyroku – 11 miesięcy. Ilu jest w Polsce mniej znanych kibiców aresztowanych z powodu wyssanych z palca lub przesadzonych zarzutów? Nie mam wątpliwości, że setki. I nikt o nich się nie upomina. Dlaczego? Operacja medialna, mająca doprowadzić do uczynienia z nich podludzi, trwała latami. Użyto do tego klasycznej „mowy nienawiści" – że odwołam się do modnego określenia – na gigantyczną skalę. Tak Polska stała się krajem więźniów politycznych, choć wielu z nich nie interesowało się ponadprzeciętnie polityką. To polityka zainteresowała się nimi – władza uznała ich środowisko za miejsce wylęgania się postaw stanowiących dla niej zagrożenie. Chcę opisać, jak przebiegł proces odczłowieczania i pozbawiania praw kibolskiego wroga władzy. My, kibole – pisali o sobie dziennikarze „Gazety Wyborczej" Zaczęło się niewinnie. Od zmiany znaczenia słowa „kibol". Poniżej kilka starszych cytatów z „GW".
9 czerwca 2001 r. Juliusz Kubel, publicysta „GW" i przyszły radny PO, proponuje na jej łamach utworzenie nowego hymnu Lecha Poznań ze słowami, które odnosi także do siebie: „Z tobą, Lechu, są kibole i na dobre, i na złe".
31 marca 2005 r. dziennikarz „GW" Jakub Lisowski publikuje tekst „Najlepsi kibice w Polsce". Chwali szczecińską publiczność: „Najliczniejsza, najbarwniejsza, najspokojniejsza, najgłośniejsza i piekielnie wymagająca. Coś o tym wiem, bo sam byłem kibolem".
27 marca 1998 r. „GW" pisze entuzjastycznie: „Nie masz kibola nad Angola". Mili kibole to nauczyciele angielskiego z zielonogórskich szkół.
19 maja 2003 r. prezes Polonii Warszawa, mecenas Andrzej Lew-Mirski, pozytywnie prezentowany w „GW", mówi: „Zdecydowanie jestem bardziej kibolem niż prezesem".
Tak, w tamtych latach słowo „kibol" nie oznaczało bandyty, ale człowieka zarażonego pasją kibicowania. Zamiast o kibolach, media pisały o chuliganach oraz pseudokibicach. Różnica? By kogoś tak nazwać, trzeba było zarzucić mu coś konkretnego, np. udział w bójce. Dziś epitet „kibol" tego nie wymaga. Z jednej strony funkcjonuje jako synonim słowa „bandyta". Z drugiej – kibolami są też ci, którzy wywieszają patriotyczne oprawy, śpiewają przyśpiewki, odpalają race, jeżdżą na mecze wyjazdowe. Proste? Pisarz Józef Mackiewicz pisał o tym zjawisku w komunizmie: „Odbierz ludziom pierwotny sens słów, a otrzymasz właśnie ten stopień paraliżu psychicznego, którego dziś jesteśmy świadkami. To jest w swej prostocie tak genialne, jak to zrobił Pan Bóg, gdy chciał sparaliżować akcję zbuntowanych ludzi, budujących wieżę Babel: pomieszał im języki". Wylansowanie zbitki „kibol-bandyta" skutkuje paraliżem psychicznym – nikt poważny nie będzie bronił kiboli.
Kibole jak robole z Solidarności Jak zwrócił uwagę bp Marian Florczyk, słowo „kibol" ma podobny wydźwięk, jak w ustach komunistycznych kacyków słowo „robol" w odniesieniu do Solidarności. Po jego upowszechnieniu rozpoczął się festiwal tysięcy newsów o przestępstwach kiboli – od morderstw po wykroczenia. Kibice Jagiellonii zdębieli, gdy po zatrzymaniu grupy prostytutek dowiedzieli się, że były one... kibolami ich klubu. Same konfabulacje? Nie. Przecież zdanie „Czytelnicy »Gazety Wyborczej« mordują staruszki" też jest prawdziwe. Wśród morderców staruszek są ludzie, którzy kiedyś czytali „GW". To skala kampanii upodabnia ją do komunistycznych i nazistowskich nagonek. Jak słusznie zwrócił uwagę prof. Andrzej Waśko, zaniepokojenie salonu kibicami rozpoczęło się 2 kwietnia 2005 r. – w dniu śmierci Jana Pawła II. Marsze po tym wydarzeniu powstały spontanicznie w środowisku kibiców. Establishment dostrzegł, że coś przeoczył. Wcześniej traktował ich jak nieszkodliwy margines. Odtąd – jako niekontrolowaną przez siebie wylęgarnię postaw politycznie niepoprawnych. O znaczeniu słowa-klucza „kibol" w propagandzie powie nam wiele analiza ilościowa, której łatwo dokonać, posługując się wyszukiwarką archiwum „GW". Od 1989 r. do 2 kwietnia 2005 r. słowo „kibol" pojawiało się w „GW" średnio ok. 23 razy w roku. Tymczasem średnia za okres po 2 maja 2005 r. to ok. 419 razy w roku. Niemal 20 razy częściej!
Bysiorek z brzuchem piwnym jak zdegenerowane uszy Żydów „Uszy u Żydów są jakby zdegenerowane, nieproporcjonalnie wielkie i odstające, albo odwrotnie, malutkie i pokręcone" – pisał autor broszury „Poznaj Żyda".
„Zapluty karzeł reakcji" – tak przedstawiała żołnierza AK propaganda komunistyczna. W propagandzie totalitaryzmów wróg musi być odrażający fizycznie. „Tępy bysiorek z brzuchem piwnym" – napisał Paweł Smoleński w „GW" o Krzysztofie Markowiczu, szefie stowarzyszenia Wiara Lecha. Przypisał on Markowiczowi cechy nieprawdziwe. Nie jest „bysiorkiem z brzuchem piwnym", bo jest chudy jak szczapa. Tępota? Ma wyższe wykształcenie, obdarzony jest zmysłem złośliwej ironii, co każdy może sprawdzić, czytając jego komentarze. Dlaczego Smoleński kłamie? W propagandzie „GW" kibol musi być odrażający estetycznie. Richard Chapple w książce „Soviet Satire of the Twenties" pisze o tym, jakie funkcje pełni ten rodzaj odczłowieczania wroga – cechy somatyczne charakteryzują go pod względem mentalnym. Karol Alichnowicz w książce „Miejsce dla kpiarza" odnosi badania Chapple'a do propagandy stalinowskiej. „Do pokoju wszedł nieduży, tęgi człowiek o jasnych, okrutnych oczach i czerwonym, mięsistym nosie" – cytuje tekst propagandysty. „Cechy charakterologiczne – m.in. okrucieństwo – są łatwo czytelne. Opis fizjonomiczny prezentuje zatem jego odrażające właściwości fizyczne, które upodabniają go do zwierzęcia" – podkreśla Alichnowicz. Porównanie kibiców do zwierząt pojawia się w mediach nagminnie. Jak dowodzi w „Polityce" dr Michał Bilewicz, kibice kierują się najniższymi instynktami: „Większość członków grup kibicowskich pochodzi z niedużych miast bądź blokowisk na obrzeżach wielkich aglomeracji, gdzie jest mnóstwo samotnych mężczyzn, bo dziewczęta wyjechały na studia albo do pracy w dużym mieście. W społecznościach, w których brakuje kobiet, staje się normą, iż swoje interesy wyraża się w sposób agresywny. Badania pokazują, że dzieje się tak u ludzi, ale też u fok, jaszczurek". Co na to GUS? W Warszawie mieszka o 140 tys. więcej kobiet niż mężczyzn. A w Łodzi o 90 tysięcy. Tymczasem kibice warszawskich i łódzkich drużyn należą do najbardziej potępianych w mediach. Określenie „mowa nienawiści" wprowadziły do obiegu środowiska lewackie. Ale także według ich definicji, kampania przeciw kibolom wyczerpuje ją modelowo. Są to „wypowiedzi (ustne i pisemne) i przedstawienia ikoniczne, lżące, oskarżające, wyszydzające i poniżające grupy i jednostki z powodów po części przynajmniej od nich niezależnych – takich jak (...) przynależność do »naturalnej« grupy społecznej, jak mieszkańcy pewnego terytorium, reprezentanci określonego zawodu, mówiący określonym językiem". Rafał Stec pisał wprost 9 grudnia 2007 r. o „kampanii »Gazety« o oczyszczenie stadionów z kibolskiej mentalności". Słowo „oczyszczenie" było ważne w propagandzie NSDAP. Alexander B. Rossino w książce „Hitler uderza na Polskę" pisze o planie „»oczyszczenia« nowego niemieckiego Wschodu z ludzi określanych jako rasowo i kulturalnie niżsi". Ciągłość chwytów komunistycznej propagandy pokazuje zaś przykład Jerzego Urbana, który mówił o „demagogicznej dziczy" w Solidarności z 1980 r., zaś w 2011 r. atakował PiS, które „przytula się do dziczy, jaką są kibice".
„Gazeta Wyborcza": karać za udzielenie wywiadu „GW" powołująca się na tradycje opozycji demokratycznej wyzbywa się demokratycznych przekonań w stosunku do kiboli. 12 marca 2009 r. Michał Szadkowski cieszył się: „Nadzieję daje nowa ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych. Według niej za wniesienie rac kibol będzie mógł (...) nawet trafić do więzienia". Rafał Stec proponował 15 lipca 2007 r., by karać kibiców za... udzielanie wywiadów: „Jeśli knajpy selekcjonują gości, to dlaczego na stadion wpuszczać tych, którzy jeszcze mają czystą kartotekę, ale negatywnie wpływają na innych? Np. udzielając skandalicznych wywiadów?". Zaś Jacek Sarzało 13 grudnia 2008 r. pisał o kibicach Lecha: „Taki sam z was produkt do odrzutu jak z kiboli Legii z »żylety«". Słowa mają swoje konsekwencje. Konsekwencją tamtych są dziś ludzie w więzieniach. Piotr Lisiewicz
Kryzys im. Edzia i Doncia - Jak jest po węgiersku „kryzys”? - EDZIO GIEREK.
Ten żart z początku lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia trzeba przypomnieć wszystkim zwolennikom pomysłu, aby 2013 nazwany był rokiem Gierka. No chyba, że dowcip potraktować śmiertelnie poważnie. W takim przypadku to naprawdę ma sens. Czas też jest odpowiedni. Pamiętam uroczyste otwarcie nowiuśkiej Trasy Łazienkowskiej na przyjazd Breżniewa, a następnie jej remont. Wypisz wymaluj Euro 2012 i tak zwana „przejezdność autostrad na czas trwania imprezy”. Sekretarz generalny SLD Krzysztof Gawkowski zorganizował na Dworcu Centralnym konferencje prasową, na której zapowiedział aktywny udział lewicowych aktywistów w progierkowskich „iwentach”. Inicjatywa SLD postawiła na nogi młodzieżówkę PO. Jej działacze wręczyli tym drugim goździki i rajstopy. Dlaczego o tym piszę? Otóż Edward Gierek zadłużył Polskę na lat 40. Natomiast słynny duet politycznych szansonistów - Donald & Vincent zrobił to samo, ale na lat 140. Długi zaciągnięte przez EG mamy już spłacone, długi wygenerowane przez D&V spłacać pewnie będą również prawnuki członków młodzieżówki PO. Dlatego też platformiana kpina z Edwarda Gierka trąci polityczną schizofrenią. Obie partie powinny pod ramię pójść i świętować własne „sukcesy”. Miejscem pojednania niech będzie Dworzec Zachodni w Warszawie – wizytówka rządów i Gierka, i Tuska. A może pasy startowe na lotnisku w Modlinie? Idealne miejsce na wspólną manifestację przeciwko Kaczyńskiemu. Jeśli jedno z rond warszawskich ma otrzymać imię Edwarda Gierka, to jest kilka ślepych ulic, które natychmiast miejscowi włodarze powinni poświęcić np. Sławkowi Nowakowi. Licznik długu powinien nosić nazwę Licznik Fajnego Premiera lub Największy Sukces Donalda, a więc Platformy (NSDaP). Pamiętaj czytelniku – do sukcesu prawo ma tylko PO i SLD. Nawet jeśli jest to sukces mniemany. Zapomnij o Włoszczowie; zapomnij słowa jej burmistrza Bartłomieja Dorywalskiego
- Ta stacja to dla nas okno na świat. Dzięki niej szybko można się stąd dostać do Warszawy, Krakowa, Katowic. To prawda. Do Warszawy dostać się można szybko, ale wydostać się z niej już nie jest tak łatwo. Zadbała o to HGW. Jej imieniem też należałoby coś nazwać. To coś, co spowodowało zalanie tunelu drugiej nitki metra mogłoby, od dzisiaj choćby, nosić nazwę Ciek Hanki (CHGW). Ja zachęcam do inicjatyw obywatelskich promujących przedstawicieli naszych elit. Mamy w końcu bardzo wielu wybitnych polityków, których nazwiska powinny być zapisane dla potomności jako nazwy ulic, placów, autostrad, lotnisk, stadionów. Nie wiem tylko jak upamiętnić takiego giganta jak np. Niesiołowski Stefan czy Graś Paweł. Pierwszy mógłby zostać patronem jakiegoś nowoodkrytego żuka gnojarza, a drugi – dozorców w randze ministra. Enik Nochal
Poradnik-anty-Olejnik "Kropka nad i" jest często spektaklem sado-maso. Przedstawiciele opozycji są tam rozwałkowywani na żywca przez Olejnikową. W Święto Trzech Króli, chrześcijańskie miłosierdzie nakazuje nam udzielić kilku rad tym nieszczęśliwcom. Koncept “Kropki nad i” jest kopią programu “Larry King Live”, który leciał na CNN przez 20 lat. Larry King był gentlemenem, który zadawał spokojnym głosem celne pytania i pozwalał wypowiedzieć się gościom. Wersja Moniki Olejnik przypomina raczej przesłuchania bezpieki z czasów PRL. Czy z wiekiem wychodzą atawizmy ? Oczywiście policyjny ton dotyczy przede wszystkim ludzi związanych z opozycja, wobec partii miłości i salonu Olejnikowa zachowuje się o wiele spokojniej.Lista gości “Kropki nad i” odzwierciedla tzw. krótką ławkę służbowych autorytetów TVN, których głównym zadaniem jest opluwanie opozycji. Niesiołowski odgrywa dodatkowo szczególną rolę tzw. “wioskowego wariata”, który ma zadanie zdezorientować, wykpić i zakrzyczeć przeciwnika na wizji. Większość powyższych rozmów z Olejnikowa to medialne seanse przywalania opozycji. Czyli dziennikarstwo jednokierunkowe. Oto wybór tytułów z www.tvn24.pl:
”Kaczyński zwalnia Rosjan z odpowiedzialności za katastrofę” (Giertych, 31.10)
“Kaczyński karmi się nienawiścią” (Wajda, 8.11)
“Kaczyński popełnił błąd” (Marcinkiewicz, 22.11)
“Tylek bym (Braunowi) złoił na własnym kolanie (Olbrychski, 27.11)
“Opozycja nie walczy o dzieci, tylko z ministrem zdrowia” (Schetyna, 28.11)
“To dzieciaki z niebezpiecznymi zabawkami” (Giertych o agencie Tomku, 03.12)
“Jeśli ktoś wierzy w zamach (smoleński) jest naiwniakiem” (Komorowski, 06.12)
“Kaczyński zabetonował własną partie” (Mazowiecki, 11.12)
“Przewiduje kryzys władzy. A opozycja jest żałosna” (Kutz, 19.12)
Oglądając opluwanie opozycji na TVN24 można dojść do wniosku że to opozycja rządzi Polską a władza dzielnie wylicza błędy opozycji w rządzeniu. Czysty Mrożek. Stanisław Michalkiewicz dawno już zrozumiał styl pracy TVN24 i uprzejmie odmawia zaproszeń na wizję (jego wideo zamieszczamy w komentarzach poniżej). Udział przedstawicieli opozycji w spektaklach “Kropki nad i” to pewność stania się ofiarą publicznego i dosyć nieprzyjemnego przemaglowania. Czy warto ? Dla tych którzy chcą podjąć takie ryzyko w przyszłości, mamy następujące rady: (a) nie zgadzajcie się na trójkąty na wizji z Niesiołowskim lub Pitera, bo zostaniecie wykpieni i zakrzyczeni, (b) nie pozwólcie Olejnikowej przerywać wam nieustannie wypowiedz, mowcie dalej podnosząc stopniowo ton głosu, (c) nie dajcie się sprowokować i zbić z tropu wypowiedzi, (d) nie bądźcie grzeczni i uprzejmi, to wam w niczym nie pomoze i (e) jeżeli Olejnikowa zaatakuje was osobiście, zróbcie to samo. Najlepszym jednak wyjściem jest unikanie “Kropki nad i”. Zdrowie psychiczne jest ważniejsze. Wyjce Waltera: monsieurb.nowyekran.pl/post/60287,wyjce-waltera Balcerac
Posunąć Tuska To, że Donaldu jest ścierwem, wiedzą nawet jego "koledzy" partyjni i całe kohorty złodziei i szmat, którym umożliwia kręcenie lodów i dorabianie się fortun przez bandytów. A czas to jest rzeczywiście złoty. Układ jest prosty by nie rzec-prostacki. Możecie kraść ile wlezie. Za to liczę na wasze poparcie. Cóż, zawsze twierdziłem, że często najgenialniejsze rozwiązania są w istocie bardzo proste. Ot, choćby "mała czarna" od Chanel, wynalazek wszechczasów...Tusk od wielu już lat musiał być hodowany przez tę część specsłużb, która widziała w nim kandydata na słupa, kiedy przyjdzie czas. III RP jest krainą urządzoną, zarządzaną i okradaną przez specsłużby, w którym rolę absolutnie nadrzędną pełnią byłe, bo formalnie rozwiązane, WSI. A więc, krajem naszym nieszczęsnym rządzą w istocie rosyjscy agencii. To oni kreują politykę, zakładają partie polityczne, infiltrują organy państwa. Ustawiają odpowiednich ludzi w odpowiednich miejscach. Agenci niemieccy mają zdecydowanie mniejszy wpływ na gospodarkę ale olbrzymi na urabianie świadomości Polaków. Zdominowali media i wcale liczne fundacje czy organizacje pozarządowe. Wydaje się, że np. sektor „obrońców przyrody” tak istotny np.w konekście łupków, jest właśnie ich domeną. Oczywiście obaj okupanci współpracują ze sobą. Bo choć od czasu do czasu ich interesy nie są spójne to wszelako łączy ich cel nadrzędny. Zlikwidowanie problemu polskiego. Raz na zawsze. Nigdy nie zapomnę pana kanclerza Kohla, „wielkiego przyjaciela Polski i Polaków”, który na jednym ze zjazdów niemieckich ziomkostw uspokajał drogich „wypędzonych”, że odzyskają wszystko z nawiązką. „Niech no tylko, mówił, Polska wejdzie do Unii Europejskiej a wasze słuszne żądania zostaną ostateczne zaspokojone.” Rządy Tuska to „złoty wiek” dla dle realizacji celu głównego, zmarginalizowania Poski. Uczynienia z niej kraiku i państewka niezdolnego nawet do myśli o samostanowieniu czy politycznej i gospodarczej suwerenności. By tak się jednak stało konieczne jest zdegenerowanie Polaków do stopnia zmieniającego samoświadomy naród w bezwolne plemię i awansowanie pachołków pozbawionych kszty honoru, godności, wymóżdżonych i skarlałych moralnie, na plemienia tego elitę.A Tusk, sam człowieczek o mentalności cinkciarza spod baru mlecznego, ubranego czysto i wyperfumowanego chama do tej roli, roli grabarza, nadawał się znakomicie. Jego umysłowość pozbawiona siatki pojęciowej koniecznej do pełnienia pewnych funkcji w każdym, normalnym kraju, jego charakter, którego cechą dominującą jest nikczemność i podłość sprawiły, że to właśnie jego wybrano i ustanowiono władcą. Trzeba mu oddać, że wyznaczoną mu rolę spełnia znakomicie. Wspierany potężną maszynerią przemysłu medialnego, otoczony odpowiednimi ludźmi, sprawnie i bezkompromisowo likwiduje państwo polskie jako podmiot, przekształcając go w przedmiot, zabawkę w rękach możnych. Zasada „dziel i rządź”, w jego wykonaniu, realizowna jest węcz perfekcyjnie.
Słynne słowa Tuska, że „polskość to nienormalność” nie były żadnym lapsusem. Nie były słowami, które wyleciały wróblem z mózgownicy młodego Donalda. One znakomicie odzwierciedlają autentyczny, rzeczywisty stosunek premiera do państwowości polskiej. Są wynikiem jego formacji intelektualnej i moralnej. Bo jeśli „po owocach poznacie” to nie można mieć żadnych złudzeń co do roli jaką spełnia, jego rzeczywistych intencji i poglądów. Tusk jest pachołkiem. Całkowicie podprządkowanym możnym, nie rozumiejącym takich pojęć jak naród, tradycja, państwo, moralność, przyzwoitość. On te pojęcia odrzuca. Są mu obce. Jawią się być groźnymi bo nieznanymi. Widzi tylko i wyłącznie interes własny. Jest bezwzględny, całkowicie wyzuty z elementarnej przyzwoitości. Jest zdolny do każdego draństwa, każdego świństwa. Jeżeli uzna, że coś leży w jego ineresie gotów jest do wszystkiego. Nie ma hamulców. Ani intelektualnych ani moralnych. I wszystko to mogło by być jedynie żałosne i godne najwyższej pogardy. Ale być takimi jednynie nie może bo ten człowiek rządzi prawie czterdziestomilionowym narodem. I rządzi nim także za pomocą zbrodni. Zbrodni bezkarnych. Rządy Tuska, same w sobie są, rządami zbrodniczymi. Nie ma tu miejsca na szczegółowe ich nazwanie i rozliczenie bo notka musiała by zmienić się w elaborat. Ale doskonałym, aktualnym, przykładem obrazującym zbrodniczą rolę Tuska, niszczącą tkankę państwa, jest obecny spektakl medialny związany z wyrokiem sędziego sądu rejonowego w sprawie doktora G. Mamy tu skupione jak soczewce, czym i jaki jest tak zwany wymiar sprawiedliwości kompromitujący się z regularnością szwajcarskiego zegarka. Widzimy, czym są i jaką rolę pełnią media głównego ścieku. Kim są dziennikarze w nich pracujący... Widzimy parodię państwa. I tak to państwo wygląda w każdej dziedzinie, która je konstytuuje. Nie ma już żadnej dziedziny kształtującej państwowość pojmowaną jako struktura powołana do „obsługi” obywatela i odpowiadzialnej za jego bezpieczeństwo, która by dziś funkcjonowała normalnie. Nie perfekcyjnie, znakomicie. NORMALNIE. Tusk jest całkowicie odpowiedzialny za rzeczywistą likwidację państwowości polskiej, za sprowadzenie go do roli struktury plemiennej, zarządzanej przez kacyków, wyłącznie w ich ineresie. Państwo Tuska jest, w istocie, organizacją zbrodniczą. To jest antypaństwo, zbudowane przez zdrajców, moralne śmieci, prymitywów zwanych autorytetami. Dziś odsunięcie Tuska od władzy nie jest już li tylko procedurą demokratycznie normalną i taką, która musi, wcześniej czy później nastąpić. Dziś jest to absolutna konieczność. Jest celem o najwyższym priorytecie. Nie możemy teraz topić się w ideologicznych sporach i tracić energii na udowadnianie sobie kto, po naszej stronie, ma rację albo jej nie ma. To dziś bowiem nie ma żadnego znaczenia. Jest marnowaniem energii. Dziś jest jeden cel. Obalenie tej bandyckiej władzy. Obalenie „Republiki Okrągłego Stołu”. Czas na intelektualny tygiel, w którym wykuwały się będą koncepcje, strategie i spory jak to państwo urządzić są przed nami. Najpierw bowiem musimy mieć państwo uwolnione od wpływu ścierw na jego funkcjonowanie. A dziś już znamy dobrze ich wszystkich. I to jest wielki kapitał. I dlatego, świadomi wad i popełnianych błędów, nie ślepi i głusi ale rozsądni, musimy wynieść Jarosława Kaczyńskiego do władzy. Mniejsza o metody... Bo to daje gwarację, że na czele rządu stanie polski patriota a taki będzie zawsze partnerem do dyskusji. Partnerem poważnym. Patologiczny antykomuch
III RP kształci niedouczonych i chwiejnych sędziów. Takie wnioski wyciągnąć można z szeroko komentowanego procesu dr. G.
1. Młody sędzia metody przesłuchań używane przez CBA określił jako bliskie stalinowskim. Trudno wytłumaczyć to inaczej niż przyznaniem się pana sędziego do indolencji w tej dziedzinie. Owszem, czytając wspomnienia więźniów reżimu komunistycznego można uzyskać informację, że jedną z metod torturowania więźniów były tzw konwejery, czyli pozbawianie ich snu trwającymi bez przerwy przesłuchaniami. Jednak trudno metodę tę porównać do przesłuchań o godzinie 22, czy nawet 2, na które świadkowie, czy oskarżeni wyrazili pisemną zgodę.
2. Wg młodego sędziego jedną z metod operacyjnych agentów CBA było uwiedzenie pielęgniarki, co ówże sędzia uznał za metody podobne do stosowanych przez agenta Tomasza Kaczmarka wobec Beaty Sawickiej. Tymczasem Sąd Okręgowy w Warszawie, czyli instancja wyższa niż reprezentowana przez młodego sędziego w wyroku przeciw Sawickiej stwierdza, że działała ona z chęci zysku, fakt rzekomego uwiedzenia nie został zaś udowodniony. Albo więc młody sędzia nie zna precedensu, na który się powołuje, albo artykuły prasowe stawia wyżej niż wyroki sądowe. Nie wiec co jest bardziej kompromitujące.
3. Młody sędzia długo rozwodził się nad emitowanymi w mediach filmikami z aresztowania dr G. wskazując na ich nierzetelność i oskarżając o nią służby. Sęk w tym, że proces nie wykazał kto owe filmiki montował (zawierzając w tej materii słowom samego sędziego). Sędzia domyśla się, że to CBA, bo na filmach jest logo instytucji. Wysnuwanie oskarżenia na podstawie domysłów to sprzeczność z istotą sądu, gdzie wyroki wydaje się na podstawie dowodów.
4. Po zakończeniu procesu młody sędzia miał złożyć doniesienie do prokuratury na metody jakimi CBA zbierało dowody. To chyba największe kuriozum. Sąd powołany został bowiem po to by rozstrzygać wątpliwości. Zauważmy, że pan sędzia składając podobny wniosek oskarża w istocie sam siebie. Zakwestionował bowiem prawomocność dowodów, które sam uznał za prawomocne.
5. Patrząc na dość chaotyczne działania młodego pana sędziego trudno oprzeć się wrażeniu, że ważniejsze niż kodeksy są dla niego opinie czynników pozaprawnych jak np. wygłaszanych w mediach i przez media opinii. Trudno to pogodzić z zasadą demokratycznego państwa prawa jak i niezależnością sądu. Można oczywiście uznać, że młody pan sędzia stołecznego sądu rejonowego to wyjątek, reszta sędziów dysponuje i wiedzą, i umiejętnością logicznego myślenia w znacznie wyższym stopniu. Jednak o sprawie dr G. wiedziano z góry, że będzie to jedna z najważniejszych spraw. Do takiej sprawy wyznacza się najlepszych. Jeśli to ów młody sędzia jest tym najlepszym, to czas najwyższy wszcząć szybkie działania celem zapewnienia polskim sądom odpowiedniej jakości sędziów. Wracając zaś do sprawy dr. G. zauważmy, że najbardziej wygrało na niej środowisko lekarskie. Po tej głośnej sprawie pensje lekarskie wzrosły, jak jest z kopertami? Nie wiem. Foros
Jak to w końcu jest, Wysoki Sądzie? Doktor G., współczesna odmiana Dreyfusa został w końcu po latach skazany, za łapownictwo, czyli, jak Pan Bóg przykazał. To było główne zadanie Pańskiego, Wysokiego Sądu i wszystko w właściwie jest na swoim miejscu. Brał wielokrotnie łapówki i dostał za to wyrok. Nie raz brał, nie dwa razy, ale wielokrotnie i to niemałe. W takim razie, po co te dodatki i didaskalia? Poczuł Wysoki Sąd nieprzepartą potrzebę uczynienia z tej sprawy czegoś więcej, sprawy przeciwko CBA, przeciwko Zbigniewowi Ziobrze, przeciwko tak zwanej dusznej atmosferze IV Rzeczpospolitej, jak się domyślam. Dokładnie, tym razem Dreyfusem ma być sędzia Tuleya. Parę spraw rzeczywiście budzi wątpliwości, a nawet mimowolne uniesienie brwi w zdziwieniu, jak te dokrętki filmowe z kajdankami innej osoby, po co to było komu potrzebne, nie sposób zgadnąć, ani wytłumaczyć. Albo te nocne przesłuchania, też nie wiadomo, po co i na co komu. No, ale to już, jakby dodatki do głównej sprawy o łapownictwo, która to sprawa została rozstrzygnięta. Sędzia Tuleya zapomniał wszakże o paru drobiazgach. Chyba, ze ja się mylę, co łatwo może się okazać, bo nie jestem prawnikiem. Zgłaszając te swoje didaskalia, zgodnie z art. 304 §2 k.p.k. miał prawny obowiązek uczynić to niezwłocznie, a nie dopiero po wydaniu orzeczenia. Skoro taki z niego legalista, to warto mu to wypomnieć. Art. 304. § 1. Każdy dowiedziawszy się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu ma społeczny obowiązek zawiadomić o tym prokuratora lub Policję. Przepis art. 191 § 3 stosuje się odpowiednio. § 2. Instytucje państwowe i samorządowe, które w związku ze swą działalnością dowiedziały się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, są obowiązane niezwłocznie zawiadomić o tym prokuratora lub Policję oraz przedsięwziąć niezbędne czynności do czasu przybycia organu powołanego do ścigania przestępstw lub do czasu wydania przez ten organ stosownego zarządzenia, aby nie dopuścić do zatarcia śladów i dowodów przestępstwa. Uwiera mnie tu, że się tak wyrażę, w dwóch miejscach. Po pierwsze, sędzia Tuleya zgłosił sprawę do prokuratury, a następnie będzie tą sprawę sądził. Nie ma tu aby konfliktu? Przypomina mi to Sekułę rozprawiającego z pustymi krzesłami. W dobie rozgrzanych sędziów wszystko jest możliwe. A, przede wszystkim, główna sprawa, jak można, jak można mieć taki tupet i oskarżyć prokuraturę o stalinowskie metody? Czy naprawdę nie mamy odrobiny wstydu, przywołując zbrodniczy system i zbrodnicze metody z jednej strony, mając po drugiej stronie drobne w sumie uchybienia i naciągania? Przecież od razu wyłazi stronniczość i zła wola. Z ustaleń sądu, którego jednoosobowy skład stanowił sędzia Tuleya, nie wynika, żeby funkcjonariusze CBA, prowadzący postępowanie, torturowali podejrzanego Mirosława G. Nie wynika, by go bili, polewali wodą, zrywali mu paznokcie, miażdżyli jadra, trzymali o głodzie i pragnieniu. Nie wynika, by dręczyli w jego obecności najbliższe mu osoby, by straszyli go pozorowanymi egzekucjami, by kazali mu siadać na odwróconym nogami do góry taborecie, by trzymali go godzinami z rękami wzniesionymi w górze, by kazali mu wykonywać setki pompek, podskoków i przysiadów, by wybijali mu zęby, łamali palce i odbijali nerki. Z ustaleń procesu nie wynika, by w stosunku do doktora G. stosowane były jakiekolwiek metody, w najmniejszym stopniu przypominające te praktyki, które w czasach najgorszego stalinizmu stosowali okrutni oprawcy Urzędu Bezpieczeństwa. Najlepszym dowodem, że tego rodzaju metody nie były w postępowaniu stosowane, jest fakt skazania doktora G. na podstawie dowodów zgromadzonych w tym śledztwie, które pan sędzia Tuleya przyrównał do metod z najgorszych czasów stalinowskich. Gdyby te dowody rzeczywiście zostały uzyskane w wyniku metod z najgorszego stalinizmu, pan sędzia Tuleya musiałby te dowody, jako bezprawne, odrzucić i oskarżonego doktora G. uniewinnić. Tymczasem pan sędzia go skazał. A dowodów stalinowskich nie miałby prawa uznać. Zwyczajnie, z definicji. Tych, co metody stalinowskie stosowali powinien zapudłować od razu i na dzień dobry. Skoro nie zapudłowali, znaczy, i metody nie takie stalinowskie.
P.S. Zachęcam do czytania felietonów w „Gazecie Polskiej Codziennie”, „Warszawskiej Gazecie” i w Freepl.info. Jest już moja nowa książka, „Alfabet Seawolfa”! Na razie się pokazała w księgarni MDM na ulicy Pięknej 31, oraz w wydawnictwie http://www.slowaimysli.pl/ osiągalna dla dystrybutorów, a potem w sprzedaży ogólnopolskiej i sklepach internetowych. Proszę zakupić bez ociągania, choć na razie łatwo nie będzie, chyba dopiero po Nowym Roku ruszy dystrybucja na pełną skalę. Właściwie, to powinna już być w coraz większej ilości księgarń, a jak będę coś wiedział o internetowej dystrybucji, co w mojej blogerskiej sytuacji powinno nastąpić szybko, zaraz dam znać. Seawolf
Tusk zechce wykorzystać kościół przeciw Polakom Silna tradycja konfucjańska utrzymywała ,że wysokie podatki oznaczają moralny upadek państwa . Sikorski próbuje wykorzystać kościół do zmuszenia Polaków do płacenia chorych podatków i niewolniczej pracy . Sikorski „ Konstytucje Apostolskie": "Będziesz się lękał króla, wiedząc, że ustanowienie pochodzi od Pana. Będziesz szanował przedstawicieli władzy jako sługi Boga, oni bowiem karcą wszelką nieprawość. Dobrowolnie płaćcie im podatki, cło i wszelką należność" (tamże: VII, 16). „....(więcej)
Wolniewicz „Dzisiaj, mnie polityczna poprawność jawi się jako ideologia nowego państwa policyjnego, wręcz Orwellowskiego. Normy politycznej poprawności mają być etyką tego, co się nazywa „laickim humanizmem”, jego praktycznym ucieleśnieniem „.....”Nowy zestaw zasad moralności, zastępujący ten dany na Górze Synaj. Bo laicki humanizm to jest mutacja komunizmu. Jarosław Marek Rymkiewicz już kilkanaście lat temu powiedział: „komunizm nie umarł, on mutuje”. „.....”Dwieście lat temu komunizm startował jako nowe chrześcijaństwo. Ostatnia książka hrabiego de Saint-Simon, jednego z głównych ideologów komunizmu, taki właśnie nosiła tytuł: „Nowe chrześcijaństwo”. Komunizm się zawalił, głównie ze względu na swą niesłychaną niewydolność ekonomiczną, ale aspiracje, by wyprzeć stare chrześcijaństwo i zastąpić je nowym pozostały. „....(więcej) Autor jest politologiem,
wykładowcą na UKSW i sekretarzem naukowym Studium Generale Europa Sowiński „trzeba się liczyć z tym, że w dzisiejszych czasach może nastąpić pogorszenie społecznych nastrojów, które hamować będzie nie tylko entuzjazm wobec rządzących, „....”W takiej sytuacji każda władza zawczasu szuka sposobu na ostudzenie lub złagodzenie możliwego tąpnięcia „....”dla znacznej części społeczeństwa polskiego – zwłaszcza tej zagrożonej skutkami kryzysu – autorytetem takim pozostaje Kościół „....”moment integracji europejskiej, kiedy to Kościół istotnie przyczynił się do zdecydowanego europejskiego „tak" polskiego społeczeństwa, „.....”wsparcie przez Kościół obrad Okrągłego Stołu „....”niedawna inicjatywa Kościoła dotycząca stosunków polsko-rosyjskich. „....”Generalnie jednak wydaje się, że w przypadku ewentualnego gospodarczego spowolnienia i związanych z nim niepokojów społecznych Kościół wystąpić powinien nie tyle jako kolejny oddział „kryzysowej straży ogniowej", ile przede wszystkim w swej podstawowej roli: nauczyciela i świadka Ewangelii. „.....”sumienna praca zawodowa, także w banku, wielkiej korporacji, mediach czy polityce, dla wszystkich jest służbą, a dla wierzących także drogą do świętości. „.....(źródło)
Prof. Michael Novak „Od czasów Jana Pawła II mamy jakby nowy impuls w nauczaniu społecznym Kościoła. Kluczowy do niej wkład Jana Pawła II dotyczy wyjaśnienia, jaka jest przyczyna bogactwa nie indywidualnego, ale narodów. Dokładnie to samo pytanie stawiał Adam Smith.”...”Wiedza, umiejętności, kreatywność. Społeczeństwa nie bogacą się poprzez pracę w sensie marksistowskim, czyli przez niewolniczą pracę robotników w przemyśle ciężkim. „...(więcej)
Wolniewicz pisząc o tym ,że polityczna poprawność jest nową religią dołącza do grona takich myślicieli jak profesor D, Alemo, który takie totalitarne ideologi, w tym socjalizm niemiecki Hitlera i socjalizm rosyjski Stalina nazywa „religiami politycznymi „czy profesora Ferguson a, który uważa ,że polityczna poprawność stała się „religią państwową„ państw Zachodu. Wolniewicz nie dostrzegł jednak ,że polityczna poprawność to nie tylko ideologia społeczna antyrodzinna, czy nowy chóry zbiór norm moralnych i etycznych . Polityczna poprawność to również model gospodarczy. Polityczna poprawność jest totalitarną ideologią socjalistyczną . Jak każdy totalitaryzm jest ona również model gospodarczym, ekonomicznym . Bandyckie podatki , drobiazgowa kontrola biurokratyczna każdego aspektu życia gospodarczego i społecznego . W końcu budowa społeczeństwa , które jest całkowicie zależne od socjalistycznego państwa , którego ustrojem jest totalitarna polityczna poprawność . Podatki wywłaszczają z owoców pracy , czyniąc ludzi bezbronnymi wobec socjalistycznej przemocy państwa . Leczenie, edukacja , zasiłki emerytalne i chorobowe czynią członków takiego socjalistycznego społeczeństwa niewolnikami. Ba nawet posiadanie dzieci przez klasę niewolników jest kontrolowane przez socjalistów poprzez system zasiłków. Jeśli socjaliści , nomenklatura dojdzie do wniosku że potrzebuje więcej siły roboczej to zasiłki zwiększy , jeśli będą grali na wyludnienie jak to ma teraz miejsce w Polsce to zasiłki będą mizerne . Systemem stypendialnym i wybiórczymi opłatami za uczelnie socjaliści politycznej poprawności będą decydowali , jakie kierunki będą. studiowali Polacy. I czy w ogóle będą studiowali . Tusk skazując Polaków na bycie spawaczami , na dostarczenie Niemcom milionów tanich robotników wystarczy , że wprowadzi z jednej strony drakońskie opłaty za studia, a z drugiej da stypendia dla przyszłych spawaczy, zamiataczy , ...niewolników przemysłowych .
Na Zachodzie kościół został praktycznie zniszczony. Większość Europejczyków stałą się wyznawcami nowej religii , wyznawcami politycznej poprawności . W Polsce jest inaczej . Co najmniej 30 procent społeczeństwa skupiona wokół Obozu Patriotycznego Kaczyńskiego nie dała się nawrócić na polityczną poprawność. Podobnie jak muzułmanie w Europie Zachodniej Polacy w Polsce odrzucili polityczna poprawność i nie akceptują jej jako „religii państwowej „ II Komuny. Nomenklatura drugiej Komuny aby spacyfikować nastroje buntu eksploatowanych ekonomicznie chrześcijan w Polsce zechcą użyć do tego celu zdemoralizowaną część kleru . Z jednej strony znajdujący się tam donosiciele, czy uwikłani moralnie po stronie poprawności będą nawoływali do posłuszeństwa podatkowego , a z drugiej będą demontowali system wartości chrześcijańskich poprzez wbudowywanie elementów politycznej poprawności do swego nauczania. Kościół jednak zaczyna się przechylać na rzecz Obozu Patriotycznego . Zamiast zmuszać wiernych do niewolniczej pracy i oddawania państwu bandyckich podatków zaczyna przyjmować konfucjański punkt widzenia ,że wysokie podatki świadczą o rozkładzie , upadku państwa. Proszę zwrócić uwagę na bezczelność Sikorskiego , który próbuje poprzez cytat z Konstytucji Apostolskich przekonać Polaków ,że mają być posłusznymi w stosunku do socjalistycznej nomenklatury podatkowymi niewolnikami . Tusk , generalnie nomenklatura II Komuny chce wykorzystać kościół aby ten zapewnił zwycięstwo nowej religii opartej na fundamentach absolutnego osobistego posłuszeństwa wobec socjalistycznych panów i akceptacji przez nowe chłopstwo pańszczyźniane rabowania podatkami i życia w nędzy. Tusk , druga Komuna liczy ze zmanipuluje kościół , tak aby ten zakazał uciskanym Polakom podnieść bunt przeciw jak go nazwał Winnicki „bandyckiemu rządowi, bandyckiemu reżimowi „Pod spodem wywiad video Krasnodębski Szczur Biurowy „ Ustrój Polski to postmodernistyczny autorytaryzm „Rydzyk i sprawa nieposłuszeństwa obywatelskiego„ Jeśli państwo nie chce realizować naszych praw,”....”to naturalną jest odpowiedź w postaci obywatelskiego nieposłuszeństwa - przekonywał dziś w radio Zet Jacek Sasin (PiS). „To absolutnie przyjęte w cywilizowanym świecie, kiedy państwo godzi w prawa obywatela - dodał.Częściowo zgodził się z nim Tadeusz Cymański (Solidarna Polska):”...”Katolicy powinni przestać płacić podatki, bo utrzymują tych, którzy niszczą Polskę „ ...”ogłosił przed tygodniem w Radio Maryja o. Tadeusz Rydzyk.”. ...(więcej)
Warzecha „Patriotyzm to płacenie podatków". Powiem więcej: to schemat nie tylko absurdalny i bezzasadny, ale wręcz intelektualnie prostacki. Patriotyzm nie sprowadza się do płacenia podatków ani nie na tym polega, nie każde podatki są zasadne, sprawiedliwe, a obywatele nie mają obowiązku zachowywać się jak barany, idące na rzeź i potulnie zasilać fiskusa w każdej sytuacji. „ ...(więcej)
Prof. Michael Novak „Od czasów Jana Pawła II mamy jakby nowy impuls w nauczaniu społecznym Kościoła. Kluczowy do niej wkład Jana Pawła II dotyczy wyjaśnienia, jaka jest przyczyna bogactwa nie indywidualnego, ale narodów. Dokładnie to samo pytanie stawiał Adam Smith.”...”Wiedza, umiejętności, kreatywność. Społeczeństwa nie bogacą się poprzez pracę w sensie marksistowskim, czyli przez niewolniczą pracę robotników w przemyśle ciężkim. „...(więcej )
Biskup Dydycz „Najwyższe władze Rzeczypospolitej są chore - mówił. Sejm powinien być rozwiązany, bo nie wypełnia swojej podstawowej misji: nie kontroluje rządu. To rząd steruje wbrew konstytucji Sejmem, a nawet może nie rząd, tylko partia. Opozycja jest torpedowana. Większość rządowa kontroluje każda inicjatywę, w ten sposób powraca liberum veto, groźniejsze niż kiedyś. To hańba i wstyd dla rządzących. Kiedy siedzicie w sejmowych ławach, stać was tylko na cyniczne uśmiechy i gromy rzucane na posłów usiłujących pełnić swoją rolę i was kontrolować. Traktujecie ich jak chłystków, z obrzydliwą wyższością. Nie da się niczego poprawić, jeśli nie będziemy mieć ludzi sumienia. „...(więcej)
Rokita „Ciągle gdzieś czytam, że Kaczyński będzie wiarygodny tylko wtedy, gdy przestanie delegitymizować rząd, stanie się miły, grzeczny i zacznie współpracować z Tuskiem, jak Giertych, albo Ziobro. Moim zdaniem ta teza jest totalnie bezsensowna „....”Strategia oskarżania Tuska o zdradę, …..osłabia morale przeciwników. I to ta strategia, a nie strategia uśmiechania się, łagodności i sympatii, doprowadzi Kaczyńskiego pewnego dnia do władzy. To nie ulega wątpliwości. „...(więcej)
Silna tradycja konfucjańska utrzymywała ,że wysokie podatki oznaczają moralny upadek państwa . Shjjing , czyli Księga Pieśni, zawiera następujący wiersz „ Wielki szczurze ,wielki szczurze , nie pożeraj ty nam prosa ! Znosiliśmy cię trzy lata , lecz się z nami nie liczyłeś, teraz my cię porzucimy ,pójdziemy do tej szczęsnej ziemi, szczęsnej ziemi , szczęsnej ziemi , tam znajdziemy sobie miejsce”...(Francis Fukuyama „ Historia ładu politycznego „ str 344. Arcybiskup Andrzej Dzięga „„Zdecydowanie trzeba nam sięgać do chwil obecności Prymasa Tysiąclecia na Pomorzu Zachodnim.”… Stefan Wyszyński odważnie mówił o wyrokach Bożej Opatrzności, o rozstrzygnięciach Bożych dla tej ziemi, które my musimy przyjąć i zaakceptować. To przesłanie dalej warto mieć w sercu, gdy spotyka się ludzi, którzy wiele lat po wojnie czują się tu nie bardzo u siebie.” …Mam wrażenie, że prymas Wyszyński silnie chciał podkreślić, iż nasza obecność tutaj po II wojnie światowej jest zgodna z Bożą wolą, z Bożym zamysłem, że to jest element Bożego planu dla tych ziem. I dla Europy, i dla naszego narodu. Jesteśmy u siebie, jesteśmy gospodarzami tej ziemi i z naszej troski o tę ziemię kiedyś się będziemy przed Bogiem rozliczać. „ ,,, W czasie kazania na Boże Ciało nawiązał ksiądz arcybiskup do manifestu wyborczego CDU o „prawie do ojczyzny”. I prosił: „przestańcie straszyć”. Uważa ksiądz, że Niemcy nas straszą „...(więcej ) Marek Mojsiewicz