Cumbre Vieja – kataklizm czy ratunek dla świata? Tim Rifat.
(…) zachodnia część Cumbre Vieja, która jest olbrzymią skałą, w sposób katastrofalny wpadłoby pod wpływem grawitacji w otchłań oceaniczną, generując tzw. mega-tsunami. Jak obliczono, gruzy z wulkanu przemieściłyby się po dnie oceanu wytwarzając falę o początkowej wysokości ponad 1969 stóp (645 metrów), a odległość pomiędzy grzbietami fali mogłaby osiągać nawet 2 kilometry! (…)
Fragmenty rozmowy Jeffa Rense z Timem Rifatem – skrótowe tłumaczenie, ze słuchu. Tim Rifat prezentuje bardzo kontrowersyjne, wręcz niewiarygodne tezy, uważa się za czołowego światowego proroka, korzystającego z techniki tzw. „remote viewing” paranormalnego widzenia na odległość. Kilka miesięcy temu zamieściłem fragmenty rozmowy Rense z Rifatem, w której ostrzegał o możliwości wykorzystania substancji radioaktywnych (Kobaltu-60) w celach terrorystycznych. Niedługo potem doszło do katastrofy w Fukushimie i przepowiednie Rifata niejako się sprawdzają, tyle że nie w postaci Kobaltu-60.
El Hierro jest bardzo blisko La Palma
Rozmowa z 2 września 2011 jest bardzo interesująca, bowiem dotyczy tematu, o którym już tu pisaliśmy – wyspy La Palma obok El Hierro w archipelagu Wysk Kanaryjskich, która od kilku miesięcy jest „bombardowana” małymi trzęsieniami ziemi, dotąd było ich ponad 7 tysięcy! Co ciekawe, nie ma o tym nawet wzmianek w oficjalnych mediach, a władze Wysp Kanaryjskich podjęły niedawno decyzję o ewakuacji mieszkańców El Hierro, gdyż jeśli dojdzie do erupcji na sąsiedniej wyspie La Palma to cała wyspa El Hierro zostanie zalana. A na wyspie La Palma znajduje się wulkan, którego zachodnia część zwana Cumbre Vieja, stanowi zagrożenie dla całej cywilizacji. Po szczegóły odsyłam do publikacji podanych w artykule od El Hierro:
http://monitorpolski.wordpress.com/2011/09/21/el-hierro-gigantyczny-kataklizm-czy-zmylka/
Temat zagrożenia ze strony Wysp Kanaryjskich po raz pierwszy pojawił się w polskojęzycznych mediach na blogu Zenobiusz, tak więc po raz kolejny poczciwemu Zeno zawdzięczamy ujawnienie niepokojących faktów. Rozmowa z Timem Rifatem z 20 września w całości zamieszczona jest tutaj:
http://www.youtube.com/watch?v=G5tUbF6JnDI
Sądzę, że wywiad zawiera bardzo interesujące informacje i daje wytłumaczenie takich zdarzeń jak np. katastrofa smoleńska. Jeśli bowiem Prezydent Kaczyński był przeciwny tarczy rakietowej, to dla elit światowej mogło nie być innego wyjścia jak usunięcie tej przeszkody. Także Andrzej Lepper mógł posiadać pewne informacje, które przeszkodziłyby budowie tej instalacji. Tłumaczy też to co się stało w Fukushimie. Mogło to być pole testowe dla Rotszyldów, którzy w ten sposób badają odporność człowieka na promieniowanie z zalanych reaktorów. Władze japońskie, które mogłyby uchronić ludność z okolic elektrownie robią wszystko by narazić ją na skutki promieniowania – jest bardzo dziwne zachowanie. Jak wiadomo, sprawa zniszczenia reaktorów w Fukushmie nie jest tak prosta jakby się to wydawało – trzęsienie ziemi nie mogło spowodować pęknięć obudów reaktorów, a stało się to jeszcze przed uderzeniem tsunami. Oczywiście są to tylko domysły.
Jeff Rense: Łączymy się z Anglią, skąd będzie do nas mówił Tim, który wstał bardzo wcześnie by się podzielić z jego poglądami na to co się dzieje (…) W ONZ jest głosowanie na temat możliwości stworzenia państwa palestyńskiego, które oczywiście powinno być zatwierdzone już dawno. Jeśli by się to udało, to byłoby to wielką przeszkodą dla syjonistycznego „Wielkiego Izraela”, który chce wybić lub wygonić Palestyńczyków z West Bank i Gazy. Jak ty to widzisz?
Tim Rifat: Amerykanie to oczywiście zawetują. Pamiętaj, że cały Zachód jest już całkowicie kontrolowany przez Żydów Rotszyldów. System bankowy, który jest uzależniony od Rezerwy Federalnej (FED), Banku Anglii i wszystkich pozostałych banków centralnych, które są w całości kontrolowane i posiadane przez Rotszyldów, całkowicie pozbawił kraje suwerenności, politycy pełnia tylko rolę „wystaw sklepowych”- cały Zachód został przejęty przez bankierów Rotszyldów. Tak naprawdę, politycy nic nie znaczą, rozkazy są wydawane przez Rotszyldów, wszystkie kraje zachodnie są w całości własnością Rotszyldów, tak więc „gra jest skończona”. Rotszyldzi jak wiadomo założyli państwo Izrael, tak więc szansa na wykolejenie Izraela przez pozwolenie na powstanie państwa palestyńskiego wynosi zero.
JR: Jak się do tego odnoszą syjonistyczne media w Wielkiej Brytanii?
TR: Mówi się o tym, że Palestyńczcy chcą własnego państwa, jednak jest oczekiwanie na to, że USA to zawetuje, gdyż jak wiadomo ten kraj śpi w łóżku razem z Izraelem. Mówi się, że Palestyńczycy nic nie znaczą, nie mają żadnego wpływu na geopolitykę i są czymś mniej znaczącym od karaluchów dla Izraelitów i Żydów Rotszyldów. Ale niedługo dojdzie do prawdziwej rozgrywki. Po III wojnie światowej, którą był upadek Związku Radzieckiego, gdy użyto broni okultystycznej przez wykorzystanie super – agentów psychotronicznych (super-psychic) zatrudnionych przez MI6 do rozbicia Związku Radzieckiego, co się zakończyło sukcesem. Jeśli w to nie wierzycie, to radzę posłuchać audycji Jeffa Rense z 1997 roku gdzie w 3 godzinnej rozmowie mówiłem o wojnie psychotronicznej. Napisałem też na ten temat 3 książki. Skończyło się to dla mnie opuszczeniem uniwersytetu (…) Teraz jednak jesteśmy w sytuacji gdy Zachód jest bankrutem, Grecja stanie się bankrutem, o ile w ciągu następnych 25 dni nie otrzyma kolejnej pomocy w wysokości 8 miliardów dolarów by mogła funkcjonować przez następne kilka miesięcy. Ale to wszystko jest powiązane ze „świniami”, Portugalią, Hiszpanią, Włochami, ma to też połączenie z Francją, której banki są umoczone. Jeśli Grecja pójdzie na dno, to i one pójdą. Najważniejszy jednak jest rynek kredytów, czyli sposób, w jaki banki zdobywają fundusze. Inwestorzy przestali pożyczać bankom, te, więc nie mają krótkoterminowych pożyczek. Tak, więc system bankowy w Europie znalazł się w punkcie implozji. Już 5 lat temu mówiłem, że problemy się pojawią, jeśli Rotszyldzi nie podbiją Rosji, i w ten sposób nie przejmą wszystkich jej zasobów, oczywiście nic nie dając Rosjanom w zamian. Nie udało im się przejąć ogromnych zasobów Rosji, w związku, z czym musieli się sami karmić. Mimo, że III zimna wojna została wygrana, to nie została w całości wykorzystana, czym byłby totalny podbój Rosji przez Żydów Rotszyldów – na wzór podboju przez nich Zachodu, co miało miejsce w 1913 roku, gdy założono Rezerwę Federalną. Na ich nieszczęście pojawił się Putin, który zadziałał jak barykada. Przed nim Stalin miał być tym, który przekaże Rosję Żydom Rotszyldom, a tak naprawdę tak się nie stało. Putin po upadku Związku Radzieckiego nie pozwolił na całkowite przejęcie kraju przez Instytut Rotszyldów, który finansował wszystkich żydowskich oligarchów, przejmujących majątek Rosji.
Ponieważ to się nie udało, Zachód musiał sam się zdać na własne zasoby. Ostrzegałem o tym już 5 lat temu, że należy z tym skończyć – teraz Rotszyldzi żerują na klasie średniej, w ten sposób się jej pozbywając, gdyż oczywiście ich nie stać na jej utrzymanie. Zachód nie produkuje wystarczająco dużo by utrzymać styl życia tych krajów: wielki sektor publiczny, darmowa służba zdrowia, wielka ilość pijawek żyjących z benefitów systemu, np. w Wielkiej Brytanii mamy 3 miliony rodzin, które od 4 pokoleń w ogóle nie pracowały, mamy 3 mln imigrantów, którzy przyjechali w ciągu ostatnich kilku lat – wszyscy się mnożą jak szczury, wykorzystując nasz system opieki zdrowotnej. Zachód jest skończony, Rotszyldzi niszczą, więc sektor publiczny, zmieniając go w system gregoriański, w którym jeśli nie jesteś bogaty to będzie ci bardzo ciężko. Podbicie Rosji zawsze było w planach – wsadzenie jej pod buty Żydów Rotszyldów. Nastąpiła jednak częściowa zemsta w postaci zwycięstwa Putina nad Rotszyldami w postaci ich agenta Żyda Medwiediewa. Opiekuje się nim Cameron, który przyleciał do Rosji w zeszłym tygodniu. Rotszyldzi dokonali wielkiego rytuału w celu destabilizacji Rosji, powodując katastrofę samolotową, w której zginęli członkowie zespołu hokejowego – było to symboliczne poświęcenie w dniu okultystycznym. Ale tak naprawdę Żydzi Rotszyldzi żyją w śmiertelnym terrorze, ponieważ istnieje „miecz Damoklesa” skierowany na nich. Jeśli bowiem runie Vieja – gigatonowa skała na Wyspach Kanaryjskich, będzie to koniec Ameryki. Fala, jaka się wytworzy „zrobi Fukushimę” z całego Wschodniego Wybrzeża, zatopi Londyn, Holandię, całe atlantyckie wybrzeże Francji itd. Można to zrobić w bardzo łatwy sposób. Magią enochiańską (enochian magic), której użyto do destrukcji Związku Radzieckiego, teraz ja sam mógłbym spowodować, że Vieja runie. Oczywiście Rotszyldzi obawiają się tego, gdyż spowodowałoby to geologiczną destrukcję Zachodu. Ale zagrożenie jest z innej strony – Rosjanie i Chińczycy, mogliby w każdej chwili z łatwością spowodować upadek Vieja. Oczywiście, mamy do czynienia z Rotszyldami, którzy posiedli całe bogactwo – Zachód ma tak dużo długów, ze rządy nie będą nigdy w stanie ich spłacić. Dłużni są bankom Rotszyldów, którym do tego jeszcze muszą spłacać odsetki. Tak więc politycy i kraje całkowicie straciły kontrolę i są totalnie rządzone przez Żydów Rotszyldów za pomocą banków centralnych. Rotszyldzi są postawieni w ofensywie gdyż oczywiście wiedzą, że Vieja może być wysadzona w morze, czy to będzie eksplozja nuklearna, za którą oczywiście obarczy się Al-Kaidę, czy też z użyciem wojny okultystycznej, o której wiemy, że jest skuteczna, gdyż użylismy jej do destrukcji Związku Radzieckiego. Jeśli do tego dojdzie, to cały świat się, więc zmieni – nazywam to scenariuszem 4 wojny światowej, którą niekoniecznie musi być wojna nuklearna. Wystarczy wysadzenie skały Vieja. Będzie to oznaczało koniec Ameryki i NATO. (…)
JR: Cumbre Vieja oznacza „Stary Szczyt” – jest to aktywny wulkan, właściwie krawędź aktywnego wulkanu, na wyspie La Palma q archipelagu Wysp Kanaryjskich. W 1999 roku BBC zrealizowało film na ten temat, była to jedyna medialna wzmianka na ten temat. Tytuł był „Mega-tsunami, fala zniszczeń” („Mega-tsunami, wave of destruction”), przez co sugerowano, że upadek zachodniej części wulkanu Cumbre Vieja mógłby spowodować mega-tsunami, co by się na pewno stało. Ta historia jest naprawdę niezwykła. Kilku naukowców stwierdziło, że w przypadku erupcji wulkanu, czy też jakiegoś innego wydarzenia, zachodnia część Cumbre Vieja, która jest olbrzymią skałą, w sposób katastrofalny wpadłoby pod wpływem grawitacji w otchłań oceaniczną, generując tzw. mega-tsunami. Jak obliczono, gruzy z wulkanu przemieściłyby się po dnie oceanu wytwarzając falę o początkowej wysokości ponad 1969 stóp (645 metrów), a odległość pomiędzy grzbietami fali mogłaby osiągać nawet 2 kilometry! Fale przemieszczałyby się z prędkością 1000 km/h. Jak szybko fale się mogą przemieszczać, widzieliśmy w Japonii. W ciągu godziny fala zalałaby cały brzeg Afryki, południową Anglię w ciągu około 3,5 godziny, a całe wschodnie wybrzeże Ameryki w ciągu około 6 godzin. Czy możemy sobie wyobrazić panikę? Po przejściu pierwszej fali nastąpiłyby kolejne, mniejsze, każda o wysokości około 197 stóp (60 metrów). Mogłoby to się skumulować do kilkuset metrów wysokości, jednocześnie zachowując swoją wyjściową prędkość. Modele komputerowe wskazują, że fala mogłaby sięgnąć co najmniej 16 mil wgłąb lądu (ponad 25 km). To zniszczyłoby większość amerykańskich miast wzdłuż wschodniego wybrzeża, zginęłyby dziesiątki milionów ludzi, w miastach takich jak Boston, Nowy Jork czy Miami. Jak wspomniał Tim, a to nie są żarty, wiele elektrowni nuklearnych byłoby zniszczonych jak Fukushima. Nie mam pojęcia ile ich jest, prawdopodobnie kilka tuzinów – w Anglii, Francji i na Wschodnim Wybrzeżu USA. Nastąpiło by więc wszędzie stopienie reaktorów, byłaby to bez wątpienia największa katastrofa w historii świata. A spowodowane byłoby to tylko upadkiem kawałka wulkanu do Atlantyku.
TR: Sytuacja mogłaby być jeszcze gorsza, jak w scenariuszu opisanym w książce Pata Robinsona, gdy muzułmańscy terroryści porwali nuklearną łódź podwodną, a następnie detonowali jeden z pocisków nuklearnych w Vieja. W tym przypadku dzielni amerykańscy marynarze powstrzymali ich na chwilę przed wypuszczeniem bomby. Oznacza to jednak, że rosyjscy ani chińscy stratedzy wojskowi nie muszą planować żadnej wojny konwencjonalnej z NATO, ponieważ np. Chiny nawet nie posiadają takiego potencjału nuklearnego, który mógłby spowodować szkody porównywalne z wysadzeniem Vieja. Wystarczy, że zakupili 300 km kwadratowych Islandii, co pozwala im na wypuszczenie niewidzialnego dla pocisku „stealth cruise” na Vieja.
(zob: http://eideard.wordpress.com/2011/09/02/chinese-land-developer-wants-to-buy-300-sq-km-in-iceland/)
Jak wiadomo, China przeznaczyły już 100 mln dolarów na zakup takiego obszaru w Islandii. Amerykanie i NATO w związku z tym dostają szału, dzieje się to w ostatnich kilku tygodniach. Niewidzialne pociski „stealth cruise” istnieją, ponieważ British Aerospace je produkuje – mówiliśmy już o tym wcześniej. Oczywiście, są niewykrywalne i można je odpalić z łodzi podwodnych. Tak, więc Vieja stała się dla Pentagonu priorytetem numer 1, wysłano już łodzie podwodne z Los Angeles, które otoczyły wyspę. Mówi się o zainstalowaniu bariery przeciwrakietowej wokół niej, gdyż praktycznie jest to jedyny cel w potencjalnej wojnie z Ameryką i NATO. Rosjanie mają jeszcze więcej atutów – bombowce nuklearne, które mogą wypalić niewidzialne pociski, mają też ogromną flotę łodzi podwodnych, co powoduje, że istnienie Vieja staje się koszmarem dla Ameryki i NATO. Jest też jeszcze jeden scenariusz – koszmar, że w ciągu 20 lat jest pewne, że Irańczycy stworzą lub kupią łódź podwodną, która jakoś się dostanie w pobliże Vieja. Taka opcja powoduje, że Chiny albo Rosja w każdej chwili mogą zdetonować Vieja i zrzucić winę na Al-Kaidę. Wówczas Iran podzieli los Korei Północnej, o której też nie wiadomo, czy za 20 lat nie będzie miała łodzi podwodnej mogącej wysadzić Vieja. W tym czasie jeszcze inne kraje mogą mieć takie możliwości, jak Brazylia czy Argentyna, co jest koszmarem dla Rotszyldów, którzy mają już całkowitą kontrolę nad Zachodem (…) Mają tam całkowitą władzę i żadna rewolucja nie jest w stanie ich obalić. Jedyną, więc szansą ich obalenia jest wysadzenie Vieja. (…) Rotszyldzi muszą, więc zrobić wszystko by do tego nie dopuścić. Używają, więc wojennych metod okultystycznych. Mój znajomy z komitetu rządowego powiedział, że z „czarnego budżetu” USA zainwestowały, co najmniej 100 mln dolarów na budowę małego reaktora nuklearnego wielkości łóżka, który był umieszczony pod „oknem kuchennym” – miałeś jego zdjęcie na swojej stronie. Dlatego go przenieśli 25 metrów na północ na ulicę Belgrade. Przewożą go tam i z powrotem, blokują wyjazd karetek, ale Chińczycy i Rosjanie już o nim wiedzą (…) Przejdźmy do trzeciego problemu, którym jest HAARP na Alasce.
JR: Jak mówiłeś, jest jeszcze instalacja na wschodnim Cyprze. TR: Tak, jest to brytyjska instalacja, o której dowiedziałem się ze źródeł rządowych. Zasilana jest z elektrowni nuklearnej i ma moc około połowy HAARP z Alaski. Grecy cypryjscy w związku z tym mieli wielkie rozruchy
(zob.: http://www.unexplained-mysteries.com/forum/index.php?showtopic=143689
Brytyjczycy wysłali samochody by je stłumić, zmusili ich do nieprzekraczania granic bazy Acrotiri, a jak się dowiedziałem, później rząd brytyjski zakupił komputery dla wszystkich szkół by im zamknąć usta. Jest jeszcze jeden HAARP w Norwegii. Te urządzenia mogą służyć do wytworzenia rezonansu za pomocą fal radiowych w celu wysadzenia Vieja. Teraz, jeśli Chińczycy faktycznie zakupią tę dużą połać Islandii, to będą mogli wybudować tajną bazę HAARP, podobnie jak ta w Acrotiri. Wtedy mogliby użyć rezonansu radiowego z tej swojej tajnej bazy.
JR: Umówmy się, że ta baza będzie tajna tylko dla szerszego ogółu… TR: Powiedzmy otwarcie, jeśli Vieja wpadnie do oceanu, to NATO i Ameryka przestają istnieć, a Rotszyldzi nie mają możliwości by oskarżyć Rosjan czy Chińczyków o to, gdyż nie będą mieli do dyspozycji aparatu militarnego Ameryki, na który idzie większy budżet niż na armie wszystkich innych krajów łącznie. Nie mogliby, więc rozpocząć wojny nuklearnej z tego powodu.
JR: To jest jednak karta ostateczna … TR: Jest jeszcze gorzej, Irańczycy budują elektrownie atomowe, Bushehr już się buduje, jak wynika z rosyjskich źródeł, a 10 kolejnych jest w planie. Wtedy będą w stanie wybudować własną broń rezonansową w ciągu najbliższych 20 lat. Rosjanie są w stanie wybudować to w każdej chwili, być może nawet już mają…
JR: Trudno dyskutować kto wygra jeśli Vieja się zawali, ponieważ wszystkie elektrownie atomowe zostaną zatopione i będzie całkowite stopienie reaktorów, co zatruje całą północną hemisferę śmiertelną dawką radioaktywności. Kto więc wygra? TR: Ale. Widzimy układ sił w tym momencie, gdy NATO i Ameryka działają w trybie szaleńca i przeciągają strunę. Dlaczego to się musi stać? Mamy kogoś kto się nazywa Hillary Clinton, jest to „wariatka w Waszyngtonie”. Udała się niedawno do Rumunii i podpisała układ z Rumunami, którzy teraz będą mieć na swoim terenie urządzenia przechwytujące pociski, które w przyszłości zostaną przekształcone w ich najnowszą generację. W umowie zagwarantowano umieszczenie olbrzymiej ich ilości, będą one mieć za zadanie zestrzelenie wszystkich rosyjskich pocisków, co uczyni bezużyteczną całą flotę broni strategicznych. Wiemy, że niektóre satelity są w stanie widzieć łodzie podwodne, po pozwoli na zniszczenie rosyjskich łodzi podwodnych. Brytyjski niewidzialne pociski zbudowane przez British Aerospace są w stanie zaatakować Rosję odbierając jej jednocześnie możliwości kontrolne. Wiemy już, że Rotszyldzi wydali takie rozkazy, ponieważ Polska i inne kraje podpisały umowę w sprawie tej tarczy antyrakietowej, choć wcześniej obiecywały Rosji, że nigdy do tego nie dojdzie. Ale teraz jest to już stwierdzony fakt, tak, więc Rosjanie są między młotem a kowadłem, gdyż wiedzą, że Rotszyldzi wydali już rozkaz przyszłego ataku na Rosję. Będzie to atak uprzedzający, który zniszczy wszystkie rosyjskie możliwości ataku nuklearnego…
JR: Wątpię żeby im się udało zniszczyć choćby większość rosyjskich pocisków międzykontynentalnych. Rosjanie w zemście przecież mogą się pokusić o zawalenie Vieja (…) Polecam nagranie na YouTube Davida Icke „The Bloody Rothschilds”, ma dwie części – pierwsza jest na temat całej tej rodziny. Fragment nagrania:
„Jak bogata jest rodzina Rotszyldów? Historycznie ich bogactwo było ukryte w skarbcu, ich tajne fortuny nigdy nie były liczone ani nie podlegały żadnemu audytowi. Historycy rodzinni mają za zadanie stworzenie iluzji, że ci ludzie biednieją, jednak badacze oceniają ich majątek na blisko 500 bilionów dolarów (500,000 miliardów), co jest więcej niż połową całego majątku świata.” To wystarczy by mieć pojęcie o tej rodzinie.
TR: Jeśli się ma tyle, to się nie chce tego stracić. Jest jeszcze czwarty aspekt całej sprawy, którym jest zmiana pozycji Ziemi wobec centrum Galaktyki, jak wiadomo pozycja się zmienia z wyśrodkowania kołowego do pulsarowego. Rotszyldzi wybudowali CERN i ten wielki zderzacz (collider) w Ameryce, po to utrzymać siły kołowe na naszej planecie w celu powstrzymania wyrównania pulsarowego, które powoduje wielkie trzęsienia ziemi. Jeśli się ma do czynienia z nowymi zjawiskami fizycznymi potęgującymi trzęsienia, jest to poważna sprawa, zwłaszcza, jeśli chodzi o Vieja, która znajduje się na styku płatów tektonicznych. Vieja może się, więc zawalić dokładnie w momencie, gdy nastąpi wyrównanie, w roku 2012. Tak, więc ten scenariusz jest też możliwy. Z 500 bilionów majątku, ma się całkowitą kontrolę Zachodu. W przypadku zawalenia się Vieja z jakichkolwiek powodów, zostanie się bez Ameryki, jako uniwersalnego bandyty i bez NATO, jako przygłupa psychotronicznego – czegoś w rodzaju satanistycznego Batmana, gdyż oni są oczywiście satanistami, co potwierdza ich pedofilski rodzaj stosunków międzyludzkich. Bez tego Batmana nie będzie ochrony przed gojami – i tak, jak tylko północna hemisfera zostanie zniszczona, Chiny z ich olbrzymią ilością ludzi zaczną podbój pozostałych jeszcze terenów możliwych do życia – Afryki, Ameryki Południowej, Australii, Nowej Zelandii, (…) Aby podporządkować sobie Chiny, Rotszyldzi nie mają innego wyjścia jak zdobyć Rosję, która byłaby buforem powstrzymującym Chińczyków od przejęcia kontroli nad światem. Tak, więc, geopolitycznie Rotszyldzi wiedzą już, że Ameryka i NATO zostaną zniszczone, jest to nieuniknione, choć nie musi się to stać dzisiaj czy jutro. Oznacza to, że Rotszyldzi muszą zdobyć kontrolę nad Rosją i jej potężnymi terenami oraz kapitałem nuklearnym. Pamiętajmy o tym, że Chińczycy mają mały arsenał nuklearny, tak, więc nawet, jeśli nawet zostałaby połowa arsenału rosyjskiego po uprzedzającym ataku NATO, wystarczyłaby do powstrzymania Chińczyków. Rotszyldzi muszą, więc zdobyć Rosję by powstrzymać Chińczyków, gdy nastąpi zawalenie się Vieja. Jeśli więc Putin będzie znów kandydował na re-elekcję, to można się spodziewać zamachów na jego życie. Wiadomo, że Medwiediew, jako Żyd poprzez działania Camerona przeszedł do obozu Rotszyldów. Będzie coś w rodzaju szantażu wojny nuklearnej przeciwko Rosji – jakby przyłożenie „pistoletu do głowy”, mówią tak: „pozwalamy tylko na rządy Medwiediewa i oligarchów, którzy mają odzyskać kontrolę Instytutu Rotszylda, albo przy granicach będą zainstalowane pociski nuklearne i przejmiemy Rosję siłą”. Można się, więc spodziewać wzrostu napięcia pomiędzy NATO i Ameryką, a Rosją. Jeśli Medwiediew będzie znów prezydentem, to będzie to znaczyło, że elity rosyjskie się przekręciły i oddały Rosję Instytutowi Rotszylda. Nastąpi wtedy powolne przejmowanie kontroli nad Rosją przez Rotszyldów pod drugą kadencją Medwiediewa. Rotszyldzi, jeśli przejmą kontrolę nad Rosją, będą bezpieczniejsi, bowiem nawet w wypadku upadku Vieja, ze swoimi 500 bilionami, będą mogli przenieść swoją działalność do Rosji, będą mogli przenieść swoich umiłowanych Żydów do Patagonii, która jest wykupywana nawet w tym momencie. Chińczycy nie będą mogli wówczas nic zrobić, jako że Rosja miałaby ich pod kontrolą ze swoim arsenałem nuklearnym, powiększonym o to, co pozostanie z arsenału Ameryki. Pamiętajmy o tym, że Ameryka zginie, gdy Vieja wpadnie do oceanu – całe Wschodnie Wybrzeże zostanie zalane, a zniszczone elektrownie atomowe całkowicie wytrują ludność.
JR: Czy możesz sobie wyobrazić, co dziesiątki milionów ludzi zrobi gdy na 6 godzin przed katastrofą dowie się co ich czeka? To może tłumaczyć, dlaczego buduje się tak wiele schronów podziemnych w ciągu ostatnich 30 lat – ponieważ rządzący znają scenariusze, które faktycznie mogą się zrealizować. A Cumbre Vieja jest jednym z nich. TR: Cumbre Vieja jest tym, który się na pewno wydarzy, jakkolwiek by na to patrzeć. Inny scenariusz, z asteroidami jest wytworem Hollywoodu. Rotszyldzi będą mieć kontynuację władzy tylko, gdy Rosja znajdzie się „pod ich butem”. Tak, więc tarcza rakietowa ma zmusić Rosję do zaakceptowania Medwiediewa na drugą kadencję i usunięcie Putina. Mówią Putinowi – „idź na emeryturę, daj sobie spokój i daj nam przejąć władzę jak to było z naszym ulubieńcem Jelcynem. Nadstaw nam dupę, bo inaczej zrobimy z Rosją to, co zrobiliśmy z Unią Europejską i Ameryką, a nie mamy teraz innej możliwości. Tak, więc damy Rosji taką ofertę, której nie będzie mogła odmówić”. Cała ta sprawa z Vieja w efekcie przyniesie podbój Rosji, ale nie w ciągu 20 lat, ale kilku następnych misięcy. Putinowi nie wolno godzić się na re-elekcję, a Medwiediew musi to zrobić by żydowscy oligarchowie mogli przejąć calkowicie kontrolę nad Rosją.
JR: Zgodzę się z tym scenariuszem. Jeśli się zna Tima, to wiadomo, że traktuje wszystkich równo i nie obawia się nazywać spraw po imieniu oraz zadawać niewygodnych pytań.Robi to od lat. TR: Jeśli mówię Żyd Rotszyld, nie mam na myśli Żydów w Izraelu, którzy protestują na ulicach z powodu żydowskich oligarchów w tym kraju, a oni są agentami Rotszyldów. Żydzi Rotszyldzi są wżenieni w brytyjską rodzinę królewską, tak, więc może lepiej ich nazywać anglo-żydowskimi Rotszyldami. Są oni, więc częścią brytyjskiej rodziny królewskiej. A zwykły Żyd w Izraelu jest tylko mięsem armatnim i osłoną dymną. Doją oni ten Izrael tak samo jak doją Amerykę i Europę. Nie znaczy to, że przepadam za izraelskimi Żydami, ale jeśli chodzi o wskazanie na prawdziwych gangsterów, władców świata, tych, którzy powodują kolapsy ekonomiczne, to są to Żydzi Rotszyldzi – ożeniony z Kamilą i tą Żydówką Tate z rodziny brytyjskiej. Tak, więc będziemy mieć Królową Rotszyldową na tronie z tą Tate.
JR: Wszystko rozbija sie o syjonizm, aszkenazim… TR: Satanizm.
JR: Ostateczne zło. Jeśłi się popatrzy w jakąkolwiek stronę, to widać zło. Nie ma nawet już iluzji dobra.
Monitorpolski's Blog
Światowy syjonizm i zniszczenie Bułgarii. Orędzie Bułgara do narodu rosyjskiego.
Źródło : www.prpk.info/index.php/news/globalpolitik/549-2011-09-06-14-30-50
Za : www.pravoslav-voin.info/pravvoiny/627-mirovoj-sionizm-i-razrushenie-bolgarii.html
Data publikacji : 6.09.2011
Tłum. z jęz. ros. RX
Światowy syjonizm próbuje zniszczyć nie tylko naród rosyjski. To, co ma miejsce w Rosji ma także miejsce w licznych krajach świata. Ludobójstwo narodów Rosji i Bułgarii planowali i urzeczywistniają je ci sami ludzie… Jestem Bułgarem i także kocham moją ojczyznę. Ta historia, którą nam narzucono to zupełnie nie to, o co nam chodziło w istocie. Jesteśmy z wami bracia, rozdzieleni jedynie czasem i odległością. Niestety, niedawno nieszczęście spadło na mój naród. Dokładnie takie samo nieszczęście spadło i na naród rosyjski a ich źródło jest w obu wypadkach takie samo. Właśnie, dlatego piszę to orędzie do was, do Rosjan. Przedstawię wam nieco z tego, co ma miejsce teraz w Bułgarii a wy sami wyciągnijcie wnioski. Sądzę, że to, co wam zamierzam przedstawić jest wam bardzo dobrze, aż do bólu znane. W 1989 roku dokonano cichego przewrotu i odsunięto od władzy Todora Żiwkowa, rządzącego Bułgarią przez 33 lata. Od razu po jego odsunięciu syjoniści rozpoczęli w Bułgarii tak zwane „reformy” a władza przeszła w ręce zdrajców, którzy ukradli całą rezerwę złota Bułgarii i wyczyścili wszystkie państwowe konta bankowe. Zwykli ludzie bardzo szybko poczuli na sobie, co znaczą słowa „inflacja”, „bezrobocie” i „głód”. Los Bułgarii został przesądzony w 1990 roku, kiedy przylecieli tutaj z Ameryki Richard Rahn z kilkoma żydami, którzy stworzyli plan „rozwoju” a dokładniej ludobójstwa narodu bułgarskiego. W planie tym założono zniszczenie narodu bułgarskiego w 50% i oni osiągnęli już prawie swój cel. Kiedy obalono reżim Todora Żiwkowa w Bułgarii żyło 9 milionów ludzi, dzisiaj zaś zostało 7 milionów, a z nich tylko 5 milionów to Bułgarzy. Wszyscy pozostali albo uciekli albo wymarli na skutek katastrofalnej polityki społecznej i cygańskich rozbojów. Poziom życia pogorszył się na tyle, że z Bułgarii wyjechało 25% ludzi w wieku powyżej 21 lat. Dwa razy naród buntował się przeciwko temu niewolnictwu, ale oni wymieniali tylko jednych swoich sługusów na innych swoich sługusów i w ten sposób zachowali swoją władzę. Mają ogromne doświadczenie i tak postępują z innymi narodami. Nie ma w świecie większych rasistów od samych syjonistów. To oni zabraniają żydom zawierać związki małżeńskie z nieżydami a wszystkich nieżydów nazywają „gojami”- swoimi rabami, z którymi mają prawo czynić wszystko, co uważają za stosowne. Ale kiedy mówi się prawdę to natychmiast podnosi się ryk i skowyt. Jest to ich zwykły sposób nazywania prawdą kłamstwa a kłamstwem prawdy. Łgarstwa, podłość i zdrada – to ich odwieczna i ulubiona broń. Na przykład już uznano i potwierdzono dokumentami, że nie było żadnego „holokaustu”, nie było sześciu milionów ofiar, że jest to wszystko kłamstwo wymyślone i propagowane przez samych żydów dla swoich korzyści. Teraz nami rządzą zasadniczo Bułgarzy, którzy służą światowemu żydowskiemu reżimowi. Są także i Turcy i oczywiście żydzi, ale w większości wypadków wszyscy oni noszą bułgarskie nazwiska.
Żebrzący emeryt w Sofii Rządzą nami zdrajcy narodowi, którzy uniemożliwiają nam normalnie żyć i wydają kolosalne pieniądze na to żeby utrzymać nas w niewolnictwie, a sami nie płacą podatków, nie płacą za elektryczność i wodę a jedynie kradną. Tylko sporadycznie, właściwie podczas kłótni między nimi, wypływają informacje o rzeczywistej skali szkód i strat spowodowanych przez nich Bułgarii. Tak, więc niedawno minister Simjon Diankow w programie telewizyjnym ujawnił, że nasz prezydent naprawdę przywłaszczył sobie 6 miliardów euro. Wtedy w odpowiedzi prezydent Prwanow ujawnił, że i Bojko Borisow ma 600 milionów euro w szwajcarskim banku oraz posiada własny bank, którego wartość także ocenia się na 600 milionów euro. To wystąpienie doprowadziło do ogromnego skandalu, ale nikt nie wycofał się z polityki a bank Borisowa po cichutku sprzedano Włochom za 600 milionów euro, jak to mówił prezydeny. Do bogatych polityków trzeba dodać i jeszcze jednego, Ahmeda Dogana, który według pogłosek zdołał zgromadzić ponad miliard dolarów, chociaż sam nigdy nie był w parlamencie i żyje hucznie i luksusowo w swoich pałacach ukrytych gdzieś w lasach. Rok temu dziennikarze sfotografowali go w otoczeniu prostytutek na bardzo drogim jachcie podczas rejsu. Wszystkie rządy w Bułgarii od 1989 roku do dnia dzisiejszego wiernie i zdradziecko służą swoim żydowskim panom i dlatego w Bułgarii nastąpił zupełny upadek we wszystkich dziedzinach życia. Praktycznie nie ma żadnego przemysłu a rolnictwo zostało całkowicie zniszczone. Podatki stale rosną a nasze ulice stały się ciemnymi i niebezpiecznymi.
Bułgarska demonstracja przeciwko ludobójstwu ekonomicznemu Narkotyki sprzedawane są w dużych miastach jak czekoladki a tysiące Bułgarek zostało tylko prostytutkami tylko, dlatego żeby wykarmić swoje dzieci. Ale politycy mówią, że wszystko u nas jest normalnie i rzeczywiście wszystko dla nich jest nawet wspaniałe, bo każdego roku politycy kradną w Bułgarii 5 miliardów euro. A jednocześnie emeryci umierają z głodu. Obecnie trzeba u nas za wszystko płacić i nie masz żadnych praw. Jeśli otwarcie powiesz, co myślisz to najpierw wygonią cię z pracy albo nazwą „faszystą” lub „rasistą”. Cyganie dostali więcej praw niż Bułgarzy i z powodu tych przywilejów stali się bardzo aroganccy. Oni otrzymali takie prawa, że mogą bezkarnie kraść, rabować i zabijać bezbronnych ludzi a kiedy policja ich schwyta to za dzień lub dwa ich wypuszcza. Ale jeśli pobijesz ich to natychmiast wylądujesz w więzieniu. A jeśli okradną lub zabiją jakiegoś starca lub staruszkę to nikt nawet nie uważa tego za przestępstwo. A kiedy złożysz skargę na policję to odpowiedzą ci, że niczego nie mogą zrobić. Cygana nie wolno nawet zgodnie z prawem nazwać „Cyganem”, teraz trzeba używać słowa „Rom”. Otrzymują oni, to znaczy Cyganie, ochronę od amerykańskich żydów. Jeśli Bułgar otrzymuje 35 lewów miesięcznie na dziecko, to Cygan dostaje 80 lewów, czyli ponad dwa razy więcej, chociaż Cyganie nie pracują, nie płacą podatków, nie płacą za wodę i elektryczność. Otrzymują pomoc społeczną i kradną albo grabią gdzie się da. 70% z nich nie potrafi czytać, ale 90% otrzymuje pomoc od państwa. W telewizji stale pokazują jak biednie żyją Cyganie, ale nikt nawet nie zająknie się o tym jak rzeczywiście żyją Bułgarzy. W rejonach zamieszkałych głównie przez Turków, Bułgarzy są poniżani, ograbiani i poddawani wynarodowieniu. Jest tak, że nawet nie chcą ci nawet chleba sprzedać w sklepie, a jeśli powiesz, co myślisz to cię po prostu zabiją. To wszystko zawdzięczamy żydom, którzy zdecydowali się zniszczyć wszystkie narody. Oni celowo mieszają nas z narodami o zupełnie odmiennej od nas kulturze. Narody te nie potrafią przystosować się do naszego życia i naszej mentalności. Z tego powodu nienawidzą nas i zachowują się arogancko w naszym domu, jako że sądzą, że wszystko im wolno i mają ochronę syjonistów. Wszystko to dzieje się planowo. Celem tej polityki jest zniszczenie samej istoty narodu, przekształcenie ludzi w bezimienną masę bez pamięci o swojej przeszłości i tradycji, którą łatwo można manipulować. Ta polityka jest także częścią ogólnego planu zniszczenia i zniewolenia naszych narodów. Doprowadza ona do powstania w różnych krajach dodatkowych międzyetnicznych konfliktów w rezultacie, czego żydzi zyskują swoje dodatkowe korzyści. Dlatego w rzeczy samej Turcy i Cyganie posługują się syjonistami jak bronią przeciwko Bułgarom. Teraz w Bułgarii mieszka około 900 tysięcy Cyganów, 1 milion Turków i 5,2 miliona Bułgarów. My sami jesteśmy niewielkim narodem, ale staramy się unikać małżeństw z Turkami lub Cyganami, którzy żyją oddzielnie od nas, ale stale chcą osiedlać się między nami. Ktoś może zarzucić nam nacjonalizm albo rasizm, ale to nie prawda. Jest to tylko nasza naturalna obrona przed polityką sztucznego mieszania narodów pod batutą syjonistów.
Slumsy w Sofii Nie jesteśmy przeciwko Cyganom i innym narodom, ale jesteśmy przeciwko polityce, którą realizuje się w Bułgarii i która ma na celu rozżeganie międzyetnicznych konfliktów i wrogości. Niesprawiedliwość nie może służyć pokojowi. A syjoniści świetnie to rozumieją. Żydzi są u nas bardzo bogaci i straszliwie aroganccy. Szydzą z nas a my musimy to znosić. Kiedy jednak zaczynamy się bronić, oni zaczynają obrzucać nas wszelkiego rodzaju poniżającymi i obraźliwymi słowami. W czasie II Wojny Światowej my Bułgarzy uratowaliśmy 35 tysięcy żydów przed deportacją i obozami pracy, a teraz ci ludzie na znak wdzięczności niszczą nas, jako naród i traktują nas jak niewolników. Ale postępowali w ten sposób ze wszystkimi narodami! W średniowieczu Imperium Bizantyjskie wypędziło część żydów a my ich przyjęliśmy w Bułgarii. Nasi ludzie dali im chleb i poświęcili swą krew w ciężkich dla nich chwilach. Następnie w 1942 roku, kiedy toczyła się II Wojna Światowa Hitler zażądał ekstradycji z Bułgarii do obozów pracy 35 tysięcy żydów i wtedy my ich uratowaliśmy i nie oddaliśmy ani jednego żyda. Za to oni nam tym się odwdzięczyli, że zniszczyli całą armię bułgarską, zrujnowali i rozgrabili wszystkie fabryki, dali przywileje Cyganom i Turkom i zrobili z najbogatszego państwa na Bałkanach uczynili jedno z najbiedniejszych. Oto, jakie są to moralne potwory. Ponadto niedawno jeden żyd zażądał od rządu bułgarskiego odszkodowania. Taka bezczelność i podłość, że po prostu słów brakuje.
Dwaj ludobójcy, Putin i Prwanow Niedawno znalazłem bardzo interesujące materiały pochodzące z Włoch, w których pisze się jak bogate rody żydowskie postanowiły założyć Imperium Osmańskie i jak Turcy dzięki pieniądzom żydowskim zdołali podbić Bułgarię. Także dzięki żydom żyjącym wśród nas, Bułgarów. Pisze się w tych materiałach, że po trzymiesięcznym oblężeniu stolicy Bułgarii, żydzi z Wielkiego Tyrnowa (ówczesna stolica Bułgarii- tłum.) z rodu „Cohen” otworzyli bramy Turkom a ci wyrżnęli całą arystokrację miasta i rabowali je przez cztery dni. Założenie Imperium Osmańskiego dało ogromne korzyści żydom, ponieważ oni i tylko oni handlowali z Dalekim Wschodem i opłacali się tylko jednemu władcy takiego ogromnego terytorium. Ceny w Europie na te wszystkie drogocenne towary wzrosła do 400% i jednocześnie w tamtych czasach zginęły od miecza muzułmańskiego miliony ludzi. Ale żydzi od tego kataklizmu stali się jeszcze bardziej bogatsi. 60 lat Niemcy płaciły żydom za „holocaust”, chociaż Anglicy i Kanadyjczycy dawno udowodnili, że żadnego „holocaustu” nie było. To, że „holocaust” jest oszustwem potwierdzono nawet w Ameryce. Przebadano mnóstwo dokumentów i okazało się, że żydzi nawet służyli w niemieckiej armii a wielu z nich otrzymało odznaczenia i awanse oficerskie. Przebadano sześć różnych obozów koncentracyjnych, ale nigdzie nie odkryto śladów dowodzących spalania ludzi. Pomimo to i dzisiaj piszą żydzi książki i kręcą filmy na ten temat, pokazując, jacy źli byli Niemcy a jacy dobrzy żydzi. Oto na przykład Hitler od piętnastu miesięcy posiadał dwie bomby atomowe, ale nie posłużył się nimi nawet wtedy, kiedy widział, że wojna jest przegrana. A „dobrzy” żydzi od razu rzucili ją na Japonię. Można się zastanawiać, kto bardziej był wariatem, Hitler czy żydzi? W Bułgarii obecnie mieszka w rzeczywistości nie więcej niż 10 tysięcy żydów, ale oni mają krewnych, którzy rządzą w Turcji. Nasze państwo jest ich kolonią a my ich niewolnikami. Wszyscy żydzi w Turcji i Bułgarii należą do dwóch żydowskich rodów. Jeden nazywa się „Levi” a drugi „Cohen”. Oni kontrolują wszystko w Turcji i Bułgarii i decydują o losach tych państw.
Demonstracja antysyjonistyczna Widać to na przykład w tym, że żeby zostać politykiem i wygrać w wyborach potrzebne jest ich poparcie, bo w przeciwnym razie nie ma na nic szans. Wszystkich Turków i Bułgarów uważają oni za swoich niewolników i nazywają „gojami”, to znaczy istotami niższymi od zwierząt. Właśnie, dlatego wszystkie przedsiębiorstwa w Bułgarii zostały zniszczone lub rozgrabione w tym celu żeby zniszczyć konkurencję dla towarów tureckich. Oni przekształcili Bułgarię w bazar dla swoich towarów i ustanowili antyspołeczne i antybułgarskie prawa. Cały nasz naród nienawidzi polityków i tych wszystkich żydów-syjonistów, ale policja, armia i wymiar sprawiedliwości bronią ich interesów a my w pojedynkę nie możemy z nimi walczyć. Nie mamy broni, pieniędzy i wszystkie drzwi są przed nami zamknięte. Bardzo szanuję Rosjan, tak jak i wszystkie narody słowiańskie są nam bliskie, według krwi, według obyczajów i według charakterów. Wszędzie są i dobrzy i źli ludzie, ale wśród Słowian jest najwięcej człowieczeństwa, chociaż my wszyscy jesteśmy bardzo biedni i żyjemy w ogóle źle. Nie wstyd mówić prawdę o tym, że i u nas i u was jest wiele rzeczy, które trzeba zmienić, aby ludzie zaczęli żyć dobrze. Ja uważam, że i u was i u nas jest dużo dobrych i mądrych ludzi, ale jest także dużo durniów, zwyrodnialców i zdrajców. Problemy naszych dwóch państw leżą w tym, że i wami i nami rządzą żydzi, a oni prowadzą politykę ludobójstwa rosyjskiego, bułgarskiego i innych słowiańskich narodów. Właśnie, dlatego my wszyscy tak nędznie żyjemy, a nie, dlatego, że Bułgarzy czy Rosjanie są głupi albo niezdolni zbudować dobry ustrój. Jeszcze jak są zdolni! No, ale nam przez celowe działania uniemożliwia się to. Cała ta polityka prowadzona jest w tajemnicy i środki masowej informacji podają zupełną nieprawdę, bo przecież i one są pod całkowitą kontrolą żydów. My Bułgarzy jesteśmy bardzo cierpliwymi ludźmi, ale nie durniami. Naród bułgarski nie będzie długo tego cierpieć, uwierzcie mi. Nie wiem, co będzie, ale naród już nie wytrzymuje tych wszystkich podatków i tych wszystkich antybułgarskich praw. Nikt nie wierzy politykom i nikt nie lubi Ameryki. Ja sądzę, że to wszystko jest wam znane, dlatego, że dzieje się według tego samego scenariusza napisanego w tym samym miejscu. Musimy z tym skończyć. Coraz bardziej ludziom otwierają się oczy. Nadszedł czas żeby nazwać rzeczy po imieniu. Nas już w połowie zniszczyli, co jeszcze może spotkać nas gorszego? Wy powinniście zrozumieć, że nadchodzi prawdziwa wojna w celu zniszczenia naszych narodów. W tej wojnie wy nie możecie stać dłużej na uboczu. Wybierając politykę „neutralności” automatycznie stajecie po stronie syjonistów. To jest to, czego oni najbardziej pragną i co chcą osiągnąć. Przecież w rzeczywistości jest ich bardzo mało i oni sami sobą niczego nie reprezentują. W was Rosjanach drzemie potężna siła. Nie oczekujcie, że wyzwolenie nadejdzie z zewnątrz. Tylko my sami możemy się wyzwolić, zrzucić z siebie tego syjonistycznego pasożyta wysysającego z nas krew. I wierzę, że niedługo to nastąpi. Owoc cudu żydowskiej ekonomii Swetoslaw BORISOW
Za http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
SUWERENNOŚĆ ZA PAPIERKI „Zobowiązujemy się podjąć wszelkie konieczne kroki, by zachować stabilność systemów bankowych i rynków finansowych” - głosi wspólny komunikat ministrów finansów i szefów banków centralnych grupy G20, wydany po „roboczej kolacji” wczoraj wieczorem.
Sam fakt wydania komunikatu, którego się w ogóle nie spodziewano, wywołał pewne zdziwienie. Zwłaszcza, jak przeczytano szczegóły. To znaczy, jak przeczytano, że szczegółów żadnych w nim nie ma. Ogólnie banki centralne i ministrowie finansów zapowiadają, że będą „zapewniać płynność bankom komeryjnym” - czytaj dalej drukować euro by ratować banki komercyjne. Nie wiadomo tylko, przed czym. Przecież banki komercyjne mają pierwszorzędne aktywa wielu państwa Unii Europejskiej w postaci ich bonów i obligacji i to jeszcze w „twardej walucie” – jak mówiono onegdaj o dolarach, – czyli w euro. Należy zatem domniemywać, że państwa bedą ratowały banki przed tymi że państwami! Ciekawa konstrukcja. To euro jest podobno tak ważne, że każdy europejczyk powinien chcieć poświęcić w jego obronie – no może nie życie, – ale przynajmniej suwerenność swojego państwa. Pierwszy zgłosił taką chęć Pan Profesor Marek Belka - dla przypomnienia obecnie Prezes Narodowego Banku Polskiego. W rozmowie z PAP ogłosił, że, musimy zrezygnować z części suwerenności aby ratować euro. http://forsal.pl/artykuly/550194,belka_musimy_oddac_czesc_narodowej_suwerennosci_aby_euro_przetrwalo.html
Pan Prezes przyłączył się do inicjatywy kilku byłych premierów, w tym Niemiec Gerharda Schroedera, Belgii Guy Verhofstadta czy Hiszpanii Felipe Gonzalesa, a także Wielkiej Brytanii Tony Blaira, byłego szefa Komisji Europejskiej Jacquesa Delorsa oraz ekonomistów takich jak Nouriel Roubini i Robert Mundell. Kłopot w tym, że wy mienieni są BYŁYMI premierami, czy szefami albo ekonomistami. A Pan Profesor jest Prezesem. Narodowego Banku Polskiego. Sprawy, które komentuje dotyczące suwerenności nie wchodzą w zakres jego kompetencji. A z kolei te, które wchodzą w ten zakres, wymagają powstrzymywania się od komentowania spraw, które nie wchodzą. Ale pomijając już te kwestie czysto formalne: euro nie jest żadną wartością samą w sobie. Nie było euro była Europa, był wspólny rynek. Skoro bez wojny można było pozbyć się z Europy Armii Czerwonej, to dlaczego, do cholery, nie może być można pozbyć się jakichś papierków zadrukowanych nie wiadomo bardzo czym, które uczyniono „legalnym środkiem płatniczym”. Co Pan Prezes miał na Myśli głosząc, że „jak ktoś po cichu albo otwarcie trzyma kciuki za rozpad euro, tej „znienawidzonej” przez eurosceptyków waluty, to wystawia na szwank cały dorobek Polski ostatnich 20 lat”? Po pierwsze, 20 lat temu nikomu się nawet nie śniła wspólna waluta. Po drugie, nadal jej nie mamy, a funkcjonujemy. Owszem, złoty jest podatny na spekulacje – jest. Podobnie jak frank, jen, real, czy… euro. Po trzecie, tak zwani „eurosceptycy” nie byli wcale sceptykami wobec idei wspólnego rynku, tylko wobec idei wspólnego pieniądza. Wspólny rynek może funkcjonować bez wspólnego ministra finansów, ujednoliconych podatków, czy wspólnej waluty. A nawet może funkcjonować bez nich lepiej. Pan Prezes Belka twierdzi, że „taki minister i tak by nas, czyli Polski nie dotknął, bo my sami ze względu na nasze ograniczenie konstytucyjne prowadzimy niezmiernie odpowiedzialną politykę budżetową w porównaniu do innych krajów na zachodzie Europy. Dlaczego więc mamy być przeciwni temu, żeby na Zachodzie sobie tworzyli wspólnego ministra finansów i wspólne zarządzanie długiem”? Nie mam nic przeciwko temu, żeby sobie „na Zachodzie” stworzyli wspólnego ministra finansów. Pod warunkiem, że zostanie nim Jacek Rostowski. Bo jeśli nie, to, dlaczego ryzykować, że się jednak jakaś Lagarde do nas „dotknie” Rozumiem, że Panu Profesorowi może być nie w smak, że nie należał do tych mądrzejszych, którzy przewidywali, co się stać z euro może. Ale mimo to nie powinien dziś, z fotela prezesa banku odpowiedzialnego za złotówkę, przehandlowywać suwerenność całego kraju w zamian za możliwość wymiany tej złotówki na euro, drukowane w tysiącach ton, – bo chyba kategoria wagowa będzie niedługo właściwsza od wartościowej – przez EBC. Więc jak już dożyliśmy czasów, że mamy przehandlować suwerenność, to może przynajmniej za złoto? Gwiazdowski
2 telefony o 8.20 (6.20 UTC) Postanowiłem napisać kolejną notkę, bo sprawa, na którą się natknąłem, wydaje się wyjątkowo zagadkowa, a niewykluczone, że może stanowić bardzo ważny trop w śledztwie smoleńskim (chyba, że wyjaśnienie tej zagadki jest proste). Wbrew temu, co mógłby sugerować tytuł niniejszego posta, wcale nie chodzi o połączenia śp. I. Tomaszewskiej
http://www.fakt.pl/Przerwana-rozmowa-z-ofiara-katastrofy,artykuly,71850,1.html
i śp. Prezydenta, które miały nastąpić w dość podobnej godzinie (8.19-8.20 pol. czasu; co do tego pierwszego połączenia zresztą p. Tomaszewski nie był pewien, czy wykorzystano telefon satelitarny). Chodzi o telefony... Prezydenta. W książce P. Bugajskiego i J. Kubraka "Cała prawda o Smoleńsku" na s. 23-24 jest taki fragment:
"(Prezydent - przyp. F.Y.M.) - Zadzwonił do mnie o 8.20. Pytał o stan mamy - przypomina sobie doktor Jerzy Smoszna, który też miał lecieć do Katynia. Swoje miejsce w samolocie oddał "Wojteczkowi", czyli Wojciechowi Lubińskiemu (...) - drugiemu z trzech lekarzy, którzy się opiekują prezydencką rodziną. Doktor Smoszna jest przekonany, że prezydent i "Wojteczek" już wylądowali w Smoleńsku. (I teraz uwaga - przyp. F.Y.M.) - Nigdy wcześniej nie dzwonił do mnie z satelitarnego telefonu. To był pierwszy raz. Udzieliłem informacji, uspokoiłem. Pan prezydent był pogodny - opowiada lekarz. Lech Kaczyński chce natychmiast podzielić się dobrą wiadomością z bratem. W willi na Żoliborzu znów rozlega się dzwonek. - Rozmowa była gdzieś o 8.20 rano, 8.25 może. (...) Nie rozmawialiśmy na temat lotu, ani o żadnych problemach związanych z lotem. Nie odniosłem wrażenia, aby brat był czymkolwiek bądź zdenerowany - dodaje. Jarosław Kaczyński jest przekonany, że prezydent już wylądował i dzwoni ze Smoleńska. - Bardzo rzadko dzwonił z telefonu satelitarnego z samolotu. Powiedział mi, że z mamą wszystko w porządku - wyjaśnia. Prezydent radzi bratu, by się jeszcze przespał. - Bo się rozpadniesz - żartuje. Połączenie nagle się urywa." Tyle okolicznościowa książka wydana przez "Fakt". I teraz zaglądamy do pseudoraportu Millera, s. 51, gdzie widnieje czarno na białym:
"System telefonu satelitarnego był wyposażony w przenośne słuchawki i mógł być wykorzystywany zarówno przez pasażerów, jak i załogę samolotu. W trakcie lotu samolotu Tu-154M w dniu 10.04.2010 r. zarejestrowano trzy transmisje wykonane za pomocą telefonu satelitarnego o godz.: 5:15, 5:46:59 i 6:21:40 (UTC – przyp. F.Y.M.). Z analizy zapisu zawartego w pokładowym rejestratorze dźwięków w kabinie samolotu nie wynika, by załoga korzystała z telefonu satelitarnego w ciągu ostatnich 30 min lotu." Informację o tym, że Prezydent chce skorzystać z telefonu ktoś przekazuje dowódcy statku o godz. 6.16 UTC (wedle polskich „stenogramów”; Załącznik 8, s. 45), więc pora by się mniej więcej zgadzała. Jak jednak wynika z fragmentu pseudoraportu zacytowanego wyżej, o 6.21 zachodzi tylko jedna transmisja, a nie dwie. Jeśli pod tą jedną godziną nie kryją się dwa połączenia, (bo i dlaczego miałyby się kryć?), to by znaczyło, że Prezydent w krótkim czasie telefonował z dwóch aparatów (np. najpierw z komórki i potem z satelitarnego). To również nie byłoby jakoś szczególnie niepokojące. Skąd, zatem Smoszna wiedział, że rozmowa o 8.20 pol. czasu jest przez taki a nie inny aparat? Prezydent go poinformował? Ale przecież, gdyby dzwonił z komórki, to nie mówiłby, że telefonuje z innego aparatu, nie miałoby to najmniejszego sensu. W polskich „Uwagach” do raportu komisji Burdenki 2 (o których także dzisiaj sporo pisałem)
http://freeyourmind.salon24.pl/345616,uwagi-do-uwag
na s. 15 pojawia się taka informacja z kolei (zawarta w pytaniu, na które „polska strona” nie uzyskała oczywiście odpowiedzi): „Czy była przeprowadzona analiza wpływu telefonów komórkowych włączonych na pokładzie samolotu Tu 154M nr 101 na pracę przyrządów pokładowych i czy MAK posiada taką ekspertyzę?” Wynika z tego pytania, że telefony komórkowe były w czasie lotu, (w której jego fazie to osobna sprawa) włączone. Wniosek ten znajduje potwierdzenie w innym dokumencie „komisji Millera”:
„Instrukcja postępowania personelu pokładowego w samolotach i śmigłowcach 36 specjalnego pułku lotnictwa transportowego”, Wydanie II, Warszawa 2007 r. zawiera wymóg zakazu używania na pokładzie telefonów komórkowych.
Spośród znalezionych na miejscu wypadku telefonów komórkowych, co najmniej 18 było aktywnych (zalogowanych do sieci). Jeden należał do członka personelu pokładowego, dwa do pracowników Kancelarii Prezydenta RP, trzy do generałów w tym Dowódcy Sił Powietrznych, a jeden do Małżonki Prezydenta RP” (pseudoraport, s. 92). Czy zatem Prezydent telefonował najpierw z komórki śp. Prezydentowej (po co miałby to robić, mając pod ręką tel. satelitarny)? Czy jednak Smoszna nie miałby tego nr-u w swojej elektronicznej książce i wyświetlałby mu się nr nieznany lub „Zastrzeżony”? Z powyższego fragmentu (o ile znowu nie mamy do czynienia z jakimiś „nieprecyzyjnymi ustaleniami”, w końcu wymienia się szczegółowo zaledwie 7 użytkowników telefonów, spośród „co najmniej 18”) można wywnioskować, że Prezydent nie korzystał ze swojej komórki. To akurat wydaje się zrozumiałe biorąc pod uwagę możliwość użycia tel. satelitarnego. Użyłby, zatem ni stąd ni zowąd telefonu należącego do któregoś z pracowników kancelarii? Nie wydaje się to prawdopodobne, (jeśli miałby dzwonić po prostu w sprawie zdrowia mamy). Może wyjaśnienie tej zagadki jest inne. Może raczej dane dotyczące połączeń z telefonu satelitarnego są sfałszowane i korzystano z tego telefonu o wiele więcej razy niż to podaje „komisja Millera”? W jaki bowiem sposób uzyskali jej przedstawiciele dane dotyczące połączeń z tego telefonu? Czy nie czasem znowu od ruskich specjalistów? FYM
Siedem grzechów Platformy Obywatelskiej Mała liczba ambasadorów z Polski w europejskiej dyplomacji, działania PO w sprawie Nord Stream, sprawa GMO, to – według PiS – niektóre z „siedmiu grzechów głównych” Platformy Obywatelskiej w Parlamencie Europejskim.
Jako pierwszą słabość PO europoseł PiS Janusz Wojciechowski i szef sztabu europoseł Tomasz Poręba wymienili sprzeciw niektórych polityków Platformy i większości frakcji chadeckiej w sprawie wyrównania dopłat dla polskich rolników. PiS wytyka też, że podczas głosowania 23 czerwca tego roku, m.in. obecny szef sztabu PO Jacek Protasiewicz, tak jak większość frakcji chadeckiej, zagłosował przeciwko poprawce PiS, która prowadziła do wykreślenia niekorzystnego dla polskich rolników zapisu.
Inna słabość – to według PiS – mała liczba ambasadorów z Polski w europejskiej służbie dyplomatycznej. Na konferencji poinformowano, że na razie Polska ma tylko dwóch ambasadorów na 136 obsadzonych placówek. - Polski minister spraw zagranicznych, polski rząd „nic nie mogę Tuska”, wywiesił nad kwestiami ambasadorskimi w UE białą flagę – ocenił Poręba.
Trzecią słabością – według polityków PiS – jest to, że w Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych jedynie 23 Polaków zajmuje zarządzająco-doradcze stanowiska.
Czwartą – jak mówili – są działania PO w sprawie gazociągu Nord Stream. - PO nie osiągnęła niczego, żeby obronić polski interes wobec sprzecznej z interesami Polski budowy gazociągu – mówił Wojciechowski.
Piątą słabością – w ocenie polityków PiS – są działania w sprawie pakietu klimatycznego, a szóstą – sprawa GMO. - Frakcja chadecka ws. GMO głosowała tak, jak chciała Platforma i PSL, tzn. głosowali przeciwko temu, żeby kraje członkowskie miały prawo być wolnymi od GMO, zakazać upraw GMO. Na szczęście ten ich sprzeciw nie przeszedł – powiedział Wojciechowski.
Siódmą słabością – według polityków PiS, – jest bezradność polskiej prezydencji. - O Polsce, jako kraju prezydencji się nie mówi, nie słyszy, Polskę jako kraj prezydencji się lekceważy, często ośmiesza – uważa Poręba. Według niego dwa ważne spotkania przywódców UE odbyły się nie z polskiej inicjatywy; chodzi o spotkanie ws. kryzysu finansowego zorganizowanego przez Niemcy i drugie ws. Libii zwołane przez Francję. pap, niezalezna.pl
Ziomkostwo Ziomali Afera Lewandowskiego ma glebsze podloze, to metne relacje pomiedzy najwyzszej rangi urzednikami, ktorzy zyja z naszych pieniedzy, ale zachowuja sie jak grupa towarzyska interesow stojaca ponad prawem. Opinia publiczna, analitycy i media w Brukseli zadaja sobie pytanie, dlaczego Manuel Barroso dal wyjatkowe pozwolenie Lewandowskiemu na udzial w kontrowersyjnej kampanii wyborczej PO. Manuel Barroso podrozuje, skandalicznego spotu PO nie widzial i ma jeszcze 2,5 tygodnia na udzielenie wyjasnien. Czekamy. Oczywiscie przewodniczacy Parlamentu Europejskiego, Jerzy Buzek, nie skrytykuje ani Barroso ani Lewandowskiego, bo sam bral udzial w skandalicznym spocie PO. Po republice bananowej, mamy tez Bananowa Unie Europejska? Barroso piastuje juz drugi mandat, o jeden za duzo. Przyjrzyjmy się blizej tej postaci, ktora za nasze pieniadze z podatkow podrozuje po swiecie.
W 2005 roku, niemiecki tygodnik Die Welt ujawnil ze Barroso spedzil tydzien wakacji na luksusowym jachcie greckiego miliardera Spiro Latsisa. Miesiac po darmowych wakacjach Barroso, Komisja Europejska zatwierdzila 10 milionow Euro greckiej pomocy rzadowej dla spolek Latsisa. Po tych rewelacjach, poslowie Parlamentu Europejskiego zazadali przesluchania Barroso i wniesli o wotum nieufnosci dla Barroso. Wotum nieufnosci nie przeszlo. Barroso widac zasmakowal w pieniadzach podatnikow i rozwinal skrzydla. W 2009 roku, podczas swiatowej debaty na temat klimatu, Barroso wydal 250.000 Euro na podroze prywatnym jetem. Wszyscy komisarze europejscy razem wydali astronomiczne 7.500.000 Euro na podroze prywatnymi jetami. Podczas pobytu w Nowym Jorku, Barroso i jego 35-osobowa delegacja (?) wydali 30.000 Euro na pobyt w luksusowym hotelu Pennisula New York. Setki tysiecy Euro z kieszeni podatnikow poszly na imprezy i koktaile a 20.000 Euro poszlo na prezenty takie jak np. bizuteria Tiffany. Czy tacy ludzie maja nam dyktowac polityke europejska i manipulowac kampania wyborcza w Polsce, do tego za nasze pieniadze ?
Stanislas Balcerac
Wojna o pieniądz. Prawdziwi władcy tego świata rządzą z ukrycia. „Pozwólcie mi emitować i kontrolować pieniądze kraju, a ja nie dbam o to, kto tworzy jego prawa” – Mayer Amschel Rothschild (1743-1812), założyciel potęgi finansowej rodziny Rothschildów. W 2005 roku znalazł się na 7 miejscu w rankingu magazynu Forbes na dwudziestu najbardziej wpływowych biznesmenów wszech czasów. Został określony przez ten magazyn jako "ojciec finansów międzynarodowych". Kto nie słyszał o trójpodziale władzy? Według tego systemu kompetencje rządzących dzielone są między trzy niezależne i wzajemnie kontrolujące się filary: ustawodawczy, sądowniczy i wykonawczy. Trójpodział oficjalnie funkcjonuje w przygniatającej większości państw i nawet reżimy autorytarne z lepszym bądź gorszym skutkiem starają się utrzymać przynajmniej jego fasadę. Jak wiele “prawd” politycznych powszechnie znanych i akceptowanych, tak i trójpodział władzy jest fikcją. Pomińmy tu kwestie niezbyt idealnej realizacji skądinąd słusznej idei, jakie w rzeczywistym świecie zawsze będą mieć miejsce, a skupmy się na problemie fundamentalnym. Czy faktyczna władza ogranicza się jedynie do trzech obszarów tzn. sądownictwa, stanowienia prawa i administracji? Czy oficjalny trójpodział jest pełny? Otóż nie. Są jeszcze dwa ważne obszary związane ze stosunkami władzy pominięte w oficjalnym podziale wbijanym małym dzieciom na lekcjach WOS. Są nimi:
- media,
- bank centralny.
O mediach mówi się nawet z przymrużeniem oka, że są “czwartą władzą”. Wiadomo, że media mogą wykreować polityka albo skazać go na niebyt. Media mogą najbardziej absurdalne pomysły “sprzedać” społeczeństwu, jako słuszne i odwrotnie – pomysły świetne mogą utopić, jako niebezpieczne. Skąd, zatem powszechne nieuznanie mediów za formalną władzę? Z założenia, że właściciele mediów są rozproszeni, (zatem reprezentują różne poglądy) i jako prywatni przedsiębiorcy nie wpisują się w struktury władzy. W rzeczywistości rozproszenie jest pozorne, a zaangażowanie polityczne, co poważniejszych przedsiębiorców powszechnie znane. Nie o mediach chcę tu jednak napisać, ale o banku centralnym. W przeciwieństwie do mediów bank centralny oficjalnie wpisuje się w struktury władzy. Wielokrotnie podkreślano jego niezależność od rządu. Czemu nie zasługuje na miano osobnego filaru władzy? Bank centralny nie doczekał się nawet swojego nieoficjalnego numerka – “piąta władza” to określenie na organizacje pozarządowe. Czyżby bank centralny był instytucją politycznie niewiele znaczącą, czymś w rodzaju Rzecznika Praw Dziecka, NIK albo NASA? Nic z tych rzeczy. Sam Mayer Amschel Rothschild ponad dwa wieki temu powiedział: “Pozwólcie mi robić i kontrolować pieniądze narodu, a nieważnym dla mnie będzie kto ustanawia prawa.” Innymi słowy, według Rothschilda władza ekonomiczna daje pozostałe rodzaje władzy. Czemu? W tym miejscu powinniśmy się zastanowić co to jest właściwie pieniądz. Pieniądz to swego rodzaju “towar uniwersalny” eliminujący niewygodny barter. Takim “uniwersalnym towarem” może być jakikolwiek odpowiednio cenny, ale w miarę dostępny przedmiot wymiany: rzadkie muszelki, sól, złoto, srebro, miedź. Nieco bardziej abstrakcyjnym bytem jest pieniądz “papierowy” i “elektroniczny”. Taki pieniądz może mieć pokrycie w tradycyjnym “pieniądzu”, np. w złocie i wtedy stanowi jedynie udogodnienie ratujące nas przed taszczeniem worków z kruszcem, gdy robimy duże zakupy albo przed dzieleniem maleńkich kawałeczków złota na jeszcze mniejsze, gdy za złoto kupujemy znaczek pocztowy. Jeszcze bardziej abstrakcyjny jest tzw. pieniądz fiducjarny czyli pieniądz mający wartość sam w sobie, bez pokrycia w jakiejś ustalonej substancji. Jeśli emitent czegoś nie popsuje (np. nie nadrukuje za dużo pieniądza) i dysponuje monopolem na wybranym obszarze, to ów abstrakcyjny “papier” zyskuje realną wartość. Pieniądz fiducjarny jest powszechnie wykorzystywany na świecie. Najważniejsza waluta świata – Dolar pieniądzem fiducjarnym stał się dopiero w XX wieku. Z emisją pieniądza fiducjarnego wiążą się pytania:
1) Kto ma emitować pieniądz?
2) Ile pieniądza wyemitować?
3) Jak rozprowadzić pieniądz wśród obywateli?
Nie ma takiego problemu ze złotem albo muszelkami. Kto znajdzie ten ma. Gdy jednak działa fabryka pieniędzy mająca w dodatku monopol na swoją “produkcję” pytania te stają się fundamentalne. Liczba potencjalnych rozwiązań problemu jest nieograniczona. Rozważmy przykładowe. Państwowa instytucja określa zapotrzebowanie gospodarki na pieniądz. Następnie emituje go rozdając co określony czas obywatelom. Coś jakby “pieniądz obywatelski”. Obywatele wymieniają się usługami i towarami za pośrednictwem tego pieniądza roznosząc go po całej gospodarce. W takiej sytuacji państwo nie musi nawet wprowadzać jawnych podatków, ponieważ na swoje funkcjonowanie może przeznaczyć część emisji. Trudno powiedzieć na ile taki sposób by zadziałał, ponieważ diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. To tylko interesujący przykład a nie promocja idei. Pewne jest, że z emisją pieniądza wiąże się gigantyczna władza. To emitent jest bezpośrednim napędzającym “krwioobieg” gospodarki, a zatem w sposób zawoalowany mówi ludziom czym się mają zajmować. Nie musi on przecież rozdać pieniądza wszystkim po równo, ale zdecydować kto go otrzyma, a kto nie. Emitent może wypuścić za dużo lub za mało pieniądza i w ten sposób sterować światową koniunkturą. Może też pewne emisyjne “co nieco” zachować dla siebie. Jak wygląda emisja pieniądza w większości państw? Otóż państwo zrzeka się kontroli nad emisją przekazując ją “niezależnemu” bankowi centralnemu. Bank ten jest bankiem dla “zwykłych” banków, a one z kolei pożyczają pieniądz swoim klientom. Emisja dokonuje się w momencie gdy bank udziela swojemu klientowi kredytu. Panuje mniemanie, że bank pożycza kredytobiorcom to co u niego zdeponowali inni klienci i zarabia na różnicy w oprocentowaniu. Nieprawda. Bank poprzez udzielanie kredytu emituje (tworzy) pieniądz. Ściślej, tylko drobny ułamek kredytu to autentyczna pożyczka pieniędzy należących do banku. Reszta to czysta emisja – tworzenie pieniądza przez bank w momencie udzielenia kredytu.Nie jest to pieniądz w sensie muszelek, złota, ani opisanego w przykładzie wyżej “pieniądza obywatelskiego”, ale zwyczajny dług. Można by rzec – pieniądz dłużny. Zamiast uniwersalnego narzędzia wymiany mamy uniwersalne narzędzie zadłużające. Zamiast organu państwa nadzorującego emisję pieniądza (tak jak na przykład sadownictwo odpowiada za wymiar sprawiedliwości), mamy grupę prywatnych bankierów z pół-prywatnym, pół-państwowym bankiem centralnym. Bankierzy tworzę swego rodzaju państwo w państwie.Przeciętny Kowalski nie odczuwa tego bezpośrednio, bo decyzje banków wobec niego są apolityczne. Jeśli jednak Kowalski będzie chciał postawić hutę, stocznię, fabrykę samochodów i tym podobne duże biznesy, to z dużym prawdopodobieństwem będzie musiał skorzystać z kredytu bankowego. Jako, że mamy “wolność gospodarczą”, bank może odmówić udzielenia kredytu według własnego widzimisię. Ponieważ liczba banków stanowi drobny ułamek ogólnej liczby dużych przedsiębiorstw, a właściciele banków mogą być również właścicielami przedsiębiorstw, mamy w ten sposób de facto planowanie centralne. Różni się ono o planowania centralnego w ZSRR jedynie poziomem, ponieważ nie wnika w drobną przedsiębiorczość. Nawiasem mówiąc, to dlatego niektóre osoby wskazują na niebezpieczeństwo oddania zagranicy krajowych banków. Kraj bez własnego sektora bankowego ma minimalne szanse zachować status wysokouprzemysłowionego i ekspansywnego. “Kapitał bez ojczyzny” to kłamstwo sprzedawane tubylcom, których kraje pozbawiono ekonomicznego mózgu. Dla banku kredyt to głównie wpis księgowy, a dla kredytobiorcy realna praca w celu spłacenia długu. Oczywiście banki nie działają zupełnie za darmo i konkurują ze sobą. Jednak największe i najlepsze z nich, mają tak duży naddatek “mocy”, że mogą udzielić kredytów z góry niespłacalnych albo ekonomicznie nieuzasadnionych. W ten sposób banki ingerują w globalną politykę, kredytując na przykład obie strony poważnych konfliktów zbrojnych. Ciekawą lekcją jest przyjrzenie się źródłom finansowania Hitlera i rewolucji bolszewickiej w Rosji. Takie finansowanie oparte o realny pieniądz, jako gigantyczna rozrzutność byłoby kłopotliwe. W przypadku kredytu już nie. Oczywiście najwięksi gracze finansjery zazdrośnie strzegą swojej pozycji i nie jest tak, że każdy może uzyskać dostęp to ich finansowej namiastki perpetuum mobile. Ta nadzwyczaj patologiczna sytuacja jest konsekwentnie przemilczana przez wspomnianą wcześniej “czwartą władzę”. Chyba nietrudno zrozumieć czemu. Ten kto ma fabrykę pieniędzy, będzie miał też fabrykę ludzkich umysłów. Emisja potrafi dostarczyć każdej ilości środków aby przejąć najważniejsze, a więc i najbardziej kapitałochłonne ośrodki propagandy. Tutaj nie mogę sobie odmówić żalu do Clarka Kenta, który dysponując supermocami tłukł się z jakimiś cudakami atakującymi Ziemię. Tymczasem w pierwszej kolejności powinien przyładować swojemu sprzedajnemu pracodawcy… “Czwarta władza” nie sprawdziła się, ale oto mamy Internet z niemal darmowym kanałem dystrybucji informacji. Dzięki temu prawdę o bankokracji poznało spore grono ludzi, którzy zdani jedynie na tradycyjnie media pozostaliby w nieświadomości. Jednym z takich internetowych eye-openerów jest film animowany zatytułowany “Money as debt”:
Film pokazuje ewolucję systemu od czasów renesansu, po współczesne: od złotników przechowujących złoto w swoich skarbcach, aż po nowoczesne banki centralne emitujące pieniądz dłużny. Na potrzeby wywodu autorzy przyjmują dopuszczalne uproszczenie scalając wszystkie banki w jeden bank, a wszystkich klientów w jednego klienta. W rzeczywistości działa wiele banków i wielu klientów co nieco utrudnia spojrzenie na system całościowo – jak na ogromną piramidę finansową. Najlepsi uczestnicy tej piramidy spłacą długi, ale część nie będzie mogła ich spłacić nigdy. Co więcej, “szczęściarze” którym udało się załatwić swoje sprawy z bankiem i tak zostaną opodatkowani przez zadłużone państwo. Mamy więc grę: Bank kontra Klient. Ponieważ nowy pieniądz powstaje jedynie (albo w przeważającej części) na skutek udzielania pożyczek i nie ma innych źródeł kreacji pieniądza, Klient nie jest w stanie spłacić długu początkowego. Aby spłacać stare długi, należy zaciągać nowe. To główna teza filmu. Archetyp
Francuski zakaz uprawy GMO błędnie umotywowany 8 września br. Europejski Trybunał Sprawiedliwości odniósł się do francuskiego zakazu uprawy kukurydzy MON810, który kraj ten wprowadził od lutego 2008 roku. ETS orzekł możliwość zakazu na podstawie klauzuli bezpieczeństwa, o ile zostanie udowodnione „jasne i poważne” ryzyko dla środowiska, zdrowia ludzi lub zwierząt – informuje FAMMU/FAPA. Dodatkowo państwo członkowskie powinno jednak powiadomić Komisję Europejską o nagłej potrzebie wprowadzenia zakazu. Wyrok jest zgodny z marcową opinią Paolo Mengozzi’ego (Advocate General), który wyraził opinię, że Francja powołała się w zakazie na klauzulę bezpieczeństwa, co ocenił on jako błędną podstawę zakazu. Wg Mengozzi’ego zakaz błędnie oparto na rozporządzeniu WE/2001/18 o uwalnianiu GMO do środowiska, co nie dotyczy MON810, ponieważ odmiana ta otrzymała zielone światło od EFSA. Wówczas przedstawiciel ECJ ocenił, że powołanie na klauzulę bezpieczeństwa może ewentualnie być powiązane z rozporządzeniem WE/1829/2003 o żywności i paszy GMO, o ile zostaną potwierdzone nowe dowody szkodliwości GMO dla środowiska lub zdrowia zwierząt oraz ludzi. Zatem Francja wprowadzając zakaz popełniła błąd prawny, ale raczej proceduralny. Francja oceniła, że zakaz pozostanie ważny, natomiast zrewiduje uzasadnienie oraz powoła się na „nową klauzulę bezpieczeństwa”, ponieważ kwestie wpływu na środowisko MON810 pozostają aktualne.
Werdykt podważa legalność zakazów uprawy MON810 w pozostałych 5 krajach członkowskich: Luksemburgu, Niemczech, Austrii, na Węgrzech i Grecji. W czwartek 15 września rząd Francji odmówił zawieszenia zakazu uprawy do czasu wyjaśnienia szkodliwości stosowania MON810 na środowisko. Autor: farmer.pl
Amelia Kułakowska
Sprawa Staruchowicza - prowokacja służb Tuska? Sprawa Piotra Staruchowicza często w mediach przedstawiana jest w takim świetle, jakby jego wina była przesądzona. Tymczasem w tej sprawie jest zastanawiająco dużo przypadków dotyczących przeszłości rzekomej ofiary rozboju, okoliczności samego wydarzenia jak i zatrzymania, a także nałożenia aresztu mimo poręczeń wielu ludzi zaufania publicznego. Przypadki oczywiście się zdarzają, ale tak dużo niemal nigdy – zatem wszystko wskazuje, że sprawa „Starucha” to prowokacja policji i być może służb specjalnych nadzorowanych przez Donalda Tuska. Poniżej fakty wskazujące na prawdziwość tej tezy. Drugie dno sprawy „Starucha”. Zatrzymanie „Starucha”, które wzbudziło szereg pytań dotyczących działań policji, okazuje się dużo bardziej złożoną sprawą, niż mogłoby się wydawać. Jak udało się ustalić portalowi Fronda.pl, „Koziołek”, były (?) kibic Polonii, który złożył doniesienie na Piotr S., może mieć związek z głośną sprawą pobicia pasażerów pociągu relacji Bydgoszcz – Białystok, jadących do Warszawy na Marsz Niepodległości 11 listopada 2010 r., którego byłem świadkiem - pisze Aleksander Majewski. Trzy miesiące temu poinformowałem, że dochodzenie w sprawie wspomnianego pobicia zostało umorzone i to bez podania jakiegokolwiek uzasadnienia, mimo, że jeden z napastników, pozostawił ślad na internetowym forum, gdzie pochwalił się swoim „wyczynem” [załącznik nr 1 – rzyp. red.]. Gdy ujawniłem zabezpieczony wpis na portalu Fronda.pl, konto użytkownika, aktywisty „Antify” zostało natychmiast usunięte. Sprawa jednak na tym się nie zakończyła. Jeden z poszkodowanych wniósł zażalenie. I trudno się dziwić, bo organy ścigania od początku wykazywały się niezwykłą wręcz niefrasobliwością, czy nawet złą wolą. Poszkodowani zostali potraktowani jak podejrzani (choć uczciwie trzeba przyznać, że nie przez wszystkich funkcjonariuszy!), czego dowodem może być fakt przyjścia z góry „prikazu”, aby dokonać ich przeszukania. (...) Niebawem wybuchła burza wokół aresztowania lidera kibiców Legii Warszawa – Piotr S., ps. „Staruch”. Postawiono mu zarzut rozboju, przez co kibic może spędzić za kratkami nawet 12 lat więzienia. Zarzutem zaskoczony był m.in. senator Zbigniew Romaszewski z komisji praw człowieka, który powiedział dla portalu Niezależna.pl: „Dziwi zastosowanie tego paragrafu. Trudno wyobrazić sobie, by ktoś organizował rozbój, a więc przestępstwo mające na celu uzyskanie korzyści materialnej, w publicznej przychodni lekarskiej”. W istocie doszło bowiem do bójki między Staruchem a kibicem Polonii, którzy spotkali się w przychodni lekarskiej. Zastanawia jednak fakt, dlaczego nie postawiono Legioniście zarzutu udziału w bójce za który mógłby spędzić maksymalnie 3 lata w więzieniu. Jak udało mi się ustalić, również „druga strona barykady” nie uważa czynu „Starucha” za rozbój, ale zwykłą bójkę o kibicowskie fanty. „Nie trawię cweluchów i stadionowego prawictwa ale mi zalatuje prowokacją ... Idą wybory zamkniemy medialną postać jaką jest Staruch, zwalczamy chuliganów a słupki PO rosną..” – pisze na zamkniętym forum kibic związany za środowiskiem lewicowym, który bynajmniej nie pała sympatią do Legii Warszawa. Co najciekawsze, doniesienie na „Starucha” złożył nie kto inny, a - do niedawna - zaangażowany kibic warszawskiej Polonii… „Koziołek”!. Dziwi fakt, że na podstawie tylko jego zeznań, policja mobilizuje do aresztowania jednego człowieka w czasie uroczystości patriotycznej, spore siły. Czyżby „Kozioł”/„Koziołek” cieszył się specjalnymi względami u stróżów prawa? Po zatrzymaniu Piotra S. w środowisku kibiców rozpoczęły się spekulacje na temat tego, czy „Kozioł” może być policyjnym informatorem. W świetle sprawy sochaczewskiej i niechęci funkcjonariuszy do ustalenia tożsamości „Kozła” i jego przesłuchania, domysły kibiców wydają się uzasadnione. Tym bardziej, że „Koziołek” nie sprawiał wrażenia ofiary, na jaką wykreowały go obecnie media. Na forach internetowych, do dziś można przeczytać jego agresywne wypowiedzi [załącznik nr 2 i 3 – przyp. red.], w których nawołuje do przemocy (stek przekleństw na przeciwną drużynę nagrał również na swojej poczcie głosowej w telefonie) czy… wyśmiewa kibiców Legii za „konfidenctwo” [załącznik nr 4 – przyp. red.].
http://fronda.pl/news/czytaj/tytul/drugie_dno_sprawy_starucha._wynik_sledztwa_frondy.pl_14781
Polityczny więzień - Zatrzymanie Starucha
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=sKTR7UgKB6s
Wiedzieliśmy, że i tak do nas trafisz. Jeden z policjantów butami przyciskał mi głowę do podłogi, drugi bił po udach i łydkach jakimś przedmiotem. Wydaje mi się, że czymś w rodzaju pałki. Tak minęła podróż do szpitala – z Piotrem Staruchowiczem „Staruchem” rozmawia Katarzyna Gójska-Hejke.
http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/340975,wiedzielismy-ze-i-tak-do-nas-trafisz
Każde dziecko na polskiej ulicy wie, za co siedzi Piotr Staruchowicz. Ma on pecha. Nie spalił Biblii. Nie śpiewał o Janie Pawle II „ścinamy głowę Watykanu” oraz „zgarbiony, niedołężny, ślepy na tronie Watykanu”. Wtedy byłby, jak Nergal, bohaterem pozytywnych wywiadów w „GW” i jurorem w TVP. Za pieniądze abonentów. Z Boga i papieża można u nas szydzić. Z Tuska nie. Bo wtedy paragraf się znajdzie. Dzisiejsza „Gazeta Wyborcza” oburzyła się, że w „Gazecie Polskiej Codziennie” pisać będzie kibic Legii Piotr Staruchowicz. Tak, będzie. Senator Romaszewski, obrońca praw człowieka od czasów PRL, odwiedził go w areszcie. Zmroził nas wieścią, że policja go skatowała. „GW” nie podniosła w tej sprawie rabanu. Mimo, że zaniepokojenie zgłosiła Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Dla dr Adama Bodnara z tej fundacji, zapewne dalekiego od nas poglądami, słowo Romaszewskiego w tej sprawie coś jednak znaczyło. Dla Jerzego Jachowicza, autorytetu w dziedzinie dziennikarstwa śledczego – też. Dla „GW” i mediów głównego nurtu – jak widać nic. Nie zdziwiło „GW”, że autora hasła „Donald Matole, twój rząd obalą kibole” zatrzymano na czele tłumu po obchodach Powstania Warszawskiego. Co wyglądało na ewidentną prowokację, mającą wywołać zamieszki. Że po bójce - bez obrażeń - ma kuriozalny, nieproporcjonalny do winy, sprzeczny z poczuciem sprawiedliwości, zarzut rozboju z karą do 12 lat. Bo ukradł... klapki i ręcznik. Że zawiadomienie przeciwko niemu z podaniem paragrafu o rozboju złożył uczestnik wcześniejszych bójek, współpracujący z organami ścigania. Za dużo tych przypadków. Każde dziecko na polskiej ulicy wie, za co siedzi Piotr Staruchowicz.
http://wolnapolska.pl/index.php/Opinie/2011090214490/bog-tusk-staruch-nergal/menu-id-244.html
Nie interesuje mnie piłka nożna, a swojemu stosunkowi do kultu, jakim jest otaczana, dawałem wyraz nieraz. Nieraz również protestowałem przeciw bierności policji i wymiaru sprawiedliwości wobec ekscesów stadionowych chuliganów. Piotra Staruchowicza ps. Staruch, lidera kibiców Legii, nigdy nie widziałem, niewiele o nim wiem i przypuszczam, że nie jest aniołem. Wiem jednak, że zaangażowanie w sprawę jego uwolnienia jest obowiązkiem tych, którym na sercu leży praworządność w naszym kraju. Staruchowicz został zaaresztowany na trzy miesiące wyłącznie na podstawie zeznań swojego wroga, człowieka o wątpliwej reputacji. Zarzut rabunku, który mu postawiono – opisał to Jerzy Jachowicz na portalu Wpolityce – ma się nijak do kibolskich porachunków, o które, ewentualnie, można go oskarżyć. Jednocześnie cały kontekst aresztowania Staruchowicza budzi po prostu oburzenie. Został zatrzymany w tłumie kibiców bezpośrednio po uroczystościach rocznicy Powstania Warszawskiego, których był współorganizatorem. Wybór miejsca i czasu świadczy o prowokacyjnym charakterze tego działania. Wszystko wskazuje, że chodziło o doprowadzenie do starcia policji z rozjuszonym tłumem, co przez zaprzyjaźnione media zostałoby pokazane jako akty agresji rozwydrzonych kiboli i dało pretekst do rozprawy z nimi.
http://www.rp.pl/artykul/705342.html
Kibice Legii we współpracy z Fundacją Republikańską powołują dziś „Rzecznika Praw Kibica”. Zdaniem Wiplera, zamykanie kolejnych stadionów za niewygodne dla rządu transparenty były elementem skoordynowanej akcji przeciw kibicom. - Tak, jak spektakularne zatrzymania liderów kibiców – mówi Wipler i przypomina o akcji ujęcia Piotra Staruchowicza po uroczystościach rocznicowych na Kopcu Powstania Warszawskiego. - Postawiono mu absurdalne zarzuty po to, by z automatu zastosować trzymiesięczny areszt i uciszyć „Starucha” na czas kampanii wyborczej – komentuje Wipler. Jego zdaniem, w stosunku do kibiców niejednokrotnie policja zachowuje się jak zorganizowana grupa przestępcza. - Podczas zatrzymania „Starucha” jeden z policjantów krzyknął do kibiców: „Na was szkoda kul”, a kiedy ci zapytali go o numer legitymacji, pozostali policjanci solidarnie schowali go za sobą. - To ewidentne nadużycie władzy. Mówi o tym art. 231 Kodeksu Karnego - punktuje Wipler.
http://fronda.pl/news/czytaj/tytul/kto_sie_upomni_o_kibicow__od_dzis_maja_swojego_rzecznika_15154
Za aresztowanego kibica Legii Piotra Staruchowicza osobiście ręczą artyści, dziennikarze, legendy Solidarności, ludzie filmu, księża, posłowie i senatorowie. - Wiem, że ten człowiek ma w sercu wiele patriotyzmu i szacunku dla powstańców warszawskich i dla Polski - zapewnia Beata Kempa.
http://fronda.pl/news/czytaj/tytul/kempa_reczy_za_starucha__15243
Zbigniew Romaszewski: Rząd próbuje zastraszyć tych, którzy "podskakują". W „Rozmowie Niezależnej” Jacek Sobala dyskutuje z senatorem Zbigniewem Romaszewskim m.in. o zatrzymaniu Piotra Staruchowicza, przywódcy kibiców Legii. „Nie byłem zdumiony tym zatrzymaniem, myślę że zasadniczą rolę odgrywały w tym wypadku wybory. Jeśli zatrzymanie - taką szopkę - organizuje się w czasie zejścia ludzi z kopca po uroczystościach związanych z Powstaniem Warszawskim, to ma ona za zadanie wystraszyć tych ludzi, że to tak się kończy, jeśli próbujecie podskakiwać. Myślę, że postawa kibiców, którzy nie są bezkrytyczni w stosunku do rządów premiera Tuska, musi bardzo denerwować naszą władzę. Ta wojna z kibicami to szczególna wojna, która ma wykazać twardość i zdecydowanie władz, które sobie nie radzą z rządzeniem.”
http://wsieci.rp.pl/opinie/rekiny-i-plotki/Zbigniew-Romaszewski-o-wojnie-z-kibicami
Filip Stankiewicz
Pierwszy mój pomysł, ogłaszamy bankructwo Dobrze jest zacząć mocno. No, więc była żona wezwała policję, że się awanturuję. Akurat dziwne, nikomu w życiu nie dałem w cymbał. No i policja przyjechała szybko (dużo szybciej, niż jak kiedyś obrabiali mi dom), no i ta policja ustaliła, że ta pani pobiera kilka tysięcy miesięcznie praktycznie za nic (mam gest po dziadku, też Pawle), ma salon, jadalnię, gabinet, kuchnię z łazienką, dwa garaże, dwa auta, sto drzew i trawnik, który sam właśnie skosiłem, no i jednak lubi to mieć zarazem, a mnie zaszkodzić. Spytacie, czemu o tym piszę? Ano w każdym pokoleniu musi znaleźć się człowiek, który opisuje, co się dzieje tu i tam. Realia. Żeby po latach można było odnaleźć, chociaż nastroje... Prus… No, więc ja o życiu piszę prawdziwie. Aha, policja wyśmiała te skargi, dzięki. Kto mnie zna, wie, że mam wady, ale więcej zalet. Tu przychodzi mi na myśl syn, ogólnie biznesmen. Jest w stanie kupić browar i miliard hektolitrów piwa, a mnie broni jednego kufelka - widać w Excelu nie ma opcji "kupujący to warunek!". Condicio sine qua non, jakby błysnął każdy z naszych domorosłych filozofów. My musimy popijać, żeby oni zarobili. "Często słyszałem: Teraz, kiedy zabili Leppera, zagłosuję na Palikota" To pewnie chore, ale mam przeświadczenie, że zawsze widzę więcej. Jak to choćby, że na Litwie powinno się mówić po litewsku, a w Smoleńsku nie stała się rzecz normalna w świecie. Ha, pewnie krzykniecie: "Ten oszołom jest za PiS!". Rozczaruję Was, jestem za tymi, których w wyborach nie ma wcale, tymi pięćdziesięcioma procentami. No i ja mam pomysł, co moglibyśmy zrobić. Punkt pierwszy: ogłosić bankructwo! Nie wiem, czemu wszyscy tak współczują Grecji i Grekom. Pamiętajcie: Państwo upada, to równolegle gasną nasze zobowiązania wobec Państwa. Długi, nakazy sądowe, opłaty w autobusach, przedszkolach… I niech mi żaden gość nie mówi, że coś tam jest prywatne i prawo własności (Korwin, oczywizda). Bo wieczorem wszystko nacjonalizujemy, a rano ogłaszamy bankructwo. Zarabiamy bilion dolarów, tyle, ile Państwo ma długów. Jak Jaruzelski. I co nam mogą zrobić, wysłać monity? Po prostu nikt z nas nie płaci rachunków. To jest zresztą to, z czym kiedyś szarżowała Platforma, zapożyczając pomysł z USA - nieposłuszeństwo obywatelskie. No więc nie płacimy mandatów na przykład. Ktoś powie: "Budżet runie, nauczyciele nie dostaną wypłat". Otóż dla mnie ważniejsze, że nie dostaną generałowie policji (sąsiad), prokuratorowie (też). A nauczyciele? Moja córka chodzi do gimnazjum i bierze korepetycje! Nie, dlatego, że jest tępa (w końcu moja), tylko szkoła nie daje nawet podstaw wiedzy, chyba specjalnie, a ta sama nauczycielka, czego nie uczy rano, doucza wieczorem. Płacę, ale mam świadomość, że jak zbankrutują szkoły, nie padnie nauka, tylko padnie fikcja, dzwonek o ósmej rano, który wzywa na dolce farniente, słodkie nicnierobienie… No, więc w razie bankructwa płacimy tylko za to, czego potrzebujemy. Ja na przykład wczoraj zgubiłem telefon, a w nim rozmowy z dziewczynami. Ja pisuję dla hecy, one trochę mniej, coś takiego, że jestem megaobleśny (to fakt poniekąd), ale za 500 zł gotowe byłyby położyć się do rozmów ("położyć się do rozmów" to mój wynalazek, przyrzekam, bo zwykle się siada). No, więc te niebrzydkie laski chyba zarobią, a brzydkie po nas posprzątają, Życie. Teraz mamy niestety grupę ludzi, wpływowych, którzy zarabiają w Brukseli. Buzek, Kurski, Ziobro, Kowal, Cymański, Wałęsa (to komplement, że w porę wyczuli, gdzie stoją konfitury). Otóż niedawno okazało się, że tych niedojdów, nierobów, nie chcę mnożyć tego na "nie", jest aż 16 tys. w tym europarlamencie! A policzyli ich dopiero, jak był alarm przeciwpożarowy, i… zgasło światło. W windach się nie pomieścili. No więc, jak zbankrutujemy, to mamy ich tam, gdzie czasem mamy brukselkę. Boże, zbankrutujmy przed Grecją, bądźmy raz jeden pierwsi! Banki cię nigdy nie zaatakują. Po pierwsze, jak pewien Francuz donosił Napoleonowi, po pierwsze: banki nie mają armat. Banki mają tylko Kazika z Isabel, przekomiczną parę, jak my wszyscy. Mamy kapitanów, na jakich zasługujemy. No, ale pędzę po tematach - Maor Melikson chce grać dla biało-czerwonych. A nie mówiłem, że Żydzi znów chcą być Polakami (tylko ja chcę, jako wasz lider, żeby bycie Polakiem drogo kosztowało, najdroższa wiza świata, milion dolarów po kursie najwyższym z ostatniego roku, żeby Żydzi nie zbili kursu i kupili nas hurtowo). A propos tego - na stacji kolejowej dostrzegłem interesujące graffiti (drugie miejsce zaraz po "Rozum męski kupię"). Otóż bociany przynoszą dzieci i ktoś pyta: Skąd je bierzecie? Bocian - Z hurtowni. - A hurtownia gdzie? - Nie wiem. Chyba z Chin. No dobra, pochwaliłem córkę, więc cytat z jej wypracowania (sami chcieliście, żeby sprawdzać, co dzieciaki robią w komputerze). "Nieprzeciętny talent przeciętnej dziewczyny. Każdy inaczej rozumie »działalność« mieszczanki z Chile. Nie należała do bogatych ludzi, ale na pewno w pewnej dziedzinie była od reszty ludzi bogatsza. Posiadała talent doboru słów. Wiedziała, co wypada powiedzieć, a czego nie wypada i kiedy ewentualnie to zrobić. Pewnie znajdą się osoby, które czytając ten tekst, pomyślą: »A na co komu taki talent? Fajniej byłoby pięknie śpiewać«. Powinniśmy się natomiast zastanowić, jak ważną rolę słowa i ich odpowiedni dobór odgrywają w naszym życiu". Talent doboru słów. Piękne. Tym żyje internet, tym żyje świat i tym żyję ja. Wiem, co potrafię, a czego nie, i dlaczego Buła (pzdr.) nie jest Bułhakowem. Mam nadzieję, że ktoś doceni inny sposób patrzenia. Na przykład Benedykt XVI (dzięki papieżom znamy jeszcze rzymskie cyfry, ale generalnie lepsze są arabskie 1, 2, 3, dalej się nie męczcie) wstawił się za jakimś mordercą policjanta z Georgii, i Sarandon Zuzia, która wstawia się za zbójami zawodowo. Otóż, gdybym ja był przywódcą Polski, oczywiście kara śmierci zostałaby przywrócona (i tak czy owak będzie, ekonomia). Policzcie, utrzymanie zbója tysiąc miesięcznie, 12 rocznie, 300 za 25 lat! I emerytury dla klawiszy i wychowków. Nie lepiej dać zastrzyk za złoty dwadzieścia? Jak patrzę na świat, to i bardzo wielu ludzi poprosiłoby o taką śmiertelna dawkę, nawet bez konieczności zabijania kogokolwiek… Ja nie, ja namawiam do życia, ale rozumiem każdego, kto po prostu ma już dosyć. No, więc ja namawiam do ogłoszenia bankructwa, do odstawienia Tuska (wolę dobre pomysły niż kuse garniturki) i namawiam do szukania męża opatrznościowego, w dziejach świata znanego, jako mesjasz. Chwilowo go brakuje, nie mamy zwycięskich generałów ani zrozumiałych filozofów, nasi poeci okazali się być zwykłymi partyjniakami (Miłosz, Szymborska - wstyd i tyle), na objawienie religijne liczy tylko ksiądz wyklęty Natanek, (czemu Arłukowicz do niego nie jedzie?), a Kaczyński z Tuskiem nadają się tylko do pchania roweru. Palikot ma jedną wadę: nie jest młody, a Polska potrzebuje nowego wejścia w świat kryzysu, nie starego. Zamknięcia banku, a nie ustawienia go na najdroższej ulicy. Czy jest ktoś taki? Kto mas luz i odwagę? Przypomina mi się sytuacja, jak moje młode przyjaciółki, niebrzydkie, pytają, gdzie można poznać fajnego, niegłupiego faceta. "Masz go przed sobą" - zawsze odpowiadam. I zawsze jest reakcja: "Żartujesz!". No, więc piszę to po to, by wskazać, że nasz przyszły mąż opatrznościowy budzi teraz pogardę i lekceważenie, jest bezpartyjny, szary, zwykły. Tylko umysł ma niezwykły. Znacie kogoś takiego, kto wam pomoże? Błagam, nie PO i nie PiS. Właśnie byłem na wieczorze autorskim w Wołominie. PiS rządzi, ma burmistrza, który czci Smoleńsk i papieża, ale w rynku nie można kupić piwa. Za to - mam świadka - da się kupić dragi, to z kolei prezent PO, mała ilość nieszkodliwa. Że małą ilość wolno… Żebyście widzieli, jak wielu smarkaczy na głodzie zbiera się wokół tego POPISOWEGO miasteczka. Huta szkła zlikwidowana (na jej miejsce zimne kominy i supermarket), fabryka mebli (Stolarka, to ta, która kojarzy się z dwumetrowym "Ptysiem", też supermarket stanął), a partyjne żniwo trwa nawet w klubie o dźwięcznej nazwie Huragan (obok w Kobyłce, jest Wicher, ciekawostka taka). No więc kolega był tam dyrektorem od spraw sportu, ale usłyszał, że wicie, rozumicie, musi być nasz… No więc, ktokolwiek wygra, będzie źle. Prywata, pensje, paroletni spokój, gdy Polakom brakuje przełomu. Tak myślę, naiwnie, że ktoś podjedzie wreszcie pod mój dom, że ktoś namówi mojego syna, żeby został premierem. Boże, nie rozumiem, że faceci obracający miliardami na Zachodzie, młodzi, w Polsce muszą rywalizować z Kempą, Nowakiem, Karnowskim, Pawlakiem, Bieleckim… Przerastając ich o dwie głowy! Dość. Trzeba prawdy i odwagi, trzeba lidera dla tych pięćdziesięciu procent, które nie głosuje i głosować nie będzie. Liczy najpierw, czy starczy na chleb. Potem prosi o złotówkę na nalewkę. Hej, demokraci, ich głos jest tak samo ważny jak prezydenta. Kwestia chwili, kiedy oni znajdą przywództwo. Oby nie z ulicy, oby nie z zagranicy. Aha, w tym Wołominie zbezczeszczono grób bolszewików. Otóż potrzeba kogoś, kto powie, że... słusznie. Nie ma powodu honorować bandytów. Wyobrażacie sobie grób i pomnik Breivika na wysepce Utoya? W głowę się puknijcie! Dobra, jak o grobach, dobry tekst na finał. Umiera dziecko, a żałobnicy proszą: "Daj mamie pracę, a tatusiowi pieniądze, a wujence zdrowie…". Ktoś słucha z boku i mówi: "Jak się ma tyle spraw do załatwienia u Pana Boga, to się idzie samemu, a nie dziecko posyła!". Aha, dowcip lepszy. Jakaś pani z TV powiedziała, że to skandal, że kibice z zakazem stadionowym na Legii mogą wejść na Euro 2012. Ja jej odpowiedziałem, że Roman Polański też ma zakaz w USA, a do Polski przecież jeździ. Skutek? Zamiast podyskutować, zrezygnowała z programu. Boże, czemu inteligencja skazuje mnie na wieczną samotność?
PS. Kiedyś modliłem się pod Ścianą Płaczu w Jerozolimie. Modliłem się o szczęście. Miesiąc później się ożeniłem.
Paweł Zarzeczny
Wszystko na opak Rząd musi przygotować Polskę na rychłe bankructwo Grecji i wstrząsy w strefie euro. Najważniejsze to redukcja zadłużenia zagranicznego, niedopuszczenie do transferów walutowych za granicę i bezpieczna lokata środków publicznych. Rząd postępuje jednak dokładnie na odwrót. Bankructwo Grecji to kwestia dni, może tygodni. Jeśli jeszcze nie ogłoszono tego publicznie – to dlatego, że państwa i instytucje finansowe odsuwają od siebie moment definitywnego zaksięgowania strat. - Rentowność greckich obligacji trzyletnich rynki wyceniają już na powyżej 170 proc. i sprzedają za 53 proc. ich wartości nominalnej. Tak wysoka wycena ryzyka greckiego długu może oznaczać tylko jedno: moment bankructwa jest bliski – zwraca uwagę dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. Świat przygotowuje się już na poważne konsekwencje związane z bankructwem Grecji lub wyjściem tego kraju ze strefy euro, a nawet upadkiem wspólnej waluty. W związku z napiętą sytuacją rządy, firmy oraz osoby prywatne dokonują operacji finansowych, aby ustrzec się od strat. - W oczekiwaniu na ryzyko rozpadu strefy euro podmioty gospodarcze i inwestorzy zabezpieczają swoje ekspozycje walutowe i lokaty i przenoszą je do bezpieczniejszych miejsc. A ten proces wtórnie pogłębia sytuację kryzysową – mówi Mech. Tę krzątaninę widać na każdym kroku. Nawet Rosja i Izrael w obawie przed stratami zmniejszyły swoje inwestycje w amerykańskie bony skarbowe kolejno o ponad 70 mld USD i o 46 procent. Koncern Siemens, chcąc ratować aktywa, ulokował w Europejskim Banku Centralnym między 4 a 6 mld euro. Ocenia się, że tylko z francuskiego banku Societe Generale Siemens ostatnio wyjął ponad 0,5 mld euro. W związku z rosnącym ryzykiem depozyty klientów w greckich bankach spadły w ciągu roku o 19 procent. Rządy i banki centralne, w tym chiński bank narodowy, powiększają zapasy złota, a ceny złotego kruszcu osiągają na rynkach historyczne maksima. Wielka Brytania wykupuje z rynku własne długi, zamieniając je na zobowiązania długoterminowe. Niemal cały dług brytyjski to dziś bezpieczne dla tego kraju zobowiązania 30-letnie. Węgierski parlament pod dyktando rządu przyjął ustawę, która umożliwia obywatelom – za zgodą banku – jednorazowe spłacenie kredytu hipotecznego w obcej walucie po sztywnym kursie zbliżonym do tego, po jakim zaciągnęli kredyt. Oznacza to w praktyce, że Węgrzy będą zaciągali kredyty w forintach, żeby szybko po korzystnym kursie wyjść z zadłużenia walutowego. Premier Viktor Orbán wie, że banki w obliczu kryzysu i groźby rozpadu euro nie mają wyboru. Muszą się zgodzić na straty kursowe, by uniknąć w przyszłości większych strat z tytułu niewypłacalności klientów. Przewiduje się, że upadek Grecji spowoduje spadek kursu walut krajów Europy Środkowej i Wschodniej wobec euro.
Rząd musi się przygotować Dla pogrążonej w długach Polski bankructwo Grecji także stanowi poważne zagrożenie, mimo że nie jesteśmy w strefie euro. – Przede wszystkim spowoduje głęboki spadek zaufania inwestorów do naszej waluty. A trzeba pamiętać, że wzrost ceny za euro o każde 10 groszy natychmiast przekłada się na wzrost naszego zadłużenia publicznego o 2 mld zł, czyli prawie o 1 proc. – podlicza Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. Według resortu finansów, dług publiczny Polski pod koniec lipca wyniósł niespełna 750 mld zł, w tym dług zagraniczny w przeliczeniu na złote – ponad 205 mld złotych. W ciągu jednego miesiąca nastąpił wzrost zadłużenia walutowego o 7,6 mld zł, a od początku roku o prawie 10 procent. Łączne zadłużenie zagraniczne Polski wynosi już prawie 30 proc. zadłużenia publicznego. Zwiększając zobowiązania zagraniczne, rząd postępuje dokładnie odwrotnie niż Brytyjczycy i inne rządy oraz firmy i inwestorzy na całym świecie. Polskie podmioty prywatne w tym samym czasie zmniejszyły swoją ekspozycję walutową o ponad 1 mld złotych. Tak duża ekspozycja do obcych walut wymaga posiadania znacznych zapasów środków walutowych w kraju. Tym bardziej zasadne jest pytanie, w jakich to zagranicznych bankach BGK ulokował rządowy depozyt na 3,6 mld euro, czyli 13 mld zł środków publicznych. NBP, który podał tę informację w bilansie płatniczym za lipiec, po ujawnieniu sprawy przez „Nasz Dziennik” dopatrzył się w bilansie błędu. Rzecznik NBP Marcin Kaszuba wyjaśniał, że lokatę tę NBP zaklasyfikował, jako „rządową inwestycję zagraniczną” wskutek „błędnej klasyfikacji standardowych operacji bankowych dotyczących depozytu złożonego przez Ministerstwo Finansów”. Klasyfikacja jednak to formalność, np. swapy walutowe nie są klasyfikowane, jako część długu publicznego, ale wpływają na jego poziom. W tym wypadku środki publiczne – bez względu na to, jak je zaklasyfikowano – znalazły się w zagranicznej instytucji finansowej. Jeśli trafiły, jako lokata do Europejskiego Banku Centralnego, możemy być o nie spokojni. Gorzej, jeśli BGK zdeponował je w jednym z francuskich lub niemieckich banków komercyjnych, które silnie odczują upadek Grecji, mając dużo greckich obligacji w swoich portfelach. Jeszcze gorzej, gdyby trafiły do włoskiego UniCredit, właściciela Pekao SA, bo Włochy są po Grecji następnym krajem, który międzynarodowi spekulanci wezmą teraz na celownik. - BGK już raz miał problem z odzyskaniem zagranicznych lokat po upadku Lehman Brothers. Mam nadzieję, że obecne kierownictwo wyciągnęło z tego wnioski – mówi jeden z byłych szefów BGK. Poważnym problemem dla Polski w razie bankructwa Grecji może okazać się sprawa kredytów hipotecznych w walutach. Posiadaczy takich kredytów jest około 700 tysięcy. Ewentualna silna dewaluacja złotego może drastycznie odbić się na ich zdolności do spłacania zadłużenia. Niedawna regulacja spreadów jest w tym kontekście rozwiązaniem niewystarczającym. Pozytywne skutki niesie natomiast decyzja KNF z ostatnich dni o przekształceniu działającego na polskim rynku greckiego Polbanku w tzw. bank krajowy, dzięki której polscy klienci Polbanku, którzy złożyli w nim depozyty, objęci zostali ochroną przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny.
Grecja tonie - Żeby uratować Grecję, należałoby darować jej ok. 70 proc. zadłużenia, czyli 200 mld z 380 mld euro zaciągniętego długu, albo przez dziesięć lat dostarczać rok rocznie dziesiątków miliardów euro na spłatę wierzycieli – ocenia Janusz Szewczak. – Wyjście z eurostrefy byłoby najlepszym dla Grecji rozwiązaniem od dawna, pod warunkiem, że nie tylko płace, emerytury i ceny zostałyby przeliczone na zdewaluowaną eurodrahmę, ale także zobowiązania tego kraju, jego instytucji i obywateli. W przeciwnym wypadku okaże się, że grecki dług względem instytucji zagranicznych jest w całości długiem w obcej i drogiej walucie. To powoduje, że nie tylko zbankrutowałoby państwo, ale i banki oraz wiele firm. A mimo to Grecja i tak powinna ogłosić niewypłacalność, wystąpić z euro, znacjonalizować upadające instytucje finansowe i poprosić o renegocjację traktatu akcesyjnego, zamiast godzić się na 30-letnią recesję w kraju – uważa dr Mech. Beneficjenci powstania wspólnej waluty, tacy jak Niemcy czy Francja, woleliby, aby biedniejsze kraje, które z powodu niedostosowania gospodarek do euro nadmiernie się zadłużyły, spłaciły dług bez względu na koszty społeczne i majątkowe. Żądania „trójki” pod adresem Aten przywodzą na myśl czterech jeźdźców Apokalipsy: totalna prywatyzacja, dotycząca nawet usług komunalnych, masowe zwolnienia w administracji, komisaryczny nadzór międzynarodowy nad działaniami rządu, dalsza podwyżka podatków, dalsze obniżki świadczeń socjalnych i podniesienie o kolejne lata wieku emerytalnego. Słowem, warunki, jakie stawia się krajom podbitym w wojnie. Centrolewicowy rząd grecki jest gotów je przyjąć, nie bacząc, że zmienia Grecję w eurokolonię, ale nie pozwala mu na to opór społeczny i depcząca po piętach opozycja, która szykuje się do przejęcia władzy. W kraju rośnie presja na przeprowadzenie referendum w sprawie pozostawania Grecji w strefie euro. W skład słynnej „trójki”, która za tydzień powróci do Aten, by pokonać opór i wymóc na Grecji spłatę długów, wchodzą przedstawiciele Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Małgorzata Goss
Ile Polski w Polsce? Przy okazji różnych złodziejskich afer nieraz pojawiały się pytania: ile benzyny jest naprawdę w benzynie kupowanej na stacji, ile szynki jest w szynce szprycowanej wodą? Ile bimbru w koniaku, masła w maśle… itd. itp. W pewne osłupienie mogło wprawić laika postawione niedawno pytanie – ile asfaltu jest w asfalcie? W branży drogowej im. Grabarczyka pytanie jest jak najbardziej uzasadnione. Dróg nie buduje się po to, by je szybko oddać do użytku publicznego. Drogi buduje się po to, by doić publiczne fundusze. Jeśli z budowy nie da się wiele wyciągnąć – nie ma, po co się spieszyć z jej zakończeniem. Dlatego cały kraj jest rozbabrany. Z takiej rozbabranej budowy cwaniacy potrafią jeszcze coś ukręcić. A jak się budowa skończy, skończy się kasa… Kiedy będzie następny przetarg – nie wiadomo! Pamiętamy komiczny zaiste przypadek, kiedy po komisyjnej inspekcji, kruszywo nocą przewożono na następny odcinek drogi do zatwierdzenia. A na sprawdzonym odcinku wylewano asfalt na glinę… W związku z nadciągającymi wyborami przyszła pora, by zadać pytanie podstawowe: ile Polski jest w Polsce? Ile jest i ile ma być docelowo? Jak to widzą główne siły polityczne? Z jakich atrybutów polskości mają zamiar dalej rezygnować, a co zamierzają bezwarunkowo chronić? W sferze materialnej i w sferze duchowej, kulturowej. Demokracja to podobno rządy większości. A co robić z takim fantem, kiedy wybór większości nie podoba się medialnym właścicielom? Na przykład spotykana przeze mnie większość życzy sobie bym śpiewał „Żeby Polska była Polską”. Media jednak wolą mniejszościowego Nergala drącego Biblię. W nagrodę za walkę z Panem Bogiem został on filarem programu „The Voice of Poland”. Należy zauważyć, że „głosem Polski” został wyznaczony groteskowy szmirus, żerujący na najniższych instynktach z braku innych zalet. W szołbiznesie zawsze jest margines na takie figury i różne szokujące, odbiegające od normy pomysły. Ale, z jakiego powodu czyni się z czegoś takiego wielkie wydarzenie? Otóż, dlatego, że w mediach lansuje się wszystko, każdy idiotyzm i każdego przygłupa, którzy godzą w polskość. Zwłaszcza symbolika religijna bardzo przeszkadza obecnym zarządcom „Polski w budowie”. Wprost tego nie formułują, niektórzy nawet chodzą do kościoła, ale niestety, niestety, pracują intensywnie nad dechrystianizacją narodu. Pracują też zawzięcie nad niszczeniem świadomości historycznej młodzieży, niszczą celowo armię, szydzą z patriotyzmu, coraz większe fragmenty suwerenności oddają sąsiadom… Powstaje wrażenie, że wynaradawianie Polski nie jest wynikiem bezmyślności, chaosu, bałaganu, lecz zaplanowanym działaniem. Raz na cztery lata mamy szansę zdecydować czy się na to godzimy? Od nas zależy ile Polski będzie w Polsce. Jan Pietrzak
To się nie mieści w głowie… Pisałem o tym, że Radio Maryja stało się najbardziej wiarygodnym medium w Polsce... - Życzę wam panowie, żebyście służyli w parlamencie, żebyście mieli większość. To co robi Platforma i PSL to jest dramat! - mówił o. Tadeusz Rydzyk do polityków PiS. I wezwał słuchaczy Radia Maryja, aby nie pragnęli zemsty i modlili się o nawrócenie "prześladowców". No i mamy kolejny odcinek niekończącej się noweli w reżyserii pana Tadeusza. Bynajmniej nie mam najmniejszych skojarzeń z mickiewiczowskim pierwowzorem, bo to, nie ta epoka i nie ci ludzie. Kościelny celebryta, za zgodą i wiedzą swoich zwierzchników w dalszym ciągu dokonuje destrukcji polskiego życia politycznego i społecznego. Pisałem o tym, że Radio Maryja stało się najbardziej wiarygodnym medium w Polsce, oczywiście ironizując, ciągle mam w pamięci jego słowa, kiedy stracił ów pan panowanie nad sobą i stał się przyczyną skandalu z parą prezydencką w tle. Dzisiaj się zmieniło wszystko, Rydzyk doskonale wie, że PO nie zapomni jego wcześniejszych wybryków i zrobi absolutnie wszystko, aby zlikwidować TV – Trwam i wspomniane wcześniej radio. Skoro nie można dogadać się z „białymi kołnierzykami”, trzeba wesprzeć antagonistów. No i działa wszędzie gdzie się da, wciągając w swoje gierki słuchaczy, telewidzów i wyznawców. Co on wie takiego, że nie ma na niego siły? To zupełnie luźne skojarzenie, które tkwi w bardziej w sferze wyobraźni, niż w rzeczywistości. Jednak jak to zwykle bywa, jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, w grę muszą wchodzić pieniądze. Tak było, jest i będzie. Jestem przekonany o tym, że gdyby dzisiaj Pis był partią marginalną, bez powszechnego, społecznego poparcia, nawet pies z kulawą nogą, a tym bardziej media z Torunia, nawet nie wspomniałyby o nich. Zastanówmy się, bo i po co? I raptem wybucha taka miłość, takie zaufanie, Pis jeszcze trochę, a zostanie polityczną Matką Teresą za wstawiennictwem Rydzyka, jak to możliwe? I jedni drudzy lobbują? Jeżeli tak, to, w którym piekle? Czy bronię PO? Śmieszne, jeżeli luźno założymy, że mamy w Polsce zaledwie dwie dominujące partie, to jak postąpią ci, którym z rąk wymknąć może się władza? Nie zawahają się nawet przez chwilę,aby odeprzeć każdy atak, nawet wtedy, gdy będą w impasie wewnętrznym, a mieliśmy już tego przykłady. PO popełnia wręcz szkolne błędy prowadząc pozory dialogu ze społeczeństwem z pozorami otwartej przyłbicy. Pomijam Smoleńsk, tajemnicze śmierci polityków, zwolnienia dziennikarzy z przeróżnych ośrodków radiowych i telewizyjnych, dzisiaj interesuje mnie to, jak można było posłuchać idioty, który wpadł na pomysł, aby wysłać Tuska w Polskę, aby rozmawiał z ludźmi na ulicy, lub ulicy? Telewizje są niezawodne, zawsze filmują motłoch, który lamentuje, pomstuje, płacze wzywając Boga, zwykle nadaremno, lub zadaje pytania „Jak żyć? Zwłaszcza to ostatnie brzmi wręcz gierkowsko, gdzie ludzie pracy, prosza o radę Ojca Narodu, jak zbawiciela. Paranoja ze statystami w tle u boku pijanego pana Zdzisia – dawniejszego bezrobotnego z wyboru, dzisiaj stał się bezrobotnym ideologiem i filozofem kanałowym w jednym. Czego się spodziewać od takich wyborców? Czy ich głos ma jakieś znaczenie? Niestety tak, choć ja ubezwłasnowolniłbym ich za wrodzoną głupotę i brak honoru. Są sytuacje, gdzie z politykami się nie rozmawia, ich wywozi się na taczkach. Tym obecnym i każdym następnym, należałoby jedną z nich ustawić na postumencie przy drzwiach wejściowych do Sejmu, może wreszcie zaczną myśleć o tym, jak łatwo zostać można pospolitą…szmatą i wylecieć z tego miejsca z hukiem. Jednak do tego potrzeba patriotów, a nie sprzedawczyków. Platforma Obywatelska to śmierć polskich finansów i głód, dojście PIS-u do władzy, to śmierć fizyczna obywatela. Co, lub kogo wybrać? Nie wybierać wcale, wyjść na ulice wraz z taczkami, ładunek dla nich jest oczywisty. ZeZeM
Jak Kosher-Polonia promuje się polskim kosztem Ci, co wciąż dają się nabrać syjon-propagandzie w Polsce na rzekome zagrożenie ze strony Rosji, niechaj zobaczą najpierw działania V kolumny, czyli "polskiej" dyplomacji (MSZ) w żydowskich rękach na przykładzie jednej placówki MSZ z Sydnej. Pokażę teraz przykłady, jak ten żydowski Konsul RP (z poprzedniej notki) za pieniądze polskiego podatnika z Polski wraz z zaciągniętymi państwowymi kredytami, od innych światowych żydów, na potomków tegoż polskiego podatnika propaguje "polską" kulturę w Sydnej. Poniżej lista zaproszeń e-mailowych od Konsula do Polonusów z ostatniego roku na wydarzenia kulturalne organizowane i finansowane przez placówkę konsularną MSZ:
1) Szanowni Państwo, Przesyłam w załączeniu informacje o związanych z Polską wykładach: Prof. Jonathana Webbera z Instytutu Studiów Europejskich Uniwersytetu Jagiellońskiego, na tematy związane z dziedzictwem kultury żydowskiej w Polsce – w Sydney w dniach 18 i 25 września oraz 16 i 23 października 2011 r.
2) W nawiązaniu do przesłanych wcześniej wiadomości serdecznie zapraszam też osoby mieszkające lub przebywające czasowo w Sydney na dwa kolejne wydarzenia organizowane w Konsulacie w najbliższych dniach: Promocję książki „Rose Petal Jam. Recipes & Stories from a Summer in Poland” autorstwa Beaty Zatorskiej i Simona Targeta – w czwartek 25 sierpnia o godz. 19.00. - [na tym spotkaniu w języku angielskim dowiedziałem się od pana Simona Targeta - prywatnie męża lekarki Zatorskiej, że kuchnia polska jako taka nie istnieje, bo to w zasadzie wszystko jest kuchnia żydowska (sic!)]
3) Serdecznie zapraszam osoby mieszkające lub przebywające czasowo w Sydney na wydarzenie muzyczne w Konsulacie w najbliższym czasie: Wieczór z Beatą Wald [żydówka polskojęzyczna]– w sobotę 26 marca o godz. 19.00;
Serdecznie zapraszam na oba wydarzenia również Państwa australijskich znajomych. Wstęp oczywiście wolny. Spotkanie jest organizowane wspólnie z Australijskim Instytutem Spraw Polskich [AISP - to jest prywatna towarzyska grupa emerytów - żydów polskojęzycznych mieszkających w Sydnej – ale bardzo aktywnych w ramach polskich finansów „zażydzonego” Konsulatu RP w propagowaniu żydowskiej kultury wszem i wobec].
4) W ślad za wcześniej wysłanym zaproszeniem, uprzejmie przypominam też Państwu, że w najbliższy piątek 25 lutego o godz. 19.00 w sali Konsulatu odbędzie się spotkanie (w jęz. polskim) poświęcone książkom podróżniczym pani Basi Meder (organizowane wspólnie z Kołem Akademików Polskich). [B.M., to żydówka polskojęzyczna i KAP, to grupa żydów z Polski emigrujących do Australii w różnym czasie już nawet po roku 1955, którzy teraz są pozatrudniani w kilku placówkach akademickich w Sydnej w roli szeregowych wykładowców: matematyki, statystyki, humanistyki, etc.]
5) Serdecznie zapraszam osoby mieszkające lub przebywające czasowo w Sydney na dwa najbliższe wydarzenia w Konsulacie: Wieczór poetycko-muzyczny poświęcony wierszom pani Ludwiki Amber – w piątek 18 lutego;
6) Serdecznie zapraszam osoby mieszkające lub przebywające czasowo w Sydney na spotkanie z panem Krzysztofem Gieratem [to żyd polskojęzyczny], dyrektorem Krakowskiego Festiwalu Filmowego.
7) ... w przypadku konieczności załatwienia spraw urzędowych w naszym Konsulacie uprzejmie proszę kierować je bezpośrednio do: pani konsul Małgorzaty Gromann (malgorzata.gromann@msz.gov.pl) w sprawach paszportowych, obywatelskich i wizowych;
8)Pragnę Państwa poinformować, że Prof. A. Skotnicki – który przyjeżdża do Australii na zaproszenie Australijskiego Instytutu Spraw Polskich [to żydzi polskojęzyczni] – wygłosi wykład w języku angielskim na temat The Role of Oskar Schindler and Polish Righteous Among the Nations w The Sydney Jewish Museum (148 Darlinghurst Rd, Darlinghurst) w środę 10 listopada o godz. 11.00. Wstęp wolny. Osoby zainteresowane proszone są o potwierdzenie swojego udziału, do dnia 3 listopada, na telefon 9360 7999 albo e-mailem na adreseducation@sjm.com.au.
9) Serdecznie zapraszam osoby mieszkające lub przebywające czasowo w Sydney na wieczór literacki z panem Peterem Skrzyneckim, w trakcie którego zaprezentowany zostanie jego najnowszy, dwujęzyczny zbiór wierszy „Old World * New World / Stary świat * Nowy świat” Spotkanie odbędzie się w siedzibie Konsulatu (10 Trelawney St, Woollahra) w sobotę 14 sierpnia 2010 od godz. 18.00, w języku angielskim. I tak dalej, itp., a to jest wypis publicznej propagandowej aktywności, tylko z jednej placówki dyplomatycznej RP na świecie (a polski podatnik ma ich setki do opłacania) i tylko z 12 miesięcy do tyłu. Skala syjonizacji i pacyfikacji kulturowej Polaków przez syjonistyczne żydostwo jest chyba obrazoburcza (?). Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Polsce jest już od nastu, a nawet dziesiątków lat zażydzone. Wspomnijmy II RP i ministra MSZ Józefa Becka (choć toczy się wciąż dysputa, czy to było pochodzenie żydowskie, czy flandryjskie). Demaskator
Ekscelencja na dyżurze pod telefonem Ostatnio Jego Ekscelencja biskup Tadeusz Pieronek dał wyraz swojej serdecznej trosce, by kościoły nie stały się miejscem agitacji politycznej. Szczególnie spodobała mu się postawa parafian z Dąbrówna, którzy nie dopuścili do wygłoszenia tam wykładu przez prof. Jana Żaryna. Jestem pewien, że to szczególne zadowolenie Jego Ekscelencji z powodu udaremnienia wykładu prof. Żaryna nie bierze się stąd, iż prof. Żaryn, z racji swoich prac w Instytucie Pamięci Narodowej dowiedział się rozmaitych sekretów z życia osobistości, które „bez swojej wiedzy i zgody” - tylko z serdecznej troski o apolityczność Kościoła i tak samo byłby zadowolony, gdyby jacyś parafianie udaremnili wykład, dajmy na to, red. Adama Michnika. To oczywiście bardzo ładnie, chociaż niepodobna nie pamiętać, iż JE biskup Tadeusz Pieronek przez wiele lat czynny był w Komisji Majątkowej, która ostatnio wszystkim przysporzyła tylu zgryzot, więc jest szczególnie wyczulony na konieczność respektowania przez Kościół apolityczności i w ogóle - zasady laickości republiki oraz jest dyspozycyjny na każde żądanie. SM
Suwerenowie nieświadomi i bezradni Wy królowie zawsze robicie coś takiego, co zaskakuje zwykłych śmiertelników - skarżył się w liście do króla pruskiego Fryderyka II Franciszek Maria Arouet, powszechnie znany jako Voltaire. Voltaire był jednym z tak zwanych francuskich filozofów, którzy nadawali ton ówczesnej Europie, ale tak naprawdę, to nie był żadnym filozofem, tylko zwyczajnie - publicystą, który, nawiasem mówiąc, nie troszczył się specjalnie o faktyczną podbudowę swoich opinii. Stanisław Cat-Mackiewicz powiada, że Voltaire właściwie nic nie wiedział i prawie niczego nie czytał, ale miał fenomenalną zdolność chwytania w lot istoty rzeczy, co zawsze fascynuje czytelników, bo umożliwia zrozumienie spraw sprawiających wrażenie przekraczających możliwości umysłu ludzkiego. Można zatem powiedzieć, że wywierał znacznie większy wpływ na ówczesne salony, niż pan red. Adam Michnik na salon warszawski, w którym - jak powszechnie wiadomo - nie ma podłogi. Ale nie tylko w podłodze ta różnica. O ile osoby zaludniające ówczesne salony w większości rozumiały sytuację, o tyle osobnicy tworzący pozbawiony podłogi salon warszawski niczego nie rozumieją, a tylko powtarzają opinie suflowane im przez pana red. Michnika, ewentualnie - przez proroków mniejszych w rodzaju pana red. Jacka Żakowskiego. Stąd Voltaire, świadomy swego wpływu na europejskie salony myślał, że królowie, z którymi korespondował i którzy sadzili mu komplementy, nie tylko podziwiają jego inteligencję i pomysłowość, ale również będą postępowali według jego wskazówek. Tymczasem ani Fryderyk, ani Katarzyna nawet przez chwilę o tym nie myśleli. Owszem, płacili tym wszystkim „filozofom”, żeby urabiali europejską opinię w kierunku odpowiadającym ich zamiarom, na przykład - względem Polski - ale ten jurgielt, to było wszystko, co mogli im oferować. O żadnym podziwie, ani tym bardziej - stosowaniu się do filozoficznych pomysłów, nie mogło być mowy, co z brutalną szczerością wyraził Fryderyk II mówiąc, że wprawdzie można posługiwać się kanaliami, ale w żadnym razie nie wolno się z nimi spoufalać. Dlatego też, kiedy z poduszczenia, a prawdopodobnie nawet nie z poduszczenia, tylko na rozkaz razwiedki Platforma Obywatelska ograniczyła ostatnio zakres dostępnej obywatelom informacji publicznej, w „Gazecie Wyborczej” dały się słyszeć lamenty i narzekania. Najwyraźniej tamtejszemu postępactwu wydawało się, że razwiedka, która posługuje się Platformą Obywatelską, niczym król pruski Fryderyk - francuskimi filozofami, będzie zachowywała się zgodnie z zasadami, o których postępactwo myśli, iż są właściwe dla demokracji. Tymczasem razwiedka postępuje po swojemu i zasady właściwe dla demokracji ma w głębokim poważaniu, posługując się nimi tylko wtedy, gdy im z jakichś powodów akurat pasuje. Podobnie postępowali XVIII-wieczni monarchowie absolutni, doskonale orientujący się, jakie filary podtrzymują władzę. Katarzyna z powodzeniem udawała przed filozofami sawantkę i literatkę, ale Pugaczowa kazała poćwiartować żywego i bardzo gniewała się na kata, że dokonał ćwiartowania martwego już ciała skazańca. Toteż kiedy okazało się, iż cała subtelna eseistyka francuskich filozofów posłużyła tylko za pozór uzasadnienia podyktowanych atawistyczną, chamską zaborczością rozbiorów Polski, filozofowie zorientowali się, iż przez cwanych monarchów zostali zrobieni w bambuko - co spod serca Franciszka Marii Aroueta wywołało skierowany w liście do Fryderyka jęk skargi. Ano cóż; nie na darmo Franciszek ks. de La Rochefoucauld zauważył, że nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy - ze swego rozumu. Zadowolone ze swego rozumu jest zwłaszcza postępactwo, w którego seryjne móżdżki nigdy, albo prawie nigdy nie wkradła się najmniejsza wątpliwość. Jakże bowiem miałaby się tam wkraść, kiedy - po pierwsze - w panującej tam ciasnocie nie ma już miejsca na żadne wątpliwości, po drugie - pan red. Michnik za pomocą swojej żydowskiej gazety dla Polaków przekazuje im najaktualniejsze mądrości etapu („którzy chlipiecie z "Naje Fraje" swą intelektualną zupę; mądrale, oczytane faje...”), no i wreszcie - po trzecie - oficerowie prowadzący żadnych wątpliwości nie tolerują, zwłaszcza w sytuacji, gdy sposób zachowania konfidentów precyzyjnie regulują odpowiednie regulaminy i instrukcje. Toteż nie ulega wątpliwości, że mimo tego nieprzyjemnego zaskoczenia, „Gazeta Wyborcza” nadal będzie uważała Platformę Obywatelską za zaród zbawienia. Tymczasem ograniczenia dostępu do informacji publicznej, motywowane intencja ochrony ważnych interesów państwowych czy gospodarczych, tak naprawdę uzasadnione są pragnieniem ukrycia tak długo, jak długo to będzie możliwe, dowodów zdrady przed mniej wartościowym narodem tubylczym. Jak bowiem powszechnie wiadomo, informacje uważane za tajemnice państwowe są na rozkaz razwiedki kraju ościennego, bez ceregieli, a nawet w podskokach przekazywane na tacy państwom trzecim. Ale jakże ma być inaczej, skoro nawet agentura w strukturach państwa ma pozostać tajemnicą tylko dla tubylców - bo razwiedkom państw trzecich została przekazana pod postacią kompletów mikrofilmów - zapewne jako wpisowe przy przewerbowywaniu na początku transformacji ustrojowej?Tymczasem w ramach peregrynacji po Ameryce, po wyjeździe z Kanady do USA, jeszcze raz przekroczyłem tę granicę w związku z jednodniową wyprawą z Seattle do Vancouver. Jechaliśmy samochodem z obywatelami amerykańskimi i w miarę zbliżania się do granicy nie tylko my - posiadacze paszportów z amerykańskimi wizami - ale również oni zaczęli odczuwać zaniepokojenie. W naszym przypadku było to nawet bardziej zrozumiałe; posiadacze wiz amerykańskich mogą być wszak przez oficera imigracyjnego w każdej chwili cofnięci z granicy i żadna siła nic na to poradzić nie może. Natomiast w przypadku obywateli USA było to niezrozumiałe tym bardziej, że ani nie zrobiliśmy nic złego, ani też niczego zakazanego nie przewoziliśmy. A jednak również i u nich dało się postrzec poczucie niepewności wobec wszechmocy strażników granicznych, którzy - jak się okazuje - również z amerykańskim suwerenem mogą zrobić wszystko - podobnie jak za komuny sowieckie NKWD, niemiecka STASI, czy też tubylcza SB mogły zrobić wszystko z odpowiednimi suwerenami. Widać wyraźnie, jak pod osłoną retoryki demokratycznej zanika na świecie wolność. Jakże w tych warunkach nie odczuwać radości ze swoich 64 lat? SM
Męczeństwo Dariusza Libionki Kampania wyborcza wchodzi w decydującą fazę, co można poznać po postępującej eskalacji obietnic wyborczych. Nasi Umiłowani Przywódcy prześcigają się w ofertach, które mają przychylić nam nieba i gdyby wybory odbywały się co kwartał, to pewnie już dawno znaleźlibyśmy się w Raju. Na to jednak jest chyba jeszcze za wcześnie, bo wtedy niewątpliwie nastąpiłby finis Poloniae, no a poza tym - jak powszechnie wiadomo, obietnice przedwyborcze nie są składane po to, by ich dotrzymywać, tylko - żeby było ładniej. Informuje o tym popularne polskie porzekadło, że obiecanki-cacanki, a głupiemu radość. Wprawdzie ta radość jest trochę podejrzana, ale w czasach kryzysu nie wypada grymasić, tym bardziej że tak czy owak - tyle naszego, co się trochę pośmiejemy. Ale kampania wyborcza z towarzyszącą jej eskalacją obietnic - to jedno, zaś eskalacja pewnej kampanii, toczącej się równolegle z kampanią wyborczą - to rzecz druga. O tej drugiej kampanii nikt się nawet nie zająknie, jakby nagle wszystkim coś trzymało oczy na uwięzi. To uporczywe milczenie stanowi ważną informację, że zarówno nasi Umiłowani Przywódcy, jak i agentura w mediach głównego nurtu coś wie, czego opinii publicznej jeszcze wiedzieć nie wolno, żeby jej przed wyborami nie płoszyć, ani - Boże uchowaj - nie zniechęcić do Umiłowanych Przywódców, no i do samych wyborów. Wyborom bowiem ma towarzyszyć ogromne zainteresowanie wyborców, wskazujące na umiłowanie demokracji przez nasz mniej wartościowy naród tubylczy. Nawiasem mówiąc, niektórzy podejrzliwcy uważają, że używając w swoich felietonach i komentarzach sformułowań w rodzaju: "starsi i mądrzejsi", "Siły Wyższe", czy wreszcie - "mniej wartościowy naród tubylczy", demaskuję się w ten sposób jako agent Mosadu, któremu zaprzedałem duszę. Gdybym rzeczywiście był agentem tych wszystkich razwiedek, o służbę na rzecz których posądzają mnie niektórzy płomienni patrioci ostatniej godziny, to już dawno rozwiązałbym sobie wszystkie problemy socjalne. Co to jest, że akurat patrioci ostatniej godziny często bywają zupełnie niewrażliwi na ironię, a wypowiadając się o narodzie, zawsze piszą to słowo dużą literą, podobnie jak pewien kupiec wzbogacony na handlu wołami zawsze w dowód szacunku pisał dużą literą słowo "Wół"? Zapewne tkwi w tym jakaś tajemnica, której lepiej nie zgłębiać, tym bardziej że nie o tym chciałem pisać, tylko o męczeństwie Dariusza Libionki. Pan Dariusz Libionka jest naukowcem zajmującym się niezwykle perspektywiczną dziedziną nauki, mianowicie holokaustem. Na holokauście ludzie zrobili już tyle fortun, że nic dziwnego, iż ta dziedzina przyciąga coraz to nowe rzesze inwestorów liczących, że im też uda się osiągnąć sukces zarówno prestiżowy, jak i finansowy. Mam tu zwłaszcza na myśli liczne organizacje pozarządowe, zajmujące się ochotniczo tropieniem, wykrywaniem i demaskowaniem kryptofaszystów i antyholokaustników. Każda organizacja musi mieć sukcesy, bo inaczej podważałaby rację swego istnienia, i wspomniane organizacje nie są pod tym względem wyjątkiem. Każda tedy z nich musi każdego roku wykrywać coraz to więcej i więcej faszystów i rewizjonów holokaustu, co nie tylko dowodzi wagi ich działalności, ale - co ważniejsze - zwraca na nich uwagę starszych i mądrzejszych. Taka uwaga już jest przekładalna na konkretne wartości materialne zwłaszcza w sytuacji, gdy bezcenny Izrael do spółki z Agencją Żydowską właśnie przystąpił do "odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej". Nawet z niewielkich okruszków z tego stołu pańskiego można żyć aż do śmierci, a nawet - kto wie? - utworzyć niejedną starą rodzinę. Toteż nic dziwnego, że na tym akurat etapie doszło do tego, do czego wreszcie dojść musiało. Skoro nie można wykryć zbrodniczej działalności kryptofaszystów i rewizjonów holokaustu, to co to komu szkodzi, jak się parę takich zbrodni zaaranżuje, a potem z wielki przytupem - zdemaskuje? Korzyść z tego potrójna; po pierwsze - widać jak na dłoni, że w Polsce faszyzm podnosi głowę - co wychodzi naprzeciw zarówno niemieckiej, jak i żydowskiej polityce historycznej, zorientowanych nie tylko na stopniowe przerzucanie odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej z Niemiec na winowajcę zastępczego w postaci Polski i mniej wartościowego narodu tubylczego, ale również - a może nawet przede wszystkim - na przekonanie opinii międzynarodowej, że Polaków nie można zostawić samopas, bo ZNOWU zrobią coś okropnego, w związku z czym trzeba nad nimi roztoczyć kuratelę - jak w wieku XVIII. Po drugie - że podnoszenie głowy w naszym nieszczęśliwym kraju przez faszystów wykrywanych pod każdym krzakiem przez wspomniane ochotnicze organizacje delatorskie stanowi znakomite uzasadnienie dla roszczeń majątkowych, wysuwanych wobec Polski przez bezcenny Izrael i organizacje przemysłu holokaustu, i wreszcie - po trzecie - potwierdza potrzebę istnienia wspomnianych ochotniczych organizacji delatorskich, które dzięki temu mogą liczyć na hojnych mecenasów. Omne trinum perfectum - jak mawiali starożytni Rzymianie. I dopiero na tym tle możemy docenić wagę zbrodniczego zamachu, jakiego nieznani sprawcy dopuścili się na samochodzie pana Dariusza Libionki, malując mu na masce swastykę, a wcześniej wybijając szyby i wznosząc wrogie okrzyki. Pan Dariusz Libionka nie tylko jest bowiem ekspertem od holokaustu, ale również - a może nawet przede wszystkim - posiadaczem specjalnego nosa do wykrywania faszystów i z tego tytułu występującym w charakterze biegłego przed niezawisłymi sądami, gdzie donosy ochotniczych organizacji delatorskich albo delatorów indywidualnych znajdują swój finał. Męczeństwo pana Dariusza Libionki postawiło na równe nogi nie tylko całą lubelską policję, ale również wywołało deklaracje solidarności innych ekspertów, które z kolei - dzięki niezastąpionej w dziedzinie wypełniania testamentu Włodzimierza Lenina o organizatorskiej roli prasy "Gazety Wyborczej" - wywołały odpowiedni rezonans w światowych pudłach rezonansowych. Może pan Dariusz Libionka nie zostanie w związku z tym od razu awansowany do rangi "światowej sławy historyka" jak Jan Tomasz Gross, ale na rangę autorytetu moralnego chyba może liczyć. Cóż bowiem wyróżniać, jeśli nie męczeństwo, kogóż awansować w tych zepsutych czasach, jeśli nie męczenników? SM
Komu toto służy? Kto panu służy wiernie, ten mu za to… pusci bąka. Akurat w przeddzień złożenia przez Palestyńczyków wniosku o przyjęcie Palestyny jako niepodległego państwa do ONZ, izraelski trener piłkarski wdał się w rozważania przyczyn swojej rezerwy do trenowania zawodników polskich, dając do zrozumienia, ze z osobnikami, co to wysysają antysemitnictwo z mlekiem matki, zas przed laty pozakładali polskie obozy zagłady, z których przez kilka lat oddawali się swoim ulubionym rozrywkom, on nie chce mieć nic wspólnego. Podobnież na takie dictum zaprotestowała pani ambasador Agnieszka Magdziak-Miszewska, ale każdy wie, ze to protest całkowicie formalny i zdawkowy. Podobna sytuacja miała miejsce po aresztowaniu prymasa Stefana Wyszyńskiego. Do premiera Cyrankiewicza udała się delegacja Episkopatu z uroczystym protestem. Po odczytaniu owego uroczystego protestu, to znaczy – po zakończeniu części oficjalnej, rozpoczęła się część artystyczna, podczas której jeden z członków delegacji Episkopatu zwrócił się do premiera Cyrankiewicza już zupełnie prywatnie, by ten załatwił mu opony do samochodu. Rozradowany Cyrankiewicz natychmiast mu to obiecał, mając w tej prośbie potwierdzenie, że ten cały poprzedni patos i solenność to tylko taka poza, żeby było ładniej. Zatem i pani ambasador na pewno też się udobrucha zwłaszcza kiedy od ministra Sikorskiego dostanie iskrówkę, by wykorzystała sposobność do siedzenia cicho. Ale mniejsza o panią ambasador, która na pewno zapracowana jest po uszy w związku z koniecznoscią wydawania Izraelitom polskich paszportów, dzięki którym – już po pomylsnym dla Izraela zakończeniu zapoczątkowanej w roku bieżącym operacji odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej, będą mogli lege artis tworzyć szlachtę jerozolimską w nadwislańskim Żydolandzie. Ważniejsze jest przecież głosowanie w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ nad palestyńskim wnioskiem o przyjęcie do tej organizacji Palestyny, jako niepodległego państwa. Stany Zjednoczone już zapowiedziały, że w razie pomyślnego dla Palestyny wyniku głosowania w Zgromadzeniu Ogólnym skorzystają z prawa weta i w rezultacie Palestyna będzie mogła być w ONZ tylko obserwatorem, to znaczy – mieć status podobny do rzeczywistego statusu naszego nieszczęsliwego kraju w Unii Europejskiej, gdzie mimo sławnej polskiej prezydencji, nasi Umiłowani Przywódcy nie są nawet wpuszczani do pokoju, w którym starsi i mądrzejsi załatwiają swoje geszefty. Polska oczywiście basuje bezcennemu Izraelowi, co znalazło wyraz w przemówieniu wygłoszonym na forum ONZ przez tubylczego prezydenta Bronisława Komorowskiego, w którym wprawdzie próbował stwarzać wrażenie chwalebnego obiektywizmu, w imię którego Polska rezerwuje sobie tempus deliberandi, ale wiadomo, ze stanowisko naszego nieszczęśliwego kraju jest z góry przesądzone. Gdyby prezydent Komorowski pisnął chociaż słowo inaczej, niż miał nakazane, to „dałaby swiekra ruletkę mu!” Tedy pan prezydent oświadczył, ze jedynie słuszna droga do niepodległości wiedzie przez negocjacje z Izraelem, to znaczy – w oczekiwaniu kiedy Izrael przyzna Palestynie niepodległość. Ta zalecana przez prezydenta Komorowskiego metoda nie tylko sprzeczna jest z polską tradycją, do której ongis wspólnie odwoływaliśmy się w Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela w Polsce, a którą wyrażały słowa: „z własnego prawa bierz nadania”, ale przede wszystkim – z naszego hymnu narodowego, w którym przecież spiewamy, że „co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy!” Szablą – a nie „negocjacjami”, niechby nawet z Izraelem, który – mówiąc nawiasem – kilkadziesiąt razy udowodnił, gdzie ma solenne rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ, nakazujące mu wycofanie się z terytoriów okupowanych. Jakos żadne z miłujących pokój mocarstw nie odważyło się polozyć kresu tej arogancji, kto wie, czy nie z tych samych powodów, dla których wspomniany członek delegacji Episkopatu poprosił premiera Cyrankiewicza o załatwienie mu opon do samochodu. Nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem („już w podziemiach synagog wszystko złoto leży”) i dopiero na tym tle lepiej rozumiemy uczynioną pół żartem, ale przecież i pół serio uwagę Patryka Buchanana, że „Waszyngton, to jest terytorium okupowane przez Izrael”. Skoro nawet Waszyngton – to cóż dopiero mówić o naszym nieszczęśliwym kraju, którego wielkorządca w osobie prezydenta Bronisława Komorowskiego właśnie składa dowody, że władza, a nawet nie władza, jaka tam znowu „władza”, tylko zwyczajnie – jej pozory – nie tylko demoralizują, ale w dodatku ogłupiają do tego stopnia, że powodują zapomnienie znaczenia słów hymnu własnego państwa. Może jakiś pragmatyk, co to uważa, ze najważniejsze jest by wypić i zakąsić, do hymnu i temu podobnych głupstw nie przywiązuje wagi, ale na dłuższą metę nie ma racji. Państwo, a nawet naród, jeśli chce przetrwać a nie uwstecznić się do poziomu przednarodowego, musi mieć jakąs ideę. Jeśli nie będzie jej miał – nieuchronnie uwsteczni się do postaci „masy”, nad którą zapanują czynniki narodowo obce. Takie idee wyrażają między innymi hymny narodowe, które właśnie dlatego stają się narodowymi hymnami, więc skoro prezydent Komorowski przechodzi nad tym do porządku, to czyż trzeba nam lepszego dowodu naszej społecznej i politycznej degeneracji? Niedawno pewien Czytelnik nadesłał mi list w którym dowodził, że Polska powinna bronić bliskowschodnich interesów Izraela nie z miłosci do tego państwa, tylko z zimnej kalkulacji. Jeśli bowiem na Bliskim Wschodzie Izraelowi pójdzie cos nie tak, to wtedy wszyscy Izraelici zwalą się na kark nam i to my zostaniemy Palestyńczykami Europy. To rozumowanie wygląda na logiczne, ale tylko pozornie, bo powiedzmy sobie szczerze – a niby to dlaczego Izraelici mieliby zwalać się na kark akurat nam, a nie na przykład – pójść sobie do diabła? Owszem, perspektywa zwalenia się ich nam na kark staje się z miesiąca na miesiąc coraz bardziej realna przede wszystkim w związku ze wspomnianym programem odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej – ale realność tego zagrożenia bierze się stąd, że żaden z naszych Umiłowanych Przywódców, chociaż już nie wiedzą co by tu jeszcze chlapać w ramach kampanii wyborczej, ani słówkiem nie zająknie się na ten, przecież bardzo istotny z punktu widzenia sytuacji w kraju temat. Dla mnie to jest bardzo ważna informacja, że wypowiadanie się na ten temat prawdopodobnie maja zakazane przez Siły Wyższe, które z bezcennym Izraelem już swoja siuchtę załatwiły i stąd prezydent Komorowski zapomniał nawet o słowach hymnu narodowego. SM
Absurdów ciąg dalszy. PKW zwleka z przekazaniem do sądu skargi Nowej Prawicy! Od tygodnia Państwowa Komisja Wyborcza (PKW) nie przekazała skargi Nowej Prawicy (NP) do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego (WSA). Zgodnie z polskim prawem skargi do WSA składa się za pośrednictwem… skarżonego organu! Nowa Prawica postanowiła zaskarżyć PKW w związku z brakiem rejestracji partii w całym kraju. Protest został złożony na ręce urzędników PKW 15 września. I… cisza! - Jesteśmy na łasce Państwowej Komisji Wyborczej, która według własnego widzimisię może przekazać tę skargę do rozpoznania do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Ma na to 30 dni, ale w tak ważnej sprawie, nie widzę powodu, żeby czekać nawet jeden dzień – podkreślił na specjalnej konferencji prasowej prawnik Nowej Prawicy Jacek Wilk. – Wydawałoby się, że Państwowa Komisja Wyborcza, skoro już została złożona skarga na jej działania, zajmie się sprawą niezwłocznie. Tymczasem skarga sobie spokojnie leży – dodał. Sędzia Joanna Kube z wydziału informacji sądowej WSA potwierdziła Polskiej Agencji Prasowej, że skarga na działania PKW nie dotarła jeszcze do sądu. Podkreśliła, że sprawa, jeśli już trafi do sądu, na pewno zostanie potraktowana, jako do rozpatrzenia poza zwykłą kolejnością.
Piraci na widelcu Dowcip z okolic 11 września 2001: nad Warszawą leci lotnia. Ludzie zadzierają głowy – i patrzą. Leci, leci… uderza w Pałac Kultury i spada. Ludzie kiwają głowami: "Jaki kraj – tacy terroryści…”. Dziś czytam w "Rzeczpospolitej” wielki tytuł: "Więcej punktów dla piratów drogowych”. Punkty rosną za: rozmowy przez komórkę (z 0 na 5), parkowanie na miejscu dla inwalidów z (0 na 5), przewożenie dziecka bez fotelika (z 3 na 6), jazdę bez pasów (z 1 na 4). Cóż: jaki kraj – tacy piraci… Są to, nb., wykroczenia, za jakie można ewentualnie dostać mandat – ale nie świadczą, że nie umiem jeździć! Jazda bez pasów czy fotelika – to MOJA sprawa, Trzymanie pasażerki za kolano rozprasza bardziej, niż rozmowa przez komórkę – a często wolnych jest pięć miejsc dla inwalidów – i postawienie tam samochodu na kwadrans też nie powinno być karane.Polską rządzi obecnie "liberalna” PO. Głosujcie na NICH dalej – to się doigracie! A z PiS, PSL i SLD może być jeszcze gorzej… Pamiętacie Ziobrę? JKM
Wojna na Bliskim Wschodzie Od dłuższego czasu piszę o tym, że całkiem niedługo możemy się spodziewać na Bliskim Wschodzie poważnego konfliktu. Chociaż stosunki w tym regionie są napięte od lat, to wydarzenia związane z "arabską wiosną" sprawiają, że sprawy przybrały szybszy obrót. Przede wszystkim głośno się mówi o wniosku Palestyńczyków o uznanie niepodległego państwa arabskiego a co za tym idzie odłączenie się ich terytoriów od Izraela. Sprawa wydaje się na tyle poważna, że może stać się iskrą, która wznieci spodziewany pożar.
Jak jednak potoczy się cała wojna? Natrafiłem ostatnio na bardzo ciekawy wpis Stanisława Miszina, który na swoim blogu nakreślił hipotetyczną scenariusz konfliktu. Tak jak wspomniałem, za punkt wyjścia przyjął on zagranie przez Mahmuda Abbasa va banque i ogłoszenie przez Palestynę niepodległości, którą jako jedno z pierwszych państw uzna Turcja. Co więcej Stambuł wyśle swoje statki w okolice, które wciąż będą przez Izrael uznawane za ich wody terytorialne. Ruch ten sprawi, że rząd w Tel Awiwie zdecyduje się odciąć dostawy wody i energii elektrycznej na terytoria palestyńskie i tym samym sprowokuje Arabów do odwetowych działań terrorystycznych. Będzie to początek wojny, który uruchomi system wzajemnych sojuszy, który według Miszina ułoży się w następujący sposób (określenia sojuszy pochodzą od autora):
"Oś zła":
USA* Wielka Brytania* Francja* Włochy* Niemcy* Turcja Egipt Liban Gruzja Azerbejdżan Arabia Saudyjska Irak Albania Bośnia i Hercegowina
"Sojusz Prawosławny " Rosja Grecja (Bizancjum) Ukraina Białoruś Bułgaria Serbia Izrael Armenia Kurdowie Cypr Macedonia Chorwacja
Państwa zaznaczone gwiazdkami oznaczają pięć lub sześć potęg, które jednak wycofają się wkrótce po rozpoczęciu wojny. Rządzeni przez Bractwo Muzułmańskie Egipcjanie będą chcieli zaatakować Izrael od strony półwyspu Synaj. Zostaną tam jednak zatrzymani i nie będą w stanie pomóc Turkom, którzy w tym czasie będą prowadzić działania nie tylko na morzu i w powietrzu, ale także wkroczą do Libanu. Sama Turcja zostanie zaatakowana praktycznie ze wszystkich stron - od Zachodu przez Grecję i Bułgarię, od Wschodu przez Armenię i Rosję (które przy okazji spacyfikują Gruzję). Na domiar złego na terenie kraju dojdzie do działań dywersyjnych ze strony Kurdów. W efekcie to Turcja stanie się główną ofiarą konfliktu i dojdzie do jej podziału, który po wyzwoleniu Konstantynopola z pięćsetletniej okupacji doprowadzi do odrodzenia się Bizancjum. Sam Izrael zdoła się obronić polepszając przy tym swoje stosunki z Rosją (warto zauważyć, że w Izraelu żyje wielu Rosjan lub rosyjskich żydów, zaś Kościół Prawosławny jest jednym z największych posiadaczy ziemi w tym państwie). To oczywiście skrótowo przedstawiony scenariusz, z którym w całości zachęcam do zapoznania się na blogu autora. Poniżej wklejam sporządzoną przez niego mapę nowego podziału Turcji.
źródło: mat-rodina.blogspot.com
Chociaż mapa ta na dzień dzisiejszy wydaje się być zupełnie niemożliwą do odniesienia w rzeczywistości to trzeba pamiętać, że już nie takie zmiany dokonywały się w historii. Nie ukrywajmy - z punktu widzenia Rosjan czy chrześcijan żyjących na Bliskim Wschodzie jest to scenariusz napawający optymizmem My jednak włóżmy łyżkę dziegciu i zastanówmy się, że na tym scenariuszem. Sukces kampanii, którą opisał autor bloga "Mat Rodina" budzi wątpliwości choćby w tym, że licząca ponad 70 milionów mieszkańców Turcja jest obecnie krajem bardzo silnym zarówno militarnie jak i gospodarczo, do tego wśród Turków przeważają ludzie młodzi. Kraje, które miałyby dokonać jej rozbioru to w dużej mierze państwa słabe, pogrążone w kryzysie ekonomicznym (Grecja i Bułgaria) i demograficznym (Rosja, Ukraina). Nawet, więc okrążając Turcję byliby w stanie ją pokonać? Przytoczę tutaj argumenty głośno omawianej blisko trzy lata temu książki Davida Friedmana "Następne sto lat". Wg amerykańskiego analityka kraj ten jest wschodzącą potęgą, która ma być jednym z głównych mocarstw XXI wieku, potencjał tego kraju widać gołym okiem czy więc powyższe prognozy mają rację bytu?
Co więcej pozostaje inne bardzo ważne pytanie, czy ów konflikt faktycznie skończyłby się tylko na rozbiorze Turcji? Czy oznaczałoby to koniec wojny?
Powyższy scenariusz nie przewiduje jak zachowa się Iran, co więcej optymistycznie zakłada, że Zachód wycofa się z konfliktu pozostawiając Izrael na pastwę państw islamskich. Czy aby na pewno? W końcu wpływowy ekonomista i laureat nagrody Nobla Paul Krugman artykule o wiele mówiącym tytule "1938 in 2010" uważa, że II Wojna Światowa była zbawienna dla amerykańskiej gospodarki a przede wszystkim uratowała Franklina Delano Roosevelta. Może, więc elity pogrążonych w kryzysie państw zachodnich stwierdzą, że to dla nich doskonała szansa by również utrzymać się na stołkach i aktywniej włączyć w cały konflikt? Przy ich udziale nie mielibyśmy już do czynienia z konfliktem regionalnym, ale faktycznie wojną światową, którą jak zapowiedział Albert Pike:
Trzecia Wojna Światowa musi się rozpocząć od przewagi różnic spowodowanych przez agentury Illuminati pomiędzy politycznymi Syjonistami oraz liderami Świata Islamu. Owa wojna musi być prowadzona w taki sposób, ze Islam (Islamski Świat Arabski) oraz polityczny Syjonizm (Państwo Izrael) wzajemnie się zniszczą. W tym samym czasie inne państwa, ponownie podzielone w tej kwestii będą powstrzymywane do punktu kompletnego wyczerpania fizycznego, moralnego, duchowego oraz ekonomicznego ... Orwellsky
Koszty paliwowego cudu Kilkanaście dni temu napisałem notkę traktującą o niezdrowych zabawach administracji premiera Tuska na rynku hurtowym paliw. http://wgadowski.salon24.pl/338658,cud-paliwowy
Sprawa nabiera rumieńców, trudno jednak znaleźć o tym informacje w telewizjach „całą prawdę, całą dobę”. Wiedziony, więc niedobrym charakterem i szperaczą żyłką wyszperałem informacje mówiące o tym, że na naszym paliwowym ryneczku trwa prawdziwa wojna pająków pod makatką. Oto 19 września jeden ze światowych koncernów działających w Polsce skierował do władz PKN Orlen pismo zatytuowane ni mniej ni więcej tylko: „Przedsądowe wezwanie do zapłaty”. Specjaliści z tegoż koncernu żądają zapłaty, przez PKN Orlen, kwoty prawie 8 milionów złotych – na tyle wyliczyli straty spowodowane politycznym obniżeniem ceny hurtowej paliw przez PKN. Słowem tyle, już w tej chwili kosztuje wyborcza kiełbasa paliwowa serwowana przez administrację pana premiera. Mowa jest tylko o rozliczeniach jednego koncernu, jęsli podobnie swoje straty oszacują inni właściciele sieci stacji benzynowych koszt wzrośnie do kilkudziesięciu milionów złotych, a sztucznie zaniżona cena będzie obowiązywała przecież, co najmniej do 9 października.
Jeden z paliwowych koncernów złożył także pismo do Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, które jest oskarżeniem PKN Orlen o: „stosowanie praktyki ograniczającej konkurencję” - mówiąc najprościej Orlen został oskarżony o wykorzystywanie swojej dominującej pozycji na rynku hurtowej sprzedaży paliw w Polsce do politycznego nabijania punktów ekipie pana premiera Donalda Tuska, poprzez sztuczne zaniżanie ceny hurtowej paliw. Inna rzecz to pytanie, ile wyborcza kiełbasa kosztuje sam PKN Orlen? - ale tego pewnie do czasu przejęcia władzy przez inną ekipę, nie jesteśmy w stanie się dowiedzieć. Straty PKN Orlen mogą sięgnąć per saldo ponad 100 milionów złotych – taki wkład w kampanię wyborczą rządzącej ekipy wniesie ten, państwowy w dużej jeszcze części, koncern. Wygląda, więc na to, że koszty kampanii poniesiemy, więc w efekcie wszyscy. No i jeszcze jedno – jak myślicie, czy wymienione kwoty zostaną przedstawione Państwowej Komisji Wyborczej w powyborczym sprawozdaniu" partii miłości" ?
Witold Gadowski
Dwie rzeczywistości
1. Takie dramatyczne wydarzenie jak wczoraj, ostatni raz miało miejsce w 1968 roku, kiedy w akcie protestu przeciw interwencji polskich wojsk w Czechosłowacji na Stadionie Dziesięciolecia samospalenia dokonał Ryszard Siwiec. Ten sam sposób zwrócenia uwagi na swoje i swojej rodziny problemy, wybrał człowiek, który podpalił się pod Kancelarią Premiera Tuska. Mimo dezinformacji mainstreamowych mediów, które przez pierwsze dwie godziny nie reagowały na to dramatyczne wydarzenie, a później w sposób uzgodniony pomijały najważniejsze wątki dotyczące rządów Donalda Tuska, jakie zawarł w swoim liście do Premiera niedoszły samobójca, już dzisiaj możemy powiedzieć, że to, co się stało było także wyrazem utraty jego zaufania do rządzącej Platformy.
2. Istotny fragment tego listu opublikował portal niezależna. pl i brzmi on następująco: „W kampanii wyborczej jeździ Pan po kraju i opowiada obywatelom, co zrobiliście i co zamierzacie zrobić dla ich dobra. Mam do Pana prośbę, niech Pan pojedzie do miejscowości Tokarnia w powiecie myślenickim i wyjaśni mojej żonie i dzieciom, które tam przebywają, dlaczego nie mają już ojca i powie im patrząc przy tym głęboko w oczy, że to moja wina ,a wy zrobiliście wszystko dobrze, zgodnie z prawem oraz poczuciem sprawiedliwości społecznej. Pozdrawiam Pana i życzę dobrego samopoczucia z tego, co zrobiliście dla obywateli tego kraju, szczególnie dla mnie i mojej rodziny”. Słowa te bardzo mocno uderzają w to, co od wielu miesięcy robi rząd Tuska przy udziale mainstreamowych mediów. Propaganda nazywana teraz PR-em zastępuje coraz częściej rzeczywistość, a człowiek, który przez 4 lata interesował się losem zwykłych ludzi tylko w telewizji, teraz bez żenady wsiada do klimatyzowanego autobusu i jeździ po kraju na ustawione spotkania, które zabezpieczają oddziały policji, ministerialnych i lokalnych urzędników, aby poznać troski Polaków. Czasami przez te kordony przedrze się jakiś zwykły człowiek, który zapyta Tuska „ jak żyć” i Premier pochyli się nad nim z troską, ale generalnie wizyty składają się tylko z ładnych obrazków śniadanek z zadowolonymi członkiniami Kół Gospodyń Wiejskich i strażakami z Ochotniczych Straży Pożarnych i szczęśliwych ludzi z „ Polski w budowie”.
3. Jednak coraz więcej ludzi mimo wysiłków zaprzyjaźnionych mediów zaczyna dostrzegać inną rzeczywistość, tą prawdziwą wyzierającą zza rogu. Elementem tej rzeczywistości jest zegar długu publicznego wyświetlający z coraz większą szybkością rząd wielu cyfr, które w ostatnich dniach zbliżyły się do 820 mld zł i pokazujący, że co sekunda przybywa już 650 zł tego tego długu. Ta rzeczywistość to blisko 2 mln bezrobotnych z tego 1 mln to ludzie do 34 roku życia i w takiej sytuacji rząd decyduje o zmniejszeniu aż o 2/3 środków na aktywne formy ograniczania bezrobocia. Ta rzeczywistość to 2,2 mln ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie ( z tego ponad 1 mln to dzieci), a aż 6,5 mln w niedostatku a jednocześnie od 2007 roku nie są waloryzowane progi dochodowe uprawniające do korzystania z różnych form pomocy społecznej. Wreszcie ta rzeczywistość to zatrudnienie młodych ludzi aż w 60% w oparciu umowy czasowe, umowy zlecenia lub umowy o dzieło, czyli tzw. umowy śmieciowe, które uniemożliwiają im jakiekolwiek usamodzielnienie.
4. To właśnie te dwie rzeczywistości ta kreowana przez rząd, a dokładnie przez zatrudnionych za publiczne pieniądze watahy PR-owców i prezentowana przez zaprzyjaźnione media i ta za oknem dla milionów ludzi będąca codziennością, powoduje narastającą frustrację i coraz liczniejsze przejawy buntu. Wyrazem tej frustracji była także jak wynika z zacytowanego fragmentu listu dramatyczna decyzja o samospaleniu przez człowieka, który słał najpierw listy do rządzących, a kiedy nie doczekał się żadnej reakcji, zdecydował się na ten desperacki krok zwrócenia uwagi na swój los. Jak doniosły media Premier Tusk przerwał objazd kraju i wczoraj wieczorem wrócił do Warszawy, aby za wszelką cenę przykryć ogromnie negatywny dla niego i jego formacji politycznej, wydźwięk tej sprawy. Panie Premierze, ponieważ przez 4 lata nie zrobił Pan nic w sprawach sytuacji finansów publicznych, rynku pracy, pomocy społecznej, sytuacji ludzi młodych, to właśnie takie są skutki Pana niefrasobliwego rządzenia. Zbigniew Kuźmiuk
25 września 2011 Tęsknota demokratycznego elektoratu do kajdan… A Karol Marks chciał zrzucić kajdany raz na zawsze.. Chciał uwolnić robotników od kapitalistów. Mimo jego wysiłków - nie udało mu się. Jakiś czas Europa wolnorynkowa bogaciła się w sposób nieprawdopodobny.. Szczególnym był wiek XIX, wiek wynalazków i wielkiego postępu technicznego, choć o postępie w dziedzinie moralności niewielu wspominało.. Nie przypominam sobie znikąd, żeby wtedy promowano związki homoseksualne, gejowskie, eutanazję, aborcję- na taką skalę jak obecnie. Ktoś pragnie Europę zabić.. Rozkład moralny, nieprawdopodobny wprost rabunek, upadek demograficzny, wszędzie olbrzymie długi przy pomocy pustego pieniądza uwolnionego od związku ze złotem.. Pierwszorzędni i fachowcy rządzą Europą, tak jak naszym socjalistycznym krajem.. Wzrasta nadzór nad poniewieraną prywatną własnością, z której trzeba wysysać finansowe soki na pokrycie szaleństw podatkowych biurokracji. Żyją świetnie jedynie bankierzy i zaprzyjaźniona z nimi biurokracja służąca..Zniewolona przez ustawy i biurokrację prywatna własność- jak cytryna- służy jedynie, żeby z niej wysysać sok. I wysysają: Sejm przy pomocy ustaw - ustawodawczo, i biurokracja, – jako egzekutywa- wykonawczo. W zupełnej symbiozie.. Oto najnowszy przykład zamieszczony w Echu Dnia, z dnia 22 września. Kupiłem tę gazetę ze względu na moją wypowiedź, która ukazała się w tym numerze, a poświęcona była pomysłowi pana profesora Kazimierza Kika z Kielc, lewicowego profesora, który czasami wypowiada się na antenie ogólnopolskiej w duchu lewicowej wizji Polski, czyli rządów biurokracji. Pan profesor proponuje, żeby utworzyć nowe, silniejsze województwo. ”W Unii Europejskiej liczy się, bowiem potencjał regionów. Musimy się, zatem oprzeć o potencjał ekonomiczny dużego regionu, bo poprawić konkurencyjność i zdobywać więcej pieniędzy na rozwój”(????) Oczywiście czytelnikom tego bloga, za wyjątkiem obcych ciał, które zaśmiecają blog swoimi idiotycznymi uwagami niemającymi nic wspólnego z rozsądkiem, nie trzeba tłumaczyć, że bogacenie się regionu nie zależy od wielkości regionu, lecz od warunków gospodarowania, jakie się w tym regionie znajdują. Od wysokości podatków, ilości represjonujących kontroli, od pajęczyny przypisów paraliżujących życie gospodarcze w regionie.. A pajęczyna jest dość szczelna, ilość kontroli narasta wobec piętrzących się problemów finansowych państwa socjalistycznego, rośnie również liczba biurokratycznej gawiedzi zalegającej na wszystkich szczeblach biurokratycznej drabiny.. I te przeszkody trzeba usunąć, a nie kombinować na szczeblu drabiny biurokratycznej, jakby tu jeszcze powiększyć i zwiększyć biurokratyczny nadzór nad pszczołami, ciężko pracującymi dla siebie i dla swojej rodziny.. „By poprawić konkurencyjność i zdobywać więcej pieniędzy na rozwój”(???) I to jest profesor, który wygłasza publiczne jakieś kuriozalne tezy.. Od zdobywanych pieniędzy nie ma żadnego rozwoju, bogactwo i pieniądze trzeba tworzyć samemu w sprzyjających warunkach, a nie zdobywać. Bo zdobyczne pieniądze skądś pochodzą i jedynie są przerzucane z miejsca w miejsce, nie tworząc niczyjego dobrobytu, oprócz tych, którzy te pieniądze przerzucają- biurokracji. Ona się jedynie tuczy na pośrednictwie przerzucania pieniędzy odebranych podatnikom.. Polska – panie profesorze- płaci składkę do Unii Europejskiej, do nowego państwa w wysokości 16 miliardów złotych, biurokraci europejscy pożyją sobie z niej, co nieco, a resztka wraca w postaci dotacji i różnych idiotycznych funduszy, których nazwami oklejona jest cała Polska przy pomocy tablic informujących, na których biurokraci powypisywali ile to wyciągnięto z Funduszu Spójności. I ciekawe, że wyliczyli, co do grosza.. 3miliony 245 tysięcy i 2 złote 36 groszy(!!!) Jak oni to wyliczyli- proeuropejscy patrioci. Często ci sami, co byli patriotami proradzieckimi.. A przy tym marnotrawstwo jest ogromne! I nie jest wyliczane, co do grosza.. Na przykład- przy budowie Stadionu Narodowego, Największego Orlika, czy Świetlika- zmarnowano- 1 miliard 650 milionów złotych, 358 tysięcy 523 złotych i 23 grosze.. Tablica o takiej treści by się przydała.. Przed wejściem na stadion.. Pieniędzy zdobywanych przez biurokrację na rozwój biurokracji i marnotrawstwo nie odzyskamy nigdy, tak jak władzy raz zdobytej przez biurokrację nigdy nie oddadzą, będą nam wmawiać, że zrobili to dla nas. Chociaż marnotrawstwo będzie wylewać się nam uszami.. Jak to pod rządami biurokracji. Jedynie prywatny inwestor liczy swoje własne pieniądze. Biurokracja nigdy nie liczy wydawanych pieniędzy - bo to nie są ich pieniądze.. To chyba jasne! Ale ja, o czym innym, w tym samym numerze znajduje się artykuł pod tytułem „ Ciężarówki są zagrożeniem”. Sam propagandowy tytuł już przyprawia o dreszcze.. Ale nie chcę analizować treści artykułu, który jest napisany tak, żeby nas przekonać, że ciężarówki to największe zagrożenie na drogach, dlatego „Tiry na Tory”.. Ale jest w nim jedna ciekawa informacja.. W wyniku nalotu Państwowej Inspekcji Transportu Drogowego, którą dowodzi na Mazowszu były senator Platformy Obywatelskiej, pan Andrzej Łuczycki, obecnie również kandydujący na senatora.. Będą nowe – dobre ustawy represjonujące” prywaciarzy”.. Żeby wyciągać z nich pieniądze i łatać budżet socjalistycznego państwa.. Ludzie pana senatora, w wyniku łapanki - złapali ciężarówkę, która przewoziła ścięte drzewa. Drzewa na samochodzie było za dużo- według norm- i za daleko wystawały poza samochód.. Też według- wymyślonych przez biurokrację norm.. Każda wymyślona norma jest dobra, dla biurokracji, ale niekoniecznie dla ludzi ciężko pracujących.. Powymyślane normy oczywiście podnoszą koszty pracy, co nie obchodzi biurokracji, ale bardzo obchodzi prowadzących działalność gospodarczą.. Jak zwykle interesy biurokracji i ludzi pracujących - są sprzeczne.. I wiecie państwo, jaką karę inspektorzy państwowi i drogowi nałożyli na firmę przewożącą drzewo? 13 000 złotych(!!!!), czyli więcej niż jest warta stara ciężarówka, która jest na zdjęciu.. Nie wiem- ile- według norm- można załadować drzewa na ciężarówkę.. Ale są ciężarówki 30 tonowe, na które można załadować 30 ton.. A jak ktoś ma ciężarówkę, na którą można załadować 3 tony, a załaduje 3,5 - to, co z tego? Najwyżej w jego samochodzie pęknie resor.? Ale, żeby za to dać 13 000 złotych mandatu(!!!) Ale to jeszcze nie jest sedno sprawy.. 13 000 złotych mandatu dostała również firma, która to drzewo ładowała(????????) Nieprawdopodobne.!. Posłowie i senatorowie wymyślili odpowiedzialność zbiorową.. W artykule nie ma żadnych informacji o tym, czy sumą 13 000 złotych zostali również ukarani wszyscy ci, co uczestniczyli w całym łańcuchu procesowym dotyczącym przewożonego drzewa, a więc: drwale leśni, właściciele lasów- jeśli las był prywatny, leśnicy, urzędnicy ochrony środowiska, którzy wydali zgodę na wyrąb lasu, żony drwali i ich dzieci, członkowie dalszej rodziny, rodziny ładujących drzewo na samochód, właściciele okolicznych sklepów, w których ładujący drzewo robili zakupy i wszyscy pozostali, którzy otarli się o proces przewozu drzewa wraz z rodzinami, a nawet sąsiadami.. Bolszewizm cała parą! Ukarać wszystkich do kolejnego pokolenia. I jeszcze po 13 000 złotych powinni być ukarani ci wszyscy, którzy zamierzali wyprodukować z przewożonego drzewa cokolwiek.. Meble, drewniane łyżki, dzbanki, krzesła, zapałki, ołówki, wyborcze bilbordy.. Najbardziej wyborcze bilbordy służące do mamienia demokratycznych mas.. A także plakaty wyborcze.. I tych, co na plakatach i bilobordach.! Przeważnie tych, którzy takie bolszewickie prawo uchwalają.. Masy demokratyczne widocznie lubią być zakuwane w niewidoczne kajdany.. Uwielbiają być niewolnikami demokratycznego państwa prawnego.. No to mają kolejną okazję: wybrać sobie tych samych albo innych nadzorców, którzy odbiorą im resztkę wolności.. Niech żyje niewolnicze państwo demokratycznego bezprawia.. Niech się święci.. Bo kajdany są nieodłącznym atrybutem demokratycznego państwa prawnego.. Kajdany są niewidoczne - stąd ich siła. Bo czy lud – zagoniony w codziennym zgiełku - ma czas zastanawiać się, co z nim wyprawiają jego wybrańcy? Otumanią obrazkami i hasłami.. I znowu da się nabrać! A przecież głos oddany na Platformę Obywatelską, Prawo i Sprawiedliwość, Sojusz Lewicy Demokratycznej czy Polskie Stronnictwo Ludowe- jest głosem na pewno straconym.. wystarczy prześledzić losy ustawodawstwa od dwudziestu dwóch lat.. Stan niesprawiedliwego prawa świadczy o państwie.. A właściwie o byłym państwie, w procesie rozbiorowym.. WJR
IPN burzy legendę Henryki K. Instytut Pamięci Narodowej powołany w 1999 roku w celu gromadzenia dokumentów organów bezpieczeństwa państwa, sporządzonych od 22 lipca 1944 do 31 grudnia 1989 roku, prowadzenia śledztw w sprawie zbrodni nazistowskich i komunistycznych oraz działalności edukacyjnej, jest na pewno instytucją wiarygodną. W przeciwieństwie do kreatorów legendy Henryki Krzywonos, IPN opiera swe informacje na dokumentach. Z tychże dokumentów, znajdujących się w archiwach IPNu, wynika, że: Zebrane relacje świadków przeczą budowanej legendzie, jakoby tramwajarka Henryka Krzywonos, zatrzymując na trasie swój tramwaj nr 15, rozpoczęła strajk komunikacji miejskiej w Gdańsku, a nawet Trójmieście. Wyjeżdżając bowiem na trasę (i później zatrzymując tramwaj), Henryka Krzywonos nie mogła rozpocząć strajku, gdyż od samego rana (od ok. 4:30) na trasy nie wyjechali kierowcy z zajezdni autobusowej przy ulicy Karola Marksa (dziś gen. Józefa Hallera). Bloger leszek.sopot potwierdza na blogu informacje, że 15 sierpnia1980 roku trójmiejska komunikacja podjęła strajk i na trasy nie wyjechali kierowcy autobusów z zajezdni przy ul. Karola Marksa w Gdańsku, dziś ul. Józefa Hallera. Wybrany został wtedy Komitet Strajkowy, spisano postulaty, które przekazano dyrektorowi Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Gdańsku. Tego ranka w zajezdni tramwajowej we Wrzeszczu także rozpoczął się strajk. Natomiast motorniczowie z zajezdni w Gdańsku Nowym Porcie i przy ul. Łąkowej wyjechali na trasę. Pierwszym tramwajem wyjechała z zajezdni w Nowym Porcie Henryka Krzywonos. Gdy zostało wyłączone zasilanie trakcji i tramwaje stanęły, Henryka opuściła swój pojazd i udała się do stoczni. Dzisiejsze towarzystwo celebryckie zgrupowane wokół Platformy Obywatelskiej i Sojuszu Lewicy Demokratycznej, jednogłośnie powtarza kłamstwa Henryki Krzywonos, która nie tylko, że nie rozpoczęła strajku komunikacji w Gdańsku, ale była łamistrajkiem. Niewątpliwie pani Krzywonos charakteryzuje się wielkim tupetem i bezczelnością, czego dała pokaz w czasie zjazdu Solidarności z okazji 30 lecia podpisania Porozumień. Gdy premier Tusk został tam wygwizdany przez związkowców, wyskoczyła, niby to spontanicznie, na scenę i przedstawiła się w ten sposób:
To ja zatrzymałam komunikację w Gdańsku. Twój Styl uhonorował tę panią tytułem Kobiety Roku 2010. Podobno dostała wyjątkowo głośne brawa a okrzykom radości nie było końca. Gdyby w tym roku została wybrana inna kobieta, to krew jąśnista by mnie zalała – powiedziała rozradowana Kwaśniewska. Henryka Krzywonos jest jedną z 20 wyróżnionych kobiet przez magazyn Twój Styl. Wyróżniona pani łamistrajk twierdzi, że niedoścignionym wzorem dla niej jest Matka Teresa. Anna „Solidarność” o Henryce Krzywonos:
info-horyzont.pl
Piętnować zbrodniarzy bezpieki! W latach 90 ubiegłego wieku Liga Republikańska oraz krakowskie organizacje kombatanckie i niepodległościowe organizowały, co pewien czas pikiety pod domem, w którym mieszkał pułkownik Stanisław Wałach – szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w okresie największego nasilenia walk z antykomunistycznym podziemiem zbrojnym. Przynosiliśmy transparenty z napisem: „Tu mieszka morderca” i rozdawaliśmy jego sąsiadom krótką informację o tym, jakich zbrodni winien jest człowiek mieszkający tuż obok nich. Nasze akcje nagłaśniały lokalne media. Przynajmniej tyle mogliśmy wówczas zrobić, aby pamięć o haniebnej przeszłości jednego z wyjątkowo krwawych katów narodu polskiego nie poszła w zapomnienie. Podobne działania Liga Republikańska podejmowała też wobec innych funkcjonariuszy bezpieki, których miejsce zamieszkania zdołała ustalić. Uważam, że należy systematycznie i konsekwentnie kontynuować ten rodzaj edukacji historycznej polskiego społeczeństwa, zwłaszcza, że od kilku lat rośnie zainteresowanie rodaków najnowszymi dziejami ojczyzny. Każdy zidentyfikowany, co do obecnego nazwiska i adresu przedstawiciel komunistycznego aparatu represji PRL powinien mieć psychiczny dyskomfort w postaci „kociej muzyki” pod oknami oraz publikowania możliwie najobszerniejszych informacji na swój temat w mediach. Nie może być, bowiem tak, że jedynymi ludźmi, o których mówi się negatywnie w aspekcie ich dawnych działań są byli tajni współpracownicy bezpieki. Należy piętnować także ich oficerów prowadzących oraz wysokich przełożonych tychże, nie dając im spokoju. Jeżeli nie zajmą się nimi prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej, to niechaj, chociaż najedzą się zasłużonego wstydu. Trzeba ustalać, gdzie mieszkają i pracują, jakie noszą obecnie nazwiska, z kim spośród ludzi polityki i biznesu utrzymują towarzyskie kontakty. Są wprawdzie organizowane w wielu miastach przez IPN wystawy z cyklu „Twarze bezpieki”, ale to trochę za mało. Zdecydowanie większą siłę rażenia mają media (zwłaszcza wysoko nakładowe gazety i popularne stacje radiowe oraz telewizyjne) i jeśli one będą publikować takie informacje oraz nagłaśniać pikiety pod domami zbrodniarzy, Polacy ujrzą wreszcie problem tajnych współpracowników bezpieki we właściwych proporcjach historycznych i moralnych. Jerzy Bukowski
Wszystkie rozbiory Rzeczpospolitej formalnie były bez zarzutu. Przeprowadzone z zachowaniem praworządności. 5 sierpnia 1772 roku miał miejsce I rozbiór Rzeczypospolitej. Jako przyczyny rozbioru Rosja, Prusy i Austria podały "całkowity rozkład państwa" i "anarchię". Na zwołanym pod presją państw zaborczych w 1773 roku sejmie konfederacyjnym szlachta Rzeczypospolitej ratyfikowała postanowienia pierwszego rozbioru. Pod pretekstem dokonywania akcji antyrewolucyjnej Prusy i Rosja podpisały 1793 roku w Petersburgu II rozbiór Polski. Zaborcy domagali się zatwierdzenia rozbioru przez sejm. Na zwołanym do Grodna sejmie powołano do życia nową konfederację i 23 września 1793 roku ratyfikowano II rozbiór Polski. Po upadku powstania kościuszkowskiego nastąpił ostateczny podział ziem polskich. W 1795 roku trzy mocarstwa podpisały III rozbiór, zaś w 1796 roku ostatecznie rozgraniczono ziemie polskie. Żeby postawić kropkę nad i trzy mocarstwa rozbiorowe uzgodniły dodatkowo w 1797 roku, że państwo polskie i imię Polski nigdy już nie zostanie wskrzeszone. Rosja zagrabiła ponad 65% ziem polskich, czyli 463 000 km2 i przez te 123 lata bardzo się do nich przyzwyczaiła. Prusy wzięły sobie 142 000 km2, a Austria 129 000 km2. Próba zaanektowania „bękarta traktatu wersalskiego” w roku 1920 się Sowietom nie powiodła. Zauważalny jest udział osób polskiego pochodzenia w wojnie polsko-bolszewickiej, a mianowicie Feliksa Dzierżyńskiego, Karola Świerczewskiego, Konstantego Rokossowskiego i innych po stronie Rosji a przeciwko Polsce. Współpraca w czasie inwazji na Polskę obejmowała również powołanie Polrewkomu – marionetkowego rządu planowanej Polskiej Republiki Rad. Powołany w sierpniu 1920 Polrewkom posuwał się specjalnym pociągiem w ślad za nacierającą na Warszawę Armią Czerwoną. W 1939 roku ramach realizacji postanowień układu zawartego między III Rzeszą a Sowietami „o granicach i przyjaźni” z 28 września dokonał się IV rozbiór Polski. Związek Sowiecki zagarnął 201 000 m², to jest 51,5 % przedwojennego terytorium Polski z 13 milionami ludności (w tym ponad 5 mln Polaków). O ile Hitler otwarcie realizował politykę zaboru i kolonizacji ziem polskich, o tyle Stalin w analogicznej polityce starał się stwarzać pozory praworządności odwołując się do „woli” zamieszkałej na zagrabionej ziemi ludności, by stworzyć nowy stan prawny, trudniejszy później do podważenia. Z okupacji niemiecko-sowieckiej przeszliśmy płynnie w okupację sowiecką. Za początek PRL de facto uważa się 22 lipca 1944, czyli dzień ogłoszenia Manifestu PKWN, jednak de iure 5 lipca 1945, kiedy nastąpiło międzynarodowe uznanie przez Wielką Brytanię i USA Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, którego podstawą był Rząd Tymczasowy RP, i równoległe wycofanie uznania Rządowi RP na Uchodźstwie. PKWN powołany został rzekomo przez Krajową Radę Narodową w Lublinie 21 lipca 1944 roku, w rzeczywistości jednak powstał dwa dni wcześniej w Moskwie; Stalinowi chodziło o stworzenie wrażenia, że Polacy z własnej inicjatywy powołują rząd na ziemiach „wyzwolonej” Polski. W 1989 roku w ramach tzw. rozmów okrągłostołowych przegraliśmy szansę wykorzystania chwilowego osłabienia Rosji - importowana i kontrolowana przez Sowietów nomenklatura i agentura hodowana od kilku generacji uwłaszczyła się na majątku państwowym. Próby odebrania im zawłaszczonych przywilejów podczas krótkich rządów Jana Olszewskiego, a później braci Kaczyńskich, skończyły się „nocną zmianą” i „katastrofą” smoleńską. W międzyczasie w maju 2004 roku dorobiliśmy się dodatkowego okupanta, kiedy to Polska została członkiem niemieckiej Paneuropy, zwanej Unią Europejską. Co ciekawe nasi okupanci zawsze starali się uprawomocnić swoje grabieże. Zawsze też znaleźli się polscy renegaci, którzy byli skłonni rękę przyłożyć do sprawy. Za sowitym wynagrodzeniem. Nihil novi...
Mamy za sobą 218 lat życia pod okupacją z małą przerwą na niepodległość w latach 1918-1939. Trzynaście pokoleń żyjących w niewoli i jedno, które zasmakowało wolności. Żaden naród europejski nie przeszedł takiej szkoły przetrwania. Jest nadzieja, że nam się przyda to doświadczenie. Od 218 lat rząd jest wrogim ramieniem okupanta, a jego rozliczni czynownicy bandą rabusiów. Celem takiego rządu jest zawsze rozgrabienie i zniszczenie kraju oraz eksterminacja ludności. Nic, więc dziwnego, że rząd Tuska i jego ferajny podpisał na 35 lat najdroższą umowę gazową z Rosją, oddał śledztwo smoleńskie Ruskim, zadłużył nas na 800 mld zł, doprowadził do emigracji kolejne 2 miliony Polaków, doprowadził do zapaści służbę zdrowia, zwiększył armię urzędników o następne 100 000 krewnych i znajomych, zniszczył nasz przemysł stoczniowy, nie zaprotestował przeciw „rurze”, podwyższył VAT, zawłaszczył media, zlikwidował armię polską, itp, itd. Co innego miałby robić rząd okupacyjny? Sigma
Kto jest winny terroryzmu? Amerykanie sami stworzyli problem terroryzmu, który wykluł się w Afganistanie. Zresztą wszystko jest winą Zachodu, który przeprowadza agresję militarną, cywilizacyjną i gospodarczą przeciw światowi islamskiemu. A teraz politycy USA nie pozwalają amerykańskiemu wojsku i służbom specjalnym zwalczać wroga jak należy. Taka wyłania się konkluzja po lekturze trzech książek: dziennikarskiego przyczynkarstwa oraz dwóch pamiętników. Socjal-liberalny dziennikarz Steve Coll, Ghost Wars: The Secret History of the CIA, Afghanistan, and Bin Laden, from the Soviet Invasion to September 10, 2001 [Wojny duchów: Tajna historia CIA, Afganistanu i Bin Ladena od sowieckiej inwazji do 10 września 2001] (New York: The Penguin Press, 2004) oparł się w większości na historii mówionej, czyli dziennikarskich wywiadach. Ale wczytał się też w większość odtajnionych dokumentów amerykańskich, choć nie jest tego wiele. Według jego lewicowej interpretacji, za wszystko jest odpowiedzialny przede wszystkim Ronald Reagan. Przynajmniej na początku. Do jego prezydentury Afganistan był właściwie ignorowany przez USA. Dopiero pod koniec rządów Jimmy Cartera Amerykanie zaczęli zwracać na ten kraj większą uwagę. Jednak architektem polityki carterowskiej był Zbig Brzeziński, który ostro zareagował na sowiecką inwazję tego kraju. USA postanowiły wesprzeć antykomunistycznych mudżahedinów. Ale aby nie było formalnych związków z Waszyngtonem, pomoc szła przez Pakistan. Taka użyteczna hipokryzja dyplomatyczna. Mechanizm wypracowany przez Cartera-Brzezińskiego odziedziczył Regan i jego ludzie, wśród których najbardziej zaangażowany był w antysowiecką wojnę szef CIA Bill Casey. Reaganauci główkowali tak: my jesteśmy ludźmi wierzącymi, w większości chrześcjanami. To samo mudżahedini. Nie ważne, że to wyznawcy islamu. Ważne, że uznają Boga, istotę wyższą, co stawia ich – tak jak i nas – w opozycji do ateistycznego komunizmu wyznawanego przez Sowietów. Na tym gruncie jesteśmy z mudżahedinami filozoficznie kompatybilni. Coll traktuje to, jako zarzut, ja, jako pochwałę. Sowietów trzeba było zwalczać stale i wszędzie. Jakby do tego garnęli się zlaicyzowani liberałowie, to nie trzeba było się uciekać do muzułmańskich fundamentalistów. Zresztą bez względu na wszystko walczącemu z komuną Afganistanem należało się wsparcie. W każdym razie Afganistan został gorącym frontem Zimnej Wojny. Ale USA płaciły dużą cenę za pakistański współudział w krucjacie-dżhadzie przeciw Sowietom. Mianowicie Pakistan zarządał wyłączność na przydział amerykańskich środków. Dokładnie to pakistański wywiad wojskowy przejął kontrolę nad afgańską wojną. Dawał środki do walki i życia tylko swoim faworytom, głównie fundamentalistycznemu Gulbadinowi Hekmatjarowi i jemu podobnym. Wspierał również Pasztunów, ale najbardziej chyba efektywny z mudżów Mohamed Shah Massoud i jego Tadżicy zostali odcięci od amerykańskiej pomocy. Pakistanem kierowały trzy przesłania. Po pierwsze, chodziło o geopolitykę. Mniej niż sowieckiej ekspansji Pakistan obawiał się agresji Indii. Po drugie, chodziło o władzę. Ten, kto rozdawał pomoc mógł wytworzyć klientelę w Afganistanie, która – w razie zwycięstwa – stałaby się rządem tego kraju i działała pod dyktando Pakistanu, głównie w sprawie Indii. Po trzecie, chodziło o wiarę islamską. Pakistańscy generałowie dzielili się na kemalistów i fundamentalistów. Ci ostatni wspierali podobnych sobie islamistów wśród mudżahedinów. A kemaliści na to się zgadzali, bowiem uznali, że skrajni radykałowie islamscy są najbardziej fanatycznymi dżihadistami, a więc są bardziej skuteczni w boju przeciw niewiernym. A zresztą niektórzy z nich brali też udział w partyzanckim dżihadzie w Kaszmirze przeciw Indiom. A to nawet zlaicyzowanej części generalicji pakistańskiej było bardzo na rękę. Z tych powodów też Pakistan patrzył przez palce na zagranicznych ochotników, głównie Arabów i Berberów, którzy zaczęli się tłumnie pokazywać w Afganistanie. Oprócz mięsa armatniego uprzednio na zapomodze społecznej w Europy Zachodniej znajdowali się też wśród nich zamożni turyści, zwykle z Arabii Saudyjskiej i emitratów, którzy na dżihad wpadali na chwilkę, ale zostawiali trochę grosza, a potem nawet przysyłali dużo więcej na potrzeby mudżahedinów. Z tego skapywało dość dużo – oficjalnie i nieoficjalnie – Pakistanowi i jego generałom. Wśród arabskich turystów, którzy postanowili zawojować permanentnie wyróżniał się syn miliardera, Osama bin Laden. Początkowo był to zamożny chłopak z chęcią wspierania dżihadu vs. Komuna. Na początku jego rola ograniczała się głównie do finansowania walki oraz słuchania kazań. Brał też udział w kilku potyczkach i jednej poważnej walce z Sowietami. Po pewnym czasie stworzył własną organizację „Baza”, czyli Al Kaida. W pewnym momencie ogłosił, że USA i Zachód są takim samym szatanem jak Sowieci. Spopularyzował koncept kalifatu i ulemy, która znajdzie się u szczytu, gdy społeczność islamska podbije świat. Bin Laden połączył od wtedy rolę finansisty i ideologa, czy też teologa radykalnego, wahabbistycznego Islamu. Jego działalność była możliwa, bowiem Arabia Saudyjska długo patrzyła na niego przez palce. Królestwo kontrolowało własnych radykałów eksportując ich za granicę. Tymczasem USA, po wycofaniu się Sowietów z Afganistanu, (co było pomyślane, jako tymczasowy manewr taktyczny, ale doszło do implozji centrum i z planów powrotu zbrojnego Moskwy zostały nici), po prostu zignorowały Afganistan. Zostawiły go na pastwę losu. To jest zresztą typowe dla amerykańskiej „polityki” zagranicznej. Koncentruje się na problemach doraźnych, a jak już się je rozwiąże, to się odchodzi i zapomina. USA, dlatego nie wspierały w Kabulu nikogo. Nie starały się prowadzić żadnej polityki długofalowej w stosunku do Afgańczyków. A Osama bin Laden miał środki aby kupić sobie Afganistan, szczególnie po zwycięstwie Talibanu, czyli fundamentalistycznych wędrownych mnichów-kaznodziejów wychodowanych w obozach uchodźców afgańskich przez pakistańskie służby specjalne za pieniądze amerykańskie. Wtedy to Al Kaida zaczęła budować komórki na całym świecie, nie tylko w państwach islamskich, ale również w Europie Zachodniej i Ameryce Północnej. Od wczesnych lat dziewięćdziesiątych ludzie Bin Ladena przeprowadzali ataki na amerykańskie cele, m.in. World Trade Center, ambasady w Afryce, okręt USS Cole. O tym jak wygląda świat dżihadistów opowiada Omar Nasiri, Inside the Jihad: My Life with Al Qaeda [Jihad od wewnątrz: Moje życie z Al Kaidą] (New York: Basic Books, 2006). „Omar Nasiri” to pseudonim podwójnego, czy potrójnego agenta, a jednocześnie świetny wgląd w takiego człowieka duszę, a raczej paranoiczny system psychiczny, który takich ludzi charakteryzuje. Nasiri zdradza wszystkich, łącznie z samym sobą. Właściwie trudno stwierdzić, co z tego pamiętnika jest prawdą, wiele rzeczy wygląda na naciągane, szczególnie tam, gdzie z butów dżihadisty-zachodniego szpiega wystaje bohaterska słoma muenchhasenowska, chociaż z drugiej strony prawie wszystko jest możliwe. Dostałem tę książkę od jednego z moich komandosów, który lakonicznie stwierdził, że „złapaliśmy go w Afganistanie, ale okazał się dobrem (asset) francuskim”. Czyli pracował dla francuskiego wywiadu, zresztą belgijskiego, niemieckiego i brytyjskiego też. Nota bene, we wspomnieniach nie ma nic o tym, że w Afganistanie ujęli go Amerykanie. Przygoda afgańska Nasiriego kończy się wręcz w latach dziewięćdziesiątych, gdy USA nie były takimi sprawami zainteresowane. Pamiętniki urywają się niedługo po 11 września 2001 r. Czyżby zjawił się tam po raz drugi? Krótko: nasz bohater urodził się w Maroko, jego ojciec ściągnął całą rodzinę do Belgii. Ponieważ Nasiri chorował umieszczono go w katolickim sierocińcu, nawet uczęszczał na katolickie nabożeństwa. Pamięta jednak najlepiej to, że jego opiekun zastępczy nauczył go strzelać z pistoletu. Następnie Nasiri obijał się, wrócił do Maroko, handlował narkotykami i sam się szprycował. Z bagna wyciągnął go brat, który w międzyczasie się sfundamentalizował. Razem wrócili do Belgii, gdzie Nasiri wraz z bratem uczestniczyli w komórce islamistycznych terrorystów. Nie była to Al Kaida, ale raczej pokrewna jej organizacja algierska. Nota bene, wygląda na to, że całe towarzystwo było na zapomodze społecznej, chociaż szefowie szastają pieniędzmi jak sułtani. Dzięki swoim kontaktom w narkotykowym półświatku gwiazdor swego pamiętnika potrafił znaleść dojście do nielegalnych handlarzy bronią i materiałami wybuchowymi. W momencie jednak, gdy odkrył, że szefowie jego komórki terrorystycznej urządzili sobie w domu jego matki tajny magazyn, oraz że jego zakupy posłużyły do zamachów (wielka niespodzianka!) poszedł na skargę do wywiadu francuskiego. Stał się agentem. Doprowadził do wpadki swojej komórki, ale jednocześnie, – aby się dalej uwiarygodnić i z błogosławieństwem swego oficera prowadzącego – przeszmuglował do Maroko bombę, która następnie najpewniej eksplodowała w jego samochodzie umieszczonym strategicznie w Algierii. Spalony w Europie, na własną rękę przedostał się do Pakistanu. Jego celem było zinfiltrowanie obozów szkoleniowych Al Kaida. Początkowo związał się pomyłkowo z jakąś pacyfistyczną sektą islamską, która wysłała go na pogranicze z Indiami, aby siłami mistycznymi doprowadzić do zwycięstwa dżihadu z niewiernymi. Wnet jednak okazało się, że wewnątrz sekty działa agentura Al Kaidy, która po sprawdzeniu go posłała Marokańczyka do Afganistanu. Tam Nasiri egzaltował się wspaniałym towarzystwem fanatyków, doprowadził swoje ciało i kondycję fizyczną do perfekcji, nauczył się rzemiosła terrorysty, oraz podniecał się islamistyczną indoktrynacją. Pragnął zwycięstwa ulemy i triumfu kalifatu na świecie. Jak podkreśla, był to najwspanialszy okres jego życia. Po pewnym czasie wrócił triumfalnie do Europy, złożył raport Francuzom i został przekazany wywiadowi brytyjskiemu. Na wyspach szpiegował po meczetach, starał się odkrywać spiski i radykalnych islamistów. Potem przerzucono go do Niemiec gdzie miał podobne zadania. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych odstawiono go na bok, jako bezwartościowego, ożenił się, ustatkował. Po atakach terrorystycznych 11 września 2001 r. zgłosił się na ochotnika do pomocy wywiadowi niemieckiemu. Zignorowano go. W związku z tym napisał niniejsze wspomnienia. Co w nich jest cennego? Po pierwsze, stan umysłu agenta, który jest jednocześnie dżihadistą i szpiegiem antyislamistycznym. Podkreślmy, on nie wczuwa się w te role. On ich nie gra. On po prostu jest i tym i tym. Na tej samej stronie potrafi wyrazić zgrozę, ubraną w retorykę politycznie poprawnego socjal-liberalizmu, z powodu aktów terrorystycznych, a zaraz obok szukać ich usprawiedliwienia językiem propagandowym prosto z podręczników Al Kaida: Zachód jest agresorem cywilizacyjnym i militarnym, poniża i atakuje muzułmanów i dlatego islamiści w samoobronie dokonują aktów terroru. Miejscami wygląda wręcz na to, że pamiętniki napisał mu jakiś biały socjal-liberał. Po drugie, cenny jest sam życiorys. Marokański małolat, który powinien był zostać w domu i poganiać wielbłądy, zamiast tego wpada w objęcia belgijskiego państwa opiekuńczego i propagandy egalitarnej demokracji zachodniej, co doprowadza go do wybójałego pojęcia o sobie samym; do uzurpowania sobie niewiadomo, jakich praw (bez wkładania w życie żadnego wysiłku, poza sprzedarzą narkotyków); do zakompleksiałego niedowartościowania; a w końcu do terroru. Jest to charakterystyczna droga wielu islamistów, którzy otarli się o Zachód i poczuli odrzuceni przez „rasizm” tzw. „białych chrześcijan.” Po prostu taka jest dynamika zderzenia „Innego” z „Innym.” Szczególnie, gdy ten drugi „Inny” jest na wyższym szczeblu kultury materialnej, to wtedy podnosi się wyższość kultury duchowej własnej pierwszego „Innego”, mówiąc żargonem post-modernistów. Po trzecie, cenny jest opis mechanizmu radykalizacji. Oprócz rozziewu między egalitarną retoryką a praktyką Zachodu, funkcjonują tutaj, jako katalizator fanatyzmu ideologia islamistyczna oraz mass media i elektroniczne środki przekazu. To za pomocą kaset magnetofonowych można było wysłuchać kazań radykalnych mułłów. To za pomocą telewizji i video można było pooglądać sobie walki mudżahedinów w Afganistanie (źródło dumy) oraz poczynania „białych chrześcijan” (przede wszystkim Amerykanów) oraz, przedtem, Sowietów na całym świecie. Oni to na każdym kroku bili i poniżali muzułmanów. I militarnie i kulturowo i gospodarczo. Szczególnie groźna islamistom wydawała się globalizacja. A jednocześnie jednostkom muzułmańskim była miła, bo przynosiła rozrywkę i zyski. Stąd pro-islamistyczni sutenerzy i handlarze narkotyków żerujący ekonomicznie na ludziach zachodu, a jednocześnie nienawidzący ich. Po czwarte, cenne są opisy antropologiczne świata Islamu w Europie i poza nią. Na przykład, bardzo intersujący jest fragment ujęcia rzekomego agenta wywiadu zachodniego w obozie szkoleniowym Al Kaida w Afganistanie. Otóż facet, który wyglądał na Araba i mówił świetnie po arabsku, wpadł, dlatego, że w drzwiach ustąpił miejsca wchodzącemu z naprzeciwka terroryście. Jego komraci uznali, że coś takiego mógłbył uczynić tylko i wyłącznie człowiek zachodu. W Trzecim Świecie normą jest przecież chamskie przepychanie się. Jednym słowem zdekonspirował się dobrym wychowaniem. To śmiertelny błąd. Podstawą sukcesu każdego agenta jest wczucie się w kulturę wroga. Stąd najlepsi agenci to zdrajcy z szeregów wroga. Wie coś o tym ppłk. Anthony Shaffer, Operation Dark Heart: Spycraft and Special Ops on the Frontlines of Afghanistan – and the Path to Victory [Operacja Ciemne Serce: Szpiegostwo i operacje specjalne na frontach Afganistanu] (New York: St. Martin’s Press, Thomas Dunne Books, 2010). Właściwie nie napisał nic odkrywczego, lecz jego wspomnienia są dobrym uzupełnieniem prac wymienionych powyżej. Shaffer jest oficerem wywiadu wojskowego USA. Zajmował się psych ops i black ops, czyli operacjami psychologicznymi i czarnymi, mokrą robotą. Walczył w Afganistanie po 11 września 2001 r. Po tzw. „zwycięstwie” ostrzegał o nadchodzącej eskalacji przemocy. Proponował infiltrację obozów Talibanu i Al Kaidy w Pakistanie. Proponował zmienić taktykę walki przeciw partyzantom. Jego przełożeni, zgodnie z dyktatem pro-pakistańskiej linii polityki USA, nie zgadzali się na to. Pamiętnik Shaffera to świetny obraz psychologiczny taktyka wywiadu na polu bitwy. Jest naturalnie kilka ciekawostek. Po pierwsze, książka została ocenzurowana przez Pentagon. Są całe fragmenty stron zaczernione. Wydawnictwo umieściło odpowiednie przeprosiny. Po drugie, autor ujawnia aferę biurokratyczną, nie z Afganistanu, a z czeluści biurokracji wywiadu wojskowego w Pentagonie. Otóż Defense Intelligence Agency (DIA) w latach dziewięćdziesiątych miało informacje o komórce Al Kaida w Nowym Jorku (na Brooklynie). Wśród terrorystów na celowniku był sam Mohammet Atta, szef zamachowców z 11 września. Niestety DIA nie powiadomiła ani FBI ani CIA, bowiem, po pierwsze, istnieje między tymi instytucjami rywalizacja; po drugie, ich bazy danych nie są skoordynowane; oraz po trzecie, najważniejsze, adwokaci DIA obawiali się kłopotów prawnych, gdyby taką wiedzą podzielili się z kimkolwiek: chodziło przecież o raczej nielegalną inwigilację obywateli i rezydentów USA przez wywiad wojskowy. Na koniec warto dodać, że fakt ten Shaffer ujawnił komisji badającej 9/11. A dokładnie ujawnił to dyrektorowi tej komisji, a jednocześnie mojemu byłemu szefowi z Miller Center przy University of Virginia: Phillip’owi Zelikow’owi, na jego własną prośbę. Zelikow osobiście ukrył tę sprawę i nie włączył ją do końcowego raportu komisji. Zachował się jak wypróbowany dworak, czyli w taki sam instrumentalny sposób jak w sprawie Katedry im. Tadeusza Kościuszki. Zresztą, jeśli to kogoś to interesuje, proszę spytać profesora Wojciecha Roszkowskiego.
Marek Jan Chodakiewicz
Wałęsa z wizytą w szpitalu u Jaruzelskiego Lech Wałęsa odwiedził w sobotę generała Wojciecha Jaruzelskiego przebywającego w szpitalu na ul. Szaserów w Warszawie. Ta wizyta to symbol czasu i zmian, jakie zaszły w III RP? Wygląda mi to na rechot komuny zza grobu... W dodatku okazuje się, że zdjęcia z wizyty u Jaruzelskiego, były przywódca tej pierwszej „Solidarności” zamieścił w Internecie na swoim blogu (czyli chwali się tym?) w serwisie Blip z dopiskiem: "Panie Generale zdrowia" – te słowa wszystko tłumaczą i nie wymagają komentarza… Na zdjęciach możemy zobaczyć ja Wałęsa ściska dłoń Jaruzelskiego. Tą kuriozalną sytuację tłumaczy prezes Instytutu Lecha Wałęsy, Piotr Gulczyński słowami – „była to prywatna wizyta". Dodając w wypowiedzi dla PAP, że b. prezydent odwiedził w sobotę generała w szpitalu przy okazji wizyty u swojego syna, Jarosława. Warto w tym miejscu podkreślić, że Jaruzelski przebywa w klinice hematologii Wojskowego Instytutu Medycznego od 15 września z powodu zapalenia płuc będącego powikłaniem chemioterapii zastosowanej w leczeniu chłoniaka. A moim zdaniem powinien „gnić” w więzieniu za komunistyczne zbrodnie na narodzie polskim… Dla mnie nie jest żadnym tłumaczeniem, że w Wojskowym Instytucie Medycznym przebywa syn b. prezydenta, europoseł Jarosław Wałęsa, który na początku września uległ ciężkiemu wypadkowi jadąc na motocyklu. Europoseł podczas wypadku doznał niezwykle ciężkiego urazu, głównie w obrębie układu kostnego - miał złamane m.in.: obie kości udowe, miednica, oba przedramiona, żebra oraz uszkodzony kręgosłup. Odwiedzanie „zbrodniarzy” komunistycznych nie jest żadnym chrześcijańskim obowiązkiem, gdy tak wielu ludzi dawnej opozycji nie ma, za co leków wykupić i powoli umiera w zaciszu domowego ogniska. Lech Wałęsa już o nich nie pamięta? Czemu człowiek, któremu pomogli dostąpić zaszczytu bycia Prezydentem RP teraz o nich zapomniał? Musimy w końcu odkłamać naszą przeszłość fałszowaną w czasach PRL-u. Konieczne jest stworzenie bazy działaczy „Solidarności” i NZS z lat 80-tych, którzy zostali „zniszczeni” przez system, a zapomniani są przez własnych kolegów, robiących na ich ciężkiej pracy własne kariery. Fiatowiec
Komu opłacają się cywilne małżeństwa i rozwody? Na ślubach cywilnych i rozwodach państwo zarabia rocznie setki milionów złotych. Będzie zarabiało więcej, jeśli zezwoli na legalizację związków homoseksualnych, a później np. zoofilskich. Pazerne państwo jest, więc zainteresowane tym, aby ślubów i rozwodów było jak najwięcej. 600 złotych – taką kwotę z tytułu wpisu sądowego uiszcza osoba, która składa pozew rozwodowy. Opłata ta może zostać zwrócona w połowie tylko w wypadku spełnienia rygorystycznych warunków (m.in. pojednania małżonków). Do tego dochodzą tzw. koszty końcowe, czyli zwrot wydatków poniesionych w trakcie sprawy sądowej (głównie zwrot za dojazd świadków do sądu). W znacznej większości przypadków sądy orzekają o przepadaniu wpisowego. To oznacza, że 600 złotych wpłacone w kasie sądu w celu uruchomienia procedury rozwodowej przechodzi na własność skarbu państwa.
Półtora miliarda z rozwodów Z danych Głównego Urzędu Statystycznego oraz Eurostatu wynika, że liczba rozwodów w Polsce drastycznie wzrasta. W 2010 roku sądy w całym kraju orzekły rekordową liczbę 71,8 tys. rozwodów. Przez wcześniejsze trzy lata sądy orzekały średnio 65-66 tys. rozwodów. To rażący wzrost w stosunku do stanu sprzed 10 lat (średnio rocznie 42 tys. rozwodów). Ze statystyk GUS wynika, że w ciągu ostatnich 10 lat rozwiodło się około 0,5 mln małżeństw. Tę kwotę mnożymy przez 600 (wpis stały od pozwu rozwodowego), co daje 300 milionów zł wpływów do budżetu państwa. To oczywiście tylko początek. Każda osoba, która staje się stroną w sprawie rozwodowej, wynajmuje adwokata. W Warszawie minimalne honorarium adwokackie wynosi 3 tys. zł netto. Do tego VAT, który teraz wynosi 23%, a wcześniej wynosił 22%. Od kwoty 3 tys. zł była to suma 660 zł, teraz 690 złotych. Pół miliona orzeczonych rozwodów to milion osób zainteresowanych, czyli milion klientów dla prawników. I milion płatników VAT. 660 złotych razy milion to 660 milionów złotych. Tyle, więc trafiło do skarbu państwa w ciągu ostatnich 10 lat z tytułu samych rozwodów. Do tego trzeba doliczyć podatek dochodowy płacony przez adwokatów. 19% od 3 tys. zł to 570 złotych. Jeśli pomnożymy to przez milion spraw, daje to 570 milionów zł zysku dla skarbu państwa z tytułu podatków. Łącznie, więc w ciągu ostatnich 10 lat skarb państwa zyskał dzięki rozwodom 1,5 miliarda złotych.
Mało opłacalne śluby Udzielanie przez urzędników państwowych ślubów nie jest już aż tak opłacalne. Zawarcie cywilnego małżeństwa w Urzędzie Stanu Cywilnego wiąże się z wydatkiem 84 złotych. W 2010 roku w całej Polsce zawarto 228 tys. małżeństw – o ponad 20 tys. mniej niż rok wcześniej. Państwo zarobiło, więc na tym ponad 19,1 miliona złotych. Jeśli przyjmiemy, że 200 tys. małżeństw to średnia roczna, okazuje się, że w ciągu 10 lat państwo zarobiło na legalizowaniu związków około 170 milionów złotych. Z punktu widzenia interesu kasy państwowej najlepiej jest, jeśli ślubów i rozwodów jest jak najwięcej. Państwu opłaca się, więc zezwolić na rozwody. Daje to, bowiem możliwość, iż przeciętny Polak weźmie więcej niż jeden ślub, a tym samym będzie musiał się rozwieść. Czyli do kasy państwa wpłaci dodatkowe 600 zł za wpis od pozwu rozwodowego. To z kolei tłumaczy, dlaczego państwo poprzez rzekomo prorodzinne działania robi wszystko, aby rodzinę rozbić. Im więcej rozbitych rodzin, tym więcej rozwodów, a więc wpływów do państwowej kasy z tytułu wpisów sądowych i podatków od honorariów adwokackich.
Pieniądze od gejów To samo tłumaczy też działanie poszczególnych urzędników państwowych zmierzające do prawnego unormowania partnersko-erotycznych relacji między osobami tej samej płci. Chodzi o związki tzw. gejów i lesbijek. Według pedalskiego aktywisty, Roberta Biedronia, w Polsce jest kilkadziesiąt tysięcy par tzw. gejów, którzy w majestacie prawa chcieliby zawrzeć związki małżeńskie. Przyjmijmy, że tych „par” jest 50 tysięcy. Same wpisy od czynności prawnych związanych z zawarciem małżeństwa w urzędach stanu cywilnego dadzą około 4,5 miliona zł dodatkowych wpływów do skarbu państwa. Jeśli małżeństwa chcą również zawrzeć lesbijki, daje to drugie tyle. A jeśli i wśród homo-związków zacznie się fala rozwodów? Dla państwa oznacza to w każdym przypadku około 2 tys. złotych zysku z tytułu wpisów sądowych i podatków od usług adwokackich. Jeśli więc 20 proc. „małżeństw” odpowiednio u pederastów i lesbijek okaże się niewypałami, państwo zyska kolejne pieniądze. Jak łatwo policzyć, będzie to po 10 tys. dodatkowych spraw rozwodowych. Czyli łącznie 400 milionów złotych dodatkowych wpływów do kasy państwowej, za pośrednictwem sądów. To oczywiście nie koniec, bo i wśród osób o orientacji homoseksualnej zaczną się ponowne śluby. Czyli dodatkowe pieniądze dla państwa. I dla prawników, którzy zacierają już ręce.
„Małżeństwo” niepotrzebne Jak mawiał niezapomniany Stefan Kisielewski, „socjalizm jest to ustrój, który bohatersko pokonuje problemy w żadnym innym ustroju nieznane”. Cywilne małżeństwa są klasycznym wręcz przykładem sztucznie tworzonego problemu. Małżeństwo ma bowiem sens tylko i wyłącznie jako sakrament – zawierany przed Bogiem za pośrednictwem szafarza sakramentów, czyli księdza. Z punktu widzenia państwa nie ma powodu, by relacje intymne między wolnymi, dorosłymi ludźmi w jakikolwiek sposób regulować. Tzw. stan cywilny jest sztucznie stworzoną normą biurokratyczną, nikomu do niczego niepotrzebną. Z punktu widzenia państwa nie ma żadnego znaczenia, czy Kowalski jest kawalerem, wdowcem czy mężem. Nie ma też żadnego znaczenia, jakiej jest orientacji seksualnej. Jedyne formalne uzasadnienie dla tego jest takie, że odpowiednie dane na temat związku małżeńskiego wpisuje się w rubryce „stan cywilny”, co samo w sobie też nie ma żadnego uzasadnienia. Rubrykę tą ze wszystkich dokumentów najzwyczajniej w świecie można byłoby po prostu usunąć.
Prawny absurd Na mocy porozumienia między Polską a Stolicą Apostolską istnieje możliwość zawarcia tzw. małżeństwa konkordatowego. Dokumenty do urzędu stanu cywilnego podpisuje się po Mszy świętej, w trakcie, której zostanie udzielony sakrament małżeństwa. Tyle że orzeczenie rozwodu przez cywilny sąd nie implikuje unieważnienia małżeństwa kościelnego. Po uprawomocnieniu się decyzji sądu odnośnie rozwodu byli małżonkowie są w świetle prawa ludźmi wolnymi i mogą wstąpić w związek małżeński ponownie. Tymczasem dla Kościoła ciągle tkwią w sakramentalnym, nienaruszalnym związku małżeńskim. Kto po cywilnym rozwodzie chce zawrzeć ponownie małżeństwo, otrzymuje zielone światło od państwa i czerwone światło od Kościoła. Może to prowadzić do sytuacji, iż po ponownym wstąpieniu w związek małżeński obywatel pozostaje w jednym małżeństwie dla Kościoła, a w drugim dla państwa. Takie są właśnie skutki ingerencji państwa w rodzinę i związki małżeńskie. Ingerencji – dodajmy – zupełnie bezsensownej.
Droga do odszkodowań Z tego absurdu może urodzić się kolejna paranoja. Od wielu lat tzw. środowiska gejowskie walczą o prawo do zawierania związków małżeńskich, tłumacząc to równouprawnieniem. Nie ma możliwości, aby Kościół – chcąc pozostać wierny Ewangelii – zgodził się na zawieranie sakramentu małżeństwa przez osoby tej samej płci. Taki stan rzeczy wkrótce zapewne otworzy środowiskom gejowskim pole do walki o odszkodowania za rzekomą „dyskryminację”. Zapłacimy za to oczywiście my, podatnicy. Oto skutki mieszania się państwa w małżeństwa.
Przegląd partyjnych programów. Wniosek? Trzeba zacząć od nowa! Wybory Anno Domini 2011 to kuglarstwo i hucpa, jakiej w historii III RP jeszcze chyba nie mieliśmy. Widać jak na dłoni machlojki związane z publikowanymi sondażami, których wyniki są doskonale zgodne z oczekiwaniami ośrodków opiniotwórczych i zmieniają się wraz z nimi. Kandydaci najważniejszych partii koalicyjnych i opozycyjnych nie mają żadnego programu poza likwidacją niepodległości, a ich pojedynki polegają na łapaniu za słówka. A na to wszystko nakłada się nieudolność Państwowej Komisji Wyborczej, która z tajemniczych powodów nie zarejestrowała Nowej Prawicy w całym kraju, przez co całe te wybory można – o ile taka będzie wola polityczna, bo przecież nikt nie wierzy niezależność sądów i komisji wyborczej – po prostu unieważnić.
Program PO – od Orlików do Świetlików Zasłynął w mediach głównie tym, że do czasu prezentacji nie znali go nawet prominentni przedstawiciele tej partii. A w środku po staremu – 21 priorytetów, z których większość już znamy. Czyli wzrost pensji w budżetówce, obniżka podatków, zrównoważony budżet, obniżenie tempa przyrostu długu publicznego, powszechny dostęp do szerokopasmowego internetu, uproszczenie i przyspieszenie procesu budowlanego czy wprowadzenie konkurencji dla Narodowego Funduszu Zdrowia. Wszystko to brzmi ładnie, tyle, że rząd PO-PSL jak dotąd tylko podwyższa podatki, zwiększa przyrost zadłużenia, rozwala budżet i rozciąga w czasie wszelkie procesy decyzyjne. Kto jest naiwny, niech oczywiście sobie w te obietnice wierzy. Aha – Orliki zostały zastąpione przez Świetliki. Dla niewtajemniczonych: chodzi tym razem o boiska zadaszone. Swoistym symbolem prawdomówności PO jest postawa tej partii w sprawie przedszkoli. Platforma wprowadziła w nich taką reformę, że rodzice nie mogą spać po nocach z wrażenia. Jest drożej. Biurokracja osiągnęła niesamowite zupełnie rozmiary. I tylko trochę trzeba będzie poczekać, aż rodzice zaczną na masową skalę wycofywać swoje pociechy z państwowych placówek. Protesty w tej sprawie są tak głośne, że aż sam premier Donald Tusk kazał obniżyć ceny. A jego konkurent Jarosław Kaczyński zaczął pozować na czołowego specjalistę z zakresu wychowania przedszkolnego. W tej sytuacji nic dziwnego, że najciekawszym pociągnięciem PO w tej kampanii jest zajadła obrona satanisty Nergala, który jest obecnie najlepszym wyrazicielem misji TVP. Okazuje się, że – jak stwierdził minister Sławomir Nowak – to jest jego ziomal. Ciekawe, co na to kardynał Stanisław Dziwisz z Kościoła łagiewnickiego?
Program PiS – UE plus zero Zarysowany na stronie tego ugrupowania program wygląda jak wytyczne dla kolejnej socjalistycznej pięciolatki, przez którą dla naszego dobra przeprowadzą nas ukochane i zatroskane władze. Najbardziej zabawne jest promowanie słynnej zasady „UE plus 0”, którą już na tych łamach kilka razy obśmiewaliśmy. Chodzi generalnie o to, że zdaniem tuzów intelektu z PiS, nie należy przyjmować żadnego prawodawstwa poza unijnym, a i to unijne należy ograniczyć, wprowadzając zasadę karencyjności, konkretnie dziesięcioletniej. Nie wiem, czy Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę, że logiczną konsekwencją takiego programu jest postulat likwidacji polskiego Sejmu, – bo po co ma istnieć, skoro i tak nie ma sensu, żeby cokolwiek uchwalał. Oraz oczywiście całkowite już oddanie władzy centralnej w obce ręce. Nie mówiąc już o tym, że rezygnując z tworzenia prawa, PiS nie będzie przecież w stanie przeprowadzić wszystkich swoich licznych socjalistycznych postulatów z zakresu „młodzież, praca, ochrona zdrowia itp.”. Cóż, papier wszystko wytrzyma, a co dopiero internet. Zresztą te wątpliwości są chyba na wyrost. Sądząc po tym, że – jak się podczas kampanii okazało – Kaczyński chce budowy euroarmii, a w przeszłości głosował za wprowadzeniem w Polsce traktatu lizbońskiego, prezes PiS po prostu pozuje tylko na „niepodległościowca”, działając realnie w kierunku dokładnie z tą „niepodległościowością” sprzecznym. A za „niepodległościowość” uznaje głównie szerzenie świeckiego kultu osoby swego brata. A w ogóle to chodzi mu o władzę, a nie sposób jej sprawowania. Już zupełnie najzabawniejsze w kampanii PiS jest specyficzne promowanie polityki prorodzinnej w odniesieniu do „rodzin smoleńskich”. Otóż dzięki niej na listach wyborczych znalazły się obie żony zmarłego w efekcie katastrofy smoleńskiej Przemysława Gosiewskiego. I sam byłem świadkiem, jak ktoś się zastanawiał, która jest która. Ale mało tego. Na listach jest jednocześnie i żona zmarłego w tych samych okolicznościach prezesa IPN Janusza Kurtyki, i… bliski znajomy jego domniemanej kochanki (w tej sprawie były obecnie mąż tej domniemanej kochanki pisał petycje do samego Jarosława Kaczyńskiego), czyli słynny z łamania nieco starszych serc niewieścich agent Tomek – 30-letni emeryt z emeryturą wynoszącą 5200 zł miesięcznie. Ach, te meandry wartości chrześcijańskich w partii popieranej przez Radio Maryja. Kto się w nich wyrozumie, ten mądry.
Przystawki tracą grunt Z kolei o programach dwóch pozostałych partii z „bandy czworga”, czyli PSL i SLD, w ogóle można nie mówić. Te partie trzeba traktować, jako pozostałości pewnych, coraz bardziej zamierzchłych układów społecznych, których najlepszą metaforą jest rozszyfrowanie nazwy SLD przez naszego rapera DJFunky Kovala – Skutek Lichej Dekomunizacji. Nic dodać, nic ująć – w końcu tę dekomunizację trzeba doprowadzić do końca.
Trzeba rozpocząć od nowa Na ten budzący jednocześnie przerażenie, (bo jednak ci ludzie znów dorwą się do naszych kieszeni) i śmiech (przynajmniej tyle nam zostało, że możemy się pośmiać z pijawek, które nas obsiadają) obraz nakłada się możliwość wywrócenia tych wyborów. PKW niezgodnie z prawem nie zarejestrowała Nowej Prawicy w całym kraju. Oczywiście, jak już pisałem, działacze Nowej Prawicy, zwłaszcza ci warszawscy, mają w tym swój udział, niemniej jednak ostatecznie sprawę przesądziła Państwowa Komisja Wyborcza, działając wbrew stanowisku Sądu Najwyższego. Najwybitniejsi konstytucjonaliści są zgodni, że Nowa Prawica powinna zostać zarejestrowana. Przez ostatni tydzień jej działacze (w tym moja skromna osoba – przypominam, że jestem kandydatem z Siedleckiego) odwołują się wszędzie tam, gdzie prawo na to pozwala. Jeśli terminy rejestracji nie zostaną przywrócone (obecnie już wiadomo, że nie zostaną – więcej tutaj), organizacja będzie domagała się powtórzenia wyborów na normalnych i uczciwych zasadach. I jeśli uda się osiągnąć taki rezultat, to dopiero będzie hucpa i niespodzianka! Tomasz Sommer
Różne oblicza solidarności Najpierw, ponieważ w Polsce słowo solidarność ma szczególne znaczenie, oświadczę, o czym nie będę pisać w tym felietonie. Otóż nie będę pisać o Solidarności przez duże S, a to, dlatego, iż nie ma, o czym. Moim zdaniem Solidarność przestała znaczyć cokolwiek pozytywnego w naszym życiu publicznym. Natomiast chciałbym zwrócić uwagę Czytelników, że tak modne ostatnio powoływanie się na europejską solidarność – tę przez małe s – bynajmniej nie musi oznaczać czegoś pozytywnego. Słowo solidarność brzmi, oczywiście, bardzo szlachetnie, ale wiele zależy tutaj od kontekstu. Czasami owe wezwania do europejskiej solidarności są wygodną przykrywką dla interesu własnego tych, którzy do owej solidarności nawołują. Złorzeczenia na ateńskich ulicach pod adresem bogatej Europy, która zdradziła Greków w trudnym dla nich okresie należą do tej właśnie kategorii. Brzmią one tak samo, jakby klienci jakiegoś banku, którzy wzięli duży kredyt na cele konsumpcyjne i nie byli w stanie go potem spłacić ze swoich dochodów demonstrowali przed bankiem, domagając się solidarności. Czyli zrobienia zrzutki na utracjuszy przez rozsądnie gospodarujących własnymi dochodami innych klientów banku. A przecież Grecy i Portugalczycy żyli ewidentnie ponad stan, – czyli powyżej poziomu wywarzanego przez nich bogactwa – i teraz ponoszą (czy może zaczynają ponosić tego konsekwencje). Wezwania do europejskiej solidarności są tutaj próbą przerzucenia na innych części kosztów swego utracjuszostwa. Fałszywe nuty w pięknie brzmiących hasłach o europejskiej solidarności brzmią także w słowach i propozycjach wychodzących od nowych, postkomunistycznych członków UE. Przede wszystkim warto przypomnieć o realiach. Zachód, – o czym mówię i piszę od dawna - przechodzi długotrwały kryzys państwa opiekuńczego. Operacja redukcji niemożliwych do spełnienia w całości wcześniejszych przyrzeczeń będzie trwać wiele lat. I to w warunkach bardzo wolnego wzrostu gospodarczego (będącego zresztą następstwem ciężarów państwa opiekuńczego!). Na to wszystko nakłada się jeszcze kryzys zadłużeniowy (też skutek elephantiasis europejskiego welfare state). Ktoś, kto spodziewa się, że w okresie bolesnych cięć aplikowanych własnym obywatelom – i związanego z nimi – spadku poziomu życia stare kraje UE będą gotowe na szczodre finansowanie pomocy dla mniej zamożnych nowych państw członkowskich, wykazuje się sporą naiwnością. Wzywanie w tych warunkach do solidarnościowego - czyli rosnącego budżetu pomocowego - może jedynie irytować obywateli krajów płatników-netto do budżetu UE. I w praktyce zmniejszać, a nie zwiększać skłonność do uwzględniania interesów nowych krajów Unii. Odczytywać oni będą, bowiem ową przywoływaną europejską solidarność, jako (słabo zamaskowany) interes własny samych wzywających. W naszym najbardziej podstawowym interesie leży utrzymanie ekonomicznych fundamentów Unii Europejskiej: unii celnej i wspólnego rynku. Mimo zauroczenia polityków, mediów i części obywateli unijną darmochą - czyli owymi środkami pomocowymi - fundamentem także i naszej rosnącej zamożności jest wolny handel i przepływ kapitałów wewnątrz obszaru UE. Całą reszta, włącznie ze strefą euro, której ostateczny kształt jest coraz bardziej niepewny, ma znaczenie drugorzędne. prof. Jan Winiecki
Obywatel sam chce decydować Polacy wyraźnie buntują się wobec niebezpiecznych dla najmłodszego pokolenia reform edukacyjnych i wyprzedaży resztek majątku narodowego Kilka projektów ustaw stanowiących sprzeciw wobec poczynań rządzących stanowiło przedmiot ubiegłotygodniowej debaty sejmowej. Na szczególną uwagę zasługują, co najmniej dwa z nich. Pierwszy to obywatelski projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty. Chodzi w nim m.in. o przywrócenie wieku szkolnego od siódmego roku życia, objęcie edukacji przedszkolnej subwencją oświatową czy też odejście od łatwych możliwości likwidacji oraz przekazywania szkół osobom prywatnym i organizacjom.
Wybrakowana szkoła Najwięcej emocji budzi urzędnicza decyzja obniżająca wiek szkolny uczniów. - Nam chodzi przede wszystkim o pozostawienie wolnego wyboru rodzicom, ponieważ to rodzice wiedzą najlepiej, czy dzieci nadają się do szkoły w wieku sześciu lat, czy też nie. Kolejną kwestią jest fakt, że szkoły nie są na to przygotowane – mówi Krystyna Bula, koordynująca proces zbierania podpisów pod obywatelskim projektem ustawy. Z listów, jakie inicjatorzy projektu otrzymują od rodziców, wynika, że w szkołach są problemy lokalowe, brakuje świetlic, placów zabaw, toalet przystosowanych dla małych uczniów, a także odpowiedniej opieki nad maluchami. Co więcej, brak przygotowania nie dotyczy wyłącznie sześciolatków - poważne wątpliwości budzi ono u siedmiolatków. Braki w infrastrukturze to nie jedyna bolączka. Współczesna szkoła, zarządzana przez minister Katarzynę Hall, ma spełniać jedynie funkcję edukacyjną. - Generalnie program proponowany dzieciom sześcioletnim jest nastawiony wyłącznie na nauczanie. Nie ma nawet wzmianki o tym, czemu ta nauka ma służyć. Program nie jest nastawiony na odkrywanie przez uczniów wiedzy, na zdobywanie umiejętności. Nauka, zamiast radości poznawania świata, zbyt szybko rodzi zniechęcenie.
Zniechęcanie do nauki - Poza tym, co wydaje się najistotniejsze, program nie uwzględnia elementów emocjonalnych i społecznych – podkreśla Krystyna Bula. I dodaje, że sześcioletnie maluchy najlepiej uczą się przez zabawę. Warunki takie spełniały przedszkola i zerówki, w których proces edukacyjny połączony z zabawą odnosi sukces. Poprzednia podstawa programowa dla dzieci sześcioletnich w zerówkach uwzględniała potrzeby i możliwości małych dzieci i prawidłowo przygotowywała do kolejnego etapu, jakim jest szkoła. Natomiast w tej chwili zabroniono w przedszkolach uczyć, co jest łamaniem prawa dziecka do wiedzy, do poznawania świata. Obecnie robi się wszystko, aby dzieci zniechęcić do nauki. - Po co wymaga się od nich pisania w sytuacji, gdy nadgarstek nie jest jeszcze wyrobiony, i zmusza się je do wielogodzinnego pisania – zauważa Krystyna Bula. Na potwierdzenie tych słów przypomina przykłady rodziców, którzy zgodzili się poeksperymentować na swoich pociechach edukację w wieku sześciu lat. Z jakim skutkiem? 90 proc. z nich jest przerażonych i szczerze odradza pozostałym rodzicom takie rozwiązanie. System już na starcie okazuje się niewydolny: problemy lokalowe, brak gotowości do przestawienia się emocjonalnego nauczycieli na naukę coraz młodszych dzieci.
Wczesna edukacja - wczesna ciąża Jaki jest cel reformy, która stara się wciągnąć w zaprzęg edukacyjny coraz młodsze dzieci? - Tłumaczy się nam, że musimy dążyć do standardów, jakie panują w Europie. Pragnę jednak zauważyć, że w Europie są zupełnie inne rozwiązania. Tam szkoły są przygotowane. Nauka odbywa się przez zabawę. Przykłady? Skandynawia ma świetne wyniki edukacyjne i szkołę od 7 roku życia. W Wielkiej Brytanii maluchy zaczynają edukację od 5 roku życia i tam jest największy odsetek nastolatek w ciąży. Nam nie o taką edukację chodzi! - oburza się Krystyna Bula. Dla niej i wielu innych rodziców jest niepojęte, aby wprowadzić reformę przy błędnie napisanym i nieuwzględniającym potrzeb dziecka programie. Jak wprowadzać ustawę i łączyć dwa roczniki, kiedy większość szkół będzie musiało przejść na system dwu- lub trzyzmianowy? A potem przy rekrutacji na studia czy w poszukiwaniu pracy wszędzie pojawi się problem podwójnego rocznika. To pytania, na które niełatwo odpowiedzieć rodzicom. – To jest po prostu zbrodnia przeciw dzieciom – puentuje Krystyna Bula.
Inwestorzy ze wschodu Drugi obywatelski projekt ustawy ma na celu zachowanie przez państwo większościowego pakietu akcji Grupy Lotos. Ireneusz Lipecki, pełnomocnik komitetu inicjatywy ustawodawczej, mówi “Naszej Polsce”: - Jest to propozycja prawna stworzona przez obywateli i to prawo powinno funkcjonować w naszym państwie w interesie społeczeństwa. Inspiracją dla tej oddolnej inicjatywy, jak mówi pełnomocnik, było postępowanie rządu wobec najbardziej strategicznej spółki w Gdańsku. - Ostatnia modernizacja pochłonęła ponad 5 mld zł, a mówiło się wcześniej o wartości sprzedaży na poziomie 2 lub 2,5 mld zł. Lipecki dodaje, że obserwując to, co dzieje się na rynkach kapitałowych w ciągu ostatnich miesięcy, trzeba stwierdzić, iż akcje Grupy Lotos straciły nawet 40 proc. wartości. Czym to jest spowodowane? - Między innymi tym, że ktoś postanowił to przedsiębiorstwo sprzedać specyficznym inwestorom ze wschodu, bo tacy właśnie przyznają się do ewentualnego zamiaru kupna – wyjaśnia.
Głos rozsądku- W przedsiębiorstwie polityka powinna być na ostatnim miejscu, pierwsza powinna być pragmatyka. Stąd m.in. pomysł obywateli, aby upomnieć trochę władzę, aby wskazać inne kierunki rozwiązań. Podejrzewam, że te decyzje podporządkowane są doraźnym celom budżetowym, a w perspektywie kilku lat państwo tylko zyska. W przyszłości Rafineria Gdańska po pełnym uruchomieniu będzie kontrolowała przepływ około 12 mld zł podatku, włącznie z podatkiem akcyzowym, a to są olbrzymie pieniądze. Nie miejmy złudzeń: ktoś, kto nie będzie związany z państwem polskim, nie będzie się specjalnie przykładał do rzetelnego obliczenia podatku – sugeruje Lipecki. I podkreśla, że od nas wszystkich, dojrzałych obywateli, zależy to, co będzie się w Polsce działo. Choć, jak sam mówi, inicjatywa ustawodawcza, którą zaproponował w Sejmie, nie ma związku z bieżącą walką polityczną. – To jest głos rozsądku samych obywateli, którzy z bliska śledzą tę sprawę, dzięki czemu dokładnie dostrzegają problem. Tu chodzi przede wszystkim o dobrze rozumiany interes obywatela, regionu i państwa - wyjaśnia i dodaje, że Lotos tworzy miejsca pracy, sponsoruje różne wydarzenia sportowe dla dzieci, a korzyści z niej osiąga również miasto
Gdańsk i region Jaki będzie dalszy los zgłoszonych inicjatyw obywatelskich? Oba projekty trafiły do komisji sejmowych, ale ponieważ parlament obecnej kadencji zakończył już pracę, nowi posłowie zajmą się nimi już po wyborach. Na razie minister Katarzyna Hall zapowiedziała rozważenie przesunięcia o 2 lata terminu obowiązkowego obniżenia wieku szkolnego, trudno jednak nie widzieć w tym typowo przedwyborczej zagrywki PO. Jacek Sądej
Samoloty zastępcze i inne „W dniu 9.03.2010 r. Zespół Obsługi Organizacyjnej Prezydenta RP wystąpił do 36 splt z zamówieniem na transport lotniczy do SMOLEŃSKA w dniu 10.04.2010 r. dwoma samolotami (Tu-154M i Jak-40).” Tak, zgoła niepozornie, „historię lotu” zaczyna relacjonować pseudoraport Millera (s. 13), a nieco dalej dodaje na tej samej stronie: „Zgody dyplomatyczne na wykonanie rejsów i lądowanie samolotów Jak-40 (PLF 031) i Tu-154M (PLF 101) w dniu 10.04.2010 r. na lotnisku SMOLEŃSK PÓŁNOCNY zostały przekazane do 36 splt poprzez Ambasadę RP w Moskwie 9.04. Nie zawierały one aktualnych schematów i procedur lotniska SMOLEŃSK PÓŁNOCNY”. Jak widać z tych dwóch fragmentów, nie jest podany nr boczny jaka, który miał zostać wykorzystany. Czy powinniśmy się tym przejmować? O tyle o ile. O tyle, że „komisja Millera” jakimsik sposobem z lektury tzw. clarisów, jak można podejrzewać, ustaliła (Załącznik 2, s. 15, 18), iż zgodę na wylot do Smoleńska miał tylko jak-40 o n-rze bocznym 044 w przeciwieństwie do tego o n-rze 045, który takiej ruskiej zgody miał nie mieć. To zaś pozwoliło „komisji” poddać krytyce dowódcę 36 splt, który w rozkazie wylotu jednego z jaków do Smoleńska (mówimy cały czas o 10-tym Kwietnia) wskazał na 045,nie zaś na 044 (Zał. 2, s. 18: „Na wyznaczony w rozkazie dowódcy JW 2139 na 10.04.2010 r. do przewiezienia delegacjidziennikarzy samolot Jak-40 nr 045, 36 splt nie wystąpił o zgodę na przelot i lądowanie w SMOLEŃSKU. Zgodnie z dokumentami samolotem zapasowym dla Tu-154M na dzień 10.04. był samolot Jak-40 nr 044. Nie istniał żaden plan użycia w razie konieczności samolotu zapasowego uwzględniający znaczną różnicę pojemności pomiędzy samolotem Tu-154M a Jak-40. Z powodu usterki samolotu Jak-40 nr 045, decyzją jego dowódcy, nieskonsultowaną z przełożonymi, do wykonania zaplanowanego rejsu został wykorzystany samolot o nr 044 (samolot zapasowy dla operacji HEAD). W rozkazie dziennym na 10.04.2010 r. nie została wyznaczona załoga dla samolotu zapasowego. Należy również podkreślić, że gdyby nie awaria samolotu Jak-40 nr 045, to przelot delegacji dziennikarzy do SMOLEŃSKA zostałby wykonany samolotem, dla którego nie została wydana zgoda dyplomatyczna”). Sprawa to o tyle intrygująca, że można by się dziwować, jakimi to skosami prawno-dyplomatycznymi ruska strona może ustalać konkretne egzemplarze statków powietrznych, które mogą wlatywać w ruską przestrzeń powietrzną, tak jakby decyzja o tym nie należała do Polski (i nie była związana także z tym, iż czasem na lotnisku trzeba zmienić maszynę, gdy dochodzi do jakiejś awarii przed wylotem – czego znakomity przykład był na Okęciu 10-04), ale to może tak na wszelki wypadek, tzn. by pewne statki mogły wlecieć, a inne niekoniecznie. Intrygujące w tym kontekście, ale tylko dla paranoików smoleńskich, może być także to, iż dowódca JW 2139 bez konsultacji z przełożonymi wskazał 044 „do wykonania zaplanowanego rejsu”. Czyżby przypadkiem znalazł się w ten sposób jeden z okęckich dyrygentów http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/gdzie-jest-dyrygent-z-okecia.html
W jaki więc sposób zapadały 10-go Kwietnia decyzje na Okęciu, skoro nie były konsultowane z wojskowymi przełożonymi? To temat na osobny research, choć to, co piszę poniżej, może stanowić jakiś materiał wyjściowy. Historią „jaczka” 045 nie trzeba byłoby się zajmować, gdyby nie fakt, iż ten właśnie samolot, jako pierwszy obok 044, zaczęto przygotowywać do wylotu jeszcze przed świtem 10-go Kwietnia (mówi o tym Załącznik 4 do „protokołu wojskowego”, s. 11, 176) oraz gdyby nie to, że do tego właśnie jaka wpakowano najpierw polskich dziennikarzy, powiedziawszy im wcześniej, że nie polecą tupolewem (jak jeszcze co poniektórzy z nich do sobotniego ranka naiwnie sądzili http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/pawel-swiader/komentarze/news-pawel-swiader-boje-sie-powrotu-do-polski,nId,272706
Jak jednak niedługo potem się okazało, 045 „miał awarię”, zaś dziarscy polscy dziennikarze zmuszeni zostali przesiąść się, do 044, który „już czekał? Mieli znakomite zresztą humory, bo pokpiwali sobie, że może i drugi jak się popsuje, ale zapewniono ich, że jakby, co to i trzeci czeka w hangarze. Awaria 045 była o tyle dziwna, że samolot przecież chwilę wcześniej sprawdzono, przygotowując go do (zgodnie z rozkazem) wylotu. Nie znaleziono wtedy żadnych usterek? Albo, więc technicy do luftu, albo samoloty rządowe są tak zawodne, że lepiej, by stały w hangarach niż latały. Jak jednak doskonale wiemy z wielu (nie tylko radzieckich) dokumentów „badawczych”, akurat tupolew był zupełnie sprawny i nic mu nie dolegało, a do „smoleńskiej katastrofy” doszło „z winy pilotów”. Dla tupolewa jednak, gdyby się mimo wszystko okazał był zawodny (nawet ruska tiechnika potrafi płatać figle, wiedzą to najstarsi peerelowscy inżynierowie), wedle instrukcji HEAD miał być przewidziany samolot zapasowy. Historia tego samolotu, jak wszystko na Okęciu, co wiąże się z 10-tym Kwietnia, obfituje w niezwykłe zwroty akcji, ponieważ jedni twierdzą (cytowałem wyżej), że zapasowy był właśnie jak-40 (por. pseudoraport Millera, s. 86) i to akurat ten, którym o lub po 5-tej polecieli polscy dziennikarze, inni zaś, że zapasowa miała być...CASA:
„Szef Oddziału Transportu Lotniczego DSP w okresie sprawowania nadzoru formalnie przebywałna urlopie dodatkowym (zgodnie z rozkazem tygodniowym DSP) i nie było rozkazu odwołującego go z tego urlopu. Ponadto nie był zapoznany szczegółowo z planami wylotów. Potwierdzeniem tego byłbrak orientacji, co do samolotu zapasowego na ten wylot. Według jego relacji samolotem zapasowym był samolot typu CASA C-295M w wersji transportowej (Komisja nie znalazła potwierdzenia). Jego przyjazd na lotnisko nastąpił z 70-minutowym opóźnieniem, co było niezgodne z poleceniem przełożonego. Nie udało sięustalić, co obejmowała powierzona mu koordynacja ani jakie działania podejmował w zakresie jej realizacji, poza samą jego obecnością w WPL.” (Zał. 2, s. 25). Ten ostatni wariant nie byłby niczym nadzwyczajnym, skoro aż trzy CASy rezerowała (na uroczystości z 7-go kwietnia) dla bizantyjskiego orszaku Tuska, „kancelaria premiera” (Zał. 2, s. 7; por. też s. 11 przypis 8 oraz pseudoraport Millera, s. 86 przypis 61). Jakim sposobem w tych zapasowych samolotach (przyjmując ich pojedyncze, a nie łączone warianty (tzn., że używa się i jaka-40, i CASy równocześnie), uwzględniając pojemność i prędkość przelotu) zamierzano „za jednym zamachem” pomieścić wszystkie osoby z prezydenckiej delegacji, okęckie diabli wiedzą (nawet szacowna „komisja Millera”, jak cytowałem wyżej, nie była w stanie intelektualnie tego rozgryźć). Żadna dokonana nadludzkim wysiłkiem woli „zmiana konfiguracji części pasażerskiej” by tu przecież nie pomogła. No, więc? Jedyna myśl, jaka się mi nasuwa (znając diabelską przebiegłość i pomijając na razie - z braku relacji świadków - wariant równoczesnego wylotu, jaka oraz CAS-y), to taka, że wykonano by parę kursów (np. dwa) taką CASĄ (jakiem?) w docelowe miejsce (w CASie akurat zmieściłaby się z połowa delegacji).Jeden kurs by był zaplanowany o godzinie 5-tej rano, na którą miała przybyć część delegatów (relacje rodzin ofiar i świadków) oraz dziennikarze („Nasz samolot miał odlecieć o 5 rano”,
J. Mróz był na Okęciu „planowo, o czwartej, z tymże wylot nie odbył się o piątej, dlatego że samolot, w którym siedzieliśmy, ten pierwszy jak-40 uległ awarii, musieliśmy zmienić na płycie lotniska samolot, wsiedliśmy do stojącego obok, już przygotowanego do lotu, jaka-40”
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/zamachowcy-informuja-nas-ze-to-wypadek.html
Drugi kurs natomiast odbyłby się później, koło szóstej/siódmej, na którą wybierali się inni delegaci (znów: relacje rodzin ofiar i świadków). Koło szóstej/siódmej jednak mogło się okazać (po wstępnym zamieszaniu związanym z niepokojącymi wyciekami pod jednym z silników), że tupolew jest całkiem sprawny i pozostała część delegatów może nim lecieć, a nie jakiem czy CASĄ. To oczywiście takie moje doraźne gdybanie po przetrawieniu informacji o „samolotach zastępczych”, ale na pewno bumagi krakowskiej bazy lotnictwa będącej w posiadaniu CAS
http://www.8blot.sp.mil.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=73&Itemid=33
mogłyby tu wiele pomóc w wyjaśnieniu wątpliwości oraz sposobu użytkowania CAS w dniach 7-10 kwietnia 2010. Co do tego, że jednak jak-40 044 (a nie CASA) miał być właśnie tym statkiem zastępczym, dowodem ma być informacja, iż dokonano jego oblotu komisyjnego. Jak przypomina, bowiem „komisja Millera” (w Załączniku 4, s. 138), instrukcja HEAD wymaga komisyjnego oblotu nie tylko z wykorzystaniem tej maszyny, która jest planowo przewidziana, lecz także tej mającej być w zastępstwie „jakby, co”. Oblot komisyjny 044 odbył się gdzieś w okolicach 7 kwietnia (Zał. 2, s. 18). Na temat komisyjnego oblotu CASy po 7-mym kwietnia nie znalazłem ani słowa, no ale już wiemy, że z bumagami w „sprawie smoleńskiej” różnie bywa. Jak natomiast było z przygotowaniami tupolewa? Też ciekawie, jak ze wszystkim na Okęciu tamtego dnia. W przywoływanym już Zał. 4 czytamy, że „starszy technik klucza PiS” przyjął samolot od dyżurnego hangaru o godz. 02.00 UTC, ale parę akapitów niżej czytamy, że „Specjaliści osprzętu rozpoczęli wykonywanie obsługi na samolocie Tu-154M nr 101 około godz. 02.00”, choć wydawałoby się z tej wcześniejszej informacji, że „około drugiej” jeszcze nic z tupolewem nie robiono. Ale może właśnie robiono, skoro z hangaru wyprowadzono tupolewa dopiero o 03.00 UTC, by chwilę potem zacząć próby silników (Zał. 4, s. 12)? Trudno powiedzieć, ponieważ „los sprawił”, że pewne fragmenty „Książki obsługi statku powietrznego nr 101 90A837” (zawierający rozmaite podpisy i informacje) się po katastrofie nieszczęśliwie nie zachowały. Na szczęście inne z kolei fragmenty tejże książki się szczęśliwie zachowały, a poza tym pracownicy Okęcia składali rozmaite oświadczenia, z których mogła skorzystać „komisja Millera”, no i poza tym „pracowały kamery” na lotnisku - tak więc możemy np. się dowiedzieć, kiedy stawili się poszczególni pracownicy techniczni.
„Czasy przybycia personelu do 36 splt w dniu 10.04.2010 r. (ustalone na podstawie danych z analizy zapisu kamer).
1) starszy technik klucza PiS – godz. 03.39;
2) technik samolotu PiS nr 1 – godz. 03.47;
3) starszy technik klucza O – godz. 02.33;
4) technik samolotu O nr 1 – godz. 02.52;
5) starszy technik samolotu URE nr 1 – godz. 03.27;
6) starszy podoficer obsługi samolotu URE nr 1 – godz. 03.00;
7) starszy technik obsługi pokładowej Tu-154M– przybycie około godz. 04.00.” (Zał. 4, s. 176)
Skoro goście przybyli o godz. 2.33, 2.52, 3.00 itd., to czy mogli już około 2-giej prowadzić jakieś obsługi? Skoro „starszy technik klucza PiS” stawił się o godz. 3.39, to mógł przyjmować samolot z hangaru o 2-giej? Wydaje się, że nie, chyba, że któryś z nich nocował akurat w hangarze, chcąc wyrobić 200% normy i jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem pracy zajął się swymi obowiązkami. Czyżby, więc około 2-giej ktoś inny pracował w ramach „obsługi” technicznej „na tupolewie”, czy może znowu „parametry” się rozjechały „komisji Millera” i znowu ona nie wie, co i kiedy się wydarzyło? A może czasy pomieszały się przy okazji samym technikom okęckim, kto w końcu ma głowę do dat i dokładnych godzin? A przecież „wszystko jest w papirach”, nic tylko „papiry przejrzeć trza”. (Jeśli kogoś słowo „papiry” razi, to niech cierpliwie doczyta do końca niniejszej mojej notki, tam znajdzie odpowiedź, skąd się ono wzięło). Co na przykład w tych papirach? Ano to, że 101-ka miała swój oblot komisyjny 6-go kwietnia o 10.55 (brał w nim udział dowódca eskadry lotniczej, Zał. 4, s. 144). Potem zaś tutka poleciała 7-go do Smoleńska, a 8-go do Pragi, skąd, wracając nocą, miała zderzyć się z ptakiem. Zdjęcia po tym zderzeniu są w Zał. 4 na s. 691-692 http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/09/zdjecia-uszkodzonego-noska-tupolewa.html
Ponieważ powrót był w granicach czasowych 48 godzin przed następnym wylotem (po północy 8/9 kwietnia), legenda millerowców głosi, że kolejnego oblotu komisyjnego nie było (Zał. 4, s. 174-175), a więc i rekonesansu z 9.04.10. Czy jednak po zderzeniu tupolewa z ptakiem nie należało mimo wszystko dokonać takiego komisyjnego oblotu ponownie? Czy usterka nie była dość poważna? Chyba nie, skoro, jak podaje „komisja Millera”, dowódca załogi lecącej do Pragi, (mimo że miał taki obowiązek – por. Zał. 4, s. 171-172) nie odnotował incydentu w „Książce obsługi”. Odnotował ją zaś ktoś inny, już po powrocie tupolewa na Okęcie:
„Wpisu o stwierdzeniu uszkodzenia samolotu dokonał technik samolotu PiS nr 2 po przylocie samolotu w miejsce stałego bazowania w „Książce obsługi statku powietrznego Nr 101 90A837”, w „Raporcie technicznym z lotu. Parametry” wykonanym w dniu 08.04.2010 r., na str. 18/109, w części VII „Uszkodzenia wykryte podczas obsługi nie objęte zestawem. Uwagi pilota i nadzoru”: „Podczas wykonywania przeglądu w ramach obsługi A2 + PP stwierdzono powierzchniowe uszkodzenie osłony radaru (noska samolotu) w prawej dolnej części o wymiarach 10x 7 cm z powodu zderzenia z ptakiem. Wykonano przegląd samolotu. Stwierdzono pozostałości ptaka na osłonie radaru oraz dolnej powierzchni slotu na prawej stronie skrzydła. Brak uszkodzeń płatowca. Wykonano przegląd WN oraz pierwszego stopnia sprężarki. Bez uwag”” (Zał. 4, s. 172). Nie tylko zresztą usterka okazała się nieistotna z punktu widzenia bezpieczeństwa następnego (po praskim) lotu, ale, jak znowu ustaliła „komisja Millera”: „Naprawa została wykonana przez personel nieuprawniony i nieprzeszkolony w zakresie metod i technik napraw elementów i zespołów lotniczych z materiałów kompozytowych.” To zresztą nic zupełnie nie szkodzi, ponieważ, jak czytamy dalej: „Naprawa nie miała wpływu na zaistnienie katastrofy.” (Zał. 4, s. 18) To ostanie zdanie jednak mimowolnie zapadło mi mocniej w pamięć. Zwykle, bowiem to jakieś usterki są przyczynami różnych katastrof, a tu nagle przeprowadzona na macierzystym lotnisku, w macierzystej bazie, przez macierzystych techników naprawa miałaby mieć jakiś związek z wypadkiem. Któż o czymś takim mógłby w ogóle pomyśleć? Hm, to może należałoby pójść tym tropem i skompletować więcej informacji właśnie o usprawnianiu polskich wojskowych samolotów przed uroczystościami katyńskimi z udziałem delegacji prezydenckiej z kwietnia 2010 r.? Raz jeszcze więc potwierdza się stara prawda, że uważna lektura (vide http://freeyourmind.salon24.pl/345616,uwagi-do-uwag
oficjalnych „rządowych” dokumentów pozwala odkryć niezwykłości, których istnienia nawet nie podejrzewaliśmy. Na przykład te, które wymienia Zał. 4 na s. 18-19 (proszę teraz się naprawdę skoncentrować, bo być może znajdujemy oto klucz do wielu zagadek; wszystkie podkreślenia są moje): „dokumentacja eksploatacyjna statku powietrznego prowadzona była mało czytelnie, zawierała liczne poprawki naniesione w niejednolity sposób, niezgodnie z „Instrukcją służby inżynieryjno-lotniczej lotnictwa Sił Zbrojnych RP. Cz. I”, DWLiOP, Poznań 1991, sygn. WLOP 21/90, z „Załącznikiem 1. Zasady prowadzenia książek pokładowych (metryk) sprzętu lotniczego”. Przykładowe nieprawidłowości wyszczególniono poniżej:
a) usuwanie błędnych wpisów korektorem, a następnie nanoszenie w tym samym miejscu nowej treści;
b) zaklejanie błędnych wpisów i dokonywanie nowego wpisu na przyklejonej kartce;
c) odręczne poprawianie (przerabianie) błędnie wpisanych cyfr;
d) brak dat zabudowy agregatów (części) w samolocie;
e) brak podsumowania treści rozdziału oraz potwierdzania pieczęcią i podpisem osoby uprawnionej, przed przekazaniem samolotu do remontu;
f) brak odnotowania daty przebazowania samolotu do remontu głównego w 2002 r. (wpis w „Формуляр самолета ТУ-154М № 837. Часть 1. Планер и входящие в него системы” z 2000 r., w rozdziale „10. Учет работы”, na str. 365;
g) nieprawidłowe obliczenia nalotów oraz lądowań wykazanych we wszystkich trzech dokumentach pod tytułem: „Формуляр самолета ТУ-154М № 90А837. Часть 1. Планер и входящие в него системы” z 1990 r., 2002 r. i 2009 r.;
h) brak systematycznego uzupełniania dokumentacji eksploatacyjnej samolotu w zakresie wpisów dotyczących ewidencji nalotów i resursów (wpisy dotyczące płatowca uzupełnione były na dzień 07.04.2010 r., a silników D-30KU-154 serii 2 na dzień 29.03.2010 r.);i)brak odnotowania w „Książce obsługi statku powietrznego Nr 101 90A837”, zarejestrowanej w RWD nr 393/13 wykonanych przez personel 36 splt wszystkich aktualizacji baz danych urządzeń nawigacyjnych;
j) brak ujednolicenia treści wpisów dokonywanych przez personel służby inżynieryjno-lotniczej poszczególnych specjalności w dokumentacji statku powietrznego (brak dokumentów normatywnych, brak opracowanych wzorców wypełniania dokumentacji); personelsłużby inżynieryjno-lotniczej specjalności płatowiec i silnik nie odnotowywałniesprawności samolotu w „Формуляр самолета ТУ-154М № 837. Часть 1. Планер и входящие в него системы”; ewidencja taka prowadzona była w specjalnościach osprzęt i urządzenia radioelektroniczne;
l) brak wpisów w dokumentacji samolotu o wykonaniu niektórych czynności (np.: zabudowa rejestratora eksploatacyjnego ATM-QAR w 1991 r., modernizacja systemu FMS-UNS-1A w 1996 r., wykonanie przeglądu samolotu w 2010 r.);
m) brak odnotowywania godziny zakończenia prac na samolocie (np.: w „Książce obsługi statku powietrznego Nr 101 90A837”, zarejestrowanej w RWD nr 343/14; w „Raporcie technicznym z lotu. Parametry” na str.: 15, 16, 18, w części VI „Potwierdzenie wykonania obsługi technicznej i nadzór”, w kolumnie „Zakończono”, w rubryce „Godz.”);
n) brak odnotowywania mycia płatowca samolotu (lub jego części) oraz odladzania płatowca samolotu (typu płynu, ilości i jego stężenia i czasu rozpoczęcia procesu zabezpieczania / odladzania) w „Książce obsługi statku powietrznego Nr 101 90A837”;
o) brak wpisów dowódców załóg w części I „Dane ogólne. Dopuszczenie i przyjęcie samolotu”, w kolumnie „Przyjęcie statku powietrznego przez pilota”, w rubrykach „Nazwisko” oraz „Podpis”, w „Książce obsługi statku powietrznego Nr 101 90A837”;
p) niesystematyczne odnotowywanie w „Формуляр самолета ТУ-154М № 837. Часть 1. Планер и входящие в него системы” w rozdziale „9. Движение самолета в эксплуатации”, w podrozdziale „9.2. Сведения об экипаже” rozkazów o przydzieleniu samolotu do obsługi kolejnym technikom obsługi naziemnej;
q) brak wpisów o wykryciuoraz usunięciu niektórych niesprawnościw dokumentacji eksploatacyjnej samolotu oraz w SI SAMANTA”.
Czyż to wyliczenie (ono ciągnie się jeszcze dalej, proszę zerknąć do Zał. 4) nie brzmi doprawdy niesamowicie? Powtórzę tylko najważniejsze, wg mnie, elementy z tej litanii:
1) usuwanie wpisów korektorem i nanoszenie (w miejscu „zakorektorowania”) nowych treści,
2) zaklejanie jednych wpisów i naklejanie (w miejscu zaklejenia) nowych,
3) odręczne poprawianie cyfr. Przypomnę, jeśliby ktoś miał wciąż kłopoty ze zrozumieniem, o co tu chodzi, że mówimy tu cały czas o dokumentacji wojskowej dotyczącej polskiego rządowego samolotu, nie zaś o wpisach w podmiejskim zakładzie „diagnostyki samochodowej”, gdzie „u kierownika” za flaszkę dostaje się „podbicie okresowego przeglądu” bez niepotrzebnych i zawracających gitarę badań. Na koniec, więc proszę jeszcze raz się przyjrzeć kopii dokumentu opublikowanego, jako „dowód” przekonfigurowania wnętrza tupolewa i powstania mega-salonki nr 3, czyli słynnego już przedziału na 18 osób. Zdjęcie zamieścił w jednym z komentarzy LordJim: http://freeyourmind.salon24.pl/331808,problem-tupolewa#comment_4798750
Czy ten komunikat maczkiem na czarno nie wygląda zbyt świeżo na tle bladych tekstów sporządzonych niedbale niebieskimi długopisami? Tak świeżo, jakby go wprowadzono na jakiejś zakrytej uprzednio korektorem części kartki. Może tam było po prostu trochę miejsca i dlatego ten wpis się, że tak powiem, „zmieścił”, jednakże po prawej stronie jest (na bladoniebiesko) kulfoniasty podpis podobny jak linijka wyżej i linijka niżej, sugerujący, jakby wcześniej w tej szerokiej rubryce po lewej stronie była zupełnie inna informacja dot. rutynowej czynności obsługowej. Z tego, co można przeczytać na s. 20 (Zał. 4), tylko ten wpis czarnym maczkiem jest „dowodem” na, jak zaznacza sama „komisja Millera”, „niezgodną z dokumentacją samolotu zmianę konfiguracji przedziału pasażerskiego”. No, ale jest jeszcze „zamówienie” ze strony „kancelarii premiera” - w Zał. 2 na s. czytamy: „Kancelaria Prezesa RM w przesłanym w dniu 1.04.2010 r. do 36 splt uaktualnieniu zapotrzebowania na specjalny transport lotniczy podała dla samolotu Tu-154M liczbę 95 pasażerów”. Niestety kopii oryginału tego dokumentu „komisja Millera” nie zamieszcza (w przeciwieństwie do słynnego wpisu czarnym maczkiem). Oczywiście tylko paranoik smoleński mógłby sądzić, że to zapotrzebowanie pojawiło się w papirach już po „katastrofie”. W związku z tym zapotrzebowaniem, jak się domyślamy, pojawił się rozkaz dowódcy 36 splt: „Taka też liczba pasażerów była wskazana w rozkazie dowódcy 36 splt nr 66/07/103 z dnia 7.04.2010 r.”., Czyli rozkaz był 7-go, zaś przebudowy w związku z tym rozkazem dokonano 6-go?Jak ten czas leci... A może zmieniano konfigurację części pasażerskiej bez rozkazu? Technicy se weszli, fotele wnieśli i przestawili, co trza? Mniejsza jednak z tym, jak bowiem czytamy dalej: „Aby sprostać zamówieniu, kabina pasażerska samolotu została przystosowana do przewozu 100 pasażerów (w takiej konfiguracji wykonano loty w dniach 7, 8 i 10.04.), co było niezgodne z obowiązującą dokumentacją i dopuszczeniami samolotu. W rozkazie dowódcy 36 splt.” Po cholerę miano jednak zmieniać konfigurację akurat na 7-go kwietnia, by mogło lecieć stu pasażerów, skoro do dyspozycji miano na ten dzień aż 7 samolotów? FYM