Tytuł oryginału: Thirty-Five Owls
Autor oryginału: Letterblade
Tytuł tłumaczenia: Trzydzieści pięć listów
Autor tłumaczenia: Albus
Pairing: Gellert Grindelwald/Albus Dumbledore
Rating: +18
Długość: 35 części
Ostrzeżenia: BDSM, forma epistolarna
Od tłumaczki: Ten wspaniały ff przetłumaczyłam jako prezent dla mojego Gellerta.
Grozi zakochaniem graniczącym z obsesją i złamaniem otwartym serca. Czytacie na własną odpowiedzialność.
Enjoy ; )
10 września 1951
Dumbledore—
Patrz, oto ja. Twój stary przyjaciel, Gellert Grindelwald. Wierz mi, twoje zaskoczenie z powodu otrzymania tego listu jest nieco mniejsze od mojego zaskoczenia faktem, że go piszę. A jednak idę, gdzie zechcę, robię, co zechcę, jak dobrze wiesz.
Mam nadzieję, że szybko dostaniesz ten list, zwłaszcza po tych wszystkich przechwałkach, jakie słyszałem na temat angielskich sów. Ptakom nie lata się łatwo wokół wieży Nurmengardu. Burze spływają z gór jak powodzie. Znajduję się dwadzieścia stóp pod piorunochronem i, och, te trzaski, które wydaje, gdy chmury się załamują, jakby na cały zamek rzucono Cruciatusa. Ogromne kowadła na niebie i spadający z nich grzmot, uderzający jak młot poprzez noc gotującej się ciemności, i kiedy chmury się rozdzierają, księżycowy wilkołak z Północy przychodzi do celi przez kraty. To jest piękne. Chociaż podejrzewam, że nie w Twoim guście; za bardzo nieludzkie.
Bez wątpienia patrzysz z góry na obie te rzeczy: list i przemoczoną sowę. (Lubi białe myszy.) Stary przyjacielu, czy naprawdę jesteś zaskoczony, że miałem odwagę napisać do Ciebie i to po tym wszystkim, co się wydarzyło? Nie powinieneś być. To jest właśnie kochany, stary Gellert, powinieneś powiedzieć. Niemieckie utrapienie panny Bagshot. Nigdy nie daje mi spokoju, nawet teraz, kiedy siedzi w więzieniu i całymi dniami nie ma nic lepszego do roboty. Moje wielce wychwalane złoto staje się szare, Albusie, wyobraź sobie! Jeśli chodzi o więzienia, muszę powiedzieć, że wyroby kamienne są jednak wyśmienite. Dobrze zrobiłem, że tak bardzo zachęcałem murarzy — o ile klątwy mogą być postrzegane jako zachęta — a oni zostawili w granicie magiczne rysy, które wyglądają jak postrzępiony bluszcz, bardzo ładne. Ciesz się ironią. Stary. Przyjacielu. Jestem zamknięty we własnym więzieniu.
Wciąż w tej swojej szkole? Mam nadzieję, że podoba Ci się nauczanie? Dużo czytasz? Dobrze się odżywiasz? Troskliwie się Nią zajmujesz? Lepiej, żeby tak było.
Pozdrów ode mnie tego Twojego szalonego ptaka. Mam nadzieję, że nie zabiłem go za bardzo.
Posłuchaj mnie. Nadzieja. Nadzieja. Z pleśnią zbierającą się na ścianach mojej celi. Śmiej się ze mnie, Albusie. Nie przestawaj mnie nienawidzić tak, jak zawsze nienawidziłeś. Baw się dobrze.
13 października 1951
Drogi Gellercie,
Dziękuję Ci za list. Kiedy o tym myślę, wydaje mi się, że pamiętam, jak kiedyś zauważyłeś, że nie ma na świecie takiej siły, która mogłaby mnie powstrzymać od bycia — sądzę, że tak brzmiały Twoje słowa — "próżnym draniem". Obawiam się, że jestem równie niepoprawny jak kiedyś. Spodziewałem się sowy już od naszego pojedynku i byłem tylko trochę zaskoczony, gdy ją otrzymałem. W rzeczy samej zacząłbym się martwić za rok lub dwa.
Rzuciłem na Twoją sowę zaklęcie osuszające, dałem jej grzędę nad miejscem, gdzie spala się Fawkes, i trzy białe myszy. Jak na taki lot, jest cudownie spokojna. (A Fawkes ma się całkiem dobrze. Nawet Ty — tak biegły w tych rzeczach — nie mógłbyś zabić go wystarczająco, by było to problemem, Gellercie.) Rzeczywiście, nadal jestem w Hogwarcie, nauczam Transmutacji, jestem opiekunem Gryffindoru i zastępcą dyrektora. Prawdopodobnie jestem nieco mniejszym geniuszem niż byłem wtedy, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy. Ale rzeczywiście dobrze się bawię. Początek semestru był dość pracowity, stąd opóźnienie mojej odpowiedzi. To w pewien sposób fascynujące, że trzynasty października był cichym i spokojnym dniem.
Więc, nie, Gellercie, nie jestem zaskoczony. I może to być z kolei zaskakujące dla Ciebie, ale nie nienawidzę Cię. Powiedziałem to wcześniej, wiem, w trakcie naszego pojedynku, i mówię to jeszcze raz. Nie patrzę też na Ciebie z góry ani się z Ciebie nie śmieję. Czy trudno Ci to zrozumieć? Obawiam się, że wytłumaczenie tego mogłoby sprawić mi trudności. A to może być po prostu kolejna oznaka bycia próżnym draniem.
(Mówiąc o wspomnianym pojedynku, bądź pewien, że dobrze się Nią zajmuję.)
Jak spędzasz czas, kiedy nie kontemplujesz natury? Mam nadzieję, że dobrze się miewasz i że masz taką samą możliwość czytania książek, jak korespondowania. A co za tym idzie, przy okazji dołączyłem do listu książkę, która może Ci się spodobać. W latach dwudziestych pojawiło się w Walii kilka fascynujących, wytwornych rozprawek na temat teorii transmutacji — mogłeś je całkowicie przeoczyć, kiedy byłeś zajęty przygotowaniami do podbicia Europy.
Pozdrowienia,
16 października 1951
Dumbledore—
Być może mam słabą pamięć, ale wydaje mi się, że moja dokładna wypowiedź mogła brzmieć bardziej jak "próżny, wyniosły, DOPROWADZAJĄCY DO WŚCIEKŁOŚCI drań, świętoszkowaty dupek z cholernym kompleksem wyższości, lubiący udawać, że jest taki skromny, ty hipokryto, nie, nie chcę żadnych słodyczy". Nawet nie byłem pijany.
Ale z drugiej strony, to ja jestem zamknięty w jednym pomieszczeniu na całe życie, bez różdżki, powoli ogarniany szaleństwem. Czy mojej pamięci naprawdę można ufać? Zapewne teraz mi powiesz, że to, czym pocieszam się w nocy, jest nieprawdziwe — że nigdy nie wsuwałem moich dłoni w Twoje włosy, że nigdy nie widziałem czarnomagicznych zaklęć wystrzeliwujących z Twojej różdżki i oświetlających Twoją twarz. Zapewne powiesz mi też, że nie krzyczysz w głębi gardła, gdy dochodzisz. Zapewne powiesz mi, że nie wziąłem Cię na tym starym, dębowym stoliku do kawy, kiedy Aberfortha nie było.
No dalej. Drwij sobie ze mnie tekstami o transmutacji, teraz, kiedy już nigdy nie będę mógł czarować. Spójrz na mnie z góry, znad swojego długiego nosa. Właściwie kto go złamał, stary przyjacielu? Kolejny człowiek, próbujący wybić Ci z głowy te wszystkie wypełniające ją bzdury?
12 listopada 1951
Gellercie,
To był Aberforth. Obwiniał mnie o śmierć Ariany. Nie mogłem się zmusić, by nastawić kość.
Nie kwestionuję ani Twojej pamięci, ani zdrowia psychicznego. Tak, zbliżyliśmy się; nie zaprzeczam Twoim słowom, mimo że przed większością ludzi to ukrywam. Byliśmy upojonymi latem chłopcami, a ja byłem głupcem, bawiąc się z mocą, której nie pojmowałem. Co jeszcze mogę powiedzieć, Gellercie?
Załączam kolejną książkę, która bardzo mi się podobała, z nadzieją, że nie będzie Ci za bardzo przypominała o tym, co straciłeś.
Z przeprosinami,
[załącznik: Fale, Virginia Woolf]
4 sierpnia 1952
Drogi Gellercie,
Wiem, że lepiej byłoby dla mnie, gdybym poczekał, aż się ze mną skontaktujesz. Obawiam się, że jestem w dość niekorzystnym położeniu — Nurmengard znajduje się raczej poza zasięgiem legilimencji. Teraz mogę tylko zgadywać, w jaki sposób się do Ciebie zwracać, żeby Cię nie urazić.
Pamiętam Twoje dąsy z tych tygodni, które spędziliśmy razem. To, jak nagle wychodziłeś, gdy zostałeś obrażony, izolowałeś się, emanując mrokiem, wracając po kilku godzinach, jakby nic się nie stało. Podejrzewam, że godziny zamieniły się w miesiące? W odosobnieniu czas może się tak bardzo rozciągać; ja doświadczyłem tego tylko przelotnie w porównaniu z Tobą. I nie mówię tego, żeby się z Ciebie naśmiewać. Nawet Twoje dąsy były dla mnie intrygujące... dzikie gonitwy emocji stanowiły część Twojego uroku.
I wiem, że lepiej byłoby dla mnie, gdybym Cię z tym zostawił, ale nie mogę się zmusić, by po prostu pozwolić Ci być. To pewnie jedna z moich wad — tendencja do panoszenia się i wtrącania. I gdybyśmy teraz stali twarzą w twarz, zapewne prychnąłbyś na mnie, oskarżając o udawaną skromność, i wyszedłbyś...
Piszę do Ciebie ponownie, błagając, tak. Nie jako sławny czarodziej, nie jako nauczyciel z Hogwartu, nie jako coś, co mogłoby napawać mnie dumą. Jedynie jako człowiek, gdyż tym właśnie każdy z nas jest pod koniec. Kiedyś nazwałeś tego starego człowieka przyjacielem. I mogę się tylko domyślać, że napisałeś do mnie, szukając zwykłej korespondencji. Bardzo bym tego chciał. I mówię całkowicie szczerze, a Ty masz pełne prawo być na mnie wściekły.
Nie nienawidzę Cię. Potrafiłbyś w to uwierzyć i osądzić mnie za to sprawiedliwie? Potrafiłbyś nie nienawidzić mnie?
Pozdrowienia,
26 września 1952
Albusie—
Po tych wszystkich skatologicznych sposobach, które rozważałem... nie, będę musiał zacząć ten list prostym dziękuję. Moje czarujące dąsy, Ty wstrętny dupku. Od tygodni się tak nie śmiałem.
Ale mugolska literatura? Naprawdę, Albusie. Wyślij mi Kompendium Rzeczy Nieszkodliwych — wtedy może powstrzymam się od dąsania. Ta Woolf... bardzo dziwna.
A legilimencja? Daj spokój. Trzymaj się z daleka od mojej głowy. Dni się ciągną, och tak, jak ta karmelowa krówka ciągutka, którą ssałeś podczas naszych rozmów, rozciągając ją bez końca między palcami a zębami. To mnie całkowicie rozpraszało. Moje pióro nieraz ześliznęło się po pergaminie. Ale wspaniale eksplodował, gdy rzuciliśmy na niego klątwę, pamiętasz? Zielone i dymiące?
Zawsze byłeś absolutnie beznadziejny, jeśli chodzi o błaganie. Pamiętasz, jak za pomocą klątwy przywiązałem Twoje nogi do ramy łóżka i kazałem Ci czekać? Po prostu żałosne, nie potrafiłeś nawet zdobyć się na to, by być uprzejmym. Byłem w takim szale, że mógłbym Cię bardzo dotkliwie pobić...
I moje życie. Życie, do którego mnie zmusiłeś. Ciągutkowe dni i wspomnienia.
Poranek: strażnicy przychodzą na obchód, poszukując w moich papierach niebezpiecznej Arytmetyki. Czasami byli wobec mnie brutalni, na samym początku, żadnych zaklęć, tylko pięści. Była jedna kobieta... zabiłeś mojego męża, krzyczała ciągle, zabiłeś mojego męża. Po kilku latach przestali, bo zawsze się z nich śmiałem. Z moich talentów czerpię równie idiotyczną i niekończącą się dumę, co Ty, Albusie. Talent śmiania się przez złamane zęby, klęcząc na kamiennej posadzce, trzymając się kurczowo za pobity brzuch, śmiania się z krwią spływającą do gardła z ludzi, którzy chcą cię torturować? Dobrze mieć taki talent w więzieniu. Jest wart o wiele więcej niż mądrość czy magia.
Jedzenie smakuje jak kurz. Sporo straciłem na wadze. Szyba w oknie jest stara i chwieje się, i nie mogę dostrzec mojego odbicia wyraźnie, ale podejrzewam, że wyglądam raczej jak szkielet. Trudno sobie wyobrazić, że przystojny, brytyjski geniusz kochał się ze mną kiedyś na brzegu rzeki, hm?
Ciągutkowe dni. Czytam, dopóki litery nie rozmazują mi się przed oczami, przerywam, czytam ponownie, robię notatki. Być może powinienem zapisać Ci w spadku moją bibliotekę... chociaż nie, bez wątpienia byłbyś zdegustowany. Moja magia nadal jest mroczna, mimo że nie mogę jej praktykować. Bezskutecznie szperam w starych legendach. Powiedz mi, stary przyjacielu, czy znalazłeś Insygnia? Zrealizowałeś nasze marzenie beze mnie? Czy będziesz panem Śmierci teraz, kiedy pozbyłeś się swojego partnera, skazując go na hańbę i więzienie?
Ach. Pamiętam, jak pisałem w taki sposób wypracowania w Durmstrangu, przeskakując z tematu na temat jak trzęsący się starzec, przenosząc rozbiegane spojrzenie ze zwoju pergaminu na Najsilniejsze Eliksiry i z powrotem. Pomyłkowo zanurzając pióro we krwi traszki.
Wydeptałem gładką ścieżkę w miejscu, w którym spaceruję. Trzy złapane przeze mnie szczury zwisają z obręczy kajdanek w rogach pomieszczenia — nadepnąłem na ich ogony, gdy przebiegały obok, skręciłem im karki i obdarłem ze skóry zębami. Przez lata gniły powoli i haniebnie. Ofiara, by zniechęcić inne — od tego czasu nie dręczyły mnie żadne szczury. I zdziwiłbyś się, do jakiego fetoru można się przyzwyczaić.
Wieczór... w określonych miesiącach zimy mogę zobaczyć zachodzące słońce za moim wąskim oknem. Zimne, żółte, zimowe słońce rozpryskujące się blado na oblodzonych górach. Chcę zebrać szarą magię wiatru i rzucić chmurom trzy krople krwi i polecieć na szczyt wolny jak banshee. Tylko polecieć, jak kiedyś. Nawet wróciłbym później spokojnie do swojej celi. Polecieć, jak to zrobiłem, uciekając z domu starego Gregorowicza z Nią w ręce, śmiejąc się, radosny. Chyba sobie przypominam, jak tańczyliśmy razem po pokoju po tym, jak wygrzebałem to zaklęcie w jednej ze starych czarnomagicznych ksiąg. Niezbędne narzędzie Czarnego Pana, naprawdę, żeby latać tu i tam, wyglądając zastraszająco. Ale również... radośnie.
Noc, i szyba w oknie jest oblodzona, a księżyc toczy się za ciemnymi, skłębionymi chmurami. Kocham Północ. Lepiej kontynuować życie tutaj, w najwyższej wieży, spoglądając w dół na pokryte kamieniami turnie i dziką ziemię, niż gdzieś pośród cywilizowanych pól Anglii. Kiedyś nakreśliłem różdżką bieg Wołgi na Twoich nagich plecach, rysując w kryształach lodu na Twojej skórze. A one rozkwitały, zniekształcały się, ich brzegi stawały się gładkie, powstawały krople, które ześlizgiwały się po Twoim kręgosłupie, a Ty jęczałeś, tak cicho.
To samo dzieje się na mojej szybie, gdy dotykam jej ciepłą dłonią; topnienie, ale pozbawione dźwięków. Brak głosu drugiego człowieka. Nigdy więcej.
Ciągutkowe dni, Albusie. Wyrzuciłeś mnie i zamknąłeś w tym miejscu. Teraz zostaw mnie w spokoju z Twoim Neville'em i Jinny.
Twój nadąsany,
13 października 1952
Drogi Gellercie,
Trzynasty znów jest spokojny, choć wielu przesądnych ludzi się go boi. To były dobre lata dla Anglii. Bardzo ciche. Dziękuję Ci za list, mimo że był pełen dąsów. Widzę, że zachowałeś ten talent do poezji, która tak roziskrzała Twoje wypowiedzi, gdy byłeś młody.
Tak, zdaję sobie w pełni sprawę z tego, co Ci zrobiłem. Nie przeproszę za to, co było konieczne. Musiałeś zostać odsunięty od władzy, powstrzymany przed niszczeniem świata, ponieważ... cóż, dla większego dobra. I zważywszy na to, że jestem zadufanym w sobie, starym głupkiem, jak parę tygodni temu wiekopomnie przezwał mnie uczeń, nie zamordowałbym Cię. (Nawet trochę osiwiałem, by odpowiednio wyglądać). A jednak zasmuca mnie myśl o tym, że umysł i talent tak wspaniałe jak Twoje marnują się w ciągutkowych dniach; i zasmucają mnie wieści o tym, że cierpisz. Mam nadzieję, że mogę Ci zapewnić przynajmniej trochę uciechy.
Myślę, że zasługujesz, by wiedzieć, Gellercie; że mogę Ci się zwierzyć z moich zamiarów wobec tego, co wygrałem od Ciebie w tamtym pojedynku. (Przyznaję, że popieram Twój zwyczaj ostrożnego dobierania słownictwa, biorąc pod uwagę jej naturę). Mam zamiar zabrać ją ze sobą do grobu. Jeśli mogę przerwać jej krwawą historię... cóż, jak powiedziano, jestem głupkiem. Ale po tym wszystkim, co zobaczyłem, wierzę, że świat jest o wiele lepszy bez niej.
Muszę przyznać, że to jest jedna z tych wyjątkowych sytuacji, kiedy nie jestem w stanie przewidzieć Twojej reakcji.
Ale muszę jeszcze za coś przeprosić... jeśli Twoim celem, wtedy z kryształkami lodu, było rzeczywiście nauczenie mnie geografii Rosji, to obawiam się, że całkowicie zawiodłeś, jako że byłem wtedy zbyt rozkojarzony, by poświęcić temu zajęciu odpowiednią uwagę. Jednak to dla mnie dziwne... znaliśmy się jakieś dwa miesiące i przyznaję, że namiętność była intrygująca, ale Ty piszesz o tym tak często. Czy ten krótki czas, który odrzuciłeś, odchodząc, naprawdę był dla Ciebie taki ważny?
Szkoda, że nie powiedziałeś mi wcześniej, co tamci strażnicy Ci robili. Usunąłbym ich stamtąd natychmiast, choćby w ramach przysługi. Uwierz mi, że nie pragnąłem, by takie poniżenie stało się częścią Twojej kary; Twoje słowa rozpaliły we mnie oburzenie.
Muszę wracać do pracy.
Z podziękowaniem,
19 listopada 1952
Albusie—
Naprawdę byś to zrobił? Złamałbyś Jej moc?
Pewnie nie powinienem nawet zadawać sobie trudu, by pytać.
Chociaż to dziwne, do jak wielkiej rozpaczy doprowadza mnie ten pomysł. Złamać i pogwałcić całą Jej historię... trzymałeś Ją, Albusie. Czułeś Ją, jak szarpie Cię za serce i duszę, moc tak potężną i nieuchwytną jak sama Śmierć. Wyobrazić sobie tę moc — zjawiskową, unikatową, starożytną moc — zniszczoną na zawsze...
Nawet ja sam nie znam swojej reakcji. Ale, Albusie, myślałem, że Ty nie zabijasz.
Co do tego małego rozpalenia, które Ci się przytrafiło — w Nurmengardzie nie ma dementorów, Albusie. Strażnicy są tylko ludźmi... i nie, nie powinieneś żałować im odrobiny zabawy ze mną. Za daleko zaszedłem mroczną ścieżką, żeby ból stanowił coś więcej niż dyskomfort. Czy i Ty również nie wygłaszałeś niekończących się tyrad na temat moich grzechów, kiedy wreszcie przybyłeś, by mnie pokonać? Czy nie wtrąciłbyś mnie do więzienia za odebranie życia jednemu mugolowi, po Twojej świętej przemianie serca, nie zwracając uwagi na to, co to oznacza dla naszego Większego Dobra? Kim jesteś, by dyktować mi Piekło?
Nie ma żadnych dementorów, ale są krzyki, każdej nocy, gdy śpię. I naprawdę uważasz, że wolałbym słyszeć krzyki walczących czarodziejów albo ciężko pracujących lub torturowanych mugoli, czy nawet moje własne, gdy dowiedziałem się o Twojej zdradzie w naszej sprawie, kiedy zamiast tego mogłem słuchać Twoich krzyków przyjemności, którą Ci dawałem przed wieloma laty? Oczywiście, że o tym myślałem. Oczywiście, że o tym pisałem. Byłeś kiedyś piękny, Ty nędzny głupku.
I jeśli jesteś zawstydzony, upokorzony tym, że byłeś kiedyś powiernikiem i kochankiem Mrocznego Postrachu stulecia... cóż, jakoś muszę się zemścić. Idź, ucz swoje dzieci, jedz swoje słodycze, czyść piórka swojemu ptakowi i pogrzeb mnie. Ale byliśmy razem wspaniali, Albusie, i nawet Ty nie możesz zmienić przeszłości.
1 stycznia 1953
Drogi Gellercie,
Wygląda na to, że zdajesz sobie sprawę, iż nie wyperswadujesz mi moich planów związanych z przedmiotem, o którym mówimy, i cieszę się z tego. Szkoda byłoby zniszczyć sowie skrzydła, kłócąc się o to do końca życia.
Oczywiście, czułem to, kusiła mnie, tak jak Ciebie. Ale czy zdajesz sobie sprawę z jej niebezpieczeństwa, stary przyjacielu? Stara historia Ilmarinena niewątpliwie rozprzestrzeniła się aż do Twoich zakątków Północy. Są takie rzeczy, które muszą być zniszczone. I, Gellercie, ona nie jest żywa. To rozstrzyga sprawę. Ona nie ma pamięci, nie ma duszy, nie ma w sobie życia. Zakończenie tego wszystkiego po to, by powstrzymać ją przed zatopieniem przyszłych pokoleń we krwi, jak to się stało z naszym, nie jest morderstwem.
Obawiam się, że jedna z jej mocy polega na tym, iż czarodzieje, którzy się z nią związują, robią to z obsesyjną pasją, która graniczy z pokręconą miłością. Jestem zasmucony, widząc Cię pod jej wpływem. Ale nie przeproszę za to, co musi być zrobione dla — tak — większego dobra. Przyszłość będzie o wiele lepsza bez pokus, jakie podsuwa ta rzecz. Złamanie jej krwawego dziedzictwa da początek nowym listkom w relacjach pomiędzy potężnymi czarodziejami, którzy są zanurzeni w arkanach... o, rany. Nowe listki. Obawiam się, iż pisanie w Nowy Rok sprawia, że jestem ckliwy.
Ale jeszcze raz przepraszam Cię za warunki, w jakich muszę Cię zostawić.
A jednak masz rację. Mówienie tego jest okrutne, ale taka jest prawda — jestem zawstydzony faktem, że byłem Twoim kochankiem, o ile "kochanek" to odpowiednie słowo dla kogoś takiego jak my. Ale świadomość, że jestem w stanie zapewnić Ci odrobinę pocieszenia poprzez te wspomnienia, sprawia mi drobną przyjemność. Chociaż myślałem, że lubiłeś słuchać krzyków mugoli?
To zły zwyczaj, rozpraszać ludzi słodyczami. Może więcej książek zamiast tego? Myślę, że gramatyczne dziwactwa Gertrudy mogą dostarczyć Ci nieco rozrywki.
Przyznaję, Gellercie, że ja sam bardzo długo myślałem o naszym młodzieńczym czasie spędzonym razem. Minęło tak wiele czasu, odkąd byłem z kimś tak blisko, bez strachu, bez zahamowań. Znowu masz rację: nie mogę zmienić przeszłości. I trudno negować radość wypełniającą te dwa miesiące porzuconej przyjemności i ambicji, kiedy myślałem, że Ty i Twoja wspaniałość mnie ocalicie. Ale cena, Gellercie. Cena! Zostawiłeś mnie, grzebiącego swoją siostrę i na zawsze niepewnego swojej przyzwoitości. Zostawiłeś mnie z częściami mnie samego, które wiecznie muszę ukrywać.
Ach, oto i świt, zimny i mglisty, wstający nad wzgórzami Szkocji. Wokół Hogwartu nie ma żadnych cywilizowanych pól... śmiem twierdzić, że jest wystarczająco dziko, jak dla Ciebie. Nad ciemnym lasem obok błoni gromadzą się ciężkie chmury, i nie spałem tej nocy, i...
Miłego czytania, Gellercie.
[załącznik: Autobiografia każdego z nas, Gertruda Stein]
18 kwietnia 1956
Drogi Gellercie,
Wyglądałoby na to, że znowu Cię zdenerwowałem. Mogę tylko prosić Cię o wybaczenie. Naprawdę nie zamierzałem tego zrobić.
W Anglii nadal panuje pokój i cywilizacja. Stary dyrektor Dippett ogłosił, że przechodzi na emeryturę i zastąpię go na tym stanowisku... zdecydowanie lepsze zajęcie od tych wszystkich, którymi wciąż zadręcza mnie Ministerstwo. Podejrzewam, że niedługo będziemy musieli zacząć szukać nowego nauczyciela transmutacji. W ciągu kilku ostatnich lat widziałem parę znakomitych meczy quidditcha, w tym jeden, który zakończył się oświadczynami, i nawet mugolom się powodzi.
Prawdopodobnie jedynie byś się roześmiał, gdybym zapytał, co nowego u Ciebie.
Czy już zawsze będziemy tak chodzić w kółko? Mój błąd, przeprosiny, odnowienie kontaktu...
Mam nadzieję, że przynajmniej podobała Ci się Gertruda.
Pozdrowienia,
11 lipca 1956
Panie Najwyższa Szycho i oczywiście, słyszałem o tym szczególnym zaszczycie—
Do końca życia, powiadasz? Na zawsze, powiadasz? Więc jesteśmy poślubieni przez sowę? Czy jestem przywiązany do Twoich świętoszkowatych wypowiedzi tak trwale, jak porosty na moich ścianach? Pomarańczowa plama staje się wyjątkowo okazała. Jest też zieleń, jak łuski, zieleń, jak małe liście. Rosną niewyobrażalnie powoli. Całe moje życie przybrało tempo ruchów kształtujących skorupę ziemską. To już więcej niż dziesięć lat, prawda? Więcej niż dziesięć lat w jednym, jedynym, małym pomieszczeniu. Myślałem, że oszaleję. Może oszalałem.
Dyrektor. Pieprzenie. Schweinhund. Popatrz na siebie. Popatrz na siebie; wielki Albus Dumbledore, Międzynarodowa Szycha Wielkiej, Ekskluzywnej Kupy Scheisse, pochylający się nad swoim noworocznym ale, bo dekady temu przerżnąłeś niemieckiego chłopca i już nigdy więcej nie będziesz w stanie się zakochać, czy inne bzdury... i wciąż winisz mnie za jej śmierć, prawda, Albusie? To był wypadek, Ty pijany idioto, wypadek, nie ja to zrobiłem, przysięgam, ja tylko uciekłem ze strachu...
I popatrz na mnie. Gellert Grindelwald. Był taki czas, kiedy każde magiczne dziecko w Europie wiwatowało na moje nazwisko albo wzdrygało się, słysząc je. Był taki czas, gdy rzucałem klątwy, które samym tylko powiewem odzierały z liści każde drzewo w promieniu trzydziestu stóp... był taki czas, kiedy byłem bliski ustanowienia, naprawdę ustanowienia, nowego porządku na świecie, nowej, świetlanej przyszłości, i zrobiłbym to dla Ciebie i dla mnie... a oto jestem tutaj, gnijąc, wystarczająco samotny, by przejmować się tym, co myśli sobie o mnie stary, zniewieściały, brytyjski dupek. Musiała ucieszyć Cię myśl, że, tak, mogę być prześladowany przez krzyki moich ofiar? Czy to, że leżę w nocy obudzony, przewracając się z boku na bok i uciekając przed demonami przeszłości, pasuje do Twojej wizji tego, jak to powinno wyglądać? A Ty, Albusie? Mała Ariana latami powstrzymywała Cię przed dorwaniem mnie, prawda?
Co nowego. NOWEGO, Dumbledore? Pytasz o wieści z tej celi, w której mnie zostawiłeś? Przez cztery lata żadnego listu — zaklęcia na moim zegarku trzymają się doskonale, dziękuję, wiem, ile czasu już minęło — a potem piszesz jedynie po to, żeby pochwalić się, że jesteś dyrektorem? [ciemna, nieczytelna plama atramentu]
To słodkie, naprawdę, ta Twoja dezorientacja. Nie możesz zrozumieć, jak to możliwe, że mógłbym się na Ciebie wściekać, prawda? Bo chciałeś dobrze, bo zwracasz się do mnie w przyjaźni, nie mógłbym być teraz naprawdę zdenerwowany, prawda? Po prostu kolejne dąsy, czyż nie?
Gertruda to zwariowana suka. Czego próbujesz mnie nauczyć? W którą z Twoich gier teraz gram? Jedną już zakończyliśmy; tą, w której spędzasz ze mną każdy dzień, oddajesz mi swoje ciało i swój umysł, a potem obwiniasz mnie o wypadek i zdradzasz mnie i zostawiasz mnie, bym samotnie dokończył nasze dzieło? I jeszcze jedną, w której osaczasz mnie na mojej ścieżce, dzielisz ze mną plany, poszukujesz ze mną Insygniów, dajesz mi TE słowa, którymi wykułem swoją filozofię, a potem, kiedy już się napatrzyłeś, spokojnie opuszczasz Anglię, w imię prawdy i sprawiedliwości, i strącasz mnie z nieba?
Wykułeś mnie, Dumbledore. Wykułeś mnie, uformowałeś mnie i wypuściłeś wolno w świat. I myślę, że twój braciszek zgodziłby się, że masz nawyk ignorowania niewygodnych faktów.
Ale już dość o Tobie. Pomówmy o mnie, Twoim ulubionym zwierzątku, udręczonym i złamanym Czarnym Panu, Twoim fatalnym eksperymencie, który snuł słodkie zaklęcia wokół Twojego ciała i uśmiechał się, gdy błagałeś go, by Cię pieprzył? I zastanawiam się, kto o tym wie? Czy to jest jedna z tych rzeczy, które musisz zawsze ukrywać? Biedny Albus.
Tak, kręcimy się w kółko. Wróciłem do szydzenia z Ciebie, aż ledwo mogę oddychać z wściekłości.
Mam nowego korespondenta, profesorze Dumbledore, jesteś ze mnie dumny? Nigdy nie myśl sobie, że jesteś jedyną osobą, do której piszę — bóg jeden wie, że gdyby tak było, rozwaliłbym sobie głowę o ścianę już wiele lat temu. I czasami cudownie jest porozmawiać z kimś, kto nie potępia kogoś za to, kim jest, z kimś, kto również jest mrocznym czarodziejem, beztrosko ambitnym. To brytyjski chłopiec o śmiesznym, wymyślonym przez siebie nazwisku, bardzo inteligentny, trochę sztywny — kilka lat temu kompletnie niespodziewanie napisał do mnie, chcąc, jakbyś to ujął, porozmawiać o pracy. Wspaniały umysł, ale zero poczucia humoru. Wydawał się raczej zaskoczony, kiedy wspomniałem, że Cię znałem.
Powiedziałem mu, że byłeś pasożytem i hipokrytą i żeby trzymał się od Ciebie jak najdalej. Oczywiście, on już się Ciebie bał. Ale możesz chcieć mieć na niego oko. Mógłby się okazać niebezpiecznym młodzieńcem. A jakim cudem miałbyś poradzić sobie z Czarnym Panem, który nie jest Twoim wiernym pieskiem?
Bądź bardzo niepewny swojej przyzwoitości, Albusie Dumbledore. A Gertruda to zwariowana suka.
2 sierpnia 1956
Gellercie,
Jednym z niebezpieczeństw związanych z długotrwałym nauczaniem jest to, iż taki nauczyciel przyzwyczaja się do prezentowania — jak musi to robić wobec dzieci — iluzji, że jest osobą wszechwiedzącą i czuje się pewnie na ścieżce, którą obrał w życiu, nawet wtedy, gdy w rzeczywistości może być zagubionym głupcem.
Nigdy nie uważałem Cię za mojego wiernego pieska, stary przyjacielu. Jeśli już, to w ciągu tych kilku miesięcy często myślałem, że to ja jestem takim dla Ciebie, ja — wciągnięty w Twoje marzenia o sławie, to ja byłem tym, który poczuł się zdradzony, gdy w pełni pojąłem konsekwencje tych marzeń, i gdy dostrzegłem trupy, po których należałoby się wspiąć, by je zrealizować. Ale dzięki długotrwałemu nauczaniu można też nabyć umiejętności rozpoznawania, kiedy spór to zwykłe: "Ja nie", "Ja też nie".
A zatem możesz mnie nienawidzić, skoro to sprawi, że reszta Twojego życia będzie łatwiejsza. Liczyłem na to — dziecinne nadzieje — że nie będziesz mnie nienawidził, nawet po... ale jednak jestem po prostu zagubionym, starym głupcem. Ale cokolwiek o mnie myślisz, muszę zapytać o tego brytyjskiego korespondenta, o którym wspomniałeś. To wymyślone nazwisko nie brzmi przypadkiem Voldemort, co? Powstrzymałbym się od wypytywania Cię i dałbym Ci spokój, wedle Twojego życzenia, ale ostatnio wokół tego nazwiska krążyły złowrogie pogłoski i jestem zmuszony zapytać.
Poza tym, bądź zdrów.
27 września 1956
Dumbledore,
Tak się składa, że nie dałeś mi żadnego szczególnego powodu, żebym chciał Ci pomóc z tym gościem, Voldemortem. (To jest poprawne brytyjskie określenie, nie? Gość?) To było głównie formalne. Nawet jak na mrocznego czarodzieja, ten konkretny ma obsesję na punkcie śmierci. Bardzo się jej boi, chociaż pielęgnuje swoje złudzenia o wielkości. Niezdrowe podejście. Ale Ty już pewnie o tym wiedziałeś. Nie było go na ścieżce wiodącej do Insygniów. O tym pewnie też wiesz. Im mniej zarozumialców zajmujących się takimi sprawami, tym lepiej.
Chodziło mu głównie o jego zwariowaną teorię polegającą na ulepszeniu Klątwy Uśmiercającej — myślę, że mu się nie uda. To i horkruksy. Niepewny interes. Lubię, kiedy wszystkie moje kawałki są razem, tam gdzie ich miejsce i jeżeli ktoś jest wystarczająco dobry, by mnie zabrać, wolałbym umrzeć, jak należy, bez tego bzdurnego dryfowania, będąc na wpół żywym.
Nie nienawidzę Cię, Albusie. Nigdy Cię nie nienawidziłem, a w obecnej sytuacji nie możesz zrobić mi już niczego gorszego, niż zrobiłeś, więc nigdy nie będę Cię nienawidził. Na tym polega problem.
P.S. Gertruda mówi: "I tożsamość to zabawna sprawa bycie sobą jest zabawne bo nigdy nie jesteś dla siebie sobą chyba że pamiętasz o sobie a wtedy oczywiście sobie nie wierzysz."
28 lutego 1957
Gellercie,
Zapewne wiedza, że wciąż potrafisz mnie rozśmieszyć, mogłaby Ci sprawić wielką przyjemność. Rzeczywiście, niepewny z nich interes i myślę (bo wszyscy wiedzą iż kiedy jesteś zbyt ostrożny jesteś tak zaabsorbowany swoją ostrożnością że z pewnością się o coś potkniesz), że Gertruda by się zgodziła. Chociaż, w przeciwieństwie do niej, ja cieszę się z moich przecinków.
Voldemort odwiedził mnie kilka dni temu, tutaj w Hogwarcie. Byłem gotów tak po prostu zapomnieć o tych mrocznych pogłoskach, które do mnie dotarły, ale cała jego postawa i każde słowo, które wymówił, potwierdziły moje obawy. Anglia rzeczywiście może mieć na karku prawdziwego Czarnego Pana.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie masz szczególnych powodów, żeby mnie słuchać, ale sugerowałbym zerwanie kontaktu. W porównaniu z Tobą Voldemort może i jest początkujący, ale jest też porywczy, ambitny i — jak sam wywnioskowałeś — ogarnięty obsesją na punkcie śmierci. Z drugiej strony może być dokładnie Twoim rodzajem gościa.
Co do reszty... Nie potrafię rozwikłać Twojego serca, Gellercie. Ledwo jestem w stanie ogarnąć swoje własne.
Z podziękowaniem za Twoją pomoc,
15 marca 1957
Albusie—
A więc masz swojego małego Czarnego Pana na pięknej wyspie Alba? W takim razie wyglądałoby na to, że powinieneś wystrzegać się marcowych Id.
Zastanawiam się... czy będziesz teraz ścigał Voldemorta, jak strażnik, przez dobrych dziesięć lat lub coś koło tego, zanim tajniaki z ministerstwa połapią się, co się dzieje, czy też rozegrasz to bezpiecznie, poczekasz na stosowną chwilę i będziesz obserwował pierwsze morderstwa? Jestem przekonany, że cokolwiek wybierzesz, to Twoje rozpalone sumienie będzie cierpieć. Daj mu cytrynowego dropsa i oszczędź nas.
Chłopak ma mnóstwo mocy i mało wyobraźni. Tobie i mnie przynajmniej nigdy nie brakowało tego drugiego. Między innymi dlatego byliśmy wspaniali.
Im więcej czytam tych Twoich mugolskich książek, tym bardziej jestem skonsternowany. Cały ten czas, który spędzają na ich kulturowym wymądrzaniu się, ich literatura i sztuka, ich społeczna wybredność, ich ograniczone, rzekomo naukowe sposoby pojmowania świata bez magii. Zapewne właśnie tym zajmują się ludzie, którzy jej nie posiadają? Ale — bez magii — jaki jest tego sens? Czarodziej ze skrzypcami może zmienić dzięki nim rzeczywistość, ale mugol posiadający to samo jest ograniczony do prostego oddziaływania na emocje sobie podobnych istot. A dwóch mugoli kłócących się o przecinki nie zmienia nic, podczas gdy dwóch czarodziejów poprawiających strukturę zaklęcia może zmienić świat.
Czy tego próbowałeś mnie nauczyć, Albusie, kiedy wysłałeś mi te książki? Współczucia mugolom żyjącym w ich małych światach? Tego, że są tacy beznadziejni?
Moje serce było rozwikłane, gdy miałem... Ją... w mojej dłoni. Teraz, bez Niej, bez niezawodności magii...
Jak?
Jak można tak żyć?
Krajobraz za moim oknem zmienił się w ciągu dwunastu lat, chociaż nie potrafię powiedzieć, jak bardzo. Moje myśli uciekają i odsuwają się ode mnie. Ktoś pomyślałby, że nie mają dokąd iść z powodu zaklęć obronnych, którymi — niczym stalą goblinów — naszpikowane są moje ściany. Zawsze mówiłeś, że pewnego dnia zdobędziesz myślodsiewnię...
Mój Nurmengard mnie nie złamie, Albusie, i Ty również nie. Idź, uporaj się ze swoim początkującym Czarnym Panem. Ja jestem tylko gnijącym... czy ja naprawdę jestem teraz starym człowiekiem? Podejrzewam, że tak. Cóż, w mojej wyobraźni, aby podbijać krainy, musieliśmy wspinać się na wzgórza, wydeptując nasze ścieżki w śniegu.
Ekscentrycznie Twój,
17 maja 1957
Gellercie,
Obawiam się, że on wykracza nieco poza stadium małego Czarnego Pana. Być może jesteśmy w skrytej i nieobliczalnej wczesnej dorosłości, w fazie rozwijania się mroku, którą dobrze znam z czasu spędzonego z Tobą. Niestety on nie ma żadnych przyjaciół, z którymi mógłby spędzić ten trudny czas, a ja rozciągnąłem tę nieszczęsną metaforę do granic wytrzymałości.
Co do wyboru, o którym wspomniałeś... tak, bardzo mi ciąży. Moja myślodsiewnia była bezcenna. I... czasami moje serce okazuje się równie trudne do rozwikłania.
Można myśleć niemalże bez końca o tym zagadnieniu, tym dotyczącym mugoli. Chociaż sami odpowiedzieli na kilka Twoich pytań — im głębiej rozpatrujesz mugolską krytykę sztuki, tym lepiej zdajesz sobie sprawę z tego, że istnieją uzasadnione kryteria oceniania twórczości kreatywnej przekraczające jej przydatność praktyczno-magiczną. Załączam tekst, który jest wyjątkowo pomocny, jeśli chodzi o zrozumienie tego, choć oprócz tego suchy. Jedną rzeczą, którą było mi, jako czarodziejowi, wyjątkowo trudno pojąć, jest to, że dla mugola życie psychiczne wymaga właściwie utraty wszelkiej zdolności do bezpośredniego wpływania na rzeczywistość. Na dodatek często zaskakuje to, jak wielu z nich wybiera takie życie, a ci, którzy tego nie robią — którzy wybierają profesje związane z walką i pracą, kiedy to mogą zmieniać fizyczną rzeczywistość swoimi własnymi, naturalnymi sposobami — są generalnie postrzegani jako ludzie drugiej kategorii. Słyszałem pogląd, że mugole nieświadomie naśladują społeczeństwo czarodziejów. Wydaje mi się, iż powód i efekt takiego zachowania jest nieodgadniony.
Ale, wybacz mi, gadam od rzeczy. Ten temat stał się ostatnio moim ulubionym hobby. I, jak zauważyłeś, mam Czarnego Pana do pilnowania.
[załącznik: Northrop Frye, Anatomia Krytycyzmu]
30 czerwca 1957
Albusie—
Och, to ostatnie było niezwykle szorstkie jak na Ciebie. Czyżbym wyczuwał nutkę poirytowania moją osobą? Czy z kolei ja zdenerwowałem Ciebie? A może to strach przed wyborami, których musisz dokonywać? To przecież musi być takie kłopotliwe — pełnić rolę samozwańczego przywódcy wolnego świata magicznego. A może to strach przed Voldemortem? A może strach, że trafię w sedno?
Ale mniejsza o to. Chcę Ci coś opowiedzieć, Albusie.
Kiedy nocą leżę obudzony na moim cienkim materacu — co robię tak często, dopóki księżyc nie zniknie za linią horyzontu albo z pola widzenia, jakie daje mi wąskie okno; dopóki chłód godziny czarownic nie zacznie skradać się po podłodze mojej celi jak coś żywego — dryfuję poprzez wspomnienia. Nie mam myślodsiewni, oczywiście — nie ma tu nic magicznego poza moim niezawodnym, starym zegarkiem — ale wciąż mam swój umysł. Oczywiście często najpierw przychodzą małe rzeczy — moja stara różdżka, zanim odnalazłem Ją, albo drewniane wyroby na ścianach mugolskiego domu, który splądrowałem lata temu, albo ropuchy, które trzymałem jako dziecko. I często na nowo przeżywam szczególne wspomnienia, by się pocieszyć.
Chciałbym wierzyć, że mam dobrą pamięć. Ale nic nie może się równać z myślodsiewnią. I znowu przy tym jesteśmy — przy tych wszystkich drobnych udogodnieniach magicznego świata i sposobach na radzenie sobie bez nich. Czasem wydaje mi się, że kilka wspomnień musiało powoli zatrzeć się w moim umyśle — a przecież mówią, że regularne przypominanie wzmacnia pamięć. Być może to prawda. A jednak... coś zapomniałem.
Jest późny czerwiec — w tym zatartym wspomnieniu. Aberforth jest w domu z Arianą. Wracamy spokojnym krokiem wzdłuż rzeki przepływającej w pobliżu młyna (którego używają mugole z Doliny Godryka), nurkując pod oknami starszych czarodziejów, pogrążeni w konwersacji na temat samodzielnego zbadania ochronnych właściwości magii krwi. Siadamy obok siebie, zdejmujemy buty i wymachujemy stopami zanurzonymi w wodzie, a Ty obracasz w dłoni srebrny nóż — masz piękne dłonie — i mruczysz, że znajdziemy Kamień, musimy.
Jak dużo magicznej mocy — zastanawiamy się — możemy wycisnąć z jednej kropli krwi? Nacinasz skórę na swoim kciuku, a ona pojawia się; w świetle słońca wygląda jak perła w kolorze wyjątkowo soczystej czerwieni. Jej widok mnie ekscytuje. Pozwalam, by splamiła końcówkę mojej różdżki, a ona wsiąka w drewno i znika; echo mocy sprawia, że moje włosy stają dęba. Scheisse... jeszcze bardziej niż udogodnień, jeszcze bardziej niż prawdziwych sposobów kontrolowania czyjejś rzeczywistości i przeznaczenia (nie tych nieudolnych mugolskich bredni) — tego właśnie mi brakuje, jeśli chodzi o magię. Wewnętrznego echa i dreszczy, jakie wywołuje. Ty, Ty wciąż musisz to mieć, i zawsze byłeś taki potężny, talent tak świetlisty. Magia płonąca w każdej komórce Twojego ciała, wykraczająca poza nie... czy po tych wszystkich długich latach wciąż to dostrzegasz — prostą, pierwotną euforię, jaką wywołuje?
Ale — wspomnienie. Byliśmy w nim, z Twoją krwią w mojej różdżce, a ja szybkim ruchem nadgarstka pociąłem wydrążone polano we wstążki, z taką łatwością, z taką mocą. A później chciałeś podać mi nóż, ale stanowczo wsunąłem go z powrotem w Twoją dłoń i pochyliłem się bardzo blisko, gdy przesunąłeś ostrzem po opuszce mojego kciuka... muszę w końcu odwdzięczyć się tym samym.
Dzięki mojej krwi sprawiłeś, że woda zapłonęła ogniem. Byłeś wspaniały.
Później śmiejemy się, robimy notatki i powoli gasimy ogień. Już sobie wyobrażam to cudowne wzmocnienie zastosowane w przypadku najmroczniejszych zaklęć; nucę pod nosem inkantacje. Jesteśmy partnerami, a jednak aż do teraz nigdy nie myśleliśmy o tym, żeby wykorzystać olbrzymie pokłady mocy ukrytej w każdym z nas — krew, dobrowolnie oddana drugiej osobie, wiesz, jakie są tego skutki.
Zadyszani, leżymy razem na brzegu rzeki. Moja głowa spoczywa na Twoich kolanach, a Ty jedną ręką bezmyślnie mierzwisz moje włosy, okręcając ich pasma wokół swoich palców. Słońce świeci jasno, zarośla są zielone i dzikie, poplamiony krwią nóż błyszczy w trawie. Dyskutujemy bez przerwy — próżni — a kiedy wspominam o poszukiwaniach Insygniów...
— Najpierw Kamień — mówisz.
Przesuwam się i spoglądam na Ciebie z ciekawością.
— Dlaczego?
— Bo kiedy będziemy go mieli... choćby ich cień, choćby tylko ich cień.
Uderzam dłonią kołyszące się kosmyki Twoich włosów jak mały kotek.
— Albusie, gadasz od rzeczy.
Nie wytłumaczyłeś. Kiedy teraz o tym myślę, przypuszczam, że chciałeś sprowadzić z powrotem swoich rodziców, żeby zaopiekowali się Aberforthem i Arianą, a wtedy Ty mógłbyś uciec ze mną?
Jakież to przemyślane. Myślę, że ten jeden raz nie mówię z sarkazmem.
Później rozmawialiśmy przez chwilę, o niczym istotnym. To nie dlatego wspominam ten dzień. Wspominam go, ponieważ wstałeś nagle, zrzucając moją głowę ze swoich kolan, i utworzyłeś krąg zaklęć ukrywających.
To wydaje się być o wiele dłuższe i mroczniejsze, gdy ktoś musi usiąść i spisać to w całości, prawda?
Jeśli pamięć nie zawodzi, przed tym dniem zdarzyło nam się obściskiwać pożądliwie jak parze dzieciaków, ale to było tam, obok rzeki, pod osłoną magii, z owadami brzęczącymi w zaroślach i słońcem, które sprawiało, że Twoje włosy wyglądały jak ogień, kiedy zrobiliśmy to po raz pierwszy. Pamiętam bardzo wyraźnie, choć trudno mi to opisać, przebiegły pół-uśmiech, w który wygięły się Twoje usta, gdy zsunąłeś z nosa swoje złote okulary do czytania, bezwiednie przeciągając jednym zausznikiem po swoich wargach, kiedy wbijałeś we mnie wzrok, kusicielski i pełen pragnienia. A chwilę później zdejmowałeś swoje szaty, odrzucałeś białą bawełnianą koszulę i bieliznę, i pamiętam, jak się roześmiałem, zaskoczony i radosny, i powiedziałem Ci, że jest zbyt płytko, aby pływać.
Byłeś wtedy piękny. Ja również — obserwowałem Cię, jak upajałeś się widokiem mojego ciała. Teraz obaj jesteśmy pewnie starzy i zwiędli i wynędzniali.
Zaszyliśmy się idyllicznie obok sitowia i położyliśmy się na naszych szatach, podczas gdy zdezorientowane mrówki uczepiły się ich brzegów. Zadrżałeś z radości, jakbyś miał się rozlecieć, kiedy Cię dotknąłem. Jesteśmy obaj bladymi istotami i na nasze policzki szybko wypływały gorące rumieńce przyjemności, i pamiętam, że trzymałem Twoją twarz bardzo mocno w swoich dłoniach i patrzyłem, jak ekstatyczne podniecenie ogarniało Cię całego, i czułem swoje serce uderzające o żebra jak serce banshee, bo byłeś mój.
Wziąłem Cię do ręki, pamiętasz? Odchyliłem Twoją głowę do tyłu, szarpnąwszy Cię za włosy jedną dłonią, i wziąłem Cię w drugą, i byłeś perfekcyjnie, absolutnie twardy, dla mnie. Sprawiłem, że krzyczałeś. Pamiętasz? Czy wciąż za bardzo się wstydzisz?
Dysząc, obróciłeś się i wytarłeś nasienie w trawę, i przysunąłeś się, poplamiony zielenią, rozluźniony i roześmiany, i nigdy nie przerywałeś niczego w połowie. Pamiętam, jak z powrotem opadłem na nasze szaty w jakimś rozkosznym zapomnieniu, gdy pochyliłeś się nade mną, Twoje włosy na mojej skórze, okrąg Twoich palców zaciśniętych wokół trzonu mojego członka, kiedy przesunąłeś swoje usta dookoła...
Później, spoceni, muskani ciepłymi promieniami słonecznymi i poplamieni nasieniem, śmialiśmy się, przekomarzaliśmy i ociągaliśmy jak dzieci. Ale był ten jeden moment — leżeliśmy razem na plecach tuż obok siebie, Twoja głowa spoczywała na moim wyciągniętym ramieniu, a ja powiedziałem:
— Ta chmura wygląda jak pijany hipogryf i, na niebiosa, jakże się cieszę, że Bagshot nie może nas teraz zobaczyć.
A wtedy Ty powiedziałeś...
Nie pamiętam.
To nie pozwala mi spać, Albusie. To mnie prześladuje, dręczy. Wydaje mi się, że odwołuję się do zasłyszanej kiedyś historyjki o duchu, który nie pamiętał ostatniego wersu ze swojego ulubionego poematu, i mógł udać się na spoczynek dopiero wtedy, gdy podróżujący uczony wyrecytował ten wiersz. A Ty, stary przyjacielu, masz myślodsiewnię.
Powtórzyłem Ci, co wiedziałem o tym młodzieńcu — Voldemorcie. Masz wobec mnie dług.
Pozdrowienia,
5 grudnia 1957
Gellercie,
Obawiam się, że trafiłeś w więcej niż jedno sedno. Powiedziałbym nawet, że dokonałeś odkrycia. W końcu jest tyle rzeczy, których się boję. I... i nie wiem, co. Im więcej myślę o tym wszystkim, o naszej historii — ma już całe dekady, niepokojąco wystarczająca ilość czasu — tym bardziej się zaplątuję i nie mogę się uwolnić.
Na początku stworzyłem moją myślodsiewnię, żeby — zrozum to — przeglądnąć każde wspomnienie, jakie miałem z czasu, który spędziliśmy razem. By obiektywnym okiem zobaczyć, najlepiej jak mogłem, kim byłeś, co robiłeś i jak się zachowywałeś. By zobaczyć, czy powinienem był być w stanie przewidzieć Twoje czyny, czy byłem tak krótkowzroczny i ślepy wobec Twojego mroku, jak myśleli wszyscy wokół mnie. Więc, tak, to, czego szukasz, jest tutaj, dobrze zachowane.
— Tak — powiedziałem — mogłaby paść trupem na ten widok. Ale nie jestem pewien, czy mam na myśli nas, czy magię krwi.
Potem znów zacząłem mówić o tej mojej ostatecznie fatalnej teorii na temat rozwijania współczesności za pomocą transmutacji.
Przepraszam za zwłokę. To była mała rzecz i miałeś prawo o nią zapytać. Ale... nie, wciąż jestem niewytłumaczalnie zaplątany.
Obawiam się, że muszę kończyć.
25 grudnia 1957
Albusie—
To dziwne. Przypuszczam, że to omylność pamięci? Założyłem, że stworzyłeś ją po to, by odkryć, kto zabił Arianę. A mi nadal wydaje się, że chyba powiedziałeś, że mnie kochasz.
12 lipca 1965
Dumbledore—
—cóż. Znów do tego wróciliśmy. To już osiem lat?
Ten bachor — Voldemort — napisał do mnie, deklarując swoje zbliżające się wspaniałe rządy, twierdząc, że niedługo będzie Panem Wszech Rzeczy, Najwspanialszym Śmiercioumykaczem, etcetera, ad nauseum. Powiedziałem mu, że rzucanie zbyt wielu Niewybaczalnych naraz sprawia, że różdżka się kurczy. Przez jakiś czas będzie się kręcił w kółko, próbując to zrozumieć. Jestem pewien, że to zajmujące.
Żeby być szczerym, nadal nie jestem pewien, czy pamiętam. Co powiedziałeś tamtego dnia. Czy powiedziałeś dokładnie to. Ale jestem pewien, że w swojej odpowiedzi skłamałeś, tak czy inaczej.
Kontynuuję odkrywanie mugolskiej literatury. Poeci romantyczni nudni. Tolkien zajmujący. Porosty kwitną. Teraz już wiem, do czego zmierzałeś, porównując Ją do tego idiotycznego kompleksu mitu o Sampo-Jedynym-Pierścieniu. Jesteś zwykłym draniem, ale wolałbym wrócić do listownego małżeństwa niż już nigdy więcej nie dostać od Ciebie żadnej wiadomości.
5 września 1965
Gellercie,
Voldemort — to okazało się zarówno niepokojące, jak i w pełni użyteczne. Nie wiem właściwie, jak Ci podziękować. Od lat nie usłyszeliśmy o nim nawet słówka — dotychczas pracował w ukryciu — ale znów zacząłem obserwować znaki...
Ale zastanawiam się, czy Ty w ogóle kiedykolwiek zapomniałeś? Czy też sprowokowałeś mnie, żebym Cię okłamał, skoro tak precyzyjnie odgadłeś, że mógłbym to zrobić?
Byłem młody i głupi, i uczuciowy, zaabsorbowany Twoją wspaniałością i w dużym stopniu ogarnięty pożądaniem. Nie potrafię też powiedzieć, czy mówiłem wtedy prawdę.
Nie potrafię wymyślić, co jeszcze Ci powiedzieć. Już niedługo sytuacja z Voldemortem może stać się pierwszoplanowa — tragiczna — i nie wiem, ile będę miał czasu. Ale, Gellercie, wiedz, że możesz do mnie napisać w każdej chwili.
25 grudnia 1968
Albusie—
Wesołych świąt, znowu. Zgaduję, że jesteś zajęty Voldemortem?
Przyznaję, że nie za bardzo podoba mi się pisanie do Ciebie i nieotrzymywanie odpowiedzi. Albo to, że nigdy nie wiem, co jest prawdą, a co nie. Ale stara Natalia Fedotyeva właśnie wdała się w konflikt z olbrzymim nicponiem, a dotychczas dostawałem od niej sowę dziennie...
Robię się stary, Albusie, i zmęczony szydzeniem z Ciebie. Przypuszczam, że Ty też. Nadal samotny? Nadal w ukryciu?
Nie umieraj tam. Jesteś zbyt inteligentny, by zostać zabitym przez kogoś, komu brak poczucia humoru.
25 grudnia 1970
Albusie—
Nawet tutaj, na pustkowiach, dotarły do mnie. Wieści o zaginięciach. Voldemort stawia pierwsze kroki, prawda? Znam ten schemat. Ja sam zastosowałem podobny. Brytyjscy czarodzieje będą w stanie otwartej wojny za ile, sześć miesięcy?
Napisz do mnie, gdy z nim skończysz. Nie mogę uwierzyć, że sprawi Ci więcej kłopotów niż ja.
13 listopada 1981
Drogi Gellercie,
Pamiętam, że jakiś czas temu poprosiłeś mnie, abym do Ciebie napisał, kiedy skończę z Voldemortem. Zapewne dostajesz ten list dekadę później niż się spodziewałeś, stary przyjacielu? A nie jestem jeszcze całkiem pewny, czy z nim skończyłem, per se. Ale w czasie wojny wiele razy doceniałem Twój optymizm, chociaż tak naprawdę Voldemort sprawił mi o wiele więcej kłopotów niż Ty. Nie, żebym obrażał Twoje czarnopanieństwo, ale on miał kilka swoistych cech dających mu przewagę, choćby wrodzony talent do legilimencji, który konkurował z moim własnym i którego nie byłem w stanie przewidzieć, zanim ta gra zaszła o wiele za daleko...
Ale odbiegam od tematu. W skutek bardzo interesującego zwrotu wydarzeń Voldemort jest... z pewnością nie pokonany na dobre, chociaż większość chciałaby tak myśleć. Jednak sądzę, że najprawdopodobniej został na jakiś czas odparty, powstrzymany i kiedy wróci, powinien być bardzo osłabiony.
Zgadzam się co do tego, że pisanie listów do korespondenta, który nie odpowiada, jest rozczarowujące. Ale, Gellercie, walka z Voldemortem była bardzo zaciekła i organizowałem główne siły, jednocześnie broniąc Hogwartu. Ostatnio zasłony wokół mojego łóżka stały mi się obce i mam wrażenie, że szczególnie przez ostatni rok o wiele częściej od nich widywałem świeżo wyrzeźbione nagrobki. Było tak strasznie mało czasu...
Nawet teraz, ponad miesiąc po jego upadku, walczę z wyczerpaniem. Ale nie chcę Cię porzucać, stary przyjacielu, nawet jeśli zrobiłem to na tyle lat. Cytrynowe dropsy, aby leczyć wyrzuty sumienia, jak kiedyś powiedziałeś, ale one chyba nigdy nie pomagają.
Bardzo mi przykro z powodu śmierci Twojej przyjaciółki. Tak strasznie mi przykro.
Pomiędzy czarnoksiężnikami i podziemiem Europy — trochę pracowałem nad tym środowiskiem, próbując ograniczyć kontrolę Voldemorta nad wilkołakami i olbrzymami — rozprzestrzeniło się kilka osobliwych pogłosek na Twój temat. Mówią, że starego Grindelwalda dopadły wyrzuty sumienia w jego niszczejącej celi. Mówią, że płacze z żalu nad swoimi ofiarami. Dekadę temu pomyślałbym, że to bzdura, ale to było bardzo, bardzo długie dziesięć lat, które terroryzowały i zmieniały całe oblicze Brytanii. Widziałem mężczyzn i kobiety odmienionych, przerażonych, zmienionych na zawsze, choć myślałem, że znam ich serca i dusze. Więc zbyt łatwo mi sobie wyobrazić, że te wszystkie potworne zmiany mogły się przenieść na drugą stronę kanału, przez kontynent, w góry, do Nurmengardu.
I minęło tak dużo czasu, odkąd naprawdę korespondowaliśmy. Tak dużo czasu, odkąd znałem Twoje serce. Więc pozwól, że zapytam, ten jeden raz, całkowicie szczerze, bez krzty kpiny — jak się miewasz, stary przyjacielu?
25 grudnia 1981
Dumbledore—
Wygląda na to, że nabieram zwyczaju pisania w święta. Niech będzie, radość i zabawa dla wszystkich, plećcie ostrokrzew i bluszcz, etcetera, etcetera. Ludzie popełniają ten och-tak-pospolity błąd, myląc życzliwość z dobrocią?
Dotarły do mnie dzikie opowieści. Ponoć Twój Czarny Pan został pokonany przez roczne dziecko? Myślę, że nad nim zamarudziłeś, Albusie, a nawet nie miałeś martwej siostry jako wymówki.
Ale znów do tego wracam. Myślałem, że po tych wszystkich latach zmęczyłem się szydzeniem z Ciebie i wyrosłem z tego. Ale Ty tak uprzejmie mnie do tego prowokujesz! I moja wściekłość względem Ciebie nigdy całkowicie nie zniknie. Zdaje się, że co najmniej raz pomyliłeś ją z nienawiścią.
Ten chłopiec — Voldemort... ale nie, przypuszczam, że on już nie jest chłopcem, prawda? Musi mieć teraz, ile, przynajmniej czterdzieści lat? Nadal żywy? Idź i dokończ robotę, Dumbledore. Czy to nie tym się zajmujesz?
Sprawa wyrzutów sumienia? To pozostaje między mną a mną. Albo tym, co ze mnie zostało. Chwiejący się cień Gellerta w zabrudzonym, wąskim oknie, wynędzniałe oczy, wynędzniała twarz, wynędzniała wola — to jego sprawa. Tak samo jak Twoje własne brzemię winy to Twój interes.
A właściwie jak to możliwe, że Twoja piękna wyspa mogła wydać na świat własnego Czarnego Pana? Wedle generalnej zasady pochodzimy z dzikich terenów Północy.
Nie marnuj swojej szczerości, skoro to taka rzadkość u Ciebie. Jestem taki sam jak zawsze. Jak mógłbym być czymkolwiek innym?
2 luty 1982
Gellercie,
Moja szczerość jest moja, żebym rozporządzał nią zgodnie ze swoją wolą; jeśli daję ją staremu, rozgniewanemu przyjacielowi, to jest mój wybór. I... mam jej więcej, niż myślisz, przysięgam, że jakimś cudem mam. Zawsze staram się być lepszy.
Co do Anglii, która wydała na świat Czarnego Pana...
Miałem swoje podejrzenia już od chwili, gdy pierwszy raz go spotkałem. Miał jedenaście lat; mnie wysłano do mugolskiego świata, bym się z nim skontaktował i poinformował go o tym, że został przyjęty do Hogwartu i do świata, którego w ogóle nie znał. Nawet wtedy był zachłanny, podejrzliwy, okrutny — tuż pod powierzchownością. Niepokojący. Przydzielony do Slytherinu, a ja się zastanowiłem; i pomyślałem o tym, by go pilnować. Ale byłem takim wścibskim, świętoszkowatym, starym draniem, prawda? Zawsze wściubiałem swój długi, złamany nos w sprawy innych ludzi i zawsze pogarszałem sytuację, kiedy to robiłem.
Uczył się, stawał się tym, kim się stał, w Hogwarcie, pomimo tego, że ja tam nauczałem. Stworzył pierwszego horkruksa tuż przed moim nosem, dokładnie tym, o którym mówiłem, a ja nie zwracałem na to uwagi. Bo Europa jęczała pod Twoim jarzmem; bo zmagałem się z koniecznością wyzwania Cię na pojedynek; bo nie chciałem wtrącać się w życie jeszcze jednego dziecka.
Och, powtarzam sobie, że gdybym to zrobił, nie byłoby różnicy. Albo że pogorszyłbym sprawę. Ale mój kraj leżał u stóp Czarnego Pana — dopóki... tak, Czarny Pan został powstrzymany przed niemowlę — ponieważ ja nie powstrzymałem go wystarczająco wcześnie, ponieważ nie powstrzymałem go, kiedy wciąż był dzieckiem, kiedy uczył się swoich dróg. Ponieważ starałem się być lepszy.
Swoją drogą, wygląda na to, że z tych dwóch miesięcy, które spędziliśmy razem, najbardziej tęsknię — chociaż samolubnie — za tym, jak mogłem pozwalać Ci panować nade mną. Zrzec się odpowiedzialności dla kogoś, komu ufałem... niemniej jednak chyba byłem szalony, skoro Ci zaufałem. Całkowicie zrzec się odpowiedzialności; teraz już nie mam takiego wyboru. A Ty odszedłeś pozbawiony odpowiedzialności za cokolwiek.
Przypuszczam, że nawzajem sobie zazdrościmy. I sądzę, że nie mamy sobie już nic do powiedzenia, możemy tylko zaprzeczać i odmawiać. Ja... czasami chciałbym, żeby było inaczej.
16 marca 1982
Kochany Albusie—
Naprawdę jesteś podłą dziwką, wiesz o tym? To znaczy, to jest świetne. To naprawdę jest świetne. Skandalicznie przesadne. Nie do zaakceptowania. Kiedy, na wszystkie dziewięć kręgów piekielnych, zamierzasz zrozumieć, że tutaj nie chodzi o Twoją winę? Verdammter Schweinhund, czy Ty w ogóle nie pamiętasz, dlaczego wygrałeś nasz pojedynek?
Wiem o Tobie więcej niż ktokolwiek inny na świecie, Albusie P. W. B. Dumbledore. Idź zabić swojego Czarnego Pana i miej to już za sobą. Przestań się obwiniać i bądź tak wspaniały, jak byłeś, lataj wolny, pozwól, by świat drżał przed Tobą... chyba że to oznaczałoby okrucieństwo, bo oznaczałoby, prawda? Ale każdy moment Twojego życia to okrucieństwo. Choć raz napisz prawdę i przyznaj to!
Nie musisz mnie okłamywać, stary przyjacielu. Och, tak bardzo się z Ciebie teraz śmieję. Miałem Ciebie nagiego, związanego, błagającego, bym Cię pieprzył — cóż, nie bardziej, niż błagałeś wszystkich innych w swoim życiu, Ty próżny głupcze — spośród wszystkich ludzi, ja jestem osobą, której nie musisz okłamywać.
Rozpraw się z Voldemortem. Powiedz mi, dlaczego wygrałeś. Przyznaj, czym jesteś. Albo, na moje cholerne nieszczęście, skończ z tymi nonsensami i oszczędź sowom kłopotu.
27 czerwca 1982
Grindelwald,
Prawda, o którą prosiłeś: nie wiem, co masz na myśli... dlaczego wygrałem pojedynek? Nie wiem. To nie powinno było się wydarzyć. Nie mogę robić tego, co mówisz. I jestem zmęczony otwieraniem listów pełnych noży. Zmęczony imadłami zaciskającymi się wokół mojej piersi, kiedy przylatuje sowa od Ciebie.
Tęsknię za naszą wcześniejszą korespondencją. Naprawdę tęsknię. Tęsknię... nawet za Tobą, za momentami Twojej uprzejmości, którą okazywałeś, przed tymi wszystkimi latami, zanim zupełnie odszedłeś, by iść mroczną ścieżką. Za tym, jak mnie dotknąłeś, pocieszając mnie, gdy po raz pierwszy spotkałeś moją siostrę. Ale teraz prawdopodobnie nie ma już nic prócz tego.
Wybacz mi, ale nie sądzę, żebym znów napisał.
10 lipca 1982
Dumbledore—
Nadal kłamiesz, do diabła z Tobą. Schwanzlutscher.
9 sierpnia 1989
Dumbledore—
Zacząłem zbyt wiele listów, pogniotłem je i nie wysłałem ich. Przepraszam. Napiszesz do mnie?
Samotny.
[zapieczętowany zaklęciem, które może złamać tylko kropla krwi Gellerta Grindelwalda]
25 grudnia 1995
Gellercie,
List bożonarodzeniowy, po tych wszystkich latach. Muszę wyznać, że nie udało mi się spełnić Twoich życzeń. Voldemort pozostaje niepokonany, a niedawno powrócił, cały i zdrów, po swoim starciu z tym, czego tak się bał, i zaczął gromadzić popleczników. Horkruksy, stary przyjacielu. Horkruksy i dziesiątki innych zabezpieczeń. I, masz moje słowo, nie kłamię. Nie wiem, dlaczego w końcu wygrałem. Nie wiem, jakich słów ode mnie oczekujesz.
I wiem... powiedziałem, że więcej nie napiszę. I przyjmuję Twoje przeprosiny, oczywiście, zrobiłem to lata temu. Ale nie potrafię wymyślić, co jeszcze zrobić. Błagam Cię o cierpliwość...
Zakładam, że bez wątpienia słyszałeś już o Harrym Potterze.
Wysyłam Ci to w największej tajemnicy. Jeśli dobrze pamiętam, dawno temu napisałem, że nie mam prawdziwie bliskich mi osób. Może to dziwne, ale po tych wszystkich latach ciszy i całym tym gniewie jesteś człowiekiem, któremu ufam najbardziej w sprawie... tego. Kwestii nie mającej znaczenia dla wojny, Anglii, Voldemorta...
Harry Potter rozpoczął naukę w Hogwarcie pięć lat temu. Został przydzielony do domu Gryffindora i wątpię, żeby to było dla Ciebie zaskakujące. Jego stopnie znajdują się na górnej granicy średniej, jego relacje z nauczycielami są generalnie neutralne, a jego przyjaźnie niezniszczalne jak diamenty. Dorastał w mugolskiej rodzinie, gdzie nim pomiatano i nie dbano o niego — był strasznie nieszczęśliwy, dopóki nie przybył do Hogwartu — zgodnie z moją wolą, ponieważ to było konieczne, aby go chronić. Konieczne było skazanie go na okropne dzieciństwo. Całe jego życie związane jest ze starożytną magią, dziwaczną przepowiednią, rzeczami, których Voldemort nie chce uznać i których istnienie nawet Ty i ja ledwo rozumiemy. Jest jednocześnie zwyczajny i niezwykły, i mój rozum protestuje, gdy próbuję go opisać.
Cierpiał tak bardzo, zbyt wiele, jak na tak młodego chłopca. I tak wiele z mojego powodu, nawet jeśli nie bezpośrednio. I... nie wie. Nawet nie zdaje sobie sprawy z rzeczywistej wagi tego wszystkiego.
Jego przeznaczenie splata się z losem Voldemorta. Magia przekraczająca logikę czy rozum...
Gellercie, muszę go wysłać na śmierć.
Przez tyle lat próbowałem tego nie dostrzegać. Fragment duszy Voldemorta, tak rozdartej przez tworzenie horkruksów, oderwał się od niej, kiedy Mordercze Zaklęcie się odbiło, i utknął w niewinnym chłopcu. Jest przepowiednia. Bliźniacze węże w dymie tropiciela. Stara, stara, przedpotopowa magia...
Nie potrafię mu powiedzieć. Jak mógłbym? Sam musi to odkryć...
Jest dobrym chłopcem, Gellercie. Jest wytrzymały i odważny i przeważnie mądry, i zasługuje na coś lepszego. Zasługuje na to, by dorosnąć i zestarzeć się, by się zakochać i opiekować się dziećmi, by pisać ekscentryczne listy. Zasługuje, by pogrzebać Voldemorta i rozpocząć swoje własne życie wolne od przeznaczenia, blizn i nonsensu, i oddałbym własne życie, żeby tak się stało, ale nie mogę, nigdy, ponieważ to tak nie działa.
Bałem się Ciebie, kiedy odkryłem zakres Twoich planów, terror Twoich rządów, tortury stosowane wobec mugoli. Kiedy uciekłeś od ciała Ariany jak zwykły morderca. I, tak, gniewałem się, oczywiście. Tak bardzo się gniewałem. Ale nigdy Cię nie nienawidziłem. Nigdy nie życzyłem Ci najgorszych rzeczy pod słońcem. I dlatego budzisz się, śpisz, jesz i oddychasz, i nie płoniesz w wiecznym ogniu płomieni feniksa, do którego wrzuciłbym Voldemorta — nie, Toma Riddle'a, tak się nazywa, reszta to pozory — do którego wrzuciłbym człowieka, który związał Harry'ego ze swoim przeznaczeniem, tak bardzo go nienawidzę, nienawidzę go do szpiku moich kości...
Ty nie trzymasz się życia kurczowo jak wrzód. To dla mnie wystarczająca skrucha, bez względu na to, co możesz sobie myśleć. I jak na czarnoksiężnika, masz zaskakująco zdrowy stosunek do śmierci...
Posłuchaj mnie. Przepraszam. Piszę do Ciebie w rozpaczy i obciążam Cię problemami starego człowieka, których nie da się rozwiązać, po tym jak obaj stwierdziliśmy, że między nami nie było już nic prócz goryczy. Ale, Gellercie. Wysyłam go na śmierć. Dla większego dobra.
Twierdzisz, że Nurmengard i ja Cię nie złamiemy. I prawdopodobnie tak się nie stało. Ale, Gellercie, Tom i Harry mnie złamali. Podejrzewam, że ostatecznie jesteś ode mnie silniejszy.
Och, ale jest szansa! słabe światełko nadziei, że on może po prostu przeżyć. Że Harry może żyć — bez wątpienia uszkodzony, zmordowany jak wielbłąd — jak powiedzieliby mugole — ale żywy.
Ale czasem nadzieja jest bardziej bolesna niż kapitulacja.
Ignoruj mnie. Śmiej się ze mnie. Wysyłam niewinnego chłopca na wojnę, tortury i śmierć, ponieważ muszę robić to, co konieczne, ponieważ nie mogę przepraszać za to, co konieczne. Przyjrzyj się drzwiom swojej celi, Gellercie — wciąż żyję tymi krwawymi, przeklętymi słowami...
Prawdopodobnie tylko Ty mógłbyś docenić, co to znaczy. Pełną tego ironię. Tylko Ty, stary przyjacielu, po tym wszystkim, co zrobiliśmy w tych czasach, które spędziliśmy, raniąc się nawzajem.
Nigdy nie znałem drogi. Nawet będąc świętoszkowatym, starym draniem, nigdy nie znałem drogi. Ja tylko próbowałem pomóc, robić to, co wydawało mi się słuszne, co zakończyłoby się pomyślnie. I oto, do czego to prowadzi: wysyłanie dziecka na śmierć... wszystko, czego dotknę, każdy, kogo kocham, obraca się w proch... przyznaję, czym jestem, Gellercie, jestem potworem...
Ja... muszę to zakończyć. Przepraszam.
P.S. za nas obu
[załącznik: paczka cytrynowych dropsów]
prawdopodobnie styczeń 1996—
Albusie—
Pięćdziesiąt lat. Siedzę tutaj pięćdziesiąt chrzanionych lat. I przez cały ten czas Ty — Ty, ze wszystkich ludzi — nigdy nie przysłałeś mi słodyczy. Już sam ich zapach sprawił, że trzęsłem się z radości. To była najcudowniejsza rzecz, jakiej zasmakowałem w moim życiu.
Pięćdziesiąt lat. Moje ciało to szkielet muskany bólem, ledwo mogę sobie przypomnieć, jak mogłem być kiedyś piękny. Jestem ostatnim żywym więźniem. Strażnicy odeszli. Wiekowy skrzat domowy wsuwa jedzenie pomiędzy kraty. Nawet zaklęcia na moim zegarku tracą moc. Wskazówki chwieją się, kalendarz prawie nie działa. Myślę, że sowa potrzebuje trzech dni albo coś koło tego, żeby dotrzeć tu z Hogwartu? W dzisiejszych czasach być może więcej? Czy świat rozszerza się pode mną? Czy to dlatego stałem się tak odległy? Teraz musi być styczeń, słońce jest mniej więcej na odpowiedniej wysokości.
Ale nie jestem już dla Ciebie niczym więcej niż uchem. Znów piszesz łzawe listy wiekowych kochanków przy swojej bożonarodzeniowej sherry, Albusie? Chodzimy tam i z powrotem, tam i z powrotem. Twoje pismo nawet się nie zmieniło. Kończy mi się pergamin. Większość moich korespondentów nie żyje. Każdą książkę w tym pomieszczeniu przeczytałem tuzin razy. Przypuszczam, że Fawkes dalej tam jest? Wszystko jest tak, jak zawsze było?
Już nie zadaję sobie trudu, by spać. Kiedy czytam Gertrudę w delirium, wtedy niemal ma sens. Jedno-, dwusylabowe słowa. Posłuchaj mnie.
Biedny Albus. Już nawet ledwo mogę się na Ciebie gniewać. Scheisse, niemal jest mi przykro z Twojego powodu. Nie miałeś dzieci, prawda? Nie wziąłeś ślubu, nie ustatkowałeś się? Po prostu umrzesz i zabierzesz Ją oraz tego chłopca — Pottera — ze sobą, nie zostawiając nic prócz ślicznej pieśni feniksa i torby słodyczy.
Ale to oznacza, że masz ze mną coś wspólnego. Ty i ja... kochamy ludzi lepszych od nas i robimy to z całego serca. Pozwoliłem Ci wygrać ten pojedynek, bo myślałem, że mnie ocalisz, Ty zdradliwy draniu, ale zamiast tego zostawiłeś mnie, bym zgnił. Już nie obchodzi Cię nikt oprócz tego chłopca, wiem o tym. Ale nie złamiesz mnie. Nie złamiesz mnie.
Robimy się zbyt starzy. Należymy do poprzedniego wieku, do miejsca obok rzeki płynącej przez młyn, Albusie, nie do czasów, kiedy gnijemy w naszych wieżach, schwytani w dwóch rogach świata. Należymy do początku, gdzie nasza wspaniałość nie jest obciążona odpowiedzialnością, nasze piękno nie skalane starością. Należymy do czasu przed konsekwencjami, które zaczynają nas niszczyć.
Przestałem o Tobie myśleć, wtedy, w przeszłości. Próbowałem przestać myśleć o wszystkim, naprawdę. Tylko tam i z powrotem przez moją celę. Słowa nad drzwiami. Trójkąty i kółka i linie.
Masz rację. Przynajmniej jeden chłopiec powinien odejść, mając za sobą dobre życie. Nasze są długie, całkowicie zniszczone.
9 czerwca 1997
Gellercie—
V prowadzi badania nad różdżkami — w różdżce H jest taki sam rdzeń, incydent Priori Incantatem — szuka zastępczej różdżki dla tej, która go wybrała...
Gellercie, jeśli odkryje Jej istnienie, jeśli powiąże Ją z Gr. — Legilimencja — on po Ciebie przyjdzie... zrobi Ci to, czego boi się najbardziej... zabije Cię... to może być nieuniknione...
Wybacz obcesowość. Brakuje mi czasu. Zasłużyłeś na ostrzeżenie.
Żegnaj,
Albusie—
Mój zegarek jest kompletnie zniszczony. Nie wiem już, jaka jest data. Nie obchodzi mnie to. Mały zarozumialec idzie po mnie? Wybornie! Najlepsze nowiny całej dekady. I po prostu kocham to, że nawet nie zadajesz sobie trudu, by kazać mi kłamać. Wiesz, że zrobię to dla Ciebie, prawda?
PIĘĆDZIESIĄT LAT, ALBUSIE. PIĘĆDZIESIĄT [nieczytelny gryzmoł] Jak miałbym to znieść, skoro Ciebie nie ma? Skoro jesteś złamany, skoro jesteś wreszcie tak szalony, jak zawsze lubiłeś udawać, że jesteś? Było wystarczająco źle, kiedy nie pisałeś. Było wystarczająco źle, kiedy zamilkłeś z tego lub tamtego powodu, ponieważ byłeś zbyt zajęty, żeby zaprzątać sobie tym głowę, ponieważ myślałeś, że chciałem, abyś milczał dlaczego miałbym tego chcieć ponieważ nie miałeś czasu.
Zawsze brak czasu. Nawet teraz mówisz, że Ci go brakuje. PRZESTAŃ KŁAMAĆ. ODWRÓĆ SIĘ I SPÓJRZ MI W OCZY.
Voldemort? Przyślij go tutaj. PRZYŚLIJ TEGO MAŁEGO WĘŻA TUTAJ. Nauczyłeś mnie oklumencji, będę kłamał przez swoje złamane zęby i śmiał mu się w twarz — och, zbyt dużo czasu minęło, odkąd śmiałem się komuś w twarz, o wiele zbyt dużo, od lat nawet nie widziałem twarzy — a on zrobi to szybko i na czysto, prawda, bo powinienem bać się Śmierci? Śmierci, której poszukiwaliśmy, żeby nią władać? Śmierci, która byłaby naszym trzecim partnerem w tworzeniu z tego świata królestwa? Myślisz, że byłby zawstydzony, gdyby go przyłapano na gorącym uczynku — zwykłym zabójstwie z litości? Chcę się z niego śmiać i śmiać i śmiać...
Nauczyłeś mnie oklumencji, w Dolinie Godryka, tysiąclecia temu. Twój umysł był czerwienią, złotem i ogniem odrodzenia. To była agonia, musieć go zablokować. Twoje palce były długie i smukłe wokół Twojej różdżki. Byliśmy razem, świat był dobry, woda płynęła bystro, a potem ona umarła...
Jego umysł nie będzie dobrze smakował, prawda? Nie zemdleję od samego widoku istoty ludzkiej? Ten jeden raz zrobię coś dobrego dzięki Tobie? A za wiele lat Ty zabierzesz Ją do swojego grobu, kiedy wreszcie weźmiesz na siebie ten trud i ponownie zmienisz świat, Ty napuszony, piękny dupku.
Mogę się śmiać nawet wtedy, gdy mnie torturują, pamiętasz? On nigdy Jej nie dostanie. Popatrz na mnie, Albusie, poddałem się i oszalałem. Szlochaj w swoją sherry, nad czym tylko zechcesz. Nigdy nie miałem zbyt wielkiej nadziei, że będziesz miał odwagę przyznać się do mnie...
Pytasz o wyrzuty sumienia. Cóż, teraz jestem szalony, więc będzie nawet w porządku, jak powiem Ci prawdę. Przez dekady, Albusie, przez dekady, chory z poczucia winy. Wrzaski mugoli w moich snach. Myśli o szeregach ludzi, których wysłałem na śmierć, tłumy ich rodzin, które zostawiałem za sobą. Ciała zmienione w mulcz. Była taka dziewczyna z czerwonym szalem, która nie przestawała krzyczeć. Jest martwa od pięćdziesięciu lat i nie przestaje krzyczeć. Myślisz, że dlaczego tak kurczowo się Ciebie trzymałem? Byłeś lepszy ode mnie, mniej lub bardziej.
Oczywiście wiedziałeś o tym przez cały czas. Że żałuję, nienawidzę siebie, nienawidzę tego, co zrobiłem. Tak samo, jak wiedziałeś, że umarłbym dla Twoich idiotycznych planów dotyczących Jej. Tak samo, jak wiedziałeś, że Ci odpiszę, gdy tego chciałeś. Tak samo, jak wiedziałeś, że kochałem Cię, odkąd się poznaliśmy.
A Ty musisz zabić chłopca i nie wolno Ci myśleć o mnie. Potter i ja, Twoje baranki ofiarne, całopalne ofiary dla Voldemorta i dla większego dobra.
Ale co ja mówię? Jesteś uroczym, starym człowiekiem o dobrym sercu, wręcz słodkim. A ja jestem samotnym, skruszonym, starym grzesznikiem. Mugole maszerowali w stronę mojej wyciągniętej różdżki, mugole ustawiali się przed Nią w kolejkach, nagimi stopami rysowali w ziemi znaki paniki, aż uśmiechałem się zimno, unosiłem Ją, wysyłałem zielone światło rozprzestrzeniające się jak zorza. Piękne. Ekscytujące. Coś rozdziera mi wnętrzności za każdym razem, gdy o tym myślę.
Zostało mi kilka ostatnich zwojów pergaminu. Będę pisał na ścianach. Mam nadzieję, że ten bachor — Voldemort — przyjdzie, zanim skrzat domowy umrze i pozostawi mnie przymierającego głodem; to będzie lepsza śmierć. W jednym pomieszczeniu przez pięćdziesiąt lat, w jednym pomieszczeniu na zawsze, zdzieram skórę z palców do żywego mięsa na inskrypcji na drzwiach i...
Powiedz mi, co się dzieje. Weź cholerne samonotujące pióro, jeśli musisz, jeśli nie masz czasu, by pisać, powiedz mi, co się, do diabła, dzieje, tylko nie zostawiaj mnie tutaj. Pozwoliłem Ci wygrać NIE ZOSTAWIAJ MNIE TUTAJ...
Czy to nie wyrzuty sumienia sprawiają, że powracasz do tematu Horkruksów? Czy to dlatego spytałeś? Z jakiego innego powodu mogłoby Cię to obchodzić? Co innego daje uczucie, które Cię okalecza? Wyrzuty sumienia. Przezorność. Błagałbym Cię, byś ujeżdżał ze mną wiatr, Albusie, ale jesteśmy o wiele, o wiele za starzy i złamani.
ODPOWIEDZ MI ALBUSIE NIE ZOSTAWIAJ MNIE TUTAJ ZAUWAŻYSZ JEŚLI NAPISZĘ TO MOJĄ KRWIĄ I BĘDĘ BŁAGAŁ?
Ale nigdy do końca nie wiedziałem, co o mnie sądzisz, prawda? Tylko to, że mnie nie nienawidzisz. Albusie Dumbledore, czy Ty w ogóle wiesz, co czynisz ludziom?
Ale musisz...
Moje włosy to niechlujna, splątana masa. Szczury zakradły się z powrotem — cóż, zrobiły to ładnych parę lat temu, ale teraz są śmielsze, gryzą moje książki. Mam ich krew na swoich zębach. Nie, panie Voldemort, nigdy Jej nie miałem, odpieprz się i zgiń wreszcie, w końcu to nie jest aż takie złe, widzisz, zrobię to już za chwilę dla kogoś, kogo kocham. Umrę dla Ciebie.
Ale zakładam, że według Ciebie czarnoksiężnicy nie potrafią kochać, prawda?
Może się mylisz.
Brak pergaminu. Nie mam kolejnego zwoju. Wyślesz więcej? Nie zostawiaj mnie tutaj.
21 sierpnia 1997
Zwrot listu do nadawcy. Odbiorca, Albus Persiwal Wulfryk Brian Dumbledore, zmarł.
Nasze kondolencje,
Biuro Sowiej Poczty
Ministerstwo Magii