416

Prawda o Marcu 1968 Artykuł Mariana Kałuskiego sprzed kilku lat. Warto go przypomnieć – admin.

Mija kolejna rocznica tzw. Marca 1968. Jednak wydarzenie to dla etnicznych Polaków nie ma żadnego znaczenia. I się nie mylimy w jego ocenie. Chociaż pewne kręgi starają się nam wmówić, że było to wielkie wydarzenie w dziejach Polski, to prawda jest taka, że takowym wydarzeniem nie było. Bowiem w wydarzeniach Marca 1968 brały udział tylko nieliczne osoby (głównie zresztą pochodzenia żydowskiego) i pod względem politycznym nic się w Polsce nie zmieniło. Gomułka pozostawał u władzy jeszcze prawie 3 lata, a komunistyczne rządy w Polsce przetrwały aż do 1989 roku. Poza tym nie wywarły one większego wpływu na postawę społeczeństwa wobec reżymu, która była niezmiennie wroga od 1945 roku. Marzec 1968 nie miał także żadnego wpływu na polski Sierpień 1980, czyli na powstanie Solidarności, która w dużym stopniu przyczyniła się do upadku komunizmu w Polsce. Tak, Marzec 1968 w dziejach narodu polskiego był niczym. W każdym bądź razie daleko mu do doniosłości wielu dziesiątek innych wydarzeń w historii Polski i narodu polskiego. Była to mało znacząca rewolta wewnątrz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a konkretnie walka o władzę w tej partii między etnicznymi Polakami, a odsuwanymi powoli od władzy komunistami żydowskimi, którzy posiadali przemożne wpływy w Polsce stalinowskiej – z woli Stalina i przy wsparciu sowieckich bagnetów. Wątpię, aby Marzec 1968 mógł być uznany za duże wydarzenie także w dziejach polskich Żydów. Byłoby takim, gdyby z Polski naprawdę wyrzucono Żydów, tak jak ich wyrzucono przed wiekami z Anglii, Hiszpanii, Francji czy Niemiec. Co najwyżej jest on znaczącym wydarzeniem w historii żydowskich komunistów w Polsce. Nikt Żydów nie wyrzucał z Polski w 1968 roku. Po prostu komunistom żydowskim, którzy przegrali walkę o władzę w PZPR z polskimi komunistami, dano okazję wyjazdu z Polski. Nie wiadomo dokładnie ilu ich wyjechało, ale przyjmuje się, że od 12 do 20 tys. osób. Wyjechali głównie młodzi Żydzi, w tym prawie 1000 studentów wyższych uczelni polskich. Wyjechało także 18 wysokiej rangi dygnitarzy partyjnych, aż 729 innych wyższych urzędników partyjnych i rządowych (w tym jeden minister – Fryderyk Topolski, kilku wiceministów, szereg dyrektorów departamentów ministerialnych), 28 dyplomatów, 176 UB-owców, 55 oficerów (politycznych) Ludowego Wojska Polskiego, 28 sędziów, ponad 200 dziennikarzy prasowych (w tym 15 redaktorów naczelnych) i 61 redaktorów i wyższych urzędników komunistycznego radia i telewizji. Niejeden z tych żydowskich komunistów, ubeków i oficerów w każdym państwie prawa nie otrzymałby prawa wyjazdu z kraju, a tylko stanął by przed sądem za popełnione zbrodnie na narodzie polskim. Chyba nikt z patriotów polskich nie opłakiwał czy nie opłakuje ich wyjazdu z Polski! Np. wyjazdu Heleny Wolińskiej, która w 1953 roku brała udział w zamordowaniu gen. Emila Fieldorfa czy brata Adama Michnika Stefana – także stalinowskiego prokuratora, którego ręce są zbroczone w polskiej krwi. Dzisiaj o ekstradycję Wolińskiej z Anglii stara się polski wymiar sprawiedliwości. [Zmarła w 2008 roku - admin] Czy Polacy mieli i mają płakać, że wyjechało z Polski setki stalinistów – agentów Kremla i izraelskiego Mosadu (Victor Ostrovsky „By way of deception” London 1991) i np. aż 261 dziennikarzy żydowskich, którzy byli na usługach propagandy PZPR i rządu komunistycznego? Wszak z tego okresu pochodził antykomunistyczny slogan: „Prasa kłamie!” Jest niezgodne z prawdą także twierdzenie, że po Marcu 1968 wyjechał z Polski kwiat nauki, kultury i literatury „polskiej”. Zdecydowana większość z tych ludzi to były miernoty. Potwierdza to fakt, że tylko nieliczni z tych ludzi zrobili karierę w Izraelu czy na Zachodzie. Czy kwiatem literatury „polskiej” byli pisarze i poeci socrealistyczni piszący utwory i wiersze na cześć Stalina? Powtarzam, Żydów w przygniatającej większości nikt nie wypędzał z Polski w 1968 roku. Ci ludzie wyjeżdżali dobrowolnie, gdyż albo: 1) czuli się skrzywdzeni przez partię (PZPR), 2) bali się, że któregoś dnia mogą stanąć przed sądem za popełnione zbrodnie na narodzie polskim, 3) nie czuli się Polakami, 4) chcieli po prostu wyjechać na Zachód, wierząc, że czeka ich tam lepsze życie (i to był bodajże najważniejszy powód dla większości wyjeżdżających z Polski Żydów, w przygniatającej większości ludzi w 30. i 40-kach). Że nikt Żydów z Polski nie wyrzucał, dlatego, że byli Żydami potwierdza i to, że w Polsce pozostało ich jeszcze wiele tysięcy, jak np. setki czołowych komunistów żydowskich, jak również i UB-owców. Ostatecznie, gdzie zmarli np. Jakub Berman, Hilary Minc, Roman Zambrowski, bandyci Romkowski czy Różański? Tak, w PRL po Marcu 1968. Przecież w Polsce mieszkał aż do 1992 roku stalinowski ludobójca Salomon Morel, który uciekł do Izraela dopiero jak w wolnej Polsce groziło mu aresztowanie. A jeśli PRL opuścili wszyscy Żydzi, jak głosi żydowska antypolska propaganda, to skąd się wzięli w Polsce po 1968 roku np. Adam Michnik, Jerzy Urban, Bronisław Geremek i setki innych znanych dzisiaj Żydów polskich? Wszak po 1968 roku były w Polsce nadal organizacje i pisma żydowskie oraz działał Państwowy Teatr Żydowski w Warszawie, a wielu Żydów zajmowało nadal różnego rodzaju wysokie stanowiska; np. Jerzy Urban był 1981-89 ministrem propagandy za gen. Jaruzelskiego. Mówienie, więc o Polsce bez Żydów i o „polskim antysemityzmie w Polsce bez Żydów” to nie tylko kłamstwo, ale i potwarz! Marzec 1968 to celowo zakłamane po dziś dzień wydarzenie z dziejów PRL. Antypolsko nastawieni Żydzi na całym świecie wykorzystali dobrowolny wyjazd polskich Żydów do walki z narodem polskim, – jako rzekomy objaw polskiego antysemityzmu. I to nie komunistów polskich tylko całego narodu polskiego, który z walkami frakcyjnymi w łonie PZPR nie miał nic wspólnego. Ta wyjątkowo podła kampania antypolska dużo zaszkodziła Polsce i Polakom w świecie. I tutaj mam rewelacyjne wprost wiadomości, w ogóle nieznane przez Polaków. Otóż według „Encyclopaedia Britannica. 1969 Book of the Year” po zdławieniu Praskiej Wiosny 1968 szereg czołowych działaczy żydowskich było zmuszonych uciekać z Czechosłowacji, jak np. Eduard Goldstuecker i Frantisek Kriegel. Natomiast „Encyclopaedia Britannica. 1971 Book of the Year” podała, że po 1968 r. w wyniku antysyjonistycznej propagandy wyjechało z Czechosłowacji ponad 5000 Żydów. Z kolei wychodzący w Melbourne dziennik „Herald Sun” („List fears” 19.7.1995) podał wiadomość, że czechosłowacka bezpieka po 1968 roku przekazała zagranicznym organizacjom antysyjonistycznym obszerną listę czeskich Żydów, narażając ich tym samym na osobiste niebezpieczeństwo. Są to duże grzechy Czechosłowacji i Czechów wobec Żydów. A teraz pytanie:, kto słyszał czy czytał o oskarżaniu Czechów o antysemityzm przez Żydów? Nikt! Natomiast, jak już wspomniałem, z Polaków – całego narodu polskiego (co jest zwykłym rasizmem!) zrobiono zwyrodniałych antysemitów. Dlatego Marzec 1968 nie jest czarną plamą w historii Polski i Polaków, a tylko czarną plamą w historii żydowskiego antypolonizmu. Tak kłamliwych i niemoralnych jest wiele innych żydowskich oskarżeń Polaków o antysemityzm. Marian Kałuski

Od redakcji: Autor jest dziennikarzem i pisarzem od kilku dziesięcioleci mieszkającym w Australii. Ma w dorobku 14 książek, między innymi „Wypełniali przykazanie miłosierdzia” oraz „Cienie, które dzielą”, których fragmenty zamieszczone zostały w Naszej Witrynie. http://www.naszawitryna.pl/

MEGA PRZEKRĘT PLATFORMY – przekazanie w obce ręce polskich zasobów ropy i gazu w ilości ok. 1,5 bln m3 Na naszych oczach, przy biernej postawie polityków, mediów, służb specjalnych, dzieje się ostatni akt utraty suwerenności naszego kraju. Afera hazardowa „warta” być może 0,5 mld PLN skutecznie przesłania megaaferę, w której Polska straciła jakieś 1500 mld PLN. Megaafera nie zostaje zauważona, być może, dlatego, że ma rozmiar niewiarygodny, choć tak łatwo sprawdzalny. W czasie, kiedy kolejne rządy szukają dywersyfikujących rozwiązań dostawy paliw, po cichu rozdawane są polskie zasoby ropy i gazu obcym firmom. Oficjalna wersja Głównego Geologa Kraju jest taka: „Przekazujemy zasoby w celu ich rozpoznania, nie posiadamy środków na ten cel i nowoczesnych technologii”. To kłamstwa! Od dziesiątków lat, w tym także w ostatnim 20-leciu, manipulowano informacją geologiczną. Np. coroczne Bilanse Zasobów Kopalin [PIG] informują, że mamy jedynie 150 mld m3 gazu (na 10 lat eksploatacji) i 19,5 mln ton ropy (na 1,3 roku eksploatacji). Jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, z chwilą przekazania zasobów w celu rozpoznania, od razu wiadomo, że pod Kutnem zasób gazu przekazany w 2007 r. FX Energy to ok. 500 mld m3, a gaz przekazany firmie Chevron w 2009 r. (obie firmy z USA) to ok. 1000 mld m3 (1 bln). Zasoby te po prostu, były dawno, poprzez kilka tysięcy wierceń w latach 60 i 70-tych XX w. i inne (satelitarne) w latach następnych, rozpoznane, a informacje utajniono polskiemu społeczeństwu i przekazywano agenturze KGB. Nie ujawnienie tych zasobów było i jest tym na rękę, którzy mają biznes na sprowadzaniu gazu z Rosji. Przekazano obecnie w obce ręce zasoby gazu w ilości ok. 1,5 bln m3 (na ok. 150 lat zapotrzebowania obecnego Polski) za ok. 1% wartości (opłaty koncesyjne za wydobycie – 5,63 PLN/1000m3) ze stratą ok. 2000 mld PLN (cena gazu z Rosji to ponad 400 USD/1000 m3). Zasoby te zostały dawno rozpoznane i firmy amerykańskie, o których mowa powyżej [w FX Energy - jest były wiceprezes PGNiG], mają 100% pewności co do wielkości zasobów, czym się same chwalą na swoich stronach internetowych. Manipulacja informacją przez Głównego Geologa Kraju, który wydał koncesje, polega na tym: koncesje wydaje (wydał obcym firmom ponad 30), jak twierdzi jedynie na rozpoznanie zasobów. Dają się na to nabierać wszyscy, nie znając prawa geologicznego i górniczego, które obecnie w Art. 12 stanowi, że: kto rozpoznał złoże… może żądać pierwszeństwa do jego eksploatacji przed innymi. Oznacza to, że rozpoznanie jest jednoznaczne z prawem do eksploatacji. To samo w Art. 15 jest kontynuowane w projekcie nowego prawa g i g – druk sejmowy 1696. Projekt nowego prawa g i g zmierza do totalnego przejęcia wszelkich zasobów energetycznych (oraz pozostałych) przez organ koncesyjny podległy Głównemu Geologowi Kraju w jednym celu – przekazania tych zasobów w ręce prywatnych firm przetargowo lub bez przetargu. Z pominięciem interesu państwa, samorządów i obywateli, czyli obecnych właściciel. Których pozbawia się możliwości korzystania z własnych zasobów. Dodatkowo jeszcze w nowym prawie wymyślono możliwość bezwzględnego wywłaszczenia z nieruchomości wszystkich właścicieli obecnych przez tego, który uzyskał koncesję na rozpoznanie i/lub eksploatację. Np. FX Energy ma już tereny o pow. 8,5 tys. km2 terenów w Polsce, które może przejąć na minimum 50 lat, wywłaszczając wszystkich, jeśli zobaczy w tym jakiś interes. Nowe prawo g i g ma ułatwić także znakomicie przekazanie węgla brunatnego w obce ręce. Węgiel brunatny ma „iść” z prywatyzacją energetyki, co oznacza, że za oczekiwane 12 mld PLN (obecnie szacunki dochodzą do 25 mld PLN) z prywatyzacji sektora energetycznego utracimy zasoby o wartości setek mld PLN. Samorządy i organizacje społeczne eliminuje się skutecznie z procesu koncesyjnego poprzez kolejne prawne ograniczenia ustawowe, celowe manipulacje prawem. To wszystko staje się niewiarygodne poprzez swoją prostotę. Wydaje nam się, że nikt nie może zabrać nam naszych domów, działek, pól i lasów. A jednak – wystarczy przeczytać choćby skrót projektu nowego prawa geologicznego i górniczego, żeby zrozumieć grozę sytuacji. Udało się, przy biernej postawie praktycznie wszystkich sił politycznych, zatrzymać listem otwartym do Prezydenta i Premiera, Marszałków Sejmu i Senatu (dostali wszyscy posłowie) spowolnić legislację tego prawa (ustawa miała wejść w życie 1 lipca 2009 r.). Sejm uchwalił powołanie Nadzwyczajnej Podkomisji Sejmowej ds. druku 1696 – projekt nowego prawa geologicznego i górniczego, po bezskutecznej wielomiesięcznej dyskusji w podkomisji, samorządy i organizacje społeczne przestały w niej uczestniczyć decyzją Przewodniczącego i posłów PO. Z uzyskiwanych informacji posiadamy wiedzę, że z wielu wniesionych poprawek niewiele poprawek wniosła Podkomisja do projektu rządowego (projekt Głównego Geologa Kraju), projekt wkrótce ma trafić do drugiego czytania. Podsumowując – zajmujemy się wszyscy „duperelami”, a tu kradną, zupełnie bezkarnie, wszystko, co dla nas najcenniejsze. Zwłaszcza przyszłość. Mogliśmy być Norwegią czy Kuwejtem, a jesteśmy nędzarzem wycyckanym przez zgraję mafijnych „elit politycznych”. Może czas z tym skończyć, póki jeszcze coś zostało? Może warto społeczeństwu ujawnić wszystkie bzdury o budowie dla nas bezpieczeństwa energetycznego w ramach, którego pozbywamy się własnych paliw, jako źródła dochodów, by kupować od innych za ciężkie pieniądze. Te bzdury o bezpieczeństwie energetycznym w ramach, czego pozbywamy się za grosze dochodowych spółek energetycznych wraz z zasobami. O potrzebie budowy elektrowni atomowych wtedy, kiedy zapotrzebowanie na energię stale spada, a wydano już pozwolenia na 12,5 tys MW przyłączenia energii wiatrowej, (zostały do rozpatrzenia wnioski na 54 tys. MW), t.j. na 1/3 zainstalowanej obecnie mocy wszystkich elektrowni. Wtedy, kiedy dostępne zasoby geotermiczne (skał i wód) mogą zapewnić moc energii elektrycznej na ok. 50 tys. MW. O konieczności realizacji projektu CCS – wychwytywania, sprężania i zatłaczania spalin ze spalania węgla brunatnego przez PGE (przygotowane do sprzedaży na giełdzie) w najcenniejsze geotermalne pokłady utworów solanek jurajskich w centralnej Polsce.

Źródło : http://1616.salon24.pl/155948,megaprzekret

andruch2001

http://www.aferyprawa.eu

Sytuacja finansowa Polski coraz groźniejsza Sytuacja w polskich finansach publicznych staje się coraz groźniejsza. Czerwiec tego roku może się okazać przełomowy dla kreatywnej księgowości w naszym kraju. Wówczas to NBP dokona weryfikacji danych makroekonomicznych m. in. salda błędów i opuszczeń w bilansie obrotów płatniczych z zagranicą jak i pieniężnego wyrazu naszego deficytu handlowego. Może się okazać, że wyniki finansowe będą znacznie gorsze od dotychczas deklarowanych. Konia z rzędem temu, kto dziś poda precyzyjne – prawdziwe dane dotyczące tak podstawowych wskaźników makroekonomicznych jak wielkość deficytu sektora finansów publicznych czy wielkość polskiego PKB za 2010r. Czy aby na pewno polski PKB wyniósł 1412 mld zł. tak jak podaje GUS? Czy wielkość deficytu na rachunku obrotów bieżących za ubiegły rok na pewno wynosi obecnie tylko ok. 12 mld euro, czyli ok. 48 mld zł., a może 14,3 mld euro, a może już ponad 15 mld euro. Jeszcze bardziej dwuznaczna wydaje się kwestia lekceważona od lat bardzo ważnej pozycji statystycznej, jaką jest saldo błędów i opuszczeń, które było w 2010r. wysoce ujemne i podobno najpierw wyniosło 13,2 mld euro, a potem już 14,3 mld euro. Czy to wszystko ma istotne znaczenie dla danych makroekonomicznych niezbędnych dla skonstruowania budżetu na przyszły rok, na wielkość naszego długu publicznego, a zwłaszcza na wielkość polskiego PKB, jak i na relację długu publicznego do PKB, co wiąże się nierozerwalnie z odpowiedzią na zasadnicze dziś pytanie. Czy przekroczyliśmy 55 proc. próg ostrożnościowy i to już w 2010r.

Niestety wszystko to ma fundamentalne znaczenie i może być bardzo groźne w skutkach. Skala kreatywnej księgowości zaczyna przekraczać wszelkie granice, 50 mld zł. w tą czy w tamtą stronę, jak widać nikogo ze sfer rządowych nie zwala z nóg. Czy ktoś z ręką na sercu może nam dziś po I kw. 2011r. definitywnie podać skalę deficytu w naszym handlu zagranicznym za 2010r. Wątpliwości bagatela dotyczą o ok. 50 mld zł. Dysproporcje w statystyce dotyczącej skali deficytu w handlu zagranicznym między danymi niemieckimi i polskimi sięgają gigantycznej kwoty od 10 – 15 mld euro. Różnice są porażające – chodzi przecież o blisko 4 proc. polskiego PKB w dół lub w górę. Jeśli okaże się, że to niemieckie statystyki są precyzyjne, co wydaje się bardzo prawdopodobne, wtedy mielibyśmy do czynienia z prawdziwą sensacją. Reperkusje mogą być dramatyczne. Trzeba by wówczas pomniejszyć cały polski PKB za 2010r. (1412mld zł.) o znaczącą kwotę, co definitywnie oznaczałoby, że już w końcu ub. roku przekroczyliśmy 55 proc. próg ostrożnościowy w relacji do PKB. A przecież MF oficjalnie już poinformowało opinię publiczną, KE i rynki finansowe o znaczącym sukcesie i wyniku ok.53proc. relacji polskiego długu do PKB za 2010r. Czy polski PKB za 2010r. znacząco przeszacowano, błędnie policzono, czy tylko pominięto przez nieuwagę 50 – 60mld zł. myląc eksport z importem. Takie podejrzenia wydają się tym bardziej uzasadnione, że sztuczki księgowe w iście greckim stylu zastosowano zarówno w grudniu 2009r. jak i w grudniu 2010r. poprzez realizacje tzw. swapów walutowych. Ministerstwo Finansów interweniowało na rynku sprzedając rezerwy walutowe rzędu ok. 4mld euro czyli ok. 16 mld zł. Wzmocniło to na dzień 31 grudnia 2010r. polskiego złotego o kilka groszy, co po przeliczeniu długu publicznego Sk. Państwa dało niższy statystycznie dług jak i próg relacji zadłużenia do PKB. Czy było warto manipulować kursem złotego, sporo wydając – wątpliwe. M. in. dzięki tej operacji NBP może dziś w ramach zysku za ub. rok przelać na konto MF ok.6 mld zł. Tym bardziej zasadne wydaje się pytanie, po co było podwyższać VAT na 2011r., który ma dać raptem 5,5 – 5 mld zł. do budżetu, wzmacniając inflację, z którą ten sam NBP będzie walczył podnosząc stopy procentowe, tym samym podnosząc koszty obsługi długu. Manipulacji statystycznych było i jest coraz więcej i to mających istotny wpływ na podstawowe wskaźniki makroekonomiczne, takie jak choćby wielkość deficytu sektora finansów publicznych. Prawdziwe cuda działy się pod koniec grudnia 2010r. w płatnościach kasowych budżetu jak i w wydatkach budżetu państwa. Z miesiąca na miesiąc GUS wprowadził poprawki o skali 10 mld zł. Czyli w grudniu 2010r. gdzieś się zapodziało skromne 10 mld zł., a już w marcu cudownie się odnalazło. Równie prawdopodobne może się okazać też, ale dopiero gdzieś na przełomie maja i czerwca 2011r., że deficyt sektora finansów publicznych nie wyniósł 7,9 proc. PKB, tylko np. 8,5 proc., a może nawet 9,5 proc., zwłaszcza jak uczciwie i dokładnie policzy się wreszcie tajemnicze saldo błędów i opuszczeń za 2010r., czy wydatki drogowe. Być może stąd wynika ten szczególny, niczym innym nieuzasadniony pośpiech w konstruowaniu budżetu państwa na 2012r. już w I połowie tego roku. Dziwne, że nikt przez ostatnie 20 lat nie wpadł na pomysł ekspresowego tempa konstruowania nowego budżetu nie mając ostatecznych danych. Może się, więc okazać, że zarówno budżet na 2011r. jak i na 2012r. mogą być obarczone wielkimi błędami o fundamentalnym znaczeniu dla prawdziwego stanu polskich finansów publicznych. Ostateczny prawdziwy obraz całego polskiego sektora finansów publicznych stoi, więc nadal pod wielkim znakiem zapytania. NBP, który chcąc nie chcąc został wplątany w te sztuczki magiczne ma zweryfikować GUS – owskie dane, ale dopiero w czerwcu tego roku, gdy prace nad budżetem na 2012r.będą praktycznie zakończone w MF. Czyli nie wiedząc jak wyglądają podstawowe, niesłychanie istotne dane makroekonomiczne za 2010r. – będziemy projektować budżet na 2012r. Skoro nie wiemy ile naprawdę wynosi PKB za 2010r. to jak mamy uwierzyć, że w 2011r. wyniesie o 1517 mld zł., a w 2012r. nawet 1619 mld zł. Zamiatanie pod dywan, zaklinanie rzeczywistości to już nawet nie jest „strzyżenie po ciemku” jak twierdzi opozycja parlamentarna, to igranie z ogniem. Jak się to kończy przekonali się Irlandczycy, Grecy i Węgrzy. Trudno jednoznacznie dziś ocenić czy chodzi o brak profesjonalizmu, czy o coś znacznie groźniejszego. Przypomnijmy, że Polska od lat nie doszacowywała skali odpływu kapitału z naszego kraju. Skala transferu środków z Polski unikająca monitorowania, ukryta pod pozycją saldo błędów i opuszczeń w ramach bilansu obrotów płatniczych z zagranicą od lat była ogromna i lekceważona. Tylko w ostatnich kilku latach 2006 – 2010 odpływ kapitału z Polski wyniósł ok. 210 mld zł. czyli średnio licząc ponad 50 mld euro. Przypomnijmy, że od 2004r. netto w ramach środków unijnych napłynęło do Polski ok. 27 mld euro. Zanim, więc MF przystąpi do konstrukcji budżetu na 2012r. sprawa dokładnego policzenia prawdziwej wielkości polskiego PKB jak i skali deficytu sektora finansów publicznych i prawdziwej relacji długu publicznego do polskiego PKB za 2010r. staje się dziś sprawą kluczową dla wiarygodności polskich finansów publicznych. Nieprzypadkowo państwowy bank BGK zapowiada, że przygotowuje się do „wspierania ” na rynku polskich obligacji, gdyby pojawiły się na nim napięcia związane z ich wyceną. Oznacza to mniej więcej tyle, że BGK będzie podtrzymywał rentowność polskich obligacji, gdyby kapitał zagraniczny zaczął je wyprzedawać i wychodzić z Polski, a ma ich już na olbrzymią kwotę blisko 140 mld zł. Zapowiadają się ewidentnie całkiem spore perturbacje na rynku polskich skarbowych papierów wartościowych w połowie roku. Kapitał portfelowy ma pełną świadomość, że polskie potrzeby pożyczkowe wyniosą w tym roku ok. 160 mld zł. W razie wyraźnie gorszych wskaźników niż dotychczas deklarowane, będzie on żądał dużo wyższych rentowności – np. za 10 – latki ok. 7 proc., albo wyjdzie z polskiego rynku i może to zrobić dość gwałtownie. Wtedy to właśnie BGK ma być ostatnią deską ratunku, ma zadbać o twarz naszego MF i złudzenie trwania „zielonej wyspy”. Janusz Szewczak

Jakobini w akcji Obserwacja zachowań PiS i kilkutysięcznego tłumu zwolenników tej partii prowadzi do smutnego wniosku – niczego nie zrozumieli, niczego się nie nauczyli przez ostatni rok. Dla każdego człowieka myślącego rozsądnie i poważnie o Polsce było to bardzo bolesne doświadczenie. Zobaczyliśmy powtórkę z ubiegłego roku, tyle, że z jeszcze większym natężeniem nienawiści gęsto rozsiewanej przez ludzi z krzyżami w rękach i pod sztandarami, także o symbolice religijnej. Nienawiści – zupełnie nieprzytomnej – do Rosji, ale także do wszystkich Polaków niepodzielających poglądów rozhisteryzowanego tłumu o iście jakobińskim potencjale. Wypada powtórzyć spostrzeżenia z czasów tzw. walki o krzyż w 2010 r. Mamy oto do czynienia z pełzającą rewolucją, z negowaniem, podważaniem władz i struktur państwa polskiego. PiS organizuje z premedytacją oddzielne uroczystości żeby pokazać, że tylko one są słuszne i godne, a tamte, organizowane przez państwo, to szopka urządzana przez zdrajców Ojczyzny działających w zmowie z Putinem. PiS i jej zwolennicy podkręcani do granic wytrzymałości psychicznej przez partyjnych działaczy i przez takie osoby jak Melak, Lisiewicz, czy Sakiewicz, mówią wprost – gardzimy tym państwem, gardzimy każdym, kto nie idzie z nami. W ten sposób partia będąca reinkarnacją najgorszych żywiołów sanacyjnych zaprzecza głównej idei swoich antenatów – propaństwowości. Chociaż może nie – przecież piłsudczycy także nienawidzili państwa polskiego do 1926 r., a państwowcami stali się dopiero wówczas, kiedy zagarnęli je dla siebie. I nie dajmy się omamić, że w tym całym cyrku chodzi o upamiętnienia prezydenta Lecha Kaczyńskiego, czy innych ofiar katastrofy smoleńskiej. Jest to tylko przykrywka do awanturnictwa i anarchii, którą uprawia Prawo i Sprawiedliwość(sic!) ze swoimi oddanymi zwolennikami. Najlepszym dowodem jest sprawa tablicy usuniętej przez władze obwodu smoleńskiego. Uczyniono z tego kamień obrazy, kolejny powód do krzyków „hańba”, „skandal”. Tymczasem fakty wyglądają tak:

- w krakowskim „Dzienniku Polskim” Dariusz Malusiak, autor filmu „Modlitwa Smoleńska” mówi: „Mogę powiedzieć, że była to półkonspiracyjna wyprawa, ponieważ nie mieliśmy zgody władz białoruskich i rosyjskich na przewiezienie tablicy oraz jej zamontowanie na miejscu tragedii.”

- Rosjanie od początku zgłaszali obiekcje w związku z tablicą wskazując na nieuzgodnioną treść i brak wersji rosyjskiej tekstu, co jest normą w takich sytuacjach.

- tablicę ufundowało Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010, grupujące niektóre rodziny ofiar związane z PiS. Tak więc mamy do czynienia z sytuacją, w której bez zgody gospodarzy wiesza się tablicę, a następnie podnosi rwetes, kiedy ci ją zdejmują. Rosjanom można, co najwyżej zarzucić brak delikatności, gdyż zdejmując tablicę tuż przed uroczystościami, zranili uczucia rodzin innych ofiar, nie związanych z grupą jastrzębi. Trzeba także koniecznie zauważyć, że autorom hucpy z tablicą ponownie, tak jak w przypadku demonstrantów, w ogóle nie chodziło o pamięć ofiar. Chodziło o przemycenie frazy o „sowieckiej zbrodni ludobójstwa”. Liczyli, że się uda, ale się przeliczyli, bo mają do czynienia z poważnym państwem, a nie z konspiratorami w krótkich spodenkach. Teraz, jak to zwykle bywało w historii ich formacji, sączą jad, tyle, że w powietrze, bo i tak przegrali. No, ale to już taka mentalność… Gorzej, kiedy hierarcha Kościoła bp Kazimierz Ryczan mówi z ambony podczas oficjalnych uroczystości: „Uderzeniem w twarz ojczyzny była wymiana tablicy upamiętniającej ofiary w Smoleńsku(…) Dawny zaborca, okupant z czasów komunizmu, nie wybacza Polsce Solidarności, niezależności i suwerenności”. Szkoda, że JE nie zadał sobie trudu, aby sprawdzić okoliczności… [Utożsamianie Rosji Carskiej, Sowietów i Rosji po 1992 to w zasadzie najważniejszy znak firmowy oszołomów spod znaku postpiłsudczyzny. Łatwo go dostrzec i w gajówce, nie wytykając palcem, u kogo - admin] I jeszcze jeden aspekt sprawy. Wielu komentatorów krytykujących pisowkie demonstracje głosi pogląd o czerpaniu przez PiS z tradycji Dmowskiego. Jest to pogląd absurdalny. Irracjonalizm polityczny, emocjonalny mistycyzm i skrajna rusofobia to ma być rzekomo dziedzictwo Dmowskiego! Trudno o większa pomyłkę. Biorąc jednak pod uwagę, że podobne poglądy głoszą także osoby, które trudno podejrzewać o brak wiedzy (M. Migalski, prof. Nałęcz), prowadzi to do wniosku, że mamy do czynienia z celowym przedstawianiem Dmowskiego i ruchu narodowodemokratycznego w fałszywym świetle celem jego zdyskredytowania w oczach współczesnych Polaków, którym na ogół brak nawet elementarnej wiedzy o roli i dokonaniach ND i jej lidera. Widocznie obawiają się powrotu na scenę prawdziwej myśli narodowodemokratycznej skoro posuwają się do kłamstwa.

http://www.jednodniowka.pl/

Bank Centralny Rebeliantów czyli jak się robi rewolucję w XXI wieku? W chwili, gdy powstaje ten tekst, na Libię spadają kolejne bomby bohaterskich pilotów NATO, które, jak wiadomo, jest sojuszem obronnym. A ponieważ najlepszą obroną jest atak, obronny Pakt Północnoatlantycki atakuje wszelkich możliwych podejrzanych, nawet cywilów. Właśnie odświeżyłem stronę pewnej agencji informacyjnej i dowiedziałem się, że zginęło siedmiu cywilów – i po co się głupi pchali pod te bomby zrzucane przez szafarzy pokoju? Największą zagadką do dziś pozostaje prawdziwa przyczyna interwencji „bratnich narodów”. Niektórzy twierdzą, że chodzi o złoto Kaddafiego, – ale w Trypolisie jest go tylko 140 ton (za Odrą jest go 24 razy więcej). Inni przekonują, że to robota wywiadu, – ale czy wywiad jest w stanie wzniecić rebelie na całym kontynencie? Jeszcze inni twierdzą, że chodzi o ukrócenie politycznych interesów Włoch – tak jakby tylko Włochy robiły interesy z Kaddafim. Nieco bardziej przekonująca wydaje się jednak teza Paula Craiga Robertsa, który twierdzi, że amerykański Lewiatan postanowił ostatecznie okiełznać buntowników wyłamujących się z programu AFRICOM. Program ten został ustanowiony w 2007 roku przez George’a W. Busha w celu poddania afrykańskiego świata polityki ścisłej kontroli USA. W jego ramach młodzi politycy z Czarnego Lądu jeżdżą za ocean na specjalne szkolenia, gdzie uczą się, jak walczyć ze światowym terroryzmem (czytaj: wykonywać polecenia Amerykanów). W programie nie chciały uczestniczyć jedynie: Libia, Sudan, Erytrea, Zimbabwe i Wybrzeże Kości Słoniowej. Nic, więc dziwnego, że we wszystkich tych krajach (poza Zimbabwe) trwa interwencja militarna USA., Kto nie walczy z terroryzmem u naszego boku, wobec tego zostaną zastosowane środki terroru – zdaje się myśleć Waszyngton. Ale i ta hipoteza wydaje się niepełna. Zapoczątkowana w nocy 18 marca interwencja krajów Zachodu rozzuchwaliła buntowników na tyle, że już tydzień później podjęli decyzję, która wprawiła cały świat w osłupienie. O ile podpisania kontraktu z Katarem (lub innym krajem arabskim) na sprzedaż ropy można się było spodziewać, o tyle obwieszczenia wszem i wobec, że właśnie powstaje Bank Centralny Benghazi, nie spodziewał się chyba nikt. A przynajmniej nie na tym etapie rewolucji. Libijskim nomadom należą się słowa najwyższego uznania: nie dość, że z karabinem w ręku dzielnie walczą o przyszłość swojej ojczyzny w saharyjskim skwarze, to jeszcze są w stanie jednocześnie tworzyć własny system bankowy! I kto mówił, że Arabowie są leniwi?! Dzielni buntownicy najwyraźniej na zasadzie empatii z amerykańską klasą polityczną nie mogli znieść tego, że ohydny dyktator Kaddafi wciąż nie przyjmował zapłaty za swoją ropę w dolarach, lecz w libijskich dinarach. Postanowili, więc pomóc Amerykanom obalić siłą niezależny system bankowy Libii i zaprowadzić nowy porządek, „kompatybilny” ze światowymi trendami, (czyli z dolarem). Kontrakt na sprzedaż ropy za pośrednictwem Kataru i innych krajów przewiduje oczywiście, że będzie ją można już kupić za dolary. ONZ już zapowiedziała, że rządu powstańców i jego instytucji nie dotkną żadne sankcje gospodarcze. Pustynni nomadowie zakładający bank centralny w samym środku rewolucyjnych starć stają się w ten sposób znakiem naszych czasów. Niegdyś rewolucje polegały na zdobywaniu twierdz lub zamachach na głowy państw, dziś rebelianci zakładają swój bank centralny. Nawet PRL powstała w ten sposób, że najpierw Stalin napisał Polakom konstytucję, a za złotówkę zabrano się dopiero wówczas, gdy sytuacja nieco już okrzepła. Być może świat pójdzie w takim kierunku, że przyszłe zamachy stanu będą się dokonywały w biurowcach. Pewna grupa banków wyłamie się z kartelu działającego pod egidą banku centralnego, wydrukuje swoje własne kwity, ogłosi wszem i wobec, że obniża stopy procentowe poniżej obowiązującej stopy, a dopiero potem na ulicę wyjdą buntownicy. A może ludzkość nauczy się bezkrwawych rewolucji i armia nie będzie musiała się już z nikim bić, tylko nauczymy się płynnie zmieniać system władzy na bardziej inflacjonistyczny bez przemocy, dla dobra światowego pokoju i z poszanowaniem praw człowieka? Ale nie dzielmy skóry na niedźwiedziu – Kaddafi jeszcze żyje. Może właśnie w Trypolisie jakiś oficer CIA tłumaczy mu, że przecież nadal może zobowiązać się do sprzedaży ropy w zamian za dolary oraz że myśliwce NATO mogą zniknąć z przestrzeni powietrznej Libii tak szybko, jak się tam pojawiły. Albo może Armii Światowej Inflacji nie uda się pokonać wojsk dyktatora i wrócimy do punktu wyjścia? Kto wie? Na pewno samobójstwem byłoby dla Kaddafiego podjęcie decyzji o sprzedaży ropy za euro (wcześniej uczynił tak Saddam i wiadomo, jak skończył). Wówczas administracja Obamy znalazłaby na niego bardzo porządnego haka – np., że wywołał trzęsienie ziemi w Japonii albo, że sprzedawał hitlerowcom ogrodzenie do obozów koncentracyjnych. A dzielna amerykańska armia, tocząca nieustanną wojnę o pokój, zgniotłaby zbroczonego krwią dyktatora, nim ten zdążyłby odwołać swoje słowa! Jakub Woziński

"Odejście" na Tu-154M bez ILS-a Nie wiem tak naprawdę, jaki był cel z hukiem zapowiadanego od kilku miesięcy eksperymentu lotniczego. Eksperymentu, który narażał życie pilotów i członków komisji, którzy go przeprowadzali. Po co było udowodniać to, co było oczywiste dla pilotów maszyny tego typu. I to nawet nie tylko dla pilotów - opis funkcjonowania autopilota znajduje się, bowiem w instrukcji obsługi tupolewa. Mówi też o nim raport MAK. Jak to działa, można też było zobaczyć na filmach zarejestrowanych w kabinie Tu-154M, których nie brakuje na YouTube. Fragment jednego z takich filmów przedstawiam, choć oczywiście znalezienie go przypominało szukanie igły w stogu siana. Pokazuje on przedstartową procedurę testową, której jednym z elementów jest sprawdzenie "uchoda". Rosyjscy piloci, stojąc jeszcze na pasie przy wyłączonych silnikach, wykonują na sucho to, co polscy piloci musieli zrobić podczas podchodzenia do lądowania. Na filmie widać jak najpierw uaktywniają autopilota przyciskami na panelach, aby zaraz później nacisnąć znajdujący się na wolancie przycisk "Uchod" (Odejście). Skutkuje to przesunięciem manetek gazu w pozycję maksymalną (moc startowa) i uruchomieniem sygnału dźwiękowego, który informuje o wyłączeniu automatu ciągu (widać też jak gasną kontrolki na panelach). Samolot stoi na pasie, a więc nie mógł łapać sygnału nadawanego przez kierunkowe anteny systemu ILS - nie ma zresztą sygnałów, które by to potwierdzały. Jak widać (i słychać) - "odejście" bez ILS-a działa. Podchodząc do lądowania samolot otrzymuje niezbędną moc silników, aby przerwać zniżanie i odejść na tzw. drugi krąg. To, czy samolot stoi na pasie, czy znajduje się w locie, nie ma tu znaczenia. I właśnie, dlatego rosyjscy piloci robią ten test przed startem - upewniają się, czy "Uchod" zadziała w awaryjnej sytuacji w powietrzu. Warto zwrócić uwagę na filmie na to, że aby przycisk "Odejście" zadziałał, autopilot musi mieć włączone tryby "Podejście" i "Ścieżka”, (które umożliwiają przechwycenie sygnałów ILS). W zapisach czarnych skrzynek 101-ki nic natomiast nie wskazuje na to, że te tryby były aktywowane. Piloci 101-ki ich najpewniej nie włączyli, bo nie było po prostu takiej potrzeby - wiedzieli przecież, że lotnisko Smoleńsk Siewiernyj nie jest wyposażone w ILS. Skoro więc przycisk "Odejście" nie był aktywowany, nie myśleli zapewne nawet o tym, aby z niego skorzystać.

Cezary Czerwiński's blog

Trop dla dziennikarzy śledczych W styczniu 1997 r. Sylwester Walczak w swej relacji z Nowego Jorku pisał o pewnym incydencie z udziałem ruskich dyplomatów: „Wciąż nie wiadomo, jak zakończy się nowojorski "incydent dyplomatyczny", w którym uczestniczyło dwóch policjantów i dwóch pierwszych sekretarzy misji dyplomatycznych: Borys Obnosow z Misji Rosjii Jurij Orange z Misji Białorusi. W wyniku szarpaniny Obnosow miał zwichniętą rękę, połamane okulary i podarte ubranie. W czwartek dyplomaci poskarżyli się na złe traktowanie przed Komitetem Międzynarodowym Organizacji Narodów Zjednoczonych. Stwierdzili, że jedynym ich przewinieniem było nieprzepisowe zaparkowanie samochodu przy hydrancie. Ich zdaniem policjanci zachowywali się brutalnie i nie zwracali uwagi na ich dyplomatyczne karty identyfikacyjne. Ambasador Rosji przy ONZ Siergiej Ławrow zażądał przeprosin, ukarania policjantów i zapłacenia przez miasto rachunków medycznych Obnosowa. Policjanci twierdzą, że nie chcieli pozwolić, aby Obnosow po pijanemu prowadził samochód i że zostali zaatakowani przez zachowujących się zaczepnie dyplomatów. Burmistrz Nowego Jorku Rudolph Giuliani odrzucił wcześniejsze wnioski misji Rosji i Białorusi o ukaranie dyplomatów i oznajmił, że powinni oni opuścić Nowy Jork. Departament Stanu bada skargę Rosjan i Białorusinów na nowojorską policję.”

(http://archiwum.rp.pl/artykul/124799_Gwarancja_ochrony_czy_bezkarnosci.html)

Kim jest wspomniany w tekście Obnosow? Obnosow to obecnie dyrektor generalny KTRW („Korporacja Takticzieskoje Rakietnoje Woorużjenije”

(http://www.ktrv.ru/about/?PHPSESSID=b433c63134c32e42fb3362f5f863919d),

neosowieckiego zbrojeniowego giganta dostarczającego głównie pocisków, systemów rakietowych etc. dla ruskiego ministerstwa obrony i ruskiej armii (pełny asortyment wymieniony jest po angielsku tutaj http://eng.ktrv.ru/about_eng/?PHPSESSID=abc5626ea3f74dbd756c4a468a80426e).

Korporacja ta powstała na mocy prezydenckiego dekretu wydanego w styczniu 2002 r. przez Putina. Rok później jej szefem stał się właśnie Obnosow zmieniając na tym stanowisku S. Jakowlewa. Tenże Obnosow, już jako dyr. gen. KTRW, jest wymieniony na liście z grudnia 2003 r. (pozycja 153) jako przedstawiciel kandydata na prezydenta (http://www.putin2004.ru/service/law_info/4007CD25),

należy zatem bez wątpienia do zaufanych ludzi cara Putina (ten ostatni, jak wiemy, w 2004 r. zostaje ponownie wybrany na prezydenta FR). W skład tejże korporacji (na mocy późniejszych prezydenckich dekretów) wchodzi doskonale nam znana fabryka SmAZ ze Smoleńska

(http://www.smaz.ru/index.php)

„Smoleńskij Awiacjionnyj Zawod”, do której należy lotnisko Siewiernyj, też nam aż za dobrze znane (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/jak-sie-tnie-samoloty-na-siewiernym.html)

i z którą to fabryką związany jest wóz strażacki widoczny na legendarnym filmie moonwalkera S. Wiśniewskiego, przy którym to wozie stoją gostkowie z papieroskami obserwują z uwagą akcję „gaszenia pożaru polskiego „prezydenckiego tupolewa””. Jako ciekawostkę dodam, że fabryka SmAZ wymieniona jest na stronie KTRW jako produkująca bezzałogowce/bezpilotowce (UAVs) („training and light multi-purpose aircraft and UAVs (Smolensk Aircraft Plant) („Учебно-тренировочные и легкие многоцелевые самолеты, беспилотные летательные аппараты - «Смоленский авиационный завод».”)), co w śledztwie wokół maskirowki na Siewiernym może mieć dodatkowe i istotne znaczenie.

Karierę naukowo-zawodową Obnosowa przybliża jedna z podstron Korporacji (http://eng.ktrv.ru/about_eng/history_eng/people_eng/374/),

nie ma tu jednak zbyt wielu informacji o dyplomatycznej działalności obecnego szefa KPRW, co może skłaniać do podejrzeń, że chodziło o ten rodzaj dyplomacji, który związany jest z pracą ruskich specsłużb np. tych związanych z penetrowaniem technologii wojskowych NATO, skoro burmistrz Nowego Jorku domagał się wyniesienia się Obnosowa z USA (no bo chyba pijaństwo wśród ruskich dyplomatów nie było dla amerykańskich władz czymś nowym). To tylko oczywiście moje paskudne podejrzenia. Wskazuję jednak na tę postać, ponieważ dziennikarze śledczy „GP” w swoim obszernym artykule w „Nowym Państwie” (3/2011) zajęli się Olegiem Deripaską i Aviakorem w Samarze, nie zauważając jakby słonia w menażerii, czyli Obnosowa. Poza tym oprócz śladów zamachu w zakładach w Samarze (nawiasem mówiąc są tam jeszcze zakłady „Salut” należące do KTRW

(http://www.salute-samara.ru/mcm.php?id=35),

są do znalezienia ślady w smoleńskich zakładach lotniczych. To taka sugestia także dla W. Gadowskiego, który szumnie zapowiada swój śledczy reportaż dotyczący 10 Kwietnia.

http://www.smolgazeta.ru/public/1353-kak-umirayut-samolyoty.html

http://www.ktrv.ru/about/?PHPSESSID=b433c63134c32e42fb3362f5f863919d

http://www.cbronline.com/companies/tactical_missiles_corporation_jsc/employees

http://www.globalsecurity.org/military/world/russia/ktrv.htm

http://igorrgroup.blogspot.com/2010/02/pak-fa-from-technological-pov.html

http://www.ktrv.ru/about/history/

http://www.youtube.com/watch?v=-HcUXA4z9tI&NR=1

http://rbase.new-factoria.ru/news/zaryazhennoe-oruzhiya-intervyu-generalnogo-direktora-ktrv-borisa-obnosova/ (wywiad z lutego 2010, gdzie Obnosow mówi o kryzysowym dla Korporacji roku 2009 – następny już chyba kryzysowy nie był (http://www.1tv.ru/news/polit/156425))

http://gazetakoroleva.ru/?arhivyear=2011&month=3&number=2008106&st=220

http://www.pressmk.ru/PDF/ri-18-38-57.pdf

http://www.motorsich.ru/news/arhive/Documents/aviainform_01_2010.pdf

http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=104885

http://www.salute-samara.ru/mcm.php?id=35

Free Your Mind

Czy rząd zarobi na podwyżkach? Milton Friedman zwykł mawiać, że inflacja jest jedynym podatkiem, który nie wymaga ustawy. Obecnie ekipa Donalda Tuska wzięła sobie te słowa do serca i, chcąc nie chcąc, będzie korzystać z ostatnio szalejących cen na rynkach paliw płynnych. Jednocześnie nie zrobi nic, żeby te ceny obniżyć. Nie jest winą rządu, że ceny paliw na świecie zaczynają ponowną zwyżkę. Skoro Amerykanie wpuszczają w rynek ok. 600 miliardów dolarów, głównie poprzez banki, to pieniądze te muszą znaleźć gdzieś ujście. Banki inwestycyjne pompują, więc ceny paliw, chcąc na nich jak najwięcej zarobić. To powoduje, że koszt zakupu surowca dla polskich rafinerii rośnie, a wraz z nimi ceny dla finalnych odbiorców. To, co jednak rząd mógłby zrobić, to obniżenie akcyzy. Stosujemy, bowiem akcyzę wyższą od wymaganej przez Unię Europejską. Minimum wynosi ok. 1,30 zł od litra – w Polsce akcyza jest o ponad 20 groszy wyższa (1,56 zł). I nie ma, co liczyć, że minister finansów tę stawkę obniży. Wręcz przeciwnie – zapewne zaciera już ręce z powodu potencjalnych zysków dla budżetu. Trzeba, bowiem pamiętać, że Polska musi do końca przyszłego roku obciąć deficyt z około (oficjalnych) 80 miliardów do (również oficjalnych) 40 miliardów złotych. To może się odbyć tylko poprzez program wielkich cięć, – co jest niemożliwe z powodu permanentnych przygotowań do wyborów – lub wzrost wpływów do budżetu. Trzeba pozbierać po kilka miliardów z każdej pozycji, zamrozić wydatki i progi podatkowe na dwa lata, a wtedy może przy wszystkich sprzyjających warunkach i żelaznej konsekwencji niezwiększania wydatków uda się Rostowskiemu wypełnić unijne zalecenia bez żadnej systemowej rewolucji.

Zarobić na benzynie Wielką naiwnością, zatem byłoby liczenie na to, że rząd obniży akcyzę na paliwo albo, chociaż zmieni przepisy i przestanie naliczać podatek VAT od innego podatku, (czyli akcyzy i opłaty paliwowej). Naliczanie VAT tylko od faktycznego kosztu paliwa mogłoby spowodować spadek ceny aż o 35 groszy. Tyle, bowiem wyniesie 23% od akcyzy i opłaty paliwowej. I to nadaje się na największy absurd polskiego fiskalizmu – podatek naliczany od innego podatku. Ale czy jest ktoś, kto zrezygnuje z około 4-5 miliardów zł rocznie z tej formy opodatkowania, (czyli przypomnijmy: PŁACENIA PODATKU OD INNEGO PODATKU)? Na pewno nikt w tym rządzie. Wysoka cena benzyny (autor artykułu tankował w ostatni czwartek bezołowiową 95 po 5,19 zł/litr) powoduje, że rząd zarabia przede wszystkim na wyższych wpływach z VAT. W normalnej gospodarce, gdzie przedsiębiorstwa mogłyby odliczać VAT od płaconego podatku, zarobek ten byłby mniejszy, bo pozostałe firmy zapłaciłyby niższy VAT. Ale jak wiemy, minister Rostowski „uszczelnił” możliwość odpisywaniu VAT na benzynę dla przedsiębiorców, powodując, że coś, co jest faktycznym kosztem dla firmy, nie jest za ten koszt uznawane. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że w ten sposób odbywa się również podwyżka podatków. Idąc dalej tą drogą, można nie zaliczać przedsiębiorcom w ogóle żadnych kosztów działalności i traktować przychód na równi z dochodem, obciążając go 19-procentowym podatkiem. Oczywiście takiej sytuacji nie będzie, ale można od kilku lat zaobserwować wycofywanie kolejnych pozycji z kosztów uzyskania przychodu dla firm – co powoduje, że faktyczne nakłady na firmę są o kilka procent wyższe od uznawanych przez urzędy skarbowe kosztów. Te kilka procent w skali kraju przekłada się na jakieś 2-3 miliardy złotych.Inflacja w górę Wraz ze wzrostem inflacji rosną również wpływy podatkowe, (ale tylko w pierwszym, może jeszcze drugim roku). Rząd oto korzysta z wyższych wpływów (choćby o wskaźnik inflacji), samemu nie ponosząc kosztów tej drożyzny. Minister finansów poprzez decyzję zamrożenia progów podatkowych wpisał się doskonale w tradycję polskiej lewicy, która stosowała to narzędzie fiskalne. Tak też odbywa się podwyżka podatków. Proceder polega na tym, że kwota, przez którą wpada się w wyższy próg podatkowy, jest dokładanie taka sama jak w zeszłym roku (32% ponad dochód 85.528 zł). Stawka ta nie zmieniła się od 2007 roku, czyli przez cały okres rządów PO. A średnie ceny w tym czasie (lata 2007-2010) wzrosły już, wg Głównego Urzędu Statystycznego, o 13,5%. Wraz ze wzrostem cen rosną również wpływy z podatku VAT i akcyzy. Jeszcze w 2007 roku minister finansów Zyta Gilowska zakładała wpływy z tytułu VAT, akcyzy oraz podatków od gier na poziomie 138 miliardów zł, a już na ten rok Rostowski wyliczył, że będzie to 180 miliardów. W ciągu czterech lat działania PO mieliśmy, zatem nie tylko 13,5-procentowy wzrost cen (a jak pamiętamy z debaty Tuska z Kaczyńskim przed wyborami parlamentarnymi w 2007 roku, jabłka miały tanieć), ale również wzrost wpływów z podatków pośrednich o 30%. Wzrost ten spowodowany jest z jednej strony przez inflację, a z drugiej przez zwiększony fiskalizm i jednak rozwój gospodarki. Do tego pamiętajmy, że rządy PiS zostawiły po sobie dużą obniżkę podatków dochodowych (tak należy również rozumieć obniżkę składek rentowych). Gdy zostawiono ludności część środków, które sami wypracowują, to je po prostu wydali, zwiększając wpływy z tytułu podatków pośrednich. Co nie przeszkadzało Rostowskiemu grzmieć z trybuny sejmowej, że przez pisowskie obniżki podatków budżet potracił kilkunastomiliardowe (w skali roku) sumy. Warto, by nasi „liberałowie” sobie wreszcie uświadomili, że jak się obniża podatki o określony procent, to nie zawsze o ten sam procent spadają wpływy, bo czasem nawet rosną. Ale tego „najlepszy minister finansów w Europie” jeszcze nie odkrył i pewnie już w tej kadencji nie odkryje. A na razie możemy cieszyć się razem z Rostowskim, że ceny rosną, a wraz z nimi wpływy budżetowe. I nie zanosi się na to, żeby rząd cokolwiek miał zrobić, by temu przeciwdziałać. Po pierwsze – nie ma ku temu żadnych narzędzi, a po drugie – nie zrobi tego, by nie tracić możliwości osiągnięcia nieplanowanych wpływów podatkowych.

Z inflacją walczy NBP Organem odpowiedzialnym za poziom cen jest Narodowy Bank Polski wraz z Radą Polityki Pieniężnej. Podstawowym instrumentem, (ale nie jedynym) wykorzystywanym w tym celu jest manipulowanie stopami procentowymi. W tym roku Rada Polityki Pieniężnej już dwukrotnie podniosła stopy (łącznie o pół punktu procentowego). Były to pierwsze podwyżki od czerwca 2008 roku. Dzięki temu, że RPP jest niezależna od rządu czy Sejmu, (chociaż jej członkowie są wybierani przez prezydenta, Sejm i Senat), Polska ma jedną z lepiej prowadzonych we współczesnym świecie polityk pieniężnych. Polityka ta jest (jak na warunki zachodnie) dosyć restrykcyjna, ale dzięki temu zdołaliśmy uniknąć kryzysu finansowego, wykupywania śmieciowych aktywów w bankach komercyjnych przez podatników itp. Dwukrotna podwyżka stóp procentowych w tym roku na pewno zmartwi kredytobiorców (wzrost raty dla złotówkowego kredytu hipotecznego o ok. 6-7%), ale powinna ucieszyć resztę społeczeństwa, obserwującego ciągłą zwyżkę cen. Gdyby RPP razem z NBP były podporządkowane rządowi, zapewne nie widzielibyśmy żadnej reakcji. Jest to chyba jedyna tak ważna dziedzina w Polsce, gdzie rozwiązań systemowych mógłby się uczyć od nas cały świat. I pokazuje również, że tam, gdzie nie ma doraźnej polityki, naprawdę można dopracować się dobrych instytucji państwowych. Nasz minister finansów zapewne zaciera ręce, obserwując, jak ceny paliw rosną. Dodatkowe wpływy liczone w miliardach złotych pozwolą odłożyć na jakiś czas niepopularne decyzje. Ale ceny paliw kiedyś spadną, a wraz z nimi dodatkowe zyski dla budżetu. Miejmy nadzieję, że rosnące wpływy do budżetu nie przełożą się na dziesiątki tysięcy urzędniczych etatów… Marek Langalis

Nieudolność polskich służb specjalnych Gdańsk, rok 1995. Urząd Ochrony Państwa finalizuje przygotowywaną od kilku miesięcy akcję przeciwko handlarzom bronią. Gdy w końcu dochodzi do nielegalnej transakcji, komandosi UOP przystępują do akcji zatrzymania kupujących. W tym samym momencie z drugiej strony uderzają komandosi pomorskiej policji, którzy próbują zatrzymać sprzedających. Funkcjonariusze obydwu służb zderzają się ze sobą na miejscu. Szok, zdumienie, wątpliwości. Potem przez wiele miesięcy sprawą zajmują się prokuratorzy. W końcu okazuje się, że osoba kupująca nielegalnie broń pracowała niejawnie dla policji, a sprzedająca – dla UOP. Obie służby przez cały ten czas współpracowały ze sobą na innych płaszczyznach, a jednak nie zorientowały się, że realizują tę samą sprawę i że główne role w transakcji mają odegrać „przykrywkowi” pracujący dla służb. Ostatecznie i sprzedającego broń, i kupującego trzeba było wypuścić. Jako „wtyczki” realizujące operacje specjalne, osoby te nie podlegały odpowiedzialności karnej? Na nic zdało się również zabezpieczenie broni. Okazało się, bowiem, że cały towar został kupiony przez służby właśnie na potrzeby tej operacji. Sprawa nie przyniosła oczekiwanego spektakularnego „sukcesu”, lecz ujawniła kompromitujący brak przepływu informacji pomiędzy dwiema państwowymi instytucjami zajmującymi się walką ze zorganizowaną przestępczością. Warszawa, wiosna 2005 roku. Kontrwywiad Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrzymuje Marcina T. – asystenta posła Józefa Gruszki, który przewodniczy sejmowej komisji ds. PKN Orlen. Funkcjonariusze kontrwywiadu przez wiele miesięcy wcześniej zdobywali dowody, że T. jest rosyjskim agentem. Udokumentowano m.in. jego spotkania z oficerem rosyjskiego wywiadu działającym w Warszawie. T. przekazywał mu ciekawe informacje dotyczące m.in. niejawnych posiedzeń posłów wyjaśniających aferę Orlenu. Został zatrzymany i decyzją sądu trafił do aresztu. Został wkrótce wypuszczony, a po niejawnym procesie usłyszał wyrok uniewinniający. Jak to możliwe? W trakcie procesu wyszło, bowiem na jaw, że T. pracował dla Agencji Wywiadu i Rosjaninowi przekazywał informacje odpowiednio spreparowane, częściowo fałszywe. Realizował, więc świetną grę dezinformacyjną. Grę przerwało dopiero jego aresztowanie. Gdy sąd oczyścił go z zarzutów, Rosjanie zorientowali się, że polski wywiad wystrychnął ich na dudków. W ten sposób zniweczono wielomiesięczną operację polegającą na dezinformowaniu Rosjan, co do przebiegu prac nad wyjaśnianiem „afery Orlenu”. Wszystkiemu zawinił brak współpracy między kontrwywiadem ABW i Agencją Wywiadu.

Jedenaście instytucji Polska jest rekordzistą, jeśli chodzi o liczbę służb specjalnych. Małe państwo, niebędące światowym mocarstwem, posiada aż siedem takich służb. Dwie z nich zajmują się wywiadem i kontrwywiadem wojskowym. Trzecia – przez wiele lat najbardziej profesjonalna – zajmuje się wywiadem zagranicznym, a czwarta (ABW) bezpieczeństwem wewnętrznym, czyli głównie kontrwywiadem. Do tego dochodzi jeszcze Centralne Biuro Antykorupcyjne, powołane w czasach PiS do ścigania korupcji. Szósta służba to Centralne Biuro Śledcze, zajmujące się zwalczaniem zorganizowanej przestępczości. Mamy również wywiad skarbowy, którego zadaniem jest ściganie przestępczości finansowej – zwłaszcza nierejestrowanych dochodów i „brudnych” pieniędzy. Do tego trzeba dodać jeszcze dwie instytucje: część komórek policyjnych i Żandarmerię Wojskową. Przepisy prawne dają im, bowiem uprawnienia do pracy operacyjnej i stosowania środków techniki operacyjnej (m.in. podsłuchów czy obserwacji). Te same uprawnienia posiada… Służba Celna. Istnieje jeszcze Centrum Antyterrorystyczne, które kiedyś podlegało MSW, a dziś podlega szefowi ABW. Centrum zajmuje się koordynacją działań związanych z przeciwdziałaniem terroryzmowi. Skupia funkcjonariuszy mających doświadczenie z pracy w innych służbach, a także współpracuje ze służbami innych państw odpowiedzialnymi za walkę z terroryzmem. Formalnie służb specjalnych mamy siedem. Dodatkowo cztery instytucje mają uprawnienia zbliżone do służb. Daje to, więc jedenaście instytucji państwowych uprawnionych do inwigilacji obywateli! Dla porównania: Niemcy mają jedynie trzy tajne służby: wywiad zagraniczny (BND), kontrwywiad cywilny (BfV) i kontrwywiad wojskowy (MAD). Z kolei BKA, – czyli policja kryminalna – zajmuje się zwalczaniem zorganizowanej przestępczości kryminalnej, a przestępczością skarbową zajmują się jej wyspecjalizowane komórki. Ewentualną niezgodność dochodów obywateli ze stanem ich życia weryfikują… urzędy skarbowe. Dania ma jedną służbę specjalną, w strukturach, której funkcjonują komórki zajmujące się wywiadem, kontrwywiadem, analizami, zwalczaniem terroryzmu itp. W Izraelu od lat funkcjonują trzy służby: Mosad (wywiad zagraniczny), Szin Bet (kontrwywiad cywilny i wojskowy) oraz Aman (wywiad wojskowy działający głównie na obszarze wrogich państw muzułmańskich – głównie Iranu). Francja ma dwie tajne służby: DGSE (cywilny wywiad i kontrwywiad) oraz DRM (wywiad wojskowy). Taki system ułatwia kontrolę i wzajemny przepływ informacji. Uniemożliwia również aresztowanie agentów jednej służby przez drugą służbę lub wzajemną rywalizację służb ze szkodą dla państwa. Co równie istotne: w Polsce w służbach zatrudnia się znacznie więcej osób? Jak wynika z oficjalnych danych, w obu niemieckich służbach kontrwywiadowczych w 2008 roku pracowało 2500-2600 funkcjonariuszy? W Polsce sama tylko Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrudnia ok. 6,5 tysiąca osób.

Coraz większy bałagan Ilość niestety nie przechodzi, w jakość. Pierwszy problem polega na dublowaniu kompetencji i zadań służb. Poza wywiadem wojskowym i cywilnym wszystkie służby mają obowiązek zajmować się zwalczaniem korupcji i przeciwdziałaniem „praniu brudnych pieniędzy”. Za osiągnięcia w tych dwóch dziedzinach w służbach można najszybciej uzyskać awans, nagrodę pieniężną lub inne przywileje. Znaczna część funkcjonariuszy tajnych służb wzięła się, więc za realizację tych dwóch celów – zupełnie zresztą niepotrzebnych. Aby zapewnić lepszą współpracę ze społeczeństwem, wywiad skarbowy zdobył tzw. fundusz operacyjny, przeznaczony na wypłaty dla informatorów, dzięki którym dowie się o nielegalnych dochodach innych osób. Wywołało to w społeczeństwie patologię powszechnego donosicielstwa. Kilka tygodni temu „Dziennik” ujawnił, że do urzędów skarbowych i kontroli skarbowej w całym kraju wpływa, co miesiąc… ponad tysiąc donosów – z reguły powodowanych niechęcią donosiciela do kogoś, komu w życiu lepiej się powodzi. Z „szarą strefą” walczą też dodatkowo i CBA, i CBŚ, i ABW. Oczywiście cała ta „walka” dotyczy bzdur. Służby chętnie zajmą się Kowalskim, który część pieniędzy zarobił w szarej strefie (np. w budownictwie) i kupił sobie za to nowy, lepszy samochód. Przyjdą też do Nowaka, aby zapytać, skąd miał pieniądze na urządzenie mieszkania czy domu. Nie zajmą się natomiast zakupami w trybie bezprzetargowym, w wyniku, których dziesiątki milionów złotych przepływają z państwowych instytucji do prywatnych spółek. Nie zajmą się też przypadkami nieudanych inwestycji (często ich beneficjentami są spółki powiązane z politykami), które owocują monstrualnymi karami nakładanymi na Polskę przez Unię Europejską. Dla przykładu: żadnej ze służb chroniących skarb państwa przed tymi, którzy narażają go na straty, nie zainteresowała umowa z czerwca 2010 roku zawarta między Narodowym Bankiem Polskim a Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Za otwarcie tzw. elastycznej linii kredytowej, dającej Polsce możliwość wzięcia 20 mld $ kredytu w wypadku ogromnego kryzysu, polski rząd zapłacił MFW aż… 60 mln dolarów. Były to pieniądze wyrzucone w błoto, bo kryzys nie nadszedł, a umowa była do tego stopnia nieprecyzyjna, że ewentualny kredyt byłby i tak uzależniony od widzimisię urzędników MFW. Służb nie zainteresował również podpisany przez Ministerstwo Obrony Narodowej kontrakt na dostawę rakiet krótkiego zasięgu. W czasach, gdy resortem kierował Jerzy Szmajdziński, kupiono od izraelskiej firmy nowoczesne rakiety przeciwlotnicze. Już po dostarczeniu ich do Polski okazało się, że działają tylko w warunkach pogodowych charakterystycznych dla… pustyni Negew, a w Polsce działać nie będą także z tego powodu, iż… zapomniano kupić wyrzutni do tych rakiet. Całkowity koszt tenj „inwestycji” wyniósł około 5 mld złotych, ale służby nie uznały tego za narażenie skarbu państwa na straty. Tego samego zdania była prokuratura, która śledztwo w sprawie umorzyła.

Logika urzędnika Drugi problem to wadliwe finansowanie służb. Kilka miesięcy temu wystąpiłem do Komendy Głównej Policji z zapytaniem, w jaki sposób wydano pieniądze na inwestycje w sprzęt dla policji. Okazało się, że najwięcej wydano na nieoznakowane pojazdy, które trafiły do… policjantów z wydziałów ruchu drogowego. Ogromne środki wydano też na wideorejestratory, fotoradary, laserowe mierniki prędkości itp. Potem okazało się, że pieniędzy brakuje na wyposażenie dla funkcjonariuszy zajmujących się walką z przestępczością, m.in. na amunicję potrzebną do obowiązkowych ćwiczeń. Brakło też środków na wyposażanie siedzib Centralnego Biura Śledczego, na kamizelki kuloodporne dla funkcjonariuszy, na sprzęt dla techników kryminalistycznych. Wniosek z tego płynie prosty: osoby przekraczające dozwoloną prędkość na polskich drogach są dla społeczeństwa znacznie większym zagrożeniem niż bandyci i inni przestępcy.

Na dwa fronty Funkcjonowanie polskich służb wymaga radykalnych zmian. W pierwszej kolejności należy zmienić kuriozalne przepisy podatkowe, aby były jasne, proste i nie zachęcały do oszukiwania. Wówczas zniknie konieczność utrzymywania wywiadu skarbowego oraz komórek w innych służbach odpowiedzialnych za utrudnianie życia podatnikom i przedsiębiorcom. Również likwidacja wielu niepotrzebnych przepisów natychmiast spowoduje, że korupcja zniknie sama z siebie. Będzie więc można rozwiązać CBA, a ograniczone do minimum komórki antykorupcyjne w policji czy w ABW posłać do ścigania skorumpowanych sędziów i prokuratorów. W pozostałych służbach niezbędna jest weryfikacja kadr, aby pozbyć się ludzi z czasów PRL, partyjnych aparatczyków i różnych innych nieudaczników. Później konieczne wydaje się utworzenie z pozytywnie zweryfikowanych funkcjonariuszy jedynie dwóch służb: jednej zajmującej się wywiadem zagranicznym (cywilnym i wojskowym), a drugiej zajmującej się bezpieczeństwem wewnętrznym, a więc kontrwywiadem wojskowym i cywilnym, zwalczaniem zorganizowanej przestępczości, walką z terroryzmem oraz prowadzeniem skomplikowanych śledztw. Tylko takie rozwiązanie umożliwi sprawne funkcjonowanie służb i ich rzetelne działanie na rzecz bezpieczeństwa państwa. Każde inne rozwiązanie będzie prowadzić do powiększania aparatu inwigilującego obywateli, zajmującego się ściganiem głupot i niezdolnego do zapewnienia nam bezpieczeństwa.

Leszek Szymowski

16 kwietnia 2011 "Biada tym, co bezbożne wydają ustawy, i tym, co ustanowili przepisy krzywdzące, aby słabych odepchnąć od sprawiedliwości”( Izajasz( 10,1-2). A uchwalają tych ustaw wiele, a im ich więcej, tym oczywiście mniej sprawiedliwości. Nie mówiąc już od odsuwaniu słabych od sprawiedliwości. A która z tych ustaw jest zgodna z prawem naturalnym; prawem do wolności, do własności, do życia, czy do indywidualności? Wątpię i myślę.. Prawo naturalne, istniejące niezależnie od istniejącej demokracji, istnieje obiektywnie, tak jak sumienie, które nie jest ludzkim prawem do ustalania reguł moralnych i pretekstem do samousprawiedliwienia się. „Sumienie to zdolność do obiektywnej i inspirowanej przez Boga samooceny do odróżniania dobra od zła i do wybierania dobra”- jak napisał w swojej najnowszej książeczce pt” Między polityką a religią”- pan profesor Michał Wojciechowski. Demokracja, swoją gilotyną większości- gwałci prawa naturalne, będące kiedyś podstawą naszej cywilizacji wraz z monarchią, zniszczoną ostatecznie po drugiej wojnie światowej przez demokratów większościowych. W niektórych krajach monarchie jeszcze panują, ale nie rządzą... Watahy demokratów dożynają resztki cywilizacji łacińskiej.. W Tatrach demokraci, gwałcący wolność człowieka, wykryli „przestępcę.”. Był to baca robiący oscypki w swojej bacówce. Robił je wiele lat, nawet przed przyłączeniem Polski do socjalistycznej Unii Europejskiej, w której demokraci regulują już prawie wszystko i domagają się jeszcze więcej.. Robił je ojciec, robił dzidek.. Od kilkuset lat. Demokraci europejscy regulują krzywizny bananów, wielkości pomidorów – i ustanawiają nowe zwyczaje. Ślimak jest z pewnością rybą.. Dwóch mężczyzn jest „ małżeństwem”, Bo regulować można wszystkim-, ale nie można regulować gwiazd. Jakie to wielkie nieszczęście, nie móc wpływać na gwiazdy?. Na razie. Jakie to musi być negatywne uczucie, wstając rano i myśląc, że czegoś nie można? Wielkie uczucie niemożności paraliżujące codzienne wstawanie socjalisty- demokraty.. Jak coś wymyślą, to poprzestawiają gwiazdy na Niebie i będą je regulować, jak regulują wszystkim, co dotyczy gospodarki?. Tym regulować można, to jest w zasięgu demokratycznej ręki, w końcu przestawiają nawet czas. Tak im się przynajmniej wydaje.. A on płynie systematycznie i nieuchronnie… Zawsze tak samo.. Na razie ustawili bacę w jego bacówce.. Baca dostał pół roku więzienia w zawieszeniu, za to, że nie posiadał państwowego certyfikatu, zezwalającego na produkcje oscypków..(????) Czy coś bardziej kuriozalnego można było wymyślić przeciwko bacy, zaklepać demokratycznie i wprowadzić w jego życie, certyfikat na coś, co produkuje od lat w jego w życie bez certyfikatów.? Bo czy może istnieć życie s socjalizmie biurokratycznym- bez certyfikatów, urzędników, regulacji, zagmatwanego systemu podatkowego, kosztującego krocie i ciut ciut.. Miliardy złotych idą systematycznie na podtrzymywanie tego wrednego systemu. Bo na razie jeszcze nie ma papierowych certyfikatów na życie.. Chociaż jest dopuszczalna aborcja, sposób na eliminowanie nienarodzonych. Nie ma jeszcze ‘ zabijania dzieciaków” ze względów społecznych”... Socjaliści zaczną chyba od względów politycznych.. Bo warto zabić takiego wcześniej, zanim się urodzi i zacznie propagować na przykład- idee wolnościowe.. A jak smakuje oscypek bez certyfikatu państwowego wystawionego przez urzędnika za pieniądze tego, co takie oscypki produkuje i próbuje je sprzedawać na zasadzie dobrowolności? Czy Górale mają jeszcze ciupagi zdatne do użytku i niecertyfikowane? Czas zrobić z nich użytek.. Najwyższy czas, bo zgnoją, stłamszą, zniszczą człowieka kiedyś wolnego, a obecnie zakutego w dyby certyfikatów.. Nawet wredny Adolf nie odważył się wprowadzić Góralom certyfikatów na oscypki.. Zrobiła to III Rzeczpospolita demokratyczna i „ wolna”. Tak wolna, że „obywatele” pozasuwani w dyby, nie widzą, że w tych dybach żyją.. Najgorsze jest niewidoczne dla oczu- tak twierdził „ Mały Książę”. I to jest prawda, która najbardziej gorszy, bo jest prawdą.. A „ żadne prawo nie jest odpowiednie dla wszystkich”- twierdził Liwiusz. Ale kto w demokracji przejmowałby się tym, co twierdził jakiś facet w przeszłości. Tym bardziej, że nie był demokratą... Było- minęło.. Patrzmy w przyszłość, jak proponuje lewica wszelka.. Góralski baca musi porzucić swoje zajęcie, zajść z gór i zalegalizować urzędniczo to, co robił przez wiele lat bez urzędów... Próbował to robić, bez ich wiedzy, ale go dopadli. Przywiązali mocnym i niewidzialnym sznurem demokracji do urzędu... Jak będzie trzeba wyślą policję z helikopterami? Namierzą, ustalą, zaatakują.. Wszak żyjemy w demokracji, ustroju” ludzi wolnych i odpowiedzialnych.”. Tak przy tym twierdzą.. I mamy demokratyczne prawo to znaczy takie, jakie wymyśli większość przeciwko jednostce. Bo większość gwałci prawo jednostki do samostanowienia o sobie.. Aż w końcu gwałt się gwałtem odciśnie.. Bo każdej akcji, wcześniej czy później musi towarzyszyć reakcja.. Bo w człowieku- w sposób naturalny- tkwi reakcja.. Każdy z nas jest reakcjonistą.. Gdy odbierają wolność- budzi się odruch nienawiści.. Dlaczego tę wolność, —jako dar Boży- odbierają człowiekowi? Bo nienawidzą Pana Boga i człowieka stworzonego na jego podobieństwo.. Organizują się w chmary i zespoły, w tym sejmowe i dawaj przegłosowywać i ustanawiać.. Ustanawiać swoje porządki, przeciw naturze, przeciw człowiekowi, przeciw zdrowemu rozsądkowi.. Większość to tyrania! Większość to dyktatura! Większość to niewola! Ale gdy” nosiciele wody sami ją piją, zanim ja poniosą do obozu, to znaczy, że wroga dręczy pragnienie”- pouczał Sun Zi. Tak mniej więcej zachowują się urzędnicy państwa demokratycznego i prawnego.. Cierpią na permanentne pragnienie.. Pragnienie zabrania komuś wolności, nadzoru nad nim, pozbawienia go samodzielności.. I przywiązują do państwa obywatelskiego, w którym wszyscy mają się zajmować wszystkim.. A całością mają się zająć urzędnicy państwa prawnego i demokratycznego, w liczbie centralnej - przekraczającej liczbę 660 000(!!!)_ Czekam na najnowsze dane.. Czuję, że zbliża się cyfra 700 000(!!!) Och, gdy mogli regulować gwiazdami.(????). Już powstałby cały Instytut Regulowania Gwiazdami.. I wszyscy tam „ zatrudnieni” regulowaliby umiejscowienie gwiazd.. Ile byłoby przyjemności w przestawianiu i porządkowaniu ich na Niebie?. Ile upajającej przyjemności?. „Nie będzie oscypka bez certyfikatu”- powiedział pilotujący informację dotyczącą oscypka. A do tej pory był- i to bez certyfikatu.? Tak jak grzyby po deszczu- były bez atestu, a teraz muszą być z atestami.. A deszcz? Jak tu wprowadzić atest na deszcz? Na razie Policja Grzybowa nie ściga tych, co stoją pod lasem w czasie wysypu nieatestowanych grzybów.. Że też w lesie muszą rosnąć grzyby nieatestowane.. Jasna cholera! Byłby problem z głowy, a tak, na bazarach trzeba nadawać im atesty.. I nie wolno sprzedawać na bazarach grzybów bez atestów.. Na razie państwo nie ma sił i środków na zorganizowanie ładu i porządku grzybowego, ale jak tylko” kryzys” się skończy i środki się znajdą, natychmiast demokratyczne państwo prawne powoła Policję Grzybową, centralnie sterowaną i nadzorowaną. Wtedy dopiero się zacznie.. Tak jak z Policją Drogową.. Polują- tak naprawdę na kierowców. I to jest ich zadanie fiskalne. Policja Drogowa w służbie fiskalnego państwa. Nareszcie jakiś porządek.. Policja Grzybowa też będzie spełniała funkcję fiskalną.. Bacę okupanci nakryli, gdy wędził 11 oscypków, a 200 miał już uwędzonych... Jasna cholera- musieli przyjść właśnie w tym momencie. Zrobili kocioł w dzień, gdy baca kręcił się koło kotła... Nie dość, że nie miał certyfikatu, to jeszcze nawędził oscypków.. A przy tym , nikomu niczego nie zwędził… Nie mógł tego robić w nocy i wystawić czujek? Tylko tak na wariata? A gdzie są juhasi i psy? Śpią? Nikt nic nie słyszał. Niestety w demokratycznym państwie prawnym trzeba nadsłuchiwać Trzeba mieć wyostrzony słuch..” Jeśli w nocy słychać krzyki, to znaczy, że wróg wpada w popłoch”.. I wystarczyło tylko nadsłuchiwać.. Uwędzić w nocy, a kurierzy niech odbiorą nad ranem.. I sprzedać, ale tak, żeby nikt nie widział.. Bo czego oczy urzędnicze nie widzą, tego w sercu im nie żal.. Góralom wszystkiego żal.. Nawet czujności.. Te przeklęte certyfikaty..! A kto nas zapędził do Ewropejskiego Sojuza? Jak mówił w stanie upojenia, towarzysz Jelcyn.. „Gdy żołnierze karmią konie jagłami, a sami jedzą mięso, gdy nie odwieszają garnków i nie wracają do namiotów, to znaczy, że są doprowadzeni do ostateczności jak zbóje”. Zbójecki aparat państwowy już jest doprowadzony do ostateczności.. Janosika, złapali i powiesili na haku za ziobro.. Może on by coś poradził? W każdym razie Policja Obywatelska dostała ostatnio 16 śmigłowców, żeby móc ścigać ”piratów drogowych”.. Kolejny zabobon, mający uzasadnić możliwość ciągłego polowania na kierowców.. Będzie ją można poprosić o pomoc, jeśli chodzi o monitorowanie bacówek.. I muszą mieć noktowizory do monitorowania w nocy.. Będą” Bogom nocy równi’- jak pisał Sergiusz Piaseczki- pisząc o przemytnikach.. W każdym razie - wszystko dopiero przed nami. To, co za nami - to mały pryszcz. „Najpiękniejsze „jeszcze przed nami.. Wspaniały, nowy, orwellowski świat.. WJR

Kłopotów z OFE ciąg dalszy

1. W dniu 1 maja wejdą w życie zmiany w systemie emerytalnym, które zmniejszają rozmiary składki przekazywanej z ZUS do OFE o 5% podstawy jej naliczania. Dzięki temu zabiegowi księgowemu dług sektora finansów publicznych zostanie zmniejszony się do końca tego roku przynajmniej o 0,6% PKB, a w roku 2012 o kolejne 0,5% PKB. Minister Rostowski będzie się mógł wykazać kolejnym sukcesem prawie bezbolesnego zmniejszenia deficytu sektora finansów publicznych o ponad 1% PKB i w ten sposób uwiarygodnić wobec Komisji Europejskiej, swoją politykę zmniejszenia tego deficytu do poziomu poniżej 3% PKB już na koniec 2012 roku. Wydawało mu się, że po przeprowadzeniu tej operacji będzie miał na jakiś czas święty spokój z tymi funduszami, a tu odezwał się Europejski Trybunał Sprawiedliwości, a dokładnie jego rzecznik generalny. Zaproponował on Trybunałowi, aby ten orzekł, że Polska ustawą o OFE, w którym zawarła ograniczenie inwestycji zagranicznych tych funduszy tylko do 5% ich aktywów, naruszyła unijną zasadę swobody przepływu kapitału. Rozstrzygnięcie Trybunału w tej sprawie nastąpi za kilka miesięcy i niestety wszystko wskazuje na to, ze zobowiąże on nasz kraj do takich zmian w ustawodawstwie, które pozwolą OFE inwestować w większym zakresie zagranicą.

2. Niestety materializuje się niebezpieczeństwo, które było sygnalizowane jak tę reformę przygotowywał rząd SLD w 1997 roku. Już wtedy niektórzy eksperci zwracali uwagę, że Powszechne Towarzystwa Emerytalne zarządzające OFE będą przez Unię zakwalifikowane do sektora prywatnego i w związku z tym podane zasadzie swobodnego przepływu kapitału. Przez parę lat po naszym członkostwie, Komisja Europejska przyglądała się naszemu systemowi emerytalnemu, ale po odrzuceniu propozycji naszego rządu, że transfery środków finansowych z ZUS do OFE są przepływami w ramach systemu finansów publicznych i w związku nie powinny być zaliczane do długu publicznego, zdecydowała się ponad 2 lata temu zaskarżyć polski rząd do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Mimo tego ,że przed Trybunałem podnosiliśmy, że OFE są częścią szerszego systemu zabezpieczenia społecznego, który ostatecznie jest gwarantowany przez Skarb Państwa, a więc wszystkich podatników, to wszystko na to wskazuje, że wyrok Trybunału będzie dla Polski niekorzystny.

3. Obecna struktura inwestycji OFE to około 60 % lokat w polskie obligacje skarbowe, pozostałe środki to inwestycje w akcje w tym mniej niż 5% w zagraniczne aktywa. Fundusze obwiały się, bowiem większego ryzyka inwestowania w aktywa zagraniczne niż aktywa krajowe i stąd inwestycje te są póki, co mniejsze niż ustawowy limit. Co więcej gdyby nie to ograniczenie ustawowe i nie konieczność pokrywania z własnych środków kosztów operacyjnych inwestycji w aktywa zagraniczne, wyższych niż koszty inwestycji w aktywa krajowe to polscy przyszli emeryci znaleźliby się już teraz w bardzo trudnej sytuacji. Sporo funduszy europejskich straciło, bowiem w kryzysie w latach 2008-2009 po 20-30% swoich aktywów i gdyby OFE mogły w tym czasie inwestować więcej zagranicą, one także poniosłyby podobne straty. Obecnie OFE dysponują ponad 220 mld zł i są to środki, które na razie pracują na rzecz rozwoju polskiej gospodarki. Jesteśmy krajem na dorobku i każda ilość kapitału zaangażowana w rozwój jest nam potrzebna jak powietrze. Jeżeli Komisja Europejska będzie na nas wymuszała wyprowadzenie dużej części tych środków do inwestowania zagranicą to zostaniemy postawieni w bardzo trudnej sytuacji. Wtedy jeszcze bardziej aktualne stanie się pytanie o przyszłość OFE, bo nie sądzę, aby w dobrze pojętym polskim interesie leżała zgoda na wyprowadzenie tych środków poza granice naszego kraju. Jedynym wyjściem będzie wprowadzenie dobrowolności oszczędzania w OFE i stworzenie możliwości ubezpieczonym w tych funduszach powrotu do ZUS z jednoczesnym zdjęciem gwarancji Skarbu Państwa za ostateczny rezultat działalności funduszy. Jeżeli tego nie zrobimy to może się okazać, że spora część środków funduszy za jakiś czas będzie wyprowadzona zagranicę, a straty z tytułu tych inwestycji ostatecznie musi pokryć Skarb Państwa. Tylko czy Platforma będzie chciała takie zmiany w naszym ustawodawstwie wprowadzić?

Zbigniew Kuźmiuk

Męczeństwo Sławomira Sierakowskiego Piszę ten felieton w momencie rozpoczęcia obchodów rocznicy smoleńskiej katastrofy, zainaugurowanych przez panią prezydentową Annę Komorowską, która poprowadziła do Smoleńska pielgrzymkę „prezydenckiej” grupy rodzin ofiar. Na miejscu okazało się, że na miejscu katastrofy jacyś nieznani sprawcy podmienili pamiątkową tablicę, – ale pielgrzymi taktownie nie zwrócili na to uwagi, pochłonięci zarówno rozpamiętywaniem, jak i misją „pojednania” z Rosją. Już choćby na tym przykładzie widać, że na tej drodze trzeba będzie jeszcze przełknąć niejedną żabę, albo i coś gorszego, – ale Rosjanie już tacy są, że kandydatów na swoich przyjaciół muszą najpierw odpowiednio do tej przyjaźni wytresować. Za to jak już ich wytresują – to ho, ho! – mogą ich nawet, za przeproszeniem, w d… haratać (brat brata w d… harata) – a ci taktownie nie tylko niczego nie zauważą, ale jeszcze się nadstawią. Dlatego też, mimo ogromu wzruszeń, pani prezydentowa Komorowska utrzymała się w konwencji mówiąc, że „razem łatwiej nam się zmierzyć z ogromem nieszczęścia, które się tu wydarzyło”. Czy miała na myśli również nieznanych sprawców, towarzyszących pielgrzymce incognito, czy tylko osobistości oficjalne – mniejsza z tym, bo ważniejsze jest oczywiście „nieszczęście”. Nieszczęście, owszem, ogromne, jakże by inaczej, – chociaż z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że gdyby nie ono, to, kto wie, czy pani Komorowska zostałaby prezydentową? No a poza tym, że zginął trzymający pod kluczem „Aneks” do Raportu o rozwiązaniu WSI i blokujący nakazane „pojednanie” znienawidzony Kaczor – zwolniło się przecież tyle pierwszorzędnych posad! Co tu ukrywać; nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, chociaż naturalnie nie trzeba o tym głośno mówić. W sytuacji postępującej oligarchizacji politycznej sceny, takie cykliczne katastrofy mogłyby nawet stanowić jakieś wyjście – a na kogóż można liczyć w biedzie, jeśli nie na prawdziwych przyjaciół? Ale kiedy cały nasz naród, który tak wiele wycierpiał, jak nie w jednym, to w drugim obrządku celebruje smoleńskie liturgie, pani Yael Bartana, sprytna Żydóweczka, która jakimści swędem przeborowała sobie dostęp do kasy Ministerstwa Kultury naszego nieszczęśliwego kraju, kręci w Warszawie tryptyk poświęcony męczeństwu Sławomira Sierakowskiego, jak się wydaje – właśnie namaszczanego na wicemichnika. Część pierwsza tej trylogii zatytułowana „Mary-koszmary” przedstawia Sierakowskiego, jak na Stadionie Dziesięciolecia daje wyraz łzawej tęsknicy serca za Żydami. Żeby wreszcie przybyli. Oczywiście Żydom nie trzeba dwa razy tego powtarzać, bo gdzie im będzie lepiej, niż wśród głupich gojów, w dodatku tkwiących po uszy w sprośnych błędach Niebu obrzydłych i potrzebujących koryfeuszy swoich, tubylczych sumień? Zresztą, co tu ukrywać; w tym całym Izraelu każdy przecież siedzi na jednym półdupku, więc na wypadek, gdyby Amerykanom coś się odmieniło, lepiej zawczasu przygotować sobie z góry upatrzone pozycje. Toteż na wezwanie Sierakowskiego Żydzi jeden przez drugiego walą do naszego nieszczęśliwego kraju i zaraz na Muranowie zakładają kibuc – podobny do tego, który z łaski Bufetowej w Śródmieściu, na rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej, założył Sławomir Sierakowski – kibuc z wyszynkiem pod nazwą „Nowy Wspaniały Świat”. Opowiada o tym druga część tryptyku pod tytułem „Mur i wieża”. Ale opętana antysemityzmem i ksenofobią tubylcza dzicz urządza na Sierakowskiego zamach, – o czym opowiada trzecia część dzieła, zatytułowana właśnie „Zamach”, – po którym aktyw i sympatycy Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce rozpoczynają swoje żałobne liturgie pod transparentami „Oni mordują – my budujemy”, albo dla rozmaitości – „Żydzi! Nie zostawiajcie nas z Polakami!” Scenariusz dzieła sporządził oczywiście Sławomir Sierakowski do spółki z Kingą Dunin, a całość finansuje Ministerstwo Kultury z przeznaczeniem na Biennale w Wenecji, gdzie dzieło żydowskiej cwaniary będzie od czerwca do listopada reprezentowało polską sztukę filmową w Pawilonie Polskim (a Venice nous avons un petit pavillon, pavillon polonais pour Mesdames et Messieurs – co się wykłada, że w Wenecji mamy pawilonik – pawilon polski dla Pań i Panów). Kuratorem tego przybytku został mianowany niejaki pan Sebastian Cichocki, z Muzeum Sztuki Nowoczesnej. To Muzeum jest też rodzajem pawilonu, w którym rozmaite Mesdames et Messieurs umieszczają swoje knoty. Utworzył je w tym celu człowiek w czepku urodzony, związany ze Stowarzyszeniem Ordynacka, minister kultury w sierocym rządzie premiera Belki, przy pomocy, którego razwiedka przeszła na ręczne sterowanie naszym nieszczęśliwym krajem, czyli Waldemar Dąbrowski – dzisiaj znowu na posadzie dyrektora Teatru Wielkiego. Pan Cichocki nie może się tego „wydarzenia” nachwalić, podobnie zresztą, jak minister Bogdan Zdrojewski, któremu się wydaje, że Yael Bartana „to dowód, że w polskiej kulturze nastąpił czas otwarcia i poszerzonej współpracy”. Co tu ukrywać; za mądry ten cały minister Zdrojewski to nie jest, – ale bo też pierwotnie nie był przeznaczony na odcinek kulturalny, tylko do obronności. Widocznie jednak Siły Wyższe uznały, że nikt sprawniej nie rozbroi naszego nieszczęśliwego kraju, niż największy strateg wśród psychiatryków i w ten sposób pan Zdrojewski trafił do kultury. Jak się okazuje, realizujący swoją misję „światowej sławy historyk” znalazł w naszym nieszczęśliwym kraju licznych kolaborantów, bo nietrudno się domyślić, że tryptyk pani Bartany stanowi swoiste pendant dla „złotych żniw”, które w całej Europie Środkowej zamierza rozpocząć rząd bezcennego Izraela do spółki z Agencją Żydowską. Co więcej – jest on antycypacją Żydolandu, dostarczając nam nawet wizerunku jego godła: Orła spętanego Gwiazdą Dawida – zaś za pośrednictwem weneckiego Biennale przekazując światowej opinii komunikat, że kuratela starszych i mądrzejszych nad zdziczałymi nadwiślańskimi tubylcami jest najlepszym rozwiązaniem? Nic więc dziwnego, że za tyle dobrodziejstw, jakimi zostaną obsypani, powinni zapłacić. Czegóż mogą chcieć więcej? SM

A może zabić wierzyciela? Ze Stanów Zjednoczonych dobiegają dziwne i niepokojące wieści. Republikanie nie chcą przyjąć propozycji prezydenta Obamy w sprawie zahamowania przyrostu długu publicznego, który wkrótce może przekroczyć 14 bilionów (po amerykańsku – trylionów) dolarów. Po przekroczeniu tego progu USA nie będą już miały środków na wykup własnych obligacji, co oznacza bankructwo państwa. Republikanie alternatywnie proponują by zamiast podnosić podatki, redukować wydatki, m.in. na państwową ochronę zdrowia, na co Obama odpowiada, że w takiej sytuacji amerykańskie długi spłacaliby prawie wyłącznie ubożsi. Wydaje się, jakby obydwie strony sporu zapomniały o sposobie redukcji długu znanym każdemu gangsterowi. Kiedy nie wie, jak spłacić dług, morduje wierzyciela? Nie ma wierzyciela – nie ma długu. Jest to sposób oczywiście kontrowersyjny, ale w warunkach amerykańskich niepozbawiony pewnego uzasadnienia. Oto obligacje wypuszczane przez rząd wykupują banki i fundusze inwestycyjne, pożyczające w tym celu pieniądze od Systemy Rezerwy Federalnej. System Rezerwy Federalnej, będący umową między 12 bankami, które uzyskały przywilej emisji waluty, kreuje walutę z niczego, a następnie pożycza ją bankom komercyjnym, które kupują za nie rządowe obligacje. W ten sposób rząd za pośrednictwem banków komercyjnych pożycza od Rezerwy Federalnej pieniądze pod zastaw przyszłych podatków, – bo przecież środki na wykup obligacji pochodzą właśnie z tego źródła. Oznacza to, że obdarzając System Rezerwy Federalnej przywilejem emisji waluty, rząd przyjął rolę pośrednika sprzedającego grandziarzom uczestniczącym w tej umowie własnych obywateli w niewolę. W tej sytuacji zabójstwo wierzyciela, niekoniecznie w znaczeniu dosłownym, ale w formie likwidacji Systemu byłoby uzasadnione, przynajmniej od strony moralnej. SM

W domu wisielców Rocznica katastrofy smoleńskiej rozhuśtała emocjonalnie nie tylko sporą część społeczeństwa - co było celem socjotechnicznych zabiegów - ale również - i to już jest dziwniejsze - polityków oraz przedstawicieli Sił Wyższych, którzy te socjotechniki i strategie zaprojektowali i zastosowali. Ale nie bez powodu mówi się, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi, więc i teraz wielu naszych Umiłowanych Przywódców zostało trafionych rykoszetami własnych pocisków. Oto poseł Andrzej Dera oświadczył, że możliwe jest postawienie premiera Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu. Możliwe jest oczywiście wszystko, ale - powiedzmy sobie szczerze - perspektywa stanięcia premiera Tuska przed Trybunałem Stanu jest nie tylko odległa, ale przede wszystkim zupełnie niegroźna. Sam byłem kiedyś sędzią Trybunału Stanu i wiem, co mówię. Jestem pewien, że i poseł Dera działał raczej pod wpływem rozhuśtanych niedawno emocji niż wiary w możliwość, a zwłaszcza skuteczność takiej operacji. Nie mógł tego nie wiedzieć rzecznik rządu, a zarazem poseł Paweł Graś, a jednak zareagował oświadczeniem, że oskarżenie premiera o zdradę to "hańba".To bardzo ciekawa deklaracja. Premier Donald Tusk nie byłby przecież pierwszym premierem polskiego rządu oskarżonym o zdradę. Jak pamiętamy, w grudniu 1995 roku o szpiegostwo na rzecz Rosji oskarżony został premier Józef Oleksy, i to nie przez lidera partii opozycyjnej na wiecu, tylko z trybuny sejmowej przez własnego ministra spraw wewnętrznych, którym był wtedy Andrzej Milczanowski. I chociaż od tamtego oskarżenia minęło już 15 lat, nikt nie został w tej sprawie ani pociągnięty do odpowiedzialności, ani nawet zhańbiony. Józef Oleksy już po tym oskarżeniu nie tylko jeszcze przez 10 lat piastował mandat poselski, nie tylko był wicepremierem i ministrem w rządzie, ale nawet - przewodniczącym Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Czy takie zaszczyty mogą być udziałem człowieka zhańbionego? Absolutnie nie! Dlaczego zatem premier Donald Tusk miałby zostać zhańbiony oskarżeniem, którym nie został zhańbiony premier Józef Oleksy? Nie ma najmniejszego powodu, by uważać, że premier Donald Tusk jest w czymkolwiek lepszy od premiera Józefa Oleksego, więc skoro premiera Józefa Oleksego nie zhańbiło oskarżenie o zdradę, to niby, dlaczego miałoby ono zhańbić premiera Donalda Tuska? Widać przecież wyraźnie, że w III Rzeczypospolitej oskarżenie o zdradę zhańbić nie może nikogo, a jeśli już - to ewentualnie oskarżającego. I to właśnie miał na myśli rzecznik rządu premiera Tuska Paweł Graś, który najwyraźniej musi znać porzekadło, że w domu wisielca nie wypada mówić o sznurze, a w każdym razie - mówić głośno. Porzekadło porzekadłem, ale - powiedzmy sobie szczerze - czy akurat pan poseł Graś powinien występować w charakterze specjalisty od standardów moralnych? Oto, bowiem generał Sławomir Petelicki, ten sam, który w swoim czasie wstąpił do Służby Bezpieczeństwa, żeby spełniać dobre uczynki, opublikował wywiad, który, nawiasem mówiąc, został zdjęty z portalu tygodnika "Wprost", którym kieruje na żywo znany z żarliwego obiektywizmu i prawdomówności red. Tomasz Lis. Generał Petelicki wraz z prof. Krzysztofem Rybińskim i gen. Waldemarem Skrzypczakiem uczestniczy w Zespole Ekspertów Niezależnych, któremu udało się m.in. stwierdzić, że decyzja o przyjęciu konwencji chicagowskiej, oddającej w ręce Rosji ustalenie przyczyn katastrofy, w której zginął polski prezydent i generalicja, zapadła "w trójkącie: Donald Tusk - Tomasz Arabski - Paweł Graś". Być może, zatem warto by podłączyć posła Grasia do prądu o podwyższonym napięciu, żeby ujawnił przyczyny, które ów "trójkąt" skłoniły do takiej właśnie decyzji, nie mówiąc już o tym, na jakiej zasadzie taki poza konstytucyjny "trójkąt" decyzje o takich sprawach. Być może okazałoby się, że np. poseł Graś stoi wyżej w hierarchii od premiera Tuska? Kim pan jest, doktorze Sorge? Bo przecież to nie koniec rewelacji generała Petelickiego, który twierdzi również, że "tuż po katastrofie" czołowi politycy PO otrzymali następującego SMS-a: "Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił". W jakim celu generał Petelicki to ujawnia, to inna sprawa - ale skoro już ujawnia, to warto zapytać, czy ten SMS też jest autorstwa wspomnianego "trójkąta", czy też wyszedł on z jakiegoś innego ośrodka poza konstytucyjnego? Jeśli z "trójkąta", to skąd mógł on wiedzieć takie rzeczy i to w dodatku - "tuż po katastrofie"? Jeśli odrzucić możliwość, że premier Tusk, poseł Graś i Tomasz Arabski, działając wspólnie i w porozumieniu, prorokują, to alternatywa wygląda już znacznie gorzej. Czy takiego SMS-a otrzymał również pobożny poseł Gowin? Jeśli tak, to przed wielkanocną spowiedzią, zanim nabożnie przystąpi do Komunii Świętej, może ujawniłby, od kogo go otrzymał? To może być ostatnia szansa, bo lada dzień cały kraj pogrąży się w świątecznej nirwanie, no a potem - kiedy będziemy przeżywali beatyfikację, zadawanie takich pytań na pewno zostanie uznane za nietaktowne. SM

Legitymacja władzy Subotnik Ziemkiewicza Jarosław Kaczyński „stara się delegitymizować demokratycznie wybrane władze”, zauważyły autorytety. Proszę, proszę. Okazuje się, że nawet wybitny intelektualista jest w stanie zauważyć zło, jeśli dać mu na to odpowiednio dużo czasu i jeśli oczywiście zła tego dopuści się endecki ciemnogród. A co świętoszkowie, dziś zanoszący się takim oburzeniem, jak można bojkotować demokratycznie wybrane władze państwa, robili, kiedy rządził znienawidzony przez nich Kaczyński? Przypomnę, że pędzili na wyprzódki do zagranicznych gazet, skarżyć się tam na demokratycznie wybrane władze swojego państwa − dodajmy, że oszczerczo − i niedwuznacznie wzywać Zachód, aby ich tych demokratycznych władz nie akceptował, ale wymusił na Polakach ich zmianę. Media, dziś szermujące argumentem o niepodważalności demokratycznej legitymacji, żyły wtedy rytmem tych demaskatorskich wywiadów. W poniedziałek Mazowiecki dla „Corriere”, we wtorek Wałęsa dla „Monde”, w środę Geremek dla „Algemeine”, w czwartek jeszcze tam inny celebryta dla innego „Zeitung”. Wszyscy jednym głosem: w Polsce zagrożona jest demokracja! Polsce grozi totalitaryzm! Jeśliby streścić te wszystkie ówczesne donosy na Polskę w jednym zdaniu, brzmiałoby ono: parlamentarna większość PiS, LPR i Samoobrona oraz prezydent Kaczyński to hołota, której nie wolno pozwolić rządzić europejskim państwem – a fakt, że wygrali wybory, to tylko „wypadek” przy wdrażaniu w dzikim kraju demokracji, nad którym należy przejść do porządku dziennego. Pominę już inne przejawy „delegitymizacji” − swoisty konkurs wśród celebrytów, kto bardziej złośliwie i boleśniej okaże jakiś afront prezydentowi, patronaty potężnych mediów nad „spontanicznymi” manifestacjami uczniów przeciwko ministrowi oświaty etc. Cała ówczesna dwuletnia działalność salonów nie była niczym innym, niż podważaniem prawowitości władzy, która została ustanowiona w drodze demokratycznej procedury. Oczywiście, są pewne różnice. Jarosław Kaczyński, podważając prawomocność władzy PO i Komorowskiego, odwołuje się do „zwykłych ludzi”, jedzie w polski interior względnie zwołuje jego mieszkańców do stolicy. Salon wspierający Tuska odwoływał się w tym samym celu do zachodnich stolic, salonów i instytucji. Każdy sięga tam, gdzie czuje się silniejszy. Ważniejszą różnicę stanowi to, iż wszystkie stawiane rządom PiS oskarżenia na tyle konkretne, by można je było weryfikować, (bo zarzuty „dusznej atmosfery podejrzliwości” etc. trudno w ogóle poważnie rozważać) okazały się po czasie fałszywe. Trzy lata intensywnej pracy sejmowej komisji nie ujawniło ani żadnych nielegalnych „nacisków”, ani znaczących nieprawidłowości przy próbie zatrzymania śp. Barbary Blidy. Kilkadziesiąt ogłaszanych z emfazą przez „Gazetę Wyborczą” i pokrewne jej media „zbrodni PiS” okazało się, jedna po drugiej, wyssanymi z palca fantazjami, luźno albo w ogóle powiązanymi z faktami. W końcu nawet i rzekomego „zacierania śladów” w domu Blidy prokuratura się nie zdołała dopatrzyć. Mówiąc nawiasem, każdej gazecie zdarza się przestrzelić i ogłosić sensację, która się potem nie potwierdzi. Ale wspomniany organ z Czerskiej jest chyba światowym rekordzistą w liczbie nagłośnionych „afer”, których, jak się potem okazywało, wcale nie było − do wspomnianych kilkudziesięciu „zbrodni PiS” trzeba wszak doliczyć tez potężną liczbę kłamstw i manipulacji służących obciążeniu winą za tragedię smoleńską jej ofiar. Nisko oceniam profesjonalizm pracowników stosownego działu „Wyborczej”, ale nie aż tak nisko, by liczbę takich „wpadek” uznać za efekt przypadków i zwykłej nieudolności, zwłaszcza, że, jak wszyscy kelnerzy, dziennikarze od Michnika „mylą się” zawsze tylko w jedną stronę. W zestawieniu z argumentami, którymi delegitymizowano poprzednią koalicję, te, których używa dziś PiS, wyglądają nieskończenie solidniej. Rządy Tuska to rzeczywiście i cywilizacyjna katastrofa, i kompletna utrata przez Polskę podmiotowości w polityce międzynarodowej. Mogą propagandyści picować ile chcą, ale spod warstw lukru wyłażą fakty totalnie kompromitujące rządzącą ekipę. W dziedzinie gospodarki są to przede wszystkim dane o zadłużeniu państwa. Ale też, na przykład, takie drobiazgi, jak nagle dokonane przez rząd odkrycie, że sposobem na budowanie autostrad będzie system koncesyjny. Doprawdy, Tusk naprawdę uważa nas za idiotów (i zresztą w odniesieniu do swych zwolenników ma rację). Przecież cały jego obiecany „cud” w infrastrukturze miał polegać na odrzuceniu tego systemu, który przez paręnaście poprzednich lat wyraźnie się nie sprawdził. Powrót do niego po trzech latach, i to przedstawiany z pompą, jako rozwiązanie problemu, jest dobitnym dowodem niekompetencji i braku jakiegokolwiek pomysłu. Gorzej jeszcze jest w kwestii pozycji Polski. Nie trzeba już nawet przypominać „konwencji chicagowskiej”, MAK i innych starych spraw. Oto kilka dni temu sam Tusk, z rozbrajającą szczerością chłopca do podawania piłek, który po prostu nie jest w stanie ogarnąć spraw, w jakie wlazł, opowiada Monice Olejnik, jak to Rosjanie wozili go gdzie chcieli i kiedy chcieli, żeby dowieźć do Smoleńska przed Kaczyńskim, a jemu nawet nie przyszło do głowy, że jest premierem suwerennego, formalnie przynajmniej, państwa, i mógłby zaprotestować, zagrozić międzynarodowym skandalem, zażądać czegokolwiek. Byle mu wstawili do kibitki telewizor z ligą mistrzów, mogą wieźć kudy ugodno. Mało jeszcze komuś? To niech sięgnie do depeszy z WikiLeaks, z informacją, jakim argumentem polski MSZ zabiegał dla Donka o audiencję u Obamy. Nie, że są jakieś sprawy, nie cokolwiek na poważnie, tylko, że po prostu premier musi być przyjęty przez prezydenta USA, żeby go Polacy szanowali. Błagamy, Mister Obama, choćby na pięć minut, niech pan tylko zmierzwi przed kamerą naszemu premierowi grzywkę, żebyśmy mogli to pokazać w TVN, a zrobimy dla was, cokolwiek chcecie. O drugim sterniku państwowej nawy aż się nie chce wspominać. Ktokolwiek zada sobie trud przebrnięcia przez tę bezładną stertę głupkowatych dywagacji, które nasz prezydent wygłosił u Rona Asmusa, do sali pełnej ekspertów od polityki europejskiej, nie może się nie zgodzić, że postawienie kogoś o takich kwalifikacjach umysłowych na czele państwa jest faktycznie „wypadkiem”; i to najdelikatniej rzecz ujmując. Prawda jest taka, że w Polsce od lat dwudziestu istnieją dwie elity wzajemnie się delegitymizujące, tubylcza i euro-postpeerelowska. Tubylcy odmawiają europeerelczykom prawa do kierowania państwem, oskarżając ich o zdradę jego podstawowych interesów, a także kulturowe wynarodowienie i, ogólnie, o zaprzaństwo. Europeerelczycy nigdy nie uznają prawa do rządzenia tubylców, choćby zagłosowało na nich nie trzydzieści, ale bodaj i osiemdziesiąt procent wyborców, albowiem uważają ich za ciemnych troglodytów, jacy wszędzie w cywilizowanym świecie już wyginęli, a u nas tylko przypadkiem jeszcze przetrwali w zamrażarce poprzedniego systemu, ale ich miejsce na śmietniku historii jest oczywiste. Te dwa bieguny mają różną moc przyciągania; gdy Polakom jest źle, ciągnie ich ku narodowej tożsamości, ku wartościom wspólnotowym, zmonopolizowanym przez tubylców. Gdy żyje im się lepiej, zapominają o korzeniach, ciągnąc za mirażem nowoczesności, którą z kolei zmonopolizowali europeerelczycy. Osoby przywódców nie mają tu nic do rzeczy; nie byłoby Kaczyńskiego i Tuska, byliby inni. Zresztą byli, przecież u zarania III RP za ikony nienawiści i pogardy robili u europeerelczyków Wałęsa i Niesiołowski. Ku komukolwiek skłoni się teraz „milcząca większość” Polaków, drugi biegun uzna jej wyrok za wypadek przy pracy i podważy decyzję wyborców, jako skutek zmanipulowania, fałszerstwa etc. W przewidywalnej przyszłości nie ma, zatem szans na uszanowanie przez wszystkich „demokratycznej legitymacji władzy” − kiedy znowu obejmie ją PiS, celebryci, których tak dziś oburza kwestionowanie legalności władzy, zmienią wszak zdanie o 180 stopni. W takiej sytuacji kierować się trzeba legitymacją inną − która władza służy interesom Polski, państwu i narodowi, ich przyszłości. A przynajmniej, która jest dla nich mniej szkodliwa. I tutaj jedna ze stron, jakby to ująć ładnie, po ostatnich trzech latach nie ma naprawdę żadnych, ale to żadnych argumentów. I zresztą nawet nie próbuje ich formułować, ograniczając się już tylko i wyłącznie do straszenia PiS-em. Ale to nie jest żadna legitymacja do rządzenia Polską. To najwyżej taka, mówiąc cytatem ze sławnego filmu Barei, „letigimacja”. RAZ

Jan POSPIESZALSKI: Z Komorowskim byłem na TY

"Super Express": - Od rockmana do roli konserwatywnego, katolickiego publicysty. To długa droga? Jan Pospieszalski: - Wbrew pozorom nie tak długa. Muzykiem jest się do końca życia. To natura, a nie zawód. Nawet dziś, płacąc na stacji benzynowej, spostrzegłem, że między drobnymi mam wciąż kostki do gitary. Co do poglądów ważny był tu przekaz z domu. Wartości patriotyczne i antykomunistyczne. Świadomość zaangażowania przodków w Polskę. Patrzenie na rodzinę jak na sztafetę pokoleń.

- Dominuje stereotyp, że muzycy to ludzie myślący o imprezach, w kontaktach z państwem interesuje ich sprawa legalizacji marihuany. Z drugiej strony po doświadczeniu PRL wielu twórców nie kryje prawicowych poglądów. Niewiele osób wie np. o tym, że Kazik Staszewski sympatyzował z Korwin-Mikkem. - Te stereotypy to przesada. Wokół siebie mam wiele postaw podobnych do mojej. Przez długi czas miałem przyjemność grać w zespole Czerwone Gitary. Na koncercie z okazji 40-lecia zespołu był tylko jeden utwór, podczas którego ludzie w całej Kongresowej wstali z zapalonymi zapalniczkami, wzbudzając niepokój ludzi od przepisów BHP: "Biały krzyż". Dopiero niedawno dowiedziałem się, że ojciec Krzysztofa Klenczona był uczestnikiem podziemia niepodległościowego. Represjonowany w PRL, w latach 50. musiał ukrywać się ze zmienioną toż-samością na drugim końcu Polski. Przez 10 lat nie miał kontaktu z żoną i dziećmi. I Czerwone Gitary, zespół będący w Polsce odpowiednikiem Rolling Stones czy The Beatles, zamiast śpiewać o wtykaniu "sticky fingers", śpiewał o krzyżu! To też pokazuje, co w Polsce jest mocno zakorzenione.

- Wśród znajomych ma pan jednak takich, których pana poglądy odrzuciły. Jerzy Owsiak przyznał na łamach "SE", że kiedyś się przyjaźniliście, był pan świadkiem na jego ślubie. Teraz od lat nie rozmawiacie. - To pytanie bym odwrócił i zadał Jurkowi Owsiakowi. Niech przejrzy listę znajomych z dawnych lat i zastanowi się, ilu z nich odwróciło się od niego? Co się stało z nim i jego postawą, publicznymi zachowaniami? Wiem, że nie tylko ze mną nie może dziś rozmawiać.

- Silna identyfikacja polityczna nie jest problemem? Nie bał się pan dać twarzy AWS, prowadząc kampanię... - To było spłacenie długu wobec środowisk Solidarności i tego, co zrobiły dla Polski. Wówczas ten szeroki ruch popierany był np. przez Niemena, Kukiza i całe Voo Voo. To było naturalne wystąpić przeciwko spadkobiercom tradycji Jaruzelskiego, Gomułki i Stalina. To nie było partyjne. Rządy AWS nie pozostawiły po sobie wiele, prócz Instytutu Pamięci Narodowej. I jeżeli kryptopostkomuniści z PO nie zdewastują IPN, to zawsze podkreślę, że opłacało się.

- Długo zna się pan z politykiem AWS, a później PO Bronisławem Komorowskim. Dziś prezydentem. Sprzeciwiał się np. likwidacji WSI. - Z Komorowskim byłem nawet na ty. Choć był to okres sprzed prezydentury. Kindersztuba nie pozwoliłaby mi zwracać się tak do niego już, jako marszałka Sejmu. Przyznam, że miałbym dziś do niego kilka pytań...

- Nie miał pan szansy ich zadać? - Próby kontaktu z politykami PO, których znałem jak Komorowski, Biernacki czy Czuma, od dłuższego czasu są trudne. Unikają mnie, nie odpowiadają na telefony. Choć nie wszyscy. Są wyjątki, jak Gowin czy Andrzej Halicki.

- O co zapytałby pan prezydenta? - O wiele spraw. Dlaczego zaprasza do Pałacu i przywraca do łask Jaruzelskiego - człowieka uporczywie podającego się za polskiego generała? Dlaczego do dziś nie zadzwonił do Marty Kaczyńskiej, by złożyć jej kondolencje? Co sprawiło, że otoczył się tak podejrzanym środowiskiem w kancelarii? Dlaczego pomimo okazji nie chciał przeprosić prezydenta Kaczyńskiego za swoje słowa, „jaka wizyta, taki zamach"? Skąd pośpiech w odznaczeniu przedstawicieli rosyjskich służb, gdy wiadomo było, że te służby okradły ofiary katastrofy, jak panowie Przewoźnik czy S. Skrzypek?

- Nie lubi pan wciskania w buty PiS-owca. Załóżmy jednak, że zgłasza się do pana prezes Kaczyński i prosi o poprowadzenie kampanii. - Odmówiłbym. Bez względu na wyrzucenie mnie z telewizji publicznej chcę mieć pewną niezależność i możliwość patrzenia władzy na ręce. Próba etykietowania publicystów partyjnymi szyldami jest wyrazem bezradności intelektualnej liderów "ośrodków zarządzania szacunkiem". Nie ma argumentów merytorycznych, to rzuca się inwektywą bądź przypisuje kogoś do PiS albo Rydzyka. Usiłuje się dzielić dziennikarzy na prawicowych i normalnych. A ja podzieliłbym ich na reprezentujących polski lub moskiewski punkt widzenia. Mogę być identyfikowany z poglądami, ale nie muszę z partią.

- Co się panu w PiS nie podoba? - Brak profesjonalizmu w walce o władzę. Obawiam się, że partia Kaczyńskiego nie chce wygrać wyborów, choć może. Powinni przygotować zespół ludzi do monitorowania procesu wyborczego. Wiem, że tego nie ma.

- W obawie o sfałszowanie wyborów przez PO? - W ostatnich wyborach w konsulacie RP w Brukseli znalazło się w urnie 100 kart do głosowania więcej, niż ich wydano. Na 2 tys. głosów to 5 proc.! Sporo. Oznacza to, że fałszerstwo wyborcze jest możliwe. Zwłaszcza w kraju, w którym partia opozycyjna jest zepchnięta do narożnika z napisem "zagrożenie demokracji". Skoro znalazła się osoba uznana za poczytalną i zabiła obcego człowieka, dlatego, że jest działaczem PiS, to znajdą się setki zaczadzonych umysłów, które z nienawiści do Kaczyńskiego dosypią do urn to i owo.

- A co się panu podoba w PO? - A czy istnieje coś takiego jak PO? Co tam oceniać? Postawę Niesiołowskiego czy może Gowina? Czy PO to Drzewiecki, czy może Marek Biernacki? To już nie jest partia, tylko koteria polityczna. Nie ma programu, tylko trzyma się władzy, gra na emocjach publicznych i boi się rozliczenia za szkodnictwo ostatnich trzech lat.

- Takie sobie te pochwały... - Myśląc Platforma, widzę tego przerażonego, małego polityka, jakim jest Donald Tusk. Histeryczny strach premiera przed wynikami badań opinii publicznej, upublicznieniem kompromitującej Polskę postawy wobec Rosjan. Stosując obłędny PR, zniszczyli debatę publiczną w Polsce. Wypychając przed kamery głupotę i ignorancję, którą reprezentują Palikot i Niesiołowski, którzy powinni odpowiedzieć za stosowaną przez siebie przemoc werbalną.

- Minął rok od tragedii i coraz częściej słychać głosy, że czas rozliczyć prezydenturę Lecha Kaczyńskiego. Byłby pan w stanie? - Rok wystarczy, by przerwać milczenie w tej sprawie. Najchętniej sam zakończyłbym temat smoleński. Chciałbym jednak, żeby w ciągu roku ustalono szczegóły i okoliczności tego, co się wydarzyło. Tymczasem mamy same pytania i snucie spiskowych teorii o brzozie, pilotach samobójcach, pijanym dowódcy. Skończył się okres ochronny i mamy mówić poważnie o prezydenturze Kaczyńskiego? W porządku, ale zachowajmy symetrię. Mówmy poważnie także o tych politykach, mediach i za przeproszeniem "autorytetach moralnych", którzy przez lata jego prezydentury w skandaliczny sposób szydzili z głowy państwa.

- Załóżmy, że już się wzięliśmy. Co prezydent Kaczyński robił nie tak? - Nie rozumiem, dlaczego przetrzymywał i nie publikował aneksu dotyczącego likwidacji WSI.

- Nie chce stać się pan niewolnikiem tematu smoleńskiego. Jednak ostatni rok, ale także najnowsze projekty robią jednak z pana "Jana od Smoleńska". - Kwestia tajemniczej śmierci prezydenta i 95 naszych rodaków w jakiś sposób mnie naznaczyła. Sprawa katastrofy jest czymś fundamentalnym dla rozmów o Polsce. To kwestia odpowiedzialności państwa za bezpieczeństwo własnych obywateli, za wizerunek kraju na świecie. Jeśli PO jest mistrzem budowania PR-u, to przecież nie ma większego zaniedbania, jeżeli chodzi o budowanie wizerunku niż to, które popełnił Tusk w relacjach międzynarodowych w sprawie katastrofy. Rosjanie upokarzają nas miesiąc po miesiącu i rząd nie reaguje.

- Wizerunek Polski za granicą szwankował raczej za rządów PiS. - I niby za rządów PO odbudowujemy ten wizerunek? Na miłość boską, przecież dziś na całym świecie mamy rechot z Polski, gdy ktoś analizuje to, jak zachował się nasz rząd w sprawie katastrofy. Oddanie śledztwa, odpuszczenie spraw dowodowych. Przeczytałem ten słynny 13 załącznik do konwencji chicagowskiej. I tam jest czarno na białym, że polski przedstawiciel akredytowany przy rosyjskiej MAK ma prawo powołać własny, także międzynarodowy zespół ekspertów. Ten siwy, nerwowy mężczyzna, który opowiada, co chwila inne wersje wydarzeń, uporczywie podając się za eksperta, mógł to zrobić! Albo przekazać opinii publicznej, że ma takie prawo. Możliwe są trzy wersje. Płk Edmund Klich albo nie przeczytał konwencji, albo zakazano mu powoływać ekspertów, albo działa jakby był rosyjskim agentem.

- Odrywając się od Smoleńska - byłby pan w stanie, jako dokumentalista zrobić film np. o problemach polskiego Kościoła? Powiedzmy o pedofilii bądź homoseksualizmie wśród księży? - Robiłem takie programy, choćby w 2006 r. i nie mam z tym problemu. Ale pracuję w mediach i chyba zrobiłbym najpierw dokument o nadużyciach seksualnych w... telewizji. Nie sądzę, żeby kwestia nadużyć seksualnych dotyczyła wśród grup zawodowych szczególnie księży.

- Pokazałaby go TVP? Pańskie stosunki z TVP są dość skomplikowane... - Ależ są bardzo proste. Iwona Schymalla pierwszy raz od 7 lat, w przeciwieństwie do jej poprzedników, nie przedłużyła kontraktu na program "Warto rozmawiać".

- Juliusz Braun, prezes TVP i faworyt w nowych wyborach, mówi, że jest otwarty na rozmowy z panem. - Takich gadek o otwarciu telewizji słyszę przez ostatnie pół roku wiele. Ale podległa panu Braunowi dyrektor może przywrócić ten program. I nie chodzi o to, że mam mieć w telewizji dożywocie. Tylko o to, że "Warto rozmawiać" miało naprawdę liczną i wierną widownię. Choć TVP usiłowała w ciągu dwóch lat gubić trop za programem. Siedmiokrotnie przesuwała nas na różne godziny, często, co tydzień o kilkaset minut. Raz zmienialiśmy antenę...

- Pojawiły się komentarze, że skoro jest tak świetny i widownia tak liczna, z miejsca przechwyci pana konkurencja TVP, czyli np. Polsat albo TVN... - To zabawna sugestia, bo oparta na przekonaniu, że panuje u nas wolny rynek. Dlaczego jednak ani TVN, ani Polsat nie wzięły do emisji filmu dokumentalnego "Towarzysz Generał" o Jaruzelskim? Nie znam innego przypadku w polskiej telewizji po 1989 r., żeby film dokumentalny miał 3-milionową widownię! I TVP nie emituje go ponownie? Konkurencja ma szansę i nie chce pokazać? Gdzie jest ten wolny rynek? Film "Krzyż" Ewy Stankiewicz z moim współudziałem, który świetnie sprzedaje się w empiku, nie pojawia się w żadnej telewizji. Film "List z Polski" został wypuszczony przez telewizję w Holandii, a żadna w Polsce nie chciała? Oczywiście, dlatego, że wolnego rynku mediów nie ma. Jest tylko zamknięty układ polityczny obejmujący telewizję.

- Nowy projekt pana i Ewy Stankiewicz - "Lista Pasażerów" - też nie zostanie wyemitowany? - Nie wiem. To seria rozmów z ludźmi, rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej. I to, co opowiadają, jest zdumiewające, przechodzi ludzkie pojęcie. Okazuje się, że polski rząd zabronił im otwierania trumien, bo "nad trumnami rozciąga się rosyjska jurysdykcja"! Córka prezydenta nie została poinformowana o tragedii, dowiedziała się z mediów. Zamiast tego przesłuchiwana była przez Rosjan za pośrednictwem polskich prokuratorów. Pytano, co na pokładzie samolotu robił nasz prezydent i w jakim celu leciał do Rosji! To haniebne postępowanie przy zasłanianiu się procedurami. Przecież to była międzynarodowa wizyta głowy państwa, a nie prywatna wycieczka profesora z Gdańska.

- Słyszałem ambasadora RP w Rosji, który mówił, że zastosowano tu jakiś trik i oficjalnie była to pielgrzymka do Katynia, a nie oficjalna wizyta prezydenta. - Tych wytłumaczeń słyszałem już tyle, że sam nie wiem, co o tym myśleć. Zastanawiam się, jak to się stało, że z Okęcia wystartował samolot wojskowy, rządowy Tu-154, a w powietrzu zamienił się w cywilny samolot pasażerski. Tego cudu nie jestem w stanie zrozumieć. Do tego dochodzi jedna cała ścieżka upokorzeń. Sprawa tablic, które panie Merta i Kurtyka, wobec całkowitej bezczynności rządu, z porywu serca same zawiozły i zamontowały na miejscu tragedii ich mężów. Teraz Rosjanie tę tablicę rąbnęli i rządu to właściwie nie obchodzi! Upublicznienie krzyku ginących ludzi przez rosyjską komisję MAK. Przecież to barbarzyństwo, operacja na wrażliwości rodzin ofiar. Zwykła ludzka empatia każe upominać się o tych, którym dzieje się krzywda. Jan Pospieszalski

„Nasz Dziennik" obalił tezę Edmunda Klicha o błędzie załogi. Co na to Klich? Komentować nie chce Od początku badania przyczyn katastrofy Edmund Klich lansował tezę, że po polskiej stronie jest więcej uchybień, które doprowadziły do smoleńskiej tragedii. Jednym z nich, jak wielokrotnie twierdził, był błąd załogi TU-154, która chciała odejść na drugi krąg w automacie. Według Klicha, nie było to możliwe na lotnisku niewyposażonym w system ILS.

Tu przytaczamy jego wypowiedzi w tej sprawie. Jednak dzisiejsze doniesienia „Naszego Dziennika" obalają tę tezę. Pisaliśmy o nich tu. „Fakt" zapytał byłego polskiego akredytowanego przy MAK, na jakiej podstawie mówił o tym, że "uchod" nie zadziała bez ILS. - Taka była opinia inżynierów. Tak też wynikało z analiz symulatora. Jakich inżynierów? Tego Klich nie mówi. Ale najwyraźniej nie mieli oni za dużo do czynienia z Tupolewami należącymi do 36. spec pułku.

Zapytany o artykuł w "Naszym Dzienniku", odparł krótko: - Nie będę tego komentował. Szkoda, bo do tej pory Edmund Klich bardzo chętnie komentował wiele artykułów i sam był autorem serii wrzutek, (z których wiele nie miało potwierdzenia w rzeczywistości, jak presja na załogę). Gdy teraz ktoś go na czymś przyłapał, nabiera wody w usta.

Doniesienia „Naszego Dziennika" sprawiają, że kolejne argumenty oskarżycieli załogi pryskają jak bańka. Czy ci, którzy miotali wobec niemogących się bronić śp. pilotów zarzuty złego przygotowania, popełniania błędu za błędem, odwołają swoje słowa? Przeproszą tych, którym tak łatwo pośmiertnie przypisywali doprowadzenie do śmierci 96 osób? Czy przeproszą ich rodziny? znp, "Fakt"

Nasz wywiad. Macierewicz o przełomie w śledztwie smoleńskim. "Piloci wciągnięci w pułapkę. Nie popełnili żadnego błędu" Jak już pisaliśmy, niezwykle ważne informacje na temat polskiego dochodzenia w sprawie tragedii smoleńskiej wytropił "Nasz Dziennik", który opisał wyniki eksperymentu polegającego na powtórzeniu na identycznym Tupolewie, jak ten, który rozbił się w Smoleńsku, kluczowych momentów lotu z 10 kwietnia 2010 roku. Z ujawnionych przez gazetę informacji wynika, że eksperyment automatycznego odejścia na drugi krąg znad lotniska pozbawionego systemu naprowadzania ILS, przy włączonej dalszej radiolatarni, zakończył się powodzeniem. Dlaczego to tak ważne? Bo nieoficjalnie wiadomo, że właśnie w decyzji pilota o automatycznym odejściu znad lotniska smoleńskiego, polscy eksperci, w tym. płk. Edmund Klich, chcieli widzieć główną przyczynę katastrofy. W tej wersji kapitan Arkadiusz Protasiuk po komendzie "odchodzimy" wcisnął przycisk mający spowodować automatyczne odejście. Ale ten system miał rzekomo działać tylko na lotniskach z systemem naprowadzania ILS. Na Siewiernym takiego nie było. I w tym właśnie leży - wywodzą niektórzy polscy eksperci - przyczyna tragedii. Jak już wiemy - to nieprawdziwa teza. Piloci działali prawidłowo! O ocenę tych informacji zapytaliśmy szefa Parlamentarnego Zespoły badającego wydarzenia związane z 10 kwietnia 2010 roku – posła PiS Antoniego Macierewicza. wPolityce.pl: Pułkownik Edmund Klich, szef Państwowej Komisji badania Wypadków Lotniczych wielokrotnie mówił, że właśnie w tym momencie, kiedy piloci naciskają guzik automatycznego odejścia leży przyczyna tragedii. Tymczasem, jak się okazuje, przycisk powinien zadziałać. Trudno nadal bronić tezy o winie pilotów. Jaka jest Pana ocena tych doniesień? Antoni Macierewicz: Zgadzam się w pełni z pułkownikiem Edmundem Klichem. Rzeczywiście w tym przycisku tkwi tajemnica tragedii smoleńskiej. Co do tego nie miałem wątpliwości już od dawna. Od momentu, kiedy zespół pana pułkownika Grochowskiego odczytał słowa zapisu z czarnej skrzynki, które Rosjanie sfałszowali.

Jakie to słowa? Chodzi o stwierdzenie, padające na wysokości 100 metrów, jakie wypowiada kapitan Protasiuk – „odchodzimy". Tego nie było w rosyjskim stenogramie, a to ma dzisiaj kluczowe znaczenie. Na szczęście udało się odczytać. I już wtedy, w połowie grudnia 2010 roku wiedzieliśmy, że tragedia smoleńska nie była winą pilotów tylko działania sił trzecich czy osób trzecich. Zespół Parlamentarny, którym kieruje skontaktował się wtedy z pilotami TU 154 i uzyskaliśmy wgląd w materiały szkoleniowe dla pilotów tych maszyn. Mamy zresztą kopie strony z podręcznika, która dokładnie referuje, iż przycisk „uchod" jest stosowany skutecznie także wtedy, kiedy nie ma ILS. Wtedy też wyprowadza samolot automatycznie, bez innych działań pilota. Jest to działanie nieporównanie szybsze i skuteczniejsze niż sterowanie ręczne.

Eksperyment z bliźniaczym Tupolewem to potwierdził? Dokładnie. W pełni potwierdził to, co było od dawna wiadome, ale było zalewane przez zwolenników wersji rosyjskiej, którzy poświęcili bardzo wiele wysiłku by zbezcześcić pamięć polskich pilotów, którzy przez miesiące powtarzali nam, że to piloci są winni. Pułkownik Klich przy tej swojej wersji upierał się bardzo długo, spór między nim a nasza komisją odbył się 10 stycznia w komisji obrony narodowej w Senacie, gdzie też próbował te wersje o ILS przedstawiać, wersje niezgodne z prawdą. Można tylko ubolewać, dlaczego wielkie media dały się wprowadzić w błąd, że teraz są tak zwani eksperci próbujący podważyć te fakty i sam sens eksperymentu. To jest ucieczka.

Ucieczka, przed czym? Przed stwierdzeniem faktu, że tragedia miała miejsce, bo zdarzyła się awaria –naturalna lub przez kogoś spowodowana. Trzecia możliwość – mieliśmy, co czynienia z działaniem osób trzecich. A więc z tym wariantem, który w sposób tak nieprofesjonalny i tylko politycznie motywowany próbował wykluczyć niedawno pan prokurator generalny Andrzej Seremet. Moim zdaniem pan Seremet po upublicznieniu wyników tego eksperymentu powinien podać się do dymisji, gdyż mieliśmy w jego wykonaniu z działaniem politycznie uwarunkowanym, bezprawnym, bo nieuzgodnionym z prokuratorem prowadzącym to postępowanie. Było to, więc złamanie ustawy o prokuraturze i to dla uzyskania doraźnego, wymierzonego w prawdę, efektu politycznego.

No i bez pełnej wiedzy, bez zakończenia postepowania. Więcej – w sytuacji, gdy większość dowodów nie została zbadana. To jest kompromitujące dla prokuratora Seremeta.

Podsumujmy wątek eksperymentu. Najprościej mówiąc dowiódł, że piloci nie popełnili błędu. Reagowali prawidłowo, wcisnęli przycisk, który powinien zadziałać, tak jak ich uczono, tak jak to działa w innych Tu 154, także w tym bliźniaczym o numerze bocznym 102? Tak. Ten eksperyment przesądza od strony faktycznej, że piloci zrobili wszystko zgodnie ze sztuką lotniczą. Zorientowawszy się, że zostali wciągnięci w pułapkę przez kontrolerów lotu, próbowali na właściwej, przepisowej wysokości 100 metrów, odejść na drugi krąg. Co zresztą, jak wiadomo, zaplanowali 10 minut wcześniej, przygotowywali się do tego manewru, co słychać na zapisach z czarnej skrzynki, gdzie kapitan Protasiuk wydaje polecenia o przygotowaniu do odejścia „w automacie". Podaje konkretne dane, jakie powinny być wprowadzone do komputera, po to, żeby to odejście automatyczne po naciśnięciu przycisku mogło zadziałać. Zrobił, więc wszystko żeby podjąć tę decyzję, gdy samolot znajdzie się na 100 metrach a nie będzie widoczności lotniska. Kiedy to zrobił – samolot spadł. Problem polega na tym, co się stało, dlaczego ten samolot spadł? Albo mieliśmy do czynienia z dywersją, świadomym działaniem lub z awarią. Co z kolei łączyłoby się z odpowiedzialnością firm rosyjskich, które dokonywały naprawy tego samolotu.

Jeszcze większego znaczenia nabiera w tym kontekście niszczenie wraku Tupolewa, i to zaledwie w kilkadziesiąt godzin po tragedii. Tak. Z przykrością musze do tego dodać jeszcze jedną, ponurą informację, która dotychczas nie dotarła do świadomości opinii publicznej. To informacja z listu polskich specjalistów, ekspertów, którzy byli w Smoleńsku, jako komisja uczestnicząca tuż po wypadku w tych badaniach. I nie mogli zbadać tego wraku, ponieważ pan pułkownik Edmund Klich wyjeżdżał ze Smoleńska właśnie w momencie, kiedy Rosjanie pozwolili naszym ekspertom na zbadanie wraku. Ale ponieważ tylko on był upełnomocniony przez rząd, to nasi eksperci nie mogli wraku zbadać, który następnie został poddany procesowi niszczenia. Najpierw, więc zadbano o to by nie mogli wraku zbadać, a potem, żeby został zniszczony. Stąd może tak duże zaangażowanie pułkownika Klicha w deprecjonowanie tego eksperymentu, stąd może to ciągłe popieranie nieprawdziwych tez rosyjskich. Nie wiem czy taki dokładnie jest związek, ale wiem, że Edmund Klich jest współodpowiedzialny za to, ze polscy eksperci nie mogli zbadać tego wraku i dojść do wniosków, które dzisiaj są już oczywiste.

Myśli Pan, że prawda o wynikach tego eksperymentu, tak kluczowa dla obrazu zdarzeń, nie będzie ukrywana? Zostanie ujawniona w pełni? Natężenie złej woli w istotnych ośrodkach medialnych i politycznych jest ogromne. A ten eksperyment, w połączeniu z wcześniejszą wiedzą obala wszystkie tezy, jakie głosił pan prezydent Komorowski, już trzy miesiące mówiąc, ze nie ma, co badać, nad czym się zastanawiać, bo samolot po prostu uderzył w ziemię. Cała elita polityczna powtarzała te tezy, wielkie media ją głoszą bez przerwy. Nie ukrywam więc, że obawiam się iż teraz zostaną uruchomione ogromne, gigantyczne naciski na pułkownika Mirosława Grochowskiego, dzięki któremu w ogóle ten eksperyment został zrobiony, któremu zawdzięczamy odczytanie słów padających na 100 metrach. Boję się tych nacisków, boję się, żeby się przed nimi nie ugiął. Mam nadzieję, że opinia publiczna będzie go chroniła. Bo to jest przełomowy moment. zespół wPolityce.pl

Nasza relacja. Kongres Nowej Prawicy. "Wolność, własność, sprawiedliwość" i wysoka frekwencja

Około 12.30 w Sali Kongresowej w Warszawie rozpoczął się Kongres Nowej Prawicy - spotkanie licznych, rozproszonych środowisk pod egidą nowej partii, UPR-WIP. Przemawiał m.in. prof. Krzysztof Rybiński i Rafał A. Ziemkiewicz. Salę Kongresową w Warszawie już około 12.00 niemal całkowicie wypełnili zwolennicy Janusza Korwina-Mikke a także przedstawiciele innych, bardzo zróżnicowanych środowisk. Wśród uczestników dominowały młode osoby przybyłe na Kongres z wielu stron Polski. Rejestracja na spotkanie odbywała się przez internet, a jego uczestnicy zostali usadowieni przez organizatorów w kluczu geograficznym, co miało ułatwić integrację. Kongres, jak mówił Janusz Korwin-Mikke w wywiadzie dla wPolityce.pl miał na celu "wykucie języka", nie miał zaś charakteru wyborczego. Owo "wykuwanie" odbyło się poprzez serie krótkich wystąpień zróżnicowanych gości. I tak, jako pierwszy przemawiał prof. Krzysztof Rybiński, który mówił m.in. o zadłużaniu Polsk przez Donalda Tuska. Rybiński kreślił też ponurą wizję Polski za kilkadziesiąt lat, przedstawioną przez niego wcześniej na blogu. Jego dobrze wygłoszone, "polityczne" przemówienie, pełne anegdot i retorycznych chwytów zostało nieźle przyjęte przez salę. Kolejnymi mówcami byli m.in. publicysta Rafał A. Ziemkiewcz, a także samorządowcy, poseł PJN Andrzej Sośnierz (jego przemówienie zostało z kolei lodowato przyjęte) czy byli posłowie Krzysztof Bosak i Artur Zawisza. Ogromnych owacji doczekał się za to Stanisław Michalkiewicz, który również przemawiał na Kongresie. Przemówień łącznie było kilkadziesiąt. Ich treść nie może zaskakiwać: niechęć wobec podatków, socjalizmu, nadprodukcji aktów prawnych, pochwała przedsiębiorczości i tak dalej, czyli nic nowego. Można powiedzieć, iż hasłem spotkania było "Wolność, własność, sprawiedliwość" - taki właśnie okrzyk można było usłyszeć na sali wielokrotnie. W czasie jednego z przemówień prelegent poprosił, aby na sali podnieśli rękę wszyscy, którzy mieli firmę, mają firmę, lub w przyszłości chcą mieć firmę. Po tej sekwencji niemal wszyscy w Kongresowej trzymali rękę w górze, co świadczy o niezwykle dużej, przynajmniej deklarowanej, spójności aksjologicznej tych środowisk, mimo wielu podziałów wewnętrznych. Spotkanie zakończyło się entuzjastycznie przyjętym przemówieniem Janusza Korwina-Mikke. Czy Kongres doprowadzi do wzmocnienia pozycji UPR-WIP na krajowej scenie politycznej? Nawet, jeśli tak się nie stanie, to wielu sceptyków zaskoczyła wysoka frekwencja na Kongresie. Jednak od tej frekwencji do zaistnienia ponad progiem wyborczym droga jest niezwykle daleka. Michał Kolanko

Kopacz i jej eksperci Znowu muszę przywołać relacje, które dotyczą drastycznych kwestii, ale chyba o wiele bardziej przerażające od tych relacji jest permanentne przemilczanie tychże kwestii przez mainstreamowe media. Czy dojdziemy do czasów takich jak grudzień 1970, kiedy o sprawach najważniejszych nigdzie nie można będzie przeczytać ani usłyszeć, bo politbiuro w Warszawie lub Moskwie sobie nie będzie życzyło?

Relacja S. Zagrodzkiego przed zespołem min. A. Macierewicza (kwiecień 2011): „(...) Obiecano mi, że (dokumentacja dotycząca ofiary tragedii – przyp. F.Y.M.) zarówno z momentu włożenia ciała, jak i fotografia tego ciała w całości zostanie przysłana do domu w zalakowanej kopercie. Niestety, tych zdjęć nie otrzymaliśmy (…), nie mamy też centymetra kwadratowego papieru zapisanego, dotyczącego jakichkolwiek oględzin medycznych. I to zarówno (…) tych robionych przez ros. specjalistów, ale również polskich. Wydawało mi się, że polski patomorfolog, który potwierdza stan ciała na podstawie karty dentystycznej, powinien sporządzić protokół. Nie ma ros. danych dotyczących opisu ciała, sekcji ciała – i nie ma też polskich, zwracam uwagę, polskich śladów prac polskich patomorfologów. Ustami p. min. Kopacz zapewniani byliśmy, że wszystkie ciała bez względu na rozpoznanie, będą te dane dotyczące identyfikacji genetycznej zrobione i nie będą one później określone niż z chwilą przylotu ostatnich ciał ostatnich osób zidentyfikowanych. Niestety, pierwszą zbiorczą listę identyfikacyjną dotyczącą DNA mogliśmy ujrzeć dopiero 20 grudnia. Nikt z nas nie ma pewności, że w trakcie dalszych procedur, zanim ciało zostało złożone do trumny – trafiło (tam – przyp. F.Y.M.) prawidłowo. Nie mamy takiej pewności, dlatego że większość ciał nie ma udokumentowanej, udokumentowanej fotograficznie przez polskiego policjanta, który zrobił zdjęcia z tego momentu, a miałem z nim osobisty kontakt i wiem, że prokurator położył na tych wszystkich zdjęciach i dokumentacjach rękę. Natomiast te zdjęcia w większości przypadków, są zrobione w taki sposób, że CIAŁ NIE WIDAĆ (podkr. F.Y.M.). Niestety, z przykrością muszę powiedzieć, może brutalnie to powiem – ksiądz, który opisywał nam, tylko ksiądz był świadkiem tego – WIĘKSZOŚĆ CIAŁ JEST POCHOWANA W CZARNYCH WORKACH (podkr. F.Y.M.).”

Relacja D. Fedorowicza (z tego samego spotkania): „(Kopacz do Moskwy – przyp. F.Y.M.)... zabrała (…) „3 medyków, 3 genetyków oraz inspektora sanitarnego, jednego, i 4 techników kryminalistyki” (powinny zostać przesłuchane wszystkie te osoby przez zespół Macierewicza, by podały, co dokładnie robiły i jak udokumentowały swoją pracę – przyp. F.Y.M.). (…) To nie było 96 ciał, to było bardzo wiele fragmentów ciał, około 350. Po prostu, mówiąc kolokwialnie, to jest ogrom roboty. Nie do ogarnięcia przez te siły, które zostały tam wysłane. Mało tego (…) okazało się, że ci ludzie po prostu NIE UCZESTNICZYLI (podkr. F.Y.M. - w badaniach medyczno-sądowych – przyp. F.Y.M.). P. min. Kopacz po bardzo długich nagabywaniach wreszcie odparła, bardzo już zirytowana: „owszem, oni uczestniczyli, ale tylko w identyfikacjach ciał”. Chciałbym podkreślić, że identyfikacje, to nie jest to samo co badanie sekcyjne. W badaniu sekcyjnym ustalamy przyczynę zgonu, rozległość obrażeń itd. To są naprawdę bardzo ważne zagadnienia, które wnoszą ogromną wiedzę do (poznania – przyp. F.Y.M.) mechanizmu powstania urazów, a co za tym idzie, mogą bardzo dużo wyjaśnić ws. powstania samej katastrofy.”

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=y1GOL5f-_bE

Mamy pewną dość spójną sekwencję zdarzeń po tragedii (pomijając działania ciemniaków uniemożliwiających 10 Kwietnia wyjazd ekspertom medyczno-sądowym z Polski (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/natychmiast-wszczac-sledztwo.html)

1) pośpiech z wydobyciem ciał ofiar (bez polskiej dokumentacji medyczno-sądowej),

2) dostarczenie trumien na „miejsce wypadku” (ewenement w skali światowej, jeśli chodzi o akcje ratownicze),

3) pośpiech z transportem ciał,

4) pośpiech, karygodne zaniedbania i błędy związane z identyfikacją (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/identyfikacja-2.html),

5) zalutowanie trumien z ciałami w czarnych workach,

6) brak dokumentacji przed zamknięciem trumien,

7) nieprzeprowadzenie sekcji zwłok i innych badań medyczno-sądowych (nie tylko w Rosji, ale i w Polsce),

8) pośpiech z pochówkiem,

10) sfałszowanie (lub niedostarczenie) stronie polskiej dokumentacji dotyczącej ciał ofiar i stanu zwłok (dokumentacja sekcyjna wobec tego dotyczy innych ciał aniżeli ciała ofiar lub też dokumentacja zawiera zupełnie spreparowane dane dotyczące nieistniejących osób). Jakie z tego wszystkiego nasuwają się wnioski? Dwa. Pierwszy optymistyczny – drugi nieco mniej. Albo 1) Ruscy przekazali i przekazują dokumenty sfałszowane, wybrakowane etc., ponieważ w trumnach są ciała ofiar zamachu z 10 Kwietnia i rzetelne badania medyczno-sądowe wykazałyby prawdziwe przyczyny zgonu zamordowanych osób (np. rany postrzałowe u osób, które walczyły z zamachowcami). Wariant optymistyczny polegałby tu na tym, że jednak pochowano w Polsce szczątki osób, które leciały w delegacji prezydenckiej. Albo 2) w wielu (w większości?) przypadkach w trumnach złożone zostały ciała innych osób nie związanych z tragedią smoleńską. Nie chciałbym oczywiście myśleć o tym, co przeżyją rodziny, jeśli 2) okaże się prawdą. Powstanie, bowiem podstawowe pytanie, co Ruscy zrobili z ciałami tychże ofiar i dlaczego nie przekazano ich rodzinom. Chcę dodać jednak, że na obecnym etapie oficjalnego śledztwa (a ściślej jego nieprawdopodobnej wprost deformacji), nie tylko ekshumacje są wprost konieczne (i przekazanie ciał do badań medyczno-sądowych w kilku laboratoriach w Polsce), ale należy dążyć do powołania nowego, podkreślam, nowego zespołu prokuratorskiego, który zajmie się m.in. pracami prokuratury wojskowej, która osobiście odpowiada za taki a nie inny, urągający wprost jakimkolwiek światowym standardom, stan rzeczy, jeśli chodzi o badanie tak poważnego wydarzenia, jak to z 10 Kwietnia. O gabinecie ciemniaków i skali jego zaniedbań, skali zdrady, nawet nie warto w tym kontekście wspominać, bo już dawno zasługuje na odpowiedni trybunał. FYM

Amerykańskie oburzenie okładką „Angory” W numerze noszącym datę 10 kwietnia br. tygodnik przedruków „Angora”, wydawany w Łodzi w nakładzie około 530 tysięcy, a rozchodzący po całej Polsce oraz docierający także do USA, Kanady i Niemiec, zrobił wiele dla zaszokowania czytelników. Wszystko wskazuje na to, że nie jest to tylko szokowanie, ale także podżeganie do nienawiści rasowej.

Okładka “Angory” z 10 kwietnia 2011 r. Na okładce pisma pokazano dwóch Żydów w strojach typowych dla chasydów stojących przed warszawskim Pałacem Kultury i Nauki. Jeden zwraca się do drugiego: „Synu kiedyś to wszystko będzie twoje!”. Tytuł wybity nad winietą rozpaczliwie pyta: „Co jeszcze mamy oddać Żydom?”, zaś z nadtytułu dowiadujemy się, że żądania żydowskie kierowane do Polski przekraczają już 60 miliardów dolarów. Dostępna od najbliższej środy w USA „Angora” od razu zwróciła uwagę swoją okładką. Na nowojorskim Greenpoincie wywoływała niemałą radość u sprzedawców gazet, głównie arabskiego pochodzenia. Jeden z nich handlujący prasą przy Manhattan Avenue łamaną polszczyną chwalił „Angorę”, jako świetne pismo. „Cala prawda o Żidach…” pokazywał palcem na okładkę. Wywoływała ona także spore zainteresowanie polonusów. Wielu bardzo się podobała, ale uzyskanie wypowiedzi konkretnie z imieniem i nazwiskiem nie było możliwe („Pani, jak nie chcę, żeby mnie stąd wyrzucili…”, „Szukaj pani innego kamikadze” etc.) Nie miała problemu z wyrażeniem opinii jedna z najbardziej znanych prawniczek polskiego pochodzenia w Ameryce, Pauline Babinski z Denver, znana z uczestnictwa w lobbingu na rzecz przyjęcia Polski do NATO, za co uhonorowana została przez prezydenta RP wysokim odznaczeniem państwowym. „Żaden rozpoznawalny tytuł prasowy w USA nie pozwoliłby sobie na taki skandal. Potępienie społeczne i protesty po czymś takim byłoby natychmiastowe, a gdyby w rozsądnym czasie nie nastąpiły przeprosiny redakcji, zaczęłoby spadać czytelnictwo, a ogłoszeniodawcy wycofywać się z reklam. Nie chodzi przy tym o takie reakcje opinii na przejawy antysemityzmu, a w ogóla na wzniecanie negatywnych nastrojów przeciwko komukolwiek. W takim kraju, jak Polska, w którym podczas II wojny zginęły z rąk hitlerowców miliony ludzi, ukazanie się czegoś takiego jest po prostu nie do wierzenia…” – skomentowała sprawę Babinski. Z pewnością łatwo sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby wysokonakładowy tygodnik amerykański pokazał np. takich samych dwóch osobników, jak „Angora” na tle np. Kapitolu i opatrzył analogicznym tekstem. Lub jeszcze lepiej, gdyby byli to np. dwaj Arabowie. Wykładowca dziennikarstwa i politologii University of Maryland, prof. Michael Szporer jest zdumiony zarówno publikacją, jak i dotychczasowym brakiem reakcji. – Premier Donald Tusk, w imieniu polskiego rządu, powinien niezwłocznie potępić ten pozbawiony smaku i wrażliwości komunikat nienawiści eksponowany na okładce “Angory”, inspirowany starymi antyżydowskimi stereotypami i prowokujący czytelników pisma do antysemityzmu.” Jak się dowiadujemy z Warszawy, sprawą ma zająć się Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita, na co dzień walczące z antysemityzmem i ksenofobią w Polsce? Jednym z założycieli stowarzyszenia był nieżyjący już dr Marek Edelman, bohaterski dowódca powstania w getcie warszawskim. Notabene przez niemal całe życie związany z Łodzią, gdzie ukazuje się „Angora”. Inny członek władz Otwartej Rzeczypospolitej, prof. Feliks Tych, długoletni dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, nie ma wątpliwości, że okładka ma charakter antysemicki i szerzy nienawiść rasową, co bez wątpienia powinno stać się przedmiotem zainteresowania prokuratury. Komentator największej gazety nowojorskiej, którego rodzinne korzenie sięgają Polski i proszący o zachowanie anonimowości, uważa, że publikacja jest żywą ilustracją niedawnego raportu Departamentu Stanu USA, w którym wskazywano na antysemityzm, jako istotny problem społeczny w Polsce. Nie wyklucza, że tematyka może się stać częścią agendy rozmów, przewidywanej na koniec maja wizyty w Polsce amerykańskiego prezydenta. Dominika Jurga, Waszyngton

17 kwietnia, 2011 Jeśli nie chcesz mojej zguby, daj mi banknot, ale gruby.. - ktoś zgrabnie zażartował. I zaraz po „ katastrofie smoleńskiej”- według „Superekspresu” prezydium Sejmu w ostatnim dniu urzędowania pana Bronisława Komorowskiego, jako marszałka Sejmu przyznało sobie kilkudziesięciotysięczne premie za” intensywną pracę po katastrofie smoleńskiej”. Wówczas marszałek Komorowski musiał pełnić również funkcję p.o prezydenta, a pani marszałek Ewa Kierzkowka z Polskiego Stronnictwa Ludowego wraz z marszałkiem Niesiołowskim z Platformy Obywatelskiej zostali na demokratycznym gospodarstwie we dwójkę w Sejmie, który” musiał normalnie pracować”..

To było rok temu, ale niedawno też sobie poprzedzielali, według kryterium szaleństwa, pardon-starszeństwa demokratycznego: niektórzy po 50 000 złotych, a inni- mniej demokratyczni- po 22 000..Ale nie byłoby w tym nic dziwnego, demokracja kosztuje, chaos kosztuje w trójnasób, marnotrawstwo kosztuje, więc dlaczego wynagrodzenia dla tych, którzy ten chaos robią- nie mają rosnąć.. Im większy demokratyczny chaos- tym większe pieniądze musimy płacić, żeby to wszystko utrzymać.. Już mniejsza o te góry pieniędzy, które demokraci wyrywają od nas nie patrząc na boki, tylko boki sobie organizując.. A wiecie państwo, co mnie zbulwersowało w tym demokratycznym zdarzeniu? Zdanie, że „ w Sejmie, który musiał normalnie pracować”(?????) Do jasnej demokratycznej cholery! A kiedy w ogóle Sejm normalnie pracował? Jaką ustawę, godzącą w nasze życie, wolność czy własność odgłosował, żeby nam było lżej i żeby przewrócić odrobinę normalności?. Ja sobie nie przypominam.. Te góry ustaw, które przepychają od góry- to góra legislacyjnych demokratycznych śmieci, które potem zaśmiecają nasze życie pędzone w jarzmie demokracji.. Totalitaryzm demokracji jest widoczny gołym, że tak powiem- okiem. Przepraszam za słowo-„gołym”.. Na wczorajszym Kongresie Nowej Prawicy, w Sali Kongresowej, na który przyjechało ponad 2500 osób, a które to wydarzenie nie zainteresowało Radia tzw. Publicznego i Telewizji tzw. Publicznej, obecnie apolitycznej i w apolitycznych rękach SLD i PO - pan Andrzej Sośnierz, obecnie poseł Polski, która Jest Najważniejsza powiedział, co następuje: „W tym ADHD administracyjnym nie da się połapać. Tego ludzki rozum, rozum posła nie pojmie, ile my tam rzeczy uchwalamy. Nawet nie wiemy, co uchwalamy”(!!!!????) To powiedział poseł obecnego Sejmu..(„ Nawet nie wiemy, co uchwalamy”(???) I nic nie pomoże tłumaczenie matki, która swojemu synowi informatykowi starała się wytłumaczyć, że go urodziła, a nie ściągnęła z Internetu.. Jak nie wiecie, to, po co uchwalacie - chciałoby się zapytać? Przecież zanim się uchwali, jak już mamy demokrację- wypadałoby przeczytać, co się będzie uchwalało, ale co wymagać od prostego posła, jak pan premier Donald Tusk, polski premier, nie przeczytał Traktatu Lizbońskiego, tylko go po omacku i po ciemku popierał dotąd, aż wszedł w życie, tak jak popierał, żeby „ katastrofa smoleńska” była wyjaśniania przez Rosjan w myśl Konwencji Chicagowskiej.. Tego nie wiem, czy po ciemku i po omacku, bo mi się nie zwierzał, ale popierał.. Pan poseł Andrzej Sośnierz, któremu zebrało się na chwilę szczerości powiedział jeszcze: „Nie dalej jak wczoraj dowiedziałem się, że uchwalamy coś, co gdybyśmy wiedzieli, co uchwalamy, bylibyśmy przeciwni. Ale jest taki natłok, że nawet praca 24 godzin na dobę, nie wystarczyłaby żeby to wszystko przeczytać. Ilość spraw, którymi się państwo zajmuje jest niebotyczna. Najwyższy Czas ograniczyć to ustawodawstwo..”(!!!!). Panie pośle, Polski, która Jest Najważniejsza.. To, co tworzycie- to jest model państwa totalitarnego demokratycznie! To nie Polska Jest Najważniejsza, tylko Forsa Jest Najważniejsza, albo Ustawa Jest Najważniejsza.. Jeśli pan nie chce Polski zguby, niech Pan odda banknot, ale gruby.. Kilkanaście dni wcześniej, pan Donald Tusk, premier, odpowiadając na wniosek ministra obrony narodowej z zawodu psychiatry, pana Bogdana Klicha, którego celem jest całkowita likwidacja polskiej armii, w sprawie podniesienia płac wojskowym, stwierdził, że: aktualnie nie jest to dobry czas na masowe i powszechne podwyżki na tak czy inaczej rozumianej sferze budżetowej”(???) Nie jest to dobry czas, ale dobry i jak najbardziej właściwy to czas, żeby w ciągu ostatnich 3,5 roku rządów demokratycznych powiększyć darmo zjadającą armię darmozjadów urzędniczych o prawie 100 000 sztuk(!!!!). Co prawda, pan premier bardzo kulturalnie i grzecznie przeprosił za zwiększenie liczby urzędniczych obiboków, ale rzecz nadal się rozwija- i co mi tak naprawdę z przeprosin? Jak nie ma naprawy błędów. I jak demokratyczny walec wyrównuje liczbę urzędników do liczby całej ludności.. Sama Mazowiecka Jednostka Wdrażania Programów Unijnych zatrudnia ponad 300 osób(????) Już nie analizując tych programów, które są chore ze swej natury.. I żadna kasa chorych nie jest w stanie tego zjawiska wyleczyć.. Chyba, że tak jak mówił pan Janusz Korwin- Mikke na wczorajszym Kongresie Nowej Prawicy: „Trzeba obalić to państwo”.. Ale jak go obalić, żeby móc zbudować nowe..? Ono samo się zawali, panie Januszu - i dopiero wtedy będziemy budować nowe.. Ale póki, co… Trzeszczy w okrągłostołowych posadach.. Pan premier powiedział jeszcze, że zdaje sobie sprawę z tego, iż służby mundurowe w Polsce są” niedoszacowanymi finansowo grupami zawodowymi(???) Ale doszacowanymi są stada urzędnicze, które zalegają różne pokłady naszej piramidy urzędniczej. Te są doszacowane... Jak najbardziej doszacowane? Wkrótce wejdziemy w kolejną reformę armii, na podstawie, której, armia ma być zredukowana o kolejne dwadzieścia tysięcy, ale nie wiadomo jeszcze, czy z tych 87 000 tysięcy, niektórzy mówią o 100 000- nie można nawet ustalić prawdziwej liczby ludzi pracujących dla wojska! - ulegnie zmniejszeniu o 20 tysięcy z grupy urzędników wojskowych, których jest prawie 30 000, czy może, z grupy oficerów i podoficerów.. Szeregowych mamy około 30 000- nie mogę się dowiedzieć dokładnych danych, bo wojsko nie potrafi się policzyć.. Wygląda mi na to, że pan Bogdan Klich zlikwiduje stanowiska szeregowych, zachowując całą tę biurokrację wojskową. I na nią będą pieniądze, a na prawdziwe wojsko - nie.. Bo chodzi o to, żeby polską armię zlikwidować, żeby nie stanowiła żadnego zagrożenia.. Tak jak polski przemysł ciężki.. Też wszystko do likwidacji.. Żeby nawet noża nie mógł wyprodukować, szczególnie takiego, co to ma ostrze powyżej 8 centymetrów, czym zajmuje się pan poseł Mularczyk z Prawa i Sprawiedliwości.. Panu posłowi chodzi o to, żeby nie chodzić po ulicach z nożami o ostrzach powyżej 8 centymetrów, bo wtedy jest bardzo niebezpiecznie na ulicach.. Bardziej niebezpiecznie oczywiście by było, gdyby” obywatele” państwa demokratycznego i prawnego chodzili po ulicach z nożami o ostrzach powyżej 9 centymetrów.. I jeszcze bardziej niebezpiecznie byłoby- gdyby chodzili z ostrzami powyżej 10 centymetrów.. Ale bezpiecznie będzie jak będą chodzi z ostrzami o długości 8 cm, a gdyby ostrza miały 6, czy 2 cm- byłoby jeszcze bezpieczniej.. A najlepiej, gdyby noże nie miały ostrzy wcale. Ale wtedy nie byłoby noży... Wtedy byłby problem z głowy. Tak jak z grzybami, które można oczywiście sprzedawać, ale jak ma je z atestami.... Ale jak znaleźć w lesie grzyby z atestami? Dlatego nie wolno sprzedawać grzybów i po sprawie.. Jeśli chodzi o wzrost wynagrodzeń dla administracji wojskowej, bo przecież nie dla żołnierzy i podoficerów- to spodobała mi się propozycja-pomysł jednego z redaktorów Najwyższego Czasu.. Należy wrócić do tradycji i zezwolić na branie okupu! - za jeńców schwytanych w Afganistanie, szkoda, że tego nie robiliśmy w Iraku.. Tylko wydaliśmy 10 miliardów złotych(!!!), w imię cudzych interesów.. Ale wydaliśmy swoje! Nie cudze.. Cudze pieniądze śmierdzą- swoje – nie! … i znowu wraca sprawa banknotów.. Byle były grube! WJR

Żydzi na Madagaskar Przypisywanie ojcostwa hasłu „Żydzi na Madagaskar” polskiej przedwojennej endecji ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co powtarzana na lekcjach historii kłamliwa mantra, że 14 lipca 1789 roku uczestnicy antychrześcijańskiej rewolty „zdobyli” Bastylię, która w opisie potomnych historyków stała się z czasem synonimem obozu koncentracyjnego dla uciśnionego francuskiego ludu. A jak było naprawdę? (…) Otóż, w istocie 14 lipca 1789 roku paryski tłum w znakomitej większości podburzony i opłacany przez Filipa księcia Orleańskiego, kuzyna króla Ludwika XVI (Filip chciał detronizacji Ludwika XVI, by samemu móc objąć tron) otoczył Bastylię. Bastylia była wówczas bardzo słabo broniona (Ludwik XVI w ogóle dozwalał bardzo małej ilości swojego wojska na obecność w stolicy). Załoga tej fortecy w zdecydowanej większości składała się z inwalidów i weteranów, którymi dowodził kawaler de Launay. Opór załogi Bastylii ograniczył się do oddania jednej salwy, która raniła kilka osób z tłumu. Zaraz po tym de Launay zgodził się na kapitulację Bastylii, pod warunkiem, że jej załoga będzie mogła bez szwanku opuścić twierdzę. Warunek ten został zaakceptowany. Jednak, gdy tylko załoga wraz ze swoim dowódcą znalazła się poza murami Bastylii, tłum rzucił się na nich. Szczególnie okrutnie znęcano się nad de Launayem. Kłuto go pikami, a gdy sam zaczął błagać swoich oprawców o dobicie go, ci oddali go w ręce niejakiego Feliksa Denota, czeladnika rzeźnickiego. Ten stwierdził, że de Launay jest zbyt ranny, aby przywiązać go do ogona konia i włóczyć w ten sposób po ulicach Paryża. Zdecydował się, więc na inny sposób mordu, przez odcięcie głowy. Próbował najpierw szablą. Nie był jednak wprawnym katem. Parę cięć szablą nie wystarczyło, by dobić komendanta Bastylii. Denot zdecydował się, więc na wypróbowanie na nieszczęsnym de Launayu swoich początkujących umiejętności rzeźnickich. [Tępawym – przypis Katon] rzeźnickim nożem odciął głowę swojej ofierze. Tą makabryczną „zdobycz” obnosił paryski motłoch przez cały 14 lipiec 1789 roku po ulicach stolicy Francji. Taka właśnie rzeczywistość wypełniała dzień, którego każda rocznica jest do dzisiaj świętem narodowym Francji. Czy jest, co świętować? Kogóż, więc uwolniono z Bastylii 14 lipca 1789 roku? Setki, tysiące wycieńczonych i niewinnie więzionych przeciwników królewskiego absolutyzmu? W tamtym dniu uwolniono z Bastylii kilka osób. W większości pospolitych przestępców, dwóch chorych psychicznie oraz jednego szlachcica, osadzonego w twierdzy na prośbę swojego ojca. Prawda jest bowiem taka, że na długo przed rewolucją Bastylia świeciła pustkami (…)[http://adonai.pl/historia/?id=10]

Bez komentarza. Przyjrzyjmy się teraz narodzinom koncepcji „Żydzi na Madagaskar”. W roku 1896 Theodor Herzl, jeden z ojców założycieli światowego syjonizmu, w swoim Der Judenstaat przedstawił kompleksową wizję dotyczącą przyszłości Żydów ze szczególnym uwzględnieniem powstania żydowskiego państwa z lokalizacją na Madagaskarze, terenach dzisiejszej Ugandy lub Palestyny. Pomysł ten był szeroko komentowany politycznie. Po zakończeniu wojny światowej dyplomacja brytyjska skłaniała się ku osadnictwu żydowskiemu w Palestynie, Francuzi natomiast przychylali się do opcji madagaskarskiej. I tu pojawia się bardzo interesujący moment – Paryż rozpatrywał ten pomysł z włączeniem do całej akcji Polski; rząd francuski rozpatrywał przekazanie Madagaskaru naszemu państwu. Pomysł spalił na panewce – wybuch II wojny światowej przesądził o losie milionów Żydów, którzy zostali zdziesiątkowani przez politykę niemiecką. Ostatecznie zwyciężyła koncepcja brytyjska, Żydzi założyli swoje państwo w Palestynie, tak powstał dzisiejszy Izrael. Wnioski nasuwają się same; koncepcja „Żydzi na Madagaskar”, wysunięta przez jednego z przywódców żydowskich i wdrażana w życie przez ruch syjonistyczny w konsekwencji sprawdziła się, jedynie z poprawką na lokalizację, to nie Madagaskar, ale Palestyna okazała się być zaczątkiem żydowskiej państwowości po prawie dwóch tysiącach lat diaspory; głoszone hasło „Żydzi na Madagaskar” m.in. przez ruch narodowy w Polsce było w istocie wyrazem poparcia dla dążeń żydowskich, a nie jak się kłamliwie przedstawia objawem tępego antysemityzmu; i po trzecie wreszcie: nasuwa się dosyć smutny wniosek końcowy – gdyby idea „Żydzi na Madagaskar” została wdrożona w życie w okresie międzywojnia, przyczyniłaby się do uratowania, co najmniej kilkudziesięciu, o ile nie stek tysięcy Żydów od ludobójstwa, które wprowadził w życie poprzednik pani kanclerz Merkel. Inspiracją do napisania powyższego stał się dosyć kłótliwy obiad, jaki miałem przyjemność/nieprzyjemność spożywać dzisiaj ze znajomym. Należałoby przypuszczać a nawet mieć nadzieję, że o pewności nie wspomnę, iż nauczyciel w szkole gimnazjalnej powinien takie fakty znać, a przynajmniej kojarzyć. Pobożne życzenia. Tak się zaperzył podczas dyskusji, że rozlał kieliszek wina. Ten gestykulacyjny argument sprawił, że odechciało mi się dalszej polemiki. Wstałem od stołu, zapłaciłem za obu i wyszedłem, zostawiając go sam na sam z ciemnogrodzkim zacofaniem, plamami na serwecie i zideologizowanej mentalności. Katon Najmłodszy

Prezydencka hańba Skończył się już okres niefrasobliwych błędów i żartobliwych potknięć Prezydenta Bula, z których można było się uśmiechać i ironicznie pokpiwać. Wspomniany Prezydent w moim odbiorze jest najsłabszym Prezydentem solidarnej edycji. Jedyne, co go wiąże ze swoimi „demokratycznymi” poprzednikami, to te same korzenie pozwalające mu nieść światło Chanuki w ciemną i prymitywną Polskę. Należy przypomnieć, że każdy polski prezydent ma obowiązek reprezentowania interesu wszystkich Polaków a przynajmniej tej większości, która go desygnowała na ten urząd. Jeżeli zaś Prezydent włączą się w inspirowanie nieuzasadnionych rozwiązań i roszczeń niepolskiej mniejszości zlokalizowanej poza granicami państwa, to sprawa ta nie tylko budzi niesmak ona wręcz staje sie sztandarowym przyczynkiem do postawienia Prezydenta przed Trybunałem Stanu. Pan Prezydent pozwala sobie występować na państwowych uroczystościach, gdzie ma obowiązek, za który płaci mu cały Naród reprezentować interes wszystkich sił danego państwa. Nie może on kręcić się pod krzakami i brzozami jak gdyby miał coś do ukrycia na sumieniu. Ja chcę być dumnym ze swojego Prezydenta, który potrafi być równorzędnym partnerem wobec swoich ościennych odpowiedników, ale i także na szerokiej arenie międzynarodowej. W swoich wystąpieniach musi on być wyważony i racjonalny mając na względzie polską rację stanu. Nie może on się wdawać w wewnętrzne polityczne spory i konflikty, a nie daj Boże być ich inspiratorem lub wręcz stroną. Ma on mieć cechy konsyliarza i arbitra rozstrzygającego o pomyślności narodu, który go desygnował na ten Najwyższy Urząd. Gdy jednak adept na tym Urzędzie nie rozumie swojej roli i funkcji lub, co jeszcze gorsze, działa wbrew oczywistym interesom suwerena wówczas winien złożyć Urząd, który przerasta jego siły i możliwości. A jeśli nie chce się rozstać z najwyższą synekurą, wówczas należy wdrożyć wobec niego procedurę impeachmentu. Siły bratnie panu Prezydentowi doprowadziły kraj do politycznej transformacji w interesie mniejszości narodowej. Dokonały przewłaszczeń własnościowych na rzecz międzynarodowego kapitału żydowskiego. Dalej zastanawiają się jak przy pomocy takich kruczków jak OFE wywłaszczać polski naród i wysłać go na banicję za chlebem, by uczynić ten krajem przywróconym rajem dla swoich braci. Stąd dla wdrażania polityki judaizacji Polski niezbędna jest antypolska polityka wdrażana wobec narodu polskiego przez obcy jej żywioł skoncentrowany wokół podstawowych struktur państwa, prawa i propagandy. Każda próba jakiegokolwiek dotknięcia tego tematu fundamentalnej agresji wobec polskiego żywiołu rodzi natychmiastowe kwiki i krzyki oraz pomawianie o antysemityzm. A powiedzieć trzeba, że wszyscy czołowi przywódcy państwa okresu transformacji byli Żydami, poczynając od Jaruzelskiego poprzez Rakowskiego, Wałęsę, Kwaśniewskiego i Kaczyńskiego i aktualnie Komorowskiego. Zatem więc nie jest przypadkowym oblicze antykomunistycznej i antynarodowej „Solidarności” stworzonej i wspieranej przez kostyczną strukturę polskiego KK, w którym nota bene zaledwie pojedyncze osoby stanowią polską narodowość w episkopacie, bowiem cała reszta to starsi bracia w wierze. My doskonale rozumiemy, że oni są niezwykle biegli w mowie i piśmie oraz bogaceniu się. Jak jeden mąż są wszyscy niezwykle mądrzy, wykształceni, błyskotliwi i godni liberalno kapitalistycznego szacunku. I bardzo cieszymy się, że w związku z tym oblegli kierownicze kręgi polskiego państwa, struktury polityczne, świat finansowców i gospodarki, życie kulturalne i oświatę. Jednym słowem zdominowano węzłowe odcinki społecznej aktywności decydującej o dniu dzisiejszym i jutrze naszej Ojczyzny. My, jako głupi i ciemni, Prawdziwi Polacy doskonale rozumiemy ten gest solidarnego poświęcenia się dla nas. Porzekadło głosi, że po owocach ich poznacie. A przysłowiowe pomarańcze żydowskie coraz bardziej zamieniają się w ukraińskie cytryny. I z narastającym grymasem wstrętu i zakwaszenia poznajemy ich poszukując słodyczy a 6 zł za jeden kilogram. W ramach euro optymizmu i kosmopolityzmu cukrownie polskie zostały sprzedane, boć to bracia Niemcy sprzężeni pospołu w handlowym uścisku z braćmi Żydami sprzedadzą nam wszystko, co dusza zapragnie po słonych cenach. Tak między Bogiem i prawdą, to, po jaką cholerę nam tyle cukru żreć. Zęby psują się, dziury się tworzą, pozostają czarne pniaki po zębach, nie poprawiając estetyki uśmiechu w przyjacielskich objęciach z braćmi Semitami. Dlatego nie dziwmy się, że traktują nas oni po tysiącletniej koegzystencji z dużą dozą zwierzęcej nienawiści, lekceważenia i talmudycznego dystansu wobec naszych nieokrzesanych chrześcijan. Kościół Katolicki staje się główna zawalidrogą na ich szlaku opętańczej wędrówki kapitalistycznych Nomadów robiących z piasku złoto. Niestety w Polsce jakoś im nie udaje się ta cyrkowa sztuczka. Grossowi ludzie już nie są skorzy odkryć tajemnicy, z czego to w Polsce kręcą oni złoto. Wiadomo jest jednak, że Żydzi nie mają już żadnego kapitału, bowiem to Polacy okradli ich ze złota w ramach „Złotych żniw”. Dlatego to Żydzi domagają się od nas 70 miliardów dolarów reparacji wojennych i zwrócenia ostatnich ich chatek na koguciej stópce, które im Hitler odebrał przed osobliwym aktem ostatecznym, na którym starają się dzisiaj zarabiać krocie. Wielu Żydów polskich sekunduje im dzielnie w tym procederze i jest wiadomo, kto personalnie z nich głosował za próbą odarcia ze skóry naszej Ojczyzny. Znamy Goldmanów, Bagsików, Żemków, którzy grube miliardy żywej gotówki wyprowadzili z Polski na chwałę inspiratorów solidarnej rewolty w Polsce. Nie mniej to im nie wystarcza, teraz ostrzą jeszcze zęby na roszczenia, które już dawno otrzymali. I najtragiczniejsze jest to, że polski Prezydent o żydowskich korzeniach dzielnie im w tym stara się sekundować przecierając ścieżkę do wyciągania śliskich łap po polski kapitał wypracowany krwawicą polskiego ciemniaka i duraka. A może zamiast o ustawie reprywatyzacyjnej dla Żydów, Prezydent zechciałby pomyśleć o reprywatyzacji narodowego majątku dla wszystkich Polaków. Jeden już nam obiecywał 100 milionów i obeszło się żydowskim oszustwem, drugi dawał wszystkim mieszkania z takim samym efektem jak pierwszy. Zatem dlaczego własny naród jest pomijany a obcym zamierza się czynić upominki. Obiecywali Polskę wolną i bogatą a uczynili warcholski rynsztok spointowany Smoleńskiem. I znowu dla własnych totumfackich poszkodowanych przez swoją głupotę polityczną są zapomogi, odszkodowania i renty a dla Prawdziwych Polaków g…o Ojca Świętego w talarki pokrojone. Mało tego patriotyczną postawę obrony Polski Prezydent nazywa hańbą. Takie zachowanie nie mieści się absolutnie w żadnych kryteriach moralno-politycznych. Ja wstydziłbym się być Prezydentem Polski naznaczonej przez siebie infamią hańby. To tylko świadczy o tym jak daleko jest Prezydentowi do Polski i Polaków. W rezultacie muszę przyznać otwarcie, że bardzo mnie bolą antypolskie zachowania elit w Polsce, które nie dorosły do sprawowania władzy, która spełnia wasalną często funkcję wobec obcego kapitału. To bardzo smutne i przykre, i będzie musiało wcześniej niż później doznać osądu ze strony suwerena, bowiem polski system polityczny wyeksploatował zupełnie swą moc sprawczą ulegając kompletnej degrengoladzie. No i na koniec przyjmuję potencjalnie zakłamane posądzenia mnie o antysemityzm, bowiem wolę to patriotycznie nobilitujące mnie definiowanie aniżeli ustawianie się w jednym szeregu ze zdrajcami narodu polskiego. Zygfryd Gdeczyk

Pipi-prawica – Adam Danek Poniższe uwagi formułuję w odpowiedzi na ponawiane od czasu do czasu prośby o wyjaśnienie używanego przeze mnie terminu pipi-prawica. Określenia takie jak „prawica” i „prawicowy” coraz częściej uznawane są za problematyczne z powodu wielości, a raczej dowolności, przypisywanych im znaczeń. Chcąc jakoś ograniczyć ten werbalny chaos, sam stosuję rozróżnienie na (pisaną minuskułą) prawicę oraz (pisaną majuskułą) Prawicę. Do pierwszej zaliczać można wszelkie ugrupowania, środowiska i nurty podające się lub uważane za prawicowe; druga reprezentuje prawicowość pojmowaną ściśle, czyli w sposób zawężający. Idee charakterystyczne dla tej ostatniej próbowałem wcześniej wskazać w artykule, „Czym jest Prawica”. Niniejszy artykuł mówi w zasadzie o tym, czym Prawica nie jest. Zbiorczym mianem pipi-prawicy pozwoliłem sobie ochrzcić grupy i osoby, które uchodzą za przedstawicieli prawicy bądź same się za nich uznają (niekiedy wręcz za jej wyłącznych reprezentantów), ale głoszą poglądy i reprezentują postawy sprzeczne z właściwymi dla Prawicy – z jej ideami, duchem, stylem myślenia. Nie ukrywam przy tym własnych sympatii ani antypatii. „Pipi-prawica” to określenie polemiczne i krytyczne; ma za zadanie nie bezstronny opis rzeczywistości, lecz kpinę. Po czym można rozpoznać środowiska, do których jest ona zaadresowana? Pipi-prawica neguje prymat ducha (lub ewentualnie Idei, rozumianej w sposób właściwy dla tradycji platońskiej) nad materią i duszy nad ciałem. Przypisuje im, co najmniej równy status albo w ogóle nie interesuje się pierwszą z dwóch sfer. Do pipi-prawicy należy, zatem i niejedno ze środowisk programowo chrześcijańskich czy katolickich, demonstracyjnie próbujących sprostać (czyt. podlizać się) obecnemu „duchowi czasu” z jego obsesją na punkcie cielesności i dóbr materialnych. Z zaprzeczenia wyższości sfery duchowej nad materialną częściowo wynika spotykana w wielu pipi-prawicowych grupach negacja prymatu polityki nad gospodarką i chęć odwrócenia tej zasady (głoszenie prymatu gospodarki nad polityką). Postulują one dokonywanie rozstrzygnięć politycznych w oparciu wyłącznie o korzyść ekonomiczną, – przy czym nie bardzo wiadomo czyją, choć same oczywiście zapewniają, że chodzi o korzyść wszystkich. Grupy te cechuje jednostronne i krótkowzroczne skupienie uwagi na kwestiach gospodarczych, których nie potrafią widzieć w szerszym kontekście. Niekiedy przeradza się ono w ekonomizm – przesadny i natrętny kult ekonomii dla niej samej, bądź też w wiarę, że samo wprowadzenie określonych rozwiązań ekonomicznych (mówiąc konkretnie – liberalnych lub „wolnorynkowych”) automatycznie uleczy wszelkie bolączki życia społecznego. Tymczasem rozwiązania ekonomiczne powinno się traktować czysto instrumentalnie, jako narzędzia służące budowie potęgi państwa i narodu (możliwie w zgodzie z tradycyjnym porządkiem społecznym) – i nic ponadto. Same w sobie, nie podporządkowane wyższym celom, nie mają żadnej wartości. Pipi-prawica neguje pogląd o odgórnym pochodzeniu władzy, a podziela pogląd o jej oddolnym pochodzeniu. Dla Prawicy typowe są filozofia polityczna i historiozofia wskazujące na odgórną genezę władzy. Człowiek Prawicy we właściwie ukształtowanym porządku instytucji politycznych, społecznych i religijnych dostrzega ułomne ziemskie odwzorowanie Boskiego Ładu, ewentualnie jego historyczną konkretyzację. Pipi-prawicowiec uważa je wyłącznie za wytwory ludzi, które w związku z tym ludzie mogą dowolnie zmieniać, jeżeli tylko chcą. Do pipi-prawicy należą, zatem wszelkie środowiska hołdujące demokratyzmowi, choćby określały się na przykład, jako demokraci narodowi. Pipi-prawica neguje prymat całości nad częścią, to jest wspólnoty nad poszczególnymi osobami i grupami na nią się składającymi. Tradycja klasyczna uznaje całość za lepszą od części i pierwotną w stosunku do niej w porządku bytów. Pipi-prawica odnosi się do całości (państwa, narodu, społeczeństwa) niechętnie, przeciwstawiając jej indywidualizm (prymat cząstki) lub partyjnictwo (prymat części). Pipi-prawica nierzadko postrzega państwo i jego organy czy rząd (w pierwotnym, szerokim jego rozumieniu), jako zło (nawet jeśli konieczne), jako potencjalnie opresyjne i z definicji podejrzane. Dla porównania, Prawica uznaje ich istnienie nie tylko za konieczne, ale również za dobre. Podstawy ich istnienia odnajduje w sferze metafizyki (wyjaśnia je filozofia polityczna), w Objawieniu (wyjaśnia je teologia polityczna), względnie w naturze człowieka lub w obiektywnych prawach społecznych, działających niezależnie od ludzkich opinii. Do pipi-prawicy należą w rezultacie wszelkie odmiany liberalizmu i ich zwolennicy. To wyliczenie i tak było jednak dla pipi-prawicy dość pochlebne, gdyż dotyczyło przypadków, w których pipiprawicowcy prezentują w ogóle jakieś stanowisko w wyliczonych kwestiach. Może w jeszcze większej liczbie przypadków kółka pipi-prawicy zupełnie się takimi zagadnieniami nie interesują, a ich horyzont pojmowania ogranicza się do tzw. bieżączki politycznej, czyli tego, czym telewizja i gazety każą się ekscytować w danym tygodniu. Pipi-prawicowcy żywią przekonanie, że istotne problemy mieszczą się w sferze bieżączki i ignorują wszystko, co poza nią wykracza, trwoniąc czas na pisanie licznych komentarzy do tego, co w ostatnich dniach powiedział akurat Tusk, Kaczyński albo inna demoliberalna miernota. Spisując powyższe obserwacje, nie chcę bynajmniej powiedzieć, że uważam za niedopuszczalną współpracę z jakimikolwiek ruchami o poglądach odmiennych od tych, jakie identyfikuję z Prawicą. Wartościowe pod niejednym względem koncepcje mogą rodzić się poza obrębem ściśle pojmowanej Prawicy. Pierwszy z brzegu przykład to lewe skrzydło obozu piłsudczykowskiego (tzw. naprawiacze) z jego filozofią statokratyzmu i etosem służby państwowej. Faszyzm plasuje się ponad i poza podziałem na prawicę i lewicę. Reprezentanci narodowego radykalizmu i różnych odmian terceryzmu („trzeciej drogi”, Trzeciej Pozycji) sami odrzucają identyfikację z Prawicą. W wielu kwestiach Prawica ma jednak z tymi nurtami zbieżne zapatrywania, toteż mogłaby z nimi nawiązać owocną (nawet jeśli ograniczoną) współpracę. W ocenie piszącego te słowa bezwartościową stratą czasu byłoby natomiast podejmowanie współpracy ze środowiskami pipi-prawicowymi, z powodu ich ideowej oraz praktyczno-politycznej mięczakowatości. Pipi-prawica byłaby oburzona pomysłami zamachu na ponowożytny, antropocentryczny wzorzec cywilizacyjny, w którym pozostaje zadomowiona, a za największe osiągnięcia rodzaju ludzkiego w ostatnich wiekach bierze zwykle to, co powstało w nich najgorszego. Adam Danek

Czy jestem już „pipi”? Z zainteresowaniem przeczytałem najnowszy artykuł Adama Danka, jednego z ciekawszych publicystów prawicowych, na temat używanego przezeń już od pewnego czasu pojęcia „pipi-prawicy”. Od pewnego czasu teksty Adama kojarzą mi się głównie z wyliczaniem (pogrubioną czcionką) nazwisk rozmaitych interesujących (a mało znanych) myślicieli i pobieżnym opisem przedstawianych przez nich idei i koncepcji, opatrzonych krótkim komentarzem autora. Kilkakrotnie w internetowych komentarzach ktoś używał sformułowania „Adam Danek zrobił kolejną kwerendę po zbiorach bibliotecznych”, co jest dość uszczypliwe i niezbyt sensowne – w gruncie rzeczy wypada jedynie podziwiać erudycję Adama i jego zasługi w dziedzinie wydobywania na powierzchnię nieraz zapomnianych filozofów i historyków. Jest to o tyle istotne, że bardzo często są to nazwiska polskie, a na rodzimej prawicy często więcej się wie o różnych postaciach „z zagranicy”, niż o rodakach. Tym razem jednak Adam Danek napisał artykuł nieomal wyzbyty odniesień do konkretnych nazwisk i nazw, a zamiast tego w skrótowej formie przedstawił swój pogląd na temat „pipi-prawicy”. Okazało się, że pod tym pojęciem rozumie on m.in. dziedzictwo narodowej demokracji (czy też większą jego część), wszelkie nurty inspirowane mniej lub bardziej liberalizmem (konserwatyzm liberalny, libertarianizm etc.), a także chadecję i rozmaite bagienne partyjki „pełniące obowiązki umiarkowanej prawicy” we współczesnym świecie. Z częścią tez autora nie sposób się nie zgodzić, zajmę się, zatem tym, co budzi moje wątpliwości. Nie będzie to żadna rozbudowana polemika, a jedynie kilka uwag na marginesie, zwłaszcza, że i sam tekst Adama był krótki. Autor pisze m.in. o mającym cechować „pipi-prawicę” przekonaniu o przewadze spraw materialnych nad duchowymi, o koncentracji na tym, co ziemskie i cielesne. Opozycją dla takiego podejścia miałaby być postawa autentycznej Prawicy, postulującej tryumf ducha nad materią. Co do zasady – zgoda. Trudno zresztą nie zgodzić się z takim postawieniem sprawy, wszak aż głupio byłoby komukolwiek przyznać się, że niskie sprawy brzucha stawia ponad to, co wzniosłe, nadprzyrodzone, wyższe. Czytamy jednak o tym, że grupy „pipi-prawicy” cechuje negacja prymatu polityki nad gospodarką. Kto śledzi publicystykę Adama Danka, ten łatwo zauważy obecną u niego (może od zawsze, ale szczególnie widoczną od niedawna) sympatię do (niekoniecznie szczegółowo rozważanych) koncepcji „dystrybucjonizmu”, „socjalizmu cechowego”, „korporacjonizmu”, „neo-feudalizmu” etc. Tej sympatii towarzyszy pogarda zarówno dla postulatów „po prostu wolnego” rynku, jak i dla – mającej z konieczności tym postulatom towarzyszyć – mentalności kupieckiej, paskarskiej, burżujskiej, słowem: zgniłej i marnej w całej swej „anty-okazałości?. Sam zresztą również ileś razy pisałem mniej więcej takie rzeczy, jak Adam w inkryminowanym artykule. Problemem, który od pewnego czasu zauważam w publicystyce Adama i ogólnie w wypowiedziach ludzi z kręgu Falangi i Xportalu, jest traktowanie gospodarki, jako czegoś, co nie rządzi się określonymi prawami i zależnościami, natomiast może być na różne sposoby wykorzystywane przez (oczywiście prawowite, katolickie i reakcyjne) rządy do umacniania tradycji, hierarchii, ładu etc. Niekiedy ten sposób myślenia o ekonomii przeradza się w sformułowania bardzo uproszczone (w skrajnych przypadkach można tu mówić wręcz o wulgaryzacji), które ładnie podsumował jeden z forumowiczów Xportalu, pisząc: Problem w tym, że antyrynkowcy są albo socjalistami – niszczeni w kilku zdaniach, albo są Prawdziwymi Prawicowcami, odrzucającymi ekonomizm, pieniądz, handel, bo to „wytwór zgniłej cywilizacji kupieckiej” czy coś w tym stylu. Oczywiście nie mają żadnego pojęcia o ekonomii, a mimo tego stwierdzają, że ma być podporządkowana czemuś tam. Trudno z takimi ludźmi prowadzić rzeczową dyskusję. Rzeczywiście, od dawna mam wrażenie, że odwieczne dysputy „wolnorynkowców” z „pro-socjalnymi” czy „korporacjonistami” na forach narodowych wyglądają mniej więcej tak, że wolnorynkowiec przedstawia jakieś rozumowanie, wnioski, modele („Pan A kupuje…”), nawet dane empiryczne, by pewne rzeczy dodatkowo potwierdzić, otrzymuje zaś odpowiedzi w rodzaju: „Nie ma sensu gadać z nastoletnimi korwinowcami, którzy żyją na garnuszku mamusi i nie wiedzą, co to jest prawdziwe życie…” albo, „Bo wy, rynkowcy, myślicie tylko o forsie, jak ŻYDZI!!!, o zysku, a człowiek się dla was nie liczy…” etc. Na forach konserwatywnych można przeczytać coś bardziej przypominającego to: „Przede wszystkim istotne jest to, że siudra i wajśa powinni znać swoją pozycję w świętej hierarchii, gdzie stoją niżej od bramina i kszatrii”. Inaczej mówiąc, odpowiedzi są nie na temat. Ktoś tłumaczy: „Wolny rynek w tym-a-tym zagadnieniu przyniesie większe zyski, niższe ceny, lepszą, jakość”. Można z tym polemizować, ale cóż począć, gdy polemika nie wygląda tak: „Nieprawda, bo zauważ, że jeśli nawet pracodawca… to wówczas… a biorąc pod uwagę preferencje…”, tylko tak: „Liberalizm wyjałowił was z ducha, w pogoni za zyskiem rozbijacie utrwalone tradycją obyczaje” etc. Ja zresztą nie potępiam np. feudalizmu czy korporacjonizmu. Dziwi mnie jednak to, że kiedy Adam Danek pisze o nich, to zdaje się prawie w ogóle nie dostrzegać, nie analizować, nie uzasadniać ich sensu ekonomicznego, ich przewagi nad wolnym rynkiem (powiedzmy, tym idealnym) – wystarczy mu jedynie, że „jakoś” podbudowują i umacniają Ład, że są w pewnym sensie odbiciem „hierarchii niebiańskiej” etc. A przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by np. ład feudalny traktować, jako ustrój ekonomiczny i spoglądać na te wszystkie „brzydkie”, „niskie” rzeczy – dochody, przychody, zyski, straty, interesy itd. Często zresztą okazuje się, że i wówczas rządziły takie same interesy i interesiki, jak obecnie, a cła w jednych Miejscach lub myta, nakazy i zakazy w innych nie wypływały bynajmniej z głębokich rozważań nad boskim Ordo, ale po prostu z faktu, że ktoś-gdzieś chciał zarobić – dany stan, ludność danej okolicy, określona grupa zawodowa etc. To natomiast miało określone skutki dla gospodarki – ktoś się bogacił, ktoś biedniał, być może wszyscy się bogacili, a może wszyscy biednieli… Świadomie nie wchodzę tu w żadne szczegóły, nie stawiam nawet wprost tezy, że wolny rynek jest lepszy i najlepszy. Chodzi tu jedynie o sposób myślenia, o rodzaj stosowanych argumentów i o to dziwne przeświadczenie, które perfekcyjnie wyraził jego zwolennik, kol. Tomasz Wiśniewski: Gospodarka to tylko różne taktyki mające ma celu wzbogacanie się, a skutkiem koniecznego podporządkowania jej polityce nie widzę niczego nieodpowiedniego w żonglowaniu na przemian kolektywizacją czy leseferyzmem (cytat z Xportalu). Otóż właśnie: kol. Reaktor nie pomyśli o tym, czy w ogóle ową „kolektywizacją” da się wzbogacić. Rozważa to, jako „jeden ze sposobów”, podobnie czyni Adam Danek, traktując gospodarkę, jako coś, co można sobie „modelować”, „nastawiać”, „wykorzystywać”. Ale gospodarka, choć złożona, w ostateczności opiera się na rachunku zysków i strat. Czy Adam Danek uważa, że jest sens utrzymywać nierentowne przedsiębiorstwa albo najzupełniej niewygodne dla konsumenta, bezsensowne ograniczenia (jakieś rodzaje podatków, ceł, „odwiecznych” przywilejów dla chłopów z wioski Y itd.) tylko po to, by dzięki temu… no właśnie, by dzięki temu, co? Czy po to, by budować rodzaj „sztucznego raju”, w którym co prawda nie będzie dóbr w obfitości, ale za to będzie obfitość „starych zwyczajów”, „konkretnych wolności”, „rytualnych zakazów”, „niedotykalnych zawodów” itd.? Następną kwestią, którą chciałbym poruszyć, jest kwestia władzy. Adam twierdzi, że „pipi-prawicę” cechuje nieufność wobec władzy, jako takiej, niedowierzanie państwu etc. – i jest to wyraźnym prztyczkiem pod adresem liberałów, libertarian… ale paradoksalnie być może też niektórych konserwatystów. I nie mam tu wcale na myśli ko-liberałów, ale właśnie reakcjonistów. Jak już to pisałem Adamowi na Xportalu – istnieje przecież cała tradycja reakcjonizmu postulującego daleko idące ograniczenie władzy monarchy, bynajmniej nie przez „demokrację i prawa człowieka”, ale właśnie przez obyczaje, „stare prawa”, przykazania boskie etc. Oczywiście to nie znaczy, że te ograniczenia były „wolnorynkowe” (równie dobrze mogły być to owe, nieco przeze mnie wyśmiane powyżej, „cła, myta, przywileje”), niemniej wiązały się z nieufnością wobec poborcy podatkowego i wszelkiego zwiększania zakresu władzy przez stojących wyżej w hierarchii. Adam Wielomski szczegółowo opisał kiedyś francuskich monarchistów — antyabsolutystów, którzy jeszcze w czasie Rewolucji mieli bagatelizować obalenie króla, a zamiast tego ustawicznie podkreślać niecne zakusy monarchii absolutnej na odwieczne wolności. Podobną tematyką zajmował się też Jan de Mariana (moje tłumaczenie wprowadzenia do książki o nim ukaże się w nowym numerze „Młodzieży Imperium”), posuwając się tu wręcz do aprobaty dla tyranobójstwa i potwierdzając prawo do niego nawet prywatnej osobie w szczególnych przypadkach. Zresztą, czyż mamy się wstydzić za Szarlotę Corday albo Leona Torala, zabójcę antyklerykalnego prezydenta Meksyku, Obregona? Oczywistym jest przecież, że nie mamy na myśli aprobaty dla buntu przeciw prawowitemu władcy, – ale jeśli weźmiemy pod uwagę także prawowitość sprawowania władzy, to możemy zrozumieć sposób myślenia de Mariany. On po prostu wąsko pojmował zakres tej prawowitości, protestując przeciwko traktowaniu „gospodarki, jako narzędzia”, jeśli przejawiało się to fałszowaniem monety przez króla czy nakładaniem nadmiernych podatków. Nie widzę, zatem powodu, by konserwatysta (reakcjonista, tradycjonalista) miał popadać w jakąś formę statolatrii, fanatycznego kultu władzy etc. Swoją drogą, ciekawi mnie, jak przedstawia się stosunek Adama Danka do władz obecnych? Na końcu swojego tekstu pisze, bowiem, że „Pipi-prawica byłaby oburzona pomysłami zamachu na ponowożytny, antropocentryczny wzorzec cywilizacyjny, w którym pozostaje zadomowiona”. Niewątpliwie taki zamach w ten lub inny sposób musiałby się łączyć z odebraniem władzy demokratom, socjaldemokratom, liberałom, chadekom i innym, zapewne z jakąś (kontr) rewolucją „czarnych mundurów”. Zastanawia mnie, zatem, czy również dla obecnego państwa Adam Danek przewiduje szacunek i uważa jego istnienie za „dobre”? Zaznaczam przy tym, że ostatnie zdania nie mają żadnej ukrytej intencji – faktycznie są po prostu pytaniem skierowanym do autora.… podobnie jak tytuł artykułu. Adam Tomasz Witczak

KONGRES NOWEJ PRAWICY W Warszawie odbył się Kongres Nowej Prawicy. Podobno figurowałem nawet na zaproszeniu na liście prelegentów. Owszem, Korwin kilka tygodni temu wspominał o prelekcji na jakiejś konferencji, ale jak dostałem od znajomego informację o tym wydarzeniu, to się okazało, że to nie konferencja, tylko kongres i to wybitnie polityczny, a ja się polityką nie zajmuję. W dodatku w sobotę, a ja w soboty to się raczej ze swojego lasu bez wyraźnego powodu nie ruszam. Ale przechodząc do meritum: jak pogodzić – skądinąd prawdziwą – tezę Korwina, że „obecna władza wyłudza większe pieniądze od Polaków – poprzez podatki – niż za hitlerowskiej okupacji” z tezą Krzyśka Rybińskiego, że trzeba bronić OFE niemalże tak, jak kiedyś generał Jaruzelski zapowiadał, że będzie bronił socjalizmu? Czyżby „składki” na ubezpieczenie emerytalne nie były daniną publiczną? A jak zmniejszyć podatki nie zmniejszając składek? Czyżby to nie był przypadek, że Korwin apelował, aby „znieść przymus ubezpieczeń zdrowotnych”, a nie wspomniał o zniesieniu przymusu ubezpieczeń emerytalnych? Bo to, że trzeba „zlikwidować podatki od dochodu, czyli CIT i PIT”, bo „przez ten podatek obywatele muszą tłumaczyć się z tego, że zarobili pieniądze” to jest akurat teza oczywista i powtarzana przez CAS od lat.

http://www.radiozet.pl/Wiadomosci/Polska/Kongres-Nowej-Prawicy-w-Warszawie

Najbardziej rozbawił mnie Pan Poseł Adam Sośnierz z PJN (to ta partia, która już chyba, jako jedyna deklaruje, że ustawę o zmianach w OFE będzie skarżyć do Trybunału Konstytucyjnego) opowiadając o stylu pracy parlamentarzystów. „W tym ADHD administracyjnym nie da się połapać. Tego ludzki rozum, rozum posła nie pojmie, ile my tam rzeczy uchwalamy. Nawet nie wiemy, co uchwalamy. Nie dalej jak wczoraj dowiedziałem się, że uchwaliliśmy coś, co gdybyśmy wiedzieli, co uchwalamy, bylibyśmy przeciwni. Ale jest taki natłok, że nawet praca 24 godz. na dobę nie wystarczyłaby, żeby to wszystko przeczytać”!!! Pan Poseł głosował, choć prawdopodobnie nie przeczytał, a z pewnością nie zrozumiał! Zalecałbym w takiej sytuacji głosowanie na NIE! No, bo jak już Nowa Prawica zdobędzie władzę, to żeby posprzątać ten bałagan legislacyjny z ostatnich 20 lat, trzeba będzie pracy o wiele cięższej i dokładniejszej niż dziś przy robieniu tego bałaganu. Ja się nie upieram, że nasz projekt naprawy finansów publicznych z 2004 roku jest idealny. Idealny to on nie jest na pewno. Może jednak są inne, też nie idealne, ale lepsze od naszego? Więc cierpliwie czekam na ich prezentację, – aby podjąć debatę o konkretach. Bo samo twierdzenie, że Ministrowi Rostowskiemu nos powinien rosnąć jak Pinokio po każdej jego wypowiedzi, jest tyleż medialne, co nie do końca prawdziwe. Bo w debacie o OFE to akurat Prawie Najlepszy Minister Finansów w Europie miał więcej racji od swoich polemistów. Oczywiście zmiany w OFE niczego nie rozwiązują - podatki nazywane składkami pozostają na niezmienionym poziomie, ale ograniczenie ich wysokości przekazywanej do OFE mam nadzieję, że jest początkiem końca likwidacji OFE, które dziś - co pokazała debata - są najbardziej zaciętym obrońcą istniejącego systemu podatkowego, z którym nie da się zrobić nic sensownego, jeśli system emerytalny ma być oparty na opodatkowaniu pracy. Gwiazdowski

W domu wisielców Rocznica smoleńskiej katastrofy rozhuśtała emocjonalnie nie tylko sporą część społeczeństwa – co było celem socjotechnicznych zabiegów – ale również – i to już jest dziwniejsze – polityków oraz przedstawicieli Sił Wyższych, którzy te socjotechniki i strategie zaprojektowali i zastosowali. Ale nie bez powodu mówi się, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi, więc i teraz wielu naszych Umiłowanych Przywódców zostało trafionych rykoszetami własnych pocisków. Oto poseł Andrzej Dera oświadczył, że możliwe jest postawienie premiera Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu. Możliwe jest oczywiście wszystko, ale – powiedzmy sobie szczerze – perspektywa stanięcia premiera Tuska przed Trybunałem Stanu jest nie tylko odległa, ale przede wszystkim zupełnie niegroźna. Sam byłem kiedyś sędzią Trybunału Stanu i wiem, co mówię. Jestem pewien, że i poseł Dera działał raczej pod wpływem rozhuśtanych niedawno emocji, niż wiary w możliwość a zwłaszcza skuteczność takiej operacji. Nie mógł tego nie wiedzieć rzecznik rządu, a zarazem poseł Paweł Graś, a jednak zareagował oświadczeniem, iż oskarżenie premiera o zdradę to „hańba”.

To bardzo ciekawa deklaracja. Premier Donald Tusk nie byłby przecież pierwszym premierem polskiego rządu oskarżonym o zdradę. Jak pamiętamy, w grudniu 1995 roku o szpiegostwo na rzecz Rosji oskarżony został premier Józef Oleksy i to nie przez lidera partii opozycyjnej na wiecu, tylko z trybuny sejmowej przez własnego ministra spraw wewnętrznych, którym był wtedy Andrzej Milczanowski. I chociaż od tamtego oskarżenia minęło już 15 lat, nikt nie został w tej sprawie ani pociągnięty do odpowiedzialności, ani nawet zhańbiony. Józef Oleksy już po tym oskarżeniu nie tylko jeszcze przez 10 lat piastował mandat poselski, nie tylko był wicepremierem i ministrem w rządzie, ale nawet – przewodniczącym Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Czy takie zaszczyty mogą być udziałem człowieka zhańbionego? Absolutnie nie! Dlaczego zatem premier Donald Tusk miałby zostać zhańbiony oskarżeniem, którym nie został zhańbiony premier Józef Oleksy? Nie ma najmniejszego powodu by uważać, że premier Donald Tusk jest w czymkolwiek lepszy od premiera Józefa Oleksego, więc skoro premiera Józefa Oleksego nie zhańbiło oskarżenie o zdradę, to niby, dlaczego miałoby ono zhańbić premiera Donalda Tuska? Widać przecież wyraźnie, że w III Rzeczypospolitej oskarżenie o zdradę zhańbić nie może nikogo, a jeśli już – to ewentualnie oskarżającego. I to właśnie miał na myśli rzecznik rządu premiera Tuska Paweł Graś, który najwyraźniej musi znać porzekadło, że w domu wisielca nie wypada mówić o sznurze, a w każdym razie – mówić głośno. Porzekadło – porzekadłem, ale - powiedzmy sobie szczerze – czy akurat pan poseł Graś powinien występować w charakterze specjalisty od standardów moralnych? Oto, bowiem generał Sławomir Petelicki, ten sam, który w swoim czasie wstąpił do Służby Bezpieczeństwa, żeby spełniać dobre uczynki opublikował wywiad, który, nawiasem mówiąc, zdjęty został z portalu tygodnika, „Wprost”, którym kieruje na żywo znany z żarliwego obiektywizmu i prawdomówności red. Tomasz Lis. Generał Petelicki, wraz z prof. Krzysztofem Rybińskim i gen. Waldemarem Skrzypczakiem uczestniczy w Zespole Ekspertów Niezależnych, któremu udało się m.in. stwierdzić, że decyzja o przyjęciu konwencji chicagowskiej, oddającej w ręce Rosji ustalenie przyczyn katastrofy, w której zginął polski prezydent i generalicja, zapadła „w trójkącie: Donald Tusk-Tomasz Arabski-Paweł Graś”. Być może, zatem warto by podłączyć posła Grasia do prądu o podwyższonym napięciu, żeby ujawnił przyczyny, które ów „trójkąt” skłoniły do takiej właśnie decyzji, nie mówiąc już o tym, na jakiej zasadzie taki pozakonstytucyjny „trójkąt” decyduje o takich sprawach. Być może okazałoby się, że np. poseł Graś stoi wyżej w hierarchii od premiera Tuska? Kim pan jest, doktorze Sorge? Bo przecież to nie koniec rewelacji generała Petelickiego, który twierdzi również, że „tuż po katastrofie” czołowi politycy PO otrzymali następującego SMS-a: „katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił.” W jakim celu generał Petelicki to ujawnia, to jedna sprawa, – ale skoro już ujawnia, to warto zapytać, czy ten SMS też jest autorstwa wspomnianego „trójkąta”, czy też wyszedł on z jakiegoś innego ośrodka poza konstytucyjnego? Jeśli z „trójkąta” – to skąd mógł on wiedzieć takie rzeczy i to w dodatku - „tuż po katastrofie”? Jeśli odrzucić możliwość, że premier Tusk, poseł Graś i Tomasz Arabski, działając wspólnie i w porozumieniu prorokują, to alternatywa wygląda już znacznie gorzej. Czy takiego SMS-a otrzymał również pobożny poseł Gowin? Jeśli tak, to przed wielkanocną spowiedzią, zanim nabożnie przystąpi do Komunii świętej, może ujawniłby, od kogo ją otrzymał? To może być ostatnia szansa, bo lada dzień cały kraj pogrąży się w świątecznej nirwanie, no a potem, – kiedy będziemy przeżywali beatyfikację, zadawanie takich pytań na pewno zostanie uznane za nietaktowne. SM

Polityczna skuteczność martyrologii Żałobne liturgie rocznicowe, jakich widownią stała się nie tylko Polska, ale również Smoleńsk w Rosji, przyniosły oczekiwane rezultaty. Ale incipiam. Najpierw do Smoleńska wybrała się pielgrzymka części rodzin ofiar ubiegłorocznej katastrofy, którym nie przeszkadzało przejęcie dowodzenia przez panią prezydentową Annę Komorowską. Atoli po przybyciu na miejsce okazało się, że nieznani sprawcy, którymi okazały się później władze obwodu smoleńskiego, odkręcili z leżącego tam głazu płytę z napisem głoszącym m.in. że ofiary katastrofy pragnęły uczcić ofiary „sowieckiego ludobójstwa” – i przykręciły swoją – już bez żadnej wzmianki o jakimkolwiek „ludobójstwie”. Początkowe niemiłe zaskoczenie szybko wypełnił nagły przypływ poczucia rzeczywistości, w którym nikomu nie dali się wyprzedzić tak zwani narodowcy, nieustannie zatroskani o reputację umiłowanej Rosji w naszym nieszczęśliwym kraju. Okazało się, że Rosjanie są niewinni, bo całą winę ponoszą dwie smoleńskie wdowy: pani Kurtyka i pani Gosiewska, które płytę samowolnie przywiozły i przykręciły, korzystając w dodatku z narzędzi również samowolnie przywiezionych z Polski. Winowajcą ubocznym jest natomiast minister Sikorski, którego Rosjanie w tej sprawie bezskutecznie interpelowali, a który ze strachu przed wspomnianymi wdowami udawał, że go nie ma. W obronie Rosjan odezwał się nawet Andrzej Wajda, więc nietrudno się domyślić, jakie zostały poruszone Moce. Pikanterii całej sprawie dodawał, bowiem nie tylko fakt, że podczas demonstracji przed rosyjską ambasadą uczestnicy spalili kukłę premiera Putina, ale również fakt, że wkrótce do Smoleńska miał przybyć prezydent Komorowski, by wspólnie z prezydentem Miedwiediewem złożyć hołd ofiarom katastrofy. Pierwotnie miejscem hołdu miał być ów głaz z tablicą, ale chociaż tubylczy pomywacze całkowicie oczyścili Rosjan z wszelkiej winy, przecież prezydentowi byłoby jakoś niezręcznie. Rada w radę uradzono, że hołd zostanie złożony przed brzozą-płaczką, której czubek ściął przed rokiem spadający samolot. Być może jest to precedens – początek powrotu do Europy Wschodniej kultu świętych drzew? Tymczasem w naszym nieszczęśliwym kraju, gdzie tego roku 10 kwietnia szczęśliwie przypadł w niedzielę, od samego rana odbywały się nabożeństwa i inne rocznicowe liturgie. Na lotnisku odbyło się „nabożeństwo ekumeniczne” w ramach, którego odmawiano również „ekumeniczne modlitwy”. Nigdy nie słyszałem ekumenicznej modlitwy, ale wyobrażam sobie, że musi ona przypominać inwokację, jaką w porywie serca gorejącego wygłosił francuski żołnierz epoki rewolucji: „Panie Boże, jeśli jesteś, zbaw duszę moją, jeśli ją mam.” Takiej modlitwy Pan Bóg z pewnością wysłucha, jeśli nawet nie z powodów merytorycznych, to ze względu na poczucie humoru. Druga żałobna liturgia odbyła się na Powązkach, gdzie władze formalnie administrujące naszym nieszczęśliwym krajem w stachanowskim tempie wzniosły pomnik ofiar katastrofy, który jednak jest przez znaczną część opinii publicznej bojkotowany, podobnie jak Świątynia Opatrzności Bożej na wilanowskich polach. Liturgii w tym miejscu przewodniczył prezydent Komorowski, zaś myślą przewodnią jego wystąpienia była uwaga, że najmilszym dla ofiar katastrofy pomnikiem byłoby odrodzenie wspólnoty narodowej. Ale o tym nie mogło być oczywiście mowy. Nie powiem, żeby zaraz „antypaństwowa”, bo pan prezydent Komorowski, podobnie jak premier Tusk uosabia państwo jedynie ze względów formalnych, – ale z całą pewnością konkurencyjna liturgia rocznicowa została wyreżyserowana przez Prawo i Sprawiedliwość. Została zaplanowana na cały dzień i obejmowała, co najmniej dwie msze, jeden Anioł Pański, przemówienie prezesa Kaczyńskiego na wiecu przed Pałacem Namiestnikowskim na Krakowskim Przedmieściu, zjazd inaugurujący Ruch Społeczny im. Lecha Kaczyńskiego w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina, po którym odbył się kulminacyjny wiec wieczorny. Konkurencyjna liturgia wywołała falę świętego oburzenia nie tylko w Salonie, ale również wśród Umiłowanych Przywódców. Spory rozgorzały już o to, ilu uczestników wzięło w niej udział. Policja dostała rozkaz, że nie było więcej, jak 7 tysięcy – i takiej wersji trzymali się kurczowo nie tylko Umiłowani Przywódcy z obozu rządowego, ale również zmobilizowani na tę okoliczność publicyści. Z kolei druga strona nie bez pewnych podstaw twierdziła, że ludzi było dziesięciokrotnie więcej. Ale to jeszcze nic w porównaniu w oskarżeniami o „zdradę o świcie”, jakie pod adresem premiera Tuska i innych Umiłowanych Przywódców padły z ust prezesa Kaczyńskiego i oskarżeniami o „dzielenie Polaków” a nawet – o „podpalanie państwa”, jakie padły z drugiej strony. Celował w nich zwłaszcza wicemarszałek Niesiołowski, którego pani red. Monika Olejnik specjalnie zaprosiła do TVN, by przed kamerami zwymiotował wszystko, co leżało mu na wątrobie. Oskarżenia o „zdradę” doznały nieoczekiwanego wsparcia ze strony generała Sławomira Petelickiego, który w swoim czasie wstąpił do SB, żeby „spełniać dobre uczynki”, a obecnie, wraz z generałem Waldemarem Skrzypczakiem i prof. Krzysztofem Rybińskim uczestniczy w Zespole Ekspertów Niezależnych, badającym okoliczności ubiegłorocznej katastrofy. Zespół ten ustalił, że decyzję o przyjęciu konwencji chicagowskiej podjęła trójka w składzie: premier Donald Tusk, rzecznik rządu Paweł Graś i Tomasz Arabski. Takie gremium decyzyjne w takiej sprawie jest kolejną, bardzo poważną poszlaką, że punkt ciężkości władzy w naszym nieszczęśliwym kraju leży daleko poza konstytucyjnymi organami państwa, a w dodatku wcale nie jest pewne, czy taki np. Paweł Graś nie stoi w hierarchii wyżej nie tylko od swojego formalnego zwierzchnika premiera Tuska, ale nawet – od prezydenta Komorowskiego. W dodatku generał Petelicki ujawnił, że „tuż po katastrofie” czołowi politycy Platformy Obywatelskiej otrzymali SMS-a z następującą instrukcją: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił” – oczywiście w celu rozpowszechniania pocztą pantoflową dalej. Kto był autorem tego SMS-a – generał Petelicki nie podał, ale i bez tego się domyślamy, że mogły to być te same Siły Wyższe, które... Dopuściły się „zdrady o świcie” – a potem, przez cały dzień 10 kwietnia szukały po Kancelarii Prezydenta i w innych miejscach Aneksu do Raportu o rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych, który dopiero pod koniec dnia został zlokalizowany w sejfie szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, otwartym ponoć dnia następnego, po nominacji na to stanowisko generała Stanisława Kozieja. Nawiasem mówiąc, wywiad z generałem Petelickim został zdjęty ze strony internetowej tygodnika, „Wprost”, którym kieruje znany z żarliwego obiektywizmu i prawdomówności pan red. Tomasz Lis. Po co generał Petelicki to robi – to jedna sprawa, natomiast pytania, skąd autor SMS-a tak dokładnie wiedział, co stało się w Smoleńsku „tuż po katastrofie” oraz – na jakiej zasadzie Tomasz Arabski i Paweł Graś decydowali o konwencji chicagowskiej, pozbawiającej państwo polskie wpływu na ustalenie przyczyn katastrofy, nadal pozostają otwarte. Udzielnie na nie odpowiedzi wydaje się konieczne tym bardziej, że poseł Graś uznał za „hańbę” samą myśl o postawieniu premiera Tuska przed Trybunałem Stanu. Zatem nie „zdrada” hańbi, tylko wysuwanie takich oskarżeń. W dodatku rządowa komisja pod przewodnictwem ministra Jerzego Millera jakoś nie może sformułować końcowego komunikatu, podobnie jak prokuratura, której – zgodnie z treścią wspomnianego SMS-a udało się jedynie wykluczyć „czyn o charakterze terrorystycznym”. Jak wiadomo, nie do końca, ponieważ minister Kwiatkowski 6 kwietnia stwierdził, że do hipotezy zamachu „można wrócić”. Nic, zatem dziwnego, że po rocznicowych obchodach sondażowe notowania PiS poszły w górę i chociaż nie dogoniły notowań PO, to się do nich zbliżyły, podobnie jak do PiS zbliżyły się notowania SLD. Trudno o lepszą ilustrację skuteczności martyrologicznej strategii Jarosława Kaczyńskiego, na którą strona przeciwna, zaatakowana, jak się okazuje, również z nieoczekiwanego kierunku, tzn. – przez generałów Petelickiego i Skrzypczaka, najwyraźniej nie ma skutecznego remedium. Inna sprawa, że w odróżnieniu od państw poważnych, w naszym nieszczęśliwym kraju nic nie dzieje się naprawdę, więc efekt może rozmyć się nie tylko w świątecznej nirwanie, w jakiej lada dzień się pogrążymy, ale również – w tak zwanym przeżywaniu uroczystości beatyfikacyjnych, które – być może - będą musiały zrekompensować nam straty spowodowane rozpoczęciem przez Izrael i Agencję Żydowską realizacji programu szlamowania krajów Europy Środkowej pod pretekstem odzyskiwania „żydowskiego” mienia. SM

Kryzys finansowy zbliża się do Polski?

1. Coraz częściej w prasie zagranicznej pojawiają się opracowania analityków banków albo funduszy inwestycyjnych zalecających ostrożność, jeżeli chodzi inwestycje finansowe w Polsce. Z jednej strony coraz wyższa rentowność polskich obligacji (ponad 6% w przypadku obligacji 10-letnich) przy ciągle tanim pieniądzu w USA, w strefie euro i W. Brytanii ( ciągle bardzo niskie stopy procentowe ich banków centralnych) powoduje naturalne zainteresowanie naszymi papierami wartościowymi. Z drugiej coraz częściej pojawiają się oceny, że w Polsce, jako w jednym z nielicznych krajów europejskich mimo stosunkowo wysokiego wzrostu PKB (3,8%), pogorszył się w 2010 roku stan finansów publicznych, a ich deficyt zamiast zmaleć wzrósł do poziomu ponad 8% PKB.

2. Kolejnym argumentem przemawiającym za tą ostrożnością jest sytuacja na rachunku obrotów bieżących naszego bilansu płatniczego, zwłaszcza, że polski bank centralny nie kwapi się do jej szybkiego wyjaśnienia. Otóż w bilansie tym pozycja saldo błędów i opuszczeń za rok 2010 wynosi aż 14 mld euro (56 mld zł), czyli blisko 4% PKB. Pozycja ta to tzw. operacje niedające się zakwalifikować do żadnej z wcześniejszych pozycji tego bilansu. Ale spora część analityków twierdzi, że te niezidentyfikowane przez NBP operacje to w dużej części import (świadczą o tym choćby niemieckie dane dotyczące eksportu z tego kraju do Polski, które są znacznie wyższe od tego, co NBP pokazuje, jako import z tego kraju), co oznaczałoby znacznie gorszy rezultat w naszym rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego. Teraz deficyt na tym rachunku wynosi tylko 3% PKB, a po doliczeniu salda błędów i opuszczeń wynosiłby blisko 7% PKB w sytuacji, kiedy za poziom bezpieczny uchodzi deficyt na tym rachunku nieprzekraczający 5% PKB. Ujawnienie takiej informacji (oznacza ona stopień braku pokrycia finansowego naszych operacji z zagranicą na kwotę 70 mld zł w roku 2010) mogłoby spowodować paniczną reakcję rynków, polegającą na gwałtownym pozbywaniu się polskich aktywów, dewaluację złotego i poważne kłopoty z obsługą naszego długu w szczególności wyrażonego w walutach obcych. Stąd jak się wydaje ociąganie się NBP, który zapowiedział wyjaśnienie tej pozycji salda dopiero w II połowie tego roku.

3. Analitycy poważnych zagranicznych banków i funduszy obawiają się, że po Grecji, Irlandii i Portugalii, (która właśnie negocjuje z MFW i UE pakiet pomocowy w wysokości 80 mld euro) następnymi krajami strefy euro, które takiej pomocy będą wymagały będą Hiszpania i Belgia. Ten ostatni kraj szybkimi krokami dołączył do krajów z kłopotami ze względu na wysoki dług publiczny przekraczający 100% PKB, ciągle wysoki deficyt finansów publicznych i blisko już 10 miesięczną niemożność powołania nowego rządu. Coraz natarczywiej pojawiają się, więc ostrzeżenia, że jeżeli i Hiszpania i Belgia będą wymagały pomocy MFW i UE to mogą wystąpić poważne kłopoty z jej zapewnieniem w odpowiedniej wysokości, głównie ze względu na ogromne potrzeby pożyczkowe obydwu krajów. Jedno z tych ostrzeżeń zostało opublikowane pod znamiennym tytułem „ Cisza przed burzą w Europie Środkowo- Wschodniej”. Jego autor przewiduje, ze kłopoty Hiszpanii i Belgii spowodują odpływ kapitału spekulacyjnego głównie z Polski, Węgier i Rumunii, co spowoduje dewaluację ich walut i przecenę aktywów. To ostrzeżenie dotyczy szczególnie Polski ze względu właśnie na dużych rozmiarów deficyty sektora finansów publicznych i rachunku obrotów bieżących, pisze analityk i prognozuje podwyżkę cen CDS-ów opiewających na polski dług, czyli instrumentów zabezpieczenia się inwestorów przed naszą niewypłacalnością. Ale o tym można się dowiedzieć tylko z mediów zagranicznych, bo w polskich panuje od kilku lat nieustanna propaganda sukcesu. Zbigniew Kuźmiuk

18 kwietnia 2011 Walka postu z karnawałem... - ktoś trafnie określił sytuację ścierania się polskiej tradycji z wesołością dnia codziennego, pełnego humoru, zabawy, lekkości i dezynwoltury. Bo wszystko podawane przez propagandę na tacy wesołości - ma wprawiać w dobry nastrój obywatelskich wesołków w liczbie 38,5 miliona zamieszkujących Kraj nad Wisłą, nie wiadomo, czy wkrótce nie będzie to znowu Prywislanskij Kraj.. Rozbrojony, zadłużony, sponiewierany. A mieszkańcy jakby spali.. Jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, co się naprawdę dzieje.. Przyznam się państwu, że mnie to przeraża.... Wrogowie cywilizacji, barbarzyńcy u wrót- a wewnątrz twierdzy cisza..15 Tysięcy barbarzyńców pod murami Rzymu, a dwa miliony wewnątrz- i nie ma, kto przystąpić do walki.. Jak wyliczył dr Zbigniew Kuźmiuk, dawniej z Polskiego Stronnictwa Ludowego, potem z PSL PIAST, a obecnie w Prawie i Sprawiedliwości, gdyby Polska obecnie znajdowała się w strefie euro, to na Europejski Program Stabilizacyjny musiałaby wyłożyć- uwaga? - 28 miliardów euro (!!!????) Pomnożone przez 4 złote za euro- daje sumę 112 miliardów złotych(!!!) Pan doktor porównał tę kwotę do rocznego wpływu z podatku VAT, co zwiększyłoby przyszłoroczny deficyt budżetowy o około 150%(!!!!) Ten właśnie fakt- zdaniem pana doktora- ostudził zapał ekipy Tuska- Rostowskiego w sprawie wprowadzenia euro. Ale to wszystko zdaniem doktora Zbigniewa Kuźmiuka z Prawa i Sprawiedliwości, które to Prawo i Sprawiedliwość popierało przyłączenie Polski do Unii Europejskiej i popierało podpisanie Traktatu Lizbońskiego, w którym zapisana jest zgoda na przyjęcie przez Polskę – euro.. Nie jest tylko określony termin - dokładnie, kiedy.. Natomiast sam premier powiedział w Brukseli, że: „Lepiej nawet ryzykować, że trzeba będzie coś włożyć, ale być w tej grupie państw mimo wszystko najbogatszych w tej części świata i liczyć na ich pomoc, jeśli odpukać, u nas coś nie będzie grało”(!!!!). I to mówi premier polskiego rządu, który nie boi się wystawiać losu 38,5 milionowego narodu na niepewne. Już nie wspominając o tym, że euro to waluta polityczna i ma służyć określonej grupie rządzącej Unią.. Na razie Niemcom i Francji, ale jak się znowu pokłócą, co być może się zdarzyć, a zaszyło się już trzy razy.. 1870, 1914, 1940.. Euro oczywiście nie jest Polsce potrzebne, bo mamy swoją złotówkę i swój bank, mimo, że Centralny, to jednak swój, a na pewno nie będzie nam lepiej, jak podłączymy się do Europejskiego Banku Centralnego, którym zarządzać będą Niemcy z Frankfurtu nad Menem. Wtedy nas dopiero złapią za przysłowiowe jaja… I premier polskiego rządu idzie na rękę Niemcom, mając w nosie polski naród- przepraszam pana profesora Janusza Czapińskiego, którego bardzo denerwuje słowo” naród”- woli używać słowa” społeczeństwo”. Więc niech sobie używa.. A ja będą używał słowa” naród”.. Jak ja mam iść na przyjęcie organizowane przez bogatych i zapłacić z kasy moich rodaków za obecność na tym przyjęciu 28 miliardów euro - to po prostu na tak drogie przyjęcie się nie wybieram i basta. Bo nie jestem idiotą! Jak ktoś chce pójść indywidualnie i zapłacić te 112 miliardów złotych- to niech idzie. Droga wolna. Ale nas niech zostawi w spokoju.. I niech premier nie liczy na pomoc bogatych krajów, bo może się srodze zawieść.. U Słowaków już widać rozgoryczenie uczestnictwem w politycznym eksperymencie, jakim jest pomysł euro.. Zmocowali się z kryteriami z Maastricht, zdyscyplinowali finanse publiczne, ograniczali to czy tamto i co…??? W nagrodę weszli do grona państw, które wcale tego nie zrobiły, tego, co wymagały od innych.. Ani Francja, ani Niemcy nie spełniły kryteriów z Maastricht, ale wymagają tego od innych.. Na dodatek zmuszane są do uczestniczenia w mechanizmach pomocowych, które mają ratować bankrutujące państwa pod ciężarem socjalizmu. Socjalizm ma pozostać-, ale tylko trzeba go ratować, dopłacając do niego horrendalne sumy.. Bo socjalizm, jako system redystrybucji- musi być finansowany, bo inaczej przestaje istnieć. Kapitalizm finansuje się sam.. A socjalistom, chodzi o budowę socjalizmu- to jest cel nadrzędny. Bo socjalizm - to biurokracja, a biurokracja to łatwe życie na cudzy koszt, a łatwe życie, komu by się nie chciało?. No i nieograniczona władza nad ludźmi.. A co tam bankrutująca Grecja, Irlandia, Portugalia, czy Hiszpania.. Liczy się ideologia. Ona ma trwać! Bo ideologia socjalizmu ponad wszystko- w tym ponad zdrowy rozsądek.. Dlatego pan Ryszard Sulik, przewodniczący słowackiej Rady Narodowej uważa, że kraj powinien być przygotowany do opuszczenia strefy euro i powrotu do korony, jeśli kryzys zadłużenia ogarnie dalsze kraje, mimo tego, że byłoby to kosztowne posunięcie.. I słusznie, powinien się też przygotować do opuszczenia Unii Europejskiej.. A my wzorem Słowacji, po jej doświadczeniach odwlekajmy przystąpienie do strefy euro ad calendas greacas. Bo to nam wyjdzie jedynie na dobre, a nie tak jak uważa pan premier Donald Tusk, żeby wejść, a potem się zobaczy.. A nie lepiej skorzystać ze złych doświadczeń, cudzych doświadczeń.. I być mądrzejszym przed szkodą? No pewnie, że lepiej, ale być może są inne rozkazy.. A rozkazów dobry żołnierz musi słuchać.. I tyle! A czyich rozkazów słucha pan premier Donald Tusk? Sam jestem ciekawy i nich mi nikt nie mówi, że mam wsadzić nos do gorącej kawy.. Kawy nie lubie i nie piję. A nos będę wsadzał gdzie uważam.. Prezydent Wacław Klaus też proponuje żeby rząd czeski. Przystąpił do negocjacji z Brukselą rezygnacji z przyjęcia euro. Uważa, że jest odpowiedni ku temu czas, bo właśnie renegocjowany będzie Traktat Lizboński i jest okazja.. Dla naszych „ elit” coś takiego w ogóle nie wchodzi w rachubę, bo cenią sobie bardziej Unię Europejską, niż Polskę - i to jest dla nich problem.. Nie byliby na europejskich salonach, tak jak Wacław Klaus czy Iweta Radiecowa - premier Słowacji, która postawiła się Brukseli, w sprawie pomocy dla bankrutującej, za biurokratyzowanej na śmierć- Grecji.. Żeby słowaccy podatnicy pomagali na krótką metę, bo za jakiś czas znowu będzie to samo.. Grecja musi zejść z drogi socjalizmu, a wejść na ścieżkę kapitalistyczną.. Tak jak inne kraje. Żeby zacząć tworzyć bogactwo, a nie przejadać to, co kiedyś wytworzyła.. A mówił klasyk, żeby nie iść tą drogą.. Ale w Grecji nie słuchali.. Tak jak nie słuchali w Irlandii, Portugalii, Hiszpanii, Włoszech i innych krajach socjalistycznych zagrożonych bankructwem.. W tym Polski! Wielbiciele Unii Europejskiej, w tym pan prezydent Bronisław Komorowski, chcą wpisać do polskiej Konstytucji rozdział o członkostwie Polski w Unii Europejskiej..(????) A po co wpisywać tylko jeden rozdział.. Całą Konstytucję poświęcić Unii Europejskiej.. Albo najlepiej zlikwidować polską konstytucję i zastąpić ją – europejską.. W końcu jesteśmy’ Europejczykami”, obywatelami Unii Europejskiej i tego „obywatelstwa” nie jesteśmy się pozbyć nigdy.. Jesteśmy do niego przywiązani już na stałe, w przeciwieństwie do „obywatelstwa” polskiego, którego możemy się jednak pozbyć.. Jesteśmy obywatelami Unii Europejskiej, ale – według zapierających się przywódców tej materii” naszych” przywódców - Unia Europejska nie jest państwem. To w takim razie, czego jesteśmy obywatelami? Bo nie można być przecież obywatelem jakiejś organizacji międzynarodowej bez osobowości prawnej- można być jej członkiem, ale nie obywatelem.. I tak zakłamują, broniąc się rękoma i nogami.. Jedyne, co im przyświeca, to nas oszukać.. Nasza „elita’ chce nas oszukać.. Oszukać własny naród! I czy to jest elita, której słowa trzeba rozszyfrowywać, żeby dociec prawdy? Co tylko mogą zasłaniają, ukrywają, zamataczają.. Ale prawda, ponieważ jest ciekawa- zawsze wypływa. Mamy jeszcze na szczęście Internet i …dociekliwość.. Im większa ich radość z oszukiwania nas- tym krócej będzie trwał ich triumf.. Bo największe zwycięstwo demokraty to być przygniecionym triumfalną bramą…. Demokracji! WJR

BULDOŻERY Wystarczyło, że Rosjanie podmienili tablicę powieszoną na obelisku w miejscu katastrofy smoleńskiej i zlikwidowali na niej napis o „sowieckiej zbrodni ludobójstwa w lesie katyńskim”, by natychmiast w Polsce rozległy się głosy zatwierdzające powtórne kłamstwo katyńskie. Na podstawie wypowiedzi Sikorskiego o „polu do sporu czy Katyń był ludobójstwem” oraz słów doradcy Komorowskiego o „definiowaniu Katynia, jako zbrodni wojennej” wiemy już, że najwyżsi urzędnicy państwowi podzielają stanowisko władz Rosji i wbrew faktom oraz interesom polskiej racji stanu propagują fałsz w sprawie Katynia. Trzeba przypomnieć, że sami Rosjanie dwukrotnie przyznawali, iż Katyń jest zbrodnią ludobójstwa. Po raz pierwszy nastąpiło to w roku 1946 r., podczas procesu w Norymberdze, gdy sprawca zbrodni występował w roli prokuratora i sędziego we własnej sprawie. Wówczas strona sowiecka chcąc przypisać mord Niemcom nazwała go ludobójstwem. Powtórne uznanie ludobójstwa nastąpiło 13 lipca 1994, roku, gdy szef grupy śledczej Głównej Prokuratury Wojskowej Federacji Rosyjskiej, pułkownik Anatolij Jabłokow umorzył śledztwo katyńskie (nr 159) na podstawie pkt. 8 art. 5 Kodeksu Postępowania Karnego Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej (RSFRR), tj. z powodu śmierci winnych. W postanowieniu o umorzeniu dochodzenia Stalin, Mołotow, Woroszyłow, Mikojan, Kalinin, Kaganowicz oraz Beria i inni kierowniczy funkcjonariusze NKWD, a także bezpośredni wykonawcy mordu zostali uznani za winnych popełnienia przestępstw, opisanych w punktach "a", "b" i "c" art. 6 Statutu Międzynarodowego Trybunału Wojennego w Norymberdze, który mówił o zbrodniach przeciwko pokojowi i przeciwko ludzkości. W roku 2000 Senat USA przyjął specjalną uchwałę, w której zbrodnię katyńską określono mianem ludobójstwa. Również Senat III RP w uchwale z dnia 14 września 2007 r., nie miał wątpliwości, czym była sowiecka napaść na Polskę i czym był Katyń. W uchwale napisano, że 17 września 1939 r. „rozpoczęła się sowiecka okupacja połowy Polski i ludobójstwo wobec obywateli polskich, którego najbardziej tragiczną częścią był Katyń, jako symbol mordu wobec wziętych do niewoli polskich oficerów (...) Senat RP przypomina o tym tragicznym rozdziale w polsko-rosyjskich stosunkach, odrzucając próby fałszowania historii, pomniejszania zbrodni komunistów, odmowy nazywania zbrodni katyńskiej ludobójstwem”. W obecnej sytuacji, uchwała polskiego Senatu nabiera szczególnego znaczenia, bowiem stwierdza się w niej wyraźnie, że odmowa nazwania Katynia zbrodnią ludobójstwa stanowi próbę fałszowania historii i pomniejszania zbrodni komunistów. To, zatem, co czynią dziś przedstawiciele władz III RP wolno nazwać powtórnym kłamstwem katyńskim, nawiązującym wprost do hańby okresu PRL-u. W czasach komunizmu prawda o tej zbrodni - jako akcie założycielskim „Polski Ludowej” była ukrywana we wspólnym interesie Sowietów i ich polskojęzycznych namiestników. Kłamstwa tzw. komisji Burdenki powtarzały świadomie kolejne rządy PRL, powstałe na bazie sowieckiej agentury, nazywającej się partią komunistyczną. Ponieważ Rosja sama przyznała się do katyńskiego ludobójstwa, nie wypadało, więc, by stronnicy Kremla nadal propagowali kłamstwo i obarczali Niemców odpowiedzialnością za Katyń. Można jedynie przypuszczać, że gdyby nie stanowisko agencji informacyjnej TASS z 13 kwietnia 1990 roku, w którym oficjalnie potwierdzono, że polscy jeńcy wojenni zostali rozstrzelani wiosną 1940 roku przez NKWD – członkowie „partii rosyjskiej” w Polsce do dziś zaprzeczaliby udziałowi Rosjan w zbrodni ludobójstwa.

Otwarcie propagandowego sporu o nazwanie Katynia ludobójstwem leży obecnie w interesie putinowskiej Rosji, dążącej do ukrycia zakresu zbrodni sowieckich na narodzie polskim. Głosy Sikorskiego czy Kuźniara nie mają żadnego oparcia w prawdzie historycznej i służą w istocie usprawiedliwieniu decyzji władz rosyjskich o ocenzurowaniu tablicy na pomniku ofiar tragedii smoleńskiej. Jednocześnie ukrywa się przed polskim społeczeństwem prawdę, iż państwo rosyjskie nigdy nie uznało oficjalnie mordu na polskich obywatelach za zbrodnię ludobójstwa, nie ujawniło okoliczności sprawy, nie otworzyło archiwów, a w oficjalnym stanowisku rządu rosyjskiego przekazanym do Trybunału w Stasburgu stwierdzono, że „ nie ma dowodu na to, iż Polaków zamordowano”. Ten sam rząd Władimira Putina w kwietniu 2010 roku odmówił jakiejkolwiek rehabilitacji ofiar, twierdząc, że „nie udało się potwierdzić okoliczności schwytania polskich oficerów, charakteru postawionych im zarzutów i tego, czy je udowodniono”. Młodzież rosyjską uczy się, iż mord w Katyniu był sprawiedliwą zemstą za zagładę wielu tysięcy Rosjan w polskiej niewoli po wojnie 1920 roku. Naucza się również, że tamtą wojnę wywołała Polska, a nie Związek Sowiecki oraz przekonuje, że ludobójstwa Józefa Stalina, to nic innego jak „mądre działania przywódcy szykującego kraj do wojny”. Zamiast rzetelnej wiedzy o faktach, Polacy karmieni są bredniami o „otwartym stanowisku Rosji w sprawie Katynia” i zapewnieniami o konieczności „pojednania”, w imię przyszłości i ułożenia dobrych stosunków z rosyjskim sąsiadem. Ta nowa forma kłamstwa katyńskiego przybiera postać zorganizowanej kampanii, a o intencjach obecnej władzy może świadczyć polityka prezydenckiego BBN-u, kierowanego przez gen. Stanisława Kozieja, który poddał cenzurze oficjalny dokument Biura sporządzony za czasów Lecha Kaczyńskiego. Chodzi o powstały na kilka tygodni przed tragicznym lotem Prezydenta RP do Smoleńska, raport zatytułowany "Ludobójstwo Katyńskie w polityce władz sowieckich i rosyjskich (1943-2010) „, autorstwa dr Leszka Pietrzaka i Michała Wołłejko. W dokumencie omawiającym zachowania Rosji wobec zbrodni katyńskiej na przestrzeni prawie sześćdziesięciu lat, zarekomendowano również Prezydentowi RP działania w zakresie polityki państwa. W raporcie postulowano, by „bez względu na stanowisko strony rosyjskiej i przebieg obchodów rocznicy ludobójstwa katyńskiego, a przede wszystkim treści wystąpienia premiera W. Putina w Katyniu, Prezydent RP, przedstawiciele rządu powinni mówić jednym głosem i reprezentować jednolite stanowisko strony polskiej w kwestii Katynia. Stanowisko to najkrócej można zawrzeć w słowach: domagamy się i będziemy domagać od władz Federacji Rosyjskiej nazwania zbrodni katyńskiej ludobójstwem.” Rekomendacje dla prezydenta i władz państwowych III RP znalazły się w ostatniej, piątej części raportu. Nowy szef BBN gen. Stanisław Koziej zakazał autorom publikacji tego rozdziału, wyrażając zgodę jedynie na ujawnienie czterech części. Mając na uwadze taką praktykę oraz zachowania obecnego prezydenta wobec Rosji, nie sposób oczekiwać, że Bronisław Komorowski przeciwstawi się kłamstwu i uzna Katyń za zbrodnię ludobójstwa. Gdyby tego rodzaju stwierdzenie nie brzmiało jak upiorny żart, można byłoby powiedzieć, że w istocie prezydent i przedstawiciele rządu III RP mówią dziś „jednym głosem i reprezentują jednolite stanowisko strony polskiej w kwestii Katynia”. Fakt, iż jest to stanowisko zgodne z interesem Rosji nadaje owej „jednolitości” szczególne znamię hańby. Chcąc ocenić obecną sytuację należałoby przywołać obraz katyńskich dołów, pospiesznie zasypywanych przez sowieckie buldożery. Zasypywanych tak szybko, by prawda o zbrodni nie została nigdy ujawniona. Ale również po to, by stworzyć nową historię - bez Polski i Polaków na mapie Europy. Ludzie, którzy tworzą dziś pozory pojednania katów z ofiarami za cenę prawdy o tej zbrodni i przemilczają lub fałszują jej prawdziwy wymiar - ponownie zasypują katyńskie doły. Aleksander Ścios

Prof. Staniszkis: PO gorsza od PZPR Profesor Jadwiga Staniszkis nie pozostawia suchej nitki na Platformie Obywatelskiej. Partię Donalda Tuska przyrównuje do PZPR. Ostre słowa profesor Staniszkis padły w rozmowie z tygodnikiem “Wprost”. Znana socjolog uważa, że wśród polityków Platformy Obywatelskiej brakuje myślenia strategicznego, które cechowało nawet liderów PZPR. - Nawet w PZPR było więcej analizy, strategii. PO to po prostu nieudolna partia władzy, która używa tylko samych prostackich technik stabilizowania, czyli wróg, konflikt, jako sposób stabilizowania. Platforma jest równocześnie za frajerska w rządzeniu - stwierdziła. Socjolog nie kryje oburzenia decyzją premiera Tuska, który bez żadnych konsultacji zadecydował o przystąpieniu Polski do paktu “Euro Plus”. Ta decyzja ta była “szokująca i bezmyślna”, a sam pakt jest “projektem antyliberalnym i antyrozwojowym”. - Tusk nas zapisał bez pytania. Tak samo jak nie pytał, wybierając sposób postępowania po tragedii smoleńskiej, tak teraz nie zapytał, czy to odpowiada naszym interesom, jakie będą koszty, zobowiązania – mówi tygodnikowi “Wprost”. Jadwiga Staniszkis podkreśla, że głównym problemem Platformy Obywatelskiej, jako partii władzy jest brak poczucia odpowiedzialności. KOMENTARZ BIBUŁY: Uważamy zjawisko prof. Staniszkis bardziej za twór medialnego promowania niż konstruktywnej analizy sytuacji społecznej, a powyższa wypowiedź świadczy o tym, że i w tych szeregach następuje zmęczenie Platformą. Nie postanowiono jednak, kogo w takim razie należy zacząć promować, bo ten etap polega na razie bardziej na krytyce obecnej władzy (krytyce słusznej, choć spóźnionej). No, ale warto odnotowywać i takie wypowiedzi.

Za: niezalezna.pl

Kto zawinił? Śledztwo smoleńskie – krótka historia blamażu Od ponad roku trwają prace, których nagłaśnianym wszem i wobec celem ma być przybliżenie nas do prawdy o przyczynach największej polskiej katastrofy lotniczej wszech czasów, w której zginął prezydent RP wraz z małżonką, wielu ministrów z Kancelarii Prezydenta RP, najwyżsi rangą dowódcy Sił Zbrojnych RP, członkowie Rady Ministrów, parlamentarzyści i wielu innych przedstawicieli polskiej polityki, duchowieństwa, przedstawiciele Rodzin Katyńskich. Dlaczego doszło do tej katastrofy? Jakie były jej okoliczności? Kto zawinił? – nadal tego nie wiemy, a przynajmniej na pewno nie znamy całej prawdy. Niestety, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że prawdy tej nigdy nie poznamy, bo w dojściu do niej skuteczną przeszkodą okazuje się niewiarygodna indolencja rządzących. Szok katastrofy smoleńskiej udzielił się 10 kwietnia ubiegłego roku wszystkim, być może z różnym natężeniem, ale wszystkim. W tym szoku wygłaszane były pierwsze komentarze, zapowiedzi działań, podejmowane były pierwsze decyzje. W tej atmosferze szoku prezydent Rosji uroczyście zapowiedział podjęcie wszelkich działań zmierzających do szybkiego wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Oświadczył również, że w pracach nad wyjaśnieniem jej przyczyn uczestniczyć będzie na równi strona polska i rosyjska. Szybko okazało się, że szok po stronie polskiego rządu, na czele z premierem Donaldem Tuskiem, był chyba jednak zdecydowanie większy niż po stronie rosyjskiej (i to jest możliwie najprzychylniejsza rządowi Tuska interpretacja zdarzeń i decyzji). Zamiast bowiem wykorzystać okazję i skonsumować uroczyste zapowiedzi rosyjskiego prezydenta, strona polska zdecydowała się na… pozbawienie nas możliwości wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Jak bowiem inaczej określić decyzję podsuniętą nam przez Rosjan o wyborze określonego w konwencji chicagowskiej trybu prac nad wyjaśnieniem tej katastrofy? Przyjrzyjmy się kluczowym postanowieniom Konwencji o Międzynarodowym Lotnictwie Cywilnym z dnia 7 grudnia 1944 r., której stroną jest państwo polskie. Przepis jej art. 26 stanowi, że “w razie wypadku, którego doznał statek powietrzny jednego Umawiającego się Państwa na terytorium innego Umawiającego się Państwa i który pociągnął za sobą śmierć lub poważne obrażenia albo wskazuje na istnienie poważnych usterek technicznych na statku powietrznym lub w udogodnieniach dla żeglugi powietrznej, Państwo, na którego terytorium wypadek nastąpił, wdroży dochodzenie, co do okoliczności wypadku, stosując się, jak dalece jego własne ustawy na to pozwalają, do zasad postępowania zaleconych przez Organizację Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego. Państwu, w którym statek powietrzny jest zarejestrowany, powinno się umożliwić wyznaczenie obserwatorów, którzy byliby obecni przy dochodzeniu; Państwo prowadzące dochodzenie poda do wiadomości temu drugiemu Państwu sprawozdanie i wnioski w danej sprawie”. Jak łatwo dostrzec, Polsce przypadła li tylko rola obserwatora dochodzenia prowadzonego przez Rosję i to na dodatek obserwatora bez precyzyjnie określonych uprawnień. Czym zatem była decyzja premiera o poddaniu prac nad wyjaśnieniem katastrofy rygorom konwencji chicagowskiej, jeśli nie oddaniem całego pola Rosji? Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden przepis, niezwykle ważny z punktu widzenia późniejszych pretensji polskiego akredytowanego Edmunda Klicha. Otóż zgodnie z art. 3 konwencji jej przepisy stosuje się wyłącznie do cywilnych statków powietrznych, zaś nie stosuje się jej do statków powietrznych państwowych, do których konwencja zalicza te, które używane są w służbie wojskowej, celnej i policyjnej. Jak to postanowienie ma się do wygłaszanych po kilku miesiącach (tuż po ogłoszeniu raportu MAK) pretensji przedstawicieli rządu polskiego o to, że MAK uznał lot Tu-154 w dniu 10 kwietnia za lot cywilny, a nie wojskowy, skoro sam rząd polski bez zastanowienia pozwolił na badanie przyczyn katastrofy na podstawie konwencji, którą stosuje się wyłącznie do cywilnych statków powietrznych? Sam MAK zresztą też był niekonsekwentny, ponieważ działając na podstawie konwencji dotyczącej cywilnych statków powietrznych, odmówił przyznania dla lotu Tu-154 statusu lotu wojskowego, uznając jednak, że był to lot państwowy, – do którego przecież konwencji się nie stosuje.

Później okazało się, że strona polska i rosyjska porozumiały się w zasadzie tylko, co do stosowania załącznika nr 13 do tej konwencji, a nie całej konwencji. Ale tu znów niekonsekwencja i jej brzemienne skutki. W załączniku nr 13 nie ma, bowiem mowy o możliwości odwołania się od raportu końcowego sporządzonego przez państwo, na terenie, którego miała miejsce katastrofa – a przecież to odwołanie miało być kluczowe, zdaniem premiera Donalda Tuska, ministra Radosława Sikorskiego i ministra Jerzego Millera. Nawet gdyby przyjąć, że odwołanie takie miałoby zastosowanie na mocy przepisów zasadniczej części konwencji, to i tak byłoby ono nieskuteczne, bo ICAO (Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego) zajmuje się wyłącznie wyjaśnianiem przyczyn katastrof cywilnych statków powietrznych, a nie państwowych. Oswobodzona przez polski rząd z jakichkolwiek ograniczeń strona rosyjska, w imieniu, której działał rosyjski MAK kierowany przez gen. Tatianę Anodinę, oznajmiła światu, że wyłączną winę za katastrofę smoleńską ponosi Polska – jej niewyszkoleni piloci, przyzwolenie na łamanie podstawowych procedur, porywczy i apodyktyczny prezydent, który wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi (z punktu widzenia Rosjan) nakazał kiedyś pilotom lecieć do ogarniętej wojną Gruzji, oraz pijany dowódca Sił Powietrznych, który tym razem, za przyczyną tego samego apodyktycznego prezydenta, nakazał załodze lądować na zamglonym lotnisku. Żadnej winy Rosjan, choćby najmniejszej. Taki przekaz poszedł w świat i został opublikowany na czołówkach europejskich i światowych mediów.

Co na to polski rząd? Blamaż premiera i jego ministrów Znamienne jest to, że zarówno polski akredytowany Edmund Klich, jak i premier Tusk doskonale wiedzieli wcześniej, tj. przed ogłoszeniem raportu MAK, co znajduje się w treści tego raportu. Doskonale wiedzieli, że ta treść to ośmieszenie Polski, jako państwa, a przez to całego społeczeństwa polskiego. Wiedzieli i… nie zrobili nic. Premier spokojnie szusował na nartach w Dolomitach, gdy Tatiana Anodina dokonywała dzieła. Nie pojawiła się konieczna wówczas natychmiastowa riposta – konferencja premiera i polskiego akredytowanego, na której wystosowana byłaby natychmiastowa kontra; konferencja komisji Millera, na której przeanalizowano by zapisy rozmów załogi samolotu z kontrolerami wieży w Smoleńsku (konferencja taka była spóźniona, co najmniej o kilka dni). Słowem, nic. W zamian w programach radiowych i telewizyjnych pojawili się ministrowie Sikorski i Miller, którzy wyrazili radość z faktu, że wybrali właśnie konwencję chicagowską, jako podstawę prowadzenia prac nad wyjaśnieniem przyczyn katastrofy smoleńskiej, bo gdyby nie to, no to po pierwsze, w ogóle nie poznalibyśmy treści raportu MAK (zaiste lepiej było go nie poznać), a po drugie, nie moglibyśmy się od niego odwołać do ICAO. Żenujące, bo to trochę tak, jakby adwokat tłumaczył swojemu klientowi, że celowo przegrał sprawę z kretesem w pierwszej instancji, wystawiając klienta na pośmiewisko tylko po to, by móc poznać pisemne uzasadnienie sądu i by móc odwołać się do drugiej instancji. Tyle, że nie wspomniał, a później kamuflował fakt, że odwołanie nie przysługuje. Nie można, bowiem przypuszczać, że ministrowie rządu Tuska nie wiedzieli, że od raportu MAK nie da się odwołać.

Śledztwo prokuratorskie, czyli “mission impossible” Równolegle z pracami MAK toczyło się (a w zasadzie od wielu miesięcy tkwi w miejscu) postępowanie prokuratorskie. Nie ruszało z miejsca, bo nie mogło, wskutek indolencji polskich władz, o której była już mowa na wstępie. Postępowanie, które prowadzone było i jest oddzielnie w Polsce i w Rosji – wbrew zapowiedziom prezydenta Miedwiediewa z 10 kwietnia ubiegłego roku. Śledztwo, w którym polscy prokuratorzy skazani byli na łaskę i niełaskę strony rosyjskiej dysponującej kluczowymi dowodami, łącznie z podstawowym dowodem rzeczowym w postaci wraku rządowego (bo przecież wcale nie prezydenckiego – jak to usilnie w mediach się przedstawia) Tu-154. Dziesiątki wniosków kierowanych przez polskich prokuratorów pod adresem strony rosyjskiej przez długie miesiące pozostawały bez odpowiedzi. W końcu polskim prokuratorom pozwolono na przeprowadzenie czynności w Moskwie i Smoleńsku, ale kiedy? Przed kilkoma tygodniami, już po publikacji raportu MAK. Co warte są czynności przeprowadzane kilkaset dni po zdarzeniu, które na dodatek miało miejsce w Rosji, tego nie trzeba tłumaczyć? Ale i tu znów kłania się PR. Przez pierwsze kilkanaście tygodni w mediach słyszeliśmy nieustannie, że współpraca polskich i rosyjskich prokuratorów układa się bardzo dobrze. Dopiero po kilku miesiącach coraz odważniej zaczęto mówić, że to nieprawda, a śledztwo, z winy Rosjan, tak naprawdę stoi w miejscu. Zresztą podobnie było ze współpracą polskiego akredytowanego z komisją MAK – Edmund Klich najpierw grzmiał, że jesteśmy na garnuszku Rosji, by uciszyć się po pamiętnej rozmowie z Donaldem Tuskiem, a później przekonywać nawet, że współpraca układa się dobrze, to znowu by stwierdzić po kilku miesiącach, że są problemy, i wyznać, że problemy były od początku (i to, jakie, skoro nie można było nawet dokładnie przesłuchać kontrolerów lotu ze Smoleńska). Jakie będą efekty tego śledztwa? Niestety, prawdopodobnie takie, jak obraz podstawowego dowodu rzeczowego w postaci wraku i jego losy – najpierw niedbale przewiezionego na lotnisko w Smoleńsku, następnie tam porzuconego z możliwością dostępu do niego każdej nieuprawnionej osoby, później pociętego, a następnie przykrytego plandeką, ale dopiero wówczas gdy już podgnił, pordzewiał i nie przedstawia większej wartości dowodowej.

Zaniechane inicjatywy Prawdą jest, że dobrego – bo zapewniającego stuprocentową skuteczność – rozwiązania nie było. Wszak do katastrofy doszło w Rosji – fakt ten już na wstępie stawiał nas w trudnym położeniu. Nie oznacza to jednak, że należało zaniechać inicjatyw, które były możliwe w pierwszych dniach po katastrofie, i że należało wybrać najgorsze z możliwych rozwiązanie, czyli zgodzić się na faktyczny dyktat Rosjan. O inicjatywach, których zaniechano, pisałem już na łamach “Naszego Dziennika” w ubiegłym roku, tocząc miłą polemikę w tym względzie z panią profesor Krystyną Pawłowicz. Wskazałem wówczas, że kluczem do sukcesu byłoby wykorzystanie atmosfery ogólnego szoku i przelanie na papier publicznych zapowiedzi Miedwiediewa: sporządzenie na tej bazie umowy dwustronnej obejmującej zarówno współpracę przy badaniu przyczyn katastrofy, jak i w prowadzeniu postępowania prokuratorskiego. Polemika z panią profesor Krystyną Pawłowicz dotyczyła przy tym wyłącznie tego, czy już sama wypowiedź prezydenta Rosji miała charakter źródła prawa międzynarodowego publicznego, czy też nie i jakie byłyby konsekwencje uznania jej za takie źródło. Niestety, strona polska nie wykazała w tym względzie żadnej inicjatywy. Raz jeszcze powtórzę, że nie ma pewności, iż Rosjanie ostatecznie przystaliby na taką umowę. Powtórzę jednak także, iż jestem przekonany, że w sytuacji, gdy cały świat patrzył na Rosję i analizował to, co stało się w Smoleńsku, ciężko byłoby Rosjanom odmówić podpisania takiej umowy otwierającej możliwości faktycznej współpracy w śledztwie. A gdyby jednak tak się stało, to dla świata byłby to czytelny sygnał, że Rosjanie mają coś do ukrycia. Byłaby to znakomita podstawa do tego, by polski rząd umiędzynarodowił prace nad wyjaśnieniem przyczyn katastrofy. Tymczasem z wnioskiem o takie umiędzynarodowienie występowali jedynie parlamentarzyści PiS – przy całym szacunku ich siła przekonywania w sposób naturalny była dużo słabsza, aniżeli siła, jaką przedstawiałyby wnioski konstytucyjnego rządu polskiego. Efekty są takie, jakie są – Komisja Europejska w ogóle nie zajęła się tą sprawą (a przecież miała podstawy), a działania Stanów Zjednoczonych, o które zabiegał poseł Antoni Macierewicz i minister Anna Fatyga, dotychczas są niewidoczne.

Wnioski W rocznicę jednego z największych dramatów w historii Polski zamiast zbliżania się do prawdy o jego przyczynach, jesteśmy od tej prawdy chyba coraz dalej, po drodze doznając upokorzenia ze strony Rosji, która mamiła nas początkowo miłymi i ciepłymi gestami (uściski Putina i Tuska, “Katyń” w kinach i państwowej rosyjskiej telewizji, wizyta Miedwiediewa itp.). Zaryzykuję stwierdzenie, że prawdy już nie poznamy (choć bardzo chciałbym się mylić). Trudno, bowiem nazwać sukcesem i dojściem do prawdy informacje o bałaganie w polskim wojsku, o nieprzestrzeganiu procedur w polskim lotnictwie wojskowym, o nonszalancji, jaką było skierowanie nadającego się do demobilu samolotu rządowego na pokładzie z prezydentem RP na “kartoflisko” w Smoleńsku (to, że lądował tam także premier Rosji, w ogóle mnie nie interesuje – Air Force 1 z prezydentem USA na pokładzie w ogóle by się tam nie skierował, lądowałby planowo w Witebsku). Takie informacje są oczywiste. Informacji o przyczynieniu się Rosjan do tej katastrofy jednak już nie uzyskamy (przynajmniej w oficjalny sposób), a powinny one być tak samo oczywiste, jak te o polskim bałaganie. Bałaganie, za który zresztą nikt politycznie dotąd nie odpowiedział (a to też powinno być oczywiste w cywilizowanym kraju) i nie odpowie, bo słyszeliśmy oświadczenia Donalda Tuska, że żadnej rekonstrukcji rządu do czasu nowych wyborów nie będzie. Z całości niestety wyłania się ponury widok beznadziejnie słabego państwa polskiego, które nie tylko nie potrafi zadbać o bezpieczeństwo najważniejszej osoby w państwie, ale nie jest w stanie podjąć dającej choćby nadzieję na skuteczność próby wyjaśnienia przyczyn tragicznej jej śmierci. I to w tym wszystkim jest dziś chyba najbardziej przykre. Dr Przemysław Czarnek


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
h1239g PLC PS4 416
416
416 Manuskrypt przetrwania
416
416
416
08 bison 416
416
Odpowiedzi do laborki 416, Studia, Ogólne, Fiyzka, od romka, fizyka, sprawozdania fizyka, FIZA, Nowy
416
416
416
h301 416
416

więcej podobnych podstron