Nowy Ekran nie boi się procesów! Wolność słowa górą… W dniu dzisiejszym można by rzec, że wróciłem do sieci w pełnej krasie. Wiem ktoś powie, po co te wzniosłe słowa, ale ja mam nowe "życie". Okazuje się, bowiem, że Newsweek zlikwidował mi bloga po 2,5 roku pisania dla nich, a Nowy Ekran go reaktywował. Wszystko zaczęło się 25 października 2011 roku dokładnie w 2,5 roku od chwili powołania do życia Fiatowca, gdy zlikwidowano mi bloga na Newsweeku. Wtedy to właśnie zaczęła się walka z czasem i droga przez mękę, by odzyskać moje 2354 archiwalne wpisy. Powiem szczerze - nie wierzyłem w to, że nam się uda ta operacja. Dzisiaj wiem, że sam bym tego nigdy nie dokonał i pomimo tego, że była to własność intelektualna całego mojego zespołu wydawało mi się, iż jestem na straconej pozycji. Jednak znalazły się „anioły”, czyli ludzie, którzy nie pozwolili na to bym zniknął z sieci. Zaraz po likwidacji mojego bloga na Newsweeku odezwali się do mnie blogerzy ForensicTools, Ciri i Pluszak, a więc ludzie z Nowego Ekranu. To właśnie oni spowodowali, a wręcz wymogli na mnie, że mam walczyć o odzyskanie moich archiwalnych wisów z Newsweeka. I tak krok po kroku Ciri szukała moich wpisów w Google (odzyskiwała je jak mrówka), ForensicTools poczynił informatyczne zabezpieczenia, a Pluszak zaczął pisać do szefów Newsweek'a. Praca tych ludzi przyniosła pozytywne efekty, bo Pluszak odzyskał mojego bloga z Newsweeka w całości. To jednak jak się okazało jeszcze nie był koniec drogi i „walki”, bo trzeba było przekonać władze Nowego Ekranu do instalacji tego archiwalnego materiału na tym portalu. Tymi negocjacjami zajął się w pełni Pluszak, jako administrator portalu i przeprowadził te rozmowy z sukcesem. Dzisiaj mamy w redakcji historyczny moment, bo można z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że Fiatowiec dostał nowe życie. Tak to nie przesada, bo dzisiaj nowa firma informatyczna Nowego Ekranu pod dowództwem Mariovana zainstalowała wszystkie moje archiwalne wpisy na tym portalu, a uzbierało się ich troszkę. W tej sytuacji chciałbym bardzo serdecznie podziękować Pluszakowi za wielkie zaangażowanie w powrót mojego bloga z nicości do sieci. Nie mniej gorąco dziękuję Ciri i ForensicTools za wsparcie oraz pomoc w tych trudnych chwilach, gdy mnie likwidowano. Oczywiście specjalne podziękowania należą się za przeprowadzenia szybkiej i sprawnej operacji Mariovanowi oraz jego ludziom. To jeszcze nie koniec podziękowań, bo bez odważnej decyzji szefa spółki Nowy Ekran nie byłoby na tym portalu tych wszystkich moich historycznych wpisów. Dziękuję, bo przez moją reaktywację pokazaliście, że wolność słowa to nie pusty slogan na Nowym Ekranie. Ze swojej strony mogę obiecać, że dołożę wszelkich starań, by przyciągać na ten portal nowych Czytelników oraz Blogerów. Uważam, bowiem, że Nowy Ekran ma szansę zaprowadzić w Polsce nowy ład medialny, bo obecnie jesteśmy najszybciej rozwijającym się projektem. Nasza reaktywacja stała się faktem, ale nie jest wzorowana na działaniach Putina... Fiatowiec
Kaczyński zapowiedział budowę „Frontu Oporu„ że inicjatywy są uzgadniane w miejscach kiedyś utrzymywanych w dyskrecji, a dziś znanych już wszystkim, takich jak okresowe spotkania Rady Spraw Zagranicznych (Council on Foreign Relations - CFR), Komisji Trójstronnej czy Grupy Bilderberg. Kaczyński na konferencji prasowej po sejmowym ataku Tuska na niego powiedział o budowie Frontu Oporu. Coś bardzo złego zaczyna się dziać z Europą. Berluskoni, który był w stanie przetrwać każdy atak nagle pokornie zrezygnował. Jak potężna jest to siła, że w ciągu jednego dnia zmusza do rezygnacji potężnego premiera bogatego i ludnego kraju europejskiego, ba kraju ciągle należącego do czołówki najbogatszych na świcie? Musimy zdać sobie sprawę, że we Włoszech dokonano zamachu stanu. Bo mamy do czynienia z faktycznym zamachem stanu. W niedemokratyczny sposób zmuszono do ustąpienia premiera kraju. Profesor Roberto de Mattei w swoim tekście „Europejski reżim technokratów” napisał „Wydarzenia, które miały miejsce we Włoszech na przestrzeni mijającego 2011 roku, coraz wyraźniejukazują obecność "wielkich potęg", jak się dzisiaj zwykło mówić, działających za kulisami międzynarodowej sceny politycznej. Jakiś czas temu ośrodki te byłynazywane "ciemnymi siłami". Dziś natomiast nie muszą się one już ukrywać: ukazują swoją twarz, wchodzą w dialog z rządami poszczególnych krajów i ingerują w działania instytucji politycznych. „....”Europejski Bank Centralny, krótko mówiąc, "pilotuje", aczasem prowokuje, kryzysy polityczne w państwach narodowych. „...”Utopia republiki uniwersalnej Europejski Bank Centralnynie działa oczywiście samodzielnie, ale w ścisłej współpracy z innymi aktorami sceny politycznej: Międzynarodowym Funduszem Walutowym, agencjami ratingowymi, które oceniają stabilność finansową państw i rządów narodowych, eurogrupą, do której należą ministrowie gospodarki i ministrowie finansów państw członkowskich należących do strefy euro. Te inicjatywysą uzgadniane w miejscach kiedyś utrzymywanych w dyskrecji, a dziś znanych już wszystkim, takich jak okresowe spotkaniaRady Spraw Zagranicznych (Council on Foreign Relations - CFR), Komisji Trójstronnej czy Grupy Bilderberg. „..... ( źródło ) Już powinniśmy się bać.Jeżeli premier Włoch okazał się pionkiem n a szachownicy to, jaką pozycję ma Tusk. Tylko niewiarygodny serwilizm Tuska pozwala mu trwać. Dramatyczna sytuacja, do której doprowadził polskie społeczeństwo uniemożliwi lub utrudni próby zrzucenia jarzma wyzysku ekonomicznego. Kaczyński mówiąc o Frocie Oporu przeciw III RP powiedział to, co już od dłuższego czasu robi. Stworzył fenomen, jakiego nie ma w całej Europie. 30 procentowy blok ideologiczny twardo sprzeciwiający się nowemu niedemokratycznemu ładowi i idącemu za tym kolonialnemu wyzyskowi. Budując ten blok Kaczyński oparł się na dwóch filarach. Etyce, w której człowiek, istota ludzka jest w podmiotem, personifikowanych przez Wojtyłę, czyli kościół. Oraz na prawie społeczeństwa do istnienia w formie narodu, które oparł o zbudowany przez siebie kult polityczny Lecha Kaczyńskiego. Kaczyński poruszył również kluczowy problem łamania przez Tuska praw człowieka, do których należy prawo do swobody badan naukowych i prawo do swobodnego publikowania ich wyników. Chodziło mu o niespotykany w demokratycznym, cywilizowanym kraju atak Tuska na Uniwersytet Jagielloński. Kaczyński na tej samej konferencji w kontekście budowy Frontu Oporu mówił o fasadzie demokracji jak istnieje w Polsce oraz o serwilizmie obecnie rządzących w stosunku do obcych. Demokracja załamuje się w całej Europie , w Polsce proces putynizacji nabiera tempa. Z punktu widzenia eksploatacji ekonomicznej podatkami Polaków możemy mówić o wewnętrznej okupacji. Elity bandyckimi podatkami dokonują biologicznej eksterminacji społeczeństwa polskiego. Front Oporu w obronie demokracji, praw człowieka, wolności słowa. Nacisk podatkowy i niszczenie polskich rodzin przekształca praktycznie cały naród z wyjątkiem sprzedajnych struktur w nowe chłopstwo pańszczyźniane pozbawione własności i praw politycznych. Aby właściwie zrozumieć słowa Kaczyńskiego o budowie Frontu Oporu warto przypomnieć jego tezy o niewolnictwie Polaków. Jego diagnozę o cywilizacyjnym upadku państwa i narodu, które nabrało dramatycznego tempa pod rządami Tuska. Kaczyński „Warto być Polakiem dobrze zorganizowanym i wydajnym, ale nietraktowanym w pracyjak niewolnik. Bo już jesteśmy bardzo pracowici. Jest znamienne, że wedle danych OECD przeciętnyPolak pracuje aż2015 godzin w roku (pracowitsi są od nas Koreańczycy -2074 godziny), a daleko za nami są uznawani za bardzo pracowitych Japończycy (1733 godziny), Niemcy (1309 godzin) czy Holendrzy (1288 godzin).”...” Nieprzypadkowo w rankingu Doing Business 2010, opisującymłatwość robienia interesów, Polska jest na 70. miejscu wśród badanych 183 krajów. Nieprzypadkowo Polska zajmujeniechlubne 164. miejsce pod względem radzenia sobie z pozwoleniami na budowę. Nic nie usprawiedliwia tego, by Polska była dopiero na121. miejscu w kategorii łatwości płacenia podatków. Tak jak nic nie usprawiedliwia81. pozycji Polski w kategorii "łatwość zamykania biznesu" czy 77. miejsca w kategorii "wprowadzania w życie kontraktów"...”Wystarczy stwierdzić, że uniwersytet wHelsinkach jest już 72. w tzw. rankingu szanghajskim, podczas gdy najlepszy z polskichUniwersytet Jagielloński - 320., a drugi, który się mieści w pierwszej pięćsetce, UniwersytetWarszawski (największy w Polsce) - znalazł się na miejscu396., o trzy pozycje niżej od małego uniwersytetu w fińskim Turku.”....”W dodatku, w przeciwieństwie do Finlandii, absolwenci naszych uczelni kompletnie nie interesują polskiego rządu i państwa, czyli z dyplomem trafiają prosto na bezrobocie (już ponad 50 proc. absolwentów nie znajduje pracy”....”O zapóźnieniu Polski pod względem nowoczesności ….Według danychKomisji Europejskiej Polska znajduje sięna ostatnim miejscu wśród krajów UE pod względem procentowego udziału weksporcie wyrobów wysokiej techniki.”.....”Równie źle wypadamypod względem innowacyjności (wedle danych unijnej organizacji Pro Inno Europe): wyprzedzamy w Unii jedynie Litwę, Rumunię, Łotwę i Bułgarię,”...”Według wydanego przez Komisję Europejską opracowania podsumowującego "największe osiągnięcia UE w nauce i badaniach naukowych"zajmujemy:- 13 miejsce pod względem wielkości funduszy pozyskanych w ramach siódmego programu ramowego (badania i rozwój technologiczny); - 19 miejsce pod względem wskaźnika sukcesu w ramach siódmego programu ramowego; -22. miejsce pod względem intensywności w dziedzinie badań i rozwoju, (czyli odsetka PKB wypracowywanego w tym sektorze); - 23 miejsce pod względem łącznego indeksu innowacyjności; -25 miejsce pod względem liczby wniosków patentowych (na milion mieszkańców) oraz - 27 miejsce w eksporcie nowoczesnych technologii (liczonych, jako odsetek całkowitej wartości eksportu).”....”nakłady na badania i rozwój ….(Polska) 0,7 proc. PKB ….WSzwecji, która przoduje w Europie, te nakłady wynoszą3,8 proc. PKB, w Finlandii - 3,4 proc., w Niemczech - 2,5 proc., w Słowenii - 1,45 proc., a w Czechach - 1,4 proc. Miejmy świadomość tego, że jeden amerykański uniwersytet Stanforda dysponuje o 30 proc. większymi środkami (nie licząc gigantycznego funduszu rezerwowego), niż wynosicały budżet polskiej nauki. Miejmy świadomość, że finansowanie nauki w Polsce na mieszkańca jest prawie dziesięciokrotnie niższe od średniej w starych państwach Unii (19 euro wobec 185 euro). „...( więcej ) Aby dodatkowo zilustrować problem odwołam się do Michalkiewicza . Michalkiewicz już parę lat opisując tak opisał strukturę władzy w Polsce „Państwa demokratyczneprzyswoiły sobie mechanizmy totalitarne, tyle, że sprytnie je zakamuflowały, powierzając organizowanie ładu medialnego, podobnie jak przemysłu rozrywkowego, swoim tajnym służbom, które aranżują tam pozorny pluralizm. Pozorny, – bo w sprawach istotnych zpunktu widzenia władzy, której punkt ciężkości spoczywa poza oficjalnymi, tj. konstytucyjnymi organami państwa – WSZYSTKIE wielkie media, poza nielicznymi mediami niszowymi, prezentują identyczny, albo prawie identyczny punkt widzenia „...( więcej) Wtedy gromiono takie twierdzenia, jako urojenia, wyśmiewano, jako spiskową teorię dziejów. Wystarczyło parę lat, aby tezy Michalkiewicza potwierdził zamach stanu, jaki został dokonany we Włoszech. Problem załamani się demokracji w Europie jest coraz szerzej dostrzegane. Co więcej zjawisko to, czyli budowa autorytarnej, totalitarnej Europy, coraz widoczniejsze zaczyna zdobywać zwolenników? W Polsce ideologiem propagującym autorytarną dominację niemieckich elit jest Cichocki. „Chodzi tak czy inaczej o nowy sposób rządzenia, który przywróci wewnętrzną stabilność oraz globalną konkurencyjność.Autorytatywność tego nowego sposobu rządzenia nie musi wcale – i nie będzie – oznaczać łamania prawa. Współcześni filozofowie polityki z różnych stron, Habermas, Gray czy Rawls, już dawno odkryli, żemożliwa jest autorytatywna władza zachowująca praworządność. Dotądjednak widzieli ją, jako fenomen możliwy tylko poza Europą. Dlaczego jednak w stanie wyższej konieczności, jakim jest kryzys, nie miałaby zawitać także do nas? „...( więcej ) Tezy Kaczyńskiego o konieczności budowy Frontu Oporu są jak widzimy najbardziej uzasadnione Marek Mojsiewicz
Gigantomania geopolityczna - Zwiazek Europy Dla Leszka Sykulskiego, krótka historia imperiów. Ostatnimi czasy na Nowym Ekranie możemy przeczytać całkiem sporo materiałów przygotowanych przez "Instytut Geopolityki", w większości autorstwa Leszka Sykulskiego. Przedstawiane w artykułach tezy spotkały się z wysoce krytycznym odbiorem przez czytelników. Postulowany sojusz z Rosją i Niemcami, wspieranie projektu Wielkiej Europy od Lizbony po Władywostok wzbudza liczne kontrowersje. Osobiście zgadzam się tylko z jednym stwierdzeniem Pana Sykulskiego. Czas odrzucić XX-wieczne mity i przesądy. Problem tkwi w tym, że te mity i przesądy widzę zupełnie inaczej aniżeli Pan Sykulski. W ostatnim artykule możemy przeczytać, że stworzenie jednego organizmu państwowego od Lizbony po Władywostok, stworzyłoby najpotężniejszy na świecie biegun geopolityczny. Imperium o obszarze 25 milionów kilometrów i populacji 700 milionów ludzi. 700 milionów to 10% obecnej światowej populacji. Spójrzmy, więc jak wyglądały największe imperia światowe:
1. Imperium Brytyjskie - obszar 33,7 milionów kilometrów kwadratowych, 20% światowej populacji. Imperium na początku musiało uznać niepodległość USA, następnie zostało rozbite i w chwili obecnej pozostałości są praktycznie wasalem Stanów Zjednoczonych. Warto wspomnieć, że w czasie wojny o niepodległość PKB wytwarzane w koloniach amerykańskich stanowiło nikły procent PKB imperium. Podobnie było pod względem populacji.
2. Imperium Mongolskie - obszar 24 milionów kilometrów, 25% światowej populacji. Pod naciskiem dopiero, co zjednoczonej Polski utraciło Ukrainę. Pod naciskiem pogańskiej Litwy Białoruś. Konflikty wewnętrzne sprawiły, że w czasie rebelii Ming państwo nie było w stanie przeciwdziałać siłom odśrodkowym. To wszystko w warunkach hiperinflacji. W efekcie jeden z wasali, Dymitr Doński pobił spadkobiercę Imperium Mongolskiego, Złotą Ordę w bitwie na Kulikowym Polu tworząc Rosję, która stopniowo wchłaniała w dalszym czasie pozostałości Imperium Mongolskiego.
3. Imperium Rosyjskie - obszar 23,7 miliona kilometrów kwadratowych, 9,8% światowej populacji. Jak widać po liczbach, Imperium Rosyjskie u szczytu swojej świetności miało obszar i zaludnienie zbliżone do proponowanej Wielkiej Europy. Po aneksji części terytoriów swojego wasala Rzeczypospolitej Obojga Narodów (od sejmu niemego byliśmy wasalem Rosji) w Imperium zaczęły się tendencje odśrodkowe, liczne powstania, bunty, rewolty. W obliczu wielkiego konfliktu zbrojnego tendencje odśrodkowe się nasiliły. W wyniku rewolucji, władze zostały rozstrzelane, a na gruzach Imperium Rosyjskiego powstały Sowiety.
4. Imperium Sowieckie obszar ponad 40 milionów kilometrów kwadratowych, ponad 30% światowej populacji. W przeddzień śmierci Stalina, obszar pod kontrolą Sowietów wraz Chinami stanowił największe imperium w historii świata. Co się z nim stało? Chyba nie muszę przypominać.
5. Imperium Hiszpańskie obszar 20 milionów kilometrów kwadratowych, 12% światowej populacji. Imperium opływające w złoto i inne bogactwa. Kontrolujące zbliżony obszar i procent populacji do postulowanego. W efekcie nawet złoto nie uchroniło tego imperium przed rozpadem. Spośród osób pochodzenia hiszpańskiego wytworzyło się kilkanaście różnych państw, stanowiących dzisiaj kilkanaście różnych narodowości. Oczywiście Hiszpanom w upadku wyraźnie pomogli rosnący w potęgę brytyjczycy, nie mniej jednak Wielka Europa nie będzie przecież jedynym imperium światowym.
6. Kalifat obszar 13 milionów kilometrów kwadratowych, 29% światowej populacji. Mniej znane w powszechnej świadomości imperium od Atlantyku po ocean Indyjski. Potęga pod względem technologicznym - arabska nauka w VII wieku nie miała równych na świecie. Potęga demograficzna. Pomimo wspólnoty kultury, języka i religii rozleciało się w strzępy by nigdy więcej się nie odrodzić. Przyczyna? Siły odśrodkowe. Można by długo przytaczać światowe imperia, które nie przetrwały próby czasu. Można by przytoczyć Cesarstwo Rzymskie, Imperium Chińskie dynastii Qing, Imperium Greckie i wiele innych. Praktycznie wszystkie miały wspólną walutę. Wiele było opartych na wspólnej religii. Żadne nie przetrwało. Upadek niektórych wiązał się potężnymi zawirowaniami na świecie. Zwycięsko zawsze wychodziły państwa narodowe i niewielkie, sprawne sojusze wojskowe. Gigantomania niektórych geopolityków zakrawa o paranoję. Większość uwidziała sobie, że tylko wielkie państwo może stanowić potęgę. Większość twierdzi, że Polska jest tak słaba, że potrzebuje silnego sojusznika. Przypomnę, więc historię zjednoczenia Polski po rozbiciu dzielnicowym. Państwo beznadziejnie słabe i niewielkie, zjednoczone przez Łokietka składało się z ludzi mówiących wspólnym językiem, posiadających wspólną wiarę i historię. Państwo to przeszło liczne reformy gospodarcze za Kazimierza Wielkiego, które ustabilizowały jego pozycję gospodarczą. Polska pozostawiona przez Kazimierza Wielkiego była na tyle sprawnym państwem, że po zawiązaniu sojuszu z Litwą oparła się potędze Zakonu Krzyżackiego wspartego przez Cesarstwo Niemieckie i całą Zachodnią Europę. Oparła się Złotej Ordzie. W efekcie sojusz przekształcił się w unię personalną dwóch państw. Z czasem, unię realną. I znowu, siły odśrodkowe, wyzyskiwanie obszarów Ukrainy sprawiły, że konflikty wewnętrzne tak narosły, że państwo stało się bezsilne wobec swoich sąsiadów i nastąpiły rozbiory. Każde imperium budowane jest czyimś kosztem. W przypadku "Związku Europy" odbyło by się to kosztem Polski i innych krajów Europy Środkowej. Mimo wszystko prędzej czy później, jeśli Polacy, Czesi czy Ukraińcy nie zostaliby rozpędzeni po całej Europie i zniszczeni jako narody rozsadziliby imperium od środka. Jeśli to nie miało by miejsca to imperium to musiało by ulec Chinom i muzułmanom. Rosja marzy o takim rozwiązaniu, ponieważ tak jak w XIX wieku spowodowało by to duży napływ ludności z Europy w głąb Rosji. Ludzie Ci pomogli by ocalić Rosję przed katastrofą demograficzną. Darmowa ziemia w cieplejszych obszarach Syberii, tania energia i utrzymanie, znalazło by się bardzo wielu chętnych. Zwłaszcza, że na zachodzie w tym czasie zaczęłyby się zamieszki muzułmańskie i przemiana cywilizacyjna. Polska jest jednym z niewielu krajów w Europie, w którym nie ma problemów z imigrantami. Sojusz i wspólna polityka z Niemcami i Rosją wymusiłyby na nas utratę tego atutu. "Kolorowa i Podległa" taką Polskę by to dało. Pora w końcu zerwać z XX wiecznymi mitami, że tylko wielkie imperium może coś znaczyć na arenie światowej. Andarian
Neobolszewizm, czyli lewacka tresura świadomości Stalin przeznaczył spore środki na stworzenie krzyżowki sowieckiego człowieka z małpą. 11 listopada było widać, że ten ekperyment stworzenia komunistycznych mózgów osiągających inteligencję 3-letniego dziecka — w jakimś stopniu Stalinowi się udał. Piotr Semka w ostatnim "Uważam Rze" opublikował artykuł o neobolszewiźmie tresującym świadomość Polaków. Jednak, red. Semka bardzo się myli pisząc, że marksizm, leninizm, komunizm czy bolszewia — dopiero teraz zaakceptowały przemoc...
Marks: "nie będziemy przepraszali za terror" Bowiem, już Karol Marks zapowiedział, że: "Nie mamy współczucia dla nikogo, ani nikogo nie prosimy o współczucie. Kiedy nadejdzie nasza kolej, nie będziemy przepraszali za terror."[i] Marks twierdził także, iż: "Te klasy oraz te rasy, które są za słabe, by doskonalić te nowe warunki życia — muszą zniknąć…"[ii] W świetle innych wystąpień Marksa o rewolucyjnym terrorze — jest to tylko jedna z wielu jego zapowiedzi rewolucyjnych mordów na zbytecznych dla komunistów grupach społecznych oraz rasach ludzkich. Karol Marks m.in. twierdził także, iż:"Współczesna generacja przypomina tych Żydów, których Mojżesz prowadził poprzez dziką pustynię. Ta generacja musi nie tylko, że zdobyć nowy świat, musi ona także zginąć w celu zrobienia miejsca tym ludziom, którzy będą w stanie tworzyć ten nowy świat."[iii] A więc już Marks chciał utworzenia przez komunizm tego nowego, komunistycznego człowieka i jednocześnie komunistycznego masowego mordercy, którego poźniej nazwano homo sovieticus.[iv] Zbrodniczy komunizm mógł zaistnieć w carskiej Rosji wyłącznie wskutek bandyckiej przemocy organizowanej i stosowanej przez Lenina oraz jego komunistycznych masowych morderców. Było to praktyczne zastosowanie komunistycznego terroru zapowiadanego przez tow. Marksa…
Engels: "nieubłagana walka na śmierć i życie" przeciwko Słowianom zdradzającym rewolucję Po tym, głoszonym przez Marksa terrorze, wojnę przeciwko Słowianon zapowiadałFryderyk Engels pisząc: "Następnie, odbędzie się tam walka, nieubłagana walka na śmierć i życie przeciwko tym Słowianom, którzy zdradzą naszą rewolucję; będzie to unicestwiająca walka oraz bezwzględny terror — nie w interesie Niemiec, lecz w interesie tej rewolucji!"[v]
Lenin: "roztrzelać setki…", "roztrzelać tysiące… Ten, zapowiedziany przez marksizm terror, niepodzielnie rządził w Rosji sowieckiej. Bowiem, już od początku sowieckiej rewolucji jej twórca — bolszewicki zbrodniarz Lenin — rozsyłał do swoich komunistycznych bandytów setki telegramów nakazujących: "roztrzelać setki…", "roztrzelać tysiące…" Powstało w ten sposób zbrodnicze, komunistyczne państwo bolszewików — państwo masowych mordów, państwo, w którym niepodzielną władze posiadali psychopatyczni masowi mordercy marzący o podbiciu całego świata. Masowe mordy mieszkańców kraju są podstawową metodą stosowaną przez komunistycznów — metodą zdobywania i utrzymania władzy — niezależnie od tego czy są oni bolszewikami, trockistami, maoistami, pol-potowcami, albo reprezentują jakąkolwiek inną grupę tych marksistowskich masowych morderców. Mózgi tych wszystkich komunistycznych zwyrodnialców są przeżarte tylko jednym marksistowsko-leninowsko-stalinowskim hasłem-wezwaniem:"Mordować i mordować".[vi] Niepokojące jest to, na co zwraca uwagę red. Semka — że neobolszewizm jest popierany przez tylu tzw. "polskich" polityków — wyworzących swoje korzenie z bandyckich, bolszewickich partii organizowanych w Polsce przez sowieckie NKWD[vii]. Partii nazywanych przez tow. Stalina i jego następców w sowieckim Kremlu — PPR i PZPR...[viii] Ten komunistyczny neobolszewizm — jest także głoszony i popierany przez postsowieckich i trockistowskich[ix] propagandzistów w mass mediach w PRL-bis.
Milewicz z "GW": "Tutaj truje michnikowszczyzna i KPP" Od jakiegoś też czasu, także i pewna głośna pani redaktor z GWna reklamuje swój antypolski blog z Czerskiej — pod miłym jej sercu, choć dla Polaków zbrodniczym bo sowieckim hasłem:
"Tutaj truje michnikowszczyzna i KPP. Polecam - Ewa Milewicz."[x] Jak widać, ci niestrudzeni propagandziści stalinizmu, neobolszewizmu i michnikowszczyzny z zakłamanego GWna — nie wstydzą się także publicznego propagowania tak bliskich im ideałów oraz haseł zdrajców Polski z KPP. KPP, a więc zbrodniczej — stalinowskiej i bolszewickiej partii, złożonej głównie z sowieckich agentów, którzy działali przeciwko niepodległości II Rzeczypospolitej... Kontynuacją KPP, była założona przez sowieckich agentów NKWD — Gomułkę i Bieruta — tzw. PPR. Ta bolszewicka aktywność ludzi z GWna nie powinna specjalnie dziwić, bowiem w kierownictwie GWna są przecież potomkowie tych sowieckich komunistów z KPP i PPR, którzy m.in zdradzali Polskę na rzecz swojej sowieckiej ojczyzny — dążąc do sowietyzacji Polski. Jedni z tych sowieckich zbrodniarze tylko Polskę zdradzali, inni także mordowali Polaków oraz współdziałali z sowieckimi masowymi mordercami z NKWD, którzy wymordowali dziesiątki tysięcy polskich patriotów. Do Polski, tych zbrodniarzy z NKWD wwiozły sowieckie czołgi — a swojego "patriotyzmu" do Związku Sowieckiego uczyli się oni wcześniej na przyspieszonych kursach mordowania polskich patriotów organizowanych dla nich przez ich przyjaciół ze stalinowskiego NKWD. Właśnie o tych dążeniach postsowieckiego neobolszewizmu do ponownej sowietyzacji Polski — pisze red. Semka...
Neobolszewizm — Tresura świadomości Piotr Semka Do wielu niepokojących cech polskiej lewicy, która chce "na skróty" zmieniać mentalność Polaków, doszła nowa: akceptacja przemocy Doczekaliśmy się lewicowego mainstreamu, który chwali zamaskowane bojówki i usprawiedliwia tych, którzy gubią kastety i pałki. Spór o rolę „Krytyki Politycznej” w zajściach 11 listopada i kampania obrony niemieckich zadymiarzy wykreowały nową konstelację na polskiej lewicy. Oświadczenie broniące niewinności sojuszników Porozumienia 11 Listopada podpisali zarówno politycy SLD, tacy jak Wojciech Olejniczak i Ryszard Kalisz, posłowie Ruchu Palikota, jak i liderzy środowisk mniejszości seksualnych na czele z Anną Grodzką, Wandą Nowicką i Robertem Biedroniem. Silną – tak naprawdę quasi-polityczną pozycję w tym gronie – zajmowali publicyści"Gazety Wyborczej", tacy jak Seweryn Blumsztajn i Piotr Pacewicz, Jacek Żakowski reprezentujący"Politykę" i wreszcie Cezary Michalski pisujący na łamach"Newsweeka". Grono to uzupełniali liderzy"Krytyki Politycznej", a Agata Bielik-Robson reprezentowała elity uniwersyteckie. Doczekaliśmy się, więc własnej wersji tęczowej koalicji, która przekroczyła kolejny Rubikon w polskiej polityce. Zobaczyliśmy środowisko lewicowych elit, które postanowiło wykorzystać swoją pozycję w establishmencie i mediach, aby przeprowadzić test siły kreowania rzeczywistości. Iść w zaparte i zanegować znane z relacji i nagrań filmowych fakty na temat agresji niemieckich bojówkarzy na ulicach Warszawy.[xi] (…)
Duchy tow. Lenina i tow. Stalina wciąż żyją w PRL-bis Przecież to"chodzenie w zaparte" oraz negacja faktów, — o czym pisze red. Semka — należą do podstawowego arsenału propagandowego komunistyczno-sowieckich i nazistowskich politruków. Nic, więc dziwnego w tym, że żerujące na Narodzie Polskim postbolszewickie quasi-elity — czerpią do woli z tych osiągnięć swoich czerwono-brunatnych, socjalistycznych przodków. Przodków spod zbrodniczych znaków sowieckiego sierpa i młota oraz hitlerowskiej swastyki. Do tych samych zbrodniczych komunistycznych tradycji masowych zbrodni na polskich patriotach, chce także powrócić wspomniany już Michał Nowicki[xii], syn znanej lewackiej aborcjonistki, obecnie wicemarszałka Sejmu PRL-bis. [sic!] Komunistyczni bandyci z organizacji założonej przez Nowickiego byli także i "na barykadach" stawianych przeciwko Polakom i polskiemu patriotyzmowi przez antypolskie Porozumienie 11 Listopada.[xiii]
Sowiecka krzyżowka sowieckiego człowieka z małpą Stalin przeznaczył spore środki na stworzenie dla armii sowieckiej krzyżowki sowieckiego człowieka z małpą. Jak to było widać na warszawskich ulicach 11 listopada — akurat ten ekperyment stworzenia komunistycznych mózgów osiągających w porywach inteligencję 3-letniego dziecka — w jakimś stopniu Stalinowi się udał… Kontynuacji tego stalinowskiego eksperymentu w hodowli janczarów bolszewizmu — od jakiegoś czasu służą doświadczenia tow. Blumsztajna i jego bolszewickiej jaczejki z GWna. A ta nowa-stara konstelacja polskiej kawiorowo-jaguarowej lewicy z tow. Kaliszem na czele, o której pisze red. Semko, tę stalinowską armię — eksperymentalnych komunistycznych mózgów — bez zastrzeżeń popiera. Popiera, upychając swoje mózgi w tej komunistyczno-sowieckiej formalinę, o jakiej pisał LeopoldTyrmand:
"Bronię mózgu. Tego z odmętów kosmogonii i tego mniejszego, mojego własnego. Marksiści chcą wyciąć mózg z człowieka i włożyć go do słoja z ideową formaliną ich wyłącznej produkcji."[xiv]
[i] "We have no compassion and we ask no compassion from you. When our turn comes, we shall not make excuses for the terror." Zob."Suppression of the Neue Rheinische Zeitung," Neue Rheinische Zeitung, May 19, 1849. Zob. także"The revolution of 1848–49: articles from the Neue Rheinische Zeitung", International Publishers, 1972, s. 254.
[ii] "The classes and the races too weak to master the new conditions of life must give way…", Marx People’s Paper, April 16, 1856, Journal of the History of Idea, 1981.
[iii] "The present generation resembles the Jews whom Moses led through the wilderness. It must not only conquer a new world, it must also perish in order to make room for people who will be equal to a new world." Zob.: Gyorgy Lukacs "History and Class Consciousness" (Historia , MIT Press, 1972, p. 315. Zob. także: Andrzej Walicki"Marxism and the Leap to the Kingdom of Freedom: The Rise and Fall of the Communist Utopia", Stanford University Press, 1997, s. 14.
[iv] Zob.:"Stalin's half-man, half-ape Super Soldier" (Stalinowski super żołnierz; pół-człowiek, pół-małpa),http://news.scotsman.com/international.cfm?id=2434192005.
[v] "Then there will be a struggle, an ‘inexorable life-and-death struggle,’ against those Slavs who betray the revolution; an annihilating fight and ruthless terror – not in the interests of Germany, but in the interests of the revolution!" Zob."Democratic Pan-Slavism, Cont.", Neue Rheinische Zeitung, February 16, 1849. Zob. także: Agnieszka Bieńczyk-Missala"Rafał Lemkin: A Hero of Humankind", Polski Instytut Spraw Międzynarodowych, 2010, ss. 128–129.
[vi] Zob.: Neostalinista Michał Nowicki obiecuje komunistycznym bandytom: "’Poleje się krew, ale tego nie trzeba się bać’, ’Sami wykończymy polską burżuazję i jej łańcuchowe psy’", http://salski.nowyekran.pl/post/3060,poleje-sie-krew-ale-tego-nie-trzeba-sie-bac-sami-wykonczymy-polska-burzuazje-i-jej-lancuchowe-psy.
[vii] Na kursach NKWD dla twórców sowieckiego PPR w okupowanej przez Niemców Polsce — tym wychowankom sowieckiego bolszewizmu przekazywano wiedzę nie tylko o tym jak mordować polskich patriotów — lecz instruowano także, że komuniści muszą wysyłać do hitlerowskiego Gestapo donosy na polskich patriotów z AK…
[viii] Członkowie komunistycsnej, sowieckiej partii zwanej PPR oraz zbrodniczych służb bezpieczeństwa tej partii — popełnili w PRL dziesiątki tysięcy zbrodni komunistycznych przeciwko narodowi plskiemu, w tym także i zbrodni przeciwko ludzkości. Pojęcie zbrodni komunistycznych sprecyzowała ustawa o Instytucie Pamięci Narodowej-Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (DzU z dnia 19 grudnia 1996 r.), obok zbrodni nazistowskich.Według prawa międzynarodowego zbrodnie komunistyczne, stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi,ludzkości lub zbrodnie wojenne nie ulegają przedawnieniu. Art. 43 Konstytucji RP także mowi, iż:"Zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości nie podlegają przedawnieniu."
[ix] "Nawet jego [A. Michnika — przyp. Andy] ‘walka’ o socjalizm z ludzką twarzą, jego działalność studencka, wygłaszanie tez o walce z totalitaryzmem, pobyt w więzieniu rodzą wątpliwości, czy nie była to działalność nacechowana wiarą w to, że ustrój socjalistyczny może mieć jakiś pozytywny aspekt - przypomina to postawę trockistowską - paradoksalnie również karaną więzieniem w ZSRS." Zob.: "Za co to odznaczenie?", Z prof. Jackiem Trznadlem, przewodniczącym Rady Polskiej Fundacji Katyńskiej rozmawia Paulina Jarosińska,"Nasz Dziennik", 2010-11-09, http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=108455.
[x] Zob.: "Trujący nadludzie GWna spod znaku zdradzieckich, sowieckich partii KPP i PPR", http://salski.nowyekran.pl/post/30932,trujacy-nadludzie-gwna-spod-znaku-zdradzieckich-sowieckich-partii-kpp-i-ppr.
[xi] Cytat za: http://uwazamrze.pl/2011/11/18868/neobolszewizm-tresura-swiadomosci.
[xii] Zob. przypis nr 6 — o neostaliniście Nowickim.
[xiii] Zob.: "Porozumienie 11 Listopada jest antypolską, nielegalnie propagującą komunistyczną rewolucję przestępczą bandą", http://salski.nowyekran.pl/post/37958,porozumienie-11-listopada-jest-antypolska-nielegalnie-propagujaca-komunistyczna-rewolucje-przestepcza-banda.
[xiv] Leopold Tyrmand"Dziennik 1954", Wydawnictwo Polonia, 1985.
Andy-aandy
Czym jest NR i dlaczego go porzuciłam? O co chodzi w ideologii zwanej narodowym radykalizmem? I z jakich powodów opuściłam polski ruch NR?
Część pierwsza Czym jest NR? Co oznacza ten skrót? NR, czyli narodowy radykalizm, to nic innego jak skrajna odmiana ideologii nacjonalistycznej. Polski ruch narodowo-radykalny narodził się w czasach międzywojennych i od samego początku był kojarzony z hasłami konserwatywnymi, antykomunistycznymi, antyliberalnymi, antydemokratycznymi i ultrakatolickimi. Dzisiejsi narodowi radykałowie dodają do tych postulatów walkę z ruchem LGBT oraz innymi specyficznymi zjawiskami docierającymi do nas z Zachodu. Działacze NR posługują się takimi znakami jak krzyż celtycki (międzynarodowy symbol nacjonalizmu), falanga (ręka trzymająca miecz, najczęściej przedstawiana na zielonym lub czarnym tle) czy szczerbiec (miecz koronacyjny królów polskich). Chętnie eksponują polskie flagi narodowe oraz symbol Orła Białego (nierzadko w wersji przedwojennej). Zwolennicy narodowego radykalizmu są zazwyczaj głęboko wierzący i mocno klerykalni. Znaczna część tego środowiska to katolicy tradycyjni, czyli tacy, którzy nie uznają postanowień Soboru Watykańskiego II i żyją według zasad propagowanych przez Kościół przedsoborowy. Jak nietrudno się domyślić, w gronie katolików-tradycjonalistów ogromną popularnością cieszą się takie idee jak sedewakantyzm czy lefebryzm. Katoliccy tradycjonaliści szanują postać Piusa X, Piusa XII i Marcela Lefebvre’a, a swoje poglądy religijne manifestują m.in. poprzez uczestnictwo we Mszach trydenckich. Istnym “kapelanem” NR jest przedsoborowy ksiądz Rafał Trytek, znany ze skrajnie krytycznego stosunku do homoseksualizmu. Wielu działaczy narodowo-radykalnych uważa się za obrońców religii chrześcijańskiej i cywilizacji łacińskiej, stąd moda na różnorakie nawiązania do średniowiecznych krzyżowców (w Internecie aż się roi od samozwańczych “crusaderów“!). Narodowi radykałowie sprzeciwiają się feminizmowi, aborcji, eutanazji, swobodzie seksualnej, pornografii, narkomanii i poprawności politycznej. Są również przeciwni Unii Europejskiej oraz innym instytucjom ponadnarodowym ograniczającym suwerenność naszego państwa. Jeśli chodzi o sprawy gospodarcze, to zdania przedstawicieli ruchu NR są podzielone. Jedni opowiadają się za wolnym rynkiem, natomiast inni popierają Trzecią Drogę (Trzecią Pozycję, terceryzm). Znaczna część narodowych radykałów jest przekonana, że grozi nam poważne niebezpieczeństwo ze strony syjonizmu i/lub islamizmu. Narodowi radykałowie chętnie słuchają piosenek wyrażających idee bliskie ich sercom. Są aktywni w Internecie, wydają własną prasę, organizują przeróżne manifestacje i kontrmanifestacje, (podczas których dochodzi niekiedy do starć z antifą, czyli skrajną lewicą). Często solidaryzują się albo otwarcie współpracują z analogicznymi ugrupowaniami funkcjonującymi za granicą. Działacze NR lubią cytować myśli przedwojennych intelektualistów endeckich, takich jak Roman Dmowski czy Jan Mosdorf. Potępiają nazizm i komunizm - ideologie, które doprowadziły do śmierci lub cierpienia wielu Polek i Polaków. Cenią sobie Żołnierzy Wyklętych, a zwłaszcza członków Narodowych Sił Zbrojnych, którzy światopoglądowo byli związani z endecją. Szanują uczestników powstania warszawskiego, aczkolwiek dyskutują o tym, czy ten zryw był słuszną decyzją. Charakterystyczne, werbalne pozdrowienia narodowych radykałów to: slava, sława, sława Wielkiej Polsce, chwała Wielkiej Polsce, czołem Wielkiej Polsce (Wielka Polska, nazywana także Wielką Polską Narodową, Wielką Polską Katolicką lub Katolickim Państwem Narodu Polskiego, to ostateczny cel działalności narodowych radykałów. Ma to być państwo zorganizowane według zasad NR). Wielu zwolenników narodowego radykalizmu nie widzi nic złego w pokazywaniu tzw. rzymskiego salutu, czyli gestu polegającego na podniesieniu wyprostowanej prawej ręki. Ich zdaniem, rzymski salut nie jest wyłącznie znakiem hitlerowskim, ponieważ przed drugą wojną światową był stosowany przez prawicowców z całego świata - także przez Polaków. Entuzjaści rzymskiego pozdrowienia zwracają uwagę na to, że niemieccy naziści wyciągali ręce pod kątem prostym, czyli zupełnie inaczej niż endecy. Argumenty NR zazwyczaj nie są przekonujące dla większości społeczeństwa, według której każda prezentacja rzymskiego salutu jest tożsama z aluzją do hitleryzmu. Narodowi radykałowie uwielbiają mundury i często pokazują się w nich na manifestacjach. Tradycyjny mundur polskiego NR (wywodzący się jeszcze z okresu międzywojennego) ma kolor piaskowy. Na ramieniu nosi się zieloną opaskę z białym znakiem falangi.
Część druga To tyle w kwestii istoty narodowego radykalizmu. Teraz wypadałoby odpowiedzieć na pytanie: dlaczego przestałam być narodowym radykałem? Jak to się stało, że wytrzymałam w tym ruchu trzy i pół roku, a potem niespodziewanie powiedziałam “Dosyć“? Co spowodowało, że zdecydowałam się odejść z tego środowiska i rozpocząć “karierę solową” - bardziej popową, mniej undergroundową? Oto kilka przyczyn (ułożonych w przypadkowej kolejności):
1. Patologiczna sytuacja w całym ruchu narodowym. Tak naprawdę, nie ma czegoś takiego jak jeden, spójny, solidarny i zdyscyplinowany ruch narodowy. W obrębie tego ruchu funkcjonuje wiele małych organizacji, które znacznie się od siebie różnią, a nawet wzajemnie zwalczają. Każda z formacji jest przekonana, że głosi “jedyne słuszne” poglądy oraz nie dopuszcza do siebie argumentów przeciwnika. Ugrupowania nacjonalistyczne, zamiast szukać punktów wspólnych i dążyć do utworzenia silnej koalicji, pogrążają się w beznadziejnych konfliktach partyjnych i personalnych. Niesnaski wewnątrz ruchu narodowego powodują, że ten ruch staje się coraz słabszy. Aktywiści marnują czas i energię na bezsensowne awantury, a lewica sprytnie to wykorzystuje do własnych celów. Niektóre organizacje nacjonalistyczne cierpią z powodu wewnętrznego skłócenia i - na własne życzenie - ulegają rozbiciu. Podobna sytuacja panuje obecnie w centroprawicowym Prawie i Sprawiedliwości: niegdyś była to jedna partia, później wyodrębniło się z niej PJN, a następnie Solidarna Polska. Z jednej formacji zrobiły się trzy. Rozmnożenie przez podział, jak w mordę strzelił! Można to porównać do dziejów przedwojennego Obozu Narodowo-Radykalnego, który rozszczepił się na ONR Falangę i ONR ABC. Jeśli chodzi o współczesnych narodowców, to potrafią oni wzajemnie się wyzywać, oczerniać, procesować o błahostki oraz mścić za urazy sprzed wielu lat. O waśniach w polskim ruchu narodowym pisałam już półtora roku temu w tekście pt. “Narodowcy przeciwko narodowcom. Podobieństwa się odpychają”. Świat nacjonalizmu obfituje w ludzi, którzy posiadają wysoką samoocenę i uważają, że powinni być wodzami. Nie mają oni jednak charyzmy i nie potrafią zgromadzić wokół siebie wiernych podwładnych (generałowie bez armii, ot co!) Można ich porównać do Króla z “Małego Księcia”, który strasznie chciał rozkazywać, ale nie miał, komu. Problemy, które opisałam, da się skomentować cytatem z piosenki grupy WWO: “Każdy ponad każdym. Innego traktuje, jakby był niczym. Wszyscy najmądrzejsi. Myślą chyba, że są wybrańcami”.
2. Zniewolenie jednostki ludzkiej. Światopogląd narodowo-radykalny opiera się na schemacie, który został ustalony dawno temu i który ma być niezmienny oraz bezwzględnie przestrzegany. W NR ideologia nie jest dla ludzi, tylko ludzie dla ideologii. Jeśli nie potrafisz się dostosować do “świętego” schematu, to znaczy, że albo jesteś pozerem, albo szpiegiem podszywającym się pod narodowca. To nie Ty uczestniczysz w budowaniu światopoglądu, tylko światopogląd buduje Ciebie i wymusza na Tobie odpowiednie postawy. Forma, gęba i pupa. Musisz popierać X, a potępiać Y. Na A masz reagować tak, na B siak, zaś na C owak. To wolno Ci czytać, a tego nie. Pilnujesz, czy inni narodowi radykałowie postępują zgodnie z obowiązującym szablonem, natomiast oni pilnują Ciebie. Mało tego: kontrolujesz również swoje otoczenie, a na wszelkie odstępstwa od schematu reagujesz złością i wrogością. Jeśli robisz coś nie tak, to zostajesz uznany za odszczepieńca, zdrajcę lub tajnego współpracownika wrogiej opcji politycznej. Jest to dla Ciebie totalna porażka, plama na honorze. Ta niesława podważa Twoją przynależność do grupy “prawdziwych Polaków” i czyni Cię istotą mniej wartościową od prawomyślnych NR.
3. Anders Behring Breivik jest narodowym radykałem. Jeżeli ktoś mówi, że sprawca podwójnego zamachu terrorystycznego z 22 lipca 2011 roku jest neonazistą, to znaczy, iż nie ma zielonego pojęcia o sprawie. Norweski zamachowiec wcale nie przypomina neonazisty. Przeciwnie, można go określić, jako specyficznego narodowego radykała - takiego, który nie zajmuje się wyłącznie swoim krajem, tylko myśli o całej Europie. Tacy też istnieją, o czym świadczą wspomniane już przeze mnie międzynarodowe koalicje ugrupowań NR. Gdybyście, ludzie, zajrzeli do manifestu ABB, to byście wiedzieli, że Norweg prawie wcale nie interesuje się kwestiami rasowymi. Przedmiotami jego zainteresowania są cywilizacja łacińska i kultura chrześcijańska - wartości rzekomo zagrożone przez islam. Breivik uważa się za współczesnego krzyżowca, męczennika i bojownika o niepodległość Europy. To argument przemawiający za tym, żeby uznać go za narodowego radykała. Narodowy socjalista pisałby o “czystości krwi”, “ochronie białej rasy” etc. Jak się okazuje, Breivikowi chodzi o coś zupełnie innego. Kolejna sprawa: Anders odwołuje się do chrześcijaństwa, a neonaziści brzydzą się tą religią ze względu na żydowskie pochodzenie Jezusa Chrystusa. ABB w sporze arabsko-żydowskim opowiada się po stronie Żydów. Breivik jest nacjonalistą, patriotą, konserwatystą, antydemokratą, antyfeministą, antykomunistą, antyliberałem, antyglobalistą, tradycjonalistą i przeciwnikiem poprawności politycznej, co znowu upodabnia go do NR. W swoim manifeście rekomenduje on europejskie ugrupowania narodowo-radykalne (np. ONR, NOP), nie zaś neonazistowskie. O samych narodowych socjalistach pisze tak: “I believe they are just bewildered nationalists in search for uniting factors. In their frustration they have chosen the most despicable banner available as a way of saying a big ‘fuck you’ to the current establishment. But I am well aware that 20-30% of them really hates Jews and support most aspects of national-socialism. This shouldn’t be tolerated and we shouldn’t sympathise with them whatsoever. (...) We see National Socialism as a hate-ideology as it is genocidal and imperialistic in nature”.I wszystko jasne, prawda? Nie jestem w stanie trwać przy narodowym radykalizmie, kiedy wiem, że ktoś - w imię wartości NR - z zimną krwią wymordował 77 osób, głównie nastolatków. Nie chcę być taka jak masowy morderca z Norwegii. A tak w ogóle, to jestem wstrząśnięta, bo dotychczas wydawało mi się, że tylko neonaziści są zdolni do tego typu czynów (wszak istnieją narodowosocjalistyczne organizacje terrorystyczne, np. Combat 18). Nigdy nie wyobrażałam sobie, że narodowy radykał mógłby zniszczyć prawie 80 niewinnych ludzkich istnień. Spodziewałam się okrucieństwa wyłącznie ze strony narodowych socjalistów. Aż w końcu się doigrałam - przez idiotę, który sądził, że jest katechonem!
4. Niedobór kultury i dobrego smaku. Poglądy narodowo-radykalne nie zawsze są wyrażane w formie wyśmienitych tekstów publicystycznych. Przedstawiciele ruchu NR często używają nieeleganckiego słownictwa, wykrzykują złośliwe, pozbawione głębszej treści hasła oraz sięgają po argumentum ad personam. Podniesiony głos, inwektywy i zwyczajne dokuczanie pojedynczym osobom lub grupom jest żałosne oraz niegodne żadnej opcji politycznej. Każdy powinien mieć prawo do wypowiadania swoich opinii: ja, narodowi radykałowie, narodowi socjaliści, liberałowie, libertarianie, anarchiści, obrońcy praw zwierząt, muzułmańscy teolodzy, katoliccy moraliści, syn Wandy Nowickiej i ona sama. Jednak wszystkie przekonania powinny być wyrażane w sposób grzeczny i taktowny. Niestety, działacze NR często o tym zapominają, co owocuje infantylnymi odzywkami i kuriozalnymi napisami na plakatach. Najgorsze jest jednak to, że takie teksty niejednokrotnie idą w parze ze skandalicznym zachowaniem (bójki, przepychanki, akty wandalizmu itp.).
5. Kolaboracja z partią, której przedstawiciel podpisał Traktat z Lizbony. Coraz częściej zdarza się, że narodowcy (nie tylko NR, ale również inne grupy nacjonalistów) współpracują z kręgami zbliżonymi do Prawa i Sprawiedliwości. Robert Winnicki, prezes Młodzieży Wszechpolskiej, otwarcie konszachtuje z Solidarnymi 2010, a opolski oddział Obozu Narodowo-Radykalnego sprzymierzył się z tamtejszym Klubem “Gazety Polskiej” (problem “spisienia” MW i ONR jest stale demaskowany i krytykowany przez redaktorów portalu Konserwatyzm.pl). Eugeniusz Sendecki, który w 2009 roku protestował przed Pałacem Prezydenckim przeciwko ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego, zaprasza dziś do swojej Telewizji Narodowej Joannę Burzyńską - obrończynię Krzyża Smoleńskiego i miłośniczkę PiS-u, która wychwala pod niebiosa Lecha Kaczyńskiego. W portalach społecznościowych można się natknąć na profile ludzi, którzy z jednej strony uważają się za narodowców, a z drugiej deklarują szacunek do LK i/lub jego brata. Czy oni wszyscy zapomnieli o tragicznym dla Polski wydarzeniu z 10 października 2009 roku?! Nie wiem. Jedno jest pewne: nie chcę być kojarzona z PiS-em i jego sojusznikami!
6. Marzenia ściętej głowy.Narodowy radykalizm to ideologia niemająca najmniejszej szansy na realizację. Reprezentanci tego światopoglądu często pogrążają się w marzeniach, fantazjują o tym, jak będzie wyglądał przyszły, lepszy, sprawiedliwszy świat. Mydlą sobie oczy naiwną nadzieją na zwycięstwo i - jak to się mówi - dzielą skórę na niedźwiedziu. Nie dostrzegają albo nie chcą dostrzec faktu, że ruch NR jest w Polsce wyjątkowo nieliczny, niepopularny, niezorganizowany i całkowicie pozbawiony siły przebicia. Wmawiają sobie i innym ludziom, że wkrótce wygrają, lecz zamiast tryumfów kolekcjonują mniejsze lub większe klęski. Ten optymizm dodaje im otuchy i motywuje ich do dalszej pracy. Jednak beztroska nie może trwać wiecznie. Kiedyś narodowi radykałowie się obudzą i odkryją ponurą prawdę o swojej sytuacji. Ciekawe, jak się wtedy poczują?! Mam nadzieję, że jakoś wytrzymają to cierpienie psychiczne!
7. Nieprawdopodobna nagonka medialna.Nacjonaliści nigdy nie cieszyli się przychylnością mediów głównonurtowych, jednak w ciągu ostatnich kilku miesięcy dziennikarskie ataki na narodowców wyraźnie się nasiliły. Wzrost niechęci do osób o poglądach narodowych (nie tylko NR) da się zauważyć także w polityce i w świecie zwykłych obywateli. Po zamachach, które miały miejsce w Norwegii w lipcu 2011 roku, w całej Europie rozpoczęło się istne “polowanie na narodowców”. Pojawiły się projekty ustaw wymierzone bezpośrednio w nacjonalistów, a służby specjalne zaczęły uważniej się przyglądać tzw. prawicowym ekstremistom. Narodowcy stali się kozłem ofiarnym, o czym pisałam w artykułach “Nie chcę cierpieć za grzechy Breivika!” i “Breivik zburzył mój obraz świata”. Agresja, z jaką przyjęto warszawski Marsz Niepodległości w 2011 roku, jest dowodem na powszechną nienawiść do nacjonalistów (poprzedni Marsz również wzbudzał kontrowersje, ale nie doprowadził do tak wielkich zniszczeń jak ten ostatni). W ciągu ostatnich kilku miesięcy dużo złego zrobili polscy i zagraniczni neonaziści, a przecież znaczna część społeczeństwa nie odróżnia narodowych socjalistów od narodowych radykałów. Doszliśmy do punktu, w którym strach być narodowcem, bo zarówno system, jak i obywatele są coraz bardziej zdenerwowani na wszelakich nacjonalistów. Aż chce się spytać: “Jak żyć?!”.
8. Smutne życiorysy sympatyków NR. Znam dwóch narodowych radykałów, którzy za swoją działalność zapłacili bardzo wysoką cenę. Nie mam zamiaru opisywać tego, co im się przydarzyło, więc napomknę tylko, że nikomu nie życzyłabym tak poważnych problemów. To, co spotkało tych nieszczęśników, nie było przypadkowe. Wprost przeciwnie: miało bezpośredni związek z ich aktywnością w ruchu NR. Ideologia narodowo-radykalna naprawdę potrafi przynieść człowiekowi masę przykrości lub wręcz zrujnować mu życie. Czy, wobec tego, opłaca się iść tą drogą?
9. Niemożność dalszego życia w obłudzie. Narodowy radykalizm to ideologia ultrakatolicka, a przecież ja jestem ateistką! Mam się zachowywać jak klerykał tylko, dlatego, że ideologiczny schemat tego wymaga? A po jaką dżumę?! Po co ja, osoba niewierząca, mam szanować Kościół, skoro ten patrzy z pogardą lub politowaniem na ludzi niewierzących?! Parafrazując słowa Romana Dmowskiego: “Jestem ateistką, więc mam obowiązki ateistyczne”. No i mam swoją godność, nieprawdaż?!
Zakończenie Co czuję po odejściu z ruchu narodowo-radykalnego? No cóż, kłębi się we mnie mnóstwo sprzecznych uczuć. Chwilami jest mi przykro, bo wyrzekłam się ideologii, która była dla mnie całym światem. Tęsknię wówczas za przeszłością i przeżywam wyrzuty sumienia, wynikające z tego, że działacze NR mogą być bardzo rozczarowani i zasmuceni moją decyzją. Innym razem dopadają mnie negatywne emocje, które sprawiają, że mam ochotę mówić o narodowym radykalizmie tak jak Internauta Pawelzondzi o forum Ciapskład (“Całe szczęście, że udało mi się uwolnić od tego narzędzia szatana!”). Myślę, że wraz z upływem czasu będzie w moim sercu coraz mniej niepokoju. Kim jestem teraz, po wyrzeczeniu się ideologii NR? Kiedy zastanawiam się nad swoją nową tożsamością polityczną, dochodzę do wniosku, że jestem kimś w rodzaju patriotycznej, prosłowiańskiej, antyfeministycznej, antyaborcyjnej i antyklerykalnej socjaldemokratki. Wydaje mi się, że w moim światopoglądzie każdy może znaleźć coś dla siebie. I na tym polega jego niezwykłość.Natalia Julia Nowak
Waga symboli Zarzuca się często Polakom, i niebezpodstawnie, że skupiają się na symbolach, zaniedbując to, co powinno być za nimi. W istocie i sfery symboli dotknął u nas rozkład. Jeśli słowa „Bóg, Honor, Ojczyzna” są w jednej z wiodących stacji telewizyjnych podawane jako konkretny (i zresztą jedyny) przykład „haseł wzywających do agresji”, jeśli dla może niezbyt licznej, ale wpływowej, części elit dzień 11 listopada jest świętem nie odzyskania niepodległości po latach powstań i represji, ale jakiejś bliżej nieokreślonej „kolorowości” i „tolerancji” dla wszystkiego, z ekscesami niemieckich bojówkarzy włącznie, i jeśli ich świętowanie polega na tańcu w rytm piosenki „Dymać Orła Białego” (co z dumą opisuje na stronie internetowej „Krytyki Politycznej” piosenki tej autor i na kolorowym wiecu wykonawca), a biało-czerwone flagi i historyczne mundury stają się przedmiotem agresji „antyfaszystów” – to trudno znaleźć słowa na opisanie śmietniska, w jakie opiniotwórcze salony zamieniły część polskich umysłów. W tej sytuacji cieszy, że premier – być może zobaczywszy w Internecie, ile tysięcy ludzi zgromadził Marsz Niepodległości – sięgnął w swym exposé po retorykę, od której wcześniej stronił. Usłyszeliśmy, między innymi, wezwanie, by być „wielkim silnym narodem”, usłyszeliśmy o obowiązku wdzięczności wobec narodu i inne podobne frazy – najwyraźniej słowo „naród”, pod wpływem lewicy do niedawna wstydliwie rugowane ze sfery publicznej, zaczyna wracać do łask. To powrót zdrowego rozsądku, bo kryzys pokazał dobitnie, że z problemami radzić są sobie w stanie tylko państwa narodowe. To nie na żadne organa wspólnotowe, ale na rządy Niemiec, Francji i innych państw zwracają się dziś wszystkie oczy. Bez tego, co symbolizują Orzeł Biały i nasza flaga, nie przetrwamy. RAZ
W misteriach Eurazji 28 maja 2009 roku ukazał się w Kielcach w studenckim piśmie „Presik” mój wywiad pt. "W misteriach Eurazji" Z prof. dr hab. Romualdem Szeremietiewem– byłym wiceministrem obrony w rządzie Jana Olszewskiego, jednym z założycieli Konfederacji Polski Niepodległej, obecnie kierownikiem Katedry Prawnych Aspektów Bezpieczeństwa Narodowego KUL rozmawia Marek Andrzejewski.
Pytanie: Współczesny, wybitny rosyjski filozof i geopolityk Aleksander Dugin, twórca partii Eurazja, autor takich książek jak „Teoria hiperborejska”, czy „Misteria Eurazji”, w swojej doktrynie eurazjatyzmu twierdzi, że zderzenie tzw. atlantyzmu, czyli cywilizacji Zachodu z rosyjskim eurazjatyzmem jest nieuchronne. Wychodząc z przesłanek tej teorii należy zapytać czy konflikt na linii Unia Europejska – Rosja to nieodwołalna przyszłość? Romuald Szeremietiew:Dugin uzasadnia pewną ideę, która pojawiła się z bardzo wielką siłą w Rosji po odejściu Jelcyna. Jest to stara i odwieczna idea odbudowy imperium rosyjskiego. Elity rosyjskie nie potrafią sobie wyobrazić inaczej egzystencję Rosji jak w formie imperialnej. Dugin jest użytecznym uzasadnieniem dla tego typu tendencji, stąd zresztą jego bardzo wysoka obecnie pozycja w strukturach władzy. Zaczynał w swoistej „politycznej piwnicy” gdzieś na moskiewskich przedmieściach…
Rosyjska Partia Narodowo-Bolszewicka… -Tak właśnie. Od obdrapanej piwnicy, jako siedziby do luksusowych pomieszczeń i salonów w centrum Moskwy. Od tego momentu zapraszany na same szczyty władzy, współpracujący z Ministerstwem Obrony, człowiek bardzo poważnie traktowany przez obecną władzę. Świadczy to, że jego teorie i koncepcje są przydatne, i z tego powodu są również bardzo niepokojące i niebezpieczne. Pytanie czy chodzi o konflikt Eurazja, czyli Rosja imperialna – Europa, czy też inaczej, Federacja Rosyjska – Zachód, albo w jeszcze innej konfiguracji, imperium eurazjatyckie „Świętej Rusi” – część cywilizacji Okcydentu. W tym wypadku powstaje istotna kwestia, które państwa zachodnie będą współpracowały z nowym imperializmem rosyjskim, a które będą temu przeciwne. Jak wiadomo, niedawno pojawiła się tendencja określana, jako Libertas. Bodajże Jacek Żakowski w jednym ze swoich komentarzy, powiedział, że Wałęsa jeżdżąc na spotkania tego nowego paneuropejskiego ruchu politycznego, de facto wyraża poparcie dla agenta Kremla, bowiem w interesie Rosji leży, żeby Europa była słaba, niezjednoczona, czyli bez Traktatu Lizbońskiego. Mnie się wydaję, że to nie jest właściwy wniosek, dlatego, bo Europa według modelu, który przewiduje traktat z Lizbony, to Europa, w, której bardzo silny wpływ mają Niemcy, w wyraźny sposób współpracujące z Francuzami. Niemcy, które zawsze miały silne inklinacje w kierunku Rosji imperialnej.
Współpraca rosyjsko-niemiecka jest bardzo mocno zakorzeniona historycznie. Nawet dziś odczuwamy ją intensywnie, nie potrzeba uważnej obserwacji. -Jakoś tak się działo zawsze w historii, że Rosjanie i Niemcy czuli do siebie pewnego rodzaju „miętę”. Prof. Koneczny, którego warto czytać zwłaszcza dzisiaj, mówi o tym, że istnieje konflikt cywilizacyjny między Polską z cywilizacją łacińską, a Rosją i Niemcami. Wskazuje na Rosję jako na cywilizację turańsko-bizantyńską i na Niemcy jako enklawę cywilizacji bizantyńskiej w Europie. Obie są sobie bliskie i wrogie Polsce.
Prof. Feliks Koneczny wskazywał zwłaszcza na Prusy. - Państwo pruskie zdominowało Niemcy od czasów Bismarcka, który był zwolennikiem tzw. „Małych Niemiec” Klein Deutschland i dlatego wypchnął katolicką Austrię poza teren Niemiec, żeby protestanckie bizantyjskie Prusy były hegemonem i to one budowały Rzesze niemiecką. Po II wojnie światowej NRD nazywano „czerwonymi Prusami” i tak się złożyło, że są one znowu w składzie Niemiec, a stolica z Bonn przejechała do Berlina. To oznacza, że prusactwo, ma pewien wpływ na obecną rzeczywistość niemiecką, co, zdaje się zaczynamy powoli dostrzegać. Bizantyjskie Niemcy prusackie i owa duginowska, rozbudzona imperialnie Rosja to towarzystwo dla nas niebezpieczne, ponieważ my, jako cywilizacja łacińska, zachodnia, kierujemy się m.in. zasadą, że polityka powinna być moralna i etyczna, a cel nie uświęca środków. Rosjanie i Prusacy uważają, że moralność nie ma nic wspólnego z polityką. Więc jest tu poważny problem, ma pan rację.
W wywiadzie z 1998 roku dla pisma Fronda, Dugin powiedział: „Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie.” Czy w geopolityce rosyjskiej istniało kiedykolwiek miejsce na niepodległą Rzeczypospolitą? - Nigdy. W geopolityce i koncepcjach Rosji imperialnej nie ma miejsca dla niepodległej Polski. Jest wielkim dramatem, że między słowiańską przecież Polską i Rosją przyznającą się do słowiaństwa nie istniała i nie istnieje żadna tradycja współpracy i wzajemnego współdziałania. W naszych relacjach zawsze przeważał konflikt cywilizacyjny; polsko – rosyjskie zderzenie cywilizacji, można by powiedzieć. I rzeczywiście, jeżeli spojrzymy na wschód od Polski, to między katolicką Rzeczypospolitą, a prawosławną Rosją, istnieje pewna przestrzeń geopolityczna…
Strefa buforowa między naszymi krajami? Będąca swego rodzaju zaporą przed zderzeniem cywilizacyjnym? - Coś innego. Jest to historyczna strefa kulturowej i cywilizacyjnej rywalizacji. Wielkie Księstwo Litewskie byłoby tworem krótkotrwałym gdyby nie jego związek z Polską - nie zachowałoby swojej państwowości. Ruś Kijowska również okazała się czymś przejściowym, i w jednej części znalazła się w Rzeczypospolitej, w drugiej się zrusyfikowała. Na tych terenach ścierały się dwie idee państwowe: polska i rosyjska. Są to wyraźnie odmienne modele rządzenia. Kozacy, którzy przynależeli do Rzeczypospolitej, uważali, że z carem będą układać się i negocjować tak samo jak z królem Polski. Caryca Katarzyna II szybko rozproszyła ich złudzenia, każąc spalić i wymordować Sicz kozacką. W ten sposób skończyła się wolna i swobodna kozaczyzna. Jeśli potęga imperialna Rosji będzie się dziś odbudowywać, ta rywalizacja z Rzeczypospolitą będzie znowu miała miejsce. Przypominam, że święto państwowe współczesnej Rosji to dzień, w którym „wypędzono” Polaków z Kremla. Dla nas może się to wydawać paradoksalnie odległe zdarzenie. Oczywiście można powiedzieć tak: Wy macie 1920 rok, 15 sierpnia. Tylko, że to stosunkowo świeża historia, bo to XX wiek, i wtedy my rzeczywiście walczyliśmy o nasze być albo nie być. Natomiast, jeżeli chodzi o naszą obecność na Kremlu, to przecież Moskale chcieli, żeby królewicz Władysław został carem Rosji, a wkraczające do Moskwy wojska polskie hetmana Żólkeiwskiego witali chlebem i solą. To wszystko się połamało tylko dlatego, że Władysław nie zgodził się na konwersję na prawosławie. Król Zygmunt, chciał przy tym wprowadzić do Rosji katolicyzm, co dla cerkwi rosyjskiej, było zbyt ciężkie do ścierpienia. Okazuję się, że dla Rosjan jest to żywa sprawa, kręcą filmy na ten temat. Niedawno "Taras Bulba" Mikołaja Gogola został zekranizowany w wersji bardzo antypolskiej. My jesteśmy ciągle dla Rosji wyzwaniem, a im bardziej jesteśmy grzeczni i potulni, to oni uważają, że tym bardziej podstępni, że coś knujemy.
Eurazjatyzm zakłada powrót Rosji do pozycji mocarstwa poprzez republiki postradzieckie jak np. Kazachstan, Turkmenistan, Tadżykistan, Uzbekistan. Ten proces już się rozpoczął, na początku 2009 roku powstały Zbiorowe Siły Szybkiego Reagowania (KSOR) skupiające jednostki wojskowe rosyjskich sojuszników z Azji środkowej. Ma to być odpowiedź na siły szybkiego reagowania Paktu Północnoatlantyckiego. Uda się Putinowi zrekonstruować imperium w oparciu o kraje Wspólnoty Niepodległych Państw? - Szanse oczywiście ma, ale moim zdaniem to mu się nie uda. Z kilku powodów. Wspominał pan o tych republikach, rzeczywiście trzeba pamiętać, że zanim Wielkie Księstwo Moskiewskie ruszyło na zachód, najpierw opanowało tereny wschodnie, zwłaszcza Syberię. Żeby możliwe było rozpoczęcie ofensywy w kierunku zachodnim, Federacja Rosyjska musi mieć południe i wschód zabezpieczone. Tutaj pojawia się istotny problem, który wcześniej nie występował. Na południu i na południowym-wschodzie są bardzo poważne ośrodki siły imperialnej – Chiny i Indie. Nie ulega wątpliwości, że będzie to wpływało na sytuację i pozycję geopolityczną Rosji.
Warty wspomnienia jest także fakt chińskiego osadnictwa na Syberii. - Ilość Chińczyków i Rosjan – według nieujawnianych obliczeń – podobno zrównała się, proporcja stosunków demograficznych wynosi dwadzieścia pięć milionów ludności w przypadku obu narodowości. Nie są to pewne dane, ale znajdą się już duże miasta na Syberii, w których język chiński jest równoprawny z językiem rosyjskim. Jest to oczywiście dla Rosjan spory problem, zwłaszcza, że mają straszliwy kłopot z przyrostem naturalnym. To społeczeństwo starzejące się, podobnie jak my, ale u nas nie odbywa się to w tak szybkim tempie jak u nich. Przyrost naturalny w Rosji występuje głównie wśród społeczności rosyjskich muzułmanów. Według różnych danych, około czterdziestu procent poborowych rosyjskich to muzułmanie. Przewiduje się, że, za dziesięć, piętnaście lat ponad pięćdziesiąt procent żołnierzy rosyjskich będą stanowić islamiści. Jaki to może mieć wpływ na realizację imperialnych zamierzeń Rosji, nie musze mówić.
Jaką pozycję względem Federacji Rosyjskiej powinien zająć Zachodu, a zwłaszcza Polska? - W naszym interesie leży, aby porządek międzynarodowy, w którym obecnie funkcjonujemy, jako państwo był zachowany. Zmiana ładu wersalskiego w 1939 roku skończyła się dla Polaków utratą niepodległości. Trzeba było obalenia porządku jałtańskiego, aby Polska odzyskała suwerenność. Istnieje obawa, że jeżeli obecny porządek zostanie zmieniony, możemy znowu niepodległość stracić. Nasza polityka musi polegać na tym, żeby wspierać tych, którzy chcą obecny ład miedzynardowy utrzymać. Nie chcę nikogo martwić, ale w utrzymaniu bieżącego porządku najbardziej zainteresowane są Stany Zjednoczone.
Jak by pan zdefiniował obecny system polityczny Rosji i wskazał jego potencjalny kierunek ewolucji? - To jest coś, co zawsze było w Rosji - autorytarna władza. Totalitaryzm sowiecki był tu pewnym ekstremum w tradycji rosyjskiej, ale nie było to czymś dla Rosjan niezrozumiałym. Można zrzoumieć Sołżenicyna, który mówił, że to obcokrajowcy zainstalowali ten system, ale rzecz charakterystyczna, że totalitaryzmy były silnie umocowane, jako narodowe reżimy w krajach, które nie miały wiele wspólnego z cywilizacją łacińską. Próba totalitarna we Włoszech skończyła się faszyzmem, który był marnym totalitaryzmem, niemal operetkowym. Mussolini miał tego pecha, że nie postąpił tak, jak gen. Franco. Gdyby trzymał się z daleka od Hitlera i jego nazistów przeżyłby II wojnę światową i skończył, jako zasłużony emeryt włoski, a nie, jako powieszony przez komunistycznych partyzantów. Ustrój totalitarny istniał, więc w stanie czystym w Niemczech i Rosji. Natomiast władza rosyjska, poza tym totalitarnym ekstremizmem, zawsze przybierała formę autorytarne, bo to było dawniej samodzierżawie. Dziś jest to putinizm. Gorbaczow nie cieszy się popularnością w Rosji, bo uważa się, że doprowadził do upadku imperium radzieckie. Jelcyn też jest postrzegany, jako „słaby” władca, choć z polskiego punktu widzenia, był chyba najsympatyczniejszym władcą rosyjskim. Pamiętam prezydenta Jelcyna na warszawskim Cmentarzu Powązkowskim, w Dolince Katyńskiej, gdzie uronił łzę przed Krzyżem Katyńskim.
Niewielu pamięta, że prezydent Jelcyn, był skory w ramach zadośćuczynienia za lata komunistycznego zniewolenia i mord katyński, oddać Polsce obwód kaliningradzki. Nasi politycy nie wykorzystali tej szansy. - Istniały nawet dalej idące projekty, było to w okresie rządów Gorbaczowa, kiedy stwierdzono, że jeżeli pakt Ribbentrop-Mołotow jest nieważny, to oznacza, iż konieczny jest powrót do granicy polskiej z 1939 roku. Był taki moment, że Vytautas Landsbergis (prezydent Republiki Litewskiej w latach 1990-1992 – przyp. red.) mówił, no trudno, będzie Litwa bez Wilna, musimy zostać w Kownie. Wszystko to było rozważane bardzo poważnie, ale Polska nie podjęła żadnej akcji w tym kierunku, żeby to przejąć, może w obawie przed konfliktami z Litwinami i Ukraińcami. We Lwowie teraz wiszą tablice i stoją pomniki sławiące Banderę, UPA, a nie Orlęta Lwowskie. W kwestii Kaliningradu, czyli Królewca, ma pan słuszność. Pomysł ten istniał w początkowym okresie rządów Jelcyna, chciano nawet dokonać repatriacji Polaków z Kazachstanu i tam ich osiedlić. Nie skorzystaliśmy także z tej okazji, bo ówczesne władze polskie były albo strachliwe, albo uważały to za dodatkowy kłopot.
Czy Miedwiediew to marionetka polityczna w rękach Putina? Były prezydent, obecny premier Rosji steruje nim z przysłowiowego tylnego siedzenia, czy jednak zachowuje on autonomię w zakresie swojej władzy? - Powiem tak:Kiedy się sprawdza, czy ktoś jest czyjąś marionetką? Jak się przetnie łączące obu sznurki. Jeżeli dana postać przestaje się wówczas „ruszać” to znaczy, że to była marionetka, jeśli mimo to rusza się dalej, na pewno nie jest marionetką. Nie mamy jeszcze sytuacji, w której moglibyśmy stwierdzić, że związek Putin – Miedwiediew został przecięty, więc jeszcze tego nie wiemy.
Polskie elity nie wytworzyły po 1989 roku żadnej oryginalnej koncepcji geopolitycznej na miarę tej np. Władysława Gizberta-Studnickiego w dwudziestoleciu międzywojennym. Podziela pan pogląd, że polska myśl geopolityczna od momentu uzyskania niepodległości po upadku systemu socjalistycznego do dziś nie istnieje w żadnej skonkretyzowanej, wyrazistej formie? - Jeśli mówimy o konkretnej osobie, to trzeba odwołać się do tego, co pisał Leszek Moczulski - była to koncepcja geopolityczna Międzymorza. Są też dostępne różne analizy i opracowania geopolityczne. To nie jest tak, że jest całkiem pusto, natomiast na pewno nie ma w Polsce geopolityków, którzy by mieli taką pozycję w polskich elitach władzy jak wspomniany Aleksander Dugin w Rosji. Polscy politycy najwyraźniej nie dostrzegają potrzeby analiz geopolitycznych i myślenia strategicznego, przykładem jest tu rola, jaką spełnia Akademia Obrony Narodowej. Nie jest to ośrodek państwowej myśli strategicznej, tylko miejsce, gdzie ludzie piszą różnego rodzaju skrypty i czasem uczą studentów.
A powstały niedawno Instytut Geopolityki? - Szczerze powiedziawszy nie słyszałem o tej instytucji, ale skoro pan mówi, że powstała, to się cieszę i z chęcią sprawdzę, co może ona zaoferować i wnieść do polskiej myśli politycznej. Dziękuję serdecznie za rozmowę. Rozmawiał Marek Andrzejewski
Jeszcze PS. „W odpowiedzi na bzdury promowane ostatnio na Nowym Ekranie przez kogoś zowiącego siebie "Instytutem Geopolityki". Do owej promocji czynnie także włączył się jeden z tutejszych uznanych blogerów w postaci pana Szeremietiewa, który ogłosił nawet w swoim wpisie, że to nijaki Leszek Sykulski jest twórcą teorii o powstającym pakcie Eurazji umocowanego na osi Moskwa-Paryż-Berlin. Skąd taka opinia u doświadczonego polityka i blogera jak pan Szeremietiew?” Co pewien czas spostrzegam, że nie uznający cenzury Nowy Ekran jest ganiony za jej brak. Autor powyższego wpisu ponadto uważa, że podjęcie polemiki z kimś jest „promowaniem” tego kogoś. Czy to oznacza, że właściwą postawą byłoby udawanie, że tego czegoś, kogoś nie ma? Rzeczywiście media tzw. mejnstrimowe mają obyczaj, aby fakty i treści niewygodne przemilczać. Ileż to razy słusznie oburzaliśmy się z tego powodu. Okazuje się jednak, ze i po naszej stronie pojawiają się pomysły, aby zastosować metodę kneblowania i przemilczania innych. To może jakiś refleks z moralności Kalego: jak nas przemilczają, to źle, jeśli my przemilczamy – a to dobrze!
Szeremietiew
Teatr Donalda Tuska Poprzedzająca expose prezentacja nowych ministrów podczas konferencji prasowej miała charakter występu kabaretowego premiera. I można by się pośmiać, gdyby nie to, że Polsce grozi recesja, sytuacja finansów publicznych pozostaje dramatycznie zła, minister Rostowski już tnie wydatki socjalne, a ceny po podwyżce podatku akcyzowego na paliwa z pewnością zaczną galop. Dobre samopoczucie Donalda Tuska staje się coraz bardziej zastanawiające, a nazwiska nowych ministrów budzą jedynie uśmiech politowania.
Pozytywna szajba Gowina Prezentując skład nowego rządu Donald Tusk przez wszystkie przypadki odmieniał słowa „energia”, „wyzwanie”, „kompetencja”. Ale trudno uznać, że dobrze przygotowany do pełnienia funkcji jest np. nowy minister transportu Sławomir Nowak. Prezencja i zasługi wiernego druha Donalda Tuska to jednak za mało, by zmierzyć się z cywilizacyjnym wyzwaniem budowy autostrad i dróg ekspresowych na miarę dużego kraju UE. „Dobre drogi z Poznania, Gdańska, Wrocławia, Białegostoku, Lublina do Warszawy to jest dzisiaj prawdziwy wymiar nowoczesnego patriotyzmu, kto tego nie rozumie niech się nie zabiera za rządzenie” - perorował szef rządu w 2007 roku. Tych dróg nadal nie ma, a o ich budowie premier w expose AD 2011 nawet nie wspomniał. Nowak nie ma też żadnego doświadczenia w strategicznym zarządzaniu takimi przedsiębiorstwami jak PKP. Będzie skazany na słuchanie doradców i lobbystów prących w większości ku prywatyzacji kolei. Zdumiewa także nominacja Bartosza Arłukowicza na ministra zdrowia. Na pytanie: jak Arłukowicz ma kontynuować reformy zapoczątkowane przez minister Kopacz, które mocno w sejmie krytykował i przeciw którym głosował, Donald Tusk odpowiedział: - Panta rhei (wszystko płynie-dop. kś). Tak mi się przypomniało, bo 40 lat temu miałem zajęcia z filozofii. Ten średni żart był jedynym komentarzem premiera do nominacji szefa nowego resortu zdrowia. Ani słowa o zadaniach, wizji, reformach. Cztery lata temu Donald Tusk mówił w expose: „Stan systemu ochrony zdrowia jest w znacznym stopniu miernikiem stopnia rozwoju cywilizacyjnego. Przejmując odpowiedzialność za Polskę podejmujemy się zapewnienia większego bezpieczeństwa zdrowotnego obywatelom”. Tymczasem kolejki do specjalistów jeszcze się wydłużyły, długi szpitali narosły, leki są bodaj najdroższe w Europie, a płace lekarzy i pielęgniarek nadal mizerne. Tym razem premier ani słowa nie poświęcił w expose służbie zdrowia. Może nie ma już, o czym mówić, skoro szpitale zostaną wkrótce skomercjalizowane? Argumentacja Donalda Tuska dotycząca zmiany w ministerstwie sprawiedliwości też wydaje się dyskusyjna. Z jednej strony premier zachwala Krzysztofa Kwiatkowskiego i podkreśla, że „zasłużył na najwyższe oceny”, z drugiej – powołuje na jego zastępcę Jarosława Gowina, do tej pory stronnika Grzegorza Schetyny. Okazuje się więc, że najważniejszą kwestią jest odpowiednie rozegranie członków jednej z partyjnych frakcji. Gowin w rządzie nie będzie budował ze Schetyną silnej w PO opozycji. Oficjalnie premier dostrzega za to inny walor Jarosława Gowina, który w jego oczach obdarzony jest „pozytywną szajbą”.
Minister od sztuk walki Premier-kabareciarz zabawia publikę rekomendując innego ze swoich ministrów – Joannę Muchę. - Raczej jej nie zaczepiajcie, bo ma doświadczenie w sztukach walki – prezentuje dokonania nowej minister sportu. 35-letnia posłanka wsławiła się dotąd pytaniem, „jaki jest sens wykonywania operacji biodra u 85-latka, który nie chodzi i nie będzie chodzić, bo się nie zrehabilituje?” oraz stwierdzeniem, że „starsi ludzie chodzą do lekarza dla rozrywki”. W duchu żartobliwych prezentacji premiera można by skomentować – dobrze, że minister Mucha nie otrzymała resortu zdrowia. Ważne dla związków zawodowych ministerstwo pracy i polityki społecznej pozostało w gestii PSL. Objął je 30-letni radny Krakowa Władysław Kosiniak-Kamysz. To, że jest on synem Andrzeja Kosiniaka-Kamysza, ministra zdrowia w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, nie stanowi jeszcze wystarczającej kwalifikacji do zostania ministrem. Pozycja 30-letniego polityka PSL (pytanie czy też nowego szefa komisji trójstronnej) wydaje się w rządzie wyjątkowo słaba. Minister Michał Boni, który często kontaktował się ze związkowcami i odpowiadał za sprawy społeczne, objął nowy resort administracji i cyfryzacji. Kabaretowo brzmią też argumenty premiera, który podczas prezentacji nowych ministrów koncentrował się na aspektach politycznej poprawności. - Mój rząd jest najmłodszym rządem w III RP i najbardziej sfeminizowanym – cieszył się Donald Tusk. Chciałoby się zapytać: no i co z tego? Nie ma znaczenia czy minister jest kobietą czy mężczyzną. Ważne czy ma kwalifikacje do pełnienia funkcji. Wydaje się jednak, że Donaldowi Tuskowi bardziej zależało na zaspokojeniu ambicji różnych frakcji w partii – od konserwatywnej reprezentowanej w rządzie przez Gowina, po obyczajowo lewicową z Bartoszem Arłukowiczem. O dbałości o polityczną poprawność świadczy też powołanie pełnomocnika ds. równego statusu kobiet i mężczyzn. Kończy natomiast pracę w rządzie Julia Pitera. Czy to także koniec walki Platformy z korupcją?
Expose bez wizji Także treść otwierającego pracę nowego rządu wystąpienia Donalda Tuska można uznać za teatralne. Jak zwykle dostaliśmy dużą dawkę PR-u, szlachetnych zapowiedzi i frazesów. Słyszeliśmy o „inteligentnych wariantach budżetu” oraz determinacji i dbałości o bezpieczeństwo finansów publicznych. Expose było chaotyczne i dowiodło, że Donald Tusk nie ma żadnej wizji rządzenia państwem. Premier skoncentrował się niemal wyłącznie na problemie systemu emerytalnego, ze szczególnym uwzględnieniem kwestii odbierania przywilejów rozmaitym grupom zawodowym, co ma rzekomo uzdrowić finanse publiczne. Ale nawet ta koncepcja Donalda Tuska wydaje się niespójna. Cele rządu – zbicie deficytu budżetowego do 3 proc. PKB w 2012 i 1 proc. - w 2015 roku oraz ograniczenie długu publicznego do 52 proc. PKB – będą trudne do osiągnięcia nawet przy zastosowaniu cięć ministra Jacka Rostowskiego.
Z expose Polacy dowiedzieli się, że mają pracować dłużej. Wiek emerytalny zacznie być podwyższany już od 2013 roku – każdego roku o trzy miesiące. Kobiety i mężczyźni mają pracować do 67. roku życia. Donald Tusk deklarował, że zapewni to nie tylko większe wpływy do budżetu, ale także wyższe świadczenia. - Dla 39-letniej dziś kobiety oznacza to docelowo emeryturę wyższą od obecnej o 80 proc. - podawał w expose premier, ale spora część sali zareagowała na te wyliczenia śmiechem. Do docelowego wieku emerytalnego 67 lat mężczyźni dojdą już w 2020 roku, a kobiety – w 2040. Premiera nie interesuje to czy dla sześćdziesięciolatków znajdą się miejsca pracy. Chodzi o to, by jak najpóźniej rozpocząć wypłatę ich świadczeń. Szczególnie dotkliwe jest podniesienie wieku emerytalnego dla kobiet aż o 7 lat.
Odbieranie przywilejów emerytalnych Donald Tusk w expose zapowiedział ponadto odebranie przywilejów emerytalnych mundurowym, rolnikom, górnikom, sędziom i prokuratorom oraz księżom. Rolnicy posiadający największe gospodarstwa (powyżej 15 ha) już od 2013 roku będą opodatkowani wedle zasad systemu powszechnego. - Przywileje górnicze pozostawimy, ale tylko dla tych, którzy pracują bezpośrednio przy wydobyciu – zapowiedział szef rządu.
Pytanie, co z tymi górnikami, którzy fedrowali pod ziemią przez wiele lat, a potem przeszli na inne stanowiska ze względu na stan zdrowia? Z zapowiedzi premiera wynika, że będą musieli pracować do 67 roku życia. Już od 2012 roku rząd podniesie wiek emerytalny dla mundurowych do 55 lat. Premier osłodził to policjantom i żołnierzom zapowiadając im podwyżki nawet 600-złotowe. Zdumiewa, że mundurowi to jedyna grupa zawodowa, której płace wzrosną. Pozostali mają zacisnąć pasa. Minister finansów Jacek Rostowski już tnie. Świadczy o tym zamrożenie płac sfery budżetowej i progów uprawniających do pomocy społecznej i świadczeń rodzinnych. Po raz kolejny zostanie podniesiony podatek VAT i akcyza na oleje napędowe, a więc rząd sięgnie do płytkich kieszeni najuboższych Polaków. Bo wzrost cen podstawowych towarów i usług najmocniej dotyka najuboższych oraz rodziny wielodzietne. Minister finansów rozważa też sięgnięcie po zysk NBP. Co warte przypomnienia, gdy mówił o tym wicepremier Andrzej Lepper politycy PO nazywali go ekonomicznym szarlatanem. Jednak o Jacku Rostowskim wypowiadają się wyłącznie w samych superlatywach. Na pewno zostanie podniesiona o 2 pkt proc. składka rentowa (po stronie pracodawców), a rząd być może sięgnie także po środki z Funduszu Rezerwy Demograficznej. W 2007 roku premier mówił: „musimy zapewnić wzrost płac pracownikom sektora publicznego”. W 2011 już nie mógł tego powiedzieć, bo płace sfery budżetowej mają być zamrożone. Cztery lata temu deklarował: „sprawiedliwe państwo bierze pod opiekę zawsze najsłabszych, nigdy najsilniejszych”. Z pewnością nie świadczy o tym podnoszenie podatków bezpośrednich (akcyza i VAT) i zamrożenie progów uprawniających do pomocy społecznej. Rząd odbierze też becikowe i ulgi na dzieci najbogatszym – osiągającym dochody powyżej 85 tys. zł rocznie. Premier, mówiąc o sprawiedliwym obciążaniu Polaków, nie zdecydował się jednak np. na opodatkowanie krezusów wśród samozatrudnionych, którzy nadal będą mogli korzystać z preferencyjnych zasad. Nie przywróci także trzeciego progu podatkowego dla najbogatszych. Dlatego proponowane w expose zmiany należy uznać za nieprzemyślane i chaotyczne. „Naczelną zasadą polityki finansowej mojego rządu będzie w związku z tym stopniowe obniżanie podatków i innych danin publicznych” - obiecywał w sejmie w 2007 roku Donald Tusk. W expose AD 2011 zapowiedział Polakom dłuższą pracę, wyższe podatki i cięcia socjalne, czyli krew, pot i łzy. Cztery lata temu była marchewka, w tym roku – tylko kij. Można odnieść wrażenie, że otwierające prace nowego rządu Donalda Tuska wystąpienie zostało podyktowane przez międzynarodowe instytucje finansowe. One żyją z obligacji państwowych i robią wszystko, by kolejne państwa, w tym wypadku Polska, nie znalazły się przed widmem bankructwa, co pozbawiłoby je zysków. A to, że ratowanie finansów odbędzie się kosztem wyrzeczeń Polaków, już ich nie interesuje. Premier, podwyższając wiek emerytalny, zaczął żonglować pieniędzmi obywateli odprowadzonymi na emerytury z ich pensji. Znacząca część Polaków nie dożyje wypłaty nawet pierwszego świadczenia. Cztery lata temu premier snuł jeszcze marzenia o skoku cywilizacyjnym Polski. „Przed nami jest wielka szansa na dobrą zmianę”. Dobrej zmiany jednak nie było i jak można wnioskować po tym expose – nie będzie. Czeka nas za to wiele zmian złych.
Krzysztof Świątek
Egzorcysta - ksiądz Malachi Martin Malachi Martin (1921-1999) ksiądz katolicki, egzorcysta, były członek zakonu jezuitów. Człowiek niezwykle wykształcony, posiadacz aż trzech doktoratów. Był profesorem Papieskiego Instytutu Pontyfikalnego, władając w blisko dziesięciu językami. Urodził się w katolickiej rodzinie w Ballylongford w hrabstwie Kerry w Irlandii. Nowicjat w Towarzystwie Jezusowym rozpoczął w 1939 roku. Studiował w Irlandii oraz w Belgii uzyskując tytuł doktora z języków semickich, archeologii i historii orientalnej. W wieku trzydziestu trzech lat uzyskał święcenia kapłańskie, jako członek zakonu jezuitów. Brał udział w badaniach nad Zwojami z Morza Martwego a także innych badaniach archeologicznych na Bliskim Wschodzie. Za pontyfikatu Piusa XII odbył podróż po Europie Wschodniej i ZSRR udzielając sakramentów a także zbierając informacje dla Kościoła. W latach 1958-64 przebywał w Rzymie, gdzie sprawował funkcję między innymi asystenta kardynała Augustina Bea SJ i papieża Jana XXIII. W 1964 uzyskał od papieża Pawła VI zwolnienie z zakonnych ślubów ubóstwa i posłuszeństwa, jednak podtrzymał śluby czystości. Wydarzenie to skomentował następująco: „to była trudna decyzja, widziałem ścieżkę, jaką obrał Kościół, ścieżką, jaką szli jego członkowie i cały system wartości, jaki miałem, całe oddanie pozostały niezrealizowane. Wówczas w 1962 roku zaczął się Sobór Watykański. Widziałem, w jakim kierunku w Watykanie szły prądy płynące od grupy kardynałów z Belgii, Niemiec i Francji. Kierowali Kościół w stronę zupełnie nowej eklezjologii. Nie mogłem tego zaakceptować.” W 1965 roku po opuszczeniu Rzymu Martin przeniósł się do Nowego Jorku. Początkowo, wciąż, jako ksiądz, pracował tam, jako taksówkarz i pomywacz. Dzięki pomocy kardynała Cooke’a uzyskał pomoc i wprowadził się do domu Kakii Livanos na Manhattanie. W tym też okresie Martin zajął się pisaniem książek i publikacji poświęconych kościołowi. Wciąż jednak pozostawał księdzem, odprawiał prywatnie Mszę Święta i do końca życia praktykował posługę kapłańską. Warto poznać osnowę jego twórczości i poglądów przeglądając załączone źródła. Posiadając niewątpliwą znajomości wewnętrznych stosunków panujących w Watykanie opisywał spisek, który dąży do przejęcia władzy w Kościele, uważał, że za ustaleniami Soboru Watykańskiego II stał masoński spisek. Współczesny świat w jego książkach przedstawiony jest, jako opanowany przez zło, konspiracje i szerzącą się perwersję seksualną. Jego zdaniem wśród członków Kościoła rozpowszechniło się opętanie. Zapytany pod koniec lat 90-tych o to, co stało się z Kościołem, stwierdził: „Kościół nie został, jako tako oddany Lucyferowi. Został przez watykańskich hierarchów umieszczony na piedestale. Nie oznacza to jednak, że posiadł on Kościół. Samo określenie terminu „Kościół” jest ambiwalentne, z jednej strony oznacza ono fizyczny stan kościołów, konwentów,, bibliotek, uczelni, domów parafialnych i katedr, jest to postać fizyczna. Ale może to również oznaczać grupę wiernych przebywających w stanie łaski, bez względu na to czy przebywają oni w Czyśćcu czy w Niebie. To ciało Chrystusa”. Kiedy indziej dodał on:
„zawsze istniała, od czwartego wieku organizacja ustanowiona przez Cesarza Konstantyna. Ale nie jest ona Kościołowi niezbędna. Kościół może trwać bez niej. To jest właśnie mistyczne ciało Chrystusa, które nie wpadło w ręce Lucyfera. Organizacja do pewnego stopnia wpadła. W tym tkwi problem.” Wśród jego publikacji książkowych znajdują się między innymi:
The Scribal Character of the Dead Sea Scrolls, The Pilgrim, Hostage to the Devil: The Possession and Exorcism of Five Americans (wydane po polsku w 2003 roku jako Zakładnicy diabła), Rich Chuch, Poor Chuch, The Jesuits: The Society of Jesus and the Betrayal of the Roman Catholic Chuch (polskie wydanie: Jezuici: Towarzystwo Jezusowe i zdrada ideałów Kościoła rzymskokatolickiego, 1994), The Keys of This Blood: The Struggle for World Dominion Between Pope John Paul II, Mikhail Gorbachev, and the Capitalist West, (w Polsce wydane w 2010 roku jako Klucze Królestwa. Zmagania o zwierzchnictwo nad światem pomiędzy Janem Pawłem II, Michaiłem Gorbaczowem i kapitalistycznym Zachodem), Windswept House
Źródła:
http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/230
http://archives.weirdload.com/martin.html
http://www.starharbor.com/fr_martin/index1.html
http://www.henrymakow.com/malachi_martin_--.html
http://www.logoschristian.org/malachi_martin/
http://freemasonrywatch.org/malachimartin_luciferianprocess.html
Orwellsky
Kulisy soborowego milczenia o komunizmie „Kiedy odbywały się obrady soborowe, więzienia komunistyczne pozostawały jeszcze miejscami niewysłowionych cierpień i upokorzeń wielu ‘świadków wiary’, a Sobór o tym nie wspomina”. “Komunizm był niewątpliwie najokazalszym, najtrwalszym i najbardziej brzemiennym w skutki zjawiskiem dwudziestego wieku, a Sobór, który przecież wydał konstytucję o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, w ogóle o nim nie wspomina. Komunizm narzucił podbitym ludom ateizm, jako oficjalną filozofię czy wręcz religię państwową, a Sobór, choć rozwodził się nad ateizmem, ani słowem o tym nie wspomniał. Kiedy odbywały się obrady soborowe, więzienia komunistyczne pozostawały jeszcze miejscami niewysłowionych cierpień i upokorzeń wielu ‘świadków wiary’, a Sobór o tym nie wspomina. Czym jest wobec tego milczenia, rzekome milczenie w obliczu zbrodni nazizmu, które niektórzy katolicy, w tym również uczestnicy Soboru, zarzucają Piusowi XII” – pisał 4 lata temu w swych wspomnieniach nestor włoskiego Kościoła kard. Giacomo Biffi. Dziś [artykuł pochodzi z 4.10.2011 - admin] przypomniano we Włoszech zarzuty sędziwego już purpurata w związku z prezentacją książki Jeana Madirana „Układ z Metzu”. Opisuje ona tajną i niepisaną umowę Watykanu i Moskwy zawartą właśnie w Metzu w północnej Francji.
O co w niej chodziło? Jan XXIII poprosił Kościół prawosławny, aby przysłał swych obserwatorów na Sobór. Patriarchat moskiewski odmówił udziału w obradach. Z drugiej strony Kreml dobrze wiedział, że w ramach oficjalnych przedsoborowych konsultacji dotyczących zagadnień, które mają być podjęte na Soborze, większość biskupów zaapelowała o oficjalne potępienie komunizmu. Janowi XXIII tak bardzo zależało na obecności przedstawicieli rosyjskiego prawosławia, że za ich przyjazd zaoferował Moskwie milczenie na temat komunizmu. Tego właśnie dotyczyło spotkanie w Metzu, w którym z ramienia Stolicy Apostolskiej uczestniczył kard. Eugène Tisserant, ówczesny dziekan kolegium kardynalskiego, a ze strony rosyjskiej Nikodem, wówczas metropolita jarosławski. Rekonstruując umowę z Metzu, Jean Madiran powołuje się na wspomnienia biskupa tego francuskiego miasta, który wyznał publicznie: „To właśnie w naszym regionie miało miejsce spotkanie incognito kard. Tisseranta z Nikodemem. Metropolita Nikodem zgodził się wówczas, by wystosowano oficjalne zaproszenie do Moskwy z zapewnieniem o apolitycznym charakterze Soboru” – oświadczył bp Paul Joseph Schmitt, gospodarz spotkania. Francuski pisarz i dziennikarz przytacza też wspomnienia niemieckiego teologa Bernarda Häringa, sekretarza i koordynatora komitetu redakcyjnego soborowej konstytucji o Kościele w świecie współczesnym: „Wiedziałem z całą pewnością – pisze Häring – że Papież Jan obiecał władzom rządowym w Moskwie, że Sobór nie wyda jakiegokolwiek potępienia komunizmu, aby dzięki temu mogli w nim uczestniczyć obserwatorzy Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej”. Istnienie porozumienia między Moskwą i Watykanem potwierdził też w 1963 r. biuletyn Francuskiej Partii Komunistycznej France Nouvelle. Czytamy w nim: Kościół katolicki „nie może już się zadowolić prostackim antykomunizmem. On sam, przy okazji dialogu z Rosyjską Cerkwią Prawosławną, zobowiązał się zresztą, że w czasie Soboru nie będzie żadnego bezpośredniego ataku na reżim komunistyczny”. O gwarancjach danych Moskwie przez Jana XXIII wspominał też w 1963 r. katolicki dziennik La Croix. Zarówno Jan XXIII, jak i Paweł VI dotrzymali umowy z Metzu. Kiedy w 1965 r. ponad 400 ojców soborowych złożyło petycję z wnioskiem o zajęcie się komunizmem w Gaudium et Spes, ich petycja została odrzucona bez wyjaśnień i jakiejkolwiek dyskusji w czasie obrad. Co więcej, kiedy 15 listopada 1965 r. Paweł VI wyliczał w swych zapiskach zobowiązania Soboru, wymienił wśród nich: „nie wspominać o komunizmie”, dodając w nawiasie: r. 1962, co bezpośrednio zdaje się odsyłać do tajnego spotkania w Metzu.
Źródło: http://www.oecumene.radiovaticana.org/pol/Articolo.asp?c=525821
I jeszcze bardzo trafny komentarz internauty:
Haniebna plama Brak potępienia ludobójczego komunizmu i jakiegokolwiek gestu solidarności wobec milionów prześladowanych chrześcijan między Łabą a Mekągiem, jest haniebną plama na dorobku Vaticanum II. Poraża ślepota pasterzy Kościoła wobec demonicznego ustroju, jakim był w swej istocie ateistyczny komunizm. Zrezygnowano z tej moralnej powinności dla wątpliwej wartości sukcesu „ekumenicznego”. Jakie korzyści odniósł Kościół, co zyskała wiara, na obecności przedstawicieli Cerkwi Moskiewskiej (jak wiadomo powszechnie była ona całkowicie podporządkowana KGB)? Jednak coś się zmienia w Kościele, skoro Radio Watykańskie porusza zagadnienie, które jeszcze kilka lat temu istniało tylko w niszowych pismach „antysystemowych”. Ta publikacja, to ważny przyczynek do wyjawienia prawdy o ostatnim soborze spoza zasłony mitów.
Młodzież narodowa do wzięcia W jednym z internetowych komentarzy pod tekstem mojego autorstwa o Marszu Niepodległości anonimowy autor napisał, że zapewne żal mi, „że w mediach Endecję (!) nie reprezentuje Engelgard z Motasem i B. Kowalskim a Żaryn, Winnicki, Zawisza i niezawodny Ziemkiewicz” (do wymienionej listy można by jeszcze dodać Krzysztofa Kawęckiego). Komentator ma nieco racji, faktycznie odczuwam żal, ale żal mi młodych ludzi, którzy wpadają w ideologiczną pułapkę. Poza rozgrzewającymi fora internetowe dyskusjami (określenie „dyskusja” jest nierzadko na wyrost) poświęconymi rozważaniom, czy tegoroczny Marsz Niepodległości był sukcesem, czy też klęską, wydarzenia 11. listopada z całą pewnością unaoczniły postępującą symbiozę środowisk młodonarodowych z „gazetopolską” ideologią PiS-u. Najistotniejszymi elementami składowymi tej ideologii są:
- kultywowanie anachronicznej teorii „dwóch wrogów”, sytuującej Polskę w trwałym konflikcie z Rosją i Niemcami (w tym „duecie” pełzająca rusofobia zdaje się wysuwać jednak na plan pierwszy),
- powrót do idei federacyjnej w ramach polityki zewnętrznej, oznaczająca ni mniej ni więcej tylko przeświadczenie o przewodniej roli, jaką Polska ma pełnić wobec państw Europy środkowo-wschodniej (co jest konsekwencją powyższego),
- głoszenie haseł insurekcyjno-romantycznych. W odniesieniu do Marszu Niepodległości pojawiły się wśród komentarzy nawet sugestie, jakoby miał on być przygrywką do narodowej rewolucji, co oznacza, że romantyzm przenika już nie tylko do sfery ideologii, ale także do taktyki politycznej omawianego środowiska;
- skrajny antykomunizm w ocenie najnowszej historii Polski, będący faktycznie zwycięstwem ipeenowskiej wizji wydarzeń wśród młodego pokolenia narodowców (w ostatnim, 21. numerze kwartalnika „Myśl.pl”, jej redaktor naczelny Krzyszof Tenerowicz w artykule „Ruch narodowy czy peryferyjny?” pisze na przykład: „wprowadzenia stanu wojennego czy postaci Bolesława Piaseckiego oceniać dogłębnie w niniejszym tekście nie zamierzam, to jedno wiem bez wątpienia. Z wyżej zaprezentowanymi poglądami nic mnie nie łączy. Co więcej, czy to się komuś podoba czy też nie, żołnierzy NSZ do lat 50-tych działających w konspiracji uważam za bohaterów, w przeciwieństwie do gen. Jaruzelskiego. Ze zdecydowaną większością posunięć i działań PAXu się nie utożsamiam”),
- próba „ożenienia” ideologii niepodległościowej z endecką.
W odniesieniu do ostatniego z wymienionych elementów, to właśnie wspomniany Marsz miał być dowodem na swoisty „ekumenizm” ideowy jego organizatorów. Dawano temu wyraz m.in. w rozdawanej podczas Marszu ulotce (wyczuć w niej można wpływy ideowe jednego ze współorganizatorów – Krzysztofa Kawęckiego, znanego z inicjatyw „historycznego pojednania” z piłsudczykami). W tym sensie nieprawdziwe jest twierdzenie Piotra Zaremby, jakoby Marsz był „świętem organizacyjnym endecji”. Zaremba sugeruje, aby w przyszłości świece były palone nie tylko „na jednym ołtarzu”. Być może w przyszłym roku członkowie pochodu złożą wieńce także pod innym pomnikiem… Efektem podobnych działań nie jest jednak próba dokonania, na przedwojenną modłę, syntezy narodowo-państwowej, ale nieznośny chaotyczny miszmasz pojęciowy. Ideologia Piłsudskiego splata się tu z hasłami narodowymi, w zradykalizowanej i sprymitywizowanej formie. Na naszych oczach z dawnych i obecnych środowisk Młodzieży Wszechpolskiej tworzy się coś na kształt młodzieżówki formacji rządzonej przez Kaczyńskiego, Macierewicza czy innego Ziobrę. Spodziewać się też można, że uwieńczeniem krystalizacji ideologii nowo powstającej formacji będzie pisana właśnie przez Rafała Ziemkiewicza praca o Dmowskim. Jej tytuł roboczy mógłby zapewne brzmieć: „Ziemkiewicz czyta Dmowskiego, czyli «Myśli nowoczesnego endeka»”. Co w tej pracy znajdziemy? Wskazania dla endecji na XXI wiek, ma ona być realistyczna, ale nie ugodowa (tu dla ilustracji Ziemkiewicz posłuży się zapewne przykładem „neougodowców z PAX-u” uprawiających „powiatowy makiawelizm”), tradycyjna, ale nie zaściankowa i wreszcie patriotyczna, ale nie wariacka (z tym akurat należy się zgodzić) i w żadnym razie nie antysemicka. Z całą też pewnością kreujący się na głównego lidera i ideologa postendecji Ziemkiewicz (rozpoczął od adorowania tradycji ONR-u) wyeksponuje zagrożenie ze strony Rosji, deponując bezpieczeństwo Polski i Polaków w Stanach Zjednoczonych A. P. Ruch narodowy niejednokrotnie przechodził w swojej historii różne rozłamy i frondy, jedna z poważniejszych, która skutkowała odejściem niemal całego pokolenia młodzieży, dokonała się na fali wydarzeń bojkotu szkoły rosyjskiej (1911). Zawsze jednak po pewnym czasie okazywało się, że ostatecznie zwyciężała linia długofalowej polityki opartej na rozwadze i kalkulacji. Różnica pomiędzy wydarzeniami z początku XX wieku, a współczesnymi polega na tym, że wówczas obóz narodowy był liczącą się siłą polityczną, przezwyciężającą chwilowe kryzysy, dziś zaś, jak powszechnie wiadomo, sytuacja ma się zgoła inaczej… Maciej Motas
http://mercurius.myslpolska.pl/
Tusk zatopił giełdowy kurs akcji miedziowego kolosa Rząd Tuska sprzedał bardzo tanio kurę znoszącą jeśli nie złote, to na pewno srebrne jaja
Andrzej Molasy http://prawdawoczykole.salon24.pl/365536,tusk-zatopil-gieldowy-kurs-akcji-miedziowego-kolosa 19.11.2011
Skutkiem wczorajszego sejmowego exposé premiera Donalda Tuska był spadek kursu spółki KGHM Polska Miedź na warszawskiej giełdzie aż o 13,8 proc., czyli o 23 zł za akcję. Tak inwestorzy zareagowali na zapowiedź opodatkowania wydobycia miedzi i srebra. Kapitalizacja giełdowa lubińskiej spółki zmniejszyła się o ponad 4 mld zł. KGHM ma bardzo znaczący udział w indeksie WIG20, więc wielkość tego wskaźnika obniżyła się tak znacznie, że wywołała tzw. techniczną, (czyli automatyczną) wyprzedaż innych największych spółek notowanych w Warszawie (PKO BP, Pekao SA, PKN Orlen). W efekcie WIG20 spadł o 2,3 proc. i warszawska giełda okazała się jedną z najsłabszych w Europie. Indywidualny inwestor, który posiadał przed południem 100 akcji KGHM wartych 16,7 tys. zł, stracił w ciągu kilku godzin 2,3 tys. zł. Strata właściciela 1000 akcji wyniosła 23 tys zł. Duzi inwestorzy stracili nawet po kilkaset tysięcy zł. Jeśli ktoś posiadałby przed wystąpieniem Tuska informację, że zaproponuje on opodatkowanie wydobycia surowców pozyskiwanych przez KGHM, to z pewnością sprzedałby akcje tej spółki wcześniej i uniknąłby strat. Dlatego zasadne wydaje się pytanie zadane premierowi przez posła Antoniego Macierewicza, czy zapewnił on należytą ochronę kontrwywiadowczą informacji, która spowodowała takie reperkusje na giełdzie. Tusk powinien ujawnić, kto oprócz niego wiedział o tym, że zamierza zaproponować nowy podatek, który dotyczyć będzie jednej z największych polskich spółek giełdowych. Konieczne jest sprawdzenie, czy osoby te nie podzieliły się swą wiedzą z kimś, kto wykorzystał ją w transakcjach giełdowych. Inwestorów giełdowych próbował bezskutecznie uspokoić prezes KGHM Herbert Wirth, który w rozmowie z PAP powiedział, że jest to dobry pomysł i nie zaszkodzi planom rozwoju tego jednego z największych producentów miedzi i srebra na świecie. Jego zdaniem ważne będą szczegóły zaproponowanego rozwiązania podatkowego. Panika giełdowych graczy była spowodowana obawami, że KGHM, który uznawany jest powszechnie za największą perłę warszawskiej giełdy, może wypłacić mniejszą dywidendę oraz zrezygnować z zapowiedzianego niedawno skupu akcji własnych za kwotę 3 mld zł. Inwestorzy obawiali się także, że zapowiedź obłożenia dodatkowym podatkiem polskiego giganta miedziowego może doprowadzić do tego, że będzie się on rozwijał w wolniejszym tempie, gdyż zrezygnuje z przejęć dużych firm zagranicznych. Prezes Wirth stwierdził, że takiego zagrożenia nie ma. Polska jest krajem, który z wydobycia miedzi i srebra, surowców niemal tak cennych jak złoto, czerpie bardzo niewielkie korzyści. W tej chwili jest ono obłożone tzw. podatkiem od urobku w śmiesznej wysokości 3,1 zł za tonę. Roczne wpłaty Polskiej Miedzi do budżetu państwa z tego tytułu wynoszą zaledwie ok. 80-90 mln zł. To mikroskopijna kwota w porównaniu z dochodami polskiego miedziowego giganta. KGHM zapowiadał uzyskanie w tym roku zysku netto w wysokości 9,6 mld zł. Hossa na rynku surowców spowodowała, że te prognozy zostaną z pewnością znacznie przekroczone, bo w pierwszych 3 kwartałach tego roku miedziowa spółka zarobiła już na czysto 7,5 mld zł. Zadziwiające jest to, że rząd dopiero teraz zdecydował się na wprowadzenie specjalnego opodatkowania wydobycia miedzi i srebra. Sądzę, że również prezes KGHM dziwił się, że wydobycie miedzi nie jest praktycznie w Polsce wcale opodatkowane i dlatego z takim spokojem przyjął zapowiedź premiera, mówiąc, że to zrozumiałe, iż "Skarb Państwa chce mieć z tego tytułu przychody tak jak w innych krajach". Spokój prezesa Wirtha wynika z tego, że tegoroczny zysk KGHM jest tak wielki, że można odnieść wrażenie, iż zarząd spółki nie wie, co z nim zrobić. Chyba z tego powodu zaskoczył giełdowych inwestorów sensacyjną propozycją skupu do 10 proc. akcji własnych za astronomiczną w polskich warunkach kwotę 3 mld zł. Zostaną one umorzone, co oznacza, że nabywca 10-procentowego pakietu sprzedanego 2 lata temu przez rząd Tuska zwiększy za darmo swój udział w akcjonariacie KGHM o 1 proc. i zyska tym samym 300 mln zł. Sprzedaż tego pakietu akcji należy do najbardziej kontrowersyjnych decyzji prywatyzacyjnych ministra skarbu Aleksandra Grada. Tajemniczy kupiec zapłacił za niego ponad 2 mld zł, czyli po 103 zł za sztukę. Jeśli zdecydowałby się na sprzedaż tych akcji kilka miesięcy temu, gdy cena jednej akcji wahała się między 180 a 190 zł, to zarobiłby na czysto aż 1,6-1,7 mld zł. Jeśli tego nie zrobił, to nawet po dzisiejszym tąpnięciu kursu KGHM w dalszym ciągu zarabia krocie - ponad 800 mln zł. Strata Skarbu Państwa z tej transakcji wynika nie tylko z tego, że wartość sprzedanego pakietu jest w tym momencie znacznie większa, ale również z tytułu utraconej dywidendy. Rząd Tuska sprzedał bardzo tanio kurę znoszącą, jeśli nie złote, to na pewno srebrne jaja. Wystarczy sobie uzmysłowić, że jeśli KGHM przeznaczy na dywidendę połowę tegorocznego zysku, czyli ok. 5 mld zł, to właściciel 10 -procentowego pakietu akcji otrzyma 0,5 mld zł. Jeśli zyski miedziowego koncernu będą utrzymywać się w dalszym ciągu na takim poziomie, to przez najbliższe 5 lat do budżetu mogłoby wpłynąć ok. 2 mld zł, czyli dokładnie tyle, ile Skarb Państwa zarobił na sprzedaży akcji KGHM. A przez następne kilkadziesiąt lat dochody z tego tytułu wyniosłyby kilkanaście miliardów złotych.Sprzedaż akcji KGHM przez rząd Tuska nie miała, zatem żadnego uzasadnienia ekonomicznego. Można by się zastanawiać nad jej sensem, gdyby jej skutkiem było np. uzyskanie nowoczesnych technologii albo dostępu do nowych złóż. Jednak w tym przypadku tak nie było. Zatem decyzja o prywatyzacji wynikała z obłędnej koncepcji wyprzedawania przez rząd Tuska wszystkiego, co się da. Bo ponoć wszystko, co prywatne jest lepsze od państwowego. Nawet miedź i srebro. Wydaje się, że teraz ekipa Tuska poszła po rozum do głowy i próbuje w inny sposób uszczknąć część zysków miedziowego kolosa (ponoć ma to być 2-3 mld zł). Lepiej późno niż wcale. Andrzej Molasy
Upadek Zapatero Partia Ludowa, kierowana przez 56-letniego Mariano Rajoy´a, zwyciężyła we wczorajszych wyborach do Kortezów, zdobywając 43,5 proc. głosów i ponad 180 mandatów na 350 - wynika z sondaży exit poll. Wyniki exit poll niemal idealnie pokrywają się z ostatnimi sondażami przedwyborczymi. To z kolei oznacza, że - zgodnie z przewidywaniami większości ekspertów i komentatorów - wczorajsze wybory parlamentarne w Hiszpanii wygrała centroprawicowa Partia Ludowa, zdobywając 43,5 proc. głosów. Jak podkreśla publiczna telewizja TVE, taki wynik gwarantuje ludowcom około 181-185 mandatów (dotychczas dysponowali 154), czyli absolutną większość potrzebną do samodzielnego rządzenia. Dotychczas rządzący krajem socjaliści z PSOE otrzymali około 30 proc. głosów, w związku, z czym mogą liczyć na około 115-119 mandatów (w porównaniu do 169 dotychczas). Doszło, więc do zamiany ról pomiędzy tymi ugrupowaniami. Opozycja przeszła do władzy, a dotychczasowa władza do opozycji. Od 13 do 15 miejsc uzyskało katalońskie ugrupowanie centroprawicowe Konwergencja i Związek (CiU), a zjednoczonej lewicy IU przypadnie 9-11 mandatów. Poza wspomnianymi ugrupowaniami w wyborach do dwuizbowych Kortezów startowało też kilkanaście mniejszych partii regionalnych i narodowych, jednak ze względu na skomplikowany system wyborczy, faworyzujący duże ugrupowania, większość z nich nie ma szans na wejście do parlamentu. Hiszpańscy wyborcy masowo poszli do urn, by ukarać socjalistyczny rząd José Luisa Rodrigeza Zapatero za pogrążenie kraju w kryzysie i wybrać nowy gabinet, który rozprawi się z narastającymi lawinowo problemami społecznymi. Czy Partia Ludowa (PP) poradzi sobie z tym wyzwaniem? Nawet najwięksi optymiści są zdania, że to karkołomne zadanie. Zwłaszcza, że czasu jest mało. Misji utworzenia nowego rządu podejmie się zapewne lider PP Mariano Rajoy. Mocno zawiedzeni rządami Partii Socjalistycznej Hiszpanie wierzą, że nowe władze lepiej pokierują gospodarką i wydobędą kraj z chaosu. Bardziej sceptyczni podkreślają, że i tak gorzej już być nie może, więc dają szansę innym. Przed Partido Populare stoi, więc, jak pisze Agencja Reutersa, niełatwe zadanie. Zbyt radykalne posunięcia nowego rządu mogą, bowiem nakręcić spiralę społecznego niezadowolenia, manifestowanego od wielu miesięcy w postaci "ruchu oburzonych". A Rajoy zapowiadał radykalne cięcia podczas kampanii wyborczej, podkreślając, że są konieczne we wszystkich sektorach, bo tylko dzięki oszczędnościom Madryt będzie mógł dotrzymać zobowiązań wobec Brukseli. Chodzi przede wszystkim o zmniejszenie deficytu budżetowego do 4,4 proc. PKB w przyszłym roku. Pytany o główne cele realizowane w przypadku wygranej, lider PP wymieniał: zmniejszenie bezrobocia, aktywizację polityki gospodarczej i zagranicznej. Starając się rozpocząć swoje urzędowanie jak najbardziej obiecująco, Rajoy ogłosił też kilka dni temu, że jego ekipa podejmie najpilniejsze pierwsze decyzje, zanim zbierze się nowy parlament. A to z kolei oznacza konieczność porozumienia z Zapatero. Trudna sytuacja ekonomiczna Hiszpanii znalazła odzwierciedlenie także w kampanii wyborczej. Trudno się było w niej doszukiwać jakichkolwiek konkretów czy też zaciekłej walki. To efekt zniechęcenia obywateli i świadomości, że nowy rząd będzie musiał zmierzyć się z najtrudniejszym, czyli wydobyciem Hiszpanii z gigantycznego kryzysu. PSOE, nie mając nic konstruktywnego do zaoferowania, skoncentrowała się na straszeniu społeczeństwa ewentualnym monopolem władzy konserwatywnej opozycji, będącej zagrożeniem dla "już wypracowanych wartości". Chodzi oczywiście o swobodny dostęp do aborcji i przywileje dla związków homoseksualnych. Z kolei ludowcy, przekonani o wygranej, nawet nie trudzili się odpieraniem tych zaczepek. Dlatego też, jak oceniła w rozmowie z dziennikiem "El Pais" Adela Cortina z Uniwersytetu w Walencji, kampania wyborcza była nudna i nie służyła informowaniu wyborców o programach kandydatów do parlamentu, przybierając formę gry z efektami specjalnymi, oddziałującymi na emocje. W opinii Felipe Dominga Casasa, prawnika, doradcy politycznego, Hiszpanie oczekują od nowego rządu tego, czego w rzeczywistości nie może im dać. Jego zdaniem, nie należy spodziewać się w Hiszpanii żadnych cudów, jeśli nie poprawi się sytuacja na rynkach europejskich i światowych. Hiszpanie wybierali wczoraj 350 deputowanych i 208 senatorów. Do głosowania uprawnionych było 36 mln obywateli tego liczącego blisko 47 mln osób kraju. Udział w wyborach zapowiadało 70 proc. z nich, z czego 30 proc. deklarowało się, jako niezdecydowani. I to oni będą decydować o tym, kto pokieruje krajem pogrążonym w największym od czasu II wojny światowej kryzysie. Oficjalne wyniki możemy poznać już dzisiaj. Socjaliści doszli do władzy w 2004 roku, czyli w momencie, gdy wzrost gospodarczy Hiszpanii kolejny rok z rzędu przewyższał średnią europejską i prężnie szedł w górę. Sytuacja zmieniła się jednak diametralnie pod koniec 2008 roku, kiedy to wybuchł światowy kryzys ekonomiczny. Tej próby Hiszpania nie przetrzymała. Podobnie jak w wielu innych krajach doszło do recesji i rekordowego wzrostu bezrobocia, które jest obecnie największe w strefie euro (bez pracy jest aż 5 mln Hiszpanów, czyli 21,52 proc. obywateli, w tym 45,8 proc. ludzi młodych). W związku z rosnącym niezadowoleniem premier José Luis Zapatero ogłosił w lipcu przedterminowe wybory. Decyzję tę podjął po klęsce jego partii w majowych wyborach samorządowych, podczas których okazało sie, że PSOE niemal całkowicie straciła zaufanie społeczne. Decydując się na przyspieszenie wyborów, Zapatero liczył na ocalenie resztek poparcia. Pomóc w tym miała także zmiana na stanowisku lidera partii, którym został Alfredo Rubalcaba. Na próżno. Marta Ziarnik
Nadchodzą Sądne Dni Kiedy piszę ten felieton, pożar rozruchów rozpoczętych trzy dni temu w londyńskiej dzielnicy Tottenham, rozprzestrzenił się nie tylko na inne rejony Londynu, ale również na Bristol, Liverpool, Manchester i – zwane od dawna „wieżą Babel” – Birmingham, miasto, w którym liczba białych dzieci jest już mniejszością. Agencje donoszą, że do zamieszek doszło także na przedmieściach stolicy Szwecji – Sztokholmu. Trudno przewidzieć jak będzie wyglądała sytuacja, kiedy słowa te dotrą do czytelników: czy pożar ogarnie również inne europejskie metropolie, czy sytuacja raz jeszcze zostanie opanowana? Jeżeli nawet ta druga ewentualność okaże się prawdziwa, nie ma powodu do uspokojenia. Takie wydarzenia są przecież już monotonną – w powtarzalności, nie w przebiegu – zwyczajnością nie tylko megalopoleis, a zwłaszcza ich przedmieść, ale także zupełnie małych miasteczek europejskich. Na naszych oczach realizuje się scenariusz opisany w proroczej książce Jeana Raspaila Obóz świętych – z tą tylko różnicą, że o ile w literackiej wizji francuskiego pisarza apokaliptyczny Dzień Sądu dla zidiociałej w dekadencji Europy był jedną wielką inwazją, o tyle w „realu” Sądne Dni zostały rozłożone na raty. Najgorsze w tym wszystkim – zakładając, że „polisa ubezpieczeniowa” przed zagładą Europy jeszcze nie została wyczerpana – jest to, że i tym razem żadna nauka nie zostanie wyciągnięta. Bez najmniejszej wątpliwości można przewidzieć, że za chwilę legion postępowych imbecyli podniesie klangor o niezrozumieniu problemów „młodych”, o jeszcze niedostatecznej opiece społecznej i o ich ogólnie ciężkiej doli z powodu nietolerancji, ksenofobii i rasizmu ludności tuziemczej. Będą więc domagać się jeszcze większych pieniędzy na „adaptację” przybyszów i wszelkie możliwe beneficja dla nich, z drugiej strony zaś – jeszcze ostrzejszych praw „antyrasistowskich”. Oto prawdziwy dramat narodów Europy: znalazły się one w kleszczach podwójnego terroru – fizycznego, ze strony faktycznych najeźdźców, i psychicznego oraz prawnego ze strony tych, którzy powołani zostali do ich obrony, ale dawno już i en masse przeszli na stronę wroga, sami uprzednio stając się mentalnymi niewolnikami utopii wielokulturowości. Barbarzyńcy najeżdżali zawsze świat wyższych cywilizacji, żądni łatwego i szybkiego łupu z owoców cudzej pracy. Zachodzi jednak poważna, a przy tym dwojaka, różnica pomiędzy znanymi nam z historii przykładami tych najazdów, a obecnym podbojem Zachodu. Po pierwsze, tamte następowały falami i we wciąż jeszcze pojemnej „przestrzeni życiowej”, zdolnej wchłonąć najeźdźców, zasymilować ich, ba! zauroczyć w końcu dziełami swojej kultury oraz uczynić spadkobiercami i kontynuatorami tych cywilizacji, które – jak rzymska – same były już niezdolne do życia. Dziś żyjemy w świecie – jako rzecze Nicolás Gómez Dávila – „po katastrofie demograficznej”. Już sam świat zachodni, zanim zaczęli zasiedlać go nowi barbarzyńcy, stał się mass society, cywilizacją tłumu, toteż obecna inwazja jedynie ten socjologiczny fakt zmultiplikowała. Aby pojąć grozę tej różnicy, wyobraźmy sobie, że wszyscy ci galopujący w odstępach czasu przez historię Wandalowie, Goci, Hunowie, Mongołowie etc. pojawiają się naraz i w tym samym miejscu, żyjąc, grabiąc i walcząc tak z tubylcami, jak między sobą, o metry kwadratowe ulic, osiedli, parków i dzielnic. Ten świat w rzeczywistości nie tylko, że nie jest „wielokulturowy”: on nie jest nawet – wbrew temu, co bezmyślnie pisze się w folderach turystycznych – „kosmopolityczny”. Kosmopolis, bowiem, choć utopijna i zubożona o jeden z najważniejszych (narodowych) wymiarów ludzkiej tożsamości, to jednak wciąż jakaś polis, zbiorowość ludzi żyjących pod wspólnym prawem i władzą oraz uznających powszechne nakazy prawa naturalnego. Tak to przynajmniej wyobrażali sobie autorzy tego pojęcia – stoicy. Współczesne megalopoleis, od Londynu po Berlin, nie są, więc wcale kosmopolityczne, lecz są wojennymi obozami stłoczonych obok siebie plemiennych, etnicznych, kulturowych, religijnych etc. gett, które łączy jedynie szczera i wzajemna nienawiść. Druga różnica pomiędzy przeszłymi a obecnymi czasy jest ta, że stare cywilizacje, nawarstwiające się w śródziemnomorskim i zachodnim świecie, nawet, jeśli wykazywały już u swego schyłku objawy dekadencji, w istocie swojego ustroju społecznego i politycznego były hierarchiczne i oparte o zasadę autorytetu, z tego zaś wynikało, jako coś oczywistego, że nie można jednocześnie rządzić i być rządzonym, że instynkty muszą być podporządkowane rozumnej woli, że wreszcie możliwe przecież zawsze pięcie się wzwyż uwarunkowane jest przejściem przez długi, ciężki i żmudny proces wszechstronnej, tak intelektualnej jak moralnej, edukacji, oczyszczającej z niższych pierwiastków duszy. Zajęcie najwyższego miejsca, czyli przynależność do prawdziwej elity, oznacza nie życie hedonistyczne, lecz – jak to określił José Ortega y Gasset – w „luksusowym wysiłku”, a zatem właściwie w ascezie i poddaństwie nakazowi realizacji cnót. Świat ten po nowożytnym i nowoczesnym przewrocie, a więc taki, jaki zastają zwabieni jego pozłotką przybysze, jest całkowitym zaprzeczeniem tamtego, opiera się, bowiem na totalnym egalitaryzmie i założeniu, że wszystko się wszystkim należy. To świat – jak również mówi Ortega – hiperdemokracji, będącej „wydzieliną ropiejących dusz” plebejskich, która skapitulowała przed „człowiekiem masowym”, osłuchanym od maleńkości z retoryką równych praw, przekonanym o nieograniczonej możliwości zaspokajania swoich pragnień, nieznającym i niepojmującym żadnych obowiązków, ani niepoczuwającym się do wdzięczności za to, do czego rozwój cywilizacji dał mu prawo. Kałmuckiego herszta barbarzyńców bolszewickich sprzed stulecia – Lenina nazwano „Czyngis-chanem z maszyną do pisania”. Znamienna dla naszych czasów szybkość wszelkiego przekazu informacji sprawiła, że rewolucja barbarzyńców w Londynie już zyskała swoje określenie „pokolenia smartfonów BlackBerry, Facebooka i Twittera”. Biegłość w obsłudze środków technicznych, a nawet produkowania ideologicznych manifestów z ich wykorzystaniem, nigdy jednak nie zastąpi paidei wydobywającej człowieczeństwo z bestii. Jeszcze większymi od tych „bestii naturalnych” zbrodniarzami są, zatem ci, którzy w pełni świadomie decydują o tym, że człowiek nie potrzebuje uczłowieczającej obróbki. Jacek Bartyzel
Aborcjoniści w Hotelu Sobieski Na liście uczestników zamkniętej konferencji dotyczącej tzw. praw i zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego* organizacji EuroNgos, którą gościła od 13 do 14 października 2011 r. w hotelu Jan III Sobieski Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, znaleźli się przedstawiciele klinik, a także producent sprzętu aborcyjnego z USA: Ipas. Warto mu się bliżej przyjrzeć. Zarejestrowany w USA Ipas, przedstawia się na swej stronie internetowej, jako organizacja non profit, która działa na całym świecie, aby wspomóc prawa reprodukcyjne i seksualne kobiet oraz ograniczyć śmiertelność kobiet w wyniku aborcji. Szkoli również personel kliniczny korzystający z MVA (Manual vacuum aspirator), czyli ręcznych aspiratorów próżniowych używanych do aborcji, które.. sam produkuje. Ipas jest, więc eksporterem plastikowych aspiratorów i kaniul (plastikowe rurki) oraz dostawcą usług szkoleniowych. W 2009 r. wzrosła liczba przeszkolonego personelu, a także liczba wyszkolonych aktywistów. Ipas działa również na rzecz rozszerzenia dostępu do tzw. aborcji medycznej, czyli farmakologicznej. Stara się także wpływać na zmianę prawa i polityki aborcyjnej. W tym właśnie celu – jak sam przyznaje- wspiera lokalnych aktywistów i ustawodawców. Jak pisze w zeznaniu podatkowym, nadal buduje silne partnerstwo z organizacjami międzynarodowymi, regionalnymi i lokalnymi, aby stworzyć właściwy dostęp do usług zdrowia reprodukcyjnego.
Artykuły sponsorowane? W ramach swojej misji, Ipas opracowuje artykuły, które pojawiły się np. “International Family Planning Perspective”- wydawanym przez proaborcyjną organizację Guttmacher Institute, czyli instytut badawczy Planned Parenthood (właściciela sieci klinik aborcyjnych). Artykuły Ipas można również znaleźć w “Studies in Family Planning”, wydawanym przez proaborcyjną organizację Population Council (PC), czy w “Reproductive Health Matters” (RHM) . Wszystkie te trzy organizacje (RHM, Guttmacher Institute i PC) otrzymały granty od Ipas. Można się, więc zastanawiać czy opublikowane tam artykuły były tekstami informacyjnymi czy raczej formą reklamy. Ipas przecież sprzedaje konkretne produkty.
Biznes aparatury aborcyjnej Sprzedaż aspiratorów Ipas ma się całkiem nieźle. W 2009 r. ich dystrybucja wyniosła 149.673 (28% wzrost), a dystrybucja kaniuli- 1.286.964 (38% wzrost). Ipas przyznaje w zeznaniu podatkowym, że rozwinął szeroką globalną sieć ponad 60 dystrybutorów i zapewnił dostępność produktów w ponad 135 krajach. Szacuje również, że obsłużył ponad 50 tys. kobiet rocznie. W 2009 r. utworzył nawet dodatkową, niezależną, licencjonowaną firmę (także non profit), z siedzibą w Anglii: WomanCare Global LLC**, która zajmuje się wyłącznie dystrybucją produktów Ipas korzystając z technik for i non-profit. Sprzedaje ona m.in aspiratory i spirale. W roku 2009-2010 jej przychód przekroczył 10 milionów 400 tys. dol.
Non profit? Zarówno jedną i drugą trudno traktować jako zwyczajną organizację, która mimochodem zajmuje się eksportem swoich towarów. Ipas dzięki swojemu charakterowi non profit może otrzymywać ogromne granty i cieszyć się jednocześnie uprzywilejowaną sytuacją podatkową. Warto dodać, że status non profit mają w USA takie instytucje jak oferujący ubezpieczenia medyczne Blue Cross Blue Shield (Minnesota) czy sieć szpitali Mayo, których nikt chyba nie posądza o czysto charytatywne usługi. Jedno jest pewne, Ipas ze statusem non profit jest na dużo lepszej pozycji niż pozostali producenci sprzętu aborcyjnego w USA bez takiego statusu. Ipas sam przyznaje, że od ponad 35 lat jego „jądrem działalności” (core work) jest wytwarzanie i dystrybucja aspiratorów. Poza tym, firma zatrudnia aż 110 osób i obraca ogromnymi pieniędzmi. W roku 2009 uzyskał ponad 38 milionów przychodu, z czego prawie 11 milionów pochodziło z rządowych grantów i kontraktów. Na reklamę i promocję wydał w tamtym roku ponad 730 tys., na podróże ponad 3 miliony, a na konferencje, konwencje i spotkania prawie 2. Co więcej, swoich pracowników nie opłaca skromnie. Z zeznania podatkowego za rok 2008-09 wynika, że na wypłaty, kompensacje i świadczenia pracownicze wydano ponad 16 milionów. Prezes firmy otrzymała 210 tys. 272 dol. Ponad 140 tys. dol. rocznie zarobiło pięciu innych pracowników. Mimo, że Ipas uzyskał wtedy „tylko” 529 tys. dol. zysku (sam zysk ze sprzedaży aparatury aborcyjnej wyniósł prawie milion 200 tys.) trudno uwierzyć, że biznes reprodukcyjny jest kiepski. To dobrze płatne zajęcie dla pracowników organizacji określającej się mianem non profit, a także – czasami – dla organizacji współpracujących. Oficjalnie Ipas tłumaczy, że „przychody po odjęciu kosztów” są wykorzystywane na poprawę dostępu do usług reprodukcyjnych, jednak może to być de facto uznane za niebezpośredni marketing. Organizacja musi przecież sprzedać swoje produkty i nie da się tu uniknąć posądzenia o konflikt interesów. A Ipas bardzo poważnie traktuje swoje interesy.
Opłacani współpracownicy Z zeznania podatkowego wynika, że Ipas zatrudniła firmę konsultingową do dystrybucji swoich produktów (Seraphim Life Sciences Consulting LLC), której zapłaciła 265 tys. dol. Zapłaciła także ponad 231 tys. Population Council za rozszerzenie dostępu do aborcji, ponad 154 tys. dol. Guttmacher Institute za badania nad bezpieczeństwem aborcji (te dwie organizacje wydają publikacje, w których zamieszczane były artykuły Ipas). Ponad 134 tys. dol. otrzymała także Family Planning Association of India za zwiększenie dostępu do aborcji. Oprócz tego Ipas przyznał granty różnym organizacjom w USA: m.in. Association of Reproductive Health Professionals (50 tys. dol.), New Jersey Academy of Family Physicians (30 tys. dol.), Law Students for Reproductive Justice – Studenci Prawa na rzecz Sprawiedliwości Reprodukcyjnej (7 tys. dol.).
Siatka Ipas Powyższe przykłady mówią, że Ipas współpracuje z różnymi organizacjami zajmującymi się tzw. planowaniem rodzinnym i proaborcyjnymi stowarzyszeniami medycznymi. Z zeznania podatkowego wynika, że rozszerzył współpracę z organizacjami społecznymi i dziennikarzami. W ostatnim roku Ipas prowadził również lobbing w amerykańskim Kongresie. Na swojej stronie pisze również, że współpracuje z ministerstwami zdrowia, organizacjami farmaceutycznymi, organizacjami kobiecymi i agencjami międzynarodowymi (WHO i International Planned Parenthood Federation).
ONZ, Unia Europejska i Ipas W marcu 2010 r. Ipas (wraz z International Planned Parenthood Federation) ufundował panel dyskusyjny na ONZ-owskiej 54. sesji Komisji ds. Statusu Kobiet przy Radzie Gospodarczej i Społecznej, podsumowującej „15 lat po Pekinie”. Ze strony internetowej Ipas wynika, że w 2007 r. Ipas Central America i organizacja katolicka tylko z nazwy – Catholics for a Free Choice zorganizowali wyjazd Komisji doradczej Parlamentu Europejskiego do Nikaragui, aby zaobserwować efekty kryminalizacji aborcji. Programy Ipas w Europie finansują rządy (podatnicy) Finlandii, Holandii, Norwegii i Szwecji.
Ipas i Federa Ipas miał również polskich współpracowników. Jak głosi raport: “There’s nothing you could do if your rights were being violated: Monitoring Millennium Development Goals in relation to HIV-positive women’s rights” Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny była partnerem Ipas w zbieraniu danych do jego przygotowania. Każdy partner otrzymał za swą pracę 2 tysiące dol. w 2005 r. oraz 2 i pół tysiąca w 2006 r. Co więcej, Ipas zagwarantował jej finansowe wsparcie na tłumaczenie na angielski publikacji „Piekło kobiet” (2006 r). Ipas przyznał, że zamknął swój program w Polsce i całej Europie Wschodniej. Jak dotąd nie udzielił odpowiedzi, dlaczego. Być może woli współpracować w ramach International Consortium for Medical Abortion (Międzynarodowe Konsorcjum na rzecz Aborcji Farmakologicznej), którego zresztą był fundatorem. Organizacja ta w marcu 2010 r. zorganizowała konferencję w Lizbonie zatytułowaną „Rozszerzanie dostępu do aborcji medycznej: Budowanie na dwóch dekadach doświadczeń”. Jak pisze Ipas, na konferencji było 170 providerów aborcji i aktywistów z całego świata. Jeden z odczytów zatytułowany był “Mobilizowanie providerów do politycznego aktywizmu na rzecz aborcji farmakologicznej”. Na konferencji obecna była Wanda Nowicka. Sponsorami jej uczestników byli m.in: Concept Foundation (stworzyła nowy produkt do przeprowadzania aborcji farmakologicznej), Marie Stopes International (największy provider aborcji w Anglii, który w maju 2010 r. wykupił telewizyjną reklamę aborcji), Women on Waves (Kobiety na Falach, które przypłynęły do Polski na statku Langenort w 2003 r.), a donatorem Ipas.
Prawo do zarabiania na aborcji? Ipas to kolejna organizacjami zajmująca się tzw. prawami reprodukcyjnymi, która prowadzi bezpośredni i pośredni lobbing, działając na styku sektora publicznego i prywatnego. W przypadku organizacji zaangażowanych w sprawy zdrowotne, transparencja powinna dotyczyć ich wszystkich współpracowników. Status non profit nie powinien tu być parasolem ochronnym. Miejmy nadzieję, że polskie organizacje kobiece, feministyczne, zajmujące się tzw. zdrowiem reprodukcyjnym i seksualnym ujawnią wszystkie swoje finanse na rzecz otwartej dyskusji aborcyjnej. Będziemy się mogli przekonać, czy pod walką o prawo do aborcji nie kryje się zwyczajne prawo do zarabiania na aborcji. Natalia Dueholm
USA: “Proroctwa” znanego historyka z Uniwersytetu Harvarda Za 10 lat strefa euro nadal będzie istniała, a nawet się powiększy, natomiast rozpadnie się obecna Unia Europejska, by odrodzić się w innym składzie i pod inna nazwą – przewiduje znany brytyjski historyk z Uniwersytetu Harvarda Niall Ferguson. W artykule w sobotnim „Wall Street Journal” Ferguson przedstawia, trochę pół żartem, swoją wizję Europy w 2021 r . Pisze, że skutkiem obecnego kryzysu zadłużeniowego w strefie euro będzie powstanie w 2012 r. „Stanów Zjednoczonych Europy”, w których wspólna polityka fiskalna zapewni, że fundusze z krajów Europy północnej będą utrzymywały bardziej rozrzutne kraje Europy południowej, jak Grecja, Portugalia, Włochy i Hiszpania. Mieszkańcy tych południowych krajów, w których bezrobocie osiągnie oficjalnie 20 procent, będą pracowali w szarej strefie gospodarczej – szydzi autor – „jako pokojówki i ogrodnicy dla Niemców, którzy bez wyjątku będą posiadali drugie domy na słonecznym południu”. Do strefy euro – kontynuuje Ferguson – przystąpią nowe kraje, m.in. Polska „pod dynamicznym przywództwem byłego ministra spraw zagranicznych Radka Sikorskiego”. Polska, Litwa, Łotwa i Estonia staną się „wzorcowymi krajami nowej Europy, przyciągając niemieckie inwestycje dzięki swym podatkom liniowym i stosunkowo niskim płacom”. Z przemianowanej Unii Europejskiej wystąpi Wielka Brytania, zgodnie z wynikami przeprowadzonego w tej sprawie referendum. Do Zjednoczonego Królestwa wejdzie Irlandia, aby uniknąć kłopotów związanych z członkostwem w UE. Od Unii odłączą się także: Dania, Szwecja i Finlandia, tworząc wraz z Norwegią i Islandią „Ligę Skandynawską”. Nowe Zjednoczone Stany Europy będą liczyć 29 państw, gdyż miejsce tych, które opuściły UE, zajmie sześć małych krajów dawnej Jugosławii oraz Walonia i Flamandia powstałe po rozpadzie Belgii. Stolica nowej federacji przeniesiona zostanie z Brukseli do Wiednia, dla podkreślenia dominacji niemieckiej. Ferguson snuje także bardziej katastroficzne prognozy dotyczące Bliskiego Wschodu. Przewiduje, że w przyszłym roku Izrael zaatakuje instalacje nuklearne w Iranie, nie bacząc na sprzeciw USA, a Iran weźmie za to odwet przy pomocy swoich klientów – radykalnych islamistów w Libanie i w Strefie Gazy. Turcja stanie po stronie Iranu w wojnie z Izraelem a w Egipcie dojdą do władzy fundamentaliści z Bractwa Muzułmańskiego. Irańscy Strażnicy Rewolucji – przepowiada autor – opanują jeden z amerykańskich okrętów w Zatoce Perskiej i wezmą jego załogę, jako zakładników. Stanie się to ostatecznym gwoździem do trumny (politycznej) prezydenta Obamy. Po wyborach w USA za rok władzę w Białym Domu obejmie Mitt Romney. PAP
Ukryty raport NIK: Rząd Tuska doprowadził stocznie do upadku. “Przedstawia ogromną liczbę nieprawidłowości” Raport Najwyższej Izby Kontroli nie pozostawia złudzeń w sprawie stoczni w Gdańsku i Szczecinie. Rząd nie zadbał wystarczająco o ich przyszłość, a podejmowane przez niego decyzje były chybione i przyczyniły się do upadku obu stoczni w 2008 roku. Według Najwyższej Izby Kontroli, która opublikowała raport w sprawie restrukturyzacji Stoczni Gdynia SA oraz Stoczni Szczecińskiej Nowa Sp. z o.o., kardynalnym błędem Aleksandra Grada był brak odwołania się od decyzji Komisji Europejskiej, kwestionującej pomoc publiczną dla polskich stoczni. Starania Ministra Skarbu Państwa o znalezienie inwestora, który zagwarantowałby restrukturyzację stoczni i zapewnił ich rentowne funkcjonowanie na konkurencyjnym rynku zakończyły się niepowodzeniem. Komisja Europejska nie zaakceptowała żadnego z przekazanych jej planów restrukturyzacji i zdecydowała, że udzielona wcześniej stoczniom pomoc publiczna musi zostać zwrócona. Raport NIK opatrzony jest datą lipcową. Do opinii publicznej informacja ta przebiła się jednak dopiero kilka dni temu, lecz i tak w szczątkowej postaci. Gdyby raport ujrzał światło dzienne przed kampanią wyborczą, być może wyniki wyborów wyglądałyby zupełnie inaczej. Dokument, liczący 99 stron, przedstawia ogromną liczbę nieprawidłowości, które miały miejsce podczas restrukturyzacji obu stoczni. Oto niektóre z nich:
Projekt ustawy kompensacyjnej opracowany został na zlecenie Ministerstwa Skarbu Państwa przez prywatną kancelarię prawną. Niecelowe było ograniczenie zakresu wykorzystania przy tych pracach merytorycznej wiedzy i doświadczenia pracowników departamentu nadzorującego stocznie. W konsekwencji takiego trybu prac legislacyjnych, a także działania pod presją czasu, w ustawie kompensacyjnej niektóre przepisy nie spełniały wymogów decyzji Komisji Europejskiej, były nieprecyzyjne lub niespójne z innymi przepisami. – czytamy w raporcie. Swoją drogą skandalem jest powierzenie analiz prywatnej kancelarii prawnej, podczas gdy ministerstwo dysponuje doradcami i ekspertami, których utrzymanie stanowi poważny koszt budżetowy. Tymczasowego nadzorcę, a następnie zarządcę kompensacji (tych samych dla obu stoczni) wybrano, pod względem formalnym, zgodnie z ustawą kompensacyjną. Były to jednak arbitralnie wskazane przez Agencję Rozwoju Przemysłu SA osoby (tymczasowy nadzorca) lub podmioty kapitałowo od niej zależne (zarządca kompensacji) – w obydwu przypadkach bez doświadczenia w prowadzeniu likwidacji lub upadłości. Ustalono dla nich relatywnie wysokie wynagrodzenie, nie egzekwując przy tym ustanowienia realnego zabezpieczenia ewentualnych roszczeń powstałych z tytułu niewykonania lub nienależytego wykonania umowy. Były to działania nierzetelne, niecelowe i niegospodarne. Łącznie w okresie od stycznia 2009 r. do 31 marca 2011 r. wynagrodzenie zarządcy kompensacji SSN i SG wyniosło 15 mln zł brutto, a do zakończenia procesu kompensacji może wynieść 17,2 mln zł. – donosi raport NIK. Zobowiązania finansowe wobec stoczniowców także pochłonęły ogromne środki. – Łączne koszty ochrony praw pracowników wyniosły ok. 761 mln zł, z czego pracownikom wypłacono ok. 638 mln zł. W ocenie NIK, uwzględniającej skalę zaangażowanych na ten cel środków, wsparcie pracowników w poszukiwaniu nowego zatrudnienia nie przyniosło zadowalających rezultatów. Spośród ponad 9 tys. zwolnionych stoczniowców nową pracę znalazło niespełna 3 tys. osób. – czytamy w dokumencie. Jak donoszą badający sprawę posłowie PiS, przedstawiona tu liczba trzech tys. osób, które miały znaleźć zatrudnienie, w niedługim czasie znacznie spadła, gdyż podjęli oni w większości pracę czasową. Mimo, że wycena mienia postoczniowego, zdaniem NIK, sporządzona została zgodnie z ustawą kompensacyjną, to:
cena wywoławcza majątku wystawionego do sprzedaży przetargowej, została określona przez zarządcę kompensacji na podstawie oszacowania jego wartości w tzw. warunkach wymuszonej sprzedaży, przyjmując, że stanowi ona 50% ceny rynkowej. W ocenie NIK, działaniem gospodarnym byłoby podjęcie próby sprzedaży majątku za wyższą cenę – donoszą urzędnicy Najwyższej Izby kontroli. Nie sfinalizowano transakcji z inwestorami katarskimi, reprezentowanymi przez firmę Stichting Particulier Fonds GREENRIGHTS (SPFG), którzy wylicytowali w pierwszej procedurze przetargowej większość mienia obu stoczni. Zatrzymane zostało wadium wpłacone w imieniu SPFG w kwocie 36,1 mln zł (26,5 mln zł w SG oraz 9,6 mln zł w SSN). Zarządca kompensacji wielokrotnie kierował do SPFG informacje o zamiarze dochodzenia odszkodowań za niedokończenie transakcji. Były to jednak działania niekonsekwentne, gdyż do dnia zakończenia kontroli nie przedstawiono SPFG szczegółowego wyliczenia kwot, które miałyby być przedmiotem roszczeń. Minister SP podejmował intensywne działania w celu nakłonienia SPFG do sfinalizowania transakcji. Niektóre z tych działań były jednak nieprzejrzyste. Inwestorzy odstąpili od transakcji kupna wylicytowanego mienia, motywując to przede wszystkim wadami prawnymi sprzedawanego majątku stoczni. SPFG zarzucił także Ministrowi SP bezpodstawne wycofanie się z gwarancji, że SPFG będzie mógł zrezygnować z transakcji bez żadnych negatywnych konsekwencji. Minister zaprzeczył, aby kiedykolwiek takich gwarancji udzielał. Przygotowywanie listu z gwarancją potwierdził jednak ówczesny Wiceprezes Zarządu ARP SA. NIK nie ustaliła stanu faktycznego w tym zakresie, ze względu na sprzeczne wyjaśnienia oraz brak dostępu do niektórych dokumentów przywoływanych przez SPFG. SPFG zobowiązał się wobec MSP do ponoszenia kosztów utrzymania wylicytowanych aktywów SG i SSN od dnia 22 lipca 2009 r. do daty zakończenia transakcji, pod warunkiem dostarczenia w ciągu siedmiu dni oszacowania całkowitych kosztów ich utrzymania. Nierzetelnością było dostarczenie zarządcy kompensacji stosownego pisma MSP dopiero w dniu 29 lipca 2009 r., czyli w dniu upływu wyznaczonego przez inwestora terminu. Utracono, więc szansę uzyskania 6,7 mln zł (koszty utrzymania majątku stoczni w okresie od 22 lipca do 17 sierpnia 2009 r.) Koszty procesu kompensacji przedstawione Ministrowi Skarbu Państwa do zrefinansowania z Funduszu Restrukturyzacji Przedsiębiorców wyniosły do końca I kwartału 2011 r. co najmniej 158 mln zł. W ustawie kompensacyjnej nie zostały precyzyjnie ustalone zasady refinansowania z FRP kosztów i wydatków postępowania kompensacyjnego. W ocenie NIK, wskutek przyjęcia przez MSP rozszerzającej interpretacji ustawy kompensacyjnej, do października 2010 r. z FRP bezpodstawnie zrefinansowano wydatki w łącznej kwocie ok. 2,9 mln zł.
NIK zaznacza, że procedurze wystąpiły nieprawidłowości, co do których Minister Skarbu Państwa powinien podjąć zdecydowane działania sanacyjne. Dotyczą one nieprawidłowego (bezzasadnego) refinansowania niektórych kosztów i wydatków postępowania kompensacyjnego ze środków publicznych Funduszu Restrukturyzacji Przedsiębiorców. W tym zakresie Najwyższa Izba Kontroli wnosi do Ministra Skarbu Państwa o podjęcie zdecydowanych działań mających na celu uzyskanie zwrotu od ARP SA oraz zarządcy kompensacji bezzasadnie zrefundowanych kwot wraz z należnymi odsetkami. Raport, zamieciony przed wyborami pod dywan, nie zdołał się spod niego wydostać nawet przed zaprzysiężeniem rządu. Mimo, że opublikowano go w połowie listopada na stronach NIK, sprawę przykryły rozłam w Prawie i Sprawiedliwości oraz oczekiwanie na expose premiera. Tymczasem Donald Tusk, który wprawdzie zabiera tekę Gradowi, powierza ministerstwo skarbu byłemu wiceministrowi, archeologowi z Krakowa. Miejmy nadzieję, że Mikołaj Budzanowski należycie zastąpi ministra Grada w wyjaśnianiu sprawy zrujnowania polskich stoczni wskutek nieudolności rządu. Marzena Nykiel
Komisja dla Kościoła katolickiego Podstawę prawną działania Komisji stanowiła Ustawa O Stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej z 17 maja 1989 r. (Dz. U. 1989 r. Nr 29 poz. 154 ze zm.). Komisja Majątkowa nie była organem władzy sądowniczej ani organem władzy administracji publicznej choć zgodnie z art. 63 ust. 4 ustawy z dnia 17 maja 1989 r. ugody przed nią zawarte miały moc sądowniczych tytułów egzekucyjnych. Postępowanie regulacyjne przed Komisja Majątkową zgodnie z art. 62 ust. 4 i art. 64 ust. 2 ustawy z dnia 17 maja 1989 r.zastępowało postępowanie sądów i administracyjne i przypominało w pewnym stopniu postępowanie polubowne co znalazło potwierdzenie w uzasadnieniu uchwały z dnia 24 czerwca 1992 r. w sprawie wykładni art. 61 ustawy z dnia 17 maja 1989 przez Trybunał Konstytucyjny[10]. Komisja Majątkowa była rządowo-kościelnym podmiotem, działającym w trybie mediacyjno-polubownym. Z tego względu zapadłe orzeczenia i ugody miały moc prawną równą ugodom przed sądem państwowym oraz od orzeczeń nie przysługiwało odwołanie, jeśli decyzja zapadła przy pełnym skaldzie komisji. Jeśli Komisja Majątkowa przy pełnym składzie nie wypracowała wspólnego stanowiska, pisemnie zawiadamiała uczestników postępowania regulacyjnego, którzy w terminie sześciu miesięcy od zawiadomienia uzyskiwali prawo do wznowienie postępowania sądowego lub administracyjnego a w przypadku, jeśli postępowanie nie było wszczęte - wystąpienia do sądu o zasądzenie roszczenia. Zgodnie z art. 63 ust. 4 ustawy z dnia 17 maja 1989 r. uczestnicy postępowania regulacyjnego mogli przed składem orzekającym zawrzeć ugodę. Jeżeli nie zawarli ugody, zespół wydawał orzeczenie. Szczegółowy tryb postępowania regulacyjnego uregulowany został zarządzeniem Ministra – Szefa Urzędu Rady Ministrów z dnia 8 lutego 1990 r. w sprawie szczegółowego trybu postępowania regulacyjnego w przedmiocie przywrócenia osobom prawnym Kościoła Katolickiego własności nieruchomości lub ich części[11]. Komisja Majątkowa rozpatrywała wnioski w zespołach orzekających w skład, których wchodziło przynajmniej po dwóch członków wyznaczonych przez MSWiA i Sekretariat Konferencji Episkopatu Polski oraz fakultatywnie po jednym przedstawicielu organów nadrzędnych nad uczestnikami postępowania. Wnioski o wszczęcie postępowania regulacyjnego można było zgłaszać w terminie 2 lat od dnia wejścia w życie ustawy z dnia 17 maja 1989r. choć ostatecznie ze względu na zmianę ustawy termin został przedłużony do 31 grudnia 1992r. Podmiotem postępowania regulacyjnego mogło być mienie państwowe jak i mienie jednostek samorządu terytorialnego. Decyzją Komisji majątkowej z dnia 29 marca 2006r. objęto postępowaniem regulacyjnym nieruchomości położone na terenach tzw. ziem odzyskanych[12]. W wyniku uzgodnień z 25 czerwca 2009r. osoby będące uczestnikami postępowania regulacyjnego dostały możliwość otrzymania odpisów wszystkich dokumentów akt sprawy na każdym etapie postępowania[13]. Postępowanie regulacyjne następowało na wniosek kościelnych osób prawnych w celu przywrócenia im własności upaństwowionych w całości lub w części:
które nie pozostają we władaniu instytucji kościelnych chyba, że w dniu wejścia w życie ustawy były we władaniu innych związków wyznaniowych;
przejętych przez państwo w związku z ustawą z dnia 20 marca 1950r. o przejęciu przez państwo dóbr martwej ręki, poręczeniu proboszczom posiadania gospodarstw rolnych i utworzeniu Funduszu Kościelnego jeżeli nie wydzielono z nich należnych w myśl tej ustawy gospodarstw rolnych proboszczów;
które zostały przejęte od zakonów bezhabitowych i stowarzyszeń kościelnych na podstawie rozporządzenia Ministra Administracji Publicznej z dnia 10 marca 1950 r. w sprawie przystosowania stowarzyszeń do przepisów prawa o stowarzyszeniach;
mienia fundacji kościelnych;
przejętych po 1948 r. w trybie egzekucji zaległości podatkowych;
wywłaszczonych, jeżeli odszkodowanie za wywłaszczoną nieruchomość nie zostało wypłacone lub nie zostało podjęte;
przejętych na podstawie dekretu z dnia 26 października 1945 r. o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m.st. Warszawy;
przejętych we władanie państwowych jednostek organizacyjnych bez tytułu prawnego, bez względu na późniejsze ustawodawstwo konwalidujące te przejęcia.
Do Komisji Majątkowej w ustawowym terminie wpłynęło 3063 wniosków o wszczęcie postępowania regulacyjnego z czego:
zespoły orzekające komisji zatwierdziły 1486 ugód przywracających lub przekazujących własność kościelnym osobom prawnym,
wydano 990 orzeczeń przywracających lub przekazujących własność kościelnym osobom prawnym,
666 postępowań zakończono odrzuceniem lub oddaleniem wniosku, bądź też umorzeniem postępowania przed Komisją Majątkową,
w 136 postępowaniach zespoły orzekające nie uzgodniły orzeczenia w sprawie.
pozostało 216 wniosków co do których nie zakończono postępowania regulacyjnego ze względu na zakończenie prac komisji.
Początkowo Komisja przekazywała nieruchomości wybrane przez pełnomocników Kościoła, którzy ustalali jego wycenę, ale po doniesieniach prasowych, że Kościół dostarcza wyceny nieruchomości wielokrotnie niższe od wartości rynkowej oraz po przypadkach sprzedaży przyznanej nieruchomości kilkukrotnie drożej niż wycena we wniosku, w 2008 roku wprowadzono zasadę, że wycenę dostarcza także strona rządowa[14]. Zgodnie ze "Sprawozdaniem z działalności Komisji Majątkowej w latach 1989-2011" Komisja Majątkowa przekazała kościelnym osobom prawnym rekompensaty i odszkodowania w wysokości 143 534 231,41 zł[15] oraz ponad pół tysiąca nieruchomości[16] (wartych ok. 5 mld zł[17]). Miały one obszar 98 tys. ha, w tym 66 tys. ha miało być powierzchnią gruntu[15]. Tymczasem według Agencji Nieruchomości Rolnych przekazała ona Kościołowi katolickiemu na mocy decyzji Komisji 76 tys. ha, a Lasy Państwowe przekazały 4 tys. ha[18][19].
Członkowie Komisji Skład Komisji Majątkowej ustalony został na podstawie parytetu, po równej liczbie osób reprezentujących państwo i Kościół. Komisja działała pod kierunkiem dwóch przewodniczących, z których jednego wyznaczał Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji, a drugiego Sekretarz Konferencji Episkopatu Polski. Każdy z członków dostawał miesięczne wynagrodzenie w wysokości 77% wynagrodzenia sędziów Naczelnego Sądu Administracyjnego. W skład komisji reprezentujących stronę rządowa w latach 1989-2011 wchodzili[20]:
Bogusław Skręta, Józef Bołdak, Andrzej Pieniążek, Andrzej Wróblewski, Iwona Dykczak - Skorupska, Henryk Jędrzejewski, Romuald Soroka, Stefan Wasilewicz, Romana Górecka, Zbigniew Wrona, Marek Siwiec, Zbigniew Derdziuk, Arnost Bećka, Aleksandra Sulkowska, Andrzej Szuwara, Jerzy Bart, Dariusz Trzaska, Rajmund Jaroszek, Jakub Skiba, Krystyna Leonard, Adam Kornatowski, Justyna Staszak, Marcin Żukowski, Małgorzata Kosicka, Katarzyna Kobierska, Zbigniew Filipkowski, Andrzej Marciniak, Renata Czyżak, Robert Napora, Aneta Szyndler, Józef Różański, Joanna Zych-Gorgosz, Monika Piszcz - Czapla.
W skład komisji reprezentujących stronę kościelną w latach 1989-2011 wchodzili[21]: ks. Jan Chmiel, Barbara Dołbniak, Edward Klimczuk, Przemysław Kłosiewicz, Stanisław Dąbrowski, Tadeusz Kobyliński, Wiesław Pakoca, Romuald Soroka, Hanna Żywiecka, Jarosław Bittel, ks. Tadeusz Nowok, Andrzej Kołodziej, Andrzej Rościszewski, Małgorzata Bryk, ks.Stanisław Pindera, ks. Mirosław Piesiur, Piotr Perończyk, Krzysztof Wąsowski, Wojciech Kubis, ks. Konrad Zygmunt, ks. Dariusz Walencik.
Komisja dla Gmin Żydowskich Do Komisji Regulacyjnej ds. Gmin Wyznaniowych Żydowskich zostało złożonych 5504 wniosków (mający więcej wiernych Kościół katolicki złożył 3063 wniosków). W sprawie wszystkich wszczęto postępowanie, odbyło się 5103 rozpraw. 1770 postępowań całkowicie lub częściowo zakończyły się, w tym:
ugodą - 424
orzeczeniem - 329
umorzeniem - 631
orzeczeniem o oddaleniu, odrzuceniu wniosku - 340
nie uzgodniono orzeczenia - 56
postępowanie zostało zawieszone - 14
Komisja majątkowa przyznała Związkowi Gmin Wyznaniowych Żydowskich i żydowskim gminom wyznaniowym rekompensatę pieniężną w wysokości 26 mln 848 tys zł. Ponadto wnioskodawcom przyznano odszkodowania w wysokości 27 mln 47 tys. zł[9].
Komisja Majątkowa - pełen emocji częściowy zwrot majątków Kościelnych Kolejne zarzuty postawiła gliwicka prokuratura okręgowa byłym członkom Komisji Majątkowej w śledztwie dotyczącym nieprawidłowości przy zwrocie kościelnej ziemi. Zarzuty postawiono w ciągu ostatniego miesiąca czterem byłym członkom Komisji. Z tej okazji Katolicka Agencja Informacyjna przygotowała raport o "majątkowych relacjach" Państwo-Kościół od lat 40. XX wieku. Może on zaskoczyć wielu przekonanych o "pazerności" Kościoła. Komisja Majątkowa – powołana do rewindykacji bezprawnie zagarniętych dóbr kościelnych – przekazała – według przygotowanego przez MSWiA sprawozdania - kościelnym osobom prawnym 65,5 tys. hektarów ziemi, 490 budynków oraz rekompensatę w wysokości 143 mln 534 tys. zł. - co stanowi zaledwie cześć zabranego majątku. Komuniści zabrali Kościołowi katolickiemu około 155 tys. ha ziemi oraz ponad 4 tys. budynków. Około 30 - spośród niemal 3 tys. spraw rozstrzygniętych przed Komisją – zostało zaskarżonych do prokuratury. Aktualnie w 16 przypadkach odmówiono wszczęcia śledztwa bądź umorzono postępowanie. Żaden z postawionych przez prokuraturę zarzutów nie został do dziś potwierdzony przez sąd.
Komunistyczne konfiskaty Na skutek utraty przez Polskę dużej części terytorium państwowego po II wojnie światowej Kościół bezpowrotnie został pozbawiony wszystkich swych dóbr dobra na terenach wschodnich, które weszły w skład ZSRR. Na pozostałych terenach, w pierwszym okresie po wojnie władze komunistyczne zachowywały pewien umiar wobec Kościoła, gdyż za głównego wroga wówczas uznawały antykomunistyczne podziemie oraz Polskie Stronnictwo Ludowe. W polityce wobec Kościoła ograniczyły się początkowo do wypowiedzenia Konkordatu z 1925 r., co miało być środkiem służącym do odizolowania go od Stolicy Apostolskiej. Władze nie przystąpiły, zatem od razu do konfiskaty dóbr kościelnych. Dekret promoskiewskiego, agenturalnego Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego o reformie rolnej z 6 września 1944 r. stwierdzał, że o położeniu prawnym nieruchomości należących do Kościoła ma zadecydować Sejm ustawodawczy. PKWN ograniczył się do przejęcia lasów stanowiących własność instytucji kościelnych. Zagarnięte zostały działki leśne o powierzchni powyżej 25 ha, włącznie z nieruchomościami tam się znajdującymi. Generalny atak na Kościół nastąpił wraz z końcem lat czterdziestych. Wówczas podjęta została decyzja o pozbawieniu go podstaw materialnych. Pierwszym krokiem była likwidacja dzieł charytatywnych Kościoła. Na podstawie ustawy z 28 października 1948 r. o zakładach społecznych służby zdrowia upaństwowiono wszystkie kościelne szpitale. 8 stycznia 1951 r. weszła w życie ustawa o przejęciu aptek na własność państwa – w tym bardzo licznych prowadzonych przez zakony. 23 stycznia 1950 r. poddano pod przymusowy państwowy zarząd cały majątek znajdujący się we władaniu kościelnej Caritas i jej ogniw. 20 marca 1950 r. komunistyczny Sejm przyjął „ustawę o przejęciu przez państwo dóbr martwej ręki, poręczeniu proboszczom oraz Funduszu Kościelnym”. Stanowiła ona, że upaństwowieniu bez odszkodowania podlegać będą grunty rolne Kościoła i innych związków wyznaniowych. Wyjątkiem miały być gospodarstwa proboszczowskie o powierzchni do 50 ha. oraz do 100 ha na terenie województw poznańskiego, pomorskiego oraz śląskiego. Ponadto Episkopatowi, który zgodził się wówczas podpisać tzw. porozumienie z rządem 14 kwietnia 1950 r., udało się wynegocjować pozostawienie po 5 ha dla każdego domu zakonnego, po 50 ha dla biskupów diecezjalnych oraz dla seminariów duchownych. Wyłączone od konfiskaty miały być też budynki kościelne stojące na zabieranych Kościołowi gruntach. Jednak praktyka była inna. Konfiskowano zazwyczaj wszystko, nie zważając na przepisy ustanowionego przez samych komunistów prawa. Oblicza się, że sumie zabrano wówczas Kościołowi, co najmniej 155 tys. hektarów ziemi. W jego posiadaniu pozostało zaledwie 32 tys. 699 ha ziemi ornej: we władaniu parafii 30 tys. 268 ha, a zakonów 2 tys. 214 ha. W dwa lata później, mocą dekretu z 24 kwietnia 1952 r. skonfiskowano majątek fundacji religijnych. Ustawa o dobrach martwej ręki stanowiła, że dochody płynące z przejętego majątku miały być przekazywane na rzecz powołanego wówczas „Funduszu Kościelnego”. Był to jednak zapis martwy, gdyż nie oszacowano nigdy wysokości tych dochodów. Od tego czasu budżet państwa przekazuje Funduszowi na drodze decyzji politycznej określone kwoty. Choć zgodnie z ustawą Fundusz Kościelny miał służyć utrzymaniu i odbudowie kościołów oraz udzielaniu duchownym pomocy materialnej i lekarskiej, to w praktyce przez cały okres komunistyczny służył on przede wszystkim premiowaniu duchownych lojalnych wobec reżimu. W kolejnych latach władze komunistyczne pozbawiały Kościół nawet tych nielicznych nieruchomości, jakich mu nie zabrano w epoce stalinowskiej. Dokonywało się to stopniowo drogą wywłaszczania lub konfiskaty, do czego jako pretekst służył np. fakt nie płacenia olbrzymich podatków nakładanych na te nieruchomości. Inne budynki zabierano kościelnym placówkom oświatowym w ramach tzw. laicyzacji szkolnictwa. Na terenach poniemieckich proces odbierania Kościołowi dóbr przebiegał inaczej i trwał dłużej. Początkowo Kościołowi pozwolono na objęcie większości nieruchomości po Kościołach niemieckich. Jednak w 1957 r. Urząd do Spraw Wyznań orzekł, że majątek Kościołów, które w Rzeszy Niemieckiej uznawane były za podmiot prawa publicznego, powinien przejść na własność Skarbu Państwa PRL. Kościół zakwestionował tę decyzję i sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. Tenże w grudniu 1959 r. orzekł, że Kościół rzymskokatolicki w Polsce nie jest osobą prawa publicznego. Konsekwencją była masowa i brutalna konfiskata kościelnych gruntów i nieruchomości. Sprawa została uregulowana dopiero w 1971 r. – w okresie odwilży gierkowskiej - na mocy specjalnej ustawy, te budynki i nieruchomości rolne, które nadal pozostawały we władaniu Kościołów, stały się ich własnością. Jeśli chodzi o dobra ziemskie to jak wylicza znany specjalista ks. prof. Dariusz Walencik, prawnik, autor książki "Rewindykacja nieruchomości Kościoła katolickiego w postępowaniu przed Komisją Majątkową", Kościołowi zabrano w sumie ok. 155 tys. hektarów. W świetle odnalezionego przezeń dokumentu z 1957 r. podającego dane z 19 diecezji - Kościół utracił do tego czasu 91 tys. ha ziemi i lasów oraz 2203 budynki. Z dokumentów przechowywanych w Sekretariacie Konferencji Episkopatu a przekazanych KAI - zawierających ankietę, z której korzystał ks. prof. Walencik uzupełnioną w 1964 r. - Kościołowi zabrano do 1964 r.: 3356 budynków, nie biorąc pod uwagę licznych zabudowań gospodarczych. Dane te dotyczą 19 diecezji. Jeśli chodzi o przeznaczenie, to wśród skonfiskowanych Kościołowi obiektów znajdowało się m. in.:
- 90 szpitali,
- 490 szkół i przedszkoli,
- 278 kaplic i miejsc sprawowania kultu,
- 398 domów katechetycznych, parafialnych i rekolekcyjnych,
- 71 burs i internatów,
- 136 domów dziecka,
- 57 domów starców,
- 1117 domów mieszkalnych.
Z kolei dokument dotyczący konfiskaty budynków należących do zgromadzeń zakonnych pokazuje, że środowiska zakonne starano się pozbawić przede wszystkim prowadzonych przez nie dzieł charytatywnych i edukacyjnych. Stąd zabrano 333 budynki, w których znajdowały się przedszkola: 327 zgromadzeniom żeńskim i 6 męskim. Skonfiskowano 117 domów dziecka należących do zgromadzeń żeńskich i 14 do męskich. Zabrano także 18 szkół podstawowych i 74 szkoły średnie. Zabrano 63 szpitale należące do zgromadzeń żeńskich i 12 do męskich. Skonfiskowano też 52 domy starców należące do zgromadzeń żeńskich. Ponadto zgromadzenia męskie utraciły 29 budynków, w których znajdowały się seminaria duchowne. Aby wykazać pełen majątek skonfiskowany Kościołowi przez komunistyczne władze w okresie PRL, niezbędne są dalsze badania i kwerendy archiwalne i takowe są prowadzone przez ks. prof. Walencika.
Komisja Majątkowa zwróciła Kościołowi tymczasem 490 budynków, co stanowi – uwzględniając także szacunkowe dane z pozostałych diecezji – zaledwie ok. 12. proc.
Geneza Komisji Majątkowej Po zmianach 1989 r. państwo polskie zadeklarowało wolę naprawienia krzywd wobec Kościoła, zgadzając się na zwrot tej części dóbr zagarniętych instytucjom kościelnym, jaka została dokonana z pominięciem wprowadzonego przez komunistów prawa. Znalazło to wyraz w ustawie z 17 maja 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła katolickiego, w której znalazł się rozdział nt. regulacji spraw majątkowych. W tym celu utworzono Komisję Majątkową, składającą się z przedstawicieli rządu i Kościoła. Komisja ta nie była sądem ani organem administracji publicznej, a postępowanie regulacyjne miało charakter postępowania „quasi mediacyjno-polubownego” między państwem a osobami prawnymi Kościoła. Dlatego też nie przysługiwał tryb odwoławczy od jej rozstrzygnięć (i nie jest to jedyny wyjątek w prawie polskim), co zresztą później stało się przedmiotem krytyk. W późniejszych latach zostały powołane analogiczne komisje dla innych Kościołów bądź związków religijnych: Komisja Regulacyjna ds. Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego (1998), Komisja Regulacyjna ds. Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego (1994), Komisja Regulacyjna ds. Gmin Wyznaniowych Żydowskich (1997) oraz Międzykościelna Komisja Regulacyjna (2000) rozpatrująca roszczenia innych związków wyznaniowych. Komisje te powstały na mocy ustaw regulujących stosunki państwa z danym związkiem wyznaniowym, bądź ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania i mają analogiczny tryb działania jak Komisja Majątkowa. Warto zauważyć, że prerogatywy, jakie po 1989 r. uzyskał w Polsce Kościół katolicki, były dokładnie kopiowane w ustawodawstwie dotyczącym innych związków wyznaniowych. Nie można, więc mówić o jakimkolwiek uprzywilejowaniu naszego Kościoła. Przedmiotem postępowania przed Komisją Majątkową mogły być tylko nieruchomości zagarnięte z ominięciem komunistycznego prawa. Postępowaniem zostały objęte także nieruchomości kościelne, jeżeli zostały wywłaszczone, a odszkodowanie nie zostało wypłacone, lub wywłaszczone w trybie egzekucji zaległości podatkowych. W przypadku majątku stowarzyszeń kościelnych lub zgromadzeń bezhabitowych przedmiotem postępowania mogły być ich dobra przejęte na drodze rozporządzenia ministra administracji publicznej z 10 marca 1950 r. o ich likwidacji. Postanowiono, że regulacja nie może naruszyć praw nabytych przez osoby trzecie. W takich wypadkach postanowiono przydzielać mienie zastępcze lub wypłacać odszkodowanie. Członkowie Komisji Majątkowej wyznaczani byli na zasadzie parytetu przez stronę rządową i kościelną. Ze strony rządu robił to minister spraw wewnętrznych i administracji, a ze strony Kościoła – sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski. Obsługę administracyjną Komisji zapewniało Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Uczestnikiem postępowania była zawsze poszkodowana instytucja kościelna, która przedstawiała roszczenie do Skarbu Państwa, państwowej osoby prawnej lub jednostki samorządu terytorialnego. Najprostszym rozwiązaniem było zawarcie ugody. Komisja nadawała klauzulę wykonalności ugodzie zawartej między uczestnikami postępowania. Jeśli uczestnicy nie byli w stanie zawrzeć ugody, to Komisja była zobowiązana do wydania orzeczenia przywracającego określoną nieruchomość, przyznającego nieruchomość zastępczą lub odszkodowanie. Jeśli stanowiska członków Komisji strony kościelnej i rządowej były rozbieżne, następowało tzw. „nieuzgodnienie stanowisk”. Wnioskodawca kościelny mógł wówczas w ciągu sześciu miesięcy wnieść sprawę do sądu. W praktyce jednak orzeczenia Komisji Majątkowej często napotykały na niespotykane trudności. Najczęściej blokowane były na różnych szczeblach administracji.
Ile oddano? Wedle danych, jakie zawiera „Sprawozdanie z działalności Komisji Majątkowej w latach 1990 – 2011”, sporządzone przed zakończeniem jej działalności, do Komisji Majątkowej złożone zostały 3063 wnioski o wszczęcie postępowania regulacyjnego. Zespoły orzekające Komisji zatwierdziły 1486 ugód przywracających lub przekazujących własność kościelnym osobom prawnym, wydano 990 orzeczeń przywracających lub przekazujących własność kościelnym osobom prawnym. Natomiast 666 postępowań zakończono odrzuceniem lub oddaleniem wniosku, bądź też umorzeniem postępowania przed Komisją Majątkową. W 136 postępowaniach Zespoły Orzekające nie uzgodniły orzeczenia w sprawie. Na dzień zniesienia Komisji pozostało 216 wniosków, w których nie zakończono postępowania regulacyjnego. W toku postępowań regulacyjnych Zespoły Orzekające Komisji Majątkowej przekazały osobom prawnym Kościoła katolickiego nieruchomości o łącznym obszarze 65,5 tys. hektarów oraz rekompensatę i odszkodowania w wysokości 143,5 mln zł. oraz 490 nieruchomości zabudowanych. Kościelnym osobom prawnym przekazano w tym 9 przedszkoli, 8 szkół podstawowych, 18 szkół ponadpodstawowych, 8 domów dziecka, 10 domów pomocy społecznej, 19 szpitali oraz 15 innych obiektów służby zdrowia. Niewyliczona została dotąd sumaryczna wartość dóbr odzyskanych przez Kościół? W opinii obu ostatnich byłych współprzewodniczących Komisji Majątkowej, Krzysztofa Wąsowskiego i Józefa Różańskiego, obecnie nikt nie jest w stanie policzyć wartości całości roszczeń Kościoła i wartości odzyskanych nieruchomości, gdyż podmioty kościelne uzyskiwały ich zwrot, lub nieruchomość zamienną lub wypłacano odszkodowanie za nieruchomości utracone w różnym okresie i na bazie różnych podstaw prawnych. Ks. prof. Walencik wykazuje, że sprawozdanie MSWiA zawiera liczne braki. Na jego ostateczne wyliczenia wielkości majątku zwróconego Kościołowi trzeba będzie jeszcze poczekać. W świetle dotychczasowych, szacunkowych wyliczeń ks. prof. Dariusza Walencika, Kościół odzyskał majątek wart najwyżej kilka miliardów złotych. Biorąc pod uwagę, że Kościół dostał tytułem rekompensaty 65 tys. 538 ha nieruchomości, z tego około 65 tys. ha ziemi rolnej, a średnia cena jednego hektara waha się dziś w granicach 17 tys. zł, łatwo wyliczyć, że jej wartość wynosi ok. 1,1 miliarda złotych. Ponadto z puli wojewodów uzyskał 17 tys. hektarów na ziemiach poniemieckich, wartych 340 mln zł. Nie znamy wartości wymienionych wyżej 490 nieruchomości zabudowanych. Trzeba by wycenić osobno każdą z nich. Ale biorąc pod uwagę aktualne ceny rynkowe, szacować można, że ich wartość nie przekracza 2-3 miliardów złotych. W sumie więc Kościołowi zwrócone zostały dobra o wartości nie wyższej niż 5 mld zł.
Konflikt z samorządami Szczególne problemy wystąpiły na linii Komisja Majątkowa – samorządy. Spowodowane zostało to faktem, że kiedy zapadała decyzja o powstaniu Komisji Majątkowej w 1989 r. – samorządy nie istniały, dlatego nie uwzględniono ich jako partnera w postępowaniu regulacyjnym. Jednak w późniejszych latach na mocy ustaw tworzących samorządy, państwo przekazało im na własność znaczną część tych gruntów, jakie znajdowały się na ich terenach. W ustawie samorządowej jest zapis, że w takich przypadkach samorząd staje się uczestnikiem postępowania regulacyjnego przed Komisją i spadają nań te same obowiązki, jakie miał Skarb Państwa. Wychodząc z tego założenia, Komisja Majątkowa – w sytuacji, kiedy państwowa agencja nie wyznaczyła gruntu zamiennego za skonfiskowaną nieruchomość – korzystała z prawa możliwości przyznania wnioskodawcy jako mienie zastępcze wskazanej przez niego (i samodzielnie wyszukanej) nieruchomości. Sytuacja ta rodziła jednak olbrzymie napięcia, gdy np. wójt wystawił jakąś nieruchomość na sprzedaż, a w pewnym momencie zostawała ona przyznana określonej instytucji kościelnej. Tak było np. w Krakowie. W 2006 r. komisja przyznała zakonowi cystersów siedem działek o wartości 24 mln złotych. Była to – częściowa tylko – rekompensata za 300 hektarów ziemi zabranej zakonowi, na których pobudowano Nową Hutę. W odpowiedzi na to prezydent Krakowa, Jacek Majchrowski oprotestował sprawę. Podobne przypadki miały miejsce gdzie indziej.
Niekonstytucyjność? Zarzut o „niekonstytucyjności” prac Komisji majątkowej powstał ze względu na brak możliwości postępowania odwoławczego od jej orzeczeń. Zostało to zaskarżone w styczniu 2009 r. do Trybunału Konstytucyjnego przez SLD. 15 grudnia 2010 r. Komisję zaskarżyła do Trybunału Konstytucyjnego także rzecznik praw obywatelskich prof. Irena Lipowicz. Tak jak SLD, prof. Lipowicz zaskarżyła przede wszystkim fakt, że od decyzji Komisji nie przysługuje odwołanie. Ale przedstawiła szerszą argumentację za tym, że gminy mają prawo do sądowej ochrony mienia. Trybunał Konstytucyjny 8 czerwca 2011 r. uznał tylko jeden z przepisów o Komisji Majątkowej za niezgodny z Konstytucją oraz umorzył sprawę w pozostałej części. Niekonstytucyjny okazał się przepis mówiący, że rząd określi w rozporządzeniu, mienie, których jednostek Skarbu Państwa lub samorządu Komisja może przekazać Kościołowi. A to określać mogła tylko ustawa.
Zarzuty o przestępstwa Szeroko lansowany był zarzut o zaniżaniu wartości gruntów, które były przyznawane przez Komisję Majątkową, jako rekompensaty za utracone mienie. Tymczasem warto pamiętać, że Komisja Majątkowa rozpatrzyła ponad 2800 wniosków, a zarzuty dotyczą zaledwie 30, a wiec około procenta rozpatrzonych spraw. Ponadto żaden z zarzutów nie został dotąd potwierdzony. Najwięcej jednak szkód reputacji komisji przyniosła działalność Marka Piotrowskiego, który pełnił przed nią rolę pełnomocnika niektórych podmiotów kościelnych – a wcześniej pracował w milicji i SB (w latach 1966 - 1974). Był pełnomocnikiem m.in. zakonu elżbietanek, bazyliki Mariackiej w Krakowie, zgromadzenia norbertanek czy Towarzystwa Pomocy dla Bezdomnych im. Brata Alberta. Część spraw, w których Piotrowski występował, jako pełnomocnik budzi zastrzeżenia prokuratury. Oskarżony jest też o wręczenie łapówki jednemu z członków Komisji. Warszawska Prokuratura Okręgowa postawiła w 2009 r. zarzuty dwóm członkom Komisji Majątkowej ze strony kościelnej: ks. Mirosławowi Piesiurowi oraz Krzysztofowi Wąsowskiemu, za rzekome sfałszowanie (podpisanie w inny, dniu) orzeczenia o przekazaniu Zgromadzeniu Elżbietanek 47 hektarów gruntów na warszawskiej Białołęce po zaniżonej cenie. Jednakże 1 lipca 2011 r. zostali oni oczyszczeni przez prokuraturę z tego zarzutu. Zarzuty wobec Komisji Majątkowej sformułowało także Centralne Biuro Antykorupcyjne, które wysłało 28 zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstw w orzeczeniach Komisji. Wątpliwości CBA wzbudziły m.in. przypadki przekazywania nieruchomości instytucjom, które nie potwierdziły prawa do jej posiadania; zwroty nieruchomości, które w myśl obowiązujących przepisów nie powinny zostać zwrócone; orzeczenia, które wbrew przepisom naruszały prawa nabyte innych osób; wyceny, które mogły być sporządzone z naruszeniem prawa; sposoby przyznawania nieruchomości zamiennych oraz ustalania wysokości odszkodowań. Na przełomie października i listopada br. gliwicka prokuratura okręgowa postawiła kolejne zarzuty byłym członkom Komisji Majątkowej w śledztwie dotyczącym nieprawidłowości przy zwrocie kościelnej ziemi. Zarzuty postawiono czterem byłym członkom Komisji. Dotyczą one wyrządzenia znacznych szkód w sprawach majątkowych oraz tzw. poświadczenia nieprawdy. Gliwicka prokuratura planuje postawić takie same zarzuty, co najmniej jeszcze jednej osobie.
Rozwiązanie komisji W październiku 2010 r. rząd przygotował nowelizację ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego przewidującą likwidację Komisji Majątkowej. Nowelizacja została przyjęta przez Sejm 16 grudnia, stanowiąc, że 1 marca 2011 r. komisja zostanie zniesiona. Od momentu rozwiązania Komisji wszelkie nierozwiązane przez nią sprawy mogły być w terminie 6 miesięcy kierowane do sądów powszechnych. Jednak zaledwie około 30 z 216 podmiotów kościelnych, w których sprawach nie zakończono postępowania regulacyjnego, takie pozwy złożyło.
Marcin Przeciszewski
Europa, czyli o sprawach najważniejszych, ważnych i mniej ważnych Irytuje mnie nieco używanie wielkich słów, grożenie katastrofą, czyli rozpadem Unii Europejskiej. W powodzi wielomówstwa polityków, nawet tych najważniejszych, jak kanclerz Merkel, czy prezydent Sarkozy, ginie - moim zdaniem - zdolność rozróżniania tego, co określiłem w tytule, jako najważniejsze, ważne, czy wreszcie mniej ważne. Tak dla Eurostrefy, jak i dla pozostałych krajów Unii (w tym i Polski). Nie jest, bowiem tak, jak straszą wielcy naszej Europy, że każda sprawa: bankructwo Grecji, czy inne poważne zawirowanie (a będzie ich jeszcze wiele!), oznaczają koniec świata, a już w każdym razie - koniec Unii. Uważam, iż wielcy naszej Europy popełniają grzech pychy uważając, iż jeśli stworzyli Eurostrefę, to automatycznie musi ona trwać na wieki wieków w takim kształcie, jaki jej nadali, gdyż nie wypada im przyznać się do ułomności tej konstrukcji. Strefa euro przetrwa zapewne, chociaż niekoniecznie w takim kształcie jak obecnie. Zmiany niewątpliwie będą oznaczać kompromitację polityczną jej twórców. I od tego chyba się nie ucieknie. Ale pycha polityków obchodzi główne ich samych; nas głównie obchodzą jej koszty. Bowiem tworząc fałszywą alternatywę: strefa euro w obecnym kształcie, albo rozpad Unii, właściwie każe się wszystkim ponosić koszty tego, co najważniejsze, gdy np. utracić można tylko to, co ważne. Odrzucam tożsamość Unii i Eurostrefy, (chociaż zapisana jest do tej pory w aktach prawnych). Powiedzmy otwarcie, że najważniejsza jest Unia, jako unia celna i wspólny rynek. To są instytucje, które sprawdziły się historycznie i stanowią kościec programu integracji: wolny przepływ towarów, kapitału, stopniowo także siły roboczej i usług oraz swoboda zakładania przedsiębiorstw. Jest to też główne źródło szybszego wzrostu zamożności krajów Unii. Takiej jednoznacznie pozytywnej oceny nie można już wydać unii monetarnej, z racji ułomności jej konstrukcji i zachowań państw członkowskich w ramach tych ułomnych reguł. Jej upadek byłby bardzo kosztowny, ale unię monetarną, z punktu widzenia jej korzyści, uznać należy za ważną dla państw członkowskich UE, ale nie najważniejszą. Nawet bez unii monetarnej korzyści unii celnej i współnego rynku pozostałyby ogromne. Obok spraw najważniejszych i ważnych są jeszcze mniej ważne. To tzw. dorobek regulacyjny (acquis communautaire), który z punktu widzenia korzyści oceniam per saldo jak bardziej szkodliwy niż korzystny. Podobnie postrzegam unijną darmochę, czyli subsydia różnego rodzaju - od dotowania rolnictwa do wsparcia inwestycji. Przy okazji, warto - jak sądzę - odnotować interesujące zróżnicowanie. Otóż to, co najważniejsze i co historycznie było źródłem sukcesów krajów UE to liberalne fundamenty Unii Europejskiej. To zaś, co przynosi wątpliwe korzyści, to biurokratyczna i planistyczna nadbudowa: Unia regulująca i rozdająca pieniądze. Europejska Unia Monetarna (EMU), popularnie zwana Eurostrefą, jest w rankingu ważności zawieszona gdzieś pomiędzy tymi najważniejszymi i tymi mniej ważnymi i wątpliwymi rozwiązaniami. Dalej, warto spojrzeć z tej samej perspektywy - tego, co korzystne i co się sprawdziło - także poza naszą Europę. Jeśli spojrzymy na te kraje, które najczęściej wymienia się, jako wschodzących liderów, Chiny i Indie, to i o tych krajach można powiedzieć to samo. Źródła ich sukcesów, to mniej lub bardziej radykalna liberalizacja ekonomiczna, rozpoczęta przez Chiny po 1978 roku, a przez Indie w 1991 roku. To, co stwarza bariery w marszu naprzód, to dziedzictwo komunizmu w Chinach i biurokratycznego socjalizmu i planowania w Indiach. Warto i tym pamiętać, gdy tylu polityków stara się robić karierę, wieszając pasy na wolnym rynku... . Prof. Jan Winiecki
TW „Znak” zajmie się emeryturami księży Włączenie księży do powszechnego systemu ubezpieczeń społecznych, skutki powodzi, zarządzanie kryzysowe, ale to „niezwiązane z przyrodą”, będą podlegały ministrowi administracji i cyfryzacji Michałowi Boniemu, który przyznał się w 2008 r. do współpracy z SB. Jak poinformował minister Boni, podlegać mu też będzie telekomunikacja, a także administracja rządowa i terenowa. To on będzie również nadzorował prace Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Pytany o włączenie księży do powszechnego systemu emerytur, Boni zapowiedział, że gdy tylko projekt będzie gotowy, przedstawi zasady, na jakich ten system ma funkcjonować. Jak zaznaczył, z pierwszej analizy prawnej wynika, że nowy system nie wymagałby zmiany konkordatu. „To znaczyłoby, że będzie to zadanie prostsze, co nie oznacza, że to nie będzie trudne, bo będzie różne emocje wywoływało” – mówił. Michał Boni w swym oświadczeniu lustracyjnym złożonym w 2008 r. ujawnił, że był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa w rozumieniu ustawy z dn. 18.10.2006 r. o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990. W katalogach IPN czytamy, że Boni został zarejestrowany w lutym 1988 r. jako kandydat na TW, a następnie przerejestrowany na TW ps. „Znak”. Materiały zniszczono z powodu braku wartości operacyjnej w 1990 r. pap, niezalezna.pl
SPONIEWIERANIE POLSKOŚCI Z balkonu swojego mieszkania przy ul. Legionów we Lwowie każdego roku oglądałem defiladę wojskową w Dniu Święta Niepodległości 11 listopada. Ostatnie patriotyczne wydarzenia niepodległościowe odbyły się 11 listopada 1938 roku. W pochodzie szli nasi niepodlegli zbrojni żołnierze polskiej piechoty, wojska pancerne, podhalańczycy… i ułani z żółtymi otokami witający lwowian salutem, a my śpiewaliśmy:
Hej, hej ułani, malowane dzieci, niejedna panienka za wami poleci!
Niejedna panienka i niejedna wdowa za wami ułani poleci gotowa.
Nie ma takiej wioski, nie ma takiej chatki, Gdzie by nie kochały ułana mężatki.
Kochają i panny, ale więcej skrycie, Każda za ułana oddałaby życie.
Jedzie ułan jedzie szablą pobrzękuję, uciekaj dziewczyno, bo cię pocałuje!
A niech pocałuje, nikt mu nie zabrania, Wszak on swoją piersią Ojczyznę osłania.
Hej, hej ułani, malowane dzieci, Niejedna panienka za wami poleci!
Zważywszy, iż Lwów przed 1939 rokiem był miastem wielonarodowościowym, tym radośniej przyjmowało się defilady niepodległościowe, a w tłumach ulicznych nie brakowało poza Polakami, Ukraińców, Ormian, Czechów, Rosjan, czy Żydów. To była Polska dla wszystkich! I wszyscy obchodziliśmy Święto Niepodległości w skupieniu z pieśnią patriotyczna na ustach. A dzisiaj? Na otwarcie tego Święta w dniu 11 listopada 2011 prezydent Rzeczypospolitej wygłasza przemówienie traktujące o spodziewanych ustawach antymanifestacyjnych. Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz – Waltz zaprasza do Warszawy neofaszystów, spadkobierców – protoplastów – antenatów niemieckich zbirów i bandytów, którzy napadli na nasz kraj w 1939 roku. Mało tego, udostępnia się im kawiarnię Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat rzekome miejsce spotkań artystycznych i naukowych, z pokazami filmów, jako przestrzeń wystawiennicza i kawiarnia kulturalna. W rzeczywistości finansowana przez Ratusz kawiarnia jest lewacką bojówką antypolską z materiałami wybuchowymi, petardami, koktajlami mołotowa etc. prowadząca działalność wymierzoną w Polskę i Naród. To jak to, wyśmienite służby rządowe o tym nie wiedziały, policja państwowa nie miała „bladego pojęcia”, co w trawie piszczy? I tak doszło do antypolskiego awanturnictwa i rozbójnictwa w dniu Święta Niepodległości 11 listopada 2011 roku, opisanego już bardzo precyzyjnie, z dokumentacją setek filmów w Internecie. Tylko jakoś telewizja publiczna i komercyjna nie pokazały tych manifestacji patriotycznych, koncentrując się na rozbójnictwie, awanturnictwie i łajdactwie wymierzonym w patriotyczny pochód, z prowokacjami medialno-policyjnymi włącznie. Jeszcze wcześniej Adam Michnik zagrzewał Polaków i Ukraińców do stworzenia nowego wspólnego państwa pod nazwą POL – UKR, lub UKR – POL, czyli przyłączenia Polski do Ukrainy, tak jak jego ojciec pragnął przyłączenia Polski do Związku Sowieckiego w swojej działalności w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Jeszcze wcześniej patronował Janowi Tomaszowi Grossowi w promocjach jego polakożerczych książek „Sąsiedzi” i „Strach”. Przy sposobności Adam Michnik sponiewierał polski Kościół udzielając „nauk”, iż Kościół uczy obłudy, konformizmu, hipokryzji, „pouczając”, iż „Polacy będą tacy sami, jak ich naucza Kościół katolicki”. Zresztą Święto Niepodległości w dniu 11 listopada 2011 od początku w oficjalnej uroczystości, było antypolskie. W imieniu Ministra Obrony Narodowej – Tomasza Siemoniaka powołano bohaterów narodowych należnym Apelem. Ale z okazji Święta Niepodległości w dniu 11 listopada 2011 podczas Apelu Poległych przy grobie Nieznanego Żołnierza do Apelu nie zostali powołani Obrońcy Ojczyzny z Kresów Południowo Wschodnich II RP. Pominięci zostali nie tylko Obrońcy Lwowa – Lwowskie Orlęta, które 22 listopada 1918 roku obroniły swoje miasto, oddając za nie niejednokrotnie życie, nie wspomniano o legendach tych młodocianych Obrońców Lwowa czternastoletnim Antosiu Petrykiewiczu, najmłodszym kawalerze Krzyża Virtuti Militari, ani o Jurku Bitchanie trzynastoletnim bohaterze Obrony Lwowa. Apel Poległych nie powołał również poległych w bitwie pod Zadwórzem zwanej Polskimi Termopilami. Bitwa pod Zadwórzem – bitwa, która miała miejsce 17 sierpnia 1920 roku w czasie wojny polsko-bolszewickiej pomiędzy oddziałem 330 polskich Obrońców Lwowa pod dowództwem kpt. Bolesława Zajączkowskiego, a siłami bolszewickiej Pierwszej Konnej Armii Siemiona Budionnego. Rozegrała się ona na dalekim przedpolu Lwowa, 33 km od miasta w pobliżu wsi Zadwórze, znajdującej się obecnie na terytorium Ukrainy. Celem obrońców było opóźnienie podejścia wojsk bolszewickich do Lwowa. Heroiczna obrona zakończyła się sukcesem wojsk polskich. To nie ma znaczenia, że w rządzie nie ma już Bogdana Klicha, czy Jerzego Millera, zastąpił ich „godnie” Minister Obrony Narodowej Tomasz Siemoniak. Kilkadziesiąt tysięcy Polaków przemaszerowało w spokoju i godnością trasą wyznaczonego marszu. W pochodzie podążały rodziny, kobiety z dziećmi nawet maleńkimi, niepełnosprawni na wózkach inwalidzkich. Tego marszu polskich patriotów media nie pokazały, koncentrując się na bojówkach rodzimych lewaków i obcych Niemców – hitlerowców. Hanna Gronkiewicz – Waltz zezwalając na kontrmanifestację powinna się podać do dymisji, a telewizja publiczna jako „zadośćuczynienie” manipulacjom zwalnia z pracy Iwonę Szymalę, która uprzednio zlikwidowała patriotyczne programy telewizyjne Jana Pospieszalskiego, Bronisława Wildsteina, Joanny Lichockiej.
Aleksander Szumański
„Hej prorocy moi z gniewnych lat, obrastacie w tłuszcz” Podziały i konflikty po prawej stronie sceny politycznej nie mogą cieszyć tych rodaków, dla których opcja patriotyczna i niepodległościowa to jedyny możliwy wybór. Spora część z nas uważa, że należy konsekwentnie i bezkrytycznie popierać PiS, a cnota cierpliwości i wierności temu ugrupowaniu przyniesie w końcu upragniony sukces. Nie można jednak odsuwać na bok niepokojącego faktu, jakim jest utrata około miliona głosów w porównaniu z ostatnimi wyborami. Gdzie leży tego przyczyna? Moim zdaniem w dużej mierze wyjaśnia ją tytuł mojego dzisiejszego artykułu zaczerpnięty ze znanego przeboju grupy „Perfect”. Nie ma nic gorszego niż bezwarunkowe poparcie i autocenzura powstrzymująca przed krytykowaniem opozycji pod pretekstem: „wszyscy walą w PiS, więc chociaż my dajmy z tym spokój”. A chodzi przecież o krytykę życzliwą, merytoryczną, pozwalającą na unikanie błędów lub pomocną w ich naprawianiu. Obrażanie się na taką krytykę uważam za wielki błąd. Jej brak z naszej strony najwyraźniej bardziej szkodzi niż pomaga partii Jarosława Kaczyńskiego. Teraz do rzeczy.
W swoim życiu zwróciłem się za pomocą poczty elektronicznej cztery razy do polityków. Trzy razy dotyczyło to posłów PiS, a raz kongresmena z USA. Przykro to powiedzieć, ale odpowiedź otrzymałem tylko od tego ostatniego. I nie jest to istotne czy udzielona została przez samego kongresmena, jego sekretarkę lub wygenerowana automatycznie. Liczy się, bowiem stosunek polityka do obywatela. Druga sprawa to próba przezwyciężenia bariery, jaką stanowią wrogie prawicy media. Wszyscy wiemy doskonale, że te wiodące i będące na usługach establishmentu III RP, niewygodne dla układu rządzącego sprawy przemilczają, a nagłaśniają nawet zupełnie nieistotne bzdury mogące uderzyć w Prawo i Sprawiedliwość. Umiejętność reagowania na te przypadki ze strony ekipy Jarosława Kaczyńskiego jest żadna i powoduje to, że bardzo często opadają mi ręce.Trudno, bowiem nazwać właściwą reakcją jakieś werbalne riposty posłów Adama Hofmana czy Mariusza Błaszczaka, którym na dodatek każde wypowiadane zdanie skutecznie przerywają medialni, świetnie przeszkoleni funkcjonariusze. W dzisiejszym świecie, czy się komuś to podoba czy nie, króluje obraz, nie słowo, a rozleniwieni parlamentarzyści z PiS zdają się tego nie rozumieć idąc na niesłychaną łatwiznę. Brną w ten rzekomy medialny pluralizm gdzie rzeczywiście obie strony politycznego sporu otrzymują te swoje pięć minut z tym, że tylko członkowie rządzącego układu mogą wypowiadać się całymi, okrągłymi zdaniami. Co należy zrobić? Podam przykład. Donald Tusk tuż po wyborach zapowiedział, że nowym marszałkiem sejmu będzie Ewa Kopacz, autorka najbardziej cynicznych i podłych kłamstw wypowiadanych z trybuny sejmowej i dotyczących tragedii smoleńskiej. Nie ma chyba wśród polskich posłów i posłanek osoby mniej godnej takiego stanowiska niż owa kłamczyni. Mało tego, ja uważam, że jej ponowny wybór do parlamentu to świetny przykład głupoty naszych rodaków. Jak zareagował PiS? Można powiedzieć, że tak naprawdę w ogóle nie zareagował, nawet biorąc pod uwagę ostatnio zadawane pytania podczas wyboru marszałka sejmu VII kadencji. Wiemy, że nawet te stronnicze media póki, co nie są na tyle bezczelne by pomijać konferencje prasowe szefa największej opozycyjnej partii. Co więc trzeba było uczynić już dawno temu?
Opozycja natychmiast po ujawnieniu kłamstw minister zdrowia organizuje konferencję prasową gdzie za plecami jej przedstawicieli znajduje się duży ekran, a na nim odtworzona jest informacja prokuratury o tym, że przy sekcjach zwłok ofiar Smoleńska nie było polskich lekarzy i patomorfologów, po czym widzom pokazuje się krótki fragment sejmowego wystąpienia kłamczyni Ewy Kopacz. Taki obraz ma wielokrotnie większą siłę oddziaływania niż potok słów starannie wyczesanego Hofmana czy nudzącego Błaszczaka. Weźmy teraz na tapetę „sensacyjne” doniesienia spółki z nieograniczoną nieodpowiedzialnością, Stankiewicz&Śmiłowicz o rzekomej współpracy z SB, Jana Tomaszewskiego.
Co powinna zrobić natychmiast pełna wigoru i czujna opozycja? Wyciąga przemilczaną przez media informacje o tym, że sąd lustracyjny uznał dyplomatę Tomasza Turowskiego za kłamcę lustracyjnego i na tym samym ekranie podczas konferencji prasowej ukazuje Plac św. Piotra w Watykanie podczas zamachu na Jana Pawła II informując Polaków, że Turowski był wtedy w Rzymie w habicie jezuity, a następnie przenosimy się z obrazem do Smoleńska i informujemy, że w dniu katastrofy ten sam Turowski tym razem jako polski dyplomata organizujący wizytę i zatrudniony w polskiej ambasadzie w Moskwie, stał na płycie lotniska „Siewiernyj”. Dodajemy, że Turowski to protegowany Bartoszewskiego i dobry znajomy Komorowskiego. Przy okazji, na tej samej konferencji prasowej podajemy pomijaną w mediach wieść, że mianowany przez Bronisława Komorowskiego wiceszef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Zdzisław Lachowski to tajny współpracownik SB o pseudonimie „Zelwer”. Czymże na tym tle jest naciągana na siłę wiadomość, że Jan Tomaszewski to rzekomy konsultant SB? Przechodzimy w ten sposób do ofensywy i zmuszamy przeciwników do reakcji obronnej. Czy słyszeli państwo o skandalu w MSZ i zatrzymaniu podwładnych Radosława Sikorskiego, pracowników ambasady w Moskwie na przemycie papierosów? Czy PiS zorganizował na ten temat konferencję prasową zmuszając media do zajęcia się tym skandalem? Nie ma zgody, przynajmniej dla mnie na bezkrytyczne wspieranie opozycji. Jeśli nie będziemy wymagać, naciskać i wytykać błędów to na odzyskanie Polski przyjdzie nam czekać jeszcze bardzo długo. I teraz wrócę do rozłamu w PiS. Żeby nie popadać w pesymizm i doszukiwać się plusów w tym, co się stało to jeden z nich widzę jak na dłoni. Monopolista po prawej stronie sceny politycznej otrzymał za karę konkurencję i nasi „prorocy z gniewnych lat” będą zmuszeni zrzucić z siebie sporo tłuszczu, w który obrośli z powodu intelektualnego lenistwa i braku prawdziwych, wywołujących spory kłopot nacisków na układ rządzący Polską. PiS i Jarosław Kaczyński nie są już jedyną parlamentarną panną na wydaniu po prawej stronie sceny politycznej. Panowie czas się obudzić wziąć do roboty oraz zacząć zrzucać nagromadzone kalorie by odzyskać świeżość i energię. Trzeba sobie przypomnieć, co wpędziło Platformę Obywatelską w prawdziwą wściekłość i kłopoty? Czy aby nie pamiętna prezentacja prokuratora Engelkinga z bohaterami, Kaczmarkiem i Krauze w hotelu Marriott, albo odtworzony film z łapówkarką Beatą Sawicką? Zapewniam, że nawet po zmasowanej medialnej akcji odwracania kota ogonem wielu ludzi do dziś to pamięta właśnie dzięki użyciu obrazu. Nie ma sprzeczności między byciem konserwatystą hołdującym wartościom chrześcijańskim i jednocześnie tworzyć opozycyjną nowoczesną partię, która naprawdę chce wygrać wybory. Normalny układ to będąca w stałej ofensywie opozycja i odpierający ataki układ rządzący. Ja wiem, że establishment III RP przy pomocy zaprzyjaźnionych mediów zupełnie to odwrócił, ale trzeba przynajmniej próbować to zmienić dysponując niestety skromniejszymi środkami. Panie prezesie czekamy no nowe otwarcie i znacznie wyższą, jakość i skuteczność poczynań.
kokos26
„Trzeba zapłacić cenę za cztery lata rządów PO” – wystąpienie prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego po expose premiera „Wszyscy wrogowie Polski właśnie takiej sytuacji sobie życzyli, że Polacy jako naród zmienią się w swego rodzaju plemię, bez poczucia tożsamości, bez poczucia przynależności narodowej, bez poczucia jakichkolwiek zobowiązań” – powiedział prezes Jarosław Kaczyński w czasie debaty nad expose premiera. A oto pełne wystąpienie.
„Pani Marszałek! Wysoka Izbo! Czasy są ciężkie, optymizm cenny, pan przewodniczący Grupiński mówił, że dogonimy i przegonimy. Ludzie mojego pokolenia pamiętają te słowa Nikity Siergiejewicza Chruszczowa. Oby się jednak powiodło. Powiem tak, czas jest trudny, bardzo trudny i nawet przemówienia ważne i zręczne nie powinny być głównym przedmiotem dyskusji. To, co powiedział tutaj premier, można ująć najkrócej – trzeba zapłacić cenę za cztery lata rządów Platformy Obywatelskiej. Sądzę jednak, że dużo ważniejsze będzie podjęcie próby odpowiedzi na wyzwanie, które sprowadza się do pytania, co robić, a czego nie robić, by Polska w 2020 r. była krajem zasobniejszym, w lepszej kondycji pod każdym względem, także lepszej niż dziś kondycji moralnej, by to dziesięciolecie nie było zmarnowane. Trzeba jednocześnie patrzeć dalej w przyszłość, bo kryzysy przychodzą i, przynajmniej jak dotychczas, mijają, a Polska trwa. I warto być Polakiem. Zacznę od kryzysu ekonomicznego, tego, co jest, można powiedzieć, najpilniejsze. Otóż sądzę, że głównym założeniem, którym trzeba się tutaj kierować, jest to, żeby nie służyć spekulantom i rentierom, ale dobru wspólnemu. To jest podstawa wszystkich dobrych działań. A czego na pewno, bo od tego zacznę, nie należy robić, a co, co prawda pośrednio, ale jednak zostało zapowiedziane? Otóż nie należy wchodzić do strefy euro. Wchodzenie do strefy euro, sam proces, a następnie obecność w tej strefie, to katastrofa dla polskiej produkcji i dla polskich gospodarstw domowych, dla polskiej suwerenności, to – bardzo być może – potrzeba płacenia znacznie od nas bogatszym państwom. To jest coś, na co – chcę to od razu zapowiedzieć – nasz klub, nasza formacja polityczna z całą pewnością się nie zgodzi. Ale jest także druga sprawa, wydawałoby się, że już postanowiona, bo niestety nie zostało zastosowane weto, zostało ono uznane za bombę atomową, a trzeba je było zastosować. Chodzi o pakiet klimatyczny. Otóż przyjęcie tego pakietu już do realizacji w 2013 r. będzie stanowiło, Wysoka Izbo, kolejne obciążenie, kolejne koszty, jeśli chodzi o wzrost, i prawdopodobnie będzie to oznaczało przeniesienie pewnej części naszego przemysłu za wschodnią granicę. Jeżeli połączyć te dwie sprawy, tzn. euro i pakiet klimatyczny, to – chcę to powiedzieć – skutki dla polskiej gospodarki, dla poziomu życia w Polsce, dla polskiego rozwoju, ale także dla polskiej suwerenności będą mniej więcej takie jak przegrana wojna. I tego z całą pewnością robić nie należy. Chodzi o odłożenie tego przynajmniej o kilka lat, od tego jest rząd, żeby o to walczyć. Dzisiaj w Unii Europejskiej o różne rzeczy, niby już postanowione, można walczyć, to jest zadanie zupełnie podstawowe. Oczywiście w żadnym wypadku nie należy podważać polskiej konsumpcji. Polska konsumpcja wzrasta od kilku lat, to jest podstawa i optymizmu Polaków, i stabilizacji, i wreszcie rozwoju gospodarczego. To jest tak, jasno to mówimy, że zaciskanie pasa przez pracowników, przez drobnych i średnich przedsiębiorców, przez emerytów i rencistów jest niedopuszczalne. Temu zaciskaniu pasa mówimy wyraźnie: nie. > Ludzie, którzy płacą podatki, mocno to podkreślam, nie powinni podlegać temu procesowi zaciskania pasa. Nie wolno atakować polskiej rodziny, a niestety padały tutaj takie słowa. To jest podstawowa komórka społeczna, ważna dla polskiej przyszłości, będąca dzisiaj i tak w trudnej sytuacji. Powtarzam: nie wolno jej atakować. Nie wolno zgadzać się na stracone pokolenie, nie wolno czynić niczego, co doprowadziłoby do sytuacji, w której młodzi nie będą mieli pracy albo będą mieli pracę bardzo marną na śmieciowych umowach, nie będą mieli mieszkań. To jest święty obowiązek rządu, zresztą będę jeszcze o tym mówił, żeby temu zapobiegać. I wreszcie niejakim zaskoczeniem zareagowałem na słowa przemówienia, które usłyszałem, ale to było akurat zaskoczenie pozytywne. Rzeczywiście, nie wolno atakować polskiego państwa, wojska, Policji, wymiaru sprawiedliwości. Można i trzeba oszczędzać na nadmiernej biurokracji, ale państwa w żadnym wypadku atakować nie wolno. To zawsze źle się kończy. Co wtedy należy zrobić? Wysoka Izbo! Z całą pewnością, po pierwsze, trzeba odnowić polski system podatkowy. On jest już dzisiaj w gruncie rzeczy nieużyteczny. Są przygotowane projekty ustaw. Trzeba go odnowić w ten sposób, żeby – wyjąwszy przywileje rodzinne – wielkie sfery nieopodatkowane zostały opodatkowane. Jeśli trzeba, należy sięgnąć do zasobów wielkich instytucji, w tym instytucji finansowych czy supermarketów. Jeśli nie będzie innego wyjścia, bo my nie jesteśmy zwolennikami wysokich podatków, trzeba będzie sięgnąć także do głębokich kieszeni. Dziękuję za tę radę, bobym zapomniał. Z całą pewnością to jest dzisiaj potrzebne. Trzeba wykorzystać każdą okazję, żeby repolonizować polskie banki. Kiedyś tego rodzaju twierdzenie było uważane za skandaliczne, mówi o tym dzisiaj prezes Polskiego Banku Narodowego. To są, proszę państwa, ogromnie ważne sprawy i sądzę, że to jest lepsza metoda ratowania się przed kryzysem finansów publicznych, przed tą fiskalizacją kryzysu, która nastąpiła w Polsce, niż to, co tutaj proponowano. Ale oczywiście to jest o wiele za mało. Z tego gigantycznego bałaganu, który mamy dzisiaj w Polsce, trzeba wyciągnąć polski budżet. Budżet elastyczny, wariantowy to jest mniej więcej coś takiego jak plan otwarty z czasów późnego Gierka. To znaczy, że po prostu nie ma budżetu. To znaczy, że jedna z podstaw funkcjonowania państwa po prostu rozpadła się. I to naprawdę jest sytuacja, której w żadnym wypadku nie można akceptować. Z bałaganu trzeba wyciągnąć również środki europejskie i inne, także te z OFE, w zamian za gwarancję rzeczywistych emerytur, bo emerytury to nie może być gra w ruletkę. Należy stworzyć wielki fundusz rozwoju. Jednocześnie trzeba opracować wielki plan rozbudowy polskiej infrastruktury, który z jednej strony będzie służył temu, by Polska przestała się w końcu różnić na niekorzyść pod tym względem od krajów na zachód od naszej granicy, a z drugiej będzie czynnikiem wzrostu i będzie ten wzrost stymulował. To jest niesłychanie ważne, ale żeby to zrobić, trzeba opanować sytuację, jeżeli chodzi o ceny tych inwestycji. To nie jest tak, że budowa kilometra autostrady w Polsce na równinie ma kosztować tyle samo, co budowa kilometra drogi przez Alpy. A tak to często wygląda. Powtarzam, ten proces musi być opanowany. Musimy, Wysoka Izbo – ten temat był tu poruszany, z czego się cieszę – ostatecznie rozwiązać w sposób pozytywny, w interesie społecznym, we wspólnym interesie, sprawę łupków. Jeżeli rzeczywiście są takie zasoby i mogą być ekonomicznie wykorzystane, a wszystko wskazuje na to, że tak jest, to muszą być przyjęte odpowiednie rozwiązania. I wreszcie, proszę państwa, sprawa o kapitalnym znaczeniu. Te formalne, biurokratyczne, ale również nieformalne więzy, które dzisiaj uniemożliwiają albo przynajmniej radykalnie ograniczają polską inicjatywę gospodarczą, muszą zostać zerwane, bo uderzają bardzo mocno w istniejącą drobną i średnią przedsiębiorczość, a przede wszystkim blokują to, co jest w gruncie rzeczy jedyną szansą dla młodego pokolenia, tzn. nową wielką inicjatywę założycielską, taką jak ta, która zaczęła się w końcu lat 80., a później była kontynuowana na początku lat 90. Tak powstał autentyczny polski kapitalizm. Dziś taką inicjatywę – oczywiście odpowiednio wsparci, także z funduszu rozwoju, bo nie mają kapitału – powinni podjąć młodzi wykształceni ludzie. To jest dla nich szansa. Państwo, nawet najlepiej funkcjonujące, nie jest w stanie rozwiązać ich problemów, nie jest w stanie zapewnić im miejsc pracy. Nowa fala polskiego kapitalizmu to jedyna szansa dla Polski i jednocześnie ogromne zadanie dla władzy. I to zadanie powinno być wykonane. Powtarzam, to jest jedyna szansa, żeby nie było straconego pokolenia. Jest także inna kwestia, która bezpośrednio – może niezupełnie bezpośrednio, poprzez, że tak powiem, przedmiot, mam na myśli młodych ludzi, ale także ludzi średniego pokolenia – się z tym wiąże. To jest podjęcie budowy mieszkań dla ludzi średnio i mało zarabiających. Nie wymaga to środków budżetowych, bo takich rzeczywiście w tej chwili nie ma. To wymaga, co najwyżej oddania pewnej części majątku państwowego w postaci terenów i można spróbować to zrobić bez środków budżetowych - na początku być może na niewielką skalę, ale z czasem to będzie służyło rozwiązywaniu problemów tego pokolenia, a także sprawie polskiego rozwoju gospodarczego. Ale cały ten program będzie możliwy tylko wtedy, gdy podejmiemy twardą walkę z korupcją, z przestępczością, która się znów rozzuchwala. Mamy skandaliczne wyroki kilku lat więzienia dla ludzi, którzy dopuścili się okrutnego zabójstwa połączonego z gwałtem. Jeżeli będziemy naprawiali polskie państwo, jeżeli będziemy dążyli do tego, ażeby aparat państwowy nie był ciągle mutacją aparatu PRL-owskiego, daleką mutacją, niemniej jednak mutacją, tylko żeby było to państwo naprawdę nowe… To leży w interesie ogromnej większości Polaków. Ja mówiłem, Wysoka Izbo, o tym, że w roku 2020 należałoby oczekiwać także lepszej kondycji moralnej Polaków. Warto o tym mówić. Mamy dzisiaj w Polsce już mocno zaawansowaną próbę powtórzenia manewru z początku lat 90. Wtedy wielki kryzys społeczny, ogromne bezrobocie – wszystkie te społeczne dolegliwości – i jednocześnie uwłaszczanie się nomenklatury, bezczelne przejmowanie majątku wspólnego było osłonięte atakiem na Kościół, atakiem na tradycyjne wartości, głoszeniem historycznej amnezji. Trzeba przyznać, że w owym czasie w jakimś stopniu to się udało. Dzisiaj establishment przerażony reakcją społeczeństwa na Smoleńsk – można mówić o smoleńskim strachu – ale przede wszystkim przerażony perspektywą kryzysu wraca do tego. Atak na krzyż, na Kościół, na patriotyzm ponownie został, i to w sposób niesłychanie bezczelny i brutalny, podjęty. Otóż dla nas, dla wielu milionów Polaków to jest sprawa zasadnicza, to jest sprawa tożsamości, to jest atak na fundamenty tego, co stanowi podstawę ich osobowości, ich samoświadomości. Chciałbym zwrócić się także do tych, którzy nie wierzą, którzy są agnostykami albo może nawet ateistami, ale którzy nie są osobistymi wrogami Pana Boga, nie mają antyklerykalnej obsesji: proszę pamiętać, że w Polsce jedynym powszechnie znanym, występującym w skali społecznej systemem wartości jest ten, którego depozytariuszem jest Kościół – system tradycyjny. Po drugiej stronie jest nihilizm, droga do anomii społecznej, do rozkładu więzi społecznych, do bardzo wielkiego i bardzo ciężkiego kryzysu. Wszyscy wrogowie Polski właśnie takiej sytuacji sobie życzyli, że Polacy, jako naród zmienią się w swego rodzaju plemię, bez poczucia tożsamości, bez poczucia przynależności narodowej, bez poczucia jakichkolwiek zobowiązań. Tym ludziom, którzy jednak myślą o Polsce i myślą o sobie, o swoich własnych interesach – bo ciężko żyć w takim społeczeństwie – choć są niewierzący, chciałbym powiedzieć: naprawdę nie jest tak, że młode pokolenie bez pracy albo z bardzo marną pracą, bez mieszkań i bez tożsamości, ale za to z marihuaną, będzie szczęśliwsze niż pokolenie, które tę tożsamość ma i uznaje także inne wartości, o których mówiłem. Niesłychanie bolesne i trudne do przyjęcia jest to, że w węzłowych momentach, kiedy następowała konfrontacja tych wartości, w sierpniu pod krzyżem, teraz, 11 listopada, władza niezależnie od swoich deklaracji, niezależnie od słów ˝tak mi dopomóż Bóg˝ była po lewej stronie, po skrajnie lewej stronie. Taka jest prawda. Władza tolerowała nawet najbardziej brutalne łamanie prawa i tolerowała, albo i więcej, tę niebywałą prowokację, także przeprowadzoną przez media, która miała miejsce 11 listopada. Otóż, powtarzam, to jest sytuacja prawdziwie zła, żeby nie powiedzieć: tragiczna. Będziemy się temu przeciwstawiać z całym zdecydowaniem. Będziemy bronić krzyża, będziemy po stronie tej części, w szczególności młodego pokolenia, która się na to nie zgadza, która się przeciwko temu organizuje. Będziemy razem z nimi, bo to jest dla przyszłości Polski równie ważne, jak skuteczne przeciwstawienie się kryzysowi. Pani Marszałek! Wysoka Izbo! Kolejna sprawa, której nie można nie podnieść, to sprawa solidarności społecznej, solidarnego państwa. Słyszeliśmy tutaj na ten temat niemało. Ja chcę powiedzieć o tych sprawach bardzo krótko. Otóż jesteśmy w dalszym ciągu za polityką zrównoważonego rozwoju, a więc przeciwko polityce koncentrowania środków rozwojowych tam, gdzie ten rozwój jak na polskie warunki jest już stosunkowo wysoki. To jest polityka godząca w pewne podstawowe wartości, a przede wszystkim w tę wartość, jaką jest równość obywateli. Często mówi się: tu i teraz. Otóż ci z tych gorszych regionów mają nie tu i teraz, tylko kiedyś tam. Powtarzam: na to się nie zgadzamy. Nie zgadzamy się na atak na ludzi pracy. Nie zgadzamy się na to, że miliony Polaków dzisiaj w istocie praw pracowniczych nie mają. Będziemy się domagać, by te prawa zostały przywrócone. Nie zgadzamy się, i to chcę bardzo mocno podkreślić, na najbardziej tutaj zdecydowany i jednoznacznie zapowiedziany atak na polską wieś. Będziemy bronić KRUS-u. To nie jest, nie może być tak, żeby za błędy międzynarodowych i polskich elit miała płacić przede wszystkim wieś – bo tutaj ta opłata, można powiedzieć, została skoncentrowana czy opisana w sposób najbardziej precyzyjny. Ale nie jest też tak, że godzimy się na zaciskanie pasa przez emerytów, rencistów, ludzi żyjących z pomocy społecznej. Przy tym chcę tutaj dodać jedną uwagę: godzimy się na rozsądne korekty, bo rzeczywiście bywa tak, że środki są kierowane tam, gdzie i tak już jest przynajmniej średnio, i to rzeczywiście nie ma sensu. Na to, chcę to mocno podkreślić, godzimy się, to jest rozwiązanie racjonalne. Wreszcie wrócę do sprawy młodzieży, młodego pokolenia. To też jest element solidarności społecznej. Mówiłem o tym planie, który mógłby te sprawy rozwiązać w sposób radykalny, ale doraźnie są z całą pewnością konieczności związane z tworzeniem takiego systemu, który by ułatwiał zatrudnianie młodych ludzi. Bo bezrobocie, które tutaj w ogóle nie zostało wspomniane, tak jakby go nie było, to dzisiaj ogromny problem w całym społeczeństwie, ale to jest już problem katastrofalny, jeżeli chodzi o młode pokolenie. I wreszcie zdecydowanie optujemy za rozwiązaniem Narodowego Funduszu Zdrowia. Sposób kierowania polską służbą zdrowia – tu sytuacja sprowadza się do tego, że w trakcie konsyliów lekarskich trwają narady nie nad tym, jak leczyć, tylko jak za to zapłacić – jest po prostu fatalny i tragiczny. Są plany, jak od tego odejść, i trzeba zdecydowanie od tego odejść.
Mówiłem o tej dalszej perspektywie. Otóż, jeśli Polska ma przejść z peryferii do centrum – tylko kilku krajom po II wojnie światowej to się udało – oczywiście mówię o tym w przenośni, nie chodzi o położenie geograficzne, tylko o rozwój gospodarczy to przede wszystkim jest sprawa oświaty, jest sprawa nauki i jej współpracy z gospodarką. Zacznę od oświaty. Trzeba umieć się przyznać, tak jak w sprawie narodowego funduszu, że reforma się nie udała, także zmiany ostatnich 4 lat. I trzeba sobie jasno powiedzieć, że dobra oświata to kształtowanie mocnej tożsamości narodowej, przede wszystkim poprzez lekcje historii, oczywiście do ostatniej klasy i z jednolitym kursem w całym kraju, wysokie wymagania merytoryczne i wysoka dyscyplina. Natomiast zła oświata to brak kształtowania świadomości, niskie wymagania i niska dyscyplina. Tylko że to jest droga na zmywaki, do marnej pracy na Zachodzie, to jest droga do najniższych stawek w Londynie, jakie dzisiaj mają Polacy, jeżeli chodzi o stawki godzinowe, to jest droga właśnie w tym kierunku. Dlatego zdecydowanie domagamy się takiej oświaty, która by te wymogi spełniała. To wymaga odwagi. Tak samo jak, Wysoka Izbo, wymaga odwagi zrobienie tego wszystkiego, co jest potrzebne, by polska nauka zaczęła wspierać polską gospodarkę, byśmy zaczęli tutaj odnosić rzeczywiście poważne sukcesy. Mówię także o uczonych pracujących w kraju. Przypomnę, że właściwie wszyscy polscy nobliści z tego roku pracowali za granicą. Co trzeba uczynić? Przede wszystkim trzeba sięgnąć po środki, i te nasze, i te zewnętrzne. W tej perspektywie budżetowej na innowacyjną gospodarkę mieliśmy 1200 mln euro, Niemcy mieli 19 mld. To, że mają więcej niż my, to jest zrozumiałe, ale że mają 16 razy więcej, to proszę wybaczyć. Musimy uczynić wszystko, żeby ta proporcja, przede wszystkim suma, jaką otrzymamy, była w następnej perspektywie nieporównanie większa. Ale jeżeli ta suma, a także nasze własne, polskie środki będą kierowane do systemu przywilejów korporacyjnych i koleżeńskich recenzji, to nic z tego nie wyjdzie. Nie ma takich pieniędzy, które wprowadzone do tego systemu nie zostałyby przejedzone bez skutku. Nie. Musimy mieć odwagę, bo to jest odwaga – to wymaga powiedzenia: jednym dajemy, drugim nie dajemy. To zawsze jest trudne, wiem o tym, ale to musi doprowadzić do wyboru kilku uczelni, kilku ośrodków naukowych, które rzeczywiście popieramy, po to, żeby weszły wysoko na listę pekińską. I powiem jedno: duże inwestycje na uniwersytecie poznańskim, stworzenie dobrych warunków pracy trzykrotnie zwiększyły na tym uniwersytecie, i to w bardzo krótkim czasie, ilość publikacji, które liczą się na arenie międzynarodowej, które są w pismach z listy filadelfijskiej. Otóż okazuje się to jednak skuteczne. Ta skuteczność jest nam potrzebna, tak jak i potrzebna jest odwaga, i potrzebny jest albo wybór któregoś ze sposobów współpracy między gospodarką a nauką – wiele takich systemów, niekiedy inny dla każdej uczelni, funkcjonuje w czołowych uczelniach Zachodu – albo też wymyślenie czegoś własnego. W każdym razie taki system z całą pewnością musi powstać, jeżeli mamy myśleć o dobrej przyszłości naszego kraju. Pani Marszałek! Wysoka Izbo! Polska praworządność i demokracja była przez cały ten okres od 1989 r. w budowie, była daleka od ideału, ale była. Dzisiaj niestety jest w likwidacji. I to jest ta zasadnicza zmiana. Tak, Wysoka Izbo, w likwidacji, bo praktycznie zlikwidowany jest system kontroli wewnątrzpaństwowej aż po GUS; aż po GUS, proszę państwa. Słowa jednego z przedstawicieli partii rządzącej, który powiedział, że: nie po to zmienialiśmy kierownictwo GUS-u, żeby przekroczyć teraz 55% długu publicznego, znakomicie to oddają. W 2013 r. ostatni punkt będzie zdobyty. Mówię tutaj o prezesie Najwyższej Izby Kontroli. Jeżeli to rzeczywiście będzie pan Sekuła, to będzie można powiedzieć, że sprawa została załatwiona do końca. Ja się cieszę z wypowiedzi pana przewodniczącego klubu, który mówił o współpracy z opozycją, ale kontrola sprawowana przez opozycję została w ostatnich latach też praktycznie zlikwidowana. Przyjęto wersję anihilacyjną – z dosyć słabym skutkiem, ale przyjęto – całkowicie odrzucono różnego rodzaju obyczaje parlamentarne, i niestety to trwa. Choćby wczoraj przy wyborze członków Trybunału Stanu dokonano różnego rodzaju innych posunięć. Nie ma dzisiaj w głównym nurcie mediów, tym, który dociera do wielkiej ilości Polaków, wolności słowa. Na tej sali mówiono wprost o ograniczeniu wolności nauki. Z powodu jakiejś tam książki chciano przeprowadzać kontrolę w najstarszej polskiej uczelni. No, premier się zreflektował, ale pani minister w jego obecności tutaj o tym przecież mówiła – pamiętam to dokładnie – i wtedy refleksji nie było. Takich przypadków było dużo więcej. Prawo, o czym pisze ta mniej powszechnie dostępna prasa, jest dzisiaj przestrzegane do granic wyznaczanych przez interesy rządzących. Przecież ci rządzący to wcale nie musi być centrala. To nie musi być Warszawa, wystarczy, żeby była jakaś klika w powiecie. To jest, Wysoka Izbo, sytuacja fatalna. A do tego mnożą się przypadki takiego brutalnego, w typie PRL-owskim łamania już nie praw obywatelskich, tylko praw człowieka, bicia ludzi, zamykania ich w zakładach. Otóż tego rodzaju przypadków jest tak dużo, że w ramach przeciwdziałania im, w ramach oporu, piętnowania tych przedsięwzięć, tej sytuacji, postanowiliśmy stworzyć biuro interwencyjne Prawa i Sprawiedliwości z Zofią Romaszewską na czele. To jest nawiązanie do tradycji opozycji demokratycznej, ale można powiedzieć: takie czasy. I będziemy tutaj tworzyć także z młodym i nie tylko młodym pokoleniem front oporu wobec tej sytuacji. Wiem, że to budzi wesołość, ale próba zamknięcia systemu, próba stworzenia systemu w istocie bezalternatywnego trwa i, powtarzam, będziemy się jej zdecydowanie przeciwstawiali. I wreszcie polityka zagraniczna, międzynarodowa sytuacja Polski. Tutaj słyszeliśmy słowa niezwykle optymistyczne. Ja powiem, jak jest, w zgodzie z faktami, a nie tym, czego inni chcą i czego ja też bym bardzo chciał. Otóż w zgodzie z faktami to jest tak, że polityka płynięcia w głównym nurcie, polityka brzydkiej panny, bez posagu jeszcze do tego, jak to mówił mentor tych, którzy dzisiaj polityką zagraniczną zawiadują, skończyła się w bardzo określonym miejscu, mianowicie za drzwiami. Skończyła się za drzwiami. W jednej z niemieckich gazet przedstawiono taki dowcip, w którym jest mowa o tym, jak to Berlusconi ma być wyrzucony za drzwi, tam gdzie są Polacy i inni, którzy nie mają nic do powiedzenia. Jest to dowcip, powiedzmy sobie, ołowiany, w stylu właściwym pewnym nacjom, ale niestety oddający istotę rzeczy. Podobno zresztą wzbudziło to frustrację. Pan komisarz Lewandowski nawet w wywiadzie mówił o tym, że wzbudziło to frustrację prezydencji. Rozumiem, że prezydencja to premier. To słuszna frustracja. Gdyby było to tylko, można powiedzieć, przykre – takie rzeczy zdarzają się – ale w tej chwili mamy do czynienia z nieporównanie poważniejszymi zagrożeniami. W Unii Europejskiej hegemonia – na szczęście wspomniano tu o niej, dobrze, że chociaż tyle – Niemiec i Francji jest już dzisiaj taka, że odrzuca się wszelkiego rodzaju procedury i wszelkiego rodzaju pozory. Grecji narzucono wszystko, łamiąc jej suwerenność i prawa demokratyczne, a Grecy nie tylko stracili suwerenność, ale także przestali być obywatelami. Co więcej, w tej chwili przygotowuje się rozwiązania prawne, których wprowadzenie doprowadzi do tego, że suwerenność i w istocie w niemałej mierze prawa obywatelskie stracimy także my. Jeżeli nie będziemy mieli prawa do uchwalania budżetu wedle naszych decyzji, a przypomnę wszystkim – nie ma już pana Kalisza, bo on pewnie wszystko wie – poza nieobecnym panem Kaliszem, że demokracja w ogóle powstała wokół podatków i budżetu, to wejście na ten teren będzie oznaczało po prostu złamanie demokracji. Polska demokracja stanie się fasadą, zwykłą, nic nieznaczącą fasadą, razem z polską suwerennością. Chcę jasno powiedzieć: nie zgadzamy się na to, żeby polska niepodległość była kolejnym dwudziestoparoletnim, troszkę dłuższym niż tamten, incydentem. Nie zgadzamy się na to i uczynimy wszystko, żeby nie udało się to tak jak oczywiście w żadnym razie nie zgodzimy się na to, aby, już o tym mówiłem, w Polsce przyjęto euro. Czy można temu przeciwdziałać? Spójrzmy na Czechy, spójrzmy na Węgry – oczywiście można. Można podejmować najróżniejszego rodzaju inicjatywy, tylko trzeba chcieć, mieć odwagę i inwencję. Nie trzeba bać się silniejszych. Sprawa lęku przed silniejszymi ma w Polsce jeszcze jeden aspekt. To jest niebywały serwilizm wobec Rosji, to są prośby o prawo do przeniesienia pomnika, ale to jest przede wszystkim to, o czym mówię na końcu – to jest katastrofa smoleńska, tragedia smoleńska, hańba smoleńska, to jest niewyjaśnienie tej sprawy. To ogniskuje sprawy i polskiej demokracji, i polskiej suwerenności, i polskiej praworządności. Ta sprawa musi być wyjaśniona i gdyby nawet we wszystkich kwestiach, o których tutaj mówiono, było dobrze, to tylko ta sprawa jest wystarczająca, żebym mógł powiedzieć, że będziemy głosowali przeciwko wotum zaufania dla tego rządu”. Margotte
Prób tresowania Kościoła przez "Wyborczą" cd. "By dla świętego spokoju zezwolił na pochwały satanizmu i wszelkie flirty ze złem" Nie trzeba być szczególnie uważnym obserwatorem mediów by wiedzieć, że "Gazeta Wyborcza" to pismo najdalsze, obok "Faktów i Mitów" oraz urbanowego "NIE" od polskiego Kościoła katolickiego. To gazeta promująca radykalny, wulgarny antyklerykalizm Palikota, ścigająca brutalnie hierarchów za wszelkie odważniejsze w obronie wiary wypowiedzi, wspierająca kulturową agresję w stosunku do katolicyzmu - choćby esejami pełnymi zachwytu nad każdym bluźnierstwem, nad każdą możliwym sprawieniem ludziom wiary bólu. Jednocześnie jednak, i to już naprawdę trudno pojąć, to redakcja mająca coraz większe ambicje wpływania na polski Kościół, zarówno w wymiarze ideowym jak i konkretnym, personalnym. Stąd z jednej strony domaganie się unicestwienia "Radia Maryja" w obecnym, tak ważnym dla katolików w Polsce, kształcie, z drugiej - pełna obrona wszelkiej herezji jaka tylko w Kościele się pojawi. I żądania by to na Czerskiej zapadały decyzje kadrowe dotyczące poszczególnych księży. Kiedy więc władze Zgromadzenia Księży Marianów uznały iż mają dość rozważań księdza Bonieckiego o wadach krzyża w Sejmie i zaletach wulgarnego satanisty Nergala, "Wyborcza" rozpętałą piekło. Na szczyty hipokryzji wspina się niezastąpiona w szyderczym pouczaniu polskich biskupów Katarzyna Wiśniewska. W tekście "Alleluja i po cichu" w weekendowym wydaniu "GW" szydzi z przełożonych Bonieckiego:
Gratuluję księżom marianom odwagi - udowodnili niedowiarkom, że w polskim Kościele nie ma miejsca na różnorodność. I że wartością nadrzędną jest zasada "posłuszeństwa zakonnego", dzięki której można pozbyć się głosu niewygodnego księdza. Brawo, w ten sposób buduje się autorytet! Takiego katolicyzmu - twardego, nieustępliwego - potrzebujemy na czasy kryzysu wiary. To swoją drogą urocze, z jaką troska "GW" pisze o kryzysie wiary, jak martwi się czy aby spadek powołań nie nastąpi, jak ją to boli. Ach, morze łez w trosce o polski katolicyzm leje się z tych łam nieustannie. Dalej Wiśniewska dochodzi do rewolucyjnego pod względem teologicznym wniosku, że każdy ksiądz może sobie mówić, co chce, bo na tym polega wolność słowa:
W Kościele głos ks. Bonieckiego, pełen niuansów, nieoczywisty, jest niemile słyszany. Wartko i bez żadnych ograniczeń może płynąć wyłącznie "jedyny katolicki głos w Twoim domu", czyli Radio Maryja. (...) A tak, zostają mu tylko łamy "Tygodnika Powszechnego". To akurat jest zła wiadomość dla marianów - "Tygodnik" może stać się szybko czymś w rodzaju katolickiej "Wolnej Europy", katolicy zniechęceni kościelną mdłą papką będą jeszcze chętniej szukać tam ożywczego komentarza ks. Bonieckiego. Będą go zapewne czytać także ci, którzy wcześniej specjalnie nie interesowali się jego publicystyką: siła księdza zakneblowanego zadziała. Oczywiście, zapewne na Czerskiej każdy z członków redakcji mówi, co chce, niezależnie od linii redakcyjnej, o czym świadczą dobitnie ci wszyscy, którzy za taką czy inną nieprawomyślność musieli odejść. Gdyby Wiśniewska jednym słowem wsparła księży Marianów, już by w "Wyborczej" nie pracowała. A co do "Tygodnika Powszechnego" - jak nic ta redakcja chce zapracować na kolejny przykry list od Ojca Świętego. Jeden, z gorzkimi słowami, że zabrakło mu miłości do Kościoła w trudnym czasie wzmożenia antyklerykalnego, już otrzymała w 1995 roku od bł. Jana Pawła II. A i marzenia o rozbiciu Kościoła za pomocą tego medium, biorąc pod uwagę, że ledwo zipie i radykalnie w ostatnich latach traci na intelektualnym znaczeniu, chyba są mocno na wyrost. Ale dość ironii, bo widać w słowach tego tekstu wyraźną próbę wytresowania Kościoła, by dla świętego spokoju zezwolił na herezję, pochwały satanizmu i wszelkie flirty ze złem. Czy Kościół ulegnie temu szantażowi i tej tresurze? Czy znajdzie w sobie odwagę by dawać świadectwo? O to także katolicy muszą się modlić.Bo inaczej ksiądz Boniecki będzie mógł na nowo oddać rozważaniom, o jakich marzy w cytowanej przez "Wyborczą" wypowiedzi:
Na czwartkowym spotkaniu z czytelnikami w Pile były redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego" mówił: - Gdyby moi przełożeni powiedzieli, że mogę mówić w telewizji, ale pod warunkiem, że będę nawoływał do walki o krzyż w Sejmie, że potępię i powiem, że Nergal jest satanistą, to bym stracił wolność słowa. Może i tak. Pytanie czy ksiądz Boniecki nie stracił w służbie "Wyborczej" czegoś najbardziej dla kapłana zasadniczego, staje coraz wyraźniej. Ten rodzaj obrony, przyjmowany wyraźnie z zadowoleniem, powinien i dla niego być dzwonkiem alarmowym. Podobnie jak wcześniej dobre, ciepłe słowo od Joanny Senyszyn. zespół wPolityce.pl
Kilka wątków z expose Tuska, za które media zabiłyby każdego innego premiera. Weekendowa siódemka Michała Karnowskiego Jedną z najzabawniejszych, choć zarazem smutnych i o poważnych konsekwencjach, cech systemu medialnego w Polsce jest całkowita względność wszelkich reguł. Nie da się wyodrębnić żadnego zestawu zasad, odruchów, narracji, jakimi posługiwałyby się np. największe polskie telewizje. Prosty przykład:
kiedy sprawdza się prawdomówność polityków, a kiedy nie?
Czy widzieliście państwo, choć jeden materiał zderzający słowa Tuska z expose z rzeczywistością? Choć jedno zdanie rozebrane na części? Nawet, jeśli założymy, że rację miał Sławomir Nowak i jest Donald Tusk bożym geniuszem obdarzony, to jakiś błąd musiał zrobić. Albo nie zrobił albo są to chwyty zarezerwowane dla nielubianych. A szerzej patrząc na przekaz expose. Jakaż to względność materii spowodowała, że jeszcze dwa miesiące temu liczyliśmy dodatkowe miliardy, jakie mamy otrzymać dzięki PO, a dziś liczymy te, które musimy po czterech latach rządów Platformy oddać. Bo, że kryzys światowy i strefy euro uderzył i zmienił plany rządowe mogę zrozumieć. Ale czy on uderzył kilka lat temu czy miesiąc temu? Podobnie, co sprawiło, że ci, którzy klaskali tuskowej ideologii "tu i teraz", zaniechania reform, otwartego stwierdzania, iż żadne zmiany nie są potrzebni, teraz klaszczą, gdy zachwala on konieczność twardego reformowania? I co teraz napisze Cezary Michalski, wylewający wanny łez wzruszenia nad "polityką ciepłej wody w kranie"? Czyli nad lenistwem władzy. Itp. Itd. Dlatego wynotowuje oto siedem wątków z piątkowego przemówienia Donalda Tuska, za które media zabiłyby Millera, Kaczyńskiego i innych. Teraz wyobraźcie państwo sobie, że premierem jest ktoś nielubiany, a prowadzący telewizyjne wiadomości siada przy wypolerowanym do połysku stole, poprawia kartki i rozpoczyna zabawę z dziwactwami z expose. A potem materiał po materiale, kawałek po kawałku jedzie:
1. To, że Polska przez te cztery lata przetrwała w dobrej kondycji kryzys, który w Europie i w świecie zagroził gospodarkom państw rozwiniętych, w sposób nieznany w najnowszej historii, to, że wokół nas ten huragan kryzysu finansowego zagraża bezpieczeństwu najbardziej rozwiniętych państw, to, że wokół nas, w Europie i na świecie, miliony ludzi przyzwyczajonych do spokoju, dobrobytu i bezpieczeństwa staje dzisiaj w obliczu zagrożenia nędzą i destabilizacją, to wszystko każe nam przede wszystkim nisko pochylić głowę przed wysiłkiem milionów Polaków, których praca, wysiłek, cierpliwość i odpowiedzialność pozwoliły nam wszystkim przejść bezpiecznie przez ten trudny czas. Reporterów, którzy obrazowo zestawiliby to populistyczne i nieprawdziwe porównanie, którzy pokazaliby owo "polskie bogactwo" z tym przerażającym europejskim "zagrożeniem nędzą" widzę, co najmniej kilkunastu. Zapewne szczególnie ciekawym wątkiem byłoby zapytanie polskich emigrantów, dlaczego wciąż tkwią w nędzy na obczyźnie skoro w kraju dobrobyt. Ale jakoś żaden nie tknął sprawy, nawet długo po expose.
2. Chcemy, po pierwsze, wyraźnie zwiększyć i unowocześnić daninę, którą w tej chwili pobieramy w niewystarczającym stopniu, od wydobywanych bogactw naturalnych (przede wszystkim miedź i srebro). Warto pamiętać, że według źródeł międzynarodowych złoża tych dwóch bardzo ważnych dla Polski bogactw są jednymi z największych na świecie i największymi w Europie. Chcemy, aby opodatkowanie tych rezerw, tych dwóch kruszców, ale także innych kopalin, było stałym źródłem, stałym strumieniem wspomagającym rozwój polskiej gospodarki. Dotyczy to także eksploatacji gazu łupkowego i korzyści płynących z tej eksploatacji. Popieram. Ale każdy inny premier dostałby jednak od mediów za to po twarzy, bo media te z założenia wspierają zagraniczny kapitał w starciu z polskim interesem. Sprawa ta, podobnie jak łatwość, z jaką obecna ekipa wchodzi w temat upaństwowienia/repolonizacji banków najlepiej pokazuje siłę jej medialnej ochrony.
3. Chcemy podwyższyć o 50% ulgę prorodzinną na każde trzecie i kolejne dziecko. Ulga na dwoje pierwszych dzieci pozostaje bez zmian. (Oklaski), Ale (...) chcemy także zastosować bezwzględnie zasadę sprawiedliwości społecznej i solidarności zamożniejszych z tymi, którzy są w gorszej sytuacji. Dlatego w rodzinach, w których dochód przekracza 85 tys. zł rocznie – mówimy w związku z tym o drugim progu podatkowym – ta ulga prorodzinna będzie przysługiwać w sytuacji, kiedy będzie, co najmniej dwójka dzieci. Mówiąc ludzkim językiem: zamożni Polacy, którzy mają tylko jedno dziecko, tej ulgi nie będą otrzymywali. Natomiast, kiedy zdecydują się na drugie dziecko i kolejne, otrzymają ulgę w pełnym wymiarze. Jak wiemy, dałoby się udowodnić, że ci rzekomo zamożni cierpią tak naprawdę biedę. Że te cięcia niosą nędzę. Ale tym razem cisza - wszystkim się podobają.
4. Analogiczną zasadę zaproponujemy, ograniczając przywilej podatkowy dla tzw. umów autorskich. Odpisanie 50-procentowych kosztów uzyskania przychodu będzie możliwe, wtedy, kiedy przychód z tytułu tej działalności nie przekracza 85 tys. zł rocznie. Od kwoty powyżej tego progu korzystający z tych uprawnień będą płacili, tak jak każdy inny obywatel, normalny podatek. (Oklaski) Dotyczy to także tej grupy zamożniejszej. Siła wsparcia wycisza także egoistyczne interesy. Bo kiedy coś podobnego chciała wdrożyć wicepremier Zyta Gilowska, spadła na nią lawina były listy, petycje, pokazywanie nędzy ludzi sztuki. A tu - cisza.
5. Jeśli chodzi o jedną ulgę powszechną, to jest to ulga na Internet. Jej znaczenie społeczne dzisiaj maleje ze względu na dynamiczny rozwój usług internetowych i powszechność korzystania z Internetu. Dlatego proponujemy – mając świadomość, że usługi internetowe relatywnie tanieją – likwidację ulgi na Internet. Aż nie chce się mówić. Każdy inny rząd, który by się poważył na coś takiego, otrzymałby po wsze czasy łatkę wsteczniaka tysiąclecia. A jednoczesne powołanie w tym samym wystąpieniu ministerstwa cyfryzacji to naprawdę greps rodem z Cyrku Monty Pythona!Ale jak wiadomo, z ukochanego premiera lepiej się nie śmiać. Bo wykupią redakcję i zwolnią!
6. Jest rzeczą konieczną, jeśli proponujemy tego typu oszczędności, kontynuowanie procesu, który kulał w ostatnich latach, także za czasów, kiedy byłem premierem, w ostatnich 4 latach. Mówię o odchudzaniu administracji i czynieniu jej coraz bardziej przyjazną i służebną. Dlatego ministrowie, niezależnie od dziedziny, jaką będą się zajmowali, będą musieli precyzyjnie planować i zdawać raporty, jak wygląda efekt deregulacyjny w każdym kluczowym projekcie, jakim dany minister będzie się zajmował. Mówienie o "kontynuowaniu procesu odchudzania administracji" w czasie, kiedy zatrudniło się (wg różnych szacunków) od 70 do 120 tys. dodatkowych urzędników to kpina. Podobnie jak zaczynanie walki z biurokracją od nakazu pisania raportów o postępach tej walki. Zapewne do ich napisania zostaną zatrudnieni dodatkowi urzędnicy.Tymczasem sprzeczność ową media po prostu przemilczały.
7. Tak jak do tej pory, państwo dalej ma zamiar opłacać – jeśli nasza propozycja zostanie przyjęta – składkę dla rolników o najniższych dochodach, czyli mających gospodarstwa do 6 ha. Rolnicy mający gospodarstwa od 6 do 15 ha będą płacili połowę składki płaconej dziś przez osoby mające działalność gospodarczą poza rolnictwem, a powyżej 15 ha – całą składkę. A uzgodnione z koalicjantem? Ale tak naprawdę pominięcie tego pytania wskazuje nam, że media uznały, iż słowa Donalda Tuska tożsame są i równoznaczne z jego czynami. I z przekazów naprawdę to wynika - to już się stało. A, że w większości nie stanie się, ze względu na terminy, nawet w tym roku - trudno. Nikt nie zapytał - a gdzie projekty ustaw? Pisze je Ewa Kopacz? Tak samo jak zdrowotne? Ale to nic. Jakby, co, ogłosi się nowe otwarcie. W tym systemie medialnym archiwalne obietnice wyciąga się tylko nielubianym.
Michał Karnowski
Senator Libicki nie ma racji: Gowin w sprawie Olewników nie może nic. Co tym bardziej pokazuje jego kruchą pozycję Senator Jan Filip Libicki wyjątkowo nie o PiS. Na swoim blogu wyraził przypuszczenie, że dziwna historia z kolejnym zwrotem śledztwa w sprawie porwania i zamordowania Krzysztofa Olewnika, to wielkie wyzwanie dla nowego ministra sprawiedliwości Jaroslawa Gowina. Trudno się nie zgodzić, że ta sprawa sama w sobie budzi grozę. Próba zrobienia z rodziny zamordowanego, skądinąd wieloletnich oskarżycieli bezduszności i nieudolności polskiego wymiaru sprawiedliwości, współsprawców to albo świadectwo wcześniejszej wielkiej mistyfikacji albo co bardziej prawdopodobne kolejnej grubej intrygi. A być może i jednego i drugiego, bo przecież osoba w coś zamieszana może być równocześnie ofiarą. Ale za to w zasadniczym wniosku nowowybrany senator z PO myli się gruntownie. Nawet, jeśli dodaje dyplomatycznie:
Rzecz jasna w takim zakresie, w jakim może on tu działać po wyodrębnieniu prokuratury ze struktur jego nowego ministerstwa. W żadnym zakresie, panie senatorze. Gowin w sprawie kolejnego zwrotu w śledztwie zrobić nie może nic. Jego próba pytania o coś gdańskiej prokuratury mogłaby się wręcz skończyć postawieniem mu zarzutu łamania prawa. Taka jest logika systemu stworzonego przez Platformę w roku 2009. Nawet posłowie nie za bardzo mają prawo pytać o cokolwiek prokuratury, o czym przypomniał im cierpko prokurator generalny Andrzej Seremet przy okazji smoleńskiego śledztwa. Tym bardziej nie może tego robić żaden rządowy funkcjonariusz. Prokuratura jest w ramach prawnego systemu całkiem oddzielnym bytem, można by rzec udzielnym księstwem – wyjąwszy skomplikowaną procedurę odwołania prokuratora generalnego przez Sejm z udziałem premiera, ale za całokształt działalności, a nie pojedyncze śledztwo. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem tego nowego systemu. Rozumiem argument o zapobieganiu naciskom polityków na wymiar sprawiedliwości, ale całkowity brak odpowiedzialności prokuratorów przed opinią publiczną wydaje mi się zjawiskiem dużo groźniejszym. Zwłaszcza, że naciski polityczne i tak są możliwe – za kulisami. A prokurator „niezależny” nie musi oznaczać prokuratora uczciwego, sprawiedliwego czy kompetentnego. Społeczna presja mogłaby to przynajmniej odrobinę korygować. Teraz nie koryguje nic. Ale choćby po wystąpieniu senatora Libickiego widać już, jakie niebezpieczeństwa czyhają na Gowina. Jako człowiek spoza prawniczej korporacji może być adresatem nawet większych nadziei niż jego poprzednicy, zwłaszcza ci z ekipy Platformy. Tyle, że będzie dawał twarz czemuś, co rządzi się swoimi własnymi prawami i swoją logiką. Jeśli przyjąć, że prokuratura to stajnia Augiasza, Gowin tego nie zmieni. Jego poprzednik Krzysztof Kwiatkowski został odprawion z rządu, bo tak jak Gowin był kojarzony ze Schetyną, a zarazem nie miał aż takiego ciężaru gatunkowego jak jego następca, którego Tusk chciał politycznie zneutralizować raz na zawsze przyciśnięciem do rządowej piersi. Kwiatkowski miał zresztą inne „przewiny”, unikał atakowania prawicy, miał dobre stosunki z PiS. Ale niezależnie od jego sensownych inicjatyw w zakresie uproszczenia sądowych procedur czy deregulacji gospodarki, wobec całego wymiaru sprawiedliwości służył w znacznej mierze, jako listek figowy. Podobna będzie rola Gowina. A że swoją rolę wypełni zapewne z klasą, to inna sprawa. Że przyjdzie nam go jeszcze nieraz i nie dwa bronić przed Palikotem nazywającym go już w debacie nad expose Tuska „funkcjonariuszem Kościoła Katolickiego”, to także więcej niż pewne. Ale na skorygowanie prokuratorskich pomyłek a może nawet nieprawości przyjdzie nam czekać na zmianę systemu prawnego a nie osoby ministra. Piotr Zaremba
Kurs na Trójkąt Bermudzki Odzyskanie niepodległości przez Polskę w 1918 roku nie przekreśliło zagrożenia ze strony sąsiadów. Powróciło ono w złowieszczym pakcie Ribbentrop – Mołotow i ataku wojsk niemieckich i sowieckich na Polskę w 1939 r. Po zakończeniu II wojny światowej Polska utraciła niepodległość i na długie lata popadła w sowiecką niewolę. Dopiero upadek komunizmu i rozpad Związku Sowieckiego sprawiły, że na mapie politycznej Europy pojawiła się Rzeczpospolita Polska. Wydawało się, że dawne zagrożenie, wynikające z położenia między Niemcami a Rosją, zniknęło. Niemcy stały się przecież sojusznikiem Polski, jako członek NATO i Unii Europejskiej. Za wschodnią granicą Polski powstały nowe państwa Białoruś i Ukraina oraz ponownie wolne Litwa, Łotwa i Estonia. Poza krótką granicą z obwodem kaliningradzkim Polska nie graniczyła z Rosją. Minęło dwadzieścia lat. Rosja znalazła sposób na odbudowę swej mocarstwowości. W Europie coraz więcej państw dostrzega w Rosji partnera do współpracy. Szczególną rolę w tym procesie zaczęły odgrywać Niemcy wspierane przez Francję. Polska usiłująca prowadzić własną politykę zagraniczną nie znalazła zrozumienia u partnerów i została potraktowana wrogo przez Rosję. Czy widmo zagrożenia dla bezpieczeństwa Polski, wynikające z położenia między Niemcami a Rosją znowu przybiera realne kształty?
W Polsce działa Instytut Geopolityczny zajmujący się myślą polityczną i kwestiami bezpieczeństwa narodowego. Dostrzeżono zagrożenia i oceniono krytycznie polską politykę zagraniczną stwierdzając, że państwo polskie zmierza po równi pochyłej ku „katastrofie geopolitycznej”. Kierujący Instytutem Leszek Sykulski w wydanym ostatnio opracowaniu „Ku Nowej Europie: perspektywa związku Unii Europejskiej i Rosji. Spojrzenie geopolityczne z Polski” przedstawia sposób na uniknięcie katastrofy. Zakłada, że Rosja i państwa zachodniej Europy, Niemcy i Francja, stworzą wspólnie nowe mocarstwo euroazjatyckie („od Lizbony do Władywostoku”). Sądzi, że Polska mogłaby w jego ramach odegrać istotną rolę. Dlatego powinna zerwać z USA i nawiązać współpracę z Rosją. Pogląd ten pan Sykulski zaprezentował także na Nowym Ekranie.
http://geopolityka.nowyekran.pl/post/38030,trojkat-kaliningradzki-kaliningradzka-strefa-bezpieczenstwa
http://geopolityka.nowyekran.pl/post/37813,os-paryz-berlin-moskwa-poczatek-wielkiej-europy
http://geopolityka.nowyekran.pl/post/37906,polska-w-uscisku-czy-w-sasiedztwie-niemiec-i-rosji
Bez wątpienia powstanie euroazjatyckiego mocarstwa będzie zależało od Rosji. Państwo to powinno, więc dysponować odpowiednim potencjałem i silnymi argumentami, aby innych, w tym Polskę, nakłonić do współpracy w tworzeniu tej nowej potęgi. Tymczasem Mark Leonard i Nicu Popescu piszą („Rachunek sił w stosunkach Unia Europejska - Rosja”): „Dzięki rosnącym cenom ropy naftowej i gazu ziemnego bogata w surowce energetyczne Rosja stała się znacznie potężniejsza, mniej skłonna do współpracy i bardziej bezkompromisowa. Petrodolary napompowały rosyjski budżet i znacznie zmniejszyły zależność państwa od zagranicznych funduszy. Rezerwy finansowe Moskwy zajmują trzecie miejsce pod względem wielkości na świecie. Kraj dysponuje gigantyczną nadwyżką handlową i spłaca ostatnie długi z początku lat 90. Jeśli w latach 90 mówiło się o uzależnieniu Rosji od zachodnich kredytów, to dziś mówi się o uzależnieniu Zachodu od rosyjskiego gazu. Poza tym Moskwie udało się odzyskać kontrolę nad całym terytorium Federacji. Czeczenia– przynajmniej na razie– została spacyfikowana, a prezydent Władimir Putin cieszy się poparciem ponad 80 procent Rosjan. Wpływ Rosji na światową politykę również znacznie się zwiększył. Udało się jej odzyskać strategiczny przyczółek w Azji Środkowej. Putin poświęcił wiele energii i politycznych zdolności budowaniu Szanghajskiej Organizacji Współpracy, która ma być przeciwwagą dla wpływów Zachodu w regionie. Od początku dekady budżet wojskowy Rosji zwiększył się aż sześciokrotnie, a sieć wywiadowcza spenetrowała każdy zakątek Europy.” Czyli potencjał jakby jest, ale ochota w Moskwie do współpracy jakby mniejsza. Jednocześnie jednak ten sam Mark Leonard wraz z innym autorem zauważają: „Obecna Rosja ma europejski przyrost naturalny i afrykańską średnią długość życia, drugi w świecie arsenał broni jądrowej i poniżej jednego procenta światowej produkcji z wykorzystaniem wysokich technologii. Ma najdłuższą w świecie sieć gazociągów i naftociągów oraz większą korupcję niż Sierra Leone. Jest państwem federalnym w rozumieniu konstytucji, scentralizowanym w ambicjach przywódców, skrajnie podzielonym i sfeudalizowanym, gdy chodzi o faktyczne mechanizmy władzy. Sprzeczności te komplikują nieustannie zmieniającą się rosyjską wizję zagrożeń”. (I. Krastew, M. Leonard, „Widmo Europy wielobiegunowej”) To by oznaczało, że z potencjałem może być krucho nie wspominając już o wizji wspólnej z Rosjanami zgodnej budowy supermocarstwa. Ekipa rządząca na Kremlu często odwołuje się do imperialnych wyobrażeń Rosjan o roli ich państwa na arenie światowej. Władze Federacji Rosyjskiej podejmują też liczne działania, aby takie wyobrażenia realizować opierając się na dyplomacji, służbach tajnych i zasobach surowców naturalnych, zwłaszcza ropy naftowej i gazu ziemnego. Jednak potęga państwa opiera się nie tylko na takich czynnikach. W istocie najważniejszym czynnikiem w realizacji każdego zamiaru są ludzie. Czym więc dysponuje Rosja? Liczba Rosjan zmniejsza się. W okresie schyłkowym ZSRR (1991 r.) ludność liczyła 286 mln, w tym było 143,5 mln Rosjan. Dziś ludność Federacji Rosyjskiej liczy wprawdzie 143 mln jednak w niej tylko ok. 116 mln stanowią Rosjanie. Obecne trendy demograficzne wskazują, że w perspektywie najbliższych lat liczba Rosjan może zmniejszyć się do 80 mln. Jest to efekt utrzymującej się ciągle przewagi zgonów nad urodzeniami - każdego roku ubywa 900 tys. Rosjan. (Na skutek wyludniania z powierzchni Rosji w ciągu ostatnich 20 lat zniknęło ponad 30 tys. miejscowości.) Do tego w Rosji występuje stosunkowo mała liczba kobiet w wieku rozrodczym (18-25 lat) tylko 12 mln. I dochodzi do tego pogłębiający się „brak” mężczyzn ze względu na ich nadumieralność (przeciętna życia Rosjanki 73 lata, Rosjanina 57 lat - statystyczny Rosjanin nie dożywa emerytury). W Moskwie, co trzecia kobieta żyje samotnie – nie może znaleźć męża. Plagą jest częste przerwanie ciąży. W Rosji każdego dnia dokonuje się 10 tys. aborcji, gdy jednocześnie 7 mln par nie posiada dzieci. Nawet, jeśli jednak dochodzi do urodzenia dziecka (w ostatnim okresie dzięki różnym akcjom pomocowym państwa dzieci rodzi się ich trochę więcej), to 60% z nich przychodzi na świat z różnymi chorobami i upośledzeniami. Już dziś instytucje państwowe alarmują, że u ponad 20% pierwszoklasistów występują różne upośledzenia psychiczne. Wielkim ludnościowym problemem Rosji jest Syberia. Rejon ten stanowiący 70% terytorium państwowego Rosji na którym znajduje się 90% zasobów gazu i 70% ropy naftowej zasiedla 30 mln Rosjan (2,4 osoby na km2). Przy czym populacja rosyjska stale się kurczy, natomiast wzrasta liczba Chińczyków. W rejonach przygranicznych z Chinami mieszka obecnie zaledwie 6,7 mln Rosjan, o 14 proc. mniej niż 20 lat temu. Po drugiej stronie granicy, na terenie chińskiej Mandżurii Wewnętrznej, mamy ponad 100 mln Chińczyków. W ciągu ostatnich dziesięciu lat wyjechało z Syberii milion Rosjan, a osiedliło się 5-7 milionów Chińczyków. Ich liczba jest trudna do ustalenia, bowiem władze rosyjskie nie potrafią tego obliczyć i posługują się szacunkami. Jednak już dziś wiele miast syberyjskich ma dużą i rosnącą stale liczbę ludności chińskiej, a język chiński zaczyna przeważać nad rosyjskim. Władimir. Putin ostrzegał, że jeśli obecny tren ludnościowy utrzyma się, to Rosja straci Syberię. Wspomniana wyżej minimalna poprawa dzietności w Rosji nie wpłynie na poprawę sytuacji. Na terenie Federacji Rosyjskiej najwyższą dzietność notuje się, bowiem w rodzinach muzułmańskich. W efekcie ostatnio 36% rosyjskich żołnierzy to muzułmanie – za dziesięć lat będą stanowić połowę armii rosyjskiej. Premier Putin powinien, więc martwić się nie tylko o przyszłość Syberii, ale także o stan rosyjskiej armii. W Rosji plagą jest alkoholizm - 80 mln, to alkoholicy; spożycie na głowę wzrosło z 5, 4 litra (1990) do 18 litrów czystego spirytusu (2010). Plenią się też inne patologie. Przed kilku laty około 2,5 mln Rosjan było chorych na HIV/AIDS, obecnie jest to 6 mln. Ponad 5 mln Rosjan jest uzależniona od narkotyków. Rocznie umiera z powodu przedawkowania narkotyków 100 tys. osób. Liczba sierot wynosi 750 tys. i jest większa niż po II wojnie światowej, gdy było ich 687 tys. Spośród 31 mln dzieci do 18. roku życia, aż 2 mln to analfabeci, a milion stanowią narkomani. Rosja legitymuje się też wysokim, bo drugim na świecie miejscem, gdy chodzi o liczbę samobójstw (na 100 tys. mieszkańców wypada 36 samobójstw, w Polsce 10). Przed kilku laty szokujące dane ogłosiło rosyjskie Min. Rozwoju Regionalnego. Twierdzono, że na każde 20 mln Rosjan w wieku produkcyjnym połowa jest dla społeczeństwa obciążeniem (4 mln to alkoholicy, 1 mln siedzi w więzieniach i łagrach, a 1 mln to narkomani, a 4 mln znajduje się w wojsku, milicji i służbach specjalnych). Rosja jest krajem skorumpowanym. W 2001 r. oceniano rozmiary korupcji na 33 mld USD, a w 2006 r. na 319 mld. USD (w tym samym roku PKB Polski wynosił 260 mld USD). Międzynarodowe źródła policyjne twierdzą, że w Rosji działa 12 tys. gangów przestępczych. Europol ocenia, że do środowisk przestępczych należy 20% deputowanych rosyjskiej Dumy, 40% prywatnych przedsiębiorstw, 60% państwowych i 50% banków. W rankingach przejrzystości, ogłaszanych w ostatnich latach, Rosja znajduje się niezmiennie około 100 miejsca spośród 175 krajów świata. W 10-punktowej skali przestrzeganie prawa oceniono na 1,9 pkt. Rosja uzyskuje środki na swoje plany imperialne dzięki dobrej koniunkturze na surowce, głownie gaz i ropę. Eksport ropy i gazu daje ponad 40% dochodów budżetowych. Oznacza to, że koniunktura gospodarcza, jaką Rosja niewątpliwie przeżywa, jest uzależniona od cen sprzedawanych surowców. Załamanie się trendów cenowych tych surowców, co zdarzało się przecież w przeszłości, spowoduje ciężki kryzys w Rosji. Rosja stoi też w obliczu wielkich wydatków na nowe inwestycje, jeżeli zechce utrzymać obecny poziom wydobycia. Skoro wyczerpują się dostępne zasoby, to trzeba będzie inwestować w wydobycie ze złóż położonych w trudno dostępnym terenie. A to oznacza konieczność uruchomienia ogromnych środków. Na razie wzrasta eksport ropy i gazu – z 76 mld dol. w 1999 roku do 350 mld dol. w 2008 roku.. Nie jest tak dobrze w innych obszarach gospodarki. Jeśli chodzi o wydobycie węgla, to obecna Rosja osiągnęła poziom, jaki miała w 1957 r.; w produkcji ciężarówek – poziom z 1937 r.; kombajnów – z 1933 r.; traktorów – z 1931 r.; wagonów i tkanin – z 1910 r.; a butów – z roku 1900! Marnie wyglądają inwestycje w infrastrukturę: w latach 2004-2008 długość dróg z twardą nawierzchnią zmniejszyła się w Rosji o 7,9 proc. O możliwościach rosyjskiej gospodarki mówi też jej handel zagraniczny. Rosja w 2010 r. wyeksportowała (głównie gaz i ropę) za 376,7 mld USD, o wiele mniejsza od niej Polska, która takich surowców nie ma – eksportowała za 160,8 mld USD. Import – w 2010 r. zagraniczne firmy sprzedały w Polsce za 167,4 mld USD i w Rosji za 237,3 mld USD. Wielki rynek rosyjski kupił tylko o 70 mld więcej niż rynek polski! Władze Rosji wydają natomiast coraz większe środki na wojsko. W 2010 r. wojsko rosyjskie liczyło 1,027 mln żołnierzy oraz 754 tys. rezerwistów. Oficjalne wydatki na zbrojenia wyniosły 61 mld $, czyli 3,4% ówczesnego PKB Rosji. Polska na stutysięczną armię wydała nieco ponad 10 mld USD, około 2% PKB. Ktoś zauważył, że eksperci oceniający Rosję ciągle popełniają ten sam błąd - kiedy Rosja jest silna przeceniają jej potęgę, gdy słabnie, przeceniają rozmiary jej upadku. W moim przekonaniu obecnie przecenia się siłę Rosji. Biorąc pod uwagę istniejące dysproporcje w potencjałach (w 2009 r. PKB Rosji - 1 232 mld USD, Polski - 427,9 mld USD, czyli tylko trzy razy większy) Polska może, gdyby była taka wola, stworzyć dobry i sprawny system obronny gwarantujący państwu bezpieczeństwo. W historii Polski były stulecia, gdy dawała ona radę z zagrożeniami i dziesięciolecia, gdy ponosiła klęski. Od nas zależy, z których doświadczeń zechcemy skorzystać. Obawiam się, że budowania "kaliningradzkiego trójkąta bezpieczeństwa" (patronem morderca Polaków Kalinin?) mogłoby dla Polski skończyć się tym, czym dla statku bywa wpłynięcie do trójkąta bermudzkiego. Szeremietiew