Rosja: Okręt atomowy zderzył się ze statkiem rybackim. Załoga statku pijana Rosyjski atomowy okręt podwodny “Święty Jerzy” zderzył się na Pacyfiku ze statkiem rybackim. Jak twierdzą służby prasowe rosyjskiej floty – załoga statku rybackiego była pijana. Na szczęście kolizja nie spowodowała uszkodzenia reaktora jądrowego. Okręt atomowy „Święty Jerzy” wynurzył się niedaleko brzegów Kamczatki i płynął kursem na Zatokę Awaczyńską. Oficer dyżurny wojskowej jednostki zobaczył zbliżający się statek rybacki „Doniec” i próbował porozumieć się z jego załogą przy pomocy krótkofalówki, ale bez rezultatu. Nie pomogły również sygnały syren pokładowych i wystrzeliwane race. Jednostka rybacka nie odpowiadała, bo jak się okazało kapitan i wszyscy marynarze byli pijani. W wyniku zderzenia uszkodzony został kadłub okrętu atomowego. „Reaktor nie ucierpiał i promieniowanie nie przekracza bezpiecznych norm” – poinformował rzecznik floty Pacyfiku Roman Martow. Okręt podwodny „Święty Jerzy” został zwodowany w 1980 roku. Na jego pokładzie pływa 130 marynarzy, ma na wyposażeniu 16 rakiet balistycznych typu RSM 50 i może zanurzyć się na głębokość 320 metrów. IAR/Kresy.pl
Zaprojektowane dzieci… Dyrektor banku nasienia „Cryos Denmark”, Ole Schodu, opowiedział duńskiemu tabloidowi „Ekstra Bladet” o zapotrzebowaniu na dzieci o określonych cechach urody. „Cryos” zmagazynowała 70 litrów spermy. Firma dostarcza męskie komórki rozrodcze do ośrodków wspomaganego rozrodu w 65 krajach świata. Według Olego Schodu, największy popyt jest na spermę szatynów o ciemnych oczach, bo wśród klientów banku przeważają pary z Grecji, Włoch i Hiszpanii. Najtrudniej zaś o nasienie Hindusów, bo Indie nie pozwalają na sprzedaż spermy ani komórek jajowych za granicę. W niektórych krajach, np. we Francji, regulacje prawne w zakresie sztucznego zapłodnienia zalecają, by dziecko nie odbiegało zbytnio pod względem wyglądu od rodziców. Jak pisze tygodnik „Le Point”, bierze się pod uwagę nie tylko kolor skóry i włosów, ale nawet grupę krwi. Nasienie jednego mężczyzny może posłużyć do przyjścia na świat najwyżej pięciorga dzieci. Inaczej jest w USA. „New York Times” opisał historię pewnej Amerykanki, która postanowiła sprawdzić, ile przyrodnich braci i sióstr ma jej syn poczęty in vitro. Okazało się, że 150.
To grozi nieświadomymi związkami kazirodczymi. „Dlatego moja córka zna numer dawcy. Wie, że musi zasięgnąć informacji, by nie trafić na któregoś z krewnych” – powiedziała gazecie jedna z matek.
[Za: „Rzeczpospolita” – 22.09.2011 r.]
Portret zabójcy – Israel Shamir
Izrael Shamir analizuje idee Breivika: Masakra miała na celu przede wszystkim wywołanie rozgłosu
Część Pierwsza Teraz, gdy ucichły krzyki i wyschły łzy, znowu możemy uzmysłowić sobie, jak życie podobne jest do filmu, tym razem – do tanich filmów grozy. W „Krzykach w piątek 13-go na Elm Street” seryjny morderca łazi po obozie młodzieżowym i wykańcza po kolei chłopców i dziewczyny. Breivik przeniósł celuloidową grozę do rzeczywistości, a senne koszmary pokazał w jasny dzień. Wiele lat zabijał ludzików w grach komputerowych, i w końcu przestał odróżniać żywych ludzi od wyświetlanych na ekranie komputera. W tym był podobny do swoich rówieśników, żołnierzy i pilotów NATO, którzy tak samo chętnie jak on kierują swoimi bezpilotowymi samolotami, rozstrzeliwując bezbronnych Libijczyków i Afgańczyków. Czując się absolutnie bezpieczny, morderca Breivik strzelał do bezbronnych, nie bojąc się nikogo, podobnie jak jego rówieśnicy za pulpitami. Przypomniał Europie, że dawanie licencji na zabijanie może doprowadzić do morderstw we własnym domu, a nie tylko w dalekich krajach. Dlaczego popełnił taką straszną zbrodnię? Żeby zwrócić uwagę na swoje wielkie dzieło pod tytułem „2083”. Pomimo rozmiarów – półtora tysiąca stron – nie widać tam dużej inteligencji. Gdyby było dobrze napisane – nie potrzeba byłoby zabijać, ludzie i tak by przeczytali. Teraz musimy przeczytać i zrozumieć, dlaczego ten młody Herostrates spalił tyle świątyń młodych dusz. Nad tym, dlaczego rzeź nastąpiła właśnie teraz – zastanowimy się później. Na pierwszy rzut oka Breivik może wydawać się prawicowym nacjonalistą, nazistą i rasistą. Lecz podobieństwo to jest powierzchowne. Jego główne cechy to nienawiść do komunistów i wrogów Izraela. Muzułmanów nienawidził podwójnie, jako imigrantów i jako strategicznych przeciwników ukochanego przez niego państwa bliskowschodniego. Lecz komuchów, marksistów, Breivik nienawidził o wiele bardziej niż muzułmanów. Muzułmanów chciał deportować, a marksistów – rozstrzelać. Lubił także Breivik ekonomię rynkową, szkołę chicagowską Miltona Friedmana, USA i Izrael, nie znosił przyjezdnych, a Palestyńczyków i Turków – zawsze i wszędzie… Wszędzie mu majaczyły meczety na miejscu kościołów, chociaż kościoły jego, bezbożnika, specjalnie nie interesowały. 2083 ujawnia nową, złośliwą odmianę politycznego wirusa, wyhodowanego w genetycznych laboratoriach neokonserwatywnych think tanków. Panowie Dyskursu przez wiele lat nazywali tradycyjnych konserwatystów „nazistami”, ponieważ przeciwstawiali się oni nieograniczonej imigracji. Bardzo byli oburzeni, że naziści uważali Żydów za zdemoralizowanych, nie wybaczali słabości homoseksualistom, i podziwiali duchowość muzułmanów. Zły facet powinien być rasistą, kochać Adolfa Hitlera, nienawidzić Żydów i gejów. Ten idealny wróg powinien tolerować komunistów, ponieważ komunizm i nazizm to, według Karla Poppera i George Busha, podobne do siebie ideologie totalitarne. Nowy wirus przeszedł przez wszystkie te filtry.Wytrwała praca żydowskich ideologów w ruchu neokonserwatywnym przyniosła owoce, i obecnie Żydzi są poza wszelkimi podejrzeniami, homoseksualistów uznano za silnych ludzi bez skazy, a konserwatywnym muzułmanom odmówiono przynależności do nowego konserwatyzmu. Obecnie jesteśmy świadkami szybkiego powstawania wielu dobrze dofinansowanych partii politycznych i grup aktywistów łączących prawicowe idee z sympatią do Żydów, tolerowaniem gejów, i fanatyczną nienawiścią do islamu. Autor 2083 także jest prożydowski, progejowski, gwałtownie antymuzułmański i antykomunistyczny. Najbliższym jego analogiem jest Pim Fortuyn, zamordowany holenderski skrajnie prawicowy polityk, będący żydofilem i homoseksualistą. Breivik kroczy razem z Angielską Ligą Obrony (English Defence League), brytyjską grupą wyróżniającą się dużą agresywnością prożydowską i antymuzułmańską. Na 2083 Breivika ogromny wpływ wywarły książki neokonserwatywnej żydowskiej skrajnej prawicy. Jak często zdarza się z kopiowanymi i przepisywanymi skąd indziej kompilacjami, trudno określić dokładne pochodzenie zlepka słów z innych źródeł i wydzielić poglądy własne autora. Jednak, gdyby 2083, kiedykolwiek opublikowano, to należałoby tam z należytymi zaszczytami wspomnieć o Davidzie Horowitzu i egipskiej Żydówce Bat Yeor, Danielu Pipes’ie i Andrew Bostom’ie. Są to pisarze, którzy zainspirowali Breivika do popełnienia zbrodni. Gilad Atzmon donosi, że kilka godzin przed atakiem Joseph Klein opublikował artykuł pod tytułem „Quislingowie Norwegii” dodatkowo zachęcający do morderstwa. Klein pisał: „Niesławnemu Norwegowi, Vidkunowi Quislingowi, pomagającemu nazistowskim Niemcom zniewolić własny kraj, należą się za jego odwagę słowa pochwały… Norwegia jest skutecznie okupowana przez antysemicką lewicę i radykalnych muzułmanów, i wydaje się, że sprzyja pomysłom zdemontowania żydowskiego państwa Izrael”. Było to nawoływanie do boju, i Breivik pamiętał o nim, gdy ładował swoją broń. Treść 2083 świadczy o jego podziwie dla neokonserwatywnych źródeł. Setki stron zanieczyścił jadem cytatów z artykułów Davida Horowitza z Frontpage. Swoje honorowe miejsce ma także Bernard Lewis. Ciesząca się złą sławą Bat Yeor, egipska Żydówka mieszkająca w Szwajcarii, która ukuła termin Eurabia (oznaczający rzekomą konspiracje dążącą do podporządkowania Europy Arabom) i bardzo przyczyniła się do wzrostu obaw przed islamem, korespondowała z mordercą. „Życzliwie” doradzała mu i przesyłała swoje nieopublikowane teksty. Jest jedyną osobą wymienioną w jego Deklaracji Niepodległości Europejskiej. Według Breivika, jej radami powinni się kierować Europejczycy, którzy odzyskają niepodległość. Bat Yeor zapewniała „nieocenioną pomoc” jego projektowi, a on obficie ją cytował. Robert Spencer, asystent w Jihad Watch Davida Horowitza, a także amerykański syjonista Andrew Bostom, to następne wielkie miłości mordercy, który przedstawił także samozwańczego eksperta od „islamskiego antysemityzmu” Daniela Pipesa z jego tezą, że „Fenomen palestyński stworzono z zamiarem usprawiedliwienia dżihadu”. Cytowany jest także Serge Trifkovic, antymuzułmański Serb, Melanie Phillips, brytyjska skrajnie prawicowa syjonistka, i Stephen Schwartz, wraz z wieloma innymi aktywistami i naukowcami, żyjącymi z demonizowania islamu. (Śmieszne, że ci panowie często potępiają mnie za mój „antysemityzm”). Politycznie, sympatie mordercy są całkowicie po stronie Stanów Zjednoczonych i Izraela: „Twórcy Eurabii przeprowadzili w europejskich mediach skuteczną kampanię propagandową przeciwko tym dwóm krajom. Było to ułatwione, ponieważ w niektórych częściach Europy już wcześniej istniało zjawisko antysemityzmu i antyamerykanizmu.” Jeśli chodzi o gospodarkę, lubi on Miltona Friedmana i Hayeka; chętnie pozbyłby się podatków i państwa dobrobytu. Breivik nienawidzi Palestyńczyków, i krytykuje „palestyński terrorystyczny dżihad”. Jak każdy dobry syjonista, kiedy tylko można, przypomina o Muftim i Holokauście: „Muhammad Amin al-Husayni, Wielki Mufti Jerozolimy, nacjonalistyczny przywódca arabski, czołowa siła stojąca za utworzeniem Legionu Arabskiego i ojciec duchowy Organizacji Wyzwolenia Palestyny, blisko współpracował z nazistowskimi Niemcami i osobiście spotkał się z Adolfem Hitlerem. W audycji radiowej z Berlina nawoływał muzułmanów do zabijania Żydów gdzie tylko ich dopadną… odwiedził incognito gazowe komory w Auschwitz.” Breivik oświadcza, że jedną z pierwszych rzeczy, które nowi niepodlegli Europejczycy powinni zrobić, jest wstrzymanie wszelkiego poparcia dla Palestyńczyków.
Dla Breivika, jak dla wszystkich jego żydowskich nauczycieli, Adolf Hitler uosabia zło ostateczne. Z tego powodu zaleca, by jego czytelnicy unikali takich złowieszczych słów jak „rasa”. 2083 jest przede wszystkim próbą sklasyfikowania innych oprócz „rasy” przyczyn muzułmańskiej nienawiści. W końcu pokazał światu, że nie jest rasistą: zabijał z zimną krwią niebieskookich Norwegów tak samo łatwo jak czarnookich gości. Breivik wręcz nienawidzi Davida Duke – za jego antyżydowskość. Jego nienawiść do islamu nie ogranicza się do granic Norwegii, a nawet Europy – jak wszyscy prawdziwi neokonserwatyści nienawidzi muzułmanów gdziekolwiek się znajdują. Na wielu stronach Breivik opisuje zło uczynione Turkami, łącznie z masakrami Ormian, Greków i Kurdów. Jest duży rozdział o współczesnej historii Libanu, gdzie wyraźnie widać było rękę Izraela, lecz wojny przedstawione są, jako walka chrześcijan z muzułmanami. Jego ulubionym bohaterem historycznym jest wołoski hospodar Wlad Palownik, znany lepiej pod imieniem Drakuli. Jego logika jest zarówno prymitywna jak i błędna:
„Jeśli wszystkie grupy etniczne i wszystkie kultury są równe, to dlaczego Murzyni afrykańscy i karaibscy, Pakistańczycy, Hindusi, Chińczycy i Wschodnioeuropejczycy pragną masowo opuścić swoje kraje i żyć w krajach zachodnich?” Breivikowi nie przychodzi na myśl najbardziej oczywiste wyjaśnienie:
„ponieważ Zachód okradł ich do czysta”. Oto dalszy ciąg tego fałszywego dialogu:
„Jeśli naprawdę jesteśmy równi, to dlaczego reszta świata chce żyć na sposób zachodni, preferując styl życia wypracowany głównie przez ludzi białych? Dlaczego chcą się stać częścią kapitalizmu, prowadzić biznesy, pracować w przemyśle białych ludzi, dlaczego domagają się dobrobytu, jaki zapewnili sobie biali, i kupują i wykorzystują towary stworzone dzięki pracowitości i pomysłowości Zachodu – dzięki białym ludziom?” Breivik nie umie prawidłowo rozumować. Jego neokonserwatywni informatorzy nie poinformowali go, że znienawidzeni imigranci pracowali kiedyś we własnych krajach w swoim dobrze sobie radzącym przemyśle. Zapomniał o kolorowych rewolucjach, działaniach Międzynarodowego Funduszu Walutowego, i wszystkich innych oznakach wielkiej aktywności neokonserwatystów. W żadnym wypadku nie można Breivika określić mianem chrześcijańskiego fundamentalisty; nie jest także chrześcijańskim syjonistą. Jego stosunek do chrześcijaństwa jest w najlepszym razie obojętny, oznacza trochę więcej niż solidarność kulturalną. Nigdy nie zdecydował się na nazwanie siebie chrześcijaninem. Wciąż „walczy z sobą. Pewna krytyka chrześcijaństwa … jest usprawiedliwiona”. Jak wielu żydowskich aktywistów, popiera „Drugi Sobór Watykański … za wyjście naprzeciw Żydom”, której to interpretacji swego czasu opierali się powszechnie konserwatyści całego świata. Jednakże, teologiczny liberalizm Breivika ulatnia się, gdy mówi o islamie. Chociaż jego argumenty odnośnie polityki imigracyjnej odnoszą się do imigrantów z całego świata, jednak wypowiada się on jedynie przeciwko imigrantom muzułmańskim. Nie wzywa własnego kraju do zaprzestania dyskryminowania państw muzułmańskich, pomimo że jest to główna przyczyna muzułmańskiej imigracji. Nawet nie rozpatruje żadnych z tym związków. W każdym razie, dyskusja o imigracji praktycznie opanowała Europę. Zrozumienie, że imigracja pociąga za sobą wielkie koszty socjalne powoli przenika do wszystkich warstw społeczeństwa europejskiego i tendencja została odwrócona. Zaledwie kilka lat temu imigrację często uważano za czarodziejską różdżkę, która miałaby uchronić obywateli przed powtarzalnymi nudnymi obowiązkami; ludzie już więcej nie widzą tego w ten sposób. Imigranci nie byli niewolnikami, ani robotami; szybko się usamodzielnili, chociaż nie zintegrowali. Jeśli pracują, to spychają ludność miejscową w bezrobocie lub do gorszych prac; jeśli nie pracują, obciążają budżety pomocy społecznej. Uświadomienie posuwa się wolno, lecz zwrot jest nieodwołalny. Dzisiaj, Norweg nie musi strzelać do swoich współobywateli, aby wyrazić niezadowolenie z imigracji: taki stosunek stał się powszechny. Na Counterpunch Vijay Prashad pisał: “wśród zamordowanej młodzieży z Partii Pracy były dzieci imigrantów ze Sri Lanki i Afryki Północnej. Ich Norwegia nie była Norwegią Breivika”. Dokładnie. Dlatego Breivik ich nienawidził: nie chciał by ich nowa, międzynarodowa Norwegia wyparła Norwegię jego młodości. Prashad potępia europejskich konserwatystów, którzy „nie mogą pojąć, że jedne istoty ludzkie są w stanie współżyć w zgodzie z innymi”, lecz historia Sri Lanki nie jest najlepszym przykładem na zgodne pokojowe współżycie. Jeśli obywatele Sri Lanki chcą „współżyć w zgodzie z innymi”, to mogliby spróbować tego we własnej ojczyźnie – bez potrzeby długiej podróży lotniczej do Norwegii. Prashad może nazywać prezydenta Sarkozy lub panią kanclerz Merkel „nazistami” za brak zgody na zwiększenie imigracji, ale nawet wtedy musi wiedzieć, że masakra na Utoya jest poważnym sygnałem, że wielu ludzi ma dosyć imigracji i chce jej powstrzymania. W rzeczywistości, imigracja do Norwegi poważnie się zmniejszyła. Wycofując się ze swojej liberalnej polityki, norweski rząd – jak wiele rządów zachodnioeuropejskich – zmienił zasady, czyniąc imigrację prawie całkowicie niemożliwą. W głośnej sprawie, młoda dziewczyna z Kaukazu mieszkała jakieś dziesięć lat w Norwegii, skończyła tam studia uniwersyteckie, napisała po norwesku powieść – by w końcu zostać deportowaną, jako nielegalna cudzoziemka. Multikulturalizm to fałszywe hasło z przeszłości, a Breivik jest tak samo zacofany jak Prashad. Izrael Szamir
Tłumaczył Roman Łukasiak
Reglamentowany dostęp do dowodów to brak dostępu Prokuratura wojskowa nie powinna powtarzać, że zrzut z danych z CVR był zrobiony w dobrych warunkach i że ma walor dowodowy Z mecenasem Piotrem Pszczółkowskim, pełnomocnikiem prawnym Jarosława Kaczyńskiego, rozmawia Anna Ambroziak
Pod ekspertyzą z badania urządzeń pomiarowych i osprzętu lotniczego, dołączoną w formie załącznika do protokołu wojskowego sporządzonego po katastrofie na Siewiernym, nie ma podpisów żadnego z polskich ekspertów. Rosyjskojęzyczny dokument parafowali wyłącznie pracownicy ministerstwa obrony Federacji Rosyjskiej. - W moim przekonaniu, brak podpisów świadczyć może albo o braku udziału polskich przedstawicieli w tworzeniu opinii, albo o ich odmiennym niż zawarte w ekspertyzie stanowisku.
Ale czy nie podważa to wiarygodności tego dokumentu? - Zapytam tak: a dlaczego polscy biegli tego dokumentu nie podpisali? Podpułkownik dr inż. Sławomir Michalak, członek Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, który uczestniczył w badaniach przyrządów w Moskwie, twierdzi, że żeby się podpisać, musiałby najpierw ten dokument dostać, mieć czas na zapoznanie się z nim i ewentualną dyskusję z tym, który go napisał. Tymczasem eksperci komisji dostali gotowy tekst dopiero w październiku ubiegłego roku. I nie było obiecanej dyskusji ze specjalistami rosyjskimi. - W takim układzie należałoby zapytać polskich ekspertów, dlaczego nie zrobili swojego protokołu, w którym odnotowaliby te wszystkie fakty. Nie można stwierdzić, że jest to dokument nieważny – jest to dokument rosyjski, ważny w Rosji. Natomiast pytaniem jest, jaką on ma przydatność dla takiej komisji, jaką była Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, oraz dla polskiej prokuratury. Od razu, zanim pani postawi to pytanie, mogę powiedzieć, że zerową.
Czyli nie ma waloru materiału dowodowego? - Absolutnie nie. Ma jedynie walor informacyjny. Jeśli ma to być pełnowartościowy materiał, należałoby takie same badania przeprowadzić ponownie. Na pewno strona polska nie jest związana tymi ustaleniami czy wnioskami. Co więcej, nawet gdyby chciała być związana, to nie bardzo może te wnioski do polskiego postępowania dołączyć.
Do badań przyrządów przystąpiono, zanim zostało wydane na to formalne zlecenie. Czy nie budzi to wątpliwości prawnych? - Zasadą jest, że najpierw organ prowadzący postępowanie wydaje decyzję zlecającą biegłym wykonanie czynności i wydanie opinii. Odwrotna kolejność powoduje, że opinia nie powstała de facto w konkretnej sprawie. Ma taki sam charakter jak tzw. opinie prywatne. Per analogiam: sądy przyjmują tylko te opinie, które zostały wykonane na ich zlecenie. Jedynie te są dla nich wiarygodne.
Polscy eksperci uczestniczyli w badaniach tylko przez kilka dni, choć analizy trwały miesiąc. Czy nie powinni domagać się pełnego uczestnictwa w tych badaniach? - Strona polska mogła i powinna domagać się udziału we wszystkich czynnościach dotyczących przyrządów Tu-154M. W razie uniemożliwienia takiego udziału przez Rosjan należało to zakomunikować opinii publicznej. Powtórzę raz jeszcze: końcowa opinia i cały raport powinny zawierać notatki i informacje o badaniach, w których udział polskich biegłych został uniemożliwiony lub utrudniony.
Pułkownik Edmund Klich, były polski akredytowany przy MAK, mówi, że polski rząd nie zapewnił mu zaplecza prawnego przy podejmowaniu trudnych decyzji. - Pan Edmund Klich wpisuje się tą wypowiedzią w moją ogólną ocenę współpracy polsko-rosyjskiej przy badaniu katastrofy. Brak zaangażowania władz polskich na najwyższym szczeblu spowodował, że urzędnicy polscy są w swoich potrzebach lekceważeni przez rosyjskich odpowiedników. Nasze władze nie wykazały się w tym śledztwie należytą postawą. Nie wspierały ani śledczych prokuratury, ani zespołu ministra Millera. Dotyczy to wszystkich etapów śledztwa, od wyboru złej formuły współpracy z Rosją po nieudolność w egzekwowaniu dostępu strony polskiej do dowodów rzeczowych i składaniu obietnic bez pokrycia, jak choćby ta, że jeden z ministrów rządu pojedzie osobiście sprowadzić wrak tupolewa, jeśli do czerwca nie zwrócą go Rosjanie.
Jak skomentuje Pan fakt, że odczyt rejestratorów odbywał się w miejscu do tego nieprzystosowanym? Był to zwykły pokój biurowy, a nie pomieszczenie akustyczne. - To wszystko potwierdza tylko tezę, że rejestratory powinny zostać zbadane w Polsce. Czasem życie wymusza to, że z jakimś dowodem biegły nie może zetknąć się bezpośrednio, że musi korzystać z rosyjskich notatek. Moim zdaniem, w tym wypadku taka sytuacja nie zachodziła. To wstyd, że na potrzeby najważniejszego śledztwa w powojennej historii Polski nikt nie potrafił zapewnić badającym sprawę organom cywilnym i wojskowym należytego dostępu do kluczowych dowodów. Wszystko to potwierdza wcześniej prezentowaną przeze mnie tezę, że wnioski kategoryczne w tej sprawie można będzie postawić wtedy, kiedy i skrzynki, i wrak wrócą do Polski, o co polskie władze powinny zabiegać każdego dnia. To samo dotyczy wraku tupolewa.
W Moskwie przy odczytywaniu rejestratorów był jednak obecny prokurator Zbigniew Rzepa z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Czy nie powinien w takiej sytuacji zareagować? - Powinien wymusić na stronie rosyjskiej takie warunki, jakie są niezbędne do odsłuchania zapisów, a jeśli to niemożliwe – powinien odstąpić od tych czynności. W każdym innym przypadku uwiarygodniamy jedynie rosyjskie tezy, na kształt, których nie mamy wpływu. Przecież Rosjanie też dobrze wiedzieli, że warunki są złe. Swoim uczestnictwem w przeprowadzanych tam badaniach firmujemy tylko te czynności. Poza tym prokuratora wojskowa nie powinna powtarzać, że zrzut był zrobiony w dobrych warunkach i że ma walor dowodowy.
Jak polscy biegli i prokuratorzy powinni reagować na fakt, że miejsce katastrofy nie było właściwie zabezpieczone? Wokół wraku kręciło się mnóstwo ludzi, zadeptywali ślady. - Na miejscu zdarzenia wszystkim zarządzały służby rosyjskie. Polscy prokuratorzy nie byli od tego, żeby wydawać w związku tym jakiekolwiek polecenia, bo znajdowali się na terenie obcego państwa.
Ale mogli zwrócić uwagę. Przecież przez pierwsze dni obowiązywało porozumienie z 1993 roku, które umożliwiało obu stronom współuczestniczenie w zabezpieczaniu miejsca wypadku… - Prokuratorzy mieli podstawę prawną ku temu, by zabiegać o zabezpieczenie miejsca katastrofy. Była formuła prawna, by zgłaszać swoje zastrzeżenia i uwagi. To samo dotyczy polskich ekspertów.
Wspomniał Pan wcześniej, że należałoby powtórzyć badanie przyrządów. Polska prokuratura może wystąpić z takim wnioskiem o pomoc prawną. - Pytanie tylko, czy ten wniosek przez stronę rosyjską będzie realizowany. Dlatego uważam, że prokuratura powinna mieć tu szerokie wsparcie państwa, które powinno zapewnić i prokuraturze, i jej biegłym nieskrępowany dostęp do dowodów. Podkreślę raz jeszcze to, o czym mówiłem wielokrotnie: polscy fachowcy powinni oczekiwać na możliwość przeprowadzenia nieskrępowanych badań na terenie Polski. A władze naszego kraju powinny im to umożliwić… Wiele miesięcy temu. Niestety tak się nie stało, czego skutki odczuwamy do dziś.
Jakie ma Pan oczekiwania w związku z wyjazdem prokuratorów i biegłych do Smoleńska i Moskwy? - Do dzisiaj polska prokuratura nie posiada swobodnego dostępu do jednego z najistotniejszych dowodów: wraku samolotu. Komisja ministra Millera zakończyła prace, nie doczekawszy się oględzin wraku w Polsce. Z punktu widzenia śledztwa prokuratorskiego, w którym jestem pełnomocnikiem, wszelkie namiastki w postaci rosyjskich protokołów oględzin wraku czy jednorazowe udostępnienie wraku polskim biegłym, jakie ma mieć miejsce jeszcze we wrześniu, nie może zastąpić pełnego, nieskrępowanego dostępu do szczątków samolotu. Biegli, strony, ich pełnomocnicy powinni mieć dostęp do tak istotnego dowodu na każdym etapie postępowania. Bez żadnych ograniczeń. Prokurator jest zobligowany do tego, żeby na potrzeby własnego śledztwa wydać własne opinie przy pomocy własnych biegłych. Tego po prostu wymaga profesjonalne opiniowanie. Reglamentowany dostęp do dowodów w tak skomplikowanej sprawie to brak dostępu. Dziękuję za rozmowę.
"Echo Moskwy": dlaczego nie zamknięto lotniska w Smoleńsku? W dniu 13.01.2011 r w radiu "Echo Moskwy" miała miejsce audycja, dotycząca Tragedii Smoleńskiej. Data jej emisji nie była przypadkowa, bowiem dzień wcześniej MAK opublikował końcowy raport ze swoich "badań" przyczyn "katastrofy" TU154M PLF101 w okolicach lotniska Smoleńsk "Północny" w dn.10.04.2010 r. Prowadzący audycję, Алина Гребнева oraz Евгений Бунтман, zadali w niej między innymi następujące pytanie:
"...почему не был закрыт для приема бортов аэропорт в Смоленске?"
Poświęciłem tej sprawie niedawno trzy swoje teksty,TU-154M PLF101 - особо важный рейс литера "А" cz.1, 2 i 3. Próbowałem w nich dociec, dlaczego lotnisko Smoleńsk "Północny" nie zostało tamtego dnia zamknięte z powodu złych warunków meteorologicznych, które były znacznie gorsze, niż minima dla tego lotniska. Nic, więc dziwnego, że kiedy znalazłem zapis tej audycji w rosyjskich zasobach internetu, z zainteresowaniem go przeczytałem, a nawet na końcu cz.3 swojego opracowania zamieściłem fragment wypowiedzi jednego z ekspertów, który wziął w niej udział, sygnalizując, że w najbliższym czasie postaram się ją szerzej omówić.
Najbliższy czas nieco się, co prawda wydłużył, ale jeśli się coś obiecało, to słowa trzeba dotrzymac, prawda? Nie tracąc w takim razie więcej czasu, przedstawiam Państwu omówienie fragmentów tej audycji, poświęconych możliwości zamknięcia lotniska Smoleńsk "Północny" w dn. 10.04.2011. Na początku chciałbym Państwu nieco przybliżyć stację, która wyemitowała tę audycję. Radio "Echo Moskwy" ma profil informacyjno-publicystyczny; rozpoczeło działalność w 1990 r., kiedy to otrzymało licencję z numerem jeden i zostało pierwszym niepaństwowym radiem w ZSRR. "Echo" było jedną z niewielu stacji radiowych, które wystąpiły w 1991 r. przeciw puczystom (wg Wikipedii). Dalsze dzieje radia, które od tamtej pory cały czas stara się utrzymać swoją niezależność, pomimo bezpośrednich ostrzeżeń ze strony samego Władymira Putina oraz... przejęcia go de facto przez Gazprom-Media, są dobrym tematem na osobny tekst dotyczący wolności słowa w Rosji. W każdym razie, jeśli ktoś jest tym tematem zainteresowany, polecam artykuł z "The New Yorker" pod tytułem " Letter from Moscow: Echo in the Dark", opublikowany 22.09.2008 r.
Redaktorzy radia, Алина Гребнева oraz Евгений Бунтман, poprosili o skomentowanie możliwości zamknięcia lotniska Smoleńsk "Północny" ze względu na warunki meteorologiczne, będące w godzinach porannych dnia 10.04.2010 r. znacznie poniżej dopuszczalnych dla niego minimów, tzn. widzialności 1000m oraz zachmurzenia 100 m (str.48 polskiego tłumaczenia raportu MAK), trzech ekspertów, którymi byli:
Сергей Ковалев, президент федерального профсоюза авиационных диспетчеров (związku kontrolerów ruchu lotniczego) в России, в прошлом руководитель полетов «Тюмень Аэроконтроль»
Сергей Донец, в прошлом сотрудник единой системы управления воздушным движением (jednolitego systemu kontroli ruchu lotniczego), полковник запаса
Леонид Кислер, бывший управляющий делами (dyrektor zarządzający) ОАО «Международный аэропорт Волгоград»
Poniżej zacytuję w oryginale najważniejsze fragmenty ich wypowiedzi, dotyczące tej kwestii, starając się je każdorazowo omówić w języku polskim.
Rozpoczynam od pytań na ten temat do szefa związku kontrolerów ruchu lotniczego:
Е.БУНТМАН: Что касается экипажа, то вопросов, наверное, не осталось, ну, во всяком случае, у сторонних наблюдателей. Что касается авиадиспетчеров, вопросы остались у польской стороны. Главный вопрос, почему, все-таки, экипажу не запретили однозначно посадку?
С.КОВАЛЕВ: Знаете, если бы это были советские правила выполнения полетов (я работал и в советское время, и в российское), в то время мы, действительно, авиадиспетчер при заходе на посадку я мог запретить и дать команду об уходе на второй круг. В настоящее время существуют как международные документы, так и документы России подведены под международные стандарты: экипаж воздушного судна, конкретно командир воздушного судна принимает окончательное решение о производстве посадки. И диспетчер не вправе запретить – он вправе дать команду об уходе на второй круг, если вдруг внезапно появляется препятствие, извините, корова на взлетную полосу вышла или трактор выехал. Только в этом случае, когда непосредственно угроза создана и эту угрозу видит только диспетчер. Все остальные решения, что касается погодных условий, готов экипаж, местоположение самолета, соответствует ли оно посадочному положению, это по воле командира воздушного судна.
А.ГРЕБНЕВА: То есть, Сергей Анатольевич, хотелось бы зафиксировать. Смотрите, вот если бы вообще была, условно, нулевая видимость, то есть вообще ничего не видно, и диспетчер как в такой ситуации должен был действовать?
С.КОВАЛЕВ: Не имеет он права в любом случае запретить. Командир воздушного судна снижается до высоты принятия решения, в точке высоты принятия решения – это, как правило, высота 60 м – он должен либо увидеть полосу и сказать «Садимся» экипажу, и произвести посадку. Либо не увидев полосу, не установив контакт с земными, наземными ориентирами, должен дать команду об уходе на второй круг. В этом случае диспетчер не вправе вмешиваться в решение командира воздушного судна.
Odpowiadając na zadane przez redaktora pytanie, dlaczego nie zabroniono załodze lądowania 9w domyśle TU154M PLF101), Сергей Ковалев powiedział, że w czasach ZSRR kontroler lotów miał prawo do odesłania samolotu na drugi krąg, natomiast obecnie, kiedy rosyjskie regulacje dotyczące ruchu lotniczego są oparte na standardach międzynarodowych, finalną decyzję o lądowaniu podejmuje dowódca statku powietrznego. Kontroler nie ma prawa mu tego zabronić, chyba, że na pasie startowym (lądowania) niespodziewanie pojawi się na przykład krowa lub traktor. Dotyczy to również warunków pogodowych (w domyśle - złych warunków pogodowych) W każdym razie decydujący głos ma dowódca statku powietrznego. Na pytanie redaktorki radia "Echo Moskwy", co się dzieje w przypadku, jeśli widoczność na pasie startowym (czyli lądowania) jest zerowa, ekspert odpowiedział, że tak czy owak kontroler lotów nie ma prawa zabronić lądowania. Jego zdaniem dowódca statku powietrznego w takiej sytuacji powinien zejść do wysokości decyzji (zdaniem eksperta - 60 m) i gdy zobaczy pas startowy, dać załodze komendę "lądujemy" i wylądować. Gdyby jednak nie widział pasa na wysokości decyzyjnej, nie ustanowił kontaktu (wzrokowego) z pasem (prawdopodobnie w szerszym znaczeniu - czyli również np. z oświetleniem pasa czy też światłami APM, jak było w przypadku Smoleńska, gdzie takie przenośne reflektory były ustawione), dowódca statku powietrznego powienien dać komendę o odejściu na drugi krąg, a kontroler nie ma prawa mieszać się w proces podejmowania tej decyzji. Następnie doszło do ciekawej wymiany zdań na temat słów, skierowanych do dowódcy TU154M PLF101, wypowiedzianych przez osobę określaną jako pierwszy kontroler lotów kontroli "Korsaż" ( str.123 załącznik nr 8 raportu komisji Millera), słyszalnych na kanale 1 i 2 rejstratora MARS-BM:
6:39:43.5 Kor1 Посадка
6:39:44.0
6:39:44.5 дополнительно
Е.БУНТМАН: Да. Вот, выражение «Посадка дополнительно» - у наших польских коллег возникли вопросы. Что это?
С.КОВАЛЕВ: Ну, на самом деле, это некая отсрочка, что ли, для командира воздушного судна, чтобы он еще раз подумал. Потому что когда командир воздушного судна докладывает «К посадке готов», диспетчеры разрешают, говорят «Посадку разрешаю». Это разрешение означает только лишь то, что на полосе никаких препятствий нет и посадку можно беспрепятственно, безопасно в этом отношении произвести, независимо от погодных условий, если командир доложил. В этом случае когда командир, допустим, я не знаю, доложил экипаж о готовности к посадке, диспетчер, зная, что погода не соответствует, дал информацию «Посадка дополнительно». То есть он даже не позволил себе сказать «Посадку разрешаю». Хотя, право командира на принятие подобного решения, повторяю. И экипаж в любом случае должен был еще раз доложить, что к посадке готов и, принимая решение, произвести посадку. В этом случае диспетчер неизбежно был бы обязан сказать «Посадку разрешаю». Но, видимо, и этого не было сделано.
Е.БУНТМАН: Наверное, последний вопрос к вам. Термин «Посадка дополнительно» - его должны знать все пилоты? Потому что возникает вопрос: из всего экипажа только командир воздушного судна знал русский язык, как это говорится в докладе, знал в достаточной степени русский язык. Можно это выражение как-то трактовать по-другому или не понять его пилоту?
С.КОВАЛЕВ: Ну, «Посадка дополнительно» - это общепринятое. Даже если очередность на одну и ту же полосу, ну, в западных аэропортах, скажем, производится несколько посадок на одну и ту же полосу, очередность самолетов, то диспетчер, первому разрешив посадку, второму вслед за ним через одну минуту 30 секунд или 40 секунд он не может разрешить посадку, пока первый самолет не освободит взлетно-посадочную полосу. Поэтому в этом случае всегда говорится тоже «Посадка дополнительно».
Redaktor Евгений Бунтман zasygnalizował, że termin ten wzbudził po polskiej stronie watpliwości. Ekspert odpowiedział, że termin ten jest używany po to, aby dowódca statku powietrznego jeszcze raz się zastanowił (w domyśle - czy są odpowiednie warunki do lądowania - przyp. autora); dopiero, gdy dowódca zgłasza "gotowy do lądowania", kontroler odpowiada " zezwalam na lądowanie". Wg eksperta oznaczo to jednak tylko to, że na pasie nie ma przeszkód i można bezpiecznie wylądować. W tym konkretnym przypadku właśnie ze względu na pogodę kontroler użył właśnie terminu "lądowanie warunkowe", a nie "zezwalam na lądowanie". Ekspert powtórzył, że decyzję podejmuje jednak dowódca statku powietrznego, powinien ją zasygnalizować kontrolerowi, (że jest gotowy do lądowania - przyp.autora), który powinien wtedy odpowiedzieć "zezwalam".Redaktor zapytał, czy termin "lądowanie warunkowe" powinni znać wszycy piloci, dodając jeszcze, że wg MAK tylko dowódca znał język rosyjski w odpowiednim stopniu. Na te wątpliwosci redaktora ekspert, za pomocą przykładu o lądujących jeden za drugim samolotach na jednym pasie, odpowiedział, że termin ten jest powszechnie używany, również na "zachodnich" lotniskach. Przy tej wypowiedzi eksperta chciałbym się na chwilę zatrzymać. Komenda ta, Посадка дополнительно, jest przetłumaczona w raporcie MAK wersja w j. angielskim jako "Stand by for landing" (str. 158). Mimo swoich poszukiwań, chociażby w terminologii używanej w ICAO (ICAO Phraseology Reference Guide), nie udało mi się potwierdzić słów eksperta, że termin ten jest powszechnie używany na tzw. "zachodzie".
Może ktoś mnie jednak wyprowadzi z błędu? Przejdźmy jednak do wypowiedzi kolejnego eksperta, poproszonego przez redaktorów radia "Echo Moskwy" do wyrażenia swojej opinii miedzy innymi na temat możliwości zamknięcia lotniska Smoleńsk "Północny":
А.ГРЕБНЕВА: Какие у вас еще остались вопросы после вот этого обнародованного доклада МАКа?
С.ДОНЕЦ: Ну, вопросов, надо сказать, больше, чем ответов. Я вот сейчас коллегу своего слушал, Ковалева Сергея. Я думаю, правильно было. В советские времена и существовали правила, которые, впрочем, они и сегодня не отменены. Аэродром – военный, на военном аэродроме есть старший авиационный начальник. Это первое. Есть инструкция по производству полетов, в которой расписано в отличие от инструкции по производству полетов с гражданских аэродромов, которые, в основном, основаны на положениях международных полетов, наших полетов гражданской авиации, у военных все четко. Есть информация о том, что... Ну, экипаж прекрасно об этом знал при подготовке к полету. Минимум аэродрома – 100 на тысячу, так? Вот. Погода фактическая. А условия – они постоянно, начиная со взлета, ухудшались, да?
Е.БУНТМАН: Да.
С.ДОНЕЦ: И это, в общем-то, тенденция такая, она была постоянно. Уже в этом случае надо было старшему авиационному начальнику... А, ведь, у нас как в Вооруженных силах, в Военно-воздушных силах? Старший авиационный начальник смотрит в рот вышестоящему авиационному начальнику – а как тот примет решение? На контроле, конечно, все держали этот борт. Я уверен, вплоть до главнокомандующего ВВС и ПВО. Держали на контроле. Тогда спрашивается, а почему смелость не взяли на себя запретить? Я могу сказать из своего опыта – у меня опыт более 25 лет в единой системе управления воздушного движения – все зависело от конкретных людей, которые обеспечивают, в данном случае руководителя полетов, старшего авиационного начальника. Они должны были руководить группой руководства полетами и четко в этой ситуации действовать, несмотря на то, какой это был борт и кто на этом борту летел. Это, вот, мое такое твердое убеждение.
А.ГРЕБНЕВА: Сергей Петрович, но условно имели законное право или, там, по инструкциям диспетчеры еще до вот этой критической высоты 100 метров вообще запретить посадку, закрыть аэродром?
Е.БУНТМАН: И отправить на запасной аэродром?
С.ДОНЕЦ: Да, вот смотрите, у нас все время акцент делается на звание «диспетчеры». У военных нет такого названия, называют «военные диспетчеры». Но это группа руководства полетами. Я еще раз говорю, что там есть старший авиационный начальник на аэродроме, он руководит в том числе и руководителем полетов, который назначается на конкретную смену или на конкретно какой-то вылет. Они не просто могли, они были обязаны запретить.
Pan Сергей Донец, zapytany, czy w związku z publikacją raportu MAK pozostały jeszcze u niego jakieś pytania (wątpliwości) stwierdził, że więcej jest pytań niż odpowiedzi. Na początku odniósł się do wypowiedzi swojego poprzednika mówiąc, że przepisy funkcjonujące w czasach sowieckich nie zostały do tej pory unieważnione. Zwrócił uwagę na fakt, że lotnisko było wojskowe, a takim lotniskiem zarządza старший авиационный начальник. Dodał, że co prawda przepisy ruchu lotniczego (wewnętrznego, czyli rosyjskiego - w domyśle) są oparte na przepisach międzynarodowych, ale wyraźnie zasugerował, że powinno brać się pod uwagę w tym przypadku również przepisy wojskowe, o czym załoga (w domyśle TU154) powinna wiedzieć, przygotowując się do lotu. Przywołał również minima lotniska (Smoleńsk "Północny"), czyli 100x1000 oraz fakt, że od momentu wylotu (w domyśle TU154 z Okęcia) pogoda cały czas się pogarszała. W dalszej części swojej wypowiedzi ekspert stwierdza, że w takim przypadku (w domyśle złych warunków meteo), ktoś powinien podjąć odpowiednią decyzję, a to najczęściej zależy od oknkretnych osób (w domyśle-na stanowiskach dowodzenia). Jego zdaniem Grupa Kierowania Lotami (posługuję się w tym przypadku określeniem z wypracowania komisji Millera) powinna działać, nie oglądając się na to, jaki to był rodzaj lotu i kto się znajdował na pokładzie statku powietrznego.
Redaktorzy zapytali eksperta, czy w takim razie kontrolerzy mieli prawo jeszcze nawet przed osiągnięciem (przez TU154) wyskości krytycznej 100 m (w sensie decyzjnej), podjąć decyzję o zamknięciu lotniska. oraz odesłać go na lotnisko zapasowe? - Tak, oni nie tylko mieli takie prawo, jako Grupa Kierowania Lotami, oni wręcz zobowiązani byli to zrobić - odpowiedział Сергей Донец.
Dalsza część rozmowy z ekspertem jest również bardzo ciekawa, dotyczy ona bowiem kwestii, z kim w Moskwie (i czy tylko w Moskwie? - przypis autora) kontaktowali się tego tragicznego poranka kontrolerzy lotów z lotniska Smoleńsk "Północny" i kto im miał prawo doradzać czy też nawet podejmować decyzje w zaistniałej sytuacji:
Е.БУНТМАН: Ну, мы условно называем для простоты «диспетчер», чтобы как-то было понятнее по функции просто. С кем советуется? Кто может советовать, где идет давление?
С.ДОНЕЦ: Ну, вы имеете в виду во время руководством полетом непосредственно, когда управляют экипажем?
Е.БУНТМАН: Да.
С.ДОНЕЦ: Когда управляют экипажем, вообще он отвлекаться не имеет права ни на разговоры.... Единственное что. Вот смотрите, существует правило. Ну, здесь очень много говорится о том, что на борту находились там главнокомандующий ВВС Польши и так дальше. Ну, что там находилось, исследовали, не исследовали, но это правило такое было и оно остается. Если начальник подходит и говорит «Делай так», тогда диспетчер имеет полное право сказать: «Товарищ командир, садись управляй». Никто и отвлекать, и брать на себя этого не будет – это нужно делать своевременно. То есть если возникает такая ситуация на принятии ответственного решения, диспетчер, руководитель полетов – он просто был обязан запретить заход. И старший авиационный начальник в этом случае не мог никак на него повлиять. И вот эти вот посторонние все разговоры, на кого он мог выходить, как он мог, с кем связываться? Только с экипажем. Он не имел права отвлекаться на остальную информацию, на прием и передачу.
Е.БУНТМАН: Потому что власти Польши уверяют, что...
А.ГРЕБНЕВА: Были некие телефонные разговоры, в том числе с Москвой.
Е.БУНТМАН: Это раз. А во-вторых, чуть ли не там присутствовал какой-то генерал, с которым советовались.
С.ДОНЕЦ: Ну, это трудно сказать об этом. Вот смотрите, вопрос возникает в отношении расшифровки телефонных переговоров, в том числе по мобильным телефонам в процессе ведения, там, ну когда самолетом управляли. Вопрос, конечно, интересный. В принципе, нарушать, как нарушали, так нарушают. И, видите, смысл-то заключается в чем? Принятие вот такого ответственного решения у военных обычно связано и очень часто особенно у людей, ну, как бы это мягче сказать, не то, что безответственными, а которые иногда больше за свое кресло держатся, чем за выполнение функциональных обязанностей так, как должно их выполнять. Поэтому вполне могли быть какие-то разговоры посторонние и советы. То есть с тем, чтобы подстраховаться. Но это предположение только.
А.ГРЕБНЕВА: Сергей Петрович, а хотелось бы уточнить: а когда был тот критический момент, когда группа, руководящая полетом, могла сказать «Мы запрещаем вам посадку»? В какой момент это должно было произойти, чтобы еще не случилось трагедии?
С.ДОНЕЦ: Ну, это должно было произойти еще в момент... В принципе, существует, ведь, зона управления воздушным движением. И когда самолет находился еще в районе управления воздушным движением... Я вам скажу так. В таких ситуациях, когда существуют сложные метеоусловия, в общем-то, регулярно синоптики отслеживают метеоусловия. И как только, да, ситуация стала ухудшаться... Ну, скажем так. С момента, когда группа руководства полетами получила информацию о том, что метеоусловия ниже минимума аэродрома, здесь они уже должны были однозначно запретить прием и закрыть даже так, конкретно, закрыть аэродром Смоленск Северный. Закрыть.
Omówienie tej części rozmowy nie jest proste, bowiem Pan Сергей Донец wyraźnie nie chciał się na ten temat jasno wypowiedzieć. Przywołał fakt, że na pokładzie TU154 znajdowali się między innymi wyżsi dowódcy Sił Powietrznych Wojska Polskiego, ale w dalszej częsci swojej wypowiedzi zwrócił uwagę, że jeśli naczelnik z GKL zaczyna wydawać dyspozycje kontrolerowi lotów, to ten ma pełne prawo powiedzieć, aby naczelnik sam zaczął podejmować decyzje (w domyśle - dotyczące postępowania w takich, czyli złych warunkach meteo). Jego konkluzja była jednak jednoznaczna: lotnisko powinien zamknąć kontroler lotów i naczelnik, czyli szef GKL, nie mógłby mieć o to do niego żadnych pretensji. Dodał jeszcze, że te wszystkie rozmowy, które byly prowadzone w wieży kontroli lotów, prowadziły tylko do zamieszania (w domyśle, co do tego kto i jaką decyzję ma podjąć). Pan Сергей Донец nie był też w stanie odpowiedzieć, dlaczego takie rozmowy były prowadzone; ponownie zwrócił uwagę, że w wojsku (w domyśle siłach powietrznych) wszystko zależy od konkretnych ludzi, którzy być może chcieli się w ten sposób na wszelki wypadek zabezpieczyć przed podjęciem (w domyśle złej) decyzji. Dodał jednak, że to tylko są jego przypuszczenia. Po tej wypowiedzi eksperta redaktor Алина Гребнева zapytała go wprost:
Kiedy był ten krytyczny (decydujący) moment, aby Grupa Kierowania Lotami na lotnisku Smoleńsk "Północny" zabroniła TU154M PLF 101 lądowania? Zdaniem eksperta, powinno się to stać natychmiast, jak tylko Grupa Kierowania Lotami weszła w posiadanie informacji, że warunki meteo na lotnisku obnizyły się poniżej dopuszczalnych minimów dla tego lotniska. Przypomnę, że GKL miała tę świadomość już po drugim, nieudanym, podejściu do lądowania samolotu IŁ-76:
Podczas wykonywania dwóch podejść do lądowania rosyjskiego samolotu Ił-76 numer boczny 78817 (w okresie 9.20 – 9. 39), warunki meteorologiczne lotniska Smoleńsk „Północny” ciągle pogarszały się. Wykonawszy dwa podejścia do lądowania, Ił-76 odleciał na lotnisko zapasowe do Moskwy. Wykonany o 9.40 pomiar pogody wykazał, że warunki atmosferyczne: widzialność – 800 m, podstawa dolnej granicy chmur – 80 m obniżyły się poniżej ustalonego minimum lotniska (100 x 1000) do lądowania na WPP 26 wg systemu RSP + OSP. (str.17 polskiego tłumaczenia raportu MAK)
Warto zapamiętać tę godzinę: o 9:40 wg czasu MAK, warunki na lotnisku Smoleńsk "Północny" obniżyły się poniżej dopuszczalnych minimów dla tego lotniska i GKL miała tego świadomość:
O 09:36 kierownik lotów zażądał od meteorologa informacji o pogorszeniu pogody: „ meteo….meteo dlaczego milczysz………. mgła opadła”. Po tym meteorolog przeprowadził kolejny poza planowy pomiar pogody i odnotował początek niebezpiecznego zjawiska pogody (mgła) o 09:40: widzialność 800m, mgła, zachmurzenie 10 stopni warstwowe na 80m. Powyższa pogoda sztormowa była przekazana telefonicznie dyżurnemu synoptykowi i kontrolerowi. (str. 54 polskiego tłumaczenia raportu MAK) Ostatnim ekspertem, który wziął udział w audycji radia "Echo Moskwy", był Pan Леонид Кислер:
А.ГРЕБНЕВА: Что вас смущает или чего вам не достает в докладе МАК?
Л.КИСЛЕР: В докладе МАК по моему мнению не знаю для чего, каким-то образом упущен момент, с точки зрения которого надо было бы оценить действия, все-таки, группы руководства полетов на аэродроме Смоленск. Поскольку этот аэродром – военный аэродром, и все лица группы руководства на этом аэродроме должны руководствоваться не важно, международный полет это или какой, федеральными авиационными правилами выполнения полетами в государственной авиации, которые утверждены правительством РФ. И в них четко написан порядок действий группы руководства полетов, в том числе и в условиях, в которые попал самолет президента. Так вот, статья 96-я федеральных авиационных правил, она прямо предписывает руководителю полетов при получении информации о состоянии метеоусловий ниже установленного минимума, когда эти метеоусловия не обеспечивают безопасную посадку, он обязан не рекомендации давать, а в приказном порядке запретить снижение самолета и отправить его на запасной аэродром.
Е.БУНТМАН: Ну, вот, честно говоря, я не очень понимаю просто приоритеты. Потому что в докладе МАК ссылается на правила международных полетов.
А.ГРЕБНЕВА: Международные нормы, где решение окончательное возлагается на командира судна.
Л.КИСЛЕР: Я вам зачитываю 469-ю статью Федеральных авиационных правил выполнения полетов государственной авиации.
Е.БУНТМАН: То есть, получается, друг другу противоречат.
Л.КИСЛЕР: Которыми должна руководствоваться группа руководства полетов. Потому что это не гражданский аэродром и не гражданские диспетчера, это военные люди. 469-я статья гласит: «При выполнении международных полетов экипажи воздушных судов руководствуются: а) в воздушном пространстве РФ Воздушным кодексом, федеральными авиационными правилами использования воздушного пространства, федеральными авиационными правилами полетов в воздушном пространстве, сборниками аэронавигационной информации и настоящими правилами».
Е.БУНТМАН: Это очень важно то, что вы говорите, потому что это, действительно, никак не отражено.
Л.КИСЛЕР: Что еще должно быть? Вот, группа руководства на военном аэродроме Смоленск, их учили и готовили вот по этим правилам, а не по международным.
Е.БУНТМАН: Тогда совсем непонятно, тогда еще возникают вопросы: каков был механизм принятия решений?
Л.КИСЛЕР: Вопрос не в механизме принятия решений, а вопрос в организации этого полета и всех этих международных полетов, когда используется аэродром военный, который, по сути дела, прекратил свое существование, на который группу руководства привозят с других аэродромов. Это вообще нонсенс, понимаете? Поэтому вот здесь как человек, не раз работавший в составе групп руководства полетов на военных аэродромах, в том числе и на рабочем месте помощника руководителя полетов, я отчетливо себе представляю, что те лица, которые были в составе группы руководства полетов, должны были действовать вот таким образом. Но есть одно «но». То же самое. Как и экипаж. Потому что в федеральных авиационных правилах и международных действия экипажа тоже описаны в том случае, когда он не может произвести посадку по метеорологическим условиям. Что и экипаж, что группа руководства – они попали под давление чиновников, и это заставило их принять вот такое вот решение.
Е.БУНТМАН: Ну, вот, каков уровень принятия решений у российской стороны мог быть? По каким поводам можно было звонить в Москву? Потому что поляки обещают обнародовать переговоры с Москвой. Что там может быть?
Л.КИСЛЕР: Вмешательство в деятельность группы руководства полетов, так же как и в деятельность... Статья 9-я федеральных авиационных правил «Выполнение полетов государственной авиации» гласит, что «вмешательства в деятельность экипажа, нахождение посторонних в кабине категорически запрещено».
Е.БУНТМАН: Нет, это понятно, это очевидно, конечно.
А.ГРЕБНЕВА: Там про пилотов. А мы про диспетчеров – имеет ли право диспетчер позвонить кому-то?
Л.КИСЛЕР: Вмешиваться в деятельность диспетчера, руководителя полетов в данном случае... Речь идет о группе руководства, понимаете? Здесь принимает решение руководитель полетов – в военной авиации он принимает решение. Не имел права вмешиваться никто.
Е.БУНТМАН: Понятно.
Л.КИСЛЕР: Никто. Он должен был принять решение, а потом о своем решении проинформировать. А тут советчиков, как говорится, много, а отвечать один будет.
Odpowiadając na pytanie, czego mu brakuje w raporcie MAK, poproszony o wypowiedź ekspert zwrócił przede wszystkim uwagę na brak dostatecznej oceny działań Grupy Kierowania Lotami na lotnisku Smoleńsk "Północny". Zauważył, że lotnisko to było lotniskiem wojskowym, wszystkie osoby będące w składzie GKL zobowiązane były, bez względu na to, czy był to lot międzynarodowy czy też nie, posługiwać się federalnymi przepisami ruchu lotniczego zatwierdzonymi przez rząd Federacji Rosyjskiej, w których są określone zasady postępowania GKL w warunkach, w jakich znalazł się (w domyśle lecący w stronę Smoleńska) samolot prezydenta. Przywołał przy tym punkt 96 federalnych przepisów lotniczych, który wg niego jasno opisuje, że po otrzymaniu informacji o warunkach meteo poniżej warunków minimalnych dla lotniska, niezapewniających bezpiecznego lądowania, kierujący lotami powinen od razu zabronić samolotowi zniżania się i odesłać go na lotnisko zapasowe. Przepis, na który powołał się Леонид Кислер, znajduje się w dokumencie Федеральные авиационные правила производства полетов государственной авиации, Приказ Министра обороны РФ от 24.09.2004 №275; pozwolę sobie przywołać fragment, o którym najprawdopodobniej była mowa:
96. Руководитель полетами на аэродроме во время полетов обязан:
(...) при достижении критических значений метеоэлементов или предельных расстояний до опасных явлений погоды, а также при метеоусловиях, не соответствующих запланированным полетным заданиям или уровню подготовки экипажей, прекратить выпуск воздушных судов и доложить об этом командиру авиационной части (лицу, его замещающему);
при получении штормового предупреждения совместно с дежурным синоптиком оценить метеообстановку, доложить об этом командиру авиационной части (лицу, его замещающему), по его команде прекратить (ограничить) полеты до принятия решения на их продолжение;
при внезапном ухудшении погоды в районе аэродрома организовать посадку воздушных судов на своем аэродроме при ее соответствии минимуму экипажей или направить их на запасной аэродром
Redaktorzy prowadzący program zgłosili jednak swoje watpliwości do tej wypowiedzi eksperta, ponieważ opierając się na raporcie MAK, lot TU154M PLF101 był prowadzony wg przepisów międzynarodowych i to na dowódcy statku powietrznego spoczywała odpowiedzialność za podjęcie decyzji o lądowaniu, a to jest sprzeczne z przytoczonymi (przez eksperta) regulacjami.
Następnie Pan Леонид Кислер kontynuował swoją wypowiedź, powołując się z kolei na punkt 469 federalnych przepisów lotniczych podający, jakimi regułami powinny się kierować załogi podczas lotów międzynarodowych w rosyjskiej przestrzeni powietrznej, a którymi to przepisami powinna się (również) kierować GKL, ponieważ lotnisko Smoleńsk "Północny" nie było lotniskiem cywilnym i nie pracowali na nim (tamtego dnia) cywilni kontrolerzy lotów, a wojskowi.
Po tej wypowiedzi eksperta, ze stenogramu audycji wyraźnie widać, że prowadzący program redaktorzy wpadli w lekką konsternację; świadczy o tym chociażby ich kolejne pytanie:
"каков был механизм принятия решений?" czylijaki był mechanizm podejmowania decyzji w dn.10.04.2010 r. wobec lotu 154M PLF101 do Smoleńska?
Pan Леонид Кислерnie odpowiedział wprost na to pytanie, bowiem jego zdaniem problem znajduje się gdzie indziej:
w jaki sposób organizować tego typu loty międzynarodowe w przypadku, kiedy lotnisko (domyślnie docelowe) jest lotniskiem wojskowym, na dodatek w zasadzie nieczynnym, a Grupa Kierowania Lotami zostaje sprowadzona do obsługi takiego lotu z jeszcze innego lotniska?
Powołał się następnie na swoje doświadczenie w pracy jako członek takich właśnie grup kierowania lotami, czym uzasadnił, dlaczego właśnie tymi przepisami powinno się kierować (w takich przypadkach). Jest jednak przy tym jedno "ale": zarówno w przepisach federalnych, jak i międzynarodowych, są podane reguły postępowania załogi w przypadku, kiedy ona nie może przeprowadzić lądowania ze względu na (w domyśle złe) warunki meteorologiczne. Jego zdaniem, zarówno załoga, jak i Grupa Kierowania Lotami, byli poddani "naciskowi" swoich przełożonych i dlatego podjęli takie decyzje, a nie inne.
Redaktorzy prowadzący starali się jednak drążyć temat telefonów z lotniska Smoleńsk "Północny" do Moskwy; tym bardziej, że strona polska zapowiedziała ich ujawnienie (podczas emisji tej audycji ani redaktorzy prowadzący, ani poproszeni o wypowiedź eksperci, rozmów z wieży lotniska Smoleńsk "Północny" jeszcze nie znali; rozmowy te na stronach MAK zostały opublikowane 18.01.2011 r.).
W odpowiedzi na to ekspert najpierw powołał się na punkt 9 federalnych przepisów lotniczych, który mówi, że znalezienie się osób postronnych w kabinie pilotów jest zabronione (jak wiadomo z Instrukcji HEAD, dowódca statku powietrznego może wyrazić na taką obecność zgodę), ale "naprowadzony" na odpowiednią ścieżkę zadanego pytania stwierdził, że w tym przypadku decyzję powinien podjąć samodzielnie kierownik GKL i nikt nie miał prawa się do tego mieszać. Dodał jeszcze, że "doradców" było wielu, ale odpowiadać będzie tylko on. I to już niemal koniec audycji. Mam nadzieję, że udało się Państwu przebrnąć przez to przygotowane przeze mnie jej omówienie; bardzo będę również wdzięczny za merytoryczne uwagi i komentarze w tej kwestii, bo nie mam jeszcze najmniejszego zamiaru zamykać tej problematyki. Chciałbym jeszcze tylko zacytować, co na koniec programu powiedziała redaktor Алина Гребнева:
Вопросы остались, и мы надеемся, что МАК и российская сторона как-то попытаются ответить и на эти вопросы, и на те вопросы, которые задает и польская сторона.
Nie muszę chyba tego tłumaczyć, prawda?
Stenogram omówionej audycji, wyemitowanej w radiu "Echo Moskwy" w dn. 13.01.2011 r., znajduje się na stronie : http://www.echo.msk.ru/programs/razvorot/741413-echo.html
Ander
Iuris Peritus: Zbrodnia i kara? Jak podano w piątkowym wydaniu „Rzeczpospolitej”, instytut Yad Vashem wykreślił w ubiegły czwartek litewskiego Ministra Kultury i ambasadora Republiki Litewskiej w Izraelu z listy gości zaproszonych na konferencję dotyczącą zagłady litewskich Żydów, która odbyła się w tym tygodniu w Jerozolimie? Powód? Śledztwa prowadzone przez litewską prokuraturę przeciwko ocalałym z Holokaustu, którzy służyli w sowieckiej partyzantce lub NKWD. Ludzie Ci, którzy mieszkają dziś w Izraelu, są podejrzani o dokonanie zbrodni wojennych i innych przestępstw.
Chodzi między innymi o… byłego szefa Yad Vashem Icchaka Arada, który stał na czele instytutu w latach 1972 – 1993. Prokuratura litewska zwróciła się do izraelskiego rządu z wnioskiem o umożliwienie jej przesłuchania Arada. Już w 2007r. ówczesna rzeczniczka litewskiej Prokuratury Generalnej, Aurelija Juodyte, powiedziała w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, iż „prokuratorzy pozyskali dane wskazujące, że służąc w sowieckiej partyzantce działającej podczas II wojny światowej na terenie Wileńszczyzny, Arad mógł brać udział w represjach wymierzonych w cywilów, litewskich partyzantów i jeńców”. Doktor Kazimierz Krajewski z Instytutu Pamięci Narodowej zwraca uwagę także na prawdopodobny „polski” wątek tej sprawy. Okazuje się, bowiem, że jeden z oddziałów, w których służył Arad, brygada pułkownika Fiodora Markowa, mordował żołnierzy AK, biorąc udział w rozpracowywaniu i niszczeniu polskiego, litewskiego i białoruskiego podziemia. W sumie ludzie Markowa, oprócz innych zabójstw i grabieży, mają na koncie śmierć około 80 polskich żołnierzy. Oprócz Icchaka Arada, wśród podejrzanych znalazła się także niejaka Rachel Magnolis, ale najwięcej kontrowersji wzbudziła sprawa znanego izraelskiego adwokata i prezesa Stowarzyszenia Żydów z Litwy, Josefa Melameda. Służył on w komunistycznym oddziale leśnym, a po zakończeniu wojny miał złożyć donosy do NKWD na 9 Litwinów, którzy następnie zostali zamordowani. Melamed nie zaprzecza, że takie zdarzenie miało miejsce, twierdzi jednak, że ludzie ci byli „niemieckimi kolaborantami”. Nie tylko reakcja instytutu Yad Vashem była tak ostra. Znany izraelski dziennikarz Yossi Melman w dzienniku „Haaretz” tego samego dnia podniósł larum, że litewskie śledztwa są „skandaliczne”, a Litwa próbuje „pisać historię na nowo”. Już w piątek przerażona litewska prokuratura zaczęła się gęsto tłumaczyć. Rzeczniczka prasowa Prokuratury Generalnej Ruta Dirsienie stwierdziła, że nie ma żadnej akcji ścigania litewskich Żydów, którzy współpracowali w czasie wojny z radziecką bezpieką i byli w radzieckiej partyzantce. „Prokuratura Generalna odżegnuje się od takich informacji, rozpowszechnianych w przestrzeni publicznej i od tego, że Litwa dąży jakoby do ekstradycji Josefa Melameda”, mówiła Dirsiene. Podobno prowadzone jest jedynie dochodzenie w sprawie listy osób podejrzanych o mordowanie Żydów podczas wojny opublikowanej w internecie przez izraelskie stowarzyszenie, któremu przewodzi Melamed. Wileńscy śledczy uważają, że na izraelskiej liście bez uzasadnienia znalazły się nazwiska partyzantów walczących z Sowietami i pragną oczyścić znieważone imię zmarłych. Jednak nawet to nie podoba się stowarzyszeniu i instytutowi Yad Vashem. Podsumowując, potwierdza się znana maksyma: „O Żydach nic, chyba, że dobrze”. Nasi „starsi bracia” z wielkim zapałem kreują swój wizerunek wiecznie prześladowanych ofiar i zupełnie im nie w smak, kiedy wychodzi na jaw, że niejednokrotnie w historii występowali także w roli oprawców. Mimo wszystko jakoś mnie to nie zdziwiło. Dziwi natomiast i rozczarowuje postawa litewskiej prokuratury, która nawet w tak poważnej sprawie nie potrafi bronić interesów swego narodu. Cóż, Yossi Melman nie był pewien czy za tymi śledztwami stoi antysemityzm, na razie stwierdził, że tylko idiotyzm. Lepiej nie ryzykować, że nie daj Boże, zmieni zdanie… Iuris Peritus
Brytyjscy konserwatyści mają dość Unii Europejskiej “Więcej Europy!” – wołają politycy Platformy Obywatelskiej. “Europa czeka na polski optymizm” – mówi premier Tusk.Tymczasem “Unia Europejska chyli się ku upadkowi powoli, za przyzwoleniem krótkowzrocznych elit” – twierdzi prof. Wojciech Roszkowski. – Mamy do czynienia z wielowymiarowym kryzysem UE. (…) Jest to kryzys demograficzny, kryzys tożsamości i kryzys solidarności europejskiej”.
Jak to wygląda w praktyce, opisuje niemiecki portal welt.de, informując o tym, że ze strony brytyjskich konserwatystów rośnie nacisk na szefa rządu Davida Camerona, by ten zarządził referendum, w którym naród wypowiedziałby się o ewentualnym wyjściu z Unii. “Bruksela stała się uciążliwym jarzmem i paskudzi brytyjską niepodległość – napisał wpływowy torysowski przedstawiciel Mark Pritchard w artykule dla gazety ‘Daily Telegraph’. – Wielu Brytyjczyków odczuwa UE, jako mocarstwo okupacyjne, które ogranicza wolność, podnosi podatki i osłabia tutejszą kulturę. Dlatego mieszkańcy wyspy powinni w głosowaniu powszechnym zadecydować o tym, czy ich kraj nie powinien zrezygnować z członkostwa”. Nie jest, więc już pewne wsparcie konserwatywnych deputowanych dla polityki europejskiej. Torysi nie będą w dalszym ciągu wystawiać czeku in blanco dla robotników w Lizbonie, podczas gdy w Londynie i Leicester stoją ludzie w długich kolejkach przed urzędami pracy – referuje welt.de. W ubiegłym tygodniu spotkało się 120 przedstawicieli parlamentarnych, niepełniących funkcji w rządzie, by obradować nad przyszłością Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Są oni coraz bardziej rozgoryczeni z tego powodu, iż premier Cameron nie wydaje żadnych zarządzeń o ponownym przekazaniu kompetencji z Brukseli do Londynu. Zygmunt Białas
FED ZATAŃCZYŁ TWISTA Trzy tygodnie temu Ben „Pytia” Bernanke przemówił w Jackson Hole, że „FED posiada szereg środków, które mogą zostać użyte, aby zapewnić dodatkową stymulację monetarną i na pewno zrobi wszystko, co może, aby wspomóc powrót wysokiego tempa wzrostu oraz zatrudniania w kontekście stabilności cen”. To przemówienie podobno było majstersztykiem:
http://www.pb.pl/2479103,16826,majstersztyk-bena-bernanke
Jakie jeszcze środki FED ma i co zrobić może, gdy stopy procentowe utrzymywane są od lat na najniższym możliwym poziomie 0-0,25%, a kolejna runda „poluzowania ilościowego”, – czyli drukowania pieniędzy w obawie przed deflacją – już się nie da uzasadnić, bo inflacja zbliża się do 4%, pozostawało tajemnicą Bena. Aż do wczoraj. Po wydłużonym do dwóch dni wrześniowym posiedzeniu, FOMC zapowiedział, że do czerwca przyszłego roku FED sprzeda obligacje o krótkich terminach zapadalności za 400 mld USD i reinwestuje je w obligacje 6-30 letnie. W ten sposób średni okres zapadalności portfela FED wydłuży się z 75 do 100 miesięcy. Aby „pomóc” rynkowi nieruchomości, FED będzie reinwestował wpływy z zapadających papierów opartych na kredytach hipotecznych, które dotąd inwestował w obligacje skarbowe, w papiery „nieskarbowe”. Taka „podmianka” obligacji krótkoterminowych na długoterminowe ma wywołać spadek cen obligacji długoterminowych, których opłacalność determinuje oprocentowanie kredytów. A uzyskane dzięki temu trikowi kredyty mają służyć… a jakże… pobudzeniu popytu i rozkręceniu gospodarki. Ale S&P stracił wczoraj prawie 3%. Podobno „twist to za mało”:
http://forsal.pl/artykuly/549736,szweda_twist_to_za_malo_mozliwa_przecena_na_gpw.html
Muszą chyba zatańczyć jakiegoś „zbójnickiego”. Ciekawe, na kogo napadną? Twista FED tańczył już po objęciu prezydentury przez J.F. Kennedy’ego. Niestety „this action was marginally successful”. Ale jak łatwo się domyśleć „drukarze” z Bernanke na czele mieli dość proste wytłumaczenie tego „marginalnego sukcesu”. Jak się nie trudno domyśleć, sam pomysł był bardzo dobry, tylko „it did not continue for a sufficient period of time to be effective” (Bernanke, Ben S, Vincent R. Reinhart, and Brian P. Sack, „Monetary Policy Alternatives at the Zero Bound: An Empirical Assessment”. Finance and economics Discussion Series, Divisions of Research & Statistics and Monetary Affairs, Federal Reserve Board, Washington, D.C.)
http://www.federalreserve.gov/pubs/feds/2004/200448/200448pap.pdf
Ale zdaniem Banku Rezerwy Federalnej w San Francisco „Operation Twist” miało jednak „statistically significant effects”.
http://www.frbsf.org/publications/economics/letter/2011/el2011-13.html
Może, dlatego Eric T. Swanson z Banku Rezerwy Federalnej w San Francisco już jakiś czas temu proponował, żeby zatańczyć twista znowu. („Let’s Twist Again: A High-Frequency Event-Study Analysis of Operation Twist and Its Implications for QE2”)
http://www.brookings.edu/~/media/Files/Programs/ES/BPEA/2011_spring_bpea_papers/2011_spring_bpea_conference_swanson.pdf
W tej sytuacji członkowie FOMC musieli chyba zrobić głosowanie – jak nad stopami procentowymi – czy „Operation Twist” było „marginally successful” czy jednak miało „significant effects”. Na swoje nieszczęście Swanson porównywał „Operation Twist” do QE2, – gdy było ono ogłaszane. I wyszło mu, że są to programy podobne! („similar in many important respects”). A jeśli są podobne, to można się rozsądnie spodziewać („reasonable to expect”), że efekty QE2 będą podobne do „significant effects” „Operation Twist”. Dziś już wiemy, że „Operation QE2” nie tylko nie była „marginally successful” ale w ogóle nie była „successful”. Możemy się, więc „reasonable” spodziewać, że takie same będą efekty nowego „Twista”. Nie wiadomo tylko, kiedy się to okaże, bo pewnie Ben „Helikopter” Bernanke tym razem będzie chciał tańczył „for a sufficient period of time to be effective”. Trzeba tylko przypomnieć, że za Kennedy’ego nie tylko tańczono twista. Obniżono marginalne stawki podatkowe w efekcie, czego udział wpływów podatkowych od najbogatszych amerykanów wzrósł z 11,6% w roku 1963 do 15,1% w roku 1966. Już w roku 1965, pierwszym, w którym obowiązywały nowe stawki podatkowe, najbogatsi podatnicy zadeklarowali wyższe dochody podlegające opodatkowaniu i w efekcie zapłacili wyższy podatek, niż płacili według starego systemu. A dziś Obama zapowiada „Operation Turn Away” – podnoszenia stawek podatkowych. Gwiazdowski
Cały ten TAWS i luki w dokumentacji Jak wiemy z najobszerniejszego z załączników do „protokołu wojskowego”, tj. z Zał. 4, „bloki TAWS i FMS” zostały „wydobyte ze szczątków samolotu” i komisyjnie „dostarczone do producenta” w USA (s. 37), jak bowiem się okazało, (kto to stwierdził, to tajemnica) oba urządzenia, mimo całkowitego roztrzaskania kokpitu i „plecowego położenia samolotu”, cudownie przetrwały (w przeciwieństwie np. do rejestratora K3-63 (także s. 37)
http://martynka78.salon24.pl/328567,gdzie-sie-podzial-rejestrator-k3-63-i-inne-zagadki
oraz radiostacji awaryjnych (zwłaszcza tej uruchamianej automatycznie wyłącznikiem przeciążeniowym), których „systemy antenowe zostały uszkodzone w chwili katastrofy w stopniu uniemożliwiającym ich zadziałanie” (s. 262; zdjęcie radiostacji jest na s. 263). Co do radiostacji to, jak podaje z kolei pseudoraport Millera (s. 51 przypis 35): „Zabudowana radiostacja awaryjno-ratownicza była wyłączona z powodu zakłóceń, jakie wprowadzała dopracy innych urządzeń pokładowych. Decyzję taką podjął Szef Sekcji Techniki Lotniczej 36 splt.” - i nieco dalej jeszcze jedna ciekawostka (s. 73 przyp. 44): „W przypadku zaistnienia wypadku tego samolotu w trudno dostępnym terenie lub nad akwenem, brak radiostacji ratowniczej automatycznie wysyłającej sygnał pozwalający na jego lokalizację mógłby poważnie utrudnić lub wręcz uniemożliwić prowadzenie akcji poszukiwawczo-ratowniczej”. Te dwa cytaty powinny wprawdzie wystarczyć polskiej prokuraturze do zainteresowania się „szefem sekcji techniki lotniczej 36 splt”, no, ale skoro nie było problemów z odnalezieniem „wraku tupolewa”, to może i nie trzeba tego specjalisty wzywać do składania wyjaśnień ws. radiostacji. Nie było też problemów z blokami TAWS i FMS, które nie dość, że ocalały, to okazały się ponadto zupełnie sprawne mimo „udarowego przeciążenia nie mniejszego niż 100g” (pseudoraport Millera, s. 73), ich dane natomiast dało się szczęśliwie wyekstrahować i poddać analizie (Zał. 4, s. 421), co zresztą w postaci osobnych dokumentów tenże Zał. 4 upublicznia. (Nt. TAWS-a niedawno pisał maxoo
http://maxoo.salon24.pl/344492,pierwszy-komunikat-taws-czyli-start-z-nieistniejacego-pasa
nawiasem mówiąc).Teraz może na chwilę sięgnijmy do legendarnego raportu komisji Burdenki 2, tam, bowiem na s. 42 polskiej wersji możemy przeczytać parę istotnych zastrzeżeń dot. funkcjonowania TAWS-a właśnie, czyli tego urządzenia, które miało, wedle „zapisów CVR” alarmować załogę, emitując komunikaty: „Pull up! Pull up!”, które to komunikaty miała, wedle moskiewskiej narracji, załoga zignorować (s. 49 pseudoraportu Millera: „Z analizy zapisów rejestratorów wynika, że załoga nie korzystała z wysokościomierzy barometrycznych do oceny poprawności realizowanego profilu zniżania oraz ignorowała ostrzeżenia systemu TAWS”, por. też s. 150), schodząc coraz niżej i trafiając w pancerną brzozę. Co powiada o TAWS-ie wspomniany ruski pseudoraport (s. 42)? „W Załączniku do Instrukcji użytkowania w locie samolotów Tu-154M wyposażonych w TAWS, zapisano dodatkowe ograniczenie: „podczas podejścia do lądowania na lotnisku nie umieszczonym w bazie danych o lotniskach, funkcje wczesnego ostrzegania o zbliżeniu do powierzchni ziemi systemu TAWS powinny być wyłączone poprzez naciśnięcie przycisku TERR INHIBIT (ZAKAZ) w celu niedopuszczenia do wysyłania fałszywych sygnałów alarmowych”, przy czym standardowe reżimy pracy GPWS pozostają dostępne. Również w rozdziale 8.17.8a.1 Załącznika do Instrukcji użytkowania w locie zawarte jest ostrzeżenie o zakazie wykorzystania informacji TAWS, zobrazowanej na wskaźniku MFD-640, do nawigowania. Istnieje szczególna właściwość eksploatacji TAWS w czasie pilotowania z wykorzystaniem barometrycznej korekcji wysokości QFE. W celu niedopuszczenia do pojawienia się fałszywych ostrzeżeń przed nastawieniem QFE na elektronicznym wysokościomierzu barometrycznym (WBE) należy włączyć zakres lotu według QFE naciskając odpowiedni przycisk tabliczkę (Załącznik do Instrukcji użytkowania w locie rozdział 8.17.8a.2. (5)). Jednakże w tym samym rozdziale Instrukcji użytkowania w locie zawarte jest ostrzeżenie, że równoczesne wykorzystanie zakresów TERR INHIBIT i QFE jest niemożliwe. Zakresu QFE nie można również wykorzystywać przy braku w bazie danych systemu docelowego lotniska.” Czy dowódca tupolewa, śp. mjr A. Protasiuk, nie wiedział o tym? Wiedział doskonale, ponieważ, jak z kolei czytamy w dokumencie „komisji Millera”, 7-go kwietnia 2010 podczas lotu na smoleńskie północne lotnisko, miał osobiście nacisnąć „terr inhibit”. Cóż, więc się stało 10-go? Legenda zawarta w pseudoraporcie Millera głosi, że zawinił II pilot, do którego obowiązków należało zajęcie się TAWS-em i odpowiednie jego skonfigurowanie:
„Przestawienie wysokościomierza dowódcy ponownie na wartość 1013 hPa podczas podejścia związane było, zdaniem Komisji, z wystąpieniem sygnalizacji alarmowej systemu TAWS. Urządzenie to ma zdolność pracy przy ciśnieniach QFE, jednak właściwość ta może być wykorzystywana przy lądowaniach na lotniskach będących w bazie danych urządzenia, a lotniska SMOLEŃSK PÓŁNOCNY w niej nie było. Tak, więc przestawienie wysokościomierza wykonano w celu „oszukania” TAWS. Pozbawiło to jednak informacji o wysokości lotu samolotu względem poziomu lotniska (QFE) wyświetlanej na jednym z trzech dostępnych wysokościomierzy. Ze sposobu, w jaki wykonano tę czynność, można domniemywać, że dowódca znał zasady pracy urządzenia TAWS i wiedział, jak zareagować w celu wyciszenia alarmu. Potwierdzeniem tej hipotezy było użytkowanie TAWS w dniu 7.04. podczas lotu do SMOLEŃSKA zgodnie z instrukcją w trybie pracy TERRAIN INHIBIT. Urządzenie znajduje się na tablicy przyrządów po stronie drugiego pilota i jest przez niego obsługiwane. Funkcję tę pełnił w tym dniu dowódca statku powietrznego z dnia 10.04. Pomimo tej wiedzy zadziałanie systemu TAWS było dla załogi zaskoczeniem, dlatego że drugi pilot (z 10.04.) nie znał dobrze zasad pracy urządzenia TAWS i nie przygotował w odpowiedni sposób urządzenia TAWS do pracy na tym lotnisku.” Tyle polski pseudoraport. Jak się domyślamy, gdyby drugi pilot tupolewa nie wiedział jak ustawić TAWS, to by nie zwrócił się z zapytaniem do pierwszego pilota, a ten pierwszy zaś, wiedząc, jak ustawić TAWS, (bo był parę dni wcześniej na tym samym lotnisku), nie poleciłby drugiemu pilotowi, jak ustawić. No dobrze tyle właśnie możemy wywnioskować dzięki analitycznym pracom ekspertów mgr. inż. Millera, ale skąd w ogóle wiemy, że polscy piloci 10-go nie użyli funkcji „terr inhibit”? To proste, z danych samego TAWS-a. Skąd zaś mamy TAWS-a? No jak to? Nasi koledzy radzieccy znaleźli go wśród szczątków samolotu. W takim razie wróćmy znów do 7-go kwietnia. Czy coś ciekawego działo się wtedy z polskim rządowym samolotem poza jego wylądowaniem w Smoleńsku? Owszem, został np. przekazany ruskim służbom. Pisze o tym ciekawie Zał. 4 na s. 153:
„W „Książce obsługi statku powietrznego Nr 101 90A837”, w „Raporcie technicznym z lotu. Parametry” wykonanym w dniu 07.04.2010 r., na str. 15/109, w części VI „Potwierdzenie wykonania obsługi technicznej i nadzór”, w kolumnie „Zakończono”, w rubrykach „Dnia”, „Podpis” dowódca statku powietrznego zamieścił wpis informujący o potwierdzeniu zakończenia prac obsługowych we wszystkich specjalnościach. W rubryce „Godz” nie została wpisana godzina zakończenia prac. W „Książce obsługi statku powietrznego Nr 101 90A837”, zarejestrowanej w RWD nr 343/14, w „Raporcie technicznym z lotu. Parametry” wykonanym w dniu 07.04.2010 r., na str. 15/109, w części V „Przyjęcie samolotu” nie ma potwierdzenia, że starszy technik obsługi pokładowej Tu-154M nr 2 przekazał samolot Tu-154M nr 90A837 (101) pod ochronę. Zdanie samolotu nie zostało potwierdzone wpisami w kolumnach „Zdał”, w rubrykach „Nazwisko”, „Podpis”, „Data” „Godzina”. Podkomisja techniczna ustaliła, że starszy technik obsługi pokładowej Tu-154M nr 2 po zakończeniu obsługi, zamknięciu samolotu, odjechaniu schodów i opuszczeniu samolotu przez załogę, przekazał samolot pod ochronę Rosjan. ”I teraz proszę zwrócić uwagę na kwestię „oplombowania”. Czytamy, bowiem dalej (s. 153-155):
„Ponadto personel 36 splt poinformował, że samolot każdorazowo podlegał oplombowaniu przez załogę w przypadku, gdy opuszcza ona jego pokład i udaje się poza lotnisko. Podkomisja techniczna ustaliła, że przekazywanie samolotu pod ochronę lokalnych służb zabezpieczających jest normalną praktyką stosowaną od dawna przy współpracy BOR z jego odpowiednikami zagranicznymi. Jest to procedura stosowana w trakcie organizacji prawie każdej wizyty międzynarodowej na tym szczeblu przez większość państw europejskich (zabezpieczenie przylatującego statku powietrznego jest realizowane przez państwo przyjmujące – gospodarza wizyty). Oddanie samolotu pod ochronę Rosjan na lotnisku SMOLEŃSK PÓŁNOCNY w dniu 07.04.2010 r. było zaplanowane i uzgodnione przez BOR ze stroną rosyjską już na etapie przygotowania wizyty. Potwierdzenie tych wcześniejszych ustaleń znalazło wyraz w korespondencji pomiędzy BOR a Ambasadą RP w Moskwie. Po przyjeździe załogi na lotnisko, przed wykonaniem obsługi przedlotowej samolot został przejrzany, nie stwierdzono nieprawidłowości. Starszy technik obsługi pokładowej Tu-154M nr 2 nie był w stanie określić, czy podpisywał jakiekolwiek dokumenty zdawczo-odbiorcze ochrony. (...)
(Teraz za Instrukcją HEAD – przyp. F.Y.M.)
5. W czasie postoju statku powietrznego na lotnisku, jego drzwi oraz zewnętrzne włazy techniczne zamyka się i plombuje lub okleja plombami, w sposób zabezpieczający przed nieupoważnionym dostępem oraz prowadzi się rejestr plomb w Kartach Kontrolnych Plomb. Za wykonanie tych czynności odpowiada dowódca załogi statku powietrznego…
8. Przed przygotowaniem statku powietrznego do lotu dowódca statku powietrznego przeprowadza kontrolę statku powietrznego uwzględniającą weryfikację zgodności plomb z numerami zapisanymi w Kartach Kontrolnych Plomb. W przypadku stwierdzenia naruszenia plomby lub niezgodności numeru plomby z zapisami w Karcie Kontrolnej Plomb zawiesza się start do czasu sprawdzenia pirotechnicznego statku powietrznego.” No i najważniejsze:
„Podkomisja techniczna ustaliła, że „Zeszyt ewidencji wydawanych plomb do statków powietrznych” z wzorami plomb oraz plomby z numerami kolejnymi znajdują się w dyżurce oficera dyżurnego JW. Przed wylotem o statusie „HEAD” załoga zobowiązana jest pobrać od oficera dyżurnego JW odpowiednią liczbę plomb. Oficer dyżurny JW powinien zaewidencjonować wydanie plomb w ww. „Zeszycie ewidencji...”. Przedstawiony podkomisji technicznej przedmiotowy „Zeszyt…” został założony dopiero (podkr. w oryginale – przyp. F.Y.M.)w lipcu 2010 r. W zeszycie znajduje się potwierdzenie wydawania plomb załogom lotniczym 36 splt.”Czyżby coś z plombami było nie tak, że parę miesięcy musiał się „Zeszyt” odleżeć? Tak czy tak mamy kolejne potwierdzenie, iż ruskie służby mogły, przy odrobinie sprytu, dostać się na pokład polskiego tupolewa (samolot został przejęty przez „starszego technika” o godz. 16.10 – por. s. 155 Zał. 4). Co mogłyby na nim robić? Tylko usprawniać, nic innego przecież. Co działo się potem? Był lot do Pragi i słynne „zderzenie z ptakiem”. Następnego dnia, jak pamiętamy, podjęto się usuwania usterki po tymże zderzeniu ptaka z nosową owiewką stacji radiolokacyjnej tupolewa (Zał. 4, s. 173):
„Po przyjęciu samolotu Tu-154M nr 101 personel warsztatu mechanicznego przystąpił do wykonywania naprawy osłony radaru. Uszkodzenie powłoki lakierniczej usunięto poprzez jej odtworzenie. Niestety, na podstawie otrzymanych z 36 splt materiałów, przeprowadzonych rozmów oraz pisemnych oświadczeń osób zaangażowanych w proces naprawczy należy stwierdzić, że – przeciwnie do ustnych deklaracji personelu – naprawa nie została wykonana zgodnie z wytycznymi „Ту-154. Руководство по капиталному ремонту”.” Czy coś jeszcze było tamtego dnia?
„W dniu 09.04.2010 r. zostało ponadto wykonane mycie części ogonowej samolotu. Jednakże czynność ta nie została odnotowana w „Książce obsługi statku powietrznego Nr 101 90A837”. Z informacji udzielonych przez personel 36 splt wynika, że czynność mycia płatowca samolotu lub jego części powinna być odnotowywana w „Książce obsługi statku powietrznego Nr 101 90A837”” (s. 174). Wygląda na to, że do rutyny należało w 36 splt nieodnotowywanie różnych czynności w książce obsługi (por. też s. 202-236, gdzie jest cała lista tego typu incydentów). Jakie jeszcze kwestie pominięto w wojskowych dokumentach, przygotowując wylot polskiej delegacji? Wygląda na to, że pominięto np. sprawę ponownego wyważenia samolotu po słynnej przebudowie salonki nr 3 i przekonfigurowaniu wnętrza samolotu z 90 na 100. Zał. 4 na s. 270 wprawdzie publikuje jakąś kartę wyważenia, ale, mimo iż jest podpisana: „wykonana dla danych jak z lotu w dniu 10.04.2010”, to u jej góry przecież jest mowa o wariancie „90 pasażerów”; poza tym może ja źle patrzę, ale nie widzę salonki uwzględniającej 18 osób (por. też załącznik do pseudoraportu Millera, s. 57-58). Może w dokumentacjach pominięto też np. lot rekonesansowy z 9-go kwietnia? Wspomniałem na początku o „szefie sekcji techniki”, ale jest jeszcze jedna osoba warta wymienienia – jest nią kontroler z Okęcia. O nim dość enigmatycznie wspomina pseudoraport Millera:
„Według uzyskanych przez Komisję informacji, kontroler WPL OKĘCIE około godz. 5:45 otrzymał informację telefoniczną od jednego z członków załogi samolotu Jak-40 o lądowaniu na lotnisku SMOLEŃSK PÓŁNOCNY przy WA: podstawy chmur 60 m, widzialność około 2 km. Informacja ta została przekazana o godz. 6:32 DML i do COP. O godz. 6:22 do COP dotarła również informacja z CH SZ RP o pogorszeniu WA na lotnisku SMOLEŃSK PÓŁNOCNY (na podstawie SYNOP z lotniska SMOLEŃSK POŁUDNIOWY). Ze stenogramu rozmów telefonicznych COP wynika, że osoby funkcyjne COP rozpoczęły działania, których celem było powiadomienie załogi samolotu Tu-154M nr 101 o pogorszeniu WA na lotnisku SMOLEŃSK PÓŁNOCNY oraz możliwych do wykorzystania najbliższych innych lotniskach. Według stenogramu rozmów w kabinie samolotu Tu-154M nr 101 informacja z COP nie dotarła do załogi” (s. 87; jest tu też intrygujący przypis 63: „Proszono (?? - przyp. F.Y.M.) kontrolera OKĘCIA o przekazanie tej informacji załodze”).
Kto był 10-go Kwietnia tym kontrolerem, który, mimo iż oficerowie z COP grzecznie prosili go o przekazanie informacji załodze, nie dokonał tego? To swoją drogą niezłe obyczaje i procedury w polskim wojsku, że kogoś z kontroli lotów się prosi o przekazanie wiadomości załodze podczas wykonywania przez nią lotu o statusie HEAD. Poza tym, czy poza owym kontrolerem z Okęcia nie było innych możliwości skontaktowania się z delegacją prezydencką? Już zupełnie na koniec dodam, tym razem bez komentarza, fragment ze s. 168 pseudoraportu Millera (a propos łączności z załogą):
„Podczas wykonywania lotów poza granice kraju dopuszcza się wykorzystanie radiostacji HF do prowadzenia korespondencji radiowej zgodnie z zasadami wykonywania lotów poza granicami kraju” (pkt 3 § 6 „Instrukcji HEAD”). W dokumencie „Zasady prowadzenia korespondencji radiowej w sieciach powietrznych lotnictwa Sił Zbrojnych RP”, wydanie tymczasowe, Poznań 1999 WLOP 291/99 rozdz. 2. „Przepisy ogólne” zawarto zapis: „podczas wykonywania lotów międzynarodowych w kontrolowanej przestrzeni powietrznej, gdy statek powietrzny znajduje się poza zasięgiem łączności VHF/UHF z polską służbą kontroli obszaru, wymagane jest utrzymywanie łączności krótkofalowej z macierzystą jednostką lotniczą”. Przebieg lotu 10.04.2010 r. nie wskazuje na podjęcie próby nawiązania takiej łączności. Ten rodzaj łączności był wykorzystywany bardzo rzadko, mimo że zasięg tej łączności umożliwia realizację nadzoru operacyjnego podczas całego lotu również poza granicami kraju i przekazywanie załodze informacji istotnych z racji bezpieczeństwa.” FYM
"Jak zacierać ślady zamachu w badaniu katastrofy lotniczej" Douczanki dla premiera Po prezentacji raportu komisji ministra Jerzego Millera na pytanie dziennikarzy o to, czego się dowiedziała z raportu, odparła: "Zrozumiałam, że załoga samolotu to grupa idiotów o cechach samobójczych. - Uwierzyła w to Pani? - Nie!"...zaskoczył mnie i oburzył komunikat prokuratury wojskowej, że odrzuca hipotezę zamachu w katastrofie smoleńskiej Nasz dziennik Marcin Austyn Z gen. bryg. rez. Janem Baranieckim, w latach 1997-2000 zastępcą dowódcy Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej, posiadającym duże doświadczenie w wyjaśnianiu przyczyn katastrof lotniczych, rozmawia Marcin Austyn
Dokumenty wytworzone przez Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego w czasie badania katastrofy smoleńskiej były wystarczające, by jednoznacznie zamknąć sprawę? - Proszę pozwolić, że posłużę się tu fragmentem wypowiedzi jednej z osób, która straciła w Smoleńsku bliską osobę. Po prezentacji raportu komisji ministra Jerzego Millera na pytanie dziennikarzy o to, czego się dowiedziała z raportu, odparła: "Zrozumiałam, że załoga samolotu to grupa idiotów o cechach samobójczych. - Uwierzyła w to Pani? - Nie!". Cóż więcej dodać? Niestety, z tego, co nam dotychczas pokazano, można wysnuć wniosek, iż komisja ministra Millera działała tak, jakby starała się uwiarygodnić większość matactw rosyjskich, a to już należałoby rozważać w kategoriach przestępstwa.
Skąd tak surowa ocena? - Polska komisja pracowała praktycznie na szczątkowej, własnej wiedzy badawczej. Głosi natomiast, że miała wystarczający dostęp do miejsca katastrofy i dowodów badań będących w jurysdykcji rosyjskiej. Wiemy dobrze, że to nieprawda. Nawet sama polska prezentacja lotu jest niemal tożsama z prezentacją Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK). Nawet te celne, polskie fakty ze "ścieżki śmierci" minister Jerzy Miller zdewaluował uwagą o winie śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, bo ten nie wskazał lotniska zapasowego! Kiedy bada się katastrofę, to się studiuje przepisy prawne i regulaminy. Tam wyraźnie jest określone, kto na szczeblu międzynarodowym organizuje loty i ustala lotniska zapasowe. Tego rodzaju wypowiedzi powodują wrażenie, że całą kancelarię premiera i co najmniej czterech ministrów obecnego rządu należałoby wysłać na szkolenie do któregoś z państw NATO.
Mimo braków docenia Pan polski dodatek do wyreżyserowanego przez MAK przebiegu lotu? - Był to niewątpliwie cenny element. Jednak w tej części prezentacji aż się prosiło pokazać matactwa grupy dowodzącej z Moskwy wraz z grupą z wieży w Smoleńsku. To, jak zmuszała naszą załogę i rekomendowała jej rekonesans podejścia do lądowania. Pamiętamy znamienny i charakterystyczny dla Rosjan rozkaz tej grupy: "Sprowadzić ich do stu metrów i koniec". Należało tu bardzo wyraźnie pokazać i udowodnić, że lotnisko Siewiernyj powinno być zamknięte, najpóźniej po nieudanych próbach lądowania samolotu Ił-76. Tu można zadać pytanie, dlaczego ten samolot pojawił się właśnie w tym czasie, przecież mógł podchodzić wcześniej lub później - bezkolizyjnie, zgodnie z przepisami i nie naruszać praw lotu samolotu typu HEAD.
W zamian otrzymaliśmy negatywną ocenę wyszkolenia pilotów i działania 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Słusznie? - Skupianie się nad przyczyną katastrofy jako błędzie w systemie szkolenia lotnictwa, obarczanie tym 36. SPLT i załogi samolotu jest manipulacją. Katastrofa CASY w Mirosławcu i ta katastrofa miały podłoże w złej organizacji lotów. Tę prawdę wykrzyczały dowody. Warto wiedzieć, że w historii powojennej lotnictwa polskiego mieliśmy serię katastrof i wypadków lotniczych z winy systemu szkolenia. To były błędy naboru podchorążych do szkoły lotniczej i metody szkolenia w latach 50 i 60. Podłożem tych przypadków były wojna w Korei i konflikt na Kubie. Pośpiech zawsze jest złym doradcą. Obecne systemy szkolenia pilotów są dopracowane przez lata nauki i praktyki. Osiągnięcia w bezpiecznym lataniu w latach 90 w lotnictwie wojskowym były zauważone w świecie i porównywane z najlepszymi. Generalicja z NATO podziwiała wyszkolenie polskich pilotów i bardzo dobre wskaźniki bezpieczeństwa lotów. Niedomagania systemu szkolenia w lotnictwie to najczęściej wina bylejakości państwa.
Komisja mocno jednak wyeksponowała błędy w szkoleniu... - Szkolenie to element, do którego zawsze można mieć jakieś uwagi. Dlatego też systemy szkolenia można i trzeba w sposób ciągły modernizować i wdrażać. Ale za tym muszą iść pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Przy każdym zakupie nowego sprzętu nie warto oszczędzać na wyposażeniu dodatkowym. W lotnictwie szczególnie. Brak pieniędzy na tłumaczenie instrukcji lotniczych jest szkolnym przykładem niekompetencji decydentów w wojsku i państwie. O ile uszkodzony czołg można zatrzymać na skraju drogi, przetłumaczyć instrukcję naprawy i rozwiązać problem, to pilot w takiej sytuacji może się tylko katapultować. Nikogo nie stać na tego rodzaju straty sprzętu. Nawet w PRL lotnictwo Sił Zbrojnych posiadało wydział wydawniczy, w którym tłumaczono wszystkie instrukcje z języków obcych na język polski. Było to oszczędne, ponieważ tłumaczyli wojskowi, przy okazji doskonaląc język. Po uzyskaniu niepodległości wydział zlikwidowano z powodu... braku funduszy. Obecni decydenci uważają, że trzeba znać język na tyle, aby obejść się bez tłumacza. Oczywiście pieniędzy na rozwiązanie tego problemu nie ma! A na to, by znać biegle język obcy wraz z elementami techniki lotniczej, potrzeba i czasu, i pieniędzy.
Problem językowy - w sferze technicznej - doskwiera armii? - W ostatniej dekadzie Polska zakupiła najnowocześniejszy sprzęt lotniczy i przeszkolenie pilotów i techników u producenta kupowanej techniki. Zakup w jednej kadencji kilku typów statków lotniczych to ogrom problemów techniczno-logistycznych i znów pieniądze grają tu ważną rolę.
Jest resort odpowiadający za armię. Mógł głośno mówić o problemach. - Tyle, że w sferze wojska bylejakość państwa rozpoczęła się najszybciej. Po prostu nie mieliśmy szczęścia do ministrów obrony. Byli to zazwyczaj ludzie z "dorobkiem" pacyfistów, a jeśli się czegoś nie kocha i jeszcze nie ma o tym pojęcia, to wynik musi być ujemny. Pan Bogdan Klich, już były minister obrony, zniszczył obronność Polski i jeszcze szczyci się swoim dyletanctwem. Z kolei nowy minister obrony, zanim zobaczył, jak wygląda żołnierz, rozwiązał 36. SPLT, elitarną, ale ograbioną z dorobku i budżetu jednostkę. Zlikwidować taki pułk to zbrodnia, bezsensowna, podobna do likwidacji żołnierzy z naboru, przy ujemnej kasie w budżecie MON. Szczęście, że mamy wybory. Dają one nadzieję, że coś się odmieni, także w wojsku.
Co ma Pan na myśli? - Gardłowych problemów ze szkoleniem pilotów i techników jeszcze nie ma. Ale problemy są i będą, jeżeli nie uregulujemy w miarę szybko tych spraw i nie wprowadzimy odpowiednich przepisów oraz celowych funduszy w budżecie MON na ich rozwiązanie. Należy pamiętać o zaniedbaniach w dotychczasowych zakupach, remontach i częściach zamiennych, powiązaniach z bazą krajową. To wszystko trzeba naprawić. Po raporcie ministra Millera ogłoszono winę wojska i jego słabość. Tyle, że zapomniano, iż słabość nie może nic urodzić, a słabość wojska to już klęska. W mojej ocenie, Wojsko Polskie zawsze było i jest mocne. Jeżeli są braki w wyposażeniu bytowym, to jednak są perspektywy rozwoju, dobre dowodzenie oraz szacunek, żołnierze z odwagą, poświęceniem i mądrością dokumentują swą moc. Słabość w katastrofie smoleńskiej nie wynikała ze słabości wojska, ale ze sposobu organizacji tego lotu.
Wróćmy do badań nad katastrofą. Czego w nich zabrakło? - Już wcześniej na łamach "Naszego Dziennika" zwracałem uwagę na to, że zaskoczył mnie i oburzył komunikat prokuratury wojskowej, że odrzuca hipotezę zamachu w katastrofie smoleńskiej. Nie jestem ekspertem od zamachów, ale każdy żołnierz ma wrodzoną czujność, a także wpojone nauki przewidywania niebezpieczeństw w walce lub zabezpieczeniach obronnych. To ograniczone zaufanie do wszystkich działań ludzkich nie pozwala nam, wojskowym, lekceważyć lub a priori odrzucać możliwości zamachu w katastrofie smoleńskiej. Proszę zwrócić uwagę, że planowany udział delegacji Narodu Polskiego z prezydentem RP na czele w obchodach 70 rocznicy zbrodni w Katyniu było przedsięwzięciem państwowym ogromnej wagi. Do takiego zadania przygotowują się rządowe zespoły planistyczne wszystkich ministerstw. Analizowane są, a przynajmniej powinny być, szczegółowe zadania, w tym zagrożenia bezpieczeństwa ze wszystkich kierunków i planowane są działania po zaistnieniu któregoś z tych zagrożeń.
W tym zbiorze jest także miejsce na zamach? - Oczywiście! Zagrożenie zamachem tej operacji było ogromne, tak pod względem analizy przeszłości historycznej, składu osobowego delegacji, proponowanych celów pobytu delegacji, interesów państw organizujących i interesów innych państw Europy i świata. Te wszystkie kierunki zagrożeń sugerowały konieczność transparentnych badań wykluczających zamach od pierwszego momentu zaistnienia katastrofy. Takie badania były zarówno w interesie Federacji Rosyjskiej, jak i Polski. Dotąd nurtuje mnie pytanie:, dlaczego tego nie zrobiono? Po zaistnieniu katastrofy smoleńskiej obserwowałem w mediach działania strony rosyjskiej. Od pierwszych minut uderzyła mnie pospieszna, ale metodyczna propaganda dezinformacyjna oraz metodyczna sztuka zacierania śladów. Oczywiście mieli dużą łatwość, ponieważ ze strony polskich urzędników i władz Polski nie było sprzeciwu. Co gorsze, widoczna była pomoc ułatwiająca działania Rosjanom. Przypomnę tu choćby interwencję polskiego konsula w niszczeniu i niepozwalaniu robienia zdjęć polskiemu reporterowi, ogłaszanie winy pilotów przez polskich ministrów, mataczenie przez polskie media czasu zaistnienia katastrofy czy okoliczności naprowadzania samolotu na lotnisko Siewiernyj itp. Obserwując te działania, wręcz nie można oprzeć się wrażeniu, że ktoś to planował i postępował zgodnie z harmonogramem.
Może jest to tylko wrażenie? - Być może. Warto jednak przypomnieć pewne fakty z kwietnia 2010 roku. Polski przewodniczący komisji badania wypadków lotniczych lotnictwa cywilnego, jako jeden z pierwszych, dociera do miejsca katastrofy samolotu na lotnisko wojskowe Federacji Rosyjskiej. Na to lotnisko, wcześniej, rosyjskie służby lotniskowe sprowadzają samolot polski o statusie HEAD, wbrew wszelkiej logice rozsądkowej. W tym czasie na lotnisku nie było delegacji Federacji Rosyjskiej przyjmującej delegację z Polski, zabezpieczenia dyplomatycznego z Polski i FR, brakowało środków logistycznych oraz BOR. Jednocześnie na lotnisku panowały warunki pogodowe poniżej minimum tego lotniska. Dosłownie kilka minut wcześniej zabroniono lądować samolotowi Federacji, ponieważ próba jego lądowania groziła katastrofą. W tych warunkach nakłoniono polską załogę do próbnego podejścia, błędnie informując z wieży o ścieżce i kursie lecącego samolotu. Po kilkunastu godzinach od zaistnienia katastrofy, mimo że na lotnisko przybył już z Polski przewodniczący wojskowej komisji, na czele polskiej grupy badawczej stawia się Edmunda Klicha. Prawda jest taka, że już po kilku dniach obserwacji wydarzeń związanych z katastrofą można było napisać scenariusz, "jak zacierać ślady zamachu w badaniu katastrofy lotniczej". Tak być nie powinno.
Ale teoria zamachu nie jest zbyt popularna. Uznawana jest wręcz za "oszołomstwo". - O niczym tu nie przesądzam. Staram się też zrozumieć kapitulanctwo w tym zakresie, jeżeli komuś brakuje wyobraźni i doświadczenia. Często jednak słyszę wśród znajomych, wojskowych wysokiego szczebla: "Nie wierzę. Nie ma dowodów na zamach. To teorie spiskowe". Tyle, że za chwilę te same osoby twierdzą, że to nic, że brak dowodów, bo musiały być naciski na załogę, aby lądować. Idąc wcześniejszym tropem, należałoby i tę teorię uznać za spiskową i zamknąć temat w kilka dni po katastrofie. Jestem przekonany, że współcześni Polacy, młodzi i wykształceni, podobnie jak wojskowi dowodzący w Iraku lub Afganistanie, widzą te rzeczy i nie dadzą się zmanipulować.
Do Moskwy wyjechali polscy eksperci. Badają urządzenia i szczątki samolotu. Ich działania mogą jednoznacznie odpowiedzieć na pytania o przyczyny katastrofy, w tym także o zamach? - Przyczyny i sposoby zamachów można skutecznie badać tuż po zaistnieniu katastrofy lub po zebraniu i zabezpieczeniu do celów badawczych dowodów o istnieniu lub podejrzeniu zamachu, ze skutkiem katastrofy. Dowody to najczęściej próbki do badań chemicznych ziemi, drzew, ciał, otaczającej atmosfery, próbek zapachowych, nakręconych filmów i zdjęć z miejsca katastrofy. W przypadku katastrofy naszego samolotu praktycznie utraciliśmy większość możliwości dalszych badań z winy zaniedbań polskiego rządu.
Zatem nie można już nic odczytać ze szczątków samolotu? - Tego nie powiedziałem. Nie możemy kapitulować. Rzeczywistość badawcza pozwala często, nawet po latach, znaleźć właściwą przyczynę katastrofy. Nie znamy dokładnego przebiegu ostatnich sekund lotu. Jednak gdyby w samolocie nastąpiła jakaś awaria, to być może udałoby się i w tych szczątkach znaleźć jej ślad. Trudno jednak mi przesądzać, w jakim kierunku pójdą te badania, gdyż nie znam ich założeń. Na pewno jest tak, że kiedy szuka się dokładnie, to są też wymierne efekty. Wiemy, że z miejsca katastrofy została zwieziona ziemia, więc tam z pewnością trudno będzie coś znaleźć. Dlatego też specjaliści - także od pirotechniki - powinni zainteresować się również drobnymi elementami samolotu, kluczami, rzeczami osobistymi, bo potencjalnie jeszcze tam można odnaleźć ślady. Dziękuję za rozmowę.
Lewacki szantaż. Śledztwo portalu Fronda.pl Niedawno byliśmy świadkami niesamowitej burzy, jaką rozpętały środowiska lewicowe wobec sprzeciwu płockich radnych PiS, którzy wystąpili z apelem do prezydenta Andrzeja Nowakowskiego (PO) o wycofanie się samorządu ze współpracy z grupą R.U.T.A. Mówiono wówczas o zakładaniu artystom knebla. Okazuje się, że te same środowiska nie widzą niczego zdrożnego w szantażowaniu ludzi kultury i ograniczaniu wolności słowa artystom o innych poglądach – pisze Aleksander Majewski.
Niespodziewany sukces Zespół Irydion, którego ostatnią płytę „44!” miałem przyjemność recenzować na portalu Fronda.pl (recenzja TUTAJ), wysłał w maju swoje zgłoszenie na płocki festiwal Rockowe Ogródki, załączając kilka piosenek (a właściwie ich wersji roboczych, jeszcze przed miksami i finalnym masteringiem) z nowej płyty. Kapela zakwalifikowała się do części finałowej, po drodze pokonując kilkanaście, (jeśli nie kilkadziesiąt) innych zespołów, reprezentujących takie nurty jak: hard rock, punk, alternatywa czy metal. Udział Irydiona w koncercie od początku mógł być poddawany w wątpliwość. Sami muzycy w swoich materiał nie ukrywali, bowiem, że są zespołem tożsamościowym i mają „na pieńku” ze środowiskiem "Gazety Wyborczej”, która jest oficjalnym partnerem Rockowych Ogródków. Dlatego lider zespołu Krzysztof K. Kubik wielokrotnie wspominał organizatorowi festiwalu – Michałowi Kublikowi, że mieli problemy z gazetą Adama Michnika, a grupie wielokrotnie zarzucano, że porusza problemy, których – zdaniem wielu- lepiej nie tykać. Mimo tych przeciwności, festiwal z udziałem Irydiona był reklamowany w lokalnej prasie (również „Gazecie Wyborczej”), a przy najbardziej ruchliwych ulicach Płocka na ekranach były wyświetlane materiały, promujące imprezę (nigdzie nie negowano udziału brzeskiej kapeli!). Wszystko było w porządku do 13 lipca, gdy przed południem Michał Kublik otrzymał maila od Stowarzyszenia Nigdy Więcej, w którym zatroskani antyfaszyści życzliwie poinformowali, że kapela Irydion "ma powiązania ze sceną neofaszystowską". Organizator był bardzo zaskoczony, a jak mówią mi członkowie zespołu, nawet przestraszony. Od razu zadzwonił do Krzysztofa K. Kubika, który stwierdził, że "zawodowym antyfaszystom" nie ma zamiaru się z niczego tłumaczyć, a może jedynie oświadczyć, że nie jest żadnym neonazistą, podobnie jak reszta członków jego zespołu. Kublik uznał zapewnienie muzyka za wystarczające. Dla uspokojenia sytuacji przedstawiciel Irydiona udał się do siedziby firmy Michał Kublik Marketing (MKM), która jest jednocześnie biurem Stowarzyszenia Muzycznego Rockowe Ogródki. Jej właściciel otrzymał najnowszą płytę Irydiona, aby sam zweryfikował czy ma do czynienia z reprezentantami sceny neofaszystowskiej. Jeszcze w lipcu przedstawiciel zespołu ponownie odwiedził biuro organizatora koncertu. Przypomniał Michałowi Kublikowi, że koledzy nadal nie wiedzą, co z ich występem w Płocku. Kublik uspokajał, przepraszał i obiecywał, że zadzwoni jeszcze tego samego dnia do lidera grupy. Emisariusz kapeli tłumaczył, że Irydion nie chce, aby festiwal, jak i jego organizator mieli jakiekolwiek problemy, a dla jego bezpieczeństwa Irydion może jeszcze tego samego dnia wydać oświadczenie, że nie miał i nie ma nic wspólnego z faszyzmem, nazizmem czy rasizmem. Michał Kublik roześmiał się, machnął ręką na znak, że nie ma takiej potrzeby, podsumowując temat słowami "nie róbmy wsi" i zapewniając, że wszystko jest w porządku, a zespół nie musi się niczego obawiać.
Nigdy Więcej… patriotyzmu? Sytuacja uległa jednak zmianie. 21 lipca w godzinach rannych, zespół Irydion otrzymał od Kublika wiadomość, że Stowarzyszenie Muzyka Przeciwko Rasizmowi wysłało mu zaskakującego maila. Fronda.pl publikuje jego treść poniżej:
Szanowny Panie, W imieniu Stowarzyszenia "NIGDY WIECEJ" prowadzącego kampanie "Muzyka Przeciwko Rasizmowi" pragnę Państwa poinformować, że wśród zespołów mających zagrać podczas festiwalu Rockowe Ogródki - Płock 01.07-26.08.2011 będzie występował zespół Irydion związany z neofaszystowską sceną muzyczną tzw. RAC. Muzycy nie kryją się ze swoimi poglądami pojawiając się miedzy innymi w koszulce Skrewdrivera (najbardziej znanej neofaszystowskiej grupy muzycznej). Szczegóły dot. niektórych występów ww. zespołu na scenie skrajnie prawicowej przesłał do Państwa Wojtek Wojda z Farben Lehre. Poniżej artykuł z "Gazety Wyborczej" w sprawie odwołania ich koncertu: Skini chcieli uczcić powstanie wielkopolskie 26.02.09
Neonazistowskie zespoły miały wystąpić w Poznaniu podczas patriotycznego koncertu z okazji rocznicy zakończenia powstania wielkopolskiego. Występ został odwołany. Zamiast niego będzie antyfaszystowski koncert. - Forteca, Irydion i Bastion to zespoły powiązane ze sceną neonazistowską - mówi Witold Marszałek ze Stowarzyszenia Nigdy Więcej, o kapelach, które miały zagrać 14 marca na koncercie w poznańskim klubie Piwnica 21. Organizator koncertu Krzysztof A. z Wielenia (nie zgadza się na podanie nazwiska): - To nie są nazistowskie zespoły, tylko patriotyczne. Podczas koncertu z okazji 90 rocznicy zakończenia powstania wielkopolskiego miały być wyświetlane prezentacje multimedialne na temat powstania. Po tym jak koncertem zainteresowało się Stowarzyszenie Nigdy Więcej, które tropi przejawy rasizmu i faszyzmu, klub Piwnica 21 odwołał występ. Mówi Wiktor Marszałek, aktywista z Nigdy Więcej: - Hasło "uczczenia" powstania wielkopolskiego było przykrywką dla występu grup narodowo-radykalnych, powiązanych ze sceną neonazistowską. Z patriotyzmem to nie miało nic wspólnego. Podczas jednego z koncertów Irydiona wznoszono okrzyki "Sieg Heil!". Organizatorzy takich występów bazują na tym, że nazwy zespołów ze sceny narodowo-neonazistowskiej nie są powszechnie znane. Często ukrywają się za patriotycznymi hasłami. Tak było i w tym przypadku. Właściciel klubu zachował się bardzo dobrze. Błyskawicznie odwołał koncert. - Zostałem oszukany - mówi właściciel Piwnicy 21. Nie zgadza się na publikację nazwiska, bo "z powodu tego koncertu i tak ma już sporo problemów". - Przyszedł do mnie młody mężczyzna, chciał zorganizować patriotyczny koncert rockowy. Spisaliśmy umowę. Nie wiem, czemu wybrał mój klub. Dopiero kilka dni temu dostałem informację od aktywistów ze skłotu Rozbrat, jakiego typu są to zespoły. Nigdy bym się nie zgodził na ich występ w moim klubie, sam jestem antyfaszystą. Natychmiast odwołałem koncert, wstrzymałem jego promocję. Organizator bezprawnie zaprojektował plakaty z logotypami naszych sponsorów. Domagam się ich usunięcia. A 14 marca razem ze Stowarzyszeniem Nigdy Więcej zorganizujemy antyrasistowski koncert. Tego dnia wzmocnię też ochronę i powiadomię policję.- Chciałem zorganizować ten koncert, by uczcić zwycięstwo w powstaniu wielkopolskim - mówi Krzysztof A., Organizator koncertu. - Ale działają siły antypatriotyczne, które uniemożliwiają organizowanie takich imprez. Dlatego zespoły patriotyczne muszą występować w podziemiu, na zamkniętych koncertach. Są sfrustrowani, to wznoszą różne okrzyki. Wszystkie zespoły, które miały wystąpić w Poznaniu, reprezentują tzw. muzykę tożsamościową. Autorzy strony
piszą o tekstach tych grup: "Często jest to przekaz niepoprawny politycznie, mogący przejawiać się m.in. negatywnym stosunkiem do lewicy, kosmopolityzmu, liberalizmu społecznego, UE, niektórych narodowości, czy treściami "tożsamościowymi", które mogą wywoływać oskarżenia o rasizm i antysemityzm". Na forum streetmusic.pl (o muzyce skinheadzkiej i nacjonalistycznej) toczy się dyskusja na temat poznańskiego koncertu. Internauta o nicku Wulkan pisze: "Nareszcie koncert prawicowy/patriotyczny/narodowy/ w 100 proc. legalny". Wtóruje mu Odyn: "Bardzo dobra inicjatywa i mam nadzieję, że organizatorom nic nie stanie na drodze do zorganizowania tego koncertu". Nastroje forum tonuje TNBM, który pisze "To jest koncert patriotyczny, a nie narodowy, czy narodowo-socjalistyczny. Z takim podejściem nasza scena nigdy się nie podźwignie i zawsze będziemy skazani na zamknięte koncerty dla 50 osób. Flesze Wyborczej i tak są wszędzie, a frajerów nie brakuje". Źródł: Gazeta Wyborcza Poznań.
Wobec powyższego oraz zważywszy na renome, jaka cieszy się Wasz festiwal liczymy na odwołanie koncertu zespołu Irydion. Pozdrawiam, Wiktor Marszalek Koordynator kampanii "Muzyka Przeciwko Rasizmowi" Stowarzyszenie "NIGDY WIECEJ" / NEVER AGAIN Association
WWW: www.nigdywiecej.org
Kilka dni później, 25 lipca do Michała Kublika, a następnie Krzysztofa Kubika telefonuje dziennikarz „Gazety Wyborczej” Rafał Kowalski. Choć wcześniej redaktor nie wyraził żadnych zastrzeżeń do Irydiona, w rozmowie z gitarzystą i jednocześnie tekściarzem zespołu był agresywny, zadawał napastliwe pytania, a - jak przyznaje muzyk - momentami wręcz głupie. Następnego dnia na pierwszej stronie papierowego wydania płockiej „Gazety Wyborczej” pojawił się artykuł, w którym, jak mówi mi gitarzysta Irydiona, Kowalski dopuścił się kompletnej manipulacji, zupełnie przeinaczając wypowiedzi członka zespołu (całość TUTAJ). Co ciekawe, tekst – wbrew dotychczasowej praktyce – nie pojawił się na stronie płockiej „Gazety Wyborczej”. Odpowiedź przyszła następnego dnia. Tekst po delikatnych zmianach przedrukowuje ogólnopolska „GW” (całość TUTAJ)
Po artykule w „GW” do Michała Kublika dociera komunikat od osoby związanej ze środowiskiem Andrzeja Nowakowskiego, że „prezydent Płocka jest przecież gazetowy” i jeśli organizator nie odwoła piątkowego koncertu Irydiona z Brzegu, może pożegnać się z przyszłoroczną dotacją na festiwal Rockowe Ogródki. W wyniku tego szantażu, zebrał się zarząd Stowarzyszenia Rockowe Ogródki, który w głosowaniu podjął decyzję o odwołaniu koncertu Irydiona, który miał odbyć się 29 lipca br. Dzień przed planowanym festiwalem do lidera grupy zadzwonił Michał Kublik, który przepraszał, tłumacząc, że przegłosował go zarząd. Poinformował również, że stowarzyszenie wyda oświadczenie w tej sprawie, w którym członkowie odetną się od Stowarzyszenia Nigdy Więcej i „Gazety Wyborczej”, nie skrytykują Irydiona, ale z przykrością zawiadomią o odwołaniu koncertu grupy. Oświadczenie zostało wysłane do wszystkich mediów współpracujących z Rockowymi Ogródkami, jednak główny zainteresowany, czyli zespół, mimo zapewnienia ze strony głównego organizatora, do dzisiaj nie otrzymał tego pisma. Jak mówi mój informator, również bracia Wojda zaszantażowali Michała Kublika, grożąc, że ich zespoły (Farben Lehre oraz Strajk) nigdy więcej nie wystąpią na Rockowych Ogródkach (i w ogóle w pubie Rock69), jeżeli Kublik nie odwoła Irydiona. - Dziennikarz „Gazety Wyborczej”, Rafał Kowalski chodzi teraz dumny jak paw i uprzedzając zarzuty, że przecież zachował się jak cenzor, opowiada, iż działa w interesie Rockowych Ogródków i całego miasta Płocka, bo „szykował się zlot skinów z całej Polski, którzy na pewno by hajlowali, byłyby burdy, a wtedy nikt już nie dałby ani złotówki na festiwal” – mówi mój rozmówca. Tymczasem, jak udało się ustalić portalowi Fronda.pl, osoba odpowiedzialna za sponsoring powiedziała, wprost, że nawet, jeśli doszłoby do awantury, to i tak - póki ona decyduje o przyznawaniu pieniędzy innym - „firma nie spęka i dalej będzie łożyć na Rockowe”. Jak przyznają, w rozmowie ze mną muzycy kapeli Irydion, o „niepoprawnym” koncercie w Płocku redakcji "Nigdy Więcej" mogło donieść wiele osób. Najprawdopodobniej (jak wynika choćby z treści maila Wiktora Marszałka) zaangażowany w odwołanie koncertu był lider Farben Lehre, Wojciech Wojda, który od lat przy każdej kampanii wyborczej popiera lokalnego barona „kawiorowej lewicy” Wojciecha Hetkowskiego (całość TUTAJ).
Sprzeciw wobec praktyk płockiej lewicy wyrazili m.in. działacze FM PiS, którzy na portalu Płockaprawica.net zamieścili tekst pt."Zakaz grania patriotycznej muzyki, czyli anarchistyczna cenzura w Płocku!” (kliknij) . Wcześniej 28 lipca piórem „Pablo” (Pawła Cioka, szefa FM PiS w Płocku) w informacji zatytułowanej "Nigdy Więcej naciska na odwołanie koncertu Irydiona w Płocku. Organizatorzy i publiczność nie ulegają presji" napisali m.in.: "Serwis Plockaprawica.net i środowiska związane z szeroko rozumianą sceną płockiej prawicy, zachęcają do udziału w piątkowym koncercie zespołu Irydion, wszystkich obywateli miasta Płock. Koncert odbędzie się w klubie "Rock '69" przy pl. Narutowicza 2." (kliknij). Osoby, które wymusiły na organizatorach festiwalu niepożądane decyzje powoływały się na prezydenta Płocka. Jak więc wygląda sytuacja w płockim ratuszu? - Andrzej Nowakowski to od kilku lat aktywny działacz Platformy Obywatelskiej - poseł z jej ramienia w VI kadencji Sejmu, prywatnie porządny facet. Niestety po wyborach otoczył się - a może został otoczony - moim zdaniem, mocno nieciekawymi indywiduami. W radzie miasta Platforma zawarła nieformalny, lecz czytelny dla większości płocczan, sojusz. Decyzją nowego Prezydenta Miasta szefem Młodzieżowego Domu Kultury została znana lokalna działaczka SLD, a na dyrektora Płockiego Ośrodka Kultury i Sztuki wyznaczono Radosława Łabarzewskiego. Faceta, który nie ukrywa, że jest stałym czytelnikiem "Krytyki Politycznej". Zdaje się, że wciąż wiszą w sieci jego artykułu, w których działacza stalinowskiego określa grzecznym mianem "lewicowego aktywisty" – mówi mój informator.
A co na temat poczynań ekipy prezydenta Płocka sądzą mieszkańcy miasta? - Kilka miesięcy w POKiS-ie zaczęły dziać się niepokojące mnie rzeczy. Najpierw buddyści zaczęli współorganizować z miejską instytucją kultury swoje propagandowe wykłady. Byłem na jednym z nich: drwienie z chrześcijan, naśmiewanie się z Niepokalanej. Potem POKiS zaczął reklamować bezpłatne ćwiczenia jogi dla mieszkańców miasta, oczywiście organizowane nie przez neutralne stowarzyszenie, ale przez jakąś organizację promującą dalekowschodnie bałwochwalstwo – mówi Paweł, od kilku lat mieszkaniec Płocka. - Za pieniądze podatników w ramach "Rynku Sztuki" wystąpił zespół wyśpiewujący antyklerykalny teksty. Jakby tego było mało zagrał on w piątek, dosłownie kilka metrów od Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Miejscu szczególnym dla świata jak i samego Płocka. Miejsca pierwszego Objawienie Pana Jezusa Miłosiernego siostrze Faustynie Kowalskiej. Miejsca wyjątkowego dla wierzących płocczan, gdy przez wiele lat, tylko tam było całodzienne wystawienie Najświętszego Sakramentu oraz możliwość ze skorzystania ze Spowiedzi przez cały dzień. W sanktuarium mieszkają, jak i opiekują się nim zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Część z tych zakonnic jest już w podeszłym wieku, często schorowanych. Nie mają w swoich pomieszczeniach klimatyzacji, więc przez całe lato mają otwarte okna. Nawet nie chcę wyobrażać sobie sytuacji, w który przez "speców od kultury" zmuszone będą wysłuchiwać na padające ze sceny, ustawionej nieopodal, antyklerykalne liryki – opowiada, wyraźnie wzburzony. Jak widać okładanie przeciwników politycznych epitetami „antysemita”, „faszysta” czy „rasista” nadal jest modne w środowiskach lewicowych. Dziwne tylko, że podobnej wrażliwości nie wykazały wobec oburzenia katolików na promowanie osoby Adama „Nergala” Darskiego, którego powiązania ze sceną neonazistowską są – w przeciwieństwie do katolicko-patriotycznego Irydiona - ewidentne. Dlatego należy postawić pytanie, czy wspomnianym środowiskom rzeczywiście zależy na wyeliminowaniu z naszego życia społecznego niechlubnego zjawiska nietolerancji czy tylko posługiwaniu się pięknym hasłem w celu usunięcia z przestrzeni publicznej ludzi, którzy myślą inaczej? Odpowiedź wydaje się oczywista. Aleksander Majewski
22 września 2011 "Gdyby pszczoły w ulach były na zasiłkach nie mielibyśmy miodu” - powiedziałem jednej pani, podczas krótkiej wymiany zdań w Kielcach, w jednym z tamtejszych sklepów, na osiedlu ”Bocianek”. Argument trafił do starszej pani, jak najbardziej.. No, bo gdyby rzeczywiście pszczoły przestały pracowicie pracować w swojej branży - tak by było naprawdę. A tak jest jedna królowa - i setki robotnic, które niestrudzenie pracują, czyniąc swoją pracę pożyteczną. No i pszczoły nie opłacają obowiązkowej składki emerytalnej, nie mają żadnego przymusowego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych Pszczół, nie mają Kasy Ratujących Ubezpieczenia Społeczne Pszczół, ani nawet żadnych obowiązkowych szczepień pszczół. Na przykład przed użądleniem osy... I nie stoją w kolejkach do lekarza pierwszego kontaktu pszczół czy do specjalisty, tak jak ludzie, chociaż, tak jak twierdzi pani minister Ewa Kopacz- kolejki „są mniejsze”(???). To znaczy są mniejsze po południu, rano są jakby większe.. Podobnie jest w narodzie uspołecznionym zasiłkowo. Człowiek się przyzwyczaja do narkotyku - jakim jest zasiłek - i nie robi wysiłku, żeby samodzielnie zdobyć jakieś środki na swoje utrzymanie. Woli dostać je od socjalistycznego państwa, które to państwo, te środki, ten mód wypracowany przez innych, konfiskuje innym pracującym pszczołom, żeby go sprawiedliwie podzielić przy pomocy rzeszy sprawiedliwych społecznie urzędników państwa uspołecznionego.. Oni na pewno skonfiskowany przez socjalistyczne państwo miód podzielą sprawiedliwie: połowę zabiorą sobie, a resztę rozrzucą pomiędzy zasiłkowy naród.. Niech się kłębi, w tym czasie generując wyższe ceny poprzez wzrost podatków- zmniejszając tym samym siłę nabywczą zasiłku.. Gdyby wszystkie ptaki latające w Polsce były na zasiłkach- skończyłaby się szybciutko populacja ptaków. Ale ja nie o tym…Będąc w Piotrkowie Trybunalskim w ubiegłym tygodniu, wpadła mi w ręce ulotka jednego z kandydatów do Sejmu Rzeczpospolitej, z ugrupowania o nazwie Polskie Stronnictwo Ludowe, pana Kamila Kuchty - jeszcze nie posła - ale mającego wszystkie zalety, żeby nim zostać: młodość, rozsądek i program.. Młodość - wiadomo, potrzebna, żeby dynamiczniej zrealizować program, rozsądek- wiadomo, niezbędny przy realizacji programu, no i program.. Zatrzymajmy się chwilkę nad programem.. Ale zanim, pan Kamil zaczyna tak:
„Drodzy mieszkańcy województwa łódzkiego, w duchu optymizmu, wiary i przekonany o Naszym wspólnym sukcesie, liczę na Państwa poparcie mojej osoby, jako kandydata na posła na Sejm Rzeczpospolitej Polskiej. W poniższych postulatach oddaję wyraz moim przekonaniom, pomysłom na nasz region i Polskę. Dopełniając tych punktów możemy znacznie uprościć i ułatwić nasze życie codzienne, jednocześnie dbając o Polską rację stanu Pełen Wiary w Sukces Kraju Kamil Kuchta ”Pomijając już przymiotnik” Polską” pisany z dużej litery.. Ale autorowi chodziło o coś wyjątkowego związanego z Polską.. No i ten” Sukces Kraju”(???) Zobaczymy- zaglądając do postulatów - jaki to „sukces kraju” kandydat nam proponuje.. „Każdy Polak bez względu na zamożność i pozycję społeczną musi mieć zapewniony dostęp do usług medycznych na najwyższym poziomie”. To znaczy, że każdy Polak, dostanie wszystko „ za darmo” i to na „ najwyższym poziomie”. Ten model leczenia przez państwo jest realizowany od kilkudziesięciu lat w Polsce i nic z tego nie wychodzi, mimo rosnących nakładów na ten model lecznictwa państwowego.. To na „najwyższym poziomie” zwiastuje wysokość rabunku, jakiemu zostaniemy poddani, w trakcie realizacji tego postulatu przez pana Kamila Kuchtę, gdy dostanie się do Sejmu.. Każdemu będzie według jego potrzeb medycznych.. Każdy dostanie wszystko, wystarczy jak sformułuje życzenia medyczne.. Przepiękne - i jakie realne! Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.. Teraz będzie każdemu Polakowi tylko wyprodukować czarodziejską różdżkę, żeby mógł sobie wyczarować to co jest mu potrzebne- z zakresu usług medycznych i to na „ najwyższym poziomie”.. Początkowo myślałem, że jest to ulotka Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Platformy Obywatelskiej, albo Prawa i Sprawiedliwości.. Ale nie - to ulotka „czwartej bandy” - Polskiego Stronnictwa Ludowego… Dalej: „Ułatwię opiekę i wychowanie dzieci rodzicom pracującym, poprzez zapewnienie pełnego dostępu do żłobków i przedszkoli oraz szersze dofinansowanie ich działalności”(????) Skąd weźmie pieniądze na dofinansowanie przedszkoli i żłobków pracującym- pan Kamil nie pisze. A szkoda, dowiedzielibyśmy się z pewnością, że zabierze pieniądze tym wszystkim, którzy właśnie idą do pracy.. I nie pisze, czy bezrobotnym też zapewni żłobki i przedszkola.. Bo dobrze by było, żeby bezrobotni siedzieli w domach na zasiłkach, a dzieci w tym czasie przetrzymywane byłyby w państwowych przedszkolach. I żłobkach.. Tak by było sprawiedliwie społecznie. Dalej pan Kamil pisze: „Zadbam, aby reforma KRUS była przeprowadzona w duchu potrzebnych zmian niekrzywdzących żądnego z rolników”. Ciekawe, jakie to zmiany, które nie będą krzywdziły żadnego z rolników? Na pewno chodzi o podwyżkę składki w ramach „reformy”, tak jak proponuje to Platforma Obywatelska, Pis i SLD… Tylko różnią się skalą wysokości podwyżek.. O zniesieniu przymusu płacenia składki- ani słowa. Właśnie chodzi o to, żeby skrzywdzić wszystkich polskich rolników, ale tego nie można napisać w wyborczej ulotce.. Bo jakżeż to… Polskie Stronnictwo Ludowe przecież broni polskich rolników.. A nikt nie broni rolników przed Polskim Stronnictwem Ludowym.. Przy okazji żyjąc wystawnie z nich.. Tyle agencji??? I do tego rolnych! „Wprowadzę dotowane ubezpieczenia płodów rolnych od klęsk żywiołowych jak trąby powietrzne czy powodzie”. A co ze Słoniem Trąbalskim? On też miał trąbę.. I – o ile wiem- nie był przymusowo ubezpieczony.. PSL rolnikom zrobi dobrze ubezpieczając ich dodatkowo i przymusowo od powodzi i trąb powietrznych.. Ale nadal nie będą ubezpieczeni przymusowo od szaleńczych decyzji Polskiego Stronnictwa Ludowego. „Wprowadzę nowoczesny, wzorowany na zachodnich rozwiązaniach system ulg podatkowych dla przedsiębiorców”.. Ale to już było! Takie ulgi były wzorowane na pomysłach Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości.. Jedni ulgi dostają- a inni nie dostają. Dlaczego wszyscy tych ulg nie dostają tylko wybrani? Bo gdyby dostali wszyscy, to byłaby obniżka podatków dla wszystkich, i do tego dopuścić nie można.. Przedsiębiorcy nie mogą być równi wobec prawa.. A co by robiła biurokracja, w tym rolna? „Zadbam o zwiększenie roli przedsiębiorców w tworzeniu prawa sprzyjającego powstawaniu nowych miejsc pracy”.. Acha! Będzie większy lobbing! Określone grupy przedsiębiorców przepchną w Sejmie to, co jest dla nich korzystne, a niekorzystne dla innych, w tym dla konsumentów.. Konsument przyszłego posła nie interesuje.. No, bo tak działa lobbing! Korupcja będzie bardziej zalegalizowana.. „Zintensyfikuję działania w celu pozyskania gazu łupkowego oraz szybszego rozwoju odnawialnych źródeł energii i technologii energooszczędnych i przyjaznych środowisku naturalnemu”. No nareszcie! Obok Platformy Obywatelskiej, która ustami pana Premiera Donalda Tuska zapewnia emerytów o tym, że zyski z wydobycia gazu łupkowego będą przeznaczone dla emerytów.. Teraz będą również wykorzystywane do szybszego rozwoju odnawialnych źródeł energii.. Żeby zdawać sobie sprawę, co nasz czeka.. Odnawialne źródła energii, to takie, do których państwo będzie dopłacać, po likwidacji węgla, który zanieczyszcza środowisko.. „Zadbam o bezwzględne przestrzeganie zasad zagospodarowania terenów zalewowych i osuwiskowych”. Żebyśmy się zbyt wcześnie nie osunęli, zanim dosięgnie nas katastrofa.. Wygląda na to, że przyszły poseł chce zakazać budowania ludziom domów, tam gdzie chcą.. Nawet jak grozi im powódź.. Niech budują gdzie chcą, ale państwo nie powinno uczestniczyć w pokrywaniu szkód.. Dorośli ludzie wiedzą, co robią.. Odpowiedzialność powinna być integralną częścią decyzji człowieka.. „Umocnię dobre stosunki na naszej wschodniej granicy z Rosją, Ukrainą i Białorusią, przy jednoczesnym wspieraniu procesów demokratycznych w tych krajach”(????).To znaczy, że nadal będzie atakował Łukaszenkę, żeby jak najszybciej wprowadził demokrację, bo demokracji tam nie ma, i mieszał się sprawy naszych sąsiadów.. Czyli tak jak do tej pory.. „Zainicjuję modernizację transportu kolejowego i zaprzestanie likwidacji połączeń kolejowych”..(!!!) Budowa socjalizmu na państwowych kolejach będzie trwała, tak jak do tej pory. Utopią kolejne miliardy w tej utopii.. Państwowa kolej nadal pozostanie pod kroplówką. Budżetową.. „Zainicjuję program przeniesienia ciężkiego transportu drogowego na transport kolejowy. Takie rozwiązania działają w krajach zachodnich, mogą, więc działać i u Nas”.. Znaczy się kontynuacja hasła ekologów, „Zieloni 2004”- „Tiry na tory”. Przymusowo wszystkie tiry będą przewożone na platformach obywatelskich, pardon- kolejowych.. Czy to się opłaca, czy też nie?. Będą dopłacać z budżetu państwa, czyli z naszych kieszeni.. Pogłębianie socjalizmu będzie trwało... „Zadbam o poszerzenie oferty preferencyjnych kredytów mieszkaniowych, wsparcie finansowe za pierwsze mieszkanie zapewnienie budownictwa komunalnego i społecznego, co znacznie ułatwi start w dorosłe życie młodym ludziom”(????)Będzie kontynuował budowę komunizmu w Polsce, dopłacał do mieszkań z cudzych pieniędzy, marnował i pożyczał wybranym, bo przecież nie wszystkim. Budownictwo Komunalne, czyli wspólne- komunistyczne... Niech się święci komunizm! „Przeprowadzę cykl konferencji biznesowych, dzięki którym zwrócę uwagę świata biznesu na nasz region”. Oni sami wiedzą gdzie inwestować, wystarczy jak warunki mają ku temu.. A ponieważ nie mają warunków- nie inwestują Nie pomogą żadne konferencje biznesowe za pieniądze podatnika. Trzeba obszyć podatki i przestać płodzić nieżyciowe przepisy.. „Wspomogę samorządy w tworzeniu planów zagospodarowania przestrzennego w celu eliminacji przypadkowych lokalizacji inwestycji”.. I takie to stare pomysły ma kandydat na posła, pan Kamil Kuchta.. Wszystkie te pomysły są oczywiście realizowane, z lepszym lub gorszym skutkiem.. i dlatego jest nam coraz gorzej, tym oczywiście, którzy pracują i coś sensownego robią.. Biurokracji jest coraz lepiej. Taką ulotkę może napisać każdy kandydat ze zgrupowania” bandy czworga”.. I niczym się to nie będzie różnić. Można oczywiście wydrukować takie sam ulotki, ale w innym kolorze- i też będzie dobrze. ONI się umówili przy Okrągłym Stole.. Podzielili się władzą, ale poglądy mają takie same. Wystarczy przejrzeć ich ulotki wyborcze.. Pokaż mi ulotkę wyborczą- a powiem ci, kim jesteś - chciałoby się powiedzieć. I wywracają ten ul do góry nogami...WJR
Ostatnia bitwa o prawdę Gdyby nie działalność pasjonatów najnowszej historii Polski i Instytutu Pamięci Narodowej niestrudzenie propagujących prawdę o antykomunistycznej partyzantce, “żołnierze wyklęci” nadal byliby w podziemiu. Symboliczny grób majora “Łupaszki” znajduje się na warszawskich Powązkach. Podczas jego uroczystego odsłonięcia Stanisław Krupa, który kilka miesięcy przebywał z majorem w X pawilonie więzienia na Mokotowie, wspominał, że często nucił on ulubioną piosenkę “Już dopala się ogień biwaku”. W ostatniej zwrotce żołnierze wyśpiewywali swoje największe marzenie: “Bodaj widzieć, padając w ataku, Polskę wolną i czystą jak łza”. Oni nie doczekali jego spełnienia, ale my musimy dołożyć wszelkich starań, aby prawda o żołnierzach i bohaterach, która jest też prawdą
o Polsce, nie musiała przebijać się przez dawne i współczesne kłamstwa. Moja babcia, prosta kobieta z wileńskiej wsi, wielokrotnie wspominała majora “Łupaszkę”. Pewnie nigdy go osobiście nie spotkała i nie pamiętam nawet, co konkretnie mówiła, ale jego imię wypowiadała z wielkim szacunkiem. Dla niej to był prawdziwy bohater, o którym nigdy nie powiedziała: “kontrowersyjny”. Również moja mama wspominała z wielkim sentymentem, jak podczas okupacji do wsi Kłaczuny przyszli partyzanci. Mama wraz z innymi stała przy krzyżu, gdyż właśnie odprawiano nabożeństwo majowe. Może to nie byli łupaszkowcy, ale w pamięci kilkuletniej wówczas dziewczynki to wspaniałe wojsko, którego przybycie wywołało manifestowaną przez mieszkańców Kłaczun radość, byli właśnie żołnierzami majora “Łupaszki”. Ksiądz infułat Stanisław Bogdanowicz, mój wujek, opowiadał, że jako dzieci po przyjeździe na Wybrzeże bawili się w partyzantów od “Łupaszki” i oczywiście każdy z nich chciał być w oddziale majora, ale żeby zabawa miała sens, ktoś musiał być w UB, i z tym był problem.
Rajdy prawdy i pamięci W Borach Tucholskich od ośmiu lat w pierwszym tygodniu wakacji odbywa się kilkudniowy Rajd Pieszy Szlakiem V Wileńskiej Brygady AK. Wielokrotnie wędrowałam razem z moimi uczniami w rajdowym patrolu. Jednym z zadań uczestników rajdu jest zbieranie relacji od miejscowej ludności na temat działań żołnierzy V Brygady na tym terenie. Zauważyłam pewną zasadę: ci, którzy osobiście zetknęli się z majorem lub z jego żołnierzami, wyrażali się o nich w samych superlatywach: “wspaniali, kulturalni, uczciwi, zdyscyplinowani”. Młodsze pokolenie, które o “Łupaszce” dowiadywało się na lekcjach historii i z różnych imprez ku czci “utrwalaczy władzy ludowej”, bardzo często zauważa, że “nie wiadomo, jak to było; byli kontrowersyjni” itp. Jest jeszcze trzecia kategoria rozmówców – ci, których rodzice bądź dziadkowie służyli lub współpracowali z Urzędem Bezpieczeństwa albo tworzyli organy władzy komunistycznej. Serdeczna pamięć o żołnierzach V Brygady zachowała się we wsi Ocypel, w której łupaszkowcy często bywali, a nawet bawili się tu na weselu, – o czym z sentymentem wspominała nam siostra panny młodej. W innym miejscu Borów Tucholskich starszy pan, zapytany jak zapamiętał obcych przecież na Kaszubach żołnierzy z Wileńszczyzny, odparł: “A jacy oni obcy? Nosili Matkę Boską na piersi, modlili się, to, jacy obcy?”. Utkwiło mi w pamięci wiele takich rozmów i spotkań, jak choćby wzruszający wieczór przy ognisku w leśniczówce Zwierzyniec. Gospodarz doskonale pamiętał żołnierzy majora “Łupaszki”, bo byli częstymi i zawsze mile widzianymi gośćmi w domu jego matki. W Krępkach osiem lat temu starsza pani opowiadała, że łupaszkowcy spędzili w gospodarstwie jej rodziców noc: “Wspaniali, grzeczni, pięknie umundurowani, zrobili na nas jak najlepsze wrażenie. Jeden obiecał, że jak się to wszystko skończy, to wróci tu i ożeni się ze mną”, a po chwili żartem dodała: “Do tej pory na niego czekam”. To świadectwa tych, którzy bezpośrednio zetknęli się z majorem “Łupaszką” i jego żołnierzami. Niestety, w wielu środowiskach żywa jest “czarna legenda” majora “Łupaszki”, a najbardziej poruszający jest fakt, że spotykaliśmy nawet nauczycieli historii, którzy wiedzieli o nim tyle, ile podawała komunistyczna propaganda. Do zadań patroli podczas rajdu należy także przeprowadzenie akcji informacyjnej wśród miejscowej ludności. Młodzież rozdaje tysiące ulotek, rozkleja po wsiach plakaty, zbiera podpisy pod wnioskiem o postawienie pomnika “żołnierzy wyklętych” etc. Odkłamywanie historii uczestnicy rajdów czują w nogach – dziennie pokonują od 25 do 35 km, z ciężkimi plecakami na barkach, a zamiast odpoczynku po dotarciu do wsi otwierają rozkaz i okazuje się, że muszą zrobić tu “akcję propagandową”, więc – w przekonaniu, że działają “w słusznej sprawie” – podnoszą się z ziemi, aby wykonać zadanie. Niewątpliwie Rajd Szlakiem V Wileńskiej Brygady AK przyczynił się do rozpropagowania prawdziwej historii “wyklętych”. W ostatnich latach na Kociewiu i Kaszubach zniknęły napisy z pomników i obelisków ku czci ubeków, których było tu wiele, a co najważniejsze – nikt chyba nie pali już przy ubeckich pomnikach zniczy, co jeszcze niedawno czyniono w Czarnej Wodzie, gdzie nauczycielka stawiała je wraz ze swymi uczniami.
W niewoli propagandy Są jednak tereny związane z działalnością V Brygady, jak np. Mazury czy Podlasie, gdzie prawda o “żołnierzach wyklętych”, którzy – jak głosi uchwała Sejmu RP – “dobrze zasłużyli się Ojczyźnie”, wciąż nie może przebić się przez komunistyczne kłamstwa. Choć – jak głosi wspomniana uchwała – “major Zygmunt Szendzielarz ‘Łupaszka’ stał się symbolem niezłomnej walki o Niepodległą Polskę”, tam wciąż stoją pomniki tych, którzy służąc w aparacie komunistycznego terroru, przyczynili się do zniewolenia Polski. Przykładem niech będą pomniki ku czci funkcjonariuszy UB i milicji “poległych w walkach z bandami reakcyjnego podziemia” w gminie Jedwabno we wsiach: Kot, Piduń, kolonia Czarny Piec albo we wsi Tulice na Powiślu. Tam wiedza na temat oddziałów antykomunistycznego podziemia zatrzymała się na etapie artykułów prasowych z lat czterdziestych i pięćdziesiątych, których już same tytuły niosły określoną treść: “Szpiedzy i mordercy z wileńskiego AK przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Warszawie”, “Od współpracy z okupantem – do służby w obcym wywiadzie. Zdradziecka działalność wileńskiego ośrodka AK”, “Szendzielarz, Minkiewicz cynicznie potwierdzają zbrodnicze akcje band ‘Łupaszki’, dokonane na żołnierzach polskich i radzieckich, członkach PPR i funkcjonariuszach władz państwowych”, “Galeria zdrajców i morderców”. Czarną legendę żołnierzy “Łupaszki” kształtowały nie tylko pseudonaukowe książki, ale również powieści takie jak “Sztylet Burego” (1965 r.): “Twarz rudego herszta napłynęła purpurą (…) do izby wpadł kapral. Panie majorze, melduję swój powrót z zadania. Mam pilną i ważną wiadomość. ‘Łupaszko’ chwycił ze stołu pistolet, który leżał tuż obok opróżnionej do połowy litrówki, kubka z okowitą, kawałka żółtej słoniny i pociętej cebuli. Wymierzył broń w intruza. Mów! – warczał. W jego oczach czaiła się wściekłość”. Ta propaganda nadal zbiera żniwo. Gdy w 2010 r., w kościele św. Cyryla i Metodego w Hajnówce, odsłaniano tablicę ku czci Zygmunta Szendzielarza, ktoś porozwieszał na mieście ulotki z obelżywym tekstem: “Kościół katolicki czci mordercę prawosławnych”. W Puszczy Białowieskiej w tym czasie odbywał się dwudniowy Rajd Pieszy Śladami Żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK. Brała w nim udział ponad 50-osobowa grupa młodzieży. Był to już drugi taki rajd na terenie Białowieży, ale jeszcze wiele będzie musiało się ich odbyć, zanim dziennikarze przestaną wypisywać bzdury, takie jak np. Michał Bołtryk (“Przegląd Prawosławny” z września 2010 r.) o bandyckich rajdach żołnierzy V Brygady przeciwko ludności prawosławnej, paleniu wsi, a nawet paleniu żywcem dzieci itp. Podobnych artykułów w “Przeglądzie Prawosławnym” odnajdziemy więcej. W 2003 r. Walentyna Łojewska napisała: “To ci żołnierze, którzy siebie nazywali spadkobiercami tradycji Armii Krajowej, pod dowództwem majora Zygmunta Szendzielarza ps. ‘Łupaszka’ czy kapitana Romualda Rajsa ps. “Bury” mordowali, gwałcili, okradali, wyganiali z ich domów rdzenną ludność Podlasia”. Pod tego typu kalumniami komentarze: “Nie mogę zrozumieć, że tacy mordercy dla prawicowych oszołomów są bohaterami. To byli pospolici bandyci w mundurach. (…) Ale z bandyckimi oddziałami szedł ksiądz…. Prawosławie to przecież konkurencja… (“Podlasiak”, 13.03.2008). Powyższe słowa dotyczą tych samych żołnierzy, o których opowiadał nam podczas rajdu kociewski chłop: “Nocowali u nas, a rano ich dowódca major ‘Łupaszko’ zrobił zbiórkę i poprowadził wspólną modlitwę, po której śpiewali, ‘Kiedy ranne wstają zorze’”. Nie mogło być inaczej, skoro swoich partyzantów idących na akcję żegnał słowami: “Z Bogiem, chłopcy”.
Przełamać kłamstwa Niestety, problem żywotności kłamstw na temat V Wileńskiej Brygady AK nie dotyczy tylko Podlasia. Patryk Kozłowski, autor książki biograficznej o Zygmuncie Szendzielarzu, zauważa, że aby zrozumieć ten problem w województwie warmińsko-mazurskim, trzeba znać jego specyfikę. – Tu jest niezmiernie trudno o wszelkie tego typu działania, ponieważ to województwo miało być modelowym przykładem społeczeństwa komunistycznego. Dalej władzę sprawuje tu aparat państwowy wywodzący się z PRL. Do tego dochodzą kwestie narodowościowe – tłumaczy. Warmia i Mazury to konglomerat społeczny ludzi bez korzeni, ludzi, którzy przybyli tu w 1945 roku z całej Polski. Są tu też Ukraińcy z akcji Wisła (15 proc.), Mazurzy (ok. 10 proc.), spora mniejszość niemiecka etc. – Tu nie ma żadnej niepodległościowej myśli. Nie ma regionalnej prasy poza “Gazetą Olsztyńską”. Ludźmi nadal kierują komunistyczni kacykowie. Dla przykładu: aktualny marszałek województwa Julian Osiecki to pierwszy sekretarz komitetu miejskiego PZPR z Mrągowa! Tak mógłbym wymieniać w nieskończoność – dodaje Kozłowski. Siła aktualności komunistycznej propagandy świadczy także o nieefektywności nauki najnowszej historii Polski w szkole. Dla przykładu – w jednym z najpopularniejszych podręczników do nauczania historii w szkole średniej (wyd. WSiP) zagadnienie podziemia antykomunistycznego jest częścią podrozdziału w temacie: Ustanowienie władzy komunistycznej w Polsce i odbudowa kraju ze zniszczeń wojennych. W podręczniku do gimnazjum wydawnictwa Operon z 2007 r. nie znalazłam ani słowa o podziemiu antykomunistycznym. Podręcznik wydawnictwa Rożak, choć wymienia “Ognia” i “Łupaszkę”, to całą wiedzę na temat zbrojnego podziemia antykomunistycznego ujmuje w podtemacie zajmującym jedną czwartą strony. Niewątpliwie, gdyby nie działalność Instytutu Pamięci Narodowej niestrudzenie propagującego prawdę o antykomunistycznej partyzantce “żołnierze wyklęci” nadal byliby w podziemiu.
Nie dajmy zginąć poległym W okresie PRL pamięć o majorze Zygmuncie Szendzielarzu i o jego żołnierzach starali się zachować jego dawni podkomendni. To oni, mimo inwigilacji i represji ze strony bezpieki, byli inicjatorami wmurowywania w kościołach tablic upamiętniających zarówno majora, jak i jego żołnierzy. Pierwszą taką tablicę udało się umieścić dzięki Jerzemu Lejkowskiemu “Szpagatowi”, żołnierzowi V Brygady, i księdzu Henrykowi Jankowskiemu w kościele św. Brygidy w Gdańsku w 1982 r., (za co Lejkowski był wielokrotnie wzywany na przesłuchania do bezpieki). Drugą zawieszono w bazylice Mariackiej, gdzie proboszczem jest bardzo oddany żołnierzom Armii Krajowej ks. infułat Stanisław Bogdanowicz. Choć wiele lat upłynęło od czasu, gdy pamięć “wyklętych” trzeba było czcić potajemnie, takich memoriałów jest niestety niewiele. Powstają zazwyczaj z inicjatywy osób prywatnych lub stowarzyszeń. To one też dbają o odkłamywanie historii i propagowanie wiedzy na temat partyzantów z Wileńszczyzny. We wsi Kiersnowo niedaleko Brańska (woj. podlaskie) stoją pamiątkowy krzyż i tablica, na której widnieje napis: “Mjr Zygmunt Szendzielarz ‘Łupaszko’, Kawaler Srebrnego i Złotego Krzyża Virtuti Militari, dowodził V i VI Brygadą AK na Podlasiu, Mazurach i Pomorzu w walce o niezależność Polski w latach 1945-1947. Rozstrzelany przez stalinowców w Warszawie 8 lutego 1951 r. Cześć jego pamięci”. To właśnie tutaj, w Kiersnowie, w gospodarstwie państwa Kiersnowskich, ukrywał się “Łupaszka” po odejściu z Wileńszczyzny. Memoriał poświęcony pamięci żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK i ich dowódcy stanął także kilka lat temu przy kościele w Lubichowie, gdzie miejscowy proboszcz oraz dyrektor szkoły rokrocznie goszczą u siebie sztab i uczestników Rajdu Pieszego Szlakiem V Wileńskiej Brygady AK. Niewiele znajdziemy takich miejsc – nieporównywalnie mniej niż pomników “utrwalaczy władzy ludowej”. W 2007 r. podczas odsłaniania kolejnej tablicy ku czci łupaszkowców w wiejskim kościele w Zimnej Wodzie na Mazurach ówczesny minister obrony narodowej Aleksander Szczygło powiedział: “Walka mjr. Szendzielarza została wygrana po kilkudziesięciu latach, a pamięć okazała się silniejsza niż kłamstwa propagandy”. Chcielibyśmy, aby tak było, ale kiedy co roku, 1 listopada, spotykamy się w grupie kilkudziesięciu osób na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku przy pomniku pomordowanych i poległych żołnierzy Armii Krajowej, ze smutkiem spoglądamy na znajdujący się w pobliżu cmentarz żołnierzy Armii Czerwonej. Tam palą się setki zniczy, a przy grobach obrońców Ojczyzny jest ich może kilkadziesiąt. Przed uroczystością Wszystkich Świętych myjemy ten pomnik i znajdujące się obok niego symboliczne mogiły Danki Siedzikówny “Inki” oraz Feliksa Salmanowicza “Zagończyka” (żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK zamordowanych w gdańskim więzieniu w 1946 r.) – usuwamy z nich grube warstwy błota, wyrzucamy stare wypalone znicze i grabimy liście. Choć jest to cmentarz komunalny, odpowiednie władze zapominają o pomniku poświęconym pamięci tych, których komunistyczni oprawcy skazali na zapomnienie, ukrywając miejsce ich pochówku. Do dziś stoją tu znicze, które przynieśliśmy 1 listopada.
Anna Kołakowska
Kończy się czas zamiatania pod dywan
1. Przez 4 lata rządów Platformy i PSL udawało się tym partiom odwracać skutecznie uwagę opinii publicznej od najważniejszych spraw naszego kraju, które w zasadniczy sposób będą oddziaływać na jego bliższą i dalszą przyszłość. Jedną z tych spraw jest kwestia wysokości deficytu sektora finansów publicznych przez cały ten okres i jego konsekwencji w postaci gwałtownego przyrostu długu publicznego. Deficyt ten w szczytowym roku 2010 sięgnął 8% PKB, czyli w wielkościach bezwzględnych wyniósł blisko 120 mld zł. Rządzący uzasadniają to kryzysem, choć jako żywo przez cały ten okres mieliśmy wzrost gospodarczy, który we wspomnianym 2010 roku wyniósł 3,8% PKB. Trzeba także pamiętać, że w roku 2008 kryzysu w światowej gospodarce jeszcze nie było a, nasz wzrost gospodarczy wyniósł 4,9% PKB, a mimo tego deficyt sektora finansów publicznych przekroczył wtedy 80 mld zł. Konsekwencją niefrasobliwości rządzących przez pierwsze 3 lata swoich rządów, jeżeli chodzi o deficyt sektora finansów publicznych, był gwałtowny przyrost długu publicznego z 527 mld zł na koniec 2007 roku do 812 mld zł na koniec czerwca tego roku i jak się przewiduje do 828 mld zł na koniec grudnia.
2. Mamy, więc do czynienia, że wzrostem długu w ciągu 4 lat rządów Tuska aż o ponad 300 mld zł, co oznacza, że ta ekipa zadłużyła każdego z nas od najmłodszego do najstarszego na prawie 8 tysięcy złotych. Dług ten zresztą cały czas rośnie o prawie 56 mln zł każdej doby, 2.3 mln zł na godzinę i prawie 650 zł na sekundę i dopiero te dane dają wyobrażenie, w jaką spiralę zadłużenia wprowadził Polskę rząd Tuska. Dzieje się tak mimo wyprzedaży majątku narodowego (szumnie nazywaną prywatyzacją) na nienotowaną dotychczas skalę. W ciągu 4 lat uzyskano z tego tytułu przynajmniej 50 mld zł i gdyby nie ta wyprzedaż dług byłby wyższy o tę kwotę. Cały czas odbywa się także wręcz rabunkowa polityka dywidendowa wobec spółek Skarbu Państwa. Przez te 4 lata zostały one wydrenowane przynajmniej na kwotę 30 mld zł i ta kwota także zmniejszyła rozmiary długu publicznego.
3. Cały czas mamy do czynienia także z różnymi księgowymi sposobami pomniejszania deficytu, a w konsekwencji i długu. Minister Rostowski wręcz w tego rodzaju operacjach się wyspecjalizował. Niezaliczenie Krajowego Funduszu Drogowego do sektora finansów publicznych skutkuje tym, że zobowiązania tego funduszu, które już wynoszą blisko 30 mld zł, nie są zaliczane do długu publicznego. Minister Finansów nie zalicza do deficytu i do długu zobowiązań SPZOZ, które przeciętnie wynoszą około 10 mld zł i wprawdzie gwałtownie nie rosną, ale i nie zmniejszają się, co oznacza, że Skarb Państwa w najbliższym czasie będzie musiał je sfinansować. Wreszcie mimo użycia środków z Funduszu Rezerwy Demograficznej, Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, żeby na bieżąco wypłacać emerytury i renty, musi w ostatnim kwartale pożyczyć w bankach i w budżecie przynajmniej 10 mld zł. Wszystko to razem daje kolejną kwotę 50 mld zł czyli ponad 3% PKB. Ujawnienie tych deficytów w bilansie sektora finansów publicznych na koniec 2010 roku oznaczałoby, że deficyt tego sektora nie wynosił 8% PKB, ale ponad 11% PKB, a to powodowałoby najprawdopodobniej niemożliwość lokowania kolejnych transzy naszych obligacji na rynku i konieczność korzystania z elastycznej linii kredytowej MFW, czyli kłopoty na miarę tych węgierskich sprzed 3 lat, a pewnie bardzo szybko i na miarę tych greckich.
4.Teraz Ministra Rostowskiego paraliżuje dewaluacja złotego wobec euro i dolara mimo sprzedawania miliardów euro środków pochodzących z budżetu UE bezpośrednio na rynku, co ma wszelkie cechy interwencji walutowej rządu dokonywanej za pośrednictwem BGK. Mimo tego dewaluacja złotego w stosunku do euro i dolara w ciągu ostatnich kilku tygodni wyniosła ponad 10% a to powoduje, że nasz dług publiczny zaciągnięty w tych walutach gwałtownie rośnie, a mamy go przynajmniej 50 mld euro, czyli ponad 200 mld zł. Jeżeli kurs złotego to euro przekroczy 4,5 zł to na koniec roku relacja długu publicznego do PKB przekroczy 55% mimo zamiecenia pod dywan aż 50 mld zł. Konieczność ich wymiecenia spod dywanu spowoduje, że szybkimi krokami zbliżamy się do konstytucyjnej granicy zadłużenia, a więc 60% PKB, a to może oznaczać tylko jedno, poważne kłopoty ze znalezieniem „frajerów”, którzy dalej będą nam chcieli pożyczać, choć na razie przyciągają ich wysokie zyski z finansowania naszego długu. To jest kwintesencja rządów Donalda Tuska i o to trzeba go zapytać w ciągu 2 ostatnich tygodni kampanii wyborczej. Zbigniew Kuźmiuk
„DONALD TY ŁOTRZE, W POZNANIU NIKT CIĘ NIE POPRZE” Kibole przywitali Tuska: „DONALD TY ŁOTRZE, W POZNANIU NIKT CIĘ NIE POPRZE” „Tuskobus” z półgodzinnym spóźnieniem pojawił się pod hotelem POSiR-u. Czekało tam na niego około setki członków Wiary Lecha, klubu „Gazety Polskiej”, Naszości, kupców z Bema i ciekawskich poznaniaków. Spotkanie premiera z poznańskimi kupcami jest zamknięte dla osób postronnych. Premier Tusk miał się spotkać z kupcami z Bema początkowo o godz. 15.00 na targowisku. Plany te zostały jednak zmienione, prawdopodobnie przez zapowiedzi protestów na forum Wiary Lecha. Zamknięte spotkanie z kupcami zostało przesunięte na godz. 20.00 i przeniesione do hotelu Poznańskich Ośrodków Sportu i Rekreacji przy ul. Chwiałkowskiego. Autobus z premierem i ministrem Rostowskim przyjechał pod POSiR około godz. 20.30. Kibole Lecha przywitali go okrzykami i transparentami, m.in. „DONALD MATOLE, TWÓJ RZĄD OBALĄ KIBOLE” oraz „DONALD TY ŁOTRZE, W POZNANIU NIKT CIĘ NIE POPRZE”. Palili również race. Choć Wiara Lecha oficjalnie odcięła się od środowej manifestacji, to właśnie na forum Wiary Lecha jej członkowie umawiali się na „przywitanie” Tuska. Członkowie klubu „Gazety Polskiej” przynieśli transparenty: „Jesteśmy na usługach Niemiec i Rosji”. Później manifestanci zaczęli „wymieniać się” hasłami. Kibole krzyczeli „zdrajca, zdrajca”, a miłośnicy Gazety Polskiej podskakiwali w rytm kibicowskiego hasła, „Kto nie skacze, ten za Tuskiem”. Premier w asyście ochroniarzy przeszedł z autobusu do budynku POSIR na spotkanie z Kupcami nie zwracając uwagi na demonstrantów. epoznan.pl
Biegli - sędziowskie alibi Żeby zostać sędzią, należy skończyć studia prawnicze, obronić tytuł magistra, zdać egzamin na aplikację ogólną, następnie odbyć aplikację sędziowską, odbyć staż na stanowiskach asystenta sędziowskiego i referendarza sądowego, zdać egzamin sędziowski. Oficjalne powołanie na dożywotni urząd sędziego otrzymuje się z rąk prezydenta RP. Tyle formalne wymagania, uzupełnione takimi oczywistościami, jak polskie obywatelstwo, nieposzlakowana opinia. Aż tyle i tylko tyle. Wyuczony prawa sędzia ma orzekać zgodnie z własnym sumieniem, wiedzą i doświadczeniem życiowym, a podlegać jedynie literze prawa. Nie jest łatwo zostać sędzią, ale chyba jeszcze trudniej być sędzią sprawiedliwym. Co robi sędzia, który poświęcił długie, młode lata życia na studiowanie paragrafów, gdy przyjdzie mu zetknąć się z materią, o której nie ma zielonego pojęcia. Tym bardziej, że na studiach częstokroć nie poznał nawet w zarysie takich nauk, jak pedagogika, psychologia, filozofia, teologia, nie mówiąc o etyce i moralności? Powołuje biegłego, specjalistę, który na koszt podatnika sporządza opinię wspomagającą wydanie wyroku i jego uzasadnienie. Ksiądz arcybiskup Sławoj Leszek Głódź w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" zapowiedział wniesienie do rządu zapytania, na jakich zasadach dobierani są przez prokuraturę i sądy biegli. Bo to ich opinie przesądziły o umorzeniu śledztw: w sprawie znieważenia krzyża przez oklejenie go puszkami po piwie Lech, umieszczenia na krzyżu pluszowego misia, znieważenia uczestników modlitw przed krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. To biegli zadecydowali o odstąpieniu przez sąd od ukarania pseudoartystki za jej "instalację", którą stanowiły fotografie genitaliów na krzyżu, oraz satanisty drącego Biblię i obrażającego uczucia religijne katolików. W pytaniu o biegłych sądowych i prokuratorskich zawiera się troska o prawdziwą niezależność sędziowską, w tym o kondycję ich sumienia, ale również chęć poznania źródeł wiedzy, na którą powołują się biegli, tej wiedzy, która ma wpływ na ferowane przez sądy wyroki. Jeżeli biegły prokuratury i sądu uważa, że nazwanie prezydenta Lecha Kaczyńskiego "chamem" przez Janusza Palikota nie jest przestępstwem znieważenia najwyższego w RP urzędu, tylko realizacją wolności słowa, a inny z kolei biegły tak podpowiada sądowi, że student Karol Litwin za użyte sformułowania "ćwok", "prostak", "medialna dziwka" pod adresem Donalda Tuska zostaje skazany przez sąd w Kielcach na 8 miesięcy ograniczenia wolności, to mamy dziś obowiązek pytać o nazwiska biegłych i o zasady etyki zawodowej, jakimi się kierują. W obu ostatnich przypadkach biegli językoznawcy robią sobie z sądu kpiny. Najpierw biegły (będący, tak się składa, medialnym celebrytą) prof. Jerzy Bralczyk udowadnia, że określenie "uważam za chama" nie jest tym samym, co nazwanie kogoś "chamem", a potem arbitralnie stwierdza, że słowo to nie jest już dziś w Polsce zniewagą, a ocena zależy od kontekstu sytuacyjnego. Drugi biegły, ten z Kielc, co prawda dał sądowi podstawę do ukarania za znieważające organ konstytucyjny słowa, ale zupełnie pominął, a za nim sąd, inne - mianowicie porównanie Donalda Tuska do Józefa Goebbelsa, a prezydenta Bronisława Komorowskiego do analfabety. Gdzie tu sens i logika? Czy nie ginie w ten sposób dość klarowna przecież litera prawa, gdy własne sumienie, wiedzę i doświadczenie życiowe, szczególnie w sprawach światopoglądowych, próbuje się zastąpić bezpieczną, bo cudzą, opinią biegłego. Sędziowie czują się bezradni czy tylko szukają dla siebie wygodnego alibi? Wojciech Reszczyński
Partnerstwo Wschodnie w Polskim Radiu Polskie Radio traci pieniądze publiczne na opłacanie propagandowej rozgłośni byłych KGB-istów, a w swoich audycjach emitowanych na Ukrainę wzmacnia reżym prezydenta Wiktora Janukowycza i osłabia opozycję. Polską opinią publiczną wstrząsnęła wiadomość o przekazaniu przez prokuraturę informacji na temat kont bankowych białoruskiego opozycjonisty Alesia Bialackiego. Polscy politycy wszystkich opcji wyrażali oburzenie, że organa państwa polskiego udzieliły pomocy aparatowi przemocy prezydenta Aleksandra Łukaszenki, który od wielu lat, wykorzystując brak profesjonalizmu lub naiwność zachodnich dyplomatów, wzmacnia elementy państwa totalitarnego. Dość wspomnieć wizytę ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego oraz szefa niemieckiej dyplomacji Guida Westerwellego w przededniu wyborów prezydenckich na Białorusi w ubiegłym roku. Tymczasem dużo większy skandal trwa od wielu miesięcy w relacjach z naszym większym sąsiadem na wschodzie – Ukrainą. Polskie Radio dla Zagranicy kierowane przez Marka Cajznera finansuje działalność propagandowego radia absolwentów szkół KGB im. Feliksa Dzierżyńskiego: ERA FM.
Reżymowa ERA FM Obserwując słabość i pasywność zachodnioeuropejskich stolic w stosunku do reżymu Łukaszenki, kurs wobec opozycji postanowił zdecydowanie zaostrzyć również prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz, który wygrał wybory głównie dzięki dosypywaniu kart wyborczych do urn oraz podstawieniu darmowych autobusów do punktów głosowania, gdzie wyborcy byli sowicie częstowani wódką. Teraz doszedł do wniosku, że brak perspektyw na wyjście z fatalnej sytuacji gospodarczej Ukrainy powoduje konieczność sfingowania procesu karnego Julii Tymoszenko, stanowiącej dlań największe zagrożenie. O ironio, wszystko pod przykrywką niekorzystnych umów gazowych z Rosją, do których wówczas opozycyjna Partia Regionów Wiktora Janukowycza pchała rząd Tymoszenko, naciskając nań za pośrednictwem podporządkowanych sobie mediów. Szczególne zasługi w kreowaniu Janukowycza na zbawcę Ukrainy, a liderkę ukraińskiej opozycji na zdrajcę ukraińskich interesów i służalstwo wobec Rosji ma rozgłośnia ERA FM. Radio o charakterze niby-informacyjnym, a tak naprawdę czysto propagandowym. ERA FM została stworzona przez rodzinę Derkaczy – jeden z klanów kontrolujących prokremlowską frakcję w ukraińskich służbach specjalnych jeszcze od czasów Związku Sowieckiego. Oficjalnie współwłaścicielem tej rozgłośni jest Andrij Derkacz, absolwent szkoły KGB im. Feliksa Dzierżyńskiego (1990–1993). Andrij Derkacz szczyci się tym, że „był wychowywany na kolanach Kuczmy”. W latach 90 Derkacze zabezpieczali i umacniali dwie kadencje prezydentury Leonida Kuczmy, które zgodnie są uznawane za najgorszy okres w dziejach niepodległej Ukrainy i określane mianem kuczmizmu. W nagrodę za umacnianie postsowieckich mechanizmów funkcjonowania relacji między władzą, mediami i służbami specjalnym klan Derkaczy otrzymał najlepsze częstotliwości UKF w kraju. Wcześniej, przez wiele lat, Derkacze zabiegali o zniszczenie konkurencji, która stanowiła zagrożenie dla ich ERA FM, czyli „ministerstwa prawdy”, jak określają tę stację ukraińscy dziennikarze za Georgem Orwellem. Krótko przed pomarańczową rewolucją w Kijowie zamilkło radio Kontynent, w którym ukraińskojęzyczne serwisy informacyjne oraz audycje obnażające przestępcze oblicze władzy na kilka miesięcy przed swoją śmiercią zaczął tworzyć Georgij Gongadze. Właścicielowi tej rozgłośni Serhijowi Szołochowi w 2004 r., dzięki przychylności amerykańskiej administracji George’a Buscha, udało się uciec przez Polskę do USA i tam otrzymać azyl polityczny. Wcześniej taki azyl otrzymała małżonka Gongadze – Myrosława. Na upublicznionych taśmach majora Melnyczenki, zbiegłego na Zachód ochroniarza Leonida Kuczmy, w czasie, kiedy ówczesny prezydent daje rozkaz likwidacji Georgija Gongadze, słychać również głos ojca Andrija Derkacza – Leonida. Leonid Derkacz w latach 1998–2001 był szefem służb specjalnych, a więc również zwierzchnikiem gen. Ołeksija Pukacza, który przyznał się ostatnio, że osobiście w okrutny sposób zamordował Georgija Gongadze.
Polskie Radio i KGB Pomimo ostrzeżeń dziennikarzy Polskiego Radia oraz niezależnych ekspertów, świadomi, do czyjej firmy popłyną ogromne publiczne pieniądze, Władysław Bogdanowski, członek zarządu Polskiego Radia, oraz Marek Cajzner, dyrektor Polskiego Radia dla Zagranicy, podpisali kontrakt na nadawanie audycji Polskiego Radia na częstotliwościach tuby propagandowej Kuczmy i Janukowycza, radia ERA FM. Mało tego, wcześniej na wniosek Bogdanowskiego i Cajznera zerwano umowy z ponad dwudziestoma rozgłośniami ukraińskimi, publicznymi i prywatnymi, których audycji ukraińskich Polskiego Radia słuchało tygodniowo od 7 do 9 mln obywateli Ukrainy. Cajzner i Bogdanowski zgodzili się również na poszerzenie strefy kontroli Derkaczy nad audycjami Polskiego Radia. W grudniu 2010 r. dyrektor ERA FM Igor Łotaszewski przedstawił w budynku Polskiego Radia na Malczewskiego listę tematów zakazanych. Wykonując wolę absolwentów szkół KGB, Marek Cajzner całkowicie zmienił format audycji i mianował na to stanowisko, wbrew opinii całej redakcji, kierownika sekcji ukraińskiej z Olsztyna i protegowanego Władysława Bogdanowskiego – Romana Bodnara. Bogdanowski był poprzednio dyrektorem rozgłośni olsztyńskiej z nadania SLD. W audycjach redagowanych przez Cajznera i Bodnara oraz na stronach internetowych ich produkcji próżno szukać materiałów krytycznych o reżymie Wikotra Janukowycza. Brak również autorskich materiałów poświęconych najważniejszemu wydarzeniu na Ukrainie ostatnich miesięcy, a więc aresztowaniu i procesowi Julii Tymoszenko. Ekipa Janukowycza i Derkaczy doskonale zdaje sobie sprawę, że tylko zdecydowane stanowisko Zachodu może zniweczyć wysiłki na rzecz zakończenia kariery politycznej Tymoszenko, która pomimo wielu własnych błędów jest obecnie jedynym liderem zdolnym zjednoczyć opozycję przed przyszłorocznymi wyborami. Zgodnie z wytycznymi dyrektora Łotaszewskiego Cajzner i Bodnar nie analizują również relacji ukraińsko-rosyjskich, a także klanowej struktury funkcjonowania ukraińskiej gospodarki i polityki, choć wszyscy eksperci są zgodni, że klanowy system funkcjonowania tego państwa stanowi największy problem w rozwoju demokracji oraz wolnego rynku nad Dnieprem. Audycje Polskiego Radia Cajznera i Bodnara, podobnie jak styl ERA FM, pobrzmiewają wzorcami tego rodzaju produkcji czasów sowieckich. Okrągłe sformułowania o wizycie Janukowycza na Helu, bez żadnej krytyki zaostrzenia kursu jego ekipy wobec opozycji, budzą uśmiech politowania wśród ukraińskich słuchaczy.
Partnerstwo Wschodnie z KGB Polski MSZ Radosława Sikorskiego pragnie dobrze sprzedać piarowsko program Partnerstwa Wschodniego. Dyrektor Polskiego Radia dla Zagranicy Marek Cajzner działa za wiedzą i zgodą resortu Sikorskiego. Tajemnicą poliszynela jest to, że stanowisko zawdzięcza wsparciu Ryszarda Schnepfa, związanego z Sikorskim byłego wiceministra spraw zagranicznych, a obecnie ambasadora w Hiszpanii, oraz Jacka Multanowskiego, dyrektora jednego z departamentów MSZ. Oficjalnie program Partnerstwa Wschodniego jeszcze nie jest realizowany. Pozornie działania Marka Cajznera i Władysława Bogdanowskiego oraz Partnerstwo Wschodnie nie mają ze sobą nic wspólnego. Jeśli nawet stosunkowo skromne publiczne środki możliwe do uruchomienia na wspieranie demokratycznych procesów na Wschodzie są wydatkowane na wzmacnianie monopolu medialnego postsowieckich klanów na Ukrainie, które swoją pozycję zbudowały na kontaktach i metodach poznanych w szkołach KGB, to trudno wymagać od społeczeństwa ukraińskiego efektywności w walce z potężnymi siłami postkomunizmu. Byłego prezydenta Czech Václava Havla stać było na wystosowanie listu otwartego w obronie Julii Tymoszenko i ukraińskiej demokracji. W tym czasie polskie MSZ wspiera oprawę medialną rodzącej się dyktatury Janukowycza. Jan Nowak
Starak kupuje dwa razy Jerzy Starak to małżonek Anny Starak (na zdjęciu), pani na Łazienkach i byłej udziałowcy spółki Warta. Jerzy Starak jest znanym biznesmenem i człowiekiem skrupulatnym, właśnie kupił dwa razy ta sama spółkę w Kazachstanie. Dla pewności? Dzisiaj Polpharma umieściła na swojej stronie internetowej następujący komunikat:
"20 września br. Polpharma stała się większościowym udziałowcem w spółce, będącej właścicielem firmy Chimpharm w Szymkiencie. W praktyce oznacza to przejęcie kontroli nad największym lokalnym producentem leków w Kazachstanie." Problem w tym ze Chimpharm został już sprzedany w końcu lipca. Pisaliśmy o tym już dwa razy:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/26888,kazachstanskie-gry-staraka
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/26722,kontrakt-marzen-w-kazachstanie
Jeszcze w lipcu większościowym właścicielami Chimpharmu były trzy spółki:
- brytyjska spolka Westgain Limited - 58% akcji
- cypryjska spolka Combonila Investments - 29% akcji
- brytyjska spolka TAU Limited - .5% akcji
W końcu lipca 98% udziałów w Chimpharm kupiła nowa holenderska spółka Central Asia Pharma Holding BV, będąca z kolei 100% filia cypryjskiej spółki Visor. W radzie nadzorczej holenderskiej spółki zasiadają od 3 sierpnia panowie Jerzy Starak i Jacek Glinka, a oprócz nich jest tam jeszcze dwóch Kazachów i jakiś dwóch panów z Rosji. Teraz dowiadujemy się ze Polphama została większościowym udziałowcem w Chimpharmie poprzez zakup udziałów w powyżej wspomnianej spółce Central Asia Pharma Holding BV. Czyli Jerzy Starak kupił spółkę Chimpharm od samego siebie?
Nasuwa się pytanie, jaka była różnica ceny pomiędzy transakcja z końca lipca i transakcja obwieszczona dzisiaj przez Polpharme i gdzie powędrowała cześć pieniędzy polskiej Polpharmy? Pytanie do pana Bruno Valsangiacomo z Zurichu, nadzorcy pana Staraka.
Arrivederci don Rosati Niezatapialny don Rosati na nowo mowi o "naszych pieniadzach" w TOK FM. Ostatnim razem, kiedy don Rosati zajmowal sie naszymi pieniedzmi, jako czlonek rady nadzorczej FOZZ, Polska straciła kilkaset milionow $. Don Rosati, gdzie są nasze pieniadze ? "Ludzie honoru" sa selekcjonowani wedlug bardzo ostrych kryteriow. Najwazniejsza cecha, ktora ma decydujace znaczenie dla zaliczenia do grona "ludzi honoru" jest pochodzenie kandydata. Poniewaz don Rosati ma pochodzenie dobre i sprawdzone zostal przyjety w poczet kandydatow PO do Sejmu RP. Pisalismy juz o tym przed kilkoma tygodniami:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/24437,fozz-chowa-sie-w-sejmie-rp
Oczywiscie, jako nowy czlonek La Famiglia PO, don Rosati rozuchwalil sie i zaczal dzisiaj rano belkotac cos w radiu TOK FM na temat "naszych pieniedzy" w Brukseli:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,10326308,Rosati_w_TOK_FM__Nasze_pieniadze_w_Brukseli_wolalbym.html
Don Rosati stwierdzil bez ceregieli, ze nasze pieniadze to on powierzy czlonkom La Famiglia PO. Tylko chwileczke, don Rosati nie rozliczyl sie jeszcze z tych setek milionow dolarow naszych pieniedzy ktore wyparowaly z FOZZ, don Rosati, gdzie sa pieniadze FOZZ ? Najwyzszy czas aby polscy wyborcy powiedzieli: arrivederci don Rosati !
Koniec modelu TVN24? Podczas kiedy TVN czeka na te obwieszczone miliardy od inwestorow, najwieksza prywatna francuska stacja telewizyjna TF1 rozwaza zamkniecie swojego kanalu informacji ciaglej LCI. Czyzby model biznesowy gadania na okraglo sie przezyl ? TF1 to najwiekszy prywatny nadawca telewizyjny we Francji. LCI to kanal informacyjny nadawany poprzez sieci platne (satelita, kabel), utworzony w 1994 roku. Z czasem LCI przybylo dwoch konkurentow darmowych, dystrybuowanych przez siec numeryczna (i Télé w 1999 roku) i BFM TV (w 2005 roku).
Dla ciekawostki: i Télé nalezy do grupy Vivendi (Canal+).
W tym tygodniu dyrekcja LCI oznajmila ze jezeli nie zostanie znaleziony nowy model ekonomiczny dla stacji, zamknie ona swoje operacje w koncu tego roku. LCI zatrudnia 140 osob. Sieci dystrybucyjne Canal + i Numericable zapowiedzialy obnizenie rocznych oplat dytrybucyjnych ktore ida na konto LCI. Do tego przychody reklamowe, ktore juz spadly o 8 milionow Euro, moga spadac dalej. Dyrekcja LCI deklaruje wiec dwie opcje: (a) LCI pozostanie kanalem platnym i zostanie zamknieta w koncu roku lub (b) LCI stanie sie kanalem darmowym na licencji sieci numerycznej, na co wymagana jest zgoda regulatora. No ale to wszystko nie dotyczy tematu TVN, Polska jest wyspa jak wiemy.
Dymisja w Brukseli Albo jest sie wysokim ranga neutralnym urzednikiem Komisji Europejskiej w Brukseli albo jest sie zalatwiaczem interesow partyjnych kolegow w Warszawie. Lewandowski juz wybral. Wedlug Kodeksu Deontologii Komisarzy Unijnych, czas na jego dymisje. O politycznych wybrykach komisarza europejskiego Lewandowskiego w Warszawie z niesmakiem wypowiadają sie urzednicy europejscy, nawet niektorzy partyjni koledzy Lewandowskiego. W Brukseli tego typu zachowanie jest bardzo zle widziane. O tym, ze Lewandowski zlamal lub nagial Trakat Unii sa przekonani czolowi eksperci z CEPS, brukselskiego centrum ds. polityki europejskiej. Manuel Barroso spotu jeszcze nie widzial, ale chyba powinien zaczac dzialac, na bazie Kodeksu Deontologii Komisarzy Europejskich:
http://ec.europa.eu/commission_2010-2014/pdf/code_conduct_fr.pdf
Wszystko jest dokladnie opisane:
Paragraf 1.1: "W imie zasady neutralnosci, Czlonkowie Komisji powinni wstrzymac sie od deklaracji publicznych w imieniu ich partii, chyba ze sa sami kandydatami do wyborow (patrz ponizej)"
Paragraf 1.1: "Jezeli Czlonek Komisji zamierza odgrywac aktywna role w kampanii politycznej swojej partii, powinien on zawiesic swoja prace jako Czlonek Komisji podczas calego okresu trwania tej kampanii politycznej.
Paragraf 2.1.: "Na zadanie Przewodniczacego Komisji, Czlonek Komisarz sklada swoja dymisje."
Paragraf 2.2: "Na bazie artykulow 245 i 247 Traktatu Europejskiego, jezeli Czlonek Komisji popelnil powazne wykrocznie moze byc on zdymisjonowany przez Trybunal Europejski, na wniosek Komisji lub Parlamentu Europejskiego" Mamy juz slynny precedens z dymisja calej Komisji Europejskiej (tzw. Komisja Santera), 15 marca 1999, na skutek skandalu wokol osoby jednego z Czlonkow Komisji. W przypadku afery Lewandowskiego, rola Barroso tez wymaga wyjasnienia.
Do roboty. Stanislas Balcerac
Dłoń premiera powoduje wytrysk Któż nie słyszał o listku figowym? O listku figowym słyszał pewnie każdy, ale nie każdy wie, jakie z listkiem figowym wiąże się największe rozczarowanie. A największe rozczarowanie pojawia się po uchyleniu listka figowego - kiedy zobaczy się pod nim nie to, czego można było się tam spodziewać, tylko ... figę. Podobnej deziluzji można doznać uchylając listka figowego na naszej młodej demokracji. Mam oczywiście na myśli tych pierwszorzędnych fachowców, którzy naszych Umiłowanych Przywódców tresują. Kiedyś, jeszcze za koszmarnych czasów komuny ukazała się w Polsce powieść Angielczyka Priestleya o dwóch naukowcach, którzy na skutek jakichściś niekorzystnych dla siebie zawirowań na macierzystej uczelni, zajęli się tresurą tubylczych polityków; jednego z partii rządzącej, a drugiego z opozycji. Podjąwszy się tego zadania umówili się, że tresura, która z oczywistych względów i w jednym i w drugim przypadku utrzymywana była w ścisłej tajemnicy, będzie prowadzona w identyczny sposób, tak, by obydwaj politycy wykonywali takie same gesty, identycznie się zachowywali i używali identycznych grepsów podczas przemówień. W rezultacie, kiedy już obydwaj pogromcy ukończyli swoją pracę i zainkasowali honorarium, nastąpił telewizyjny finał w postaci debaty obydwu wytresowanych w ten sposób mężów stanu. Wybuchł niebywały skandal, bo obydwaj antagoniści nie tyle wygłaszali identyczne slogany, ale również tak samo gestykulowali i używali takiej samej mowy ciała. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku premiera Donalda Tuska i pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, którzy identycznie gestykulują podczas przemawiania, co pokazuje, że Platforma Obywatelska musi korzystać z usług tego samego pogromcy, pewnie podstawionego przez tajne służby, podobnie jak spora liczba polityków w różnych partiach. Ale nie tylko takie ryzyko się pojawia. W miarę rozwijania się kampanii wyborczej trzeba również eskalować środki oddziaływania na opinię publiczną, która zachowuje się podobnie, jak narkoman. Dotychczasowe dawki politycznej wścieklizny już nie wystarczają do wywołania oszołomienia, toteż, dla wywołania koniecznego w demokracji stanu onieprzytomnienia opinii publicznej, niezbędna jest eskalacja bodźców, co może doprowadzić do sytuacji znanych raczej z despotii wschodnich, niż z ustroju republikańskiego. Zresztą nie przesadzajmy z tym republikanizmem; Kazimierz Chłędowski, jako były minister dla Galicji w czasach Najjaśniejszego Pana, a więc - człowiek z polityką obeznany, wspomina wizytę we Francji, gdzie przyglądał się jakiejś uroczystości z udziałem tamtejszego prezydenta. Uderzyły go nadzwyczajne środki bezpieczeństwa, jakich nigdy nie widział w c-k Monarchii, z czego wyciągnął jedynie słuszny wniosek, że republika musi być od monarchii znacznie kosztowniejsza. Od tej zasady bywają oczywiście wyjątki; taka na przykład Korea Północna jest republiką tylko pozornie, żeby było ładniej, bo tak naprawdę stanowi monarchię absolutną, niczym Prusy Fryderyka II. I właśnie w Korei Północnej tamtejsi spece od wizerunku monarchy, wprost wychodzą ze skóry, żeby, co pewien czas podekscytować tamtejszy lud jakimiś nowymi rewelacjami. Wiadomo na przykład, że narodzinom Ukochanego Przywódcy towarzyszyło pojawienie się jaskółek mówiących ludzkim głosem oraz inne nadzwyczajne wydarzenia. I oto doczekaliśmy się podobnej rewelacji również w naszym nieszczęśliwym kraju. W Internecie, na który jestem zdany w peregrynacji po Ameryce wyczytałem, że przed kilkoma dniami premier Donald Tusk wybrał się na oględziny odwiertu w złożach gazu łupkowego. I oto, kiedy tylko premier przy odwiercie się pojawił, z otworu nastąpił wytrysk gazu, niczym z butelki szampana, z której wysadzono korek. Nieomylny to znak, iż premier Tusk musi mieć właściwości podobne do tych przypisywanych w Średniowieczu francuskim królom. Król francuski, poza tym, że powinien być „słodki”, miał jeszcze zdolność leczenia dotykiem. Premier Tusk wprawdzie jeszcze dotykiem nie uzdrawia, ale to nic nie szkodzi, bo skoro za dotknięciem niechybnej jego ręki z głębi ziemi wytryskają strumienie gazu, to może nawet być jeszcze ważniejsze. Bo natychmiast się okazało, że inscenizacja wytrysku gazu spod niechybnej ręki premiera Tuska miała stworzyć okazję do wypowiedzenia przezeń proroctwa precyzującego datę uniezależnienia naszego nieszczęśliwego kraju od Rosji. Czynnikiem uniezależniającym nas od Rosji ma być wspomniany gaz, tryskający z głębi ziemi pod dotknięciem ręki premiera Tuska - tego samego, który 13 grudnia 2007 roku, jak powiadają - bez czytania - podpisał w Lizbonie traktat uzależniający Polskę od biurokratycznej międzynarodówki, która z niemieckiej poręki administruje narodami Europy, zaś po katastrofie w dniu 10 kwietnia w Smoleńsku, wraz z ministrem Grasiem i panem Arabskim zdecydował o przyjęciu konwencji chicagowskiej, która uzależniła Polskę od Rosji nawet w zakresie możliwości wyjaśnienia przyczyn katastrofy, w której zginął prezydent państwa. W takim kontekście trudno uwierzyć, że premier Tusk wygłasza swoje deklaracje serio - i to nie tylko, dlatego, ze są one efektem tresury, jakiej został poddany na okoliczność kampanii wyborczej, ale przede wszystkim, dlatego, że do roku 2035, kiedy owo uzależnienia miałoby nastąpić, strategiczni partnerzy, a więc - Rosja i Niemcy, zdążą zrealizować swoje projekty dotyczące naszego nieszczęśliwego kraju, włączając w to również wspomniane złoża łupkowego gazu, który w politycznej propagandzie najwyraźniej zaczyna pełnić rolę kwiatu paproci. SM
Nie mam pretensji do sądu i PKW, mam do ustawodawcy "Super Express": - To będą pierwsze wybory w demokratycznej Polsce bez głównego krytyka demokracji. Symboliczne. Janusz Korwin-Mikke: - Niestety tak. Nie będę kandydował osobiście, ale to nie znaczy, że nie startuje moja partia Nowa Prawica. Startuje i wejdzie do Sejmu. Janusz Korwin-Mikke: Przegonić Niemcy? Co za problem?!Janusz Korwin-Mikke: Przegonić Niemcy? Co za problem?!
Jeżdżąc po kraju, zauważyłem, że ludzie jak gdyby pogodzili się ... - Nie startuje w całym kraju, ale tylko w 20 okręgach. To niweluje te szanse. - Jeżeli nastawienie mediów będzie takie, że będą nas dostrzegały, to nie będzie problemu, jestem spokojny.
- Wyjaśnijmy, dlaczego pana zabraknie? - Zgodnie z kodeksem wyborczym partie zarejestrowane w 21 okręgach startują w całym kraju. Zgłosiliśmy podpisy w 25 okręgach. 20 nam przyjęto, a w 5 pojawiały się trudności, nie uznano nam części podpisów. Z tym, że 21 okręg zarejestrowano nam po czasie. I tu zaczyna się kuriozum. Ustawa mówi dwie sprzeczne rzeczy. Z jednej, że prawo do startu mamy, gdyż zarejestrowaliśmy się w 21 okręgach. Z drugiej, że nie mamy, gdyż nie zarejestrowaliśmy tego 21 okręgu we właściwym czasie.
- Ale złożyli państwo podpisy o czasie? - Jak najbardziej. I to jest dziwaczne, bo rejestracja zależała tu od opóźnień pracy lokalnej komisji, a nie od nas. W ten sposób można złożyć do grobu każdą partię.
- Zastanawiam się, czy można to jakoś uściślić w przepisach... - Zapewne nie można, bo podważanie podpisów zawsze jest i będzie uznaniowe. Te warszawskie komisje działały jednak wbrew wyrokowi Sądu Najwyższego! SN wcześniej orzekł już, że jeżeli na listach poparcia jest PESEL, to można sprawdzić nazwisko. Tu komisja widząc niewyraźny podpis po prostu skreślała i PESEL miała w nosie.
- Decyzja Sądu Najwyższego w pańskiej sprawie zaskoczyła pana? - Liczyłem się z tym, że protest zostanie odrzucony. Miałem jednak nadzieję, ze skoro sąd go przyjął, to wyda jakieś postanowienie. Zdecydował się jednak postanowienia nie wydać. To dziwne. Dodam też, że według ekspertów sąd wydałby opinię korzystną dla nas, gdyby miał taką możliwość! Problem w tym, że nie ma odpowiedniej ścieżki prawnej, która na to pozwala! To paradoksalna sytuacja, w której sąd może po wyborach unieważnić wybory, ale nie może unieważnić drobnej decyzji komisji wyborczej w kampanii. Choćby prowadziła ona do unieważnienia wyborów. To nie jest zresztą wina Państwowej Komisji Wyborczej ani Sądu Najwyższego, tylko luk w prawie z winy parlamentu.
- Nie czuje się pan, zatem pokrzywdzony przez PKW ani SN? - Absolutnie nie. Przeciwko nam działały dwie lokalne komisje wyborcze w Warszawie. Być może, dlatego, że Warszawa to miasto biurokracji, a my tę biurokrację tępimy, jako jedyni. Ciekawe jest to, że rzecznik prasowy SN podobno prosił, by móc ogłosić wyrok w mojej sprawie. Jest nim sędzia Hofmański, który miał dzięki temu chwilę satysfakcji. W swoim czasie nazwałem m.in. go znacznie dosadniej niż łajdakiem. Chodziło o sprawę byłego prezydenta Szczecina i senatora RP Mariana Jurczyka. Jurczyk był agentem SB, co stwierdziły cztery różne składy sędziowskie. I w Sądzie Najwyższym m.in. pan sędzia Hofmański orzekł, że Jurczyk "oczywiście" nie był agentem. To tak jakby dał w pysk wszystkim poprzednim sędziom! Wyzwałem skład od łajdaków, ale sprawa została umorzona. Dziś pan Hofmański mógł się odegrać. Janusz Korwin-Mikke
Jeszcze w sprawie Korwin-Mikkego. "Fakt, że do sprawy Sąd Najwyższy wróci po wyborach niesie ryzyko rozgrywania wyniku głosowania" Spore echo po mojej dzisiejszej rozmowie z Januszem Korwin-Mikke w radiowej Trójce. Fani Nowej Prawicy jak zawsze niezadowoleni z niewystarczającego zrozumienia dla jego postulatów i mojego pilnowania, (co ważne zwłaszcza w medium publicznym!) by nikogo nie traktować brzydkimi słowami. Ale i sporo głosów, że udało się pogłębić kilka ważnych spraw. Jednak jeden głos od przyjaciela z Gdańska wart odnotowania. Dotyczy on zawieszenia przez Sąd Najwyższy sprawy protestu wyborczego JKM. W skrócie - przypomnę - chodzi o to, że chociaż komitet Nowej Prawicy złożył podpisy w 25 okręgach w terminie, z czego w 21 wystarczającą ich ilość, to komisje wyborcze sprawdziły je i zweryfikowały w kilku okręgach po wymaganym terminie. Konsekwencje są poważne - Korwin-Mikke nie ma prawa do startu w całym kraju, nie ma też jednego numeru listy. Oznacza to ni mniej ni więcej, że tempo pracy urzędnika może decydować o tym czy jakaś lista weźmie udział w wyborach czy nie. Cytuję mojego przyjaciela:
Fakt, że do sprawy Sąd Najwyższy wróci po wyborach niesie ryzyko rozgrywania wyniku głosowania. Jak wygra ktoś sędziom i obozowi władzy miły, to się protest odrzuci. Ale jak wygra ktoś władzy nie miły - to można będzie wybory unieważnić. W imię czystości reguł sprawa powinna być, więc bezwzględnie wyjaśniona przed wyborami. Tak oczywiście być nie musi, miło by było ufać w całkowitą bezstronność wymiaru sprawiedliwości, ale niestety - tak całkiem nie ufam. Wspomniane ryzyko jest, bowiem poważne. Postulat zamknięcia wątpliwości przed wyborami jak najbardziej słuszny! Michał Karnowski
Korwin-Mikke: Nie Sejm ma ustalać podatki, ale rada stanu Janusz Korwin-Mikke, prezes Nowej Prawicy, który był gościem "Salonu politycznego Trójki" powiedział, że w Polsce podatki są za wysokie. Jego zdaniem powinno się zlikwidować m.in. podatek dochodowy. Ten podatek jest nonsensem. PIT i CIT precz. Tego podatku nigdy nie płaci producent. Piekarz nigdy nie zapłacił podatku od chleba. Jeśli pan podniesie podatek od piekarza, to piekarz natychmiast podnosi cenę chleba, bo musi przerzucić koszty na klienta – powiedział Korwin-Mikke. Karol Marks powiedział wyraźnie, że aby zbudować socjalizm, trzeba zbudować demokrację. Startuję, żeby odebrać ludziom demokrację. Nie Sejm ma ustalać podatki, ale rada stanu. Grono jedenastu rozsądnych ludzi, pod okiem – powiedzmy – 30-osobowego Senatu, plus ewentualnie byli prezydenci. I to wszystko – powiedział Korwin-Mikke. Sejm mógłby uchwalać jedynie wysokość podatków – dodał prezes Nowej Prawicy. JKM
Premier Izraela dziękuje Obamie za sprzeciw ws. rezolucji o niepodległości Palestyny
Nie trzeba być p. Jackowskim, znanym jasnowidzem, aby z góry przewidzieć reakcję urodzonego na Hawajach prezydenta USA – admin.
IAR, 21.09.2011. Benjamin Netanjahu dziękuje Barackowi Obamie za sprzeciw wobec rezolucji uznającej państwowość Palestyny. Premier Izraela spotkał się z Prezydentem USA przy okazji 66 Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku. Po wystąpieniu na forum ONZ Barack Obama udał się do sali konferencyjnej, gdzie czekał już na niego Benjamin Netanjahu. Na tle amerykańskich i izraelskich flag obaj przywódcy uścisnęli dłonie. Prezydent USA, który w ostatnich dniach był oskarżany przez amerykańską prawicę o narażenie na szwank interesów Izraela, podkreślał nierozerwalne związki pomiędzy oboma krajami. Następnie powtórzył to, co mówił do światowych przywódców biorących udział w Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych. Obama podkreślił, że pokój pomiędzy Izraelem a Palestyna nie zostanie osiągnięty poprzez rezolucje ONZ, ale musi być wynikiem kompromisu. Benjamin Netanjahu podziękował Obamie za to stanowisko i zapowiedź głosowania w Radzie Bezpieczeństwa przeciwko uznaniu państwowości Palestyny. „ To odznaka honoru. Cieszę się, że ją Pan nosi” – zwrócił się do Obamy premier Izraela. Za kilka godzin prezydent USA spotka się z przywódcą Autonomii palestyńskiej Mahmoudem Abbasem.
Rocznica powstania Narodowych Sił Zbrojnych Gajowy, rzemiennym dyszlem wędrując po górach, zapomniał o ważnej dla wielu Polaków rocznicy z dnia 20 września. Więc chociaż z opóźnieniem, ale zamieszcza okolicznościowy artykuł.
Dziś rocznica powstania NSZ – czy pamiętamy?! Chwała Niezłomnym Rycerzom!
Dziś mija rocznica powstania NSZ. Pamiętajmy w modlitwach poległych. Czcijmy tych, którzy jeszcze żyją. Kultywujmy ich idee, które nakazywały służbę Narodowi nawet za cenę własnego życia.
20 IX 1942 – Powstają Narodowe Siły Zbrojne. Narodowe Sił Zbrojne zostały utworzone w wyniku połączenia Organizacji Wojskowej Związek Jaszczurczy i części Narodowej Organizacji Wojskowej, która nie podporządkowała się umowie scaleniowej z Armią Krajową. Ponadto w skład Narodowych Sił Zbrojnych weszło także szereg mniejszych organizacji o charakterze narodowym, jak: Narodowo-Ludowa Organizacja Wojskowa, Polski Obóz Narodowo-Syndykalistyczny, Zakon Odrodzenia Polski, Zbrojne Pogotowie Narodu, Legion Unii Narodów Słowiańskich, Narodowa Konspiracja Niepodległości oraz częściowo: Konfederacja Zbrojna, Organizacja Wojskowa „Wilki”, Bojowa Organizacja „Wschód”, Polska Organizacja Zbrojna, Polskie Wojska Unijne, Korpus Obrońców Polski, Załoga Partyzantów Wojskowych, Związek Kobiet Czynu, Młody Nurt. Do Narodowych Sił Zbrojnych przeszła również część lokalnych struktur AK, zwłaszcza na północnym Mazowszu i w Białostockiem. Z Armii Krajowej pochodziła też część wyższej kadry oficerskiej Narodowych Sił Zbrojnych, np. kolejni Komendanci Główni Narodowych Sił Zbrojnych płk dypl. Tadeusz Kurcyusz ps. „Żegota”, „Morski” i mjr/płk Narodowych Sił Zbrojnych Stanisław Nakoniecznikow (Nakoniecznikoff-Klukowski) ps. „Kmicic”. Narodowe Siły Zbrojne w czasie okupacji liczyły według własnych danych ok. 70-90 tys. ludzi. Politycznie Narodowe Siły Zbrojne były związane z tworzoną przez byłych członków Obozu Narodowo Radykalnego Grupą „Szańca”.
Źródło: http://www.endecja.pl/
Unia Europejska: Chiny deklarują pomoc w zamian za dostęp do rynku unijnego
Ciekawe, oj ciekawe… – admin
Chiny zaoferowały europejskim przywódcom, że pomogą im utrzymać euro w zamian za uznanie ich gospodarki za gospodarkę rynkową. Pozwoliłoby to na jeszcze większy eksport tanich towarów chińskich do Europy. Premier tego kraju Wen Jiabao złożył taką propozycję na spotkaniu z liderami biznesu i urzędnikami podczas Światowego Forum Ekonomicznego, odbywającego się w chińskim mieście Dalian. – Kraje europejskie stoją wobec problemów z długami, a my wielokrotnie już oferowaliśmy pomocną dłoń. Będziemy nadal tam inwestować – zapewnił chiński premier. Zasugerował, by kraje europejskie podjęły działania na rzecz szybkiego uznania gospodarki chińskiej za gospodarkę rynkową. Chiny taki status mają uzyskać – zgodnie z zasadami Światowej Organizacji Handlu – do 2016 r., ale już teraz chciałyby korzystać z tego statusu i więcej eksportować do krajów Unii. Rzeczniczka Komisji Europejskiej zbagatelizowała te sugestie. Mówiła, że podczas niedawnej rozmowy telefonicznej premiera Chin z komisarzem unijnym Jose Manuelem Barroso „w ogóle nie rozmawiano na ten temat”. Dodała jednak, że urzędnicy pracują „intensywnie” w sprawie negocjacji dot. uznania gospodarki chińskiej za gospodarkę rynkową. Nowy status gospodarki chińskiej zmieni sposób naliczania cła przez UE, która obecnie chroni rodzimych producentów. Jeśli zmieni się status gospodarki chińskiej, UE nie będzie mogła uznawać za dumpingowe cen na wiele towarów. Chiński premier przekonuje, że Europejczycy w znacznie mniejszym stopniu obawiają się chińskich towarów niż Amerykanie. Niemiecka fundacja Marshall Fund opublikowała dane sondażowe, z których wynika, że 46 proc. Europejczyków uważa, że chińska gospodarka nie stanowi zagrożenia dla Europy. 62 proc. obywateli sądziło również, że Chiny nie stanowią zagrożenia wojskowego. Dla porównania aż 62 proc. Amerykanów uważa, że Chińczycy stanowią zagrożenie ekonomiczne, a 47 proc. uważa, że stanowią oni również zagrożenie wojskowe. Najbardziej pro-chińskie kraje UE z 12 objętych badaniem to: Rumunia, Bułgaria, Holandia, Francja, Portugalia, Wielka Brytania i Hiszpania. Niemcy, Włochy i Słowacja są na drugim końcu skali. Pomimo deklarowanej ostrożności, włoskie władze spotkały się w ub. tygodniu w Rzymie z przedstawicielami chińskiego funduszu China Investment Corporation. Pojawiły się spekulacje, że Chińczycy będą kupować włoskie obligacje. Źródło: EUObserver, AS
O encyklice „Mortalium animos” Wydana w 1928 roku przez papieża Piusa XI encyklika „Mortalium animos” jest jednym z tych dokumentów, o których z pewnością rzesze współczesnych katolików — zarówno duchownych, jak i świeckich — nigdy nawet nie słyszały. Tymczasem zawiera ona liczne prawdy związane z relacjami pomiędzy Kościołem a heretyckimi i schizmatyckimi sektami. Zauważając ówczesne globalne dążenia do jedności politycznej, papież przestrzega przed fałszywie rozumianym zjednoczeniem religijnym, które miałoby zaistnieć pomiędzy katolikami i ludźmi nieprzyjmującymi wszystkich prawd podanych do wierzenia przez Kościół katolicki:
W tym celu urządzają zjazdy, zebrania i odczyty z nieprzeciętnym udziałem słuchaczy i zapraszają na nie dla omówienia tej sprawy wszystkich, bez różnicy, pogan wszystkich odcieni, jak i chrześcijan, ba, nawet tych, którzy — niestety — odpadli od Chrystusa, lub też uporczywie przeciwstawiają się Jego Boskiej naturze i posłannictwu. Katolicy nie mogą żadnym paktowaniem pochwalić takich usiłowań, ponieważ one polegają na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne, o ile, że one w równy sposób, chociaż w różnej formie, ujawniają i wyrażają nasz przyrodzony zmysł, który nas pociąga do Boga i do wiernego uznania Jego panowania. Wyznawcy tej idei nie tylko są w błędzie i łudzą się, lecz odstępują również od prawdziwej wiary, wypaczając jej pojęcie i wpadając krok po kroku w naturalizm i ateizm. Z tego jasno wynika, że od religii przez Boga nam objawionej, odstępuje zupełnie ten, ktokolwiek podobne idee i usiłowania popiera [1]. Niestety, ale czytając powyższy fragment encykliki, przychodzą mi na myśl międzywyznaniowe spotkania w Asyżu, zaaranżowane w 1986 roku przez Jana Pawła II. Czyż nie są one smutnym przykładem tego, o czym pisze Pius XI? Co gorsza, następca papieża z Polski, Benedykt XVI, zapowiedział, że w październiku 2011 r. odbędzie się w Asyżu kolejne spotkanie międzyreligijne z jego udziałem. W dalszej części „Mortalium animos” papież przypomina, że Kościół Chrystusowy był, jest i zawsze będzie tylko jeden — jedyny — a jest nim oczywiście Kościół katolicki. Przytacza także słowa Laktancjusza:
Tylko… katolicki Kościół przestrzega prawdziwej wiary. On jest świątynią Boga. Kto do niego nie wstąpi, lub go opuszcza, ten z dala od nadziei życia i zbawienia. Natomiast o właściwym dążeniu do zjednoczenia chrześcijan pisze Pius XI:
Pracy nad jednością chrześcijan nie wolno popierać inaczej, jak tylko działaniem w tym duchu, by odszczepieńcy powrócili na łono jedynego, prawdziwego Kościoła Chrystusowego, od którego kiedyś, niestety, odpadli. Powtarzamy, by powrócili do jednego Kościoła Chrystusa, który jest wszystkim widomy i po wsze czasy, z woli Swego Założyciela, pozostanie takim, jakim go On dla zbawienia wszystkich ludzi ustanowił. Jak widać, prawdziwy „ekumenizm” nie ma wiele wspólnego z tym, jaki uprawiają posoborowi „odnowiciele”. Patrząc na odejście wielu sług Kościoła od tradycyjnej katolickiej doktryny, pozostaje mi jeszcze na koniec przytoczyć wezwanie papieża Piusa XI:
W tej ważnej i doniosłej sprawie prosimy o wstawiennictwo Najświętszej Dziewicy Maryi, Matki Łaski Bożej, Zwyciężczyni wszystkich herezji i Wspomożenia Wiernych i wzywamy wszystkich chrześcijan, by się do Niej modlili, aby Ona przez swe wstawiennictwo dała Nam doczekać się jak najprędzej tego upragnionego dnia, w którym ludzie pójdą za głosem Jej Boskiego Syna i „zachowają jedność ducha węzłem pokoju”.
[1] Wszystkie cytaty za: Pius XI, Mortalium animos, wyd. Te Deum, Warszawa 2001.
Czas na zmiany – Polska nadal w „iluzji” Jasnowidz Krzysztof Jackowski: Polska upadnie w listopadzie, pogoda zacznie wariować, Europą wstrząśnie zamach – przepowiednia na listopad.
http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/krzysztof-jackowski-polska-upadnie-w-listopadzie_205653.html
Ja nie obśmiewam takiej hipotezy ,że lll wojna światowa może rozpocząc się np. w ciągu roku lub dwóch. Każdy kto śledzi sytuację na świecie widzi, że eskalacja konfliktów międzynarodowych, zamieszek, protestów – nasila się w stosunkowo krótkim okresie czasu. Każdy dostrzega fale kryzysu ekonomicznego, każdy widzi sytuacje na Bliskim Wschodzie, teraz protesty w Nowym Jorku, każdy słyszy polityków jak np. Nigel Fargae mówiących między innymi o rozpadającej sie Uni Europejskiej. Mówienie o lll wojenie światowej jeszcze 10 lat temu to może było jakimś kuriozum. Natomiast w dniu dzisiejszym jest wystarczająco danych, aby takie hipotezy wysuwać. Pytanie do Pana Jackowiskiego jest tylko takie: na ile rzeczywiście używa On swojej zdolności jasnowidzenia, a na ile wysuwa swoje wnioski na podstwie ”łączenia puzzli”?
Gerald Celente – prognostyk światowych trendów i zdarzeń
Apokalipsa 2011 jest nieunikniona!
(Wolny przekład z niemieckiego. W nawiasach komentarze tłumacza.)
Czytelnicy stron internetowych niemieckiego wydawnictwa Kopp Verlag przyzwyczali się już zapewne do niepokojących wiadomości, które wydawnictwo to rozpowszechnia. Jednak w porównaniu z tym, co serwuje nam Gerald Celente – jeden z renomowanych prognostyków światowego rozwoju zdarzeń – w swoim najnowszym Newsletter „The Trends Journal”, wiadomości prezentowane przez wspomniane wyżej wydawnictwo mogą wydawać się jeszcze bardzo dobre.
Najnowsza prognoza Celente nosi w tłumaczeniu na język polski tytuł „Pierwsza Wielka Wojna XXI wieku – przygotujcie się na walkę o przetrwanie”. Przy tym Celente nie pisze w niej o Kongo albo jakimś innym odległym państwie, w którym mają miejsce militarne konflikty. On prognozuje ogólnoświatową (globalną) wojnę o przetrwanie – i to tuż przed drzwiami naszych mieszkań – jeszcze na rok 2011! Przy tym z całą pewnością jest on jedynym prognostykiem, który swoich czytelników zupełnie otwarcie nawołuje do zaopatrzenia się w broń. Celente już od ponad 20 miesięcy prognozuje upadek USA i Europy – jednak do tej pory przewidywał go na rok 2012. Ostatnio skorygował swoje prognozy i ostrzega w nich przed wybuchem wspomnianej wyżej wojny jeszcze w roku 2011 – tak w USA jak i w Europie. Za podstawę swoich przewidywań przyjmuje: powrót kryzysu gospodarczego, który spowoduje wręcz nieopisanie wielkie imigracyjne ruchy olbrzymich rzesz ludzi, którzy za chlebem napłyną do nas z biednych państw. Przy czytaniu kolejnych fragmentów prognozy Celente należy mieć stale przed oczyma fakt, że ich autor straciłby raz na zawsze opinię wiarygodnego prognostyka, gdyby nawet tylko mała część z tego co przepowiada się nie spełniła. Należy w tym miejscu również zauważyć, że Celente jest częstym gościem w najbardziej popularnych, cyklicznych audycjach amerykańskich stacji TV. Prowadzi on także instytut, który zajmuje się przewidywaniem i prognozowaniem światowych trendów gospodarczych i społecznych. Przyznasz drogi czytelniku, że jego dobrze prosperujący instytut zbankrutował by, gdyby Celente rozpowszechniał niedorzeczności. Jednak to, o czym zaraz przeczytasz zdaje się w pierwszym momencie być tak wielkim absurdem, że radzę Ci – zanim to uczynisz – wykonać głęboki oddech. Wydarzenia, które stoją przed ludzkością rozpoczęły się wg Celente już dawno. Niepokoje w Azji czy w krajach islamskich aż po Amerykę Łacińską, „demokratyczne demonstracje” w Afryce Północnej i krajach arabskich – wszystko to zdaje się być zapowiedzią jakiegoś wielkiego, globalnego poruszenia, które nie zatrzyma się na naszych granicach. Celente ostrzega i nawołuje wszystkich obywateli rozwiniętych państw do przygotowania się do prawdziwej wojny (na śmierć i życie) – poprzez zaopatrzenie się w broń i zapasy żywności. Zaleca również opracowanie planów na wypadek konieczności ucieczki. Jest on – jak sam pisze – całkiem świadom tego, że będzie poczytywany za „szerzyciela niepokoju”, „pomyleńca” czy „pesymistę”. Jednak jednocześnie w pełni zdaje sobie sprawę z tego, że jako jeden z niewielu jeszcze na miesiące przed wybuchem kryzysu gospodarczego w 2008 roku przewidział go w szczegółach. Urodzony w 1946 roku Celente, syn włoskiego emigranta, przepowiedział w minionych dziesięcioleciach wiele światowych zdarzeń. Spełniały się one być może parę miesięcy wcześniej czy później jak zapowiadał, jednak zawsze stawały się rzeczywistością. Dlatego właśnie słucha się go dziś na całym świecie z wielką uwagą. Celente nazywa obietnice zachodnich rządów, które zapowiadają dziś tzw. „ożywienie gospodarcze” czystą propagandą. Jest dogłębnie przekonany, że wojny, w których biorą udział państwa NATO, jak np. ta w Libii, służą tylko jednemu celowi: odwróceniu uwagi społeczeństw od panujących realiów życia. Wg jego opinii młodzież świata nie ma żadnych perspektyw i to, co np. dzieje się w takich krajach jak Tunezja, Egipt czy Libia, może przenieść się (jak zaraza) na inne kraje. Celente jest przekonany, że brak perspektyw dla młodych ludzi zjednoczy i połączy ich na całym świecie i wystąpią oni przeciwko tym wszystkim, którym wiedzie się (jeszcze) dobrze (patrz najnowsze wydarzenia w Anglii i Chile). Przy tym rząd amerykańskiego prezydenta Obamy nie jest znowu taki szlachetny, jak by się mogło wydawać. Waszyngton wykorzysta wojnę w Libii, która będzie eskalować, do zminimalizowania chińskich wpływów w Afryce i sprowokuje do wojny w Syrii albo o Syrię, aby zmniejszyć tym samym wpływy Rosji na Bliskim Wschodzie. Wszystkie te wojny, poprzez które prezydent Obama chce odciągnąć uwagę amerykańskiego społeczeństwa od (niezwykle trudnej) sytuacji gospodarczej USA (niebotyczne zadłużenie państwa, obniżenie ratingu wiarygodności kredytowej, turbulencje na Wall Street), były już wcześniej zaplanowane i każda z nich bardzo szybko pociągnie za sobą kolejną. Równolegle do tego zostaną w zglobalizowanym świecie zerwane łańcuchy zaopatrzenia w żywność. Ludzie, którzy np. w krajach eurpejskich uważają za rzecz normalną spożywanie hiszpańskiej sałaty czy tureckich ogórków przekonają się wkrótce, że polegali na imporcie warzyw, którego już więcej nie będzie. Wtedy właśnie rozpocznie się walka o pozostałe jeszcze zapasy żywności. Także imigranci, którzy napłyną za chlebem do USA czy Europy przywleką ze sobą społeczne niepokoje ze swoich krajów. Obok wiekiego kryzysu żywnościowego wybuchnie nienawiść do obcokrajowców i nacjonalizm i to w stopniu, jakiego sobie nie można nawet wyobrazić. Ogarną one sobą wszystkie warstwy społeczne, gdyż każdy w jednej chwili będzie chciał ratować siebie i swoją rodzinę (i dla realizacji tego celu będzie gotów na wszystko – prawo dżungli). Najgorzej będzie w Unii Europejskiej. Bardzo szybko obywatele EU zorientują się jak bardzo byli okłamywani i oszukiwani. Ich pieniądze, oszczędności, ich zabezpieczenie finansowe na przyszłość – wszystko to jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki nagle zniknie (przestanie mieć jakąkolwiek wartość). Polisy ubezpieczeniowe, długoterminowe książeczki oszczędnościowe – wszystko to w jednym momencie stanie się jedynie kolorowym, bezwartościowym papierem. Bogatymi pozostaną jedynie niektórzy politycy Unii Europejskiej i ci, którzy innych okradli z pieniędzy (kapitaliści, spekulanci i złodzieje). Przetrwają także ci, którym udało się w czas wymienić pieniądze na metale szlachetne (złoto, srebro). Wybuch gniewu społeczeństw europejskich wymknie się spod kontroli. Unia Europejska się rozpadnie. Wybuchną konflikty pomiędzy krajami europejskimi, z których każdy będzie czuł się wykorzystany przez drugi. Wybuchnie wiele lokalnych konfliktów w samym sercu Europy. Historyczne i tradycyjne już niechęci do innych narodowości (dotyczy to przede wszystkim krajów graniczących ze sobą, np. Polacy-Niemcy) w ciągu jednej nocy wybuchną na nowo i przerodzą się w gwałt i przemoc. Ponieważ Europa swoje armie z braku środków finansowych drastycznie zredukowała lub zaangażowała w działania z dala od kraju ich pochodzenia, nikt ani nic nie będzie już w stanie powstrzymać wybuchu wewnętrznych europejskich konfliktów. Do tego dojdą – wg Celente – rozruchy i konflikty z udziałem europejczyków, którzy znaleźli się za chlebem w innych europejskich krajach. Gdy czyta się to, co renomowany prognostyk przewiduje dla świata na nadchodzące miesiące (a nie lata), przeciera się z niedowierzaniem oczy. Przyznasz drogi czytelniku, że gdyby prognozy te miały się nie nie spełnić, Celente wystawiłby się na pośmiewisko. A jeśli on ma rzeczywiście rację to, co wtedy?
W swoim najnowszym Newsletter Celente nawołuje do wymiany posiadanych pieniędzy na metale szlachetne, do zaopatrzenia się w broń i w zapasy żywności. Przy tym rzeczą jeszcze ważniejszą jest psychiczne przygotowanie się na nadchodzące wydarzenia. Wg Celente, kto tego nie uczyni i z niniejszych prognoz się naśmiewa, ten dozna psychicznego załamania i nadchodzących wydarzeń z całą pewnością nie przeżyje. Grozą napawa przede wszystkim to, że Celente nie przepowiada jednego czy dwóch konfliktów (wojen), ale wiele różnych, których już żaden człowiek nie jest w stanie powstrzymać, ponieważ przyczyny ich wybuchu będą bardzo zróżnicowane. A więc będą to konflikty pomiędzy różnymi warstwami społecznymi – wewnątrz tego samego kraju – biedni przeciwko bogatym, wystąpienia przeciwko rządom, które wciąż podnoszą podatki, gdyż same są już bankrutami, konflikty etniczne – wewnątrz tego samego kraju lub pomiędzy krajami sąsiadującymi ze sobą, wojny domowe, konflikty na tle religijnym, wojny terytorialne np. o rolnicze obszary użytkowe (słowem wojna globalna – wszystkich ze wszystkimi) – lista jest nieskończona. Celente prognozuje, że chodzi tu o totalny konflikt, w którym cała posiadana broń zostanie przez każdą ze stron bez skrupułów użyta (globalizm gospodarczy i finansowy zrodzi globalną wojnę). Celente jest przekonany, że za rozwojem przewidywanych zdarzeń kryje się (jak zawsze) czyjaś ręka, która wszystkim steruje. Przy tym nie chodzi tu o jakąś religijną władzę, ale o finansową oligarchię, spekulującą (jak zawsze) na wojnie (tym razem globalnej), która uczyni wszystko, aby wypadki potoczyły się tak, a nie inaczej. Oligarchia ta będzie czerpać korzyści z (galopujących) cen ropy, wysokich cen żywności, handlu bronią a przede wszystkim z pęknięcia finansowej bańki (finansowego kryzysu). Koniec końców tak czy inaczej zapłacą za to wszystko zwyczajni obywatele. Wielcy finansowi magnaci świata skasują tylko (jak zawsze) swoje i staną się jeszcze bogatsi. Można mieć jedynie nadzieję, że tym razem te jakże gorzkie prognozy Celente na drugą połowę 2011 r. będą nietrafne. Rozpowszechnij jak najszerzej!
http://www.pomagamysobie.pl/Apokalipsa_2011.pdf
Za http://grawitacja44.wordpress.com
Podwójne standardy. ONZ w sprawie Palestyny. Porażka w rozwiązaniu konfliktu izraelsko-palestyńskiego oraz problemu 40-letniej okupacji izraelskiej, zdaniem byłego Sekretarza Generalnego ONZ Koffi Annana, nadal będzie szkodzic reputacji tej organizacji i budzić wątpliwości, co do jej bezstronności. Żadna sprawa nie pochłonęła w Organizacji tyle papierkowej roboty, co los wysiedlonych i okupowanych Palestyńczyków. Jednak setki ONZ-owskich rezolucji dotyczących Palestyny od ponad pół wieku albo nie zostały wprowadzone albo nie są respektowane przez Izrael. Żadnemu innemu miejscu na świecie nie poświęca się tyle uwagi, co okupowanej Palestynie. Wysiłki mające na celu zneutralizowanie możliwości interwencj ONZ w tym regionie podejmowane były przez lata głównie przez Stany Zjednoczone. Dzisiejsza praca administracji Obamy na rzecz Izraela osiągnęła kolejny poziom. Waszyngton zawetował ponad czterdzieści rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ dotyczących Palestyny i krytykujących Izrael, niektóre z nich przedkładane były przez europejskich sojuszników USA. Pobieżne spojrzenie na dzisiejsze realia Bliskiego Wschodu pokazuje jasno, że działania te nie leżały w interesie walczących stron, nie przyczyniły się do zwiększenia bezpieczeństwa w regionie ani nie przybliżyły Izraela i Palestyny do pokoju. Rywalizacja z czasów zimnej wojny spowodowała również tymczasowy paraliż ONZ w zaangażowaniu w sprawę bliskowschodniego konfliktu. Może to wyjaśniać, dlaczego ponad połowa z 690 rezolucji odnośnie Palestyny przyjętych przez Zgromadzenie Ogólne pomiędzy 1947 a 1990 rokiem została zignorowana. Czym jednak można usprawiedliwić bierność ONZ w ciągu dwóch dekad procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie? Odpowiedź jest prosta: to stosowane przez Organizacje podwójne standardy. Wszystkie powazniejsze konflikty po zimnej wojnie prowadziły do bezpośredniego zaangażowania się ONZ. Były to interwencje w Bośni, Kosowie, Somalii, Kuwejcie, Iraku, Afganistanie, Syrii, Libanie, Południowym Sudanie. Pominięto jedynie konflikt w Palestynie. Rozwiązanie tego problemu pozostawiono dyplomacji, prowadzonej przez Stany Zjednoczone, najbliższego sojusznika Izraela, co stawiało bezstronność tych działań pod znakiem zapytania. Konflikt izraelsko-palestyński został zignorowany a najbardziej rzeczowe rezolucje nie spotkały się z akceptacją silnych Stanów Zjednoczonych, co skutkowało ich niewypełnieniem. Dopiero po latach i fiasku procesu pokojowego USA zgodziły się na częściowy udział ONZ w negocjacjach, a i wtedy wyłącznie, jako młodszego partnera w nowopowstałej międzynarodowej Czwórce, w skład, której weszły również Rosja i Unia Europejska (ciała członkowskie ONZ). Tymczasem Izrael nie zwracał uwagi na dziesiątki kolejnych rezolucji, zachęcających, zalecających, wzywających czy potępiających ich politykę ataków, osadnictwa, deportacji, okupacji itd. Z odzewem nie spotkały się także prośby i wezwania do humanitarnej i politycznej interwencji w Palestynie. Tylko jeden raz, w 1997 roku, ONZ zostało upoważnione do działania. Polegało ono na wysłaniu kilku międzynarodowych, nieuzbrojonych obserwatorów do okupowanego miasta Hebron. Niestety nie zostali upoważnienie do publicznego opowiadania o sytuacji w mieście i przewinieniach Izraela. W ciągu ostatnich czterech dekad Izrael naruszył wszystkie istotne rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ takie jak rezolucja 465 z 1980 roku mocno potępiającą wszelkie kroki podjęte przez Izrael mające na celu zmianę fizycznego charakteru, demografii, struktury instytucjonalnej Autonomii Palestyńskiej i innych arabskich terytoriów okupowanych od 1967 roku, w tym Jerozolimy. Odrzucono również rezolucje 476, która potwierdzała konieczność zakończenia okupacji arabskich terytoriów trwającej od wojny w 1967 roku. Jedyna zaakceptowana w wyniku procesu dyplomatycznego przez Izrael i USA rezolucja 242 z 1967 roku także była nagminnie łamana. Izrael w przeciągu lat systematycznie rozszerzał osadnictwo na terenach okupowanych, podczas gdy rezolucja mówi o niedopuszczalności przejęcia terytorium siłą. Paradoksalnie, Izrael został stworzony przez ONZ, poprzez rekomendacje o podziale Palestyny w 1947 roku i został zaakceptowany jako państwo członkowskie na podstawie zobowiązania o przestrzeganiu rezolucji Organizacji, w szczególności rezolucji 194 Zgromadzenia Ogólnego dotyczącej powrotu palestyńskich uchodźców. Dziś, gdy wszystkie wypróbowane do tej pory sposoby zawiodły, wliczając w to osiemnastoletnie dwustronne negocjacje, Rada Bezpieczeństwa powinna wywiązać się ze swoich obowiązków poprzez żądanie podporządkowania się przez Izrael wypełnianiu zobowiązań wynikających z Karty Narodów Zjednoczonych oraz poprzez uznanie prawa Palestyńczyków do posiadania własnego państwa.
WHO ostrzega: Mamy nową, groźną, światową pandemię! Dnia 14 września br. świat ponownie obiegła straszliwa wieść:
„Mamy nową pandemię!” Jak zwykle tym, kto nadał to zatrważające ostrzeżenie, była WHO (Światowa Organizacja Zdrowia). Oto, co czytamy w komunikacie Reutersa (link):
LONDYN, 14 września (Reuters) – Odporne na leki formy gruźlicy (TB) rozprzestrzeniają się w zastraszającym tempie w Europie i zabiją tysiące ludzi, chyba że władze powstrzymają pandemię, ogłosiła w środę Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). „Dane są przerażające” powiedziała na konferencji prasowej w Londynie Lucica Ditiu, sekretarz wykonawczy Partnerstwa Stop TB. „To jest bardzo dramatyczna sytuacja.” – dodała. „Gruźlica zabija rocznie około 1,7 mln osób. Zakażenie wywołane jest przez bakterię Mycobacterium tuberculosis, niszczy tkanki płucne. Bakterie te łatwo rozprzestrzeniają się w powietrzu i mogą być wdychane przez innych.” „Jest już 440.000 pacjentów gruźlicy typu (MDR-TB) oraz (XDR-TB), czyli odpornej na leki i choroba ta rozprzestrzenia się szybko po całym świecie, w tym w Europie.” Innymi słowy, WHO twierdzi, iż właśnie teraz mamy pandemię, bardzo niebezpiecznej, odpornej na leki gruźlicy, gdzie Europa jest jednym z aktualnie najbardziej zagrożonych regionów! Czy i tym razem WHO próbuje wykreować panikę, aby zmusić świat do szczepień? Aby zarazić się gruźlicą, wystarczy być w zasięgu kilku metrów od chorego, a ten wystarczy, że sobie kaszlnie. Odpowiednia kampania, podająca zastraszające liczby chorych i ofiar śmiertelnych, na pewno skłoniłaby spora część wystraszonego, a raczej zastraszonego w międzyczasie społeczeństwa, do poddania się „nowym rygorom” medycznym, czyli zaproponowanym testom na obecność wirusa i ew. szczepionkom. Na pewno już niedługo, koncerny farmaceutyczne, tak samo jak w przypadku świńskiej grypy, opracują jakąś nową szczepionkę, której nie będzie niestety czasu przetestować, a która będzie „jedynym ratunkiem” dla zarażonej ludzkości. Może być i tak, że tym razem zagrożenie jest jak najbardziej realne i na pewno w jakimś stopniu jest, ale…
Tym, co mnie niepokoi, jest artykuł dziennika AlJazeera, z 20 lipca tego roku, w którym ostrzega ona przed niebezpiecznymi dla zdrowia i wadliwymi, jeśli chodzi o wyniki, testami na obecność gruźlicy. „To jest wielomilionowy biznes” – pisze AlJazeera, mając na myśli produkcję i sprzedaż takich testów przez koncerny farmaceutyczne (link).
„Większość z tych wadliwych testów została wyprodukowana w Europie i Ameryce Północnej, w krajach takich jak: Francja, Włochy, Niemcy, Holandia i USA. Zostały one wyprodukowane przez te kraje i sprzedane do wielu krajów, głównie trzeciego świata, pomimo braku niezbędnej atestacji.” – dodaje dziennik. „Zycie pacjentów było w niebezpieczeństwie”. „Testy te, mam na myśli wszystkie 18 odmian dostępnych na rynku, muszą zostać natychmiast wszędzie wycofane” – stwierdził w wywiadzie dla Aljazeery Mario Raviglione, Dyrektor organizacji – Stop TB department, podlegającej WHO. To wszystko działo się raptem 2 miesiące temu. Co się zmieniło od tamtego czasu? Nic! Już wtedy podawano tą samą liczbę ofiar gruźlicy na świecie, lecz WHO nie ostrzegało wtedy jeszcze o światowej pandemii gruźlicy, choć artykuły na ten temat były publikowane w różnych dziennikach i czasopismach, co najmniej przez ostatnie 3 lata ! W „Disabled World” (link) opublikowano artykuł na temat pandemii gruźlicy odpornej na aktualnie dostępne lekarstwa (także z data lipcowa br.), w którym przedstawia się informacje niczym nieróżniące się od tych, które aktualnie prezentuje WHO. Skąd taka opieszałość tej organizacji, która jest przecież odpowiedzialna za nasze bezpieczeństwo zdrowotne? Opieszałość ta, wydała się nam tym bardziej dziwna, kiedy przeczytaliśmy artykuł, opublikowany w CNN Health (link) 3 lata temu (sic!), w którym autorka – Patrice Poltzer, opisuje dokładnie ten sam problem, czyli rozprzestrzeniającą się epidemię bakterii gruźlicy, odpornych na lekarstwa (te same rodzaje wirusa). Co takiego sprawiło, ze WHO zdecydowało się dopiero teraz ogłosić pandemię? Dlaczego nie ostrzegali ludzi wcześniej? Dlaczego już 3 lata temu nie podjęto odpowiednich działań zapobiegawczych? Chyba, że, korporacje farmaceutyczne dogadały się w ostatnich 2 miesiącach z WHO, dorabiając niezbędne testy i teraz będą je chciały sprzedać nam – Europejczykom, zapewniając, że są zmodyfikowane i bezpieczne. Bądź, co bądź, dziesiątki czy setki milionów, zainwestowane w produkcję tych testów, nie mogą się zmarnować… Na przykładzie powyższej historii widać już, ze koncerny te nie maja skrupułów narażać życie tysięcy ludzi, po prostu dla zysków. Kto się da tym razem nabrać? Wszystko będzie zależeć od stopnia agresywności kampanii, jaką WHO i lokalne władze, będą w najbliższym czasie przypuszczalnie przeprowadzać (?).
Skąd takie przypuszczenie? Otóż, w wyżej wymienionym ostrzeżeniu WHO, kladzie się duży nacisk na fakt, iż to właśnie Europa wydaje się być aktualnie najbardziej zagrożona pandemią gruźlicy, odpornej na lekarstwa. Logicznym następstwem takiego komunikatu, będzie zwiększona kampania władz zdrowotnych i koncernów farmaceutycznych, tym razem pod protektoratem WHO. Dobrze by było skorzystać z okazji i przypomnieć władzom WHO, iż jak dotychczas zapomnieli poinformować opinię publiczną o wynikach śledztwa, związanego z aferą szczepionkową (ujawnioną pod koniec „pandemii” świńskiej grypy). Śledztwo to trwa już ponad 1,5 roku i powinny być już znane, jakieś jego rezultaty. Niestety, od kiedy świat obiegła informacja, że śledztwo zostało wszczęte, wszelki słuch o jego postępach zaginął.
http://www.globalnaswiadomosc.com/
Odbyły się oficjalne rozmowy katolicko-pedalskie Po raz pierwszy hierarcha Kościoła katolickiego w Niemczech spotkał się na oficjalnych rozmowach z przedstawicielami Stowarzyszenia Lesbijek i Homoseksualistów w Niemczech (LSVD). Jak czytamy w depeszy Katolickiej Agencji Informacyjnej, spotkanie odbyło się w kurii archidiecezjalnej w Berlinie i trwało półtorej godzin. Arcybiskup Berlina Rainer Maria Woelki powiedział, że była to otwarta wymiana zdań i dialog powinien być kontynuowany. W spotkaniu wziął udział także sekretarz generalny Konferencji Biskupów Niemiec o. Hans Langendörfer. Rzecznik LSVD Günter Dworek poinformował z kolei, że rozmowa dotyczyła m. in. zatrudnienia homoseksualistów w instytucjach kościelnych. Poruszono też sprawę antypapieskiej demonstracji, która ma się odbyć podczas papieskiej wizyty, 22 września w Berlinie, której inicjatorem są organizacje gejów i lesbijek. Szef LSVD na region Berlin Brandenburgii, Jörg Steinert powiedział, że była to rozmowa ,,intelektualnie pobudzająca”. ,,Cieszę się, że doszło do niej w tak krótkim czasie po objęciu przez abp Woelkiego urzędu arcybiskupa Berlina” – zaznaczył. Z inicjatywą spotkania wyszło LSVD, kiedy gotowość spotkania z tą organizacją publicznie wyraził abp Woelki. Stowarzyszenie jest jednym z organizatorów planowanej antypapieskiej demonstracji.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Za http://rebelya.pl/
Nie mamy powodu wątpić, że intelektualnie pobudzające dla pana biskupa Rainera Marii Woelkiego okażą się również rozmowy z pedofilami, złodziejami i prostytutkami. Otwarta wymiana zdań z tymi środowiskami może doprowadzić do np. zatrudniania ich przedstawicieli w instytucjach kościelnych. Admin.
O gazetowym satanizmie Wpuszczenie Nergala do telewizji w prime time oznaczałoby, że można już właściwie wszystko. Że pojęcia zostały całkowicie odwrócone. Mam znajomego, który wierzy, że wpływ sił ciemności na nasze życie jest namacalny i dobrze widoczny. I ja się w zasadzie z nim zgadam, ale przez swoje dziewictwo intelektualne, niedokształcenie i burą prostotę, wierzę czasami, że jest inaczej. No, ale czasem nie da się tej wiary utrzymać w żaden sposób nawet stosując tak wypróbowane metody, jak zaprzeczanie samemu sobie w tym samym zdaniu lub udawanie, że się nie widzi, co dookoła wyrabiają. Ucieczka od prawdy też jest tutaj pomocna, ale ona naraża człowieka na zarzut tchórzostwa. Kłamstwo jest, więc poręczniejsze. Wracajmy jednak do ad remu, czyli do konkretu, czyli do przykładów. Wziąłem sobie do ręki, w Londynie będąc, gazetę „Evening Standard”. Taką darmówkę rozkładaną przy stacjach metra i w sklepach. Niczym się to nie różni od naszych darmówek, tyle, że jest tam więcej reklam. Są tam także rozmaite rankingi i porównania. Gazeta, którą wziąłem była akurat sobotnia, sporo tam, więc miejsca poświęcono rozrywce. Porównywano ze sobą, na przykład, dwa kluby rozrywkowe, do których przychodzą gwiazdy, a czasem także książę Harry. Obydwa te kluby prowadzone są przez osoby szanowane i znane, ale ja zapamiętałem jedynie nazwisko jednej z nich – Roman Abramowicz. Otóż roman Abramowicz ma klub, w którym bywa książę Harry, butelka szampana kosztuje 20 tysięcy funtów, a największą atrakcją jest wciąganie kreski z gołego brzucha jakiejś kurewki. Za co oczywiście płaci się osobno. W tym konkurencyjnym klubie o nazwie, o ile dobrze pamiętam, Box, dzieją się rzeczy podobne i podobnie kosztują, ale z jakichś przyczyn jest on lepszy. Może przychodzi tam Beckham z dzieckiem, nie pamiętam. W każdym razie najgorsza ohyda i drożyzna uważana jest tam za atrakcję i niebo w gębie. Ludzie zaś normalni, lub za takich się podający, wpadają do klubu Abramowicza, by złoić się szampanem po 20 patyków flaszka i zasnąć na spoconym brzuchu smutnej dziewczny z Omska, którą tenże Abramowicz przebrał za wampa czy za coś tam innego. Wszyscy za atrakcję uważają także narkotyki, które są już nielegalne tylko z nazwy chyba, a wpadają z nimi – tak sądzę – tylko ci, którzy wpaść muszą, żeby poprawić statystyki policji. Nie można przecież uwierzyć w to, że gliniarze z Londynu po przeczytanie „Evening Standard” nie potrafili zrobić zasadzki w jednym czy drugim klubie i aresztować siedzących tam ćpunów i handlarzy. To są rzeczy nie do pomyślenia. A jeśli tak, to znaczy, że zło triumfuje i nie ma na to rady. Wobec powyższego trudno doprawdy zlekceważyć aferę o Nergala. Trudno nazwać go dupkiem i mamlasem, a także śmiać się z ludzi, którzy nie chcą go widzieć w telewizji, jak to czyni w ostatnim numerze tygodnik „Wprost”. Nergal, bowiem jest rzeczywistym promotorem postaw nagannych, złych, podłych i nieszlachetnych. Nie ma, co do tego wątpliwości. Jeśli zaś ktoś uważa, że jego satanizm polega na tym, że nocą na cmentarzu spotyka się z Lucyferem i razem cicho gwarzą przy piwku, to życzę mu szczęścia oraz zdrowia. Wpuszczenie Nergala do telewizji w prime time oznaczałoby, że można już właściwie wszystko. Że pojęcia zostały całkowicie odwrócone i to co było złem jest teraz w porządku. Nie mówcie mi, że to stało się już dawno, bo to nieprawda. Nie doszło jeszcze do tego. Ale dojść może. W dodatku w żartach. Tak właśnie. Jeśli komuś się wydaje, że żart jest rozgrzeszający i czysty, może się ostro zawieść i pomylić. Żart, bowiem jest przeważnie złudny i ułudzie służy. Nergal żartuje? Oczywiście. Jest przecież tylko prymitywnym głupkiem. Kto jeszcze żartuje? Abramowicz sprzedając w swoim klubie szmapana i narkotyki? Pewnie. Przecież znamy pana Abramowicza to rosyjski Żyd, uciekł przed Putinem i ma jakiś klub w GB, Arsenal jak się zdaje. Majętny i uczciwy człowiek. Zapewne skłonny do żartów. Kto jeszcze żartuje? Pawlak bagatelizując umowę gazową? A jak. Co tam jakaś umowa. Premier przygotowując expose? Jasne – Guten Tag ziomale. Kupa śmiechu. Nie trzeba się przejmować. Kto jeszcze i z czego żartuje? Ze śmierci? A pewnie. Masa ludzi żartuje ze śmierci, choćby ze śmierci prezydenta i jego żony. To nic złego. Trochę głupawej wesołości. Komu to szkodzi. Nikomu, tak jak nikomu nie szkodzi Nergal w telewizji. To tylko chłopak z gitarą. Był chory, ale się z tego wykaraskał. Miał, kurcze szczęście.
Najważniejsze zaś jest to, by się tym nie przejmować i śledzić sobie spokojnie różne rankingi. U nas póki co nie ma jeszcze takich jak te w „Evening Standard”, ale jeszcze trochę i będą. Z Nergalem się nie udało to prawda. Czujność jednak osłabnie. Cały czas słabnie i to widać. Jeszcze rok, może dwa i będzie można wszystko. Może nawet będzie można palić samochody na przedmieściach. Coryllus
35. rocznica powstania KOR 23 września 1976 r. formalnie powstał Komitet Obrony Robotników (KOR) – jedno z najważniejszych ugrupowań, które stało się intelektualną i organizacyjną podstawą dla pierwszych za „żelazną kurtyną” wolnych związków zawodowych i ruchu solidarnościowego. W zgodnej opinii historyków, KOR był reakcją na represje, które w 1976 r. spotkały robotników z Radomia, Ursusa i Płocka. Głównym celem Komitetu było niesienie pomocy prawnej i finansowej represjonowanym przez peerelowskie władze robotnikom i ich rodzinom. Żywiołowe protesty (strajki, wiece i demonstracje uliczne) wybuchły w Polsce 25 czerwca 1976 r., po ogłoszeniu dzień wcześniej przez premiera Piotra Jaroszewicza drastycznej podwyżki cen żywności. Miała ona obowiązywać od 28 czerwca. Represje dotknęły uczestników protestów. Aresztowano kilka tysięcy często przypadkowych osób, które bito („ścieżki zdrowia”), skazywano na kary więzienia, grzywny, zwalniano dyscyplinarnie z pracy bez możliwości uzyskania następnego zatrudnienia. Pomocy represjonowanym (prawnej – podczas procesów sądowych, finansowej – usuwanym z pracy) zaczęli udzielać przedstawiciele opozycyjnych środowisk inteligenckich. Powstała organizacja – Komitet Obrony Robotników. 23 września czternaście osób ogłosiło „Apel do społeczeństwa i władz PRL”, informując o powstaniu KOR. Sygnatariusze wzywali do: przyjęcia do pracy wszystkich zwolnionych, ogłoszenia amnestii dla skazanych i więzionych za udział w strajkach, ujawnienia rozmiarów zastosowanych represji i ukarania osób winnych łamania prawa.Podpisali go: Jerzy Andrzejewski, Stanisław Barańczak, Ludwik Cohn, Jacek Kuroń, Edward Lipiński, Jan Józef Lipski, Antoni Macierewicz, Piotr Naimski, Antoni Pajdak, Józef Rybicki, Aniela Steinsbergowa, Adam Szczypiorski, ksiądz Jan Zieja i Wojciech Ziembiński. Nieco później dołączyli do KOR-u: Halina Mikołajska, Mirosław Chojecki, Emil Morgiewicz, Wacław Zawadzki, Bogdan Borusewicz, Józef Śreniowski, Anka Kowalska, Stefan Kaczorowski, Wojciech Onyszkiewicz i Adam Michnik. Powstanie komitetu to inicjatywa Kuronia i Macierewicza. Jak powiedział Antoni Macierewicz, który wywodzi się ze środowiska skupionego wokół warszawskiej drużyny harcerskiej „Czarna Jedynka” udzielającego pomocy robotnikom w 1976 r., KOR powstał „jako wynik wielu lat pracy harcerskiej, tej części harcerstwa, która się nigdy z komunizmem nie pogodziła”. 29 września wyszedł pierwszy numer „Komunikatu KOR”, w którym podano nazwiska 33 członków Komitetu i ich adresy oraz telefony. Utajnione były jedynie nazwiska zaufanych adwokatów opozycji: Władysława Siły-Nowickiego, Jana Olszewskiego i Jacka Taylora. Wydawano także „Biuletyn Informacyjny KOR”. Działalność KOR szeroko komentowało Radio Wolna Europa, dzięki czemu złamano monopol państwa na informowanie społeczeństwa. Z czasem poważne środki zaczęły napływać od central związkowych z Włoch, Francji, Amnesty International, intelektualistów. 9 października 1976 r. w Londynie powstał Komitet Zbiórki na Pomoc Ofiarom Wydarzeń Czerwcowych z ówczesnym prezydentem RP na uchodźstwie Edwardem Raczyńskim na czele.Wokół KOR powstało wiele inicjatyw obywatelskich: prasa drugiego obiegu („Biuletyn Informacyjny”, „Robotnik”, „Krytyka”, „Zapis”), wydawnictwa (Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWA, której założycielem był Chojecki), Latający Uniwersytet, Studenckie Komitety Solidarności, Wolne Związki Zawodowe, niezależny ruch chłopski. Pod koniec działalności z KOR współpracowało ok. 3 tys. osób. Powstały też inne organizacje, m.in. Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO).
W 1977 r. władze przystąpiły do kontrofensywy wobec opozycji. 7 maja 1977 r. znaleziono ciało krakowskiego studenta Stanisława Pyjasa. Jego śmierć wstrząsnęła środowiskiem opozycji – organizowano czarne procesje, msze żałobne, rozdawano ulotki. Podczas czarnej procesji 15 maja powołano Studencki Komitet Solidarności, który miał zainicjować prace nad stworzeniem autentycznej i niezależnej reprezentacji studentów. SKS domagał się wyjaśnienia okoliczności śmierci Pyjasa oraz ukarania sprawców „profanacji po Staszku” (w Krakowie trwały w tym czasie juwenalia zorganizowane przez Socjalistyczny Związek Studentów Polskich). W następstwie wydarzeń krakowskich aresztowano m.in. Kuronia, Michnika, Macierewicza (w sumie ponad 50 osób). Aresztowania trwały do 20 maja, kiedy w nocy zaczęto zwalniać uwięzionych. W więzieniu pozostawało jednak jeszcze dziewięciu najaktywniejszych działaczy i współpracowników KOR-u.Zorganizowano wówczas głodówki – najsłynniejsza z nich rozpoczęła się 24 maja 1977 r. W kościele św. Marcina w Warszawie. Uczestniczyli w niej: Bogusława Blajfer, Danuta i Lucyna Chomickie, Bohdan Cywiński, Jerzy Geresz, ks. Aleksander Hauke-Ligowski, Barbara Toruńczyk, Henryk Wujec, później także Eugeniusz Kloc, Ozjasz Szechter, Joanna Szczęsna, Stanisław Barańczak, Zenon Pałka i Kazimierz Świtoń. Głodówkę podjęto, jako apel o uwolnienie wszystkich ofiar wypadków czerwcowych i tych, którzy stanęli w ich obronie. Za pośrednictwem Tadeusza Mazowieckiego oświadczenie głodujących przekazano Radzie Państwa, Episkopatowi i dziennikarzom. Ekipa Edwarda Gierka przestraszyła się nacisków Zachodu i 19 lipca (w związku ze świętem 22 lipca) ogłoszono amnestię. Objęła ona pięciu więzionych jeszcze robotników oraz aresztowanych korowców. Wszyscy wyszli na wolność 23 lipca 1977 r. Główny cel postawiony przez KOR został osiągnięty. Po roku działalności (29 września 1977 r.) KOR zyskał nową nazwę i strukturę: Komitet Samoobrony Społecznej KOR. W październiku 1977 r. przyjęto nowych członków: Konrada Bielińskiego, Seweryna Blumsztajna, Andrzeja Celińskiego, Leszka Kołakowskiego, Jana Lityńskiego, Zbigniewa Romaszewskiego, Marię Wosiek i Henryka Wujca (od lipca członkami KOR byli ks. Zbigniew Kamiński i prof. Jan Kielanowski). Później do KSS „KOR” przyjęto jeszcze cztery osoby: Wiesława Kęcika, Jerzego Nowackiego, Jerzego Ficowskiego i Ewę Milewicz. Komitet formalnie działał do lata 1981 r., do I Zjazdu NSZZ „Solidarność”. Wówczas najstarszy członek Komitetu Edward Lipiński poinformował zebranych o rozwiązaniu KOR. Już wcześniej, jesienią 1980 r., KOR zawiesił działalność. W tym czasie jego współpracownicy czynnie zaangażowali się we wspieranie i doradzanie „Solidarności”.
pap, niezalezna.pl