Startujemy samodzielnie. Kol. Olaf Wojak z-cą Szefa Sztabu Dziś podałem do PAP komunikat:
Rada Główna Kongresu Nowej Prawicy jednomyślnie odrzuciła propozycję startu z obywatelskich list "Nowego Ekranu" - wyrażając wdzięczność za propozycję i życząc "Nowemu Ekranowi" powodzenia w wyborach. Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikkego liczy, że mając, co najmniej 21 zarejestrowanych Okręgów osiągnie wynik pozwalający na wejście do Sejmu. Ponieważ nie wszyscy wiedzą, o co chodzi, wyjaśniam:
„Nowy Ekran” to tygodnik wirtualny i portal (a na nim blogowisko) – prowadzone przez p. Ryszarda Oparę, businessmana, który robił interesy również w Australii. Zgłosili do wyborów „Obywatelski Komitet Wyborczy NOWY EKRAN” - być może tylko w celu reklamy. Załączyli 1097 podpisów, z czego zakwestionowano im 137. PKW nie przyjęła zgłoszenia. Odwołali się do SN. Sąd nakazał zarejestrowanie ich Komitetu. PKW wykonała polecenie dając im 7 dni na zebranie podpisów. Zaproponowali nam i Prawicy Rzeczypospolitej start z ich list – pod warunkiem pozbierania podpisów. PR propozycje odrzuciła. My też – choćby, dlatego, że w sześć dni sami nie uzbieralibyśmy tych podpisów. Ale i z innych powodów. Startujemy samodzielnie. Zobaczymy, ile okręgów zostanie ostatecznie zarejestrowanych. Liczymy na 21÷25. Naszych sympatyków prosimy przede wszystkim o tłumaczenie, gdzie się da, że startujemy, – bo media, które przedtem KNP nie dostrzegały, twierdząc, że mamy śladowe poparcie, obecnie zachłystują się dyskusjami, „komu przekażemy to poparcie”. A po drugie: dla zneutralizowania efektu odmowy rejestracji prosimy naszych zwolenników z tych okręgów, w których nas nie zarejestrowano, o branie kart do głosowania w tych okręgach, w których będziemy startować!!! Instrukcję podamy wkrótce. Na razie walczymy jeszcze o przywrócenie prawa do startu we wszystkich 41 Okręgach. Aha: w ramach wzmocnienia Sztabu mianowałem zastępcą Szefa Sztabu kol. Olafa Wojaka. JKM
Niespełnione obietnice PO Równo sześć lat temu przed wyborami parlamentarnymi w 2005 roku na tych łamach napisałem artykuł na temat ówczesnego programu wyborczego Platformy Obywatelskiej, który partia ta miała wypełniać po przejęciu przez nią władzy, do czego doszło dwa lata później. Ile z tych obiecanek zostało spełnionych, a czego nie zrobiono? Przed tegorocznymi wyborami warto ocenić obietnice wyborcze największej partii w polskim parlamencie.
Finanse publiczne W 2005 roku PO opowiadała się za uzdrowieniem finansów publicznych poprzez zmniejszenie z jednej strony podatków, a z drugiej – wydatków państwa. Partia zamierzała wprowadzić liniowy PIT na poziomie 15% oraz równocześnie zlikwidować ulgi i kwotę wolną od podatku. Podatek dochodowy od osób prawnych Platforma zamierzała zmniejszyć z 19% do 15%, a 0%, 3%, 7% i 22% stawki VAT zamienić na 15%. Ponadto PO obiecywała zlikwidować różnorodne dodatkowe opłaty i parapodatki (w tym abonament RTV) nakładane na przedsiębiorców i obywateli, a także ukrócić władzę aparatu skarbowego wobec podatników. Miał także zostać zlikwidowany podatek od dochodów kapitałowych (tzw. podatek Belki). Praktycznie żaden z tych postulatów nie został spełniony, a sytuacja finansów publicznych pod rządami PO uległa drastycznemu pogorszeniu. Po przejęciu władzy przez PO w 2007 roku zarówno podatki, jak i wydatki publiczne znacznie zwiększyły się. Zamiast obniżyć podatki, wprowadzano nowe i podnoszono stare, na przykład akcyzę na alkohol, papierosy i tytoń, samochody, oleje i paliwa opałowe, gaz do silników spalinowych czy quady, meleksy i skutery śnieżne, opłatę paliwową na olej napędowy, opłaty i podatki nakładane na branżę hazardową. Zamrożono progi podatkowe w PIT na lata 2011-13. Podniesiono wszystkie stawki podatku VAT, a wiele artykułów przeniesiono do wyższej stawki: żywność nieprzetworzona (z 3% do 5%), domy (powyżej 300 m2) i mieszkania (powyżej 150 m2) (z 7% do 23%), odzież i obuwie dla dzieci (z 7% na 23%), książki i prasa specjalistyczna (z 0% do 5%). Corocznie Ministerstwo Finansów podnosi też maksymalne stawki podatków lokalnych, w tym od nieruchomości, od środków transportowych i innych. Natomiast władze samorządowe związane z PO, m.in. w Warszawie czy gminach województwa śląskiego, podnoszą podatki i opłaty lokalne, w tym za użytkowanie wieczyste. Władze z PO straszą też innymi podatkami w przyszłości, np. podatkiem bankowym, który miał być rodzajem opłaty ostrożnościowej uiszczanej przez niektóre instytucje prowadzące działalność bankową. Donald Tusk jest natomiast konsekwentny w kwestii akcyzy na paliwa – nigdy nie obiecał, że zostanie ona obniżona i kiedy teraz warto byłoby ją zmniejszyć, zdecydowanie się temu sprzeciwił mimo nawoływań koalicyjnego współlidera Waldemara Pawlaka i szefa opozycji Jarosława Kaczyńskiego. Za rządów Platformy radykalnie zwiększyły się wydatki państwa – wydatki publiczne wzrosły z około 500 miliardów złotych w 2007 roku do prawie 700 miliardów złotych w 2011 roku – z 41,5 procenta PKB do 46,6 procenta PKB. Jednocześnie w górę poszybował dług publiczny. Zadłużenie publiczne, które w 2007 roku wynosiło około 502 miliardy złotych, zwiększyło się do ponad 800 miliardów złotych w roku obecnym, czyli wzrosło o około 60 procent! To odwrotna polityka niż ta prowadzona przez Wiktora Obrana, centroprawicowego premiera Węgier, który chce karać zadłużycieli państwa. Na dodatek zamiast ulżyć osobom prowadzącym działalność gospodarczą, skarbówka zwiększyła kontrole w firmach, by wycisnąć z przedsiębiorców ostatnią złotówkę. Liczba skazanych za zaległości wobec fiskusa w 2010 roku była ponad siedem razy wyższa niż w roku 2007. Wzrosły kary i mandaty dla nieuczciwych podatników. Ministerstwo Finansów od 2009 roku prowadzi Bazę Podmiotów Szczególnych, czyli bazę firm, które podpadły fiskusowi. Urzędnicy skarbowi pod rządami PO nabyli też nowe uprawnienia. Zgodnie z rozporządzeniem ministra finansów z lipca 2011 roku pracownik kontroli skarbowej może wylegitymować podatnika po to, by ustalić jego tożsamość, a także zatrzymywać osoby i pojazdy oraz dokonywać przeszukiwań. Ponadto organa kontroli skarbowej będą wyposażone w broń gumową, gazową i ogłuszającą, kajdanki, siatki i paralizatory, a policja skarbowa będzie uprawniona do stosowania środków przymusu przy wykonywaniu czynności służbowej. Zgodnie z nowelizacją ustawy o kontroli skarbowej z 2009 roku urzędnicy kontroli skarbowej mogą też żądać od operatorów telekomunikacyjnych udostępnienia danych rozmówców, daty i godziny połączenia oraz czasu jego trwania, a także danych od operatorów pocztowych.
Deregulacja W 2005 roku członkowie PO mówili o deregulacji gospodarki. Partia opowiadała się za zlikwidowaniem wielu biurokratycznych pozwoleń przy zakładaniu i prowadzeniu działalności gospodarczej. Ponadto w celu ściągnięcia inwestycji zagranicznych deklarowano utrzymać specjalne strefy ekonomiczne oraz uprościć prawo. Wszelkie próby deregulacji gospodarki, korzystne dla przedsiębiorców, propozycje, proponowane przez rząd, były torpedowane przez ministerialnych urzędników, temu rządowi podległych! Samo Ministerstwo Gospodarki przyznało, że projekt reformy deregulacyjnej blokują inne resorty, a głównym oponentem jest Ministerstwo Finansów. W trakcie uzgodnień międzyresortowych do tzw. pakietu deregulacja-bis biurokraci zgłosili aż 176 stron uwag i zastrzeżeń, z czego większość była przeciwko korzystnym dla firm rozwiązaniom. Ze 100 zmian opisywanych w założeniach do projektu ustawy o redukcji obowiązków dla przedsiębiorców i obywateli zostało zaledwie 20. Jednak w końcu udało się uchwalić ustawę o ograniczaniu barier w administracji, zgodnie z którą od 1 lipca można m.in. przez Internet zarejestrować działalność gospodarczą, a także zgłosić płatnika składek do ZUS, urzędu skarbowego oraz uzyskać REGON w GUS. Ponadto ustawa w 220 przypadkach urzędowe zaświadczenia zastąpiła oświadczeniami, co ma znacznie skrócić czas załatwiania spraw w urzędach. Nie jest to z pewnością deregulacja na miarę Rogernomiki w Nowej Zelandii, ale choć malutki kroczek w dobrym kierunku. Niestety kwestii likwidacji koncesji prawie nie tknięto. Do tego dochodzą nowe regulacje z Brukseli, takie jak dotyczące ekologii, paliw, energetyki, przemysłu spożywczego, rolnictwa czy podatków, za które PO, co prawda, bezpośrednio nie odpowiada, ale odpowiada pośrednio, bo opowiada się za uczestniczeniem Polski w Eurokołchozie. Natomiast pod naciskiem UE Polska liberalizuje rynek gazowy. Są też niestety chęci wprowadzania nowych ograniczeń, np. zaproponowano zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych.
Prywatyzacja W 2005 roku PO głosiła, że zamierza kontynuować i przyspieszyć prywatyzację, w tym odnośnie państwowych monopoli, takich jak PKO BP, PZU, PKN Orlen, Grupa Lotos, LOT czy PKP, bez ustanawiania tzw. „złotej akcji” Skarbu Państwa. Oprócz częściowej prywatyzacji (przez giełdę) banku PKO BP, Lotosu, energetyki (PGE, ENEA, Górnośląski Zakład Energetyczny) i rozpoczęcia prywatyzacji górnictwa (kopalnia „Bogdanka”, Jastrzębska Spółka Węglowa) pozostałe monopole nie zostały praktycznie ruszone (ostatnio Marek Migalski z PJN skrytykował PO za brak prywatyzacji PKP). Jednak za prywatyzację należy PO raczej chwalić, niż ganić. Jak na swojej stronie internetowej podaje Ministerstwo Skarbu Państwa, od listopada 2007 roku do sierpnia br. przychody z prywatyzacji wyniosły prawie 42,2 miliardy złotych. W tym czasie zrealizowano 517 projektów prywatyzacyjnych, a kolejne 283 są w trakcie realizacji. To całkiem dobry wynik.
Bezrobocie Aby zmniejszyć bezrobocie, w 2005 roku PO zamierzała obniżyć koszty pracy, by pobudzić biznes do rozwoju i tym samym tworzenia nowych miejsc pracy. W związku z tym Platforma chciała zlikwidować konieczność płacenia składki na ubezpieczenie społeczne w części rentowej (13% podstawowego wynagrodzenia) dla osób rozpoczynających pracę – pracodawca, przez co najmniej 5 lat, nie musiałby opłacać tej składki. Poza tym dla osób rozpoczynających działalność gospodarczą Platforma zamierzała zredukować składki społeczne o 50%. Natomiast dla wszystkich pracowników PO chciała zmniejszyć składkę na ubezpieczenie w części rentowej o 3 pkt proc., a składkę na Fundusz Pracy zamierzała zlikwidować całkowicie (2,45% wynagrodzenia). Tymczasem reformy dotyczące obniżenia kosztów pracy wprowadzono za rządów PiS, natomiast rząd PO w latach późniejszych reformy te chciał… cofnąć! Na dodatek zgodnie z decyzją rządu PO-PSL od 2012 roku podniesiono płacę minimalną do 1500 złotych brutto, co z pewnością bezrobocie powiększy, a nie zmniejszy.
Ubezpieczenia społeczne Przed wyborami parlamentarnymi w 2005 roku liderzy PO zachęcali do publicznej debaty na dość rewolucyjny temat likwidacji obowiązkowych państwowych ubezpieczeń społecznych. Z kolei sam Donald Tusk mówił o konieczności ograniczenia przywilejów emerytalnych służb mundurowych. Częściowo udało się dokonać zmian w tej materii. Mianowicie w wyniku reformy żołnierze i policjanci będą musieli przepracować 25 lat (obecnie 15 lat) i ukończyć 50 lat, aby otrzymać świadczenia emerytalne. Kwestia nienaruszalności obowiązku ubezpieczeń społecznych nie została niestety ruszona, a na dodatek dokonano też złych posunięć w kwestii emerytur. Częściowo cofnięto reformę emerytalną dotyczącą OFE, wprowadzoną za rządów premiera Jerzego Buzka. Zamiast 7,3% jak było dotychczas, fundusze emerytalne będą otrzymywać 2,3% pensji pracowników (reszta trafi do ZUS-u), a docelowo od 2017 roku ma to być 3,5%. Co ciekawe, w proteście przeciwko tym zmianom z PO i z klubu parlamentarnego partii odszedł Paweł Klimowicz, senator PO, gdyż jego zdaniem te zmiany w II filarze są niekorzystne. Ponadto rząd zaczął łatać dziury w budżecie państwa utworzonym za premiera Buzka Funduszem Rezerwy Demograficznej, który miał być finansową poduszką bezpieczeństwa, by w perspektywie 20 lat złagodzić problem starzejącego się społeczeństwa – 4 miliardy złotych z FRD rząd przekazał na finansowanie bieżących emerytur.
Służba zdrowia W 2005 roku przewodniczący Tusk chciał reformy służby zdrowia, w tym decentralizacji jej zarządzania, ale nie opowiadał się za jej prywatyzacją. Zamierzano stopniowo dopuszczać prywatny biznes do systemu opieki zdrowotnej i wprowadzić częściową odpłatność za wizytę u lekarza, czy za każdy dzień pobytu w szpitalu. Tymczasem za rządów PO do żadnych większych reform służby zdrowia nie doszło. Liderzy PO wypierali się natomiast, że kiedykolwiek w programie swojej partii mieli prywatyzację szpitali.
Edukacja W 2005 roku Donald Tusk opowiadał się za wprowadzeniem bonu oświatowego, aby w ten sposób państwo finansowało szkolnictwo podstawowe i średnie. PO chciała też wydłużyć godzinę lekcyjną do 60 minut. Oba postulaty nie zostały spełnione. W zamian za to, wbrew woli setek tysięcy rodziców, obniżono wiek rozpoczynania obowiązkowej nauki w szkole z 7 lat do 6 lat i blokuje się obywatelski projekt ustawy cofający reformę. Sam poziom edukacji obniża się, czego dowodem mogą być choćby tegoroczne matury, których nie zdał co czwarty abiturient.
Biurokracja i przywileje władzy W 2005 roku Platforma zamierzała wprowadzić do Konstytucji zapis: „Wszelka władza w Rzeczpospolitej jest służbą publiczną i nie może być źródłem jakichkolwiek przywilejów”, co miało spowodować, że Trybunał Konstytucyjny unieważniałby wszelkie ustawy wprowadzające polityczne przywileje. Miała także powstać bardzo krótka lista stanowisk publicznych, z którymi wiązałyby się przywileje korzystania ze służbowych samochodów i telefonów komórkowych. Ponadto miały zostać zlikwidowane wszelkie ulgi dla polityków, takie jak darmowe przeloty czy przejazdy kolejowe, miał zostać zlikwidowany immunitet poselski oraz nałożona na osoby na stanowiskach publicznych większa odpowiedzialność i większe kary za te same przestępstwa w porównaniu z osobami prywatnymi. Nic z tego nie wprowadzono. Pozytywną zmianą były przepisy dotyczące skarg na przewlekające się załatwienie spraw w urzędach umożliwiające karanie pracowników administracji, którzy odpowiadają za zwłokę. Udało się także uchwalić ustawę o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa, która przewiduje obowiązek zwrotu przez urzędnika odszkodowania wypłaconego przez Skarb Państwa przyznanego przez sąd obywatelowi czy przedsiębiorcy pokrzywdzonemu przez bezprawną decyzję wydaną przez tego urzędnika. Przed wyborami w 2005 roku przedstawiciele PO mówili, że państwowa administracja zostanie zmniejszona o 20%, Sejm ograniczony do 230 posłów, Senat zlikwidowany oraz skasowane różne agencje, urzędy i fundusze rządowe (w tym Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, Urząd Regulacji Telekomunikacji i Poczty, Urząd Transportu Kolejowego, Urząd Regulacji Energetyki i Urząd Lotnictwa Cywilnego), co miało dać oszczędności rzędu 10-15 miliardów złotych. PO opowiadała się też za większościową ordynacją w jednomandatowych okręgach wyborczych, dzięki której parlamentarzyści mieli być bardziej kompetentni i uczciwi, a scena polityczna oczyszczona z aferzystów. Zamiast tych wszystkich korzystnych zmian, podczas rządów PO doszło do lawinowego wzrostu biurokracji. Kolejne próby ograniczania biurokracji napotykały na opór urzędników. W rezultacie ciągle ich przybywało. „Rzeczpospolita” podała, że w ciągu 2 lat rządów PO zatrudnienie w różnych urzędach i agendach administracji publicznej zwiększyło się o 70 tysięcy osób, czyli o ponad 17% i przekroczyło pół miliona ludzi. Tylko w ciągu dziewięciu pierwszych miesięcy 2010 roku w administracji publicznej przybyło 26,3 tysiąca urzędników. Rosły też koszty ich utrzymania. Sam Donald Tusk przyznał uczciwie w jednym z programów telewizyjnych, że powiększająca się armia urzędników to jego bezdyskusyjna porażka. Okazało się, że powołanie przez premiera Adama Jassera na swojego pełnomocnika do walki ze zbędną biurokracją nic nie dało. Niewiele lepiej jest na szczeblu samorządowym – tu też wzrosło zatrudnienie, choć wolniej, bo o 4%. Jak podaje „Życie Warszawy”, w ciągu 5 lat rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz z PO w warszawskim ratuszu przybyło ponad 1,8 tysiąca urzędników (wzrost z 5,7 tysiąca do 7,5 tysiąca), a drugie tyle w warszawskich szpitalach i ZOZ-ach. Podobnie w warszawskim Zarządzie Transportu Miejskiego w ciągu ostatnich 2 lat liczba pracowników zwiększyła się o 25% – z 500 do 650 etatów, a aż o 2 tysiące wzrósł stan etatów w warszawskiej służbie zdrowia – z 10 do 12 tysięcy.
Polityka zagraniczna W 2005 roku Platforma Obywatelska opowiadała się za jak najszerszą współpracą międzynarodową oraz ścisłą integracją państw w ramach Unii Europejskiej. Sprzyjała też tworzeniu wspólnej unijnej polityki zagranicznej, bezpieczeństwa i obronności. Sprzeciwiała się natomiast ujednolicaniu polityki podatkowej i socjalnej na szczeblu unijnym oraz ustalaniu wysokich standardów technicznych i środowiskowych. PO stawiała sobie za cel także polepszenie stosunków z Rosją, Francją i Niemcami. Premier Tusk jest lubiany w Brukseli, a Platforma uważana jest za partię, która jest spolegliwa wobec wszelkich pomysłów unijnych urzędników i wykonuje wszystkie polecenia płynące z tej centrali. PO w całej rozciągłości poparła traktat lizboński, który zabierał państwom członkowskim niezależność – no ale nie można mieć Platformie tego za złe, bo taka jest linia programowa tej partii. Należy jednak pochwalić rząd, że tuż przed przejęciem przez Polskę prezydencji w UE w czerwcu br. potrafił sprzeciwić się Unii w sprawie wzrostu dalszych regulacji ekologicznych, które bardzo mocno uderzałyby w polską gospodarkę, w tym w energetykę, górnictwo, hutnictwo, przemysł chemiczny, cementowy i inne branże. Udało się też polepszyć stosunki z Niemcami i Rosją, jednak niektórzy komentatorzy uważają, że koszt po stronie polskiej był zbyt duży, a obaj sąsiedzi naszego kraju nie liczą się teraz ze zdaniem Warszawy. Ostro ocenił tę politykę Wojciech Grzelak, znawca tematyki rosyjskiej i redaktor „Najwyższego CZAS-u!”. Napisał on w tym tygodniku, że „umizgi Warszawy jak zwykle nie robią na Moskwie wrażenia, poza całkowicie zrozumiałym uczuciem wzrastającej pogardy dla polaczków. (…) łże-patriotyczny ruch „jednania się” z Rosją poniósł całkowitą klęskę, oczywistą już w momencie jego powstania”.
Lustracja Jeszcze przed wyborami w 2005 roku władze Platformy zdecydowanie opowiadały się za jak najszybszym przeprowadzeniem lustracji i ujawnieniem akt komunistycznej bezpieki. Do tej pory nic takiego niestety nie nastąpiło. W zeszłym roku przeciwko dalszej lustracji opowiedział się Bogdan Borusewicz, marszałek Senatu z PO. W czerwcu 2011 roku prof. Antoni Dudek, historyk i członek Rady IPN, napisał na łamach „Uważam Rze”, iż polska „lustracja pozostaje martwym procesem”. Nie można też zapominać o kontrowersjach przy uchwalaniu, wbrew wielu środowiskom, nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej czy o niesmacznej formie przejmowania IPN po katastrofie smoleńskiej, w której zginął prezes Janusz Kurtyka.
Moralność Pod względem moralno-etycznym Donald Tusk promował się na zdecydowanego konserwatystę. Sprzeciwiał się aborcji, eutanazji, legalizacji małżeństw homoseksualnych i klonowaniu ludzi. Według niego państwo powinno opiekować się tradycyjną rodziną. Lider PO twierdził ponadto, że prawo musi zabezpieczać ludzi przed negatywnymi skutkami postępu wiedzy (chodzi głównie o niektóre badania genetyczne). Tymczasem przy poparciu PO (inaczej niż w Czechach, gdzie tamtejszy prezydent Wacław Klaus przeciwny jest szerzeniu homopropagandy) trwają przyspieszone prace nad projektem ustawy o legalizacji związków partnerskich, która marginalizuje instytucję małżeństwa i rodziny. Z kolei Ministerstwo Zdrowia, pod kierownictwem Ewy Kopacz z PO, przygotowało program refundacji zapłodnienia in vitro, w którym zdecydowano się na całkowite pokrycie kosztów. W czerwcu br. wszyscy posłowie PO głosowali przeciwko obywatelskiemu projektowi ustawy, który całkowicie zakazywał aborcji. Premier Tusk zaproponował też rozpoczęcie debaty o eutanazji. W lipcu br. posłowie PO poparli również nową ustawę o nasiennictwie, która otwiera Polskę na komercyjne uprawy organizmów modyfikowanych genetycznie. A jak wygląda pomoc rodzinie? Wystarczy wspomnieć kilka działań rządu PO: podniesienie podatków na ubranka i buty dla dzieci, zakończenie wsparcia dla kredytobiorców „Rodzina na swoim”, proponowane ograniczenia becikowego czy ulg podatkowych na dzieci. Z jedenastu opisanych w artykule obszarów życia gospodarczego, społecznego i politycznego Platforma Obywatelska spełniła częściowo swoje obietnice wyborcze tylko w zakresie prywatyzacji i polityki zagranicznej. W pozostałych dziedzinach obiecanki nie zostały wypełnione lub nawet działano w przeciwnym kierunku, niż mówiono. Bardzo dobrze, że PO nie spełniła niektórych obietnic z 2005 roku, jak wejście Polski do strefy euro w 2009 roku. Teraz minister Jacek Rostowski powiedział, że nie wyobraża sobie, aby Polska mogła znaleźć się w eurolandu przed 2016 rokiem. W obliczu tak niespełnionych obietnic, podczas ogólnopolskiej konwencji PO z okazji 10-lecia partii, która odbyła się w Trójmieście, premier Donald Tusk miał odwagę powiedzieć, iż Polacy, „którzy dzisiaj wyrażają zaufanie do PO (…) są z nami dlatego, że my nie ściemniamy, że nie będziemy opowiadali bajek”. Tomasz Cukiernik
Ataki na Piotra Zarembę stają się powoli swoistym rytuałem "Gazety Wyborczej". Tym razem atakują Jedwabnem Paweł Wroński na łamach "Gazety Wyborczej" komentuje - godny potępienia z każdego punktu widzenia - incydent związany ze zbeszczeszczeniem pomnika ofiar w Jedwabnem. Piszę incydent - choć zdaniem Wrońskiego to "świadectwo narastających w Polsce nastrojów" antysemickich. Wroński sądzi tak na podstawie forów internetowych i zachowania wielu polskich kibiców. Osobiście nie zauważam różnicy z sytuacją sprzed paru lat, ale rozumiem, że w oczach niektórych antysemityzm w Polsce może wyłącznie narastać, nigdy maleć. Warte odnotowania jest wytłumaczenie - załóżmy - zjawiska narastania antysemityzmu przedstawione przez Wrońskiego:
Dlaczego tak się dzieje? Być może zabrakło prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wiele mu można zarzucić, ale jego wielką zasługą było zatamowanie rzeki antysemityzmu na prawicy. Jeszcze, jako minister sprawiedliwości przyczynił się do śledztwa w sprawie Jedwabnego. Wielokrotnie piętnował antysemityzm. Co roku uczestniczył w obchodach Marca '68. Podczas wizyty w Izraelu deklarował, że Polska ma specjalny obowiązek utrzymywania przyjaznych stosunków z tym państwem. Teraz, gdy tej tamy zabrakło, fala ruszyła. Szkoda, że owych zasług śp. prezydenta Kaczyńskiego Wroński nie podkreślał (przynajmniej tak głośno jak dziś) za jego życia; widział wówczas przede wszystkim wady, w większości wydumane. Dziś widzi z kolei głównie wady Jarosława Kaczyńskiego, kuriozalnie zarzucając mu milczenie w sprawie profanacji pomnika w Jedwabnem... w celach wyborczych! Milczy z politycznej kalkulacji? Zapewne. Gdy antysemiccy kibole stają się sojusznikami w politycznej rozgrywce, trudno z gardeł polityków PiS wydusić słowa potępienia. Jaka by prawica nie była, w oczach "Wyborczej" musi - jawnie lub skrycie - być antysemicka. Choć "Wyborcza" powinna wiedzieć, że mając Kaczyńskiego po prawej stronie ma pewność, że antysemityzm nie stanie się bronią w politycznej walce. Chyba, że Wroński do dziś wierzy, iż słowa o "prawdziwych Polakach" naprawdę padły. Dalej jest jeszcze bardziej ciekawie. Zacytujmy:
A może Polacy mają dość przepraszania za Jedwabne? W lipcu w "Rzeczpospolitej" Piotr Zaremba krytykował prezydenta Komorowskiego za list z okazji 70-lecia zbrodni. Publicysta protestował przeciwko przypisywaniu zbrodni całemu narodowi, (choć tego prezydent nie uczynił), bo nie naród był winien, "nawet, jeśli jednostki czy grupy dokonywały złych wyborów". W kontekście spalenia 300 Żydów w stodole prof. Wojciech Sadurski nazwał to sformułowanie "eufemizmem epoki". Nie oskarżam Zaremby o jakąkolwiek inspirację, choć tekst jego jest symptomatyczny dla pewnego sposobu myślenia. Ataki na Piotra Zarembę stają się powoli swoistym rytuałem "Gazety Wyborczej". Właściwie wiadomo, dlaczego - polemizować z kibolami łatwo, z Zarembą dużo trudniej, więc "Wyborcza" od wielu miesięcy robi, co może, by podważyć wiarygodność publicysty "Rzeczpospolitej". Zwłaszcza, że po pierwszych ostrzejszych połajankach Zaremba nie zmienił kursu. By Zarembie dokuczyć "GW" sięga nawet po czepialstwo słowne - jak Wroński w powyższym wypadku. Przecież pisząc o "złych wyborach" Zaremba w oczywisty sposób miał na myśli wybór ZŁA dokonany przez morderców z Jedwabnego; to był "zły wybór", tak jak każda zbrodnia jest złym wyborem. Trzeba wyjątkowo wiele złej woli, by zdanie Zaremby przekuć w zarzut relatywizmu. Czepiając się słówek Wroński tak naprawdę dąży do tego, do czego "Wyborcza" dąży tak często, że aż nudno o tym pisać: do zablokowania dyskusji. Nie wolno ważyć akcentów, nie wolno mieć wątpliwości, nie wolno wskazywać na okoliczności. Każdy podniesiony niuans staje się od razu udziałem w profanacji pomnika ofiar. Wroński formalnie nie oskarża Zaremby o inspirację, ale jednak - wpisując jego poglądy w kontekst jedwabieńskiej profanacji - oskarża. Zabawne jest zresztą założenie, że wandale wczytują się w debaty na łamach "Rzeczpospolitej", wyczuwają w nich "symptomatyczną atmosferę", i biegną wypisywać swoje obrzydliwe hasła na pomnikach ofiar. (W tym wypadku bezpośrednim sprawcą jest atmosfera, w przypadku np. Ryszarda C. sprawcą jest wyłącznie odkontekstowiona jednostka). Wroński czepia się u Zaremby słówek. Niestety, w przypadku "Wyborczej" wciąż można czepiać się twardych faktów. Takich jak obrona Bruno Jasieńskiego, jako patrona szkoły. A przecież Jasieński był ochotniczym funkcjonariuszem totalitaryzmu odpowiedzialnego za śmierć milionów ludzi. Czy to były gorsze ofiary niż te, których pomnik stoi w Jedwabnem? PS. odnośnie zarzutu Wrońskiego, że "Zaremba protestował przeciwko przypisywaniu zbrodni całemu narodowi, (choć tego prezydent nie uczynił)". Czy aby na pewno nie uczynił? Przypomnijmy, chodziło o zdanie głowy państwa zawarte w liście do uczestników obchodów 70. rocznicy zbrodni w Jedwabnem:
„Naród ofiar, (czyli my – JK) musiał uznać tę niełatwą prawdę, że bywał także sprawcą". Z powyższego zdania jednak wynika, wprost, że prezydent uważa, iż "naród bywał sprawcą" - w tym kontekście, był sprawcą w Jedwabnem.
PS2. To prawda, że w Polsce są ludzie, którzy mogli sprofanować pomnik w Jedwabnem. Ale pamiętajmy, że również za granicą są ludzie, którzy mogli tego chcieć. Polski antysemityzm - to także stara, wielokrotnie wypróbowana broń przeciwko Polsce. Jacek Karnowski
03 września 2011 "Socjalizm to skok z królestwa konieczności do królestwa wolności” - twierdził niejaki Fryderyk Engels, w gejowskiej parze z Karolem Marksem. Lenin do nich nie przynależał- inna epoka.. Ale gdyby razem - to, kto wie? Nie wiem, dlaczego, do czegoś tak obrzydliwego jak socjalizm mieszać królestwo.?. Chyba na złość monarchistom. Wolność to oczywiście uświadomiona konieczność.. Człowiek nigdy nie jest zupełnie wolny: ogranicza go cywilizacja, tradycja, religia, rodzina, prawo, wolność innego człowieka.. Wolność absolutna nie istnieje.. To mrzonka hippisów, dewastatorów cywilizacji, zwolenników wolności od pasa w dół.. Człowiek rodzi się wolnym, ale w zastanych warunkach cywilizacyjnych.. Tak jak musi być posłuszny prawu,. Ale prawu prostemu, jasnemu i egzekwowalnemu.. Celem istnienia prawa jest wymierzanie sprawiedliwości. Współczesne socjalistyczne państwa to dyktatury biurokracji, które z „obywatelami” przynależnymi do państwa, mogą robić, co chcą, poniewierać ich w smole i pierzu ile biurokratyczna dusza zapragnie, a nawet i więcej, wzywać permanentnie do państwowych urzędów, karać, uprzykrzać życie, zniewalać i molestować biurokratycznie, na podstawie prawnej zapewnionej przez demokratyczny Sejm w porozumieniu z demokratycznym Senatem.. No i doić finansowo- ile biurokratyczna dusza zmaganie, tym bardziej, że dojenie” obywatela” pozostaje zawsze w interesie biurokracji, która z tego dojenia żyje, nie wytwarzając niczego pożytecznego, oprócz stert makulatury, przekazywanej, co jakiś czas na przemiał, jak oczywiście wiatr ich wcześniej nie rozwieje, bo ktoś je po prostu wyrzucił. Żyjemy w czasach wielkiego marnotrawstwa ludzkiej pracy, ogromnego zadłużania przyszłych pokoleń, nieprawdopodobnego wprost dewastowania sprawdzonych zasad. I płodzenia setek tysięcy przepisów zniewalających człowieka.. Bo tak naprawdę człowiek ma być niewolnikiem, a nie człowiekiem wolnym.. Wolność wyboru jest mu systematycznie zabierana, bo człowiek bez wolności, to tak jak ślimak bez domu, żółw bez skorupy, a lampart bez skóry.. Wolność decydowania o sobie, o swoich sprawach, o swoim postępowaniu- to konieczny warunek rozkwitu indywidualnej osobowości, w państwie wolności i praworządności. Ale niestety – żyjemy w socjalizmie biurokratycznym i demokratycznym... W socjalistycznym domu niewoli. Jak z tego domu niewoli wyjść? Gdyby „obywatelom” udało się wyjść z socjalistycznego domu niewoli, pasożytująca biurokracja nie miałaby nic do roboty.. Nie miałaby, nad kim sprawować nadzoru. Dlatego interesy „ obywatela” w sposób naturalny sprzeczne są z interesami biurokracji.. Jesteśmy my – ludzie i istnieje biurokracja - nasz wróg! Z nas żyje i nas zniewala.. Nie szanuje naszej wolności w sposób naturalny.. Bo z braku naszej wolności- żyje! I jak tasiemiec umiera razem z organizmem.. Chociaż?????? Tasiemiec nie potrafi zaciągać kredytów w naszym imieniu- biurokracja- potrafi! I może przeżyć poza organizmem jakiś czas.. Na razie mamy - dzięki rządom biurokracji w naszym imieniu- 3 biliony złotych długu- niektórzy wspominają o 4 bilionach.. I 7000 złotych na sekundę długu przybywa. W każdym razie według „ Dziennika Gazety Prawnej”, pani Jolanta Fedak z Polskiego jak najbardziej Stronnictwa Ludowego, a najbardziej Polskiego, zaproponowała, żeby te 200 miliardów oszczędności znajdujących się w Otwartych Funduszach Emerytalnych, które tam nasi rodacy trzymają pod ustawowym przymusem, jakby rząd bał się, że wszyscy stamtąd pieniądze zaraz zabiorą- czekając tylko na zgodę na dobrowolność trzymania- chce przeznaczyć na budowę infrastruktury(????) Pani Jola, to ta sama pani, która na jednym z posiedzeń tzw. rządu, jako minister od socjalizmu, czyli pracy i polityki społecznej, powiedziała kulturalnie do pana ministra Marka Sawickiego” sp…….j”, czy coś podobnego.. No pewnie jak się facet przywalał. I to podczas posiedzenia tzw. rządu - to, co mu miała powiedzieć..: „Przysuń się”(????) Tak naprawdę chodziło o jakieś pieniądze dla biednych, które to pieniądze wcześniej zabrano biednym.. Dlaczego tzw. rządu? Bo poszczególni ministrowie chcąc podjąć jakąkolwiek decyzję- przegłosowują się wzajemnie i ustalają postępowanie w drodze większościowego głosowania..(!!!!) Wtedy prawda jest najlepsza, najdoskonalsza, najlepiej przegłosowana, przegłosowana jak największą większością.. Taka na przykład ośmiornica ma trzy serca, osiem rąk i dziewięć mózgów.. To bardzo interesujące, ale taka ośmiornica biurokratyczna? Ma setki tysięcy rąk, setki tysięcy mózgów i tysiące serc, które biją głośno i donośnie, szczególnie nad naszymi pieniędzmi, które nam odbierają w ilościach wprost nieprawdopodobnych. Jak tak dalej pójdzie- wygolą nas na zero! W każdym razie te 200 miliardów złotych ma zostać utopione w najdroższych drogach świata, w kolei i czym tam jeszcze, w czym pieniądze mogą zostać przez biurokrację zmarnowane.. Może postawić jeszcze ze sto stadionów, narodowych orlików, po 2 miliardy złotych każdy? Ale kradną! I to wszystko w ramach prawa. A państwo miało być dyktaturą proletariatu, a jest biurokracji - nowej biurokratycznej klasy.. Ale czy pani minister Fedak- Jolanta, zapytała właścicieli tych pieniędzy, czy zgadzają się, żeby ich przyszłe emerytury poszły na budowanie dróg? Piszę umownie” właścicieli”, bo co to za właściciel, który nie może sobie w każdej chwili zabrać swoich pieniędzy, ale musi je oddawać pod przymusem ustawowym i demokratycznym..? To jest raczej niewolnik demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego zasady społecznej nieprawości.. Tako osobnik, co rabuje człowiekowi w ciemnej ulicy 100 złotych, to bandzior i oprych.. A taki, co zabiera 200 miliardów złotych? Czy tylko minister pracy i polityki społecznej? Czy taki pan Maciej Wąsik, były wiceszef Centralnego Biura Antykorupcyjnego i kandydat Prawa i Sprawiedliwości na posła do demokratycznego Sejmu. Podjechał sobie pod stację benzynową i zatankował 50 litrów paliwa. I odjechał…. zapominając zapłacić.(????). I sobie jadąc nie przypomniał.. Co prawda to tylko 250 złotych - ale jednak! Dobre i dwieście pięćdziesiąt.. Raz twierdził, że to przez roztargnienie, innym razem - że sprzedawca mu nie doliczył do… może batonika i papierosów, które zakupił. Nie doliczył się niedoliczonych 250 złotych.. Dobrze, że nie wyjeżdżał na drogę, na której właśnie jechał na motorze pan Jarosław Wałęsa - syn byłego prezydenta III Rzeczpospolitej, europarlamentarzysta Platformy Obywatelskiej, wcześniej poseł polskiego Sejmu, wiceprzewodniczący Parlamentarnego Zespołu na Rzecz Tybetu..(???) Dlaczego Tybetu? Kłopoty będzie miał kierowca Toyoty, który wyjechał na drogę, na której przebywał pan Jarosław Wałęsa jadąc motorem.. Od razu propaganda podała, że kierowca Toyoty nie był pijany, ale nie podała czy Jarosław Wałęsa miał alkohol we krwi.. Pan Jarosław w wyniku zderzenia został odrzucony na odległość 30 metrów od miejsca wypadku.. Moje pytanie brzmi:, z jaką szybkością na motorze jechał pan Jarosław Wałęsa? Jadąc niedawno, bo przed wakacjami z Warszawy z Buffo Studia Teatralnego, z żoną i synem, chciałem zmienić pas ruchu z prawego na lewy, obejrzałem się za siebie i spojrzałem w lusterko ze trzy razy i gdy już chciałem zmieniać pas, gdy właśnie po nim przeleciał motorzysta z prędkością - 250km/h mniej więcej, bo ja miałem z 90 na liczniku - jeśli oczywiście licznik był sprawny.. Strach mnie obleciał, gdy pomyślałem później, co by się stało gdybym zmieniał w tym momencie pas..(????)Naprawdę trudno jest dostrzec rakietę czy kometę przelatującą z szybkością światła przed naszymi oczami.. A tak mogło być w przypadku opisanego zdarzenia.. Jeszcze raz ponawiam pytanie:, z jaką szybkością jechał pan Jarosław Wałęsa, skoro nie zauważył go kierowca Toyoty? Chyba, że w grę wchodziła…… Pomroczność Jasna! Nowy rodzaj choroby.. Tak jak choroba czerwonych oczu.. Choroba zazdrości.. WJR
NOWE ŻARÓWECZKI „Wzywam Komisję Europejską do sprawdzenia po trzech latach zasadności zakazu żarówek i w razie potrzeby ponownego dopuszczenia ich do sprzedaży. Należy zbadać w szczególności, jakie ryzyko i zagrożenie dla zdrowia stanowią świetlówki energooszczędne, które zastępują obecnie żarówki” – z takim apelem wystąpił przewodniczący komisji przemysłu KE Herbert Reul. Odnotowuję to „wezwanie” z tym większą satysfakcją, że sam też „wzywałem” do opamiętania się „brukselczyków”.
http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=667
Nie znam się na technologii, ale proszę: komisarz Reul przywołał dwa raporty: szwajcarskiego Federalnego Urzędu Zdrowia Publicznego i Francuskiej Komisji ds. Bezpieczeństwa Konsumentów. Obydwa zalecają użytkownikom zachowywanie bezpiecznej odległości 30 centymetrów od świetlówek energooszczędnych. Przebywanie zbyt blisko może być groźne dla zdrowia!!! Z powodu rtęci zawartej w świetlówkach oczywiście. Z satysfakcją wię czytam, że „niektórzy komentatorzy zauważają, że właśnie obecność rtęci była powodem wycofania ze sprzedaży tradycyjnych termometrów”.
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,10220923,Komisja_przemyslu_w_Parlamencie_Europejskim__Oddajcie.html
Dzięki. „Brukselczycy” jednak twardo obstają, że choć to niezdrowe dla ludzi, to dobre dla „klimatu”!!! Więc się ludzie muszą poświęcić. Jak zauważył „Jednooki” w komentarzu do mojego wpisu sprzed dwóch lat w tych złych i niedobrych żarówkach (z żarnikiem) większość energii jest zamieniana w ciepło. Ano właśnie. W naszej strefie klimatycznej to ciepło tak czy inaczej do naszych domów trzeba jakoś dostarczać. I to, co najmniej przez pół roku. I tak się jakoś składa, że to jest to samo pół roku, kiedy trzeba dłużej palić światło, – bo jest nie tylko zimniej, ale i ciemniej. Może to za sprawą słońca??? Wiem, że ta śmiała hipoteza wymaga potwierdzenia przez jakąś komisję szwajcarską, albo francuską. Ale świecący się żyrandol z trzema stuwatowymi żarówkami, to grzejnik o mocy 0,3 kW. Jak było do przypuszczenia po wprowadzeniu zakazu używania żarówek, ceny świetlówek wzrosły momentalnie o 20-25%! Producenci twierdzą, że to oczywiście bez związku z zakazem używania żarówek. Oczywiście. Przecież związki przyczynowo skutkowe nie istnieją – jak nauczał David Hume. To, co wiemy na temat dochodzących do nas bodźców, to tylko one same i ich następstwo czasowe. Gdy naciśniemy cyngiel w strzelbie, to dochodzi do nas błysk i huk wystrzału. Więc zwykliśmy sądzić, że naciśnięcie cyngla powoduje wystrzał. A tymczasem nasz służący mógł wyjąć ze strzelby nabój i wystrzelić ze swojej w tym samym momencie, gdy my nacisnęliśmy cyngiel. A nam się będzie wydawało, że spowodowaliśmy wystrzał. Producentom żarówek może się, więc wydawać, że ceny surowców wzrosły o 20-25% i pewnie, dlatego podrożały produkowane przez nich świetlówki. A tymczasem to jacyś „służący” „brukselczycy” wystrzelili z zakazu używania tradycyjnych żarówek. Gwiazdowski
ROBESPIERRE OD TAJEMNIC Oceniając powołanie w roku 2008 Centrum Antyterrorystycznego ABW (CAT) trudno nie odnieść wrażenia, że projekt ten mógł być autorskim pomysłem szefa Agencji i stanowił w istocie kontynuację zamysłu, który przewijał się przez całą karierę Krzysztofa Bondaryka. Gdy cofnąć się w czasie o kilkanaście lat doskonale widać, że główne predyspozycje dzisiejszego szefa ABW polegały na skłonnościach do gromadzenia poufnych informacji o osobach życia publicznego i tworzeniu baz danych, które można było wykorzystać w walce politycznej.
Po wyborach parlamentarnych 1997 roku Krzysztof Bondaryk z rekomendacji Wojciecha Brochwicza został dyrektorem Departamentu Nadzoru i Kontroli MSWiA, a następnie wiceministrem odpowiedzialnym m. in. za wprowadzenie ustawy o ochronie informacji niejawnych i Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej. Szefem ministerstwa był wówczas Janusz Tomaszewski. Jak pisał Jarosław Kurski: „Pełny dostęp do Tomaszewskiego ma tylko wąska grupa ludzi z gabinetu politycznego i minister Bondaryk. Kto ministra ukierunkowuje i szepcze mu do ucha? Na pewno ogromny wpływ ma na niego Bondaryk. [...]Mówi się o nim, że to typ psychologiczny Robespierre'a: "Ja jestem miarą moralności politycznej". Ofiara klasycznego dylematu rewolucjonistów. Cele świetlane, narzędzia - wątpliwe. Z czasem narzędzia stają się celem”. Stanowisko powierzone Bondarykowi okazało się na miarę oczekiwań ambitnego urzędnika. W tym okresie powstał bowiem projekt budowy super bazy danych. Zgodnie z zamysłem Bondaryka - Wojskowe Służby Informacyjne, Urząd Ochrony Państwa, a także Policja, Straż Graniczna, Główny Inspektorat Celny i Inspekcja Skarbowa miały przekazywać do utworzonego w tym celu Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej (KCIK) wszelkie informacje operacyjne. Centrum powołane 1 grudnia 1998 roku miało koordynować pracę wszystkich służb zwalczających przestępczość zorganizowaną i stać się ośrodkiem podejmowania decyzji operacyjnych z centralną bazą danych, którą mieli zarządzać operatorzy podlegli bezpośrednio Bondarykowi. To w KCIK-u miano decydować - kto się kim zajmuje i kto kogo rozpracowuje. Zarządzający tą bazą Bondaryk miałby wówczas nieograniczony dostęp do informacji i wpływ na działania wszystkich służb specjalnych. Sejm jednak odrzucił ten projekt. Nie przeszkodziło to Bondarykowi w dalszym gromadzeniu informacji i kontynuowaniu tworzenia Centrum. W ministerstwie nikt nie robił tajemnicy z faktu, że wiceminister stworzył zalążek bazy danych. Miał osobny rejestr podsłuchów założonych przez Policję i Straż Graniczną oraz materiały dotyczące działań operacyjnych służb. Zainteresował się również aktami pozostawionymi przez MO i SB. Chodziło o tzw. „różowe teczki”, – czyli zbiór ok. 11 tysięcy akt osobowych osób o skłonnościach homoseksualnych, zgromadzonych w archiwach Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej, w katalogu "Hiacynt" O zniszczenie tych akt zwracały się do kolejnych ministrów spraw wewnętrznych różne osoby i organizacje broniące praw człowieka, otrzymując zawsze informacje jakoby kartoteki zostały już zniszczone. Akta „Hiacynt” zawierały głównie materiały z lat 1985-87 kompromitujące ludzi z ówczesnych środowisk opozycji. W połowie 1999 roku media ujawniły, że Janusz Tomaszewski i podlegli mu urzędnicy próbują gromadzić informacje o charakterze obyczajowym, m.in. o osobach sprawujących funkcje publiczne. Trzeba pamiętać, że Bondaryk, prócz tworzenia KCIK szefował Zespołowi ds. Współpracy z Biurem Rzecznika Interesu Publicznego, przekazując sędziemu Bogusławowi Nizieńskiemu materiały świadczące o współpracy lustrowanego z SB. Według mediów, a także niektórych posłów istniała obawa, że zbiera w ten sposób zdeponowane w Centralnym Archiwum MSW materiały "obyczajowe", w tym dotyczące orientacji seksualnej - zbędne w pracy Policji i w procedurze lustracyjnej, ale przydatne w rozgrywkach politycznych. W obronie Bondaryka wystąpił wtedy Jan Maria Rokita, ówczesny szef Sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych:
„To, że MSWiA gromadzi informacje z milicyjnych archiwaliów, jakieś kartoteki z operacji "Hiacynt", to piramidalne brednie. (...) Całą sprawę wyolbrzymiono, podobnie jak dobrą ideę powołania Krajowego Centrum Informacji Kryminalnych. Pod wpływem tych plotek część ludzi uległa psychozie. Sugestia jest tak silna, że kiedy wygłosiłem taką opinię wobec jednego z poważnych polityków, odparł, że być może na mnie także Bondaryk i Tomaszewski mają jakiegoś haka”. Sam Bondaryk w odpowiedzi na prasowe zarzuty napisał wówczas do „Gazety Wyborczej” obszerne dementi, zatytułowane „Gromadzimy, nie śledzimy”. Twierdził m.in.: „Oświadczam stanowczo, iż resort spraw wewnętrznych i administracji nie dysponuje takim zbiorem danych. "Hiacynt" po prostu nie istnieje. Chyba, że w wyobraźni autora artykułu”. Dziś wiemy, że prawda wyglądała inaczej. W roku 2004 okazało się, że akta „Hiacynt” istnieją i zostały przekazane do Instytutu Pamięci Narodowej. Pytany o nie prezes Leon Kieres stwierdził, że akta znajdują się pod jego pieczą, ale "są rozproszone w archiwach IPN. Znajdują się w dokumentach dotyczących różnych innych spraw z okresu PRL". Obecnie wiadomo, że w IPN znalazła się tylko część zbioru „Hiacynt”. Materiały z tej kartoteki znajdują się również w Archiwum Komendy Głównej Policji. Dlaczego Krzysztof Bondaryk interesował się tym zasobem? Być może odpowiedzi należy szukać w sprawie tzw. „grupy Lesiaka”. W roku 1992 w Biurze Studiów i Analiz UOP powstała instrukcja 0015. Wydał ją ówczesny dyrektor Biura Analiz i Informacji Piotr Niemczyk - późniejszy doradca Komisji ds. Służb Specjalnych z rekomendacji Platformy Obywatelskiej, a obecnie szef firmy Niemczyk i Wspólnicy Ochrona Inwestycji i członek rady konsultacyjnej przy ABW. W oparciu o tę instrukcję powstał zespół pułkownika Jana Lesiaka, który w 1993 roku opracował plany działań operacyjnych UOP. Ich elementem miała być inwigilacja przywódców antywałęsowskiej prawicy. Zamierzano ich kompromitować m.in. przy pomocy tajnych agentów UOP ulokowanych w środowiskach prawicowych. Do zespołu Lesiaka wchodzić mieli zarówno byli oficerowie SB, jak i ludzie z nowego naboru UOP. Szefem Urzędu był wówczas generał Gromosław Czempiński – oficer prowadzący Andrzeja Olechowskiego (TW Must) - jeden z faktycznych założycieli i ludzi ścisłego zaplecza PO. Grupa Lesiaka prowadziła swoje działania w latach 1991-1997, między innymi wobec Jarosława i Lecha Kaczyńskich, Jana Olszewskiego i Antoniego Macierewicza. Materiały sprawy inwigilacji znaleziono w tzw. szafie Lesiaka. W procesie Lesiaka, do którego doszło w roku 2006 prokuratura zarzuciła mu przekroczenie uprawnień w latach 1991-1997, m.in. przez stosowanie "technik operacyjnych" i "źródeł osobowych" wobec legalnie działających ugrupowań. Gdy w roku 1997 Wojciech Brochwicz – Raduchowski został wiceministrem MSWiA w rządzie Jerzego Buzka, mianował swoim doradcą Andrzeja Dunajko - oficera UOP działającego wcześniej w zespole płk. Lesiaka. Niewykluczone, zatem, że zainteresowanie Krzysztofa Bondaryka materiałami z archiwum „Hiacynt” miało związek z zamiarem kontynuacji działalności „grupy Lesiaka” i użycia ich w walce politycznej. W roku 1999 Jarosław Kaczyński poinformował opinię publiczną, że służby specjalne III RP próbowały wykorzystywać plotki i sugestie na temat domniemanego homoseksualizmu polityków. Mógłby na to wskazywać fakt, że w ujawnionych w październiku 2006 roku materiałach z „szafy Lesiaka”, znalazły się zalecenia dotyczące spraw obyczajowych. Dotyczyły one Jarosława Kaczyńskiego. W notatce z maja 1993 roku zalecano sprawdzić m.in.:
„Życie intymne, czy jest homoseksualistą, jeżeli tak, to z kim jest w parze, czy jest to związek trwały. Dane kobiety, przez którą J.K. zrezygnował z małżeństwa, co teraz ona robi, czy jest zamężna, czy utrzymuje z nią sporadyczne kontakty, czy jest prawdą, że łączyło ich uczucie, czy tylko uzasadnienie dla inności seksualnej.” Warto pamiętać, że gdy inspirowana przez Belweder grupa Lesiaka rozpowszechniała plotki na temat rzekomego homoseksualizmu Kaczyńskiego, Wałęsa zapraszał do Belwederu "Lecha z żoną i Jarka z mężem". Bondaryk nie cieszył się długo majstrowaniem przy KCIK i dostępem do archiwum „Hiacynt”. We wrześniu 1999 roku został z powodu tych skłonności zdymisjonowany z rządu Jerzego Buzka - ponownie w atmosferze medialnego skandalu. Gdy kilkanaście lat później powstawało Centrum Antyterrorystyczne wśród podstawowych celów nowej struktury wymieniano zbieranie wszelkich informacji o ewentualnych zagrożeniach terrorystycznych oraz koordynowanie działań poszczególnych służb. Argument o zagrożeniu terrorystycznym, jest do lat używany przez grupę rządzącą do systematycznego poszerzania uprawnień służby Bondaryka i stanowi klasyczny termin - wytrych, ułatwiający forsowanie rozwiązań legislacyjnych korzystnych dla obecnego układu. W listopadzie 2008 roku Donald Tusk odwiedzając CAT zapewniał, że „priorytetem Centrum Antyterrorystycznego jest ochrona państwa, władz, ale w pierwszym rzędzie polskich obywateli w Polsce i poza granicami naszego kraju" Szef rządu podkreślał również, że „zadaniem Centrum nie jest polityka i publicystyka, ale gromadzenie i analiza faktów, pod kątem zagrożeń.” Tymczasem pierwszym, pisemnym dziełem CAT był sporządzony pod wyraźnie polityczną tezę osławiony „raport w sprawie incydentu gruzińskiego”. Treść owego raportu ujawniła w listopadzie 2008 roku jednak z gazet. ABW uznało w nim, że strzały w pobliżu samochodu, którym jechał prezydent Kaczyński były gruzińską prowokacją i twierdziło, że najpewniej to sami Gruzini wyreżyserowali incydent z udziałem polskiego prezydenta. Agencja doszła do wniosku, że „teatr na granicy” służył wzmocnieniu pozycji gruzińskiego przywódcy. Opinie zawarte w dokumencie pokrywały się z oficjalnym stanowiskiem władz Federacji Rosyjskiej oraz opinią ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego i stanowiły wręcz amatorską kompilację doniesień prasowych. W tym samym czasie, dane Lecha Kaczyńskiego wprowadzono do tajnej Bazy Wiedzy Operacyjnej CAT ABW. Od tej chwili wobec głowy państwa można było stosować wszelkie rodzaje inwigilacji, w tym podsłuch. Ponieważ tego rodzaju rejestracja (poza wiedzą osoby zabezpieczanej) oraz gromadzenie poufnych informacji pochodzących m.in. z podsłuchu, nie mają nic wspólnego z tzw. zabezpieczeniem anyterrorystycznym – w działaniach ABW nietrudno rozpoznać tę samą ideę, która przyświecała powołaniu „grupy Lesiaka” i tworzeniu bazy danych na temat przeciwników politycznych. Aleksander Ścios
Sabat „legalistów” na trumnie Franco Wrzawa, jaka powstała po opublikowaniu biogramu Generalísimo Francisco Franco w Słowniku Biograficznym hiszpańskiej Królewskiej Akademii Historii, daje wiele do myślenia. Przypomnijmy naprzód (bo prasowe newsy przepadają na dnie studni niepamięci z zawrotną prędkością), że spokojny, obiektywny i ściśle naukowy ton owej publikacji – rzecz, zdawałoby się, oczywista zważywszy charakter wydawnictwa – rozwścieczył do białej gorączki samozwańczych „kustoszy pamięci”, cierpiących wszelako bez wyjątku na tę przypadłość, że mających tylko jedno – lewe – oko do patrzenia. Przykładowo, Fernandowi Savaterowi, znanemu, jako autor czytanek, z niewiadomego powodu uchodzących za filozoficzne, ponoć nawet aż „odebrało mowę”, co jednak niestety wydaje się informacją nieco przesadzoną. „Oburzonym” (słowo ostatnio bardzo popularne w tym kraju) lewicowcom hiszpańskim, przyszli natychmiast w sukurs także ich pobratymcy z innych krajów, jak marksistowski historyk brytyjski Paul Preston, a w Polsce – no, zgadnij Koteczku?, to nietrudne – oczywiście, jakże by inaczej, Gazeta Wyborcza! Zgodnie z wypróbowaną przez czekistów wszystkich pokoleń metodą zaatakowano naprzód „po nazwisku” winowajcę kontrrewolucyjnego sabotażu i dywersji, czyli autora. Jakież to nieodpowiednie referencje do napisania biogramu Franco posiada profesor Luis Suárez Fernández – bo o nim tu mowa – zresztą członek rzeczywisty tejże Akademii, a także kilku innych – w Barcelonie i Portugalii, laureat Historycznej Nagrody Narodowej z 2001 roku? Otóż, ponoć nie nadaje się, dlatego, że w swojej podstawowej sferze zainteresowań badawczych jest mediewistą. Zarzut ciekawy, bo na przykład nie przypominam sobie, aby kwestionowano predyspozycje do wypowiadania się o historii i polityce współczesnej prof. Bronisława Geremka, którego dorobek naukowy stanowiła właściwie jedna tylko monografia, też z zakresu późnego średniowiecza, i to na temat bardzo wąski oraz, nazwijmy to tak, specyficzny, dotyczyła, bowiem środowiska paryskich opryszków, złodziei i ladacznic w XV wieku. To oczywiście prawda, że gros dorobku prof. Suareza stanowią monumentalne dzieła z zakresu historii średniowiecza, na czele z pięciotomowym opus o Królach Katolickich: Ferdynandzie i Izabeli. Jest jednak również prawdą, że napisał on liczącą osiem (!) tomów książkę Francisco Franco y su tiempo, opartą na źródłach nieznanych żadnemu innemu historykowi, bo udostępnionych tylko jemu materiałach archiwalnych rodziny, jest, zatem osobą właśnie najbardziej kompetentną do napisania „oficjalnego” biogramu Akademii. Jeszcze ciekawsze jest inne – niby to „merytoryczne” – oskarżenie, iż autor biogramu nie napisał, że Franco był „buntownikiem”. No proszę:, kiedy lewicowcy opowiadają swoją własną narrację (a słusznie mogliby ją zaczynać już od buntu Szatana, który też przecież nie chciał „służyć”), to bunt, sprzeciw, rebelia, insurekcja, powstanie, rewolucja etc. są słowami najwyższej pochwały; śmierć królom i tyranom, wyklęty powstań ludu ziemi, powstańcie, których dręczy głód, lepiej umrzeć stojąc niż żyć na kolanach, itd. itp. – wszystko to ma wzbudzać u odbiorców podziw dla buntowników rzucających wyzwanie ustanowionej władzy i pragnienie ich naśladowania, a tutaj nagle tacy wściekli legaliści, buntowszczik im się nie podoba! I nic to, że „legalizm” Frontu Ludowego takiej był konduity, jak cnotliwość demi-vierge: wszakże „zwycięstwo” w wyborach zawdzięczał on bezprawnemu unieważnieniu kilkudziesięciu tysięcy niesłusznych, bo reakcyjnych, głosów. Nic to, że „legalny” rząd – a dokładniej funkcjonariusze ministerstwa sprawiedliwości! – morduje przywódcę legalnej opozycji parlamentarnej (J. Calvo Sotelo). Gdy morduje się księży, ziemian, pisarzy, uczonych i polityków prawicy, gdy płoną podpalane kościoły, wolno może pisać pokorne supliki do władzy, ażeby łaskawie nie zabijała, przynajmniej bez dania racji, ale „bunt” wykluczony, legalność ponad wszystko. Trzeba przyznać, że dawniejsza lewica miała nad dzisiejszą przynajmniej tę wyższość, że takiego legalistycznego faryzeizmu nie uprawiała. Lecz nawet i ten faryzejski legalizm okazuje się bardzo krótki, bo chwilę potem dowiadujemy się, że co najmniej taką samą myślozbrodnią autora biogramu jest nazwanie Franco generalissimusem i szefem państwa, zaś ustaw organicznych państwa hiszpańskiego z lat 1939-1975 – jego konstytucją. Do tego zatem już doszliśmy, a raczej nas doprowadzono: nawet oczywiste fakty polityczno-prawne nie mogą być przedmiotem prostej konstatacji! Jeżeli kogoś nie lubimy, a co więcej, uważamy go za zbrodniarza, to nie wolno napisać nawet, że był tym, kim był. To tak jak by w kronikach męczenników chrześcijańskich utrzymywano, że prześladowcy: Neron, Decjusz czy Dioklecjan nie byli cesarzami Rzymu. No to, kim właściwie byli: widmami? Ci imbecyle, bo inaczej tego nazwać niepodobna, nie zauważają nawet tego, że jeśli Francisco Franco nie był Generalísimo powstańczych sił zbrojnych w wojnie domowej, ani Jefe de Estado po jej zakończeniu, to w takim razie nie można również obciążać go odpowiedzialnością za domniemane zbrodnie, o które go oskarżają, bo jak może ponosić polityczno-prawną odpowiedzialność ktoś, kto nie pełnił tych funkcji, a więc politycznie i prawnie go nie było. I wreszcie „koronny dowód”, zdaniem sfory, która dopadła prof. Suareza, jego „nienaukowości”: stwierdzenie, iż ustrój ustanowiony przez gen. Franco był „autorytarny, lecz nie totalitarny”. Tymczasem, to „oczywista oczywistość”, a samo rozróżnienie pomiędzy autorytaryzmem a totalitaryzmem jest standardem nauk politycznych, i to zupełnie niezależnie od ideowo-politycznych sympatii poszczególnych uczonych, którzy naturalnie je posiadają. Różnica ta jest kardynalna i z wielu powodów: sam prof. Suárez podał (zapewne ze względu na wymogi zwięzłości w tego typu publikacji) tylko jedną, ale właśnie najbardziej zobiektywizowaną naukowo: w totalitaryzmie (mono)partia podporządkowuje sobie państwo, w autorytaryzmie zaś „partia oficjalna”, zorganizowana jako wielonurtowy ruch skupiający wszystkie siły popierające ustrój i przywódcę jest jedną z instytucji wewnątrz państwa, jemu służącą i jemu podporządkowaną. Lekcja, jaką otrzymaliśmy od biorących dziś odwet za swoją dawną klęskę, i próbujących nas tresować lewicowych „legalistów” jest niezwykle czytelna. „Poważnym” historykiem może być tylko ten, kto pisząc o wrogach lewicy wyrabia stachanowską normę wyzwisk i dokonuje „świeckich egzorcyzmów” nad ich zwłokami. Jacek Bartyzel
Strach przed ludobójcami ukraińskiej UPA, wraca do dziś Radni partii Swoboda najechali nocą obóz polskiej ekipy prowadzącej ekshumacje w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej. Po 68 latach ofiary ludobójstwa UPA z Ostrówek i Woli Ostrowieckiej na Wołyniu doczekały się chrześcijańskiego pochówku. Siedem niewielkich, wykonanych z nieheblowanego drewna trumien, po odprawieniu katolickich i prawosławnych obrzędów pogrzebowych, spoczęło na cmentarzu rzymskokatolickim w Ostrówkach. Złożono w nich szczątki ponad 300 osób ekshumowanych z dwóch zbiorowych mogił w lesie pod ukraińską wsią Sokół i z terenu dawnej szkoły w Ostrówkach. - Nie będę wymieniał wszystkich, którzy przyczynili się do tego, że możemy dzisiaj być tu spokojnie, bez strachu, bez żadnych problemów – mówił ks. bp Marcjan Trofimiak, ordynariusz łucki, dziękując ukraińskim władzom za umożliwienie godnego pochówku. – Stosunek do zmarłych jest miarą cywilizacji – podkreślił.
Swoboda w natarciu Niestety, miary tej nie znają działacze rosnącej w siłę probanderowskiej partii Swoboda, którzy wszelkimi sposobami, broniąc fałszywego mitu “bohaterskiej” Ukraińskiej Armii Powstańczej, usiłują zanegować jej zbrodnie na polskiej ludności kresowej, nawet tak doskonale udokumentowane, jak te dokonane w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej. Kwestionują, więc nie tylko liczbę ofiar rzezi w Ostrówkach, ale nawet ustaloną przez historyków liczbę mieszkańców tych polskich wsi. Najnowszym przedmiotem ich ataku stały się wyniki prac polskich archeologów i antropologów. Aktywność działaczy Swobody wzrosła, gdy ekshumacje były już na ukończeniu, a znalezione szczątki przygotowane do pochówku. Szczególnie przykra była wieczorna wizyta radnych Swobody w obozie polskich naukowców w przeddzień uroczystości pogrzebowych. W towarzystwie osoby przedstawiającej się, jako lekarz sądowy kazali otworzyć przygotowane już do pochówku trumny, wyciągali z nich i składali na folię kości, usiłując wmówić polskim badaczom, że kości jest mniej, niż było w rzeczywistości, i należą do znacznie mniejszej liczby osób, niż wskazywali polscy archeolodzy i antropolodzy. Według rzeczoznawcy partii Swoboda, dla ustalenia liczby odkopanych zwłok należy policzyć kości udowe i podzielić na dwa. Doliczył się on ok. 140 takich kości, co miało świadczyć o 70 odkopanych zwłokach. Zupełnie nie docierała do niego informacja, że większość ofiar stanowiły dzieci, w tym nawet noworodki, a stan wykopanych kości i ich ubytki są wynikiem warunków, w jakich spoczywały przez prawie 70 lat. – Jestem świadkiem, że ci panowie nie wyjęli z trumien wszystkich kości udowych i nie sprawdzali, czy są to kości prawe czy lewe – mówi zbulwersowana dr Iwona Teul, wybitny antropolog, potrafiąca identyfikować ludzkie szczątki nawet pochodzące z urn. – Ciekawe zresztą, jak wytłumaczą istnienie ponad 200 odkopanych czaszek – dodaje. Po blisko trzech godzinach dyskusji działacze partii Swoboda głęboką nocą opuścili cmentarz, domagając się przeprowadzenia ekspertyzy kości przez wskazanych przez nich specjalistów, co musiałoby się wiązać z odwołaniem zaplanowanego na następny dzień pogrzebu. Nazajutrz radni Swobody zorganizowali konferencję prasową, w czasie, której twierdzili, że polscy naukowcy połamali znalezione kości udowe, aby sztucznie powiększyć liczbę ofiar zamordowanych we wsiach Ostrówki i Wola Ostrowiecka. Wobec niebezpieczeństwa zakłócenia uroczystości pogrzebowych przez demonstrantów Swobody teren wokół cmentarza został zabezpieczony przez ukraińskie siły porządkowe i do żadnych ekscesów nie doszło.
Niewyobrażalna zbrodnia Rzeź w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej przeraża nie tylko przekraczającą tysiąc ofiar liczbą zamordowanych, co stawia ją w rzędzie największych banderowskich masakr, ale także szczególnym okrucieństwem, wyrachowaniem i bezwzględnością oprawców. Kilkuset polskich mężczyzn taśmowo zabijano, rozłupując im głowy siekierami i młotami; 250 osób, głównie kobiety i dzieci, spalono w szkole w Ostrówkach bądź zastrzelono w trakcie ucieczki, kilkadziesiąt spalono w jednej ze stodół, około 300, głównie dzieci i ich matki, po kilkukilometrowym marszu śmierci zastrzelono na łące w pobliżu lasu. W wyniku 30-letnich badań prowadzonych przez dr. Leona Popka z lubelskiego IPN, który w zagładzie Ostrówek i Woli Ostrowieckiej stracił ok. 40 członków bliższej i dalszej rodziny, powstała bogata naukowa dokumentacja tej zbrodni. Do dziś żyją też jej naoczni świadkowie. Jednym z nich jest 82-letnia pani Zofia Suszko, która na pogrzeb przybyła aż spod Bydgoszczy. W szkole w Woli Ostrowieckiej zostali spaleni jej starsza siostra z dwoma synami – siedmioletnim Bolkiem i dwuletnim Bartkiem. Zamordowany został też jeden z braci pani Zofii – Józek. Pani Suszko uratowała się, gdyż pędzona przez banderowców na śmierć koło zagrody księdza wraz z mamą i bratem oderwała się od reszty i zaczęła biec w kierunku sadu. Ukraińcy posłali za nimi serię z karabinu maszynowego, która przeszła tuż ponad ich głowami. Upadli na ziemię, a oprawcy uznali, że strzały były celne. – Dzieci, nie ruszajcie się, może nas Matka Boska swoim płaszczem ochroni, szepnęła mama, a my aż wtuliliśmy się w ziemię – opowiada pani Zofia. W ten sposób uniknęli losu ok. 300 kobiet i dzieci, którzy zostali zamordowani w pobliżu wsi Sokół. Udając zabitych, leżeli w pobliżu rodzinnej zagrody, skąd słyszeli tępe odgłosy towarzyszące mordowaniu mężczyzn. To właśnie za domem Suszków banderowcy zorganizowali jedno z kilku miejsc kaźni. Gdy odeszli, pani Zofia widziała dół z zamordowanymi mężczyznami. Niektórzy jeszcze żyli. Zauważyła, że jedna z ofiar, starszy mężczyzna, miała odrąbane stopy. Oznaki życia dawał młody chłopak przywalony innymi ciałami. – Chciał pić i jak mu podawałam rondelek wody, to musiałam stanąć na plecy jakiegoś zabitego mężczyzny. Pamiętam to do dziś – wspomina tragiczne wydarzenia pani Zofia. Jak większość ocalałych mieszkańców Ostrówek i Woli Ostrowieckiej rodzina Suszków szukała ratunku najpierw w pobliskim Jagodzinie, a potem u rodziny w Lubomlu. – Wielu z tych, którzy się uratowali, Niemcy zakwaterowali w magazynach wojskowych, a po kilku dniach podstawili wagony i wywieźli ich na roboty do Niemiec – twierdzi pani Suszko. Pani Zofia ponownie ujrzała rodzinne strony w 1992 roku. – Po 49 latach, gdy przyjechałam tutaj i zobaczyłam Ukraińców, to z wrażenia serce waliło mi jak młot – wspomina. – Myślałam, że zaraz nas pobiją. Ten strach wraca do dzisiaj. Ekipa poszukująca szczątków ofiar przywiozła panią Zofię do Ostrówek w lipcu br., mając nadzieję, że wskaże ona miejsce, gdzie znajdowała się stodoła w jej rodzinnym gospodarstwie, co pomogłoby w ustaleniu zbiorowej mogiły ok. 100 zamordowanych tam mężczyzn. Niestety, po latach nie udało się jej zlokalizować. - To jedno z kilku miejsc, gdzie musimy wrócić i odszukać szczątki naszych bliskich, aby pochować ich na cmentarzu – zapewnia dr Popek. – Może uda się tego dokonać w przyszłym roku – dodaje.
Kiedy spłacimy dług? Uratowani z masakry, o ile pozwalają im na to siły, starają się uczestniczyć w corocznej pielgrzymce do rodzinnej wsi. Sędziwy Jan Ulewicz z Woli Ostrowieckiej, który w czasie rzezi miał 17 lat, z 22 dotychczasowych pielgrzymek opuścił tylko dwie. Pamiętnego 30 sierpnia 1943 r. stracił rodziców i siostrę. – Chłopaki, którzy wyskoczyli z podpalonej szkoły w Ostrówkach, widzieli w środku moją mamę, więc pewnie tam się spaliła, a ojca zabili za stodołą u Strażyca. Jego szczątki zostały pochowane na cmentarzu po ekshumacji w 1992 r., a teraz przyszła kolej na mamę i siostrę – mówi ze spokojem w głosie. Na pytanie, jak sam się uratował, rozkłada ręce i mówi, że to działanie Opatrzności Bożej. Wraz z kolegą ukryli się w stodole nad stajnią, przykrywając suchą koniczyną. Słyszeli, jak tropiący Polaków banderowcy kłuli siano bagnetami i odgrażali się, że jak podpalą stodołę, to Polacy sami powyłażą. – Ale ręka Boska ich powstrzymała i nie podpalili – mówi. Chłopcy przeczekali w stodole najgorsze i potem uciekli do Jagodzina. Panu Ulewiczowi, gdy opuszczał rodzinną wieś, pozostały w pamięci sterczące kominy spalonych domów. Gdy ponownie przybył tu na początku lat 90., ze wsi nie zostało już nic. – To dziś prawdziwe dzikie pola – mówi z rezygnacją. Jan Ulewicz sprzeciwia się nazywaniu ludobójczej działalności UPA walką narodowowyzwoleńczą. – Zabijać niewinnych, i to od kolebki do starego dziadka, kto to widział?! – mówi poruszony. – Znałem Ukraińców dobrze, do dziś zrozumieć nie mogę, jak oni mogli to robić. Dla wielu Kresowian prace ekshumacyjne i przeprowadzone z rozmachem uroczystości pogrzebowe w Ostrówkach stanowiły duże zaskoczenie. - To dla mnie prawdziwy szok – przyznaje pani Helena Honczaruk, uratowana z rzezi jako półtoraroczne dziecko. – Myślałam, że to będzie normalna pielgrzymka, jak co roku, a tu takie wielkie uroczystości, tak zmieniona droga na cmentarz i jego otoczenie. Panią Helenę uratował ojciec, Jan Szwed, który w przeddzień napadu wywiózł żonę i trzy córki do Jagodzina. Dostał się w ręce banderowców, gdy rano poszedł do swojego gospodarstwa, aby oporządzić inwentarz. Zginął w stodole u Strażyca. – Dowiedziałam się, że ucięli mu głowę siekierą, przytrzymując widłami, żeby się nie wyrwał – mówi kobieta. Nagłe przyspieszenie i spełnienie nadziei na katolicki pochówek bliskich zaskoczył nawet 90-letnią Helenę Popek, matkę dr. Leona Popka. – Już zaczynałam tracić nadzieję, że Leonowi się uda – wyznaje. – Bo wszystko jakby przycichło, nikt już go nie popierał, a Ukraińcy za wszelką cenę chcieli wyciszyć całą sprawę. Aż tu naraz taka wiadomość. To chyba cud – dodaje. Przełom w sprawie ekshumacji i upamiętnienia ofiar banderowskiej zbrodni w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej związany jest z polsko-ukraińskimi uzgodnieniami politycznymi na najwyższym szczeblu. Wkrótce na cmentarzu w Ostrówkach Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa ma wystawić okazałe upamiętnienie, w odsłonięciu, którego wezmą udział prezydenci Polski i Ukrainy. Niejako w rewanżu po stronie polskiej w Sahryniu obaj prezydenci odsłonią pomnik mający upamiętnić cywilne ofiary ataku oddziałów AK i BCh na terroryzujący polskie wsie bastion UPA i policji ukraińskiej w Sahryniu. Nie wchodząc w całą nieadekwatność tego zestawienia, trudno nie zadać pytania, co dalej z upamiętnieniem dziesiątek tysięcy zbiorowych i pojedynczych ofiar ludobójstwa dokonanego na Polakach przez OUN-UPA na Kresach. - W czasie dzisiejszego nabożeństwa z jednej strony jak gdyby płacimy dług tym, którzy tak długo czekali na ten dzień, ale przecież to nie wszyscy, jest ich o wiele więcej w nieznanych mogiłach – upomniał się o Polaków leżących w niepoświęconej kresowej ziemi ks. bp Marcjan Trofimiak w czasie pogrzebu w Ostrówkach.Adam Kruczek
"Piłsudski był pierwszym faszystą Europy" Nawet, jeżeli po strajku polskich uczniów dojdzie do jakiejś formy ugody pomiędzy polską mniejszością a litewskimi władzami to będzie to tylko tymczasowy rozejm. Włos się jeży na głowie, jeśli posłuchać, co wygadują elity litewskie. Na przykład na konferencji, która odbyła się kilka dni temu. Z inicjatywy Ministerstwa Kultury Republiki Litewskiej 25 sierpnia w Domu Wspólnot Narodowych w Wilnie odbyła się konferencja pt. „Pokonanie historycznych stereotypów, jako środek neutralizujący napięcia etniczne”. Tytuł zapowiadał kompletną nudę, ale okazało się, że to tylko pozory. Mocnym punktem programu tej konferencji było wystąpienie dr hab. Gediminasa Merkysa z Kowieńskiego Uniwersytetu Technicznego z referatem „Nacjonalizm — syfilis wartości”. Doktor z Kowna określił Józefa Piłsudskiego, jako „pierwszego faszystę Europy”. Nawiązał także do wydanej miesiąc temu przez IPN broszury „Ponary: miejsce »ludzkiej rzeźni« ” (w lesie ponarskim Niemcy do spółki z litewskimi kolaborantami wymordowali w latach 1941-1944 ok. 100 tys. ludzi, głównie Żydów, ale także, co najmniej kilkanaście tys. Polaków). Dr Merkys stwierdził, że autorzy broszury „operują środkami czarnej propagandy” i jest ona „splunięciem w twarz Litwy”, chociaż zawiera… „98 proc. prawdy”. W tym kontekście jej autora, prof. Piotra Niwińskiego, oraz ministra spraw zagranicznych Polski Radosława Sikorskiego określił mianem „uczniów Goebbelsa”. Dr Merkys nie okazał się jednak kompletnym dzikusem, bo przyznał, że Litwa stosuje praktyki skrytej dyskryminacji mniejszości narodowych. Rimantas Jokimaitis z Ministerstwa Oświaty i Nauki Litwy, wyraził swe zdumienie niepotrzebnym, jego zdaniem, hałasem wywołanym nową Ustawą o Oświacie. W jego opinii należało już dawno ją przyjąć, gdyż „mniejszości nie znają języka litewskiego”, a „szkoły mniejszości to sowiecki relikt”, który się, jego zdaniem, zupełnie nie sprawdza. Ciekawą tezę na temat antypolskiego kursu władz litewskich postawił znany litewski historyk dr hab. Alvydas Nikžentaitis. W jego opinii stało się tak m. in. z powodu wymiany pokoleń wśród polityków oraz polityki prezydent Dali Grybauskaitė, która postawiła na dobre relacje ze Szwecją i Białorusią kosztem Polski. Bez wątpienia szacunek należy się dyrektorowi Centrum Inicjatyw Obywatelskich Girvydasowi Duoblysowi, który jasno powiedział, że na napięciach pomiędzy Polakami i Litwinami korzystają politycy, którzy chcą się wylansować, jako prawdziwi patrioci i „nieuczciwie rządzić Litwą”. Duoblys przypomniał, że władze litewskie nie potępiają nacjonalistycznych marszy 11 marca (demonstracje urządzane w rocznicę uchwalenia niepodległości Litwy, gdzie dominującym wezwaniem jest hasło „Litwa dla Litwinów”), a udział pracowników sił ochrony kraju w tych marszach określił, jako „kryminał”. Głosy takich ludzi jak Duoblys słyszy się nad Niemnem i Wilią słyszy się jednak coraz rzadziej. Drodzy Litwini zrozumcie, że nie chcemy was skolonizować i na powrót przyłączyć Wilno. Chcemy tylko by nasi rodacy mogli cieszyć się pełnią praw w Waszym kraju i to wszystko. Dla Was prawdziwym niebezpieczeństwem nie jest Polska, ale ciągle moskiewski imperializm. Na Danię czy Szwecję w razie problemów nie liczcie. Jak przyjdzie, co, do czego to wystawia was do wiatru jak onegdaj Zachód zrobił to z nami. Wydawało się, że agresywny nacjonalizm z lat 90. to tylko odreagowanie krzywd i kompleksów. Przywykliśmy do naukowców z Waszych uczelni ze swadą dowodzących, że to nie Polacy uczyli Litwinów wznosić kamienne grody, że w Bitwie pod Grunwaldem jazda litewska wcale nie uciekała z pola walki, bo to był tylko manewr taktyczny, a najbardziej zasłużył się w boju książę Witold, a nie polscy rycerze. Machaliśmy na to ręką licząc, że w końcu Wasze elity wydorośleją, ale one zapadły na jakąś chorobę. Bardzo prawdopodobne, że to ów „syfilis wartości”, o którym mówił dr Merkys.Przed kilku dniami telewizja wyemitowała program dotyczący stanu krajowego kolejnictwa. Według informacji w nim zamieszczonych, skandaliczny poziom usług PKP ma jeszcze ulec pogorszeniu poprzez likwidacje połączeń i wydłużenie planowanego czasu przejazdów. Opisowi tego stanu rzeczy towarzyszyło stwierdzenie, że nie należy spodziewać się zmian na lepsze, bo: „lepiej to już było przed wojną”. Trudno nie zgodzić się z taką oceną, dodając tylko, że „lepiej to już było” nie tylko „przed wojną”, ale nawet w PRLu. Mało tego stwierdzenie to należałoby rozszerzyć na inne dziedziny życia III RP, materialne i niematerialne. Pomimo to zastanowić może szczerość takiej wypowiedzi. Czyżby stanowiła ona zwiastun kolejnego etapu w „rozwoju” ideologicznym naszego społeczeństwa? Analizując dotychczasowy okres III RP można go z grubsza podzielić na dwa etapy. Pierwszy to „okres przystosowania do norm unijnych”. W tym okresie zlikwidowano polską realną gospodarkę obiecując w świetlanej przyszłości nowe „innowacyjne” zajęcia dla bezrobotnej ludności. Obiecywano awans cywilizacyjny i wyrwanie zacofanego społeczeństwa z „ciemnogrodu”, Obiecywano mannę z nieba w postaci „dopłat unijnych”, obiecywano, obiecywano. Ogólnie okres ten można nazwać „czasem wielkich obietnic”. Następny okres, już po włączeniu do unii, to „czas wielkiego kłamstwa”. Bezrobocie zlikwidowano przy pomocy masowej emigracji, ożywczą mannę z nieba zastąpiły gigantyczne reklamy „dopłat unijnych”, to znaczy zwrotu części składek zagarniętych uprzednio przez Brukselę. „Dopłaty” te z reguły dotyczyły jakichś śmiesznych projekcików, a wielkość funduszy unijnych zapewne pokrywała jedynie koszty tejże reklamy. Tak wygląda stan rzeczy na dzisiaj, przynajmniej w wymiarze materialnym. W sferze duchowej udało się, bowiem dotrzymać obietnic i wyrwać Polaków z „ciemnogrodu”. Rozmiary tego sukcesu mogą być mierzone skalą zidiocenia i demoralizacji społeczeństwa. A że nie jest ona małą, to i zadanie można uznać za wzorowo wykonane.
Teraz, kiedy sama unia trzeszczy w szwach, a rozpad strefy euro przybliża się w zawrotnym tempie, nadchodzi czas na dokończenie „polskiego projektu”, jakim jest zadanie praktycznej likwidacji narodu za pomocą środków niematerialnych, a w szczególności finansów i propagandy medialnej. Projekt ten można zapewne uznać w unii za pilotażowy, a rezultaty, jakie już w nim osiągnięto przerastają wszelkie oczekiwania. Władcy zdają sobie sprawę, że czas ich nagli i dlatego być może zdecydowali się na wprowadzenie III RP w trzeci okres zatytułowany umownie „lepiej to już było”. Rządzący unią pogrobowcy bolszewizmu są ideowymi nihilistami. Stąd też łatwość, z jaką okrzykują exemplum nędzę „dobrobytem”, renegactwo „europejskością”, czy wreszcie dbanie o dobro wspólne „oszołomstwem”. Zgodnie z zasadami nihilizmu nie istnieją żądne zdefiniowane pojęcia, a wszystko jest względne. Czemuż, więc nie mielibyśmy, już bez ogródek, nazwać upadek „rozwojem inaczej” i jako priorytetowy cel unijny zacząć wdrażać go w III RP? Do tej pory zamaskowany on był kłamstwem propagandy dobrobytu. Ale zgodnie z doktryną nihilistyczną prawda i kłamstwo nie istnieją! Idźmy, więc krok dalej. Społeczeństwo już do tego dojrzało! Wracając od początkowego wątku, być może zgodnie z „nową” teorią „rozwoju”, obywatele III RP zabiorą się sami za rozbiórkę resztek kolejowej infrastruktury, by przyspieszyć ostateczny cel tego „rozwoju”, jakim jest przekształcenie naszego kraju w pustynię materialną i duchową. Mając w pamięci niedawną ostateczną likwidację przemysłu stoczniowego przez unię, powyższy scenariusz nie powinno się zakwalifikować, jako przesadzony. Jedyną różnicą byłoby tylko to, że na nowym etapie „światłe” społeczeństwo wzięłoby sprawy w swe ręce nie czekając na unijne inicjatywy w tym zakresie. Czas pokaże czy uda się unii zakończyć ten „pilotaż”, zanim przestanie ona istnieć. Ignacy Nowopolski Blog
Nudna debata, sztuczne podniety, przemilczane kwestie Niby kampania wyborcza wchodzi w okres kulminacyjny, ale wygląda bardziej na okres klimakteryjny. Kampania ta chyba najbardziej interesuje samych kandydatów, (co zresztą zrozumiałe), dalej: dziennikarzy delegowanych do jej obsługi (więcej pracy, większe zarobki, co też zrozumiałe), a najmniej albo i wcale potencjalnych wyborców. Składa się na to kilka przyczyn, a wśród nich najważniejszą jest ordynacja wyborcza, urągowisko zdrowemu rozsądkowi, blokująca oddolną, autentyczną obywatelską inicjatywę, utrwalająca z grubsza ów podział sceny politycznej, jaki „przyklepany” został siuchtą komunistów z lewicą laicką pod „okrągłym stołem”. Zamiast PZPR mamy wiec SLD z przyległościami, zamiast ZSL – PSL, zamiast „liberalnego” już za komuny SD – jego spuchniętą, spotworniałą wersję w postaci „łże-liberałów” z PO – i tylko jedno względnie nowe ugrupowanie, Prawo i Sprawiedliwość, nie mające ideowych ani majątkowych korzeni w PRL. Jest jeszcze Polska Prawica, kilka innych ugrupowań nie spod „okrągłego stołu”, ale że nie mają budżetowego wsparcia – ich rola w wyborach nie będzie wielka. Obecna ordynacja wyborcza (blokująca pożądaną wymianę politycznych elit) i finansowanie partii z budżetu (zamiast ze składek członkowskich) – to przyczyny naszej chorej demokracji, która zwiędła jeszcze zanim rozkwitła. Ciekawy przypadek patologii politycznej. Skostnienie sceny politycznej powoduje, że obywatele nie interesują się debatą wyborczą, gdyż obecne na scenie partie – mając zagwarantowany stały budżet, czyli środki na kampanię, więc i miejsca w parlamencie – nie wysilają się wcale, by toczyć prawdziwe spory o prawdziwie poważne sprawy, ale poprzestająca duperelach, niewiele obchodzących wyborcę. Degeneracja niedorozwiniętej demokracji w Polsce( nie przetrącono kręgosłupa totalniakom!) przybiera w tej kampanii szczególnie groteskowe oblicza: gdy posłowie lub partyjni aktywiści zmieniają partie za stanowiska rządowe albo dla lepszego miejsca na liście wyborczej. Widziałem niedawno w telewizorze, jak kilkunastu zdeklarowanych dotąd ludzi lewicy dokonywało swoistego „coming out” i przechodziło do... Platformy Obywatelskiej, twierdząc przy tym, że w ogóle nie zmieniają poglądów! Był tam i p. Rosatti, i pan Dziewałtowski, i pan Pinior, i nawet pan Pisarski z Unii Pracy, i jeszcze jakiś dżentelmen z lewicowych związków zawodowych, i jakaś paniusia „samorządówka”, a jakże, też dotąd czerwona. Ten „coming out” politycznych „biseksualistów” prowadził w TV wdzięcznie p. Arłukowicz, który wraz z p.Kluzik-Rostkowską zapoczątkowali praktykę intratnych transferów partyjnych, zrywając z naszego „życia politycznego” ostatnie listki figowe. Jakie tam życie polityczne - burdel i serdel! Pan Arłukowicz w roli telewizyjnego prezentera tego „coming out” przypominał mi owych naganiaczy z bulwaru Rochechouart, co to przed porno-lokalami zachwalają towar: w Paryżu pan Arłukowicz nie zginie, gdyby przypadkiem miał kiedyś emigrować za chlebem. Tylko czy - parlez-vous francais, monsieur?... Oczywiście, tego rodzaju transfery międzypartyjne skutecznie odstręczają uczciwych obywateli od udziału w tym coraz bardziej show-businesie niż politycznym akcie, jakim stają się wybory parlamentarne w Polsce pozbawionej suwerenności Traktatem Lizbońskim. Trzeba tu zauważyć, że zarówno PiS jak Prawica Polska wystrzegają się przyjmowania na swe listy wyborcze politycznych grandziarzy, nuworyszy i handełesów z innych partii, co daje przynajmniej większe gwarancje osobistej uczciwości kandydatów. Potwierdza to 22-letni okres demokratycznego fermentowania: od roku 1989 afery i korupcja były w zdecydowanej większości udziałem lewicy oraz łże-liberałów, którzy przez gospodarczy liberalizm rozumieją kapitalizm państwowy, albo kapitalizm kompradorski, więc zwyrodniałe formy uczciwej, prywatnej wolnej przedsiębiorczości. Wiele wskazuje, że wyniki wyborów mogą być podobne do tych z roku 2005, gdy wprawdzie zwyciężyło Prawo i Sprawiedliwość, ale uzyskało zbyt mało głosów, by samodzielnie utworzyć rząd. Jest jednak pewna szansa, że obecnie wyborcy wyciągną wnioski z tzw. katastrofy smoleńskiej i udzielą PiS-owi większego poparcia, niż 6 lat temu. Jeśli nie – Polsce grozi koalicja PO z SLD (lub PO, SLD, PSL), co byłoby „zaklepaniem” na długie lata republiki bananowej, pozorującej demokrację i wolny rynek, a tak naprawdę sterowanej przez zakulisowe, dziedziczne już koterie b.SB-ków i funkcjonariuszy b. Wojskowych Służb Informacyjnych. Gdy wyborczą debatę dominuje tematyka zastępcza, staje się ona nudna, mimo komicznych wysiłków dziennikarzy z niezlustrowanych mediów, którzy – posłuszni oficerom prowadzącym – próbują wszelkiego rodzaju sztucznych podniet, żeby przyciągnąć uwagę opinii publicznej do tej politycznej, siermiężnej pornografii. Ale efekt jest kiepski. W oczach opinii publicznej całkiem inne kwestie uważane są za ważne, niż akurat te, poruszane w kampanii wyborczej. Polaków interesuje na przykład, – bo o tym mówią między sobą, – dlaczego rząd Tuska odbył tajne posiedzenie wyjazdowe aż w Jerozolimie i czy dostał tam jakieś wiążące instrukcje? Polaków interesuje też (temat zupełnie nieobecny w wyborczych wystąpieniach kandydatów PO, SLD, PSL) jak naprawdę doszło do tragedii smoleńskiej, i dlaczego rządowy raport powtarza kłamstwa rosyjskiego raportu Anodiny, ukute już następnego dnia po „katastrofie”? Opinię publiczną interesuje, dlaczego ceny prądu wzrosną w Polsce w tym roku o 20 procent i jak to przełoży się na budżety domowe, ceny towarów i usług, etc., – ale i tego tematu brak w kampanii wyborczej „spodstolnych”. Opinię publiczną interesuje, kto zabił Leppera i dlaczego, tudzież czemu „niezależna” prokuratura zwlekała aż trzy dni z wszczęciem śledztwa. O, jest mnóstwo tematów, które w poważnej kampanii wyborczej powinny być poruszane, jako wymowne świadectwa kondycji państwa i pożądanych kierunków jego naprawy, – ale partie spodstolne nie są tymi tematami w ogóle zainteresowane. Trudno, zatem dziwić się, że na listach wyborczych PO, SLD czy PSL pojawiają się i sportowcy, i gwiazdki show-businessu, i ostentacyjni homoseksualiści, w dodatku w ramach świeżego „parytetu kobiet”... Najwidoczniej partyjni „sztabowcy” i ich oficerowie prowadzący wychodzą ciągle z założenia, wyrażonego za PRL w pewnej satyrycznej piosence: „Ludzie to lubią, ludzie to kupią, byle na chama, byle głośno, byle głupio”... Wynikałoby stąd, że niezbyt dobrą opinię mają o swoim elektoracie, ale, kto wie, może jest to opinia trafna? Marian Miszalski
„Judaizującym” frondystom pod rozwagę Niedawny incydent z obeliskiem w Jedwabnem – którego prowokacyjny charakter czuć na kilometr – dał publicystom Frondy: drowi Tomaszowi P. Terlikowskiemu oraz p. Łukaszowi Adamskiemu asumpt do wypowiedzi tyleż chaotycznie wielowątkowych, co zdumiewających. Choć pierwszy z autorów raczej się wstydzi i kaja (ostatecznie, wolno mu, wszakże poczucie wstydu to sprawa sumienia, byleby tylko pamiętał, że spowiadać się należy zawsze jedynie we własnym imieniu), drugi zaś raczej gromi („antysemitów”), to wspólnym mianownikiem ich wypowiedzi jest nieprawdopodobne pomieszanie płaszczyzn, od najbardziej doraźnie politycznych po teologiczne, w sosie mętnego i egzaltowanego filosemityzmu. Jeśli naraz, li tylko w celu dania jednocześnie świadectwa swojej własnej poprawności i napiętnowania poglądów „niesłusznych”, przywoływani są – jako reprezentanci tej samej sprawy – patriarcha Abraham i Szewach Weiss, prawosławny teolog Sergiusz Bułgakow i żydowski publicysta Konstanty Gebert – to z takiego pomieszania „grochu z kapustą” musi wyjść bełkot, a nawet coś znacznie gorszego, bo ewidentna (co zaraz pokażemy) herezja. Obaj autorzy całkowicie bezkrytycznie przyjmują tę osobliwą – a jest to jedynie najłagodniejszy z możliwych eufemizm – wizję historii, którą z wielkim niestety powodzeniem wtłacza się od dziesięcioleci w mózgi pokoleń, wciąż jeszcze przecież przynajmniej formalnie chrześcijan, żyjących po II wojnie światowej, a która to wizja sprowadza się do obrazu irracjonalnej („swoista schizofrenia”, jak pisze p. Adamski) i wielowiekowej nienawiści chrześcijańskich Europejczyków do Żydów. Jako że ten obraz historii, w którym – jakkolwiek rozumiane, ale przede wszystkim w sensie rasistowskim – zjawisko antysemityzmu politycznego, należące bez wątpienia do świata zlaicyzowanej moderny, jest również ekstrapolowane na stosunki pomiędzy chrześcijanami a żydami (w sensie religijnym) w epoce Christianitas i na płaszczyźnie stricte teologicznej, takie oskarżenie z konieczności uderza właśnie po prostu w chrześcijaństwo – i autorzy tego ataku nawet tego nie ukrywają. W tej totalnie zafałszowanej wizji historii nie ma miejsca na wielowiekową nienawiść, którą wyznawców Chrystusa ścigali spadkobiercy Sanhedrynu, który Jego samego skazał na śmierć. Jak przypomina wielki historyk – tak pełen szacunku dla religii Starego Testamentu – Warren H. Carroll, przez pierwszych kilka dziesięcioleci istnienia Kościoła (aż do 64 roku), wszystkie prześladowania, jakie cierpieli chrześcijanie, były skutkiem wrogości, jaką żywili do nich żydzi. Również i w późniejszych wiekach starali się oni szkodzić chrześcijaństwu wszystkimi możliwymi sposobami, przede wszystkim sprzymierzając się z jego wrogami zewnętrznymi, a niekiedy nawet inspirując ich najazdy. Zaprawdę, „znielubienie” ich przez chrześcijan miało mocne podstawy i uzasadnienie. A cóż dopiero powiedzieć o roli już zeświecczonych Żydów, jako czynnych uczestników, a w dużej mierze inspiratorów i promotorów, wszystkich nowożytnych i współczesnych rewolucji religijnych, społecznych, politycznych i kulturalnych? Judeomasoneria i żydokomuna nie są urojeniami „irracjonalnych” antysemitów, lecz twardymi faktami empirycznymi. Od Francji po Meksyk w jedną, a po Rosję w drugą stronę, wszędzie spotkamy też „Judejczyków”, jako autorów ustaw i represji antykościelnych, separacji Kościoła od państwa, laicyzatorów prawa małżeńskiego i edukacji, promotorów prawa aborcyjnego, eutanazji, „małżeństw” jednopłciowych etc. Publicyści Frondy często dzielnie walczą ze skutkami tych działań, ale nie chcą widzieć ich sprawców. Wiem, powiedzą na to, że przecież „nie wszyscy Żydzi”, pokażą zaraz jakiegoś rabina – tradycjonalistę; zgoda, ale nie zmienia to faktu, że po przeciwnej stronie zawsze jest wyjątkowa „nadreprezentacja”. P. Łukasz Adamski przy okazji postanowił zredefiniować w świetle owej judeocentrycznej i judofilskiej historiozofii pojęcie konserwatyzmu, orzekając kategorycznie, że „prawdziwy konserwatysta nie może być antysemitą”. Obawiam się, że przeprowadzona w świetle tak rozciągliwego rozumienia „antysemityzmu”, jakie prezentują obaj autorzy Frondy, „lustracja” konserwatystów w całej historii konserwatyzmu okazałaby się prawdziwym „holocaustem” intelektualno-politycznym. Być może po tej epuracji okazałoby się nawet, że jedynymi „prawdziwymi konserwatystami” są tzw. neokonserwatyści żydowsko-amerykańscy, którzy z filozofią polityczną konserwatyzmu mają tyle wspólnego, co byk pasący się na łące z gwiazdozbiorem Byka. Taki obraz rzeczy, w którym „prawdziwym” konserwatystą jest Norman Podhoretz, a „nieprawdziwym” na przykład Charles Maurras, jest tyleż ekstrawagancka, co absurdalna. Dobrze jednak komponuje się ze stachanowskimi normami poparcia dla Izraela (określenie Pata Buchanana), które proponuje publicysta Frondy, bo to przecież standard polityki „neokoni” – szaleńców, którzy w interesie Wielkiego Izraela gotowi byliby zbombardować cały świat, a ich intelektualna sprawność wyczerpuje się w bredzeniu o „islamofaszyzmie”. Wyraźnie nimi zainspirowany, nasz autor orzeka, że „konserwatysta nie może być wrogiem Izraela”. Nie twierdzę, że „musi”, ale dlaczego właściwie „nie może”: czyżby obowiązywał jakiś zakaz? Często broniąc jakiegoś stanowiska można je wystawić na szwank, bo na przykład, jeśli śp. prezydent Lech Kaczyński naprawdę „inspirował się” dokonaniami takiego rzeźnika, jak Ariel Szaron, to ja na miejscu członków jego (Lecha Kaczyńskiego) „fanklubu” starałbym się raczej ten kompromitujący fakt ukryć, aniżeli się nim chlubić. Wszystko to jednak „furda” w porównaniu z teologicznymi błędami obu autorów. Dr Terlikowski twierdzi, iż nas („konserwatywną prawicę”) „jednoczy tradycja judeochrześcijańska”. Konserwatywną prawicę, Panie Doktorze, jednoczy wiara w Chrystusa jako Syna Bożego, i w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół, poza którym nie ma zbawienia. „Judeochrześcijaństwo” zaś zostało odrzucone doktrynalnie już na pierwszym Soborze Jerozolimskim około 49 roku, kiedy to oddalono żądanie, aby narzucać nawróconym poganom przepisy prawa Mojżeszowego; praktycznie – gdy św. Paweł (żyd z „krwi i kości”) „stanął do oczu” samemu św. Piotrowi, ulegającemu w chwili słabości naciskom „judaizujących”, aby nie spożywać posiłków z gojami. To Kościół jest Nowym Izraelem, do którego przeszło wszystko, co dobre i prawe ze Starego Izraela, a co nie przeszło, jest uschniętym figowcem. Dopiero w czasach ostatecznych możemy spodziewać się masowych nawróceń krnąbrnych potomków plemienia, którego znakomita większość sprzeniewierzyła się swojemu wybraństwu. Już w II wieku po Chr. pisał o tym mocno i pięknie biskup Meliton z Sardes:
Tak, więc Prawo nie odgrywa już żadnej roli, odkąd zaświtała Ewangelia, lud wybrany zeszedł już z widowni, odkąd zjawił się na niej Kościół. Rzeczy niegdyś czcigodne dziś już na cześć nie zasługują, jako że ich miejsce zajęła rzeczywistość naprawdę godna szacunku. Czcigodna była niegdyś ofiara z baranka, ale teraz, wobec żywego Pana, nie jest już taka; czcigodna była niegdyś śmierć baranka, ale teraz, wobec dzieła odkupienia Pańskiego, nie ma już wartości; czcigodny był niegdyś baranek bez zmazy, ale teraz, wobec niepokalanego Syna Bożego, nie jest już taki: czcigodna była niegdyś ziemska świątynia, ale teraz, wobec królującego w niebie Chrystusa, nie jest już czcigodna; czcigodne było niegdyś ziemskie Jeruzalem, ale teraz, wobec Jeruzalem niebiańskiego, nie ma już znaczenia; czcigodna była niegdyś przynależność do ludu posiadającego obietnice Boże, ale teraz, wobec rozległości łaski, nie jest już czcigodna. Teraz już, bowiem nie w jednym tylko miejscu, ani w jednej tylko określonej formie, wznosi się chwała Boża, ale łaska Boża rozlewa się aż po krańce ziemi i wszędzie tam, gdzie jest Jezus Chrystus, mieszka Bóg wszechmogący, któremu chwała na wieki. Doktora Terlikowskiego „przelicytował” jednak jeszcze p. Adamski pisząc te niesłychane słowa: „Czekamy zresztą na odbudowę Świątyni jerozolimskiej, by wypełniło się proroctwo. A to może zapewnić tylko istnienie państwa Izrael”. Czy autor naprawdę nigdy nie słyszał, że proroctwo o odbudowaniu Świątyni już dawno się spełniło – trzeciego dnia po Ukrzyżowaniu, wraz ze Zmartwychwstaniem? To Jezus Chrystus jest Świątynią, a w Nim i z Nim Jego Ciało Mistyczne – Kościół, i innej świątyni już ani nigdy nie będzie, ani być nie może. Rojenia, a nawet konkretne przymiarki, współczesnych wyznawców judaizmu, jak również tzw. chrześcijańskich syjonistów – obłąkanej sekty (skądinąd antysemickiej) protestanckiej, szykującej się do Armagedonu, o odbudowaniu w Jerozolimie materialnej świątyni na miejscu obu poprzednich, są jednoznacznie wymierzone w Kościół, w chrześcijaństwo, w Chrystusa – prawdziwą Świątynię. Kto powiada, iż na tę odbudowę „czeka”, ten jednoznacznie deklaruje też apostazję od Kościoła, odstąpienie od Chrystusa; wyznaje, że nie wierzy, iż to Jezus jest Mesjaszem, oraz „czeka” na innego „mesjasza”, uwarunkowanego istnieniem państwa Izrael. Taka jest logika słów, i pozostaje tylko mieć nadzieję, że p. Adamski napisał to zdanie nie wiedząc, co mówi, bo tylko tak mogłoby to być mu odpuszczone. Dodam jeszcze, że kreśliłem powyższe uwagi z prawdziwą przykrością. Mimo różnych ekscentryczności, ceniłem Frondę, jako żywy ośrodek myśli, a jej autorów, jako bojowników spraw mi bliskich i – jak zawsze sądziłem – katolickich. Jednak obecny kierunek tego pisma i środowiska budzi najwyższy niepokój. Stoicie na rozdrożu, Panowie, a taka sytuacja nie może trwać à la longue: nie można być jedną nogą z konserwatystami w obozie katolickiej Kontrrewolucji, a drugą z „neokonserwatystami” w „tradycji judeochrześcijańskiej”. Albo Kościół, albo synagoga: trzeba wybierać. Jacek Bartyzel
Są pierwsze zarzuty popełnienia przestępstwa przez PKW Komitet Wyborczy Wyborców Romana Sklepowicza wniósł skargę do Sądu Najwyższego przeciwko przestępczym działaniom Państwowej Komisji Wyborczej, żądając także dodatkowego terminu do zbierania podpisów - do dnia 2.10. Robi się ciekawie… Zgodnie z literą prawa, po takim zawiadomieniu, Sąd Najwyższy powinien skierować sprawę do prokuratury, celem zbadania czy PKW nie popełnia przestępstwa i orzec, co do istoty sprawy:, czyli albo przedłużyć termin KWW RS albo naszemu KWW OLW NE cofnąć uprawnienie do zgłaszania List Wyborczych i Kandydatów na Senatorów. Jeśli to drugie zrobi po terminie 7 września godz. 24 to PKW będzie musiała pozbawić z mocą wsteczną możności startu w wyborach kilkudziesięciu lub kilkuset (ilość na www.prawybory.net wciąż rośnie) kandydatów prawidłowo zarejestrowanego Komitetu, pomimo spełnienia przez nich warunków. Jeśli zrobi to pierwsze i uzna wniosek KWW RS przedłużając mu termin, to stworzy precedens prawny do nierównego traktowania szans wszystkich komietetów - co ma wpływ na wybory. Wygląda na to, że PKW popełniając przestępstwa urzędnicze takie jak niedopełnienie obowiązków i nadużycie uprawnień de facto unieważniła te wybory, gdyż złamała wszelkie konstytucyjne zasady. Łażący Łazarz
Neo-PRL w budowie Jeszcze się kampania wyborcza na dobre nie rozkręciła, a PO już odniosła widowiskowe sukcesy. Pierwszy to niewątpliwie wyborcze hasło: „Polska w budowie”. Jak ta budowa wygląda, każdy widzi - na swoim osiedlu, w sklepiku, na stacji benzynowej, na drodze krajowej x czy y, na kolei, gdzie z Warszawy do Gdańska będzie się teraz jechać o dwie godzin dłużej, z Krakowa do Warszawy o godzinę. To sukces kolei im. Cezarego Grabarczyka. Że Polska jest w budowie, – przeto trzeba zakasać rękawy. Stachanówka, minister edukacji, Katarzyna Hall, zakasała nie tylko rękawy, ale i nogawki spodni, pozując do historycznego zdjęcia w pewnym tabloidzie.
Rozgrzani do czerwoności Następny sukces to uporządkowanie sądownictwa. Sędziowie i sędziny rozgrzani do czerwoności. Za świetlanym przykładem sędziny? Matlak, która ustanowiła precedens w kampanii prezydenckiej, wyrokując, że „komercjalizacja” to nie „prywatyzacja” i zawyrokowała, że PiS kłamie, poszli inni. Tak np. pani sędzia Beata Ładak z warszawskiego sądu okręgowego orzekła, że o p i n i a PiS, jakoby za rządów PO nic się nie zmieniło – jest… kłamstwem. Prawo rzymskie chyba nie zna orzekania o opiniach, (co tu począć z opiniami np. na temat sztuki?), należy, zatem jak najszybciej wprowadzić i zgłosić na forum międzynarodowym odpowiednią poprawkę. Jakiś nieznany skład „sprawiedliwości” wsadził do więzienia, za rzekomą kradzież, uczestnika manifestacji rocznicowej Powstania Warszawskiego, kibica „Starucha”. „Rozgrzany” okazał się też pan prokurator z Częstochowy Tomasz Ozimek. Nie wiem, jakich świadków przesłuchał – dość na tym, że oskarżył skopanego przez kamerzystę Polsatu pielgrzyma (są filmy w internecie, panie prokuratorze)… o pobicie dziennikarki i zagroził mu karą 5 lat więzienia. Tak, więc sprawiedliwość mamy z grubsza uporządkowaną. Reszty dokona może poseł Ryszard Kalisz, heroiczny obrońca czci Barbary Blidy. Że tam czasem jakiś Andrzej Czuma się wyrwie i stwierdzi na podstawie dokumentów, że za rządów PiS nie było nacisków ze strony władzy na organa ścigania – nic to. „Koledzy go nie żałują, poprawkami go stratują”. No i stratowali koledzy z PO przewodniczącego komisji z PO – nacisków nie było, ale była presja. Czemuż nie zachował się tak mądrze jak poseł Sekuła z Hindenburga? Tak to się robi w państwie rozkwitającej na nowo „sprawiedliwości ludowej”.
Media mamy oczyszczone z wszelkich wrogich elementów. Ale nie do końca. Walka na tym froncie jest szczególnie ważna – samą panią Olejnik, panem Żakowskim itd. nie ujedziesz, skoro wróg okopał się w Telewizji Trwam i Radiu Maryja. Ale od czegóż PO wespół z SLD ma Krajową Radę Radiofonii i Telewizji? Pan przewodniczący Dworak był właśnie łaskaw odmówić Telewizji Trwam, na dwukrotne podania – przyznania miejsca na multipleksie, niezbędnego do odbioru telewizji cyfrowej. Niech tam sobie katolickie ciemniaki nie wyobrażają, że mają te same prawa, co miłośnicy Kuby Wojewódzkiego czy Grzegorza Miecugowa. Towarzysz Lenin w dawnych czasach znał wagę elektryfikacji oraz kina, my z PO dziś znamy potęgę telewizji i wrogowi jej nie oddamy.
Myślenie wyłączone, umysł zamknięty Ale jeśli wierzyć sondażom, lud nadal kocha swoją PO i swojego wodza, premiera z Zielonego Wzgórza. Nawet przy założeniu fałszowania sondaży – trudno jednak przyjąć, że PO nie będzie miała elektoratu wyższego nad 10 procent. I to jest prawdziwa zagadka, – co kształtuje dziś świadomość Polaków?
W roku 1945, diagnozując społeczne postawy Polaków podczas okupacji, w genialnym eseju „Gospodarka wyłączona” prof. Kazimierz Wyka stwierdził, że „kombinowanie”, przekręty, złodziejstwo weszło wtedy rodakom w krew, jako działanie na szkodę okupanta. Tę samą taktykę, jak skonstatował Wyka 10 lat później, stosowali za PRL-1. Jak pokazały liczne afery – stoczniowa, hazardowa etc., dziś ta „technika” przekrętów urosła do rangi działania nieledwie systemowego w rodzącej się PRL-2. Nie kombinujesz, nie masz układów – nikim nie będziesz. A że lęk przed prawem gdzieś z tyłu głowy jednak jest, – dlatego trzeba się trzymać partii posługującej się tymi samymi technikami. Do tego dochodzi coś, co nazywam myśleniem wyłączonym. Myślenie w kategoriach dobra wspólnego? A po co to, komu? Stąd wykpiwanie wszelkich wartości: patriotyzmu, religii, odwagi, przyzwoitości. No i jest PiS oraz niezawodne paliwo nienawiści. Stalin budował rządy monopartii na nienawiści do kułaka i burżuazyjnego inteligenta, Hitler na nienawiści do Żydów. PO ma dziś jednego wroga – PiS. A „śmierć frajerom” – to hasło „nowoczesnego” Polaka. Ponadto 20 lat prania mózgów zrobiło swoje. Kroplówki TVN-ów, Polsatów, ostatnio i TVP, TVP Info, już nie mówiąc o sztandarowej „GW”, drążą wytrwale. Szare komórki, także i szarych obywateli, powoli przemienia się w plastyczną masę, którą oni, ci mędrcy do wynajęcia, kształtują na polityczne zamówienie. Ten proces odbywa się zresztą nie tylko w Polsce. Allan Bloom opisał go jako mechanizm „zamykania umysłu amerykańskiego” na uniwersytetach w swojej książce „Closing American Mind” z roku 1987. Nie jest to wcale pocieszające. Pytanie sprowadza się do tego, w jakim stopniu nasz nieszczęsny kraj zamieszkują cwaniaczkowie i otumaniony lud? (A lud to wcale nie „paprykarz” z Mazowsza czy chłop z Podkarpacia, ale miastowe inteligenty, co to boją się różnić od mniemań salonu.) Odpowiedź na tę kwestię rozstrzygnie, czy kolegom z PO i sojuszniczych partii uda się dokończyć budowę PRL-2. Dr Elżbieta Morawiec
Czy Marek Jurek jest związany z Grupą Windsor? Kto naprawdę nami kręci! WAŻNIEJSZE EKSPOZYTURY RZĄDU ŚWIATOWEGO W POLSCE. WYBORY 2011 - GAME OVER; Łażący Łazarz - red.nacz. Nowego Ekranu, napisał w komentarzu jak poniżej:
Nie wiem na co liczą UPR i Marek Jurek, to ich sprawa, muszę przyznać, że JKM wycofał się z rozmów na samym końcu orientując się, że do porozumienia nie dojdzie. Odebraliśmy komunikat w NE, że nie ma możliwości zebrania podpisów, bo wyborcy myślą, że wyłudzamy dane powołując sie na komunikat PKW o zamknięciu możliwości zbierania podpisów w dniu 30.08. Za mało wiary i brak chęci skorzystania z szansy. Szkoda, bo już było ustalone, że UPR i JKM podadzą sobie ręce. Inną sprawa jest, że wobec decyzji PKW wszystkie komitety uznały, że może jej legalność być zaskarżona. Ze swej strony podejrzewamy także, że Marek Jurek nie chciał uznać zasad ustalania List Wyborczych zgodnych z www.prawybory.net - co było naszym warunkiem. Tu przyznaję, że JKM nie miał zastrzeżeń a wycofał się dopiero, gdy inne siły prawicowe zrezygnowały z koalicji. Wiecie, jaki jest mój stosunek do JKM, ale w tej sprawie naprawdę zachował się z klasą. UPR nie miała nic do gadania, startują z list Marka Jurka i decyzja MJ była dla nich kluczowa. Szkoda, to zmarnowanie szansy. Ale stanowisko PKW nie dało wielkich nadziei.
http://pietkun.nowyekran.pl/post/25515,wybory-jak-zburzyc-shitstem-pl#comment_208520
Łażący Łazarz 02.09.2011 21:27:00
Kto naprawdę nami kreci! WAZNIEJSZE EKSPOZYTURY RZADU SWIATOWEGO W POLSCE (1)
GRUPA WINDSOR Grupa Windsor jest organizacja miedzynarodowa. Obejmuje swym zasiegiem glownie kraje Europy srodkowowschodniej: Polske, Wegry, Czechy, Slowacje, Rosje, gdzie jest szczegolnie aktywna i inne kraje. post-komunistyczne naszej czeeci starego kontynentu. Rodowod organizacji jest w zasadzie brytyjski, lecz jej powiazania siegaja rowniez za ocean do Stanow Zjednoczonych, gdzie bijaljej zrodla finansowe. W 1991 r. w angielskim miescie Windsor, odbyl sie pod kuratela Partii Konserwatywnej, zjazd przedstawicieli partii i srodowisk prawicowych z panstw dawnego bloku komunistycznego. Idea spotkania bylo utworzenie, w krajach reprezentowanych na zjezdzie, grup nacisku na rzecz przemian w kierunku wolnego rynku, zaciesnienia ich wiezi z NATO i Wspolnotami Europejskimi. Utworzono w ten sposob siec dyspozycyjnych wobec masonerii swiatowych ekspozytur, koordynujacych dzialania globalistyczne w naszej czesci swiata. Nic wiec dziwnego, ze wiceprzewodniczacy brytyjskiej Partii Konserwatywnej, Sir Geoffrey Pattie oglaszal w 1994 r. zainstalowanie siatki jako "najlepsza wiadomosc jaka nadeszla z bylych panstw komunistycznych Europy Srodkowej od czasu upadku komunizmu". Inicjacja "polskiego" oddzialu Grupy Windsor miala miejsce w lipcu 1993 r. podczas uroczystego obiadu w ekskluzywnej warszawskiej restauracji "Panska Club". W sklad grupy inicjatywnej weszli: Hall Aleksander, ur. 20 maja 1953 r. w Gdansku [p.z.], z wyksztalcenia historyk. Czlowiek o niezwykle barwnym zyciorysie, poruszajacy sie po swej politycznej drodze nieodmiennie w towarzystwie wysoko wtajemniczonych wolnomularzy. Czlonek wielu mniej lub bardziej tajemniczych organizacji bedacych zewnetrznymi formacjami, powolanej z poczatkiem lat 60-tych, warszawskiej lozy "Kopernik": Ruchu Obrony Praw Czlowieka i Obywatela [ROPCziO] w latach 1977-79, wspolzalozyciel i wieloletni leader Ruchu Mlodej Polski [1997], wiceprezes [1988- 89] Klubu Mysli Politycznej "Dziekania". W poczatku lat 80-tych jako przedstawiciel RMP i redaktor pisma "Polityka Polska", wyposatony w list polecajacy od jednego z nestorow masonerii w Polsce Wieslawa Chrzanowskiego [p.z.] i przy poparciu uplasowanej w kregach narodowej emigracji agentury amerykanskiej i brytyjskiej, uzyskuje niezbedne dla dywersyjnej roboty w kraju "legitymacje" dzialacza narodowego. Zniszczenia, jakich A. Hall dokonal w srodowiskach narodowej opozycji antykomunistycznej w kraju, siejac w umyslach wielu liberalna trueizne, widac szczegonie dobrze po latach wlasnie w AWS, jej wyborach politycznych i programowych. Politycznymi i duchowymi mistrzami A. Halla byli wysokiego stopnia wolnomularze. Wspomniany juz Wieslaw Chrzanowski, ktory wraz z Janem Olszewskim sprawowal z ramienia Zakonu opieke nad "opozycja demokratyczna". Jan Jozef Lipski, prominentny mason z lozy "Kopernik", wojujacy ateista i antyklerykal, o ktorym - oto miara tryumfu lozy - ojciec Jacek Salij [p.z.], odprawiajalc msze sw. w piata rocznice jego smierci powiedzial: modlmy sie aby Bog przyjal Jana Jozefa Lipskiego "do grona swietych" [za Gazeta Wyborcza 14-15 wrzesnia 1996 r.]. Znaczaca role w ksztaltowaniu ideowych i politycznych postaw A. Halla odegral tez, zmarly przed paroma laty Stefan Kisielewski [p.z.], ktorego przyjaciel i wspolpracownik A. Halla, Tomasz Wolek [p.z.] tak okreslil w posmiertnym wspomnieniu: "obdarzal miloscia wszelkie nurty i obediencje". Tomasz Wolek wyglaszajalc te laurke, ktora dla profana nic nie znaczy, wskazal subtelnie "braciom" z nizszych stopni, wysoka pozycje jaka Kisielewski zajmowal w Zakonie. Najciekawszym jednak z mistrzow A. Halla wydaje sie byc Henryk Krzeczkowski, absolwent szkoly wywiadu w komunistycznej Moskwie. Oficer, wieloletni funkcjonariusz sluzb wywiadowczych PRL. W 1950 r. sklada dymisje [sic!] z wojska i laduje w ... Tygodniku Powszechnym. Prowadzi rowniez w swym prywatnym mieszkaniu salon polityczny, przez ktory przewijaja sie najbardziej elitarne grupki leaderow rodzacej sie opozycji. Nie powinno nas dziwic, ze majac tak wysokie koneksje masonskie, A. Hall znalazl sie wsrod zasiadajacych przy "Round Table"; od tamtej pory datuje sie jego zazylosc - sa po imieniu - z Aleksandrem Kwasniewskim [p.z.]. W latach 1989-90 minister, czl. Rady Ministrow ds. wspolpracy z partiami i stowarzyszeniami politycznymi oraz ruchami spolecznymi w rzadzie Tadeusza Mazowieckiego [p.z.]. Posel na sejm RP 1. kadencji, czl. Klubu Parlamentamego Unii Demokratycznej [1991-92]. Wspolzalozyciel Grupy Windsor i uczestnik niezwykle waznej, miedzynarodowej konferencji zorganizowanej przez to cialo w Pultusku w listopadzie 1994 r. Czlonek Rady [1996-] Stowarzyszenia Euroatlantyckiego, w doborowej stawce wolnomularzy: T. Mazowiecki [przew.], W. Bartoszewski [wiceprzew.], M. Kozakiewicz, A. Ananicz, J. Eysymontt, J. Holzer. T. Nalecz, Jerzy-Marek Nowakowski, Janusz Reiter, Edward Wende, K.Dziewanowski.
Czlonek Rady Polityki Zagranicznej [1996-] w skladzie m.in.: A. Ananicz, W. Bartoszewski, K. Dziewanowski, B. Geremek, K. Kozlowski, T. Mazowiecki. A. Milczanowski, W. Chrzanowski, A. Olechowski, P. Nowina-Konopka, J. Onyszkiewicz, J. Reiter, K. Skubiszewski, H. Suchocka, J. Ziolkowski.
Czlonek Rady Programowej Miedzynarodowego Centrum Rozwoju Demokracji w skladzie
m.in.: L. Balcerowicz, W. Bartoszewski, W. Chrzanowski, B. Geremek, K. Kozlowski, A. Olechowski, K. Skubiszewski, J. Turowicz, E. Wende, A. Zakrzewski, J. Ziolkowski.
Trzy wyzej wymienione organizacje, ktorych nazwy zapisalismy wytluszczonym drukiem sa elementami samego "jadra ciemnosci". Tworza je osoby z samej "wierchuszki" Zakonu w Polsce. Uczestnictwo A. Halla w tym gronie czyni zbednym wszelki dalszy komentarz. Ujazdowski Kazimierz Michal ur. 28 VII 1964r. Kielce [p.z.], prawnik. W latach1989-90 doradca ministra. Posel RP 1. kadencji, czlonek Klubu Parlamentarnego Unii Demokratycznej. Posel z ramienia AWS w 1997 r. Wspolzalozyciel Grupy Windsor. Z A. Hallem, ks. H. Jankowskim [!], Lechem Mazewskim, Wieslawem Walendziakiem, zakladal Instytut Konserwatywny im. Edmunda Burke'a [1993 -], ktory mial promowac "demokratyczny kapitalizm" oraz szczegolnie szybkie przeprowadzenie refonny samorzadowej, to znaczy podzialu Polski na regiony. Publikacje w "Zyciu Warszawy", "Ladzie", "Wiezi", "Przegladzie Politycznym" i "Rzeczpospolitej".
Arendarski Andrzej ur. 15 XI 1949 r. Warszawa [p.z.] wykszt. geolog, filozof. Polityk, dzialacz gospodarczy. Posel na sejm RP 1989-93. Wiceprzewodniczacy i czlonek Rady Politycznej Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Jest jednym z pionierow liberalizmu w Polsce. Z Janem Krzysztofem Bieleckim [p.z.] i Michalem Wojtczakiem dzialacz Junior Chamber International. Z Grazyna Staniszewska i Andrzejem Zawislakiem wspolzalozyciel Spolecznego Ruchu Inicjatyw Gospodarczych SPRING. Prezes Krajowej Izby Gospodarczej [1990-], czl. Rady Gieldy Papierow Wartosciowych [1992-], czl. Komitetu Wykonawczego Kapituly Godla "Teraz Polska", [1993-] wraz z: J. Ziolkowskim, J. M. Rokita, J. Lewandowskim, K. Skubiszewskim, J. Osiatynskim.
W Komitecie Honorowym Kapituly znalezli sie ponadto m.in. L. Balcerowicz, B. Geremek, A. Olechowski, A. Zakrzewski. W marcu 1996 r. zasiada w Radzie Honorowej XLVIII Kongresu Swiatowego IESEC, obok m.in. L. Baicerowicza, Jana Krzysztofa Bieleckiego, A. Olechowskiego, Cezarego Stypulkowskiego i Hanny Gronkiewicz-Waltz. Kongres ten, ktory jest jedna z licznych organizacji swiatowego zydostwa, otworzyl jego dzialacz z dwudziestoletnim juz stazem... Aleksander Kwasniewski. Patronowal zas obradom zyd George Soros.
Pawlowski Krzysztof ur.26 VI 1946 r. Nowy Sacz [p.z.], fizyk. Polityk, organizator i prezes Klubu Inteligencji Katolickiej w Nowym Saczu. Nalezy przypomniec, ze Kluby Inteligencji Katolickiej stanowia grozna strukture masonerii, prowadzaca dywersyjna robote skierowana na wdrazanie posoborowej destrukcji w Kosciele. Czlonek OKP, senator RP I i II kadencji. Wspolorganizator Business Centre Club [1991-]. Wspolzalozyciel Partii Chrzescijanskich Demokratow. Zalozyciel i rektor Wyzszej Szkoly Biznesu w Nowym Saczu. Wspolorganizator miedzynarodowego seminarium Grupy Windsor w Pultusku. Wspolorganizator niezwykle groznej dla naszego kraju inicjatywy pod nazwa Europejski Okragly Stol Przemyslowcow. Uczestnik Komitetu "Stu", Czeslawa Bieleckiego [p.z.], z ktorego wylonila sie partia Ruch Stu. Uczestnik prac liberalno-masonskiego Instytutu Tertio Millennio Adveniente. Uhonorowany nagrodami m.in. Fundacji "Polcul" i tygodnika "Polityka". Publikacje w "Ladzie", "Nowym Swiecie", "Gazecie Wyborczej", "Polityce". Gadomski Witold ur. 16 VI 1953 r. w Pultusku [p.z.], dziennikarz, posel [1991-93] z ramienia Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Byly zastepca red. nacz. "Gazety Bankowej" i byly red. nacz. "Nowej Europy".
Z Henryka Bochniarz, ktora wslawila sie m.in. otwarciem drzwi polskich zakladow zbrojeniowych wywiadom panstw NATO, Andrzejem Michalskim, Kazimierzem Pazganem, Pawlem Piskorskim i Andrzejem Blikle [Rotary Club], pracowal nad postulatami Ruchu Obrony Podatnika. Jest ekspertem Centrum im. Adama Smitha [CAS], z ktorym zwiazani sa m.in.: Janusz Beksiak, Marek Dabrowski, Krzysztof Dzierzawski [brat Mariusza Dzierzawskiego, leadera SPR], Waclaw Wilczynski, Jan Winiecki, Kazimierz Michal Ujazdowski, Marek Belka. W 1993 r. CAS otrzymalo wsparcie Fundacji Batorego [Soros]. W marcu 1993 r. bral udzial w posiedzeniu nieformalnej 80-osobowej grupy "Spotkania d'Egmont" [od nazwy palacu w Brukseli]. Obrady poswiecone byly integracji krajow Grupy Wyszehradzkiej ze Wspolnotami Europejskimi. Wsrod uczestnikow obrad znalezli sie m.in.: J. Delors, dyr. FIAT-a Renato Ruggero, sir Leon Brittan, Jan Czarnogursky, Jirzi Dienstbier, T. Mazowiecki, Jan Kulakowski, Piotr Nowina-Konopka, ks. Jozef Tischner [sic]. Pisuje dla "Gazety Wyborczej" i "Rzeczpospolitej".
Nowakowski Jerzy Marek, politolog. Dyrektor nie istniejacego juz Osrodka Studiow Miedzynarodowych przy senacie RP. Obok Czeslawa Bieleckiego, Marka Matraszka, A. Olechowskiego, Jana Winieckiego, Krzysztofa Piesiewicza, inicjator powolania Komitetu Stu. Czlonek Rady Stowarzyszenia Euroatlantyckiego [1996-]. W dniu 6 XI 97 r. "Gazeta Wyborcza ", podala za PAP , ze Jerzy Marek Nowakowski zostal mianowany podsekretarzem stanu w Kancelarii Premiera, bedzie doradzal premierowi w sprawach zwiazanych z polityka zagraniczna. W listopadzie 1994r. w Pultusku odbylo sie miedzynarodowe sympozjum zorganizowane przez Grupe Windsor. W spotkaniu uczestniczyli leaderzy partii Konserwatywno-Liberalnych z Polski, Wegier, Czech i Slowacji. Pod patronatem "europejskich" opiekunow, w atmosferze sztucznie wywolanej histerii o komunistycznym zagrozeniu, debatowano nad koniecznoscia zjednoczenia polskiej centro-prawicy.
Utworzenie systemu politycznego opartego o dwie wielkie partie, wymiennie sprawujace wladze i mimo teatralnych gestow wzajemnej "opozycji" realizujace identyczne programy, to jedno z priorytetowych zadan masonerii w krajach naszej czesci Europy. System taki, by byl skutecznym, musi posiadac pewne mechanizmy, ktore sprawdzily sie doskonale w panstwach tzw. Zachodu. Mechanizmy te, karmiace sie sila emocji elektoratow, wyolbrzymiaja do monstrualnych rozmiarow malo istotne roznice i podnosza je do rangi sztandarow danych partii. Slabo zorientowany wyborca stajac pod takim sztandarem, koi swe emocje w poczuciu dobrze spelnionego obowiazku. Nic nie szkodzi, ze krotko po wyborach mamy, mowiac delikatnie, trudnosci z odnalezieniem przedwyborczych deklaracji w programach rzadzacych, za kilka lat znow zasilimy naszymi emocjmi ow niezawodny mechanizm. Wszystkim w ten sposob oszukanym podczas wyborow parlamentarnych w 1997 r., zwlaszcza zas pewnemu ksiedzu, dyrektorowi pewnego radia, ktorego nazwy nie wymieniamy przez poszanowanie dla jego Patronki, pragniemy zadedykowac ponizszy cytat:
"Jasne jest, ze walka miedzy kapitalizmem i komunizmem, daleka od odwiecznej szarpaniny rodzaju ludzkiego, jest faktycznie czyms tylko nieco wiekszym od rodzinnej sprzeczki miedzy dwoma zydami o boskie prawo wprowadzania ludzi w blad, miedzy holenderskim zydem Ricardo i niemieckim zydem Marksem".
Christoper Holis, "The Two Nations" Iniejatywa powolania Akcji Wyborczej "Solidarnosc" wyszla z kregow miedzynarodowych masonerii. Organizacja koordynujaca te akcje w kraju jest m.in. Grupa Windsor. Nie badzmy jednak goloslowni, oto co pisala "Gazeta Wyborcza" z 15 XI 1994 r.: "Dzialajaca od roku Grupa Windsor skupia konserwatystow Europy Srodkowej i jest finansowana przez najwieksza amerykanska fundacje republikanska Heritage Foundation i brytyjskie fundacje konserwatywne. Razem z dzialajacymi juz od dawna w tym regionie niemieckimi fundacjami Konrada Adenauera [CDU] i Hansa Seidla [CSU] anglosascy konserwatysci postawili sobie za cel wspieranie i jednoczenie srodkowo-europejskiej centroprawicy." Podstawowa funkcja panstwa opartego o Katolicka Nauke Spoleczna winna byc troska i opieka nad jego obywatelami, szczegolnie nad slabszymi. To stwierdzenie nie jest juz oczywistym, zosta to zachwiane, zobaczmy jak perfidnie: "O tym jak przekonac wyborcow do kapitalizmu, mowili w sobote i w niedziele goscie Grupy Windsor podczas seminarium poswieconego polityce spolecznej i gospodarce rynkowej. Seminarium prowadzone przez brytyjskiego konserwatyste Rogera Scrutona dotyczylo m.in. sposobow budowania spolecznego poparcia dla reformy panstwa opiekunczego. [...] Brytyjscy goscie G.W. opowiadali o swoich doswiadczeniach w przekonywaniu wyborcow do trudnych reform - Kroczacy socjalizm panstwa opiekunczego, jest grozniejszy niz narodowy socjalizm czy bolszewizm [sic! przyp. wyd.] - zapewnial prof. David Marsland z Westlondon Institute, zachecajac do "zwalczania naukowcow i mediow, ktorzy propaguja mnostwo idiotycznych pomyslow na temat panstwa opiekunczego" - Trzeba ich ignorowac, a kiedy wynosza glowe ponad parapet, to trzeba im dolozyc... oczywiscie w sensie demokratycznym [! przyp. wyd.] - mowil prof. Marsland."
Spojrzmy teraz na osoby zwiazanez Grupa Windsor. Uzyskamy obraz wplywow, jakie w swiatku "polskiej" polityki posiada ta organizacja: Lech Kaczynski [PC], Marian Lemke wiceprezes Urzedu Zamowien Publicznych, Stefan Niesiolowski [ZChN], Maciej Letowski [byly red.nacz. "Ladu" p.z.](2) , Tadeusz Syryjczyk [UW], Stanislaw Michalkiewicz [UPR], Wieslaw Chrzanowski [ZChN], Stanisiaw Kurowski ["S"], Michal Kulesza(3), Rafal Ziemkiewicz [dawniej UPR, p.z.], Marek Jurek [ZChN], Marian Pilka [ZChN], Piotr Nowina-Konopka [UW], Andrzej Wielowiejski [UW], prof. Ryszard Legutko [PC], Ludwik Dorn [PC], Maria Gintowt-Jankowicz, Piotr Naimski [ROP], to tylko niektorzy. Zatrzymajmy sie przez chwile przy osobie wyzej nie wymienionej, a mianowicie przy Ryszardzie Czameckim. Pelnil on w rzadzie premiera Buzka funkcje ministra do spraw integracji Polski z Unia Europejska.
Czarnecki Ryszard ur.25.1.1963 r., w Londynie, wykszt. historyk Uniwersytet Wroclawski [1986]. Po studiach zatrudniony w obsadzanym rutynowo przez masonow Archiwum Akt Nowych w Warszawie. W 1988 r. wyjezdza do Londynu, gdzie podejmuje prace w redakcji "Mysli Polskiej". Po kilku miesiacach przechodzi do opanowanego w calosci przez Zakon "Dziennika Polskiego". W tym okresie przezywa romans, pozostawiona w kraju zona z dzieckiem obawia sie jego pozostania w Anglii. Zona namawia Ryszarda Czarneckiego na spotkanie, dochodzi do niego w Wiedniu, Czarnecki wraca na lono rodziny. W latach 80-tych R.Cz. nawiazuje kontakt z masonem, okultysta Wladyslawem Brulinskim. Zostaje czlonkiem Zakonu Martynistow, szczegolnie wyspecjalizowanego w antykatolickiej dywersji kierunku Masonerii Okultystycznej Regularnej. W tym samym kregu uczestniczy rowniez Henryk Goryszewski. Powstanie Zjednoczenia Chrzescijansko-Narodowego pod egida notorycznego wolnomularza Wieslawa Chrzanowskiego jest inicjatywa "Braci" z tych wlasnie martynistycznych kregow. Czarnecki poniesiony euforia uchyla nawet rabka tajemnicy, mowi publicznie o ZChN jako o "Zakonie Ideowym" ["Mysl Polska" 17.VII.1994 r.].
Celem partii nie jest jednak dzialanie dla dobra narodu, wrecz przeciwnie, zgodnie z martynistycznym programem ZChN ma kanalizowac wszelkie inicjatywy narodowe, i co gorsza kompromitowac ten kierunek polskiej mysli politycznej. Ryszard Czarnecki zostaje poslem I kandencji [1991-93], w rzadzie Hanny Suchockiej pelni funkcje wiceministra Kultury i Sztuki. W wyborach prezydenckich w 1995 r., wowczas p.o. Prezes ZChN, Ryszard Cz. popiera kandydature Hanny Gronkiewicz Waltz w ostatniej chwili, gdy ta kandydatura traci jakiekolwiek szanse, przerzuca ponownie poparcie ZChN. na korzysc Lecha Walesy. W wyborach parlamentarnych 1997 r. zostaje wybrany na posla z listy AWS we Wroclawiu. Mianowanie R.Cz. przez Premiera Buzka na szefa Komitetu Integracji Europejskiej, komentowane jako przeciwwaga dla Bronistawa Geremka, nie wywolalo sprzeciwow Unii Wolnosci, no coz mozna zartem powiedziee, wlasciwy czlowiek na wlasciwym stanowisku.Jest to jednak zart z gatunku gorzkich. Jak to juz zostalo wyzej powiedziane Grupa Windsor jest finansowana przez organizacje zagraniczne. Warto przyjrzee sie blizej tym "dobroczyncom". Na pierwszy plan wybija sie HERITAGE FOUNDATION - wplywowy i opiniotworczy, amerykanski instytut badan politycznych o konserwatywnej orientacji, bliski republikanskiemu establishmenlowi. Nie bedzie zadnej przesady, gdy stwierdzimy, ze Fundacja wywiera decydujacy wplyw na globalna polityke USA. Poprzyjmy to stwierdzenie przytoczeniem fragmentow pewnego dokumentu pochodzacego z tych wlasnie kol. Zobaczymy wtedy lepiej agenturalny charakter Grupy Windser. W kwietniu 1992 r. Fundacja opublikowala liczacy 33 strony, szczegolowy projekt dzialan w sferze polityki zagranicznej USA. Projekt byl adresowany do prezydenta, kol politycznych i opiniotworczych, a nosil tytul "Jak uczynic swiat bezpiecznym dla Ameryki". To, co uderza przy lekturze tej publikacji, to absolutnie dominująca pozycja państwa Izrael. Bezpieczenstwo Izraela dyktuje polityke Stanow Zjednoczonych we wszystkich czesciach globu. "Rosja. Stosunki z Rosja to problem specjalny. Wspolpraca jest jak najbardziej wskazana nawet z udziaiem KGB, gdy chodzi o uniemozliwienie przenikania naukowcow, technologii i broni z terytorium bylego ZSRR do panstw trzecich.... Nie mozna wykluczyc prob odrodzenia post-sowieckiej mocarstwowosci, jezeli wladza wpadnie w rece militarystow, ktorzy zechca powrocic do ekspansjonizmu na obrzezach Rosji. Stany Zjednoczone musza, na ile tylko moga, temu przeszkodzic, lecz nie powinno ich niepokoic, jak uloza sie stosunki w lonie bylego Imperium - regionalna dominacja Rosji nie stanowi dla USA zagrozenia". Wyjasnijmy, zagrozeniem jest Islam, utrzymywanie Rosji jako mocarstwa regionalnego, gotowego do konfliktu z panstwami islamskimi, lezy w interesie USA i przede wszystkim Izraela. Umiarkowanie silna pozycja Rosji jest tez pozadana z punktu widzenia strategicznych celow judeo-masonerii, ma ona bowiem odgrywac role lokalnej, srodkowo-azjatyckiej struktury Swiatowego Rzadu.
"A Europa Wschodnia? W tej panoramie nie zajmuje ona eksponowanego miejsca. Stanom Zjednoczonym zalezy na rozwoju demokracji i gospodarki rynkowej w tej czesci konrynentu... Podstawowa koniecznosc strategiczna z
punktu widzenia USA sprowadza sie natomiast do tego, by uniemoiliwic przejecie kontroli nad kluczowymi centrami przemyslu i ekonomiki - w Europie, Azji i Zatoce Perskiej - przez panstwa nieprzyjazne Stanom Zjednoczonym. Dlatego musza zachowac swoja globalna role i swoje globalne mozliwosci. Jezeli ich interes wymaga akcji wojskowej za granica, nie powinny czekac na zgode ONZ, jak to niepotrzebnie uczynil Waszyngton przed operacja w Zatoce Perskiej w 1991 r." Na koniec jeszcze jedno zdanie, ono wyjasnia wszystko: "Ale naturalna koleja rzeczy na pierwszym miejscu musi byc postawiona mocarstwowa wiarygodnosc USA w stosunku do panstw, ktorym dawno udzielily gwarancji, przede wszystkim Izraela." Dla podkreslenia tej, powiedzmy wprost, zaleznosci USA od Izraela, zacytujmy jeszcze wypowiedz jednego z najwyzej postawionych w skali swiatowej masonow. Zbigniew Brzezinski [p.z.] w wywiadzie dla "Nouvel Observateur" 1-7.01.1998r., omawiajac polityke USA na Bliskim Wschodzie powiedzial: "Lecz czy zastanawiano sie, dlaczego Saddam nie uzyl swego ogromnego potencjaiu chemicznego i bakteriologicznego podczas wojny w Zatoce Perskiej? Odpowiedz brzmi: Wiedzial, ze gdyby taka bronia zaatakowal Izrael, odpowiedzielibysmy bronia jadrowa". Nikt nie wydaje ogromnych sum pieniedzy na darmo, tym bardziej nie sa do tego skorzy amerykanie czy zydzi. Utrzymywanie agentur politycznego wplywu w rodzaju Grupy Windsor, gwarantuje globalistom pomyslny dla nich tok wydarzen i poki co czyni zbednymi interwencje zbrojne. We wspomnianej juz miedzynarodowej konferencji Grupy Windsor, jaka miala miejsce w 1994r. w Pultusku, uczestniczyl szef Heritage Foundation, Edwin Feulner. Feulner roztaczal w swych wystapieniach "bajeczne" wizje Nowego Porzadku Swiata [New World Order], nic dziwnego, jest jednym z "medrcow". W kilka miesiecy od pobytu w Polsce zostal powolany o "oczko" wyzej w swiatowej hierarchii Zakonu. Zostal wybrany przewodniczeacym "Bractwa z Pielgrzymiej Gory", czyli MONT PELERIN SOCIETY.
JK, Warszawa 1998
"Who controls the past controls the future: who controls the present controls the past" - George Orwell
[tłum.: Kto kontroluje przeszłość włada przyszłością, a przeszłość jest w rękach tych co rządzą teraz]
Demaskator. - Maciej P. Krzystek
Czy ksiądz Dedla z TV "TRWAM" stanął po stronie kłamstwa? Oświadczenie w sprawie audycji telewizyjnej w TV Trwam o zlikwidowanej fabryce Ursus. W dniu 17.08.2011 roku TV Trwam nadała audycję, chyba na żywo, z Zakładów Ursus w Warszawie pt. ,,Po stronie prawdy”. Audycję prowadził ksiądz Piotr Dedla wraz z młodą kobietą. Audycja dotyczyła upadku fabryki traktorów w Ursusie. Udział wzięli pracownicy Ursusa, działacze związkowi oraz politycy z PiS. Audycja była na żenująco niskim poziomie, absolutnie nie dotykała sedna sprawy, wypowiadać się mogli w tej audycji działacze związkowi, którzy przyczynili się do upadku tej fabryki. To ci związkowcy na czele z Kierzkowskim wyrazili zgodę na sprzedaż spółki Ursus na rzecz firmy tureckiej, która wyprowadziła majątek z Ursusa oraz pieniądze. Zgodę na sprzedaż fabryki działacze związkowi podpisali u byłej komunistki Henryki Bochniarz na zapleczu jej apartamentach; wprowadzeni zostali tylnymi drzwiami w celu złożenia podpisu na przyszły upadek Ursusa. Wszystkie te decyzje działy się za kadencji rządu Jarosława Kaczyńskiego. W tym czasie przewodniczący ,,S” Kierzkowski za moimi plecami umawiał się z Ministrem Skarbu Państwa Jasińskim na sprzedaż Ursusa i wyeliminowanie mnie z wiedzy o sprzedaży fabryki. Moje liczne wystąpienia do ministra Jasińskiego dotyczące sprzedaży kończyły się jego zapewnieniem, że Ursus nie będzie sprzedany obcemu kapitałowi, ponieważ inwestor turecki nie przedstawił wiarygodnego planu rozwoju Ursusa. Niestety, minister Jasiński co innego mówił w Sejmie, a co innego robił w ministerstwie. On wyraził zgodę, aby państwowa spółka Bumar sprzedała Ursus Turkom. To był ,,gwóźdź do trumny” dla tej fabryki. PiS, zamiast ratować polski przemysł, przyczynił się do jego upadku. Moje zapytanie poselskie nr 2564 z V kadencji Sejmu wraz z odpowiedzią „gwiazdy” Naszego Dziennika i TV Trwam – skrajnego liberała Szałamachy – świadczą o celowym i świadomym wypuszczeniu Ursusa z rąk polskich. To za czasów PiS prezesem Bumaru został Tomasz Dembski, specjalista od zakupu tuszu do drukarek w jednej ze stołecznych firm, który nie miał pojęcia o kierowaniu wielkim holdingiem przemysłowym oraz o handlu bronią. Skończyło się to załamaniem finansowym firmy Bumar, czego następstwem było wyciąganie kasy ze spółek, których właścicielem był Bumar, w tym od spółki Ursus. Tak jak mówią pracownicy Ursusa, że od 2002 roku (ja odszedłem z Ursusa w 2001 roku) firma przestała się rozwijać. W tym czasie został odwołany Stanisław Bortkiewicz z prezesa spółki Ursus. Będąc posłem na sejm, angażowałem się w niesienie nieustannej pomocy dla tej fabryki. To przy mojej pomocy i pana Bortkiewicza i posła Kołomowskiego za rządu SLD udało się wywalczyć dwukrotną pomoc dla Ursusa w latach 2003 i 2005 – w sumie 28 mln. zł. Część tych pieniędzy została rozkradziona za rządów PiS, pod nosem związkowca Kierzkowskiego. Zawiadomiłem o tym zdarzeniu prokuraturę i ABW, do dziś nie zostałem nawet przesłuchany. Jak powiedział w Sejmie, w obecności posłów, prezes Bumaru Baczyński – pieniądze te mogły zostać wykorzystane przez jedną z kluczowych partii w naszym kraju na rzecz kampanii wyborczej.
Gdy powstał Rząd pod kierownictwem PiS, liczyłem, że będzie rozliczenie afer prywatyzacyjnych i innych. Niestety, nic takiego nie nastąpiło, wręcz przeciwnie, sprzedaż polskiego majątku narodowego była kontynuowana. PiS sprzedał nie tylko Ursus, ale też PZL Mielec, Stocznię Gdańską, Polskie Huty Stali i inne strategiczne zakłady przemysłowe. To za rządu PiS i prezydenta Warszawy L. Kaczyńskiego podjęto decyzję, że w Ursusie nie będzie terenów przemysłowych. Tereny pod fabryką Ursus mają być przekształcone w tereny budowlano-usługowe, a więc na terenie Ursusa fabryki Ursus być nie może. Jeszcze przed podjęciem tej decyzji zaczęto sprzedawać grunty po fabryce ZPC Ursus, które nabył syn Rywina – Marcin. Następnie, przekształcone z przemysłowych w budowlane, po wielokrotnie wyższej cenie zostały sprzedane na rzecz funduszy europejskich, których właścicielami byli Kuna i Żagiel. Całą tę gigantyczną aferę opisałem w interpelacji nr 6598 V kadencji Sejmu. Proszę o zapoznanie się z tą interpelacją wraz z kompromitującą odpowiedzią, której udzieliła w imieniu pana Ziobry pani Kempa. Dwie wasze, proszę Księdza, gwiazdy medialne w sposób żenujący odpowiadają mi, że przestępstwa w sprawie sprzedaży ziemi w Ursusie nie ma!!! Syn Rywina mógł zarobić nawet 400 mln. zł na odsprzedaży ziemi tylko z powodu przekształcenia jej przez radę Warszawy, w której większość i prezydenta miało PiS. Co na to media związane z Ojcem Rydzykiem??? Organizują spęd telewizyjny dla TV Trwam w Ursusie i zapraszają polityków PiS, którzy kosztem wielu uczciwych i pokrzywdzonych przez partię PiS pracowników Ursusa robią sobie kampanię wyborczą! Kosztem zlikwidowanej fabryki i bezrobotnych ludzi z tej fabryki! Przekaz, jaki zafundowała TV Trwam swoim słuchaczom jest taki, że nawet pracownicy Ursusa są z PiS. Czy dla TV Trwam nieważne są losy fabryki i ich ludzi, a ważne jest tylko poparcie dla PiS? W audycji tej wypowiada się kobieta, o nazwisku Wiśniewska, o zgrozo! Jest ona posłem na Sejm a nie miała zielonego pojęcia o czym mówiła. Widać gołym okiem, że na posła w ogóle się nie nadaje. Wypowiada się Poseł Jaworski, były prezes Stoczni Gdańskiej, tej stoczni, która za jego kadencji została sprzedana na rzecz Ukraińców, którzy nabyli ją za długi zaciągnięte w hucie Częstochowa. (patrz biuletyn sejmowej komisji skarbu państwa nr. 72 V kadencji) Za jego czasów kupowano bardzo drogo u kooperantów podzespoły do montażu statków a statki ze stratą sprzedawane były przez izraelską firmę, która była sponsorem fundacji Kwaśniewskiej. To za jego czasów w Radach Nadzorczych spółek, które dostarczały towar do stoczni, zasiadali działacze związkowi. To Pan Jaworski razem z działaczami związkowymi zasiada w fundacji, którą sponsoruje firma izraelska. Ojcze Piotrze, czy mógłby Ojciec mi wytłumaczyć, w czym pomoże Ursusowi Poseł Jaworski? Reklamowany był też taki łazik sejmowy o nazwisku Walczak, który nie wiadomo kogo reprezentuje, wiedzy o przemyśle nie posiada żadnej, ale opowiadał coś o dobrym Pis-ie. Dlaczego w imię prawdy nie zaproszono do audycji o Ursusie panów Baczyńskiego, Dembskiego, Jasińskiego, Burego, Wrzodaka, Bortkiewicza oraz osób z poszczególnych partii, w tym z PiS? Wtedy ta audycja byłaby wiarygodna i widzowie by ocenili, kto jest kto.
Dlaczego na siłę lansujecie partię, która ze względu na swoje postępowanie jest nie wiarygodna ani pod względem moralnym ani politycznym.
Dlaczego lansujecie partię internacjonalistyczną, która nie broni życia od poczęcia do naturalnej śmierci, wprowadziła razem z Kwaśniewskim, Geremkiem Polskę do UE, przyjęli antypolski ,,traktat lizboński”, wyprzedawali majątek narodowy za bezcen obcym itd.
Dlaczego lansujecie tylko tą partię?
Dlaczego w stosunku do innych stosujecie cenzurę?
Czy obawiacie się pokazywania i mówienie prawdy?
Dlaczego kosztem tych ludzi i na zgliszczach tej fabryki jej kaci mogą sobie robić polityczny biznes?
Dlaczego TV Trwam boi się przeprowadzenia konfrontacji między różnymi środowiskami, które odpowiadają za tragiczny los fabryki?
Ojcze Piotrze, czy Ojciec robi program pt. ,,po stronie prawdy” czy program po ,,stronie kłamstwa”? W programie tym, nie dość, że wypowiada się w sposób żenujący szef związkowej Solidarności, to jeszcze za wszelką cenę ukrywa się prawdziwych katów Ursusa, szczególnie to, że Ursus został sprywatyzowany, czyli sprzedany przez Rząd PiS z dopłatą przez Polskę na rzecz tureckiego inwestora, że związkowcy zgodzili się na tę haniebną sprzedaż, że inwestor turecki skorzystał na przeglądzie fabryki poczym wycofał się z jej finansowania, a skutkiem tych decyzji, czyli bardzo nieudolnej prywatyzacji, jest obecna sytuacja Ursusa, że obecna władza skorzystała tylko na tym, że inwestor turecki wycofał się i ponownie teraz dokonuje prywatyzacji, też haniebnej, która polega na tym, że fabryka Ursus została wyprowadzona z Ursusa, a pod szyldem Ursus mogą być montowane chińskie traktory, że za tą prywatyzacją stoją koledzy wiceministra Burego, a w radzie nadzorczej spółki Warfama, która przejęła spółkę Ursus za 1 zł jest były Premier Henryk Goryszewski z byłego ZCHN-u. Przypomnę kilka faktów związanych z Ursusem. Gdy zostałem szefem Solidarności Ursusa w 1991 roku, zadłużenie wynosiło 7 bln. starych złotych. Były to długi związane z rozbudową Ursusa – kredyt na inwestycję zaciągnięty przez PC Ursus służył na rozbudowę całego holdingu Ursusa. Polityka Balcerowicza doprowadziła do ogromnej sztucznej inflacji i z tego tytułu powstał dług. Następne 4 bln. zł to naliczanie na rzecz Ursusa podatku z tytułu tzw. popiwku. Wartość firmy wynosiła około 14 bln. zł i lawinowo spadała. Przez dziesięć lat wspólnie z załogą Ursusa walczyliśmy o ratunek dla fabryki, ale polityka kolejnych rządów zmierzała do tego, aby zlikwidować wszystko, co wiąże się z polską myślą techniczną. Oddech złapaliśmy w latach 1994-97. Wtedy produkcja i sprzedaż wrosła do poziomu 20 tys. sztuk rocznie, co poprawiło znacznie wyniki finansowe, umorzono po protestach pracowników Ursusa sztuczne odsetki od kredytów zaciągniętych w latach 80-tych w kwocie 5 bln. st. zł, co i tak zresztą nie wystarczyło do skutecznej restrukturyzacji Ursusa. Pod koniec '97 roku nastał rząd AWS – UW, czyli dzisiejszy POPIS. Balcerowicz natychmiast zaczął schładzać gospodarkę. Zaczęli wyprzedawać za bezcen majątek narodowy, dokonali spustoszenia w rolnictwie, zlikwidowali 32 linie kredytowe dla rolników, którzy nabywali m.in. maszyny rolnicze. Ponownie Ursus znalazł się w tragicznej sytuacji. Od starych długów narastały odsetki, nowe długi rosły, nastąpił spadek produkcji traktorów do poziomu 3 tys. sztuk rocznie. Tylko heroicznej postawie załogi i prezesa Bortkiewicza zawdzięcza się to, że już wtedy Ursus nie został zlikwidowany. Od roku 2001 znowu Ursus po głębokiej i koniecznej restrukturyzacji zaczął wychodzić na prostą. Ale nastał Rząd Belki, Pis-u i obecny PSL-PO, zapaść się odnowiła, aż do całkowitej likwidacji fabryki. Pokazuję obrazowo dramatyczną sytuację Fabryki wynikającą z celowego jej niszczenia. Jak widzimy, każda partia obecna na scenie politycznej ma na sumieniu likwidację Ursusa, a szczególnie PiS i PSL. Oświadczam, że zawsze byłem do dyspozycji Ursusa, nigdy nie odmawiałem pomocy. Chciałem po skończonej kadencji parlamentarzysty wrócić do Ursusa, ale obecni koledzy związkowcy nie życzyli sobie tego. Dziś z bólem patrzę na bezsilność ludzi z Ursusa, ich opuszczone głowy, zrezygnowanie... Tego za moich czasów nigdy nie było. Ursus był do uratowania, nawet przy tych rządach. Niestety, niektórzy byli moi koledzy ze związku dla własnej prymitywnej kariery i osobistych korzyści woleli się poddać bez najmniejszej walki. Bumar powinien ponieść konsekwencje finansowe, i to w ogromnej skali, za doprowadzenie fabryki Ursusa do takiego stanu, jaki jest obecnie, ale do takiej polityki, do walki z wrogami Ursusa potrzebni są ludzie wiarygodni i z autorytetem moralnym. Takich ludzi w Ursusie zabrakło. Konsekwencje są widoczne gołym okiem. Podczas audycji ,,Po stronie prawdy” nikt nawet nie wspomniał o ludziach, którzy oddali życie za Ursus, jak np. Świętej Pamięci Andrzej Krzepkowski, rzecznik prasowy Solidarności Ursusa. To bardzo przykre, że koledzy nawet nie zapytają prokuratora, co przyniosło 15-letnie śledztwo w sprawie tej zbrodni. Nie potrafią upomnieć się o takie sprawy, to mają potrafić uratować fabrykę???
Zygmunt Wrzodak, były szef Solidarności Ursusa
http://www.propolonia.pl/blog-read2.php?bid=25&pid=3301
Oskarżam telewizję publiczną o manipulację. "Kolejną po odcięciu mnie od TVP w roli komentatora ekonomicznego" Według relacji członków mojego sztabu wyborczego, 2 września w "Wiadomościach" w TVP1 mówiono o wyborach do Senatu, na przykładzie mojego okręgu, w którym mam się zmierzyć marszałkiem Borowskim i senatorem Romaszewskim. Program sugerował, że są tylko dwaj kandydaci, a pozostali się nie liczą. Z moimi kontrkandydatami przeprowadzono wywiady. To jest manipulacja telewizji polskiej, kolejna po zupełnym odcięciu mnie od TVP w roli komentatora ekonomicznego. Ruch Obywatele do Senatu może dokonać istotnych zmian w Parlamencie, na lepsze. Istniejący establishment polityczno-medialny się broni. Można ich pokonać tylko jak będzie nas wielu, jak będziemy o tym pisać, mówić, przekazywać znajomym na Facebooku. Demokracja, ta prawdziwa, musi wygrać z pozorowaną demokracją medialną. Czyżby establishment się bał, skoro stosuje takie metody. Nie zostawię tego bez reakcji. W ocenie mojego sztabu ww. program złamał ustawę o Radiofonii i telewizji, która stanowi, że:
Rozdział 4 Publiczna radiofonia i telewizja
Art. 21.
1. Publiczna radiofonia i telewizja realizuje misję publiczną, oferując, na zasadach określonych w ustawie, całemu społeczeństwu i poszczególnym jego częściom, zróżnicowane programy i inne usługi w zakresie informacji, publicystyki, kultury, rozrywki, edukacji i sportu, cechujące się pluralizmem, bezstronnością, wy- ważeniem i niezależnością oraz innowacyjnością, wysoką, jakością i integralnością przekazu. (…)
2. Programy publicznej radiofonii i telewizji powinny:
1) kierować się odpowiedzialnością za słowo i dbać o dobre imię publicznej radiofonii i telewizji;
2) rzetelnie ukazywać całą różnorodność wydarzeń i zjawisk w kraju i za gra- nicą;
3) sprzyjać swobodnemu kształtowaniu się poglądów obywateli oraz formowaniu się opinii publicznej;
4) umożliwiać obywatelom i ich organizacjom uczestniczenie w życiu publicznym poprzez prezentowanie zróżnicowanych poglądów i stanowisk oraz wykonywanie prawa do kontroli i krytyki społecznej;
Sposób, w jaki przedstawiono kandydatów do Senatu w okręgu 42 (Praga Północ i Południe, Rembertów, Targówek, Wesoła) rażąco łamie powyższe zapisy prawa. Krzysztof Rybiński
Demaskator. - Maciej P. Krzystek
IPN – cisza przed burzą? Instytut Pamięci Narodowej należy do sukcesów III Rzeczypospolitej. Jednak od początku istnienia IPN stało się jasne, że ten sukces III RP odniosła trochę malgré soi – wbrew sobie. Establishment stojący na straży „etosu transformacji ustrojowej”, rozumiany jako trwała i skuteczna koalicja postkomunistyczno-liberalna (skuteczna zarówno przy Okrągłym Stole, jak i podczas uchwalania Konstytucji RP w 1997 r.), dość szybko uznał, że Instytut – głównie z powodu zawartego w nazwie zobowiązania dbałości o pamięć narodową – może stanowić poważne zagrożenie. IPN ma dbać o pamięć Narodu, a credo dużej części elit politycznych III RP stała się postawa, którą lapidarnie ujął niegdyś redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” słowami: „Odp(…)rzcie się od generała”. Stąd też pierwszą próbę zniszczenia IPN podjął prezydent Aleksander Kwaśniewski, wetując ustawę powołującą do życia Instytut. Objęcie prezesury w IPN przez śp. prof. Janusza Kurtykę, który radykalnie zdynamizował pracę badawczą, edukacyjną oraz pion śledczy IPN, było kolejnym sygnałem do ataku na tę instytucję. W krótkim czasie IPN, obok CBA oraz Komisji Weryfikacyjnej WSI, stał się jednym z symptomów „nadciągającej IV RP”, a więc państwa – jak głosiły wszystkie zaprzyjaźnione media – opanowanego przez „chorych z nienawiści lustratorów”. W latach 2005-2010 przypuszczono na IPN zmasowany atak propagandowy, przede wszystkim, dlatego, że Instytut (czytaj: jego władze) nie posłuchał wezwania, by odp(…) rzyć się od wszystkich „ludzi honoru”, którzy zaczynali swoje kariery w Informacji Wojskowej. Zniekształcano obraz Instytutu, starając się wyrobić u czytelników i widzów przeświadczenie, że głównym polem działania tej placówki jest lustrowanie osób ze świecznika – rzecz jasna – „zasłużonych dla polskiej demokracji”. Ożywiona działalność naukowa prowadzona w ramach IPN, mierzona setkami wartościowych publikacji naukowych, z których tylko drobna część dotyczyła szeroko pojmowanej tematyki lustracyjnej – całkowicie znikała. Nie pasowała do tworzonej właśnie „czarnej legendy”. Jej nieodłącznym elementem było również ukute w tym czasie pojęcie „młodych historyków z IPN” – jako synonim niefachowości, pisania pod tezę i „wysługiwania się PiS-owi”. Termin ten wraz z jego siostrzanym odbiciem w postaci „starszych osób, z małych miast, z niskim wykształceniem”, był dowodem na to, że hasło IV RP to obciach i żenada. Po 2007 roku IPN w oczach rządzącej PO stał się „jedną z resztówek PiS-owskiego państwa” – jak orzekł nieoceniony prof. Stefan Niesiołowski. Wzmożonemu atakowi propagandowemu przeciw Instytutowi i personalnie przeciw prezesowi Kurtyce (tutaj nie wahano się sięgnąć po najbardziej obrzydliwe metody) towarzyszyły prace nad nową ustawą o IPN, która miała go „odpolitycznić” (tj. bardziej podporządkować go aktualnej większości rządowej). Nowej ustawy przeforsowanej w parlamencie przez PO nie zdążył skierować do Trybunału Konstytucyjnego prezydent Lech Kaczyński. Zginął 10 kwietnia 2010 roku, m.in. razem z prezesem Kurtyką. Dodajmy, że wśród pasażerów feralnego lotu był również poseł PO Arkadiusz Rybicki – główny projektodawca nowej ustawy. Bronisław Komorowski, jeszcze jako p.o. prezydent państwa, nową ustawę niezwłocznie podpisał. Powstała nowa Rada IPN, która zastąpiła dotychczasowe Kolegium. Wybór w 2011 roku przez Radę IPN dr. Łukasza Kamińskiego jako kandydata na prezesa IPN, a następnie zatwierdzenie tej kandydatury przez parlament nie było z pewnością po myśli wielu z tych, którzy od początku zwalczali istnienie IPN jako takiego. Dla postkomunistów z SLD to ciągle „zbędne obciążenie dla budżetu”. Niespokojne są też serca i umysły obrońców „ludzi honoru”. Wystarczy przypomnieć sobie ton artykułów w czerwcu tego roku w „Gazecie Wyborczej” o wybranym przez Radę IPN kandydacie na prezesa, w których nie brakowało przestróg, że przecież to „człowiek Kurtyki”, żeby zaś ostatecznie skompromitować dr. Kamińskiego, zamieszczono jego zdjęcie w otoczeniu prof. Janusza Kurtyki oraz prof. Jana Żaryna. Na razie wokół IPN panuje cisza, choć może okazać się, że jest to cisza przed burzą. Można paraliżować instytucje na różne sposoby. Na przykład poprzez systematyczne redukowanie środków budżetowych przeznaczonych na ich funkcjonowanie. Wobec IPN po 2007 roku ten środek był systematycznie stosowany. Zobaczymy, jak będzie w tym roku i w latach następnych. Pozostaje jeszcze do zastosowania metoda „za, a nawet przeciw”. Któż pamięta, że pierwszą po 1989 roku ustawę lustracyjną uchwalił w 1997 roku całkowicie zdominowany przez postkomunistów Sejm II kadencji, a podpisał ją wywodzący się z SLD prezydent Aleksander Kwaśniewski? Nie stało się tak jednak z powodu nagłego przejrzenia postkomunistów oraz ich determinacji, by przeprowadzić w Polsce systematyczną akcję oczyszczania jej z delatorów. Chodziło o dokładnie coś odwrotnego. Zabezpieczono się na dwa sposoby. Formowanie sądu lustracyjnego oddano całkowicie w gestię środowiska sędziowskiego, które rzeczywiście nie zawiodło pokładanych w nim nadziei i podjęło faktyczny rokosz wobec ustawy lustracyjnej, nie wyłaniając stosownej liczby sędziów. Po drugie, przyjęta w ustawie z 1997 roku definicja lustracji powoduje, że jest ona tak nieprecyzyjna, że aż uniemożliwia w wielu wypadkach dokonanie rzetelnej lustracji. Nic w tym względzie nie zmieniła nowelizacja ustawy lustracyjnej przez koalicję AWS – UW (nieoprotestowana przez A. Kwaśniewskiego). Można się obawiać, że podobny scenariusz zostanie zastosowany wobec IPN. Rządzący wyrazili zgodę na nowego prezesa IPN zaproponowanego przez radę. To było „za”. Ale jest i „przeciw”, a konkretniej sprzeciw prezydenta Komorowskiego wobec kandydatury na szefa pionu śledczego IPN. W ten sposób Instytut może zostać pozbawiony istotnego pola działania, jakim było np. ściganie zbrodni komunistycznych w Polsce po 1939 roku. Następne miesiące będą dla rządzących czasem próby, jak bardzo poważnie traktują własne zapewnienia o szanowaniu kompromisu wokół IPN. Prof. Grzegorz Kucharczyk
Druga młodość Andrzeja Gwiazdy Studiuję właśnie mądrość naszych przodków, czytam diariusze sejmów dawnej Rzeczypospolitej. Z medytacji nad historią nagle wyrywa mnie zgarbiony Andrzej Gwiazda, który w stoczniowej sali BHP 1 września 2011 roku wchodzi na mównicę (kliknij na krzyżyk, aby wyłączyć ten denerwujący napis!)
Mówi z trudem, próbuje krótkimi słowami wyrazić to wszystko, co myśli, a co krótkimi słowami ogarnąć się nie da, niekiedy gubi wątki, ale powoli nabiera swady, aż wreszcie dociera do mnie jego przesłanie. „Uważam, że Solidarność dała przykład i może być źródłem inspiracji, źródłem praktycznego wykorzystania w trudnych sytuacjach dla ludzi wszystkich ras, wszystkich narodowości, wszystkich języków”. A więc Solidarność to idea uniwersalna, którą można zastosować wszędzie. Dlatego warto poznać jak Solidarność działała. „Obecnie mija 31 lat. I przez ten czas w Polsce panuje usilny nurt deprecjonowania Solidarności, odbierania jej znaczenia, przeinaczania historii, przeinaczania faktów lub zatajania faktów”. Ten nurt odbiera „zjawisku Solidarności całą jego ważność i majestat”. Kiwam głową. Ten sam nurt, od co najmniej dwustu lat odbiera ważność i majestat naszym przodkom i najważniejszej instytucji przez nich stworzonej – Sejmowi Pierwszej Rzeczypospolitej. Gwiazda mówi dalej.
„Solidarność to nie był jakiś impuls, który ogarnął – no – takich ludzi, którzy nie bardzo wiedzą, gdzie żyją, co robią, co się dzieje i naraz postanowili być grzeczni, uprzejmi i uczciwi. Uczciwi względem siebie, uczciwi nawet wobec naszego przeciwnika”. I ktoś może powiedzieć: „no tak, ale przecież to nie mogło przetrwać, to musiało upaść. To się nie dało zrealizować na dłuższą metę. To był taki zryw naiwniaków”. Tymczasem, „jeżeli spojrzeć – nie modyfikując i nie eliminując historii – to Solidarność była niesłychanie prężnym, masowym” ruchem. „W tej chwili nie jest tajemnicą ilu mieliśmy wśród nas agentów. Że my – amatorzy – stanęliśmy do walki z profesjonalnym systemem, którego ludzie byli niemal od dziecka szkoleni w manipulacji i oszustwach. Szesnaście miesięcy cały ten aparat, naciskający nas z zewnątrz i próbujący nas rozsadzić od wewnątrz, okazał się bezradny”. Gwiazda może słabo zna historię dawnej Polski, ale ma za sobą doświadczenie, którego ja nie posiadam. To doświadczenie, które starodawnej i szacownej idei Rzeczypospolitej zapewniło przepustkę do XXI wieku. Rzeczpospolita, jak i Solidarność działała na zasadzie otwartości, wierze w człowieka, uczciwości oraz – o czym Gwiazda nie mówi, bo mu się to wydaje oczywiste – według zasady otium i rytuału zgody. Republiki renesansowe oparte były na zasadzie otium – a więc wolnego czasu, który obywatele poświęcają nie na grilla, mecz, piwo czy oglądanie telewizji, lecz dla swojego państwa. W czasach Solidarności takim renesansowym otium był strajk, podczas którego obywatele – na tyle na ile pozwalała im ich świadomość i intelektualna kondycja – debatowali o sprawach państwa. Gdy jednak słyszymy „rytuał”, to często kojarzymy go z jakimiś nudnymi i pozbawionymi znaczenia ceremoniami państwowymi, bo przecież (zdaniem prawników) prawdziwe znaczenie mają procedury prawa. Ale w okresie świetności Rzeczypospolitej i w czasach Pierwszej Solidarności, nie prawnicy i nie regulaminy decydowały o państwie, lecz właśnie ludzie i ich rytuały. Rytuał dochodzenia do zgody gwarantuje, że uchwalone prawo będzie przez wszystkich przestrzegane, gdyż ma sankcję zbliżoną do sakralnej. Rytuał dochodzenia do zgody obejmuje takie niespotykane dzisiaj zjawiska, jak szczera dyskusja, szczere wyrażanie poglądów (często nacechowane emocjami, ale nikt tego nie piętnuje), usilne przekonywanie i wreszcie dochodzenie do takiej konkluzji, która satysfakcjonuje wszystkich lub przynajmniej zdecydowaną większość, przez co mniejszość nie ośmiela się protestować. O zgrozo, satysfakcjonuje także obecnych wśród dyskutantów agentów. Ale – wsłuchajmy się raz jeszcze w słowa Gwiazdy – „my – amatorzy – stanęliśmy do walki z profesjonalnym systemem, którego ludzie byli niemal od dziecka szkoleni w manipulacji i oszustwach. Szesnaście miesięcy cały ten aparat, naciskający nas z zewnątrz i próbujący nas rozsadzić od wewnątrz, okazał się bezradny”. A więc nawet „profesjonaliści” muszą uznać swoją porażkę w starciu z siłami natury. Bo cham to jest cham i boi się sam. Solidarność była ruchem całkowicie zgodnym z naturą. Uczciwość, instynktowna uprzejmość, grzeczność, ale i szczerość zdecydowanej większości członków Solidarności są zgodne z naturą. Intrygi nie omijają żadnego ruchu politycznego i również wpisane są w naturalny porządek rzeczy. Obywatele są różni: dobrzy i źli, roztropni i lekkomyślni. Ale wolny czas poświęcany dla państwa w formie rytuału strajkowego oraz rytuał dochodzenia do zgody to filary Nowego Państwa. To Nowe Państwo różni się od Pierwszej Rzeczypospolitej tylko tym, iż prawa obywatelskie przyznaje wszystkim, którzy tego pożądają. Do Nowego Państwa obywatele-szlachta Starego Państwa na pewno by się przyznali. Czas, który poświęcałem rok temu na to, aby zapalić świeczkę pod Pałacem Prezydenckim, który poświęcałem na rozmowy, snucie domysłów i przebywanie razem w żywej świątyni naszego państwa był swego rodzaju zapowiedzią nowego solidarnościowego otium. Jak widać taka szansa zdarza się raz na 30 lat, a więc średnio dwa razy w życiu. Nie chciałbym, aby pierwsza taka szansa w moim życiu została zmarnowana. Bo następna będzie być może wtedy, gdy będę miał lat 66… Andrzej Gwiazda nie musi startować do senatu. On już jest senatorem, najlepszym senatorem dawnej Rzeczypospolitej. Jakub Brodacki
Poczucie bezpieczeństwa i przynależności Subotnik Ziemkiewicza W dwutygodniku „Gala” Piotr Najsztub, dziennikarz słuszny i służny, zwierzył się celebrytce Magdzie Gessler: „podoba mi się obyczaj depilacji. W każdym mężczyźnie jest przynajmniej kawałek małego pedofila. Depilacja sprawia, że masz wrażenie obcowania z dziewczętami. Dłuższy czas się zastanawiałem, jak tę wypowiedź skomentować i muszę przyznać: nie potrafię. Osobnika, który odkrył w sobie choćby kawałek małego pedofila można tylko w trybie pilnym umieścić w kartotece i odesłać na przymusowe leczenie. Najlepiej w towarzystwie jego przez wiele lat partnera ekranowego, Jacka Żakowskiego, który publicznie upomniał się u ministra Arłukowicza o legalizację związków kazirodczych. Idźże złoto do złota. Oczywiście, jakby się kto pytał, to prawica ma jakieś „skrzywienia seksualne” − co światli przedstawiciele salonowej refleksji o literaturze diagnozują ilekroć dostaną zlecenie na powieść napisaną przez autora kojarzonego z prawicą; widać tyle akurat są w stanie z nich zrozumieć. Może zresztą oburzają ich nie same „momenty”, ile ich odrażająca dla lewicy normalność: chłop z babą, jeden na jeden, po bożemu? W „Krytyce Politycznej” odbyła się dyskusja o „prawicowej” literaturze, której sam dobór panelistów nadał znamiona kabaretowego skeczu: Kinga Dunin i Cezary Michalski, a w roli bezstronnego prowadzącego Roman Kurkiewicz. Zapis wygłoszonych tam mądrości można znaleźć w necie, do czego zachęcam każdego, kto chciałby dojść do niewiele przesadzonego wniosku, że poza prawicą nie ma właściwie w Polsce żadnych inteligentnych form życia. Bo kiedy tak człowiek czyta wywiad ze Sławomirem Sierakowskim w ostatniej „Polsce”, to można nawet odnieść wrażenie, że to jakieś całkiem ciekawe przedsięwzięcie − tak ładnie mówi on o Polsce, o naszej tradycji walki o wolność i sprawiedliwość, od Filomatów i Filaretów po KOR… Można by też sądzić, iż ma to wszystko jakiś wymiar intelektualny, Brzozowski, panie dzieju, i te rzeczy. Ale wszelkie złudzenia pryskają, kiedy się zajrzy na stosowną stronkę, wypełnioną głównie talmudycznym ideolo mieszającym marksizm-feminizm, lewicowość rozporkową i naiwno-agresywną ekologię z prostymi jak cep okrzykami dumnych ze swej jedynie słusznej tępoty anarcholi. Najwięcej w tym wszystkim kompleksu pierwszorocznych z prowincji, usilnie demonstrujących, że już się stali są wielkomiejscy, nowocześni i europejscy. Wymiar intelektualny nadaje zaś tej demonstracji trójka stałych felietonistów, z których jeden jest regularnym, klinicznym schizolem, a drugi sprawia wrażenie udatnie wystylizowanego na karykaturalnego, wsiowego głupka i dopiero uważna lektura nie pozostawia wątpliwości, iż o żadnej stylizacji nie ma tu mowy. Trzecią zaś twarzą nowej lewicy − jeśli można jeszcze w ogóle mówić w jego przypadku o posiadaniu twarzy − jest właśnie wspomniany Cezary Michalski. Jego obecne elaboraty czyta się ze szczególną mieszaniną wstrętu, niedowierzania i niezdrowej fascynacji, że coś podobnego jest w ogóle możliwe; bo w mrocznym świecie Cezarego Michalskiego wszyscy, absolutnie wszyscy, jawią się Cezarymi Michalskimi. Jakikolwiek byłby akurat pretekst do jego pisania, nieodmiennie od pierwszego akapitu jest ono litanią donosów, że wszyscy ludzie z obozu, do którego kiedyś, odrzucony przez michnikowszczyznę, kleił się z nadziejami na objęcie rządu dusz i sam Michalski, tak naprawdę wcale nie wierzą w to, co robią, tak naprawdę wszystko to piszą, mówią i czynią wyłącznie z cynizmu i konformizmu, i on to wie, bo sam kiedyś tam był. Nie jestem może wielkim duszoznawcą, ale przecież wystarczająco biegłym, by rozumieć, iż to wcale nie czytelników „Krytyki Politycznej” tak uparcie przekonuje Michalski, że Lisicki, Terlikowski, Wildstein, Mazurek, Magierowski, Staniszkis, Legutko, Krasnodębski, Rymkiewicz, Zaremba, Karnowscy i inni bohaterowie jego tekstów to wszystko obłudni karierowicze, którzy nie wierzą w nic poza własnym powodzeniem i tylko udają prawicowców, konserwatystów czy katolików by zająć wpływowe miejsca w debacie publicznej. On bezustannie stara się co do tego przekonać samego siebie. I najwyraźniej wciąż nie może. W tym ponurym świecie prawdziwym szczęściem musi być dla Cezarego Michalskiego znalezienie prawdziwego drugiego Cezarego Michalskiego, i tym się łatwo tłumaczy entuzjazm upadłego ideologa „pampersów” dla Janusza Palikota. Ten przynajmniej jest na swój sposób konsekwentny. Oto wydał właśnie książkę, w której z pasją nadaje na Donalda Tuska. Przeczytałem fragment. Tusk, jakim go rysuje Palikot, to wyjątkowo cyniczna menda, która pastwi się buciorami nawet nad kwiatkiem w swoim gabinecie tylko, dlatego, że Leszek Miller poprosił go, aby dbał o ten kwiatek i go podlewał, bo to prezent od jego mamy. Tusk znajduje przyjemność w upokarzaniu i deptaniu ludzi, Tusk jest obłudnym chamem, który gdy mu to potrzebne potrafi być uprzejmy i nadskakujący, ale gdy nie musi się z kimś liczyć, ruga go od najgorszych i poniewiera − a jego otoczenie to banda zupełnie pozbawionych elementarnej godności i kręgosłupów kreatur, znoszących bezustanne poniżanie w zamian za czerpane z tego materialne korzyści. Nie ma co gadać, Platforma opisana przez Palikota, a Tusk w jej centrum zwłaszcza, jawi się jako coś tak obrzydliwego, że każdy − poza oczywiście Cezarym Michalskiem, który jedyny rozumie go w lot − musi się zdziwić, jak to możliwe, że Palikot przez tak długie lata był jednym z najbardziej gorliwych wyznawców i totumfackich tak odrażającego i nikczemnego człowieka. Demaskacje Palikota poruszyły do żywego nawet Monikę Olejnik: „zachowuje się jak jeden z gadżetów, które przynosił do studia wyborczego”! Jakże to charakterystyczne, że poczucie smaku i przyzwoitości wróciło pani redaktor, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dopiero w momencie, gdy Palikot zwrócił się przeciwko Ukochanemu Przywódcy. Bo wcześniej przecież, gdy zachowywał się jak wspomniany gadżet wobec śp. Lecha Kaczyńskiego, przekraczanie przez Palikota kolejnych norm było „świeże” i stanowiło „pożyteczne urozmaicenie” debaty publicznej; a poza tym on przecież „tylko mówił to, co ktoś w końcu musiał powiedzieć”. Cóż, idę o zakład, że śladem Moniki Olejnik wkrótce cała salonowa trzoda, plotąca dotąd o „ożywczej roli błazna” odkryje w Palikocie „człowieka nie wartego podania ręki”. Nawiasem mówiąc, pani redaktor udzieliła właśnie tygodnikowi „Wprost” wywiadu stanowiącego wyraźną próbę wydobycia się przez to pismo z formatu tygodnika zajętego wyłącznie pluciem na PiS oraz „podlisywaniem” się Partii i salonowi (a co, wazelinka się kiepsko sprzedaje?). Wywiad jest, bowiem „lajfstajlowy”, a przeprowadza go wspomniany wyżej redaktor Najsztub, który jednak tym razem nie drąży tematu depilacji okolic intymnych i nie chwali się „kawałkiem małego pedofila” w sobie, za to roztkliwia się nad tym, jacy „my” − z kontekstu wynika, że oni oboje plus środowisko, w którym żyją − się zrobiliśmy dziś szykowni i seksy, fit i glamour, bo kiedyś to się chodziło w tiszertach i flanelowych koszulach, a teraz siłownie i drogie buty, i no, po prostu, seks w wielkim mieście. Taki, oczywiście, na miarę tuskowej małej stabilizacji na wielkiej górze papierów dłużnych. W okładkowym bloku tekstów wyrażających zachwyt, że coraz więcej Polaków żyje na bajerze, wyznanie „Pawła, czterdziestokilkuletniego biznesmena z Warszawy”: „Lubię ten moment, kiedy po ćwiczeniach i prysznicu, w świeżym, białym tiszercie wrzucam spokojnie torbę do bagażnika, a na parkingu mijam takich jak ja. Jesteśmy z jednej kasty. Podobnie żyjemy wyglądamy, bywamy w tych samych miejscach. To mi daje poczucie bezpieczeństwa i przynależności”. „Oto Polaka obraz nowy”, jak śpiewał Kaczmarski. Dopiero jak jeden z drugim przedstawiciel tej zachwyconej sobą kasty wetknie swą złotą kartę do bankomatu, a bankomat nic, jak w Argentynie, to zamiast mięśniami na siłowni zacznie ruszać głową. Ale nie miałbym wielkich nadziei. W życiu, generalnie, można mieć dwie strategie. Jedna, jak to ujął poeta − „być uważanym, pełnym pasji”, i druga − być uważanym i samu móc się uważać za członka kasty, dającej „poczucie bezpieczeństwa i przynależności”. Ci drudzy tych pierwszych nie zrozumieją nigdy, skazując się na wyjaśnianie sobie świata metodą wyżej wspomnianego Cezarego Michalskiego. RAZ
04 września 2011 Wielbłąd przychodzi na świat bez garba.. W przeciwieństwie do naszych dzieci, które naszymi nie są- bo są dziećmi rodziców- które przychodzą na świat już z garbem, i to garbem finansowym w wysokości coś około 25 000 złotych na głowę - nie potrafię podać dokładnej sumy, bo co sekundę się ona zmienia w górę, skoro przybywa długu w wysokości 7000 złotych na sekundę, a może już więcej.. Wchodzimy w strasznie zaplątane krzaki, z których my i nasze dzieci, najprawdopodobniej nie wyplączemy się nigdy!.. Przynajmniej na razie nic takiego nie widać- nie mamy u siebie Orbana przy władzy.. Tak jak Węgrzy.. Przynajmniej stara się nie pożyczać więcej pieniędzy w imieniu narodu węgierskiego.. Powiedział, że Węgry poradzą sobie same.. My, mamy za to tzw. polityków, którzy plotą, co im ślina na język przyniesie, opowiadając głodne propagandowe kawałki o tym, jak to zrobią nam dobrze.. Po każdym względem.. Taki prezes Prawa i Sprawiedliwości, pan Jarosław Kaczyński zapowiedział właśnie, że jeśli dojdzie do władzy obniży centy podręczników szkolnych (????) Twierdzi również, że nie ulegnie żadnemu lobby i nikt nie będzie robił wielkich interesów na podręcznikach(???). Nie dopuści do corocznych ich zmian i nie wierzy, że ministerstwo oświaty nie ma na to wpływu(???) W wolnorynkowej gospodarce - jaką rzekomo mamy - nie wiem jak premier może obniżyć ceny czegokolwiek, oprócz obniżenia kosztów produkcji, czyli podatków niezbędnych do zapłacenia celem wyprodukowania towarów i usług.. Może pan premier Jarosław Kaczyński ma jakiś tajny i ręczny sposób na ustalanie cen - więc powinien ustalać ceny wszystkich setek tysięcy towarów, które przewijają się przez rynek.. Wtedy ceny będą niskie i zadawalające konsumentów, a wysokie podatki zawarte w cenach towarów, zapłaci nie konsument, a ktoś spoza naszej galaktyki.. Ponieważ walka na programy rozkręca się na dobre, między tymi samymi partiami o jednakowych programach, ale za to o różnych nazwach, więc czekam aż pan premier Donald Tusk wystąpi z kontrpropozycją. Będzie obniżał ceny szkolnych kapci, butów, skarpet, piłek do koszykówki, komputerów, zeszytów, długopisów no i ma się rozumieć cen chipsów w sklepikach szkolnych.. Chociaż- nie! Chipsy i batoniki należy ze sklepików szkolnych jak najszybciej wyrugować.. Akurat podnosząc ceny. Niech dzieciaki latają na drugą stronę ulicy, narażając się na możliwość wypadku.. Ale chipsów i batoników w sprzedaży w szkolnych sklepikach nie będzie.. Tak jak alkoholu w firmach - oprócz ma się rozumieć Sejmu. Tam alkohol można kupić.. W szkolnym, sejmowym sklepiku.. Bo posłowie- tak naprawdę - są jak dzieci.. A jak wypiją- nie chcą dmuchać w balonik, bo mają immunitet.. Można oczywiście zakazać sprzedaży batoników, oranżady i chipsów- we wszystkich sklepikach dookoła szkoły w promieniu, co najmniej 2 km, ale dzieciaki mogą sobie pokupować potrzebne im gadżety wcześniej i przynieść je do szkoły celem konsumpcji. Bo rodzice dzieciaków nie mają nic do powiedzenia w sprawie swoich dzieci. Bo przecież w każdym socjalizmie dzieci są własnością państwa socjalistycznego.. W każdym razie dobrze byłoby budzić się rano, tak jak w komunie poprzedniej, i wiedzieć, że ceny są wypisane na etykietkach towarów, stałe i zadawalające wszystkich do czasu, jak to wszystko się zawaliło. Bo sztywne ceny- to tak sztywne zawieszenie przy samochodzie.. Bez żadnej amortyzacji.. Przy pierwszej dziurze- buch!- i samochód nie jedzie.. Sztywne i ustalane ręcznie ceny powodują zaburzenia na rynku, co skutkuje kryzysami i zamieszaniem rynkowym skutkującym zwiększaniem cen, brakami towarów i ogólnym burdelem, którego jesteśmy świadkami.. Bo socjalistyczne państwo ustala wiele cen, na przykład energii, od czego ma nawet cały urząd regulacji energetyki.. Pan Jarosław Kaczyński ma oczywiście rację nie wierząc, że ministerstwo oświaty nie ma wpływu na ustalanie cen podręczników. Pewnie, że ma, a nie powinno mieć... W ogóle- w gospodarce wolnorynkowej- nie powinno być Ministerstwa Edukacji, które to ministerstwo ustala jednakowe programy dla wszystkich uczniów, co jest z natury nonsensem, bo przecież każdy człowiek jest indywidualny, a nie zbiorowy.. Żyje jedynie w zbiorze zastrzeżonym - jakim jest naród - ale każdy indywidualnie, na swój rachunek, konstruując różnego rodzaju relacje pomiędzy sobą.. Bo człowiek- jak to trafnie zauważył już Arystoteles- jest zwierzęciem społecznym i nie może żyć na bezludnej wyspie.. Piętaszek jest wyjątkiem.. Ale kolektywizowanie wszystkich umysłów, tak jak cen- nigdy nie wyjdzie ludzkości na dobre, a zaspokaja jedynie apatyt na wolność, która władza zabiera „obywatelom”.. Im więcej kolektywizmu- tym mniej indywidualnej wolności.. System prywatnych szkół świadczących na wolnym rynku swoje usługi, system szkół uwolnionych spod jurysdykcji biurokracji zawartej w zbiorze zastrzeżonym Ministerstwa Edukacji, doskonale spełniałby zadanie kształcenia ludzi w tych zawodach, których akurat, w określonym czasie potrzebuje rynek.. Apetyt na zawody i zajęcia doskonale reguluje sam rynek, bez pomocy ręcznego sterowania zapotrzebowaniem na zawody- Ministerstwo Edukacji. Ministerstwo Edukacji tylko przeszkadza, bo ogranicza swobodę działania rynku i ustanawia- wzięte z Księżyca- programy nauczania, a bardziej zajmuje się indoktrynacją młodych ludzi, którzy prawdy poszukują dopiero jak staną się dorosłymi.. Bo tak naprawdę w państwowym szkolnictwie i „ prywatnym” nadzorowanym przez państwo, chodzi o wyhodowanie nowego człowieka o nowej świadomości, który będzie pasował do Nowego Świtowego Ładu, konstruowanego od góry, przez różne gremia światowe. Dlatego na całym świecie socjaliści prą do tworzenia szkolnictwa państwowego będącego indoktrynacją, a nie nauką.. Jak tylko obalą jakieś władze suwerennego kraju- natychmiast przystępują do wprowadzania demokracji - czyli wielkiej nienormalności-„ edukacji” i banku centralnego.. To na początek! Kontrola nad pieniądzem, kontrola nad umysłami, i kontrolowany chaos przy pomocy demokracji.. I już prawie cały świat tak skonstruowali- oprócz Chin, Rosji.. Zapanował wielki nieporządek i chaos w obrządku demokratycznym. Zrobić z ludzi stado baranów, żeby nie potrafili myśleć, a jednie przyjmować to wszystko, co leje się strumieniami z różnych kanałów propagandowych,.. I narzucających codziennie swój punkt widzenia.. Człowiek przychodzi rzeczywiście na świat bez graba, tak jak wielbłąd, jedynie z garbem finansowym. Garb umysłowy zostanie mu nabudowany, w czasie procesu” edukacji”. Żeby przestał myśleć i dociekać, jak jest naprawdę.. Ma być powolnym i posłusznym.. I może to by się nawet udało… Ale istnieje coś takiego jak ekonomia. Jak człowiek będąc średnio zamożny traci grunt pod nogami- zaczyna odrobinę myśleć.. Głód nastraja do myślenia, tym bardziej, jak do tej pory nie był głodny.. Bo jak był głodny od zawsze - to i tak głód mu nie kształtował świadomości.. W dużej mierze- byt kształtuje świadomość, czego Marks nie wymyślił sam, lecz powtórzył po kimś - większym od siebie.. W każdym razie, jak Platforma Obywatelska utrzyma się u władzy- stanieją szkolne worki na kapcie - sam pan premier już o to zadba.. Po prostu każe obniżyć cenę, tak jak prezydent Łukaszenka, latający helikopterem nad targowiskami, lądujący i każący kupcom obniżać ceny. To jest dobry sposób! Na doprowadzenie gospodarki do jeszcze gorszego stanu.. Oprócz niebotycznych wydatków, które wydatkowane są, na co dzień, bez ładu i jakiegokolwiek składu! Niech się świeci marnotrawstwo.. WJR
Skąd na Zachodzie strach przed drugą recesją? Odpowiedź jest krótka: z niezrozumienia przez polityków gospodarczych i analityków patrzących przez niedawno oczyszczone z kurzu keynesowskie okulary tego, co się dzieje. Zresztą makroekonomiści różnych teoretycznych orientacji wydają się mieć problemy z sensownym odczytaniem zjawisk mających historię sięgającą prawie półwiecza. Otóż spadek tempa wzrostu gospodarczego został niemal powszechnie zinterpretowany jako początek ponownego ześlizgiwania się w recesję. Moim zdaniem ci, którzy tak uważają nie umieją rozróżnić wolnego (coraz wolniejszego z okresu na okres) tempa wzrostu od recesji. Po prostu, nie zauważają, że świat zachodni, a zwłaszcza Europa zachodnia rosła z dekady na dekadę coraz wolniej. Dzisiejsze wzrosty PKB rzędu 1,0-1,5 proc. rocznie nie są sygnałem ześlizgiwania się w recesję, lecz nową formą, jeśli idzie o te gospodarki. Ponieważ trendy długookresowe w zakresie relacji wydatki publiczne/PKB (te pierwsze głównie z powodu rosnącej góry socjalu) nie wchodzą w zakres zainteresowań makroekonomicznych analityków, więc nie dostrzegają wpływu tych relacji na wzrost gospodarczy w dłuższych, sięgających dekad, okresach. Nie zauważają, więc, że od lat 60. XX wieku rośnie powyższa relacja. I z opóźnieniem spada odpowiednio tempo wzrostu gospodarczego. Globalny kryzys finansowy i towarzysząca mu recesja wywołały histeryczne reakcje polityków i w konsekwencji gwałtowny wzrost deficytów budżetowych oraz szybki wzrost relacji wydatki publiczne/PKB. Czyli w przyspieszonym tempie położono podwaliny pod kolejny spadek tempa wzrostu gospodarczego - i to właśnie oglądamy. Proszę zwrócić uwagę, że z tej perspektywy nie ma - i mieć nie może - pozytywnego efektu żaden fiskalny stymulus. Nie przyczyni się on zbytnio do wzrostu w krótkim okresie, bo wyższe wydatki, to perspektywa wyższych podatków, których boją się przedsiębiorcy. Boją się zresztą wyższych podatków grożących im samym, (czyli zwiększonego wysiłku nagrodzonego niższym zyskiem po opodatkowaniu), a także wyższych podatków grożących ich klientom. Ktoś, bowiem musi kupić ich produkcję! Tak, więc, wydatki rządowe okupione zostaną kolejnym powstrzymaniem się od wzrostu produkcji przez sektor prywatny. To w najlepszym razie, bowiem jeśli ostrożność producentów i ostrożność konsumentów będzie większa niż skala wydatków rządowych, efekt może być ujemny. Ale takie myślenie nie mieści się w keynesowskiej konwencji mnożnika, który zakłada wyższe łącznie wydatki publiczne i prywatne w wyniku zwiększenia wydatków publicznych. Zresztą nie będzie też mieć większego efektu dodrukowywanie pieniędzy. Przedsiębiorcy na pewno, a konsumenci w swej większości boją się niepewności, w tym przyszłej inflacji. W sferze produkcji i konsumpcji zmieni się, więc, niewiele lub zgoła nic. Pieniądze podkręcą koniunkturę na giełdzie i kontrakty terminowe na paliwa, surowce i żywność (pieniądze gdzieś muszą znaleźć swoje ujście, skoro sfera realna gospodarki ich nie chce!). Ktoś zyska, a ktoś inny straci i na tym koniec. Wzrostu gospodarczego z tego nie będzie. Nie ma już więcej makroekonomicznych królików wyciąganych przez polityków z oraz bardziej zdezelowanego cylindra. Trzeba będzie spojrzeć prawdzie w oczy, czyli powiedzieć, że żyło się ponad stan i zacząć ciąć wydatki publiczne. Prof. Jan Winiecki
Panika w Izraelu, wszystko się sypie Na pods. Israeli At Risk: Fear of “Delegitimization” Pushes Israelis Terrorism (Izrael zagrożony: Obawa przed „delegitymizacją” prowokuje izraelski terroryzm) http://www.veteranstoday.com/2011/09/03/israeli-at-risk-fear-of-delegitimization-pushes-israelis-extremists-to-consider-terrorism/
Na stronie amerykańskiej organizacji „Weterani Dzisiaj” (Veterans Today) ukazał się kolejny szokujący artykuł redaktora naczelnego, Gordona Duffa na temat powiązań polityki bliskowschodniej z sytuacją w świecie.
Izrael jest gotów na opcję ostateczną Duff pisze, że izraelscy liderzy, o wiele bardziej ekstremistyczni niż sam premier Netanyahu są bliscy paniki. Istnieje wielka obawa, że na świecie dojdzie do wprowadzenia w życie bardzo groźnych planów przez siły interesu związane z Izraelem, gdyż ten czuje się poważnie zagrożony. Izraelczycy są już zmęczeni bezrobociem, ilością bezdomnych, oszustwami wyborczymi i korupcją w rządzie. Rozumieją przez to podobne problemy Amerykanów i nie mają zamiaru tego zaakceptować. Mają też dość rządu Netanyahu i ciągłych zagrożeń terrorem, który jest zazwyczaj powodowany „wygodnymi” atakami, które tak naprawdę są wygodne dla władz, jak np. pośmiertne nagrania Bin Ladena, które tak przydały się Bushowi. Przez 10 lat „Władcy Świata” mieli wrażenie, że budują coś o wiele bardziej diabolicznego niż „Projekt Nowego Amerykańskiego Wieku” (PNAC). Działania, których dokonywali miały na celu podważenie legalnych rządów i prawdziwej demokracji, co w efekcie musiało się skończyć nie tylko rozruchami, ale prawdziwą eksplozją społeczną – gdyż ograniczone środki i brak przyszłości doprowadziły wykształconych młodych ludzi na skraj nędzy. W efekcie, świat wejdzie w okres ciemności i krwawych rewolucji, które wymażą wiedzę zdobytą przez wieki. Przez 10 lat realizowany był orwellowski koszmar wywoływania jednej wojny za drugą, kolapsu za kolapsem, zastraszania, dezinformacji, kontroli umysłu, wprowadzania fałszywej rzeczywistości za pomocą kontrolowanych mediów i wirtualnych dezinformatorów czy też psychopatów. 11 sierpnia 2011 syn Kaddafiego, Saif, uczestniczył w spotkaniu w Kairze, w którym dyskutował na temat użycia palestyńskich organizacji charytatywnych kierowanych przez Mossad, w celu opłacania blogerów i działaczy popierających Kaddafiego. Na spotkaniu był m.in. były osobisty wysłannik Busha, David Welch, obecnie prezes Bechtela – firmy konstrukcyjnej i petrochemicznej. Strony Kaddafiego i egipską reprezentowali agenci wywiadów, ale byli też przedstawiciele Mossadu i CIA. Przewodniczył kongresman Dennis Kucinich z Ohio, którego Gordon Duff określa, jako „jednego z ludzi Mossadu w Kongresie”. (komentarz monitorpolski: Kucinich mógł być wmanipulowany w to spotkanie, tak samo jak sam Saif Kaddafi. Pozytywne działania tego demokratycznego kongresmana świadczą raczej o tym, że może mieć dobre intencje i chce uratować Libię przed krwawą wojną). W Izraelu znów dochodzi do masowych protestów, na ulicach jest ponad 500,000 ludzi, być może nawet milion. Żydzi dopominają się politycznej sprawiedliwości w społeczeństwie, które miało być rzekomo wzorem demokracji. W ciągu kilku dni wrócą do kraju izraelscy dyplomaci wyrzuceni z Turcji, jest drugim po USA partnerem militarnym tego kraju. Duff uważa, że za kilka dni 90% większość krajów zagłosuje w ONZ za sankcjami wobec Izraela, co na pewno nie przejdzie, z uwagi na nie uwzględnienie glosowania przez Radę Bezpieczeństwa i weto Prezydenta USA Baracka Obamy – co zostawi kolejną czarną plamę na imieniu już ciemnoskórego prezydenta. Istnieje jednak nadzieja dla świata – właśnie w izraelskich demonstracjach pokojowych, w dążeniu przez nich do sprawiedliwości w kraju, w którym mieszkają miliony Arabów. Te dążenia będą jednak stanowić poważne zagrożenie dla pewnych sił. Siły te będą chciały interweniować by zmienić bieg historii – tak jak w przypadku zamachu na WTC. Autor artykułu krótko podsumowuje, co wiemy, czego się możemy obawiać, i czego się możemy domyślać:
Jest już w pełni potwierdzone, że zabójstwa w Norwegii to była całkowicie operacja Mossadu kontrolowana przez jego komórki masońskie w Europie Północnej i Wielkiej Brytanii z silnymi powiązaniami z Polską i Białorusią. Grupa ta miała dostęp do dużej ilości materiałów wybuchowych, łącznie z bronią nuklearną. W obliczu zbliżającego się 9-11 Izrael i jego przyjaciele w USA, wliczając w to dominionistycznych (odmiana fundamentalizmu protestanckiego) przyjaciół Generała Boykina, planują zamach terrorystyczny za pomocą urządzenia promieniotwórczego. Niedawne ćwiczenia były bardziej związane z „zakażaniem” niż „leczeniem”. Izrael poświęcił więcej niż nam wiadomo, gdyż Turcja zdecydowała się na skończenie ze wspólnymi manewrami z tym krajem. Zgodnie z umowami militarnymi, Izrael sprowadził do Turcji swoje samoloty na wspólne ćwiczenia tureckim lotnictwem. Jednakże zamiast je sprowadzić z powrotem do Izraela, samoloty zostały przetransportowane do byłej bazy sowieckiej w Azerbejdżanie, gdzie znalazły się pod kontrolą „rebeliantów” finansowanych przez Izrael. Znajdowały się w pobliżu granicy z Iranem przygotowane do ataku z zaskoczenia na cele nuklearne w tym kraju. Nie naruszałoby to przestrzeni powietrznej Iraku. Te plany zostały ujawnione już w czerwcu 2010 roku w tymże „Veterans Today”. Tu Gordon Duff w całości cytuje ten artykuł: Israeli Ruse Allows Use of Turkish Air Corridor (Izrael podstępnie chce użyć tureckiego korytarza powietrznego). W wielkim skrócie, Izrael próbował dostać zgodę Arabii Saudyjskiej do użycia korytarza powietrznego tego kraju dla ataku na Iran, jednak do tego nie doszło. Dlatego też próbował w tym celu użyć Turcji. Operacja trwała latami, kosztowała blisko 5 miliardów dolarów, obejmowała m.in. trening pilotów tureckich do ataków bombowych na Iran. Turcja nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, że plany Izraela są zupełnie inne – samoloty potajemnie były transportowane do Gruzji, skąd miał nastąpić ten nielegalny atak. Gdy to wyszło na jaw, Turcja nie chciała być częścią tej diabolicznej operacji.
Artykuł ujawnia wiele szokujących faktów, jak to, że cały Azerbejdżan został opanowany przez izraelskich agentów, a w Gruzji główną rolę odgrywa Straż Przybrzeżna – w całości przejęta przez Izrael. Miała ona za zadanie odciągnięcie rosyjskich statków szpiegowskich w kierunku Abchazji, którą blokowała. W 2008 roku Izrael pomagał Gruzji w przyłączeniu Osetii, jednak jak wiadomo operacja rozpoczęta przez oddziały komandosów izraelskich, które wymordowały siły pokojowe, się nie udała. W operacji przygotowania ataku na Iran uczestniczą też oczywiście Amerykanie, którzy na Morzu Czarnym mają swoje statki, a w Gruzji oddziały obserwacyjne. Izrael przygotowywał się w Gruzji do frontalnego ataku na Iran, ale niekorzystna zmiana w stosunkach z Turcją bardzo szkodzi tym planom. Rosja także może zmienić swoje plany odnośnie Iranu. Wstępnie zgodziła się na wycofanie obrony powietrznej S300 zainstalowanej w Iranie – jako sankcje wobec tego kraju, jednak po ujawnieniu planowanego ataku przez Gruzją może się zdecydować na dozbrojenie Iranu w nowoczesne technologie. Bez możliwości użycia baz w Gruzji, Azerbejdżanie czy też Kazachstanie, Izrael nie jest w stanie dokonać skutecznego ataku na Iran. Na koniec warto zadać sobie pytanie: czemu ma służyć umowa militarna Polski z Izraelem, która ma zostać niedługo podpisana? Czyżby Polacy mieli być mięsem armatnim dla syjonazistów? Monitorpolski's Blog
Nasz wywiad. Andrzej Urbański: Debata u Lisa? To żart PO. "To hucpa, chodzi tylko o wskazanie wroga, jak to robiono cztery lata" wPolityce.pl:Co z tymi debatami? Kolejny dzień to główny motyw kampanii.
Andrzej Urbański, dziennikarz, publicysta, w PRL w opozycji antykomunistycznej, były prezes Telewizji Polskiej: Debata jest ostatnią rzeczą potrzebną w tej kampanii. Kampanii, która się w ogóle jeszcze nie zaczęła. Która powinna w normalnych demokratycznych warunkach zacząć od sprawozdania po czterech latach rządów. Tego nie ma. To wszystko, co się teraz odbywa to właśnie próba uniknięcia tego, zatarcia tego podstawowego braku. Ta ekipa nie chce zdać relacji z dokonań swojej kadencji, z realizacji obietnic, których nie dotrzymała.
Według części mediów i komentatorów to Jarosław Kaczyński unika starcia. Nie chce debaty. To, co się proponuje opozycji to nie jest żadne starcie na argumenty, ale czysty show. To nie ma nic wspólnego z debatami, które się odbywają w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Stanach Zjednoczonych. Tam się rozmawia o konkretnych, zapisanych, możliwych do sprawdzenia faktach. Te fakty to np. zderzenie tego, co mówi oficjalnie minister finansów Jacek Rostowski, że w gospodarce jest bardzo dobrze i tego co twierdzi poważny kandydat do parlamentu, że za kilka miesięcy czeka nas potężna katastrofa. To jest temat do debaty! To ma sens. Reszta - pozór i hucpa.
Albo, więc debata powinna być o tym, co się udało temu rządowi zrobić, a raczej o tym, czego się nie udało albo nie ma sensu. Bo, o czym w takim razie rozmawiać? Mamy tak naprawdę do czynienia z wyraźnym kryzysem zaufania. Do mediów, ale i wzajemnego polityków. Pamiętamy prowadzoną przez pana debatę w roku 2007, kiedy PO wprowadziła do studia, wbrew uzgodnieniom, bojową młodzieżówkę, która buczała i tupała celowo wkurzając Jarosława Kaczyńskiego.
Może prezes PiS pamięta tamto wydarzenie i ma pewną traumę? Dlatego nie chce rozmawiać z Tuskiem? Znam Jarosława Kaczyńskiego ponad 20 lat i proszę mi wierzyć, czołg PT-91 Twardy mógłby go trzy razy przejechać i żadnej traumy by nie było. Wstałby, otrzepał się i poszedł dalej. Tu nie chodzi o Kaczyńskiego! To jest próba wprowadzenia w błąd nie polityka-konkurenta, ale opinii publicznej. To jest próba oszukania wyborców.
Dopytamy - na czym ona precyzyjnie według pana polega? Na tym, że odmawia się złożenia raportu z czterech lat rządzenia. To jest obowiązek, od którego zaczyna się zapraszanie do debaty.
A może jest tak, że po czterech latach zaangażowania po jednej ze stron sporu politycznego to media straciły prawomocność i zaufanie, zwłaszcza te elektroniczne. Jako organizatorzy debat nie brzmią wiarygodnie, nie dają gwarancji, że to będzie "fair". Może dominuje obawa, o której mówią nasi czytelnicy:, że stronnicze media debatę zorganizują, przeprowadzą, a potem ją stronniczo ocenią? To za mocno powiedziane. Media są tutaj w moim przekonaniu na samym końcu w tej sprawie. Spójrzmy na to piątkowe "coś", co zostało nazwane debatą o służbie zdrowia trzech partii. To był kpina, a nie debata! Oto dwóch ministrów tego rządu udawało, że występuje w jakiejś nowej, nieznanej im wcześniej sprawie. Podczas gdy kwestią podstawową jest to, że zasadniczy w tej materii projekt rządowy nie wypalił. To, co blokował śp. prezydent Lech Kaczyński okazało się gniotem, słusznie zawetowanym, który po ponownym uchwaleniu kompletnie nic nie zmienił w dramatycznej sytuacji służby zdrowia.
A oni się zajmują przecinkami, średnikami i tym, kto mówi z ładniejszym akcentem. To nie jest debata. W moim przekonaniu, więc wszyscy dziennikarze w Polsce powinni powiedzieć: nie, debata to zupełnie coś innego niż to, co proponujecie.
Podsumowując ten wątek - nie zobaczymy starcia na szczycie? Nie można wykluczyć, że do niego dojdzie. Ale jeśli już, tak bym radził prezesowi Kaczyńskiemu, powinno być ograniczone do spotkania dwóch liderów. One-to-on. On i Tusk. I nikt więcej. Bo to jest oś zasadniczego sporu w Polsce. Taka debata powinna być podzielona na dwa dni, a więc mieć dwie rundy, i dotyczyć głównie tego, czego ten rząd nie zrobił. Bo jak widzę premiera Tuska, który w reklamówce stwierdza, że zbudowali tu pół kilometra drogi, tam szkołę, ale owszem, nie wszystko się udało, to ludzie muszą wiedzieć, iż to "nie wszystko" to obiecana sieć autostrad łącząca cały kraj! Wolne żarty.
Teraz PO proponuje debatę w programie Tomasza Lisa. To pewnie dla pana trudne pytanie, bo to pan, będąc prezesem TVP tego dziennikarza zatrudnił w telewizji publicznej, ale... Dlaczego trudne? Nie zatrudniałem Tomasza Lisa do prowadzenia debat i nie powierzałem mu żadnej debaty. No nie żartujmy. Tomasz Lis jest dziennikarzem bardzo określonej opcji, czego nie ukrywa, jako naczelny swojego tygodnika. Co tydzień wypisuje tam rzeczy, od których włos mi się jeży na głowie.
Czyli to żart Platformy? Oczywiście, przecież wiedzą, że Tomasz Lis takiej debaty poprowadzić nie może.
Tak na marginesie, Sławomir Nowak z PO, na serio, gwarantowałby zdaniem naszych czytelników większy poziom obiektywizmu, a już na pewno kultury osobistej. Idi Amin, gdyby żył, też by gwarantował większy obiektywizm niż Lis. Ale podkreślam - tu nie chodzi o żadną debatę, ale o pokazanie wroga. Grają o to samo, co robili przez cztery lata, kiedy codziennie wskazywali przeciwnika, którego należy się bać. Teraz ma być tak samo, na większym tylko poziomie emocji, skumulowane w cztery tygodnie kampanii. Nie dajmy się znowu nabrać.
zespół wPolityce.pl
Hitler założycielem Izraela? Badając kwestię mordów na Żydach, które są faktem historycznym, zobaczymy, że wśród tych, którzy ich dokonywali trudno jest znaleźć ludzi niemających żydowskiego pochodzenia żeby wymienić choćby trzech namiestników na Wschodzie: Heydricha, Franka i Rosenberga. (...) Czytelnik musiałby długo szukać, by znaleźć niezwykle pouczającą, a prawie całkowicie niedostępną na rynku księgarskim książkę "Zanim przyszedł Hitler” (1964), której autorem jest niemiecko-żydowski wykładowca akademicki Dietrich Bronder. Pisze on co następuje: "żydowskiego pochodzenia lub spokrewnieni z żydowskimi rodzinami byli: fuehrer i kanclerz Rzeszy Adolf Hitler; jego zastępcy: minister Rzeszy Rudolf Hess i marszałek Rzeszy Hermann Goering; Gregor Strasser, dr Josef Goebbels, Alfred Rosenberg, Hans Frank i Heinrich Himmler;
ministrowie Rzeszy von Ribbentrop (który niegdyś wypił bruderszaft ze słynnym syjonistą, zmarłym w 1952 roku pierwszym prezydentem Izraela Chaimem Weizmannem) i von Keudell; gauleiterzy Globocznik (tępiciel Żydów), Jordan i Wilhelm Kube; wysocy funkcjonariusze SS Reinhard Heydrich, Erich von dem Bach-Zelewski i von Kaudell II; bankierzy i sponsorzy Hitlera przed 1933 rokiem Ritter von Stauss (wiceprzewodniczący Reichstagu) i von Stein; feldmarszałek i sekretarz stanu Milch, podsekretarz stanu Gauss; starzy towarzysze partyjni Hanffstaengel (szef biura prasowego NSDAP dla prasy zagranicznej (późniejszy doradca Roosevelta) i prof. Haushofer".Powyższa lista nie jest pełna, ale jest prawdziwa, co sprawdzić może każdy, kto bliżej zainteresuje się, jaki jest związek między chorobliwą nienawiścią Hitlera i jego paladynów do ich krewniaków, a powstaniem państwa Izrael. (...)
Generał policji i służby bezpieczeństwa Reinhard Heydrich zajmujący się zwalczaniem Żydów dokonał ciekawego odkrycia. Odkrył mianowicie pewnego człowieka. Człowiek ów był katolickim Żydem urodzonym w Hajfie, znał hebrajski i jiddisz, tak jak niemiecki. Jako dziecko przybył z ojcem do Solingen. Potem zaniosło go do Linzu, gdzie na długo przed anschlussem walczył dla Hitlera. Po ucieczce z Austrii wstąpił do SS. W gimnazjum w Linzu historii uczył go prof. Leopold Poetsch, który jak pamiętamy wpajał Adolfowi Hitlerowi antyżydowskie poglądy. Adolf Eichmann - bo o nim mowa - ambitny i rokujący wielkie nadzieje unterfuehrer SS, spotkał się z Adolfem Hitlerem, który podczas leśnego spaceru ujął za ramiona i długo patrzył w oczy człowiekowi, który chodził do tej samej szkoły co on. Resztę załatwił Heydrich dostarczając nowemu współpracownikowi odpowiednią metrykę z Solingen i wprowadzając go w obowiązki. W inne sprawy wtajemniczył go żydowski oficer SS Leopold von Mildenstein, przyjaciel syjonistów, który opracował plan mający na celu "wzbudzenie u możliwie największej liczby Żydów chęci wyjazdu do Palestyny". Gdy koledzy z SS dziwili się, co szuka w ich organizacji Żyd Eichmann odznaczający się typowym semickim nosem ("przecież on ma na gębie klucz do synagogi"), słyszeli w odpowiedzi: "Nie gadać tyle! Rozkaz fuehrera!" Każdy rozumiał, bo fuehrer miał zawsze rację. Więc Eichmann bez przeszkód mógł ze swego berlińskiego biura rozwinąć szeroką działalność, za którą, jak stwierdził, na początku lat sześćdziesiątych podczas procesu w Jerozolimie jego obrońca Servatius, powinien otrzymać order. A mianowicie za jego niezwykłe zasługi dla żydowskiej kolonizacji Palestyny. Badacz nazwisk Gerhard Kessler pisał w swojej pracy opublikowanej w 1935 roku, że nazwisko "Eichmann" pochodzi z początku XIX wieku, kiedy to wielu Żydów przybierało nowe nazwiska, "aby oderwać się od swych przodków i od historii swojego narodu".Gestapo Heydricha nawiązało ścisłe stosunki z żydowską organizacją Hagana działającą w Palestynie. Było to całkiem logiczne, gdyż według Eichmanna "wszystkie partie i związki zrzeszone w Światowej Organizacji Syjonistycznej są nadzorowane przez jedną centralną instancję, która odgrywa niezwykle ważną rolę w życiu politycznym Żydów. Nosi ona nazwę Hagana, co oznacza samoobronę ".Jeden z palestyńskich syjonistów prowadzący w Berlinie negocjacje ze służbą bezpieczeństwa Heydricha nazywał się Schkolnik. Był to późniejszy premier Izraela Levi Eszkol, który latem 1965 roku wyjawił tygodnikowi "Der Spiegel": "Przebywałem tam krótko w początkowym okresie rządów Hitlera ". Komendant Hagany, urodzony w Polsce, Feivel Polkes spotkał się z hauptscharfuehrerm SS Adolfem Eichmannem po raz pierwszy w lutym 1937 roku. Obaj Żydzi zawarli porozumienie i wypili bruderszaft w winiarni "Traube " niedaleko Zoo. Eichmann wręczył Polkesowi pisemne oświadczenie: "Wywierany będzie nacisk na ogólnokrajowe przedstawicielstwo Żydów w Niemczech, aby zobowiązywało emigrujących Żydów do wyjazdu do Palestyny, a nie do jakiegokolwiek innego kraju. Leży to całkowicie w interesie Niemiec i gestapo przedsięwzięto już odpowiednie kroki."Feivel Polkes zaprosił swojego nowego przyjaciela Eichmanna do starej ojczyzny. 2 października 1937 roku w Haifie redaktor gazety "Berliner Tageblatt" nazwiskiem Eichmann zszedł na ląd z pokładu "Romanii". Pan redaktor pragnął rozejrzeć się nieco po kraju. Zobaczył wiele ciekawych rzeczy, porozmawiał z wieloma ludźmi i po powrocie zameldował: "Narodowe kręgi żydowskie są bardzo zadowolone z radykalnej polityki niemieckiej w stosunku do Żydów, gdyż dzięki niej liczba ludności żydowskiej w Palestynie wzrosła do tego stopnia, że w dającej się przewidzieć przyszłości będzie tu więcej Żydów niż Arabów".Gminy Żydowskie w Berlinie i wszystkich wielkich miastach Rzeszy organizowały kursy hebrajskiego i przygotowywały przede wszystkim młodych Żydów do "Alijah", czyli emigracji do Palestyny. Centralny Komitet Pomocy i Odbudowy przekształcił się w Ogólnokrajowe Przedstawicielstwo Żydów Niemieckich , które ostatecznie nazwało się Ogólnokrajowym Zrzeszeniem Żydów w Niemczech i wraz z urzędem Eichmanna koordynowało emigrację Żydów do Palestyny. Panowała pełna harmonia, nie było żadnych scysji czy konfliktów. Raaman Melitz z Jerozolimy ustalił liczby dla punktu zbornego w Niederschoenhausen: "82% wyjechało do Palestyny, 9% do Brazylii, 7 % do Południowej Afryki, 1% do USA i 1% do Argentyny". Przy poparciu władz państwowych młodzi Żydzi przygotowywali do nowego życia w Palestynie na rolniczych i rzemieślniczych kursach w Waidhofen nad rzeką Ybbs, w Altenfelden w Górnej Austrii, w Ruednitz koło Berlina i w Schwiebichen na Śląsku.Z Rexingen w Wirtembergii wszyscy Żydzi w liczbie 262 wyemigrowali do Palestyny. Po wojnie wrócił tylko jeden. Do wybuchu wojny z 500.000 Żydów wyemigrowało ponad 300.000 w większości młodych i energicznych ludzi. Po anschlussie Austrii, awansowany w międzyczasie i bogaty w doświadczenia, oficer SS Adolf Eichmann przeniósł się do Wiednia, gdzie w pałacu Rotszyldów wraz z żydowskimi współpracownikami urządził Centralne Biuro d/s Żydowskich Emigrantów.
Źródło: http://www.naszawitryna.pl/ksiazki_40.html
leslaw ma leszka
Nie debatuje się z „indywiduami” pozbawionymi zdolności honorowych Kampania wyborcza w pełni, a ostatnie dni to niekończąca się medialna dyskusja, w której padają głośne pytania, które stawiane są tak nachalnie, jakby od odpowiedzi na nie zależały dalsze losy naszego kraju. „Debatować czy nie debatować?”, „Kto i z kim ma debatować?”, „Gdzie maja odbywać się debaty? W kampanii wyborczej w 2005 roku, co pewnie dawno już zapomniano, Platforma Obywatelska naciskana była przez opozycję o ujawnienie programu swojej partii i po długim okresie molestowania przedstawiła jakieś luźne kartki papieru, jako ów program. Formacja polityczna hołubiona i osłaniana przez media uważała i słusznie, że przy takim nadymaniu nie musi się wysilać i zawracać sobie głowy pisaniem jakiś programów. W tym roku sytuacja się powtarza i partia Donalda Tuska nagabywana o program obiecuje jego prezentację dopiero na drugą połowę września. I mamy to, czego łatwo można było się domyślić. Realną politykę ma zastąpić postpolityka, czyli wirtual zamiast realu. Gdybym to ja był doradcą Jarosława Kaczyńskiego to na natrętne pytanie, którym bombardują nas media podpowiedziałbym mocno i zdecydowanie panu prezesowi „NIE DEBATOWAĆ!”. Nie debatować zwłaszcza, że stacja TVN, jak w kabaretowym skeczu stręczy siebie samą, jako neutralne miejsce takiej debaty. To samo czyni przejęta przez rządzących telewizja publiczna, a także druga stacja zaprzyjaźniona z Wajdą i Tuskiem, czyli Polsat. Jeżeli dodamy do tego Polskie Radio, którego prezesem został Andrzej Siezieniewski, w latach 1976-82, korespondent IAR, w Moskwie to mamy jasność. Nie zasiada się do pokera z szulerami i nie chodzi się na mecze, przy których krzątał się słynny „Fryzjer”. Po drugie, nauczeni doświadczeniem wiemy doskonale, że nawet gdyby sytuacja wymknęła się z pod kontroli różnym medialnym suflerom, pokątnym scenarzystom i zakulisowym reżyserom i ich faworyt puścił na antenie bąka, czy się posmarkał to zwycięzca tak, jak w polskich „niezawisłych” i rozgrzanych sądach może być tylko jeden. Zawsze w telewizyjnych szatniach istne zatrzęsienie rozgrzewających się politologów i socjologów; Markowskich, Maliszewskich, Rychardów, Kików, Jabłońskich i im podobnych, czekających tylko na sygnał startera by ogłosić oczywistego zwycięzcę, co natychmiast potwierdza ekspresowo przeprowadzony telefoniczny sondaż, komentowany z powagą przez jakiegoś Knapika czy Morozowskiego. A co z tym bąkiem czy posmarkaniem się? Nic prostszego by przekonać publikę, że nasz idol to swojak, jeden z nas, wuluzowany, naturalny, swobodny aż do „bulu”, w przeciwieństwie do spiętego i sztywnego „kaczora”. To dzięki takim właśnie klakierom wmówiono opinii publicznej, że przedstawiciele Platformy Obywatelskiej wypadają w mediach znacznie lepiej niż „pisowski lud”. Jak bezradny jest Tusk, kiedy z marszu, nieprzygotowany wcześniej przez speców od PR-u, zostaje czymś zaskoczony, mogliśmy się niedawno przekonać. Stał jak zwykły niezbyt rozgarnięty uczniak, kiedy prosty plantator papryki w miejscowości Sady Kolonia przez długie minuty mówił mu prawdę o jego rządach. Mieliśmy do czynienia ze świetnym przykładem, który można streścić słowami: „ani be, ani me, ani kukuryku”. I tak gospodarska wizyta wyreżyserowana przez otoczenie PR-owe Tuska, została kompletnie zniweczona przez grupę rolników, których nie uwzględniał scenariusz Ostachowicza. Jest jeszcze jeden, najważniejszy powód, dla którego do debat z pewnymi osobnikami nie powinno dojść. Jak wiemy owe debaty to swoistego rodzaju bezpośrednie pojedynki i nawet tak dosłownie są często nazywane przez dziennikarzy i polityków. Otóż warto tu cofnąć się do czasów międzywojennych i przypomnieć sobie tak zwany Kodeks Honorowy Boziewicza. Dzięki lekturze tego kodeksu możemy się dowiedzieć, że są pewne „indywidua”, które nie posiadają zdolności honorowej i nie zasługują na dawanie im satysfakcji. Jeżeli przytoczę tu pewne artykuły z tego kodeksu to łatwo się zorientujemy, że nie tylko Donald Tusk, Bronisław Komorowski, Radosław Sikorski czy Jerzy Miller, ale i spora część pozostałych polityków oraz dziennikarzy, mediów czy nawet „profesorskich autorytetów” III RP pozbawiona jest zdolności honorowych. Bardziej oczywiste stało się to po 10 kwietnia 2010 roku, jak i podczas wydarzeń i zakulisowych gier ten dzień poprzedzających.
ROZDZIAŁ I. Osoby zdolne do żądania i dawania satysfakcji honorowej
Art. 8. Wykluczonymi ze społeczności ludzi honorowych są osoby, które dopuściły się pewnego ściśle kodeksem honorowym określonego czynu; a więc indywidua następujące:
denuncjant i zdrajca;
notorycznie łamiący słowo honoru;
zeznający fałsz przed sądem honorowym;
gospodarz łamiący prawa gościnności przez obrażanie gości we własnym mieszkaniu;
oszczerca
paszkwilant i członek redakcji pisma paszkwilowego;
rozszerzający paszkwile;
szantażysta,
przywłaszczający sobie nieprawnie tytuły, godności lub odznaczenia;
obcujący ustawicznie z ludźmi notorycznie niehonorowymi;
podstępnie napadający (z tyłu, z ukrycia itp.);
Tak zwane wiodące media prąc i namawiając do debaty, Tusk-Kaczyński, bardzo często w przerwach między podziwianiem nurkującego czy dokarmiającego bieługę Putina, jako przykład podają nam Stany Zjednoczone i tamtejsze debaty. Zapominają jednak, że przed tym kulminacyjnym momentem i ukoronowaniem kampanii wyborczej w USA, jaką jest starcie kandydatów na prezydenta, sprawująca władzę administracja jest dosłownie maltretowana przez dziennikarzy i politycznych konkurentów niemalże przesłuchaniami. U nas jak przystało na fasadową demokrację, TVN jak się okazało wymyślił pomysł debat tematycznych, a dopiero Tusk, trzy godziny później przekazał ten pomysł w mediach, jako swój autorski. Mało tego, szef sztabu wyborczego PO, Jacek Protasiewicz, posunął się dalej i zaczął wyznaczać osoby, które z ramienia PiS mają w tych debatach uczestniczyć. Następnie publicznie ogłoszono z kolei, komu nie wolno występować w debatach i wskazano na Zytę Gilowską. Po kompromitującej wpadce, TVN utracił pierwszeństwo, i doszło do „debaty” w Polsacie gdzie Pawlak wystąpił, jako „Pawlak”, a Tusk, jako Kargul. Wiadomo spór naciągany, a pod płotem, już poza kamerami musi dojść do uścisków. Ja jestem przeciwny debatom z ludźmi, z którymi jako pierwszy powinien porozmawiać prokurator. Jestem również przeciwny takiej hipotetycznej sytuacji i demokratycznym nowoczesnym trendom, gdzie o losie państwa może decydować pojedynek, w którym po jednej stronie stoi jakieś kompletne moralno-etyczne zero przeszkolone, jak pies przed konkursem piękności, przez tabuny różnych Mistewiczów i Tymochowiczów, a po drugiej polityczny wizjoner, geniusz i patriota, który niestety się jąka i kuleje na jedną nogę. Z góry można przewidzieć wynik takiej debaty skoro każdy komiwojażer czy ubezpieczeniowy agent wie, że to, co się mówi, dla statystycznego widza to zaledwie 10 procent tego, czym się on kieruje podczas oglądania takich widowisk. Reszta to tak zwane doznania wizualne. Może to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego dawno nie objawił się w Europie żaden prawdziwy mąż stanu i dlaczego nasz kontynent pogrąża się w kryzysie, nie tylko ekonomicznym, ale przede wszystkim moralno-etycznym. Nie dajmy sobie wmówić, że głównym i wiodącym motywem obecnej kampanii mają być wymyślone przez walterownię, wyreżyserowane „ustawki”. A Jarosławowi Kaczyńskiemu jeszcze raz sugeruję; NIE DEBATOWAĆ z Tuskiem po tym, co się stało 10 kwietnia 2010 roku. To tylko może tego jegomościa w jednych oczach uwiarygodnić, a przez innych zostać zupełnie niezrozumiane i odrzucone choćby ze względu na pamięć po zamordowanym prezydencie, jego małżonce i pozostałym 94 ofiarom zamachu. Z pewnymi „indywiduami”, że znowu posłużę się Boziewiczem, po prostu się nie rozmawia. kokos26
Ukochany Przywódca i dzika opozycja Jak wiadomo, za wszystko, co się PO nie udaje, odpowiada Jarosław Kaczyński, rzecz nie podlega dyskusji, to wiadomo i tyle. To znaczy wiadomo tym, którzy czytają właściwe gazety i oglądają właściwe telewizje. Bo inni może jeszcze nie do końca się zorientowali, ale, nie ma obawy, dotrzemy i do nich. Powoli, ale systematycznie. Ponoć, jak pisał Lem, nawet papieskie konklawe można skłonić do ludożerstwa, jeśli się postępuje systematycznie i cierpliwie. Jak mawiał inny klasyk, Łukaszewicz, propaganda to codzienne wbijanie miliona gwoździ w milion głów. Nie można, na razie dokonywać lobotomii, czy wstrzeliwać ludziom chipy za uchem, niestety, nie nadążamy technologicznie, a i prawo jeszcze nie pozwala. Kiedyś wstrzeliwano kawałek ołowiu, ale po takim zabiegu delikwent już do niczego się nie nadawał, chyba, że do dania przykładu, jakim to niezdrowym zajęciem jest wpychanie kija w szprychy postępu. Taka prewencja. Nadrabiamy za to zaangażowaniem, bezgraniczną miłością do Ukochanego Przywódcy, czy to jest Towarzysz Stalin, jak za młodych lat, czy tez Towa… to znaczy pan Premier, tfu, tfu, oczywiście, nie żaden towarzysz, przejęzyczyłem się. Przecież według nowej wykładni mądrości etapu to PiS należy oskarżać o zamiary koalicji z SLD, zatem tytuł „towarzysz” będzie przyporządkowany jedynie pisowcom. Nieważne, że „komuchy” aż nóżkami drobią niecierpliwie w kolejce do koalicji z PO, to szczegół, oficjalnie nic o tym nie wiemy. Zawsze jakieś 1-2 % uwierzy, a w tych wyborach właśnie te 1-2-3 procenciki będą decydowały, jak wszystko wskazuje. Dowody? No, a Gierek? Przecież Jarosław pochwalił, że niby patriota, więc czyż trzeba dodatkowego dowodu na zaprzaństwo Kaczyńskiego? Jak koalicję zawrze PO, będzie to normalka, ale to samo w wykonaniu PiS byłoby czymś tak nieprawdopodobnie, niesłychanie skandalicznym, zapierającym dech w piersiach, że tym razem, to już na pewno maturzysta Bartoszewski by wyjechał, by umrzeć w wolnym kraju, wszystko jedno, w jakim, może być i Somalia, jeśli się znajdzie się tam jakiś rząd, który przystawi pieczątkę w paszporcie zamiast lufę Kałasznikowa do głowy. Ale, czemu o tym piszę? Otóż red. Jastrun napisał, że jak biedny Pan Premier ma wprowadzać reformy, jak ma taką dziką, szaloną opozycję? Jastrun jest podporą sekty Antypisa, a konkretnie jej frakcji jastrzębi, której nieprzejednana nienawiść do PiS nawet Wołka i Kuczyńskiego pozostawia daleko w tyle, wśród peletonu Antypisiarzy. Generalnie pisowców ta frakcja najchętniej zalałaby betonem i to z czubem. Pytanie, za co. Ano, za brak reform właśnie. Tych reform, co to Premier Tusk nie wprowadzi. Tych, co naobiecywał cztery lata temu i nawet podpis złożył przed kamerami. Dlaczego nie wprowadził tych reform? A jak miał to zrobić, skoro PiS wciąż jeszcze istnieje? Zatem – kto winien? Pytanie retoryczne, PiS, wiadomo. Niby oczywiście wiemy, ze PiS od lat już nie rządzi, nie ma żadnych resortów siłowych i niesiłowych, nie ma policji, służb tajnych i jawnych, wojska, lotnictwa, marynarki. Inna sprawa, że rząd Tuska też już właściwie tego wojska nie ma, bo minister Klich, znany, żarliwy pacyfista, zgodnie ze swoimi poglądami przekształcił je w zawodowe poprzez likwidację poboru i nie stworzenie niczego w zamian. To taka mechanizacja kołchozu poprzez wystrzelanie koni. Tym niemniej PiS nadal odpowiada za brak reform rządu. W jaki sposób, dokładnie nie wiem, ale spróbuję podążyć tropem Jastruna. W innych krajach jest zapewne inaczej, opozycja poprawia, ewentualnie, przecinki i drobne literówki w rządowych programach, czy wywiadach, no, ale to jest opozycja odpowiedzialna, patriotyczna, nie to, co te nikczemne pisiory, co to nic, tylko fakelzugi urządzają i zbrodnicze tulipany na chodniku kładą! Trudno wyczuć, jaki przykład mógłby Jastrun przytoczyć, z jakiego zakątka świata zaczerpnąłby inspirację, by wykazać, ze rolą opozycji jest korekta rządowych programów pod kątem ortografii i że sprawy w Polsce szłyby dużo szybciej, gdyby nie opozycja. Może Mongolia? Może Birma? A może Bhutan? Dawno nic stamtąd nie słyszałem, ciekawe, co tam się dzieje. Może Jastrun wie coś więcej, nie będę się spierać, na pewno mógłby podać jakiś przykład takiego państwa, które spełnia ten niełatwy wymóg opozycji prorządowej. Bo przecież niepodobna nawet przez sekundę przypuścić, że Jastrun kłamie albo bredzi. Zastanawiam się, w jaki to sposób, technicznie PiS miałby w jakiś zauważalny sposób wpływać na to, co rząd wprowadza, albo też nie wprowadza. Mógłby zagłosować przeciwko, albo za. No i co? I nic, bo koalicja rządowa ma większość i może sobie przegłosować wszystko, co chce. Dlatego jest koalicją rządową, jakby nie miała większości, to by się nazywała koalicją opozycyjną, a rządziłby ten, kto ma większość. Koniec, kropka. Koalicja rządowa może jutro przegłosować, na przykład, że pan Bartoszewski jest profesorem prawdziwym, a nie udawanym, albo, że Graś jest supermanem z numerem seryjnym 008, albo że haratanie w gałę jest od dzisiaj sportem narodowym, albo że dotychczasowa gramatyka ulega likwidacji i nową wykładnię pisowni określi Kancelaria Prezydenta drogą dekretu, albo że kwestionowanie skoku Bolka przez płot jest zrównane z kłamstwem oświęcimskim i nie podlega przedawnieniu, ba, ściganie jest dziedziczone do trzeciego pokolenia, by ostatecznie wyplenić nikczemne plotki i kalumnie. Podobnie w Senacie, gdzie koalicja rządowa ma, co może być dla wielu zaskoczeniem, większość, – dlatego jest koalicją rządową, co już wcześniej wyjaśnialiśmy. Może to wszystko zrobić, a rozgrzany Pan Prezydent, oby żył wiecznie, natychmiast to podpisze. W jaki sposób, zatem PiS miałby spowalniać albo przyspieszać te inicjatywy rządu, nie sposób zgadnąć. Może urządza zasadzki na kuriera przenoszącego ustawy do podpisu między kancelariami? Ale takie przypadki zostałyby natychmiast ujawnione, polegli w trakcie bohaterskiej obrony kopert kurierzy zostaliby pośmiertnie odznaczeni, państwowe pogrzeby byłyby transmitowane na żywo we wszystkich prorządowych telewizjach plus w telewizjach przemysłowych w zakładach pracy i w monitoringu skrzyżowań ulicznych. No, jednym słowem, nie ma takiej możliwości, by PiS likwidował kurierów i gońców, i byśmy o tym nie słyszeli. Zatem co pozostaje? Pisowska jaczejka w drukarni Dziennika Ustaw i służbowy chodak w pasie transmisyjnym maszyny drukarskiej? Skuteczne, ale łatwe do wykrycia i usunięcia, właściciel chodaka również łatwy do namierzenia metodą na Kopciuszka (pasuje – nie pasuje!). Sabotaż w sieci dystrybucji i wysyłanie całego nakładu do Ghany? Owszem, ale numer jednorazowy. Zatem, panie Jastrun, niech Pan doprecyzuje, w jaki właściwie sposób PiS opóźnia rządowe reformy, czy może przeszkodą jest Biały Namiot trzymany na butach przez grupkę zmarzniętych zapaleńców? W takim razie dwa, albo trzy takie namioty powinny obalić rząd, albo i dwa rządy, a namiot cyrkowy mógłby rozwalić UNESCO! Nic dziwnego, ze Pani Prezydent Waltz tak nieugięcie broni Warszawy przed tym zagrożeniem. Teraz rozumiem. Seawolf
Sławomir Cenckiewicz o swojej książce o premierze Tusku „Wyłania się ogląd osobowości pasujący do niektórych aktorów teatru i filmu” Jak ujawnił Pan w felietonie opublikowanym na naszych łamach – co podjęły inne media – wkrótce wspólnie z Adamem Chmieleckim wyda Pan książkę o Donaldzie Tusku. Co ciekawe, nie będzie to zwykły życiorys, ale analiza politologiczna. Co kryje się pod tym pojęciem?Jakiś czas temu, podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych zainteresowałem się książkami Glenna Becka, w tym m. in. jedną z ostatnich „Arguing with idiots” (Spierając się z idiotami). Poruszył mnie sposób argumentacji, logika i przejrzystość jego przekazu, a zarazem konfrontacja licznych wypowiedzi ludzi z obozu politycznego Obamy z twardymi faktami, danymi i dokumentami na temat polityki, gospodarki, historii, różnych zagrożeń czy spraw związanych z bezpieczeństwem obywateli. Pomyślałem wówczas, że warto byłoby napisać coś podobnego o Donaldzie Tusku, który w wielu aspektach przypomina przecież „plastikowych” polityków, dla których w mniejszym stopniu liczy się konkretna wizja i polityczne idee, a przede wszystkim doskonalenie marketingu politycznego umożliwiającego wyborcze zwycięstwo. To z kolei zwróciło moją uwagę w stronę psychologii politycznej, na gruncie, której staram się zrozumieć Tuska. W tym wypadku zainspirowała mnie książka Pascala de Suttera „Szaleńcy u władzy”, która uzmysłowiła potrzebę naszkicowania profilu psychologicznego Tuska. Kim jest Tusk? Co go napędza? Co jest jego siłą? Oto pytania, które mnie nurtują, kiedy myślę o Tusku.
Jaki obraz premiera wyłania się z wielomiesięcznej już pracy, z szerokiej kwerendy? Co – Pańskim zdaniem – jest kluczem do sukcesu tego polityka? Co jest myślą przewodnią jego aktywności publicznej? Samego mnie zadziwiło, jak bardzo Tusk jawi się jako człowiek dość przeciętny i w gruncie rzeczy mało interesujący. Sam kiedyś powiedział o sobie, że „nie jest fachowcem merytorycznym”. W tym sensie nie zasługuje on na klasyczną, naukową biografię polityczną. Z jego wypowiedzi i artykułów (zwłaszcza z lat 90.) wyłania się osobowość o wyraźnie zaburzonej tożsamości narodowej, balansująca pomiędzy mgliście zdefiniowaną „gdańskością”, „kaszubszczyzną”, „Pomeranią”, a przeciwstawianą im czasem polskością. Miało to pewien wpływ na regionalno-autonomiczne pomysły Tuska na budowę polskiej państwowości w latach 90. Nie był też ani wybitnym studentem Instytutu Historii Uniwersytetu Gdańskiego, ani nazbyt aktywnym działaczem politycznym w okresie PRL czy wybijającym się publicystą. Pewnie, dlatego jego działalność na obrzeżach ruchu „Solidarności” i w środowisku skupionym wokół „Przeglądu Politycznego” i Spółdzielni Prac Wysokościowych „Gdańsk” nie budziła większego zainteresowania ze strony SB. O wiele ciekawsza jest jego aktywność po 1989 r. Przyjaźń z Janem Krzysztofem Bieleckim, stanowisko zastępcy redaktora naczelnego „Gazety Gdańskiej”, początki Kongresu Liberalno-Demokratycznego, praca w Komisji Likwidacyjnej RSW „Prasa-Książka-Ruch”, kontakty z ludźmi biznesu i tajnych służb. Dopiero te obszary jego działalności, mimo skłonności do bumelowania i życia na luzie, uczyniły z niego polityka, parlamentarzystę, lidera partii a w konsekwencji również premiera.
Czy w książce znajdą się informacje nieznane opinii publicznej? Będzie jakaś duża sensacja? W odniesieniu do każdej chyba osoby znanej publicznie jest wiele rzeczy, o których opinia publiczna nie ma pojęcia. Gdy dotyczy to spraw prywatnych bez wpływu na pełnienie funkcji publicznych, to nawet, gdy są to pikantne opowieści, nie ma potrzeby zwracania na nie specjalnej uwagi. Natomiast w przypadku każdego tak ważnego polityka, jakim Tusk jest, spośród informacji dotąd wyborcom nieznanych informacji na szczególną uwagę zasługują te, z których może wynikać, że ów polityk w swoim działaniu jest od kogoś uzależniony w sposób niezgodny z zasadami demokracji. Tutaj są informacje, które czekają na ich weryfikację – na potwierdzenie lub odrzucenie. Ten wymiar książki wydaje się obiecujący, gdyż z dotychczasowych dociekań wyłania się ogląd osobowości Tuska pasujący do niektórych aktorów teatru i filmu. Zdarza się, iż utalentowani aktorzy to jednostki w życiu prywatnym niewykazujące większej głębi, posiadacze dość przeciętnych osobowości. Wszystko zmienia się po wejściu na scenę – gdy prowadzone przez profesjonalnego reżysera – jednostki takie potrafią świetnie zagrać niejedną trudną i skomplikowana rolę.
Wiele osób zarzuci Panu zapewne, że kieruje się Pan motywami osobistymi – np. że książka o premierze o rewanż za jego postawę w czasie nagonki na Pana po publikacji „SB a Lech Wałęsa”. Jako badacz odpowiem po prostu: będzie książka zawierająca informacje udokumentowane, sprawdzalne metodami dostępnymi badaczom i dziennikarzom. Wartość książki jest wyznaczana przez wartość tekstu – wartość jego tez. W Polsce niemal wszystko ocenia się przez pryzmat polityki, ale stosuje się podwójne standardy. Kiedy np. Andrzej Friszke publikuje na łamach „Krytyki Politycznej”, Paweł Machcewicz zostaje pełnomocnikiem Prezesa Rady Ministrów do spraw Muzeum II Wojny Światowej a Grzegorz Berendt z gdańskiego IPN staje publicznie w obronie odwołanego przez ministra sprawiedliwości urzędnika, to nie jest to zaangażowanie polityczne. Natomiast, kiedy pojawia się zapowiedź mojej książki o Tusku wielu mówi o politycznym zaangażowaniu. Pora, by część naszych dziennikarzy wreszcie nabrała profesjonalizmu i skupiała się na tezach i ich konsekwencjach, nie zaś na – mniej lub bardziej wyspekulowanych – motywach autora.
Kiedy i w jakim wydawnictwie ukaże się książka? Jeszcze przed wyborami? Jaki będzie jej pełny tytuł? Naszą książkę wyda Zysk i Spółka Wydawnictwo. Wciąż nad nią pracujemy i mamy nadzieję, że książka ukaże się jeszcze w tym roku.
Czy w planach ma Pan książkę o jakimś innym polityku? O każdym, kto wywiera istotny wpływ na bieg spraw w naszym kraju powinniśmy posiadać pogłębioną wiedzę. Jest grupa takich osób, których życiorysy zawierają niepokojące białe plamy. Informacje o pewnych osobach przyrastają mi niejako przy okazji pracy nad biografią polityczną Donalda Tuska. Marzy mi się sytuacja, której doświadczam odwiedzając księgarnie w Nowym Jorku czy Chicago, gdzie na półkach widzę przynajmniej kilka różnych biografii Obamy, Busha czy McCaina, a nikomu nie przychodzi na myśl potępiać ich autorów i angażować w to instytucje państwowe oraz zaprzyjaźnione media. Nikt nie wytwarza tam również atmosfery, w której – jak u nas – zakłopotane naszą prośbą władze Uniwersytetu Gdańskiego odmawiają udostępnienia pracy magisterskiej Tuska uzależniając to od jego woli. Takie zachowania pokazują jak wiele brakuje nam do zachodnich standardów. Dziękujemy za rozmowę. wpolityce.pl
Tusk jedzie na Litwę, robić kampanie wyborczą
1. Dzisiaj na Litwę przybywa Premier Donald Tusk, który ma się spotkać z Premierem tego kraju Andriusem Kubiliusem i przedstawicielami mniejszości polskiej. Decyzja o wyjeździe została ogłoszona w piątek, po tym jak media w naszym kraju nagłośniły protest Polaków w Wilnie zorganizowany w związku wejściem w życie ustawy ograniczającej naukę w języku polskim w szkołach mniejszości. Zdaje się, że sztab wyborczy Platformy doszedł do wniosku, że na tym wyjeździe można zarobić punkty w toczącej się kampanii wyborczej, podobnie jak kiedyś na ratowaniu prześladowanych Polaków na Białorusi.
2. Właśnie w kampanii wyborczej w 2007 roku, Donald Tusk wtedy, jako lider opozycji, pojechał ratować Związek Polaków na Białorusi kierowany przez Panią Andżelikę Borys przed represjami reżimu Łukaszenki. Oczywiście nic podczas tej wizyty nie wskórał, ZPB jak był szykanowany tak dalej to trwało, ale w kraju telewizje informacyjne pokazały „wzruszające obrazki” jak Donald Tusk pochyla się z troską nad losem polskiej mniejszości na Białorusi. To od tego momentu, notowania Platformy poszybowały w górę, a Donald Tusk zaczął być postrzegany przez sporą część Polaków, jako realny kandydat na przyszłego premiera naszego kraju.
3. Sytuacja jest teraz wprawdzie inna, Donald Tusk jest od 4 lat Premierem i jako szef rządu wyjeżdża na Litwę, aby upominać się o żywotne interesy mieszkających tam Polaków, ale jak sądzę także i teraz chodzi o pokazanie „ładnych obrazków”. Co może, bowiem Premier polskiego rządu załatwić nagłą niezapowiedzianą niedzielną wizytą u naszych sąsiadów Litwinów, nawet na spotkaniu z Premierem tego kraju? Sądzę, że niewiele, bo trudno sobie wyobrazić, żeby Litwini odebrali ją inaczej niż nacisk na mniejszy kraj i dokonywany przy otwartej kurtynie. Chciałbym być dobrze zrozumiany, także jestem za obroną elementarnych interesów mniejszości polskiej na Litwie takich jak oryginalna pisownia nazwisk i nazw topograficznych, zwrot zagrabionych majątków, czy nauka w szkołach mniejszości, większości przedmiotów w języku polskim. Tego rodzaju słusznych żądań polskiej mniejszości nie osiąga się spektakularnymi wizytami organizowanymi w ciągu 48 godzin i to będących w wyraźnym związku z wcześniejszymi protestami ulicznymi w Wilnie.
4. Tego rodzaju nerwowa reakcja na pewno nie podoba się w Wilnie i raczej nie wróży skuteczności. Podjęta została na okoliczność toczącej się w Polsce kampanii wyborczej i świadczy o tym fakt, że ustawa w sprawie, której w ostatni piątek w Wilnie protestowała nasza mniejszość, została przyjęta przez litewski parlament jeszcze w marcu tego roku, a więc blisko 6 miesięcy temu. Prace nad nią trwały kolejne sześć miesięcy, a litewscy posłowie nie wzięli pod uwagę nawet 60 tysięcy podpisów, (co jest w warunkach litewskich wielkością olbrzymią, jeżeli weźmie się pod uwagę, że na Litwie mieszka około 400 tysięcy naszych rodaków), zebranych przez polską mniejszość, która protestowała w tej sprawie. Było, więc dostatecznie dużo czasu, aby w sprawie ostatecznego kształtu tej ustawy, negocjować z rządem litewskim w zaciszu ministerialnych gabinetów, zaprzęgając do tego także urzędników Komisji Europejskiej. Jak się wydaje rząd Tuska nic w tej sprawie sensownego nie zrobił, a teraz podnosi raban uznając, że to przyniesie mu profity w kampanii wyborczej. Tak nie prowadzi polityki zagranicznej nawet małe afrykańskie państewko, a cóż dopiero 40 milionowy kraj położony w środku Europy, członek Unii Europejskiej.
5. I na koniec jeszcze jedna uwaga, bo zapewne zostanę oskarżony o to, że marudzę, bo PiS tego by lepiej nie zrobił. Rzeczywiście relacje z Litwą nie są łatwe, ten kraj czuje się ciągle przez Polskę zagrożony, ale za rządów PiS-u choć trwały one zaledwie 2 lata to i owo w relacjach z Litwą udało się zrobić. Wymienię tylko dwa przykłady. Sztandarowym projektem był zakup przez polski Orlen litewskiej rafinerii Możejki, co zostało zrealizowane w ścisłym porozumieniu z litewskim rządem i miało na celu odsunięcie rosyjskich koncernów naftowych od rynku paliwowego zarówno i Litwy, jaki Polski. Udało się także uruchomić w Wilnie za zgodą litewskiego rządu filię Uniwersytetu z Białegostoku, co pozwala tamtejszym Polakom na kształcenie się w języku polskim od szkoły podstawowej do studiów wyższych.
Zbigniew Kuźmiuk
III RP, czyli na bałkańską nutę W polskiej odmianie demokracji pierwszą jaskółką zapowiadającą, że kampania wyborcza rozpoczęła się na dobre, nie jest ogłoszenie przez prezydenta daty wyborów. Wbrew logice nie jest też nią moment rejestracji komitetów wyborczych w PKW. W III RP takim sygnałem, że walka zaczęła się na całego jest przystąpienie do kampanii „niezawisłych sądów” i „niezależnej” prokuratury. Można powiedzieć, że mamy to już za sobą. Właśnie sąd wpisał się w prowadzoną przez Tuska i ferajnę propagandę sukcesu, zabraniając krytyki władzy i od tego momentu negowanie wyborczego hasła „Polska w budowie” jest karalne. Prokuratura oczywiście nie mogła pozostać w tyle i wzięła się za parlamentarzystów z zespołu Antoniego Macierewicza podejrzewając, że popełnili przestępstwo. I w ten oto sposób organ, który powinien wyjaśnić przyczyny smoleńskiej tragedii i wskazać winnych, dobiera się do tych niepokornych, którzy postanowili tę tajemnicę sami rozwikłać. Myślę, że napięcie będzie stale rosło, jak u Alfreda Hitchcocka, a w finale do akcji przystąpią nadzorowane osobiście przez Donalda Tuska, służby specjalne, pozostające w gestii jego partyjnego kolegi Bondaryka, który swego czasu zasiadał w radzie krajowej PO. Z tym nadzorowaniem oczywiście sporo przesadziłem gdyż jak to w niepoważnym państwie bywa to ogon kręci psem i nie przypadkiem akuszerami przy narodzinach Platformy Obywatelskiej byli Andrzej Olechowski, TW o pseudonimie „Must” oraz jego oficer prowadzący, Gromosław Czempiński-generał. Póki, co tajemnicą pozostaje, jak ta akcja służb będzie wyglądała, ale mając w pamięci sprawę Jaruckiej i pamiętne odesłanie Cimoszewicza z powrotem do puszczy, chłopcom Tuska nie zabraknie świetnych pomysłów. Pewne jest jedno. Jak nigdy obowiązuje hasło, że „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”, a do czego jest zdolny establishment III RP przekonujemy się stale od 2005 roku. Wtedy to właśnie w celu odzyskania, a później utrzymania władzy postanowiono kosztem niszczenia państwa rozpocząć polską wersję bałkanizacji kraju. Z premedytacją zaczęto tworzyć podziały zwiększające niebezpieczeństwo konfliktów politycznych, gospodarczych i światopoglądowych w myśl zasady „po nas choćby potop”. Bliskość ideowa III RP z PRL jeszcze nigdy nie była tak widoczna i namacalna, a Tusk już bez żadnych hamulców i oporów próbuje zbudować jedyną słuszną partię sięgając bez skrupułów do ludzi żywcem wziętych z tamtej epoki. Oczywiście tak jak PZPR miał swój satelicki ZSL, tak i PO dysponuje dzisiaj satelickim PSL-em. Duet doskonale sprawdzony jeszcze w 1992 roku podczas „nocnej zmiany”. Właśnie niedawno mogliśmy obejrzeć inaugurację teledysku ludowców z ich piosenką wyborczą. Chyba nieprzypadkowo jest ona skomponowana na bałkańską nutę, a komizmu dodaje udział w tym artystycznym przedsięwzięciu podrygującego rytmicznie Stanisława Żelichowskiego. Młodszym czytelnikom przypomnę, że jeżeli dobrze pójdzie i ten ludowy dinozaur dostanie się ponownie do sejmu to w 2005 roku będzie świętował perłową rocznicę, czyli 30 lat nieprzerwanego zasiadania w parlamencie. Po raz pierwszy udało mu się to bez poniżających pląsów, gdyż za komuny wystarczyło służyć wiernie towarzyszom i mieć u nich zaufanie, a zasiadł w ławach poselskich obok takich „mężów stanu” jak: Józef Ozga-Michalski, Roman Malinowski, Florian Siwicki, Czesław Kiszczak, Wojciech Jaruzelski, Jerzy Jaskiernia, Henryk Jabłoński, Mieczysław Rakowski, Józef Baryła, Kazimierz Barcikowski. Gdyby tak odsunąć w tło Pawlaka, Kłopotka czy Piechocińskiego to wyborcy ujrzeliby więcej takich leśnych, PSL-owskich dziadków wyjętych jakby z innej epoki. Ludzi o podobnej charakterystycznej fizjonomii rodem z PRL możemy równie łatwo odnaleźć wśród wieloletnich działaczy PZPN. Kolejnym przykładem procesu bałkanizacji Polski i to już w sensie niemal dosłownym jest flirt Platformy Obywatelskiej z Ruchem Autonomii Śląska. Jest to dla wszystkich ludzi myślących, proces niebezpieczny i groźny. I tu uaktywnił nam się kolejny „leśny dziadek” z minionej epoki, Kazimierz Kutz. Warto przypomnieć, że po przybyciu ze Śląska do Warszawy zamieszkał u Stanisława Dygata, który mu udzielił gościny. Nie ma, więc wątpliwości, że Dygat poznał Kutza doskonale i jego o nim opinia zachowana w aktach IPN mówiąca, że jest zwykłym cwaniakiem i karierowiczem musiała się opierać na dogłębnym poznaniu sublokatora. Jeżeli dzisiaj widzimy Kutza pod żółto-niebieskim sztandarem RAŚ, to owe cwaniactwo i karierowiczostwo mamy jak na dłoni. W PRL-u Niemcy to był ideologiczny wróg i wówczas należało podkreślać polskość Śląska. Warto przypomnieć sobie na przykład film Kutza „Paciorki jednego różańca”, który to Kutz nie tylko reżyserował, ale był też autorem scenariusza. Jest tam wzruszająca scena, jak stare śląskie małżeństwo Habryków z powagą i w patriotycznym uniesieniu prasuje polską flagę zanim wywiesi ją przed domem. Roi się tam od dialogów, w których stary Habryk czasy, kiedy Śląsk należał do Niemiec określa ze łzami w oczach; „za nieboszczki Polski”, a młodnieje na samo wspomnienie generała Stanisława Szeptyckiego przekraczającego w 1922 roku most na Brynicy. Warto wracać do tych scen, kiedy ponownie ujrzymy „cwaniaka i karierowicza”, Kazimierza Kutza w pochodzie RAŚ, wśród lasu odprasowanych żółto-niebieskich sztandarów. Trzeba się go wtedy zapytać, co się stało z polską flagą Habryków? Nie da się zakłamywać rzeczywistości i nie dostrzegać szkodliwych ludzi i procesów niszczących Polskę na naszych oczach. Nie da się też uniknąć prawdy o tym, że nawet wyborcze zwycięstwo opcji patriotycznej nic radykalnie nie zmieni. Dla ratowania Polski niezbędne jest posiadanie 3/5 głosów w sejmie, aby można było odrzucać prezydenckie veta. W tym może nam pomóc już tylko Krucjata Różańcowa. A nawet gdyby to jakimś cudem się nam udało to należy być ostrożnym, gdyż do kraju tajemniczych samobójstw i „swojego człowieka w Warszawie” Putin może przysłać wypróbowanych fachowców z dożynkową pieśnią na ustach dedykowaną do niedorżniętych watah:
"Polon niesiemy, Polon W gospodarza Tuska dom, Żeby dobrze polonowało, Po sto bekereli z kopy dało, Polon niesiemy, Polon, W gospodarza Tuska dom." kokos26