178

To mógł być zamach. Największe wątpliwości. Zbiór materiałów i hipotez związanych z katastrofą prezydenckiego samolotu w Smoleńsku. Oczywiście starałem się wyselekcjonować te najbardziej prawdopodobne. Wina Rosjan jest niemal pewna - pytanie czy było to przypadkowe czy celowe. Na celowe działanie wskazuje krótki film mogący świadczyć, że z katastrofy ocalało przynajmniej kilka osób. Film nagrany na miejscu tragedii. Najlepiej słuchać ze słuchawkami. 00:12 Słychać po polsku stanowczym tonem "uspokój się" 00:16 "patrz mu w oczy" 00:21 "uspokój się" 00:44 „uchodit” 00:47 po rosyjsku "dawaj tuda paskuda" 00:48 "dawaj gnata!" 00:50 "ubijaj tuda" 00:53 "żyje" 00:57 strzał 00:59 „nie zabijaj mnie” 01:06 strzał 01:07 śmiechy 01:13 "gdie! na zad! 01:22 strzał. Według internautów widać również rannych w katastrofie ludzi. Minimum, jakie rząd Tuska musi zrobić, to powołanie międzynarodowej komisji ekspertów do wyjaśnienia tej katastrofy oraz natychmiastowe przewiezienie do Warszawy i sekcja zwłok wszystkich ofiar, a przynajmniej tych, które doznały znacznych obrażeń - należy sprawdzić, czy te obrażenia nie zostały dokonane wiele godzin po śmierci, aby ukryć ślady po nabojach. Zamieszczam kilka linków, ponieważ pierwszy filmik został usunięty z youtube.com i to samo może się stać z następnymi.
http://www.elblag24.pl/index.php?m=376&id=384 
http://www.youtube.com/watch?v=frgKTW3jm_Y 
http://www.youtube.com/watch?v=11LpvGjd9RU 
http://www.youtube.com/watch?v=SHEHSfTdz4w&feature=player_embedded 
http://www.dailymotion.pl/video/xcxpvt_first-minutes-after-the-crash-of-th_news 
Ten sam filmik w rosyjskiej telewizji. Dźwięk jest w nim już ewidentnie zmanipulowany. Nie słychać strzałów ani krzyków.
http://www.youtube.com/watch?v=TjJX2xSL-sw&feature=player_embedded 
- Biegliśmy. Chcieliśmy wyciągać ofiary, jednak nikogo nie mogliśmy znaleźć - relacjonuje pierwsze chwile po katastrofie ambasador RP w Rosji Jerzy Bahr. - Skierowałem się natychmiast za pierwszym zobaczonym wozem straży pożarnej i dzięki temu znalazłem się na miejscu bardzo, bardzo szybko. Po prostu biegłem przez jakieś tam łąki w tym kierunku, gdzie widać było, że się coś stało - opowiada Bahr. Gdy dotarł na miejsce szczątki samolotu jeszcze się paliły. - Zobaczyłem krajobraz jak po trzęsieniu ziemi - mówi. Nikogo? Czy to możliwe bez wybuchu/wybuchów w kabinie pasażerskiej?
http://wiadomosci.onet.pl/2155117,28350,wiadomosceu.html 
Sławomir Wiśniewski, montażysta TVP był jedną z pierwszych osób, które dotarły na miejsce katastrofy prezydenckiego sam. - Patrzę w mgle i widzę, że idzie samolot bardzo nisko, lewym skrzydłem prawie w dół. I normalnie przez okno usłyszałem taki straszny huk. Widać było jakby coś było niszczone, tratowane. Dwa błyski ognia, ale nie jakaś wielki wybuch jak zwykle się widzi przy katastrofach lotniczych. Wiśniewskiego robił zdjęcia tylko przez chwilę. Potem został wyprowadzony przez służby ratownicze. - Próbowałem uciekać przed funkcjonariuszami, ale jak wpadłem w błoto, to już nie mogłem. Złapali mnie i kazali oddać kasetę – mówił Wiśniewski. Kaseta została uratowana tylko dlatego, że Wiśniewski dał im inną kasetę oraz wyciągnęli mu resztę kaset z plecaka, o czym mówił w TVP INFO.
http://www.tvp.pl/www.tvp.info/informacje/swiat/na-miejscu-byla-potworna-cisza/1642519  
Sprawa 3 ciężko rannych. Informacja podana przez wiceministra spraw zagranicznych Paszkowskiego podobna do zupełnie niezwykłej śmierci kobiety uratowanej z samolotu przewożącego ministra USA w 1996 roku podejrzanego o korupcję. Oczywiście może to była plotka, ale przekazano ją wiceministrowi jako wiarygodną - gdyby te osoby żyły mogłyby powiedzieć co się działo na pokładzie tuż przed katastrofą, jeśli był wybuch w środku samolotu ich słowa byłyby niezbitym dowodem na to.
Po południu w dniu katastrofy na miejsce wokół wraku przyjechały koparki i ciężarówki, które sprzątają góry śmieci zalegające przy ogrodzeniu lotniska.
http://wiadomosci.onet.pl/2153248,12,smolensk_przepychanki_dziennikarzy_z_milicja,item.html 
Zdjęcia z katastrofy, które zrobił świadek, zostały zarekwirowane przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa. - Wielu oficerów FSB, którzy ścisłym kordonem otaczają miejsce wypadku, pilnuje, aby nikt, w tym dziennikarze, nie zbliżył się w pobliże roztrzaskanego samolotu - powiedział na antenie TVN24 reporter "Faktów" Andrzej Zaucha.
http://www.tvn24.pl/0,1651564,0,1,samolot-rozstarzaskany--czesci--plonely-chaos,wiadomosc.html  
Polski reporter zobaczył przyjazd wielu rządowych samochodów już w 10 minut po katastrofie.
http://wolnemedia.net/?p=21081 
Komórki w niektórych sieciach nagle straciły zasięg.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100412&typ=tk&id=tk17.txt 
W trakcie przesłuchiwania głównego kontrolera lotów informacje uzyskane przez Rosjan, a później przez polskich prokuratorów, w niektórych kwestiach znacznie się różniły. Chodzi o różnicę w liczbie podejść do lądowania i rzekomą nieznajomość rosyjskiego przez pilotów Tu-154M. Jeżeli ktoś jest przesłuchiwany dwa razy i mówi wówczas dwie różne rzeczy, wówczas trzeba przyjąć, że mówi nieprawdę. Tak to należałoby rozpatrywać. My, jako prokuratorzy, opieramy się na zdobytych informacjach i każdy dowód zostaje przez nas poddany późniejszej ocenie. Jeżeli wychodzi nam, że ktoś kłamie, wówczas wyciąga się konsekwencje. Aczkolwiek trzeba pamiętać, że w tym przypadku świadkowie przesłuchiwani są według procedury rosyjskiej, gdyż śledztwo prowadzi prokuratura rosyjska.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=tk&dat=20100414&id=tk05.txt 
Na zdjęciach, wykonanych kilka godzin po tragedii, wojskowi wymieniają żarówki w naprowadzaczach na pas startowy. Publikujemy zdjęcia, wykonane przed godziną 18:00 przez białoruskiego fotografa i blogera, który był na miejscu zdarzenia. Na fotografiach widać wojskowych, niosących reflektory i kabel, a potem wymieniających lampy w żarówkach naprowadzających na pas startowy. Czy oznacza to, że wymieniany sprzęt był niesprawny? To jedno z pytań, na które - miejmy nadzieję - odpowiedzą polscy śledczy badający przyczyny katastrofy. Zdjęcia otrzymała pocztą elektroniczną polska Fundacja Wolność i Demokracja.
http://www.niezalezna.pl/article/show/id/33027 
Samolot z polskimi dziennikarzami wylądował wcześniej, później mgły się zwykle unoszą. Tymczasem świadkowie mówią o gęstej mgle. Zgromadzeni w odległym o kilkanaście kilometrów Katyniu mówią, że w momencie katastrofy nie było mgły, a jedynie chmury. Około 10 było już w rejonie lotniska pogodnie, co pokazywały telewizyjne kamery. Spostrzeżenia naocznych świadków katastrofy z okolic Smoleńska, wziąwszy pod uwagę, iż miała miejsce ( w/g czasu polskiego o 8,56) - w/g czasu moskiewskiego o 10,56. Przetłumaczone z rosyjskiego forum:
Winzard 11:56 - Rano żona jechała autem - mgły nie było żadnej!
Red Angel 11:59 - Właśnie ok. 11-tej mgła zrobiła się nagle gęsta. http://forum.smolensk.ws/viewtopic.php?f=2&t=48375 

Wywołanie mgły nie jest żadnym problemem technicznym. Zwraca uwagę fakt jej nagłe pojawienie się i zniknięcie, oraz fakt że błędne informacje przekazane pilotom z wieży kontrolnej nie miałyby żadnego znaczenia, gdyby piloci dobrze widzieli ziemię.
Główne śledztwo prowadzi prokuratura rosyjska. Niezależne postępowanie Prokuratury Wojskowej w Warszawie jest uwarunkowane przez śledztwo rosyjskie. Choć i nasze wnioski zostaną uwzględnione. Rosjanie na bieżąco informują polskich śledczych o postępach w śledztwie.
http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/jestesmy-uzaleznieni-od-rosyjskiego-sledztwa_136276.html
Na wieży kontroli lotów powinni być polscy eksperci i służby, patrzeć Rosjanom na ręce. Rząd Tuska nie powinien na tym oszczędzać.
Zastanawiająca jest informacja świadków mówiąca o krążeniu nad lotniskiem przez około dwie godziny samolotu. Rosjanie mają od kilkudziesięciu lat perfekcyjnie opanowaną sztukę wywoływania deszczu przy pomocy jodku srebra, którego niewielka ilość po rozpyleniu powoduje powstanie niskiej chmury deszczowej.
Gdyby w Polsce rozbił się samolot prezydentem innego kraju, to po kilku godzinach przyleciałyby i przejęły kontrolę służby tego kraju aż nie odszukaliby ciał ofiar i wszystkich dokumentów i ważnych elementów samolotu (aparatura do nawigacji, łączności, książki kodowe, kody dostępu, itp.). Tymczasem Polska lekkomyślnie zdała się w pełni na Rosję.
Wrak samolotu. Widać kilka poszczególnych części samolotu, które można by było policzyć na palcach obu rąk. Było to może 10%, maksymalnie 15% kadłuba samolotu. Gdzie się podziała reszta szczątków tej potężnej maszyny? Jest to 55 tonowy samolot o powierzchni nośnej ponad 200 m2, zabierający max 160 pasażerów. Jedyny większy kawałek skrzydła widoczny na filmach ma jakieś 3-4 m2. Do tego fragment dziobu samolotu. A gdzie reszta? Już na pierwszy rzut oka widać było, że cały kadłub został dosłownie rozerwany na strzępy, w drobny mak - jego tam po prostu nie było! Co spowodowało takie uszkodzenia? Czy aby na pewno był to wybuch paliwa lotniczego? Świadkowie naoczni, pracownicy bazy i mieszkańcy potwierdzają, że samolot skręcał na bardzo niskiej wysokości, zahaczając niemalże o samochody jadące lokalną drogą. Kierowcy i przechodnie widzieli upadek oraz wybuch i pożar. Niektórzy twierdzą, że wybuch miał miejsce zanim maszyna rozbiła się o ziemię. Jak na sprawę nie patrzeć, Tupolew 154 jest konstrukcją typu nie gniotsa, nie łamiotsa. Prędkość przy lądowaniu jest znikoma, rzędu 200 km/h (i stąd wynika niebezpieczny brak manewrowości) i trudno przy takiej prędkości wytłumaczyć wrak w kawałkach. Wbrew wyobrażeniom samolot to nie jest latająca bomba, która przy uderzeniu wybucha. Więcej - paliwo lotnicze pali się jak każde inne, a wybucha tylko starannie zmieszane z tlenem. Jak zatem wytłumaczyć wybuch? Nijak. Przy tej prędkości wrak samolotu powinien być w jednym kawałku. Dodatkowo trzeba uwzględnić, że - zgodnie z oficjalną wersją oraz relacjami świadków - prezydencki tutek zahaczał o drzewa, więc spadł efektywnie z wysokości ok 20 m. Cały impet uderzenia pochodził zatem od ruchu w poziomie, przy minimalnej prędkości. Co wywołało eksplozję? Nie wiadomo. Rzadki zagajnik, w którym leżą szczątki, właściwie nie powinien być nawet przeszkodą przy szczęśliwym lądowaniu w lini prostej. Znane są przypadki awaryjnych lądowań Tu-154 na polach. Tu-154 ma konstrukcję konia roboczego i dlatego z lubością jest używany w wersji transportowej przez różnej maści mafie. Potrafi wylądować bezpiecznie (i wystartować) w metrowym śniegu oraz na polnej drodze. Nie ma lepszego samolotu dla przemytników. Skoro tak, dlaczego nie mógł położyć się na zagajniku? Bo pilot najwyraźniej będąc tuż nad ziemią, zorientował się, że pas lotniska jest z boku i do niego już nie zdążył dolecieć. Jeszcze raz: maszyna spadła przed pasem startowym, a nie za nim, jak by należało oczekiwać przy nieudanym podchodzeniu. Pilot celował w niewłaściwe miejsce na mapie. Czy był pijany, czy przyrządy wskazywały mu niewłaściwe położenie?
http://blogmedia24.pl/node/27550 
Oto zeznanie naocznego świadka, który mówi, iż widział samolot, z którym dzieje się coś poważnego. Potem świadek ten usłyszał w oddali wielki hałas „jakby wybuchła bomba”.
http://wp.tv/i,Swiatek-katastrofy-polskiego-samolotu,mid,549061,klip.html 
Paliwo czy to ropa czy benzyna nie eksploduje tak łatwo jak byśmy tego chcieli a jeśli już to siła eksplozji nawet znacznej ilości paliwa nie jest zbyt silna. Wielkiego pożaru nie było! Dodatkowo sama eksplozja jak twierdzą domniemani świadkowie była niejako krótkim błyskiem a tymczasem: paliwo eksplodując spala się dużo wolniej niż materiały wybuchowe dodatkowo mamy wtedy bardzo efektowną kulę ognia i gęsty czarny dym tak dopala się pozostała część paliwa która nie zdążyła wymieszać się z powietrzem. Nie bez przyczyny podczas kręcenia filmów stosuje się dodatkowo jakieś paliwo płynne. Nikt nie widział kuli ognia ani dymu. Ponoć był tylko szybki błysk i silna eksplozja co sugeruje użycie silniejszych materiałów wybuchowych gdzie prędkość detonacji dochodzi do 7000m/s co by tłumaczyło spory rozsiew kawałków samolotu i sporą fragmentację zwłok.
Ilość eksplozji. Niektórzy świadkowie mówią, iż słyszeli kilka odgłosów detonacji, inni wspominali o dwóch takich odgłosach. Dyrektor departamentu wschodniego MSZ nie słyszał eksplozji, jednocześnie wiedząc o tragicznym wypadku. W takim razie czy eksplozje te były wcześniej, w powietrzu, kiedy samolot był w pewnym oddaleniu od lotniska? Szczątki o małej wielkości są rozsypane po szerokim na co najmniej kilometr pasie. Skoro maszyna rozbiła się na ziemi, to co robią te szczątki na tak dużym obszarze? Wszystko wygląda na to, że maszyna rozbiła się już w powietrzu, zaś na ziemie spadały pojedyncze szczątki.
http://astral-projection.blog.onet.pl/2,ID404487538,index.html 
Podejrzany jest stan ciał. Tylko 14 ciał udało się zidentyfikować bezpośrednio, przez rodziny ofiar. Na chwilę obecną media podają, iż w wypadku innych ciał potrzebne będą testy DNA. Wczoraj podano informację, iż niektóre ciała były rozczłonkowane. Na uwagę zwraca też inny fakt. Otóż pan Prezydent i pani Prezydentowa siedzieli obok siebie w momencie lądowania. Procedury zabraniają wychodzenia do toalety w czasie lądowania. Dlaczego więc ciało Prezydenta zidentyfikowano od razu, zaś ciało Pierwszej Damy rozpoznano dopiero po szczegółach typu obrączka ślubna? Przecież siedzieli obok siebie, a z tego, co głosi wersja kreowana przez media, na pokładzie nie doszło wybuchu bomby, który mógłby poczynić takie różnice? Dlaczego nie dokonano sekcji zwłok, która jednoznacznie ustaliłaby zamach. Gaz, związki chemiczne po wybuchu bomby, kula w ciele ofiary. W takich przypadkach jak ten szczegółowo powinny być zbadane ciała wszystkich pasażerów dosłownie centymetr po centymetrze.
http://astral-projection.blog.onet.pl/2,ID404487538,index.html 
Jeżeli strona rosyjska nie ma nic do ukrycia w sprawie wypadku, to Rosjanie (obsługa lotniska, milicjanci, wojskowi) powinni być podczas przesłuchania podłączeni do wariografu. Szczególnie należy wypytać o strzały i krzyki tuż po katastrofie. Jest to katastrofa, w której zginęły najważniejsze osoby w państwie Polskim i dochodzenie do prawdy wymaga wyjątkowych starań i metod postępowania.
Zdaniem drugiego pilota samolotu prezydenckiego, kpt Tomasza Pietrzaka, było tylko jedno podejście do lądowania prezydenckiego samolotu. - Ci piloci, którzy byli szkoleni i wyznaczani na dowódców załogi musieli spełniać kryteria trzeźwej oceny sytuacji. Charakteryzowali się odpornością, która pozwalała mieć pewność, że nie będzie w żaden sposób ulegała presji, że będą tzw. "twardzielami" – komentuje pokątne insynuacje, jakoby pilot prezydenckiego samolotu miał ulec czyimś presjom, by jednak lądować w Smoleńsku, kpt Tomasz Pietrzak. Według jego wiedzy, podejść do lądowania było nie cztery, jak podaje strona rosyjska, a jedno. Samolot bowiem może podchodzić do lądowania tylko dwa razy, później musi odlecieć na lotnisko zastępcze. - Jeżeli lotnisko nie jest w stanie wykonywać żadnych operacji, to się je zamyka. Natomiast w tym przypadku były sugestie "proponujemy żebyście pojechali tu", to nie był nakaz wykonania lotu na lotnisko zapasowe. Jeżeli byłby to nakaz, to byłoby jednoznaczne, nie byłoby dyskusji. Tu były sugestie, dlatego dowódca załogi mając możliwość lądowania zawsze sprawdza, robi jedno zajście, drugie zajście, więc może to sobie ocenić – twierdzi pilot.
http://fronda.pl/news/czytaj/kpt_pietrzak_to_nie_pilot_zawinil_nad_smolenskiem 
"Nie możemy wykluczyć hipotezy, że piloci zostali wprowadzeni w błąd lub po prostu źle usłyszeli kolejne liczby od naprowadzającego ich kontrolera" - powiedział "Dziennikowi" jeden z polskich prokuratorów nadzorujących śledztwo w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem. Zastanawia fakt, dlaczego w pewnym momencie zerwali łączność z Rosjanami.
http://www.niezalezna.pl/article/show/id/32967  
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie "nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym, w wyniku której śmierć ponieśli wszyscy pasażerowie samolotu TU-154 Sił Powietrznych RP, numer boczny 101, w tym prezydent  RP, pan Lech Kaczyński oraz członkowie załogi". Bardzo mało wiadomo o okolicznościach, skąd pewność prokuratury, że było to nieumyślne?
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,We-wraku-6-ofiar-glos-z-czarnej-skrzynki-odczytany,wid,12168692,wiadomosc.html 
Lista rozbieżności w ocenie możliwych przyczyn katastrofy prezydenckiego samolotu.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=tk&dat=20100413&id=tk06.txt  
Prezydencki Tupolew był wyposażony w urządzenie zabezpieczające, które ostrzega pilotów przed nadmiernym zbliżeniem się do ziemi. Ten fakt pogłębia tylko tajemnicę upadku i eksplozji samolotu z Lechem Kaczyńskim - pisze "USA Today". Na zagadkowość katastrofy zwrócił uwagę dwa dni temu John Hamby, rzecznik Universal Avionics Systems of Tucson - producenta urządzenia, zwanego Terrain Awareness and Warning System (TAWS).TAWS zawiera skomputeryzowane mapy świata i ostrzega pilotów za każdym razem, gdy za bardzo zbliżą się do szczytu, wieży radiowej lub innej przeszkody - a także w przypadku zbyt małej odległości do ziemi. To bowiem właśnie kłopoty przy lądowaniu są najczęstszą przyczyną wypadków samolotowych. Od 2005 r. urządzenia TAWS są obowiązkowo montowane we wszystkich nowo wyprodukowanych samolotach linii komercyjnych. Jeśli samolot jest na zbyt małej wysokości, TAWS reaguje głośnym sygnałem dźwiękowym. Dzięki temu doprowadzono do całkowitego wyeliminowania katastrof lotniczych przy lądowaniu. Wystarczy powiedzieć, że od końca lat 90., gdy zaczęto montować TAWS w starych i nowych maszynach, ŻADEN samolot z tym systemem nie uległ katastrofie. Żaden - do 10 kwietnia 2010 r. Fakt, że prezydencki TU-154 miał zainstalowany TAWS, "stawia więcej pytań niż odpowiedzi" - stwierdził John Cox, konsultant ds. bezpieczeństwa i ekspert od wypadków. "Naprawdę chciałbym wiedzieć, co działo się na pokładzie, ponieważ niezależnie od tego, pod jaką presją byli piloci i z jakimi warunkami pogodowymi mieli do czynienia, nigdy żaden pilot nie zignorował ostrzeżenia TAWS. Czym różnił się ten samolot, że stało się inaczej?" - pyta Cox. Jedną z ewentualnych przyczyn - według Billa Vossa, prezesa Fundacji Bezpieczeństwa Lotów (Flight Safety Foundation) - może być niedokładność mapy Rosji w systemie TAWS. Ani rosyjscy, ani polscy śledczy badający sprawę katastrofy pod Smoleńskiem ani razu nie wspomnieli o systemie TAWS. Nie wiadomo też, czy z zapisu czarnych skrzynek udało się uzyskać informację o aktywności urządzenia.
http://www.niezalezna.pl/article/show/id/33083 
Ze wstępnych informacji przekazanych premierowi Władimirowi Putinowi wynika, że przed wypadkiem rządowego Tu-154 silniki pracowały prawidłowo. Tymczasem świadkowie twierdzą, że odgłos silników był dziwny. Zapewnienia, że wybuchu i pożaru na pokładzie samolotu nie było również są sprzeczne z relacjami świadków, którzy mówią o wybuchu przed uderzeniem w ziemię.
http://www.rp.pl/artykul/461265_Nie_bylo_wybuchu_ani_ognia.html 
Zdjęcie satelitarne szczątków samolotu prezydenckiego i pasa na którym miał wylądować.
http://img710.imageshack.us/img710/9725/smolenskv4.jpg 
http://www.flickr.com/photos/digitalglobe-imagery/4515204703/sizes/o/ 
Zdjęcia pokazujące drzewa ścięte przez samolot i ich umiejscowienie. Obraz warto powiększyć.
http://img255.imageshack.us/img255/8929/095459e246f5.jpg  
Trzy dni przed katastrofą prezydenckiego Tupolewa w Smoleńsku na tym samym lotnisku lądowały samoloty z Władimirem Putinem i Donaldem Tuskiem. Na ich przyjazd do Smoleńska sprowadzono dodatkowy sprzęt nawigacyjny. Jest prawdopodobne, że przed lądowaniem samolotu z Lechem Kaczyńskim sprzęt ten usunięto z lotniska. O sprawie w "Moscow Times" napisała znana rosyjska komentatorka Julia Łatynina. Źródłem informacji mieli być piloci znający procedury lotów rosyjskiego premiera. W rozmowie z korespondentem RMF FM Przemysławem Marcem Julia Łatynina powiedziała, że o ile wizyta Tuska była przygotowana, to wizytę prezydenta Kaczyńskiego rosyjskie władze traktowały jak zbędną. Kiedy Putin i Tusk przylatywali, na miejsce przywieziono specjalne radiolokacyjne przyrządy. Ponieważ nie było śladu takich urządzeń, gdy przylatywał Kaczyński, to oznacza, że je zabrano - mówiła Łatynina. - Otwarcie mówiąc ja nie potrafię sobie wyobrazić naszego premiera, który ląduje na starym lotnisku wojskowym, na którym niczego nie przygotowano. Pułkownik Bartosz Stroiński, dowódca Tupolewa, którym 7 kwietnia do Smoleńska poleciał premier Tusk powiedział, że załoga podchodziła do lądowania, wykorzystując standardowe wyposażenie tamtejszego lotniska wojskowego.
Jak twierdzą eksperci, Tu-154 ma dużą wysokość lądowania, co oznacza, że na sporej wysokości podchodzi do pasa, gdzie ma dotknąć ziemi. Zastanawiające jest więc, dlaczego będąc jeszcze dość daleko od miejsca przyziemienia, Tu-154 znalazł się ledwie kilkadziesiąt metrów nad ziemią i na tej wysokości zahaczył o drzewa. Każdy, kto choć raz oglądał podchodzenie do lądowania samolotów, wie, że nie lecą one tuż nad ziemią, ale docierają na skraj pasa na dość sporej wysokości. Czy maszyna mogła nagle stracić moc w silnikach, a w konsekwencji bardzo szybko stracić także wysokość, przez co pilot nie miał nawet czasu na to zagrożenie zareagować? Jeśli tak, to jaka była tego przyczyna? Trzeba postawić też inne pytanie: dlaczego prezydencki Tu-154 miał lecieć akurat do Mińska lub Moskwy? Przecież Rosja i Białoruś mają kilka innych lotnisk, głównie wojskowych, położonych znacznie bliżej Smoleńska, jak Wiaźma lub Witebsk. I na pewno mają one odpowiednie pasy do przyjmowania takich maszyn, skoro lądowały tam i lądują wojskowe transportowce.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=tk&dat=20100412&id=tk10.txt 
Wypowiedź Ryszarda Drozdowicza z Laboratorium Aerodynamicznego Politechniki Szczecińskiej (ZUT). Jako pilot oceniam, że sugerowany w mediach błąd pilota jest mało prawdopodobny. Na podejściu do lądowania nie wykonuje się żadnych manewrów typu silne przechylenie lub nagłe zmiany prędkości. A takie silne przechylenie zauważyli świadkowie. Pilot wykonał dodatkowe kręgi nadlotniskowe, aby upewnić się co do warunków lądowania i na tej podstawie podjął uzasadnioną decyzję o lądowaniu. Nieprawdopodobne też jest, aby doświadczony pilot wraz z drugim pilotem pomylili się co do wzrokowej oceny wysokości, nawet w przypadku awarii przyrządów, która jest również nieprawdopodobna. Należy tutaj zauważyć, że mgła jest na ogół z prześwitami i przy dziennym świetle nie stanowi istotnej przeszkody do wzrokowej oceny warunków lądowania. Okoliczności wskazują jednak na poważną awarię lub celowe zablokowanie układu sterowania. Taką blokadę można celowo zamontować tak, aby uruchomiła się przy wypuszczeniu podwozia lub klap bezpośrednio na prostej przed lądowaniem. Przy blokadzie klap lub lotek na prostej katastrofa była nieunikniona, gdyż pilot nawet zwiększając nagle ciąg, nie był w stanie wyprowadzić mocno przechylonej ciężkiej maszyny, mając wysokość rzędu 50-100 m i prędkość rzędu 260 km/h.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100410&typ=ks&id=ks19.txt  
Elektromagnetyczna broń pulsacyjna jest w stanie usmażyć elektronikę na pokładzie pasażerskich samolotów. Informacje i części potrzebne do jej budowy dostępne są w internecie - "New Scientist" cytuje izraelskich ekspertów z International Institute for Counter-Terrorism w Hercliji. Do rozbicia samolotu wystarczyłby jeden silny puls z urządzenia ukrytego na jego pokładzie, ale i takiego na ziemi. Yael Shahar, dyrektorka Instytutu, zbadał używaną i dopiero projektowaną broń elektromagnetyczną i dla każdej znalazła tani odpowiednik możliwy do zbudowania "domowymi metodami". Im technologia dojrzalsza, tym większym zagrożeniem może się stać - twierdzi Shahar.
http://www.tajne.org/forum/read.php?f=1&t=123700 
Russian military carried out experiments in the past with electromagnetic weapons on its military base in the area of the military airfield where the plane of the Polish president tried to land. In 2008, Moscow said it had created the most powerful electromagnetic weapon of all time, known as the EMP (electromagnetic pulse), the Russian paper Pravda reported. "The immense power of billions of watts is being generated, and the weapon is of extremely small size. The innovation is that electromagnetic pulses emitted by the new weapon is much shorter, but extremely powerful, "said Gennady Mesyats, the Vice President of the Russian Academy of Science and director of the Lebedev Physics Institute."Such small weapon has never been created in the past and yet it is extremely powerful. . There were similar devices, made during the Cold War, but their size was huge. Our device is at least 10 times more powerful than any weapon created abroad," said Mikhail Yaladin, a scientist credited with the development of the electromagnetic super weapon. Any electronic equipment fails to operate in the near of the electromagnetic device, when the generator is running. The device was shown in Yekaterinburg. According to Russian military scientists, it produces results similar to a lightning stroke or a nuclear explosion. The weapon was called Nika, after the Greek goddess of victory.A weapon of this type can interfere with electronic equipment and engines of any aircraft. On April 12, the newspaper Ha'aretz noted that Russian solidarity with Poland in the Smolensk tragedy is only meant to deceive the world.
http://kavkazcenter.com/eng/content/2010/04/14/11842.shtml 
Ze słów kontrolera lotów wynika, że było tylko jedno podejście do lądowania: Co nastąpiło dalej? On powiedział, ze zrobi jeszcze jedno koło i poleci na zapasowe lotnisko?- Nie, on powiedział, że jeśli nie wyląduje, to poleci na zapasowe lotnisko. Przyznał, że wszelkie dane - w tym także te o pułapie, na którym znajdował się Tu-154 - były podawane po rosyjsku, a nie w języku angielskim obowiązującym w międzynarodowym lotnictwie. Nasi piloci mieli mieć trudności ze zrozumieniem podawanych parametrów lotu. Na pokładzie nie było nikogo, kto znał rosyjski?- Byli, ale dla nich cyfry to czarna magia. To znaczy, że nie miał Pan żadnej informacji o ich wysokości?- Żadnej.
http://www.tvp.info/informacje/swiat/rozmawiali-z-wieza-po-rosyjsku-mieli-problemy/1645736 
Tymczasem były dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego płk Tomasz Pietrzak zaprzecza i zapewnia, że dowódca samolotu doskonale rozumiał rosyjski.
http://www.tvn24.pl/-1,1651830,0,1,odradzalem-ladowanie-mowili--ze-sprobuja,wiadomosc.html 
Zastanawia fakt, że Pan Wiśniewski mówił w TVP INFO, że widział czarną skrzynkę, a "oficjalnie" znaleziono je kilka godzin później... Skoro mówił to na antenie, to dlaczego nikt z "szukających" po prostu go nie spytał gdzie leży? Co działo się jeśli skrzynki jednak odnaleziono wcześniej niż się podaje? Brak wybuchu, ognia (bo to co widać na zdjęciach to ledwie małe ognisko) też zastanawia. I te dwa niewielkie wybuchy (jak stwierdził Pan Wiśniewski). Pilot zachowywał się tak jakby nie słyszał kontrolera lotów. No właśnie - może nie słyszał, dlaczego?  bo np. nie miał już sprawnego sprzętu. Wiele wskazuje na to jakby ni stąd ni z owąd elektronikę w samolocie szlag trafił! Około g. 21.20 wczoraj na TVP Info prowadząca rozmawiała z jednym z dziennikarzy wysłanych do Katynia do obsługi transmisji. Uderzyło mnie to co mówił... Około godziny wcześniej lądowali w Smoleńsku Jakiem-40. Bez żadnego problemu, przy dobrej pogodzie. Stwierdził: "No może pułap chmur był trochę niższy, to wszystko. To nie możliwe żeby w pogoda tak szybko się zmieniła!". Tam była ładna pogoda. Warunki pogodowe były świetne!". Potem powiedział jeszcze coś: "Jak-40 to samolot, że tak powiem, manualny. Wszystko zależy od pilota. Nie ma tam żadnej wypasionej elektroniki. Nie to co w Prezydenckim Tupolewie - tam było najnowocześniejsze oprzyrządowanie! Wylądowaliśmy Jakiem jak to się mówi "na kreskę", bez żadnych, podkreślam żadnych problemów. To co mnie zdziwiło - mówi dziennikarz - to widok przez okienko samolotu jak kołowaliśmy po płycie, jak wojskowy samolot rosyjski "Ił" podchodzi do lądowania i.... ma jakieś problemy. Dziwnie przechylił się na jedno skrzydło... Potem poderwał maszynę. To było dziwne, bo jakby jakiś powietrzny prąd w niego uderzył nagle, a przecież my przed chwilą lądowaliśmy i nic takiego jak silny prąd powietrza nie miało miejsca." No właśnie.... Przechylił się na jedno skrzydło.... Miał problemy z lądowaniem... Podobnie jak prezydencki TU-154. Czy "Ił" też był naszpikowany elektroniką? Czy właśnie "ubogość" i "zacofanie" elektronicznego wspomagania lotu w Jaku-40 miało ten dziwnie cudowny wpływ na bezproblemowość jego lądowania?
Montażysta TVP widział nienaturalnie przechylony samolot. Czy pilot, na tak niskiej wysokości wykonywał by tak ryzykowny manewr bez powodu? Jest to tym bardziej dziwne, że niedługo przed prezydenckim samolotem wylądował JAK z polskimi reporterami. Jakiś czas później próbował tam lądować transportowy IŁ, który wykonał dokładnie taki sam dziwny manewr, tzn. zaledwie kilka metrów nad ziemią przechylając skrzydło. Poza tym są relacje świadków, mówiące, że samolot leciał z przechyłem na jedno skrzydło, dowodem jest ścięte drzewo, któż tak podchodzi do lądowania ?! Czyżby samolot prezydencki nie miał urządzeń automatycznie stabilizujących go przy podchodzeniu do lądowania? Jest też relacja dziennikarza, który był w jaku lądującym godzinę przed prezydentem. Po wylądowaniu (twierdzi że lądował w o wiele gorszych nieraz warunkach), widział transportowy samolot, który dotknął płyty lotniska (dziennikarz nie jest w stanie potwierdzić, czy lądował, czy startował), i który przy tym niepokojąco przechylił się na prawe skrzydło, prawie dotykając jaka dziennikarskiego stojącego na drugim pasie. Dziennikarz użył słów „ratował się”.
http://astral-projection.blog.onet.pl/2,ID404487538,index.html 
Rozmawiałam niedawno z ministrem Stasiakiem. Rozmowa dotyczyła kwestii transmisji, które były planowane od dawna w Telewizji Polskiej. I to co powiem za chwilę mówię z pełną odpowiedzialnością jako doradca zarządu Telewizji Polskiej. Przez godzinę rozmawiałam z ministrem Stasiakiem. I wtedy też odważnie zasugerowałam, żeby prezydent pojechał z wdowami katyńskimi pociągiem. Byłby to najbezpieczniejszy środek transportu. Po drugie, media mogłyby zobaczyć prezydenta, najważniejszego człowieka w państwie, który zauważył wdowy, sieroty katyńskie. Prezydenta, który byłby z nimi. Do tego pani Maria Kaczyńska, cudowny człowiek, który miał wspaniały kontakt z ludźmi starymi... Prezydent się zgodził. Dostałam informację, że prezydent podchwycił ten pomysł, że pojedzie z wdowami i sierotami katyńskimi pociągiem. Zaczęliśmy myśleć, żeby wysłać na bieżąco informacje z satelity z tej podróży prezydenta pociągiem do Katynia. Potem przyszła wiadomość, że tak go obsiedli, że jest decyzja, że poleci, a te wdowy pojadą same. Pomyślałam sobie, kolejny prezydent, który nie docenił wdów i dzieci katyńskich. Ktoś mu to odradził. Ktoś mu to odebrał... Ciekawe dlaczego?... wywiad z red. Anną Pietraszek, doradcą zarządu Telewizji Polskiej. Dodam, że ciekawe jest także kto doradzał lot samolotem.
http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/5541 
Lataliśmy z wysokiej rangi wojskowymi, a jako dziennikarka podróżowałam czy to z prezydentem Lechem Wałęsą, czy to z innymi wysokimi urzędnikami państwowymi. Tak więc z mojego bogatego doświadczenia wiem, że ktoś, kto odpowiadał za bezpieczeństwo lotu, czyli nie tylko pilot, ale również generał, chronił listę osób, które miały być zabierane na pokład. Jestem tego absolutnie pewna, że taka lista nie miała prawa wydobyć się na światło dzienne, była po prostu tajna. Owszem, dziennikarze między sobą mogli wiedzieć, że leci np. minister obrony narodowej i taki czy inny dziennikarz, ale kto jeszcze, to już absolutnie nie było możliwe. Tymczasem lista pasażerów samolotu prezydenckiego dotarła do mnie w ubiegły poniedziałek, czyli otrzymałam pełen zestaw osób z rangami dowódców wojskowych włącznie. Listę tę otrzymałam od młodych dziennikarzy proszących mnie o konsultację w sprawie rozmów, jakie mieli przeprowadzić z osobami, które leciały w tym samolocie. Nie wiem skąd mieli tę listę. W każdym razie zdobycie tej listy i wysłanie jej do mnie nie było dla nich niczym specjalnie trudnym. Kiedy usłyszałam o katastrofie w pobliżu Lasu Katyńskiego, po kilku godzinach mogłam porównać listę, która została podana do wiadomości publicznej, z tą, która była w moim komputerze, i okazało się, że były identyczne. http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=tk&dat=20100413&id=tk04.txt 
W Polsce od wielu lat trwa dyskusja i polityczne przymiarki do zakupu nowych maszyn dla VIP-ów. Kilkakrotnie anulowano przetarg w wyniku wykrycia korupcji. Dopiero podczas rządów Jarosława Kaczyńskiego doszło do finalizacji i podjęcia ostatecznej decyzji wymiany samolotów rządowych. Decyzję tę podjęto pomimo niewybrednej nagonki antyrządowej w mediach i sprzeciwu polityków Platformy Obywatelskiej. Jednak Donald Tusk obejmując urząd premiera podjął decyzję o definitywnej rezygnacji z przetargu na samoloty dla VIP-ów. Tusk oświadczył wtedy, że zakup nowych maszyn jest niepotrzebny i że lepiej byłoby gdyby głowa państwa i rząd latali samolotami wydzierżawionymi, a reszta urzędników państwowych, samolotami rejsowymi. Chcąc pokazać jak bardzo przekonany jest do tej - z gruntu niesłusznej - decyzji, premier Tusk w 2008 roku skorzystał z samolotu rejsowego lecąc z oficjalną podróżą do Stanów Zjednoczonych. Wywołał tym konsternację amerykańskich służb specjalnych. Koszt jego propagandowej podróży był większy niż koszt przelotu samolotem służbowym. Otwartym pozostaje pytanie czy nowy sprzęt dla VIP-ów mógłby zapobiec katastrofie. Zakładając dokładnie te same warunki pogodowe i podjęte decyzje pilotów, można stwierdzić, że nowoczesny samolot, o doskonalszej konstrukcji i lepszym wyposażeniu w systemy nawigacyjne, zachowałby się bardziej elastycznie przy podchodzeniu do lądowania i umożliwiłby nawet dokonanie operacji touch-and-go, czyli ponownego wzniesienia się przy próbie nieudanego lądowania.
http://www.bibula.com/?p=20278 
Służby specjalne i PO przejmują władzę w Polsce, analiza. Oczywiście zakładając celowe działanie Rosjanie nie informowaliby o nim Polaków, najwyżej podjęli działania, aby niektórzy z polityków nie wsiedli do samolotu z prezydentem.
http://www.wykop.pl/artykul/347274/sluzby-specjalne-i-po-przemuja-wladze-w-polsce-analiza 
Jarosław Kaczyński miał lecieć Tupolewem razem z bratem. Szefa PiS zastąpił jednak Zbigniew Wassermann. Gdyby nie jego chora mama, zginąłby w sobotę tak jak Lech Kaczyński, pierwsza dama i kilkudziesięciu najważniejszych ludzi w państwie.
http://www.wprost.pl/ar/191957/Nosimy-po-Was-zalobe 
Eksperci ustalili, że taśma z zapisem parametrów lotów przemieściła się wewnątrz "czarnej skrzynki", "najprawdopodobniej z powodu wstrząsu" - poinformował komitet w komunikacie. Rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa jako jedyny z polskich prokuratorów uczestniczył w odsłuchiwaniu zapisów z czarnych skrzynek. Dlaczego mimo, że do Rosji pojechało 8 prokuratorów tylko jeden uczestniczył w tak kluczowym elemencie? Przy tej czynności powinno być przynajmniej kilku polskich prokuratorów.
http://fakty.interia.pl/raport/lech-kaczynski-nie-zyje/news/pierwsze-wyniki-badania-czarnych-skrzynek,1463092 
Rosyjski kontroler nie bardzo orientował się, w jakim systemie należy podawać wartości ciśnienia atmosferycznego na lotnisku w Smoleńsku. To kluczowa wartość, bo od niej zależą wskazania pokładowych wysokościomierzy. W Rosji używa się innego systemu określenia tej wartości, niż jest to przyjęte w międzynarodowym lotnictwie. Na świecie przyjmuje się, że ciśnienie jest podawane według QNH, czyli średniego ciśnienia na poziomie morza. Inaczej rzecz ujmując, ten standard nie uwzględnia wysokości terenu. Ustawiony według tej wartości wysokościomierz wskazuje na lotnisku nie zero, a pewną wysokość - taką, na jakiej jest położony teren nad poziomem morza. Natomiast w Rosji używa się systemu QFE, czyli podaje się ciśnienie uwzględniające wzniesienie terenu. Tak ustawiony wysokościomierz pokazuje na lotnisku zero. Załoga prezydenckiego samolotu lecąc z ciśnieniem mierzonym według QNH, mogła sądzić, że jest wyżej, niż była w rzeczywistości. W tym momencie ważna jest komunikacja między kontrolerem a załogą, bo obie strony muszą ustalić, jakimi systemami się posługują. A z tym w sobotę był właśnie kłopot. Pod warunkiem, że kontroler wie, co mówi (…) A z tego, co słyszałem, to tak za bardzo nie wiedział o niektórych rzeczach, bo tam go pytali od razu nasi, co tam byli, on pytał, co to jest. Ale to już niech komisja sobie ustala - mówi pułkownik Tomasz Pietrzak, były dowódca pułku, który woził polskich VIP-ów. Być może dlatego tak ważne było ponowne przesłuchanie rosyjskiego kontrolera, o co zwróciła się strona polska po katastrofie. Korespondencja z wieżą jest już zapewne znana ekspertom z komisji. O ile zachowały się instrumenty pokładowe, możliwe będzie sprawdzenie ustawień wysokościomierzy, czyli to, jaka wartość ciśnienia została na nim ustawiona. Pilot zdecydował się na lądowanie, schodząc jak najniżej i szukając przez okna dziury we mgle, próbował posadzić maszynę. Można założyć, że ustawił na odpowiednich przyrządach tzw. wysokość decyzyjną - bezpieczną wartość nad terenem. Miał schodzić do tej wysokości i jeśliby warunki na to pozwoliły, wylądowałby. To jednak było niemożliwe, jeśli nie porozumiano się co do systemów wartości ciśnienia. Samolot schodził coraz niżej, a do założonej wcześniej wysokości decyzyjnej - według przyrządów - było jeszcze daleko. To by jednak nie przesądzało czy podano fałszywe dane przypadkowo czy celowo.

http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/kaczynski-spekulacje-o-przyczynach 
Dla porównania rosyjski TU-204, który rozbił się w lesie pod Moskwą. Kadłub jest w dość dobrym stanie. Oczywiście znaczenie ma kąt uderzenia. Pracownik TVP słyszał 2 niezbyt głośne wybuchy, tak jakby były one w środku kadłuba przed uderzeniem w ziemię.
http://news.bbc.co.uk/2/hi/europe/8580179.stm 
Na myśl na katastrofie przypomina się upadek samolotu w którym zginął minister w rządzie Billa Clintona, Ronald Harmon Brown. Sprawa bardzo podejrzana - m.in. 3 telewizje poinformowały o wydobyciu czarnych skrzynek, a władze stwierdziły że to były przedmioty tylko wyglądające identycznie, fałszywie informowano o złej pogodzie, a jedyna ocalała z katastrofy tuż po uratowaniu złamała kark. Polityk, który zginął miał stanąć przed niezależnym prokuratorem i ostrzegł, że nie pójdzie do więzienia sam. http://en.wikipedia.org/wiki/Ron_Brown_%28U.S._politician%29 
http://whatreallyhappened.com/RANCHO/CRASH/BROWN/brown.html  
W wyemitowanym miesiąc temu "fałszywym" reportażu TV podano informację o śmierci Lecha Kaczyńskiego. Audycja, która miesiąc temu wywołała popłoch wśród Gruzinów, opowiadała o ataku Rosjan na Gruzję. W wyniku inwazji śmierć miał ponieść prezydent Gruzinów Micheil Saakaszwili. Co ciekawe - w filmie poinformowano też o wybuchu lecącego na pomoc Gruzji samolotu Lecha Kaczyńskiego. Zasugerowano, ze za zamachem na prezydenta RP stoją Rosjanie. Komentatorzy twierdzili wówczas, że za emisją programu, stylizowanego na prawdziwy reportaż z bieżących wydarzeń, odpowiedzialne są gruzińskie władze, pragnące na podstawie informacji wywiadowczych przestrzec przed imperialnymi planami Rosjan. http://niezalezna.pl/article/show/id/32899 
Dlaczego władze Rosji tak pospiesznie informują o błędzie jednego z najbardziej doświadczonych z polskich pilotów, od razu wszczynając śledztwo z odpowiedniego paragrafu? Jak to możliwe żeby samolot znajdujący się na wysokości zaledwie kilkunastu metrów tak doszczętnie się rozbił? Drzewostan w okolicy jest rzadki i z niewielkimi drzewkami. Co przyczyniło się aż do takiej skali katastrofy ? Niedawno w Holandii zdarzył się podobny wypadek i prawie wszyscy ocaleli.
http://www.globalnaswiadomosc.com/prezydentzginal.htm  
Od katastrofy prezydenckiego TU-154 minęło ledwie kilka dni, śledztwo w tej sprawie potrwa na pewno jeszcze wiele tygodni, może nawet miesięcy, a strona rosyjska już wykluczyła awarię maszyny. I twierdzi, że do katastrofy miała rzekomo przyczynić się lekkomyślność polskich pilotów i brak znajomości języka rosyjskiego, co utrudniało kontakty z wieżą kontroli lotów. Takie przesądzanie sprawy dziwi ekspertów. Ekspertów od wypadków lotniczych takie stanowisko zaskakuje, bo przecież aby wykluczyć awarię samolotu, trzeba najpierw przeprowadzić skrupulatne badania wraku. W przypadku katastrofy trzeba zebrać wszystkie kawałki samolotu i złożyć je w hangarze. Wtedy inżynierowie, technicy, specjaliści od budowy silników, aerodynamiki, konstrukcji samolotów, wytrzymałości materiałów muszą obejrzeć dokładnie wszystkie szczątki i wydać opinię na temat ewentualnych przyczyn katastrofy. Przecież piloci mogli nawet nie zdążyć poinformować wieży o kłopotach z samolotem, bo wszystko mogło wydarzyć się dosłownie w ciągu sekundy. Zresztą nie trzeba być ekspertem od lotnictwa, aby zauważyć, iż autorytatywne rozstrzyganie sprawy dotyczącej stanu technicznego tupolewa jest teraz zbyt wczesne.- Skoro my na polecenie prokuratury badaliśmy często przez wiele dni różne elementy silnika, zawieszenia, hamulce, instalacje elektryczne, aby poznać stan techniczny samochodu i czy nie to było przyczyną wypadku, to jak bez ekspertyzy można wydawać jednoznaczną opinię o stanie technicznym samolotu? - zastanawia się inżynier Stanisław Krupski, który był przez kilkadziesiąt lat rzeczoznawcą samochodowym i uczestniczył w badaniu wielu rozbitych aut, biorących udział w śmiertelnych wypadkach drogowych. - Przecież duży samolot pasażerski to o wiele bardziej skomplikowana maszyna niż nawet najnowocześniejszy samochód - dodaje. Kontrolerzy mieli mu podobno radzić, aby poleciał do Mińska lub Moskwy, gdzie można bezpiecznie lądować. Tymczasem jak podkreśla wielu pilotów, ich koledzy nie byli samobójcami i skoro decydowali się na lądowanie, to musieli stwierdzić, iż można lądować. Po pierwsze, mgła (o ile była) nie musiała być dużą przeszkodą, bo zawiera ona wiele prześwitów, przez które dobrze widać lotnisko. O tym, że warunki jednak pozwalały na posadzenie maszyny, świadczy przede wszystkim to, iż lotnisko nie zostało zamknięte. Gdyby podjęto decyzję o zamknięciu portu, żadna maszyna nie mogłaby tam lądować - także Tu-154 z prezydentem Kaczyńskim na pokładzie. Skoro - jak twierdzą Rosjanie - tuż przed przylotem polskiego samolotu nie zezwolono na lądowanie rosyjskiemu wojskowemu samolotowi transportowemu, to dlaczego nie zamknięto portu? Jednak jeden z kontrolerów lotu - Paweł Plusnin zapewnia, że radził załodze lot do innego miasta. Na pytanie, dlaczego pilot go nie posłuchał, odpowiedział: "To jego trzeba by zapytać". Trudno o przykład większej arogancji i braku taktu, w sytuacji gdy powszechnie wiadomo, iż wszyscy, także piloci, zginęli w katastrofie. Kuriozalne jest także twierdzenie, że polscy piloci nie znali rosyjskiego i dlatego mieli problemy z porozumieniem się z wieżą. Bo piloci rosyjski znali bardzo dobrze. Żaden z nich nie zostałby wysłany na lot do Smoleńska, gdyby nie posługiwał się biegle językiem rosyjskim. To nie jest zwykłe lotnisko cywilne, ale dawne wojskowe. Nie ma tu regularnych lotów i obsługa jest rosyjskojęzyczna. I za każdym razem, gdy jakiś polski samolot tam lądował, musiał nim kierować pilot znający język rosyjski. W dodatku 36. specjalny pułk lotniczy, który zawiaduje prezydencką flotą powietrzną, nie raz organizował loty do krajów za naszą wschodnią granicą, również do Smoleńska, i dla nikogo nie było zaskoczeniem, że z tamtejszą wieżą trzeba się porozumiewać po rosyjsku. Tym bardziej że ci piloci przylecieli kilka dni wcześniej Tu-154 do Smoleńska, gdy przywieźli delegację na czele z premierem Donaldem Tuskiem na uroczystości z udziałem premiera Rosji Władimira Putina. Ale rosyjska wersja katastrofy już przedostała się do zachodnich mediów. I być może o to Rosjanom chodziło, aby przekaz był taki, jak we włoskiej lewicowej gazecie "La Repubblica", który napisał, iż należy wyjaśnić, dlaczego "dwóch doświadczonych pilotów wykazało się tak małym profesjonalizmem, że chcieli wylądować w Smoleńsku za wszelką cenę". http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=tk&dat=20100413&id=tk05.txt 
Skrzydlata Polska 11/2008 Tomasz Hypki. Władzę objął rząd Donalda Tuska, ale Maciej Wnuk pozostał w MON. Trafił nawet do... rady nadzorczej AMW. Mógł więc dalej wpływać na procedurę zakupu samolotów dla VIP. I to mimo oczywistego zamieszania w wiele afer (poza sprawą samolotów, m.in. próba doprowadzenia do zerwania dostaw KTO Rosomak i spowodowanie niepotrzebnego zniszczenia kompletnie wyposażonego transportera o dużej wartości). Sytuacji nie zmieniło nawet pismo Transparency International Polska (TIP), z którego wynikało, że niezależni obserwatorzy przetargu na zakup samolotów dla VIP, powołani na podstawie porozumienia MON z tym stowarzyszeniem, nie są znani jego władzom, a faktycznie reprezentują znaną kancelarię prawną. TIP nie było nawet informowane o działaniach tych obserwatorów. Z pisma wynikało, że przynajmniej niektóre z tych osób zostały mianowane przez ministra obrony narodowej po rekomendacji... Macieja Wnuka. Z innej korespondencji wynika, że zajmujący się walką z korupcją urzędnik MON próbował wyeliminować z udziału w procedurach przetargowych co bardziej niezależnych ekspertów, choćby pod pretekstem konfliktu interesów związanego z pracą w... Urzędzie Lotnictwa Cywilnego. Wnuk pozostał, bo jego patron zmienił koalicję i resort, ale ma nadal ogromne wpływy w MON. Odeszli za to inni ludzie, którzy mogli przeprowadzić uczciwy przetarg na samoloty dla VIP. Przede wszystkim dr Jerzy Krawiec, sekretarz komisji przetargowej, który zaproponował obiektywne procedury uwzględniające koszty eksploatacji, z wykorzystaniem programów używanych przez wyspecjalizowane przedsiębiorstwa na całym świecie. Tacy niezależni specjaliści nie są potrzebni w kraju przypominającym pod wieloma względami republikę bananową.
Rosjanie mieli kilka motywów. Przy czym nie musieliby o tym wiedzieć obaj przywódcy. Miedwiediew do niedawna uważany za marionetkę, od 4 miesięcy wykazuje się coraz większą samodzielnością. Wywalenie bez konsultacji z Putinem 18 generałów milicji, całego zarządu więziennictwa i połowy szefostwa prokuratury - to było wypowiedzenie wojny. Po antyputinowskich demonstracjach w przeszło 100 miastach Rosji, początkowo nikt nie zwrócił uwagi, że były to miasta garnizonowe. Teraz się już mówi, że siłą wspierającą Miedwiediewa jest armia, która nie tylko dąży do pozbycia się kurateli kagebistów, ale też do przejęcia całości schedy po nich. Zatem mogłoby to być nie tylko wymierzone w Polskę, ale elementem wewnętrznej rozgrywki w Rosji, a w przypadku bezpardonowej walki ze sobą służb siłowych Rosji kontrola Miedwiediewa i Putina nad nimi może być niepełna.
Rosjanie mogą zyskać na śmierci Kaczyńskiego. Pretendował do roli lidera w regionie widzianym przez Rosjan jako ich naturalna strefa wpływów (Europa Środkowa); - był głównym polskim politykiem, który nie obawiał się wystąpić przeciw interesom Rosji (a w obronie interesu Polski) na forum UE, jak trzeba było, to drastycznie (np. blokując rozmowy UE-Rosja), wszedł w drogę Rosjanom w Gruzji (zwrócił uwagę Europy, a może i świata na to, co tam Rosjanie robili), a pewnie i na Ukrainie podczas pomarańczowej rewolucji. Ale oczywiście nie można wykluczyć wyeliminowania Prezesa NBP w celu wprowadzenia w Polsce waluty euro czy przejęcia akt Biura Bezpieczeństwa Narodowego przez ludzi na których Rosjanie mają wpływ poprzez WSI. Oczywiście te osoby nie byłyby informowane o bestialskim zamiarze, ale szantażowane już po katastrofie aby wypełniać wolę Rosjan. Na pokładzie samoloty był szef polskich wojsk, Generał Gągor. Za kilka miesięcy miał zostać szefem wojsk NATO. Polak na czele wojsk NATO? Czy jest większa zniewaga dla Rosjan? Na pokładzie był też szef wojsk specjalnych.
Dlaczego Rosjanie proponowali lądowanie w Moskwie lub Mińsku? Są bliżej lotniska wojskowe spełniające podobne kryteria jak przestarzale wyposażone lotnisko w Smoleńsku. Podając tak odległe lotniska Rosjanie mogli być pewni, że pilot podejmie przynajmniej jedną próbę wylądowania w Smoleńsku - pilot nie wiedział jak gęsta jest mgła, w przypadku bardzo gęstej o jakiej mówi się że nagle pojawiła się dziwnym trafem akurat tuż przed lądowaniem samolotu prezydenckiego Rosjanie powinni zamknąć lotnisko. Nie zrobili tego. Jeśli dodamy do tego możliwość zakłócenia lub wyłączenia urządzeń elektronicznych (w tym także celowego zafałszowania wskazań wysokościomierza na przykład o 50-100 metrów) to katastrofa była praktycznie pewna mimo przekonania pilota, że ryzyko jest minimalne - po prostu w razie nieudanego podejścia wiedział, że spokojnie przeleci nad pasem startowym i poleci na inne lotnisko, tak jak potężny Ił-62, który zrobił to samo przed samolotem prezydenckim.
Obecne przyjazne zachowanie władz Rosji nie wyklucza zamachu. Putin dopuszcza do dziś do mordowanie niewinnych kobiet i dzieci w Czeczenii, zaatakował Gruzję, Jesienią 1999 roku w Moskwie doszło do serii eksplozji w domach mieszkalnych. Potężny wybuch zniszczył też jeden z domów w Wołgodonsku. Zginęło ponad trzysta osób. O dokonanie zamachów władze oskarżyły czeczeńskich terrorystów. W rosyjskiej prasie pojawiły się informacje, iż ich sprawcami mogły być w rzeczywistości rosyjskie służby specjalne, które chciały dostarczyć Putinowi pretekstu do ostatecznego rozwiązania problemu Czeczenii. Znamy również z historii przypadek domniemanego zamachu przez władze, po którym osobę zabitą te same władze niezwykle uhonorowały. Siergiej Kirow w 1934 na XVII Zjeździe WKP(b) podczas głosowania władz partyjnych otrzymał więcej głosów niż Stalin. Podobno bardzo zazdrosnego o swoją pozycję Stalina zdenerwowało to, że przemówienie Kirowa podczas XVII Zjazdu WKP(b) poprzedziła 10-minutowa owacja (zamiast zwyczajowej 5-minutowej), która przysługiwała Stalinowi. Na zjeździe wybrany członkiem Biura Organizacyjnego i sekretarzem KC, ale 1 grudnia 1934 został zastrzelony przez bolszewika Leonida Nikołajewa. Wielu historyków uważa, że zabójstwo Kirowa było zlecone przez Stalina i zorganizowane przez NKWD. Zarzut uczestnictwa w spisku postawiono wielu dawnym działaczom podczas wielkiej czystki. Pochowany w murze Kremla, jego nazwiskiem nazwano liczne przedsiębiorstwa i miasta (Kirow  w Rosji, Kirowabad  w Azerbejdżanie, Kirowohrad  na Ukrainie). Jak powiedział Krzysztof Parulski naczelny prokurator wojskowy to Rosjanie prowadzą śledztwo i tylko informują Polaków o jego efektach - jeśli będą chcieli cokolwiek ukryć lub podmienić, pamiętając historię (mataczenie po wypadku okrętu atomowego Kursk, po zajęciu przez terrorystów szkoły w Biesłanie, a nawet doniesienia o organizowaniu przez Rosjan zamachów na wieżowce u siebie w kraju i zrzucanie winy na organizacje terrorystyczne) tylko człowiek bardzo naiwny może myśleć, że tego nie ukryją. I to nie tylko w przypadku zamachu, ale też gdyby było jakiekolwiek nieumyślne zaniedbania (na przykład błędne wskazania wysokości pilotowi czy złe oświetlenie pasa i jego okolicy). Dziwi pewność płk Zbigniewa Rzepy, że Rosjanie niczego przed nami nie ukrywają, o wszystkim nas informują. Zresztą to właśnie on jako jedyny był przy odsłuchiwaniu czarnych skrzynek. Dlaczego mimo, że do Rosji pojechało 8 prokuratorów tylko jeden uczestniczył w tak kluczowym elemencie? Przy tej czynności powinno być przynajmniej kilku polskich prokuratorów. Filip Stankiewicz

Gawronski-rafzen 2010-04-20 Od strony technicznej i bezpieczeństwa za przygotowanie tej misji przelotu Prezydenta i najważniejszych funkcjonariuszy III RP w dniu 10 kwietnia 2010 roku do Smoleńska a potem przejazdu do Katynia byli i są ODPOWIEDZIALNI następujący urzędnicy obecnej III RP:

1. gen. bryg. Marian JANICKI – Szef Biura Ochrony Rządu (BOR).

2. Jerzy Miller czyli DYLETANT w randze Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji.

3. Bogdan Klich, obecny Minister Obrony Narodowej. 4. Donald Tusk, obecny premier rządu tej III RP. Wcześniej, w latach 2001 – 2005 ten Marian Janicki był Zastępca Szefa Biura Ochrony Rządu od spraw Logistyki BOR. Cała logistyka misji Prezydenta III RP gdzie kolwiek by się przemieszczał załatwiając interesy na rzecz Państwa Polskiego, a zwłaszcza do krajów NIE przyjaznych Polsce jak do Rosji, tak podroż MUSI być odpowiednio przygotowana przez szefostwo BOR i inne służby za co płaci im polski podatnik. Kompetencja pilota rządowego samolotu jest wykonanie lotu zgodnie ze wszystkimi procedurami latania, lecz samo przygotowanie tego lotu pod względem CAŁOSCIOWEGO bezpieczeństwa Prezydenta w tej misji konkretnie do Katynia w dniu 10 kwietnia 2010 roku na ziemi oraz w powietrzu było świętym OBOWIAZKIEM szefa BOR gen. bryg. Mariana JANICKIEGO. Nawet ELEMENTARNE, najbardziej podstawowe wymogi oraz PROCEDURY zapewnienia bezpieczeństwa przelotu tego samolotu Prezydenta do Smoleńska NIE zostały spełnione !!! ODPOWIEDZIALNY szef Biura Ochrony Rządu gen. bryg. Marian JANICKI dokładnie, doskonale wiedział, że w tej misji tez będą uczestniczyć NAJWAZNIEJSI dowódcy Wojska Polskiego, to tym bardziej gen. Janicki powinien nadać statut tej misji szczególnie ważnej od strony bezpieczeństwa aby na 100% zabezpieczyć BEZPECZENSTWO Prezydenta, ale też generałów NATO będących na pokładzie tej misji Tu-154 do Smoleńska i Katynia. Na przykład w ramach tej procedury zabezpieczenia bezpieczeństwa Prezydenckiego samolotu, powinien polecieć CO NAJMNIEJ jeden samolot o 24 godziny wcześniej z odpowiednimi wykwalifikowanymi funkcjonariuszami BOR co powinno było być zawczasu uzgodnione z władzami Rosji. Następnie lub w ostateczności KONIECZNIE kilka godzin wcześniej powinien polecieć inny „szpicowy samolot” BOR-u, z POLSKIMI agentami fachowcami BOR w celu merytorycznego ustalenia w ostatniej chwili czy ze względów pogodowo-atmosferycznych oraz technicznego wyposażenia, sprawności działania lotniska w godzinach planowanego lądowania Prezydenckiego samolotu w Smoleńsku definitywnie i ostatecznie OCENIC bezpieczeństwo lądowania tego Prezydenckiego samolotu w Smoleńsku czy tez wcześniejszemu określeniu ZAPASOWEGO lotniska uzgodnionego z Rosja co ostatecznie powinno decydować przez BOR o ostatecznym lądowaniu Prezydenckiego samolotu czy tez nie lądowaniu na tym lotnisku w Smoleńsku lub innym zapasowym. Gdy prezydent USA leci z misja do kraju niezbyt przyjaznego do USA to 3 dni lub wcześniej do tego kraju leci transportowy samolot US Force, na którego pokładzie są samochody, własna karetka pogotowia, na pokładzie tego samolotu jest tez sala operacyjna …itd a ponadto tez specjaliści z biura ochrony rządu USA, którzy sprawdzają stan techniczny lotniska pod każdym względem wraz grupa tajniaków, którzy obstawiają lotnisko przed przylotem prezydenta co jest wcześniej uzgadniane z krajem odwiedzin. Kazdy wyjazd prezydenta USA poza USA jest przygotowywany przez cały sztab specjalistów, którego obrady można obejrzeć na filmach DVD znajdujących sie w sprzedaży dla zwykłych przeciętnych ludzi w sklepach z DVD. Na ogół do krajów „mniej bezpiecznych” lub niezbyt przyjaznych dla USA procedury misji prezydenta są przygotowywane z jeszcze większą troska zabezpieczenia Prezydenta , wiceprezydenta czy sekretarza stanu USA, wtedy gdy z misja ma polecieć Prezydent to wtedy leca DWA samoloty Air Force One, tak aby jacyś terroryści nie wiedzieli w KTORYM konkretnie samolocie jest prezydent USA. Ten drugi Air Force One w ostatniej chwili ląduje na lotnisku najbliżej oddalonym od docelowego na którym ląduje Prezydent i jest zabezpieczeniem w jakiś nie przewidzianych sytuacjach. Ponadto teoretycznie ten pierwszy Air Force One jest na 200% sprawny, ale zawsze jest obawa ze może być zaatakowany przez jakiś terrorystów wiec ZAWSZE jest zabezpieczany DRUGIM identycznym egzemplarzem Air Force One, który jest w gestii vice-prezydenta USA, Sekretarza Stanu (premiera) lub dla celów użycia nadzwyczajnego, gdy nawalił ten pierwszy podstawowy Air Force One. Te podstawowe PROCEDUR, Śródków zabezpieczenia bezpieczeństwa prezydenta USA w czasie jego misji w samym USA i poza USA dosyć obrazowo pokazuje dokumentalno-historyczny film pt. :

„Secret Access: Air Force One DVD” który można kupić za jedyne $20, link tutaj: http://shop.history.com/detail.php?p=71434&v=history&ecid=PRF-2100982&pa=PRF-2100982

Na pewno ten polski BOR posiada podobne procedury dla zabezpieczenia bezpieczeństwa podroży Prezydenta, o których jest mowa w powyższym dokumentalno-historycznym filmie skierowanym dla przeciętnego widza. Pomijając samego pilota widać jak na dłoni, ze inne służby BOR kompletnie jakby CELOWO zignorowały ta konkretna misje Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Dowódców poszczególnych rodzajów broni Wojska Polskiego. Na półkach księgarskich w USA jest pond to cały szereg innych filmów dokumentalno-historycznych na temat tego jak zabezpiecza się bezpieczeństwo podróży zagranicznych najważniejszych urzędników administracji amerykańskiej. Polecam te filmy sobie kupić i obejrzeć w celu zorientowania sie do jakiego stopnia był i jest opieszały obecny szef BOR-u gen. bryg. Marian JANICKI: National Geographic: On Board Air Force One (2009) Cena: $18 http://www.amazon.com/National-Geographic-Board-Air-Force/dp/B001O2UTU4/ref=sr_1_3?ie=UTF8&s=dvd&qid=1271743360&sr=1-3 Air Force One: A History (Modern Marvels) [DVD] (1997) http://www.amazon.com/Air-Force-One-History-Marvels/dp/B000XZOJRC/ref=sr_1_11?ie=UTF8&s=dvd&qid=1271743360&sr=1-11 Air Force One, Flight II – The Planes and the Presidents (1991) http://www.amazon.com/Air-Force-One-Flight-Presidents/dp/B00005T30T/ref=sr_1_12?ie=UTF8&s=dvd&qid=1271743360&sr=1-12

O tych sprawach zabezpieczeń prezydenta USA i jego bezpieczeństwa był i jest bardzo dokładnie zorientowany obecny szef BOR-u, M. Janicki, gdyż to on brał udział w procedurach przygotowania DWOCH misji Georga W. Busha do Polski, gdy był szefem LOGISTYKI w BOR od 2001 roku do 2007 roku, a następnie został najważniejszym szefem BOR. Obecnie szef Biura Ochrony Rządu gen. bryg. Marian Janicki powinien być pilnie ARESZTOWANY, aby uniemożliwić jemu zacieranie śladów swoich zaniedbań , które doprowadziły do śmierci Prezydenta III RP oraz pozostałych osób, które zginęły w tej katastrofie. Ponadto Jerzy Miller, obecny Minister Spraw Wewnętrznych oraz sam Donald Tusk jako premier powinni być ARESZTOWANI, gdyż oni NIEZAPRZECZALNIE są WSPÓŁWINNYMI, którzy swoimi BARDZO POWAZNYMI ZANIUEDBANIAMI na swoich stanowiskach doprowadzili do tej katastrofy w Smoleńsku, ale także doprowadziło do OSMIESZENIA Państwa Polskiego na arenie międzynarodowej. Wcale nie należy się zdziwić, a nawet domagać aby przedstawiciele Polskich Sil Zbrojnych ARESZTOWANIA Donalda Tuska, Jerzego Millera, Mariana Janickiego pod zarzutem przyczynienia sie do katastrofy prezydenckiego samolotu Tu-154 w której zginęli Prezydent III RP , najważniejsi oficerowie Wojska Polskiego oraz najważniejsi urzędnicy administracji państwowej czyli razem 96 osób. Ponadto należy obciążyć odpowiedzialnością za ta tragedie Bogdana Klicha obecnego Ministra Obrony Narodowej, który współpracuje z BOR + SKW. Ta tragiczna katastrofa w dniu 10 kwietnia 2010 roku nosi znamiona celowego ZAMACHU na Prezydenta III RP, gdyż w styczniu 2006 roku Donald Tusk ODGRAZAL sie Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, ze w przyszłości „doprowadzi do takiego kryzysu politycznego Polsce jakiego jeszcze Polska nie widziała” (powołany rząd Tuska po wyborach 2007 roku próbował ośmieszyć pozycje Prezydenta III RP nie ustanawiając finansowego budżetu Państwa w KONSTYTUCYJNYM terminie, wiec Prezydent ustawowo zagroził ustawowym rozwiązaniem tego Sejm z ogłoszeniem nowych wybory do Sejmu, który by wyłonił nowych posłów a potem Nowy rząd ZDOLNY do ustalenia najważniejszej sprawy- budżetu Państwa – Wtedy to Tusk groził L. Kaczyńskiemu że jego OBALI i zrobi taka “zadymę” w Polsce ze Prezydent sie nie połapie z rozumem – tak twierdził publicznie Tusk w styczniu 2008 roku. I wygląda na to ze D. Tusk razem z jego przestępczą antypolska, proniemiecka mafia o nazwie „platforma obywatelska” właśnie doprowadzili do takiego kryzysu politycznego doprowadzając do ZAMORDOWANIA Prezydenta III RP. Donald Tusk nie wiadomo dlaczego nie został do dzisiaj rozliczony z tych werbalnych kryminalnych GROZB pod adresem Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Piszesz bzdury o których nie masz pojęcia !nie wiem tylko co jest twoim celem głupota czy okrucieństwo ? myślę ze jednak głupota, Radiolatarnia ośle to nie to samo co ILS /interlanding system/ a taki był dodatkowo używany w dniu 7/04 , Radiolatarnia jest wyłącznie systemem pokazującym namiar na lotnisko, nie pokazującym danych o wysokości czy położeniu pasa startowego ! Zanim coś napiszesz poczytaj trochę to nie boli , Piloci Tu 154 nie musieli zwracać uwagę na ten system wiedząc ze lotnisko w Smoleńsku nie jest wyposażone w podobne systemy , Pozostał im wyłącznie tylko system pokładowy i najstarszy przyrząd nawigacyjny ludzkości jakim jest oko i ucho. Upierasz sie z pożałowania godnym uporem na temat wybuchu bomby , w takim razie dlaczego kadłub samolotu jest zmiażdżony , z oderwanymi skrzydłami i bez żadnych osmaleń i rozerwań ??, dlaczego w razie wybuchu bomby skrzydła ze zbiornikami paliwa gdzie musiało być kilka ton paliwa zostały w większym kawałku , a zbiorniki niemal nienaruszone?? nie powiesz pajacu że bomba działała tylko na kadłub bo zbiorniki paliwa są żaroodporne?? Twój koronny dowód to film , Wyjaśniono to juz tysiąckrotnie , Samolot zgubił skrzydła wcześniej /google-earth/ szczątki kadłuba "poleciały" dalej wszyscy biegli w stronę pożaru - w skrzydłach znajdują się ignorancie zbiorniki paliwa i to sie zapaliło, to było miejsce gaszenia pożaru i miejsce główne akcji , tam też pobiegł ambasador polski , nie widział zwłok , gdyż te były kilkadziesiąt metrów dalej, wasze teorie poruszających sie ludziach machających rekami można obalić w prosty sposób przykład? - proszę bardzo - Rzekoma postać która wylania sie zza drzewa, wystarczy zatrzymać w tej sekundzie film i widać wyraźnie że jest to dalszy fragment leżące obok skrzydła , ruch to tylko przesuniecie kamerzysty względem drzewa, Tam nie ma zabitych bo ci znajdowali się dużo dalej w resztkach kadłuba, Zobacz sobie znawco od siedmiu boleści, gdzie są koła samolotu! jak są skierowane - w górę niemal nienaruszone i czyste, uważasz plotkarzu, ze gdyby samolot uderzył nieodwrócony to koła przetrwały by nienaruszone i pewnie ruscy je dodatkowo zaraz umyli, Strzały?? to mogło być cokolwiek na pewni jednak nie były to strzały do rannych - ich tam nie było ! Na temat międzynarodowej komisji – nie chcę mi się juz pisać ... poczytaj wcześniej. Wreszcie powiedz mi kretynie dlaczego rodziny nie zgłaszają żadnych pretensji i zastrzeżeń po rozpoznaniu zwłok. Uważasz że zostali przekupieni?? Informacja o p. Baterze to twój wymysł - prawda ?? względnie wymysł p. Batera informacje o rożnej ilości zabitych i rzekomych uratowanych to zwyczajna paplanina dziennikarzy którzy chcą być pierwsi i powielają zasłyszane info jakie swoje - norma w takiej sytuacji, Dlatego zamilcz IDIOTO, przestań robić ludziom papkę z mózgu , idź spać rano weź aspirynę napij sie piwa i wyłącz komputer a jak będziesz wyspany to zadaj sobie kretynie pytanie - PO CO RUSKIE MIELI ZABIJAC, Kaczyńskiego który był zwykłym krzykaczem i awanturnikiem?? i nikt nie brał go poważnie?? dowód?? - proszę bardzo - Ile było delegacji na pogrzebie?? Czy może szacunkiem wykazał sie MR Obama grając w golfa ??

28 kwietnia 2010 "Wyrządzać krzywdy, to rzecz gorsza niż je znosić".. (Sokrates). Czego to ludzie w socjalizmie nie wymyślą, żeby odebrać człowiekowi wolność? I w takiej wolnej kiedyś Ameryce,  do której  tłumnie wyjeżdżano z Europy, gdzie okiem nie sięgnąć- socjalizm..(!!!) A wszystko tak naprawdę zaczęło się od tzw. Nowego Ładu podczas rządów prezydenta Delano  Roosvelta, który zsocjalizował Amerykę na wskroś.. Rozwinął na skalę niespotykaną ingerencję państwa w gospodarkę… A w innych sprawach? Na przykład w Pensylwanii zabronione jest śpiewanie w wannie(???), w Minnesocie nielegalne jest spanie nago w hotelach, w Indianie prześcieradła hotelowe muszą mieć dokładnie 99 cali długości i 81 cali szerokości, w New Jersey zabronione jest siorbanie podczas jedzenia zupy, w Arizonie( w Tuscon)- kobietom nie wolno nosić majtek(???), w  Wirginii, kury nie mogą składać jajek pomiędzy godziną 20.00, a 4. 00.(???), a  także w Pensylwanii, mężczyźnie  nie wolno nabyć alkoholu, zanim nie przedstawi sprzedawcy zgody podpisanej przez żonę(???) W Las Vegas wykroczeniem jest zgubienie protezy zębowej, a w  Alabamie nie wolno w niedzielę grać w domino. Nie wspominając już o Karolinie Północnej( Asheville), gdzie nie wolno kichać na ulicy..(???) Można jeszcze pokichać sobie w domu.. Ale jak długo? Z kolei dba się o zwierzęta i wprowadzono  w Indianie  prawo na mocy którego małpom nie wolno palić papierosów, a w Newadzie legalne jest powieszenie kogoś, kto zastrzelił ci psa na terenie twojej posiadłości(???). Tych bzdur jest wiele, oczywiście znacznie więcej jest ich w socjalistycznej Europie, w której żyjemy my- a szczególnie w Unii Europejskiej, do której przyłączyły nas nasze „ elity”.. Wkrótce aktualny będzie dowcip, jak to unijne służby specjalne ogłosiły konkurs na najlepszy dowcip o Unii Europejskiej. Nagrody to: I- 5 lat więzienia, II- cztery lata, III- 3 lata. Przyznanych będzie również kilka nagród pocieszenia- od roku do sześciu miesięcy więzienia.Bo dowcip o ZSRR, głosi, że Kanał Białomorski budowali wszyscy opowiadacze dowcipów  o ZSRR. Pierwszym skazanym za opowiadanie dowcipów o Związku Socjalistycznych Republik Europejskich będzie z pewnością pan Nigel Farage, szef Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, młot na pana profesora Jerzego Buzka, przewodniczącego Parlamentu Europejskiego.. Pan profesor  ukarał go- za jego wystąpienie-  w Parlamencie Europejskim po wybraniu na prezydenta Unii Europejskiej( każde państwo musi mieć swojego prezydenta!), pana Hermana Van Rompuyu, gdy powiedział o nim:” Nie chcę być niegrzeczny, ale wie pan, naprawdę ma pan charyzmę mokrej szmaty i wygląd szarego urzędnika bankowego”(????). To było mniej więcej w czasie, gdy Unia Europejska zezwoliła drobnym producentom wina na dodawanie cukru do materiału fermentacyjnego, jeśli jest to niezbędne-uwaga!- by utrzymali się na rynku.(???) Wtedy siarę mogą produkować.. I mniej więcej wtedy, gdy Komisja Europejska( nasz nowy rząd!), wpisała   na listę produktów chronionych- miód wrzosowy z Borów Dolnośląskich.(???). Jak oni będą sprawdzać dolnośląskość i borowskość miodu wrzosowego.? Doprawdy nie wiem.. Ale urzędnicy z pewnością wiedzą. jak to zrobić i panować nad całością- jak to mają w zwyczaju w biurokratycznym socjalizmie.. W którym przyszło nam żyć: pośród certyfikatów, zezwoleń, pozwoleń i kontroli.. A propos kontroli: właśnie olsztyński Sanepid, rozpoczął egzekwowanie swoiście pojętych zasad higieny w zakładach fryzjerskich: nakazuje używanie papierowych chusteczek zamiast pędzla do czyszczenia po strzyżeniu, podawanie klientom kawy czy herbaty w jednorazowych kubeczkach, stosowanie wyłącznie papierowych ręczników do wycierania głów i wylewanie wody po umyciu podłogi w zakładzie do specjalnego odpływu, a nie do muszli klozetowej(???). Za nieprzestrzeganie wymyślonych przez socjalistów europejskich i przetransmitowanych do Polski przepisów- grozi mandat – 500 złotych(!!). Na razie 500, ale w miarę rozwoju socjalizmu, gdy zaostrzać się będzie walka klasowa, jak twierdził nieoceniony teoretyk socjalizmu – Józef Stalin - mandaty będą rosły, żeby bardziej zdyscyplinować właścicieli zakładów fryzjerskich, żeby sobie nie pozwalali na zbyt wiele.. Na razie wybudują sobie specjalne odpływy, żeby móc wylewać do nich wodę po umyciu podłogi, euro- ścierką,  na którą nieopatrznie powołał  się pan Nigel Farage, szef Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa Zakłady fryzjerskie w Olsztynie zużyją więcej papierowych chusteczek, a mniej pędzli do czyszczenia po strzyżeniu.. Stracą producenci pędzli do czyszczenia po strzyżeniu, a zyskają producenci papierowych ręczników...

Ciekawe, jak producenci  papierowych ręczników, załatwili sobie wymiksowanie z branży fryzjerskiej producentów pędzli do czyszczenia po strzyżeniu,  którzy teraz zbankrutują, że tak powiem administracyjnie. ?Bo urzędnicy tak zechcieli, w ramach oczywiście wolnego rynku pędzli do czyszczenia po strzyżeniu. I ustalania , że jedynie w zakładach fryzjerskich można się posługiwać chusteczkami papierowymi, a nie pędzlami do czyszczenia po strzyżeniu.. No i zaistniał problem producentów jednorazowych kubeczków, którzy teraz zarobią, a stracą producenci tradycyjnych szklanek i kubków, nie nazwanych jeszcze euro- szklankami – euro-kubkami.. Co innego jednorazowy kubek, a co innego wielorazowa szklanka.. Bo można byłoby pozostać przy jednorazowych szklankach.. Bo kiedyś szklanki się po prostu myło i używało wielokrotnie.. Ale w socjalizmie, chodzi o to, żeby bohatersko pokonywać przeszkody nieznane w innych ustrojach.. A znane w socjalizmie! Przy  wprowadzeniu jednorazowych szklanek, można byłoby podratować huty, a tak ratuje się producentów jednorazowych kubków, ale niszczy lasy.. A co z producentami świec? Bo jak zabraknie światła, wobec dekapitalizacji elektrowni..? Bo właściciel zakładu fryzjerskiego nie może samodzielnie zadecydować, czego będzie używał w „ swoim” zakładzie.. Muszą za niego zadecydować urzędnicy, gwałcąc prywatną własność, która już prawie nie istnieje de facto, bo de iure – rządzą nią urzędnicy. Pozostawiając właścicielowi pusty tytuł do własności.. No i permanentnie niezapłacone podatki.. Na marnotrawstwo biurokratyczne, które  szerzy się wokół nas z prędkością światła… No właśnie a co ze światłem w prywatnych zakładach fryzjerskich? Też coś z tym trzeba zrobić, żeby światło nie wymknęło się urzędowym regulacjom.. A Goethe krzyczał:” Więcej światła”! Ale wtedy nie było problemu globalnego ocieplenia i nadwyżki dwutlenku węgla w atmosferze.. Choć atmosfera była inna! Normalna! Dzisiaj nawet w USA , w Kalifornii( Burlingame) wprowadzono zakaz chodzenia w butach na obcasie.. Kto by pomyślał! Że tak szybko socjalizm zapanuje nad światem… Kiedyś wolnym z wolnymi ludźmi… A dzisiaj? WJR

Zakłamane słowo repatriacja Repatriacja w odniesieniu do polskich Kresowian to słowo zakłamane. Bo to nie był powrót do ojczyzny, to było wypędzenie.

1. Prawie niezauważona przemknęła przez media wiadomość, że obywatele przedwojennej Rzeczypospolitej, którzy pozostali na Kresach, nie mają prawa do obywatelstwa polskiego. Sąd administracyjny potwierdził, że ich roszczenia o uznanie obywatelstwa są niesłuszne, bo obywatelstwa tego skutecznie pozbawiły ich umowy zawarte przez władze PRL z władzami ZSRR.

2. Polacy żyjący dziś na Litwie, Białorusi i Ukrainie protestują, gdy mówi się na nich Polonia. Zauważają słusznie, że Polonię stanowią ci, którzy z Polski wyjechali, a oni z Polski nie wyjechali nigdy. To Polska od nich wyjechała. W każdym razie wyjechało od nich państwo polskie. Nie dość, ze wyjechało, to jeszcze się ich wyrzekło.

3. Jest mi za to wstyd. Jest mi wstyd, że nie potrafiliśmy załatwić tej sprawy, póki jeszcze żyją  na Kresach przedwojenni obywatele Rzeczypospolitej. Jest mi wstyd, że odwróciliśmy się od rodaków, którzy zostali na ojczystej ziemi, których nie oderwały od tej ziemi deportacje, zsyłki i cały sowiecki terror, którzy przetrwali Stalina i Hitlera, którzy przetrwali okrutne rzezie na Wołyniu i Podolu. I tych najprawdziwszych Polaków, tych herosów polskości, uważamy dziś za cudzoziemców. Hańba i wstyd! Niezałatwienie tej sprawy odbiera nam moralne prawo do obchodów rocznicy agresji 17 września, bo zachowujemy się tak, tak jakbyśmy uznawali skutki tej agresji.

4. Niemcy hurtem uznali za swoich obywateli wszystkich, którzy urodzili się w granicach Rzeszy z 1937 roku (a także ich potomków). Kto się urodził przed wojną w Olsztynie czy Wrocławiu, ten w myśl prawa niemieckiego jest obywatelem niemieckim, choćby nie potrafił dziś powiedzieć „Guten morgen”. Dlaczego my nie postąpiliśmy podobnie?

5. Skoro o Niemcach mowa - Niemcy swoich powojennych przesiedleńców od razu nazwali „wypędzonymi”. Żadni repatrianci, lecz po prostu wypędzeni. Wypędzeni z Wrocławia, Gliwic, Opola. Erika Steinbach została „wypędzona” bodajże z Rumii, która przed wojną była miastem polskim. I nikt nie protestuje wobec tego określenia – wypędzenie. My naszych powojennych przesiedleńców nazwaliśmy repatriantami, czyli powracającymi do ojczyzny. To jest takie ciepłe, optymistyczne określenie – powrócili do ojczyzny... Na przykład mieszkańcy Lwowa powrócili do swojej odwiecznej ojczyzny we Wrocławiu, Wilniucy powrócili do ojczyzny w Olsztynie. Repatriacja w odniesieniu do polskich Kresowian to słowo zakłamane. Bo to nie był powrót do ojczyzny, to było wypędzenie.

6. Odpowiednie dać rzeczy słowo … Niemcy dali odpowiednie – wypędzeni – i wszystko jasne. Przesiedlonym Niemcom stała się krzywda, bo ich wypędzono z ojczyzny. A nasi przesiedleńcy powinni być szczęśliwi. Oni przecież do ojczyzny powrócili... Jest taka scena w „Czterech pancernych i psie”, gdy żołnierze kościuszkowcy, w większości przecież Kresowiacy, cieszą się, bo przekroczyli Bug i znaleźli się w Polsce. Ten propagandowy fałsz trwa do dziś.

7. Nie cofniemy czasu i niewiele da się w tej sprawie zrobić. Ale jakieś gesty wobec tych, którzy zostali na Kresach powinny być podjęte, przedwojenne prawa obywatelskie Polakom z Kresów powinny być ustawowo przywrócone. I może też powinniśmy w Europie zacząć mówić o naszych wypędzonych. Prawdziwych wypędzonych, którzy na NSDAP nie głosowali, którzy „Heil Hitler” nie krzyczeli, a jednak zostali wypędzeni ze swoich domów w wyniku wojny, której byliśmy ofiarami i w której podobno zwyciężyliśmy. Nawet mamy w Moskwie maszerować ku czci tego zwycięstwa. Janusz Wojciechowski

Na tropach przyczyn katastrofy w Smoleńsku Kilka dni temu TalkFM w artykule “Prezydencki samolot przed pasem startowym leciał 50 metrów za nisko?” z 24.04.2010 podjął problem zdumiewająco niskiej wysokości, na jakiej znalazł się prezydencki TU-154M w odległości 1,1 km przed pasem startowym. W publikacji tej, odwołując się do dokumentacji Lotniska Smoleńsk Północny, opublikowanej w tym samym dniu przez TVN24.pl (Kilometr przed pasem, byli 50 metrów za nisko?, 24.04.2010) stwierdza się, iż Tupolew przy tej odległości od lotniska powinien mieć wysokość 70 m.: “Prezydencka maszyna znajdowała się jednak około 50 metrów niżej, zaledwie kilkanaście metrów nad ziemią – twierdzi TVN24.” Artykuł TVN24 wyjaśnia, że “Jak wynika z wykresu zawartego w karcie podejścia samolot TU 154 M powinien znajdować się: w odległości 10,41 km na wysokości 500 metrów, w odległości 6,10 km powinni być na wysokości 300 metrów, w odległości 1,1 km – 70 metrów.” “Jest to oczywiście wysokość minimalna, w rzeczywistości samolot powinien znajdować się na wysokości pomiędzy 80 a 120 metrów, a w przypadku Tu-154 wysokość ta powinna wynosić 120 m.”

W tym miejscu należy zwrócić uwagę na fakt, iż liczba 70 m, jaka istotnie występuje we wspomnianym schemacie lotniska Smoleńsk Północny, winna być brana pod uwagę jedynie w ograniczonym stopniu, bowiem instrukcja ta może odnosić się do samolotów o prędkości lądowania większej od 300 km/godz., np. maszyny bojowej typu MIG. Tymczasem dla TU-154 prędkość lądowania określa się jako o 20 km/godz. większą od prędkości minimalnej wynoszącej ok. 240 km/godz., co daje prędkość podczas lądowania przynajmniej 260 km/godz. Także z powodu większej prędkości minimalnej większej od 300 km/godz druga radiolatarnia oddalona jest o 6,1 km od lotniska, podczas gdy dla obsługi wolniejszych aparatów wykorzystywana była radiolatarnia znajdująca się w odległości 3,6 km od lotniska. Dla pełnego obrazu przypomnijmy, że bezpośrednio po katastrofie gen. Aleksander Aloszyn, zastępca szefa sztabu wojsk lotniczych Federacji Rosyjskiej przyznał, że do 2000 m przed pasem startowym załoga polskiego samolotu postępowała jeszcze w całkowitej zgodzie z poleceniami rosyjskiego dyspozytora lotów. Wysokość samolotu przy tej odległości miała wynosić 100 m. Z kolei Aleksander Nieradko, szef rosyjskiego cywilnego transportu lotniczego stwierdził, że w odległości 1,200 m samolot powinien znajdować się na wysokości 80 m. Trzeba w tym miejscu odnotować jeszcze jedną, naszym zdaniem dość istotną opinię, pochodzącą od rosyjskiego żołnierza w mundurze polowym. W informacji filmowej załączonej do artykułu TVN24 “Tragedia w Smoleńsku“, TVN FAKTY, w 3-ej minucie Rosjanin ten mówi: “Widzicie, tam jest najbliższa stacja naprowadzająca. On powinien według instrukcji przelecieć nad nią na wysokości 80 m. A według tego, co widać na drzewach, przeleciał nie więcej, niż dwóch metrów. To naruszenie instrukcji lądowania”. Spróbujmy zestawić powyższe dane, posługując się wykresem “Standardowa i “specjalna” procedura podejścia TU-154 do lądowania”, jaki został omówiony na naszym blogu w dniu 18.04.2010. Jakie były rzeczywiste przyczyny katastrofy TU-154M w Smoleńsku? (3). Wykres z poprzedniego tygodnia został zmodyfikowany w dwojaki sposób. Po pierwsze -naniesiona została rzeźba terenu, jak się okazało, dość zróżnicowana. Po wtóre – uwzględnione zostały na nim dane dotyczące rosyjskich radarowych urządzeń naprowadzania II kategorii. Określają one maksymalną dopuszczalną odchyłkę kąta podchodzenia do lądowania na +/- 0,4 stopnia w płaszczyźnie pionowej, w płaszczyźnie poziomej zaś +/- 7,5 m w stosunku do osi pasa startowego. Uwzględniając tę maksymalną odchyłkę w pionie w stosunku do prostej odpowiadającej linii schodzenia do lądowania pod kątem 3 stopni otrzymujemy linie graniczne o kątach 3,4 st. oraz 2,6 st. a pomiędzy nimi zostało zakreślone pole dopuszczalnych odchyłek, w jakim musi się zmieścić samolot, aby mógł wylądować w określonym punkcie pasa startowego. W tym przypadku jest to 500-600 m licząc od progu pasa (pole zakreskowane). Dodajmy przy tym, iż podobnymi, choć niekoniecznie identycznymi wartościami granicznymi winien kierować się dyspozytor lotów, przekazując załodze drogą radiową swoje polecenia dotyczące korekcji położenia samolotu względem wzorcowej linii schodzenia do lądowania. Korekcje te są zazwyczaj podawane z dokładnością do 1 m. Z całą pewnością nie ma tam miejsca na odchyłki idące w dziesiątki metrów. Z zestawienia zebranych przez nas danych liczbowych na wykresie wynika, iż po pierwsze – dane te potwierdzają w zasadzie przebieg linii prostej o nachyleniu 3 stopnie do poziomu (kolor zielony), przypomnijmy – uzyskanej doświadczalnie na podstawie analizy filmu “TU-154 Landing”. Równocześnie – po drugie – z powyższego wykresu wynika dość jednoznacznie, iż linia prosta, wykreślona na podstawie wielkości ogłoszonych przez rosyjskiego szefa sztabu wojsk lotniczych Aleksandra Aloszyna (100 m przy 2000 m) oraz szefa cywilnego transportu lotniczego Federacji Rosyjskiej (60 m przy odległości 1200 m) jest ewidentnie obniżona w stosunku do dolnej linii granicznej o 18-20 m. Innymi słowy, zarówno zastępca szefa sztabu rosyjskich lotniczych sił zbrojnych, jak też kierownik rosyjskiego cywilnego transportu lotniczego podając takie a nie inne dane, obwieszczają całemu światu, iż przy lądowaniu polskiego prezydenckiego samolotu na lotnisku Smoleńsk Północny złamana została w biały, choć zamglony dzień “instrukcja” lądowania, a dokładniej elementarne państwowe i międzynarodowe zasady ruchu lotniczego ICAO. I to nie przez polską załogę TU-154, ale przez grupę kierowania lotami. Sytuacja okazuje się jednak znacznie bardziej skomplikowana. Bo oto przyjęcie z dobrą wiarą owych podanych, danych w dniu katastrofy przez stronę rosyjską prowadzi do nader kuriozalnej krzywej lotu TU-154. Sugeruje ona raczej swoim kształtem, że nie mamy tutaj do czynienia z rejsem pasażerskim ciężkiego 130-osobowego samolotu pasażerskiego o masie 100 ton, z prezydentem RP i blisko stu innymi ważnymi osobistości w polskim państwie na pokładzie, ale raczej z czymś w rodzaju popisów akrobatyki lotniczej, w wyniku której pasażerowie odczuwaliby przeciążenia rzędu 5G. Co więcej, z przebiegu krzywej wynika, iż rosyjski dyspozytor lotów nie mógłby z dobrą wolą nakazywać polskiej załodze przejście do lotu poziomego w momencie, kiedy zauważył, że w odległości 1500 m od lotniska samolot zwiększył szybkość pionową. Nie mógł tego uczynić, bowiem w odległości 1500 samolot byłby już poniżej linii horyzontu radaru, inaczej mówiąc – całkowicie zniknął już wówczas z ekranów radarów. Tym bardziej nader dziwne wrażenie wywołują jego twierdzenia o rzekomym kilkakrotnym wydaniu załodze polecenia udania się na lotnisko zapasowe. W tej sytuacji pozostaje zauważyć jedną zasadniczą sprawę. Jak pamiętamy, rosyjski dyspozytor lotów już w samym dniu katastrofy utrzymywał, jakoby polscy piloci nie znają dobrze języka rosyjskiego i mylą się w liczbach. Mielibyśmy zatem przyjąć, iż piloci otrzymali od niego prawidłowe dane liczbowe, lecz błędnie je zinterpretowali, z czego mamy zapewne wnosić, że to przesądziło o nie prawidłowym kursie pionowym i poziomym samolotu. Powstaje jednak pytanie, dlaczego dyspozytor ten, widząc na radarze, co się dzieje, natychmiast nie zareagował, tylko czekał, aż samolot zniknie całkiem z ekranów radarowych? Skoro takich poleceń korektury lotu z jego strony nie było, można wnosić, iż ich brak dowodzi raczej co najmniej niedopełnienia obowiązków kontrolera lotów, niż tego, że polska załoga nie zastosowała się do jego zleceń. Z tego też względu domniemanie prawdziwości danych ogłoszonych przez stronę rosyjską, przy równocześnie utrzymywanej zasadzie nieufności do umiejętności polskich pilotów nie może być, naszym zdaniem, w sposób zasadny utrzymana w mocy. Domniemana na zasadzie zaufania krzywa prawdopodobnego toru lotu TU-154 winna być przynajmniej odłożona na półkę, jeśli nie odrzucona, jako niezwykle mało prawdopodobna. W tym miejscu pojawia się inna sprawa natury zasadniczej. Otóż jeśliby nawet linia podchodzenia do lądowania wg Aloszyna-Nieradki była prawdziwa w tym sensie, iż identyczne dane, jak te podane przez przedstawicieli Federacji Rosyjskiej w dniu katastrofy, zachowały się w zapisach pracy radaru, oznaczałaby to, iż albo:

1. naziemny radar pomiaru wysokości został przez kogoś z obsługi przekalibrowany w taki sposób, aby podawać wyniki w stosunku do środka układu współrzędnych, albo też

2. radar ten był radarem mobilnym, umieszczonym na samochodzie, a wówczas mógłby być bez większych problemów umieszczony tam właśnie, to znaczy – na progu pasa startowego. Niezależnie od tego, która z tych możliwości została wybrana i zastosowana przez rosyjską kontrolę lotów, sama idea przesuwania punktu odniesienia dla wyników otrzymywanych z radaru wysokości podpowiada, iż skoro można przesunąć punkt odniesienia radaru o 600 m w poziomie, na początek pasa startowego, to można go również przesunąć równie dobrze dalsze 600 m, czy też nawet o 2 km. Takie też dwie możliwości przedstawione zostały w postaci prostej Hipoteza MIN i krzywej Hipoteza MAX na rysunku poniżej. Opierają się one na założeniu, że samolot ląduje w w miejscu, na które sprowadzają go radar wysokości i radar kierunku.

Dwie hipotezy podejście TU-154M do lądowania (przy odrzuceniu domniemania prawdziwości danych podanych przez stroną rosyjską)

Premier Władimir Putin, stając na czele komisji śledczej obiecał Polsce, Narodowi polskiemu, że Rosja dołoży wszelkich starań, aby jak najszybciej wyjaśnić przyczyny katastrofy. Miejmy nadzieję, iż nie powtórzy się historia z osławioną komisją śledczą powołaną przez Stalina, która jak wiadomo ustaliła w sposób nie ulegający żadnej wątpliwości, że sprawcami ludobójstwa katyńskiego byli Niemcy.

Ił-76 i godzina katastrofy w Smoleńsku Piszący pod pseudonimem “Tommy Lee” na swoim blogu Dać coś od siebie, proponuje interesującą hipotezę dotyczącą katastrofy samolotu prezydenckiego. Na blogu czytamy między innymi: “Nie możemy chyba liczyć na nasze władze, jeżeli chodzi o wyjaśnienie okoliczności i przyczyn katastrofy w Smoleńsku, musimy radzić sobie sami. Dzięki dociekliwości i odwadze w zadawaniu pytań i formułowaniu różnych hipotez przez blogerów, mam nadzieję że nie uda się sprawy zamieść pod dywan i zamknąć usta poszukującym prawdy za pomocą medialnego szumu pod hasłem “pojednania”. O ile mniej więcej wiemy, jak wyglądały ostatnie sekundy lotu samolotu z naszym prezydentem na pokładzie (poza samym ostatecznym skutkiem w postaci kompletnego rozbicia TU-154 na małe cząstki) to wciąż zagadkowe pozostają przyczyny nagłego zmniejszenia wysokości lotu w odległości około jednego kilometra od lotniska. Pojawiają się tutaj różne mniej lub bardziej prawdopodobne hipotezy, pozwolę sobie więc na przedstawienie również własnych przypuszczeń. Według ostatnich wiadomości, możemy z dużą pewnością określić godzinę katastrofy na 8:40, podczas gdy dotychczasowa oficjalna wersja mówiła o godzinie 8:56. Należy przypuszczać, że ta rozbieżność nie jest przypadkowa, coś się za nią kryje. Tu, jako wyjaśnienie, pojawia się zagadkowe podejście do lądowania rosyjskiego samolotu transportowego (prawdopodobnie Ił-76) przed planowanym lądowaniem Tu-154. Informacje o tym zdarzeniu sprowadzają się do tego, że próbował on wylądować ale odbił się od lotniska, wykonał ryzykowny manewr przechylenia się na skrzydło, prawie zahaczając o ziemię, a następnie odleciał do Moskwy. Jednak o której godzinie to było? Tu relacje są różne, na pewno po lądowaniu polskich dziennikarzy: godzina 7:20 (według Wprost [link]) a przed katastrofą naszego samolotu. Poniżej przykładowe linki określających czas tego zdarzenia: “Około 8:30″ [link] “15 minut przed lądowaniem prezydenckiego samolotu” (przepraszam, to cytat, samolot przecież nie lądował) [link] Tego typu informacji można znaleźć w Internecie dużo. Na podstawie tych relacji możemy śmiało twierdzić, że podejście Ił-76 do lądowania nastąpiło między 8:30 a 8:40. Moja hipoteza brzmi: była to 8:40, czyli wtedy, gdy rozbił się polski samolot! Oba samoloty podchodziły do lądowania w tym samym czasie! To wyjaśniałoby dlaczego Tu-154 nagle obniżył lot, wcześniej podchodząc prawidłowo. Piloci zobaczyli na kursie kolizyjnym inny samolot, musiał być wyżej od ich pozycji, wobec czego awaryjnie wykonali manewr jego ominięcia schodząc w dół. Dalszy przebieg wypadków, jak wspomniałem, jest mniej więcej znany. Teraz otwiera się miejsce do dalszych rozważań: czy jednoczesne podchodzenie do lądowania dwóch samolotów było wynikiem przypadku z powodu bałaganu panującego na lotnisku, czy też wynikiem celowego działania. Teraz podam dodatkowe argumenty za powyższą hipotezą, które wynikły w czasie dyskusji: Samolot Ił-76 krążył długo nad lotniskiem jakby na coś czekał. Wyjaśnia to “dlaczego kontrolerzy lotów uciekali co sił i milicja ich ledwo złapała. W takiej sytuacji doskonale bowiem wiedzieli, co się stało i jaki był zakres winy Rosjan” (Ksymenes) tehta wskazał na film [Youtube] z wypowiedzią Pana Wiśniewskiego. Mówi on, że w czasie jego pobytu w hotelu kamera stała na oknie i pracowała cały czas od chwili wylądowania pierwszego samolotu, zakładam że chodzi o Jak-40. Przez ten czas nie słyszał by inny samolot podchodził do lądowania, a wiemy że Ił-76 próbował lądować. Można to wytłumaczyć w ten sposób, że samoloty były bardzo blisko siebie przez co odgłos ich silników zlewał się. Jeżeli moja hipoteza jest prawdziwa to przelot samolotu Ił-76 nad lotniskiem powinien nastąpić prawie jednocześnie z katastrofą. “Pan Wiśniewski wspominał (…) w swej pierwszej relacji o dziwnym dźwięku silników. Więc może był to odgłos dwóch samolotów” (kolejowy). Z innych relacji Pana Wiśniewskiego, który był w hotelu, wiemy, że słyszał on odgłos wybuchu lub uderzenia. Nie znam takich relacji od dziennikarzy, którzy byli na lotnisku. Może nie słyszeli wybuchu ponieważ właśnie przelatywał Ił-76? Stąd też Pan Wiśniewski był pierwszy na miejscu katastrofy, a przecież z lotniska jest tam całkiem blisko. Sądzę, że osoby na lotnisku nic nie wiedziały o katastrofie, bo jej nie słyszały, do czasu włączenia syren.

Na podstawie danych z rejestratorów czy zachowanych odgłosów z kabiny można byłoby łatwo sprawdzić moją hipotezę, ale na razie nie mamy tych danych i nie wiadomo kiedy i czy w ogóle będziemy mieli. W tej chwili widzę inną możliwość jej weryfikacji: podejściu do lądowania samolotu Ił-76 przyglądało się wielu dziennikarzy, być może da się określić bardziej precyzyjnie jego czas na podstawie ich relacji. Osoby zbliżone do nich mogłyby takie informacje uzyskać.”

Hipoteza kolizji Czy polski Tu-154M, chcąc uniknąć kolizji z rosyjskim wojskowym Iłem-76, wpadł w turbulencje wywołane przecięciem trajektorii lotu obu maszyn? [zob. również: "Ił-76 i godzina katastrofy w Smoleńsku " - red.] Jedna z wersji rozważana przez śledczych zakłada, że do katastrofy z 10 kwietnia pod Katyniem doszło na skutek tego, że na kursie polskiego Tu-154M znalazł się rosyjski samolot wojskowy Ił-76. To tłumaczyłoby, dlaczego mjr Arkadiusz Protasiuk zdecydował się na gwałtowne obniżenia kursu samolotu: chciał w ten sposób uniknąć kolizji z potężnym transportowcem, który znalazł się tuż nad prezydenckim Tupolewem. Kapitan zdołał wyprowadzić maszynę z turbulencji na prostą. Niesłychanie trudny manewr zapewne zakończyłby się powodzeniem. Gdyby nie drzewa. Polscy prokuratorzy badają wszystkie możliwe wersje przyczyn i okoliczności zaistnienia katastrofy lotniczej na lotnisku Siewiernyj, w tym prawidłowość postępowania osób odpowiedzialnych za kierowanie ruchem lotniczym – potwierdzili wczoraj w rozmowie z “Naszym Dziennikiem” przedstawiciele Prokuratury Generalnej i Naczelnej Prokuratury Wojskowej. – Wszystkie wątki, które się pojawiły, są odnotowywane i podlegają procesowej weryfikacji – mówi płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej, pytany, czy badany jest wątek, że przyczyną katastrofy polskiego Tu-154M mogła być chęć uniknięcia kolizji z rosyjskim samolotem. – Jeżeli coś wyszło, jest badane, żadna z tych informacji nie jest pozostawiona sama sobie – podkreślił prokurator. Hipoteza, że lot prezydenckiego samolotu mógł kolidować z rejsem rosyjskiego IŁA, pojawiła się po tym, jak stwierdzono, że godzina katastrofy jest wcześniejsza, niż to pierwotnie podawano, i do wypadku mogło dojść co najmniej kilkanaście minut wcześniej. A jak wiadomo z doniesień po tragedii, na lotnisku Siewiernyj próbował wcześniej lądować rosyjski wojskowy transportowiec. Czas tej próby również nie jest precyzyjnie określony. Podawane są wartości od piętnastu minut do pół godziny przed przyjętą na 8.56 polskiego czasu godziną katastrofy Tupolewa. Podawane są również informacje o kilkakrotnym podejściu Iła-76 do lądowania (co zarazem tłumaczyłoby, dlaczego na początku pojawiały się relacje świadków mówiące o rzekomych wielokrotnych próbach podchodzenia do lądowania samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim i 95 innymi osobami na pokładzie). Czy podczas jednej z tych prób mogło dojść do niebezpiecznego zbliżenia się obu samolotów? Doktor inżynier Ryszard Drozdowicz z Politechniki Szczecińskiej podkreśla, że podejście do lądowania krążących nad lotniskiem samolotów regulują ścisłe procedury, których piloci muszą bezwzględnie przestrzegać, ponieważ ich niezachowanie grozi wypadkiem. – Jest to ścisła procedura, która to reguluje, musi być ona bezwzględnie przestrzegana, a pełną odpowiedzialność za procedurę kolejności lądowania ponosi kontrola lotów – wskazuje. Drozdowicz przyznaje, że owszem, dochodzi do kolizji w sytuacjach, kiedy kilka samolotów oczekuje na lądowanie, ale “są to sytuacje bardzo specjalne, np. nie ma kontaktu wzrokowego, nie ma radaru, są fatalne warunki w powietrzu, zerowa widoczność w nocy lub mgła”. Inżynier jest zdania, że nawet przy założeniu, że oba samoloty mogły się spotkać w powietrzu, nie to było przyczyną katastrofy. – Wtedy podejmuje się nadzwyczajne środki, np. nakazuje się zmianę kursu i zmianę wysokości lub bezwzględnie lądowanie maszynie, która może to natychmiast zrobić – mówi Drozdowicz. Uważa, że przyczyna była zupełnie inna i wynikała z awarii Tu-154, a warunki meteorologiczne nie były wówczas krytyczne. Z kolei inny ekspert, Grzegorz Hołdanowicz, redaktor naczelny miesięcznika “Raport – Wojsko, Technika, Obronność”, stwierdza, że mogło dojść w takiej sytuacji i do katastrofy, oczywiście przy założeniu, że te samoloty spotkały się w powietrzu w tym samym czasie. Hołdanowicz podkreśla, że zbliżenie musiałoby być w tej samej minucie, ponieważ przerwa czasowa już kilku minut powoduje, że np. turbulencje wywoływane przez silniki odrzutowe przestają mieć znaczenie. Drozdowicz zwraca ponadto uwagę, że obie maszyny są podobnej wielkości: 50 m rozpiętości skrzydeł u Iła-76 i 40 m rozpiętości u Tu-154. Obaj eksperci wskazują, że potwierdzenia takich przypuszczeń można szukać na zapisach czarnych skrzynek i zapisach rozmów rosyjskiego Iła-76 z wieżą kontrolną. Prokurator Rzepa, pytany, czy przesłuchano pilotów rosyjskiego transportowca w przedmiocie okoliczności ich lądowania na Siewiernym, odpowiedział, że nie wie, ale dodał, że “prawdopodobnie będą przesłuchani”. Prokuratorzy przyznają ponadto, że “co do czasu katastrofy w chwili obecnej nie można jeszcze podać oficjalnie godziny, w której nastąpiło zderzenie samolotu z ziemią, gdyż nadal trwają prace przy odczytywaniu rejestratorów samolotu Tu-154M o numerze bocznym 101″.

Zenon Baranowski

Jak brać - a nie płacić... Na szczytach władzy panuje całkowita panika. Z powodu, o którym bębnię od 40 lat: bankrutuje ZUS. ONI prześcigają się więc w pomysłach, co zrobić, by nie wypłacać ludziom obiecanych emerytur. Pomysły to ONI mają różne. Najprostszy - to podnieść wiek emerytalny. Do 65 lat dla kobiet i 70 dla mężczyzn. Jak nie pomoże - to do 75 lat... Wiadomo: emeryci nie wezmą w ręce kilofów i nie pójdą z petardami pod Urząd Rady Ministrów - więc można ich dowolnie okradać. Tyle że coś do powiedzenia ma jeszcze Trybunał Konstytucyjny - i nie jest pewne, czy nie uzna tego za naruszenie praw nabytych. To znaczy: to OCZYWIŚCIE JEST naruszenie praw nabytych - pytanie, czy tak to nazwie TK. Najzabawniejsze byłoby, gdyby TK uznał, że podniesienie tego wieku o dwa lata nie narusza - a podniesienie o lat 5 już narusza... To tak, jakby powiedzieć, że stwierdzenie, że 2×2=8, narusza zasady arytmetyki, ale 2×2=5 ich nie narusza... Ale w Polsce liczy się KOMPROMIS. Jedna z najgorszych rzeczy dla poczucia Prawa. Kompromis między Prawdą i Kłamstwem. Tfu! Inny pomysł to euthanazja. Jakby tak połowa emerytów dla dobra ukochanego kraju zgodziła się umrzeć o te parę lat wcześniej... Holendrzy, jak się zdaje, już są o tym przekonani - ale w Polsce, na szczęście, Kościół katolicki natychmiast zakryłby zwolenników "euthanazji" czapkami - więc tylko z cicha pomrukują. Jeszcze inne pomysły to pozbawianie tego prawa poszczególnych grup. Zaczęli od byłych SB-ków - i się udało. Skoro jest precedens - to mogą spróbować poodbierać prawa do emerytury np. b. członkom PZPR. Albo wojskowym. Albo górnikom - to może się udać. Dopóki o tym, kto ma jaką emeryturę, nie decyduje Prawo i Umowa, lecz głosowania w Sejmie - to... Jak mawiają amerykańscy konserwatyści: "Niczyje życie, zdrowie ani mienie nie jest bezpieczne - kiedy obraduje Parlament!".Dlatego trzeba skończyć z tą d***kracją - totalitarnym ustrojem, gdzie Senatowi i Sejmowi wolno zrobić z nami wszystko! Cytat: Obiecuję solennie, że postaram się zaciągnąć tych łajdaków przed Trybunał Stanu. Bo "Kto przemocą lub podstępem nakłania inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia się własnym lub cudzym mieniem - podlega karze od 6 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności". Najnowszym pomysłem błysnął p. Waldemar Pawlak: płacić miesięcznie niewielką składkę (120 zł), a potem otrzymywać za to minimalną emeryturę (450 zł). Jak kto chce mieć więcej - niech sobie odkłada lub zawrze prywatne ubezpieczenie. Pomysł ten (idący w słusznym kierunku...) nie ma żadnych szans - bo trzeba by już dziś zmniejszyć składki, a przecież ONI nasze składki już dawno przeputali i dzisiejsze emerytury wypłacają ze składek. Czyli: pobierają je pod przymusem od ludzi, którym na pewno w przyszłości żadnych emerytur nie wypłacą. Obiecuję solennie, że postaram się zaciągnąć tych łajdaków przed Trybunał Stanu. Bo "Kto przemocą lub podstępem nakłania inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia się własnym lub cudzym mieniem - podlega karze od 6 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności". Nie widzę powodu, by ONI nie mieli pójść siedzieć! Kodeks Karny nigdzie nie wspomina: "Nie dotyczy to Senatorów i Posłów...". Powtarzam: na górze trwa panika - bo tu brakuje rocznie nie miliarda-dwóch, tylko około 50 miliardów złotych - czyli po 3 tysiące od każdego dorosłego Polaka. Na razie uciekają się do wypróbowanych sposobów: podnoszą "ceny" benzyny i energii elektrycznej... Ciekawe, że nie podnoszą "ceny" wódki: odkąd p. Leszek Miller poszedł za moją radą i zmniejszył akcyzę od alkoholu - i okazało się, że (tak jak mówiliśmy) dochody do budżetu WZROSŁY - ONI boją się podnieść te "ceny", bo dochody mogą spaść. A benzyny upędzić w bimbrowni się nie daje... Na zakończenie: bardzo proszę, kto już uzbierał podpisy za moim kandydowaniem, niech SZYBKO wysyła! Poczta nie jest "polska", tylko "państwowa" - więc działa, jak działa... JKM

TotalniacyTak wylazła z Archanioła stara świnia” – donosi poeta. A Pismo Święte Nowego Testamentu mu wtóruje, że „wyszły na jaw zamysły serc wielu”. Natchniony autor, nawet jeśli napisał to „bez swojej wiedzy i zgody”, co zwłaszcza autorom natchnionym nie tylko może, ale nawet powinno się przytrafiać, miał oczywiście na myśli totalniaków. No dobrze, ale kto to właściwie jest, ci totalniacy? Na ogół uważa się, że totalniacy to przeciwnicy demokracji. Tymczasem nic podobnego! Totalniak może być szczerym demokratą – bo totalniacy są tylko wrogami wolności. Tymczasem demokracja to wcale nie to samo, co wolność. Demokracja polega na tym, że z góry przyznajemy i władzę i rację każdorazowej większości. Co więcej – ostatnio coraz bardziej upowszechnia się pogląd, że jeśli każdorazowa większość uzna coś za dobre, to to JEST dobre. Na przykład lobby sodomitów próbuje sklecić większość, która uznałaby, że dobre jest powierzanie sodomickim parom wychowywania dzieci – oczywiście cudzych, bo przecież konsekwentni sodomici własnych mieć nie mogą. To klecenie większości rozkładane jest oczywiście na etapy; na pierwszym etapie sodomici forsują pogląd, że nie są dewiantami, a tylko mają „inną orientację”. Do tego poglądu starają się pozyskać większość w jakimś uznanym, ale nielicznym gremium. W ten sposób udało im się zyskać korzystną dla siebie opinię Światowej Organizacji Zdrowia, która w początkach lat 90-tych ustaliła przez głosowanie, że sodomia nie jest chorobą, tylko osobliwym objawem zdrowia. To ustalenie z punktu widzenia naukowego ma oczywiście taką samą wartość, jak przegłosowanie poglądu, że w nocy jest jasno, ale w demokracji nie chodzi przecież o prawdę, tylko o większość i im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja. Pozwoliło ono jednak sodomitom na przeforsowanie praw represjonujących każdego, kto się z tym poglądem publicznie nie zgadza. W następnym etapie sodomici forsują penalizację tzw. homofobii, to znaczy – praw, przewidujących kary dla każdego, kto ośmieli się sodomitów za sodomię krytykować, nawet w przypadkach, gdy przybiera ona postać ostentacyjnej wyuzdanej rozwiązłości. Na tym etapie sodomici jeszcze nie ośmielają się wysuwać postulat powierzania im opieki nad cudzymi dziećmi. Przyłączają się natomiast i popierają zwolenników roztoczenia przez państwo opieki nad rodziną – co w praktyce sprowadza się do wprowadzenia do rodziny w charakterze arbitra państwowego urzędnika. Wkrótce pojawia się pomysł, by urzędnik ten mógł rodzicom odbierać dzieci – oczywiście dla ich dobra, bo jakże by inaczej. A kiedy urzędnik już takie uprawnienie uzyska, no to powierzanie dzieci sodomickim parom – również dla wspólnej uciechy – jest już sprawą niezwykle prostą. Demokracja może być formą tyranii. Wyobraźmy sobie tylko, że na bezludnej wyspie znalazło się dwóch panów i jedna pani. Panowie demokratycznie ustalają, że pani musi sypiać z każdym z nich na przemian; z jednym w dni parzyste, z drugim – w nieparzyste. Z punktu widzenia demokracji wszystko jest w jak najlepszym porządku; zasadę tę ustanowiła demokratyczna większość w powszechnym głosowaniu, zaś kryteria zostały ufundowane na faktach powszechnie znanych i łatwo sprawdzalnych (dzień następuje po dniu i jeden jest parzysty, a drugi – nieparzysty). Oczywiście jest to tylko stworzenie pozorów legalności dla gwałtu na tej kobiecie, ale demokracja właśnie na stwarzaniu takich pozorów polega. Tę maskowaną pozorami legalności tyranię większości demokraci uznają za dogmat, więc mogą być i demokratami i wrogami wolności jednocześnie. Mogą być totalniakami. Totalniacy bowiem, będąc wrogami wolności, są jednocześnie wrogami różnorodności. Weźmy takich komunistów. Nie tylko sami wyłazili ze skóry, ale chętnie obdzierali ze skóry i z paznokci innych, żeby każdy nie tylko to samo robił, nie tylko to samo mówił, ale nawet – żeby to samo myślał. Tymczasem wolność zakłada istnienie różnorodności; jeden myśli to, drugi tamto, trzeci owo - i każdy głosi swoje, dzięki czemu istnieje możliwość krytycznego weryfikowania każdego poglądu i każdej opinii. Kiedy wszyscy robią, mówią i myślą tak samo, takiej możliwości nie ma i dlatego społeczeństwa, w których wolność obumiera, systematycznie głupieją. Skąd bowiem mają wiedzieć, że dajmy na to, mówią wierutne głupstwa? Kto ma im to powiedzieć, skoro wszyscy mówią to samo? Totalniacy, jako ludzie inteligentni i spostrzegawczy wiedzą o tym doskonale, ale gwoli przydania swojemu totalniactwu pozoru wyższej racji powiadają, że owszem - różnorodność jest przez nich niepożądana, bo jakże przyznawać jednakową możliwość głoszeniu prawdy i nieprawdy? Głoszenie poglądów nieprawdziwych dobre przecież być nie może, a skoro tak, to nie tylko nie ma żadnej potrzeby ich głoszenia, ale najlepiej głoszenia nieprawdy zakazać, bo dzięki temu prawda prędzej zatriumfuje. Tymczasem Ewangelia na którą niektórzy totalniacy też się powołują, przestrzega przed zbytnim dążeniem do perfekcji w przypowieści o kąkolu. Jak pamiętamy, kiedy gospodarz obsiał pole pszenicą, diabeł w nocy nasiał tam kąkolu. Wzeszły razem pszenica i kąkol, więc gorliwi słudzy zameldowali gospodarzowi, że chętnie ten kąkol z pszenicy powyrywają. Tymczasem, ku ich zaskoczeniu, gospodarz im tego zabronił, bo wyrywając kąkol, mogliby też przy okazji powyrywać pszenicę. Pozwólcie – powiedział – rosnąć obojgu aż do żniwa; wtedy kąkol zostanie spalony w „ogniu nieugaszonym”, podczas gdy pszenica powędruje do spichrza. Wynika z tego, że na przykład chrześcijaństwo ze swej istoty totalniackie nie jest, bo zresztą jakże mogłoby takie być w sytuacji, gdy jedną z podstawowych wiadomości, jakie przekazuje ono o człowieku, jest informacja, że ma on „wolną wolę”? Totalniacy albo się z tym nie zgadzają, albo w najlepszym razie o tym zapominają, a jak zapomną, to chętnie przebierają się również w kostiumy chrześcijan. Bo totalniacy nigdy, albo prawie nigdy nie występują z otwartą przyłbicą. Prawie zawsze drapują się w jakieś kostiumy, najchętniej – w kostium płomiennych szermierzy wolności. I czasami tak dobrze grają, że publiczność bierze pozory za rzeczywistość. Ale do czasu – bo gdy przychodzi moment, kiedy trzeba wybierać między totalniactwem, a wolnością, między różnorodnością, a urawniłowką, czar pryska i z Archanioła wyłazi stara totalniacka świnia. „Poza kilkoma smutnymi wyjątkami, w dniach oficjalnej żałoby Polacy zachowali się pięknie. Hańbiące wyjątki szaleńców bez żadnych zahamowań i podstaw bredzących w państwowej telewizji o spiskach, mrocznych fanatyków, pragnących za wszelką cenę wykorzystać nieszczęście by tworzyć absurdalne podziały, ponurych cwaniaków, próbujących za pośrednictwem radia robić polityczny interes na narodowej tragedii (...) nie niszczyły poczucia wspólnoty, której większość z nas w tych dniach potrzebowała” – napisał w żydowskiej gazecie dla Polaków red. Jacek Żakowski. Ten fragment, gwoli lepszego zrozumienia, wymaga przełożenia na język ludzki. „Polacy zachowali się pięknie” – to znaczy, że ich zachowanie w zasadzie nie wykraczało poza ramy, jakie w „Gazecie Wyborczej” nakreślił red. Michnik przy pomocy proroków mniejszych, a w TVN – razwiedka za pośrednictwem swoich funkcjonariuszy i tajnych współpracowników. „Hańbiące wyjątki szaleńców...” – i tak dalej, to prof. Krasnodębski, inż. Andrzej Gwiazda i red. Jan Pospieszalski, którzy zwrócili uwagę, że zarówno Rosjanie, jak i władze polskie w ogóle nie wzięły pod uwagę hipotezy zamachu, a przynajmniej – niedbalstwa, z góry przyjmując wersję o błędzie pilota Arkadiusza Protasiuka, jako przyczynie katastrofy. Bo rzeczywiście - hipoteza zamachu, sabotażu, a nawet niedbalstwa została oficjalnie z góry wykluczona, o czym mógł się przekonać każdy, kto w tych dniach oglądał telewizję, słuchał radia, czy czytał gazety. Widocznie jednak red. Żakowski dostał skądś cynk, że takich hipotez pod żadnym pozorem stawiać nie wolno, więc nie tylko odmawia racji każdemu kto inaczej myśli, ale również dyskredytuje go moralnie. „Absurdalne podziały” – to nic innego, jak spostrzeżenie, że w dniach żałoby najwięcej krokodylich łez wylewali ci szubrawcy, którzy jeszcze kilka dni wcześniej wynajmowali się do szkalowania prezydenta Kaczyńskiego. Red. Żakowski też się wynajmował, więc niewątpliwie słuchanie takich verba veritatis mogło być dlań nieprzyjemne, ale żeby zaraz „absurdalne podziały”? Podział na ludzi przyzwoitych i sk...synów wcale nie jest „absurdalny”, o czym mógłby red. Żakowskiego pouczyć choćby Władysław Bartoszewski, uważający się akurat za człowieka przyzwoitego. „Robić interes na narodowej tragedii” – to po prostu obawa przed wzrostem popularności obozu politycznego, z którym red. Żakowski nie sympatyzuje. No i „poczucia wspólnoty, którego większość Z NAS w tych dniach potrzebowała” – to nic innego, jak oczekiwanie, że wszyscy poddadzą się świadomej dyscyplinie pod dyktando Salonu, w którym red. Jacek Żakowski zażywa reputacji proroka mniejszego, jako że prorokami większymi, takimi całą gębą, mogą być jednak tylko cadykowie. Oto przykład totalniactwa, niczym słoma z butów wyłażącego spod kostiumu płomiennego szermierza wolności, w które stare totalniackie świnie chętnie się drapują. SM

Sezon dobrych wiadomości? No proszę! Człowiek całe życie się uczy – między innymi również tego, żeby pod żadnym pozorem nie wierzyć nikomu, a już zwłaszcza – politykom i politologom, o niezależnych mediach nawet nie wspominając. Ileż to jeszcze niedawno słyszeliśmy narzekań na nasze elity polityczne – że to nie żadne elity, tylko zgraja łotrów lub koniunkturalistów, którzy albo z powodu atawistycznych skłonności do złego, dla kariery, albo pieniędzy zdolni są do wszystkiego – nawet zdradzenia naszej ukochanej Ojczyzny? Co prawda bez uogólnień, bo politycy, politolodzy oraz niezależne media upatrywały zło albo po jednej, albo po drugiej stronie – w zależności od politycznego interesu lub tego, kto im płacił, załatwił posadę, albo ustalał zadania w charakterze oficera prowadzącego. Tymczasem okazało się, że to wszystko nieprawda – że elity mieliśmy wspaniałe, że w tym środowisku nie było ani jednego koniunkturalisty, który cokolwiek zrobiłby dla kariery lub pieniędzy – bo wszyscy byli wspaniałymi patriotami, dla dobra naszej ukochanej Ojczyzny gotowymi nawet dołożyć ze swego, nie mówiąc już o państwowym. I to bynajmniej nie po jakiejś jednej stronie, tylko po wszystkich stronach – zarówno tej, która tworzy obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i tej, która tworzy obóz płomiennych obrońców interesu narodowego. Zresztą co ja mówię: „mieliśmy”. Owszem – i mieliśmy i nadal mamy! Jakże inaczej bowiem wyjaśnić rozbrzmiewający ze wszystkich stron apel o dokończenie ich misji, o wykonanie politycznych testamentów? A przecież testamenty te różniły się od siebie również przedtem, więc siłą rzeczy różnią się i teraz. Czyż może być lepsza wiadomość w momencie rozpoczęcia kampanii prezydenckiej? Chyba, że – strach pomyśleć – politycy, politolodzy i niezależne media znowu kłamią, tym razem – z odwrotnej pozycji. SM

Jaja nie do wytrzymania Już starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie ubierali w pełną mądrości sentencję zauważyli, że de mortuis nihil, nisi bene, co się wykłada, żeby o zmarłych mówić wyłącznie dobrze. I dobrze – ale przecież tylko o zmarłych! O żywych można, a nawet należy mówić tak, jak na to zasługują. Tymczasem pod wpływem rozrzewnienia wywołanego żałobą po katastrofie prezydenckiego samolotu, mnóstwo ludzi, popadając w błąd pars pro toto, z rozpędu uznało całą klasę polityczną za patriotyczną elitę. Tymczasem nic podobnego – bo przecież klasę polityczną tworzy u nas również pani posłanka do Parlamentu Europejskiego Joanna Senyszyn, poseł Janusz Palikot, wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski i wiele innych osobistości drobniejszego płazu! Zaliczanie tych osób do elity, a zwłaszcza – do elity patriotycznej, to straszliwe, niczym nie uzasadnione nieporozumienie. Jaka tam znowu elita! Wolne żarty! Zatem, po niezbędnej korekcie, z uwzględnieniem wspomnianej wyżej rzymskiej sentencji można powiedzieć, że o ile patriotyczna elita zginęła podczas katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem, to pozostała część klasy politycznej pozostała taka, jaka była przedtem, a właściwie jeszcze gorsza, bo odsetek elitarnych patriotów gwałtownie się tam zmniejszył. Nie da się ukryć, że dobrze to nie wygląda, bo wiadomo – jaki pan, taki kram. Właśnie ukazał się komunikat o wyłowieniu z Wisły nieboszczyka z kwitem opiewającym na nazwisko zaginionego przed rokiem szyfranta Stefana Zielonki. Ponieważ przed dwoma tygodniami pojawiła się wiadomość, że chorąży Zielonka, który znał wszystkie NATO-wskie szyfry, wraz z rodziną został wywieziony z Polski do Chin i mieszka w okolicach Szanghaju, nieboszczyk wyłowiony z Wisły pojawił się w samą porę. Skoro tajniacy twierdzą, że to chorąży Zielonka, to oczywiście nie wypada, a nawet niebezpiecznie byłoby zaprzeczać, chociaż z drugiej strony wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że tajniacy odpowiedzialni za wykrywanie szpiegów, dla ratowania swojej reputacji zwyczajnie utopili jakiegoś nieszczęśnika, włożywszy mu uprzednio do kieszeni papiery spreparowane na nazwisko Zielonki. Taka „kombinacja operacyjna” jest bowiem znacznie łatwiejsza do przeprowadzenia, niż złapanie prawdziwego szpiega, zwłaszcza chińskiego. Zresztą – powiedzmy sobie szczerze – kto by tam miał głowę do jakichś szpiegów, kiedy tu trzeba kręcić lody, dobierać elity polityczne, lansować autorytety moralne i niezależnych dziennikarzy, słowem – kręcić tym całym politycznym bajzlem? A już najciekawsze w tej całej sprawie jest to, że niezależni dziennikarze w pierwszej kolejności zwrócili się po wyjaśnienia do generała Gromosława Czempińskiego, a pan generał skwapliwie udzielał wyczerpujących informacji i zbawiennych pouczeń, chociaż od 1996 roku oficjalnie nie pełni już żadnej funkcji w państwowym aparacie. Potwierdza to podejrzenia, że ta oficjalna nieobecność jest tylko rodzajem Wyższej Formy Obecności i że wszyscy, z niezależnymi dziennikarzami na czele, doskonale zdają sobie z tego sprawę. Skoro takie rzeczy się wyprawiają w przypadku skromnego szyfranta, to cóż dopiero mówić o perspektywach wyjaśnienia katastrofy, w której zginął prezydent i najwyżsi dowódcy armii? Krótko mówiąc, ta poszlaka pokazuje, że mamy do już czynienia nie tyle z państwem, co z jego rozdętą atrapą. I dopiero w tym kontekście i w tych proporcjach można okazać zainteresowanie wyborami prezydenckimi. Zgłosiło się ponad 20 kandydatów, spośród których część wyeliminowała już Państwowa Komisja Wyborcza, a część pozostałych może nie sforsować bariery 100 tysięcy podpisów. I dopiero wtedy dokona się zwycięstwo demokracji, dzięki któremu, jeśli nawet wkrótce potem zrealizowany zostanie scenariusz rozbiorowy, to zostanie zrealizowany zgodnie z demokratycznymi standardami. Bo w dzisiejszych czasach środki okazują się ważniejsze niż cele, wskutek czego, jeśli nawet historia się powtarza, to już tylko jako farsa, a najlepszą tego ilustracją jest bitwa o Krym, jaką w ukraińskim parlamencie stoczyli tamtejsi deputowani, obrzucając się jajami. SM

Milczący Kaczyński dzieli, jątrzy i prowokuje 10 kwietnia Jarosław Kaczyński w tragicznej katastrofie traci ukochanego brata i swoich najbliższych współpracowników. W sekundzie zawalił się jego świat, a on sam jeszcze na miejscu katastrofy mówi przyjaciołom, że to koniec jego życia. Przez kolejne dni media donoszą, że wysoce prawdopodobne jest całkowite wycofanie się Jarosława Kaczyńskiego z polityki, tak bardzo jest załamany. 10 kwietnia wszyscy Jarosławowi Kaczyńskiemu współczują. Wybierający się do Smoleńska premier Tusk proponuje mu nawet miejsce w swoim samolocie. Kaczyński odmawia, bo podróż ma już zaplanowaną, leci z najbliższymi przyjaciółmi i współpracownikami wyczarterowanym samolotem. Ale ta odmowa zostanie mu zapamiętana. I w stosownym momencie publicznie wytknięta. Rzeczpospolita: Wstrzymywaliśmy nasz wylot, czekając na decyzję prezesa PiS – mówi "Rz" rzecznik rządu Paweł Graś. Jarosław Kaczyński odmówił, bo miał już własny samolot. – Rozumiemy jego ból, ale ta odmowa była urażająca – dodaje inna osoba z otoczenia Tuska. Po 10 kwietnia wszyscy wstrzymali oddech. Co zrobi Kaczyński? Co powie Kaczyński? A on nie mówił nic, nie reagował ani na "awanturę wawelską" i oskarżanie go o wciśnięcie brata na Wawel w celach politycznych, ani na coraz głośniejsze wywody o współodpowiedzialności, a potem już nawet wyłącznej odpowiedzialności, brata za śmierć własną i blisko stu towarzyszących mu osób. Milczy i zastanawia się co zrobić, gdy wszystko przestało mieć sens. I jak sprawić, żeby go znowu nabrało. I zrobiło się jakoś nieswojo. Bo PiSowi rośnie, a Kaczyński nie robi i nie mówi nic, co mogłoby być punktem zaczepienia. jak tu w takich warunkach dziennikarstwo uprawiać? Od 2005 roku, bez względu na to kto rządzi, polityka kręci się wokół Jarosława Kaczyńskiego i chyba już nikt nie umie komentować polityki bez odnoszenia wszystkiego do niego. A teraz on milczy. Ale i z tym milczeniem można sobie poradzić, trzeba tylko uruchomić wyobraźnię i nie mogąc komentować tego co powiedział lub zrobił, można komentować to co - na pewno, na bank, nie ma innej możliwości! - powie i zrobi. Więc zatrzymana na żałobny tydzień machina ruszyła, a komentatorzy mogą się zająć tym co umieją i lubią najbardziej - dowodzeniem diabolicznego charakteru Jarosława Kaczyńskiego i jego podłej natury. Szkoda miejsca, żeby zacytować te wszystkie prognozy wolnych od nienawiści publicystów, którzy nie dzielą tylko rzetelnie i bezstronnie opisują rzeczywistość, na temat tego co się będzie działo, gdy społeczeństwo drugi raz popełni błąd i wybierze Kaczyńskiego. Ale wreszcie jest! Odezwał się! Jarosław Kaczyński się odezwał! Co prawda tylko na piśmie, więc nie można starym zwyczajem pokazać jego wykrzywionej miny i ponurego grymasu ale dobre i to. Wyposzczeni długim milczeniem opłakującego brata Kaczyńskiego mogą sobie wreszcie użyć. I ulżyć, bo konieczność dostosowania się do żałobnego nastroju, który nagle ogarnął zmanipulowane społeczeństwo (bo, jak wiemy, żałoba Polaków jest wymuszona, udawana i nieszczera, w przeciwieństwie do współczucia Putina, który tak się przejął, że nawet "przełom emocjonalny" przeszedł) była już nieznośna. Ile można udawać poważną minę i gryźć się w język za każdym razem gdy do głowy przyjdzie błyskotliwa uwaga o wzroście lub kocie Kaczyńskiego. Jarosław Kuźniar: Szczególnie, że wszystkich przebija prezes Kaczyński. Jak każdy normalny człowiek współczuję mu bólu; nie widzę siebie w takiej sytuacji. Ale on sam prowokuje do ataku. Pisze w liście-manifeście: "Tragicznie przerwane życie Prezydenta RP, śmierć elity patriotycznej Polski, oznacza dla nas jedno: musimy dokończyć Ich misję. Jesteśmy Im to winni, jesteśmy to winni naszej Ojczyźnie (...). Wszystkich, którzy chcą kontynuować dzieło ofiar smoleńskiej tragedii, którzy chcą by prawa Polska i prawi Polacy - jak pięknie powiedział przewodniczący "Solidarności" Janusz Śniadek - na zawsze podnieśli głowy, wzywam do współpracy. Bądźmy razem. Dla Polski. Polska jest najważniejsza". PiS gestami Jarosława Kaczyńskiego, Jana Pospieszalskiego i Jacka Kurskiego odbiera sobie prawo do współczucia. Idzie na wojnę, gdzie nie ma zasad, szacunku, ciepła. Na własne życzenie. Przedstawienie Pospieszalskiego w programie „Solidarni 2010”w TVP albo pomysł by za poparcie dawać czarno-biały obrazek ze zdjęciem prezydenckiej pary unieważniają każdą formę żałoby. Nie ma zasad, to wyłączna zasada tej kampanii. Nie trzeba więcej dowodów, że cokolwiek Kaczyński powie lub zrobi, zostanie wykorzystane przeciwko niemu, skoro nawet tak stonowane oświadczenie wyjaśniające dlaczego mimo ogromnej straty i bólu postanowił kandydować na prezydenta może być powodem do odtrąbienia ataku. Jeśli nawet to oświadczenie Kaczyńskiego dziennikarz uznał za prowokowanie do ataku, to czy jest coś, czego za takie prowokowanie nie uzna? Poza, oczywiście, całkowitym wycofaniem się z polityki lub śmiercią (ale i to pod warunkiem, że nikt nie wpadnie na pomysł, żeby go pochować w zbyt prestiżowym miejscu, bo wtedy rozlegnie się ryk, że Kaczyński nawet po śmierci dzieli)? Ze szczerego wpisu Kuźniara sztab Kaczyńskiego powinien wyciągnąć wnioski i dostosować taktykę do reguł wypowiedzianej mu wprost przez Kuźniara wojny "gdzie nie ma zasad, szacunku, ciepła". Jak? Nie próbując walczyć z tą nienawiścią, bo tu naprawdę nic się już nie da zrobić. Jeśli ktoś potrafi z siebie wykrzesać tyle nienawiści do człowieka, który stracił wszystko to znaczy, że jej pokłady są niewyczerpane. Zamiast z nią walczyć, trzeba ją pokazywać, do oporu, niech ludzie zobaczą jeszcze wyraźniej to co zaczęli dostrzegać po 10 kwietnia. Niech widzą kto i jak im opisuje świat i sami ocenią czy ten opis jest prawdziwy. Czy znowu nie będzie tak, że gdy wreszcie obiekt ataku zejdzie ze sceny, redaktor Kuźniar założy czarny krawat i modulowanym żałobnie głosem będzie wzruszał się razem z nimi z ekranu. Ale dopóki ta chwila nie nastąpi, będzie walczył, bo do tego się czuje powołany. Dopóki wataha nie zostanie dorżnięta, a my nie zostaniemy z jedynie słuszną partią i dziennikarzami, którzy swoją rolę widzą w bronieniu jej przed opozycją. Jeśli kampania ma polegać na nakręcaniu nienawiści do Kaczyńskiego, to nie ma żadnego powodu, żeby PiS swojej nie zbudował na wzbudzaniu litości, bo w czym litość jest gorszą emocją od nienawiści? Kaczyński zapowiedział, że przez miesiąc będzie milczał. Dobra decyzja, jeśli uda mu się wytrzymać może to mieć walor edukacyjny, niech ludzie zobaczą, że agresja w stosunku do Kaczyńskiego i niepohamowana nienawiść nie potrzebują nawet samego Kaczyńskiego bo wystarczająco je nakręca jego wizerunek jaki sobie na użytek walki politycznej wytworzyli politycy i komentatorzy. Niech Kuźniar i jego koledzy, a także Niesiołowski i spółka, przez dwa miesiące biją w milczącego, pogrążonego w żałobie starszego pana, który właśnie stracił wszystko, a jego jedyną winą jest to, że jeszcze nie umie odejść. Trzeba to tylko dokumentować i cytować, z przebitkami na pogrążonego w żałobie i nieodpowiadającego na ataki Kaczyńskiego. W ostatnich wyborach, żeby oddać głos na Jarosława Kaczyńskiego musiałam sobie zorganizować wyprawę z zapadłej białoruskiej wioski do polskiej ambasady w Mińsku. Jeszcze trochę takiej nagonki, a 20 czerwca jak trzeba będzie przejdę choćby na piechotę. Kataryna

Generał Mgła W znakomitym filmie Pospieszalskiego i Stankiewicz pada kapitalne stwierdzenie jednego z poruszonych tragedią smoleńską Polaków: „Kiedyś był Generał Mróz, teraz Generał Mgła”. Wygląda na to, że mgła zaległa nie tylko nad lotniskiem smoleńskim, gdy zbliżał się prezydencki samolot, ale i zalega w wielu polskich instytucjach, od laboratoriów ABW (zajmujących się analizą filmu po katastrofie) po kancelarię premiera, który – jak dowiedzieliśmy się z konferencji prasowej – wie, że nic nie wie. Niewiedza była i jest stanem błogosławionym zwłaszcza w sytuacji, gdy wiedza o jakimś zdarzeniu może przysporzyć wiedzącemu poważnych kłopotów. Niewiedza zresztą była wyjątkowo ceniona przez długie lata peerelu w relacjach polsko-rosyjskich, kiedy to władze państwowe nie tylko nie wiedziały, że w Katyniu Rosjanie wymordowali polskich oficerów, ale i że wojska rosyjskie okupują nasz kraj po jego „wyzwoleniu”. No tak, ale przecież znawcy zapewniają nas solennie od 21 lat, że nie żyjemy w peerelu. Czemu w takim razie premier polski mówi tak, jakby nie wiedział ani nie widział, co się dzieje? A bo ja wiem? Mgła spowija też wyznania płk. Rzepy, który odpowiadając na pytania B. Zalewskiego z RMF-u, nawiązującego do tekstu wrednego Ł. Warzechy, nie tylko nie jest w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy hipoteza zamachu wchodzi w grę, czy nie, ponieważ „musiałby spytać Rosjan” (nawiasem mówiąc wiele ciekawych rzeczy mówi Rzepa o kursowaniu poczty między Polską a Rosją), a przecież to tenże Rzepa (jak sam zresztą przyznaje) jako jedyny (!) przedstawiciel strony polskiej był przy odsłuchiwaniu zapisów czarnych skrzynek. Zaraz jednak dodaje: „nie mogę zdradzać szczegółów tego, co się tam wykonywało przy badaniu tych skrzynek”. Nie wie on też, kiedy Rosjanie udostępnią czarne skrzynki i co właściwie udostępnią. Dla mnie jest to zrozumiałe, bo przysłowie mówi, że co nagle to po diable, a jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. Podobna zresztą filozofia przyświecała dzisiejszej konferencji prasowej polskiego premiera, który stwierdził ni mniej ni więcej tylko to, że z wyciąganiem konsekwencji za ewentualne zaniedbania w MON-ie należy poczekać do wyborów prezydenckich. Gdyby tego było mało, to czerwona mgła straszliwa, symboliczna, piekielna spowiła redakcję komunistycznej „Polityki”, która dosłownie oszalała na punkcie teorii spiskowych, którym, co oczywiste, daje odpór w taki sam zdecydowany sposób, w jaki odpierała reaganowski antykomunizm za czasów Rakowskiego. Chodząc dziś po salonie prasowym zatrzymałem się w zadumie, wbiwszy błędny, oszołomski wzrok w okładkę tego zasłużonego dla komunizmu tygodnika (http://www.polityka.pl/spistresci) z wizerunkiem... sowieta z czapką uszanką na łbie, podłym spojrzeniem i krasną zwiezdą nad czołem. Gdyby nie to, że mamy rok 2010, to by można było rzec, że w redakcji komunistycznej „Polityki” stara miłość nie pordzewiała, bo przecież za peerelu jedną z teorii spiskowych było to, że Polską rządzi Moskwa, nie wiedzieć czemu – a tejże teorii zadawał kłam niezmordowany red. (a potem premier) Rakowski w swych bezcennych książkach, ale to przecież jest alegoria mająca chwytać intelektualnie i za pysk wszystkich internetowych cepów, co się doszukują pod Smoleńskiem jakiegoś moskiewskiego czy FSB-owskiego śladu. Zaczynam więc coraz bardziej się martwić o tego typu ludzi – co oni powiedzą, jak się jednak okaże, że mimo nadludzkich wysiłków woli obu prokuratur, jakiś jednak rosyjski ślad się znajdzie, jeśli chodzi o tragedię z 10 kwietnia. Jak oni to wszystko przeżyją? Może nijak, bo zwykle tego typu ludzie nie mają wyrzutów sumienia. Tak więc jedyne czego dowiedzieliśmy się z tej bardzo ciekawej, wielowątkowej, pouczającej, pobudzającej myślowo konferencji, na której hasło „konwencja chicagowska” padło z ust Donalda Tuska chyba kilkanaście razy, to to, że sprzęt elektroniczny po katastrofie z prezydenckiego samolotu ocalał w całej tej mgle. Dobre i to. Pytanie tylko, czy zapisy z tego sprzętu też są w gestii „naszych partnerów z Rosji”? Bo jeśli nie, to koniecznie tam trzeba im przekazać – najlepiej jakimś wojskowym samolotem, a nie łączami internetowymi. Tam te wszystkie zapisy będą bezpieczniejsze niż u nas. FYM

Filmy dokumentalne o tym, co i jak jemy Wiesz co jesz? Obejrzyj! Coraz rzadziej gotujemy, coraz częściej kupujemy gotowe. Warto się jednak zastanowić, co tak naprawdę jemy. Czy to jeszcze żywność, czy już efekt pracy zastępów chemików? Odpowiedź na to - i inne pytania - próbują udzielić dokumentaliści. Jedni postrzegają żywność jako obiekt sztuki. Inni grzmią, że ta dzisiejsza jest sztuczna, bo nafaszerowane chemią i trzeba się dobrze zastanowić, nim się cokolwiek połknie. Nasze nawyki żywieniowe zmieniają się z roku na rok, a twórcy filmów dokumentalnych w sumie mogli by nic nie robić, jedynie stanąć z boku i to rejestrować. Nawet komentarz potrzebny nie jest. Wystarczy przywołać fakty z nieodległej historii. W 1968 r. McDonald’s, który występuje tu jako przykład typowy dla całej branży, miał „niespełna” 1000 barków szybkiej pokarmowej obsługi.  Dziś ma ich ok. 40 razy więcej, a każdego roku przybywa 2000 nowych. A przecież McDonald's, choć stał się popkulturowym symbolem, to tylko jeden z wielu elementów całego przemysłu żywieniowego, w który wchodzą sieci restauracji i barów, farmy-fabryki, gdzie masowo produkuje się mięso i rośliny, przetwórnie, wielkie markety. Jeszcze w latach 70. trzy czwarte domowego budżetu Amerykanów szło na zakup produktów niezbędnych do przygotowania domowych posiłków. Teraz większość kupuje się gotowe. Wychodzi na to, że tak jest i taniej, i szybciej. Ale połowa wspomnianego wcześniej budżetu idzie na fast foodowe śmieci. To zjawisko - tym bardziej, że ma charakter globalny - nie mogło umknąć uwadze twórców kina zaangażowanego.

Oto 5 najważniejszych filmów dokumentalnych traktujących o dostępnej dziś żywności i związanych z nią kontrowersjach.

„Fast Food Nation”
W 1999 r. dziennikarz śledczy magazynu “Rolling Stone” Eric Schlosser podjął temat wpływu amerykańskiego przemysłu fast foodowego na lokalny i globalny model żywienia. Pisał o dynamicznym rozwoju fast foodów, ich coraz to większym przełożeniu na żywieniowe nawyki Amerykanów, o zmianach w relacjach międzyludzkich, jakie z powodu śmieciowego jedzenia zachodziły. W 2001 r. powstał film, którego Schlosser był współscenarzystą. Mimo że niskobudżetowy, reżyserowi „Fast Food Nation”, Richardowi Linklaterowi udało się namówić do występu w nim największe gwiazdy, m.in. Patricię Arquette, Ethana Hawke'a i Bruce'a Willisa. Produkcją zaś zajął się Malcolm McLaren. Oto mamy Mickey's Fast Food Restaurant, którego manager musi stawić czoło poważnemu problemowi: mrożone mięso do ich sztandarowego produktu – „Big One’a” - okazuje się skażone. Co z tym fantem począć? Nie wiadomo, ale można się przy okazji lepiej przyjrzeć firmie od kuchni. Jak się okaże, ma ona więcej ciemnych (tzn. brudnych) stron, niż można było wcześniej przypuszczać. W tzw. międzyczasie sporo się dowiemy np. o marketingu Coca-coli, która na swoich idealnych konsumentów wytypowała 8-latków. Pod przykrywką różnego rodzaju programów edukacyjnych i sponsoringu zacnych imprez edukacyjnych, przemyca do szkół – w ramach wymiany – tysiące maszyn z puszkami. W tym wieku kształtują się nawyki żywieniowe, które trudno będzie w późniejszym czasie zmienić. "Fast Food Nation" porusza też problem otyłości, który to temat odgrywa w filmie niepoślednią rolę.
„Super Size Me” A jeśli otyłość, to obraz Morgana Spurlocka „Super Size Me”. Na potrzeby swego dokumentu przedzierzgnął się w królika doświadczalnego. Wcześniej facet zdrowy, w formie i dbający o swoją kondycję, postanawia faszerować się dzień w dzień tylko tym, co można kupić w McDonald’sie. Pod okiem lekarza, dodajmy. Marskość wątroby, zawał serca – to tylko nieliczne z zagrożeń, jakie czyhają na mającego coraz mniej siły Spurlocka. Na eksperyment dał sobie miesiąc, ale z dnia na dzień opadał z sił. Kłopoty z chodzeniem, trawieniem, apatia. I jeszcze te wymioty przez okno samochodu, tuż po zaopatrzeniu się w McDrive’ie i szybkiej konsumpcji, rozwodnionej litrami przesłodzonych napojów gazowanych. To w gruncie rzeczy film o tym, jak niewiele szacunku mamy do własnego ciała. O tym, jak dręczymy je na własne życzenie, nie myśląc o konsekwencjach. A te mogą być zabójcze. (Autor, dodajmy, przeżył, choć po zakończeniu realizacji filmu dochodził do siebie bardzo długo.)

„Fat Head” Niektórym „Super Size Me”  wydał się na tyle głupi i tendencyjny, że postanowili odreagować w postaci nakręcenia własnego filmu. W 2009 roku, niejako w odsieczy Spurlockowi, powstał inny dokument, tłumaczony u nas dwojako - „Grubsi nie głupsi” oraz - ostrzej - "Jak dobrze napchać wora". Tom Naughton, znany wcześniej w branży filmowej jako producent wykonawczy serialu „Z akt FBI”, próbuje w nim (dość skutecznie, bo racjonalnie, trzeba przyznać) udowodnić, że to nie fast foody winne są naszym problemom zdrowotnym. Winne są przede wszystkim brak ruchu, nadmiar cukru i predyspozycje genetyczne. To te przewiny robią z nas niesprawnych fizycznie grubasów.
„Food Inc.” O tym filmie krytycy pisali, że po jego obejrzeniu na zawsze zmienią się u widzów nawyki zakupowe, a co za tym idzie - i żywieniowe. Że nie będziemy już zmiatać z półek do sklepowego koszyka wszystkiego, co popadnie, że przestaną dla nas odgrywać jakąkolwiek rolę reklamy. Że wreszcie - zaczniemy myśleć nie tylko o napchaniu własnych żołądków, ale i o tym, jaką drogę strawa musiała przebyć, nim do nich trafiła. Jest i o żywności modyfikowanej genetycznie, i o makabrycznych nieraz warunkach, w jakich przetrzymywane są zwierzęta przeznaczone do uboju. Kilka ciekawych rzeczy znajdą tu też ci, których interesują wszelkie uregulowania prawne branży żywieniowej. Jak się okazuje, zbyt precyzyjne przepisy mogą czasem działać na niekorzyść tak farmerów, jak i konsumentów. Gdzie leży złoty środek? Nie wiadomo.
“McLibel” Złote środki (w sensie dosłownym) ma za to McDonalds. To firma zasobniejsza finansowo niż niejeden kraj. A skoro dużo ma, to i dużo może. Więcej niż powinna. "McLibel" Franny Armstrong i Kena Loacha z 2005 roku dokumentuje to, jak - począwszy od lat 90. ubiegłego wieku - McDonalds dokonywał zamachu na wolność słowa, grożąc procesami wszystkim, którzy próbowali głośno mówić o tym, co im się w działalności firmy nie podoba. Robił to skutecznie do czasu, aż nie trafił na dwoje działaczy Greenpeace'u - Davida Morrisa i Helen Steel. (Bez obaw! Wbrew pozorom, nie ma tu ekoterrorystycznej indoktrynacji; film trzeba zobaczyć!)

Jednak przed usadowieniem się wygodnie na kanapie i obejrzeniem "McLibel" warto rzucić okiem, choćby pobieżnie, na kanadyjski film "Korporacja" Jennifer Abbott i Marka Achbara z 2003 roku. To niejako wprowadzenie do kontrowersyjnych mechanizmów działania dzisiejszych molochowatych firm, gdzie przestają się liczyć ludzie i ich zdrowie. Dramat, nie dokument - chciałoby się rzec, ale obowiązkowy. Przedstawiciele wielkich firm produkujących i sprzedających żywność podkreślają, że wymienione wyżej filmy pokazują tylko jedną stronę problemu. Trudno jednaki twórcom odmówić zaangażowania. Ci, których zaciekawiła ta okołofastfoodowa tematyka, mogą się wybrać do kina, bowiem na ekrany wszedł właśnie dokument z Planet Doc Review - "Zanim przeklną nas dzieci". Mimo że jego reżysera, Jeana-Paula Jauda, niektórzy zaliczają "do prężnie działającej frakcji szerzącej apokaliptyczną wizję zagłady pod wpływem zanieczyszczenia środowiska" - jak pisze recenzent "Polityki" Janusz Wróblewski, film warto obejrzeć. Choćby po to, by dowiedzieć się, do czego może doprowadzić nadmierne stosowanie środków chemicznych przy produkcji żywności.

Smacznego oglądania!

WSZYSTKO PRZYKRYJE GAZ, ROPA I MGŁA... "Antykomunista Kaczyński pomylił się tylko raz: kiedy poleciał sowieckim samolotem na sowieckie terytorium, zaufawszy sowieckiej władzy" - pisze legendarna rosyjska dysydentka i publicystka Waleria Nowodworska. Portal Kresy24.pl opublikował fragmenty jej artykułu „Okrutne lądowanie” z portalu grani.ru. (...) Pakt Ribbentropp-Mołotow, Katyń, sowiecka okupacja, pół kraju odrąbali, parady z Hitlerem w Brześciu urządzali, pozwolili zdusić Powstanie Warszawskie. Deportacje, rozstrzeliwania. Od Tallinna do Besarabii. Udowodnijcie: za co mają nam być niby (Polacy) wdzięczni? Za to, że dwóch tyranów, Hitler i Stalin, nie umiało podzielić między siebie Europy? To ich prywatna sprawa. Uczestnikom bandyckich porachunków nie ma za co być wdzięcznym. (...) Czego chcieli Polacy od ZSRR i od Rosji w związku z Katyniem? (...) Nie chcieli pieniędzy – to kłamstwo. I o gaz bezpłatny nie prosili. A chcieli tylko historycznej sprawiedliwości. (...) Oczekiwano do nas pokajania. Na przykład takiego: „Wybaczcie nam, przeklętym. Nie byliśmy lepsi od hitlerowców. Skrzywdziliśmy was, rozerwaliśmy was na kawałki. Nie jesteśmy godni być w gronie zwycięzców nad faszyzmem, gdyż Hitler był tym samym czym Stalin, ZSRR był tym samym co Trzecia Rzesza. Powiedzcie, gdzie mamy się udać na nasz Proces Norymberski? Prosimy na kolanach o przebaczenie Europę Wschodnią, Państwa Bałtyckie i Finlandię”. I stanąć wreszcie na kolana pod każdą europejską ścianą, gdyż przez nas te ściany były Ścianami Płaczu. Ale na Katyń-1 legł cieniem Katyń-2. A mgła to alibi jeszcze lepsze niż alibi w postaci hitlerowskich Niemiec. Dowodów nie ma i nie będzie. Zamiast nich mam absolutną pewność. Prezydent Lech Kaczyński był bielmem w oczach czekistów, sowieckie programy telewizyjne opluwały go nie mniej jak prezydentów Juszczenko i Saakaszwilego. Więc zapłacił od razu za wszystko: za pomoc dla Gruzji, za tamtą heroiczną podróż do Tbilisi, za stypendia i miejsca na polskich uczelniach dla białoruskich studentów, za azyl dla czeczeńskich uchodźców i czeczeńskie strony internetowe, za próby osądzenia Jaruzelskiego, za antysowietyzm i antykomunizm, za orientację prozachodnią, za film Katyń, za aktywną rolę w NATO. (...) Trzy rozbiory Polski, zduszenie powstania Kościuszki w 1799 r., powstań 1830 i 1863, wojna 1920 roku, okupacja 1939 roku, Katyń, Układ Warszawski, stan wojenny w 1981 roku i wreszcie Katyń-2 w 2010 roku. Wojna się nie zakończyła. Wojna między wolnością i niewolnictwem nie zakończy się nigdy, a ten trzon dawnego ZSRR, w którym żyjemy, walczy przeciwko wolności. Nie pracuję w wywiadzie wojskowym. Nie wiedziałam więc, że Polacy zamierzają wyruszyć w ten nierozumny lot. Samolotem swoich wrogów, zdezelowanym TU, wyremontowanym przez wrogów już po zwycięstwie Lecha Kaczyńskiego w wyborach, bez eskorty samolotów wojskowych, bez kontroli, na porzucone wojskowe lotnisko. W pełni oddać się w ręce ciemnych czekistowskich sił... (...) Lecieć w ręce wroga, na łaskę wroga... (...) Teraz rozumiem też, czemu pokazali w naszej telewizji Katyń – to taki kawałek sera w pułapce na myszy. (...) Nie wierzę w takie przypadki. Za Katyń-2 odpowiada albo Moskwa, albo Święta Opatrzność. Jestem jednak chrześcijanką, więc nie mogę oskarżyć Opatrzności o pracę dla czekistów. Ja w ogóle nie oskarżam. Ja po prostu oceniam według zasady cui prodest (komu przyniosło to korzyść – przyp.) Bo dla oskarżeń potrzebne są dowody. (...) Kogo mam oskarżać? Skąd mam wiedzieć, kto stoi za tym kadrem? Kto jest najważniejszy w tej czekistowskiej juncie? Dokąd miałabym iść z moim oskarżeniem, do jakiego sądu? Możecie mi nie wierzyć, drodzy Europejczycy, ale proszę – w takim składzie i w takie miejsca do nas nie latajcie. Bo miną dziesięciolecia, minie jeszcze 65 lat i na miejsce katastrofy polskiego samolotu poleci nowa porcja polskich polityków. I też runą na ziemię... Nie jestem tylko pewna, czy Andrzej Wajda zdąży nakręcić o tym jeszcze jeden film. (...) Nie znałam Lecha Kaczyńskiego, ale uważałam go za swojego towarzysza broni. I będę go opłakiwać, w odróżnieniu od Adama Michnika i innych polskich lewaków, obrońców Jaruzelskiego. Kaczyński był polskim Reaganem, dziedzictwem Kościuszki, Sowińskiego, Dąbrowskiego i Piłsudskiego. Polska, oczywiście, nie zginie. Polska wszystko pamięta i jest na dobrej drodze. Ale czekiści zawsze lubią ugryźć i odskoczyć. Psie plemię, od czasów opryczników poczynając.Boli, że nikt za to nie odpowie. Nawet Stalin nie poniósł kary. (...) Przenieśli się już spokojnie na tamten świat oprawcy z NKWD i WCzK, ci których nie zdążyli rozstrzelać koledzy po fachu, odeszli bezkarnie. (...) Lenin pięknieje w mauzoleum i nadal ważne są medale za Afganistan, Czeczenię i Gruzję. A kto zapłacił za odebranie życia pasażerom południowokoreańskiego samolotu? (strąconego przez lotnictwo radzieckie w 1983 r. – przyp.) A cywilizowany świat nie będzie oskarżać. Wszystko przykryje gaz, ropa i mgła... Waleria Nowodworska

TO BOR I MON ZABEZPIECZAŁ PRZELOT Wszystkie zagadnienia związane z transportem lotniczym Prezydenta RP, tj. wybór lądowisk, w tym lądowisk zapasowych oraz dopełnienie formalności związanych z przelotami, startami i lądowaniami leżą w gestii służb podległych Ministrowi Obrony Narodowej - pisze zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Jacek Sasin.

Oświadczenie ministra Jacka Sasina W związku z pojawiającymi się w mediach informacjami i wypowiedziami polityków na temat organizacji wyjazdu polskiej delegacji na obchody 70-lecia Zbrodni Katyńskiej pod Smoleńskiem, organizowane w dniu 10 kwietnia br. przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, oświadczam, że ze strony Kancelarii Prezydenta RP zostały zachowane wszelkie procedury oraz terminy związane z przygotowaniem i realizacją tej wizyty.Pragnę też podkreślić, że kwestie związane z zapewnieniem bezpieczeństwa Prezydenta RP i osób mu towarzyszących nie należą i nigdy nie należały do kompetencji Kancelarii Prezydenta RP. Wszystkie zagadnienia związane z transportem lotniczym Prezydenta RP, tj. wybór lądowisk, w tym lądowisk zapasowych oraz dopełnienie formalności związanych z przelotami, startami i lądowaniami leżą w gestii służb podległych Ministrowi Obrony Narodowej. Wszystkie kwestie związane z ochroną osobistą Pana Prezydenta, w tym w trakcie lotu, na lądowisku oraz we wszystkich miejscach pobytu Pana Prezydenta, leżą natomiast po stronie Biura Ochrony Rządu, podległego Ministrowi Spraw Wewnętrznych i Administracji. W dniu 9 marca 2010 r. Kancelaria Prezydenta RP przesłała na ręce Pana Tomasza Arabskiego, Szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (będącego jedynym dysponentem samolotów specjalnych obsługiwanych przez 36. SPLT) pismo zawierające informacje o konieczności zabezpieczenia przelotów na trasie Warszawa – Smoleńsk i z powrotem samolotów specjalnych TU-154M oraz JAK 40. Pismo to, zgodnie z obowiązującymi procedurami, zostało wysłane do wiadomości Dowództwa Sił Powietrznych RP, Biura Ochrony Rządu oraz 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego.Jednocześnie informuję, że zgodnie z zapisami Porozumienia w sprawie wojskowego specjalnego transportu lotniczego, to Dowódca Sił Powietrznych określa sposób wydzielenia statków powietrznych, zakwalifikowanych jako wojskowy specjalny transport lotniczy, zabezpieczenia i wykonywania lotów, a także sposób zabezpieczenia i wykonywania lotów z Prezydentem RP, Marszałkiem Sejmu RP, Marszałkiem Senatu RP i Prezesem Rady Ministrów.
Jacek Sasin Zastępca Szefa Kancelarii Prezydenta RP

Londyńskie City to nadal jeden z najpotężniejszych ośrodków finansów świata. Więc po spotkaniu z przyjemnością pogadałem z kilkoma z ponad setki Polaków, którzy w pocie czoła robią tu w pieniądzu. Mówiliśmy, rzecz jasna, dużo o sprawach Polski – konkretnie: o prywatyzacji PZU. Próbowałem uzyskać od nich odpowiedź na proste pytanie: Akcje PZU sprzedawane są dokładnie tak samo, jak samochody za średnio ciężkiej „komuny”: cenę ustala nie rynek, lecz jakiś urzędnik (na bodaj 312 zł od sztuki – „cena” nie ma zresztą znaczenia, chodzi o to, że ktoś, a nie rynek, ją ustalił). Zgłosiło się chętnych na sumę trzykrotnie przewyższającą podaż. I teraz Komitet Centralny.. pardon: sprzedający ustalają po uważaniu, ile komu sprzedadzą!!! Tak, jak za „komuny” rozdawali zasłużonym dla reżimu „talony” na samochody – i człowiek kupował samochód za 1/3 ceny rynkowej, jeździł trzy lata i jeszcze sprzedawał z zyskiem... za który kupował następny samochód... o ile zasłużył na kolejny talon, oczywiście. Jest rzeczą absolutnie pewną, że istnieje jakaś prawdziwa cena rynkowa – czyli taka, po której chętnych byłoby z definicji dokładnie tyle, ile akcyj do sprzedaży. I jest rzeczą praktycznie pewną, że byłaby wyższa od „ceny” narzuconej przez sprzedawcę (tu były rozbieżności: 340? 400 zł). Pytanie więc brzmi: dlaczego, u Boga Ojca, sprzedawca rezygnuje z dużych pieniędzy (jeśli sprzedajemy za 3,5 mld – to wedle dolnego szacunku z 350 mln zł) sprzedając poniżej ceny rynkowej? Jeden z rozmówców utrzymywał, że sprzedaż ciut-ciut poniżej ceny rynkowej ma pewien sens: by kupujący zarobili, co jest korzystne przy późniejszych sprzedażach. Ale, oczywiście, „trochę” - a nie o 350 mln – taniej. Więc: dlaczego? Odpowiedź narzucająca się brzmi: bo sprzedają urzędnicy państwowi poprzez „banki inwestycyjne” - i urzędnicy tych banków na którymś polu golfowym dają urzędnikom państwowym łapówkę – powiedzmy 3 mln – by zarobić 350 mln. Urzędnicy państwowi sprzedają nie swoje – więc co im tam? Teoria jest prosta jak budowa cepa – ma jednak zasadniczą wadę: sprzedającym 90% tych akcyj nie jest Skarb Państwa tylko prywatna firma „Eureko”!! By zrozumieć, dlaczego „Eureko” tak postępuje, raz jeszcze odwołam się do wydanej tuż po wojnie w paryskiej „Kulturze” książki p/t: „Rewolucja Managerów”. ŚP. Jakób Burnham, słynny trockista, postawił w niej tezę, że rewolucja komunistyczna nie nastąpi przez to, że „bohaterski zryw mas robotniczych pozbawi właścicieli zagrabionej przez nich własności” - jak utrzymują komuniści; rewolucja nastąpi po cichu, właściciele stopniowo utracą kontrolę nad swoimi firmami poprzez sprzedaż akcyj, a władzę przejmą niekontrolowani przez właścicieli managerowie. Nieboszczyk Burnham miał rację. Dokładnie to się istotnie dokonało. I ci managerowie mogą np. przeznaczyć z dochodu firmy 200 mln na wspieranie np. ruchów feministycznych – bo to nie ich pieniądze! Dokładnie tak, jak za komuny Władzuchna dysponowała pieniędzmi podatników. Otóż managerom f-my „Eureko” dokładnie tak samo nie zależy na wynikach firmy, jak urzędnikom Skarbu Państwa na dochodach Skarbu Państwa. Ważniejsze są dla nich stosunki z urzędnikami banków inwestycyjnych - powiedzmy jasno: przy wchodzeniu na giełdę całkowicie zbędnych; np. GOOGLE przy wchodzeniu na giełdę świetnie obył się bez nich! Gospodarka jest chora i marnotrawna, bo nie ma właściciela. „Właściciel” - to jest jeden facet (może być i kobieta, czemu nie?) który może w ciągu ułamka sekundy podjąć dowolną decyzje o swojej firmie – i ponosi za to pełną odpowiedzialność. Czyli: jak sprzeda o 350 mln taniej, to będzie o 350 mln uboższy. On, prywatnie. I wtedy nikt nie podejmowałby takich decyzyj, nie byłoby takich szwindli. Ja jeszcze raz podkreślam: wolność gospodarcza powinna być absolutna. Ale gwarantowane przez prawa Boskie i ludzkie wolności dotyczą LUDZI, a nie OSÓB PRAWNYCH!! „Osoba prawna” nie jest człowiekiem i żadne konstytucyjne prawa jej nie przysługują. W każdym razie: w Konstytucji Stanów Zjednoczonych nie ma na ten temat ani słowa...JKM

Choremu pod górkę... Jak powiedział był śp. Stefan Kisielewski, założyciel UPR: "Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności... nieznane w żadnym innym ustroju". Mamy tego nową ilustrację. Tym razem – pochodzącą z brytyjskiej National Health Service – czyli (tfu!) „Służby Zdrowia”. By zrozumieć wagę tego doniesienia, zacznijmy od Adama i E... o, zapomniałem, że komuniści w to nie wierzą... więc: od Karola i Róży Luxemburg. Otóż za komuny sprawa była prosta. W aptekach były tylko te lekarstwa, które kupiła dla „obywateli” (przypominam: „obywatel” to człowiek, który musi się obywać bez tego, bez czego normalny człowiek nie musi się obywać...) Władzuchna – i żadnych problemów nie było. Wszyscy łykali pigułki i smarowali się maściami wyprodukowanymi przez „Polfę” (przy czym większość receptur na leki kradł – jak pochwalił się publicznie p. gen. Czesław Kiszczak – PRL-owski wywiad)...Takie to były siermiężne czasy. Po pojawieniu się euro-socjalizmu okazało się, że koncerny farmaceutyczne zaczęły dopłacać lekarzom – by ci ordynowali chorym wyprodukowane przez siebie lekarstwa. Rzecz jasna były to leki odpowiednio droższe (bo w przeciwnym razie nie byłoby z czego dopłacać lekarzom...). Chory się godził – i na tym polega cały kruczek - bo płacił podatnik. Gdyby chory sam miał kupić lekarstwo za 100 zł zamiast za 15 zł – to by zaklął i poszedł do innego lekarza – szukając właściwego równie starannie jak dziś kobiety biegają od „Realu” do „Biedronki” i sklepiku na rogu w poszukiwaniu tańszych i lepszych towarów... No – ale płaci podatnik – a, niestety, okazało się, że morale lekarzy nie jest zbyt wysokie – i ci takie recepty wypisywali. Tłumacząc sobie w sumieniu, że to przecież nie płaci pacjent tylko mityczny Skarb Państwa. A ten, jak „wiadomo”, jest niewyczerpany....

Ponieważ w tej chwili euro-socjalizm z wolna bankrutuje, to KE wydała dyrektywę zabraniającą płacenia lekarzom za preskrybowanie konkretnych leków. Jak wiadomo za „komuny”, gdy brakowało butów, zbierał się Komitet Centralny PZPR i wydawał „Uchwałę o zwiększeniu produkcji butów” - od czego butów nie przybywało, ale Towarzysze z KC mieli lepsze samopoczucie. Tu jest dokładnie to samo: skontrolować tego, czy lekarz przepisuje ten lek, bo tak trzeba – czy dlatego, że dano mu kopertę do fartucha - nie ma jak – ale KE dyrektywę wydała, by PT Komisarze poczuli, że są potrzebni – i by wszyscy widzieli, jak UE troszczy się o biednych. Ale oto w Anglii i Walii NHS postanowiła – w słusznym skądinąd celu obrony kieszeni podatnika - dopłacać lekarzom, by przepisywali chorym tańsze lekarstwa. Czyli, krótko mówiąc: jak kogoś walono maczuga z lewej strony – to w celu naprostowania uznano, że trzeba go walnąć z prawej! Tyle, że było to całkowicie sprzeczne z ową „dyrektywą”, zabraniającą dopłacania. Ale, dokładnie tak samo jak za „komuny”, Trybunał Sprawiedliwości UE w Luksemburgu uznał, że gdy prywaciarze dopłacają – to niedobrze; gdy dopłacają urzędnicy – to wszystko w porządku! To zresztą jest powszechna praktyka. Gdy rabuś przystawi mi pistolet do piersi i zażąda 200 zł na lekarstwo dla swojego dziecka – to idzie na 10 lat do kryminału. Gdy Minister Finansów nasyła na mnie Izbę Skarbową, by zabrała mi 50% tego, co zarabiam (a potem wydaje na zasiłki dla nie chcących pracować nygusów lub pensje dla prezesów zupełnie zbędnych państwowych spółek) – to nikt (poza mną...) nawet nie piśnie, że jest to zwykły bandzior (tyle że groźniejszy, bo ma do dyspozycji komorników, policję i więzienia). Jakie będą skutki takiego dopłacania lekarzom? No, cóż: my już to przerabialiśmy; Anglicy nadal wierzą we wrodzoną uczciwość. Jednak my wiemy, że ci sami lekarze, którzy za wziątkę od firmy bezwstydnie przepisują pacjentowi siedem razy droższe lekarstwo – za wziątkę od rządu zaczną dla równowagi na wszystko zapisywać aspirynę i witaminę C. Oraz lewatywę. Samoobsługową, oczywiście. Jak się uruchamia bodźce ekonomiczne – to nie należy potem się dziwić, że zadziałają. Oczywiście pomysł, by po prostu zlikwidować NHS, oddać ludziom pieniądze – i pozwolić im chodzić do takiego jak chcą lekarza i brać takie lekarstwa, jakie chcą – nie mieści się w głowie „obywatela” Euro-Sojuza. P.S. Z innej beczki. Gdzieś trzy lata temu spytałem ówczesnego v-ministra finansów, czy prawdą jest, że wg. rządowych definicji jeśli III RP wykupi w całości zmajątek Republiki Francuskiej, a rząd RF wykupi cały majątek Trzeciej Rzeczypospolitej, to w obydwu krajach nastapi prywatyzacja? Dostałem odpowiedź: „TAK”. Po części taka definicja jest nawet z punktu widzenia prawa uzasadniona (bo właścicielem będzie osoba nie podlegająca państwo polskiemu, czyli RF) – z punktu widzenia gospodarki to nonsens totalny (bo firmy będą nadal zarządzane przez nieudolnego „właściciela”, czyli państwo). Dziś z kolei dowiedziałem się, co to jest „oszczędność”; co opisałem p/t: „Program oszczędnościowy” Jestem w  Londynie,  siedzę w redakcji tamtejszego tygodnika „COOLTURA” – i ze zgrozą czytam na jej stronie następującą  wiadomość:  „Rząd proponuje program oszczędnościowy.  Podatki pójdą w górę”. Jest to, oczywiście, tłumaczenie z angielskiego, pisane dla „przeciętnego   Brytyjczyka” – czyli dla idioty.  Każdy normalny człowiek  bowiem zdaje sobie sprawę, że „Program oszczędnościowy”  polega na tym, by rząd JKM wydawał mniej. Co prawda po zmniejszeniu podatków dochody budżetu, zgodnie z „Krzywą Laffera” pójdą akurat w górę  –  ale w takim razie trzeba te podatki nadal zmniejszać  i zmniejszać : w końcu dochody spadną… i do zmniejszonych dochodów trzeba dopasować zmniejszone wydatki. W rzeczywistości  laburzyści,  czyli  Czerwona  Hołota, nie mają  najmniejszego zamiaru oszczędzać! Oszczędzać  -  to mają  nieszczęśni  poddani  Królowej.  Po to, by ONI mogli garściami wyrzucać w błoto  ich pieniądze, kupując sobie  za to „społeczne poparcie”. Skąd ja to znam? JKM

KOMOROWSKI CZY POLSKA? Podsycanie lęku przed braćmi Kaczyńskimi, było od lat głównym zadaniem propagandystów III RP. Realizowanym jako strategia przejęcia, utrzymania i sprawowania władzy. Intensyfikacja lęku, zastosowana jako forma manipulacji okazała się niezwykle skuteczna, umożliwiając sterowanie nastrojami społecznymi, a następnie podporządkowanie decyzji wyborczych interesom wąskiej grupy beneficjantów. Na tym lęku zbudowano „pozycję startową” Platformy Obywatelskiej, wmawiając społeczeństwu, że wybór Tuska i spółki uchroni Polaków przed straszliwą katastrofą „kaczyzmu”. Po wyborach 2007 roku, natychmiast powierzono mediom zadanie utrzymywania społeczeństwa w poczuciu zagrożenia recydywą rządów PiS-u, koncentrując się jednocześnie na tworzeniu negatywnego obrazu prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Ten prosty zabieg socjotechniczny, oparty na manipulacji właściwej systemowi totalitarnemu, musiał okazać się efektywny w społeczeństwie uzależnionym od przekazu telewizyjnego i powszechnego, bezkrytycznego przyjmowania dziennikarskich relacji. W połączeniu z dziennikarską autocenzurą i przemilczaniem wiadomości nieprzystających do normy sprawił, że do świadomości Polaków nie mogła przedostać się żadna informacja ukazująca prawdziwy obraz Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Trudno o bardziej wyrazisty dowód ciągłości systemowej III RP z okresem PRL, jak właśnie wieloletnia kampania propagandowa skierowana przeciwko prezydentowi i prezesowi PiS. Znajdujemy w niej wszystkie elementy propagandy komunistycznej, w tym podstawową i najmocniej eksploatowaną kategorię „wroga” – z powodzeniem stosowaną również w putinowskiej Rosji. Przed dwoma laty Jarosław Kaczyński stwierdził wprost, że „Tusk chce zdezintegrować naród”. Taktyka grupy rządzącej polegała bowiem na destabilizacji i dezintegracji państwa, zrywaniu więzów społecznych i narodowych. Brutalizacja języka politycznego, tworzenie trwałych i coraz głębszych podziałów, walka z pamięcią narodową, niszczenie szkolnictwa i kultury, propagowanie zachowań antypaństwowych lub amoralnych - stanowiło „fazę I” procesu dezintegracji. Kpiny i szyderstwa z Prezydenta, liczne obelgi pod jego adresem, przedstawianie go jako „nacjonalisty” i nieudacznika, konkurowały jedynie z mrocznym obrazem jego brata, któremu zarzucano „zbrodnie” z okresu rządów PiS, awanturnictwo polityczne, skłonności do dyktatury i konfliktowość. Nie sposób nawet wyliczyć wszystkich kłamstw i najbardziej haniebnych pomówień po jakie sięgano, by przekonać Polaków do „wspólnego wroga”. Podtrzymywanie lęku przed „kaczyzmem” stanowiło również projekcję autentycznych obaw, jakie układ tworzący III RP żywił wobec tych polityków. Czas rządów PiS-u, w którym podjęto walkę z korupcją i przestępczością mafijną, uporządkowano finanse publiczne, wznowiono politykę zagraniczną zgodnie z polskimi interesami, a wreszcie – zlikwidowano Wojskowe Służby Informacyjne, będące osią patologicznego układu III RP  - musiał  wywołać dostatecznie mocny lęk wśród tzw. elit, które likwidację skamielin PRL potraktowały jako zamach na swoje przywileje. Na rzeczywisty stosunek Platformy Obywatelskiej do braci Kaczyńskich bezsporny wpływ miała również ambicjonalna trauma, jakiej doświadczył Donald Tusk po przegranych w 2005 roku wyborach prezydenckich  oraz niemniej mocne uczucie nienawiści i strachu widoczne u Bronisława Komorowskiego, obawiającego się publikacji treści aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI. Wielu innych polityków PO, biznesmenów, dziennikarzy i ludzi życia publicznego, po likwidacji WSI odczuwało zagrożenie możliwością ujawnienia ich kontaktów i interesów prowadzonych pod dyktando wojskowej bezpieki. Wkrótce zatem, nagromadzenie pod szyldem Platformy wszelkiego rodzaju renegatów, frustratów i „skrzywdzonej” rządami PiS-u agentury, uczyniło z tego środowiska istny skansen agresywnych, twardogłowych typów, złączonych wspólną nienawiścią i żądzą odwetu.

Dlatego też - przez cały okres istnienia koalicji PO-PSL, lęk i nienawiść – jedyna broń tchórzy, stanowiły podstawowe narzędzie sterowania społeczeństwem i miały  zastępować wszystkie, wyższe aspiracje Polaków. Media, którym podobnie jak w okresie PRL- u powierzono rolę strażnika interesów partii rządzącej i katalizatora nastrojów społecznych stworzyły z fałszywego obrazu „kaczyzmu” główny identyfikator zwolenników Platformy i same stały się częścią aparatu władzy. Dopiero tragedia z 10 kwietnia i śmierć Prezydenta Kaczyńskiego przerwały ten proces i na krótką chwilę wytrąciły broń manipulantom. Zdano sobie natychmiast sprawę, że spontaniczna reakcja Polaków na tragedię, przekraczająca najśmielsze oczekiwania i prognozy wymaga odwrócenia dotychczasowych środków, a dalsze forsowanie negatywnego wizerunku może trwale zaszkodzić interesom grupy rządzącej. Tylko temu, cynicznemu instynktowi  należy przypisywać nagłe pokazanie innego Lecha Kaczyńskiego – człowieka wielkiego serca i umysłu, dobrego polityka, patriotę, męża stanu. Odegranie medialnego spektaklu żałoby narodowej, pod dyktando fałszywego hasła „Bądźmy razem” przyszło mediom i politykom równie łatwo, jak dotychczasowe rozgrywanie lęków i nienawiści. Nie zaniedbano przy tym zabiegów dezinformacyjnych, z których już w czasie symulowanej „płaczliwości” wyłaniał się przekaz sugerujący, iż winę za katastrofę będzie ponosić załoga polskiego samolotu, a pośrednio – Prezydent Kaczyński, mający wywierać presję co do miejsca i czasu lądowania. Dopóki trwał czas „żałobnej propagandy”, ta wersja była sączona w umysły odbiorców klasycznymi metodami dezinformacji: poprzez „modyfikację motywu” (Prezydent mógł wywierać presję, ale działał w dobrej wierze, obawiając się prowokacji rosyjskiej), „interpretację” ( to, że wywierano presję na pilota, wynika z treści rozmów zarejestrowanych w „czarnej skrzynce”) lub „generalizację” (podobne zdarzenie miało mieć miejsce w Gruzji, inni przywódcy postępowali podobnie). Wkrótce jednak, w odbiorze społecznym będzie musiało zaistnieć trwałe przeświadczenie, że tak naprawdę winę za tragedię z 10 kwietnia ponosi Prezydent, a o przebiegu zdarzeń zadecydowały błędne decyzje pilota, podjęte na skutek interwencji Lecha Kaczyńskiego lub jego otoczenia. Nie należy się spodziewać, by wnioski prokuratury wojskowej, działającej pod dyktando Rosjan miały iść w innym kierunku. W tym obszarze – zdefiniowania przyczyn katastrofy -  istnieje bowiem ścisła wspólnota interesów rosyjskich z oczekiwaniami grupy rządzącej w Polsce. Dlatego, jak najszybsze przywrócenie negatywnej propagandy oraz atmosfery lęku i nienawiści jest dziś dla Tuska i Komorowskiego sprawą najważniejszą.

Głównie, z powodu obaw związanych z kandydaturą Jarosława Kaczyńskiego na prezydenta. Polityk, który również miał zginąć w katastrofie samolotu prezydenckiego, może bowiem skutecznie zagrozić koncepcji przejęcia pełni władzy nad Polską i równie ważnemu projektowi „pojednania” z Rosją. Tymczasem realizacja tych dwóch zamierzeń, to priorytet grupy rządzącej i główny cel większości wpływowych środowisk opiniotwórczych.  Sytuacja, jaka wytworzyła się po smoleńskiej tragedii daje tym środowiskom niepowtarzalną szansę zawłaszczenia całego życia politycznego III RP na co najmniej kilka pokoleń i utrwalenia swoich wpływów we wszystkich obszarach. Urząd prezydenta, niezależna instytucja historyczna, bank narodowy, czy urząd rzecznika praw obywatelskich były ostatnimi, niezdobytymi dotąd bastionami. Gwarantem „paktu nad trumnami” ma być putinowska Rosja, której rozwiązania legislacyjne w zakresie zapewnienia nadzoru nad społeczeństwem, były dla obecnego rządu wzorem w procesie bondaryzacji Polski. Ten cel, tuż przed tragedią z 10 kwietnia wyraźnie wskazał Bronisław Komorowski, definiując „pojednanie” z Rosją jako „interes nas wszystkich” oraz mówiąc otwarcie o słowach Putina „niosących Polsce nadzieję”. Wypowiedź Komorowskiego podczas pogrzebu pary prezydenckiej i współbrzmiąca z nią mowa kardynała Dziwisza, skierowana bezpośrednio do prezydenta Miedwiediewa pozwalają przypuszczać, że w zakresie tego paktu doszło do porozumienia z częścią hierarchii kościelnej. Analogie z rokiem 1945 – przy całej różnicy metod i warunków historycznych - wydają się całkowicie uprawnione, również ze względu na pozycję Jarosława Kaczyńskiego, która w kontekście dążeń grupy rządzącej przypomina tragiczną sytuację Stanisława Mikołajczyka. Istotne także, jest podobieństwo reakcji państw Europy Zachodniej, przywodzące na myśl układ jałtański.  Intencja  ta znalazła wyraz w słowach Komorowskiego, iż  „w Rosji dojrzewa przekonanie, w Polsce też, że nie ma współpracy Rosja-UE bez pojednania polsko-rosyjskiego. Mamy za sobą atrakcyjność UE jako całości.” Nie trzeba przypominać, że działania polityków Platformy są wspierane przez kanclerz Niemiec Angelę Merkel, niemal wszystkie rządy państw UE i „postępową” prasę europejską. . Te same środowiska przez lata uczestniczyły w kampanii oczerniania i dyskredytowania Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, zarzucając mu „antykomunistyczną rusofobię” i psucie relacji polsko-rosyjskich. Nie przypadkiem więc, po śmierci „prawicowego nacjonalisty” stają się rzecznikami planów grupy rządzącej. Kandydatura prezesa PiS-u, może skutecznie zniweczyć ten zamiar. Nie tylko z uwagi na realną możliwość wygranej i kontynuację dzieła Lecha Kaczyńskiego,  ale również dlatego, że wokół sprawnego polityka jakim jest Jarosław Kaczyński może powstać silny, ponadpartyjny ośrodek opozycji, zdolnej przeciwstawić się zamysłom układu rządzącego dziś Polską. .Nigdy bardziej, jak właśnie w tej chwili potrzebujemy polityka silnego, o jasno sprecyzowanych celach i wyrazistych poglądach.  To, co nazywano „kontrowersyjnością” prezesa PiS – u jest dziś zbiorem najbardziej pożądanych cech i gwarancją mocnej pozycji przyszłego prezydenta. Sama prezydentura Kaczyńskiego, wsparta na patriotyzmie i antykomunizmie byłaby (nawet przy ułomnych uprawnieniach Kancelarii) trwałą wartością, szczególnie w zakresie kształtowania polityki zagranicznej. Plan fasadowego „pojednania” z Rosją, sprowadzony do koncepcji wepchnięcia Polski w strefę wpływów Kremla, uległby załamaniu. Można się również spodziewać, że cechy przywódcze Kaczyńskiego i jego polityczna charyzma pozwoliłyby zbudować realną opozycję i zjednoczyć wszystkie siły przeciwne „porządkowi moskiewskiemu” -  nawet na bazie „osieroconego” i pozbawionego wielu znaczących polityków PiS-u. Ludzie Platformy i jej zaplecza mają pełną świadomość zagrożenia prezydenturą Jarosława Kaczyńskiego. Świadczy o tym histeryczna reakcja wielu publicystów i osób publicznych, ujawniona natychmiast, gdy pomysł kandydowania stał się realny. Świadczą o tym „sondaże” i „badania opinii publicznej” – które od czasów wyborów 2005 roku należy traktować wyłącznie jako element socjotechniki, służący zafałszowaniu społecznej rzeczywistości.

Gdyby nie istniały żadne inne powody, dla których prezes PiS-u miałby startować w wyborach – ten jeden – stanowi dostateczny argument, że tylko Jarosław Kaczyński może pokrzyżować plany Bronisława Komorowskiego. Podsuwanie opinii publicznej „egzotycznych” kandydatów, straszenie „demonami IV RP” i „pogłębianiem podziałów”, czy bardziej wyrafinowane formy manipulacji,  ujawniły panikę w obozie układu rządzącego. Tymczasem, wiadomo już, że próby sprowadzenia tej kandydatury do poziomu dawnego sporu politycznego, okażą się nieskuteczne. Specjaliści od manipulacji i „rządu dusz”, rozgrywający dotąd nastroje społeczne na linii lęku przed kaczyzmem wpadli we własną pułapkę „propagandy żałobnej”, gdy w obawie przed reakcjami Polaków pokazali im inne, prawdziwe oblicze Prezydenta, a tym samym zdjęli odium ciążące dotąd nad braćmi Kaczyńskimi. Nawet dla najbardziej zdezorientowanych „przeżuwaczy” medialnej  papki stało się oczywiste, że zostali oszukani przez opiniotwórcze autorytety. Oszukani podwójnie. Ujawnienie prawdy o Lechu Kaczyńskim, pokazanie wielkiego, prawego męża stanu, ale też człowieka ciepłego i życzliwego ludziom musiało prowadzić do odkrycia  zaskakującej prawdy również o drugim z braci – bliźniaków. Nie sposób przecież uważać, by cechy charakteru i format postaci miałby tak dalece odróżniać Lecha od Jarosława Kaczyńskiego. Pokazanie autentycznej miary Prezydenta - Lecha, prowadziło zatem do odkrycia prawdy o postaci Jarosława i nie da się inaczej zinterpretować tego przekazu, jak w kategoriach druzgocącej klęski poniesionej przez twórców koncepcji „kaczyzmu”. Przekonanie wyborcy, że w osobach braci – bliźniaków ma do czynienia z przypadkiem doktora Jekylla i mr. Hyde’a nie jest oczywiście niemożliwe, wymaga jednak zbyt długiego czasu, by przynieść efekty przed terminem wyborów prezydenckich.  Nie zanosi się więc, by doszło do gwałtownego odwrócenia akcentów medialnych i próby ponownego rozgrywania lęków „kaczyzmu”. W miejsce negatywnej propagandy, przyjęto więc strategię dezinformacji i faktów dokonanych. Ta pierwsza, realizowana jest wspólnie ze stroną rosyjską od chwili katastrofy i polega na nagłaśnianiu (często sprzecznych) informacji, których przekaz ma prowadzić do obarczenia odpowiedzialnością za tragedię polskich pilotów i Prezydenta Kaczyńskiego. Przy pomocy rozlicznej agentury preparuje się kolejne wersje zdarzeń, wprowadza chaos informacyjny i manipuluje nastrojami społeczeństwa. Ma to doprowadzić do zdezorientowania opinii publicznej, ośmieszenia „teorii spiskowych”, a w konsekwencji – do ukrycia prawdziwego scenariusza zdarzeń. W ramach faktów dokonanych, oddano Rosjanom całkowity nadzór nad śledztwem i sprowadzono polskie organy ścigania do roli petenta Moskwy. To nie tylko wyraz podległości, ale też świadomej taktyki, która ma zdjąć z rządu Tuska odpowiedzialność za ustalenie przyczyn katastrofy i zamknąć drogę do rzetelnego śledztwa.Jednocześnie, podległe Tuskowi służby przechwyciły tajne informacje będące w posiadaniu urzędników Kancelarii Prezydenta i Biura Bezpieczeństwa Narodowego, dokonując włamań się do domów ofiar katastrofy. W tym samym czasie Bronisław Komorowski zagarnął wszystkie kompetencje prezydenta RP i wprowadził w struktury prezydenckie swoich ludzi. W połączeniu z wiedzą, uzyskaną przez służby Federacji Rosyjskiej na miejscu katastrofy, gdzie w ręce Rosjan wpadły materiały będące w posiadaniu Prezydenta i najwyższych dowódców Wojska Polskiego – prowadzi to do pełnego zawłaszczenia władzy przez grupę rządzącą i środowiska z nią związane. Strategia ta, ma związek z przygotowaniami do wyborów prezydenckich. Rządzący układ zdaje sobie sprawę, że Jarosław Kaczyński może posiadać wiedzę na temat faktycznego przebiegu zdarzeń prowadzących do tragedii z 10 kwietnia. Równie mocna jest świadomość, że jego wygrana w wyborach prezydenckich pokrzyżuje plany „pojednania” z Rosją i wykluczy z gry Bronisława Komorowskiego – którego prasa rosyjska (wespół z mediami polskimi) już namaściła na faworyta w wyścigu do pałacu prezydenckiego. Jeśli zawiodą dotychczasowe metody manipulacji, a Polacy nie zechcą otrząsnąć się z poczucia wdzięczności dla prezydenta Kaczyńskiego niewykluczone, iż rozważany jest wariant siłowy, konfrontacyjny, w którym obecna władza nie cofnie się przed ograniczeniem praw obywatelskich, wprowadzeniem ukrytych form cenzury, a nawet sfałszowaniem wyników wyborczych. Jest to rozwiązanie o tyle łatwiejsze, że przez ostatnie dwa lata poszerzano uprawnienia służby Krzysztofa Bondaryka, szczególnie w zakresie nadzoru elektronicznego i informatycznego. Cenzura internetu, wprowadzona choćby pod pretekstem walki z terroryzmem wydaje się równie łatwym rozwiązaniem. Warto pamiętać, że w putinowskiej Rosji już wprowadza się regulacje prawne w ramach „przeciwdziałania terroryzmowi”, w myśl których dziennikarze mają zrezygnować „z używania niektórych słów”, opinia publiczna powinna „bezwzględnie popierać służby porządkowe”, a wszystkie partie, społeczeństwo i środki masowego przekazu powinny sformułować "niezbędny balans konstruktywnej krytyki i bezwzględnego poparcia służb porządkowych". Przyjęcie podobnych rozwiązań w Polsce, gdy obowiązki prezydenta pełni Komorowski, a grupa rządząca posiada większość parlamentarną – wydaje się rzeczą prostą. Tragedia narodowa z 10 kwietnia diametralnie zmieniła polską rzeczywistość i mają rację ci, który twierdzą, że wraz ze śmiercią tylu wspaniałych postaci, skończyła się w Polsce cała epoka. Nigdy też, nie staliśmy przed poważniejszym wyzwaniem, jak te, które czeka nas w najbliższych miesiącach. W sytuacji, gdy w sprawy polskie wdziera się „trzeci element” – putinowskiej Rosji - nie można wyborów prezydenckich sprowadzać do kwestii sympatii politycznych i partyjnych rozgrywek  Śmierć Prezydenta Kaczyńskiego uświadomiła nam, jak wielka jest potrzeba integracji Polaków wokół przywódcy narodu, ale też - jaką faktycznie rolę spełniał człowiek, atakowany i wyszydzany przez „elitę” III RP.  Cokolwiek byśmy nie rozumieli pod słowami kontynuacji misji Lecha Kaczyńskiego, dziś dla jego brata oznaczają one zadanie ratowania Polski. Aleksander Ścios

Nie ma życia bez montażu Reakcja salonu na dokument „Solidarni 2010” postawiła kropkę nad „i”: Polacy są po prostu niecenzuralni. Nie wolno ich pokazywać takich, jakimi są, bo są nie tacy, jacy być powinni. Za to właśnie twórcy filmu zostali odsądzeni od czci i wiary: przyszli do prostych ludzi z kamerą i po prostu pozwolili im mówić, co myślą. A należało im najpierw wytłumaczyć, co powinni myśleć. A przynajmniej ich wypowiedzi odpowiednio zrównoważyć − podsunąć mikrofon autorytetom, które z wyżyn swej wiedzy wyjaśniłyby fachowo, że to, co ci ludzie mówią, to tylko im się zdaje, że tak czują, bo naprawdę czują coś zupełnie innego. Bo „jest prawda czasów, o których mówimy, i prawda ekranu, która mówi”. „Taka jest prawda, nieprawda, i innej prawdy nie ma”.Tak się składa, że też tam przez pewien czas byłem − pod pałacem. Widziałem, słuchałem, i mogę zaświadczyć, jeśli takie świadectwo jest komukolwiek potrzebne: tak było, tacy byli ludzie, takie słowa i myśli, taka chwila. Stankiewicz i Pospieszalski uchwycili na żywo historię. A nie należało jej chwytać na żywo. Należało ją odpowiednio zmontować, dopiero wtedy prawda ekranu byłaby prawdą czasu, i może nawet zasłużyłaby na nagrodę imienia Ryszarda Kapuścińskiego. Bo Ryszard Kapuściński właśnie teraz, po publikacji książki opisującej jego reporterską metodę, został patronem nagrody, w kryteriach przyznawania której znajdujemy m.in. dbałość o wierność faktom. To jest dopiero jajco. „Z bolcem uziemniającem”, dodawało się w mojej szkole, więc i ja dodam, bo poza tym bolcem, jak rany, co tu jeszcze można dodać?„Żyliśmy w czasach kiedy Adam Michnik / wybornie znał się na poezji”. Poezja, nawiasem mówiąc, choć wydaje się przeciwieństwem dokumentu, też wymaga generalnego przemontowania. Wybitny znawca przedmiotu, Jacek Żakowski, w towarzystwie pani Marody, jak wyżej, orzekli w telewizji, że wiersz Jarosława Marka Rymkiewicza jest grafomanią. Wsparli go w tym rozpoznaniu inni znawcy z tej samej redakcji, spółka Władyka & Janicki. „Poeta z Milanówka pisze wiersz w stylu częstochowskim po to, by trafić pod strzechy” − objaśnili swoim czytelnikom, bo najwyraźniej polonista Janicki nie wie, iż dystychy o pełnych rymach są ulubioną frazą Rymkiewicza odkąd debiutował. Ciekawsze zresztą jest to podkreślenie „poeta z Milanówka”. To teraz klasę poetów zaczęło określać miejsce zamieszkania? Bo dotąd określała ją słuszność wierszy. Herbert na przykład pisał głęboko niesłusznie o Chodasiewiczu i o żołnierzach wyklętych, „wilkach”, po których pozostał w śniegu „żółtawy mocz” − co było aluzją do słów Chodasiewicza właśnie, że patriotyzm to „środek moczopędny”. A na przykład pani Szymborska pisała wiersze słuszne, choćby ten o nienawiści, jaką jest lustracja i rząd Olszewskiego, by już nie sięgać do początków jej twórczości.Trudno tylko zrozumieć, dlaczego grafoman z Milanówka oprócz innych dowodów uznania dostał kiedyś także nagrodę Nike. Dialektyka uczy, że widocznie wtedy jego częstochowskie rymy nie były grafomańskie, stały się takie dopiero, gdy zaczął się nimi podlizywać mieszkańcom strzech. Jak to zwykle, bywalcy salonu muszą się nieźle gimnastykować, żeby nadążyć za myślowymi wygibasami swych autorytetów. Ludzie z filmu Stankiewicz i Pospieszalskiego to niewątpliwie nienawistna tłuszcza, bo mówili, że nasz przyjaciel Putin ma krew na rękach. Ale portale internetowe przynoszą w tym samym duchu wypowiedzi Rosjan, i pal licho prostych Rosjan, czy nawet mało u nas znanych dziennikarzy nielicznych niezależnych od oligarchii mediów, ale i głośnych dysydentów, którzy do wczoraj jeszcze uznawani byli w „Gazecie Wyborczej” za moralne wzorce. I co z tym zrobić? Ale do wczoraj Putin był tam mordercą Litwinienki i Politowskiej, ciemiężycielem Chodorkowskiego i kłamcą fałszującym prawdę o katastrofie „Kurska”, a dziś jest już zupełnie innym człowiekiem. Przyjaznym. Więc jak Putin się zmienił w przyjaciela Polaków, no, w każdym razie tych kilku najważniejszych Polaków, to i taka na przykład Waleria Nowodworska mogła się z dnia na dzień zmienić w oszołomkę, a Chodorkowski, zaraz się okaże, że jest zwykły żulik, i zasłużył sobie na to, co go spotkało. Od praw człowieka ważniejsze jest prawo jedynie słusznych autorytetów do orzekania, kto zasługuje na oklaski, a kto na gwizdy. Bijcie brawo, obywatele, i nie wypowiadajcie się do kamer „pisowskiej telewizji”, zanim nie zostaniecie pouczeni, co powinniście powiedzieć, żeby było to szczere i spontaniczne. Rafał A. Ziemkiewicz

Solidarni, czyli niesłuszni Autorytety zatrzęsły się z oburzenia. Oburzył się i Wenderlich, i Gugała, i Godzic, i Kolenda-Zaleska, i inni prominenci medialno-polityczni. Oburzyli się filmem “Solidarni 2010″ Ten fascynujący dokument Ewy Stankiewicz pokazuje ludzi, którzy przez tydzień koczowali wokół Pałacu Prezydenckiego i zgromadzili się na pogrzebie pary prezydenckiej w Krakowie. Zarzuty przeciwników filmu sprowadzają się do tego, że tym ludziom pozwolono mówić. A to, co mówili, okazało się niesłuszne. Jeśli robimy film o człowieku, grupie, środowisku, jeśli uznajemy, że są na tyle interesujący, aby zrobić im portret, to pozwalamy im mówić. Potrafią to zrozumieć nawet przytoczone wyżej persony. Z dziesiątków godzin nagrań autorka wydobyła te najbardziej reprezentatywne, które najlepiej charakteryzowały ową zbiorowość. Cóż, kiedy ta wielotysięczna wspólnota okazała się tak różna od tej, którą znają przedstawiciele salonu. Niby wiedzą o jej istnieniu, przecież nawet premier wspomniał o Polsce moherowej, obiekcie tylu dowcipów zwanych polenwitzami. Tyle tylko, że jej przedstawiciele powinni być starymi, oszalałymi dewotkami, kibolami albo zapijaczonymi wielbicielami arizony ze zdegradowanych wsi. Tymczasem bohaterowie “Solidarnych 2010″ są tacy jak my. Wyglądają podobnie, bywają inteligentni, dobrze wykształceni, potrafią mówić. Różni ich to, że głęboko przeżywają sprawy swojej narodowej wspólnoty. Trzeba ich więc unieważnić. Oto charakterystyczny przykład. “Wydarzenia” Polsatu – Jarosław Gugała troska się o stan Polski, w której media publiczne rozpoczęły jednostronną kampanię wyborczą propagandowym filmem Jana Pospieszalskiego. Wprawdzie Pospieszalski nie jest jego głównym autorem, ale widocznie lepiej, aby nim był. – TVP oskarża Rosjan o zamach i zrzuca na Tuska odpowiedzialność za katastrofę – głosi prowadzący. Trzeba przyznać, że przypisanie stacji emitującej film wypowiedzi występujących w nim postaci jest zabiegiem niezwykłym, nawet jak na standardy III RP. Czegóż jednak nie robi się dla sprawy? Itd.

Czy uda się solidarnych 2010 zepchnąć w niebyt? Bronisław Wildstein

Wajda i inni, czyli kto gra katastrofą Co jest złego w zwracaniu się do Polaków albo do prawych Polaków? Gdyby uczynił to Donald Tusk, powiedziano by, że próbuje nas dowartościować. Powinniśmy się dowiedzieć, w czym pomogą nam czarne skrzynki, czy decyzję o lądowaniu podjęto na jego [Lecha Kaczyńskiego] rozkaz. Czy to prezydent zaryzykował życie wszystkich pasażerów?" – tak wypowiedział się Andrzej Wajda w "Le Monde" 22 kwietnia. Proszę wczytać się w ten tekst. Brzmi on podobnie do pytań, które Andrzej Lepper w 2002 roku zadał z trybuny sejmowej, sugerując związki polityków ze światem przestępczym i słusznie wywołując oburzenie szerokiej opinii publicznej. Czy to prawda – pytał Lepper – że ten to, a ten spotykał się z bossem pruszkowskiego gangu? Czy przyjmował łapówkę?

Śledztwo reżysera Lepper bronił się, że niczego przecież nie stwierdzał, ale jedynie pytał. Wajda też niczego nie stwierdza, insynuuje jedynie, że nieżyjący prezydent odpowiada za śmierć 95 osób, nie licząc jego samego. Wajda powołuje się na precedens, jakim były naciski na pilota, aby leciał do Tbilisi, mimo że w Gruzji trwała wojna. Zupełnym przypadkiem "Gazeta Wyborcza", z którą Wajda zgadza się zawsze i ze wszystkim (w rocznicę powstania Agory oświadczył, że uczestnictwo w tym przedsięwzięciu jest jego największym życiowym sukcesem), opublikowała wielką rewelację na ten temat dwa dni później. Widocznie Wajda swoje śledztwo przeprowadził wcześniej.W tym kontekście inne pomówienia, które polski reżyser serwuje francuskim czytelnikom, bledną: "Coraz bardziej rozgoryczony obserwuję, jak eksploatowane jest to wydarzenie [katastrofa prezydenckiego samolotu] dla potrzeb wyborów prezydenckich. Ugrupowanie, które nie miało żadnych szans sukcesu (PiS), zdecydowało się uczynić z tego dramatu swój atut. Opozycja jest gotowa zrobić wszystko, aby wrócić do władzy".W którym momencie i kto z PiS zrobił coś, co sugerowałoby tego typu oskarżenia? Wajda, podpisany w "Le Monde" nie tylko jako wielki reżyser (co jest akurat prawdą), ale i jako autorytet intelektualno-moralny, tworzy w ten sposób wizerunek głównej partii opozycyjnej naszego kraju, który potem będą powielali zachodni komentatorzy, a następnie cytowali komentatorzy polscy; wizerunek, który wprawdzie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, ale zostanie utrwalony i rozpowszechniony.

Cokolwiek powie Jarosław Kaczyński, będzie to wykorzystane przeciw niemu Tak więc Wajda, który pod hasłem łączenia Polaków wezwał do zablokowania decyzji o ostatnim miejscu spoczynku pary prezydenckiej, decyzji podjętej już i ogłoszonej na cały świat przez gospodarza katedry wawelskiej kardynała Stanisława Dziwisza, teraz, insynuując odpowiedzialność prezydenta za katastrofę, rozpacza nad wykorzystywaniem jej dla celów politycznych.

Cokolwiek powie Już dzień po ogłoszeniu przez "Wyborczą" rewelacji o zmuszaniu pilota do lotu (co wprawdzie nie jest tożsame z lądowaniem, ale może się skojarzyć) Tomasz Lis w swoim programie usiłował wymusić na ekspertach lotniczych potwierdzenie tezy, że to Lech Kaczyński zmusił pilota do lądowania, które skończyło się śmiercią prezydenta i wszystkich mu towarzyszących. Nieomal pół programu poświęca na próbę wyrwania z nich takiego oświadczenia. Bezskutecznie. No, ale widzowie mogą zapomnieć protesty specjalistów, a pozostaną im w pamięci tak sugestywne hipotezy prowadzącego. Nieco krócej Lis usiłował wyciągnąć z polityka PiS Adama Bielana oświadczenie, że zwracając się do "prawych Polaków", Jarosław Kaczyński znowu dzieli ich i judzi przeciw sobie. Co jest złego w zwracaniu się do Polaków albo do prawych Polaków? Ano to, że sformułował to Jarosław Kaczyński. Gdyby uczynił to Donald Tusk, oznaczałoby, że próbuje Polaków zintegrować i dowartościować. Wiemy więc już, że cokolwiek Kaczyński powie, będzie wykorzystane przeciw niemu. Jeśli zwróci się do obywateli, to grono dziennikarskich egzegetów zacznie ze smutkiem biadać, że prezes PiS oskarża wszystkich, którzy na niego nie głosują, że nie są obywatelami itd. I tak będzie wyglądała owa rzeczowa kampania w głównym, a przemożnym nurcie medialnym. Już od tygodnia słyszymy pytania zatroskanych dziennikarzy, czy Jarosława Kaczyńskiego nauczyła czegoś katastrofa pod Smoleńskiem. Pytający z żalem nie dostrzegają jej wychowawczego wpływu na prezesa PiS. Na czym miałby on polegać, nie mówią wprost, ale sugerują. Przecież wiemy, jaki straszny jest Kaczor i PiS, ale gdyby się zasadniczo zmienił... Niestety, to niemożliwe. Wynika z tego, że katastrofa miała doprowadzić do odejścia od politycznej tożsamości Kaczyńskiego i kierowanej przez niego partii. Dlaczego miałoby tak się stać? Ano dlatego, aby nigdy już nie "dzielić Polaków". W ramach więc ich integracji do telewizji prywatnych wraca Stefan Niesiołowski rzucający znowu obelgi pod adresem swoich politycznych konkurentów i wzywający do ich zniszczenia. On nie musi się niczego uczyć. Niedługo pewnie zobaczymy w nich Janusza Palikota. Jest przecież jednym z ważniejszych polityków rządzącej partii. Hasło zostało rzucone i nagonka ruszyła. "Sezon na kaczki", i na opozycję, został ogłoszony. Zjednoczeni wyeliminujemy tych, którzy dzielą. Bronisław Wildstein

Smoleńska katastrofa - zagadkowe kilkadziesiąt sekund Według najnowszych doniesień momentem katastrofy jest godzina 8.41,02, w tej to bowiem chwili zatrzymał się MARS BM - urządzenie rejestrujące rozmowy pilotów. Na nieco wcześniejszy moment katastrofy wskazuje z kolei informacja smoleńskiego zakładu energetycznego, który podał, że zerwanie linii energetycznej przy lotnisku nastąpiło o 8.39,35.

Różnica pomiędzy tymi dwoma momentami wynosi dokładnie 1 minutę i 27 sekund.
Od zerwanej linii energetycznej do miejsca, w którym znalazły się szczątki polskiego samolotu jest zaledwie kilkaset metrów. Ten odcinek samolot pokonał w czasie nie większym niż kilka sekund i rozpadł się na drobne kawałki (czarna skrzynka np. została znaleziona osobno, leżała w błocie). Czy to możliwe, żeby rejestrator rozmów (czarna skrzynka MARS BM) pracował jeszcze kilkadziesiąt sekund po katastrofie? A może było jeszcze inaczej - może linia nie została uszkodzona przez samolot, może prąd został wyłączony o 8.39,35, by zakłócić pracę naziemnych urządzeń naprowadzających w chwili, gdy polski samolot podchodził do lądowania? To przecież było tych kilkadziesiąt decydujących sekund. cytaty: "Gazeta potwierdziła natomiast wczoraj w kolejnym poważnym źródle, że rejestrator rozmów pilotów zatrzymał się dokładnie o godzinie 8.41,02. To precyzyjna godzina katastrofy." (Godzina 8.41,02 - kokpit zamilkł Oprócz pięciu wersji śledczych katastrofy smoleńskiej - akt terrorystyczny, awaria techniczna, pogoda, błąd pilota, kompilacja dwu ostatnich - jest szósta: "postępowanie osób odpowiedzialnych za kierowanie ruchem lotniczym". O pięciu kierunkach śledztwa mówił po katastrofie prokurator generalny Andrzej Seremet. Wczoraj Prokuratura Generalna i Naczelna Prokuratura Wojskowa (NPW) wydały wspólny komunikat o stanie śledztwa. Czytamy: "Badane są wszystkie możliwe wersje przyczyn i okoliczności zaistnienia katastrofy, w tym prawidłowość postępowania osób odpowiedzialnych za kierowanie ruchem lotniczym". O co chodzi w drugim zdaniu? - O procedury, organizację lotu, działanie kontroli lotów - odpowiada płk Zbigniew Rzepa z NPW. - Wieży w Smoleńsku też? - pytamy. - Tak - odpowiada prokurator. To pierwszy oficjalny sygnał, że prokuratura bierze pod uwagę także błąd kontrolerów. Kilka dni temu "Gazeta" podczas konferencji pytała szefa NPW płk. Krzysztofa Parulskiego: - Dlaczego Smoleńsk mimo fatalnych warunków pogodowych nie zamknął lotniska? Odpowiedział: - O to trzeba zapytać rosyjskich prokuratorów. Przypomnijmy, że zgodnie z przepisami polska prokuratura nie może pociągnąć obywatela Rosji do odpowiedzialności karnej. Może tylko - w drodze pomocy prawnej - Rosjan przesłuchiwać. Prok. Rzepa ujawnił nam także inny rosyjski wątek - prokuratorzy weryfikują całą dokumentację techniczną Tu-154, w tym jego przeglądy i remonty. - Potrzebni będą tłumacze z języka rosyjskiego - mówi Rzepa. A co z innymi wersjami? "Żadna z założonych wersji śledczych nie została w sposób procesowy zweryfikowana negatywnie. Żadna też nie zyskała statusu wersji dominującej" - informuje prokuratura. Dopiero raport komisji badania wypadków lotniczych - po analizie czarnych skrzynek i szczątków samolotu - może wykluczyć, że nie doszło do awarii. Także, że do katastrofy nie przyczyniła się np. wada materiałowa jakiejś części samolotu. Ale śledztwo jest niezależne od badań wykonywanych przez komisje badań wypadków lotniczych (w Rosji i w Polsce). Raporty przedstawione przez komisje zostaną włączone do akt jako dowód w sprawie. - Który oceniony zostanie przez prowadzącego prokuratora - mówi prok. Rzepa. - Być może, tak jak w śledztwie w sprawie katastrofy samolotu CAS-a, prokurator zdecyduje się powołać własnych biegłych - dodaje. Jakie najważniejsze pytania stawia zespół prokuratorów z Wojskowej Prokuratury Okręgowej (WPO) w Warszawie (czterech prokuratorów z WPO, kieruje nimi szef tej prokuratury płk Ireneusz Szeląg)? Prok. Rzepa nie odpowiedział. Przedstawiliśmy własną listę: dlaczego pilot podchodził do lądowania? Który z pilotów podjął tę decyzję? Czy samodzielnie? W którym momencie? Czy piloci wiedzieli, na jakiej są wysokości przed uderzeniem w pierwsze przeszkody? Czy w momencie katastrofy pilot widział pas? Wtedy Rzepa odparł: - To są dokładnie te pytania. Odpowiedzi kryją czarne skrzynki. Ale dla prokuratury to temat tabu. "Gazeta" potwierdziła natomiast wczoraj w kolejnym poważnym źródle, że rejestrator rozmów pilotów zatrzymał się dokładnie o godz. 8.41,02. To precyzyjna godzina katastrofy. Z kolei TVN 24 - powołując się na "nieoficjalne źródła" - podała, że czarne skrzynki zapisały, iż 30 sekund przed katastrofą w kabinie rozległ się alarm ostrzegający przed zderzeniem z ziemią. W środę za tydzień do Moskwy lecą prokurator generalny Andrzej Seremet oraz szef NPW płk Parulski. Prowadzący śledztwo liczą, że wrócą ze wstępną analizą zapisów rejestratora rozmów w kokpicie. Polska prokuratura zwróciła się o to w jednym z wniosków o pomoc prawną. Prok. Rzepa zwraca jednak uwagę, że przepisy nie określają terminów, w których pomoc musi być wykonana. Wszystko zależy od atmosfery spotkań prokuratorów i woli współpracy ze strony Rosjan. Śledztwo w sprawie katastrofy toczy się też w Polsce. Prokuratura poinformowała wczoraj o przesłuchaniu 60 świadków m.in. funkcjonariuszy BOR, pilotów 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Pytani byli o organizację lotu z 10 kwietnia. Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych zbadał paliwo, które zatankowano do Tu-154 (spełniało wymagane parametry). ABW ściągnęła z internetu i zbadała amatorski film, na którym rzekomo słychać strzały w miejscu katastrofy. - Opinia tego nie potwierdziła, ale nagranie jest tak złej jakości, że zastanawiamy się, czy nie zlecić dalszych badań - mówi prok. Rzepa. Prokuratura ma też nagranie z kamery TVP, którą operator włączył na lotnisku Siewiernyj blisko godzinę przed planowanym przylotem Tu-154. Wycelowana była w kierunku podejścia na pas. Zarejestrowała - jak informuje prokuratura - "pogarszającą się z minuty na minutę" pogodę. Według naszego źródła na nagraniu widać najpierw czyste niebo, potem wstają mgły, na chwilę są rozproszone, ale w ostatnich minutach widoczność spada niemal do zera. Słychać silniki nadlatującej maszyny i odgłos katastrofy. Ale dramatycznego momentu nie widać. Przypomnijmy, że wieża w Smoleńsku rekomendowała pilotom lot na lotnisko zapasowe. Bogdan Wróblewski).

Co odkryją głosy z MARS-a? Tu-154 miał 4, a nie 3 rejestratory "Gazeta Wyborcza" uzyskała nowe informacje ze śledztwa w sprawie katastrofy prezydenckiego Tupolewa. Tu-154 miał cztery, a nie trzy rejestratory lotu. Żaden nie stracił danych, choć czwarty rejestrator nie był zabezpieczony przed zniszczeniem. I dlatego nie był uważany za skrzynkę. Jest to urządzenie rosyjskie starego typu, zapisywało dane eksploatacyjne Tupolewa. Polacy uzupełnili je rejestratorem nowszej generacji, który jest teraz analizowany w Polsce. Zbierał te same dane, co stary rejestrator rosyjski. Identyfikacja głosów załogi jest prawie ukończona - poinformowała prokuratura wojskowa. Rejestratorem rozmów w Tupolewie było urządzenie MARS BM. Odcyfrowują je Rosjanie. Moment katastrofy jest niepewny. MARS zatrzymał się o godz. 8.41. Jako godzina katastrofy podawana była jednak 8.56. Zakład energetyczny o awarii linii spowodowanej katastrofą wiedział o 8.39. Co odkryją głosy z MARS-a? Śledztwo smoleńskie. Prezydencki Tu-154 miał cztery, a nie trzy tzw. czarne skrzynki. Żadna nie straciła danych, choć czwarty rejestrator nie był zabezpieczony przed zniszczeniem. Identyfikacja głosów załogi jest prawie ukończona Informacje o czterech, a nie trzech czarnych skrzynkach znalazła się w sobotnim komunikacie wicepremiera Rosji Siergieja Iwanowa po spotkaniu z ministrem obrony Bogdanem Klichem. Czy dzięki czwartej czarnej skrzynce możemy się dowiedzie czegoś więcej o okolicznościach katastrofy pod Smoleńskiem?

MARS nagrał pilotów - To kwestia nazewnictwa - wyjaśnia nieoczekiwaną informację o czwartej skrzynce z danymi lotu prok. płk Zbigniew Rzepa z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. - Czwarty rejestrator nazywający się KBN to urządzenie rosyjskie - starego typu, zapisujące dane eksploatacyjne Tupolewa. Nie był zabezpieczony przed zniszczeniem - mówi płk. Rzepa. - Polacy zastąpili go rejestratorem ATM - nowszej generacji, analizowanym teraz w Polsce w Instytucie Wojskowej Techniki Lotniczej. Oba zbierały te same dane. Jak informuje płk Rzepa, analiza rozmów w kokpicie pilotów jest na ukończeniu. Zapisała je czarna skrzynka - rejestrator rozmów; w Tupolewie było to urządzenie MARS BM -. W Moskwie w identyfikacji głosów załogi uczestniczy pilot z 36. Pułku Lotnictwa Specjalnego, a ze strony naszej prokuratury - płk Jarosław Ciepłowski. O treści rozmów prokuratura milczy, wiadomo tylko, że zapisane zostało ostatnich 30 minut rozmów. Płk. Rzepę zapytaliśmy wczoraj, czy są dodatkowe źródła weryfikujące treść rozmów pilotów, np. zapis rozmów obsługi lotniska w Smoleńsku z samolotem - nagranie z wieży. - Z tego, co wiem, jest - odpowiada prokurator Rzepa. Czy rozmowy z kabiny pilotów rejestrowało też Centrum Operacji Powietrznych dowodzące ruchem powietrznym lotnictwa wojskowego? To prokuratura ma sprawdzić.

Niepewne minuty Według naszych źródeł rejestrator rozmów MARS zatrzymał się o godz. 8.41. Czy to pewna godzina katastrofy? Wcześniej podawana była 8.56. Z relacji dziennikarza "Gazety" Marcina Wojciechowskiego, który był 10 kwietnia w Smoleńsku, wynika, że 8.56 w oficjalne dokumenty śledztwa wpisana została post factum. Wiarygodniejsze są dane zakładu energetycznego (podawał je wcześniej "Dziennik Gazeta Prawna") o awarii linii spowodowanej katastrofą o godz. 8.39. Płk Rzepa: - Z podaniem ostatecznej godziny katastrofy trzeba poczekać na zgranie odczytów wszystkich czarnych skrzynek, na końcowy raport. Jedno urządzenie mogło być rozkalibrowane. Zdaniem prokuratury problem z podaniem pewnej godziny tragedii pokazuje, jak trudno jest przekazywać klarowne informacje w tej sprawie. "Gazeta" apelowała wczoraj do prokuratury o dementi spiskowych hipotez o przyczynach katastrofy i rzetelną informację o podstawowych faktach. - Apel "Gazety" nie pozostał bez echa - mówił nam rzecznik prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta prok. Mateusz Martyniuk. A płk Rzepa zapowiedział wydanie komunikatu o faktach możliwych do ujawnienia bez szkody dla śledztwa. - Komunikat będzie we wtorek - uciął po południu pytania dziennikarzy rzecznik Martyniuk.

Seremet jedzie do Moskwy Rzecznik zapowiedział za to, że Andrzej Seremet jedzie do Moskwy. I dodaje, że wizyta planowana jest na 4 lub 5 maja. Seremet spotka się prawdopodobnie z prokuratorem generalnym Rosji Jurijem Czajką, który nadzoruje rosyjskie śledztwo. Czy Seremet przywiezie zapis z rejestratora rozmów? - Na to liczymy - mówi prok. Martyniuk. - Celem wizyty jest dopilnowanie realizacji wniosków o pomoc prawną, które nasza prokuratura skierowała do prokuratury rosyjskiej w związku z katastrofą - precyzuje. Przypomnijmy, że wojskowa prokuratura okręgowa w trzech kolejnych wnioskach prosi o udostępnienie wszystkich dokumentów, przesłuchań i zapisów czarnych skrzynek, które mogą wyjaśnić, w jakich okolicznościach i dlaczego doszło do katastrofy. Rosjanie są bardzo formalni w tej sprawie. Nie ma mowy o jakiś dokumentach przesyłanych "pod stołem" czy faksem. - Nie ma żadnych sygnałów, że ta współpraca szwankuje - podkreśla jednak rzecznik Seremeta.

Po pierwsze: Nie szkodzić Ze źródeł "Gazety" i Radia ZET wynika jednak, że w ubiegłym tygodniu, po publicznych deklaracjach prokuratora generalnego, że śledztwo powinno się toczyć z "maksymalną jawnością", do MSZ wpłynęło pismo od rosyjskich władz. - To była informacja z prośbą o skoordynowaną politykę informacyjną, żeby strona rosyjska nie była zaskakiwana ujawnianiem jakiś informacji - mówi nasze źródło w MSZ. Efekt: coraz mniej informacji, coraz więcej pytań. - Kluczem jest dobro śledztwa, żeby podana została nie szczątkowa informacja, ale kompleksowa, która będzie pełną analizą i pełnym zapisem tego, co stało się na pokładzie samolotu w ostatnich kilkunastu czy kilkudziesięciu minutach lotu - mówił w piątek rzecznik rządu Paweł Graś. Na środę zapowiedział konferencję premiera i "pełną informację o zakończeniu pierwszego etapu działania instytucji państwa, działalności komisji i wszystkich urzędów odpowiedzialnych za prace nad badaniem okoliczności wypadku". W czwartek przed sejmową komisją obrony relację ma zdać szef MON Bogdan Klich. Bogdan Wróblewski

"„Rz” dotarła do dokumentów potwierdzających, że do wypadku doszło wcześniej, niż podaje oficjalna wersja (godz. 10.56 czasu moskiewskiego, 8.56 polskiego). To raport urzędu energetycznego SmoleńskEnergo dotyczący zerwania kabla elektrycznego, o który zahaczył Tu-154. Nastąpiło to mniej więcej sekundę po tym, jak maszyna zaczepiła skrzydłem o brzozę, w efekcie czego odłamało się 30 proc. skrzydła. Z raportu wynika, że zerwanie linii nastąpiło o 10:39:35. Około 500 m dalej, czyli po kilku sekundach, samolot się rozbił."(Dziwny układ radiolatarni Radiolatarnie na lotnisku Siewiernyj są rozmieszczone niestandardowo. Czy to zmyliło pilota Tu-154? – Rozkład radiolatarni naprowadzających przed pasem startowym w Smoleńsku jest niestandardowy. Jeśli pilot o tym nie wiedział, mogło to być przyczyną katastrofy – mówi „Rz” były pilot wojskowy ze Smoleńska. Twierdzi, że system radiolatarni NDB jest jedynym systemem naprowadzającym na lotnisku Siewiernyj. Inni byli piloci, z którymi rozmawiała „Rz”, potwierdzają informację o nietypowym układzie radiolatarni na tym lotnisku.

W standardzie bliższa radiolatarnia znajduje się 1 km od początku pasa startowego, dalsza – 4 km. Z tej strony, z której nadlatywał prezydencki tupolew, druga jest jednak umieszczona w odległości 6 km. – Jeśli pilot orientowałby się na standardową odległość i wybrał standardową trajektorię podejścia do lądowania, okazałaby się ona zbyt krótka i stroma. W efekcie mniej więcej w odległości 1,5 – 2 km znalazłby się na wysokości kilku metrów nad ziemią – tłumaczy nasz rozmówca. – 4 km i 1 km to rzeczywiście standard – potwierdza pilot instruktor Dariusz Szpineta. – Nie spotkałem się, aby radiolatarnia dalsza znajdowała się w odległości 6 km od lotniska.

Zaznacza, że system NDB jest rzadko stosowany, bo jest mało precyzyjny i najbardziej prymitywny ze wszystkich systemów pomagających w lądowaniu. Jedno z najważniejszych pytań przy poszukiwaniu przyczyn katastrofy brzmi: dlaczego samolot, znajdując się ok. 1,1 km od pasa startowego, leciał tylko kilka metrów nad ziemią (potwierdzają to ścięte drzewa). – Leciał tak, jakby tutaj właśnie spodziewał się pasa startowego – mówi, stojąc przy ściętej skrzydłem samolotu brzozie, Aleksandr Koronczik, inny pilot ze Smoleńska. Dotąd nie udało się wyjaśnić, co spowodowało tak szybkie obniżenie lotu. Lecąc prawidłowo, Tu-154 w odległości 1,1 km od pasa powinien znajdować się na wysokości co najmniej 70 m, a optymalnie – ok. 120 m. Czy przyczyną katastrofy mogło być niestandardowe rozmieszczenie radiolatarni? Rosyjscy eksperci podkreślają, że jest to możliwe tylko przy nagromadzeniu innych pomyłek.

– Pilot powinien przed lotem dostać te parametry od strony rosyjskiej, a dane powinny być wprowadzone do urządzeń znajdujących się w samolocie – zaznacza informator „Rz”. – Także obsługa naziemna, widząc, że samolot jest za nisko, powinna natychmiast reagować i nakazać pilotowi wyrównanie wysokości. Według oficjalnych informacji taka reakcja była, ale wolałbym usłyszeć to na własne uszy z nagrań na czarnych skrzynkach – mówi rosyjski pilot. Pilot Arkadiusz Protasiuk leciał już do Smoleńska 7 kwietnia z premierem Donaldem Tuskiem. – Był wtedy jednak drugim pilotem, a samolot mógł podlatywać z drugiej strony pasa – mówią nasi rozmówcy. – A z drugiej strony rozkład radiolatarni jest standardowy – 1 i 4 km. Pilot leciał tak, jakby właśnie tu spodziewał się pasa startowego - podkreśla Aleksandr Koronczik, pilot ze Smoleńska – Podchodziliśmy do lądowania z tej samej strony – zapewnia jednak „Rz” płk Bartosz Stroiński, dowódca eskadry samolotowej Pułku Lotnictwa Specjalnego, który był 7 kwietnia kapitanem Tu-154. Jego zdaniem rozkład radiolatarni nie miał wpływu na katastrofę. Eksperci podkreślają też, że nawet jeśli Protasiuk założył, że radiolatarnie mają standardowy rozkład, przed nadmiernym obniżeniem lotu powinny go ostrzegać inne urządzenia na pokładzie, m.in. wysokościomierze i bazujący na GPS system TAWS (w sobotę prowadzący śledztwo Międzypaństwowy Komitet Lotniczy podał, że był on w czasie lotu uruchomiony. „Rz” informowała o tym jako pierwsza). Jak działa system NDB? – Radiolatarnie nadają sygnały we wszystkich kierunkach. Są one odbierane w samolocie przez ADF – odbiornik sygnałów z radiolatarni. Jeśli wskazówki ADF się pokrywają, pilot wie, że leci dobrze, bo na linii tych radiolatarni znajduje się pas startowy – tłumaczy Szpineta. Podkreśla, że system NDB prowadzi pilota tylko kierunkowo – pokazuje mu prostą linię na pas startowy, ale nie informuje go ani czy samolot znajduje się na właściwej wysokości, ani w jakiej jest odległości od pasa. – Dlatego margines błędu jest duży – mówi Szpineta, dodając, że lądowanie dzięki NDB jest ryzykowne. Prowadząca śledztwo Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie potrafiła wczoraj odpowiedzieć, czy jest badany wątek złego rozmieszczenia radiolatarni. Tymczasem „Rz” dotarła do dokumentów potwierdzających, że do wypadku doszło wcześniej, niż podaje oficjalna wersja (godz. 10.56 czasu moskiewskiego, 8.56 polskiego). To raport urzędu energetycznego SmoleńskEnergo dotyczący zerwania kabla elektrycznego, o który zahaczył Tu-154. Nastąpiło to mniej więcej sekundę po tym, jak maszyna zaczepiła skrzydłem o brzozę, w efekcie czego odłamało się 30 proc. skrzydła. Z raportu wynika, że zerwanie linii nastąpiło o 10:39:35. Około 500 m dalej, czyli po kilku sekundach, samolot się rozbił. E.Ż, Justyna Prus , Piotr Nisztor).

Przyczyna katastrofy prezydenckiego samolotu - moja hipoteza W poprzednim wpisie wskazałem na to, że różnica czasu pomiędzy momentem zerwania linii energetycznej koło smoleńskiego lotniska (8.39,35) i zatrzymania pracy czarnej skrzynki w prezydenckim samolocie (8.41,02) wynosi dokładnie 1 minutę i 27 sekund, natomiast odległość między zerwanym kablem a leżącymi na ziemi szczątkami samolotu to około 500 metrów. Spadający samolot pokonał ten odcinek w kilka sekund (5 do 7 sekund). Pozostało zatem jakieś 80 sekund, które w żaden sposób nie mieszczą się sekwencji zdarzeń, jeśli przyjąć, że to spadający samolot zerwał linię energetyczną. Trzeba zatem szukać innego, bardziej racjonalnego, wyjaśnienia tego czasowego fenomenu. Wszystko staje się jaśniejsze, jeśli uwzględnimy następujące znane już wcześniej fakty:

1. polski samolot zbliżył się do ziemi o przeszło kilometr przez pasem lotniska i był w stosunku do tego pasa o kilkadziesiąt metrów w lewo

2. rosyjscy kontrolerzy lotu twierdzą, że zauważyli fakt zbyt szybkiego podchodzenia samolotu do lądowania i wezwali załogę samolotu do poderwania maszyny, przy czym piloci z niewiadomych powodów przestali odpowiadać

3. trzy dni wcześniej pod smoleńskie lotnisko podprowadzono samobieżne wojskowe radiolatarnie, które naprowadzały samolot z Putinem i prawdopodobnie polski samolot z Tuskiem na płytę lotniska

4. jeśli tak było i polski samolot został skalibrowany do naprowadzenia przez radiolatarnie samobieżne (a moim zdaniem trzeba to sprawdzić), to mógł również 10 kwietnia być przez nie prowadzony (lecz tym razem bez wiedzy polskich pilotów), gdyby oczywiście znajdowały się one w pobliżu

5. rosyjskie służby po katastrofie naprawiały system oświetlenia wzdłuż pasa startowego
Po uwzględnieniu tych faktów i założeniu świadomego działania określonych osób w celu doprowadzenia do katastrofy przyczyna tej tragedii sama się narzuca. Otóż wystarczyło w momencie, kiedy polski samolot przygotowywał się do lądowania, zatrzymać dopływ energii elektrycznej do lotniskowego systemu naprowadzania, czyli zerwać linię energetyczną, a w to miejsce uruchomić na kilkadziesiąt sekund równoległy system samobieżnych radiolatarni mylnie wskazujący położenie pasa startowego i katastrofa gotowa. Można nawet z grubsza wskazać, w którym miejscu te radiolatarnie się wtedy znalazły - pierwsza w odległości jakichś 7 kilometrów, druga dwa kilometry od pasa (czyli druga koło tych pierwszych brzózek ściętych przez samolot i w pobliżu zerwanej linii). Być może pozostały po tych radiolatarniach jakieś ślady, śledczy mogliby to sprawdzić, albo jakiś miejscowy detektyw amator. Sądzę też, że wtedy zrozumiałe staje się dziwne zachowanie pilotów w obliczu wezwania ze strony kontrolerów i systemu ostrzegania przed niebezpiecznym zbliżaniem się do ziemi. Piloci, którzy wcześniej oblatując trzykrotnie lotnisko ustalili namiary ladowania, byli przy podejściu zdezorientowani sprzecznymi wskazaniami aparatury pokładowej i sygnałami fałszywych radiolatarni oraz komend kontrolerów. Podchodząc przy słabej widoczności, zaufali sygnałom radiolatarni, nie wiedzieli jednak, że te kierują samolot w złe miejsce. Kiedy zrozumieli, co się dzieje, było już za późno na skuteczną reakcję. P.S. Ta hipoteza pozwala również zrozumieć dziwne zachowanie się rosyjskiego samolotu transportowego, który nieskutecznie próbował wylądować przed polskim samolotem. Kisiel

Mgła rosyjskich tajemnic W trakcie pogrzebu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Krakowie wydarzył się incydent pozornie błahy i pozostałby pewnie niezauważony, gdyby nie bezpośrednie transmisje telewizyjne. Oto prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew opuścił ceremonię żałobną mniej więcej w połowie pogrzebu, a dokładnie w momencie, kiedy zdejmowane były z katafalku przed ołtarzem w Kościele Mariackim trumny Lecha i Marii Kaczyńskich. W dalszej części pogrzebu Miedwiediew już nie uczestniczył, tylko błyskawicznie przemieścił się na krakowskie lotnisko, skąd powrócił do Moskwy. Tuż przed odlotem już przy trapie samolotu złożył oświadczenie m.in. w sprawie Katynia. "Pozycja państwa rosyjskiego została już dawno określona i jest niezmienna" - oświadczył. Działo się to dokładnie wtedy, kiedy prezydencki kondukt żałobny wyruszał z Rynku na Wawel. Dlaczego obecny władca Kremla tak postąpił? Opuszczenie pogrzebu w trakcie uroczystości na całym świecie uchodzi za przejaw arogancji. Może Miedwiediew jako prezydent Rosji poczuł się czymś obrażony, może mu nie odpowiadały treści homilii i przemówień, które zawierały odniesienia do zbrodni sowieckiego ludobójstwa dokonanego na polskich oficerach w Katyniu? Odpowiedź na to pytanie wcale do łatwych nie należy, a cóż dopiero mówić o wyjaśnieniu przyczyn i okoliczności związanych z katastrofą pod Smoleńskiem i Katyniem polskiego samolotu prezydenckiego. Im dalej od tragicznej daty 10 kwietnia 2010 r., tym bardziej mgła tajemnicy wokół tej katastrofy gęstnieje. Wydaje się wręcz, że od siedemdziesięciu lat, od kwietnia 1940 r., mgła rosyjskich tajemnic spowija Smoleńsk i jego okolice. Mgła - taką przyczynę katastrofy podawała strona rosyjska przez pierwszych kilka dni. Tymczasem nad lotniskiem miała być mgła, ale nieco ponad godzinę wcześniej inna maszyna z dziennikarzami z Polski wylądowała tam bez przeszkód. Część świadków twierdzi nawet, że owszem, nad Smoleńskiem nie było idealnej pogody, ale też nie była ona aż tak niekorzystna, by uniemożliwiała lądowanie doświadczonym pilotom, którzy sadzali Tu-154 na ziemi w trudniejszych warunkach. Przez kilka godzin po tragedii media informowały za rosyjskim generałem, że polski pilot nie mógł wylądować, bo nad Smoleńskiem była gęsta mgła. Tymczasem te same media powoływały się na kilku Rosjan, którzy widzieli z ziemi polski samolot i nawet jego próby podchodzenia do lądowania. Czyżby to oznaczało, że rosyjska mgła... Tak właśnie, rosyjska mgła nad Katyniem zalega od 70 lat. Jeszcze 7 kwietnia w obecności polskiego premiera Tuska, na trzy dni przed katastrofą samolotu, premier Putin w Katyniu fałszował prawdę i fakty historyczne o zbrodni ludobójstwa sowieckiego. Zresztą samo sformułowanie "ludobójstwo" nawet nie padło, natomiast Putin dokonywał manipulacji politycznej, mijając się z prawdą nad grobami tysięcy pomordowanych polskich oficerów. Nie wymienił nawet sprawców zbrodni! Twardo natomiast zapowiadał, że rosyjska wersja historii II wojny... "nie podlega żadnej rewizji". Dlatego też wiarygodność Putina jest dla Polaków żadna. Tymczasem to on osobiście jest przewodniczącym specjalnej rosyjskiej komisji do zbadania przyczyn katastrofy, natomiast premier rządu polskiego pozostaje na boku. Zastanawiające jest też to, dlaczego polskie władze nie podejmują bardziej aktywnych działań w sprawie śledztwa. Co miał na myśli rzecznik rządu Paweł Graś, mówiąc, że: "każda ingerencja rządu w proces badania przyczyn katastrofy byłaby bardzo źle odebrana"? Ta wypowiedź ministra powinna zostać poddana wnikliwej analizie, ponieważ może się okazać, że Polak i polski minister bardziej dba o to, co powiedzą na Kremlu, niż o to, co pomyśli polskie społeczeństwo! Od katastrofy pod Katyniem minęło już ponad pół miesiąca, a Rosjanie nadal nie chcą oddać Polsce szczątków rozbitego samolotu ani dwóch czarnych skrzynek. W ich rękach nadal znajduje się nieokreślona bliżej liczba najważniejszych telefonów komórkowych i laptopów, które mieli przy sobie prezydent i lecący z nim najważniejsi dowódcy Wojska Polskiego oraz inni wysocy urzędnicy Rzeczypospolitej. Można domniemywać, że FSB - następca NKWD i KGB, właśnie rozszyfrowuje elektroniczną pamięć polskich tajemnic. Lawinowo pojawią się kolejne pytania. Co stanie się z wrakiem prezydenckiego Tu-154? Czy strona rosyjska go Polsce wyda i czy zostanie on przetransportowany do kraju? Czy polskim śledczym pozwolono dokładnie zbadać miejsce katastrofy? Dlaczego ciągle nie jest ono odpowiednio zabezpieczone? Nadal można tam znaleźć przedmioty należące do pasażerów samolotu. Czy polscy śledczy zwrócili się do Rosjan, aby umożliwili im podjęcie działań mających na celu odnalezienie i przesłuchanie rosyjskich świadków, m.in. autora głośnego filmu internetowego nakręconego zaraz po katastrofie? Czy sprawdzono, czy istnieje możliwość, aby ciała ofiar katastrofy zostały przebadane i zidentyfikowane w Warszawie, a nie w Moskwie? Dlaczego żeby zbadać największą katastrofę w najnowszej historii Polski, do Rosji pojechało zaledwie kilku polskich prokuratorów? Rosyjskich pracuje nad sprawą kilkudziesięciu. W jednym z wywiadów prokurator generalny RP Andrzej Seremet powiedział, że śledczy mieli pięć hipotez: "akt terrorystyczny, awaria techniczna, pogoda, błąd pilota i kompilacja tych dwu ostatnich". A co z możliwościami, zgodnie z którymi winę za katastrofę ponosiłaby strona rosyjska, a błąd popełniliby na przykład kontrolerzy lotu? Czy ten kierunek dochodzenia został z góry wykluczony? Czy polscy prokuratorzy oficjalnie zwrócili się do strony rosyjskiej, żeby przekazała Polsce czarne skrzynki, które są własnością państwa polskiego? Czy skrzynki te nie powinny zostać zbadane również w Polsce, a nie tylko w Rosji? Czy polskim specjalistom pozwolono dokładnie zbadać wrak samolotu? I wreszcie pytanie zasadnicze: dlaczego polskie władze w tak wyjątkowej sytuacji jak śmierć prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej nie zwróciły się do strony rosyjskiej z wnioskiem o przejęcie postępowania wyjaśniającego okoliczności katastrofy? Przecież taka możliwość prawna istnieje. Przed kilkoma miesiącami rząd premiera Donalda Tuska gładko zgodził się na rozpisany w Moskwie scenariusz 70. rocznicy zbrodni w Katyniu. Wykluczył on udział prezydenta Rzeczypospolitej w tych obchodach. Spolegliwość premiera Tuska wobec Rosji jest zdumiewająca, poczynając od jego pierwszej wizyty na Kremlu w 2008 r., kiedy to dał się ustawić Putinowi do wspólnej fotografii pod rzeźbą cara Piotra I, nieubłaganego wroga Polski. Natomiast obecnie, kiedy w tle narodowej katastrofy pojawia się sformułowanie,, pojednanie z Rosją", należy baczyć, jak rozumieją to pojęcie ci, którzy się nim posługują. Niewątpliwie pojednania z Rosją chcieli hetman Branicki, margrabia Wielopolski, Władysław Gomułka, generał Jaruzelski i niestety wielu innych. Było to pojednanie budowane zawsze na kłamstwie, także na tym katyńskim, a to niedopuszczalne, ponieważ jak pisze poeta: "Burzyć będzie się pamięć i wlec do Smoleńska Pamięć - krzywda i pamięć - moc pozagrobowa". Józef Szaniawski

Dekonspiracja prostactwa Dziennikarz TVN drwi z ofiar katastrofy pod Katyniem Chodzi o słowa prezentera Marcina Prokopa: "Jeśli ktoś chce być orłem, nie może latać z kaczkami", wypowiedziane przez niego na firmowej imprezie w jednym z warszawskich hoteli. Uczestnicy byli zszokowani. Prokop nie wziął nawet pod uwagę faktu, że pod Katyniem zginął mąż jego koleżanki z pracy Joanny Racewicz - kpt. Paweł Janeczek, szef ochrony prezydenta. "W niedzielę w jednym z warszawskich hoteli miała miejsce pewna firmowa konferencja, którą prowadziła Kasia Cichopek i Marcin Prokop. Prezenterowi TVN ponoć trudno było zachować powagę. Całości przewodniczyła pani Kasia Cichopek. Jako gość specjalny zaproszony został Marcin Prokop, który wypowiadał się na tematy motywujące: sukces, kariera itp. Należy zaznaczyć, że podczas imprezy kilkukrotnie wspominane było, aby zachować powagę sytuacji w związku z ostatnią tragedią. Pan Prokop w trakcie występu popełnił kilka karygodnych błędów. Zarząd firmy określił słowem 'cieniasy' (co zostało mu wypomniane w przemowie dyrektora krajowego), a na koniec swojej wypowiedzi stwierdził, że 'jeśli ktoś chce być orłem, nie może latać z kaczkami', co wzbudziło ogólną konsternację" - relacjonuje jeden z jej uczestników. - TVN nie zamierza komentować tej sprawy, ponieważ cytowana wypowiedź pana Marcina Prokopa nie miała żadnego związku z tragedią z 10 kwietnia. Jednocześnie internauta, który rzekomo był naocznym świadkiem wystąpienia red. Prokopa, umieścił jego wypowiedź w całkowicie fałszywym kontekście - poinformował "Nasz Dzienniki" Karol Smoląg, rzecznik prasowy Grupy TVN. Nie odpowiedział jednak na pytanie, kiedy i w jakim dokładnie miejscu słowa te padły. Jak donosi portal internetowy Trendz.pl, słowa te znany skądinąd prezenter stacji wypowiedzieć miał w jednym z warszawskich hoteli podczas odbywającego się tam szkolenia "pewnej dużej firmy". Prokop miał tam poruszać tematy "motywujące"; opowiadał o sukcesie i robieniu kariery. Kompromitujące słowa miały paść pod koniec wystąpienia. Prezenter miał też wypowiedzieć się krytycznie o zarządzie firmy, który nazwał "cieniasami". Warto przy tym dodać, że w katastrofie z 10 kwietnia zginął Paweł Janeczek, oficer BOR, mąż koleżanki Prokopa z pracy, dziennikarki TVN - Joanny Racewicz. Dziennikarz próbuje tłumaczyć się z wypowiedzi. "To jest ohydna, ubecka kalumnia. Sprawa najprawdopodobniej znajdzie swój finał w sądzie. Sugestia, że obraziłem uczucia Polaków, kpiąc z Lecha Kaczyńskiego, kpiąc z pogrzebu. Trzeba być naprawdę idiotą, aby w ten sposób to potraktować. To zdanie padło w zupełnie innym kontekście. Moją wypowiedź spuentowałem znanym, mam nadzieję wszystkim, przysłowiem. Jeżeli komuś moja wypowiedź skojarzyła się z tragedią pod Smoleńskiem, to albo naprawdę ma złe intencje, albo ma źle poukładane w głowie" - stwierdził Prokop. - Być może rzeczywiście nie należy tu szukać żadnych skojarzeń z poważnymi politykami, jakimi byli i są bracia Kaczyńscy. Jednak na miejscu pana Jarosława Kaczyńskiego nie chciałbym, by takie skojarzenia powstawały. Czyżby intencją pana Prokopa było zdyskredytowanie zasług tych polityków, którzy zginęli pod Smoleńskiem? - pyta Marek Czachorowski z Katedry Etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. - Poza tym chciałbym podkreślić, że poległy prezydent latał jak orzeł i panu Prokopowi należy tylko życzyć, by na takich wysokościach latał. Jak widać, prezenterowi TVN trudno było zachować stosowną powagę nawet w czasie żałoby - mówi Czachorowski. Zdaniem dr Joanny Taczkowskiej-Olszewskiej, medioznawcy z Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, wystąpienie prezentera TVN świadczy o zaostrzaniu przez dziennikarzy stacji kojarzonej ze stacją rządową atmosfery kampanii wyborczej. - W moim przekonaniu, niektóre osoby, które mienią się dziennikarzami, w ogóle nie dorastają do tego, by taki zawód uprawiać. Przypuszczam, że z takimi wypowiedziami będziemy się spotykali częściej - ocenia Taczkowska-Olszewska. - Rolą dziennikarza jest informowanie, a nie doprowadzanie do konfliktów czy wymierzanie sprawiedliwości. W czasie żałoby narodowej niektórzy z dziennikarzy ukazujący wcześniej postać prezydenta Lecha Kaczyńskiego wyłącznie w negatywnym świetle przebrali się w szaty osób, które przeszły nagłe przeobrażenie. Jak widać, była to jednak tylko gra pozorów i hipokryzji. Zachowanie to nie wynikało z przemiany, ale z czystej kalkulacji zysków i strat. Otóż media nie mogły zachować się inaczej, musiały stwarzać pozory przyzwoitości. Ale jak widać, pojawiły się osoby, których nie było stać nawet na to, by takie pozory zachowywać - ocenia Taczkowska-Olszewska. - Trudno komentować tak prymitywne wypowiedzi. Dziwię się, że TVN takich ludzi zatrudnia. Trzeba taką głupotę dekonspirować. Widać tu wyraźnie, że niektórzy dziennikarze żadnej żałoby narodowej nie przeżywali. Oni tylko na moment zamilkli i teraz to sobie odbiją - komentuje Wojciech Reszczyński, były szef Informacyjnej Agencji Radiowej. Anna Ambroziak

Potrójna jedność i „błyskotki” Ostatnie tygodnie dostarczyły nam wszystkim pod dostatkiem przeżyć, a skutki tych wydarzeń będziemy odczuwali jeszcze długo. Ale na ten temat powiedziano już tyle, że obawiam się, iż nie powiedziałbym nic nowego. Dlatego chciałbym podzielić się wrażeniami, jakie nasunęły mi się podczas uczestnictwa w uroczystości 50-lecia kapłaństwa mego ciotecznego brata, księdza profesora Henryka Misztala. Wraz z nim jubileusz 50-lecia kapłaństwa obchodził ksiądz doktor Kazimierz Gajda, dawny proboszcz parafii Motycz w Archidiecezji Lubelskiej, obecnie pracujący wśród Polaków w Turynie. Uroczystość odbywała się bowiem z kościele parafialnym w Motyczu – rodzinnej parafii księdza profesora Henryka Misztala. Nie zamierzam opisywać samej uroczystości, chociaż podczas ostatnich tygodni przekonaliśmy się, ile piękna tkwi w katolickiej liturgii, której celem jest między innymi przybliżyć ludzkiej wyobraźni wspaniałości Królestwa Niebieskiego. Ale katechizm poucza nas, że wprawdzie Kościół jest jeden, jednak w trzech odmiennych postaciach. Ten, który znamy z widzenia i uczestnictwa, to Kościół Walczący. Ci, którzy zmarli, tworzą albo Kościół Cierpiący, albo przeszli już do Kościoła Triumfującego w Królestwie Niebieskim. Ksiądz profesor Henryk Misztal, podobnie jak inni księża jego rocznika, został wyświęcony w kwietniu 1960 roku, a to oznacza, że wokację kapłańską, podobnie jak jego koledzy, poczuł kilka lat wcześniej, kiedy minęło już wprawdzie apogeum stalinowskiego terroru, ale bojowe zawołanie komunistycznej pieśni masowej: „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata” wcale nie straciło na aktualności. Komunizm, nie tylko z pobudek ideologicznych, ale również ze względów imperialnych, dążył do wymazania z naszej narodowej pamięci nie tylko przeszłości, ale nawet – wszelkiego śladu po niej. Dlatego też Kościół w Polsce siłą rzeczy musiał być Kościołem Walczącym nie tylko w znaczeniu katechizmowym, ale również, a może nawet przede wszystkim – w znaczeniu dosłownym. A skoro toczy się walka, to muszą być i wodzowie i oficerowie i żołnierze. Wierzymy, że Wodzem Kościoła Walczącego jest sam Pan Jezus i od prawie dwóch tysięcy lat, za starożytnymi Rzymianami śpiewamy: „Christus vincit, Christus regnat, Christus imperat” – co się wykłada, że Chrystus zwycięża, Chrystus prowadzi, Chrystus panuje. I chociaż Chrystus, jako Bóg Wszechmogący, mógłby każdą batalię wygrać samodzielnie, to przecież oczekuje od swego Kościoła współdziałania i karności. Skoro chcemy mieć udział w triumfie, to musimy poznać trud i udrękę walki. Jak zauważył Adam Mickiewicz, „kto nie dotknął ziemi ni razu, ten nigdy nie może być w niebie”. Dlatego ci, którzy wtedy poczuli wokację do kapłaństwa, tak naprawdę, nawet jeśli nie zawsze w pełni zdawali sobie z tego sprawę, decydowali się na los wojownika. I chociaż na wojnie – jak to na wojnie; zdarzały się przypadki dezercji, a nawet przejścia na stronę wroga, to przecież tamta bitwa została wygrana – również dlatego, że Opatrzność postawiła na czele narodu i Kościoła wybitnego wodza i męża stanu w osobie Prymasa Tysiąclecia, kardynała Stefana Wyszyńskiego. Zdawał on sobie doskonale sprawę, że naród polski został pozbawiony przywództwa politycznego, że ci, którzy udają politycznych przywódców, są zaledwie najemnikami, gwarantującymi realizowanie interesów obcego państwa. I ponieważ sytuacja tego wymagała, podjął się pełnienia obowiązków również politycznego przywódcy naszego narodu. Nie tylko podjął się tej roli, ale w dodatku – znakomicie jej sprostał i kiedy w przemówieniach swoich używał inwokacji: „dzieci moje!” – to słuchacze nie mieli wątpliwości, że naprawdę darzy naród uczuciem ojcowskim i czuje się za niego odpowiedzialny. Nie dokonałby tego wszystkiego, gdyby nie odważni oficerowie oraz karni i pełni poświęcenia żołnierze. I jak francuski poeta zauważa, że dla odbycia pięknej podróży okręt, kapitan i załoga muszą stanowić jedność potrójną, to i my, którzy mieliśmy możność wspólnego podróżowania, o tej potrójnej jedności możemy zaświadczyć. Dlatego dzisiaj dobre i słuszne jest, by weterani tamtych batalii, jubilaci, dostąpili już teraz przedsmaku triumfu, który stanie się ich udziałem w Królestwie Chwały. Dotyczy to oczywiście nie tylko dwóch wymienionych z imienia i nazwiska, ale wszystkich, którzy „w dobrych zawodach wystąpili, bieg ukończyli i wiary ustrzegli”. Bo mimo wrażenia triumfu, jakie mogliśmy odnieść w ostatnich tygodniach, walka wcale się nie skończyła. Przeciwnie – nie tylko trwa nadal, ale nawet jakby się nasilała – chociaż oczywiście przy zmienionej taktyce. Ale znowu mamy wrażenie, że naród nasz został pozbawiony przywództwa politycznego, bo nie mamy pewności, czy ci, którzy wysunęli się, czy też zostali wysunięci na czoło, rzeczywiście prowadzą naród do jakiegoś znanego sobie celu, czy przeciwnie – są na przedzie, ale tylko dlatego, że w panice przed narodem, na oślep, prosto przed siebie uciekają w obawie przed stratowaniem. Że wprawdzie stroją do nas przymilne miny, ale tak naprawdę, to boją się nas, bo wiedzą, że nas zdradzili i skóra im cierpnie na myśl, co będzie, kiedy my sobie to uświadomimy. A niezłomnego Prymasa Tysiąclecia już nie ma między nami, ale bo też tacy ludzie ani nie rodzą się na kamieniu, ani nie pojawiają się na zawołanie. W tej sytuacji ważne jest, by odwołać się do właściwych wzorów, by docenić to, na cośmy spoglądali własnymi oczyma, byśmy – pomni przestróg Juliusza Słowackiego – nie dawali się łudzić „błyskotkami”, które różni filuci chętnie oferują rozmaitym Irokezom w nadziei, że za cenę tych błyskotek będą mogli ich ujarzmić, a Polskę uczynić „służebnicą cudzą”. Zwróćmy jednak uwagę, że podczas uroczystości żałobnych, podczas pogrzebów ofiar katastrofy, które należały przecież do różnych politycznych opcji – ani razu nie pojawiła się flaga Unii Europejskiej. Ulice,. Place i cmentarze wypełnione były wyłącznie flagami biało-czerwonymi. Najwyraźniej – wbrew i na przekór syzyfowym pracom europejsów i Salonów, Polacy instynktownie czują, pod jaką flagą mają się gromadzić i których oficerów słuchać. SM

ROSJANIE POZORUJĄ DZIAŁANIA Jako "pozorowanie aktywności" określił wiceszef stowarzyszenia Memoriał, historyk Nikita Pietrow umieszczenie przez Federalną Służbę Archiwalną na jej witrynie internetowej dokumentów dotyczących mordu NKWD na polskich oficerach w 1940 roku. Pietrow jest autorem wielu książek na temat zbrodni Józefa Stalina, w tym wydanej przez Memoriał, organizację pozarządową dokumentującą stalinowskie zbrodnie i broniącą praw człowieka w Rosji, pracy pt. Kto kierował NKWD w latach 1934-41, zawierającej biogramy głównych oprawców z NKWD. Teraz historyk pracuje nad książką przedstawiającą katów NKWD z Katynia. Wiceszef Memoriału przypomniał, że materiały udostępnione przez Federalną Służbę Archiwalną były już publikowane w oficjalnym piśmie "Archiwnyj Wiestnik", a także na wielu stronach internetowych, w tym prowadzonych przez te środowiska, które kwestionują ich autentyczność. Według Pietrowa, "władze Rosji mają świadomość, że oczekuje się od nich czynów; realnych i praktycznych". Zapytany, jakie dokumenty mógł mieć na myśli prezydent Dmitrij Miedwiediew, gdy w Kopenhadze zapowiadał przekazanie Polsce nowych materiałów dotyczących Katynia, historyk nie wykluczył, iż może chodzić o postanowienie Głównej Prokuratury Wojskowej Federacji Rosyjskiej z 21 września 2004 roku o umorzeniu śledztwa w sprawie zbrodni katyńskiej. Zdaniem Pietrowa jest wątpliwe, by prezydentowi chodziło o białoruską listę katyńską. Pietrow przestrzegł również przed nadmiernym optymizmem w ocenie postępowania władz Rosji. (wg, Gazeta.pl)

ŻĄDZA WŁADZY ICH UPODLIŁA Trzeba w końcu zacząć budować państwo. Mam nadzieję, że ludzie zrozumieli wreszcie, jak ważna jest funkcja prezydenta. Nie sądzę, by ktokolwiek odważył się teraz publicznie powiedzieć, że to tylko „żyrandol i zaszczyty” – z prof. Zdzisławem Krasnodębskim, socjologiem i filozofem społecznym, rozmawia Rafał Kotomski. Kilka dni po tragedii smoleńskiej wykrzyczał pan niejako swój ból, zwracając się słowami „gardzę wami” do tych wszystkich, którzy obrażali i poniżali Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Oczywiście pojawiły się od razu zarzuty, że to koniec żałoby, polityczna wojna itd. Tymczasem perspektywa, z której pisał pan swój tekst, była zupełnie inna, prawda?


To była perspektywa człowieka, który znał Prezydenta i wiele osób lecących tym samolotem. Napisałem te słowa również z pozycji kogoś, kto był uważnym obserwatorem tego, co się działo. Uważam, że w Polsce następował proces niespotykany w żadnym cywilizowanym kraju. A moim obowiązkiem wobec Prezydenta było powiedzenie tego głośno i publicznie. Nie chciałem czekać miesiąc czy dwa, aż zmieni się nastrój. Zupełnie świadomie usiłowałem opisać na żywo moje odczucia. Nie odnosiłem się zresztą wyłącznie do polityków, ale także dziennikarzy i części obywateli. Racje polityczne mogą być wyrażane nawet w ostry sposób, który ujawnia oczywiste podziały. Ale tu nie mieliśmy do czynienia z polityką, lecz z tzw. postpolityką, a tak naprawdę politycznym chuligaństwem.

Polityk nie mógłby chyba pozwolić sobie na szczere i mocne słowa pogardy wobec tych, którzy ją uprawiali. Pewnie tak, bo myśli o koalicjach i kompromisach. Nie wspominając już o tym, że wielu polityków dało się wciągnąć w tzw. kicz pojednania. Ale ja na szczęście nie jestem politykiem.

Wciąż zastanawiam się, jak mogło do tego wszystkiego dojść? Jak mogliśmy dopuścić do takiego traktowania Prezydenta? Potężnym siłom społecznym było to na rękę. Zaczęło się od mediów, które w Polsce są bardzo uwikłane politycznie.

W dodatku te najbardziej uwikłane politycznie uchodzą za niezależne i apolityczne… No właśnie, a stoi za nimi nie tylko polityka partyjna, ale również potężne interesy. Na obrażanie Prezydenta istniało przyzwolenie. Sytuacja była niesłychanie dziwna. Mamy premiera rządu, który wcześniej przegrał wybory prezydenckie, mimo że był faworytem. Swoją porażkę przyjął niezwykle ambicjonalnie, a po wygranych w 2007 r. wyborach parlamentarnych nawet czołowi politycy PO mówili, że nic się nie będzie działo, a wszystko zostanie podporządkowane zdobyciu prezydentury. Pan premier pełnił swoją funkcję w sposób połowiczny, tylko tam, gdzie musiał. Potem w nagłym zwrocie wycofał się z ubiegania o prezydenturę. Ale nie odłożył na bok narzędzia politycznego, którego używano. Myślę o Palikocie i wszystkim, co on symbolizuje. Do tego doszła cała popkultura i wyjałowienie życia intelektualnego i duchowego. Pseudoeuropeizacja polegająca na epatowaniu kulturowymi odpadami. Wreszcie kolejna potężna siła to tzw. autorytety – np. znani aktorzy czy reżyserzy, którzy albo milczeli, albo dokładali swoje.
Nakręciła się cała machina z udziałem polityków, dziennikarzy, aktorów. Było w dobrym tonie i trendy wyśmiewać się z Lecha Kaczyńskiego. I dowodzić, jak bardzo jest „obciachowy” razem ze swoim bratem Jarosławem. Działo się to zupełnie bez świadomości, jak bardzo uderza to w wielu Polaków i ich rani. Warto uzmysłowić sobie, że w tym procesie ważny udział miały potężne interesy zagraniczne. W Polsce to jest często lekceważone i niezauważane. A moim zdaniem kształtuje coraz bardziej polską rzeczywistość.

Sądzi pan, że więcej w tym premedytacji i agentury czy nieświadomego działania? I jedno, i drugie. Kształtuje się pewien obraz, a w przypadku polityków niewygodnych przyczernia się go. Tu zachodzi sprzężenie zwrotne. Dziennikarze zagraniczni, którzy nie znają sytuacji w Polsce, ale nie lubią jakichś naszych cech dają temu wyraz i piszą niechętne teksty pod wpływem swoich polskich znajomych i mediów polskich. Potem wracają one do kraju w formie cytatów w opiniotwórczych mediach i obieg się zamyka. Jak istotne są to siły, widać dzisiaj nawet po pytaniach zachodnich dziennikarzy, w których główną obawą jest, czy Bronisław Komorowski wygra wybory prezydenckie. Przyznam, że nie rozumiem jednej rzeczy. Potrafimy racjonalnie patrzeć np. na sytuację Ukrainy. Postrzegamy ją jako kraj rozdarty między Wschodem i Zachodem. A nie jesteśmy w stanie zrozumieć, że Polska stabilna i zachodnia to jest tylko miraż. Rzeczywistość w moim przekonaniu jest taka, że Polska jest bardziej podobna do Ukrainy niż Francji.

A wielu polityków, patrząc choćby na ich zachowania po tragedii smoleńskiej, nie traktuje Polski jak kraju prawdziwie niepodległego i łatwo ulega obcym wpływom. Oczywiście to jest miękki wpływ, a nie działania gwałtowne czy bezpośrednia ingerencja.

Panie profesorze, czy obrażanie i szydzenie z Prezydenta Lecha Kaczyńskiego przy otwartej kurtynie nie raniło czasem tylko tych Polaków, którzy stali w niekończących się kolejkach na Krakowskim Przedmieściu i jechali wiele godzin na pogrzeb w Krakowie? Musimy sobie zdawać sprawę, że te tłumy to jednak nie była większość Polaków. A motywacje były bardzo różne. Sądzę, że przeważali jednak ci, którzy czuli się zranieni i zrozpaczeni. Byli też tacy, którzy coś zrozumieli i wstydzili się za to, co mówili wcześniej. Dowodem są kartki z przeprosinami, które pojawiły się przy zapalonych zniczach. Dla wielu Polaków to była też lekcja, jak działają media. Obraz przecież zmienił się o 180 stopni! Nagle okazało się, że nawet te same zdjęcia pary prezydenckiej można zupełnie inaczej zinterpretować, a pewne cechy przedstawić jako pozytywne. Każdy, kto myśli, musiał to zauważyć.

I zrzucić łuskę z oczu, którą wcześniej nałożyli mu niektórzy dziennikarze. Przyznam, że dla mojego pokolenia, wychowanego w komunizmie, obecna wiara w media, gotowość poddania się ich dyktatowi jest zupełnie niezrozumiała! Bardzo często rozmawiam z ludźmi, którzy nie uczestniczyli w tej nagonce i nawet gotowi byli głosować na prawicę, ale jednocześnie znajdowali się pod wpływem tych fałszywych medialnych obrazów. I bez skutku starałem się ich przekonać, że to nie jest rzeczywistość, lecz coś wyselekcjonowanego, skonstruowanego na użytek widzów.

Myśli pan, że teraz ci ludzie znajdą się pod wpływem obrazów przywracających poczucie rzeczywistości? Wierzę, że tak będzie w przypadku ludzi, którzy dokonali refleksji i nie chcą być już więcej manipulowani. Podobnie będzie z tymi, którzy się dzisiaj trochę wstydzą. Myślę, że śmierć Prezydenta jakoś pasuje do Jego życia. Nadaje mu cechę heroizmu. Bo zginął właśnie tam i za takie, a nie inne wartości. Ludzie to czują i potrafią to bardzo dobrze wyrazić. Choćby w wypowiedziach, które przed Pałacem Prezydenckim zbierał Jan Pospieszalski. Ale oczywiście są też inni, którzy w tej chwili jakby ignorowali pewną część rzeczywistości. To tak, jakbyśmy dostrzegli inną stronę księżyca, a oni widzieli tylko jedną. Ktoś mi opowiadał o ludziach z jakiejś firmy międzynarodowej. Taka warstwa średnia; tenis, narty, wyjazdy zagraniczne.

Polska middle class. Taka jak w Ameryce, ale z tą różnicą, że nie jest patriotyczna. Amerykańska middle class pracuje w swoich firmach, a nasza w amerykańskich. Co więcej, u nas nawet wyższa klasa, upper class, wybitni finansiści czy doradcy, pracują w firmach zagranicznych i mają skłonność do oceny polskiej rzeczywistości z tego punktu widzenia. Ale wracając do opowieści. Jeden ze znanych „antykaczystów”, idąc Krakowskim Przedmieściem w towarzystwie ludzi z międzynarodowej korporacji, pozwolił sobie na złośliwe uwagi. W odpowiedzi usłyszał: jak to, czy nie widzisz tych tłumów? Przecież ci ludzie stoją dobrowolnie po kilkanaście godzin, nikt im nie kazał. Ten człowiek tego nawet nie zauważał. Ktoś musiał mu to dopiero palcem pokazać, żeby dostrzegł, co się dzieje na jego oczach.

Jak pan się czuje w warunkach kiczu pojednania, używając określenia Pawła Lisickiego? Medialne twarze, które kiedyś wykręcał grymas szyderstwa, dziś są zbolałe, zatroskane. Odgrywają ten spektakl publicznie, bez żadnego wstydu. Myślę, że dla tych ludzi to było psychologicznie jedyne wyjście. Takie polityczno-zawodowe. Współczucie ma ich rozgrzeszyć ze wszystkiego, co było wcześniej. Jest jeszcze ogromny nacisk, by nie mówić wszystkiego. Żeby, broń Boże, nie dociekać przyczyn tego wypadku, nawet w formie znaków zapytania. Wszystko to odbieram jako wyraz paniki. A tak naprawdę, powiedzmy sobie szczerze, ci dziennikarze zupełnie stracili wiarygodność.

Powinni stracić, ale obawiam się, że to nie takie oczywiste. Może dlatego, że się przedzierzgnęli i zrobią to kolejny raz w razie potrzeby. Nadając teraz czasami przesłodzone wspomnienia osób, które kiedyś atakowały Prezydenta, niszczą nadal etos dziennikarski. Są jak naukowiec, który popełnił plagiat, pisząc podręcznik akademicki, albo jak lekarz, który amputował nie tę nogę. Mówimy o ludziach, którzy wcześniej zapraszali do studia polityka wygłaszającego obelgi wobec Prezydenta. Pozwalali mu na to, by następnie cały wieczór powtarzać te obelgi w serwisach informacyjnych.

Nawet nie mam ochoty wymieniać nazwiska tego polityka. Dzisiaj jakby zapadł się pod ziemię i zapewne czeka, aż wszystko przyschnie i „wróci do normy”. Zgodzi się pan profesor, że ten człowiek to absolutna kreacja jednej ze stacji telewizyjnych. Gdyby nie nachalne upublicznianie chamskich obelg, jego głos w dyskusji publicznej nie byłby w ogóle zauważony. Byłem wstrząśnięty tym, kto w pierwszych chwilach po tragedii komentował te wydarzenia w większości stacji telewizyjnych. To byli albo wrogowie Prezydenta, albo osoby niechętne lub skompromitowane. Ludzie, którzy brali udział w nagonce na Prezydenta.

Wicemarszałek Sejmu z PO niemal płakał przez telefon. Ten sam, który wcześniej twierdził, że Prezydent powinien „zniknąć z polityki”. Politycy SLD są zupełnie nie z mojej bajki, muszę jednak przyznać, że oprócz posłanki Senyszyn i – czasami – posła Wenderlicha oni nie posuwali się do tego typu metod walki propagandowej jak Niesiołowski, Komorowski i Tusk. Dość przypomnieć słowa: „jaka wizyta, taki zamach”, „wyginiecie jak dinozaury” czy „sezon na kaczki”. Takich wypowiedzi są setki. Stosowano je z pełną świadomością. Było to nakręcane i wszyscy się cieszyli, że jest skuteczne. Zastanawiam się, jaka musi być żądza władzy, żeby się tak bardzo upodlić.

Czy dostrzegają to wyborcy? Politycy mogą udawać, że nie widzą hipokryzji, ale wyborcy nie powinni. Byłem na uroczystościach warszawskich na placu Piłsudskiego i w Krakowie na pogrzebie pary prezydenckiej. W obu przypadkach po jednych wystąpieniach zapadała głucha cisza, a po innych były burzliwe oklaski. One szły – jak by to powiedzieć – od ludu. Dopiero potem przyłączały się tzw. VIP-y. Myślę, że to charakterystyczna reakcja wyborców. Inną było przyjście pod Pałac Prezydencki i oddanie hołdu zmarłym. Ale ważna się jeszcze jedna refleksja. Ta katastrofa nie powinna się wydarzyć. Takie tragedie nie zdarzają się innym, rozwiniętym państwom. Tak nie powinno się latać i nie jest w żadnym razie zarzut wobec tych, którzy tego feralnego dnia do Katynia polecieli. Nie tak dba się o bezpieczeństwo. Nie powinniśmy pozwolić dać się tak rozegrać Rosjanom i doprowadzić do tego, że były dwie uroczystości. Trzeba wreszcie zacząć budować państwo. Mam nadzieję, że ludzie zrozumieli wreszcie, jak ważna jest funkcja prezydenta. Nie sądzę, by ktokolwiek odważył się teraz publicznie powiedzieć, że to tylko „żyrandol i zaszczyty”.

Ta straszna tragedia może stać się paradoksalnie jakimś dobrym początkiem, zaczynem innej Polski? To zależy od naszej wytrwałości. Niestety jest tak, że Polacy się unoszą emocjami, oburzają albo wzruszają. A potem, gdy to minie, wraca bylejakość. Interesuję się stosunkami polsko-niemieckimi. Pamiętam, gdy pojawiła się kwestia Centrum przeciw Wypędzeniom, wszyscy byli oburzeni. Od prawa do lewa. Potem minęło trochę czasu, zapomnieliśmy, a tymczasem druga strona konsekwentnie realizuje ten projekt. I tego powinniśmy się uczyć. Wiele osób, które zginęły pod Smoleńskiem, myślało o państwie jako czymś, co trzeba dopiero zbudować wspólnym systematycznym wysiłkiem wielu instytucji i osób. Przyznam, że jest dla mnie niepojęte, gdy czytam o zostających bez środków do życia rodzinach ofiar, wybitnych Polaków, którzy często byli przez kilka kadencji w Sejmie. To jakiś koszmar. To dotyczy wybitnych osób, które zginęły wraz z Prezydentem, ale to także rzeczywistość dla wielu Polaków. Codziennie widzimy w telewizji jakieś zbiórki, a to na protezę dla dziecka, a to na operację dla chorej osoby itd. A wszystko to są rzeczy, które powinny być normalnym obowiązkiem państwa. Słabość naszego państwa ujawnia się w każdym calu!

Niestety, dyskusję o słabości i bylejakości państwa zastępuje się kiczem pojednania i pustymi sloganami w rodzaju „bądźmy razem”. Przecież to nie hasła powinny zbudować wspólnotę Polaków, prawda? Sądzę, że nie ma możliwości budowania sztucznej wspólnoty. Ta śmierć jeszcze bardziej oddaliła pewne obozy polityczne. Trudno mi teraz wyobrazić sobie koalicję PO–PiS, to jest emocjonalnie niemożliwe. I nie chodzi tylko o politykę, o rozwiązania konkretnych problemów podatkowych czy zdrowotnych. Powiedziałbym, że o wiele większy podział dotyczy nastawienia do życia – co jest w nim naprawdę ważne. I to na bardzo osobistej płaszczyźnie. Czy gotowi jesteśmy dla jakichś wartości zapłacić cenę, nawet cenę życia, czy też ważne jest, cytując jednego z polityków, by „płynąć z głównym nurtem”? Otóż ludzie, którzy zginęli pod Smoleńskiem, niezależnie od różnic, mieli tę cechę, że zależało im na Polsce. Na państwie odgrywającym aktywną rolę w świecie, państwie wolnym, które samo może wybrać tradycje, które zamierza pielęgnować, w którym sami Polacy mogą decydować, co kochać, a czego nienawidzić. Jest też inny rodzaj ludzi życia publicznego – co ciekawe, to też ludzie z dawnej opozycji solidarnościowej. Są oni pragmatyczni aż do bólu, nastawieni na karierę. Konformistyczni, płynący z głównym nurtem, niebędący w stanie pozwolić sobie na sprzeciw wobec obiegowych opinii i rytuałów, na żaden oryginalny pomysł czy przekonanie. Nie przypadkiem, bo jak mówił Tocqueville, w demokracji bardzo trudno oprzeć się woli większości. I tak samo pojmują oni politykę – jako drogę do indywidualnego sukcesu. I to jest zasadnicza różnica między nimi a ludźmi takimi jak Prezydent Lech Kaczyński. Nie widzę możliwości, by teraz te podziały zostały zatarte. Bo one dotyczą nie tylko polityków, ale i całego społeczeństwa.

A przesłanie Lecha Kaczyńskiego o silnym, dumnym ze swojej tradycji państwie ma szansę przetrwać? Czy skuteczniejsze okażą się zabiegi medialnych hipokrytów, którzy na siłę starają się wmówić ludziom podział: dobry, łagodny człowiek i nieudolny, nieskuteczny polityk? Myślę, że wiele osób poczuło, iż były świadomie pobudzane do nienawiści wobec Lecha Kaczyńskiego. Inni są zdezorientowani, nie wiedzą teraz, co myśleć. Przecież wmówiono im nawet, że profesor Lech Kaczyński nie jest inteligentem. Był nim bardziej niż Tusk, który myli Hegla z Kantem. Albo Sikorski mylący Władysława IV z Zygmuntem Augustem. Ale na szczęście Polska, która przyszła do Lecha Kaczyńskiego w Krakowie i w Warszawie, to nie tłum ciemnych, niewykształconych ludzi. Zdecydowanie nie były to tzw. mohery, żadni fanatycy nieznający Europy. Wielu młodych ludzi, wielu w pełni świadomych, czym jest Polska, i wielu prostych, porządnych Polaków. A przyszli nie tylko dać wyraz swojemu rozżaleniu, ale też dlatego, że szargano istotne dla nich wartości. A Lech Kaczyński uosabiał ciągłość tradycji, upominanie się o Katyń, Powstanie Warszawskie, o polską pozycję w Europie, ten tradycyjny Polski etos, który chcemy ocalić w nowoczesności i którego ocalenie jest warunkiem tego, by Polska była nowoczesna. I uosabiał jedność Rzeczypospolitej, w której nie ma specjalnych przywilejów dla ludzi władzy i pieniądza, w której prawo jest takie samo dla wszystkich i w której obowiązuje podstawowa solidarność obywateli. W pamiętnym przemówieniu w Tbilisi Lech Kaczyński powiedział do tłumu Gruzinów: „Jestem tu, żeby walczyć”. Jako prezydent walczył też o Polskę i dlatego tłumy Polaków przyszły złożyć mu hołd po tragicznej śmierci.

Płonący samolot spadł obok czołgu

10.04.2010, 10:25 czasu moskiewskiego
Bars: Coś się zdarzyło z polskim samolotem na naszym lotnisku... stoi bez kół, wszyscy strażacy z miasta są tam (informacja nie potwierdzona, ale zbliżona do oficjalnej).
10:27 Szybujący: tylko powiadomiono, że spadł polski samolot w Smoleńsku.
10:34 omch: Według ostatnich plotek, spadł na lotnisko Siewiernyj, zahaczając o drzewo!!!
10:37 Tanushik: Spadł na terenie Kia-centrum, u nas naprzeciwko parkingu tak, że nawet kawałek skrzydła przyleciał ((((
Przyjeżdżali do nas teraz do salonu klienci, mówią, przejeżdżali obok, wszystko jest ogrodzone, a czy żywi ludzie lub nie, nie wiemy...
10:38 akaratem: skąd informacja? Gdzie to można zobaczyć albo to tylko plotki?
10:40 Parazit: Na Rosja24 podano: z samolotem prezydenta Polski zdarzyła się awaria w obwodzie smoleńskim, 87 osób zginęło.
10:40 akaratem: co za samolot? Pasażerski czy jednomotorowy?

10:41 Mila DR: Informacja wiarygodna. Prezydent Polski był na pokładzie. O ofiarach powiadomiono - 87 zabitych...

10:42 omch: mówią samolot premiera Polski ale trudno w to uwierzyć!!

10:44 qeraz: dlaczego? Co się zdarzyło z samolocikiem?

10:45 Parazit: Nie powiedzieli, nie wiadomo co z prezydentem Polski.

10:45 akaratem: chłopaki coś trudno w to uwierzyć

10:46 qlazyrin: ale kurde, nie powiodło się Polakom na ziemi smoleńskiej

10:47 qeraz: nota bene awaria się zdarzyła bo nikt nie dba o lotnisko...

10:47 vic-666-666: znajomy z pokrowki jechał, w płomieniach jakiś samolot spadł obok czołgu, nikogo nie puszczają - wszystko zamknięte, mnóstwo pogotowia, sytuacja nadzwyczajna

10:47 HGR: Przed chwilą na kanale Rosja 24 powiadomiono, iż przy próbie lądowania na lotnisku Siewiernyj rozbił się samolot prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego. Zginęło 87 osób. Los samego prezydenta nieznany.

10:48 akaratem: ktoś to widział na własne oczy? No... to teraz się zacznie!

10:49 3.rozmiar: tak, w wiadomościach rzeczywiście podano jestem w szoku

10:49 Skobar: Przez Gagarina wóz strażacki i pogotowie już poleciały tłum. Eugeniusz Tuzow-Lubański

Pochwała oszołomstwo Nigdy nie przypuszczałem, że we wiodących, komercyjnych stacjach może się uchować coś wartościowego, owe stacje bowiem działają w sposób (przynajmniej dla mnie) nie do przyjęcia: lansują na okrągło albo wyjątkowo prymitywną, albo zgraną do niemożliwości (typu Queen, Tina Turner itd.), prezenterkę oraz serwisy informacyjne mają na zasadzie „nie dla idiotów”, upstrzone jest to wszystko spotami reklamowymi urągającymi ludzkiej rozumności oraz poczuciu jakiejkolwiek estetyki - co w rezultacie daje klasyczną sieczkę. To w ogóle osobliwy fenomen, że w Polsce jest tyle środków przekazu, a tak niewiele nadaje się do oglądania, słuchania, czytania. Jest tak wiele ciekawej i wspaniale zaaranżowanej muzyki (rozrywkowej, rockowej), ale nie ma jej na antenach radiowych, jest tyle intrygujących, mających coś sensownego do powiedzenia, osób, lecz nie są one zapraszane przed mikrofony czy kamery – jest tyle ważnych książek czy tekstów, lecz nie są omawiane w prasie. Czyżby więc za robienie totalnego badziewia i pracę w intelektualnym kołchozie ci wszyscy ludzie mediów dostawali pieniądze? Niewykluczone. Taka bowiem jest i ma być neokomunistyczna Polska. Celowo używam tego określenia „neokomunistyczna”, ponieważ nie spodziewałem się, iż natrafię na nie np. na blogu Bogdana Zalewskiego. Nie sądziłem, że Zalewski ma taki temperament polityczny i taki wyostrzony zmysł obserwacji tego, co zachodzi w sferze społecznej i politycznej w naszym kraju. Pisze on bowiem tak: „pozostaję niewzruszony, gdy słyszę pustą przemowę polityka sprawującego funkcję polskiego premiera, który przypomina płaską sylwetkę wyciętą z tektury ukrytą za potiomkinowską fasadą „sprawnego państwa”” (Smoleńsk/Retoryka W środę 28.04.10. siedziałem w tramwaju ze słuchawkami od komórkowego radia w uszach i z coraz większym zdumieniem słuchałem polityka, który sprawuje funkcję szefa polskiego rządu. Wagon sunął krakowską ulicą Tadeusza Kościuszki, którą zaledwie dziesięć dni wcześniej przemierzał kondukt z ciałami Prezydenckiej Pary, więc przed moimi oczami przesuwały się aktualne i przeszłe sceny, nałożone na siebie, jak warstwy czasowych werniksów. Z okna tramwaju spostrzegłem godło nad bramą jednej z kamienic - OKO W TRÓJKĄCIE - znak Opatrzności i przypomniałem sobie jak wtedy w tę żałobną niedzielę 18.04.10. oglądałem najpierw dwa sunące czarne pojazdy na telebimie ustawionym obok Bazyliki Mariackiej, oczekując aż ten film wyjedzie do mnie z ekranu, zmieni się w rzeczywistość postrzeganą w sposób bezpośredni, bez żadnych zapośredniczeń, bez prezentera TVN24 brzęczącego z wielkich kolumn głośnikowych jak natrętna mucha, od której odganiają się zebrani ludzie. Kawalkada przejechała ulicą Zwierzyniecką i po chwili wjechała dostojnie przed Kościół Mariacki. Zatrzymała się i coś się we mnie zatrzymało i od tej pory mam w sobie ten stan. Życie płynie dalej a to coś dalej trwa, w bezruchu. Podejrzewam ,że to dlatego pozostaję niewzruszony, gdy słyszę pustą przemowę polityka sprawującego funkcję polskiego premiera, który przypomina płaską sylwetkę wyciętą z tektury ukrytą za potiomkinowską fasadą "sprawnego państwa". Nasze państwo jest sprawne ... inaczej, pomyślałem sobie, gdy usłyszałem w słuchawkach: "Nie ma takiego obyczaju, żeby polskie służby wyjeżdżały wcześniej i sprawdzały wszystkie okoliczności lądowania." Oczywiście- skomentowałem sobie w duchu- skoro na przykład na lotnisku w Smoleńsku tak skrupulatnie mogli to zrobić za nas Rosjanie. I nagle przemknęło mi przez myśl podejrzenie, że Rosjanie przygotowali dziś miękkie, propagandowe lądowanie miękkiemu szefowi polskiego rządu, robiąc właśnie w dniu jego publicznej spowiedzi w sprawie smoleńskiego śledztwa tak wiele hałasu wokół publikacji katyńskich dokumentów. Cóż, że to nic nowego. Nic przykryje nic. Jechałem tramwajem krakowską ulicą Tadeusza Kościuszki i w uszach rozbrzmiewała mi drętwa polska mowa polityka, który mówi, bo musi coś powiedzieć, wiedząc, że nie ma nic do powiedzenia. Wypełniały mi czaszkę poprawne, szeleszczące papierem pi-aru zdania pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, zbudowane według zgranych do bólu schematów parcianej politycznej retoryki, brzmiącej dziś tak bardzo retro. Nie mogę już tego dłużej słuchać. Wciąż mam przed oczyma obrazy Wydarzenia, nie tylko te podniosłe, patetyczne, tak drażniące ludzi o innej wrażliwości. Zebrałem w sobie także całą kolekcję drobnych scenek i detali z Tych Dni. Będę się do nich odwoływał, aby nie zagubić istoty rzeczy we mgle retoryki rozsnuwanej nad Smoleńskiem. Jak do tej skromnej fotografii wykonanej komórką o poranku w niedzielę 18.04.10. w drodze na Rynek Główny w Krakowie) Potiomkinowska fasada? To nie wszystko. W jednym z komentarzy pod swym wpisem, o którym wspominałem wczoraj, Zalewski odpowiada jednemu z internautów: „Możesz sobie kpić z "kółek różańcowych" - wolę taką formułę kontaktów międzyludzkich niż neokomunistyczne sekty spiskujące po to, by przejąć najpierw władzę nad umysłami, opanować teatr i sztukę, zmonopolizować literaturę traktowaną wyłącznie jako wehikuł dla własnej polityki, wykonać lewacki marsz przez instytucje, a potem zdobyć realną władzę, by zamknąć twarze takim ludziom jak ja. Jeśli ktokolwiek wątpi w tym momencie w to co piszę, to zapraszam do lektury takich książek-manifestów tej neo-komunistycznej hydry jak: "Rewolucja u bram" Sławoja Żiżka (RECYDYWA LENINIZMU W STANIE CZYSTYM, PIERWOTNYM, NIESKAŻONYM), "Drżące ciała" Artura Żmijewskiego, czy "Zwrot polityczny" Igora Stokfiszewskiego.” (Zapytałem prosto z mostu , czy to mógł być zamach ... Wiele hałasu uczynił artykuł Łukasza Warzechy na temat katastrofy pod Smoleńskiem . Publicysta "Faktu" w tekście zatytułowanym "Zamach"- słowo tabu napisał: "W przypadku każdej katastrofy lotniczej, a już z całą pewnością katastrofy, w której ginie wielu ważnych polityków, w tym znaczna część tych, którzy odpowiadali za prowadzenie określonej polityki zagranicznej wobec ościennego państwa, z którym stosunki bywają trudne, a które dalekie jest (wbrew bajaniom ministra spraw zagranicznych) od demokracji, normalne byłoby uznanie zamachu za jedną z podstawowych hipotez. Po katastrofie tupolewa słowo 'zamach' zostało uznane za tabu."Odezwał się zaraz jeden , drugi , trzeci głos oburzenia, co jest już zachowaniem rytualnym w polskim Internecie. Postanowiłem sprawdzić, czy to faktycznie temat odgórnie zakazany, czy też to my dziennikarze sami nakładamy sobie kaganiec, bo poddajemy się presji Rosji i propagandzie pojednania. Parę godzin po mojej telefonicznej rozmowie z rzecznikiem Naczelnej Prokuratury Wojskowej pułkownikiem Zbigniewem Rzepą - na konferencji prasowej w Warszawie pułkownik Zbigniew Drozdowski z komisji badania wypadków lotniczych MON oświadczył, że na obecnym etapie śledztwa brane są pod uwagę wszystkie założone wersje przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem. "Żadna z nich nie jest ani dominująca, ani też żadna nie jest odrzucana." Na tej samej konferencji prasowej prokurator generalny Andrzej Seremet przypomniał, że "gospodarzem" śledztwa w sprawie katastrofy 10.04.10. jest rosyjska prokuratura i to w jej dyspozycji są wszelkie dowody rzeczowe. "Po stronie Rosji jest życzliwość i wola współpracy" - zapewnił Seremet. Co jest już - jak zauważyłem- rytualną frazą w ustach wielu polskich polityków i urzędników państwowych. ). Neokomunistyczne sekty? Spiskujące? Lewacki marsz przez instytucje? Recydywa leninizmu? Doprawdy, jakbym jakiegoś kompletnego oszołoma czytał z s24. A, a propos oszołomstwa, Zalewski i o tym wspomina nawiązując do propagowanej przez Ministerstwo Prawdy, wersji wydarzeń z 10 kwietnia: „Oto na pokładzie samolotu jest PONADPARTYJNA delegacja z Jerzym Szmajdzińskim z SLD, z Sebastianem Karpiniukiem z PO, jak powszechnie wiadomo "WIERNYMI PISOWCAMI";), jest generalicja, szef sztabu generalnego. Mimo to Kaczyński z "granatem" w dłoni wbiega do kabiny pilotów - i krzyczy "Ląduj, dziadu! Bo będzie międzynarodowa chryja!" Kurczę, Dziewczyny i Chłopaki z redakcji przy Czerskiej mogliby się bardziej postarać. Znów zupełnie mnie nie przekonali. Ale ja jestem oszołom, spiskowiec, więc oni i tak machnęli na mnie ręką. Mobilizują swój elektorat.” I jeszcze o cholernym neokomunizmie w innym komentarzu skierowanym do komentującego na blogu Zalewskiego internauty: „Przeczytałem sporo tekstów Twoich idoli ideologicznych. I powiem wprost - traktowałem to jak radykalną RETORYKĘ. Teraz wiem, że ten leninowski bełkot to nie są słowa. Jesteś zwolennikiem TOTALITARNYCH metod sprawowania władzy, tak politycznej jak duchowej. Na każdym kroku będę powtarzał, że NEOKOMUNIŚCI to bardzo groźna grupa - rodem z "Biesów" Fiodora Dostojewskiego. Mam nadzieję, że polski organizm przetrzyma atak takich wirusów. Polska nie raz w historii (swojej choroby) traciła "przytomność", ale nie umarła. Wierzę w to, że tak będzie i teraz.” Jakby tego było mało Zalewski w kwestii Jamajki-Komorowskiego w jednym z komentarzy odsyła do bloga... Aleksandra Ściosa, którego, jak wiemy, czytają wyłącznie zwolennicy spiskowych teorii oraz paranoicy węszący wszędzie ślady posowieckiej wojskówki lub Bezpieki. Może to genius loci i ten wstrętny, konserwatywny Kraków tak na Zalewskiego działa, a może punktem zwrotnym była właśnie smoleńska tragedia (Symbòle Mam w sobie głębokie poczucie winy. Jest rodzaj heroizmu, któremu nie jestem w stanie sprostać. Powinienem być zawsze wierny prawdzie i głosowi sumienia, tymczasem bywało i pewnie będzie jeszcze bywać, że wygodnictwo, podszepty Złego a czasem zwykłe zmęczenie odbiera siłę oporu wobec kłamstwa. Wtedy zaczyna się kompromis albo kluczenie; wieloznaczna ironia zastępuje prosty, jasny, klarowny sprzeciw. Najlepiej tę sytuację opisuje Ewangelia w przejmującej scenie zaparcia się świętego Piotra. 66 Kiedy Piotr był na dole na dziedzińcu, przyszła jedna ze służących najwyższego kapłana. 67 Zobaczywszy Piotra grzejącego się [przy ogniu], przypatrzyła mu się i rzekła: «I tyś był z Nazarejczykiem Jezusem». 68 Lecz on zaprzeczył temu, mówiąc: «Nie wiem i nie rozumiem, co mówisz». I wyszedł na zewnątrz do przedsionka, a kogut zapiał. 69 Służąca, widząc go, znowu zaczęła mówić do tych, którzy tam stali: «To jest jeden z nich». 70 A on ponownie zaprzeczył. Po chwili ci, którzy tam stali, mówili znowu do Piotra: «Na pewno jesteś jednym z nich, jesteś także Galilejczykiem». 71 Lecz on począł się zaklinać i przysięgać: «Nie znam tego człowieka, o którym mówicie». 72 I w tej chwili kogut powtórnie zapiał. Wspomniał Piotr na słowa, które mu powiedział Jezus: «Pierwej, nim kogut dwa razy zapieje, trzy razy Mnie się wyprzesz». I wybuchnął płaczem. Caravaggio opowiedział historię Piotrowego zaparcia się Prawdy przy pomocy czytelnych gestów. "Wylicza" momenty słabości Apostoła na palcach służącej i żołnierza. Mógłbym i ja na swoich dokonać podobnej wyliczanki. Nie chcę jednak teraz rozdrapywać ran; być może przyjdzie czas na taki medialny rachunek sumienia. Mówię wyłącznie w swoim imieniu, bo przed oczyma stają mi wstydliwe sceny z mojej przeszłości. Były znaki, których nie potrafiłem prawidłowo odczytać, zaślepiony konformizmem. Uderzam w ekspiacyjny ton, bo wyrzucam sobie zarówno słabość charakteru jak i umysłu: zlekceważenie ważnych komunikatów. Ja, który wierzę, że symbol nie jest bytem wirtualnym a jedną z warstw naszej rzeczywistości. Panie Prezydencie, Reprezentancie! Widocznie konieczna była aż taka danina bólu, aby tacy jak ja mogli prawidłowo odczytać Twoją księgę. Znaki musiały zmienić się w symbóle. Jednak już za chwilę potrzebna będzie kolejna subtelna, niemal niedostrzegalna zmiana akcentu- ze wspólnego przeżywania na wspólnotowe odczytywanie , czym są pozostawione dla nas sygnały jako symbòle. I też nie będzie to proces bezbolesny. Delikatnie mówiąc. I wielu znów będzie rżało. Pomimo obecnej żałoby.) ? A może po prostu oszołomów jest o wiele więcej w naszym kraju niż nawet samym oszołomom się wydawało? Tak czy tak dopisuję Zalewskiego do mojej listy elektronicznych lektur, zwłaszcza że ma całkiem niezły literacki talent. FYM

Bezradne państwo - atrapa Szefowa sztabu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego posłanka Joanna Kluzik-Rostkowska stwierdziła na swojej pierwszej konferencji prasowej (po rejestracji komitetu wyborczego z kandydaturą szefa PiS na urząd prezydenta), że po tak wielkim dramacie, do jakiego doszło 10 kwietnia br., w polityce następuje teraz coś w rodzaju "nowego otwarcia". Cokolwiek ma znaczyć to niezbyt fortunne określenie, nie zmienia to jednak faktu, że stare konflikty i problemy Polski pozostają aktualne, a tylko bieżąca polityka wchodzi w okres wzmożonej konfrontacji w związku z wyborami. Rozumiem, że pani poseł chce otworzyć Prawo i Sprawiedliwość na nowych wyborców, i bardzo słusznie, ale mam nadzieję, że partia ta zrobi równocześnie wszystko, by wyborcom otworzyć szeroko oczy na prawdziwy obraz państwa, w którym żyją. Po okresie żałoby narodowej, która dla wielu jeszcze trwa, przychodzi czas na podstawowe pytania o państwo polskie. "Nowe otwarcie" należałoby rozpocząć od stwierdzenia, że państwo polskie to dziś jedna wielka mizeria. Olbrzymia większość z tych, którzy lecieli na uroczystości w Katyniu, miała zupełnie inną wizję państwa od tej "pijarowskiej", kompletnie nieudanej i nieodpowiedzialnej, jaką realizuje Platforma Obywatelska ze swoim "ludowym" sojusznikiem. Państwo polskie (rząd), wycofując się z odpowiedzialności za społeczeństwo, za jego przyszłość, jest wręcz likwidowane (IPN, stocznie, media publiczne, służba zdrowia, wydzielenie prokuratora generalnego z rządu). Tragizm katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, jak i wszystko to, co zdarzyło się tuż po tej tragedii, ukazały państwo polskie jako bezradną atrapę. Uznało ono lot swojego prezydenta wraz z najważniejszymi dowódcami wojskowymi i urzędnikami w państwie za wycieczkę prywatnych osób w prywatne miejsce. Zobaczyliśmy bezradność rządowych służb specjalnych, które miały organizować i zabezpieczać tego rodzaju podróże. Przypomnę, że już ponad rok temu minister Arabski z kancelarii premiera Tuska odmawiał prezydentowi samolotu na szczyt w Brukseli, stwierdzając, że jest to prywatna wizyta. Dla rządu Donalda Tuska urząd prezydenta państwa w osobie Lecha Kaczyńskiego był instytucją obcą. Niekiedy manifestowano wręcz jawną wrogość, gdyż urząd ten ze względu na osobę brata prezydenta łączono ściśle z działalnością PiS, partii opozycyjnej, którą należało "wykończyć", "dorżnąć", zlikwidować i oczywiście stale ośmieszać. "Prezydent nie jest mi do niczego potrzebny" - pamiętamy to znamienne stwierdzenie Donalda Tuska wypowiedziane w kontekście Brukseli. I to jest właśnie polskie praźródło tej straszliwej katastrofy, gdyż przy aprobacie obecnej ekipy rządowej premier Władimir Putin mógł od samego początku tak kształtować charakter uroczystości w Katyniu, by wykluczyć z niej udział niechcianego w jego otoczeniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Putin nie działał sam. Miał rząd polski jako partnera niezwykle zainteresowanego "dialogiem i porozumieniem" z Rosją. Zaproszenie Tuska na uroczystości w Katyniu z pominięciem najwyższego urzędu w państwie, jaki uosabia prezydent, zostało przez niego przyjęte z satysfakcją. Tak powstał scenariusz dwóch uroczystości zwiastujący ciąg wydarzeń, z tym drugim nieszczęśliwym, gdyż powszechnie było wiadome, że prezydent wypełni swoje narodowe zobowiązanie i stawi się w Katyniu w 70. rocznicę wymordowania przez Sowietów polskich oficerów. Prawda o państwie polskim jest taka, że jego premier Donald Tusk wolał w Katyniu towarzystwo premiera Rosji niż prezydenta własnego państwa Lecha Kaczyńskiego. Tę spolegliwość wobec obcych, a obojętność wobec swoich można było zobaczyć i później. Premier pędził na miejsce katastrofy, wyprzedzając jadącego autokarem Jarosława Kaczyńskiego, którego konwój spowalniały rosyjskie władze, bo na miejscu zaplanowano już inną ceremonię - spotkanie Putin - Tusk przy wraku samolotu, które dla większości mediów stało się okazją do dalszego snucia wątków o przełomie w polsko-rosyjskich stosunkach. W przejmującym filmie Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego "Solidarni 2010" - wyemitowanym ostatnio przez TVP 1, jeden z młodych rozmówców mówi: "On w życiu by nie przytulił mojego prezydenta, ten morderca". W pierwszych godzinach i w kolejnych dniach po katastrofie dominuje wersja o nieszczęśliwym wypadku we mgle. Nigdzie nie padają słowa: "zamach terrorystyczny", a przecież pierwszym, co przyszło do głowy po tym nieszczęściu, była myśl o zamachu. W tym czasie TVP Info oraz "Gazeta Wyborcza" rozpowszechniały wersję scenariusza wypadku, do którego - wbrew prawdzie - wmontowano wydarzenie z czasu, gdy prezydent leciał do Gruzji. Wcześniejsze kłamstwo, jakoby Lech Kaczyński naciskał na pilota, by lądował wbrew jego woli, miało uprawdopodobnić tragiczny splot wydarzeń, a tym samym obciążyć winą za katastrofę prezydenta. Zresztą tę "starą-nową" wersję do dziś powtarza w zagranicznej prasie ("Le Monde") Andrzej Wajda, wielce zasłużony dla władzy artysta. Państwo-atrapa okazało się jednak zdumiewająco konsekwentne w dystansowaniu się od aktywnego udziału w wyjaśnianiu tragedii. To Rosji oddano całą inicjatywę w prowadzeniu śledztwa. W telewizji zobaczyliśmy bezradność polskich prokuratorów wojskowych zapowiadających na nie wiadomo kiedy otrzymanie od Rosjan wyników "wstępnego śledztwa". Usprawiedliwieniem ma być stwierdzenie, że aktualny stan prawny uniemożliwia prowadzenie śledztwa przez polskich prokuratorów na terenie innego państwa. Ale innym państwom to się udawało. Zaniechano też poszukiwania pomocy w NATO w prowadzeniu dochodzenia. Zrezygnowano z powołania międzynarodowej komisji ds. katastrofy oraz z pomocy międzynarodowych instytucji lotniczych. Pogodzono się z faktem zatrzymania przez Rosjan wszystkiego, co wraz z samolotem i jego czarnymi skrzynkami stanowiło polską własność. Dziś gen. Roman Polko pyta, gdzie jest sprzęt elektroniczny (np. telefony) należące do prezydenta i dowódców wojskowych. W końcu pogodzono się z wersją "nieszczęśliwego wypadku", ale to już największa zasługa mediów. Rząd (premier, minister Klich, służby Bondaryka) nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności za to, co się stało, nawet do odpowiedzialności tzw. politycznej. Częścią państwa-atrapy jest także Sejm na czele z marszałkiem, który dopiero pod silną presją posłów dopuścił do posiedzenia Sejmu, na którym rząd przedstawi sprawozdanie na temat wiedzy o katastrofie. Wojciech Reszczyński

Premier uspokaja Donald Tusk: Chcę uspokoić państwa, jeśli chodzi o tego typu sprzęt, jak laptopy czy telefony komórkowe, nasze służby specjalne, w porozumieniu z Rosjanami i za ich pomocą, są w dyspozycji tego sprzętu. Cały drogą dyplomatyczną został przez stronę rosyjską przekazany i jest w Polsce także do dyspozycji prokuratury, łącznie z telefonem komórkowym prezydenta. Ufff, to mnie pan premier uspokoił. Ale zaraz, dlaczego właściwie "pocztą dyplomatyczną"? To polskie służby nie znalazły się błyskawicznie na miejscu katastrofy? Nie wzięły udziału - choćby w charakterze obserwatora - w przeszukaniu miejsca katastrofy? Nie były przy identyfikacji znalezionych przedmiotów należących do głowy państwa i dowództwa armii? Nie zabrały tych przedmiotów od razu, bez dania rosyjskim służbom szansy na położenie na nich łapy? Czy pan premier chce powiedzieć, że nasze służby spokojnie wróciły do kraju bez tych wszystkich rzeczy i tu na miejscu czekały aż rosyjskie służby nam je odeślą pocztą, niechby i dyplomatyczną? Ale może ja już też przesadzam, przecież w samolocie nie było nic tajnego, nic co moglibyśmy chcieć ukryć przed służbami rosyjskimi i nic co mogłoby ich interesować. O tym zapewnił mnie sam minister obrony. Bogdan Klich: Mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że na pokładzie nie było żadnych dokumentów o charakterze niejawnym. Nie było też żadnych urządzeń, które by działały w trybie niejawnym, czyli takich, które by zapewniały łączność kryptograficzną albo które by służyły do przetwarzania materiałów o charakterze niejawnym. Jestem trochę skołowana, bo miałam nadzieję, że przynajmniej telefon prezydenta "działał w trybie niejawnym, czyli zapewniał łączność kryptograficzną" ale widać się nie znam i prezydent oraz dowództwo armii mają dokładnie takie same telefony jak my. Zastanawia mnie natomiast pewność Bogdana Klicha, który "z pełną odpowiedzialnością" zapewnia, że w samolocie nie było nic niejawnego, nic co mielibyśmy powody ukrywać przed obcymi służbami specjalnymi. Bo zastanawiam się skąd Bogdan Klich może to wiedzieć, skoro tym lotem nikt się nie interesował, a służby Bogdana Klicha najmniej, bo chyba nie wiedziały nawet kto z dowódców armii był na pokładzie, gdyby ten lot był dobrze zabezpieczony przez służby, to całe dowództwo armii nie zginęłoby w jednym samolocie, bo ich tam razem nie miało prawa być. I teraz mam uwierzyć, że minister, który się nie interesował, ani nie kontrolował tego kto był w samolocie, wie z całą pewnością co było w samolocie? A skąd on to może wiedzieć? Aha, już wiem, od służb rosyjskich. Po tym jak nam odesłały pocztą dyplomatyczną to co się dało zebrać, Bogdan Klich przejrzał to wszystko i odetchnął z ulgą "Uff, nic niejawnego tu nie było". Bo oczywiście gdyby było, służby rosyjskie by nam to oddały. Skoro nie oddały, znaczy nie było, logiczne chyba. Wczoraj premier zapewnił z satysfakcją, że państwo się dobrze sprawiło i nie ma powodu do niepokoju. Nie wiem jakie oczekiwania ma premier od państwa, ale najwyraźniej minimalne, jeśli uważa, że nie ma powodu do niepokoju i wszystko gra mimo iż:
- głowa państwa wraz z dowództwem armii przez nikogo nie niepokojone wsiadły do jednego samolotu,
- BOR nie wiedział jaki jest plan awaryjny i nie zabezpieczał zapasowego lotniska, więc gdyby pilot tam wylądował nasz prezydent i generalicja musiałyby łapać taksówki, żeby się stamtąd wydostać, bo nikt i nic na nich nie czekało,
- do dzisiaj nie wiadomo do końca, kto i w jakim zakresie był odpowiedzialny za bezpieczeństwo tej podróży, bo Kancelaria Prezydenta i Kancelaria Premiera nie mogą tego między sobą ustalić i kłócą się w mediach o odpowiedzialność,
- polskie służby dyplomatyczne i specjalne nie zadbały o odpowiednie zabezpieczenie lotniska, o czym najlepiej świadczy znaczące opóźnienie wyjazdu straży pożarnej i karetek pogotowia,
- obecny na miejscu polski ambasador a także - mam nadzieję - BOR i służby specjalne nie zadbały o zabezpieczenie miejsca katastrofy do czasu przybycia polskich obserwatorów, choć do tego czasu nie powinny pozwolić aby cokolwiek ruszano bo układ wraku, wygląd miejsca zdarzenia, układ ciał, ma ogromne znaczenie przy ustalaniu przebiegu i możliwych przyczyn katastrofy,
- służby specjalne nie zabezpieczyły na miejscu rzeczy należących do prezydenta i generalicji, wszystko wpadło w ręce Rosjan, od których dostaliśmy to później pocztą dyplomatyczną, i w to, że jest to wszystko co tam było musimy Rosjanom wierzyć na słowo bo nikt im nie patrzył na ręce,
- służby specjalne i polski rząd pozwolił aby czarne skrzynki będące elementem wyposażenie polskiego samolotu zabrały rosyjskie służby specjalne, dzięki czemu nawet gdyby nic przy nich nie majstrowały, nigdy nie będziemy mogli być tego pewni bo wątpliwości zostaną i będą pożywką do najbardziej fantastycznych teorii spiskowych, którym - biorąc pod uwagę zachowanie Rosjan i polskiego rządu - naprawdę trudno będzie się dziwić,
- polski rząd nie wykonał żadnego ruchu w kierunku przejęcia śledztwa lub powołania międzynarodowej komisji, a rzecznik rządu tłumaczy, że każda ingerencja polskiego państwa w śledztwo, w którym znaczna część tego państwa (w tym jego głowa) zginęła, byłaby niemile widziana przez Rosjan, co jest de facto przyznaniem, że nasza pozycja wobec Rosji jest tragicznie słaba jeśli nasza dyplomacja nie czuje się na siłach zwrócić z tak oczywistą przecież prośbą,
- wśród pięciu hipotez rozważanych na początku przez polskich prokuratorów nie była brana pod uwagę hipoteza oczywista - błąd rosyjskiej wieży, nie wiadomo dlaczego bo jest ona równie uprawniona jak inne i dużo łatwiej niż inne możliwa do potwierdzenia lub wykluczenia, jej pominięcie może świadczyć o chęci ukierunkowania śledztwa tak, żeby ominąć hipotezę z powodów politycznych niewygodną i skierować uwagę na tę zakładającą winę pilota, który nie może się bronić więc jest dla wszystkich wygodnym "sprawcą",
- społeczeństwo od samego początku jest dezinformowane, skazane na strzępki często sprzecznych ze sobą informacji w mediach, z których duża część jest zapewne celową dezinformacją wypuszczaną przez stronę rosyjską, polski rząd nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia polskiemu społeczeństwu, czego dowodem jest fakt, że konferencja prasowa premiera na ten temat odbywa 2,5 tygodnia po katastrofie a sam premier niewiele umie o niej powiedzieć, od naszych władz nie dowiedzieliśmy się do tej pory w zasadzie niczego,
- w akcji dezinformacyjnej biorą udział najwyżsi politycy partii rządzącej osobiście kolportujący plotki o zarejestrowanych na czarnych skrzynkach rozmowach, w których prezydent rzekomo wymusił lądowanie,
- państwo nie zadbało należycie o rodziny ofiar i ich godne potraktowanie, czego dowodem był wczorajszy wstrząsający wywiad z córką Zbigniewa Wassermanna, która opowiadała jak została potraktowana w Moskwie przez prowadzących rosyjskie śledztwo, o tym jak sobie państwo poradziło w tej kryzysowej sytuacji najlepiej świadczy chyba fakt, że w czynnościach w prosektorium musiała brać udział osobiście Ewa Kopacz i nie będący nawet lekarzem Tomasz Arabski, podobno mdlejący z wrażenia - najwyraźniej Polska nie była w stanie wysłać do Moskwy bardziej doświadczonych praktyków i odciążyć mającą tam co innego do roboty panią minister,
- do dzisiaj nie wyjaśniło się co naprawdę robiła ABW w pokojach hotelowych posłów 10 kwietnia, skoro prokuratura wydała jej polecenie dopiero 11 kwietnia, u kogo, po co i na jakiej podstawie prawnej była i co zarekwirowała, mimo niepokojących rozbieżności w wersji prokuratury i ABW, nikt do dzisiaj nie wytłumaczył co się naprawdę wydarzyło,
- według szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Polska jest w rosyjskim śledztwie tylko petentem, po wywiadzie, w którym szef się na to pożalił i serii spotkań jakie na ten temat odbył z władzami, uznał, że sobie nie radzi z godzeniem obowiązków więc poprosił o dymisję, a jego miejsce jako szefa komisji zajął Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji, dzięki czemu postępowanie w którym wątpliwości budzi m.in. zachowanie BOR-u nadzorował będzie osobiście minister za BOR odpowiedzialny,
- pojawiają się głosy, że nawet samo przejęcie władzy przez marszałka Komorowskiego było przedwczesne a jego pierwsze decyzje mogą być formalnie nieprawidłowe, bo w momencie gdy przejął obowiązki głowy państwa i wyznaczał swojego szefa kancelarii formalnie nie został jeszcze stwierdzony zgon Lecha Kaczyńskiego i Władysława Stasiaka, co chyba znaczy, że sama Konstytucja wymaga pod tym względem doprecyzowania bo nie jest dobrze jeśli mianowanie się głową państwa może być uznaniowe i oparte wyłącznie na medialnej relacji o śmierci prezydenta, w tak kluczowej sprawie powinny istnieć czytelne procedury kto, kiedy i na jakiej podstawie to stwierdza,
- blisko trzy tygodnie po katastrofie jedyną osobą, która poniosła konsekwencje jest Edmund Klich, który za dużo i za szczerze powiedział, do nikogo innego pretensji nie ma, widać wszystko odbyło się w zgodzie ze standardami, co nam wiele mówi o tych standardach. Mogłabym wymieniać dłużej, tylko po co, przecież wszystko gra, państwo polskie, jego rząd, struktury i procedury sprawiły się znakomicie, tylko ludzie złej woli nie umieją tego docenić. Kataryna


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
K 178 08
Floor beam ver 1 Student id 178 Nieznany
178 i 179, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
Dopuszczalny poziom hałasu w środowisku 04 178 1841
178, Nieruchomości, Nieruchomości - pośrednik
178 179
Bańka Psychologia jakości życia str 11 109, 165 178 rozdz 1 3, 7(1)
4 EFSA zgodnie z Rozporzadzenie 178 wersja 22, specjalizacja mięso
178 Verbrektionen
Ekonomia zerówka rozdział 8 strona 178
KPRM. 178, WSZYSTKO O ENERGII I ENERGETYCE, ENERGETYKA, KOPYDŁOWSKI
art  178 PPSA informacje o jednostce
178 186 z windy na linuksa
178 2002
plik (178)
178
106 USTAWA o ochronie przeciwpożarowej [U U 09 178 1380 j
178
178

więcej podobnych podstron