654

Czy Papież odprawi Mszę trydencką? Za zgodą redakcji portalu Caeremoniale Romanum publikujemy w całości artykuł – analizę liturgicznej możliwości odprawienia przez Papieża Mszy pontyfikalnej w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego, w postaci takiej, w jakiej się celebrowała przed i w czasie Soboru Watykańskiego II. Od ogłoszenia przez Ojca Świętego Benedykta XVI motu proprio Summorum Pontificum (07. VII. 2007), co pewien czas pojawiają się doniesienia, o tym, że Papież w swych apartamentach odprawia prywatnie Mszę św. tzw. trydencką. Tym, niepotwierdzonym oficjalnie do dziś przez Stolicę Apostolską informacjom niekiedy towarzyszą dyskusje, o tym, czy Papież może, powinien, a może nawet, że odprawi publicznie „uroczystą” Mszę papieską (w tym miejscu można także wspomnieć o niekiedy obszernych i „gorących” dyskusjach na wielu forach internetowych w różnych językach). Niestety, wydaje się, że większość, jeśli nie niemal wszyscy biorący udział w tej dyskusji (czy może raczej: w tych dywagacjach) nie odwołuje się do dawnego prawa liturgicznego, do dawnych obrzędów, ceremonii i tradycji związanych z sprawowaną przez papieża „uroczystą” Mszą świętą. Wielu chciałoby, aby Benedykt XVI odprawił ową „uroczystą” Mszę świętą tak, jak ją widzimy na zachowanych fotografiach i nagraniach wideo. Nie jest naszym zamiarem odpowiedzieć na pytanie, czy jest to możliwe i na jakich zasadach miałaby się odbyć przystosowanie dawnych rytuałów chociażby do dzisiejszego prawa liturgicznego, jak i kanonicznego (byłaby to raczej domena dywagacji) – spróbujemy krótko wskazać jedynie kilka z wielu „faktów”, trudności, różnic, zmian, czy problemów z tym związanych (wydaje się to konieczne w związku z pojawiającymi się wieloma mylnymi opiniami, komentarzami, czy obserwacjami).

Reportaż zrealizowany w 2007 roku, po ogłoszeniu motu proprio Summorum Pontificum

1. Pierwszą rzeczą, jaką należy wskazać, to ewentualny termin, dzień odprawienia przez Ojca Świętego solennej Mszy papieskiej, (bo takiego określenia należy raczej używać). Otóż dawniej (jeszcze niedługo po Soborze Watykańskim II) papież w formie solennej sprawował zasadniczo Mszę świętą solenną trzy razy w roku: w dzień Bożego Narodzenia, w Wielkanoc i wuroczystość św. Piotra, Księcia Apostołów (oraz w wyjątkowe uroczystości, jak np. kanonizacja, własna koronacja, czy otwarcie Soboru Ekumenicznego, jak to było w przypadku m. in. bł.papieża Jana XXIII). W ciągu całego roku liturgicznego papież asystował w liturgiach sprawowanych przez wcześniej wyznaczonych do tego kardynałów i biskupów (odpowiednio wcześniej redagowany był przez Kongregację Ceremoniału stosowny dokument, rozsyłany do wszystkich kardynałów i biskupów mających sprawować funkcje w kaplicach papieskich, którego tytuł brzmiał: Denunciatio dierum quibus hoc anno *** Capellae papales et cardinalitiae habentur; et praescriptio colorum quos iisdem diebus in cappis induunt Emi. et Rmi. Cardinales). Niekiedy zdarzało się, iż Ojciec święty sprawował publicznie (np. w jednej zbazylik większych, patriarchalnych) swą Mszę świętą w formie nawiązującej (nie jest to za szczęśliwe określenie, jednak mając na uwadze charakter tego tekstu, pozwalamy sobie go użyć, by móc dać pewien punkt odniesienia) do Mszy tzw. prałackich sprawowanych przez biskupów, jak to miało miejsce np. w dniu 25 rocznicy sakry biskupiej Piusa XII (1942 r.), kiedy to on sprawował cichą Mszę (papieską) w bazylice św. Piotra. Na co dzień zaś Ojciec święty sprawował swą cichą Mszę świętą na ołtarzu przenośnym w jednym ze swych apartamentów (w zależności, gdzie przebywał: bądź w laterańskim, bądź w Kwirynale). Kiedy indziej jeszcze Msza Najwyższego Pasterza sprawowała się w jego prywatnejkaplicy (od pontyfikatu bł. Jana XXIII coraz częściej Ojciec święty sprawował Msze prywatne w obecności dość niewielkiej ilości zapraszanych osób).

2. Po drugie nie można zapominać o tym, że dawny Pałac (dwór) papieski przekształcony został przez papieża Pawła VI w Dom papieski (na mocy Listu Apostolskiego w formie motu proprio Pontificalis Domus z dnia 28 marca 1968 r.), co oznaczało zniesienie wielu funkcji, ograniczenie licznych dygnitarzy biorących udział w kaplicach papieskich oraz określeń (zarówno, jeśli chodzi o kler, jak i o osoby świeckie). Więc (także według późniejszych dyrektyw), nie jest dziś możliwym odprawienie solennej Mszy papieskiej ściśle według dawnego ceremoniału, gdyż np. dane formacje wojskowe (Gwardia Szlachecka, Gwardia Palatyńska), czy różnorakie funkcje i stopnie (np., kardynałowie pałacowi, stróż krzyża papieskiego, szambelani honorowi, nosiciele złotej róży, etc.) osób usługujących papieżowi np. w jego apartamentach (pałacach) po prostu nie istnieją, bądź zostały rozwiązane (ewentualnie zmodernizowane, zreformowane, zreorganizowane). Nadmieńmy, że szyk (procesja) wszystkich biorących udział w liturgiach papieskich był ściśle przepisany, zmieniając się, lub dostosowując do obrzędów, czy sytuacji (np. w Niedzielę Palmową, czy Oczyszczenie Najświętszej Maryi Panny, gdy papież nie mógł osobiście rozdawać palm lub świec, zastępował go jeden z kardynałów, co pociągało za sobą zmianę kolejności ich odbioru przez wyznaczonych do tego dygnitarzy, jak i zmiany w ceremonii – nie całowano ni stóp, ni kolan [w zależności od godności osoby odbierającej palmę, bądź świecę], a jedynie pierścień kardynała zastępującego papieża, etc.). [Na mocy wspomnianego wyżej dokumentu (Pontificalis Domus) postanowione zostało także, że w papieskim orszaku (procesji) nie będą brać udziału osoby świeckie].

3. Kolejny element, niemniej istotny, którego nie można nie brać pod uwagę, to ogromna zmiana swoistej dyplomacji i zwyczajów [a], jak i ogólnie panującej mentalności liturgicznej [b]:

a) papież nie używa już od dłuższego czasu karocy (na długo przed ostatnim Soborem została zamieniona na samochód – limuzynę), której powrotu niektórzy gorąco by pragnęli; podobnie papież nie podróżuje [w Rzymie, a tym bardziej po świecie] w otoczeniu swego dworu (co wiąże się m. in. z wprowadzonymi zmianami, o czym wyżej): na każdą kaplicę papieską, w zależności od jej miejsca i „rodzaju” (formy, solenności), papież, jak i biorący w niej udział kardynałowie i biskupi oraz inni dygnitarze, także świeccy, wyruszali do miejsca jej sprawowania ze swych pałaców lub apartamentów w otoczeniu swego dworu (swych służących, bądź podwładnych). Następnie papież przyjmowany był w wyznaczonych do tego miejscach (jak np. sala paramentów) przez wyznaczone do tego osoby (kardynałowie asystenci, etc.). Dla przykładu, papież Pius VII, w czasie swej podróży do Paryża, eskortowany był z Rzymu przez całą tamtejszą szlachtę (duchową oraz świecką) wiele kilometrów za Anielską bramę. W jego podróży zaś towarzyszyło mu 108 osób (kardynałowie, m. in. dziekan kolegium kardynalskiego Antonelli, arcybiskupi, sekretarze, kapelani, kaudatariusze, ceremoniarze, etc.), jak w swym dzienniku zapisał słynny kapłan i erudyta Francesco Cancellieri. Jest to tylko jeden z wielu zapomnianych, zarzuconych, bądź zmienionych na inne elementów etykiety dyplomatycznej, dworskiej, czy codziennego papieskiego życia i funkcjonowania Kurii Rzymskiej (nie bez związku postępem technologicznym i dynamicznie zmieniającym się światem, otoczeniem – Rzym i zwyczaje z końca XVIII w. to nie Rzym z końca XX w., a tym bardziej z początku XXI w. …).

b) o ile jeszcze dziś kardynałowie asystują papieżowi wypełniając funkcje diakonów asystentów (kardynałowie z szeregu kardynałów-diakonów przybrani w dalmatyki) spełniających w głównej mierze honorową funkcję, to dla większości hierarchów i purpuratów (biskupi, prałaci…) dla wielu (osób duchowych, jak i świeckich) nie jest dziś do pomyślenia, by mieli w czasie Mszy św. sprawowanej przez papieża podtrzymywać świecę (tzw. bugia), bądź Mszał, lub tym bardziej przynosić ampułki do ołtarza, spełniać funkcję turyferariusza, czy podtrzymywać krańce papieskiej szaty (fimbria, która nazwa powszechnie używana to falda).

4. Przy komentowaniu możliwości odprawienia przez Ojca Świętego solennej Mszy papieskiej, nierzadko pojawia się także temat tiary (w sieci internetowej znajdują się nawet, niekiedy dobrej, jakości, fotomontaże, ukazujące papieża z tiarą na głowie – niestety zdjęcia te często nie są zgodne z rubrykami odnoszącymi się do tej kwestii; pikanterii dodał niewątpliwie nie tak dawny fakt ofiarowania Ojcu Świętemu jego własnej potrójnej korony). Tiara to nie stricteliturgiczne nakrycie głowy (w czasie samej Mszy świętej znajduje się ona na ołtarzu, do którego jest niesiona przez wyznaczoną do tego osobę z szeregów dygnitarzy Kurii Rzymskiej – wspomniany wyżej list apostolski Pontificalis Domus 6, §4 mówi o zniesieniu funkcji kustosza papieskiej tiary), dodatkowo jej użycie było regulowane przez księgi zawierające opis apostolskich ceremonii (powszechnie nazywana jest ona Caeremoniale Romanum). Tak, więc Namiestnik Chrystusowy (zasadniczo) ukazywał się w tiarze (będąc niesionym w swejsedia gestatoria i błogosławiąc wszystkich zgromadzonych) w następujące dni: Quattro Santi Coronati, św. Marcina, św. Klemensa, Niedziele Guadete i Laetare, Boże Narodzenie, św. Szczepana, Objawienie Pańskie, Wielkanoc, Poniedziałek Wielkanocny, Niedziela Dobrego Pasterza, Wniebowstąpienie, Zesłanie Ducha Świętego, śś. Piotra i Pawła, św. Sylwestra, oraz w rocznicę papieskiej koronacji, (która nie miała miejsca od czasów Pawła VI, a od której teoretycznie papież ma dopiero prawo zakładania tiary; jak też powszechnie wiadomo ten sam papież zrzekł się tiary, pozostawiając jednak wolny wybór swym następcom, jeśli chodzi o koronację, a co z tym się wiąże: użyciem tiary. Do dziś dnia jednak nie widzieliśmy od tamtego czasu Biskupa Rzymu z tiarą na głowie).

5. Dodatkowe problemy i trudności generuje sama reforma liturgiczna dokonana po Soborze Watykańskim II (uproszczenie szat, ceremonii, zmiana modlitw, śpiewów, etc., etc., etc.). Wiele z dawniej używanych szat, jak np. wspomniana wyżej falda, ale także fanon, subcingulumnazywane także subcinctorium, czy także szaty własne biskupów (przy sprawowaniu liturgii pontyfikalnych), jak np. pantofle (w związku z tradycją całowania papieskich stóp, na pantoflach Ojca Świętego haftowano zawsze złote krzyże), czy rękawiczki znajdują się obecnie w muzeach, na wystawach, lub są szczelnie zamknięte w zakrystiach. Założenia i pierwsze realizacje oraz efekty reformy liturgii papieskiej opisał krótko w swym dziele-testamencie jej twórca i jeden z głównych inicjatorów, Annibale Bugnini (The Reform of the Liturgy 1948 – 1975, Collegeville 1990, p. 805 – 817 = rozdział 52: The Papal Chapel). Listę przedstawionych wyżej (pobieżnie i ogólnikowo) punktów można by jeszcze długo kontynuować i rozwijać, jednak wykracza to poza ramy tej notatki. W skrócie tak właśnie przedstawiają się niektóre, można powiedzieć różnice, lub jak nazwano je wyżej – trudności, zmiany czy problemy [natury raczej praktycznej] (np. w odniesieniu do punktu pierwszego: od kilkudziesięciu lat papież osobiście sprawuje każdą Mszę świętą, co spowodowane jest głównie zarzuceniem praktyki sprawowania liturgii coram – wobec [episcopo, Summo Pontefice – biskupa, papieża]; nawiązując tutaj do punktu trzeciego: nie do pomyślenia dziś jest, aby sam Ojciec święty miał jedynie asystować do Mszy świętej, a nie jej samemu odprawiać, jako najgodniejszy ze wszystkich), związane z ewentualnym przystosowaniem (przez Urząd Papieskich Celebracji Liturgicznych, który, jak się wydaje, posiada do tego odpowiednie środki, już to, jeśli chodzi o źródła, komentarze, czy dokumenty [niezwykle bogate archiwum zawierające m. in. dzienniki ceremoniarzy papieskich wszystkich wieków – niestety w większości niedostępne, bądź niepublikowane], czy o odpowiednich fachowców [ceremoniarze, konsultorzy, czy nawet historycy i badacze z całego świata, by wymienić choćby prof. Ulricha Nersingera, który w ostatnim czasie wydał monumentalne, doskonałe dzieło o liturgii dworu papieskiego taką, jaka sprawowała się tuż przed rozpoczęciem jej reformy u początku drugiej połowy XX w.]).

http://www.nowyruchliturgiczny.pl

Taize wczoraj i dziś Poniższy artykuł omawiający skandaliczne z punktu widzenia katolika zjawisko znane, jako „Taize”, był napisany jeszcze za życia „brata” Rogera. – admin.

Poniżej prezentujemy analizę księdza Yves Rousselot’a na temat Taize i tzw. Brata Rogera.

W roku 1940, ponad pół wieku temu, Szwajcar Roger Schutz osiedlił się we Francji, w gminie Taizé, 100 km od Lyonu. Brat Roger jest protestantem; założył tam ewangelicką wspólnotę mnichów, której jest przeorem. “Bracia z Taizé, prawdziwi mnisi, prawdziwi przy tym synowie Reformacji, po raz pierwszy zaakceptowali sytuacje, że się wciąż o nich mówi”, czytamy w książce Jean-Marie Paupert’a “Taizé a Kościół jutra”. Opierając się na tej książce, sympatyzującej jak najbardziej z braćmi z Taizé, i na różnych innych dokumentach, postaramy się opisać i ocenić wpływ wywierany przez Taizé.

Wpływ Taize na Sobór Watykański II W końcowej fazie Soboru pragnęliśmy ustalić, jakie to osobistości odegrały na nim rolę dominującą (…). Jest rzeczą pewną, że Taizé również wniosło w Sobór swój znaczny wkład. Posłuchajmy brata Rogera, który nam opowiada o typowym dniu w czasie Soboru:

„Wychodząc z Soboru po przedpołudniowych obradach odwiedzaliśmy biskupów, składaliśmy im wizyty, by ich zaprosić do naszego apartamentu. Przy zastawionym stole poruszało się różne tematy (…). Gdy się już nasi goście rozeszli, była chwila ciszy, odetchnięcia, a potem rozpoczynały się różne spotkania. Przewijali się wtedy rozmaici ludzie. Nas, którzyśmy ich przyjmowali, nie było więcej niż pięciu. Późnym popołudniem trzeba było dość często odpowiedzieć na zaproszenie na jakieś seminarium, gdzie poruszano problematykę o charakterze ekumenicznym. Potem szybki powrót przez zatłoczone ulice na wspólną modlitwę i na ugoszczenie wieczerzą innych biskupów. Wieczór mijał nam więc przy stole. Tam skupiała się praca dotycząca obrad Soboru, śledzenie z bliska ewolucji tekstów, redagowanie komentarzy, przedstawianie naszego punktu widzenia za każdym razem, gdy nas o to proszono. Oznaki przyjaźni względem nas są wprost niezwykłe. Oczekuje się po nas bardzo wiele (…). Tę przyjaźń okazują nam ludzie bardzo różni: ci, których podejmujemy przy stole, obserwatorzy, audytorzy świeccy, biskupi, kardynałowie. Ogółem prawie pięćset osób ugoszczonych przyjęciem tylko w czasie czwartej sesji…”. Nieco dalej brat Roger notuje:

„Wizyta biskupa Dom Herdera Camary. Wszystkie konferencje, jakie wygłosił podczas Soboru, sądzę, że…” Sam, więc brat Roger we własnej osobie poświadcza znaczny wpływ, jaki Taizé wywierało podczas Soboru. Przyjazne zaś stosunki, ponawiązywane przez braci z Taizé w czasie trwania Soboru, sprzyjały większemu rozgłosowi tego ośrodka po Soborze.

Wpływ Taizé, faworyzowany przez członków hierarchii i duchowieństwo katolickie Pojawienie się w Taizé biskupów i księży, czy to indywidualne, czy na czele grup katolików, zwłaszcza młodych, budziło w wiernych zaufanie do nauk w Taizé głoszonych. Od ręki można przedstawić listę, chociaż niekompletną, osobistości, które przybywają do Taizé. Informujemy tytułem przykładu:

„W kwietniu 1964 pielgrzymka studentów z Lyonu pod przewodnictwem samego biskupa Villot, a w czasie niej Msza odprawiona po raz pierwszy w wielkim kościele Pojednania, którego krypta okazała się za ciasna, by pomieścić tysiące uczestników. Duchowy magnetyzm tego miejsca musi być znaczny, skoro się przypomni, że roczną liczbą nawiedzających Taizé pielgrzymów już w r. 1964 szacowano na 150000, to znaczy przeciętnie po 400 osób dziennie. Wielu odczuwa potrzebę pozostania tu dłużej (…). Obserwuje się bardzo zróżnicowane okresy pobytu: od indywidualnych, pojedynczych dni skupienia, aż do rozważania pewnych tematów na zorganizowanych rekolekcjach różnego typu. Do ich prowadzenia wyznacza się wielu braci, między innymi udzielają się tam brat Pierre-Yves i brat André; obaj są pastorami i jako uznani eksperci prowadzą rekolekcje dla rodzin protestanckich i dla małżeństw mieszanych. Na zewnątrz Taizé roztacza swój wpływ brat Roger, zwołując młodych z różnych stron świata i wizytując ośrodki katolickie i protestanckie. Wszędzie się spotyka z dobrym przyjęciem. Wspomnijmy tu spotkanie w Rzymie ‘dwudziestu pięciu tysięcy młodych’ w r. 1980, i to w r. 1982, 30 grudnia, z przyjęciem przez Papieża. Brat Roger opowiada nam o swych podróżach po całym świecie. Informuje, że między 29 września 1980 r. a 20 marca 1981, to znaczy w przeciągu sześciu miesięcy, odwiedził Nowy Jork, Kanadę, południowe Włochy, Rzym i Lizbonę. Ricigliano. (…) Przybyliśmy tam w chwili, gdy ten wiekowy kapłan odprawiał Mszę w jakimś hangarze. Gdy nas zobaczył przerwał celebrę i podszedł, by nas uściskać”.

Wpływ Taizé poprzez prasę W wydawnictwie “Press de Taizé” ukazało się sporo dzieł; sam brat Roger napisał ich ponad dziesięć, a przełożono je na dziesięć języków; inny brat z Taizé, Max Thurian, również wydał ponad dziesięć książek. Rozprowadza je wiele księgarń. Do tego dochodzą książki powstające w nurcie Taizé, pisane również przez przyjaciół przychylnych temu ruchowi, jak na przykład Le défi de Taizé (Wyzwanie Taizé), przetłumaczone na wiele języków, (Taizé a Kościół jutra) Taizé et l’Église de demain i inne. Periodyk La lettre de Taizé (List z Taizé) ukazuje się w ośmiu językach, a jest rozsyłany do 120 krajów. Wielka prasa, szczególnie wielkonakładowe dzienniki (jak Quest-France, Le Figaro itd.) nagłaśniają to, co się dzieje w Taizé, działalność tamtejszych braci, zwłaszcza wtedy, gdy organizują wielkie spotkania i zjazdy u św. Piotra w Rzymie albo w Notre-Dame w Paryżu. La Croix, France Catholique, Ecclesia zamieszczają obszerne artykuły i publicystykę reklamującą La lettre de Taizé. La Documetation catholique przedrukowuje często dokumenty pochodzące z Taizé, przykładowo: interesującą konferencję brata Maxa Thuriana, wygłoszoną w Rzymie w Centrum Studiów pod wezwaniem św. Ludwika, króla Francji (11 marca 1976).

Brat Roger jest bardzo zadowolony z poparcia ze strony papieży i patriarchy Atenagorasa Książka Wyzwanie Taizé stwarza nieodparte wrażenie, że brat Roger pozostaje w bliskich stosunkach z papieżami, a więc również i my możemy jednej być myśli z tym człowiekiem. Pod pewnym zdjęciem czytamy: “To brat Roger z Janem XXIII”, nieco dalej pod zdjęciem Pawła VI i brata Rogera: “Z Pawłem VI na pokładzie samolotu w drodze do Bogoty. Papież zaprosił brata Rogera, by mu towarzyszył do Ameryki Łacińskiej”. W innym wypadku widać na zdjęciu brata Rogera trzymającego dziecko w ramionach i rozmawiającego poufale z Janem Pawłem II. Zamieszczona w Osservatore Romano fotografia ukazuje Jana Pawła II, obejmującego brata Rogera, a pod fotografią czytamy: “Serdeczna rozmowa Papieża z Bratem Rogerem”. Długie przemówienie Papieża opublikowane w tym dzienniku opatrzono tytułem wybitym dużymi literami: “Radość, że się kroczy razem drogą pojednania”. Pojednania już osiągniętego czy dopiero zamierzonego, tytuł tego już nie precyzuje. Ogół chrześcijan, biorących udział w masowych, tłumnych zebraniach Taizé w Rzymie, w Notre-Dame w Paryżu, w samym Taizé, nie dostrzega zbyt dobrze różnicy miedzy Taizé a Kościołem Katolickim, stwierdzają oni natomiast dobre między nimi porozumienie, dobrą wzajemną łączność, tym bardziej, że u św. Piotra w Rzymie pozwala się bratu Rogerowi na takie oto wypowiedzi:

“Przybyliśmy tutaj, aby okazać swą miłość Kościołowi Rzymu, który przewodzi miłości poprzez posługę swego biskupa. Pasterz powszechny, biskup Rzymu, nie jestże powołany do pasterzowania wszystkim ochrzczonym, również tym, katolikom lub niekatolikom, którzy na razie nie rozumieją jego posługi”. W swoim dzienniku brat Roger zanotował pod datą 30 grudnia 1980 r.:

„U św. Piotra. Modlitwa z Papieżem Janem Pawłem II. Kilka zdań celem przekazania papieżowi sensu tego spotkania: ‘Ukochany Ojcze święty (…). Również dzisiaj, dla nowych pokoleń, pojednanie nie zniesie dalszej zwłoki. Jeśli chodzi o mnie, chociaż nie chcę być dla nikogo symbolem wyrzeczenia się wiary, odnalazłem w sobie tożsamość chrześcijanina, jednając w swej głębi nurt wiary, płynący od moich korzeni protestanckich, z wiarą Kościoła katolickiego’”. Tu właśnie tkwi fundamentalny błąd brata Rogera, który – w oczach katolika – znieprawia całą jego postawę. Jeszcze do tej sprawy powrócimy. Gest Pawła VI, który bratu Rogerowi ofiarował kielich, wywołał wśród katolików ogromne zdziwienie. Lecz słowa patriarchy Athenagorasa, które relacjonuje nam brat Roger, mogą wprawić w osłupienie. Otóż, gdy brat przeor przedstawiał mu o trudnościach, jakie dla ekumenizmu stwarza urząd kapłański, on (patriarcha Athenagoras) dwukrotnie powtórzył te słowa: “Muszę bratu coś wyznać, brat jest księdzem, mógłbym z rąk brata przyjąć Ciało i Krew Chrystusa”. Kiedy indziej wprost powiedział bratu Rogerowi: “Mógłbym się przed bratem wyspowiadać”.

Dlaczego przeor Taizé powtórzył tę błędną wypowiedź patriarchy? W r. 1950 brat Roger interweniował u Piusa XII, by Papież nie ogłaszał dogmatu Wniebowzięcia Najśw. Marii Panny. Jego interwencja nie odniosła skutku. A brat Roger potem pisze: „Od tego momentu wielu protestantów, którzy darzyli zaufaniem nasze nadzieje ekumeniczne, przestało się tą sprawą interesować”. Lecz Papież miał na względzie dobro duchowe Kościoła Katolickiego. Brat zaś Roger w związku ze śmiercią Piusa XII i objęciem rządów przez Jana XXIII, napisał: „Byłem świadom, że chłody zimy pozostawiliśmy za sobą i oto wkraczamy w wiosnę”. Oznaczało to, że działalność Papieża ocenia się jedynie na podstawie jego stosunków do Taizé.

Wpływ Taizé poprzez “sobory młodych” Ruch wykreowany przez Taizé, zwany “Kongresem Młodych”, zamierzał połączyć we wspólnym dążeniu bardzo wielu ludzi. Pewne publikacje katolickie znacznie się przyczyniły do spopularyzowania i wylansowania idei tego “Kongresu”. Przytoczymy, dla Francji, czasopismo Fetes et saisons (Święta i pory roku), nr 286, czerwiec 1974, mające w podtytule Taizé 30 sierpnia 1974. Ten numer przygotowali wspólnie trzej członkowie redakcji i bracia ze wspólnoty Taizé. Znajdujemy tam dwa zaakcentowane wielkie tematy: “By stać się ludźmi pojednania i wspólnoty, potrzebna jest i walka, i kontemplacja”, oraz “Podjąć walkę razem z człowiekiem ciemiężonym”. Brat Roger rozwija ten drugi temat w artykule, którego małą próbkę cytujemy:

„Gdyby tylko sami chrześcijanie zdobyli się na przyznanie słuszności słowom Piotra: ‘Nie mam złota ani srebra, nie mam majątku ani żadnego nadmiaru’, przebieg wielu zakrętów historii byłby odmienny. Walka o wyzwolenie człowieka, walka o stworzenie społeczeństwa bezklasowego znalazłaby poparcie z ich strony”. Inny numer Fetes et saisons, z maja 1979 r., wypełniony po części materiałami z La lettre de Taizé, informował nas o wpływie osiąganym przez “Kongres Młodych”: „Na przestrzeni lat Kongresy Młodych połączyły we wspólnym dążeniu setki tysięcy ludzi z całego świata, ludzi o tendencjach i przynależnościach bardzo różnych. Przy całym ich zróżnicowaniu głosy młodych z całego świata są zgodne: zima się skończyła, wiosna Kościoła stoi u bram”.

Między wierszami: dzięki Taizé… Wręcza się nam Akta Soboru Młodych, z których oto fragment; a w nim kluczowy dogmat brata Rogera, który on niestrudzenie powtarza: „Zjednoczenie nie oznacza zwycięstwa jednych, a upokorzenia drugich, nie zawiera w sobie wyparcia się tych, którzy nam przekazali wiarę w Chrystusa. Przeciwnie, to zjednoczenie implikuje odkrycie darów przekazanych innym. Jeśli każdy twierdzi, że innych nie potrzebuje, jeśli każdy chce wnosić wszystko, a nie przyjmować niczego, wówczas się nie dokona żadne pojednanie”. W każdym człowieku można napotkać pewne przykłady cnót, lecz mówić, że katolicyzm lub katolicy mają “potrzebę” protestantów, to rzecz niedopuszczalna. Tym bardziej, że Taizé idzie dalej: „Czy wreszcie katolicy przyznają, że tym, co najlepsze w Kościołach protestanckich, ich specyficznym darem jest to, że zawsze w Piśmie szukali bezpośredniego źródła, by żyć Bogiem wpośród ludzi?” Tak, więc brat Roger i jego współpracownicy nakłaniają katolików do podziwiania i naśladowania kapitalnego błędu protestantów: mianowicie traktowanie Pisma św. jako bezpośredniego źródła, to znaczy, iż katolicy mają uznać, że Pismo św. ma im zastąpić Kościół. Weźcie jednak do ręki encyklikę Humani generis Piusa XII: „…Należy wyjaśniać Pismo św. według ducha Kościoła, który Chrystus, nasz Zbawiciel, ustanowił stróżem i tłumaczem całego depozytu prawdy objawionej przez Boga”. Wielokrotnie Sobór Watykański II w Konstytucji dogmatycznej o Boskim Objawieniu wyraża tę samą naukę na przykład w rozdziale 10: „Zadanie tłumaczenia w sposób autentyczny Słowa Bożego, zapisanego lub przekazywanego (w inny sposób), zostało powierzone jedynie żywemu Magisterium Kościoła”.

Wpływ “kongresu młodych” wzmożony dzięki uroczystemu posiedzeniu w kościele Notre-Dame w Paryżu W r. 1976, w niedzielę 5 grudnia, w katedrze Notre-Dame w Paryżu, Kongres Młodych, zapoczątkowany w Taizé w sierpniu 1974, wkroczył w nowy etap działalności. Znalazło to swój wyraz w “Drugim Liście do Ludu Bożego”, napisanym przez Brata Rogera i grupę młodych ludzi podczas ich pobytu w Kalkucie i Bangladeszu (…). Został on publicznie odczytany w Notre-Dame w obecności, między innymi, kardynałów Marty (Paryż), Koeniga (Wiedeń), biskupa Manziana z Cremy (Włochy) itd. Ten Drugi List został też opublikowany w La Lettre de Taizé. A tu przed tymi wysokimi dygnitarzami, ogłasza się, że Taizé wysyła z misją młodych ludzi, którzy będą wizytować rodziny. Lecz jest jeszcze coś więcej: „Co do młodych ludzi, którzy zostaną upoważnieni do składania wizyt kierownikom kościołów, (…) otrzymają oni sprecyzowaną misję albo od Taizé, albo w Kalkucie”. Biorąc pod uwagę miejsce i obecne tam osobistości ma się nieomal wrażenie, że oto urzeczywistnia się jedność i że z Taizé wspólnie wyruszają z misją protestanci i katolicy. Oprócz dobrych rad tam zawartych, ten Drugi List agituje do działań jak najbardziej dyskusyjnych: „Wytężaj wszystkie siły, by zapewnić wszystkim wyrównanie wynagrodzeń. (…) Do zaprowadzenia modlitwy skłaniaj kościół swojej dzielnicy w sposób taktowny, owszem, familiarny, przyjęty w kościołach prawosławnych, które nigdy nie dały się uwięzić w sztywności ławek i krzeseł. Gdzie indziej już od XVI wieku słowo Boże zwolna przedostawało się do kościołów, mimo to modlitwie Ludu Bożego zagraża niebezpieczeństwo, że będzie bardziej pracą mózgu, aniżeli promieniejącym zjednoczeniem serc”. Słuchając takich sugestii młodzi ludzie stracą pociąg do swych kościołów parafialnych i do modlitwy, w której rozum ma należny mu udział. A te sugestie otrzymują porękę obecnych tam wysokich przedstawicieli Kościoła. Czy jest jakaś encyklika papieska, która by w tym stuleciu cieszyła się w jakiejkolwiek katedrze we Francji tak uroczystym i wyjątkowym przyjęciem, jak list tego protestanckiego mnicha? Nie sądzę. Nie, nawet encyklika najbardziej użyteczna, najpilniej potrzebna. Niektóre wypowiedzi oznaczają pełną aprobatę Taizé i mogą tylko zdumiewać, jak na przykład wypowiedź pewnego kardynała, zamieszczona w Osservatore Romano. Artykuł nosi tytuł “Kościół w Lourdes, czy go widziałeś?”. Jako podsumowanie, przeczytajmy ostatnie jego linijki: „A ja, cóż ja ujrzałem w Lourdes?… Widzę w nim najpierw tę małą kapliczkę Karmelu i ten wielki namiot Taizé, gdzie dniem i nocą pracujący w milczeniu adoratorzy zarysowali plan nowego świata z Ewangelią zawsze nową”. (23 lipca 1981 r., Kard. Roger Etchegaray).

Wybitny teolog ocenia Taizé W swoim czasie, w lipcu 1976 r., przytoczyłem gdzie indziej w całości kapitalną wypowiedź o Taizé wybitnego kardynała Journet, który ją ogłosił drukiem pod koniec swego życia. Tutaj przytoczę jej część najbardziej istotną:

„Gęsta mgła dwuznaczności. Taizé zawsze orientowało swój ekumenizm ku wzajemnemu uznaniu istotnej równowartości obrzędów eucharystycznych celebrowanych zarówno w protestantyzmie, jak i katolicyzmie. Ten punkt widzenia (…) znajduje się u początków tego łatwego ekumenizmu, tego fałszywego ekumenizmu, wyraźnie potępionego przez Sobór Watykański II. Pozwala on wspólnocie Taizé przede wszystkim uchylić się, w swoim wewnętrznym zakresie, od autentycznego wyznania wiary potwierdzonej przez Sobór Trydencki:

- w Eucharystię jako sakrament Chrystusa w chwale (…),

- w Eucharystię jako w Ofiarę Chrystusa na krzyżu (…)”.

Kardynał mówi jasno, że co do prawd istotnych, Taizé nie wyznaje wiary katolickiej. Jego świadectwo tym większą posiada wagę, że jak mówi przegląd Nova et Vetera (Rzeczy Nowe i Stare): „Nie było u kardynała żadnego z góry powziętego uprzedzenia do Taizé! Nieraz przyjmował u siebie brata Rogera i brata Maxa (Thuriana) na braterskie dyskusje dotyczące teologii”.

Podwójna przynależność, postulowana przez Taizé, jest niemożliwa Bracia Roger i Max są głęboko przywiązani do swych korzeni protestanckich i chcą zachować wierzenia protestanckie, a mimo to chcieliby, żeby katolicy i protestanci mogli być członkami tego samego Kościoła widzialnego. Brat Roger w Polsce, w Katowicach, 25 maja 1975 r., wypowiedział następujące zdania: „To, czego się domagamy od biskupa Rzymu, to przygotowanie wszystkiego, by zjednoczenie chrześcijan dokonało się bez wymagania od niekatolików wyrzeczenia się swoich rodowodów. Nawet z punktu widzenia zjednoczenia (…) prawdziwie katolickiego takie wyrzeczenie się jest przeciwne miłości. Dodajmy, ze wyrzekanie się czegoś nie jest zgodne z dynamiką nowoczesnego człowieka”. Ze swej strony 11 marca 1976 r. brat Max Thurian na konferencji w Centrum Studiów św. Ludwika, króla Francji, wypowiedział się następująco: „Dla protestanta przynależność do Kościoła widzialnego należy do porządku wiary, z tym nawet, że pewne aspekty instytucjonalne są wykluczone. To też protestant, przekonany, że Kościół katolicki, po Soborze Watykańskim II, odzyskał niezbędną zgodność doktrynalną z Kościołem apostolskim, może się uważać za członka tego Kościoła, jednak bez zerwania swej przynależności do innej wspólnoty kościelnej”.

Taka postawa może się wydawać dziwna… Poruszając ten temat o. Paul Toinet (Wydział Ekumeniczny Instytutu Katolickiego w Paryżu) napisał do brata Maxa: „Przypuszczam, że Brat jest w pełni świadom teologicznej dziwności takich pojęć, jak ‘macierzyństwo adopcyjne’ lub ‘podwójna przynależność’ wyznaniowa. Gdzie Brat znalazł choćby najniklejszą podstawę w Piśmie św. lub w tradycji? Brat daje do zrozumienia, że doktryna Soboru Watykańskiego II o stosunku chrześcijan niekatolików do Kościoła jest jakoby przychylna ‘pojednaniu’, które ‘nie wymagałoby już od protestantów, by występowali ze swych Kościołów’, lecz właśnie to pozostawiałoby określenia ‘zjednoczenie’, ‘wymagać’, ‘opuścić’, ‘Kościół’ w największym pomieszaniu pojęć i sugerowałoby interpretację o nieokreślonych konsekwencjach dogmatycznych sprzecznych z całą tradycją katolicką. (…) W dniu, w którym Kościół św. Piotra uznałby oficjalnie tezę zawartą w podtekście ‘podwójnej przynależności’, przestałby po prostu istnieć, uznając równoważność swojej doktryny z różnymi doktrynami Reformacji, lub – co wyszłoby na to samo – odrzucił samą ideę prawowierności. Wtedy też Kościół Wschodni mógłby go słusznie uznać za heretycki”.

Jaka jest pewna nauka kościoła o ekumenizmie? Omawiając zagadnienie ekumenizmu w swym liście z 20 stycznia 1986 r. do arcybiskupa Lefebvre’a, kardynał Ratzinger oparł się na encyklice Piusa XI Mortalium animos z 6 stycznia 1928 r., podkreślając w ten sposób jej ważność. Oto słowa Piusa XI: „Jedności chrześcijan nie można realizować inaczej, niż proponując i ułatwiając odstępcom powrót do jedynego i prawdziwego Kościoła Chrystusowego, który niegdyś mieli nieszczęście opuścić. Powrót, powtarzamy, do jedynie prawdziwego Kościoła Chrystusowego, doskonale zewsząd widzialnego, przeznaczonego z woli swego Twórcy do pozostania takim, jakim go On sam ustanowił dla powszechnego zbawienia ludzi (…)”. Ciało Mistyczne Chrystusa, czyli Kościół, jest jedyne, jednolite i doskonale ukształtowane na wzór ciała fizycznego; jest więc czymś nielogicznym i śmiesznym wyobrażać sobie, że Ciało Mistyczne mogłoby być uformowane z członków pokawałkowanych, niespójnych między sobą; toteż ktokolwiek nie jest z nim złączony, nie może być jednym z jego członków ani zespolony z jego Głową, którą jest Chrystus.

Dziwne stanowisko sekretarza generalnego Komisji Episkopatu Francji ds. Jedności Chrześcijan Ponieważ my wierzymy, że aby otrzymać “pełnię środków zbawienia”, należy być katolikiem, jest zatem nakazem elementarnej miłości tak działać, a także błagać naszego Pana i wstawiać się za naszymi braćmi odłączonymi, by powrócili do jedynego prawdziwego Kościoła. Lecz o. René Girault, sekretarz generalny Komisji Episkopatu Francji ds. Jedności Chrześcijan, nie wydaje się być zgodny z tą zasadą i oto czytamy w La Croix jego podpisaną wypowiedź: „Ten okres, kiedy realizacja jedności polegała na woli ‘wchłonięcia’ drugiej strony, należy odtąd do przeszłości”. Ponieważ Kościół wymaga bezwarunkowo od swych członków, aby uznali właściwy jego charakter, czyli podstawową jego doktrynę, pragnie on jedynie, aby konwertyci podzielali tę wiarę. Mówienie, że nie należy chcieć “wchłonięcia” drugiej strony, sugeruje, że nie należy dążyć do tego, by protestanci podzielali w całości naszą wiarę.

Jest to właśnie stanowisko Taizé, które być może wpłynęło na opinię ojca Girault. Francja, niestety, nie posiada monopolu na głoszenie tego rodzaju poglądów. W swojej rozprawie dziekan katolickiego wydziału prawa kanonicznego na Uniwersytecie w Moguncji, wykazał, że taki ekumenizm, praktykowany przez wielu, jest po prostu narzędziem protestantyzacji Kościoła. Chociaż nie zgadzamy się z niektórymi twierdzeniami tej książki, niemniej przedstawia ona fakty aż nadto prawdziwe.

Taizé szerzy doktrynę protestancką Katolicy powinni jasno zdawać sobie sprawę, że bracia Roger Schutz i Max Thurian są protestantami i głoszą protestanckie błędy. Tytułem przykładu zajrzyjmy do książki La confession (Spowiedź) wydanej w “Les presses de Taizé”. Jej autorem jest Max Thurian, a przedmowę do niej napisał pastor Marc Boegner, który oto co pisze: „Pochwalam bez zastrzeżeń Maxa Thuriana za to, iż swoje studium zakończył powołaniem się na wspaniałe stronice, jakie spowiedzi poświęcił Kalwin. Studium Maxa Thuriana, przywodząc nas ponownie do myśli Reformatorów i nauki Nowego Testamentu, oddaje nam, przeto bardzo wielką przysługę”. Brat Max prezentuje nam myśli Reformatorów: “Dla Kalwina pokuta nie jest sakramentem”; a następnie nieco dalej: „Dla Lutra żal za grzechy jest niemożliwy, a skrucha serca z powodu nich jest tylko obłudną karykaturą. Ponieważ człowiek jest grzesznikiem do samego dna i nie może mieć prawdziwego żalu za grzechy, ten żal nie może, więc stanowić istotnej części sakramentu pokuty. (…) Kalwin natomiast, odrzucając pokutę, jako sakrament, zatrzymuje jednak spowiedź prywatną nieobowiązującą (…). Kalwin przyznaje tę władzę rozgrzeszania nie Kościołowi ani nie ministrowi, jako takiemu, lecz tylko na tyle, na ile głoszą oni Ewangelię”. Doktryna Taizé jest szeroko znana, w wielu wypadkach, dlatego, że jest popierana przez pisarzy katolickich. Tak na przykład w dzienniku Quest-France (Francja Zachodnia), regionalnym, ale o szerokim zasięgu we Francji, w numerze z 28 stycznia 1974, czytamy pod tytułem: “Brat Roger ciągle powtarza: Bóg nigdy nie karze, a brat Delumeau dodaje: Te słowa trafiają mi wprost do serca”. – Niestety, te słowa są sprzeczne z Ewangelią i z pewnym nauczaniem Kościoła! We wrześniu 1966 r. brat Roger, przeor Taizé, w obecności kardynałów, biskupów katolickich i ponad tysiąca młodych ludzi wyraziście i z pasją przedstawił swą teorię, a raczej niecierpliwość, z jaką pragnie jedności (w rzeczywistości jedności pozornej), nie do pogodzenia z konsekwentną wiarą katolicką: „Czy można obecnie żyć i odkładać, z racji naszej historii, zjednoczenie wspólnoty ochrzczonych? Dążymy do pojednania rozdzielonych rodzin. Tego pojednania chcemy już dzisiaj, chcemy go w bliskim terminie. Nie możemy już dłużej znosić podziału między wyznaniami, głębszego i bardziej jeszcze obłudnego, niż podziały rasowe. My nie mamy żadnych złudzeń, co do jedności tworzonej na podstawie tradycji lub uzgodnień natury prawnej. Ogłosimy jedność. Wtedy Kościoły, które zdobędą się na odwagę i wspaniałomyślność, zmodyfikują teksty i ramy prawne, lecz one nie będą odpowiadać rzeczywistemu stanowi rzeczy”. W r. 1983, w 17 lat później, u św. Piotra w Rzymie, wobec Papieża, brat Roger jeszcze nalega na Kościół katolicki, by robił znacznie więcej dla jedności, niż dotąd: „Ze swym pragnieniem komunii powszechnej i swą charyzmą katolickości Kościół katolicki, czyż nie mógłby jeszcze podjąć się czegoś znacznie większego, niż się przypuszcza? Kościół katolicki jest daleki od wyczerpania swych możliwości itd.”. Wraz z ojcem Jean-Hervé Nicolas’em, aby nawiązać do jednego tylko, lecz istotnego stwierdzenia, należy przyznać: „Dopuszczenie do wspólnoty eucharystycznej, nawet powszechnie zaaprobowanej i praktykowanej, nie położy kresu naszym podziałom (…). Ona nie jest środkiem do urzeczywistnienia tej jedności”. W świetnym dziele Synthese dogmatique (Synteza dogmatyczna) tegoż autora znajdziemy stronice, dające odpowiedź na tę kwestię: “Jaką powinna być jedność, zanim możliwa będzie wspólna celebracja Eucharystii?”. Pewni katolicy, być może zaindoktrynowani przez Taizé, myślą, że trzeba zbliżać się do protestantów, trzeba ich naśladować i mieć nastawienie ekumeniczne, gdyż w ten sposób prędzej by się doprowadziło do zjednoczenia z nimi. Papieże tego stulecia z całą mocą przemawiali przeciwko takiej metodzie postępowania, która prowadzi do osłabienia wiary katolickiej, do zaniechania zdrowych praktyk religijnych, do spadku powołań.

Wpływ Taizé? Dokąd on prowadzi? Henry Tincq w dzienniku Le Monde z 18 stycznia 1986 r. tak określił cele braci z Taizé: “Podjęli oni próbę odpowiedzi na trzy typy wyzwania: na podziały wśród chrześcijan, na niepokoje młodego pokolenia i na solidarność międzynarodową”. Tincq stwierdza, co najmniej względne niepowodzenie: “Dla nikogo nie jest tajemnicą, że pierwszy z tych celów ma sukcesy pozorne, a to często z racji indyferentyzmu młodzieży”. I mówi dalej: „Po okresie promowania braterstwa i modlitwy nastąpiła pewna skłonność do wyosobnienia się, zwątpienia i poczucia niemożności. Bracia z Taizé zaproponowali, więc młodzieży ten trzeci kierunek, postanowili skanalizować jej energię na pewnych formach międzynarodowej solidarności, konkretnych i zarazem ograniczonych”. Szczera wiara znajduje swoje ujście w działalności charytatywnej. Lecz zaangażowanie charytatywne i solidarność międzynarodowa nie prowadzą jeszcze, same przez się, do wiary chrześcijańskiej. Jeśli się skupia energię młodzieży na postawie solidarności, powstaje poważne ryzyko, że wiarę będzie się uważało za coś drugorzędnego; a przecież Chrystus mówi: “Ten, kto uwierzy, będzie zbawiony”.

Kiedy Taizé uparcie przeciwstawia się kościołowi katolickiemu W styczniu 1986 r. pewne czasopismo katolickie, ukazujące się w Nicei, przedrukowuje bez komentarza wybrany artykuł z La Croix, z dnia 26 stycznia 1984 r., napisany przez brata z Taizé, Maxa Thuriana, w którym czytamy: „Czy jedność w swej istocie nie polega na tym, iż tak bardzo miłujemy swoich braci, jeszcze odłączonych od nas, że pragnęlibyśmy żyć z nimi w jednym domu?” Odpowiadam na to pytanie: raz osiągnięta jedność oznacza życie w tym samym domu: w Kościele katolickim. Lecz ta jedność nie polega na samym “miłowaniu”, lecz na podzielaniu wśród braci wszystkich prawd wiary katolickiej, których przyjęcia żąda od nas Kościół. Artykuł Maxa Thuriana w La Croix ma swój szczególny ciąg dalszy: „Zjednoczenie Kościołów wymaga od nas obecnie, abyśmy się pozbyli wszystkich dzielących nas partykularyzmów, a zachowali tylko wiarę podstawową, która nas zbawia i skupia”. “Partykularyzmy” Kościoła katolickiego to jest właśnie to, co nadaje mu właściwy charakter, to, co go odróżnia od kościołów protestanckich, a więc prawdy wiary: nieomylność Papieża w wypadkach ściśle ograniczonych, Wniebowzięcie Maryi itd. Tego się wyrzec to znaczy wyrzec się bycia katolikiem. Ten artykuł Maxa Thuriana jest prawdziwym wezwaniem do herezji, zachęcaniem do wystąpienia z Kościoła katolickiego. „Zachować tylko wiarę podstawową”! Protestant Max Thurian usiłuje, nie bez powodzenia, nawracać katolików do tego, co Pius XI tak zdecydowanie odrzucił w swojej encyklice Mortalium animos: „W tym, co się tyczy dogmatów wiary, absolutnie nie jest dozwolone posługiwać się rozróżnieniem, które im się podoba wprowadzać między prawdami wiary ‘podstawowymi’ a ‘nie-podstawowymi’, tak jakby jedne musiały być przyjęte przez wszystkich, podczas gdy wierni czuliby się upoważnieni wierzyć lub nie wierzyć w te drugie; a przecież nadprzyrodzona cnota wiary ma za przedmiot formalny autorytet Boga objawiającego, który nie pozwala na rozróżnienia tego rodzaju. Oto, dlaczego wszyscy prawdziwi uczniowie Chrystusa przyznają to samo znaczenie dogmatowi Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej, co, na przykład, tajemnicy Trójcy Przenajświętszej”. Papież na początku swojej encykliki skierowanej do biskupów, wikariuszy generalnych itd., stwierdza, że to jego pismo jest wypowiedzią magisterium Kościoła, a poświadczają to zdania następujące: „Świadomość Naszego urzędu apostolskiego przypomina nam, że nie możemy dopuścić, by niebezpieczne złudzenia wprowadzały w błąd owczarnię Pańską, i skłania do wezwania Was, Czcigodni Bracia, do gorliwości w zapobieganiu takiemu niebezpieczeństwu. Ufamy, że dzięki Waszemu słowu i Waszym pismom będziecie mogli łatwo ostrzec swój lud i przekonać go do zasad, które zamierzamy przedstawić”. Niniejszy artykuł niech będzie odpowiedzią na to żądanie Papieża.

Podsumowanie Syn kalwińskiego pastora, wychowany w elitarnym środowisku kalwińskim, mający poza sobą fakultet teologiczny w Lozannie, wypowiada się z całym uznaniem, że brat Roger, przeor Taizé, jest zrośnięty (marqué) z wiarą i praktykami kalwińskimi, lecz nie wspomina o tym, że katolicy wstępują w jego ślady i świadomie poddają się jego wpływowi z wielkim niebezpieczeństwem odwrócenia się od religii prawdziwej. Ostatnie słowo oddajemy dziekanowi Georgowi May’owi:

“Wiadomo, że wielu protestantów żywi miłość ku Chrystusowi i zachowuje pobożność, która może zawstydzić wielu katolików. To stwierdzenie nie zmienia jednak w niczym faktu, że protestantyzm, jako system doktrynalny, jest błędny i w konsekwencji nie do przyjęcia dla katolika”. Ks. Yves Rousselot (z diecezji Nantes).

Tekst publikujemy za http://www.antyk.org.pl/wiara/taize/taize.htm za zgodą i dzięki uprzejmości p. Marcina Dybowskiego. Oprac. Mariusz Matuszewski

Spór o II Sobór Watykański: ks. Gleize odpowiada prał. Ocárizowi W bieżącym numerze „Courrier de Rome” (nr 350 z grudnia 2011) ks. Jan Michał Gleize FSSPX, profesor eklezjologii w seminarium w Ecône, odpowiada na artykuł ks. Ferdynanda Ocáriza, opublikowany 2 grudnia 2011 r. w „L’Osservatore Romano” (polski przekład). Obydwaj duchowni uczestniczyli w rozmowach doktrynalnych między Bractwem a Stolicą Apostolską, prowadzonych w Rzymie od października 2009 r. do kwietnia 2011 r. Poniżej przedstawiamy czytelnikom fragmenty tego godnego uwagi studium, zatytułowanego Rozstrzygająca kwestia.

Rozstrzygająca kwestia (…) Można by się bez wątpienia cieszyć, że nareszcie teolog Stolicy Apostolskiej dostrzega te wszystkie niuanse i tym samym wyraźnie zaprzecza — choć nie pisze tego wprost — wszystkim jednostronnym ujęciom, które do niedawna przedstawiały II Sobór Watykański z maksymalistycznego punktu widzenia: jako dogmat absolutnie nie do podważenia, „ważniejszy nawet niż Sobór Nicejski” (Paweł VI). Jednak podobna analiza, choć jawi się atrakcyjna dzięki przedstawianym w niej rozróżnieniom i niuansom, w swej zasadniczej treści niesie założenie, którego słuszność wcale nie jest oczywista. Studium ks. prał. Ocáriza unika odpowiedzi na rozstrzygające pytanie, które pozostaje w zawieszeniu między Bractwem Świętego Piusa X a Stolicą Apostolską. A dokładniej, odpowiedź na to pytanie wydaje się księdzu z Opus Dei tak oczywista, jakby nigdy nie trzeba było tego pytania zadawać. Albo jakby spór nie powinien był nigdy zaistnieć. A jednak ta debata wydaje się bardziej potrzebna niż kiedykolwiek w przeszłości. Nie jest bowiem wcale oczywiste, że ostatni sobór obowiązuje we wszystkich kwestiach i dziedzinach oraz że w oczach katolików miałby być wyrazem autentycznego Magisterium, wymagającego posłuszeństwa na różnych wskazanych poziomach. Jeśli przypomnimy sobie tradycyjną definicję Magisterium, to musimy stwierdzić, że dokumenty II Soboru Watykańskiego wcale do niej nie przystają. (…)

Vaticanum II: nowe nauczanie sprzeczne z Tradycją Przynajmniej w czterech punktach nauczanie soboru jest oczywiście sprzeczne z orzeczeniami wcześniejszego, tradycyjnego Magisterium, tak iż nie można go interpretować w zgodzie z nauczaniem zawartym we wcześniejszych dokumentach Kościoła. Vaticanum II zerwało więc jedność Magisterium, tak jak zerwało jedność jego przedmiotu. Oto te cztery punkty. Nauczanie o wolności religijnej, wyrażone w 2. punkcie deklaracji Dignitatis humanæ, stoi w sprzeczności z nauczaniem Grzegorza XVI (Mirari vos) i Piusa IX (Quanta cura), Leona XIII (Immortale Dei) i Piusa XI (Quas primas). Nauka o Kościele, wyrażona w 8. punkcie konstytucji Lumen gentium, jest sprzeczna z nauczaniem Piusa XII w Mystici Corporis i Humani generis. Tezy o ekumenizmie, wyrażone w 8. punkcie Lumen gentium i 3. punkcie dekretu Unitatis redintegratio, są sprzeczne z nauczaniem Piusa IX, wyrażonym w potępieniu zdań 16. i 17. Syllabusa, ze słowami Leona XIII (Satis cognitum) oraz Piusa XI (Mortalium animos). Doktryna o kolegialności, wyrażona w 22. punkcie konstytucji Lumen gentium, a także w 3. punkcie dołączonej do niej noty (tzw. nota prævia), jest sprzeczna z nauczaniem I Soboru Watykańskiego o jedności przedmiotu najwyższej władzy w Kościele w konstytucji Pastor æternus. (…)

Nowa problematyka Zgodnie z przemówieniem Benedykta XVI w Kurii Rzymskiej, wygłoszonym 22 grudnia 2005 r., prał. Ocáriz stawia zasadę „hermeneutyki ciągłości”, według której teksty II Soboru Watykańskiego i wcześniejsze dokumenty Magisterium mają się wzajemnie wyjaśniać. Interpretacja nowości nauczanych przez II Sobór Watykański ma więc odrzucać, jak mówi Benedykt XVI, „hermeneutykę nieciągłości i zerwania z przeszłością”, a jednocześnie afirmować „«hermeneutykę reformy», odnowy”. Mamy tu do czynienia z nowym słownictwem, które jasno wyraża nową problematykę. Inspiruje to całą wypowiedź ks. Ocáriza. „Istotną cechą Magisterium — pisze on — jest jego ciągłość i jednorodność w czasie”. Jeśli mówimy o „ciągłości” czy o „zerwaniu”, to powinno się to rozumieć w tradycyjnym, obiektywnym znaczeniu, związanym z przedmiotem nauczania Kościoła. Oznacza to w istocie rozważanie zespołu prawd objawionych, które głosi i zachowuje Kościół, nadając im jednocześnie to samo znaczenie, tak by obecne nauczanie nie mogło zaprzeczać nauczaniu z przeszłości. Zerwanie oznaczałoby naruszenie niezmiennego charakteru pojmowanej obiektywnie Tradycji i byłoby synonimem logicznej sprzeczności między dwoma zdaniami, które nie mogą być jednocześnie prawdziwe. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że najwyraźniej słowo „ciągłość”, używane obecnie przez hierarchów Kościoła, nie ma już tego tradycyjnego znaczenia. Wciąż mówi się o ciągłości, ale dotyczy ona podmiotu, który zmienia się w czasie. Nie chodzi już więc o ciągłość przedmiotu (czyli dogmatu lub doktryny), którą Magisterium Kościoła miałoby dziś podtrzymywać, nadając mu takie samo znaczenie, jaki miało w przeszłości. Chodzi jedynie o ciągłość podmiotu — Kościoła. Benedykt XVI, ściśle biorąc, nie mówi zresztą o ciągłości, ale o „odnowie zachowującego ciągłość jedynego podmiotu­‑Kościoła, który dał nam Pan; ten podmiot w miarę upływu czasu rośnie i rozwija się, zawsze jednak pozostaje tym samym, jedynym podmiotem — ludem Bożym w drodze”. Papież dodaje natychmiast, że „hermeneutyka nieciągłości może doprowadzić do rozłamu na Kościół przedsoborowy i Kościół posoborowy”. To oznacza, że zerwanie musiałoby się sytuować na tym samym poziomie: byłoby to zerwanie między dwoma podmiotami, w tym sensie, że Kościół, jako jedyny podmiot ludu Bożego, nie byłby tym samym przed i po soborze. (…)

Sedno sporu W paradygmacie II Soboru Watykańskiego i przemówienia papieskiego z grudnia 2005 r. przedmiot jest względny w stosunku do podmiotu. W paradygmacie Vaticanum I i całego tradycyjnego nauczania Kościoła podmiot rozpatruje się względem przedmiotu. Tych dwóch systemów nie da się pogodzić. Magisterium w każdej epoce winno pozostawać w służbie depozytu wiary. Wynaturza się ono w miarę oddalania się od tego depozytu. Błędem jest twierdzić, że zasady wynikające z Boskiego objawienia i podawane przez wcześniejsze Magisterium już nie obowiązują jakoby dlatego, że podmiot, czyli Kościół, doświadcza ich w odmienny sposób w rezultacie meandrów historii. Błędem jest też uważać, że lud Boży zmierza ku nowej relacji między wiarą a światem współczesnym. Zasady, które znajdują zastosowanie w zmieniających się warunkach (na przykład te, które są źródłem całej społecznej doktryny Kościoła), pozostają niezmienne. Bez wątpienia istotna niezmienność prawdy objawionej nie jest absolutna, gdyż pojęciowy i słowny wyraz tej prawdy może zyskiwać na precyzji. Ale ten postęp w żadnym razie nie oznacza kwestionowania znaczenia prawdy, która staje się jedynie wyraźniej sformułowana. Zasady są zawsze takie same, niezależnie od tego, jakie jest ich konkretne zastosowanie. W przemówieniu Benedykta XVI do Kurii Rzymskiej z 2005 r. ujawnia się wyraźnie nienaturalny charakter rozróżnienia między zasadami a konkretnymi formami w dziedzinie społecznego nauczania Kościoła. Próżno papież, chcąc usprawiedliwić deklarację Dignitatis humanæ, odwołuje się do tego rozróżnienia. Wracając do Vaticanum II — zasadnicze pytanie brzmi: jaka jest pierwsza zasada, która musi się stać ostateczną regułą działania Magisterium? Czy jest nią obiektywne objawienie Boże, wyrażane w swym najważniejszym zrębie w nauczaniu Chrystusa i Apostołów, którego Magisterium kościelne jest jedynie spadkobiercą? Czy jest nią raczej wspólne doświadczenie ludu Bożego, depozytariusza (a nie tylko odbiorcy) daru prawdy, posiadacza zmysłu wiary? W pierwszym przypadku Magisterium służy Tradycji i zależy od objawienia publicznego Chrystusa i Apostołów jako od swojej obiektywnej reguły. Pytanie brzmi wówczas: czy nauczanie II Soboru Watykańskiego jest tym samym, co niezmienne Magisterium Tradycji? W drugim przypadku Magisterium kościelne jest wyrazem wspólnej świadomości ludu Bożego, mającym za zadanie ustanowić czasoprzestrzenną spójność zmysłu wiary; Vaticanum II jest wówczas dla podmiotu, czyli Kościoła, środkiem wyrazu zmysłu wiary, przeżywanego i odnawianego z uwzględnieniem zmiennych warunków współczesnej epoki.Hermeneutyka i ponowna interpretacja Zdaniem prał. Ocáriza dokumenty II Soboru Watykańskiego stanowią nowość „w tym sensie, że objawiają nowe aspekty, niesformułowane jeszcze przez Magisterium, które jednak nie zaprzeczają na poziomie doktrynalnym poprzednim dokumentom Magisterium”. Właściwa egzegeza tekstów soborowych pozornie zakłada, więc zasadę niesprzeczności. Jest to jednak tylko pozór, gdyż zasadzie niesprzeczności nie nadaje się już tego samego znaczenia, co niegdyś. Magisterium Kościoła zawsze pojmowało tę zasadę, jako brak logicznej sprzeczności między dwoma obiektywnymi twierdzeniami. Sprzeczność logiczna to niezgodność, która występuje między dwoma zdaniami, z których jedno potwierdza, a drugie neguje to samo orzeczenie dotyczące tego samego podmiotu. Według zasady niesprzeczności, jeśli zachodzi sprzeczność, to dwa zdania nie mogą jednocześnie być prawdziwe. Ta zasada jest prawem poprawnego myślenia i wyraża tylko jedność jego przedmiotu. Ponieważ wiarę definiuje się jako intelektualne przylgnięcie do prawdy przekazanej przez Boga, do niej także odnosi się zasada niesprzeczności. Obiektywna jedność wiary wymaga również braku sprzeczności w zdaniach dogmatycznych. Hermeneutyka Benedykta XVI stosuje odtąd zasadę niesprzeczności nie w jej obiektywnym, ale subiektywnym znaczeniu, nie intelektualnym, ale zależnym od woli. Brak sprzeczności jest synonimem ciągłości wyłącznie podmiotowej, sprzeczność zaś jest synonimem zerwania na tym samym poziomie. Zasada ciągłości nie wymaga najpierw i przede wszystkim integralności prawdy. Wymaga najpierw i przede wszystkim jedności podmiotu, który się rozwija i wzrasta w czasie. Jest to jedność ludu Bożego, w takim stanie, w jakim żyje on w chwili obecnej, „we współczesnym świecie”, by odwołać się do sugestywnego tytułu konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes. Jest to jedność, która wyraża się jedynie w autentycznych słowach współczesnego Magisterium, ale tylko o tyle, o ile jest to Magisterium współczesne. Ksiądz Ocáriz podkreśla: „Prawowita interpretacja tekstów soborowych może być dokonywana tylko przez samo Magisterium Kościoła. Dlatego przy teologicznej pracy interpretacyjnej fragmentów tekstów soborowych, które budzą znaki zapytania i wydają się nastręczać trudności, trzeba mieć przede wszystkim na uwadze sens, w jakim kolejne wystąpienia Magisterium rozumiały takie fragmenty”. Nie dajmy się temu zwieść: Magisterium, które ma służyć, jako reguła interpretacji, jest nowym Magisterium czasów obecnych, Magisterium, które ma swoje źródło w II Soborze Watykańskim. Nie jest to Magisterium wszystkich wieków. Jak słusznie zauważono, Vaticanum II należy rozumieć w świetle samego Vaticanum II, reinterpretującego wedle własnych reguł subiektywnej i życiowej ciągłości całe nauczanie niezmiennego Magisterium. Magisterium Kościoła nigdy dotąd nie kompromitowało się w podobny sposób, próbując udawać, że problem nie istnieje. Zawsze w przeszłości chciało być wierne misji strzeżenia depozytu wiary. Jego głównym uzasadnieniem było zawsze odwoływanie się do świadectwa obiektywnej, jednogłośnej i stałej Tradycji. Jego wyrazem była zawsze jedność prawdy. (…) Dlatego właśnie nikt nie powinien się zadowalać rzekomą „przestrzenią wolności teologicznej”, tkwiąc w samym środku sprzeczności wywołanej przez II Sobór Watykański. Głębokim pragnieniem każdego chrześcijanina wiernego obietnicom własnego chrztu jest synowskie poddanie się odwiecznemu Magisterium. Ta sama wierność wymaga również — a jest to potrzeba coraz bardziej nagląca — zaradzenia poważnym brakom, które paraliżują działanie Magisterium od czasu ostatniego soboru. To w tym celu Bractwo Świętego Piusa X bardziej niż kiedykolwiek pragnie autentycznej reformy, rozumianej, jako wierność Kościoła wobec samego siebie, tak by zachowując jedność wiary mógł on być nadal tym, czym jest w istocie.

(źródło: DICI 247 z 23 grudnia 2011).

02 stycznia 2012 Z POLITĄ, Z BUFFO, z 3D- w rok 2012.. Przyznam się Państwu, że miło jest wracać z Warszawy, o godzinie ósmej rano, w pierwszy dzień Nowego Roku Pańskiego, gdy ciszy poranka jeszcze nie zdeptał tłum, gdy miasto-ukochane przez poetów i pieśniarzy- śpi, gdy samochody i autobusy nie mącą tej ciszy, nie zajeżdżają jej- tak jak, na co dzień.. Przyznam, że ja też Warszawęlubię. To jednak nasza historia, często krwawa i okrutna, pełna zbiorowej głupoty i indywidualnej mądrości, pełnapoświęcenia i obojętności, czasami bohaterska, a czasami pełna zdrady.. Tak jak dziś - w czasach współczesnych.. „Elity” oddająPolskę na przemiał, oddają obcym we władanie, że niby Niemiec lepiej zarządzi nami, niż my sami.. Marzy im sięfederacja pod niemieckim butem.. A Niemców - jak mawiał angielski mąż stanu W.Churchill: „ma się pod butem, albo na gardle”.. I będą nas mieli pod butem, trzymając za gardło.. Marzą im się salony europejskie, tłuste posadyi wielkie wpływy. Mogą się przeliczyć jak Targowiczanie w roku 1792.. Zdusili tych, co chcielizamienić sojusze przy pomocy UstawyRządowej z roku 1791, zresztą przegłosowanej pod nieobecność wielu posłów. Posady dostali, ale obcy - tubylczy zdrajcy niedostali.. A liczyli na tak wiele.. Tak jak po III Rozbiorze.. Rosja przysłałaswoich, a Prusy- swoich.. Tubylczy folksdojcze nie dostali nic.. A myśleli, żejak się wysłużą- dostaną.. Tak może być i z obecnymi ”elitami”.. Mogą sięprzeliczyć.. Ucierpi jedynie naród - już cierpi z powodu przyłączenia go dosocjalistycznej Unii Europejskiej… Podatki, dotacje, regulacje, reglamentacje-rządy biurokracji zamiast rządów rynku.. To musi skończyć się katastrofą.. Isię kończy! Powoli, acz systematycznie.. Chyba, że socjaliści zdemontują tenantyludzki ustrój rozdawnictwa i biurokracji.. Osobiście myślę, że wątpię.. Kancelaria premiera Donalda Tuska zamówiła 400 godzinszybkiej nauki języka angielskiego, dla swojego premiera, co może oznaczać-choć niekoniecznie, że pan premier wiąże jakiś dalsze plany i nadzieje zbytnością swoją w Unii Europejskiej, przecież nie przy obieraniu ziemniaków, ani myciu mercedesówNiemcom.. Mówi się o wysokich europejskich lotach - nawet do gniazda szefa Komisji Europejskiej.. No, no- wysoko… Bardzo wysoko! Ale przecież nie można latać jak orzeł mając skrzydławróbla.. Choć kto wie! Przy pomocy naszej drogiej Anieli- jak najbardziej!Wystarczy, że nadal będzie podporządkowywał polskie interesy interesomniemieckim bez pardonu.. Takie myśli nachodziły mnie, gdy wracałem do domu pustą drogą szybkiego ruchu, gdzie nie byłosamochodów, może, co pięć minut przejechałjeden z naprzeciwka, bo w tę samą stronę - do Radomia - żaden przez 100 kilometrów.. (!!!) Naprawdę, żaden samochód mnie nie minął, choć jechałemspokojnie i cierpliwie bez pośpiechu, pod słońce w przepiękną pogodę. Taka cisza panowała na drodze szybkiego- ruchuWarszawa- Radom.. Ale przed Grójcem- patrol policji.. Może i mnie by zatrzymał, ale miał już kogoś w sieci.. Polowanie- nawet przy nieobecności samochodów – się udało.. Skąd ten młody człowiek się tam wziął? Gdyby nie anonimowy ON - byłbym ja..Ciekawe, co by mi znaleźli? W ubiegłym tygodniu synowi zabralidowód rejestracyjny, za spaloną żarówkę pozycyjną i lekko pękniętą taflę prawego lusterka. Tego samochodu, którymwłaśnie jechałem.. Ale byłem pod wrażeniem musicalu POLITA w reżyserii panaJanusza Józefowicza, który obejrzałem na Torwarze. Początek godzina 19.00, wieczór sylwestrowy.. Pani Iwona Pavlović powiedziała tak: „Gdyby nie 3D, nieudałoby się nam zobaczyć archiwalnych scen z życia Poli Negri na wyciagnięcie ręki, nie byłoby tego rozmachu… POLITĘ oglądałam z wielkimi emocjami. Znam tych tancerzy idrżałam, by wszystko dobrze im poszło. Jestem pod wrażeniem tych cyfrowychnowinek. Czapki z głów przed Januszem, Józefowiczem, że miał odwagę podjąć siętego wielkiego wyzwania! To jest przełom””. Oczywiście, że to jest przełom.. Ja jeszcze czegoś takiegonie widziałem.... Zresztą była to premiera sztuki teatralnej w technice stereoskopowej.. Jak twierdzi sam reżyser, jest to pierwsza sztuka teatralna w tej technice na świecie?!!!) Byćprekursorem czegoś tak wspaniałego – to nobilituje.. Była premiera, alepremiera tam nie było.. Zajęty budowaniem największego biura pośrednictwa pracy, jakim jest Platforma Obywatelska..Pan premier ma też wielkie wzywania.. 100 000 urzędników więcej w naszym życiu społecznym, przez cztery lata -to osiągnięcie nie w kij dmuchał.. Czekam z niecierpliwością na najnowsze danew tej materii. Chyba, że znowu wymieni prezesa GUS-u... Ja już widziałem w tej technice „Rok 1920. Bitwa Warszawska”. Wrażenianiezapomniane, ten ruski tank, który chce wjechać na moją głowę.... Tutaj płynący parowiec.. Zdążyłemsię uchylić.. I dwupłatowiec- też w porę zdążyłem.. Natasza Urbańska lecącadwupłatowcem.. Zamilkł silnik.. Ale tylko na chwilę.. Piękne widoki z lotuptaka dwupłatowego.. Nagie skały, przepastne doliny, błękitna woda.. Idę o zawrót głowy, że wszystkim siępodobało.. Nie tylko Natasza Urbańska.. I najważniejsze: na scenie nie ma tych zgranych aktorów: Kalisza, Millera, Kwaśniewskiego, Kaczyńskiego, Tuska,. Komorowskiego, Kalinowskiego, Pawlaka, Palikota, Oleksego Napieralskiego i pozostałych, przyklejonych dowładzy dla samej władzy. I mszczących się na narodzie, jakby ten- coś imzrobił.. Wrogowie Polski i Polaków rządzą Polakami.. To jest dopieromajstersztyk! I Polacy ich wybierają do władzy! Tak ogłupić naród? A jak ekipa Buffo zaczęła tańczyć charlestona- zaparłodech.. Prawie cała ekipa do cherlesteona.. Cała muzyka, wszystkie piosenki-Janusz Stokłosa.. Autor ponad 200 partytur do sztuk teatralnych i filmów.. Pionier polskiego musicalu.. ”PiotruśPan”, „ Romeo i Julia”, „‘Metro”, „„Panna Tutli Putli”. Kto słyszał, że panJanusz Stokłosa na zamówienie Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, stworzył wraz z córką Marią- projektpod nazwą”Let’s dance Chopin’- sonatę na orkiestrę symfoniczną, kwintet jazzowyi 12 tancerzy na motywach Sonaty h-moll op.58F Chopina..Premiera miała miejsce18 maja 2010 roku w Szanghaju i inaugurowała Polski Dzień na EXPO 2010. PanJanusz Stokłosa jest człowiekiem bardzo skromnym, za to wybitnym muzykiem.. Wezwany przed publiczność powiedział tylko: „Janusz Józefowicz”- pokazując dłonią na reżysera.. Pola Negri – Apolonia Chałupiec - to polska gwiazda filmuniemego lat dwudziestych.. Pochodziła z bardzo biedniej rodziny z Powiśla, dzięki ciężkiej pracy zrobiławielką karierę, ale miała też burzliwe i nieudane życie osobiste.. Powiązana z Chaplinem, Valentino, Einstein był jej sąsiadem.. Wyszła najpierw za mąż zapolskiego hrabiego, a potem za gruzińskiego księcia. Po krachu na nowojorskiejgiełdzie stała się gwiazdą III Rzeczy.. Osobiści namówił ją do udziału wpropagandzie III Rzeszy sam Joseph Goebbels - największy kłamca XX wieku.. Co togłosił tezę, że kłamstwo powtórzone sto razy - staje się prawdą?. Nigdy kłamstwonie stanie się prawdą. Po prostu, dlatego, że jest kłamstwem.. Nawet powtórzone 1000 razy! Zabawne są rozmowy producentów w wytwórni Hollywood.. W czasie, gdy Pola Negri była wielką gwiazdą.. Żydzi rozmawiający po polsku z tym charakterystycznym akcentem i sposobem myślenia... Jest tych rozmów kilka… ŻebyJanusz Józefowicz nie został przypadkiemoskarżony o antysemityzm.. Prasa – szczególnie francuska- robiła z Poli Negri kochankę Hitlera.. Z opinią kochanki Hitlera nikt już jej nie chciałw Hollywood. Zmarła w Teksasie w latach osiemdziesiątych.. Ale musical jest udany, tak jak nieudane było życie Poli Negri.. Była wielką gwiazdą Hoollwood, ale jak to gwiazda człowiecza z firmamentu spadła..Nawet bardzo nisko.. Może nie umiała się odnaleźć w swoim nowym świecie? Niech to Pan Bógrozsądzi.. W każdym razie zapraszam na piękne przedstawienie, nowoczesne technicznie, utalentowane muzycznie i przejmujące tanecznie.. ObokNataszy Urbańskiej i Janusza Józefowicza można zobaczyć takich zdolnych ludzi jak: M.Amroziak, B.Ciszek, A.Chamski, J.Chowaniak, M.Czajka, D.Gajduk, K.Graniecka, J. Grzechnik, Z.Hawryluk, J.Janikowski, D.Kordek, N.Krakowiak, K.Królikowska, N.Kujawa, S.Lubański. A.Matysiak, M.Napieralska, N.Nedwidek, Z.Newbery, J.Niewiadomska, P.Orłowski, A.Popławska, K. Rymszewicz, N.Skrocz, Ł.Talik, S.Terrazzino, J.Traczyk, Ł.Trautsolt, M.Tyma, M.Tyszkiewicz, M.Zaklika, A. Zawadzka.

I tym sposobemwszedłem w rok 2012. Wszystkiego najlepszego! WJR

Premier z dobrym nazwiskiem W ciągu kilku świątecznych dni pan premier zabrał głos, pominąwszy zwyczajowe życzenia, dwa razy. W pierwszym wystąpieniu zrugał lekarzy z Porozumienia Zielonogórskiego i OZZL, że „zachowują się niegodnie”. Oczywiście, nie zauważył za to niczego niewłaściwego w bałaganie, jakiego narobili przed świętami jego nominat w Ministerstwie Zdrowia i podlegli mu urzędnicy. Nie wspominając już, by dostrzegł, że świeżo upieczony platformers mówi dziś o refundacjach i aptekach rzeczy o 180 stopni odwrotne niż przed nawróceniem na ministra.

Pan premier nie odniósł się także do ukręce… pardon, umorzenia śledztwa związanego z Gromosławem Czempińskim, choć orzeczone przedawnienie nastąpiło w trybie równie sensacyjnym jak jego niedawne zatrzymanie. Nie skomentował także informacji „Gazety Polskiej Codziennie”, która na licznych konkretnych przykładach pokazała, że w państwie Tuska znów działa system nomenklatury: władza pousadzała posłów, którzy w wyborach potracili mandaty, na lukratywnych stanowiskach, do piastowania, których nie mają oni ani wykształcenia, ani praktyki, ani w ogóle żadnych niezbędnych kwalifikacji poza legitymacją partii. Nikt szefa rządu o to nie spytał. Za to premier uznał nagle za stosowne ogłosić, że tak naprawdę to jest eurosceptykiem, że biało-czerwona jest dla niego ważniejsza od tej z żółtymi gwiazdkami (przyszły nowe badania nastrojów społecznych, prawda?) i że Unia Europejska może się rozpaść, ale chodzi o to, żeby jak najpóźniej. Tym ostatnim premier Polski złamał jedno z największych europejskich tabu i stał się pierwszym unijnym przywódcą, czy w ogóle liczącym się politykiem, który publicznie dopuścił rozpad UE. Aż strach pomyśleć, jaką kocią muzykę zrobiłyby chóry „autorytetów”, gdyby ten premier nazywał się Kaczyński. RAZ

Kult człowieka Jest to fragment VII rozdziału książki znakomitego pisarza katolickiego, Michała Daviesa, konwertyty z protestantyzmu, “Pope Paul’s Mass” – (Msza papieża Pawła). Książka zostanie wydana przez Wydawnictwo Te-Deum najprawdopodobniej w 2012 roku.

Kult człowieka „Istota humanistycznej teologii polega na tym, że jej wyłączne centrum stanowi człowiek; w stopniu, w jakim człowiek jest wywyższany, umniejszany jest absolut Boga. Na naszych oczach owo samowywyższanie się istoty ludzkiej przybiera postać kultu «nowego człowieka»” (Tomasz Molnar, Christian Humanism, s. 132).

Zastanawiając się nad novus ordo Missae, dochodzimy nieuchronnie do wniosku, że liturgia ta nie ma nic wspólnego z intencjami ojców II Soboru Watykańskiego, którzy udzielili niemal jednomyślnej aprobaty projektowi konstytucji o liturgii. Rzeczywistość wyprzedziła zalecenia konstytucji, była ona przestarzała i anachroniczna już w dniu, w którym została promulgowana. Tylko najbardziej naiwny obserwator mógłby wyobrażać sobie, że zrewidowane księgi liturgiczne stanowią owoc i ostateczny skutek rewolucji. Posoborowa rewolucja nie ma końca, ma jedynie etapy, stanowiące kolejne fazy trwającego w nieskończoność procesu. Gdy zaczynałem pracę nad niniejszą trylogią (1), zastanawiałem się, jak dalece katolicka liturgia może zostać sprotestantyzowana. W miarę jednak, jak prowadziłem moje badania dotyczące soborowej rewolucji, coraz bardziej oczywiste stawało się dla mnie, że wykroczyła ona już poza ramy protestantyzmu – jej prawdziwym celem jest humanizm. Nie ma w tym nic dziwnego – trudno, by stanowiąca mniejszość grupa nie uległa wpływowi idei dominującej w społeczeństwie, którego stanowi integralną część. Począwszy od czasów renesansu, teocentryczne fundamenty średniowiecznego społeczeństwa były stopniowo podmywane przez coraz bardziej wpływowy prąd filozoficzny. Z początku nie atakował on jeszcze podstawowych chrześcijańskich prawd dotyczących transcendentnej natury Boga i drugorzędnej roli człowieka, z biegiem czasu zaczął jednak człowieka wywyższać, czynić go w praktyce jedyną miarą wszechrzeczy i arbitrem we wszystkich możliwych kwestiach. We współczesnym społeczeństwie człowiek nie uznaje w istocie żadnego Boga, poza sobą samym. Prawa człowieka, o których zakresie decyduje on sam, są jedynymi kryteriami, którymi kieruje się współczesne społeczeństwo. Prawa Boga, postrzegane dotąd, jako posiadające bezwzględny priorytet w stosunku do wszystkiego, co człowiek mógłby uznać za pożądane i właściwe, nie mają już żadnego znaczenia. Wiele słyszy się o tym, że rodzaj ludzki osiągnął pełną dojrzałość – w rzeczywistości jednak jesteśmy świadkami powrotu ludzkości do wieku dziecięcego. Jedną z głównych cech dziecka jest to, że musi ono dostać to, co chce – i to natychmiast. W ten właśnie sposób wygląda życie współczesnego człowieka – najbardziej widocznymi oznakami jego rzekomej „dojrzałości” są antykoncepcja, aborcja i apologia perwersji seksualnych. Przeprowadzona przez francuskich rewolucjonistów detronizacja Boga okazała się przedwczesna. Panowanie „Rozumu” w katedrze Notre Dame było krótkie, a deifikacja człowieka została jedynie odroczona w czasie. Ostatecznie miejsce Stwórcy zajął człowiek, który sam siebie uczynił bogiem. Trwający od średniowiecza przez renesans – aż po czasy nam współczesne – proces, który doprowadził do tego stanu rzeczy, opisał wnikliwie w swej książce zatytułowanej Christian Humanism prof. Tomasz Molnar. Wykazał w niej, że ateistyczny marksizm jest de facto logiczną konsekwencją humanizmu. Bóg staje się jedynie odwzorowaniem człowieka, a niebo iluzorycznym substytutem raju na ziemi, który zbudować można niszcząc niesprawiedliwy system klasowy. Budowanie utopii leży u podstaw wszystkich ruchów humanistycznych. Co znaczące, utopia ta zawsze znajduje się w stale oddalającej się przyszłości, choć równocześnie humaniści ganią chrześcijaństwo za nakłanianie ludzi do akceptowania ich doczesnego losu, w nadziei osiągnięcia przyszłej nagrody w niebie. Najbardziej typową cechą współczesnego chrześcijanina jest pragnienie, obsesja, by dostosować się do społeczeństwa, które nie ma już czasu na transcendencję:

„Konsekwencją jest rosnące zaangażowanie się w realizację wizji przyszłej utopii społecznej. (…) Skoro tylko zrozumie się owo nowe kredo, wiele rzeczy staje się nagle się dla nas bardziej zrozumiałych: oświadczenia biskupów w kwestiach socjalnych czy seksualnych, debaty teologów na temat zniesienia celibatu, aborcji czy kapłaństwa kobiet, niezliczone książki i artykuły autorstwa kapłanów i profesorów, przeredagowywanie katechizmu, a nawet tłumaczenia dyrektyw Kurii Rzymskiej – i bezkrytyczna akceptacja świeckiej edukacji oraz metod takich jak trening wrażliwości, mowa ciała, edukacja seksualna, psychoanaliza. Historyczność postaci Chrystusa podważana była długo i wytrwale. (…) Głównym przedstawicielem tego nurtu jest obecnie Rudolph Bultmann (zm. 1976), niemiecki teolog egzystencjalista, znany przede wszystkim ze swych prób «demitologizacji» początków chrześcijaństwa. Sam ów proces nie ma bezpośredniego związku z humanizmem, jego konsekwencje są jednak dla tego prądu użyteczne. Przy pomocy skomplikowanych wywodów historycznych Bultmann usiłuje wykazać, że tak naprawdę nie ma znaczenia, czy rzeczywiście istniała osoba zwana Jezusem, czy też nie, w religii chrześcijańskiej ważne jest, bowiem przesłanie. (…) Interpretacja Bultmanna cieszy się obecnie wielką popularnością, ponieważ człowiek współczesny jest bardziej skłonny do uważania siebie samego za najwyższe źródło prawdy (istota humanizmu), za rzecznika «wewnętrznego Boga». Dlatego właśnie nowa teologia tyle miejsca poświęcana tematowi «nowego stworzenia», «nadejściu ery człowieka», «Bogu, jako przyszłości» oraz ludzkiej «samowystarczalności» (teza egzystencjalistów) etc., (…) Choć nieustannie się temu zaprzecza, człowiek traktowany jest obecnie przez nową teologię, jako absolut, co zgodne jest nie tylko z naukami Hegla i Marksa, ale również z poglądami pragmatycznego humanisty Schillera” (2). Uwaga prof. Molnara, że faktowi temu „nieustannie się zaprzecza”, zasługuje na osobny komentarz. Mimo że nowa teologia wciąż jeszcze mówi o transcendencji Boga, w praktyce zachowuje się tak, jak gdyby On nie istniał. Podobnie nowa liturgia może deklarować, że chodzi o kult ofiarny składany transcendentnemu Bogu, w praktyce jednak ewoluuje w kierunku kultu deifikowanego człowieka. Ta deifikacja człowieka i akceptacja przez chrześcijan świeckich wartości nie jest z pewnością rezultatem Vaticanum II.II Sobór Watykański przyspieszył jedynie rozwój wypadków, pod które grunt przygotowany został znacznie wcześniej. Choć dokumenty soboru podtrzymywały tradycyjne nauczanie, zawierały jednak złowieszcze zapowiedzi tego, co miało się wkrótce wydarzyć. Zwłaszcza Gaudium et spes stanowi przygnębiającą mieszaninę chrześcijaństwa oraz humanistycznego utopizmu. W całej historii Kościoła nie sposób znaleźć podobnego dokumentu. To właśnie sobór dał zielone światło procesowi formalnej deifikacji człowieka. Jak wykazałem w tomie Sobór papieża Jana, sobór zgromadził liberalnych teologów z całego świata, ludzi, którzy zarażeni zostali liberalnymi poglądami świeckich środowisk naukowych krajów, z których pochodzili. Ludzie ci nie tylko byli w stanie wpłynąć na wynik soboru, udało im się również zdobyć w posoborowej biurokracji wpływowe stanowiska, dzięki czemu mogli przedstawiać całemu światu interpretację dokumentów soborowych – przypisując Vaticanum II swe własne intencje. Byli w stanie zyskać szerokie poparcie dla nowej teologii w jej doktrynalnej, moralnej i liturgicznej formie, ponieważ jej podstawowy aksjomat został już wcześniej podświadomie zaakceptowany przez najbardziej wykształconych katolików krajów Zachodu. Podstawowy dogmat nowej teologii wyrażony został z absolutną szczerością przez kanadyjskiego eksperta soborowego ks. George’a Bauma, (który wkrótce miał porzucić kapłaństwo): „Lubię myśleć, że człowiek nie może podlegać żadnemu autorytetowi poza sobą samym” (3). Podstawowy dogmat naszej wiary mówi, że chrześcijanin powinien żyć na tym świecie, nie wolno mu jednak być człowiekiem tego świata. Jest on obywatelem niebieskiej ojczyzny, stale w drodze do swego prawdziwego domu. Nie ma tu stałego mieszkania. W obecnym stuleciu jednak chrześcijanie stali się – ze względów praktycznych – ludźmi światowymi. Akceptują, co prawda istnienie swej wiecznej ojczyzny, w praktyce jednak zachowują się tak, jak gdyby interesowało ich jedynie życie doczesne. Profesor Molnar tak komentuje ten proces: „Pod pewnym względem przypomina to strumień, wchłaniany powoli przez otaczające go piaski; stąd widzimy chrześcijan, zarówno katolików jak protestantów, uchwalających prawa zezwalające na aborcję” (4). Zasada „lex orandi, lex credendi” znajduje wyraz nie tylko w protestantyzacji nowej Mszy, ale też w jej humanizacji. Te dwa procesy nie są od siebie niezależne, gdyż jak wskazałem w czwartym rozdziale książki Sobór papieża Jana, humanizm jest logiczną konsekwencją protestantyzmu. Protestant czyni swój własny rozum najwyższym arbitrem, rozstrzygającym o tym, co nakazuje a czego nie nakazuje wiara chrześcijańska. Sam decyduje o tym, co jest wolą Boga. Kolejnym krokiem jest uczynienie bogiem samego siebie. T. S. Gregory był z pewnością jednym z najbardziej wykształconych świeckich katolików. Pracując przez wiele lat, jako pastor metodystów, po swym nawróceniu stał się uznanym autorytetem w kwestii Eucharystii. Był on bardzo zaniepokojony posoborowymi reformami i już przed pojawieniem się nowej Mszy jasno widział kierunek, w jakim zmierzała sytuacja. W 1967 r. ostrzegał na łamach „The Tablet”:, „Choć nie możemy zmienić katolickiej Mszy w większym stopniu, niż potrafimy zmienić naturę samego Boga, możemy ją jednak odrzucić i zastąpić innym sakramentem, ukierunkowanym na całkowicie inny cel. Możemy zapomnieć lub zlekceważyć istotę i skoncentrować całą naszą uwagę na nadbudowie. Możemy nawet wmówić sobie, że sercem Mszy nie jest składający się w Ofierze Syn Boży, ale zgromadzenie wiernych” (5). Były to zaiste prorocze słowa, dobrze oddające naturę nowej Mszy, sami jej autorzy zdefiniowali ją, bowiem w niesławnym paragrafie 7 Ogólnego wprowadzenia, jako zgromadzenie wiernych. Ci, którzy zadadzą sobie trud przebrnięcia przez choćby część propagandy towarzyszącej wprowadzaniu nowej Mszy w krajach Zachodu, z pewnością zauważą, że definiuje ona Mszę, jako zgromadzenie, a nie, jako ofiarę, wokół której, przynajmniej teoretycznie, gromadzą się wierni. We Francji Mszę określa się powszechniejako „niedzielne zgromadzenie”. Autorem pierwszej, powstałej w 1970 r., rzeczowej tradycyjnej krytyki nowej Mszy był Ludwik Salleron. Po dziś dzień analiza ta pozostaje najbardziej wartościowym studium reformy. Profesor Salleron zauważył od razu, że nowa Msza stanowi liturgiczny wyraz kultu człowieka: „Wspólnym powodem zamieszania, jakiego jesteśmy dziś świadkami, tak w sferze doktryny, jak i liturgii, jest stopniowe zastępowanie kultu Boga kultem człowieka. Odrzuciliśmy tradycyjną wiarę, że Bóg stworzył człowieka, a Słowo stało się ciałem – by stworzyć boga, który jest po prostu człowiekiem znajdującym się na drodze do ubóstwienia. Oddajemy cześć bogu, którego źródłem jesteśmy my sami. Między humanizmem nauki i marksizmu oraz humanizmem neochrześcijan, których prorokiem jest Teilhard de Chardin, istnieje jedynie różnica semantyczna. Pierwszy z nich głosi śmierć Boga, a drugi Jego narodziny – ani jeden ani drugi nie wierzy jednak w nic poza samym człowiekiem, który jutro stanie się jedynym panem wszechświata albo pod swym własnym imieniem, albo, jako bóg” (6). Ks. Ludwik Bouyer, jeden z najbardziej zasłużonych żyjących członków przedsoborowego ruchu liturgicznego, przytacza słowa pewnego biskupa:

„Jedyną akceptowalną Eucharystią jest dziś taka, która koncentruje się wokół postępu technologicznego, dojrzałości rodzaju ludzkiego etc. Innymi słowy, mamy do czynienia z samouwielbieniem człowieka zamiast wychwalania Bożej łaski, z modlitwą faryzeusza zamiast Eucharystii Kościoła” (7). Oczywiście ojcowie II Soboru Watykańskiego nie przewidzieli zastąpienia kultu Boga kultem człowieka, jednak zatwierdzona przez nich konstytucja o liturgii zawierała bomby zegarowe, które radykałowie wykorzystali, jako pretekst dla zainicjowania planowanych zmian. Paragraf XIV Sacrosanctum Concillium podkreśla, że „przy odnowieniu i pielęgnowaniu świętej liturgii” trzeba bardzo mieć na uwadze „pełne i czynne uczestnictwo całego ludu”. Celem tradycyjnej liturgii było złożenie transcendentnemu Bogu ofiary ze stosowną powagą i godnością. To właśnie owo dostojeństwo i godność były celem, do którego przywiązywano największe znaczenie. W tradycyjnej Mszy znaczenie ma cześć oddawana Bogu, istotne jest, więc przede wszystkim to, by ofiara sprawowana była w sposób odpowiadający majestatowi Boga, któremu ma zostać złożona. Paragraf XIV konstytucji o liturgii jest jednoznaczny: uwagę należy skupić raczej na zgromadzeniu, niż na Bogu. W swym komentarzu do nowych obrzędów Mszy ks. Peter Couglan zauważa, że główne kierunki reformy wyrazić można za pomocą dwóch haseł: „zrozumiałość” i „uczestnictwo”:

„Zrozumiałość i uczestnictwo – zasady te posiadały swój własny dynamizm, stąd raz zastosowane w praktyce dały początek procesowi, który trwa po dziś dzień” [8]. Proces ten nie może się zakończyć, gdyż, jeśli Msza musi być dostosowywana, by zadowolić zgromadzenie, musi ona nieustannie ewoluować, by dotrzymać kroku stałemu rozwojowi kulturalnemu i społecznemu. To właśnie to przewidywał kard. Staffa podczas soborowej debaty o liturgii, nie przewidział on jednak tempa, z jakim będzie postępować owa permanentna ewolucja.(9). Nie jest możliwe, by ów proces adaptacji i ewolucji polegał po prostu na dostosowaniu liturgii do wzorca kulturowego danego kraju, czy nawet konkretnej diecezji. Żadna parafia nie mogłaby dziś otrzymać od liturgicznego establishmentu czterogwiazdkowego ratingu, gdyby celebracja każdej Mszy nie była starannie przygotowana w taki sposób, by wyjść naprzeciw rzekomym potrzebom konkretnego zgromadzenia. Owe domniemane potrzeby uzależnione są od wieku, kultury i uwarunkowań etnicznych. Niektórzy amerykańscy liturgiści twierdzą, wprost, że nie są usatysfakcjonowani z używania angielskiego tłumaczenia nowego mszału – potrzebują rzekomo formy kultu, która byłaby wyrazem amerykańskiego stylu życia. Wymaga to oczywiście nowych tekstów, opracowanych konkretnie dla Stanów Zjednoczonych i napisanych w idiomatycznym dialekcie amerykańskim. „Catholic Telegraph” z 26 października 1979 roku donosił o dwudniowym seminarium liturgicznym w archidiecezji Cincinnati, podczas którego postulaty te zostały wprost wyartykułowane. Jeden z mówców, o. Thomas Reichstatter OFM, wystąpił z następującą propozycją, mającą pomóc w stworzeniu „autentycznego” amerykańskiego kultu:

„Rozwiązaniem nie jest kategoryzowanie kultu, ani odrywanie go od życia codziennego, ale celebracja w prawdziwie amerykańskim kontekście kulturowym, w której będziemy mogli wyrazić siebie samych. Obecnie posługujemy się jedynie liturgią tłumaczoną (z języków obcych – przyp. tłum)”, instrukcje z roku 1978 przyznawały, że „teksty tłumaczone z innych języków nie spełniają oczekiwań”, stąd konieczne będzie opracowanie nowych. „Czas rozpocząć tworzenie tekstów, które uchwycą piękno i poetykę naszego języka. (…) W naszej kulturze rzeczą normalną jest mówienie do siebie po imieniu. Sprawy te odgrywają duże znaczenie w naszych celebracjach”. Dlatego Amerykanie „powinni móc podczas liturgii witać się i pozdrawiać”. „Amerykanie uczeni byli zawsze, że Msza to coś, na co się idzie”. W rezultacie wielu ludzi musi dziś zrozumieć, że „jest to coś, co sprawujemy wspólnie”. Mówca stwierdził dalej, że „gdy Ewangelia stanowi element naszej kultury, wówczas naprawdę znajdujemy się blisko Boga, wiemy o wiele lepiej, czego On od nas chce i mamy lepszą motywację, by to czynić”. Z kolei siostra Renee Rust z University of Dayton mówiła o różnorodności symboli w życiu i o znaczeniu, jakie one przekazują. Podkreślała, że symbole wyrastające z naszego doświadczenia kulturalnego są w liturgii nie tylko czymś całkowicie odpowiednim, są też środkami naszego własnego duchowego ubogacenia. Warsztaty, podczas których uczestnicy mogli swobodnie wymieniać swe poglądy, zaowocowały wieloma propozycjami i spostrzeżeniami. Oto kilka z nich:

– Powinno się zaprowadzić zwyczaj wspólnego przygotowywania niedzielnej Mszy przez kapłanów oraz poszczególne rodziny. Byłaby to odpowiedź na „palącą potrzebę osobistego udziału”, pobudzająca poczucie przynależności i odpowiedzialności rodziny za parafię.– Należy zaakceptować „pewien zakres chaosu” w kościele, w tym „możliwość okrążania ołtarza i gromadzenia się wokół niego”. Sugeruje się nawet możliwość „usunięcia ławek”.

– W naszym codziennym życiu często napotykamy na różne „przejawy świętości”, których nie potrafimy rozpoznać. Świętości doświadczamy wszędzie. Liturgia ukształtowana wedle doświadczeń wiejskiej rodziny może być nadzwyczaj głęboka, Kościół jednak musi odpowiedzieć również na doświadczenia życia miejskiego. „Przebywanie na ruchliwej miejskiej ulicy, doświadczanie różnorodności otaczających mnie ludzi oraz poczucie wolności i jedności z tym, co rozgrywa się wokół, jest intensywnym przeżyciem sacrum, jednak nasza liturgia w żaden sposób tego nie uwzględnia” – mówił jeden z uczestników.

– Silny nacisk na wolność, obecny w amerykańskiej kulturze, powinien znaleźć wyraz w liturgii.

Realizacja takich postulatów musi nieuchronnie doprowadzić do podziału w parafii. Przed soborem, gdy liturgia była skoncentrowana na Bogu, każdy członek parafii mógł uczestniczyć w każdej z licznych Mszy, z których każda sprawowana była zasadniczo w identyczny sposób – jedyna różnica polegała na tym, że we większości parafii Msza niedzielna była śpiewana. Obecnie przeciętny parafianin musi starannie wybierać Mszę, w przeciwnym razie ryzykuje, że trafi na taką, której etos jest całkowicie obcy jego własnemu wyobrażeniu o kulcie. Msze te upodobniane są do przedstawień dla dzieci, albo wypełniane pseudofolkową kakofonią mającą przyciągnąć nastolatków, którzy są rzekomo tak uzależnieni od atmosfery dyskotek, że nie sposób oczekiwać od nich uczestnictwa w liturgii, jeśli jej atmosfera nie będzie przeniknięta duchem muzyki disco. Concise Oxford Dictionary definiuje „celebrację” jako „wykonywanie publicznie i w odpowiedni sposób (obrzędów religijnych etc.)” – stosowna celebracja Ofiary Mszy powinna więc zawsze cechować się godnością i dostojeństwem, choć atmosfera może się różnić w zależności od konkretnego święta czy okresu liturgicznego. Sam Kościół wprowadził tu urozmaicenie poprzez różne kolory szat liturgicznych, muzykę, pomijanie pewnych modlitw i obrzędów oraz dodawanie ich przy konkretnych okazjach, jak np. błogosławienie palm lub obnażanie ołtarza w Wielki Czwartek. Obecnie jednak słowo „celebracja” kojarzy się raczej z atmosferą przyjęcia, niż godnym publicznym sprawowaniem (religijnej zasadniczo) ceremonii. To skojarzenie z atmosferą party dominuje z pewnością wśród liturgicznego establishmentu. Liturgiści bardzo często posługują się słowem „świąteczny” (festive), powodując w ten sposób niemałe zamieszanie semantyczne. W krajach katolickich festiwal rozpoczynała zawsze formalna celebracja liturgiczna, po której następowały celebracje o charakterze uczty, z jedzeniem, napojami, tańcami i pochodami. Współcześni liturgiści błądzą, usiłując wprowadzić atmosferę politurgicznego świętowania do samej liturgii. Ks. Fryderyk L. Miller poświęcił temu tematowi bardzo mądry artykuł opublikowany na łamach „Homiletic and Pastoral Review” z maja 1977 roku. Jak wyjaśniał:

„Jest oczywiste, że niektórzy liturgiści i kapłani nie akceptują już Mszy, jako celebracji w klasycznym sensie tego słowa. Termin «celebracja» został oderwany od swego etymologicznego korzenia oraz historycznego znaczenia i skażony sensem, jaki nadaje się temu słowu współcześnie. Zdarza się, że ludzie postrzegają Mszę, jako sposobność do doświadczenia wspólnotowości, braterstwa i mglistych uczuć jedności, posuwając się do lekceważenia wszelkiej transcendencji”. Budzenie poczucia wspólnoty, będącego jednym z głównych celów współczesnej celebracji liturgicznej, odnosi stosunkowo mały skutek, poza wąską elitą entuzjastów z klasy średniej. Gdy ludziom takim powie się, że śpiewanie hymnu podczas Komunii wyraża jedność, jaką powoduje przyjęcie Eucharystii, będą śpiewać z entuzjazmem i doświadczać poczucia wspólnoty. Przeciętny parafianin, który nie należy do elity, będzie śpiewał, dlatego, że każe mu się śpiewać, będzie ściskał ręce, dlatego, że się go uczy. Przy przyjmowaniu Komunii będzie raczej stał niż klęczał, ponieważ każe mu się tak zachowywać, nie będzie jednak przez to czuł się dojrzałym chrześcijaninem, oświeconym dzięki Vaticanum II. Liturgiści z klasy średniej i ich pochodzący z tej samej klasy uczniowie bez wątpienia powiedzą, że ponieważ całe zgromadzenie zachowuje się tak, jak się mu mówi, odczuwa ono to, co powinno odczuwać. Na szczęście dla ich miłości własnej są oni tak bardzo oderwani od rzeczywistości, że prawdopodobnie nigdy nie uświadomią sobie, iż liturgiczne sztuczki, które oni sami uważają za tak ważne, są dla przeważającej części wiernych zupełnie bez znaczenia. Tragizm tej sytuacji polega na tym, że wielu zwykłych katolików zostało przez błazeństwa liturgicznych entuzjastów tak wyalienowanych, że przestają oni w ogóle przychodzić na Mszę, a skoro to już nastąpi, bardzo niechętnie dają się nakłonić do powrotu. Zwykły wierny widzi sens w oddawaniu czci Bogu, który go stworzył i który będzie go kiedyś sądził, nie potrafi jednak dostrzec żadnego sensu w oddawaniu czci sobie samemu. Ks. Miller pisze:

„Jedyną regułą wydaje się być obecnie brak jakichkolwiek reguł. Skoro twierdzi się, że istotą liturgii jest celebracja życia, wspólnoty, braterstwa czy też ucztą, w sposób oczywisty konieczne jest wprowadzenie licznych zmian. Przede wszystkim należy wprowadzić swobodną i nieformalną atmosferę – kto zachowuje się w sposób sztywny i formalny podczas radosnego świętowania? Stąd też konieczność licznych komentarzy i dialogów. Nierzadko spotkać można spontaniczną Modlitwę Eucharystyczną. Punktem kulminacyjnym wielu z tych liturgii wydaje się być moment, w którym celebrans i wierni wchodzą ze sobą w fizyczny kontakt, podczas wymieniania znaku pokoju. Kiedy znak ten uważany jest za punkt szczytowy liturgii – za jej dopełnienie – coś ewidentnie zostaje zepchnięte na dalszy plan”.Podobne spostrzeżenie czyni – wyrażając je w słowach bardziej jeszcze dobitnych – William F. Buckley:

„Po II Soborze Watykańskim Kościół pogrążył się we wielomówstwie, do tego stopnia akcentując znaczenie relacji pomiędzy członkami zgromadzenia, że obserwator zewnętrzny odnosi wrażenie, iż punkt szczytowy Eucharystii ma miejsce wówczas, gdy kapłan wzywa zgromadzonych do przekazania znaku pokoju”. (10). Ks. Miller zauważa, że dla niektórych liturgistów sukces celebracji zależy od stopnia, w jakim budzi ona poczucie wspólnoty:

„Dla niektórych ludzi taki sentymentalizm i manifestowanie osobistych więzi równoznaczne są z sukcesem celebracji liturgicznej. W atmosferze liturgicznej asertywności wszelkie odniesienia do transcendencji wydają się być nie na miejscu. Można by wręcz powiedzieć, że poczucie świętości i tajemnicy utrudnia wyrazistą celebrację! Trzeba zauważyć, że swobodna atmosfera panująca podczas wielu współczesnych liturgii może być przyczyną zaniku pełnej szacunku ciszy, która dominowała niegdyś w naszych kościołach. Logiczną konsekwencją tego nowego podejścia jest traktowanie kościołów, jako sal do zebrań. Nie sposób radośnie świętować w miejscu, którym panuje modlitewne skupienie (…)

Nie trzeba dodawać, że dla tak pojmowanej celebracji konieczne było dobranie zupełnie nowej muzyki. Wielu reaguje dziś szyderstwem na samą sugestię, że może istnieć jakaś różnica między muzyką świecką a sakralną. W umysłach niektórych wizjonerów najbardziej nawet świeckie utwory posiadają skojarzenia religijne, narzucają je, więc siłą zdezorientowanym wiernym. Prawda jest jednak taka, że usiłuje się za wszelką cenę przypodobać gustom młodzieży. Do kościołów zawleczone zostały bębny, a w opustoszałych galeriach chórów zagnieździły się grupy rockowe, występujące pod przykrywką wykonywania muzyki folkowej”. Skoro zaakceptuje się – nawet, jeśli nie uzna się tego formalnie – że człowiek nie ma Boga poza sobą samym, każdy rodzaj ludzkiej aktywności posiadać będzie charakter sakralny. Konsekwentnie świeckie nawet piosenki posiadać będą konotacje religijne. Słowo „świecki” wydaje się być dziś pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, ponieważ człowiek jest bogiem, a wszystko, co czyni bóg, posiada charakter sakralny. Prof. James Hitchcock zauważył, że począwszy od Vaticanum II ruch liturgiczny dąży do przesunięcia uwagi człowieka ze „świata przyszłego”, na świat, w którym żyjemy obecnie. Dokładnie tego domagał się Karol Marks. Prof. Hitchcock pisze:

„Rewolucja z końca lat 60. odrzuciła – niekiedy w sposób zdecydowany a nawet brutalny – tradycyjne przekonanie, że kult odnosi się do świata przyszłego, że skupia ma uwagę człowieka na transcendentnym Bogu, że jest aktem, przez który człowiek wznosi się ponad ten doczesny świat, by spojrzeć na źródło, z którego pochodzi i cel, do którego zmierza. Według «teologii Wcielenia» Boga odnaleźć można w świecie i tylko w nim, a aspiracje do transcendencji, jak je pojmował tradycyjnie Kościół, są w istocie heretyckie i anty-ludzkie”. (11). W cytowanym wcześniej artykule ks. Miller dodaje: „Można zaobserwować, że znaczna liczba nowych «hymnów» wychwala w istocie i wielbi samo zgromadzenie. Wiele z tych piosenek skierowanych jest nie do Boga, ale do siedzących w ławkach wiernych. Jest to zresztą czymś naturalnym w sytuacji, gdy świecki humanizm współzawodniczy transcendentną religią”. Być może najbardziej dramatycznym wyrazem skoncentrowania nowej liturgii na człowieku jest odwrócenie ołtarza, czy raczej zastąpienie go stołem. W rozdziale XIX wykażę szczegółowo, że sposób, w jaki Msza sprawowana była przed soborem, gdy kapłan i wierni znajdowali się po tej samej stronie ołtarza zwróceni ku wschodowi, był wyrazistym symbolem zorientowania tradycyjnej liturgii na Boga. Obecnie celebracja skierowana jest ku środkowi – człowiek odwrócił się od Boga, by patrzeć na swych bliźnich. Nie wszyscy eksperci liturgiczni byliby skłonni przyznać oficjalnie, że zastępują kult Boga kultem człowieka. Dla niektórych jest to proces podświadomy. Pozostaje jednak faktem, że trend ten, nawet, jeśli nie został zdefiniowany oficjalnie, posiada jednak wyraźny kierunek. Pisząc o chrześcijańskich humanistach, prof. Molnar zauważa: „Nie mówią oni wiele o tym, że obecnie człowiek zajął miejsce Boga, wysuwają jednak liczne propozycje, których logiczna konkluzja jest właśnie taka. Sugerują, że człowiek osiągnął dojrzałość i nie może obecnie akceptować mitów, którymi żyli jego przodkowie; że jego sumienie musi być respektowane, jako autonomiczne, niezależne od jakichkolwiek zewnętrznych nakazów, czy to ze strony Kościoła, jako instytucji, czy ze strony prawa moralnego”. (12). Przygnębiającym dowodem na ustępstwo wobec tej idei są propria niedzielnych Mszy w zrewidowanej liturgii. Oczywiste jest, że wszelkie aluzje do grzechu, sądu czy umartwienia nie pasują do swobodnej i radosnej atmosfery wspólnotowej. Intencje, kryjące się za wprowadzonymi zmianami, odnaleźć możemy w wywodach M. Augé’a, V. Raffa oraz W. Ferrettiego.(13). Czynią oni aluzje do poglądów współczesnego człowieka (l’uomo d’oggi). Szczegółowa analiza ich książek przeprowadzona na łamach „The Ampleforth Journal” ujawnia, że uważają oni l’u omo d’oggi za niechętnego wobec wszystkich „negatywnych” idei. Zdecydowanie bardziej odpowiadają mu modlitwy radosne (più gioscosi) i wyrażające poczucie wspólnoty (più communitari) (14). Ten sam artykuł przynosi analizę elementów, które autorzy owi postrzegają, jako „negatywne” oraz sposobu, w jaki tematy te traktują. „Autorzy reformy liturgicznej zastosowali politykę polegającą na eliminacji «negatywnych» tematów lub na przesuwaniu ich na okres Wielkiego Postu. Zagadnienie «negatywnych aspektów» w teologii, etyce czy liturgii jest prawdopodobnie jedną z kluczowych idei współczesnego Kościoła, której ogólny zarys dały doniesienia z obrad II Soboru Watykańskiego. Nie istnieje angielski odpowiednik tego pojęcia, a próby zdefiniowania go przy zastosowaniu terminów filozoficznych czy teologicznych wydają się być skazane na niepowodzenie, zwłaszcza, gdy dowiadujemy się, że Kongregacja Kultu Bożego posługuje się nim nawet w odniesieniu do czegoś tak zdrowego jak Marsz Weselny z Lohengrina. Koncepcji tej nie można wyprowadzić również z Pisma Świętego. Prawdopodobnie najlepszym wyjściem będzie, więc próba sformułowania definicji w oparciu o to, co trzej wymienieni wyżej autorzy postrzegali, jako elementy negatywne w starej liturgii. Chodzi tu o wszelkie aluzje do grzechu, słabości ludzkiej, zależności człowieka od Boga, gniewu Bożego, obecności zła w świecie, konwersji, pokuty, umartwienia, modlitwy, medytacji, polemik i napomnień moralnych. W tych bardzo obszernych ramach mieści się oczywiście również znaczna część samego Pisma. Nie jest oczywiście możliwe traktowanie negatywnych tematów w Biblii w sposób tak swobodny, jak postąpiono z tekstami liturgicznymi. Polityka cenzorów wydaje się, więc polegać raczej na usuwaniu «niemiło brzmiących wersów» z niedzielnych Ewangelii, przy pozostawianiu ich w dni ferialne, gdy – jak się zakłada – ryzyko błędnej interpretacji jest mniejsze. Owo usuwanie i przesuwanie modlitw wywołujących «negatywne» skojarzenia było skutkiem dostosowywania ich do mentalności współczesnego człowieka”. Typowym przykładem tego, w jaki sposób manipuluje się Pismem św., by wyeliminować z niego „negatywne pojęcia”, jest czytanie z 22. rozdziału Apokalipsy na 7. niedzielę okresu wielkanocnego w cyklu B nowego lekcjonarza. Wersy, które zostały pominięte, zaznaczyliśmy kursywą. Oficjalny tekst zawiera wersy 12–14; 16–17 i 20. Oto przyjdę niebawem, a moja zapłata jest ze mną, by tak każdemu odpłacić, jaka jest jego praca.

Jam Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec.

Błogosławieni, którzy płuczą swe szaty, aby władza nad drzewem życia do nich należała i aby bramami wchodzili do Miasta.

Na zewnątrz są psy, guślarze, rozpustnicy, zabójcy, bałwochwalcy i każdy, kto kłamstwo kocha i nim żyje.

Ja, Jezus, posłałem mojego anioła, by wam zaświadczyć o tym, co dotyczy Kościołów. Jam jest Odrośl i Potomstwo Dawida, Gwiazda świecąca, poranna».

A Duch i Oblubienica mówią: «Przyjdź!» A kto słyszy, niech powie: «Przyjdź!». I kto odczuwa pragnienie, niech przyjdzie, kto chce, niech wody życia darmo zaczerpnie.

Ja świadczę każdemu, kto słucha słów proroctwa tej księgi: jeśliby ktoś do nich cokolwiek dołożył, Bóg mu dołoży plag zapisanych w tej księdze. A jeśliby ktoś odjął, co ze słów księgi tego proroctwa, to Bóg odejmie jego udział w drzewie życia i w Mieście Świętym – które są opisane w tej księdze.

Mówi Ten, który o tym świadczy: «Zaiste, przyjdę niebawem». Amen. Przyjdź, Panie Jezu! Oczywiste jest, że wers 15 musiał zostać pominięty ze względu na nasuwający się wniosek, iż bynajmniej nie wszyscy ludzie muszą być zbawieni, powodem usunięcia wersów 18 i 19 było natomiast zawarte w nich twierdzenie, że ludzie, którzy odważą się wypaczać Pismo św., zostaną pozbawieni oglądania Boga. Do koncepcji „negatywnych” zaliczono również pokutę i umartwienie – o potrzeby współczesnego człowieka zatroszczono się tu ograniczając post i abstynencję do – co zakrawa na kpinę – dwóch dni w roku: Środy Popielcowej oraz Wielkiego Piątku. Z tego samego powodu tradycyjna nauka Kościoła o poście i umartwieniu, oraz samo Pismo św., musiały zostać zmodyfikowane w taki sposób, by człowiek współczesny nie był niepokojony przez wysłuchiwanie rzeczy, który mogłyby zakłócać jego dobre samopoczucie. A jak odpowiedział na to człowiek współczesny? Miliony katolików porzuciły praktykowanie swej wiary, podczas gdy Cerkiew prawosławna może się pochwalić licznymi konwersjami, pomimo wymagających przepisów postnych i przypominania, że rolą Kościoła jest ratowanie biednych grzeszników od piekła. Do momentu, w którym Kościół katolicki usunie kult człowieka z każdego aspektu swego życia – z katolickich szkół, college’ów, uniwersytetów, klasztorów, seminariów i zgromadzeń zakonnych, nie ma nadziei na przywrócenie katolickiej liturgii jej właściwej funkcji – jaką jest Kult Boga. W chwili obecnej większość organizacji katolickich, zwłaszcza komisje posoborowe, w sposób oczywisty nie są zainteresowane zmianą status quo. Nowa liturgia dobrze oddaje wiarę współczesnego establishmentu liturgicznego – lex orandi, lex credendi.Michael Davies

Przypisy:

(1) Chodzi o trylogię Liturgical Revolution, której trzeci tom stanowi niniejsza książka

(2) Thomas Molnar, Christian Humanism, Chicago 1978, s. 50–51.

(3) Ibid. s. 51.

(4) Ibid. s. 110¬ 111.

(5) „The Tablet”, 23 września 1967, s. 1003.

(6) La Nouvelle Messe, Paryż 1970, s. 57.(7) T. Molnar, Christian Humanism, Chicago 1978, s. 32.

[8] P. Couglhan, The New Mass, A Pastoral Guide, Londyn 1969, s. 14.

(9) Michael Davies, Pope John’s Council, Devon 1977, s. 233.(10) „The Courier-Journal”, 11 sierpnia 1978.

(11) J. Hitchcock, The Recovery of the Sacred, Nowy Jork 1974, ss. 18-19.

(12) Thomas Molnar, ibid., s. 133.

(13) M. Augé, Le collette del proprio del tempo del nuovo messale, „Ephem. Liturg.” 84, ss. 175-198; V. Raffa Le orazione sulle offerte del tempo del nuovo messale, „Ephem. Liturg.” 84, ss. 299-322; W. Ferretti Le orazioni post communionem de tempore nel nuovo messale romano, „Ephem. Liturg.” 84, ss. 323-341.

(14) „The Ampleforth Journal”, lato 1971, s. 59.

Nord Stream-symbol nowego porządku Otwarcie Gazociągu Północnego zostało w Polsce przemilczane. Nasze media i elity polityczne zajęte były rozliczeniami powyborczymi oraz układaniem rządu. To milczenie można by uznać za właściwe, wszak mamy tu do czynienia z jedną z największych porażek polskiej dyplomacji, a nawet szerzej – polskiej polityki w ostatniej dekadzie, i nie ma, czym się chwalić. Wydarzenie to, bowiem przypieczętowało nowy układ sił w Europie, z malejącą pozycją naszego kraju. Dyskusja o tym powinna, więc być w centrum debaty publicznej i stać się punktem wyjścia do przewartościowania polskiej polityki, aby skuteczniej prowadziła ona do ochrony naszych narodowych interesów. Czy można było temu zapobiec? Umowa o budowie została podpisana 8 września 2005 r. przez niemieckie koncerny energetyczne E.ON i Wintershall, z udziałem holenderskiej firmy Gasunie (potem dołączył jeszcze francuski GDF Suez) oraz rosyjski Gazprom. Odbywało się to pod auspicjami ówczesnego prezydenta Rosji Władimira Putina i lewicowego kanclerza Niemiec Gerharda Schroedera. Do zbliżenia między Berlinem a Moskwą doszło w związku z podziałem krajów UE na zwolenników i przeciwników interwencji amerykańskiej w Iraku. Dwa tygodnie później SPD przegrała wybory i do władzy doszła prawicowa koalicja CDU/CSU. Rząd Angeli Merkel prezentował zdecydowanie bardziej proamerykańskie nastawienie niż poprzednia ekipa i początkowo był bardzo krytyczny wobec projektu budowy gazociągu na dnie Bałtyku. Polska zdecydowanie sprzeciwiała się temu projektowi. Ówczesny minister obrony narodowej Radosław Sikorski zasłynął wypowiedzią, że jest to drugi pakt Ribbentrop-Mołotow. A polska kontrofensywa odnosiła momentami nawet pewne sukcesy, np. europosłowi PiS Marcinowi Libickiemu udało się przeforsować w Parlamencie Europejskim rezolucję potępiającą budowę gazociągu. Silnym argumentem było zagrożenie skażeniem środowiska. Z tego powodu kraje skandynawskie początkowo nie zgadzały się na przeciągnięcie rury przez ich wody terytorialne. Ale to wszystko zostało przełamane i, zgodnie z planem, 8 listopada 2011 r. gaz popłynął pierwszą nitką Gazociągu Północnego.

Wśród serdecznych przyjaciół… Strona niemiecka przyznaje, że gazociąg przez Bałtyk jest sprzeczny ze strategicznym interesem Polski. Można o tym przeczytać np. w raporcie związanej z CDU Fundacji Konrada Adenauera „Spór o gazociąg przez Bałtyk. Zagrożenie czy konieczna poprawa bezpieczeństwa energetycznego?”, opublikowanym w języku polskim i niemieckim. Jego autorem jest Stephan Raabe, dyrektor oddziału Fundacji w Polsce. Czytamy w nim: „(…) rurociąg pod wieloma względami pozostaje w wyraźnej sprzeczności z polskim interesem: Polska straci na znaczeniu, jako kraj tranzytowy rosyjskiego gazu do Europy Zachodniej. Gazociąg Nord Stream udaremni realizacje alternatywnych projektów Jamał II i rurociągu Amber. Jednocześnie Polska nie spodziewa się żadnych korzyści ekonomicznych z tytułu realizowanego projektu, gdyż, jako kraj nie uczestniczy w tej transakcji. Co więcej, konflikt z Rosją mógłby wpłynąć negatywnie na bezpieczeństwo energetyczne Polski”. A więc politycy niemieccy doskonale wiedzą, co dla nas oznacza realizacja tego projektu. A mimo to doprowadzili do jego realizacji. Dodatkowo poprowadzili rurę tak, że zablokowali rozwój portów w Szczecinie i Świnoujściu. Polskiej dyplomacji nie udało się zorganizować grupy państw poszkodowanych przez nowy gazociąg. A uderza on bezpośrednio także w interesy krajów nadbałtyckich i Białorusi, a pośrednio także Ukrainy i Słowacji. Najboleśniejszym doświadczeniem jest jednak brak skutecznego wsparcia ze strony USA, Wielkiej Brytanii i Szwecji. A przecież to wspólnie ze Sztokholmem forsowaliśmy program Partnerstwa Wschodniego i razem mieliśmy równoważyć w naszym regionie Europy współpracę niemiecko-rosyjską. Również USA np. potrafiły znaleźć skuteczny sposób, aby zablokować przejęcie koncernu Opla przez niemiecko-rosyjskie konsorcjum, bo szkodziło to ich interesom gospodarczym. Dlaczego nie wstawiły się w obronie polskiego sojusznika tak zdecydowanie wspierającego Waszyngton w okresie irackiej interwencji?

Nowy porządek Autor wspomnianego opracowania w konkluzji stwierdza: „Współpraca z Rosją, krajem dysponującym zdecydowanie największymi zasobami gazu, leży niekwestionowanie w podstawowym interesie Unii Europejskiej”. I to jest istota zachodzących procesów. Zawirowania na światowej scenie gospodarczej zarówno Berlin, jak i Moskwa wykorzystują do ugruntowania swojej pozycji w najbliższym otoczeniu. Unia Europejska, która pierwotnie była pomyślana, jako kaganiec na mocarstwowe zapędy Niemiec, poprzez kryzys strefy euro stała się narzędziem w rękach Berlina. Widać już, że program ratunkowy dla Grecji i innych krajów zagrożonych bankructwem doprowadzi do niemieckiej dominacji gospodarczej w strefie euro, m.in. poprzez wspólny tzw. rząd gospodarczy. Podobnie czyni Rosja. Zacieśnia integrację ekonomiczną z Kazachstanem i Białorusią, a wydaje się, że kwestią czasu jest dołączenie do tego grona Ukrainy. Prezydenci tych trzech pierwszych krajów podpisali w listopadzie kolejne umowy, które mają doprowadzić do pogłębienia integracji, w tym do powstania Eurazjatyckiej Komisji Gospodarczej, na wzór Komisji Europejskiej. Rozpocznie ona działalność 1 stycznia 2012 r. i będzie kierować Wspólnym Obszarem Gospodarczym obejmującym terytorium tych trzech państw. W tym samym dniu władzom na Kremlu udało się ostatecznie złamać opór Mińska i w zamian za kredyty oraz obniżkę ceny gazu Gazprom przejął pełną kontrolę nad tym odcinkiem gazociągu, który biegnie z Rosji na zachód przez Białoruś. Na naszych oczach powoli, ale konsekwentnie tworzą się dwa centra dominacji gospodarczej na Starym Kontynencie. Zachodnią część zaczynają kontrolować Niemcy, a wschodnią – Rosja. Zacieśniająca się współpraca między nimi, wydaje się, że przy cichej akceptacji USA, pozwala im nawzajem umacniać pozycję w swojej strefie wpływów i dyscyplinować mniejszych partnerów. Tak oto powstał nowy europejski koncert mocarstw.Bogusław Kowalski

Rok 2012 w cieniu rocznicy Konfederacji Targowickiej Polska została dotknięta recydywą saską, manifestującą się nie tylko w rozbrojeniu państwa, nie tylko w przeżarciu jego struktur przez agenturę wysługującą się państwom trzecim, ale i w postępującym zanikaniu woli obrony niepodległości, niezbyt udolnie maskowanym patriotyczną retoryką. Ach, nadchodzący rok tym razem już na pewno będzie wyjątkowy! Prawdę mówiąc, to każdy rok jest wyjątkowy, już choćby, dlatego, że – przynajmniej jak dotąd – żaden się nie powtórzył, chociaż – jak powiadają – historia się powtarza. Historia może tak – ale lata nie. Lata się nie powtarzają. Lata lecą. Więc i nadchodzący rok 2012 po narodzeniu Chrystusa – co z pewnością szalenie konfunduje sejmową trzódkę Janusza Palikota, która na sam dźwięk tego słowa musi dostawać alergicznej wysypki we wstydliwych zakątkach organizmów – będzie wyjątkowy nie tylko dlatego, że wyjątkowy jest każdy, i nawet nie tylko dlatego, że w naszym nieszczęśliwym kraju odbędzie się Euro 2012 – tylko z całkiem innego powodu… Może jeszcze nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale właśnie w roku 2012 przypada okrągła, to znaczy 220. rocznica Konfederacji Targowickiej. „Nie ma przypadków – są tylko znaki” – mawiał śp. ks. Bronisław Bozowski, w swoim czasie głoszący kazania w kościele Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Zatem i to, że okrągła, 220. rocznica Konfederacji Targowickiej przypada akurat na tym etapie dziejów naszego nieszczęśliwego kraju, kiedy coraz wyraźniej rysują się kontury scenariusza rozbiorowego, też żadnym przypadkiem nie jest. Przeciwnie – jest kolejnym znakiem potwierdzającym, że świat funkcjonuje zgodnie z zasadą przyczynowości, głoszącą, iż z podobnych przyczyn muszą wyniknąć podobne skutki. Skoro, zatem nasz nieszczęśliwy kraj został dotknięty recydywą saską, manifestującą się nie tylko w rozbrojeniu państwa, nie tylko w przeżarciu jego struktur przez agenturę wysługującą się państwom trzecim, ale i w postępującym zanikaniu woli obrony niepodległości, niezbyt udolnie maskowanym patriotyczną retoryką. Ale właśnie tak samo było i wtedy, to znaczy 27 kwietnia 1792 roku w Petersburgu, gdy Stanisław Szczęsny Potocki, Franciszek Ksawery Branicki i Seweryn Rzewuski podpisali Akt Założycielski Konfederacji, sporządzony przez rosyjskiego generała Popowa. Pomstując na Sejm, który 3 maja 1791 roku przeforsował konstytucję wtrącającą Rzeczpospolitą w otchłań niewoli, generał Popow w imieniu sygnatariuszy żądał „spokojności wewnętrznej” i „trwałego z sąsiadami pokoju”, podczas gdy Sejm „w wojnę szkodliwą przeciwko Rosji, sąsiadki naszej najlepszej, najdawniejszej z przyjaciół i sprzymierzeńców naszych wplątać nas usiłował. (…) A że Rzczplita pobita i w rękach swych ciemiężycielów całą moc mająca, własnymi z niewoli dźwignąć się nie może siłami, nic innego jej nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny, która narodowi sąsiedzkiemu, przyjaznemu i sprzymierzonemu z taką sławą i sprawiedliwością panuje, zabezpieczając się tak na wspaniałości tej wielkiej monarchini. (…) Sprawiedliwość próśb naszych, świętość traktatów i sojuszów, które ją łączą z Rzczplitą, a nade wszystko wielkość jej duszy, pewną nam dają nadzieję nieinteresownej, wspaniałej, jednym słowem, godnej jej dla nas pomocy”. Czyż to nie podobne w tonie i duchu do berlińskiego przemówienia ministra Sikorskiego, o którym też mówią, że napisał mu je kto inny? Mówiąc nawiasem, targowiczanom też podobała się federacja, w postaci autonomicznych prowincji, na jakie zamierzali rozdzielić między siebie Polskę – ale Katarzyna miała inne plany, z których swoim jurgieltnikom wcale nie zamierzała się zwierzać. Toteż ogłaszając 14 maja 1792 roku w Targowicy Akt Założycielski pióra generała Popowa, „Seweryn na Rzewuskach, księstwie Oliskim, księstwie Kowelskim, Podhorcach etc. Rzewuski Hetman Polny Koronny Doleński etc. starosta Orderu Orła Białego kawaler” jeszcze nie wie, że 16 stycznia roku następnego pruski poseł w Warszawie Buchholz, oczywiście za zgodą Katarzyny, wręczy Generalności targowickiej notę o wkroczeniu wojsk pruskich do Polski. W odpowiedzi na tę notę Seweryn Rzewuski leje patriotyczne ślozy i beczy: „zabiera mimo świętość najuroczystszą traktatów ziemię polską król pruski pod pozorami, które go w jego własnych oczach usprawiedliwić nie mogą. Milczą na to sąsiedzi nasi, którzy niedawno mu tego zaboru zaprzeczali…” – i tak dalej i tak dalej. Że też nie wpadł na pomysł, żeby urządzić w Warszawie jakiś marsz, na przykład Niepodległości i Solidarności – i w ten sposób wykreować się na płomiennego obrońcę niepodległości! Nic, więc dziwnego, że podczas – jak by to dzisiaj pogardliwie nazwał red. Jan Engelgard – „ruchawki” kościuszkowskiej został przez „chojraków”, to znaczy Najwyższy Sąd Kryminalny, skazany zaocznie na śmierć przez powieszenie i wieczną infamię. Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy głębię przyczyn, dla których większość naszych Umiłowanych Przywódców przezornie i zdecydowanie sprzeciwia się przywróceniu kary śmierci. Nic, zatem nie stoi na przeszkodzie, by w okrągłą, 220 rocznicę proklamowania Konfederacji Targowickiej w całym naszym nieszczęśliwym kraju, pod najwyższym protektoratem prezydenta Komorowskiego, co to 10 lipca mijającego roku wyraził życzenie, by naród polski „przyzwyczaił się” do tego, że był „sprawcą” zbrodni II wojny światowej, no i oczywiście z udziałem konstytucyjnych członków Rady Ministrów z premierem Tuskiem na czele, urządzić ogólnonarodową rekonstrukcję historyczną, która rozpoczęłaby się 27 kwietnia, niekoniecznie w Petersburgu, chociaż właściwie, dlaczego nie? – i potrwałaby, co najmniej do 14 maja, kiedy to Konfederację tę formalnie ogłoszono. Reżyserią zajęliby się, jak zresztą zwykle, przywódcy wszystkich bezpieczniackich watah, jakie okupują nasz nieszczęśliwy kraj – oczywiście według wskazówe szefów razwiedek, do których się w przeszłości przewerbowali. Prawie w środku tych obchodów przypadałaby rocznica uchwalenia Konstytucji 3 maja, którą można by wykorzystać do przeprowadzenia gruntownego przewartościowania zaściankowej, kompromitującej nas w oczach Europy, patriotycznej, bogoojczyźnianej tradycji, tak żenującej „młodych, wykształconych z wielkich miast”, dzięki którym rośnie w siłę Ruch Palikota, będącego kolejnym żywym dowodem prawdziwości teorii reinkarnacji…

SM

Wojna o pokój i demokrację Będąc przed trzema laty na lotnisku Kennedy’ego w Nowym Jorku, w hali przylotów terminalu, w którym się odprawiałem, zauważyłem wielki na całą ścianę bilboard z zagadkowym napisem: „Nie wolno izolować demokratycznych narodów”. Nie wiedziałem, o co chodzi, ani kogo i do czego to hasło ma zachęcać, więc zapytałem jakiegoś funkcjonariusza, który wyjaśnił mi, że chodzi o to, by Tajwan przyjąć do Organizacji Narodów Zjednoczonych. Zrozumiałem wtedy, że ktoś w USA już kombinuje, co bardziej się opłaca; czy bardziej opłaca się wykupywanie rządowych obligacji amerykańskich od Chińskiej Republiki Ludowej, czy też sprowokowanie „małej zwycięskiej wojny” o Tajwan. Rzecz, bowiem w tym, że zarówno Chiny kontynentalne, jak i Tajwan, czyli Republika Chińska, uważają się za „Chiny”. Zatem - mimo okazywanej sobie raz większej, a raz mniejszej wrogości - i jedni i drudzy stoją na nieubłaganym gruncie integralności chińskiego terytorium. W tej sytuacji przyjęcie Tajwanu do ONZ, jako odrębnego państwa i kolejnego „zjednoczonego narodu” oznaczałoby, że Tajwan nie tylko sam nie uważa się już za „Chiny”, ale - że od „Chin” się oderwał. Taka decyzja zostałaby z pewnością uznana w Pekinie za „oderwanie części terytorium”, a więc - za casus belli. Okazuje się, że za bardzo słusznymi, a nawet mającymi pozór jedynie słusznych haseł - no, bo któż chciałby „izolować” jakieś „narody”, a zwłaszcza - „demokratyczne”? - mogą kryć się intencje zupełnie inne. Bo rzeczywiście - według stanu na 15 czerwca 2011 roku USA były zadłużone wobec Chin, na co najmniej 1,16 bln dolarów. Jest to mniej więcej około 10 procent amerykańskiego długu publicznego, wynoszącego ok. 14 bilionów dolarów - mniej więcej tyle samo, ile wynosi amerykański produkt krajowy brutto. Dla porównania - chiński PKB wynosi zaledwie 10 procent PKB amerykańskiego - ale to USA są zadłużone w Chinach, a nie odwrotnie. Dlaczego? Pewne światło rzuca na to informacja, że w Chinach ponad połowa PKB pochodzi z produkcji przemysłowej, podczas gdy w USA - około 14 procent, a reszta - z usług i innych źródeł. Widać to zresztą gołym okiem; kiedy we wrześniu zwiedzałem słynną Dolinę Krzemową w Kalifornii, towarzyszący nam polski inżynier, do niedawna zresztą pracujący w jednej z tamtejszych firm poinformował nas, że w tej chwili są tam już tylko siedziby zarządów i laboratoria, podczas gdy cała produkcja przeniesiona została do Chin lub do Indii. Ale kiedy w porze lunchu pracownicy wyszli z budynków, okazało się, że przytłaczająca większość z nich, to Hindusi lub Chińczycy, a białych można policzyć dosłownie na palcach jednej ręki. Jak wyjaśnił nam nasz przewodnik, są to młodzi ludzie po studiach, sprowadzeni do Ameryki na pięcioletnie kontrakty, po których teoretycznie powinni wrócić, ale jakoś je sobie przedłużają. Dostają te same stawki, co Amerykanie, a interes, jaki robią firmy na ich zatrudnianiu polega na tym, że projekty, przy których pracują Hindusi czy Chińczycy uważane są za „zagraniczne”, dzięki czemu firmy nie płacą amerykańskich podatków. Nietrudno się domyślić, że rynek amerykański z roku na rok zarzucany jest coraz większą ilością wyprodukowanych w Chinach czy Indiach towarów, które kupowane są na kredyt. Do niedawna można było to jakoś klajstrować kreowaniem pieniądza przez System Rezerwy Federalnej, no, ale użyteczność tej metody podtrzymywania iluzji, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, właśnie się skończyła i tylko tu i ówdzie na światowych peryferiach, na przykład - w naszym nieszczęśliwym kraju - Umiłowani Przywódcy w rodzaju premiera Tuska jeszcze bajerują „młodych, wykształconych, z wielkich miast”, skutecznie wytresowanych w bezmyślności przez michnikowszczynę. Bo metoda klajstrowania przy pomocy kreowania pieniądza jest skuteczna tylko do pewnego momentu - podobnie jak podczas bankietu, gdzie wszyscy jedzą, piją, lulki palą i tak dalej - dopóki gdzieś koło północy nie pojawi się kelner z rachunkiem. Wtedy wesołość ustaje, gwar cichnie i wszyscy biesiadnicy z niepokojem patrzą jeden na drugiego. A właśnie ten moment zbliża się nieubłaganie i w związku z tym narasta świadomość, że tym razem coś trzeba zrobić naprawdę. W podobnej sytuacji, to znaczy w roku 1919, późniejszy wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, widząc, że Niemcy zostały obciążone gigantycznymi odszkodowaniami wojennymi (nawiasem mówiąc, rozliczenie odsetek od odszkodowań za I wojnę światową zakończyło się dopiero 3 października 2010 roku, kiedy Niemcy zapłaciły 70 mln euro Wlk. Brytanii i Francji), których spłata teoretycznie miała zakończyć się dopiero w roku 1955 - wykombinował sobie, że zamiast spłacać te gigantyczne długi, znacznie taniej będzie pozabijać wierzycieli Niemiec. I to był rdzeń, najtwardsze jądro programu NSDAP - bo cała reszta stanowiła odpowiedź na pytanie, JAK to zrobić. W tym celu nie tylko trzeba było zmilitaryzować gospodarkę, nie tylko podporządkować ją państwu - jak to w socjalizmie - nie tylko wprowadzić planowanie gospodarcze - ale również odpowiednio przygotować naród do zadań wyznaczonych mu przez Umiłowanych Przywódców - żeby nikomu nie drgnęła ręka. Z punktu widzenia logiki trudno temu pomysłowi cokolwiek zarzucić, chociaż z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że jest on obciążony ogromnym ryzykiem. W tym przypadku stopień ryzyka okazał się zbyt duży i Niemcy nie tylko zostały zdewastowane i na pewien czas nawet zlikwidowane, ale ponadto ich postępowanie zostało pozbawione nawet pozorów moralnego uzasadnienia. Takie właśnie m.in. są konsekwencje bezwarunkowej kapitulacji - bo komunizm, który swój upadek wynegocjował, nie został odsądzony od czci i wiary, chociaż jeśli chodzi o ilość ofiar, jest zdecydowanym rekordzistą. Zatem, skoro dzisiaj sytuacja dojrzewa do tego, że coś trzeba zrobić naprawdę, wypada zadbać nie tylko o zminimalizowanie ryzyka, ale również, a właściwie przede wszystkim - o odpowiednie spreparowanie pozoru moralnego uzasadnienia. Znakomicie nadaje się do tego - po pierwsze - obrona pokoju, a po drugie - wyzwolenie narodów od tyranii ku demokracji. Jak wiadomo, pokój jest wartością bezcenną i w jego obronie można poświęcić wszystko, to znaczy - nie cofnąć się przed niczym. Podobnie jest z demokracją. Procedury demokratyczne w hierarchii wartości zajmują miejsce tak wysokie, że właściwie najwyższe. Tak właśnie myślał mój przyjaciel z młodości, który tylko, dlatego zrobił prawo jazdy na motocykl, żeby skrupulatnie przestrzegać przepisów ruchu drogowego. Więc skoro już pozór moralnego uzasadnienia został nie tylko ustalony, ale i odpowiednio przedstawiony skołowanemu światu, można przystąpić do kolejnego etapu. Jak zauważył Napoleon, do obrony pokoju i rozprzestrzenienia demokracji potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Toteż Kongres USA właśnie uchwalił budżet wojskowy na poziomie 662 miliardów dolarów. Dla porównania; budżet wojskowy Rosji wynosi 1,769 mld rubli, czyli ok. 58 mld dolarów. Łączne wydatki wojskowe Francji, Niemiec, Wlk. Brytanii, Włoch i Hiszpanii wynoszą ok. 170 mld euro, czyli ok. 220 mld dolarów. Chiny wydadzą na armię 91,5 mld dolarów, a Indie - ok. 40 mld dolarów. Jak widać, wydatki wojskowe wszystkich cesarstw, to znaczy - europejskiego z Niemcami, jako kierownikiem politycznym, rosyjskiego, chińskiego i indyjskiego razem wzięte nie stanowią nawet 2/3 zatwierdzonych właśnie wydatków wojskowych Cesarstwa Amerykańskiego. Zatem - jeśli nie teraz - to, kiedy? Jeśli nie my - to, kto? - pytał retorycznie Michał Gorbaczow. Toteż, kiedy w odpowiedzi na izraelskie dywagacje o zniszczeniu irańskich instalacji atomowych oraz sankcjach, jakie trzeba by nałożyć na ten kraj, władze Iranu oświadczyły, że w przypadku nałożenia sankcji zablokują dla żeglugi cieśninę Ormuz, przez którą przechodzi około 40 procent ropy transportowanej drogą morską, Stany Zjednoczone oświadczyły, że każdy, kto grozi przerwaniem żeglugi po międzynarodowej cieśninie, stawia się poza wspólnota narodów i że żadne zakłócenia nie będą tolerowane. Znaczy - jest wrogiem pokoju i demokracji. Ale to jeszcze nic, bo właśnie bezcenny Izrael oświadczył, że jeśli zachód nie powstrzyma Iranu przed wejściem w posiadanie broni jądrowej, to Izrael zrobi to samodzielnie. To jest bardzo prawdopodobne, bo jak wiadomo, kamieniem węgielnym amerykańskiej doktryny wojennej jest bezwarunkowa obrona Izraela. A ponieważ pokojowe uderzenie Izraela na Iran może ściągnąć na ten bezcenny kraj ryzyko odwetowego uderzenia ze strony Iranu, to USA nie będą miały wyboru; w interesie pokoju światowego będą musiały uderzyć na Iran. Zresztą niechby tylko ośmieliły się nie uderzyć, to temu całemu prezydentowi Obamie AIPAC chyba powyrywałby nogi z korzeniami. Jeśli zaś, zanim amerykańskie uderzenie zmiecie ten nieszczęśliwy kraj z powierzchni ziemi, Iranowi udałoby się jednak zaminować cieśninę Ormuz, to do czasu jej rozminowania, Europa, a zwłaszcza Włochy, Grecja i Hiszpania, które kupują od Iranu 450 tys. baryłek ropy dziennie, podobnie jak inne kraje - musiałyby trochę pokombinować z innymi źródłami zaopatrzenia. Zatem już pod koniec mijającego roku widzimy, że nadchodzą ciekawe czasy. A to przecież dopiero początek, bo - jak powiedział jednemu z naszych Umiłowanych Przywódców Song Hongbing, chiński finansista i autor książek nawet przełożonych już na język polski - tak czy owak wojna musi wybuchnąć w ciągu najbliższych dziesięciu lat, bo inaczej nie da się rozwikłać gordyjskiego węzła zadłużenia. To jasne - któż inny potrafi sprawniej, lepiej i bezpieczniej od strażaka spalić kartoteki?

PS. Pomyliłem się; PKB Chin na koniec roku 2010 wyniósł 5,88 bln dolarów, zatem wynosi nie około 10, tylko ponad 40 procent PKB Stanów Zjednoczonych. Poza tym - wszystko się zgadza. SM

Węgry i Chiny Chińczycy i Węgrzy mają, co najmniej jedną wspólną cechę: najpierw podają nazwisko, pptem imię. Podobno Madziarzy to jakieś plemię mongolskie, osiadłe między Słowianami... Ech – przejdźmy do teraźniejszości.

Na pytanie: co sądzić o reformach węgierskich? - odpowiadam: z jednej strony należy się cieszyć! Bo zrywają z euro-socjalizmem. Jednakże Partię Socjalistyczną chcą uznać za organizację przestępczą nie, dlatego, że propaguje socjalizm – lecz dlatego, że jest to dziedziczka partii komunjistycznej...Trzeba, więc – z drugiej strony - pamietać, że zamiast euro-socjalizmu Węgrzy wprowadzają narodowy socjalizm. Efekt prosty: już zwrócili się o pomoc do... Międzynarodowego Funduszu Walutowego!!

Na pytanie: co sądzić o reformach chińskich – odpowiadam: poszły daleko dalej. I wyniki są daleko lepsze. Natomiast również nie należy przesadzać z pochwalami – bo od wolno-rynkowego ideału jeszcze daleko... I wcale nie wiadomo, czy pójdą w tę stronę. Rosjan za drugiej kadencji p.Włodzimierza W. Putina zawróciła... Z drugiej strony nie należy oskarżać Chińczyków fałszywie. Np. na FORUM {AdamBox} napisał:

„Dość często chińska gospodarka jest prezentowana, jako liberalna. Zupełnie się z tym nie zgadzam. Pracowałem swojego czasu w firmie chińskiej i w tamtym czasie podatek dochodowy w Chinach był progresywny i wynosił od 10 do 90%, do tego istniał system ubezpieczeń społecznych bliźniaczo podobny do polskiego ZUS. Istniał też VAT chyba 17% i cała gama innych podatków. Oczywiście są też cła. Co więcej w Chinach nie istnieje prywatna własność ziemi. Wszystkie fabryki w Chinach budowane są na „wieczyście użytkowanych” gruntach. Brak własności całkowicie uzależnia fabrykantów od lokalnej władzy. Władza komunistyczna może w miejscu fabryki wytyczyć autostradę i będzie to oznaczać to koniec fabryki. W mojej ocenie chiński cud gospodarczy bazuje tylko i wyłącznie na taniej sile roboczej i skończy się, gdy tylko przestanie ona być tania w porównaniu do innych krajów. Co o tym myślicie?”

Otóż {AdamBox} był w Chinach pewno bardzo dawno. Jak podaje Wikipedia, podatek dochodowy w Chinach wynosi od 3% do 45% (i tak zdecydowanie za dużo, oczywiście!). Co do własności ziemi: sam widzialem zdjęcia chałupy, której właściciel nie zgodził się na wywłaszczenie: w efekcie został sam nad biegnącymi obok wykopami... W każdym razie: nie wysłano na niego buldożerów... Nie wiem, jak jest w Chinach z odszkodowaniami za wywłaszczenia – będę wdzięczny za informacje - ale jest oczywiste, że jeśli buduje się wielką tamę czy autostradę, to trzeba to zrobić szybko i sprawnie. Sądzę jednak, że odszkodowanie są płacone – bo w przeciwnym razie nie byłoby inwestycyj... A rezultaty są widoczne. Liczby mówią same za siebie. JKM

10 sposobów na manipulację społeczeństwem Oto, oparta o prace amerykańskiego lingwisty Noama Chomskiego, lista „10 strategii manipulacji” przez establishment. Warto poznać te sposoby manipulacji, aby umieć je właściwie „odczytać”, bo obecnie są nagminnie wykorzystywane w Polsce.

1 – ODWRÓĆ UWAGĘ Kluczowym elementem kontroli społeczeństwa jest strategia polegająca na odwróceniu uwagi publicznej od istotnych spraw i zmian dokonywanych przez polityczne i ekonomiczne elity, poprzez technikę ciągłego rozpraszania uwagi i nagromadzenia nieistotnych informacji. Strategia odwrócenia uwagi jest również niezbędna, aby zapobiec zainteresowaniu społeczeństwa podstawową wiedzą z zakresu nauki, ekonomii, psychologii, neurobiologii i cybernetyki. „Opinia publiczna odwrócona od realnych problemów społecznych, zniewolona przez nieważne sprawy. Spraw, by społeczeństwo było zajęte, zajęte, zajęte, bez czasu na myślenie, wciąż na roli ze zwierzętami (cyt. tłum. za „Silent Weapons for Quiet Wars”).

2 – STWÓRZ PROBLEMY, PO, CZYM ZAPROPONUJ ROZWIĄZANIE Ta metoda jest również nazywana „problem – reakcja – rozwiązanie”. Tworzy problem, „sytuację”, mającą na celu wywołanie reakcji u odbiorców, którzy będą się domagali podjęcia pewnych kroków zapobiegawczych. Na przykład: pozwól na rozprzestrzenienie się przemocy, lub zaaranżuj krwawe ataki tak, aby społeczeństwo przyjęło zaostrzenie norm prawnych i przepisów za cenę własnej wolności. Lub: wykreuj kryzys ekonomiczny, aby usprawiedliwić radykalne cięcia praw społeczeństwa i demontaż świadczeń społecznych.

3 – STOPNIUJ ZMIANY Akceptacja aż do nieakceptowalnego poziomu. Przesuwaj granicę stopniowo, krok po kroku, przez kolejne lata. W ten sposób przeforsowano radykalnie nowe warunki społeczno-ekonomiczne (neoliberalizm) w latach 1980. i 1990.: minimum świadczeń, prywatyzacja, niepewność jutra, elastyczność, masowe bezrobocie, poziom płac, brak gwarancji godnego zarobku – zmiany, które wprowadzone naraz wywołałyby rewolucję.

4 – ODWLEKAJ ZMIANY Kolejny sposób na wywołanie akceptacji niemile widzianej zmiany to przedstawienie jej jako „bolesnej konieczności” i otrzymanie przyzwolenia społeczeństwa na wprowadzenie jej w życie w przyszłości. Łatwiej zaakceptować przyszłe poświęcenie, niż poddać się mu z miejsca. Do tego społeczeństwo, masy, mają zawsze naiwną tendencję do zakładania, że „wszystko będzie dobrze” i że być może uda się uniknąć poświęcenia. Taka strategia daje społeczeństwu więcej czasu na oswojenie się ze świadomością zmiany, a także na akceptację tej zmiany w atmosferze rezygnacji, kiedy przyjdzie czas.

5 – MÓW DO SPOŁECZEŃSTWA JAK DO MAŁEGO DZIECKA Większość treści skierowanych do opinii publicznej wykorzystuje sposób wysławiania się, argumentowania czy wręcz tonu protekcjonalnego, jakiego używa się przemawiając do dzieci lub umysłowo chorych. Im bardziej usiłuje się zamglić obraz swojemu rozmówcy, tym chętniej sięga się po taki ton. Dlaczego? „Jeśli będziesz mówić do osoby tak, jakby miała ona 12 lat, to wtedy, z powodu sugestii, osoba ta prawdopodobnie odpowie lub zareaguje bezkrytycznie, tak jakby rzeczywiście miała 12 lub mniej lat” (zob. Silent Weapons for Quiet War).

6 – SKUP SIĘ NA EMOCJACH, NIE NA REFLEKSJI Wykorzystywanie aspektu emocjonalnego to klasyczna technika mająca na celu obejście racjonalnej analizy i zdrowego rozsądku jednostki. Co więcej, użycie mowy nacechowanej emocjonalnie otwiera drzwi do podświadomego zaszczepienia danych idei, pragnień, lęków i niepokojów, impulsów i wywołania określonych zachowań.

7 – UTRZYMAJ SPOŁECZEŃSTWO W IGNORANCJI I PRZECIĘTNOŚCI Spraw, aby społeczeństwo było niezdolne do zrozumienia technik oraz metod kontroli i zniewolenia. „Edukacja oferowana niższym klasom musi być na tyle uboga i przeciętna na ile to możliwe, aby przepaść ignorancji pomiędzy niższymi a wyższymi klasami była dla niższych klas niezrozumiała (zob. Silent Weapons for Quiet War).

8 – UTWIERDŹ SPOŁECZEŃSTWO W PRZEKONANIU, ŻE DOBRZE JEST BYĆ PRZECIĘTNYM Spraw, aby społeczeństwo uwierzyło, że to „cool” być głupim, wulgarnym i niewykształconym.

9 – ZAMIEŃ BUNT NA POCZUCIE WINY Pozwól, aby jednostki uwierzyły, że są jedynymi winnymi swoich niepowodzeń, a to przez niedostatek inteligencji, zdolności, starań. Tak, więc, zamiast buntować się przeciwko systemowi ekonomicznemu, jednostka będzie żyła w poczuciu dewaluacji własnej wartości, winy, co prowadzi do depresji, a ta do zahamowania działań. A bez działań nie ma rewolucji!

10 – POZNAJ LUDZI LEPIEJ NIŻ ONI SAMYCH SIEBIE Przez ostatnich 50 lat szybki postęp w nauce wygenerował rosnącą przepaść pomiędzy wiedzą dostępną szerokim masom a tą zarezerwowaną dla wąskich elit. Dzięki biologii, neurobiologii i psychologii stosowanej „system” osiągnął zaawansowaną wiedzę na temat istnień ludzkich, zarówno fizyczną jak i psychologiczną. Obecnie system zna lepiej jednostkę niż ona sama siebie. Oznacza to, że w większości przypadków ma on większą kontrolę nad jednostkami, niż jednostki nad sobą.Noam Chomsky

Idzie Wiosna Ludów! Tak naprawdę największą różnicę między zwierzętami, a ludźmi, stanowi to, że ludzie odróżniają dzień powszedni od świątecznego. W dzień powszedni zasuwamy jak mróweczki – a w święto cieszymy się. Postępowi uczeni bardzo się cieszą: właśnie odkryli, że geny człowieka są prawie takie same, jak geny szympansa – a więc człowiek prawie niczym nie różni się od zwierzęcia. To „prawie” stanowi wielką różnicę. Inni, bardziej zacofani, uczeni potrafią po genach odróżnić nawet ojca od syna. Więc człowieka od szympansa też jakoś odróżnią. Tak naprawdę największą różnicę między zwierzętami, a ludźmi, stanowi to, że ludzie odróżniają dzień powszedni od świątecznego. W dzień powszedni zasuwamy jak mróweczki – a w święto cieszymy się. W jedne święta chodzimy do kościołów, cerkwi, zborów, synagog i meczetów – a w inne się bawimy. Człowiek kulturalny w dzień św.Sylwestra idzie się bawić. A jeśli nie idzie – to czci ten dzień, jako ostatni dzień Starego Roku. To był – wedle wszelkich znaków na Niebie i Ziemi – ostatni rok, kiedy szaleliśmy na koszt przyszłych pokoleń. Te przyszłe pokolenia, na koszt, których szaleli narodowi socjaliści, komuniści, socjaldemokraci i inna swołocz – właśnie przyszły. I w 2012 roku Czerwoni będą musieli zdać sprawę: „Towarzysze: gdzie zmarnowaliście te GIGANTYCZNE pieniądze?” ONI zresztą też się bawili. Słuchając przemówienia JE Bronisława Komorowskiego (o przezwyciężaniu "przejściowych trudności"...) patrząc na harce kliki „Kaczyński-Tusk i przybudówki” - powtarzamy sobie słynną frazę włożona przez śp.Henryka Sienkiewicza w usta śp.Bohdana Chmielnickiego: „Trupy to jutrzejsze dziś ucztują!” A my bawmy się. Na razie - karnawał. A na wiosnę nadchodzi prawdziwe Nowe!JKM

Trzy sprostowania - biali kontra czerwoni Na mój poprzedni wpis Rafał Ziemkiewicz odpowiedział w swoim subotniku. Ponieważ jednak ta odpowiedź jest trochę obok moich tez (być może Rafał czytał nieuważnie mój tekst), więc poniżej w trzech krótkich punktach wyjaśnienie i sprostowanie, aby żadnych niejasności nie było.

I. Moja krytyka nie jest skierowana przeciwko wszystkim, którzy tworzą inicjatywy w czymś, co trochę na wyrost zostało nazwane „drugim obiegiem” (zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że używanie tego określenia w sytuacji braku cenzury i obecności tych wydawnictw w salonach prasowych na normalnych zasadach jest przesadzone, dlatego ujmuję je w cudzysłów). Jest skierowana jedynie przeciwko tym, którzy podzielają określony sposób myślenia o państwie, własnej pracy, innych obywatelach. Ten sposób myślenia charakteryzują: oderwanie od bieżących potrzeb politycznych i przesunięcie akcentów w stronę metafizyki, mesjanizmu, politycznej eschatologii (kiedyś nadejdzie nasz czas, ale nie wiadomo, kiedy); dążenie do budowy „własnego państwa” w opozycji do istniejącego; przeniesienie negatywnych emocji z osób, sprawujących państwowe stanowiska na państwo, jako takie; stwierdzenie, że nie warto i nie trzeba zabiegać o przychylność współobywateli, niepodzielających tej wizji; utrata zdolności do krytycznej autorefleksji; zero-jedynkowe widzenie rzeczywistości w kategoriach „swoi kontra zdrajcy”. Podkreślam raz jeszcze: ten sposób myślenia jest charakterystyczny jedynie dla części osób, realizujących „drugi obieg”. Jest w nim wiele inicjatyw, których przedstawiciele myślą odmiennie. Ich moja krytyka nie dotyczy.

II. RAZ nie odniósł się kolejny raz do sprawy moim zdaniem bardzo ważnej: otwierania się na osoby, które ja nazywam „naturalnymi konserwatystami”, czyli takie, na które dyskurs radykalny działa odstraszająco, ale które potencjalnie są wyborcami konserwatywnej prawicy. Mowa także o osobach przez swój brak doświadczenia lub słabości zmanipulowanych oficjalnym obiegiem informacji. Dla nich obieg alternatywny mógłby być odtrutką, ale na pewno nie w wydaniu „czerwonych”. Ci się od nich a priori odwracają.

III. RAZ pisze, że lista sukcesów konserwatystów i realistów w polskiej historii jest krótka. Odwracając ten argument, zapytałbym, jaka jest lista sukcesów radykałów? Które polskie powstania – poza śląskimi i wielkopolskim, opartymi na dobrej kalkulacji – przyniosły jakiś sukces? Przy czym daleki jestem od bezkrytycznej apologii postaci takich jak Wielopolski, którego być może główną winą była zła ocena nastrojów społeczeństwa i niezdolność do komunikowania się z nim. RAZ twierdzi także, że dziś zawzięcie krytykuję Radosława Sikorskiego, który prezentuje właśnie realistyczny paradygmat myślenia. Gdyby Rafał sięgnął do moich tekstów z kilku ostatnich lat, znalazły niejeden, z, w którym opisuję, dlaczego sposób działania i argumentowania Sikorskiego nie jest realizmem, ale jego karykaturą. Mam nadzieję, że teraz sytuacja jest całkiem jasna. Warzecha

Kazik o tym jak żył w ciągłym strachu pod „demokraturą„ - jego zdaniem czasy PiS były okresem "demokratytury". - Czymś zdecydowanie mniejszym od dyktatury, ale tez nieprzyjemnym. Nagle złapałem się na tym, że czułem się nieswojo nawet wtedy, gdy zatrzymywała mnie drogówka do kontroli Kazik jest oswojonym, koncesjonowanym przez brunatne media artystą „niezależnym„. Niezależny napisałem w cudzysłowie, bo prawdziwi niezależni artyści istnieją w internecie, ale raczej z powodu właśnie swojej niezależności są zamilczani „na śmierć „ przez brunatne media. Cechą poppolityki jest lansowanie na autorytety niezbyt rozgarniętych intelektualnie grajków, aktorów, aktorki i tym podobne. Lansuje się ich poprawne politycznie, ulizane w stosunku do władzy poglądy, nawet wtedy, kiedy sami przyznają się do ignorancji. Oto fragment wywiadu Kazika „Znany muzyk Kazik Staszewski w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" wraca do czasu rządów PiS. - Czułem się nieswojo nawet wtedy, gdy zatrzymywała mnie drogówka do kontroli - mówi „.....”Staszewski deklaruje, że nie chce być wciągany w polityczne waśnie. - Męczy mnie to nieustanne wciąganie w sferę, w której jestem ignorantem. (...) Spór przybrał już formę dla mnie nie do przyjęcia - deklaruje. „....”W wyborach w wolnej Polsce głosowałem cztery razy. Albo w wyborach prezydenckich na Korwin-Mikkego, albo do parlamentu na UPR. No i cztery lata temu na PO, ewidentnie przeciwko PiS - ujawnia. Jego zdaniem czasy PiS były okresem "demokratytury". - Czymś zdecydowanie mniejszym od dyktatury, ale tez nieprzyjemnym. Nagle złapałem się na tym, że czułem się nieswojo nawet wtedy, gdy zatrzymywała mnie drogówka do kontroli - dodaje.”.....(źródło)

Oczywiście ignorantami jak sam siebie nazywa w kwestiach polityki łatwo manipulować. Czego najlepszym dowodem jego przeświadczenie, że drogówka stała się zbrojnym ramieniem PiS u w czasach, kiedy rządziło dybiącym na niego.

Zacytuje tutaj dane podane prze Ziemkiewicza „Gazeta obsesyjnie prorządowa opublikowała materiał, z którego wynika, że w Polsce na tysiąc obywateli zakłada się 27,5 podsłuchu, w Wielkiej Brytanii, która ma autentyczny problem z terroryzmem to jest 8 na tysiąc,a w Niemczech 0,2 na tysiąc. Coś to, na litość Boską, mówi o tym systemie. Panowanie Tuska tak demoluje państwo prawa w Polsce, że każdy następny, kto przyjdzie, nic nie będzie już musiał psuć. Będzie miał władzę dyktatorską, bo wszystkie hamulce zostały rozbite przy kretyńskim entuzjazmie pożytecznych idiotów z elit intelektualnych i medialnych. „...(więcej)

Kazika jakoś to nie zaniepokoiło. I nie ma go, o co obwiniać. Jest jak wynika z jego wypowiedzi osobą nieinteresującą się polityką i fundamentalnymi dla niej kwestiami. Tylko, dlaczego Gazeta Wyborcza wypytuje go jak widzimy na siłę o jego zdanie w kwestii rozumienia dyktatury, demokracji, czy demokratury. Nie widziałem, aby Niesiołowskiego, czy innego celebryte politycznego brunatnych mediów wypytywano o kwestie wokalne. Przy okazji przypomnę o jeszcze jednej rzeczy. O pogłębiającej się putynizacji państwa, o czym pisała Staniszkis „Mieliśmy do czynienia z biernością większości Platformy i z działaniami premiera, które określam mianem putinizacji.Mam na myśli arbitralność decyzji, stosunek do procedur prawnych i demokracji „....(więcej)

I tutaj na celowniku miękkiego totalitaryzmu znaleźli się lekarze i aptekarze. „- Lekarze powinni się liczyć z konsekwencjami- oświadczył Donald Tusk, odnosząc się do "pieczątkowego" protestu lekarzy z OZZL i PZ. Od 2 stycznia lekarze będą na receptach stawiać pieczątki "Refundacja do decyzji NFZ". Sprawa ma związek z nową ustawą refundacyjną, która weszła w życie 1 stycznia. - To nie chodzi o lekarzy, chodzi o każdego obywatela w Polsce. Żeby egzekwować prawo i posłuszeństwo zasadom wtedy, kiedy chodzi o publiczne pieniądze i interes zwykłych ludzi - powiedział szef rządu. Pytany o konsekwencje, jakie czekają lekarzy Tusk oświadczył, że "wiadomo, jakie są konsekwencje, gdy ktoś nie przestrzega prawa". Naciskany dodał, że odpowie, jak będzie przygotowany do takiej rozmowy. Tusk był pytany o "pieczątkowy" protest lekarzy w przerwie meczu piłkarskiego. Premier grał z kolegami z opozycji.”.....

(źródło)

Premier państwa próbuje w sposób bezprawny zastraszyć obywateli, w tym przypadku lekarzy. Kwestia zasadnicza tego konfliktu jest próba podania szykanom biurokracji i aparatu III RP lekarzy i aptekarzy. Następna grupa społeczna jest poddana arbitralnym decyzją urzędników, którzy staną się panami nad lekarzami. Będą mogli dowolnego lekarza lekarza ukarać za brak przecinka, czy wyimaginowany błąd. Według The Economist III RP jest bardziej zamordystyczna w stosunku do przedsiębiorczości niż...Białoruś. „Tusk Musi wziąć w garść finanse publiczne.. Ogromny deficyt publiczny (7.9 procent w tamtym roku)...”...”Polska ma 0.7 procent produktu krajowego brutto nakładów na rozwój, połowę tego, co w Czechach (Unia zakłada docelowo 3 procent)... Bezrobocie jest szokująco wysokie i wynosi 1.5 miliona osób....Polska w rankingu Banku Światowego ciągle jest na przynoszącym hańbę 121 miejscu w rankingu przychylności podatkowej, za Rosją….W innym rankingu sprzyjaniu przedsiębiorczości Polska jest na 70 miejscu, gorzej jest z tym Polsce niż w autokratycznej sąsiedniej Białorusi„...(więcej)

Lekarze dobrze zdają sobie sprawę ,że zamordystyczna biurokracja III RP będzie ich tępić na skalę co najmniej taką jak polskich przedsiębiorców. Wracając do Kazika warto jednak przyswoic termin „demokratura„, jako opis polski tuskistycznej, jako opis okresu przejściowego od demokracji fasadowej do autorytaryzmu, czy totalitaryzmu

Marek Mojsiewicz

Klęski Józefa Piłsudskiego Józef Piłsudski przedstawiany jest, jako postać zupełnie pomnikowa. Dzisiaj stawia się jego postać w rzędzie najwybitniejszych Polaków. Zwłaszcza teraz, gdy obchodzone jest święto Niepodległości, wspomina się wybitne dokonania marszałka. Zupełnie inny obraz Józefa Piłsudskiego wyłania się z książki „Z historii Polski 1900 – 1939. Klęska demokracji”, autorstwa Tadeusza A. Siedlika.

Paderewski potępia Piłsudskiego W swoim testamencie (spisanym na 13 stronach) z datą 7.12.1930 r., Paderewski podał szczegóły dotyczące rozdzielenia swego wielkiego majątku pomiędzy charytatywne polskie instytucje i organizacje. Końcowy paragraf stanowił opinię tego wielkiego patrioty na temat rządów w kraju. Oto fragment tego testamentu: „Wszystkich, którym niechcący i niesłusznie sprawiłem przykrość lub też ich obraziłem mimowolnie – pokornie przepraszam. Przyjaciołom serdecznie wdzięczny, do wrogów nie mam żalu. Krzywdy doznane, a doznałem ich wiele. Po chrześcijańsku przebaczam. Nie mogę tylko przebaczyć tylko tym pysznym i nikczemnym, co myśląc jedynie o korzyściach osobistych i o wywyższeniu własnym, prowadzili i prowadzą Ojczyznę do zguby, a naród do upodlenia. Sam Bóg im tego nie wybaczy.” Przytaczając powyższy ustęp, Adam Grzymała – Siedlecki podaje następujący komentarz: Dla tych, co go znali, nie ma wątpliwości, że w finale mowa tu o Piłsudskim.

Magdeburska twierdza „Przez 3 lata wojny Piłsudski wszelkimi sposobami starał się – zresztą bezskutecznie – stworzyć polskie oddziały walczące po stronie państw centralnych i kiedy wszystkie te wysiłki przy pełnym poparciu zewnętrznym nie dały praktycznie żadnego rezultatu, Niemcy awansowały Piłsudskiego, który nie miał żadnego wykształcenia wojskowego, do rangi generała i zdecydowały się go internować aż do momentu, gdyby go w przyszłości potrzebowali. Pisze o tych przeżyciach Piłsudski:

„Awansowany do rangi generała traktowany byłem, muszę przyznać, stosownie do mojej rangi. Miałem do swojej dyspozycji 3 pokoje na pierwszym piętrze: sypialnie, pokój przyjęć i jadalnię. Wszystkie trzy były stale otwarte i wychodziły na mały ogród z drzewami owocowymi. Miałem stale przydzielonych do moich usług ordynansów, których zadaniem było, między innymi, przygotowywanie posiłków dla mnie i sprzątanie pokoi. Żyłem tam bardzo wygodnie.” Odmiennie o tych warunkach pisała od pierwszego dnia internowania Piłsudskiego marksistowska i lewicowa prasa w Polsce, stale nazywając to miejsce zamieszkania Piłsudskiego lochami twierdzy magdeburskiej. Niektóre sugerowały nawet „martyrologię” polskiego generała, cierpiącego w tych lochach magdeburskiej twierdzy”. Niemiecki generał Kessler, ten sam, który kilka lat wcześniej wysłał do Rosji zaplombowanym pociągiem Lenina, Trockiego i Radka, odwiózł do Warszawy Józefa Piłsudskiego. „Wedle dobrze wykonanego planu Kessler zainstalował Piłsudskiego w Warszawie 10.11.1918 r.”.

Piłsudski rozpoczyna wojnę z Rosją „25 kwietnia 1920 r., nie posiadając żadnych informacji od wywiadu wojskowego, bez łączności, bez jakiegokolwiek planu strategicznego, bez ściśle określonych celów, bez możliwości efektywnej kontroli Polskich Sił Zbrojnych, nawet bez poinformowania swego własnego Sztabu Głównego – obejmując dowództwo na całym froncie (przeszło tysiąc kilometrów), Piłsudski wydał rozkaz inwazji na Rosję”.„3 maja 1920 r. Piłsudski wydał rozkaz zdobycia Kijowa i 3 armia polska, do tego czasu pod bezpośrednią komendą marszałka, przeszła pod rozkazy Rydza – Śmigłego. Nowy dowódca 3 armii miał zdobyć Kijów, ale jego armia zmyliła kierunek marszu. Zanim Rydz – Śmigly zbliżył się do Kijowa, gen. Rybak „zdobył” miasto, wsiadając na przedmieściach miasta do tramwaju, którym dojechał do centrum Kijowa; konduktor wyjaśnił całą trasę polskiemu gościowi”.

„4 czerwca 1920 r. Tuchaczewski łamie front polski pod bramą smoleńską. Cofanie się wojsk polskich na północ zmienia się w bezwładny odwrót”.

„2 sierpnia 1920 r. Piłsudski wrócił do Warszawy i tego dnia, fizycznie i moralnie załamany, mimo obecności w Warszawie, całkowicie wyłączył się z udziału w podejmowaniu jakichkolwiek decyzji”.

Bitwa warszawska – Cud nad Wisłą „Piłsudski zrezygnował ze swego stanowiska Naczelnego Wodza 10.08.1920 r., ale faktycznie od 02.08 – bez wątpienia planując swą rezygnację – nie brał żadnego udziału w przygotowaniach obronnych kraju i w bitwie o Warszawę. Od 2 sierpnia nie wydał ani jednego rozkazu, ani jednej instrukcji. W tym czasie wydawał je gen. T. Rozwadowski, do 10.08. 1920 r. De facto, a od 10.08. de jure Wódz Naczelny Polskich Sił Zbrojnych. To Rozwadowski własnoręcznie napisał sławny rozkaz Bitwy Warszawskiej i tylko ten jeden rozkaz, (którego otrzymanie potwierdził podpisem Piłsudski, co można zbadać w instytucie Piłsudskiego w Nowym Jorku) jest niezbitym dowodem jego pozycji i znaczenia w tej bitwie. Nie ma żadnej innej wersji planu Piłsudskiego i nigdy taki plan nie istniał. Chyba tylko w krainie baśni, stworzonej przez marszałka i pewnych „historyków”. Między wieloma papierami, dokumentami, raportami dotyczącymi Bitwy Warszawskiej, zebranymi przez sanacyjnych wielbicieli Piłsudskiego, nie ma jednak ani jednego, który by dokumentował aktywny udział Piłsudskiego w Bitwie Warszawskiej. Dnia 15.08. 1920 r. kiedy Polacy odnieśli to świetne zwycięstwo pod Warszawą, Piłsudski był przeszło 400 km od stolicy Polski, w o wiele więcej niż 24 godz. jazdy (przy użyciu najszybszych wtedy środków transportowych) odległym miejscu. Nie wziął też żadnego udziału ani w przygotowaniu, ani we właściwej Bitwie Warszawskiej, która zakończyła się 15.08.1920 r. świetnym zwycięstwem oręża polskiego”.

Pierwsza próba zamachu „Rezultaty wyborów 1922 r. ostatecznie przekonały Piłsudskiego i socjalistów, że nie mogą liczyć na uzyskanie politycznej władzy w Polsce za pośrednictwem urny wyborczej. Piłsudski zamierzał w grudniu 1922 r. dokonać zamachu stanu połączonego z rzezią narodowców, a do tego potrzebne mu było, jako pretekst zamordowanie Narutowicza, koniecznie przez „endeka”. Znaleziono takiego „endeka” w osobie niezrównoważonego psychicznie malarza, Eligiusza Niewiadomskiego, byłego urzędnika Oddziału II”.

Druga próba zamachu „Druga próba zdobycia przez Piłsudskiego władzy siłą miała miejsce w 1923 roku. Tym razem była ona zsynchronizowana z wypadkami w Niemczech, zainicjowanymi przez rząd SDP, popieranej przez stalinowską Rosję radziecką. Na początku roku Niemcy odmówiły Francji wypłaty należnej raty reparacji wojennych, które Traktat Wersalski nałożył na nie za zniszczenie okupowanych przez Niemcy prowincji francuskich. W odpowiedzi na zarządzenie prezydenta Francji o okupowaniu Ruhry (akcję tę sankcjonował Traktat) rząd berliński celowo zorganizował zniszczenie swej waluty, w rezultacie, czego marka niemiecka spadła w sierpniu bardzo gwałtownie i miesiąc później osiągnęła równowartość 25 mld marek za dolara i stała się bezwartościowa. W Polsce marka polska, ściśle związana z walutą niemiecką (pozostałość po okupacji w czasie wojny przez Niemcy) stała się pod koniec 1923 r. także bezwartościowa. Ogólny zamęt finansowy, jaki nastąpił po upadku waluty, skłonił Piłsudskiego i jego obóz do próby obalenia demokracji parlamentarnej”. Zamach stanu udał się jak wiadomo w maju 1926 roku. Później nastąpiły, jak stwierdzają nawet przychylni Piłsudskiemu mniej chlubne karty działalności marszałka. Niestety okresy, które uznawane są za największe dni Józefa Piłsudskiego, czyli powrót z Magdeburga i wojna polsko – bolszewicka nie znalazły właściwego odbioru w powszechnej świadomości Polaków.

Wszystkie cytaty za Tadeusz A. Siedlik „Z historii Polski 1900 – 1939. Klęska demokracji”. Opr. SP

http://www.polskapartianarodowa.org

Mariana Reutta fascynacja Rosją – rozmowa z Arkadiuszem Mellerem Marian Reutt, podobnie jak na przykład Przemysław Warmiński, jeden z liderów „konkurencyjnego” wobec „Falangi” ONR „ABC”, prezentował typ człowieka wszechstronnego, z jednej strony intelektualista, wybitny tłumacz, ale przecież także i interpretator rosyjskiej filozofii, z drugiej zaś sportsmen, uprawiający, co by nie powiedzieć „mało intelektualną” dyscyplinę, jaką jest boks. Można to zresztą powiedzieć o wielu ludziach ówczesnego pokolenia, aktywni na polu polityki, nauki, sportu, przy tym wszystkim zaangażowani na polu katolickim.

Co, Pańskim zdaniem, leżało u podłoża fenomenu ówczesnej młodej narodowej i katolickiej inteligencji polskiej, której Marian Reutt był jednym z wybitnych reprezentantów? - Dodajmy, że Przemysław Warmiński, którego Pan przywołał oprócz działalności politycznej był aktywnym sportowcem. Był mistrzem Polski w tenisie ziemnym i nawet wziął udział w Pucharze Davisa. Był także hokeistą – ze swoją poznańską drużyną zdobył tytuł mistrza Polski. Faktycznie Marian Reutt był bokserem. Uprawiał tą dyscyplinę sportu z powodzeniem – był czterokrotnym mistrzem Warszawy w wadze półśredniej. Z ONR „ABC” lub z Ruchem Narodowo-Radykalnym „Falanga” były także związane takie osobowości jak: pianista, kompozytor i działacz kulturalny – Onufry Bronisław Kopczyński; Jerzy Korycki wywodzący się z tatarskiej rodziny o szlacheckich korzeniach, który w czasach PRL zasłynął, jako twórca powieści kryminalnych (publikował wówczas pod nazwiskiem Jerzy Edigey); Juliusz Sas-Wisłocki – przed wojną prezes Związku Akademickiego Stowarzyszeń Katolickich oraz prezes Sodalicji Mariańskiej (jego postaci poświęciłem artykuł w mającym się ukazać niebawem nowym numerze „Historii i Polityki”). W dość „luźny” sposób z ONR „ABC” związany był Stanisław Piasecki, redaktor naczelny „Prosto z Mostu” – uchodzący za najlepszy tygodnik literacki ukazujący się w II połowie lat 30. Co do powodów owego fenomenu, o którym Pan wspomniał, to należy mieć świadomość tego, że przyczyny istotnych zjawisk społecznych nie da się przypisać jednemu wydarzeniu. Wydaje mi się, że powody tego stanu rzeczy były następujące:

- w latach 30 studia bądź dorosłe życie zaczynało pokolenie, na które intelektualnie oddziaływał dorobek Narodowej Demokracji, czyli możemy mówić o tym, że sukces odniósł model wychowania i pracy organicznej głoszony przez endecję u początków XX wieku,

- od roku 1926 roku sceną polityczną zawładnęła sanacja – młodzież, która ze swojej natury jest przekorna w endecji, która pozostawała krytyczna wobec piłsudczyków znajdowała naturalną przystań dla swoich nonkonformistycznych postaw,

- jak to pokazują badania chociażby Andrzeja Pilcha czy Patryka Tomaszewskiego wśród studentów dominowała młodzież o narodowym profilu ideowym i to oni jeszcze w czasie studiów lub po ich zakończeniu najliczniej angażowali się w życie społeczno-polityczne.

To, co charakterystyczne dla lat 30 to zwrot młodzieży w kierunku katolicyzmu, który nakłada na wiernych obowiązek uczestnictwa w życiu publicznym. Należy pamiętać, że w latach 20 młodzież narodowa była w najlepszym wypadku indyferenta religijnie. Natomiast w latach 30 następuje tu wyraźna zmiana jakościowa, czego punktem kulminacyjnym były Akademickie Śluby Jasnogórskie z 1936 roku.

Na ile, Pańskim zdaniem, wpływ na poglądy społeczne i gospodarcze Reutta miały tłumaczone przez niego prace Bierdiajewa? Czy uzasadnione jest mówienie o próbie przeniesienia części poglądów rosyjskiego historiozofa na grunt polski? - Jak najbardziej uzasadnione jest twierdzenie, że w przypadku Mariana Reutta mamy do czynienia z próbą recepcji poglądów rosyjskiego filozofa na grunt polski. Szczególnie widoczne jest to w ocenie przez Mariana Reutta źródeł ideologii komunistycznej i traktowania komunizmu, jako rodzaj „schizmy bytu” by posłużyć się określeniem Józefa de Maistre’a. Próba przeniesienia na rodzimy grunt dorobku Mikołaja Bierdiajewa jest widoczna w fascynacji tytułowym „Nowym Średniowieczem”, które co należy dodać, nie było traktowane, jako reakcyjny powrót do czasów feudalizmu, lecz jako inspirowanie się w „duchem” tej epoki, czyli przewagą metafizyki nad transcendencją, hierarchią społeczną. Należy sobie uświadomić fakt, że toczona w połowie lat trzydziestych na łamach narodowej prasy dyskusja nt. „Nowego Średniowiecza” mogła być możliwa dzięki Marianowi Reuttowi, który dokonał pierwszego tłumaczenia, tego dzieła, na język polski. Warto dodać, że przełożył także inną, już mniej znaną pracę, Bierdiajewa pt. „Problem komunizmu”. Wobec tego wkład bohatera mojej książki w popularyzowanie dorobku rosyjskiego historiozofa jest niezaprzeczalny. Marian Reutt przybliżył polskiemu Czytelnikom myśl Bierdiajewa i nikt tak silnie, jak on nie odwoływał się w swojej publicystyce do dorobku rosyjskiego filozofa. Aczkolwiek należy podkreślić, że wyraźna fascynacja Bierdiajewem wygasa u Mariana Reutta w okolicach roku 1938. Wtedy jego uwaga wyraźnie koncertuje się na problematyce militaryzmu i geopolityki. Pomimo wyraźnej inspiracji Bierdiajewem wart odnotowania jest fakt występowania pewnych elementów wspólnych między tym, co głosił Marian Reutt, a Ernstem Jüngerem, na co zwracam uwagę w swojej książce.

Gdybyśmy mogli pokusić się o przewidywanie przyszłości, co oczywiście nie powinno być domeną historyka, ale ewentualnie politologa, czy spróbowałby Pan odpowiedzieć na pytanie o przyszłość polityczną Mariana Reutta, gdyby doczekał zakończenia wojny. Czy podobnie jak jego brat – Adolf, związałby się z kolejną inicjatywą Bolesława Piaseckiego, czy też poszedłby inną drogą? Pytanie to jest o tyle nurtujące, że swoimi przedwojennymi poglądami Reutt zdawał się niejako zapowiadać nadejście formacji, która łączyłaby w jedno nacjonalizm, katolicyzm i komunizm. Być może to właśnie Marian Reutt był protoplastą PAX-u? Już sam cytat z Bierdiajewa, który przywołał Pan w pracy w kontekście poglądów Reutta: „Niczego bardziej nie nienawidzą marksiści-leniniści, jak wszelkich prób pogodzenia chrystianizmu i komunizmu” w pełni niemal oddaje sytuację PAX-u w Polsce Ludowej. - Jak pokazuje to droga, jaką po 1945 roku, wybrał jego brat Pana sugestia jest jak najbardziej uprawomocniona. Powiem więcej: w zasadzie nic nie wskazuje na to, żeby wybrał inną drogę niż związanie się z PAXem. Co do Pana propozycji żeby Mariana Reutta traktować, jako „protoplastę PAXu” to żałuję, że sam nie zauważyłem tego podobieństwa. Z pewnością wykorzystałbym je w książce. Pana spostrzeżenie jest jak najbardziej trafne. Niewątpliwe to, co proponował Marian Reutt w latach trzydziestych, czyli z jednej strony nacjonalizm i katolicyzm a z drugiej etatyzm i niemal kolektywizacja całej gospodarki za wyjątkiem rolnictwa automatycznie przywołuje na myśl program PAXu. Warto także dodać, że oprócz przywołanego przez Pana cytatu Marian Reutt wprost przyznawał rację niektórym postulatom marksistowskim w obszarze gospodarczym. W 1937 roku na łamach „Ruchu Młodych” napisał: „Leninizm w zakresie polityki ekonomicznej wysuwał częstokroć hasła, które brane w oderwaniu miały słuszność. Hasłem takim było upaństwowienie karteli i monopoli lub upaństwowienie banków”. Dla bohatera mojej książki zafascynowanie gospodarką planową wynikało z dość pragmatycznych pobudek. Obserwując rozwój, zwłaszcza militarny, III Rzeszy i ZSRR doszedł do wniosku, że tylko scentralizowana gospodarka może zapewnić państwu polskiemu bezpieczeństwo i przeprowadzić niezbędną modernizację kraju. Podobne postulaty ekonomiczne, co Marian Reutt głosił chociażby lider „Zadrugi” – Jan Stachniuk czy Eugeniusz Kwiatkowski. Warto pamiętać, że w Polsce okresu międzywojennego idee liberalizmu gospodarczego pozostawały na marginesie politycznym.

Jest Pan badaczem myśli politycznej przedwojennych środowisk narodowo-radykalnych. Od pewnego czasu obserwujemy wzmożoną aktywność stowarzyszeń i organizacji odwołujących się współcześnie do tej tradycji. Jak Pan, jako politolog i obserwator współczesnego życia publicznego, ocenia poziom recepcji przez te środowiska ideologii i poglądów rozwijanych w ramach przedwojennego ONR-u. Czy mamy do czynienia z analizą i próbą zachowania tego, co do dziś w tej tradycji jest aktualne, próbami literalnego naśladownictwa, czy też może pewnym „historycznym kostiumem”, którym, z braku innego w warunkach polskich, posługują się osoby i środowiska, będące częścią pewnego szerszego nurtu i zjawiska, częściowo o podłożu subkulturowym, obecnego także w innych państwach? - Jeśli Pan pyta od recepcję myśli ONRu przez współczesnych narodowych-radykałów to jest ona marginalna. Wprawdzie „ogólnopolski” ONR z racji przyjętej nazwy podkreśla, że odwołuje się do swoich antenatów, ale nie ma to wielkiego przełożenia na głoszone hasła. W przypadku ONRu chyba trudno mówić o jakimś wyraźnym programie politycznym czy też doktrynie skoro sam rzecznik w wywiadzie dla portalu WWW.konserwatyzm.pl zapytany o program gospodarczy stwierdził: „Obóz Narodowo Radykalny nie jest partią polityczną, nie ma, więc ściśle określonych poglądów w tym temacie”. Ten sam rzecznik w jednym z wywiadów odżegnywał się od nacjonalizmu. Z drugiej strony w tekstach zamieszczanych na stronie ONRu widać zafascynowanie Unią Polityki Realnej czy też Nową Prawicą.W przypadku drugiej grupy, czyli Narodowego Odrodzenia Polski jest to grupa, która w porównaniu z ONRem ma bardziej spójny program, który wyraża się w idei „trójpozycjonizmu”. NOP od bardzo dawna deklaruje, że próbuje zerwać z „narodowym muzealnictwem”, dlatego też odwołania od przedwojennego ONRu nie pojawiają się często. Sam prezes NOP Adam Gmurczyk w wywiadzie dla portalu konserwatyzm.pl, zapytany o inspiracje ideowe odpowiedział: „Nigdy nie mieliśmy tendencji do skansenizmu, do ograniczania się do getta historycznego jednego obozu. Z tradycji czerpiemy to wszystko, co jest dobre, co może być przydatne w zrozumieniu zjawisk współczesności, co może zasugerować dobre rozwiązania. Zapewne każdy z nas, ludzi NOP, ma swoich „faworytów”, swoje własne inspiracje”. Co interesujące to fakt, że żadna z grup narodowo-radykalnych nie odwołuje się do dziedzictwa Ruchu Narodowo-Radykalnego „Falanga”. Obecnie poza sferą deklaratywną w tzw. „ruchu narodowym” nie dyskutuje się nad ideologią przedwojennego ONRu, a jedynie od czasu do czasu przywołując lub publikując wspomnieniowe artykułu na ten temat. Serdecznie dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Maciej Motas

Oto sposób na zwiększenie ilorazu inteligencjiUczniowie, którzy dłużej pobierają naukę w szkole, mają wyższy iloraz inteligencji – wykazały badania norweskich badaczy opublikowane na łamach najnowszego „Proceedings of the National Academy of Science”. [A uczniowie, którzy bywają smutni, powinni zostać odebrani rodzicom, co jest praktyką w znanej z osiągnięć pedagogicznych Norwegii - admin].

Już wcześniej podejrzewano, że taki związek występuje, ale nie można było wykluczyć, że na lekcje dłużej uczęszczają te dzieci, które wykazują wyższy IQ. – Dziś nie mamy jednak wątpliwości, że pod wpływem dłuższej nauki w szkołach uczniowie są inteligentniejsi – podkreśla kierująca badaniami Taryn Galloway z Głównego Urzędu Statystycznego w Oslo.Edukacja, jej zdaniem, jest niezależnym czynnikiem wpływającym na iloraz inteligencji.Norweska badaczka powołuje się na badania, które przeprowadziła wspólnie z Christianem Brinchem. Miały one wykazać jak na poziom uczniów wpłynęło wydłużenie o 2 lata nauki w gimnazjum, które wprowadzono w Norwegii w 1955 r. [Ha ha - i tu jest piwa pogrzebany! Trzeba wstecznie udowodnić słuszność ówczesnych posunięć resortu edukacji - admin]

Porównywano uczniów płci męskiej urodzonych w latach 1950-1958, których postępy w edukacji w obserwowano do 30 roku życia. Wszystkich poddano też testom na iloraz inteligencji w wieku 19 lat, które w Norwegii wykonywane są rutynowo u wszystkich mężczyzn w wieku poborowym. Według Galloway, skutek wydłużenia nauczania w gimnazjum był znamienny. Z jej oceny wynika, że każdy dodatkowy rok edukacji zwiększa iloraz inteligencji ucznia o 3,7 punktów.

Gimnazjum ma szczególnie duży wpływ na rozwój umiejętności poznawczych, od których w znacznym stopniu zależy zdolność radzenie sobie w życiu osobistym i kariera zawodowa. Z wcześniejszych badań było wiadomo, że umiejętności poznawcze znakomicie rozwija nauczanie początkowe. Co do tego nie było żadnych wątpliwości. Najnowsze obserwacje wykazały, że również edukacja w późniejszym wieku szkolnym ma istotne znacznie w rozwoju intelektualnym ucznia. Prof. Robert Sternberg, psycholog z Oklahoma State University w Stillwater, powiedział „HealthDay News”, że wykazywały to już wcześniejsze badania, ale nie były one tak dobrze udokumentowane jak obserwacje norweskich specjalistów - W ogóle to nie znam poważnych badań, które by temu zaprzeczały – powiedział.

Badania norweskie są też zgodne z tzw. efektem Flynna, według którego w krajach zachodnich od początku XX w. iloraz inteligencji wzrasta wraz z kolejnym pokoleniem. Przeciętnie inteligencja populacji rośnie o 3 punkty w każdym dziesięcioleciu. Z tego powodu testy na inteligencję są co pewien czas modyfikowane, tak aby przeciętna osoba uzyskiwała w nich wynik 100 punktów. Gdyby tego zaniechano, pomiar inteligencji testami sprzed 50 lat spowodowałby, że przeciętna osoba uzyskiwałaby dziś 115 punktów, czyli więcej od średniej statystycznej. W efekcie gwałtownie przybywałoby geniuszy, a wszyscy byli ponadprzeciętnie inteligentni. Według prof. Sternberga, efekt Flynna podważa pogląd, że iloraz inteligencji jest stały i uwarunkowany genami. Jego zdaniem, taki pogląd nie ma poparcia naukowego i bardziej przypomina wiarę religijną. Nadal jednak są psychologowie przekonani o tym, że inteligencja jest niezmienna i nic nie może ich wyprowadzić z błędu.

http://wiadomosci.onet.pl/

Co mierzą tzw. „testy na inteligencję”? Testy na inteligencję mierzą zdolność rozwiązywania testów na inteligencję. I ten komentarz niech wystarczy za ocenę rewelacyjnych wyników osiągniętych przez norweskich badaczy. – admin.

Czeka nas wielka zabawa pod koneic 2012! Poświęciłem sporo czasu by napisać to streszczenie – gdyż to, co mówi i proponuje Fulford zgadza się m.in. z projektem Lyndona LaRouche – dlatego też nie sądzę, że jest to czysta fantazja, ale że naprawdę dzieją się rzeczy, które mogą zmienić nasz świat na lepsze. We wstępie, Sean David Morton przedstawił kilka faktów na temat Korei Północnej. Ciekawostką jest to, że najstarszy syn zmarłego przywódcy Kim Jong Nam, jest na wygnaniu w Chinach, odkąd jako chłopiec próbował się dostać do Disneyland w Tokio na sfałszowanym paszporcie

http://johnboehnerhater2011.wordpress.com/2011/12/29/kim-jong-il-funeral-cnn/

Schedę po dyktatorze przejmie jak wiemy trzeci syn Kim Jong Un, który był kształcony w Szwajcarii i jest kibicem amerykańskiej koszykówki. Jeśli chodzi o Koreę Północną, ważne jest to, że wg. Seana jest to jeden z trzech krajów świata, obok Iranu i Kuby, którego bank centralny nie jest kontrolowany przez Rotszyldów (a co z Białorusią i od niedawna Węgrami?) - Ben Fulford

Fulford, który mieszka w Japonii od 30 lat, uważa, że Korea Północna jest i była amerykańską kolonią. Dowiedział się tego od pewnego chińskiego polityka. USA są kontrolowane przez kompleks militarno przemysłowy, szczególnie Carlyle Group, oraz przez kompleks narkotykowy (CIA). To, że Korea Północna może być kolonią tego kompleksu potwierdzają pewne fakty, jak to np. technologia wyrzutnie rakietowych, które ma Korea Płn. została przekazana przez wywiad Pakistanu (ISI), a ten otrzymał ją właśnie od USA. Cel jest prosty – użycie tego kraju jako „zagrożenia” – po to by móc sprzedawać broń. To samo dotyczy technologii bomby atomowej. Cała zimna wojna i podzielenie świata na obozy, było tylko przedstawieniem, które miało na celu stworzenie rynku do sprzedaży broni. Rządy w krajach obu bloków były zainstalowane przez ludzi stojących ponad tym wszystkim, takich jak David Rockefeller czy Henry Kissinger, którzy współpracowali z sowieckimi przywódcami. Obecnie toczy się cicha wojna o Koreę pomiędzy dwiema frakcjami – stary kompleks militarno-przemysłowy chce utrzymać podział tego kraju, gdyż pozwala to na sprzedaż broni, a do tego Korea Północna jest centrum produkcji amfetaminy na Azję – tym zajmuje się część CIA. Fulford wyraźnie rozdziela CIA na dwie frakcje – kryminalną część „gestapo” podległą George’owi Bushowi Seniorowi, oraz patriotów z Langley. Na półwyspie koreańskim następuje fundamentalna zmiana władzy, w którą zaangażowani są Rotszyldzi, obecnie skonfliktowani z Rockefellerami. Kim Jong Il został zamordowany przez szwedzką prostytutkę już kilka lat temu, a na jego miejsce wstawiono sobowtóra, którego teraz usunięto. Fulford uzyskał informację od jednego z członków rodziny Rotszyldów, że chcą oni zjednoczyć Koreę pod berłem jednego imperatora, tak jak jest obecnie w Japonii. System polityczny nowej Korei będzie wymieszaniem systemów, jakie są obecnie w obu krajach. Nowa Korea ma się stać centrum produkcyjnym. Oczywiście kraj ten będzie miał bank centralny należący do Rotszyldów. Chińczycy godzą się na to, pod warunkiem, że na Półwyspie Koreańskim nie będzie baz amerykańskich. Wcześniej próbę unifikacji tych krajów podjął prezydent Korei Południowej Roh Moo-hyun, którego zrzucono za to z urwiska. Nowy prezydent Lee Myung-bak jest praktycznie marionetką Rockefellerów i jak to nazywa Fulford „starych ludzi”. O procesie unifikacji będą świadczyły wybory w Korei Południowej w tym roku – jeśli nowym prezydentem będzie lewicowiec, to będzie to świadczyć o tym, że proces unifikacji się rozpoczął. Oczywiście zajmie to sporo czasu, z uwagi na różnice w poziomie rozwoju obu krajów. Rozwój Korei Północnej ma nastąpić jednak bez pasożytniczego zadłużania kraju. Fulford przypomina, że są dwa rodzaje finansowania – jeden pasożytniczy, taki, jaki jest stosowany w USA i Europie, a drugi konstruktywny, który służy faktycznemu budowaniu i rozwojowi. Dług nie musi być zły, jeśli banki uczestniczą zarówno w proficie jak i stratom. To, co się dzieje w Korei Północnej ma swoje odbicie także w Japonii – niedawno doszło tam do serii aresztowań, gdyż w rządzie japońskim od zakończenia II wojny światowej główną rolę odgrywali podstawieni agenci Korei Północnej, wstawieni tam z fałszywymi nazwiskami przez Amerykanów. Przykładem jest premier w czasach Reagana, Yasuhiro Nakasone. Używane są też grupy mniejszościowe, które przewodzą także mafii Yakuza (w jednym z wcześniejszych wywiadów Fulford wspomniał o tym, że 1% populacji Japonii to są przefarbowani Żydzi). Cesarz jest obecnie tylko atrapą, która pracuje dla Busha, Kissingera i reszty gangsterów.

Katastrofa japońskiego samolotu Flight 123 - zamach terrorystyczny? Model ekonomii japońskiej został zniszczony przez wprowadzenie systemu z Wall Street na się – przez groźby militarne, które potwierdzono zestrzeleniem samolotu Japan Airlines Flight 123 z 520 ofiarami. Japończycy mieli agencję planowania ekonomicznego, który tak doskonale się sprawdził w latach 80-tych – wtedy to Amerykanie poczuli zagrożenie, gdyż Japończycy zaczęli być obecni wszędzie i wykupywali biznesy także w Ameryce. Chiny, które obecnie przejęły ten model rozwijają się w tempie 10% rocznie.

[ Komentarz monitorpolski: Tu muszę dodać od siebie, że jest to prawdą - w latach 80-tych Japończycy wykupywali Amerykę - ja sam w 1988-90 pracowałem w Dallas w hotelu Westin, który został przejęty przez japońskiego właściciela. Zreorganizował on cały system działania hotelu, co szybko zwiększyło ilość gości, a także nasze zarobki.]

W dalszej części wywiadu Fulford komentuje fakty związane z tsunami z 11 marca 2011 r, które wskazują na konspirację i to, że tsunami zostało wywołane podziemnym wybuchem nuklearnym. Okazuje się, że pojawił się świadek – w jednym z kościołów protestanckich w Tokio przebywał komandos japoński, który był członkiem 15-osobowego komanda, które podkładało ładunki nuklearne na dnie morza w pobliżu północno-wschodniej Japonii. Nie wiedzieli oni, w jakim celu te ładunki były podkładane, powiedziano im, że to jest eksperyment. W czasie tsunami wszyscy pozostali członkowie komanda zginęli. Ten komandos ma znajdować się obecnie w Los Angeles. Fulford przekazał informację o tym fakcie rządowi amerykańskiemu, jednak bez żadnej reakcji.

Reaktor nr. 3 wysadzono bombą jądrową Fulford wspomniał o izraelskiej firmie Magna, która odpowiadała za bezpieczeństwo elektrowni Fukushima [komentrz monitorpolski: inne źródła podawały informację o bombach atomowych, które zostały wprowadzone na teren elektrowni przez tę firmę w postaci wielkich półtonowych kamer BSP, zob. http://thelyingchannel.blogspot.com/2011/05/fukushima-was-attacked-by-israel.html

Przypomniał też, to, co mówił rok temu – w styczniu 2010 roku, że ujawniono treść rozmów telefonicznych izraelskiego przywódcy Benjamina Netanjahu, który szantażował japońskiego premiera serią wybuchów nuklearnych na terenie Japonii, jeśli ten nie przekaże mu pieniędzy. Nowym faktem jest informacja, że japoński statek Chikyu Maru robił odwierty w pobliżu epicentrum trzęsienia ziemi zaraz przed trzęsieniem ziemi 11 marca 2011. Obecnie statek ten dokonuje wierceń w dnie oceanu w pobliżu Ciba i Tokio. Operacja została prawdopodobnie wstrzymana. Źródła Fulforda w CIA donoszą, że Obama zarządził atak na Tokio by zmusić Japonię do kapitulacji, co utrzymałoby hegemonię mafii Rockefellera w świecie. Ewentualny atak na Tokio ma być jednak pomszczony przez wysadzenie wyspy Las Palmas na wyspach Kanaryjskich, co spowodowałoby olbrzymie tsunami, które zatopiłoby wielkie miasta na Wschodnim Wybrzeżu USA. Sytuacja jest, więc bardzo niebezpieczna. Wg. Fulforda, głównym problemem współczesnego świata jest to, że system finansowy został przejęty przez fanatyków religijnych, którzy są przekonani, że ich powołaniem jest rządzenie całym światem z Jerozolimy i że w międzyczasie powinni wymordować 4-5 miliardów ludzi w ich Armageddonie. Pozostała część ludzkości ma im służyć, jako niewolnicy. Niedawno Fulford otrzymał zaproszenie do Szwajcarii na negocjacje od niejakiego Vincenzo Lazaro, faszystowskiego masona z Teutonic Knights, by negocjować w sprawie zatrzymania III wojny światowej, która ma się rozpocząć od ataku an Iran. Oczywiście, nie daje się nabrać na tę oczywistą pułapkę, gdyż to właśnie tenże Lazaro próbował go zabić kilka miesięcy wcześniej podczas prób negocjacji – jest on znakomicie uzbrojonym zawodowym mordercą.

Pierwsza strona pozwu Keenana W dalszej części wywiadu Sean David Morton nawiązał do pozwu sądowego złożonego przez Neila Keenana w listopadzie ub. roku przeciwko grupie z ONZ z Sekretarzem Generalnym włącznie oraz przedstawicielom rządu włoskiego z Silvi Berlusconi na czele.

Pozwani Keenan reprezentuje grupę wpływowych rodzin azjatyckich, w których posiadaniu znajduje się wielki majątek w złocie. W pozwie chodzi generalnie o defraudację olbrzymich sum przekazanych rządowi amerykańskiemu po wojnie na użytek finansowania pomocy międzynarodowej, w tym planu Marshalla. Pieniądze zostały bezprawnie przejęte przez Rezerwę Federalną (FED) oraz stowarzyszone z nią instytucje (MFW, rządy europejskie itd.) i przez 50 lat są bezprawnie używane na użytek tej prywatnej grupy. Podczas Bretton-Woods w 1944 roku USA, Francja, Anglia i kraje zwycięskie dostały uprawnienia do kontroli systemu finansowego świata. Jednak przekazane im pieniądze zostały źle wykorzystane, np. plan Marshalla został wykonany tylko w stosunku do krajów kontrolowanych przez Rotszyldów, tj. Zachodniej Europy i Japonii. Za pomocą tych pieniędzy sfinansowano także całą zimną wojnę. Fulford odkrył, że w reakcji na to, w 1955 167 krajów podpisało międzynarodowe porozumienie, w którym ustalono kontrolę nad 85% zasobów finansowych świata – złotem, biżuterią, itd, które były w posiadaniu tychże krajów. Pozostałe 15% to majątek krajów grupy G5 – czyli mafii Rotszyldów. Część tych wielkich zasobów finansowych miało być użyte do rozwoju Afryki i Azji. Prezydent USA właśnie po to wypuścił kilka miliardów dolarów rządowych, nie przez FED. Po jego zabójstwie, dysponentem wyznaczono premiera Indonezji Sukarno, który wymordował pół miliona ludzi, zanim udało się go obalić. Od tamtej pory te wielkie finanse są bezprawnie wykorzystywane przez grupę gangsterów globalnych (MFW, Bank Światowy, ONZ, itd.). Tak więc funkcjonowanie obecnego systemu finansowego, nie ma podstaw prawnych, a tworzone pieniądze są bez prawdziwej wartości w postaci zabezpieczenia w kruszcach czy kamieniach szlachetnych.

Wiarygodności Fulfordowi daje to, że pisał o pozwie Keenana jeszcze przed jego złożeniem, a obecnie w internecie można znaleźć jego skany

http://www.scribd.com/doc/75892598/Keenan-Complaint-Trillion-Dollar-Lawsuit-Ben-Fulford

Czy jest to podróbka, trudno ustalić bez bezpośredniego kontaktu z sądem. Pozew został złożony w południowym Nowym Jorku, co zdaniem Seana Davida Mortona nie jest najlepszym miejscem (brak jurysdykcji nad ONZ czy rządami innych państw). Fulford twierdzi, że pozew ma być tylko „wehikułem” do dalszych działań pewnych ludzi w Pentagonie w kierunku zmian w USA. Międzynarodowy Trybunał w Hadze też nie jest dobrym miejscem na składanie tego typu pozwów, gdyż jest całkowicie kontrolowany przez grupę Rotszyldów. Dowody przedstawione w pozwie są nie do obalenia – fizycznie łączą pozwanych z rabunkiem obligacji o wartości 135 miliardów, tak, więc sąd będzie musiał je rozpatrzeć. Obligacje zostały skradzione od obywateli japońskich, którzy próbowali przejechać granicę włosko – szwajcarską. Pieniądze miały sfinansować tunel pomiędzy Koreą i Japonią. Na koniec Fulford przedstawił swoją wizję roku 2012. Opiera je m.in. na rozmowach z lożą masońską P2 (Propaganda Due) w Watykanie, gdzie dowiedział się, że realizowane są długoterminowe plany inżynierii społecznej oparte na ruchu gwiazd. Dowodem na to są pewne zjawiska astronomiczne - jak np. „niebieski Księżyc” 31 grudnia 2008 na zachodzie i 1 stycznia 2009 na wschodzie, były też szczególne zaćmienia Księżyca. Zgodnie z tymi obserwacjami nastąpi jakieś ważne wydarzenie, które przyjdzie ze wschodu, które zakończy 26,000 letni cykl, który powoduje również drgania Ziemi – był on uwzględniany przez Majów, którzy jednak wtedy nie wiedzieli, co się dokładnie wydarzy. Nie znaczy to jednak, że musimy się zgodzić na długoplanową inżynierię społeczną. Ważne jest to, co możemy fizycznie zaobserwować i ustalić, jak to, ze na pewno nastąpi kolaps systemu finansowego zachodu, czy też będzie musiało nastąpić ponowne jego „uruchomienie”. Powodem jest to, że nie ma podparcia dla ilości pieniędzy, jakie są w obrocie. Te rzeczywiste wartości – przemysł, nadwyżki w handlu, towary są kontrolowane tylko przez Japonię, Chiny, Rosję i kilka krajów eksportujących ropę naftową. W Europie i USA drukuje się bezwartościowe pieniądze, wspierane tylko medialną propagandą i uzbrojonych bandziorów.

Dlatego też sytuacja jest tak napięta i grozi wojną. Aby załagodzić tę sytuację, grupa azjatycka proponuje podział 50-50 w kontroli nad planetą – podział ma być pomiędzy Wschodem i Zachodem. Niedopuszczalne ma być istnienie jednego centrum kontroli w postaci Rządu Światowego, choć pewne zasady powinny obowiązywać dla wszystkich krajów – jak międzynarodowe sądy decydujące o legalności wojen. Grupa azjatycka chce promować plany zakończenia ubóstwa i niszczenia środowiska – to może być rozpoczęte już w ciągu kilku miesięcy. Jeśli dojdzie do porozumienia, można rozpocząć wielką zabawę – czyli sztuczny koniec świata. W sposób wirtualny można wywołać np. zatopienie Nowego Jorku i Tokio, a poprzez odcięcie komunikacji nie dałoby się ustalić czy jest to prawda, czy też fikcja. Można też w końcu ujawnić te wszystkie UFO, które są stworzone dla fikcyjnej Inwazji Obcych – byłoby to częścią wielkiej zabawy. Ten fikcyjny koniec świata może mieć miejsce 21 grudnia 2012 – gdyż nasz kalendarz fizycznie nie gra z aktualną postacią Układu Słonecznego. Przez 3 dni „nie byłoby” wówczas świata. 25 grudnia 2012, który jest faktycznym początkiem nowego roku solarnego, ustalono by datę 1 stycznia roku 0. Naprawiłoby to korelację ruchu naszej planety z kalendarzem, a także posłużyłoby, jako początek nowej, zdrowej ery. Jest to konieczne, bowiem to co się obecnie dzieje jest jakąś „kwarantanną”, która powstrzymuje ludzkość przed rozwojem. Powinniśmy mieć już dawno temu np. kolonie na Marsie, a wszystko się zatrzymało w latach 70-tych. Ludzkość jest powstrzymywana przez gangsterów z inną, chorą wizją przyszłości – należy pamiętać, że są to eugenicy, którzy chcą stać się bogami, a resztę z nas przekształcić na swoich niewolników. Redukcja populacji ma zwolnić Ziemię dla ich użytku i radości. Są oni członkami tego samego plenienia, które wyznaje eko-faszystowskie podejście do rzeczywistości. Zrujnowali już oni potencjał cywilizacji zachodniej, wywołali kolaps Związku Radzieckiego, a teraz rujnują ekonomię USA – to wszystko było wywołane w sposób sztuczny przez członków tych królewskich rodzin. Chodziło i chodzi o to, by ceny na wszystko tak spadły, by mogli to wykupić za centy. Ale ich plany na globalny rząd faszystowski udało się już powstrzymać – rezultaty tego zobaczymy w roku 2012. Ci ludzie jednak nie będą chcieli po prostu tak sobie odejść, w związku z tym w USA i Europie nadal będą utrzymywać się trudne warunki, szczególnie w pierwszej części roku. Fulford został poinformowany przez przedstawicieli grupy, która zrealizowała rewolucje we Francji, Rosji i USA o tym, że w lecie tego roku będą próby wywołania rewolucji w Europie i USA – odbędą się wielkie demonstracje antywojenne. Nadzieją jest postawa dowództwa wojskowego USA, że będzie przestrzegana Konstytucja USA i że wrogowie wewnętrzni zostaną ukarani. Chodzi głownie o niedemokratyczny reżim zagranicznego agenta CIA Obamy i Kongres, którego członkowie w większości jak się okazuje, mają wielkie depozyty łapówkowe na kontach w Banku Watykańskim, (który jak wiadomo jest kontrolowany przez mafię Rotszyldów). Jest, więc prawny powód by ich wszystkich zaaresztować. Niewiele potrzeba 0 wystarczy wysłać tylko uzbrojonw oddziały do stacji telewizyjnych i redakcji gazet, a może nawet wystarczy wykonać kilka rozmów telefonicznych z ich właścicielami i zażądać mówienia prawdy, a resztę tych „starych ludzi” powsadzać do więzienia. Należałoby też siłowo przejąć kontrolę nad 12 oddziałami Rezerwy Federalnej i po zabawie.

Monitorpolski's Blog

Naciski ws. Macierewicza Przed skierowaniem do Prokuratora Generalnego wniosku o uchylenie immunitetu posłowi PiS-u Antoniemu Macierewiczowi byli żołnierze WSI spotykali się z szefami Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie oraz podległymi im prokuratorami, którzy prowadzili śledztwa dotyczące WSI. Według naszych informatorów do tych spotkań doszło w ciągu ostatnich kilkunastu tygodni. Zapytaliśmy o nie szefów Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, ale do chwili oddania numeru do druku nie dostaliśmy odpowiedzi.

WSI w prokuraturze Z ustaleń „Codziennej” wynika, że płk Krzysztof Polkowski, szkolony przez GRU w Moskwie były żołnierz WSI, interweniował m.in. u Dariusza Korneluka, szefa Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Polkowski był jedną z osób, które złożyły zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Antoniego Macierewicza, wiceministra obrony narodowej w rządzie PiS. Uchylenia immunitetu likwidatorowi Wojskowych Służb Informacyjnych domagał się również gen. Marek Dukaczewski. Według naszych rozmówców w sprawę zaangażowana jest grupa prokuratorów, którzy w sposób bezpośredni lub pośredni starają się o postawienie zarzutów Macierewiczowi. Wśród nich są osoby nadzorujące to śledztwo na różnych etapach i szczeblach – m.in. Krzysztof Parchimowicz, były prokurator Prokuratury Krajowej, Robert Majewski, były szef wydziału do zwalczania przestępczości zorganizowanej Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, który nadzorował wszystkie postępowania dotyczące WSI, prokurator Jerzy Szymański, były zastępca ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, oraz Edward Zalewski, szef Krajowej Rady Prokuratury. Zalewski, działacz PZPR w legnickiej prokuraturze, miał w latach 80 – jak podawały media – uzyskać paszport po interwencji szefa wrocławskiego oddziału Wojskowej Służby Wewnętrznej, poprzedniczki WSI. W 2009 r. – w czasie, gdy szefem wydziału ds. przestępczości zorganizowanej w Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie był Robert Majewski, a nadzorcą w Prokuraturze Krajowej Edward Zalewski – z płockiej prokuratury m.in. do śledztwa ws. Antoniego Macierewicza został delegowany prokurator Krzysztof Kuciński (wcześniej prowadził sprawy dużo mniejszej rangi).

Polowanie na likwidatora WSI Śledztwo zostało wszczęte w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie w 2007 r., w sprawie złamania prawa przez Antoniego Macierewicza, po publikacji raportu z weryfikacji WSI. Prowadziła je prokurator Katarzyna Szeska, która umorzyła sprawę z powodu barku cech przestępstwa. Składający zawiadomienie – w większości byli żołnierze WSI – złożyli zażalenie na tę decyzję i tuż przed wyborami w 2007 r. śledztwo zostało podjęte na nowo – W Ministerstwie Sprawiedliwości już w 2008 r. pytano, kiedy wreszcie Macierewicz i Olszewski (Jan, drugi szef Komisji Weryfikacyjnej – przyp. red.) usłyszą zarzuty. Tymczasem nasi szefowie uważali, że nie ma absolutnie żadnych podstaw do takich decyzji – relacjonuje jeden z warszawskich prokuratorów. W 2009 r. sprawa trafiła pod osobisty nadzór ówczesnego szefa Prokuratury Krajowej Edwarda Zalewskiego oraz wiceministra, zastępcy prokuratora generalnego Jerzego Szymańskiego. W tym czasie śledztwo dotyczące Antoniego Macierewicza zostało przeniesione z Prokuratury Okręgowej w Warszawie do wydziału ds. zwalczania przestępczości zorganizowanej Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, której szefem był prokurator Robert Majewski. Ten sam, który podpisał się pod postanowieniem przeszukania przez ABW domów członków Komisji Weryfikacyjnej w związku z rzekomym posiadaniem przez nich tajnych dokumentów. Przeszukanie nie potwierdziło tych podejrzeń i nikomu nie postawiono zarzutów – Intencje naszych szefów są czytelne, a klasycznym przykładem prowadzonej nagonki są publiczne groźby kierowane w 2010 r. na komisji sprawiedliwości wobec Antoniego Macierewicza przez zastępcę ministra sprawiedliwości prokuratora Jerzego Szymańskiego – mówią nasi rozmówcy z wymiaru sprawiedliwości. Chodzi o posiedzenie sejmowej komisji sprawiedliwości w sprawie inwigilowania dziennikarzy, w którego przerwie prokurator Szymański powiedział do Antoniego Macierewicza: „Niech pan uważa, niech się pan pilnuje, pan sobie za dużo pozwolił, panie Macierewicz”. Dorota Kania

Tusk grozi lekarzom Miało być lepiej i taniej, będzie gorzej i drożej. Wczoraj lekarze rozpoczęli tzw. protest pieczątkowy. Na receptach stawiają stempel „Refundacja do decyzji NFZ”, a pacjenci płacą za leki więcej. Premier, zamiast rozwiązać problem, straszy lekarzy karami. Co najmniej 50 tys. lekarzy, czyli niemal połowa wszystkich polskich medyków, zaopatrzyło się w pieczątki z napisem „Refundacja do decyzji NFZ”. Stawiają je na receptach, zamiast sprawdzać i zaznaczać, jaka zniżka przysługuje choremu na dany lek. Taką formę protestu podjęli członkowie Ogólnopolskiego Zrzeszenia Zawodowego Lekarzy i Porozumienia Zielonogórskiego. Szef OZZL Krzysztof Bukiel tłumaczy, że w ten sposób sprzeciwiają się obciążaniu ich dodatkową papierkową robotą. Podkreśla, że zamiast tracić na nią czas, wolą przyjmować chorych. Lekarzom nie podoba się także, że będą musieli zapłacić z własnej kieszeni, jeżeli się pomylą, określając stopień refundacji. Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz zapewnia, że aptekarze będą sprzedawali leki z recepty z pieczątką „Refundacja do decyzji NFZ” z trzydziestoprocentową zniżką. Ale to tylko słowa. Nie poszły za nimi żadne decyzje. Kiedy wczoraj nasz dziennikarz zadzwonił do lekarza miasta Warszawy i zapytał, co ma zrobić z receptą wydaną przez protestującego lekarza, w odpowiedzi usłyszał: – Nie mam pojęcia. Trzeba czekać na zarządzenia NFZ. Do kiedy chory będzie musiał czekać? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że brak decyzji oznacza dla wielu pacjentów większe wydatki. Bo np. jeżeli przysługuje im lek na ryczałt: 3,20 zł, to teraz zapłacą za niego więcej. W obronie chorych, lekarzy i aptekarzy wystąpił zastępca rzecznika praw obywatelskich Stanisław Trociuk. W liście do ministra Arłukowicza napisał, że zaniedbania resortu doprowadziły do niepokojów w tych środowiskach. Ustawa o lekach refundowanych i sposób jej wprowadzenia w życie stał się pułapką zastawioną przez władze na obywateli. Trociuk wytknął resortowi, że, mimo iż miał bardzo dużo czasu, nie przygotował wcześniej odpowiednich przepisów wykonawczych. Donald Tusk udaje, że nie słyszy połajanek rzecznika praw obywatelskich. Odnoszą się one, bowiem nie tylko do Bartosza Arłukowicza, ale także do poprzedniej minister zdrowia Ewy Kopacz. Zamiast wziąć odpowiedzialność za członków swojego gabinetu, straszy protestujących lekarzy. – Lekarze, którzy będą zachowywali się niegodnie i utrudniali pacjentom życie, będą podlegali konsekwencjom – pogroził palcem lekarzom premier. Zapewnia: „Nad takimi konsekwencjami pracujemy”. Nie pamięta, że kiedy za rządów PiS Ludwik Dorn chciał powoływać lekarzy do wojska, aby ratować sytuację w służbie zdrowia, PO głośno protestowała. Wojciech Kamiński

LEKARZE W KAMASZE „Lekarze, którzy będą zachowywali się niegodnie, którzy będą utrudniali pacjentom życie, będą podlegali konsekwencjom” - powiedział w Sylwestra Pan Premier Donald Tusk o nowej ustawie refundacyjnej.

„To jest nie do uniknięcia, że ktoś to odczuje boleśnie, ponieważ będzie musiał płacić trochę więcej pieniędzy za leki” Więcej??? Jako to? Przecież Pani Marszalek Ewa Kopacz mówiła, jak jeszcze była Ministrem Zdrowia, że pacjenci będą płacić mniej! Pan Minister Arkułowicz to powtórzył. Pisali tak niektórzy dziennikarze. I co? „Ktoś” będzie jednak płacić „trochę więcej”? „Kto”? I ile to jest „trochę”? Ja się nie znam na polityce, ale jakie będą skutki wprowadzenia cen sztywnych pisałem dwa lata temu:

www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=700 (tak a propos: „A nie mówiłem?”)

Ciekawy też jestem, na czym będzie polegać „zachowanie niegodne”? Lekarze zapowiadają, że nie będą określać na receptach poziomów odpłatności za lek. To jest ta „niegodziwość”? A może „niegodnie” było zmuszanie lekarzy do tego? Bo przecież to nie ich rola. Skoro się uchwaliło, że lekarze błędnie określający poziom refundacji będą zobowiązani do zwrotu za pacjenta kwoty nienależnej wraz z odsetkami – to się proszę nie dziwić. Ja, jak pójdę do lekarza i wystawi mi receptę na 100%, to się nie zdziwię. Bo lekarz ma prawidłowo rozpoznać, czy mam grypę, czy anginę, a nie, jaki poziom refundacji mi przysługuje. Więc, po co ma finansowo ryzykować? Lekarze mają też ponosić odpowiedzialność za wypisanie recepty „nieuzasadnionej względami medycznymi” lub „niezgodnej z listą leków refundowanych”. Ale przecież na liście leków refundowanych nie ma wielu leków jak najbardziej „uzasadnionych względami medycznymi”! To może by się ustawodawca zdecydował, za którą ewentualność karać lekarzy. A dokładniej niech się może Pan Premier zdecyduje, bo to on robi teraz za „ustawodawcę” – w Sejmie ma maszynkę do głosowania. Jak mi lekarz przepisze lekarstwo, które mi zaszkodzi to przecież ponosi pełną odpowiedzialność za błąd w sztuce. Co prawda jeszcze jest to raczej teoria, ale mam nadzieję, że się ten stan zmieni. I na koniec pytanie: jakim „konsekwencjom” będą „podlegali lekarze”? Może wezmą ich „w kamasze”? Pan Poseł Ludwik Dorn, który kiedyś straszy w ten sposób lekarzy, mógłby podzielić się z Panem Premierem Tuskiem swoimi przemyśleniami na ten temat. Możliwa w tym względzie byłaby chyba szeroka koalicja. Bo przecież w 2007 roku PiS planował przeprowadzić w Sejmie bardzo podobną ustawę. Ceny lekarstw też miały być sztywne. I miało być od tego „dobrze”. Protestowała wówczas Platforma Obywatelska a głównie Pani Poseł Ewa Kopacz. Teraz protestuje PiS i mówi mniej więcej to samo. Jak PiS przygotowywał swój projekt dr Wojciech Misiński i dr hab. Aleksander Surdej stwierdzili, że „regulacje administracyjne rynku farmaceutycznego powinny ograniczyć się do wymiaru zdrowotnościowego. (…) Urzędy państwowe dysponują obecnie szeregiem przyjaznych rynkowi narzędzi, które umożliwiają kontrolę nad wydatkami publicznymi związanymi z refundowaniem leków”. Ich zdaniem „w wyniku eliminacji konkurencji cenowej w fazie obrotu hurtowego i detalicznego projektowane zmiany prowadzą do dalszego pogłębiania bodźców korupcjogennych, bowiem jedyną fazą patologicznej „konkurencji cenowej” stanie się faza ustalania maksymalnych cen zbytu” oraz że „jest to wręcz ukrytym celem projektowanych zmian”! A ja, jak PO przygotowywała swój projekt w roku 2009 zastanawiałem się „w jaki sposób cena sztywna, której nie można obniżyć, miałaby być korzystniejsza dla pacjentów od ceny maksymalnej, którą można obniżyć, skoro nie ma żadnej przeszkody prawnej, aby cena maksymalna została ustalona n a takim samym poziomie jak cena sztywna”? Konkluzja była taka: „jest to projekt wysoce korzystny tylko i wyłącznie dla jednej grupy podmiotów działających na rynku farmaceutycznym: producentów lekarstw generycznych”. Jeden ze znaczących akcjonariuszy, dokupił właśnie akcje Biotonu. A nie mówiłem? Gwiazdowski

No to "w kamasze" tych nieodpowiedzialnych lekarzy

1. Zamieszanie związane z wprowadzeniem nowej listy leków refundowanych trwa w najlepsze. Wprawdzie przyciśnięty do muru na nadzwyczajnym posiedzeniu sejmowej komisji zdrowia w ostatni czwartek, minister Arłukowicz poinformował, że do końca tego dnia zostanie opublikowana nowa lista leków refundowanych, uzupełniona o najbardziej krytykowane brakujące leki, ale bałagan skutkuje dawno niewidzianymi kolejkami w aptekach. Nie chcę zagłębiać się w analizę procedur administracyjnych realizowanych przez ministra Arłukowicza, ale gołym okiem widać, że publikacja 2 różnych list leków refundowanych w ciągu 6 dni jest wydarzeniem bez precedensu (jedna została opublikowana w Wigilię, druga po wspomnianej awanturze na posiedzeniu komisji zdrowia w dniu 30 grudnia). Jeżeli weźmiemy jeszcze pod uwagę, że każda decyzja skreślająca jakiś lek z tej listy jest decyzją administracyjną, którą trzeba dostarczyć producentowi albo dystrybutorowi leku i od której może się on odwołać w ciągu 14 dni, to tylko ten fakt dobitnie pokazuje z jak potwornym zamieszaniem mamy do czynienia. A w „wigilijnej” liście minister skreślił aż 847 leków, po czym w tej „sylwestrowej” dopisał kilkadziesiąt z tych skreślonych.

2. Na ten bałagan lekowy nakłada się jeszcze brak porozumienia ministra z lekarzami, co do wypisywania przez nich recept z oznaczonym poziomem refundacji ( po uprzednim sprawdzeniu czy danemu pacjentowi taki poziom przysługuje i wzięciu za to odpowiedzialności finansowej przez każdego wystawiającego receptę lekarza) i farmaceutami czy będą wydawać leki z uwzględnieniem refundacji, jeżeli recepta będzie miała pieczątkę „refundacja do decyzji NFZ”. Na razie część z nich dała się przekonać, że minister w najbliższym czasie powoła zespół, który przygotuje zmiany w niedawno uchwalonej ustawie, która zdejmie z nich obowiązek sprawdzenia czy pacjent opłacił składkę zdrowotną, (czyli czy jest ubezpieczony). Pozostali twardo twierdzą, że będą wypisywali recepty ze wspomnianą pieczątką. Zresztą obarczenie lekarzy tym obowiązkiem już w momencie zaproponowania tego rozwiązania przez resort zdrowia, wydawało się absurdalne, (bo lekarze zwyczajnie nie mają takiej możliwości), ale rządząca koalicja przepchnęła ten absurd przez Parlament jeszcze w poprzedniej kadencji (ustawa została uchwalona w kwietniu 2011 roku) Teraz z tego pomysłu, trzeba wycofać się rakiem, ale nie można się przyznać, że była minister Kopacz popełniła tak kuriozalne błędy, stąd kluczenie i powołanie zespołu, który jak wszystko ucichnie przygotuje poprawki i ten obowiązek z lekarzy zdejmie.

3. A na razie minister Arłukowicz wydał jakiś okólnik, który ponoć będzie bronił lekarzy przed finansową odpowiedzialnością, jeżeli okaże się, że wypisali receptę z refundowanymi lekami pacjentowi, który nie miał opłaconej składki na ubezpieczenie zdrowotne. Lekarze nie wierzą w moc okólnika i twierdzą, że tylko zmiana ustawy daje im gwarancje braku odpowiedzialności finansowej za wystawienie recept na leki refundowane, pacjentom, którzy okażą się nie być ubezpieczonymi. Podobnie aptekarze oświadczają, że recepty ze wspomnianą pieczątką będą musieli traktować, jako recepty pełnopłatne, (bo nie chcą ponosić odpowiedzialności finansowej za wydanie leku refundowanego osobie, która nie jest ubezpieczona), co oczywiście uderzy znacząco po kieszeni pacjentów.

4. W Sylwestra głos w tej sprawie zabrał Premier Tusk na zaimprowizowanej konferencji prasowej (a jakże po meczu piłkarskim) i jak to ma w zwyczaju natychmiast znalazł winnych całej sytuacji. Stwierdził, „że lekarze, którzy będą zachowywali się niegodnie, (czyli ci, którzy będą wystawiali recepty z pieczątkami o refundacji decydowanej przez NFZ), którzy będą utrudniali pacjentom życie, będą podlegali konsekwencjom. Pracujemy nad takimi konsekwencjami”. Panie Premierze, po co prowadzić jakieś prace nad konsekwencjami, jest przecież wypracowana przez wówczas wicepremiera Ludwika Dorna, recepta na takie zachowania „w kamasze ich”. Przydadzą się, bo z armii masowo przecież odchodzą zawodowi żołnierze obawiając się niekorzystnych zmian w systemie emerytalnym. Zbigniew Kuźmiuk

03 stycznia 2012 Tresowani w bezmyślności.... Jest jedna dobra wiadomość w nadchodzącym Nowym Roku Pańskim...Jaka? Biurokracja cenzuralna , skupiona w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, wycofuje się z pomysłu obciążenia podatkiem abonamentowym od posiadania telewizora każdego, kto ma w domu prąd.(!!!!) No nareszcie, będzie można spokojnie włączyć odkurzacz, mikrofalówkę, odtwarzacz płyt CD czy po prostu włączyć spokojnie światło, żeby nie napędzać pieniędzmi kominowych uposażeń dyrektorów telewizji i radia państwowego, w pełni propagandowego, stojącego na straży tresowania nas w bezmyślności.. Proszę kiedyś posłuchać sposobu prowadzenia rozmów przez dziennikarzy” środków publicznej komunikacji”, albo ich samodzielnych wypowiedzi, jak oni umiejętnie narzucają rządowy punkt widzenia słuchaczom, spójny z europejskim punktem widzenia - ale sprzeczny ze zdrowym rozsądkiem. To jest właśnie propaganda, a nie dziennikarstwo.. Dlatego Janusz Korwin- Mikke nazywa „publiczne” środki masowej propagandy „reżimowymi”. I słuszna jego racja.. I jeszcze chcą, żeby za tę propagandę płacić abonament pod przymusem ustawowym, ale formalnie nie za propagandę - ale za posiadanie telewizora.. Na razie zrezygnowali z wliczenia propagandy w cenę prądu. Rada - pilnująca ładu medialnego zaprojektowanego przy Okrągłym Stole przygotowuje jednak nowe przepisy dotyczące płacenia abonamentu, które mają poprawić jego ściągalność.. Nie znam szczegółów, ale jak coś będą wiedział, natychmiast Państwa poinformuję. Mam tylko nadzieję, że nie wliczy go w smak żółtego sera, szczególnie edamskiego, bo ten lubię najbardziej, albo w cenę czekolady, bo też od czasu do czasu jadam.. Najprędzej wliczy w benzynę, olej napędowy i LPG oraz alkohol - bo tego naród wypija sporo i jeździ sporo, i poprzez ukryte w nim podatki utrzymuje całe to biurokratyczne państwo socjalistyczne i towarzystwo wzajemnej adoracji politycznej. Ciekawe, co wymyśliliby rządzący, gdyby nagle naród przestał pić i korzystać z benzyny, oleju i gazu? Musieliby nam pozabierać mieszkania i działki budowlane - no, bo skąd braliby pieniądze na swoje utrzymanie? Przecież niczego pożytecznego nie robią i nikt o zdrowych zmysłach nie zapłaciłby dobrowolnie grosza za ich wykonywaną” pracę” wymierzoną przede wszystkim przeciwko nam- ludziom zamieszkującym terytorium suwerennej - jeszcze przed 1 grudnia 2009 roku- Rzeczpospolitej. Przed wejściem w życie Traktatu Lizbońskiego.. Na razie trwa spektakl teatralny związany z ustawą refundacyjną pilotowaną przez panią Ewę Kopacz z „liberalnej” Platformy Obywatelskiej, jak była ministrem od naszego zdrowia, która obecnie w nagrodę za przygotowanie fundamentów wielkiego bałaganu- została marszałkiem Sejmu. Czym bardziej człowiek szkodzi innemu człowiekowi- tym bardziej awansuje na drabinie politycznego awansu?. To jest reguła w socjalizmie biurokratycznym! Demokracja socjalistyczna ma to do siebie, bo generuje takie jaja... Tak jak pani posłanka Joanna Mucha została ministrem sportu, za pilotowanie ustawy o prawach zwierząt ,na mocy której psa wolno trzymać na łańcuchu , ale nie krótszym niż trzy metry, ale tylko 12 godzin na dobę(????) Jak tu sprawdzić, czy pies był trzymany przez 12 godzin w ciągu doby? Władza będzie musiała oprzeć się na donosicielstwie sąsiadów, którzy zaopatrzeni w stopery będą mierzyć czas od chwili przykucia psa do budy łańcuchem, do chwili spuszczenia go z tego łańcucha.. Albo kazać zainstalować w każdym gospodarstwie rolnym posiadającym psa- kamery monitorującej, żeby straż praw zwierząt mogła spokojnie sprawdzić u siebie na komisariacie, ile czasu bezbronny pies- istota czująca - był trzymany na łańcuchu.. Ci, co doniosą - przed czym osobiście przestrzegam- też mają budy i psy.. I jeśli oni doniosą do straży praw zwierząt na sąsiada, że pies w ciągu całej doby, był trzymany na łańcuchu 12 godzin i dwie minuty, też będą mieli za swoje.. Bo na nich doniesie, kto inny.. A jak to nie pomoże, to będzie można donieść na sąsiada do samej posłanki Joanny Muchy z Platformy Obywatelskiej i z Lublina, obecnej rozwódki, autorki ustawy - która biuro poselskie w Lublinie ma.. Jeśli oczywiście znajdzie trochę czasu, bo bardzo zajęta jest monitorowaniem zbliżających się igrzysk EURO 2012 i zmartwieniem, co potem, robić z tymi kosztownymi stadionami, wybudowanymi za miliardy, jak już wszyscy po zabawie - się rozjadą do domów.. Kaszt rocznego utrzymana stadionu to prawie 30 milionów złotych(!!!) Czy polskie miasta będzie stać na trzymanie takich, zjadających miejskie fundusze - stadionów? Na pewno nie, bo nawet Stadion w Pekinie- wzniesiony trzy lata temu, bankrutuje.. A Chińczycy mają pieniędzy jak lodu, bo coś trzy biliony dolarów w gotówce z kawałkiem – w kasie.. I ilu ich jest? Setki milionów? Kto by ich tam wszystkich policzył.. Nawet gdyby policzył, to za minutę jest ich więcej.. To liczenie ich- to zupełna robota głupiego.. A na stadionie w Pekinie- i tak się wszyscy nie pomieszczą.. Chyba taniej będzie zburzyć taki stadion, niż go utrzymywać.. Albo zrobić z największego Orlika Narodowego w Warszawie ponownie bazar – największy w całej Europie Środkowo- Wschodniej.. Będzie – być może- przynosił zysk.. Ale niekoniecznie, bo jednak jego koszt to prawie trzy miliardy złotych.. Taka inwestycja w bazar łatwo się nie zwraca.. Panie premierze z Platformy Obywatelskiej.. Czy to nie było szaleństwo polityczne, mam na myśli decyzje o budowie państwowych stadionów w ramach planu ”Polski w budowie” w oczekiwaniu na „Polskę w bankructwie”.? Tak jak ustawa refundacyjna, którą pan forsował w ubiegłym roku, 2011, a w maju podpisał ją pan Bronisław Komorowski, żeby skomplikowała nam życie w roku 2012. Bo co się odwlecze w demokracji- to oczywiście nie uciecze.. No i mamy ”burdel i serdel”- jak mawiał ukochany przez rządzących marszałek- socjalista –Piłsudski.. I to, jaki? Tysiące ludzi starszych straszonych widmem wysokich cen, co się dla nich wiąże z niechybną śmiercią, no, bo, za co mają kupować drogie leki refundowane pacjenci, których państwo okradało przez ostatnich dwadzieścia lat podatkami, a na starość próbuje im zafundować eutanazję.. Poprzez wysokie ceny. Gdyby rząd z Sejmem zafundował nam drogą żywność, która zresztą systematycznie drożeje- to też byłby to rodzaj eutanazji.. Ustawy zbożowe w Anglii, reglamentujące zboże i powodujące ich wysokie ceny spowodowały śmierć tysięcy ludzi..(!!!!) Poza Anglią zboże było 10- krotnie tańsze! Jak to lekarz mówi pacjentowi w dowcipie: „Jak przepiszę Panu, dobre, ale drogie leki na serce - to umrze Pan z głodu po ich wykupieniu?.. I to jest prawda o przeciętnym emerycie! Nie dość, że władza pod postacią Platformy Obywatelskiej wprowadziła zamieszanie z lekami refudowanymi, żeby porobić oszczędności na chorych emerytach - nie na biurokracji, jej rozrzutności i nie na stadionach - to jeszcze zamierza, co dwa miesiące zmieniać listę leków refundowanych(???) Boże! Czego, ci wredni socjaliści jeszcze nie wymyślą? Nie dość, że zrobili burdel i seradel - to jeszcze go pogłębią zamieszanie wokół listy leków refundowanych o wartości 40 miliardów złotych, chociaż pan Leszek Miller twierdzi, że jest tego 17 miliardów.. Dobre i 17 miliardów.. Władza chce wykończyć część emerytów nerwowo, i nie tylko- i przy okazji powykańczać lekarzy wpędzając ich w odpowiedzialność refundacyjną, chociaż ci bronią się pieczątkami refundacyjnymi z napisem” Refundacja leku do decyzji NFZ.”(!!!) Popatrzcie Państwo, jak funkcjonariusze państwowej, skomunizowanej służby zdrowia, jakimi są lekarze, kłócą się z funkcjonariuszami biurokratycznymi, których setki zalegają w Narodowym Funduszu Zdrowia, nie przyczyniając się w żaden sposób do poprawy naszego zdrowia.. Ponad głowami pacjentów- zamiast wolnego rynku - biurokracja załatwia swoje sprawy i interesy.. Dobrze, że nie będą zmieniać listy leków refundowanych, co miesiąc, albo, co tydzień, tym bardziej, co dziennie.. Bo byłby jeszcze większy chaos.. I dobrze, że lekarze nie muszą mieć zgody na produkcję pieczątek z napisem: „Refundacja leku do decyzji NFZ.”. Bo byłoby jeszcze więcej papierów, tak jak przy wprowadzeniu akcyzy na węgiel i koks.. Mamy mieć w składach makulatury ponad 5 milionów dodatkowych druków..(!!!) Rocznie! W tym chaosie chorzy pacjenci płacą za leki bez refundacji.. I o to rządowi chodziło! Nich dochodzą - jak mają zdrowie - swoich racji w sadach, pardon - sądach.. Na razie niech płacą.. Budżet niech będzie w końcu zaspokojony.. Tym bardziej, że trzeba zapłacić te 40 miliardów złotych odsetek zachodnim bankierom... Czas nagli - w końcu mamy już nowy rok! Nie wolno zalegać z zaległościami.. Wydawałoby się, że po tych idiotycznych rządach Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, nikt na to barachło - nie zagłosuje.. A jednak.. Nadal są chętni- jak wykazują sondaże.. Im większy burdel i serdel robi Platforma Obywatelska z PSL-em - tym wstyd głosujących na te ugrupowania nie pozwala przyznać się do błędu, jaki popełnili podczas wyborczych bachanalii.. No cóż.. Emocje to brak rozumu.. Albo emocje- albo rozum.. Emocje zaciemniają rozum.. Gdyby dzisiaj Stefan Kisielewski zmartwychwstał powiedziałby z pewnością, tak jak powiedział na rządy Władysława Gomułki i spółki, za co oberwał w Krakowie od ”nieznanych sprawców”.. Powiedział mianowicie, że rządy Gomułki to „Rządy Ciemniaków”(!!!) I czy historia się nie powtarza? Co prawda, jako farsa - ale jednak.. I przypominam jeszcze raz słowa prezydenta Ronalda Reagana, którego pomnik odsłonięto niedawno w Warszawie: „RZĄD NIE JEST OD ROZWIĄZYWANIA PROBLEMÓW. RZĄD JEST PROBLEMEM”!!!!! WJR

CO2 – uboczny koszt oziębiania klimatu Udział Polski w procesie oziębiania klimatu musi zmniejszyć konkurencyjność kosztową polskiej gospodarki i uniemożliwia nam wykorzystanie krajowych zasobów tanich surowców energetycznych Dzisiaj polecam rozważania Małgorzaty Goss na ten temat i na temat wskaźników wyprzedzających koniunktury: „Polski parowóz wyhamowuje” Spadek liczby nowych zamówień w przemyśle i spadek zatrudnienia w tym sektorze wskazują, że aktywność gospodarcza w Polsce wyraźnie maleje. Przemysł coraz silniej odczuwa zmniejszenie zamówień związane z kryzysem strefy euro i ograniczaniem deficytu budżetowego oraz presję na wzrost kosztów produkcji w kraju spowodowaną przyjęciem przez Polskę pakietu, CO2. W grudniu wyprzedzający wskaźnik koniunktury HSBC PMI dla polskiego sektora przemysłu pogorszył się w porównaniu z listopadem i wyniósł 48,8. Jest to najniższy poziom od października 2009 r., gdy wyniósł on 47,6. Tempo spadku wskaźnika było najszybsze od czerwca 2009 roku. Raport HSBC podkreśla, że PMI już drugi miesiąc z rzędu utrzymuje się poniżej poziomu neutralnego (50 proc.) . Wskaźnik PMI wyliczany jest na podstawie wskaźników dotyczących nowych zamówień w przemyśle, wzrostu produkcji, poziomu zatrudnienia, czasu dostaw i poziomu zapasów. Siódmy miesiąc z rzędu spada liczba nowych zamówień z rynków eksportowych, choć w grudniu tempo spadku nieco wyhamowało w porównaniu z listopadem. Wzrost produkcji został utrzymany, choć tempo wzrostu było słabe. W grudniu spadł poziom zatrudnienia. Tempo spadku liczby miejsc pracy było najszybsze od października 2009 roku. Po raz pierwszy od grudnia 2010 r. zmalała liczba miejsc pracy w przemyśle. Przyczyną był spadek liczby nowych zamówień oraz presja na ograniczanie kosztów spowodowana wyższymi cenami energii, paliw i metali oraz droższym importem w związku z osłabieniem złotego. Jednocześnie ceny wyrobów gotowych w przemyśle wzrosły tylko nieznacznie, co oznacza, że firmy starały się nie przerzucać kosztów na klienta, aby utrzymać konkurencyjność na rynku.

- Dane wskazują na dalsze spowolnienie aktywności gospodarczej zarówno krajowej, jak i zagranicznej - powiedziała ekonomistka HSBC Agata Urbańska. - W połączeniu z malejącym wskaźnikiem zatrudnienia dowodzą one złagodzenia presji inflacyjnej i stanowią argument przeciwko podwyżce stóp procentowych. Obecnie podstawowa stopa NBP wynosi 4,5 procent.

- Pogorszenie wskaźnika PMI odzwierciedla obniżenie koniunktury u naszych głównych odbiorców za granicą wywołane problemami strefy euro, a także osłabienie koniunktury w kraju związane z uczestniczeniem Polski w "procesie oziębiania klimatu" - komentuje dr Cezary Mech. - Udział Polski w pakiecie, CO2 [redukcji emisji dwutlenku węgla - przyp. red.] zmniejsza konkurencyjność polskiej gospodarki i uniemożliwia nam wykorzystanie krajowych zasobów tanich surowców energetycznych, takich jak węgiel kamienny i brunatny - wyjaśnia finansista. W spadającym PMI widoczne jest także wyraźne osłabienie siły nabywczej polskiego społeczeństwa związane z dążeniem do zmniejszenia deficytu budżetowego.” Cezary Mech

Poważny publiczny spór Belka-Rostowski

1. Rzeczywista sytuacja finansów publicznych i całego systemu finansowego naszego kraju musi być znacznie gorsza od tej prezentowanej oficjalnie, bo już teraz publicznie zaczynają się różnić, Prezes NBP Marek Belka i Minister Finansów Jacek Rostowski. Do tej pory te różnice były skrzętnie skrywane, nawet wtedy, kiedy szef resortu finansów mówił np. o wysokości spodziewanej wpłaty do budżetu z zysku NBP, albo o pożyczce NBP dla MFW, nie było oficjalnej reakcji organów banku centralnego, choć można się było domyślać, że wypowiedzi ministra, nie idą po myśli Prezesa NBP. Ale czara goryczy właśnie się przelała, kiedy w ostatnim tygodniu minister Rostowski w wywiadzie dla tygodnika Newsweek stwierdził, że w Polsce nie ma zakazu zakupu przez NBP obligacji skarbowych na rynku wtórnym, wczoraj NBP wydał komunikat, w którym ostrzega, że publiczne spekulacje o konieczności interwencji NBP na rynku obligacji, mogą doprowadzić do rozchwiania ich cen, a także kursu złotego.

2. Minister Rostowski jak to ma już w zwyczaju, w tym wywiadzie perorował o swoich osiągnięciach w zakresie finansów publicznych, mówił, że jeżeli mamy jakiekolwiek trudności w tym zakresie to tylko ze względu na złą sytuację w krajach strefy euro. Więc na pytanie, co będzie, jeżeli rentowność polskich obligacji wzrośnie z obecnych 6% do 8%, bez wahania odpowiedział, że wtedy byłoby celowe żeby NBP interweniował i skupował obligacje na rynku wtórnym. Oznacza to ni mniej ni więcej, tylko wezwanie niezależnego banku centralnego do finansowania deficytu sektora finansów publicznych i długu publicznego, co jest wprost zakazane w Konstytucji RP.

3. Prezes Belka, który wprawdzie swoją dotychczasową wstrzemięźliwością, jeżeli chodzi o ocenę polityki fiskalnej prowadzonej przez rząd Tuska, spłacał dług wdzięczności za powołanie go przez rządzącą koalicję na szefa NBP, teraz nie wytrzymał i wydał komunikat, którego jedno z ważnych zdań brzmi, „że publiczne spekulacje na temat ewentualnego spadku cen obligacji i konieczności interwencji NBP w tym zakresie, mogą w negatywnym scenariuszu prowadzić do wzrostu zmienności cen obligacji i kursu walutowego”. Komunikat zwraca także uwagę, „że w zadaniach NBP szczegółowo określonych w art.3 ustawy o NBP, nie ma bezpośredniego umocowania dla tego typu operacji” (kupowania przez NBP obligacji skarbowych). No i wreszcie przypomina Ministrowi Rostowskiemu w kluczowym stwierdzeniu, „że niezależny bank centralny wspiera politykę gospodarczą rządu, ale nie może go zastępować w kwestiach związanych z zarządzaniem długiem publicznym. Rentowności polskich obligacji jest funkcją oceny gospodarczej kraju przez rynki finansowe, w szczególności stanu finansów publicznych”.

4. Trudno o bardziej dosadne przywołanie ministra finansów do porządku, który odkąd został posłem, w zasadzie przestał już być jakimkolwiek fachowcem od finansów publicznych, a stał się propagandzistą politycznym, który koncentruje się na sławieniu nieomylności Premiera Tuska i swojej własnej. W okresie ostatniego 20-lecia mieliśmy różnych ministrów finansów, najczęściej byli to ludzie nielubiani nawet we własnych ekipach rządowych, ale żaden z nich do tej pory nie zajmował się aż na tak wielką skalę kreatywną księgowością i żaden z nich nie uprawiał tak bezceremonialnie propagandy sukcesu. Doprowadzenie, bowiem do wzrostu długu publicznego przez 4 lata o ponad 300 mld zł, czyli o ponad 60%, z jednoczesnym zamieceniem pod dywan 50-60 mld zł i równoczesne potwierdzanie na każdym kroku jak świetne prowadzi się finanse publiczne, jest zachowaniem z pogranicza politycznej schizofrenii. Teraz, kiedy pojawia się poważne zagrożenie, że nie będą nam dalej pożyczać albo będą pożyczać na lichwiarskich warunkach (7-8% rentowności byłoby takim lichwiarskim pożyczaniem), beztroskie stwierdzenie, że w takim razie bank centralny będzie finansował ten dług drukując puste pieniądze (taki skutek miałby skup obligacji skarbowych przez NBP), pokazuje dobitnie skalę nieodpowiedzialności Ministra Rostowskiego. Zbigniew Kuźmiuk

System 195.1 Kryptosyjonizm, w którym Polacy nie głosują Kryptosyjonizm to system panowania nad ludźmi i narodami, który ukrywa swój syjonistyczny charakter przed oszukiwanym światem, zaś żydowskim nadludziom połączonym ze sobą więziami krwi oraz rasistowskim przekonaniem o wyższości nad gojami/ nieżydami (bydłem) wyjaśnia w oparciu o Talmud i kabałę m.in., że Mesjasz/ Chrystus to tylko literacka figura stylistyczna, żyd czy grupa żydów rządzących niepodzielnie światem a ukrytych przed światem. Stanisław Kosmal nosi nazwisko, które w ukryty, kryptosyjonistyczny sposób zawiera informację o jego żydowskim pochodzeniu: Kosma – to imię męskie, od którego utworzono nazwisko żydowskie używane przez Wiceprzewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej.W stanie wojennym kapitan Kosmal był sędzią, który skazywał Polaków na kary więzienia za noszenie ulotek krytycznych w stosunku do żydokomunistycznej władzy Kiszczaka i Jaruzelskiego. Kosmal został awansowany na majora m.in. za to, że skazał na 8 miesięcy więzienia Polaka, Ireneusza Sinkiewicza za to, że w „dniu 11 czerwca 1982 r. w Warszawie przenosił w celu rozpowszechnienia ulotki i pisma zawierające fałszywe wiadomości mogące wywołać niepokój publiczny”. O terrorystycznej, antypolskiej przeszłości Wiceprzewodniczącego PKW żyda Kosmala przypomina wpis na portalu NowyEkran zachęcający przy tym Polaków do samobójczych zachowań w jednoznaczny sposób słowami: „Polacy muszą wyjść na ulicę”. Komentarz pod wspomnianym wpisem dokonany 26.09.2011 14:24:54 przypomina o ubeckiej przeszłości byłego Przewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej, żyda Ferdynarda Rymarza podpisującego donosy na Polaków i kwitującego za to pobierane pieniądze z funduszu operacyjnego MSW, jako TW „Czarny” oraz TW „Fred”. Władza żydokomunistyczna w Polsce kilkakrotnie zachęcała Polaków do wyjścia na ulicę: Poznań 1956 roku, Wybrzeże 1970 r. i w stanie wojennym kopalnia Wujek w Katowicach to najbardziej krwawe prowokacje ubowców, przy czym należy w tym miejscu powiedzieć, że jednakowo odpowiedzialni za śmierć Polaków za każdym razem byli ludzie wydające rozkazy strzelania do tłumów, jaki i ludzie, którzy strzelali a także prowokatorzy, którzy zachęcali Polaków do wyjścia na ulicę, stawiania oporu przez bezbronny Naród Polski uzbrojonym po zęby kryptosyjonistom ukrywającym przed Polakami swoje prawdziwe nazwiska, pochodzenie narodowe i cele. Jerzy Buzek nie chce chce ujawnić swojej ubeckiej przeszłości, nie poddaje się lustracji jak nie poddał się lustracji do końca życia żyd Berele Lewart używający nazwiska Geremek, a mimo to Stanisław Płatek zaprosił Buzka do Komitetu Honorowego obchodów 30 rocznicy zamordowania na Wujku Polaków, którymi nie dowodził, lecz którym przewodniczył i jako przewodniczący poprowadził w nieodpowiedzialny sposób na pewną śmierć, a nic nie słychać do dzisiaj, żeby Płatek umiał uderzyć się po chrześcijańsku w pierś i powiedzieć: moja wina, mea culpa. Mea culpa, mea maxima culpa. Jednym z bandziorów ubeckich był ojciec Andrzeja Rozpłochowskiego, który zastąpił w tajemniczych do dzisiaj okolicznościach wybranego przez załogę Huty Katowice przewodniczącego, którego Służba Bezpieczeństwa zastraszyła i doprowadziła do rozstroju nerwowego w tak bezwzględny sposób, że oddał mandat przedstawiciela Narodu w ręce żyda Borkowskiego, swojego zastępcy a ten przekazał ten mandat Rozpłochowskiemu, którego Płatek powołał za to do Honorowego Komitetu 30-rocznicy obchodów zamordowania Polaków na Wujku. Czy Instytut Pamięci Narodowej, Komisja Badania Zbrodni przecieko Narodowi Polskiemu w Katowicach, lub w jakimkolwiek innym mieście postawi kiedyś wreszcie, jako temat prac naukowych, konferencji żydowskie pochodzenie narodowe złoczyńców? Na morderczej działalności bandy braci Bielskich nie zakończyła się przecież na Wołyniu, ani w całej Polsce zagłada Narodu Polskiego. Kryptosyjonistyczny system apartheidu dzielącego społeczność Polski na podludzi/ bydło (gojów) oraz grupę panów posiadających żydowskie pochodzenie i chazarską mentalność Azjatów nie ukrywa, że zmierza do wojny, w której zagłada Polaków dokonana zostanie bezlitośnie. Kryptosyjoniści udają w Polsce Polaków, na Węgrzech Węgrów, w Niemczech Niemców a w Rosji Rosjan. Na Ukrainie rozpoznają się po końcówce nazwiska: żydom piszą tam w paszportach dwie litery „-ij” w końcówce nazwiska, a Polakom tylko jedną literę: -i. Jest to pozostałość po systemie sowieckim, który tak samo jak PRL za Gomułki przewidywał rubrykę: narodowość. Gierek zrównał oficjalnie żydów z podludźmi i została w paszportach tylko rubryka: obywatelstwo. W Polsce, która prowadzi wojny na świecie w interesie Izraela, a Lech Kaczyński powiedział o tym otwarcie w Jerozolimie do żydów, ministrami zostało dwóch obywateli brytyjskich: Sikorski i Rostowski. Sikorski kandydując na stanowisko prezydenta RP ujawnił, że wysłał mail do brytyjskiego ministerstwa, w którym zgłosił, czy też wyraził zamiar zrzeczenia się obywatelstwa brytyjskiego. Nikt nie starał się uzyskać w Londynie potwierdzenia, żaden dziennikarz ani polityk, czy Sikorski dopełnił wszystkie formalności i czy rząd brytyjski pozbył się go rejestru obywateli.

Rostowski także został mianowany ministrem w rządzie RP, jako żyd i obywatel brytyjski a rozgłasza publicznie ukrytą wiedzę o wojnie, która ma być sprowadzona na uśpione w pokoju Narody Europy, żeby wprowadzić Nowy Porządek Swiata. Ten zaś zniesie dotychczasową niesprawiedliwość, jak zniósł Gierek rubrykę narodowość w paszportach, i nie będzie już kryptosyjonizmu, bo nie będzie już potrzeby ukrywać się przed goim. A brytyjski żyd Rostowski używający w Polsce imienia Jacek, choć w brytyjskiej metryce wpisane ma dwa inne imiona, jest po prostu prekursorem tej Mesjańskiej Przyszłości Narodu, który Talmud uznaje za jedyny Naród na świecie, gdyż reszta dla Chazara i kabalisty z czerwoną opaską na ramieniu to tylko bydło, które trzeba namówić, co parę lat do tego, żeby poszło do urny wybrać sobie kapo i blokowego w systemie zniewolenia Narodu Polskiego. Stefan Kosiewski

Taniec z gwiazdami TVN24 Od dawna chciałem napisać coś pozytywnego. Nie myślałem, że padnie na TVN24. Czy mi się tylko wydaje, czy może dziennikarze tej zasłużonej dla rządowej propagandy stacji zrobili się wobec rządu bardziej dociekliwi? Nie wiem, z czego wynika ta zmiana postawy. Możliwe są dwa wyjaśnienia. Pierwsze, że poruszył ich skandal, jaki wywołali sposobem relacji z Marszu Niepodległości 11 listopada. Przeholowali wtedy w manipulacji, ukazując pokojową demonstrację patriotów, jako uliczną rozróbę przez skupienie uwagi na kilku gwałtownych epizodach, w tym spaleniu ich wozu transmisyjnego pod pomnikiem Dmowskiego. Nie sądzę, żeby dziennikarzy ruszyło sumienie. Raczej troska, co o stacji pomyślą widzowie, a to może zmniejszyć oglądalność, czyli wpływy z reklam. Zaś drugie wyjaśnienie odnosi się do rozmów w sprawie sprzedaży stacji. Telewizja, która mieni się informacyjną, nie powinna robić jawnej propagandy w czasie, gdy musi zachwalać swe zalety kupcowi. W każdym razie wydaje się, że ostatnio jest z nimi nieco lepiej. Wśród ich dziennikarzy na pierwszym miejscu znajduje się, w moim przekonaniu, Bogdan Rymanowski. Nie musiał ostatnio się poprawiać, gdyż zawsze był dobry. Jest powściągliwy i grzeczny wobec gości, a jednak potrafi być również dociekliwy. Sprawia wrażenie, jak gdyby dla każdego miał ludzką sympatię, co nie jest łatwe wobec wściekłych i cwanych polityków. Robi na mnie wrażenie człowieka uczciwego, podkreślam, wrażenie, bo nie ma sposobu, żeby mu zajrzeć do sumienia. Jest klasą sam dla siebie w stawce dziennikarzy z ulicy Wiertniczej.

Drugie miejsce w moim prywatnym rankingu zajmuje Grzegorz Kajdanowicz. To kwestia sposobu bycia przed kamerą. Jest inteligentny i rzeczowy. Ma dobrą dykcję i wielkomiejską prezencję. Nie skupia uwagi na sobie a jednak pozwala się docenić. Robi wrażenie fachowca, zwłaszcza prowadząc rozmowy w „Faktach po Faktach”, gdy musi reagować na wypowiedzi swoich gości w studio. Mniejszy wpływ na ocenę ma prowadzenie samych „Faktów”, kiedy wystarczy dobrze czytać tekst z telepromptera (dla czytelników niewtajemniczonych; jest to rzutnik tekstu umieszczony przy obiektywie kamery; dziennikarz czytając patrzy w obiektyw, co wywołuje efekt płynnej wypowiedzi z głowy, choć wszystko zostało już przygotowane). Trzecie miejsce, no cóż, pyzaty Kamil Durczok. To dziennikarz ludowy, regionalny. Ilekroć go widzę, myślę o kluskach śląskich ze słoninką. Chyba źle pracuje przeponą, gdyż czasami wykonuje ciałem konwulsyjne ruchy, jakby musiał wyciskać z siebie oddech, żeby skończyć frazę. Sprawia sympatyczne wrażenie człowieka, który wybił się o własnych siłach z nędzy do pieniędzy. Garnitur na nim nie zawsze dobrze leży, ale wie, gdzie stoją konfitury. Może, dlatego coraz bardziej przybiera na wadze. A jego warsztat dziennikarski? Nie tyle wyborny, co wybiórczy. Dalsze miejsca w reprezentacji męskiej nie mieszczą się na podium zwycięzców. Specjalna wzmianka należy się jednak Tomaszowi Sekielskiemu a to z powodu widowiskowego upadku byłego gwiazdora telewizyjnej publicystyki. Pamiętamy jego „taśmy Berger”: ukryta kamera, łóżko hotelowe w tle i bujna posłanka kuszona do zdrady. Gdyby pan Sekielski był w pokoju zamiast Adama Lipińskiego, wiceprezesa PiS, ta nocna rozmowa mogła inaczej się skończyć! Zaiskrzyłyby „kurwiki” w oczach bujnej posłanki dla bujnego pana redaktora. I na co mu to przyszło? Dziś prowadzi jakiś obyczajowy magazynek. Ocena drużyny kobiecej TVN24 rządzi się nieco innymi zasadami. Muszę przyznać się do zaburzeń w odbiorze obrazu i dźwięku, kiedy patrzę na Anitę Werner. Jest tak piękna, że nie umiem skupić całej uwagi na tym, co mówi, ponieważ myślę o tym, jak wygląda, a wcale nie myślę wtedy o polityce. W telewizji propagandowej może mi wmówić wszystko. Nie ma, więc znaczenia jej warsztat dziennikarski. I tak jest dla mnie na pierwszym miejscu gwiazd z ulicy Wiertniczej. Jak Bogdan Rymanowski jest klasą dla siebie wśród dżentelmenów, tak Monika Olejnik klasą dla siebie w drużynie kobiecej. To zawodniczka Gwardii. Pamiętam reklamę programu, kiedy siedziała za biurkiem z ubecką lampą o żarówce nakierowanej prosto w oczy gościa. W chwilach, jak taka reklama, ujawnia się rzeczywistość. Wbrew pozorom, ludzie nie lubią o sobie kłamać. Od czasu do czasu muszą powiedzieć prawdę. Pisać o tym więcej, to napisać za dużo. Obsadę trzeciego miejsca kobiet wyjaśnia sytuacja, jaka zdarza się nawet w najlepszych teatrach. Każdy teatr ma dyrektora. A dyrektor ma żonę. Żona dyrektora dostaje dobre role i choć nie ma talentu, nie można jej zdjąć ze sceny. Jest to przypadek Justyny Pochanke, żony dyrektora TVN24. Jest dobra, gdy prowadzi Fakty, bo wystarczy czytać przygotowany tekst. Ale w „Faktach po Faktach” męczy gości i widzów, zmagając się ze swym umysłem. Przerywa im, próbując mieć opinie. I nie ma na nią mocnych. Krzysztof Kłopotowski

Co dalej z repatriacją? W styczniu Sejm znów ma się zająć obywatelskim projektem ustawy O powrocie do Rzeczpospolitej Polskiej osób pochodzenia polskiego deportowanych i zesłanych przez władze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Czekamy na pierwsze czytanie tego projektu, mając świadomość, jak jest on ważny nie tylko dla wielu rodzin repatriantów, którzy od lat czekają na przyjazd do Polski, ale i dla naszej Ojczyzny, która popadając w coraz większy niż demograficzny powinna z otwartymi ramionami witać naszych rodaków ze Wschodu – krew z krwi naszej. Pod koniec ubiegłej kadencji Sejmu rząd zaopiniował ów projekt negatywnie, ale koalicja rządząca nie odważyła się go odrzucić i – jako projekt obywatelski – automatycznie przeszedł do nowej kadencji, a jego procedowanie będzie miało miejsce od początku. Zagrano na czas, obawiając się w przypadku wrzucenia projektu do śmieci negatywnych reakcji społecznych przed wyborami. Jaki teraz będzie los tej ustawy, gdy nie ma już straszaka wyborczego? O przyszłość projektu i samej repatriacji zaniepokojone są środowiska repatriantów. W grudniu odbyła się duża konferencja w Zamku Królewskim w Niepołomicach, pt. „Niedokończona repatriacja. Co dalej?”. Podczas konferencji, zorganizowanej przez Związek Repatriantów RP, dużo mówiono o tym, jak źle funkcjonuje ustawa z 2000 r. o repatriacji. Zwracano uwagę na opieszałość gmin, które miały realizować repatriację na podstawie obecnych przepisów, a w praktyce tego zadania niemal nie wykonują. Brakuje samorządów, które chciałyby zapewnić repatriantom pracę i dach nad głową, a ci nieliczni repatrianci, którzy trafiają do Polski, mają przeważnie problemy adaptacyjne i niemal żadnego wsparcia. Wskazywano ponadto na brak odpowiednich umów międzynarodowych zabezpieczających sferę rent i emerytur dla naszych rodaków mieszkających na terenie dawnych republik radzieckich. Wyrażano też spore nadzieje na przyspieszenie repatriacji i poprawę statusu repatriantów w kraju w związku z projektem obywatelskim, który obowiązek realizacji repatriacji przenosi z samorządów na rząd, a odpowiedzialnym za wykonanie tego zadania czyni ministra do spraw wewnętrznych. Uczestnicy konferencji przyjęli rezolucję, w której zwrócili się do rządu i do posłów na Sejm RP o poparcie obywatelskiego projektu ustawy O powrocie do Rzeczpospolitej Polskiej osób pochodzenia polskiego deportowanych i zesłanych przez władze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. W rezolucji napisano m.in.: „Zdajemy sobie sprawę, że Polska, po okresie niewoli wciąż się odradza. Wiemy, że jest to czas trudny i wiele spraw wciąż czeka na unormowanie i usankcjonowanie prawem. Zebrani tutaj pragniemy zwrócić uwagę także na nasze problemy, ponieważ po dziś dzień istnieją takie, które zostawiają nas w poczuciu obywatelstwa niższej kategorii. Pragniemy Polski – Matki, ojczyzny wszystkich Polaków, bez względu na to czy urodzili się w jej granicach, czy z dala od nich. Bez różnic pomiędzy tymi, którzy wyrastali tutaj, a tymi, którzy wyrastali z dala od niej. Nie uciekliśmy, lecz pod przymusem bagnetów pozbawiono nas Polski. Tymczasem dziś, gdy wracamy nie jesteśmy traktowani na równi z innymi Polakami. Nie żądamy szczególnych praw, ale tylko takich, które pozwolą nam czuć się w pełni narodem polskim”. W rezolucji jej sygnatariusze domagają się przyspieszenia prac legislacyjnych nad obywatelskim projektem ustawy repatriacyjnej, a także pilnej regulacji zabezpieczenia emerytalnego członków rodzin repatriantów, będących innej narodowości. Ponadto apelują o niezwłoczne podjęcie rozmów z rządami krajów, z których przybyli repatrianci, w sprawie transferu funduszy emerytalnych. „Jest to rozwiązanie skutkujące oszczędnością środków wypłacanych przez Państwo Polskie. W ten sposób stanie się możliwe zaliczenie stażu pracy wykonywanej na rzecz poszczególnych państw do tzw. okresu składkowego – podstawy ustalenia wysokości emerytury lub renty.” – napisano w rezolucji. Nie należy się spodziewać, że stanowisko rządu wobec projektu obywatelskiego ulegnie zasadniczej zmianie, gdyż projekt wiąże się z dużymi wydatkami z budżetu państwa. Rząd twierdzi, że sprawę można załatwić inaczej, taniej, ale konkretnych propozycji, poza „czyszczeniem” obecnej ustawy o repatriacji, nie zgłaszał. Obawiam się, że jak wiele innych spraw i sprawa repatriacji, pod pretekstem kryzysu, zostanie odłożona do lamusa, a posłowie koalicji zagłosują nad projektem obywatelskim, jak rząd rozkaże, czyli projekt odrzucą lub tak zmienią, że stanie się kolejną „martwą literą”.

Artur Górski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
654
Ch20 pg645 654
Apokryfy Biblijne, Papirus Oxyrhynchos 654, Papirus Oxyrhynchos 654
654
654
Panzerjagerabteilung 654, DOC
654
654
Dyrektywa Rady 89 654 EWG, lolo, WSB, Prawo pracy, prawo unijne
654
Dyrektywa 1989-654-EWG Minimalne wymagania bhp, Dyrektywy i Konwencje, Dyrektywy-DOC
654 731488904-[ www.potrzebujegotowki.pl ], Ściągi i wypracowania
654 655

więcej podobnych podstron