769

18 maja 2012 "CZas przekonuje bardziej niż rozum"- twierdził Thomas Paine. Ale w tamtych czasach nie było jeszcze na świecie pana premiera Donalda Tuska i jego ferajny z Platformy Obywatelskiej. Był czas tak jak i dziś.. Ich nie przekona ani rozum, ani czas.. Ani rozum osadzony w czasie.. Ani czas na niepełny rozum.. Nie przekona ich nic. Robią swoje pod prąd. Pod prąd zdrowego rozsądku.. I tak już od pięciu lat demokratycznych rządów.. Nabijają nas w trąbę.. Tak jak ta blondynka, co to strąciła figurkę z XVI wieku w jednym z muzeów.. Oczywiście to niedobrze, ale figurka nie była nowa.. Wygląda ma na to, że pan premier Donald Tusk poprosił… swoich trzydziestu doradców politycznych od wizerunku demokratycznego, przynajmniej jakiś czas temu tylu miał, może teraz ma więcej, bo więcej trzeba zakłamywać w miarę rozwoju socjalizmu- żeby pokazali mu filmy z posiedzeń Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego pod przewodnictwem pana generała Jaruzelskiego.. Obejrzał, pomyślał, pokręcił głową- i kazał całą rzecz skopiować.. Przenieść do czasów mu współczesnych.. W końcu ten woskowy dryg, ten wojskowy szyk, ta wojskowa atmosfera. I pan premier uprawiający angielski humor.. Imitacja jest jednak gorsza od oryginału… Towarzysz generał był lepszy.. Meldunki przyjmował bardziej zdecydowanie.. Nie tak jak premier Donald Tusk.. Meldowała mu i ministra Mucha, i minister spraw wewnętrznych oraz administracji, i minister od transportu- Nowak. I inni ministrowie, w tym niezastąpiony minister Bartosz Arłukowicz, dawniej z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, obecnie reprezentujący demokratyczną Platformę Obywatelską. On też meldował gotowość państwowej służby zdrowia do świadczenia usług, chociaż „obywatele” się w niej leczący, nie mogą doczekać się na leczenie. Wszyscy składali meldunki o wykonaniu zadania przed zbliżającymi się igrzyskami.. Wszystko jest już gotowe do” balangi”, jak całość nazwała pani Kazimiera Szczuka- z zawodu feministka.. Ona na razie nie składała żadnego meldunku o wykonaniu zadania.. Może, dlatego, że nie jest w Wojskowej Radzie Ocalenia Narodowego.. To nie szkodzi, że kilka dni temu odpadł kawałek sufitu, od sufitu Wielkiego Orlika Narodowego… Ale to tylko kawałek- całość się trzyma dobrze i na pewno nikomu żadna cegła nie spadnie na głowę.. Co to – to nie.. Sport porwany przez państwo..

Członkowie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego meldowali gotowość” w sensie operacyjnym”, ”gotowość operacyjną” i inne gotowości. ”Modernizacja taboru, dworce, w obszarze….” I tak dalej.. To nic, że autostrady nie są gotowe, ale są przygotowane objazdy.. Kibice będą objeżdżać autostrady. Wszystko jest już przygotowane i w gotowości.

Ten cały cyrk dział się naprawdę. Na ekranie były twarze obecnych członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.. Na pewno nie było w niej generałów: Wojciecha Jaruzelskiego,, Ludwika Janczyszyna, Eugeniusza Kolczyka, Zbigniewa owaka, Floriana Siwickiego, Tadeusza Tuczapskiego, Józefa Baryły, Tadeusza Hupałowskiego, Czesława Kiszczaka, Tadeusza Krepskiego,Longina Łozowickiego, Włodzimierza Oliwy, Czesława Piotrowskiego, Henryka Rapacewicza, Józefa Użyckiego, Zygmunta Zielińskiego, Michała Janiszewskiego, Jerzego Jarosza i pułkowników: Tadeusza Makarewicza, Jerzego Włosińskiego, Kazimierza Garbacika, Romana Lesia oraz Mirosława Hermaszewskiego. „Jeśli wejdziesz między WRONy, towarzyszu - bądź czerwony” – takie hasło było kolportowane w ustnych przekazach w tamtych czasach. Pan generał Jaruzelski był wtedy jednocześnie I sekretarzem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, premierem rządu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej i ministrem obrony narodowej - to wszystko jednocześnie będąc szefem Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.. Pan Donald Tusk jest premierem, pierwszym sekretarzem Platformy Obywatelskiej, szefem Rady Ocalenia Narodowego i nie jest ministrem obrony narodowej.. Ale teksty wygłaszane na posiedzeniu Rady żywcem wzięte są z mrocznych czasów stanu wojennego.. W krótkich żołnierskich słowach.. Minstra sportu, obok ministra- tran-sportu.. Wszyscy gotowi do EURO 2012.. Pan premier sformułował nawet 11 przykazanie przy tej okazji.. 11 przykazanie według premiera to” atmosfera radości”..(???) Zupełnie jak na Paradzie Schumanna.. Brakowało tylko kolorowych baloników i pani Róży THun, a tak naprawdę - Róży Grafin von Thun und Hohenstein.. Co prawda twarze zebranych nie były takie radosne, ale trudno sobie wyobrazić żołnierza składającego meldunek z wielkim uśmiechem na ustach.. Tym bardziej, że wszystko jest gotowe, tak jak całe socjalistyczne państwo bankrutujące - gotowe do katastrofy! Jeszcze tylko igrzyska, jeszcze” balanga”, jeszcze tylko trochę, zanim premier czmychnie na posadę unijną.. Ale jeszcze musi państwu zaszkodzić.. Bo im więcej zaszkodzi państwu polskiemu, tym wyższą synekurę otrzyma.. Bo albo się jest całym sercem po stronie Unii Europejskiej, państwa o osobowości prawnej międzynarodowej, albo po stronie już autonomicznego państwa polskiego, będącego częścią Unii Europejskiej.. Pan premier jest po tamtej stronie czerwonej mocy.. A potem już tylko z lotu ptaka, pan premier opisywał swoje wrażenia.. Leciał helikopterem nad autostradami i napawał się wielkością” przemiany cywilizacyjnej”, która nas dotknęła. Raczej przemiany antycywilizacyjnej.. ”Dopiero z lotu ptaka widać jak wielkim wyzwaniem są autostrady”.. Bo jak Łukaszenka lata helikopterem, dopilnowując swoim gospodarskim okiem gospodarstwa białoruskiego - to jest śmiesznie, a jak premier Polski lata helikopterem, dopilnowując gospodarskim okiem gospodarstwa polskiego - to śmiesznie nie jest. „Liberał”: w helikopterze spełniający rolę sobowtóra Gierka.. To jest dopiero śmieszne! Ale najśmieszniejsze jest to, że sondażowy lud to akceptuje..! Zawracamy do przeszłości wielkimi krokami. Stocznia Gdańska na powrót nazywa się Lenina, Gierek ciągle żywy, propaganda taka jak za komuny, tylko bardziej wyrafinowana i wesoła- wesoło jak w najweselszym barku w poprzednim obozie państw socjalistycznych.. Teraz jesteśmy w obozie państw socjalistycznych typu EURO.. Baraków jakby mniej - ale za to wielkie długi! Wszędzie długi, jak długi jest obóz państw socjalistycznych typu EURO.. Jak to wszystko się zawali - dopiero wtedy będą baraki. Ale póki, co, zbliża się” balanga”.. I trzeba uwiązać umysły” obywateli” w pułapce i pajęczynie pozbawionej drogi ucieczki. Trzeba zdusić sprawy, które rzutują na wizerunek socjalistycznego rządu.. Ojjjjjjj! Będzie się działo! Za ten spektakl aktorzy na pewno wezmą dodatkowe premie.. Zresztą bardzo udane przedstawienie- jak na premierę.. Wszystko przygotowane po żołniersku… WJR

Władysław Studnicki wobec drugiej wojny światowej

Władysław Studnicki był działaczem niepodległościowym, jednocześnie konsekwentnym reprezentantem opcji proniemieckiej w okresie pierwszej wojny światowej. Wicekanclerz Niemiec Mathias Erzberger nazwał go „ojcem duchowym Aktu 5 Listopada” – aktu proklamowanego przez dwóch cesarzy niemieckiego i austriackiego, który zapowiadał odbudowę Polski jako samodzielnego państwa z dziedziczną monarchią.  Tym samym Władysław Studnicki sytuuje się w gronie „ojców założycieli” odrodzonej po 1918 Polski,  takich jak Roman Dmowski czy Józef Piłsudski. W okresie międzywojennym Studnicki wydał swoja słynną pracę pt. „System polityczny Europy a Polska”, w której stwierdzał:„Polska i Niemcy mogą być podstawą olbrzymiego bloku środkowo–europejskiego, który musi objąć Austrię, Węgry, Czechy, Rumunię, Bułgarię, Jugosławię, Grecję, Turcję, oraz państwa nadbałtyckie – bloku liczącego około 200 milionów mieszkańców.” Blok środkowoeuropejski byłby związkiem gospodarczym, ale również sojuszem politycznym i militarnym skierowanym przeciw ZSRR. Zrealizować się on miał przez połączenie „Austrii z Niemcami, powrót Węgier do historycznej granicy polsko – węgierskiej, zbliżenie polsko – niemieckie dla ułatwienia anschlussu, jak dla uzyskania wspólnej granicy polsko – węgierskiej – oto ogniwa pośrednie a niezbędne dla powołania do życia bloku środkowo-europejskiego.” Sytuacja międzynarodowa potoczyła się w kierunku, który przewidział Studnicki: nastąpił anschlus Austrii i konferencja monachijska, dzięki której Niemcy uzyskały czeskie Sudety. Odbyło się to jednak bez uwzględnienia polskich interesów. Uzyskanie Zaolzia Studnicki uznał za zbyt małą rekompensatę dla Polski za nieprzepuszczenie wojsk sowieckich przez swoje terytorium. Brak niemieckiej zgody na stworzenie wspólnej granicy polsko-węgierskiej oraz stosowanie przemocy wobec ludności czeskiej, powodowało – jego zdaniem – negatywne reakcje polskiego społeczeństwa w stosunku do Niemiec. Zajęcie 15 marca 1939 roku Czech i Moraw, oznaczało faktyczną likwidację państwa czechosłowackiego nawet w okrojonych granicach. Wtedy też nastąpiło wkroczenie wojsk węgierskich na Ukrainę Zakarpacką, a Słowacja ogłosiła niepodległość, po czym oddała się w opiekę Niemiec. Polska uzyskała wspólną granicę z Węgrami, ale w jakże niesprzyjających warunkach, ponieważ likwidacja Czechosłowacji oznaczała faktyczne okrążenie Polski od południa i pogorszenie się jej sytuacji geostrategicznej. Studnicki zarzucił wtedy Niemcom prowadzenie błędnej polityki zagranicznej  wobec Czech. Na łamach „Słowa” Studnicki stwierdzał:

…błędem jest likwidacja państwa czeskiego. Tu może być wskazana ekspedycja karna przeciwko ekscesom antyniemieckim, mogła nastąpić nawet chwilowa okupacja, lecz, po co dokonywać aneksji, mogącej budzić pewne zaniepokojenie w innych państwach środkowoeuropejskich. Pomimo „błędów” polityki niemieckiej Studnicki nie rezygnował z koncepcji tworzenia bloku środkowoeuropejskiego i zbliżenia z Niemcami; dopiero zajęcie Kłajpedy i jednostronne gwarancje brytyjskie udzielone Polsce skłoniły go do porzucenia tej koncepcji. Złamanie umów monachijskich i dalsza zaborczość Adolfa Hitlera (propozycje zmiany statusu Wolnego Miasta Gdańska i eksterytorialnej autostrady przez Pomorze) spowodowały poszukiwania przez Polskę sojusznika w Wielkiej Brytanii. 6 kwietnia ogłoszono wspólny polsko-brytyjski komunikat, dotyczący dwustronnych gwarancji bezpieczeństwa, których miały udzielić sobie te państwa. Studnicki zdawał sobie sprawę, że w najbliższym czasie może dojść do konfliktu polsko – niemieckiego i starał się robić wszystko, żeby nie dopuścić do wojny, która byłaby nieszczęściem dla Polski i zagładą dla Europy. 13 kwietnia 1939 wystosował list do ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, w którym ostrzegał, że przyjęcie gwarancji brytyjskich przez Polskę i udzielenie jej takich samych, spowoduje ściągnięcie na Rzeczypospolitą wojny z Niemcami, która skończyć się musi katastrofą. Dlatego postulował zachowanie przez Polskę neutralności w zbliżającym się konflikcie światowym.  „Poprzez uczestnictwo w wojnie nie mamy nic do zyskania, natomiast wszystko do stracenia” – twierdził Studnicki.  Uważał, że przegrana w tej wojnie spowoduje utratę Śląska i Pomorza, a także innych terenów, gdyż Niemcy będą popierać separatyzmy narodowe, wygrana państw zachodnich spowoduje natomiast wciągnięcie do koalicji Rosji Sowieckiej, która zajmie Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej i pozbawi ją niezawisłości. Zdaniem Studnickiego w takiej sytuacji należało zaprzestać wszelkiej działalności antyniemieckiej i podjąć próbę polubownego rozwiązania spornych kwestii pomiędzy Polską a Niemcami. Twierdził, że „trzeba się starać, w drodze przyjaznych pertraktacji, o rozwiązanie sprawy Gdańska, odkładając sprawę autostrady na potem.” Wyrażał przy tym zgodę na aneksję Gdańska przez III Rzeszę, w zamian oczekiwał zgody na wydzierżawienie od Łotwy portu w Libawie na 99 lat, a także uzyskanie od Niemiec zgody na rozciągnięcie protektoratu polskiego nad Słowacją:

… za zobowiązanie się Polski do nieprzepuszczenia wojsk rosyjskich Niemcy byłyby, być może, skłonne zrezygnować na naszą korzyść z protektoratu nad Słowacją, co stanowiłoby dla nas gwarancje, że nie żywią one w stosunku do nas zamiarów agresywnych i nie grożą Centralnemu Okręgowi Przemysłowemu. Podobne stanowisko zajął Studnicki w „Memoriale przeciwko wojnie z Niemcami” z 5 maja 1938, który rozesłał do wszystkich członków rządu z wyjątkiem F. Sławoja – Składkowskiego.  Stwierdzał w nim wyraźnie, że przyjęcie deklaracji angielskich, nie oddala niebezpieczeństwa wybuchu wojny od Polski, lecz je przybliża i prawdopodobnie Polska pierwsza zostanie napadnięta przez Niemcy:

„Gdy bowiem ma się nieprzyjaciela na dwu frontach, likwiduje się najpierw słabszego, a w danym wypadku tym słabszym jesteśmy my.”  Zdaniem Studnickiego grożących Polsce katastrof można było uniknąć poprzez porozumienie z Niemcami, „które byłoby związane z zobowiązaniem się Polski do neutralności na wypadek wojny na Zachodzie, odrzuceniem paktu wzajemnej gwarancji z Anglią i wycofaniem wojsk z granicy zachodniej na granicę sowiecką.” Miała być to jednak „neutralność zbrojna”, mająca za zadanie nie przepuszczanie przez polskie terytorium wojsk sowieckich. Neutralność oznaczała jednak przekreślenie możliwości stworzenia bloku środkowoeuropejskiego, była już tylko i wyłącznie rozpaczliwą próbą odwleczenia w czasie nieuchronnego konfliktu i zachowania niepodległości Polski.

W czerwcu 1939 roku Władysław Studnicki wydał swą ostatnią książkę napisaną w okresie międzywojennym zatytułowaną Wobec nadchodzącej II-ej wojny światowej. Cały jej nakład został skonfiskowany przez cenzurę, przewidywane było nawet internowanie Studnickiego w Berezie Kartuskiej. W książce tej autor z dość dużą dokładnością przewidział dalszy przebieg wydarzeń. Twierdził, że w sporze między Polską a Niemcami nie chodzi wcale o Gdańsk czy „korytarz”, lecz o to, po czyjej stronie znajdzie się Polska w zbliżającym się konflikcie. Wielka Brytania udzieliła Polsce jednostronnych gwarancji, aby mieć ją w swoim obozie przeciwko Niemcom. Deklaracja ta – zdaniem Studnickiego – wcale nie oddalała niebezpieczeństwa wojny, ale wręcz je przybliżała. Przewidywał, że w razie konfliktu Niemiec z państwami zachodnimi, Niemcy zlikwidują najpierw Polskę, jako przeciwnika słabszego, a dopiero potem uderzą na Francję i Anglię. Aby temu zapobiec należało – uważał Studnicki – oddać Niemcom Gdańsk, z zagwarantowaniem polskich interesów w tym mieście. Studnicki godził się także na niemiecki postulat dotyczący autostrady i linii kolejowej łączącej Prusy Wschodnie z Rzeszą przechodzącej przez terytorium Polski (należy pamiętać, że w okresie międzywojennym w polskim MSZ wypracowano podobny projekt). Domagał się w zamian takiej samej autostrady przez terytorium Prus Wschodnich do Gdyni uzasadniając to tym, że spełnienie jednostronnych postulatów niemieckich uwłaczałoby honorowi Polski.  Co do gwarancji brytyjskich zauważał, że przez cały okres międzywojenny Wielka Brytania nie troszczyła się zbytnio o „polski korytarz” i zastanawiająca była dla niego ta obłudna troska Anglii o polskie interesy nad Bałtykiem:

Ten rzekomy zwrot w polityce W. Brytanii, będący pozornym zaprzeczeniem całej jej polityki względem Polski, jest wywołany pragnieniem ściągnięcia na Polskę sił militarnych Niemiec na początku wojny, gdy Anglia nie będzie miała wojska. Jego zdaniem sojusz Polski z Wielką Brytanią był niebezpieczny także, dlatego, iż pragnęła ona udziału Rosji Sowieckiej w koalicji. Za ten sojusz mogła zapłacić Rosji tylko polskimi ziemiami wschodnimi. Należało, więc odsunąć niebezpieczeństwo wojny na polskim terytorium poprzez nie przyjmowanie deklaracji angielskich, negocjacje z Niemcami spornych kwestii i ogłoszenie na wypadek przyszłej wojny „zbrojnej neutralności”, dzięki której udałoby się zabezpieczyć polską granicę od strony Rosji:

Dziś nie sprawa Gdańska i autostrady jest czynnikiem decydującym o wojnie, lub pokoju, lecz tylko to, czy Niemcy będą przekonane, że Polska w razie wojny na zachodzie wystąpi czynnie przeciwko nim, czy zajdzie znaczne prawdopodobieństwo neutralności Polski i obrony tej neutralności oraz obrony Litwy i Łotwy, którą Sowiety zechcą naruszyć dla ukrytych dziś celów aneksyjnych. Znamienna jest ewolucja poglądów Studnickiego, który wcześniej porozumienie z Niemcami uzasadniał obawą przed ZSRR i koniecznością budowy bloku środkowoeuropejskiego, natomiast w okresie wzrastającej hegemonii niemieckiej na kontynencie europejskim, postulował zbliżenie z tym krajem ze względu na niebezpieczeństwo wybuchu wojny, w której Polska poniosłaby niewątpliwą klęskę. Studnicki postulował, aby dla uniknięcia wojny polska dyplomacja wykorzystała pośrednictwo krajów sprzymierzonych z Niemcami – takim państwem były niewątpliwie Włochy, dla których nie mogło być obojętne, czy wał składający się z Polski i Rumunii oddzielający Europę od Rosji ulegnie uszkodzeniu. Studnicki udowadniał, że wojna światowa nie leży w interesie żadnego z państw europejskich, gdyż wojna Europy Zachodniej z Europą Środkową przyniesie zwycięstwo Sowietom. Postulaty skierowane do władz polskich i niemieckich były ostatnią próbą zapobieżenia bratobójczej i wyniszczającej wojnie światowej, a także ocalenia Europy przed komunizmem. Wkrótce obawy Studnickiego, miały się potwierdzić, Anglia udzieliła Polsce gwarancji bezpieczeństwa, co spowodowało, że Niemcy w pierwszej kolejności zlikwidowali przeciwnika słabszego, czyli Polskę, której ziemie wschodnie zajęła Rosja Sowiecka, zabezpieczając jednocześnie Niemcom tyły w ich marszu na podbój Europy Zachodniej. Czy była możliwość uchronienia Europy a także Polski, przed straszliwą wojną i komunizmem? Czy możliwe było zawarcie rozsądnego kompromisu w 1939 z narodowo-socjalistycznymi Niemcami? Na to pytanie starali się odpowiedzieć wielokrotnie historycy. Spór trwa do dziś i pozostaje rozstrzygnięty. W ostatnich latach w nauce polskiej zwycięża teza, że należało jednak zawrzeć jakieś kompromisowe porozumienie z Niemcami w celu odsunięcia od Polski groźby rozbiorów. Coraz większa liczba polskich uczonych przyznaje Studnickiemu rację; na przykład prof. Andrzej Piskozub nazywa go „Polakiem mądrym przed szkodą” – ze znamienitszych historyków uznających racje Studnickiego warto wymienić także Jerzego Łojka i Pawła Wieczorkiewicza, którzy opowiadali się za ewentualnym sojuszem z Polski z Niemcami przeciwko ZSRR, co według nich mogło uchronić kraj przed zniszczeniami wojennymi i komunizmem. Jednym słowem, był to plan wojny prewencyjnej, z tym że skierowanej przeciw Związkowi Sowieckiemu. Trzeba dodać, że wszyscy oni zgodnie twierdzili, że druga wojna światowa wybuchłaby tak czy inaczej, a skoro tak, to dla Polski dużo lepszy byłby sojusz z Niemcami niż z państwami zachodnimi. Jedynie tylko Tomasz Gabiś, znany wrocławski publicysta i znawca spraw niemieckich (oraz redaktor Nowej Debaty), postawił w swojej głośnej książce Gry Imperialne (Wydawnictwo Arcana 2008)  śmiałą tezę, że gdyby Polska porozumiała z Niemcami w 1939 roku (nawet za cenę pewnych ustępstw z naszej strony), do wojny prawdopodobnie by nie doszło, ponieważ Francja i Anglia nie miałyby pretekstu, żeby wypowiedzieć Niemcom wojnę. Traktatu Ribbentrop-Mołotow, zdaniem Gabisia, również by nie było, powstałby za to środkowoeuropejski blok skierowany przeciw Sowietom, o którym pisał cztery lata wcześniej Studnicki. (zob. T. Gabiś: Fantazja wrześniowa). Historia alternatywna jest pewnym ćwiczeniem intelektualnym, nigdy nie daje stuprocentowej odpowiedzi na pytanie: co należało zrobić w roku 1939? Warto jednak takie pytania stawiać, żeby unikać niepotrzebnych klęsk w przyszłości. W okresie okupacji, Władysław Studnicki, jako człowiek zasłużony w przeszłości i znany z działalności na rzecz mniejszości niemieckiej w Polsce, wykorzystywał swój autorytet i niejednokrotnie interweniował u władz niemieckich w sprawie aresztowanych  i rozstrzeliwanych Polaków. Dzięki jego interwencji udało się uwolnić Bolesława Piaseckiego znanego działacza przedwojennej „Falangi” (organizacji nacjonalistycznej, jednej z frakcji Obozu Narodowo Radykalnego). W większości wypadków jednak interwencje jego nie przynosiły zamierzonego skutku. W związku z tym w styczniu 1940 roku Studnicki wystosował „Memoriał dla Rządu Niemieckiego w sprawie polityki okupacyjnej w Polsce”, wyrażający sprzeciw wobec niemieckiej polityki w stosunku do ludności polskiej, polegającej na krwawym terrorze stosowanym przez władze okupacyjne. Autor twierdził, że taka polityka doprowadzić musi do narastania coraz większej wrogości w stosunku do Niemców i uniemożliwi wypracowanie polsko-niemieckiego modus vivendi, co byłoby niebezpieczne w obliczu zbliżającej się wojny niemiecko-sowieckiej i po pewnym czasie musiało obrócić się przeciwko samym Niemcom. W listopadzie 1939 Studnicki przedstawił niemieckim władzom wojskowym inny memoriał zatytułowany „Memoriał w sprawie odtworzenia Armii Polskiej i w sprawie nadchodzącej wojny niemiecko – sowieckiej”, przewidując w nim nieuchronność konfliktu niemiecko-sowieckiego. W dokumencie tym proponował Niemcom utworzenie armii polskiej, która u boku Niemiec walczyłaby przeciwko wspólnemu wrogowi, jakim dla niego był Związek Sowiecki. Postulował też utworzenie pewnej namiastki przyszłego rządu polskiego: „Budowanie armii wymaga istnienia Rządu Polskiego, choćby nawet prowizorycznego, jako czynnika współzależnego dla tworzącej się armii” – pisał. Aby to urzeczywistnić, należało zacząć od zaprzestania represji i rozstrzeliwań polskich działaczy niepodległościowych za ich antyniemiecką działalność z przed wojny (pod warunkiem że nie miała charakteru kryminalnego), nie ogałacać kraju z środków żywnościowych i zaprzestać obrażającej godność Polaków propagandy. Zdaniem autora memoriału, maszerujące na wschód armie, polska i niemiecka, miały wyzwalać tereny należące do Sowietów, w tym dawne ziemie polskie. Należało także przywrócić na tych terenach prawo własności, poprzez oddanie chłopom ziemi i parcelacje kołchozów:

Odbudowana przy pomocy Niemiec Armia Polska może, w ewentualnym pochodzie na Rosję, obsadzić obszary do Dniepru, niemiecka zaś do Donu oraz Kaukazu, gdzie można by powołać do życia z powrotem Republiki Armenii, Gruzji i Azerbejdżanu. Memoriał ten został przez władze niemieckie skonfiskowany i zakazano jego rozpowszechniania. Osobista rozmowa z Goebbelsem nie przyniosła skutku i Studnickiego internowano w sanatorium w Babelsbergu. Zwolniony został dopiero po interwencji Goringa, lecz wkrótce znowu trafił na Pawiak za zbyt odważne upominanie się o prawa Polaków. Z tego więzienia wyszedł w sierpniu 1942 r. z powodu złego stanu zdrowia i dzięki interwencji węgierskiego ambasadora. Memoriał w sprawie wojny z ZSRR okazał się nieudaną próbą zainicjowania jakiegoś polsko-niemieckiego modus vivendi, gdyż niemieckie czynniki oficjalne zignorowały jego propozycje. Po ataku na ZSRR niemiecki terror w stosunku do Polaków nie tylko nie zmalał, ale wręcz zaostrzył się. Od tej pory działalność Studnickiego koncentrowała się na zapobieganiu takim katastrofom narodowyym jak Powstanie Warszawskie. Krytykował on działalność sabotażową podziemia polskiego na rzecz ZSRR nie tylko ze względu na niepotrzebne represje ze strony władz niemieckich, (jakie z tego powodu spotykały głównie ludność cywilną), ale przede wszystkim ze względu na zagrożenie okupacją sowiecką, która zdaniem Studnickiego była bardziej niebezpieczna dla Polski. Po wojnie Studnicki udał się na emigrację najpierw przybywał we Włoszech, potem w Wielkiej Brytanii, gdzie zmarł w roku 1953. Przed śmiercią publikował jeszcze na łamach „Wiadomości Polskich” swoje wspomnienia z drugiej wojny światowej, które były próbą wytłumaczenia i uzasadnienia jego postawy wobec Niemiec. Zatytułowano je: „Z tragicznych dni”. Redaktor „Wiadomości Polskich” Mieczysław Grydzewski, nie zgodził się na tytuł „Dlaczego nie zostałem polskim Quislingiem?” – autorowi tych wspomnień określenie to najwyraźniej nie przeszkadzało. Ideały Władysława Studnickiego zwyciężyły po 1989 roku, kiedy ministrem spraw zagranicznych odrodzonej ponownie Polski został Krzysztof Skubiszewski. W czasie okupacji 15 letni Skubiszewski uczęszczał na tajne komplety organizowane w mieszkaniu Władysława Studnickiego. Jak wspominał minister Skubiszewski:

Na dzisiejszej scenie politycznej jestem zapewne ostatnim, który w końcowych latach jego [Studnickiego] działalności w Polsce, czyli w strasznym okresie okupacji w Warszawie, słuchał jego programu politycznego, jego wyjaśnień, rozmawiał z nim. W jakim sensie myśl polityczna Władysława Studnickiego jest aktualna nadal w dwudziestym pierwszym wieku? Odpowiedź na to pytanie dał w roku 1950:

Polska albo będzie jedną z republik sowieckich, albo członkiem związku europejskiego, w którym Niemcy będą odgrywały wybitną rolę. Są, więc obiektywne podstawy porozumienia polsko-niemieckiego w niedalekiej przyszłości.

Gaweł Strządała

Zatrute źródło: masoneria

Zatrute źródło: masoneria Praca zbiorowa pod redakcją ks. Tadeusza Kiersztyna
Kraków 2010 © ks. Tadeusz Kiersztyn, 2010
Wydanie drugie, poprawione. Non profit.

Wydawca: ks. T. Kiersztyn – udziela prawa do niekomercyjnego rozpowszechniania niniejszego opracowania.

Modlitwa zawierzenia:

“O Jezu, Władco serc naszych i Królu Wieków Nieśmiertelny, przyrzekamy Ci uroczyście, że przy tronie Twoim i Osobie Twojej wiernie stać będziemy. Przyrzekamy Ci, że nieskalanego sztandaru Twego nie splamimy, że chorągwi twojej nie zdradzimy ani niedowiarstwem, ani sekciarstwem, ani żadnym odstępstwem. Ślubujemy Ci, że w wierze świętej katolickiej aż do śmierci wytrwać pragniemy. Amen. ”

GENEZA MASONERII Często słyszymy lekceważące wypowiedzi na temat masonerii, jako organizacji przeważnie starszych panów bawiących się staromodnymi rekwizytami, ale za to chętnych do pomocy ludziom potrzebującym, i propagujących humanizm, powszechne braterstwo i prawa człowieka. Ten mocno sielankowy obraz wykreowany przez samych masonów skrywa ponurą rzeczywistość, którą im bardziej się poznaje, tym bardziej ona przeraża. W Apokalipsie św. Jana, będącej ostatnią księgą Pisma Świętego, a zawierającej opis walki ludzi wierzących z mocami ciemności aż do ostatniej i ostatecznej bitwy, znajduje się następujący obraz masonerii: I ujrzałem Niewiastę siedzącą na Bestii szkarłatnej, pełnej imion bluźnierczych, mającej siedem głów i dziesięć rogów. A Niewiasta była odziana w purpurę i szkarłat, cała zdobna w złoto, drogi kamień i perły, miała w swej ręce złoty puchar pełen obrzydliwości i brudów swego nierządu. A na jej czole wypisane imię — tajemnica: ,, Wielki Babilon. Macierz nierządnic i obrzydliwości ziemi”. I ujrzałem Niewiastę pijaną krwią świętych i krwią świadków Jezusa, a widząc ją, zdumiałem się wielce (Ap 17,3-6).

Masoneria jest ukazana pod postacią nierządnicy, gdyż zrodziła się i działała przez pierwszych kilkaset lat w krajach chrześcijańskich, a zdradę Boga dokonaną przez ochrzczonych ludzi, którzy sprzymierzyli się z Lucyferem, zwanym też Szatanem, Pismo Święte określa zawsze mianem prostytucji. Właśnie pod wizerunkiem bestii ukazany jest Lucyfer (Szatan), który niesie nierządnicę, dając jej siłę i kierując jej poczynaniami. O co w tym wszystkim chodzi? Wiemy, że Jezus zmartwychwstał i wstąpił do nieba, gdzie żyje i króluje z Bogiem Ojcem i Duchem Świętym. Jednakże naszego świata nie porzucił. Na świecie pozostawił Kościół, który założył, aby razem z Nim, Jego mocą i łaską wyzwalał ludzi spod panowania złego ducha. Kościół, ta potężna organizacja Jezusa Króla, rozprzestrzeniła Jego panowanie aż po krańce ziemi. W tej sytuacji zły duch, samozwańczy król nad światem i ludzkością, stanął do desperackiej i okrutnej walki z Jezusem i z Jego Kościołem. Wykreował na wzór Kościoła własną, potężną organizację będącą antykościołem.

Masoneria, jako organizacja jest obok innych demonicznych organizacji nazywana antykościołem, dlatego, że jest jakby kalką Kościoła Jezusa, z tym, że wszystko w tym antykościele jest uczynione w imię Szatana na opak, na wspak, na bluźnierczą odwrotność;

- W miejsce kultu Boga jest w nim kult Lucyfera,
- W miejsce Najświętszej Ofiary czarna msza, w miejsce łaski i charyzmatów magia,
- W miejsce świętości grzech,
- W miejsce Prawdy Objawionej uwodzące kłamstwa itd.

W antykościele masoneria zajmuje miejsce uprzywilejowane, tak jak zakony w Kościele katolickim, i dlatego sama nazywa się „zakonem”, a masonów „braćmi”. Szatan, będąc stworzeniem, zmuszony był żmudnie budować swój antykościoł na przestrzeni wielu wieków, wykorzystując do tego celu ludzi zbuntowanych przeciw Jezusowi i objawionej Jego nauce. Ponieważ antykościoł powstawał w krajach chrześcijaoskich, w których przynajmniej teoretycznie władza duchowa i świecka strzegła porządku publicznego, by był zgodny z wiarą katolicką, dlatego musiał on od samego początku działać w głębokiej konspiracji, skrywać się za chrześcijańskimi symbolami i we wszystkim udawać Kościół Jezusa. To udawanie i podawanie się za chrześcijan przetrwało zresztą u masonów aż do dnia dzisiejszego. Poczynając od XIII w., zaczęły wyłaniać się struktury organizacyjne antykościoła, tworząc podwaliny pod współczesną masonerię. Omówimy je na potrzeby tego opracowania w sposób bardzo uproszczony, by zasygnalizować tylko czytelnikom istotę sprawy.

STRUKTURY ANTYKOŚCIOŁA Masoneria jest organizacją hierarchiczną, zbudowaną na kształt piramidy. W ramach jej struktury nikt nie wie, co się odbywa na wyższych stopniach wtajemniczenia. Masonerii, tej ściśle tajnej organizacji, towarzyszyły od samego początku struktury organizacyjne, które chroniły ją od infiltracji i dekonspiracji oraz zapewniały jej możliwość doboru kadr na drodze ścisłej selekcji. Rolę kościoła w znaczeniu fizycznego miejsca spotkao masonów pełnią tzw. loże, nazywane też warsztatami (miejsce projektowania i realizowania przebudowy świata według założeń masońskich). Nazwa „loża” pochodzi od hebrajskiego słowa liszche i oznacza obszerne pomieszczenia integralnie związane niegdyś ze świątynią jerozolimską, a dziś swym wystrojem przypominające kaplice lub kościoły.

Poszczególne loże łączą się na terenie danego kraju w Wielkie Loże lub w Wielkie Wschody. Skupiają one masonów z trzech pierwszych stopni wtajemniczenia, na których indoktrynują ich masoni z wyższych stopni (założyciele loży) według różnych rytów. Najbardziej rozpowszechniona jest struktura organizacyjna tzw. rytu szkockiego dawnego i uznanego, i ją omówimy. Organizacja masońska rytu szkockiego składa się z trzydziestu trzech stopni wtajemniczenia. Trzy pierwsze stopnie, tzw. teoretyczne, tworzą masonerię błękitną (od koloru obecnego na masońskim fartuchu).

Właściwa organizacja masońska (wewnętrzna) zaczyna się od czwartego stopnia wtajemniczenia i jest podzielona na trzy formacje:

1) Stopnie kapitularne wznoszą się od 4 do 18 (nie wszystkie są dziś w użyciu), tworząc masonerię czerwoną.

2) Stopnie filozoficzne wznoszą się od 19 do 30 (również niektóre z nich są stopniami historycznymi), tworząc masonerię czarną.

3) Stopnie administracyjne wznoszą się od 31 do 33 stopnia, tworząc masonerię białą. Mason na stopniach kapitularnych wdrażany jest w tajemnice gnostyckiej magii, co z punktu duchowego musi doprowadzid go do ścisłej zależności od złego ducha. Mason na stopniach filozoficznych dostępuje wtajemniczenia w żydowską kabałę, co z kolei uzależnia go jeszcze mocniej od demonicznych wpływów i dodatkowo od filosemityzmu. Mason, wstępując na stopnie administracyjne, staje się wyznawcą monizmu gnostyckiego (wiara, że Lucyfer jest bogiem) i spełnia funkcję władzy nad masonami z niższych stopni wtajemniczenia. Omówimy szerzej tylko trzy pierwsze stopnie wtajemniczenia tworzące masonerię błękitną. Każdemu z tych stopni odpowiada określona funkcja: uczeń, czeladnik, zwany też towarzyszem, mistrz. Najliczniejszą grupę stanowią masoni pierwszego stopnia wtajemniczenia – uczniowie. Dla zachowania elementów konspiracji, aby móc zostać przyjętym do masonerii, tj. na najniższy stopień ucznia, trzeba przeważnie być do tej roli wytypowanym przez dwóch masonów, którzy danej osobie zgadzającej się wstąpić do masonerii udzielają poręczenia. Na ucznia wyszukuje się jednostki najbardziej wartościowe w społeczeństwie pod względem uzdolnień, bogactwa, wykształcenia, pochodzenia. W ten sposób masoneria stara się skupić w swych szeregach elitę polityczną, biznesową i intelektualną środowisk, w których działa. Masoneria błękitna jest bardzo liczna i stanowi swoisty przedsionek do właściwej (wewnętrznej) masonerii. Selekcja polega na tym, że na dalsze stopnie wtajemniczenia (poza trzema pierwszymi) kierowane są tylko te jednostki, które przez zwierzchników zostaną uznane za odpowiedni materiał do dalszej formacji – tylko one mogą przekroczyć „bramę łuku królewskiego”, tzn. wejść na czwarty stopieo wtajemniczenia. Zależy to od cech osobowych danego człowieka. Jeśli jest zbyt uczciwy, prostolinijny i przywiązany do swej wiary, nigdy nie opuści trzech pierwszych stopni wtajemniczenia. Szybko natomiast awansują ludzie bez skrupułów, gotowi dla kariery wszystko poświęcić. Równocześnie na poziomie masonerii błękitnej zachowane są wszelkie pozory, by świadczyły o całej masonerii, że jest to jakoby organizacja dobroczynna, pokojowa, braterska i ekumeniczna, szanująca wszelkie przekonania religijne, jak również racjonalizm i naturalizm, zawsze w duchu tolerancji, i gromadząca ludzi szlachetnych i cnotliwych. Aby narzucić profanom to przekonanie, masoneria błękitna sama się często celowo dekonspirowała lub oficjalnie rejestrowała, otwierając swe podwoje zwiedzającym. Tajemnice wyższych stopni, prawdziwe cele i metody stosowane w ich realizacji są starannie skrywane i starano się nie dopuścić do ich poznania ludzi z zewnątrz. Masoneria z wyższych stopni (wewnętrzna, głęboko zakonspirowana) tworzy tzw. katedry, w których doskonali się w sztuce królewskiej, tj. w czarnoksięstwie. Skutecznośd ukrycia masonerii pogłębia fakt, że działa poprzez bardzo liczne, bliźniacze, co do celów organizacje, jak np. antropozofów, teozofów, racjonalistów, socjalistów, organizacje zdrowia psychicznego, samodoskonalenia umysłu, organizacje gejowskie, feministyczne, związki młodzieży chrześcijaoskiej itd. Ponadto powołuje do istnienia szereg jawnych instytucji społecznych, jak: kluby, stowarzyszenia, związki, fundacje, partie, koła, spółdzielnie, zrzeszenia itp., które pod jej dyktando kontrolują społeczeostwo i sterują przemianami społecznymi. W okresie międzywojennym funkcjonowało w samej tylko Polsce kilkadziesiąt tysięcy takich nadbudówek masońskich. Sama masoneria, co do liczebności na wszystkich stopniach wtajemniczenia, szacowana jest na około 5 milionów członków, z tym, że częśd z nich stanowi światowy establishment. Z racji swej liczebności, lokalizacji i powiązao masoneria nie jest jednolitą organizacją, ale w swym własnym łonie różni się znacznie rytami, aspiracjami (źródło wzajemnej, niszczącej rywalizacji), wierzeniami i partykularnymi interesami narodowymi lub ideologicznymi. Wszystkie jednak odłamy masonerii zrodził ten sam duch. Niezmiennie jest on obecny w pewnej haggadzie, z której czerpie natchnienie do działania każda loża masońska. Jest to legenda o budowie świątyni jerozolimskiej przez Salomona, króla Izraela. Głównym budowniczym tej świątyni był Adoniram – w nawiązaniu do historycznej postaci Hirama, syna wdowy z pokolenia Naftalego (por. IKrI 7,13-14) – zabity przez trzech uczniów. Z tej legendy, tłumaczonej alegorycznie, płynie przesłanie potężnej nienawiści do Jezusa Chrystusa i do chrześcijaństwa, a szczególnie do Kościoła katolickiego. W wyjaśnieniu alegorycznym zabójcami budowniczego świątyni jerozolimskiej, Adonirama, czyni się uczniów Jezusa, a głównie św. Piotra (papieża) oraz Jana i Andrzeja (pierwszych świadków zmartwychwstania), zarazem oskarża się założony przez Jezusa Kościół o podstępne i zbrodnicze zajęcie miejsca Izraela w jego roli wobec świata. Z tego płynie wniosek, że nie jest możliwe dokończenie „budowy świątyni jerozolimskiej” bez zniszczenia katolickiego Kościoła. W języku francuskim maçon znaczy murarz, budowniczy – od tego słowa pochodzi nazwa „masoneria”. Masoni są, więc tymi, którzy „budują świątynię jerozolimską”, ale w znaczeniu faktycznym ta budowa dotyczy całej ludzkości i całego świata. Nad pracą masonerii – zaprowadzeniem nowego porządku w świecie – czuwa Wielki Architekt Wszechświata. Masonowi z trzech pierwszych stopni wtajemniczenia mówi się, że jest to bóg lub rozum w zależności od tego, w co on wierzy. Dla bardziej wtajemniczonych Wielkim Architektem Wszechświata są sami masoni. Na jeszcze wyższych stopniach Wielkim Architektem Wszechświata okazuje się naród izraelski. Tylko masoni najwyższych stopni wtajemniczenia zyskują pełną świadomośd, że Wielki Architekt Wszechświata to Lucyfer, dla którego wznoszą wszechświatową świątynię, i mają nadzieję, że w jego imię oni będą rządzić światem.

POWSTANIE I ROZWÓJ MASONERII W dobie oświecenia, w XVII-XVIII w., nastąpił w Europie chrześcijańskiej, kierującej się dotychczas zasadami wiary, gwałtowny zwrot ku racjonalizmowi. Źródłem poznania prawdy dla ówczesnych intelektualistów przestało byd Boże Objawienie, a kreowano ją w oparciu o poznanie rozumowe (racjonalizm). Z kolei racjonalizm sprzyjał bardzo szybkiemu rozwojowi licznych systemów filozoficznych, antychrześcijańskich, próbujących znaleźd odpowiedź na podstawowe ludzkie pytania dotyczące Boga, stworzenia, sensu życia itd. Poza nurtem chrześcijańskim rozwijały się w tym czasie dwa główne nurty myślowe pochodne racjonalizmu. Nurt naturalistyczny, prowadzący do negacji istnienia wymiaru duchowego w świecie, owocujący ateizmem i materializmem. Odrzucono w nim religię, a w jej miejsce wprowadzono kult rozumu. Drugi nurt – ezoteryczny – zastępujący prawdy Objawione prawdami wymyślonymi przez rozum ludzki, a Boga różnymi mitycznymi bożkami. Jeśli jesteś katolikiem i jeszcze wierzysz Bożemu Słowu, przeczytaj 13 rozdział Apokalipsy Św. Jana, a poznasz autora tych nurtów, ich filozofii i wierzeń, sprowadzających ludzkość z drogi zbawienia na manowce kultu złego ducha. Zarówno nurt naturalistyczny, jak i ezoteryczny znalazły swą matkę w organizacji masońskiej, ale ponieważ ze swej istoty wzajemnie się one wykluczały, siłą rzeczy zakorzeniły się w dwóch różnych masońskich centrach. W Wielkich Wschodach Francji oficjalną doktryną masonerii, za sprawą encyklopedystów francuskich, był ateistyczny racjonalizm, uważający człowieka za jedyne źródło władzy i prawa. Można go streścić słowami mistrza Wielkiego Wschodu Francji – Michela Baroin: Człowiek jest punktem wyjścia każdej rzeczy i każdego poznania, swym własnym źródłem i własną miarą. Ten racjonalizm charakteryzuje:

1) Nastawienie antydogmatyczne – nie istnieje prawda uniwersalna, nie ma żadnego dogmatu, żadnego absolutu, więc nie ma Boga chrześcijan. Człowiek, który w Niego wierzy, przestaje byd wolny; wolnym jest ten, kto szuka i rozmyśla;

2) Naturalizm i antykatolicyzm – nie ma żadnego objawienia, żadnej prawdy objawionej, wobec tego należy walczyd z każdą religią, a ponieważ największy opór jest ze strony Kościoła katolickiego, trzeba go przede wszystkim zniszczyć;

3) Normy moralne, jakie człowiek sam powinien stworzyć, to kult człowieka; człowiek jest budowniczym własnego losu, wyzwolony od wszelkich reguł, będący ponad wszystkim; należy wznosić ołtarze ku czci człowieka, a nie Boga;

4) Aspekt polityczny – człowiek jest wolny i zależy wyłącznie od siebie; wolność polega na możliwości robienia wszystkiego, co nie szkodzi drugiemu człowiekowi; wszelka władza pochodzi od ludu, narodu – człowieka, jako zbiorowości.

Natomiast masoneria działająca na terytorium Anglii i Szkocji stała się kolebką nurtu ezoterycznego, gnostyckiego, który poniżej szerzej omówimy. Wpływ na masonerię we współczesnej formie miał fakt, że formalnie ukonstytuowała się 24 czerwca, w święto św. Jana Chrzciciela, 1717 r. w Londynie, z połączenia dawnego cechu budowniczych (architektów i wykonawców wspaniałych budowli średniowiecznych), zwanych od wykonywanego zawodu wolnomularzami, z okultystycznym Bractwem Różokrzyżowców. Różokrzyżowcy nazywali się towarzystwem alchemicznym i podawali się za spadkobierców Zakonu Templariuszy, który to przechował pierwotny gnostycyzm i zhańbił się kultem Baphometa (posążek przedstawiający Lucyfera zasiadającego na tronie świata). Zarówno różokrzyżowcy, jak i wszyscy gnostycy upatrują źródła swej doskonałości w demonicznych rytuałach i praktykach (okultyzm) oraz w poznaniu tajemnej wiedzy (gnozy), która jest całkowicie sprzeczna z Objawieniem Bożym i z nauką Kościoła. Siłą rzeczy różokrzyżowcy wnieśli do organizacji masońskiej okultyzm i gnozę, i one wkrótce zdominowały całą masonerię. Stało się tak, gdyż człowiek, będąc istotą cielesno-duchową, stworzoną przez Boga, w swej głębi odczuwa potrzebę religii i kultu. Dlatego XVIII wieczny prymitywny, ateistyczny racjonalizm szybko został zastąpiony pseudoreligią różokrzyżowców. Jednakże, jako wiedza tajemna została ona wprowadzona do masonerii wewnętrznej od czwartego stopnia wtajemniczenia.

Masoneria błękitna (trzy pierwsze stopnie) nadal promuje ateistyczny racjonalizm, ale równocześnie akceptuje wiarę swych członków, jak to wyjaśniliśmy na początku, w celu stworzenia pozorów organizacji tolerancyjnej i pluralistycznej. Ponieważ okultyzm i gnoza stanowią istotę przekonań i praktyk masońskich, tym zagadnieniom poświęcimy więcej uwagi.

OKULTYZM I GNOZA Okultyzm oznacza kult sił tajemnych, czyli uprawianie magii, która zajmuje się wywoływaniem duchów, wróżbiarstwem, czarami. Pismo Święte uczy, że Bóg tymi rzeczami najbardziej się brzydzi i najsurowiej za nie karze. Szerzej praktyki okultystyczne omówimy przy omawianiu kabały. Gnoza powstała około II w. po Chrystusie (za jej prekursora uważa się Szymona Maga, por. Dz 8,9-24) jako ruch religijno-intelektualny, będący zlepkiem różnych poglądów, wierzeo i praktyk zawartych w religiach staropogańskich (perskich, chaldejskich, egipskich), w filozofii greckiej, w religii judaistycznej i chrześcijańskiej. Ma charakter wybitnie antychrześcijański i bluźnierczy. Jest źródłem i inspiratorką wielu sekt i ideologii zawartych na przykład w judaizmie talmudycznym, faszyzmie, a współcześnie w liberalizmie i globalizmie. Ta duchowa, śmiertelna zaraza szerzona przez gnostyków w Europie, początkowo przez Kościół z całą mocą zwalczana, dzięki masonerii nie tylko przetrwała do naszych czasów, ale obecnie szerzy się w całym świecie poprzez politykę, kulturę, oświatę, psychologię, filozofię. Spróbujmy, więc odkryć źródło jej sukcesu; jakie głosi poglądy, że tak bardzo odpowiadają one ludzkiej pysze i głupocie? Gnoza jest specyficzną, tajemną wiedzą, dostępną tylko „wybranym”, która ma im przynieść wyzwolenie i boskość. Słowo „gnoza” (po grecku gnosis) oznacza poznanie. Jednak nie chodzi w gnozie o poznanie rozumowe, ale o specyficzne, powstające w świadomości gnostyka przekonanie o własnej boskości, czyli o odkrycie posiadania ducha bożego (boskiej iskry). Gnostyk wierzy, że jego boski duch został uwięziony w ciele przez złego demiurga, Boga Jahwe, jednego – jak głoszą – z pomniejszych bogów. Według gnostycznej teogonii („nauka” o pochodzeniu bogów) odwieczny ojciec (praprzyczyna) ujawnił się w bytach niebieskich, w wy emanowanych z siebie parach boskich (bóstwa męskiego i żeńskiego), które w miarę stopniowej emanacji stawały się coraz bardziej niedoskonałe. Stało się to przyczyną degeneracji pierwotnej doskonałości w całym wszechświecie. Bóstwa te rządzą siedmioma sferami niebieskimi. Według gnostyków istnieje opozycja między dobrym bogiem, ojcem innych bogów, ojcem najwyższym, od którego pochodzi duch gnostyków, a Bogiem Jahwe, w którego wierzą chrześcijanie. Według nich ziemia zamieszkana przez ludzi jest chaotyczna i zła, a życie na niej jest absurdem, bo cały nasz świat pochodzi od aniołów ostatniego w procesie emanacji, najbardziej niedoskonałego, siódmego nieba, którego królem jest demiurg Jahwe. Głoszą, że jest On uosobieniem zła, że kieruje się pychą i gniewem w działaniu, a swe dzieło uczynił niedoskonałe na skutek swego grzechu lub błędu. Na tle tego credo gnostycy umiejscawiają swe pochodzenie. Gnostyk jest upadłym bogiem, bożą iskrą ojca, która dostała się na ziemię, przelatując przez siedem sfer niebieskich. W ten sposób dostała się w niewolę materii, ciała ludzkiego, które – jak i cały świat stworzony – jest złe i stanowi dla niej więzienie. Dla gnostyka jedynym sposobem wyzwolenia ze świata i ze swego ciała, aby móc powrócić do swego poprzedniego doskonałego stanu, zintegrować się z powrotem z bogiem, najwyższym ojcem, jest poznanie tajemnej wiedzy – gnozy. Poucza go ona, bowiem o jego pochodzeniu, a poprzez praktyki magiczne uczy go panowania nad materią. Gnostycy odrzucają zmartwychwstanie ciał, bo wierzą w kolejne wcielenia duszy, w reinkarnację, która jest pośrednią drogą powrotu poprzez stopniowe odzyskiwanie doskonałości w kolejnych wcieleniach. Jednakże najwyższy ojciec dał im możliwośd bezpośredniego i szybkiego powrotu do boskiego praźródła dzięki przewodnikowi, który jest jego wysłannikiem. W pierwszym okresie rozwoju gnostycyzmu uważano, że tym wysłannikiem jest wyjątkowy człowiek, Jezus, wybrany do tego zadania. Ojciec najwyższy, według nich, postanowił posłać Chrystusa, aby uwolnić „wybrańców” (gnostyków) z tyranii Boga Jahwe. W tym celu najwyższy ojciec obdarzył Go wiedzą i wyposażył Go w środki potrzebne do pokonania demiurga Jahwe i do ich wyzwolenia. Ten gnostycki Jezus miał udać się do siódmego nieba, aby pokonać Boga Jahwe, ale wpierw pozostawił „wybranym” wiedzę i środki niezbędne do odzyskania przez nich boskości. Są nimi nauka ezoteryczna i magia, niosące „wybranym” przebudzenie, to jest uświadomienie im stanu boskości oraz umożliwiające im nawiązanie bezpośredniej łączności z istotami duchowymi z wyższych sfer.

Wielu badaczy gnostycyzmu twierdzi, że ci tak zwani wybrani, to czarownicy (czarnoksiężnicy) o wielkiej sile szkodzenia. W samych Włoszech jest zarejestrowanych z racji prowadzenia działalności gospodarczej ponad 100 tysięcy czarnoksiężników. Nic też dziwnego, że skutkiem ich działalności są bardzo liczne opętania i coraz dłuższe kolejki do księży egzorcystów. Jakkolwiek wskazanie na zbawcze działanie Jezusa, w tym całym zwodzeniu, w obranej przez Lucyfera taktyce było konieczne, by mieszać chrześcijanom w głowach, to jednak jego pycha zbyt długo nie mogła tego znieść. Z chwilą złączenia się jego wyznawców z masonerią i powstania potężnego antykościoła mógł Lucyfer wreszcie odsłonid im „prawdę” o swej zbawczej roli pełnej poświęceń i wskazać, że nie tylko on jest wysłannikiem najwyższego ojca, ale jest sam bogiem, jedną z trzech bożych osób gnostyckiej trójcy. Oto jego oświecenie przekazane w gnostyckim Kościele Ducha Świętego: Ja jestem to, co Walentyn nazywa Sofia-Achamoth, a Eleną Szymon Mag. Jezus jest Słowem Bożym. Ja jestem Myślą Bożą, wygnaną i nieszczęśliwą… Z Jednego wyszło Jedno, a potem jeszcze Jedno: a Troje jest tylko Jednym: Ojcem, Słowem i Myślą – czy można wymyślić jeszcze większe od tego bluźnierstwo? Tam gdzie gnostycy mówią o trzeciej Osobie Trójcy Świętej, Duchu Świętym, nazywanym „Myślą” – mówią w rzeczywistości o Lucyferze, a gnostycki Kościół Ducha Świętego to w ich tajemnej wiedzy nie znaczy nic innego, jak kościół Lucyfera. Ta gnostycka wiara w boskość Lucyfera przeniknęła do masonerii, która nadała jej jeszcze szerszy wymiar. Jedna z czołowych gnostyczek, rosyjska żydówka, Helena Bławatska (1831-1891), zarazem masonka i założycielka Towarzystwa Teozoficznego idzie jeszcze dalej i definiuje masońskiego Wielkiego Architekta Wszechświata w czystej doktrynie lucyferycznej: Dynamiczna siła Wszechświata. Lucyfer (Szatan) przedstawia energię aktywną Wszechświata. (…)  On, Lucyfer, jest Ogniem, Światłem, Życiem, Walką i Siłą, Myślą, jest Postępem, jest Cywilizacją, jest Wolnością, jest Niepodległością. Lucyfer jest Bogiem. Jedynym Bogiem naszej planety. Drodzy katolicy, jeśli czytacie ten tekst i myślicie, że to jakieś bredzenie wariata, że to najwyżej wiara kilku dziwaków, których nigdy nie brak, ale którzy nie mają wpływu na bieg wydarzeo w świecie, to jesteście w wielkim błędzie. Na przestrzeni wieków w imię tej wiary, albo przeciw tej wierze toczono krwawe wojny, w których wyniszczały się całe narody. Ta pseudowiara w sposób zasadniczy przyczyniła się do upadku cywilizacji chrześcijaoskiej i obecnie do wyłonienia się w jej miejsce lucyferycznej cywilizacji śmierci. Ta pseudowiara, gorsza od wszystkich zakaźnych chorób, coraz bardziej degeneruje dziś ludzkośd, pchając ją do czynów, o których zaraz będzie mowa, oraz do tych bestialskich planów, które już „wybrani” zaczęli w świecie realizować. Aby nikt nie miał złudzeń, jaki los szykują światu „wybrani”, wyjaśnimy, kim według gnostyków są pozostali ludzie. Uważają, że nie wszyscy ludzie są przeznaczeni do zbawienia; nie wszyscy mogą osiągnąd stan boskości, bo nie wszyscy ludzie pochodzą od ich ojca najwyższego. Dzielą oni rodzaj ludzki na trzy kategorie: duchowych, odczuwających i materialnych. Gnostyk jest to człowiek „duchowy”, gdyż ma ducha bożego, jest bożą iskrą, jest de facto bogiem. „Odczuwający” jest to człowiek, który wprawdzie ma duszę, ale nie ma ducha bożego, nie jest w pełni bożą iskrą. „Odczuwający” żyją po to, by mogli poznać boskośd „duchowych”, ich podziwiać i im służyć. „Materialni” to ludzie-zwierzęta, zanurzeni w codziennym błocie, które jest ich przeznaczeniem i kresem. Choć wszyscy ludzie należą do świata stworzonego przez demiurga Jahwe, to gnostyk, będąc istotą boską, uważa, że nie tylko nie podlega władzy Stwórcy świata materialnego, ale musi z Nim walczyć, gdyż jest On, jako władca, strażnikiem materialnego więzienia, uzurpatorem gnębiącym jego boską godność. Te koncepcje nie tylko urągają Bogu, ale oznaczają głęboką pogardę gnostyków dla reszty ludzkości. Szczególną niechęcią darzą „materialnych”, bo uważają, że tylko pozornie są istotami ludzkimi, które jako dzieci Boga Stworzyciela należą do świata ciemności. Nie trzeba tłumaczyć, że „duchowi” z racji swej boskości dominują nad „odczuwającymi”. Trzecia kategoria ludzi w ogóle się dla nich nie liczy i jako zbędny balast zanieczyszczający świat przeznaczona jest do likwidacji. W gnozie można odnaleźd z łatwością korzenie judaizmu talmudycznego, wszelkiego nazizmu i wszelkiego rodzaju rasizmu ideologicznego. Powyższe wierzenia i praktyki, ubogacone i udoskonalone przez żydowską kabałę, zostały przez masonerię przejęte i na użytek jej organizacji odpowiednio zinterpretowane. Cechą charakterystyczną dla całego antykościoła jest chorobliwa obsesja na punkcie pochodzenia ich organizacji. Stąd masoni twierdzą, że ich zakon istniał już w czasach starożytnego Egiptu, a nawet jeszcze wcześniej, przed cywilizacją Egiptu i Asyrii. Niektórzy z nich głoszą, że masoneria zrodziła się w mitycznym królestwie Atlantydy. Oczywiście są to bajania, za pomocą, których masoni próbują swą doktrynę przeciwstawid religii chrześcijańskiej, jako wiedzę tajemną i wcześniejszą od Starego i Nowego Testamentu. Przypatrzmy się teraz, jak masoneria rozwijała się od chwili swego formalnego zaistnienia, jak kształtowała się jej ideologia, i w jaki sposób osiągała cele przez nią określone. Do najważniejszych, przełomowych wydarzeń w rozwoju masonerii trzeba zaliczyć powstanie Zakonu Iluminatów. Nadesłał p. PiotrX

Przed dwudziestu laty Polska miała szansę odzyskać Kresy Lwów dawna perła kultury polskiej, dziś ostoja antypolskich postaw  nacjonalistów ukraińskich. W tym miejscu można, a nawt należy zadać kontrowersyjne pytanie; czy mogło być inaczej?   W latach 1989-1990 – Anatolij Sobczak, polskiego pochodzenia mer Petersburga (jednym z jego urzędników był Władimir Putin), powiedział w radiu, że – zgodnie z prawem – jeżeli federacja kilkunastu państw się rozpada, to tereny włączone do niej siłą w 1939 roku mogą wrócić do stanu sprzed aneksji. Są tacy  co twierdzą, że istniała  szansa  rewindykacji Kresów. Warto przeczytać niżej zaprezentowany artykuł pod tytułem; „Przed dwudziestu laty Polska miała szansę odzyskać Kresy”

Rozmowa z dr. JANEM CIECHANOWICZEM Dr hab. Dora Kacnelson, wybitny filolog i historyk, nieżyjąca już polska Żydówka, która większość życia spędziła w ZSRR, twierdziła, że w momencie rozpadu Związku Radzieckiego istniała możliwość powrotu do Polski: Lwowa, Grodna, Stanisławowa, a nawet Tarnopola. – Miałem zaszczyt znać i wielokrotnie prowadzić długie rozmowy z panią Dorą Kacnelson. Nie znałem nikogo bardziej ideowego, propolskiego, szlachetnego, mądrego i rzetelnego. Jeżeli publicznie stawiała taką tezę, to jest oczywiste, że musiała mieć ku temu podstawy. Gdy w latach 1989-1990 odgórnie i z premedytacją Związek Radziecki był demontowany przez ekipę Gorbaczowa i KGB, wiele rzeczy było możliwych i wiele się wydarzyło. Nie tylko szereg narodów odzyskało niepodległość, ale też powstały liczne drobne republiki autonomiczne, jak żydowska w składzie Federacji Rosyjskiej czy Gagauzja w składzie Mołdawii. Niestety, żywot większości z nich był bardzo krótki.

Anatolij Sobczak, polskiego pochodzenia mer Petersburga (jednym z jego urzędników był Władimir Putin), powiedział w radiu, że – zgodnie z prawem – jeżeli federacja kilkunastu państw się rozpada, to tereny włączone do niej siłą w 1939 roku mogą wrócić do stanu sprzed aneksji. – Dobrze znałem Sobczaka i nie przypuszczam, że gdyby żył (zmarł w 2000 roku – przyp. autora) chciałby specjalnie interesować się polskimi sprawami, ale na pewno był życzliwym Polsce przyzwoitym człowiekiem. Odzyskanie ziem utraconych w 1939 roku było przez pewien czas możliwe. W grudniu 1989 roku zapytałem prezydenta Gorbaczowa o możliwość zwrotu Kresów. Gorbaczow był zakłopotany i zaskoczony, gdyż wcześniej nie rozważał tej kwestii. Odniosłem jednak wrażenie, że nie jest przeciwny omówieniu tego tematu. Moim zdaniem Gorbaczow popierał wówczas wszystko, co było antyimperialne i w jakiejś części antyrosyjskie. W tamtych latach w Radzie Najwyższej rozmawiałem też z wieloma wpływowymi rosyjskimi politykami i wiem, że ich reakcja na pomysł zwrotu Kresów nie była wroga. Wielu było jednak zaskoczonych, że na tych ziemiach żyją jeszcze Polacy. Podczas swojego wystąpienia na Kremlu mówiłem, że Związek Radziecki powinien uznać za nieważny pakt Ribbentrop-Mołotow oraz wypłacić państwu polskiemu 500 miliardów dolarów za Katyń, zagarnięte ziemie i inne zbrodnie. Postulowałem także inne rozwiązanie. Stworzenie z terenów zabranych Polsce w 1939 r. Republiki Wschodniej Polski, do której ściągnięto by Polaków z całej Federacji (przede wszystkim z Kazachstanu). Myślę, że gdyby wówczas władze Polski wystąpiły z takim żądaniem, to była szansa na odzyskanie, chociaż części utraconych ziem. Było to jednak możliwe do momentu powstania niepodległej Białorusi, Litwy i Ukrainy.

Czy ta Republika Wschodniej Polski miała być niepodległym krajem? – Tego nie rozstrzygałem. Wówczas wydawało mi się, że mogłoby to być kondominium zależne od Rosji, Polski, a może także Ukrainy, Białorusi lub Litwy. Chciałem w ten sposób zwrócić uwagę na sprawę polskich Kresów, ale rząd Polski nigdy się tym nie zainteresował, a polska prasa najpierw milczała, a później zaczęła mnie zwalczać.

Stawiano panu zarzuty o współdziałanie z komunistami i prorosyjskie sympatie. – Należałem wówczas na Litwie do tzw. orientacji narodowej. Wileńska placówka KGB była w tamtym czasie odpowiedzialna za wszystkie kraje bałtyckie oraz Polskę. Nigdy na nikogo nie donosiłem, więc stałem się dla nich niewygodny i zaczęto ogłaszać, że jestem komunistą. Polskim politykom, którzy w PRL-u aktywnie działali w PZPR, a później stali się symbolami „Solidarności”, jakoś nikt tego nie wytykał.

Gdy Vytautas Landsbergis nie był jeszcze prezydentem Litwy, a jedynie przewodniczącym Sajudisu (Litewskiego Ruchu na rzecz Przebudowy) i przygotowywał się do ogłoszenia niepodległości, miał powiedzieć w telewizji, że niepodległa Litwa prawdopodobnie będzie musiała obejść się bez Wilna. – Landsbergis był bardzo wpływowym, nastawionym rażąco antypolsko politykiem. Bardzo sprytnie napuszczał Polaków na Litwinów i Litwinów na Polaków. Wcześniej przez osiem lat pracował na stanowisku attaché w ambasadzie sowieckiej w Warszawie. Nie ma wątpliwości, że wiedział, co mówi. Z dzisiejszej perspektywy mogę tylko powiedzieć, że gdyby przed powstaniem niepodległej Litwy Wilno zostało przyłączone do Polski, byłby to dramat dla całej tamtejszej ludności, także polskiej. Tylko Litwini mają – moim zdaniem – prawo to tych odwiecznie litewskich terenów.

Nawet, jeżeli nie można było odzyskać Wilna, to prawdopodobnie istniała szansa na stworzenie w ramach niepodległej Litwy autonomicznego okręgu w Solecznikach. – Okręg autonomiczny, zwany Krajem Polskim, istniał w granicach Litwy ponad rok. Na jego terytorium powiewały flagi Polski i Litwy. Ta autonomia została zniesiona przez Litwinów przy czynnym udziale rządu polskiego i polskiej dyplomacji.

Dlaczego żaden z polskich polityków nawet nie podjął próby negocjacji z Moskwą? – Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Może sprawa jest bardzo prosta. Czy chociaż jeden ze współczesnych polskich polityków może się równać z Piłsudskim, Dmowskim, Korfantym, Paderewskim? Nie. A może wytłumaczeniem jest to, że – według poważnych analiz – Związek Radziecki miał w tamtym czasie w Polsce około 24 tys. agentów ulokowanych w newralgicznych miejscach dla funkcjonowania państwa.

Czy to nie paradoks, że Jacek Kuroń, który uważał się za polskiego patriotę, w jednym z wywiadów stwierdził, że cieszy się, że jego rodzinny Lwów należy do Ukrainy? To zadziwiające stwierdzenie, gdyż w rozmowie ze mną Kuroń powiedział, że ma do Lwowa bardzo emocjonalny stosunek. Warto przy tym pamiętać, że Polska nie podbiła tego miasta siłą, a polski żywioł dominował we Lwowie ponad sześć wieków. – Wspomniana przez pana Dora Kacnelson mówiła mi, że przed ogłoszeniem niepodległości Ukraińcy byli gotowi iść na bardzo dalekie ustępstwa. Gdyby Moskwa obiecała im samodzielność w zamian za oddanie Lwowa, z pewnością by się zgodzili. Od 14 lat mieszkam w Rzeszowie, gdzie wykładam na tamtejszym uniwersytecie i często jeżdżę do Lwowa. Nasuwa mi się taka refleksja, że twarze większości obecnych mieszkańców tego miasta zupełnie nie pasują do jego architektury. A co do Jacka Kuronia – to nawet ludzie wybitni czasem potrafią powiedzieć coś nieodpowiedniego.

A teraz Lwów jest ostoją antypolskiego, ukraińskiego nacjonalizmu. – Nacjonalistami było także wielu przedwojennych Ukraińców mieszkających we Lwowie i jego okolicach. Co szczególnie interesujące, ich liderzy wywodzili się z polskich szlacheckich rodzin, które zukrainizowały się dopiero w XIX wieku.

Podobno istniała też możliwość odzyskania obwodu kaliningradzkiego (królewieckiego). Na mocy hołdu pruskiego z 1525 roku oraz traktatów welawsko-bydgoskich z 1657 roku po wygaśnięciu dynastii Hohenzollernów Prusy Książęce miały wrócić do Polski, a właściwie do Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Hohenzollernowie stracili koronę w 1918 roku i od tego czasu mogliśmy formalnie ubiegać się o zwrot tych ziem. – O takiej propozycji słyszałem jedynie z drugiej ręki, sam na ten temat nic nie wiem. Uważam jednak, że te ziemie bardziej należą się Litwie. Jednak dziś, gdy rządy Miedwiediewa i Putina są nastawione bardzo narodowo, jest to już niemożliwe. Takie negocjacje trzeba było prowadzić w czasach Jelcyna i Gajdara.

W przeciwieństwie do Polaków Niemcy mają z Rosją świetne stosunki i są coraz bardziej obecni w Królewcu. Co jakiś czas pojawiają się nawet sensacyjne doniesienia, że Moskwa jest gotowa oddać enklawę Niemcom. – Niemcy są narodem o ogromnym potencjale i w przeciwieństwie do Polaków bardzo konsekwentnym. Zawsze prowadzili politykę obliczoną na stulecia. Nie mam żadnej wątpliwości, że będą dążyć do odzyskania zarówno Królewca, jak i naszych piastowskich Ziem Zachodnich.

Czy w tamtych latach Kościół katolicki próbował odegrać jakąś rolę na Kresach? – Kościół miał wówczas problemy z samoidentyfikacją. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że byli wówczas księża i biskupi, na których donoszono, i tacy, którzy donosili.

Z planów odzyskania Kresów nic nie wyszło, a dziś sytuacja żyjących tam Polaków jest chyba gorsza niż przed 20 laty. – Nie ma żadnej nadziei, że Polacy będą traktowani przyjaźnie w którymkolwiek z ościennych krajów. Uchodzimy tam za ludzi niepoważnych, nieodpowiedzialnych i nieprzewidywalnych. Nie trzeba, więc jątrzyć i zaostrzać i tak trudnej sytuacji. Chyba, że ktoś chce, żeby ciągłe awanturowanie się Andżeliki Borys i jej 40 zwolenników na Białorusi czy zdjęcie polskich nazw ulic w kilkunastu wsiach na Wileńszczyźnie było tematem zastępczym, w sytuacji gdy na Opolszczyźnie w setkach miejscowości zainstalowano nazewnictwo niemieckie. Polacy na Litwie mają nowoczesny, skomputeryzowany system oświaty, dziesiątki tytułów prasowych, radio, dziesiątki zespołów, organizacji kulturalnych, gospodarczych i religijnych. Własną frakcję w litewskim Sejmie i posłów w europarlamencie. Państwo litewskie finansuje działalność szeregu polskich szkół i fundacji. Nie powinno się więc mnożyć żądań w nieskończoność. Powiada się, że władze litewskie nie zwracają ziem polskim rolnikom. Tysiącom rodzin ziemie zwrócono albo wypłacono wysokie rekompensaty pieniężne. Z drugiej strony, władzę w rejonie solecznickim i wileńskim sprawują sami Polacy, w znacznej mierze wywodzący się z komunistycznej polsko-sowieckiej nomenklatury. To do ich kompetencji należy zwrot ziemi rolnikom. Wielu z nich kosztem biedniejszych rodaków zostało milionerami.

W Polsce często pisze się i mówi, że większość Białorusinów i Ukraińców zamieszkujących po wschodniej stronie Dniepru to ludzie zruszczeni, dla których niepodległość nie jest nadrzędną wartością. – Jest dokładnie odwrotnie. Ogromna większość Białorusinów i Ukraińców, nawet tych używających, na co dzień języka rosyjskiego, jest uświadomiona narodowo. Szkoci czy Irlandczycy też rozmawiają ze sobą po angielsku, a do Anglików czują niechęć, czasem nienawiść. Dlatego moim zdaniem, spekulowanie, że Białoruś lub Ukraina mogą kiedyś stracić suwerenność na rzecz Rosji, nie jest oparte na rzetelnej analizie.

Gdy na Litwie, Białorusi, Ukrainie, w Rosji i Niemczech odradza się nacjonalizm, w Polsce panują odmienne tendencje. – Każdy z tych nacjonalizmów jest inny. Ukraiński jest antysemicki, antymoskiewski i przede wszystkim antypolski, a przy tym proniemiecki. Gdyby zmieniła się obecna konstelacja geopolityczna, moglibyśmy znaleźć się w bardzo nieciekawej sytuacji, zwłaszcza, że w Polsce dominują postawy kosmopolityczne i skłonności do ulegania złudzeniom. Jak uczy historia, to się zawsze źle kończyło.

Rozmawiał: KRZYSZTOF RÓŻYCKI: http://www.angora.com.pl/

Dr Jan Ciechanowicz, Polak, obywatel Litwy. Wykładowca języków obcych i filozofii na uczelniach Polski i Litwy. Autor 38 książek z zakresu etyki, germanistyki, antropologii, wydanych w siedmiu krajach. W latach 1989- 1990 członek Rady Najwyższej ZSRR, polski polityk na Litwie, współzałożyciel Związku Polaków na Litwie, Uniwersytetu Polskiego w Wilnie, Fundacji Kultury Polskiej na Litwie. Obecnie członek Światowej Rady do Badań nad Polonią, Międzynarodowego Instytutu Biografistyki w Cambridge i rady naukowej amerykańskiego Instytutu Biografistyki w Raleigh.

24 stycznia 2010

Źródło; http://www.trybunalscy.pl/node/2272
http://kresy.info.pl

Kłamstwo – uwagi o uwagach Tomasza z Akwinu Zagadnienie kłamstwa było podejmowane w historii myśli ludzkiej wielokrotnie. Różnorodność ujęć jest równie wielka, jak w przypadku jakiegokolwiek innego problemu o charakterze filozoficznym. Ponieważ w literaturze przedmiotu na rodzimym gruncie pojawiło się szczegółowe opracowania filozofii kłamstwa – wraz z opracowaniem historii zagadnienia – uznaliśmy, iż powielanie tego typu analiz jest zbędne. Postawiliśmy sobie cel o wiele skromniejszy; mianowicie jest nim próba skonfrontowania jednej z koncepcji kłamstwa, której autorem jest św. Tomasz z Akwinu, z niektórymi współczesnymi dokonaniami, celem wskazania na zalety i niedostatki propozycji Akwinaty.

1. Działanie – mowa – kłamstwo Rozważania dotyczące aksjologicznego aspektu ludzkiej aktywności są u Tomasza związane z przyjętymi przez niego rozstrzygnięciami ontologicznymi. Według Akwinaty doskonałym jest coś w miarę, jak jest rzeczywistością, a więc bytem. W tej mierze coś jest dobrem, w jakiej jest bytem, istnienie, bowiem to rzeczywistość każdej rzeczy. Z tego względu dobro i byt są tożsame na poziomie ontologicznym, pomimo tego, że w języku otrzymują odmienne reprezentacje pojęciowe. Z tożsamości tej wynika, iż ludzkie działanie jest dobre o tyle, o ile jest bytem. Ostatecznie, więc zło czynności jest konsekwencją tego, że, brak jej tej pełni, jaką powinna posiadać. Dlatego złe działanie to przede wszystkim takie, które prowadzi do złego celu – albowiem nie może ono osiągnąć swej pełni. Ponadto złymi mogą być czynności podjęte w niegodziwych intencjach, czy też niedostosowane do okoliczności. Wskazane aspekty ludzkiego działania – przedmiot, intencje i okoliczności – wpływają na jego wartość, aczkolwiek stosownie do miejsca w tworzonej przez siebie hierarchii. Każda ludzka działalność, rozumiana, jako realizacja racjonalnie powziętego zamiaru, jest skierowana ku jakiemuś celowi. Według Tomasza jest on podstawą oceny podjętej przez kogokolwiek aktywności. Intencje podmiotu działającego wskazują na to, co chce on osiągnąć, czyli na cel subiektywny; jest on mniej ważny od obiektywu czynu. Okoliczności, jakie towarzyszą działaniu są najmniej ważne. Jednak, aby ludzkie działanie było dobre, wszystkie jego elementy muszą być dobre i zharmonizowane. Rozważania dotyczące aksjologicznego aspektu ludzkich czynów są – jak wspomnieliśmy we wstępie – wiążące dla problematyki kłamstwa. Według Tomasza formułowanie komunikatów językowych jest jednym z typów działania. Cnota prawdomówności, a tym samym przeciwstawne jej wady, ujawniają się przy pomocy znaków. To ujawnienie, a tym samym wypowiedź, jest czynnością rozumu odnoszącą znak do rzeczy oznaczanej. A zatem komunikat językowy jest rezultatem aktywności rozumu, polegającej na przyporządkowaniu temu, czego komunikat ma dotyczyć jego językowego reprezentanta, którym jest pewien znak. Ponadto rozum porządkuje zbiór wprowadzonych znaków tak, by uzyskana struktura adekwatnie odzwierciedlała ten fragment rzeczywistości, którego dotyczy. Jeżeli czynności te rozum wykonał odpowiednio, to ich rezultatem jest wypowiedź prawdziwa. Innymi słowy, prawdomówność polega na mówieniu tego, co jest zgodne z rzeczywistością. Czy wobec tego kłamstwo polega na tworzeniu komunikatów niezgodnych z odpowiadającym im stanem rzeczy? Dotychczasowe rozważania wydają się przesądzać o pozytywnej odpowiedzi na to pytanie. Jednakże takie ujęcie byłoby zbyt szerokie, ponieważ zgodnie z nim kłamstwem byłaby jakakolwiek wypowiedź, której fałszywość wynikałaby z nieadekwatnego poznania rzeczywistości. Tymczasem rozbieżność pomiędzy zawartością komunikatu językowego i opisywanym przez niego fragmentem świata może wynikać nie tylko z błędów poznawczych. Adekwatnie poznający podmiot może nie chcieć przekazać tych informacji, jakie posiada. Co więcej, może dążyć do celowego zniekształcenia danych. Według Tomasza kłamstwo ma miejsce w ostatnim przypadku: Kłamstwem jest [...] wypowiadanie czegoś innego, niż się myśli. Zgodnie z tym określeniem kłamiący wie, jaka jest rzeczywistość i celowo deformuje jej językowe odzwierciedlenie. Podane określenie pośrednio rozstrzyga to, iż zagadnienie prawdomówności dotyczy wypowiedzi mających charakter opisowy, a więc wyrażonych za pomocą zdań oznajmujących. Ponadto w rozważaniach Tomasza implicite tkwi założenie, że każda wypowiedź dotycząca rzeczywistości posiada określoną wartość prawdziwościową. Jednakże każdy komunikat językowy posiada także walor aksjologiczny, który jest zależny wyłącznie od woli nadawcy. A zatem wypowiedzi mogą być nie tylko prawdziwe i fałszywe, lecz również szczere lub kłamliwe. Z komunikatami fałszywymi, mogą być związane dwie intencje, mianowicie wypowiedzenia czegoś nieprawdziwego oraz wprowadzenia w błąd odbiorcy. W ten sposób Tomasz wyróżnia trzy aspekty kłamstwa. Pierwszy z nich – materialny – stanowi sama fałszywa wypowiedź; drugi ma charakter formalny – jest to wola sformułowania fałszywego komunikatu, trzeci zaś jest sprawczy, a stanowi go intencja wytworzenia u odbiorcy nieprawdziwych przekonań. Według Tomasza istotą kłamstwa jest wola sformułowania nieprawdziwej wypowiedzi; aspekt sprawczy jedynie doskonali kłamstwo, zaś materialny ma charakter przygodny. Problem kłamstwa ma w koncepcji Akwinaty ważne konsekwencje etyczne i teologiczne. Ze względu na cel niniejszej pracy dotychczasowa rekonstrukcja jego koncepcji kłamstwa jest wystarczająca. Teraz podejmiemy problem niedostatków przedstawionych poglądów.

2. Prawdziwość i fałszywość Przede wszystkim błędne jest wskazane przez nas, choć niewypowiedziane wprost przez Tomasza, założenie o informatywnym charakterze komunikatów językowych wyrażanych za pomocą zdań oznajmujących. J.L. Austin wskazał na to, iż tylko niektóre zdania oznajmujące opisują świat, wiele z nich natomiast świat tworzy. Są zdania oznajmujące potocznego języka, w odniesieniu, do których pytanie o prawdziwość traci wszelki sens [...] istnieją zdania, których użycie konstytuuje rzeczywistość; po ich wypowiedzeniu świat zmienia się – niekiedy w sposób nieodwracalny. Są to tak zwane wypowiedzi performatywne. Ich specyfika polega na tym, że zawierają one pewną treść, a jednocześnie są pewnymi czynnościami; oba te aspekty są nie tylko istotne, ale i ściśle ze sobą związane. Formułowanie wypowiedzi performatywnych powoduje zmiany w obrębie jakiegoś fragmentu rzeczywistości. Tego typu wypowiedzi są tworzone i odbierane w wielu sytuacjach życia codziennego. Stosownymi przykładami mogą być chociażby

(1) Zamawiam zapiekankę,
(2) Przepraszam za zachowanie mojej papugi, czy też informacja, która może wzbudzać szczególny niepokój wśród osób dążących do zdobycia wyższego wykształcenia:
(3) Niniejszym ogłaszam, iż pan Bimbalski zostaje skreślony z listy studentów. Poza performatywami istnieje także wiele wypowiedzi o niejasnym statusie. Skoro performatywy nie mogą być rozpatrywane pod względem ich zgodności ze światem, a więc nie podlegają kwalifikacji prawdziwościowej, to na mocy definicji Tomasza nie mogą być kłamstwami. Tymczasem możliwe jest wykorzystanie ich celem wprowadzania w błąd. Ogłaszanie, postulowanie czy obiecywanie czegokolwiek może służyć odwróceniu uwagi odbiorców od realizowanych przez nadawcę działań. Przeoczona przez Tomasza giętkość języka traktowanego, jako narzędzie przekazywania nieprawdziwych informacji ujawnia się także w przypadku pytań, dyrektyw i wykrzyknień. Tego typu zdania nie podlegają kwalifikacji prawdziwościowej, są dobrym środkiem dezinformowania. Zauważmy, że wykrzyknienie takie, jak:
(4) Magazyn się pali! niesie nie mniej informacji, niż następująca wypowiedź
(5) Chciałbym poinformować, iż z okien magazynu wydobywają się kłęby dymu, zaś jego personel nerwowo i chaotycznie opuszcza swoje miejsce pracy. Podobnie pytanie
(6) Cóż mam począć? jest – w odpowiednim kontekście – równoznaczne stwierdzeniu
(7) Nie wiem, co mam zrobić. Z kolei dyrektywa
(8) Nie przesadzaj! wypowiedziana jako podsumowanie czyichś egzystencjalnych wynurzeń ma tą samą treść, co zdanie
(9) Twoje problemy są wydumane. Różnica pomiędzy wypowiedziami (4), (6) i (8) a ich oznajmującymi odpowiednikami polega na większej mocy perswazyjnej tych pierwszych. Z tego względu przekazywanie nieprawdziwych informacji może być skuteczniejsze, niż wówczas, gdyby zawarto je w odpowiednich zdaniach oznajmujących. Ponadto tego rodzaju formy wypowiedzi umożliwiają niekiedy obronę przed zarzutem mówienia nieprawdy (“Ja tylko pytam” w przypadku pytań, “Nieco mnie poniosło” przy dyrektywach czy też “Wpadłem w panikę” przy wykrzyknieniach).

Problemy dotyczące wartościowania prawdziwościowego komunikatów językowych mają trudne do zignorowania konsekwencje dla omawianej teorii kłamstwa. Jak wskazaliśmy może być ono realizowane za pomocą różnych środków językowych, nie zaś tylko zdań opisujących rzeczywistość.

3. Założenia i konsekwencje Inna grupa problemów, jakie umykają analizom Tomasza, dotyczy ukrytych założeń i konsekwencji komunikatów językowych. Według niego kwestia kłamstwa i prawdomówności dotyczy relacji danej wypowiedzi i przekonań nadawcy. Tymczasem techniki okłamywania mogą być znacznie bardziej subtelne. Każdy komunikat werbalny niesie informację, na co najmniej trzech poziomach:

1) Co jest powiedziane wprost – jaki jest jego sens literalny?
2) Co można wywnioskować z jego literalnej treści, kontekstu i sposobu użycia?
3) co jest przezeń założone – jakie są warunki wstępne?

Kłamstwo może pojawić się na każdym z tych poziomów. W przypadku drugiego poziomu informacji niesionej przez komunikat szczególną rolę odgrywają implikatury konwersacyjne. Nie są one zawarte w samym komunikacie, lecz mają charakter wniosków, jakie odbiorca formułuje w oparciu o dodatkowe założenia dotyczące procesu komunikacji. Założenia te zawiera następująca dyrektywa “Twoja wypowiedź winna wnosić do konwersacji taki wkład, jakiego się oczekuje na danym etapie z punktu widzenia celu wymiany zdań, w której uczestniczysz, zwana maksymą współpracy“. Uszczegóławiają ją rozpoznane przez H.P. Grice’a takie oto maksymy:

Maksyma, jakości: Twój wkład w konwersację nie powinien zawierać wypowiedzi, które uważasz za fałszywe lub nieuzasadnione.

Maksyma ilości: Twój wkład w konwersację powinien zawierać adekwatną względem jej etapu ilość informacji.

Maksyma relewancji: Niech to, co mówisz będzie związane z tematem konwersacji.

Maksyma sposobu: Wyrażaj się przejrzyście i zrozumiale. Dla naszych rozważań istotne jest to, że możliwe jest sformułowanie literalnie prawdziwego komunikatu, który jednakże prowadzi do powstania u odbiorcy wniosków niezgodnych z tym, co ma faktycznie miejsce w świecie. Przykładowo z prawdziwej wypowiedzi

(10) Wykład zaczął się dziś punktualnie. można, kierując się wskazanymi maksymami, wywnioskować, iż sytuacja, której ta wypowiedź dotyczy była wyjątkowa. Tak jednak być nie musi, albowiem cykl wykładów, z których o jednym jest mowa w (10), mogły zawsze rozpoczynać się punktualnie. Z podobną sytuacją mamy do czynienia wtedy, gdy doradca – zapytany przez swego szefa – o to, kto jako najlepszy pracownik powinien dostać premię odpowiada

(11) Nikt nie jest lepszy do Guzdralskiego, gdy tymczasem wszyscy pracownicy reprezentują ten sam, mierny poziom.

Podane przykłady wskazują, iż można tworzyć komunikaty zgodne z rzeczywistością, które jednak wprowadzają w błąd odbiorców, przy czym ten końcowy efekt jest zamierzony przez nadawcę. W przypadku poziomu trzeciego pojawia się analogiczny do omówionego problem. Wypowiedzi literalnie prawdziwe mogą posiadać fałszywe założenia. Szczególnie niepokojące są w tym aspekcie presupozycje, czyli takie sądy, które są warunkami sensowności związanych z nimi zdań. Na przykład, wypowiedziane od niechcenia, zdanie.

(11) Mnie szef na pewno nie zwolni, presuponuje to, iż rzeczony szef planuje jakąś redukcję personelu. Tymczasem słowa te są literalnie prawdziwe także o tym przełożonym, który nie ma żadnych niecnych planów względem pracowników. Z kolei, gdy Gaweł mówi do Pawła

(12) Nikt mi nie pomaga w pisaniu pracy magisterskiej, to jego wypowiedź presuponuje, iż Gaweł pisze swoją pracę magisterską, zaś implikaturą jest między innymi to, że pisze ją samodzielnie. Gawłowa praca może zaś być pisana samodzielnie – za stosowną opłatą – przez kogoś zupełnie innego. Nasze analizy wskazują na to, iż definicja kłamstwa podana przez Tomasza jest zbyt wąska. Przekazywanie nieprawdziwych informacji wprost nie jest jedynym sposobem wprowadzania w błąd. Ponadto twierdzenie Akwinaty, że istotna dla kłamstwa jest wola sformułowania wypowiedzi nieprawdziwej okazuje się niesłuszne. Bowiem można tworzyć prawdziwe komunikaty dezinformujące rozmówców.

4. Zakończenie Oczywiście opisane przez nas mechanizmy nie wyczerpują zagadnienia wprowadzania w błąd niezgodnych z koncepcją Tomasza. Założenia pytań, sterowane dobieranie faktów, przesuwanie akcentów uwagi to kolejne a zarazem tylko niektóre ze środków pozwalających na dezinformowanie odbiorcy. Ponadto nie poruszyliśmy bardzo ważnego aspektu epistemologicznego, mianowicie adekwatności ludzkiego poznania, które Tomasz zakłada. Zaznaczymy jednak, iż w świetle współczesnej wiedzy poznanie ludzkie nie jest na tyle racjonalne, jakby wymagały tego analizy Akwinaty. Mimo selektywności naszego omówienia sądzimy, iż końcowy wniosek nie jest korzystny dla koncepcji kłamstwa wyrażonej przez Tomasza z Akwinu. Ma ona niewielki walor eksplanacyjny. Nasza krytyka ma oczywiście nieco anachroniczny charakter. Tomasz nie dysponował aparatem pojęciowym umożliwiającym taką analizę kłamstwa, jaką zarysowaliśmy. Jednak zjawiska językowe wspomniane przez nas zapewne nie są wytworem czasów nowożytnych ani współczesnych. Ponadto krytyka, jaką przedstawiliśmy, ma charakter zewnętrzny względem koncepcji Tomasza. Jego rozważania są nie tylko jest spójnym fragmentem całego systemu, jaki ten myśliciel stworzył, ale i jego konsekwencją. Przez to – jak sądzimy – posiadają one wadę obecną w filozoficznej refleksji nad językiem, inspirowanej myślą Tomasza z Akwinu, a trwającej aż do XIX wieku: przeceniano dbałość o zgodność z faktami uzgodnionymi zracjonalizowaną wizją. Tymczasem wbrew wizji Tomasza, ludzkie zachowania językowe nie rządzą się prawami racjonalizowanymi przez filozofów. Dlatego uważamy, iż analizy Tomasza mają jedynie wartość historyczną.

Agnieszka Puszkow, Robert Piechowicz

Tekst pochodzi z nowego czasopisma internetowego dostępnego pod adresem www.filozoficznie.pl

OD REDAKCJI FILOZOFICZNIE: W zgodzie z zrekonstruowaną przez autorów historyczną koncepcją wypada odnotować, iż Tomasz wskazywał na intencję jako jeden z czynników niezbędnych dla zaistnienia kłamstwa – bez niej dezinformacja, błąd – nie może być utożsamiana z kłamstwem.

Za http://www.apeironmag.pl/

 Wojna kulturowa: Judaizm kontra ludzkość Jonas Alexis w swojej książce Christianity and Rabbinic Judaism: Surprising Differences, Conflicting Visions, and Worldview Implications–From the Early Church to our Modern Time (Chrześcijaństwo i Judaizm Rabiniczny: Zaskakujące Różnice, Sprzeczne Poglądy i Implikacje Światopoglądowe – Od Wczesnego Kościoła do Czasów Współczesnych) opisuje proces promowania wśród ludzi ideologii satanistycznej pod płaszczykiem “idei postępowych” i “wyzwolenia seksualnego”. Poniżej znajduje się fragment z rozdziału drugiego tej książki: Prostytucja, Wyzwolenie Seksualne i Wojna Kulturowa. Prawdziwą przyczyną antysemityzmu są kabalistyczni Żydzi promujący nowe, lucyferiańskie idee – idee zaprzeczania wyższym ludzkim wartościom i przedstawiania nas jako zwierzęta. Nasza kultura celebruje najniższe ludzkie instynkty. Nasza kultura propaguje satanistyczne wartości. Kiedyś inspirowała, podnosiła nas na duchu – dzisiaj degraduje i niszczy. Tak jak ich bożek Lucyfer, Illuminati wszczęli rebelię przeciwko Bogu i prowadzą resztę ludzkości na zatracenie.Pierwszym warunkiem dla zdrowszych związków międzyludzkich i seksualnych jest eliminacja tych wszystkich pojęć moralnych, bazujących na rzekomo nadnaturalnych przykazaniach, bezwzględnych normach społecznych czy też po prostu tradycji… Nie chcemy postrzegać naturalnych żądzy seksualnych szufladkowanych, jako “grzech”, zmysłowości jako czegoś złego i zwierzęcego, a “walki z własnym ciałem” jako podstawy moralności!” - Wilhelm Reich (1897-1957, austriacki Żyd i psychiatra)

Jonas Alexis (henrymakow.com), tłumaczenie Radtrap Konkludując: wyzwolenie seksualne postrzega się, jako jeden z najefektywniejszych sposobów na przeciwstawienie się tradycyjnym chrześcijańskim wartościom, wciąż tkwiącym głęboko w sercu amerykańskiej [i europejskiej] kultury. Przyjrzyjmy się Wilhelmowi Reichowi… gdy zaczął atakować chrześcijaństwo – a w szczególności Jezusa Chrystusa, co widoczne jest w jego bluźnierczej książce “Morderstwo Chrystusa” – przewidział wielką rewolucję seksualną. Reich nie tylko porównywał chrześcijaństwo i swoją energię seksualną, (którą nazwał orgonem), ale w oparciu o to, co nazywał “samobiczującą się stroną chrześcijaństwa”, będącą w opozycji do jego rewolucji seksualnej, zdecydował że chrześcijaństwa trzeba się pozbyć. “Dla Reicha” mówił biograf Myron Sharaf “św. Paweł, organizator, był dla Chrystusa tym, kim Stalin był dla Marksa – człowiekiem wypaczającym prawdę.” Poglądy Reicha na temat wyzwolenia seksualnego miały ogromny wpływ na żydowską społeczność w Hollywood. Wiele z dzisiejszych wschodzących gwiazd kina nie ma żadnego problemu z homoseksualizmem czy rozwiązłością. Jake Gyllenhaal (Jego ojciec, Stephen Gyllenhaal, jest… wyznawcą religii swedenborgianizmu, jego matka natomiast, Naomi Foner…  jest pochodzenia żydowskiego i wychowała syna w wierze mojżeszowej – Wikipedia) po premierze Brokeback Mountain, powiedział: “Wiesz, miło jest słyszeć plotki o tym, że jestem biseksualny. To oznacza, że mogę grać wiele różnych ról. Jestem otwarty na wszystkie określenia mojej osoby. Nigdy nie czułem pociągu seksualnego do mężczyzny, ale gdyby tak się kiedyś zdarzyło, nie sądzę bym się tego wtedy obawiał…” Scarlett Johansson (dziadkowie ze strony matki byli polskimi Żydami), grająca w trzech filmach Woody Allena, wystąpiła między innymi w Vicky Christina Barcelona(2008), kolejnym typowo Allenowskim, psychoanalitycznym filmie poruszającym temat seksu, małżeństwa, niewierności i egzystencjalizmu. Głównym przesłaniem tego filmu jest to, że życie nie ma znaczenia, dlatego powinniśmy cieszyć się nim póki trwa – co w ostatecznym rozrachunku sprowadza się do dużej ilości seksu. Gdy zarzucono Johansson, że jest rozwiązła powiedziała: … nie nazwałabym się prawdziwą monogamistką. Myślę, że gdzieś w środku jesteśmy zwierzętami i instynkt każe nam się ciągle rozmnażać. Wygląda na to, że dla wielu ludzi bycie Żydem jest tożsame z wyzwoleniem się od moralnych i etycznych zakazów. Gdy oglądamy, więc filmy w rodzaju Dirty Dancing, produkt żydowskiej scenarzystki Eleanor Bergstein, lub filmy braci Coen, dostrzegamy żydowski światopogląd, mający więcej wspólnego z ideologią antychrześcijańską niż sztuką. Bracia Coen twierdzą, że nie propagują w swoich filmach żadnego moralnego (ani amoralnego) światopoglądu, jednak same ich  filmy mówią coś zupełnie innego. William Rodney Allen pisze w książce The Coen Brothers: Interviews: “Sednem intelektualnego świata braci Coen jest tak naprawdę stary, dobry egzystencjalizm. Absolwent filozofii z Princeton Ethan Coen… bez wątpienia dobrze poznał prace Sartre i Camusa. Obaj ci filozofowie twierdzili, że człowiek odnajduje siebie w świecie absurdu, gdzie musi działać pomimo swej niekompletnej wiedzy, bez żadnych moralnych absolutów wskazujących mu drogę… Tą posępną metafizyczną myśl widzimy w filmie noir Śmiertelnie Proste (1984), gangsterskiej Ścieżce Strachu (1990), teatrze absurdu Barton Fink (1991), komicznym Hudsucker Proxy (1994), posępnym Fargo (1996) i przede wszystkim w czarno-białym, egzystencjalnym Człowieku, którego nie było (2001).” Jeśli naprawdę nie chcą umieszczać moralizatorskich przesłań w swoich filmach, to, dlaczego tak często uwłaczają postaci Jezusa Chrystusa (The Big Lebowski) czy tez w inny sposób otwarcie drwią z chrześcijaństwa (Bracie, gdzie jesteś?)? Logika podpowiada, że jest to oczywista sprzeczność, z której bracia Coen powinni się wytłumaczyć. Jednak zgodnie z talmudycznym rozumowaniem – nie muszą. Sztuka jest dziś bronią wymierzoną w samo serce zachodniej cywilizacji oraz jej chrześcijańskich wartości. Cronenbergiem młodego pokolenia jest Eli Roth. Recenzując film Rotha Hostel, żydowski pisarz David Edelstein z New York Magazine stwierdza: “Bez wątpienia telewizja stała się miejscem usprawiedliwiającym fetyszyzm… Niektóre z tych filmów są tak bezwzględnie nihilistyczne, że jedynym ich przesłaniem dla ciebie wydaje się być porzucenie wszelkich moralnych osądów.” Dokładnie tak: gdy porzuca się moralny osąd, nagle wszystko staje się możliwe – gwałt, sadyzm, pornografia, nawet seksualne tortury. Era Bar Kochby skończyła się. Wkraczamy w erę manipulacji poprzez sztukę. Subtelna różnica jest taka, że Bar Kochba używał broni która mogła zabić jedynie ciało. Roth i reszta ferajny używają broni zabijającej umysł – to bardzo niebezpieczna wojna, zwłaszcza że kontrola umysłu jest najwyższą formą manipulacji ludźmi. Dzisiejsza wojna przebiega na płaszczyźnie umysłowej i duchowej.

1. Wilhelm Reich, The Sexual Revolution: Toward a Self-Governing Character Structure. New York: Doubleday, 1971, strona 53.

http://radtrap.wordpress.com/

ODŁAMKI, CZYLI CORPUS DELICTI W dniu dzisiejszym został upubliczniony raport autorstwa doktora inżyniera Grzegorza Szuladzińskiego, niezależnego eksperta Zespołu Parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy TU 154 M w dniu 10 kwietnia 2010 roku.  Doktor Szuladziński przedstawił niezwykle spójną hipotezę przebiegu katastrofy polskiego samolotu, która po raz pierwszy od dwóch lat wyjaśniła większość wątpliwości wokół tej tragedii.   Na wstępie ekspert ZP wyjaśnia, iż głównymi kryteriami  były ilość oraz wielkość szczątków, a także niektóre dane nawigacyjne. 

Jaki obraz wyłania się z raportu doktora Szuladzińskiego? Polski samolot TU 154 M numer boczny 101 uległ rozbiciu w wyniku  dwóch eksplozji w czasie podejścia do lądowania, które zapoczątkowały destrukcję samolotu jeszcze w powietrzu. Pierwszy wybuch miał miejsce na lewym skrzydle, powodując  jego wielkie zniszczenie, którego efektem było rozdzielenie skrzydła na dwie części. Drugi wybuch, wewnątrz kadłuba dopełnił tragedii, powodując całkowite rozczłonkowanie kadłuba na tysiące niewielkich fragmentów, zwanych odłamkami. Autor raportu dowodzi, iż nie było możliwe tak duże rozczłonkowanie samolotu  w terenie zalesionym, niezależnie od konfiguracji w chwili rozbicia, bez użycia ładunku wybuchowego. Stanu samolotu nie tłumaczy też pożar, który był niewielki, co jest również kolejnym, mocnym dowodem na wybuch. Dlaczego? Otóż w chwili upadku samolotu na ziemię, którego skutkiem jest jego rozbicie, dochodzi do pożaru ogromnych rozmiarów, a jak wszyscy pamiętamy, w Smoleńsku było inaczej:

„Inaczej wygląda skutek detonacji bomby. (Słowo „bomba” jest tu jedynie skrótem myślowym pojęcia „materiał wybuchowy, który ma ulec detonacji”.) Jeśli bomba jest zawieszona w powietrzu, w celach doświadczalnych, wybuch jest jednoczesny z powstaniem kuli ognia. (Przy znanej masie ładunku można rozmiar tej kuli obliczyć). Powierzchnia tej kuli to fala uderzeniowa. Gdy średnica kuli osiągnie pewną wielokrotność średnicy bomby, wtedy fala oddziela się od kuli i kontynuuje swój szybki ruch, atakując wszystkie przeszkody na drodze. Krótko mówiąc, ogień ma ograniczony zasięg. […] W związku z tym należy patrzeć na charakter pożaru, jako na jeszcze jedną przesłankę wybuchu we wnętrzu samolotu”. Raport dr. Szuladzińskiego przynosi również rozwiązanie zagadki punktu TAWS # 38  (w dokumencie, jako punkt K) oraz punktu „zamrożenia” FMS”, gdzie nastąpiła całkowita utrata zasilania na wysokości około 15 m nad ziemią. Były to dwa, krytyczne punkty dla polskiego samolotu. W okolicach TAWS # 38 doszło do gwałtownego wydarzenia - wybuchu, które spowodowało destrukcję skrzydła. W wyniku eksplozji  i utraty skrzydła samolot gwałtownie zmienił kurs, a jednocześnie wystąpiło przyspieszenie pionowe ok. 0,27 g, skierowane do góry względem samolotu, wobec czego system podwozia samolotu zareagował tak, jakby nastąpiło lądowanie (uruchomiły się czujniki umieszczone w goleni).  Jest jeszcze jedna przesłanka wskazująca na gwałtowne wydarzenie w okolicach TAWS#38 – nagrania CVR:

Jest pewna wskazówka w zapisach dźwiękowych opublikowanych przez MAK i przez Komisję Millera oraz w transkrypcji zapisu dźwiękowego opracowanej na zlecenie polskiej prokuratury przez Instytut Ekspertyz Sądowych, którą wraz z innymi danymi można użyć do przyjęcia hipotezy wybuchu, mającego miejsce na skrzydle. Nagrania dźwiękowe wykazują, że niedaleko przed Punktem K (TAWS#38) pilot zaklął, a pasażerowie zaczęli krzyczeć”. Po wybuchu na skrzydle, w ciągu kilku sekund została zerwana łączność z samolotem, a urządzenia przestały działać. Druga eksplozja miała miejsce  w kadłubie, w jego środkowej części, w okolicach świeżo wyremontowanej salonki numer 3 i  wydarzyła się w miejscu określanym, jako punkt zamrożenia FMS. Co wskazuje na wybuch wewnątrz samolotu? Na taki scenariusz wskazuje między innymi rozrzucenie fragmentów samolotu na dużej przestrzeni, duża ilość odłamków (kilkucentymetrowych fragmentów), jakie odnaleziono, rozprucie segmentu kadłuba z charakterystycznym rozwarciem i wywinięciem krawędzi pęknięcia (stopień rozwarcia blach kadłuba jest miarą energii materiału, który eksplodował), wygląd fragmentów kadłuba widzianych wzdłuż osi Zawartość została „wydmuchnięta”, gwałtowne przyspieszenie pionowe, ok. 0.78 g, skierowane w dół względem samolotu oraz niewielkie, incydentalne ogniska pożaru. Najmocniejszym dowodem, na to, iż Tupolew uległ katastrofie w wyniku wybuchu jest duża ilość odłamków, które nie powstają w żadnej innej, niż wybuch sytuacji. Doktor Szuladziński w swoim raporcie napisał:

Wyobraźmy sobie pojemnik, jak np. stalowa beczka, użyty do celów doświadczalnych. Beczka jest wypełniona wodą, której ciśnienie stale rośnie. W pewnym momencie beczka pęka. Jeśli ciśnienie rosło powoli, pękniecie jest typowo wzdłuż jednej linii. Jeśli natomiast ciśnienie wzrasta gwałtownie, beczka może rozpaść się na kilka części. Jeśli zamiast wody włożymy do beczki ładunek wybuchowy, to im więcej tego materiału jest, tym na więcej części beczka się rozpadnie. Przy silnym (lub dużym) ładunku, fragmenty beczki będą miały bardzo różne rozmiary. Najmniejszy może mieć 2 cm2, a największy będzie znaczną częścią beczki. Te małe kawałki nazywamy odłamkami. one charakterystycznym skutkiem działania materiałów wybuchowych. Jedyna inna możliwość wytworzenia odłamków z konstrukcji lotniczych to uderzenie o sztywną przeszkodę z dużą prędkością. Sztywnej przeszkody w omawianym wypadku nie było, a 270 km/h jest niedostateczną szybkością, by powstały odłamki”. Raport doktora Szuladzińskiego, jak już napisałam na wstępie, wyjaśnia większość wątpliwości, które towarzyszą katastrofie smoleńskiej, jak choćby słaba słyszalność eksplozji, czy niewielki pożar, a także duży rozrzut fragmentów wraku. Jak dotąd najpełniej i najdoskonalej łączy wszystkie dotychczasowe badania, i analizy autorstwa pozostałych ekspertów ZP. Czy można postawić kropkę nad „i” w sprawie wydarzeń 10 kwietnia 2010 r.? W  ostatnich akapitach raportu doktor Szuladziński napisał:

„Dopóki nikt nie wystąpi z lepszą hipotezą, zgodną z okolicznościami, jest to jedyne wyjaśnienie przyczyn katastrofy”. Martynka

Staniszkis. Tusk kolonizuje i eksploatuje polskie społeczeństwo Rząd Tuska, kolonizując własne społeczeństwo, bo wysysając jego zasoby..Czyniąc z Polski zaplecze siły roboczej dla gospodarki (i ekspansji na Wschód) Niemiec... ogromną skalę ubóstwa...dla wielu rodzin zejście poniżej progu przetrwania.

 Staniszkis „ Rząd Tuska, kolonizując własne społeczeństwo, bo wysysając jego zasoby, aż do poziomu, gdy oddolne inicjatywy rozwojowe już nie będą możliwe, jest najgorszym i najmniej kompetentnym rządem w historii Polski. „....”Niemcy – przodująca gospodarka ….Tusk wydaje się dopełniać tę nową strategię dwojako. Czyniąc z Polski zaplecze siły roboczej dla gospodarki (i ekspansji na Wschód) Niemiec. Temu może służyć zrównanie wieku emerytalnego Polski i Niemiec przy radykalnej różnicy płac. I odpaństwawiając Polskę poprzez sprzyjanie regionalizacji. „...(źródło)

Staniszkis „U nas natomiast myśli się wyłącznie o coraz głębszym eksploatowaniu społeczeństwa i obniżaniu standardu życia(zwróćmy uwagę, że tylko sama ustawa o refundacji leków, według raportu NBP, podniosła ich ceny dla pacjentów o 9,6 proc.)...”Rozumiem poziom rozpaczy zwykłych ludzi. Jeżdżę dużo po Polsce i mogłam zobaczyć ogromną skalę ubóstwa. Obawiam się, że podwyżka cen  energii o 40 proc. oznaczać będzie dla wielu rodzin zejście poniżej progu przetrwania. „....(źródło)

Pierwszy o kolonialnym, okupacyjnym charakterze III RP pisał Michalkiewicz. Uważał, że oligarchia II Komuny jest okupantem w stosunku do polskiego społeczeństwa. Dla wielu było to wtedy obrazoburcze. Staniszkis postawiła w swoich dwóch tekstach, z których fragmenty przytoczyłem kropkę nad i. Staniszkis wypunktowała kierunki działania Tuska i jego grupy. Eksploatacja społeczeństwa. Obniżanie standardu życia. Zepchnięcie wielu polskich rodzin poniżej poziom przetrwania. Stworzenie z Polski zaplecza siły roboczej dla Niemiec. Regionalizacja, czyli likwidacja państwa (odpaństwowienie) III RP jest systemem ekonomicznej eksploatacji Polaków. Odbywa się to głównie poprzez podatki. Które są następnie rozkradane, transferowane w stronę oligarchii, marnotrawione Depopulacja, emigracja, pogłębiająca się nędza Polskich rodzin, w tym milionów dzieci to efekt kolonialnej struktury ekonomicznej i podatkowej systemu? Marek Mojsiewicz

Warzecha: Tusk jak Gierek "Gospodin pierwyj ministier, melduję drogi/służbę zdrowia/stadiony gotowe na Euro!". Nie, ministrowie rządu PO nie mówili podczas wczorajszej ceremonii meldunkowej do Donalda Tuska po rosyjsku, ale skojarzenia z transmitowanymi przez telewizję specjalnymi posiedzeniami rządu Rosji trudno uniknąć - pisze Łukasz Warzecha To Władimir Putin – obojętnie czy jako prezydent, czy jako premier – lubił sadzać swoich ministrów przed kamerami i albo ich chwalił, albo rugał. A lud rosyjski siedział przed telewizorami, kiwał głowami i mówił sobie: „Wot choroszyj czeławiek, eta nasz priezidient”. Im dłużej Donald Tusk rządzi, tym gorzej mu wychodzą propagandowe spektakle. Ten z meldowaniem gotowości był groteskowy. Drogi rozgrzebane, kolej w rozsypce, inwestycje miejskie w wielu punktach w proszku – ba, jest nawet problem ze sprostaniem wymogom UEFA, gdy idzie o leczenie ichniejszych VIP-ów w Polsce, ale nic to: bohaterska drużyna Donalda melduje przejezdność… to jest, chciałem napisać, gotowość. Drugie skojarzenie jest nie z systemem rosyjskim, ale polskim, tyle że z czasów towarzysza Gierka. Tak poradzono sobie na wspomnianej kolei. Kolej chwali się, że zrealizowała 100 procent swoich planów. Udało się to na takiej zasadzie, jak za czasów Gierka udawało się wyrobić 120 procent normy. Wtedy meldował się dyrektor zakładu do ministra, a minister pytał: „Ile tam jesteście w stanie zrobić z planu, ale tak szczerze mówcie”. „No, towarzyszu ministrze, jakieś 70 procent, nie więcej” – jąkał się dyrektor. A minister mówił: „Dobrze, to zetniemy plan o 50 procent, a potem się powie, że zrobiliście ponad normę”. Tę metodę próbują zresztą rządowi propagandziści zastosować do całego przedsięwzięcia, redukując znacząco nasze oczekiwania, które kiedyś sami rozbudzili. Taka to putinowsko-gierkowska ekipa. Łukasz Warzecha

Teraz wszystko przez Grecję, czyżby? Zwalanie odpowiedzialności za to co dzieje w Polsce ze złotym, na giełdzie i w gospodarce, na Grecję, chyba już naszym rodakom nie wystarczy.

1. Od paru dni osłabia się wyraźnie złoty w stosunku zarówno do euro, amerykańskiego dolara jak i szwajcarskiego franka, wskaźniki na warszawskiej giełdzie spadają po blisko 2% dziennie tak, że najważniejszy z nich WIG-20 niebezpiecznie zbliżył się do 2000 pkt, a wszystko to jak słyszymy od usłużnych wobec rządu ekonomistów przez greckie wybory, a dokładnie konieczność ich zorganizowania po raz drugi, niewiele ponad miesiąc po tych majowych. To zadziwiające tłumaczenia, bo przecież poważna sytuacja w Grecji i możliwość jej wypchnięcia poza strefę euro, powinna osłabiać właśnie euro wobec innych walut w tym także złotego. Jak to się, więc dzieje, że euro osłabia się wobec duńskiej czy szwedzkiej korony, brytyjskiego funta, a wobec złotego się jednak umacnia, choć powinno być na odwrót, skoro to strefa euro ma coraz poważniejsze kłopoty.

2. Niestety w Polsce przez ostatnie parę lat, obowiązuje narracja, że jeżeli coś złego dzieje się z naszymi finansami, złotym, a w konsekwencji z gospodarką, to przez złe rządzenie w krajach strefy euro albo sytuację w jakimś innym kraju UE. To nic, że dług publiczny wzrósł przez ostatnie 4 lata o ponad 350 mld zł, czyli o, ponad 60%, że kolejne 60-70 mld zł długu jest zamiecione pod dywan, że na jego obsługę przeznaczamy już rocznie ponad 40 mld zł, cały czas powody dewaluacji złotego i spadków na giełdzie, są poza naszymi granicami. Ciągle chwalimy się wzrostem gospodarczym sięgającym w ostatnich 2 latach 4% PKB, ale rynki finansowe jakoś nie uznają tego za gwarancje tego, że będziemy bez problemów obsługiwali w przyszłości swoje zadłużenie. Stąd taka presja ministra Rostowskiego, żeby jak najszybciej uchwalić podniesienie wieku emerytalnego i wysłać rynkom finansowym sygnał, że w przyszłości będziemy mniej dopłacać do systemu emerytalnego, a więc na pewno starczy pieniędzy budżetowych na obsługę długu.

3. Co więc powoduje taki niepokój rynków wobec naszego kraju, skoro przy jakimkolwiek niepokoju w którymś z europejskich krajów, kapitał zagraniczny „wieje z Polski drzwiami i oknami”? Po pierwsze na pewno tempo przyrostu długu publicznego, które poza Grecją i Irlandią, było najszybsze w Europie (jak już pisałem przyrost o ponad 60 % a z długiem „zamiecionym pod dywan” sięgającym 70%, w ciągu ostatnich 4 lat). Drugim powodem jest wielkość zadłużenia naszego sektora publicznego i prywatnego razem w walutach innych niż krajowa. Na koniec 2010 roku wyniosło ono 315 mld USD, czyli ponad 66% PKB, po I kwartale 2011 roku już blisko 350 mld USD, czyli ponad 70 % PKB, a na koniec 2011 roku sięgnęło 400 mld USD. Przy postępującej dewaluacji złotego wierzyciele zaczynają się obawiać czy polskie firmy, gospodarstwa domowe, wreszcie polskie państwo, które pożyczyły tak olbrzymie sumy w walutach, będą w stanie obsługiwać swoje długi, a w konsekwencji je całkowicie spłacić, zwłaszcza, że wzrost gospodarczy w naszym kraju jest coraz słabszy. I stąd takie odpływy kapitału i w konsekwencji dewaluacja złotego i gwałtowne spadki na giełdzie.

4. Tak, więc to nie tylko zawirowania w krajach strefy euro w tym w szczególności Grecji, sytuacja u naszych bliższych czy dalszych sąsiadów jest powodem coraz większych naszych kłopotów, ale beztroska rządzących i przekonanie, że wszechobecnym PR-em można wszystko. Na nic, więc ciągłe zwalanie winy Tuska i Rostowskiego, że kłopoty zarówno w finansach publicznych jak i w gospodarce, to niestabilność strefy euro, być może wyjście Grecji z tej strefy i rozlanie się greckiego kryzysu na inne peryferyjne kraje tej strefy. To wszystko ma oczywiście negatywny wpływ na to, co dzieje się w systemie finansowym naszego kraju, ale największe zagrożenie dla stabilności naszej waluty i wzrostu gospodarczego ma ogromny dług publiczny, przekraczający 850 mld zł, którego już ponad 1/3 jest zaciągnięta walutach obcych, a także zadłużenie sektora prywatnego (przedsiębiorstw, banków i gospodarstw domowych) w walutach obcych. Sumarycznie zadłużenie publiczne i prywatne w walutach obcych sięga już 400 mld USD i czyli prawie 80% naszego PKB. Gwałtowna dewaluacja złotego to katastrofa dla tych, którzy są zadłużeni w tych walutach, w tym także dla skarbu państwa. Zwalanie odpowiedzialności za to, co dzieje w Polsce ze złotym, na giełdzie i w gospodarce, na Grecję, chyba już naszym rodakom nie wystarczy. Zbigniew Kuźmiuk

Agentura wpływu Poniżej prezentujemy najnowszy tekst dra Rafała Brzeskiego, wybitnego znawcy zmagań wywiadu i kontrwywiadu, znanego dziennikarza, tłumacza i historyka, oddanego działacza opozycyjnego, autora wielu książek i wykładowcy. Artykuł został napisany dla serwisu socjocybernetyka.pl. Około 2 i pół tysiąca lat wstecz, legendarny chiński strateg i teoretyk działań wojennych Sun Tzu zalecał w swej Sztuce Wojny werbowanie agentury wewnątrz aparatu państwowego przeciwnika drogą korumpowania „ludzi zajmujących stanowiska we władzach”.1 Kilka lat po II wojnie światowej generalny sekretarz Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii, Harry Pollitt apelował na wiecu lewicujących studentów uniwersytetu w Cambridge, by nie zapisywali się do partii, ale „pracowali ciężko, uzyskiwali dobre stopnie, dołączali do rządzącej elity i wewnątrz niej służyli naszej, komunistycznej, sprawie”.2 Na przełomie XX i XXI wieku dyrektor FBI Louis J. Freeh uważał, że przez całe stulecia armie najeżdżały obce ziemie, by zdobywać nowe terytoria i podporządkowywać sobie ich mieszkańców. „Obecnie przeciwnik ma nieco inny charakter, ale mimo to, jest wyjątkowo niebezpieczny. Jest to bowiem wróg wewnętrzny”.3 W dobie galopującego obiegu informacji i coraz bardziej skoncentrowanych mediów, których możliwości techniczne dają nie tylko globalny zasięg, ale także możliwość jednoczesnego oddziaływania na różne grupy językowe, walka o międzynarodową supremację nabiera nowego wymiaru. W konfrontacji „sczepionych w starciu rozumów” decydującego znaczenia nabiera „destrukcyjna umysłowość” oraz „pogarda dla dotychczasowych reguł gry”.4 Naga fizyczna przemoc ustępuje coraz częściej miejsca zafałszowanej informacji i manipulacyjnej perswazji. Michaił Gorbaczow pisał w wydanej w 1987 roku książce Pierestrojka, że konfrontacja nuklearna nie jest dobrym środkiem osiągnięcia celów Moskwy. Niesie, bowiem katastrofalne zniszczenia, a korzyść ze zdobycia radioaktywnych ruin jest raczej wątpliwa. W zasadzie nie ma w tej konstatacji niczego nowego. Sun Tzu oceniał, że szczytem umiejętności wodza jest podporządkowanie sobie wrogiej armii bez walki, a najwyższą kategorią zmagań jest „atakowanie planów przeciwnika”. Paraliżowanie jego zamiarów, zanim nabiorą bardziej skrystalizowanego charakteru i staną się realnym zagrożeniem.5 Chcąc jednak likwidować „kiełkujące” niebezpieczeństwo lub rodzącą się wolę oporu, trzeba o nich wiedzieć. Dlatego agentura informująca, co dzieje sie wewnątrz przeciwnego obozu jest tak wartościowa, a już wręcz bezcenna jest agentura wpływu, która umożliwia oddziaływanie na przeciwnika już we wczesnej fazie procesów tworzenia planów i podejmowania decyzji.

W procesie podejmowania decyzji w warunkach kryzysowych istotne są bowiem trzy podstawowe elementy:

Obraz ten jest czynnikiem niesłychanie istotnym, gdyż stanowi podstawowy punkt odniesienia w podejmowaniu decyzji. Zadaniem agentury wpływu jest kształtowanie tego obrazu, zgodnie nie tyle z rzeczywistością, co z intencjami mocodawcy. Modelowy agent wpływu, to Grima „Smoczy Język” z tolkienowskiej trylogii „Władca Pierścieni”. Doradca króla, który szeptał mu do ucha, „zatruwał myśli, mroził serce, osłabiał ciało, inni zaś widzieli to, lecz nic nie mogli zrobić, bo ten gad opanował” królewską wolę.6 Znacznie mniej barwna definicja amerykańska określa agenta wpływu, jako osobę wykorzystywaną do dyskretnego urabiania opinii polityków, dziennikarzy i grup nacisku w kierunku przychylnym zamiarom i celom obcego państwa.7 Inna amerykańska definicja za agenta wpływu uważa osobę, która subtelnie i zręcznie wykorzystuje swoje stanowisko, możliwości, władzę i wiarygodność do promowania interesów obcego mocarstwa w sposób uniemożliwiający zdemaskowanie tego mocarstwa.8 Agentura wpływu należy do najskuteczniejszych i najtrudniejszych do wykrycia sposobów informacyjnego oddziaływania na przeciwnika. Agent wpływu postrzegany jest w swoim środowisku i społeczeństwie, jako lojalny obywatel, który prywatnie i/bądź publicznie głosi swoje poglądy. Fakt, że są one zbieżne z linią polityczną i zabiegami propagandowymi obcego mocarstwa, oceniany jest zazwyczaj, jako zbieg okoliczności nie wart głębszej analizy, natomiast szkody wyrządzone przez agenta wpływu są potencjalnie ogromne, zwłaszcza, jeśli jest on wysokim urzędnikiem państwowym lub uznanym autorytetem. Do zadań agentury wpływu należy sterowanie władzami i opinią publiczną atakowanego kraju, poprzez rozpowszechnianie odpowiednio dobranych informacji, dezinformacji, pojednawczych i/lub alarmistycznych opinii i argumentów, oraz chwytliwych sloganów i słów wytrychów zastępujących wiarygodną ocenę faktów. Agentura wpływu ma sterować opiniami środowiska, w którym się obraca. Zadanie to wypełnia posługując się „technikami zarządzania postrzeganiem”, co w mniej politycznie poprawnych słowach można określić, jako atrakcyjnie podane, ordynarne fałszowanie rzeczywistości. Działalność agentury wpływu jest najskuteczniejsza w społecznościach rozchwianych i zdemoralizowanych, gdyż społeczności zwarte, o ustabilizowanym porządku etycznym oraz jasnych i przestrzeganych normach moralnych mają „wbudowany” odruchowy system samoobrony przed wrogim podszeptem. Rozumiał to szef wywiadu wojskowego japońskiej Armii Kwantuńskiej, generał brygady Doihara Kenji, który opracował w latach dwudziestych ubiegłego stulecia plan „rozmiękczenia” i opanowania kolejno Mandżurii, a później północnych Chin. Program „rozmiękczania” zasadzał się na potajemnym tworzeniu moralnej pustyni drogą spisków i zabójstw politycznych oraz korumpowania regionalnych urzędników chińskich. Doihara grał na wszelkich ludzkich słabościach i niezaspokojonych ambicjach, podsuwał narkotyki, organizował domy publiczne dla wpływowych polityków, płacił łapówki. Program okazał się skuteczny. Na początku lat trzydziestych Japończycy bez większych wysiłków opanowali Mandżurię, a kiedy pod koniec dekady przywódca chińskich narodowców generał Czang Kai-szek zwołał radę wojenną, to wśród czterech obecnych był jeden agent Doihary! Chiński establishment był tak spenetrowany przez sieć Doihary, że w ciągu pierwszych 6 lat wojny japońsko-chińskiej za współpracę z Japończykami rozstrzelano więcej wysokich oficerów armii Czang Kai-szeka niż za wszelkie inne przestępstwa razem wzięte. Tylko w 1938 roku rozstrzelano za udowodnioną współpracę z Doiharą 8 dowódców dywizji armii narodowej.9 Na okres moralnego rozprzężenia i rozbicia tradycyjnych więzi społecznych po I wojnie światowej przypadają też szczególnie intensywne działania sowieckie. Lenin, Bucharin i Dzierżyński twórczo zaadaptowali doświadczenia carskiej Ochrany zapisane w archiwach przejętych przez CzeKa. Pionierem tworzenia sieci agentury wpływu był Piotr Iwanowicz Raczkowski, szef Zagranicznej Agentury Ochrany w Paryżu w latach 1885-1902. Opłacał on sowicie i regularnie francuskich żurnalistów, piszących na zlecenie i umieszczających we francuskich czasopismach pochlebne artykuły o rodzinie carskiej oraz sytuacji wewnętrznej i gospodarczej Rosji. Raczkowski subsydiował też (lub wręcz kupił) specjalistyczne periodyki Revue Russe i Le Courier Franco-Russe poświęcone problematyce stosunków w Europie Środkowo-Wschodniej. Założył również (przez podstawionych agentów wpływu) organizację o nazwie Ligue pour le Salut de la Patrie Russe, która według dzisiejszego nazewnictwa była „niezależną, pozarządową formacją obywatelską”. Jej zadaniem było formowanie we francuskich elitach pozytywnych opinii dla carskiej Rosji.10 Zagranicznaja Agientura miała na francuskim rynku prasowym swoistego konkurenta w osobie Artura Raffałowicza, paryskiego przedstawiciela rosyjskiego ministerstwa finansów. Nie szczędził on wysiłków i pieniędzy, żeby francuskie sfery gospodarcze i opiniotwórcze były przekonane o świetnej sytuacji gospodarczej Rosji, gdzie warto inwestować i której opłaca się udzielać kredytu. Na początku XX wieku Raffałowicz miał w kieszeni wszystkie liczące się gazety francuskie z wyjątkiem socjalistycznej (później komunistycznej) L’Humanité. Kiedy wiosną 1905 roku porażki w wojnie rosyjsko-japońskiej oraz nieudana rewolucja podważyły zaufanie francuskich inwestorów, Raffałowicz wydawał miesięcznie na korumpowanie dziennikarzy ponad 200 tysięcy franków. Doraźnie łapówki nie odwróciły decyzji wstrzymania, w marcu 1905 roku, rokowań w sprawie kolejnej francuskiej pożyczki dla Moskwy, ale na dłuższą metę okazały się skuteczne. Do 1914 roku 25 procent francuskich inwestycji zagranicznych ulokowanych było w Rosji, a tylko 9 procent we francuskich koloniach i terytoriach zamorskich.11 Z doświadczeń Ochrany korzystała od swoich pierwszych dni CzeKa subsydiując dziesiątkami tysięcy funtów ukazujący się w Wielkiej Brytanii socjalistyczny dziennik Daily Herald12, który „odpłacił się” w 1920 roku medialnym patronatem nad zorganizowanym przez skomunizowany związek zawodowy dokerów bojkotem transportów broni i amunicji dla gromiących Armię Czerwoną wojsk polskich.

Głównym jednak narzędziem międzynarodowego oddziaływania bolszewików był utworzony w marcu 1919 roku Komintern, zwany też Trzecią Międzynarodówką. Brytyjski delegat na II zjazd Kominternu określił zadanie tej organizacji, jako wpajanie przekonania, że „komunistyczna Rosja jest nie tyle źródłem nauki, co miejscem najświętszym ze świętych, przed którym należy paść na twarz, jak wierny muzułmanin modlący się w Mekkce”.13 Komintern posiadał oddziały w różnych krajach, a zadaniem każdego z nich było tworzenie i mobilizowanie lokalnej agentury wywiadowczej i agentury wpływu, przy czym niektóre sieci agenturalne działaly oddzielnie, inne zazębiały się i przenikały. W straszliwym okresie kolektywizacji rolnictwa, „rozkułaczania” i wymuszonego głodu, który pochłonął miliony ofiar, rolę szczególnie haniebnej agentury wpływu odegrali czołowi zachodni intelektualiści, politycy i dziennikarze, którzy „bezwstydnie przyczyniali się do tragedii naiwnie lub z rozmysłem wychwalając ‘wspaniały’ eksperyment sowiecki i przekazując wypaczone, złudne lub fałszywe świadectwa katastrofy”.14 Kiedy na Ukrainie i Północnym Kaukazie umierający z głodu nie mieli siły grzebać zmarłych i notowano liczne przypadki ludożerstwa, wybitne autorytety Zachodu przekonywały opinię publiczną, że najstraszliwszy głód we współczesnej historii jest wytworem antysowieckiej propagandy. Irlandzki dramaturg i myśliciel George Bernard Shaw zapewniał: „nie widziałem w Rosji ani jednej niedożywionej osoby: młodej lub dorosłej”, francuski polityk, dwukrotny premier, Edouard Herriot kategorycznie zaprzeczał „kłamstwom burżuazyjnej prasy, która twierdziła, że w Związku Sowieckim panuje głód”. Moskiewski korespondent dziennika New York Times Walter Duranty, który za swe reportaże z Rosji otrzymał w 1932 roku nagrodę Pulitzera, z pozycji świadka wydarzeń przekonywał, że „każde doniesienie o głodzie w Rosji jest przesadą lub złośliwą propagandą”. Brytyjscy piewcy socjalizmu, Beatrice i Sidney Webb strofowali ukraińskich chłopów za „podkradanie ziaren z kłosów”, co w ich opinii było „bezwstydną kradzieżą kolektywnej własności”.15 Pod batutą autorytetów chór apologetów robotniczo-chłopskiej władzy był tak liczny i hałaśliwy, że zagłuszał skutecznie głosy prawdy i rozsądku, narzucając jedynie słuszną interpretację wydarzeń i politycznie poprawny obraz sytuacji wewnętrznej w Związku Sowieckim. Wirtuozem organizowania sowieckiej agentury wpływu w Europie Zachodniej był Willi Münzenberg, jeden z założycieli Komunistycznej Partii Niemiec i przywódca Młodzieżowej Międzynarodówki Komunistycznej. Za jego przykładem lokalne oddziały Kominternu zakładały liczne agendy, które Münzenberg nazwał cynicznie „klubami niewiniątek”. W latach wojny z Polską i później, miały one oddziaływać na świadomość elit polityczno-kulturalnych poszczególnych krajów. „Musimy…mieć w ręku artystów i profesorów, wykorzystać teatry i kina, by szerzyć za granicą doktrynę, iż Rosja gotowa jest poświęcić wszystko, aby utrzymać pokój na świecie” – zalecał Münzenberg. Natomiast ekspert w prowadzeniu destrukcyjnych akcji propagandowych, członek Komitetu Wykonawczego Kominternu Karl Radek (Karol Sobelsohn) instruował towarzyszy, że działalność inspirowanych przez Komintern organizacji, stowarzyszeń i klubów winna być wymierzona w kraje, „w których nie jesteśmy wystarczająco silni”.16 Münzenberg dysponował olbrzymimi sumami, które wykorzystywał do bardziej lub mniej skrytego manipulowania wydawnictwami, redakcjami gazet lub wytwórniami filmowymi, co przysporzyło mu przydomek „czerwonego milionera”, korespondujący znakomicie z jego upodobaniem do komfortowego życia w kapitalistycznym luksusie. Największym osiągnięciem Münzenberga było utworzenie w 1933 roku w Paryżu Światowego Komitetu Pomocy Ofiarom Niemieckiego Faszyzmu. Z pozoru była to niezależna, pozarządowa i ponadpartyjna organizacja filantropijna. Przewodniczącym międzynarodowego zarządu był lord Marley, członek brytyjskiej Izby Lordów, a prezesem Albert Einstein. W rzeczywistości jednak paryski sekretariat Komitetu zarządzany był „przez czysto komunistyczną klikę, kierowaną przez Münzenberga i nadzorowaną przez Komintern”.17 Światowy Komitet Pomocy Ofiarom Niemieckiego Faszyzmu patronował wydanej w 1933 roku Brunatnej księdze hitlerowskiego terroru i spalenia Reichstagu, uważanej obecnie za „najskuteczniejszą publikację propagandową w historii Kominternu”.18 Jej okładkę zmanipulowano bardzo zgrabnie. Albert Einstein ze zdumieniem stwierdził: „moje nazwisko zostało wydrukowane w angielskim i francuskim wydaniu w takim miejscu, że wyglądało, jakbym to ja napisał tę książkę. To nieprawda. Nie napisałem w niej ani słowa”.19 Chociaż treść książki była daleka od wiarygodności, a cytowane w niej dokumenty zdemaskowano jako fałszerstwa, to jednak w lewicujących salonach Europy traktowano ją jak „biblię antyfaszystowskiej krucjaty” i szybko przetłumaczono „na ponad 20 języków, od japońskiego po jiddysz”.20 Brunatna księga przysporzyła sowieckim służbom wywiadowczym więcej kandydatów do werbunku niż jakakolwiek inna publikacja, nie wykluczając serii 3 artykułów o Fuenfergruppen, czyli pięcioosobowych grupach konspiracyjnych, w które zorganizowali się ponoć niemieccy komuniści walczący z narodowosocjalistycznymi władzami III Rzeszy. Artykuły te opublikował New Statesman, czołowy tygodnik brytyjskiej lewicy. Ich autorem był Siemion Nikołajewicz Rostowski, nielegał OGPU (następcy CzeKa, a poprzednika NKWD), który pracował w Londynie, jako dziennikarz pod fałszywym nazwiskiem Ernsta Henri. Brunatna księga oraz opowieści o Fuenfergruppen rozpalały wyobraźnię młodych ludzi studiujących na najlepszych uniwersytetach brytyjskich. Publikacje takie odpowiadały aktualnej taktyce OGPU, gdzie wykrystalizował się specjalny pion, którego zadaniem było wywieranie wpływu na decyzje innych krajów poprzez zaufane osoby uplasowane na wysokich szczeblach struktur państwowych. W odpowiedniej chwili ludzie ci mieli przechylać szalę na korzyść Kremla. Początkowo próbowano wprowadzać własnych oficerów do politycznego establishmentu innych krajów, plasować ich w strukturach rządowych i pomagać w uzyskaniu awansu. Nie szczędzono nakładów, by zapewnić im odpowiedni status społeczny i pokryć koszty wystawnego życia towarzyskiego. Rezultaty były jednak mizerne. Dopiero na poczatku lat 30-tych ubiegłego stulecia jeden z szefów wywiadu zagranicznego OGPU zaproponował, żeby wprowadzanie własnych oficerów kadrowych do obcego establishmentu zastąpić werbowaniem dzieci lokalnych polityków, urzędników państwowych, wpływowych osobistości, autorytetów akademickich, itp. Dzieciom z elity jest, bowiem stosunkowo łatwo otrzymać stanowisko w aparacie państwowym, a ich szybki awans nie wzbudza zbytniego zainteresowania. Rozpoczęta w latach 30-tych, przez wszystkie sowieckie rezydentury na Zachodzie, energiczna kampania werbunkowa młodych ludzi z wpływowych rodzin przyniosła świetne wyniki. Struktury państwowe Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec zostały głęboko spenetrowane przez ludzi, wykształconych na najlepszych uczelniach, których zwabiono do „rewolucyjnego podziemia” mamiąc heroiczną walką z faszyzmem i uczestnictwem w budowie lepszego świata. W Wielkiej Brytanii najbardziej znanym rezultatem kampanii była „piatiorka z Cambridge”, czyli Kim Philby, Guy Burgess, Anthony Blunt, Donald Maclean oraz John Cairncross. Nie byli oni jedynymi, głęboko zakamuflowanymi agentami Kremla. Co jakiś czas historycy demaskują kolejną osobę o znanym nazwisku, a wielu agentów nadal nie jest zidentyfikowanych. Podobnie w Stanach Zjednoczonych. W końcu 1944 roku, dwa miesiące po nominacji na sekretarza stanu, Edward Stettinius wyjechał wraz z prezydentem Franklinem Delano Rooseveltem do Jałty na konferencję Wielkiej Trójki, gdzie miano omawiać przyszły kształt tworzonej Organizacji Narodów Zjednoczonych oraz układ sił i granic w Europie Środkowej. Stettinius był świetnym businessmanem i zaufanym Roosevelta, ale miał raczej mierne pojęcie o polityce międzynarodowej. Zabrał, więc ze sobą, jako doradcę Algera Hissa, uznanego eksperta Departamentu Stanu, który podpowiadał w Jałcie szefowi i prezydentowi jak powinna funcjonować ONZ oraz kto powinien kontrolować powojenną Polskę i co zrobić z Niemcami. Rzecz w tym, że Alger Hiss był agentem sowieckim, co wyszło na jaw po wojnie. W 1950 roku Hiss został skazany na 5 lat więzienia. Skutki jego wpływu na amerykańskich polityków najwyższego szczebla odczuwamy nad Wisłą do dzisiaj. Opierając się na doświadczeniach Światowego Komitetu Pomocy Ofiarom Niemieckiego Faszyzmu, Moskwa natychmiast po kapitulacji III Rzeszy przystąpiła do montowania jeszcze szerzej zakrojonej sieci organizacji sterujących międzynarodową opinią publiczną. Z jej inspiracji już w 1945 roku powstały Światowa Federacja Związków Zawodowych, Międzynarodowa Demokratyczna Federacja Kobiet oraz Światowa Federacja Młodzieży Demokratycznej. W 1946 roku dołączyły do nich: Międzynarodowa Organizacja Dziennikarzy, Międzynarodowa Organizacja Radia i Telewizji, Międzynarodowe Zrzeszenie Demokratycznych Prawników, Międzynarodowy Związek Studentów, Światowa Federacja Pracowników Nauki i Światowa Federacja Związków Nauczycieli. Charakter sponsorowanych przez Moskwę organizacji świadczy o głównych kierunkach działania Kremla:

Wszystkie te organizacje koncentrowały swe działanie na aktualnych lub przyszłych środowiskach opiniotwórczych, których członkowie albo już wchodzili w skład elit narodowych (prawnicy, dziennikarze, naukowcy), albo mieli znaleźć się w nich w przyszłości (studenci).21 Operacje oddziaływania na świadomość nabrały takiego impetu, że w latach 1950-tych powołano w ramach Pierwszego Zarządu Głównego KGB (wywiad zagraniczny) specjalny Departament D, który w latach 1960-tych przemianowano na Departament A (od aktiwnyje mieroprijatija – środki aktywne). Środki te nabierały wyraźnie znaczenia, bowiem w latach 1970-tych Departament A podniesiono do rangi Służby A, której etat przewidywał szefa w randze generała KGB. Stopniowo Służba A rozrosła się do pół tuzina departamentów i liczyła około 300 osób personelu. W rozsianych po świecie rezydenturach „środkami aktywnymi” zajmowali się oficerowie pionu wywiadu politycznego (pion PR), którym polecono przeznaczać, co najmniej jedną czwartą czasu na działania obejmujące sterowanie świadomością społeczną. Plany takich operacji każda rezydentura KGB miała obowiązek składać moskiewskiej Centrali każdego roku w grudniu, razem z rocznym sprawozdaniem. Równolegle plan swoich zamierzeń przygotowywała Centrala. Plan Pracy Pierwszego Zarządu Głównego KGB na rok 1984 podkreślał, że głównym celem działań aktywnych będzie Watykan oraz osoba Papieża Jana Pawła II. W ocenie KGB, Watykan uważał, że „polski Kościół umacnia swą pozycję w państwie i starania te mogą być rozszerzone na inne kraje socjalistyczne”, przede wszystkim na Węgry i Jugosławię. Dla przeciwdziałania tej polityce w KGB zaplanowano „szeroko zakrojone środki aktywne”, których celem będzie zdyskredytowanie Jana Pawła II, rozbudzenie niesnasek w Kościele oraz osłabienie autorytetu Papieża.22 W oparciu o roczny Plan Pracy Pierwszego Zarządu Głównego KGB przygotowywano wytyczne dla rezydentur. Ogólne wytyczne na rok 1984 zobowiązywały rezydentury do: przeciwdziałania uzyskaniu militarnej przewagi przez USA i NATO, „pogłębiania niesnasek w łonie NATO”, stymulowania dalszego rozwoju antywojennych i antyrakietowych ruchów na Zachodzie, zachęcania tych ruchów do prowadzenia skoordynowanych i bardziej aktywnych akcji.23 Szczegółowa, ściśle tajna, instrukcja nr 733 datowana 19 grudnia 1984 zatytułowana „Praca nad Watykanem”, zobowiązywała rezydentów do „zwiększenia wysiłków” na rzecz „penetracji czołowych ośrodków katolickich na Zachodzie przy wykorzystaniu agentury oraz innych środków operacyjnych”. Celem tych działań, obok uzyskania informacji z wewnątrz Kościołą, było „przeprowadzenie zakrojonych na szeroką skalę działań aktywnych zmierzających do skłonienia czołowych osobistości Kościoła katolickiego do protestowania w obronie pokoju oraz polityki ograniczenia wyścigu zbrojeń”. Innymi słowy mówiąc, celem było zorganizowanie wewnątrz Kościoła opozycji wobec Ojca Świętego. Dla zrealizowania tych planów instrukcja zalecała rezydentom „nasilenie pracy operacyjnej z agenturą w kołach kleru kraju waszego pobytu”. Do instrukcji nr 733 dołączona była, również ściśle tajna, ocena nr 2182/PR, w której podkreślano „osobiste anty-komunistyczne i anty-sowieckie przekonania” Jana Pawła II, który „na wszelkie sposoby stara się zmienić ustalone dawno stosunki między kościołem a państwem w krajach socjalistycznych”. Dlatego rezydenci powinni wzmóc działania aktywne, które „muszą” obejmować przede wszystkim:

- „przekazanie czołowym grupom w Kurii Rzymskiej i osobiście Janowi Pawłowi II sygnału, że próby rozszerzenia sfery działań Kościoła Katolickiego w systemie społecznym i państwowym krajów socjalistycznych są uważane przez te kraje za ingerencję w ich sprawy wewnętrzne”,

- „wykorzystanie…wszelkich istniejących niesnasek wewnętrznych na Watykanie, każdego przejawu niezadowolenia wpływowych kardynałów”,

- „inspirowanie apeli środowisk katolickich do Jana Pawła II i Kurii Rzymskie, wzywających do czynienia wysiłków na rzecz umocnienia pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego, powstrzymania wyścigu zbrojeń, zmniejszenia nakładów na zbrojenia i wykorzystania zaoszczędzonych funduszy na walkę z głodem i ubóstwem”,

- „przeciwdziałanie rozszerzaniu kontaktów między Watykanem a Cerkwią Prawosławną…oraz innymi kościołami chrześcijańskimi działającymi w krajach socjalistycznych”,

- „przeciwdziałanie powstaniu światowej organizacji młodych katolików”,

- „wzmacnianie negatywnych opinii wysokich osobistości katolickich wobec niektórych aspektów polityki zagranicznej Jana Pawła II oraz jego interpretacji katolicyzmu. Przede wszystkim należy wykorzystywać niezadowolenie wśród włoskich członków Kurii Rzymskiej z planowanego przez Papieża wzmocnienia swojej pozycji drogą awansowania Polaków”,

- „dyskredytowanie Jana Pawła II, jako protegowanego najbardziej reakcyjnych kół Zachodu”,

- „demaskowanie współpracy między przedstawicielami Watykanu i organizacji Kościoła Katolickiego a CIA, i służbami specjalnymi państw NATO”.

W zakończeniu instrukcja podkreśla, że dla zrealizowania wymienionych zadań „należy podjąć kroki dla bardziej systematycznego wykorzystania posiadanych już źródeł agenturalnych oraz pozyskania nowych w ośrodkach i organizacjach katolickich, a przede wszystkim w Watykanie”. 24 Z biegiem lat manipulowanie świadomością stawało się coraz istotniejszym elementem sowieckiej doktryny wywiadowczej, zwłaszcza w latach 1988-1991, kiedy na Kremlu zaczęto odchodzić od koncepcji osiągnięcia przewagi militarnej na rzecz oddziaływania metodami politycznymi. Tym samym wzrosła rola agentury wpływu. Można założyć, że obecnie sytuacja niewiele się zmieniła, bowiem jak trafnie zauważył Wiktor Szejmow, były oficer KGB, który zbiegł do USA: „komunizm, to nie tylko ideologia. To także sposób myślenia, który nadal znakomicie funkcjonuje”.25 Agenturę wpływu typuje się pod kątem nie tyle możliwości wykradania tajnych dokumentów lub zbierania poufnych informacji, co rozpowszechniania odpowiednio spreparowanych wiadomości i opinii. Proces pozyskiwania agentów jest jednak zbliżony do werbowania agentury wywiadowczej. Agentów wpływu dobiera się spośród ludzi inteligentnych, ambitnych i pozbawionych skrupułów, gotowych za wszelką cenę piąć się po szczeblach kariery. W anglosaskim środowisku służb specjalnych funkcjonuje skrót MICE (myszy). Wywodzi się od słów „money” (pieniądze), „ideology” (ideologia), „compromise” (kompromitacja) oraz „ego”. Cztery najważniejsze czynniki, którymi się gra przy werbowaniu agenta.26 Nieco odmienna lista funkcjonowała w pragmatyce sowieckiej. Doświadczony rezydent wywiadu zagranicznego w generalskiej randze, wykładowca moskiewskiej Centralnej Akademii Wojskowej, autor skryptu dla kursów agentury NKWD Aleksander Michajłowicz Orłow, (Lejba Lazarewicz Felbing) wymieniał następujące czynniki:

Wprawdzie Michał (Mejer) Abramowicz Trilissser, szef wywiadu zagranicznego OGPU w latach 1930-tych, głosił, że „szantaż jest szczytową sztuką zdobywania materiału wywiadowczego”28, to jednak z punktu widzenia oficera werbującego i prowadzącego, najlepszym rozwiązaniem jest rozbuchane ego, usilnie szukające uznania i pełne niespełnionych ambicji, wsparte odpowiednim zastrzykiem finansowym. Jeżeli cel werbunkowych zabiegów ma do tego jakieś perwersyjne skłonności lub jakieś grzechy przeszłości do ukrycia, to sukces jest prawie pewny. Według Orłowa dobrym środowiskiem do werbunku jest społeczność homoseksualna. Należą, bowiem do niej ludzie wpływowi i jest ona wyjątkowo dyskretna. „Sowieccy oficerowie operacyjni byli zadziwieni stopniem wzajemnego zrozumienia i niekłamanej lojalności wśród homoseksualistów”.29 Jeszcze sto lat temu, obok korzyści materialnych, agentów wpływu wabiono nadaniem arystokratycznego tytułu. Służby sowieckie nęciły agentów wpływu wewnątrz „obozu państw budujących socjalizm” wizją wprowadzenia do internacjonalnej nomenklatury, natomiast obecnie zarówno służby rosyjskie jak i innych państw, obok profitów finansowych, skłaniają do współpracy obietnicą przyznania prestiżowych nagród i wprowadzeniem do „międzynarodowych salonów”. Pragmatyka wskazuje, że podatność na bodźce finansowe nie jest zależna od pozycji werbowanego w hierarchii państwowej lub społecznej. Różna jest zazwyczaj tylko wysokość jurgieltu. W przypadku osób zajmujących prominentną pozycję zawodową lub w hierachii państwowej, gratyfikacją jest najczęściej nie tyle honorarium pieniężne, co wsparcie w spełnieniu ambicji politycznych lub aspiracji osobistych. Przykładem politycznego promowania na najwyższym szczeblu bloku sowieckiego było poufne spotkanie na Kremlu sekretarza generalnego KC KPZR Leonida Breżniewa z I sekretarzem KC Niemieckiej Socjalistycznej Partii Jedności Erichem Honeckerem oraz sekretarzem generalnym KC KPCz Gustavem Husakiem w dniu 16 maja 1981 roku. Przedstawiając ocenę sytuacji w Polsce, Erich Honecker z uznaniem wymienił I sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR Stanisława Kociołka, który, jego zdaniem, był „uczciwym komunistą oceniający realistycznie sytyację w kraju i wykazującym internacjonalistyczne podejście”. Kilka minut później, Honecker podkreślił, że „towarzysz Kociołek wyraźnie opowiedział się za udziałem bratnich partii” w przygotowywanym zjeździe PZPR. I zaraz potem, Kociołek to …, Kociołek tamto … W końcu już otwarcie Honecker zadał pytanie, „kto może przejąć kierownictwo?” I szybko udzielił odpowiedzi: „towarzysz Olszowski, towarzysz Grabski, towarzysz Kociołek, towarzysz Żabiński”.30 Operacje z wykorzystaniem agentury wpływu należą do działań strategicznych i zakrojone są na lata, a nawet dziesięciolecia, bowiem kształtowanie zbiorowej świadomości społeczeństw wymaga czasem wymarcia całego pokolenia. Skuteczność agentury wpływu zależy w dużej mierze od jej uplasowania i wiarygodności. Zarówno odpowiednie awansowanie i „przesuwanie” agenta w hierarchii, jak i budowanie jego autorytetu, wymagają czasu. Dlatego też werbownicy najczęściej działają na uniwersytetach, które tradycyjnie są miejsce ścierania się idei i rewolucyjnych koncepcji urządzenia świata. Tym bardziej, że nawet skrajne poglądy głoszone w świecie akademickim stosunkowo łatwo przesączają się do szkół, środowisk naukowych, a nawet do kościołów. Przykładami może być „teologia wyzwolenia” lub wieloletnia działalność publicystyczna anglikańskiego biskupa Southwark dr Mervyna Stockwooda, który pisywał w komunistycznym dzienniku Morning Star, a w książce The Cross and the Sickle (Krzyż i Sierp) zalecał wywłaszczenie ziemian, potępiał prywatną własność środków produkcji oraz zgadzał się z Leninem, że wcześniej, czy później wszystkie narody będą budować socjalizm.31

W Wielkiej Brytanii nie był on odosobniony. Kingsley Martin od 1930 do 1960 roku był redaktorem naczelnym New Statesman i nie zezwolił na publikację ani jednego artykułu krytykującego politykę Stalina.32 Długoletni redaktor naczelny Tribune, wpływowego pisma brytyjskiej lewicy, Michael Foot brał wcale spore sumy w gotówce od oficerów operacyjnych KGB. Zdemaskowany zapewniał, że na Tribune brałby pieniądze nawet od diabła. Foot, który na początku lat 1980-tych był liderem Partii Pracy, typowany był w Moskwie na premiera Brytyjskiej Republiki Ludowej po planowanym obaleniu monarchii. W drugiej połowie ubiegłego stulecia, najistotniejszym agentem wpływu Moskwy „na kierunku” amerykańskim był bez wątpienia Philip Agee. Rozgoryczony usunięciem z CIA za pijaństwo i przekręty finansowe, Agee nawiązał w 1973 roku kontakt z rezydenturą KGB w Meksyku. Zaoferował takie mnóstwo informacji o CIA, że lokalny rezydent uznał go za prowokatora i wyrzucił za drzwi. Agee poszedł, więc do kubańskiej Dirección General de Inteligencia, gdzie przyjęto go przychylnie. Uzyskanymi informacjami Kubańczycy podzielili się z KGB i były one tak cenne, że ówczesny naczelnik Zarządu Kontrwywiadu z wywiadu zagranicznego KGB, Oleg Kaługin wspominał:, „kiedy siedząc w moim moskiewskim biurze, czytałem otrzymane raporty o wydłużającej się z dnia na dzień liście przekazywanych rewelacji, kląłem w żywy kamień oficerów, którzy odrzucili taki skarb”.33 Philip Agee był rzeczyście propagandowym skarbem. W styczniu 1975 roku opublikował wspomnienia zatytułowane Inside the Company: CIA Diary, w których zdemaskował około 250 oficerów kadrowych i agentów Agencji oraz oświadczył, że „CIA i popierane przez nią instytucje zniszczyły życie lub spowodowały śmierć milionów ludzi na świecie”. Agee nie krył, że pisał swe wspomnienia korzystając z pomocy kubańskiej DGI, a podczas pracy kontaktował się z KGB. Napisana w Londynie książka stała się bestsellerem, a tygodnik Economist zalecał, że „trzeba ją przeczytać”. Ku radości Moskwy władze brytyjskie postanowiły autora wydalić, co za dyskretnymi podszeptami KGB przekształcono w prawdziwy festiwal petycji, demonstracji i wieców protestacyjnych brytyjskiej lewicy. Równolegle KGB zorganizowało kampanię poparcia dla Philipa Agee we Włoszech oraz we Francji, Hiszpanii, Portugalii, Holandii, Finlandii, Norwegii i w Meksyku. W 1978 roku Agee zaczął wydawać we współpracy z DGI i KGB periodyczny Covert Action Information Bulletin, którego celem – jak pisał – było demaskowanie operacji i personelu CIA. Pierwszy numer rozkolportowano w trakcie XI Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów w Hawanie latem 1978 roku. Równolegle Agee zaprezentował sygnalne egzemplarze swej nowej książki Dirty Work: The CIA in Western Europe, w której ujawnił nazwiska i życiorysy około 700 pracowników CIA. Agee zdemaskował w sumie blisko 2 tysiące kadrowych pracowników CIA, co, jak ubolewała komisja do spraw wywiadu Senatu USA, wpłynęło negatywnie na nastroje ludności obcych krajów. Na początku lat 1980-tych rewelacje Philipa Agee spowszedniały i przestał być pupilkiem salonów europejskiej lewicy. Nieco później, zapomniano o nim również w Ameryce Łacińskiej, gdzie przez pewien czas był bożyszczem lewicującej młodzieży.34 We Francji znaczącym sowieckim agentem wpływu był Pierre-Charles Pathé, z rodziny wydawców słynnych kronik filmowych. Zwerbowano go w 1959 roku i otrzymał pseudonim Pieczerin zmieniony potem na Mason. W 1961 roku Pathé założył agencję prasową Centre d’Information Scientifique, Economique et Politique. Do 1967 roku KGB płaciło mu 6.000 franków miesięcznie, żeby publikował sprzedawany w prenumeracie biuletyn, który rozsyłany był również darmo osobom wpływowym w środowiskach politycznych, gospodarczych i medialnych. W biuletynie tym Pathé w subtelny sposób prezentował polityczną linię Kremla zgodnie z otrzymanymi wytycznymi. W 1976 roku, z finansową pomocą KGB, Pathé zaczął wydawać dwutygodnik Synthesis poświęcony stosunkom zagranicznym oraz problemom wojskowym, naukowym i gospodarczym. Liczący 8 stron biuletyn zawierał zwykle od 3 do 5 artykułów i analiz. Rozprowadzany był w prenumeracie. W okresie szczytowej popularności miał około 500 prenumeratorów, w tym 139 senatorów, 299 deputowanych, 41 dziennikarzy, 14 ambasadorów oraz zaledwie 7 osób prywatnych. Za pośrednictwem Pathé i Synthesis inspirowane przez KGB treści docierały do 70 procent składu francuskiej Izby Deputowanych oraz 47 procent składu Senatu. Do tego trzeba doliczyć działalność agenta wpływu w paryskich salonach politycznych, których drzwi były zawsze otwarte dla syna pioniera francuskiej kinematografii i krewnego ministrów oraz prezesa koncernu samochodowego Renault.35 Nic dziwnego, że Pathé pobrał w sumie od KGB prawie milion franków. Aresztowano go na gorącym uczynku odbierania honorarium i wytycznych od oficera operacyjnego paryskiej rezydentury Igora Sacharowskiego. Śledzony przez francuski kontrwywiad DST w zupełnie innej sprawie, Sacharowski doprowadził niechcący „ogon” do Pathé i 5 lipca 1979 roku stacja nasłuchowa paryskiej rezydentury KGB odebrała na częstotliwości uzywanej przez DST komunikat: „Wszyscy aktorzy są już na scenie. Zaczynamy przedstawienie”. Chwilę później Sacharowski i Pathé mieli kajdanki na rękach.36 W archiwum KGB jest też teczka wpływowego dziennikarza o pseudonimie André, który miał dostęp do francuskiego prezydenta, premiera i ministra spraw zagranicznych. Paryska rezydentura meldowała, że przy jego pomocy podsuwa czołowym politykom francuskim „tendencyjne informacje” obliczone na skłócenie Francji ze Stanami Zjednoczonymi. Długoletnim agentem sowieckich wpływów we Francji był dziennikarz obdarzony przez KGB pseudonimem Brok. Zwerbowany w 1946 roku, służył Moskwie tak długo, że miał aż 10 oficerów prowadzących. W połowie lat 1970-tych pobierał od KGB 100.000 franków rocznie.37 Bardzo wysoko postawionym, chociaż nietypowym, agentem wpływu w Republice Federalnej Niemiec był Günther Guillaume. Nietypowym, bowiem był oficerem kadrowym wschodnioniemieckiego wywiadu Hauptverwaltung Aufklärung. Wysoko postawionym, gdyż był zaufanym sekretarzem, prawą ręką kanclerza Willy Brandta. Pracował „dwukierunkowo”. W jedną stronę dostarczał HVA i za jej pośrednictwem KGB, tajne dokumenty z sekretariatu kanclerza, w drugą inspirował go zgodnie z wytycznymi Wschodniego Berlina i Moskwy.

Podobną rolę spełniał w Norwegii aresztowany w 1984 roku Arne Treholt, wpływowy polityk Partii Pracy i rzecznik prasowy ministerstwa spraw zagranicznych. Zwerbowano go w latach 1960-tych i cierpliwie czekano aż zajdzie odpowiednio wysoko. Treholt dyskretnie wspierał ludzi głoszących prosowieckie poglądy. Zwłaszcza w debacie nad zgłoszoną przez Moskwę propozycją utworzenia w Skandynawii strefy wolnej od broni jądrowej.38 Agentem Służby A w Danii był m.in. fotograf Jacob Holdt specjalizujący się w negatywnym prezentowaniu Stanów Zjednoczonych. Jego album American Pictures zawierający setki zdjęć zrobionych w slumsach zwrócił uwagę Moskwy. Holdt został zwerbowany przez Nikołaja Gribina z rezydentury w Kopenhadze, a jego album był skrycie promowany przez KGB w całej Europie.39 Operację z albumem duńskiego fotografa uznano w KGB za sukces wart specjalnej informacji dla Politbiura KC KPZR.40 Innym bardzo skutecznym agentem wpływu działającym w Danii był Jorgen Dragsdahl, komentator uważany za autorytet w sprawach bezpieczeństwa i polityki międzynarodowej. Pisywał na łamach Information, dziennika o małym nakładzie, ale dużych wpływach w duńskiej elicie władzy. Zwerbował go w połowie lat 1970-tych Stanisław Czebotok z rezydentury w Kopenhadze. W zamian za honoraria KGB duński dziennikarz ubierał w słowa i argumenty otrzymane od Czebotoka tezy zgodne z aktualnymi interesami politycznymi Moskwy. Oleg Gordiewski oceniał, że Dragsdahl był „niezwykle skuteczny”, bowiem „miał talent i pisał dobrze”, a poza tym dysponował dużą wiedzą. „Prezentował czytelnikom tezy KGB w bardzo przemyślny sposób. Jego artykuły to nie były prymitywne propagandowe bzdury…czytelnicy nie byli w stanie wykryć skąd wziął koncepcje, które wbiło mu w głowę KGB.” 41 Jorgen Dragsdahl pisywał przy tym w Information bardzo przychylnie o „starym przyjacielu”, którym był Jacob Holdt, natomiast Holdt w wywiadzie dla innego dziennika Ekstra Bladet, zapewniał, że „Dragsdahl uczynił mnie sławnym”.42 W Japonii agentami sowieckich wpływów byli redaktor naczelny konserwatywnej gazety Sankei Shinbun oraz kilku czołowych polityków japońskiej Partii Socjalistycznej. Zdemaskował ich major KGB Stanisław Lewczenko z tokijskiej rezydentury, który „wybrał wolność” w 1979 roku. Ocena skuteczności agentury wpływu jest bardzo trudna. Zdaniem Olega Gordijewskiego, rezydentury KGB miały skłonność do przypisywania swojej inspiracji niemal każdego głosu krytycznego wobec USA opublikowanego w zachodnioeuropejskich mediach. Oceniając działania agentury wpływu podczas narady wyższych oficerów KGB w lutym 1984 roku, ówczesny szef Pierwszego Zarządu Głównego KGB, Władimir Kriuczkow ograniczył się ostrożnie do stwierdzenia, że „wykonano znaczną pracę” przeciwko „militarystycznym planom administracji amerykańskiej”.43 Wyższe noty przyznali działaniom sowieckim zachodni politycy. Sponsorowaną przez KGB kampanię pacyfistyczną wymierzoną w USA i NATO, prezydent Francji Francois Mitterand skwitował smutnym stwierdzeniem „pociski są na Wschodzie, ale protesty pokojowe na Zachodzie”.44 Udana kampania była jednak łabędzim śpiewem Służby A. Pod koniec lat 1980-tych zachodnie służby i media coraz skuteczniej demaskowały sowieckie manipulacje, a powołane z inspiracji Moskwy organizacje międzynarodowe szybko traciły swą wiarygodność. W 1989 roku Światowa Rada Pokoju została zmuszona do przyznania, że 90 procent jej budżetu pochodzi z sowieckich subwencji. Rok później Władimir Kriuczkow, który w 1988 roku awansował na przewodniczącego KGB, bezradnie przyznał w rozkazie nr 107/OV, że na Zachodzie rezydentury „mają bardzo ograniczony dostęp do środków masowego przekazu”.45 Wykrycie agentury wpływu jest równie trudne, co ocena jej skuteczności. Agenci wpływu należą do osób o najściślej strzeżonej tożsamości w ewidencji służby.46 Są, bowiem najczęściej postaciami publicznymi, a ich skuteczność opiera się na totalnym utajnieniu. Raz zdemaskowany agent wpływu nieodwracalnie traci swą przydatność. Agenci wpływu, zwłaszcza uplasowani wysoko w hierarchii politycznej, prowadzeni są najczęściej werbalnie, drogą ustnych sugestii, bez zostawiania śladów w dokumentacji służby. Często w prowadzonej przez służbę ewidencji agentury jeden kryptonim obejmuje całą grupę lub organizację złożoną z wielu osób, których tożsamość nie jest wymieniana. Zdarza się, że anonimowi agenci wpływu ukrywani są zbiorowo pod kryptonimem konkretnej operacji i uaktywniani incydentalnie w momentach ważnych rozstrzygnięć politycznych.47 Zabiegi te sprawiają, że agentura wpływu dekonspirowana jest najczęściej przez oficerów wywiadu, którzy przeszli na drugą stronę. W rosyjskich służbach mówiono, że każdy wielki sukces wywiadowczy prowadzi do klęski.48 Im agent jest lepszy, tym bardziej narażony jest na ryzyko. Nie tylko ze strony kontrwywiadu kraju, w którym działa, ale również z uwagi na fakt, że jego wysokie notowania w Centrali zwracają uwagę lokalnych oficerów wywiadu, a zatem rośnie niebezpieczeństwo zdekonspirowania przez uciekiniera, który przejdzie na drugą stronę i wykorzysta posiadane informacje, jako swoisty „bon obiadowy”. Wysoki stopień utajnienia tożsamości agentów wpływu sprawia, że udowodnienie im przed sądem działania na rzecz obcego państwa jest praktycznie niemożliwe. Podstawą demokracji jest, bowiem prawo do głoszenia własnych poglądów. Agent wpływu nie wykrada tajemnic z sejfów i prawie nie sposób przyłapać go na „gorącym uczynku”. Najczęściej nie kontaktuje się potajemnie z oficerem prowadzącym i nie otrzymuje od niego instrukcji, zadań lub wynagrodzenia. Nie odwiedza skrzynek kontaktowych, nie zostawia nigdzie mikrofilmów lub innych materiałów wywiadowczych. Agent wpływu wyjeżdża oficjalnie na jawne seminaria lub konferencje naukowe, pobiera stypendia naukowe lub wykłada na zagranicznym uniwersytecie, zagraniczni wydawcy publikują jego książki, otrzymuje nagrody twórcze, spotyka się z politykami, ludźmi ze świata gospodarki i nauki. Zebrane „wrażenia” ubrane we „własne przemyślenia” publikuje w mediach, rozpowszechnia w „politycznych salonach”, albo podczas spotkań z politykami i decydentami własnego kraju. Formalnie nie robi nic nielegalnego. Dlatego też jedynym skazanym agentem wpływu pozostaje Pierre-Charles Pathé. Inni, przykładowo Günther Guillaume lub Arne Treholt stanęli przed sądem, ponieważ prowadzili równolegle „standardową” działalność wywiadowczą. Ponadto, agent wpływu najczęściej działa pośrednio (to nie on podejmuje decyzje, lecz polityk, któremu on doradza!). Dlatego jest trudny do zdemaskowania i zneutralizowania, natomiast jego mocodawcom stosunkowo łatwo jest zorganizować jego obronę drogą petycji, interpelacji parlamentarnych, demonstracji poparcia ze strony znanych postaci lub medialnej akcji pod hasłem obrony uznanego autorytetu przed dyskryminacją, wpisując ją przy tym w generalną kampanię obywatelskiego sprzeciwu wobec panoszącego się „izmu”. Rodzaj tego „izmu” nie jest istotny, ważne jest, żeby ten „izm” źle się odbiorcom mediów kojarzył. A jeśli medialna wrzawa nie przynosi spodziewanych rezultatów, można zorganizować manifestację protestacyjną, której umiejętnie zainspirowani uczestnicy będą ochoczo wywrzaskiwać hasła podsunięte przez inną siatkę agentury wpływów. Liczba i struktura kombinacji w gruncie rzeczy zależy od stopnia naiwności społeczności sterowanej przez służbę i jej agentury. Są jednak granice władzy służb wywiadowczych nad świadomością sterowanych. W skali państwa obrona świadomości obywateli przed destrukcyjnymi działaniami zewnętrznymi należy do obowiązków kontrwywiadu. Problem w tym, że służby kontrwywiadu są nadal konceptualnie nastawione na zwalczanie tradycyjnego wywiadu, a nie na neutralizację wrogiego sterowania opinią publiczną własnego kraju. Dodatkowym utrudnieniem jest konieczność poruszania się po delikatnym gruncie. Zignorowanie agentury wpływu, zachęca do dalszych działań. Zbyt gwałtowna reakcja, naraża na zarzut skłonności do zamordyzmu i tłumienia swobody wypowiedzi. Najskuteczniejszą obroną państwa przed działaniami agentury wpływu jest cierpliwe demaskowanie każdej wykrytej manipulacji i zapewnienie obywatelom stałego dostępu do rzetelnych informacji.49 Sterowanie świadomością całych grup społecznych przy użyciu agentury wpływu wymaga czasu, co można wykorzystać dla przeciwdziałania. Odpowiedzią na sterowanie, winna być „gra w otwarte karty”, czyli maksimum prawdy podanej w sposób wyważony, bez rzucania oskarżeń lub przypinania etykiet. Najskuteczniejszą obroną obywateli przed działaniami agentury wpływu jest zdanie sobie sprawy z faktu, że jest się obiektem manipulacji, podmiotem zewnętrznego sterowania. Kiedy naród zbliża się do niebezpiecznego punktu, z którego może już nie być odwrotu „problemem jest nie tyle ekstremistyczna mniejszość, co apatyczna większość, która zezwala by nią manewrowano, prano jej mózgi i wtłaczano ją w przekonanie, że nie ma wyjścia.”50 Brak wiary obywateli w świadomie destrukcyjne działanie agentury wpływu wynika przede wszystkim z braku wiedzy o manipulacyjnych operacjach służb specjalnych. Podstęp, pozoracja i kamuflaż kojarzą się najczęściej z militarnymi działaniami taktycznymi, a nie strategią polityczną. Z kolorami i deseniem polowego munduru, a nie z obliczonymi na wiele lat operacjami, których celem jest skłonienie przeciwnika do działania wbrew swoim interesom i własnoręcznego demontażu swoich struktur państwowych. Przerwanie procesu powolnego wymóżdżania i przyzwolenia na sterowanie sobą jest warunkiem koniecznym do przywrócenia wiary w siebie i powrót do własnej tożsamości.

1 Sun Tzu, Art of War, tłum. Ralph Sawyer, Westwiew Press, Oxford, 1994, str. 231.

2 Sue Reid, How the Kremlin Hijacked Labour, Daily Mail, 06 listopada 2009, str. 28-9

3 David A. Vise, The Bureau and the Mole, Atlantic Monthly Press, New York, 2002, str. 146.

4 Ian Colvin, Canaris – Chief of Intelligence, George Mann Ltd, Maidstone, 1973, str. 221.

5 Sun Tzu, Art of War, tłum. Ralph Sawyer, Westwiew Press, Oxford, 1994, str. 177.

6 J.R.R. Tolkien, Dwie wieże, tłum. Maria Skibniewska, Czytelnik, Warszawa, 1990, str. 160.

7 Norman Polmar, Thomas B. Allen, Księga Szpiegów: Encyklopedia, Magnum, Warszawa, 2000, str.14.

8 Richard H. Schultz, Roy Godson, Dezinformatsia: The Strategy of Soviet Disinformation, New York, Berkley Books, 1986, str. 42

9 Ronald Seth, Encyclopedia of Espionage, Book Club Associates, London, 1974, str.162-170.

10 Ben B. Fisher ed., Okhrana: The Paris Operations of the Russian Imperial Police, CIA, Langley, 1997, str. 7.

11 Christopher Andrew, Oleg Gordijewski, KGB, tłum. Rafał Brzeski, Bellona, Warszawa 1997, str. 38.

12 Christopher Andrew, Secret Service, London, Heinemann, 1985, s. 264

13 Henry M. Pelling, The British Communist Party, wyd. 2, Londyn: A&C Black, str. 29

14 John J. Dziak, Chekisty: A History of the KGB, Lexington, Lexington Books, 1988, str.54

15 Cyt. za: KGB, tłum. Rafał Brzeski, Bellona, Warszawa 1997, str. 121-122

16 Cyt. za Roman Boreyko, Parawany, Kontakt, kwiecień 1988, str. 135

17 Arthur Koestler, The Invisible Writing, London, Hutchinson, 1969, str. 242-3

18 Christopher Andrew, Oleg Gordijewski, KGB, tłum. Rafał Brzeski, Bellona, Warszawa 1997, str. 171

19 Ronald W. Clark, Einstein: The Life and Times, London, Hodder and Stoughton, 1973, str. 463

20 Christopher Andrew, Oleg Gordijewski, KGB, tłum. Rafał Brzeski, Bellona, Warszawa 1997, str. 171

21 Roman Boreyko, Parawany, Kontakt, Paryż, kwiecień 1988, str. 136

22 Christopher Andrew, Oleg Gordijewski (red.), More Instructions from the Centre: Top Secret Files on KGB Global Operations, 1975-1985, London, Frank Cass, 1992, str.47

23 Christopher Andrew, Oleg Gordijewski (red.), Instructions from the Centre: Top Secret Files on KGB Foreign Operations, 1975-1985, London, Hodder & Stoughton, 1991, str. 19-20

24 Christopher Andrew, Oleg Gordijewski (red.), More Instructions from the Centre: Top Secret Files on KGB Global Operations, 1975-1985, London, Frank Cass, 1992, str.47-52

25 cyt. za: David A. Vise, The Bureau and the Mole, New York, Atlantic Monthly Press, New York, 2002, str.157

26 David A. Vise, The Bureau and the Mole, New York, Atlantic Monthly Press, 2002, str.239

27 Alexander Orlov, Handbook of Intelligence and Guerrilla Warfare, Ann Arbor, The University of Michigan Press, 1963, str. 93-94

28 Richard Deacon, A History of the Russian Secret Service, London, Frederick Muller, 1972, str. 272-273

29 Alexander Orlov, Handbook of Intelligence and Guerrilla Warfare, Ann Arbor, The University of Michigan Press, 1963, str. 16

30 Memorandum regarding the Meeting between Comrade Leonid Ilyich Brezhnev, Erich Honecker, and Gustav Husak in the Kremlin, 16 May 1981, in: New Evidence on the Polish Crisis 1980-1982, Cold War International History Project, Bulletin No: 11 – Winter – 1998, str. 127-129

31 Richard Deacon, The British Connection, London, Hamish Hamilton, 1979, str. 247

32 Ibid. str. 47

33 Oleg Kaługin, Spymaster: My 32 Years in Intelligence and Espionage Against the West, London, Smith Gryphon, 1994, str. 191-2

34 Christopher Andrew, Wasilij Mitrochin, Archiwum Mitrochina, t.1 wyd. II, tłum. Magdalena Brzeska, Rafał Brzeski, Poznań, Rebis 2009, str. 372-378

35 Richard H. Schultz, Roy Godson, Dezinformatsia: The Strategy of Soviet Disinformation, New York, Berkley Books, 1986, str. 132-133

36 Christopher Andrew, Wasilij Mitrochin, Archiwum Mitrochina, t.1 wyd. I, tłum. Magdalena Brzeska, Rafał Brzeski, Warszawa, Muza 2001, str. 815 i 823

37 Christopher Andrew, Wasilij Mitrochin, Archiwum Mitrochina, t.1 wyd. II, tłum. Magdalena Brzeska, Rafał Brzeski, Poznań, Rebis 2009, str. 714-725

38 Dennis Kux, Soviet Active Measures and Disinformation: Overview and Assessment, Parameters, Journal of the US Army War College, t. XV, nr 4, str.23

39 Oleg Gordiewski, Next Stop Execution, MacMillan, Londyn 1995, str.195

40 Christopher Andrew, Oleg Gordijewski (red.), More Instructions from the Centre: Top Secret Files on KGB Global Operations, 1975-1985, London, Frank Cass, 1992, str. 34

41 Cyt. za: Soviet Active Measures in the “Post-Cold War” Era 1988-1991, United States Information Agency, June 1992, str. 59-60

42 Soviet Active Measures in the “Post-Cold War” Era 1988-1991, United States Information Agency, June 1992, str. 61

43 Christopher Andrew, Oleg Gordijewski (red.), Instructions from the Centre: Top Secret Files on KGB Foreign Operations, 1975-1985, London, Hodder & Stoughton, 1991, str. 10

44 Christopher Andrew, Wasilij Mitrochin, Archiwum Mitrochina, t.1 wyd. II, tłum. Magdalena Brzeska, Rafał Brzeski, Poznań, Rebis 2009, str. 745

45 Christopher Andrew, Wasilij Mitrochin, Archiwum Mitrochina, t.1 wyd. II, tłum. Magdalena Brzeska, Rafał Brzeski, Poznań, Rebis 2009, str. 746

46 Ryszard Świętek, Agentura wpływu: Najniebezpieczniejsza broń mocarstw, Rzeczpospolita, 20 stycznia 1996 r.

47 Ibid.

48 David A. Vise, The Bureau and the Mole, Atlantic Monthly Press, New York, 2002, str.210

49 Dennis Kux, Soviet Active Measures and Disinformation: Overview and Assessment, Parameters, Journal of the US Army War College, t. XV, nr 4, str.27

50 Richard Deacon, The British Connection, London, Hamish Hamilton, 1979, str. 262

Rafał Brzeski

III RP-skok cywilizacyjny, czy skok w przepaść? Kiedy to przed ponad dwudziestu laty nasza Ojczyzna „odzyskiwała wolność”, wiele było mowy o „skoku cywilizacyjnym”, który pozwoli zlikwidować przepaść dzielącą nasz kraj od Zachodu. Szczególnie istotną była w tym aspekcie sprawa członkostwa w „ekskluzywnym klubie bogatych”, jak w owym czasie zwano UE. Tuż za horyzontem ukazywał się idylliczny obraz III RP mlekiem i miodem płynącej. Jeszcze tylko trochę poświęceń, trochę „jedynie słusznych wyborów” i znajdziemy się w tym raju. Pewności dodawała Polakom wizja manny z nieba w postaci potopu „unijnych dopłat”, oraz pomocy naszego „tysiącletniego przyjaciela” i „największego adwokata w Unii”, jakim propaganda polskojęzycznych mediów, okrzyknęła Niemcy. Rzeczywistość okazała się zgoła inna. Dziś III RP zajmuje ostatnie miejsce we wszystkich pozytywnych rankingach, a naczelne w negatywnych i to nie tylko w skali europejskiej, ale często światowej. Dotyczy to wszystkich bez wyjątku aspektów życia społeczeństwa. [i] [ii] [iii] Mówiąc krótko, znowu nam nie wyszło! Mało tego wydaje się, że tym razem wyszło nam tak źle jak nigdy dotąd. Gospodarka została zredukowana do funkcji handlowo-usługowej, mającej jedynie za zadanie zagwarantowanie sprawnego transferu bogactwa z polskiej unijnej kolonii do kolonialnych metropolii Imperium Euroatlantyckiego (US&UE). Pod względem demograficznym, Polacy stali się rezerwuarem taniej siły roboczej i swoistego „młodego materiału biologicznego” na potrzeby starzejących się społeczeństw zachodnich. Pod względem przyrostu naturalnego III RP stoczyła się na jedno z ostatnich miejsc na świecie, a na ostatnie miejsce w UE. Dzieje się tak z powodu dziwnego zachowania „polskich pań”, które nie tylko z ochota płodzą potomstwo bogatym Niemcom, Włochom, czy Hiszpanom, ale nawet nędznym Arabom w Egipcie czy Strefie Gazy, podczas gdy w przypadku „pecha”, jakim niewątpliwie jest związek ze swoim rodakiem, wykazują maksymalną wstrzemięźliwość prokreacyjną, powodowaną rzekomo „polską nędzą”. Jaką nędzą? Na „zielonej wyspie”? W aspekcie obronności, Wojsko Polskie zostało przekształcone w niewielką grupę wyspecjalizowanych ”jednostek terrorystycznych” mających za zadanie wspieranie, w ramach NATO, amerykańskich i zachodnioeuropejskich kryminalnych agresji na obszarze całego świata. Ten stan rzeczy jawi się dziwnym dysonansem w stosunku do polskiej tradycji; niewątpliwie naiwnej i szkodliwej dla Polski, ale w założeniu szlachetnej; jaką była od pokoleń idea walki za „wolność waszą i naszą”. Kompletny upadek możemy zaobserwować nawet w dziedzinie moralności i to pomimo niedawnej obecności wśród nas JP2, który nota bene, sądząc po ilości jego publicznych wizerunków na terenie III RP, jest ciągle żywy w pamięci społeczeństwa. Stan kompletnego moralnego upadku widoczny jest w szczególności pośród kobiet, które swe wrodzone niedostatki inteligencji próbują nadrabiać przebiegłością i wyrachowaniem i to przy całkowitym wyzbyciu się wyższych odruchów, przecząc tezie o swojej przynależności do gatunku homo sapiens. Reasumując, osiągnęliśmy już stan, w którym słowo „polka” jest w UE synonimem „prostytutki”. Podobnej, krótkiej ocenie, można by poddać wszystkie pozostałe aspekty życia człowieka, zarówno materialne jak i niematerialne. Wynik rozważań byłby podobny jak w poruszonych powyżej sprawach. Dlatego bardziej à propos wydaje się być pytanie o przyczyny tego stanu rzeczy. Tu też mamy gotową litanię, którą bez zająknienia wyrecytuje każdy mieszkaniec III RP; przynajmniej ten, który zauważa jej niedostatki. W charakterze dygresji, należy tu, bowiem podkreślić, że większość społeczeństwa uznaje obecny stan naszego kraju za całkowicie normalny, a nawet wręcz zadowalający. Sugerują to przynajmniej wyniki kolejnych wyborów, w który niezmiennie triumfują „siły rozsądku i postępu”. Wracając jednak do wspomnianej „litanii”, z pewnością możemy obarczyć odpowiedzialnością za ten stan rzeczy naszych odwiecznych wrogów, zarówno wschodnich jak i zachodnich, niefortunne położenie geopolityczne, bagaż historyczny z niechlubnym okresem PRLu na czele, prześladującego nas ciągle pecha, itd. Czyżby jednak sami jesteśmy w tym wszystkim bez winy? Zachowujące się racjonalnie społeczeństwa, czy grupy środowiskowe, nawet w przypadkach ewidentnego sukcesu mają zwyczaj krytycznej analizy swych dotychczasowych działań pod kontem ewentualnych możliwości ich dalszego usprawnienia. Takie działanie staje się imperatywem w przypadku porażki. Dwudziestolecie III RP to bez wątpienia okres totalnej klęski na każdym obszarze działań. Wydawałoby się wiec, że krytyczna ocena dotychczasowych poczynań jest warunkiem sine qua non jakiejkolwiek sanacji. Wszystko wskazuje jednak na to, że ten truizm nie obowiązuje społeczeństwa III RP. Wszelkie jego segmenty, bez względu na orientację polityczną i światopogląd, żywią niezachwiane przekonanie, że to, co czyniono dotychczas i czyni się nadal, jest bezbłędnym postępowaniem. Ich przywódcy nie mylą się nigdy i wiodą swe owieczki „jedynie słuszną drogą”. Każdy, kto usiłowałby zwrócić uwagę na „drobne niedociągnięcia” związane z dotychczasową linią działania, zostaje natychmiast zakwalifikowany: przez POlszewików- do grona ciemniaków i oszołomów, a przez polskich patriotów, do grupy perfidnie zakamuflowanych wrogów wewnętrznych, a nawet podstępnych agentów samego szatana. Uporczywe trwanie mieszkańców III RP przy tak zdefiniowanym paradygmacie gwarantuje im to, że zamierzony „skok cywilizacyjny” okaże się de facto skokiem w przepaść.

[i] http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/336901

[ii] http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/335667

[iii] http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/334580

Ignacy Nowopolski Blog

Dystrybucjonizm i obecny kryzys Dyskusje dotyczące działań zaradczych w związku z obecnym kryzysem finansowym przeważnie przybierają postać argumentów lokujących rozwiązanie w spektrum  między „socjalizmem” i „kapitalizmem.” Jednak taka dyskusja jest wadliwa ze względu na oba terminy. Realny socjalizm upadł w 1989 i niewielu ludzi wyraża chęć powrotu do tego okropnego systemu. Mniej znany jest fakt, że czysty kapitalizm załamał się w 1929, by odtąd nigdy już nie powstać w żadnym  miejscu świata. Dziś zaledwie kilku obywateli posiada żywą pamięć czasów realnego kapitalizmu i przeważnie nie są to wspomnienia pochlebne.

Kapitalizm upadł, bowiem z tych samych powodów, co komunizm – okazał się ofiarą własnych sprzeczności wewnętrznych, skutkujących ciągłą niestabilnością. Pracownicy z pewnością nie akceptowali tego systemu, ale była to również postawa samych kapitalistów i zaledwie nieliczni z nich żegnali go z przykrością. Czysty kapitalizm okazał się toksyczny zarówno dla kapitału jak i pracy, zresztą zgodnie z tym, co w 1913 przewidział Belloc. Pierwsze zadanie w reformowaniu system polega na jego zrozumieniu, a jest to system całkowicie wadliwy i zrozumieć go możemy w oderwaniu od popularnie stosowanej, ideologicznej terminologii. Systemem, który zastąpił czysty kapitalizm był wpierw nadaktywny keynesizm  spowodowany II wojną światową, który trwał aż do późnych lat 70-tych; keynesizm został następnie zastąpiony czystym merkantylizmem łączącym prywatny przywilej i państwową władzę, co rozwścieczyło Adama Smith’a . To właśnie merkantylizm znajduje się dziś w fazie całkowitego upadku. Zarówno keynesizm, który zastąpił kapitalizm, jak i merkantylizm, który zastąpił keynesizm polega na ogromnej kontroli rządu i państwowych dotacjach, które są już nie do utrzymania. Nie możemy też wrócić do kapitalizmu lat 20-tych bez ponownego doświadczenia turbulencji tamtego okresu. Jeśli kapitalizm nie stanowi realnej alternatywy, jeżeli reprezentuje system, który widziała garstka żyjących dziś osób, dlaczego zatem do argumentów mu przychylnych przywiązuje się tak wielką wagę? Wierzę, że powody te są przeważnie ideologicznej natury. Kapitaliści chętnie powtarzają w kółko argumenty libertarian, kiedy mają do czynienia z jakąś regulacją, czy podatkiem, który uważają za idiotyczny, jednak równie chętnie odkładają te argumenty na bok, gdy szukają własnych przywilejów i rządowych subsydiów. W ten sposób większość działających w dobrej wierze libertarian współtowarzyszy merkantylistom w wędrówce, pełniąc rolę użytecznych idiotów. Chociaż sam mam ogólnie sporo szacunku dla argumentów libertarian, to w praktyce realizacja ich nie jest możliwa poza sytuacją szeroko rozpowszechnionej własności, z czego doskonale zdawali sobie sprawę libertarianie działający przed nastaniem szkoły austriackiej. Jednak krytyka libertarianizmu byłaby niesprawiedliwa, gdyby dystrybucjoniści nie mieli sami czegoś do zaoferowania,  czegoś więcej niż płytkie frazesy, czy nawet same zasady. Wymagane jest, bowiem rozwiązanie pragmatyczne i konkretne, które można zastosować do naszych bieżących uwarunkowań. W tym względzie dystrybucjoniści mają tę przewagę nad kapitalistami i libertarianami, że istnieją i doskonale działają realne systemy dystrybucjonistyczne, które możemy badać pod kątem praktycznych zastosowań do naszych własnych problemów.

Rządy, a dystrybucjonizm Krytycy dystrybucjonizmu podnoszą zarzut, jakoby był on jedną z odmian socjalizmu. Jest to zarzut dziwny z dwóch powodów. Po pierwsze, socjalizm jest teorią nakazującą zniesienie własności prywatnej, podczas gdy dystrybucjonizm jest teorią postulującą jej maksymalne upowszechnienie, obie teorie stoją wobec siebie w całkowitej kontrze. Po drugie, sama praktyka dystrybucjonizmu w miejscach takich jak spółdzielnia Mondragón jest bardziej „libertariańska” niż wszystko, co sami libertarianie byli w stanie osiągnąć. Mimo wszystko krytyki tej nie można zlekceważyć, ponieważ sam termin „dystrybucjonizm” wywołuje zjawę „redystrybucji”-  pomysłu, by jakiś komitet biurokratów decydował o tym, kto będzie posiadał coś na własność, a kto nie.

Dystrybucjonizm jednak głównie nie dotyczy tego, co rząd powinien zrobić, lecz tego, jakich działań powinien zaprzestać. W tym punkcie tezy dystrybucjonistów są w dużej mierze zbieżne z tezami libertarian: to rząd jest czynnikiem pielęgnującym akumulację własności prywatnej w rękach coraz to węższego grona osób. Bez wsparcia i ochrony rządu, sterty kapitału nie były by w stanie wzrastać tak wysoko, im wyżej zaś rosną stosy prywatnego kapitału, tym cieńsze stają się ściany publicznej władzy, koniecznej do jego obrony.  Rozrośnięty rząd i rozrośnięty kapitał idą ręka w rękę,  jest to prosta i bezdyskusyjna konstatacja historycznego faktu. Mając to na uwadze należy wspomnieć, że zdarzają się przypadki, w których rząd musi w istocie dokonać redystrybucji mienia. Na myśl przychodzi przypadek Tajwanu, którego populacja była przetrzymywana w faktycznej niewoli u kilku posiadaczy ziemskich. U zarania niewiarygodnego dobrobytu tej wyspy jest zdecydowane działanie rządu w postaci programu Ziemia dla rolnika, który z przymuszonych do płacenia w plonach dzierżawców uczynił niezależnych gospodarzy. Osoby broniące właścicieli ziemskich oraz świętego prawa własności stojącego ponad nędzą i cierpieniem ludzkim zniekształcają samo pojęcie własności. Własność jest świętym prawem, lecz nie jest prawem absolutnym. Każde stosowne prawo daje się zrozumieć dzięki własnym granicom, prawo absolutne zaś wcale nie jest prawem, lecz zalążkiem tyranii. Własność opierająca się na niewolnictwie innych osób nie jest, zatem własnością prawowitą i właśnie w takich skandalicznych przypadkach rząd może podjąć ostre działania. Następnie mamy przykład jednostek uznawanych za „zbyt duże, by upaść, „czy też dokładniej, jako zbyt duże, by odnosić sukcesy bez szczodrych wypłat z publicznych funduszy. W tym przypadku całkiem prawowite byłoby rozbicie ich na mniejsze firmy stanowiące własność lokalnych, czy też regionalnych banków, bądź samych pracowników. Ta sama zasada dotyczy upadłych gigantów przemysłu, którzy nie mogą istnieć bez publicznego wsparcia. Przedsiębiorstwa te można rozbić na mniejsze i zwrócić pracownikom przez celowe działanie doraźne polegające na emisji obligacji i zrównaniu zobowiązań z ich tytułu z zobowiązaniami z tytułu wynagrodzeń i emerytur. Wówczas zobaczymy, czy sami pracownicy będą w stanie zarządzać tymi firmami lepiej niż geniusze z Detroit. Jeżeli podobne doświadczenia z Argentyny mogą być jakąkolwiek wskazówką, wówczas rzeczywiście sukces znajduje się w zasięgu ręki. Na koniec możemy zauważyć, że tak długo jak kapitalizm zdoła przetrwać, dystrybucjoniści mogą zasadnie domagać się od władz rządowego ograniczania jego różnorakich nadużyć. Tak długo jak istnieją monopole, kontrola cen stanowi uzasadnioną odpowiedź. W sytuacji idealnej chcielibyśmy wyeliminować całkowicie te monopole, które nie są absolutnie konieczne, ale dopóki rząd chroni monopole, dopóty rozsądnie jest domagać się przed nimi ochrony. Uwzględniając to wszystko, naszym głównym interesem w stosunkach z rządem jest redukcja jego zaangażowania w gospodarkę. Nie chodzi nam o to, by nie było rządu w ogóle – nie jesteśmy anarchistami  - jednak porównując z rozmiarem i skalą obecnego merkantylizmu wyglądałoby to w dużej mierze tak jak gdyby rząd był nieobecny. Wciąż istnieją funkcje, które należy pozostawić wspólnocie i te pozostałyby nietknięte. Ktokolwiek stoi w opozycji do jakiegokolwiek formy rządu, widząc w nim odmianę socjalizmu powinien we własnym domu wstrzymać się od wciskania tego przyciskiu, który odpowiada za znikanie odpadów w społecznym systemie kanalizacji. Budowa społeczeństwa właścicielskiego zakłada zarówno cele polityczne, jak i ekonomiczne. Cele polityczne opierają się na zasadach subsydiarności (pomocniczości) i solidarności. Cele ekonomiczne zbudowane są na zasadzie sprawiedliwości będącej immanentnym składnikiem ekonomicznego porządku, nie zaś pewną dodatkową, egzogenną cechą.

Chcecie dewolucji? Dewolucja, jako problem fiskalny Konserwatyści wyrażają frustrację powodowaną bezczelnymi naruszeniami Konstytucji przez legislaturę i sądy, naruszeniami zapewniającymi grawitację władzy w kierunku federalnego rządu, podczas gdy poszczególne stany przekształcają się w zwykłe biurokratyczne subdywizje centralnego aparatu władzy i przestają być partnerami w politycznej unii. W rezultacie wzywają do dewolucji, przekazania władzy z powrotem poszczególnym stanom. Istnieje wiele historycznych, politycznych i filozoficznych powodów przemawiających za centralizacją władzy, ale w tym przypadku problem okazuje się być natury fiskalnej. Władza podąża za własnością, jak słusznie zauważył Daniel Webster. Polityczny ekwiwalent tego zdania jest taki, że władza podąża za zdolnością do finansowania, grawituje w kierunku takiego typu rządu, który ma najwięcej pieniędzy do wydania. Gdy rząd federalny dzięki 16 poprawce do Konstytucji z 1913 – będącej źródłem dochodów bez naturalnych granic –  zyskał władzę nakładania podatków dochodowych, pozostałe zapisy Konstytucji przestały mieć tak naprawdę znaczenie. Podatek dochodowy czyni z federalnych najważniejsze źródło finansowania, a zatem i źródło władzy. Urzędnicy lokalni i stanowi mają odtąd skłonność do przekazywania problemów w górę, tam gdzie jest największe źródło funduszy. Dlatego nie dziwi nikogo fakt, że senator może ubiegać się o posadę wiceprezydenta twierdząc, że wysłał 11,000 dodatkowych policjantów na ulice. Naprawdę oznacza to, że wykonał on pracę, która powinna zostać wykonana przez miejskich radnych. Ale radni chętnie przekazali problem będącemu wyżej w hierarchii senatorowi, ponieważ to on kontrolował pieniądze. Jeżeli chcesz, aby radny i senator robili to, co do nich należy, musisz ciąć możliwości finansowania jednego z nich, zwiększając je u drugiego. Nie możesz dokonać zmian władzy, bez zmiany zasad finansowania. Podatki dochodowe płacone są zarówno przez kapitał, jak i pracę. Zasada jest taka, że im bardziej obciążasz jakąś rzecz podatkami, tym mniej uzyskujesz z tego tytułu wpływów. Kapitał i praca powinny być opodatkowane w jak najmniejszym stopniu, jeśli w ogóle. Okazuje się, że podatki dochodowe ulegają degradacji w podatki obciążające pracę, z ciężarem przerzucanym w dół skali dochodów, lub do przodu na przyszłe pokolenia.  Bogaci mogą twierdzić, że płacą większość całej sumy podatków dochodowych, ale te liczby uzyskamy jedynie przez wyłączenie z kalkulacji podatków związanych z ubezpieczeniem społecznym, które płaci się  jedynie do wysokości $100,000 dochodu, nie licząc podatków przerzucanych na pokolenia naszych dzieci i wnuków. W celu implementacji zasady subsydiarności na szczeblu rządowym, musimy posiadać subsydiarność w finansowaniu tego rządu. To znaczy, że finansowanie powinno mieć swój początek na szczeblu lokalnym i rozchodzić się w górę, a nie odwrotnie. Następnie musimy opodatkować to, co nie posiada ekonomicznej wartości, tzn. podatki powinny głównie dotyczyć renty ekonomicznej i efektów zewnętrzych (externalities). Rentę ekonomiczną można skonfiskować bez żadnych negatywnych efektów (nie uwzględniając rentierów), za to z mnóstwem efektów pozytywnych. Efekty zewnętrzne (koszty transakcji, którymi obciążony jest podmiot niebiorący w transakcji udziału, przykłądem takich kosztów jest zanieczyszczenie) powinny zostać obciążone pełnymi kosztami ich łagodzenia. Nie potrzeba szczęścia do tego, by rząd okazał się wystarczająco nieefektywny w łagodzeniu efektów zewnętrznych, co skłoni przedsiębiorstwa do łagodzenia ich we własnym zakresie i uniknięcia podatku. Renta  ekonomiczna jest głównie ucieleśniona w rencie gruntowej. Potraktowane, jako podatek, renty gruntowe najefektywniej można pobierać na poziomie lokalnym, a biurokracja mająca by się tym zająć już istnieje. Oczywiście musi pojawić się narodowa zgoda dotycząca wyceny renty gruntowej i podziału między loklalnym, stanowym i federalnym rządem. Jednak niższe formy samorządu będą miały wówczas więcej zachęt do przyjęcia na siebie większej odpowiedzialności zamiast przekazywać problemy wyżej, ponieważ oznaczałoby to większy udział w dochodach, za których zbiórkę miałyby odpowiadać. Politycznie problem z podatkiem od renty gruntowej polega na tym, że brzmi on jak podatek od nieruchomości, a to przeraża wielu ludzi. Jednakże, kiedy tylko opinia publiczna zrozumie, że dokonujemy wymiany podatku dochodowego na gruntowy, większość ludzi jak podejrzewam dostrzeże przewagę takiego rozwiązania. Będą mieli do czynienia z podatkiem przewidywalnym, łatwo ściągalnym, a wszystko to bez wścibskiego rządu wtykającego nos w szczegóły dotyczące ich finansów osobistych. Nie wyeliminuje to całkowicie podatków związanych z pracą, ponieważ są jeszcze podatki społeczne. Jednak te podatki powinny być wykorzystywane wyłącznie w celu świadczenia bezpośrednich usług dla pracowników, głównie w związku z bezrobociem i ubezpieczeniem medycznym, czy emeryturami. Nie powinny jednak, jak ma to miejsce obecnie, być ściagane w nadmiarze  i przekazywane do głównego funduszu przy założeniu, że w przeciągu kilku lat główny fundusz będzie dotował fundusze społeczne, przy obecnym systemie takie rozwiązanie jest zwyczajnie niemożliwe; fundusz główny już jest spłukany, a jego przeznaczeniem jest kompletna niewypłacalność. Podatki społeczne są efektywnie ściągane (przynajmniej w przypadku pensji), ponieważ stanowią płaski podatek płacony przez firme na poczet pracownika i nie wymagają skomplikowanego procesu wypełniania formularzy z tym związanych. Ograniczenia w dochodzie powinny być zniesione, a podatek gwałtownie progresywny dla górnych 2-3% dochodów, (ponieważ w tych przypadkach istnieje domniemana renta ekonomiczna), ale oprócz tego należy wykonać zaskakująco niewiele rzeczy dodatkowych. Problem staje się odrobinę bardziej skomplikowany w przypadku wynagrodzeń innych niż pensje, jednak wierzę, że te problemy można efektywnie rozwiązać.

Dewolucja i deficyt Podatek od renty gruntowej pozwoliłby w najlepszym razie zgromadzić ok. 20% PKB. Jednakże obecna struktura wydatków rządu sumuje się w okolicach 35% PKB, dlatego mielibyśmy doczynienia z niedoborem finansowym. Czy jest to przewaga naszej propozycji, czy też nie zależeć będzie od tego, czy budżet może zostać ograniczony?  Nie możemy skorzystać ze strategii „zagłodzenia bestii” (starve the beast strategy), która cechowała politykę Partii Republikańskiej. Taka strategia, bowiem nie ogranicza rozrostu administracji, lecz go umożliwia. Odrzućmy jakiekolwiek fiskalne restrykcje, a wyhodujemy mentalność nieliczenia się z deficytem (deficits don’t matter), która oddziela budżet od fiskalnej rzeczywistości. Co więcej, obniżki podatków bez jednoczesnych cięć w wydatkach nie są tak naprawdę obniżkami podatków, a jedynie ich przerzucaniem na przyszłe pokolenia? Wydawanie pieniędzy naszych dzieci jest zarówno nierozsądne ekonomicznie, jak i naganne moralnie. Nie jest to jedynie problem skłonienia rządu do funkcjonowania w sytuacji okrojonych środków, mamy również do czynienia z problemem ogromnego długu, który należy spłacić (lub znacząco zredukować), jeśli zamierzamy przywrócić normalność i subsydiarność. Dług rządu federalnego w momencie, kiedy piszę te słowa wynosi $11.8 biliona i gwałtownie wzrasta. Odsetki od tego długu przekraczają pół biliona dolarów i są drugą po budżecie obronnym pozycję po stronie rządowych wydatków, a niebawem przesuną się na pierwsze miejsce. Są to pieniądze, które należy wypłacić nim kupimy pojedynczą kulę lub przebudujemy pojedynczy most. Dlatego wydaje się, że mierzymy się z bardzo trudnymi problemami. Z jednej strony, bowiem chcielibyśmy zredukować zarówno podatki, jak i wydatki rządu, z drugiej jednak musimy spłacać dług będący, jak się wydaje długiem nie do pokonania, własnie z tych pomniejszonych funduszy. To jednak nie wszystko. Posiadamy starzejącą się infrastrukturę, która wymaga drogich napraw. Np. system autostrad był zapoczątkowany w latach 50.  i wiele jego składowych dobiega kresu użyteczności. To samo dotyczy się innych elementów infrastruktury, takich jak wały przeciwpowodziowe i tamy. Wystawi to wszelkie próby utrzymania budżetu w cuglach na olbrzymią presję. Na dokładkę musimy stawić czoła emeryturom należnym generacji powojennego wyżu demograficznego, które zjawią się niczym fiskalne tsunami demolując budżet ubezpieczeń społecznych i opieki zdrowotnej. W obliczu tych wszystkich kłopotów wydawać by się mogło, że nie potrzebujemy niższych podatków, lecz podatki wyższe, niewskazane jest oddanie władzy stanom, lecz jeszcze większą jej centralizacja. Jednakże oznaczałoby to w istocie powtórne przełknięcie pigułki, przez którą się rozchorowaliśmy, a która przyczyni się do jeszcze większej zapaści na zdrowiu.  Jak zatem powinniśmy konfrontować te problemy? W przypadku budżetu federalnego, nie tylko łatwo byłoby obciąć jedną trzecią wydatków z funduszu głównego, można to uczynić bez redukcji (a przeważnie z korzyścią) dla wszelkich koniecznych usług. Nie będę przytaczał tego argumentu, a jedynie napomknę, że niektóre z działań są oczywiste, np. kompletna likwidacja niepotrzebnych ministerstw takich, jak ministerstwo edukacji, koniec z państwowymi dotacjami, powrót żołnieży do kraju (czy 700 baz poza granicami USA naprawdę zwiększa nasze bezpieczeństwo?) i przerzucenie się z podatków na opłaty tam, gdzie istnieje dająca się łatwo zidentyfikować grupa użytkowników danej usługi.

Eliminowanie długu Jednak po budżecie na obronę, największą pojedynczą pozycję w wydatkach państwa stanowią odsetki od zaciągniętych długów. Niemożliwy jest jakikolwiek postęp dopóki ten dług nie zostanie wyeliminowany, lub przynajmniej znacznie zredukowany. Rozważając kwestię długu należy się zastanowić nad samą naturą pieniędzy. Obecnie możliwość kreacji pieniądza posiada prywatny monopol banków. Te pieniądze tworzone są z powietrza i nie reprezentują jakichkolwiek wcześniejszych oszczędności, czy produkcji. Mimo tego stanowią podstawę do roszczeń dotyczących rzeczy realnie wyprodukowanych. W przypadku rządowego zadłużenia, banki pożyczają utworzone wcześniej pieniądze, domagając się zapłaty stanowiącej ekwiwalent rzeczywistych dóbr i usług. Dlatego rząd nakłada podatki na realne dobra i usługi, by zwrócić pieniądze kredytodawcom. Jednak w niedalekiej przyszłości przestanie być to możliwe. W przybliżeniu 41% długu ($4.3 biliona) jest w posiadaniu rządowych agencji, głównie funduszu ubezpieczeń społecznych. Tę część zadłużenia można zwyczajnie spieniężyć w przeciągu dziesięciu do piętnastu lat. Oznacza to, że rząd wydrukuje pieniądze, by spłacić dług funduszom. Niektórzy ludzie mogą być w szoku na samą myśl, by rząd drukował pieniądze, lecz jest to o wiele korzystniejsze od banków tworzących pieniądze z powietrza, przez kredyt. Czy wywoła to inflację? Jeśli tak, to łagodną, ale gdy proces rozłożony zostanie na dziesięć, czy piętnaście lat wówczas będzie to w zasadzie konwersja obecnych spłat odsetek w spłatę kwoty zasadniczej i docelowa eliminacja obu. W kwestii tego zadłużenia nie ma tak naprawdę zbyt wielu innych możliwości. Innymi rozwiązaniami (poza zwykłym nie dotrzymaniem zobowiązań) są zwiększone podatki, bądź kolejne pożyczki. Do chwili obecnej podatki z tytułu ubezpieczeń społecznych stanowiły znaczącą dotację zwiększającą fundusz główny, gdzie umieszczano skrypty dłużne (IOUs). Jednak w przeciągu zaledwie kilku lat pieniądze zaczną płynąć w przeciwnym kierunku, a fundusz główny obecnie nie posiada, ani też nie będzie miał w przyszłości ilości pieniędzy zdolnej zaspokoić beneficjentów funduszy powierniczych. W celu spłacenia tych skryptów dłużnych należałoby zwiększyć poziom podatków nakładanych na obywateli z tytułu ubezpieczeń społecznych. Sama ekonomia oraz nasze dzieci nie będą w stanie unieść takiego ciężaru. Alternatywą są kolejne pożyczki, ale mówiąc łagodnie, jest to rozwiązanie, co najmniej problematyczne. Kolejne 29% zadłużenia stanowią zobowiązania wobec obcych rządów, banków i jednostek. Tę część długu również można spieniężyć, jednak nie należy tego czynić. W moim przeświadczeniu za ten dług powinien odpowiadać sektor finansowy. Wpływy z tytułu niewielkiego podatku, powiedzmy 0.25% od transakcji związanych z instrumentami typu CDO, CDS itd., powinny zostać umieszczone w specjalnym funduszu amortyzacyjnym (sinking fund), mającym za cel spłatę odsetek oraz kwoty zasadniczej. Taki niewielki podatek wystarczy, by uregulować zobowiązania wobec zagranicznych instytucji w przeciągu pięciu do dziesięciu lat. Pozostaje 30% długu wobec amerykańskich instytucji i obywateli. Tę porcję długu można częściowo spieniężyć (zgodnie z finansowymi uwarunkowaniami), częściowo spłacać przez fundusz amortyzacyjny, lub pozostawić w miejscu i pozwolić by uległa zmniejszeniu proporcjonalnie do kurczącej się ekonomii kraju. Kluczowe w tym wypadku jest  wprowadzenie zakazu dalszego zadłużania państwa. Wymaga to zniesienia systemu częściowej rezerwy bankowej (fractional reserve system), który zapewnia bankom kontrolę nad kreacją pieniądza. Dzięki niej tworzą z powietrza pieniądz fiducjarny, „pożyczany” na procent skarbowi państwa. Banki korzystają z legalnego monopolu na tworzenie pieniędzy i właśnie ten monopol należy zlikwidować.

Reforma monetarna Jedną z największych sił umożliwiających niesprawiedliwą akumulację własności w rękach niewielu jest system częściowej rezerwy bankowej, przyznający monopolistyczny przywilej niewielkiej grupie bankierów i ich sprzymieżeńców. Te jednostki posiadają włądzę tworzenia wszystkich cyrkulujących w gospodarce pieniędzy. Jest to system nie do przyjęcia ze względów moralnych i ekonomicznych, system, który musi skutkować perdiodycznymi kryzysami, gdyż chciwość i konieczność pobudza bankierów do tworzenie większej ilości pieniędzy, niż potrzebuje tego ekonomia, lub niż może być kiedykolwiek „spłacone”. Ostatnie słowo celowo zamieściłem w cudzysłowie, gdyż nie można „spłacić” pieniędzy, których się nigdy nie otrzymało, rzeczywistymi dobrami redukować „dług”, który był jedynie wpisem księgowym jakiegoś banku. Nie wierzę w to, by uwłaszczone społeczeństwo mogło dojść do zgody z takim system. Tworzenie pieniądza jest władzą publiczną, którą należy odzyskać. Władza ta powinna zależeć wyłącznie od rządu federalnego, lub nawet poszczególnych stanów, które chcą mieć własną walutę, choć takie rozwiązanie uniemożliwiają obecnie zapisy w Konstutucji. Nie ma powodu, by rząd federalny nie mógł tworzyć własnej waluty i wprowadzać jej w obieg celem inwestycji tworzących więcej bogactwa niż kosztów, zatem niewpływających nadmiernie na wzrost inflacji. Rząd mógłby również pełnić rolę bankiera względem poszczególnych stanów i umożliwić im zapokojenie potrzeb kapitałowych pożyczkami na bardzo niewielki procent, lub całkowicie bez odsetek. Dzięki temu władza charakterystyczna dla inwestycji zostałaby przywrócona poszczególnym stanom i miastom. W każdym razie kontrola nad całkowitą podażą pieniądza nie powinna znajdować się w prywatnych rękach, jest to władza publiczna i społeczeństwo powinno ją odzyskać.

Ekonomia lokalna Reforma przemysłu Polityczna zasada pomocniczości (subsydiarności) będzie niewiele warta, jeżeli nasz przemysł pozostanie scentralizowany, nic, bowiem nie daje lokalne ściąganie podatków, gdy produkcja dóbr ( a więc dających się opodatkować wartości) również nie jest szeroko rozprzestrzeniona. Zauważyliśmy wcześniej nieefektywność obecnego systemu, opartego głównie na państwowych dotacjach i kosztach efektów zewnętrznych. Kiedy tylko wyeliminujemy te dotacje, obecny model produkcji nie będzie w stanie niczego wyprodukować z zyskiem? Lokalna produkcja stanowić będzie naturalną odpowiedzią na likwidację państwowych dotacji. Wielkie korporacje same opowiedziały się za rozprzestrzenioną produkcją, wyzbywając się fabryk z zamiarem uzyskania centralnej kontroli przez nadzór nad tanim transportem i prawną ochronę patentów. Zintegrowany wertykalny model zarządzania, którego pionierem był Henry Ford od jakiegoś już czasu znajduje się w odwrocie. Dystrybucjonizm jest na porządku dziennym amerykańskich korporacji, z tym, że niestety fabryki rozproszono po całym świecie, nie zaś po całym kraju. W ten sposób wielkie przedsiębiorstwa zasiały ziarno własnego końca. Pewnego dnia wietnamscy pracownicy produkujący buty dla Nike uświadomią sobie, że mogą oderwać z butów znak firmowy i zacząć lokalną sprzedaż za jedną dziesiątą ceny, przy trzykrotnie wyższych pensjach realizować dwa razy większe zyski. Tak naprawdę Chińczycy już to wiedzą i wszelkie dyskusje dotyczące „piractwa” nie zmienią tego faktu. Pomoże to pracownikom z Szanghaju, czy Hanoi, ale co z pracownikami Des Moines, lub Sioux Falls. Należałoby zapewnić tym ludziom takie same przywileje, jakie mają Chińczycy i pozostali pracownicy zagraniczni. Co więcej, musieliby stanowić część systemu produkcji szanującego lokalny charakter ekonomii? Dystrybucjonizm oferuje w tym miejscu nie tylko abstrakcyjne modele, lecz działające, stabilne systemy, które każdy może sprawdzić i zaadaptować do własnej sytuacji. Dystrybucjonizm posiada, bowiem spójną i działającą politykę przemysłową, ogólnie podsumujmy jej elementy:

Reforma agrarna Dystrybucjoniści często słyszą zarzut romantycznego agraryzmu. Jesteśmy agrarystami, lecz nie romantykami. „Agraryzm” nie oznacza w tym kontekście „powrotu wszystkich ludzi na wieś”, ale „przywrócenie właściwych stosunków między wsie i miasta.” Wbrew opinii wielkich firm, pomidor wcale nie smakuje lepiej, gdy zbiera się go zielonym  i transportuje tysiące kilometrów zanim zostanie zjedzony. Poza samym smakiem dochodzi też kwestia braku ekonomicznej efektywności, skryta dziś pod zasłoną państwowych dotacji. Jedno jest pewne, ani środowisko ani ekonomia nie są w stanie dłużej tolerować obecnego systemu ufabrycznianego rolnictwa. Kapusta sadzona w Oregonie i spożywana w Teksasie pochłania więcej energii poświęconej na sadzenie, zbieranie, transport i marketing, niż jej dostarcza w postaci kalorii. Gdyby należycie wyceniono energetyczny wkład w jej produkcję: chemiczne nawozy, maszyny ciężkie, koszty transportu itd., a jednocześnie zlikwidowano dotacje, wówczas transkontynentalna kapusta przestałaby stanowić opłacalną propozycję. I w niedalekiej przyszłości tak właśnie będzie. Już dziś system ten polega na dających się łatwo eksploatować pracownikach, którzy nie mają udziału w zyskach oferowanych reszcie społeczeństwa, tworząc olbrzymią podklasę ludzi o niejasnym statusie prawnym, mimo gwałtownego wzrostu liczby jej członków.

Reforma handlu Handel jest podstawowym składnikiem ludzkiej egzystencji: żadna rodzina, firma, miasto, czy wspólnota narodowa nie może być zupełnie samowystarczalna. Jednak handel jest czymś dobrym tak długo, jak pozostaje naprawdę handlem tzn. gdy zarabiasz wystarczająco wiele, by zapłacić za rzeczy, które kupujesz. „Handel” oparty na pożyczkach finansujących konsumpcję w ogóle nie jest handlem, lecz preludium bankructwa. Ten podstawowy fakt przeoczono w naszej polityce handlowej, opierającej się na doktrynerskim zastosowaniu podstawowej teorii „wolnego handlu” zwanej teorią kosztów komparatywnych. Jednak grono największych zwolenników tej teorii stanowią ludzie znający ją w najmniejszym stopniu. Teoria ma, bowiem zastosowanie w przypadku spełnienia trzech warunków: względnego braku mobilności kapitału oraz pełnego zatrudnienia i równowagi handlowej w obu krajach. Bez ich spełnienia doktrynerski „wolny handel” czyni obie strony wymiany biedniejszymi, a biedni w obu krajach są cynicznie nastawiani przeciwko sobie. Rezultat w USA był taki, że zlikwidowano bazę dla przemysłu, a żaden kraj nie może oczekiwać wzrostu i dobrobytu w inny sposób, jak poprzez tworzenie nowych rzeczy. Jeżeli stracimy tę umiejętność, zagwarantujemy sobie i naszym dzieciom życie w biedzie i zależności od innych. Bez spełnienia koniecznych warunków nacisk na wolny handel przestaje pełnić rolę użuytecznego paradygmatu w ekonomii, a staje się zwyczajną polityczną ideologią. Z kolei, gdy warunki są spełnione w stopniu mniejszym niż głosi czysta teoria, wówczas handel między narodami musi podlegać zarządzaniu, dokładnie tak jak wymaga go handel między firmami. Powinniśmy robić te interesy, które mają sens, a odrzucać pozostałe.

Dystrybucjonizm i reformy Ponieważ obecny system nie da się utrzymać, zostanie zreformowany w taki, czy inny sposób. Jedyne pytanie brzmi, czy mamy wyprzedzić upadek i rozpocząć oparty na wiedzy marsz ku normalności. Od czasów oświecenia świat eksperymentował z leseferystycznym kapitalizmem, socjalizmem, komunizmem i merkantylizmem. Podczas gdy każdy z tych systemów zawiera w sobie część prawdy, wszystkie są niewystarczające. Systemy te bowiem zostały sprawdzone historycznie i była to negatywna weryfikacja. Najwyższy czas powrócić do bardziej naturalnego systemu, którym jak wierzę jest dystrybucjonizm, lub coś bardzo podobnego.  Przez ostatnie kilka dekad dystrybucjoniści w większości wycofali się z czysto ekonomicznych debat, by oprzeć sprawę o argumenty natury moralnej i społecznej. Oczywiście jest to bardzo ważny aspekt problemu, jednak postulatom natury moralnej muszą towarzyszyć mocne argumenty ekonomiczne. Zgodnie z tym, co pisał kardynał Ratzinger:

Moralność, która uznaje możliwość własnego rozdziału od technicznej wiedzy ekonomicznych praw nie jest moralnością, lecz moralizmem antytetycznym wobec samej moralności. Z kolei podejście naukowe, które mimo braku etosu uważa się za wystarczające, źle pojmuje naturę człowieka i dlatego samo nie jest naukowe. Pisałem tę książkę z intencją przedstawienia dystrybucjonizmu, jako solidnej teorii ekonomicznej, demonstrowanej w praktyce i będącej w stanie uporać się z wyszukanymi problemami dnia dzisiejszego. Mam nadzieję, że publikacja ta umożliwi dystrybucjonistom podjęcie stanowczej dyskusji z socjalistami, kapitalistami, przedstawicielami szkoły austriackiej, keynesistami itd. Nadzedł czas dystrybucjonizmu. Musimy chwycić ten moment, gdyż ponownie taka szansa może się nie zdarzyć. Musimy uzbroić się w moralne argumenty i wiedzę techniczną, gdyż tego wymaga zreformowanie obecnego świata i zachowanie wolności. Nie popełnijmy tutaj błędu, bo choć wszystkie te systemy okazały się niewystarczjące istnieje jeszcze jedna odpowiedź: niewolnictwo. Społeczeństwa niewolnicze okazały się stabilne na przestrzeni lat i stanowią jedno z rozwiązań problemów ekonomicznej i społecznej równowagi, nie ważne jak wstrętne i obrzydliwe dla naszego chrześcijańskiego dziedzictwa. Tak jak przewidział to Belloc, na końcu będziemy wybierać między wolnością, a niewolnictwem. John C. Médaille

JAKA NIEZALEŻNOŚĆ Niemal każdy, kto obserwuje życie publiczne w III RP ma świadomość, że przestrzeń medialna jest zalewana rozlicznymi tematami zastępczymi. Tylko w ostatnim czasie można było wskazać, co najmniej kilka spraw, których rozmyślne nagłaśnianie posłużyło do odwrócenia uwagi Polaków od rzeczy prawdziwie istotnych. Począwszy od epatowania opinii publicznej sprawą zabójstwa dziecka, po celebrowanie wrzasków i bełkotu przedstawicieli grupy rządzącej. To ostatnie narzędzie bywa wykorzystywane coraz chętniej – szczególnie od chwili, gdy rządowi propagandyści dostrzegli, jak wyreżyserowane wystąpienia Tuska bądź błazenada posła na P. wywołują nerwowe reakcje wśród publicystów i polityków opozycji. W ten sposób umiejętnie zwekslowano treść uchwały PiS-u dotyczącą zwrotu przez Rosję dowodów katastrofy smoleńskiej (a szerzej – sprawy związane z obchodami drugiej rocznicy tragedii) czy temat ustawy emerytalnej, zastępując je nagłaśnianiem występów Tuska i bluzgów posła na P. Te dość łatwe i prostackie zabiegi socjotechniczne będą stosowane w przyszłości, bo nie przynoszą grupie rządzącej żadnych szkód, skutecznie za to absorbują uwagę społeczeństwa i rozpalają emocje opozycji. Pozwalają również na bezpieczne sondowanie reakcji oraz pokonywanie kolejnych barier akceptacji dla chamstwa i głupoty. Dla rządowych propagandystów i ich medialnych pomagierów, badanie kwestii: jak dalece schamiało polskie społeczeństwo i jak bardzo przypomina bezwolny motłoch – musi stanowić fascynującą zabawę. W tym samym czasie, gdy uwagę Polaków rozpalają słowa wynajętych klakierów - w zaciszu gabinetów handluje się koncesjami na polskie łupki, planuje ofensywę Gazpromu czy przygotowuje wdrożenie systemu Indect służącego inwigilacji obywateli. Gdy większość z nas pasjonuje się roztrząsaniem bulgotu furiata – wprowadza się ustawę o zasadach małego ruchu granicznego z Rosją i bez rozgłosu otwiera kilkadziesiąt centrów wizowych, skazując nasz kraj na rolę rosyjskiej „wycieraczki” - państwa tranzytowego. Spektakl posła na N. został zręcznie wykorzystany do zaciemnienia skutków ustawy emerytalnej i planów wprowadzenia podatku dochodowego oraz posłużył do ukrycia zamachu na kolejną instytucję historyczną. Dzięki nagłaśnianiu tych incydentów, na plan dalszy zeszła także sprawa włamania do telefonu prezydenta Kaczyńskiego i kłamstw rządu na temat „blokowania kart SIM” czy niezwykle ważne wnioski wynikające z raportu dr Grzegorza Szuladzińskiego o wewnętrznej eksplozji w tupolewie. W ostatnich 4-5 latach można byłoby znaleźć pewnie z kilkadziesiąt zdarzeń, o których Polacy nie usłyszeli tylko, dlatego, że zasypano je tematami zastępczymi i obłożono klątwą milczenia, a jeśli nawet opozycja próbowała je wydobyć – zakrzyczano jej głos zgiełkiem medialnych błaznów. Za rezygnację z drążenia tematów: afery marszałkowej, umowy gazowej z Rosją, ustawy o IPN, poszerzania uprawnień specsłużb czy reaktywacji układu byłych WSI –do dziś płacimy bolesną cenę. Wprawdzie większość z nas deklaruje znajomość tych mechanizmu lub zapewnia o nabytej odporności, to nietrudno zauważyć, że wraz z pojawieniem się kolejnego substytutu – gra zaczyna się od początku. Sprzyjają temu zachowania polityków opozycji, którzy chętnie podejmują tematy zastępcze i brylują w programach propagandowych. Tymczasem lektura 156 tekstu na temat chamstwa Palikota, komentarz do bełkotu Tuska czy opis gulgotania posła na N. – zapewne wzbudzają emocje, zaprzątają uwagę, a nawet mobilizują elektorat wokół słusznego oburzenia – jednak nawet na krok nie zbliżają nas do pokonania przeciwnika. Gdyby było inaczej, kilkuletni spektakl łgarstw, podłości i chamstwa w wykonaniu ludzi PO dawno już zmiótłby ich z życia publicznego. Jeśli zachowania tych postaci podlegałyby ocenom moralnym, a Polacy byliby zdolni do dokonania takich ocen – rządy PO-PSL skończyłyby się z dniem 10 kwietnia 2010 roku. Jakkolwiek trudno zaakceptować ten fakt, to polskie społeczeństwo nie wymaga od grupy rządzącej ani „standardów demokratycznych” ani nawet elementarnej uczciwości. Odwoływanie się do tych wartości – w odniesieniu do postaci PO – musi brzmieć, co najmniej infantylnie. Szczególnie po tragedii z 10 kwietnia i ujawnionych obecnie patologiach. Zasada: kto ma media, ten ma władzę – dopełnia obrazu klęski, bo o wyborach dokonywanych przez Polaków i ich zainteresowaniach decydują wyłącznie mali demiurdzy, zaś wiara w pokonanie tego mechanizmu poprzez uczestnictwo w nagłaśnianiu bredni, przypomina obłędną taktykę potyczek na terytorium kontrolowanym przez wroga, zamiast wymuszenia walki na własnym terenie. Można sobie roić o skuteczności erystyki bądź uprawnianiu makiawelizmu, ale nie wolno zapominać, że o ostatecznym przekazie decyduje ten, do kogo media należą i czyje interesy reprezentują. Tematy zastępcze, w tym rozpamiętywanie reakcji ludzi PO nie dostarczają nam żadnej wiedzy o polskiej rzeczywistości, nie pokazują niczego, o czym byśmy już nie wiedzieli. Dlaczego więc miałyby mnie poruszać jakkolwiek haniebne słowa Tuska skoro wiem, że wypowiada je tchórz uciekający przed odpowiedzialnością? Czym zadziwi mnie poseł na N., gdy mam świadomość, że chamstwo jest metodą prostaków na ukrycie histerycznego lęku? Nie czuliśmy się przecież zaskoczeni peerelowską rzeczywistością, w której partyjny funk łgał, a esbek sięgał po pałkę. Skąd, zatem zdziwienie u tych, którzy dostrzegają powrót do relacji z tamtego okresu i rosnące przerażenie władzy? Zachowanie racjonalnej postawy wobec takich zachowań – przyjmujących dziś formę tematów zastępczych - nie może oczywiście prowadzić do ich akceptacji lub lekceważenia chamstwa i podłości. Nie sądzę jednak, by istniała potrzeba czynienia z nich motywów godnych wielodniowych akcji i absorbowania uwagi Polaków. Tym bardziej, jeśli w tym samym czasie dzieją się rzeczy istotne. Gdy odbiorcy przekazu medialnego pochłonięci byli śledzeniem wypowiedzi kilku pajaców, miały miejsce dwa ważkie wydarzenia: Kongres Mediów Niezależnych i Kongres Polska Wielki Projekt. Oba zostały zgodnie przemilczane przez ośrodki propagandy – co dziwić nie może. Niestety, również media niezależne nie poświęciły obu kongresom wiele uwagi, choć były to wydarzenia, których przekaz należało mocno nagłaśniać i mówić o nich przez kilka dni. Nie tylko ze względu na doskonałe wystąpienia uczestników i treści prezentowane podczas obrad, ale przede wszystkim, dlatego, że były to inicjatywy niezależne od dyktatu władzy, a ze względu na tematykę pozwalały podjąć próbę przełamania monopolu tematów zastępczych. Jeśli w trakcie takich wydarzeń serwuje się głównie doniesienia o zachowaniach ludzi PO i po raz setny roztrząsa atak posła na N. – odbiorcy mają prawo sądzić, że również środowiska opozycyjne nie przywiązują do nich większej wagi. Decydujące znaczenie ma zapewne fakt, że łatwiej jest nagłaśniać sprawy wywołujące najprostsze emocje niż rzeczowo napisać o tym, co działo się podczas kongresów i co z nich wynika dla Polski. Prościej też epatować kolejnym aktem słowotoku niż zwrócić uwagę na groźne następstwa ustawy lub dostrzec ukryte intencje władzy. Takie tematy nie tylko nie wyglądają atrakcyjnie i nie zapewniają poczytnego newsu, ale wymagają samodzielnych poszukiwań i niezależności od ośrodków propagandy. Na przestrzeni ostatniego roku można wskazać, co najmniej kilkanaście wydarzeń, które zostały szybko porzucone przez niezależne media na rzecz powielania bieżącej sieczki i tematów zastępczych. Począwszy od listu w sprawach polityki zagranicznej, treści Białej Księgi parlamentarnego Zespołu PiS ds. zbadania katastrofy smoleńskiej i sprawy inwigilacji prezydenta Kaczyńskiego, po prezentację „Raportu o stanie Rzeczpospolitej” (zastąpionego tematem „śląskości” i rzekomego nacjonalizmu partii opozycyjnej) czy wysłuchania publicznego w Brukseli. Ile wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, wystąpień Antoniego Macierewicza bądź inicjatyw środowisk opozycyjnych zostało zasypanych natychmiastową kontrą tematów zastępczych i było niewykorzystanych przez niezależne media? O ilu działaniach Komorowskiego i groźnych posunięciach rządu nie powiedziano Polakom tylko, dlatego, że w tym samym czasie ośrodki propagandy rozgrywały kolejną kampanię dezinformacji?

Jeśli niezależność ma znaczyć cokolwiek poza „byciem w opozycji” i prowadzić nas do odkrywania prawdy - powinna zaczynać się od samodzielnego myślenia i autonomii w sferze informacji. Oznacza to kierowanie uwagi tam, gdzie dostrzegamy sprawy dla nas najważniejsze i potrafimy je ocenić w perspektywie pewnego systemu wartości, ale też według własnych potrzeb i celów. Niezależność oznacza, zatem podejmowanie takich tematów, które my uznajemy za ważne - nie zaś tych, które narzucają nam ośrodki propagandy lub politycy grupy rządzącej. Podczas Kongresu Mediów Niezależnych Krzysztof Czabański stwierdził: „My chcemy grupować media, które szukają jakiejś prawdy o rzeczywistości, nawet, jeżeli się mylą i błądzą”. Trzeba, więc zapytać: skoro media III RP nie przynoszą tej elementarnej prawdy – czy wolno nam korzystać z ich przekazu, a nawet powielać go w tych nielicznych miejscach gdzie istnieje jeszcze wymiana wolnej myśli? Gdybyśmy normę prawdy przyjęli, jako wyznacznik pracy dziennikarskiej – gdzie usytuować większość publikacji mainstreamu i wytwory telewizyjnych „gwiazdek”? Przywiązywanie do nich wagi jest równie rozsądne, jak obdarzanie ludzi władzy przymiotami honoru. Konsekwencją tej wypowiedzi, jak i całej koncepcji tworzenia wolnych mediów byłby postulat odrzucenia przekazu ośrodków propagandy i próba samodzielnej oceny rzeczywistości. Takiego postulatu nie postawiono jednak podczas Kongresu, choć dopiero on byłby podstawą do poważnej rozmowy o niezależności. Jest dla mnie oczywiste, że kto chce tworzyć niezależne media, musi wpierw uwolnić się od podległości informacyjnej i zdobyć na własny głos. Niezależność to również zdolność do dokonywania wyboru i podejmowania zmagań z narzuconymi schematami. Nie jest, zatem wartością dostępną dla wszystkich, bo wymaga dojrzałości, głębokiej wiedzy o świecie i odwagi w formułowaniu własnych ocen. Budowanie "wolnych mediów" tylko w kontrakcji z przekazem ośrodków propagandy, komentowanie tego, co inni zrobili, powiedzieli lub napisali, bierne uczestnictwo w medialnych spektaklach czy podgrzewanie nastrojów bez cienia głębszej refleksji - nie ma nic wspólnego z niezależnością. Aleksander Ścios

Gospodarskie wizyty Tuska Trzeba publiczność stale czymś zajmować, bo inaczej zdenerwowana może chcieć protestować. A do tego dopuścić nie można, bo przez najbliższe 2 miesiące, wszyscy Polacy mają się tylko cieszyć.

1. Po przepchnięciu przez Sejm ustawy o podwyższeniu wieku emerytalnego i poważnego spadku poparcia dla Platformy w badaniach opinii publicznej, PR-owcy Tuska chcą za wszelką cenę odwrócić uwagę Polaków od prozy ich życia i skierować ją na igrzyska. Ponieważ do Euro 2012 ciągle jeszcze ponad 3 tygodnie, więc trzeba ten czas czymś wypełnić i najlepiej do tego nadają się podróże Tuska po kraju, przetestowane jeszcze w kampanii wyborczej w postaci wojaży Tuskobusem. Teraz premier Tusk odbywa gospodarskie wizyty (nawet sam je tak nazywa) już wprost nawiązujące do dziedzictwa Edwarda Gierka w takim samym stylu, tylko sporo śmieszniej, bo badanie przejezdności autostrady z helikoptera, poważnie traktowane być nie może.

2. Zaczęło się od odprawy Tuska z udziałem ministrów, którzy po kolei meldowali szefowi rządu gotowość swoich resortów do Euro 2012 i to z kolei przypominało do złudzenia narady u Putina. Ministrowie z poważnymi minami informowali Tuska o tym, że obszary, za które odpowiadają są w pełni przygotowane do mistrzostw Europy, co najdziwniej brzmiało w ustach ministra transportu Sławomira Nowaka. Nie jest w pełni gotowa żadna autostrada z zachodu na wschód (A-2 i A-4) podobnie autostrada z północy na południe (A-1), nie ma połączeń trasami ekspresowymi pomiędzy miastami, w których będą rozgrywane mecze, a w pełni został zmodernizowany tylko szlak kolejowy pomiędzy Warszawą i Poznaniem. W tej sytuacji mówienie o gotowości do Euro 2012 w obszarze transportu jest wręcz kpiną ze zdrowego rozsądku, a przecież to tylko wierzchołek góry problemów, jakie ciągną się za tym resortem.

3. Jest przecież poważny problem ponad kilkudziesięciu przedsiębiorstw, które zostały pozbawione należności za wykonane przez siebie roboty, po upadłości spółki Dolnośląskie Surowce Skalne (DSS). Po rejteradzie z budowy odcinka C autostrady A-2 chińskiej firmy Covec, to właśnie spółka DSS otrzymała od GDDKiA kontrakt z wolnej ręki, na realizację tej budowy za około 200 mln zł więcej niż mieli otrzymać Chińczycy. Dostała kontrakt, a jej wypłacalność wręcz gwarantował minister Nowak mimo tego, że już wtedy nie płaciła swoim podwykonawcom. Teraz sąd ogłosił upadłość spółki DSS i okazuje się, że jej majątek ma wartość około 170 mln, a tylko zobowiązania krótkoterminowe tej firmy wynoszą około 600 mln zł, co oznacza, że większość jej wierzycieli, (czyli podwykonawców) nie odzyska swoich wierzytelności. Po tym jak media nagłośniły te problemy, a dramatyczną wypowiedź jednego z właścicieli takiej firmy, która znalazła się na granicy upadłości na posiedzeniu sejmowej komisji infrastruktury w ciągu kilku dni obejrzało około 0,5 miliona internautów, minister półgębkiem zaczął obiecywać uchwalenie jakiejś specustawy, która pomoże takim ludziom. Tyle tylko, że takiego projektu w Sejmie jeszcze nie ma i prędko nie będzie, a ustawa ma regulować należności wobec tych podwykonawców, którzy uzyskają ich potwierdzenie w sądzie. Problem ten zresztą występuje nie tylko na A-2 ale także na pozostałych autostradach, a należności, jakie mają podwykonawcy sięgają kilkuset milionów złotych, co oznacza, że w warunkach przetargowych ustalonych dla wykonawców autostrad znalazły się systemowe błędy.

4. Latanie Tuska nad niedokończonymi autostradami z uzasadnieniem wypowiadanym zresztą przez samego premiera, „że z góry lepiej widać” i w ten sposób badanie ich przejezdności byłoby bardzo śmieszne gdyby na drogi w Polsce nie wydano w ostatnich 4 latach około 120 mld zł. Niedokończone dworce kolejowe i udawanie, że za 3 tygodnie wszystko będzie gotowe, pełna gotowość do przyjęcia Euro 2012 w maksymalnie „rozkopanej” Warszawie, czy 3 godziny jakie są potrzebne aby przejechać 100 km remontowaną przez ostatnie 2 lata trasą S-8 z Piotrkowa Trybunalskiego do Warszawy, to tylko niektóre przypadki pokazujące, jaką wartość mają te meldunki składane przez ministrów premierowi Tuskowi. Premier jednak odbiera je na poważnie, telewizje to transmitują, igrzyska muszą się odbywać jeszcze zanim te właściwe się zaczną. Trzeba publiczność stale czymś zajmować, bo inaczej zdenerwowana może chcieć protestować. A do tego dopuścić nie można, bo przez najbliższe 2 miesiące, wszyscy Polacy mają się tylko cieszyć.

Kuźmiuk

Bezsensowny spór w edukacji Sporu o religię w szkołach oczywiście nie byłoby, gdyby to rodzice zamiast urzędników decydowali o tym, czego i gdzie mają się uczyć ich dzieci. Dzisiejszy Nasz Dziennik informuje o minister edukacji, która musi się tłumaczyć z ograniczania w szkole lekcji religii. Zdaniem opozycji z PiS, jest to dyskryminacja i łamanie konkordatu, (czyli łamanie prawa) i naruszanie przepisów konstytucji. Katoliccy posłowie PiS podnoszą, że to element walki z chrześcijaństwem i kolejny etap ateizacji społeczeństwa. To wszystko oczywiście prawda, ale całego problemu nie byłoby, gdyby to rodzice - a nie urzędnicy - decydowali o kształceniu swoich dzieci. I każdy mógłby sam zdecydować czy jego dziecko ma się uczyć religii czy nie. Taki system pogodziłby katolików i ateistów, gdyż ci pierwsi mogliby posyłać dzieci na religię, szanując prawo tych drugich, by tego nie czynili. Taki system jednak odebrałby władzę nad uczniem urzędnikowi, co w eurosocjalizmie jest nie do pomyślenia. Problem jest jednak nieco głębszy. Ostatnie kilkanaście lat to jedna wielka zapaść polskiego systemu edukacji. Poziom polskich szkół obniża się z miesiąca na miesiąc, szkoły stają się teatrem przestępczości, narkomanii, przemocy i... Głupoty (obniżony poziom kształcenia pozwala skonczyć studia wyższe tysiącom osób, które nie powinny nawet zdać matury). Ostatnie lata to dramatyczny rozrost armii biurokratów odpowiedzialnych za edukację: kuratorów, wicekuratorów, nadkuratorów, podkuratorów, młodszych i starszych specjalistów, ekspertów, autorów różnych planów itp. Armia tych ludzi przejada monstrualne pieniądze podatników, a przy tym jej działalność jest wyłącznie szkodliwa. Wystarczy wspomnieć choćby o nauczycielach, którzy muszą przeznaczać ogromną ilość czasu na wypełnianie zupełnie niepotrzebnych papierów. Wystarczy wspomnieć o przepisach ograniczających władze nauczycieli i dyrektorów (choćby słynne "wychowanie bezstresowe"). I obraz polskiej edukacji jest taki, a nie inny. System ten nie służy uczniom, ani ich rodzicom. Służy natomiast urzędnikom - zwłaszcza z ministerstwa edukacji. Ci zaś zainteresowani są braniem łapówek od producentów podręczników. To, dlatego właśnie w ostatnich latach tak czesto zmieniają się podręczniki (najpierw dają "w łapę" jedni producenci, potem drudzy). To, dlatego też urzędnicy starają się wprowadzić jak najwięcej tytułów, jako obowiązkowych. Do podręczników dochodzą, więc ćwiczenia, potem kolejne podręczniki i kolejne ćwiczenia (często bezwartościowe). Do tego lektury. Wszystkie te przedmioty dzieci dźwigają w tornistrach ważących kilkanaście kilogramów, psując sobie kręgosłupy. Takie są właśnie skutki głupoty i chciwości armii urzędników. Ważniejszym i gorszym skutkiem skutkiem tego pseudoedukacyjnego horroru jest odmóżdżanie uczniów, wkładanie im do głowy politycznej poprawności i zupełnie zbędnej wiedzy. Kontrolę nad uczniami sprawują w ten sposób urzędnicy, a nie rodzice. Rodzic - patriota - może się, więc denerwować, gdy dowiaduje się, że ministerstwo chce zlikwidować naukę historii. Ale nie może zrobic nic więcej. Bo rodzic jest tylko rodzicem, a urzednik aż urzędnikiem. I wzywanie "na dywanik" pani Szumilasowej niczego tu nie zmieni. Zmienić coś może tylko prywatyzacja szkolnictwa i wyrzucenie na zbity pysk całej bandy urzędasów terroryzujących polski system edukacyjny. W systemie prywatnym to rodzic będzie decydował, do której szkoły posłać swoje dziecko. Dyrektorzy będą, więc zabiegać o uczniów i dobrych nauczycieli, bo inaczej zbankrutują. Rodzice będą się cieszyć, że ich dzieci robią postępy w nauce, a dobrzy nauczyciele będą dobrze zarabiać. Ktoś może zwrócić uwagę, iż nie każdą polską rodzinę stać na opłacanie szkoły dla dzieci. To jest prawda, dlatego można wprowadzić bony edukacyjne. Niech państwo przyznaje rodzicom bon edukacyjny na każde dziecko. Rodzic może złożyć ten bon w szkole, do której pośle swoje dziecko. Za każdy taki bon, dyrektor szkoły dostanie określoną kwotę pieniędzy. Pieniądze pójdą, więc za uczniem. i dyrektor szkoły będzie wiedział, że jeżeli coś spieprzy to rodzic zabierze ten bon i zaniesie do innej szkoły. A wtedy zarobi konkurent. Taki system natychmiast rozwiąże problem braku dyscypliny w szkole, spadającego poziomu nauczania i wiele innych. Taki system odbierze urzędasom władzę nad dziećmi. Więc urzędasy - zainteresowane braniem łapówek - nigdy się na to nie zgodzą. Skutki tego systemu edukacji będą, więc fatalne i dadzą znać o sobie za kilka lat. Szymowski

Krzysztof Karnkowski: Blogerzy przejmują misję porzuconą przez media Dzięki rozwojowi internetu i aktywności w sieci środowisk, których poglądy były spychane na margines, system medialny w Polsce nie zdołał się domknąć – pisze Krzysztof Karnkowski, znany też, jako bloger Budyn78. W latach 50-tych ubiegłego wieku amerykańscy teoretycy sformułowali cztery doktryny działania mediów. Ich nazwy są na tyle ścisłe, że nie wymagają szerszego omówienia, a są to doktryny autorytarna, liberalna, komunistyczna i odpowiedzialności społecznej. W Polsce komunistycznej media działały na styku doktryny autorytarnej i komunistycznej, którą można by również określić, jako totalitarną. Po roku 1989, gdy wydawało się, że mamy szansę na prawdziwy medialny pluralizm można było zakładać, że będziemy mieli media komercyjne, działające według standardu liberalnego oraz misyjne, oparte na doktrynie odpowiedzialności społecznej. Powstało mnóstwo nowych tytułów prasowych, które nie utrzymały się na rynku. Prasa postkomunistyczna podzieliła się na tytuły, przejęte przez tzw. Spółdzielnie dziennikarzy oraz tytuły, przekazane partiom politycznym. Te drugie upadły prawie natychmiast, niektóre z pierwszych przetrwały, szybko wpisując się na powrót w jeden, dominujący nurt debaty publicznej. Nowe tytuły o rodowodzie solidarnościowym („Tygodnik Gdański”, „Spotkania”) bardzo szybko przegrały walkę o obecność na rynku. Podobnie było z próbami stworzenia dziennika, konkurencyjnego dla „Gazety Wyborczej” – przypomnę tutaj „Wiadomości Dnia” czy „Nowy Świat”. Jeszcze gorzej sytuacja wyglądała na rynku telewizyjnym. Większość mediów głównego nurtu zapewne chętnie przypisałaby się do doktryny liberalnej, z elementami odpowiedzialności społecznej w postaci rozmaitych audycji misyjnych. Jak wiemy, rzeczywistość jest jednak inna. W polskich mediach tzw. głównego nurtu znajdziemy cały szereg rozwiązań typowych dla mediów systemu autorytarnego. Pomijając wątek domniemanej [Domniemanej? - admin] infiltracji mediów przez służby specjalne, mamy zupełnie namacalne dowody państwowych, więc faktycznie rządowych, interwencji w rynek mediów, a zaliczyć do nich możemy sponsorowanie mediów poprzez kampanie reklamowe spółek Skarbu Państwa lub programów rządowych, a także pozyskiwanie poszczególnych gwiazd medialnych poprzez lukratywne kontrakty na prowadzenie opłacanych przez państwo imprez. Przykładów takich działań możemy znaleźć wiele choćby przy okazji polskiej prezydencji w UE (Wojewódzki i Materna), a obecnie EURO 2012 (Figurski, pomimo postawienia mu zarzutów przez prokuraturę). Innym bulwersującym akcentem są kontrakty gwiazdorskie dla wybranych dziennikarzy w TVP w sytuacji zaangażowania ich w równoległą działalność biznesową i fatalnej kondycji samej telewizji, znajdującej się na skraju bankructwa, czego najnowszym przykładem jest plan kontraktu dla Hanny Lis, pomimo znanych badań, wskazujących, że nie cieszy się ona sympatią widzów. Traktować to należy wyłącznie w kategorii nagrody dla jej męża. Tymczasem media rezygnują ze swojej misji: przekazywania informacji, tworzenia warunków uczciwej debaty publicznej, kształtowania postaw obywatelskich, promocji kultury, czy przekazywania wiedzy. Niestety jest to część tendencji światowej, w której wiadomość zastępuje rozrywka, zaś news sprowadzony zostaje do roli takiej samej papki, jak muzyka odtwarzana w supermarkecie. W tradycyjnych mediach, zwłaszcza w dominującej na tym rynku telewizji, information zostało zastąpione przez infotainment – czyli treść, mającą służyć w co najmniej równym stopniu zarówno poinformowaniu, jak rozrywce widza. Elementy doktryny odpowiedzialności społecznej znajdziemy głównie w mediach katolickich i niszowych, lokalnych. W latach 70-tych Elizabeth Noelle-Neumann stworzyła koncepcję spirali milczenia. Utrwalenie w powszechnej świadomości pewnego poglądu, jako dominującego powoduje marginalizacje innych poglądów, których zwolennicy coraz bardziej wycofują się z publicznej debaty i zostają zmarginalizowani. Nie jest to problem wyłącznie polski, liczne badania z całego świata pokazują przechył sympatii dziennikarskich w stronę liberalną/lewicową również w krajach ugruntowanej demokracji. Jednak w Polsce możemy obserwować jego działanie na własne oczy i uszy, prawie za każdym razem, gdy słuchamy telewizyjnych lub radiowych debat z udziałem polityków czy dziennikarzy, gdzie normą jest nadreprezentacja jednej z opcji lub całkowite pominięcie w nich opcji konserwatywnej. Pojawienie się internetu daje szanse na przynajmniej częściowe odwrócenie lub powstrzymanie opisanych zjawisk. Od kilku lat prowadzę badania na temat blogosfery politycznej i jej relacji z mediami klasycznymi. Blogosfera stanowi coraz atrakcyjniejszą alternatywę dla tradycyjnych mediów i ich elektronicznych przedłużeń istniejących w internecie, ponieważ w mniejszym stopniu zależna jest od nacisków politycznych czy kwestii finansowych. Dzięki temu pozwala nam wrócić do świata wartości i ideałów, jakimi kierować powinny się wszystkie media. Alexis de Tocqueville widział w prasie kluczowy czynnik dla zaistnienia aktywności obywatelskiej. Gazety miały z jednej strony dawać ludziom poczucie przynależności do grupy, wyznającej dany pogląd lub dążącej do konkretnego celu, z drugiej zaś – pomóc w ich organizacji. Dziś, poza wyjątkami w rodzaju Klubów GP czy Rodziny Radia Maryja oraz inicjatyw bardziej niszowych, media tej roli już nie pełnią. Coraz częściej zaś z tworzeniem się celowych, obywatelskich więzi spotkamy się na blogach. Przykładem takich działań mogą być zarówno portale, które zostały stworzone siłami i środkami samych użytkowników, jak choćby Niepoprawni.pl czy Niepoprawne Radio, jak i grupy skupione wokół konkretnych spraw i działań w rodzaju Fundacji Kocham Ob-ciach czy stowarzyszenia Blog Media 24. Społeczeństwo obywatelskie, które w Polsce nie ma silnych tradycji organizuje się dziś na blogach. Tradycyjne media dostrzegają zresztą potencjał blogosfery. Czasami próbują, jak część mediów prawicowych i lewicowych (z kręgów lewicy pozaparlamentarnej), go wykorzystać, częściej jednak blogosferę ośmiesza się i marginalizuje. Bardzo długo w publikacjach prasowych, a nawet w literaturze branżowej blogi sprowadzano wyłącznie do funkcji pamiętnikarskiej bądź literackiej, całkowicie pomijając ich inne aspekty. Niechęć ta jest w pewnym sensie zrozumiała, ponieważ główny nurt broni w ten sposób status quo – zarówno, jeśli chodzi o swoje znaczenie, jak monopol na kształtowanie debaty. Internet pozwala, bowiem dotrzeć czytelnikom do informacji a politykom do wyborcy bez pośrednictwa dziennikarza. Oczywiście, cały czas dzieje się to w niewielkim zakresie, jednak informacja trafia w ten sposób do najżywiej zainteresowanych nią osób. Nie wpłynie (jeszcze) na wynik wyborów, ale może już wpłynąć na nastawienie pewnej grupy odbiorców. Blogerzy przejmują też na siebie w coraz większym stopniu funkcje informacyjne. Blogi to już nie tylko komentarze, lecz krytyczna analiza a nieraz pierwsze źródło newsa. Blogerzy piszą lub nagrywają relacje z wydarzeń, które nie mają szans na obiektywne lub nawet jakiekolwiek przedstawienie w mediach. Dopiero po tekstach na blogach dziennikarze, przynajmniej ci kojarzeni z prawą stroną, zauważyli chuligańskie, antychrześcijańskie czy antysemickie wybryki przeciwników krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Blogerzy analizują działania komisji śledczych, gdy dziennikarze skupiają się na wrzutkach i fajerwerkach. Prowadzą drobiazgowe, nieraz eksperckie śledztwa na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej, gdy media ograniczają się do prezentacji narracji oficjalnej. Wcześniej tak samo, choć w mniejszym stopniu, omawiano na blogach afery hazardową i stoczniową. Gdy media koncentrowały się na humorystycznych i towarzyskich akcentach tzw. taśm Oleksego, dopiero działalność ~Kataryny wymusiła podjęcie innych, poważniejszych wątków. Przez pierwszą kadencję Hanny Gronkiewicz-Waltz najlepszym i najpełniejszym źródłem informacji na temat działań jej ratusza był blog HGW Watch. Eksperci, którzy na blogach zajmują się tematyką smoleńską, współpracują z zespołem parlamentarnym. Dostarczają wiedzę, której nie chcą/nie mogą dostarczyć eksperci, funkcjonujący w głównym obiegu medialnym. W przekazie oficjalnym ważna informacja pojawia się, (jeśli w ogóle) na krótko i znika, zagłuszona przez kolejne, nieraz nieistotne newsy. Blogosfera pozwala zatrzymać tę wiadomość w obiegu i przekazywać ją dalej, nieraz wbrew intencji mediów i polityków. Wszystko to powoduje, że na blogosferze ciąży również coraz większa odpowiedzialność. Gdy zarówno media starego typu (na szczęście nie wszystkie i możemy zauważyć próby zmiany tego stanu rzeczy) i państwo wycofują się z działań, które dotąd uważane były za ich oczywistą powinność, coraz więcej zależy od pasjonatów, społeczników, osób z poczuciem misji. Dzięki nowym rozwiązaniom technicznym zyskujemy nowe możliwości działania, nowe środki przekazu i nowe formy kontaktu. Społeczeństwo obywatelskie, debata publiczna – pojęcia nadużywane w oficjalnym języku, lecz tak naprawdę coraz bardziej martwe, zastąpione przez kult bezmyślnej rozrywki, łapią nowy oddech i zdobywają nową przestrzeń. W sieci można – i mimo prób ograniczania wolności słowa w internecie – myślę, że się to nie zmieni w stopniu uniemożliwiającym dalsze działanie, opisywać rzeczywistość, stawiać pytania i szukać na nie odpowiedzi. Choć wszystko to pasuje do ukierunkowanych raczej lewicowo teorii społecznych jest szansą i obowiązkiem zwłaszcza środowisk konserwatywnych, patriotycznych czy republikańskich, lecz również wszystkich innych, dla których oficjalny system medialny nie przewiduje miejsca. Na szczęście system ten nie jest jeszcze domknięty. Blogerzy przejmują misję porzuconą przez media, lecz również – przez państwo: promowanie kultury, kształtowanie świadomości historycznej – ta rola będzie wzrastać w miarę upowszechniania się internetu. Obok informowania o teraźniejszości i pytania o przyszłość, blogosfera zajmuje się również opisywaniem historii, zwłaszcza najnowszej. W czasach rugowania jej ze szkół, jej przedstawienie w atrakcyjnej formie, z udziałem żyjących jeszcze świadków wydarzeń, wykorzystaniem dokumentów i multimediów może mieć poważne znaczenie. Jeśli będziemy potrafili przedstawić przeszłość i teraźniejszość w formie atrakcyjnej dla osób młodych, więc wciąż dominującej grupy odbiorców internetu – nie stoimy wcale na straconej pozycji.

Krzysztof Karnkowski

„Nabucco” coraz dalej? Najwięksi inwestorzy projektu “Nabucco” mogą wycofać się z niego. Niemiecki olbrzym energetyczny RWE oświadczył, idąc w ślady za węgierską spółką MOL, że zamierza sprawdzić raz jeszcze celowość udziału w budowie gazociągu. Przyczyną tego są rosnące ciągle koszty budowy “Nabucco”. Eksperci sugerują, że projekt europejski ma coraz mniej szans na zrealizowanie i nazywają decyzje MOL i RWE symbolicznymi dla sukcesu rosyjskiego gazociągu “Potok południowy”. W niemieckim koncernie RWE oświadcza się, że w trakcie uzgadniania projektu jego koszty zwiększyły się prawie dwa razy – od 8 do 15 miliardów euro. Przy tym nie potwierdzono w żaden sposób zasobów, mających zasilać gazociąg. Nie zawarto żadnych transakcji z Turkmenią i Azerbejdżanem, które miały zostać podstawowymi dostawcami. „Na tym tle nie trzeba się dziwić z tego powodu, że RWE chce zorientować się dokładnie, co do celowości udziału w “Nabucco” – zaznacza prezydent Związku Przemysłowców Gazowniczych i Naftowych Rosji Giennadij Szmal:

“Nabucco” jest projektem nie gospodarczym, lecz politycznym. Nie posiada on jednak żadnego podłoża w postaci konkretnych złóż gazu, i to jest sprawą najważniejszą. Na razie ni potwierdziły się nadzieje na to, że gaz do wypełnienia rury może zapewnić Azerbejdżan. Drugim rozwiązanie miałaby być Turkmenia. Jednakże w trakcie uzgadniania projektu “Nabucco” Turkmenia zdążyła zbudować dwa gazociągi prowadzące do Chin i buduje aktualnie trzeci. Pragmatyczni Niemcy mają, więc wątpliwości, czy naprawdę muszą wspierać projekt, który a priori może nie dojść do skutku, a jeśli mimo wszystko dojdzie, to może okazać się, że pod względem gospodarczym będzie on o wiele mniej efektywny, niż te gazociągi, jakie buduje obecnie Rosja. “Nabucco” pomyślany został, jako jeden z podstawowych rurociągów tak zwanego europejskiego Południowego Korytarza Gazowego. Miał pomniejszyć uzależnienie Starego świata od dostaw gazu rosyjskiego w drodze zapewnienia dostaw z regionu Morza Kaspijskiego. Jednakże przed końcem 2011 roku stało się sprawą oczywistą, że “Nabucco” ma coraz mniej zwolenników. Jego akcjonariusze – azerbejdżańska spółka SOCAR i turecka BOTAS – w składzie konsorcjum mają zbudować własną rurę – TANAP, która będzie pompować gaz kaspijski do europejskich granic Turcji. Zgodnie z nową decyzją akcjonariuszy, “Nabucco” ma być podłączony na tym właśnie odcinku. Wobec tego projekt ze szczebla transeuropejskiego schodzi na szczebel lokalny, co znalazło odzwierciedlenie w nowej nazwie: “Nabucco west”. „Zmniejszyła się również zadeklarowana wielkość pompowania gazu, „ – wskazuje analityk „Inwestkafe” Grigorij Birg:

Zmieniły się wstępne warunki budowy. Najpierw planowano zbudowanie gazociągu o mocy 31 miliardów metrów sześciennych w skali rocznej. Teraz chodzi o zmniejszenie tych wielkości ponad dwa razy. Naturalnie, zmienia to cały aspekt gospodarczy projektu. Koszty kilometra zbliżają się już obecnie do kosztów “Potoku południowego” – obiektu o wiele większej mocy, zdolnego do rozstrzygania problemów dostaw gazu do Europy na okres dłuższy. Turcja z kolei, która także jest uczestnikiem projektu “Nabucco”, udzieliła zezwolenia na budowę “Potoku południowego” przez swoje akweny. Czyli prawdopodobieństwo pomyślnego zakończenia projektu “Nabucco” w tej chwili wygląda na bardzo wątpliwe. Akcjonariusze “Nabucco” mogą jeszcze przedłużyć istnienie projektu uciekając się do gestów politycznych. „Jednakże najnowsze oświadczenia RWE są nader znamienne,” – uważa Giennadij Szmal:

Zakładam, że losy tego projektu są przesądzone. Chociaż względy natury politycznej, ewentualnie, mogą odegrać jakąś rolę. Wobec tego podejmuje się próby wznowienia projektu. Przecież chodziło tam jeszcze o wykorzystanie możliwości Iranu. Jednakże uwzględniając postawę wobec tego kraju ze strony Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, można zakładać, że embargo naftowe wydala Iranu z grona uczestników takiego projektu. Wypada przypomnieć, że jako pierwsza o konieczności ustalenia raz jeszcze celowości udziału w “Nabucco” oświadczyła największa spółka energetyczna Węgier MOL. Władze tego kraju posunęły się nawet dalej i oświadczyły o swym zainteresowaniu w rosyjskim projekcie “Potok południowy”. Właśnie z nim miał rywalizować ambitny projekt “Nabucco”. Jednakże budowa gazociągu rosyjskiego rozpocznie się już w tym roku – takie rozporządzenie wydał prezydent Rosji Władimir Putin. Według niego, układanie rury trzeba przyśpieszyć, i pierwsze dostawy komercyjne mają rozpocząć się już w 2015 roku, nie zaś w 2017, jak planowano przed tym. Zgodnie z planami gaz poprzez “Nabucco” ma popłynąć dopiero przed 2018 rokiem. Za: „Głos Rosji”

http://mercurius.myslpolska.pl/

Niewytłumaczalna utrata kapitałów OFE

http://sporozdziwien.salon24.pl/416884,niewytlumaczalna-utrata-kapitalow-ofe

Jak donosi Dziennik - Gazeta Prawna: Powszechne towarzystwa emerytalne (PTE), które zarządzają otwartymi funduszami emerytalnymi (OFE) zarobiły w 2011 roku 616 milionów złotych? Ale to wcale nie efekt wyjątkowych zysków funduszy. Bo te straciły straciły nieco ponad 11 miliardów złotych. Ani jeden OFE nie zamknął roku nad kreską. Z tytułu zmniejszenia napływającej do OFE składki - PTE nie poniosły straty, gdyż automatycznie i proporcjonalne zmniejszyły sie ich zobowiązania. Jedynie nie osiągną większych konfitur, ale to, co już mają, to jest horrendalnie dużo. W wyniku bessy na giełdzie w r. 2011 - OFE utraciło około 25 mld. zł. Stracili przyszli emeryci, tylko nie PTE, a ściśle ich zarządy i rady nadzorcze, one mają swoją prowizję (3,5 % od wpływających składek) i co bardziej istotne, ale niezauważalne - do 0,05 % od wartości netto zgromadzonych kapitałów MIESIĘCZNIE, czyli np. od 230 mld. zł. razy 0,05% = 115mln. miesięcznie; rocznie 1,38 mld. zł. Ciekawa sprawa - spadek aktywów OFE na giełdzie był większy niż spadkowy indeks wszystkich notowanych na giełdzie spółek, a przecież tylko w 40 % OFE mogą uczestniczyć w grze giełdowej. Jeżeli uwzględnić jeszcze fakt, że większość aktywów OFE obligatoryjnie musi lokować w bezpiecznych papierach państwowych (przy średniej rentowności 5%), to dochodzimy do wniosku, że trzeba nadzwyczajnego talentu do bezmyślnego tracenia olbrzymich kapitałów. Żeby z posiadanych np. 250 mld. zł. kapitału uzyskać w wyniku 40 procentowego zaangażowania na giełdzie - 225 mld. Przy założeniu, że 60% jest ulokowanych w 5 procentowych obligacjach (150 mld. - daje 7, 5 mld. przyrostu kapitału), więc strata wynosiła 25 + 7,5 + 32,5 mld. zł.; 100 mld. zmalało do 67,5 mld. - zatem wytrawni gracze giełdowi skupieni w zarządach OFE uzyskali spadek kapitałów o 32,5 %. To niewyobrażalne; takiej bessy nie było nigdzie. Jedynym wytłumaczeniem jest celowa działalność, w wyniku której - utrata kapitałów była umiejętnie zamieniana na ogromne, nieprawdopodobne w obiektywnych kategoriach - zyski innych (zaprzyjaźnionych) podmiotów giełdowych. Mirosław Dakowski

Właściwie to mamy koniec UE Choć żaden z unijnych komisarzy nie powie tego głośno w najbliższych tygodniach będą się ważyć losy nie tyle strefy euro, o której już wiadomo, że w obecnym kształcie jest bankrutem, ale losy całej Unii Europejskiej.

http://pietkun.nowyekran.pl/post/62584,wlasciwie-to-mamy-koniec-ue

Trzy ostatnie silne gospodarki Unii Europejskiej – czyli Niemcy, Francja i Wielka Brytania zdają sobie sprawę, że dwa największe projekty końca XX wieku leżą w gruzach. O ile dawało się to dotychczas dość sprawnie maskować, o tyle ostatnie wydarzenia oraz komunikaty agencji ratingowych nie pozostawiają złudzeń – południe Europy leży na łopatkach. Więc najsilniejsi, żeby się ratować, będą musieli pozbyć się kłopotliwego balastu.

Fitch jedzie po Europie Oto agencja ratingowa Fitch obniża notę Grecji z B minus do CCC. To ocena oznaczająca faktyczne bankructwo – i nie pomoże tu na kolanie powołana koalicja z tymczasowym rządem mającym ratować grecką gospodarkę. Grecy wycofali większość swoich oszczędności z banków, bo skoro wiadomo, że strefa euro raczej się ich pozbędzie, wolą mieć w garści walutę, która gwarantuje większą stabilność, niż nowa drachma, której kurs określi de facto rząd zainteresowany jak najlepszym startem własnej waluty. Gubernator centralnego Banku Grecji Jeorjos Prowopulos już uprzedza, że w najlepszym wypadku Grecki PKB spadnie w bieżącym roku o 5 proc. Wcześniej Unia Europejska prognozowała, że PKB Grecji zmniejszy się w 2012 roku o 4,75 proc. Ale to nie koniec kłopotów Unii. 11 maja Fitch poinformował, że jeśli Grecja opuści strefę euro na skutek kryzysu politycznego po wyborach lub z powodu niemożności ustabilizowania sytuacji gospodarczej, wpłynie to na rating długów publicznych w całej unii walutowej. Agencja ostrzega, że umieści ratingi wszystkich krajów euro na liście obserwacyjnej ze wskazaniem negatywnym.

Krajom, które mają obecnie perspektywę negatywną, grozi najszybsze obniżenie ratingów. Według komunikatu Fitcha z 11 maja są to Francja, Włochy, Hiszpania, Cypr, Irlandia, Portugalia, Słowenia i Belgia.

Moody's hurtem kładzie banki Inny gracz, agencja Moody's publikuje w tym samym czasie ratingi banków dwóch kolejnych gospodarek – włoskiej i hiszpańskiej. O trzy stopnie obniża długookresową ocenę depozytów oraz papierów dłużnych 16 hiszpańskich banków oraz Santander UK PLC – brytyjskiej autonomicznej filii banku Santander. Według agencji niższy rating jest wyrazem równoczesnej obniżki oceny samodzielnej siły finansowej, a w pięciu przypadkach uznania, że hiszpański rząd ma mniejszą zdolność do przyjścia im z pomocą gdyby miała się okazać potrzebna. 10 banków zostało umieszczonych na tzw. liście obserwacyjnej, co oznacza, że dalsze obniżki wyceny są możliwe. A wśród banków, których wycena znalazły największe hiszpańskie banki: Banco Santander oraz BBVA. Czy decyzja Moody's będzie ciosem dla Hiszpanii borykającej się z zadłużeniem sektora bankowego? Rząd Hiszpanii częściowo znacjonalizował w ostatnich dniach jeden z banków zagrożonych upadłością - Bankia. Od początku maja akcje tego banku straciły niemal 50 proc. na wartości. Bankia ma obciążone ryzykiem inwestycje na rynku nieruchomości oceniane na 32 mld euro - największe wśród hiszpańskich banków. Bank ogłosił w środę, że opóźnił opublikowanie wyników finansowych za I kwartał tego roku. Innym powodem są obawy przed stratami banków na pożyczkach dla rozdętego sektora nieruchomości i innych kredytach, ponieważ hiszpańska gospodarka jest w recesji a bezrobocie należy do najwyższych w UE. Moody's obniża także rating czterech hiszpańskich regionów Katalonii, Murcji, Andaluzji i Estramadury, ponieważ wątpi, że zrealizują zakładane w br. cele utrzymania pułapu deficytu. Włosi także mają kłopoty – ta sama agencja obniża rating dziesięciu banków o 1 stopień, ośmiu o 2 stopnie, sześciu o 3 i dwóch o 4. W ocenie Moody's włoskie banki są szczególnie narażone na skutki niekorzystnych warunków wynikających z obecnego kryzysu. Protesty włoskiego związku banków na niewiele się tu zdadzą, bo rating już odczuła gospodarka a Włosi stoją w blokach startowych, gotowi do natychmiastowego wyciągnięcia swoich oszczędności, póki jeszcze mogą coś odzyskać. Podobny do greckiego run na banki w Hiszpanii i Italii doprowadzi do kryzysu gospodarczego, przy którym obecne kłopoty wydają się lekką zadyszką. Oznacza również kłopoty dla całej Unii Europejskiej.

Co dalej? Lokalny kryzys na południu Europy może zachwiać całą Unią Europejską – to oczywiste. Ale oczywiste jest również to, że na ryzyko niepokojów społecznych nie pozwolą sobie najsilniejsi. Nawet kosztem wycofania się z idei Unii Europejskiej. Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy doskonale wiedzą, że ich gospodarki – bez balastu pozostałych kilkunastu krajów ledwo radzących sobie w kryzysie – są w stanie wiele wygrać na obecnej recesji. Wiedzą również, że nie mogą sobie pozwolić na to, aby niepokoje społeczne z Europy Południowej przeniosły się w ich własne granice. Bo ewentualna wiosna ludów na Starym Kontynencie może się skończyć podobnie, jak skończyła się finansowana przez CIA amerykańska rewolucja w krajach arabskich – zmianami na najważniejszych stanowiskach w tych państwach. Ale zmianami dramatycznymi. Jest jeszcze jedno niebezpieczeństwo - zantagonizowana Europa może znów stanąć przed perspektywą kontynentalnej wojny. A na to pozwolić sobie nie może. Mirosław Dakowski

Beata Sawicka oraz 297 pedofilów Wyrok sądu w sprawie łapówkary Sawickiej nie podoba się niektórym mainstreamowym dziennikarzom oraz niektórym politykom. Dla niezorientowanych przypominam, że była posłanka została skazana na 3 lata więzienia. Udało się ją schwytać na gorącym uczynku dzięki spektakularnej akcji Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Ludzie, którzy sprzeciwiają się metodom operacyjnym CBA wysuwają dość absurdalne oskarżenie przeciwko funkcjonariuszom. Twierdzą, bowiem, że funkcjonariusz CBA Tomasz K. uwiódł działaczkę Platformy. Rozkochał ją w sobie do stopnia, w którym pani Beata poczuła niczym niekontrolowaną chęć akceptowania dużej ilości gotówki najchętniej w plastikowej torbie podczas romantycznej randki na ławce w parku. Dziwnym trafem agent CBA uwiódł również kolegę Sawickiej, który okazał się burmistrzem chcącym oddawać z miłości działki budowlane. Wcześniej ten sam przystojniak pracując w policji rozkochiwał w sobie złodziei samochodów. Wniosek można wyciągnąć tylko jeden: przestępcy zakochują się szybko i kochają mocno, ale ich miłość jest zwykle brutalnie przerywana przez organy ścigania. Gdy słyszę jęk niektórych mediów oraz wczorajsze zapewnienie premiera Donalda Franciszka Tuska o tym, że za jego rządów nikt nie będzie rozkochiwać posłanek to tylko utwierdza mnie to w przekonaniu, że Polska standardami dorasta do republik bananowych. Grozy dodaje jeszcze oświadczenie Grzegorza Schetyny:

"Sprawa Beaty Sawickiej to była polityczna prowokacja przeciw opozycji. Jest koronnym przykładem na polityczną prowokację, na polityczne wykorzystanie służb przeciwko opozycji, to, z czym mieliśmy do czynienia w latach 2005-2007. Nie będzie przeprosin ani dla CBA, ani dla polityków PiS. Wyrok nie kończy sprawy, Sawicka na pewno będzie składać apelację od decyzji sądu." Wbrew pozorom ściganie pedofilów i walka z korupcją mają ze sobą wiele wspólnego. W krajach normalnych zwykle stosuje się podobne metody, czyli prowokacje. Bardzo trudno, bowiem złapać pedofila zanim nie skrzywdzi swojej ofiary. Tak samo trudno ścigać korupcje zanim do niej dojdzie chyba, że w obu przypadkach zastosujemy właśnie prowokacje. Stosując prowokacje musimy rozbudzić zaufanie i zwykle tutaj pojawiają się pytanie: jak daleko możemy się posunąć? W Stanach Zjednoczonych w latach 2004 - 2007 telewizja NBC współpracując z policją oraz z organizacją zajmującą się ujawnianiem przestępstw seksualnych "Perverted Justice" zorganizowała serię prowokacji tworząc telewizyjny program"To catch a predator" . W różnych częściach Ameryki wynajęto domy jednorodzinne gdzie zainstalowano ukryte kamery. Następnie ochotnicy z organizacji "Perverted Justice" używając internetowych chatów podawali się za dzieci w wieku od 12 do 15 lat. Efekt? 297 złapanych i skazanych pedofilów. W jaki sposób dokonywano tych prowokacji i co ma do tego sprawa Sawickiej? Otóż prowokatorzy na chatach internetowych wzbudzali zaufanie mężczyzn, którzy myśląc, że mają do czynienia z dzieckiem całkiem otwarcie dopytywali się o możliwość spotkania i uprawianie seksu. Prowokatorzy rozmawiali z potencjalnymi pedofilami nawet przez kilka miesięcy wbudzając coraz większe zaufanie. Następnie podawali czas, w którym rzekomo rodziców nie będzie w domu oraz miejsce spotkania (wspomniany już dom jednorodzinny). Mężczyźni myśląc, że rzeczywiście mają do czynienia z dzieckiem, którego rodzice przebywają poza domem wsiadali w samochód i podjeżdzali do domu swojej ofiary. Niektórzy podróżowali nawet 2 godziny od swojego miejsca zamieszkania. Następnie podstawiona 18- latka lub 18-latek, którzy zostali przez ekipę telewizyjną ucharakteryzowani na dzieci w wieku od 12 do 15 lat witali ich u progu domu zapraszając do kuchni i szybko uciekając do środka. Pedofil wchodził do środka szukając dziecka, siadał w kuchni jak u siebie w domu i czekał na dzieciaka. Następnie z pokoju obok wychodził miły pan z telewizji, autor programu i zadawał mężczyźnie proste pytanie: Co ty tutaj robisz? Odpowiedzi były dość zaskakujące, a niektórzy nawet przyznawali się, że po prostu przyszli uprawiać seks i nie kryli oburzenia, że przerwano im "randkę". Następnie dziennikarz przedstawiał się oświadczając, że pracuje dla telewizji NBC i robią program o pedofilach pozwalał meżczyźnie wyjść z domu. Dzięki współpracy z policją, która czekała w krzakach przed domem, pedofil zaraz po wyjściu z domu zostawał zakuty w kajdanki. Dowody zgromadzone podczas prowokacji zwykle wystarczały, aby skazać pedofila na conajmniej 4 lata więzienia. Podsumowując:

1. Prowokatorzy, którzy podszywali się pod dzieci na chatach internetowych nigdy nie inicjowali rozmowy. Czekali tylko aż pedofile sami ich zaczepią.

2. Podczas rozmowy jasno przedstawiali swój wiek: od 12 do 15 lat

3. Pedofile wysyłali im swoje nagie zdjęcia oraz dokładnie opisywali, w jaki sposób chcą uprawiać ze swoimi ofiarami seks używając do tego określeń niebudzących żadnych wątpliwości.

4. Do domu ofiary przyjeżdzali prawie zawsze z prezerwatywami, a bardzo często z alkoholem, którym chcieli częstować swoje ofiary. Podczas całej serii programu zdażyło się nawet, że jeden z nich przywiózł do domu ofiary linę do wiązania ciała. Większość z 297 złapanych na gorącym uczynku podczas trwania programu od 2004 roku do 2007 zostało skazanych na więzienie. W ten sposób nie tylko złapano zwyrodnialców, ale także udało się uratować wiele dzieci, które mogły paść ofiarą tych niewiarygodnie bezczelnych zboczeńców. Przypominam: po prostu wchodzili sobie do domu ofiary jak do swojego. W tym przypadku również można próbować bronić pedofilów twierdząc, że agenci ich rozkochiwali podając się za 12-letnie dziewczynki lub chłopców. Rozmowy na internetowym chacie trwały, bowiem nawet kilka miesięcy, aby wzbudzić zaufanie, które, nie da się ukryć, w wielu przypadkach najprawdopodobniej przeradzało się zapewnie w mocne więzi. Jednak ostatecznie to ci mężczyźni podjęli decyzję o spotkaniu z dzieckiem pakując do kieszeni prezerwatywy i przyjeżdzając z sześciopakiem piwa. Przekraczając próg domu byli już zdecydowani i gotowi do popełnienia przestępstwa, tak samo jak Beata Sawicka przychodząc do parku na spotkanie ze agentem Tomkiem. Nie ma znaczenia, że w pierwszym przypadku nie było żadnej zakochanej 12-latki czekającej w kuchni, tak samo jak nie ma znaczenia, że agent Tomek nie okazał się zakochanym biznesmenem. Zarówno walka z pedofilią jak i z korupcją musi opierać się na prowokacji, ponieważ musimy reagować zanim przestępstwo zostanie popełnione. Walcząc z pedofilami chronimy nasze dzieci, a walcząc z korupcją nasze pieniądze, a także prawo do prowadzenia uczciwych, zdrowych interesów. W obu przypadkach złapani na gorącym uczynku nie mogą usprawiedliwiać się popędem seksualnym lub miłością. Jeśli nie potrafią nad sobą panować trzeba im pomóc. Do ustalenia przez sąd pozostaje tylko czy formą pomocy ma być więzienie czy seksuolog. Moraine

Sommer: Libertarianizm wobec współczesnego systemu bankowego Libertarianizm wobec współczesnego systemu bankowego. Złota wyspa vs. okrągły stół Libertariańska ekonomia, którą dla uproszczenia utożsamiam z analizami i wypływającymi z nich wnioskami takich czołowych przedstawicieli szkoły austriackiej jak Ludwig von Mises, Murray Rothbard czy spośród ekonomistów nam współczesnych Jesus Huerta de Soto, jest skrajnie krytyczna wobec współczesnej bankowości, przez którą rozumiem istniejący obecnie system oparty na rezerwie cząstkowej, będącej jednocześnie rezerwą obowiązkową banku centralnego. W dzisiejszym wystąpieniu chciałbym bardzo krótko przedstawić libertariańskie argumenty przeciwko systemowi opartemu o bank centralny, rezerwę cząstkową i, co chyba warto dodać umowy z Bretton Woods – bardzo krótko, bo argumenty te są powszechnie znane – a następnie, po tej części analitycznej pokazać podejście syntetyczne, czyli proponowane drogi wyjścia z obecnej sytuacji, które, częściowo będą moim wkładem autorskim w dyskusję.

Krytyka systemu bankowego Krytyka ta przeprowadzona jest na dwóch poziomach. Pierwszy z nich jest związany z tym, że bankowość oparta o państwowe koncesje, bank centralny i państwowy monopol na emisję pieniądza, tak naprawdę nie ma wiele wspólnego z wolnym rynkiem i wolną ekonomią. Jest w gruncie rzeczy systemem państwowym a nie prywatnym, którego funkcjonalność jest związana z interesem państwa, a nie indywidualnych graczy rynkowych. Bankierzy w tym systemie są w gruncie rzeczy urzędnikami państwowymi, których, w zamian za możliwość bogacenia się, zobowiązano do określonych czynności na rzecz władzy. System ten w rozmaity sposób służy państwu do kontroli majątku obywateli oraz podatkowania go zwłaszcza poprzez poprzez podaż państwowego pieniądza na określonych przez suwerena zasadach. Warto tu zwrócić uwagę, że na przykład w Polsce każdy podatnik ma obowiązek powiadamiania urzędów skarbowych o swoich kontach, które w razie potrzeby, na wezwanie tych urzędów, zgodnie z określoną procedurą, mogą zostać zablokowane. Wprawdzie obecnie nie ma jeszcze przymusu posiadania konta, którym objęto by wszystkich obywateli, na razie konta muszą mieć „tylko” wszyscy przedsiębiorcy, ale prawdopodobnie właśnie w tym kierunku zmierza system by uzyskać pełną kontrolę fiskalną. Przechowywane na kontach depozyty są natomiast automatycznie opodatkowane bezpośrednio przez banki. Takiemu państwowemu systemowi libertariańscy ekonomiści, poczynając od Misesa przeciwstawiają system wolnej bankowości, oparty na złocie, który nie miałby powiązań z państwem, (poza, co oczywiste, systemem sprawiedliwości, który karałby przestępców na ogólnych zasadach), ale przede wszystkim działałby na takich samych zasadach jak wszelkie inne przedsiębiorstwa. Co więcej w systemie wolnej bankowości banki mogliby prowadzić wszyscy ludzie, którzy mieliby na to ochotę. Nie musieliby spełniać żadnych szczególnych kryteriów, ani wiązać się z określoną władzą. Jedynym miernikiem zasadności funkcjonowania na rynku oferowanych przez nich usług i produktów byłby rynek. Drugi poziom libertariańskiej krytyki wobec współczesnego systemu bankowego dotyczy nieuczciwości związanej z jego podstawowym atrybutem, jakim jest tzw. rezerwa cząstkowa, która jest obecnie zwykle utożsamiana z tzw. rezerwą obowiązkową wymaganą przez instytucje nadzoru finansowego, składaną w banku centralnym, która na przykład w Polsce wynosi obecnie 3,5 proc. Istota nieuczciwości systemu polega na tym, że banki deklarują wypłacalność lokat w określonym czasie albo na każde żądanie, tymczasem, ponieważ pochodzące z lokat pieniądze pożyczają zwykle na bardzo długi czas (na przykład na 30 lat), to deklaracja o możliwości wypłat jest zwykłym kłamstwem. Jak ujmuje to Rothbard, za wiedzą, zgodą i poduszczeniem państwa banki są jedynymi znanymi przedsiębiorstwami, w których nie obowiązuje zasada, że „struktura czasowa aktywów firmy nie powinna być dłuższa niż struktura czasowa jej pasywów”. Innymi słowy, choć banki mówią, co innego, gdyby wszyscy depozytariusze postanowili w jednym czasie odzyskać swoje pieniądze, to zdołałaby to uczynić zaledwie mała część z nich – np. w Polsce 3,5 proc. Państwo w zamian za wymienione wyżej usługi, zezwala na taki proceder, co więcej gwarantuje wypłacalność banków do pewnej, znacznie wyższej niż rezerwa posiadana przez bank wysokości. Innymi słowy – nie dość, że bank oszukuje w żywe oczy swych klientów – to jeszcze, ponieważ jest w układzie z państwem, ubezpiecza się od ewentualnego runu pieniędzmi państwowymi, czyli tak naprawdę należącymi do podatników. Wyżej wskazane zupełnie bezczelne kłamstwo, na którym oparty jest system to tylko jeden z zarzutów wobec rezerwy cząstkowej. Z powodu ograniczenia miejsca nie mam niestety czasu na przedstawienie innych zarzutów takich jak np. inflacyjne skutki funkcjonowania rezerwy cząstkowej. Dodam tylko, że twórcą spójnej krytyki systemu bankowego jest Murray Rothbard, który wydał w 1964 roku książkę What has Government Done to Our Money powołując się zresztą na ustalenia Ludwika von Misesa z „Ludzkiego Działania”. W 1983 roku ukazała się przeredagowana wersja książki Rothbarda – The Mystery of Banking, w której argumentacja została rozszerzona. Obie te książki są dostępne po polsku dzięki wydawnictwu Jana Fijora pod tytułami: „Banki, ludzie, pieniądze” oraz „Tajniki Bankowości”. Za darmo można je przeczytać po angielsku na stronie amerykańskiego Instytutu Misesa www.mises.org, – do czego szczerze zachęcam, tym bardziej, że zwłaszcza anglojęzyczna wersja za sprawą talentu Rothbarda jest wzorem językowym dla autorów piszących o ekonomii.

Jak zmienić system, czyli „złota wyspa” vs. „okrągły stół” Polska, jako złota wyspa Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie jest zaskakująco prosta, choć zapewne jej konsekwencje doprowadziłyby do rewolucji w systemie finansowym. Przykładowo, jeśli chodzi o system polski, wystarczyłoby na początek dokonać dwóch zmian w prawie – po pierwsze zażądać od banków by posiadały pełną zdolność do wypłaty wkładów zgodnie z ich strukturą czasową oraz pozbawić je nadzoru i gwarancji ze strony państwa, oraz zobowiązać je do zmiany umów w taki sposób, by ludzie zakładający depozyty byli rzetelnie informowani o tym, co dzieje się z ich pieniędzy i jaką mają szansę na odzyskanie pieniędzy w przypadku gdyby jednak nieco więcej ludzi chciało je odzyskać w danym momencie niż przewidują estymacje banków. Być może zresztą nie jest potrzebne nawet specjalne prawo zobowiązujące do dokonania takiej zmiany – wystarczy po prostu stosować do banków zwykły kodeks spółek handlowych. Co łączy się z drugą zmianą – otóż banki powinny być traktowane jak każde inne przedsiębiorstwo, co zlikwidowałyby ich szczególny status organizacji gospodarczych w istocie o charakterze paramafijnym? Już taka, pozornie kosmetyczna zmiana doprowadziłaby do upadku dotychczasowego systemu oraz zmusiła do radykalnej zmiany sposobu działania obecne w Polsce banki zagraniczne. Oprócz osiągnięcia zasadniczych celów reformy, czyli wyeliminowania systemowego oszustwa, osiągnięcia wolności w podaży usług bankowych, doprowadzenia do zablokowania inflacyjnej działalności banków doszłoby zapewne do upadków niektórych banków, co mogłoby wywołać niepokoje społeczne, choć ich siły nie należy przeceniać.

Kolejnym krokiem w reformie, dużo trudniejszym w realizacji od strony legislacyjnej byłby powrót do parytetu złota. Polski system parytetowym w sensie prawnym nie musiałby jednak być pisany od nowa – wystarczyłoby przywrócić ważność części przepisów przedwojennych z czasów, gdy w Polsce taki parytet obowiązywał. Ostatnim krokiem w reformie byłaby likwidacja banku centralnego względnie przemianowanie go na coś w rodzaju państwowego strażnika parytetu, który pilnowałby, by w systemie bankowym dochodziło do jak najmniejszej ilości defraudacji i oszustw – bo wiadomo przecież, że przedsiębiorstwa tego typu są na taką przestępczość szczególnie narażone. Przeprowadzenie takiej reformy, jako pierwszy kraj w naszej strefie geograficznej ma szczególne znaczenie. Doprowadziłoby by, bowiem do uzyskania przez lidera szczególnej przewagi konkurencyjnej, która miałaby duże znaczenie dla pozytywnej zmiany w sposobie funkcjonowania całej gospodarki.

Zmiana światowa Oczywiście, brzmiący być może nieco fantastycznie projekt reformy możliwej moim zdaniem do przeprowadzenia w Polsce, nawet w sposób izolowany, to nie jedyny libertariański projekt reformy bankowości w kierunku bankowości wolnościowej. Na polskim rynku naukowym najbardziej chyba znana jest propozycja takiej reformy opisana w książce Jesusa Huerta de Soto zatytułowanej „Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne” wydanej przez polski Instytut Misesa w 2009. De Soto zarysowuje projekt reformy, którą jego zdaniem należy przeprowadzić w V etapach i w dodatku na poziomie globalnym. W toku jej opisu de Soto zwraca szczególną uwagę na „realność” możliwości jej przeprowadzenia i proponuje szereg metod, które z jednej strony zapewnią, jak mu się zdaje, możliwość sukcesu w tym dziele, a z drugiej strony na tyle delikatnie obejdą się z interesami dotychczasowych władców systemy, by ich nie zdenerwować i nie pobudzić do gwałtownego oporu. Najogólniej propozycję de Soto można by określić mianem „drogi okrągłego stołu” do zmiany systemu bankowego. Nie wchodząc w szczegóły, które oczywiście warto dokładnie przedyskutować, moim zdaniem, na podstawie środkowoeuropejskich doświadczeń można niestety sądzić, że ścieżka „okrągłego systemu” nie doprowadzi jednak do radykalnej reformy a raczej do szybkiej recydywy poprzedniego systemu. Wydaje się, więc, że lepsza jest metoda na „złotą wyspę”. Sommer

Emerytury będą niższe Premier Donald Tusk nie mówił w exposé o poszerzaniu grupy służb uprawnionych do emerytur mundurowych, więc nie będzie ona powiększana - tłumaczył wczoraj senatorom wiceminister spraw wewnętrznych Michał Deskur. O włączenie do systemu emerytalnego mundurówki upominają się m.in. Straż Marszałkowska i Służba Celna. Sejmowa Komisja Obrony Narodowej zarekomendowała wczoraj Senatowi przyjęcie ustawy o uposażeniu emerytalnym pracowników służb mundurowych bez żadnych poprawek. Ustawą Senat zajmie się w najbliższą środę. Uchwalona przed tygodniem przez Sejm ustawa o emeryturach mundurowych zakłada, że pracownicy służb mundurowych będą przechodzić na emeryturę nie po 15 latach służby, lecz po 25 latach, pod warunkiem, że osiągną wiek, co najmniej 55 lat. Zmiana przepisów o przechodzeniu na emeryturę dotyczyć będzie jedynie nowych pracowników mundurówki, którzy do pracy przyjdą po wejściu w życie ustawy, od przyszłego roku. O włączenie do systemu emerytur służb mundurowych cały czas upominają się m.in. Służba Celna i Straż Marszałkowska. Wiceminister spraw wewnętrznych Michał Deskur wyjaśniał senackiej Komisji Obrony Narodowej, że na to jednak nie ma szans. Bo projekt dotyczący służb mundurowych jest realizacją postulatu zawartego w exposé, a Donald Tusk o poszerzeniu uprawnionych do emerytur mundurowych wówczas nic nie mówił.

- Ta propozycja jest bezpośrednio sprzeczna z exposé pana premiera, tak że nie możemy jej poprzeć - wyjaśniał Deskur Według wiceministra, są dwa zasadnicze cele reformy emerytur mundurowych: zachęcenie funkcjonariuszy do dłuższej służby oraz zwiększenie efektywności wydatków budżetu państwa. Jako że zmiany w systemie emerytalnym mają dotyczyć jedynie nowych funkcjonariuszy i żołnierzy, pierwszych skutków finansowych ustawy dla budżetu państwa rząd spodziewa się za 15 lat. Wtedy nie będzie musiał wypłacać emerytur, które wypłacałby, gdyby pracownicy mundurówki przeszli na emerytury według obecnych zasad, po 15 latach służby. Według Deskura, oszczędności sięgnęłyby około 6 mln zł po stronie MON i 52 mln zł po stronie MSZ.
Zachęcać, ale czym? Deskur poinformował, że za wydłużeniem aktywności zawodowej pracowników mundurówki przemawia m.in. to, że obecnie około jednej trzeciej z nich przechodzi na emeryturę po przepracowaniu ponad 15 lat. W 2010 r. 38 proc. przechodzących na emeryturę odchodziło po przepracowaniu w służbach mundurowych 15-20 lat. W ubiegłym roku odsetek ten wyniósł 36 procent. Wątpliwości, co do przedstawionych przez wiceministra Deskura celów reformy wyraził przewodniczący Zarządu Głównego NSZZ "Solidarność" Policjantów Antoni Duda, zwłaszcza, jeśli chodzi o wspomniane przez Deskura zachęcanie do dłuższej służby. - Zachęcać, ale czym? Na pewno nie wartością emerytury w przyszłości - mówił Duda. W rządowym projekcie ustawy o emeryturach mundurowych rząd zmienił zapis dotyczący obliczania wysokości emerytury. Ze związkami zawodowymi rząd konsultował projekt zawierający zapis, że wysokość emerytury będzie obliczana na podstawie trzech lat pracy. Dopiero po przeprowadzeniu konsultacji społecznych zmieniono to sformułowanie, ustalając - i w takiej wersji Sejm ustawę uchwalił - że emerytura pracowników mundurówki będzie ustalana na podstawie dziesięciu kolejnych, wybranych przez funkcjonariusza lat służby. - W przyszłości - jeśli to przeliczymy - jeśli będzie emerytura z tych dziesięciu lat, to ta jej wartość realna spadnie mniej więcej o 15 procent. Tutaj jest cała zagadka tej zmiany. Emerytura będzie niższa - powiedział Duda. Jak zaznaczył, zmiany w emeryturach mundurowych nie będą zachęcać do dłuższej pracy, lecz raczej do niej zmuszać? Skrytykował także wprowadzenie wieku emerytalnego na poziomie 55 lat. Zaznaczył, że spójna była koncepcja, aby żołnierze i funkcjonariusze przechodzili po 25 latach służby po ukończeniu, co najmniej 50 lat. Artur Kowalski

19 maja 2012 Chodzi o punkt podparcia żeby podnieść Ziemię i o to chodzi również panu premierowi Donaldowi Tuskowi. Musi znaleźć punkt podparcia- wtedy ruszy Ziemię z posad świata. Może nawet znajdzie kilka takich punktów- i wtedy  Polska naprawdę zrobi” skok cywilizacyjny”.. Pan premier bardzo się stara propagandowo, bo przecież nie naprawdę. Bo gdyby się starał naprawdę, bylibyśmy ze sobą i z Polską zupełnie w innym punkcie podparcia.. Polacy  są bardzo pracowitym narodem - jeśli nie najbardziej pracowitym w całej Europie.. Pełno nas w Ameryce, pełno w Europie.. Tylko jakoś we własnym kraju nie potrafimy sobie znaleźć miejsca.. Mamy nieszczęście do ustrojów.. Polacy wyjeżdżali do innych krajów” za pracą „przed II wojną światową, w PRL-u  władza nie dawała łatwo paszportów - więc wyjeżdżali mniej- teraz wyjeżdżają gremialnie. Bo wyjeżdżać wolno... Może nawet władzy chodzi o to, żeby wyjeżdżali.. Żeby oczyścić Polskę z Polaków.. System budowany przez socjalistów  różnej maści - nie służy człowiekowi. Służy władzy.. Człowieka pęta i zniewala.. Była wielka szansa na początku lat dziewięćdziesiątych, ale to już historia.. Na razie topimy się razem z Unią Europejską, jako projektem  antycywilizacyjnym.. Wymyślonym dla biurokracji - przeciw człowiekowi chcącemu normalnie pracować.. A wystarczy obniżyć wszystkie podatki i dać Europejczykom wolność od biurokracji.. Ale to jest za trudne. Musiałby nastąpić  koniec socjalizmu.. A do tego dopuścić nie wolno.. Żeby to wszystko przykryć na jakiś czas, premier szuka punktu oparcia. Głównie w propagandzie, którą uprawia od lat pięciu.. Ale na dłuższy czas propaganda  nie zastąpi rzeczywistości.. Sztuczny optymizm wywoływany propagandowym kłamstwem- nie zastąpi nam  Polski..  Przedwczoraj latał helikopterem i oglądał objazdy autostrady, która nie będzie gotowa na  kosztowne igrzyska.. Ale będą objazdy. Wczoraj podróżował pociągiem z Poznania do Wrocławia.. I to drugą klasą.. Nie było miejsca w  klasie pierwszej? Polityk pierwsza klasa powinien podróżować pierwszą klasą.. Ale porozmawiał z pasażerami w drugiej klasie - wszystkim się podobało.. Nawet napił się czegoś w wagonie restauracyjnym.. Dzisiaj z pewnością będzie podróżował   promem, albo balonem. Do rakiety nie wsiądzie, bo ktoś mógłby go wysłać w Kosmos... A  przecież mamy takiego dobrego premiera.. Ciekawe ile czasu poświęcił na przygotowanie tej propagandówki? Bo „meldowanie” ministrów  o „wykonaniu” i „ gotowości” okazało się dobrze zorganizowane i przygotowane. Niemało wysiłku włożył w tamtą inscenizację. Może nawet kilka tygodni. W końcu żyjemy w czasie triumfu grup rekonstrukcyjnych zamiast solidnej armii, dlaczego więc premier nie miałby zrekonstruować czasów minionych? Całe to posiedzenie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego odbyło się bez mundurów.. Na razie nie wypadało, bo oddaliliśmy się zbyt niedaleko od czasów mundurowych.. Mogłoby się to nie podobać ludowi.. Tak, że na razie bez mundurów.. Zresztą czy tajniacy muszą występować w mundurach? Tak jak pan były premier, pan Leszek Miller bez butów... Bo nie wiem czy Państwo wiecie, że pan Leszek Miller wybiera się w tym roku nad  polskie morze. Tam go jeszcze nie było! Będzie spacerował po plażach bez butów.. I namawiał odpoczywających do rozmowy ze sobą. Tak naprawdę nie da im odpocząć od siebie.. Spodobał mu się widocznie pomysł mojego prezesa, pana Janusza Korwin- Mikke spędzania czasu nad morzem pośród wyborców i robienia tam kampanii wyborczej.. Oby się nie przeliczył.. Polacy- karmieni propagandą- uważają, że żyją w ustroju innym niż socjalizm.. A on będzie ich namawiał na socjalizm.. Może mu się uda.. Premier bez butów, boso.. To jest dobry materiał na pierwszą stronę każdej gazety..

No właśnie! Pan premier Leszek Miller boso na plażach, przekonujący do socjalizmu plażowiczów..(???) Czyżby szykowała się wcześniejsza kampania wyborcza, wcześniejsze demokratyczne wybory, bo pan premier Donald Tusk ma już tę obiecaną posadę w Brukseli.. I przebiera bosymi nogami na samą myśl o takiej karierze? Wszystko być może, bo przecież widać wyraźnie, że Polski pan premier nie traktuje poważnie.. W końcu” polskość to nienormalność” – jak pisał przed laty.. Podobnie musiał uważać jego dziadek wstępujący do Wehrmachtu, czy przymuszony do wstąpienia do Wehrmachtu.. Powtarzam jeszcze raz: są dwa państwa- Polska i Unia Europejska, których interesy wzajemnie się wykluczają.. Albo się jest za Polską- albo za Unią  Europejską.. Tertium non datur. Pan premier jest za Unią Europejską  przeciw Polsce, co wykazał swoimi rządami.. Każdy, kto bardzo szkodzi Polsce potem awansuje.. Co widać dokładnie?. No i im więcej zadłuża- tym jest lepszy… Dla Unii Europejskiej! A co zrobią ze swoimi długami  indywidualnymi kupcy mający swoje drobne interesy na rynku w Kluczborku? Bo tamtejsza władza postanowiła robić rewitalizację rynku, nie będzie asfaltu, nie będzie parkometrów, nie będzie współczesności.. No i nie będzie samochodów- nie będą mogły  wjeżdżać i parkować, co oznacza - zdaniem kupców - ich ruinę.. Powykupywali lokale, zaciągnęli pożyczki, ale w Kluczborku, dawniej Kreuzburg O.S Oberschlesien jest galeria handlowa.. Może, dlatego władza robi rewitalizację, żeby wszyscy potencjalni  klienci wynieśli się do Galerii, a przestali robić zakupy na Rynku.. Jak  kupcy podejmowali decyzję o tym, że będą prowadzić interesy na Rynku kluczborskim nie wiedzieli, że  w przyszłości będzie na nim rewitalizacja, między innymi po to, żeby nie mogły tam wjeżdżać samochody.. Decyzja podjęta była w innych warunkach brzegowych, ale w trakcie  przeprawy przez rzekę-  władza warunki brzegowe zmienia.. Co ma zrobić 100 rodzin, które  żyją z drobnych interesów robionych na kluczborskim  Rynku? Mogą sobie pozbierać podpisy w proteście.. To tak jakby rybakom łowiącym ryby w rzece- nagle zabrać rzekę.. Obiecując im morze - że dostaną …może… A czy to kogoś obchodzi, najmniej burmistrza, który w kampanii wyborczej obiecywał miejsca pracy, a teraz je likwiduje. Stawiając ludzi pod przysłowiową ścianą.,. Mieszkańcy Kluczborka głosowali gremialnie na obecnego burmistrza.. To mają za swoje…kupcy! Demokracja zawsze czyni ofiarami tych, którzy w niej  nie uczestniczyli, albo uczestniczyli  i głosowali, na kogo innego.. Ci, co głosowali na innego, mają tego, na którego głosowali inni. Taka jest ta demokracja ludowa...”Licha moralność kiepskich dusz”.. Moim zdaniem likwidacja polskiej własności trwa w najlepsze, powoli, acz systematycznie.. Za jakiś czas będą wyłącznie Galerie i wielkie międzynarodowe sieci, które głównie wyprowadzają pieniądze z Polski.. Na preferencyjnych zasadach i przy poparciu „polskich” władz.. Wystarczy, żeby socjal- ludowa władza podniosła  podatek ZUS na 2000 złotych miesięcznie.. I koniec kupców polskich w Polsce,, Likwidowanie dojazdu samochodowego- to jeden z elementów  likwidacji polskich kupców.. Pod Galerię samochodem  będzie można podjechać.. I czy warto było dorastać, żeby to wszystko zobaczyć? „ Nie chce mi się dorastać”- śpiewa pani Katarzyna Groniec na  swojej  płycie „Live” Czy tego chcemy, czy nie - dorastamy?. I szukamy punków oparcia.. No, nie żeby podnieść Ziemię.. Ale żeby jeszcze przetrwać! WJR


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kosslyn, Rosenberg psychologia mózg człowiek świat str 530 769, 836 873
769
769
769 Rachunek kosztow 2 wyklady cz 2
768 769
769
(1) 21 bricksid 769 ppt
Dziennik Ustaw z 2004 r Nr 257 poz 2573 2005 92 769 2007 158 1105 w sprawie określenia rodzajów prze
769
769
769
769
769
Makuszynski Kornel Romantyczne i dziwne opowiesci (SCAN dal 769)
Kosslyn, Rosenberg psychologia mózg człowiek świat str 530 769, 836 873
768 769
769 Roberts Nora Pokusa 01 Nieodparty urok Minikolekcja Nory Roberts
BWV 769

więcej podobnych podstron