789

Antypolski książę na Narodowym Rosyjskich prowokacji ciąg dalszy. Fani Sbornej na mecz Polska–Rosja wnieśli ogromną flagę o wyraźnie antypolskim charakterze. Projekt przygotowała rosyjska federacja piłkarska. Zgodę na wniesienie flagi wydała UEFA. Rosjanie prowokowali od początku meczu. Rozpostarli gigantyczną flagę, zasłaniając nią cały sektor. Był na niej napis: „This is Russia”. Przedstawiała postać kniazia Dymitra Pożarskiego, dowódcy antypolskiego powstania na początku XVII w. W wyniku tego buntu Polacy opuścili terytorium Rosji. Umieszczenie na kibicowskiej fladze podobizny antypolskiego kniazia jest ukłonem w stronę polityki Władimira Putina. To właśnie prezydent Rosji „wypędzenie Polaków” uczynił jednym z głównych tematów polityki historycznej swojego kraju. Flaga w oczywisty sposób mogła prowokować polskich kibiców. – Zadajemy sobie pytanie, jak kibice rosyjscy ją wnieśli. Myślę, że nie zwyczajnie przez bramki w plecaku. Nie mam na ten temat wiedzy, kontrole były wzmocnione – powiedział podczas konferencji prasowej minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki. Jak ustaliła „Gazeta Polska Codziennie”, Rosjanie mieli zgodę na wniesienie flagi.

– Kilka miesięcy temu rosyjska federacja piłkarska poprosiła UEFA o zgodę na wniesienie na mecz sektorówki. Rosjanie przedstawili jej projekt. Zgodę otrzymali. My odmówić nie mogliśmy – tłumaczy „Codziennej” Juliusz Głuski, rzecznik organizującej spotkanie spółki Euro 2012 Polska. – Przed bramkami flaga została rozwinięta. Służby porządkowe sprawdziły, czy jest zgodna ze wzorem zaakceptowanym przez UEFA. Następnie flagę zwinięto. Kilkunastu kibiców wniosło ją przez bramki, idąc jeden za drugim – mówi Głuski. Jak zaznacza, Polski Związek Piłki Nożnej o zgodę na wniesienie sektorówki nie występował. Rosjanie się bronią. Szef Wszechrosyjskiego Związku Kibiców (WOB) Aleksandr Szprygin twierdzi, że transparent… nie przedstawia Pożarskiego. – Na fladze jest Ilia Muroniec. Bohater rosyjskich legend – mówi „Codziennej” Szprygin. Po meczu międzynarodowa organizacja Football Against Racism in Europe (FARE) zgłosiła transparent do UEFA, jako ekstremistyczny. Właśnie, dlatego, że przedstawia Pożarskiego. Również rosyjskie środki przekazu, cytując polskie media, piszą o Pożarskim. Zdaniem polskich kibiców wypowiedź Szprygina ma na celu ucieczkę od odpowiedzialności. – Jak widać, wobec kibiców rosyjskich stosowane są inne standardy niż wobec polskich. Naszym fanom zabrania się wnoszenia nie tylko politycznych, ale po prostu patriotycznych transparentów. Tymczasem Rosjanom pozwolono wnieść sektorówkę (flaga na cały sektor – przyp. red.) z treścią ewidentnie prowokacyjną wobec Polaków – mówi „Codziennej” ks. Jarosław Wąsowicz SDB, organizator pielgrzymek kibiców na Jasną Górę. Flaga nie była jedyną prowokacją Rosjan. – Mieliśmy m.in. sygnały, że rosyjscy pseudokibice planują wtargnąć na murawę boiska – mówił dziennikarzom po meczu rzecznik stołecznej policji Maciej Karczyński. Na szczęście służbom porządkowym i policji udało się zapobiec zagrożeniu. Przemysław Harczuk, Piotr Lisiewicz

Ks. Isakowicz-Zaleski dla portalu Fronda.pl: Polski rząd udaje, że nic się nie stało - Rosyjska flaga ewidentnie nawoływała do konfrontacji, była nawiązaniem do wypędzenia Polaków z Moskwy, a co więcej, rozwieszono ją w obecności polskiego prezydenta, Bronisława Komorowskiego, który widząc taką sytuację, powinien opuścić lożę. Zamanifestować swój sprzeciw. A on siedział z szalikiem na szyi, jak gdyby nic się nie stało – mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Nie jestem przeciwnikiem Euro2012, ale jako obywatel Polski uważam, że na stadionach, wybudowanych przecież przez Polaków, na ich własnej ziemi, powinno obowiązywać prawo polskie. Dlatego szokująca dla mnie jest odpowiedź Rosyjskiego Związku Piłki Nożnej, że na rozwinięcie gigantycznej flagi, tzw. sektorówki otrzymali zgodę nie od władz Polski, ale od UEFA. Transparent ten jest bardzo agresywny, przedstawia postać z mieczem w ręku. Nie ma nic wspólnego z atmosferą sportową. Co więcej, flaga wywoływała dodatkowe emocje, a mecz Polska-Rosja był spotkaniem, podczas którego należało raczej łagodzić nastroje i konflikty polsko-rosyjskie. Władze polskie twierdzą, że nie ze sprawą nic wspólnego, bo to nie ode decydują, co można zawiesić w czasie meczu. Z drugiej strony, nie wyobrażam sobie, żeby polscy kibice w Moskwie mogli rozwinąć flagi w czasie zawodów sportowych na przykład w obecności prezydenta Putina. Chodzi mi oczywiście o takie transparenty, które obrażają uczucia narodowe Rosjan, bądź prowokują do konfrontacji.

Tu widać oczywiście ogromną niekonsekwencję polskich władz, które powinny same decydować o tym, jakie transparenty są wnoszone na nasze stadiony. Oddanie UEFA prawa do podejmowania takich decyzji to pewna utrata suwerenności. Rodzi się pytanie, dlaczego ekipa Donalda Tuska zgodziła się na tak daleko idące ustępstwa. Zwłaszcza, że już UEFA zabroniła wnoszenia na trybuny haseł związanych z religią. Dlaczego więc elementy religijne są zakazane, a przedstawianie rycerza z mieczem, który atakuje przeciwnika jest dozwolone? To ogromna niekonsekwencja. O ile władze polskie kompletnie nie reagują na to wydarzenie i bagatelizują problem, o tyle zareagowała organizacja FARE (Football Against Racism in Europe), która zaskarżyła tę flagę. Widać, że międzynarodowa organizacja ma odwagę zaskarżyć rosyjski transparent, a polski rząd udaje, że się nic nie stało. Rosyjska flaga ewidentnie nawoływała do konfrontacji, była nawiązaniem do wypędzenia Polaków z Moskwy, a co więcej, rozwieszono ją w obecności polskiego prezydenta, Bronisława Komorowskiego, który widząc taką sytuację, powinien opuścić lożę. Zamanifestować swój sprzeciw. A on siedział z szalikiem na szyi, jak gdyby nic się nie stało. A teraz to jeszcze my przepraszamy za naszych kibiców. To jest ta chora polityka mówienia o braku godności państwa polskiego. Po pierwsze, nie powinno się dopuszczać do zawierania takich umów, w ramach, których oddaje się decyzje całkowicie obcej federacji, która nawet nie raczyła poinformować polskiej strony, że taka flaga zostanie wzniesiona. De facto, to Platini rządzi na naszych stadionach. A po drugie – jeśli coś się dzieje, polski rząd powinien reagować. Powtarzamy często Bóg-Honor-Ojczyzna, a gdzieś ten honor znika w pewnych momentach. Ponadto, śmieszy mnie fakt, że mamy trzeci mecz z kolei, a dopiero teraz pojawiają się głosy, że trzeba uszyć flagę narodową. Gdzie był PZPN, który przecież nie zadbał o to, by sektorówkę, już nawet bez żadnych emblematów, ale czerwono-białą wywiesić? Teraz robi się akcję społeczną, kiedy Rosjanie wywiesili swój transparent. To śmieszne. Przecież wszyscy od sześciu lat wiedzieli, że będzie Euro2012.

Marta Brzezińska

„Polskie obozy śmierci” efekt uboczny niemieckiej polityki historycznej W czasach PRL-u popularny był dowcip o wyższości propagandy komunistycznej nad propagandą Goebbelsa: „Gdyby propaganda Goebbelsa była taka skuteczna jak komunistyczna, to Niemcy do dzisiaj nie mieliby pojęcia, że przegrali wojnę”. I oto okazuje się, że kawał z czasów PRL-u stał się rzeczywistością, a niemiecka polityka historyczna dorównała w skuteczności komunistycznej propagandzie W Waszyngtonie odbyła się dwa tygodnie temu ceremonia pośmiertnego uhonorowania Jana Karskiego, kuriera polskiego podziemia, Prezydenckim Medalem Wolności. Podczas wygłaszania laudacji Barack Obama użył sformułowania „polskie obozy śmierci”, mając na myśli niemiecki obóz przejściowy dla żydowskich ofiar Holokaustu w Izbicy k. Lublina. Te słowa wywołały falę oburzenia w Polsce oraz wśród Polonii, czemu trudno się dziwić. Incydent ten dowiódł po raz kolejny, że problem używanego na Zachodzie sformułowania „polskie obozy śmierci” istniał i wciąż istnieje. Przy czym nie jest to efekt niewinnego przejęzyczenia czy też skrót myślowy nawiązujący do miejsca geograficznego, gdzie te obozy funkcjonowały, jak wielu przekonuje. Przecież nikt nie mówi i nie pisze o obozie koncentracyjnym w Dachau, jako „bawarskim obozie koncentracyjnym”, o obozie koncentracyjnym w Mauthausen, jako „austriackim”, o obozie w Teresinie, jako „czeskim”. Natomiast całkiem normalne jest jakoby pisanie o „polskich obozach śmierci”, ponieważ niemieccy okupanci wybudowali je na terenach podbitej Polski. Ta sytuacja jest efektem ubocznym niemieckiej polityki historycznej, która okazała się bardzo skuteczna. Dzięki niej politycznie niepoprawne jest dzisiaj używanie pojęcia „niemieckie obozy śmierci”, „niemieckie obozy koncentracyjne” czy też „niemieccy sprawcy”, natomiast sformułowanie „polskie obozy śmierci” niczym niezwykłym nie jest. To jednak także efekt antypolskich uprzedzeń dosyć rozprzestrzenionych na Zachodzie.

Niemiecka polityka historyczna a „nazistowska przeszłość” Niemieckie elity polityczne i intelektualne postrzegają siebie, jako mistrzów świata w „przezwyciężaniu własnej przeszłości”. Lecz owa przeszłość jest zamknięta w cezurze lat 1933–1945, czyli w czasie rządów Adolfa Hitlera. Potępienie „nazizmu” stało się już w latach 60 głównym filarem niemieckiej polityki historycznej oraz od dziesięcioleci odgrywa ważną rolę w polityce zagranicznej tego państwa. Co ciekawe, z winy uczyniono cnotę. Jednym z głównych elementów dzisiejszej polityki historycznej Niemiec stała się duma z „przezwyciężenia nazistowskiej przeszłości”. W przekonaniu elit niemieckich niektóre narody powinny podobnie „przezwyciężyć swoją własną przeszłość”. Dotyczy to w pierwszej kolejności Polaków, natomiast w stosunku do Rosjan, Francuzów, Brytyjczyków, Belgów, Duńczyków i innych nacji takich żądań w Niemczech się raczej nie stawia. Gdy dokładniej przeanalizujemy niemiecką politykę historyczną, dostrzeżemy, że pełna jest ona zakłamań i wypaczeń historycznych, które mają na celu zdjęcie z narodu niemieckiego odium sprawcy największych zbrodni w Europie. Z punktu widzenia państwa niemieckiego jest to zrozumiałe, ponieważ żaden naród nie może nieustannie odwoływać się do negatywnych aspektów własnej historii. Konieczne są wzorce pozytywne, podkreślające wspólną przeszłość, kulturę i tradycję. Aspekt ten odgrywa kluczową rolę integrującą i zarazem państwotwórczą.

Od bezwarunkowej kapitulacji do wyzwolenia Większość Niemców odebrała bezwarunkową kapitulację w maju 1945 r. jako narodową katastrofę, a bardzo często również osobistą tragedię. Adolf Hitler, przywódca Niemiec, popełnił samobójstwo, a „tysiącletnia Trzecia Rzesza” legła w gruzach. Niemieckie terytoria okupowane były przez wojska aliantów, zniszczone nalotami miasta leżały w gruzach, miliony Niemców tułało się po świecie bądź przebywało w niewoli. Wielu Niemców z rozpaczy popełniło samobójstwo, inni ukrywali się ze strachu przed karą za popełnione wcześniej zbrodnie. Wtedy nikomu w zachodniej części Niemiec nie przychodziło do głowy, by dzień 8 maja 1945 r. postrzegać, jako pozytywne wydarzenie w niemieckiej historii. Wyjątkiem były ofiary prześladowań z tego okresu, ale stanowiły one jednak nieznaczną część niemieckiego społeczeństwa. Dopiero w połowie lat 80. XX w. zaczęła się zaznaczać dostrzegalna zmiana w interpretacji tamtych wydarzeń. Było nią mianowicie rosnące przeświadczenie, że totalna klęska Trzeciej Rzeszy stanowiła przesłankę powstania nowych, demokratycznych Niemiec, i z tego to punktu widzenia powinna być postrzegana, jako wydarzenie o pozytywnym znaczeniu. Do pierwszych, którzy posłużyli się taką argumentacją, należał Richard von Weizsäcker, który 8 maja 1985 r., sprawując wówczas funkcję prezydenta RFN, oświadczył: „Dzień 8 maja był dniem wyzwolenia. W tym dniu wszyscy zostaliśmy wyzwoleni spod ucisku gardzącego człowiekiem systemu narodowosocjalistycznej przemocy”. Co ciekawe, podczas II wojny światowej Richard von Weizsäcker walczył na froncie, jako oficer Wehrmachtu, do samego końca broniąc Niemiec przed „wyzwoleniem”. Jego ojciec Ernst von Weizsäcker był wówczas wysokiej rangi dyplomatą, który osobiście przyczynił się do rozbioru Polski i wybuchu wojny. Jego najstarszy brat, Heinrich, zginął 2 września 1939 r. podczas niemieckiej agresji na Polskę, drugi zaś, Carl Friedrich, fizyk, konstruował dla Hitlera bombę atomową. I to właśnie Richard von Weizsäcker zapoczątkował proces przewartościowania wydarzeń, który kontynuowano w następnych latach. Dzisiaj, prawie 70 lat po zakończeniu II wojny światowej, panuje w Niemczech wszechobecne przekonanie, że 8 maja 1945 r. niemiecki naród został wyzwolony spod „nazistowskiej tyranii”. W ten sposób doszło do reinterpretacji absolutnej klęski – w wyzwolenie.

„Odniemczenie” rządów Hitlera Przewartościowanie 8 maja 1945 r. pociąga za sobą niejako automatycznie kolejne reinterpretacje. Bo przecież powstaje w tym kontekście pytanie, dlaczego Niemcy musieli zostać wyzwoleni od swoich rodaków. Wytrychem okazało się tutaj następujące sformułowania: ówczesne Niemcy określane są, jako Trzecia Rzesza, Niemcy hitlerowskie bądź hitlerowski reżim, nazistowskie czy narodowosocjalistyczne Niemcy itp. To nie Niemcy rządzili w latach 1933–1945 r. w Niemczech, lecz naziści, narodowi socjaliści lub zgoła Hitler i jego poplecznicy. Dlatego też Niemcy, jako naród musieli zostać wyzwoleni od tyranii tych ostatnich. W tym kontekście konieczne jest jednak przemilczenie, że Hitler doszedł do władzy w wyniku demokratycznych wyborów i cieszył się swego czasu ogromną popularnością wśród Niemców. Więcej, żaden inny polityk niemiecki w historii Niemiec nie miał takiego poparcia. Nie przypadkiem rządy Hitlera w Niemczech nazywa się również „dyktaturą konsensu”, czyli powszechnej zgody. Natomiast dzisiaj stosunek Niemców do rządów Hitlera i narodowego socjalizmu jest diametralnie różny. Można wręcz pokusić się o następującą syntezę, która charakteryzuje zmianę stanowiska Niemców wobec Hitlera i jego rządów: im więcej czasu upływa od klęski Trzeciej Rzeszy, tym bardziej zacięty staje się opór (oczywiście tylko werbalny) przez nich stawiany narodowemu socjalizmowi. Dzisiaj to właśnie niemieccy politycy i publicyści należą do najbardziej krzykliwych i agresywnych „bojowników” z neonazizmem, faszyzmem, antysemityzmem, ksenofobią oraz nietolerancją w całej Europie. A ich ulubionym wręcz polem walki jest Polska, pierwsza ofiara „nazizmu”, a nie np. Białoruś czy Rosja Putina. Proces „odniemczania” przeszłości Niemiec lat 1933–1945 dotyczy nie tylko ówczesnego rządu, lecz także niemieckich sprawców. Określa się ich, jako „narodowosocjalistyczni” lub „faszystowscy” sprawcy, „oprawcy z SS”, „naziści”, „gestapowcy” czy tym podobni. Na pierwszy plan wysuwana jest tym samym ich polityczna względnie instytucjonalna przynależność, natomiast przynależność etniczna spychana jest na drugi plan. Taki paradygmat dominuje dziś nie tylko w mediach; nacechowane są nim również naukowe debaty. Co ważne, dzięki niemieckiej polityce historycznej panuje dzisiaj przekonanie, że „naziści” niekoniecznie musieli być Niemcami, lecz mogli być również Ukraińcami, Polakami, Litwinami, Łotyszami i innymi przedstawicielami narodów wschodnich. W rzeczywistości pojęcie „nazista” oznaczało i oznacza przynależność do NSDAP, a członkami tej partii mogły być wyłącznie osoby posiadające niemieckie obywatelstwo oraz pochodzenie. „Nazista” musiał, więc być Niemcem, innej możliwości nie było. Jednak najbardziej znanym „nazistą” ostatnich lat stał się Iwan Demianiuk, Ukrainiec z pochodzenia, skazany przez niemiecki sąd w Monachium za zbrodnie „nazistowskie” w „polskich obozach śmierci”. Lecz Demianiuk nie tylko nie był Niemcem, lecz nigdy nie posiadał obywatelstwa niemieckiego, zatem „nazistą” być nie mógł. Równocześnie zadziwia determinacja niemieckich sądów, które tego ukraińskiego „nazistę” ścigały z wielkim zaangażowaniem i szumem medialnym. Dzisiaj to sądy niemieckie jawią się, jako ostatni sprawiedliwi, którzy ścigają „nazistowskich zbrodniarzy” na całym świecie, tylko nie w samych Niemczech. Bo przecież w samych Niemczech żyją jeszcze tysiące „nazistowskich” oprawców narodowości niemieckiej, a nimi niemieckie sądy i prokuratorzy w ogóle się nie interesują. Trudno o większy przykład hipokryzji i zakłamania.

„Spolonizowanie” niemieckich zbrodni Rzecz na tym się jednak nie kończy. Niemieckie obozy zagłady czy obozy koncentracyjne, utworzone na ziemiach polskich, zostały nie tylko „odniemczone”, lecz nierzadko wręcz „spolonizowane”. I nie jest to fenomen wyłącznie niemiecki – takie zakłamanie ma miejsce w debatach w wielu innych krajach, przykład Obamy jest tutaj wymowny. W taki sposób powstały „polskie obozy śmierci”, „polskie obozy zagłady” czy też „polskie obozy koncentracyjne”. Proces „odniemczenia” zbrodni niemieckich i ich częściowe „spolonizowanie” jest już tak daleko posunięty, że nazywanie ich niemieckimi postrzegane jest, jako antyniemieckie resentymenty i politycznie niepoprawne. Natomiast ich „spolonizowanie” tłumaczy się skrótem myślowym. Jak daleko ten proces zaszedł, przekonaliśmy się już przed laty. W styczniu 2005 r. Parlament Europejski przygotowywał rezolucję z okazji 60 rocznicy wyzwolenia obozu koncentracyjnego i śmierci Auschwitz. Brytyjska parlamentarzystka Sarah Ludford przedłożyła projekt rezolucji, w której mowa była o „polskich obozach śmierci”. Natomiast słów takich jak „niemiecki”, „Niemcy”, projekt ten w ogóle nie zawierał. Polscy parlamentarzyści słusznie się oburzyli i zażądali, aby w rezolucji Auschwitz nazwać, jako „niemiecki obóz śmierci”. Na tę propozycję zareagowali oburzeniem nie tylko niemieccy parlamentarzyści, w tym także Sarah Ludford. Argumentowali, że przecież nie wszyscy Niemcy byli „nazistami” i zarzucili polskim parlamentarzystom antyniemieckie uprzedzenia! Polscy parlamentarzyści nie przebili się z swoim żądaniem, ale osiągnęli przynajmniej to, że Auschwitz nie zostało nazwane „polskim obozem śmierci”, lecz „Nazi Germany’s death camp at Auschwitz-Birkenau”. Dzięki przemyślanej, nader zręcznej i obliczonej na dłuższą metę polityce historycznej udało się Niemcom praktycznie zdjąć z siebie odium narodu sprawców. Znamienne są przy tym niemieckie żądania, by właśnie Polacy pożegnali się wreszcie z „rzekomym mitem narodu ofiar” i zaczęli w krytyczny sposób oceniać własną historię – na wzór i podobieństwo tego, co uczynili już wcześniej sami Niemcy. W szczególny sposób w tej niemieckiej debacie o „rzekomym polskim micie narodu ofiar” podkreślany jest polski antysemityzm, polska współodpowiedzialność za Holokaust oraz odpowiedzialność za wypędzenie / wysiedlenie Niemców. Tematy te są bardzo często poruszane zarówno w niemieckich mediach, jak i wśród tamtejszych „Polenexperten”. Problem w tym, że niemieccy i inni zachodni komentatorzy i różnej maści eksperci od Holokaustu i historii Polski mogą się powoływać na polskich polityków, naukowców, dziennikarzy. Tak np. wszystko wskazuje na to, że Adam Rotfeld, który w imieniu Polski przyjmował pośmiertny medal dla Jana Karskiego od prezydenta Obamy, myśli podobnie. Dla niego „polskie uwikłanie w Holokaust” jest najwidoczniej faktem – można tak wnioskować z jego artykułu opublikowanego w niemieckim magazynie „Spiegel” przed trzema laty (31 maja 2009 r.): „Spór o Jedwabne podzielił Polskę, jednak równocześnie oczyścił wspólną pamięć. Od tego momentu polskie uwikłanie w Holokaust nie jest tematem tabu”. Trudno się, zatem dziwić panującemu powszechnie przekonaniu na Zachodzie, i nie tylko tam, że Polacy, jako naród byli współodpowiedzialni za Holokaust, wspólnie z „nazistami”. Nie sposób również dziwić się, że tak często używa się sformułowania „polskie obozy śmierci”. I będzie się tak jeszcze działo długo, jeżeli Polska, jako państwo nie zacznie prowadzić spójnej polityki historycznej, która pokaże, że Polacy, jako naród ponoszą odpowiedzialność za Holokaust w tym samym stopniu co za zniszczenie Warszawy oraz wymordowanie jej mieszkańców przez „nazistów”. Nie można przy tym przestrzegać nakazów politycznej poprawność, która zabrania używania pojęcia „niemieckie obozy śmierci”. Wręcz przeciwnie, jest to pierwszy krok w walce z kłamliwym sformułowaniem „polskie obozy śmierci”. Bogdan Musiał

Autor jest niemieckim historykiem polskiego pochodzenia, profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.

KOMENTARZ BIBUŁY: Solidny tekst, w którym jednak Autor – jak większość historyków – unika podjęcia innego kluczowego tematu, w sposób integralny powiązanego z prezentowanym w tekście. Otóż nie można analizować zjawiska  “odniemczania” niemieckich obozów koncentracyjnych i przerzucania winy na Polaków, zawężając go tylko do programu przyjętego w Niemczech i bez zauważenia, że równie potężny a misternie tkany materiał antypolski tworzony jest przez środowiska żydowskie. Które, zresztą, doskonale współpracują w tym temacie z Niemcami. To po pierwsze. Po drugie, należy się uwaga, co do zdania, iż:

Podczas wygłaszania laudacji Barack Obama użył sformułowania „polskie obozy śmierci”, mając na myśli niemiecki obóz przejściowy dla żydowskich ofiar Holokaustu w Izbicy k. Lublina. ” Niestety, nie wiemy, co Obama miał na myśli wypowiadając słowa o “polskich obozach śmierci”, lecz przyznając Medal Wolności dla “Jana Karskiego” (pseudonim Jana Kozielewskiego) z pewnością opierał się na jego oficjalnej biografii, a szczególnie na rozpropagowanej w Stanach Zjednoczonych jego książce “Story of a Secret State”, która przez kilkadziesiąt lat cieszyła się mianem bestsellera. W tejże propagandowej i nagłośnionej książce “Jan Karski” jest tzw. świadkiem Holokaustu, czyli przywołuje zasłyszane plotki o “gazowaniu Żydów”, bowiem nic takiego na własne oczy nie widział. Na domiar złego, “Jan Karski” świadomie i bezczelnie kłamał pisząc, że jako “świadek Holokaustu” wizytował obóz w Bełżcu, podczas gdy nigdy w tym obozie nie był. Dziś próbuje się to tłumaczyć, że, albo “pomylił się”, albo “miał, co innego na myśli”. Warto dodać, że postać “Jana Karskiego”, jako obiektywnego świadka wydarzeń wojennych, jest niemal zerowa i właśnie takim został uznany przez chyba najbardziej cenionego w środowisku żydowskim historyka Raul Hilberga, który skwitował wiarygodność tej postaci pisząc, że “Nie umieściłbym [Jana Karskiego] nawet, jako przypis w swoich książkach”. O tych sprawach historycy, jak pan dr. Bogdan Musiał powinien wiedzieć, a jeśli wie, to nie powinien ukrywać czy przemilczać. Oczywiście osobną kwestią pozostaje pytanie, dlaczego “Jan Karski” jest tak bardzo ceniony i wychwalany przez współczesną propagandę nakręcaną interesami Religii Holokaustu, pomimo tego, że niektórzy historycy żydowscy wiedzą doskonale o jego znikomej wiarygodności. Ano właśnie, dlatego, że jego “Stories” wpisują się doskonane w tę propagandę.
Nie zapomnijmy również i o tym, że “Jan Karski” wystąpił we wściekle polakożerczym filmie pt. Shoah Clauda Lanzmanna, uwiarygadniając w ten sposób ten żydowski paszkwil. Nie zapominajmy o tym i nie zapominajmy jemu o tym. Za takie świadome antypolskie wystąpienie, wiarygodność wśród Polaków tej postaci powinna również spaść do zera. No i na koniec nie wolno zapominać o całym tym zjawisku określonym przez Normana Finkelsteina, jako “Przemysł Holokaustu”, który obejmuje nie tylko czerpanie korzyści materialnych, ale i przeinaczanie historii, przepisywanie jej dla swoich celów. To, że Niemcy usiłują zrzucić swoją odpowiedzialność za popełnione zbrodnie, to jedna sprawa, ale druga to ich współpraca ze środowiskami żydowskimi, które doskonale wiedzą, że obecna propagandowa wersja tzw. Holokaustu, ma się niewiele do zaistniałych wydarzeń podczas II Wojny Światowej. Tak, więc, dopóki nie będziemy posiadali wolności badań naukowych, swobody wypowiadania się na te najbardziej zideologizowane wydarzenia tamtych czasów, dopóty dalej będziemy zakładnikami przypisywania Polakom współodpowiedzialności za “zagładę Żydów”. Dopóki – tak jak Niemcy z obozami położonymi na terenie dzisiejszych Niemiec, jak np. z KL Dachau – nie zrewidujemy ich działalności, liczby ofiar tych obozów, czy aspektów funkcjonowania “komór gazowych” w niemieckich obozach położonych na terenie dzisiejszej Polski, dopóty dalej będziemy brnąć w ślepą uliczkę pseudo-obrony swojej godności.

Mason idolem polskiej “prawicy”… niepodległościowej i katolickiej! Jeden z ośrodków odpowiedzialnych moralnie za burdy “patriotycznej” hołoty przed i po meczu Polska-Rosja – Gazeta Polska, brnie dalej w swym bezmózgim zacietrzewieniu i obłąkańczej nienawiści do Rosji. Wyciąga się oto po raz kolejny (wcześniej m.in. w Naszym Dzienniki – np. 22.02.2011, i gęsto w internecie) nieświeżego asa z rękawa w osobie Eugene’a Poteata, byłego oficera CIA, masona 32 stopnia w loży No. 369 obrządku szkockiego w North Charleston w Południowej Karolinie. Oto dwa ciekawe zrzuty ekranu: [kliknij, aby powiększyć - admin]

A tu fragment wizji Poteata:

“- Ro­syj­skie dzia­ła­nia zaraz po ka­ta­stro­fie to ty­po­we czyn­no­ści mor­der­cy, który pró­bu­je za­trzeć ślady zbrod­ni, pró­bu­jąc znisz­czyć lub ukryć klu­czo­we do­wo­dy – twier­dzi w roz­mo­wie z “Ga­ze­tą Pol­ską” Eu­ge­ne Po­te­at, dłu­go­let­ni wy­so­ki ofi­cer CIA, który jesz­cze w kwiet­niu 2010 roku w ame­ry­kań­skiej pra­sie, za­su­ge­ro­wał, że pod Smo­leń­skiem do­szło do za­ma­chu. – Rosja nie mogła zmar­no­wać ta­kiej szan­sy, nawet, jeśli mia­ła­by się po­słu­żyć ohyd­ną, zor­ga­ni­zo­wa­ną ka­ta­stro­fą – twier­dzi.(…) – Rosja miała też środki, motyw i sposobność do popełnienia w Smoleńsku zbrodni. Krajem tym rządzą przede wszystkim byli oficerowie wywiadu – bandyci i następcy tych, którzy mordowali w Katyniu i przez lata popełniali inne potworności – mówi. (…) – Pod Smoleńskiem do wygrania było coś bardzo cennego – przejęcie kontroli nad Polską i umieszczenie na szczytach władzy prorosyjskich polityków. Tak się też stało – po katastrofie pełnię władzy w Polsce przejął obóz prorosyjski, który posłusznie wykonuje otrzymane polecenia – twierdzi.”(źródło – Onet za Gazetą Polską – Artykuł tygodnia 12.06.2012) Są to bzdury piramidalne. Merytoryczne ich komentowanie byłoby zniżaniem się do poziomu obsesji rządzących autorem. [Obsesji - albo wyznaczonego mu zadania - admin] Jedna mała uwaga – Rosjanie to permanentni mordercy, zaś CIA to naturalnie siostry miłosierdzia, o czym Poteat nie wspomniał, uznając chyba, że to oczywiste. W istocie, to, że poglądy takie jak Poteata znajdują u nas poklask i gotową do czynu (Na Moskwę!) klientelę, jest głęboko tragiczne. Część naszej kulejącej klasy politycznej i to część uważająca się za namaszczoną do sprawowania władzy i dysponująca pokaźnym poparciem 25-30% społeczeństwa jest niewolnikiem polityczno-mistycznego zabobonu najgorszego sortu. Jej zachowania są doskonale przewidywalne i zredukowane do kilku odruchów bezwarunkowych. Wystarczy hasło – Rosja, Putin, miska, czy płachta na byka (naturalnie czerwona!). Cóż to za różnica. Mechanizm działania jest ten sam. Ci hurrapatriotyczni politycy, głosiciele i obrońcy godności narodowej, przywiązani do tradycji katolicy, nie są niczym innym jak pacynkami w rękach obcych, którzy bez najmniejszego wysiłku powtarzają najtańsze chwyty, które wciąż i wciąż, mimo upływu wielu lat, przynoszą zamierzony skutek – sparaliżowanie polityki polskiej poprzez sparaliżowanie umysłów kilkoma fetyszami. Tak to niepodległościowcy i katolicy stają się również pacynkami anglosaskiej masonerii. Dziwne? A może to hańba i skandal, żeby tak pisać? To już sprawa rozumu bądź jego braku u tych ludzi. Wszakże Poteat to nie jedyna jaskółka. Niedawno dowiedzieliśmy się od p. Antoniego Macierewicza o wielkich zasługach dla Polski zmarłego Jana Winczakiewicza, jego kuzyna. Zupełnie przypadkowo był on również masonem 32 stopnia obrządku szkockiego.

http://www.jednodniowka.pl/

Tak, jak zwolennikom “nowusa” można pogratulować ich patrona, masona abp-a Bugniniego, tak samo patridyotom  - masonów Poteata i Winczakiewicza. – admin. 

Nie jesteśmy rusofobami Żywione przez niektóre środowiska w Polsce i poza nią nadzieje na przeniesienie polsko-rosyjskiej rywalizacji z boisk Euro 2012 na grunt poza sportowy spaliły na panewce. Wbrew zamierzeniom krajowej rusofobii spod znaku PiS-u i „Gazety Polskiej” zaburzenia towarzyszące spotkaniu obydwu reprezentacji 12 czerwca miały charakter, biorąc pod uwagę skalę imprezy, incydentalny. Jako przejaw źle tłumionej wściekłości i zawiedzionych nadziei odczytać należy wypowiedź jednego z warszawskich radnych PiS-u, który stwierdził, że honoru Polski bronili kibole krzyczący na trasie przemarszu na stadion „ruska k….”. Może i bronili, ale honoru nie Polski, a co najwyżej tego radnego i jego formacji… Wydaje się też, że to nie kolejne, acz (jak zwykle) słabo nagłośnione przyjazne gesty Rosjan (m.in. uczczenie na warszawskich Powązkach ofiar katastrofy smoleńskiej), przyczyniły się do spokojnego przebiegu rozgrywek. Decydujące znaczenie miała dość głęboko zakorzeniona u większości Polaków sympatia do Rosjan. Wbrew temu, jak chcieliby nas widzieć na zachodzie (celują w tym media niemieckie i angielskie), Polacy nie są w przeważającej masie rusofobami. Z całą pewnością nadreprezentację takich postaw obserwować można w świecie polityki polskiej. Okazywaną Rosjanom sympatię dało się zauważyć na warszawskich ulicach także w dotychczas najgorętszym dla Polaków dniu meczu z Rosją. Cieszy fakt, że działania, mające ostudzić podgrzewaną przez niektóre, w tym i „prawicowe”, media atmosferę, podjęły także osoby związane ze środowiskiem narodowym. W przeddzień meczu Mateusz Piskorski zorganizował bardzo udane spotkanie kibiców obu krajów (w ramach Polsko-Rosyjskiego Komitetu Kibiców „Przyjazna Rywalizacja”), podczas którego złożono kwiaty na Cmentarzu Żołnierzy Radzieckich poległych w Polsce (ul. Żwirki i Wigury 10) oraz pod Pomnikiem Powstania Warszawskiego (pl. Krasińskich). Redaktor „MP” Jacek C. Kamiński wraz z grupą kibiców warszawskiej Polonii był inicjatorem wspólnego meczu kibiców polskich i rosyjskich, zaś senior ruchu narodowego Jerzy Marian Zieliński przekonywał na spotkaniach, że przyszłość relacji polsko-rosyjskich budujemy my sami i to także od nas zależy, czy będą one lepsze niż były w przeszłości i czy bratobójcza walka przerodzi się w końcu w słowiańskie entente cordiale.

Jak widać, na przykładzie tych kilku chociażby inicjatyw, myśl Dmowskiego, także na polu stosunków polsko-rosyjskich, może być i dziś ważną inspiracją, zaś wszystkim tym, którym to nie w smak, dedykujemy wynik ostatniego meczu Polska-Rosja. Maciej Motas

Syn Demjaniuka oskarża niemieckich lekarzy Syn Johna Demjaniuka, oskarżonego na polecenie Centrum Wiesenthala o bycie strażnikiem w niemieckim obozie w Sobiborze, a także przyczynienie się do śmierci 28 tysięcy Żydów, oskarżył niemieckich lekarzy o “medyczną egzekucję” i wezwał do przeprowadzenia śledztwa w sprawie śmierci ojca. Oskarżenie to pojawia się po dziesięcioletniej batalii Demjaniuka i jego rodziny, którego oskarżano już o bycie owianym złą sławą strażnikiem z obozu w Treblince – Iwanem Groźnym.

Demnjaniuk zmarł 17 marca 2011 roku, czekając na kolejną rozprawę w sądzie apelacyjnym, gdzie odpowiadać miał za rzekomą pomoc w uśmierceniu tysięcy ludzi.

“- Tuż przed śmiercią otrzymał on dużą dawkę, zakazanych w USA środków przeciwbólowych, które, jak stwierdzają niemieccy farmaceuci, nie powinny być podawany ludziom, których szpik kostny jest w takim stanie jak jego. Wierzymy, że doprowadziło to do jego śmierci, a każdy przypadek zaniedbania powinien zostać sprawdzony” – powiedział w oświadczeniu syn Demjaniuka. Niemieccy oficjele twierdzą, że Demjaniuk, który w rozprawach uczestniczył na wózku inwalidzkim albo na łóżku, zmarł z przyczyn naturalnych w wieku 91 lat. Rzecznik prokuratury w mieście Traunstein, kilka dni po śmierci Demjaniuka, powiedział, że sekcja zwłok nie dała jasnej odpowiedzi na przyczyny jego śmierci, ale wykluczyła udział osób trzecich. Jednak opublikowany niedawno raport toksykologii stwierdza zalecena lekarzy do podawania mu leku przeciwbólowego Novalgin. Raport policyjny potwierdza też, że pielęgniarka otrzymała od lekarza instrukcje podania mu dodatkowej dawki, po tym jak skarżył się na ból w klatce piersiowej w nocy, której zmarł.

Prawnik Demjaniuka Ulrich Bush powiedział, że lek ten powoduje serię efektów ubocznych, wliczając w to możliwość nagłej śmierci i nie powinien być podawany pacjentom w takim stanie zdrowia. Jak mówi, lekarze dysponowali o wiele bezpieczniejszymi lekami przeciwbólowymi i powinni sprawdzić czy podawany mu w nadmiarze Novalgin nie znajduje się na liście leków niewskazanych przy stanie zdrowia jego klienta. Niemieccy urzędnicy nie chcą komentowac oskarżeń syna Demjaniuka. W zeszłym roku niemiecki sąd skazał urodzonego na Ukrainie Demjaniuka na pięć lat więzienia za rzekomą sześciomiesięczną służbę, jako strażnik w obozie w Sobiborze w 1943 roku. Demjaniuk zaprzeczył tym oskarżeniom twierdząc, że był jeńcem wojennym. Po dwóch latach odsiadki został zwolniony do czasu apelacji, po tym jak uznano, że nie istnieje prawdopodobieństwo ucieczki. Po II wojnie światowej Demjaniuk wraz z rodziną mieszkał w Stanach Zjednoczonych. W 1986 roku, przy dużym udziale Centrum Wiesenthala (znanego w bezpodstawnego oskarżania o współpracę z nazistami wielu niewinnych ludzi), sąd w Jerozolimie oskarżył go, jako okrutnego strażnika z obozu w Treblince – Iwana Groźnego. Sąd uznał go winnym wszystkich zarzutów i w 1988 roku skazał na karę śmierci. Pięć lat później Demjaniuk został uniewinniony i zwolniony. Nie był to jednak koniec batalii Demjaniuka z żydowskimi organizacjami “łowców nazistów”. Po jego powrocie do USA pojawiły się nowe informację, jakoby miał służyć w innych obozach koncentracyjnych. W 2002 roku pozbawiono go amerykańskiego obywatelstwa i deportowano do Niemiec na budzący wiele kontrowersji proces, który rozpoczął się w 2009 roku.

http://autonom.pl/

Hiszpania na krawędzi Agencja Moody´s obniżyła o trzy stopnie ocenę wiarygodności kredytowej Hiszpanii, do poziomu Baa3. Tuż nad kategorią spekulacyjną Madryt musi się liczyć z możliwością dalszej obniżki noty. Moody´s zredukowała też o dwa poziomy rating Cypru, do poziomu Ba3, czyli "śmieciowego". Agencja Moody´s poinformowała, że o obniżeniu ratingu Hiszpanii przesądziło przyznanie przez UE i MFW 100 mld euro wsparcia dla sektora bankowego oraz mocno ograniczony dostęp do rynków finansowych. Od czasu objęcia władzy przez centroprawicowy rząd premiera Mariano Rajoya w grudniu 2011 r. wiarygodność kredytowa Hiszpanii spadła z wysokiego poziomu A1 aż o 5 stopni, mimo drastycznych cięć i oszczędności budżetowych na skalę niespotykaną w cywilizowanym świecie (35 mld euro w tym roku). Problemy Hiszpanii, borykającej się jednocześnie z recesją i nadmiernym deficytem budżetowym, potęguje to, że w sektorze bankowym nagromadzone są gigantyczne "złe długi" spowodowane zapaścią na rynku nieruchomości. Sektor bankowy, żeby je zrównoważyć, potrzebuje natychmiast gigantycznego dokapitalizowania, w przeciwnym razie inwestorzy zaczną wyzbywać się akcji i rozpocznie się run na banki. Potrzeby kapitałowe hiszpańskiego sektora bankowego są tym większe, że w portfelach tamtejszych banków zalegają sterty hiszpańskich obligacji państwowych, których wartość systematycznie spada. To efekt ucieczki inwestorów zagranicznych z pogrążonego w recesji kraju: wobec braku nabywców na rządowe papiery dłużne - rodzime banki musiały przejąć ich rolę. W Unii jest publiczną tajemnicą, że tzw. pożyczki płynnościowe dla banków z Europejskiego Banku Centralnego zostały niemal w całości przeznaczone na skup bezwartościowych obligacji rządowych, co oznacza, że - wbrew twierdzeniom EBC - nie chodziło o żadną płynność, lecz o formę pomocy dla rządów strefy euro. Ukrywanie tego przez polityków na niewiele się jednak zdało - rynki szybko odkryły trick i odpowiednio wyceniły w ratingu. Rynki doskonale wiedzą, że pomoc dla hiszpańskiego sektora bankowego z EFSF i EMS oznacza ni mniej, ni więcej, że rząd hiszpański, oprócz deficytu finansów publicznych, wziął sobie na głowę 100 mld euro dodatkowego długu. Banki się ostaną, ich właściciele nie stracą, pozostaje pytanie, jak będzie wyglądało życie szarego obywatela pod ciężarem długu. Nawet, jeśli Hiszpania zrównoważy budżet, to, co roku jedną piątą długu rząd będzie musiał rolować przez emisję obligacji. Jedna piąta dochodów budżetowych będzie, co roku wydawana na spłatę odsetek, reszta trafi na utrzymanie struktur państwa ("rząd się wyżywi"), zaś potrzeby społeczne zostaną bez finansowego wsparcia. Rynki wiedzą, że taka sytuacja grozi wybuchem społecznym, po którym - kto wie - może nikt już nie będzie spłacał długów. Obniżenie ratingu Cypru spowodowane jest, jak poinformowała agencja Moody´s, wzrostem prawdopodobieństwa opuszczenia przez Grecję strefy euro w związku z niepewnym wynikiem powtórnych wyborów parlamentarnych, które odbędą się w niedzielę. Wyjście Grecji oznaczałoby konieczność wsparcia przez cypryjski rząd rodzimego sektora bankowego, który jest silnie uzależniony od sytuacji w Grecji. Banki cypryjskie dokonały w minionych latach gigantycznej ekspansji kredytowej na skalę 308 proc. PKB maleńkiego Cypru, którego cały PKB wynosi ok. 13 mld euro. Większość długów stanowią długi prywatne, w tym pożyczka rosyjska w kwocie 2,5 mld euro. Kapitał banków nie jest w stanie zrównoważyć ekspansji, jest, bowiem mocno nadwątlony. Same greckie aktywa w portfelach cypryjskich banków, obecnie bezwartościowe, wycenia się na 22 mld euro. Upadek banków i ewentualne przejęcie ich przez rząd przeniesie zadłużenie oraz zwiększone potrzeby kapitałowe na finanse publiczne. Podatnicy staną się "właścicielami długów" i podobnie jak Grecy będą je musieli spłacać przez dziesięciolecia kosztem spadku poziomu życia. W związku z tym, że sytuacja nie rokuje nadziei, agencja Moody´s umieściła Cypr na liście obserwacyjnej, sugerując możliwość dalszego obniżenia noty. Tymczasem Rosja zadeklarowała, że jest gotowa udzielić Cyprowi kolejnej pożyczki w wysokości do 5 mld euro. Takie zapewnienie złożył Paweł Miedwiediew z banku centralnego Rosji. Pierwszy rosyjski kredyt - w wysokości 2,5 mld euro - trafił na Cypr w grudniu ubiegłego roku. Eksperci podkreślają, że Rosja chce pomóc temu wyspiarskiemu krajowi, bo na wyspie zarejestrowanych jest wiele rosyjskich spółek, które sporą część swojego kapitału zdeponowały w miejscowych bankach. Małgorzata Goss

Rugi premiera Analiza, „Co ci Polacy wyprawiają?" - musiał pomyśleć prezydent Rosji Władimir Putin, patrząc na to, co dzieje się w Polsce w związku z Euro 2012, zanim w środę chwycił za słuchawkę telefonu, aby z własnej inicjatywy zadzwonić do Warszawy A powodów do oburzenia nie brakowało. Rasizm na trybunach: podczas meczu Rosja - Czechy rosyjscy kibice wykrzykiwali rasistowskie hasła pod adresem czarnoskórego obrońcy reprezentacji Czech Theodora Gebre Selassie, burda na stadionie - Rosjanie pobili obsługę stadionu we Wrocławiu, w czym miał uczestniczyć - jak podawały media - "były żołnierz specnazu", czy wreszcie ataki chuliganów na pochód kibiców reprezentacji Rosji zmierzających na stadion w Warszawie. Ten specjalny przemarsz zdawał się być chyba właśnie po to organizowany i szeroko w mediach zapowiadany, aby zmobilizować do bójek najgorszy element stadionowej bandyterii i w konsekwencji dać Władimirowi Władimirowiczowi możliwość wykonania interwencyjnego połączenia telefonicznego do stolicy Polski. Moskwa nie ma, bowiem żadnych wątpliwości, kto jest za wszystko odpowiedzialny: "W czasie rozmowy prezydent Rosji wyraził zatroskanie z powodu sytuacji z rosyjskimi kibicami na piłkarskich mistrzostwach Europy. Władimir Putin podkreślił, że wychodzi z założenia, że organizatorzy takich międzynarodowych turniejów ponoszą pełną odpowiedzialność za zapewnienie bezpieczeństwa kibicom z innych krajów na swoim terytorium" - podały służby prasowe Kremla. Takie skandaliczne wydarzenia w Moskwie są przecież nie do pomyślenia. Na przykład przed rosyjskim świętem niepodległości, które pokrywało się z terminem meczu Polska - Rosja, kiedy zaplanowano wielotysięczne demonstracje przeciwko Władimirowi Putinowi, prezydent Rosji zadbał o odpowiednie spacyfikowanie opozycji - wręczenie jej liderom wezwań na przesłuchania czy doprowadzenie do rewizji w ich mieszkaniach. Teraz doskonale rozumiemy, że ten brak porządku w Polsce dla Władimira Putina był nie do zaakceptowania, a premiera, reprezentanta "odpowiedzialnych za bezpieczeństwo organizatorów", należało zrugać tak jak, nie przymierzając, podczas jednej z gospodarskich wizyt Putina przed trzema laty właściciela supermarketu za zbyt wysokie, według ówczesnego premiera Rosji, ceny kiełbasy. To chyba wielkie wzburzenie Władimira Putina na - łagodnie mówiąc - brak porządku podczas Euro sprawiło, że prezydent Rosji za partnera do rozmowy nie wybrał sobie swojego odpowiednika - prezydenta, lecz właśnie premiera. Premier Tusk uwagi prezydenta Putina musiał przyjąć z pokorą, skoro w komunikacie Centrum Informacyjnego Rządu czytamy: "Premier Tusk wyraził pogląd, że złe emocje stadionowe nie powinny mieć wpływu na dobre relacje pomiędzy obydwoma krajami i ich obywatelami. Obaj rozmówcy zgodzili się, że chuligani powinni być ścigani bez względu na narodowość". Donald Tusk skorzystał również z nadarzającej się okazji: "Szef polskiego rządu przekazał prezydentowi Putinowi życzenia z okazji Święta Narodowego Rosji 12 czerwca" - poinformowano. Ale jak się okazuje, premier nie tylko przytakiwał i składał życzenia: "Premier Tusk podkreślił ponadto, jak ważne jest dla dobrych relacji obu krajów szybkie sprowadzenie do Polski wraku samolotu Tu-154M" - podało CIR. Bezmiar łaskawości Władimira Putina musiał wprawić w osłupienie nawet służby premiera, które w komunikacie - pewnie ze względu na wrodzoną skromność - nie podały odpowiedzi udzielonej przez prezydenta Rosji, nie poinformowały, jak wiele udało się w tej sprawie uzyskać. Tę zawarto natomiast w stanowisku Moskwy: "Donald Tusk w toku rozmowy poruszył delikatny dla polskiej strony temat zwrotu Polsce fragmentów samolotu Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem. Władimir Putin obiecał, że wyda niezbędne dyspozycje, aby ta prośba została jak najuważniej rozpatrzona" - cytuje Polska Agencja Prasowa komunikat kremlowskiej służby prasowej. "Niestety", w skrupulatnie budowane już drugą kadencję przez rząd Donalda Tuska dobrosąsiedzkie stosunki Polski i Rosji w brudnych butach weszła UEFA. Europejska Unia Piłkarska zupełnie nie rozumie, na czym opierają się pielęgnowane przez rząd Donalda Tuska relacje obu krajów. UEFA wyciągnęła konsekwencje z zachowania chuliganów w czasie meczu Rosja - Czechy we Wrocławiu, nakładając na rosyjską federację piłkarską grzywnę w wysokości 120 tys. euro. UEFA zagroziła także dużo dotkliwszymi konsekwencjami. Jeśli podobna sytuacja się powtórzy, podjęta zostanie decyzja o ukaraniu reprezentacji Rosji 6 punktami ujemnymi w eliminacjach do mistrzostw Europy w 2016 roku. Jeśli groźba UEFA zostałaby zrealizowana, to zapewne nawet gdyby wszyscy członkowie rządu Donalda Tuska i prezydenci wszystkich miast w Polsce przeprosili Rosjan za to, że tamci pobili naszych stewardów, nie uratowałoby to relacji naszych krajów. Analiza dotychczasowej polityki ekipy Tuska wobec Rosji podpowiada, że już dzisiaj premier powinien wręcz błagać prezydenta UEFA Michela Platiniego, aby zdecydowano - i to natychmiast - o odjęciu tych 6 punktów, ale naszej reprezentacji.

Artur Kowalski

Rycerz Kamil bez koszulki, w skórze Ostatni felieton Durczoka we „Wprost” poświęcony „Gazecie Polskiej Codziennie” pokazuje, że zamiast PR-u wybrał sztukę szlachetniejszą – satyrę pozytywną. Kamil na motorze w koszulce, Kamil na motorze bez koszulki, w skórze, Kamil obok motoru – tak sesję Kamila Durczoka dla „Vivy” opisywał niegdyś jeden z plotkarskich serwisów Agory.
„Swego czasu zastanawiałem się, czy z dziennikarstwa nie przeskoczyć do politycznego PR-u” – wyznawał z kolei Durczok w „Playboyu”. Odbywał nawet pewne rozmowy. „Jedno z tych spotkań było szczególnie miłe. Pamiętam, że pojawiło się bardzo dobre wino…” – wspominał. „Premier jest znawcą. Podobno ma dobry nos” – dopowiadali domyślni dziennikarze. Ostatni felieton Durczoka we „Wprost” poświęcony „Gazecie Polskiej Codziennie” pokazuje, że zamiast PR-u wybrał sztukę szlachetniejszą – satyrę pozytywną. Zacytował nasze burzące radość obywateli wątpliwości, czy Polska jest naprawdę taka jak w TVN: „Drogi nieukończone, nieopłaceni wykonawcy, przepłacone stadiony, fatalny stan kolei”. I wykpił je: „Tak! Tak! Przecież to jest prawda o tym, co nas otacza! Największa impreza w historii kraju stała się początkiem narodowego dramatu”. Wyśmiał też opowieści o prorządowych mediach: „Co przez pięć lat robili z naszymi mózgami ludzie Tuska... Trzeba było dopiero odważnych ludzi i wolnych mediów, żeby bolesna prawda zaczęła się przebijać”. Całe szczęście nasze czarnowidztwo, defetyzm, krecia robota, nie zaraziły Polaków. Bo radośnie bawią się na ulicach. Oni tylko pozornie cieszą się z bramki Błaszczykowskiego czy obronionego karnego Tytonia. A naprawdę wiwatują na cześć rządu, nawet, jeśli o tym nie wiedzą. Bo gdyby było źle, toby się nie cieszyli. W  przeddzień marszu Rosjan Durczok wyśmiewał nasze obawy, że skończy się awanturą: „Przemarsz rosyjskich kibiców MUSI oznaczać Armagedon”. Cóż, czy telefon od Putina to dla Tuska Armagedon, nie nam, szaraczkom niebywającym z premierem na winie, rozstrzygać. O postulacie „satyry pozytywnej” mało, kto dziś pamięta, jednak w latach 30 ubiegłego stulecia był on szeroko dyskutowany w sowieckiej prasie. Wysunął go krytyk Wiktor Blum na łamach „Litieraturnoj Gaziety”. Gdy w Polsce zapanował najwspanialszy ustrój, zaczęto wprowadzać go w życie. Na łamach „Przekroju” z 1948 r. czytamy: „Gdy w Polsce jest rząd taki, o jaki satyra walczyła, byłoby nonsensem zachowanie [jej] dawnego charakteru”. Autor S. Gaworek dowodził, że skoro władza jest dobra, to nawet mistrz ironii „może czasami miło się uśmiechnąć – i pogłaskać”. Ale nie tylko. Ironia „musi być wycelowana w odpowiednim kierunku... znać wroga i chłostać go” – przemawiał tow. Jerzy Borejsza w czasie I Ogólnopolskiego Kongresu Satyryków. Jak to wychodziło w praktyce? Jan Brzechwa w „grypsie” do będącego na emigracji Jana Lechonia kpił z jego zarzutów, że Polacy siedzą w łagrach, władza walczy z religią, a twórcy są cenzurowani: „Milicjanci, nas łapią i pod chloroformem / Każą pisać do „Szpilek” i chwalić reformę. / Światło, wodę – od dawna skasowano w Łodzi, / do kościoła, rzecz prosta, nikt dzisiaj nie chodzi / Bo tam, żandarm sowiecki, przebrany za księdza, / Każdego, kto się zjawi, na Sybir wypędza”. To właśnie była ironia „wycelowana w odpowiednim kierunku” – w złośliwych oszczerców. Bo „każdy dowcip, który nam przeszkadza w robocie, zamula nam robotę, demobilizuje i odbiera energię, jest szkodliwy” – mówił Borejsza. Dziś Durczok, współczesny rycerz na motorze, myśli podobnie. Bo gdy Polska jest w budowie, nie czas na kpiny z władzy. Dlatego nie pozwoli, by jakaś „Codzienna”, niczym sławny Rurek, upierd...ła swoją żółcią odświętny polski stół. Temu oddał się heroicznie cały. „Trzy lata nie kupił zimowych butów. Po pierwsze: kiedy?” – pyta „Viva”. Nie pamięta, kiedy się porządnie wyspał: „Jak koń. Pędzę. Dni wypełnione tak, że szpilki nie da się wcisnąć”. Gdy do Warszawy wkraczała satyra pozytywna, jej mistrz Andrzej Mandalian tak współczuł zupełnie odmiennym, ale też niemającym czasu na sen rycerzom władzy:
„Śpij, majorze \ świt niedaleko \ widzisz: \ księżyc zaciąga wartę \ szósty rok już nie śpi Bezpieka \ strzegąc ziemi \ panom wydartej”. Piotr Lisiewicz

TVP. Sponsor ministra? Telewizja publiczna mimo fatalnej sytuacji finansowej udzieliła wielkiego rabatu klipowi z Markiem Sawickim. Emisja 33 spotów w najdroższym czasie antenowym powinna przynieść nawet 2,5 mln zł  – informuje "Rzeczpospolita". Agencji Rozwoju i Modernizacji Rolnictwa zapłaci za emisję  w przerwach meczów Euro 2012 spotów zachwalających rozwój polskiej wsi dzięki unijnym dopłatom spotu niespełna pół miliona złotych
– Telewizja jest w potwornie ciężkiej sytuacji finansowej. Udzielenie takiego rabatu oznacza, że sponsoruje ona polityka za publiczne pieniądze - powiedział były szef Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Witold Kołodziejski
– TVP jest w rękach koalicji i w ten sposób promuje się jednego z ministrów – mówi Krzysztof Jurgiel. – Ale najbardziej oburzony jestem tym, że przedstawia on w sposób fałszywy polską wieś, która systematycznie ubożeje. To propaganda sukcesu niemająca nic wspólnego z rzeczywistością – dodaje. Nieoficjalnie mówi się, że straty telewizji publicznej w obecnym roku mogą przekroczyć nawet 200 mln zł. Marek Nowicki

Modern football, czyli śmierć piłki nożnej W miejsce rac i fanatycznych śpiewów idiotyczne kapelusze i wuwuzele. Atmosfera pikniku, celebryta prowadzący doping, szwedzki stół i stoiska z olejem silnikowym. Grzecznie, czysto, bezpiecznie. I koszmarnie nudno. Podczas meczu Polska–Grecja zobaczyliśmy, jak do Polski wkracza „modern football”. Zabójstwo dla wszystkiego, co stanowi o wyjątkowości futbolu.
„Na pozór tylko podbija się piłkę głową – w istocie gracze i publiczność (tak!) podbijają piłkę duchem” – pisał Stefan Kisielewski, nie tylko felietonista i pisarz, ale i znany kibic piłkarski. Stwierdzał on, że fenomen piłki polega na tym, że unieważnia społeczne hierarchie, bo robotniczy kibic brata się z lepiej wykształconym, a „obszarpany młokos” tłoczy się obok wytwornego starszego pana, wspólnie uczestnicząc w „napełniającym Błonia chóralnym, spontanicznym okrzyku, a szczerzej mówiąc ryku”.
Schizofrenia futbolowych komentatorów „Modern football” pojawiający się w wielu krajach Europy to zabójstwo dla owego ducha futbolu, o którym pisał Kisiel. Mecz Polska–Grecja pokazał ogrom schizofrenii, w jakiej żyje większość komentatorów zajmujących się tematyką kibicowską. „Doping na meczu z Grecją był. Przez pierwsze minuty” – użalają się publicyści portalu Tomasza Lisa. Istotnie, po odśpiewaniu hymnu, doping był przerywany, chaotyczny i sprowadzał się do okrzyków. Kompletnie obcy sobie, na co dzień ludzie nie potrafili się skoordynować, a dla wielu z nich mecz reprezentacji był pierwszym widowiskiem piłkarskim w życiu. Winny temu jest oczywiście system dystrybucji biletów, który polega na ich losowaniu, wykluczając możliwość zakupu wejściówek dla zorganizowanej grupy kibiców. A poza tym na udział w meczach ME zasługują przede wszystkim politycy, działacze z UEFA i PZPN, a także goście specjalni… Co zabawne, komentatorzy uskarżają się teraz, że zabrakło osób, które mogłyby profesjonalnie zająć się poprowadzeniem dopingu. Jeszcze tydzień wcześniej ci sami ludzie przyklaskiwali, nie pytając o dowody, decyzji prokuratury, która na podstawie pomówienia, na kilka dni przed Euro aresztowała Piotra Staruchowicza, najbardziej znanego prowadzącego doping w Polsce. W zamian spikerkę powierzono Michałowi Figurskiemu, prezenterowi radiowemu, celebrycie – propagandyście, znanemu z rasistowskich żartów i kpin z katastrofy smoleńskiej. Sprawdził się. Był żałosny jak zwykle. Jest to kolejny przykład, że władza nie zapomina o swoich ludziach. „Gazeta Polska Codziennie” usiłowała się dowiedzieć, dlaczego akurat Michał Figurski prowadził doping podczas meczu otwarcia tak prestiżowej dla Polski imprezy. Podległa rządowi spółka Euro 2012 nie udzieliła jednak odpowiedzi. – Nie wydaje mi się, że wszyscy polscy artyści mieliby taki status materialny, gdyby nie publiczne zlecenia – mówił w wywiadzie dla „Nowego Państwa” raper Tadek Polkowski. Przykład Figurskiego jest na to kolejnym dowodem. Fakt, że ucierpiało na tym widowisko, nikogo nie martwi.– Ludzie zachowywali się jak na turnieju skoków narciarskich – mówi „Gazecie Polskiej” Krzysztof, menadżer z Krakowa, na co dzień fanatyczny kibic jednego z krakowskich klubów. – W porównaniu z meczem ligowym, gdzie agresja, pasja i fanatyzm są stałymi elementami widowiska, tu atmosfera była piknikowa – dodaje mężczyzna, który spotkanie Polska–Grecja obejrzał z jednej z lóż dla VIP-ów. Co godne odnotowania, sponsorzy zadbali o swoich kluczowych klientów. Po meczu w pomieszczeniach Stadionu Narodowego odbył się raut, na którym obok atrakcji szwedzkiego stołu można było podejść do stoisk z olejem silnikowym albo pograć w piłkarzyki. Zdziwienie nielicznych wywołał jednak fakt, że nie przewidziano transmisji meczu Czechy–Rosja, który odbywał się we Wrocławiu tuż po spotkaniu Polska–Grecja, po pewnym czasie grzecznie poinformowano biznesmenów o konieczności opuszczenia terenu stadionu. Decyzja była zapewne podyktowana dbałością o interes warszawskich lokali, bo tym samym dano zarobić „Szpilce”, „Szpulce”, „Szparce” i innym miejscom spotkań ludzi z trzeciego progu podatkowego.
Kadra wasza – liga nasza – Chciałabym móc ich ukarać, zanim zrobi to sąd. Ukarać, żeby wreszcie zaprzestali tego wszystkiego. Właśnie to teraz zrobimy, by przywrócić piękno tej gry. To bandyci, którzy niszczą futbol – oświadczyła Margaret Thatcher, wypowiadając wojnę chuliganom stadionowym. Dziś te słowa można skierować do tych, którzy z piłki nożnej zrobili nudne widowisko oraz narzędzie propagandy i sprzedaży oleju silnikowego. Jednym z pierwszych „poległych” w walce ze stadionowym chuligaństwem był Cass Pennant, wtedy przywódca chuliganów West Ham United, dziś autor filmów i książek o kibicach. Dostał wtedy wieloletni wyrok. O Thatcher mówi z respektem. – Żelazna Dama to trafny pseudonim. Każdy chuligan wiedział, że ona robi to, co mówi. Gdy powiedziała: „Chcę tych ludzi. Natychmiast”, było wiadomo, że to początek końca. Thatcher zaangażowała cały aparat państwowy: policję, sądy, a także kluby w walkę z chuliganami – mówi „Gazecie Polskiej”. Ale piękna futbolu nie przywróciła. – Problemem jest jednak to, że poza zwalczeniem problemu chuligaństwa potraktowała całą piłkę jak „zgniłe jajo”. I postanowiła się rozprawić ze wszystkim. I to był początek tego, co nazywamy „modern football” – mówi Pennant. Fanatyczni kibice, wyśmiewając piknikową atmosferę meczów „reprezentacji PZPN”, łudzą się, że to, co dzieje się na meczach kadry, ominie ligowe stadiony. To błędne przekonanie. Teraz możemy spodziewać się kolejnych posunięć, takich jak segmentacja widowni, wprowadzenie stewardów, i spychanie najgłośniejszych kibiców do małych sektorów, by pozbyć się ich całkowicie, skutecznie wyprą fanatyków ze stadionów ekstraklasy, a później niższych lig. Będzie grzecznie, czysto, bezpiecznie. I koszmarnie nudno.Już teraz oprawy meczowe poddawane są cenzurze, a prowadzący doping są karani zakazami stadionowymi za intonowanie niecenzuralnych okrzyków lub nękani w inny sposób. Taki los spotkał nie tylko słynnego już „Starucha”. „Radson”, prowadzący doping na meczach Cracovii, za niecenzuralne okrzyki i „niestosowanie się do poleceń spikera” otrzymał dwa lata zakazu stadionowego (pierwszy rok ze stawiennictwem na komisariacie) i 2 tys. grzywny. Jeśli sąd nie uzna odwołania, na „Pasach” zapadnie cisza, przerywana sporadycznym „heeeeeeeeeeeeej”. Podobnie dzieje się na innych polskich stadionach.
– Dla mnie piłka nożna była sportem klasy pracującej, było to coś więcej niż mecz. To była silna społeczna identyfikacja, rzecz dla prawdziwych ludzi – mówi w rozmowie z „Gazetą Polską” Cass Pennant. – Dawniej klub nie istniał bez kibiców. Więcej – klub to byli kibice. Dziś kibic jest niczym, a futbol to zabawka dla najbogatszych. „Modern football” oznacza odebranie gry prawdziwym kibicom – stwierdza.Wojciech Mucha

Brutalny atak Tuska na śp. L. Kaczyńskiego Donald Tusk stwierdził dziś, że jego rząd w poprzedniej kadencji przez wiele miesięcy „musiał, organizując gigantyczną akcję dyplomatyczną, niwelować fatalne dla Polski skutki umowy, jaką zawarł prezydent Lech Kaczyński w porozumieniu z premierem Jarosławem Kaczyńskim, o czym informował mnie osobiście wielokrotnie, a także publicznie w wywiadach prasowych”. - To kłamstwo - mówi portalowi Niezalezna.pl prezes PiS. Premier brutalnie zaatakował dziś śp. Lecha Kaczyńskiego. Pretekstem stała się dyskusja przed głosowaniem nad wnioskiem Prawa i Sprawiedliwości o ogólnopolskie referendum w sprawie renegocjacji pakietu klimatyczno-energetycznego (Sejm ostatecznie odrzucił wniosek). Podczas debaty Donald Tusk przekonywał, że jego rząd w poprzedniej kadencji przez wiele miesięcy „musiał, organizując gigantyczną akcję dyplomatyczną, niwelować fatalne dla Polski skutki umowy, jaką zawarł prezydent Lech Kaczyński w porozumieniu z premierem Jarosławem Kaczyńskim, o czym informował mnie osobiście wielokrotnie, a także publicznie w wywiadach prasowych”.
- To kłamstwo mające przykryć nieudolność Donalda Tuska i jego rządu - mówi w rozmowie z portalem Niezalezna.pl Jarosław Kaczyński. Podobnie ocenili skandaliczne słowa Tuska inni politycy PiS. Przypomnieli, że to Donald Tusk wynegocjował pakiet w takim kształcie w grudniu 2008 r. „Premier Tusk pokazał, że w sposób oszczędny gospodaruje prawdą. Niezawetowanie pakietu w grudniu 2008 roku i sprowadzenie na nasz kraj podwyżek energii, to nie jest wina nikogo innego tylko Donalda Tuska” – mówił Mariusz Błaszczak. Szef KP PiS podkreślił, że śp. prezydent Lech Kaczyński wyraził wówczas zgodę dla pakietu, ale na innych warunkach. „Atak premiera ma przykryć indolencję lub zdradę. Niech premier sam siebie zapyta, dlaczego w 2008 r. nie zastosował weta” – dodał szef KP PiS.
Prof. Jan Szyszko przypomniał, że w 2008 r. Donald Tusk powiedział po przyjęciu pakietu, iż jest to sukces na miarę rządu Kazimierza Marcinkiewicza. „Chciałem zapytać dziś pana premiera, czy zmienił zdanie. Polski przemysł mówi, że pakiet klimatyczno-energetyczny to niebotyczny wzrost cen energii od 2013 r. To blokada unikalnych polskich zasobów energetycznych. To zmuszanie polskiego przemysłu do emigracji poza UE. To wzrost bezrobocia. To uzależnianie od zewnętrznych dostaw gazu” – wyliczał prof. Szyszko. „Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że pan premier nie wie, co wynegocjował” – dodał poseł PiS. Niezalezna

Bubula: Jaskrawy przykład braku praworządności To jest przejaw ogólnej arogancji i braku praworządności władzy. Sprawa multipleksu jest związana także z innym procesem, rugowania Kościoła oraz instytucji kościelnych z przestrzeni publicznej kraju – o kolejnych kontrowersjach dot. cyfryzacji portal Stefczyk.info rozmawia z obecną poseł PiS Barbarą Bubulą. Stefczyk.info: „Nasz Dziennik” pisze, że UKE zarezerwował miejsca na multipleksie spółkom wybranym przez KRRiT jeszcze przed zakończeniem procedury koncesyjnej. Jak Pani to ocenia? Barbara Bubula: Ta sprawa była podnoszona przez nas w czasie wielu posiedzeń sejmowej komisji. Rzeczywiście okazało się, że Urząd Komunikacji Elektronicznej pospieszył się z decyzją o zarezerwowaniu konkretnym spółkom miejsc na multipleksie. Doszło do tego przed zakończeniem procedury odwoławczej w KRRiT. Zdaniem posłów opozycji, również moim, to jest poważne naruszenie zasad funkcjonowania rynku mediów w Polsce. Ta sprawa powinna skutkować uchyleniem decyzji UKE ws. koncesji. Jednak to jest jeden z wielu zarzutów formalnych związanych z tym postępowaniem, który powinien być rozstrzygnięty na korzyść TV Trwam. Jednak tak się nie dzieje.
Dlaczego UKE podjęło takie działania? Sprawa wygląda, jakby procedury KRRiT nie miały żadnego znaczenia Przedstawiciele Urzędu tłumaczyli tę sprawę w różny sposób. Raz, że nie wiedzieli, że trwa procedura odwoławcza, innym razem, że nie mogli podjąć innej decyzji. W tej sprawie jest wiele znaków zapytania. Ta decyzja powinna być przedmiotem postępowania sądowego, dotyczącego uchylenia tej decyzji.
O czym świadczy fakt, że KRRiT oraz władze pozwalają sobie w tej sprawie na tak jawne łamanie dobrych obyczajów oraz procedur? To przejaw szerszej tendencji. Władza działa tak, że łamie prawo na tyle, na ile pozwalają na to ludzie. Sprawa multipleksu jest jaskrawym przykładem tego, że władza łamie prawo, jeśli ludzie jej nie przypilnują. Jednak jest również wiele innych tego przykładów. Wspomnijmy jedynie skandale związane z koleją. To jest przejaw ogólnej arogancji i braku praworządności władzy. Sprawa samego multipleksu jest jeszcze związana z innym procesem, rugowania Kościoła oraz instytucji kościelnych z przestrzeni publicznej kraju. W Sejmie trwa procedura likwidacji Funduszu Kościelnego. Rząd chce ograniczyć finansowanie Kościoła. Niewpuszczenie TV Trwam na multipleks jest częścią polityki realizowanej przez rząd. Rozmawiał saż
Słomka: Ktoś boi się wytoczonej przeze mnie sprawy Ludzie, którzy mają świadomość tego, co dzieje się w wymiarze sprawiedliwości, mają obowiązek działać i wywierać nacisk, by oczyścić ten obszar –mówi portalowi Stefczyk.info Adam Słomka. Stefczyk.info: W sądzie w Katowicach rozpoczął się proces przeciwko funkcjonariuszom MSW PRL i "wymiaru sprawiedliwości PRL", którzy tuszowali zabójstwo Pana Mamy. Sprawa wytoczona przez Pana rozpoczęła się od utajnienia jej przebiegu przez sędziego. Jak Pan to ocenia?
Adam Słomka: Jestem zbulwersowany tym, że podstawowa sprawa, jak jawność postępowania, nie została zachowana. Odbieram to jak najgorzej, ponieważ jest to zapowiedź ukrywania czegoś. Nikt, kto nie chce czegoś ukryć, nie utajnia rozprawy przed mediami. To jest niezrozumiałe i niezgodne ze standardami. Wydaje się, że sprawa nie idzie w dobrą stronę. Jednak obecnie złożę wniosek do sądu, by przydzielić do tej sprawy innego sędziego. Takiego, który nie boi się jawności w tej sprawie. Zobaczymy, co zrobi kierownictwo.
To kolejny problem z procesem, jaki Pan wytoczył Ta sprawa, prosta, ciągnie się już kilka lat. I nie może ruszyć.
Dlaczego sędziowie tak się obawiają? Sprawa wygląda tak, jakby sędziowie chronili swoje własne interesy. To przecież prosta sprawa, wystarczy zlecić odpowiednie śledztwo, a nie może się zacząć. Tymczasem w interesie środowiska wymiaru sprawiedliwości jest oczyszczenie się z podejrzeń. Martwi mnie i dziwi, że tak prosta sprawa jest blokowana. Jednak biorąc pod uwagę, że akta tej sprawy zostały zniszczone w 1994 roku w sądzie w Katowicach, widać, że jest jakaś silna grupa, która czuje zagrożenie.
Oczyszczenie wymiaru sprawiedliwości jest dziś istotne? Dziś wydaje mi się, że to większy problem niż się spodziewałem. Mamy około 1000 sędziów, którzy sprzeniewierzyli się niezawisłości sędziowskiej w czasie stanu wojennego. Z tego co ja wiem żaden z nich nie został pociągnięty do jakiejkolwiek odpowiedzialności. Oczywiście jest duża grupa przyzwoitych sędziów, którzy odmówili komunistom, nie chcieli być dyspozycyjni w procesach politycznych. Byłoby więc na kim się oprzeć, gdyby środowisko chciało się oczyścić. Jednak wydaje się, że bez presji społecznej tego się nie uda zrobić. W środowisku tym widać źle pojętą solidarność zawodową, która uniemożliwia rozliczenie czasów PRL. Jaskrawym przykładem tego jest proces Jaruzelskiego. Jednak ludzie, którzy mają świadomość tego, co dzieje się w wymiarze sprawiedliwości, mają obowiązek działać i wywierać nacisk, by oczyścić ten obszar.
Rozmawiał KL

Putin rozgrywa EuroTo, co dzieje się wokół obecności rosyjskich kibiców w Polsce, miało i ma kontekst polityczny. Rosyjska strona nie rezygnuje z wykorzystania mistrzostw Europy w piłce nożnej do prowadzenia politycznej gry z Warszawą. Polskie władze zachowują się pasywnie, popełniają błąd za błędem albo wspólnie z Rosjanami eskalują konfliktowe sytuacje. Wszystko zaowocowało wtorkowymi awanturami w Warszawie. Ich skala nie była wielka, jednak nie przeszły niezauważone i wywołały kuriozalną interwencję Władimira Putina, który zadzwonił do premiera Donalda Tuska z pytaniem o bezpieczeństwo Rosjan w Polsce. To sprawa bez precedensu.
- To dziwne, bo skala tych wybryków nie była taka poważna, by na najwyższym szczeblu państwowym miała miejsce interwencja międzynarodowa. Takiego typu burdy zdarzają się na tego rodzaju imprezach i nie pamiętam interwencji np. premiera Wielkiej Brytanii u kanclerz Niemiec czy premiera Włoch - wskazuje Witold Waszczykowski. Świadczy to o tym, jak rządzona przez Platformę Obywatelską Polska jest traktowana przez Rosję i jak jest oceniana przez jej władze. - Oni traktują Polskę pod tymi rządami, jako państwo, które powinno znać swoje miejsce w Europie i które nie jest w pełni suwerennym krajem - konstatuje dyplomata. Zdaniem Piotra Bączka, byłego szefa Zarządu Studiów i Analiz Służby Kontrwywiadu Wojskowego, szybkość reakcji rosyjskich władz, tym bardziej na tak wysokim szczeblu, wskazuje na prowokację. - Taka reakcja na chuligańskie awantury pseudokibiców, nie wiadomo zresztą, przez kogo wszczęte, wskazuje na to, że Moskwa była na to przygotowana. Co najgorsze, polski premier stanął w tej sytuacji na baczność - mówi Bączek.
Złe emocje W rozmowie z Tuskiem Putin miał podkreślić, że organizatorzy Euro ponoszą pełną odpowiedzialność za zapewnienie bezpieczeństwa. Szef polskiego rządu zapewnił Putina, że "złe emocje stadionowe nie powinny mieć wpływu na dobre relacje pomiędzy obydwoma krajami i ich obywatelami". Wyjaśniając, tłumaczył, że pracę polskiej policji, która uniemożliwiła eskalację agresji grupy chuliganów, pozytywnie ocenił Michaił Fiedotow, przebywający z wizytą w Polsce doradca prezydenta Rosji. W prorządowych mediach winnymi zamieszek są oczywiście przedstawiciele opozycji i organizacji krytykujących działania obozu władzy. Zdaniem Waszczykowskiego, wszystkie akcje polityczne obozu rządowego, począwszy od apelu prezydenta Komorowskiego skierowanego do "Solidarności", by w czasie Euro nie protestowała, a skończywszy na oskarżaniu opozycji o podsycanie do zamieszek, jest prowokacją. - Ten rząd od lat funkcjonuje jedynie na swego rodzaju kontrze wobec PiS. Chciano podtrzymać w społeczeństwie przekonanie, że za wszystko odpowiada opozycja. Ja się temu nie dziwię, bo za chwilę pojawią się specjalne komisje, np. NIK, które będą się zajmowały tym, co się działo wokół budowy autostrad, banki upomną się o pieniądze od firm, które się zadłużyły. Ujawnią się inne problemy, gdy opadnie euforia związana z Euro - przypomina Waszczykowski. W jego ocenie, przez kilka tygodni rządowi nie udawało się wskazać PiS, jako winowajcy, więc postanowiono mówić o tym, co będzie się działo przed meczem i na meczu.

- Jeśli się nawołuje przez wiele dni, że Rosjanie będą maszerowali z komunistycznymi symbolami, a to grozi prowokacją i zamieszkami, to zadziała to jako samospełniająca się przepowiednia. Ten rząd tego widocznie chciał lub ktoś chciał sprowokować taki bieg wypadków - ocenia dyplomata. Zdaniem Piotra Bączka, to, co działo się w Warszawie, do pewnego stopnia przypomina sytuację z 11 listopada ubiegłego roku i Marszu Niepodległości. Nie chodzi tylko o bezkarność niemieckich bojówkarzy bijących Polaków, ale próbę rozbicia marszu przez policję i chuliganów oraz skupienie uwagi rządowych mediów wyłącznie na tym wydarzeniu.

- Nie wiemy, kim były osoby, które atakowały Rosjan. Policja z drugiej strony dobrze wiedziała, że zezwolenie na marsz mostem Poniatowskiego jest obarczone wielkim ryzykiem wywołania zamieszek - podkreśla Bączek. W jego ocenie, rosyjscy kibice mogli zostać dowiezieni pod eskortą np. kolejką na zmodernizowaną specjalnie na Euro 2012 stację Warszawa Stadion lub komunikacją miejską.
Adres do Moskwy Gdyby ktoś myślał, że wtorkowe awantury z udziałem polskich i rosyjskich chuliganów kończą sprawę w sądach i komisariatach policji, grubo się myli. Wczoraj pod listem skierowanym do rosyjskiego ambasadora podpisali się: Jan Cedzyński, Artur Górczyński, Maciej Banaszak, Wojciech Penkalski i Artur Dębski. W wiernopoddańczym tonie posłowie Ruchu Palikota przepraszali władze Rosji za to, co się wydarzyło, pisząc zarazem donos do władz obcego mocarstwa i wskazując winnych.
"Całe polskie społeczeństwo w obliczu zaistniałej sytuacji jest postrzegane przez pryzmat kilkunastoosobowej grupy bandytów, inspirowanych przez środowisko związane z PiS, Radio Maryja oraz Solidarni 2010. Reprezentują oni niewielką część polskiego społeczeństwa o skrajnych poglądach narodowo-katolickich" - czytamy w liście Ruchu Palikota do rosyjskiego ambasadora.
- Jak ktoś nie potrafi zbudować kawałka drogi przez pięć lat, to ciągle szuka wroga, na którego można to zwalić. Oni nie potrafią rządzić bez wroga - kwituje Waszczykowski.
- Telefon Putina do Tuska jest elementem intrygi rosyjskiej i jej finałowym elementem. Jej początkiem jest organizacja marszu rosyjskich kibiców w Warszawie, budowanie jej atmosfery, dywagacje nad bezpieczeństwem, zgoda ratusza. Sekwencja zdarzeń nie jest przypadkowa - ocenia Arkadiusz Mularczyk, szef Klubu Parlamentarnego Solidarnej Polski. Według niego, efektem finalnym jest podważenie pozycji Polski i pokazanie, że leżymy w strefie wpływów Rosji. - Prezydent dzwoni do premiera sąsiedniego państwa jak do wasala, a cała sytuacja jest niespotykana, bo kto widział, by prezydent ościennego państwa rozliczał premiera drugiego państwa z zagwarantowania bezpieczeństwa przed meczem. To także podważanie pozycji samego Tuska, pokazanie, że Rosja ma nad władzami Polski przewagę - podkreśla Mularczyk. Dodaje, że to efekt całej polityki prowadzonej przez rząd Tuska wobec Rosji, a w szczególności tego, co wydarzyło się przed katastrofą smoleńską i po niej. Maciej Walaszczyk

Wydziedziczenie milionów Polaków Miała być „zielona wyspa” i obniżanie podatków. Jest podniesienie wieku emerytalnego i kolejna próba wprowadzenia podatku katastralnego, przemycona w dokumencie o „założeniach polityki miejskiej”. Jeśli wejdzie w życie, uderzy w posiadaczy jakiejkolwiek nieruchomości z siłą, o której rażeniu możemy mieć mgliste wyobrażenie. Rząd Donalda Tuska ma najwyraźniej kolejne kłopoty finansowe, a być może środki „państwowe” (czy „budżetowe” – nieważne, jak je nazwiemy) po prostu się skończyły, i trzeba w związku z tym sięgnąć po prywatne mienie Polaków. Dodajmy: mienie o podstawowej wartości dla każdego człowieka, albowiem chodzi o dach nad głową. Nie ma, bowiem co marzyć, że zlikwiduje się na przykład 100 tysięcy etatów urzędniczych, albo jedną ze służb specjalnych, które mają prawo nas inwigilować. 4 czerwca poseł Mariusz Błaszczak skierował do prezesa Rady Ministrów list, którego wyjątki zacytujmy, gdyż daje on dobry obraz kwestii, jaka już wkrótce może stać się zmorą właścicieli domów czy najzwyklejszych mieszkań:

„Zaprezentowany 22.05 br przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego projekt dokumentu pt. Założenia Krajowej Polityki Miejskiej do 2020 zawiera wiele wielce kontrowersyjnych propozycji. Jedna z nich wzbudza nasz szczególnie ostry sprzeciw. Jest to zapowiedź wprowadzenia podatku od wartości nieruchomości ad walorem, czyli podatku powszechnie zwanego katastralnym. Podatek katastralny spowoduje, że znacznej grupy właścicieli nieruchomości nie stać będzie na jego zapłacenie, a w konsekwencji zmusi do pozbycia się majątku. Zwracamy się, zatem o wycofanie się z tego pomysłu, tym bardziej, że Pan Premier w kampanii wyborczej odżegnywał się od takich rozwiązań”.

 Swoim zwyczajem, urzędnicy zapewniają oczywiście, że cała sprawa jest niewinna, zaś z założeń tego dokumentu nie wynika wprowadzenie tego podatku, tylko, co najwyżej „reforma podatku od nieruchomości”, tak jakby nazwa nowej daniny miała jakiekolwiek znaczenie. Zresztą każdy, kto pamięta rozmaite wypowiedzi polityków PO „odcinające” się od rzeczy, które potem i tak wprowadzają, nie jest chyba na tyle naiwny, by uwierzyć, że w sytuacji finansowego noża na gardle klasy rządzącej, która nagle zorientuje się, że zieleń „wyspy” jest już tylko zgnilizną, cofnie się ona przed podjęciem kroków, o których pisał pewien Francuz. „Nie ma takiego okrucieństwa, do jakiego nie posunie się najłagodniejszy skądinąd rząd, gdy zabraknie mu pieniędzy”.

Zorganizowana grabież Wprowadzenie podatku katastralnego, uzależnionego wprost lub pośrednio od wartości nieruchomości miałoby niewątpliwie niesłychanie negatywne skutki społeczne. Byłoby formą kradzieży popełnionej na milionach Polaków, którzy własnym sumptem, i z pieniędzy, które państwo już raz (albo i kilka razy, pamiętajmy o tym, że opodatkowane jest wszystko, pensje, materiały budowlane, transport) opodatkowało, bądź wybudowali domy, bądź, często odmawiając sobie szeregu innych dóbr, wykupili mieszkania. Problem, zatem nie w nazwie, ale w tym jak podatek ma funkcjonować, i jakie będzie miał skutki dla ludzi, którzy np. posiadają w Warszawie mieszkanie własnościowe wycenione na 300, czy nawet 500 tysięcy złotych, zaś ich dochód miesięczny to pensja czy emerytura nieprzekraczająca trzech tysięcy złotych? Jak poradzą sobie w sytuacji, gdy będą musieli płacić jeden procent rocznie lub na początku, dla uspokojenia nastrojów, może nawet nieco mniej (niestety rządzący nie zwierzają nam się do tego stopnia z obranej taktyki), od wartości swojego domu? Kto ją będzie wyceniał? A co z emerytami, którzy posiadają mieszkania w centrach miast, często w zabytkowych kamienicach, które ze względu na usytuowanie i „plany zagospodarowania przestrzennego” znajdują się na terenach o ogromnej wartości? Nie ulega wątpliwości, że sprawa dotyczy sporej większości Polaków. Dla wielu z nas, posiadanie na własność choćby skromnej nieruchomości jest tak naprawdę podstawową inwestycją dokonywaną w życiu. Jan Maria Jackowski przypomina: „Mamy, bowiem z powodu doświadczeń historycznych większy imperatyw do wyrzeczeń w celu uzyskania prawa własności do nieruchomości, niż osoby mieszkające w krajach starej UE. (…) Nasz kraj był rujnowany przez wojny, Niemców i komunistów, a w wyniku księżycowej gospodarki socjalistycznej w okresie PRL popadliśmy w zacofanie cywilizacyjne i technologiczne. Jednak mimo tych niesprzyjających warunków zdecydowana większość właścicieli dochodziła do własnego domu czy mieszkania kosztem ogromnej determinacji, wyrzeczeń, pomocy rodziny i przyjaciół, budowania całą rodziną przez lata, zapożyczenia się na pokolenie”. Obłożenie zdobytych kosztem takich wyrzeczeń domów podatkiem liczonym od ich wartości, płatnym corocznie, jest niczym innym jak „zachęceniem” Polaków do pozbywania się własnych siedzib. A nie każdego stać na posiadanie nieruchomości za granicą. Naprawdę zamożni ludzie mają nieruchomości właśnie za granicą, (co nie jest oczywiście niczym złym czy hańbiącym), lub je tam kupią. Na podatku katastralnym najbardziej stracą w tej sytuacji ci, którzy we własny dom włożyli oszczędności swojego życia, bo ich po prostu nie będzie stać na to, by mieszkać w domu, który wybudowali. Warto pamiętać, iż został już przez Donalda Tuska Zespół ds. Rządowego Programu Rozwoju Zintegrowanego Systemu Informacji o Nieruchomościach (ZSIN), a więc zdublowany poza księgami wieczystymi państwowy rejestr nieruchomości i ich wartości, który jest podstawowym instrumentem do wprowadzenia podatku katastralnego. W tym kontekście zapewnienia, że nie ma mowy o żadnym nowym podatku, są po prostu cyniczne. Nie sposób nie zgodzić się z publicystą „Naszego Dziennika”, który pisze: „Widzimy, jak rząd Donalda Tuska, który specjalizuje się w oszukiwaniu i grabieniu społeczeństwa (np. emerytury), zabiera się za kolejny obszar. Mocodawcy tego rządu dobrze wiedzą, że bez własności nie ma wolności, i dlatego kombinują jak najlepiej Polaków pozbawić ich mieszkań i domów”. W tym tkwi właśnie sedno sprawy: bez własności nie ma wolności! Taka forma opodatkowania będzie niczym innym, jak kradzieżą na gigantyczną skalę. Przypomnijmy, iż kradzież to właśnie pozbawianie człowieka jego godziwie nabytej własności, prawa do niej, albo ograniczanie mu tego prawa, wreszcie zaś pozbawianie człowieka owoców jego wysiłków, pracy, wyrzeczeń i zysków.

Wzorem rewolucjonistów Oczywiście, istnieją liczne inne formy kradzieży popełnianych bezpośrednio przez jednych ludzi na innych (takie jak rabunki indywidualne czy włamania połączone z kradzieżą, oszustwa w handlu, kradzieże kieszonkowe, itp.), ale suma kosztów wszystkich tego rodzaju przestępstw stanowi tylko stosunkowo znikomy procent kosztów, jakie ponosi naród będący ofiarą kradzieży popełnianych przez państwo, w tak zwanym majestacie prawa. W tym kontekście jeszcze dobitniej brzmi zapytanie, co poczują miliony Polaków, kiedy do ich drzwi najpierw zapuka urzędnik, by dom zgodnie z własnym postrzeganiem sprawy wycenić, a następnie przyśle rachunek do zapłacenia, podatek za dom, którego państwo nam nie wybudowało, albo za mieszkanie, które za własne pieniądze musieliśmy wykupić. Radykalna, bezprawna i rabunkowa zmiana stosunków własnościowych, jest od zawsze cechą rządów niemoralnych, występujących przeciwko harmonijnemu rozwojowi społeczeństw, przeciwko rodzinie, przeciwko cywilizacji chrześcijańskiej wreszcie. Przy tym, i zdaje się, że tę metodę w działaniu obecnie obserwujemy, nie musi to już być gilotynowanie rozmaitych „ci-devants”, założenie jakiejś nowej formy Hakaty, albo nawet wydawanie kolejnych „dekretów Bieruta” czy rozporządzeń Minca, nie – to źle wyglądałoby w mediach, bo nie wypadałoby milczeć o czymś takim. Lepiej jest zmienić zasady dziedziczenia, jak podczas rewolucji we Francji, czy po prostu podnieść lub wprowadzić nowe, drakońskie podatki. Podatek katastralny uderzy, zatem – jeśli nie uda się skutecznie sprzeciwić jego wprowadzeniu – w ludzi, którzy doszli do posiadania własnego mieszkania lub domu ciężką pracą i wieloletnimi wyrzeczeniami, a przede wszystkim inwestowali w nie z dochodów, które już raz zostały opodatkowane. Czy chodzi o to, by, jak pisze cytowany już Jan M. Jackowski, umożliwić spekulantom z zagranicy masowy wykup nieruchomości za półdarmo? Na pewno, bowiem nie chodzi o coś, co jeden z dziennikarzy w osławionym pytaniu do jednego z ex-prezydentów określił jako „dobro Polski”, a czego zrozumienie wśród rządzących naszym krajem jest, jak widać, nadal opaczne. A może inaczej im nie wolno? Piotr Toboła

GAUSGANG Gdy się analitycy prześcigają w wmyślaniu coraz to nowych nazw dla Gexit – czyli wyjścia Grecji ze strefy, niezauważony specjalnie przeszedł pomysł, jaki przedstawił Red Jahncke z Bloomberga. Można go nazwać Gausgang.

www.bloomberg.com/news/2012-06-10/forget-greece-a-german-euro-exit-might-be-better.html

Bez wzrostu gospodarczego kilka państw będzie musiało restrukturyzować swoje zadłużenie. Dwuletnie męki przy próbach restrukturyzacji zadłużenia greckiego chyba wystarczająco unaoczniły, że następni pacjenci już ich nie wytrzymają. A jako, że wzrostu gospodarczego przy obecnej polityce gospodarczej nie będzie, to być może najlepszą z dostępnych opcji byłoby wyjście ze strefy euro Niemiec. Jedna silna gospodarka ma największą szanse na sprawne przeprowadzenie takiej operacji zanim pojawią się komplikacje niż kilka słabych. Nie będzie nerwowego oczekiwania, kto następny. Bez Niemiec euro zacznie się gwałtownie osłabiać, ale przecież „silne” euro jest właśnie problemem Grecji, Hiszpanii i Włoch. Obyłoby się bez rozprzestrzeniania finansowej zarazy i runów na banki. Dzięki nowym kursom wymiany, relatywnie wysokim kosztom bezpiecznych walut i groźbie przymusowej wymiany na jeszcze słabszą walutę narodową, właściciele kont w krajach południa Europy straciliby motywację do wycofywania depozytów. Deprecjacja euro podniosłaby konkurencyjność eksportu. Przyniosłoby to dokładnie ten efekt, jaki jest PIGS-om potrzebny. Bilans płatniczy strefy euro by się poprawił, zapewniając środki na obsługę długu. Oczywiście tańsze euro byłoby niekorzystne dla posiadaczy aktywów wycenianych w euro. Ale straty byłyby jednoczesne, równo rozłożone pomiędzy wierzycieli, a w krajach południa Europy mniejsze niż w przypadku ich wyjścia ze strefy euro. Z ekonomicznego punktu widzenia wydaje się to rozsądnym rozwiązaniem. I właśnie, dlatego, jest politycznie nie do przeprowadzenia.

Gwiazdowski

Aby przeczytał też Obama Czy my, Polacy, czynimy wszystko, co można dla propagowania w świecie swego właściwego portretu? To pytanie sprowokował prezydent Obama swym głośnym, krzywdzącym nas wystąpieniem. Odpowiedzi na nie długo nie szukałem. Przyszła wraz z widokiem warszawskich ulic, z dnia na dzień coraz bardziej zapełnionych obcokrajowcami, turystami. W tym roku dojdą do nich jeszcze rzesze kibiców piłkarskich, wiadomo Euro 2012. Chodząc naszymi ulicami, przybysze ci coraz to natykają się na tablice na ścianach kamienic, na okolicznościowych murkach czy obeliskach. Można na nich np. przeczytać: „Żywe barykady – ludność pędzona przed niemieckimi czołgami”, „Miejsce uświęcone krwią Polaków poległych za wolność Ojczyzny. Tu 14 grudnia 1943 hitlerowcy rozstrzelali 270 Polaków”, „Tu poległ śmiercią żołnierza 4 sierpnia 1944 poeta walczącej Polski Krzysztof Kamil Baczyński”, „Obrońcom reduty Kanoniczki. Żołnierzom I-go pułku strzelców konnych dywizjonu 1806 Armii Krajowej, którzy podczas Powstania Warszawskiego w sierpniu 1944 roku walczyli i polegli w obronie tej reduty”, „Tu dn. 15 II 1944 hitlerowcy rozstrzelali kilkudziesięciu Polaków”, „Tutaj w piwnicach przy ul. Kilińskiego działał z załogą pełną poświęcenia szpital polowy batalionu AK «Gustaw». Komendantem szpitala był dr «Morwa» – Tadeusz Pogórski. Po upadku Powstania Niemcy zamordowali 11 rannych niemożliwych do ewakuacji kanałami, w tym 2 sanitariuszki”. W ogrodzie Saskim będą mogli przystanąć np. przy tablicy informującej, iż drzewo opodal rosnące to Drzewo Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej. A idąc na Dworzec Gdański, przystaną przy potężnym głazie z napisem o treści: „Batalion powstańczy AK CZATA 49, zgrupowanie Radosław walczył na Woli, Stawkach, Muranowie, Starym Mieście, Śródmieściu, Czerniakowie i Mokotowie. W tych walkach poległo 207 powstańców”. Tablic, płyt, kamieni tego typu w Polsce, a szczególnie w Warszawie nie brakuje. Niestety, wszystkie są opatrzone napisami jedynie w języku polskim. Turysta prędzej uzna je za dziwny element dekoracji, a czasem przeszkodę na drodze, aniżeli za ważne źródło informacji. Jeszcze, gdy taki zagraniczniak chodzi po mieście w grupie, w towarzystwie przewodnika – jest szansa, iż co ważniejsze napisy zostaną mu przetłumaczone. Natomiast turysta indywidualny, a takich np. na Euro 2012 jest zdecydowana większość, wyjedzie z miasta ani się domyślając jak ważny etap naszej historii zapisały owe tablice pamiątkowe. A naprawdę można dwujęzycznie, albo i trzy. Na wielu budynkach stołecznych pojawiły się tablice informacyjne jak np. w przypadku Gmachu Tow. Zakładów Gazowych (zbudowanego w 1907 roku), gdzie tekst powtórzono także w wersji angielskiej. Żydzi, zaznaczając ślad muru getta, podpisali go także po angielsku… Więc można! Trzeba tylko chcieć. Innym tematem, bardzo istotnym w przypadku przystąpienia do realizacji kilkujęzycznych tablic, jest konieczność starannego dopracowania treści na nich notowanych. Już po tych kilku podanych powyżej przypadkach widać niebezpieczną dla przekazu historycznego tendencję.Bo przecież w tego rodzaju informacjach nie można pisać „hitlerowcy” czy „faszyści”; a tylko i wyłącznie „Niemcy”. Nie na miejscu jest także enigmatyczność stwierdzeń, jak np. w przypadku Baczyńskiego; poległ, ale z tekstu nie wynika, z kim walczył. To samo drażni w czasie lektury tekstu na głazie przy dworcu gdańskim. Obcokrajowców kibiców Euro już straciliśmy. Wyjadą z Polski ubożsi o wiedzę, którą naszym obowiązkiem było im podsunąć. Turystów nam przecież nie zabraknie. Spełnijmy, więc swój obowiązek patriotyczny – informujmy!

Grzegorz Eberhardt

Rachunki za Euro2012 wykańczają duże miasta Wczorajsza Rzeczpospolita opublikowała dane dotyczące poziomu zadłużenia samorządów gminnych za rok 2011. Wynika z nich, że aż 135 gmin, wyraźnie przekraczało ustawowy wskaźnik będący stosunkiem długu do wykonanych dochodów budżetu gminy.

1. Wczorajsza Rzeczpospolita opublikowała dane dotyczące poziomu zadłużenia samorządów gminnych za rok 2011. Wynika z nich, że aż 135 gmin, wyraźnie przekraczało ustawowy wskaźnik będący stosunkiem długu do wykonanych dochodów budżetu gminy. Wskaźnik ten wynosi, 60% ale w związku z realizacją projektów unijnych wprowadzono dodatkową regulację pozwalającą na pomniejszenie tego długu o wydatki przeznaczone na ich realizację i tylko, dlatego w tych gminach, które tę ustawową granicę przekroczyły nie wprowadza się zarządów komisarycznych. Na tej niechlubnej liście i to w czołówce, znalazły się duże miasta, w których odbywają się rozgrywki Euro 2012 albo też te, które goszczą ekipy piłkarskie grające na tych mistrzostwach.

2. Największe zadłużenie ma Poznań, wskaźnik ten wynosi blisko 72%, a po odliczeniu wydatków na programy unijne ponad 52%, parę miejsc dalej na tej liście jest Gdańsk, gdzie te wskaźniki wynoszą odpowiednio powyżej 64% i 54%, następny jest Kraków 64% i 56%, a później Wrocław ze wskaźnikami 62% i 56%. Warszawa nie znalazła się na tej liście tylko, dlatego, że nie musiała budować z własnych środków stadionu na rozgrywki Euro, bo Stadion Narodowy został w pełni sfinansowany ze środków budżetu państwa. Parę lat temu wszystkie te miasta zażarcie walczyły o rozgrywanie na ich terenie meczów Euro 2012 albo o goszczenie poszczególnych ekip piłkarskich (tak jak Kraków), nie do końca zdając sobie chyba sprawę, jakich wydatków na szeroko rozumianą infrastrukturę będzie to wymagało.

3. To prawda, że organizacja rozgrywek wymusiła na włodarzach tych miast wybudowanie i modernizację wielu dróg, często obwodnic, dworców lotniczych, współfinansowania budowy bądź modernizacji dworców kolejowych, wreszcie nowych stadionów i cała ta nowo wybudowana infrastruktura będzie służyć mieszkańcom przez wiele kolejnych lat, ale znacząco obciążyło to ich budżety. Ba wiele tych inwestycji raczej nie poszerzy tzw. bazy podatkowej, a więc nie przysporzy w przyszłości dodatkowych dochodów do budżetów miejskich, ale raczej będzie generowało koszty, które z tych budżetów trzeba będzie pokryć. Najdobitniejszym tego przykładem są wspomniane stadiony, które kosztowały od 600 do 800 mln zł i nie dość, że wydatki te nie zwrócą się nawet przez kilkaset lat, to corocznie ich utrzymanie będzie kosztowało przynajmniej kilka milionów złotych i w zasadzie już w teraz wiadomo, że żaden z nich nie będzie w stanie na siebie zarobić.

4. Na razie trwa jeszcze zadekretowane przez rząd Tuska ogólne zadowolenie z organizacji Euro, 2012 ale pewnie już w lipcu, przyjdzie pierwsze otrzeźwienie i nastąpi wielkie wołanie do ministra finansów o pieniądze na pokrycie wszystkich rachunków związanych z organizacją mistrzostw. To dotyczy nie tylko wcześniej wspomnianych dużych miast, ale także wydatków finansowanych z budżetu państwa. Wykonawcy, którzy pracowali na zlecenie ministra sportu, GDDKiA czy ministra transportu już od wielu miesięcy upominają się o pieniądze za zrealizowane roboty i na razie na czas mistrzostw zbyto ich zapewnieniami, że uchwali się jakąś nową ustawę, która ministrom pozwoli na regulowanie tych rachunków. Tyle tylko, że te rachunki opiewają na setki milionów złotych i nie bardzo wiadomo gdzie znajdą się dodatkowe pieniądze na ich pokrycie. Tylko wykonawcy Stadionu Narodowego w Warszawie oczekują uregulowania zaległości w kwocie 400 mln zł, podczas gdy dotychczasowe wydatki na tę inwestycję sięgnęły już blisko 2 mld zł.

Mam tylko nadzieję, że za jakiś czas nie dowiemy się, że trzeba rozbierać niektóre obiekty zbudowane na Euro 2012 bo nie ma środków na ich utrzymanie. Tak niestety było w zamożniejszej od nas Grecji gdzie rozbierano obiekty zbudowane na olimpiadę czy też w Portugalii gdzie rozebrano 4 z 8 nowo wybudowanych stadionów piłkarskich zbudowanych na mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Kuźmiuk

Gaj wiedziała z góry? Jeszcze przed zakończeniem postępowania koncesyjnego dotyczącego miejsc na multipleksie pierwszym (MUX-1) prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej Magdalena Gaj dokonała rezerwacji częstotliwości na rzecz spółek Eska TV, STAVKA, Lemon Records oraz ATM Skąd szefowa UKE wiedziała, że właśnie te spółki otrzymają koncesję? Magdalena Gaj odmówiła wszczęcia postępowania w sprawie stwierdzenia nieważności własnej decyzji administracyjnej z 19 grudnia 2011 r. w sprawie rezerwacji częstotliwości dla spółek Eska, STAVKA, Lemon Records i ATM. Wniosek do UKE o wszczęcie postępowania z żądaniem wstrzymania wykonania tej decyzji i stwierdzenia jej nieważności skierowała w lutym 2012 r. Fundacja Lux Veritatis, wskazując, że prezes Gaj dokonała rezerwacji bez podstawy prawnej, ponieważ w grudniu podział koncesji nie był jeszcze ostatecznie przesądzony. Decyzja Jana Dworaka z KRRiT o przyznaniu wymienionym spółkom miejsc na multipleksie 1 z 29 lipca 2011 r. nie upoważniała pani prezes UKE do rezerwacji częstotliwości, ponieważ już w sierpniu 2011 r. pięć podmiotów, w tym Fundacja Lux Veritatis, złożyło od niej odwołanie i postępowanie koncesyjne toczyło się nadal. - Jeszcze w połowie grudnia prezes Dworak zapewniał na posiedzeniu sejmowej komisji kultury, że proces koncesyjny jest nierozstrzygnięty, trwa rozpatrywanie odwołań, koncesje nie zostały jeszcze rozdane, a już trzy dni potem uzgodnił częstotliwości z UKE dla wybranych podmiotów, tak jakby sprawa była zamknięta. Wynikałoby z tego, że rozstrzygnął o losie odwołań, nie czekając na uchwałę KRRiT. Czy w tej sytuacji Rada mogła podjąć inną decyzję? - relacjonuje dyrektor finansowy Fundacji Lux Veritatis Lidia Kochanowicz. Dopiero 17 stycznia br. Krajowa Rada odrzuciła odwołania pięciu spółek i w tym samym dniu wydała ostateczną decyzję podtrzymującą przyznanie koncesji wskazanym wcześniej podmiotom. To właśnie wówczas cała Polska poznała wyniki postępowania konkursowego o miejsce na MUX-1. Tymczasem w UKE już od miesiąca czekały na te imiennie wskazane firmy częstotliwości. Skąd ta nadgorliwość? Błąd urzędniczy? A może prezes Gaj oraz przewodniczący Dworak, z którym uzgadniała decyzję, już w grudniu mieli całkowitą pewność, co do ostatecznego wyniku procesu koncesyjnego? Po co w takim razie Krajowa Rada jeszcze przez miesiąc zwlekała z rozpatrzeniem odwołań? Prezes Gaj, odmawiając postępowania w tej sprawie, nie ustosunkowała się merytorycznie do zarzutów o braku podstawy prawnej. Jako przyczynę odmowy podała rzekomy brak interesu prawnego po stronie Fundacji Lux Veritatis oraz to, że Fundacja nie jest stroną przed UKE. Tymczasem Fundacja w sposób precyzyjny wykazała, że jako strona postępowania koncesyjnego automatycznie jest także stroną postępowania rezerwacyjnego i posiada interes prawny w tym postępowaniu. Uchylenie się przez Magdalenę Gaj od wglądu w meritum sprawy wystawia złe świadectwo aparatowi państwa prawa. Co charakterystyczne, prezes UKE trzy i pół miesiąca zwlekała, zanim odrzuciła wniosek Fundacji o wszczęcie postępowania. Miesiąc po złożeniu wniosku, 15 marca 2012 r., Gaj poinformowała, że ze względu na skomplikowany charakter sprawy i konieczność przeprowadzenia dodatkowych analiz formalnoprawnych przedłuża termin rozpatrzenia wniosku do 30 kwietnia. Ale już 26 kwietnia, kilka dni po 120-tysięcznej manifestacji w Warszawie w obronie Telewizji Trwam i wolności mediów, szefowa UKE ponownie przesłała pismo informujące o przesunięciu terminu odpowiedzi do 31 maja. Akurat pod koniec kwietnia warszawski sąd administracyjny wyznaczył termin rozprawy w sprawie koncesji dla Telewizji Trwam na 25 maja. Dopiero po odrzuceniu przez sąd (przy jednym zdaniu odrębnym) skargi Fundacji Lux Veritatis w I instancji prezes UKE przesłała odpowiedź na wniosek Fundacji. Odpowiedź, rzecz jasna, negatywną.

- UKE, gdyby był przyzwoitą instytucją, powinien z urzędu tę sprawę rozstrzygnąć, bo doszło do ewidentnego naruszenia prawa. Zasadne byłoby skontrolowanie UKE przez Najwyższą Izbę Kontroli - powiedziała "Naszemu Dziennikowi" Lidia Kochanowicz. Fundacja nie zamierza się odwoływać od decyzji prezes UKE. - Dla nas jest to sprawa drugorzędna, natomiast chcieliśmy ją pokazać, ponieważ zależy nam na przywróceniu przejrzystości procedur i na tym, aby wszystkie podmioty były traktowane w sposób równy przez organy państwa - kwituje dyrektor finansowy Fundacji. Małgorzata Goss

Prof. Krasnodębski o Ruchu Palikota: "formacja ta spełnia w gruncie rzeczy funkcję, jaką realizują rosyjscy kibole, czyli prowokatora"

"Wysłany w środę list Klubu Poselskiego Ruchu Palikota do ambasadora Federacji Rosyjskiej w Polsce jest przykładem tego, jaką rolę w Polsce i w naszej polityce odgrywa ta formacja" - ocenia na łamach "Naszego Dziennika" prof. Zdzisław Krasnodębski. W felietonie zatytułowanym "W stylu ubeckiego donosu" socjolog stwierdza, że przed meczem Polska - Rosja rzeczywiście doszło do pożałowania godnych wypadków. Jak jednak dodaje - owe wypadki wynikają głównie z tego, że państwo polskie nie stanęło na wysokości zadania:

Gdyby jego instytucje, w tym prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, oraz przedstawiciele organów centralnych: Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz policji, dbały o podstawową rzecz - przestrzeganie naszego prawa, zapewne nie doszłoby do takich zamieszek. Przecież symbole komunistyczne są w Polsce zakazane, podobnie jak picie alkoholu w miejscach publicznych, więc od samego początku trzeba było rosyjskim kibicom przedstawić jasne zasady - co wolno, a co nie, i je egzekwować. W dodatku część mediów podgrzewała atmosferę, tak jakby chciała, aby podczas Euro 2012 w Polsce doszło do incydentów. Możemy w tej sytuacji być zadowoleni, że skończyło się w zasadzie na drobnych potyczkach. Prof. Krasnodębski dodaje, że w Wielkiej Brytanii, Holandii czy Niemczech przed takimi meczami zdarzają się znacznie silniejsze rozruchy. Jego zdaniem - przedstawianie tych wydarzeń, jako czegoś niezwykłego wynika z niechęci różnych środowisk na Zachodzie, w tym mediów, do Polski. Co jednak ważne - nasz kraj ma na swoim koncie zjawiska naprawdę wyjątkowe, mówiące wiele o stanie demokracji. Takim zjawiskiem jest istnienie Ruchu Palikota:

To właśnie wyróżnia nas negatywnie. Formacja ta spełnia w gruncie rzeczy funkcję, jaką realizują rosyjscy kibole, czyli prowokatora. Celem Palikota, co widzimy już od lat, jest rozbijanie polskiego społeczeństwa, jego solidarności, i podważanie podstawowych norm, autorytetów, sianie niepokojów, wywoływanie konfliktów i granie na najniższych instynktach. Jest on niestety wspierany w tym przez media prorządowe. Pytanie tylko, gdzie są granice. Po katastrofie smoleńskiej sądziłem, że po wcześniejszych, skandalicznych atakach na prezydenta Lecha Kaczyńskiego Palikot w ogóle zniknie z przestrzeni publicznej. Tymczasem on zniknął tylko na kilka dni. Potem został reaktywowany. Jest temu winna niestety również część naszego społeczeństwa, która poparła go w ostatnich wyborach parlamentarnych. Prof. Krasnodębski ocenia, że w przesłanym do rosyjskiego ambasadora liście Palikot próbuje ratować nieudaną prowokację:

Chodziło, bowiem o to, by doprowadzić do spięć na większą skalę, a potem zrzucić winę za nie na środowiska opozycyjne, i następnie sięgnąć po środki represyjne wobec nich. Ponieważ to się nie udało, Palikot wysłał ten list, pisany w stylu ubeckiego donosu, który jest fałszywą denuncjacją na powszechnie szanowane w środowiskach patriotycznych katolickie radio, Stowarzyszenie Solidarni 2010 czy partię opozycyjną, niemające nic wspólnego z zamieszkami, do przedstawiciela obcego państwa.

Tak więc zdaniem socjologa, jeśli za coś powinniśmy się wstydzić, to nie za owe godne ubolewania zamieszki przed meczem, ale za obecność takich ludzi jak Janusz Palikot i jego współpracownicy pośród nas i w Sejmie.

"Ich miejsce jest gdzie indziej" - dodaje prof. Krasnodębski. Sil zespół wPolityce.pl

Opamiętanie rządu Tuska przyszło stanowczo za późno

ZACHOWAJ ARTYKUŁ POLEĆ ZNAJOMYM

Premier Tusk chyba sądził, że te konsekwencje przyjdą dopiero w roku 2020, a więc kiedy on już nie będzie nie tylko rządził ale nawet nie będzie go już w polityce, więc łatwiej było mu zaakceptować, te niekorzystne dla Polski decyzje.

 1. W ostatni piątek na posiedzeniu rady UE ds. transportu,telekomunikacji i energii wicepremier Pawlak zawetował dokument nazywany Energetyczną Mapą Drogową wyznaczający strategię dla polityki energetycznej UE do roku 2050.

W dokumencie Komisja Europejska zaproponowała redukcję emisji CO2 w latach 1990-2050 w energetyce o 93-99% ,w budownictwie usługach o 88-91%, w przemyśle o 83-87%, w transporcie o 54-67% w rolnictwie o 42-49%, średnio we wszystkich branżach o 79-82%.

Redukcja emisji CO2 o prawie 100% w energetyce nazywana eufemistycznie w UE dekarbonizacją energetyki, co oznacza ni mniej ni więcej tylko tyle, że do roku 2050 powinniśmy albo zaprzestać produkować energię elektryczną i cieplną z węgla alb też magazynować całe CO2 powstające w energetyce.

Trudno się więc dziwić, że tego rodzaju absurdalne propozycje są przez przedstawicieli rządu Tuska wetowane tyle tylko, że wiodące kraje UE już nic sobie z tych wet nie robią i przygotowują kolejne dokumenty w których te wykańczające polską energetykę rozwiązania, są powtarzane.

Przecież niedawno w marcu tego roku polski minister ochrony środowiska Marcin Korolec zawetował w Kopenhadze duńską propozycję przyjęcia tzw. kroków milowych redukcji CO2 do roku 2050 i jak się okazuje za 3 miesiące trzeba było wetować inny dokument unijny zawierający propozycje jeszcze ostrzejszych redukcji.

2. Niestety praprzyczyną coraz większych kłopotów naszego kraju w zakresie redukcji CO2 jest tzw. pakt klimatyczno - energetyczny, który bez głębszego zastanowienia podpisał Donald Tusk w grudniu 2008 roku w Brukseli.

Właśnie w ramach tego paktu, Tusk zgodził się na redukcję przez nasz kraj emisji CO2 o 20% do roku 2020 tyle tylko, że Niemcy i Francja wcisnęły mu zmianę roku od którego będzie się te redukcję liczyć z 1988 roku na 2005. Według tego pierwszego roku odniesienia Polska w roku 2010 miała już 32 % redukcję CO2 według tego drugiego zaledwie paro procentową.

Teraz im bardziej uszczegóławiane są warunki, w których przyjdzie funkcjonować naszej gospodarce po roku 2012, tym dobitniej widać ile nas wszystkich będzie nas ten pakiet dodatkowo kosztował i trzeba o tym pisać, aby uzmysłowić Polakom zbliżającą się katastrofę.

Premier Tusk chyba sądził, że te konsekwencje przyjdą dopiero w roku 2020, a więc kiedy on już nie będzie nie tylko rządził ale nawet nie będzie go już w polityce, więc łatwiej było mu zaakceptować, te niekorzystne dla Polski decyzje.

Teraz im bliżej do początku stycznia 2013 roku kiedy to zaczną obowiązywać nowe rozwiązania, tym więcej nerwowych reakcji koncernów energetycznych, a także firm, w których koszty energii elektrycznej stanowią znaczącą pozycję, a także coraz więcej raportów niezależnych instytucji, które szczegółowo opisują skutki pakietu klimatycznego dla polskiej gospodarki.

3. Kolejne weta niewiele dają bo zostaliśmy sami na placu boju, inne kraje Europy Środkowo – Wschodniej, które także mają węglową energetykę specjalnie się nie wysilają bo wiedzą, że Polska w tej sprawie ma nóż na gardle i nie nie ma innego wyjścia tylko wetować, głębsze propozycje redukcji CO2.

Ba sama Komisja Europejska sobie z nich nic nie robi i zapowiada, że istnieje już cały szereg jej propozycji jak np. dyrektywa o efektywności energetycznej, przygotowanych w oparciu o rygorystyczne ograniczenia wielkości emisji CO2 w UE, które będą teraz procedowane w instytucjach europejskich.

W projekcie tej dyrektywy są zawarte zobowiązania dla krajów członkowskich np. renowacji energetycznej corocznie 2,5% powierzchni budynków publicznych już od roku 2014 albo zawarcia w prawie zamówień publicznych przepisów tej dyrektywy co oznacza skierowanie środków publicznych na zakupy produktów wytwarzanych w starych krajach członkowskich.

A więc wszystko wskazuje na to, że mimo naszego kolejnego weta, KE będzie przygotowywała kolejne dyrektywy, które będą narzucały krajom członkowskim rygorystyczne ograniczenia w emisji CO2 ,które będą nas kosztowały miliardy euro rocznie.

Opamiętanie rządu Tuska w sprawie ograniczenia emisji CO2, przyszło więc stanowczo za późno.

blog Zbigniewa Kuźmiuka

Ktoś to musi wreszcie powiedzieć: Palikot i Niesiołowski nie są żadnymi wypadkami. "Premier chce stale mieć przy sobie chama" Poruszony chamstwem Stefana Niesiołowskiego napisał Piotr Gursztyn w "Rzeczpospolitej" gorący  apel do premiera Donalda Tuska, a w nim między innymi:

Szanowny Panie Premierze, to był błąd, gdy kilka tygodni temu usprawiedliwił Pan Stefana Niesiołowskiego i nazwał go „naszym bohaterem”. Błąd, bo rozzuchwalił Pan chama. Wierzę w Pańską dobrą wolę, w to, że intencją nie było przyzwolenie na brutalne chamstwo, ale gest w stosunku do człowieka, który formalnie jest Pana kolegą partyjnym. Niestety, typową cechą chamów jest to, że uważają czyjąś dobrą wolę za przejaw słabości. Tak jest też ze Stefanem Niesiołowskim, który wtedy uznał, że zapalił mu Pan zielone światło do przekraczania kolejnych granic kultury i przyzwoitości. W polskiej debacie publicznej jest zbyt dużo brutalności i prostactwa, a czempionem jest tu Stefan Niesiołowski. Nie ma w Polsce drugiego polityka, który by tak obraźliwie wyrażał się o nielubianych dziennikarzach. I właściwie powinienem się podpisać, ale nie mogę. Cenię Piotra Gursztyna i jego analizy oraz publicystykę, ale tym razem pozwolę sobie na spory dystans. Dlaczego? Bo dokładnie 13 stycznia 2009 roku w "Dzienniku" (była kiedyś taka gazeta) na pierwszej stronie grzmiałem, poruszony chamstwem Palikota wobec śp. Grażyny Gęsickiej:

 Panie premierze! Piszę do pana, bo tylko pan może zatrzymać to szaleństwo ponownego zalewania gnojowicą polskiej polityki. Jako dziennikarze jesteśmy bezradni. Janusz Palikot jest zbyt ważnym posłem pana partii, byśmy mogli go ignorować Pan premier - o dziwo - po jakimś czasie na te wszystkie apele (mój nie był jedyny) zareagował. Zdjął Palikota funkcji przewodniczącego komisji Przyjazne Państwo (były kiedyś plany reformowania). Ale potem Palikot wrócił. Awansował. Potem odszedł. Założył własne, choć w oczywisty sposób z panem premierem sprzymierzone, ugrupowanie. I teraz już uprawia chamstwo na własną rękę, choć z tym samym pożytkiem dla trwałości władzy najbardziej europejskiego premiera. Skoro więc Janusz wyszedł, jego rolę powierzono Stefanowi. Wolno mu nawet więcej niż mógł Janusz, bo i popchnąć dziennikarkę może jak się zdenerwuje. Nie mówiąc o zasobie słów, jakich używa. Jedzie po nazwiskach, brzydzi się, "ręce musi myć" jak kogoś z tamtych dotknie. Ma, więc Stefan odczucia zupełnie takie same, jakie aktywiści NSDAP mieli w stosunku do Żydów, a Der Sturmer jest dla niego zapewne nieskończonym źródłem inspiracji. Kiedy zacznie się bać wszy i tyfusu, które idą za podludźmi? W końcu czasy się zmieniają, a podludzie zawsze istnieją. Dziś to są "pisowcy". Najlepiej kobiety. Po tragicznej śmierci śp. Grażyny Gęsickiej, którą lżył Palikot za przyzwoleniem pana premiera, człowieka europejskiego, teraz to Niesiołowski lży, za takim samym przyzwoleniem tego samego najbardziej europejskiego pana premiera, dziennikarkę Ewę Stankiewicz. (Powtarzać, co mówi, nie będę. Onet i przyjaciele już to odpowiednio nagłośnili). A dziennikarze nadal piszą apele. Wniosek z tej sekwencji zdarzeń może być tylko jeden: pan premier musi stale mieć przy boku takiego chama, co lży, brzydzi się tamtych, "podstawy godnościowe niszczy" (copyright Janusz Palikot o śp. prezydencie). Wiemy już, że nie jest tak iż pan premier z niechęcią to chamstwo toleruje. Tak mogłoby być raz. Taka zaś ciągłość, z jaką mamy tu do czynienia wskazuje na odwrotny kierunek - pan premier tego potrzebuje. Pan premier chce stale mieć przy sobie chama, bo jest to stabilny i skuteczny element utrwalający jego władzę. Skupia uwagę mediów, odwraca uwagę, od jakości rządów, a nade wszystko utrzymuje przepaść pomiędzy wyborcami pana premiera a opozycją. No, bo kto, nawet jeśli jest tym młodym bezrobotnym z wielkiego miasta, chciałby mieć cokolwiek wspólnego z ludźmi po dotknięciu których trzeba myć ręce? Więc nie mów, opozycjo, że to szaleństwo, nie krzycz świecie mediów (niektórych), że Stefan zwariował. Nie! Tu jest logika, tu jest sens! To działa. Dlatego Stefan jest i będzie, co przecież prawdziwie i szczerze wprost powiedział pan premier, "nasz", jest z kości Platformy. (O roli, jaką szczucie na opozycję pełni w projekcie PO ciekawie pisze Rafał Ziemkiewicz w kolejnym "Uważam Rze", które wychodzi 18 kwietnia). Puenta nie będzie morałem, bo jeśli spirali nienawiści nie zatrzymało zabójstwo śp. Marka Rosiaka, działacza PiS w Łodzi, dokonane przez człowieka nakręconego propagandą pokazującą opozycję, jako podludzi, to nic jej nie zatrzyma. Puenta będzie, więc techniczna. Bo tak jak niechlujstwo w zarządzaniu PKP w końcu zabiło kilkadziesiąt osób i zderzyło czołowo kilka pociągów, tak i chamstwo będzie miało jakąś swoją eksplozję. Zdarzy się coś, czego nie potrafimy sobie nawet wyobrazić. Ale się zdarzy. Bo, powtarzam, pan premier zawsze musi mieć przy sobie chama, a ten cham, żeby być stale słyszalnym, musi mówić i działać coraz ostrzej i mocnej. Więc pozostaje nam czekać. Przecież wpływu na wszystkie zaprzyjaźnione z panem premierem media nie mamy żadnego i wiemy doskonale, że kolejne chamstwa powtórzą, nagłośnią, przyjaźnie poproszą o komentarz. Bo Stefan to przecież nie Lepper, którego się wygaszało, nie zapraszało, skutecznie izolowało.Swoją drogą - facet, który w expose zarzucił nas słowami o zaufaniu musi utrzymywać się przy władzy metodami propagandy nazistowskiej. Godne to współczucia. I godne przestrogi: kto mieczem wojuje, od miecza ginie. I dajmy już sobie spokój z tymi apelami do pana premiera. Przecież wszystko jest tak jasne, że bardziej być nie może. Michał Karnowski

Rosyjscy kibice uciekają z Polski? Nie ma paniki. Wczoraj białoruskie media podały informację o przyspieszaniu wyjazdów Wczoraj białoruskie media podały informację, że grupa przerażonych rosyjskich kibiców poprosiła białoruskiego przewoźnika obsługującego ich loty do Rosji o zmianę daty wylotu na wcześniejszą. Kibiców miały wystraszyć zamieszki przed wtorkowym meczem Polska-Rosja, w których uczestniczyli polscy i rosyjscy kibice. Biełsatowi udało się dodzwonić do wicedyrektora generalnego firmy Bieławia Ihara Czarhińca, który podkreślił, że nie jest to zjawisko masowe. Liczbę pasażerów, którzy poprosili o zmianę daty wylotu z Warszawy ocenił na „mniej niż 50”. Według przekazanej mu relacji z biura w Warszawie, część Rosjan miała wyglądać na pobitych. W czwartek agencja Biełapan zacytowała wicedyrektor Bieławii:

„Niektórzy ludzie ze składu rosyjskiej grupy (kibiców- red.) powiedzieli, że nie mogą zostać w Polsce w takich warunkach i boją się o swoje życie. Zwrócili się do naszej firmy o pomoc w wcześniejszym powrocie do domu. Zgodziliśmy się”. Sytuacja dotyczy wyłącznie białoruskiego przewoźnika  - w biurze rosyjskich linii lotniczych Aerofłot w Warszawie poinformowano Biełsat, że wszystkie grupy rosyjskich kibiców zamierzają do domu wrócić o czasie i nie było żadnych prób przenoszenia wylotów na wcześniejszy dzień. Biełsat

Kolejne kontrowersje ws. multipleksu. UKE wiedział wcześniej, kto otrzyma koncesje? Jeszcze przed zakończeniem postępowania koncesyjnego dotyczącego miejsc na multipleksie pierwszym (MUX-1) prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej Magdalena Gaj dokonała rezerwacji częstotliwości na rzecz spółek Eska TV, STAVKA, Lemon Records oraz ATM - pisze „Nasz Dziennik”. Gazeta zastanawia się, skąd szefowa UKE wiedziała, jakie spółki otrzymają koncesję. Decyzję swoją podejmowała na kilka miesięcy przed rozstrzygnięciem procedury przez KRRiT. W związku z tym, że decyzja była podjęta zbyt wcześniej Fundacja LuX Veritatis wniosła o jej uchylenie oraz nie wykonywanie jej. Jednak, jak wskazuje „ND” UKE odrzucił tej wniosek:

Magdalena Gaj odmówiła wszczęcia postępowania w sprawie stwierdzenia nieważności własnej decyzji administracyjnej z 19 grudnia 2011 r. w sprawie rezerwacji częstotliwości dla spółek Eska, STAVKA, Lemon Records i ATM. Wniosek do UKE o wszczęcie postępowania z żądaniem wstrzymania wykonania tej decyzji i stwierdzenia jej nieważności skierowała w lutym 2012 r. Fundacja Lux Veritatis, wskazując, że prezes Gaj dokonała rezerwacji bez podstawy prawnej, ponieważ w grudniu podział koncesji nie był jeszcze ostatecznie przesądzony. „ND” przypomina, że decyzja Jana Dworaka z 1 i 29 lipca 2011 roku nie „nie upoważniała pani prezes UKE do rezerwacji częstotliwości, ponieważ już w sierpniu 2011 r. pięć podmiotów, w tym Fundacja Lux Veritatis, złożyło od niej odwołanie i postępowanie koncesyjne toczyło się nadal”. Dworak w połowie grudnia na posiedzeniu komisji sejmowej wskazywał, że proces koncesyjny jest nierozstrzygnięty, trwa rozpatrywanie odwołań, koncesje nie zostały jeszcze rozdane. Jednak już trzy dni później uzgodnił częstotliwości dla wybranych podmiotów, jakby sprawa była już zamknięta. Wynikałoby z tego, że rozstrzygnął o losie odwołań, nie czekając na uchwałę KRRiT. Czy w tej sytuacji Rada mogła podjąć inną decyzję? - relacjonuje „ND” słowa dyrektor finansowy Fundacji Lux Veritatis Lidii Kochanowicz. Gazeta przypomina, że dopiero 17 stycznia Krajowa Rada odrzuciła odwołania pięciu spółek oraz wydała ostateczną decyzję o tym, by przyznać koncesję wskazanym wcześniej podmiotom. Tymczasem w UKE już od miesiąca czekały na te imiennie wskazane firmy częstotliwości. Skąd ta nadgorliwość? Błąd urzędniczy? A może prezes Gaj oraz przewodniczący Dworak, z którym uzgadniała decyzję, już w grudniu mieli całkowitą pewność co do ostatecznego wyniku procesu koncesyjnego? Po co w takim razie Krajowa Rada jeszcze przez miesiąc zwlekała z rozpatrzeniem odwołań? - pyta „Nasz Dziennik”.

Sprawa multipleksu budzi coraz większe zdziwienie i niedowierzanie. KRRiT zamiast zajmować się ochroną pluralizmu medialnego niszczy konkurencję największych, przychylnych władzy, graczy. KL

Niepokonani, czy wkręceni? Uwaga wszystkich skupia się teraz na EURO 2012 i tym, co się wokół niego dzieje. Ja jednak chcę zwróć uwagę na wydarzenie, które moim zdaniem, jest nie mniej ważne, a może nawet ważniejsze. Ostatnio było dużo szumu wokół Ruchu i Kongresu „Niepokonanych”. U jednych budzi on nadzieję, u innych podejrzliwość. Ja mam względem niego mieszane uczucia, jednak z dużą przewagą niepokoju. Na wprowadzającym w ten tekst obrazku umieściłem media i organizacje zaangażowane w tworzenie i nagłośnienie medialne Ruchu „Niepokonanych”, oraz jego kongresu założycielskiego, który niedawno odbył się w Sali Kongresowej w Warszawie. Na widok tej wizualizacji, u ludzi dobrze zorientowanych w polskich realiach już powinna się zapalić w głowie ostrzegawcza lampka, sygnalizująca, że coś tu jest nie tak. U mnie się od razu zapaliła i składając elementy tej układanki, postaram się wyjaśnić, dlaczego.

1) Media, które dały poparcie medialne Ruchowi „Niepokonanych” i nagłośniły jego kongres, nieprzypadkowo są określane mianem reżimowych lub salonowych, ponieważ od dawna (od początku swego istnienia?) zgodnie i konsekwentnie chronią system państwa i popierają te same, choć co jakiś czas zmieniające swoje szyldy partyjne, środowiska polityczne. Posługują się tymi samymi kłamstwami, manipulacjami i takimi samymi formami dezinformacji. Także zgodnie i konsekwentnie przemilczają wszelką aktywność społeczeństwa obywatelskiego, za to promując różnego typu organizacje lewackie. Jak widać, tworzą one zwarty front propagandowy i tym razem także zgodnie współdziałają, dlatego trudno to uznać, za jakieś odstępstwo od konsekwentnej realizacji celów propagandowych.

2) Business Center Clubjest organizacją zrzeszającą największych krajowych beneficjentów bandyckiego systemu III RP (np. Kulczyk i Krauze), których korzyści są realizowane kosztem właśnie owych pokrzywdzonych „Niepokonanych”. Dlatego zaangażowanie BCC w organizację kongresu i Ruchu „Niepokonanych” przypomina mi zaangażowanie wilków w obronę owieczek przed pożeraniem ich przez … wilki.

3) Pieniądze. Niezależne organizacje społeczne mają na ogół poważne problemy z pozyskiwaniem środków na swoją działalność i nie stać ich na wynajmowanie Sali Kongresowej.

4) Palikot pojawił się na kongresie, jak zwykle koncentrując na sobie uwagę licznie przybyłych mediów (liczna obecność reżimowych mediów też jest wyraźną anomalią), które urządziły mu mini konferencję prasową przed wejściem do Sali Kongresowej, na której krytykował bezprawie panujące w instytucjach państwowych i wyrażał swoje poparcie dla poszkodowanych. Warto tu jednak przypomnieć, że niewymowny jest jednym z beneficjentów systemu III RP (uwłaszczenie się na Polmosie Lublin), czyli jest kolejnym wilkiem „wrażliwym” na los owieczek pożeranych przez wilki. Warto też sobie przypomnieć, że pełni on w polskiej polityce szczególną rolę swoistego odgromnika, który swoimi ekscesami ściąga na siebie uwagę opinii publicznej w sytuacjach kłopotliwych dla reżimu, odwracając ją tym samym od skandali na szczytach władzy. Utworzona przez niego partia pełni też rolę fałszywej opozycji, która ma przyciągać elektorat niezadowolony z rządów PO, powstrzymując go tym samym przed odpływem w niebezpieczne dla systemu rejony. Sama obecność niewymownego na kongresie nie powinna nikogo dziwić, bo wcześniej już próbował się „przykleić” do protestów przeciw ACTA. Wtedy został przepędzony przez manifestantów, teraz jest jednak inaczej, bo do Ruchu „Niepokonanych” weszli członkowie RP, wcale nie ukrywając swej przynależności partyjnej.

5) Cele Ruchu „Niepokonani”przytaczam w całości:

„Zamierzamy dbać o to, aby był przestrzegany i umacniany szacunek dla konstytucyjnych praw obywatela, zwalczając wszelkiego rodzaju wynaturzenia zakorzenione w strukturach władzy, które przyjmują niekiedy postać zdemoralizowanego „Państwa w Państwie”. W tym celu konsolidujemy wysiłki osób pokrzywdzonych przez organy państwa aby:

- doprowadzić do pełnego ujawnienia i napiętnowania z mocą prawa wszystkie przypadki korzystania przez aparat skarbowy z przywileju bezkarności przy podejmowaniu błędnych decyzji, w wyniku, których zbankrutowało w ostatnim dwudziestoleciu wiele firm w naszym kraju,

- wyeliminować przypadki, w których sądy przyznają rację instytucji państwa a nie ofierze jej ewidentnego zaniedbania, pomyłki lub przestępstwa, co się zdarza z przyczyn prokuratorskiej ociężałości, nonszalancji lub wręcz niekompetencji prawniczej, okazanej w przebiegu gromadzenia i weryfikowania materiału dowodowego,

- publicznie ogłaszać te najcięższe oskarżenia kierowane ku wymiarowi sprawiedliwości, które dotyczą zarzutów ferowanych przez prokuraturę, w oparciu o niesprawdzone do końca poszlaki o charakterze pomówień, domniemań lub insynuacji, ponieważ niesłusznie oskarżony obywatel nie tylko boleśnie odczuwa, że został zelżony i sponiewierany, ale również, że został opuszczony przez własne państwo, w środku praworządnej Europy Powyższe zamierzenia wyznaczają kierunek dążeń do restytucji demokratycznego państwa prawnego.” Na pierwszy rzut oka wygląda to bardzo dobrze, jednak w rzeczywistości działania Ruchu, podobnie jak telewizyjnych programów interwencyjnych (polsatowski program „Państwo w państwie” był inkubatorem Ruchu) są skierowane na walkę ze skutkami, a nie przyczynami zła. W tak skrajnie upartyjnionym państwie jak Polska (ten stan rzeczy wynika wprost z zapisów konstytucji), to nie sędziowie, prokuratorzy, urzędnicy skarbówki, ani też innych instytucji państwa (nawet ci na kierowniczych stanowiskach) decydują o polityce tych instytucji, lecz ich zwierzchnicy partyjni. Pamiętajmy także, że owi notable partyjni, nawet na stanowiskach ministerialnych, mają swoich nieformalnych, biznesowych zwierzchników, dla których bywają zwykłymi chłopcami na posyłki. Żeby było śmieszniej, niektórych z tych „nadzwierzchników” znajdziemy w BCC (koło się zamyka). Ponieważ deklarowane cele Ruchu „Niepokonanych” nie sięgają sfer politycznych i ich konstytucyjnych umocowań, z samego założenia stają się celami nie do zrealizowania. Wszystkie elementy tej układanki, które tu wyliczyłem, dają mi obraz próby skanalizowania aktywności poszkodowanych w bezpieczne dla naszych władców rejony, czyli do wnętrza systemu, a nie przeciw niemu. Choćbym nie wiem jak się starał, nie jestem w stanie tych elementów inaczej ułożyć. Płynie z tego kilka ciekawych, chociaż nie zawsze pocieszających wniosków. Jest oczywiste, że najbardziej zdeterminowani do działania, a zarazem najbardziej niebezpieczni dla władzy są ludzie, którzy nie mają nic do stracenia, bo już wszystko stracili. Liczba ludzi poszkodowanych przez rabunkową politykę naszych władców w ostatnich latach gwałtownie wzrosła, a wraz z tym wzrosło niebezpieczne dla systemu ciśnienie społeczne. Dlatego pojawiło się tak wiele programów interwencyjnych we wszystkich reżimowych telewizjach, które pełnią rolę wentyli bezpieczeństwa, dając poszkodowanym całkiem realną szansę publicznego wykrzyczenia swego bólu i doraźnej naprawy krzywd (tylko nielicznym), bez szkody dla systemu. Niestety, nie znamy skali zjawiska, za to możemy być pewni, że nasi władcy ją znają i najwyraźniej uznali ją za tak wielką i dla nich niebezpieczną, że postanowili reagować w ten sposób. Najwyraźniej też pojawił się jakiś inny, jeszcze niebezpieczniejszy dla naszych władców czynnik, skoro uznali, że programy interwencyjne to za mało i zainicjowali Ruch „Niepokonanych”. Moim zdaniem, tym czynnikiem było pojawienie się inicjatyw integrujących poszkodowanych, a ukierunkowanych na walkę z systemem, takich jak choćby Kongres Protestu (część z uczestników, a nawet inicjatorów Kongresu Protestu, została wciągnięta do Ruchu „Niepokonanych”). Nasi władcy pokazują w ten sposób, że bardzo uważnie przyglądają się aktywności społeczeństwa i starają się szybko i bardzo kreatywnie na nią reagować. Ale przy okazji pokazują też swoje lęki i mimochodem wskazują nam kierunki, w których powinniśmy podążać, chcąc naprawić nasze państwo. Jeśli będziemy ignorować, lub błędnie odczytywać ich słabości, a im uda się skutecznie skanalizować społeczną aktywność na walkę z szeregowymi urzędnikami, których nasi władcy mogą łatwo wymienić, bez uszczerbku dla swych interesów, to damy im tym samym czas na bezkarną kontynuację rabunkowej polityki, niszczącej nasz kraj. Piotr Marzec

Dezinformacyjny montaż

[Przypominam analizę prof. Bartyzela sprzed roku - bo ten rok potwierdził, że przenikliwa i  trafna.. Pozatem – robi się coraz bardziej AKTUALNA. MD] To, co działo się i dzieje nadal w mainstreamowych mediach, od kiedy tylko poznano personalia zamachowca z Oslo, winno stać przedmiotem ćwiczeń warsztatowych na uczciwych studiach dziennikarstwa, gdziekolwiek takowe jeszcze się uchowały. Jak w soczewce można tu dostrzec, w jaki sposób panujący system preparuje ideologiczny wizerunek wroga, jak chce zagospodarować zwiększony potencjał strachu i agresji, a nawet do pewnego stopnia można zorientować się, jakie są bardziej długofalowe plany odnośnie do eliminacji tego, co w jego gremiach decyzyjnych postrzegane jest, jako zagrożenie. Od pierwszych chwil, przeto w montażowniach kłamstwa wykuwa się dwie podstawowe sztance identyfikujące Andersa Behringa Breivika – i to od razu, jako figurę reprezentującą pars pro toto wroga ogólnego – „skrajny prawicowiec” i „chrześcijański fundamentalista”. Dwa określenia i cztery słowa. Dwa z nich: prawica i chrześcijaństwo mają funkcję quasi-referencyjną, czytelnie, a nawet „łopatologicznie”, powiadamiając, gdzie czai się zło. Dwa następne: skrajny i fundamentalizm spełniają funkcję ekspresyjną, bo przedmiotowo nie znaczą nic. „Skrajność” sygnalizuje tylko coś ogólnie nieprzyjemnego, bo nieumiarkowanego, „fundamentalizm” natomiast – słówko niezmiernie popularne, które trafiło nawet, niestety, do języka akademickiego – w przekładzie z żargonu demoliberalnego na język naturalny oznacza kogoś, kto naprawdę wierzy i traktuje serio swoją wiarą, zamiast już na wstępie ogłosić akt kapitulacji wobec wierzeń sprzecznych i konkurencyjnych. Używane w zasadzie w odniesieniu do wyznawców religii, czasem także do pewnych systemów przekonań, ale zawsze tylko tych, o których „wszyscy wiedzą”, że są „niesłuszne”. Proszę zauważyć, że nigdy nie mówi się o „fundamentalistycznym demokracie”, „fundamentalistycznym liberale” ani nawet – co jeszcze ciekawsze – o „fundamentalistycznym rewolucjoniście”.

Wróg uniwersalny Naturalnie, wizerunek z minuty na minutę obrasta i gęstnieje następnymi „znakami szczególnymi”. Dowiadujemy się, że Breivik jest nacjonalistą, a nawet nazistą i rasistą, ale również konserwatystą, też – a jakże – „skrajnym”. Ze szczególnym wdziękiem połączyła to pewna młoda osoba (nazwiska, niestety, nie dostrzegłem), chyba nawet utytułowana, bo wezwana w charakterze ekspertki, która na pytanie dziennikarki w studiu telewizyjnym czy wiemy już coś o poglądach Breivika, odpowiedziała płynnie i mile się uśmiechając: „Tak, wiemy. Jest nazistą i chciał zaprowadzić skrajny konserwatyzm”. Na czym polega nazistowska – a raczej, nazywajmy w końcu rzecz ściśle i po imieniu: narodowo-socjalistyczna – metoda zaprowadzania konserwatyzmu, już niestety nie wyjaśniła. Bo i po co zresztą. Jak widać, „portret pamięciowy” wroga uniwersalnego jest niemal kompletny. Do pełni szczęścia brakuje „montażystom” chyba tylko „homofobii”, więc póki, co na tym odcinku frontu ideologicznego muszą się zadowolić szczuciem na zacnego i mądrego prof. Aleksandra Nalaskowskiego. Tu jednak nie ma, co ironizować, bo sposób, w jaki rozgrywany jest krwawy czyn Breivika, wyraźnie wskazuje na snucie planów jakiegoś „ostatecznego rozwiązania” kwestii „skrajnej prawicy” i „chrześcijańskiego fundamentalizmu”. Gnijący od libertynizmu, który sam propaguje, podbijany przez inwazję ludów „licznych jak piasek morski”, do której sam zachęca w obłędzie „wielokulturowości”, bankrutujący finansowo od Grecji po Portugalię, socdemoliberalizm dostrzegł w mobilizacji sił do rozprawienia się z „wrogiem wewnętrznym” szansę na przedłużenie o kilka czy kilkanaście lat swojej agonii, z której nieuchronnością nie chce się pogodzić.

Masoński trop Zostawmy jednak na boku prognozy i wróćmy do naszej analizy. W miarę jak napływają kolejne informacje, zwłaszcza publikacje samego sprawcy, który okazał się być nie tylko mordercą, ale i nieokiełznanym grafomanem, jego „portret pamięciowy” mocno się komplikuje. Kluczowa staje się przede wszystkim wiadomość, że Breivik jest masonem, należącym do loży Sølene – pojawia się nawet jego zdjęcie w stroju „rytualnym”. Informacji tej nie sposób ukryć, niemniej zdaje się ona kompletnie nie interesować tych, których z racji wykonywanego formalnie zawodu powinna interesować najbardziej. Nagle gdzieś zniknęli sławni „dziennikarze śledczy”: czyżby wszyscy wyjechali na urlop, czy może jednak raczej dobrze wiedzą, że nie powinni wściubiać nosów tam, gdzie nie trzeba? W każdym razie fakt ów, tak kapitalnej wagi, podawany jest, jako nic nieznacząca ciekawostka, ot tak, jak by chodziło o to, że lubi kolekcjonować znaczki. Nie twierdzę, że przynależność mordercy do masonerii ma na pewno bezpośredni związek z jego krwawym wyczynem; na razie brak na to bezpośrednich dowodów. Ale przecież elementarna wiedza historyczna pozwala nam stwierdzić, że masonerię spotykamy nieustannie, jako siłę inspirującą i sprawczą znakomitej części, jeśli nie większości, spisków, rewolucji, przewrotów, zbrodni, zamachów, tak kolektywnych, jak indywidualnych, jakie wydarzyły się przez ostatnie ponad dwa stulecia. Winno to skłaniać przynajmniej do zbadania czy i tym razem nici nie prowadzą do tego diabelskiego kłębka. Jak słyszę, nasze ABW też jęło sprawdzać jakowyś „polski ślad” zamachu w Oslo: czy nie od tego należałoby zacząć? Cokolwiek zresztą z masoństwa Breivika wynika albo nie wynika praktycznie, jedno jest pewne: przynależność do masonerii absolutnie wyklucza „chrześcijański fundamentalizm”. Sama ta etykietka zresztą jest w naszym kraju wyjątkowo perfidną manipulacją. Przeciętny odbiorca w Polsce przecież, (który zazwyczaj nie wie nic o tzw. ewangelikanach protestanckich w USA) kojarzy to natychmiast z katolicyzmem – w pewnym sensie zresztą słusznie, bo przecież nie ma innego prawdziwego chrześcijaństwa niż katolickie. Nie umniejsza to jednak manipulacji, bo wiadomo, że w Norwegii katolicyzm jest wyznaniem śladowym, liczbowo mniejszym chyba nawet od zielonoświątkowców. Gdyby nawet, zatem nic innego nie było wiadomo o Breiviku, to z samego rachunku prawdopodobieństwa możliwość przynależności tego „chrześcijańskiego fundamentalisty” do Kościoła katolickiego zbliżałaby się do zera. Ale przecież już to i owo wiadomo. Jak poinformował dyrektor Centrum Studiów nad Nowymi Religiami (CENSUR) Massimo Introvigne, Breivik w liście rozesłanym kilka godzin przed zamachami groził papieżowi Benedyktowi XVI, wypowiadając się o nim w słowach pogardliwych i nienawistnych („tchórzliwy, niekompetentny, skorumpowany i nielegalny” [sic!] – ciekawe z punktu widzenia, jakiego „legalizmu”, skoro sam Breivik formalnie jest luteraninem?). Na jego blogu znajdują się też wypowiedzi skrajnie nieprzychylne chrześcijaństwu średniowiecznemu i powtarzające bajdurzenia wszystkich wrogów Kościoła o jego rzekomych milionach ofiar. Interesującym wątkiem jest także podpisywanie się jako „templariusz”; to znana metoda różnych masońskich i paramasońskich bractw „ezoterycznych” podszywania się pod ten czcigodny i nieszczęśliwy zakon rycerski. Sam zainteresowany wreszcie określa się jako „chrześcijanin kulturowy” o wyłącznie antyislamskim ostrzu oraz zwolennik zwołania ogólnochrześcijańskiego kongresu, który by stworzył „jednolity, antyislamski kościół europejski”. Wszystko to na kilometr pachnie wolnomularskim synkretyzmem, okultyzmem, „klimatami” New Age, a nie żadnym „fundamentalizmem chrześcijańskim”.

Wyznawca postępu Nic się nie zgadza również w pozostałych kwalifikacjach jego tożsamości, gdzie sprzeczność goni sprzeczność. Podobno był użytkownikiem profilu jakiegoś portalu nazistowskiego; zakładając nawet, że to prawda – czego nie możemy uznać za pewnik, wiedząc jak łatwo przykleja się tę łatę wszystkiemu, co niezgodne z panującą ideologią – to jak pogodzić to z faktem, że do swoich idoli zalicza bohatera antyhitlerowskiego ruchu oporu Maxa Manusa?Mówią też, że rasista: wydaje się, że tak, ale jakiś taki bardzo selektywny, bo tylko antyislamski, a co najważniejsze – mocno niewygodny dla mainstreamu, bo prosyjonistyczny i proizraelski, i to w sposób wręcz egzaltowany. Na swoim blogu napisał na przykład, że „Europa zginęła w Auschwitz”. Ważnym – a skrzętnie ukrywanym przez media masowego rażenia – motywem jego drugiej zbrodni, na wyspie Utoya, wymierzonej w obóz młodzieżowy Partii Pracy było to, że ta ultralewicowa partia jest pro-palestyńska i antyizraelska, reprezentując coraz powszechniejszy na Zachodzie nurt „lewicowego antysemityzmu”. Wydaje się, więc, że Breivikowi wyjątkowo blisko jest do sprawcy niegdysiejszej masakry Palestyńczyków w Hebronie, dra Barucha Goldsteina – oczywiście jedynie „duchowo”, bo z facjaty może uchodzić za wzór błękitnookiego blondi-nordyka. Nazywają go też nacjonalistą. Wiadomo jednak, że atakował w swoich wynurzeniach autentycznie nacjonalistyczne ruchy, jak francuski Front Narodowy, natomiast jego jednostronna islamofobia ma raczej to samo podłoże, co zamordowanych, holenderskich, laickich populistów: Pima Fortuyna i Theo van Gogha czy Oriany Fallaci, histerycznie broniącej bardzo specyficznie pojmowanych „europejskich wartości”. Jeśli to ma być europejska prawica, to trzeba powiedzieć, że w dekadenckim bagnie, jakim dziś jest Europa, nawet „prawica” może być tylko bagienna. Tym bardziej podejrzany jest jego „konserwatyzm”, kojarzony z tym, iż Breivik należał do Partii Postępu. A od kiedy to konserwatyści są czcicielami Postępu? Wiadomo przecież, że oprócz lewicy postępowy jest jedynie paraliż. Co się zaś tyczy norweskiej Partii Postępu (Fremskrittspartiet) to wiadomo o niej, że założył ją (nieżyjący już) Anders Lange, który był wyznawcą tzw. obiektywizmu Ayn Rand, apologetki kapitalizmu, nienawidzącej chrześcijaństwa i konserwatyzmu nie mniej niż komunizmu. W partii tej długi czas dominującą rolę odgrywali libertarianie, czyli wyznawcy indywidualistycznej wersji anarchizmu. I chociaż wskutek secesji „ortodoksyjni” libertarianie znaleźli się potem poza partią, to jednak jej ideologią pozostaje klasyczny liberalizm, ekonomiczny i polityczny – acz śladowym elementem konserwatyzmu w sferze wartości jest w niej to, (za co należy jej się uznanie), iż sprzeciwia się legalizacji „związków jednopłciowych”. Lecz przecież i tego „libertarianizmu” Breivika niepodobna brać całkiem na serio, skoro na motto swojego manifestu wziął cytat z progresywnego socjal0liberała Johna Stuarta Milla. Toż przecie J.S. Mill jest również ulubionym autorem na przykład prof. Magdaleny Środy, a chyba nikt nie będzie podejrzewał tej niewiasty o jednoczesne bycie konserwatystką i chrześcijańską fundamentalistką? Jednocześnie ów wielbiciel Milla wygrażał i liberalizmowi i marksizmowi!

W bagnie pojęć Wniosek z powyższego nasuwa się w sposób oczywisty: nie ma najmniejszego sensu traktowanie z powagą jakichkolwiek deklaracji ideowych zbrodniarza z Oslo. „Światopogląd” Breivika to bełkotliwy zlepek haseł zmieszanych i wyjętych jak słowa na kartkach z kapelusza w „poezji” dadaistów. To wytwór nieuporządkowanego umysłu „inteligentnego półgłówka”, który naczytał się chaotycznie rozmaitych rzeczy i wszystko mu się pomieszało: masońskie mity z chrześcijaństwem, Izrael z Wikingami, Cyd z Drakulą, Jan III Sobieski z Winstonem Churchillem itd. itp. Nawiasem mówiąc, dokładnie taką samą breję pojęciową ma w umyśle wspomniana przeze mnie „ekspertka”, której nazizm kojarzy się z zaprowadzaniem skrajnego konserwatyzmu – acz oczywiście nie sugeruję, by ta, zapewne miła i łagodna osoba, miała jakieś zbrodnicze zamiary i skłonności. Lecz jako exemplum jest to coś jeszcze. Breivik to produkt postmodernistycznego nihilizmu metafizycznego i epistemologicznego, w którym pojęcia i ich desygnaty utraciły wszelką substancjalność, przeto dadzą się używać, jako dowolne elementy składanki niezobowiązującej do czegokolwiek lub przeciwnie – uzasadniającej wszystko. Te słowa to przecież tylko – jak pisał jeden z guru tej anty-filozofii – zwłoki metafor naszych przodków. Jak widać, mogą one jednak przekształcić się również w stos zwłok jak najbardziej empirycznych. Jeśli nawet jest to swoista droga powrotu od „hermeneutyki pustki” do rzeczywistości, w której grę interpretacyjną „zobacz gdziekolwiek” zastępuje „zabij kogokolwiek”, to musi budzić przerażenie taki sposób odzyskiwania substancjalności. Jacek Bartyzel   

"Won! Wynocha! Prowokator!” Nie chcieli aborcjonistki Czubaszek w Nowym Sączu Mieszkańcy Nowego Sącza zorganizowali we wtorek pikietę przeciwko wizycie w ich mieście Marii Czubaszek, która w skandaliczny sposób promuje i pochwala zabijanie nienarodzonych. Obrońcy życia pokazali celebrytce i obecnym na spotkaniu osobom prawdę na temat aborcji. Marię Czubaszek na spotkanie autorskie zaprosiła Sądecka Biblioteka Publiczna. W jednej z sądeckich szkół ponad-gimnazjalnych wisiał specyficzny plakat informacyjny o spotkaniu z P. Czubaszek – tłumaczy w rozmowie z PCh24 Wiesław Prostko, członek Fundacji Pro i koordynator akcji w Nowym Sączu.

Wysłany z Sądeckiej Biblioteki Publicznej,  a na nim odręcznym pismem wymienione nazwiska nauczycieli odpowiedzialnych za organizację wyjścia na spotkanie oraz klasy, z których mają być "werbowani" uczniowie. W ilu szkołach tak "spontanicznie" reagowali dyrektorzy? Ilu nauczycieli "z własnej woli" znalazło się na takich plakatach? Ile klas wskazano do "spontanicznego" zapełnienia sali? Nie umiem odpowiedzieć – dodaje Prostko. Członkowie i sympatycy Fundacji Pro – prawo do życia błyskawicznie zareagowali na tę informację. Zaczęto przygotowywać się do pikiety i nagłaśniać informacje o tym skandalicznym spotkaniu. Dzięki portalom społecznościowym i lokalnym mediom o planach obrońców życia stało się głośno. Do Urzędu Miasta i Biblioteki zaczęły spływać protesty mieszkańców miasta.

 Spotkania jednak nie odwołano. Pikietujący przed wejściem do biblioteki obrońcy życia trzymali wielki banner z napisem „co można zrobić z niechcianym dzieckiem?” oraz zdjęciem zabitego maleństwa. Idealnie odpowiadał on sytuacji, którą Czubaszek sprowokowała swoimi skandalicznymi wypowiedziami. Wchodzącym na salę rozdawano również ulotki przedstawiające skutki nieludzkich praktyk promowanych przez celebrytkę.

Na koniec spotkania, gdy przyszedł czas na zadawanie pytań, których zresztą nie było, obecny na sali kolega zawołał:  "Pani Mario, czy mogę wręczyć Pani podarunek?" W ręce trzymał książkę, tomik poezji ks. Jana Twardowskiego. W tym momencie sala oszalała. "Won! Wynocha! Prowokator!” - panie dosłownie wrzeszczały. Gospodynie spotkania, które przecież miały mikrofon, nie reagowały... – opisuje Wiesław Prostko.Akcję zamknięto wystosowaniem listu otwartego do Władz Miasta Nowego Sącza. Protestujący wyrazili w nim swoje oburzenie w związku z udostępnieniem publicznego miejsca na potrzeby osoby, która w radykalny sposób przyczynia się do promocji zabijania.

Marcin Musiał

Dziennikarstwo śledcze może służyć życiu Piękna, odważna i młoda Lila Rose zapewne mogłaby zostać nie tylko Miss Universe, ale suto opłacaną modelką bądź aktorką. Wybrała jednak pracę na rzecz obrony życia nienarodzonych dzieci. W wieku lat 15 założyła klub pro-life o nazwie Live Action, który w krótkim czasie przerodził się w prężną organizację, znaną na całym świecie dzięki prowokacjom dziennikarskim w "klinikach" aborcyjnych. Rose urodziła się w Kalifornii. Jest oddaną katoliczką, wykształconą w ramach nauczania domowego (łącznie z programem szkoły średniej) i ma siedmioro rodzeństwa. Jest absolwentką Uniwersytetu Kalifornia, Los Angeles (UCLA) i przeszła kurs w Leadership Institute, znajdującym się w Wirginii niedaleko Waszyngtonu, a założonym dla szkolenia konserwatywnych przywódców. W uniwersyteckich czasach Lila Rose założyła największy studencki magazyn obrońców życia „The Advocate”. Dziś jego nakład wynosi już 200 tysięcy egzemplarzy, a pismo rozpowszechniane jest nie tylko na uniwersytetach, ale też w szkołach średnich. Zaangażowana w działalność pro-life młoda kobieta prowadzi swoją wojnę nie tylko na papierze, ale przy użyciu nowoczesnych i kreatywnych metod komunikacyjnych. Jej filozofię można opisać jednym zdaniem: tak zwana aborcja jest największą, łamiącą ludzką godność niesprawiedliwością. Rose konsekwentnie sprzeciwia się antykoncepcji i popiera przedmałżeńską abstynencję seksualną. Jej praca skupia się na pokazaniu prawdy o przemyśle aborcyjnym, głównie organizacji Planned Parenthood (PP), największego providera zabijania nienarodzonych w USA.

Cel: "kliniki" aborcyjne  W pewnym sensie Lila Rose, chociaż aktorką nie została, zdobyła jednak aktorskie doświadczenie - w ramach swej aktywności pro-life. Jako dziewiętnastolatka utleniła włosy na blond i udając przestraszoną nastolatkę w stanie błogosławionym wchodziła z ukrytą kamerą do "klinik" aborcyjnych, aby pokazać światu, jak potencjalne przypadki seksualnego wykorzystywania nieletnich traktowane są przez pracownice PP. Z upublicznionych przez Rose nagrań wynika, że jedna z nich była przede wszystkim zainteresowana sprzedaniem nastolatce "usługi" aborcyjnej. Namawiała ją do ukrywania rzekomej prawdy, iż ojcem dziecka jest dużo starszy mężczyzna oraz do kłamstwa na temat wieku dziewczyny. Nie przejmowała się faktem, że prawnie zobowiązana jest do natychmiastowego powiadomienia o takich przypadkach władzy, gdyż seksualne współżycie z nieletnią to, w myśl przepisów, domniemany gwałt. Późniejsze nagrania Live Action, dokonane w ramach dziennikarskich prowokacji pokazały prostytutkę i sutenera, którzy chcieli otrzymać środki antykoncepcyjne i umożliwić „zabieg” pracującym dla nich nieletnim prostytutkom. Na filmach widać, że pracownica Planned Parenthood gotowa była zignorować prawo, nie zastanawiając się nad losem młodziutkich dziewczyn, zmuszanych do nierządu. Inne akcje potwierdziły dość znany fakt, że organizacje aborcyjne nie tylko nie podają kobietom prawdziwych informacji dotyczących "aborcji", ale i posługują się pseudo-medycznymi kłamstwami (np., jakoby serce dziecka zaczynało bić nie 21-22 dniu, ale w 11 albo 20 tygodniu!).  Nagrania telefoniczne w ramach akcji „Racism Project” ujawniły z kolei, że PP, powiązana historycznie z ruchem eugenicznym, przyjmowała donacje skierowane celowo na "aborcje" czarnoskórych. Najnowszy materiał video ujawnił, że PP nie widzi problemu z zabijaniem nienarodzonych ze względu na żeńską płeć dziecka. Co więcej, pracownica organizacji namawiała kobietę na tzw. późną aborcję (po 20 tygodniu), z którą wiąże się dodatkowe ryzyko zdrowotne, ale, na której zarabia się szczególnie dobrze. Wszystkie nagrania można zobaczyć tutaj: http://liveaction.org/

Nie ma się, co dziwić, że dla Planned Parenthood Rose stała się osobą non grata. Jej fotografia wisiała w klinikach, jako ostrzeżenie dla pracowników, żeby „tej pani” nie obsługiwać i nie wpuszczać do gabinetów. Kobieta jednak nie zraziła się trudnościami i nie dała przestraszyć groźbą procesu (korzysta z pomocy prawników). Obrończyni życia nie działa sama, zdołała zgromadzić wokół szlachetnej idei grono oddanych osób. Jej zaangażowanie napotyka na opór nie tylko ze strony aborcjonistów, ale i ludzi niepopierających iście szpiegowskich metod Rose, posługującej się profesjonalnym, policyjnym sprzętem nagrywającym. Są tacy, którzy uważają te sposoby za nieetyczne. Nie da się jednak ukryć, że używanie ukrytej kamery, by ujawnić działania organizacji aborcyjnej spotyka się z szerokim oddźwiękiem i jest skuteczne. Pomimo skrajnie nieprzychylnej atmosfery politycznej (prezydent Obama, jego żona czy też obecna szefowa Departamentu Zdrowia, Kathleen Sebelius, są niezwykle przychylni lobby aborcyjnemu), zaangażowanie Rose doprowadziło do pozbawienia PP funduszy z budżetów stanowych. Filie organizacji straciły finansowanie w dziewięciu stanach, chociaż - jak na razie - na poziomie federalnym nie dało się doprowadzić do śledztwa i odcięcia ich od pieniędzy podatników. Jak dotąd, Planned Parenthood straciła w sumie ponad 61 milionów dolarów (w samym Teksasie 47 mln, zaś w New Jersey - 7,5 mln). Rose stara się więc finansowo uderzać w zbrodniczy biznes aborcyjny i, jak na razie, nieźle jej to wychodzi. Natalia Dueholm

Euro nie jest dobrze zabezpieczone Niewielka część kibiców zadymiarzy skazana na kary po 500 zł grzywny i kilka miesięcy ograniczenia wolności w zawieszeniu. Rosjanie, którzy pobili stewardów we Wrocławiu nadal na wolności. Poważne wątpliwości wobec działania trybu przyspieszonego, który miał być stosowany wobec stadionowych chuliganów. Wreszcie pytania, dotyczące zabezpieczenia imprezy – trudno uznać, żeby zamieszki przed i po meczu Polska-Rosja były dowodem na skuteczność polskiej policji. Wszystko to sprawia, że wątpliwości są coraz poważniejsze. Wracając do wrocławskiego incydentu – jak to w ogóle możliwe, że agresywnych Rosjan nie udało się zatrzymać natychmiast po napadzie na stewardów? Jak to możliwe, że policja nie miała dostatecznie dokładnych informacji, aby zalecić prezydent Warszawy odmowę zgody na przemarsz Rosjan przez miasto – również dla ich bezpieczeństwa? Można było przecież rosyjskich kibiców dowieźć na stadion w policyjnej eskorcie, jak to się czyni w przypadku meczów ligowych. Jak to możliwe, że orzeczenia w przypadku stadionowych bandziorów są tak łagodne? Czy sędziowie wyobrażają sobie, że 500 zł albo kara w zawieszeniu odstraszy kogokolwiek od kolejnych burd? Przed nami jeszcze większość turnieju. Jeżeli zabezpieczenie ma nadal wyglądać tak jak dotąd, lepiej trzymać się z daleka. Łukasz Warzecha

Ruskie za granicą Wielu mieszkańców Europy Zachodniej i Południowej nie rozumie przyczyn niechęci Polaków do Rosjan. To niezrozumienie wynika między innymi z braku kontaktów z Rosjanami. Ostatnią podróż na Cypr i do Izraela odbywałem w międzynarodowej grupie, składającej się głównie z Rosjan oraz Brytyjczyków. Poza tym było kilku Polaków, dwóch Czechów oraz niemieckie małżeństwo. W pierwszej fazie podróży przewodniczką była Rosjanka słabo posługująca się językiem angielskim, która na pytanie jednego z Polaków, zadane po polsku, ostentacyjnie podkreśliła, iż nie zna i nie rozumie po polsku. Zażądała, aby pytanie zostało zadane w „normalnym języku”. W tej sytuacji, gdy zwróciła się do mnie po rosyjsku, zdecydowanie zażądałem, aby rozmawiała ze mną po angielsku i co uczyniła z wyraźną niechęcią, cedząc, że przecież musiałem uczyć się języka rosyjskiego w szkole. Po wylądowaniu w Tel-Avivie Rosjanie z przerażeniem patrzyli na robienie zdjęć przez Brytyjczyków i Polaków na lotnisku Ben Guriona, próbując nam wmówić, iż „to nie nada” i zostaniemy aresztowani. Z wyraźnym przestrachem podchodzili do kolejnych kontroli dokonywanych przez przedstawicieli izraelskich służb bezpieczeństwa. Ten strach minął dopiero po zakończeniu odprawy. Początkowo Brytyjczycy ze zdziwieniem przypatrywali się tym polsko-rosyjskim potyczkom, jednak także oni odetchnęli z ulgą, gdy w Izraelu przejął nie-Rosjan drugi przewodnik – potomek polskich Żydów, emigrantów z 1968 roku. David, bo tak miał na imię, znakomicie posługiwał się zarówno angielskim jak i polskim, traktując wszystkich jednakowo. Okazał się znakomitym przewodnikiem, który z obiektywizmem przybliżał historię oraz współczesność Izraela, nie dążąc do wpłynięcia na nasze stanowisko w konflikcie izraelsko-arabskim. Wskazywał jedynie na europejski charakter Izraela, stanowiący ewenement na Bliskim Wschodzie. Mimo, iż jeździliśmy dwoma busami, w trakcie zwiedzania Jerozolimy nieustannie natykaliśmy się na „naszych” Rosjan, którzy odnosili się do nas z ostentacyjnym lekceważeniem, starali się także omijać kolejkę do zwiedzanych obiektów. W czasie zwiedzania świątyni grobu Pańskiego zyskali sojusznika w popie, który – wbrew uformowanej kolejce – wpuszczał jedynie Rosjan, wywołując głośne, choć bezskuteczne protesty pozostałych turystów. Fakt ten jeszcze bardziej umocnił przekonanie „naszych” Rosjan, iż świat do nich należy. Incydenty te jednak otworzyły oczy Brytyjczykom, w efekcie narodził się „sojusz” brytyjsko-polski, do którego przyłączyło się także dwóch Czechów. Jedynie niemieckie małżeństwo trzymało się z boku. W rozmowach Brytyjczycy ( w różnym wieku) przyznawali, iż po raz pierwszy uświadomili sobie bezczelność i arogancję Rosjan, którzy co warto podkreślić, nie posługiwali się żadnym obcym językiem lub nie chcieli w nim rozmawiać. Ten brak znajomości języków obcych wśród Rosjan ujawnił się już na Cyprze, gdzie Rosjanie stanowią liczącą się 50 tysięczną kolonię. W tej sytuacji wielu cypryjskich Greków nauczyło się rosyjskiego, co ugruntowało jeszcze wśród Rosjan przekonanie o braku potrzeby nauki języków obcych. Podczas powrotu Rosjanie oblegli sklepy wolnocłowe wykupując w masowych ilościach wódkę oraz whisky. Nierzadki był widok Rosjanina wnoszącego do samolotu w torbach 10-15 butelek mocnych trunków. Potem w hotelu upijali się do nieprzytomności wywołując burdy i dewastując meble w pokojach. W jednym przypadku konieczny był przyjazd karetki pogotowia, która odwiozła do szpitala kilku uczestników takiej rosyjskiej libacji. Te doświadczenia z Cypru i Izraela potwierdziły moje podobne obserwacje z Hiszpanii, Włoch czy Wysp Kanaryjskich, gdzie turyści rosyjscy cieszą się coraz gorszą opinią. Są jednak tolerowali z uwagi na znaczne zasoby gotówki, którą wydają bez opamiętania. Dzięki coraz częstszym kontaktom z rosyjskimi turystami coraz więcej mieszkańców Europy zmienia swój pozytywny stosunek do Rosji i jej mieszkańców. Możliwe, iż później zrozumieją także przyczyny rezerwy Polaków w stosunku do „nowych” Rosjan.Jednocześnie chciałbym podkreślić, iż mój tekst nie dotyczy wszystkich Rosjan, tylko tzw. rosyjskich turystów, którzy stanowią dosyć specyficzną grupę. W Rosji zaledwie kilka procent jej mieszkańców, związanych z władzą, służbami specjalnymi oraz mafią, stać na wyjazdy zagraniczne. Pozostali klepią biedę, zagraniczne krajobrazy widząc jedynie w telewizji. Godziemba's blog

Euro2012 kopią Europy Niemcy, w kopaniu i nie tylko, grają w Europie pierwsze skrzypce… Żeby natomiast uratować Greków przed wykopaniem potrzeba cudu… Tym kończy się widocznie zrezygnowanie z usług niemieckiego trenera… Irlandia już wykopana. Czyżby tym kończyło się korzystanie z usług trenera włoskiego? Same Włochy też już na pół martwe, cień swojej dawnej wielkości. No i Polska, fuksem w poważnym turnieju, jako łapówką za jego zorganizowanie, jak zwykle w fazie iluzji. Naprzód po słabiutkim remisie ze słabiutką Grecją prawie za burtą. Teraz po szczęśliwej (bardzo ładnej, trzeba przyznać) bramce Błaszczykowskiego już prawie w Kijowie. Mistrzostwa Europy w futbolu stanowią kopię tego, co dzieje się na pogrążonym w kryzysie kontynencie. Wielkie ambicje i wszechobecne halucynacje o dobrobycie na kredyt skonfrontowane z twardą ścianą realnych możliwości. Zaklinać się można bez końca, że ściany nie ma, że socjał jest do uratowania, że wystarczy jeszcze jeden bailout a wiara w papierowy scheiss powróci i będzie po staremu. Obawiamy się jednak, że tak prosto to tym razem nie będzie. O cuda na piłkarskiej murawie łatwiej niż w realu. Wyłamuje się z tego porównania jedynie rozchodząca się w ekonomicznych szwach Hiszpania. Futbolowo jednak aktualny mistrz świata pokazuje, że nie ma sobie obecnie równych w Europie. Być może, że Hiszpanie chcą tym pokazać coś innego. Może chcą zademonstrować, że, mimo kryzysu, własne i narodowe, i bez wskazówek niemieckiego trenera, ma pewną przewagę nad centralnym planowaniem i nad kosmopolitycznym euro esperanto? Wątpliwe czy Hiszpanów zdołałaby pokonać drużyna all stars przypadkowo wybranych spośród uczestników turnieju. Mimo że każda ze stars może mieć własne wysokie umiejętności. Istnieje jednak specyficzna kohezja rozumiejącego się doskonale zespołu, która w połączeniu ze specyfiką kraju daje mu przewagę. Strategia Hiszpanów może być odpowiednia tylko dla nich. Strategia Anglików dużo bardziej odpowiadająca ich narodowemu charakterowi niż kogoś innego. Strategia Francuzów – idem. Futbol byłby dużo uboższy i dużo mniej ciekawy gdyby wszyscy mieli tę samą, ustalaną odgórnie w Brukseli strategię. Po czorta zresztą wtedy jeszcze futbol? Komisja Europejska mogłaby równie dobrze z góry ustalać wyniki. Coś podobnego miało miejsce, gdy ulepszacze świata z Brukseli wprowadzali euro, wspólną walutę w Europie. Jedna strategia, jedne stopy procentowe centralnie ustalane we Frankfurcie, miały być optymalne dla wszystkich. Nie były optymalne dla nikogo. Jedynie słuszna, odgórnie narzucona ortodoksja naprzód żywiła bezprecedensową orgię kredytową a potem doprowadziła do obecnego kryzysu. Zespół all stars w ECB we Frankfurcie nad Menem nie ustalił stóp procentowych optymalnych jednocześnie dla Grecji, Włoch, Niemiec i Finlandii. Nawet nadzieja na to była nonsensem, takim jak sama idea wspólnej waluty dla kilkunastu różnych krajów, o różnym stopniu rozwoju, w różnych fazach cyklu ekonomicznego, o różnych systemach fiskalnych. Krajów wyznających w końcu inne wartości i mających inne tradycje, które euro biurokraci chcą ujednolicić i zawalcować w jedno ponadnarodowe imperium. Na szczęście kryzys pomógł przejrzeć na oczy wielu tym, którzy tego początkowo nie dostrzegali. Wraz z kryzysem liczba gardłujących zwolenników wchodzenia do matni wspólnej waluty stopniała gwałtownie jak śnieg na wiosnę. Jedynie pan premier Tusk, jak króliczek z poniższej reklamy baterii Energizer, chce ciągle wchodzić do euro. Wszystko wokół pada, wszystko przestaje działać, a dzielny króliczek nadal bębni na swoim bębenku i nadal maszeruje naprzód… DwaGrosze

Europa przedawkowuje sterydy W niedzielę odbędą się wybory w Grecji, które mogą spowodować jej wyjściem ze strefy euro. Naukowcy Roubini i Ferguson twierdzą, że Europa jest na skraju przepaści jak przed dojściem nazistów do władzy w 1933 r. - Trzeba odstawić sterydy - mówi portalowi Fronda.pl Robert Gwiazdowski, ekonomista. Teza, że Europa jest w takiej samej sytuacji gospodarczej jak w 1933 r. jest nieprawdziwa. Grecja powinna wyjść ze strefy euro już dwa lata temu. Niedzielne wyniki wyborów mogą ten proces w końcu zakończyć albo w dalszym ciągu będzie następowała powolnej agonii jak przez ostatnie dwa lata. Gdyby Grecja nie była w strefie euro nie mielibyśmy problemów. Ona łykała przez ostatnie 10 lat kredyty, ale można powiedzieć, że cała Europa żyła na tych sterydach. Co więcej od 10 przedawkowywała je. Co się dziwić? Gdy wielu twierdzi, że nie można odstawić tej kuracji tylko trzeba ją jeszcze zwiększać, bo będzie zapaść. To jest dziwny sposób leczenia pacjenta. Na dłuższą metę tak się nie da. To jest katastrofalne i bez sensu – dodaje Gwiazdowski. Wczoraj pojawiła się w Grecji wiadomość, że kasa publiczna wyczerpie się w tym kraju 20 lipca. Jeśli Grecja wycofa się ze strefy euro z największymi długami zostaną jej wierzyciele, którymi są Niemcy i Francja, po kilkadziesiąt miliardów Euro. Not. JW.

Chodakiewicz: Gejowy Obama. Prezydent zwolennikiem homo-”ślubów” Prezydent Barack Obama okazał się właśnie zwolennikiem wesołkowatych „ślubów”. Nadchodzą wybory i trzeba rzucić kość swemu najbardziej żelaznemu i najzamożniejszemu elektoratowi, tzw. grupie LGBT. Jeden na sześciu czołowych dobroczyńców kampanii prezydenckiej Obamy jest „wesołkiem”. To oni zbierają największe sumy pieniędzy. Z nimi naprawdę trzeba się liczyć. Jednocześnie prezydent nie ma się, co martwić o Murzynów. Obama uważa, że i tak ma ich głosy w kieszeni bez względu na to, co robi. Może faktycznie tak jest. Jednak sondaże pokazują, że czarni Amerykanie są chyba najbardziej antywesołkowato nastawioną grupą etniczną w USA. Dotyczy to nie tylko osób religijnych, ale całej afroamerykańskiej społeczności. Są zaszokowani, bo jeszcze we wrześniu 2004 roku Obama zapewniał: „Jestem chrześcijaninem. I dlatego – mimo że staram się, aby moje poglądy religijne nie dominowały czy determinowały mojego politycznego punktu widzenia na ten temat – wierzę, że tradycja oraz moja wiara religijna dyktują, iż małżeństwo to coś uświęconego między mężczyzną a kobietą” (I’m a Christian. And so, although I try not to have my religious beliefs dominate or determine my political views on this issue, I do believe that tradition, and my religious beliefs say that marriage is something sanctified between a man and a woman). Czarni nie są odosobnieni w niechęci do wesołkowatych planów małżeńskich. Sondaże pokazują, że wbrew propagandzie, przeciętny Amerykanin wcale nie pali się do hucznego obchodzenia wesołkowatych „zaślubin”. Naturalnie tolerancjoniści wyginają się i wypinają, aby dostać odpowiednie rezultaty sondażowe. Szlifują pytania w odpowiedni sposób, mając nadzieję, że dostaną odpowiedzi takie, jakie chcą. To stara sztuczka. Przyznał to nawet socjalliberalny „Washington Post” (14 maja). I tak na początku maja 2012 roku, według Gallupa, poparcie dla homoseksualnych „ślubów” wyraziło 51% Amerykanów. Przeciw było 45%. Ale zaraz potem badania zlecone przez  CBS pokazały, że tylko 38% zapytanych zgadza się na taką nowinkę. CBS wprowadził, bowiem trzecią opcję: związki cywilne (civil unions). Polaryzacja stała się mniejsza. Ponadto większość tych, których Gallup wykazał, jako będących za, udzieliła swego poparcia w bardzo delikatny i warunkowy sposób. Tylko margines jest fanatycznie przywiązany do propozycji „ślubów”. Środek jak zwykle pójdzie za zwycięzcą.

Demokracja, ale tylko pederastyczna Przypomnijmy, że elektorat 32 stanów zagłosował za tym, aby zabronić możliwości prawnego łączenia w pary małżeńskie innych osób niż jedna kobieta i jeden mężczyzna. I dlatego właśnie zorganizowane lobby wesołkowate usiłuje załatwić sobie obejście demokracji poprzez sądy (równolegle do nachalnej kampanii propagandowej w mediach). Postępowi sędziowie rutynowo odrzucają wyniki referendów, które nie faworyzują „wesołków” (np. kalifornijską Propozycję 8). Śledząc zmiany w sondażach przez ostatnie 30 lat, należy jednak stwierdzić, że propaganda robi swoje. Coraz więcej młodych zgadza się na wesołkowate „śluby”. Nawet wśród najtwardszych fundamentalistów protestanckich tylko 44% młodzieży jest przeciwko takiemu rozwiązaniu, podczas gdy wśród starszych sprzeciw sięga 63%. Jednak na razie w starciu z demokracją bezpośrednią nawet nachalna wesołkowata propaganda niewiele daje. W lutym stan Georgia, który od 2004 roku ma konstytucyjny zapis prorodzinny dotyczący małżeństwa, potwierdził prawo pracodawców do wyboru pracowników: nie muszą przyjmować do pracy osób, które obrażają ich uczucia religijne, czyli głównie „wesołków”. Ci uznają to za dyskryminację. W maju zdominowana przez Republikanów legislatura stanowa Kolorado sprzeciwiła się nawet związkom cywilnym „wesołków”. W ostatnich dniach w Karolinie Północnej, gdzie w 1996 roku za pomocą referendum zakazano takich „ślubów”, 61% prawodawców głosowało za tzw. konstytucyjną „poprawką prorodzinną numer jeden” (pro-family Amendment One), niwecząc nadzieje „wesołków” na odwrócenie karty. Poprawka jeszcze raz zdefiniowała małżeństwo, jako „związek kobiety i mężczyzny”. Partia Demokratyczna rozważa nawet, czy za karę nie odwołać swojej konwencji wyborczej w tym stanie. Co bardziej radykalni aktywiści zapowiadają bojkot. Proces demokratyczny podoba im się tylko wtedy, gdy lud tutejszy głosuje tak, jak dyktują tolerancjoniści. Ogólnie, bowiem gdy Amerykanie mogą wybierać przy urnie, to większość głosuje za małżeństwem, w którym jest „Adam and Eve” a nie „Henry and Steve”.

Skażone elity Natomiast postawa elit, nawet niektórych republikańskich, nie jest tak jednoznaczna. Na przykład republikański burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg pojechał do Karoliny Północnej, aby pogrozić mieszkańcom tego stanu za nietolerancję i brak poszanowania „praw człowieka”. Chodzi oczywiście o głosowanie w celu obrony małżeństwa. Na Południu USA takie gadanie Bloomberga kojarzy się jednoznacznie: „cierpienia” „wesołków” przyrównuje się do niewolnictwa. Murzyni tego nie lubią. Dla czarnych to brzmi jak zrównywanie ich cierpień z doświadczeniami „wesołków”. Dla białych natomiast to brzmi jak szantaż i próba zrównania opozycji wobec pederastycznej ideologii z walką przeciw niewolnictwu i dyskryminacji rasowej. To porównywanie jabłek i pomarańczy. Murzynów dyskryminowano za kolor skóry. „Wesołków” odrzucamy za robienie cnoty z tego, co chcą robić z osobnikami tej samej płci. Murzyni nie mogli się wstrzymać od bycia czarnymi. Ale „wesołkowie” mogą wstrzymać się od „wesołkowania”, jeśli zechcą. Nie mylmy naturalnie wesołków z homoseksualistami, którzy czują pociąg do osobników tej samej płci, ale nie robią z tego cnoty i nie hołdują ideologii „gejowskiej”.

Kontrrewolucja w instytucjach Naturalnie nikt nic takiego nie usłyszał od Bloomberga, który przemawiał na kampusie Uniwersytetu Karoliny Północnej. Tymczasem w pobliskim stanie Georgia, w Shorter University, uczelni związanej z baptystami, władze uniwersyteckie nakazały pracownikom podpisać zobowiązanie do życia zgodnie z zasadami Biblii, a więc jednoznacznie potępiające m.in. homoseksualizm. „Naszymi zasadami chcemy czcić Jezusa Chrystusa (…). Rozumiemy, że są tacy, którzy z nami się nie zgadzają. Nie chcemy kwestionować ich prawa do własnych poglądów, ale chcemy jasno stwierdzić, jakie my mamy poglądy”. Sprawa jest jasna. Shorter University to uczelnia prywatna, tzw. evangelical, fundamentalistyczna. Gdy ktoś się na taką zapisuje, to musi spodziewać się fundamentalizmu. To samo dotyczy profesorów. Nikt im nie każe tam uczyć. Jedna z profesorek porównała władze uniwersytetu do Talibanu. Według sondażu wewnętrznego, 88% pedagogów i pracowników uniwersyteckich twierdzi, że odejdzie. Opuszczone stanowiska na pewno ucieszą konserwatywnych naukowców, którzy za sprawą „tolerancyjnych” nie mogą znaleźć pracy uniwersyteckiej. Na kampusie jest ostra polaryzacja, dużo większa niż w społeczeństwie. Jednak sprawa wesołkowatego „ślubu” może być ważnym elementem kampanii wyborczej. Republikanie chcieliby, aby wpływy Demokratów zostały ograniczone do środowisk LGBT. Demokraci chcą, aby ich przeciwnicy wyszli na uprzedzonych, prymitywnych ekstremistów. Zastanawia też, w jaki sposób sprawa jednopłciowych „ślubów” wyszła z Białego Domu. Pierwszy na ten temat w moralnie relatywny sposób przemówił wiceprezydent Joe Biden: „Kogo kochasz? (…) I czy będziesz lojalny w stosunku do osoby, którą kochasz? Przecież o to chodzi we wszystkich małżeństwach, bez względu na to, czy to są małżeństwa lesbijek lub gejów, czy heteroseksualistów” (Who do you love? (…) And will you be loyal to the person you love? And that’s what people are finding out. I [It’s] what all marriages at their root are about, whether they’re marriages of lesbians or gay men or heterosexuals).

Gejowy Obama Po takim wyskoku Obama – który jeszcze niedawno twierdził, że jego poglądy w tej kwestii „ewoluują”, ale siedział cicho – ujawnił się jako zwolennik homoseksualnych „ślubów”. Lewicowy tygodnik „Newsweek” wykrzyczał triumfalnie z okładki: „Pierwszy wesołkowaty prezydent!”. Niektórzy konserwatyści twierdzą, że to było ukartowane. Po wypowiedzi wiceprezydenta Obama mógł to samo powiedzieć łagodnie. Taka interpretacja ma sens, bowiem przed Bidenem w podobny sposób wypowiedziało się dwóch ministrów rządowych: sekretarz edukacji i sekretarz mieszkalnictwa. Inna wersja jest taka, że Biden jest skłonny do gaf i powiedział to sam z siebie. To też jest możliwe – faktycznie, wiceprezydent często plecie głupoty i wyskakuje przed orkiestrę. A Obama zdecydował się zagrać oportunistycznie, bo nie może zostać w tyle za swym zastępcą. Jego republikański rywal, Mitt Romney, natychmiast stwierdził, że małżeństwo to „instytucja, która trwała i przetrwa” oraz że to „stosunek między mężczyzną a kobietą”. Libertariańsko-konserwatywny senator Ron Paul zażartował sobie, że prezydenckie poglądy „nie mogły już być bardziej wesołkowate” (could not be any gayer). Prezes Partii Republikańskiej Reince Priebus wydał oświadczenie: „Popieramy utrzymanie małżeństwa między jednym mężczyzną a jedną kobietą i będziemy sprzeciwiać się jakimikolwiek próbom zmiany tego stanu rzeczy” (We support maintaining marriage between one man and one woman and would oppose any attempts to change that). Niektórzy konserwatyści uważają, że prezydent USA swoją „ewolucją” otworzył tamę roszczeniową dla tzw. alternatywnych stylów życia. Już w tej chwili za „wesołkami” ustawiają się w kolejce do „równouprawnienia” poligamiści i poliamoryści (zwolennicy zbiorowych małżeństw wymiennych). I – jak ostrzega Jeffrey Lord – wnet będziemy mieli małżeńskie trójkąty facet-babka-facet albo babka-facet-babka, albo zbiorowiska lesbijek czy grupy wesołków. Jak wszyscy, to wszyscy. Wystarczy przecież miłość – jak twierdzi Joe Biden. Katolicki komentator Robert A. Reily pyta, czy rzeczywiście chodzi tylko o to, „kogo kochasz”? A co będzie, gdy pokochamy kozę?

Marek Jan Chodakiewicz

Projekt Wolnego Stanu. Przyczółek libertarian „Live Free or Die” („Żyj wolny lub zgiń”) – taką dewizą kierują się Amerykanie, którzy założyli ruch społeczny zmierzający do budowy wolnego stanu – Free State Project (FSP). Organizacja ta ma na celu zebranie przynajmniej 20 tysięcy osób o poglądach libertariańskich, chętnych do zamieszkania wspólnie w jednym regionie USA w celu wpływania na lokalną politykę fiskalną. FSP zakłada, że przy odpowiednim wzroście liczby mieszkańców o wolnościowych poglądach będzie można utworzyć nowy, niezależny i liberalny gospodarczo stan.

New Hampshire pierwszym wolnym stanem FSP nie jest organizacją liczną, ale składa się z ludzi dojrzałych światopoglądowo i zdeterminowanych, aby poświęcić swoje życie dla budowy obszaru wolnego od większości podatków nękających dziś obywateli amerykańskich. W 2003 roku większość członków ruchu uznała, że jedynym obecnie stanem w Ameryce nadającym się do przeobrażenia w „wolny stan” jest New Hampshire. Wybór tej krainy miał też charakter symboliczny. New Hampshire jest jednym z najwcześniej skolonizowanych przez Brytyjczyków obszarów na kontynencie amerykańskim. Zaledwie 17 lat po nadaniu dwóm angielskim kompaniom przez króla Jakuba I prawa do kolonizowania ziem północnoamerykańskich rozpościerających się pomiędzy 34 a 45 równoleżnikiem Rada Nowej Anglii nadała kapitanowi Johnowi Masonowi ziemię pod kilka osad, które później wspólnie utworzyły Upper Plantation of New Hampshire. Już w 1680 roku plantacja ta została podniesiona do wysokiej rangi prowincji królewskiej. Późniejszy stan New Hampshire jest, więc rodzajem kolebki przyszłej Ameryki. Projekt wolnego stanu ma wielkie ambicje utworzyć na tym historycznym obszarze strefę wolną od podatków i większości przepisów ograniczających swobody obywatelskie. W lipcu 2011 roku tysiąc pierwszych uczestników programu osiedliło się w New Hampshire z zamiarem budowy w ciągu kilku lat silnej społeczności libertariańskiej, co pozwoliłoby utworzyć na obszarze jednego lub kilku sąsiadujących ze sobą hrabstw rodzaj okręgu, w którym mieszkańcy będą podejmowali tylko uchwały o charakterze  wolnościowym. Żeby ten projekt udało się zrealizować choćby w podstawowej formie, potrzebne jest 20 tysięcy wyborców głosujących w jednakowy sposób na wspólnym obszarze. Stan New Hampshire dzieli się obecnie na 10 hrabstw. Najmniejsze hrabstwa – Coose i Sullivan – zamieszkuje odpowiednio 33 tys. i 43 tys. mieszkańców. Osiedlenie się 20 tysięcy osób wyznających ten sam kierunek zmian społecznych i gospodarczych daje, więc nadzieję na utworzenie silnej enklawy o bardzo liberalnym prawie. Należy pamiętać, że w większości stanów Ameryki obowiązuje wzorowane na brytyjskim prawo stanowione i prawo zwyczajowe, często nazywane też precedensowym. Te dwa oddzielne obszary wzajemnie na siebie oddziałują, ale i często pozostają w konflikcie. Uczestnicy Projektu Wolnego Stanu chcą ustanowić precedens utworzenia najpierw enklawy w postaci hrabstwa, a później stanu o niezwykle liberalnych przepisach podatkowych. Pod oświadczeniem intencyjnym nowego ruchu podpisało się już 11,5 tys. osób, co dowodzi, że FSP ma całkiem silną pozycję na samym starcie. Znaczenie tej organizacji potwierdza fakt, że w 2010 roku 12 jej działaczy zostało wybranych do 400-osobowej Izby Reprezentantów stanu New Hampshire.

Cel główny: decentralizacja Fundamentem programowym Projektu Wolnego Stanu jest hasło „Life, liberty, and property” („Życie, wolność i własność”), będące zmodyfikowaną formą zawołania „Life, liberty, and the pursuit of happiness” („Życie, wolność i dążenie do szczęścia”), pod którym w październiku 1774 roku odbył się pierwszy Kongres Kontynentalny, który uchwalił Deklarację Praw 13 Kolonii. Podobnie jak hasło polskiej Nowej Prawicy „Wolność, własność, sprawiedliwość”, tak i motto FSP „Życie, wolność, własność” nawiązuje do epoki największych swobód ekonomicznych zarówno na kontynencie północnoamerykańskim, jak i europejskim. Aby zostać członkiem Projektu Wolnego Stanu, należy być pełnoletnim obywatelem amerykańskim oraz wykazać, że nigdy nie promowało się przemocy ani nienawiści rasowej. Kandydat na członka tej organizacji musi złożyć oświadczenie intencyjne (Statement of Intent – SOI), którego rota brzmi: ,,Oświadczam uroczyście, że moją intencją jest przeniesienie się do stanu New Hampshire. Tam będę robił wszystko w kierunku stworzenia społeczeństwa, w którym maksymalną rolą cywilnego rządu jest ochrona życia, wolności i własności”. W ten sposób FSP chce, aby istniał przynajmniej jeden stan, którego wyniki ekonomiczne dowiodą racji stojących za ideologią stworzoną przez amerykańskiego publicystę i teoretyka libertarianizmu Jaya Alberta Nocka (1870-1945), który jako pierwszy zdefiniował podstawy tej ideologii. Miał on zwyczaj mawiać: “Wolę oglądać Amerykę wolną niż trzeźwą”. A więc przede wszystkim wolną od wpływów Waszyngtonu! FSP chce utworzyć obszar administracyjny o maksymalnie rozszerzonych prawach jednostki, gospodarce opartej wyłącznie na mechanizmach wolnego rynku, który będzie lobbował za przywróceniem konstytucyjnego federalizmu, czyli pierwotnych uprawnień rządu federalnego oraz pełnej autonomii legislacyjnej stanów. FSP to kolejna grupa w historii USA wyznająca fundamentalną zasadę libertarian, sformułowaną przez Olivera Wendella Holmesa młodszego: „Wolność twojej pięści musi być ograniczona bliskością mojego nosa lub twoja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna moja”.

Za wyborem przez FSP stanu New Hampshire nie stały wyłącznie względy historyczne. Innym ważnym czynnikiem takiego wyboru był fakt, że stan ten ma obecnie najniższe podatki na całym kontynentalnym obszarze USA. Finanse New Hampshire bazują głównie na wpływach z podatków od nieruchomości ustalanych przez lokalne społeczności, wpływach ze śmiesznie niskiej akcyzy na paliwo – 19,6 centa za galon benzyny lub oleju napędowego (13 razy taniej niż w Europie) – oraz podatku od wyrobów tytoniowych w wysokości 1,78 centa za 20 sztuk papierosów (kilkadziesiąt razy mniej niż w Europie Zachodniej). Formalnie w stanie New Hampshire nie ma podatku od sprzedaży (state sales tax). Istnieją jednak pewne branże, które są opodatkowane, np. 9-procentowym podatkiem obłożona jest cała gastronomia, 7-procentowym – usługi telekomunikacyjne; podatek nałożony na elektryczność wynosi 55 centów za megawatogodzinę. Ale co najważniejsze dla ludzi z ruchu FSP, to fakt, że w stanie New Hampshire nie płaci się w zasadzie stanowego podatku dochodowego od osób prywatnych, stanowego podatku emerytalnego i stanowego podatku emerytalnego od weteranów. Opodatkowane są jedynie (5%) dywidendy i odsetki z różnych form oszczędności, ale tylko, jeżeli przekraczają kwotę przychodu 2400 dolarów na osobę. New Hampshire jest jednym z dziewięciu stanów, które zniosły lub w ogóle nie ustanowiły podatku dochodowego od osób fizycznych (individual income tax). Do tej grupy należą także: Alaska, Floryda, Newada, Dakota Południowa, Tennessee, Texas, Waszyngton i Wyoming. Nie oznacza to jednak, że nie docierają do tych stanów macki IRS – federalnego fiskusa. Brak podatku dochodowego od osób fizycznych nie oznacza także, że w stanach tych życie jest tańsze. Władze tych stanów muszą w jakiś sposób pokrywać swoje wydatki budżetowe. Brak podatku dochodowego wiąże się, więc najczęściej z wyższymi podatkami od sprzedaży, nieruchomości, opłatami stałymi za różnego typu uprawnienia i licencje, podatkami od spadku, towarów, paliw, elektryczności, usług itd. Jednak – co podkreśla program FSP – stan New Hampshire jest i pod tym względem najbardziej liberalny. Choć ekonomiści sprzeczają się o ukryte substytuty podatku dochodowego od osób fizycznych, to generalnie New Hampshire jest najbliższy wzorom stawianym sobie przez amerykańskich libertarian.

Zagubione stany Pomysł utworzenia stanu, który byłby wolny od większości podatków, nie jest niczym nowym w amerykańskiej historii. W marcu 2011 roku legislatura stanu Kansas przegłosowała utworzenie kilku enklaw, których mieszkańcy zostaną zwolnieni z podatków. Dotyczy to 50 najbardziej uprzemysłowionych zachodnich hrabstw tego stanu. Okres wolny od podatku dla tych regionów wyniesie pięć lat. To czas na zagospodarowanie się, znalezienie stałego źródła dochodu lub rozwój własnej działalności gospodarczej. Niestety pomysł ten ma na celu jedynie powstrzymanie odpływu mieszkańców z terenów najbardziej zatrutych odpadami przemysłowymi. Inną próbą ustanowienia państwa o wolnościowych regułach polityczno-gospodarczych była koncepcja proklamacji nieuznanego przez resztę Unii autonomicznego stanu Franklin, zwanego też Wolną Republiką Franklin, ze stolica w Jonesborough. Twór ten powstał w 1784 roku na obszarze 12 górskich hrabstw północno-wschodniej części dzisiejszego Tennessee. Państwu temu przyświecała idea utworzenia republiki wolnych ludzi, nieznających kagańca fiskalnego. Oczywiście taki twór w sercu nowo powstającej Unii był nie do pomyślenia dla decydentów z Waszyngtonu. Samozwańczy stan musiał upaść. W 1790 roku Wolna Republika Franklin została włączona do nowo powstałego stanu Tennessee. Do dzisiaj jednak duża część jej mieszkańców podkreśla, że są obywatelami państwa Franklin. Także nieco bliższa nam historia jest pełna prób secesji niektórych obszarów USA w celu ustanowienia własnej autonomii legislacyjnej, terytorialnej czy podatkowej. Do takich przykładów należy trzykrotna próba proklamacji State of Superior lub State of Ontonagon. Już w 1858 roku konwencja niepodległościowa w niewielkim mieście Ontonagon uchwaliła powołanie do życia stanu o tej samej nazwie. Ta nowa autonomia miała obejmować północną część dzisiejszych stanów Michigan i Wisconsin. Wszystkie próby spaliły na panewce. Ostatnia próba utworzenia tego stanu miała miejsce w 1962 roku, kiedy nowo powstałe Stowarzyszenie Niepodległości Górnego Półwyspu (Upper Peninsula Independence Association) zdołało zebrać zaledwie 20 tysięcy podpisów poparcia – zamiast wymaganych przez prawo 56 tysięcy. Projekt secesji nigdy nie trafił pod obrady parlamentu Michigan. Do dzisiaj jednak można zobaczyć na zderzakach samochodów z północnego Michigan napisy “Free Superior” lub “North Michigan – 51st state”. Jak widać, Projekt Wolnego Stanu nie jest koncepcją nową. Historia USA jest pełna prób ustanowienia nowych stanów o autonomicznym systemie podatkowym. Wbrew pozorom, trudności przy ich utworzeniu nie były głównie dziełem rządu federalnego czy innych istniejących już stanów. Najczęściej ich pomysłodawcom brakowało sił do realizacji swoich planów lub większość mieszkańców wybranego obszaru bała się uczestnictwa w eksperymencie społecznym o bardzo liberalnych zasadach. Czy FSP uda się, więc utworzyć wolny stan? Jak na razie wiele wskazuje, że uczestnicy tego ruchu są bardzo zdeterminowani. Niestety jest to koncepcja zarówno czasochłonna, jak i wymagająca wielkiego wysiłku ze strony wszystkich działaczy. Pocieszeniem jest perspektywa życia w regionie, gdzie po raz pierwszy zapanuje zasada nieograniczonej swobody dysponowania własną osobą i własnością. Pawel Lepkowski

Prezydent Chin za chrześcijaństwem, jako religią państwową na spotkaniu najwyższego kierownictwa tejże partii powiedział, że gdyby mógł ustanowić tylko jeden dekret prawny, który musieliby wszyscy przestrzegać, to byłoby to ustanowienie chrześcijaństwa religia państwową Chin. Profesor Niall Ferguson w swojej książce „Civilization”, w której omawia, w jaki sposób cywilizacja Europejska w ciągu 500 lat stała się cywilizacją globalna w jednym z rozdziałów rozważa korelacje pomiędzy rozwojem chrześcijaństwa, szczególnie w jego protestanckiej formie, a rozwojem gospodarczym kraju. Pisze o gwałtownym rozwoju i ekspansji chrześcijaństwa w obecnych Chinach szacując ilość wyznawców na około 170 milionów.Co więcej przytacza opinie intelektualistów chińskich, mające świadczyć, że najwyższe władze Chin również zdają sobie sprawę z istnienia wspomnianej przeze mnie korelacji? Ferguson przytacza informację jednego z chińskich akademików, który mówi, że poprzedni prezydent Chin Jiang Zemin na krótko przed przekazaniem władzy i ustąpieniem ze stanowiska prezydenta Chin i lidera Komunistycznej Partii Chin na spotkaniu najwyższego kierownictwa tejże partii powiedział, że gdyby mógł ustanowić tylko jeden dekret prawny, który musieliby wszyscy przestrzegać, to byłoby to ustanowienie chrześcijaństwa religia państwową Chin. Ferguson przytacza również inny fakt. W 2007 roku nowy prezydent Hu Jintao prowadził niemające precedensu wcześniej seminarium Biura Politycznego KPCh poświęconemu religii, na którym powiedział 25 najważniejszym w państwie ludziom, że wiedza i siła ludzi wierzącym musi być wykorzystana do budowy prosperującego społeczeństwa Civilization „ Fergusona nie jest jeszcze przetłumaczona na polski. Twierdzi w niej, że cywilizacja zachodnia jest w fazie upadku. W rozdziale „work” and „conclusion „ wskazuje na przyczyny upadku Zachodu i wzrostu Chin. Ilustracja tego jest przytoczony prze niego oficjalny dokument XIV Zjazdu Komunistycznej Partii Chin, w którym sprecyzowano trzy podstawy stałego wzrostu gospodarczego. Prawa własności, jak fundament, system prawny, jako ochrona i etyka, moralność, jako czynnik wspierający. Warto by porównać racjonalizm i inteligencje chińskich przywódców, z ludźmi pokroju Tuska i Palikota. Marek Mojsiewicz    

Zakazać długów Jeśli Polska ma uniknąć w przyszłości kolejnych katastrof finansowych, musi zakazać zadłużania państwa i uchwalania deficytu budżetowego. W 1991 roku trzej posłowie Unii Polityki Realnej zgłosili w Sejmie projekt ustawy zakazującej zadłużania państwa. Posłem - sprawozdawcą był Janusz Korwin-Mikke. Gdy tylko z trybuny ogłosił pomysł swój i kolegów, na sali plenarnej rozległ się jeden wielki rechot. Taką reakcję "wybrańcy narodu" skwitowali pomysł, aby zakazać im zadłużania Polski. Zaś media całą sprawę przedstawiły, jako kolejny humbug ekscentryka Korwin-Mikkego. Efekty właśnie dzisiaj odczuwamy, Rechot, który był jedyną odpowiedzią na sensowny zupełnie pomysł Korwin - Mikkego, sprawił, że pomysłu tego nie potraktowano poważnie, nie przyjęto go nawet pod głosowanie. W takich okolicznościach zadłużanie Polski nie zostało zakazane. W efekcie, przez minione dwadzieścia lat cała polska "klasa polityczna" kradła i marnowała nie tylko pieniądze podatników polskich, ale także zagranicznych. Zagranicznych, dlatego, że to oni składali się na pożyczki i kredyty udzielane Polsce przez obce rządy. Wszystkie pieniądze zostały wydane na dwa cele: na niepotrzebne zlecenia dla firm "znajomych królika" oraz na urzędniczą klasę próżniaczą, której stworzono przywileje i "ciepłe posadki". Był to mechanizm samonakręcający się. Biurokracja - w trosce o swoje przywileje - zawsze głosowała na rządzącą Polską partię. Ta zaś, dzięki tym głosom, srawowała władzę, a więc mogła pozostałe pieniądze kraść i marnować. Stan ten doprowadził do finansowej zapaści. Jedną obrazuje "licznik długu" ustawiony na skrzyżowaniu ulic Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich. Wskazywana tam kwota wynosi około 820 miliardów i spokojnym krokiem zmierza ku kwocie jednego biliona. Co się stanie jak dobije do tej kwoty? Nic, będzie się dalej powiększać, w stronę dwóch bilionów. Drugą finansową zapaść obrazuje system emerytalny niewydolny do płacenia na utrzymanie dzisiejszych emerytów i rencistów. Trzeci obraz zapaści to kolejne ustawy budżetowe, w których większe sumy zapisywano po stronie wydatków niż wpływów. I te sumy również nie zawsze były w pratyce realizowane. Dochody były z reguły mniejszy niż zakładano, wydatki okazywały się być większe. Z każdym rokiem uchwalany deficyt był coraz większy. W efekcie, w roku 2011, stanęliśmy na skraju bankructwa. Jest ono już tyko kwestią czasu.

Jeśli po upadku tego ustroju, po bankructwie polskiego państwa, będziemy budować nową Polskę, musimy wprowadzić do konstytucji zakaz zadłużania kraju i zakaz uchwalania deficytu budżetowego. Taki zakaz wprowadziła wiele lat temu Estonia. I dziś jest to państwo, które nie boi się ogólnoeuropejskiego kryzysu. Szymowski

Teraz wierzymy w agentów Koko, koko euro spoko, popatrzcie sobie, jak piłkarze grają w piłkę, piwka pochłepczcie, pośpiewajcie sobie: „Polska biało-czerwoni” - i niech wam się wydaje, ze w ten sposób spełniliście obowiązek wobec naszej biednej ojczyzny. Ale żeby kibic piwko chłeptać mógł, czuwać musi żołnierz, by nie przeszkodził wróg. Toteż w „Gazecie Wyborczej” przodująca w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym pani redaktor Monika Olejnik, do której pan prezydent Kaczyński zwrócił się był pseudonimem operacyjnym „Stokrotka” - co według niektórych opinii właśnie go zgubiło - toteż „Stokrotka” kładzie, jak to mówią, lachę na to całe koko koko euro spoko i w poczuciu obowiązku wzmożonej czujności daje odpór złowrogiemu ojcu Tadeuszowi Rydzykowi, że ośmielił się zorganizować demonstrację w obronie telewizji TRWAM w Brukseli, gdzie „pianista pierze bieliznę swą w chemicznej pralni i wszyscy śliczni tacy są i kulturalni”. Przy okazji prostuje fałszywe informacje o nocnej zmianie - że mianowicie zmiana wcale nie była nocna, tylko popołudniowa i w ogóle wszystko nie tak. Pani redaktor Olejnik ma oczywiście rację, jak zresztą we wszystkim, co mówi, ale nie można wykluczyć, że w pięknej blond-główce pomieszała się decyzja bezpieczniaków, by rząd premiera Olszewskiego obalać, z samym tej decyzji wykonaniem. Ja oczywiście chętnie wierzę, że mogła o wszystkim wiedzieć nawet dzień wcześniej, jakie będą wyniki głosowania nad rządem premiera Olszewskiego i w ogóle, podobnie jak niektórzy dygnitarze od razu, a nawet jeszcze przed katastrofą w Smoleńsku wiedzieli, że jej przyczyną był tradycyjny błąd pilota. W końcu w kochających się rodzinach można było chyba omawiać zawczasu różne tajemnice państwowe bez obawy dekonspiracji i stąd w pięknej blond-główce te przesunięcia czasowe. Ale nie wymagajmy zbyt wiele od funkcjonariuszy; robią, co trzeba bez względu na fakty, a jeśli fakty się nie zgadzają, tym gorzej dla nich. Ciekawsze jest, co innego - oto na przykład „Stokrotka” twierdzi, że w obalonym rządzie było trzech agentów ministrów i ośmiu wiceministrów. Jak to - agentów? Czyżby cadyk, a może cadykowi wydano nowe rozkazy? Przecież dotychczas obowiązywał rozkaz, że złowrogi Antoni Macierewicz wszystko wyssał sobie z brudnego palca, że żadnych agentów nie było, tylko sami pokrzywdzeni! Skoro jednak „Stokrotka” powiada, że nawet w rządzie premiera Olszewskiego było tylu agentów, to znaczy, że agenci byli! No dobrze - ale czy tylko w rządzie premiera Olszewskiego? A już w rządzie premiera Mazowieckiego, czy Jana Krzysztofa Bieleckiego żadnych agentów nie było? Weźmy dajmy na to, takiego ministra Krzysztofa Skubiszewskiego. Był ministrem spraw zagranicznych w rządzie premiera Mazowieckiego, rządzie premiera Bieleckiego, rządzie premiera Olszewskiego krótkotrwałym rządzie premiera Pawlaka i rządzie Hanny Suchockiej. Ale przecież nawet Jacek Kuroń, który swoimi łagodnymi oczyma prześwietlał wszystkich na wylot, twierdził, że to nieprawda, ze żaden „Kosk” nigdy nie istniał. Sam widziałem i słyszałem, jak pienił się w telewizorze na widok tej krzywdy wyrządzonej przez Antoniego Macierewicza - a siedzący obok w telewizyjnym studio minister Krzysztof Skubiszewski nie odezwał się ani słowem. Dlaczego więc dzisiaj „Stokrotka” za pieniądze redaktora Michnika wbija osinowy kołek w zgasłą pierś samego Jacka Kuronia - że to niby nie wiedział, że ma do czynienia z agentem? Owszem, wprawdzie Jacka Kuronia na jego pogrzebie wychwalało pod niebiosa tylu duchownych różnych wyznań, że aż prości uczestnicy uroczystości doszli do wniosku, że „chłop wierzył we wszystko” - ale czyżby i w niewinność ministra Skubiszewskiego? Czy taki naiwniak - co przecież jest wyjaśnieniem najbardziej uprzejmym - nie został w ten sposób unieważniony w charakterze autorytetu moralnego? Ładny interes! Któż, na zatem zagwarantuje, że mądrość etapu nie sprawi, iż kompromaty znajdą się również na inne autorytety moralne - ot choćby i na samego cadyka? Skoro takie rzeczy zdarzały się za Józefa Stalina, to, dlaczego nie miałyby powtórzyć się po raz kolejny? Wszystko to być może, skoro niezależna prokuratura, gwoli zneutralizowania opowieści prof. Biniendy, nagle opublikowała zdjęcia z wnętrza samolotu, który uległ katastrofie. Czyż trzeba nam lepszego dowodu operatywności? Od razu widać, że jak tylko będzie trzeba, to znajdą się również inne dowody rzeczowe, nie mówiąc już o publicystycznych interpretacjach, ot choćby w wykonaniu zasłużonego pana red. Daniela Passenta, co to z niejednego komina wygartywał. Pan red. Passent strofuje prof. Wiesława Biniendę, że odleciał w siną dal, unikając spotkania z polskimi prokuratorami. A przecież wiedział, gdzie jest siedziba prokuratury, a jak nie wiedział, to przecież mógłby mu powiedzieć złowrogi Antoni Macierewicz. No dobrze - ale gdyby tak poszedł do prokuratury, to, co by prokuratura zrobiła? Przesłuchałaby go w charakterze świadka - a wtedy wszystko, co by tam powiedział, zostałoby objęte tajemnicą śledztwa i prof. Binienda zostałby w ten prosty sposób zakneblowany. Byłoby niegrzecznie przypuszczać, że pan red. Passent takich rzeczy nie wie, a skoro wie i pisze to, co pisze, to nie jest wykluczone, że nadal pozostaje w służbie narodu. Zapewne liczy na to, że „młodzi, wykształceni z wielkich miast”, co to wiedzą, że głód wypędza wilka z lasu i nawet potrafią zliczyć do trzech, będą się odtąd wstydzili nawet wymówić nazwiska prof. Biniendy - i pewnie ma rację - ale od razu widać, że starość nie radość. Kiedyś, za komuny, pan redaktor pracował na odcinku inteligenckim, a teraz... „Póki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan, co chciał u pana swojego wyprosił. Zestarzał się. A z owego pańskiego pieścidła psisko stare, niezdatne oddano do bydła” - pisał melancholijnie pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki. Okazuje się, że mimo transformacji ustrojowej, każdy po staremu pracuje na tym odcinku frontu ideologicznego, na jaki rzuciła go partia. Więc chociaż pobożny i konserwatywny pan senator Libicki daje w swoich wynurzeniach świadectwo fascynacji powszechnym świętowaniem koko koko euro spoko („jubiluje dzicz pogańska, megafony ryczą z mieszkań”) i nieubłaganym palcem wytyka tych, co nakazanemu świątecznemu nastrojowi się nie poddają, to przecież juz choćby na przykładzie „Stokrotki” i pana red. Passenta widać, że święto - świętem - ale ktoś musi czuwać, by nie przeszkodził wróg. SM

Piotr Naimski o agenturze i o ubezwłasnowolnieniu Tuska Obalenie rządu Jana Olszewskiego 4 czerwca 1992r. pokazało, że niełatwo jest odejść od ustaleń poczynionych przy Okrągłym Stole - mówi w wywiadzie dla tygodnika "Uważam Rze" Piotr Naimski, współzałożyciel KOR, a dzisiaj poseł PiS. - "Wtedy Jacek Kuroń mówił, że Polska została uratowana. Ale tak naprawdę oni wszyscy ratowali siebie". Dzisiaj ponosimy tego skutki. Jednym z nich jest zakorzenienie się ludzi z dawnej bezpieki w życiu politycznym i gospodarczym. Problem nie kończy sie z czasem. Przechodzi na następne pokolenia, bo "dziedziczne są beneficja, jakie uzyskali wskutek wykorzystywania dawnej agentury ludzie dawnego systemu. Układy, znajomości, powiązania przechodzą do pokolenia następnego, są dziedziczone, są przekazywane - kontynuuje były szef UOP.

- To jest "choroba, która toczy nasze życie publiczne". Rozmówca podkreśla, iż nie rozchodzi się tu tylko o aspekt moralny, lecz przede wszystkim o bezpieczeństwo państwa. Syn może przecież być szantażowany materiałami kompromitującymi ojca. Ustalenia podjęte przy Okrągłym Stole były realizowane przez większość rządów III RP. I doczekaliśmy się, że "z Pałacu Prezydenckiego słychać często ludzi mówiących językiem dyplomacji rosyjskiej, a z kancelarii premiera językiem dyplomacji niemieckiej". Dodatkowym problemem są stosunki polsko - rosyjskie po 10 kwietnia 2010r. "Premier Tusk nie wie, nie umie, nie chce zachować sie jak przywódca kraju. Mniejsza o to, że jest obrażany osobiście. Niestety brak reakcji na rosyjską arogancję z jego strony powoduje, że wszyscy czujemy się opluwani i... bezbronni". Co jest przyczyną, że "rząd Donalda Tuska ma połamany kręgosłup"?

- "Sądzę, że to ubezwłasnowolnienie jest egzekwowane przez pewne zaszłości, których nie znamy, związane z katastrofą smoleńską. Z wiedzą o zachowaniu rządu Donalda Tuska, może jego samego, o czymś, co się zdarzyło przed tragedią lub tuż po niej, czego ujawnienie skompromitowałoby tę ekipę doszczętnie" - odpowiada rozmówca. Nastąpiło obniżenie rangi rządu i jego izolacja na arenie politycznej Europy i świata. "Poważni gracze w polityce międzynarodowej śmieją się z polskiego rządu i nie są w stanie zrozumieć postępowania polskich władz. Efektem jest odejście od traktowania nas poważnie. I to jest wielki sukces Moskwy" - podsumowuje Piotr Naimski. Zygmunt Białas

Głeboki smutek po śmierci generała Petelickiego Gdy dotarła do mnie wiadomość o tragicznej śmierci generała Petelickiego nie mogłem uwierzyć. Przebywałem właśnie w Lizbonie z wykładem dla europejskich funduszy inwestycyjnych, gdy zaczęły przychodzić sms-y i rozdzwonił się telefon. Wszyscy, którzy mieli zaszczyt znać generała dzwonili informując się o tej tragedii, głęboko przekonani, że to nie mogło być samobójstwo. Generał był twardym człowiekiem, niezłomnym, jednym z niewielu prawdziwych patriotów, którzy tak wiele zrobili dla tego kraju.Był wybitnym Polakiem, stworzył jednostkę GROM, która budzi podziw i szacunek na całym świecie, która realizowała misje tam, gdzie inni się bali, gdzie inni nie wytrzymywali psychicznie. Gdy zawistni urzędnicy chcieli zniszczyć jednostkę, skutecznie i z pasją jej bronił, dzięki czemu służy Polsce do dzisiaj i możemy być dumni z dokonań naszych sił specjalnych. Generała Petelickiego poznałem kilka lat temu. Razem walczyliśmy publicznie o lepszą Polskę, generał pokazywał jak wiele pieniędzy jest marnowanych w polskiej wojskowości, czego symbolem stała się korweta Gawron, o której mówił publicznie tyle razy, pokazywał, że jesteśmy krajem bezbronnym, przygotował plan naprawy sytuacji w siłach zbrojnych, ale politycy nie chcieli go słuchać. Napisaliśmy razem raport w rocznicę katastrofy smoleńskiej, opublikowany w Rzeczpospolitej, w którym pokazaliśmy, kto naprawdę jest winien tej katastrofie. Generał był bardzo zaniepokojony postępującym psuciem państwa.Walczył też o dobre imię polskich żołnierzy, zawsze, gdy było brukane przez osoby, które nigdy nie wąchały prochu. Ostatni raz widzieliśmy się podczas mojego startu w wyborach do Senatu. Generał przyszedł na trening karate, w którym uczestniczyłem, prowadzony przez sześciokrotnego mistrza świata karate, shihana Grubskiego, generał otrzymał wtedy w prezencie honorowe karate-gi. Potem razem prowadziliśmy wykład w Rembertowie na temat koniecznych reform dla Polski. Wszyscy, którzy znali generała wiedzą, że lubił liczbę 13-ście i miał zwyczaj wysyłać sms-y do przyjaciół i znajomych. W ostatnim, który dostałem, z początku czerwca, zapraszał do oglądania rocznicy GROM-u w telewizji oraz do oglądania przygotowań GROM-u do euro. Będzie nam go brakowało. Rybiński

Generał Sławomir Petelicki nie żyje. Prawdopodobnie popełnił samobójstwo. Jego podwładni w to nie wierzą Generał Sławomir Petelicki, twórca i pierwszy dowódca GROM, nie żyje. Jego ciało, z raną postrzałową głowy znaleziono w garażu na warszawskim Mokotowie. Jak nieoficjalnie dowiedziała się PAP ze źródeł zbliżonych do służb, wiele wskazuje na samobójstwo. Ciało, w garażu domu, gdzie mieszkał Petelicki, znalazła jego żona. Zabezpieczono broń, z której prawdopodobnie padły strzały - dowiedziała się PAP. Mogę potwierdzić jedynie, że otrzymaliśmy zgłoszenie od członków rodziny o znalezieniu zwłok mężczyzny. Na miejscu są policjanci i prokuratorzy. Wyjaśniamy wszystkie okoliczności tej śmierci - powiedział PAP rzecznik komendanta stołecznego policji mł. insp. Maciej Karczyński. Na miejscu trwają czynności z udziałem prokuratorów i policjantów. Sprawa będzie prowadzona przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie. Na razie za wcześnie mówić o kwalifikacji postępowania - powiedziała PAP prokurator Katarzyna Calów-Jaszewska. Dodała, że prokuratura nie udziela informacji ze względu na dobro śledztwa. Petelicki był generałem brygady w stanie spoczynku; nominację dostał w 1998 r. od prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Urodzony w 1946 r., Petelicki skończył prawo. W 1969 r. został oficerem wywiadu MSW. Od 1973 do 1978 r. był attache kulturalnym, naukowym i prasowym w Nowym Jorku, a od 1975 r. - wicekonsulem ds. Polonii. Od 1978 do 1983 r. pracował w centrali wywiadu. W latach 1983-1987 pełnił funkcję I sekretarza ds. politycznych Ambasady PRL w Sztokholmie. Od 1985 r. był radcą Ambasady PRL ds. politycznych i członkiem polskiej delegacji na Konferencję Sztokholmską. W latach 1987-1988 był zastępcą naczelnika kontrwywiadu zagranicznego, a od 1988 do 1989 r. - doradcą ministra spraw zagranicznych i kierownikiem ochrony placówek.  Według doniesień mediów, rozpracowywał m.in. polską emigrację niepodległościową, a w latach 80. NSZZ "Solidarność".

Był twórcą i pierwszym dowódcą (do 1995 r.) sformowanej w 1990 r. słynnej jednostki antyterrorystycznej GROM (Grupa Reagowania Operacyjno-Manewrowego). Żołnierze formacji zasłynęli operacjami m.in. na Bałkanach i w Iraku. Znane są osiągnięcia GROM m.in. z operacji "Uphold Democracy" na Haiti czy "Little Flower" w Sławonii. W maju 1996 r. Petelicki został pełnomocnikiem ówczesnego premiera Włodzimierza Cimoszewicza ds. przestępczości zorganizowanej w Radzie Państw Basenu Morza Bałtyckiego. Po niecałym miesiącu złożył rezygnację, gdy wszedł konflikt z ówczesnym sekretarzem Rady Ministrów Grzegorzem Rydlewskim.

Ponownie został dowódcą GROM w grudniu 1997 r. Został odwołany we wrześniu 1999 r., po konflikcie ówczesnym ministrem koordynatorem ds. służb specjalnych Januszem Pałubickim, który zarzucił mu złamanie ustawy o zamówieniach publicznych (miał poza procedurą przetargu kupić sprzęt podsłuchowy wysokiej klasy). Sytuację w GROM, powołując się na wyniki kontroli MSWiA, Pałubicki nazwał wtedy "bagnem". Wobec nieprzekazania protokolarnego jednostki GROM, Petelicki nie oddał wtedy kluczy do sejfu dowódcy, który musiał zostać rozpruty. Obelgi, rzucane na GROM przez "człowieka w brudnym swetrze" są niebezpieczne w skali międzynarodowej - replikował Petelicki. Wkrótce po tym Pałubicki oznajmił, że prawdopodobnie został wprowadzony w błąd przez pracowników departamentu kontroli MSWiA, odwołanie Petelickiego nie zostało jednak cofnięte. Wyniki kontroli MSWiA zakwestionowała później kontrola kancelarii premiera, a Pałubicki przeprosił za zarzut naruszenia przepisów o zamówieniach publicznych. W 2003 r. stołeczny sąd okręgowy nakazał Pałubickiemu przeprosiny za "nieuprawnione i krzywdzące" słowa wobec Petelickiego. Sąd nakazał też ówczesnemu premierowi Jerzemu Buzkowi wyrazić ubolewanie za słowa swego podwładnego oraz przeprosić za to, że "uniemożliwił wykazanie ich nieprawdziwości", nie ujawniając oczyszczającego GROM tajnego raportu kontroli kancelarii premiera. Po odwołaniu Petelicki przeszedł w stan spoczynku i zajął się biznesem (m.in. w firmie Ernst and Young). Był współwłaścicielem firmy Grupa Grom, zatrudniającej byłych żołnierzy GROM. W 2011 przed stołecznym sądem ruszył proces cywilny, w którym b. dowódca GROM-u gen. Roman Polko pozwał Petelickiego za jego wypowiedzi m.in. o tym, że Polko nie miał żadnych kompetencji do dowodzenia tą jednostką ani prawa do odznaki GROM. Wiadomość o śmierci Pana generała Petelickiego wstrząsnęła środowiskiem Wojsk Specjalnych. Przyjęliśmy ją z ogromnym smutkiem i niedowierzaniem - oświadczył w sobotę rzecznik Dowództwa Wojsk Specjalnych ppłk Ryszard Jankowski. Pan generał Petelicki był bardzo ważną osobą do środowiska Wojsk Specjalnych. 22 lata temu stworzył jednostkę, która dzisiaj jest perłą w koronie Wojsk Specjalnych.  Wśród żołnierzy GROMU cieszył się ogromną charyzmą i ogromnym szacunkiem. Zawsze był przy swoich żołnierzach, nawet wtedy, gdy już zdjął mundur. Dlatego też bardzo trudno będzie pogodzić się z tą śmiercią - powiedział Jankowski. Wiadomością o śmierci Petelickiego bardzo poruszony był b. szef UOP gen. Gromosław Czempiński. Tak dalece wydaje mi się to nieprawdopodobne, że czekam (na wiadomość), że coś innego się stało niż to, bo to jest dla mnie nieprawdopodobne. Potrzebuję trochę czasu, żeby przyjść do siebie. Dla mnie jest to duży szok - powiedział PAP Czempiński. Czy się to komuś podoba, czy nie, to dzięki autorskiemu projektowi Sławomira Petelickiego, jakim był GROM i jego kontaktom z oficerami NATO, Polska tak szybko wstąpiła do paktu - powiedział adwokat i b. wiceszef MSW Wojciech Brochwicz, który ostatnio reprezentował Petelickiego w sądzie, w sprawie z powództwa Polki. Brochwicz powiedział PAP, że współpracował z Petelickim, który był jego przyjacielem i dlatego trudno mu wypowiadać się na gorąco w całej sprawie. B. żołnierz GROM-u, prezes Fundacji Byłych Żołnierzy Jednostek Specjalnych "GROM" ppłk Krzysztof Przepiórka wspominał w rozmowie z PAP:

Generał Petelicki ściągnął nas, sześciu pierwszych żołnierzy z Lublińca (obecnie siedziba Jednostki Wojskowej Komandosów - PAP), byłem w tej szóstce. Tak naprawdę byliśmy pierwszymi żołnierzami jednostki bojowej, którą tworzył generał. To myśmy zakładali razem z nim ten GROM - powiedział.

Dodał, że nie umie sobie poradzić z informacją o śmierci generała, ponieważ zawsze był to dla niego "wzór dowódcy, takiego menedżera i 'twardziela'". Zwyczajnie nie wierzę w jakieś samobójstwo - powiedział Przepiórka. Jako żołnierz dostałem szansę bycia w najlepszej jednostce, w elicie elit. To jest coś niepowtarzalnego. Dał mi szansę uczestniczenia w znakomitym projekcie, w fajnej przygodzie. Tego się nie zapomina, za to jestem mu wdzięczny. Nawet po odejściu ze służby załatwił mi pracę w cywilu, zresztą praktycznie każdemu, nawet jak się komuś noga powinęła, to zawsze można było na generała liczyć – podkreślił Przepiórka jest przekonany, że generał nie popełnił samobójstwa. Znam go jako takiego +fightera+. Zawsze walczył, walczył o nas, dla nas. Wszystkie te sytuacje, z którymi mieliśmy do czynienia, czy to była walka o żołnierzy z Nangar Khel (gen. Petelicki publicznie bronił żołnierzy oskarżonych o zbrodnię w tej afgańskiej wiosce - PAP), czy czasami tam się ktoś do GROM-u przyczepiał, to on walczył z całą mocą (...) Zupełnie nie wiem, co na ten temat sądzić. Myślę, że trzeba na spokojnie poczekać do wyjaśnień policji, prokuratury i wtedy dopiero cokolwiek mówić. Teraz to będą czyste spekulacje - powiedział.
Kim, PAP

17 czerwca 2012 Generał Sławomir Petelicki - kto następny? Dziwne? - prawda. Ilu już ludzi ”zginęło”, zeszło z tego świata w niewyjaśnionych okolicznościach. Mam na myśli okres od” przełomu” roku -1989. Raczej to  nie ”przełom”, ale kontynuacja. Jedyne, co się zmieniło, to można podróżować i wyjeżdżać z kraju - może o to chodziło. No i można sobie założyć firmę prywatną, jak się wytrzyma napór przepisów i urzędników różnych instytucji kontrolujących. Wcześniej  byli mordowani przez tzw. nieznanych sprawców. Przypomnę Księdza Jerzego Popiełuszkę. Raport Rokity zawierał ponad 100 nazwisk zamordowanych w latach osiemdziesiątych.. Morderstwa niewyjaśnione..  W MSW istniała grupa do specjalnych zadań usuwania przeciwników politycznych.. I jakoś” nieznanych ”sprawców  do tej pory nie można znaleźć.. „Nieznani” sprawcy pozostają nieznani.. Jak stały za tym służby specjalne, a wygląda na to, że stały-- sprawy nie zostaną wyjaśnione?. Musiałaby obca siła z zewnątrz, wymienić- z korzeniami- całą te okrągłostołową ekipę.. I dotrzeć do dokumentów, które – być może- wyjaśniłyby  morderstwa.. Chyba- na razie- nie ma takiej możliwości.. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie  sądzi, że  generał- komandos, wziął się i  się pozabijał.  Ma na ciele „rany” postrzałowe. Wszechstronnie wyszkolony, zamożny, odważny. Związany w PRL-u z I Departamentem MSW.. Z wywiadem. Musiał wiele wiedzieć, a poza tym publicznie wyrażał różne opinie, wymierzone w rządzących. Szczególnie w pana Klicha, cywilnego nad armią z Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej. Pan Klich zajmował się głównie likwidacją polskiej  armii, wcześniej prezesował Instytutowi Spraw Międzynarodowych zasilanych pieniędzmi z różnych niemieckich fundacji.. Zamiast poważnej armii-  na to miejsce,  grupy rekonstrukcyjne. No i te  kilkaset osób do interwencji międzynarodowych, gdzie topimy miliardy złotych w obcych interesach. Pan generał Petelicki- dla mnie- był patriotą. Tak jak pan Andrzej Lepper, niezależnie od zajmowanej pozycji  człowieka Lewicy. Jednak Polska była dla  gen. Petelickiego ważna. Znał się  na sprawach wojskowych. W końcu organizował GROM- inna sprawa, do czego go organizował. Ale na sprawach wojskowości znał się jak mało, kto.. Powinien dowodzić całą polska armią, a nie tylko jednostką GROM. Ciekawi mnie, co myślą jego  żołnierze z jednostki Grom? Jak zaciskają pięści? Po śmierci swojego dowódcy.. Ból w oczach swojego dowódcy- łamie im serca. Może się okazać- po przeprowadzonym śledztwie, że miał długi, żona go zdradzała - no i popełnił samobójstwo. Tak jak generała Papałę zastrzelił złodziej, które chciał ukraść mu samochód marki Daewoo.. Strzelił mu precyzyjnie między oczy. I nie przeszkadzało nikomu ogłosić tych rewelacji o kradzieży Daewoo, podczas gdy  poprzednio kradł wyłącznie mercedesy wysokiej klasy. Ale w przypadku generała policji - miał  klienta na  Daewoo Pan generał Petelicki ukończył  liceum im Tadeusza Rejtana w Warszawie. Znane ze swojego  wysokiego poziomu  nauki. Wielu znanych ludzi, o różnych opcjach politycznych - kończyło to liceum warszawskie.. Andrzej Celiński, Andrzej Ajnenkiel, Mariusz Damięcki, Ludwik Dorn. Janusz Korwin-Mikke, Janusz Onyszkiewicz, Andrzej Zoll, Krzysztof Ziemiec, Jerzy Zelnik, Wojciech Wasiutyński, Kazimierz Orłoś, Monika Luft, Tomasz Sianecki, Adam Ferency, Barbara Engelking, Witold Filler, Paweł MIlcarek, Ludwik Stoma, Marcin Święcicki i wielu innych. W tym pan generał Sławomir Petelicki.. Specjalista od dalekiego rozpoznania i dywersji.. Skoczek spadochronowy, płetwonurek, strzelec wyborowy, specjalista od desantu śmigłowcowego.. Przeczytałem jego książkę, która dostałem w prezencie od brata pt: „Grom. Siła i honor”.. Specjalista i dobry organizator.. Fachowiec najwyższej klasy. ”Zielone berety”.. Pan generał - jak twierdzi pan poseł Czarnecki - jeszcze trzy dni temu był na przyjęciu w ambasadzie brytyjskiej ambasadzie tam pełen był planów na przyszłość, ale za trzy dni.. No właśnie, co za trzy dni? Czy się zastrzelił - czy go ktoś zastrzelił.. Bo w pierwszej wersji  rządowego PAP podał informację, że generał miał ”rany”.. Teraz podobno miał tylko jedną „ranę”, ale może za jakiś czas okazać się, że się powiesił na sznurze. Tylko trzeba poszukać sznura.. Co prawda  pan Ireneusz Sekuła, szef głównego Urzędu Ceł - zanim się ostatecznie zastrzelił, strzelił sobie trzy razy w brzuch, potem doczołgał się do drzwi i strzelił sobie jeszcze raz..  Żeby się dobić i niczego nikomu nie powiedzieć.. Człowiek martwy - to człowiek milczący. Wygląda na to, że nadal działa – tak jak przed wojną II światową jakaś grupa śmierci- taki rodzaj  grupy, która przed wojną nazywała się - grupą Taty Tasiemka. Łukasz Siemiątkowski, bojówkarz Polskiej Partii Socjalistycznej.  Zdobywał fundusze dla partii, tak jak Józef Piłsudski, który też działał w grupie bojowej PPS.. Największa  jego akcja - to akcja pod Bezdanami. ”Bandyta spod Bezdan” - tak został nazwany. Potem został naczelnikiem państwa.. Wszędzie miał swoich ludzi i wszystkim sterował- szczególnie po zamachu majowym.. Po jego śmierci - w roku 1935 - II Rzeczpospolitą opanowała sanacja - ludzie Piłsudskiego. Jeszcze zdążył przed śmiercią zdelegalizować Obóz Wielkiej Polski.. Ponad 200 000 członków(!!!) Jak usłyszałem w TV, jeden z pracowników IPN stwierdził, że przed wojną  poniosło śmierć 55 oficerów,  w tym gen. Zagórskiego - których śmierć nie została wyjaśniona. Wszyscy byli przeciwnikami Piłsudskiego.. Przed wojną uważano, że robiła to grupa Tata Tasiemka. Bandyta Siemiątkowski został skazany przed I wojną światową na karę śmierci.. Ale przeszedł 11 listopada 1918 - i został wypuszczony z Cytadeli. Razem z innym bandytą- Walerym Sławkiem, który stracił rękę przy konstruowaniu bomby- a który później popełnił samobójstwo. Był to wierny człowiek Józefa Piłsudskiego... Kto  stał za Tatą Tasiemką, to był jego pseudonim polityczny? Był nawet radnym i startował w wyborach na senatora..(????) To jest właśnie początek demokracji w Polsce.. Jako radny zajmował się dowodzeniem nieformalną grupą, która zbierała haracze z targowiska na Woli - Kercelaka. Część pieniędzy zabierał- część przekazywał na działalność Polskiej Partii Socjalistycznej. W roku 1932 został skazany przez sąd na trzy lata więzienia, pośród zastraszania świadków i ogólnego bałaganu nacisków z różnych stron. A w roku 1935 - został przez prezydenta Ignacego Mościckiego, związanego z Polską Partia Socjalistyczną- ułaskawiony. W roku 1937 został nawet odznaczony Krzyżem Niepodległości.. Ale odebrano mu go w roku 1939.. Moim zdaniem „ Tata Tasiemka” nadal działa.. Banda mordowała po wojnie polskich patriotów, potem mniej, a  latach osiemdziesiątych zamordowała  ponad 100 patriotów, ludzi, którzy wyróżniali się swoim sprzeciwem wobec komunizmu. W tym księdza Jerzego. A obecnie- w demokratycznym państwie prawnym, co jakiś czas ktoś ginie w niewyjaśnionych okolicznościach.. Niedawno pan Andrzej Lepper, premier Jaroszewicz, pan generał Fonkowicz, pan Dębski, pan generał Papała, pan Olewnik, szef NIK-u- Pańsko, szef kancelarii premiera- Michniewicz( powiesił się), sędzia z Garwolina, czy pracownica ABW z Poznania, pan Sekuła, morderstwo działacza solidarności z Ursusa, Andrzeja Krzepkowskiego, policjanci ze sprawy prezesa Pańko, świadkowie wieszają się w więzieniach, giną dokumenty.. Kto następny? Generał Wilecki, minister Szeremietew, Ojciec Tadeusz?  Może generał Skrzypczak Może ktoś z dziennikarz? A może jakieś zbiorowe  samobójstwo w  CASI-e, czy TU 154M. Generał Petelicki – jeszcze nie ma oficjalnej  wersji prokuratury.. Dostał w głowę. Ale nie był w mundurze. Jeśli samobójstwo człowieka” siły i honoru”- to powinien być w mundurze. Tak popełniali samobójstwa ludzie żołnierskiego honoru.

Chyba, że generał….. nie miał honoru... Generał był patriotą!  Służył  w wywiadzie poprzedniej Polski- i służył tej. Żołnierz powinien służyć  każdej Polsce.. Zapowiedział w listopadzie ubiegłego roku poparcie dla Marszu Niepodległości, w którym miałem przyjemność wziąć udział, w którym było wielu patriotów. Cześć jego pamięci! Kto następny? Ale są jeszcze wyszkoleni przez generała byli żołnierze GROM-u. WJR

Gen. Petelicki nie żyje W poniedziałek ma zostać formalnie wszczęte śledztwo ws. śmierci twórcy i pierwszego dowódcy GROM i funkcjonariusza służb specjalnych PRL Sławomira Petelickiego - poinformowała warszawska prokuratura.

- Całą noc trwały czynności na miejscu zdarzenia. Ciało pana generała zostało już przewiezione do zakładu medycyny sądowej, ale sekcja zwłok zostanie przeprowadzona prawdopodobnie w poniedziałek – powiedziała prokurator Katarzyna Calów-Jaszewska z warszawskiej prokuratury okręgowej. Jak dodała, z wstępnych ustaleń – na podstawie m.in. oględzin zwłok – wynika, że Petelicki zginął z powodu rany postrzałowej głowy.- Śmierć mogła nastąpić po godzinie 16. Policja została poinformowana o znalezieniu ciała ok. godziny 18 – powiedziała prokurator.

Z wcześniejszych ustaleń portalu Niezależna.pl wynika, że ciało generała Sławomira Petelickiego znaleziono w sobotę wieczorem w siedmiopiętrowym apartamentowcu przy ulicy Tagore (na strzeżonym osiedlu) z ranami postrzałowymi. Jak nieoficjalnie dowiedział się portal Niezależna.pl jedną z ostatnich osób, z którymi rozmawiał gen. Petelicki, był Radosław Sikorski. Jak udało nam się ustalić, jeszcze kilka dni temu podczas przyjęcia w ambasadzie brytyjskiej, gen. Petelicki był wesoły i rozmowny. Nic nie wskazywało na to, że może mieć on jakieś problemy. Przypominamy, że to gen. Petelicki ujawnił, że zaraz po katastrofie do polityków PO rozsyłane były wiadomości SMS z instrukcją, w jaki sposób mają się wypowiadać na ten temat. Petelicki oświadczył w mediach, że takiego SMS-a otrzymał od jednego z polityków Platformy, a autorami wiadomości były najważniejsze osoby w PO. SMS, którego otrzymali czołowi politycy PO brzmiał tak:

Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił“.

Gen. Petelicki był także współautorem raportu poświęconego przyczynom katastrofy smoleńskiej przygotowanego przez Zespół Eksportów Niezależnych. Twórca jednostki GROM twierdził, że decyzja o przyjęciu konwencji chicagowskiej jako podstawy prowadzenia badania katastrofy zapadła w trójkącie Donald Tusk-Tomasz Arabski-Paweł Graś.

Zdaniem gen. Petelickiego, lot do Smoleńska miał status wojskowy i nie podlega to wątpliwości, a odpowiedzialnością za katastrofę nie można obarczać pilotów. Winę za przygotowanie lotu ponosi za to – według twórcy GROM – Kancelaria Premiera. Twórca jednostki GROM ostro krytykował rząd za to, że przy wyjaśnianiu przyczyn katastrofy smoleńskiej nie poprosił o pomoc NATO.

- Tuż po katastrofie tylko Bogdan Klich pamiętał, że Polska jest od 12 lat członkiem Sojuszu i zaproponował, by poprosić NATO o pomoc. Ale premier tego nie chciał, ponieważ gdyby śledztwo toczyło się pod auspicjami NATO raport końcowy byłby miażdżący dla rządu i MON [...] NATO powiedziałoby nam o wiele więcej na temat przyczyn katastrofy niż możemy się dowiedzieć od Rosjan. Rosjanie nie są zainteresowani, by pokazać całą sytuację – np. to, co działo się w baraku na lotnisku smoleńskim, którego nie można nazwać wieżą kontroli lotów. Ale Tusk najwyraźniej też nie jest tym zainteresowany. A przecież zwrócenie się do NATO tuż po katastrofie było obowiązkiem premiera! - mówił gen. Petelicki w jednym z wywiadów.

Sławomir Petelicki w latach 1969-1990 funkcjonariusz i Departamentu I MSW, Służby Bezpieczeństwa i wywiadu PRL, pracujący przez 10 lat za granicą w placówkach dyplomatycznych. M.in. we Wietnamie Północnym, Chinach oraz Konsulacie Generalnym PRL w Nowym Jorku, gdzie był odpowiedzialny za kontrwywiad zagraniczny. W 1976 r. Wydział XI Departamentu I MSW specjalizujący się w rozpracowywaniu emigrantów założył sprawę o kryptonimie „Tyrmand”. Zamknięto ją dopiero w 1981 roku. Po powrocie do kraju pracował w wywiadzie ekonomicznym, następnie przebywał w Szwecji. Od 1978 do 1983 r. pracował w centrali wywiadu. W latach 1983-1987 pełnił funkcję I sekretarza ds. politycznych Ambasady PRL w Sztokholmie. Od 1985 r. był radcą Ambasady PRL ds. politycznych i członkiem polskiej delegacji na Konferencję Sztokholmską. W latach 1987-1988 był zastępcą naczelnika kontrwywiadu zagranicznego, a od 1988 do 1989 r. – doradcą ministra spraw zagranicznych i kierownikiem ochrony placówek. Rozpracowywał opozycję za granicą. Przed objęciem dowództwa GROM był szefem Wydziału Ochrony Placówek MSZ. Był specjalistą od dalekiego rozpoznania i dywersji. Brał udział w wielu tajnych operacjach zagranicznych, m.in. w operacji „Most”. Od 1990 do 19 grudnia 1995 organizator, a następnie dowódca Jednostki Wojskowej 2305 „GROM”. Od 14 maja do 13 czerwca 1996 pełnomocnik premiera do walki z przestępczością zorganizowaną. Od 6 grudnia 1997 ponownie objął stanowisko dowódcy JW 2305, które pełnił do 17 grudnia 1999. 15 sierpnia 1998 awansowany na stopień generała brygady.

http://vod.gazetapolska.pl/1922-gen-petelicki-nie-zyje

Niezalezna

Prof. Staniszkis: nie wierzę w samobójstwo wPolityce.pl, Stefczyk.info: Jak pani profesor przyjęła informację o śmierci generała Sławomira Petelickiego? Prof. Jadwiga Staniszkis, socjolog: Znałam generała Petelickiego osobiście, oczywiście już w ostatnich latach. W czasie kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego w roku 2010 on skłaniał się ku tej stronie, ale nigdy się chyba z Kaczyńskim nie spotkał. Zadzwonił wtedy do mnie z prośbą o rozmowę, zgodziłam się i potem jeszcze sporo razy rozmawialiśmy. Także po moich występach w mediach często reagował to, o czym mówiłam. Bardzo ceniłam sobie kontakty z nim. Powiem szczerze, że nie wierzę w jego samobójstwo. Trudno mi byłoby w to uwierzyć. Był to człowiek wywodzący się ze służb peerelowskich, ale jednocześnie rozróżniał doskonale ten segment, który służył Moskwie i ten, który uważał za patriotyczny. Uważał się za człowieka służb, ale i za patriotę. Miał też swój kodeks honorowy i zgodnie z nim oceniał polityków. Patrzył na nich pod kątem osobowości i charakterów, zdolności podejmowania decyzji, sprawowania kontroli nad aparatem państwowym, odpowiedzialności za podwładnych. Oceny miewał ostre i idące często w poprzek podziałów partyjnych.

Dużo wiedział? Był niesamowicie dobrze poinformowanym, należał do grupy, która wiedziała chyba najwięcej o tym co naprawdę w Polsce się dzieje. Miał ogromnie dużo znajomości w wojsku, służbach specjalnych, ale także w NATO i armiach państw Zachodu. Wiedział bardzo dużo o aferach wokół zakupów broni, mówił mi, że korupcja jest tam niesamowita. Miał masę informacji na temat energetyki, gazu, w tym łupkowego. Miał znajomych w rozmaitych kręgach i ogromną wiedzę o finansowaniu budowy autostrad, rozmaitych nieprawidłowości tam się dziejących.

Ta wiedza była dla niego groźna? Ten stopień poinformowania, jaki miał na pewno był dla niego ryzykowny, o czym zresztą wiedział. O tym, że była to wiedza niebezpieczna i niewygodna przekonał się już wcześniej, kilka miesięcy temu, kiedy nagle, niemal z dnia na dzień odcięto go od mediów, przestano zapraszać. Opowiadał mi jak nagle przestał być zapraszany do TVN 24 bo przekroczył pewną  granicę, także dzielenia się swoją wiedzą.  Odbierał to, jako jeden z nacisków na niego – by milczał, by tyle nie mówił. Wiem, że takich sygnałów otrzymywał bardzo dużo. Ale mimo to nie wierzę w jego samobójstwo. Nie ten typ osobowości.

Zdawał sobie sprawę z zagrożenia? Tak, kalkulował ryzyko.

Może sprawy osobiste? Nie znam szczegółów jego życia osobistego, ale wiem, bo często o tym mówił, że bardzo kochał żonę, cenił rodzinę i o nią dbał. Kochał życie, był człowiekiem pełnym pasji, wiedział, że jest potrzebny swoim podwładnym. Organizował im opiekę lekarską, gdy było potrzeba, zajął się stale i stale opiekował jednym ciężko poranionym żołnierzem GROM-u, regularnie mu pomagał. I był przez nich uwielbiany. Kiedy go spotykałam w kawiarence na Mokotowie zawsze był gdzieś w pobliżu jeden z jego byłych podwładnych.

Ostatnio ujawnił, iż politycy Platformy dostali esemesa z poleceniem by obarczyć winą za tragedię smoleńską pilotów. Zajmował się tą sprawą, miał dużą wiedzę i potężne naciski by milczał w tej sprawie. Wiedział więcej, miał też bardzo dobre kontakty ze służbami amerykańskimi. Jeden z jego współpracowników z okresu tworzenia GROM jest bardzo wysoko w służbach amerykańskich. Z moich rozmów z generałem wynikało, że był przerażony stanem państwa polskiego, rozkładem rozmaitych struktur. A szczególnie skalą korupcji przeżerającej zamówienia publiczne w wojsku. Sądzę, że tam, wokół tych spraw można szukać ludzi, dla których był zagrożeniem.

Mógł być niebezpieczny dla Moskwy? To też możliwe, ale trudno rozstrzygać.

Mówiła pani profesor w marcu w wywiadzie dla “Uważam Rze” o rozmaitych ostrzeżeniach, naciskach, jakie dostają byli ludzie służb specjalnych. O próbach ich uciszenia. To też ten przypadek? Nie wymieniłam wtedy generała Petelickiego, bo nie miałam jego upoważnienia by mówić publicznie o tym, co mi przekazał. Ale wiedziałam o naciskach na niego. Wpisywały się one w inne ostrzeżenia wobec ludzi służb – Siemiątkowskiego i Czempińskiego. To były próby uciszenia. I to też może być ten przypadek.

Czy można pozostawić śledztwo w sprawie tej śmierci rękach tylko prokuratury czy konieczny jest jakiś szczególny nadzór? Nadzór szczególny jest konieczny, ale raczej już nie komisja śledcza, bo to nie byłoby zapewne profesjonalne. Sam generał Petelicki profesjonalizm cenił zresztą ponad wszystko. Opowiadał mi, że jak był na pogrzebie dowódców, którzy zginęli w tragedii smoleńskiej, był przerażony faktem, iż nawet pogrzeby nie były odpowiednio zabezpieczone, choć nie wiadomo, co się zdarzyło 10 kwietnia 2010 roku. Ale mimo to żadnych wniosków nie wyciągano, uznawano, iż nic złego nie zdarzy się i tam, gdzie gromadzi się pozostała czołówka generalicji i władz państwowych. Zasmucała go ta bylejakość, korupcja, i o tym głośno mówił. Widział te wielkie interesy na gruzach unijnych dotacji i bylejakości państwa polskiego pod obecną władzą.

Poznamy prawdę? Obawiam się, że będzie jak ze śmiercią generała Marka Papały. Stefczyk.info

Nikt nie wierzy w samobójstwo Nie żyje gen. Sławomir Petelicki – były oficer komunistycznego wywiadu, twórca jednostki GROM, osoba bardzo wpływowa w elitach władzy. Śledztwo w sprawie śmierci Petelickiego poprowadzi Prokuratura Okręgowa w Warszawie.

– Całą noc trwały czynności na miejscu zdarzenia. Ciało pana generała zostało już przewiezione do zakładu medycyny sądowej, ale sekcja zwłok zostanie przeprowadzona prawdopodobnie w poniedziałek – poinformowała prokurator Katarzyna Calów-Jaszewska. Z oględzin zwłok wynika, że Petelicki zginął z powodu rany postrzałowej głowy. Pierwsza wersja depeszy PAP w tej sprawie sugerowała, że generał miał kilka ran postrzałowych, potem informacja ta została jednak skorygowana. Śmierć nastąpiła prawdopodobnie po godzinie 16.00. Ciało znalazła żona na parkingu podziemnym w apartamentowcu, w którym mieszkali (w pierwszych przekazach była mowa o garażu). Na stronie internetowej “Gazety Wyborczej” pojawiły się wczoraj informacje o “kłopotach z nałogiem, z którym sobie nie radził”, “problemach rodzinnych” oraz blokadzie na interesy z MON, w których miał pośredniczyć. W podobnym tonie był profilowany przekaz na innych portalach. Tymczasem właściwie nikt nie wierzy w wersję z samobójstwem. Zdaniem Witolda Gadowskiego, dziennikarza śledczego, taka osoba jak Petelicki nie popełnia samobójstwa w wyniku zawiedzionej miłości czy zaprzepaszczenia perspektyw zawodowych. A to, co napisała “GW” o problemach alkoholowych generała, jest w jego ocenie zwykłą brednią. – Szkolenie komandosów w Quantico, a takie przeszedł także Petelicki, kładzie wielki nacisk na wyszkolenie psychologiczne i umiejętność wytrzymywania długotrwałej presji. Petelicki prowadził poważne biznesy, był konsultantem poważnych firm, jeśli dostrzeżono by, że pije i nie radzi sobie z depresją, zostałby wykluczony – dodaje.

– To kolejne samobójstwo osoby, która miała pojęcie o tym, co działo się w państwie – podkreśla Gadowski. – W Polsce w ostatnich latach grasuje “masowy samobójca” – ironizuje dziennikarz. Generał Roman Polko, były dowódca jednostki GROM, nie chce komentować sprawy. Od roku procesował się z Petelickim za słowa, które ten kierował pod jego adresem. – Nie skończę procesu o zniesławienie, nie chcę niczego komentować – ucina Polko. Antoni Macierewicz, likwidator Wojskowych Służb Informacyjnych, jest również powściągliwy w ocenie. Petelicki, jako były komunistyczny oficer wywiadu i człowiek zaangażowany w tzw. transformację ustrojową, związany z takimi postaciami jak choćby Gromosław Czempiński, był przeciwnikiem wielu zmian, jakie w armii przeprowadził Macierewicz. – To bardzo tajemnicza śmierć. Prokuratura musi jak najszybciej ustalić, czy to rzeczywiście była śmierć samobójcza, w co bardzo trudno uwierzyć. Tym bardziej, jeśli zestawi się tę tragedię z serią tajemniczych samobójstw, poczynając od śmierci dyrektora generalnego kancelarii premiera Donalda Tuska i specjalisty od ochrony informacji niejawnych pana Grzegorza Michniewicza, potem pana Leppera – ocenia Antoni Macierewicz. Generał Sławomir Petelicki w ciągu ostatniego roku zarzucał premierowi osobiście i obozowi władzy ustawienie Polski w roli petenta w stosunkach z Rosją. Pytał publicznie, czy Polska jest w dalszym ciągu państwem NATO, czy wciąż należy do Układu Warszawskiego. Miał na myśli oddanie badania katastrofy smoleńskiej Moskwie i próbę kwalifikacji lotu samolotu z prezydentem na pokładzie, jako cywilnego. Ujawnił w końcu, że tuż po katastrofie na Siewiernym politycy Platformy Obywatelskiej rozsyłali sobie SMS-y z tekstem narzucającym oficjalną wersję przyczyn tragedii, obwiniającym polskich pilotów. Jednocześnie Petelicki był związany z grupą oficerów wywiadu PRL, którzy doskonale urządzili się w postkomunistycznym państwie. Zdaniem Witolda Gadowskiego, wiele na temat tego, co robił w ostatnich latach Petelicki, opowiada wydana w ostatnich dniach książka “Tropiąc Bin Ladena” autorstwa Aleksandra Makowskiego, byłego funkcjonariusza wywiadu PRL. Makowski był jednym z bliskich przyjaciół Petelickiego, a jednocześnie jedną z najbardziej ponurych i niebezpiecznych postaci przedstawionych w raporcie z likwidacji WSI. – Książka ta potwierdza wszystko to, co zawierało się w żartach na temat Klewek, o których mówił Andrzej Lepper, który również rok temu popełnił samobójstwo. Opisuje eskapady do Afganistanu po szmaragdy, handel nimi – tłumaczy Gadowski. Wszystko dzieje się w sytuacji wyraźnej politycznej gry w służbach specjalnych. – One nie są monolitem, ABW jest podporządkowana ośrodkowi rządowemu, ale w wojsku trwa gra między częścią byłych oficerów wywiadu, którzy wspierają Leszka Millera, a innymi, które wspierają prezydenta Komorowskiego. W tej grze Petelicki i Czempiński zaczęli się wyraźnie dystansować od ośrodka rządowego, ujawniając np. kulisy powstania Platformy Obywatelskiej – tłumaczy. Antoni Macierewicz zwraca uwagę, że Petelicki był jedną z najważniejszych osób w środowiskach dawnych komunistycznych służb specjalnych związanych z bogatym wachlarzem interesów gospodarczych, prywatyzacjami i zagranicznymi operacjami prowadzonymi w III RP. – Śmierć osoby, która była uznawana na kwintesencję siły i sprawności fizycznej, musi budzić niepokój i wiele znaków zapytania – zauważa. Dlatego, w ocenie Macierewicza, nie sposób wypowiadać się inaczej, niż stawiając liczne pytania o to, co się rzeczywiście stało i czy Polska jest krajem tajemniczych samobójstw. Kilka dni temu pod zarzutem korupcji przy prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej prokuratura zatrzymała Jana W. – byłego prezesa Kulczyk Holding oraz byłego szefa rady nadzorczej PKN Orlen. To brat opisywanego przez “Nasz Dziennik” admirała Romualda Wagi, któremu byli funkcjonariusze WSI przypisywali dostarczanie kutrem marynarki wojennej Lecha Wałęsy podczas strajku sierpniowego w 1980 roku. Waga był również zamieszany w interesy nielegalnego handlu paliwem na początku lat 90., co zostało opisane w raporcie z likwidacji WSI. Poza Janem W. zatrzymany został także Wojciech J., były wiceprezes Kulczyk Holding. Śledczy zarzucają im niegospodarność oraz przyjęcie prawie 1 mln zł łapówki przy prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej. Sprzedaż Telekomunikacji Polskiej w latach 2000-2001 była krytykowana w związku z wyborem państwowego francuskiego operatora France Telecom. Co więcej, francuski inwestor wszedł najpierw w konsorcjum z Kulczyk Holding, ale po kilku latach ten wycofał się z inwestycji, sprzedając Francuzom wszystkie swoje udziały w TP SA. Dzięki temu France Telecom posiada prawie 50 procent akcji spółki i jest zdecydowanie największym jej udziałowcem.

Po Smoleńsku atakował Tuska Rok temu Petelicki często wypowiadał się krytycznie na temat rządu Donalda Tuska i jego ministrów. Szczególnie w kontekście badania katastrofy smoleńskiej. “NATO powiedziałoby nam o wiele więcej na temat przyczyn katastrofy, niż możemy się dowiedzieć od Rosjan. Rosjanie nie są zainteresowani, by pokazać całą sytuację – np. to, co działo się w baraku na lotnisku smoleńskim, którego nie można nazwać wieżą kontroli lotów. Ale Tusk najwyraźniej też nie jest tym zainteresowany” – mówił w jednym z ubiegłorocznych wywiadów, który ostatecznie nie został opublikowany. Stało się tak, choć jego zapowiedź znalazła się na stronach internetowych tygodnika “Wprost” kierowanego przez Tomasza Lisa. Po kilku godzinach została z nich jednak zdjęta. Petelicki podkreślał, że zwrócenie się po katastrofie smoleńskiej do instytucji NATO-wskich było obowiązkiem premiera. Były szef GROM ujawnił też, że tuż po katastrofie smoleńskiej czołowi politycy Platformy Obywatelskiej otrzymali SMS-y z instrukcją, jak mają się wypowiadać na temat tragedii. Mieli mówić, że katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. – Tak się składa, że poznałem treść tego SMS-a. Brzmiał on tak: “Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił” – ujawnił Petelicki. Podejrzewał, że komunikat zawarty w SMS-ach powstał w trójkącie Donald Tusk – Tomasz Arabski – Paweł Graś. Petelicki podkreślał, że dla rządu Tuska rozwiązanie, w którym śledztwo prowadzą Rosjanie, było wygodne, ponieważ Moskwa odpowiedzialnością za katastrofy lotnicze zwykle obarcza pilotów. Tłumaczył, że próba kwalifikacji lotu samolotu z elitą polskiego państwa jako cywilnego jest skandalem, ponieważ lot wykonywali wojskowi piloci, według wojskowych instrukcji i dokumentów, a pasażerowie znajdowali się na pokładzie maszyny, której lot był oznaczony jako “M” – military (wojskowy). Podkreślał, że samolot, którym 10 kwietnia 2010 r. leciał do Katynia prezydent, wchodził w skład wojskowego pułku, na ogonie miał wymalowaną szachownicę ustawowo zastrzeżoną dla lotnictwa wojskowego. W swoich wypowiedziach atakował także BOR oraz sposób przygotowania do wizyty prezydenta w Katyniu. “Kapitan Protasiuk w ogóle nie powinien był wystartować z Okęcia. Ten lot był źle przygotowany. Jeżeli szef BOR otrzymuje informacje, że jego ludzie nie zostali wpuszczeni na lotnisko w Smoleńsku i nie mogą sprawdzić terenu – to powinien natychmiast zameldować o tym ministrowi spraw wewnętrznych i administracji, a ten o całej sprawie powinien poinformować premiera” – mówił Petelicki. Po kilku miesiącach ostrych i osobistych ataków na rząd i udziale w tzw. zespole ekspertów niezależnych, który wspierał PJN, Petelicki jednak ucichł. Nie komentował już kolejnych informacji na temat katastrofy smoleńskiej.

- Zarzuty wobec polityki obronnej formułowane przez niego były podzielane przez dużą część opinii publicznej i posłów. Wpisywał się po prostu w powszechną krytykę polityki rządu Donalda Tuska, która jest polityką likwidacji armii polskiej – komentuje Antoni Macierewicz.

Z PRL-owską przeszłością Petelicki był byłym oficerem wywiadu PRL, do którego trafił w 1969 roku. W latach 70. pełnił funkcję attaché kulturalnego, naukowego i prasowego w Nowym Jorku, a od 1975 r. – wicekonsula ds. Polonii. Od 1978 do 1983 r. pracował w centrali wywiadu i pełnił funkcję I sekretarza ds. politycznych Ambasady PRL w Sztokholmie. W latach 1987-1988 był zastępcą naczelnika kontrwywiadu zagranicznego, a od 1988 do 1989 r. – doradcą ministra spraw zagranicznych i kierownikiem ochrony placówek. Rozpracowywał m.in. polską emigrację niepodległościową, a w latach 80. NSZZ “Solidarność”. W 1990 r. stał się twórcą i pierwszym dowódcą słynnej jednostki antyterrorystycznej GROM. Jej żołnierze zajmowali się osłanianiem mostu powietrznego, w ramach, którego transportowano emigrantów żydowskich z ZSRS do Izraela. Zaraz potem Petelicki dowodził polskimi komandosami w słynnej operacji stabilizacyjnej na Haiti. Obok Gromosława Czempińskiego stał się ikoną III Rzeczypospolitej, w której zrobił zawrotną karierę, stając się kimś w rodzaju celebryty pilnie strzegącego swego wizerunku: twardziela, silnego człowieka, osoby wpływowej i dobrze poinformowanej. Śmierć Petelickiego oznacza też odejście kolejnego wysokiego rangą wojskowego bliskiego NATO. W katastrofie transportowej CASY pod Mirosławcem zginęło 20 oficerów, w tym dowódcy lotnictwa wojskowego. W Smoleńsku zginęli szef Sztabu Generalnego WP i dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych. W styczniu br. został zamordowany przez syna gen. Henryk Szumski, kierujący Sztabem Generalnym w latach 1997-2000. Maciej Walaszczyk

Zgony specjalnego znaczenia Niespodziewana śmierć generała Sławomira Petelickiego jest kolejnym takim zdarzeniem w okresie rządów Platformy Obywatelskiej. W dziwnych i niewyjaśnionych okolicznościach umierali wojskowi, funkcjonariusze służb specjalnych, urzędnicy, politycy, podejrzani o popełnienie najgłośniejszych morderstw oraz świadkowie i osoby mogące pomóc w ważnych śledztwach.
Znajomi wykluczają samobójstwo Petelicki był wieloletnim funkcjonariuszem wywiadu cywilnego PRL, pracował za granicą. Po 1989 r. uczestniczył w utworzeniu jednostki GROM. Znajomi generała wątpią w samobójstwo. Były szef UOP i zarazem jego przełożony gen. Gromosław Czempiński wyraził zdumienie. “Tak dalece wydaje mi się to nieprawdopodobne, że czekam na wiadomość, że coś innego się stało niż to. Potrzebuję trochę czasu, żeby przyjść do siebie. Dla mnie jest to duży szok”. Szoku nie krył również ppłk Krzysztof Przepiórka z Fundacji Byłych Żołnierzy Jednostki Specjalnej GROM: “Szok. Byliśmy od początku w jednostce. Razem z panem generałem zakładaliśmy GROM. Wiele mu zawdzięczam. To on nauczył nas prawdziwej żołnierki, jeśli chodzi o działania specjalne. Był moim dowódcą, szefem”.
Przepiórka nie był przekonany do wersji samobójczej: “Nie wierzę w samobójstwo. To jest taki typ człowieka… Twardy facet, nie przejmował się złymi rzeczami, które się zdarzają. Zostawmy wyjaśnienia prokuraturze i policji”. Natomiast mecenas Wojciech Brochwicz, wiceminister spraw wewnętrznych w rządzie Jerzego Buzka, mówił dziennikarzom: “Z tego, co wiem, nie miał żadnych problemów natury prawnej czy zdrowotnej. Nic nie wskazywało na to, że może targnąć się na własne życie”. Dlatego po śmierci dowódcy GROMU domniemania i niewygodne pytania dotyczące okoliczności są jak najbardziej uzasadnione. Zwłaszcza, jeżeli przypomnimy sobie, że nie jest to wyjątkowe zdarzenie. W ostatnich latach odnotowano kilka podobnych tajemniczych zgonów w służbach specjalnych.
Samobójstwa w specsłużbach W czerwcu 2011 r. samobójstwo popełnił oficer Służby Kontrwywiadu Wojskowego, który odbywał służbę w Wejherowie w województwie pomorskim, gdzie znajduje się Centrum Wsparcia Teleinformatycznego i Dowodzenia Marynarki Wojennej. Znaleziono go powieszonego. Posiadał wysoki certyfikat dostępu do informacji niejawnych. Według oficjalnego komunikatu SKW: “Zdarzenie nastąpiło po godzinach służbowych i poza miejscem wykonywania obowiązków. Właściwa jednostka organizacyjna SKW przeprowadziła czynności wyjaśniające w tej sprawie, w wyniku, których wykluczono jakikolwiek związek popełnionego przez żołnierza samobójstwa z wykonywanymi przez niego zadaniami służbowymi”. W tej sprawie interpelację złożył poseł Marek Opioła. Pytał m.in., czy wojskowe specsłużby posiadały informacje o jakichkolwiek problemach osobistych żołnierza i czy miał kontakty, które mogły być dla niego niebezpieczne. Po kilku tygodniach śledztwa wiceminister obrony Czesław Mroczek udzielił bardzo dziwnej odpowiedzi. Otóż oficer nie miał żadnych problemów, ale mógł załamać się w pracy. Według niego, “nie stwierdzono udziału osób trzecich”. Jednocześnie zapewnił, że SKW “nie posiada wiedzy na temat jakichkolwiek spraw mogących świadczyć o problemach osobistych bądź zawodowych zmarłego żołnierza”. Mroczek odpowiedział także, iż “nie można wykluczyć, że wymieniony mógł przechodzić załamanie na tle nerwowym, niezwiązane z wykonywaniem obowiązków służbowych”. Nie odnotowano też, aby wśród osób kontaktujących się z żołnierzem byli ludzie mogący stwarzać zagrożenie wywiadowcze. Czyli MON nie posiadało żadnej konkretnej wiedzy na temat samobójstwa oficera tak newralgicznej instytucji dla bezpieczeństwa państwa jak SKW. Z kolei w styczniu 2009 r. samobójstwo popełniła podpułkownik z delegatury ABW w Poznaniu. Kobietę znaleziono powieszoną w domku letniskowym. Za czasów Bogdana Święczkowskiego awansowała do centrali ABW w Warszawie, zajmowała się sprawami finansowymi. Po wyborach w 2007 r. odesłano ją z powrotem do Poznania. Jednak często była wzywana do centrali na przesłuchania. Media spekulowały, że przyczyną tragedii mógł być mobbing nowego szefostwa ABW. Zdaniem rzecznik ABW, funkcjonariuszka przed tragedią miała problemy psychiczne i zażywała leki. W kwietniu 2008 r. w Garwolinie powiesił się sędzia. Wcześniej ABW przeszukała jego biuro, był podejrzewany o korupcję. W sierpniu 2008 r. poderżnął sobie gardło przemytnik, który został zatrzymany przez ABW. Wykorzystał moment nieuwagi funkcjonariuszy, uratowała go szybka pomoc lekarska.
Tajemnice wojskowych W maju 2009 r. wyszła na jaw sprawa zaginięcia chorążego Stefana Zielonki, szyfranta Służby Wywiadu Wojskowego, a wcześniej Wojskowych Służb Informacyjnych. Wyszedł z domu tylko z podręczną torbą. Zielonka znał kody stosowane przez polski wywiad wojskowy, a także – jak pisały media – miał dostęp do najściślejszych danych, m.in. wiadomości nadawanych z placówek zagranicznych do centrali. Dysponował wiedzą o tajnikach łączności w NATO. Najprawdopodobniej szkolił “nielegałów”, czyli zakonspirowanych agentów wywiadu z fałszywym życiorysem. Przechodzili oni również szkolenie z łączności i kontaktu z centralą. Gdyby prowadził takie szkolenie, znałby ich twarze, charakterystyki, rozlokowanie itd. Dlatego podejrzewano, że Zielonka mógł zdradzić i uciec za granicę. Pojawiały się informacje, że mieszka w Szanghaju i że najprawdopodobniej współpracował z chińskim wywiadem. W kwietniu 2010 r. nad Wisłą niedaleko Wału Miedzeszyńskiego w Warszawie znaleziono zwłoki, przy których były dokumenty Zielonki. Ciało było w stanie zaawansowanego rozkładu, długo przebywało w wodzie. Ale dokumenty były w stanie nienaruszonym. Wojskowa prokuratura okręgowa po badaniach DNA uznała, że jest to ciało Stefana Zielonki. W lutym 2012 r. nagłą śmiercią zmarł płk Leszek Tobiasz, główny świadek ABW w tzw. prowokacji przeciwko komisji weryfikacyjnej ds. WSI. Zgon nastąpił na imprezie integracyjnej pracowników OHP. W trakcie sekcji stwierdzono m.in. “ranę w okolicach zausznych, która powstała przed śmiercią” i “rozległą niewydolność krążenia”. Tobiasz był żołnierzem WSI, który oczekiwał na weryfikację. W 2007 r. zgłosił się do ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego z informacją, że posiada dowody na korupcję w komisji. Następnie złożył zeznania w ABW i prokuraturze, jednak sprawa okazała się sfingowana, żadnemu z członków nie postawiono zarzutów. Prokuratura oskarżyła inne osoby. Tobiasz miał zeznawać w tym procesie. Prawdopodobnie miała być przeprowadzona jego konfrontacja z Komorowskim. W styczniu 2012 r. zamordowany został generał broni Henryk Szumski, w latach 1997-2000 szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Do 2005 r. zasiadał w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego przy prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim. Ciało generała znaleziono w jego domu w Komorowie niedaleko Warszawy. Został śmiertelnie ugodzony nożem, policja oskarżyła jego 38-letniego syna, który miał być leczony psychiatrycznie. Jednak w kwietniu prokuratura w Pruszkowie poinformowała, że sprawa zostanie umorzona, bo syn po obserwacji psychiatrycznej nie zostanie oskarżony o zabójstwo.
Zgony ze Smoleńskiem w tle Zamordowany przez syna miał być również dr Eugeniusz Wróbel, który mógł być biegłym w śledztwie smoleńskim. Wróbel podawał w wątpliwość oficjalną wersję katastrofy podawaną przez MAK. Był wykładowcą na Politechnice Śląskiej, specjalistą od komputerowych systemów sterowania samolotem. W latach 2005-2007 sprawował funkcję wiceministra transportu. Przed śmiercią zaangażowany był w tworzenie Centrum Kształcenia Kadr Lotnictwa Cywilnego Europy Środkowo-Wschodniej przy Politechnice Śląskiej. Pomagał posłowi Jerzemu Polaczkowi, który konsultował z nim interpelacje w sprawie tragedii 10 kwietnia 2010 roku. Według prokuratury dr Eugeniusz Wróbel został zamordowany we własnym domu, a jego ciało wrzucono do Zalewu Rybnickiego. Do zabójstwa początkowo przyznał się jego syn, ale potem odwołał wcześniejsze zeznania. Prokuratura umorzyła śledztwo w związku ze stwierdzeniem niepoczytalności sprawcy. Kolejnym zagadkowym zgonem związanym z katastrofą smoleńską była śmierć Dariusza Szpinety, założyciela i prezesa firmy lotniczej. W grudniu 2011 r. znaleziono go powieszonego w łazience ośrodka wczasowego w Indiach. W 2009 r. Szpineta zawiadomił prokuraturę o możliwości korupcji w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego, jednak śledztwo nakierowano na niego samego. Przed śmiercią wypowiadał się w mediach na temat katastrofy w Smoleńsku. Mówił jednoznacznie, że lot Tu-154M był lotem wojskowym. W lipcu 2011 r. ocenił, że brak numeru uzyskania przez MSZ zgody na przelot i lądowanie był poważnym przeoczeniem. W tym kontekście należy odnotować śmiertelny wypadek samochodowy prof. Marka Dulinicza, 6 czerwca 2010 roku. Profesor Dulinicz miał być szefem grupy archeologicznej, zginął przed wyjazdem do Smoleńska. Zastanawiające jest również, że i osoba gen. Petelickiego wiąże się z tragedią smoleńską. Rok temu generał ujawnił, że zaraz po katastrofie główni politycy PO otrzymali SMS-y z instrukcją, jaki mają formułować przekaz. “Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił”. Generał ujawnił, że taką wiadomość przesłał mu jeden z jego bliskich znajomych z Platformy. Twierdził, że instrukcja wysłana została “w strachu”, stał za nią trójkąt Donald Tusk – Tomasz Arabski – Paweł Graś. Pod koniec 2009 r. samobójstwo popełnił również Grzegorz Michniewicz, dyrektor generalny kancelarii premiera. Nagle, tuż przed Wigilią. Powiesił się na kablu od odkurzacza. Nie zostawił listu pożegnalnego. Był jednym z najważniejszych urzędników rządu, posiadał najwyższe poświadczenia bezpieczeństwa, krajowe, NATO i UE. Mógł mieć dostęp do najważniejszych dokumentów kancelarii premiera. Jedną z ostatnich osób, z którą kontaktował się przed śmiercią, był podobno minister Tomasz Arabski. Trzy miesiące później doszło do katastrofy na Siewiernym.
Czarna seria w więzieniach Omawiając przypadki nagłych zgonów w czasach rządów PO, nie sposób nie przypomnieć tajemniczego samobójstwa byłego wicepremiera Andrzeja Leppera. Szef Samoobrony miał się powiesić w swoim biurze, chociaż wiele okoliczności wskazuje na to, że planował kolejne działania polityczne, biznesowe i osobiste, tuż przed śmiercią brał nawet leki. Równie niewyjaśniona jest seria samobójstw w więzieniach świadków najgłośniejszych morderstw i oskarżonych o ich popełnienie. W styczniu 2010 r. zmarł w gdańskim areszcie świadek w sprawie zabójstwa gen. Marka Papały Artur Zirajewski ps. “Iwan”, jako przyczynę podawano zator płucny. W ostatnich latach również zabójcy Krzysztofa Olewnika – Wojciech Franiewski, Sławomir Kościuk i Robert Pazik – zostali znalezieni martwi w celach więziennych. Natomiast strażnika, który nadzorował celę Franiewskiego, w 2009 r. znaleziono powieszonego na drzewie. Takich przykładów zaskakujących i niewyjaśnionych zgonów jest być może jeszcze więcej, zapewne nie wszystkie zostały nagłośnione i opisane. Komentatorzy pisali o wręcz “seryjnym samobójcy”, który grasuje po kraju. Jak długo jeszcze? Sytuacja jest patologiczna z wielu powodów, z powodu bezpieczeństwa indywidualnego tych osób, ale również ze względu na ochronę całego państwa. Seria niewyjaśnionych śmierci ważnych osób świadczy o tym, że odpowiednie instytucje nie wykonują swoich zadań, co stwarza inne zagrożenia dla państwa. Piotr Bączek

Jak manipuluje "Gazeta Wyborcza"; z uzupełnieniem. Oto tytuł z "GW": "Oficerowie BOR: Powody samobójstwa generała były w 100 proc. prywatne i nie ma w tej śmierci drugiego dna"

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,11953301,Oficerowie_BOR

__Powody_samobojstwa_generala_byly_w.html

A jak brzmi prawdziwa - a raczej: "podana tam" -  informacja: 

Europoseł PO Jacek Protasiewicz nie znał generała osobiście, ale podkreśla, że szanuje jego dorobek. Dodał, że rozmawiał z oficerami BOR-u, którzy znali Petelickiego, i wskazywali, że powody były w 100 procentach prywatne i nie ma, co szukać w tej sprawie drugiego dna. Czyli: to, co mówi pewien CEP z najbardziej prawdomównej inaczej partii politycznej jest przedstawione, jako obiektywny fakt!  Oczywiście moje oświadczenie - a spotykałem p. Generała kilkadziesiąt razy, bywał u mnie w domu, miał startować z Kongresu Nowej Prawicy - nie jest podawane - natomiast cytuje się człowieka, który p. Generała w ogóle w życiu na oczy nie widział!!! Ciekawe, czy zna jakiegokolwiek oficera BORu...  A po tym - tu:

http://wiadomosci.onet.pl/gen-slawomir-petelicki-nie-zyje,5163020,temat.html

Przeczytałem to: Wiem, że od pewnego czasu nasilały się jego prywatne kłopoty. Nie ma znaczenia tu, że był krytyczny wobec władz- skomentował Jacek Protasiewicz (PO) Hmmm... Gdybym był śledczym, po takim dictum rozpocząłbym czynności od zbadania alibi p.Protasiewicza i Jego współpracowników. JKM

Zabito Petelickiego, by armia nie obaliła Tuska? Cichocki powinien powstać zarządzany w nowy sposób, bardziej autorytatywnie, obszar bezpieczeństwa, wzrostu oraz rozwoju. Autorytatywność tego nowego sposobu rządzenia nie musi wcale – i nie będzie – oznaczać łamania prawa I Rzeczpospolita upadła między innymi, dlatego, że jej armia była zbyt słaba i zdemoralizowana, aby któryś z jej dowódców pokusił się obalenie zdrajcy na tronie i przejęcie władzy. II RP przetrwała i zbudowała silny suwerenny ośrodek władzy tylko, dlatego, że posiadała ideową armię i przywódcę wojskowego, który dokonał zamachu stanu i pousuwał, często na zawsze zdrajców i kolaborantów ze sceny politycznej. Być może likwidacja armii, jaką przeprowadza Platforma i likwidacja Petelickiego ma na celu zapobieżeniu wsparciu przez armie przejęcia władzy przez nowego Piłsudskiego. Niestety Europa jest w zapaści gospodarczej, społecznej i politycznej. Oligarchia przeistoczyła demokrację w fasadę, a procedury demokratyczne w rytuał niemający żadnego znaczenia. Społeczeństwa zostały w sposób ledwo dla nich dostrzegalny wywłaszczone z wolności obywatelskich. Oligarchia w Polsce i nie tylko zdaje sobie sprawę, że aby dalej eksploatować społeczeństwa podatkami, przy równoczesnej likwidacji opieli socjalnej i zmuszeniu ludzi do pracy aż do śmierci musi dokonać się przejście do rządów autorytarnych. Polska oligarchia zdaje sobie sprawę, że oddanie władzy oznacza zapełnienie nimi więzień, konfiskatę majątków, utratę uprzywilejowanej pozycji dal nich i ich dzieci. W Europie mamy w tej chwil do czynienia ze stanem anarchii. Rządy nie radzą sobie z długami, podatkami, są zakładnikami ochlokratycznej w swej istocie kast urzędniczej czy nauczycielskiej. Jedynym wyjściem z tego impasu jest pogłębieni demokracji, wzmocnie władzy wykonawczej, oraz przeprowadzenie głębokich reform antysocjalistycznych, czyli biurokracji, prywatyzacja szkolnictwa, likwidacja, VAT, PIT, wprowadzenie w to miejsce niskich, nieinwazyjnych podatków zryczałtowanych jak proponuje to chociażby Centrum Smitha. Ale na to szanse są żadne. Utrzymanie statusu quo tylko pogłębi anarchię. Anarchia ekonomiczną, podatkową i finansową już widać gołym okiem w całej Europie. Grecja nie radzi sobie już z niczym. Anarchia społeczna w Grecji jest już równie widoczna. Przy tak wysokich podatkach ludzi pracują coraz mniej. Rząd jak w starożytnym Rzymie, aby utrzymać władze dalej pompuje pieniądze w ręce grup ochlokratycznych. Jeśli w jakimkolwiek państwie Europy dojdzie do zamachu stanu i władzę przejmie armia, to w większości pozostałych państw europejskich dojdzie do tego samego. Zamachowcy mogą przeprowadzić reformy podatkowe, czyli ich drastyczną redukcje, wprowadzić reformy wolnorynkowe, mogą zlikwidować grupy ochlokratyczne. I tego boją się elity. Oligarchia musi już przygotowywać się do zamachu na demokracje, jeśli chce dalej eksploatować ludność. Przekształcić ją w pozbawioną praw ekonomicznych i politycznych warstwę nowego chłopstwa pańszczyźnianego. Proszę zwrócić uwagę na serwilistyczny stosunek Platformy do Niemiec i Rosji, podejście do Zamachu Smoleńskiego, płacenie Rosji haraczu energetycznego, likwidacja stoczni, przekształcanie Polski w kolonialne zaplecze taniej siły roboczej dla Niemiec, nie dopuszczenie do powstania silnych polskich przedsiębiorstw. Likwidacja armii. Czy jest to kupowanie przychylności mocarstw ościennych w zamian za zgodę na ostateczną likwidacje demokracji w Polsce? Zgody na budowę Tysiącletniej Platformy. Oczywiście może tez by inny wariant. I Rzeczpospolita przez kilkadziesiąt lat przed rozbiorami była faktycznym rosyjskim protektoratem. Niemcy i Rosja może chcieć powtórzyć ten scenariusz. W obu scenariuszach kluczowa sprawą jest likwidacja i usunięcie wszystkich inteligentnych i ideowych oficerów. Postawienie na zdemoralizowane służby specjalne. Likwidacja Petelickiego może służyć zastraszeniu innych oficerów, zapobiec tworzeniu tajnych oficerskich kół, zmusić ich do biernego przyglądania się do likwidacji Wojska Rzeczpospolitej. Armia ze swoje natury jest formacją patriotyczna. W odróżnieniu od służb niezdemoralizowaną. W obliczu chaosu finansowego Polski, ogólnej anarchii i upadku struktur państwowych, jakie może niedługo nastąpić armia może przy aprobacie społecznej przejąc władzę. To ze temat autorytaryzmu w Europie i likwidacji demokracji nie jest wyssany z palca najlepiej świadczy esej Cichockiego, z które fragment pozwolę sobie przytoczyć. Esej ten jest najlepszym świadectwem, że elity biorą realnie pod uwagę budowę autorytarnego oligarchicznego systemu politycznego w państwach europejskich. Cichocki „ I czy dzisiaj nie da się stwierdzić, że narodowe polityki gospodarcze oraz społeczne, dyktowane przez demokratyczne wyroki obywateli, może i są wyrazem suwerennej wolności, ale w efekcie na południu Europy przyniosły przede wszystkim korupcję, życie ponad stan, bezrobocie, zadłużenie państwa, a dalej stały się śmiertelnym zagrożeniem dla ekonomicznej i społecznej stabilności całej Europy? „.....”Na fundamencie euro, albo na jego gruzach, powinien powstać zarządzany w nowy sposób, bardziej autorytatywnie, obszar bezpieczeństwa, wzrostu oraz rozwoju. Niektórzy nazwą go europejskim państwem rozwojowym, inni przypomną sobie w tym kontekście o starym niemieckim pojęciu Leistungsraum. „....”Chodzi tak czy inaczej o nowy sposób rządzenia, który przywróci wewnętrzną stabilność oraz globalną konkurencyjność. Autorytatywność tego nowego sposobu rządzenia nie musi wcale – i nie będzie – oznaczać łamania prawa. Współcześni filozofowie polityki z różnych stron, Habermas, Gray czy Rawls, już dawno odkryli, że możliwa jest autorytatywna władza zachowująca praworządność. Dotąd jednak widzieli ją jako fenomen możliwy tylko poza Europą. Dlaczego jednak w stanie wyższej konieczności, jakim jest kryzys, nie miałaby zawitać także do nas? „..(więcej)

Marek Mojsiewicz

ZA TO?: „Amerykanie mają wszystkie rozmowy. Oni znają prawdę" - Amerykanie mają klatkę po klatce to, co się stało. Mają wszystkie rozmowy i znają prawdę. Dzisiaj sami dziwią się, dlaczego Polska nie zwraca się do USA o pomoc, a jak zwraca się prokurator, to zostaje natychmiast zawieszony. Raport NATO byłby miażdżący dla tego premiera i rządu, który musiałby się od razu podać do dymisji - powiedział w drugiej części rozmowy z Onet.pl gen. Sławomir Petelicki.

Z generałem Sławomirem Petelickim – organizatorem i dwukrotnym dowódca Jednostki Wojskowej GROM - rozmawia Jacek Nizinkiewicz. Jacek Nizinkiewicz: Jest Pan usatysfakcjonowany wyjaśnieniami wniosku polskiej komisji dotyczące przyczyn katastrofy Smoleńskiej? Gen. Sławomir Petelicki: Nie spodziewałem się tego, że dzisiejsza prezentacja ministra Millera będzie kolejną kompromitacja tego rządu i to tego tak przerażającą.

- Co Pana przeraziło? - Przerażające jest to, że nie było żadnych dążeń do poprawy bardzo złej i groźnej sytuacji i ukarania za to bardzo ważnych ludzi, tylko mieliśmy do czynienia z szukaniem kozłów ofiarnych możliwe najniżej i ochroną tzw. "swoich".

- Ale jak to? Bogdan Klich podał się do dymisji? Jacy tzw. "swoi" są chronieni? - O tym, że będzie poświęcony Bogdan Klich mówiłem panu wczoraj, czyli to nie jest nic nowego, ale nie spodziewałem się, że w taki dziecinny sposób minister Miller będzie chronił ministra Arabskiego i gen. Janickiego. Rozpoczęcie konferencji stwierdzeniem, że dysponentem samoloty była kancelaria prezydenta jest mówieniem nieprawdy. Wszyscy pamiętają jak minister Arabski odmawiał samolotu prezydentowi Kaczyńskiemu.

- Jakie ma Pan zastrzeżenia do konferencji komisji Millera? - Minister Miller stwierdził, ze wśród komisji nie ma ludzi, którzy są sędziami w własnej sprawie, a jednocześnie stwierdzono brak odpowiedniego szkolenia w 36 pułku i to, że system świetlny na lotnisku w Smoleńsku był niesprawny i niekompletny. A za to, żeby sprawdzić, czy miejsce, do którego udaje się prezydent i najważniejsi generałowie odpowiada BOR, służba kontrwywiadu wojskowego i żandarmeria wojskowa. BOR nie podlega MON tylko ministrowi Millerowi. Zaś kontrolę w 36 pułku specjalnym przeprowadzał w 2008 r. siedzący w czasie prezentacji obok ministra Millera pułkownik. Czy to możliwe, żeby minister Miller nie znał opublikowanego w prasie pisma szefa BOR-u gen. Janickiego do śp. dowódcy wojsk lotniczych gen. Błasika, w którym Janicki wyraża pretensje o zbyt rygorystyczne przestrzeganie przepisów? Mogę się z panem założyć panie redaktorze, że gen. Janickiemu włos z głowy nie spadnie.

- Dlaczego? - Pozostawiam to dociekliwości dziennikarzy. Podpowiem tylko, że na to stanowisko rekomendował go Paweł Graś, który jest obecnie najsilniejszym członkiem rządu Donalda Tuska, co chociażby dobrze dzisiaj pokazała konferencja, na której premier Tusk obiecał dziennikarzom nieograniczony dostęp do siebie i ilość pytań, a Graś dziennikarzom ten dostęp ograniczał.

- Jak Pan ocenia decyzję Bogdana Klicha, który podał się do dymisji? - Wczoraj Panu mówiłem, że premier Tusk poświeci Bogdana Klicha i nie była to jego decyzja tylko premiera, ale obydwaj się dzisiaj mocno skompromitowali.

- Dlaczego? - Bogdan Klich prezentując swoje wielkie dokonania w wojsku, a Tusk próbując wmówić dziennikarzom, że szef MON był bardzo dobrym ministrem i jest człowiekiem honoru. Najbardziej przykro zrobiło mi się gdy premier RP powiedział, że ci którzy go krytykują działają przeciwko państwu polskiemu. Tusk powiedział dzisiaj wprost: "państwo to ja". Chciałabym przestrzec premiera, że pycha kroczy przed upadkiem, a z drugiej strony widząc jak się dzisiaj wił przed dziennikarzami zrobiło mi się go żal bo chyba nie będzie dzisiejszej nocy spał spokojnie.

Jacek Nizinkiewicz Onet

Nie wierzą w samobójstwo gen. Petelickiego: Korwin, Staniszkis, Stankiewicz, Gmurczyk, Adamski i inni (tekst i wideo) Nie żyje generał Sławomir Petelicki, pierwszy dowódca jednostki specjalnej „Grom”. W sobotę, w bloku na warszawskim Mokotowie przy ulicy Tagore, odnalezione zostało ciało żołnierza. W związku z sugestiami mediów jakoby generał popełnił samobójstwo, pierwsi politycy i część prawicowych publicystów wydała swoje oświadczenia. “Nie wierzę, by jakikolwiek Polak popełniał w Polsce samobójstwo przed meczem Polska-Czechy. Wierzę natomiast, że mordercy chcieli wykorzystać zainteresowanie tym meczem, by śmierć Pana Generała przeszła mało zauważona. Generał Petelicki od dwóch lat zachowywał się dziwnie. Jak prawy żołnierz, który wie, że powinien coś zrobić – i nie może tego zrobić. Nie wiem, jaka tajemnica się za tym kryła – i małe są szanse, by prowadzone przez obecny reżym śledztwo to wyjaśniło. Pozostaje mieć nadzieję!” (Janusz Korwin-Mikke, prezes Kongresu Nowej Prawicy) Na drugim biegunie opinii sytuuje się komentarz p. Adama Gmurczyk (prezesa Narodowego Odrodzenia Polski)

“Gen. Petelicki nie żyje. Nie podzielam żalu, jaki słychać z tego powodu na prawicy. Agent SB i komunistycznego wywiadu, człowiek guru postkomunistycznego układu Ryszarda Krauzego i jego wierny członek zarządów paru nomenklaturowych firm. Po upadku PZPR przeszedł na stronę wywiadu amerykańskiego, stając się jednym z agentów wpływu w wojsku i przyczyniając się do jego zinfiltrowania przez Amerykanów. Po biznesowym konflikcie z ministerstwem obrony narodowej Platformy – przeszedł do deklaratywnej opozycji „patriotycznej” w wersji smoleńskiej. Nie wiem, czy jak to w demokracji bywa popełnił samobójstwo z pomocą byłych przyjaciół, czy też osobiście. I nie zamierzam snuć na ten temat spiskowych teorii – i tak prawdy nie poznamy, dopóki nie wywalimy w powietrze całego systemu. Ale wśród komentarzy zwróciło moją uwagę oświadczenie lidera Kongresu Nowej Prawicy: „Nie wierzę, by jakikolwiek Polak popełniał w Polsce samobójstwo przed meczem Polska-Czechy”. I ten argument całkowicie mnie powalił. Chociaż tego, czy w domu p. Janusza Korwin-Mikkego wszyscy zdrowi nie byłbym taki pewien” (A. Gmurczyk; nacjonalista.pl) Na “smoleński” kontekst ostatnich lat życia generała (choć w tekście nie jest to wprost wyartykułowane to samo ciśnie się na usta: i śmierci) wskazał portal niezalezna.pl:

“Przypominamy, że to gen. Petelicki ujawnił, że zaraz po katastrofie do polityków PO rozsyłane były wiadomości SMS z instrukcją, w jaki sposób mają się wypowiadać na ten temat. Petelicki oświadczył w mediach, że takiego SMS-a otrzymał od jednego z polityków Platformy, a autorami wiadomości były najważniejsze osoby w PO. SMS, którego otrzymali czołowi politycy PO brzmiał tak: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił”. Gen. Petelicki był także współautorem raportu poświęconego przyczynom katastrofy smoleńskiej przygotowanego przez Zespół Eksportów Niezależnych. Twórca jednostki GROM twierdził, że decyzja o przyjęciu konwencji chicagowskiej, jako podstawy prowadzenia badania katastrofy zapadła w trójkącie Donald Tusk – Tomasz Arabski – Paweł Graś. Zdaniem gen. Petelickiego, lot do Smoleńska miał status wojskowy i nie podlega to wątpliwości, a odpowiedzialnością za katastrofę nie można obarczać pilotów. Winę za przygotowanie lotu ponosi za to – według twórcy GROM – Kancelaria Premiera. Twórca jednostki GROM ostro krytykował rząd za to, że przy wyjaśnianiu przyczyn katastrofy smoleńskiej nie poprosił o pomoc NATO. – Tuż po katastrofie tylko Bogdan Klich pamiętał, że Polska jest od 12 lat członkiem Sojuszu i zaproponował, by poprosić NATO o pomoc. Ale premier tego nie chciał, ponieważ gdyby śledztwo toczyło się pod auspicjami NATO raport końcowy byłby miażdżący dla rządu i MON [...] NATO powiedziałoby nam o wiele więcej na temat przyczyn katastrofy niż możemy się dowiedzieć od Rosjan. Rosjanie nie są zainteresowani, by pokazać całą sytuację – np. to, co działo się w baraku na lotnisku smoleńskim, którego nie można nazwać wieżą kontroli lotów. Ale Tusk najwyraźniej też nie jest tym zainteresowany. A przecież zwrócenie się do NATO tuż po katastrofie było obowiązkiem premiera! – mówił gen. Petelicki w jednym z wywiadów” (źródło: niezalezna.pl) Na smoleński wątek wskazuje również Ewa Stankiewicz, autorka reportaży telewizyjnych i radiowych, światopoglądowo kojarzona z Prawem i Sprawiedliwością.

“Kolejne “samobójstwo” osoby publicznej w Polsce. I kolejne doniesienia reżimowych mediów, które w pierwszych słowach, bez śledztwa sugerują przyczynę śmierci. Generał Petelicki, który zaczął krytykować oficjalną wersję przyczyn katastrofy smoleńskiej – nie żyje. Ujawnił mafijną akcję wśród Platformy Obywatelskiej – smsa, wysłanego do członków tej partii. Sms był zaplanowaną akcją dezinformacyjną kierownictwa Platformy, co do przyczyn katastrofy. Generał od pół roku przestał mówić. Próbowałam z nim umówić się na wywiad, ale odniosłam wrażenie, że nawet nie chce powtarzać tego, co już kiedyś powiedział publicznie. Moim zdaniem musiał zginąć: mafia karze tych, którzy się wyłamują, żeby inni nie poszli w ślady” (źródło: wPolityce.pl) Również prof. Jadwiga Staniszkis, która generała znała osobiście, nie wierzy w jego samobójstwo. W wywiadzie udzielonym portalowi wPolityce.pl stwierdziła m.in.:

“Powiem szczerze, że nie wierzę w jego samobójstwo. Trudno mi byłoby w to uwierzyć. Był to człowiek wywodzący się ze służb peerelowskich, ale jednocześnie rozróżniał doskonale ten segment, który służył Moskwie i ten, który uważał za patriotyczny. Uważał się za człowieka służb, ale i za patriotę. Miał też swój kodeks honorowy i zgodnie z nim oceniał polityków. Patrzył na nich pod kątem osobowości i charakterów, zdolności podejmowania decyzji, sprawowania kontroli nad aparatem państwowym, odpowiedzialności za podwładnych. Oceny miewał ostre i idące często w poprzek podziałów partyjnych. (…) Był niesamowicie dobrze poinformowanym, należał do grupy, która wiedziała chyba najwięcej o tym, co naprawdę w Polsce się dzieje. Miał ogromnie dużo znajomości w wojsku, służbach specjalnych, ale także w NATO i armiach państw Zachodu. Wiedział bardzo dużo o aferach wokół zakupów broni, mówił mi, że korupcja jest tam niesamowita. Miał masę informacji na temat energetyki, gazu, w tym łupkowego. Miał znajomych w rozmaitych kręgach i ogromną wiedzę o finansowaniu budowy autostrad, rozmaitych nieprawidłowości tam się dziejących. (…) O tym, że była to wiedza niebezpieczna i niewygodna przekonał się już wcześniej, kilka miesięcy temu, kiedy nagle, niemal z dnia na dzień odcięto go od mediów, przestano zapraszać. Opowiadał mi jak nagle przestał być zapraszany do TVN 24 bo przekroczył pewną granicę, także dzielenia się swoją wiedzą. Odbierał to jako jeden z nacisków na niego – by milczał, by tyle nie mówił. Wiem, że takich sygnałów otrzymywał bardzo dużo. (…) Nie wierzę w jego samobójstwo. Nie ten typ osobowości” (Jadwiga Staniszkis) O “zakazie” występowania w TVN 24 generał wspomniał w programie “Polski punkt widzenia” (05.02.2011), na antenie TV Trwam:

Łukasz Adamski (współpracownik “Uważam Rze”, redaktor wPolityce.pl a kiedyś również współpracownik NCZ!) przypomniał słowa dr hab. Sławomira Cenckiewicza, który na łamach “Rzeczpospolitej” uznał Petelickiego za symbol transformacji. Zdaniem historyka “razem z Gromosławem Czempińskim i Aleksandrem Makowskim należał on do kręgu oficerów komunistycznych służb specjalnych, którzy bardzo dobrze urządzili się w nowej rzeczywistości zyskując nawet zaufanie niektórych kręgów amerykańskich, choć wiele lat działali przeciw USA i polskiej opozycji”. Adamski uważa Petelickiego za “symbol wielu patologii III RP”, który “zapewne miał ogromną wiedzę o jej funkcjonowaniu”. To właśnie w tym kontekście publicysta widzi potencjalną przyczynę śmierci generała: “Wiedza o mechanizmach funkcjonowania służb, które od lat działały na styku biznesu i polityki może być zabójcza”. Równocześnie Adamski sugeruje, że “łączenie śmierci generała ze sprawą smoleńską nie jest dobrym tropem”, ponieważ “nie on jeden krytykowała rząd PO”. To samo robił np. “gen. Gromosław Czempiński, któremu postawiono za późno zarzuty (sic!) w sprawie korupcyjnej”. Oczywiście “trudno tego wątku nie badać, choć istnieje niebezpieczeństwo, że pewnych kręgach ten były komunistyczny żołnierz stanie się ikoną walki z obecnym rządem. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie” (wPolityce.pl)

Warto posłuchać jak generał oceniał kondycję Wojska Polskiego oraz zarządzanie armią przez rząd Platformy Obywatelskiej:Generał miał inne niż forsowane przez media głównego nurtu zdanie o kibicach. Nie szczędził również słów krytyki pod adresem Donalda Tuska:

Na antenie “Radia Wnet” Petelicki mówił o problemach w jednostce specjalnej “GROM” w kontekście rozkładu państwa: Nczas

Wszczęto śledztwo ws. śmierci gen. Petelickiego Portal Niezalezna.pl potwierdził w prokuraturze, że na nagraniach z monitoringu nie zarejestrowano momentu śmierci gen. Sławomira Petelickiego. Czy wojskowy to kolejna ofiara grasującego w Polsce "seryjnego samobójcy"? Na razie Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci Petelickiego. 
- Wstępną kwalifikacją prawną postępowania jest art. 151 kodeksu karnego, który przewiduje karę pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5 dla tego, kto namową lub przez udzielenie pomocy doprowadza człowieka do targnięcia się na życie - powiedział dzisiaj rzecznik prokuratury Dariusz Ślepokura. Dodał, że ta kwalifikacja - przyjmowana z reguły przy śledztwach w sprawie samobójstw - może się zmienić, jeśli pojawiłyby się "nowe okoliczności".
Prokurator powiedział, że wstępne oględziny zwłok ujawniły ranę postrzałową głowy (wlotową i wylotową). Jeszcze dziś prokuratura zarządzi sekcję zwłok. Tymczasem w dzisiejszych gazetach spekuluje się, dlaczego Sławomir Petelicki popełnił samobójstwo. Jeśli rzeczywiście odebrał sobie życie. Tabloidy próbują nawet rekonstruować ostatnie chwile generała. „Fakt” twierdzi wręcz, że od śledczych dowiedział się, co zarejestrował monitoring. I rzekomo widać, jak wysiada on w garażu z windy i udaje się w miejsce, które jest poza zasięgiem kamer. Na nagraniu nie widać dramatycznych chwil. Żona Petelickiego, zaniepokojona długą nieobecnością męża, także zjechała na dół. I to ona znalazła ciało. Generał miał do siebie strzelić, siedząc w samochodzie. Broń leżała na zewnątrz. Z kolei "Super Express" twierdzi, że generał Petelicki cierpiał na chorobę Alzheimera i popełnił samobójstwo, bo nie chciał być ciężarem dla rodziny: żony i dwójki dzieci. To jednak kłóci się z relacjami osób, które w ostatnich dniach spotykały się z twórcą jednostki GROM. Opisują go, jako człowieka uśmiechniętego, snującego plany na przyszłość. Prokurator Ślepokura w rozmowie z Niezależną.pl potwierdza, że na nagraniu z kamer monitoringu nie widać momentu strzału.
- Zarejestrowane jest jedynie, jak generał idzie w miejsce, w którym popełnił samobójstwo - dodaje. Nie chce jednak komentować informacji o chorobie Sławomira Petelickiego. - Trwają przesłuchania osób bliskich i próbujemy znaleźć odpowiedź, dlaczego doszło do tej tragedii. Rzecznik warszawskiej Prokuratury Okręgowej zaprzeczył, aby w najbliższych dniach planowano zorganizować konferencję prasową, dotyczącą śledztwa ws. śmierci Sławomira Petelickiego.
Niezalezna

Seryjny samobójca i gen. Petelicki Niestety ponownie uaktywnił się w Polsce seryjny samobójca. Według pierwszych doniesień gen.bryg. Sławomir Petelicki, rzekomo strzelił w swoją potylicę. O samobójstwie było głośno (echo w garażu), zobaczymy czy to echo dotrze także do main stream mediów. Podano informację, że ciało z ranami postrzałowymi znalazła żona. Ciekawe czy rany były z przodu czy z tyłu głowy i z jakiej odległości do siebie strzelał...Polska drużyna pożegnała się z EURO po strzale konkurencji, gen. Petelicki pożegnał się z życiem po kilku niewyjaśnionych strzałach. Tylko patrzeć jak wieszcz i klasyk okrągłego stołu Adam, chrapliwie odpowie na wnikliwe pytania o podejrzane okoliczności śmierci Petelickiego: „Odpieprzcie się od Generała...”. Ten pęd do samobójstw w Polsce, wśród ludzi krzątających się w polityce może naprawdę niepokoić. Miejmy nadzieję, że urzędujący Prezydent i Premier wobec tej plagi mają na tyle dobrą ochronę i że ta nie dopuści do dalszych samobójstw na najwyższych szczeblach... Każda epidemia ma swoje prawa... Ludziska już pytają: kim będzie następny samobójca? Ano, gen. Petelicki nie był rolnikiem, nie pracował przy snopowiązałkach, więc narzędziem zbrodni nie był sznurek, ale pocisk. Miejsce śmierci – garaż, dowodziłby zaskoczenia, jeśli mamy do czynienia z morderstwem, lub frustracji, depresji i zaszczucia, jeśli sprawcą byłby on sam. Petelicki najpierw przez 20 lat pracował po ciemnej stronie mocy, w SB, w tym sporo lat na placówkach dyplomatycznych (Wietnam 1971, Chiny 1972, USA od 1973 i póżniej w Szwecji). Następnie zbliżył się do opcji amerykańskiej i stał się krytykiem poczynań rządu. Generał był organizatorem i dowódcą jednostki specjalnej GROM, więc chyba nie musiał chyba zasięgać rad jak się zastrzelić, od rzekomo przebywających w Polsce, z okazji EURO, rosyjskich agentów specnazu? Tylko patrzeć jak znakomity i wypróbowany ekspert typu Edmunda Klicha, szybko i gładko rozwiąże i tę zagadkę, w razie potrzeby może on zawsze liczyć na pomoc sprawnego b. ministra Millera. Przypomniano krytyczny list gen.Petelickiego (kilka dni po katastrofie smoleńskiej) do premiera Tuska. Sugerował w nim wymianę ludzi na pewnych stanowiskach w Armii, polecał reformy, wytykał niedołęstwo, zaniedbania w resorcie obrony (min. B.Klich). Ktoś zasugerował, że Generał zginął od broni typu „wiedza”. Za dużo wiedział i mówił. Trzeba by zapytać min. Radka Sikorskiego, co on jednak rozumiał pod „dożynaniem watahy” i czy ten program jest już na ukończeniu, czy też będzie dalej trwał... Sugerowana technika samobójstwa przypomina nieco samobójstwo Ireneusza Sekuły, który wiele lat temu wygarnął w swój brzuszek serię strzałów, tak dla pewności... Ciekawe, o czym rozmawiali ze sobą telefonicznie Tusk z Putinem, miejmy nadzieje, że ten drugi nie składał z wyprzedzeniem wyrazów kondolencji... Jeden z komentatorów bezczelnie sugerował, że Generał chciał już popełnić samobójstwo kilka dni temu, ale niestety nie było go wtedy w domu... W Polsce aż roi się od jasnowidzących specjalistów kryminologów, fachowców od analizy samobójstw. Już po godzinie ogłoszono, że to było samobójstwo... Jak tak dalej pójdzie to żołnierzom powinno odebrać się broń (szczególnie wyższym oficerom) po prostu posiadanie broni jest dla nich zbyt niebezpieczne (gen. M. Papała, Gen. Petelicki, płk. Przybył). Rolnikom zabrać sznurek do snopowiązałek (A.Lepper), a pilotom winno zabronić się latania samolotami. Na najblizszym posiedzeniu Rady Ministrów premier Tusk powinien skonfiskować wszystkie przewodowe odkurzacze od swoich pracowników. Tak w pracy jak i w ich domach prywatnych, w przpadku bliskiego współpracownika pseudonim „Cieć”, zapytać o zgodę pana Niemca. Aby unowocześnić polską armię, nawiązując do tradycji wojsko trzeba wyposażyć w kosy, przy okazji pomogą w żniwach i wyeliminuje się groźny sznurek. I ponownie o naszej armii będziemy romantycznie mówić „Żywią i Bronią”. Przy okazji będzie też ekologicznie i możemy ubiegać się w Unii o dotację na kosy! (co ja mówię, na uzbrojenie!). Wojskowi piloci zaś, zgodnie ze znanymi zaleceniami miłościwie panującego nam Prezydenta Komorowskiego, niech ćwiczą latanie na drzwiach od stodoły, które trzeba było by odpowiednio unowocześnić. Można by je z powodzeniem użyć np. do zmasowanego desantu na któregoś z sąsiadów. W tym wypadku również moglibyśmy ubiegać się o dotację z Unii, przedstawiając je np. jako „Militarną Platformą Ekologiczną”. Wtedy państwo ponownie jak w Smoleńsku zdało by swój egzamin celująco, tak jak niestety zdał go też „celująco” gen. Petelicki.. Pomyślmy tylko jak to dobrze, że komisja Millera badająca tragedię smoleńską, nie wysunęła i przyjęła tezy o zbiorowym samobójstwie polskiej generalicji, Prezydenta i towarzyszących im osobistości w samolocie Tu-154, np. na tle religijnym (fanatycy religijni) i nie oskarżyła o sprawstwo powiedzmy o. Rydzyka... Teraz pytanie co dalej? Czy grozi nam polityczna zadyma, czy dla PO zaczną się polityczne schody? Jeśli była to egzekucja, to czas byłby dobrany idealnie. Tuż przed meczem polskiej drużyny, piątek wieczorem. Jednak nie wszystko można przewidzieć, zabraknie przysłowiowej mgły. Polska, tak jak Rosja odpadły z dalszych rozgrywek EURO. Opadły emocje. Może Polacy będą teraz mieli czas przyjrzeć się rozgrywkom, które doprowadziły do tragicznej śmierci gen.bryg. Sławomira Petelickiego... Pozostaje pytanie, czy polskie media zakupiły wystarczająco dużo mydła, aby rozmydlić śmierć jednego z najważniejszych generałów III RP. A teraz poważnie. Kondolencje dla rodziny Generała. Pokój Jego duszy... Jacek Matysiak

Oświadczam W ubiegłym roku otrzymałem z poważnego źródła wiadomość, że w pewnym wpływowym gronie rozważano kwestię „uciszenia mnie na zawsze”. Nie było pewności, czy decyzja w tej sprawie zapadła. Okoliczności przekazania tej informacji nie pozwalały na jej ujawnianie. Nie mogąc dowieść prawdziwości informacji zostałbym uznany za cierpiącego na manię prześladowczą, lub oskarżony o pomawiania niewinnych ludzi. Śmierć gen. Petelickiego zmusiła mnie do zabrania głosu. W związku z tym oświadczam, że jestem zdrowy, nie mam żadnych kłopotów natury osobistej lub finansowej i nie zamierzam popełniać samobójstwa. Romuald Szeremietiew


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
788 789
(10) Uczenie się pojęć 3id 789 ppt
789
789
789
789[1], Studia, notatki dostane, systemy wynagradzan, systemy wynagradzań - ćw, Systemy wynagrodzeń
789 - Kod ramki - szablon, RAMKI KOLOROWE DO WPISÓW
789
789
taran gpst 789, studia, MSU - geo gosp, sem III, GPST
789
Martusia 789 1
788 789
788 789
Palmer Diana Long Tall Texans 32 Skrywana miłość (Gorący Romans 789)
(10) Uczenie się pojęć 3id 789 ppt
Wiatrowski Henryk Rycerz Swiatlosci (SCAN dal 789)
789

więcej podobnych podstron