175

Skandal nad grobem Anny Walentynowicz Delegacja Marszałka Sejmu chwiejnym krokiem ze spóźnionym wieńcem GDAŃSK. Po uroczystościach pogrzebowych na Cmentarzu Srebrzysko w Gdańsku-Wrzeszczu miał miejsce incydent. Ok. godz. 18.30 - gdy trwało zakopywanie grobu z trumną Anny Walentynowicz - podjechał pod sam grób samochód z delegacją Marszałka Sejmu. Chwiejnym krokiem zanieśli wieniec od Bronisława Komorowskiego. Jeden z nich był wyraźnie „zmęczony”… Panowie wnieśli wieniec pod grób. Przywieziony fotograf zrobił im pamiątkowe zdjęcie - do archiwum sejmowego. Delegacja położyła wieniec tuż przed zakopywanym właśnie grobem. Panowie musieli uważać, aby nie stracić równowagi i nie wpaść. Jeden z nich był wyraźnie „zmęczony”… Natychmiast zameldowali komórką Marszałkowi, że zadanie wykonane - wieniec jest na miejscu. Nasz reporter zamienił kilka zdań z jednym z członków tej spóźnionej delegacji Marszałka. Nie ujawnił, dlaczego dopiero 2,5 godziny po ceremonii żałobnej, bez świadków, bez rodziny, Przyjaciół Anny Walentynowicz podkładają wieniec od Marszałka Bronisława Komorowskiego. Reporter otrzymał od niego wizytówkę: Waldemar Strzałkowski. Doradca Marszałka Sejmu, ul. Wiejska 4/6/8. Osoby obecne podczas tego składania wieńca nie kryły zażenowania. Nie chodziło o to, że wieniec spóźniony, że przywieziony ukradkiem - po ceremonii pogrzebowej - i położony "tak sobie" - aby odnotować w protokole. Czego Marszałek się wstydził, dlaczego - jeżeli już nie sam (chociaż wiadomo, że był dzisiaj w Gdańsku, na pogrzebie śp. Macieja Płażyńskiego) to jego przedstawiciele nie uczestniczyli w pogrzebie i nie złożyli wieńca honorowo i uroczyście. Jednakże najbardziej zbulwersowało, że panowie ze spóźnionym wieńcem szli "chwiejnym krokiem". A od Pana Doradcy Marszałka, który złożył wieniec i bełkotliwym głosem rozmawiał z reporterem po prostu - cuchnęło alkoholem... Tak się złożyło, że te bulwersujące wydarzenie zostało udokumentowane - nie tylko przez dyżurnego fotografa sejmowego, lecz przez naszego fotoreportera, a także przez filmowca, który w tym czasie -już po ceremonii pogrzebowej - kamerą dokumentował zakopywanie grobu z trumną tragiczne zmarłej legendy "Solidarności" - Anny Walentynowicz.

"Czuję się odpowiedzialny za śmierć Walentynowicz"

W jakimś sensie czuje się winny śmierci Anny Walentynowicz, Lechowi Kaczyńskiemu dziękuje za wspólną walkę i żałuje, że z obojgiem nie udało mu się pogodzić przed śmiercią. Lech Wałęsa, były Prezydent RP dodaje, że Komorowski wciąż jest najlepszym kandydatem na prezydenta, SLD najlepiej by zrobiło wystawiając Kalisza, zaś Jarosław Kaczyński może zostać wybrany tylko z litości. W specjalnym wywiadzie dla Onet.pl były Prezydent RP przedstawia również swoją ostatnią wolę. Z Lechem Wałęsą rozmawia Jacek Nizinkiewicz:
Jacek Nizinkiewicz: Panie Prezydencie, brał Pan udział w uroczystościach żałobnych poświęconych ofiarom katastrofy pod Smoleńskiem. Był Pan m.in. na mszy za Annę Walentynowicz. Nie żal Panu, że nie pogodził się Pan z Lechem Kaczyńskim i Anną Walentynowicz przed ich śmiercią? Lech Wałęsa:
Żal, bardzo mi jest żal. Robiłem wszystko, żeby do tego pojednania doszło, ale ich interesy były inaczej ustawione.
- Jak Pan będzie wspominał Lecha Kaczyńskiego? Kiedyś byliście bliskimi współpracownikami. - Z czasów współpracy ze mną wspominam go dość dobrze. Wykonywał to, co mu poleciłem. Pilnowałem, żeby to wykonał dobrze i on to wykonywał średnio dobrze, a więc za to dziękuję. Wspaniała walka. Zwycięstwo i demokracja ustawiły nas inaczej. On nie miał szansy iść tą drogą, którą maszerowałem ja, więc wybrał populizm i demagogię. I z niej skorzystał.

- A jak Pan wspomina "Matkę Solidarności" Annę Walentynowicz? - Trudno mówić o "Matce Solidarności", skoro ją stoczniowcy - przysięgam w majestacie śmierci – bez mojego w tym udziału wyrzucili z Solidarności. Ona nie była w Solidarności. Śniadek powtarza "Matka Solidarności", ale ona przecież nie była w Solidarności. Ale niech tak będzie. Walentynowicz to była wspaniała kobieta, autentycznie prosta i uczciwa. Był taki moment, kiedy kadra KOR-owska, która mnie nie znała, doszła do wniosku, że musi postawić na kogoś znanego i bardziej znany był Andrzej Gwiazda. Jacek Kuroń "ustawił" Annę Walentynowicz, by osłabiła moją pozycję po to, żeby Gwiazda mógł wygrać. Dostarczono jej różne materiały, by mogła walczyć i ona w to uwierzyła. Nie mam najmniejszej pretensji do Kuronia, bo gdybym ja był na jego miejscu w sytuacji, gdy jakiś nieznany facet przewodzi, a on głowę nadstawia, to chyba też próbowałbym go zmienić. Więc nie mam najmniejszych pretensji do Kuronia i nie mam pretensji do Anny Walentynowicz, bo ona w to uwierzyła i robiła to ze swojej poczciwości. Sprawy zaszły za daleko. Ona się później zacietrzewiła i później już tak szła, walczyła. To spowodowało, że gdy posunęła się za daleko, to już nie mogła się wycofać. Na koniec znów się nią posłużono. Ona by do Katynia nie pojechała, bo przecież już na wózku jeździła, była w złej formie i schorowana. Gdy się dowiedziano u prezydenta, że ja jadę z Tuskiem do Katynia, to przyniesiono ją na noszach i ona poleciała z prezydentem Kaczyńskim. Więc czuję się odpowiedzialny za śmierć Walentynowicz, co jeszcze bardziej pogłębia mój smutek. Ale ja nie miałem na to wpływu. Nie prosiłem Tuska, żeby mnie zaprosił z sobą do Katynia. Mogłem odmówić, ale później wyciągnięto by, że odmawiam premierowi i nie chcę jechać do Katynia. To wpłynęło na zaproszenie Walentynowicz – sprawdźcie daty i bilingi, bo to przecież można udowodnić.

- Czuje się Pan odpowiedzialny za śmierć Anny Walentynowicz? - Jestem odpowiedzialny w jakimś sensie, bo gdybym odmówił... Ale nie przewidziałem, że coś takiego się zdarzy. Nie odmówiłem, a oni na złość Tuskowi zmontowali ekipę, która miała równoważyć, a nawet udawać, że jest silniejsza.

- Ale Panie Prezydencie, z tego co mi wiadomo, to Anna Walentynowicz sama z siebie chciała bardzo pojechać na te uroczystości do Katynia, mimo że brakowało jej sił i zdrowia.- Ja mówię Panu i nie opowiadam bajek, bo przecież jest to majestat śmierci. Mówię to, co ustaliłem i to, co wiem.

- Powiedział Pan o tych, którzy zginęli, że odeszła elita naszego kraju. - Tak, bo to byli ludzie, którzy byli przygotowani do pełnienia swoich funkcji i z tego punktu widzenia - nie wchodząc oczywiście w szczegóły - to była elita.

- Jak Pan będzie wspominał te osoby, które zginęły? Kto był Panu najbliższy? - Nie ma co wspominać, ich już nie ma. Nie będę z nimi walczył, bo ich już nie ma. Chciałbym, żeby w przyszłości takie tragedie się nie zdarzały i będę walczył o to, żeby na takie uroczystości nie można było zbierać wszystkich znakomitości. Trzeba ustalić, kto podejmuje decyzje, czy wszyscy uczestnicy byli powiadomieni, że jadą prywatnie…

- Pan Prezydent ma wiedzę, że to był wyjazd prywatny?- Tak, z tego co widać, był to wyjazd prywatny. Jeździłem tyle jako prezydent i wiem, jak takie decyzje zapadają. Nie podlega dyskusji, że to niemożliwe, aby w przypadku najmniejszych wątpliwości dotyczących lotu nikt nie przyszedł do prezydenta i nie zapytał. A gdyby rzeczywiście nikt nie zapytał, to byłoby to zlekceważenie prezydenta w takim gronie. To jest jeszcze gorsze niż jakby się go pytano.

- Kto zawinił?- Nienawiść, kiepskie plany, brak wyobraźni, walka wszystkim co się da, ze świętościami włącznie.

- Ale ci wszyscy ludzie chcieli tylko oddać hołd pomordowanym. - Gdyby ktoś był mądrzejszy, to by skorzystano z wyjazdu premiera. Było zaproszenie, było zabezpieczenie dyplomatyczne, więc dlaczego ci wszyscy ludzie nie pojechali z premierem?
- Pan napisał na swoim blogu: "Głównym winnym rozbicia się na lotnisku w Smoleńsku polskiego samolotu z Prezydentem i delegacją państwową jest... SAM p. Prezydent Lech Kaczyński !" - Jest pierwszym człowiekiem narodu i to on musi być odpowiedzialny. Nie wystarczy, że on jest odpowiedzialny – on musi być odpowiedzialny. To wszystko musiało się dziać za jego zgodą, wiedzą i planami. Kto ten wyjazd organizował, kto go zabezpieczał, kto dobierał ten skład? Ja robiłem? Prezydent robił lub jego współpracownicy, a jak współpracownicy to prezydent.

- Panie Prezydencie, wróćmy do bieżącej polityki. Kto, według Pana, powinien zostać nowym prezydentem? - Demokracja nam wyznaczy nowego prezydenta, tylko trzeba tej demokracji dostarczyć prawdziwych faktów i dowodów.
- Czy Bronisław Komorowski, który mógł liczyć na Pański głos w prawyborach PO, może liczyć na Pańskie poparcie w wyborach prezydenckich? - Jeszcze dzisiaj tak.
- A jak Pan ocenia Bronisława Komorowskiego? Czy sprawdził się zastępując prezydenta jako marszałek Sejmu? - To, że się sprawdził widać po tym, że nie pospadało mu za bardzo w sondażach. Rozsądnie postępuje. On ma charakter porozumiewawczy.
- W wyborach z PSL startuje Waldemar Pawlak, o którym Pan się często ciepło wypowiadał. Czy Pawlak może ewentualnie w przyszłości liczyć na Pański głos? - W tym momencie Pawlak nie może liczyć na mój głos.
- A Andrzej Olechowski, o którym mówił Pan, że jest najlepszym kandydatem z możliwych i dodał Pan, że jednak najlepsi nie zawsze wygrywają?- Bo tak jest i on się najlepiej prezentuje i jest dobrze przygotowany, ale demokracja rządzi się swoimi prawami.
- Jeśli PiS wystawi Jarosława Kaczyńskiego jako swojego kandydata na prezydenta, czy będzie to dobre rozwiązanie? - Najgorsze z możliwych.
- Dlaczego? - Dlatego, że będą wyjaśnienia, będą pytania o bilingi i o to, kiedy były te rozmowy telefoniczne z samolotem. Ja nie oskarżam, ale będą wielkie pytania. A nawet jeśli Kaczyński by wygrał, to co? Polacy z litości dadzą mu wygrać, a on będzie się szarpał podobnie jak jego brat i straci wszystko co ma. On powinien wyciągnąć wnioski, kupić różaniec i modlić się.

- To kogo PiS powinno wystawić? Zbigniewa Romaszewskiego? - No nie, daj Pan spokój, bądźmy poważni. Tam jest kilku wartościowych ludzi, ale nie bawię się w podawanie nazwisk.

- SLD zastanawia się nad wystawieniem w wyborach prezydenckich Ryszarda Kalisza… - To ich najlepszy wybór z możliwych.
- …lub Marka Siwca. - To ich najgorsza decyzja z możliwych.
- Pytając hipotetycznie - czy Pan byłby w stanie wystąpić jako ponadpartyjny kandydat na prezydenta? W niemieckim tygodniku "Focus" powiedział Pan, że jest Pan w stanie wrócić do polityki. - Jestem do dyspozycji narodu od zawsze i teraz też, ale już byłem prezydentem i wcale tego nie chcę. Jestem patriotą do dyspozycji, ale w innej koncepcji. Mam program i mam pomysły. Nie chcę takiej prezydentury, żebym miał tylko otwierać szampany i pokazywać obrazy – nie chcę tego.
- Panie Prezydencie, Pan nie chce być pochowany na Wawelu? - Nie, ja chcę być spalony, a popiół proszę rozrzucić. Jak ktoś sobie życzy, to może wziąć wcześniej moje organy, ale one się już do niczego nie nadają. Na moim pogrzebie nie ma być wystąpień, że byłem dobry czy zły. Tylko śpiewy, psalmy i modlitwy. Niech ludzie nie opowiadają głupot na moim pogrzebie, a cała uroczystość nie ma trwać więcej niż 1,3 godziny. Taka jest moja ostatnia wola. Rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz

Spoza ekstaz i wdzięczności Jak wiadomo, są sytuacje, gdy jakakolwiek wzmianka o sznurze musi zabrzmieć nietaktownie. Pewnie z tego właśnie powodu ani premieru Tusku, ani pełniącemu obowiązki prezydenta marszałku Komorowskiemu, ani ministru Klichu, ani ministru Sikorskiemu, nie mówiąc już o premieru Putinu nie udało się wykrztusić ani słowa o potrzebie zweryfikowania hipotezy sabotażu – choćby po to, by ją absolutnie wykluczyć. A przecież walczymy z międzynarodowym terroryzmem, trzymamy nasze dzielne wojska w Afganistanie, gdzie złowrogich bisurmanów zabijają one wprawdzie nie byle jak, jak inne armie sojusznicze, tylko – po bożemu, ale przecież Talibowie, a zwłaszcza – złowroga Al Kaida może nie brać tego pod uwagę, tylko wykorzystać każdą okazję do wzięcia odwetu. A jakaż okazja może być sposobniejsza, niż samolot wyładowany po brzegi najważniejszymi dygnitarzami z prezydentem państwa na czele, zwłaszcza że lista pasażerów krążyła już na tydzień wcześniej między niezależnymi dziennikarzami, wśród których nie tylko razwiedka tubylcza (której zresztą już „nie ma”), ale i inne razwiedki mogą mieć swoje wtyczki? Tymczasem hipoteza już nie tylko zamachu, ale nawet sabotażu nie tylko nie jest sprawdzana, ale jakby – z góry wykluczana. Ludziom podejrzliwym, których na tym świecie pełnym złości przecież nie brakuje, może to nasunąć podejrzenie, że z tych przemilczeń wynika, iż wszyscy z góry wiedzą, że żadnego sabotażu nie było. No dobrze, a skąd właściwie to wiedzą? A skądże by, jeśli nie stąd, że ustalili, iż żadnego sabotażu nie przygotują? A co w takim razie przygotowali? Aaaa, to właśnie okaże się z raportu komisji, na czele której na wszelki wypadek stanął sam premier Włodzimierz Putin. Zanim jednak to nastąpi, uruchomione zostało Ministerstwo Prawdy i dokonało stosownych korekt na stronach rosyjskiej Wikipedii. Oto jeszcze do niedawna można było przeczytać tam o prezydencie Lechu Kaczyńskim, że „w osnownym realizujet proamierikanskuju liniju wo wnieszniej politikie, odnako wo wnieszniej politikie dierżitsia boleje niezawisimo, czem jego priedszestwienniki. W woprosie razmieszczenija PRO w Wostocznej Jewropie poddierżał SSzA niesmotria na niesogłasje absoliutnowo bolszinstwa polskich grażdan. Uchudnił otnoszenija s Germanijej dopustiw mnogokratnyje antiniemieckije wyskazywanija w duchie "wiecznoj winy" za priestuplienija wo wremia Wtoroj mirowoj wojny. Pieriesmotrieł polsko-ukrainskije otnoszenija, spornym punktom kotorych jawliajetsia priznanije winy ukrainskich nacjonalistow za genocid polskowo naroda wo wremia Wtoroj mirowoj wojny. Sbyliś prognozy i ob uchudszenii polsko-rossijskich otnoszenij”. (przede wszystkim realizuje proamerykańską linię w polityce zagranicznej, działając w polityce zagranicznej bardziej niezależnie od swoich poprzedników. W kwestii rozmieszczenia w Europie Wschodniej tarczy antyrakietowej podtrzymywał Stany Zjednoczone, ignorując sprzeciw absolutnej większości polskich obywateli. Pogorszył stosunki z Niemcami dopuszczając wielokrotne antyniemieckie wystąpienia w duchu "wiecznej winy" za przestępstwa drugiej wojny światowej. Zrewidował stosunki polsko-ukraińskie, których spornym punktem jest uznanie winy ukraińskich nacjonalistów za ludobójstwo polskiego narodu w latach drugiej wojny światowej. Spełniły się przewidywania również co do pogorszenia stosunków polsko-rosyjskich”). Już mniejsza o „absolutną większość polskich obywateli”, bo brzmi to podobnie do deklaracji Oberprokuratora Najświętszego Synodu, Konstantego Pobiedonoscedwa, że „wszyscy ludzie rosyjscy” domagają się zamknięcia teatrów w okresie Wielkiego Postu. Nawet ci, co już wykupili bilety na przedstawienia. Ważniejsze jest bowiem, że po katastrofie to ostatnie zdanie, że „spełniły się przewidywania również co do pogorszenia stosunków polsko-rosyjskich”, wyparowało stamtąd w mgnieniu oka. Znaczy że Ministerstwo Prawdy musiało dostać cynk, że od tej chwili zaczną spełniać się zupełnie inne przewidywania co do tych „otnoszenij”. I rzeczywiście – jeszcze nie przebrzmiały echa deklaracji wdzięczności, jakie „przyjaciołom Moskalom” złożył w imieniu tubylczego narodu polskiego jego najgodniejszy reprezentant w osobie red. Adama Michnika, a już zawiązał się komitet ochotników, w imieniu których, no i oczywiście – całego zniecierpliwionego tubylczego narodu, aktor Daniel Olbrychski ogłosił deklarację „pojednania”. Co to „pojednanie” ma oznaczać, to znaczy – co konkretnie naród polski powinien w związku z tym z robić – nikt nie wyjaśnił, ale wygląda na to, że chodzi o owe nieszczęsne „otnoszenija”. Można to wydedukować już choćby na podstawie zachwytów różnych cadyków z powodu ujawnienia przez prezydenta Miedwiediewa, że w dzień jest jasno, a w nocy – ciemno. Prezydent Miedwiediew powiedział mianowicie, że jest „oczywiste”, iż polskich oficerów w Katyniu kazał wymordować Stalin. Każdy normalny człowiek to wiedział, ale widać michnikowi cadykowie po staremu nie ośmielą się niczego skonstatować bez potwierdzenia Moskwy. Wilk zmienia skórę lecz nie obyczaje – powiedział pewien wolarz cesarzowi Wespazjanowi, więc spoza tych ekstaz i czołobitnej wdzięczności zaczynają wyłaniać się kontury wzajemnych „odnoszenij”. Bo rzeczywiście – linia polityczna prezydenta Lecha Kaczyńskiego zrobiła, jak to się mówi, generalną klapę i to nawet nie z powodu jakichś błędów popełnionych przez niego samego, chociaż trochę ich było, o czym za chwilę – co z powodu zmiany priorytetów zmiennego amerykańskiego sojusznika. O ile bowiem prezydent Bush dążył do wzniecenia zarzewia konfliktu między rodzącym się Cesarstwem Europejskim z Niemcami, jako politycznym kierownikiem, a Cesarstwem Rosyjskim i potrzebował do tego w Europie Środkowej dywersantów, o tyle prezydent Obama 17 września ub. roku oficjalnie od tej polityki odstąpił, powierzając nadzór nad Europą strategicznym partnerom. W tej sytuacji żadnych dywersantów Ameryka już tu nie potrzebuje, a to oznacza kres „postjagiellońskich mrzonek” – jak pogardliwie podsumował finał polsko-amerykańskiego egzotycznego sojuszu jeden z wpływowych cadyków Aleksander Smolar. W tej sytuacji niewątpliwym błędem prezydenta Kaczyńskiego, który – co trzeba mu przyznać – dopiero wtedy (10 października) ratyfikował traktat lizboński, podobnie zresztą, jak jego poprzednika Aleksandra Kwaśniewskiego, który dla Polski był prawdziwym nieszczęściem, było podjęcie się funkcji amerykańskiego dywersanta ZA DARMO. Tymczasem tacy na przykład Turcy, chociaż spełniają wszystkie amerykańskie zachcianki, to zawsze biorą wynagrodzenie z góry, zwłaszcza od Żydów, którym prezydent Kaczyński zupełnie w tej sytuacji niepotrzebnie i co gorsza - jak się okazało, nadaremnie - nadskakiwał. Nadaremnie – bo przecież to właśnie cadykowie z „GW” pierwsi wypuścili wawelskiego smoka, kiedy tylko sławetna mądrość etapu podpowiedziała im, że Murzyn zrobił już swoje. W tej sytuacji, jakkolwiek nieprzyjemnie by to nie zabrzmiało, dopiero katastrofa pod Smoleńskiem nadała tej prezydenturze wymiar historyczny, podobnie jak dopiero „nocna zmiana” w 1992 roku nadała wymiar historyczny rządowi premiera Jana Olszewskiego. SM

Najjaśniejsza Pani SiuchtaŻycie jest formą istnienia białka, ale w kominie coś czasem załka” – śpiewali Skaldowie w piosence Agnieszki Osieckiej. Polska, jak wiadomo, jest demokratycznym państwem prawnym, w dodatku urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. To bełkotliwe i sprzeczne wewnętrznie zdanie zostało zapisane w postaci artykułu 2 konstytucji. Ale obok takich bredni, w konstytucji zapisane są również postanowienia rzeczowe i konkretne. Na przykład art. 7 stanowi, że organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa. Oznacza to, ni mniej, ni więcej, tylko, że nie można domniemywać kompetencji tych organów i każdy ich krok musi mieć podstawę w jakiejś ustawie. Na przykład z punktu widzenia prawnego o tym, że jakiś człowiek zmarł, dowiadujemy się na podstawie stwierdzenia zgonu. Tymczasem pan marszałek Komorowski przejął obowiązki prezydenta i w tym charakterze zaczął podejmować różne decyzje, zanim jeszcze Jarosław Kaczyński zdążył zidentyfikować ciało nieboszczyka znalezionego na miejscu katastrofy prezydenckiego samolotu jako ciało prezydenta. Bo chyba dopiero na tej podstawie właściwy lekarz mógł urzędowo stwierdzić zgon prezydenta Rzeczypospolitej, co skutkowało możliwością zastosowania art. 131 konstytucji, przewidującego przejęcie obowiązków prezydenta przez marszałka Sejmu. Jednak pan marszałek najwyraźniej musiał uznać, że skoro zgon prezydenta stwierdziła TVN – już mniejsza o to, czy uczyniła to osobiście pani red. Monika Olejnik, czy Justyna Pochanke, czy też jakiś inny funkcjonariusz – to już może przejąć uprawnienia, zwłaszcza, że WSI, których jak wiadomo, już „nie ma”, na pewno ogromnie się niecierpliwiły, kiedy będą mogły zapoznać się z „Aneksem” do Raportu o ich rozwiązaniu. „Wy nie wiecie, jak daleko oni zaszli” – powiedział „wierny syn Kościoła”, podówczas prezydent naszego państwa Lech Wałęsa podczas „nocnej zmiany” w 1992 roku. Teraz słyszymy, że jest awantura w IPN, bo w związku ze śmiercią prezesa Janusza Kurtyki tamtejsze Kolegium, zgodnie z obowiązującą nadal ustawą, rozpisało konkurs na nowego prezesa. Wprawdzie Sejm uchwalił nowelizację odbierającą Kolegium to uprawnienie, a nawet likwidującą je same, ale ustawa nie została podpisana ani przez prezydenta Kaczyńskiego, ani przez pełniącego obowiązki prezydenta marszałka Komorowskiego, więc nie obowiązuje. Tymczasem przesłuchiwana wieczorem 21 kwietnia przez funkcjonariuszy TVN pani Ewa Kierzkowska, wicemarszałek Sejmu zeznała, że według niej marszałek Komorowski powinien tę sprawę „skonsultować” z „przedstawicielami narodu”, którzy, jak wiadomo obsiedli Sejm. Z kontekstu zeznań wynikało, że konsultacja powinna dotyczyć tego, czy ma podpisać nowelizację, czy nie – chociaż konstytucja przyznaje prezydentowi prawo podpisywania lub wetowania ustaw bez żadnych konsultacji. Ale co tam jakaś konstytucja, kiedy razwiedka, która ponoć „monitorowała” cały lot prezydenckiego samolotu, od początku do fatalnego końca, znowu tasuje karty, w związku z czym „przedstawiciele narodu” nie mogą się już doczekać możliwości kolejnego przysłużenia się Polsce, a konkretnie – uchwycenia jakiegoś zewnętrznego znamienia władzy. SM

Centralne Biuro Śledcze przesłuchuje PZPN CBŚ sprawdza, czy prezes Grzegorz Lato nie złamał prawa przy zawieraniu umowy ze SportFive – dowiedziała się "Rz". Pierwsi zeznania złożyli Marcin Animucki i Jacek Masiota, czyli ci członkowie zarządu, którzy głosowali przeciw podpisaniu umowy ze SportFive na dziesięć lat. CBŚ chce przesłuchać cały zarząd z Grzegorzem Latą na czele. Bada, czy władze nie naraziły związku na szkodę przez nadużycie swoich uprawnień albo niedopełnienie obowiązków (art. 296 kodeksu karnego). Umów, o które pyta CBŚ, jest więcej, m.in. kontrakt związku z firmą Nike, z agencją ochrony Zubrzycki. Ale to umowa ze SportFive wywołuje największe kontrowersje. Nazwano ją po podpisaniu "kontraktem stulecia". Wejdzie w życie w połowie 2010 roku i przekaże pośrednikowi właściwie całość praw marketingowo -telewizyjnych PZPN, przede wszystkim do reprezentacji, ale też np. Pucharu Polski. W zamian związek będzie dostawał do 2020 roku 6 mln euro rocznie oraz 80 proc. sumy, którą uda się zarobić ponad ten pułap. Władze związku były z tej umowy tak zadowolone, że zarząd niedługo potem dał prezesowi Lacie dwukrotną podwyżkę pensji. Pytań o ten kontrakt do dziś jest więcej niż odpowiedzi. PZPN jako stowarzyszenie nie ma obowiązku organizowania przetargów. Negocjował tylko ze SportFive, swoim dotychczasowym partnerem biznesowym. Nie zaprosił do złożenia oferty innych firm. Gdy w ostatniej chwili zgłosiła się agencja UFA z deklaracją podbicia stawki, związek nie podjął negocjacji. Sprzedał prawa aż na dziesięć lat bez zamówienia analiz rynku, niedługo po powrocie Laty i Andrzeja Placzyńskiego z polskiego oddziału SportFive z wyjazdu do RPA. Pełnego kontraktu nie pokazano przed głosowaniem wszystkim członkom zarządu. Przedstawiono im skrótowe informacje. Mimo to tylko trzech było przeciw. Śledczy pytają również, dlaczego prezes podczas negocjacji podpisał umowę przyrzeczenia, skoro miał zgodę zarządu tylko na zawarcie umowy przedwstępnej. – Cieszę się, że CBŚ chce to wyjaśnić. Czy umowa jest dobra, czy zła, tego się teraz ocenić nie da. Ale tryb jej zawierania był szkodliwy dla PZPN – mówi Jacek Masiota. – Spośród spraw, o które byłem pytany, tylko na jedną miałem wpływ. Nie głosowałem za podpisaniem umowy dotyczącej sprzedaży praw telewizyjnych i marketingowych, gdyż nie przedstawiono zarządowi szczegółowych analiz finansowych i prawnych – opowiada Marcin Animucki. W PZPN podejrzewają, że skargę na PZPN złożył Kazimierz Greń, kiedyś szef kampanii wyborczej Laty, który skłócił się z nim i pół roku temu odszedł z zarządu związku. Ale Greń w rozmowie z "Rz" zaprzecza. – Dobrze, że ktoś się tym zajął, ja niektóre te umowy pokazywałem do kamer telewizyjnych, a nikt nie chciał podjąć tematu. Ale skargi nie składałem. Artykuł 296 przewiduje karę nawet do ośmiu lat więzienia, jeśli winny działał dla osiągnięcia korzyści majątkowej. Ale trudno się spodziewać takich konsekwencji. Wszystko zależy od opinii biegłych, kluczowe mogą się okazać zeznania przedstawicieli UFA, bo jeśli rzeczywiście proponowali PZPN więcej pieniędzy niż SportFive, to byłaby podstawa do uznania, że do szkody rzeczywiście doszło. Prezes PZPN mówi, że jest spokojny. – Wezwania jeszcze nie mam, o przesłuchaniach dowiedziałem się od Marcina Animuckiego i Jacka Masioty. I dobrze, że ktoś zrobił donos, wyjaśnią i będzie elegancko. Andrzej Placzyński też w rozmowie z "Rz" bagatelizuje sprawę. – Poprzednia nasza umowa z PZPN również była w CBŚ i prokuraturze. Sześć lat to trwało i umorzyli. – Proszę pana, jakby coś na nas rzeczywiście mieli – kończy prezes Lato – to by mnie już dawno w świetle kamer ze związku wyprowadzili. Paweł Wilkowicz

Sami się pozamykamy? W książce śp. Eryka Blaira (ps.”Jerzy Orwell) „1984” występuje służalczy w'obec Anglo-Socu niesympatyczny sąsiad głównego bohatera. Ląduje jednak też w więzieniu – bo własne dzieci wyniuchały u niego jakieś nieprawomyślne materiały – i doniosły. P. Karol Dereszewski zwrócił uwagę, że niektórzy już dostrzegli, że zwiększona kontrola „obywateli” poprzez podsłuchhy i monitoring nic nie daje, bo... policja nie ma czasu, by przejrzeć i przesłuchać te taśmy. Ale ONI znaleźli na to sposób! (Internetowi donosiciele. Siedzisz przed komputerem. W poszukiwaniu złodzieja oglądasz filmy z kamer przemysłowych. Jeśli zauważysz go szybciej niż inni – wygrywasz. To nie nowa gra komputerowa, to projekt Internet Eyes. Filmy są prawdziwe. W kraju, w którym są cztery miliony kamer monitorujących ruch każdego obywatela może zacząć brakować osób obserwujących. Być może taka idea kierowała twórcami projektu Internet Eyes, w którym obraz z monitoringu transmitowany jest przez internet do ochotników, którzy w wolnym czasie wypatrują przestępstw, a po wykryciu zgłaszają je właścicielowi kamery (np. w sklepie) lub policji. Podglądacze, którzy mogą pochodzić z całej Unii Europejskiej, nie wiedzą jakie dokładnie miejsce oglądają. Kamery znajdują się natomiast w Wielkiej Brytanii (60 milionów mieszkańców) i są zgłaszane do programu m.in. przez właścicieli sklepów i władze miast. W całym kraju są ich cztery miliony, głównie w Londynie (milion kamer na 7,5 milion mieszkańców). Przeciętny londyńczyk jest codziennie nagrywany przez 300 kamer. Podglądacze z internetu Zapanowanie nad taką ilością materiału przez samą policję i właścicieli kamer jest praktycznie niemożliwe. Przeprowadzony w 2009 roku raport londyńskiej policji pokazał, że tysiąc kamer pozwala rocznie wykryć tylko jedno przestępstwo. Oczywiście, można argumentować, że tak mała skuteczność spowodowana jest odstraszającym charakterem kamer, ale przestępczość w Londynie nie spada. Jedyne na co wpłynął system kamer - na który w ciągu dziesięciu lat wydano pół miliarda funtów - to spadek liczby kradzieży samochodów w Londynie. Policja nie ma po prostu czasu na przejrzenie filmów. Nic więc dziwnego, że pojawiła się firma, która postanowiła wykorzystać internautów do śledzenia przestępców. Za obsługę systemu płacą firmy i miasta, które chcą być monitorowane. Podglądacze po rejestracji włączają obraz z czterech losowych kamer, których lokalizacja nie jest im ujawniania – mogą oglądać warzywniak za rogiem jak i oddalony o tysiąc kilometrów magazyn. Jeśli zauważą popełniane przestępstwo (kradzież w sklepie) lub sytuację zagrożenia życia (osobę, która zasłabła) zgłaszają to poprzez naciśnięcie przycisku alarmowego. Żeby zachęcić ich do wnikliwej obserwacji tworzony jest ranking najlepszych "szpiegów". Zbieraj punkty za donosy Punkty zdobywa się za zawiadomienie o popełnionym przestępstwie (3 punkty) lub działanie w dobrej wierze, kiedy jednak okaże się, że to co widział zgłaszający nie było przestępstwem (1 punkt). Za błędne zgłoszenie nie dostaje się punktów, a po pięciu pomyłkach traci się możliwość zgłaszania przestępstw do końca miesiąca. Ma to zapobiegać żartom.

Najskuteczniejsi "podglądacze" w rankingu zostają umieszczeni na uaktualnianej co miesiąc liście podziękowań. Ponadto najlepszy użytkownik miesiąca dostaje w nagrodę 1000 funtów (ponad 4000 złotych). Z oczywistych względów ich prawdziwe dane nie będą publikowane – złapany przestępca mógłby próbować się mścić. Mimo że w czasie pisania artykułu system nie był jeszcze publicznie dostępny, to już zarejestrowało się blisko 15000 osób chcących obserwować świat, które tylko czekają aż ich konta będą aktywne. Czy tłumowi można zaufać? W tym miejscu pojawiają się kontrowersje: czy osoby monitorujące nie wykorzystają systemu do uprzykrzania życia konkurencji, czy internetowi wandale nie będą zakładać kont zgłaszając dziesiątki nieistniejących przestępstw i niepotrzebnie angażując policję do pojechania na miejsce zdarzenia. Dostanie ona co prawda zrobione przez podglądającego zdjęcie (jedną klatkę z filmu), ale może to być specjalnie złapane ujęcie, które tylko wygląda na prawdziwe. Ponadto nigdy nie mamy pewności kto i w jakim celu postanowi oglądać obraz z monitoringu, np. z okolicy przedszkoli. A nuż będą to sami przestępcy? Z drugiej strony należy zauważyć, że podobne pytania zadawaliśmy sobie kiedy dziesięć lat temu powstawała Wikipedia. Część osób uważała, że projekt nie ma racji bytu, gdyż wszystkie hasła będą manipulowane przez internetowych wandali. Jak widać, znacznie się mylili. Dużo większe ryzyko niż pojedyncze nadużycia wiąże się z wykorzystaniem całych systemów monitoringu. Jeśli posłuży on do złapania złodzieja w sklepie to wszyscy zyskują: "podglądacz" ma szanse na wynagrodzenie, właściciel sklepu nie ponosi strat, więc nie są one przenoszone na klientów, a policja ma mniej pracy i mniej kosztuje podatników. Co naprawdę robisz? Gorzej, jeśli totalitarne władze lub firmy postanowią wykorzystać nagrania do rozpoznania nieprzychylnych im osób, np. podczas parad antyrządowych lub manifestacji przeciwko polityce koncernu. W ten sposób działa irański rząd, który za drobnym wynagrodzeniem wykorzystuje internautów do rozpoznawania opozycjonistów znajdujących się na zdjęciach. Anonimowość obserwujących połączona z chęcią doniesienia na sąsiada z przeciwnej opcji politycznej  to niebezpieczne połączenie. Podglądający może również zostać wykorzystany. Nie musi przecież wiedzieć w jakim naprawdę celu rozpoznaje osoby na zdjęciach i filmach. O ile obecnie ludzie często ignorują monitoring, bo mają świadomość, że prawdopodobnie nikogo nie ma po drugiej stronie kamery, to projekty typu Internet Eyes całkowicie zmienią to zachowanie. Będziemy mieli ciągłą świadomość, że ktoś cały czas obserwuje to co robimy, a za zgłoszenie najdrobniejszego przewinienia zdobędzie lepsze miejsce w rankingu. Tylko czy na pewno nie potraktuje zgłaszania donosów jako gry? Marcin Kosedowski).

To ochotnicy-internauci będą przeglądali zapisy z kamer – i alarmowali w przypadku dostrzeżenia podejrzanych działań. To wszystko w porządku. Ale przecież ONI niewątpliwie rozszerzą tę metodę – i urządzą społeczne donoszenie na siebie! Oczywiście: w pierwszej kolejności donosić się będzie na niepoprawne politycznie wypowiedzi o rasach, homosiach, kobietach, feministkach, (tfu!) „gejach”, Żydach... A może nawet mandaty (a potem i wyroki więzienia!) też będzie się nakładało społecznie: przez głosowanie „społeczności internetowej”? Myślicie Państwo, że nie będzie chętnych? Co do kilku komentarzy: a) taka ocena, czy samochód nadaje się do wykorzystanie przez wojsko, jest rutynowa. Co prawda: nie wiem po co to robić, skoro dane taktyczne "NISSANa bojowego" można wyczytać z Sieci? Zwyczajna biurokracja. Nie sądzę, by świadczyło to o nadciągającej wojnie... b) zastanawianie się  nad tego typu hipotezami w sprawie przyczyn Katastrofy wysuwanymi przez poszczególnych bloggerów (http://tiny.pl/hgv8w ) jest bez sensu - to akurat się na pewno wyjaśni.  Przez moment zastanowiłem się tylko: rzeczywiście, gdzie podzieli się ci dziennikarze, którzy przedtem przylecieli "Jak"iem? I za chwilę: jak to, gdzie? Pojechali podstawionym autokarem do Katynia...JKM

Kilka pytań W imieniu własnym i sporej grupy społeczeństwa, zdezorientowanej i wzburzonej ostatnimi rewelacjami na temat okoliczności smoleńskiej hekatomby pytam rząd Premiera RP Donalda Tuska, a szczególnie osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo państwa: dlaczego? Dlaczego polskie władze zaraz po katastrofie, bez precedensu w dziejach świata, nie wystąpiły o powołanie międzynarodowej komisji niezależnych ekspertów do zbadania przyczyn tragedii? Jak to możliwe, że 13 dni po fakcie do opinii publicznej docierają informacje, które już wcześniej krążyły i internecie, że samolot mógł się rozbić nawet 10 min wcześniej, niż oficjalnie podawano? Dlaczego Jarosław Kaczyński, jadąc by zidentyfikować ciało prezydenta, był trzymany 4 godz. na granicy , apotem krążył już na miejscu 2 godz. , w wyniku czego dotarł do celu później niż premier Tusk, który wylądował godzinę później? Jak to możliwe, że “gospodarzami “ śledztwa są Rosjanie, a strona polska nie ma nawet dostępu do zapisów czarnych skrzynek? Jakim prawem dwie godziny po katastrofie funkcjonariusze ABW weszli do mieszkań ofiar katastrofy i dokonali w nich przeszukania, rzekomo w celu pobrania próbek DNA? Nie prościej było , bez łamania prawa, poprosić grzecznie rodziny  o ich wydanie? Co się stało z laptopem szefa BBN, śp. min Szczygły? Zamiast zdecydowanych działań mamy “skandale funeralne”. Najpierw pożal się Boże minister , podsumowując dokonania zmarłego oznajmia, że sprzeciwiał się on dzielnie przebraniu naszych służb dyplomatycznych w kontusze. Potem delegacja marszałka Komorowskiego  , mocno spóźniona , składa winiec na grobie Anny Walentynowicz w takim stanie, że musi to potem tłumaczyć  recydywą urazu goleni. Sam marszałek bredzi w mowie pogrzebowej, że w niebie jest demokracja, jak demokracja , to i sejm , a śp. Maciej Płażyński na pewno zostanie tego sejmu marszałkiem. W ostatniej chwili zmienia się miejsc pochówku zmarłego prezesa IPN Kurtyki, bo złożeniu jego szczątków w Panteonie Narodowym sprzeciwia się pewien profesor, przypadkiem tylko zarejestrowany jako TW. O wajdaliźmie z pochówkiem Pary Prezydenckiej na Wawelu , już nie wspomnę Dlatego pytam , czy tyle jest warte padanie w świetle kamer w objęcia premiera Rosji Władymira Putina? Jaki jeszcze interes chcecie ubić na tych trumnach, bo coraz mniej wskazuje na to, że jest to interes narodowy. Irena Szafrańska

Lista pytań do premiera Teoretycznie premier Donald Tusk nie musi odpowiadać na pytania o katastrofę w Smoleńsku. Jako że jednak to on jest premierem i to jemu wiele organów podlega, do niego należy skierować listę pytań, które nieuchronnie cisną się na usta.

1. Dlaczego od razu po rozbiciu się Tupolewa podano, że był to wypadek? W przypadku cywilnego samolotu ZAWSZE jako jedną z hipotez podaje się RÓWNIEŻ zamach. Dokonany przez rosyjskie służby specjalne, Al-Kaidę czy agentów „maleńkiej wysepki Pikczu-Pikczu” – nieważne.

2. Dlaczego zaraz po katastrofie ABW przeszukała (z włamaniem!) biura Zbigniewa Wassermanna, Aleksandra Szczygły i Janusza Kurtki? Czego szukali? Gdzie jest laptop Szczygły?

3. Dlaczego wszędzie podaje się godzinę 8:56 jako godzinę katastrofy, skoro są podstawy przypuszczać, że NIE JEST to prawdziwa godzina rozbicia się Tupolewa?

4. Dlaczego nikt nie powołał międzynarodowej komisji śledczej? Z reguły, w przypadku wojskowego samolotu, śledztwo podejmują wspólnie kraj macierzysty i kraj, w którym doszło do katastrofy, ewentualnie bierze się pod uwagę kraj producenta maszyny. W tym jednak przypadku mieliśmy do czynienia z głową państwa członkowskiego NATO!

5. Dlaczego Tupolew leciał ok. 50 m. z boku pasa startowego? Co mogło spowodować taki błąd?

6. Czy polskie służby mogły dokładnie monitorować, co właściwie na miejscu robią służby rosyjskie? I czy w ogóle był tam ktokolwiek z Polaków, poza oczywiście montażystą TVP Wiśniewskim?

7. Dlaczego ciała przetransportowano do Moskwy, a nie do Polski?

8. Dlaczego nie było sekcji zwłok?

9. Dlaczego podano najpierw, że samolot zawadził o radiolatarnię, po czym podano, że wcale nie zawadził?

10. Czy ta radiolatarnia w ogóle działała? Czy na lotnisku były jakieś inne, mobilne radiolatarnie?

11. Czy Tupolew miał system TAWS, a jeśli tak, to jak wyglądają mapy Smoleńska?

12. Dlaczego czarne skrzynki bada się w Moskwie?

13. Czy to prawda, co podają na rosyjskich forach, że autor drugiego filmiku (tego ze strzałami) zginął 5 dni po katastrofie w niewyjaśnionych okolicznościach?

14. Czy poznamy PEŁNY zapis z czarnych skrzynek? Czy zostanie podany do publicznej wiadomości?

15. Jak to możliwe, że dziennikarze i gapie mogli sobie swobodnie chodzić po miejscu katastrofy, oglądać, podnosić a nawet (jak twierdzą na rosyjskich forach) zabierać „na pamiątkę” fragmenty samolotu? Jak to możliwe, że zwykły cywil mógł zrobić zdjęcia ciał i wrzucić je na yandex.ru? Jaką mamy gwarancję że nie „zaginął” jakiś ważniejszy fragment niż kawałek blachy?

Niewielu z nas, zwykłych obywateli, ma wiedzę specjalistów. Niemniej okoliczności są tak wyjątkowe, że opinia publiczna ma prawo domagać się CAŁEJ prawdy o katastrofie, katastrofie której zginął Prezydent RP. Śledztwo powinno być jawne, z pełną przejrzystością działań – tak, by nie mnożyły się kolejne teorie spiskowe. Żądam CAŁEJ prawdy. tatarstan

24 kwietnia 2010 "Życie pozbawione namysłu jest niewarte przeżycia"... ktoś słusznie  zauważył, ale to było zapewne dawno i jeszcze dawniej i o jeden miniony dzień dłużej. Dzisiaj w państwie obywatelskim i demoliberalnym  oraz prawoczłowieczym, człowiek ma swoje prawa nadane mu przez demoliberalne państwo. Bo jak nie było demoliberalnego państwa nie było praw nadawanych przez państwo człowiekowi na zasadzie praw państwowych. Prawa państwowe kłócą się sprzecznie z prawami naturalnymi, które to prawa naturalne nadał człowiekowi sam Pan Bóg, a które dawały człowiekowi jako istocie ludzkiej prawo do wolności wyboru, prawo do własności i prawo do życia. To tak jak naturalnym i oczywistym  jest prawo do oddychania nadane przez Pana Boga wszystkim ludziom, a prawo to zostałoby zamienione  przez socjalistyczne państwo bezprawia  na prawo człowieka do oddychania i cała ta prawoczłowiecza machina do ustanawiania prawa do oddychania  pracowałaby teraz na rzecz poszanowania prawa do oddychania. Trybunał Konstytucyjny ustanowiony przez człowieka prawoczłowieczego sprawdzałby systematycznie,  czy prawo do oddychania  nie jest sprzeczne z konstytucją wymyśloną przez człowieka, a opartą na prawach wymyślonych przez człowieka z pominięciem praw naturalnych istniejących niezależnie od aktualnych prawoczłowieczych rządów i trybunałów. I Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu musiałby sprawdzać czy prawo do oddychania jest zgodne i nie narusza jakiś tam praw prawoczłowieczych  wykonstruowanych w państwie  demokratycznego prawa gwałcącego prawo naturalne do oddychania.Tak - w skrócie logicznym, ale nie demokratycznym-  wygląda przewrócenie całego europejskiego kiedyś porządku. To co kiedyś  wolny człowiek miał w sposób naturalny- teraz ma z łaski państwa i różnych trybunałów. A jak wiadomo- łaska pańska lubi na pstrym koniu jeździć.. Szczególnie łaska demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej i demoliberalnej.. Chaos będzie się pogłębiał wraz z rozwojem praw człowieka i demoliberalnego państwa prawnego urzeczywistniającego brak zasad  i tak dalej.. W zasadzie urzeczywistniającego …chaos! Bo sprawiedliwość społeczna tak się ma do sprawiedliwości, jak to powiedział specjalista od tworzenia innego wizerunku człowieka, niż człowiek w rzeczywistości ma, pan Piotr Tymochowicz:” Doda ma się tak do Marlin Monroe jak koza Cela do kozicy górskiej”(???) Właśnie socjaliści prawoczłowieczy szykują nam kolejny prawoczłowieczy nonsens polegający na tym, że człowiek będzie miał prawo do zasłużonego wypoczynku jako emeryt i rencista i nie ma to nic wspólnego z prawem do urlopu, które jako prawo człowieka już jest.. I każdy potencjalny emeryt i rencista może z tego prawa korzystać, bo pracodawca przyszłego emeryta i rencisty musi mu takie prawo zagwarantować ustawowo, na podstawie ustawy skonstruowanej przez demokratyczne państwo prawa urzeczywistniające  zasady społecznej sprawiedliwości.. Bo pracodawca swoich praw nie ma, ma  tylko jego pracownik,  za którym stoi całe socjalistyczne państwo, żeby to prawo wyegzekwować, kosztem pracodawcy.. Socjaliści skonstruowali tzw. Prawo Pracy, które uprzywilejowuje- jak to w socjalizmie- pracownika  wobec pracodawcy. Mamy nawet profesorów od takiego Prawa Pracy. Gdyby nie było Prawa Pracy- nikt nie dostałby tytułu profesorskiego z  tej wyimaginowanej – przez socjalistów-dziedziny.. Teraz to będzie co innego.. Emeryci i renciści będą mogli na podstawie prawa do wypoczynku korzystać z wyjazdów na wycieczki, wczasy i inne formy wypoczynku..…Ale to gwarantowane będzie przez państwo w stopniu jeszcze szerszym niż do tej pory.(???). Co to oznacza?

Skonstruowany zostanie  Fundusz( istnieje już Fundusz Wczasów Pracowniczych!)Należnego Wypoczynku, czy może nazwa będzie brzmiała jakoś inaczej, do którego pieniądze wpłyną z naszych podatków , ale jakąś drogą okrężną, tak skonstruowaną, żeby zwykły korzystasz z tej formy  prawa do wypoczynku wycieczkowego , nie zauważył,  że pieniądze tak naprawdę pochodzą z jego kieszeni i zasilają fundusz biurokratyczny, w którym intratne posady zasiadających tam członków zarządu, sekretarek i różnych prezesów  z limuzynami, zastąpione zostaną wyrafinowana propagandą na rzecz prawa do spokojnego i pożytecznego spędzania wolnego czasu na emeryturze lub rencie.. To się da zrobić, bo jak człowiek nie wierzy w Boga — jak twierdził wielki konserwatywny myśliciel Chesterton- to uwierzy we wszystko… Co mu podsuwają socjaliści prawoczłowieczy, którzy na tych prawach człowieka  ustawiają siebie i  swoich przydupastnych prawoczłowieczych ludków na tłustych państwowych posadach.  A ponieważ  coraz mniej ludzi wierzy w Boga, więc łatwo ich oszukać! Będzie więc tak: państwo stworzy prawoczłowieczy urząd- fundusz, napełni go naszymi pieniędzmi, a tam zorganizowany gang urzędniczy zadba, żeby emeryci i renciści jeździli na wycieczki i wypoczynek. Za pieniądze wszystkich podatników. .W całości zaangażowane będą prywatne biura podróży, które- te co bardziej zaprzyjaźnione- będą organizowały wypoczynek emerytom i rencistom za pieniądze znacjonalizowane wcześniej a i upolitycznione.. Bo jasnym jest, że ktoś musi zostać prezesem państwowego, nowo powołanego funduszu organizującego wypoczynek emerytom i rencistom, a nie będzie to zapewne nikt z zewnątrz, tylko z  wewnątrz systemu, demo- tzw. liberalnego, a mówiąc wprost- z demokratycznej partii aktualnie sprawującej władzę nad nami. Kumpel kumplowi po linii politycznej.. A po demokratycznych wyborach, ten  którego demokratyczny  gang aktualnie wygrał i bierze prawie wszystko, bo część musi pozostać w ramach umowy Okrągłego Stołu. Wy nie ruszacie wszystkich naszych- a my nie ruszamy wszystkich waszych... Bo nic się nie zmieniło po 10 kwietnia, tak jak na razie- i nic się nie zmieni.. To tylko czarna propaganda wokół nas.. I powtarzam kolejny raz: wszyscy ci ludzie , mam na myśli  demokratycznych polityków, ci co zginęli, bo Pan Bóg ich zabrał do siebie i ci co żyją nadal-od dwudziestu lat budowali i budują nadal nieludzki system biurokratycznego wyzysku i organizują komunizm w wersji … soft! Zachodzą nas od tyłu, żebyśmy nie zauważyli, że nas znowu robią w trąbę.. Bo nie może być tak, że każdy jeździ na wycieczki i wypoczynek za swoje, ciężko wypracowane  pieniądze, bez pośrednictwa urzędników państwowych  zjednoczonych we wspólnym froncie walki przeciwko nam i naszym pieniądzom.. Ale przy tym  państwo powinno przestać okradać emerytów i rencistów, po to między innymi właśnie, żeby mieli pieniądze na wyjazdy i odpoczynek no i na lekarstwa, żeby mogli się podczas starości podleczyć.. W stanie Iowa, w Stanach Zjednoczonych ,istnieje  bardzo ciekawe prawo: jeśli więcej niż pięciu Indian znajdzie się na terenie posiadłości prywatnej, można do nich strzelać(???) U nas niema określonej liczby urzędników do której można strzelać. U nas nawet nie ma powszechności posiadania broni, tak jak w USA.. Ale urzędnicy kręcą się po prywatnych posiadłościach i grzebią permanentnie po naszych kieszeniach  zupełnie bezkarnie… Jak to w demokratycznym państwie lewa realizującym zasady społecznej niesprawiedliwości.. Bo przecież nie prawa! Ale przychodzi taki moment, że nawet mała słomka złamie grzbiet wielbłąda, albo mówiąc po polsku, dopóty dzban wodę nosi, dopóki mu się ucho nie urwie.. Ale jest bardzo naderwane! Ale to baaaaardzo! WJR

Jak działa „Służba Zdrowia”? Wyobraźmy sobie trzy konie, dwa osły i zebrę. Całe to towarzystwo zostaje przypięte do dwóch dyszlów, zamocowanych do jednego wozu. Zwierzaki ciągną – ale dyszle się zbiegają, więc na siebie wpadają, każde ma inny krok, a zebra w ogóle nie umie chodzić w zaprzęgu. Czy winne są sympatyczne bydlątka – czy ten, kto taki zaprzęg zestawił? Tak właśnie wygląda „Służba Zdrowia” - niezależnie od tego, czy działa ona w Polsce, Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Niemczech – czy zacznie działać w USA. Lekarze się starają, pielęgniarki się starają, dyrektorzy szpitali wyłażą za skór – a skutki – jakie są – każdy widzi... Zaprzęg zestawili politycy – a urzędnicy trzaskają nad nim z bata. Zaś wóz, oczywiście, nie jedzie dobrze. Bo nie może. W ostatniej ANGORze artykuł: „Nieprzemyślane zakupy resortu zdrowia”. Chodzi o to, że NFZ wymaga od szpitali, by te – dla dobra pacjentów – miały odpowiednią aparaturę. To, że w danym szpitalu urządzenie może nie być potrzebne – np. aparat Röntgena w szpitalu dermatologicznym jest potrzebny jak górnikowi maszyna do szycia (jak piszą PT Autorzy tekstu w ANGORze) – nikogo nie obchodzi. Jak szpital nie kupi – to nie dostanie zamówień z NFZ. Ile tysięcy sztuk cennej i zbędnej aparatury (często w ogóle jeszcze nie rozpakowanej – bo po co?) jest obecnie w polskich szpitalach? Ile to kosztuje? Autorzy przytaczają kilka podobnych przykładów – zapominają jednak postawić podstawowe pytanie: Czy to głupota urzędników NFZ – czy też po prostu wzięli oni w łapę od producentów aparatów wymyślonych przez nieboszczyka Wilhelma Röntgena? A te zakupy wcale nie są „nieprzemyślane”! Dyrektorzy szpitali myślą – i świetnie umieją policzyć, że lepiej zmarnować 2 miliony na niepotrzebną aparaturę, niż nie otrzymać z NFZ trzech milionów... JKM"

WOBEC ROSJI JESTEŚMY PETENTEM" "Projekt raportu o przyczynach katastrofy przygotowuje strona rosyjska, a my mamy 60 dni na odpowiedź i to wszystko. Oni mogą te nasze uwagi uznać albo nie". Szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych oskarża polski rząd o bezczynność w sprawie śledztwa dotyczącego katastrofy pod Smoleńskiem. Edmund Klich, stojący na czele Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, ujawnił w rozmowie z reporterem TVN24, że w Rosji panował wielki bałagan, jego ludzie pracować musieli na własny koszt, a on sam "był zmuszany przez ministra Bogdana Klicha (zbieżność nazwisk przypadkowa) do współpracy z polskim prokuratorami". Nie mieliśmy żadnego wsparcia. Na moją prośbę do ministra Bogdana Klicha, że nie mam jeszcze tłumacza, dostałem odpowiedź: "to co pan robi tam od trzech dni. To pan powinien go sobie załatwić". Dalej pan minister Klich powołując się na swoje rozporządzenie zmuszał mnie wprost do współpracy z polską prokuraturą. Kiedy mówiłem: panie ministrze, ja nie mogę współpracować z prokuraturą bo strona rosyjska ma do mnie pretensje, odpowiadał: "ja tego nie przyjmuję do wiadomości" - skarży się Edmund Klich. Szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych stwierdził także, że polskie władze przyjęły w śledztwie bierną postawę, uzależniając się od wyników dochodzenia prowadzonego przez Rosjan. "Projekt raportu o przyczynach katastrofy przygotowuje strona rosyjska, a my mamy 60 dni na odpowiedź i to wszystko. Oni mogą te nasze uwagi uznać, albo nie" - twierdzi Klich. (wg, TVN24)

Trzeba Rosjanom powiedzieć: Spasiba Premier Donald Tusk musi jak najszybciej wystąpić na głównych kanałach telewizji rosyjskiej, na łamach centralnych gazet i powiedzieć kilka prostych zdań: że zauważyliśmy postawę ich narodu, ich przywódców, że bardzo cenimy to, jak wspólnie z nami przeżywali tragedię - felieton z cyklu "Z Rosji o Rosji" . W poniedziałek rano pod naszą ambasadę w Moskwie podjechał mały traktorek, robotnicy wrzucili na przyczepę bukiety zwiędłych już białych i czerwonych kwiatów oraz wypalone znicze, które po katastrofie w Smoleńsku przynosili poruszeni tragedią Rosjanie. Emocje opadły, łzy obeschły, wracamy do tego, co było wcześniej? Nie. Jak śpiewał kiedyś Bułat Okudżawa, nasze "rachunki jeszcze nie zakończone". Rosjanom trzeba jeszcze podziękować. Powiedzieć "spasiba" za współczucie, wzruszenie, pomoc. I to nie notami dyplomatycznymi czy komentarzami w polskich gazetach, tylko głośno, z najwyższych ust, publicznie - tak, by usłyszał cały naród. Premier Donald Tusk, znany tu i sympatyczny Rosjanom, powinien, nie! - musi jak najszybciej wystąpić na głównych kanałach telewizji rosyjskiej, na łamach centralnych gazet i powiedzieć kilka prostych zdań: że zauważyliśmy postawę ich narodu, ich przywódców, że bardzo cenimy to, jak wspólnie z nami przeżywali tragedię. I nie ma co dziadować - trzeba po prostu wykupić czas antenowy, miejsce w dziennikach. Przecież rodziny zmarłych też płacą, dziękując w gazetach za kondolencje. Nie wolno z tym zwlekać. Premier Władimir Putin nie czekał i zaraz po tragedii w Smoleńsku przyleciał na miejsce katastrofy. Prezydent Dmitrij Miedwiediew nie czekał i publicznie złożył kondolencje Polakom, a potem, nie bojąc się pyłu wulkanicznego, przyleciał do Krakowa na pogrzeb prezydenckiej pary. Pierwsze kwiaty i znicze pod płot naszej ambasady mieszkańcy Moskwy przynieśli natychmiast po tym, jak dotarła do nich wiadomość o rozbiciu się Tu-154. Postąpili tak w odruchu serca, choć nikt im nie zdążył podpowiedzieć, że tak właśnie należy. Mam wrażenie, że Rosjanie czekają na taki gest ze strony Polski. A nawet gdyby nie czekali, to i tak mamy obowiązek zachować się porządnie wobec tych, którzy serdecznie, po ludzku, podeszli do nas. Nie od rzeczy byłby jeszcze jeden ważny dla Rosjan gest. Kiedyś, przy okazji, premier Tusk powinien zajechać na któryś z cmentarzy jeńców radzieckich, zmarłych w obozach podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. Należy zapalić tam znicz, złożyć kwiaty. I zainteresować się, w jakim stanie są te cmentarze. A, o ile wiem, są zaniedbane i trzeba je uporządkować. Dziś w Rosji podniosła się bardzo wysoko fala zainteresowania Polską. Ale to nie potrwa długo. Wykorzystajmy tę chwilę, by opowiedzieć sąsiadom o naszym kraju, póki to jest dla nich ciekawe. W ostatnich dniach dzwonią do mnie z całej Rosji dziennikarze, którzy piszą o następstwach tragedii pod Smoleńskiem i perspektywach rozwoju sytuacji w naszym kraju. Pytają oczywiście o szczegóły katastrofy, rozpoczynającą się kampanią wyborczą. Wielu z nich przy okazji odkrywa Polskę. Są bardzo zdziwieni, kiedy słyszą, że u nas mimo kryzysu jest wzrost gospodarczy. Wypytują o ceny w sklepach, zarobki, wysokość opłat komunalnych. Reporterka z Nabiereżnych Czołnów długo wypytywała mnie o uprawnienia i finansowanie samorządów lokalnych, sejmiki regionalne i o to, jak można do nas przyjechać. W końcu przyznała się, że marzy o odwiedzeniu Krakowa. Nie możemy pozwolić, by Rosjanie o nas zapomnieli i znów zaczęli myśleć o Polsce jako o przestrzeni "między" - terytorium tranzytowym, przez które chce się przejechać jak najszybciej, by dostać się do Europy. Bo jeśli w ogóle warto inwestować w promocję naszego kraju w Rosji, to kiedy, jak nie dziś?

Wacław Radziwinowicz Wiktor Świetlik i Łukasz Warzecha, „Premier lansuje się na pogrzebach i to jest wszystko czym się zajmuje" - Łukasz Warzecha.  Gośćmi Piotra Gursztyna byli Łukasz Warzecha - „Fakt" i Wiktor Świetlik - „Polska The Times", którzy podsumowali polityczne wydarzenia tygodnia. Dziś "Dziennik Gazeta Prawna" podał informację, że katastrofa w Smoleńsku wydarzyła się wcześniej niż o godz. 8.56 jak powszechnie przyjęto. Mowa jest o godz. 8.25, 8.36 lub 8.39.  Łukasz Warzecha zauważył, że w internecie dyskutowana jest informacja, jaką podał Wiktor Bater, korespondent Polsatu, że katastrofa wydarzyła się o godz. 8.36 naszego czasu. A informację na telefon o tym zdarzeniu dostał o godz. 8.49. Pojawia się więc pytanie co się działo między momentem katastrofy, a uruchomieniem syren przez Rosjan. Druga ważna rzecz, na którą zwrócił uwagę publicysta "Faktu", to skandaliczne nieustalenie przez polskich prokuratorów do tej pory dokładnej godziny katastrofy. - Jest to obraz totalnej niemocy polskiego państwa w obliczu sytuacji absolutnie nadzwyczajnej - powiedział Łukasz Warzecha. - Rozbił się samolot z prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej. To jest niedopuszczalne, żeby tak wyglądało śledztwo - dodał. Należy też zwrócić uwagę, że z tej sprawy zniknął premier Tusk. Nie wyjaśnia dlaczego współpraca z Rosjanami tak wygląda, dlaczego w ich rękach są dalej dwie czarne skrzynki. - Premier lansuje się na pogrzebach i to jest wszystko czym się zajmuje - ocenił Łukasz Warzecha. Wiktor Świetlik dodał, że nieobecny w tej sprawie jest również p.o. prezydenta Bronisław Komorowski. Sprawę powinno bardzo ostro załatwić się kanałami dyplomatycznymi, ale również tej drogi rozwiązania wątpliwości dotyczących śledztwa po stronie rosyjskiej nie ma. Łukasz Warzecha przychylił się do przeświadczenia panującego wśród dziennikarzy śledczych, że jeśli zajmie się tym prokuratura wojskowa to „ukręcą tej sprawie łeb". - Pułkownik Parulski, który kieruje tym śledztwem może mieć osobisty interes, żeby nie doprowadzić go do końca - powiedział Warzecha. Jego zdaniem miał na pieńku z prezydentem Lechem Kaczyńskim, który nie podpisał jego nominacji generalskiej. Wiktor Świetlik zaznaczył, że w tej sprawie jest wiele nieścisłości jak np. sprawa wymiany oświetlenia, liczba podejść czy teraz godzina rozbicia się samolotu. Łukasz Warzecha odniósł się do teorii spiskowych jakoby za przyczyną katastrofy stoi „czynnik zewnętrzny o którym wszyscy myślimy". Jeśliby tak było, to pozostaje pytanie - co dalej? Zdaniem publicysty „Faktu" zostalibyśmy z tą wiedzą sami. Publicyści podsumowali też ostatnie elekcje partyjne na kandydatów na prezydenta RP. Wiktor Świetlik stwierdził, że „to starcie liderów i tak powinno być". Jest to najrozsądniejsze rozwiązanie. Łukasz Warzecha nie sądzi jednak, aby Grzegorz Napieralski osiągnął 10 proc. jakie zdobyło ostatnio SLD. Jeśli  chodzi o PiS, to ma bardzo ograniczony wybór. Pozostaje pytanie czy Jarosław Kaczyński będzie w stanie udźwignąć ciężar polityczny, jaki spoczął na nim po również jego osobistej tragedii. Wiktor Świetlik i Łukasz Warzecha ocenili, że Bronisław Komorowski nie porwał serc Polaków swoim zachowaniem po tragedii z 10 kwietnia. - Był najmniej empatyczny ze wszystkich polityków - powiedział publicysta „Polska The Times". 

Klich: Nie musieliśmy być petentem Rosjan "ZMUSZANO MNIE DO WSPÓŁPRACY Z PROKURATURĄ" Jak przebiegały w Rosji prace ekspertów badających przyczyny katastrofy pod Smoleńskiem? Polski rząd co chwilę wygłasza nowe pochwały pod ich adresem, a szef naszej Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmund Klich mówi o "zmuszaniu go do współpracy z prokuratorami", "braku jakiekolwiek pomocy ze strony rządu" i "chaosie panującym w Rosji". Jest też zdania, że jesteśmy petentem w tym śledztwie. - Tak nie musiało być - przekonuje. Zgodnie z obowiązującą ustawą "Prawo lotnicze" Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych jest komisją "niezależną i stałą", działającą "przy ministrze właściwym do spraw transportu" (art. 17). Prowadzi ona badania wypadków i incydentów lotniczych a "organy administracji publicznej i inne państwowe i samorządowe jednostki organizacyjne (...) są obowiązane do współdziałania z komisją i udzielania jej niezbędnej pomocy (art. 137).

Zmuszani do współpracy? Jak twierdzi jednak szef komisji Edmund Klich w Rosji o współdziałaniu i pomocy ze strony polskiej administracji nie było mowy. Klich, już po powrocie z Moskwy, ujawnił w rozmowie z reporterem TVN24, że w Rosji panował wielki bałagan. Nie mieliśmy żadnego wsparcia (w Rosji - red.). Na moją prośbę do ministra Bogdana Klicha, że nie mam jeszcze tłumacza, dostałem odpowiedź: "to co pan robi tam od trzech dni. To pan powinien go sobie załatwić". Dalej pan minister Klich powołując się na swoje rozporządzenie zmuszał mnie wprost do współpracy z polską prokuraturą. Edmund Klichjego ludzie pracować musieli na własny koszt, a on sam "był zmuszany przez ministra Bogdana Klicha (zbieżność nazwisk przypadkowa - red.) do współpracy z polskim prokuratorami". Z relacji szefa PKBWL wynika, że wojskowi "dokoptowani do cywilnej komisji" nie słuchali go i to on musiał wypełniać ich polecenia. - Nie mieliśmy żadnego wsparcia (w Rosji - red.). Na moją prośbę do ministra Bogdana Klicha, że nie mam jeszcze tłumacza, dostałem odpowiedź: "to co pan robi tam od trzech dni. To pan powinien go sobie załatwić". Dalej pan minister Klich powołując się na swoje rozporządzenie zmuszał mnie wprost do współpracy z polską prokuraturą. Kiedy mówiłem: panie ministrze, ja nie mogę współpracować z prokuraturą bo strona rosyjska ma do mnie pretensje, odpowiadał: "ja tego nie przyjmuję do wiadomości" - opowiada szef komisji.

Należało negocjować Edmund Klich nie pozostawia także suchej nitki na strategii, jaką nasza administracja przyjęła względem Rosjan. Szef komisji uważa, że w relacji ze stroną rosyjską pozostajemy dziś w kategorii petenta. Wszystko pod nadzorem Tuska
"Ale ingerować nie może"

GRAŚ: NIE OCENIAĆ PRAC KOMISJI, CZEKAĆ NA EFEKTY - Wszystko, co dotyczy prac nad śledztwem i działań rządu, objęte jest osobistym nadzorem Donalda Tuska. I to jest rzecz oczywista - podkreślał podczas konferencji po posiedzeniu rządu jego rzecznik Paweł Graś. Zaznaczył jednak, że "ze względu na charakter prawny" oczywistym jest również, że premier w śledztwo prokuratury ingerować nie będzie, bo nie może. - Donald Tusk nie może w żaden sposób obejmować nadzorem śledztwa, bo byłoby to złamanie prawa - wyjaśniał Graś. Rzecznik pytany przez dziennikarzy, czy na czele polsko-rosyjskiej komisji, która bada przyczyny katastrofy, nie powinien stanąć z naszej strony szef rządu, odparł: - W tej chwili nie ma potrzeby, żeby w te działania w jakikolwiek sposób ingerować. Administracja rządowa, pan premier, zrobią wszystko, żeby pomóc tym organom. Każda ingerencja rządu w proces badania byłaby bardzo źle odebrana.

Nagrali jak rozszyfrowują czarne skrzynki ROSYJSKA TELEWIZJA DOSTAŁA ZGODĘ NA NAGRANIE KILKU MINUT

Jedna z rosyjskich telewizji nagrała jak polscy i rosyjscy eksperci rozszyfrowują w Moskwie zapisy z dwóch czarnych skrzynek. W procedurze udział bierze m.in. płk Zbigniew Rzepa. Zgodę na kilkuminutowe nagranie wyraził Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK).

Warunek postawiony przez rosyjski MAK był jeden - ekipa nie mogła rejestrować dźwięku. Wcześniej pojawiła się informacja, że film, który trafił także do internetu, został nagrany przez rosyjską prokuraturę. Zaprzeczyła temu polska prokuratura wojskowa w rozmowie z TVN24. Na kilkuminutowym zapisie widać jak czterech ekspertów, w tym dwóch polskich, odczytuje zapisy z rejestratorów Tu-154. Widoczne są też oba rejestratory, które udało się znaleźć na miejscu katastrofy prezydenckiego samolotu.

Podczas odczytów w Moskwie obecny płk. Rzepa W czwartek podczas krótkiej konferencji prasowej płk. Zbigniew Rzepa relacjonował jak wyglądały odczyty w moskiewskim instytucie. - Czarne skrzynki, czyli zapisy parametrów lotu i dźwięku z kokpitu zostały znalezione na miejscu 10 kwietnia i od razu zostały zabezpieczone i oplombowane. Potem zgodnie z wolą strony rosyjskiej zostały przekazane do Moskwy - relacjonował Rzepa. Jak podkreślał, urządzenia natychmiast zostały poddane oględzinom.- Były zabrudzone i zabłocone, jedno było lekko uszkodzone z zewnątrz. Taśmom wewnątrz nic się nie stało - dodał. Podkreślił, że po oględzinach przeniesiono taśmy na nośnik komputerowy i wówczas odbyło się spisywanie rozmów w kokpicie. Rejestrator dźwięku zapisał ostatnie pół godziny lotu, a rejestrator parametrów przebieg całego lotu. Rzepa podkreślał, że do Moskwy został sprowadzony też jeden z polskich pilotów, który pomagał w identyfikacji głosów. Przyznał przy tym, że teraz eksperci próbują zsynchronizować w czasie nagrane rozmowy z parametrami lotu. Podczas czwartkowej konferencji Naczelny Prokurator Wojskowy płk Krzysztof Parulski oświadczył, że pierwsze zapisy z rozmów (stenogramy) mogą trafić do Polski w ciągu najbliższych dwóch tygodni.
Badaniem katastrofy lotniczej w Smoleńsku zajmuje się Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK), którego przewodniczącą jest Tatiana Anodina. MAK został stworzony 30.12.1991 roku na podstawie "Międzyrządowego porozumienia w sprawie lotnictwa cywilnego i użytkowania przestrzeni powietrznej". Jest to organ wykonawczy dla 12 państw byłego ZSRR. Siedzibą MAK jest Moskwa. MAK przez wielu nazywany jest błędnie Międzypaństwową Komisją Lotniczą lub Międzynarodową Komisją Lotniczą.

Wstępne zapisy z czarnych skrzynek za dwa tygodnie? KATASTROFA TU-154 W SMOLEŃSKU - Póki nie mamy wszystkich dowodów z Rosji, prokuratorzy nie ujawnią (całego-red.) zapisu czarnych skrzynek. Dopiero po ich analizie w Polsce, zostanie ewentualnie podjęta decyzja o ujawnieniu treści - oświadczył Prokurator Generalny Andrzej Seremet. Wcześniej jednak prokuratorzy chcą przedstawić wstępną analizę zapisu czarnych skrzynek, czyli stenogram. Według Seremeta może to się stać w ciągu dwóch tygodni.

O stanie czarnych skrzynek prokurator Rzepa Prokurator Parulski o ładunkach wybuchowych na pokładzie Polska chce zapisów czarnych skrzynek

TRWA ŚLEDZTWO WS. KATASTROFY PREZYDENCKIEGO SAMOLOTU - Polska wystąpiła do strony rosyjskiej o przekazanie polskiej prokuraturze zapisów tzw. czarnych skrzynek samolotu, który rozbił się w Smoleńsku - poinformował Naczelny Prokurator Wojskowy płk Krzysztof Parulski. Na miejscu katastrofy zakończyły się już czynności śledczych, a szczątki maszyny trafiły na płytę lotniska w Smoleńsku. "W chwili obecnej zakończyło się już wykonywanie czynności procesowych na miejscu katastrofy z 10 kwietnia 2010 r., a zebrane szczątki samolotu TU 154 M o numerze 101 zostały przetransportowane na płytę lotniska "Siewiernyj" w Smoleńsku, gdzie ułożono je w skali rzeczywistej" - napisano w komunikacie NPW. Szczątki samolotu bada obecnie rosyjsko-polska podkomisja techniczna Międzynarodowej Komisji Lotniczej. "Minister Sprawiedliwości oraz Prokurator Generalny RP wystąpili do strony rosyjskiej o przekazanie polskiej prokuraturze w ramach pomocy prawnej dokumentów rzeczowych dotyczących zapisów wymienionych rejestratorów (tzw. czarnych skrzynek) znalezionych na miejscu katastrofy" - informuje komunikat.

Będą informować Parulski dodał, że po jego powrocie do kraju planowana jest konferencja prasowa, na której przekaże opinii publicznej informacji dotyczących śledztwa. W Instytucie Medycyny Sądowej w Moskwie nadal prowadzone są badania genetyczne dotychczas niezidentyfikowanych 20 ofiar katastrofy. Prace mają zakończyć się w środę.

Zapis ujawniony, bez "treści intymnych" Strona rosyjska będzie "sukcesywnie i w miarę postępów śledztwa" przekazywać polskiej prokuraturze materiały swego dochodzenia - zapewnił w piątek Prokurator Generalny Rosji Jurij Czajka swego polskiego odpowiednika Andrzeja Seremeta. W czwartek Andrzej Seremet mówił, że w kilku ostatnich sekundach "piloci wiedzieli, że się rozbiją". Zapowiedział, że zapis rozmów z czarnych skrzynek zostanie ujawniony. Upublicznione nie zostaną tylko "treści intymne". Jak mówił Seremet, zarówno polscy jak i rosyjscy śledczy pracują w ramach prawa międzynarodowego, Konwencji ze Strasburga z 1959 roku. Zgodnie z tym zarówno strona polska jak i rosyjska prowadzi dwa odrębne śledztwa ws. katastrofy. - Prokuratura polska wykonuje swoje czynności zwracając się do Rosji o pomoc prawną - tłumaczył Seremet. Jak dodał, zgodnie z Art. 4 konwencji prokuratorzy rosyjscy dopuścili do badania przedstawicieli ze strony polskiej. Zaznaczył jednak, że dopiero po tym jak strona rosyjska wykona wniosek o pomoc prawną od strony polskiej, to zebrane dowody zostaną przejęte we władztwo polskiej prokuratury. Mamy prawo sądzić, na podstawie wykonania trzeciego wniosku o pomoc prawną, że udostępnienie wstępnej analizy rejestratorów lotu ma szansę na realizację w perspektywie dwóch tygodni      

Prokurator Generalny Andrzej Seremet Podkreślił też, że dopiero wówczas, gdy treści z rejestratorów zostaną przekazane we władanie prokuratury polskiej i przejdą odpowiednie analizy, część zapisu będzie mogła być ujawniona. - Mamy prawo sądzić, na podstawie wykonania trzeciego wniosku o pomoc prawną, że udostępnienie wstępnej analizy rejestratorów lotu ma szansę na realizację w perspektywie dwóch tygodni - dodał Seremet. Kilka dni wcześniej Prokurator Generalny w rozmowie z tvn24.pl zapewniał, że już w czwartek poznamy wstępne zapisy rozmów pilotów w kokpicie. - (...) Odczytamy i ujawnimy treści czarnych skrzynek. Nie będziemy utajniać niczego, co byłoby podstawą do jakichkolwiek podejrzeń - mówił wówczas prokurator Seremet.

Dlaczego tak długo? Jak precyzował, Naczelny Prokurator Wojskowy płk Krzysztof Parulski obecnie czarne skrzynki są przedmiotem badań Międzypaństwowej Komisji Lotniczej. Dopiero, gdy rejestratory zostaną zwrócone rosyjskim prokuratorom, strona Polska wystąpi z odpowiednim wnioskiem i wówczas urządzenia będą mogły zostać przekazane stronie polskiej. Podkreśla przy tym, że w pierwszej kolejności strona Polska otrzyma wstępne analizy zapisów rozmów (stenogramy), a następnie dane, które z rejestratorów zostały zgrane na nośnik. W Polsce zapis ten zostanie poddany badaniu fonoskopijnemu. Parulski przyznaje przy tym, że na razie wciąż trudno powiedzieć, kiedy otrzymają całość zapisu dźwiękowego.

Kiedy poznamy zawartość czarnych skrzynek? CZYNNOŚCI NA MIEJSCU KATASTROFY ZAKOŃCZONE W Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych w Warszawie trwają badania trzeciej czarnej skrzynki TU-154, który rozbił się pod Smolenskiem. Nie wiadomo jednak kiedy poznamy ich wyniki. Płk Jerzy Artymiak z Naczelnej Prokuratury Wojskowej wyjaśnił, że jego prokuratura nie udziela żadnych informacji na ten temat, bo "to nie jej właściwość". - To na razie jest dowód rzeczowy rosyjskiej komisji badania wypadków lotniczych. W przyszłości strona polska, na podstawie umowy o pomocy prawnej, zwróci się formalnie o przekazanie tych dowodów - dodał Artymiak. Podkreślił, że trzecią skrzynkę mieli badać członkowie polskiej komisji badania wypadków lotniczych, przy udziale członka rosyjskiej komisji badającej wypadek. Trzecia skrzynka wróciła do Polski w czwartek po południu, wraz z polskimi ekspertami badającymi sobotnią katastrofę pod Smoleńskiem. Jej badania miały się zacząć jeszcze tego samego dnia w Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych w Warszawie i mają trwać kilka dni. Zawartość tej skrzynki musi być przebadana w Polsce, bo jest to produkt polski i tylko u nas można ją odczytać.

"Trudno przedstawić perspektywę czasową" W piątek Prokurator Generalny Andrzej Seremet spotkał się z dwoma polskimi prokuratorami - członkami grupy śledczej, którzy powrócili z Moskwy i Smoleńska, gdzie współdziałali z rosyjską prokuraturą przy badaniu dwóch pozostałych czarnych skrzynek. Przedstawili Seremetowi informacje o swych działaniach. Rzecznik Seremeta Mateusz Martyniuk, nie chciał ujawnić szczegółów tych rozmów, a pytany o możliwy termin ujawnienia zapisów czarnych skrzynek odparł, że trudno jest przedstawić perspektywę czasową. - Skrzynki muszą być odczytane, musi też być wykonana ekspertyza fonoskopijna tych zapisów - podkreślił.

Konferencja w poniedziałek Płk Artymiak powiedział jednak, że na poniedziałek planuje się wstępnie konferencję prasową prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta i naczelnego prokuratora wojskowego płk. Krzysztofa Parulskiego. Zależy to jednak od terminu powrotu Parulskiego z Rosji, który komplikuje sytuacja związana z zamknięciem przestrzeni powietrznej nad Polską. Prokurator nie chciał komentować piątkowych doniesień rosyjskich mediów, że według komisji badającej przyczyny katastrofy prezydencki samolot zahaczył o drzewo kilometr przed pasem startowym, 40-45 metrów na lewo od jego osi.

Strzały po katastrofie? Według Artymiaka powołani przez polską prokuraturę biegli zbadają autentyczność zamieszczonego w internecie amatorskiego filmu z miejsca katastrofy, na którym miały się nagrać odgłosy przypominające strzały. Pojawiające się hipotezy na temat tego filmu prokurator nazwał "czystymi spekulacjami". Zwrócił uwagę, że mogły to być wybuchy amunicji z pistoletów służbowych oficerów BOR. - Chcemy wiedzieć, czy film nie był montowany - dodał.

Koniec czynności na miejscu Tymczasem, jak podał Komitet Śledczy przy Prokuraturze Generalnej Rosji, czynności dochodzeniowe bezpośrednio na miejscu katastrofy pod Smoleńskiem w zasadzie zostały zakończone.

Zapis czarnych skrzynek będzie ujawniony TRZECIA SKRZYNKA LECI DO POLSKI Między uderzeniem skrzydła samolotu prezydenckiego o drzewo a katastrofą musiało minąć od trzech do pięciu sekund - wyjawił prokurator generalny Andrzej Seremet. dodając, że zapis z "czarnych skrzynek" zostanie ujawniony. Upublicznione nie zostaną tylko "treści intymne" - zaznaczył.- Na podstawie danych, które są obecnie w dyspozycji prokuratorów możemy przyjąć, że załoga miała świadomość zbliżającej się nieuchronnie katastrofy, wywołanej

Pistolety znaleziono wszystkie. Część amunicji zginęła PO KATASTROFIE TU-154 Na miejscu katastrofy prezydenckiego samolotu Tu-154 już pierwszego dnia znaleziono dwa pistolety należące do funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu. W czasie kolejnych prac ekipom udało się odnaleźć kolejne pięć sztuk - oświadczył naczelny prokurator wojskowy płk Krzysztof Parulski. Dodał jednak, że część amunicji prawdopodobnie zginęła. - Część z pistoletów jest w dobrym stanie, ale są też takie, które zostały wydobyte z ziemi i są bardzo zniszczone - mówił Parulski.

Amunicja zginęła Dodał przy tym, że odnalezienie wszystkich sztuk broni przy takiej katastrofie to wielki sukces. Prokurator zaznacza przy tym, że na miejscu katastrofy widział rozsypane magazynki z amunicją, a część z nich prawdopodobnie "bezpowrotnie zginęła". Zaznacza przy tym, że nie jest w stanie absolutnie określić, ile sztuk amunicji udało się odnaleźć, ponieważ wszystko zabezpieczyła strona rosyjska.

Mogła eksplodować? Tłumaczy przy tym, że śledztwo prowadzone przez stronę rosyjską pozwoli dać także odpowiedź na pytanie, czy znajdująca się na pokładzie amunicja po katastrofie mogła eksplodować. Dodał przy tym, że miejsce katastrofy zostało przekopane na głębokość 1-1,20 m, i nie odnaleziono już żadnych szczątków samolotu Tu-154.

5 sekund, gdy wiedzieli, że umrą SZCZĄTKI SAMOLOTU SĄ WYWOŻONE Z MIEJSCA KATASTROFY - Trzy do pięciu sekund - tak długo mogła trwać chwila, przez którą załoga prezydenckiego samolotu wiedziała już, że dojdzie do katastrofy - powiedział w Smoleńsku Naczelny Prokurator Wojskowy płk Krzysztof Parulski. Treści zapisu rozmów z czarnej skrzynki NPW nie ujawnił. Według kalkulacji śledczych, piloci o tym, że dojdzie do katastrofy mogli wiedzieć na trzy do pięciu sekund przed nią. - Zakładając, że prędkość lądującego samolotu wynosi 150-180 metrów na sekundę - sprecyzował w rozmowie z Polską Agencją Prasową Krzysztof Parulski. Poinformował też, że odnaleziono szczątki prawie wszystkich osób z prezydenckiej delegacji, które zginęły. - To nieprawdopodobny nakład pracy, wykonywanej z poszanowaniem majestatu śmierci - ocenił Naczelny Prokurator Wojskowy.

Trzecia skrzynka Jeszcze w środę lub w czwartek do Polski ma trafić trzecia czarna skrzynka samolotu Tu-154M - podał rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk. Dyrektor departamentu prasowo-informacyjnego MON płk Wiesław Grzegorzewski poinformował zaś, że ta skrzynka rejestruje parametry techniczne samolotu. - Niestety, ona nie rejestruje rozmów, te są tylko w rekorderach katastroficznych - dodał.

Szczątki samolotu Z miejsca katastrofy usunięto już około połowy dużych części samolotu i teren jest wciąż skrupulatnie przeszukiwany. Szczątki maszyny transportowane są na specjalnie przygotowany plac na lotnisku Siewiernyj, gdzie zajmą się nimi eksperci. Elementy rozbitego samolotu rozrzucone są na obszarze około 700 metrów kwadratowych. Prace utrudnia błotnisty grunt. Pracownicy rosyjskiego resortu ds. sytuacji nadzwyczajnych zaczęli od wywiezienia najmniejszych szczątków maszyny. Ręcznie ładowali je na samochody ciężarowe i wywozili. Później przystąpili do transportu większych elementów, w tym części kadłuba. Wiele z tych fragmentów waży po kilka ton. Dlatego ratownicy, specjaliści Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) i śledczy długo zastanawiali się, czy wywozić je w całości, czy ciąć. Na miejsce dostarczono już nawet odpowiedni sprzęt - piły i różne urządzenia hydrauliczne. Ostatecznie zdecydowano - domagali się tego śledczy - że duże fragmenty w miarę możliwości będą wywożone w ich pierwotnym stanie, co pozwoli odtworzyć maksymalnie pełny obraz katastrofy TU-154M.

Tu-154: Ostatni ślad na niebie ROSYJSKA TELEWIZJA O ZNAKU KRZYŻA Katastrofa pod Smoleńskiem, w której zginęli m.in. prezydent Lech Kaczyński, jego żona oraz wiele kluczowych osób życia publicznego staje się coraz bardziej symboliczna. Zdjęcia rosyjskiej telewizji ntv pokazują chwilę, gdy podświetlony promieniami słońca obłok i ślad podchodzącej do lądowania maszyny złożyły się w krzyż. W jednym z serwisów kilkanaście godzin po katastrofie rosyjska telewizja ntv relacjonuje wydarzenia ze Smoleńska: informacje o tym, że premierzy Polski i Rosji: Donald Tusk i Władimir Putin złożyli kwiaty pod szczątkami samolotu, że śledczy przystąpili do prac.W pewnej chwili prezenter zauważa, że operator telewizji uchwycił chwilę po wypadku wymowny znak: utworzony przez skrzyżowany ślad podchodzącego do lądowania samolotu i poziome, rozciągnięte pasmo obłoków. - Na niebie, nad miejscem katastrofy obłoki ułożyły się tak, że podświetlone promieniami słońca wraz ze śladem zostawionym przez samolot ułożyły się w kształt katolickiego krzyża - brzmi komentarz prezentera do widoku.

Trzeba będzie ciąć? Ratownicy mają do dyspozycji około 60 jednostek sprzętu. Kierujący ich pracami szef delegatury ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych w Smoleńsku Michaił Osipienko obiecał, że wszystko, co zdołają oni podnieść za pomocą swojego sprzętu, zostanie dostarczone na lotnisko Siewiernyj w takim stanie, w jakim zostało znalezione. - To, czego nasz sprzęt nie wyciągnie, będzie cięte na mniejsze fragmenty - powiedział. Podkreślił też, że wszystkie szczegóły tych prac są uzgadniane z grupą śledczą. Szef ratowników spodziewa się, że wywożenie wraku zajmie jeszcze co najmniej dwa dni.chociażby tym, że nastąpił wstrząs samolotu związany z uderzeniem skrzydła samolotu o drzewa, co jest ustaleniem niepodlegającym dyskusji - powiedział w czwartek Seremet w TOK FM.

3 czy 5 sekund? Zaznaczył jednak, że jeszcze dokładnie nie wyliczono, czy nastąpiło to w ciągu trzech czy pięciu sekund. - To może nastąpić wyłącznie po badaniach technicznych związanych z odtworzeniem tych danych zapisanych w rejestratorach, czyli tzw. czarnych skrzynkach - powiedział. - To wyliczenie nastąpi w miarę postępu śledztwa - zaznaczył. Załoga miała świadomość zbliżającej się nieuchronnie katastrofy, wywołanej chociaż tym, że nastąpił wstrząs samolotu związany z uderzeniem skrzydła samolotu o drzewa. 

Andrzej Seremet, prokurator generalny O takich ustaleniach mówił też w środę Smoleńsku Naczelny Prokurator Wojskowy płk Krzysztof Parulski. Treści zapisu rozmów z "czarnej skrzynki" NPW nie ujawnił. Ujawnione bez treści intymnych Seremet zaznaczył, że treść "czarnych skrzynek" zostanie podana do publicznej wiadomości, jednak z wyłączeniem treści, których "ze względów intymnych nie powinno się ujawniać". Dodał, że trzecia skrzynka leci do Polski i tu zostanie odczytana. Jak powiedział "Gazecie Wyborczej" płk Zbigniew Rzepa, prokurator wojskowy, który bierze udział w badaniu przyczyn katastrofy, z zapisów "czarnych skrzynek" wynika, że piloci przed samą katastrofą rozumieli, że się rozbiją. Przyznał, że końcówka zapisu na taśmie "była dramatyczna", ale nie chciał powiedzieć, czy pasażerowie wiedzieli, że maszyna uderzy o ziemię. O ich wynikach szef Komitetu Śledczego Aleksandr Bastrykin poinformował przebywającego w Moskwie polskiego wiceministra spraw wewnętrznych i administracji Piotra Stachańczyka.

76 ofiar zidentyfikowanych Bastrykin zakomunikował, że jak dotąd zidentyfikowano ciała 76 ofiar katastrofy. Trwają czynności mające na celu rozpoznanie i potwierdzenie tożsamości pozostałych 20 osób. Rzecznik Komitetu Śledczego Władimir Markin, przekazał, że strona polska oficjalnie zwróciła się o przeprowadzenie "kompleksu czynności dochodzeniowych". - Obowiązkowo zostaną one przeprowadzone przez naszych śledczych - zapewnił rzecznik.

"Polska usatysfakcjonowana" Według Markina, Stachańczyk podziękował stronie rosyjskiej za pomoc i współpracę, a także oświadczył, że Polska jest w pełni usatysfakcjonowana tym współdziałaniem. Rzecznik podał, że w spotkaniu uczestniczyli również m.in. przedstawiciel MSZ Polski Mirosław Gajewski i wiceprzewodniczący Komitetu Śledczego Wasilij Piskariow. Wcześniej pion śledczy rosyjskiej Prokuratury Generalnej poinformował, że w celu identyfikacji ofiar tragedii przeprowadzono dotychczas 266 ekspertyz medycznych, w tym genetycznych. Identyfikacja genetyczna ofiar ma się zakończyć do środy. Minister zdrowia Ewa Kopacz podkreśliła jednak, że i ten termin może się zmienić, bo wszystkim zależy na bardzo dokładnych badaniach.

Śledztwo trwa Co kryją czarne skrzynki? Analiza zdjęć satelitarnych, zbieranie i numerowanie części rozbitego samolotu i odtworzenie zawartości "czarnych skrzynek" - tak wygląda praca ekspertów ustalającymi przebieg tragedii pod Smoleńskiem. Części rozbitego samolotu zostaną wywiezione z miejsca katastrofy i przeniesione na teren badań. - Na ziemi wyrysowuje się sylwetkę samolotu i układa części, które się znalazło we właściwe miejsce - tłumaczy prof. Jerzy Maryniak, z Wydział Lotnictwa szkoły oficerskiej w Dęblinie.

Wszystko o "Czarnych skrzynkach" Jak puzzle Profesor Maryniak w ten sposób składał szczątki samolotu Kopernik, po jego katastrofie w 1980 roku. Tak zwana "stykówka", może pomoc w ustaleniu czy w ostatniej katastrofie nie zawiodła maszyna. Awarię powinien też potwierdzić lub wyeliminować zapis z "czarnych skrzynek" samolotu. Zabezpieczono już wszystkie trzy urządzenia rejestrujące dane z prezydenckiego samolotu.

Czarna, czyli pomarańczowa Czarna skrzynka w istocie jest skrzynką pomarańczową. Jest rejestratorem parametrów lotu i zmian tych parametrów - tzn. wysokości, kursu, prędkości, również pracy silników. Drugi rejestrator zapisuje rozmowy załogi z kontrolą obszaru powietrznego, jak również załogi między sobą. Po zinterpretowaniu danych zawartych w czarnej skrzynce i połączeniu ich z innym dowodami można odtworzyć przebieg wypadków i ustalić przyczynę wypadku. Jeszcze w sobotę Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie "nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym, w wyniku której śmierć ponieśli wszyscy pasażerowie samolotu TU-154 Sił Powietrznych RP, numer boczny 101, w tym prezydent RP, pan Lech Kaczyński oraz członkowie załogi". Kodeks karny stanowi, że jeżeli następstwem takiego nieumyślnego czynu jest śmierć człowieka lub ciężki uszczerbek na zdrowiu wielu osób, "sprawca podlega karze pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do lat ośmiu". W Warszawie od soboty zabezpieczono dokumentację lotu, materiały o stanie zdrowia załogi, komunikaty pogodowe i wszystkie inne przydatne dla śledztwa informacje. W ramach pomocy prawnej dla rosyjskiego śledztwa ABW zabezpieczała materiał porównawczy DNA oraz "inną dokumentację" niezbędną do identyfikacji ciał pasażerów i członków załogi samolotu. W niektórych przypadkach funkcjonariusze ABW na podstawie nakazu prokuratorskiego uzyskiwali dostęp do zamkniętych mieszkań ofiar katastrofy, by niezwłocznie pobrać materiał porównawczy DNA.

Polski pilot pomagał przy odczytach Zapisy dwóch czarnych skrzynek, które rejestrowały rozmowy pilotów z kontrolerami lotu i rozmowy wewnątrz kokpitu zostały przeanalizowane w Moskwie przez rosyjskich ekspertów i polskich prokuratorów wojskowych (przy udziale członków Komisji Wypadków Lotniczych - red.). Prokurator Zbigniew Rzepa, był jedną z dwóch osób, które ze strony polskiej wraz z ekspertami z Rosji był obecny przy odczycie zapisów z czarnych skrzynek w Moskwie. - Czarne skrzynki czyli zapisy parametrów lotu i dźwięku z kokpitu zostały znalezione na miejscu 10 kwietnia i od razu zostały zabezpieczone i oplombowane. Potem zgodnie z wolą strony rosyjskiej zostały przekazane do Moskwy - relacjonuje Rzepa. Jak podkreśla, urządzenia natychmiast zostały poddane oględzinom. - Były zabrudzone i zabłocone, jeden był lekko uszkodzony z zewnątrz. Taśmom wewnątrz nic się nie stało - dodał. Podkreślił, że po oględzinach przeniesiono taśmy na nośnik komputerowy i wówczas odbyło się spisywanie rozmów w kokpicie. Rejestrator dźwięku zapisał – ostatnie pół godziny lotu, a rejestrator parametrów - przebieg całego lotu. Rzepa podkreśla, że do Moskwy został sprowadzony też jeden z polskich pilotów, który pomagał w identyfikacji głosów. Przyznał przy tym, że teraz eksperci próbują zsynchronizować w czasie nagrane rozmowy z parametrami lotu.

Czarna skrzynka już w Polsce PRÓBA LĄDOWANIA BYŁA TYLKO JEDNA Próba lądowania była tylko jedna - oświadczyła szefowa rosyjskiej Międzyregionalnej Komisji Lotniczej, Tatiana Adodina. Jednoznacznie odrzuciła w ten sposób wcześniejsze doniesienia, że prezydencki Tu-154 podchodził do lądowanie trzy, lub nawet cztery razy. W czwartek do Polski trafiła jedna z trzech czarnych skrzynek samolotu. - Informacje o trzech lub czterech próbach są nieprawdziwe - jednoznacznie stwierdziła Adodina. Podkreśliła także, że nie należy ufać informacjom mediów, które powołują się na źródła zbliżone do śledczych. Oświadczyła także, że po zakończeniu prac komisja przedstawi swoje wyniki opinii publicznej.

"VIP-y nie naciskały, by lądować" PRZECIEKI Z ODCZYTÓW CZARNYCH SKRZYNEK Załoga prezydenckiego samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiem, nie otrzymała polecenia od znajdujących się na pokładzie VIP-ów, by koniecznie lądować na lotnisku Siewiernyj - donosi "Komsomolska Prawda". Gazeta powołuje się na źródło "zbliżone do komisji śledczej". W sobotniej katastrofie zginęło 96 osób, w tym prezydent RP. - Nie znaleziono dotychczas żadnych śladów, które wskazywałyby, że ktoś z ważnych osób znajdujących się na pokładzie Tu-154 zażądał od pilota lądowania na lotnisku w Smoleńsku. Wstępny odczyt pokładowego rejestratora został już zakończony. Nie zarejestrował on przy rozmowach pilotów nacisku na nich - twierdzi informator gazety. Tę samą informację przekazuje też agencja Interfax. Źródło to podkreśla, że szczegółowa analiza czarnych skrzynek jest w toku. Wcześniej w mediach - szczególnie rosyjskich - kilkakrotnie pojawiała się informacja, że prezydent to Lech Kaczyński mógł kazać pilotom lądować na lotnisku w Smoleńsku, by nie spóźnić się na oficjalne uroczystości w Katyniu. Lotniska w białoruskim Mińsku oraz Moskwie odległe są o setki kilometrów, dojazd stamtąd musiałby zająć godziny.

"Warunki ekstremalne, mimo to ryzykowali" Tymczasem portal newsru.com donosi, że do katastrofy doszło z winy pilotów, ponieważ załoga nie wzięła pod uwagę właściwości Tu-154. - Załoga najwyraźniej nie uwzględniła specyfiki rosyjskiego samolotu - tę wersję eksperci mieli sporządzić po wstępnej analizie zapisów z czarnej skrzynki. - Załoga liniowca po wybraniu wariantu wyrównywania płaszczyzny, po nieudanej próbie podejścia w złych warunkach pogodowych, nie wzięła pod uwagę pewnych cech pilotowania Tu-154. Według eksperta powiązanego z komisją śledczą badającą przyczyny katastrofy, cechą tego typu samolotów jest to, że jeśli prędkość zniżania się jest większa niż 6 m/s, a samolot przy wyrównywaniu i przejściu w horyzontalną pozycję nadal opada. Według biura konstrukcyjnego "Tupolew" samolot Tu-154 traci wysokość szybciej niż inne samoloty.

To prezydent uspokajał załogę - Dziesiątki podróży, które odbyłem, ciągle oczami mojej wyobraźni widzę, jak to się zaczyna - wspomina podróże samolotem prezydenckim były minister w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Michał Kamiński. Loty zagraniczne zbliżały wszystkich na pokładzie - polityków, dziennikarzy, ochronę i załogę. Samolot podzielony był na przedziały - m.in. salonik dla vip-ów, gdzie prezydencka para odpoczywała w czasie lotów, pomieszczenie dla najbliższych współpracowników, pasażerów czy załogi. Wcześniej byli to Michał Kamiński albo Adam Bielan. W ostatnich miesiącach Paweł Wypych i Władysław Stasiak. Można było swobodnie porozmawiać, zadać wszystkie pytania. Pan prezydent, pan premier żartowali wielokrotnie z dziennikarzami.

Jan Dziedziczak, rzecznik premiera Jarosława Kaczyńskiego "Tutką" latał też Jan Dziedziczak, jako rzecznik rządu Jarosława Kaczyńskiego. Kilka dni po katastrofie w Smoleńsku, trudno mu wspominać wspólne loty. - Często wychodzili do dziennikarzy, to była taka swobodna rozmowa. Często początkowa jej faza była bez kamer, więc można było swobodnie porozmawiać, zadać wszystkie pytania. Pan prezydent, pan premier żartowali wielokrotnie z dziennikarzami - mówi Dziedziczak. A wystarczyło, że samolot Tu-154 oderwał się od ziemi i pasy zostały rozpięte - od razu zacierały się granice między funkcjonariuszami BOR-u i dziennikarzami, prezydentem a załogą. Samolot się lekko zepsuł. Piloci wyszli, zaczęli poprawiać coś tam przy turbinie, co wywołało konsternację wśród koreańczyków (...) Pewnie, że był strach, skoro ciągle się coś dzieje.      

B. premier Jan Krzysztof Bielecki Niebezpieczna "tutka" Nie brakowało jednak też sytuacji niebezpiecznych. - Każdy lot samolotem łączy się z pewnym stopniem ryzyka. Ale funkcja prezydenta się łączy w tym zakresie z bardzo poważnym ryzykiem, ponieważ lata się bez przerwy - mówił na pokładzie prezydent Lech Kaczyński.

"Do miłego." Tak żegnali się piloci TU-154 TVN24 DOTARŁA DO OSTATNIEJ ROZMOWY Z WARSZAWĄ TVN24 dotarła do ostatniej rozmowy załogi prezydenckiego Tu-154 z kontrolą lotów w Polsce. W katastrofie samolotu, który rozbił się w Smoleńsku zginęło 96 osób. W sobotę rządowy Tupolew PLF 101 z warszawskiego lotniska wystartował o godzinie 7.23.

Rekonstrukcja tragicznego lotu

7.23 - o tej godzinie z Warszawy wystartował samolot z prezydentem i najważniejszymi polskimi politykami na pokładzie. Co wydarzyło się później? Będziemy mogli dowiedzieć się tego po ekspertyzie czarnych skrzynek, które wydobyto z wraku samolotu. Do czasu jej zakończenia, pozostają nam przypuszczenia i hipotezy. O godzinie 8.20 - Lech Kaczyński z telefonu satelitarnego z pokładu rządowego Tu-154 dzwoni do swojego brata. Prezydent mówi Jarosławowi Kaczyńskiemu, że za chwilę, za 15-20 minut - wylądują. Około pięć minut później, na wysokości ośmiu tysięcy metrów, samolot zaczyna wchodzić w strefę smoleńskiego lotniska.

Zła pogoda, piloci podejmują decyzję o lądowaniu Załoga Tupolewa dostaje informacje o złych warunkach pogodowych. Temperatura: 1 stopień Celsjusza, prędkość wiatru 10.8 km\h. Nad lotniskiem unosi się bardzo gęsta niska mgła. Widoczność w momencie katastrofy wynosi jedynie 400 metrów. Ta umożliwiająca bezpieczne lądowanie na smoleńskim lotnisku wynosi 1000 metrów. Dlatego też wieża proponuje polskiej załodze lądowanie na zapasowym lotnisku. Pilot decyduje się jednak podejść do lądowania. Najpierw trzy razy okrąża lotnisko - prawdopodobnie sprawdza topografię terenu, albo też wyznacza kurs, który zapisany przez autopilota, potem pomoże mu odnaleźć pas do lądowania.

Tupolew zbyt nisko Do wysokości 100 metrów i odległości dwóch kilometrów od lotniska, podejście do lądowania przebiega regulaminowo. Ale już 500 metrów dalej sytuacja prezydenckiego Tupolewa staje się dramatyczna. - Okazało się, że samolot jest znacznie niżej niż powinien. Opadanie, które powinno być na poziomie trzech metrów na sekundę, było dwa razy większe - mówi Tomasz Hypki ze "Skrzydlatej Polski". Informacje o wysokości, nadawane z wieży kontrolnej, nie uzyskiwały jednak odpowiedzi od samolotu.

Zahaczył o drzewa W odległości około 1200 metrów od lotniska, samolot jest na wysokości ośmiu metrów. Powinien być co najmniej na 60. - Przy samolocie ważącym sto ton, z silnikami turbinowymi, podniesienie samolotu do poziomu horyzontalnego byłoby możliwe na wysokości 60 metrów.

Rosja: Pewne, że dostali ostrzeżenie. Nie posłuchali WERYFIKACJA CZARNYCH SKRZYNEK WSPÓLNIE Z POLAKAMI W ścisłej współpracy ze stroną polską odbywa się odczytywanie danych z rejestratorów lotu samolotu Tu-154, który rozbił się podczas zbliżania się do lotniska w pobliżu Smoleńska - oświadczył wicepremier Siergiej Iwanow. Podkreślił, że ich stan techniczny jest zadowalający i pozwala na przeprowadzenie szczegółowego odczytu i analizy całej informacji o locie i pracy urządzeń samolotu aż do chwili zderzenia z ziemią. Dodał, że obie skrzynki w niedzielę zostały otwarte w obecności przedstawicieli polskiej prokuratury i Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz przedstawicieli Międzyregionalnej Komisji Lotniczej (IAC). Iwanow podkreślił, że stan zapisu pozwala na szczegółową analizę zapisu rozmów pilotów z wieżą, a także dokładnych parametrów lotu oraz wydajności sprzętu.

"Zginęli od wstrząsu i oparzeń" ROSJANIE ZAKOŃCZYLI OBDUKCJĘ CIAŁ Rosyjscy eksperci zakończyli już obdukcję ciał, które z miejsca katastrofy dotarły do Moskwy. - Obrażenia, jakie ponieśli wskazują, że zginęli na skutek silnego wstrząsu i oparzeń - donosi portal Life News, powołując się na jednego z lekarzy obecnego przy badaniach. Według niego, wiele ciał jest zwęglonych nawet w 50 proc. Ciała, które trafiły ze Smoleńska do Moskwy zostały dokładnie opisane. Na specjalnych kartkach umieszczono krótki opis portretu oraz ekspertyzę zębów. - Do badań DNA pobrano od ofiar włosy i paznokcie, ma to pozwolić na identyfikację tych ciał, których ustalenie tożsamości nie jest możliwe - dodaje informator rosyjskiego portalu lifenews.ru.

Podniosą wrak, bo wciąż szukają ciał I ODCZYTUJĄ CZARNE SKRZYNKI - ZNALEZIONO TRZY Mimo wcześniejszych doniesień rosyjskich agencji, w miejscu katastrofy prezydenckiego TU-154M nie znaleziono jeszcze wszystkich ciał ofiar. - Do tej pory udało się wydobyć 87 z 96 ciał ze szczątków samolotu - poinformował Prokurator Generalny Andrzej Seremet. Dziewięć ciał, których nie odnaleziono, mają się znajdować pod wrakiem maszyny. Seremt powiadomił też o znalezieniu trzeciej czarnej skrzynki. Dwie zabezpieczone wcześniej - już odczytano. Trwa przesłuchanie dwóch rosyjskich kontrolerów lotu z lotniska w Smoleńsku. - By można było je wydobyć, trzeba będzie podnieść wrak - dodał Seremet. Do przeprowadzenia takiej operacji potrzebny jest ciężki sprzęt. Prokurator Generalny podczas konferencji prasowej zaznaczył, że droga, po której taki sprzęt może wjechać, była budowana od rana, ale nadal nie jest ukończona. Wcześniej, już w sobotę wieczorem, rosyjski minister ds. sytuacji nadzwyczajnych Siergiej Szojgu informował, że z wraku TU-154 wyciągnięto wszystkie ciała. Rosyjskie agencje donosiły, że do Moskwy w 98 trumnach trafiły ciała 95 ofiar katastrofy (w poniedziałek agencja RIAnowosti poinformowała o 101 trumnach).

Rozpoznano 45 osób. "Trumny gotowe do wylotu do Polski" IDENTYFIKACJA W MOSKWIE TRWA Udało się zidentyfikować 40 ciał pasażerów polskiego Tu-154 i trumny z ich ciałami są gotowe do wylotu do Polski - powiedział wieczorem w "Kropce nad I" prokurator generalny Andrzej Seremet. W nocy agencja RIA-Nowosti podała, że liczba rozpoznanych ciał wzrosła do 45. Wśród ofiar, których tożsamość rozpoznano, są m.in. Ryszard Kaczorowski, Krzysztof Putra, Przemysław Gosiewski, Janusz Kochanowski, Joanna Agacka-Indecka, Mariusz Kazana i Janina Fetlińska. Identyfikacja składa się z trzech etapów - rozmowy specjalistów z bliskimi, pokazania im zdjęć ciał i ich bezpośrednie oględziny.

Wcześniej minister wymieniła cztery nazwiska Wcześniej minister zdrowia Ewa Kopacz informowała o zidentyfikowaniu ciał Janusza Kochanowskiego (Rzecznik Praw Obywatelskich), Joanny Agackiej-Indeckiej (szefowa Naczelnej Rady Adwokackiej), Mariusza Kazany (Dyrektor Protokołu Dyplomatycznego MSZ) i Janiny Fetlińskiej (senator RP). Kolejni to m.in: Ryszard Kaczorowski (ostatni prezydent RP na uchodźstwie), Leszek Deptuła (poseł RP), Przemysław Gosiewski (poseł RP), Krzysztof Putra (poseł RP), ks. Jan Osiński (Kapłan Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego). Ewa Kopacz zapowiedziała, że procedura identyfikacji powinna się zakończyć w ciągu 72 godzin od jej rozpoczęcia w poniedziałek rano. Rosyjska Minister Zdrowia, Tatiana Golnikowa tuż po 16 oświadczyła, że dotychczas udało się zidentyfikować ciała 24 ofiar. - Wiele z ciał ma poważne obrażenia - dodała w wywiadzie dla telewizji "Wiesti". Wieczorem w "Kropce nad I" prokurator Andrzej Seremet mówił już o 40 osobach.
Identyfikują grupami Oględziny ciał przez rodziny ofiar odbywają się grupami. Pierwsza z nich dotarła do Biura Ekspertyz Sądowych ok. godz. 7 rano czasu polskiego. Kolejna - licząca około 80 osób - miała w poniedziałek rano wylecieć do Moskwy. Ich wyjazd jednak opóźnił się w kto przed południem podano, że nastąpi w godzinach popołudniowych. Oczekujący znajdują się w Novotelu, nieopodal lotniska, towarzyszą im m.in. szef Rządowego Centrum Bezpieczeństwa Marcin Samsonowicz-Górski oraz sekretarz kolegium ds. służb specjalnych Jacek Cichocki. Odbywają się spotkania z psychologami. Rodziny ofiar mają dotrzeć do Moskwy w poniedziałek wieczorem. Niewykluczone, że jeszcze tego samego dnia do Warszawy, tym samym samolotem, wróci pierwsza grupa rodzin ofiar, która dokonuje identyfikacji ciał bliskich.

Badanie DNA Kończy się proces zbiórki materiału genetycznego. Planujemy, że całość próbek zostanie zebrana do poniedziałku, do godz. 7 rano i poleci z Warszawy do Moskwy. Grzegorz Szymański, szef CIR

Kopacz: część ciał do identyfikacji dopiero po badaniach DNA Szef Centrum Informacyjnego Rządu Grzegorz Szymański poinformował w poniedziałek w południe, że zakończono pobieranie próbek oraz gromadzenie materiału genetycznego do badań DNA, umożliwiających identyfikację ofiar. Zebrany materiał zostanie przekazany do Moskwy. Próbki gromadziły Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Żandarmeria Wojskowa.

Trudności z identyfikacją Wcześniej minister zdrowia Ewa Kopacz poinformowała, że proces identyfikacji jest bardzo trudny z powodu poważnych uszkodzeń ciała ofiar katastrofy. Jak podkreśliła, tylko w 14 przypadkach rozpoznanie ofiar może odbyć się bez problemów. - W przypadku kolejnych 20 identyfikacja prawdopodobnie będzie mogła się odbyć dzięki znakom szczególnym - oświadczyła przebywająca w Moskwie Kopacz. O tym, że identyfikacja ofiar pasażerów prezydenckiego samolotu Tu-154 nie jest łatwa, informował także Szef Biura Medycznych Ekspertyz Sądowych w Moskwie Władimir Żarow. Ciała ofiar, umieszczone w 98 trumnach, przetransportowano w niedzielę ze Smoleńska do Moskwy. - W przypadku reszty ofiar - mówiła Kopacz na wspólnej konferencji z szefową rosyjskiego resortu zdrowia - konieczne będą badania genetyczne, żeby ustalić tożsamość.

Niezbędne badania Wcześniej Żarow mówił, że "zadanie identyfikacji komplikuje właśnie to, że wizualnie nie we wszystkich przypadkach można dokonać rozpoznania". - Dlatego planuje się wykorzystanie molekularno-genetycznej i medyczno-kryminalistycznej metody identyfikacji - mówił. Jeszcze przed tym szef Prokuratury Generalnej oświadczył, że w Moskwie wszystkie ciała i szczątki ciał zostają poddane obdukcji - poinformował jeden z przedstawicieli komitetu śledczego przy Prokuraturze Generalnej. Jak dodał, biorąc pod uwagę charakter katastrofy, niektóre z ciał są trudne do rozpoznania. - Niektóre z ciał uległy poważnemu uszkodzeniu - donosi agencja RIA Novosti. Potwierdził to ambasador Polski w Rosji, Jerzy Bahr. Dodał, że identyfikacja jest trudna i wymaga czasu.

Polacy i Rosjanie pracują wspólnie Według wcześniejszych danych jednej z rosyjskich agencji ekspertom udało się w niedzielę do 12 zidentyfikować 81 ciał, tożsamość 24 z nich potwierdzono na podstawie dokumentów. samolotu trafiły do Żarowa w Carycynie, na południowo-wschodnich obrzeżach stolicy Rosji. Tam prowadzone są czynności identyfikacyjne. W pracach uczestniczy 37 rosyjskich śledczych medycyny sądowej oraz 45 kryminologów. W czynnościach identyfikacyjnych uczestniczą też polscy eksperci z zakresu medycyny sądowej. Na terenie placówki w Carycynie dyżurują lekarze pogotowia ratunkowego, psychologowie z Ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych i psychoterapeuci z Instytutu Psychiatrii im. Władimira Serbskiego. W sobotniej katastrofie prezydenckiego Tu-154 pod Smoleńskiem zginęło 96 osób.

Nacisków na pilota nie było - Na obecnym etapie śledztwa nie ma danych, z których wynikałoby, że na pilotów prezydenckiego samolotu, który była wywierana presja - poinformował Seremet. Jak dodał, w tym zakresie będą jednak analizowane przez wojskowych prokuratorów czarne skrzynki z rozbitego Tu-154. Zaznaczył, że eksperci będą próbować wychwycić tło rozmów, tak by ustalić "czy padały jakieś sugestie wobec pilotów".

Kontrolerzy przesłuchiwani po raz kolejny Na miejscu wypadku pracują nie tylko rosyjskie, ale i polskie ekipy prokuratorów, patomorfologów i ekspertów ds. wypadków lotniczych. Według Seremeta, to właśnie ci ostatni będą musieli wypełnić "najistotniejsze zadanie w całej sprawie". Z udziałem polskich prokuratorów przesłuchiwani są dwaj rosyjscy kontrolerzy z wieży lotniska w Smoleńsku. Prokurator Generalny potwierdził również informację, że odnaleziono trzecią "czarną skrzynkę" rozbitego Tu-154, która rejestruje "podwyższone parametry lotu".

Zdziwieni, że "Jarosław wolał spotkać się z bratem" DZIENNIKARZ "KOMMIERSANT" O SAMOTNOŚCI J. KACZYŃSKIEGO "Kommiersant" w relacji z pobytu Jarosława Kaczyńskiego na miejscu katastrofy, w której zginął jego brat, dziwi się, że były premier nie chciał widzieć się tam z Władimirem Putinem i Donaldem Tuskiem. Według dziennika, chęć spotkania się tylko z bratem, to dowód na to, że to, co były premier "miał do nich (Tuska i Putina) za życia brata, nie odeszło po jego śmierci". - Jestem z niego dumny. Bądźmy wszyscy. Był tam mężem stanu. My byliśmy jak dzieci - odpowiada Joachim Brudziński.- Dziwne - zauważa w całokolumnowym reportażu z miejsca tragedii jeden z najbardziej znanych rosyjskich dziennikarzy Andriej Kolesnikow. Co go tak dziwi? Że brat bliźniak Lecha Kaczyńskiego "powinien przyjechać w tej samej kawalkadzie, co polski premier, a okazało się, że jechał oddzielnie". - Kaczyńscy mieli trudne stosunki zarówno z Donaldem Tuskiem, jak i Władimirem Putinem. Relacje te - jak się okazało - nie zeszły w tym dniu na drugi plan. Wprost przeciwnie - moim zdaniem wyszły na pierwszy - ocenia Kolesnikow.

Jarosław Kaczyński nad trumną brata TRUMNA Z CIAŁEM PREZYDENTA JUŻ W KRAJU Trumna z ciałem Lecha Kaczyńskiego – w kondukcie żałobnym – zmierza do Pałacu Prezydenckiego. Wcześniej na lotnisku Okęcie odbyło się powitanie tragicznie zmarłego prezydenta. Hołd złożył m.in. Jarosław Kaczyński, córka prezydenta Marta oraz najwyżsi dostojnicy państwowi i kościelni. Trumna z ciałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego - przykryta biało-czerwoną flagą - została wyprowadzona z samolotu przez żołnierzy z kompanii honorowej i umieszczona na katafalku na lotnisku wojskowym na Okęciu. Odegrano hymn państwowy; modlitwy odmówili nuncjusz apostolski arcybiskup Józef Kowalczyk, sekretarz Episkopatu Polski biskup Stanisław Budzik, metropolita warszawski abp Kazimierz Nycz.

"Stoimy nad trumną Pierwszego Obywatela Najjaśniejszej Rzeczypospolitej" Przy trumnie modlili się członkowie najbliższej rodziny zmarłego prezydenta: jego brat Jarosław Kaczyński i córka Marta. Zmarłemu prezydentowi hołd oddali marszałkowie Sejmu i Senatu Bronisław Komorowski i Bogdan Borusewicz, premier Donald Tusk, a także współpracownicy Lecha Kaczyńskiego. - Stoimy nad trumną Pierwszego Obywatela Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego - powiedział, modląc się nad trumną biskup Budzik. - W smutku, żalu i bólu jednoczy się z nami cała ojczyzna i rodacy rozproszeni po wszystkich kontynentach. Ale na tę trumnę i na całą zdrętwiałą z bólu ojczyznę pada blask słońca. Tego słońca, które nigdy nie zachodzi, którym jest Jezus Chrystus zmartwychwstały. Do niego kierujemy naszą modlitwę - mówił z kolei sekretarz Episkopatu. Potem trumna z ciałem Lecha Kaczyńskiego - ulicami Warszawy - została przewieziona do kaplicy prezydenckiej w Pałacu Prezydenckim.

Putin pożegnał prezydenta Kaczyńskiego Wylot trumny z ciałem prezydenta poprzedziła krótka ceremonia pożegnalna na lotnisku w Smoleńsku. Podczas przekazania trumny obecny był Władimir Putin. Ministerstwo Spraw Zagranicznych i MON informowały, że razem z ciałem Lecha Kaczyńskiego do Warszawy trafią w niedzielę jeszcze trumny Ryszarda Kaczorowskiego i Krzysztofa Putry. Potem poinformowano jednak, że dziś do Polski przyleci jednak tylko samolot z trumną prezydenta.

KIM BYŁ PREZYDENT? Krewni ofiar już w Rosji Ciała pozostałych ofiar są w Moskwie. Rosjanom udało się zidentyfikować - według agencji Interfax (do godziny 14:50 - czasu rosyjskiego) - 81 ofiar. Do stolicy Rosji trafiały one w nocy, transportowane śmigłowcami. Pierwsi krewni zmarłych są już w Moskwie. Jak informuje źródło agencji RIA-Nowosti "decyzja o wysłaniu ciał tam, a nie do Warszawy, została podjęta w zgodzie z rosyjskim prawodawstwem".

Pierwsze ciała zabitych już w Moskwie ZWŁOKI WSZYSTKICH OFIAR WYDOBYTE Z MIEJSCA KATASTROFY Na lotnisko Domodiedowo w Moskwie dotarł pierwszy śmigłowiec transportujący ciała ofiar katastrofy pod Smoleńskiem - podała agencja Interfax. Wcześniej informowano, że na miejscu katastrofy polskiego rządowego samolotu Tu-154, odnaleziono ciała wszystkich ofiar katastrofy. O 22.54 [cz. moskiewskiego - red.] na lotnisku Domodiedowo wylądował pierwszy śmigłowiec z ciałami katastrofy pod Smoleńskiem - powiedziała Interfaxowi naczelniczka wydziału informacji ministerstwa sytuacji nadzwyczajnych Rosji Irina Andrianowa. W najbliższym czasie podziewane są kolejne maszyny, wiozące ciała. W Moskwie ma być m.in. prowadzona ich identyfikacja. Jak zapowiadał minister sytuacji nadzwyczajnych Siergiej Szojgu, Moskwa zorganizowała już zespoły ratowników, które będą przeprowadzać badania lekarskie. - W stolicy wszystko jest już przygotowane na przyjęcie rodzin ofiar, a także ludzi, którzy będą im towarzyszyć - powiedział Szojgu. Premier Rosji Władimir Putin dodał, że należy zrobić wszystko, aby jak najszybciej wyjaśnić przyczyny katastrofy polskiego samolotu. Według ostatnich danych w katastrofie zginęło 96 osób, 89 pasażerów i 7 członków załogi. Samolot rozbił się przy próbie lądowania kilkaset metrów od pasa startowego lotniska w Smoleńsku. Od 18.00 w Polsce trwa żałoba narodowa.

Tragedia, jakiej nie widział świat Na miejscu katastrofy w Smoleńsku cały czas pracuje wiele osób. - W likwidacji następstw katastrofy lotniczej biorą udział 802 osoby i 124 jednostki techniczne, w tym trzy samoloty - informował jeszcze w niedzielę rano przedstawiciel ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych Rosji. Pod Smoleńskiem zginęli prezydent Lech Kaczyński z małżonką i ponad 90 innych osób, w tym przedstawiciele parlamentu, urzędów państwowych, wojska i Rodzin Katyńskich. Polska delegacja udawała się na uroczystości związane z obchodami 70. rocznicy mordu katyńskiego. Premier Donald Tusk nazwał katastrofę "tragedią, jakiej nie widział współczesny świat".

Co miał zrobić? Dziennikarz podkreśla, że Jarosław Kaczyński jechał do Smoleńska sam. - Gdy Tusk i Putin skontaktowali się z nim i powiedzieli mu, że bez niego nie pójdą na miejsce katastrofy, że poczekają na niego - był wtedy pół godziny jazdy od Smoleńska - ten odpowiedział, że chce tam pójść bez nich, z duchownym, który jedzie razem z nim - relacjonuje Kolesnikow. Dalej zauważa, że "oczywiście miał do tego prawo". Tyle, że w kolejnym akapicie znów dziwi się zachowaniu Jarosława Kaczyńskiego. Bo przecież nie podszedł do namiotu (Kolesnikow: "choć wiedział, że czekają"), w którym Putin i Tusk konferowali z członkami komisji powołanej do zbadania okoliczności katastrofy. Bo "od razu podjechał do przejścia w betonowym ogrodzeniu". - To, co miał do nich za życia brata, nie odeszło po jego śmierci. Nie chciał spotkać się ani z jednym, ani z drugim. Chciał spotkać się z bratem" - pisze Kolesnikow.

"Był tam mężem stanu. My byliśmy jak dzieci" - Ktoś, kto sobie nie uświadamia - bo uświadomić sobie nie jest w stanie - jaka tragedia, w wymiarze ludzkim, dotknęła Jarosława Kaczyńskiego, ale też ktoś, kto miał zaszczyt być u jego boku, zobaczył tam męża stanu.

Jarosław Kaczyński zidentyfikował ciało brata BIELAN NA TWITTERZE: NIE MOGĘ PRZESTAĆ PŁAKAĆ Jarosław Kaczyński zidentyfikował w Smoleńsku zwłoki prezydenta i prezydentowej. Nad ranem, po godz. 4 prezes Prawa i Sprawiedliwości wrócił do Warszawy. "Nie mogę przestać płakać. Widziałem ciało Prezydenta i... żakiet koleżanki wiszący na fragmencie kadłuba. Brak mi słów" - napisał tuż przed godz. 2 na Twitterze towarzyszący Kaczyńskiemu Adam Bielan.

Rosjanie raportują Tuskowi. Putin obiecuje pomoc ROSYJSKI PREMIER: PRZEŻYWAMY TO TAK SAMO, JAK WY - Odczuwamy wielki ból razem z wami i przeżywamy to tak samo, jak wy - deklarował w orędziu dla Polaków szef rosyjskiego rządu. Władimir Putin razem z Donaldem Tuskiem obejrzeli miejsce katastrofy, w której zginął polski prezydent i 96 pozostałych pasażerów samolotu. Odbyli też wideokonferencję z rosyjskimi służbami. W nocy Donald Tusk wrócił do Polski. Choć wcześniej, na sobotniej konferencji prasowej po nadzwyczajnym posiedzeniu rządu nie wykluczył, że po jego powrocie ze Smoleńska zwoła kolejne posiedzenie Rady Ministrów, Tusk zdecydował, że takiego spotkania na razie nie będzie. Premier odwołał też planowane na przyszły tydzień wizyty w USA i w Kanadzie. W poniedziałek szef rządu zamierzał się udać z wizytą do Waszyngtonu, gdzie miał wziąć udział w szczycie nuklearnym.

Orędzie do Polaków rosyjskiego premiera Jeszcze zanim polski premier wrócił do kraju, polskie media wyemitowały specjalnie dla Polaków przygotowane orędzie premiera Rosji Władimira Putina. - Miała miejsce okropna tragedia. W katastrofie lotniczej zginęło 96 osób, wśród nich – prezydent Lech Kaczyński. To oczywiście przede wszystkim tragedia dla Polski i polskiego narodu, ale także i nasza. Odczuwamy wielki ból razem z wami i przeżywamy to tak samo, jak wy - zapewnił rosyjski szef rządu w orędziu dla Polaków.
W imieniu swojego gabinetu złożył też "najserdeczniejsze wyrazy współczucia całej Polsce i wszystkim Polakom". - Komisja państwowa utworzona w Moskwie zrobi wszystko, żeby pomoc i wesprzeć tym trudnym okresie rodziny tych, którzy zginęli. Modlimy się razem wami - dodał.

Putin obiecuje pomoc Do Smoleńska późnym popołudniem przyjechał Donald Tusk. Rosyjski minister ds. sytuacji nadzwyczajnych Siergiej Szojgu opowiedział dwóm szefom rządów o przebiegu dramatu, a premierzy złożyli kwiaty na miejscu tragedii. Tusk uklęknął na chwilę przy szczątkach maszyny. Putin stał obok niego; przeżegnał się, po czym serdecznie objął polskiego premiera. Wieczorem obaj uczestniczyli w telekonferencji z przedstawicielami władz Moskwy, poświęconej przygotowaniom do identyfikacji ofiar katastrofy polskiego samolotu prezydenckiego Tu-154M.

Moskwa zapłaci za pobyt rodzin ofiar Wiceburmistrz rosyjskiej stolicy Piotr Biriukow zapewnił, że wszystkie służby Moskwy są przygotowane do przyjęcia rodzin ofiar. Na wszystkich lotniskach dyżurują lekarze, psychologowie i tłumacze. Zapewniono też środki transportu i zarezerwowano miejsca w trzech moskiewskich hotelach. Za wszystko zapłaci miasto. Na lotnisku Domodiedowo wylądowały już dwa pierwsze śmigłowce z ciałami ofiar. Zostaną one przewiezione do Centralnego Biura Sądowych Ekspertyz Medycznych, gdzie odbędą się czynności identyfikacyjne. Początkowe doniesienia mówiły o wspólnej konferencji szefów obu rządów. Jednak ostatecznie Putin nagrał orędzie, a polskie służby prasowe poinformowały, że na razie nie będzie publicznych wypowiedzi Donalda Tuska, gdyż "nie jest to czas ani miejsce".

Szukanie odpowiedzi Na miejscu tragedii prokuratorzy prowadzili oględziny, a wojskowi wraz z policją wydobyli ciała ofiar katastrofy. W sobotę późnym wieczorem część z nich trafiła do Moskwy. Kilka godzin wcześniej poinformowano, że na miejscu tragedii odnaleziono dwie czarne skrzynki prezydenckiego samolotu Tu-154. - Na miejscu katastrofy odnaleziono dwa rejestratory. Rozpoczęły się już badania, które rzucą światło na przyczyny katastrofy - powiedział agencji RIA Novosti minister ds. sytuacji nadzwyczajnych Siergiej Szojgu. Polski samolot Tu-154 samolot rozbił się w Smoleńsku w sobotę rano. Na pokładzie był prezydent Lech Kaczyński oraz najważniejsi polscy politycy. Prezydent Polski wraz z oficjalną delegacją polską leciał do Katynia. Zginęło 96 osób.Pogrążony w żałobie prezes PiS nie wypowiedział się jeszcze publicznie na temat śmierci brata. Wiadomość o identyfikacji zwłok i powrocie podał Maks Kraczkowski, który razem z J. Kaczyńskim i przedstawicielami władz partii udał się na miejsce tragedii. Według jego słów, Jarosław Kaczyński zachował się na miejscu tragedii "jak dobry człowiek, dobry katolik". Sam poseł jest natomiast wstrząśnięty tym, co zobaczył w Smoleńsku. - To jest miejsce przerażające - powiedział. Natomiast Adam Bielan, który także towarzyszył Jarosławowi Kaczyńskiemu, informuje o podróży na Twitterze. Zaczął od lądowania w Witebsku: "W samolocie przez sekundę się zdrzemnąłem. Przebudzenie było straszne. Jedziemy autokarem do Smoleńska".

Minęliśmy tabliczkę "Katyń" Godzinę później wspominał: "W czwartek wieczorem spędziłem 4h u Prezydenta. Wybraliśmy temat muzyczny kampanii. Kochał Trylogię, wiec 'Ballada o Małym Rycerzu'. Od rana cały czas ją słyszę". Półtorej godziny później informował: - Obok drogi mokradła, drzewa bez liści i mgła. Przeklęta mgła. Minęliśmy tabliczkę "Katyń". A potem: "Wjechaliśmy do Smoleńska. Strasznie się boję tego, co zobaczymy." Na tym jego wpisy się urwały.

Białorusini wpuścili pasażerów do kraju bez wiz Jak informuje rosyjska agencja ITAR-TASS, powołując się na informacje pozyskane w białoruskim Państwowym Komitecie Granicznym, tym samym samolotem, co polska delegacja, lecieli specjaliści uczestniczący w śledztwie dotyczącym przyczyn katastrofy. Białorusini wpuścili pasażerów do kraju bez wiz. Prezydencki samolot rozbił się w sobotę rano o godz. 8:56 czasu polskiego podczas podchodzenia do lądowania na lotnisku w Smoleńsku. Na pokładzie znajdowało się 96 osób. Nikt nie przeżył katastrofy. Wśród ofiar oprócz pary prezydenckiej znaleźli się najważniejsi polscy politycy, urzędnicy państwowi i dowódcy wojskowi.Wiem jedno... Mam wiele powodów, by być wdzięcznym Jarosławowi Kaczyńskiemu. Najbardziej będę mu wdzięczny jednak za to, jak reprezentował majestat Rzeczpospolitej właśnie tam na miejscu. Był mężem stanu - to już inna relacja, Joachima Brudzińskiego. Górala, który przyznaje, że "do soboty uważał się za człowieka twardego, który w takich sytuacjach powinien sobie emocjonalnie poradzić". Brudziński był z Jarosławem Kaczyńskim, gdy ten identyfikował ciało brata. - Mamy prawo być dumni, że mieliśmy takiego prezydenta, jakim był Lech Kaczyński i możemy być dumni z jego brata. Ja jestem dumny. Bo my byliśmy tam jak małe dzieci - mówi wzruszony. A co do spotkań z Rosjanami, poseł PiS wspomina bladego lekarza, który trzęsącą się ręką podawał Jarosławowi Kaczyńskiemu protokół z identyfikacji zwłok. I wzruszone proste kobiety, które czekały na nich w hotelu. - Tym, których tam spotkaliśmy, jestem bardzo wdzięczny - kończy. Wicepremier Rosji Siergiej Iwanow poinformował z kolei, że na podstawie analizy dwóch czarnych skrzynek odnalezionych wcześniej, można stwierdzić, iż informacje o niesprzyjającej pogodzie na lotnisku w Smoleńsku "nie tylko zostały przekazane na czas załodze, lecz i odebrane przez nią". - Ich stan techniczny był zadowalający. Pozwala on na przeprowadzenie szczegółowego odczytu i analizy całej informacji o locie i pracy wyposażenia samolotu - zaznaczył Iwanow.

"Współpraca wzorowa" Według Naczelnego Prokuratora Wojskowego płk. Krzysztofa Parulskiego, który jest w Smoleńsku "współpraca z rosyjskimi prokuratorami jest wzorowa". W rozmowie z Polską Agencją Prasową prokurator nie chciał jednak mówić o szczegółach śledztwa. Zapowiedział również, że nie będzie się więcej wypowiadać dla mediów. Ujawnił jednak, że odnaleziona w poniedziałek trzecia czarna skrzynka została już przekazana do Moskwy, "tej samej polsko-rosyjskiej grupie, która analizuje dwa poprzednie rejestratory". - Ze wstępnych oględzin nie wynika, by była ona uszkodzona. Wszystko się okaże po jej otwarciu - dodał.

Rodziny identyfikują ciała Ze względu na poważne uszkodzenia ciał wciąż nie wiadomo ile zwłok udało się odnaleźć. Według Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta dotychczas wydobyto z wraku 87 ciał. W sobotę rosyjskie agencje informowały, że odnaleziono ciała wszystkich 96 pasażerów. Zostały one umieszczone w 101 trumnach. Jedna z ciałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego trafiła już do Polski. Pozostałe przewieziono z miejsca katastrofy do Moskwy. W poniedziałek portal newsru.com donosi, że na miejscu pracują specjalne służby, według których pod wrakiem mogą znajdować się jeszcze fragmenty ciał. Portal donosi także, że ciała ofiar zostaną wydane tylko rodzinom. Do Polski zgodnie z rosyjskimi wytycznymi trafią w cynkowych trumnach. W Rosji zostaną wszystkie zebrane na miejscu ubrania, które mają tam zostać poddane ekspertyzie. Portal donosi także, że u nikogo nie prowadzono badań na zawartość alkoholu we krwi, także u pilotów.

Zawinił pilot? W Moskwie są już rodziny pasażerów Tu-154, dotychczas udało im się zidentyfikować ciała pięciu osób, w tym żony prezydenta Marii Kaczyńskiej. W sobotę na miejscu katastrofy ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego zidentyfikował brat Jarosław Kaczyński. Według rosyjskich portali odczyt czarnej skrzynki wskazuje, że do katastrofy doszło z powodu błędu załogi. Prezydencki samolot Tu-154 rozbił się w sobotę w Smoleńsku. Na pokładzie było 96 osób, wszyscy zginęli.
"Rejestratory nagrały wszystko" Iwanow dodał, że do poniedziałku udało się wysnuć dwa wnioski. Po pierwsze rejestratory danych lotu były całkowicie sprawne. Po drugie wiarygodnie potwierdzono, iż ostrzeżenie o niesprzyjających warunkach meteorologicznych na lotnisku Siewiernyj i rekomendacje, by wybrać zapasowe lotnisko, zostały nie tylko przekazane, lecz i odebrane przez załogę samolotu. W poniedziałek Prokurator Generalny Andrzej Seremet poinformował, że na miejscu katastrofy znaleziono trzecią czarną skrzynkę, która miała rejestrować parametry lotu. Jednak tej informacji żadna z agencji nie potwierdziła. Na posiedzeniu prezydium rządu rosyjskiego jego szef Władimir Putin powiedział, że w Rosji zostanie zrobione wszystko, by zbadanie sprawy katastrofy samolotu pod Smoleńskiem było pełne i obiektywne. W sobotniej katastrofie prezydenckiego samolotu Tu-154 pod Smoleńskiem zginęło 96 osób. - W momencie, jak załoga zobaczyła ziemię, być może próbowała wykonać jaki manewr, być może dodanie gazu, próba zwiększenia wysokości - dodaje Hypki. Samolot ścina drzewo, potem przechyla się na jedną stronę i skrzydłem zahacza o kolejne drzewa. Wyłączają się światła, Tu-154 przelatuje na drugą stronę drogi. O 8.56 rozbija się. Wielu pilotów mówi, że lotnisko w Smoleńsku jest jednym z bardziej wymagających. Świat lotniczy jest jednak zgodny - za sterami prezydenckiego samolotu siedzieli dobrze wyszkoleni piloci. Pozostaje pytanie: dlaczego zdecydowali się na taki manewr? Cztery minuty później - dokładnie o 7:27 i 37 sekund - po starcie załoga prezydenckiego samolotu zgłasza się do kontroli zbliżania w Warszawie.
Rozmowa załogi z wieżą

PLF101: Dzień dobry, po starcie przecinamy 1200 stóp (wysokość lotu - red.).
Kontrola: PLF101 zbliżanie, zidentyfikowani wznoście do poziomu 210 (21 tys. stóp - red).
PLF101: Wznosimy do poziomu 210.
Kontrola: PLF101 skręć w prawo bezpośrednio na BAMSO (punkt orientacyjny - red.).
PLF101: W prawo bezpośredni na BAMSO, dziękujemy.
Kontrola: PLF101 skontaktujcie się z radarem na 134.925 (częstotliwość radia - red.), do miłego.
PLF101: 134.925 PLF101 dziękujemy, do miłego.
Tragedia pod Smoleńskiem Tak się pożegnali z kontrolą zbliżania z Warszawy. Dokładnie o godz. 8.56 prezydencki samolot rozbił się tuż przy lotnisku w Smoleńsku. W katastrofie zginęli wszyscy obecni na pokładzie. 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego żona Maria. Jeden z takich trudnych momentów wspomina Jacek Czarnecki, korespondent wojenny Radia Zet. - Pamiętam szczególnie te lądowania w miejscach niebezpiecznych, bo takie się teraz przypominają - mówi, przypominając lądowanie w Kabulu w 2001 roku, gdy duży samolot, lądował na małym lotnisku. - Piloci krążyli nad tym lotniskiem ze dwa razy i raptem takie zejście bojowe. Szybko, twarde uderzenie na początek pasa. Bo wiedzieliśmy, że pas jest krótki - mówi.
Służyli. Zginęli 9 FUNKCJONARIUSZY BOR I 7 CZŁONKÓW ZAŁOGI - To nie byli przypadkowi ludzie - wspomina Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik Biura Ochrony Rządu, formacji, która straciła dziś dziewięciu swoich funkcjonariuszy. Na służbie było też siedmiu członków załogi samolotu samolotu. Najmłodsza z tych osób miała 23 lata. Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik BOR, powiedział, że wśród ofiar byli funkcjonariusze chroniący prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego żonę, ostatniego polskiego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, a także stewardessa i oficer nadzoru z kierownictwa Biura. - Wszyscy byli bardzo doświadczonymi funkcjonariuszami. Przeszli szlak bojowy w Iraku, Afganistanie. To nie byli przypadkowi ludzie - powiedział rzecznik. Funkcjonariusze BOR, którzy zginęli w katastrofie to: chor. Jacek Surówka, chor. Marek Uleryk, chor. Paweł Krajewski, kpt. Dariusz Michałowski, mł. chor. Agnieszka Pogródka-Węcławek, por. Paweł Janeczek, ppłk Jarosław Florczak, ppor. Piotr Nosek, st. chor. Artur Francuz.

Członkowie załogi samolotu Ministerstwo Obrony Narodowej podało też informacje o członkach załogi samolotu. Pierwszym pilotem był kpt. pil. Arkadiusz Protasiuk - urodzony w 1974 roku absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych. Od 1997 roku służył 36. specjalnym pułku lotnictwa transportowego, od 2009 r. jako dowódca załogi. Odznaczony Brązowym Medalem Za Zasługi dla Obronności Kraju. Wylatał 3521 godzin. Drugi pilot - mjr Robert Karol Grzywna - miał 36 lat. Od 1997 roku służył w 36. specjalnym pułku lotnictwa transportowego jako dowódca klucza, nawigator, a od 1 lipca 2007 roku jako oficer sekcji. Odznaczony Brązowym Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju. Miał wylatane 1939 godzin.

Najmłodsza ofiara miała 23 lata Nawigatorem pokładowym był urodzony w 1978 roku porucznik Artur Ziętek (wylatał 1069 lotu). W 2001 roku ukończył Wyższą Szkołę Oficerka Sił Powietrznych (inżynier dowódca). Od 2007 roku służył w 36. specjalnym pułku lotnictwa transportowego jako starszy pilot. Na pokładzie był również urodzony w 1973 r. chorąży Andrzej Michalak (od 1996 r. służył w 36. specjalnym pułku lotnictwa, odznaczony Brązowym Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju). Miał wylatane 329 godzin. W katastrofie zginęły również trzy pracownice cywilne 36 specjalnego pułku lotnictwa transportowego. Urodzona w 1987 r. Natalia Januszko (studentka Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego), 25-letnia Justyna Moniuszko (studentka Politechniki Warszawskiej Wydziału Mechanicznego, Energetyki i Lotnictwa na kierunku lotnictwo) oraz 29-letnia Barbara Maciejczyk (absolwentka Studium Zarządzania Zasobami Ludzkimi).

Prezydent nie bał się niczego Najbliżsi współpracownicy prezydenta wspominali jednak, że Lech Kaczyński Tupolewa lubił. W kryzysowych sytuacjach to on uspokajał załogę. - Panie prezydencie, nie bał się pan podczas tego lądowania, dopiero co naprawiony samolot i takie dziwne lądowanie. On powiedział - nie, u nas tam prawie nie trzęsło. Poza tym ja tak naprawdę lubię ten samolot - relacjonuje dziennikarz TVN24 Leszek Jarosz. Problemy samolot prezydencki miał w wielu miejscach świata. W Mongolii przegrał walkę z 15 stopniowym mrozem. Potem miał kłopoty z lądowaniem w Korei Południowej. Tak jak 10 lat wcześniej, w tym samym samolocie w Korei problemy miał premier Jan Krzysztof Bielecki. - Samolot się lekko zepsuł. Piloci wyszli, zaczęli poprawiać coś tam przy turbinie, co wywołało konsternację wśród Koreańczyków (...) Pewnie, że był strach (podczas latania Tu-154 - przyp.). Skoro ciągle się coś dzieje - mówił Bielecki. Ale takiej tragedii nikt się nie spodziewał.

Tragiczna sobota Obecna w Smoleńsku komisja techniczna z biura "Tupolewa", która bierze udział w badaniu wypadku lotniczego, stwierdziła, że warunki do lądowania Tu-154 były ekstremalne. Według ekspertów pilot był tego świadomy, ale z jakiegoś powodu postanowił zaryzykować i wylądować. Samolot Tu-154 z oficjalną delegacją Polski na pokładzie rozbił się niedaleko Smoleńska w sobotę rano. Na pokładzie znajdował się prezydent Lech Kaczyński i jego żona, a także wielu polityków wojskowych i duchownych. Katastrofa pochłonęła życie 96 osób. Według Adoniny wszystkie szczegóły śledztwa są precyzyjnie sprawdzane wraz z polską stroną.

Czarna skrzynka już w Polsce W czwartek po południu do Polski wróciła czarna skrzynka z samolotu rządowego, który rozbił się pod Smoleńskiem - potwierdził płk Jerzy Artymiak z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Dodał, że skrzynka przyleciała na pokładzie samolotu Globemaster - tego samego, który przywiózł ciała 34 ofiar katastrofy. Wrócili też polscy eksperci z komisji badania wypadków lotniczych, współpracujący w czynnościach śledczych. Badania skrzynki mają się zacząć jeszcze w czwartek w Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych i potrwają kilka dni. Artymiak wyjaśnił, że zawartość tej skrzynki musi być przebadana w Polsce, bo jest to produkt polski i tylko u nas można ją odczytać. W badaniach będzie natomiast uczestniczył rosyjski członek komisji badającej wypadek. - To na razie jest dowód rzeczowy rosyjskiego śledztwa; w przyszłości strona polska, na podstawie umowy o pomocy prawnej, zwróci się formalnie o przekazanie tych dowodów - dodał Artymiak. W sobotniej katastrofie rządowego Tu-154 w Smoleńsku zginęło 96 osób. Dotychczas udało się zidentyfikować 67 ciał. Trumny z ciałami ofiar, których tożsamość potwierdziły rodziny wróciły już do kraju.

"Materiałów wybuchowych na pokładzie nie było" Podczas specjalnej konferencji przedstawiciele prokuratury poinformowali także, że bliscy ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu będą stroną postępowania i uzyskają prawo wglądu do jego akt. - Myślę, że jest to standardem - każda osoba, której dobro zostało naruszone, taki status ma, a kiedy taka osoba zmarła, to prawo uzyskują członkowie rodziny. To wynika wprost z Kodeksu postępowania karnego - powiedział naczelny prokurator wojskowy płk Krzysztof Parulski. Rejestrator dźwięku zapisał – ostatnie pół godziny lotu, a rejestrator parametrów - przebieg całego lotu. Do Moskwy został sprowadzony też jeden z polskich pilotów, który pomagał w identyfikacji głosów.      

Prokurator Zbigniew Rzepa Przedstawiciele prokuratury - pytani czy nie przyszedł moment, aby zacząć dementować najbardziej skrajne hipotezy, np. atak impulsem elektromagnetycznym, atak rakietowy, czy umieszczenie urządzenia blokującego stery, prokurator generalny Andrzej Seremet odparł, że "niektóre tezy mają w sobie taki stopień fantastyki, że rozsądni ludzie dementują je sami". - Ale gdyby dementować tezy nakładające się z hipotezami śledczymi, oznaczałoby to ujawnianie, jakim materiałem dysponują służby śledcze, a to jest niewskazane - zastrzegł zarazem. Płk Parulski ujawnił, że prokuratorzy rosyjscy badali, czy na pokładzie samolotu pozostały jakieś materiały wybuchowe. - Wstępnie wykluczono, by na pokładzie takich materiałów użyto - dodał.

Po co AWB? Parulski podkreślił, że pierwsze działania prokuratura wojskowa podjęła już w 1,5 godz. po tragedii. Nasze działania były wielotorowe, nakierowane także na zabezpieczenie interesów kraju - dodał. Powtórzył, że ze strony rosyjskiej "jest pełna otwartość i wola dotarcia do prawdy". - Przyszło mi pracować w Smoleńsku z fantastycznymi ludźmi. Nasi prokuratorzy, żandarmi, oficerowie ABW i inni sprawdzili się - oświadczył. Odnosząc się do pogłosek o włamaniach do mieszkań ofiar katastrofy krótko po niej, Parulski powiedział, że "może być taka sytuacja, że ABW - chcąc szybko pozyskać materiał porównawczy DNA do badań w celu identyfikacji zwłok - wchodziła do mieszkań, które nie mogły być udostępniane". - Myślę, że ABW działała w granicach prawa - dodał szef NPW.

Podczas odczytów w Moskwie obecny płk. Rzepa W czwartek podczas krótkiej konferencji prasowej płk. Zbigniew Rzepa relacjonował jak wyglądały odczyty w moskiewskim instytucie. - Czarne skrzynki, czyli zapisy parametrów lotu i dźwięku z kokpitu zostały znalezione na miejscu 10 kwietnia i od razu zostały zabezpieczone i oplombowane. Potem zgodnie z wolą strony rosyjskiej zostały przekazane do Moskwy - relacjonował Rzepa. Jak podkreślał, urządzenia natychmiast zostały poddane oględzinom. - Były zabrudzone i zabłocone, jedno było lekko uszkodzone z zewnątrz. Taśmom wewnątrz nic się nie stało - dodał. Podkreślił, że po oględzinach przeniesiono taśmy na nośnik komputerowy i wówczas odbyło się spisywanie rozmów w kokpicie. Rejestrator dźwięku zapisał ostatnie pół godziny lotu, a rejestrator parametrów przebieg całego lotu. Rzepa podkreślał, że do Moskwy został sprowadzony też jeden z polskich pilotów, który pomagał w identyfikacji głosów. Przyznał przy tym, że teraz eksperci próbują zsynchronizować w czasie nagrane rozmowy z parametrami lotu.

Pistolety znaleziono wszystkie. Część amunicji zginęła PO KATASTROFIE TU-154 dnia znaleziono dwa pistolety należące do funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu. W czasie kolejnych prac ekipom udało się odnaleźć kolejne pięć sztuk - oświadczył naczelny prokurator wojskowy płk Krzysztof Parulski. Dodał jednak, że część amunicji prawdopodobnie zginęła. - Część z pistoletów jest w dobrym stanie, ale są też takie, które zostały wydobyte z ziemi i są bardzo zniszczone - mówił Parulski.

Amunicja zginęła Dodał przy tym, że odnalezienie wszystkich sztuk broni przy takiej katastrofie to wielki sukces. Prokurator zaznacza przy tym, że na miejscu katastrofy widział rozsypane magazynki z amunicją, a część z nich prawdopodobnie "bezpowrotnie zginęła". Zaznacza przy tym, że nie jest w stanie absolutnie określić, ile sztuk amunicji udało się odnaleźć, ponieważ wszystko zabezpieczyła strona rosyjska.
Mogła eksplodować? Tłumaczy przy tym, że śledztwo prowadzone przez stronę rosyjską pozwoli dać także odpowiedź na pytanie, czy znajdująca się na pokładzie amunicja po katastrofie mogła eksplodować. Dodał przy tym, że miejsce katastrofy zostało przekopane na głębokość 1-1,20 m, i nie odnaleziono już żadnych szczątków samolotu Tu-154. Podczas czwartkowej konferencji Naczelny Prokurator Wojskowy płk Krzysztof Parulski oświadczył, że pierwsze zapisy z rozmów (stenogramy) mogą trafić do Polski w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Badaniem katastrofy lotniczej w Smoleńsku zajmuje się Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK), którego przewodniczącą jest Tatiana Anodina. MAK został stworzony 30.12.1991 roku na podstawie "Międzyrządowego porozumienia w sprawie lotnictwa cywilnego i użytkowania przestrzeni powietrznej". Jest to organ wykonawczy dla 12 państw byłego ZSRR. Siedzibą MAK jest Moskwa. MAK przez wielu nazywany jest błędnie Międzypaństwową Komisją Lotniczą lub Międzynarodową Komisją Lotniczą.

"Kluczem dobro śledztwa" Na czele komisji ze strony Polski stoi szef MON Bogdan Klich, ale Graś podkreślał podczas konferencji, że to premier szefuje przecież "międzyresortowej komisji (zespołu ministrów), która została powołana w kilka godzin po tym, jak dotarła do nas informacja o katastrofie".- Kluczem jest dobro śledztwa, żeby przyczyny katastrofy zostały wyjaśnione i żeby na tych ludzi, którzy w komisjach pracują, nie wywierać nacisków ze strony administracji rządowej, ani ze strony mediów. Kluczem jest, żeby pojawiła się nie szczątkowa informacja, ale kompleksowa, taka, która będzie pełną analizą i pełnym zapisem tego, co stało się na pokładzie samolotu w ostatnich kilkunastu czy kilkudziesięciu minutach lotu i okoliczności, które temu tragicznemu wydarzeniu towarzyszyły - tłumaczył rzecznik rządu. Według Grasia dzisiaj na ocenę dotychczasowych działań polsko-rosyjskiej komisji jest jeszcze za wcześnie. - Zasady są jasne. Projekt raportu (o przyczynach katastrofy) przygotowuje strona rosyjska, a my mamy 60 dni na odpowiedź i to wszystko. Oni mogą te nasze uwagi uznać, albo nie - zaznacza. Według Klicha takiej sytuacji można było uniknąć. W punkcie 5.1 załącznika 13 do Konwencji Chicagowskiej (który to załącznik dotyczy kwestii "badania wypadków i incydentów lotniczych") mowa jest o tym, że wprawdzie badanie okoliczności wypadku prowadzi państwo, na którego terytorium miało miejsce zdarzenie ("i ponosi odpowiedzialność za prowadzenie takiego badania") to "może ono jednak przekazać, w całości lub w części, prowadzenie badania innemu państwu na podstawie dwustronnej umowy i ugody". Właśnie taką ugodę trzeba było wypracować - zdaniem Klicha - ze stroną rosyjską. - Ja wiem jaki jest tego wszystkiego cel i kto robi larum - dodaje szef PKBWL. - Ludzie, którzy są odpowiedzialni za tę katastrofę chcą zwalić wszystko na pilotów. A oni są tymi, którzy na końcu łańcucha zbierają błędy wszystkich. Błąd tkwi bowiem w systemie. Lotnictwo państwowe jest w permanentnym kryzysie - ocenia kategorycznie szef PKBWL. Jego zdaniem katastrofa CASY nie nauczyła tych, którzy mogli naprawić system, niczego. - Tamten wypadek, ale też wypadki Bryzy, Mi-24, Kanii to były wszystko wypadki systemowe. Nie naprawiono systemu po CASIE. Wprowadzono zalecenia, których wykonanie jest fikcją - podkreśla. ŁOs//mat

Towarzystwo ustaliło Subotnik Ziemkiewicza Nieodparcie przypomina się scena z dramatu Sławomira Mrożka „Ambasador”. Tytułowemu zachodniemu ambasadorowi w sowieckiej Rosji (z oczywistych względów sztuka tak tego nie nazywa, ale sugestie są jednoznaczne) gospodarze ofiarowują globus. Z tym, że na globusie tym nie ma zaznaczonych kontynentów. Dlaczego? Bo to jeszcze jest uzgadniane. Dopiero jak kształt kontynentów zostanie zatwierdzony przez odnośne władze, to się je na globusie umieści. Na oczywistą dla człowieka Zachodu uwagę, że istnienie kontynentów i ich kształt to część obiektywnej rzeczywistości, pada odpowiedź, równie oczywista dla człowieka sowieckiego, że bez uzgodnienia i zatwierdzenia przez odpowiednie władze nic nie jest rzeczywistością. Nieodparcie przypomina się ta scena podczas kolejnych konferencji  prasowych polskiej prokuratury, z których jasno wynika, że nie otrzymamy dostępu do „czarnych skrzynek” polskiego samolotu ani do zeznań naziemnej obsługi smoleńskiego lotniska albo jeszcze długo, albo bardzo długo. Nasz „udział” w śledztwie okazuje się ograniczać do grzecznego czekania za drzwiami, aż prokuratorzy rosyjscy zechcą nam coś wyjaśnić, i do rzucania gromów na oszołomów, którzy podnosząc drażliwe kwestie narażają na szwank świeżo ogłoszone historyczne pojednanie z Rosją. Wiadomo, że historyczne pojednania, zwłaszcza na warunkach przeciwnika, to specjalność obecnego establishmentu. Dlatego domaganie się wglądu w materiały śledztwa, a zwłaszcza jego umiędzynarodowienia, już zostało ogłoszone „pluciem Rosjanom w twarz”. Co prawda, jak słyszę od ludzi serfujących po rosyjskim internecie, to właśnie sami Rosjanie „plują sobie w twarz” najintensywniej. To oni formułują zupełnie jednoznaczne oskarżenia; bardzo się chce, aby były one przesadne. No, ale Rosjanie swoje władze znają dobrze i dobrze wiedzą, na jakie zaufanie zasługują czekiści. Fakt, że się przeciw nim masowo nie buntują, nie oznacza wcale, że są w ocenie swego państwa ślepi i głupi. Oczywiście, nie każde nie poparte ustaleniami śledztw domniemania co do przyczyn tragedii są przez medialny establishment potępiane. Plucie w twarz Rosjanom − nie, ale plucie na tragicznie zmarłego prezydenta, to jak najbardziej. W ciągu kilku dni wyrósł nam najwybitniejszy ekspert od katastrof lotniczych, a raczej, najwybitniejszy ekspert w każdej dziedzinie okazał się znać także i na tym. Trudno się na czymś nie znać, jak się jest z nominacji Donalda Tuska mędrcem, i to europejskim. Samolot jeszcze dymił, gdy Lech Wałęsa orzekł autorytatywnie, że to Kaczyński zabił sam siebie i wszystkich innych, bo kazał pilotowi lądować. I od tego czasu powtórzył to nie policzę już nawet, ile razy, kompletnie głuchy na rzeczywistość, na brak jakichkolwiek przesłanek wskazujących na ingerencję śp. Prezydenta w decyzję pilota, powtarzając jako niezbity dowód swej tezy − jeszcze wczoraj słyszałem to na własne uszy − wielokrotnie już zdementowaną bzdurę o rzekomym czterokrotnym podchodzeniu do lądowania. Nie budzi to oczywiście sprzeciwu „autorytetów”, które dostały takiej histerii, gdy w programie Pospieszalskiego nie wykluczono możliwości zamachu i skrytykowano wiernopoddańczą bierność polskiego rządu wobec władz Rosji. Sugerować, że polski pilot popełnił błąd, bo był pod presją harmonogramu zaplanowanych uroczystości, znaczy iść w dobrą stronę. Sugerować, na przykład, że błąd popełnił rosyjski szef obiektu, nie zamykając lotniska, choć zgodnie z przepisami powinien, bo był pod presją harmonogramu zaplanowanych uroczystości, to skandal, hańba, plucie w twarz i nieodpowiedzialne, warcholskie próby zakłócenia pojednania. Ojciec Rydzyk ośmielił się nie czekając na wynik śledztwa zasugerować na antenie swego radia, że to zamach? Skandal, hańba i zniewaga pamięci Lecha Kaczyńskiego (?!). Wałęsa nie czekając na wynik śledztwa też już wie, jak to było i kto jest winien, i informuje o tym publikę słuchającą radia „Agory”? A, to „szacun”. Skądinąd, euromędrzec i symbol III RP powtarza uparcie wiele rzeczy − także i to, że w 1995 roku „nie przegrał wyborów, tylko liczenie głosów”, czyli, tłumacząc z wałęsowego na polski, że  wybory te Kwaśniewski sfałszował. Jak widać, jedne jego opinie salon nagłaśnia, inne taktownie przemilcza. Wałęsa może bezkarnie bredzić do woli, albowiem ustalono, że Polacy potrzebują mitu, i on właśnie jest tym mitem. A jak Mit i Symbol, to prawda o TW „Bolek”, doskonale wszak od lat „autorytetom” znana, pod korzec, morda w kubeł, a rozum niech się idzie czochrać. Ustaliło tak z grubsza to samo towarzystwo, które na okoliczność tragedii smoleńskiej ustaliło, przeciwnie, że Polacy mitów nie potrzebują, wręcz trzeba ich przed mitami bronić. Już następnego dnia autorytety na łamach swojej gazety wzywały, aby nie dopuścić do zmitologizowania katastrofy, bo mity są złe. Mity są złe, prawda też jest zła − swoją drogą, w jaki sposób oni chcą nie dopuścić do „zmitologizowana” tragedii, jeśli pytanie o to, jak naprawdę było, czynią surowo pilnowanym tabu? Cement i tłuczone szkło zamiast mózgów, jak to już pozwoliłem sobie zdiagnozować. A co do mitów, oczywiście − złe są tylko „ich” mity, nie „nasze”. Mit uwznioślający Lecha Kaczyńskiego jest wrogi i szkodliwy, podobnie jak mit Millenium 1966 jako symbolicznego początku końca peerelu, albo jak mit Okrągłego Stołu jako miejsca, gdzie przywódcy opozycji zdradzili i pobratali się z komunistycznym okupantem. Natomiast zupełnie inaczej jest z mitami  „bezkrwawego, wspólnego sukcesu Polaków z obu stron historycznego podziału”, wspomnianym mitem Wałęsy jako nieomylnego herosa, czy mitem listu Kuronia i Modzelewskiego jako centralnego wydarzenia w historii walki z komunizmem, aktu założycielskiego całej opozycji i w dalszej perspektywie III RP. Przy okazji, przepraszam, mała dygresja pro domo sua. Prawodawca ostatniego z wymienionych mitów, profesor Friszke, raczył wymienić mnie we wstępie do swej hagiografii Modzelewskiego i Kuronia jako przykład negatywny. Słowa mojego felietonu, podsumowujące sławny „list do Partii” jako bunt młodych, ideowych marksistów, krytykujących aparat partyjny za zbyt łagodną politykę wobec Kościoła Katolickiego, czyni przykładem historycznej ignorancji. Wielka szkoda, że nie zamieszcza owego listu w książce − ale kto ciekawy może dotrzeć do niego w wydaniu książkowym albo w internecie i przekonać się na własne oczy, że moje podsumowanie jest całkowicie uprawnione. Oczywiście, jest złośliwe i stronnicze, bo niechęć do katolickiego wstecznictwa, acz wyartykułowana wyraźnie, nie jest główną, ani nawet jedną z głównych osi krytyki PZPR za odchodzenie od pryncypiów. Ale jest w dokumencie, ogłaszanym aktem założycielskim antykomunistycznej opozycji, wyraźnie obecna, czego trudno nie uznać za chichot historii. A jeśli pan profesor nie rozumie, czym różni się felieton od opracowania naukowego, to zapraszam do słownika terminów literackich. Wracając do śledztwa w sprawie katastrofy, które podobno – musimy w to wierzyć na słowo − jest intensywnie prowadzone, jedno na pewno się naszym władzom udało. Udało im się przekonać społeczeństwo, że jeśli prawda będzie inna, niż z góry zadeklarowano, to i tak zostanie przed Polakami zatajona. Powie ktoś, że w USA do dziś zdecydowana większość obywateli nie wierzy, żeby Kennedy’ego zabił działający w pojedynkę Lee Oswald. Ale w Ameryce  nieufność obywateli do rządu nie przekłada się na państwo. W Polsce, jako żywo, granie z obywatelami w durnia zawsze się dla warstw rządzących źle kończyło.

Rafał A. Ziemkiewicz

Ukorzmy się jeszcze bardziej Najpierw Putin rozegrał Tuska i Kaczyńskiego podwójnymi obchodami w Katyniu, w efekcie zamiast jednej uroczystości na najwyższym szczeblu, mieliśmy dwie, w tym jedna, ta dla Putina ważniejsza bo przez niego zaszczycona obecnością, ze słabszą polską reprezentacją. Żeby nas jeszcze bardziej upokorzyć, rosyjski ambasador przygotowywał odpowiedni klimat, opowiadając, że nic o wizycie naszego prezydenta nie wie, bo go Kancelaria Prezydenta nie poinformowała, że prezydent się wybiera. Gdy już Putin rozegrał tę partię, i udało się wspólne polsko-rosyjskie obchody przyspieszyć o trzy dni w stosunku do właściwej rocznicy i trzymać od nich z daleka polskiego prezydenta, i kilka innych osób, którym szczególnie i od zawsze zależało na oddaniu czci ofiarom Katynia, rosyjskie władze najwyraźniej uznały, że polskiej delegacji na najwyższym możliwym szczeblu nie należą się żadne względy. Zdemontowano więc zwiększający bezpieczeństwo lądowania dodatkowy system, nie zadbano nawet o głupie żarówki oświetlające pas startowy, i choć podobno warunki były tak niebezpieczne, że zgodnie z przepisami lotnisko należało zamknąć, pozwolono polskim pilotom lądować. Naprowadzany z wieży - po rosyjsku, choć o ile wiem nie jest to język międzynarodowy używany w lotnictwie - polski samolot z prezydentem i innymi osobistościami rozbił się na rosyjskim lotnisku, rosyjskim samolotem, który przeszedł niedawno remont generalny w rosyjskich zakładach. Gdy już się rozbił, rosyjskie służby po prostu zabrały sobie do Moskwy wszystkie czarne skrzynki i ciała ofiar, nie dbając nawet o to, żeby teren był właściwie zabezpieczony, co ma przecież kluczowe znaczenie dla rzetelnego zbadania przyczyn katastrofy. Rosyjskie służby specjalne pozbierały z miejsca katastrofy wszystkie rzeczy należące do ofiar, a że wśród nich były najważniejsze osoby w państwie, w ich ręce trafiły komórki, komputery, zapewne także telefon szyfrujący prezydenta i inne cenne fanty. Nie wiadomo do końca kto co chapną, bo dzięki wspaniałemu zabezpieczeniu miejsca katastrofy, w pobliżu wraku samolotu chodzili gapie, niektórzy nawet podobno brali sobie różne rzeczy na pamiątkę. Nie wiadomo więc co z tego co spadło na rosyjską ziemię w ogóle odzyskamy, a co na zawsze zasili sejfy rosyjskich służb specjalnych, które z pewnością będą umiały z tego zrobić użytek. Teraz trwa śledztwo. Rosyjskie, bo choć mogliśmy poprosić zarówno o to, aby katastrofę zbadała niezależna międzynarodowa komisja, jak i o to, aby przejęły ją polskie służby, nasze władze nie widziały, a raczej nie miały odwagi dostrzec, takiej potrzeby. Najwyraźniej uznając, że nie uzasadnia tego ani polityczna i wojskowa pozycja - najwyższa z możliwych -  ofiar katastrofy, ani reputacja - najłagodniej ujmując wielce wątpliwa - gospodarza, odpowiedzialnego za morderstwa polityczne i terror u siebie, oraz co słabszych sąsiadów. Żeby było śmieszniej, choć to chyba złe słowo bo jest już wyłącznie straszno, gdy kilka tygodni wcześniej gruzińska telewizja wyemitowała udający rzeczywistość film o zestrzeleniu prezydenta Kaczyńskiego, tłumaczyła to potem informacjami jakimi dysponowały służby specjalne Gruzji. Nic jednak nie jest w stanie zmącić bezgranicznego zaufania jakie w tej sprawie mają do Putina polskie władze. A Rosjanie nie próżnują. Zaraz po katastrofie, nad jeszcze nieostygłymi zwłokami, rozpoczął się festiwal dezinformacji ze strony rosyjskiej, mnożyły się liczby podejść do lądowania, dowiedzieliśmy się też błyskawicznie, że zawinił polski pilot, który nie znał wystarczająco dobrze rosyjskiego, na dodatek nie skorzystał z dobrej rady i postanowił wylądować na lotnisku, tylko dlatego, że nie było zamknięte. Kolejny wygłup nieodpowiedzialnych polaczków. Po dwóch tygodniach mozolnego śledztwa, udało się wreszcie ustalić godzinę katastrofy. Było to kilkanaście minut przed godziną oficjalnie nam przez Rosjan podawaną. 10 minut przed tym jak zaczęły wyć syreny alarmowe na lotnisku w Smoleńsku, a straż pożarna zaczęła gasić pożar wraku. To też dowód na świetne przygotowanie i zabezpieczenie wizyty głowy polskiego państwa i towarzyszącej mu delegacji wysokich dostojników, jeśli wiedząc, że samolot ląduje w skrajnie niebezpiecznych warunkach obsługa lotniska nie postawiła w stan pogotowia jednostek straży pożarnej, której sam dojazd zajął 10 minut. A i do włącznika alarmu ktoś niespecjalnie się spieszył. I to na razie właściwie wszystko co wiemy o samej katastrofie.  Dzisiaj dowiedzieliśmy się - jakby ktoś jeszcze miał złudzenia - od naszego szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, że w rosyjskim śledztwie jesteśmy petentem, traktowanym "per noga", że w ciągu trzech dni nie dali nam nawet tłumacza, od prokuratora generalnego wiemy natomiast, że może kiedyś coś dostaniemy z czarnej skrzynki, może jakiś stenogram, a w ogóle to upublicznić będziemy mogli tylko to, co nam pozwolą Rosjanie. Ale na razie nic nie wiemy, i nic nie możemy. Rosjanie w pełni kontrolują całe śledztwo, a my nie mamy tam nic do powiedzenia. Nic dziwnego, bo wcale nie chcemy mieć. Nie wykonaliśmy żadnego ruchu w tym kierunku. Godzimy się w milczeniu na wszystko, nie pomagamy nawet naszej komisji pracującej na miejscu. Nic. W katastrofie, w której zginął polski prezydent, dowództwo armii, szefowie najważniejszych instytucji, parlamentarzyści, jesteśmy zdani wyłącznie na to co nam poda do wierzenia strona rosyjska. I wcale nie dlatego, że jakoś specjalnie się przed nami broni, nic z tych rzeczy. My po prostu od niej niczego nie oczekujemy, niczego nie żądamy, weźmiemy co nam dadzą i żadnych pretensji nie będziemy zgłaszać. Bo przecież ważniejsze od prawdy jest to, że Putin przytulił Tuska i wyglądał na zmartwionego, a Miedwiediew przyjechał na pogrzeb. Nam to wystarcza, dwa puste gesty to cena za jaką można kupić nasz brak zainteresowania tym co się naprawdę stało na rosyjskiej ziemi z naszym prezydentem i kawałkiem elity naszego kraju. Ale niektórym i to nie wystarcza. To że siedzimy cicho, że w tej sprawie polskiego państwa faktycznie nie ma, to za mało. Trzeba się jeszcze bardziej ukorzyć. Trzeba Putinowi za to podziękować, w wykupionym w tym celu czasie antenowym w najważniejszych rosyjskich mediach, a dziękować powinien sam premier. Tak, żeby cały rosyjski naród usłyszał wdzięczność Polski dla Putina. Żeby zrozumiał jakie ma szczęście, że taki dobry pan nim rządzi.

Wacław Radziwinowicz (Gazeta Wyborcza): Premier Donald Tusk musi jak najszybciej wystąpić na głównych kanałach telewizji rosyjskiej, na łamach centralnych gazet i powiedzieć kilka prostych zdań: że zauważyliśmy postawę ich narodu, ich przywódców, że bardzo cenimy to, jak wspólnie z nami przeżywali tragedię. (...) Emocje opadły, łzy obeschły, wracamy do tego, co było wcześniej? Nie. Jak śpiewał kiedyś Bułat Okudżawa, nasze "rachunki jeszcze nie zakończone". Rosjanom trzeba jeszcze podziękować. (...) Premier Donald Tusk, znany tu i sympatyczny Rosjanom, powinien, nie! - musi jak najszybciej wystąpić na głównych kanałach telewizji rosyjskiej, na łamach centralnych gazet i powiedzieć kilka prostych zdań: że zauważyliśmy postawę ich narodu, ich przywódców, że bardzo cenimy to, jak wspólnie z nami przeżywali tragedię. I nie ma co dziadować - trzeba po prostu wykupić czas antenowy, miejsce w dziennikach. (...) Nie wolno z tym zwlekać. Premier Władimir Putin nie czekał i zaraz po tragedii w Smoleńsku przyleciał na miejsce katastrofy. Prezydent Dmitrij Miedwiediew nie czekał i publicznie złożył kondolencje Polakom, a potem, nie bojąc się pyłu wulkanicznego, przyleciał do Krakowa na pogrzeb prezydenckiej pary. Rosjanom - ludziom, nie państwu - należy się podziękowanie, tak samo jak wszystkim innym narodom, które nam w tamtych dniach współczuły. Zanim jednak zegniemy się w zbiorowym ukłonie wdzięczności przed Putinem, chciałabym wiedzieć za co konkretnie mamy dziękować rosyjskim przywódcom, bo nie mogę się zdecydować za co im jestem bardziej wdzięczna - za wzorowe przygotowanie i zabezpieczenie wizyty mojego prezydenta, czy za niebudzące żadnych zastrzeżeń śledztwo gwarantujące, że szybko poznam prawdę o przyczynach katastrofy. Dobrze byłoby też, aby redaktor Radziwinowicz podpowiedział jak w takim razie powinniśmy podziękować Gruzinom i państwu Saakaszwili, jeśli Putinowi za samo przytulenie Tuska należą się osobiste płatne podziękowania od polskiego premiera. Dawno nic mnie tak nie zdenerwowało jak wiernopoddańczy tekst Radziwonowicza, może dlatego, że przeczytałam go po wysłuchaniu komentarzy Warzechy i Świetlika w Radiu dla Ciebie. Jak można to samo widzieć tak inaczej? Czy tak już teraz będzie? Wystarczy poklepanie po plecach, a my już u stóp? Nic dziwnego, że śmierć prezydenta tak niepokoi naszych niedawnych wschodnich sojuszników. Przy takim nastawieniu polskich władz "ratunkowa" wyprawa do Gruzji, jak tamta pamiętna Lecha Kaczyńskiego, nie będzie możliwa.  Nie ma już tamtej koalicji, dzisiaj Putin mógłby zrobić z Gruzją co by chciał, tak jak od lat robi co chce z Czeczenią. Żaden opór, ani w politycznych, ani w gospodarczych sprawach nie będzie możliwy, bo my po prostu od Rosji niczego nie chcemy, na wszystko się godzimy, a nasza najważniejsza gazeta apeluje, żebyśmy się ukorzyli jeszcze bardziej. Bo jeden przytulił, a drugi przyjechał. Kataryna

Rządy mafii politycznej W kilka godzin po tragedii pod Smoleńskiem, mafijny aparat PrzemOcy włamywał się do mieszkań, biur ofiar katastrofy. Trzy godziny po tragicznej katastrofie pod Smoleńskiem funkcjonariusze ABW weszli do Domu Poselskiego, przeszukując pokoje parlamentarzystów, którzy zginęli na pokładzie Tupolewa – pisze “Rzeczpospolita”. Agencja nie powiadomiła o swojej akcji rodzin ofiar. O przeszukaniach bliscy ofiar dowiedzieli się dopiero dwa dni później, w poniedziałek 12 kwietnia. Jak pisze “Rzeczpospolita”, rodziny do dziś nie dostały nawet informacji, jakie przedmioty zabrano. Oficjalnym powodem akcji ABW była chęć zabezpieczenia materiału genetycznego do identyfikacji ofiar. Rosjanie nie prosili jednak Polaków o takie kroki.

O wejściu ABW do Domu Poselskiego, jak i do prywatnych mieszkań polityków (m.in. Zbigniewa Wassermanna i Aleksandra Szczygły), mówiło się od kilkunastu dni. Na dzisiejszej konferencji prasowej naczelny prokurator wojskowy płk Krzysztof Parulski powiedział, że “może być taka sytuacja, że ABW – chcąc szybko pozyskać materiał porównawczy DNA do badań w celu identyfikacji zwłok – wchodziła do mieszkań, które nie mogły być udostępniane”. Według informacji portalu Niezależna.pl, ABW dość wybiórczo potraktowała swoje zadanie, bo funkcjonariusze Agencji zajęli się przede wszystkim mieszkaniami polityków związanych z PiS (z domu Aleksandra Szczygły miał zginąć laptop). Podobnym zainteresowaniem podwładnych Krzysztofa Bondaryka (byłego członka Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej) nie cieszyły się natomiast mieszkania zmarłych w katastrofie przedstawicieli Rodzin Katyńskich czy załogi samolotu. (wg: Niezależna.pl , “Rzeczpospolita”)

Czy po tragedii były włamania? W felietonie dla Wirtualnej Polski profesor Jadwiga Staniszkis powołując się na „informacje z drugiej ręki” napisała, że bezpośrednio tj. 4 godziny po tragedii było włamanie do mieszkania Aleksandra Szczygły, skąd zginął laptop. Podobny fakt miał mieć miejsce w domu posła Wassermana w Krakowie, natomiast w IPN – przeszukano szuflady Janusza Kurtyki.

- Nie chcę, by luzackie rządy Platformy przekształciły się w rządy mafii politycznej – stwierdza Jadwiga Staniszkis zakładajac, że informacje, które do niej dotarły są prawdziwe. Póki co policja nie potwierdza tych informacji. Natomiast anonimowy pracownik IPN przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską, że doszło do “pewnego incydentu”, ale nie chce zdradzać szczegółów. – Za wcześnie by o tym mówić, to sprawa osobista. Jeszcze nie pochowaliśmy prezesa – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską. W kilka dni po katastrofie media podawały, powołując się na informatorów związanych ze służbami specjalnymi, że w przypadku niektórych ofiar funkcjonariusze ABW wchodzili do ich mieszkań, aby pobrać próbki DNA. Podobno funkcjonariusze działali na podstawie nakazu prokuratorskiego. Ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska, rzeczniczka ABW, pytana o to, czy ktoś z funkcjonariuszy ABW przebywał w mieszkaniach ofiar katastrofy w celu pobrania próbek DNA, potrzebnych do ustalenia tożsamości polityków zapewniła, że nie. wp.pl/mak

Pytania do ABW Wiemy na pewno, że ABW przeszukała na wniosek prokuratury wojskowej mieszkania polityków w hotelu sejmowym, by pomóc w identyfikacji zwłok. Zrobiła to już 10 kwietnia po godzinie 12. Póki co, pominę kwestię rewizji mieszkań zmarłych, bo one nastąpiły - jeśli w ogóle - później. Śledztwo ws. tragedii smoleńskiej ruszyło ok. godziny 11. Depesza ministra sprawiedliwości - Krzysztofa Kwiatkowskiego - do PAP, jest z godziny 11, jak podał na Twitterze wczoraj Krzysztof Skórzyński. Agenci ABW w ponad godzinę od wszczęcia śledztwa znaleźli się już w hotelu sejmowym, na prośbę Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Rodzi się zatem wiele wątpliwości. Które mieszkania hotelowe posłów zostały przeszukane? O której godzinie 10 kwietnia wpłynęło do agencji zarządzenie WPO? Na jakiej podstawie agenci ABW zbierali próbki do identyfikacji już po godzinie 12, skoro jeszcze wówczas nie było wiadomo czy aby na pewno lista pasażerów tragicznego lotu jest kompletna? A nawet jeśli, to przecież mandat posła czy senatora wygasa w momencie prawnego stwierdzenia zgonu. Takowego 10 kwietnia na pewno ani prokuratura ani ABW nie otrzymały. I pomijam kwestię powiadomienia po 2 dniach rodzin posłów, przeszukanych w celu zdobycia próbek. Skąd wobec tego pośpiech?

Ppłk. Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska odmówiła mi odpowiedzi na najbardziej interesujące pytanie o godzinę zarządzenia prokuratury wojskowej, które wpłynęło do ABW. Rzecznik agencji skierowała mnie do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, prowadzącej śledztwo. Podobny problem natury prawnej może zachodzić w przypadku przejęcia obowiązków Prezydenta przez Marszałka Bronisława Komorowskiego. Oficjalnie poinformował o tym 10 kwietnia o godz. 13, bez potwierdzenia zgonu śp. Lecha Kaczyńskiego. gw1990

Na jakiej podstawie Bronisław Komorowski przejął obowiązki prezydenta? Wielu publicystów, polityków i obywateli uważa, że państwo sprawdziło się w momencie wielkiej próby. Że konstytucja w chwili śmierci prezydenta zadziałała właściwie. Ja też byłem pod wielkim wrażeniem informacji o pomocy, jaką błyskawicznie otrzymali najbliżsi ofiar. I pod wrażeniem sprawności organizacji na rzadowym i lokalnym, warszawskim poziomie. Są jednak przepisy, które po tragedii powinny zostać przemyślane. Posłowie zastanowią się pewnie nad ordynacją wyborczą. Armia nad procedurami lotów szefów rodzajów sił zbrojnych. Ja zastanawiam się nad czymś innym. Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski przejął obowiązki prezydenta 10 kwietnia. Nie wiem o której godzinie. Wiem, że na konferencji o 13.00 poinformował o tym oficjalnie. O tej godzinie decyzję mógł opierać wyłącznie na informacjach medialnych i telefonicznych, otrzymywanych od Radosława Sikorskiego, Donalda Tuska i urzędników niższego szczebla, będących w Smoleńsku.

Marszałek Sejmu przejął obowiązki prezydenta w sytuacji, gdy w sposób prawny zgon Lecha Kaczyńskiego nie został potwierdzony. Ciało prezydenta zostało odnalezione wiele godzin później, w sobotę późnym popołudniem. I otrzymaliśmy o tym informację tylko nieoficjalną przez rosyjskie kanały. Ciało Lecha Kaczyńskiego zostało zidentyfikowane dopiero w sobotę późnym wieczorem. Właściwie w nocy. Do tej pory nie było więc formalnej podstawy do uznania, że prezydent zginął. Akt zgonu Lecha Kaczyńskiego został wystawiony dopiero we wtorek 13 kwietnia. MSZ wystąpiło o ten dokument 12 kwietnia. Konstytucja nie precyzuje formalnych warunków “śmierci prezydenta” i przejęcia władzy przez Marszałka Sejmu. Teoretycznie wystarcza wiadomość w telewizji. Ale przecież w przypadku jakiejkolwiek innej osoby, nie wystarcza wiadomość w telewizji, żeby uznać ją za zmarłą. Wymagane jest orzeczenie sądu.

Pytanie, czy w sytuacji w jakiej znaleźliśmy się 10 kwietnia, najwłaściwszy do zastosowania nie był ustęp 1, artykułu 130 konstytucji:

Gdy Prezydent Rzeczypospolitej nie jest w stanie zawiadomić Marszałka Sejmu o niemożności sprawowania urzędu, wówczas o stwierdzeniu przeszkody w sprawowaniu urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej rozstrzyga Trybunał Konstytucyjny na wniosek Marszałka Sejmu. Nic nie wiemy o tym, by Trybunał Konstytucyjny zajmował się sprawą. Absolutnie nie stawiam nikomu żadnych zarzutów w tej sprawie. Mam jednak wrażenie, że prawo jest bardzo nieprecyzyjne. Bronisław Komorowski

Tajemnicze 16 minut

1. Im dalej w smoleński las, tym więcej drzew i tajemnic. Okazuje się, że samolot runął nie o uświęconej już godzinie 8,56, ale 16 minut wcześniej. O 8,56 zawyły syreny. Co się działo przez tych 16 minut? Kto czekał, na co lub na kogo?

2. Samolot nie igła przecież. Leciał, piloci rozmawiali z obsługą lotniska, słyszeliśmy o odradzaniu lądowania i słabej znajomości rosyjskiego. I co – obsługa lotniska nie zauważyła, że samolot runął i się pali kilkaset metrów od pasa startowego? Dopiero po kwadransie ich oświeciło, że był samolot i go nie ma? Może niepotrzebnie się dziwię. Nie miało ich co oświecić, bo lampy nie działały. Wymieniono je dopiero po katastrofie.

3. Czepiam się, prawda? Strona rosyjska nieba nam przychyla (choć to może niezbyt stosowna metafora), rosyjscy śledczy pracują dzień i nic nad wyjaśnieniem katastrofy. Polscy śledczy im pomagają, na tyle, na ile Rosjanie chcą i pozwolą.

4. Od polskich śledczych już wiemy, że śledztwo potrwa długie miesiące i być może nigdy niezostanie upubliczniona treść rozmów z czarnych skrzynek. Możemy więc nigdy się nie dowiedzieć, jak to było z tymi odradzaniem lądowania i ze znajomością rosyjskiego i o której samolot runął. I czy lotem kierował pilot, czy może (jak niektórzy chcieliby usłyszeć) najwyższy rangą pasażer.

5. Tak się zastanawiam, jakby to było, gdyby w Polsce – nie daj Boże – rozbił się samolot z rosyjskim prezydentem i setką osobistości. Jakoś nie bardzo sobie wyobrażam, że nasi śledczy rozwikłują katastrofę, a rosyjscy uprzejmie i cierpliwie czekają w poczekalni na dowody. Jakoś nie bardzo sobie wyobrażam, że polska ABW wysyła rosyjską FSB do hotelu Dumy po ślady DNA poległych w katastrofie rosyjskich posłów, jak to się działo w polskim hotelu sejmowym.

6. No cóż, nie wchodzę dalej w ten las i wierzę w śledztwo. Póki co – rosyjskie śledztwo...

Janusz Wojciechowski

Umorzenie śledztwa w sprawie legalności działań CBA wobec SAWICKIEJ Nie było przekroczenia uprawnień w sprawie Beaty Sawickiej Prokuratura Okręgowa w Lublinie umorzyła śledztwo w sprawie legalności działań CBA wobec byłej posłanki PO Beaty Sawickiej w 2007 roku oraz przekroczenia uprawnień w związku z ujawnieniem przez ówczesnego szefa CBA materiałów ze śledztwa przeciwko niej. Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie Beata Syk-Jankowska poinformowała, że w obu wątkach śledztwo umorzono wobec braku znamion czynu zabronionego. Według prokuratury w tej sprawie do przekroczenia uprawnień nie doszło. Proces Sawickiej, oskarżonej o przyjęcie łapówki za ustawienie przetargu na zakup dwuhektarowej działki na Helu, toczy się przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Posłanka została zatrzymana przez CBA w październiku 2007 roku. Szczegóły tej sprawy na konferencji prasowej nagłośnił ówczesny szef CBA Mariusz Kamiński tuż przed wyborami w 2007 roku.

Z przedstawionych nagrań podsłuchów posłanki wynikało, że liczyła ona też na robienie interesów w związku ze spodziewaną po wyborach prywatyzacją w służbie zdrowia. Lubelska prokuratura badała (z doniesienia Sawickiej) czy CBA bezprawnie nie prowokowało jej do przestępstwa. Posłanka, po ujawnieniu sprawy, mówiła publicznie, że padła ofiarą prowokacji udającego biznesmena agenta CBA przedstawiającego się jako Tomasz Piotrowski, który miał ją związać ze sobą emocjonalnie. Śledztwo prowadzone przez lubelską prokuraturę - jak tłumaczyła Syk-Jankowska - miało na celu ustalenie, czy doszło do przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy CBA poprzez inwigilowanie posłanki, prowokowanie i nakłanianie do działań nielegalnych oraz stosowanie wobec niej metod oddziaływania o charakterze osobistym. - W ocenie prokuratury funkcjonariusze CBA działali w ramach obowiązujących przepisów prawa i nie dopuścili się przekroczenia przysługujących im uprawnień - powiedziała rzeczniczka. Zaznaczyła, że szczegóły uzasadnienia tej decyzji zawierają treści objęte tajemnicą państwową i nie mogą być podane do publicznej wiadomości. Także w części śledztwa dotyczącej konferencji prasowej ówczesnego szefa CBA, na której ujawniono materiały ze śledztwa prowadzonego przeciw Sawickiej, prokuratorzy nie dopatrzyli się przestępstwa przekroczenia uprawnień. Zgodę na ujawnienie tych materiałów wydał wtedy ówczesny minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Jak powiedziała Syk-Jankowska prokuratura ustaliła, że minister mógł wyrazić zgodę na upublicznienie materiałów ze śledztwa dotyczącego Sawickiej. Podjął działania w ramach przysługujących mu uprawnień - zaznaczyła. Lubelska prokuratura badała także wątek ujawnienia w grudniu 2007 r. w Gazecie Wyborczej i programie TVN24 Kropka nad i materiałów ze śledztwa przeciwko Sawickiej bez zezwolenia prokuratury. Syk-Jankowska powiedziała, że w tym zakresie śledztwo umorzono z uwagi na brak danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa. Jak dodała, przesłuchani w charakterze świadków dziennikarze - autorzy publikacji, stwierdzili, że żadnych informacji nie uzyskali ani z prokuratury, ani z CBA, co znalazło odzwierciedlenie w zeznaniach prokuratorów prowadzących śledztwo przeciwko Beacie S., jak i zeznaniach funkcjonariuszy CBA. Śledztwo z doniesienia Sawickiej początkowo było prowadzone przez prokuraturę w Poznaniu, potem Prokurator Krajowy zdecydował o przeniesieniu go do Lublina. Jak podkreśliła Syk-Jankowska w sprawie tej przesłuchano kilkudziesięciu świadków, w tym m.in. byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę oraz byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego. W poczet materiału dowodowego zaliczono m.in. dokumentację niejawną związaną z operacją specjalną CBA dotyczącą kontrolowanego wręczenia łapówki Sawickiej. Postanowienie o umorzeniu śledztwa nie jest prawomocne. Przysługuje na nie zażalenie do sądu. PAP

Mędrzec Przygłupów – Lech Wałęsa Wałęsa na pogrzebie Walentynowicz Były prezydent usiadł w jednej z ostatnich ławek, a po mszy nie chciał z nikim rozmawiać. Tragicznie zmarłą działaczkę żegnał Janusz Śniadek, szef NSZZ "Solidarność". - Pani Aniu! Przyszliśmy tu pochylić głowy przed majestatem twojego życia - mówił Śniadek. - W swoim uczciwym życiu nigdy nie oczekiwałaś zaszczytów, choć zasługiwałaś na nie jak mało kto. Trzeba było, żeby prezydentem został wielki Polak świętej pamięci Lech Kaczyński, żeby uhonorował cię najwyższym odznaczeniem - mówił dalej Janusz Śniadek. http://www.fakt.pl/Walesa-na-pogrzebie-Walentynowicz,artykuly,69888,1.html

Mędrzec Przygłupów  pomaszerował do domu , usiadł przed komputerem i oto co napisał  na swoim blogu zaraz po pogrzebie, posłuchajcie: http://www.mojageneracja.pl/1980/blog/15996142644bd08ff787141/0 List SB wykonanie P. Walentynowicz Przedwczoraj o 20:05 Na list P .Walentynowicz odpowiadałem wielokrotnie. Przypomnę ten list napisała SB i podłożyła P. Walentynowicz, by tym sposobem stawał się  wiarygodny .P . Walentynowicz w nienawiści do mnie publikowała w malusieńkim nakładzie  co z kolei SB przerabiała  w milionowe wydania i rozprowadzała po całym świecie jako list P . Walentynowicz taka jest ohydna prawda. Re: List SB wykonanie P. Walentynowicz Komentarz Wałęsy Wczoraj o 03:29 Nigdy nie atakowałem i nie będę atakował nikogo ,  daj jeden przykład mojego ataku gdziekolwiek , kiedykolwiek kogokolwiek. Zawsze tylko się broniłem atakowany i pomawiany i tym razem jest podobnie zostałem wyzwany kilkakrotnie żadaniem tym listem więc co miałem zrobić 

List otwarty pani Walentynowicz do Lecha Wałęsy. List otwarty do Lecha Wałęsy ,kandydata na Prezydenta RP Na naszych oczach przeszłość ulega zakłamaniu i manipulacji. Aby ocalić prawdę, ktoś musi zapytać o fakty. Dopóki jeszcze żyją ich świadkowie. Lata wspólnej działalności nakładają na mnie obowiązek zadania kandydatowi na urząd Prezydenta RP -Lechowi Wałęsie kilku pytań. Oświadczam, ze biorę odpowiedzialność za treść pytań i zawarte w nich sugestie. Życzę sobie przeprowadzenia dowodu prawdy przed sadem.
1.Czy pamiętasz ,jak w styczniu 1971 r. przyznałeś ,ze na zadanie SB dokonywałeś identyfikacji uczestników zajść grudniowych z fotografii i filmu? Czy teraz możesz podać powody tych działań?
2.Dlaczego okłamałeś wszystkich mówiąc o przeskoczeniu płotu, podczas gdy na strajk 14.08.1980 r. zostałeś dowieziony motorówka z Dowództwa Marynarki Wojennej z Gdyni?

3.Jak godziłeś swoja katolicka moralność z  głośnymi przygodami za które zona robiła Ci publiczne awantury w 1980r.?

4. 9 grudnia 1980 r. przyznano "Solidarności" pierwsza nagrodę - 30tys. USD. Co z tymi pieniędzmi?

5.Co zrobiłeś z 60tys. USD nagrody szwedzkiej prasy, którą miałeś przekazać na Panoramę Racławicką, lecz nigdy nie przekazałeś?

6.Czy mieszkanie przy ul. Polanki 52 kupiłeś, czy otrzymałeś w darze i od kogo?

7.W jakiej kwocie Bagsik i inni biznesmeni  finansowali Twoja pierwsza kampanie wyborcza?

8.Czy uważasz za właściwe, ze głowa państwa lokuje pieniądze w bankach zagranicznych, wbrew polskiemu prawu?

9.Czy w 1981 r. byłeś informowany przez Prezydium  MKZ, ze M. Wachowski jest kapitanem SB?

10.Czy Wachowski posiada Twoje zdjęcia ze  wspólnych orgii i dlatego nie zareagowałeś na jego poczynania?

11.Czy SB szantażowała Cie ujawnieniem wszczętych postępowań karnych o kradzieże przed sadem dla nieletnich i sadem rejonowym, wymuszając pełną współprace?

12.Za jakie zasługi w obozie w Arłamowie przyznano Ci prawo polowania z Kiszczakiem i 5- tygodniowy pobyt z cala rodzina, gdy innym odmawiano zwykłych widzeń?  

13.Czy pamiętasz swoja wypowiedz na Kongresie w USA "lokujcie swoje kapitały w Polsce, bo na nędzy i głupocie można najlepiej zarobić", czy nadal tak sadzisz?

14.Z jakiej obietnicy wyborczej sie wywiązałeś?

15.Czy teraz potrafisz odpowiedzieć na pytanie Andrzeja Gwiazdy z 1 zjazdu "Solidarności", jak wygląda dogadanie sie Polaka z Polakiem ,gdy jeden jest zdrajcą?

16.Kiedy spełnisz publiczną obietnice rozliczenia sie z majątku i wskażesz jego prawdziwe źródła, bo Twoje książki przyniosły straty? Podobnie z obietnicą wyjaśnienia stosunków z SB?

17.Czy nie dość juz kłamstw, krętactw, niekompetencji, pazerności, czy Ty naprawdę nie boisz sie Boga, Lechu?

Anna Walentynowicz

Rosyjska ruletka czyli jak nam Ruscy wybiorą prezydenta. Nie jest to już dzisiaj pewnie do udowodnienia, ale jeśli o mnie chodzi to uważam że wybory w 2007 roku wygrała Platformie zapłakana Sawicka. Dzisiaj wydaję się to już nieważne, ale z drugiej strony czy to wiadomo co jest ważne a co nie? Nie wiadomo... To że była to jedna, wielka granda i hucpa mamy akurat okazje sprawdzić dzisiaj w każdej gazecie i na każdym internetowym portalu informacyjnym, ale przecież zegara nie cofniemy. A wierzę że wielu z tych lemingów, którzy się na te lipne łzy platformerskiej lodziary dały nabrać, dzisiaj chętnie by ten zegar cofnęły. Przynajmniej mielibyśmy pewnie dzisiaj swojego Prezydenta żywego, że już nie wspomnę o pozostałych 95 pasażerach feralnego lotu.
Wszystko to co się dzieję w Polsce i w Rosji - a co jest związane z katastrofą pod Smoleńskiem - zakrawałoby na ponury żart, gdyby nie to że nawet ponure żarty mają swoje granice. Tu wszelkie granice zostały po stokroć przekroczone, a to jak zachowują się naczelne organy Państwa sprawia że należy uznać że Polski jako zorganizowanego bytu państwowego chyba już nie ma. Po katastrofie w której ginie polski Prezydent, jego małżonka i połowa najważniejszych osób w państwie pełną kontrole nad terenem katastrofy, szczątkami samolotu, ciałami ofiar, rejestratorami lotu, rzeczami osobistymi należącymi do ofiar i Bóg wie czym jeszcze przejmują służby mocarstwa o którym można powiedzieć i napisać wszystko ale nie to że jest to normalny, demokratyczny kraj będący z Polską w normalnych, sąsiedzkich stosunkach. Nasza prokuratura zminimalizowała swój udział w tym śledztwie do roli rzecznika prasowego putinowskiej komisji!!! W Polsce kontrolę nad urzędem Prezydenta przejmuję Marszałek Sejmu będący zupełnym przypadkiem najpoważniejszym konkurentem do prezydenckiego fotela w nadchodzących wyborach i również przypadkiem będący żywotnie zainteresowany zdobyciem pewnego dokumentu, którego jedynym dysponentem był dotychczas zmarły właśnie Prezydent. Marszałek tak bardzo nie może się doczekać uzyskania kontroli nad pękiem prezydenckich kluczy do belwederskich biurek i szafek, że nie czeka nawet z przejęciem obowiązków głowy Państwa aż ktokolwiek ogłosi że Prezydent faktycznie nie żyję! Po drodze przytrafiają się niewyjaśnione rewizje, giną dokumenty, laptopy i generalnie każdy kto chce, robi co chce. A jak tam sprawa z wyjaśnianiem przyczyn katastrofy?
Jakoś lecie, panie dzieju. Już tam Rosjanie coś wyjaśniają , a jak wyjaśnią to nam przecież powiedzą jak to naprawdę było, bo się przecież właśnie z nimi jednamy. No przecież puścili "Katyń" w telewizji, a sam Putin z trudem przełamując obrzydzenie przytulił naszego Tuska, to chyba już wszystko między nami gra i chyba mamy wreszcie tą przyjaźń? Zresztą, nie minęło przecież nawet dwa tygodnie a już się wyjaśniło że tak naprawdę to ten Tupolew spadł ponad kwadrans wcześniej niż wszyscy myśleli! Czyli postęp w śledztwie jest! Co prawda, ten brakującym kwadrans to wyliczyła wcześniej grupka łebskich blogerów na Blogpressie, ale przecież i rosyjska komisja pod przewodnictwem samego Cara Putina prędzej czy później też miała szansę na to wpaść. Dość tych biadoleń, zmierzam do pointy. Tak sobie teraz myślę, że te wszystkie ruskie dezinformację mające namącić nam maksymalnie w głowach, to bezczelne położenie łapy na wszystkich dowodach w sprawie, te kolejne wersję o ilości podchodzeń do lądowania, stanie umysłowym naszych pilotów, ich znajomości rosyjskiego i uległości względem nacisków naszego Prezydenta, który słynie przecież z tego że podczas każdego lotu rządowym Tupolewem nic innego nie robi tylko smędzi za uchem pilotowi: "no daj chwilkę poprowadzić", te kolejne wersję o gęstości mgły nad lotniskiem mają tylko jeden cel: doprowadzenie do tego żebyśmy pogodzili się z tym, że będzie tak jak nam ruscy kagiebiści powiedzą że było. Nie na darmo słowo mgła brzmi po rosyjsku: tuman. Tak ma właśnie być - mamy wszyscy stać się tumanami, którym ruski kagiebista w pewnym momencie powie co maja myśleć. I idę o zakład że pełne oświadczenie o przyczynach katastrofy zostanie nam udostępnione na dwa dni przed terminem wyborów, jak tylko zapadnie u nas ta idiotyczna cisza wyborcza. A teraz, na koniec proszę zerknąć do góry tekstu i sobie przypomnieć od czego zacząłem tą notkę. NYGUS

GDZIE PODZIAŁO SIĘ 31 MINUT? Przez ostatnie dwa tygodnie podawano godzinę 8:56 rano czasu polskiego jako moment katastrofy pod Smoleńskiem. “Dziennik – Gazeta Prawna”  (DGP) ustalił jednak, że “do tragedii pod Smoleńskiem doszło ok. 10 minut wcześniej, niż do tej pory podawano”. A może jeszcze wcześniej? "DGP" twierdzi, że podawana wszem i wobec godzina 8:56 to jedynie “godzina włączenia syren alarmowych” na lotnisku. Jak informuje DGP, “członkowie polsko-rosyjskiej komisji, do których dotarliśmy, kwestionują tę godzinę jako moment katastrofy. Ich zdaniem musiało to nastąpić wcześniej – około 10 minut”. Ten fakt ma potwierdzać symulacja przeprowadzona na zlecenie "DGP" przez firmę FDS OPS, która uważa, że jeśli samolot Tu-154M, którego całkowity lot z Warszawy do Smoleńska miał trwać 62 minuty, to powinien on wylądować na lotnisku pod Smoleńskiem o 8:25 czasu polskiego. Naczelny prokurator wojskowy Krzysztof Parulski i jego rzecznik, płk Zbigniew Rzepa, nie wyraził chęci rozmowy na ten temat z dziennikarzami. Obaj prokuratorzy, którzy właśnie wrócili z Moskwy, pomimo wcześniejszych zapowiedzi, nie ujawnili nawet stenogramu z zapisu rozmów nagranych w kabinie pilotów. Według prokuratora generalnego Andrzeja Seremata - Rosjanie mają przekazać Polsce zapisy w ciągu dwóch tygodni, jednak zaznaczono od razu, że przekazane będą jedynie zapisy, a nie same “czarne skrzynki”. Rejestratory te, należące przecież do państwa polskiego, znalazły się w rękach rosyjskich. Aby dopełnić tragikomiczną sytuację wytworzoną przez bezsilne organy państwa polskiego  – albo świadomie i z premedytacją współpracujące ze stroną rosyjską w zaciemnianiu przebiegu katastrofy i mataczeniu – oświadczono, że nawet gdyby strona rosyjska dostarczyła Polsce jakieś materiały (stenogram zapisu ostatnich 30 minut lotu, cyfrową kopię nagrania czy oryginalne taśmy), to prokuratorzy nie potrafili powiedzieć, czy nagrania te zostaną ujawnione opinii publicznej.' Ustalenie dokładnego momentu katastrofy jest zawsze bardzo istotne w każdym wypadku, lecz w obliczu tak wielkiej tragedii każdy szczegół jest niezwykłej wagi. Pomimo tego niektóre siły próbują dokonywać potężnej manipulacji. Na propagandowy charakter ustalonej z góry wersji z godziną “8:56", wskazuje również materiał korespondenta Polsatu, Wiktora Batera, który w swojej bezpośredniej telewizyjnej relacji mówił, że otrzymał pierwszą informację o katastrofie “na cztery minuty przed godziną 8:40", a więc katastrofa mogła nastąpić nie tylko 10 minut wcześniej, ale nawet 20 minut wcześniej, czyli o 8:36 rano. Jeśli samolot leciał zgodnie z planowaną trasą, a o godzinie 8:20 (o tej porze Prezydent dzwonił z samolotu do swojego brata) przebywał już głęboko nad terytorium Rosji, zbliżając się do Smoleńska, gdzie planowane lądowanie miało nastąpić o 8:25, to jak można wytłumaczyć 31 brakujących minut? Przecież zgodnie z oficjalną teorią samolot podchodził do lądowania tylko raz i nie okrążał lotniska, lecz leciał w lini prostej, bezpośrednio z Polski. Śledczy nabierają wody w usta, strona rosyjska niechętnie dzieli się informacjami, na zapisy czarnych skrzynek jest “zapis” – to wszystko potwierdza, że istnieje inna, być może jeszcze bardziej makabryczna wersja wydarzeń. (wg, Bibula.com, "Dziennik-Gazeta Prawna")

Wszyscy pytają o dymisję Były minister obrony narodowej Romuald Szeremietiew wzywa premiera do odwołania ze stanowiska Bogdana Klicha. O odwołanie ministra obrony narodowej Bogdana Klicha apeluje w liście otwartym do premiera Donalda Tuska były wiceminister obrony narodowej Romuald Szeremietiew. Jego zdaniem, to m.in. Klich ponosi odpowiedzialność za katastrofę samolotu Tu-154M w Lesie Katyńskim. Przypomina, że przed tragedią eksperci wiele razy wskazywali na niedopuszczalne błędy w eksploatacji statków powietrznych. Bogdan Klich powinien więc postąpić jak były minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski, który podał się do dymisji "tylko" dlatego, że w tajemniczych okolicznościach zmarł w więzieniu Robert Pazik skazany na dożywocie za współudział w porwaniu i zabójstwie Krzysztofa Olewnika. "Obecny kandydat Platformy Obywatelskiej na prezydenta RP jako minister obrony twierdził, że polski lotnik potrafi latać na wrotach od stodoły. Minister Klich zdaje się sprawdzał prawdziwość tego powiedzenia" - pisze w liście otwartym do premiera Donalda Tuska dr hab. Romuald Szeremietiew, były poseł i wiceminister obrony narodowej. Szeremietiew podkreśla, że obecny minister obrony odpowiada za negatywne procesy zachodzące w naszym wojsku. "Znawcy problematyki lotniczej wielokroć wytykali MON niedociągnięcia w szkoleniu personelu lotniczego i uchybienia w eksploatacji użytkowanych statków powietrznych" - zaznacza Romuald Szeremietiew. Poważnym ostrzeżeniem była katastrofa samolotu CASA C295M w Mirosławcu (23 stycznia 2008 r.). Eksperci ostrzegali ministra, że "pogarszający się stan lotnictwa może spowodować jeszcze większą tragedię". Ale Bogdan Klich zbagatelizował te wezwania, przekonując, że eksperci nie mają racji, bo stan naszego lotnictwa wojskowego jest dobry, a pilotom, którzy zginęli w katastrofach, zabrakło "żołnierskiego szczęścia". Dobre samopoczucie nigdy ministra nie opuszczało, choć po katastrofie w Mirosławcu w lotnictwie wojskowym doszło do jeszcze dwóch wypadków śmiertelnych. Czterech lotników zginęło w katastrofie samolotu Bryza, a jeden poniósł śmierć, zaś dwóch zostało rannych, gdy rozbił się wojskowy śmigłowiec Mi-24. Łącznie z tragedią w Lesie Katyńskim za rządów Bogdana Klicha w katastrofach lotniczych z udziałem maszyn wojskowych zginęło 121 osób, w tym dwaj prezydenci RP, generałowie, politycy i wysokiej rangi urzędnicy państwowi. Takich strat Polska nigdy nie doświadczyła w okresie pokoju. Zresztą nawet w czasie wojny w żadnym kraju nie było takiej sytuacji, aby w jednym momencie zginęli wszyscy najwyżsi dowódcy wojskowi. Ale Klich tę stratę zlekceważył, twierdząc, że "obowiązki po zabitych przejęli ich zastępcy". I według nie tylko Romualda Szeremietiewa, to wystarczające przesłanki do zdymisjonowania ministra obrony. Odrębny list otwarty do premiera Donalda Tuska w związku z zaniedbaniami szefa MON wystosował 19 kwietnia gen. Sławomir Petelicki, twórca jednostki specjalnej GROM. "Panie Premierze! (...) W wyniku karygodnych zaniedbań, niekompetencji i arogancji staliśmy się jedynym na świecie krajem, który w jednym momencie stracił całe Dowództwo Wojska, ze Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych Prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej na czele. Apeluję do Pana o podjęcie radykalnych kroków mających na celu ratowanie Polskich Sił Zbrojnych i systemu antykryzysowego Państwa" - pisze Petelicki, zaznaczając, że odpowiedzialność za wszystkie katastrofy polskich samolotów wojskowych, w tym także za tragedię z 10 kwietnia, ponosi w pierwszym rzędzie minister obrony narodowej. "To on lekkomyślnie zgodził się, aby najwyżsi dowódcy wojskowi odbywali drogę na uroczystości w Katyniu na pokładzie jednego samolotu. Twierdzenie, że było to zgodne z procedurami, jest kompromitujące. Zwykły zdrowy rozsądek powinien ministra ostrzec przed potencjalnym zagrożeniem" - czytamy. Zauważa on także, że już wcześniej wzywał ministra Klicha do przeprowadzenia w wojsku niezbędnych reform. "Pytałem publicznie B. Klicha, ilu jeszcze dzielnych żołnierzy musi zginąć, żeby zaczął konieczne reformy w Wojsku" - napisał gen. Petelicki. I przedstawił premierowi listę niezbędnych działań, które należy teraz podjąć:

1. Rozwiązać Wojskową Prokuraturę i powierzyć prowadzone przez nią sprawy Prokuraturze Cywilnej.
2. Ustanowić pełnomocnika Rządu ds. ratowania naszych Sił Zbrojnych i powołać na to stanowisko generała dywizji Waldemara Skrzypczaka (byłego dowódcę Wojsk Lądowych, który miał odwagę głośno mówić o zaniedbaniach w MON).
3. Odwołać Ministra Obrony Narodowej i do czasu wybrania Prezydenta powierzyć kierowanie Resortem przewodniczącemu Komisji Obrony Senatu - Maciejowi Grubskiemu z Platformy Obywatelskiej, który broniąc żołnierzy z Nangar Khel, wykazał się zaangażowaniem i dobrą znajomością problematyki wojskowej. Ministerstwem Obrony może skutecznie kierować tylko osoba niezwiązana z panującymi tam od lat 'betonowymi układami'".
Odpowiedzialność polityczna We wszystkich wspomnianych listach eksperci i wojskowi jednogłośnie nawołują do zdymisjonowania ministra obrony narodowej Bogdana Klicha jako pośrednio odpowiedzialnego za smoleńską tragedię. Podkreślają oni, że minister ponosi odpowiedzialność zarówno polityczną, jak i moralną. Nikt nie obwinia Klicha, że jest sprawcą i tej katastrofy, i tych wcześniejszych, ale że jako minister zaniedbał sprawy lotnictwa wojskowego, co skutkowało wszystkimi tymi tragediami. Chodzi m.in. o ciągle odkładany przez MON zakup nowych maszyn dla 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, który przewozi najwyższych urzędników państwa, a korzysta z wysłużonych samolotów pamiętających czasy ZSRS. Dopiero po katastrofie Tu-154M w Lesie Katyńskim szef MON zapowiedział szybkie rozstrzygnięcie przetargu. Ale to nie pierwsza taka jego obietnica. Nie mniej zastrzeżeń budzi ograniczanie przez MON pieniędzy na szkolenie pilotów wojskowych, co powoduje, że spędzają oni zbyt mało czasu w powietrzu i na symulatorach. W niektórych przypadkach było to jedną z przyczyn katastrof samolotów i śmigłowców. Piloci nie mieli bowiem możliwości przećwiczenia swoich zachowań w trudnych sytuacjach podczas lotu. Jeszcze na początku tego roku dowództwo Sił Powietrznych (dowodził wtedy naszym lotnictwem gen. Andrzej Błasik, który zginął w katastrofie 10 kwietnia) alarmowało MON, że z powodu cięć finansowych zostały obniżone i tak niskie limity paliwowe dla samolotów i śmigłowców wojskowych. To zaś skutkowało tym, że lotnicy nie mogli wykonać zaplanowanych zadań szkoleniowych. Zresztą podobna sytuacja była także w 2009 roku, gdy piloci musieli sie wręcz wykłócać z MON o wyższe limity paliwowe. A w tym samym czasie dochodziło do marnotrawienia części środków, jakie były w dyspozycji MON, na różne zbędne zakupy i inwestycje. Jakie znaczenie ma polityczna odpowiedzialność ministra za to, co dzieje się w podległych mu instytucjach, świadczy przykład ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ćwiąkalskiego, który do stycznia ub.r. był kolegą ministra Klicha w rządzie Donalda Tuska. Podał się on do dymisji po tajemniczej śmierci Roberta Pazika skazanego na dożywocie za współudział w porwaniu i zabójstwie Krzysztofa Olewnika. Ćwiąkalski podkreślił wówczas, że w jego decyzji o rezygnacji ze stanowiska chodzi o "coś takiego jak odpowiedzialność polityczna". Było to związane z tym, że zakłady karne i Służba Więzienna podlegają ministrowi sprawiedliwości i on także odpowiada za to, co dzieje się za murami więzień. Czy - kierując się powyższymi przesłankami - także minister Klich dojrzeje do podobnej decyzji? Czy może poczeka, aż sprawa rozejdzie się po kościach, bo opinia publiczna zajmie się teraz wyborami prezydenckimi? Premier Donald Tusk też nie widzi problemu odpowiedzialności politycznej swojego ministra. Przynajmniej do tej pory nie powiedział nic, co świadczyłoby o innym podejściu do sprawy bezpieczeństwa lotów maszyn wojskowych. Marta Ziarnik

SZEREMIETIEW: KLICH ODPOWIADA ZA TRAGEDIĘ Obecny kandydat Platformy Obywatelskiej na Prezydenta RP jako minister obrony twierdził że polski lotnik potrafi latać na wrotach od stodoły. Bogdan Klich zdaje się sprawdzał prawdziwość tego powiedzenia. Wysłałem list otwarty do premiera Tuska. Piaseczno, 23 kwietnia 2010 r. LIST OTWARTY Pan Donald Tusk Prezes Rady Ministrów RP Wnoszę o pilne odwołanie Bogdana Klicha ze stanowiska Ministra Obrony Narodowej ze względu na zaniedbania, nieudolne wykonywanie obowiązków i szkodliwe dla bezpieczeństwa narodowego działania. Od dłuższego czasu obserwuję negatywne procesy zachodzące w Wojsku Polskim powodowane w znacznej mierze przez obecnego ministra obrony. Skutkiem są m.in. liczne katastrofy lotnicze w siłach powietrznych RP. Znawcy problematyki lotniczej wielokroć wytykali MON niedociągnięcia w szkoleniu personelu lotniczego i uchybienia w eksploatacji użytkowanych statków powietrznych. Poważnym ostrzeżeniem była katastrofa samolotu transportowego CASA C295M w Mirosławcu 23 stycznia 2008 r. Wskazywano, że pogarszający się stan lotnictwa może spowodować jeszcze większą tragedię. Te wezwania minister ON lekceważył. Bogdan Klich twierdził, że eksperci nie mają racji i prezentował optymistyczne oceny stanu lotnictwa. Twierdził, że pilotom, którzy ginęli w katastrofach, brakowało „żołnierskiego szczęścia”. W dniu 10 kwietnia 2010 r. na pokładzie samolotu z 36 Pułku Specjalnego Lotnictwa Transportowego straciło życie 96 osób zajmujących ważne w państwie stanowiska i pozycje. Wśród nich był Najwyższy Zwierzchnik Sił Zbrojnych Prezydent RP Lech Kaczyński. Zginęli wiceminister Obrony Narodowej Stanisław Komorowski i wszyscy najwyżsi dowódcy: generał Franciszek Gągor Szef Sztabu Generalnego WP, generał broni Bronisław Kwiatkowski Dowódca Operacyjny Sił Zbrojnych, generał broni Andrzej Błasik Dowódca Sił Powietrznych, generał dywizji Tadeusz Buk Dowódca Wojsk Lądowych, wiceadmirał Andrzej Karweta Dowódca Marynarki Wojennej, generał dywizji Włodzimierz Potasiński Dowódca Wojsk Specjalnych, generał brygady Kazimierz Gilarski Dowódca Garnizonu Warszawa. Wśród zabitych znaleźli się naczelni kapelani Wojska Polskiego: generał dywizji biskup Tadeusz Płoski – ordynariusz polowy Wojska Polskiego, generał brygady arcybiskup Miron Chodakowski – prawosławny ordynariusz Wojska Polskiego, pułkownik ksiądz Adam Pilch – ewangelickie duszpasterstwo polowe Wojska Polskiego, podpułkownik ksiądz Jan Osiński – Ordynariat Polowy Wojska Polskiego. Zginęli zasłużeni kombatanci: generał brygady Stanisław Nałęcz-Komornicki Kanclerz Orderu Wojennego Virtutti Militari i członek kapituły tego orderu podpułkownik Zbigniew Dębski. Zginął także podpułkownik Czesław Cywiński prezes Światowego Związku Żołnierzy AK. Po tym bezprecedensowym w rozmiarze i skutkach zdarzeniu minister Klich oświadczył, że w czasie feralnego lotu do Smoleńska zachowano wszystkie procedury. Można by więc sądzić, że prezydent RP i dowódcy zginęli „zgodnie z przepisami” MON. Minister obrony zbagatelizował stratę najwyższych dowódców twierdząc, że wojsko funkcjonuje bez zakłóceń, albowiem obowiązki po zabitych przejęli ich zastępcy. Nie zauważył, że śmierć wszystkich najwyższych dowódców w jednym czasie i miejscu nie zdarzyła się dotąd w żadnym państwie nawet w czasie wojny. Minister ON ponosi odpowiedzialność za bezpieczeństwo lotu w dniu 10 kwietnia br. To on lekkomyślnie zgodził się, aby najwyżsi dowódcy wojskowi odbywali drogę na uroczystości w Katyniu na pokładzie jednego samolotu. Twierdzenie, że było to zgodne z procedurami, jest kompromitujące. Zwykły zdrowy rozsądek powinien ministra ostrzec przed potencjalnym zagrożeniem. Skandalicznym zaniedbaniem był brak stosownych zabezpieczeń w miejscu lądowania samolotu. Służby podległe ministrowi powinny były zbadać stan lotniska, jego wyposażenie i przygotowanie na przyjęcie samolotu przewożącego osoby zajmujące ważne stanowiska w państwie i w siłach zbrojnych. Służby MON powinny też monitorować pracę obsługi lotniska w trakcie naprowadzania i lądowania polskiego samolotu. Dla strony rosyjskiej wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu miała charakter prywatny. Nie mogła być taką dla polskiego ministra obrony. Bezpieczeństwo prezydenta RP i towarzyszących mu osób było zbyt ważne, aby zdawać się tylko na stronę przyjmującą polski samolot. Można sądzić, że gdyby minister Klich nie zaniedbał obowiązków, to nie doszłoby do katastrofy. Obecny kandydat Platformy Obywatelskiej na prezydenta RP jako minister obrony twierdził, że polski lotnik potrafi latać na wrotach od stodoły. Minister Klich zdaje się sprawdzał prawdziwość tego powiedzenia. Sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa Tomasz Hypki napisał: „W okresie ponad 2 lat rządów Bogdana Klicha w MON w katastrofach lotniczych niezwiązanych z wykonywaniem zadań bojowych zginęło 121 osób, w tym dwaj Prezydenci RP i najwyżsi rangą dowódcy. Ilu ludzi jeszcze zginie, zanim Klich opuści MON?” Dr hab. n. wojsk. Romuald Szeremietiew, prof KUL

Rosjanie zbierali sobie fragmenty prezydenckiego samolotu. Zniknęło skrzydło zanim dotarli polscy śledczy Zrobiłem zdjęcie skrzydła, które zniknęło po dwóch godzinach. Widziałem, jak Rosjanie zabierali fragmenty prezydenckiego samolotu, zanim dotarła tam ekipa śledczych z Polski. Z Markiem Borawskim, fotoreporterem “Naszego Dziennika” przebywającym 10 kwietnia, w dniu katastrofy prezydenckiego samolotu Tu-154, w Smoleńsku i Katyniu, rozmawia Paweł Tunia Czy osoby, które 10 kwietnia na katyńskim cmentarzu oczekiwały na prezydenta i polskich gości, ktoś informował o katastrofie samolotu? – Na uroczystości katyńskie pojechałem pociągiem. Na miejscu nikt oficjalnie nie informował nas o tragedii. Robiłem zdjęcia na cmentarzu w Katyniu, w pewnym momencie powstało jakieś poruszenie. Okazało się, że była jakaś awaria samolotu, część dziennikarzy wyruszyła na lotnisko. Początkowo mówiono, że samolot się rozbił, ale nie ma ofiar. Jednak po chwili wśród pracowników biura prasowego prezydenta zapanowało ogromne poruszenie. Wówczas ruszyłem na lotnisko z kolejną grupą reporterów. Jechaliśmy bardzo szybko i dogoniliśmy nawet pierwszy samochód z reporterami.

Jak wyglądał teren lotniska? – Teren był już zabezpieczony przez milicję. Nie mieliśmy dostępu do miejsca, gdzie samolot się rozbił. Na początku próbowaliśmy przekonać ich, by nas wpuścili, udało się zbliżyć kilka metrów, ale to było za mało. Próbowaliśmy szturmować kordon milicji, ale wezwali jakiś oddział, chyba OMON.

Ale udało się Panu zrobić zdjęcia miejsca katastrofy? – Zrobiłem zdjęcie części samolotu, to było prawdopodobnie skrzydło lub ogon, jednak pewności nie mam. To mogła być także jakaś inna część. Z dachu hotelu próbowaliśmy robić kolejne zdjęcia, jednak praktycznie nic nie było widać. Zapoznałem się wtedy z listą osób znajdujących się na pokładzie samolotu. Cały czas nie chciałem wierzyć w to, co się stało. Wszelkimi sposobami podejmowaliśmy kolejne próby zbliżenia się do miejsca katastrofy albo przedostania się do miejsc, z których byłoby lepiej widać to, co się stało. Staraliśmy się wchodzić na okoliczne budynki, ale bez powodzenia. Wówczas skierowaliśmy się z powrotem w pobliże miejsca katastrofy, od tej samej strony co wcześniej, jednak już nie mogliśmy nawet tam podejść, bo stał kolejny kordon milicji, który nie chciał nas przepuścić. Ten ogon czy skrzydło, które wcześniej fotografowaliśmy, po około dwóch godzinach zostało uprzątnięte. Nie wiem, co się z tym stało, w każdym razie nie było tego widać z miejsca, z którego wcześniej było fotografowane.

Całe lotnisko było zabezpieczone? – W pewnym momencie postanowiliśmy obejść lotnisko dookoła, ominąć blokadę i zajść od drugiej strony, by znaleźć się w miejscu toru lotu samolotu, gdzie podchodził do lądowania. Doszliśmy tam i przy połamanych drzewach zobaczyliśmy kolejny fragment skrzydła. Wokół była rozciągnięta taśma, byli milicjanci, byli też zwykli Rosjanie, gapie, którzy przyszli zobaczyć, co się stało. Robiliśmy kolejne zdjęcia. Był tam też kawałek terenu ogrodzony, ale niepilnowany przez milicję, nie było tam dużych części samolotu, tylko jakieś małe fragmenty. Widzieliśmy, jak jacyś młodzi ludzie je zabierali. Krzyczeliśmy, że nie powinni tego robić, oni jednak zabrali te kawałki i poszli. Z drugiej strony lotnisko nie było ogrodzone, co nas zdziwiło. Teren był otwarty i można było wejść prawie na pas startowy. W pobliże wraku nie było szans się dostać. Dziękuję za rozmowę.

O której naprawdę zginął prezydent Lech Kaczyński?

8.36. Taką godzinę tragedii w korespondencji ze Smoleńska podał 0 8.40 Wiktor Bater, dziennikarz Polsat News. Podobnie – gazety amerykańskie i portale rosyjskie. Tymczasem według oficjalnych doniesień katastrofa nastąpiła o 8.56, a więc 20 minut później. Skąd ta różnica w czasie? Co się mogło wydarzyć przez 20 minut na miejscu tragedii? Dlaczego polscy śledczy nie podjęli tego wątku w postępowaniu? Dlaczego milczą o tym media? Przypomnijmy co się wydarzyło bezpośrednio przed tragedią. Prezydent Lech Kaczyński o 8.20 dzwoni do brata Jarosława. Mówi, że samolot zgodnie z planem wyląduje za kilkanaście minut. Prezydent o czasie lądowania informację ma od pilota. O 8.20 według oficjalnej wersji Tu- 154M miał opuścić przestrzeń białoruską, a o 8:40 pojawić się nad lotniskiem w Smoleńsku. Jest to dziwne, bo od granicy do Smoleńska jest tylko 60 km, co daje średnią prędkość tego odcinka rzędu 180 km/h. Jeżeli dodamy do tego informację, że samolot zrobił tylko jeden krąg, to powstaje pytanie co działo się przez 16 brakujących minut? Wyjaśnienia również wymaga obecność nad lotniskiem w Smoleńsku tuż przed katastrofą tajemniczego samolotu Ił- 76, który odleciał po wykonaniu czterech podejść do lądowania. Narzuca się pytanie czy nie była to symulacja zamachu, po której samolot zniknął. Taką hipotezę przedstawia m.in. „The European Union Times”. Kolejna zagadka dotyczy braku karetek pogotowia. Według bezpośredniej relacji TVP INFO karetek nie wezwano, bo nie było kogo ratować. Skąd wzięła się ta pewność? Pytań dotyczących katastrofy jest o wiele więcej (opisaliśmy je obszernie w tekście „Długie ręce FSB?“). Wszystkie wątpliwości, w tym brak karetek (niewygodni świadkowie?), uprawdopodobniają tezę o udziale osób trzecich, specjalnego komanda FSB, które wymordowało ocalałych pasażerów samolotu prezydenckiego. Sugeruje to amatorski film nakręcony na lotnisku pod Smoleńskiem tuż po tragedii, którego autor prawdopodobnie został zabity w Kijowie. Na filmie wyraźnie słychać pojedyncze strzały w kilkusekundowych odstępach. Autentyczność filmu, jak zapewniali polscy prokuratorzy, miała zostać zbadana do 22 kwietnia. Termin nie został dotrzymany, mało tego – co znamienne – badaniem autentyczności zajmuje się strona rosyjska. Zważywszy, że dźwięk strzałów jest charakterystyczny dla pistoletu makarow używanego przez służby specjalne Rosji, wyjaśnienia tej sprawy pewnie nie poznamy nigdy. 23 kwietnia szef prokuratury wojskowej płk Krzysztof Parulski oznajmił, że odnalezione zostały wszystkie pistolety należące do funkcjonariuszy BOR, brakowało natomiast kilku magazynków- które zdaniem Parulskiego- mogły wybuchnąć podczas pożaru samolotu. Tyle tylko że jest zasadnicza różnica pomiędzy serią wybuchających nabojów, a pojedynczymi strzałami słyszanymi na filmie. Kolejna niejasność. Ciała pilotów oraz szefów poszczególnych rodzajów sił zbrojnych zostały rozpoznane dopiero jako jedne z ostatnich na podstawie badań DNA. Gdyby przyjąć tezę, że był to zamach należałoby zadać pytanie dlaczego akurat te ciała zostały tak zmasakrowane? Czy może to oznaczać , że w przypadku przeżycia wojskowi byli przesłuchiwani, a następnie zgładzeni? Tym bardziej, że według niektórych źródeł FSB po katastrofie weszło w posiadanie tajnych danych dotyczących tak Polski, jak i NATO. Rosjanie dopiero po tygodniu zwrócili satelitarny telefon prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Mieli więc dostatecznie dużo czasu na zapoznanie się z jego danymi. Nieznany również pozostaje los laptopa gen. Gągora, który miał wkrótce zostać szefem wojsk NATO i posiadał dostęp do wszystkich informacji Sojuszu oznaczonych jako „top secret”. Nie wiadomo też co stało się z ksiązką kodową samolotu, czy zginęła, czy przechwycili ją Rosjanie. Te pytania są o tyle zasadne, że strona rosyjska bez nadzoru polskich władz prowadzi śledztwo, a dowody traktuje jako swoją własność, udostępniając Warszawie to co uzna za stosowne, i zgodnie z zapowiedziami, dotyczyć to będzie także treści zapisów czarnych skrzynek. Dzieje się tak z pełnym przyzwoleniem rządu. Strona polska od początku mogła bowiem samodzielnie badać przyczynę katastrofy do czego postawy prawne stwarzała konwencja chicagowska o ruchu lotniczym z 1944 r. oraz polskie wewnętrzne przepisy dopuszczające prace komisji badające wypadki lotnicze. Konwencja chicagowska przewiduje (p. 5 zał. 13), że państwo na terenie którego doszło do wypadku może przekazać w całości lub części prowadzenia badania innemu państwu na podstawie dwustronnej umowy i ugody. Rząd Tuska z tej możliwości nie skorzystał. Dlaczego wolał śledztwo rosyjskie? O ile tzw. opiniotwórcze media w Polsce ewentualne rosyjskie sprawstwo zamachu traktują jako temat tabu, to zagranica uznaje ją za najbardziej prawdopodobną hipotezę. W poprzednim tekście informowaliśmy o wewnętrznym śledztwie prowadzonym w NATO w kwestii zamachu na prezydenta RP. Z kolei Siergiej Mielnikoff, związany z amerykańskim wywiadem wojskowym, prowadzący portal Gulag, podkreśla, że proszące o zachowanie anonimowości amerykańskie źródła wywiadowcze potwierdziły mu, iż FSB zabiło Polaków, którzy przeżyli katastrofę TU 154M. Mielnikoff nie jest ignorantem w dziedzinie służb specjalnych. Od wielu lat powiązany jest z amerykańskim wywiadem wojskowym. Na początku pierestrojki uczestniczył w kilkunastu tajnych misjach. Kropkę nad „i” kładzie „The European Union Times” stwierdzający wręcz, iż „Rosja chcąc wyeliminować wpływy amerykańskie w Polsce zlikwidowała prezydenta Kaczyńskiego”. Gazeta podkreśla, że zakończona sukcesem likwidacja Głowy Państwa i dojście do władzy marszałka sejmu Bronisława Komorowskiego będzie korzystne dla Moskwy. Julia M. Jaskólska Piotr Jakucki

Czy Komorowski szantażuje NBP Piotr Wiesiołek zastępujący tragicznie zmarłego prezesa NBP może zapłacić stanowiskiem, jeśli nie zgodzi się na wyprowadzenie rezerw z banku centralnego do budżetu. Jeśli Narodowy Bank Polski nie przekaże do budżetu dodatkowych 4 mld zł, marszałek Sejmu może rozpocząć procedurę powołania nowego prezesa banku centralnego. Członkowie RPP mówią wprost: "To szantaż". - Na Piotra Wiesiołka pełniącego obowiązki prezesa NBP po tragicznej śmierci Sławomira Skrzypka wywierany jest polityczny nacisk, aby przekazał do budżetu pieniądze z rezerwy na stabilizację kursu złotego - alarmują rozmówcy "Naszego Dziennika". - Decyzja rządowej większości w Radzie Polityki Pieniężnej o zwróceniu się do Zarządu NBP o ponowne skalkulowanie ryzyka i oszacowanie rezerwy na ryzyko kursowe jest formą szantażu: "Jak nie zrobicie po naszej myśli - powołamy nowego prezesa NBP" - potwierdza jeden z członków RPP proszący o zachowanie anonimowości. NBP oszacował ryzyko zmiany kursów walutowych, jakie mogą wystąpić na przestrzeni 10 dni, a nie w skali jednego roku. Według tego wyliczenia odpis na rezerwę kursową umieszczony w sprawozdaniu wynosi 4,2 mld złotych. Sprawozdanie zostało pozytywnie ocenione przez jedną z największych międzynarodowych firm audytorsko-doradczych PriceWaterhouseCoopers. Im wyższy jest odpis na rezerwę wliczany w koszta, tym mniejszy zysk NBP przekaże do budżetu. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP, przekonuje, że zarząd banku centralnego nie powinien korygować w dół rezerwy w sprawozdaniu, a raczej ją podwyższyć, ponieważ została ona wyliczona na minimalnym możliwym poziomie. Warto podkreślić, że tuż po katastrofie prezydenckiego samolotu, w której zginął prezes NBP Sławomir Skrzypek, marszałek Sejmu zapowiedział, że wskazanie kandydata na nowego prezesa będzie jedną z pierwszych jego decyzji. Komentatorzy ocenili, że Komorowski powinien jednak pozostawić tę decyzję nowo wybranemu prezydentowi, ponieważ sytuacja finansowa jest stabilna i nie zachodzi konieczność natychmiastowej obsady stanowiska. Ustawa mówi, że w razie nieobecności prezesa NBP jego funkcję obejmuje pierwszy zastępca prezesa, którym jest Piotr Wiesiołek, i to właśnie on przejął stery banku. W następnych dniach marszałek, pod naciskiem rynków finansowych zaniepokojonych perspektywą nominacji szefa banku centralnego z grona osób związanych z koalicją rządową, nieco wyhamował swoje zapędy. Dał jednak do zrozumienia, że będzie podejmował decyzje w zależności od wyniku sporu zarządu NBP z Radą Polityki Pieniężnej, gdzie większość mają członkowie nominowani z rekomendacji koalicji rządzącej. Po ostatnim posiedzeniu RPP Elżbieta Chojna-Duch zapytana, co będzie, jeśli zarząd banku nie zmieni sprawozdania, odpowiedziała, że Rada będzie się zastanawiać, co zrobić, ale oświadczyła, że są też inne różne procedury... O utrzymaniu niezależności banku centralnego rozstrzygnie najbliższe posiedzenie Rady zaplanowane na 27 i 28 kwietnia. Zarząd ma na nim ponownie przedstawić do oceny sprawozdanie finansowe za 2009 rok. Czy będzie to dotychczasowy dokument, czy przeliczony po myśli rządu - na razie nie wiadomo. Do 30 kwietnia zaakceptowane przez RPP sprawozdanie powinno być przekazane Radzie Ministrów do zatwierdzenia. Dwa tygodnie później 95 proc. rocznego zysku NBP podlega odprowadzeniu do budżetu państwa. Gra toczy się o to, czy będzie to 4,2 mld zł, jak wyliczył bank, czy też dwukrotnie więcej - jak chce rząd - ale kosztem stabilności złotego.

Małgorzata Goss

Wykluczam wersję błędu pilota Jest wysoce nieprawdopodobne, by pilot znający lotnisko, opierając się na ocenie wysokości maszyny na systemie radarowym RW-5M, znajdował się na 1500 m przed celem na wysokości 0 metrów. Z ekspertem od systemów nawigacji satelitarnej (imię i nazwisko znane redakcji) rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler. Nasz rozmówca zastrzegł poufność swoich danych ze względu na charakter wykonywanej pracy

Jak działa nowoczesny system ostrzegania przed przeszkodami TAWS, instalowany w samolotach? - Wysokość lotu samolotu jest stale porównywana z trójwymiarowym modelem Ziemi: gdy samolot traci wysokość lub gdy znajduje się nisko nad terenem, tzw. Low Level Flight, mapa za pomocą trzech kolorów informuje o niebezpieczeństwie. Czerwony - żółty - zielony pokazują pilotowi skalę zagrożenia. Jednym rzutem oka można rozpoznać niebezpieczeństwo, tzw. Dead Ends. Jeszcze zanim zagrożenie będzie konkretne, można go uniknąć.

Odkąd TAWS wprowadzono do użytku 20 lat temu, żaden z samolotów nie rozbił się, podchodząc do lądowania. Czy to oznacza, że ten system jest niezawodny? - Urządzenia elektroniczne produkowane na potrzeby lotnictwa i wojska są konstruowane w taki sposób, że są praktycznie bezawaryjne. Do tego dochodzą liczne procedury kontrolne wykluczające taki scenariusz.

Prezydencki samolot Tu-154M wyposażony był w system TAWS, co oznacza, że powinien bezpiecznie wylądować. Dlaczego, według Pana, tak się nie stało? - Samolot powinien był bezpiecznie wylądować nawet w złych warunkach pogodowych. Jeżeli widoczność w płaszczyźnie horyzontalnej była mniejsza niż 550 m, to panowały przynajmniej warunki ILS CAT-1 - w takiej sytuacji wieża nie powinna była zezwolić na lądowanie. Ponieważ znane są warunki pogodowe, należy wykluczyć wersję o błędzie pilota. Możliwości zasadniczo są dwie: atak elektroniczny z zewnątrz bądź dywersja na pokładzie samego samolotu.

W bazie danych systemu TAWS zainstalowanego w Tu-154M mogło nie być kompletnych cyfrowych map okolic Smoleńska, jak sugerują niektórzy eksperci? - Mapy są produkcji amerykańskiej. Żadne miejsca nie były od czasu "zimnej wojny" tak dokładnie sprawdzane i modelowane jak właśnie okolice rosyjskich lotnisk wojskowych, także tych najmniejszych. Ponieważ zaś w Smoleńsku w ciągu ostatnich 50 lat nie było trzęsienia ziemi, prób jądrowych ani działań budowlanych zmieniających całkowicie powierzchnię terenu, więc żaden ekspert nie traktuje tej tezy poważnie. Gdyby mapa była zła, rozbiłby się trzy dni wcześniej wasz premier Donald Tusk.

Wiemy, że istnieją techniki umożliwiające fałszowanie danych, które piloci odczytują z urządzeń pokładowych samolotu. Na czym one polegają? - Jedną z technik, opisywanych zresztą w polskich mediach, jest tzw. meaconing polegający na przechwyceniu przez specjalne urządzenie elektroniczne sygnału satelity o częstotliwości 1575.420 MHz i wysłaniu go z opóźnieniem kilku milisekund z większą siłą niż sygnał oryginalny. Jeśli ktoś chce dokonać inteligentnego sabotażu, manipuluje tylko jeden, słaby sygnał satelity znajdującego się horyzontalnie. Komputer pokładowy wierzy temu sygnałowi, powstaje przekłamanie położenia i wysokości własnej pozycji. Sygnał taki można wysłać także z ziemi.

Jak duże jest urządzenie, które go wysyła, i czy samolot musi znajdować się nad nim, by sygnał zadziałał? - Urządzenie zakłócające sygnał jest bardzo małe. Można je po prostu zostawić w dowolnym miejscu w lesie. Sygnał ma znikomą moc, odpowiadającą energii wypromieniowywanej przez robaczka świętojańskiego. Jest on niezauważalny i nie do wykrycia. Co do zasięgu pracy urządzenia: grupce młodych elektroników w Nowym Jorku udało się zakłócić lądowanie samolotu na lotnisku w Bostonie! Tak więc samolot nie musi się znajdować bezpośrednio nad źródłem zakłóceń, nie potrzeba dział elektronicznych, które zostawiłyby ślad w postaci charakterystycznych uszkodzeń elektroniki pokładowej. Jest to do tego stopnia niebezpieczne, że fachowcy od bezpieczeństwa lotów świetnie zdają sobie sprawę z realnego zagrożenia meaconingiem, który nie zostawia śladów. Dlatego też w samej tylko Unii Europejskiej rozwinięto strategię Navigation Warfare, która ma być zrealizowana do 2018 roku i zostanie oddana do dyspozycji wojska. Powstało specjalne konsorcjum przemysłowe, które otrzymało zlecenia na rozwinięcie tej technologii. Nikt nie wydaje dziesiątek milionów euro z powodu czysto teoretycznego zagrożenia...

Czy istnieje prawdopodobieństwo, że ktoś mógł użyć meaconingu w przypadku prezydenckiego samolotu? Co mogłoby na to wskazywać? - Wskazuje na to przesunięcie horyzontalne i wertykalne w stosunku do prawidłowego lotu samolotu. Samolot leciał nad drzewami pozbawionymi liści, zahaczając o nie. Mogło się stać, że miernik wysokości mierzył wysokość do podłoża lasu, a nie do czubków drzew. Nie wiemy jeszcze, czy TAWS w rejonie Smoleńska - a tamtejsze regionalne lotnisko nie ma znaczenia międzynarodowego i nie posiada systemu precyzyjnego naprowadzania ILS - podaje wysokość terenu nad poziomem zera z uwzględnieniem wysokości drzew, czy nie. Jest to pytanie do producenta systemu, które należy wyjaśnić.

Z jakich instrumentów korzystał pilot? - Jeśli używał GPS, odbiór został zakłócony, co technicznie umożliwia meaconing. Typowa dla GPS dokładność jest bardzo dobra, w większości przypadków wynosi kilka metrów - jeśli spojrzeć na specyfikacje GPS Standard Positioning Service (SPS), osiągana dokładność obliczania wysokości wynosi plus minus 25 m (przez 95 proc. czasu). Według TSO-C129A pomiar GPS używany jest wyłącznie do horyzontalnego prowadzenia maszyny do wysokości powyżej 500 stóp nad poziomem terenu, a wysokość jest mierzona miernikiem barometrycznym. W związku z tym jest czystą spekulacją, czy pilot leciał według radiowego miernika wysokości, na wzrok, czy GPS z pomiarem barometrycznym. Obojętnie jednak, czy używał pomiaru barometrycznego czy altimetra radiowego: jeśli nie znał wysokości czubków drzew, było to fatalne. Być może pilot ignorował wysokość lasu, z którym nie miałby kolizji, gdyby samolot nie znajdował się w błędnej pozycji w wyniku odchylenia wskazań przyrządów, lecz leciał dokładnie według tzw. Runway. Błąd położenia horyzontalnego rzędu 25 m wykracza poza ramy profilu błędu systemu GPS.

Były dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego płk Tomasz Pietrzak twierdzi, że system TAWS był prawdopodobnie zblokowany w samolocie prezydenckim. Ma tak nakazywać w pewnych okolicznościach instrukcja tego urządzenia... - To obojętne, czy system TAWS był włączony, czy nie i w odniesieniu do jakiej wysokości mierzył wysokość. Pomiar pozycji GPS odbywa się nadal innymi źródłami, które są z reguły zdublowane, gdyby jeden z nich nie działał. System radarowy RW-5M znajdujący się na pokładzie maszyny prezydenckiej umożliwia pomiar wysokości z dokładnością do 5 metrów. Jest wysoce nieprawdopodobne, by pilot znający lotnisko, opierając się na ocenie wysokości maszyny na tym wyłącznie urządzeniu, znajdował się na 1500 m przed celem na wysokości 0 metrów!

Czy można udowodnić, gdyby tak się stało, że wskazania urządzeń samolotu prezydenckiego zostały przekłamane?
- Wiadomo, że wszelkie niezbędne ku temu informacje znajdują się w czarnych skrzynkach. Umieszczone w nich nośniki elektromagnetyczne można niestety skutecznie zmanipulować. Każdą informację można z nich przegrać, rozkodować, a dysponując odpowiednim sprzętem, wpisać nowe, wiarygodnie wyglądające informacje i nikt nie będzie w stanie tego sprawdzić. Jako dowód w śledztwie z punktu widzenia interesów suwerennego państwa polskiego są one już niewiarygodne.

Można wykryć, że ktoś majstrował przy czarnych skrzynkach? - Jest to niestety nie do wykrycia. Jeśli manipulacji dokonuje amator, to można to sprawdzić, inaczej jest, gdy dokonuje tego profesjonalista.
Profesor Jacek Trznadel, przewodniczący Rady Polskiej Fundacji Katyńskiej, zwrócił się w liście otwartym do premiera Donalda Tuska o powołanie niezależnej Międzynarodowej Komisji Technicznej do zbadania przyczyn katastrofy samolotu prezydenckiego koło Katynia. Wnioski takiej komisji z udziałem najlepszych światowych ekspertów miałyby podstawowe znaczenie dla opinii publicznej i dla historii. Co Pan sądzi o tym pomyśle? - Oczywiście popieram tę propozycję. Być może komisja będzie dysponowała technikami śledczymi, które nie są nam dostępne. Poza tym to dobra możliwość, by na podstawie tych szczątkowych informacji, których nie da się zafałszować, odpowiedzieć na część pytań w tej sprawie. Takiej komisji trudno będzie też postawić zarzuty politycznej stronniczości, które z pewnością są już teraz zmorą niektórych polskich fachowców. Niestety, znając dotychczasowy przebieg śledztwa, obawiam się, że na większość pytań postawionych przez komisję nie otrzymamy już odpowiedzi. Ważne jest jednak obiektywne usystematyzowanie wątpliwości w tej sprawie, by setki milionów ludzi na całej ziemi mogły same wyrobić sobie zdanie na temat katastrofy. Dziękuję Panu za rozmowę.

Towarzystwo ustaliło Subotnik Ziemkiewicza Nieodparcie przypomina się scena z dramatu Sławomira Mrożka „Ambasador”. Tytułowemu zachodniemu ambasadorowi w sowieckiej Rosji (z oczywistych względów sztuka tak tego nie nazywa, ale sugestie są jednoznaczne) gospodarze ofiarowują globus. Z tym, że na globusie tym nie ma zaznaczonych kontynentów. Dlaczego? Bo to jeszcze jest uzgadniane. Dopiero jak kształt kontynentów zostanie zatwierdzony przez odnośne władze, to się je na globusie umieści. Na oczywistą dla człowieka Zachodu uwagę, że istnienie kontynentów i ich kształt to część obiektywnej rzeczywistości, pada odpowiedź, równie oczywista dla człowieka sowieckiego, że bez uzgodnienia i zatwierdzenia przez odpowiednie władze nic nie jest rzeczywistością. Nieodparcie przypomina się ta scena podczas kolejnych konferencji  prasowych polskiej prokuratury, z których jasno wynika, że nie otrzymamy dostępu do „czarnych skrzynek” polskiego samolotu ani do zeznań naziemnej obsługi smoleńskiego lotniska albo jeszcze długo, albo bardzo długo. Nasz „udział” w śledztwie okazuje się ograniczać do grzecznego czekania za drzwiami, aż prokuratorzy rosyjscy zechcą nam coś wyjaśnić, i do rzucania gromów na oszołomów, którzy podnosząc drażliwe kwestie narażają na szwank świeżo ogłoszone historyczne pojednanie z Rosją. Wiadomo, że historyczne pojednania, zwłaszcza na warunkach przeciwnika, to specjalność obecnego establishmentu. Dlatego domaganie się wglądu w materiały śledztwa, a zwłaszcza jego umiędzynarodowienia, już zostało ogłoszone „pluciem Rosjanom w twarz”. Co prawda, jak słyszę od ludzi serfujących po rosyjskim internecie, to właśnie sami Rosjanie „plują sobie w twarz” najintensywniej. To oni formułują zupełnie jednoznaczne oskarżenia; bardzo się chce, aby były one przesadne. No, ale Rosjanie swoje władze znają dobrze i dobrze wiedzą, na jakie zaufanie zasługują czekiści. Fakt, że się przeciw nim masowo nie buntują, nie oznacza wcale, że są w ocenie swego państwa ślepi i głupi. Oczywiście, nie każde nie poparte ustaleniami śledztw domniemania co do przyczyn tragedii są przez medialny establishment potępiane. Plucie w twarz Rosjanom − nie, ale plucie na tragicznie zmarłego prezydenta, to jak najbardziej. W ciągu kilku dni wyrósł nam najwybitniejszy ekspert od katastrof lotniczych, a raczej, najwybitniejszy ekspert w każdej dziedzinie okazał się znać także i na tym. Trudno się na czymś nie znać, jak się jest z nominacji Donalda Tuska mędrcem, i to europejskim. Samolot jeszcze dymił, gdy Lech Wałęsa orzekł autorytatywnie, że to Kaczyński zabił sam siebie i wszystkich innych, bo kazał pilotowi lądować. I od tego czasu powtórzył to nie policzę już nawet, ile razy, kompletnie głuchy na rzeczywistość, na brak jakichkolwiek przesłanek wskazujących na ingerencję śp. Prezydenta w decyzję pilota, powtarzając jako niezbity dowód swej tezy − jeszcze wczoraj słyszałem to na własne uszy − wielokrotnie już zdementowaną bzdurę o rzekomym czterokrotnym podchodzeniu do lądowania. Nie budzi to oczywiście sprzeciwu „autorytetów”, które dostały takiej histerii, gdy w programie Pospieszalskiego nie wykluczono możliwości zamachu i skrytykowano wiernopoddańczą bierność polskiego rządu wobec władz Rosji. Sugerować, że polski pilot popełnił błąd, bo był pod presją harmonogramu zaplanowanych uroczystości, znaczy iść w dobrą stronę. Sugerować, na przykład, że błąd popełnił rosyjski szef obiektu, nie zamykając lotniska, choć zgodnie z przepisami powinien, bo był pod presją harmonogramu zaplanowanych uroczystości, to skandal, hańba, plucie w twarz i nieodpowiedzialne, warcholskie próby zakłócenia pojednania. Ojciec Rydzyk ośmielił się nie czekając na wynik śledztwa zasugerować na antenie swego radia, że to zamach? Skandal, hańba i zniewaga pamięci Lecha Kaczyńskiego (?!). Wałęsa nie czekając na wynik śledztwa też już wie, jak to było i kto jest winien, i informuje o tym publikę słuchającą radia „Agory”? A, to „szacun”. Skądinąd, euromędrzec i symbol III RP powtarza uparcie wiele rzeczy − także i to, że w 1995 roku „nie przegrał wyborów, tylko liczenie głosów”, czyli, tłumacząc z wałęsowego na polski, że  wybory te Kwaśniewski sfałszował. Jak widać, jedne jego opinie salon nagłaśnia, inne taktownie przemilcza. Wałęsa może bezkarnie bredzić do woli, albowiem ustalono, że Polacy potrzebują mitu, i on właśnie jest tym mitem. A jak Mit i Symbol, to prawda o TW „Bolek”, doskonale wszak od lat „autorytetom” znana, pod korzec, morda w kubeł, a rozum niech się idzie czochrać. Ustaliło tak z grubsza to samo towarzystwo, które na okoliczność tragedii smoleńskiej ustaliło, przeciwnie, że Polacy mitów nie potrzebują, wręcz trzeba ich przed mitami bronić. Już następnego dnia autorytety na łamach swojej gazety wzywały, aby nie dopuścić do zmitologizowania katastrofy, bo mity są złe. Mity są złe, prawda też jest zła − swoją drogą, w jaki sposób oni chcą nie dopuścić do „zmitologizowana” tragedii, jeśli pytanie o to, jak naprawdę było, czynią surowo pilnowanym tabu? Cement i tłuczone szkło zamiast mózgów, jak to już pozwoliłem sobie zdiagnozować. A co do mitów, oczywiście − złe są tylko „ich” mity, nie „nasze”. Mit uwznioślający Lecha Kaczyńskiego jest wrogi i szkodliwy, podobnie jak mit Millenium 1966 jako symbolicznego początku końca peerelu, albo jak mit Okrągłego Stołu jako miejsca, gdzie przywódcy opozycji zdradzili i pobratali się z komunistycznym okupantem. Natomiast zupełnie inaczej jest z mitami  „bezkrwawego, wspólnego sukcesu Polaków z obu stron historycznego podziału”, wspomnianym mitem Wałęsy jako nieomylnego herosa, czy mitem listu Kuronia i Modzelewskiego jako centralnego wydarzenia w historii walki z komunizmem, aktu założycielskiego całej opozycji i w dalszej perspektywie III RP. Przy okazji, przepraszam, mała dygresja pro domo sua. Prawodawca ostatniego z wymienionych mitów, profesor Friszke, raczył wymienić mnie we wstępie do swej hagiografii Modzelewskiego i Kuronia jako przykład negatywny. Słowa mojego felietonu, podsumowujące sławny „list do Partii” jako bunt młodych, ideowych marksistów, krytykujących aparat partyjny za zbyt łagodną politykę wobec Kościoła Katolickiego, czyni przykładem historycznej ignorancji. Wielka szkoda, że nie zamieszcza owego listu w książce − ale kto ciekawy może dotrzeć do niego w wydaniu książkowym albo w internecie i przekonać się na własne oczy, że moje podsumowanie jest całkowicie uprawnione. Oczywiście, jest złośliwe i stronnicze, bo niechęć do katolickiego wstecznictwa, acz wyartykułowana wyraźnie, nie jest główną, ani nawet jedną z głównych osi krytyki PZPR za odchodzenie od pryncypiów. Ale jest w dokumencie, ogłaszanym aktem założycielskim antykomunistycznej opozycji, wyraźnie obecna, czego trudno nie uznać za chichot historii. A jeśli pan profesor nie rozumie, czym różni się felieton od opracowania naukowego, to zapraszam do słownika terminów literackich. Wracając do śledztwa w sprawie katastrofy, które podobno – musimy w to wierzyć na słowo − jest intensywnie prowadzone, jedno na pewno się naszym władzom udało. Udało im się przekonać społeczeństwo, że jeśli prawda będzie inna, niż z góry zadeklarowano, to i tak zostanie przed Polakami zatajona. Powie ktoś, że w USA do dziś zdecydowana większość obywateli nie wierzy, żeby Kennedy’ego zabił działający w pojedynkę Lee Oswald. Ale w Ameryce  nieufność obywateli do rządu nie przekłada się na państwo. W Polsce, jako żywo, granie z obywatelami w durnia zawsze się dla warstw rządzących źle kończyło. Rafał A. Ziemkiewicz

IPN, czyli sprawdzian intencji marszałka Decyzje dotyczące ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej będą najlepszym sprawdzianem intencji Bronisława Komorowskiego – czy zamierza być “pełniącym obowiązki prezydenta” tymczasowym zastępcą zmarłego głowy państwa do czasu wyboru następcy, czy też uzna, że już teraz jego decyzje służyć powinny bieżącym interesom Platformy Obywatelskiej. Jeśli marszałek Sejmu chce być tylko ponadpartyjnym zastępcą prezydenta, to ustawę o IPN powinien skierować do Trybunału, tak jak chciał to uczynić Lech Kaczyński. Wiem, że aby podjąć taką decyzję, Komorowski musiałby mocno zacisnąć zęby, bo to by oznaczało, że odsuwa w ten sposób być może nawet na rok zmiany w Instytucie, które przeprowadzić chce Platforma. Pojawiły się już publicystyczne pytania, dlaczego marszałek ma dostosowywać się w kwestii przyszłości IPN do woli zmarłego prezydenta, a nie np. do opinii zmarłego w tej samej katastrofie posła PO Arkadiusza Rybickiego – zwolennika zmian w Instytucie. Przy całym szacunku dla posła Platformy, którego rodzina czeka jeszcze na pogrzeb – marszałek tylko zastępuje Lecha Kaczyńskiego. Bronisław Komorowski nie został na urząd prezydenta wybrany, a o tym, że uzyskał kompetencje prezydenckie, zadecydowało zrządzenie losu i przepisy konstytucji. Dlatego oczekiwać od niego powinniśmy wstrzemięźliwości. Podejmując decyzję o wysłaniu ustawy do Trybunału Konstytucyjnego, marszałek mógłby więc pokazać klasę i zdolność do wzniesienia się ponad partyjne wytyczne. Tymczasem już ukuto hasło, że Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej poszło na wojnę z Komorowskim – tylko dlatego, że zmieniło swojego szefa i rozpoczęło procedurę powołania nowego prezesa IPN. To znana taktyka – uczynić z ofiary agresora. Tymczasem Kolegium zachowuje się zupełnie normalnie – po tragicznej śmierci Janusza Kurtyki chce ratować Instytut, zapewnić mu możliwość normalnego działania i ocalić jego niezależność. Niestety, z tego powodu w niektórych mediach jesteśmy dziś świadkami obrzucania członków Kolegium epitetami “partyjnych funkcjonariuszy” i prób tworzenia wrażenia, że uczestniczą w kampanii prezydenckiej. Być może taką cenę płaci się dziś za obronę niezależności instytucji publicznych. Niedobrze by jednak było, gdyby Bronisław Komorowski i jego partia dali się namówić do konfrontacji z Kolegium Instytutu. Piotr Semka

Rola Polski, czyli - po co nam państwo? Czy polska tragedia, tragedia polskiego państwa i Narodu nie jest czytelną przestrogą dla Europy, by zawróciła z dramatycznie błędnie obranej drogi opierającej się na postulatach Nowej Lewicy? Czy nie rozpoczyna się właśnie nowy etap dziejów Polski? Czy państwo ma jeszcze sens? Co znaczy - mieć własne państwo? Dla wielu mieszkańców dzisiejszej Europy te pytania są bez znaczenia. J. M. Verlinde, francuski dominikanin nawrócony pod koniec lat 80. - po latach praktykowania buddyzmu, wspomina w jednym z wykładów, że satanista LaVey powiedział jeszcze w latach 70. XX wieku: "Musimy robić wszystko, żeby mogła się dokonać dekonstrukcja instytucji państwowych". Znamienne, że w tym kontekście francuski zakonnik, znany dziś na świecie apologeta chrześcijaństwa, umieścił Polskę. Wspomniał o jej zadaniu, które, jego zdaniem, ma polegać na tym, że poprowadzi świat w całkowicie przeciwnym niż ten nakreślony przez LaVeya kierunku. Przypomniał ojca Maksymiliana Kolbego i Rycerstwo Niepokalanej. Zmiana spojrzenia na człowieka, by tak go "przetworzyć", aby zaczął pogardzać własnym państwem, została kiedyś założona przez filozofów z tzw. szkoły frankfurckiej. Wymyślono dekonstrukcję człowieka - czyli pozbawienie go ludzkich cech - i kolejno, dekonstrukcję państwa. Rewolucja 1968 roku pokazała, jak to może wyglądać w praktyce. Posłużono się zmanipulowaną młodzieżą. Zaczęło się publiczne ośmieszanie, wyszydzanie, kontestowanie instytucji państwa: armii, sądownictwa, wyższych uczelni. W ślad za atakiem werbalnym przyszedł fizyczny. Wielu ludzi zostało zamordowanych przez członków Czerwonych Brygad - i podobnych im organizacji - jako "wrogowie wolności", tylko dlatego że reprezentowali instytucje państwowe. Do instytucji zagrażających "wolności" zaliczono Kościół i rodzinę. "Gdy sprawiedliwość i rozum nie wyznaczają już normy, nie ma innego rozwiązania, jak użycie siły, aby zakończyć konflikt", przestrzega M. A. Peeters. "Jeśli brak powszechnych zasad określających to, co słuszne, sprawiedliwość staje się kwestią pragmatyki". Do tego prowadzi postmodernizm. Wszystkie wybory są możliwe i wszystkie "wolne" od kwestii moralnych. Nie ma dziś w Europie prawa moralnego, bo Europa porzuciła Boga. W systemie, który opanowuje w tej chwili wiele instytucji światowych i europejskich, nie ma po prostu miejsca dla państwa, które opiera się na uniwersalnych wartościach i służy obywatelom, którzy te wartości wyznają. Jakoś symbolicznie potwierdzili to ci, którzy mimo szumnych zapowiedzi, nie stawili się na pogrzebie prezydenta Rzeczypospolitej. Obrona ładu moralnego łączy państwo i Kościół, gdy państwo jest stróżem prawdziwych praw, a Kościół strzeże moralności. Światowa rewolucja zmierza do dekonstrukcji - czyli rozbioru na poszczególne elementy, pozbawione treści - i do unicestwienia, zarówno państwa, jak i Kościoła. Ludzi Czerwonych Brygad wsadzono do więzień, ale w mentalności mieszkańców Starego Kontynentu po ich "pieśni wolności" pozostały trwałe zmiany. Wrogiem "wolności" jest dla nich ustalona hierarchia. Także w naszym kraju próby zatarcia hierarchii są dziełem mediów opanowanych przez wychowanków szkoły frankfurckiej. Od lat wbijano Polakom do głowy, że np. szacunek dla głowy państwa to przejaw anachronizmu kulturowego i zacofania. W dniach bezpośrednio sąsiadujących z żałobą narodową jedno z głównych mediów tego nurtu lamentowało, że oto znów Polacy nie dorośli do wyższych standardów europejskich, że znów pokazali swoje przywiązanie do zaścianka. Trzeba się znów za nich wstydzić, że tacy prostaccy. Tak trącą myszką. A było już tak wesoło. Inni mówią z odrazą o obudzonym "demonie patriotyzmu" i o "histerii żałoby", która jest niczym więcej jak tylko przejawem zachowań stadnych. Tak wygląda "na żywo" zabieg dekonstrukcji państwa i ładu moralnego. Tymczasem Polacy dokonali rzeczy nieprawdopodobnej. Powiedzieli wyraźnie, że chcą respektowania hierarchii, a nie jej zamazywania. Bo ona wyraża prawdę. Mieli łzy w oczach, gdy to mówili. Mokli na deszczu, marzli w nocy, rezygnowali ze snu i z posiłku. Ale za to mogli przyklęknąć przed trumną prezydenta. Napisać do niego pożegnalny list. Pochylali głowy. Przynosili kwiaty, znicze, modlili się. Śpiewali pieśni. Powiedzieli, że państwo jest ważne. Że je szanują. Oddawali też hołd pięknej rodzinie. Normalnej rodzinie. Została skojarzona z Pałacem Prezydenckim. Z Belwederem. Stała się wzorem dla wielu małżeństw.

Co się w Polsce stało? Symbole - flagi narodowe, białe orły, mundury, hymn narodowy. Postawy obywatelskie: na przykład starania zwykłych ludzi o Wawel dla prezydenta. Pomoc wzajemna. Pomoc dla osieroconych rodzin. To wszystko miało przecież zniknąć. Tego miało nie być. Miał zostać popiół - i szczęście rozlanego szeroką, brudną kałużą kosmopolityzmu. To w nim mieliśmy się nurzać, taplać, rozsmakowywać. Z pieśni narodowych mieliśmy gremialnie zrezygnować na rzecz - co najwyżej - biesiadnych (polskich) i rapu (murzyńskiego). Tymczasem pod Pałacem Prezydenckim i w nieskończonej liczbie innych miejsc w ostatnich tygodniach spontanicznie rozbrzmiewał hymn państwowy, "Rota", "Gaude Mater Polonia"... Słychać było chóry profesjonalne i amatorskie. Jak widać - nie da się wytrzeć gumką z serc ludzkich przywiązania do symboli. Ludzie stojący w kolejce do Pałacu Prezydenckiego, by oddać hołd parze prezydenckiej, robili sobie zdjęcia nie tylko z żołnierzami z warty honorowej. Także z harcerzami, górnikami, kolejarzami noszącymi z dumą swe mundury. Bo one wyrażały coś więcej niż tylko "tradycję", przywiązanie do formy. Wyrażały wielki szacunek i cześć dla państwa. Wyrażały p a ń s t w o, którego najwspanialsi i najprawdziwsi przedstawiciele polegli. Mundury na ulicach polskich miast wyrażały służbę państwu, utożsamioną - naturalnie i spontanicznie, bez niczyich przynagleń i kazań - ze służbą człowiekowi.

Polskość ocalona w relacjach Ale nade wszystko, ci ludzie z kolejki - z pociągów do Krakowa, z autobusów, z przystanków, z ogromniej liczby miejsc, gdzie rodacy tak bardzo pragnęli być r a z e m - odnajdywali się jako Polacy w relacjach z innymi. Relacje zmieniły się w tych dniach. Wiele osób rejestrowało renesans uprzejmości - widocznej nawet w urzędach, w komunikacji - szacunek i uwagę dla bliźniego obok, uśmiech. Zmieniły się nawet moda, styl, wygląd dziewcząt i kobiet, które o tej porze roku zwykły pokazywać się w kreacjach, do których najmniej pasuje słowo "eleganckie", a już zwłaszcza "nobliwe". To także manifestacja nowej postawy wobec drugiego człowieka. Jakże piękna. Polskę być może udałoby się zabić, gdyby zabito te relacje. Ale to niemożliwe. Wszystko, co się ostatnio wydarzyło, tylko ożywiło wspólnotę ludzką, którą stanowimy jako Polacy. A przecież tak długo uczono nas czegoś innego. "Zbyt długo, prawie przez stulecia, uniemożliwiano nam jako narodowi odkrycie naszego osobistego, narodowego i polskiego Ja, wmawiając m.in. za Heglem, że to polskie Ja jest grzechem, słabością i jako takie przeznaczone jest do uśmiercenia" (ks. prof. Tadeusz Guz).

Czytanie znaczeń, mowa symboli Męczennicy. To słowo przechodzi z ust do ust. Męczennicy służby własnemu państwu. Męczennicy, którzy zginęli za prawdę. Chrystus jest Prawdą. Kościół pilnuje ducha praw, a państwo jego litery. W naszej części świata historia chrześcijaństwa jest historią państwa chrześcijańskiego. Kultura zachodnia rozprzestrzeniała się dzięki rozwojowi i ekspansji instytucji chrześcijańskiego państwa. (Królowie - fundatorzy katedr i uniwersytetów, Karol Wielki, św. królowa Jadwiga...). Struktury Kościoła mogły rozwijać się w państwach chrześcijańskich, także dzięki opiece państwa nad Kościołem. Aż do czasu, gdy w wyniku kolejnych rewolucji nie nastąpił rozłam, rozerwanie więzi państwa i Kościoła. Obcięcie głowy arcychrześcijańskiego króla, koronowanego w katedrze w Reims, było nie tylko symbolem. Było faktycznym "obcięciem głowy", unicestwieniem władzy państwowej jako takiej, która reprezentowała naród wobec Boga i była strażniczką praw ludu chrześcijańskiego. Faktycznie, czyli prawnie. Była to bowiem władza legalna. Pochodząca z Boskiego nadania. Dziś prezydent Rzeczypospolitej, katolik, obrońca ładu moralnego w wielu dziedzinach bytu państwowego naszej Ojczyzny został uhonorowany królewskim pogrzebem. Spoczął w katedrze królów polskich. Czy nie ma w tym czegoś symbolicznie nawiązującego do odbudowy ciągłości z chrześcijańską, przedrewolucyjną Europą? Rola Polski w Europie zapowiadana była nie tylko przez Siostrę Faustynę i ojca J. M. Verlindego. Bo państwo polskie coś znaczy, coś mówi innym państwom. Jego historia nie jest banalna. Wielki francuski myśliciel Paul Claudel przywołuje w swoim "Dzienniku" znamienną uwagę jezuity, ojca Gratry, który łączy upadek Europy z "przerażającą i świętokradczą przewrotnością ducha podboju między narodami chrześcijańskimi". Twierdzi, że na cesarstwach, które "dopuściły się ohydnego rozbioru narodu chrześcijańskiego, Polski", ciąży "przekleństwo, niezmazalne, aż do chwili kompletnego naprawienia". I dodaje: "Dopóki ten punkt nie znajdzie zrozumienia, Europa nie odzyska sprawiedliwości i pokoju". Czy dziś nie nadszedł czas, byśmy wreszcie zrozumieli do końca, czym ma być - czym jest już w tej chwili - posłannictwo i rola Polski w Europie? Obroną prawdziwej wiary, kultury, ale i praw narodów do własnych państw. Państw, które prowadzą suwerenną politykę na rzecz dobra wspólnego. Politykę podyktowaną ideałami wiary chrześcijańskiej i dobrze pojętymi interesami narodów. Nie ma dwóch narodów, których dobra są w dziedzinie politycznej tożsame. Ta polityka musi być zróżnicowana, wyrazista, odrębna, wolna. Czy nie mówi o tym przekonująco samotny lot prezydenta Micheila Saakaszwilego nad Europą w przestrzeni "zamkniętej"? I jego obecność na Wawelu, przy trumnie przyjaciela?

Nasz początek - chrzest państwa polskiego Ciągłość państwa jest wielką sprawą. Ci, którzy starali się o nią, zasłużyli na chwałę. Dzięki ich odwadze i mądrości mieliśmy w czasie okupacji Polskie Państwo Podziemne i legalną władzę państwową na uchodźstwie. Insygnia władzy spoczywały w rękach emigracyjnych przywódców, reprezentantów państwa. Bo Naród nie mógł uznać władzy uzurpatorskiej narzuconej przez obce państwo. Jakże symboliczne było pożegnanie ostatniego z prezydentów RP na uchodźstwie, Ryszarda Kaczorowskiego, przez tysiące Polaków w Belwederze. W dniach żałoby po prostu wiedzieliśmy, co robić, jak się zachować. Kto nauczył nas tego patriotycznego i obywatelskiego savoir-vivre'u? Antyład, który wyrażały i próbowały wprowadzać w życie publiczne przez ostatnie dwadzieścia lat media, przeciwstawia się klasycznemu rozumieniu rzeczywistości. Toczy walkę z myśleniem i postawami zdroworozsądkowymi. Walkę o język, o hierarchię wartości, o symbole, o rozumienie historii - i rozumienie własnego życia przez każdego człowieka z osobna. Celem osób "igrających" z rzeczywistością prawdy w atmosferze pozbawionej ocen moralnych jest zmiana znaczeń, deformacja rzeczywistości, władza nad umysłami. Człowiek przestaje rozumieć sam siebie i przywiązywać wagę do swoich wyborów. Wszystko jest płaskie, idealnie wyrównane. Najefektywniej zamiana ta "przemycana" jest przez sztukę i media. W Polsce nie nastąpiła zakładana przez postmodernizm i światową rewolucję zmiana. Trzeba to powiedzieć - Polacy wobec ogromu tragedii i majestatu śmierci swoich przywódców zachowali się normalnie. Światowa rewolucja wytraciła nagle swój impet i zatrzymała się - na Polsce. Ewa Polak-Pałkiewicz

Siły Wyższe Antoni Słonimski wspomina, jak to podczas wizyty znakomitego angielskiego pisarza Gilberta Chestertona w Warszawie skrzyknął paru gazeciarzy, dał im po dwa złote, żeby w momencie, gdy Chesterton wyjdzie z restauracji „Oaza” krzyczeli: „niech żyje pan Chesterton!” Podobno Chestertonowi ta demonstracja tak się podobała, że nawet nie zauważył, iż entuzjazm dla jego twórczości wyrażają 10-letni oberwańcy, wcale nie wyglądający na subtelnych intelektualistów. Ciekawe, że przedstawiciele ruchu obrońców godności Wawelu, demonstrujący przeciwko pochówkowi prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki w podziemiach wawelskiej katedry, też na subtelnych intelektualistów nie wyglądali, chociaż byli nieco starsi – ale bo też prawo zabrania zatrudniania dzieci poniżej lat 13, nawet przez razwiedkę. Nie można zatem wykluczyć, że i oni dostali po dwa złote, a może nawet więcej, bo krzyczeli dłużej. Inicjatywa wypuszczenia wawelskiego smoka wprawdzie wyszła od cadyków z „Gazety Wyborczej”, poruszonych wzburzeniem państwa Krystyny i Andrzeja Wajdów, ale nie wiadomo, kto właściwie wynajął demonstrantów, bo pani hrabina Róża Thun (nee Woźniakowska) stanowczo zaprzecza. Podobnie nie wiadomo, kto właściwie wystąpił z inicjatywą pochowania prezydenckiej pary na Wawelu. W tej sytuacji musimy przyjąć, że inicjatywa ta wyszła od Sił Wyższych, podobnie jak ogłoszone w 1988 roku moratorium na wykonywanie w Polsce kary śmierci. Zapytany o źródło tej decyzji minister sprawiedliwości Jerzy Jaskiernia w 1995 roku wyjaśnił nam, że „nie można ustalić autora tej decyzji”. No proszę! „Nie można ustalić” autora decyzji, której posłusznie podporządkowały się wszystkie organy demokratycznego państwa prawnego. Nic – tylko Siły Wyższe! Podobnie Siłom Wyższym należy przypisać wybuch wulkanu na Islandii, który zasypał Europę popiołem, paraliżując komunikację lotniczą. W rezultacie nawet prezydent Stanów Zjednoczonych Benedykt Obama, uważany przez wielu za Siłę Najwyższą, skwapliwie skorzystał z okazji, by ustąpić przed Siłami Jeszcze Wyższymi, podobnie jak i Nasza Złota Pani Aniela. Dymiącego (a wiadomo, że nie ma dymu bez ognia – kto wie, czy nie piekielnego?) przejawu obecności Sił Wyższych wystraszył się również jego Eminencja Anioł kardynał Sodano, który nie odważył się wsiąść nie tylko do samolotu, ale nawet – do pociągu. Tymczasem pierwszy minister JE Króla Maroka, jak gdyby nigdy nic, wsiadł do samolotu Cessna i do Krakowa przyleciał. Widocznie, mając do wyboru dwie Siły Wyższe, bardziej zaufał Allachowi, niż przestrogom Meteorologów. Kto wie, czy to nie jest właśnie przyczyna, dla której islam robi w Europie taką konkietę? SM

Ich człowiek w Warszawie Minister obrony narodowej Bogdan Klich powiedział po spotkaniu w Moskwie z rosyjskim wicepremierem Siergiejem Iwanowem, że dla Polski i Rosji "nie ma ważniejszego zadania niż wyjaśnienie przyczyn" katastrofy pod Smoleńskiem. "Rosji zależy, aby wykluczyć wszelkie spekulacje i insynuacje wokół tej tragedii" - oświadczył z kolei Iwanow. Dla Polski pod rządami Tuska i Rosji pod rządami Putina nie ma ważniejszego zadania aniżeli niedopuszczenie do wygranej kandydata PiS w wyborach prezydenckich. Taki jest rzeczywisty cel wizyty Klicha w Moskwie i takie drugie dno przytoczonych deklaracji. Platforma po reakcji społeczeństwa na tragedię w Smoleńsku stanęła pod ścianą. O ile wcześniej ich propaganda (walenie w Kaczyńskiego) mogła być skuteczna, o tyle w sytuacji gdy ludziom spadły łuski z oczu – zobaczyli czarno na białym, że istnieją dwa światy: realny i wirtualny kształtowany przez media i Platformę Obywatelską – cały PR wziął w łeb. No, bo jak wycinać kandydata PiS, który będzie zapowiadał kontynuację dzieła Lecha Kaczyńskiego – prezydenta odkrywanego na nowo przez społeczeństwo jako patriota, strażnik suwerenności narodowej, mąż stanu, który spoczywa na Wawelu obok Marszałka Józefa Piłsudskiego? I wreszcie jak wyjaśnić przyczyny katastrofy skoro występuje się w roli petenta rosyjskich służb specjalnych zważywszy kompletny brak reakcji Tuska na coraz liczniejsze doniesienia o domniemanym udziale FSB w zamachu... Zaniechania PO w śledztwie skrytykował m.in. Edmund Klich, szef Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWL LP). Ujawnił on, że w czasie prac eksperckich, mających na celu zbadanie przyczyn katastrofy samolotu TU-154M pod Smoleńskiem, nie mógł liczyć na pomoc ze strony polskich władz i "był zmuszany przez ministra Bogdana Klicha do współpracy z polskimi prokuratorami". Edmund Klich ocenił, że strona polska pozostaje w stosunkach z Rosją w "kategorii petenta". Zwrócił uwagę, że projekt raportu (o przyczynach katastrofy) przygotowuje strona rosyjska, a "my mamy 60 dni na odpowiedź i to wszystko".

Słowa Edmunda Klicha oznaczają, że rząd w Warszawie nie kieruje się interesem suwerennego państwa, gdyż nie ma zamiaru sporządzić własnego raportu o przyczynach katastrofy. Wiadomo przecież, że jeżeli mielibyśmy do czynienia z zamachem, to wszelkie dowody na to wskazujące zostaną przez Rosjan usunięte. W rezultacie z winy Tuska prawdy nie poznamy nigdy. Nieporozumieniem zresztą byłoby ograniczanie odpowiedzialności premiera Tuska do mataczenia przy okazji śledztwa. O tym, że na pokładzie samolotu z parą prezydencką znajdą się m.in. szefowie rodzajów sił zbrojnych, posłowie, senatorowie, kierownicy najważniejszych urzędów państwowych, słowem – osoby decydujące o naszym bezpieczeństwie narodowym zdecydował nie kto inny jak właśnie jego rząd. Podobnie to strona rządowa- w tym Ministerstwo Spraw Zagranicznych - wespół z Putinem, doprowadziła do tego, że odbyły się w Katyniu dwie oddzielne polskie uroczystości. O tym, że prezydent Kaczyński chce uczestniczyć w uroczystościach katyńskich jako najwyższy rangą przedstawiciel RP, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski wiedział od 27 stycznia br. Skoro wiedział Sikorski, wiedział i Tusk. Wówczas zaczęła się – jak przypuszczamy – misterna gra, której efekty zobaczyliśmy rano 10 kwietnia. Przypomnijmy, że komunikat Kancelarii Premiera Federacji Rosyjskiej z 3 lutego głosił: „Z inicjatywy strony rosyjskiej doszło do rozmowy telefonicznej premiera Rosji Władimira Putina z prezesem Rady Ministrów Polski Donaldem Tuskiem. (…) Podczas rozmowy Władimir Putin zaprosił Donalda Tuska do udziału w uroczystościach rocznicowych w Katyniu, gdzie pod koniec lat trzydziestych, w wyniku represji politycznych, zginęło wielu obywateli radzieckich, w latach czterdziestych rozstrzelano polskich oficerów, a później z rąk nazistowskich okupantów – zginęło wielu żołnierzy Armii Czerwonej. Szef polskiego rządu przyjął zaproszenie z zadowoleniem”. Moskwa powiedziała wyraźnie: Lecha Kaczyńskiego w Katyniu ma nie być. Nic więc dziwnego, że minister Sikorski twierdził, że prezydent jest zbędny na uroczystościach i wysyłał go do Moskwy na obchody rocznicy zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami. By zachować pozory zastrzegał jednocześnie, że gdyby prezydent nie zmienił zdania co do obecności w Katyniu, to MSZ „oczywiście mu w tym pomoże”." Prezydent, co oczywiste, podtrzymał swoje stanowisko. Minister z Kancelarii Prezydenta Paweł Wypych, który również zginął w Smoleńsku, podkreślał wtedy, że rocznica Katynia powinna jednoczyć, a nie być przedmiotem rozgrywek politycznych, i z tego względu pożądane są wspólne uroczystości z udziałem prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i Senatu. Wówczas MSZ zmieniło swoje stanowisko. W liście przesłanym do Kancelarii Prezydenta zwróciło się do Lecha Kaczyńskiego, by uczestniczył w polskiej delegacji w Katyniu. W liście podano dokładną datę obchodów: 10 kwietnia. Prezydent ze zrozumiałych względów się zgodził, a niedługo potem wyszło na jaw, że Putin i Tusk będą „obchodzić” Katyń trzy dni wcześniej, mimo apeli ośrodka prezydenckiego o jedność przy okazji tej ważnej daty w historii Polski. W ten sposób para prezydencka i najważniejsze osoby w państwie, w tym rzecznicy uwolnienia się od gazowej zależności od Rosji oraz szefowie wszystkich rodzajów sil zbrojnych zostali przez rząd „wepchnięci” do jednego samolotu. Także dlatego, że to do Kancelarii Premiera należała ostateczna decyzja, co do przyznania, bądź nie - jednego lub więcej - samolotu dla Prezydenta RP. Odpowiedzialny za nią był szef Kancelarii Premiera minister Tomasz Arabski. Tak więc to Tusk decydował. Jeden z największych rosyjskich serwisów internetowych gazeta.ru określił swego czasu premiera Donalda Tuska mianem „nasz człowiek w Warszawie”… Julia M. Jaskólska Piotr Jakucki

Oświadczenie ABW W związku z powielaniem nieprawdziwych informacji dotyczących okoliczności realizacji przez funkcjonariuszy ABW czynności procesowych po katastrofie samolotu Tu-154, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego informuje:

1.W dniu 11 kwietnia 2010 roku Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wydała zarządzenie o powierzeniu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Żandarmerii Wojskowej czynności w zakresie zabezpieczenia materiału porównawczego i próbek do badań DNA, umożliwiających identyfikację ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. Na podstawie tego zarządzenia, w dniach 11-13 kwietnia br. ABW realizowała czynności procesowe. W tym czasie, wspólnie z Żandarmerią Wojskową, zabezpieczono materiał od krewnych 91 ofiar katastrofy.

2.Funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie pobierali materiału porównawczego niezbędnego do identyfikacji ciał Zbigniewa Wassermanna i Janusza Kurtyki. Nie wchodzili również do jakichkolwiek pomieszczeń służbowych czy nieruchomości należących lub czasowo pozostających w dyspozycji tych osób albo ich rodzin.

3.Na prośbę Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, w dniu 11 kwietnia br. funkcjonariusze ABW nawiązali kontakt z najbliższą rodziną Aleksandra Szczygły, zamieszkałą w m. Czerwonka koło Biskupca (woj. warmińsko-mazurskie). W domu, oprócz sióstr tragicznie zmarłego, przebywali także dziennikarze jednego z ogólnopolskich tytułów, którzy byli świadkami przebiegu całej wizyty.

4.Materiał porównawczy, niezbędny do identyfikacji ciała Aleksandra Szczygły, pobrano od krewnych zmarłego – przed ich wylotem do Moskwy – w warszawskim hotelu „Novotel”. Funkcjonariusze ABW nie wchodzili natomiast do jakichkolwiek pomieszczeń służbowych czy nieruchomości należących lub czasowo pozostających w dyspozycji A. Szczygły, w tym także do mieszkania na warszawskim Ursynowie. Rzecznik Prasowy ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska

ABW zbierała DNA Zaraz po katastrofie funkcjonariusze weszli do Domu Poselskiego. Samolot z prezydencką parą na pokładzie rozbił się pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. o godz. 8.56. Po godzinie 12 w Hotelu Sejmowym zjawili się funkcjonariusze ABW. Weszli do pokojów tragicznie zmarłych parlamentarzystów, aby zabezpieczyć rzeczy osobiste, na których był materiał genetyczny – niezbędny do identyfikacji zmarłych.

Za zgodą marszałka ABW o swojej akcji nie poinformowała rodzin ofiar. Te o przeszukaniu dowiedziały się dopiero w poniedziałek, 12 kwietnia, na spotkaniu w hotelu przed odlotem do Moskwy (rodziny poleciały rządowym samolotem). – Taką informację przekazał minister Jacek Cichocki (odpowiedzialny w Kancelarii Premiera za służby specjalne – red.) – mówi osoba, która była na spotkaniu. Informacje te potwierdza "Rz" Jerzy Smoliński, asystent marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. – Pracownicy Domu Poselskiego byli przy zabezpieczeniu przez funkcjonariuszy ABW rzeczy osobistych, takich jak grzebienie czy szczoteczki do zębów – mówi. Podkreśla, że wszystko odbyło się na prośbę Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie badającej smoleńską tragedię.

Po co zbierali DNA ABW tuż po tragedii weszło do hotelu sejmowego. Jak ustaliła "Rz", zabezpieczone tam DNA wysłano do Moskwy w poniedziałek, 12 kwietnia, po godz. 10. Rosjanie nie prosili Polaków o zabezpieczenie materiału genetycznego. – Od początku mówili, że pobiorą DNA od rodzin ofiar na miejscu – twierdzi nasz informator związany ze służbami. Tak też się stało. Materiał genetyczny pobrano od bliskich ofiar po ich przylocie do Rosji. Jednak materiał pobrany w kraju najprawdopodobniej był pomocny w identyfikacji ofiar. DNA samej ofiary jest potrzebne np. wtedy, gdy żyją już tylko krewni o dalszym stopniu pokrewieństwa. Kazimierz Olejnik, były prokurator krajowy, zwraca też uwagę, że działania ABW mogły być podjęte także po to, by przyspieszyć proces identyfikacji ciał. – Zabezpieczono rzeczy osobiste, bo można to zrobić szybciej, niż pobrać próbki od bliskiego członka rodziny, którego miejsce pobytu trzeba zlokalizować – uzasadnia. <\p> O działania ABW zapytaliśmy ministra Cichockiego. Do momentu zamknięcia numeru gazety nie dostaliśmy odpowiedzi. Centrum Informacyjne Rządu nie odpowiedziało też, kiedy bliscy odzyskają rzeczy zabrane przez ABW z pokojów sejmowych. Rodziny do dziś nie dostały nawet informacji, jakie przedmioty zabrano. Płk Krzysztof Parulski, szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej, potwierdził na wczorajszej konferencji, że to śledczy zlecili Agencji zebranie materiału genetycznego potrzebnego do badań DNA. – ABW na pewno działała zgodnie z prawem – mówił. Dodał, że materiał genetyczny został zebrany w ciągu jednej doby od tragedii, a następnie wysłany do Rosji.

Zginął laptop? Prof. Jadwiga Staniszkis napisała w felietonie dla Wirtualnej Polski, że miała informacje "z drugiej ręki" o tym, iż po tragedii włamano się do mieszkania Aleksandra Szczygły, szefa BBN, a także w Krakowie do domu Zbigniewa Wassermanna (PiS). Według niej miało też dojść do przeszukania domu Janusza Kurtyki. Do rodziny Wassermanna dotarła też informacja o rzekomym przeszukaniu jego warszawskiego mieszkania. Poprosiła więc Krzysztofa Łapińskiego, współpracownika polityka, by to sprawdził. – Drzwi były zamknięte. Nie było na nich żadnych pieczęci. Z kolei sąsiedzi nic nie słyszeli, bo od rana byli w pracy. Trudno stwierdzić, czy ktoś wchodził do mieszkania – opowiada "Rz" Łapiński. ABW zaprzeczyła, by wchodziła do mieszkań Szczygły, Wassermanna i Kurtyki, by zabezpieczyć tam próbki materiału DNA. Prof. Staniszkis napisała też, że miał zniknąć laptop Szczygły. Potwierdzają to współpracownicy szefa BBN. Twierdzą, że na pewno nie zabrał go na pokład samolotu. Komputer miał zostać w mieszkaniu. Według nich tam go jednak nie ma. Mariusz Kowalewski , Piotr Nisztor

Oświadczenie ABW i nowe wątpliwości ABW opublikowała na swojej stronie oświadczenie będące odpowiedzią na blogowy wpis Jadwigi Staniszkis, oraz liczne pytania i wątpliwości jakie wzbudził artykuł w Rzepie na temat przeszukania sejmowych pokoi tragicznie zmarłych posłów. Nie wiem, może ja jestem przewrażliwiona, ale po tym oświadczeniu mam jeszcze więcej pytań. I dopiero teraz nabieram pewności, że coś tu strasznie śmierdzi. Rzeczpospolita: Samolot z prezydencką parą na pokładzie rozbił się pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. o godz. 8.56. Po godzinie 12 w Hotelu Sejmowym zjawili się funkcjonariusze ABW. Weszli do pokojów tragicznie zmarłych parlamentarzystów, aby zabezpieczyć rzeczy osobiste, na których był materiał genetyczny – niezbędny do identyfikacji zmarłych. ABW o swojej akcji nie poinformowała rodzin ofiar. Te o przeszukaniu dowiedziały się dopiero w poniedziałek, 12 kwietnia, na spotkaniu w hotelu przed odlotem do Moskwy (rodziny poleciały rządowym samolotem). – Taką informację przekazał minister Jacek Cichocki (odpowiedzialny w Kancelarii Premiera za służby specjalne – red.) – mówi osoba, która była na spotkaniu. Informacje te potwierdza "Rz" Jerzy Smoliński, asystent marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. – Pracownicy Domu Poselskiego byli przy zabezpieczeniu przez funkcjonariuszy ABW rzeczy osobistych, takich jak grzebienie czy szczoteczki do zębów – mówi. Podkreśla, że wszystko odbyło się na prośbę Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie badającej smoleńską tragedię. ABW tuż po tragedii weszło do hotelu sejmowego. Jak ustaliła "Rz", zabezpieczone tam DNA wysłano do Moskwy w poniedziałek, 12 kwietnia, po godz. 10. Oświadczenie ABW: W dniu 11 kwietnia 2010 roku Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wydała zarządzenie o powierzeniu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Żandarmerii Wojskowej czynności w zakresie zabezpieczenia materiału porównawczego i próbek do badań DNA, umożliwiających identyfikację ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. Na podstawie tego zarządzenia, w dniach 11-13 kwietnia br. ABW realizowała czynności procesowe. W tym czasie, wspólnie z Żandarmerią Wojskową, zabezpieczono materiał od krewnych 91 ofiar katastrofy. Funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie pobierali materiału porównawczego niezbędnego do identyfikacji ciał Zbigniewa Wassermanna i Janusza Kurtyki. Nic mi się tu nie zgadza. Przede wszystkim nie zgadzają się daty. Według Rzepy, której wersję potwierdził asystent Komorowskiego, ABW weszła do hotelowych pokoi posłów już 3 godziny po katastrofie, czyli 10 kwietnia. Tymczasem z oświadczenia ABW wynika, że zarządzenie na mocy której miała to robić nosi datę dzień późniejszą, same zaś czynności zostały wykonane w dniach 11-13 kwietnia, czyli według ABW rozpoczęły się dzień po tym jak ABW weszła do poselskich pokoi. I polegały na pobraniu próbek od krewnych ofiar, czyli raczej nie z pustych pomieszczeń, bo ten fragment oświadczenia brzmiałby inaczej. Czy tylko ja mam wrażenie, że mowa o dwóch różnych  rodzajach wizyt? Najpierw, wkrótce po katastrofie, ABW weszła do pokoi hotelowych posłów, rzekomo po ich rzeczy osobiste potrzebne do identyfikacji, a potem, następnego dnia, zaczęła się kontaktować z krewnymi 91 ofiar, żeby od nich pobrać próbki. Problem w tym, że jeśli faktycznie była w pokojach posłów 10 kwietnia, zarządzenie na mocy której miała pobierać próbki DNA zostało podpisane dopiero dzień później. Po co więc naprawdę odwiedziła poselskie pokoje? Czy prawo w ogóle zezwala aby służby specjalne przeszukiwały pokoje chronionych immunitetem parlamentarzystów bez żadnego nakazu? Coś tu śmierdzi. Podobno przeszukania zostały udokumentowane protokołami. Jeśli ABW zależy na oczyszczeniu się z podejrzeń, musi podać bardziej wiarygodne wyjaśnienia, a najlepiej pokazać kwity. U kogo była, na jakiej podstawie prawnej, co zabrała i kto przy tym był. W przeciwnym razie smród zostanie. A smród jest tym większy, że to już nie jest tylko relacja z drugiej ręki Jadwigi Staniszkis, oto co pod jednym z wpisów napisała Agnieszka Romaszewska. Agnieszka Romaszewska: To, ze ABW po coś wchodziła to pewne. Choć nie mam pojęcia po co. BYŁAM PRZY TYM jak do jednego z posłów PiS, z którym akurat rozmawiałam o przygotowaniach do uroczystości pogrzebowych Krzysztofa Putry dzwoniła żona św. pamięci Wassermana i to mówiła. (kapitaliki za oryginałem). ABW oświadcza, że nigdzie i po nic do żadnego lokalu Wassermanna nie wchodziła, oświadcza nawet, że jej funkcjonariusze "nie pobierali materiału porównawczego niezbędnego do identyfikacji ciał Zbigniewa Wassermanna i Janusza Kurtyki", co zresztą jest dosyć dziwne bo niby dlaczego akurat od rodzin tej dwójki materiał porównawczy nie został pobrany, tak jak od rodzin pozostałych 91 ofiar? To zdanie z oświadczenia ABW jest jednak bardzo cenne, bo jeśli ABW nie chciała i nie pobrała od rodziny Wassermanna lub z jego mieszkania żadnych próbek DNA, a uda się dowieść, że odwiedziny miały miejsce, będzie jasne, że nie miały nic wspólnego z czynnościami niezbędnymi do identyfikacji zwłok. Powróci zatem pytanie, czego ABW szukała w mieszkaniach zmarłych, jeśli nie DNA. W pamiętnym wywiadzie Moniki Olejnik z Pawłem Kowalem, padła dość ciekawa wypowiedź. Dziennikarka strofowała biednego Kowala, żeby jego koledzy powstrzymali się od opowiadania o pieczętowaniu przez ABW gabinetu Szczygły w Pałacu Prezydenckim. Nie dlatego, że uważała te informacje za nieprawdziwe, ale dlatego, że "ABW wykonuje swoje obowiązki". Monika Olejnik: Skoro pan mówi o jednej z koleżanek, panie pośle, to niech pan też upomni swoich kolegów posłów, ale proszę posłuchać, upomni swoich kolegów posłów żeby nie chodzili po korytarzach sejmowych, nie mówili dziennikarzom, że ABW wpadło do pałacu prezydenckiego i pieczętuje pokój Aleksandra Szczygły, bardzo bliskiej mi osoby, która co tydzień przychodziła tu, do radia, bo doskonale pan wie, że ABW wykonuje swoje obowiązki, więc należy powstrzymać emocje ze wszystkich stron. Zbyt wiele poważnych osób powtarza te informacje, żeby je można było odrzucić tylko na podstawie oświadczenia ABW, tym bardziej, że jest ono niespójne z dotychczas znanymi faktami, a kwit na podstawie którego rzekomo ABW rozpoczęło swoje czynności powstał dzień po tych czynnościach. I ta rozbieżność dat wymaga pełnego wyjaśnienia, bo wygląda na to, że oświadczenie ABW odnosi się do jakichś innych czynności niż te opisane w Rzepie. Powtarzam zatem pytania. Kto, kiedy, na jakiej podstawie prawnej i po co wszedł do sejmowych pokoi chronionych immunitetem poselskich parlamentarzystów, co z nich wyniósł i kto był świadkiem tych czynności? Kataryna

Druga zmowa katyńska Trwa śledztwo w sprawie ustalenia technicznych okoliczności katastrofy, w wyniku której śmierć poniósł prezydent Lech Kaczyński i towarzyszące mu osoby. Ale to śledztwo nie obejmuje warunków politycznych i moralnych, z powodu których katastrofa stała się możliwa. Śledztwo prowadzone przez władze Rosji da takie rezultaty, jakie tym władzom odpowiadają, tym bardziej, że polska prokuratura zachowuje się tak, jakby nadal była Rosjanom służbowo podległa. Śledztwo musi więc wykazać, że władze Rosji nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za katastrofę i był to tylko nieszczęśliwy wypadek. Inaczej śmierć prezydenta Polski wraz z liczną grupą wysokich urzędników państwowych musiałaby zostać uznana za drugi Katyń, czyli akt zbrodniczej agresji dokonany wobec pokojowo nastawionego sąsiada. Uznanie winy obsługi lotniska w Smoleńsku musiałoby doprowadzić również do uznania  współodpowiedzialności za śmierć głowy państwa i wysokich urzędników państwowych ze strony premiera Donalda Tuska, jego rządu i partii. Jest faktem, że rząd Polski i władze Rosji wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu nie chciały. Polityczne i moralne okoliczności katastrofy prowadzą do stwierdzenia, że nie mogłoby do niej dość, gdyby nie zachęta ze strony Tuska i jego ministrów, by Rosjanie potraktowali prezydenta Kaczyńskiego nie jako głowę państwa polskiego, a jako niereprezentatywnego intruza, którego najlepiej do wizyty w Katyniu zniechęcić, albo mu w niej przeszkodzić. Gdyby premier, członkowie rządu polskiego, nie wyrażali publicznie opinii, że prezydent Kaczyński powinien z wizyty w Katyniu zrezygnować, przyjęcie jego samolotu miałoby najwyższy priorytet i stałoby się tak samo bezpieczne, jak lądowanie w Smoleńsku Putina i Tuska. Gdyby rząd Polski nie dążył do utrudnienia i zmarginalizowania znaczenia wizyty prezydenta, to do Katynia poleciałyby dwa lub trzy samoloty - jeden dla prezydenta i jego sztabu, inne dla polityków i wojskowych, a przed nimi wylądowałby samolot z funkcjonariuszami polskich służb specjalnych, którzy zapewnili by odpowiednie przyjęcie samolotu prezydenta i uniemożliwiliby przekazywanie załodze fałszywych danych. Ale gdyby samolotów było więcej, to trudniej byłoby odganiać ze Smoleńska samolot z prezydentem, a to właśnie jemu chciano utrudnić lub uniemożliwić wygłoszenie przemówienia protestującego przeciw nowemu kłamstwu katyńskiemu. W tej sytuacji śmierć prezydenta Kaczyńskiego stawia Donalda Tuska oraz jego rząd i partię wobec oskarżenia, że ich aktywne, gwałtowne i dzisiaj wiemy, że zbrodnicze ataki były wysługiwaniem się Rosjanom w zwalczaniu reprezentowanej przez niego polskiej racji stanu. Dlaczego? Otóż premier Donald Tusk oraz jego rząd i partia przyjęły w sprawie zbrodni katyńskiej stanowisko rosyjskie. Premier Donald Tusk wylądował w Smoleńsku bezpiecznie, ponieważ dał Władimirowi Putinowi zgodę na przyjęcie drugiego rosyjskiego kłamstwa katyńskiego, że była to zbrodnia stalinowska. Zgoda Polski na nowe kłamstwo katyńskie, czyli uznanie zbrodni nie za ludobójstwo, lecz za zbrodnię stalinowską (rzekomą zemstę Stalina za klęskę 1920 r.), oznacza wspieranie Rosji antydemokratycznej, spadkobierczyni zła sowietyzmu. Prezydent Kaczyński stał się wrogiem elit III RP dlatego, że uznał zbrodnię katyńską za akt założycielski PRL i potępiał uczestnictwo tych elit w starym i nowym kłamstwie katyńskim, jako przedłużaniu uzależnienia Polski od Rosji na wzór podległości PRL wobec Związku Sowieckiego. Żądał, by Rosja uznała swoją odpowiedzialność za ludobójstwo sowieckie i poniosła wszystkie jego prawne i moralne konsekwencje. Domagał się uznania sowieckiego komunizmu za system ludobójczy od samego początku i w całości, a jego przywódców za zbrodniarzy przeciwko ludzkości. Wskazywał, że Rosja odmawiając uznania tego faktu pozostaje stałym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Polski i Europy, ponieważ dopóki Rosja nie uzna swej odpowiedzialności za ludobójstwa komunistyczne i ich nie potępi, nie zrzuci z siebie ukształtowanej przez te ludobójstwa elity władzy, która uniemożliwia Rosji stanie się państwem demokratycznym i prawnym, bycie uczciwym europejskim sąsiadem. Ci którzy twierdzą , że Rosja nie jest, a przynajmniej nie chce być, państwem bandyckim, powinni zapamiętać wypowiedź prezydenta Rosji po pogrzebie na Wawelu. Na pytanie o haniebne, czysto stalinowskie oświadczenie Rosji wobec Trybunału Praw Człowieka, w którym zbrodnię katyńską nazywa się „zdarzeniem" i odmawia choćby rehabilitacji ofiar, Miedwiediew odpowiedział - Stanowisko Rosji w tej sprawie nie ulega zmianie. Jeżeli nie ulegnie zmianie również rządu polskiego i nadal będzie on podtrzymywał nowe kłamstwo katyńskie, będzie to znak, że jest rządem Targowicy. Wyszkowski

25 kwietnia 2010 Wiatr myślenia - nie widać go, a jest...Szczytem oczywiście niemyślenia  jest … zaplątać się w telefon bezprzewodowy. A  myśleć  nad czym jest.. Bo życie strasznie przyspiesza.. I coraz bardziej i bardziej.. Właśnie  Ministerstwo Rolnictwa, pod przewodnictwem pana Marka Sawickiego z Polskiego Stronnictwa Ludowego próbowało załatwić u  klamki naszego nowego rządu, Komisji Europejskiej…. certyfikaty Tradycyjnej Gwarantowanej Specjalności(???). Chodzi o to, żeby biurokracja europejska, będąca rdzeniem tamtejszego socjalizmu, zagwarantowała nam wyłączność na produkcję kiełbasy myśliwskiej, jałowcowej i kabanosów. Te smaczne  rzeczy, nasi rodzimi socjaliści chcieliby obłożyć wyłącznym certyfikatem.. W ramach oczywiście wolnego rynku certyfikowanego. Ta wolność certyfikacji byłaby zaklepana przez wolnościową biurokrację  europejską., która wolność Tradycyjnej Gwarantowanej Specjalności ma opanowaną do perfekcji. Jak to biurokracja, która stoi na straży naszych wolności.. Trzeba jej tylko sowicie zapłacić, żeby zaspokoić jej apetyt.. No i żeby zabroniła produkcji kiełbasy myśliwskiej, jałowcowej i kabanosów- innym. Za protesty wzięły się takie kraje jak: Niemcy, Czechy i Austria.. Najbardziej szkoda mi pana prezydenta Klausa, którego szanuję  jak żadnego prezydenta zjednoczonej Europy, zjednoczonej w ramach socjalizmu europejskiego i demokracji, której akurat nie ma przy wyborze Komisji Europejskiej, czyli takiego najważniejszego gremium europejskiego, rodzaju Biura Politycznego, jakie było w nieistniejącym już Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.. Nie to, że domagam się za wszelką cenę  większej porcji demokracji.. Ale jakoś dziwnym trafem demokracja jest  przy wyborze władz, które niewiele mogą- na przykład Parlamentu Europejskiego, a nie ma jej przy wyborze władz najważniejszych, które mogą wiele.. Socjaliści wybierają się spośród siebie, ale decyzje podejmują- przeciwko nam!

 W ZSRR  też Biura się nie wybierało, a tam właśnie  zapadały  kluczowe decyzje.. Zresztą  Biuro Polityczne, czyli Komisja Europejska składa się z pełnokrwistych socjalistów, którzy jeszcze dodatkowo powiązani są więzami socjalistycznej  krwi-  ze środowiskami różnych innych wolnomyślicielskich socjalistów z . np. Rue de Cadet w Paryżu. Że Komisja Europejska to takie  Biuro Polityczne, mówił wielokrotnie pan Władimir Bukowski, wielki dysydent sowiecki, który zamieniony przez władze sowieckie na towarzysza Corvalana, przewodniczącego Komunistycznej Partii Chile w czasach rządów wielkiego generała Pinocheta Ugarte, przyjechawszy na Zachód z niedowierzaniem otwierał powoli oczy, że to przed czym uciekł z  ZSRR jest budowane….. na Zachodzie(????). Oczywiście trochę w innej wersji, bardziej łagodnej, ale równie upierdliwej.. No i pod hasłami praw człowieka i prawdziwej demokracji, której to demokracji nie było w ZSSR, a w Związku Socjalistycznych Republik Europejskich- demokracja jest… I nie ma co ukrywać, bo tak jest w istocie, przynajmniej w przypadku Parlamentu  Europejskiego, gdzie ważne decyzje dla naszych przyszłych losów, zapadają większością demokratycznych głosów, wszystkich członków tej swoistej Wieży Babel.. Jaką jest bez wątpienia demokratyczny Parlament Europejski.. Taka atrapa do przepychana  nonsensów, żeby ich było jak najwięcej w naszym zdemokratyzowanym życiu, zdemokratyzowanym do granic absurdu.. jak najbardziej absurdu demokratycznego. Niedawno głosowana była- przy wszystkich zachowanych zasadach demokracji problematyka….  lusterek wstecznych w ciągnikach(????). Przedstawicielom 27 narodów i 500 milionów ludzi zamieszkującej terytorium Unii Europejskiej, nowego superpaństwa na mapie świata, od czasu podpisania przez wszystkie kraje Traktatu Lizbońskiego chodziło o to, podczas przegłosowywania się wzajemnego, żeby oddzielić bardzo ważną kwestię lusterek wstecznych w ciągnikach leśnych, od lusterek wstecznych w ciągnikach rolnych..(???) Konia bez rzędu temu, kto wyjaśni mi tę różnice, a ONI ją wyjaśniają na poziomie całej Europy.. Widać, że serio traktują lusterka wsteczne i próbują serio znaleźć  między lusterkami leśnymi a rolnymi- różnice.. W ciągnikach! To samo dotyczy wycieraczek przednich przy tych ciągnikach.., rolnych i leśnych.. Na razie sprawa nie dotyczy szyb przednich w ciągnikach leśnych i rolnych, reflektorów przednich i leśnych no i rolnych.. Przy tym tylnych.. Bo nie wiadomo jak ciągnik przedni, przedzierając się tyłem przez las, będzie posługiwał się lusterkami zadekretowanymi w głosowaniu demokratycznym w Parlamencie Europejskim w ciągnikach leśnych i rolnych. I jak potem sprawdzić, czy lusterka wsteczne do ciągników leśnych  nie pomyliły się z lusterkami wstecznymi do ciągników rolnych..- producentom. To będzie wielki europejski problem na miarę budowy socjalizmu europejskiego.. Ale są i pozytywy… Niedawno Komisja Europejska wycofała z obiegu europejskie prawo dotyczące…. Liczenia sęków  w deskach(????). Nie mam informacji, czy wszystkie sęki we wszystkich deskach w całej Unii Europejskiej zostały policzone, czy socjalistom to liczenie się znudziło, niemniej jednak prawo zostało wycofane. Wprowadzono je demokratycznie, a wycofano- chyba też demokratycznie. Sęk w tym, że demokracja znowu została uratowana. No i jak mieszkańcy socjalistycznej Unii będą teraz żyli nie mając świadomości ile   jest sęków we wszystkich deskach europejskich, tym bardziej, że desek- mimo działalności ekoterrorystów - przybywa, co oznacza, że sęków również musi przybywać.. Wygląda na to, że problem zwiększającej się ilości sęków w  deskach przerósł możliwości działania Komisji Europejskiej.. No i zrezygnowali! Natomiast nie zrezygnowali z walki z tarcznikiem  niszczycielem, który żywi się drzewami i im właśnie Komisja Europejska wypowiedziała zdecydowaną walkę.. I wydała:” zakaz posiadania jego okazów poprzez państwa członkowskie”(???) Lataj teraz człowieku po lasach państwowych i wyszukuj tarczniki niszczyciele, to chyba coś takiego jak tarcznik barbarzyńca.. Roboty służby leśne będą miały w bród, w przeciwieństwie do pracy w lesie spowodowanej utylizacją zwierząt przejechanych przez kierowców na państwowych drogach.. Zamiast zwierzęta te zostawić w lesie a nie utylizować wprowadzając w koszty podatników, to służby je wywożą, a  inne zwierzęta żyjące z padliny będą zdychać z głodu.. Co za cyrk! A mówi się, że idiotów nie sieją… Sieją, sieją.. Ale nie w lesie! No właśnie, przyznam się państwu, że nie chciałbym, żeby Polska wdała się w wojnę z Czechami na tle certyfikatów Tradycyjnej Gwarantowanej Specjalności, które dotyczą kabanosów, kiełbasy myśliwskiej czy jałowcowej.. Co prawda była już w historii na przykład wojna futbolowa… Ale wojna jałowcowa? Nie wyobrażam sobie tego, tak jak nie zgadzam się z poglądem, że pierwsza kobieta na świecie wzięła się stąd, że Adam ja sobie wyżebrał.. Powstała z żebra Adama! Socjalizm polega na permanentnym strachu sączonym  codziennie w ogłupiających mediach.. Im więcej zgiełku- tym więcej demokracji hałasowej.. I w takim permanentnym hałasie będziemy żyli! WJR

Jaka powinna być opozycja w III RP Wildstein na niedzielę Tragedia pod Smoleńskiem, a potem skala żałoby narodowej, wywołała szok również w dominujących polskich ośrodkach opiniotwórczych. Część z nich trwa w swoim dotychczasowym stanie ducha z obrzydzeniem dystansując się od motłochu, w którym, fatalnym zrządzeniem losu, przyszło jej żyć i robić kariery. Narodowa żałoba wzmocniła tylko te postawy. Określenia: cyrk, kicz, histeria, oszalały naród itp. powtarzają się z nużącą jednostajnością. Salonowi dziennikarze zastanawiają się jak “rozbroić bombę żałoby narodowej” i okiełznać “demona polskiego patriotyzmu”. Do niektórych przedstawicieli tego środowiska dotarło jednak, że coś się stało, a skoro narodu rozwiązać nie można, to jakieś wnioski z tego faktu trzeba wyciągnąć. W tym duchu mieścił się artykuł Pawła Śpiewaka w “Kulturze liberalnej”, w którym pisał on m.in.: Porażające i przygnębiające jest poczucie wyższości polskich intelektualistów oraz ich sympatyków, którzy pouczają nas, że nie należy mieć zaufania do polskich mas, że Polacy są irracjonalni i poza szukaniem winnych i udawanym żalem nic więcej nie potrafią uczynić. Jednym słowem jesteśmy narodem niepoważnym, o czym tylko profesorowie filozofii, wiedzą.” Nic dodać, nic ująć. Tyle tylko, że artykuł ten czytać trzeba w kontekście monstrualnego (chodzi oczywiście o długość) wywiadu udzielonego przez socjologa “Polsce. The Times”.

Profesor z troską nachyla się w nim nad PiS-em. Partia Kaczyńskiego musi pozbyć się odruchów “resentymentu i pogardy”, co, duma socjolog, będzie dla niej niezwykle trudne. Żałoba narodowa powinna skłonić ją do zasadniczej zmiany postawy. Gdyż to PiS, zdaniem profesora, wprowadził do polityki polskiej język czystej agresji. Wprawdzie i w PO, zauważa sprawiedliwie Śpiewak, zdarzały się ekscesy w wydaniu Palikota, ale to się skończyło, natomiast PiS, który i tak za wszystko to odpowiada, pogrąża się w recydywie. Dowodem na to jest publicystyka “Rzeczpospolitej”, w której zagnieździli się “partyjni ideologowie” usiłujący przekształcić PiS w sektę. Sęk w tym, że te sekciarskie skłonności znajdują posłuch w szeregach ugrupowania, nawet u samego prezesa. Profesor precyzyjnie opisuje owe skłonności. To: “bzdurny wrzask” i “histeryczne wypowiedzi” “kupy wrzaskliwych gości”  (wrzasku i histerii u Śpiewaka co niemiara), które prowadzą do “politycznego piekła, niebytu i wykończenia tak potrzebnej w demokracji opozycji”. W ten sposób broniąc rzeczowej i eleganckiej debaty politycznej autor uznaje, że PiS miałoby prawo przetrwać, gdyby dostosowało się do jego oczekiwań.

Zaznaczyć muszę, że wspomnianymi ideologami, a zarazem “histerycznymi wdowami” są Zdzisław Krasnodębski i niżej podpisany. Byłem już nazywany żołnierzem PiS, a więc powinienem być profesorowi wdzięczny za awans. Nie jestem. Bawi mnie, że zawdzięczam go byłemu posłowi PO, który przyłożył się do przepoczwarzenia polityki w nagonkę przeciw partyjnym konkurentom, a cały jego tekst jest aktem strzelistym ku czci premiera i ugrupowania rządzącego; socjologowi, który oburzając się na język agresji opozycji nie zauważył, że polityka rządu polegała na niszczeniu opozycji. Ale dość już o Śpiewaku, chociaż to kazus ciekawy i wart pióra Moliera.

Piszę o nim tylko dlatego, że jako intelektualista (a może ideolog?) reprezentuje szerszą tendencję. Ewa Milewicz w “Gazecie Wyborczej” ze smutkiem zauważa, że zginął ten lepszy bliźniak, a więc jego brat już bezkarnie pogrąży się w swoich ulubionych skrajnościach. “IV RP wraca na sztandary PiS”. Snuje ponure przepowiednie komentatorka organu Michnika. Prezenterzy telewizyjni z wątpliwościami w głosie pytają swoich rozmówców: czy smoleńska tragedia nauczyła czegoś Jarosława Kaczyńskiego i jego partię? I odpowiadają sobie ze smutkiem: wygląda na to, że nie, a partia opozycyjna ma zamiar nadal trzymać się głoszonych przez siebie zasad.

Mamy więc postęp. Opozycja dostała koncesję na istnienie pod warunkiem, że będzie od partii słusznej różnić się wyłącznie nazwą i twarzami firmujących ją polityków. Bronisław Wildstein

Prawica...Lewica... Obóz Niepodległości!!! Redaktor Naczelny „Gazety Polskiej”, Pan Tomasz Sakiewicz zaapelował  w swoim videofelietonie (zobacz) o połączenie się prawicy w nadchodzących wyborach. Konkretnie, aby PiS przyciągnął do siebie inne formacje prawicowe. Wydaje mi się, że postawiony przez pana Sakiewicza postulat zjednoczenia prawicy, w obliczu narodowej katastrofy (choć sam w sobie szlachetny) jest chybiony. I to przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze PiS nie jest przez pewne środowiska traktowana jako prawica. Mam na myśli np. UPR (przynajmniej ten korwinowski), WiP czy Klub Zachowawczo – Monarchistyczny. Środowiska te traktują partię Jarosława Kaczyńskiego jako lewicową, „jakobińską”, w najlepszym wypadku centrową. Trudno, żeby teraz (nawet w obliczu tragedii narodowej) szły pod pisowskie skrzydła. Do tego dochodzi kwestia resztek po LPR. Czy Jarosław Kaczyński po to „zjadł” tę przystawkę w 2007 r. aby teraz ją reaktywować? Wyhodować sobie znów żmiję, która ugryzie w godzinie próby (jak to miało miejsce z lansowaniem przez Romana Giertycha na premiera miłośnika nocnych spacerów po 40. piętrze warszawskiego hotelu)? A zatem wspomniane zjednoczenie dotyczyłoby tylko Prawicy RP Marka Jurka i Polski Plus, czyli grup postpisowskich. Po drugie – sama kwestia definicji. W apelu pana redaktora Sakiewicza zawarta jest sugestia, że tylko prawica w Polsce chce niepodległości. Być może tak jest, ale jak wiemy z historii, PPS – Frakcja Rewolucyjna prawicowa z definicji nie była, a niepodległość Polski była dla niej najważniejsza. A zatem to niekoniecznie prawicowość wyznacza przywiązanie do idei posiadania suwerennego państwa. Wydaje mi się, że dochodzimy do momentu, w którym spory definicyjne o prawicowość czy lewicowość nie mają już (a raczej ponownie – jak 100 lat temu) żadnego znaczenia. Dziś jak nigdy po 1989 r. liczy się wierność wspomnianej wyżej idei. Stronnictwo Wierności Rzeczypospolitej – tak kiedyś nazwał swoją  formację śp. Wojciech Ziembiński i  warto by dziś do niej wrócić. Niekoniecznie do samej nazwy, ale właśnie do idei, która łączy ludzi o odmiennych poglądach na kwestie gospodarcze, społeczne czy religijne. Obecnie kiedy nasza niepodległość (czy raczej jej zręby budowane m.in. przez Lecha Kaczyńskiego) jest zagrożona, nie liczą się definicje, szufladki i segregatory z właściwymi nazwami. Liczy się jedno – walka o niepodległą Polskę. Kiedy odzyskamy przyczółek prezydencki, czyli odbudujemy status quo ante, będziemy mogli na nowo podjąć dyskusję w Pałacu Prezydenckim na różne nurtujące nas problemy z uwzględnieniem prawicowych lub lewicowych sposobów ich rozwiązania. Na razie odstawmy encyklopedię na półkę. W apelu Tomasza Sakiewicza zabrakło mi także innego, wydaje mi się ważnego elementu, który koniecznie należy artykułować. Jeśli przyjmujemy, że tragedia smoleńska nie była wypadkiem, ale zamachem (a red. nacz. „GP” tego nie wyklucza) to każdy polityk lub sympatyk PiS, który chce zaangażować się w batalię wyborczą musi zdawać sobie sprawę z zagrożenia własnego życia. Odwaga w sprzeciwianiu się „prawdzie objawionej”, serwowanej  ludowi przez pseudoelity III RP, zawsze była w cenie, ale teraz cena może być najwyższa. Oznacza to, że Obóz Niepodległościowy musi składać się z osób gotowych na wszystko, gotowych „rzucić swój życia los na stos”. Szykuje się kolejny wymarsz z Oleandrów. Kierownictwo musi wiedzieć na co stać żołnierzy a sami żołnierze muszą mieć zaufanie do dowództwa. Liderem tego wymarszu może być tylko Jarosław Kaczyński (nawet jeśli sam nie wystartuje w wyborach) dlatego to nie on ma na siłę przyciągać środowiska „prawicowe” do siebie, tylko wszyscy, dla których idea niepodległej Polski jest ważna (najważniejsza) powinni sami stanąć  przy Jarosławie Kaczyńskim i śp. Prezydencie. Oczywiste jest, że nie zrobi tego Janusz  Korwin-Mikke (i zafascynowana nim młodzież), dla którego taki np. Zbigniew Ziobro (długoletni współpracownik Lecha Kaczyńskieo) to „hitlerowiec”. Nie zrobią tego także Wojciech Wierzejski i Roman Giertych, chyba że, jak wspomniałem, będą chcieli skorzystać z okazji aby w stosownym momencie wbić nóż w plecy. Nie zrobi tego także Adam Wielomski i stojąca za nim ekipa komentatorów i publicystów portalu…a zresztą po co to reklamować! Ci ludzie tylko przebierają nogami aby spełnić największe marzenie szefa PAX Bolesława Piaseckiego, czyli… stać się w Polsce siłą przewodnią w sojuszu z moskiewską centralą. Ponieważ sytuacja jest naprawdę trudna, każdy scenariusz może się w Polsce (lub tym co po Niej pozostanie) zrealizować. Kto wie jaką rolę mogą pełnić w niedalekiej przyszłości, z kremlowskiego nadania, wspomniane środowiska. Aż strach pomyśleć czym najpierw się zajmą: wytropieniem i „zneutralizowaniem” wszystkich syjonistów, „jakobinów” czy likwidacją sekty „wojtylian” (jak niektórzy z nich nazywają wiernych Kościoła Katolickiego, którzy pragną aby Jan Paweł II został beatyfikowany). Czy już niedługo wygolone łby nakryte pelerynkami, pozdrawiające się rzymskim salutem będą, na ziemiach polskich, robić za arystokrację? Być może red. Sakiewiczowi chodziło o tych członków Platformy Obywatelskiej, którzy w obliczu zaistniałej sytuacji wykażą się odwagą i wysiądą z „pociągu zwanego Pojednaniem” na stacji „Niepodległość”. Dla takich śmiałków miejsce w PiSie oczywiście powinno się znaleźć niezależnie od ich wcześniejszego antypisowskiego zaangażowania. A zatem - Wszystkie ręce na pokład! Łukasz Kołak


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
174 175
175, Studia, notatki dostane, rp w ue
175-187, PK I rok, Geologia, Kolos
167 - 175, AM SZCZECIN, GMDSS ( GOC ), Egzamin
175, Nieruchomości, Nieruchomości - pośrednik
175 skora
74LS174 i 175
175 gimme gimme
herzfeld antropologia praktyk str 175 192 id 200997
Kunst, Goed verbonden, p 170 175
PaVeiTekstB 175
175 , Emocje w okresie dojrzewania
fizyka 2008 marzec podst id 175 Nieznany
Bilewicz Kiedy kontakt osłabia uprzedzenia ( 164 175)
19 175 Mediaid 18240 ppt
EXTERMINATOR 175 00 03 Instrukcja i Schemat
7 I Pospiszyl razem przeciw przemocy s 150 175

więcej podobnych podstron