Katastrofa w Dalnegorsku
29 stycznia 1986 roku mieszkańcy położonego na Dalekim Wschodzie górniczego miasteczka Dalnegorsk zaobserwowali przelot świetlistej kuli, która wkrótce rozbiła się na zboczu Wzgórza 611. Gdy na miejsce dotarli pierwsi badacze odnaleźli tam ślady pożaru oraz fragmenty bliżej niezidentyfikowanego obiektu, który przez długi czas pozostawał zagadką dla ekspertów nie potrafiących określić czym w zasadzie był. Ale nie był to koniec dziwnych zdarzeń nad Dalnegorskiem. Rok później setki osób obserwowało przelot wielu innych obiektów UFO, z których część skierowała się nad miejsce katastrofy sprzed roku. Wkrótce historia incydentu w Dalnegorsku zaczęła żyć swoim życiem…
Ten sławny na cały świat przypadek miał miejsce 29 stycznia 1986 roku około godziny 19:55. Niektórzy określają go nawet mianem „radzieckiego Roswell”, zaś informacje na jego temat zbierało wielu rosyjskich ufologów. Dziś pozostaje on mimo to nieco zapomniany.
Dalnegorsk to górnicze miasto położone na rosyjskim Dalekim Wchodzie, w Kraju Nadmorskim. Tego dnia, kiedy doszło do katastrofy nad Dalnegorskiem przeleciała czerwonawa kula, która przybyła z południowego-wschodu a następnie najprawdopodobniej rozbiła się o Górę Izwiestkowaja (znaną też jako Wzgórze 611). Obiekt poruszał się bezszelestnie i miał kształt kuli mierzącej ok. 3 m. średnicy. Jeden ze świadków, W. Kandakow, który widział obiekt z autobusu powiedział, że metaliczne UFO poruszało się z prędkością ok. 15 m/s na wysokości 700-800 m. Pojawiło się kilka różnych wersji zachowania się obiektu w locie i po lądowaniu. Według niektórych powoli wznosił się on i opadał, zaś przy każdym nabieraniu wysokości jego kolor stawał się coraz bardziej intensywny. Podczas zbliżania się do góry obiektem „szarpnęło”, po czym zaczął spadać w dół niczym kamień. Niektórzy świadkowie tego zdarzenia wspominali, że obiekt poruszył się lub „odskoczył” po lądowaniu. Większość świadków mówiła o dwóch „szarpnięciach”, jednak dwie dziewczyny, które widziały całe zajście ze stadionu sportowego wspominały o czterech tego typu manewrach. Wkrótce dał się słyszeć również niegłośny przytłumiony huk. Obiekt po upadku widoczny był na zboczu jeszcze przez godzinę. Ekspedycja, którą w 1988 roku poprowadził na miejsce katastrofy W.Skawiński z Instytutu Geologii i Geofizyki Syberyjskiego Oddziału Radzieckiej Akademii Nauk wykonała serię testów materiału skalnego znalezionego na miejscu. Jednakże pierwszą osobą, która zajęła się tajemniczą katastrofą w pobliżu Dalnegorska był Walery Dwużilnij - szef Dalekowschodniego Komitetu ds. Zjawisk Anomalnych, który znalazł się na miejscu już dwa dni po wydarzeniu z grupą ochotników.
Okolicę przykrywała wówczas gruba warstwa śniegu, jednak nie pokrywał on półki skalnej, na której rozbić miał się obiekt. Ślad po niedawnej katastrofie miał wymiary 2 x 2 m. Wszędzie dookoła znaleziono skalne odłamki, które nosiły ślady ognia oraz kawałki srebrzystego metalu m.in. w formie kulek. Na miejscu znajdował się również pień spalonego drzewa, który emitował charakterystyczną „chemiczną” woń. Pomiary licznikiem Geigera nie wykazały jednak niczego ponad normę.
Na miejscu znaleziono obiekty, którym nadano charakterystyczne nazwy, takie jak: „siateczki”, „kuleczki”, „ołowiane kuleczki” oraz „fragmenty szkła”. Ich bliższa analiza wskazywała na niecodzienne właściwości materiału. Jedna z „siateczek” zawierała bardzo cienkie włókna (mierzące 17 mikrometrów), z których każde składało się z jeszcze cieńszych włókien splecionych razem. Między włókna wplecione były dodatkowo złote nitki. Radzieccy naukowcy z Omskiego Oddziału Sowieckiej Akademii Nauk przeanalizowali materiał stwierdzając lapidarnie, że wykonanie podobnego materiału przekraczało możliwości znanej im techniki.
Kolejnym dowodem na niezwykłą złożoność odnalezionego na wzgórzu materiału były metalowe kuleczki, z których każda posiadała dość unikalną kompozycję, w skład której wchodziły: żelazo, glin, mangan, nikiel, chrom, wolfram i kobalt. Skład znalezionych na miejscu próbek sprawić miał problem fizykom i metalurgom, którzy nie potrafili powiedzieć czym są i skąd mogą pochodzić [i według opinii niektórych przypomniał składem próbki odnalezione w miejscu upadki Bolidu Tunguskiego - przyp.INFRA].
Szczególne zainteresowanie wzbudzały rzeczone siateczki, których struktura i natura stały się podłożem wielu dyskusji. A.Kulikow, ekspert z Instytutu Chemii Dalekowschodniego Oddziału Radzieckiej Akademii Nauk napisał, że nie sposób stwierdzić, czym one są. Przypominały węgiel szklisty, jednakże nie ustalono, w jakich warunkach mógłby powstać, gdyż nie wystarczy do tego zwykły pożar. Ale nie były to jedyne aspekty, które przyprawiały ekspertów o zakłopotanie. Jedyną rzeczą, której pochodzenie dało się wyjaśnić był znaleziony na miejscu popiół wskazujący, że podczas katastrofy spłonął niezidentyfikowanego źródła materiał biologiczny. Niezależnie od innych możliwości, obejmujących ptaki czy rośliny, uwaga wszystkich rządnych sensacji skupiła się raczej na możliwym pasażerze feralnego obiektu.
Artykuł dr Dwużilnego na temat incydentu w Dalnegorsku opublikował magazyn NLO w 1990 roku dostarczając niezwykle interesujących szczegółów.
Kierunek, z którego nadleciał obiekt wskazywał, że w grę wchodzić mogło „coś” wystrzelonego z Kosmodromu Xichand w Chinach. Mimo to zaprzeczono, aby pod koniec stycznia 1986 roku dokonywano tam jakichkolwiek prób. W tym samym czasie Agencja Sinhua donosiła, że 25 stycznia w okolicach wspominanego kosmodromu doszło do obserwacji kulistego obiektu, który był widoczny przez około 30 minut.
Co ciekawe, samo miejsce katastrofy przez następne lata pozostawało swego rodzaju strefą anomalną i martwą. Zwierzęta (nawet owady) unikały tego miejsca, zaś ono samo wpływało na pracę urządzeń mechanicznych i elektronicznych. Działało również na niektóre osoby, w tym miejscowego chemika, który po pobycie w nim poczuł się wybitnie źle. Okolice Wzgórza 611 zyskały wkrótce miano miejsca niezwykłego.
Osiem dni po katastrofie rzekomego niezidentyfikowanego obiektu, około 20:30 zaobserwowano przelot dwóch żółtawych kulistych obiektów, które po dotarciu nad miejsce wydarzeń okrążyły je czterokrotnie, a następnie zawróciły na północ, skąd przyleciały. Nie był to jednak koniec aktywności obiektów typu NOL w okolicach Dalnegorska, gdyż 28 listopada 1987 roku (około 23:24), znienacka pojawiła się tam grupa ok. 32 nieznanego pochodzenia obiektów. Liczba świadków była ogromna i znajdowali się wśród nich zarówno cywile, jak i wojskowi. Obiekty przeleciały nad 12 różnymi osadami, zaś część z nich widoczna była nad Dalegorskiem i miejscem katastrofy. Poruszały się one bezgłośnie na wysokości od 150 do 800 m. Okazuje się, że podczas tego incydentu nie wszyscy myśleli o ataku kosmitów. Wydarzenie uznano raczej za lotniczą akcję ratunkową lub też zjawisko astronomiczne, choć według niektórych informacji podczas przelotu obiektów nad domami dochodziło do zakłóceń pracy urządzeń elektrycznych.
Wśród świadków znajdowali się także ministerialni funkcjonariusze, którzy orzekli, że zaobserwowali obiekty z ulicy około godziny 23:30. Według ich relacji ujrzeli oni najpierw ognisty obiekt nadlatujący z kierunku osady Gorely. Od frontu owego „płomienia”, jak i w jego centrum widać było kulę. Innymi świadkami incydentu byli górnicy, którzy dostrzegli niezidentyfikowany obiekt około godziny 23:00. Według tej relacji ogromny cylindryczny obiekt leciał wprost na ich zakład. Ciekawym szczegółem są tu ogromne rozmiary rzekomego UFO mającego mierzyć od 200 do 300 m. długości. Przednia część obiektu lśniła niczym rozżarzony metal, zaś widok sprawił, że górnicy bali się powtórki katastrofy. Jeden z kierowników kopalni ujrzał ów obiekt pół godziny później. Poruszał się on powoli na wysokości ok. 300 m. nad ziemią. Świadek, pan Lewakow, który twierdził, że znając podstawowe prawa aerodynamiki nie potrafił wyobrazić sobie, w jaki sposób podobny obiekt mógł unosić się bezgłośnie bez widocznych skrzydeł czy silników. Wśród obserwatorów znajdowała się także miejscowa przedszkolanka, która widziała jednak coś innego. Była to święcąca oślepiającym światłem kula, która znajdowała się na wysokości 9. piętra. Pani Markina odnotowała jednak, że obiekt poruszał się bezgłośnie, zaś od przodu kuli towarzyszył ciemniejszy metaliczny wydłużony obiekt o długości ok. 10 -12 m. Unosił się on w pobliżu miejscowej szkoły i wedle relacji wystrzelił z siebie niebieskawy promień o średnicy ok. 0.5 m., który oświetlił grunt. Wkrótce obiekt miał skierować się w pobliże góry i zawisnąć nad nią, a następnie oświetlić jej szczyt czerwonawym światłem, po czym oddalił się.
Należy wspomnieć, że nie ma informacji o jakichkolwiek startach z radzieckich kosmodromów, które miały miejsce albo 29 stycznia 1986 roku, albo 28 listopada roku następnego. Wniosek dr Dwużilnego mówił, że obiektem, który uderzył w Wzgórze 611 był uszkodzony pojazd rozpoznawczy… obcych. Inna z hipotez mówiła, że obiekt zdążył ostatecznie nabrać wysokości i odlecieć znad Dalnegorska w kierunku północno-wschodnim, gdzie rzekomo rozbił się w gęstej tajdze.
Pojawiły się jednak bardziej krytyczne opinie. W. Psałomszczikow, dziennikarz i ekspert od wypadków lotniczych orzekł, że obiekt, który spadł w Dalnegorsku został wyprodukowany w ZSRR i pochodzi z lat 70-tych, zaś on sam znajduje się w posiadaniu podobnych ultracienkich włókien, jak te znalezione na miejscu. Według niego był to służący celom wywiadowczym zdalnie sterowany pojazd latający.
Rosyjski ufolog, Giennadij Belimow w 1993 przekazał informacje, według których w Dalnegorsku rzeczywiście miała rozbić się radziecka maszyna wojskowa. Swą teorię opierał na innych podobnych incydentach, które pozostawały ściśle tajne, zaś sami ufologowie źle zinterpretowali to wydarzenie. Co do ołowiu znalezionego na miejscu katastrofy, według Belimowa pochodził on z pokładów położonych w okolicach Chołodnej.
Młodsza generacja rosyjskich badaczy UFO doszła do wniosku, że obiekt z Dalnegorska był powietrznym pojazdem rozpoznawczym wyposażonym w aparaturę do robienia zdjęć w podczerwieni. Mimo wszystko nie wszyscy są jednomyślni, co do pochodzenia obiektu. Władimir Smoły uznał na przykład, że nie wierzy, aby w przypadku obiektu z Dalnegorska doszło do aktywacji systemu autodestrukcji wyzwalającego zapłon termitu. Byłby to według niego proces natychmiastowy, do czego nie pasuje opis wydarzeń ze stycznia 1986 roku.
A czy był to pojazd NATO? Psałomszczikow wspomina o istnieniu zwiadowczych pojazdów NATO zawierających system autodestrukcji z trotylem. Jeden z podobnych obiektów spadł na dom w Związku Radzieckim, po czym uległ „samozniszczeniu”, ale na szczęście w budynku nikogo wówczas nie było. Wywiązał się z tego niezły skandal, po czym NATO „ograniczyło” się do budowy systemów używających termitu. Według Smołego obiekt był urządzeniem latającym stworzonym do celów… rozrywkowych. M.Gersztejn uważa jednak, że biorąc pod uwagę jego lot, obiekt nie mógł być balonem.
Czy następne incydenty z udziałem „UFO” były zaaranżowanym spektaklem mającym na celu zmylić nie tylko ufologów, ale przede wszystkim zachodni wywiad? Zaobserwowane w listopadzie 1987 roku NOL-e były m.in. cylindryczne i kuliste. Poruszały się one również bezszelestnie na różnych wysokościach. Jak zostało wcześniej powiedziane, wielu z obserwatorów uznało, że w grę wchodzi lotnicza akcja ratunkowa, nie zaś UFO. Jeden ze świadków, por. Żiwajew, opisał obiekt jako płomień, po obu stronach którego znajdowały się kule. Coś innego widzieli górnicy i inni świadkowie opisywani w relacjach zebranych przez Dwużilnego.
Ale oprócz Dalnegorska istnieje jeszcze jeden incydent, który choć szerzej nieznany może rzucić nieco światła na katastrofę z 1986.
Aleksander Rempel w wydaniu magazynu „Priroda” z lipca 1991 roku pisał, że nocą 24 sierpnia 1978 roku nad Chabarowskiem zaobserwowano świetlisty obiekt, który wydał z siebie syk przypominający odgłos silników. Okolica, w której się znajdował została oświetlona i zrobiło się jasno jak w dzień. Im niżej obiekt się znajdował, tym jaśniejszy się stawał. Na ziemi znaleziono ślady ognia oraz kawałki materiału przypominające węgiel. Przez 10 lat od incydentu miejsce, gdzie doszło do eksplozji obiektu pozostawało niezmienione. Świadkowie mówili jednak, że tuż przed tym, jak nastąpiła eksplozja, z miejsca odleciał ciemniejszy obiekt, po którym brak było jakichkolwiek śladów. Rozbić miał się dopiero gdzieś w tajdze. Podobne przypuszczenia snuto także w przypadku Dalnegorska.
Komsomolskaja Prawda w wydaniu z 1 grudnia 2000 roku opublikowała artykuł na temat katastrofy z 1986 roku. Jego autor, Andriej Pawłow, twierdził, że na początku lat 90-tych rosyjscy wojskowi na serio traktowali aktywność „niezidentyfikowanych obiektów” w tym rejonie i skontaktowali się w tej sprawie z lokalnymi ufologami, z którymi wymieniali informacje.
Z kolei zgodnie z opinią Aleksandra Rempela (zawartą w artykule dla magazynu NLO z 1999 roku), o katastrofie w Dalnegorsku już mało kto pamięta i zwraca na nią uwagę. Uczestnikom jednego ze spotkań ufologicznych przypomniał on, że fragmenty rozbitego w 1986 roku obiektu badane były we Władywostoku, Chabarowsku, Monachium, Liege i wielu innych placówkach. Jeszcze w 2000 roku na miejsce katastrofy wyruszyły ekspedycje z Korei Południowej i Japonii. Co ciekawe, chcieli oni nabyć nawet nieco materiałów pozostałych po katastrofie, jednak ich cena przekroczyła ich budżet.
Rempel zdaje sobie sprawę, że wyniki analiz z kraju i zagranicy niekiedy różniły się między sobą. Ostatecznie nie osiągnięto konsensusu w sprawie pochodzenia obiektu i tego, czy wykonano go na Ziemi, czy też może gdzie indziej. Jednak do dziś nie pozostało już na Wzgórzu 611 nic, co mogłoby nam odpowiedzieć na to pytanie. O sprawie również zapomniano, choć wciąż pamiętają o niej badacze z Władywostoku. Wydarzeniom w Dalnegorsku poświęcono nawet dwie wystawy - jedną w lokalnym muzeum, zaś drugą na specjalnej ufologicznej ekspozycji w stolicy okręgu.
Mimo, że liczba światków była bardzo wysoka, nie istnieją żadne fotografie, na których uchwyconoby dalnegorskie incydenty. Siła oddziaływania incydentu na społeczeństwo była tak silna, że pojawili się nawet „kontaktowcy” twierdzący, że UFO ostatecznie wyląduje na miejskim stadionie. Dalnegorsk stał się zatem ziemią obiecaną dla tych, którzy pragnęli kontaktu z innym światem (co nie jest wyjątkiem w skali Rosji, gdzie podobnych miejsc istnieje więcej).
Oprócz ożywionych dyskusji wspieranych niekiedy naukowymi faktami, jakie podawane były w środowisku rosyjskich badaczy, wspomnieć należy o jeszcze jednej próbie wyjaśnienia katastrofy, która pojawiła się w czasopiśmie „Ribak Primorja” (1991). Autorem artykułu na temat incydentu był J.Wasiliew, który zwrócił uwagę na kilka interesujących szczegółów. Zgodnie z jego słowami, po tym jak na miejsce ze studentami przybył dr Dwużilnij, po kilku obchodach znaleziono niewielkie metalowe kuleczki. Wykonano odpowiednie pomiary, fotografie oraz analizy. Okazało się, że temperatura w miejscu katastrofy wynosiła ok. 390 stopni Celsjusza. 8 lutego 1986 roku Dwużilnij i Berliozow (geolog, który zajmował się meteorytem Sichote-Aliń) udali się na wzgórze po raz drugi. Berliozow potwierdził, że w Dalnegorsku rozbił się obiekt kosmicznego pochodzenia, na co wskazywały ślady. Jego wygląd wskazywać miał na cechy charakterystyczne dla meteorytów. Ale po 5 latach ze swymi szczegółami, które Wasiliew nazwał „fantastycznymi” wyłonił się Dwużilnij i tak historia stała się ufologiczną legendą.
Następnie autor przechodzi do swej własnej hipotezy dotyczącej eksplozji amerykańskiego wahadłowca Challenger, która miała miejsce 28 stycznia 1986 roku. Według niego siła eksplozji sprawiła, że jeden z fragmentów mógł wylądować… następnego dnia w Dalnegorsku.
Podsumowując, wydaje się, że istnieje pewna zgoda, co do tego, że katastrofa na Wzgórzu 611 ma swe konwencjonalne, dalekie od opowieści o kosmitach wyjaśnienie. Jaki jednak z tego morał? A taki, że istnieje cała grupa pokrewnych historii, z których najsłynniejsza pozostaje legenda o katastrofie w Roswell. Niezależnie jednak od tego, przypadek z 1986 roku pozostaje fascynujący i z pewnością zasługuje on na wyjaśnienie z uwzględnieniem wszystkich „za” i „przeciw”.