NIEWIDZIALNI FURIACI
Zdarza się, że duch podnosi ciężkie przedmioty i przesuwa meble. Niejednokrotnie potrafi nawet doszczętnie zdemolować mieszkanie. Bywa, że wykazuje skłonności przestępcze. Angielski pisarz A. Machen przytoczył kiedyś świadectwo biskupa anglikańskiego, który, podróżując po Afryce, widział, jak niewielka chatka, zamieszkana przez dwoje starszych ludzi, została rozerwana na strzępy.
|
Termin poltergeist wywodzi się z języka niemieckiego: poltern - łomotać, oraz der Geist - duch. Ulubioną porą działania "zwykłych" duchów jest wieczór lub noc, a dla poltergeista pora dnia nie ma większego znaczenia. Jego domeną są manifestacje sił, które nie dają się wytłumaczyć racjonalnie i przywołują na myśl oddziaływanie energii z innego wymiaru. Samoczynne przesuwanie się mebli, niejednokrotnie bardzo ciężkich, jest zagadką samą w sobie. Nie wiadomo też, jak wytłumaczyć tak zwany aport (teleportację), czyli przenikanie przedmiotów przez ściany i zamknięte drzwi pomieszczeń. Polega to na tym, że jakiś przedmiot samoczynnie opuszcza miejsce swego dotychczasowego pobytu. I tak na przykład talerz znika z kuchennego kredensu, by przez zamknięte drzwi przedostać się do sąsiedniego pokoju.
Co jest przyczyną tych niesamowitych zjawisk: istoty z zaświatów czy... my sami?
Już wiele lat temu stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że organizm dojrzewającego dziecka (12-16 lat) w niewytłumaczalny dla nauki sposób uruchamia siły, które drzemią w każdym człowieku, ale rzadko dochodzi do ich manifestacji. W starych legendach mówi się nawet o tym, że poltergeist żywi się energią pobieraną z organizmu dziecka. Na początku lat 80. słynna była w naszym kraju sprawa Joasi z Sosnowca. Dziewczynka emanowała tak silną energią, że niemal doszczętnie zrujnowała swoje mieszkanie*. Dekadę wcześniej opinię publiczną poruszyła sprawa namolnego poltergeista z Myszkowa, który przez wiele lat demolował mieszkanie państwa Kudrysów**. Telewizji japońskiej udało się nawet sfilmować moment przechodzenia przedmiotu przez ścianę. Badacze przypuszczają, że źródłem energii była pani Anna Kudrys, która potrafiła aportować przedmioty na życzenie i bez większych problemów "wyczarowywała" znikąd np. paczkę papierosów.
Niezwykle trudno jest odróżnić brewerie wyczyniane przez typowego poltergeista od skutków działania energii uwalnianych przez dzieci (lub "uzdolnionych" dorosłych). Właściwie jedynym sposobem na ich odróżnienie jest stwierdzenie, czy dziwne zjawiska dzieją się niezależnie od tego, kto przebywa w danym miejscu, czy też zdarzają się wyłącznie w obecności pewnej osoby. Nawet Julian Ochorowicz, doktor filozofii i badacz spirytyzmu, twierdził, że brak jest dowodów na to, iż podczas seansu spirytystycznego zjawia się duch. Uczony dopuszczał myśl, że jest to raczej uboczny efekt pracy ludzkiego umysłu niż demonstracja innych wymiarów. Czyli - nie spirytyzm, lecz ewokacja.
Telefoniczny terror w kancelarii
Bez zbytniej przesady można powiedzieć, że duchy idą z duchem czasu. W ostatnich latach duchy - choć obecnie ukuto dla nich nową nazwę: Byty, pisane przez duże B - kontaktują się ze światem żywych przez odbiorniki radiowe, telewizję, telefony, a odkąd nastała era komputeryzacji, również przez komputery.
Jednakże, jak się okazuje, Byty nie odpowiadają za wszystkie zjawiska, jakie się im przypisuje. Bodaj najsłynniejsza historia, która odbiła się w świecie szerokim echem, zdarzyła się szanowanemu niemieckiemu prawnikowi z Rosenheim, nazwiskiem Adam. Sprawa miała swój początek latem 1967 roku, kiedy w jego biurze oszalały wszystkie cztery telefony wraz z centralką. Prowadzonym rozmowom towarzyszyły niezidentyfikowane trzaski, często rozmowy, ni stąd, ni zowąd, nagle były przerywane. Po jakimś czasie aparaty zaczęły dzwonić niejako "same z siebie". Bywało, że wszystkie naraz.
Ponieważ sytuacja zaczęła powoli stawać się nie do zniesienia, Adam wezwał techników z Siemensa. Mimo że pracownicy tej renomowanej firmy nie dopatrzyli się żadnej usterki, cały sprzęt wymieniono na nowy. Radość pracowników biura nie trwała jednak długo: po krótkim czasie zabawa w głuchy telefon - choć tu bardziej pasowałby termin "denerwujący telefon" - zaczęła się od nowa. Adam, zdenerwowany niezrozumiałym zachowaniem aparatów telefonicznych, zwrócił się o pomoc do poczty, którą zobowiązał do prowadzenia zapisu wszystkich połączeń.
Kiedy przyszedł pierwszy billing, szef kancelarii o mało nie dostał apopleksji. Z rejestru wynikało niezbicie, że telefony nie tylko łączą rozmowy z nie istniejącymi rozmówcami, ale również... same wydzwaniają do miasta! Najbardziej zaś upodobały sobie zegarynkę.
20 października 1967 r. pan Adam znów wpadł w wielki gniew: w przeciągu kwadransa zanotowano z jego telefonów 46 połączeń z zegarynką! Prawnik zwyczajnie wściekł się i oświadczył, że odtąd tylko on jeden będzie miał dostęp do aparatów. Tarcze telefoniczne pozamykano na kłódki, a z kluczykiem do nich prawnik się nie rozstawał. W niczym to jednak nie zmieniło sytuacji, bowiem z początkiem listopada Adam znów otrzymał rachunek na niebotyczną sumę. Pechowy abonent wystąpił przeciw poczcie na drogę prawną. Kiedy przegrał, dostał furii. Po latach skarżył się dziennikarzom, że w przeciągu pięciu tygodni 1967 roku jego telefony łączyły się z zegarynką blisko 600 razy.
Krzyk złamanego serca
Najgorsze przyszło jednak dopiero pod koniec października 1967 roku, kiedy w biurze nagle z trzaskiem zgasło światło. Wezwany elektryk stwierdził, że wszystkie świetlówki poprzekręcały się w obsadkach o 90 stopni. Potem, kiedy Adam w końcu zrezygnował ze świetlówek, popękały ledwo powkręcane żarówki. Później zaczęły spadać obrazy ze ścian, a dokumenty, jakby popychane jakąś niewidoczną siłą, fruwały po całym biurze. Lampy sufitowe tańczyły w rytm jakiejś niesłyszalnej melodii, a meble spacerowały po biurze.
Wreszcie pod koniec roku któryś z wezwanych przez pana Adama badaczy zjawisk tajemnych przytomnie zauważył, że te "cuda" mają miejsce tylko w godzinach urzędowania. Jeśli tak, to sprawca może wywodzić się z pracowników firmy. Szybko też wytypowano główną "podejrzaną". Okazała się nią 18-letnia dziewczyna, która jakiś czas wcześniej przeżyła poważny zawód miłosny. Rozstanie z ukochanym tak mocno nią wstrząsnęło, że jej psychika podświadomie uruchomiła pewne niebezpieczne siły, nad którymi Annemarie nie potrafiła zapanować...
Tu działa prawdziwy duch
Jednak nie wszystkie podobne zjawiska można tak łatwo wytłumaczyć. Obarczanie ekstrasensów (ludzi obdarzonych zdolnościami parapsychologicznymi) odpowiedzialnością za każdą działalność poltergeista byłoby nieuczciwe, a poza tym mocno zawężałoby pole działania nauki.
Na Wyspach Brytyjskich, w hrabstwie Lothian, stoi zamek Penkoet Castle. Kilka wieków temu jego właściciel John Cockburn dopuścił się tam zbrodni. Jak głosi legenda, od tamtej pory Cockburn, nękany wyrzutami sumienia, powraca na miejsce zbrodni. Słychać wtedy tajemnicze kroki, a nawet awantury i czyjeś wołanie o pomoc.
Bywa, że poltergeist nie poprzestaje na efektach akustycznych i czasem daje o sobie znać w bardziej namacalny sposób. Szczególnie upodobał sobie komnatę zwaną "królewską". Od czasu do czasu właściciele zamku odnajdują tam porozrzucaną pościel. Bywa też, że duch "bierze kąpiel" - z łazienki dobiega wówczas szum odkręconej wody i słychać odgłosy krzątaniny, lecz po wejściu do środka okazuje się, że wanna jest sucha. Uderza jednak gorąco i to, że lustro jest zaparowane. Co więcej, kiedyś znaleziono w łazience mydło, które najprawdopodobniej przybyło "znikąd", bo żadną miarą nie powinno go tam być: gospodarze używają mydła zupełnie innego gatunku. Zdarza się też, że gościom przyjeżdżającym w odwiedziny nie wiadomo dlaczego stają zegarki. Nie pomaga nakręcanie, wymiana baterii ani żadne inne zabiegi: zegarek stoi jak zaklęty. Taki "nawiedzony" czasomierz naprawia się samoczynnie po opuszczeniu niegościnnego zamku.
Jak widać granica pomiędzy działalnością duchów a ukrytymi mocami drzemiącymi gdzieś w nas samych jest tak cienka, że czasem nie można rozróżnić, co jest czym. Niektórzy twierdzą nawet, że absolutnie wszystko, co nas otacza, rozgrywa się jedynie w pokładach naszej podświadomości, bo świat zewnętrzny jest zwykłą ułudą. Może tkwi w tym stwierdzeniu źdźbło prawdy?
Adam Lipczyński
* Szerzej o przypadku Joasi napiszemy w następnym numerze Gm.
** O historii Kudrysów pisaliśmy w nrze 30/98 Gm
Ta energia tkwi w każdym z nas
W 1952 roku naukowcy badający problem poltergeista byli świadkami niecodziennego wydarzenia. Ciężki dębowy stół, wokół którego siedzieli, nagle zachybotał się i uniósł - najwyraźniej "z własnej woli". Potem przesunął się po podłodze, napierając na dwóch siedzących przy nim wysokich i dobrze zbudowanych mężczyzn. |