L’uomo è mobile, czyli od dandysa do drwala
Anna Pikura
Zamiast gładko ogolonej twarzy, wypielęgnowanej luksusowymi kosmetykami i zabiegami – co najmniej kilkudniowy zarost, a najlepiej bujna broda i oblicze faceta po przejściach. Nie darmo moda nosi nazwę mody, rzeczy kapryśnej i zmiennej. Moda męska nie pozostaje w tyle za modą dla pań.
Facet gładki i wymuskany jest dziś passé. Mężczyzna modny jest silny, muskularny i demonstracyjnie daje do zrozumienia, że rywalizowanie z kobietą jest poniżej jego godności. Kobieta zaś nie musi się obawiać, że go przewróci, gdy wesprze się na jego ramieniu. Na Zachodzie określają ten nowy trend jako lumbersexual, od słowa lumberjack, czyli „drwal”. Wyróżnikiem numer jeden mężczyzny „drwaloseksualnego” jest obfity zarost.
Dlaczego ciągnie wilka do lasu?
Amerykański dziennikarz Denver Nicks interesująco zinterpretował ten trend jako próbę „odzyskania męskości”. Może i coś w tym jest – zabiegi sufrażystek i feministek doprowadziły do takiego równouprawnienia kobiet w cywilizacji zachodniej (choć feministki wciąż twierdzą, że to dopiero początek drogi), jeśli chodzi o życie polityczne i społeczne (jako że w życiu gospodarczym kobiety od tysiącleci odgrywały wiodącą rolę), że panowie mogli się poczuć nie tylko zagrożeni w swej tradycyjnej roli przewodnika stada, ale wręcz zagubieni co do swojego miejsca w społecznej hierarchii. David Beckham, jako układny celebryta, postanowił popłynąć wraz z tym nurtem, stając się ikoną stylu metroseksualnego. Zasłynął oczywiście jak znakomity prawy pomocnik na boisku piłkarskim, zarazem jednak doczekał się miana największego metroseksualnego Brytyjczyka. Określenie „metroseksualny” powstało z połączenia słów „metropolitalny” i „heteroseksualny”, a oznaczało pierwotnie heteroseksualnego mężczyznę dbającego o swą powierzchowność równie pieczołowicie jak homoseksualista. Z czasem oderwało się ono od kwestii orientacji seksualnej i oznacza dziś styl nowoczesnego dandysa, z narcystyczną obsesją na punkcie własnego wyglądu. Czystość i higiena to oczywiście cechy godne pożądania u każdego człowieka niezależnie od płci, jednak panowie, którzy spędzają przed lustrem więcej czasu niż ich partnerki, nie są już modni.
Denver Nicks, pochodzący z prowincjonalnej Oklahomy, gdzie w młodości stylistycznie udawał punka, jako wzięty nowojorski żurnalista i fotograf zatęsknił za traperskim duchem. Swą „drwaloseksualność” tłumaczy zmęczeniem nurtem gender i zacieraniem różnic między płciami. To odpowiedź na męski kryzys tożsamości. Brytyjski pisarz i bloger Andrew Sullivan (łysina, dorodny wąs i krótko przystrzyżona broda) stwierdza wprost, że mężczyźni, którym odebrano ich typowo męskie instytucje (np. uświęcone tradycją brytyjskie kluby), zawody i zajęcia, mieli prawo poczuć się kulturowo zdezorientowani.
Mężczyźni walczą o swoje
Zahukani przez ostatnie dekady panowie rozpoczęli więc ruch reemancypacji. Doszło nawet do tego, że zaczęli upominać się o specjalne prawa w świecie kosmetyków. Niejeden raz spotykałam się z rozczarowaniem klientów płci męskiej, że nie oferuję im kosmetyków specjalnie dla mężczyzn. Nie spotykamy przecież kosmetyków z nalepkami „krem dla kobiet”! Mimo to część marek ze względów marketingowych proponuje linie kosmetyczne specjalnie dla panów. Nieważne, że ich skład INCI (International Nomenclature of Cosmetic Ingredients) nie różni się niczym szczególnym od kosmetyków „dla wszystkich”. Szlak przecierała tutaj nasza rodaczka Helena Rubinstein, która dla zmobilizowania swego drugiego męża-utracjusza, Gruzina Arczila Guriellego-Czkonii, tytułowanego we Francji księciem, powierzyła jego pieczy specjalną linię dla mężczyzn o nazwie „Gourielli” właśnie. Niestety książę nie stanął na wysokości zadania i żywot tej pionierskiej linii męskich kosmetyków nie był długi. Choć panowie nie zawsze stawiają na swoim i nie zawsze wszystkie marki kosmetyczne drukują etykietki tylko i wyłącznie dla nich, to wiele salonów kosmetycznych robi ukłon w stronę męskiej klienteli, wprowadzając zabiegi dedykowane panom. Miejscy drwale natomiast mają już na Zachodzie specjalne przybytki, gdzie jak za dawnych dobrych czasów mogą powierzać swe twarze rękom wykwalifikowanych golibrodów. Polska stara się gonić trendy. Prym na tym polu wiedzie blackmetalowy muzyk Nergal, który zapuściwszy modną bródkę, otworzył w Warszawie golarnię Barbaria.
Nie tylko kraciasta koszula
Nicks lubi ubierać się naturalnie i wygodnie, tak jak ubierałby się na wyjazd na łono przyrody. Tacy są właśnie miejscy drwale. Pracują w metropolii, ale dusza ciągnie wilka do lasu. To nie abnegaci, którym wystarcza prysznic raz w tygodniu. Jak więc nosi się mężczyzna „drwaloseksualny”? Z prawdziwie męską prostotą: flanelowe koszule (w dobrym gatunku), dżinsy (nie byle jakie) i drogie trapery z solidnej skóry naturalnej, do tego wojskowa kurtka albo parka. Obok laptopa najnowszej generacji w plecaku i innych technologicznych gadżetów, których miejski drwal nie umie sobie odmówić, stałym akcesorium staje się finka u boku (dla ambitniejszych nóż myśliwski), a w domu bardziej imponujący zestaw, np. siekiera czy łuk. A przynajmniej wędka. W odróżnieniu od metro, ubranego jak spod igły, drwal nosi ciuchy luźne i z pozoru wygląda niedbale. Nie ma zamiaru rywalizować z kobietą w dziedzinie wyglądu ani nie usiłuje na niej robić wrażenia skórą gładką jak pupa niemowlaka. Nie radzi się jej, czy aby na pewno dobrze się wystylizował. Oczywiście w modzie nigdy nie ma dyktatury. Komu nie pasuje stricte traperski wygląd, ten może wysublimować się np. w stylu MetroJack (połączenie słów metrosexual i lumberjack), łączącym miejską elegancję z outdoorową nonszalancją. Primus inter pares w zakresie seksualnych drwali jest w Polsce oczywiście bloger Ekskluzywny Menel, arbiter elegantiarum, u którego tęsknota za naturą wyraża się całkowitą swobodą interpretacji tego nurtu i nie zmusza do wciskania się w obowiązkowe kraciaste koszule i drelichowe spodnie.
Nic nowego pod słońcem
Nurt metroseksualny, zastąpiony obecnie przez styl lumbersexual, nie powinien być dla nas zaskoczeniem. Istotą mody jest zmienność, a moda męska zmieniała się na przestrzeni wieków co najmniej równie dynamicznie jak kobieca. Brody mieliśmy przecież w modzie nie tak znów dawno, wylansowali je pod koniec lat sześćdziesiątych hipisi, a pierwotnie gładko wygolona Cudowna Czwórka z Liverpoolu już w 1968 roku zaczęła nosić modny zarost. Lata siedemdziesiąte były jednak latami wolności i w najsłynniejszych zespołach tamtych czasów – od Deep Purple czy Cream po Abbę czy Bee Gees – panowała pełna dowolność: od gładkich twarzy, przez dorodne wąsy, po brodę, skromną bądź okazałą. Cofając się do wcześniejszych stuleci, obserwujemy jeszcze większe i co ciekawsze, oryginalniejsze zmiany w modzie męskiej. Oglądanie wizerunków Asyryjczyków czy Babilończyków to fascynujący spektakl wymyślnego zarostu i nakryć głowy. Na malowidłach z grobowca Tutanchamona mężczyźni są odziani z równym przepychem, jak kobiety, i wyglądają na jednakowo zadbanych. Tutmozis, jeden z bohaterów Faraona Prusa, zatroskany o swój image i pudrujący swą perukę, to trafna ilustracja, że dandys nie jest bynajmniej wynalazkiem georgiańskiej Anglii. Bywały jednak kultury bardziej metro i bardziej drwalskie. Po gładkolicych metroseksualnych Rzymianach nastały czasy kulturowego tygla i barbarzyńców ze Wschodu, idąc za ich przykładem, mężczyźni zaczęli zapuszczać brody i... odsłaniać nogi. Zgrabność (bądź nie) męskich łydek można podziwiać na średniowiecznych rycinach i renesansowych portretach z czasów, gdy kobiety mogły czarować tylko rysami twarzy. Panowie odsłaniali zdecydowanie więcej niż panie! Moda męska minionych stuleci budzi nostalgię za rozmachem i fantazją, jakże różnymi od opatrzonego garnituru, który zdaniem dzisiejszych znawców mody męskiej jest ucieleśnieniem idealnego ubioru dla pana. Czyżby? W XVII i XVIII wieku mężczyźni nosili na głowach peruki (ich fasony rzecz jasna też podlegały modzie) i imponujące kapelusze, zazwyczaj gładko goląc twarze, dopiero schyłek XVIII wieku i Napoleon przynoszą uproszczenie stroju. Poczynając od XIX wieku, męski ubiór traci na kolorach i fantazji, pomysłowość ówczesnych fashionistów wyraża się za to na męskiej twarzy. Wystarczy zerknąć na portrety ówczesnych monarchów z ich imponującymi bokobrodami, fantastycznymi wąsami, wymyślnymi brodami – jakże daleko do nich dzisiejszym nudnym, gładko zaczesanym politykom!
Historia kołem się toczy
Prawda ta dotyczy również mody męskiej. Dziś jednak, w XXI wieku, możemy powiedzieć, że wszystko już było. Powtarzamy więc stare motywy sprzed wieków w nowym wydaniu i nowych połączeniach. Jedynym novum jest spadek po nowoczesności, skłonność do upraszczania i ujednolicania. Kapelusze z piórami i gigantycznymi rondami chyba już nie wrócą na nasze ulice (przynajmniej nie w najbliższym czasie), niezależnie od płci cenimy sobie wygodę. Sto lat temu kobiety wyrzuciły gorsety, może przyjdzie jeszcze czas na antyczną prostotę i wyzwolenie z innych nienaturalnych konstrukcji? Kraciasta flanelowa koszula jako krzyk mody w światowych metropoliach zdaje się świadczyć, że być może zmierzamy w tym kierunku. Na razie jednak panowie sięgnęli niedaleko. Miejski drwal mógł zaszokować Nowy Jork, ale jego widok nie zdziwi w Warszawie, Wrocławiu czy Krakowie. Urodzeni w epoce Peerelu doskonale pamiętają ówczesną „modę męską” w wydaniu hipisowsko-dysydenckim. Kraciasta koszula, dżinsy, trapery, plecak. Ktoś z większą fantazją nie stronił od koralików na szyi lub rzemyków w roli bransoletki. Panowie mogą więc ze spokojnym sumieniem powrócić do swoich młodych lat albo do młodych lat swoich ojców, tylko w lepszym gatunkowo i schludniejszym wydaniu. Czy jednak korpoludom ta odmiana wyglądu wystarczy, by odnaleźć w sobie dysydenta?
***
O autorce:
Anna Pikura - twórczyni marki luksusowych biokosmetyków ANNA PIKURA, właścicielka Klinik ANNA PIKURA. Wdrożyła koncepcję Nowej Kultury Urody, której przyświeca zasada konkretnych rezultatów, uzyskiwanych dzięki cennym naturalnym składnikom i metodom. Z wykształcenia socjolog.
Źródło: Kosmetologia Estetyczna 3/2015
kosmetologiaestetyczna.com
Zdjęcie: freeimages.com