Zagraniczni pomocnicy Hitlera
http://wiadomosci.onet.pl/1558025,1292,1,zagraniczni_pomocnicy_hitlera,kioskart.html
Niemcy ponoszą pełną odpowiedzialność za Holokaust, zorganizowane na przemysłową skalę masowe zabijanie Żydów
Dotychczas pomijany był jednak fakt, że hitlerowscy oprawcy znajdowali w europejskich krajach chętnych pomocników. Takich jak John Demianiuk, nadzorca w obozie koncentracyjnym, który ma teraz stanąć przed sądem.
Tu, w kraju sprawców już kiedyś był. I widział, jak ten kraj upada. Miał wtedy 25 lat, nosił imię Iwan. Prawie do końca wojny pełnił służbę jako strażnik w obozie koncentracyjnym Flossenbürg, odkomenderowany tam z obozu zagłady w Sobiborze w dzisiejszej Polsce, jednego z najbardziej mrocznych miejsc w historii ludzkości. Był Ukraińcem, jednym z pięciu tysięcy mężczyzn wyszkolonych w obozie koncentracyjnym w Trawnikach na pomocników nazistowskiego reżimu w dokonaniu zbrodni tysiąclecia – zgładzenia wszystkich Żydów w Europie, co określano mianem "Endlösung", ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Demianiuk w tym uczestniczył, nawet jeśli z najniższego szczebla hierarchii. (...)
|
Prawne przepychanki trwały przez wiele miesięcy. Sprawą Demianiuka zajmowały się sądy niemieckie i wszystkie instancje w jego nowej ojczyźnie, w której spędził niemałą część życia – w USA. Telewizja pokazywała rzekomo chorego, cierpiącego człowieka. Miało to wzbudzić współczucie.
Kiedy w miniony wtorek wydano nakaz aresztowania, oskarżony "tylko skinął głową" – mówi jego obrońca z urzędu, Günther Maull. Zarzuty są poważne: współudział w zamordowaniu co najmniej 29 tysięcy Żydów w Sobiborze (to, co robił we Flossenbürgu nie ma już przy tym żadnego znaczenia). Tak też zostanie sformułowany akt oskarżenia, a sąd przysięgłych być może już z końcem lata zajmie się tą sprawą – o ile zdrowie pozwoli Demianiukowi na udział w procesie, bądź co bądź człowiek ten ma już prawie 90 lat.
Przed sądem pojawią się świadkowie, ale nie będzie wśród nich ludzi, którzy mogliby go zidentyfikować jako sprawcę. Dowody istnieją tylko w aktach, a te są ciężkie. Inny z nazistowskich pomocników, nieżyjący już Ignat Danilczenko dwukrotnie, w 1949 i 1979 roku zeznał, że Demianiuk był "doświadczonym i skutecznym strażnikiem", który pędził Żydów do komór gazowych – "to była jego codzienna praca".
Ten wszystkim oskarżeniom zawsze zaprzeczał. Nigdy nie był we Flossenbürgu ani w obozie w Sobiborze, nigdy nie zapędzał ludzi do komór gazowych. W obranej taktyce ów eks-Amerykanin nie różni się od wielu innych oskarżonych, którzy po 1945 roku musieli odpowiedzieć przed sądem za swoje czyny. Już dzisiaj wiadomo jednak, że ostatni wielki proces przeciwko zbrodniarzom nazistowskim, jaki odbędzie się na niemieckiej ziemi, będzie wydarzeniem niezwykłym.
Po raz pierwszy bowiem w centrum zainteresowania światowej opinii publicznej znajdą się cudzoziemscy sprawcy, ludzie, którym dotychczas poświęcano zadziwiająco mało uwagi – ukraińscy żandarmi i litewscy policjanci pomocniczy, rumuńscy żołnierze, węgierscy kolejarze. A także polscy chłopi, holenderscy urzędnicy katastralni, francuscy merowie, norwescy ministrowie, włoscy żołnierze – wszyscy oni współuczestniczyli w zbrodni holokaustu.
Eksperci, jak Dieter Pohl z Instytutu Historii Współczesnej, oceniają liczbę ludności nieniemieckiej, która "przygotowywała, prowadziła i wspierała akcje morderstw“ na 200 tysięcy. To odpowiada mniej więcej liczbie sprawców niemieckich i austriackich. I nierzadko ludzie ci pod względem okrucieństwa nie ustępowali w niczym siepaczom Hitlera.
By wymienić jeden tylko przykład: 27 czerwca 1941 roku pułkownik ze sztabu Grupy Armii Północ (jedna z grup armii Wehrmachtu, która brała udział w ataku na Polskę, a następnie na ZSRR – przyp. Onet) w Kownie na Litwie przejeżdżając obok stacji benzynowej, zobaczył gęsty tłum ludzi. Klaskali, wołali: "Brawo!", matki podnosiły wysoko dzieci, by mogły lepiej widzieć.
Oficer podszedł bliżej, a potem zapisał to, co zobaczył. "Na wybetonowanym placu stał około 25-letni mężczyzna średniego wzrostu, o jasnych włosach. Zmęczony, opierał się o kij grubości ramienia, który sięgał mu aż do piersi. U jego stóp leżało 15, 20 ludzi, martwych lub konających. Ze szlaucha płynęła przez cały czas woda, spłukując rozlaną krew do studzienki ściekowej".
I dalej: "Kilka kroków za tym człowiekiem stało około 20 mężczyzn, którzy pilnowani przez uzbrojonego cywila, w milczeniu, pokornie czekali na okrutną egzekucję. Na skinięcie ręki występował kolejny i za pomocą drewnianej pałki zostawał zatłuczony na śmierć. Każdemu uderzeniu towarzyszyły pełne zachwytu okrzyki ze strony publiczności". Kiedy wszyscy leżeli już martwi na ziemi, jasnowłosy morderca wspiął się na stos ciał i sięgnął po akordeon. Zgromadzony tłum odśpiewał hymn Litwy, tak jakby owa zbrodnicza orgia była wydarzeniem narodowym.
Jak coś podobnego mogło się wydarzyć? To pytanie już od dawna stawia się nie tylko Niemcom – których główna odpowiedzialność za popełnione okrucieństwa nie podlega żadnej dyskusji – lecz również sprawcom ze wszystkich innych krajów. Co skłoniło na przykład rumuńskiego dyktatora Iona Antonescu i jego generałów, żołnierzy, urzędników, chłopów do wymordowania 200 tysięcy Żydów (liczba ta może być dwukrotnie większa) "z własnej inicjatywy", jak określił to historyk Armin Heinen. Jak wytłumaczyć fakt, że szwadrony śmierci z republik bałtyckich uderzały na zamówienie na Litwie, Łotwie, Ukrainie i Białorusi? I dlaczego niemieckim oddziałom do zadań specjalnych stacjonującym między Warszawą a Mińskiem z taką łatwością udało się podjudzić nieżydowską ludność do organizowania pogromów?