YUROK
NINAWA – WIELORYB LĄDOWY
W wiosce Kotep, położonej blisko Środka Świata, stał dom zwany Pekwoi. Ludzie znad rzeki, mieszkający w Kotep, mieli zwyczaj dawania imion domom bogatych i możnych rodów. Jednym z nich był właśnie Pekwoi.
Kotep, położona wzdłuż kanionu, miała swoisty system rozmieszczenia domów. Te o stałych nazwach budowano w równych rzędach na wysokim stoku kanionu, miały więc słońce i rozległy widok. Niższe rzędy domów nie były równe, a tylko nieliczne miały nazwy. Natomiast w dole kanionu, dokąd słońce prawie nie sięgało, stały stłoczone razem bezimienne domki biedaków.
Słoneczny taras Pekwoi, zbudowany z dobrze dobranych kamieni, wychodził na rzekę, na jej górny bieg, aż do zakrętu, i na dolny, rozciągający się daleko jak okiem sięgnąć. Półkoliste ramy drzwi były kunsztownie rzeźbione. Deski z drzewa sekwoi na ścianach i dachu – wyrobione mistrzowską sztuką. Wnętrze domu suche i szczelne, odporne na wichury i deszcze.
Dawno, dawno temu – bo Pekwoi było stare – palił się tu dniem i nocą ogień na palenisku w zagłębieniu podłogi. Pod czterem ścianami, na właściwym poziomie podłogi (w odróżnieniu od jej niższej kondygnacji, przeznaczonej na palenisko), na półkach pod pułapem stawiano długie skrzynki, pełne wszelakiego dobra, i duże kosze pełne bogactw, suszonych i świeżych, zebranych z oceanu, rzek, puszczy i drzew.
Poniżej głównego poziomu podłogi, a powyżej paleniska, było miejsce na przybory gospodarcze i okrycia, tam leżały koce ze skór sarnich i jelenich, używane za dnia do wygodnego siedzenia, a w nocy na ciepłe posłania.
Tak wyglądał dwór w Pekwoi, gdy mieszkała w nim Nenem wraz z rodzicami i dziadkami. Dumna i arystokratyczna rodzina Nenem znana była i szanowana nad całą rzeką w górnym i dolnym jej biegu. Za czasów Nenem żaden ceremoniał wielkiego Tańca Skoków nie mógł się odbyć bez potrzebnych strojów, dostarczonych z dworu Pekwoi, jak: opaski na głowę z wilczej skóry i fartuszki z kuny. Taniec Jelenia także nie byłby należycie wykonany bez śnieżnobiałej, bezcennej jeleniej skóry z Pekwoi.
Nenem miała delikatny, harmonijny typ urody. Gęste włosy rozdzielone nad czołem, ujęte paskami ze skóry w dwa lśniące i proste sploty, opadały na ramiona i piersi. Krążki zausznic z polerowanej muszli abalonu okalały delikatną twarz o szlachetnym owalu, podłużnie wykrojonych oczach, z łukami brwi w kształcie księżyca na nowiu, i wdzięcznych ustach.
Niedużego wzrostu, poruszała się z godnością i tak lekko, że paciorki z muszelek na szyi, niezliczone sznurki ozdobnych nasion wiszące u fartuszka i śliczne wisiorki z polerowanego abalonu i obsydianu, naszyte wokół skórzanej spódniczki, ledwie szeleściły, jak sitowie, gdy powieje wiatr.
Jej ojciec spodziewał się, że gdy Nenem zechce wyjść za mąż, otrzyma najwyższą cenę, jaką mężowie ofiarowują za żonę, oraz że wybór męża padnie na jednego z najgodniejszych. Zdarzyło się jednak całkiem inaczej.
Nenem pokochała młodego chłopca ze swej wioski, syna ubogiej wdowy, nieznanej i bez rodziny. Matka i syn mieszkali w najnędzniejszym szałasie w dole, nad samym brzegiem rzeki. Byli tak biedni i nie zauważani przez nikogo, że kiedy po latach opowiadano tę historię, nikt już nie pamiętał nawet imienia chłopca. Ten bezimienny chłopiec, ukochany Nenem, musiał mieć jednak szczególne i niepospolite zalety oraz charakter, skoro Nenem pokochała go tak wiernie i na zawsze.
Kiedy Nenem spostrzegła, że zostanie matką, oboje młodzi poszli do rodziny Nenem, opowiedzieli o swej miłości i pragnieniu, by zostali zaślubieni jako mąż i żona. Rodzice i rodzina Nenem nie posiadali się z oburzenia i gniewu. okup, jaki mógł im jej oblubieniec ofiarować, był dla nich obelgą.
Młody człowiek wiedział o tym, dlatego powiedział wprost ojcu Nenem:
– Chcę poślubić waszą córkę tak, jak się należy, wedle zwyczaju, chcę na nią zasłużyć i zapracować. Jeśli zgodzicie się na to, będę pracował dla was wiernie i zrobię, cokolwiek mi rozkażecie, będę dla was dobrym synem. Jeśli się na to nie godzicie, zabijcie mnie, jestem gotów na śmierć. Takie wasze prawo.
Ojciec Nenem był jednak zbyt dumny, by zabić kogoś, kogo uważał za stojącego o tyle niżej od siebie. Młodzieniec rzekł wtedy:
– W takim razie weźcie mnie za niewolnika, zróbcie ze mną, co chcecie.
Ale ojciec Nenem nie chciał nawet patrzeć na ukochanego swej córki. Nie mógł znieść jego obecności ani w Pekwoi, ani nawet w Kotep.
Zhańbionej i poniżonej Nenem nie wolno było opuścić Pekwoi. Jej ukochany bez pieniędzy i bez możnych przyjaciół był bezsilny. W rozpaczy opuścił wioskę i zaginął, stracony tak dla Nenem, jak dla swej matki. Nenem ani jego matka, ani nikt ze wsi nigdy już o nim więcej nie słyszeli. W Kotep sądzono, że został zamordowany na bezludnych wzgórzach za rzeką.
Po odejściu męża Nenem z Kotep rodzice całą swoją furię wylali na córkę. Zawiedzeni w swych nadziejach i urażeni w swej dumie, wyrzucili Nenem z Pekwoi i wyrzekli się jej.
Można sobie tylko wyobrazić, co mogła zrobić nieszczęśliwa i opuszczona Nenem. Zanim jednak zdążyła podjąć jakąkolwiek rozpaczliwą decyzję, stara wdowa Hune, matka jej ukochanego, zabrała ją do siebie, do marnego szałasu nad brzegiem rzeki, tam gdzie zawsze mieszkała z synem. Opiekowała się Nenem, pocieszała ją i otaczała miłością jak własną córkę.
Zmieniały się księżycowe miesiące i w tym ubogim domu Nenem urodziła syna – Hune była jej matką, położną i opiekunką.
Wszystkie rytualne obrzędy urodzin pierworodnego syna i pierwszego miesiąca po jego urodzeniu odbyły się w domu Hune z tak wielką starannością i tak zgodnie ze zwyczajem, że nie przewyższyłyby ich nawet obrzędy na dworze Pekwoi.
Nenem nadała niemowlęciu imię Toan. Dziecko chowało się zdrowo i szczęśliwie. Hune pielęgnowała i dziecko, i matkę, cieszyła się pierwszymi słowami i stawianiem pierwszych kroków przez wnuka o grubych jeszcze nóżkach.
Odmieniały się księżyce, wschodziły i zachodziły, mijały pory roku. Lata odmładzały się i starzały, odchodziły i przychodziły znów nowe. Toan przestał być niezgrabnym maleństwem na grubych nóżkach, wydłużyły się one i nosiły go bez trudu. Biegał teraz niestrudzenie i bezustannie, towarzysząc matce i babce. Rzeka dostarczała im łososi. Jedli je świeże, suszone i wędzone. W spiżarni Hune kosze były pełne po brzegi żołędzi z dębowych gajów, gdzie ludzie z Kotep regularnie je zbierają.
Hune i Nenem w czasie późnej wiosny i wczesnego lata przeszukiwały słoneczne wzgórza zbierając koszyki służące za naczynia do jedzenia i do gotowania. Zbierały też pilnie korzenie sosny, potrzebne do naprawy ciężkich koszy na zimowe zapasy. Obie odziane były zawsze czysto i schludnie, w spódniczki ze świeżej kory i fartuszki. Zakładały sidła na dzikie króliki – zrobione z nich koce dawały ciepłe okrycie na zimę.
Dom Hune był pozbawiony mężczyzny. On zwykle utrzymuje i zapewnia dobry stan domu, który składał się teraz z samych łat. Kiedy Nenem lub Hune wyłowiły przypadkiem deskę z rzeki lub kawałki połamanego czółna, zatykały nimi brakujące części drzwi czy ścian. Odblask słońca przeświecał przez dziury w dachu.
Hune przeżyła jeszcze jedno święto obrzędów Odnowy Świata – po tej uroczystości zmarła, jeszcze przed nadejściem wiosny. Był to ciężki cios dla Nenem i spowodował zupełne jej osamotnienie. Do końca życia tęskniła i płakała, z miłością wspominając Hune.
po śmierci Hune lato przeszło bez wydarzeń. Nadszedł czas nowych obrzędów Odnowy Świata. Rytualny taniec owego roku miał się odbyć w górze rzeki i już wszyscy mieszkańcy wioski Kotep poszli na wybrane miejsce ścieżką koło rzeki lub popłynęli czółnami, tylko Nenem i Toan pozostali w domu. Gdy Nenem moczyła żołędzie nad rzeką, kilka łodzi pełnych ludzi z wioski w dole rzeki płynęło mimo i rozpoznało Nenem. Doleciało ją wołanie:
– Nenem! Nenem! Jedź z nami – mamy jeszcze dużo wolnego miejsca.
– Bardzo wam dziękuję, naprawdę bardzo dziękuję! Nie mogę, nie jestem jeszcze gotowa...
W jej głosie brzmiała nuta niechęci – odmowy. Ale jeden z jej dobrych znajomych wołał dalej nalegając:
– Nenem! Nie możesz być nieobecna na tańcach, to niemożliwe!
Nenem wahała się przyznać, że nie chciała wcale uczestniczyć w tańcach. Wreszcie, by nie odmówić, zawołała:
– Spóźnię się trochę, przyjdę na czas na końcowe tańce.
Łodzie odpłynęły. Przyjaciele nie nalegali więcej, skoro Nenem tak postanowiła. Ona zaś, ponieważ musiała dotrzymać obietnicy, przygotowała do drogi siebie i Toanem. Wzięła jedzenie i potrzebne rzeczy i wraz z Toanem wyruszyła ścieżką w górę rzeki.
Nenem, tak jak przyrzekła, zdążyła na końcowe tańce. Byli tam już wszyscy. Zapadł wieczór. Blask ogniska oświetlał twarze tańczących i patrzących. Z czterech tańczących zespołów jeden tańczył, a trzy przyglądały się, stojąc w rytualnie ustawionych rzędach i czekając na swoją kolej.
Ci, którzy tylko patrzyli na tańce, siedzieli na ziemi, usadowieni także według obowiązujących zwyczajów. Najbliżej tańczących, po ich prawej stronie, siedzieli mężczyźni z najbardziej znanych i najbogatszych rodzin znad rzeki, na lewo – kobiety z tych samych rodzin. Z tyłu za nimi stali inni, również podzieleni: mężczyźni po prawej, kobiety po lewej stronie. Nenem przyłączyła się do grupy stojących kobiet.
Nenem otrzymała staranne wychowanie i zawsze była piękna i pełna wdzięku, a dzięki przykładowi starej Hune – ona sama i jej mały synek byli porządnie i starannie przystrojeni, tak jakby zostali tu przywiezieni łodzią z samego Pekwoi.
Siedzące w pierwszym rzędzie kobiety zaczęły szeptać i przesuwać się tak, by Nenem mogła usiąść między nimi. Zaproszono ją, a jedna z kobiet wzięła ją pod ramię, zaprowadziła na przygotowane miejsce i posadziła. Pozdrowiły ją wszystkie kobiety i okazywały podczas przerw w tańcach życzliwość i grzeczność przepisaną obyczajem, a także oznaki należne córce pierwszego rodu we wsi. Własna rodzina Nenem udawała, że jej nie poznaje, nie zwracała uwagi na nią ani na Toana, mimo że Nenem siedziała w pierwszym rzędzie.
Nenem nie mogła odmówić przyjęcia zaproszenia, wobec okazanej jej przez wszystkich (z wyjątkiem jej rodziny) przyjaźni i wyrazów poszanowania. Czuła się jednak przygnębiona. A kiedy ujrzała podczas tańca wzniesioną na drążku białą skórę jelenia z Pekwoi, nie mogła dłużej wytrzymać: wymknęła się cicho wraz ze śpiącym w jej ramionach Toanem. Nikomu nie przyszło do głowy, że odchodzi na dłużej. Nikt nie widział, jak schodziła ścieżką w stronę Kotep. Niosła Toana i gorzko płakała.
Nenem szła wzdłuż rzeki aż do Atsipul Creek, tam ścieżka się rozwidla, wybrała dalszą drogę, wiodącą przez wzgórza wokół góry Kewet. Droga ta zawraca do rzeki dopiero nad samą wioską Kotep. Jest to trudna i ciężka droga. Nenem wybrała ją jako odludną, nie używaną, mogła wracać nią, omijając wszystkie większe wioski nad rzeką. W tym nieszczęściu spotkanie ludzi było dla niej nie do zniesienia.
Toan obudził się i zdumiały go łzy matki, bo Nenem nie przestawała płakać. Noc była jasna, księżycowa. Nenem postawiła Toana na ziemi i oboje szli przez wzgórza, aż doszli do małego górskiego jeziora zwanego Jeziorkiem Rybnym. Nenem, wyczerpana wrażeniami, zdecydowała się zatrzymać tu na odpoczynek. Resztę nocy przespali przy jeziorze.
Gdy świat znajduje się w równowadze, płaska ziemia, unosząca się na wodach podziemnego Oceanu, nieustannie wznosi się i opada. Truch jej jest prawie niedostrzegalny i nie wywołuje żadnych zakłóceń. Doktorzy-Mędrcy wiedzą, że dla utrzymania tej równowagi ludzie muszą odtańczyć specjalny Taniec Odnowy Świata, uderzając przy tym mocno stopami o ziemię, bo jeśli robią toi opieszale, ziemia zbyt się przechyla. A jeśli przechyli się choć odrobinę więcej niż zwykle, zdarzają się dziwne i groźne przesunięcia. Jedna z najgorszych takich katastrof miała miejsce na ziemi jeszcze przed czasami, w których żyli dziadkowie Nenem. Również jej nieszczęśliwy ojciec przypisywał swe cierpienia temu wydarzeniu, a większość ludzi żyjących wzdłuż rzeki była tego samego zdania.
Owego czasu ziemia przechyliła się tak bardzo, że Ocean, do którego wpadała rzeka, wystąpił z brzegów, wlał się do rzeki, napełniając kanion, a woda rozlała się jeszcze dalej; niósł ze swymi falami ryby i wszystko, co żyło w jego wodach. Wody Oceanu dotarły daleko do wnętrza lądu, poza Środek Świata, dotarły dalej niż kiedykolwiek przedtem. dzięki modlitwom i celebrowaniu tańców ziemia odzyskała w końcu równowagę. Ocean spłynął z powrotem przez kanion na swe miejsce w granicach swych brzegów, zabierając z sobą ryby i wszystkie żyjące stworzenia, wyjąwszy jedno młode wielorybiątko, samiczkę zwaną Ninawą. Wody zniosły ją do odległego Rybnego Jeziorka i tam ją porzuciły.
Ninawa leżała w jeziorku całe lata, ledwo mogąc się ruszyć, bo wyrosła i wypełniła całe jeziorko od brzegu do brzegu, a więc kiedy trzepnęła ogonem – jak to czynią wieloryby – rozpryskiwała błoto na całą otaczającą je łąkę.
Ninawa – tej nocy, kiedy Nenem i Toan spali tuż koło niej – zachowywała się cicho i pozostawała bez ruchu. Słuchała płaczu Nenem w nocy i rano, ponieważ łzy znowu poczęły płynąć z oczu Nenem, skoro tylko się obudziła. Słyszała, co Nenem mówiła przez łzy. Ninawa dowiedziała się w ten sposób, dlaczego Nenem płakała, i chcąc jej pomóc, była rada, że Ocean przyniósł ją na to miejsce i porzucił w Rybnym Jeziorku.
MAPA STAROŻYTNEGO ŚWIATA
PLEMION YUROK I KAROK
Ninawa nie była zwykłym wielorybem. Posiadała szczególne dary: miała moc i współczucie dla wszystkich cierpiących, a szczególnie dla cierpienia Nenem. A to dlatego, że Ninawa sama była dzieckiem bez ojca, jak Toan.
Dlatego Ninawa bała się nawet drgnąć, by nie spłoszyć i nie przestraszyć Nenem i Toana. Postanowiła im dopomóc. Leżała bez ruchu, starając się wyglądać jak kłoda przerzucona przez jezioro. Myślała wciąż tylko o jednym, chcąc doprowadzić do tego, by Toan usiadł na jej grzbiecie lub przeszedł po nim; żeby mógł jakoś podejść i dotknąć się jej choćby na chwilkę, a wtedy moc Ninawy przeszłaby na Toana.
Nenem, kiedy byli gotowi do drogi, chciała od razu wracać ścieżką przez Kewet, wokół jeziorka, ale Toan cały ranek bawił się na brzegu, wchodził coraz dalej do wody, brodził w niej jak na swój wzrost dość głęboko. Widział tuż, tuż Ninawę, wzgórek dość szorstki, kuszący, by wejść na niego, więc Toan wszedł na Ninaweę, a kiedy Nenem szukała go, był już na grzbiecie wieloryba. Nenem widziała przez łzy tylko ogromną kłodę zalaną wodą, przerzuconą jak most przez jezioro.
Przeraziła się, że Toan może pośliznąć się lub potknąć. Była mądra i nie chciała krzyczeć na niego, by go nie przestraszyć, a więc weszła do wody i tak samo jak on na grzbiet Ninawy, podążając za Toanem, jak mogła najszybciej. Czuła, że gdyby Toanowi przydarzyło się nieszczęście, nie miałaby po co żyć. Toanowi jednak nic się nie stało. Biegł po szerokim grzbiecie Ninawy, a kiedy oboje doszli do drugiego końca tej „kłody”, zeszli z niej i brodząc w wodzie dotarli do brzegu i do ścieżki wiodącej na górę Kewet.
Kiedy Toan dotknął Ninawy po raz pierwszy – ta lekko drgnęła, a kiedy Toan schodził z niej, Ninawa również zadrżała. Toan wspominał o tym wiele księżyców później, ale teraz ani on, ani jego matka nie zwrócili na to uwagi.
Nenem nigdy przedtem nie odchodziła daleko od rzeki. Teraz prawie cały czas niosła Toana. Droga wokół góry Kewet była ciężka i zajęła cały dzień. Nenem ucieszyła się przeto, gdy ścieżka wreszcie skręciła znów do rzeki, wiedziała bowiem, że nie zabłądziła. Gdy dotarli do domu, noc już zapadła. Nie zapalili ognia, zjedli zimną wieczerzę i położyli się spać.
Gdy tylko dym ukazał się rano z ognia zapalonego przez Nenem, zbiegli się sąsiedzi, by się upewnić, czy Nenem i Toanowi nie przydarzyło się nieszczęście. Przez dwie noce i dni nikt z Kotep ani pobliskich wiosek ich nie widział. Byli niespokojni. Nie pytali o nic, widzieli ślady łez u Nenem.
Odwiedziny sąsiadów dodały jej odwagi. Przekonała się, że wróciła do swoich ludzi, którzy darzą ją życzliwością.
Prócz sąsiadów Nenem i Toan mieli jeszcze jednego przyjaciela. Był nim dziadek Nenem, a pradziad Toana.
Starzy ludzie obdarzeni mądrością nie sprzeciwiają się głośno postanowieniom całej rodziny. Pradziad posiadał tę mądrość. Milczał, ale pilnie obserwował, co dzieje się z Nenem i Toanem, i czekał.
Przyszedł dzień, kiedy pradziad Toana wziął z sobą narzędzia i drewno do rzeźbienia i usiadł w pobliżu domu Hune, gdzie Toan się bawił. Chłopiec z wielką ciekawością podszedł do niego, usiadł i patrzył, jak starzec pracuje. Pradziadek właśnie rzeźbił coś w rodzaju łódki. Wytłumaczył Toanowi, że nie była to łódka, lecz skrzynka wydrążona na kształt łódki, z dopasowanym szczelnie wieczkiem na zawiasach.
Toan chciał zrobić taką samą skrzynkę. Z pomocą pradziadka dłubał, strugał i gładził drewno, aż w końcu pod wieczór i jego skrzynka była gotowa: maleńka, ale taka sama, z malą przykrywką na zawiasach. Pradziad ofiarował mu paski ze skóry jelenia na zawiasy.
Doradził mu też, że skoro ma skrzynkę, może do niej zbierać piękne ptasie pióra. Toan zbierał pogubione ptasie piórka i wkrótce napełnił nimi pudełko. Wtedy razem z pradziadkiem wyciosali i wyrzeźbili nowe skrzynki, większe, by je znów napełnić. Nie poprzestali jednak na zbieraniu piór.
Pradziad zrobił Toanowi łuk i strzały, cały ich zapas, po czym zaczął Toana uczyć strzelać i polować.
Gdy Toan podrósł, chodził na polowania sam lub z innymi chłopcami i zawsze to, co upolował, przynosił pradziadkowi: najpierw małe ptaszki, potem większe, szczególnie czerwonogłowie dzięcioły, a później jeszcze skórki zwierząt futerkowych – wszystko, co mógł upolować lub złapać w sidła. Razem z pradziadkiem skubali pióra, a wyprawione skóry wkładali do skrzynek. W miarę potrzeby robili nowe skrzynki, coraz większe i coraz piękniejsze, i napełniali je nowymi cennymi rzeczami.
Toan wyruszał na polowanie coraz dalej, aż na górę Kewet i do Rybnego Jeziorka. Ilekroć zaszedł nad jezioro, dziwił się, gdzie się podziała owa kłoda drzewa, na którą kiedyś wszedł z matką – teraz zniknęła. Przypomniał sobie, że kiedy stanął na niej, kłoda drgnęła. pamiętał też łzy matki, bo wtedy po raz pierwszy ujrzał, że można tak cierpieć i płakać.
Pradziad nauczył Toana wielu rzeczy, choć podczas nauki ani razu nie podniósł głosu, nigdy też nie uniósł się gniewem wobec syna czy synowej w Pekwoi.
Pradziad Toana zmarł, kiedy jego prawnuk doszedł do pełnoletności. Toan miał teraz przed sobą inne widoki na przyszłość, dalekie od tych, których obawiała się Nenem.
W domku Hune stało wiele skrzyń umiejętnie rzeźbionych wprawną ręką młodzieńca, a w nich cenne zdobycze doskonałego myśliwego, odznaczającego się odwagą i zręcznością.
Po śmierci pradziadka odbył się jego pogrzeb i nastał czas żałoby.
Toan samotnie poszedł nad Rybne Jeziorko. Śmierć pradziada była dla niego dotkliwym i bolesnym przeżyciem. Toan położył się przy jeziorze i zasnął. We śnie Ninawa przyszła do niego i opowiedziała mu wiele nowych rzeczy. Wyjaśniła, że to ona była lądowym wielorybem, ową kłodą w Rybnym Jeziorku, po którym przeszedł Toan i jego matka. Po tym wydarzeniu Duch Śródlądowy przeniósł ją do innego jeziora. Nie wyjawiła nazwy tego jeziora. Widzieć je i znać jego nazwę może tylko Lekarz-Kapłan w specjalnym widzeniu, czyli ktoś, kto przeszedł specjalne oczyszczenie.
Ninawa powiedziała Toanowi, że jezioro znajduje się daleko stąd, w głębi lądu, jest duże, tak że wieloryb może w nim wygodnie pływać i bić ogonem, nie rozpryskując wokół błoto. Jezioro ma kształt łodzi i wokoło niego rosną dęby.
Potem Ninawa uderzyła ogonem, jak to jest w zwyczaju wielorybów, i rzekła te słowa:
– Toanie! Powinieneś wiedzieć, że zimowe miesiące są dziećmi bez ojca – tak jak i ty. Słuchałam płaczu twej matki przez cały dzień i noc – kiedy byłeś zbyt mały, by zrozumieć, czemu ona płakała – współczułam z matką i z tobą.
Wiedziałam, że miesiące zimowe dają ziemi deszcze i siłę do wzrostu, rozkwitu i zbiorów w dalszych miesiącach, które patronują dzieciom ślubnym. Postanowiłam, że i ty będziesz mieć ową siłę miesięcy zimowych, i chciałam, byś się do mnie zbliżył. Przyszedłeś do mnie i kiedy mnie dotknąłeś – zadrżałam. Czy pamiętasz, Toanie?
Stało się tak, ponieważ bardzo chciałam, byś przyszedł, a równocześnie bałam się, że możesz się przestraszyć i odejść, bo jestem taka duża.
Jednak nie bałeś się. Wdrapałeś się na mój grzbiet i chodziłeś po nim. Czy pamiętasz, Toanie? Było to tutaj w Rybnym Jeziorku. Przeszedłeś po moim grzbiecie od mego ogona po głowę i wtedy przeszła na ciebie moja siła i moc. Będziesz dalej postępował jak dotąd. Byłeś dobrym chłopcem. Będziesz dobrym człowiekiem. Staniesz się wielkim myśliwym, zdobędziesz bogactwa i skarby, osiągniesz największą sławę ze wszystkich synów Pekwoi.
Pamiętaj wszystko, czego nauczył cię pradziad. Wzywaj miesiące zimowe podczas modlitwy i nigdy nie zapomnij, że przeszedłeś grzbiet Ninawy.
Oto, co Ninawa powiedziała Toanowi.
Gdy Toan obudził się, nie było przy nim Ninawy. Leżał bez ruchu, przypominając sobie wszystkie jej słowa – starając się zapamiętać je na całe życie.
Nenem nauczyła Toana zasad etykiety obowiązującej syna wielkiego rodu. Gestów i słów powitania i pożegnania, sposobu trzymania plecionego naczynia podczas jedzenia, posługiwania się łyżką z rogu łosia, a także postawy całego ciała, ruchów rąk i dłoni.
Uczyła go pięknej mowy, modulacji głosu i zasad pierwszeństwa. Chłopiec przejął też od matki ujmujący sposób bycia, wdzięk prostotę wysoko urodzonych. Nenem, jeszcze zanim dorósł, by chodzić do łaźni, wpoiła chłopcu zasady surowego i twardego kodeksu dumnego klanu. Toan wcześniej niż inni rówieśnicy uczył się postu i oczyszczeń, ćwiczył się w opanowywaniu bólu, gniewu, chciwości oraz wszystkich gwałtownych uczuć, których nie zdradzał nawet wyrazem twarzy ani zmianą w zachowaniu.
Gdy nadszedł czas przeniesienia chłopca spod opieki matki do domu mężczyzn, zwanego też „domem łaźni”, Toan był już przyzwyczajony do dyscypliny i wytrzymałości na trudy. Odtąd jego tryb życia układał się według zajęć dorosłych.
Robił dalekie wyprawy po specjalne drzewo używane na uroczyste ceremonie. Na wzgórzach w świętych miejscach spędzał długie godziny na wyczerpujących modłach. Przestrzegał przepisów obowiązujących myśliwych: terminów postów, wstrzemięźliwości i oczyszczeń.
W czasie gdy modlił się i pościł, wzywał pomocy swego pradziadka, i tak jak mu nakazała Ninawa, modlił się szczególnie do „zimowych miesięcy-bastardów”, nigdy nie zapomniał też, że kiedyś przeszedł po grzbiecie Ninawy.
Pięć razy odmieniły się miesiące roku, miesiące zimowych deszczów ustępowały miejsca miesiącom wiosny: pierwszych zielonych pędów.
Nenem patrzyła na syna i widziała, że stał się dzielnym mężczyzną – człowiekiem dobrym, z poczuciem honoru, tak jak przepowiedziała Ninawa. Nenem była temu rada.
Ledwie Toan dorósł lat męskich, jego skrzynie wypełniły się po brzegi wszelkim bogactwem. Ich zasoby mogły starczyć zarówno na wyposażenie na święto Tańca Skóry w górnym biegu rzeki, jak również Tańca Skoków w jej dolnym biegu. Tak wielkiego nagromadzenia bogactw przez tak młodego myśliwego nigdy dotąd nie widziano w wiosce, a może i nigdzie na świecie. Było to tym bardziej zdumiewające, że ród jego w domu Pekwoi odmówił mu swego oparcia i swych dostatków.
Ninawa na swój sposób dała mu więcej, niż ród z Pekwoi mu odebrał. Dzięki mocy przekazanej mu przez Ninawę strzały Toana sięgały daleko i trafiały celnie. Był niestrudzonym myśliwym. Wśród jego zdobyczy znalazły się: kolibry, kosy, dzięcioły, orły, kondory, łasice, norki, kuny, wilki i jelenie. Wszystkie te zwierzęta Toan łowił na przynętę lub strzelał do nich z łuku.
Toan garbował skóry, barwił, kleił, przycinał i zszywał, tak jak go wyuczył pradziad i matka.
Moc Ninawy sprawiła, że szerzyła się sława Toana jako myśliwego. Rozchodziły się wieści, że ma on zawsze zapas towaru na sprzedaż lub do wymiany. To Ninawa zapoczątkowała nieustające wyprawy nabywców, skierowała do Toana pierwszych kupców – tych posiadających pieniądze i tych, którzy wymieniali towar za rzadki obsydian, kły morskich lwów i krzemień. Kupujący i handlarze nieustannie ponawiali wyprawy do Toana, lubili go i cenili to, co im sprzedawał.
W ten sposób, handlując od górnego biegu rzeki po dolny jej bieg, aż ku morzu, Toan stopniowo zapełniał dużą skrzynię cennymi długimi sznurami muszli dentalium, których używano jako pieniądza.
Wreszcie mógł sobie pozwolić na najęcie starych doświadczonych rzemieślników z Kotep, by przez cały długi rok pracowali dla niego: wyprawiali pięknie skóry, futra, pióra. Z kości, rogu, obsydianu i krzemienia rzeźbili drogocenne, niezwykłej urody przedmioty. A Toan, mając do pomocy najętych ludzi, mógł teraz robić coraz dalsze wyprawy, poszukując rzeczy najrzadziej spotykanych, okazów najpiękniejszych skór zwierząt, piór ptaków, a także kamieni i muszli.
Dumny dom Pekwoi pozostał na uboczu, jego mieszkańcy żyli sławą dawnych lat.
Pewnego razu młodzi spadkobiercy Pekwoi – brat Nenem i jego dwaj synowie – w towarzystwie najświetniejszych mężów z całej wioski Kotep przybyli do domu Hune. Brat Nenem przemówił uroczyście: w imieniu swoim i reszty rodziny prosił Toana, by zamieszkał w Pekwoi i przewodniczył rodowi. Gdy skończył, towarzyszący mu ludzie nalegali na Toana, by przyjął zaproszenie wuja.
Toan zwrócił się do matki:
– Matko! co mam robić? – rzekł. – Jak ty chcesz, bym postąpił?
– Trzeba żebyś poszedł do Pekwoi, Toanie – odpowiedziała Nenem. – Takie jest moje życzenie.
Powrócił więc Toan do domu Pekwoi. Ludzie z Kotep i z innych wsi uważali ów powrót za rzecz dobrą i sprawiedliwą.
Daleko, daleko od Kotep, w jeziorze w kształcie łodzi, Ninawa zadrżała i zwyczajem wielorybów uderzyła ogonem. A Nenem spoglądała w górę stromego kanionu, gdzie stał dom Pekwoi, na okrągłe rzeźbione drzwi zalane słońcem i uśmiechała się z przepełnionego wdzięcznością i spokojem serca. potem odwróciła się i weszła do domu Hune.
Skrzynie z pieniędzmi i skarbami powędrowały z Toanem do Pekwoi.
Nenem – została.
Na próżno jej brat jak i wszyscy mieszkańcy domu Pekwoi prosili, by przeniosła się do nich, i czekali na nią. Toan nalegał wręcz zapalczywie, ale musiał ustąpić i zostawić Nenem w jej domu.
Odpowiedziała mu:
– Ty musisz odejść. Jak mógłbyś tu mieszkać i żyć. To nie miejsce dla pierwszego męża w Kotep i dla rodziny, którą wkrótce założysz. Ten dom jest moim domem i nie chcę nigdzie indziej mieszkać.
I pozostała w domu, który był od dawna schronieniem dla niej i dla jej dziecka. Jego zniszczone ściany, stare koszyki i domowe przedmioty były swojskie i bliskie, a sąsiedzi dobrymi, szczerymi i kochającymi przyjaciółmi.
Toan rozumiał przywiązanie matki do starego domu, ale nigdy nie pogodził się całkowicie z rozłąką z Nenem, wciąż ponawiał prośby, by przeniosła się do Pekwoi. Kiedy Toan wykupił sobie żonę Olegel u jednego z wielkich rodów znad górnego biegu rzeki, jego żona również prosiła teściową, by zamieszkała z nimi, a kiedy urodziły się im wnuki, oboje ponowili swe prośby.
Nenem zawsze powtarzała to samo:
– Może kiedyś, kiedyś któregoś dnia... – odwlekając stale decyzję.
Nie pozwoliła też Toanowi zbudować nowego dachu, który by dawał trwałe zabezpieczenie przed deszczem. Pokochała pnącze dzikiej róży, obrastające boki i dach domu, które pozwalało skąpym promieniom słońca sączyć się przez listowie. Ona sama i jej sąsiedzi nazywali dom Dziką Różą. Przekomarzała się z Toanem mówiąc żartobliwie:
– Dom, w którym mieszkam, ma też swoje imię!
Toan robił wszystko, na ile matka mu pozwalała, by jej dom wciąż naprawiać i urządzać wygodniej. Była już niemłodą kobietą.
Minęło wiele zimowych miesięcy. Toan stanowczo oświadczył, że przed następnym sezonem burz i zimy Nenem musi wrócić do Pekwoi lub on zbuduje jej nowy dom na miejsce starego domu June. Tego Nenem nie chciała i wreszcie rzekła:
– Pójdę do waszego domu, do Pekwoi.
I tak Nenem również wróciła do swego domu. Dom ten stworzył dla niej stosowne ramy, ona zaś dodawała mu godności. Pekwoi miało wreszcie upragnioną babkę, której brakowało rodzinie.
Toan widział z radością, jak dzieci lubiły siadać przy niej. Patrzył, jak matka wchodzi do ogniska po małej drabince i schodzi z powrotem, jak wchodzi i wychodzi przez okrągłe drzwi, tak jak zawsze lekkimi, zwinnymi stopami. Najbardziej lubił patrzeć, jak siedziała na słonecznym tarasie z podwiniętymi stopami i wyplatała koszyki; były to arcydzieła koszykarskiej sztuki. Siadał wtedy obok na klocu z drzewa sekwoi i rzeźbił lub tylko patrzał na nią. Wtedy odczuwał spokój – właściwie niczego więcej już nie pragnął – dręczył go jednak niepokój, że ze zdrowiem matki nie działo się najlepiej.
Pewnego dnia Toan zapytał:
– Powiedz mi, matko, czy ci coś dolega?
– Wiem, że nie pożyję długo i... i... – odrzekła cichym jak zwykle głosem.
Toan przerwał jej. Za nic nie chciał, by matka domyśliła się, że on również o tym wiedział. Dlatego rzekł najweselej, jak umiał:
– Musisz zaczekać, aż upoluję najwspanialszego jelenia i zrobię dla ciebie z jego skóry najpiękniejszą spódniczkę, jakiej nie ma drugiej na świecie – do włożenia na pogrzeb. czy sprawi ci to radość?
Nenem wyciągnęła ręce i objęła Toana.
– Nie!... Nie, Toanie! Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać... Kiedy umrę, chcę, by mnie ubrano w spódniczkę z kory klonu i taki sam fartuszek – taki, jaki nosiła całe życie matka twego ojca. Nie chcę nic więcej. Czy spełnisz moją prośbę?
– Jeśli sobie tego życzysz...
– I... jeszcze jedno: chcę, byś mnie pochował koło matki twojego ojca. Dobrze, toanie?
– Tak – przyrzekł Toan.
– Teraz niczego więcej nie pragnę. – Nenem uśmiechała się czule do syna i odtąd Toan nigdy nie widział w jej oczach niepokoju.
Przed pełnią ostatniego księżyca zimy Nenem umarła. Toan sam pragnął dopełnić całego pogrzebowego obrzędu. Żona Toana i bliscy przyjaciele pomogli tylko ubrać zmarłą i przygotować ją do pogrzebu; potem wzięli sznur z winorośli, przeznaczony do spuszczania ciała do grobu, i każdy z nich przesuwał powoli sznur wzdłuż ciała zmarłej, po czym oddali go Toanowi; ten obrzęd przenosił na niego wszelkie „skażenie” zmarłym.
Potem Toan sam przez pięć dni opłakiwał Nenem; przez cały ten czas nie odzywał się do nikogo ani jednym słowem, pościł, nie pił nawet wody. Jego pożywienie ograniczało się do odrobiny kaszy z żołędzi. Każdej nocy rozpalał Toan ogromne ognisko na grobie matki, by ją ogrzać, zanim wyruszy w podróż do krainy zmarłych.
U schyłku piątego dnia poszedł do łaźni, gdzie jeden ze starszyzny Kotep dokonał ceremonii pogrzebowego oczyszczenia Toana. Zmył całe jego ciało naparem z korzeni i wonnych ziół, jednocześnie modląc się po kolei do każdego z duchów ziemi, mieszkających wzdłuż brzegów rzeki, po czym w kierunku każdego tchnął dymem ze świętego tytoniu. Ostatni z duchów, duch, który mieszkał przy samym ujściu rzeki, miał – w odpowiedzi na rytualne modły i ofiarę wonnego dymu – usunąć skażenie wywołane łącznością z umarłym. Oczyszczenie Toana dobiegło w ten sposób końca. Mógł teraz wrócić do żony w Pekwoi i znowu wyruszać na łowy.
Toan pamiętał o danej obietnicy. Ubrał matkę tylko w spódniczkę i fartuszek ze świeżej kory klonu i pogrzebał obok matki jej ukochanego. Do dziś widac dwa kurhany na brzegu rzeki, koło wgłębienia porosłego trawą, jedynego śladu domu Hune.
Toan, dopóki żył (a potem jego dzieci i dzieci tych dzieci), dbał o groby, oczyszczając je z chwastów.
Kiedyś Nenem nauczyła go, że nie należy długo opłakiwać zmarłych. Nawet rozmyślanie o zmarłych jest dla otoczenia niebezpieczne. Toan pamiętał o tym. Ile razy przechodził przez rzekę, mijał grób matki. Czasem brał robotę, siadał blisko grobu i rzeźbił, był więc blisko niej jak zawsze za jej życia.
Czasem serce Toana wzbierało wspomnieniem czułego matczynego uśmiechu i słyszał delikatny szelest jej kroków w przelotnym szumie trzciny, z wiatrem wiejącym od rzeki.
Przedruk za: Kroeber Theodore: „Ninawa – wieloryb lądowy. Legendy indiańskie”; Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983 r.