220

AKCJA PROTEST WYBORCZY Z POWODU BRAKU STANU KLĘSKI ŻYWIOŁOWEJ AKCJA PROTEST WYBORCZY Otrzymaliśmy apel dot. składania protestu wyborczego, w związku z nieogłoszeniem stanu klęski żywiołowej. Apel pojawił się w Internecie na różnych blogach, rozsyłany jest też e-mailami. W apelu czytamy: W maju i czerwcu 2157 miejscowości dotknęła wielka powódź. Stanu klęski żywiołowej nie ogłoszono, bo politycy uznali, że los powodzian jest bez znaczenia, ważniejsza jest władza (prezydentura) i stołki, czyli wybory. Składajmy protesty wyborcze (tysiące) w tej sprawie do Sądu Najwyższego. Ważne by było ich jak najwięcej. Mamy na to 3 dni od uchwały PKW o wynikach wyborów. Wzywamy organizacje społeczne, niezależną prasę (Nasz Dziennik, Tygodnik Solidarność, Gazetę Polską, SERWIS21) o przyłączenie się do akcji. Żądamy unieważnienia całych wyborów prezydenckich, a nie tylko II tury. Prasa, organizacje społeczne – w świetle prawa – nie mogą składać protestów wyborczych, ale mogą to uczynić zwykli obywatele, dołączamy się zatem do apelu i wzywamy naszych czytelników o składanie protestu wyborczego. Wzór zamieszczamy na stronie 2 Serwisu21, można go skopiować i wysłać do SN w terminie 3 dni od daty ogłoszenia uchwały wyborczej, czyli do czwartku Prosimy także o informowanie Serwisu o liczbie złożonych wniosków.

WYBORY NA TERENACH POWODZIOWYCH Wśród Polaków, którzy mogli współdecydować o tym, kto zostanie prezydentem na najbliższych pięć lat, byli powodzianie. W pierwszej turze nie zawsze mogli głosować w jeszcze zalanych bądź zniszczonych przez powódź lokalach wyborczych. Teraz nieco chętniej wybierali się do urn. Niektórzy z powodzian w pierwszej turze, aby dotrzeć do urn, musieli płynąć łódką. Również nie wszyscy, rozgoryczeni brakiem pomocy rządowej w najtrudniejszych chwilach, zdecydowali się na udział w wyborach. Między innymi dlatego w woj. podkarpackim i świętokrzyskim, które najbardziej ucierpiały w wyniku powodzi, w pierwszej turze frekwencja była nieco niższa niż średnia w kraju. 20 czerwca na Podkarpaciu do urn poszło niespełna 54 proc. mieszkańców uprawionych do głosowania. Teraz ludzie, których zapytaliśmy, na ogół odpowiadali, że pójdą oddać swój głos. – Zawsze biorę udział w wyborach, to już tradycja, obowiązek i przywilej demokracji, z którego mogę skorzystać – mówi jeden z wyborców w Tarnobrzegu. Podobnie jest w pobliskim Sandomierzu. Jak powiedział nam Andrzej Składowski, przewodniczący Obwodowej Komisji Wyborczej nr 2 w Sandomierzu, przeniesionej z zalanej szkoły do Przedszkola Samorządowego przy ul. Portowej, do południa spośród 1470 osób uprawnionych do głosowania do urn poszło ok. 12 proc. wyborców. – W pierwszej turze frekwencja wyniosła 30,4 proc., ale teraz powinno być lepiej – uważa przewodniczący Składowski.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100705&typ=po&id=po41.txt

ROZGORYCZENIE BRAKIEM POMOCY Dość niska frekwencja na tym terenie wynikała m.in. z faktu rozgoryczenia spowodowanego brakiem pomocy rządowej … W sobotę robiłem dokumentację zdjęciową i muszę powiedzieć, że w wielu miejscach wciąż jest tragedia. Szare otoczenie. Domy i płoty wyglądają wciąż jak po wojnie. W tym klimacie rozgoryczenia ludzie nawet nie myślą o wyborach, ale o tym, jak w ciągu najbliższych miesięcy, nawet przed zimą, usunąć zniszczenia – dodaje Zbigniew Rusak, który jest inicjatorem uzyskania na drodze sądowej odszkodowań od rządu za szkody powodziowe. … Rozgoryczeni są także mieszkańcy rolniczych gmin na Śląsku. W wielu miejscach ich uprawy zalała woda, która na polach gdzieniegdzie jeszcze stoi. Rolnikom, hodowcom brakuje paszy dla zwierząt, ale nikt się specjalnie o to nie troszczy. Mogą egzystować tylko dzięki solidarnej pomocy innych hodowców z terenów, które powódź ominęła, a którzy ofiarnie przekazują siano i paszę poszkodowanym. W tej sytuacji rolnicy nie ukrywają, że w ogóle nie chcą głosować, a już na pewno nie na kandydata partii rządzącej, która nic bądź niewiele zrobiła dla powodzian.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100705&typ=po&id=po41.txt

WZÓR PROTESTU:

…………….., dn 06/07/2010

Nazwisko i imię ……………..……………….

Adres (ulica, numer) …..….………………………

(Kod, miejscowość) ……………………………..

Sąd Najwyższy

Pl. Krasińskich 2/4/6

00-951 Warszawa 41

PROTEST WYBORCZY Na podstawie art.129 Konstytucji, art. 72 i 73 ustawy z dnia 27 września 1990 r. o wyborze Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.(tekst jednolity: Dziennik Ustaw z 2010 r. Nr 72, poz. 467), zwracam się:

- z protestem z powodu naruszenia przepisów Konstytucji, ustaw, co miało wpływ na wynik wyborów.

- o stwierdzenie nieważności wyboru prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.

UZASADNIENIE: W dniu 20 czerwca i 4 lipca odbyły się wybory prezydenckie. Nastąpiły one po okresie klęski żywiołowej (maj/czerwiec), która dotknęła – jak wynika z danych MSWiA – 2157 miejscowości z ponad 14 województw. Niektóre gminy jak np. Wilków zostały dotknięte powodzią 2-krotnie, wiele mieszkańców straciło dobytek całego swojego życia, miejsca zamieszkania, pracy, dokumenty tożsamości. Zgodnie z art.62 ust.1 Konstytucji Obywatel polski ma prawo udziału w referendum oraz prawo wybierania Prezydenta Rzeczypospolitej, posłów, senatorów i przedstawicieli do organów samorządu terytorialnego, jeżeli najpóźniej w dniu głosowania kończy 18 lat. Zgodnie z art.4 ustawy o wyborze prezydenta RP Wybory są równe; wyborcy biorą udział w wyborach na równych zasadach. Równość zasad, to nie tylko prawna równość każdego głosu i jego oddania w samych wyborach, ale oznacza równość faktyczną, czyli możliwość udziału obywateli w tych wyborach poprzez możliwość uzyskania informacji dotyczącej miejsc, w których można głosować, możliwość fizycznego dotarcia do tych miejsc oraz uczestnictwa w kampanii wyborczej. Mieszkańcy terenów powodziowych w tym względzie zostali poszkodowani, nie mieli faktycznie możliwości uczestnictwa w tej kampanii (brak miejsc zamieszkania, dostępu do mediów), mieli utrudnione możliwość fizycznego uczestnictwa w samych wyborach. Ponadto zgodnie z art.228 ust.7 Konstytucji W czasie stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu … nie mogą być przeprowadzane … wybory Prezydenta Rzeczypospolitej. Rada Ministrów naruszyła jednak art.228 ust.1 Konstytucji oraz przepisy ustawy z dn. 18.04.2002 r. o stanie klęski żywiołowej, nie wprowadzając na terytorium powodziowym stanu klęski żywiołowej. Wprawdzie przepisy art.228 ust.1 Konstytucji jak i art.2 oraz 4 ustawy używają sformułowanie o możliwości wprowadzenia, jednakże uwzględniając wykładnię celowościową przepisów, a także art.3 ust.1 pkt.1 ustawy wydaje się oczywiste, iż legislatorowi chodziło nie tyle o samą możliwość, co konieczność wprowadzenia stanu klęski żywiołowej, w przypadku, gdy dotyka ona znaczących obszarów kraju, co miało miejsce w czasie tegorocznej powodzi. Nie wprowadzenie stanu klęski żywiołowej było zatem naruszeniem zarówno art.228 ust.1 Konstytucji RP jak i ustawy o stanie klęski żywiołowej. Nie wprowadzenie stanu klęski żywiołowej nastąpiło tylko ze względu na fakt, iż wówczas wybory prezydenckie musiałyby zostać odłożone, a mieszkańcy terenów powodziowych mieliby normalne możliwości uczestnictwa w nim i głosowania przeciw kandydatowi wspieranemu przez partię rządzącą. A zatem w imię wyboru danego kandydata na prezydenta, naruszono art.228 Konstytucji RP. W świetle art.2 Konstytucji tj. demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającym zasadę sprawiedliwości społecznej oraz art.32 o równości wobec prawa (czego obywateli pozbawiono), oraz w imię zasady, iż bezprawie (nie wprowadzenie stanu klęski żywiołowej) nie może być podstawą prawnych rozwiązań, wnosimy jak wyżej.

Kulisy Unii – jak urzędnicy pogardzają Polską i Polakami To było jak na prawdziwym sensacyjnym filmie. I choć rzecz dotyczy polityki, nie był to żaden „political fiction”. To raczej paradokumentalny polityczny thriller. Jest w nim wszystko co potrzeba do „kina akcji”, ale na koniec nie ma napisów z nazwiskami aktorów, scenografów, kamerzystów i kierowników planu zdjęciowego. Ta rzecz zdarzyła się naprawdę. W roli głównej wystąpiła tu pewna mała kaseta do reporterskiego dyktafonu, znaleziona w koszu na śmieci w rezydencji ambasadora jednego z krajów członkowskich NATO i UE. Ale zanim na niej coś nagrano i zanim odsłuchali ją nie ci ludzie co powinni była jeszcze prehistoria tej opowieści. W autokarze na trasie Siemiatycze – Bruksela, kilka lat temu, znalazło się kilku młodych ludzi z głową na karku: powiedzmy Marek i powiedzmy Krzysztof. Mieli smykałkę do interesów i zaplecze w stolicy Belgii w osobach kuzynów i przyjaciół, którzy funkcjonowali tam już od lat, co w przypadku ludzi z Podlasia nie dziwi. W Brukseli szybko założyli firmę sprzątającą biurowce. Firma zatrudniała Polaków – była więc tania i konkurencyjna, a ponadto miała wyłącznie białych pracowników, więc cieszyła się względami na rynku wśród właścicieli biurowców i rezydencji, oficjalnie deklarujących brak jakichkolwiek rasistowskich uprzedzeń. Gdy pojawiły się oznaki kryzysu, polska firma tylko na tym skorzystała: cięto koszty wynajmu i sprzątania, a nasi byli bardzo elastyczni. Weszli więc jeszcze bardziej w obszar rezydencji dyplomatycznych. Do ambasad ich nie wpuszczano – względy bezpieczeństwa! – ale sprzątali już szereg ambasadorskich willi, zaś personel firmy czasem ze sprzątania przynosił niepotrzebne właścicielom gadżety. Wśród nich bywały CD z muzyką, ale też znalazła się owa kaseta. Dziewczyna, która wyjęła ją z kosza gabinetu pana ambasadora w owej rezydencji nie była szpiegiem, ale zwykłą gadżeciarą. Jednak już po kilkudziesięciu sekundach odsłuchiwania kasety, zrezygnowała. Zapis był bowiem po angielsku, a ona ledwie mówiła po francusku. Kaseta powędrowałaby pewnie – już definitywnie – do kolejnego kosza na śmieci, gdyby nie kompletny przypadek. Ów przypadek nazywał się powiedzmy Jurek, i był studentem z Warszawy (choć pochodził z Radomia). W ramach „dziekanki” przyjechał do Holandii i Belgii trochę pozwiedzać, trochę dorobić. On znał angielski, ale także interesowała go polityka. Przynajmniej na tyle, aby zrozumieć jak ważne jest to, co znalazło się w jego ręku tylko dlatego, że poszedł na imieniny do koleżanki mieszkającej w dzielnicy Ixelles. Owa koleżanka, bezskuteczny przedmiot westchnień, powiedzmy Jurka, była siostrą owej Magdy, sprzątaczki-gadżeciary. Powiedzmy Jurek odsłuchał kasetę, dostał wypieków na twarzy i postanowił nią zainteresować kogoś, kto może zrobić z niej użytek. Jak postanowił, tak zrobił. I tak czytelnicy NGP mogą dziś przeczytać tłumaczenie stenogramu rozmowy podczas lunchu w rezydencji ambasadora jednego z państw krajów członkowskich NATO i UE. Na taśmie nie wszystko jest czytelne – mikrofon nie zarejestrował jednakowo głosów dyplomatów z różnych części stołu. Stąd przerwy w stenogramie.

Oto zapis rozmowy:

Głos I: … bo, Panowie, powiedzmy sobie otwarcie, że czasem trzeba się spotkać w swoim, to jest w naszym, starym gronie. My się oczywiście spotykamy w ramach „27” (liczba państw – członków UE – przyp. RCz), ale trudno tam do końca mówić szczerze. Ci nowi, zwłaszcza Polacy, zamiast się, Panowie, cieszyć, że są z nami w salonie i jedzą nożem i widelcem przy głównym stole, cały czas czegoś chcą…

Głos II: No, to już się zmieniło. Może chcieli, może już nawet widzieli siebie jako tych rozgrywających, takich jak my, ale też przysiedli, kucnęli.

Głos III (ze śmiechem): No tak, nowy rząd zrozumiał, jak się zachowywać, żeby dostać trochę pochwał od zagranicznych dziennikarzy.

Głos I: … i żeby potem można to było przedrukować w kraju. Ale jednak do końca, nawet teraz przewidywalni nie są. Ich ambasador na co dzień jest miły i rozumie proporcje sił i wie jak jest urządzona Europa, ale po każdej wizycie tego prezydenta-bliźniaka dostaje, przepraszam, małpiego rozumu i ma znowu jakieś roszczenia i pytania jak 2–3 lata wstecz…

Głos IV: Słuchajcie, świetna ta ryba. Co to jest? Sola? Z tymi młodymi szparagami jest doskonała!

Głos V: No tak, Alan (Alan Thomas – ambasador Austrii przy UE – dop. RCz.), biedaku – wy nie macie w tej waszej Austrii morza. Wy dobrą rybę możecie tylko importować…

Głos II (chyba – dop. RCz.): A propos ryb. Ostatnio u naszego przyjaciela ambasadora Rosji, Władimira (Władimir Czyżow – ambasador Federacji Rosyjskiej – dop. RCz.), jadłem świetną rybkę, coś jak jesiotr… Bie…

Głos I: Bieluga (chodzi o bieługę – dop. RCz.) Ale wracając to przecież nie zwalajmy wszystkiego na Polaków. Nie możemy swobodnie porozmawiać o naprawie relacji z Rosją, zwłaszcza w kontekście naszych inwestycji w tym wielkim kraju i eksportu.

Głos VI: Z eksportem gorzej, bo kryzys. Rosja, Ekscelencjo, w ciągu roku 10 razy zmniejszyła obroty handlowe z zagranicą. Przerażające. Jak to w nas uderza…

Głos I: Racja, ale tym bardziej nie można Rosji dociskać kolanem do ściany. A jak tylko mówimy coś o realnym appeacement (znane pojęcie w dyplomacji wprowadzone przez brytyjskiego premiera Chamberlaina, gdy zawierał krótkowzroczne i krótkotrwałe porozumienie z Niemcami Hitlera w Monachium w 1938 r. – dop. RCz), to już nie tylko Polacy gardłują, ale też Bałtowie.

Głos VII: Małe to to, ta cała Estonia czy Litwa, a wypowiadają się jakby mieli jutro wypowiedzieć wojnę Kremlowi.

Ogólny śmiech.

Głos VIII: (nieczytelny zapis – dop. RCz) … i to zresztą z nowym prezydentem Obamą było ustalane…

Głos II: Ale ta „nowa” Unia nie nadąża. Oni nie wiedzą, że teraz jest silny, stabilny trójkąt: my, Unia, Moskwa i Waszyngton.

Głos I: No, nie wszyscy. Węgrzy rozumieją, Słowacy zrozumieli, polski premier też już grzeczny.

Głos III: Zdaniem nowego rządu nic nie może przeszkadzać w strategicznym ułożeniu sobie naszych relacji z Rosją. Na to naciska nasz przemysł, nasz biznes, to jest nasza przyszłość.

Głos I: No i to, Panowie, musimy przeprowadzić. Tu trzeba użyć wszelkich możliwych środków rozsądnych. Na przykład niedługo rozpocznie się dyskusja w Unii o podziale środków budżetowych na kolejną 7-letnią perspektywę finansową, począwszy od 2013. No i tu, mówiąc wprost, jest kij i jest marchewka. Nasi nowi partnerzy ze wschodniej Europy….

Głos III: Tylko nie mów do nich, że są ze wschodniej Europy (ogólny śmiech). Oni mówią, że są z Europy Środkowowschodniej.

Głos I: Tak, tak. Niech im będzie. Oni muszą zrozumieć, że my, stara, bogata Unia, kraje założycielskie, nie jesteśmy dojna krowa. Dajemy, ale wymagamy. Będzie większy zastrzyk finansowy, ale jak to mówił prezydent Jacques Chirac – zdrowie, Panie ambasadorze Francji, „santé!” – niech teraz skorzystają z okazji, żeby w sprawach Rosji siedzieć cicho.

Głos IV: No i też, Panowie, musimy wpływać na nich przez sytuację wewnętrzną u nich. Trzeba pomóc Tuskowi, no i temu nowemu premierowi na Węgrzech, premiera Fico ze Słowacji trzeba wreszcie przyjąć do Międzynarodówki Socjalistycznej, a nie głupio bojkotować…

Głos I: No tak, to jasne. Trzeba osłabiać bliźniaków w Polsce, ale z tym Klausem to jest problem. Z jednej strony…

Głos IX: Słuchaj Pierre (Pierre Sellal – ambasador Francji przy UE – dop. RCz.) możesz, kochany, podać trochę sosu? Wyśmienity sos… Wy to robicie czy sprowadzacie?

Głos I:…. Z jednej strony bowiem Klaus lubi Rosję, jest realistą, ma dobre relacje z Rosją, a z drugiej strony nie rozumie nas, nie rozumie Unii Europejskiej i przeszkadza, przeszkadza… Ale à propos Rosji, właśnie ich ambasador przesłał mi ich znakomity koniak. To, Panowie, przy cygarku, zapraszam.

Głos III: Musimy też grać to tak, aby jednak, Drodzy Koledzy, dbać o elementarne pozory. Ja tylko Panom przypomnę jak powstało największe mocarstwo świata – czyli USA. Otóż wzięło się to od wywalania transportu herbaty do oceanu w porcie w Bostonie, ponieważ brytyjskie kolonie, a dzisiaj Stany Zjednoczone – były niezadowolone brakiem partycypacji w zyskach i decyzjach politycznych ich dotyczących. Nie powtarzajmy więc błędów Brytyjczyków sprzed tych dwustu ponad lat.

Głos V: A tak konkretnie? Bo to przecież banały, Pan, wybaczy Ekscelencjo…

Głos III: Musimy dać im poczucie udziału w decyzjach i gronach kierowniczych. Każdy ma takie świecidełka na jakie zasługuje. Skoro były słoweński premier (Alojz Peterle – dop. RCz.) był w prezydium konwentu, który przygotował Konstytucję Europejską – co było i tak bez znaczenia – a teraz Łotysz jest wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej….

Głos I: Chyba Estończyk…

Głos II: Tak, tak Estończyk (Siim Kallas – dop. RCz.)

Głos III: No właśnie. Pamiętałem, że któryś z tych bałtyckich krajów. Teraz znowu dajmy coś bez realnego zastrzeżenia politycznego, ale nawet i spektakularnego.

Głos i: Na przykład szefa PE…

Głos III: No właśnie o tym chciałem powiedzieć. To zabawka. Dekoracja. Mój kraj to poprze. To nie jest żaden wpływowy instrument, ale to zadowoli ich ambicje…

Głos I: Na przykład Polaków.

Głos III: Choćby i Polaków.

Głos II: (zapis nieczytelny – dop. RCz.) … No i potem zrobimy oficjalne spotkanie z Polakami i tą całą resztą, żeby ich poinformować o ustaleniach. Zgoda?

Głos I: (zapis nieczytelny, dźwięk odsuwanych krzeseł – dop. RCz.)… No to przejdźmy, Panowie, do salonu, zapraszam na kawę, zapraszam na rosyjski koniak, na szkocką whisky, na grecką Metaxę. Niech żyje zjednoczona Europa! (śmiech, zapis się urywa). Ile takich kaset nie zostało nigdy odnalezionych? Ale jedna wystarczy, aby dostrzec choćby zarysy kulis międzynarodowej gry sił i interesów. http://rprl.blogspot.com/

Na czym polega „wielka ściema” Owsiaka i jego WOŚP? Od admina: artykuł nie najnowszy, ale aktualny. Napisany jest dość chaotycznie, ale nie miałem niestety czasu aby go poprawić. Z rodowodu Jerzego Owsiaka: dywersant, oszust, ateista, renegat, syn ubeka, degenerat polskiej młodzieży, propagator ruchu Hare Kryszna, piewca wszelkich patologii, anarchii, narkomanii i rozwiązłości, spec od anarchizmu i deprawacji …
Róbta co chceta… – przykazania Owsiaka
Nie liczta się z innymi, hałasujta
Urządzajta parady techno
Pijta, palta, ćpajta plujta, wymiotujta, startujta w wyborach
Obiecujta złote góry i gruszki na wierzbie
Oszukujta, korumpujta, bierzta łapówki
Bądźta pewni siebie, oklaskujta
Kupujta co chceta i kogo chceta, nadążajta za modą, bądźta biznesłumen
Lubta hity i bestsellery, ścigajta się, pozujta, udawajta, wywyższajta się
Wymandrzajta się, przechwalajta, szarżujta, poniżajta, bijta, wymuszajta
Kopta leżącego, znęcajta się, kłóćta się, ubliżajta, wyśmiewajta
Idźta po trupach, awansujta, zarabiajta, zarabiajta, zarabiajta
Piszta po murach, śmiećta, niszczta przyrodę, zalewajta sąsiadów, wyrzucajta przez okno
Podglądajta, plotkujta, obgadujta
Mówta co chceta, bluźnijta, kłamta
Wróżta, czarujta, wierzta w horoskopy, mówta bzdury, bełkoczta, przeklinajta
Nie słuchajta i nie szanujta innych, nie dotrzymujta słowa, nie ustępujta
Nie myjta się, zakładajta seksszopy
Oglądajta pornosy i książeczki czekowe
Nie czytajta książek, nie uczta się
Wyrzucajta z pracy, redukujta, transformujta
Nie spłacajta długów, prywatyzujta
Umarzjta z powodu znikomej szkodliwości albo przedawnienia
Pouczajta, strofujta, europeizujta
Piszta głupoty, ceńta się, dawajta zły przykład
Podkładajta śmiech pod filmy, nadawajta reklamy
Oglądajta telewizję, czytajta gazetki, nie myślta
Głupiejta, głupiejta, głupiejta
Miejta bogów cudzych, bierzta imię nadaremno
Nie święćta, nie czcijta
Zabijajta, cudzołużta, kradnijta
Mówta fałszywe świadectwo
Pożądajta żony i każdej rzeczy
Wychowujta dzieci na swój obraz i podobieństwo.
Amen.

Przewaga liberalno-lewicowych mediów, popierających ofensywę anty-wartości, sprzyjała tworzeniu dość specyficznie wylansowanych idolów. I tak np. kosztem przemilczanej ogromnej pracy charytatywnej katolickiego Caritasu starano się maksymalnie wyeksponować jako największego specjalistę od dobroczynności Jerzego Owsiaka. Jego chwalcom nie przeszkadzało i to, że koszty darmowej reklamy dawanej przez telewizję i radio oraz inne media owsiakowej Wielkiej Orkiestrze wielokrotnie przewyższały pieniądze uzyskane przez nią ze zbiórek. Ani to, że zarówno zbiórki pieniężne, jak i sposób wydawania zbieranych przez Owsiaka pieniędzy nie miały żadnej należytej kontroli. W oczach lewicowych mediów Owsiak miał jedną ogromną „zaletę”, która przesłaniała wszystko inne: głosił i realizował ideologię maksymalnego „luzu”, zasadę „róbta, co chceta”. A poza tym milcząc o złach komunizmu przy różnych okazjach dawał do rozumienia, że siewcami zła są różni faszyzujący prawicowcy. W reputacji takiego idola nie przeszkadzały nawet jego przechwałkowe opowieści o tym, jak to kiedyś w szkole przebijał nauczycielom opony w samochodach czy palił dzienniki szkolne, a jednak wyrósł na „wielkiego człowieka”. Lewicy tym mocniej podobały się przy tym różne wyraźne przejawy niechęci Owsiaka do Kościoła katolickiego, gniewne odrzucanie lokowania „Przystanku Jezus” w pobliżu jego „Przystanku Woodstock”, za to tym gorliwsze wspieranie „Hare Kriszny”. Dopiero 31 stycznia 2004 r., Maja Narbutt ujawniła w „Rzeczpospolitej” fakt, że to dom rodzinny zaszczepił w nim, oględnie mówiąc, sporą rezerwę wobec Kościoła. Deklarujący się jako „niechodzący do kościoła katolik”, wychował się w ateistycznym środowisku — partyjny ojciec byt wysoko postawionym milicjantem, niepartyjna matka była osobą niewierzącą (podkr. – J.R.N.) I znów lewicowy rodowód u źródła! Po czerwcu 1989 r. doszło do wyjątkowo silnego wzmocnienia lobby antypatriotycznego w mediach. Wiele pomogły tu zręczne manipulacje niektórych członków Komisji Likwidacyjnej RSW Prasa. Przeciwnicy polskiego patriotyzmu uzyskali po 1988 r. nowe bardzo wpływowe trybuny działania. Przede wszystkim kierowaną przez Michnika „Gazetę Wyborczą”. Trudno wręcz w pełni opisać szkody wyrządzone przez nią polskiej świadomości narodowej i Kościołowi. Dodajmy do tego rolę odgrywaną przez „Nie” Urbana w niszczeniu polskiej świadomości narodowej i lżeniu katolicyzmu oraz dalsze wzmocnienie po 1989 r. takich form partyjnych „Europejczyków” jak „Polityka” i „Wprost” oraz ich otwarte, już bez maski występowanie przeciw Kościołowi i polskiemu patriotyzmowi. Z tym wszystkim wiązał się dokonany po cichu i nie zauważony przez ogromną część osób proces dogorywania i likwidacji po 1989 r. czasopism oficjalnie wydawanych, o bardziej narodowej opcji (w tym także niektórych czasopism PZPR-owskich w tym stylu). Padły między innymi „Życie Literackie”, „Przegląd Tygodniowy”, „Stolica”, krakowskie „Zdanie”, „Tygodnik Kulturalny”, „Kierunki”, „Tygodnik Demokratyczny”, „Kurier Polski”, „Słowo – Dziennik Katolicki”. „Przegląd Tygodniowy” wznowiono po kilku latach, ale już w rękach nienarodowej opcji, z tak eksponowanymi autorami jak KTT czy A. Małachowski. „Gazetę Krakowską”, która mimo że była organem partyjnym, zamieściła w 1989 r. artykuł prof. Borkackiego w obronie karmelitanek, przejęli później całkowicie ludzie z Unii Wolności, etc. Dodajmy do tego umacnianie się w polskich mediach obcych właścicieli, a w szczególności przejęcie bardzo dużej części polskiej prasy przez Niemców na Pomorzu i na Śląsku. Wszystko to razem zadecydowało o ogromnym umocnieniu antypatriotycznego lobby w polskich mediach. - W tym pieprzonym kraju zawsze będą narkotyki – tak krzyczał Jerzy Owsiak. Jerzy Owsiak, jest on pewnym instrumentem, narzędziem. Wiadomo, że on sam za tym nie stoi. Sekunda, blokada w mediach i już by go nie było. Otóż jego zadaniem jest, jakby tu powiedzieć, przechwycenie młodego pokolenia Polaków poprzez lansowanie hasła „Róbta co chceta”, czyli permisywizmu, a więc konsekwencji życia czy to w grzechu, czy w złu pewnym, a więc promowanie… dalej będą narkotyki, będzie pornografia i to wszystko, co jakby łatwo jest zaaplikować w stosunku do młodego człowieka, również hasła, na pograniczu życia satanistycznego, hasła o charakterze antychrześcijańskim, bluźnierczym. To wszystko ma uwieść przede wszystkim właśnie młodych ludzi, młodych Polaków po to, żeby, w momencie kiedy dorosną, byli pokoleniem, które nie będzie przypominało samych siebie. Czyli będzie to pokolenie ludzi wynarodowionych, zdemoralizowanych, areligijnych, a więc doskonale nadających się na budulec dla nowego porządku światowego, w którym ma nie być ani chrześcijaństwa, ani narodowości.

Przystanek Demoralizacja Pomimo protestów mieszkańców Kostrzyna nad Odrą 30 lipca rozpocznie się tam Przystanek Woodstock. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że do większości rodziców dotrze fakt, że to nie jest miejsce odpowiednie dla ich dzieci.

Nie od dziś wiadomo, że impreza organizowana w myśl ulubionego hasła Jerzego Owsiaka „Róbta, co chceta” demoralizuje młodzież, a nawet dzieci. W wywiadach prasowych Jerzy Owsiak nie ukrywa, że Przystanek Woodstock nawiązuje do amerykańskiego Woodstocku (1969 rok), kiedy to propagowane były: „wolne związki”, „wolna miłość”, „wspólne partnerki i partnerzy”. Efekt? Rozbite rodziny i dzieci bez rodziców. Owsiak próbuje reanimować anarchię, nieodpowiedzialność i chce zburzyć obowiązujący ład moralny. Wskutek lewackich utopii Owsiaka co roku setki – często niepełnoletnich – młodych ludzi, będących pod wpływem alkoholu lub narkotyków, wyzwala w sobie „hipisowskie klimaty”, tarzając się w błocie. Narkotyki na Przystanku Woodstock na pewno nie znikną, skoro Owsiak, mówiąc o tym problemie, wspomina, jak były prezydent USA Bill Clinton palił trawkę. Według niego, takie zachowanie to nie narkomania, a jedynie „hipisowskie korzenie”. Nic więc dziwnego, że dochodzi tam do rozpijania młodzieży i że często po raz pierwszy sięga ona tam po narkotyki. Według niektórych, właśnie ta impreza jest głównym punktem werbunkowym sekty Hare Kryszna, ruchu uznanego za niebezpieczny przez Parlament Europejski. Krysznowcy jako jedyni mogą wystawiać tam swoje namioty. Nie wolno zapominać, że Przystanek Woodstock jest organizowany między innymi ze środków Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, które miały być przeznaczane na cele szlachetne: ratowanie ciężko chorych małych dzieci. Hare Kryszna? …co oni tam robią? …werbują nieświadomą młodzież. W sprawozdaniu finansowym Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy za 2002 r. widnieje, że na Przystanek Woodstock przeznaczono ponad 1 mln 666 tys. zł. Organizatorzy spodziewają się przyjazdu około 100 tys. osób (na ostatnim w Żarach było, według niektórych źródeł, nawet 270 tys. osób) i zapewniają, że zostały podjęte wszystkie możliwe środki bezpieczeństwa. Porządku strzec ma ponad 1100-osobowy „Pokojowy Patrol”. Pomimo protestów mieszkańców pozytywną opinię wystawiła Komenda Wojewódzka Policji w Gorzowie Wielkopolskim. Według kostrzynian zrzeszonych w organizacji Kostrzyńska Grupa Obywatelska, festiwal w poprzednich latach był słabo zabezpieczany, m.in. z powodu braku sektorów organizatorzy nie radzili sobie z egzekwowaniem porządku. Ponadto impreza może się stać łatwym celem ataku terrorystycznego. Nie można przecież pominąć ostatnich gróźb bojowników Al-Kaidy, którzy zażądali wycofania polskich żołnierzy z Iraku. Pierwszym argumentem, na jaki zwracała uwagę Kostrzyńska Grupa Obywatelska (KGO), jest to, że Jerzy Owsiak nie przestrzega Ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych i rozporządzenia Rady Ministrów dotyczących wymogów, jakie powinny spełniać służby porządkowe organizatora imprezy masowej w zakresie wyszkolenia i wyposażenia oraz szczegółowych warunków i sposobów działania. Służby porządkowe Przystanku powinny być przeszkolone przez szkołę lub ośrodki kursowe przygotowujące do wykonywania zadań pracownika ochrony osób i mienia. Szkolenie takie kończy się egzaminem wewnętrznym. Tymczasem „Pokojowy Patrol” jest szkolony przez Fundację Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Dodatkowo przedstawiciele KGO powołali się na doświadczenia ludzi z Żar, gdzie zaobserwowano wzrost alkoholizmu i narkomanii po Woodstocku. Przywołali również sondaż przeprowadzony przez lokalny tygodnik, w którym ponad 80 proc. mieszkańców Kostrzyna nad Odrą opowiedziało się przeciw organizacji koncertu. Apele mieszkańców nie docierają jednak do władz. Burmistrz nie wziął tego pod uwagę. Burmistrz Kostrzyna Andrzej Kunt w wywiadach prasowych stwierdził, że jeśli ktoś chciał zapobiec organizacji festiwalu, powinien to zrobić kilka miesięcy wcześniej, a nie wówczas, gdy stawiana jest scena i wszystkie służby są już przygotowane do jego rozpoczęcia. Według niego, tekst protestu przeciwko organizacji festiwalu, pod którym mieszkańcy zbierali podpisy, został sformułowany „tendencyjnie”, a zawarte w nim informacje są „nierzetelne”. I to jest stanowisko burmistrza. Kto więc zapewni bezpieczeństwo i weźmie na siebie odpowiedzialność za ewentualne tragedie? Owsiak robi wszystko, aby zbudować mit Przystanku jako „oazy spokoju i dobrej zabawy młodzieży”. Prawdy unika jak ognia i wszystkie nieprzychylne informacje stara się wyeliminować. Dlatego też zwrócił się niedawno do telewizji TRWAM o zaprzestanie emisji filmu o Przystanku. Prawda w oczy kole Według Owsiaka, film emitowany przez telewizję TRWAM jest „zmanipulowany i fałszywy”. Prawda jest jednak taka, że obraz jest autentyczny, przedstawia „Owsiakowe klimaty”, a przez to jest niewygodny dla jego Fundacji. Oglądając film „Woodstock – przemilczana prawda”, możemy zobaczyć wstrząsające sceny: nastolatki z alkoholem w ręku, zażywanie narkotyków czy ludzie pod wpływem alkoholu lub narkotyki leżące na gołej ziemi. Realizatorzy dokumentu pokazali, że kupno narkotyków nie sprawia żadnego problemu – niektóre namioty są oznaczone flagą z marihuaną, gdzie według reporterów można kupić narkotyki. Dużo mówiący jest również transparent „Polska młodzież za legalizacją” i znów krzaczek marihuany. Wśród uczestników można również zauważyć satanistów. Odwrócone krzyże, satanistyczny znak – tzw. krzyż Nerona, czyli popularna w tym środowisku „pacyfa”. Ten obraz świetnie uzupełnia wypowiedź jednej z uczestniczek: „Nienawidzę katolików za swoją durną wiarę. Nienawidzę ludzi normalnych”. Materiał pokazuje również, jak dochodzi do profanacji narodowego hymnu. Jednak to nie może dziwić. Jak zauważyli autorzy reportażu, Jerzy Owsiak na otwarciu Przystanku Woodstock w 2003 roku powiedział: „(…) zanim otworzę Przystanek Woodstock, powiem dwa słowa do was, którzy jesteście Polakami i żyjecie w tym p… kraju, który nazywa się Polska”. W taki sposób Jerzy Owsiak dziękuje młodzieży zbierającej datki na WOŚP. Grunt to cenzura. Po kilkukrotnych emisjach niewygodnego materiału w TV TRWAM Owsiak podjął kilka kroków, które mają temu zapobiec w przyszłości. Czytając regulamin Przystanku Woodstock, ma się nieodparte wrażenie, że człowiek mówiący wszem i wobec o wolności jest prywatnie za jej ograniczeniem. I tak organizatorzy przypominają przedstawicielom mediów, że „nie wnosimy na teren koncertu profesjonalnego sprzętu audiowizualnego bez pisemnej zgody organizatora”. Nie ukrywają, że ma to związek z materiałami publikowanymi w telewizji. „Niestety, spotykamy się z materiałami filmowymi wykorzystującymi wizerunek uczestników ‘Przystanku’ bez ich zgody oraz wykorzystującymi muzykę bez zgody jej autorów. Fundacja przestrzega wszystkich przepisów prawnych wynikających z ochrony praw autorskich” – napisali na swoich internetowych stronach. Mało tego, Fundacja WOŚP zwróciła się z „uprzejmą prośbą” do dziennikarzy obsługujących festiwal o… bieżące udostępnianie publikacji na temat Przystanku Woodstock. Oficjalnie udostępnianie na miejscu ma na celu archiwizację i ewentualną publikację w serwisie internetowym (ciekawe, czy zapłaci honorarium autorskie).Wiadomo jednak, że jeśli tekst okaże się nieprzychylny, to dziennikarz pożegna się Przystankiem.

Robert Popielewicz Łomianki, 25 lipca 2004 r. Wielce Szanowna Dyrekcja Telewizji TRWAM! Niniejszym składamy wyrazy najwyższego uznania za odwagę przedstawienia antynarodowej roli imprezy – Przystanek Woodstock – organizowanej przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Szerzenie alkoholizmu, narkomanii i seksu wiodących do uszkodzeń fizycznych, psychicznych i śmiertelnej choroby, jaką jest AIDS, powoduje oprócz degradacji także przyszłych pokoleń już w tej chwili nieobliczalne straty finansowe z puli ochrony zdrowia, straty na pewno wielokrotnie przekraczające wartość darów przekazywanych szpitalom przez WOŚP. Wobec tego, że WOŚP zbiera ofiary pod symbolem serduszek i dla ratowania ciężko chorych dzieci, mało kto waży się odnieść krytycznie do działalności WOŚP w postaci Przystanku Woodstock, tym bardziej że obecność sławnych lekarzy reprezentujących obdarowane szpitale nadaje najwyższy splendor urządzanemu widowisku przez WOŚP. Szczęść Boże! Zbigniew Szlenk, prezes Związek Lekarzy Polskich Owsiak mści się na studentce z Kostrzynia, która zdemaskowała jego kłamstwa Znowu Woodstock nad Odrą? Pan Owsiak czuje się pewny siebie i atakuje jedną z mieszkanek Kostrzyna nad Odrą za to, że stanęła w obronie trzeźwości, w obronie młodzieży. Jerzy Owsiak mści się za obnażenie jego kłamstw. Mieszkanka Kostrzyna nad Odrą pani Renata Głuszko, została pozwana przez pana Jerzego Owsiaka, organizatora Przystanku Woodstock, przed Sąd Okręgowy w Gorzowie Wielkopolskim. Pierwsza rozprawa odbędzie się 19 września br. P. Owsiak oskarża p. Głuszko o naruszenie jego dóbr osobistych. Domaga się od niej publicznych przeprosin i nałożenia na nią przez sąd kary finansowej. Zarzuca jej, iż w artykule “Zło zwycięża tylko dlatego, że dobro milczy…” (zamieszczonym w lutym br. w “Tygodniku Ziemi Kostrzyńskiej”) zawarła nieprawdę. P. Renata Głuszko napisała tam m.in.: “[Na Przystanku Woodstock w Żarach] widziałam wiele upojonej alkoholem i znarkotyzowanej młodzieży (…). Słyszałam jak pan Owsiak w wulgarnych słowach wyrażał się o naszym kraju i podburzał młodych przeciwko Polsce. Widziałam w jaki sposób odśpiewany był hymn narodowy. To była istna profanacja, za którą powinni ponieść karę (…). Ktoś, kto rozpija młodzież jest wrogiem Narodu! Czy prawdziwy Katolik stwarzałby przeszkody “Przystankowi Jezus”, a w niesamowity sposób promowałby Hare Kriszna i inne groźne sekty?!? (…). Ze stron internetowych WOŚP [Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy] dowiedzieliśmy się o planowanej przez p. J. Owsiaka konferencji prasowej (…). [Podczas niej] pan Owsiak w obecności licznych dziennikarzy dopuścił się całej listy kłamstw. Oświadczył, iż to on powołał Kostrzyńską Grupę Obywatelską w celu przerwania ciszy przedwoodstockowej, że dobrze z nim współpracujemy. Podał fałszywe dane na temat ilości zebranych podpisów i chciał ogłosić światu, że jestem jego przyjaciółką. Jego spektakl medialny został przerwany naszym wystąpieniem. W obecności kilkunastu ważnych stacji TV i radiowych oraz gazet obaliłyśmy jego kłamstwa. Można sobie wyobrazić jak przerażona była mina p. J. Owsiaka, kiedy został tak “ogołocony”! (…) Śmiem twierdzić, że wszystko co zostało powiedziane przez pana Owsiaka na konferencji prasowej mogło być kłamstwem. Nawet to, co tyczyło się zabezpieczenia imprezy. W swoim myśleniu posuwam się dalej. Każde słowo i działanie pana Owsiaka może być przesiąknięte kłamstwem!” Pan Owsiak wyrwał z kontekstu całego artykułu kilka zdań, by poprzeć postawiony p. Renacie Głuszko zarzut. Jednak te zdania bronią się same!
Otóż:
1) J. Owsiak zarzuca nieprawdę R. Głuszko, która napisała, iż Ktoś, kto rozpija młodzież jest wrogiem Narodu! Jest to twierdzenie prawdziwe. Ten, kto rozpowszechnia, promuje i popiera zwyczaj picia alkoholu wśród młodzieży (czyli w grupie szczególnie podatnej na uzależnienia) wzmaga ryzyko, iż młodzież może zacząć nałogowo pić alkohol. Alkoholizm jest groźną chorobą, która stała się w Polsce bardzo poważnym problemem społecznym. Okupanci niemieccy i sowieccy, wrogowie polskiego Narodu, rozpijali Polaków zachęcając do picia alkoholu. Na Przystanku Woodstock pośród handlujących przeważają stoiska z piwem. Wśród kilkuset tysięcy uczestników dominuje młodzież – szkolna, studencka, akademicka. P. Owsiak często podkreśla, że na każdym Przystanku Woodstock będzie łatwo dostępne piwo. Według nas jest to rozpowszechnianie, promocja i popieranie picia alkoholu przez młodzież. A jeśli p. Owsiak odnosi do swojej osoby wspomniane zdanie, sam potwierdza, iż ma nieczyste sumienie w tym względzie.
2) P. Owsiak zarzuca nieprawdę p. Głuszko, która pyta w artykule: Czy prawdziwy Katolik stwarzałby przeszkody “Przystankowi Jezus”, a w niesamowity sposób promowałby Hare Kriszna i inne groźne sekty?!? Gdzie tu jest nieprawda lub naruszenie dóbr osobistych p. Owsiaka? Czy dlatego się denerwuje, bo uważa się za tego, który promuje Hare Kriszna i inne groźne sekty? W książce “Dwa oblicza Hare Kriszna” p. Owsiak paraduje w stroju wyznawcy Hare Kriszna podczas jednego z Przystanków Woodstock. Znamy historię niebezpiecznego ruchu Hare Kriszna i sekt satanistycznych, znamy satanistyczne znaki, którymi posługują się niektórzy uczestnicy Woodstocku i ich idole (np. grupa Sweet Noise), satanistyczne symbole wszechobecne na Woodstocku (np. pentagram, pacyfa). Tak jak p. Głuszko obawiamy się promocji w naszym mieście niebezpiecznych sekt, ruchów i podkultur.
3) P. Owsiak uznał, że p. Głuszko naruszyła jego dobra osobiste, gdyż stwierdziła iż w obecności licznych dziennikarzy dopuścił się całej listy kłamstw. Artykuł p. Głuszko przypomina listę kłamstw, którymi p. J. Owsiak posłużył się podczas konferencji prasowej w hotelu “Sobieski” w Warszawie dnia 14 lipca 2004 roku. P. Owsiak powiedział wtedy: “Komitety protestacyjne są powołane przez nas”. “Powołaliśmy te komitety, poprosiliśmy, żeby one działały”. Na pytanie: “Czy znacie państwo Kostrzyńską Grupę Obywatelską, która podejmuje bardzo zdecydowane działania, żeby zablokować festiwal?”, J. Owsiak odpowiedział: “Znamy komitet, jak już powiedziałem jest nasz”. To są kłamstwa. Jerzy Owsiak ani żaden współorganizator Przystanku Woodstock nie powołał KGO. l “To są nasi znajomi, nasi przyjaciele z Kostrzyna”. “Dziękujemy komitetom, że wypełniły swoją rolę”. Kolejne kłamstwa. Kostrzyńska Grupa Obywatelska nigdy nie współpracowała z p. Jerzym Owsiakiem ani Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy. Nie jesteśmy znajomymi ani przyjaciółmi p. Owsiaka. “Pozdrawiamy p. Renatę, która super nam pomogła w tym wszystkim”. To nieprawda. P. Renata Głuszko nie pomagała ani p. Owsiakowi, ani innym organizatorom Przystanku Woodstock w organizacji tej imprezy. l “[Na Przystanku Woodstock] spodziewamy się 100.000 ludzi”. Wiadomo, że od kilku lat liczba ta wynosi kilkaset tysięcy osób. Wiszące obok p. Owsiaka podczas konferencji plakaty reklamujące Woodstock informowały: “400.000 młodzieży odwiedza nas na Przystanku Woodstock…”. Zaniżanie spodziewanej ilości uczestników może być celowym wybiegiem dla zmniejszenia wymaganej ustawą liczby służb ochrony. l “Wszyscy patrolowcy [1100 osób - rzekoma ochrona Przystanku Woodstock] przechodzą nasze szkolenia (…) – PCK – 16 godzin niesienia pierwszej pomocy i przeszli szkolenie jako służba porządkowa z profesjonalnej agencji ochrony, która jest na każdym naszym szkoleniu i kończą taki kurs. (…) Ludzie 3 dni muszą spędzić na naszych szkoleniach”. P. Owsiak przyznał, że – poza 150 osobami z firmy Beta Security – Pokojowy Patrol “nie ma prawa do zatrzymania człowieka”, “nie jest do tego powołany”. Kłamstwem jest więc twierdzenie, że Pokojowy Patrol może być uznany za ustawowo wymaganą ochronę imprez masowych. Ustawa o Bezpieczeństwie Imprez Masowych z 22.08.1997 r. szczegółowo wylicza ilość służb porządkowych (Art. 7, pkt. 1, ust. 6). Dla 400 tys. uczestników Woodstocku winno być to od 4.000 do 12.000 ochroniarzy rozumianych jako służba porządkowa jedynie w zgodzie z ww. Rozporządzeniem Rady Ministrów. Żadnego z ustawowych wymogów Pokojowy Patrol nie spełnia. Jedynie 150 koncesjonowanych ochroniarzy mogło być uznane za służbę porządkową tej kilkusettysięcznej imprezy. “Przeciętny Polak jest po prostu złodziejem i człowiekiem leniuchem, i człowiekiem, który czyha na dobro, które Niemiec wypracował przez 500 lat”. Te oczywiste kłamstwa i antypolskie insynuacje, pozostawiamy bez komentarza… P. Owsiak powiedział, że 14.07.ub.r. było tylko “147 podpisów” mieszkańców Kostrzyna sprzeciwiających się Przystankowi Woodstock. To następne kłamstwo. Już podczas konferencji ujawniono, że burmistrz Kostrzyna nad Odrą do tego dnia otrzymał niemal 600 takich podpisów. Łącznie było ich prawie 1000. P. Owsiak zwracając się do p. Renaty Głuszko pozwolił sobie na zwroty per “ty”, “kotku”, itd. sugerując, iż p. Renata Głuszko była lub jest jego przyjaciółką. Jest to oczywista nieprawda.

“Jesteś przeciwko tym ludziom, którzy tam przyjeżdżają i przeciwko mnie”. To kłamstwo. Ani Pani Renata Głuszko, ani KGO nie byli i nie są przeciwko uczestnikom ani organizatorowi Przystanku Woodstock. Występowaliśmy i występujemy przeciwko organizacji tej niebezpiecznej imprezy. Po tylu nieprawdziwych sformułowaniach każdy zatem może odtąd uważać, że każde słowo i działanie pana Owsiaka może być przesiąknięte kłamstwem. Tyle kłamstw, w tak kontrowersyjnej kwestii jaką jest organizacja niebezpiecznej imprezy wobec sprzeciwu mieszkańców sprawia, iż każdy może zwątpić w uczciwość i prawdomówność p. Owsiaka. Nie oskarżyliśmy go za ubiegłoroczne kłamstwa. Jesteśmy zwykłymi obywatelami mającymi poważniejsze obowiązki i zajęcia, niż wieloletnie utarczki sądowe z osobą, która posiada imponujące zaplecze medialno-finansowe i liczy na bezkarność. Pan Owsiak czuje się pewny siebie i atakuje jedną z mieszkanek Kostrzyna nad Odrą za to, że stanęła w obronie trzeźwości, w obronie młodzieży. Jerzy Owsiak mści się za obnażenie przez Renatę Głuszko jego kłamstw. Żąda kary finansowej, choć wie, że p. Renata jest studentką i nie posiada dochodów pozwalających na poniesienie opłat sądowych i procesowych oraz zapłacenia kary, której domaga się p. Owsiak, że nie stać jej na adwokata. P. Owsiak wie, że studenci są biedni. Atakuje panią Głuszko, by wysłać ostrzeżenie innym krytykom jego kontrowersyjnych poczynań. Działania p. Owsiaka są niegodziwe. Atak na p. Głuszko odbieramy jako atak na każdego z nas, na każdą osobę występującą w obronie normalności, trzeźwości, czystości i prawdy. Będziemy więc bronić jej i siebie wszelkimi prawnymi metodami. Prosimy o wyrażenie solidarności z Renatą Głuszko zaatakowaną przez Jerzego Owsiaka. W imieniu Kostrzyńskiej Grupy Obywatelskiej
Prezes Zarządu KGO HALINA JURCZYK
Wiceprezes Zarządu KGO MARIUSZ KAROLAK Kostrzyn n/Odrą, 4.VII.2005 Oświadczenie Kostrzyńskiej Grupy Obywatelskiej w sprawie procesu wytoczonego przez pana Jerzego Owsiaka jednej z mieszkanek Kostrzyna nad Odrą Owsiak i Matka Teresa (2006-01-06)

„Sie ma” gromko wrzaśnie, jak co roku, Jurek Owsiak i zacznie się ponownie nieprawdopodobny hałas propagandowy związany z „Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy”. Znowu usłyszymy okrzyki, że jest to największa impreza na skalę światową, niespotykana nigdzie, w żadnym zakątku świata. Owsiak będzie wrzeszczał: „Ludzie, mamy już 20 milionów, już 25 milionów; robimy to za darmo dla dzieciaków!”. Potem Jurek Owsiak straci głos, a jego zastępcy równie głośno będą się wydzierać, mobilizując otępiały hałasem tłum. Wszyscy to znamy, wszyscy już to widzieliśmy. Po tylu latach akcja Owsiaka staje się po prostu nudna. Owsiak jest przykładem tego, że prawie każdego można wylansować na gwiazdę mediów. Ten ponad pięćdziesięcioletni facet został wylansowany na idola młodzieży w prosty i jednocześnie genialny sposób. Najważniejsza była oczywiście chwytliwa ideologia, którą propaguje, ale nie tylko. Nie bez znaczenia było to, że wciągnął czerwone portki, co uznano za przejaw oryginalności, że mówi szybko, głośno i niewyraźnie i że wymachuje energicznie rękoma. Jerzy Owsiak stał się po prostu Jurkiem, tak aby nastolatkom nie wydawał się zramolałym zgredem. Fantastyczny Jurek. Po prostu Jurek jest fantastyczny, ogłoszono, i ten werdykt nie podlega apelacji. Ideologia, którą głosi, jest równie prosta, jak jego image. Ideologia ta znana jest każdemu, kto ogląda telewizję. Zawiera się w jednym zdaniu: „Róbta, co chceta”. Choć zdanie to składa się jedynie z trzech wyrazów, to dwa z nich program komputerowy do wykrywania błędów ortograficznych podkreśla na czerwono. Ten dosyć nieskomplikowany przekaz głoszony jest od lat jako przejaw niezwykłej wolności i niespotykanej odwagi. A każdy, komu się to nie podoba, atakowany jest jako wróg godzący w chore dzieci. Bo przecież Owsiak i jego Orkiestra robią tyle dobrego dla naszych kochanych maluchów. Zdarzało się, że Jerzy Owsiak napiętnował opornych burmistrzów miast, którzy uznali, że w tym samym czasie przeprowadzą zbiórkę pieniędzy na potrzeby lokalne. Pieniądze przecież mają iść na jeden jedyny, najbardziej szlachetny ze wszystkich, cel. Pic na wodę. Zdarzało się, że bito rekordy wpływów, a były one jedynie na papierze, jedynie na szklanych monitorach. Ktoś wylicytował zakup posowieckiego samolotu, obiecał przekazać niebotyczne pieniądze, ale okazało się, że nic nie wpłacił. Chciał przez chwilę zaistnieć w mediach, za wszelką cenę, za cenę oszustwa. Wiele wskazuje na to, że zaistnienie w mediach jest najważniejszą potrzebą organizatorów tej akcji. Stworzenie medialnego widowiska jest potrzebą samą w sobie. Równie pociągające jest sterowanie olbrzymią masą ludzi przy pomocy elektronicznych urządzeń, mobilizowanie tłumów, stwarzanie pozorów sztucznej i krótkotrwałej wspólnoty ludzi obklejonych czerwonymi serduszkami. Na tym polega zabawa, dzieci są gdzieś w tle. Wrzucając do puszki trochę drobnych, pamiętać należy, że uczestniczy się w telewizyjnym spektaklu, który nie tylko lansuje kilka osób, ale przede wszystkim ideologię „Róbta, co chceta”. Ideologię destrukcyjną społecznie, adresowaną do najmniej wybrednych. Kto zostanie gwiazdą Pomagać trzeba zawsze i wszędzie, każdemu, kto tego naprawdę potrzebuje. W Polsce szpitale, jak i wiele innych miejsc, są od lat niedoinwestowanie. Polacy rzeczywiście są narodem, który potrafi pomagać swoim bliźnim. I wcale nie przy hucznych akcjach, ale na co dzień. Ofiarność w końcu niezbyt bogatego społeczeństwa jest widoczna, mimo że nie jest tak propagandowo nagłaśniana jak Orkiestra czy jak działania innej gwiazdy pomocy charytatywnej, p. Kwaśniewskiej. W wielu miejscach, zazwyczaj przed kościołami, ustawiają się kolejki biednych ludzi w oczekiwaniu na ciepły posiłek. Ktoś musi go przygotować, zakupić produkty, potrzeba na to olbrzymich sum pieniędzy. Organizują to często skromne siostry zakonne. Załóżmy, że jakaś zakonnica zaczęłaby wykrzykiwać: „Dajta, ile mata”. Gdyby telewizja, wykorzystując okazję, zaprosiła zespoły rockowe i prezenterów z Jedynki, to powstałoby równie huczne widowisko jak z Owsiakiem. Z całą pewnością ta zakonnica stałaby się gwiazdą mediów. Ale czy wtedy jakikolwiek problem w Polsce były lepiej rozwiązany? Czy nie byłoby jeszcze głupiej? Wzór już jest. Zakonnicą, która wybrała znacznie lepszy sposób, była Matka Teresa z Kalkuty. Pomagała ludziom tak biednym i chorym, że w naszej szerokości geograficznej trudno sobie to wyobrazić. Ratowała życie bez rozgłosu, nie szukała popularności, nie prowadziła rozmów z szefami żadnej telewizji. Stała się sławna, ponieważ znany brytyjski dziennikarz chciał zdemaskować jej działalność. Oglądając to, co robi, jak traktuje ludzi, jak leczy ich z ran na ciele i duszy, prawdziwie zafascynował się jej dziełem, a tej przy okazji nawrócił się i zyskał głęboką wiarę. Matka Teresa często występowała w światowych mediach, skromnie się uśmiechała, niewiele mówiła, nigdy nie podniosła głosu. Nigdy się nie chwaliła, nie domagała się więcej pieniędzy, nie szantażowała opornych. Dokonała rzeczy niezwykłych; otrzymała nagrodę Nobla, nawet jednego centa nie przeznaczyła na żadne imprezy towarzyszące. Dla Matki Teresy było oczywiste, że pomoc materialna jest konieczna, jednak nie bieda materialna jest najbardziej dotkliwa, najgorsza jest bieda moralna.

Jan Ośko – Orkiestra Wielkiej Pychy „Czy ktoś zrobił więcej?” – to jakże buńczuczne hasło, widniejące na plakatach w całym kraju, towarzyszyło kolejnemu, czternastemu już finałowi Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Podczas tej imprezy lansowane są niemoralne i destrukcyjne hasła, których wyrazem jest znane wszystkim „róbta, co chceta”. Jerzy Owsiak, umieszczając na plakatach hasło „Czy ktoś zrobił więcej?”, zdaje się całkowicie zapomniał o działalności wielu innych fundacji, które nie korzystają z medialnego nagłośnienia, a zbierają znacznie większe środki na pomoc potrzebującym. Wystarczy tu choćby wymienić Caritas, która w zeszłym roku zebrała ok. 200 mln zł. Czyżby Jerzy Owsiak chciał zapewnić sobie, w odbiorze społecznym, monopol jeśli chodzi o działalność charytatywną? Każdy finał WOŚP jest przedstawiany przez organizatorów i media jako wielkie i chwalebne przedsięwzięcie. Rzadko natomiast zwraca się uwagę na fakt lansowania destrukcyjnych haseł „róbta, co chceta” czy „gramy do końca świata i jeden dzień dłużej”, podważających chrześcijańską wizję świata. Owsiak nawet się nie zająknie, że Orkiestra propaguje w społeczeństwie polskim niemoralne postawy: pijaństwo, narkomanię, anarchizm, areligijność. Pomocą służą w tym media, a zwłaszcza program II telewizji publicznej, który w dniu każdego finału praktycznie jest „wydzierżawiany” orkiestrze. Na okrągło nadaje wtedy relacje z tego, co się dzieje na różnych imprezach WOŚP w całym kraju. Należy podkreślić, że wszystko to odbywa się na koszt nas wszystkich opłacających abonament telewizyjny. Nie można tutaj zapomnieć o Przystanku Woodstock, organicznie związanym z WOŚP i będącym jedną z form działalności Fundacji WOŚP. W założeniu Owsiaka ma on stanowić formę podziękowania dla wolontariuszy biorących udział w kolejnych finałach WOŚP. Przystanki odbywają się pod szczytnym hasłem „Miłość, Przyjaźń, Muzyka”. W praktyce są miejscem deprawacji młodych ludzi, gdzie nadużywają oni alkoholu i zażywają narkotyki (i to mimo hasła „stop narkotykom”). Zjawisko takie występuje corocznie mimo solennych deklaracji organizatorów, że nic złego się nie dzieje. Corocznie na Przystanku młodzi ludzie mogą także zapoznać się z propagandą ruchu Hare Kriszna, gdy chrześcijańscy ewangelizatorzy nie mają tam wstępu. Obecny na kilku koncertach Przystanek Jezus został przez Owsiaka usunięty. Pamiątką po Woodstocku są zdemolowane wagony, co kosztuje PKP kilkadziesiąt tysięcy złotych rocznie. Sam Owsiak także ulega panującej tam atmosferze – kilka lat temu został skazany za zdemolowanie stoiska handlowego.
ZB artykuł z Tygodnika Solidarność: nr 3 (847) 21 stycznia 2005 Święto Serca czy Pieniądza? Krzysztof Świątek Jerzy Owsiak oszukał nas wszystkich. Przez wiele lat przekonywał, że kolejne finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy to stuprocentowo charytatywne imprezy, z których cały dochód jest przeznaczany na pomoc chorym dzieciom. W tym roku oficjalnie przyznał, że 1 mln 200 tysięcy – uzyskane z procentów od zebranej sumy – przeznaczył na sfinansowanie tylko jednej imprezy rockowej „Przystanku Woodstock”. Z oświadczeń finansowych fundacji wynika z kolei, że co roku blisko milion złotych wydawany jest na wynagrodzenia pracowników, a kolejnych kilka milionów pochłania funkcjonowanie fundacji i organizacja samych finałów. Kilka dni przed XIII finałem imprezy, Telewizja Trwam wyemitowała materiał, w którym najpierw pojawiło się zdjęcie dziecka zbierającego w deszczu pieniądze podczas akcji WOŚP, a następnie obrazki bawiących się w najlepsze ludzi podczas „Przystanku Woodstock”. Ten program zirytował „dyrygenta” Orkiestry Jerzego Owsiaka. „Ostatni raz dałam na Orkiestrę” - Bariera śmiechu w pewnym momencie pęka, teraz tą sprawą zajmą się nasi prawnicy, którzy wystąpią przeciwko Telewizji Trwam – zapowiedział publicznie Jerzy Owsiak. – Może ojciec Tadeusz Rydzyk jeszcze o tym nie wie, ale na 27 mln zł zebranych podczas ostatniego finału, tylko 1 mln 200 tys. kosztowało nas zorganizowanie „Przystanku Woodstock”. Te pieniądze spokojnie otrzymujemy z procentów – poinformował. Ta wypowiedź zbulwersowała wiele osób, które wsparły datkami ideę Jerzego Owsiaka. „Ostatni raz dałam na Orkiestrę. Czyli pan Owsiak zarabia poprzez WOŚP na organizacje Woodstocku? Fajnie… szkoda tylko, że ludzie którzy dają pieniądze na pomoc dzieciom, nie wiedzą, że odsetki z tych środków przeznaczane są nie na dzieci, ale na imprezkę, która kosztuje bagatela 1,2 mln złotych. Kpina” – napisała jedna z internautek na portalu Onet. pl. „To rozbój w biały dzień, by za zebrane pieniądze, które ludzie ofiarowują na ratowanie życia jednym – drugim fundować możliwość narkotyzowania się i pijaństwa!” – komentowała inna z osób wypowiadających się we wspomnianym portalu. Nie tylko „Przystanek Woodstock” kosztuje WOŚP ogromne pieniądze. Okazuje się, że fundacja zatrudnia obecnie 15 osób, w tym: członka zarządu, dyrektora biura, dyrektora ds. medycznych, asystenta technicznego dyrektora, sekretarkę, trzech księgowych i czterech pracowników biurowych. Wcześniej w Internecie można było przeczytać, w odpowiedziach na „10 pytań do Jurka”, że nikt z pracowników fundacji nie pobiera pensji. W ostatnich dniach owe „10 pytań” zniknęło ze strony fundacji. Wypłata wynagrodzeń pochłania rocznie blisko milion złotych (por. zestawienie w tabeli). Z prostego wyliczenia wynika, że pracownicy fundacji zarabiają średnio 5,5 tysiąca złotych miesięcznie. Miliony złotych na funkcjonowanie fundacji

To jednak nie wszystkie koszty działalności instytucji Jerzego Owsiaka. Gigantyczne pieniądze są każdego roku przeznaczane na przygotowanie samych finałów Orkiestry. W sprawozdaniu finansowym za 2003 rok podano, że organizacja XI i XII finału pochłonęła prawie 1 milion 600 tys. zł. Ile te imprezy kosztują telewizję publiczną nikt nie podaje. Dodatkowo na koncert „Przystanku Woodstock” wydano w 2003 roku aż 1 milion 477 tys. zł. Wśród pozostałych kosztów finansowych, fundacja wymienia jeszcze pozycję: „rozliczenie zaległych należności, różnice kursowe ujemne”. Na zrealizowanie tego celu wydano w 2003 roku 819 tys. zł. Podczas gdy obtrąbiony z emfazą XII finał orkiestry w 2004 roku przyniósł 27 mln zł – Caritas Polska, prowadząc skromną i nie nagłaśnianą w mediach akcję sprzedaży świec na stoły wigilijne, zebrała w tym roku 18 mln złotych. Od 1993 roku fundacji Jerzego Owsiaka udało się zebrać ponad 53 miliony dolarów. Szef orkiestry wielokrotnie powtarzał, że nie pieniądze są najważniejsze, ale specjalistyczna aparatura, którą fundacja kupuje dzięki zebranym kwotom. Prawdą jest, że dzięki sprzętowi kupionemu przez Orkiestrę, przeżyło wiele chorych dzieci. Z drugiej jednak strony powstaje pytanie: czy inna organizacja nie wykorzystałaby zebranych środków lepiej, bez przeznaczania ogromnych sum na organizację samych finałów oraz „Przystanku Woodstock”, a także na funkcjonowanie samej fundacji, w tym wysokie wynagrodzenia pracowników? Dlaczego Jerzy Owsiak przez lata manipulował opinią publiczną, wmawiając nam, że akcje WOŚP są przedsięwzięciami w 100 procentach charytatywnymi? To, że „Przystanek Woodstock” finansowany jest z procentów od zebranych podczas finałów kwot, nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Orkiestra miała być bowiem przedsięwzięciem dobroczynnym i wszystkie zyski powinny iść na główny cel akcji. Tego oczekiwali również darczyńcy. * * * Owsiak – dekompozycja mitu
I znowu, jak co roku, jednym z głównych tematów letnich dyskusji Polaków jest pewien podstarzały pozer i jego suto zakrapiana imprezka w Kostrzynie. Są tacy, którzy „Jurka” wielbią „bo kocha dzieciaki i za swoje akcje nie bierze złamanego grosza”. Jeszcze parę lat temu takie osoby, jak sądzę, stanowiły większość. Dziś jednak coś się zaczęło zmieniać. Mity definiujące publiczny wizerunek Owsiaka zdają się konać na naszych oczach.
Mit 1: Jurek na tym nie zarabia Przez wiele lat w powszechnym obiegu funkcjonował mit, wg którego przerośnięty krasnal będący bohaterem tego tekstu poświęcał „dzieciakom” swój czas wyłącznie z potrzeby serca, motywowany czystą dobrocią, zaniedbując swoje własne interesy. Ile jest w tym prawdy mogliśmy się przekonać parę tygodni temu gdy dobrotliwy, gardzący (oficjalnie) dobrami materialnymi Jurek niczym lwica o swoje potomstwo walczył o możliwość dalszego dojenia kasy telewizji publicznej. Przy okazji powstawania jesiennej ramówki TVP szeroka publiczność miała okazję dowiedzieć się, iż Jurek nie tylko nie udziela się telewizyjnie „za friko” lecz każe sobie za tę aktywność słono płacić. Schemat wygląda mniej więcej tak: raz w roku pan O. poświęca się i przez kilkanaście godzin występuje na antenie TVP2 faktycznie nie pobierając za tę pracę wynagrodzenia. W zamian przez całą resztę roku telewizja publiczna kupuje od firmy pana Owsiaka (ponoć za bardzo duże pieniądze) program pt. Kręcioła. Audycja ta jest tak beznadziejnie nudna, że nie ogląda jej praktycznie nikt poza osobami pracującymi przy jej montażu. Przez lata nikomu to nie przeszkadzało ponieważ nie o to w tym wszystkim chodziło by za duże pieniądze kupować to, co będą chcieli oglądać widzowie lecz by pokryć panu Jurkowi moralne straty jakie ten ponosi owego darmowego dnia na początku każdego kolejnego roku. Fakt występowania ścisłego związku między „gratisową” aktywnością Owsiaka a suto opłacaną produkcją gniotów nie budzi najmniejszych wątpliwości ponieważ potwierdził go sam zainteresowany: na propozycję ograniczenia zysków z produkcji „Kręcioły” oświadczył, iż bez tego programu jego pozostała aktywność w TVP traci jakikolwiek sens… Przekładając na język bardziej przejrzysty – „mogę wam raz do roku odpalać efektownego gratisu pod warunkiem, że będziecie mi to z nawiązką rekompensować przez pozostałe kilkadziesiąt tygodni”. Sztuczka stara jak handel – wcisnąć frajerowi do garści (zupełnie za darmo) badziewny gadżet a przy okazji sprzedać mu drugi za cenę trzykrotnie wyższą od jego prawdziwej wartości.

Mit 2: Jurek to chodząca łagodność, tolerancja i miłość Ten mit zaczął się kruszyć gdy medialny kult Owsiaka osiągnął swe apogeum. Wtedy, mówiąc językiem ludu, „Jurkowi odbiła palma”. Ze sceny dorocznego spędu w Kostrzynie (w Żarach?) popłynęły w eter słowa Owsiaka jakiego Polska nie znała – nienawiść, agresja, wskazywani palcem wrogowie… a na koniec bijatyka z okolicznym chłopstwem (zdenerwowali Owsiaka bo chcieli zarobić na imprezie, która w założeniu zyski ma przynosić jedynie osobom i podmiotom z nim związanym, krótko: weszli mu w finansową szkodę). Pełnię tego mało ciekawego obrazu dopełniła Woodstockowa walka z chrześcijańskimi misjami oraz pełna życzliwości postawa wobec działań wysłanników rozmaitych sekt.

Mit 3: Z Jurkiem nasze dzieci są bezpieczne Rokrocznie w drodze na oraz z Przystanku Woodstock giną młodzi ludzie. Również sam pobyt na podkostrzyńskim klepisku wielu uczestników przypłaca uszczerbkiem na zdrowiu. Przez cały rok, prawie w każdym wystąpieniu Owsiak porusza temat bezpieczeństwa. Mówi o pierwszej pomocy, o wypadkach… Tymczasem kulminacją tych działań jest impreza, która każdorazowo pozbawia życia kilku młodych ludzi a rzeszom innych wyrządza krzywdy nieco mniejszego kalibru. Przystanek Woodstock 2006 na razie (z tego co wiemy) kosztował życie 2 osób. To dopiero początek więc pewnie ostateczny bilans ofiar będzie kilkukrotnie wyższy.

Mit 4: Od Jurka dzieciaki nauczą się jak być lepszymi ludźmi Nie wiem jak z innymi rzeczami, których młodzi ludzie mogliby się uczyć od Owsiaka ale gdy mowa o nadużywaniu alkoholu to okazji do nauki na imprezach Jurka jest sporo. Wystarczy porozmawiać z osobami, które choć raz miały okazję oglądać popularny Brudstock z bliska – spotkanie dziecka „po kilku głębszych” nie nastręcza tam większej trudności, wręcz przeciwnie – kłopoty mógłby mieć ten, kto chciałby znaleźć młodzieńca trzeźwego. Smutnym ale i wielce wymownym świadectwem takiego stanu rzeczy jest wczorajszy zgon jednego z uczestników spędu – pierwsze doniesienia przychylnych Owsikowi mediów mówiły o udarze słonecznym (np. portal Gazeta.pl do teraz obstaje przy tej wersji), później jednak podano szczegóły, które potwierdziły coraz powszechniejszą, złą opinię o imprezie: młodzieniec ów zadusił się własnymi, pijackimi wymiocinami. Reszta towarzystwa, najprawdopodobniej również zalana w trupa, nawet tego nie zauważyła… Oczywiście organizatorzy imprezy z Owsiakiem na czele przez całe lata utrzymywali, że Przystanek jest wolny od pijaństwa i narkotyków. Posuwali się również do wytaczania procesów tym, którzy starali się dać świadectwo zgoła odmiennej prawdzie oraz poddawania szantażowi moralno-medialnemu wyrokujące w tych procesach sądy. Zgon młodego mieszkańca Środy Wielkopolskiej dobitnie wskazuje kto w tym sporze miał rację… W tym roku policja podjęła działania, których w latach ubiegłych nie przeprowadzano ze strachu przed „psuciem wizerunku” miłego rządzącej wówczas lewicy Owsiaka – miejsce spędu oraz trasy dojazdowe poddane zostały ścisłej kontroli antynarkotykowej. Wg mediów efekty są imponujące – w ręce policji wpadli dealerzy oraz posiadacze sporych ilości środków odurzających. Jak na imprezę „wolną od narkotyków” rezultat jest imponujący. Organizatorzy Przystanku znaleźli się w trudnej sytuacji – z jednej strony doskonale wiedzą, że odcięcie uczestników imprezy od narkotyków oraz alkoholu (pada propozycja oficjalnej prohibicji) może być dla niej zabójcze – w końcu dla większości z koczujących na corocznych Przystankach ludzi największą atrakcją jest właśnie możliwość swobodnego i budzącego tam akceptację oddania się zupełnemu upodleniu alkoholowo-narkotycznemu. Brudstock bez wódy i prochów po prostu umrze z głodu… Z drugiej jednak strony Owsiak i spółka nie mogą podjąć jakichkolwiek działań mogących zapobiec tej purytańskiej krucjacie – przecież oficjalnie Woodstock jest trzeźwy więc prohibicja i walka z dealerami nie narusza interesów jego uczestników… Jeden z głównych portali zamieścił na swych stronach ankietę zawierającą pytanie „czy pozwoliłbyś swojemu dziecku jechać na imprezę Owsiaka”. Wiem, że sondy internetowe nie mają większej wartości badawczej ale wyniki tego głosowania wydają się być znamienne. Jak wiadomo we wszelkich ankietach tego typu (internetowych) zdecydowaną przewagę zazwyczaj zdobywają zwolennicy światopoglądu lewicowo-permisywnego, których krótko można scharakteryzować owsiakowym „róbta co chceta”. Jednak tym razem większość z kilkudziesięciu tysięcy oddanych głosów wskazywała na opcję „nie, nie pozwoliłbym”. Mogę się mylić, ale sądzę, że jest to symptom trzeźwienia społeczeństwa oraz postępującej erozji zakłamanego wizerunku Owsiaka. PS. Agencje podały właśnie informację na temat meczu piłkarskiego jaki odbył się na spędzie Owsiaka. Reprezentacja „Pokojowego Patrolu” (takie Owsiak jugend, które parę lat temu zajmowało się biciem uczestników zlotu i utrudnianiem pracy dziennikarzom pragnącym opisać prawdzie oblicze imprezy) przegrała z zawodnikami Przystanku Jezus w stosunku 0:5. Agencje milczą na temat przyczyn niedyspozycji przegranych. Pomeczowego dmuchania w balonik nie przeprowadzono. Prawy Prosty, Galba * * * Orkiestra bez dyrygenta Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy nie darzę żadnym namiętnym uczuciem. Nie mam w domu telewizora, radia zazwyczaj nie słucham, gazety codziennej albo kolorowego tygodnika nie czytałem od kilkunastu miesięcy (poza działem prawnym „Rzeczpospolitej” i Internetem). Cały świat w którym istnieje Orkiestra jest równoległym Wszechświatem w stosunku do tego w którym ja żyję i w związku z tym nie żywię wobec niego silniejszych emocji niż wobec np. sytuacji politycznej w Nuristanie. A nawet odnoszę wrażenie, że sytuacja w Nuristanie bardziej rozpala moje emocje niż świat polskiej kultury masowej. Nie zaliczam się więc ani do żarliwych zwolenników, ani przeciwników tej imprezy. Co wyjaśniam ponieważ zazwyczaj osobom piszącym o Owsiaku z dystansem wkłada się w usta jakąś tam „zawiść”, „nienawiść” i Bóg wie co jeszcze. Mimo to z pewnym niepokojem zauważam, że tym podobna „działalność charytatywna” staje się świeckim substratem moralności. Wszyscy znani mi osobiście „WOŚP-owcy” to ludzie niezbyt dobrzy, którzy w wyniku uczestnictwa w Orkiestrze nie stają się ani o jotę lepsi, ale za to bardzo dumnie z siebie. I to raczej nie wychodzi im na zdrowie. Obawiam się więc, że podobne imprezy to taki chloroform dla sumienia, które łatwiej zniesie pomiatanie starszymi rodzicami, chamskie odzywki do nauczycieli, lenistwo w szkole – jeśli od czasu do czasu, w świetle jupiterów i wśród błysków fleszy, dam na biednych troszkę z tego, co mam w nadmiarze. Ponieważ za pomysłem na Orkiestrę nie idzie jakaś całościowa wizja życia uczciwego i moralnego, może się ona stać sposobem na leczenie moralnego kaca jaki zostawia własna biografia i życie przez resztę roku wedle zasady „róbta co chceta”. Ot, taka sobie metoda (jedna z wielu) by sobie wmówić, że jestem porządnym i dobrym człowiekiem. Ponadto katolickie miłosierdzie istotnie odróżnia się „działalności charytatywnej”. W chrześcijaństwie sam fakt wzbogacenia biednego nie ma roli kluczowej – ponieważ ani bieda, ani bogactwo nie są w chrześcijaństwie złe same w sobie (z zastrzeżeniem, że nędza może już być czymś złym). Dlatego kluczowy nie jest fakt dokonania darowizny, ale czysta intencja, która objawia się w tym, że poświęcamy nie to czego mamy w nadmiarze (np. firma dająca miliony na cele charytatywne w celu zrobienia sobie promocji), ale to co nam samym wydaje się cenne – czas, zdrowie, pieniądze. Po drugie intencja jest czysta, kiedy działamy w celu uczynienia dla kogoś czegoś dobrego, a nie w celu poprawienia swojego statusu społecznego przez pokazanie innym, że czynimy coś dobrego. Obawiam się, że – w statystycznie typowej sytuacji – Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy nie spełnia żadnego z tych warunków. Oczywiście dla ubogiego (zazwyczaj) jest wszystko jedno z jaką intencją ktoś dał mu pieniądze i stąd każda dobroczynność zawiera w sobie cząstkę dobra. Intencja ma jednak kluczowe znaczenie dla oceny moralnej działań dobroczyńcy. Przypuszczam, że dobrzy ludzie, którzy uczestniczą w Orkiestrze odniosą z niej pożytek, ponieważ kiedy zbierają lub dają pieniądze, to działają z czystą intencją. Natomiast ludzie źli albo letni zapewne bardziej sobie udziałem w WOŚP-ie zaszkodzą niż pomogą, ponieważ zyskają sto pierwszy powód by wmawiać samym sobie, że są uczciwymi i porządnymi ludźmi. A nie są. Całe szczęście, że przynajmniej dzieciaki odniosą z tego bezsprzeczną korzyść. Rick Agon * * * Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy – co i dla kogo? Od kilku już lat w styczniu „grywa” Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy ( WOŚP). Prawie wszystkie media zachwycają się Jurkiem Owsiakiem i jego akcją. Bilboardy i kolorowe plakaty zachęcają nas, abyśmy szczodrą ręką ofiarowali nasze pieniądze na szlachetny cel, jakim jest zakup aparatury medycznej dla chorych dzieci.

Propagandowe zabiegi wokół osoby pana Owsiaka są tak sugestywne, że nie przychodzi nam nawet do głowy, aby rozważyć całą sprawę bardziej wnikliwie. Uczestniczenie w WOŚP stało się już prawie obowiązkiem każdego Polaka. Tymczasem znajomość pewnych faktów związanych z działaniem twórcy tej organizacji, daje możliwość spojrzenia na drugą stronę medalu, która wygląda raczej przygnębiająco. Tłumaczy to zresztą fakt pomijania jej w mediach. Aby mieć jasny pogląd na tę sprawę, należałoby się najpierw przyjrzeć, kim tak naprawdę jest Jurek Owsiak. Wbrew oczekiwaniom wielu nie jest to tak świetlana postać. Podczas rozmowy przez Internet powiedział m.in. sam o sobie, że jest niepraktykującym katolikiem „podbudowanym filozofią buddyjską i szanującym wszystkie inne religie” (patrz: przegląd prasy, „Nasz Dziennik” z….). Przyznaje, się również, że już nie raz był pijany, a na pytanie, czy mógłby się określić jednym słowem, odpowiada, że „Byłoby to słowo niecenzuralne” – takich słów używał już zresztą w niejednym wywiadzie. Posługuje się również wulgaryzmami oraz nie godnie wyraża się o osobach konsekrowanych: (…),a temu księdzu robaki chodzą po głowie”. Wątpliwym jest, czy człowieka, wystawiającego o sobie takie świadectwo, można zaliczyć do ludzi kulturalnych, a co dopiero kreować jako idola, który ma przecież pełnić rolę wzoru do naśladowania. W myśl przysłowia, ”Jaki pan, taki kram” okazuje się, że nie tylko sam Jurek Owsiak, ale i jego fundacja pozostawia wiele do życzenia. Na przykład nie wszyscy wiedzą, że nie cała zebrana kwota zostanie przeznaczona na zakup sprzętu – 10% wartości sumy fundacja może przeznaczyć na „cele strategiczne”: plakaty, reklamy, czy imprezę muzyczną – „Przystanek Woodstock”. Mylą się również ci, którzy myślą, że zebrane pieniądze są od razu przekazywane na zbożne cele. Po rozliczeniach trwających do końca lutego są one wkładane na bankowe konta, a dopiero w listopadzie ogłaszane są przetargi mające na celu wyłonienie najlepszej oferty na sprzęt medyczny, który do szpitali trafia dopiero w następnym roku… Kontrowersyjnym wydaje się być również wyżej wymieniony „Przystanek Woodstock”. Wbrew panującym opiniom nie jest to zwykły młodzieżowy koncert. Okazuje się, że podczas imprezy leje się dużo alkoholu, są obecne narkotyki. Oprócz tego mieszkańcy Żar skarżą się na zwiększoną liczbę włamań. Natomiast wolontariusze ze znajdującego się nieopodal „Przystanku Jezus” mają pełne ręce roboty, znosząc bezustannie do punktów sanitarnych młodych ludzi – pijanych lub odurzonych narkotykami – często będących w tragicznym stanie. Oprócz opieki medycznej niezbędni okazali się również kapłani, którzy swą posługą ratować muszą ludzi wciągniętych do Hare – Kriszna. Organizacja ta jest bowiem obecna na Woodstock’u. Teoretycznie ma ona spełniać funkcję „kuchni”, rozdając jedzenie uczestnikom koncertu. W praktyce jednak – oprócz jedzenia – oferuje ludziom np. medytację, czy po prostu propozycję wstąpienia do sekty, wykorzystując przy tym nietrzeźwość młodych ludzi. Warto również zapytać, kto zapłaci telewizji za cały czas antenowy, jaki poświęciła na reklamy i pokazy związane z WOŚP oraz dlaczego prawie w ogóle nie mówi się o innych akcjach, które mają o wiele większe zyski, a które nie zwlekają z przeznaczeniem ich na dobre cele, i które „grają”, na co dzień, a nie tylko „od święta”… Podkreślenia wymaga również światopogląd, jaki głosi Owsiak – „Róbta co chceta” – który jest, co najmniej obcy stanowisku Kościoła i chrześcijańskiej wizji świata. Dodatkowo Biblia mówi: „Niech nie wie lewica, co czyni prawica”. Z imprezą Jurka jest odwrotnie. Bardzo głośno o tym, że prowadzi się akcję charytatywną – cicho o tym, że przy okazji jest wiele nadużyć finansowych, a także o tym, że straty moralne (lansowanie zgubnych – antychrześcijańskich – wzorów zachowań) są niepoliczalne. Czy ktoś, kto wzrusza się, że chorym dzieciom dawany jest sprzęt medyczny, zastanawia się, ile niewinnych istot straci życie jeszcze przed narodzeniem lub urodzi się chorymi w związku z tym, że ich młode mamy nadużywały alkoholu czy narkotyków w trakcie trwania imprezy Woodstock? Pomyślmy o tym wszystkim w styczniu przyszłego roku i nasze pieniądze ofiarujmy tym instytucjom, co do których mamy pewność, że w uczciwy sposób przekażą je prawdziwie potrzebującym.

Wiktor Bernat – WIELKA PACYFA OWSIAKA Znakiem rozpoznawczym pana Jurka jest PACYFA wymalowana na koszulce i ozdabiająca scenerię imprez – rozumiana przez młodzież prawie wyłącznie jako znak pokoju, rozpowszechniona m.in. przez młodzieżowe subkultury i zespoły muzyczne. To ma dodatkowo przyciągać młodych. Pacyfa to młodzieżowe, żargonalne określenie znaku anarchii. Jerzy Owsiak ze swoją Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy został zrodzony jako dziecko bogatych i wpływowych rodziców jakimi są środki przekazu – głównie telewizja. Media niejednego kandydata na senatora czy prezydenta podniosły nawet z bruku i posadziły na wygodnych fotelach. Udaje się to dzięki nachalnej propagandzie, dużym pieniądzom i magicznej wręcz podatności ludzkich umysłów na codzienne „szuflowanie” zamierzonych celów. Nasze demo-liberalne imperium medialne wyczarowało Jurka nie jako dziecko szczęścia, zauroczone jego wyjątkowa charyzmą, charakterem czy szczególnym talentem dla czynienia dobra dzieciom. Nic przecież za darmo… Media to bóg reklamy, w których nawet legendarny bandzior Al Capone był przedstawiany jako dobry Samarytanin łożący na domy dziecka, sierocińce I szpitale. Popatrzmy na nasze ostatnie afery finansowo – gospodarcze. Przecież publiczne obnoszenie się ze swoimi „złotymi sercami”, to szczególna możliwość reklamy dla wszelkiej maści „aferałów”, którzy w ten sposób jako dobroczyńcy ludzkości wybielają się kolekcją laurek „złotych serduszek”. Ile ukrytych łez skrzywdzonych dzieci i ich rodziców tkwi w niejednym kupionym „złotym sercu”? Kandydatów na darmowe promowanie instytucji dobroczynnych mogłoby być wielu, jak np. Caritas, która pomaga nie tylko dzieciom ale też: bezdomnym, ofiarom przemocy, głodnym, bezrobotnym a także ofiarom różnych kataklizmów światowych. Jej pułap pomocy finansowej jest też o wiele wyższy mimo braku hucznej reklamy, a nikt nie chełpi się tutaj publicznie swoją hojnością darczyńcy. Gdyby Caritas „zrodzona” w niezbyt lubianym przez liberałów Kościele Katolickim była taką pupilką mediów jak Owsiak i korzystała z wielotygodniowej darmowej reklamy, to pewnie polska służba zdrowia dzięki niej ozdrowiałaby natychmiast! Media wytworzyły też aurę „poprawnej dobroci”, której ulegają oficjalne władze samorządowe, artyści-wykonawcy, tysiące dzieciaków wolontariuszy – przecież nikt nie chce być zaszufladkowany do tych, którzy nie chcą ratować dzieci. Miliony Polaków o Wielkich Sercach, zawsze czułych na krzywdę dzieci, ukierunkowane nachalną i hałaśliwą reklamą WOŚP nawet nie zauważają, że są u nas jeszcze inne skarbonki dla potrzebujących. Najśmieszniejsze, że za kosztownymi „narodzinami” WOŚP Jurka Owsiaka stoi też częściowo opłacana przez nas (!) telewizja publiczna. Niestety, nikt nas nie zapytał, jak ma wyglądać nasze wspólne dziecko. Zadecydowali o tym określeni fachowcy od poprawnych „genów”. Oni wiedzieli, co należało sklonować. Owsiak aż nadto czytelnie afiszuje swą wrogość do religii katolickiej. Jeśli naprawdę szczerze chce pomóc dzieciom, to zdaje sobie sprawę, że katolicy też mają swoje o wiele starsze instytucje charytatywne, a przecież razem z nimi mógłby więcej. Czy p. Jurkowi chodzi więc o dobro dzieciaków, czy miał tylko stanowić przeciwwagę dla katolickiego ruchu charytatywnego? Owsiak – propagator ruchu Hare Kryszna nie myśli łączyć i powiększać swojej pomocy, a woli dzielić pomoc dzieciom – na tę spod namiotów Hare Kryszna i tamtą katolicką, z którą nie chce mieć nic wspólnego. Ma też swoisty pogląd na życie: luz, zloty nieletnich dzieciaków na „przystankach Woodstock”, gdzie narkotyki i alkohol nie są rzadkością. Znakiem rozpoznawczym pana Jurka jest PACYFA wymalowana na koszulce i ozdabiająca scenerię imprez – rozumiana przez młodzież prawie wyłącznie jako znak pokoju, rozpowszechniona m.in. przez młodzieżowe subkultury i zespoły muzyczne. To ma dodatkowo przyciągać młodych. Pacyfa to młodzieżowe, żargonalne określenie znaku anarchii. Owsiak nieprzypadkowo posługuje się hasłem „róbta co chceta”, mającym swe korzenie właśnie w poglądach anarchistycznych, negujących władzę. Liberałom krzyż przeszkadza nawet jako wielowiekowy symbol instytucji charytatywnych – ale pacyfa jako symbol anarchii – już nie.

Może wreszcie ktoś ze zdroworozsądkowych decydentów w nowym rządzie wysiadłby na owsiakowym „przystanku” i zadumał się – do czego to prowadzi?„Caritas” nie waha się część swoich wydatków przeznaczać na walkę z alkoholizmem i narkomanią wśród młodzieży, ale Owsiak ten problem widzi inaczej. Czy tylko drogą aparaturą medyczną można uratować młode pokolenie? Od chorób i wad fizycznych może tak, ale od patologii na pewno nie! bez mózgu … ale na wesoło róbta co chceta… Bogdan Nowakowski

ILE OWSIAK I JEGO EKIPA ZAROBIĄ NA KOLEJNEJ AKCJI „STOP POWODZIANOM” NA PEWNO NIE DOWIEMY SIĘ. WIEMY TYLKO, ZE POWODZIANIE TEŻ NIEWIELE ZYSKAJĄ Z KOLEJNEJ ŚCIEMY OWSIAKA…

Za: http://www.aferyprawa.com/index2.php?p=teksty/show&dzial=zycie&id=3545

Marucha

NIEZALEŻNA.PL UJAWNIA: IŁ-76 MÓGŁ WYTWORZYĆ MGŁĘ Portal Niezależna.pl dotarł do nieznanych dotąd akt śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej. Na stronie 388 znajduje się notatka mówiąca o możliwości rozpylenia środka chemicznego przez rosyjskiego Iła-76, który znalazł się w Smoleńsku niedługo przed Tu-154. Środek ten miał spowodować wystąpienie sztucznej mgły. O możliwości wytworzenia sztucznej mgły przez Iła-76 opowiedział, według notatki, Janusz Furgał - specjalista z Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni. Jego hipotezę można by potwierdzić poprzez analizę chemiczną wraku samolotu oraz grudek ziemi z miejsca katastrofy. Przypomnijmy, że sztucznie wytworzona mgła ułatwiłaby przeprowadzenie zamachu poprzez zakłócenie nawigacji samolotu i zniszczenie maszyny w wyniku eksplozji bomby paliwowo-powietrznej. Tego typu ładunki można zdetonować poza samolotem – działający gwałtownie silny wybuch powoduje uderzenie maszyny o ziemię. Ta teoria tłumaczyłaby, dlaczego samolot TU 154 znalazł się tak nisko nad ziemią i dlaczego był tak bardzo zniszczony. Rosjanie wykorzystywali takie ładunki w Afganistanie i Czeczenii. O tym, że Tu-154 z Lechem Kaczyńskim na pokładzie mógł ulec zniszczeniu w wyniku zakłócenia nawigacji i eksplozji bomby paliwowo-powietrznej, jako pierwsza pisała "Gazeta Polska". GP

Prokuratura prosi o pomoc USA: Czy wytworzenie sztucznej mgły jest możliwe? Polska prokuratura wojskowa zwróciła się o pomoc do Departamentu Sprawiedliwości USA w sprawie smoleńskiej katastrofy. Według „Dziennika Gazety Prawnej”  śledczy chcą zbadać m.in. czy istnieją możliwości wygenerowania sztucznej mgły. Informację o skierowaniu pod koniec czerwca wniosku do USA potwierdził pułkownik Jerzy Artymiak z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Według “Dziennika Gazety Prawnej” prokuratorzy chcą zweryfikować wszelkie teorie dotyczące przyczyn katastrofy smoleńskiej. Proszą między innymi o sprawdzenie, czy istnieją naukowe i techniczne możliwości wygenerowania sztucznej mgły. Do dziś prokuratura zakłada kilka hipotez co do przyczyn katastrofy prezydenckiego samolotu TU154 m.in. działanie osób trzecich. Informacje o tym, że nad lotniskiem w Smoleńsku mogła się pojawić sztuczna mgła pojawiły się w mediach kilkanaście dni po tragedii. Nie wykluczono też jednoznacznie zdetonowania bomby paliwowo-powietrznej stosowanych przez Rosjan w Afganistanie. Tego typu ładunki odpala się poza samolotem – działający gwałtownie silny wybuch powoduje uderzenie samolotu o ziemię Ta teoria tłumaczy, dla czego samolot TU 154 znalazł się tak nisko nad ziemią i dlaczego był tak bardzo zniszczony. O zastosowaniu tego typu ładunku może świadczyć też słyszane przez świadków charakterystyczne brzmienia silników, mgła i zapach paliwa na miejscu katastrofy. 10 kwietnia 2010 roku w katastrofie samolotu TU 154 zginęła polska elita: prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Lech Kaczyński, jego małżonka Maria, najważniejsi urzędnicy państwowi i dowódcy wojskowi. dk, jm, „Dziennik”

Tupolew wypuszczał podwozie z oderwanym skrzydłem? Wewnętrzny protokół spółki Smolenskenergo, do której należała zerwana linia energetyczna w pobliżu Siewiernego, jest sprzeczny z danymi z transkrypcji dokonanej przez MAK. Z protokołu z dochodzenia w sprawie odłączenia linii wysokiego napięcia nr 602 od stacji elektroenergetycznej "Siewiernaja", do którego dotarł "Nasz Dziennik", wynika, że w odległości 10 metrów od zerwanego kabla leżały szczątki samolotu. Była to część skrzydła. Jeśli linię zerwał Tu-154M, to dlaczego w protokole rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) nie ma nawet śladu informacji o utracie skrzydła? W tym czasie - w transkrypcji z nagrań VCR - trwa standardowa wymiana komunikatów załogi z "Korsarzem". A jeśli to nie był Tupolew, to jaka maszyna miała kolizję z kablem wysokiego napięcia? 10 kwietnia o godz. 10.39.35 czasu moskiewskiego, czyli 8.39.35 czasu polskiego, posterunek dyspozytorski centrum zarządzania systemem otrzymał sygnał TM o odłączeniu linii wysokiego napięcia 602 na stacji elektroenergetycznej "Siewiernaja". To jeden z kabli wysokiego napięcia zasilający lotnisko. "W wyniku upadku samolotu w pobliżu linii wysokiego napięcia 602 zostały ścięte wierzchołki drzew i w odległości około 10 metrów od słupa 2/4 leżała część skrzydła samolotu. Pod wpływem obcej siły został zerwany kabel linii wysokiego napięcia 602 w rozstawie słupów linii elektroenergetycznej 2/3 - 2/4" - czytamy w protokole z oględzin miejsca. Przeprowadzała je specjalna komisja, w skład której weszli: dyrektor filii Spółki Akcyjnej otwartego typu MRSK Centrum - Smolenskenergo - N.W. Fiodorow, główny inżynier - N.P. Kirejenko, kierownik SPK i OT - W.W. Mordykin, główny inżynier PO ZES - Ju.A. Krawcowa, naczelnik Departamentu Energetyki, Efektywności Energetycznej i Polityki Taryfowej Administracji Obwodu Smoleńskiego - O.A. Rybałko, oraz naczelnik Wydziału Centralnego Zarządu Rostechnadzoru w obwodzie smoleńskim - I.W. Kulmanow. Na podstawie znajdującego się rzekomo na miejscu kawałka skrzydła komisja bez dodatkowego wyjaśniania kwestii stwierdziła, że linię zerwał polski samolot. "Przypuszczalnie z powodu upadku samolotu doszło do zerwania kabli linii wysokiego napięcia 602 w rozstawie słupów linii elektroenergetycznej 2/3 - 2/4 od stacji elektroenergetycznej 'Siewiernaja'" - napisali Rosjanie. Tymczasem z protokołu moskiewskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego wynika, że o 10.39.35 Tupolew wypuszcza klapy i podwozie (kapitan: Podwozie, klapy wypuszczone, polski 101). 10.39.38,5 wieża komunikuje: pas wolny. Załoga prowadzi standardową komunikację z "Korsarzem". To dziwne, jeśli wziąć pod uwagę, że w tym czasie maszyna miała kolizję z linią wysokiego napięcia i utraciła część skrzydła. A tak wynika z rosyjskiego dokumentu. "O 12.20 nadeszła informacja, że w rejonie lotniska Siewiernyj katastrofie lotniczej uległ samolot Rzeczypospolitej Polskiej, a ponieważ w danym rejonie w pobliżu lotniska przebiega nasza linia wysokiego napięcia 602, o godz. 12.35 w celu dokonania oględzin i wyjaśnienia przyczyn wyłączenia wysłano brygadę OWB (brygadę operacyjno-wyjazdową Smoleńskiej Elektrowni Okręgowej). Po przybyciu na miejsce o godz. 14 na komendę dyspozytora został wyłączony R-294 i o godz. 14.05 brygada OWB na podstawie rozporządzenia przystąpiła do oględzin linii" - czytamy w protokole. Godzinę później na miejsce przyjechała specjalna komisja, która ustaliła, że w rozstawie słupów linii elektroenergetycznej wysokiego napięcia 602 2/3 - 2/4 zostały zerwane kable typu SIP-3, a w odległości około 10 metrów od słupa 2/4 znajdują się szczątki samolotu. Kwestii tej nie była w stanie wyjaśnić wczoraj Naczelna Prokuratura Wojskowa w Warszawie, gdyż jak się dowiedzieliśmy od płk. Jerzego Artymiaka, pełniącego obowiązki rzecznika, strona rosyjska w dalszym ciągu zwleka z dostarczeniem Polsce dokumentów dotyczących katastrofy polskiego samolotu rządowego, uniemożliwiając tym samym wyjaśnienie sprawy. Chodzi m.in. o raport na temat ruchu statków powietrznych nad lotniskiem w Smoleńsku z dnia, w którym doszło do tragedii. Dzięki niemu można by stwierdzić, czy to aby nie rosyjski samolot uszkodził linię oraz czy czasem nie on doprowadził do katastrofy Tu-154M m.in. z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie. Naczelna Prokuratura Wojskowa w Warszawie nadal nie uzyskała również odpowiedzi na prośbę o umożliwienie przesłuchania załogi Iła-76, który w chwili tragedii znajdował się w bliskiej odległości od Tu-154M. Tymczasem, jak zauważa w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" pilot mający doświadczenie w lotach na Tupolewach, wspomniany kawałek skrzydła przeczy tezom rosyjskiego MAK. - Część skrzydła znalazła się tam, bo samolot utracił ją po zderzeniu z brzozą. Nie wykluczam, że nastąpiła rotacja tego fragmentu i przeleciał on własnym pędem jakąś odległość - mówi. - Najwcześniejszy moment oderwania tej części skrzydła to godzina 10.40.59, w stenogramie: "odgłos zderzenia z masywem leśnym". Zerwanie linii nastąpiło znacznie wcześniej - dodaje. Jego zdaniem, bardziej prawdopodobnym scenariuszem jest ten, zgodnie z którym linię zerwał rosyjski Ił-76, który z nieznanych powodów znajdował się wówczas nad lotniskiem w Smoleńsku. - Tupolew był wtedy nie tylko na wysokości 400 m, ale w odległości 6 km od tej linii. Nasz samolot na pewno nie mógł więc zerwać tej linii energetycznej. Jest to niemożliwe. Nie zgadzają się nawet czasy. Nie mógł być ponad tą linią w momencie jej zerwania - zaznacza nasz rozmówca, porównując protokół ze stenogramem. Marta Ziarnik

Kolejny skandal ze Smoleńskiem Podobno III RP zwróciła się do Departamentu Sprawiedliwości USA, by ten poprowadził śledztwo w sprawie katastrofy nad Smoleńskiem. Uważam to za skandal. Rząd polski powinien własnoręcznie badać tę kwestię – nie wierząc na słowo Rosjanom. Jeśli Polska nie dysponuje technikami pozwalającymi na wyjaśnienie tego czy owego – to powinna wynająć fachowców: szwajcarskich, amerykańskich, francuskich – bez znaczenia. Byle znanych ze swej uczciwości, fachowości i bezstronności.

Jednak powinni to być prywatni eksperci. Zwracanie się z tym do przedstawicieli rządu USA (czy innego państwa) to wyjątkowy nietakt: Rosjanie z całą pewnością poślą amerykańskich rządowych ekspertów do Diabła... i bardzo słusznie. Rządowi eksperci nie wydają bowiem ekspertyz prawdziwych – tylko takie, jakie życzy sobie rząd... Pracują dla gratyfikacji od rządu – a nie na opinię uczciwych ekspertów. Ich ekspertyza będzie więc polityczna, a nie prawdziwa. Będzie świadczyć o tym, czy Waszyngton bardziej lubi Moskwę - czy Warszawę. I tylko o tym. To chyba oczywiste. Rząd III RP ośmiesza więc Polskę i antagonizuje zupełnie niepotrzebnie Rosję. A w dodatku pierwsze pytanie: „Czy Rosjanie mogli wytworzyć sztuczną mgłę?” spowoduje, że Polska znajdzie się na czołowych stronach humorystycznych tygodników na całym świecie. Ja się po prostu wstydzę. PS. Od razu wyjaśniam dlaczego jest to śmieszne (pomijając już absurd techniczny): zakładamy, że Rosjanie chcieli spowodować katastrofę samolotu nad Smoleńskiem - i zmontowali sztuczną mgłę  po to, by samolot nie lądował w Smoleńsku, tylko poleciał do Witebska? JKM

Ostatni raz wybierałeś Prezydenta – następnego sami wybiorą Tajemnicze prace Platformy – to zamach na konstytucję

Ponieważ wygrał kandydat PO Bronisław Komorowski, najprawdopodobniej były to ostatnie wybory prezydenckie, w których mogli głosować wyborcy. Platforma Obywatelska ma zamiar odebrać obywatelom podstawowe prawa i zlikwidować powszechne wybory prezydenckie. Posłowie mogliby wybierać nowego prezydenta już tylko między sobą w sejmie. 8 mln. wyborców w śród których było aż 95% bandziorów skazanych zadecydowało żeby był to ostatni wybrany prezydent i pokazało pozostałym  32 mln obywatelom  że nie będziemy  więcej brać udziału w wyborach.

Mieczysława 5 lipca 2010 Panie Jezu – wczoraj były wybory na prezydenta naszego państwa i wygrał je Bronisław Komorowski, czyli nasz i wielu polskich patriotów przeciwnik. Co dalej? Pan Jezus: „Powiedziałem ci, wybory zostały sfałszowane przez grupę trzymającą władzę. Ale wy dalej się módlcie, bo wszystko jest możliwe. Nikt nikomu nie gwarantuje na ziemi bezpiecznego życia. Ten, kto będzie głową państwa a nie ukoronuje Mnie na Króla Polski z biskupami – nie ma pewności na tej ziemi, ale wieczność na pewno będzie miał taką, na jaką sobie zasłuży. Każdy powinien wiedzieć, że Ja – Bóg – Król czy Sługa mam władzę BOSKĄ- taką jaką do tej pory mam. Chrystus Król potrzebny jest, aby w waszym kraju został wprowadzony POKÓJ na stałe, co spowoduje, że nie będą mogły wejść wojska waszych nieprzyjaciół a mają taki zamiar. W dobie materializmu wasz kraj dobrze rozwijający się, to jest dobry kąsek dla waszych wrogów. A wróg – napada bez powodu a tylko po to aby okraść was. Wasi sąsiedzi będą „podgryzały” korzenie waszego państwa podczas wprowadzania sprzecznych z prawdą książek do szkół o waszym narodzie. Zaczną od niszczenia waszej pamięci, historii, kultury, przemysłu i bogactw naturalnych. Jeżeli ten rząd i przedstawiciel państwa nałoży na Moją Najświętszą Głowę – koronę królewską, to też ulituję się nad wami i zaprowadzę pokój.
NAJWAŻNIEJSZA JEST POLSKA – wasz umiłowany kraj z waszymi Świętymi w Niebie. Wasz kraj ma złych doradców zapatrzonych na was materialnie i zaborowo. Jeżeli nie będę waszym KRÓLEM, to będziecie musieli przeżyć na własnej skórze kolejny raz Tajemnice Bolesne Różańca aż do momentu „ukrzyżowania”. czyli OCZYSZCZENIA. Wtedy przekonacie się sami, żeście źle wybrali cały rząd z prezydentem włącznie. Ale wy Polacy zawsze musicie przekonać się na własnych błędach i nigdy nie nauczycie się być roztropnymi i słuchającymi Boga. Wy zawsze wierzycie w obiecanki bez pokrycia. Wy lubicie się kłaniać obcym panom zamiast Mnie. Młodzież woli jechać do innych krajów i ich wzbogacać, niż swój kraj. Przyjdą ze wschodu i z zachodu i zajmą wasze miejsca. Wy Polacy, jeśli nie nałożycie korony królewskiej na Moją Najświętszą Głowę, to tak jakbyście sami pakowali się w ręce wroga, który nie jest nigdy nasycony. Uważajcie, badajcie ale módlcie się, to przynajmniej uratujecie dusze wasze przed potępieniem. Jezus – Król – Bóg – ciągle ostrzegający was”.
Wczoraj wieczorem, czyli 4.07 o godz. 8 wieczorem patrzyłam, w ekran telewizyjny i obserwowałam jak zachowywał się nowy prezydent. A był on taki szczęśliwy, jakby od dawna był pewny, że będzie prezydentem. Uklękłam i odmawiałam „Koronkę do Miłosierdzia Bożego” z taką intencją: „Panie Jezu – jeśli chcesz aby w Polsce był pokój to spraw, aby wygrał Jarosław Kaczyński” i usłyszałam: „Niestety – wygrał Komorowski. Wybory są sfałszowane”. Nie wiem dlaczego ale odebrałam tę wiadomość bardzo spokojnie, chociaż było mi smutno, że rodacy dają się cały czas otumaniać, tym bardziej, że komunizm już u nas był i wojny już były, i powstania już były, i dalej wierzą w puste słowa. Ale jeżeli Bóg coś obiecuje to i realizuje. Nagrody i kary obiecuje i realizuje. Porównywałam Dzisiejszą Ewangelię do życia narodu polskiego. Polska umarła, ale przyszedł Król zaproszony przez gospodarzy i uzdrowił wszystko, że powstała. Polska powstanie, ale tylko jeżeli dotknie ją KRÓL.

Mieczysława 6 lipca 2010 Panie Jezu – jeszcze raz pytam Ciebie, czy powinnam wszystkie Twoje słowa, które powiedziałeś wczoraj umieścić na Twojej „stronie” i napisać prawdę o wyborach? Pan Jezus: ” Mieczysławo – Ja wiem, co Ja mówię i co Ja robię. Zawsze pisałaś prawdę i wszystko co ci powiedziałem, tak i teraz zrób. Ofiary zawsze były i będą. Powołałem cię do tego zadania i wykonuj je. Owoce będą z tej pracy wielkie, bo już są wielkie. Całe Niebo raduje się z twojej pracy a z Mego dzieła. Przysyłam ci ludzi jako aniołów, aby strzegli tej strony, abyś nie wprowadzała tekstów niezgodnych z Moimi planami. Prawdę powiedział o tobie kapłan A.: ” ty już nie jesteś z tego świata” i cieszy Mnie, że ludzie to widzą, bo powinni brać z ciebie przykład. Nie bój się człowieka, który może ci tylko uszkodzić ciało, które i tak do Sądu Ostatecznego będzie nieużyteczne a dowody miłości do Mnie po twojej śmierci, będą oświetlały blaskiem twoją duszę. Nie bój się człowieka, bo ja mam władzę nad człowiekiem i przyrodą i Ja zezwalam na każdy ich czyn. Bądź wpatrzona we Mnie, Trójcę Świętą i Matkę Moją, która cię przyprowadziła abyś została Moim narzędziem. Wierz i ufaj w Miłosierdzie Moje. O wyborach pisz, bo Ja zawsze mówię prawdę, którą świat powinien znać. A chociaż będzie znał, to i tak nie zareaguje, bo grupa trzymająca władzę w Polsce jest bardzo silna i popierana przez jeszcze silniejszych od nich z kilku państw, ale nie silniejszych ode Mnie. W pewnym momencie przekonają się oni i wszyscy – cały świat. Przyjdą kataklizmy i wojny, podczas których wielu będzie musiało Mi spojrzeć w oczy, bo przecież jeden jest tylko Bóg w Trójcy Świętej Jedyny i każdy – czy chce, czy nie chce – będzie musiał stanąć przede Mną. Każdy, nawet ten, który idzie na potępienie wieczne . A Mnie jest szkoda każdego, szczególnie idącego na potępienie, bo znam ich wieczne męki bez możliwości powrotu do wiecznego szczęścia. Żal Mi dusz, które na własne życzenie przygotowują się do piekła. Najwięcej płacze Moja Matka nad nimi, bo wielu, bardzo wielu mogłoby sie nawrócić i nie służyć Mojemu wrogowi. Amen. Jezus bolejący nad wami. Jezus Miłosierny ale i Sprawiedliwy”. Panie Jezu i ja zapytam Ciebie – czego oczekujesz ode mnie teraz? Czy powinnam jechać do Grunwaldu? Pan Jezus” „Mieczysławo – ty nie musisz się afiszować, ale zostań w cieniu!
Inni Moi apostołowie będą torowali Mi drogę a ty powinnaś więcej się modlić, być ze Mną zjednoczona: myślą, mową i uczynkami. A uczynek twój, to jest posługiwanie Mnie i bliźniemu Twoje zadanie i uczynki względem bliźniego to prowadzenie strony internetowej, bo przez nią dużo ludzi powraca do Mnie.
Dziękuję Ci mój Panie i Królu. Echo Chrystusa Króla

Wilniuki pozostają spadkobiercami milenijnego dziedzictwa kulturowego Polski Rozmowa z Markiem Janem Chodakiewiczem, historykiem, publicystą, profesorem w Instytucie Polityki Międzynarodowej w Waszyngtonie; w roku 2005 został mianowany przez prezydenta USA członkiem Amerykańskiej Rady Upamiętniania Holocaustu.

Kresy.pl: Polska i Litwa są dziś krajami sojuszniczymi. Skąd się do chwili obecnej biorą obawy części społeczeństwa litewskiego, w tym niektórych kręgów elity politycznej Litwy, wobec mniejszości polskiej? Marek Jan Chodakiewicz: Są to obawy dwupoziomowe. Po pierwsze, wobec mniejszości polskiej jako takiej na Wileńszczyźnie. A po drugie, wobec Polaków, w tym i Polaków wileńskich. Te sprawy często się na siebie nakładają. Co do pierwszego punktu, obawy Litwinów dotyczą przede wszystkim tego, że Polacy na Wileńszczyźnie są u siebie w domu. To jest ich mała ojczyzna Polska. W sensie historycznym żyją na ziemiach naszej starej Rzeczypospolitej, czyli Wielkiego Księstwa Litewskiego, które w wyniku działań Hitlera i Stalina znalazły się w granicach Republiki Litewskiej. Z kolei Republika Litewska oparta jest na paradygmacie etno-nacjonalistycznym, tak jak zresztą jej przedwojenne wcielenie. Paradygmat ów przeciwny jest uniwersalistycznemu modelowi jakim była Polska, czyli I RP, a nawet do pewnego stopnia jej spadkobierczyni, II RP. I tu dochodzimy do punktu drugiego. Litwini, szczególnie potomkowie chłopów żmudzkich – to oni jako kler katolicki byli głównym motorem koncepcji etnonacjonalistycznej Litwy w XIX wieku – wymyślili nowoczesny naród litewski będący przeciwieństwem uniwersalistycznego narodu “polskiego”, czyli jednokulturowego, ale wieloetnicznego narodu szlacheckiego – później inteligenckiego – powstałego w I RP. Tak więc relatywnie nowoczesny, nacjonalistyczny integryzm litewski staje naprzeciw pamięci o świetnym uniwersalizmie polskim. Karzełek naprzeciw giganta – giganta moralnego, historycznego i kulturalnego. I tego Litwini się obawiają. To taki kompleks niższości w stosunku do mniejszości, która jest spadkobiercą wielkiej tradycji.

Bardzo mocno powiedziane, a nawet za mocno. Litwini boją się sojuszu mniejszości narodowych, szczególnie słowiańskich, przeciwko państwu litewskiemu, tak jak to miało miejsce w okresie implozji Związku Sowieckiego. Był to strach uzasadniony, bowiem mniejszościami tymi grała Moskwa. Warszawa się od braci Wilniuków odcięła tolerancyjnie i liberalnie. No, ale teraz czasy się zmieniają. To znaczy Kreml nadal stara się mącić, lecz Warszawa w końcu zaczęła zwracać uwagę na standardy zachodnie i litewska polityka w sprawach restytucji mienia, edukacji i pisowni nazwisk po prostu jest sprzeczna z normami europejskimi. W związku z tym Litwini zaczęli się bać jeszcze bardziej. Chcą zjeść ciastko i mieć je wciąż na talerzu. To znaczy chcą utrzymać paradygmat etnonacjonalistyczny Republiki Litewskiej i jednocześnie być członkiem politycznie poprawnej i wielokulturowej Unii Europejskiej, gdzie właściwie z reguły rozmaite mniejszości narodowe są faworyzowane kosztem wszystkich większości. Litwini mają niezły dylemat. Unia i NATO to bezpieczeństwo, ale obowiązująca w ramach tych struktur socjalliberalna ideologia politycznej poprawności podmywa fundament Litwy narodowej. Jeśli jednak Litwa znalazłaby się poza Unią i NATO, to połknęłaby ją Rosja. Litwini się szamotają. I nie powiem, że powinni się zwrócić do Polski. W tej chwili Polska to nie I RP, a postPRLowskie bagno. Najpierw Polacy muszą sami sprostać wyzwaniom, przed którymi stoją. A dopiero potem mogą zacząć świecić przykładem takim, że Niemcy, Litwini, Łotysze, Białorusini, Żydzi, Holendrzy, Ukraińcy, Francuzi, Włosi, Szkoci i inni zechcą się z Polską i polskością związywać sami. Tak było za I RP, a nawet za Polski piastowskiej.

Czy obecne problemy mniejszości polskiej na Litwie mają związek z określoną polityką historyczną państwa litewskiego? W pewnym sensie tak. Litwini udają, że Polacy na Wileńszczyźnie to spolonizowani Litwini, których trzeba na powrót zlituanizować. Poza tym uczą, że dawne Wielkie Księstwo Litewskie jest poprzednikiem Republiki Litewskiej. A przecież stanowiło ono głównie Ruś z czapką litewskich możnych, mocno zresztą zrutenizowanych. W Wilnie w XV wieku było chyba więcej cerkwi prawosławnych niż chramów pogańskich, nie mówiąc już o kościołach katolickich. I ci “Litowcy”, jak mówili Moskale, czyli rusko-litewska elita, wybrała Zachód, czyli Polskę i jej cywilizację: wiarę łacińską, własność prywatną, wolność jednostki. Dla etno-nacjonalistów litewskich ten fakt był straszliwą zbrodnią. I starają się to nadrobić. Dla nich wpisanie się w jakikolwiek uniwersalizm jest samobójstwem. No bo przecież, z punktu widzenia kultury, czym niby żmudzkie chłopstwo może zaimponować komukolwiek? Integralnym nacjonalizmem Smetony?

Dlaczego zachodnia opinia publiczna oraz politycy krajów zachodnich tak bardzo wyczuleni na problem łamania praw rozmaitych mniejszości, nie potrafią pomóc w rozwiązaniu tej akurat kwestii? Po pierwsze, Polacy nie są w oczach świata sexy mniejszością. Są przecież “faszystami” i “antysemitami” współodpowiedzialnymi za Holocaust. Po drugie, wywoływanie sprawy mniejszości polskiej na Litwie oznacza wywołanie jej wszędzie, a szczególnie tam, gdzie oficjalnie nie istnieje, czyli głównie w Niemczech. Berlin byłby bardzo niezadowolony, a to Berlin dyktuje w Brukseli co trzeba robić. Po trzecie, jeśli Polacy w post-PRLu mają swoich braci Wilniuków w nosie, to z jakiej racji mają się nimi interesować obcy, na przykład biurokraci z Brukseli?

Takie stawianie sprawy jest bardzo krzywdzące dla Polaków. Może jestem niesprawiedliwy. To polskojęzyczni post-Sowieci, post-PRL-owcy, oraz post-Polacy, czyli “Europejczycy” mają Wilniuków w nosie. Kiedy Polacy nagłośnią u siebie, we własnym państwie, kwestię braci znad Niemna i Wilii, to znajdą się sposoby na jej wylansowanie na forum europejskim i światowym. Należy jednak pamiętać, że Polacy z Wileńszczyzny zostali poświęceni na ołtarzu koncepcji politycznej Giedroycia. Po prostu liberałom i ich sojusznikom w Warszawie bardziej zależało na niepodległości Litwy od Związku Sowieckiego niż na uzyskaniu podstawowych gwarancji wolnościowych dla swoich braci z Wileńszczyzny. Jednocześnie w post-PRL hołubiono mniejszość litewską, siłą inercji tak jak inne mniejszości. A ja mówię, że nie powinno się ze wszystkimi mniejszościami postępować według jednego strychulca. Nadal trzeba po pańsku postępować z mniejszością litewską. I broń Boże nie należy jej traktować jako zakładnika w stosunku do paranoicznej polityki Litwy wobec naszych Wilniuków. Trzeba Litwinów w Polsce otaczać serdeczną troską. Inna polityka powinna być natomiast prowadzona wobec Niemiec. Muszą one uznać mniejszość polską u siebie i przywrócić mienie polonijnym organizacjom. No, ale żeby cokolwiek takiego się stało Polska musiałaby być rządzona przez elity świadome tego, że reprezentują milenijną spuściznę kulturową. W tym i jej żywych spadkobierców, łącznie z Wilniukami. Rozmawiał: Filip Memches

Rok niebezpiecznego życia Jarosław Kaczyński musi dokonać niełatwej sztuki: utemperować nieco swoją partię, ale tak, by nie zatraciła tożsamości – pisze publicysta „Rzeczpospolitej". Czy lider PiS wychodzi z prezydenckiej batalii przegrany czy wygrany? Na to pytanie powtarzane od wieczoru wyborczego odpowiedzieć niełatwo. I wygrał, i przegrał jednocześnie. Jarosław Kaczyński przegrał szansę na prezydenturę. To bolesne rozczarowanie dla jego obozu. Związani z nim politycy mieli nadzieję, że z Pałacu Prezydenckiego uczynią przyczółek przed przyszłorocznymi wyborami do wyborów parlamentarnych. Jednocześnie wygrał, bo dzięki kampanii odbudował partię i wyrwał ją z kryzysu. W ciągu trzech miesięcy poparcie dla niego wzrosło z ok. 20 proc., do 47 proc. Okazało się, że zmęczenie arogancją Platformy – choć powoli – następuje. Paweł Wroński w "Gazecie Wyborczej" wypomina, że w tym roku Jarosław Kaczyński dostał o 338 tysięcy głosów mniej niż jego brat Lech w wyborach z 2005 roku. Ale nie dodaje, że obecny wynik – niewiele gorszy przecież od tego sprzed pięciu lat – Jarosław Kaczyński uzyskał po pięciu latach kampanii dyskredytowania projektu IV RP i braci Kaczyńskich w szczególności. Po raz kolejny dowiódł, że potrafi być mistrzem politycznego surwiwalu. Czy jego elementem było złagodzenie wizerunku? Oczywiście tak. Kaczyński musiał to zrobić, aby wyjść z niszy polityka "niewybieralnego". Ale ten jego zamiar strategiczny jest obliczony na dłuższą metę. Kaczyński chce wyrwać PiS z politycznej izolacji. Po wyborach prezydenckich, a przed wyborami parlamentarnymi, które odbędą się za rok, Jarosław Kaczyński stoi wobec trzech dylematów.

Komu awans Kto zajmie puste miejsca po smoleńskiej katastrofie? Czy stanowiska wicemarszałka i szefa klubu otrzymają błyskotliwi aktorzy kampanii, w rodzaju Joanny Kluzik -Rostkowskiej, Pawła Poncyljusza czy Elżbiety Jakubiak? Kaczyński zapewne się waha – dotąd sztukę prowadzenia kampanii w skrytości ducha uważał za polityczne kuglarstwo. Adam Bielan i Michał Kamiński, a i z drugiej strony Jacek Kurski byli słuchani z uwagą tylko w czasie wyborczej gorączki. Na co dzień od "poważnej" polityki byli starzy doświadczeni pecetowcy: Adam Lipiński czy Marek Kuchciński. Jednak stara taktyka Jarosława Kaczyńskiego – rządzenia za pomocą wiernych paladynów i korzystania z młodych tylko od czasu do czasu – się wyczerpała. Po pierwsze obecna polityka wymaga działań public relations non stop, a po drugie tylko powyborczy awans kogoś z "młodych" potwierdzi wrażenie "nowego początku w PiS. Najpewniej skończy się kompromisem. Wicemarszałkostwo dostanie się "młodej" Kluzik -Rostkowskiej, a kierownictwo klubu przypadnie "staremu" Adamowi Lipińskiemu. W roli "starego" może też wystąpić Mariusz Błaszczak, który choć metrykalnie jest młodszy (rocznik 1969), to ma stary pecetowski staż. Rzecz w tym, że "młodzi" sami się będą wysuwać na czoło, i to ich zapraszać będą przed kamery sejmowi reporterzy. Czy prezes zacznie słuchać tego, co mają do powiedzenia? Czy uczyni z Rady Politycznej PiS miejsce swobodnej i twórczej dyskusji nad polityką partii, jak działo się to w latach 2001 – 2005? A co z "braćmi rozłączonymi", z którymi prezes rozstał się parę lat temu? Jarosław Sellin z powodzeniem wrócił do obozu PiS i zyskał mocną pozycję w sztabie wyborczym. W wypadku Ludwika Dorna konflikt zaszedł już zbyt daleko, aby nastąpiło jakieś pogodzenie. Z kolei Marek Jurek może być przez lidera PiS traktowany jako ideologiczny balast. Co się jednak stanie, gdy spory procent katolickich wyborców PiS zrazi się do ideowych zygzaków prezesa i przypomni sobie o partii Marka Jurka?

Gdzie jest linia partii Wybory personalne prezesa mają też znaczenie ideowe. Marek Jurek jest dziś daleko od PiS. Natomiast Joanna Kluzik -Rostkowska została wysunięta na czoło i to jej liberalne poglądy (np. w kwestii in vitro) mogą być uznawane za linię partii.

W kampanii Kaczyński co prawda nie unikał katolickich demonstracji – jak np. wizyta w sanktuarium w Piekarach Śląskich – ale bardziej zapamiętano jego ukłony wobec lewicy. Ten mało wyrazisty ideowo styl kampanii i unikanie sporów z lewicą w kwestiach cywilizacyjnych to coś nowego w praktyce polskiej prawicy. Jak trafnie wskazał publicysta Tomasz Terlikowski: "Okazało się, i to jest istotne przesunięcie, że w tych wyborach główni kandydaci (obaj odwołujący się do chrześcijaństwa i jakoś rozumianego konserwatyzmu) musieli się zmierzyć z agendą tematyczną narzuconą przez postępowców. I zamiast jasno ją odrzucić – zdecydowali się albo kluczyć (jak robił to niekiedy Jarosław Kaczyński), albo wręcz przyjąć jej główne założenia (jak zrobił to Bronisław Komorowski, opowiadając się za in vitro, podpisując niebezpieczną dla milionów polskich rodzin ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie czy domagając się parytetów dla kobiet)". Kaczyński musi teraz odpowiedzieć na pytanie, przed którym wcześniej stanęli zachodni chadecy. W jakim stopniu może osłabiać swój rygoryzm obyczajowy w obawie przed utratą młodego, przesuwającego się na lewo elektoratu? I co będzie w razie ewentualnej koalicji z SLD, skoro ostatnio wykonał wiele ukłonów wobec lewicy? W czasie krótkiej, 40-dniowej kampanii wyborcy katoliccy mogli jeszcze zacisnąć zęby i uznać, że "Jarek wie, co robi". Co jednak powiedzą, gdy PiS wybierze polityczny pragmatyzm także w przyszłości?

Ryzykowne ukłony wobec lewicy Zwłaszcza że stonowany ideowo PiS trafia na lewicę, która nie boi się głośno mówić o zerwaniu konkordatu i legalizacji związków homoseksualnych. Okazuje się, że PiS schylił kark, a nie ma z tego żadnych korzyści. Co gorsza, coraz bardziej ciążą mu – niczym lekkomyślnie wzięte kredyty – polityczne gesty, jakie Jarosław Kaczyński gorączkowo wykonywał, gdy marzyła się mu szansa na zwycięstwo. Gdy zadeklarował porzucenie określenia "postkomuniści" i uznał Gierka za polskiego patriotę – usłyszeliśmy reakcje ciche i głośne. Te ciche to milcząca satysfakcja SLD, które odczuło to jako nobilitację i moment triumfu za cały dyskomfort moralny z ostatnich 20 lat. Nobilitacja ta jest zaś tym cenniejsza, że uzyskana za darmo. SLD nie musi odcinać się od kultu Wojciecha Jaruzelskiego, rezygnować z obrony przywilejów byłych ubeków czy porzucać nostalgii za PRL. Bossowie Platformy z kolei się ucieszyli, że odtąd PiS nie będzie miał już prawa krytykować ich za deale z ludźmi rodzaju Marka Belki. A reakcje głośne? Seweryn Blumsztajn szyderczo mógł pytać, jak PiS będzie teraz żył bez swego ulubionego wroga – "komucha". Reporterzy wydzwaniali do lokalnych działaczy PiS znanych z walki z postpeerelowskimi pomnikami i wypytywali, czy wycofają teraz wnioski o ich demontaż. Z kolei prawicowcy od lat skłóceni z Kaczyńskim, tacy jak Aleksander Hall czy Artur Zawisza, mogli go potępiać jako amoralnego cynika. Nie obyło się bez paradoksów. Z obłudy lidera PiS kpił Bronisław Komorowski, którego w boju o prezydenturę oficjalnie poparli Wojciech Jaruzelski i Jerzy Urban. Kaczyński zapłacił słono za tę woltę, bo słusznie skojarzyła się ona wszystkim z cynizmem. Zrozumiałe jest bowiem, że im ostrzej stawiał kiedyś postulat rozliczenia postkomunistów, tym mocniej był punktowany za swój nagły zwrot.

Zwłaszcza że pod znakiem zapytania postawił też przyszłość kultywowania pamięci o komunizmie jako tragicznym doświadczeniu polskiej historii i postkomunizmie, który dał początek wielu patologiom III RP. Na tym tle cicha kapitulacja PiS niepokoi. Bo była to już ostatnia znacząca partia, która ten problem traktowała serio. Teraz Kaczyńskiemu, nawet gdyby chciał, będzie bardzo trudno powrócić do antykomunistycznej retoryki. Albo zostanie uznany za wiarołomcę, albo będzie zmuszony łagodzić wystąpienia w tej sprawie.

Co za to zyskał Kaczyński? Niewiele. Nadal wypominane mu są "zbrodnie" Zbigniewa Ziobro, Antoniego Macierewicza i Mariusza Kamińskiego z CBA. Nadal Polaków straszy się IV RP. Młody lider SLD w liście do prezydenta elekta Komorowskiego prosił, aby jego kadencja stała się "czasem pożegnania z IV RP". Dla PO i SLD utrzymywanie mitu o IV RP jako o najstraszniejszym wydarzeniu ostatniego 20-lecia jest po prostu wygodne. Kaczyński sam się więc rozbroił ze swoich argumentów, a jednocześnie nie dostał żadnej gwarancji, że jego rywale nie będą wypominać okresu jego premierostwa jako rządów terroru i bezprawia. PiS wciąż trudno się zbliżyć do ludowców czy postkomunistów. PSL jest słaby, a Grzegorz Napieralski po zdobyciu w pierwszej turze mocnej pozycji stracił zapał do flirtów z PiS.

Nie przesadzać z szarościami "Kapitał sympatii, na jakim bazował Kaczyński w kampanii, będzie każdego dnia malał, im więcej będzie mijało czasu od tragedii smoleńskiej" – wieszczy niemiecki tygodnik "Der Spiegel". Wiele zachodnich mediów tłumaczy 47-procentowe poparcie dla szefa PiS chwilowymi emocjami Polaków współczujących mu z powodu osobistej tragedii po śmierci brata. Coś jak słomiany ogień – intensywny i krótki. Ale taka analiza pomija rosnące rozczarowanie Polaków Platformą. Wielu wyborców Kaczyńskiego po 10 kwietnia wcale nie uległo mistyce śmierci, tylko zauważyło, jak bardzo PO ułatwiło sobie rządy, demonizując projekt IV RP i prowokując nieustannie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Oczywiście pozostaje pytanie, jak długo wytrwają oni przy PiS.

Prawo i Sprawiedliwość musi się określić na nowo i odmłodnieć. W przeciwnym razie w kolejnych wyborach ponownie będzie miało trudności z dotarciem do młodzieży i elektoratu z wielkich miast. W 1990 roku bracia Kaczyńscy zabłysnęli hasłem: "przyspieszenie". W 2000 roku rzucili ideę walki o prawo i sprawiedliwość oraz hasło IV RP. Potem było hasło rywalizacji "Polski liberalnej" i "Polski solidarnej". Tymczasem dziś, prócz wierności dziełu Lecha Kaczyńskiego i postulatu zakończenia wojny polsko-polskiej, lider PiS nie tryska pomysłami. "Dziennik Gazeta Prawna" pisze zjadliwie: "Kaczyński potrzebuje idei, która porwałaby ludzi, tymczasem za jego sprawą IV RP umarła, a nic nowego się nie narodziło". Partia, która na początku miała niezwykle ambitny program, dziś musi troszeczkę podciąć sobie skrzydła, aby nabyć zdolności koalicyjnych. Ale musi też wiedzieć, że z podciętymi skrzydłami będzie podwójnie dziobana. Kaczyński musi dokonać niełatwej sztuki: utemperować nieco swoją partię, ale tak, by nie zatraciła tożsamości. Gdy bowiem przesadzi w "wyszarzaniu partii", straci ideowców. Ale gdy mu się nie uda wygładzić PiS, kolejne lata spędzi w izolacji.

Piotr Semka

08 lipca 2010 Wyciskają niską jakość z wysokiej ceny... Jest to parafraza hasła marketingowego znanej sieci handlowej, które w oryginale brzmi: ”Wyciskają wysoką jakość z niskiej ceny”. Skończyły się demokratyczne wybory, zaczną się na jesieni demokratyczne wybory, a w przyszłym roku będą demokratyczne wybory. A potem trochę spokoju w atmosferze braku demokracji. Bo – tak się zastanawiałem - czy podczas demokratycznych bachanalii, w jej przerwach - mamy jeszcze w Polsce demokrację, czy już nie? Czy demokracja jest tylko podczas bachanalii wyborczych? I czy demokratyczny wyborca robi z siebie durnia a z kraju ruinę – tylko podczas bachanalii, czy między bachanaliami.. W każdym razie jeden z demokratycznym wyborców akurat  w Warszawie, bo to stolica i centrum demokracji, bo tam - jak powiedział pan premier Miller ”bije serce demokracji”- chodziło mu o demokratyczny parlament, który niedługo będzie miał przerwę wakacyjną i trochę od niego odpoczniemy, przestanie nam regulować co się da - w każdym razie demokratyczny wyborca wrzucając demokratyczną kartę do demokratycznej urny napisał był na niej tak: ”W d….e mam takie wybory. Ignorant, faszysta, strażak, burak, ultrakatol, wariat, komuch i złodziej. A dwóch pozostałych nawet nie znam. Szanowna komisjo, nie będę głosował, bo to jest wybór tragiczny. Dziękuję. Dobranoc” (!!!!)( Angora, nr 28/2010). Pominąwszy już fakt, że anonim na karcie do demokratycznego głosowania, a potem wrzuciwszy do demokratycznej urny, napisał prawdopodobnie demokratyczny, i ignorant, i faszysta i burak, i wariat i komuch oraz złodziej prawdopodobnie. Natomiast ultra-antykatol - na pewno! Nie wiem tylko które z określeń pasuje do jedynego poważnego kandydata w tych wyborach, pana Janusza Korwin- Mikke.. Chyba tradycyjnie” wariat”. Bo tak go przedstawiają od dwudziestu lat spec – media zarządzane przez ludzi specjalnej … troski propagandowej.  Bo do rozpoznawania świata potrzebny jest klucz dla mas: to jest przyswojenie sobie pojęć serwowanych  w serwisach jak najbardziej informacyjnych i demokratycznych. A naprawę świata należałoby  zacząć od naprawy pojęć rozsiewanych dookoła, niby przypadkiem, a tak naprawdę, świetnie przygotowanych i przemyślanych. Jak pisał Carl Schmtt: ”Wszystkie dzisiejsze pojęcia z zakresu nauki o państwie są zsekularyzowanymi pojęciami teologicznymi”(!!!!). Na przykład  „Pokój Boży’ – to dzisiaj „Pokój światowy”, a kiedyś „wojna sprawiedliwa” – dzisiaj „wojna prewencyjna”. Na przykład rozsiewanie plotki jakoby pan prezydent Lech Kaczyński wetował postępowcom ustawy i przeszkadzał im w realizacji modelu Nowego Wspaniałego Świata, w którym podstawą naszej w nim bytności będą: produkowanie dzieci w szklankach sterylizowanych ideologicznie i parytety na każdym szczeblu naszego ziemskiego życia.. To będą dwa fundamenty nowej cywilizacji. A wiecie państwo jaka jest prawda w tej sprawie? Za czasów rządów prezydenckich pana Lecha Kaczyńskiego demokratyczny parlament, to „serce demokracji”, przegłosował większościowo 910 ustaw, w tym głosował pan Janusz Palikot, nie wiadomo, czy komuch, czy wariat, czy faszysta, czy strażak, czy ignorant - z czego pan prezydent zawetował dwadzieścia, a z tych dwudziestu - dziesięć odrzucił demokratyczny parlament, to „serce demokracji”. Pozostało więc zawetowanych dziesięć ustaw na 910 przegłosowanych większościowo i demokratycznie.. A więc około jednego procenta (!!!) A tu co otworzę i gdzieś usłyszę - pan Lech Kaczyński przeszkadzał, bo wetował.. (!!!). Gdyby zawetował - a powinien - wszystkie 910 – no to wtedy można byłoby powiedzieć, że przeszkadzał im – postępowcom - w budowie Nowego Wspaniałego Świata – opartego o parytety i wartości antycywilizacyjne, w tym demokrację z jej Prawami Człowieka, które to antywartości nigdy nie były wartościami naszej cywilizacji: były nimi monarchia i Prawa Boże.. Z Praw Bożych - przez ostatnie dziesięciolecia - wyrwano już wszystkie zęby dziesięciorgu przykazaniom. Na miejsce Praw Bożych wprowadzono umiejętnie - za pomocą propagandy - Prawa Człowieka. Wolno już i kraść, i cudzołożyć i mieć ”innego boga przede mną”, dnia świętego się nie święci, z poszanowaniem ojca i matki jest już różnie, a mówienie fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.. Wystarczy otworzyć telewizję! Jeśli chodzi o pożądanie żony bliźniego swego - to pożądanie dochodzi już do 35% (!!!) - pożądania cudzych żon. Bo cudze smakuje bardziej niż własne. Tak przynajmniej - w sprawie procentów - twierdzą ośrodki badania opinii publicznej, społecznej i demokratycznej.. A monarchii nie ma już u nas przynajmniej od 1918 roku.. I może  to przez demokrację „obywatele” w 2008 roku zakupili ponad 13 milionów opakowań leków antydepresyjnych..(????).  I  nie jak twierdzą „fachowcy”, że to ”koszt cywilizacji”. Jeśli już - to koszt antycywilizacji... Która wdziera się zewsząd przy pomocy instrumentu większościowej nieprawdy - demokracji! Przegłosowują wszystko! Byle szybciej, dalej, skuteczniej. I zabierają wolność decydowania.. A wolność to zew. Toczy się wojna cywilizacyjna, a jak w każdej wojnie, pierwszą ofiarą jest zawsze prawda.. I nie chodzi tutaj o wojnę w znaczeniu tradycyjnym: żołnierz, miecz, czołg, samolot, okręt.. Wojna toczy się na placu ideologicznym.. A jak pisał jeden z największych strategów wojennych, Carl von Clausewitz: ”Wojna jest aktem przemocy mającym na celu zmuszenie przeciwnika do spełnienia naszej woli”. Wojna toczy się pomiędzy socjalistyczną władzą, nie tylko rodzimą, ale już globalną, której celem jest  likwidacja cywilizacji łacińskiej, indywidualistycznej, wolnościowej.. A na to miejsce zapędzenie nas do antycwilizacyjnej obory, gdzie władza będzie nas doglądać jak bydło, dbać o nasze bezpieczeństwo, karmić nas, żebyśmy nie umarli z głodu - przynajmniej do czasu gdy nie zostaniemy wyeksploatowani do końca.. Potem eutanazja, bo propagowanie aborcji służy zmniejszeniu populacji bydła, pardon - człowieka.. I z całą zaciętością chcą, żeby spełniać ich wolę.. Głosowanie w sprawie ustaw ma charakter monopolistyczny, gwałcący indywidualność jednostki.. To ile gwałtu odbyło się przy demokratycznym przegłosowaniu 910 ustaw i to demokratycznych? W krakowskim głosowaniu demokratycznym, kilkanaście osób z kręgu „obywateli” demokratycznych, dopisało siebie na kartach do demokratycznego głosowania i postawiło obok siebie krzyżyk.. (????). Dobre.. i ten jeden głos na siebie.. Zawsze to raźniej! W Warszawie oddawano glosy na Sophię Loren, na Czesia z kreskówki ”Włatcy móch” i na Franca Mauzera, bohatera „Psów”. W Elblągu demokratyczny wyborca na karcie do głosowania dopisał Jezusa Chrystusa.. Nie wiedział zapewne, ze Chrystus- jako Król- z demokracją nie miał nic wspólnego, oprócz tego , że stał się jej ofiarą. Lud większością głosów wybrał jego  śmierć, a nie Barabasza.. W wyborach demokratycznych , bez rejestracji w Państwowej Komicji Wyborczej, brała udział piosenkarka Lady Gaga. W całym demokratycznym kraju zebrała kilkaset głosów, za sprawą grupy założonej przez portal Facebook,  której założyciele przekonywali, że:” Zastanawiasz się dlaczego znowu musisz głosować na mniejsze zło? Zastanów się, czy JEJ nie poprzeć(…) Popiera parytety- dla jednych jest kobietą, dla innych mężczyzną. Jest religijna, do tego kocha gejów”(???) I tak naprawdę wygląda demokracja, która tylko stanowi parawan dla określonych grup.. Taki rodzaj dekoracji.. Niektórzy już się w tym zorientowali.. I próbują  kontestować. No i ta prawie połowo, która nie chodzi systematycznie na demokratyczne wybory. A może jeszcze jest trzecia połowa? Cena demokracji jest wysoka.. A jaka jakość. Nie licząc tych prawie 120 milionów złotych które pochłonęła z naszych kieszeni, jak również czasu  tych, którzy do demokratycznych wyborów  nie chodzą. A przecież każdy głos może coś zmienić? Tak jak oszczędzanie każdego grosza.. A ONI w tym czasie trwonią miliardy! WJR

Wygrał gorszy kandydat Dlaczego gorszy?

1. Uwikłany w niejasne finansowe i osobiste zależności od ludzi związanych z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Pan Prezydent elekt był jedynym posłem Platformy Obywatelskiej, który na początku poprzedniej kadencji Sejmu głosował przeciwko ustawie rozwiązującej WSI. Te zależności są do dziś skutecznie skrywane przed opinią publiczna przez Pana Prezydenta i jego otoczenie.
2. Całkowicie dyspozycyjny wobec własnej formacji politycznej. Urząd Prezydenta, który według Konstytucji RP ma być czynnikiem równowagi politycznej Państwa, przejęła osoba nie przejawiająca wyrazistości i odrębności w swojej Partii.

3. Po tragicznej śmierci śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, pan Marszałek Komorowski w trakcie pełnienie funkcji Prezydenta nie zdobył się na gest uszanowania woli Zmarłego. Podpisywał ustawy i obsadzał stanowiska według własnego, partyjnego widzi mi się.

4. Pana Prezydenta poparły siły i środowiska mocno związane z pokomunistyczną i agenturalną częścią „okrągłego stołu”, z „grubą kreską” Premiera Mazowieckiego z kosmopolitycznym nurtem „Gazety Wyborczej”. Siły te od 20 lat zakłamują przeszłość, promują prywatę i uległość wobec europejskich i rosyjskich polityków, nie dbają o naród, o ekonomiczną i symboliczną pozycje Polski w świecie.

5. Pan Prezydent jest bez wątpienia wyrazicielem bogatszej, uprzywilejowanej i zadowolonej z obecnego stanu rzeczy części społeczeństwa. Świtowy kryzys nadciągający nad Polskę skonfrontuje profitentów systemu z warstwami pokrzywdzonymi. Czy ten Urząd Prezydenta będzie odpowiednim mediatorem w stanie zawirowań społecznych? Źle to widzę.

6. W trakcie kampanii Pan Prezydent nie zdobył się na żadną oryginalność. Jego sądy i opinii były pod publiczkę, zamknięte w kokonie poprawności politycznej, ocierały się o niekompetencje.

Dlaczego wygrał?

1. Obóz polityczny Prawa i Sprawiedliwości i jego zagorzali zwolennicy, po tragedii smoleńskiej ulegli złudzeniu, że społeczny szok jaki ona wywołała, sam z siebie wystarczy, by przezwyciężyć uprzedzenia i niechęci wobec lidera tego obozu Jarosława Kaczyńskiego.

2. Strona przegrana nie dopuszczając myśli o porażce, parła wspólnie ze swoimi przeciwnikami do podziału sceny politycznej na dwa obozy: „my” i „oni”. W efekcie wygrali „oni”, a podziały społeczne uległy wyostrzeniu. Środowisko PiS nie podjęło próby poszukania i poparcia kandydata nie obciążonego takim potężnym, negatywnym elektoratem z jakim zderzył się Jarosław Kaczyński.

3. Wobec dramatu powodzi dziejącego się w trakcie kampanii obaj główni kandydaci przyjęli podobną strategię: nie ogłaszać stanu klęski żywiołowej. Interes PO i pana Marszałka był tu jasny. Dobrze wyczuły to sprzyjające im media i też nabrały wody w usta. Dlaczego scenariusza odłożenia wyborów obawiał się Jarosław Kaczyński? Dlaczego PiS z pozostałymi partiami parlamentarnymi zlekceważył istniejące prawo i interesy poszkodowanych powodzian? Niepojęte.

4. Trudno ocenić skuteczność taktyki zmiany wizerunku Jarosława Kaczyńskiego. Wiedza o powiązaniach Pana Komorowskiego jest w kręgu PiS dobrze znana. Czemu tych poważnych zarzutów nie postawiono w kampanii. W imię iluzorycznych, wizerunkowych korzyści nie przekazano społeczeństwu prawdy o kontrkandydacie.

5. Pan Kaczyński, podobnie jak Pan Komorowski nie próbował wyjść poza zaklęty krąg poprawności ekonomicznej. Jak można było szczycić się obniżkę podatku, za rządów PiS, dla najlepiej zarabiających i sugerować, że to właśnie uratowało nas przed kryzysem. Takie poglądy tylko mieszają w głowach zwykłym ludziom i służą skrajnym liberałom. Co mają one wspólnego z solidarną Polską?

Przyszłe, niczym nie ograniczone rządy PO i dyspozycyjnego wobec niej Prezydenta niczego dobrego narodowi nie wróżą. Obym się mylił. Kornel Morawiecki

Chiny wypływają w świat Wydarzenia ostatnich tygodni pokazują, iż Chiny są już potężnym graczem, swobodnie poruszającym się po globalnej gospodarce, posiadającym swoje interesy i prowadzącym aktywną politykę na wszystkich kontynentach globu. W połowie czerwca przedstawiciele chińskiego koncernu energetycznego CNPC, przy okazji udziału prezydenta Hu Jintao w szczycie Szanghajskiej Organizacji Współpracy, parafowali w Uzbekistanie i Kazachstanie porozumienia dotyczące zwiększenia ilości gazu przesyłanego rurociągiem Turkmenistan-Chiny. W tym samym czasie z wizytą w Grecji przebywała chińska delegacja pod przewodnictwem wicepremiera ChRL Zhanga Dejianga. Podpisała kilkanaście porozumień dotyczących inwestycji i współpracy w sektorze telekomunikacyjnym, transportu kolejowego, infrastruktury morskiej, turystyki i spożywczym o wartości przekraczającej 1 mld euro. Niewykluczone, że za tymi inwestycjami pójdą kolejne. Między innymi wykup tanich greckich obligacji, których ratingi poszybowały w dół. Doczekaliśmy także czasów, gdy chińska taktyka stosowana w Afryce okazała się użyteczna w państwie europejskim. Podczas gdy Euroland i MFW stawiają Grecji warunki, a Wall Street próbuje na niej zarabiać, Chiny nie stawiają żadnych pytań i warunków. Przywożą tylko pieniądze i zaczynają biznes. Grecy i tak wahali się przez rok, zanim uznali, że nie mają lepszego wyjścia. Z myślą o zagranicznych inwestycjach utworzono w 2007 roku China Investment Corporation – narzędzie globalnej ekspansji Chin, państwową agendę, której przekazano stosunkowo niewielką kwotę 200 miliardów dolarów (chińskie rezerwy wynosiły ok. 2 bilionów $). Głównym celem była dywersyfikacja chińskich rezerw walutowych (osiąganych z nadwyżek eksportowych), dotychczas lokowanych głównie w amerykańskich obligacjach i papierach wartościowych. Według Czech Invest, na Europę Wschodnia przeznaczono na początek zaledwie 2 miliardy, o które przyjdzie nam rywalizować z Czechami, Węgrami (duża diaspora chińska) i Słowacją. Na korzyść Polski przemawia jednak fakt, iż jest ona jest największym krajem regionu, z największym rynkiem wewnętrznym, a w dodatku prawie wcale nie odczuła skutków kryzysu. Czy tak jak Grecja staje się chińskim przyczółkiem w Europie Południowej, Polska stanie się chińską bramą do Europy i strategicznym partnerem? A takimi są między innymi: Nigeria, Argentyna, Pakistan, Rosja, Euroland, a także – od 2005 roku – Kanada, która w ostatnich dniach, po drodze na odbywający się tam szczyt G-20, okazała się kolejnym przystankiem chińskich przywódców. Jako że stosunki chińsko-kanadyjskie są dosyć ożywione (od 2004 roku wymiana handlowa wzrosła prawie dwukrotnie – z 15,5 mld do 30 mld dolarów), wizyta prezydenta Hu Jintao skupiła się nie tylko na polityce i gospodarce, ale także na współpracy w nauce, technologii, kulturze, zdrowiu i edukacji. Kanada w 2009 roku przyznała Chińczykom Approved Destination Status, który znosi restrykcje i ułatwia wizyty chińskich turystów. W 2008 roku stanowili oni zaledwie ok. 5 procent wszystkich zagranicznych gości (ale za to spędzali tam średnio 28 dni i wydali więcej niż turyści z jakiekolwiek innego kraju). Według szacunków Kanadyjczyków, w 2015 roku, po wprowadzeniu ułatwień, Chińczycy mają stanowić już ponad połowę turystów w kraju klonowego liścia. Prezydent Hu Jintao tradycyjnie wspomniał o budowie bardziej równoprawnego systemu międzynarodowego (czyli „nie” dla hegemonii południowego sąsiada Kanady) i o tym, że obydwa państwa powinny „szanować podstawowe interesy swoich krajów i ich główne troski, we właściwy sposób rozwiązywać delikatne problemy, tak aby wzajemne stosunki posuwały się do przodu bez zakłóceń. Premier Martin oczywiście deklarował poparcie dla polityki jednych Chin (to jest z Tybetem i Tajwanem). O wzrastającej roli Chin może świadczyć spotkanie G8, które bez ich udziału odbyło się w Kanadzie jeszcze przed spotkaniem G20. Wszystkie uzgodnienia dotyczyły kwestii bezpieczeństwa – Iranu i Korei Północnej. A w żadnej z tych spraw (a zwłaszcza w przypadku Phenianu, który wraca do czasów cesarstwa i de facto staje się chińskim protektoratem) nic nie dzieje się bez zgody Chin. Dlatego też po naradzie G8 Obama zapowiedział, że w tej sprawie porozmawia z… Hu Jintao. Zdaniem obserwatorów, większość spraw dotyczyć będzie kondycji światowej gospodarki, wychodzącej powoli z kryzysu. Chiny starają się prezentować jako „stabilizator światowej gospodarki”, na którego będą zwrócone oczy zarówno rozwiniętych, jak i rozwijających się krajów G20. Mimo iż są krajem rozwijającym się, wygenerowały połowę światowego wzrostu PKB, a w obliczu zapaści USA, Europy i Japonii okazały się nadzieją na wydobycie z kryzysu. Rozmowy dotyczyć też będą na pewno rewaluacji juana, na co presję wywierały zwłaszcza USA i Indie. Pekin poczynił już pierwsze kroki w tym kierunku, rozluźniając kontrolę nad kursem swojej waluty. Jak jednak jak twierdzi wielu komentatorów, Chiny zachowają nad nim kontrolę, by skutki zbyt szybkiej rewaluacji nie okazały się niekorzystne dla ich wciąż jeszcze proeskportowej gospodarki. Rewaluacja juana na pewno zmniejszy konkurencyjność chińskiego eksportu na rynkach wewnętrznych krajów rozwiniętych, ale stworzy też szansę dla innych krajów, takich jak np. Wietnam (gość szczytu G20). Kraje G20 (19 państw plus Unia Europejska) to 85 procent światowego PKB. Decyzje, które zapadną podczas zjazdu ich przywódców, na pewno będą miały wpływ na losy globu. W czasie szczytu odbędzie się wiele spotkań kuluarowych. Szkoda, że mimo iż swoje delegacje wysyłają największe kraje europejskie – takie jak Niemcy, Francja, Włochy, Wielka Brytania – Polska nie uzyskała nawet statusu gościa (jak Holandia i Hiszpania). Jesteśmy zatem na szczycie reprezentowani przez Unię Europejską, Hermana Van Rompuya i Józefa Manuela Barroso, mimo iż polski PKB mieście się w pierwszej dwudziestce (zarówno liczony nominalnie, jak i według parytetu siły nabywczej), a Polska jest jednym z liderów wychodzenia z kryzysu. W dodatku wśród państw G20 nie ma żadnego kraju Europy Wschodniej, a klucz geograficzny odgrywa istotne znaczenie w organizacjach międzynarodowych. Temperatura polskiej debaty publicznej, która koncentruję się wokół wielu innych kwestii, a całkowicie pomijała (i pomija) nasz ewentualny udział w G20, świadczy o abdykacji Polski na rzecz UE i czołowych państw europejskich, które na szczycie jednak są. Słabość UE i wzrastające znaczenie Państwa Środka powinny jednak przygotowywać nas do odpowiedzi na inne kluczowe pytanie: co wkrótce zrobią z nami Chiny? Radosław Pyffel

GAZ „NAIMSKI” - CZYLI CZEGO UCZY NAS HISTORIA Troszkę czasu zajęła mi powtórka z historii, którą sobie zrobiłem po przeczytaniu, że „rozpoczęcie eksploatacji gazu łupkowego w perspektywie dziesięciu lat wraz z uruchomieniem od 2014 roku terminalu LNG w Świnoujściu daje Polsce szansę nie tylko na energetyczne usamodzielnienie się, ale w przyszłości także na potraktowanie polskich zasobów energetycznych jako narzędzia budowania stabilności w naszym sąsiedztwie. Sytuacja, w której nasz gaz płynie do krajów bałtyckich, na Ukrainę i Białoruś, leży w naszym żywotnym interesie. (podkreślenie moje) Oznacza jednak zakwestionowanie geopolitycznej strategii, którą Władimir Putin – polityczny spadkobierca Jurija Andropowa – konsekwentnie realizuje od czasu sformułowania jej w swojej pracy doktorskiej w latach 90. Oznacza to też bezwzględną rywalizację z Rosją, na podobieństwo tej, która toczyła się w XVI i XVII wieku” (podkreślenie moje). Napisali tak Panowie Piotr Naimski (wiceministrem gospodarki w rządzie Jarosława Kaczyńskiego oraz doradca szefa BBN w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego) i Jan Filip Staniłko (członek zarządu Instytutu Sobieskiego). (Gazowa porażka polskich negocjatorów W wyniku umowy gaz płynący do nas z Rosji niemal na pewno będzie zbyt drogi i będzie narzędziem politycznym Kremla tak długo, jak długo będzie to możliwe – piszą eksperci. To jest dylemat, który nazywam w sposób jasny, i nie ukrywam, że opowiadam się po stronie takiej oto koncepcji. Gaz jest po to, żeby się palił, żeby grzał. Polityka rządu jest po to, żeby tego gazu nie brakowało wtedy, kiedy pojawiają się zjawiska krytyczne. (…) Chodzi o to, żeby gaz płynął rzeczywiście z Rosji, nie był zbyt drogi i nie stał się narzędziem politycznym” – powiedział w Sejmie 19 marca 2010 r. premier Donald Tusk. Zdefiniował w ten sposób „nieideologiczne” założenia swojej polityki wobec Rosji i częściowo określił kryteria jej oceny. Polityki wybitnie ograniczonej do własnego podwórka. W tym wypadku przedmiotem oceny jest wynegocjowana, ale wciąż niepodpisana polsko-rosyjska umowa międzyrządowa dotycząca dostaw gazu do Polski. W jej wyniku gaz (niekoniecznie płynący do nas bezpośrednio) z Rosji niemal na pewno będzie zbyt drogi i będzie narzędziem politycznym tak długo, jak długo będzie to możliwe. Można na tę umowę spojrzeć z dwóch perspektyw. Jednej – węższej, techniczno-negocjacyjnej, oraz drugiej, szerszej, geopolitycznej. Jak zatem wyglądają poszczególne „sukcesy” negocjacyjne w sprawach szczegółowych? W interesie Gazpromu Pierwszy segment negocjacji dotyczył zmian w statucie spółki EuRoPol Gaz, która jest właścicielem polskiej części rurociągu jamalskiego. Z jednej strony Rosjanom chodziło o dokonanie takich zmian w składzie zarządu, aby wymusić jednomyślność. W interesie Polski było wpisanie do statutu EuRoPol Gazu przewagi głosu prezesa zarządu w przypadku równej liczby głosów. Z drugiej strony Rosjanie chcieli dokonać zmiany liczby członków rady nadzorczej na parzystą. Dotąd dodatkowy przedstawiciel reprezentował spółkę Gaz Trading, w której przewagę ma polski kapitał (Aleksander Gudzowaty). W interesie Polski było pozostawienie status quo, bo dawało nam to przewagę w niektórych głosowaniach rady. W wyniku negocjacji zrealizowany został interes Rosji. Z rady wyeliminowano przedstawiciela Gaz Tradingu i usankcjonowano sytuację pata decyzyjnego, która oznacza faktyczne przeniesienie decyzji w spółce na poziom polityczny – jest to całkowicie wbrew logice obowiązującej w krajach UE. Drugim segmentem negocjacji były kwestie roszczeń EuRoPol Gazu wobec Gazpromu. Spór dotyczył wysokości taryf za przesył gazu w roku 2006 i latach 2007 – 2008. Gazprom nie przyjmował do wiadomości swoich zobowiązań z tytułu niepełnego zrealizowania w latach 2005 – 2009 opłat za transport gazu gazociągiem jamalskim. Sąd arbitrażowy w Moskwie przyznał rację spółce EuRoPol Gaz i nakazał Gazpromowi zapłatę ok. 25 mln dolarów plus odsetki za rok 2006. Istniały też bardzo duże szanse na wygraną w sprawach roszczeń za lata 2007 – 2009 i ewentualnie dalszych. W interesie Gazpromu było zatem anulowanie tego zobowiązania i uzyskanie gwarancji, że nie wystąpią podobne roszczenia za lata 2007 – 2009 (180 – 360 mln dolarów) oraz w przyszłości. W wyniku negocjacji w pełni zrealizowano interes Rosji. Zarząd EuRoPol Gazu w nowym składzie: Michał Szubski, Mirosław Dobrut, Aleksander Miedwiediew oraz Jewgienij Wasiukow, zrezygnował ze swoich roszczeń. Jednocześnie wprowadzenie zasady jednomyślności w głosowaniach zarządu uniemożliwi w przyszłości ustanowienie taryf zgodnych z polskim interesem, co jest kosztem utraconych korzyści idącym w miliardy złotych. Trzeci segment negocjacji dotyczył określenia korzyści płynących z tranzytu gazu rosyjskiego przez terytorium Polski. Gazprom jest głównym klientem EuRoPol Gazu i odpowiada za ponad 90 proc. przychodów tej spółki, ale przysługuje mu tylko 48 proc. dywidendy z zysku. Do tej pory przedstawiciele Gazpromu nie dopuszczali do wypłaty dywidendy dla akcjonariuszy. Spółka, notując zysk, płaci też CIT w wysokości 19 proc. W interesie Gazpromu leżało pozbawienie spółki EuRoPol Gaz znaczącej części zysku. Dzięki temu podatek do polskiego budżetu byłby znacząco niższy, a problem dywidendy – bezprzedmiotowy. W polskim interesie leżało utrzymanie wysokiego zysku EuRoPol Gazu i odbieranie należnego CIT (bezpośrednia korzyść z tranzytu). Poza tym doprowadzenie do sytuacji, w której akcjonariusze – a więc pośrednio także Skarb Państwa – pobieraliby dywidendę z zysku EuRoPol Gazu (korzyść pośrednia) w przypadku dużej akumulacji kapitału w spółce. W wyniku negocjacji zrealizowano interes Rosji. Zarząd EuRoPol Gazu w nowym składzie złożył nowy wniosek taryfowy do prezesa URE skutkujący drastycznym obniżeniem zysku netto spółki do 21 mln zł netto. Niższa cena rosyjskiego gazu W tym momencie trzeba przejść na poziom oceny geopolitycznej, bo tylko taka w relacjach energetycznych z Rosją ma sens. Stawką ostatniego segmentu negocjacji było zachowanie w dłuższym czasie monopolistycznej pozycji Gazpromu w dostawach gazu do Polski oraz osłabienie pozycji PGNiG na liberalizującym się rynku gazu ziemnego w UE. Chodziło zatem o określenie formuły cenowej zakupu gazu. Tu w interesie Gazpromu leżało zachowanie korzystnej formuły cenowej indeksowanej do cen ropy i zmienionej o ok. 10 proc. w górę w 2006 r. Z kolei w interesie polskim było obniżenie/zniesienie klauzuli „bierz lub płać” oraz powrót do formuły cenowej sprzed 2006 r. Poza tym chodziło o określenie długości kontraktu i ilości dostarczanego gazu. W interesie Gazpromu leżało powiększenie wolumenu sprzedawanego PGNiG SA gazu ziemnego oraz wydłużenie czasu trwania kontraktu jamalskiego. W polskim interesie leżało podpisanie – nawet bardzo drogiego – kontraktu pomostowego do 2014 r. na wypełnienie luki w dostawach gazu (2,3 mld m sześc. + 15 proc.) powstałej po wyeliminowaniu z handlu spółki RosUkrEnergo w wyniku zeszłorocznego rosyjsko-ukraińskiego kryzysu gazowego. Taka sytuacja pozwoliłaby po ukończeniu polskiego gazoportu w 2014 r. na podjęcie negocjacji w sprawie nowych kontraktów z producentami LNG, Gazpromem lub spółkami zachodnimi, i wybór przez PGNiG najkorzystniejszych formuł cenowych oraz warunków kontraktów. Aby zrozumieć sytuację negocjacyjną, trzeba wziąć pod uwagę kilka istotnych zmian na światowym rynku gazu, które zaszły w ostatnich latach. W USA, które są największym światowym konsumentem i importerem gazu (22 proc. światowej konsumpcji), w wyniku dynamicznego rozwoju technologii pozyskiwania gazu łupkowego w 2009 roku stanowił on już 10 proc. wydobycia. Według prognoz amerykańskich Stany mogą się stać samowystarczalne w zaspokajaniu potrzeb na gaz ziemny. Zmniejszenie importu gazu płynnego (LNG) przez USA oraz powstające nowe moce skraplania na świecie (m.in. Katar, Peru, Australia, Indonezja) spowodowały dużą dostępność LNG na rynku i zasadniczy spadek cen. W efekcie ceny gazu LNG w kontraktach spotowych oderwały się od notowań ropy naftowej i w listopadzie 2009 r. był o połowę tańszy niż gaz rosyjski. Wzrost podaży gazu na rynku i spadek popytu w wyniku kryzysu sprawiły, że cena rosyjskiego gazu w kontraktach z państwami UE spadła o ponad 46 proc. (z 466 dolarów w IV kwartale 2008 r. do 250 dolarów za mld m sześc. w III kw. 2009 r.). Pod koniec lutego 2010 roku Gazprom przyznał, że najwięksi europejscy odbiorcy rosyjskiego gazu (E.ON, Gaz de France, ENI) wynegocjowali na najbliższe trzy lata zmianę formuły cenowej na 15 proc. wolumenu w oparciu o formułę rynku kontraktów spot (a nie do ceny ropy naftowej). Z powodu spadku eksportu gazu do UE w 2009 r. o 11,4 proc. dostawy Gazpromu stanowiły tylko 33,2 proc. ogółu dostaw do Europy wobec 28,8 proc. z Norwegii, 14,7 proc. z Algierii i 5 proc. z Kataru. Dodatkowo poziom zadłużenia Gazpromu jest najwyższy w jego historii – sięgnął 58 mld dolarów. Drożej, więcej, dłużej A jak zachowali się polscy negocjatorzy? Otóż w pełni zrealizowany został interes Rosji. Na wniosek strony polskiej nastąpiło wydłużenie czasu obowiązywania kontraktu jamalskiego o 15 lat przy niezmienionej formule cenowej. Polska strona wynegocjowała tzw. upust, który: – jest zaledwie rekompensatą za zrzeczenie się rzeczywistych roszczeń EuRoPol Gazu, – działać ma przez pięć lat, – obejmować ma tylko ok. 7,5 mld m sześc. gazu ziemnego z 285 mld m sześc. zakontraktowanego, – będzie działał w przypadku odbioru 15 proc. gazu powyżej poziomu odbioru obowiązkowego. Co więcej, nastąpiło zwiększenie ilości odbieranego gazu poza rok 2014 i zapisanie tego do umowy międzyrządowej oraz kontraktu jamalskiego. Sygnalizowana potem przez stronę polską wola negocjacji formuły cenowej jest bezprzedmiotowa wobec deklaracji wiceprezesa Miedwiediewa, że Gazprom jest elastyczny tylko tam, gdzie wymusza to na nim rynek, czyli możliwości przesyłowe i popyt. Przedstawiciele Polski – jak się okazało ex post – udawali się na negocjacje z założeniem, że w interesie Polski jest „przyciąganie przesyłu” gazu przez rurociąg jamalski biegnący przez terytorium Polski oraz wyeliminowanie pośredników w handlu gazem. Założonym celem było zagwarantowanie stabilnych dostaw opartych na długoletnim kontrakcie. Okazało się też, że celem PGNiG było również zwiększenie ilości kupowanego w Rosji gazu, ponieważ zaakceptowany przez rząd premiera Tuska pakiet klimatyczny UE wymusi zwiększenie popytu na gaz w Polsce, choćby z racji budowy elektrowni gazowych. Wypada uznać, że nawet w świetle tych założeń wynegocjowana umowa międzyrządowa jest w dużym stopniu porażką i nie powinna być podpisana w obecnym kształcie. Naiwna strategia Ale również same założenia są nieprzekonujące. Strategia „przyciągania przesyłu” jest po prostu naiwna. Po pierwsze dlatego, że obniżanie kosztów nie może być argumentem wobec strony, która z kosztami się nie liczy (South Stream) i której cele wykraczają daleko poza zysk ekonomiczny. Każdy, kto zapoznał się z nową „Strategią bezpieczeństwa narodowego Federacji Rosyjskiej” z maja 2009 r., wie, że energię traktuje się w niej jako narzędzie władzy i zasób strategiczny. W tym kontekście geopolityczne rozważania premiera Pawlaka: „Czy Rosjanie chcą być bliżej Unii Europejskiej, czy (…) bliżej Chin?”, są o tyle zabawne, że dla Rosji oczywistym warunkiem jakiegokolwiek zbliżenia z UE będzie co najmniej uczynienie z Europy Środkowej (EU-10) strefy buforowej. Po drugie wobec kosztów otwarcia złoża Sztokman, które miało zasilać gazociąg Nordstream, Rosji bardziej opłaca się wypełnić go gazem ze złoża Jamał, ponieważ uzależniona od obecnego kontraktu Polska i tak będzie musiała go kupować, choć przez system niemiecki (Opal). Po trzecie „przyciąganie przesyłu” poprzez przyznanie faktycznego monopolu w użytkowaniu gazociągu stronie rosyjskiej jest sprzeczne z naszym bezpieczeństwem i regułami europejskimi. W negocjacjach nie poruszono problemu fizycznego punktu sprzedaży gazu, a co za tym idzie – kwestii zakazu reeksportu i możliwości budowy tzw. rewersu umożliwiającego przesył gazu do Polski z Zachodu. Zdumienie musi budzić również fakt, że nie skorzystano z propozycji dostarczania przez ukraiński system przesyłowy gazu niemieckiego, co wypełniłoby lukę po RosUkrEnergo i umożliwiło po ukończeniu rozbudowy interkonektorów i gazoportu w 2014 r. podjęcie negocjacji na zupełnie innych warunkach. Niegotowi do wojny Rosjanie tradycyjnie z właściwą sobie wirtuozerią wykorzystali kwestie proceduralne w ramach taktyki dziel i rządź. Strona polska pozwoliła sobie narzucić negocjacje na poziomie międzyrządowym, a nie międzykorporacyjnym – co powinno być normą w UE. W wyniku tego po stronie polskiej rozmyta została polityczna odpowiedzialność za wynik tych negocjacji, ponieważ teoretycznie spoczywać może ona zarówno na ministerstwach Gospodarki, Skarbu Państwa, jak i Spraw Zagranicznych. Nie należy zapominać, że podobny sposób wykorzystania procedur przez Rosję do dzielenia polskich polityków na dobrych i złych legł u źródeł katastrofy w Smoleńsku.Odkrycie gazu łupkowego w Polsce nie zostało uwzględnione ani w polskiej polityce energetycznej, ani strategii negocjacyjnej. Zaskoczyło ono jednak nie tylko Ministerstwo Gospodarski i PGNiG, ale przede wszystkim Federację Rosyjską. Rozpoczęcie eksploatacji gazu łupkowego w perspektywie dziesięciu lat wraz z uruchomieniem od 2014 r. terminalu LNG w Świnoujściu daje Polsce szansę nie tylko na energetyczne usamodzielnienie się, ale w przyszłości także na potraktowanie polskich zasobów energetycznych jako narzędzia budowania stabilności w naszym sąsiedztwie. Sytuacja, w której nasz gaz płynie do krajów bałtyckich, na Ukrainę i Białoruś, leży w naszym żywotnym interesie. Oznacza jednak zakwestionowanie geopolitycznej strategii, którą Władimir Putin – polityczny spadkobierca Jurija Andropowa – konsekwentnie realizuje od czasu sformułowania jej w swojej pracy doktorskiej w latach 90. Oznacza to też bezwzględną rywalizację z Rosją, na podobieństwo tej, która toczyła się w XVI i XVII w. Sądząc po wyniku „negocjacji jamalskich”, jest jednak wątpliwe, by dzisiejsze polskie elity polityczne, korporacyjne i intelektualne były mentalnie gotowe do podjęcia tak poważnego wyzwania. Jan Filip Staniłko , Piotr Naimski). Jaki z tego wniosek? Gaz rosyjski jest instrumentem polityki. Natomiast gaz polski będzie instrumentem „budowania stabilności”. Zwłaszcza jak popłynie do krajów bałtyckich, na Ukrainę i Białoruś. Mam tylko pytanie, czy Bałtów (w szczególności Litwinów), Ukraińców i Białorusinów autorzy się pytali, czy wolą gaz z Polski, czy z Rosji? Bo jagiellońska polityka energetyczna prowadzona przez PiS, za doradztwem Instytutu Sobieskiego, jakoś się kiepsko sprawdziła – podobnie jak polityka samych Jagiellonów i Wazów. Jak Orlen kupował Możejki to w Katedrze Wileńskiej odbyła się msza PO POLSKU!!! PIERWSZY RAZ OD 200 LAT – jak zachwycali się zwolennicy tej inwestycji. Imaginujecie Waszmościowie??? Czego to Litwa nie miała zrobić w zamian za tę inwestycję. Miała wybudować razem z Polską elektrownię atomową w Ignalinie i „most energetyczny” do Polski. A póki co rozebrała tory kolejowe między Możejkami a Rygą żeby jeździć „na około” z niezłą marżą za każdy kilometr. Orlen przepłacił za Możejki tak jak kiedyś Polska wysłała wojska koronne na kolejne wojenki Wilna z Moskwą. Owszem wiem, że Pan Piotr Naimski był NIEOFICJALNIE przeciwnikiem kupowania Możejek o czym świadczy trzykrotne bodajże uchylenie się przez niego od odpowiedzi na pytanie o nie w wywiadzie dla Forbesa), ale OFICJALNIE nigdy tego nie powiedział. Natomiast współautor artykułu jest członkiem zarządu Instytutu Sobieskiego, którego przedstawiciele rozpływali się w zachwytach nad litewską inwestycją Orlenu: (I PR - Inwestycja PKN Orlen na Litwie Tomasz Chmal, ekspert Instytutu Sobieskiego wypowiedział się w Programie Pierwszym Polskiego Radia o nowej inwestycji PKN Orlen na Litwie. Głośnym wydarzeniem w ostatnich dniach na rynku paliwowym było wykupienie przez PKN Orlen od Jukosu i rządu litewskiego, większości akcji rafinerii Możejki. Doszło w ten sposób do powstania niekwestionowanego lidera naftowego na rynku środkowoeuropejskim. Niewątpliwie ważne jest, jakie znaczenie ma ten fakt dla Orlenu i bezpieczeństwa energetycznego Polski. Według Tomasza Chmala przejęcie rafinerii w Możejkach to dobra wiadomość przede wszystkim dla koncernu polskiego, ponieważ zwiększa on swoje zdolności przetwórcze z 20 do ponad 30 milionów ton, zyskuje terminal przeładunkowy w Butyndze oraz podnosi zdolności negocjacyjne przy zakupie ropy poprzez zwiększenie o 5% zdolności eksportowych z kierunku wschodniego. W związku z przejęciem przez PKN Orlen uzależnionej od dostaw rosyjskich rafinerii, pojawiły się również obawy przed możliwością „zakręcenia kurka”. Nasz ekspert potwierdził, iż jest to rzeczywiście jedno z poważniejszych zagrożeń związanych z tą inwestycją. Przypomniał on sprawę amerykańskiego koncernu Williams, który z tego powodu w 1999 roku wycofał się z litewskiego rynku. Jednak gdyby kwestie dostaw ropy nie były odpowiednio uregulowane, to Orlen nie zdecydowałby się na zakup Możejek. Tomasz Chmal uważa ponadto, że o decyzji sprzedaży rafinerii na Litwie oraz o nie przejęciu jej przez inne firmy rosyjskie zadecydowały przyczyny finansowe. Jukos znajduje się bowiem w stanie upadłości i stara się znaleźć na swoje aktywa nabywców, którzy zaoferowaliby najwyższą cenę. Najlepszą propozycję miał w tej sytuacji Orlen. Jest kwestią problematyczną, czy kwota zapłacona przez niego za Możejki to kwota adekwatna do ich wartości. Z drugiej jednak strony była to dla polskiego koncernu jedna z niewielu szans na rozwój w najbliższym czasie. Podsumowując, ekspert Instytutu Sobieskiego zaznacza, iż powstanie dominującego na naszym rynku podmiotu może okazać się problematyczne z punktu widzenia odbiorców paliw. Tomasz Chmal). (TV Biznes - Sektor naftowy - pytania o Możejki 1 marca ekspert Instytutu Sobieskiego Marcelina Gołębiewska udzieliła transmitowanego na żywo wywiadu TV Biznes. W rozmowie M. Gołębiewska zwróciła m.in. uwagę na bierność polskiego rządu w sprawie inwestycji PKN Orlen rafinerii w litewskich Możejkach. Rząd wskazuje na groźbę powtórzenia się problemów z dostawami ropy, jakie były udziałem inwestora przy pierwszej prywatyzacji Możejek. Szereg innych aspektów możliwej inwestycji Orlenu na Litwie jest jednak pomijanych. Przede wszystkim trzeba tu mieć na uwadze, że Możejki są jedyną rafinerią krajach bałtyckich, posiadającą też morski terminal. Dlatego zresztą – jako przyczółek w Unii Europejskiej – rafineria ta pozostaje prawdopodobnie nadal bardzo atrakcyjna dla inwestorów rosyjskich. Nie do pominięcia jest wpływ nowego (innego niż Orlen) inwestora na politykę eksportową Możejek na polski rynek – w więc pośrednio także na sytuację Orlenu, którego akcjonariuszem jest również państwo. W końcu o celowości i zagrożeniach polskiej inwestycji na Litwie należałoby mówić także uwzględniając pierwsze sygnały o możliwej gruntownej zmianie polityki eksportowej rosyjskiego sektora naftowego. Marcelina Gołębiewska). (TVN 24 - Zakup akcji rafinerii w Możejkach Ekspert IS Tomasz Chmal był 3 czerwca gościem programu Horyzont w TVN 24. Tematem rozmowy była głośna sprawa zakupu przez Orlen większości akcji rafinerii w Możejkach. Według Tomasza Chmala, transakcję należy ocenić pozytywnie, ponieważ dzięki m.in. koncentracji zakupów zwiększa się bezpieczeństwo energetyczne naszego państwa oraz wzmacnia się pozycja polskiego koncernu.W ocenie eksperta inwestycja ta jak każda inna obarczona jest ryzykiem. Chodzi tu o zapewnienie ciągłości dostaw. W jego ocenie jednak jest rzeczą mało prawdopodobną, aby zarząd Orlenu mógł podjąć nieodpowiedzialną decyzję i nie zagwarantować sobie bezpieczeństwa w tym zakresie. Tomasz Chmal wskazuje także, iż istnieją możliwości alternatywne w razie przerwania dostaw. Dzięki zakupowi Możejek polski koncern ma dostęp do terminalu morskiego w Butyndze, przez który można sprowadzać ropę. Agresywne podejście Rosjan jest mało prawdopodobne, ponieważ mogą oni narazić się na negatywny PR. Obie strony skazane są na współpracę, która według prognoz eksperta, będzie się układać dobrze. Chmal potwierdził ewentualność, iż wzmocnienie Orlenu może okazać się niekorzystne dla konsumentów. W jego ocenie jednak właściwe instytucje, takie jak np. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, powinny jednak reagować, w razie wykorzystywania dominującej pozycji na rynku. Tomasz Chmal). Eksperci Sobieskiego uważali, że nabycie Możejek „należy ocenić pozytywnie, ponieważ dzięki m.in. koncentracji zakupów zwiększa się bezpieczeństwo energetyczne naszego państwa oraz wzmacnia się pozycja polskiego koncernu”!!! Jeśli ropa jest instrumentem uprawiania polityki i Rosjanie nie liczą się z kosztami, to jak kupujemy u nich więcej, to jest lepiej, czy gorzej??? Bo jakby tak „na logikę wziąć” przedstawione argumenty, to gdybym był Putinem i nastawał na bezpieczeństwo energetyczne sąsiadów, to bym się bardzo ucieszył na wieść o tym, że jednym pociągnięciem mogę odciąć od dostaw nie tylko rafinerie polskie,  ale i czeską (Unipetrol) i litewską (Możejki). Bo skoro koszty nie są ważne... Jeden z ekspertów Sobieskiego dodawał, że „agresywne podejście Rosjan jest mało prawdopodobne, ponieważ mogą oni narazić się na negatywny PR”! (podkreślenie moje) I proszę: z kosztami finansowymi się nie liczą, ale z wizerunkowymi to jak najbardziej. Ciekawe od kiedy? Inny z ekspertów twierdził, że „jest rzeczą mało prawdopodobną, aby zarząd Orlenu mógł podjąć nieodpowiedzialną decyzję i nie zagwarantować sobie bezpieczeństwa dostaw”. Skoro dostawy przerwano to chyba dowód, że sobie jednak „nie zagwarantował”! Jeszcze inny utrzymywał, że „istnieją możliwości alternatywne w razie przerwania dostaw. Dzięki zakupowi Możejek polski koncern ma dostęp do terminalu morskiego w Butyndze, przez który można sprowadzać ropę”. W porcie w Butyndze terminal owszem jest, ale... na morzu, bo nie ma w nim lądowego pirsu. Kiedy jest sztorm, trzeba czekać, aż morze ucichnie. A jak już ucichnie, to dalej trzeba ropę wieźć koleją. Ale zawarcia umowy z litewską koleją na satysfakcjonujących warunkach Orlen nie przewidział jako warunku „zamknięcia” transakcji, więc to kolej dyktuje teraz Orlenowi swoje warunki. Obawiam się, że jak przy pomocy tego typu ekspertyz będziemy prowadzić „bezwzględną rywalizację z Rosją, na podobieństwo tej, która toczyła się w XVI i XVII wieku”, to się ona skończy, niestety, jak w wieku XVIII! Więc może przyjrzyjmy się troszkę historii, która jest najlepszą nauczycielka życia, bo uczy, że jeszcze nigdy, nikogo, niczego nie nauczyła. Wiek XVI rozpoczął się od wojny litewsko-rosyjskiej (1507-1508) po raz pierwszy z udziałem wojsk polskich po stronie litewskiej. Jak tylko ją zaczęliśmy, hospodar mołdawski Bohdan zaatakował Kamieniec Podolski i Lwów – pokazując co nas czeka jak się za bardzo zaangażujemy na wschodzie w rywalizację Wielkiego Księstwa Litewskiego z Wielkim Księstwem Moskiewskim. W latach 1512-1522 kolejna wojna litewsko-rosyjska skończyła się zdobyciem przez Moskwę Smoleńska. Trzecia w tym wieku wojna litewsko-rosyjska, w której znowu uczestniczyły wojska koronne w latach 1534-1537 nie zmieniła stanu z 1522 roku. Ale myśmy się nie tylko bili z „ruskimi”. Wiek XVI to wiek przywilejów szlacheckich, które już nie ograniczały władzy króla, tylko ograniczały prawa innych stanów (chłopów i mieszczan). W roku 1505 Sejm radomski nie tylko uchwalił znaną wszystkim konstytucję „nihil novi” ale także zakaz trudnienia się przez szlachtę rzemiosłem i handlem. W 1518 roku wprowadzono sądownictwo patrymonialne uznając pełną jurysdykcję szlachty nad poddanymi. W 1520 roku statuty toruński i bydgoski wprowadziły przymus pańszczyzny. W 1532 roku ustawa sejmowa zabrania chłopom opuszczania ziemi bez zgody pana (glebae adscriptus), a miastom zakazuje nadawania zbiegłym chłopom obywatelstwa. W 1538 roku ustawa sejmowa zmusza mieszczan do wyzbywania się posiadłości ziemskich, które odtąd może posiadać jedynie szlachta. Gdy szlachta uzyskiwała przywileje ograniczające władzę monarszą moglibyśmy to nazwać liberalizacją”, czy „deregulacją”. Gdy „przywileje szlacheckie” przestały być „przywilejami” dla szlachty ze strony króla, a stały się de facto „obciążeniami” dla chłopów i mieszczan (co moglibyśmy nazwać „etatyzacją”) zaczęły się rodzić problemy i słabość Rzeczpospolitej. Zwłaszcza na „bratniej” Ukrainie. Powstania kozackie: Kosińskiego (1591), Nalewajki (1594), Fedorowicza (1630), Pawluka (1637) nie wzięły się przecież z niczego. A wojna polsko-kozacka z 1648, znana jako powstanie Chmielnickiego, która w oczach historyków stała się początkiem końca Rzeczpospolitej, była prostą konsekwencją głupoty ówczesnych polskich polityków (bo nie tylko współcześni są głupi). Zwiększanie wolności szlachty sprzyjało rozwojowi kraju. Zmniejszanie wolności mieszczan i chłopstwa temu rozwojowi szkodziło. Pod tym względem nic nie zmieniło się do dziś. A układ w Pozwlu w 1557 roku to kto zawarł i przeciwko komu? Bo mi się wydaje, że Król Polski z Wielkim Mistrzem Zakonu Kawalerów Mieczowych przeciwko Moskwie. A będziemy się spierać, kto miał wówczas większe prawa do Inflant: sam Zakon, czy może Arcybiskupstwo Ryskie, Szwecja, Dania, Moskwa, czy Litwa z Polską? Skoro pretensje do Inflant mogły zgłaszać Szwecja z Danią, to co się dziwić, że czyniła to też Moskwa? Dla Danii głównym celem było wówczas utrzymanie „prawa” do regulowania tranzytu towarów między wschodnią a zachodnią Europą i nakładania wysokich ceł na ten tranzyt. Szwecja myślała o podbiciu całego wybrzeża bałtyckiego, dzięki czemu mogłaby kontrolować gospodarczo Polskę, Niemcy i Rosję. A Rosja dążyła do zdobycia dostępu do morza umożliwiającego handel z Zachodem. Jak Bolesław Krzywousty podbijał Pomorze Zachodnie w 1121 roku, to z polskiego punktu widzenia robił dokładnie to samo, co Iwan Groźny próbując opanować Inflanty 450 lat później z ruskiego punktu widzenia. Może „nie od czapy” będzie wspomnieć, że Dania wspierała początkowo dążenia Rosji licząc na zwiększenie obrotów kontrolowanego przez siebie handlu! Jednak gdy na początku pierwszej wojny północnej (1563-1570) Szwecja wystąpiła po stronie Moskwy, Dania, obawiając się wzrostu znaczenia Szwecji, wystąpiła po stronie Polski. To się nazywa myśleniem w kategoriach „racji stanu”. Odwrócenie przymierzy nastąpiło po obaleniu króla szwedzkiego Eryka XIV w 1568 roku i powołaniu na tron Jana III, który sprzymierzył się z Polską przeciw Rosji i... Dani, która natychmiast zmieniła front, gdy zmieniła go Szwecja. Jednakże następca Jana III  - Zygmunt III Waza – który został królem Polski, a koronę szwedzką utracił, wciągnął Polskę w swoją prywatną wojnę ze Szwecją o jej odzyskanie. W 1617 roku Szwedzi zawarli z Rosją pokój w Stołbowie, na mocy którego otrzymali terytorium wzdłuż Zatoki Fińskiej. Ich przeciwnikiem w Inflantach pozostała wówczas... Polska uwikłana w eskapady Samozwańców, wojnę z Turcją i powstania kozackie. Rozejm z Polską w Starym Targu (Altmarku) w 1629 roku dał Szwecji całe Inflanty, kilka portów pruskich i uprawnienie do pobierania ceł z handlu gdańskiego. Traktat westfalski kończący wojnę 30-letnią podpisany w Münster i Osnabrück przyniósł Szwecji część Pomorza Zachodniego ze Szczecinem. Ciekawostka: w czasie pierwszej wojny północnej ze Szwecją walczyły jedynie wojska koronne. Litewskie się nie przyłączyły. Litwa nie zastosowała nawet „embarga” na szwedzki handel prowadzony przez jej porty bałtyckie. Gdy w styczniu 1655 roku Karol X Gustaw rozważał jeszcze czy skierować armię szwedzką najpierw przeciwko Polsce, czy Rosji, poseł Andrzej Morsztyn przyjechał do Szwecji na negocjacje bez stosownych plenipotencji do zawarcia traktatu – jedynie do układów przedwstępnych, przedstawiając przy tym pisma od Jana Kazimierza, na pieczęciach którego widniał królewski herb szwedzki jako widomy dowód „pretensji” Wazów do tronu szwedzkiego. Taki ciekawy zwyczaj prowadzenia negocjacji pokojowych, z kozakami Chmielnickiego już wówczas u krtani. Szwedzki Riksdag w marcu 1655 roku wyraził zgodę na wojnę z Polską, a jednocześnie opowiedział się za pokojem z Rosją, uznając, że „inaczej bowiem albo całkiem ona (tj. Rzeczpospolita – przypis mój) upadnie, wzmacniając nadmiernie Rosję, albo też, uratowawszy się z niebezpieczeństwa, postawi na nogi przeciw Szwecji potężną koalicję, złożoną z Holandii, Danii i Brandenburgii”. W kwietniu 1655 roku Karol X Gustaw w liście do cara Aleksego informował o zamiarze najechania na Polskę i prosił o zachowanie pokojowych stosunków między wojskami cara a wkraczającą armią szwedzką. Gdy nie dostał z Moskwy żadnej odpowiedzi jeszcze raz wysłał poselstwo do cara proponując nawet rozbiór Polski. Oferta nie została przyjęta, gdyż nie gwarantowała Rosji dostępu do portów fińskich. A poza tym car wówczas już bardziej obawiał się Szwecji niż Polski. Dlatego gdy spłynął na nas w lipcu 1655 roku „potop szwedzki”, zawarł z nami rozejm w Niemierzu (w listopadzie 1656), mimo że na początku XVII wieku to Polska „ingerowała w wewnętrzne sprawy Rosji” i miał łatwą okazję odegrania się. Z punktu widzenia teorii zagrożenia ze strony Rosji interwencja Polska w okresie „wielkiej smuty” może miałaby sens, gdyby się mogła okazać skuteczną. Ale nie mogła, bo w tym samym czasie prowadziliśmy jeszcze wojny nie tylko ze wspomniana Szwecją, ale i z Turcją jednocześnie. Walczyliśmy więc już nie na dwóch frontach, ale na trzech! A przy okazji tego, że aż tak bardzo byliśmy zajęci „bezwzględną rywalizacją” z Rosją wypuściliśmy z rąk lenno pruskie. W 1611 roku Sejm uchwalił jego przeniesienie na wypadek wymarcia Hohenzollernów pruskich na linię brandenburską. Stało się to już 7 lat później. A jakbyśmy się cofnęli tak 100 lat do czasów ostatniej wojny z Zakonem Krzyżackim w latach 1519-1521 to co zobaczymy? Zobaczymy Litwę, która odmawia udziału w tej wojnie po polskiej stronie, mimo że Zakon zawarł traktat zaczepno-obronny z podobno największym wrogiem Litwy - Wielkim Księciem Moskiewskim Wasylem III, z którym Litwa prowadziła wojnę w tym samym dokładnie czasie, wspierana przez wojska koronne. Gdy w 1525 minął czas rozejmu zawartego z Krzyżakami w roku 1521 i już nie mogli oni liczyć na pomoc Habsburgów zajętych swoimi sprawami na Południu Europy (Karol z Gandawy – wnuk Cesarza Maksymiliana w 1516 roku został Królem Hiszpanii, a w 1519 roku objął tron cesarza rzymskiego narodu niemieckiego) zamiast „dorżnąć watahę” zawarliśmy z nią pokój. A dlaczego? Bo zajęci byliśmy wojowaniem na wschodzie – głównie z Moskwą i to nie tylko w interesie Litwy, ale i „Świętego Kościoła Katolickiego”. Nie realizowaliśmy interesów własnych, tylko cudze. A pewnie byśmy tego nie robili z takim zapałem, gdyby tylko car zechciał zostać katolikiem. A w Moskwie i tak niczego nie zwojowaliśmy, bo gdy bojarzy zaoferowali nam w 1612 roku koronę carską, polski władca (Zygmunt III) nie zgodził się na jej objęcie przez własnego syna (Władysława IV) bo wolał ją dla siebie i Żółkiewski, który wcześniej odbił Smoleńsk i rozbił armię rosyjską pod Kłuszynem, wycofał się z Moskwy, pozostawiając tam tylko nieliczną polską załogę. Oddaliśmy więc Brandenburgii Prusy Książęce za nic, bo nie potrafiliśmy wykorzystać słabości podobno naszego „śmiertelnego” wroga. Mamy więc mieć do niego pretensje, że się później znowu nie „podłożył” i zrobił nam to, czego my nie potrafiliśmy zrobić jemu? Jak mówią komentatorzy piłkarscy, nie tylko podczas trwających Mistrzostw Świata, „niewykorzystane okazje się mszczą”! Habsburgów się baliśmy jak diabeł święconej wody mimo że wcielali oni w życie „politykę miłości” – „Bella gerant alii, tu, felix Austria, nube” („Niech inni prowadzą wojny, ty, szczęśliwa Austrio, zaślubiaj”) – mawiał cesarz Maksymilian. „Aż do gardeł naszych nie chcemy Niemca” krzyczeli posłowie na sejmie elekcyjnym w 1587 roku. A co by się stało, jakby to Habsburg został wówczas polskim królem? Gorzej toczyłyby się nasze losy niż Czech i Węgier? Hę...? Pozwolę sobie zaryzykować tezę, że lenno pruskie nie zostałoby przeniesione na brandenburską linię Hohenzollernów, a to oni stanowili większe dla nas niebezpieczeństwo niż Habsburgowie, co uważny obserwator mógł dostrzec już w wieku XVI, a nie dopiero po czasie. Na początku wieku XVII nie wojowalibyśmy więc ze Szwecją o koronę dla Wazów tylko co najwyżej o Inflanty, a Rudolf Habsburg pewnie nie miałby problemu ze zgodą na objęcie tronu moskiewskiego przez swojego syna. Oczywiście nie wiadomo, czy by mu go bojarowie wówczas zaoferowali – ale to są zawsze niewiadome „historii alternatywnej”. Ale skoro jesteśmy przy historii, która się wydarzyła, a ma podobno determinować dzisiejszy przebieg gazociągów, to kto pamięta „krwawą łaźnię sztokholmską”? W listopadzie 1520 roku król duński Christian II wkroczył do Szwecji i dla dobrego przykładu kazał zabić osiemdziesięciu  wybranych przedstawicieli szwedzkiej szlachty, duchowieństwa i mieszczaństwa. Bo Szwecja z Danią prowadziły jeszcze bardziej „bezwzględną rywalizację” niż Polska z Rosją! A przecież projekt Baltic Pipe opierał sie na tym, że my wybudujemy gazociąg do Danii, jak i Szwedzi wybudują swój do Danii! Pewnie osiemdziesięciu raptem Szwedów zamordowanych przez Duńczyków w Sztokholmie to nie to samo co kilkanaście tysięcy Polaków zamordowanych w Katyniu, ale to z naszej perspektywy, a nie ze szwedzkiej! Gwoli sprawiedliwości wobec autorów „gazowej porażki” dodajmy jednak, że jeżeli prawdą jest że w polsko-rosyjskich negocjacjach „nie poruszono problemu fizycznego punktu sprzedaży gazu, a co za tym idzie – kwestii zakazu reeksportu i możliwości budowy tzw. rewersu umożliwiającego przesył gazu do Polski z Zachodu”, to dziś postępujemy tak samo kunsztownie jak w XVII wieku. Gwiazdowski

Energetyczna niezależność? Puste obietnice Niezależność energetyczna to bardzo popularne hasło. Tak w Polsce, jak i w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Ustawa z 2007 roku, regulująca sprawy bezpieczeństwa energetycznego ma nazwę: "Energy Independence and Security Act of 2007" ("Ustawa o niezależności i bezpieczeństwie energetycznym 2007"). Słowo "independece" można także tłumaczyć jako "niepodległość", co nadaje jeszcze bardziej podniosły charakter temu hasłu. Przyglądając się jednak ponad 30-letniej historii amerykańskich starań o osiągnięcie tego upragnionego stanu, można powiedzieć, że "energetyczna niepodległość" już była. USA do końca lat 40-tych było eksporterem ropy naftowej i używało jej wtedy jako narzędzia politycznego nacisku (np. embargo naftowe wobec Japonii w 1941 roku). Jednak od tego czasu trend jest jednoznaczny: zależność USA od światowej ropy - tylko rośnie. Zmniejsza się okresowo podczas kryzysów gospodarczych, tak jak to było w latach 70-tych i 80-tych a także ostatnio - po roku 2007. Stany się rozwiały gospodarczo i ludnościowo, poziom życia wzrastał, za tym szły potrzeby na ropę, węgiel, gaz.

I to pomimo wielokrotnych zapowiedzi amerykańskich prezydentów, uchwał i ustaw. Hasło "energetycznej niepodległości" jest bowiem atrakcyjne i znajduje posłuch u wyborców. Jednak jego realizacja jest bardzo trudna. Jak pokazuje powyższe wideo, ośmiu prezydentów USA zapowiadało zakończenie z "uzależnieniem" USA od ropy naftowej. Prezydent Nixon w 1974: "utworzymy nowe pilne programy, by zaspokoić amerykańskie potrzeby z własnych, amerykańskich zasobów". Gerald Ford w 1975 r: "Nowe pilne programy, aby osiągnąć niezależność".

Prezydent Carter w 1979 deklarował: "nie możemy tolerować zależności od obcej ropy" i chciał rozwijać energię słoneczną

Prezydent Reagan 1981: "będziemy rozwijać nowe technologie, by zmniejszyć swoją zależność od importu ropy".

Prezydent Bush w 1988 r.: "nie ma bezpieczeństwa USA, dopóki jesteśmy zależni od obcej ropy".

Bill Clinton w 2000 r: "zwiększymy udział odnawialnych źródeł energii".

George W. Bush w 2006 r.: "uczynimy naszą zależność od ropy z Środkowego Wschodu przeszłością".

Barrack Obama: "opracowałem zestaw zasad, która popchnie nasz kraj w kierunku niezależności energetycznej."

Pomysły na "energetyczną niezależność"?

energia słoneczna

węgiel

biopaliwa drugiej generacji

gaz

metanol

energia wiatru

energia atomu

wydajność energetyczna

wodór

drewno i trawy

lepsze baterie w samochodach

Niektóre z nich sprawdziły się. Te klasyczne, wcześniej rozwinięte. Ale nie do napędu samochodów. Jak twierdzi amerykański komik telewizyjny Jon Stewart: "USA - jesteśmy niepokonaną, nie do powstrzymania machiną do zwiększania zależności od ropy naftowej. Przypadkową napędzaną ropą".

Przełom w poszukiwaniach gazu Jest przełom w poszukiwaniach gazu ziemnego w Polsce, choć niekoniecznie zasobów niekonwencjonalnych. Ilustruje to zestawienie dwóch map koncesji w Polsce. Po lewej stronie z koncesje z 2004 roku, po prawej obecna mapa wydanych koncesji. Jasno widać, że ogromne tereny zostały zagospodarowane przez spółki poszukujące węglowodorów.

Jednak wbrew całemu harmiderowi ("Rozbudzone nadzieje na shale gas") nie są to poszukiwania gazu łupkowego (shale gas) czy uwięzionego (tight gas). Zestawienie koncesji Ministerstwa Środowiska mówi całkiem co innego:

koncesji na poszukiwanie i rozpoznanie łącznie: 218

tylko konwencjonalnych złóż: 159 = 73%

wyłącznie złóż niekonwencjonalnych: 11 = 4%

konwencjonalnych i niekonwencjonalnych: 48 = 22%

Tak więc wielkie nadzieje na łupkowy gaz są z lekka przesadzone, trudno je opierać na tak niewielkiej ilości koncesji. Ale bardzo dobrze, że tak wielka ilość firm poszukuje w Polsce ropy i gazu. Możliwości konwencjonalne są poważne. Jednak to jest dopiero pierwszy krok. Jeśli popatrzymy na ostatnią kolumnę tej tabeli, to zobaczymy koncesje na wydobycie. I tu już nie jest tak różowo: na 225 koncesji, 217 = 96,5% ma jedna firma (proszę zgadywać, jaka?). Wniosek: do bardziej konkurencyjnego rynku wydobycia droga daleka. A już niektórzy politycy chcieliby zacieśniać kontrolę i chronić nieodkrytych jeszcze skarbów przed obcymi. Mhm... już raz w 90-tych latach ochroniliśmy. Fala firm poszukujących wycofała się jak niepyszna z Polski. Skuteczni byliśmy, ale gazu nam od tego nie przybyło. Szcześniak

POLEN RAUS! Otrzymuję bardzo dużo hiobowych wiadomości z kraju o rugowaniu całych rodzin i pojedynczych osób z domów, które zamieszkiwali od pokoleń, z mieszkań komunalnych, wreszcie z gospodarstw rolnych. Sądy ferują wyroki eksmisji w większości na korzyść wnioskodawcy, a gdy znajdzie się sędzia o wysublimowanej wrażliwości na ludzkie nieszczęścia i wyda wyrok korzystny dla pozwanych, sąd apelacyjny ten wyrok uchyli. W grupie roszczeniowej przeważają Niemcy i Żydzi, ale nie brakuje np. Czechów czy Ukraińców. W przypadku Niemców i Żydów wiadomo, że prawowity właściciel posesji dawno nie żyje, a roszczenia wnoszą jego dzieci, wnukowie, nawet prawnukowie. Sądy nie sprawdzają wnikliwie tożsamości roszczeniodawców, ich rzeczywistych koligacji rodzinnych z nieżyjącym właścicielem, a te, jak wiemy, w dobie doskonałej techniki można zawsze spreparować. Po prostu nie można wykluczyć mistyfikacji przedłożonych dokumentów i podanej tożsamości. Pieniądze przemawiają. To powiedzenie można odnieść do doskonałych fałszerzy rozsianych po całym świecie, wyposażonych w nowoczesne laboratoria, dla których podrobienie waluty czy paszportu jest swoistym treningiem przeznaczonym do trudniejszych zadań. Jakoś nie mogę uwierzyć, że Żyd "właściciel posesji", który przeżył getto i zginął w komorach gazowych w Auschwitz-Birkenau czy w Treblince, miał czas przechować stosowne zaświadczenia własności. W 1944 roku Niemcy spalili Zamek Królewski w Warszawie, a z nim wszystkie archiwa hipoteczne z całego kraju. Ukryte były w piwnicach. Bez wątpienia było zasadniczym błędem komasować te dokumenty w jednym miejscu. Niefrasobliwość ówczesnych urzędasów i bezmyślność była zalążkiem obecnych tragedii wielu mieszkańców Polski. Opcją pośrednią było rozmieścić archiwa w klasztorach bądź w innych miejscach z dala od działań wojennych. W sądach czeka obecnie na rozpatrzenie setki spraw roszczeniowych, o zwrot budynków, ziemi, zwrot kosztów użytkowania budynków i ziemi ornej, zwrot kosztów za uszkodzenia wynikłe z wieloletniego użytkowania. Nie muszę nadmieniać o wyjątkowym cynizmie wnioskodawców. Polskie kolejne rządy po prostu pozwoliły na takie działania. Ich przedstawiciele nie posiadali predyspozycji i umiejętności w rozwiązaniu tego węzła roszczeń! Przed wojną nad Donem w ZSRS mieszkało 1,2 mln Niemców i około 3 mln "braci w wierze". Zostali wysiedleni, a w ogromnej większości eksterminowani w gułagach. Potomkowie jakoś nie kwapią się z wysuwaniem roszczeń do Rosji putinowskiej. Prawdopodobnie wielu z nich odbyłoby swoją ostatnią podróż i są tego świadomi. Słaba Polska z mięciutkimi władykami czy przekupnymi kacykami, stanowi doskonały cel na zrobienie dobrego geszeftu. Cytat z przemówienia jednego z rabinów na posiedzeniu diaspory z Nowego Jorku: "Polacy są za mali, żeby wygrać z diasporą! Nasze dzieci wracają do Polski i upomną się o swoje"! Ani jeden z urzędujących premierów w przedziale od 1989 do 2010 r., nie wniósł do Sejmu projektu ustawy blokującej wydziedziczanie mieszkańców Polski z ziemi lub budynków. Jedynym człowiekiem, który na jakiś czas zastopował roszczenia niemieckie madame Steinbach, był Lech Kaczyński, gdy pełnił jeszcze funkcję prezydenta Warszawy. Na naciski z Niemiec powołał komisję, której zadaniem było obliczenie strat w Warszawie w wyniku napaści Niemiec na Polskę w okresie 1939-1945. Komisja oszacowała tylko zniszczenia w budynkach i infrastrukturze przemysłowej, nie obliczając strat własności prywatnej i strat moralnych. Wysokość odszkodowania, o które Polska może wystąpić, wynosi 80 mld dolarów USA! Nie przedstawiono rachunku zniszczeń za inne miasta polskie. Za wsie i fabryki, za wywiezione dobra narodowe. Po tych działaniach prezydenta, Steinbach ze swoją organizacją związkową  nabrała wody w buzię. Ale na jak długo? Rząd tchórzy politycznych, kłamców, lawirantów i sowieckich sługusów, nie jest zdolny do przeprowadzenia kompleksowych akcji wysunięcia roszczeń rekompensacyjnych za zniszczenia wojenne. Żydzi to dawno zrobili za Holokaust i rocznie otrzymują 7 mld dolarów. A rodziny polskie przeżywają dramaty i nierzadko kończą się te tragedie samobójstwem.

DUKLA Dawne księstwo Dukli jest przepięknym średniowiecznym miasteczkiem. Miało swoje liceum ogólnokształcące, ośrodek zdrowia i piękny staroświecki budynek gminy. W wyniku zbiorczych roszczeń żydowskich, sąd krośnieński, dalej rzeszowski, orzekł przepadek budynków szkoły, gminy i ośrodka zdrowia na rzecz wnioskującej grupy żydowskiej. Wydziedziczony burmistrz po naradzie z mieszkańcami postanowił wybudować nowy budynek gminy, nową szkołę i nowy ośrodek zdrowia. Mieszkańcy ze starego rynku muszą się wynieść, oddając budynki żydowskim właścicielom. Gorzej będzie ze środkami finansowymi, ponieważ rząd Tuska wycofał unijną pomoc dla Podkarpacia w wys. 250 mln euro z racji rewanżu za popieranie PiS-u przez 90 proc. mieszkańców. Tajemnicą poliszynela jest totalna korupcja sądów w Tuskolandzie. Skorumpowana Temida (mam dowody leżące w moim biurku) opiera się na ustawach okresu międzywojennego. Tam też znajduje się ustawa z roku 1920, a oparta na prawie austriackim, że w wypadku stwierdzenia korupcji urzędnika państwowego i przyjęcia korzyści majątkowej, urzędnik taki podlega karze śmierci przez rozstrzelanie lub 20 lat więzienia w mniej szkodliwym przekupstwie.

WARSZAWA Kino "FEMINA" założone w roku 1965 w nowoczesnym budynku mieszkalnym wybudowanym na miejscu długo stojącego gruzowiska. Wewnątrz budynku (kwaterunkowego) w przeważającej liczbie mieszkali emeryci. Roszczeniodawca, potomek Żyda, wygrał sprawę o zwrot gruntu, na którym stoi budynek. Miasto nie mogło przenieść budynku, więc po prostu budynek oddano z ziemią nowemu właścicielowi. Ci starsi ludzie u schyłku swojego życia otrzymali nakaz eksmisji. Muszą się wyprowadzić. Tylko gdzie? Miasto nie oferuje nic w zamian. W Kanadzie były takie przypadki, ale nowy właściciel otrzymał warunek zakupu mieszkań dla swoich lokatorów. Inaczej umowa przejęcia nieruchomości staje się nieważna!

WARSZAWA – OCHOTA Roszczeniodawca - amerykański Żyd, założył 27 spraw w lokalnym sądzie o eksmisję lokatorów z przejętego budynku komunalnego. Oczywiście zaproponował alternatywę: czynsz 300 proc. wyższy od czynszu naliczonego przez miasto. Danuta, moja koleżanka, wraz z mężem wylądowała kątem u rodziny. Jak każdy Polak, uprzednio zainwestowali w wyposażenie, w podłogi, ogrom pracy i pieniędzy. Zwrotu nie otrzymali.

KAZIMIERZ Jest dzielnicą Krakowa, gdzie Kazimierz Wielki nadał prawa własności starozakonnym (chyba za waleczność na polach bitew jak naszym Tatarom). Kazimierz już teraz w całości przejęli potomkowie tych wybitnych przodków. Czyż nie można cofnąć dekretu królewskiego? "Dajcie temat, a znajdę paragraf" -  słowa wybitnego kanclerza Prus,  Bismarcka. O własność dopominają się klasztory i wyrokami sądów otrzymują nakazy  przejęcia własności. W wielu przypadkach wysiedlenia lokatorów nie należą do rzadkości. Ja mam pytanie do niedoinformowanych: czy nadal będą głosować w drugiej turze wyborów  na  nieudaczników i dyletantów, czy może pragną zmienić "Pana"? Wtedy nie będzie restrykcji i ograniczeń w spożyciu alkoholu, bo jak powszechnie wiemy, chlanie gorzały nie zostało zaimportowane z Niemiec czy Czech, lecz od  ochlapusów ze Wschodu w okresie dominacji rosyjskiej  pod zaborami. I jest do dzisiaj cechą narodową. Andrzej Załęski

Deklaracje a rzeczywistość Wydawałoby się, że nie ma czegoś bardziej oczywistego jak stwierdzenie, że zgoda buduje. To właśnie hasło Bronisław Komorowski wybrał do swojej kampanii prezydenckiej, przeciwstawiając je w domyśle drugiemu członowi tego starego i prawdziwego porzekadła: niezgoda rujnuje. Obaj kandydaci na najwyższy urząd apelowali o zgodę, a Jarosław Kaczyński wzywał nawet do zakończenia wojny polsko-polskiej, twierdząc, że wyrządziła ona już wiele szkód i nieszczęść. Zgoda to wzajemny uścisk dłoni, unikanie waśni i konfliktów we wspólnym interesie, ale także poszanowanie różnic czy odmienności. Dlatego zgody nie da się budować bez wzajemnego poszanowania racji obu stron. Można współpracować, ale na zasadach dobrowolności, bez żadnego przymusu. A już na pewno nie można współpracować pod dyktando jednej ze stron, i to za wszelką cenę. Nie trzeba się lubić, aby się wzajemnie szanować i współdziałać. Nie można się też obrażać i oskarżać o brak współpracy, skoro ma się to odbywać na jednostronnych warunkach bez poszanowania odmiennych poglądów. Dobrze pamiętamy, jak premier Donald Tusk w wystąpieniu sejmowym, transmitowanym dla całego społeczeństwa, w odpowiedzi na ujawnienie afery hazardowej wezwał do bezwzględnej walki, a właściwie wojny z opozycją na wszystkich frontach, a szczególnie w Sejmie. Deklaracji szukania winnych i wyjaśnienia afery towarzyszyło wskazywanie opozycji jako współwinnych tej afery. Poseł Stefan Niesiołowski aferę hazardową nazwał "PiS-owską hucpą". W innym wystąpieniu, prezentując dokonania swojego rządu po dwóch latach, Donald Tusk wezwał opozycję do "wygaszenia konfliktów społecznych", co jest, jego zdaniem, drogą do uzyskania jeszcze lepszych efektów. "Jeśli tego nie zrozumiecie, to wyginiecie jak dinozaury" - mówił obrazowo, a właściwie krzyczał. Teraz, gdy już cała władza znajduje się w rękach jednej orientacji politycznej, największego monopolu politycznego od czasu, kiedy Polską rządziła PZPR, słyszymy pod adresem opozycji kolejne "specyficzne" apele o budowanie zgody narodowej. Bronisław Komorowski, tuż po ogłoszeniu zwycięskich dla niego wyników wyborów, powiedział: "Musimy teraz wykonać ogromną pracę, aby podziały nie stawały nam na przeszkodzie w zbudowaniu zgody narodowej". Donald Tusk podtrzymał swoją deklarację pomocy w usuwaniu konfliktów i podziałów tak niezbędnych w budowaniu zgody narodowej. Jak ma wyglądać ta "ogromna praca" przy usuwaniu podziałów, które mają stać na drodze porozumienia narodowego? Czego można się spodziewać po nowym prezydencie, który - jak pamiętamy - zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego w 2005 roku skomentował: "To zła wiadomość dla Polski". Z działań Platformy Obywatelskiej w sprawie mediów wyłania się nieukrywana chęć ich zawłaszczenia, tak jakby nie prezentowały one punktu widzenia Platformy. Obserwując od lat media publiczne, stwierdzam, że jako taki pluralizm pojawił się w nich dopiero po 2005 roku, kiedy PiS odniosło sukcesy wyborcze. Do tego czasu media opanowane były przez postkomunistyczną lewicę i środowiska szeroko rozumianej Unii Wolności. O co zatem chodzi w tym tzw. odpolitycznieniu mediów? Wyłącznie o to, aby pozbyć się z nich dziennikarzy niezwiązanych z dominującymi po 1989 roku środowiskami, tak bliskimi PO. Osoby niezależne w swoich poglądach i postawach, wiarygodne i uczciwe w pracy zawodowej, nazywane są "pisowcami" i mają być wyrzucane z mediów publicznych. Dlaczego dominującemu dziś obozowi politycznemu chodzi o pozbycie się tych osób? W reakcji na powyborcze wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego, który mówił m.in. o fundamentalnej sprawie dla naszego Narodu, jaką jest pełne i wiarygodne wyjaśnienie przyczyn katastrofy pod Katyniem, ze strony partii "zgody" rozpętała się kolejna obrzydliwa nagonka na prezesa PiS i opozycję. Już następnego dnia po wyborach z ust najbardziej zajadłych polityków PO (Kutza, Niesiołowskiego i Palikota, ale także innych) padły kolejne, potworne i haniebne słowa, których nie chcę tu nawet przytaczać. Są to słowa eskalujące atmosferę jeszcze gorszych niż dotąd konfliktów i podziałów, słowa nieznajdujące, niestety, potępienia ani ze strony prezydenta elekta, ani premiera. Czy nie mają one paraliżować wszystkich tych, którzy myślą o tragedii smoleńskiej tak jak Jarosław Kaczyński, a szczególnie dziennikarzy? Dlatego warto przypomnieć apel Rady Programowej Telewizji Polskiej, sygnowany przez red. Janinę Jankowską, do wszystkich redakcji programów informacyjnych i publicystycznych o "systematyczne, rzetelne i kompleksowe informowanie o postępach wyjaśnienia przyczyn i okoliczności katastrofy smoleńskiej". To potrzebne wezwanie, gdyż opinia publiczna ma prawo znać wszystkie informacje na ten temat. Natomiast szkalowanie kogokolwiek za domaganie się prawdy jest zamachem na wolność słowa, prawa człowieka i demokrację. Oczekiwanie poznania prawdy nie jest "kolejną pisowską walką polityczną". Deklaracja prezydenta elekta Bronisława Komorowskiego dotycząca ogromnej pracy, która ma być wykonana, "aby podziały nie stanowiły przeszkody w zbudowaniu zgody narodowej", musi zacząć się od zmiany wizerunku jego partii politycznej, od zapanowania nad politykami, którzy nieustannie prowokują społeczeństwo swoją jawną agresją. Jeżeli to nie nastąpi wkrótce, historia przyzna rację tym obserwatorom życia politycznego, w tym także bardzo wielu ludziom piszącym dziś na forach internetowych, którzy uważają, że "podziały i konflikty to główne paliwo polityki rządu Donalda Tuska". Wojciech Reszczyński

Platforma wybierze Palikota jeszcze raz? Sąd koleżeński nie chce zająć się wnioskiem o wykluczenie z PO posła Janusza Palikota. Po wyborze Grzegorza Schetyny na marszałka Sejmu poseł Platformy zrezygnuje z przewodniczenia klubowi PO w Sejmie. Tym samym odbędą się nowe wybory do całego prezydium klubu Platformy. Po wniosku europosła PO Filipa Kaczmarka o wykluczenie Janusza Palikota z partii politycy tego ugrupowania będą mieli szansę docenić działalność szefa lubelskiej Platformy, nie tylko pozostawiając go w partii, lecz także - po raz drugi - wybierając go na wiceprzewodniczącego klubu. Janusz Palikot w związku ze swoim chamskim zachowaniem był już nieraz "wyrzucany" z Platformy Obywatelskiej. Poza nałożeniem na posła symbolicznych kar (np. odebraniem mu na kilka miesięcy przewodnictwa w sejmowej komisji Przyjazne Państwo) wymuszonych raczej przez opinię publiczną, a nie stanowiących wyraz chęci rzeczywistego ukarania posła, Januszowi Palikotowi włos z głowy nie spadł. Trudno jest więc w tej sytuacji wierzyć, że działalność Palikota nie jest autoryzowana przez szefa Platformy, premiera Donalda Tuska. Wręcz przeciwnie, można dojść do wniosku, że działania posła z Lubelskiego są przez jego szefa bardzo doceniane. Można zatem przypuszczać, jakie będą losy wniosku o wykluczenie Janusza Palikota z partii, złożonego przez europosła PO Filipa Kaczmarka do sądu koleżeńskiego Platformy w Lublinie, do której należy Palikot. Już zresztą pojawiły się "niespodziewane" trudności z wnioskiem. Otóż okazuje się, że podobno brakuje pod nim własnoręcznego podpisu Kaczmarka, a więc sprawy wniosku o wykluczenie Palikota z Platformy formalnie nie ma. Kaczmarek zapowiadał wczoraj, że jeśli jest taka potrzeba, złoży ten dokument ponownie. Eurodeputowanego Platformy zbulwersowały słowa Janusza Palikota, który na konferencji prasowej w poniedziałek zadał pytanie m.in. o to, czy śp. Lech Kaczyński w dniu katastrofy pod Smoleńskiem znajdował się pod wpływem alkoholu. Palikot stwierdził także, że Lech Kaczyński ma na rękach krew osób, które wtedy zginęły. - Wypowiedzi Janusza Palikota są nieetyczne i hańbiące. Janusz Palikot łamie statut Platformy i godzi w dobre imię PO - uważa Kaczmarek. We wniosku do sądu koleżeńskiego europoseł Platformy napisał: "Wypowiedzi Janusza Palikota z 5 lipca 2010 r. na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej i jego postulat sprawdzenia, czy Lech Kaczyński nie był pijany w dniu katastrofy, stanowią w moim przekonaniu czyn nieetyczny i hańbiący". Kaczmarek stwierdził ponadto, że tego rodzaju działania Palikota są niezgodne z zasadami PO zapisanymi w statucie partii, a w szczególności z zasadą pogłębiania zaufania wyborców do Platformy. Kaczmarek uważa, że Palikot złamał zapisany w statucie obowiązek postępowania w życiu publicznym i prywatnym w sposób, który nie naraża na szwank dobrego imienia Platformy. Europoseł przypomniał, że Janusz Palikot jest krytykowany przez partyjnych kolegów nie po raz pierwszy. Dotychczasowe upomnienia i kary nie odniosły jednak skutku.

Palikot nadal wiceszefem Premier Donald Tusk może docenić pracę Janusza Palikota dla Platformy, nie tylko nie pozwalając na wykluczenie posła z partii, ale dodatkowo zielone światło do pozostawienia Palikota w prezydium klubu PO w Sejmie. Po wyborze Grzegorza Schetyny na marszałka Sejmu, nie będzie on już kierował klubem PO. Schetyna wyjaśniał, że zwyczajowo wraz z przewodniczącym klubu odchodzą wiceprzewodniczący, a więc i Janusz Palikot. W tej sytuacji odbędą się wybory całego prezydium klubu. - Jesteśmy przed decyzją o wyborze marszałka. Jeżeli ten wybór będzie skuteczny, to wtedy będzie pytanie o nowe władze klubu, a dobrym obyczajem w Platformie jest, że w takiej sytuacji całe prezydium klubu podaje się do dymisji i oddaje się do dyspozycji. Wtedy będą nowe wybory - tłumaczył Schetyna. Po posiedzeniu klubu Platformy Schetyna poinformował jednak, że został postawiony wniosek o wykluczenie Palikota z prezydium klubu jeszcze przed wyborem nowego przewodniczącego i wiceprzewodniczących.

Artur Kowalski

Cudaczny świat pustych obietnic i złego gospodarowania Polską! Niektóre obietnice B. (k...) i ewentualny koszt ich wprowadzenia (za Rzeczpospolitą): 33,6 mld zł – szacunkowy ogólny koszt podatników spełnienia obietnic kandydata PO na Prezydenta i już Prezydenta RP, niejakiego B. (k...)!, czyli:

15 mld zł – podwyżka dla nauczycieli

10 mld zł – brak reformy KRUS i zrównania wieku emerytalnego

6,2 mld zł – utrzymanie waloryzacji rent i emerytur w dotychczasowym kształcie

1,3 mld zł – budowa tamy na Wiśle

1,14 mld zł – likwidacja abonamentu RTV, Internet dla wszystkich, zniżki na kolej dla studentów oraz dofinansowanie in vitro

Informacja o ewentualnej realizacji obietnic niejakiego B. (k...) - tylko z kilku dni powyborczych:

1.  "W budżecie na 2011 r. rząd nie zakłada wzrostu wynagrodzeń w sferze budżetowej (...) - Nie zakładamy w budżecie 2011 wzrostu wynagrodzeń w sferze budżetowej, to element oszczędnego i ostrożnego budżetu, który chcemy przedstawić na 2011 rok. Wskaźniki znalazły się już w porządku obrad czwartkowego Komitetu Stałego Rady Ministrów, w przyszłym tygodniu zajmie się nimi rząd..." (Źródło),

2.  "Według prognoz KE w Polsce w 2060 r. udział wydatków w PKB na świadczenia emerytalne spadnie o 3 pkt. proc. w porównaniu z 2007 rokiem. To najwięcej w całej UE. Komisja Europejska rozpoczęła w środę konsultacje na temat wysokości przyszłych emerytur (...) Ponadto KE szacuje, że stosunek średniej emerytury do średniej pensji spadnie w Polsce w 2060 roku w porównaniu do 2007 roku o 44 proc., biorąc pod uwagę zarówno publiczny, jak i prywatny filar. To największy spadek spośród 15 państw, z których danymi dysponowała KE..." (Źródło),

3. "Ulga transportowa dla studentów - tak, ale dopiero za półtora roku, a nie od nowego roku akademickiego - przyznał minister finansów Jacek Rostowski..." (Źródło),

4. "Rząd pewny wsparcia przez nowego prezydenta szykuje oszczędności. Jeśli wystarczy mu odwagi przed wyborami, to za parę lat zaoszczędzi kilkadziesiąt miliardów złotych podatników rocznie (...) Minister finansów Jacek Rostowski (...) przedstawił plan reform, które rząd Tuska chce przeprowadzić do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych. Odkurzył cztery projekty, których poparcia w marcu odmówił prezydent Lech Kaczyński: wprowadzenia tzw. reguły wydatkowej, reformy emerytur mundurowych, nowelizacji ustawy rentowej i zmiany reguły wydatków na obronność (...) Zniesienie mundurówek miałoby dawać w 2060 r. nawet kilkanaście miliardów złotych oszczędności rocznie. Reforma systemu rentowego ma ograniczyć liczbę nowych rencistów. Chodzi o taki sposób naliczania renty, żeby przejście na nią było mniej opłacalne niż praca do emerytury..." (Źródło).

Dygresja – najistotniejsza jest zapowiedź wynikająca z punktu pierwszego i czwartego: w 2011 roku cała "budżetówka" może "zapomnieć o podwyżkach. To oczywiście np.: nauczyciele, policjanci, wojskowi, administracja państwowa... i wielu, wielu innych!. A rząd przymierza się do realizacji pakietu oszczędności, który dotknie nas wszystkich... Gdy tymczasem:

1. "Na Euro 2012 Polska nie zarobi! UEFA nie zostawi ani złotówki podatku w Polsce - donosi "Rzeczpospolita" (..) A wszystko przez gwarancje, których nasz kraj udzielił federacji piłkarskiej.

Po ogłoszeniu decyzji, że to Polska i Ukraina będą organizatorami Euro 2012, zobowiązaliśmy się do udzielenia 25 gwarancji. Jak zaznacza Mikołaj Piotrowski ze spółki PL2012 teraz przyszedł czas, by je doprecyzować (..) Wśród nich jest między innymi ta związana z podatkami. Ministerstwo Finansów wyda rozporządzenie gwarantujące UEFA zwolnienia z podatków w Polsce i zwrot VAT od sprzedawanych towarów i usług przez powiązane z organizacją spółki" (Źródło),

2.  "Wydobywanie gazu z łupków stoi pod znakiem zapytania. A wszystko przez rosiczkę i susła. Wiele złóż znajduje się na terenach chronionych. A co za tym idzie, odwierty mogą być nieopłacalne lub wręcz niemożliwe..." (Źródło).

3. Istnieje realne zagrożenie przekroczenia deficytu budżetowego powyżej drugiego, konstytucyjnego progu ostrożnościowego wynoszącego 55% PKB! - (stąd zapewne rozpaczliwe próby oszczędności!),

4. Dług publiczny (zewnętrzny i wewnętrzny) wynosi już przeszło 700 mld. złotych (połowa roku a dług rośnie o około 1,5 - 2 mld miesięcznie). Na potrzeby projektu budżetu państwa na 2011 r. MF przyjął PKB w cenach bieżących wyniesie 1496,3 mld zł,

P.S. Dzięki zwróceniu uwagi blogera "bat na czerwonych" w notce: "Mamy 3 biliony zł długu" uzupełniam niniejszy post o taką to informację na temat wysokości długu publicznego Polski: "Całkowity dług Polski może przekraczać 220 % PKB! (...) Takie wyliczenia przedstawia pracownik Departamentu Statystyki NBP w wywiadzie dla obserwatorafinansowego.pl. To nie jedyne zaskoczenie: każdy noworodek powiększa dług Polski (...) Janusz Jabłonowski z Departamentu Statystyki NBP wyjaśnia swoje badania. - Całkowity dług Polski przekracza 220 % PKB. Jeśli chodzi o precyzję tego obliczenia wszystko rozbija się o przyjęte założenia stopy dyskontowej, wzrostu i sytuacji demograficznej. Wszystko to jest obarczone jakimś warunkowym ryzykiem i jesteśmy gotowi do dyskusji, na ile nasze założenia są trafne. Nawet jeśli jednak powinny być inne, podstawowy wniosek pozostaje ten sam – polskie finanse publiczne w długim terminie są niestabilne – mówi statystyk w wywiadzie z Krzysztofem Nędzyńskim, dziennikarzem portalu obserwatorfinansowy.pl..." (Źródło). Czyli, że nasz dług (oficjalny i ukryty) rzeczywiście wynosić może około 3 bln. złotych a nie 0,7 bln!

ZOSTAW ZA SOBĄ MĄDROŚCI ŚLAD... krzysztofjaw cdn

Bardzo ważny tekst – o obcinaniu rąk Nawet do głowy mi nie przyszło, że mój tekst o obcinaniu rąk tym, co głosowali na Bronisława Komorowskiego wywoła taki rezonans – i tak zostanie zrozumiany. Napisałem go, by wyjaśnić, dlaczego tym, którzy mimo wszystko chcą iść do wyborów, zaleciłem głosowanie na Jarosława Kaczyńskiego (zresztą - bez powodzenia: po tym, jak Kandydat rzutem na taśmę pochwalił śp. Edwarda Gierka; ludzie nie wytrzymali - i 54% tych, co głosowali na mnie w I turze, zagłosowało na BK, a tylko 46% na JK...) - a ubrałem w formę, jak zwykle u mnie, dość drastyczną. Ale przecież, u Boga Ojca, nikt tego nie powinien wziąć dosłownie! Tu jednak przytoczę piękny komentarz {~mmm}: Głosowałem na Pana Panie Januszu i pewnie nadal będę głosował, bo zgadzam się z 90 procentami Pańskich poglądów. W II turze zagłosowałem na Komorowskiego, bo nie zamierzam dywagować co będzie za rok, a poza tym ręka by mi uschła, gdybym miał skreślić mega demagoga i socjalistę Kaczyńskiego. A już na pewno nie zrobię tak, że zagłosuję na Kaczyńskiego, bo jestem bardzo anty PIS. To pokrętna logika i moim zdaniem niepotrzebne wizjonerstwo. Swoją wypowiedzią obraził Pan pewnie ponad połowę swojego elektoratu. Szkoda, że nie rozumie Pan, że można się minimalnie z Panem różnić, a mimo to Pana wspierać. Tak postępując nie wygra Pan nigdy wyborów. Takiego wodza, który swoim zwolennikom obcinałby ręce, ja nie pamiętam, ale pewnie mało pamiętam. Piękny, powtarzam, komentarz – i bardzo pouczający. Postaram się do tej rady zastosować. Jednak komentarz nie do końca jest słuszny: wizjonerstwo, proszę {~mmm}, JEST potrzebne. Czego nauczyłem się – jak przystało na konserwatystę – cudzym kosztem. Otóż pamiętam, jak p. Jerzy Bush, jako prezydent USA, wstrzymał operację „Pustynna Burza” by nie dobijać reżymu śp. Saddama Husseina – „bo pokonanie Iraku zanadto wzmocni Iran”. Potępiałem to wtedy publicznie – uważając, jak {~mmm}, że jest to „niepotrzebne wizjonerstwo”. I trzeba uczciwie, po chłopsku: jak się zaczęło – to dowalić! Tym bardziej, że w 1990 roku uczciwy powód do ataku na Irak (który zagarnął był Kuwejt) był (a w 2003 nie było...). Patrząc na to, w co wpakował się p. Jerzy W. Bush junior, wycofuję tę ocenę. I nie godzę się na tezę, że wizjonerstwo nie jest potrzebne. Rozumiem jednak, że tego typu rozumowanie jest szkodliwe dla ogółu: ludzie powinni walczyć, jak Kiemlicze: „Ojciec – prać?” - „Prać!” i prać! Dlatego przywódca musi mieć zaufanie swoich zwolenników: jak mówi glosować na A – to głosować i nie pytać – bo tego typu „pokrętne” wyjaśnienia sieją tylko zamęt w umysłach. A tak przy okazji, merytorycznie: fragment wywiadu, jaki WCzc. Jarosław Kaczyński udzielił p. Krzysztofowi Różyckiemu z tygodnika „ANGORA”; proszę zauważyć, że p. red. Różycki bezbłędnie kwalifikuje ideologię i praktykę PO i PiS:

http://files.angora.com.pl/pdf.pdf?params=BQZTBkoLBU1QAwFUDAZeTBxLAQIEXlcNAwhfARlLHlQFAVMDVAEcElVX

(s.3 i 4) – Platforma jest postrzegana jako ugrupowanie liberalne. Mimo to nie przeprowadziła żadnych reform gospodarczych w tym duchu, że wspomnę tylko o całkowitym wycofaniu się z pomysłu 3x15. Tymczasem Pana ugrupowanie kładzie nacisk na sprawy socjalne i w niektórych kwestiach jest bardziej na lewo od SLD. Mimo to, gdy byliście u władzy, obniżyliście podatki, zmniejszyliście składkę rentową, znieśliście podatek od spadków i darowizn (dla najbliższej rodziny). Czy nie ma w tym sprzeczności? – Pamiętam taki obrazek, gdy podczas kampanii wyborczej w 2007 roku Donald Tusk na wielkiej tablicy, w świetle kamer podpisywał słynne 10 zobowiązań PO o wymownym tytule „Polska zasługuje na cud gospodarczy”. Dziś po trzech latach rządu PO ta nazwa brzmi jak kiepski żart. Z tych dziesięciu zobowiązań zrealizowano jedno – wyprowadzono nasze wojska z Iraku. Natomiast mój rząd dał Polakom obniżkę podatków, zmniejszył bezrobocie, dał silny impuls dla rozwoju gospodarczego. Te decyzje dały Polsce szansę na uniknięcie skutków globalnego kryzysu. Myślę, że warto o tym pamiętać. Dziwne rzeczy, dziwne rzeczy... ale najpierw:

Przepyszna reklama Nikt mi nie wmówi, że "nie mamy pieniędzy na kulturę". To znaczy: MY rzeczywiście mamy za mało pieniędzy na kupienie sobie książki, obrazu, biletu do teatru czy kina, bo ONI nam te pieniądze odbierają, by... wydać je "na kulturę". Ot np. przy drodze z Warszawy do Falenicy zobaczyłem wielki billboard zapraszający do odwiedzenia wystawy p. Magdaleny Abakanowicz w... Muzeum Narodowym w Krakowie. Nie sądzę, by taki billboard spowodował, że na tę wystawę pojedzie choć jeden z kierowców jeżdżących po tej trasie. Jak mi ktoś udowodni, że pojechał jeden, albo i dwóch, to będę zdziwiony. A Państwo będziecie zdziwieni, gdy dowiecie się, ile kosztuje taki billboard... Cóż: jakaś firma Pi-aR ma zlecenie od Muzeum, wiesza to-to byle gdzie (a może: jej szef bierze w łapę za powieszenie na tablicach jakiejś firmy?) a Muzeum też to nie obchodzi, bo to nie są pieniądze właściciela Muzeum, tylko podatnika. Więc płacimy. Większość z Państwa nawet nie wie, że za to płaci. I ile. A szkoda! PS. Dzieją się jakieś dziwne rzeczy. Jedni oskarżają mnie, że sprzyjam PiS – inni, że sprzyjam Platformie. Proszę więc sobie dobrze zakonotować: ja twierdzę tylko, ze lepiej byłoby, gdyby Prezydentem był WCzc. Jarosław Kaczyński, a premierem JE Donald Tusk – niż odwrotnie. Jeśli komuś z tego wynika, że cokolwiek popieram – to proponuję włączyć obwody logiczne zamiast emocjonalnych i przemyśleć to raz jeszcze. Potrzebni ludzie - nie byle jacy konkretnie: emerytowani wojskowi sędziowie i prokuratorzy. Gdyby któryś z nich to przeczytał - lub ktoś z Państwa kogoś takiego zna - to proszę o łączność na: jkmjanusz@mail.ru

Poniżej ciekawa dyskusja pod wczorajszym wpisem: goraj: Proponuję eksperyment myślowy: Ludzie nie powinni dostawać pieniędzy za swoją pracę/emeryturę raz na miesiąc, tylko codziennie w równych porcjach. W innym wypadku wydadzą je pierwszego dnia, a przez pozostałe 30 będą głodować. Społeczeństwo jest głupie, a na dodatek na każdym kroku manipulowane przez żądnych zysku przedsiębiorców, więc większość na pewno nie oprze się pokusie wydania wszystkich pieniędzy w jeden dzień czy nawet kilka lub kilkanaście dni, pozostając pod koniec każdego takiego miesięcznego cyklu zupełnie bez środków do życia. Ludzie będą w końcu umierać z głodu. Aby temu zapobiec, pieniądze powinny być wypłacane w dziennych racjach.
Poprzesz taki manifest? Viva_la_Liberte_ 2010-07-08 14:57:47 Nie do końca dobra analogia. Należałoby zaproponować, że co miesiąc pensja będzie przelewana do specjalnego urzędu, który będzie wypłacać obywatelowi codziennie odpowiednią dniówkę (minus swoje koszta)...

cometto 2010-07-08 18:15:44 Analogia jest wystarczająca, bo chodzi mi wyłącznie o ideę odpowiedzialności za swoją własność, bez wgłębiania sie w to, kto i za jaką cenę przetrzymuje pieniądze dla naszego dobra. To, że taki system generuje niepotrzebną pracę i koszty, jest oczywiste i wszyscy się z tym chyba zgadzają. Ja jednak chciałbym położyć główny nacisk na to, że z jednej strony uznaje się, że ludzie są niewystarczająco odpowiedzialni, by odkładać pieniądze na emeryturę, a z drugiej zakłada się, że są wystarczająco odpowiedzialni, by odłożyć je na przeżycie w drugiej połowie miesiąca. Skala co prawda mniejsza, ale dowodzi, że człowiek, jeżeli musi, to w zdecydowanej większości jednak używa mechanizmów, które pozwalają mu żyć. Podobnie byłoby z dobrowolnymi emeryturami. Gdyby po jakimś czasie trwania nowego, dobrowolnego systemu emerytalnego ktoś zaproponował obecny system, to brzmiałoby to tak samo absurdalnie jak manifest, który napisałem powyżej. Na pewno w dobrowolnym systemie nie uniknęłoby się problemów z nieodpowiedzialną garstką ludzi, tak jak obecnie jakiś procent społeczeństwa gospodaruje swoimi dochodami skrajnie nieodpowiedzialnie, ale nie można równać w dół zdecydowanej większości (a nie mniejszości, jak powszechnie się uważa).

Viva_la_Liberte_ 2010-07-08 18:49:35 Pojedź czerwony durniu do krajów gdzie nie ma obowiązkowej składki emerytalnej. Zrób tam zdjęcia "zdychających w rowach" ludzi i pokaż je nam. Nie będę Ci mówił co to za Państwa sam sobie poszukaj (jak potrafisz..)

Win 2010-07-08 15:57:34  Na co dzień też nazywasz czerwonym durniem każdego, z kim się nie zgadzasz, czy tylko w internecie wyładowujesz w ten sposób frustracje? Ktoś, kto ma inne zdanie w kwestii obowiązku odkładania na emeryturę, nie jest od razu czerwony i niekoniecznie jest durniem.

Viva_la_Liberte_ 2010-07-08 17:00:22 Dyskusja jest ciekawa w aspekcie statycznym. Nieprzyjemnym wtrętem jest głos {Win} - najprawdopodobniej PiSmana, bo wolnorynkowca nazywa "Czerwonym" - który warto jednak potraktować istotnie jako wyzwanie: chciałbym zobaczyć w kraju, w którym nie ma obowiązku emerytalnego, emerytów śpiących po rowach! Może {Win} ma takie zdjęcia? Chodzi, oczywiście, o ludzi w wieku emerytalnym. Jeśli w danym kraju jest bieda i ludzie śpią po rowach - to to, że po rowach śpią i emeryci nie jest dobrym argumentem. Chodzi o sytuacje, w której ludzie w wieku średnim śpią na ogół w domach - a tylko ludzie w wieku emerytalnym "zdychają w rowach". Otóż tak nie jest : emeryci po rowach nie śpią. A to dlatego, że - wiedząc, że nie będą mieli emerytury - przezornie i starannie nauczyli dzieci szacunku dla osób starszych... Ale najważniejszy jest aspekt dynamiczny. Nie o to chodzi, czy ludzie poradzą sobie bez pensji wypłacanej codziennie (tak się, nb., dawniej robotnikom rzeczywiście płaciło!!) czy bez emerytury - lecz o to, że ludzie, gdy się o nich troszczy, stają się z dnia na dzień i z roku na rok coraz bardziej beztroscy!! Coraz mniej przewidujący i zapobiegliwi. Czyli: nie chodzi o to, jaki procent ludzi potrafi się troszczyć o swoją przyszłość - lecz o to, czy ten procent się zwiększa - czy zmniejsza. Wyłączenie selekcji naturalnej powoduje, że się zmniejsza. Tak jak ludzie obdarowani samochodem po jakiś czasie potrafią przestać umieć chodzić - tak samo ludzie obdarowani systemem emerytalnym zatracają elementarną zdolność, która ma nawet Murzyn... pod warunkiem, że żyje w Afryce, gdzie musi zachować ziarno manioku na przyszłe zbiory - a nie w USA, gdzie ma zasiłek i emeryturę! JKM

Bezczelny atak MN na polskość Śląska Mniejszość Niemiecka protestuje przeciwko obchodom rocznicowym III Powstania Śląskiego. - Te powstania trzeba odmitologizować. Były tragedią dla wielu rodzin śląskich i zbrojnym atakiem na integralność terytorialną państwa niemieckiego - oświadczył szef MN na Opolszczyźnie Norbert Rasch Napisał w tej sprawie do marszałka Województwa Opolskiego, który wraz z marszałkiem Województwa Śląskiego i przy wsparciu ministra kultury ma zorganizować przyszłoroczne obchody rocznicy III powstania. Szef MN przekonuje: - Należy odejść od mitologizowanego ukazywania tamtych wydarzeń, wynikającego z instrumentalnego posługiwania się historią w celach politycznych. Tamte wydarzenia zostały już nadmiernie wykorzystane do komunistycznej propagandy o "odwiecznie polskim Śląsku". Rasch dodaje, że dotychczasowa formuła upamiętniania powstań śląskich, podkreślająca ich znaczenie dla Polski wyklucza z udziału w uroczystościach część Ślązaków. - Tę, dla której powstania śląskie były tragedią rodzinną i zbrojnym atakiem na integralność terytorialną suwerennego kraju - podkreślił. Uważa, że lepsze dla stosunków polsko-niemieckich byłoby pokazywanie regionu z punktu widzenia sukcesów, a nie krwawych konfliktów. Żąda też, by w komitecie przygotowującym obchody znalazł się przedstawiciel MN. Opolski marszałek Józef Sebesta (PO) jest zaskoczony, bo organizacja obchodów była omawiana na zarządzie województwa, w skład którego wchodzi aż dwóch przedstawicieli Mniejszości Niemieckiej. - Ale w samym zespole przygotowującym uroczystości nas nie ma - zastrzega Andrzej Kasiura, członek zarządu województwa z ramienia MN. Przyznaje jednak, że otrzymał wstępne informacje na temat planowanych uroczystości. - Nie mają one jakiegoś ostrza wymierzonego w Mniejszość Niemiecką. Prosiliśmy zresztą, by uroczystości miały charakter raczej odnotowania tego faktu jakim było powstanie, podkreślenie ofiar jakie z sobą niosło - mówi Kasiura. Poseł Leszek Korzeniowski, szef PO na Opolszczyźnie, na której Platforma jak dotąd bez zgrzytów współrządziła z MN oświadczył, że ton roszczeń Niemców jest nie do przyjęcia. - To ton zupełnie inny od tego, w którym zwykle rozmawialiśmy z mniejszością. Dla mnie to szukanie na siłę problemu przez MN i znalezienie go. Chciałbym wierzyć, że to nie jest początek ich kampanii wyborczej do samorządu - kwituje. Poseł MN Ryszard Galla, jednocześnie wiceszef tej organizacji MN powiedział, że wystąpienie Rascha należy traktować jako działanie zapobiegawcze. - Chcemy zwrócić uwagę, że powstania śląskie to delikatna materia, a wobec tego uroczystości rocznicowe powinny być należycie i obiektywnie przygotowane - zaznaczył. http://opole.gazeta.pl/opole/1,35086,8113680,MN__nie_celebrowac_powstan_slaskich.html

Może rzeczywiście czas już z nimi skończyć?

TO MÓGŁ BYĆ ZAMACH Prokurator generalny Andrzej Seremet w TVN24  potwierdził, że polska prokuratura nie wyklucza zamachu przy użyciu broni niekonwencjonalnej jako jednej z przyczyn prezydenckiego samolotu TU 154 M pod Smoleńskiem. Część pytań wniosku prokuratury do Departamentu Sprawiedliwości USA zawiera pytania dotyczące tego wątku. Prokurator generalny w „Kropce nad i” powiedział, że strona rosyjska do tej pory zrealizowała część jednego z pięciu wniosków skierowanych do Moskwy. Do tej pory nie ma m.in. protokołów z sekcji zwłok – jedyny, jaki trafił do Polski, to protokół sekcji prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Rosjanie nie przekazali nam również telefonu satelitarnego a polscy prokuratorzy nie mogą samodzielnie dokonać oględzin wieży kontroli lotów w Smoleńsku. - Będziemy chcieli w Polsce przesłuchać kontrolerów, którzy byli na miejscu podczas katastrofy, ale oni muszą wyrazić zgodę na przyjazd od Polski – stwierdził Andrzej Seremet. Zapowiedział, że polska prokuratura będzie wysyłała do Rosji kolejne wnioski. Tymczasem wczoraj wicepremier Rosji Siergiej Iwanow oświadczył, że strona rosyjska przekazała polskiej prokuraturze „wszystko, co miała do przekazania”. - Czekamy na zapowiedziane materiały, które są w drodze. Do tej pory nie dostaliśmy kluczowych dokumentów- powiedział prokurator generalny w TVN24. Kiedy je otrzymamy – nie wiadomo, bo zależy to od strony rosyjskiej. dk, TVN24

Śmieszny prezydent. Szrekogladiator na czele państwa „Konstytucja każe kontestować prawidłowość sekwencji zdarzeń prawnych i politycznych – obecności „trzech prezydentów” w jednym dniu - pisze dr hab. Jerzy Ciapała”...” Wykładnia art. 131 ust. 2 konstytucji wyraźnie wskazuje, że marszałek Sejmu ma kompetencje do tymczasowego zastępowania prezydenta (w razie jego śmierci) jedynie do czasu wyboru nowego prezydenta. Czas wyboru to dzień wyrażenia woli przez naród – suwerena, co potwierdza Państwowa Komisja Wyborcza oraz weryfikuje w zakresie ważności wyborów Sąd Najwyższy. Nie są więc prawdziwe stwierdzenia, jakoby o wyborze decydował SN, czyli dopiero od daty jego uchwały mamy prezydenta elekta. Odrębną doniosłość ma zatem samo uzyskanie mandatu przez nowego prezydenta, odrębną zaś możliwość jego wykonywania, czyli pełnienia urzedu. Objęcie urzędu i rozpoczęcie wykonywania pełni kompetencji następuje bowiem bezpośrednio po złożeniu przysięgi wobec Zgromadzenia Narodowego (art. 130 konstytucji).” ..” Ocena profesora Piotra Winczorka wskazująca, że marszałek Sejmu powinien zastępować prezydenta do czasu objęcia urzędu, jest zrozumiała na gruncie  tzw. wykładni celowościowej. „...Źródło tutaj 

Mój komentarz  Wadliwa pokomunistyczna konstytucja kompromituje jej twórców . Polityków i ”wybitnych‘ prawników. Jest ona wadliwa w tej prostej , ale istotnej kwestii, którą zdolny student prawa powinien  przy opracowywaniu Konstytucji zauważyć. Przy tej jakości prawa i prawników a przede wszystkim lekceważącym prawo, pokomunistyczna, ale Konstytucje przez polityków Platformy  nie trudno zrozumieć , że prezydent elekt Komorowski dostał  91 procent głosów w więzieniach. Cyrk  prezydencki ze Szrekogladiatorem w roli głównej pokazuje rozkład oficjalnych , formalnych ośrodków władzy . Warto przypomnieć sobie tekst Michalkiewicza w którym twierdzi on , że faktyczna władza spoczywa w pozakonstytucyjnych ośrodkach władzy. O tym ,że ma racje najlepiej niech świadczy zachowanie Komorowskiego , Niesiołowskiego , Schetyny i Tuska w kwestii faktycznego braku ciągłości władzy prezydenckiej.   

Zwierzchnikiem sił zbrojnych jest teraz Schetyna Szrekogladiator , tego samego dnia był nim również Borusewicza , Komorowski, a według Bralczyka również Niesiołowski . Pomimo zaistnienia problemu w postkomunistycznej konstytucji nikt z konstytucjonalistów , ani z polityków rządzącej partii ani nie wspomniał, że należy podjąć natychmiast prace nad usunięciem tej kompromitującej i stanowiącej pewne niebezpieczeństwo na wypadek wojny luki. Mam obawy, że sprawa ta będzie służyła do prymitywnego naginania i swobodnego interpretowania konstytucji. Innym powodem faktycznego ośmieszania urzędu prezydenta jest dążenie Tuska i Platformy do ograniczenia praw demokratycznych polskiego społeczeństwa i dokonywanie wyborów prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe , czyli faktyczny wybór w drodze targów pomiędzy koteriami politycznymi.  A nic temu tak nie będzie  sprzyjało jak ciągłe ośmieszanie przez media i polityków urzędu prezydenta. Warto poprzeć pomysł Napieralskiego aby utworzyć urząd wiceprezydenta, który równocześnie byłby szefem BBN u. Wybory w którym u boku prezydenckiego kandydata stałby wiceprezydencki nadałaby rangi urzędowi oraz wzmocniła jego stabilizacje ustrojową. Osobiście uważam , że należałoby pójść dalej i zlikwidować  nie mający demokratycznego umocowanie urząd premiera , a całą władzę wykonawczą przekazać w ręce mającego demokratyczny mandat narodu prezydenta. Istnienie urzędu  wiceprezydenta w tej sytuacji byłoby wskazane. Być może dla klasy politycznej najważniejsza jest ciągłość władzy pozakonstytucyjnych ośrodków władzy. A Urząd prezydenta to jedynie następna demokratyczna fasada . Marek Mojsiewicz

Zadłużenie Polski przekracza 220 proc. Produktu Krajowego Brutto

Całkowite zadłużenie Polski przekracza 220 proc. Produktu Krajowego Brutto
http://biznes.interia.pl/news/mamy-3-000-000-000-000-zl-dlugu,1503614,4199
Mamy 3 000 000 000 000 zł długu Czwartek, 8 lipca Całkowite zadłużenie Polski przekracza 220 proc. Produktu Krajowego Brutto, uważa Janusz Jabłonowski z NBP, na którego powołuje się "Puls Biznesu". Jaka część długu przypada na przeciętnego Polaka? 17 000, czy aż 80 000 złotych? /© Bauer. Oficjalnie zadłużenie skarbu państwa wynosiło w kwietniu ponad 644 mld zł. To ok. 17 tys. zł na przeciętnego Polaka i około połowy polskiego PKB. Tymczasem według Janusza Jabłonowskiego z departamentu statystyki Narodowego Banku Polskiego rzeczywistość jest dalece bardziej ponura: do jawnego powinniśmy doliczyć dług ukryty, sięgający 180 proc. PKB. Dług ukryty to m.in. zaległe płatności w ochronie zdrowia, a także np. system rentowy, w którym obniżono składkę i nie ma zależności między wpłaconymi składkami a otrzymywanymi świadczeniami. Jabłonowski przyznaje wprawdzie, że jego obliczenia obarczone są "jakimś warunkowym ryzykiem", ale podstawowy wniosek pozostaje jeden: na dłuższą metę finanse publiczne są niestabilne. Jeśli przyjąć, że w tym roku wartość polskiego PKB wzrośnie do 1,35 bln zł i że całkowity dług publiczny przekroczy 3 bln zł, to łatwo obliczyć, że statystyczny Polak jest już zadłużony na ok. 80 tys zł, czyli na wysokość swoich dwuletnich zarobków. Więcej na ten temat Finanse publiczne są w niebezpieczeństwie
http://biznes.interia.pl/news/finanse-publiczne-sa-w-niebezpieczenstwie,1502510,4199
Reformy: emerytalna, KRUS-u i służby zdrowia, ułatwienia dla przedsiębiorców oraz ograniczenie deficytu finansów publicznych - to zdaniem ekonomistów najważniejsze wyzwania dla rządu za prezydentury Bronisława Komorowskiego. Zaczynamy być postrzegani jako kraj będący wyraźnie w gorszej sytuacji, niż inne państwa unijne /AFP. Eksperci, z którymi rozmawiała PAP są zgodni, że należy oczekiwać dużo lepszej niż do tej pory współpracy pomiędzy rządem a prezydentem. Zaznaczają jednak, że inicjatywy ustawodawcze są w gestii przede wszystkim rządu.

Olejnik (znowu) z odsieczą Palikotowi Marzec 2010 Palikot wyrzucany z Platformy po raz 7316. Monika Olejnik spieszy z odsieczą. Monika Olejnik: Janusz Palikot lubi ryzykować. Uwielbia atakować Grzegorza Schetynę, ale najfajniejszym bohaterem jest Lech Kaczyński. Pan prezydent nieraz usłyszał od Palikota, że jest jednojajowym bliźniakiem, bachorem, który słucha się mamy i brata, albo że jest trupem na wrotkach. Janusz Palikot martwi się o zdrowie prezydenta i o to, czy na trzeźwo podejmuje decyzje. (...) Co zrobi partia z Januszem Palikotem? Może go zawiesić, dać mu naganę, może go wyrzucić. Może mu każe wpisywać przez dwadzieścia parę dni, które pozostały do rozstrzygnięcia prawyborów Platformy Obywatelskiej, w swoim blogu "jestem głupi i nazywam się Janusz Palikot". Partii Platforma Obywatelska nie oburza to, iż urzędujący minister spraw zagranicznych kpi z głowy państwa, mówiąc, że prezydent nie powinien się zachowywać jak zuch i wałęsać się po górach Kaukazu. Mało kogo oburza, że mówi - można być niskim, ale nie małym. Można być dużym i małym.
Lipiec 2010 Palikot wyrzucany z Platformy po raz 7319. Monika Olejnik spieszy z odsieczą.
Monika Olejnik:
Nikt nigdy nie kwestionował dobrego charakteru Lecha Kaczyńskiego poza tym, że mówiło się o nim, że jest kłótliwy. Ale dziennikarze zawsze podkreślali, że ma poczucie humoru i jest sympatyczny.[…] Nie jest też prawdą, że przez pięć lat Lech Kaczyński był bezpardonowo atakowany, nie jest prawdą, że wyzywano go kloacznym językiem, i nie jest prawda, że podważano jego patriotyzm. Natomiast to, co przez te ostatnie dni dostaje Komorowski, w głowie się nie mieści. (...) Po co go wyrzucać, skoro nikt inny tak zgrabnie i ładnie nie odpowie posłom PiS-u? Zmieniają się pory roku, zmieniają się wrogowie Palikota i powody dla których jest "wyrzucany" z Platformy, nie zmienia się jedno - Monika Olejnik zawsze gotowa pospieszyć z pomocą swojemu ulubieńcowi. A że ciut się zmieniły okoliczności, bo prezydentowi się w międzyczasie zmarło, trzeba dzisiaj udawać, że to co się pisało jeszcze cztery miesiące temu o tym jak jest "krytykowany" Lech Kaczyński, nigdy nie miało miejsca, bo choć "pan prezydent nieraz usłyszał od Palikota, że jest jednojajowym bliźniakiem, bachorem, który słucha się mamy i brata, albo że jest trupem na wrotkach" to przecież "nie jest prawdą, że przez pięć lat Lech Kaczyński był bezpardonowo atakowany, nie jest prawdą, że wyzywano go kloacznym językiem", tak samo jak nie jest prawdą, że był nazywany "chamem" (Sikorski), "durniem" (Wałęsa) czy "skurwysynem" (Wałęsa), a nawet jeśli był, to przecież nie można tego nazywać "bezpardonowymi atakami" czy "kloacznym językiem". Listę bluzgów jakie zaliczył Kaczyński można ciągnąć w nieskończoność, a sporą ich porcję znaleźć w archiwach programów samej Moniki Olejnik.
Rozumiem dlaczego Olejnik bagatelizuje ataki na Kaczyńskiego, rozumiem też dlaczego broni Palikota, rozumiem nawet to, że nie szanuje inteligencji czytelnika. Nie rozumiem tylko dlaczego nie szanuje własnych słów. PS. Cytaty z felietonu "Ogary poszły w las" wzięłam od Rosemanna. Kataryna

Czas się rozliczyć Stanowczo monarchia jest ustrojem i lepszym i tańszym. Lepszym – bo nie trzeba co 5, a właściwie co 4 lata rozhuśtywać emocjonalnie całego społeczeństwa, by - doprowadzone do stanu onieprzytomnienia – wybrało 460 filutów, którzy przez 4 lata będą wysilali swoją pomysłowość, by – po pierwsze – trwale rozwiązać sobie własne problemy socjalne i po drugie – by zapewnić możliwość dojenia Rzeczypospolitej, tzn. – współobywateli tym wszystkim, którzy im w zdobyciu tego stanowiska pomogli. I rzeczywiście – widać gołym okiem, jak z kadencji na kadencję powiększa się liczba osób na utrzymaniu państwa. Już dawno przestały wystarczać na to niemałe przecież podatki, więc kolejne rządy, bojąc się bardziej obciążyć pokolenia aktualnie żyjącego, zadłużają pokolenia następne z szybkością co najmniej 3 tys. złotych na sekundę – bo w takim właśnie tempie przyrasta polski dług publiczny. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku wyborów prezydenckich i o ile jednym polityczna wścieklizna mija szybko, to inni wydają się zainfekowani nią w sposób trwały. Jakże inaczej wytłumaczyć apel red. Jacka Żakowskiego, który w „Gazecie Wyborczej” nawołuje Bronisława Komorowskiego do „wyrżnięcia” IV Rzeczypospolitej, czy człowieka o zszarpanych nerwach, czyli wicemarszałka Niesiołowskiego, który w skołatanej głowie układa sobie jakieś listy proskrypcyjne, czy wreszcie – posła Palikota, który już po wyborach zauważa „krew na rękach” zabitego w katastrofie prezydenta Lecha Kaczyńskiego? To są niewątpliwie pacjenci, których jak najszybciej powinien przebadać jakiś weterynarz, jako że wścieklizna jest przecież chorobą odzwierzęcą. Tymczasem w monarchii nie ma żadnej potrzeby infekowania kogokolwiek wścieklizną. Przeciwnie – edukacja nastawiona jest na wzbudzanie szacunku dla króla, personifikującego całość państwa, co niewątpliwie sprzyja nie tylko emocjonalnej stabilności opinii publicznej, ale i trwałości organicznych struktur społecznych. Monarchia wreszcie jest ustrojem tańszym. Oto dowiadujemy się, że kampania prezydencka marszałka Bronisława Komorowskiego kosztowała 14 milionów zł. Jest to rachunek oczywiście zaniżony, bo nie obejmujący np. kosztów pozyskiwania przychylności mediów głównego nurtu, ani wartości obietnic poczynionych przez kandydata. A przecież ani media głównego nurtu nie popierały marszałka Komorowskiego za darmo, ani - tym bardziej – nie robiły tego sprawujące rzeczywistą władzę w Polsce tajne służby, których najtwardszym jądrem jest wojskowa razwiedka z gorejącym sercem po lewej stronie, czyli – z sowieckim rodowodem i sentymentami. Dlatego też marszałek Bronisław Komorowski, o ile nie musi przejmować się zupełnie obietnicami, jakich w czasie kampanii narobił wyborcom na sumę co najmniej 33 miliardów złotych – co, mówiąc nawiasem, oznacza, że najpierw trochę większą sumę musiałby obywatelom odebrać - o tyle z obietnic, jakie poczynił swoim sponsorom i poplecznikom, a w szczególności – razwiedce – musi się teraz rozliczyć. I to właśnie będzie prawdziwym programem prezydentury Bronisława Komorowskiego, przy czym warto podkreślić, że to nie on będzie decydował, kiedy i w jaki sposób odwdzięczyć się za sponsoring i nadymanie, tylko będzie o tym wszystkim na bieżąco informowany tak samo, jak na bieżąco, a często nawet w ostatniej chwili informowany jest o swoim prawdziwym programie rząd pana premiera Donalda Tuska. A ponieważ tubylcza razwiedka, w odróżnieniu od tajniaków rządzących państwami poważnymi, jak np. Rosja, czy Niemcy, dąży do rozgrabienia okupowanego przez siebie kraju i znalezienia bezpiecznego schronienia pod skrzydłami państw, na służbę których się przewerbowała – prezydent Bronisław Komorowski, deklarując „współpracę z rządem”, z góry zapowiada posłuszeństwo razwiedce, za pośrednictwem której państwa trzecie, w szczególności – strategiczni partnerzy, czyli Rosja i Niemcy, będą realizowały swoje projekty związane z Polską. Dlatego nie można się dziwić radości, z jaką wybór Bronisława Komorowskiego został przyjęty przez rosyjskie, a zwłaszcza – przez niemieckie media. Nie tylko zresztą media – bo i przez niemieckich polityków, spośród których najbardziej ucieszył się minister spraw zagranicznych Gwidon Westerwelle, skądinąd znany, jako ostentacyjny sodomita. Koszty, jakie Polska będzie musiała z tego tytułu ponieść, wydają się niemożliwe do oszacowania – bo jak wyliczyć szkody spowodowane przygotowywaniem, np. poprzez rozbrajanie państwa - i ewentualną realizacją scenariusza rozbiorowego? Wygląda na to, że monarchia jest ustrojem nie tylko tańszym, ale przede wszystkim - bezpieczniejszym SM

Nikt nie chce wziąć odpowiedzialności Z Witoldem Waszczykowskim, byłym zastępcą Szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, rozmawia Paulina Jarosińska Biuro Bezpieczeństwa Narodowego jest proszone o pomoc ekspercką w śledztwie dotyczącym katastrofy Tu-154M pod Katyniem? - Jako Biuro Bezpieczeństwa Narodowego jesteśmy kompletnie odcięci od śledztwa, nie mamy żadnych nowych informacji oprócz tych, które otrzymujemy za pośrednictwem mediów. Moje zdanie jest krytyczne. Z przekazów medialnych na temat śledztwa wynika, że mamy do czynienia tylko z chaosem i niejasnościami. BBN dostało polecenie, aby przeprowadzić rozliczenie i przygotować plan na przyszłość, jak należy organizować tego typu wyjazdy, aby do podobnej tragedii już nigdy nie doszło. Nie zostało to zrealizowane z prostego powodu. Otóż przedstawienie, w jaki sposób powinny być przygotowane takie wyjazdy, ujawniłoby wszystkie nieprawidłowości lotu Tu-154M i obnażyłoby wszelkie braki w przygotowywaniu lotów. Wyszłyby na jaw wszystkie zaniedbania, m.in. kancelarii premiera, która jest dysponentem tych samolotów i powinna włączyć się w organizację wizyty i być odpowiedzialna np. za mądre rozdzielanie samolotów. Mamy też do czynienia z zaniedbaniami ze strony Biura Ochrony Rządu, które powinno zabezpieczyć ten lot. Sam szef BOR powiedział swego czasu, że on traktował tę wizytę nieoficjalnie. To jest skandaliczna wypowiedź! Ministerstwo Spraw Zagranicznych powinno we współpracy z Kancelarią Prezesa Rady Ministrów i Biurem Ochrony Rządu zorganizować kolumnę samochodów na innym, zapasowym lotnisku. Nie uczyniono tego. Nikt nie chce przyznać się do serii zaniedbań i wziąć odpowiedzialności, dlatego to wszystko tak się przedłuża. Teraz okazuje się jeszcze, że załoga mogła być źle kierowana przez wieżę kontrolną, co brzmi po prostu strasznie. Zamiast skupić się na tym, tygodniami trwały spekulacje, kto wszedł do kabiny, co powiedział itp. Skandaliczne było również przypominanie przez "Gazetę Wyborczą" sytuacji sprzed kilku lat, kiedy prezydent Lech Kaczyński rozważał jedynie, czy można by zmienić trasę. Miało to wskazać opinii publicznej, że była to próba wymuszenia na załodze zmiany trasy, co przecież nie miało miejsca. Dalej - sugerowanie, że śp. Lech Kaczyński domagał się drugiej wizyty w Katyniu, co również jest nieprawdą, ponieważ ten pobyt był planowany od dawna i znalazł się w planach budżetowych jeszcze w zeszłym roku. Formalne przygotowania rozpoczęły się w styczniu, co potwierdzone było w dokumentach prezentowanych przez ministra Władysława Stasiaka. Następnie pojawiła się informacja o zaproszeniu Donalda Tuska przez premiera Władimira Putina; rozpoczęła się gra tymi zaproszeniami i wizytami. Wszystko, co jest związane z tragedią smoleńską, budzi we mnie tylko obawy i prowokuje pytania, jak to będzie dalej wyglądało.
Czy informacja o kolizji tupolewa, do której doszło na dwa dni przed odlotem tego samolotu do Smoleńska, dotarła do Biura Bezpieczeństwa Narodowego albo do Kancelarii Prezydenta? - Absolutnie nie. To są dane techniczne i należą do dysponentów samolotów, ale do nas taka informacja nie dotarła.
Czy na Zachodzie byłyby możliwe dezinformacja na taką skalę i niedopuszczanie dziennikarzy do jakichkolwiek nowych faktów ustalonych w toku śledztwa? - To zależy od kraju, ale na pewno w sytuacji, gdy zginąłby przywódca państwa i tyle osób z ważnych instytucji, w tym generałowie, to śledztwo byłoby bardzo skrupulatnie przedstawiane w mediach i kontrolowano by każdy krok w wyjaśnianiu sprawy tej rangi. Można mówić nawet o brutalności mediów na Zachodzie, ale w takim przypadku byłoby to zupełnie zrozumiałe. Jestem przekonany, że nikt nie uciekałby od odpowiedzi na pytania mediów.

Amerykański kongresman Peter T. King zgłosił projekt rezolucji, w której domaga się powołania międzynarodowej komisji do zbadania przyczyn i przebiegu katastrofy. W Polsce już wiele tysięcy osób podpisało się pod podobnym postulatem. Czy jeszcze możliwe jest utworzenie takiego organu? Jaka byłaby droga jego powołania? - W pierwszych godzinach po tragedii były sygnały ze strony Rosjan, że są oni otwarci i oczekują na współpracę ze stroną polską, jednak nie uzyskali na to odpowiedzi. Strona polska tego nie uczyniła. Edmund Klich został pozostawiony sam sobie. Podstawą do powołania takiej komisji byłoby kilka dokumentów. W pierwszej kolejności konwencja chicagowska, ale również umowy dwustronne. Rząd tłumaczy się, że umowy dwustronne nie zawierają pewnych wykonawczych artykułów. Jednak można by było osiągnąć to w taki sposób, aby korzystając z umowy dwustronnej, powołać komisję wspólną i wyposażyć ją w aneks, bodajże 13. z konwencji chicagowskiej, aby kwestie techniczne badała komisja. Na podstawie bilateralnej umowy powstałoby pewne ciało wykonawcze. Czyli tuż po katastrofie był margines, pewna przestrzeń na sporządzenie podstawy prawnej do powołania komisji. Strona rosyjska nie przyjęłaby tego wtedy źle i nie wywoływałoby to zdziwienia. Polacy powinni wówczas wystąpić o taką współpracę, powinna być taka wola. Z wypowiedzi polityków z następnych dni wynikało, że oni nie chcą brać tej odpowiedzialności, że tak jest dla nich wygodniej, jeśli cała sprawa spada na stronę rosyjską. Zaczynała się kampania wyborcza i wejście do tego śledztwa oznaczałoby, że należy się rozliczyć ze wszystkich zaniedbań, a to byłoby nie na rękę niektórym politykom. Mogłoby negatywnie wpłynąć na odbiór kampanii wyborczej. To bardzo przykre, że takie motywy determinują zupełny brak woli, by cokolwiek wyjaśnić. Zręcznie zagrano tą kwestią w kampanii wyborczej.
Co strona polska mogłaby zrobić, aby maksymalnie zabezpieczyć wszystkie dowody i mieć do nich pełny dostęp? Są przecież poważne pytania o broń oficerów BOR, telefony satelitarne... - Jestem oburzony faktem, że przez tygodnie utrzymuje się nas w przekonaniu, że państwo zadziałało, że państwo się sprawdziło - bo gołym okiem widać, że tak się nie stało. Państwo doprowadziło do tego, że prezydent zginął w katastrofie, która nie powinna się wydarzyć. Przez trzy miesiące nie było ono w stanie otrzymać ani dowodów, ani wraku samolotu, ani informacji z przesłuchań, ani nawet rzeczy osobistych, jak pamiątki rodzinne. Do tej pory nie udało się wysłać tam nawet polskich archeologów, którzy mieliby poprowadzić prace badawcze w celu uzyskania nowych dowodów. Z trybuny sejmowej przekonywano nas, że prowadzone były wykopy na metr głębokości, ale potem media doniosły, że znajdowano ciągle mnóstwo rzeczy, nawet takich, jak części maszynerii samolotu, części kontrolne. Zostaje mi tylko dołączyć się do tych zdziwień, oburzeń i obaw w związku z wyjaśnieniem sprawy.
Co mogło zwiększyć wpływ Polski na badanie katastrofy i uzyskiwanie na bieżąco informacji na jej temat? - Nie tylko o organizację chodzi, ale też o determinację. Strona polska nie wykazuje w ogóle woli, by doprowadzić do wyjaśnienia sprawy. Cały czas przekaz był taki, że uspokajano Polaków, mówiąc, że mamy niezależną prokuraturę, a potem nagle okazało się, że trzeba powołać komisję rządową pod nadzorem ministra spraw wewnętrznych - czyli państwo musiało się włączyć, nie mogło polegać tylko na niezależnej prokuraturze. Zawiodły organizacja i determinacja. Po trzech miesiącach wciąż nie widzę woli, a wręcz przeciwnie: widzę skandaliczne próby zrzucania winy na śp. prezydenta. Padają bulwersujące oskarżenia, że właściwie sam na siebie zrobił zamach. Takie słowa wypowiedzieli ostatnio Janusz Palikot i Kazimierz Kutz.
Czy rząd i nowo wybrany prezydent mogą, według Pana, podjąć skuteczne działania w celu wyjaśnienia tragedii z 10 kwietnia? - Nie jestem optymistą w tej sprawie. Jeśli nie będzie nacisku opinii publicznej, nacisku ze strony rodzin, przyjaciół zmarłych czy ludzi przejętych tą sprawą, to nie widzę możliwości jakiegokolwiek rozliczenia wszystkich zaniedbań, a co za tym idzie - także pełnego wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Tak było od początku. Powtórzę - zawiodły pewne mechanizmy w państwie i ekipa rządząca nie jest chętna, by się do tego przyznać. To wskazałoby odpowiedzialnego i pokazałoby sposób realizacji takich wyjazdów, co obciąża kancelarię premiera oraz Biuro Ochrony Rządu. Na koniec - sposób podejścia do śledztwa był błędny. Sprawa będzie odsuwana, rozmywana, by znużyć społeczeństwo kompletnym brakiem perspektywy jej rozwiązania i chaosem wokół niej. Obóz obecnie rządzący nigdy nie wykaże determinacji w wyjaśnianiu katastrofy. Dziękuję za rozmowę.

50 PYTAŃ – CZYLI TCHÓRZOSTWO NAGRODZONE Przebieg kampanii prezydenckiej przed I turą wyborów, jednoznacznie wskazywał na słabość, a w wielu obszarach, wręcz fikcyjność demokracji III RP. Jeśli jednym z podstawowych wymogów demokracji, jest przywilej  wyborców do posiadania pełnej i miarodajnej wiedzy na temat osób kandydujących w wyborach powszechnych – prawo to zostało zignorowane i pogwałcone przez kandydata Platformy Obywatelskiej. Dzięki szczelnej, propagandowej osłonie ze strony głównych mediów, ustanowionej nad działaniami grupy rządzącej, większość obywateli nie ma możliwości poznania faktów z życia Bronisława Komorowskiego, ani uzyskania szczegółowej wiedzy o tej postaci.  Nie obowiązuje bowiem zasada, zgodnie z którą obywatele mają prawo znać przeszłość osoby pretendującej do najwyższego stanowiska w państwie. Mają również prawo wiedzieć; kim jest człowiek, któremu powierzają zaszczyt reprezentowania narodu, co robił w przeszłości, jakie posiada predyspozycje, poglądy i intencje. Mają prawo poznać dokładny życiorys kandydata, sięgający wielu lat wstecz; efekty jego pracy na zajmowanych stanowiskach, zakres i konsekwencje podejmowanych decyzji. Powinni poznać ludzi z jego otoczenia, dowiedzieć się jakie wartości reprezentują, z jakich środowisk się wywodzą i do czego dążą. Każda informacja związana z osobą kandydującą na najwyższe stanowisko w państwie, może być przedmiotem zainteresowania społeczeństwa oraz podlegać rzeczowej i dogłębnej ocenie. Jednocześnie - reguły demokracji nakładają na polityka obowiązek składania wyjaśnień - szczególnie w sprawach najbardziej kontrowersyjnych i trudnych. Wyborcom zaś udzielają mocnego przywileju zadawania pytań i oczekiwania wyczerpujących odpowiedzi. Ta podstawowa zasada ma gwarantować bezpieczeństwo wyboru – czyli sprawić, że obywatel dokona go w warunkach pełnego dostępu do informacji, nie działając na podstawie błędnych lub fałszywych przesłanek. Bez spełnienia tych warunków – wolne i uczciwe wybory będą jedynie fikcją i erzacem demokracji. Formułując przed kilkoma tygodniami 50 pytań do Bronisława Komorowskiego, działałem w przeświadczeniu, że ich zadanie leży w dobrze pojmowanym interesie społecznym, a obowiązek udzielenia odpowiedzi przez kandydata wynika z elementarnych reguł demokracji. Tym bardziej, że nad wieloletnią karierą polityczną kandydata PO – od dyrektora gabinetu Aleksandra Halla w URM, poprzez wiceministra i ministra obrony narodowej, po stanowisko marszałka Sejmu i pełniącego obowiązki prezydenta RP  – zalega cień szeregu niewyjaśnionych dotąd spraw.  W stosunku do Bronisława Komorowskiego pojawiają się pytania; nie tylko o genezę i charakter jego kontaktów ze środowiskiem wojskowych służb specjalnych, ale przede wszystkim o to, czyje interesy reprezentował w czasie swojej 20 letniej kariery politycznej? Czy były to interesy państwa polskiego i jego obywateli, czy może interesy różnych grup i środowisk , sprzeczne z dobrem publicznym? Mocną podstawą do formułowania takich pytań była wiedza, jaką już posiadamy o tej postaci. Przede wszystkim - o środowisku, z którym Komorowski jest od lat ściśle związany i które darzy odwzajemnioną sympatią. Ta wiedza, nie należy do obszaru spekulacji, lecz wynika z zawartości urzędowego dokumentu opublikowanego w roku 2007  przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Monitorze Polskim. Jak dotąd – nie istnieje żaden dokument o porównywalnym znaczeniu, który wiedzę tę mógłby kwestionować. W Raporcie z Weryfikacji WSI, korzystającym z wagi dokumentu urzędowego zawarto szczegółowy opis dziesiątek przestępstw i nieprawidłowości, jakie miały miejsce w wojskowych służbach na przestrzeni 15 lat istnienia tej formacji, przedstawiono liczne przypadki korupcji, nadużywania władzy, przestępstw gospodarczych i skarbowych. Dokument wielokrotnie wymienia nazwisko Bronisława Komorowskiego -  wskazując na jego odpowiedzialności polityczną za liczne nieprawidłowości związane z funkcjonowaniem służb wojskowych. Jednocześnie, obraz, jaki wyłania się z treści Raportu nakazuje w szeregach dowódczych formacji WSI upatrywać środowisko skorumpowane, przestępcze, o groźnych dla bezpieczeństwa państwa związkach z obcymi służbami. Marszałek Sejmu, który wielokrotnie deklarował sympatię wobec ludzi z tego środowiska oraz podważał w niewybrednych słowach prawne znaczenie i sens likwidacji służby, naraża się na nieuniknione pytania o charakter swoich  kontaktów i powody obrony interesów ludzi WSI. Z kolei - liczne kłamstwa – również publiczne, w sprawach dotyczących afery marszałkowej pozwalają przypuszczać, że rola Komorowskiego w kombinacji służb specjalnych w roku 2008 była znacznie poważniejsza, niż wskazuje sam zainteresowany lub podległe grupie rządzącej media. Są to sprawy, zgodnie z określeniem użytym przez samego Komorowskiego „śmiertelnie poważne”, które powinny zostać szczegółowo wyjaśnione, w interesie obywateli i państwa. Jeśli zauważyć, że okres od października 2007 roku do chwili obecnej, to czas, w którym polityk Platformy korzystał z dobrodziejstw ochrony ze strony środowiska byłych WSI oraz osłony parasola medialnego, a jednocześnie następowało umocnienie pozycji Komorowskiego wewnątrz PO oraz poszerzanie zakresu jego autonomii wobec lidera tej partii – postać polityka nabiera szczególnego znaczenia. Warto też dostrzec, że stanowisko marszałka Sejmu okazało się być optymalnym w warunkach konfliktów politycznych rozpętanych przez grupę rządzącą, służąc jednocześnie ograniczeniu wpływów opozycji parlamentarnej; ale też stanowiskiem najważniejszym w sytuacji zaistniałej po tragedii z 10 kwietnia br., gdy Komorowski przejął prerogatywy Lecha Kaczyńskiego i zawłaszczył swoimi nominatami wszystkie wakujące stanowiska. Trzeba zatem widzieć w  Komorowskim osobę kluczową dla zrozumienia i interpretacji wielu procesów politycznych zachodzących w ostatnich dwóch latach, a wydarzenia z udziałem tego polityka – począwszy od afery marszałkowej, poprzez „prawybory” w PO, aż po skutki katastrofy z 10 kwietnia – spinają ten okres niczym logiczna klamra i wyznaczają kierunek, w jakim obecnie zmierza III RP. Choć treść 50 pytań zadanych Komorowskiemu została powielona w setkach miejsc Internetu, wysłana do sztabu wyborczego PO, opublikowana w prasie i doręczona osobiście kandydatowi w czasie jego pobytu w Londynie - nie doczekały się żadnej reakcji. Jednocześnie, nie znalazł się w III RP dziennikarz, który na podstawie informacji zawartych w tych pytaniach zbadałby działania Komorowskiego jako ministra obrony narodowej, naświetlił jego rolę w przetargach milionowej wysokości, czy zainteresował się sprawami fundacji Pro Civili i Wojskowej Akademii Technicznej. Milczenie sztabu wyborczego Komorowskiego, wpisuje się w wieloletnią taktykę stosowaną przez środowisko Platformy, sprowadzoną do przemilczenia trudnych kwestii. W III RP jest to taktyka skuteczna, ponieważ doprowadzona do perfekcji autocenzura mediów oraz pasywność obywateli pozwala decydentom na uniknięcie niewygodnych pytań i sytuacji.  Warto też przypomnieć, że dziennikarze wiodących mediów kierują się często lękiem, pomni nauki udzielonej przez polityka PO w trakcie afery marszałkowej, gdy apelował o „wstrzemięźliwość w okazywaniu solidarności zawodowej” z Wojciechem Sumlińskim. Los tego dziennikarza miał stać się dla całego środowiska dziennikarskiego sugestywną przestrogą i zapobiec nazbyt dociekliwym poszukiwaniom. Milczenie Komorowskiego, jest także objawem tchórzostwa samego polityka, niezdolnego do stawienia czoła własnemu życiorysowi i sprawom, za które ponosi odpowiedzialność. To cecha aż nadto widoczna w działaniach marszałka, który już w roku 2007 obawiał się stawać przed Komisją Weryfikacyjną WSI, unikał złożenia wyjaśnień w sprawie afery marszałkowej przed sejmową Komisją Sprawiedliwości oraz uniemożliwiał stawianie pytań w trakcie wyboru na marszałka Sejmu. Urząd państwowy stanowi dla Komorowskiego rodzaj bezpiecznego azylu, zza którego atakuje przeciwników, oczernia ich i pomawia, skrywając się natychmiast, gdy pojawia się groźba ujawnienia niewygodnych okoliczności  lub żądanie złożenia wyjaśnień. Urząd daje również Komorowskiemu poczucie bezkarności, pozwala mu na wypowiedzi pełne pogardy dla prawa i ludzi o odmiennych poglądach. Ten rodzaj tchórzostwa jest cechą niezwykle groźną - szczególnie, gdy stanowi mieszankę arogancji, połączonej z ignorancją i ambicjami niewspółmiernymi do predyspozycji. Bułhakow napisał kiedyś, że "tchórzostwo nie jest jedną z ułomności, ono jest ułomnością najstraszliwszą”, co w przypadku Bronisława Komorowskiego znajduje tragiczne potwierdzenie. Fakt, że kandydat Platformy nie został zmuszony do udzielenia odpowiedzi na liczne pytania związane z jego życiorysem i działalnością, świadczy o iluzoryczności polskiej demokracji, podważa  prawa obywateli do uzyskania rzetelnej wiedzy o osobach kandydujących na najwyższy urząd  i skazuje Polaków, oddających głos na tę postać na przypadkowy, a zwykle bezrozumny wybór. Jeśli ta okoliczność zaważy na końcowym wyniku wyborów prezydenckich, droga do poznania prawdy o Komorowskim zostanie przed Polakami zamknięta. Ścios

Bo na tronie zasiądzie król........ Już za miesiąc na tronie pod żyrandolem ma zasiąść umiłowany gajowy Bronek, jedynie słuszny prezydent IIIRP, żeby nie powiedzieć KRÓL. Wszyscy winni delektować się szczęściem jakiego dostąpimy dzięki Bronkowi królowi IIIRP. Przynajmniej tego oczekuje salonowszczyzna i cyngle medialni wiszący na pasku i liżący buty obecnej ekipie trzymającej władzę. I byłaby niemal sielanka, a nawet raj na ziemi w II Irlandii gdyby nie to oszołomstwo, które domaga się rzetelnego wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej w dniu 10 kwietnia br. Skutecznie udało się władzy wspomaganej przez zaprzyjaźnione media zepchnąć ten temat na okres kampanii wyborczej w niebyt i tak miało pozostać. Aż tu ten sielankowy błogostan zakłócił rządzącym i mediom JK, który po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich wrócił do tematu tabu i oznajmił, że katastrofa winna być wyjaśniona rzetelnie pod każdym względem do czego on sam dołoży wszelkich starań. I zaczęło się. LARUM w partii rządzącej, na salonie i wśród michnikowszczyzny. Przecież prominentni przedstawiciele rządzącej w Polsce partii politycznej żartują z tej tragedii i ferują wyroki niezależne od śledztwa oskarżają bezpodstawnie zmarłego Prezydenta oraz czynią z pilotów przygłupów samobójców. W tym działaniu zresztą jedynie słuszna partia wspierana jest z pieczołowitością, godną Oscara przez przyjaciela z tvn24 i ich kumpli "ekspertów' od spraw wszelakich, czyli żadnych. I to powinno ciemnemu ludowi wystarczyć. A ci, którym ta medialna interpretacja nie wystarcza to dewianci i oszołomy wkładający kij w tron Bronka i w szprychy hulajnogi Donka. Chwyciła więc cyngielnia za pióra i okłada nimi JK i jego zwolenników. Zagrzmiał u Michnika niezastąpiony w nienawiści do Kaczyńskich - Kuczyński, który tak brzydzi się ta pisowską tv publiczną, że jest częstym gościem na jej salonach wspólnie z Żakowskim, który też tej pisowskiej tv już znieść nie może i dlatego wspólnie z cynglami z Czerskiej uprawiają michnikowską propagandę w info3. - Kiedy w wyborczą niedzielę Jarosław Kaczyński nazwał ofiary lotniczej katastrofy pod Smoleńskiem poległymi męczeńską śmiercią, a wyjaśnienie przyczyn tej tragedii uznał za najważniejszą niemal sprawę dla Polski, to -wiedząc, że u niego nie ma słowa bez intencji -zastanawiałem się, jaką to drogą ów lotniczy wypadek przekształci on w sprawę najważniejszą. Domyślałem się, jak to będzie, już z wcześniejszych napomknień (co świadczy o tym, że taktyka została ustalona głęboko w toku kampanii wyborczej) -ale występ Beaty Kempy odsłania scenariusz. Wyglądało to będzie, moim zdaniem, tak -Platforma Obywatelska i wrogie PiS-owi siły w mediach oraz środowiskach opiniotwórczych kilka lat temu napadły na PiS, wywołały z nim wojnę, oszkalowały partię braci Kaczyńskich, przedstawiając kłamliwie jej program i zamiary polityczne, które były zupełnie inne od wbitych ludziom do głowy.- grzmi WALDEK K. w GW. - ....Najważniejszym jednak celem tej napaści stał się prezydent Rzeczypospolitej Lech Kaczyński. Niesprawiedliwa, nienawistna krytyka wytworzyła w opinii publicznej błędne wyobrażenie o prezydencie i dopiero jego męczeńska śmierć odsłoniła prawdę. Co jednak równie ważne, ta krytyka doprowadziła do lekceważenia głowy państwa polskiego zarówno w kraju, jak i za granicą. To lekceważenie, w tym przypadku przez rząd polski, a personalnie przez Donalda Tuska oraz przez rząd rosyjski i parę Putin -Miedwiediew, jest przyczyną fatalnego przygotowania lotu od strony bezpieczeństwa i śmierci pary prezydenckiej wraz z 94 innymi osobami.- Jak nisko trzeba upaść i jak trzeba mieć we łbie nie po kolei, by takie pomyje drukować na łamach opiniotwórczego dziennika. W dzwony uderzył też następny michnikolid Andrzej Morozowski, który też już zna przyczyny katastrofy i pisze: - Nie wierzę w zmianę Kaczyńskiego -. Jarosław Kaczyński na czas kampanii wyborczej zawiesił stawianie pytań o tragedię smoleńską, a być może także rzucanie oskarżeń pod adresem Donalda Tuska. Teraz tak wstrzemięźliwy już pewnie nie będzie – pisze publicysta TVN i TVN 24 - Jarosław Kaczyński na czas obecnej kampanii wyborczej zawiesił stawianie pytań, a być może także rzucanie oskarżeń pod adresem Donalda Tuska. Pytany o film „Solidarni 2010”, w którym przychodzący po katastrofie smoleńskiej przed Pałac Prezydencki ludzie formułują zarzuty pod adresem rządu, odpowiadał wymijająco. Myślę, że teraz tak wstrzemięźliwy już jednak nie będzie. Dowodem na to mogą być słowa, jakich Jarosław Kaczyński użył w swym powyborczym przemówieniu. Mówił przecież o „poległych” w katastrofie smoleńskiej, a poległy to ktoś, kto zginął w walce. Mówił o „męczeńskiej śmierci” pasażerów Tupolewa, a tam, gdzie jest męczeństwo, powinni być też oprawcy, którzy to męczeństwo zadają. Z kim walczyli „polegli” w katastrofie politycy PiS, wiadomo – walczyli z PO. Na razie nie do końca wiadomo, kto zadał „poległym” „męczeńską śmierć”, ale tego – według polityków PiS – na pewno nie wyjaśni rosyjskie śledztwo. Tym dwóm gnidom zawtórował miłośnik pornoli Wołek: - Tragedia smoleńska odcisnęła na tej kampanii piętno przemożne. Przez obóz Kaczyńskiego była wykorzystywana cynicznie, z premedytacją. Żerując na autentycznym, ludzkim współczuciu, budowała absurdalny kult zmarłego prezydenta, czyniąc z niego postać nieledwie świętego męczennika, a przy okazji nieomylnego wizjonera i wybitnego, królom równemu męża stanu. Służyła też jako narzędzie szantażu wobec oponentów, a choćby i sceptyków, niepodzielających spiskowo-zamachowych teorii, metodycznie sączonych milionom ludzi przez podległe PiS media publiczne oraz zastępy księży, biskupów nie wyłączając. - Jarosław Kaczyński z takiego wsparcia czerpał pełnymi garściami. Bez skrupułów wykorzystywał też zagarnięte przez PiS publiczne media, przeobrażone w gigantyczną tubę propagandową. Właśnie Kościół i TVP były głównymi pasami transmisyjnymi, za pośrednictwem których jednostronny, załgany obraz oraz podszyte złą wolą, spiskowe interpretacje katastrofy smoleńskiej docierały do milionów ludzi, którzy, zwłaszcza na odległej prowincji, zdani byli jedynie na te dwie formy przekazu. Nie ulega kwestii, iż była to największa w dziejach Polski odrodzonej manipulacja medialna. Jarosław Kaczyński będzie nadal niezmordowanie eksploatował ten wątek. Jego wystąpienie podczas wieczoru wyborczego nie pozostawia złudzeń. Wyjaśnienia w sprawie smoleńskiej mają być „właściwe”, czyli takie, które w pełni odpowiadają wersji, potwierdzającej „męczeńską” śmierć „poległych”. A przecież polec można tylko na polu bitwy, z ręki wroga; męczeństwo zaś ktoś musi zadać. Te słowa mówią wszystko. Jednak i to paliwo z biegiem czasu się wyczerpie. Zwłaszcza, gdy media publiczne staną się wreszcie godne – przynajmniej w części – tego miana. Właśnie król Bronek już zaczął czynić pierwsze kroki celem przywrócenia godności mediom publicznym, godności po POwsku, godności po Bronkowemu. czyli media publiczne będą godne i jewropejskie jak nigdzie i nigdy dotąd. Obserwując to wszystko stwierdzam, że państwo polskie jest w najgłębszym kryzysie od czasu uzyskania niepodległości. Kiedy ginie prezydent kraju i władze państwowe, od najwyższych przedstawicieli Państwa oczekuję zachowania jak najdalej idącej powagi wobec tego wydarzenia i zapewnienia jak najskuteczniejszego śledztwa celem wyjaśnienia przyczyny ich śmierci. Wobec tak niewyobrażalnej tragedii nie mogą dziwić i szokować niespokojne reakcje społeczeństwa ani domaganie się przez rodziny zmarłych odpowiedzi na pytania i wątpliwości. Gołym okiem widząc, że śledztwo nie przebiega prawidłowo. I jedyne co może dziwić to reakcja mediów komercyjnych, które idą rąsia w rąsie z rządzącymi ferując wyroki, a przecież media winny kontrolować właśnie władzę a nie wspólnie z rządem zwalczać opozycję. Katastrofa smoleńska musi być wyjaśniona. IIIRP winna jest to ofiarom tej katastrofy jak i ofiarom Katynia z roku 1940. I tej prawdy nic nie zmieni. Nawet to, że za miesiąc na tronie, pod żyrandolem zasiądzie salonowy "król". kryska's blog

Trzech panów w Sejmie, nie licząc (pali)kota Tak żenujących scen dawno nie widziałem. Zdjęcie z trzema roześmianymi panami ściskającymi sobie ręce mogę porównać chyba tylko do premiera Tuska tonącego w objęciach kata Kaukazu Putina, a potem wpatrującego się w magiczną walizeczkę, gdy ten przyjmował meldunki w dniu katastrofy. Lub do filmiku w którym Komorowski z Tuskiem przekomarzają się i rechoczą oczekując na przyjazd polskich trumien ze Smoleńska.

Trzech panów w Sejmie Komorowski, Schetyna i Borusewicz urządzili w Sejmie cyrk. Ośmieszali nie tylko siebie, ale przede wszystkim instytucje które reprezentują. Śmiechom nie było końca. Odbyło się to wśród zachwytów i peanów dziennikarskiej tłuszczy. Chyba tylko Mikołaj Wójcik zwrócił uwagę na niestosowność tej całej szopki i zachowania panów w Sejmie. Do sejmowej wielkiej trójki powinien dołączyć jeszcze znany sejmowy dżentelmen Niesiołowski pełniący kaprysem Tuska funkcję marszałka Sejmu. Panowie wśród uśmiechów i wzajemnych umizgów zdali się nie pamiętać dlaczego w ogóle ktoś wypełnia obowiązki prezydenta nim nie będąc. A to wszystko tuż przed upływem symbolicznych trzech miesięcy które w Polsce zwykle kończą pewien etap żałoby. Żałosne, żenujące i obrzydliwe widowisko wystawiające fatalne świadectwo rozentuzjazmowanym panom wyniesionym z jednej strony przez tragedię a z drugiej przez idiotyczne decyzje marszałka do pozorów najwyższych państwowych urzędów. Szczególnie dziwię się marszałkowi Borusewiczowi, który w tym uczestniczył. Ego urosło?

Krew na rękach Rządowy samolot niesłusznie zwany prezydenckim był w gestii MON, czyli rządu. Piloci obsługujący maszynę byli żołnierzami specjalnego Pułku Transportowego, podlegali MON czyli rządowi. Dyplomatyczną organizacją uroczystości zajmował się MSZ, czyli rząd. Ochroną na pokładzie samolotu, w Smoleńsku i na ewentualnych zapasowych lotniskach zajmował się BOR, czyli MSWiA czyli rząd. Za protokół dyplomatyczny na pokładzie samolotu odpowiadał dyrektor MSZ, czyli rząd. Zapewnieniem lotnisk zapasowych, właściwej obsługi i zabezpieczenia zajmować się powinny również stosowne służby MSWiA, MSZ i MON, czyli rząd. Przygotowanie lotu, zabezpieczenie danych lotniska, wsparcie obsługi naziemnej tam na miejscu itd. pozostawało w gestii MON, MSZ i MSWiA, czyli rządu. Człowiekiem ponoszącym odpowiedzialność za zdarzenia z przeszłości, a wiele wskazuje że również mający swój udział w obniżaniu rangi wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu jest Tomasz Arabski, zaufany Donalda Tuska, urzędnik rządowy. Za decyzję o podziale obchodów katyńskich zgodnie z wolą Putina, co było kluczowe w tej całej historii, odpowiedzialność ponosi premier Donald Tusk. Warto spojrzeć w przeszłość, jak organizowane były inne wizyty prezydenta i premiera. Czy wizyta Tuska była równie nieprzygotowana? Świadczyłoby o dziadostwie państwa i jego procedur. Warto pamiętać o zerwanej procedurze zakupu nowych samolotów rządowych i przypomnieć propagandowe pokazówki jakie premier Tusk wyprawiał lecąc do Stanów Zjednoczonych rejsowym samolotem. Nikt nie poniósł żadnej odpowiedzialności. Nikt nie powiedział nawet przepraszam. Można było natomiast usłyszeć, że polskie państwo doskonale zdało egzamin, ba, nawet to, że polski prezydent zginął zgodnie z procedurami... Nie moi drodzy, państwo polskie nie zdało egzaminu, państwo urządziło pogrzeby, ale egzaminu z zabezpieczenia swoich przedstawicieli nie zdało. Dziadostwo, chamstwo i propaganda – owszem, to się sprawdziło. Słowa z filmu Ewy Stankiewicz może zbyt mocne, zabolały wiele osób. Oddawały stan emocji niektórych osób z Krakowskiego Przedmieścia, choć wcale nie większości. Ale warto pamiętać kto naprawdę ponosi odpowiedzialność za taki przebieg całej tej bolesnej historii i przebieg zdarzeń który do niej doprowadził.

Rządy politycznego dresiarstwa Eustachy Rylski napisał: „Palikot publicznie wyraża to, co większość z nas prywatnie myśli”. I to jest święta prawda. Naprawdę większość z nich tak myśli. Wystarczy posłuchać choćby głównych autorytetów Komorowskiego z komitetu „honorowego”. Myśli tak zapewne też sam prezydent elekt Komorowski, przyjaciel Palikota który zachował się jak zimny, cyniczny gracz polityczny, gdy już kilka godzin po katastrofie, nim jeszcze ostygły szczątki Tupolewa w podsmoleńskim błocie, rozpoczął wspólnie ze Sławomirem Nowakiem kampanię wyborczą (według relacji posła Marka Wikińskiego), że o szeregu niestosownych czy wręcz żenujących wypowiedzi nie wspomnę. Myśli tak zapewne też Władysław Bartoszewski, doproszony przez Komorowskiego na scenę w dniu drugiej tury wyborów. Według  dziennikarza Newsweeka Andrzeja Stankiewicza gdy Bartoszewski dowiedział się o smoleńskiej tragedii 10 kwietnia miał powiedzieć pytającemu go dziennikarzowi: „właściwie nic się nie stało”. Zaprzeczeń Bartoszewskiego nie słyszałem, bo i chyba pytań o to do Bartoszewskiego nie było.... Również politycy Platformy nie stronili od uśmiechów i dowcipów i to nim jeszcze ciało prezydenta spoczęło w grobie. O czym mowa jest choćby w wywiadzie Anity Werner i Pawła Siennickiego z Palikotem - o obelżywych SMSach rozsyłanych przez polityków PO o zmarłym tragicznie prezydencie. Jeśli koś nie słuchał wystąpień polityków Platformy na konwencji 26 czerwca to gorąco polecam. To tzw. „mowa nienawiści” (termin ostatnio sądowy) w czystej postaci. Palikot, choć spóźniony, był tam wiodącym celebrytą. Słowa Rylskiego nie powinny oburzać, one oddają ducha panującego w elitach władzy. Ducha nienawiści, pogardy, chamstwa i podłości. Akolita Rylski tylko o tym powiedział głośno.

Zemsta politycznej i medialne tłuszczy Nie wolno się wychylać. Jeśli masz inne poglądy, i nie chcesz bić braw zachowaj przynajmniej  milczenie, inaczej czeka cię los nie do pozazdroszczenia. Leszek długosz z Piwnicy pod Baranami: „Straciłem sporo adresów, gdzie byłem zapraszany, chętnie widziany. Zostałem też "wycięty" z części mediów. Nie mówi , nie pisze się o moich publikacjach. W ogóle o jakiejś artystycznej mojej obecności. To się w konsekwencji przekłada także na kieszeń. Ale bardziej dotyka, jeśli spędziło się z kimś wiele lat na wspólnej tratwie (tak to ujmijmy), a teraz ów ktoś czmycha, odwraca się na nasz widok.” Przykładów jest zresztą dużo więcej. Z ostatnich czasów choćby Katarzyna Łaniewska odsądzana od czci i wiary. Ewa Stankiewicz szkalowana i poniżana, oskarżana kłamliwie, na którą wylano hektolitry pomyj i której film fabularny niezwiązany z polityką został cofnięty z dystrybucji. Producent filmu „Solidarni 2010” Robert Kaczmarek znalazł się na celowniku cyngli z Polityki. Marcin Bulski został mianowany sprzedajnym aktorzyną, Joanna Lichocka sponiewierana przez luksusowego dziennikarza, dziennikarza niezależnego, który z rąk Buzka i Kwaśniewskiego otrzymał stanowisko ambasadora w Urugwaju. Nie ma miejsca dla innych poglądów. Inni jak dinozaury mają wyginąć lub co najwyżej siedzieć cicho. Nie ma miejsca dla prawdy w masowych mediach. Dobrze radzę - o aferze hazardowej tylko prześmiewczo, jak zaprzyjaźniona telewizja, o Komorowskim tylko dobrze, a o Kaczyńskich wiadomo jak. Jeśli tylko chcecie mieć pracę. Witajcie w Zangaro.

Dziś mijają trzy miesiące od smoleńskiej tragedii. Trzy miesiące to zwyczajowy okres żałoby. Nie został uszanowany. Żałoba trwała nie trzy miesiące, lecz trzy dni. Tyle mogli wytrzymać wodzireje mediów i jedynej prawdy w Polsce.

Bernard's blog

Antysemityzm w Polsce po Oświęcimiu Recenzja książki Jana Tomasza Grossa Fear: Anti-Semitism in Poland after Auschwitz Prof. Gross rozpoczyna swoje argumenty następująca deklaracją dotyczącą metodologii jaka przyjął: “Natura uprzedzenia polega na nieuzasadnionym uogólnieniu, natomiast zrozumienie opiera się na starannym wyeliminowaniu dwuznaczności i wyjaśnieniu różnic. Mamy do czynienia z dwoma przeciwstawnymi doświadczeniami umysłowymi. Jedno probuje wyeliminować uprzedzenie poprzez testowanie hipotez (tzn. sprawdza rożne alternatywne wyjaśnienia, eliminuje fałszywe dedukcje lub tezy nie poparte wystarczającymi dowodami), drugie przyjmuje dyskurs, w którym tkwi już przesłanka zaakceptowanego uprzedzenia.” Pierwsze stwierdzenie to zwykły banał, zaś drugie pozbawia nas powszechnie uznanych w świecie akademickim metod sprawdzania hipotez środkami znanymi od czasów powstania logiki Arystotelesa. Ktoś może zapytać, co złego tkwi w sprawdzaniu hipotezy, która mówi, że w Polsce jest pełno antysemityzmu? Tradycyjnie, historycy i prawnicy gromadzą fakty, na podstawie których mogą następnie obalić lub potwierdzić hipotezę. Wprawdzie Gross początkowo deklaruje, że powyższa hipoteza jest nieprawidłowo sformułowana, ale później nie akceptuje żadnego argumentu, który potwierdzałby, że jest fałszywa. Ta metoda obciążania czytelnika obowiązkiem udowodnienia poprzednich wniosków nie daje szans na obalenie fałszywych założeń poprzez przytoczenie przeciwnych dowodów. Zastosowanie tej metody w badaniach historycznych umożliwia dowolne manipulowanie historia oraz wyciąganie absurdalnych wniosków, które są następnie promowane przez media i staja sie później częścią akceptowanej powszechnie wersji historii. Sposób argumentacji Grossa posiada postmodernistyczny charakter, czyli nie jest oparty o badanie dowodów lub wyciąganie wniosków na zasadzie dedukcji. Gross nazywa to “historią analityczną”: “To co tutaj przedstawiam, nie jest historią diachroniczną, ale analityczną. Poruszam się w przód i w tył w czasie w różnych aspektach zdarzeń, aby zrozumieć zjawisko antysemityzmu w powojennej Polsce”. W taki sposób osiąga on to, co sobie założył. Uznaje za prawdziwe wszystkie zeznania komunistycznych urzędników, anonimowych osób cytowanych z “dokumentów” filmowanych w czasie 50-letniej okupacji sowieckiej, zeznania gapiów; wszystko, co potwierdza przyjętą przez niego tezę. Natomiast celowo pomija wszystkie dowody, które podważałyby jego twierdzenie. Podobnie jak to ma miejsce w innych przypadkach pisania historii od nowa, konkluzje autora są wątpliwe. Dotyczy to całej książki. Na stronie 164 znajduje sie podsumowanie: “Umysłowa i emocjonalna mgła, okrywająca to opowiadanie, może się nieco rozwiać dopiero kiedy zrozumiemy, że ocaleni Żydzi stali się celem strasznej masakry, ponieważ byli ofiarami swoich sąsiadów od stuleci a szczególnie w czasie nazistowskiej okupacji. Epizody zbiorowej przemocy, które z dalszej perspektywy wydaja się być przypadkowe, po bliższym zbadaniu okazują się być bogate semantycznie. Praktycznie, każdy moment ma znaczenie, gdyż ludzie ciągle porozumiewają się i komentują to, co robią.”

Parafrazując argumenty Jana Grossa można powiedzieć, że katolicka Polska jest ciągle rezerwuarem wspieranego przez Kościół antysemityzmu. Po wojnie ten rezerwuar był pełen łatwopalnej mieszanki, która mogła wybuchnąć z powodu jakiejkolwiek iskry, Kiedy już eksplodowała, mogła rozprzestrzenić się na całą społeczność, pociągając za sobą nieobliczalne skutki. Przypadkowo, czy umyślnie, książka profesora Jana Grossa koresponduje z pewnym politycznym projektem.

Żydzi żądają restytucji od Polski Oto jak wygląda polityczne tło opowiadania Grossa. Wprawdzie Polacy nie mieli swojego Quislinga i nazistowscy oraz komunistyczni okupanci dokonali sami całego rabunku, ale biorąc pod uwagę fakt, że Polacy nie uratowali Żydów przed Niemcami i nie ochronili ich własności, grzechy dziadków sprawiają, że współczesne ubogie państwo polskie musi wypłacić olbrzymie odszkodowania indywidualnym Żydom oraz organizacjom żydowskim, reprezentującym interesy ofiar Holocaustu. [Naszym zdaniem olbrzymie "odszkodowania" są już od dość dawna wypłacane. Ogromne długi, jakie zaciągnęła Polska, musiały na coś pójść - a jakoś nie widać, żeby robiono wielkie inwestycje, budowano nowe ośrodki przemysłowe itp. Poza tym nie rozumiemy, dlaczego obowiązkiem całego świata ma być ratowanie właśnie Żydów. - admin] Roszczenia tych organizacji są tak wielkie, ze przekraczają możliwości płatnicze Polski. Dwudziestu przedstawicieli tych organizacji przybyło do Warszawy 27 lutego 2007r., aby wywrzeć presję na rząd polski, aby wypłacił dziesiątki miliardów restytucji. Organizacje żydowskie zdają sobie sprawę z tego, że w następnych kilkunastu latach Polska otrzyma od Unii Europejskiej dziesiątki miliardów dolarów dla usprawnienia polskiej infrastruktury, zaniedbywanej przez długie lata. Wspomniane organizacje myślą o lepszym wykorzystaniu tych pieniędzy. [Zdaniem admina owe szczodre zapomogi ze strony Unii nie pokryją nawet części potwornych strat, jakie Polska poniosła w procesie "dopasowywania się do europejskich standardów", a który to proces polegał głównie na totalnym zniszczeniu polskiego przemysłu.]

Trzy pogromy Dla uzasadnienia swoich wniosków Gross omawia trzy pogromy, które miały miejsce w okupowanej przez sowietów Polsce: 12 czerwca 1945r. w Rzeszowie, gdzie nikogo nie zabito, 11 sierpnia 1945r. w Krakowie gdzie miało zginać 2-5 osób oraz 4 lipca 1946r. w Kielcach, gdzie zginęło 42 ludzi. Według szacunków Grossa w okresie powojennym w Polsce zginęło od 500 do 1500 Żydów. [Liczbę tę warto by porównać z liczbą Polaków, zamordowanych przez żydowskie UB po II wojnie. - admin] Kiedy rozpatrujemy pogromy z perspektywy historycznej, dane statystyczne nie dają podstaw do twierdzenia, ze Polacy organizowali jakieś “czystki etniczne.” W czasie powstania Bohdana Chmielnickiego w 1648r. kozacy zabili około 100 tys. ukraińskich Żydów. W latach 1939-45r. reżim nazistowski uśmiercił około 6 mln Żydów z całej Europy. Okres tuż po II wojnie światowej był bardzo trudny dla Polski. Tylko w jednej akcji NKWD w Suwałkach (12-25 lipca 1945r.) zginęło 600-800 polskich katolików (za Rzeczpospolita z 9 lipca 2005). 500 Żydów zabitych na 250 tys żyjących w Polsce w latach 1945-48 (wg Grossa str. 258) nie odbiega od stosunku zamordowanych katolików do całej populacji w tym samym czasie. W kraju, który w 1945 roku walczył przeciwko zakuciu w komunistyczne kajdany, zrozumiała byłaby nawet relacja 1 zabity na 500 obywateli. Gross koncentruje się na pogromie w Kielcach, gdzie miało zginąć 42 Żydów. Od początku występowały dwie odmienne wersje wydarzeń: komunistycznych władz i biskupów katolickich. Komunistyczny rząd Bieruta i Bermana twierdził, ze pogrom był rezultatem ataku AK i NSZ (organizacji lojalnych w stosunku do rządu polskiego przebywającego w Londynie). Władza komunistyczna włożyła olbrzymi wysiłek w to, aby uzyskać dowody, które popierałyby jej oskarżenia, włączając torturowanie setek obywateli. Jednakże dzisiaj nikt poważnie nie traktuje stanowiska Bieruta. Zdaniem katolickiego episkopatu, kielecki pogrom był prowokacja władz komunistycznych, które planowały go od dawna. 30 lipca miał się odbyć plebiscyt, w którym hasło “3 x TAK” oznaczało uprawomocnienie sowieckiej władzy w Polsce. Władze komunistyczne potrzebowały jakiegoś incydentu ( 4 lipca Amerykanie obchodzą swoje narodowe święto), który odwróciłby uwagę Zachodu od faktu formalnego zlikwidowania demokracji w Polsce. W czasie pogromu przy ul Planty 7 wielu Żydów zostało zabitych strzałem z karabinu. Tymczasem, poza wojskiem i służbą bezpieczeństwa, jedynie organizacje żydowskie miały pozwolenie na noszenie broni. (Polak katolik, przy którym znaleziono by bron, był natychmiast rozstrzeliwany). Niestety, Gross ignoruje ten niewygodny fakt Kiedy pięciu polskich księży próbowało dostać się na miejsce pogromu, zostali zatrzymani przez kordon policji, która pojawiła się natychmiast [! - admin] w tym miejscu (Kielce, July 4, 1946: Background, Context and Events, Toronto: Polish Educational Foundation, 1996). Oczywiście, cala cywilna administracja znajdowała się pod kontrola władz komunistycznych w Warszawie, które były na bieżąco o wszystkim informowane. Całe to zdarzenie robiło wrażenie wyreżyserowanego w złym czasie. Wkrótce pojawił się oddział NKWD, według wcześniej wydanego rozkazu, z zadaniem unieszkodliwienia mającego sią tam znajdować żądnego krwi tłumu Polaków, ale na miejscu nie zastano żadnego tłumu. Dla poparcia stanowiska biskupów można przedstawić wiele innych dowodów cui bono. Gross jest oburzony faktem, ze biskupi nie potępili tego zdarzenia, czego domagały się władze komunistyczne. Nie poparli stanowiska komunistycznego rządu, który oskarżył o pogrom siły antykomunistyczne. Biskup Kaczmarek, który prezentował stanowisko biskupów, drogo zapłacił za swoja postawę. W wiezieniu torturowano go przez wiele miesięcy (wybito mu wszystkie zęby) i komunistyczny sad wydal na niego wyrok długoletniego wiezienia za szpiegowanie na rzecz USA [Z wielkim aplauzem m.in. "katolika" Tadeusza Mazowieckiego - admin]. Gross przemilczał i ten fakt. Gross traktuje kieleckie UB tak, jakby to był Scotland Yard pod kierownictwem inspektora Jane Tennyson, a nie organizacja w rekach okrutnych i zdyscyplinowanych aparatczyków. Zapomina, ze Kielce znajdowały się pod obca okupacja od września 1939r.

Zasada Pareto Obydwa stanowiska, zarówno władz, jak i biskupów, są zgodne co do jednego, a mianowicie, że morderstwo przy ul. Planty 7 było zaplanowane i kierowane przez kogoś i nie miało charakteru spontanicznej reakcji tłumu. Potwierdza to tzw. zasadę Pareto, według której katastrofa jakiegoś systemu następuje raczej w rezultacie jednej lub kilku określonych przyczyn, niż jest rezultatem ogólnej choroby systemu. Mordowanie Polaków, Cyganów lub Żydów w czasie Holocaustu przez nazistów było zaplanowane i zorganizowane. Od rabunku w czasie Kristallnacht do gazowania w Auschwitz-Birkenau, przemoc i zabijanie było zaplanowane i kierowane. Gross podważa punkt widzenia biskupów, ale równocześnie nie przyjmuje opinii władz. Rozwija raczej stanowisko rządowe, rewidując je. (Fear, str. 163). Uważam, ze używanie określeń pogrom lub prowokacja na określenie takiej zbiorowej reakcji, jaka miała miejsce w Kielcach jest mylące. Zaliczają one bowiem to zjawisko do “zachowania tłumu,” przypisując je wyłącznie grupie sfrustrowanych malkontentów, często manipulowanych przez pozbawionych skrupułów rządowych agentów, w celu odwrócenia uwagi od narastających konfliktów społecznych. Jednakże 4 lipca 1946 nie mamy do czynienia z niespodziewanym buntem lumpenproletariatu. Raczej była to grupa zwykłych ludzi, działających z rozmysłem i bez zahamowań. Według Grossa, morderstwo w Kielcach wynikło z ogólnego ducha antysemityzmu, który prowadził do spontanicznego wybuchu zgromadzonych jednostek. Gross stawia na głowie zasadę Pareto, przypisując wydarzenia w Kielcach ogólnej chorobie polskiego katolickiego społeczeństwa. Zdaniem Grossa, jest to permanentny problem wynikający z polskiego katolicyzmu.

Żydzi w sowieckim aparacie bezpieczeństwa Argumentując na rzecz stałego zjawiska antysemityzmu w Polsce, Gross następnie poświęca kilka rozdziałów temu, aby udowodnić swoją drugą konkluzją, a mianowicie, że polski antysemityzm nie miał nic wspólnego z kolaboracja polskich Żydów z sowietami. Wprawdzie Gross nawet tego nie wspomina, ale warto tutaj czytelnikowi zacytować opinie prof. Andrzeja Paczkowskiego, byłego dyrektora IPN, że Żydzi w najwyższych władzach aparatu bezpieczeństwa, kontrolowanego przez sowietów stanowili około 30% (A.Paczkowski, Żydzi w UB próba weryfikacji stereotypu w“Komunizm, ideologia ,system, ludzie, PAN, Warszawa 2001, str. 197)  [Naszym zdaniem liczba 30% jest zaniżona. - admin] W roku 1945 w Polsce było około 25 mln katolickiej ludności i około 250 tys Żydów. Prosta arytmetyka pokazuje, że proporcja Żydów, którzy wstąpili do UB była 42 razy większa, niż katolików. Gross tego nie kwestionuje, ale daje intrygujące wyjaśnienie, dlaczego tak było (Fear, str. 227). Wynikało to, jego zdaniem, z braku wykwalifikowanych kadr. Nowa administracja angażowała kogo popadło i zwykłym przypadkiem była nadreprezentacja Żydów w aparacie bezpieczeństwa. Innymi słowy, olbrzymia nadreprezentacja Żydów w UB w porównaniu z katolikami wynikała ze stosunkowo większej kompetencji Żydów. Ta konkurencyjna przewaga Żydów musiała być wiec znaczna, jak wskazuje na to stosunek 42:1. Gross w swojej analizie nie bierze pod uwagę faktu, ze polski katolik wstępujący do UB był traktowany przez społeczeństwo jako zdrajca i mógł być ekskomunikowany przez Kościół. [Łza się w oku kręci na wspomnienie ówczesnego społeczeństwa i Kościoła. Dziś Kościół nie tylko nie ekskomunikuje, ale jeszcze urządza katolickie pogrzeby różnym "świętej pamięci" szumowinom, a "społeczeństwo" akceptuje nawet pijaństwo na grobach ofiar II Wojny albo sikanie na Grób Nieznanego Żołnierza - admin]. Zdaniem Grossa, mniejszy proporcjonalnie udział Polaków w UB wynikał z ich mniejszej kompetencji. [Znów ta żydowska arogancja i przeświadczenie o własnej wyższości - admin] Inwazja Niemiec i ZSRR na Polskę we wrześniu 1939 r. zakończyła się nie sprowokowanym podziałem kraju. Oczywiste jest, że Polacy nie byli zadowoleni z sowieckiej okupacji, ale niektórzy mogą sadzić, że okupacja rosyjska [sowiecka! - admin] była łagodniejsza,  niż niemiecka. W jednej ze swoich książek, napisanych w czasach przedmodernistycznych (Revolution from Abroad, Princeton Univ. Press, str. 229) Gross wykazuje na podstawie starannie skompletowanych dowodów, że jest to błędne. Według ostrożnych szacunków, sowieci zabili lub doprowadzili do śmierci cztery do pięciu razy więcej ludzi niż naziści [Niemcy - admin]; przy tym populacja pod okupacja sowiecka była dwa razy mniejsza, niż pod okupacją niemiecką. Estymacja powyższa dotyczy pierwszych dwóch lat wojny, zanim zaczęło się masowe ludobójstwo Żydów.

Sowiecki terror Gross wykazuje, że dla polskich katolików sowieci byli znacznie gorsi, niż naziści. Zasadniczo, warstwy wykształcone (lekarze, prawnicy, nauczyciele, inżynierowie itd.) oraz indywidualni rolnicy, którzy mieli trochę więcej ziemi, byli od razu zgładzeni lub gromadzeni w więzieniach, skąd byli wysyłani do obozów niewolniczej pracy na Syberii lub w Azji Środkowej. Straszliwe warunki, jakie tam panowały, były nawet gorsze, niż w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Np. w wiezieniu we Lwowie w celi o powierzchni 11,5 m2 upchano 28 ludzi. Więźniowie musieli się załatwiać na podłogę.

Żydzi witali sowieckich agresorów Jaka była sytuacja Żydów na terenach okupowanych przez sowietów i jaki był ich stosunek do okupantów? Gross pisze (Revolution, str.32):  “Polacy i Ukraińcy opisywali te wydarzenia z gryzącą ironia, a Żydzi temu nie zaprzeczali, że witali Armię Radziecką z radością [Podobnie, jak wojska niemieckie w zachodniej Polsce - admin]. Młodzież żydowska spędzała dni i noce z żołnierzami radzieckimi; powszechny entuzjazm towarzyszył wkraczającym Rosjanom [Bolszewikom - admin]; również Rosjanie darzyli Żydów zaufaniem. W innym miejscu Gross cytuje Celinę Konińska (Revolution, str. 34):   “Trudno znaleźć odpowiednie słowa na wyrażenie naszych uczuć –  to oczekiwanie i to szczęście. Zastanawialiśmy się, jak wyrazić nasza ogromna radość: rzucać kwiaty, śpiewać, organizować pochody? Myślę, że tak będą się radować Żydzi, kiedy zjawi się ich Mesjasz.” Przypominam, że tak ciepło witano sowietów we wrześniu 1939r. we wschodniej Polsce w czasie, kiedy w pobliżu nie było żadnych Niemców. Żydzi cieszyli się z okupacji wschodniej Polski przez Rosjan. Dla polskich katolików była to zdrada; analogicznie odbierano gorące przyjęcie, jakie wkraczającym Niemcom zgotowali folksdojcze [i Żydzi - admin] w zachodniej Polsce. Nie można podważyć faktu, że na polskich terenach okupowanych przez Niemców, gdzie sytuacja Żydów była gorsza niż katolików, wiele rodzin polskich ukrywało Zydow przed nazistami. Dane liczbowe zebrane w muzeum Yad Vashem pokazują, że Polacy znajdowali się na pierwszym miejscu wśród chrześcijan ratujących Żydów przed nazistami, narażając życie swoje i swoich rodzin. Powinniśmy wiec zadać pytanie: Czy Żydzi wykorzystali swoje wpływy i uprzywilejowaną sytuację na polskich terenach okupowanych przez sowietów, aby ratować Polaków katolików przed NKWD?  Przykro mi to powiedzieć, ale nie mogłem znaleźć żadnego takiego przypadku [Nie mogła go znaleźć również córka zakatowanego przez żydowskie UB generała Fieldorfa, choć nawet zaoferowała nagrodę - admin].

Egzekucje Polaków katolików przez sowietów Według szacunków J.Grossa (Revolution,str.194) do dnia 22 czerwca 1941 r., czyli do czasu zerwania układu ze Stalinem przez Hitlera, około 1,25 mln ludzi zostało wywiezionych ze wschodnich terenów Polski w głąb ZSRR. Straszliwe wiezienia NKWD służyły jako miejsca, gdzie Polacy oczekiwali na egzekucje lub na transport do Gułagu. W czasie zaatakowania ZSRR przez Niemcy NKWD zgładziło lub wywiozło na wschód 150 tys więźniów. W wiezieniu Brygidki we Lwowie w dniu 22 czerwca 1941 r. NKWD wymordowało prawie wszystkich z 13 tys. przebywających tam więźniów. (Revolution, str.179). Gross nie mówi w tym przypadku o pogromie, tylko o “masakrze”. Po wejsciu armii niemieckiej na tereny wschodniej Polski, naziści zachęcali Polakow do działań antysemickich, włączając w to pogromy. Nie odnieśli jednak w tym sukcesów. Polacy katolicy nie chcieli uczestniczyć w nazistowskich mordach. Polskie podziemie karało nawet śmiercią za wydawanie Żydów nazistom. Po szybkim wycofaniu się Armii Radzieckiej, zanim władzę nad wschodnimi terenami Polski przejęli Niemcy, polskie podziemie wykonało wiele wyroków śmierci na kolaborantach, wśród których było wielu Żydów. Przykładem może być miejscowość Szczuczyn, gdzie znajdowały się cztery więzienia NKWD. Gross traktuje to wykonanie wyroków śmierci jako przykład polskiego antysemityzmu. Powinien się wiec zastanowić dlaczego w takim razie na terenie zachodniej Polski, okupowanej przez Niemców, Polacy nie organizowali pogromów.

Oskarżenia Grossa są fałszywe, a żądania finansowe poniżające Jak wspomniałem na początku, prof. Gross gardzi danymi empirycznymi i logiką Arystotelesa, aby udowodnić swoje racje. Dla wszystkich, którzy wierzą w logiczne wnioski oparte na faktach, tezy Grossa nie wytrzymują krytyki. Poza tym trudno zaakceptować traktowanie katolickiej Polski, która przez pól wieku była ofiarą brutalnej przemocy w taki sposób, jakby sama była katem. Podobnie, jak nie można się zgodzić z oskarżaniem katolicyzmu, wiary, która pomogła przetrwać Polakom 50-letni ucisk, o rzekome zrodlo antysemityzmu. Nie ma wątpliwości, że Grossowi towarzyszy cały chór Żydów, którzy w czasie wojny utracili swoje majątki w Polsce i którzy żądają, aby Polacy za to zapłacili. Nie ma dla nich znaczenia, że w Polsce może być niedostatek, kasa pusta lub nawet ludzie mogą głodować. Według Teresy Bochwic (Rzeczpospolita, 3 sierpnia, 2002) dwóch na trzech obecnych obywateli polskich lub ich potomków utraciło swoje domy w rezultacie II wojny światowej lub wydarzeń, które nastąpiły po niej. Organa bezpieczeństwa państwowego, kierowane przez Jakuba Bermana i sowieckie NKWD są odpowiedzialne za śmierć miliona polskich katolików. Do kogo maja się Polacy zwrócić o wyrównanie krzywd, jakie ich spotkały? Polacy po prostu chcą, aby zostawiono ich w spokoju, aby poniechano quasi-legalnych ataków ze strony tych, którzy chcieliby ich uciskać na zawsze. Polacy ponieśli najwyższe straty w czasie II wojny światowej w stosunku do liczby ludności  (17% populacji). W wojnie przeciwko Hitlerowi Polska zajęła czwarte miejsce po ZSRR, USA i Wielkiej Brytanii pod względem udziału żołnierzy. Polskie podziemie wykonało największą liczbę ataków przeciwko nazistom w porównaniu z innymi okupowanymi krajami i ucierpiało największe represje. W Polsce nie było rządu w stylu Quislinga lub Petaina. Kolaboracja z nazistami wystepowała rzadko i była karana śmiercią przez władze podziemne. Polacy stanowią najliczniejszą grupe wśród “sprawiedliwych chrześcijan” odnotowanych przez Yad Vashem. Dalsze prześladowanie tego narodu, który tak długo cierpiał, spowodowane jest chyba czymś więcej, niż tylko postmodernistycznymi zasadami. James R. Thompson
http://catholicinsight.com/online/reviews/books/article_750.shtml
(Z angielskiego tłumaczył: Longinus Felix Smyrgalla))

James R. Thompson wykłada na Uniwersytecie Rice w Houston w Teksasie.

Powyższy artykuł został przedrukowany z The Chesterton Review, Special Polish Issue, Spring-Summer 2007. Od admina: Takie, a nie inne zachowania Żydów, których przykładem może być „historyk” Jan Tomas Gross, prof. Cała, czy redaktor Michnik, wynikają po prostu z nikczemnego żydowskiego charakteru narodowego, manifestującego się (vide choćby Stary Testament i opisy mordów na innych ludach) od samych początków ich zaistnienia na scenie historii aż po nasze czasy. Nie jest im znane ani poczucie wdzięczności wobec nie-Żydów, ani pojęcie prawdy. Tekst artykułu został mozolnie przerobiony na język polski, tzn. uwzględniający istnienie dziwacznych znaków ą, ę, ć, ł itd.

Sąd w Warszawie: wydać agenta Mossadu Niemcom Uri Brodsky, domniemany agent Mosadu, wiązany ze sprawą zabójstwa lidera Hamasu w Dubaju, zostanie wydany do Niemiec – poinformowała telewizja TVN24. Taką decyzję podjął Sąd Okręgowy w Warszawie. Wyrok jest nieprawomocny. Od ogłoszenia postanowienia sądu strony mają trzy dni na złożenie zażalenia do Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Na Brodskym – zatrzymanym 4 czerwca na Okęciu na podstawie europejskiego nakazu aresztowania – ciąży niemiecki zarzut poświadczenia nieprawdy i pomocy w sfałszowaniu dokumentów dla osoby, która miała brać udział w zamachu. We wtorek niemiecka Prokuratura Federalna potwierdziła informacje “Gazety Wyborczej”, że jej śledztwo przeciwko zatrzymanemu dotyczy też podejrzenia o działalność wywiadowczą. (PAP) za: hoga.pl

A my się pytamy, po jaką cholerę marnować pieniądze podatników na jakieś, przepraszam za wyrażenie „polskie sądy”, skoro decyzje i tak zapadają poza granicami Polski? Czy nie wystarczyły by zwykłe PRL-owskie kolegia dla karania za niewielkie wykroczenia typu śmiecenie na ulicy – i przekazanie całej reszty Berlinowi i Telawiwowi? – admin

Teraz kolej na Dochnala jako ministra Skarbu Państwa G. Schetyna marszałkiem Sejmu Grzegorz Schetyna został nowym marszałkiem Sejmu; zastąpi Bronisława Komorowskiego, który zwyciężył w wyborach prezydenckich. Schetyna dziękował posłom za zaufanie i oddane na niego głosy. Wyraził też nadzieję na współpracę z tymi, którzy głosowali przeciw jego kandydaturze. Kandydaturę Schetyny poparły kluby PO, PSL oraz Lewicy; przeciwny był klub PiS. Za Schetyną głosowało 277 posłów, przeciw było 121, wstrzymało się 16. Większość bezwzględna konieczna do wyboru marszałka wynosiła 208. Do czasu objęcia przez Komorowskiego urzędu głowy państwa Schetyna będzie pełnił obowiązki prezydenta. Schetynę poparło 197 głosujących posłów PO; 7 nie głosowało, w tym m.in. Janusz Palikot i Sławomir Nowak (obaj na urlopie). Sam Schetyna wstrzymał się od głosu. ”Za” głosowało 35 posłów Lewicy; 8 nie głosowało, w tym Marek Wikiński i Anita Błochowiak. Poparcia Schetynie udzieliło też 28 posłów koalicyjnego PSL; nie głosowało 3 ludowców, w tym m.in. Jan Bury. Przeciw Schetynie było 121 posłów PiS; 13 wstrzymało się od głosu w tym m.in. Joanna Kluzik-Rostkowska, Lena Dąbkowska-Cichocka oraz Adam Hofman; 23 posłów PiS nie głosowało, m.in. Jarosław Kaczyński i Paweł Poncyljusz. Schetynę poparło 5 posłów koła Polski Plus, trzech z koła SdPl (jeden wstrzymał się od głosu), 2 posłów z DKP (jeden się wstrzymał) oraz 7 posłów niezrzeszonych. Sylwetkę Schetyny przedstawił przed głosowaniem premier Donald Tusk. “Polska potrzebuje dzisiaj polityków – szczególnie tam, gdzie demokracja jest kwintesencją naszego działania, więc w parlamencie – którzy nigdy nie pozwolą sobie na zmarnowanie choćby cienia szansy na uzyskanie porozumienia i kompromisu, ale równocześnie wtedy, kiedy go uzyskują są gotowi do podejmowania twardych i szybkich decyzji” – mówił Tusk. Zwrócił uwagę, że Schetyna “w oczach niektórych bywa politykiem kontrowersyjnym”. Jak dodał, kiedy Schetyna podjął się działania w życiu publicznym często podejmował trudne decyzje. Premier podkreślił, że współpracując i przyjaźniąc się ze Schetyną od ponad 20 lat, “obserwując każdy dzień jego pracy dla Polski”, widział zawsze coś, co jest bezcenne w życiu publicznym, tzn. historyczną ciągłość i pamięć o dziedzictwie, które dali mu jego rodzice i jego starszy brat”. [Dla jakiej "Polski", panie Tusk? Dla tej, co to Panu garbem ciąży? - admin] Szef rządu ocenił, że “niewielu ludzi w Polsce tak cicho i tak skromnie mówi o tym, co jest dla nich i dla ich rodziny dziedzictwem najważniejszym”. ”Drogi kandydacie, drogi Grzegorzu pozwól, że w twoim imieniu, bo nie będziesz miał dzisiaj być może takiej okazji, zadedykuję ten wielki także twój osobisty sukces – bo głęboko w to wierzę, że Izba podzieli moje przekonanie i moje argumenty – twojej mamie Danucie i śp. ojcu Zbigniewowi, twemu bratu, tym wszystkim, którzy uczyli cię historii polski, miłości do Polski i potrzeby poświęcenia dla Polski” – powiedział Tusk. Jak zaznaczył, głosowaniem za kandydaturą Schetyny ma marszałka Sejmu można mu podziękować za to, że nigdy nie epatował tym, co w życiu jego samego i jego rodziny “tak ważne i tak wielkie”. “(Za to), że potrafiłeś poświęcać swój czas czasami takiej szarej żmudnej robocie, że swoje romantyczne dziedzictwo umiałeś przekuć, jak mało kto, w takie pozytywistyczne, realistyczne do bólu, działanie dla Polski” – zaznaczył Tusk. ”Jestem przekonany, że nasz Sejm będzie dumny z naszego nowego marszałka” – podkreślił premier. Zwrócił uwagę, że Schetyna “bez żadnej obawy przyznaje się, że jego ulubionym bohaterem jest Gladiator, ale i Shrek równocześnie”. ”Każdy, kto go zna bliżej dobrze zrozumie jego wyznanie, które chyba do dzisiaj jest obecne na stronie internetowej, że jego ulubieni bohaterowie, są może mało romantyczni, ale jakże pasują do naszych wyobrażeń o przyzwoitości, sile i cieple równocześnie” – powiedział szef rządu. Jak zaznaczył, wszyscy, którzy znają Schetynę wiedzą, że “dobre cechy obu tych bohaterów on w sobie zawiera”. “A jeśli ma wady, to i tym bohaterom te wady wybaczamy” – dodał. Sam Schetyna tuż po wyborze na funkcję marszałka podziękował posłom za zaufanie i oddane na niego głosy. Wyraził też nadzieję na współpracę z tymi posłami, którzy głosowali przeciw jego kandydaturze. ”Chciałbym też podziękować i poprosić o współpracę tych, którzy byli przeciw. To jest tak, że jak kończą się wybory, to zaczyna się normalna praca i wierzę, że będziemy wspólnie pracować” – podkreślił Schetyna. Jak dodał, chciałby, by ktoś, kiedyś powiedział o nim: “marszałek całego Sejmu”. Sejm musi być zarządzany przez zespół, a marszałek to część tego zespołu, bo ważne jest całe Prezydium – podkreślił. Podziękował także prezydentowi elektowi Bronisławowi Komorowskiemu, bo – jak mówił – “on wygrał wielkie wybory”. Schetyna dodał, że jest marszałkiem Sejmu dzięki decyzji Komorowskiego i decyzji milionów Polaków. Schetyna dziękował premierowi Donaldowi Tuskowi “za osobisty wątek” w wystąpieniu przed głosowaniem, prezentującym jego kandydaturę. “Takie rzeczy pamięta się do końca życia, a może nawet dłużej i za to bardzo dziękuję” – podkreślił marszałek. Jak deklarował, przyjmuje decyzję o wyborze, związane z tym wyzwanie. Dodał, że jest to dla niego trudne, bo “wie, jak wielkie jest to zobowiązanie i jak wielkie jest oczekiwanie – dobrej pracy i dobrej realizacji obowiązków marszałka Sejmu”. ”Wiem, że Sejm musi być zarządzany przez zespół, a marszałek to część tego zespołu, bo ważne jest całe Prezydium Sejmu, przedstawiciele wszystkich klubów. Oni muszą dobrze ze sobą współpracować, żebyśmy mogli mówić o grze zespołowej, o wspólnych sukcesach, o wspólnej odpowiedzialności” – powiedział nowo wybrany marszałek. Jak mówił, marzy o tym, by jako marszałek współpracę w Prezydium Sejmu z przedstawicielami opozycji traktować tak, “jak współpracę z wicemarszałkami Krzysztofem Putrą i Jerzym Szmajdzińskim” (obaj zginęli w katastrofie smoleńskiej – PAP). ”Oni nam wszystkim pokazywali, że być w opozycji to jeszcze większa odpowiedzialność, odpowiedzialność rzetelnej pracy, uczciwego stawiania problemów i ich rozwiązywania” – przypomniał Schetyna. Deklarował, że chciałby mieć takie szczęście do współpracy z przedstawicielami opozycji, a także koalicji w Prezydium Sejmu. ”Wszystkie plany, które mamy przed sobą, będą mogły być realizowane tylko wtedy, kiedy wspólne ustalenia będziemy podejmować poważnie i na serio. Wierzę, że tak będzie” – powiedział Schetyna. Wspominał także marszałka Sejmu III kadencji Macieja Płażyńskiego. “Kiedy zostałem po raz pierwszy posłem w 1997 roku, on został marszałkiem. Dzisiaj nie ma go z nami, nie ma 18 parlamentarzystów” – podkreślił marszałek odnosząc się do katastrofy smoleńskiej (zginęło w niej 18 parlamentarzystów, w tym także Maciej Płażyński – PAP). Podkreślił, że zaczynając swoją kadencję Płażyński był traktowany jako “osoba o twardych poglądach politycznych, twardych emocjach i ciężkiej ręce”. “A na końcu w 2001 roku, kiedy kadencja się kończyła, wszyscy mówiliśmy, że był to marszałek całego Sejmu. Chciałbym, aby ktoś o mnie kiedyś tak powiedział” – oświadczył Schetyna. Podczas głosowania na sali sejmowej obecni byli i prezydent elekt Bronisław Komorowski, i marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, który do czasu wyboru Schetyny na marszałka pełnił obowiązki prezydenta. (PAP) Za: hoga.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
220 2id 29583
220
Mazowieckie Studia Humanistyczne r1996 t2 n2 s218 220
91 1301 1315 Stahl Eisen Werkstoffblatt (SEW) 220 Supplementary Information on the Most
Chmaj Żmigrodzki roz 7 str 205 220
220
plik (220)
Ch5 pg155 220
Istota rozwoju lokalnego id 220 Nieznany
dzu 2003 220 2181 0023
Polskie ofiary II wojny światowej na 1000 Polaków zabito 220
KPRM. 220, WSZYSTKO O ENERGII I ENERGETYCE, ENERGETYKA, KOPYDŁOWSKI
220 224
SHSBC 220 GA LISTING BY TIGER BUTTONS, PART II
przetwornica 220
220
220 a
Ustawa o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym 08 220 1413

więcej podobnych podstron