672

Pierwszy polski uczony w Chinach: Michał Boym – ks. Jan Konior

Michał Boym, Bu Mige卜彌各 (1612-1659)[1]

Wspomnienie dzieł przeszłości, jest najlepszym przewodnikiem do zadań przyszłości.

Antyczne przysłowie chińskie[2]

Sylwetka Michała Boyma[3]

Urodził się w 1612 roku we Lwowie[4]. Jego rodzina pochodziła z Węgier. Przybyła do Polski wraz z królem Stefanem Batorym. Ojciec Michała, nadworny lekarz Zygmunta III Wazy, wykształcony w Padwie, doktor medycyny i filozofii. Nic więc dziwnego, że zainteresowania medyczne należały do tradycji rodziny Boymów , z którą od dzieciństwa stykał się młody Michał. 13 sierpnia 1631 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w Krakowie. Otrzymał dobrą edukację filozoficzno-teologiczno-pedagogiczną. Opiekował się też chorymi w szpitalu przy kościele św. Szczepana w Krakowie, wykorzystując swoją dotychczasową wiedzę medyczną i doskonaląc się w niej jeszcze bardziej. We wrześniu 1641 r. otrzymał w Krakowie święcenia kapłańskie. Z pewnością na jego decyzję wyjazdu do Chin miały wpływ świetlane przykłady o. Wojciecha Męcińskiego SJ[5] i o. Andrzeja Rudominy SJ[6]. Pomimo wielkiego pragnienia i wielu starań o wyjazd na misje do China, jego podania były odrzucane dziewięciokrotnie, i dopiero za dziesiątym razem o. generał wyraził zgodę. W 1643 r. udał się z Lizbony do Macao, gdzie pozostał kilka miesięcy, ucząc się języka chińskiego. Następnie został skierowany do Ding’an 定安 na wyspie Hajnan 海南島. Tam rozpoczął swoje pierwsze badania nad florą chińską, roślinami, wpływem chińskiej medycyny na zdrowie. Według znawców był to jego najbardziej twórczy okres życia. Tam też dał początek swoim pracom Atlas Sinensis 中國圖畫, przygotowując się do wydania Medicus Sinicus 中國醫生. W tym też miejscu, zgromadził wielość materiału do Flora Sinensis 中國植物志. W 1648 r. dotarł do Singanfu, dzisiejszego Xi’anu 西安, gdzie sporządził kopię słynnego napisu na „kamieniu z Singrafu” 西安府[7]. W 1649 wrócił na dwór cesarza Yongliego 永力, aby pomagać o. Andreasowi Kofflerowi, a tym samym włączając się w politykę dworską. W listopadzie 1650 r. wyrusza w podróż, jako oficjalny ambasador dynastii Ming 明 do papieża Innocentego X, a także do chrześcijańskich władców europejskich. Przekazuje Stolicy Apostolskiej listy od cesarzowej Heleny, matki cesarza, od kanclerza Panga-Achilleusa. Celem jego misji było zapewnienie o lojalności Mingów wobec nauki Jezusa Chrystusa. Chciał też pozyskać poparcie w walce z Mandżurami. Z taką misją pojechał przez Macao , a następnie do Goa, ale ze względów politycznych, misja Boyma była dla Portugalii niewygodna, więc zabroniono mu opuszczać Goę. Czekając kilka miesięcy, złamał zakaz opuszczania Goa i 8 grudnia 1651 r. wyruszył do Europy drogą lądową przez Indie, Persję, Armenię, Turcję i na początku grudnia 1652 dotarł do Wenecji. Tutaj, dzięki poparciu francuskiego ambasadora hrabiego Renego, uzyskuje audiencję w senacie Republiki Weneckiej, pomimo, że Wenecja była nieprzychylnie nastawiona do jezuitów[8]. W senacie weneckim wygłosił mowę o stanie chrześcijaństwa w Chinach, jako ambasador cesarza, ubrany w chiński strój mandaryna. Dzięki swojemu wystąpieniu, rozpoczął starania o pomoc dla Mingów 明. Będąc pod opieką ambasadora francuskiego, uraził nuncjusza papieskiego, który w swoim sprawozdaniu do Stolicy Apostolskiej zaleca ostrożność jego poselstwa. Naraził się także Hiszpanii, która nie była w przyjazdnych stosunkach z Francją. Portugalia oskarżyła go o ucieczkę z Goa, co doprowadziło do napięć miedzy Stolicą Apostolską a Portugalią. Boym dodatkowo przekroczył jezuicką regułę zakonną (tj. publikacji o Chinach i rozesłanie ich do rektorów europejskich uczelni, bez zgody generała, w których wychwalał Konfucjusza, a jednocześnie bronił metod misyjnych Ricciego). To sprawiło, że generał[9] udzielił mu nagany, a Stolica Apostolska z podejrzliwością przyjęła jego misję, kwestionując autentyczność przywiezionych przez niego pism[10]. Z Rzymu został odesłany do Loreto, czekając aż trzy lata na audiencję u papieża Aleksandra VII, któremu przekazał listy oraz dary cesarzowej Heleny i wielkiego kanclerza Pang-Achillesua. 30 marca 1656, z Lizbony wypłynął do Chin. Niestety, nie powiodła się próba dotarcia na dwór cesarza Yongliego 永力. Umiera 22 sierpnia 1659 r.

Brevis Relatio 中國略記

Pismo to ukazało się w Zbiorze listów różnych (1767), tytułem -Relacja Księdza Michała Boyma, SJ, misjonarza prowincji polskiej o stanie chrześcijaństwa w tamtych krajach, uczyniona w Rzymie 1653 r. Ta relacja wygłoszona w Smyrnie, a nie w Rzymie, ale jak do tej pory nie udało się odnaleźć rękopisu, ani wydania włoskiego[11], na co zwraca uwagę Szczęśniak powołując się na Sommervogela SJ, a ten ostatni nawet twierdzi, że relacja została wygłoszona po polsku. Nie można się z tym zgodzić, raczej należy przyjąć, że był to język włoski. Boym przedstawił stan chrześcijaństwa w Chinach, poszczególnych prowincjach, misji nestoriańskiej w VII wieku, wyróżnia Franciszka Ksawerego, ukazując także misjologiczny punkt zwyczajów cesarzy chińskich, według których „wiele z Majestatu swego tracą, gdy się cudzoziemcom pokazują” – Sommervogel. Wspomina również o o. Andreasowi Kofflerze, dzięki któremu cesarzowa matka przyjęła chrzest[12], zaś ochrzczona żona cesarza pzyjęła imię Anna[13]. Z jego relacji wynika, że kiedy Boym dotarł na dwór cesarski, to prawie cały był już ochrzczony. U Boyma widoczna jest topika biblijna: nawrócenia, cuda, chrzty, proroctwa, egzorcyzmy, kary, opis misji jezuickiej w Chinach, dekalog, katechizm, sztuka sakralna, wierzenia, sposoby myślenia ubiory, relacje dyplomatyczne, intineraria, opisy naukowe, podróż, religia, kultura, cywilizacja[14]. Wylicza dalej szczegóły swojej podróży, dane geograficzne i kulturowe. Ukazuje dekadentyzm i upadek ostatniej dynastii cesarzy chińskich. Relacja Boyma liczy w przekładzie Juncewicza 8 stron i jest typową relacją podróżniczą, a wstęp i zakończenie wskazują na związek z kazaniem. Natomiast cały tekst stanowi antyczny schemat retoryczny z podziałem na exordium, narratio, argumentatio, refutatio, epilogus. W związku z powyższym należy, że „Michał Boym, zaadaptował na własny użytek strukturę kazania, aby przedstawić początek, rozwój i obecną sytuację Kościoła w Chinach”[15]. W całej relacji przewija się eklektyzm motywów gatunku wypraw podróżniczych, informacje encyklopedyczne o Chinach, opis geograficzny Cesarstwa Chińskiego, włączając w to aspekty kulturalne i cywilizacyjne. Głównym celem Boyma było przedstawienie chrześcijańskiej Europie faktyczny stan misji katolickiej w Chinach, natomiast „język i styl Brevis Relatio 中國略記 są wypadkową dwóch twarzy Boyma: jezuity, który naśladuje styl biblijny, i naukowca, który przekazuje wszystko to, co zobaczył, usłyszał i zbadał w Chinach. Rezultatem jest koegzystencja dwóch, zupełnie odmiennych od siebie, stylów”[16].

Flora Sinensis 中國植物志 Flora Chińska, jako utwór barokowy tamtej epoki przyciąga czytelnika ogromem bogactwa, zawartych tam informacji o Dalekim Wschodzie. Ukazuje niezwykła osobowość Boyma, jako podróżnika, naukowca, lekarza, botanika, polityka, dyplomatę i pisarza. Atrakcyjność jego dzieła opiera się na kontrastach: „swoje – obce, znane – nieznane”[17]. Bogata wiedza botaniczno-zoologiczna połączona z ilustracjami staje się fascynacją dla czytelnika, ponieważ varietas z wielu dziedzin, jak wspomniana już botanika, zoologia[18], medycyna chińska 中藥 w eliksirach młodości i długowieczności, ale również, sinologia, bo przecież autor opisywał znaki chińskie tworząc w ten sposób podręczny słownik chińsko-łaciński[19], a także historię, językoznawstwo, neolatynistyka, misjologia[20]. W tekście znajdują się również liczne walory literackie, użyte przez Boyma, a których nauczył się w edukacji jezuickiej[21]. Szkoły jezuickie z retoryki uczyniły główny przedmiot nauczania i podstawę edukacji, dlatego też nic dziwnego, że „zasady inwencji, dyspozycji i elokucji, jakiego Michał Boym przyswoił podczas swej edukacji w kolegiach jezuickich, stały się podstawą konstrukcji utworu i siłą porządkującą Florę chińską 中國植物志”[22]. Styl baroku mocno osadzony jest w dziele, zgodnie z założeniami baroku w sztuce retorycznej: movere, docere, delectare. Dobry retor, to nie tylko wszechstronnie wykształcony mówca, posiadający zdolności oratorskie, ale szlachetny per verba et acta, to vir bonus dicendi peritus. Edukacja jezuicka wyposażyła go w wiedzę o zasadach artis bene dicendi, „dzięki odebranemu wykształceniu i powołaniu do życia zakonnego niezaprzeczalnie osiągnął ideał mówcy w znaczeniu cycerońsko-kwintyliańskim”[23]. W XVII wieku, w retoryce, w terminologii łacińskiej obowiązywała nomenklatura stosowana w szkołach jezuickich. „Służyło temu pięć podstawowych pojęć, będących wyznacznikami kolejnych etapów powstawania mowy: inventio, dispositio, elocutio, memoria i actio”[24]. Wydaje się najbardziej prawdopodobne, że taką terminologię przyswoił sobie Boym, a którą zastosował we Flora Sinensis 中國植物志. Według Kwintyliana, dobry mówca, powinien zasługiwać na imię prawdziwego mędrca a Boym na podstawie i w oparciu o Brevis Relatio 中國略記 całkowicie zasługuje vir bonus. Boymowi, we Flora Sinenesis chodziło o pomoc dla dynastii Mingów 明,dlatego też pomaga mu w tym stosowanie retoryki, poznanie człowieka i świata oraz pobudzenie ciekawości kulturą egotyczną dla Europejczyka.

Stronę tytułową Flory Sinensis 中國植物志 ozdabia fasada kościoła Il Gesu w Rzymie, a wieńczy go drzewo krzyża, w utworze najważniejsze, stanowiące ukoronowanie całego utworu, prze pryzmat którego spoglądał na Państwo Środka Boym. Tak też należy odczytać całe dzieło Michała Boyma w chrystianizacji Państwa Środka. A cały „utwór był ważnym krokiem w stronę dialogu między cywilizacji Wschodu i Zachodu, próbą wykazania, że mogą, że mogą się one od siebie uczyć z obustronną korzyścią, bez lekceważenia czy pogardy… Takie nastawienie było charakterystyczne dla misjonarzy Towarzystwa Jezusowego, którzy na obszarze Dalekiego Wschodu, pragnęli prowadzić chrystianizację metodą akomodacji”[25]. Cała jezuicka metoda akomodacji znajduje swoje korzenie w nauce swojego założyciela IgnacegoLoyoli, dla którego jedynym i najważniejszym celem była Omnia Ad Maiorem Dei Gloriam. To naczelne hasło jezuitów znajduje się również na drugiej karcie Flory Sinenesis 中國植物志.

China Illustrata 中國圖畫 Jest dziełem Athanasiusa Kirchera, niemieckiego jezuity, typowego naukowca gabinetowego, uczonego XVII wieku, o zainteresowaniach głównie naukami ścisłymi, choć i humanistyczne nie były mu obce żądny miłośnik wiedzy i Michała Boyma, który dostarczył mu niezbędnych materiałów na jego skompletowanie i wydanie. Oboje byli przyjaciółmi, pochłonięci tą samą pasją, która tworzy człowieka, jego cechy i osobowości, tj. badaniem rzeczy nowych, kontrowersyjnych i intrygujących[26], tj. ciągle tajemniczymi Chinami. Kircher, całkowicie pochłonięty swoją pasją, bo aż trudno uwierzyć, jak na owe czasy miał ponad 760 korespondentów na całym świecie – byli to przede wszystkim jezuiccy misjonarze, a jednym z nich był Michał Boym, który przyczynił się powstania China Illustrata 中國圖畫- Kirchera[27], gdzie ukazana jest obfita wiedza na temat Chin. To dzięki, Boymowi Kircher otrzymał liczne pamiątki z Dalekiego Wschodu, jego licznych podróży. Jak sam wyjajaśnia to pierwsze tłumaczenia Boyma, kamienia Syngrafu, stało się iskrą zapalającą umysł Kirchera, na dalsze badania i puszukiwania. Już na samym początku China Illustrata, 中國圖畫 w przedmowie Proemium ad lectorem, możemy zauważyć, kto jest dostawcą źródłowym materiałów: Martino Martini, Michał Boym, Philip Grueber, Henrich Roth i Alber Dorville[28]. Całe dzieło Kirchera liczy 237 stron. Ukazuje kopie Michała Boyma i jego tłumaczenie i interpretacje kamienia z Syngrafu. Według Edwarda Kajdańskiego, znawcy Boyma, jest to poważna praca naukowa. Dalej znajdują się opisy krzyży znalezione na terenie Chin, dowody na istnienie chrześcijaństwa w Chinach (np. znaleziony żelazny krzyż w prowincji Honan 河南省, wiadomości dotyczący historii chrześcijaństwa w Chinach, zwyczaje w Chinach, w Tybecie i w Nepalu, niektóre listy Boyma, wykaz dzieł apostolskich jezuitów w Chinach, Catechismus Sinicus Michała Boyma, rysunki chińczyków z różnych stanów i regionów, z miejsc gdzie przebywał Boym, także swój autoportret w mingowskim stroju uczonego mandaryna. Niezwykle bogato przedstawiona została przyroda, roślina, zwierzęta, jeziora, rzeki, ptaki, owady. Widać ogromny wysiłek włożony w piktogramiczny język chiński, jego etymologię, łączy znaki, podając interpretację, a także romanizację tych znaków. W wydaniu Kirchera, China Illustrata 中國圖畫 znalazł się też pierwszy słownik języka chińskiego 1667[29] r., uważany przez wybitnego pioniera francuskiej sinologii Stephanusa Fourmont jako jedynego. Dzieło zamieszcza także cenne informacje o historii, polityce, geografii i kulturze Chin. Znajdują się informacje o zielonej herbacie 中國茶, ale też o żęn-szeniu, któremu czarowi nie uległ Kircher, jak twierdził Boym, aby go zażywał, celem przedłużenia życia. Wiedział bowiem, że nawet w Hortus Sinensis nie znajdzie żadnego lekarstwa na długowieczność (contra mortis non sit medecina in hortis). Znajduje się tutaj chińska róża – hibiskus mutabilis, o zmiennych kolorach, rano czerwona, wieczorem biała, a także „ziele nieśmiertelności”, zwane po chińsku „busicao” 不死草. Została tak nazwana nie dlatego, że przedłuża życie, lecz dla długowieczności jej samej, ponieważ nazywana jest: „roślina zielona przez dziesięć tysięcy lat”[30]. O samym dziele, które powstało w czasach odkryć geograficznych i czasów kontrreformacji, nowego stylu edukacji w kolegiach jezuickich, a także o ich autorach Athanasiusu Kircherze i Michałowi Boymowi, podsuwa nam słowa znany francuski pisarz Albert Camus: „Głębokie uczucia, podobnie jak wielkie dzieła, znaczą zawsze więcej, niż wyrażają świadomie”. China Illustrata 中國圖畫 – utwór począwszy od botaniki, przechodząc przez zoologię, sinologię, językoznawstwo, historie, misjologię, geografię, neolatynistykę, a Michał Boym, autor pierwszego w Europie języka chińskiego[31], pierwszy botanik i zoolog, który opublikował swoje dzieła w oparciu o swoje doświadczenia i badania, jest pierwszym sinologiem, „zromanizował chinskie hieroglify, przetłumaczył nestoriańskie inskrypcje, kartografem, historykiem, politykiem, dyplomatą, poetą, lekarzem. Jest więc postacią wielką a niedocenianą, nieznaną nawet w swojej własnej ojczyźnie. Jego osobę i znaczenie działań docenił jednak Athanasius Kircher. Michał Boym ofiarował mu dorobek swojego życia, a w zamian za to otrzymał sławę. Kircher przez wykorzystanie jego naukowych dokonań przekazał tę spuściznę potomnym, ocalił od zapomnienia człowieka, który w ciekawy sposób potrafił łączyć dwie odmienne wielowiekowe tradycje: europejską i dalekowschodnią, a sam stworzył magnum opus”[32]. Na zakończenie warto zacytować Barona Richthofena, który w swojej klasycznej operze o Chinach wyśpiewuje piękną elegię na cześć misjonarzy: Musimy pamiętać o jezuitach z XVII i XVIII wieku, bez ich pracy i niemałych wyczynów, Chiny byłyby jeszcze dzisiaj niegościnną ziemią.

Abstrakt. W 2009 roku minęła 350 rocznica śmierci najbardziej znanego, polskiego, jezuickiego misjonarza Dalekiego Wschodu i Azji Południowo-Wschodniej, podróżnika, przyrodnika, lekarza, farmakologa, filozofa, etnografa, geografa, filozofa, dyplomatę, teologa, pioniera europejskiej sinologii, a także pierwszego europejskiego polianisty – interpretatora dzieła Opisania świata Marco Polo. W tym roku, 2012, przypada 400 lat od jego narodzin we Lwowie. Dlatego też niniejszy artykuł, zgodnie z antycznym przysłowiem chińskim ma celu przypomnienie dzieł jego przeszłości, aby z kolei stał się przewodnikiem do zadań przyszłości. Osobiście uważam za ciekawe badania przyrodnicze M. Boyma, które skupiły się wokół „Hortus Sinensis” 中國花園 – ogrodu chińskiego, aby go najpierw poznać, tak jak się poznaje rośliny, kwiaty i drzewa swojego ogrodu, a następnie zakorzeniać i rozkrzewiać wiarę. W tym ogrodzie najpiękniejszym drzewem miało być drzewo krzyża. O. Boym spoglądał na naród chiński oczyma księdza – przyrodnika, jako na potencjalnie ochrzczony ogród chiński, który do tej pory nie pozwolił się ochrzcić, pomimo ogromnych wysiłków tylu misjonarzy na przestrzeni wieków.

Ks. Jan Konior

Jan Konior, wykładowca Akademii Ignatianum w Krakowie, Wydział Filozoficzny, Instytut Kulturoznawstwa. Wykłada filozofie, religie, kultury Bliskiego i Dalekiego Wschodu ze szczegółnym uwzlędnieniem świata chińskiego.

[1] Ze względu na jego polskie korzenie wypada w paru słowach przedstawić sylwetkę Michała Boyma SJ – polskiego misjonarza w Chinach i ambasadora Państwa Środka w XVII w. Zadziwiająca jest jego misja dyplomatyczna śledzona na kartach „Flora Sinensis” 中國植物志, łacińska korespondencja dworu cesarza Jung Li z Kurią Rzymską w świetle zespołu archiwalnego „Legatio P. M. Boym 1644-1650”, Michała Boyma z jego badaniami przyrodniczymi zostały przedstawione w „China Illustrata” przez Athanasiusa Kirchera, który był protektorem M. Boyma, a także przyjacielem Aleksandra VII (1599-1667), papieża w latach (1655-1667) a także konstrukcja hybrydowa francuskiego przekładu „Brevis relatio” 中國略記 w świetle retoryki. Konferencji towarzyszyła wystawa malarstwa chińskiego.

[2] Por. M. D’Amato e D. Sala, Antichi Provervi Cinesi, La Sagezza dell’Oriente, Demetra 1997, s. 96.

[3] Art. o Michale Boymie został zaprezentowany w Sulejówku, 28 Xi 2011, podczas VI Spotkania osób zainteresowanych pomocą Kościołowi w Chinach, w którym uczestniczyły księża siostra z różnych zgoramadzeń, księża diecezjalni i świeccy. Mszy św. przewodniczył abp. Celestino Migliore, nuncjusz aspostlolski w Polsce wraz abp Hoserem i koncelebrującymi księżmi, oraz Chińczykami studiującymi w Polsce. W tym dniu zostąło założone Stowarzyszenie Sinicum i. Michała Boyma SJ, którego celem jest konkretna pomoc Kościołowi w Chinach.

[4] Por. Seria Sino-latinica, Studia boymiana, Bibliografia, cyt., ss. 12-14.

[5] Męczennik w Japonii.

[6] Jezuita polski w Chinach.

[7] Monument 西安府 przedstawiający początki chrześcijaństwa w Chinach, odkrytego w mieście Xi’an 西安 w 1623 r. Znany Chińczykom jako Ching-Chiao-Pei. Jest to kamienna płyta, na której widoczny jest napis w języku chińsko-syryjskim. W górnej części płyty widoczny jest mały krzyż, a poniżej tytuł w języku chińskim: „ Monument 西安府 o głoszeniu chrześcijaństwa w Państwie Środka”. Znajduje się tam ponadto około 2000 chińskich słów wraz z krótkimi napisami w języku syryjskim. Na brzegach płyty można zobaczyć zagadkową listę imion syryjskich, która do tej pory nie została wyjaśniona przez historyków. Ten słynny monument 西安府 zwrócił uwagę zachodnich uczonych – misjonarzy. Napisy na płycie już w 1625 r. zostały przetłumaczone na łacinę przez Nicholas Trigault SJ. Swoje tłumaczenie tekstu przysłał do Europy po r. 1626. Jednak potraktowano jego tłumaczenie z dużym niedowiarstwem i podejrzliwością, a przez niektórych uczonych został uznany za fałszerza Prawdą jest, że Boym osobiście podjął się tłumaczenia tych napisów, a którymi już wcześniej interesował się Kircher, który dokonał tłumaczeń inskrypcji syryjskich umieszczonych na płycie kamiennej. Tutaj też zawiera się polemika i sprzeciw Boyma z Nicholasem Trigaultem o domniemanym pobycie św. Tomasza w Chinach – zob. China Illustrata, w r. Causa et occasio huius operis. „Dopiero przywieziony przez Boyma odcisk napisu oraz łacińskie tłumaczenia tekstu opublikowane we Flora Sinensis oraz w China Illustrata A. Kirchera potwierdziły odkrycie Trigaulta” – zob. Seria Sino-latinica, Studia boymiana, red. A. W. Mikołajczak i M. Miazek, Gniezno 2004, cyt., art M. Miazek, „Flora Sinensis” – owoc barokowej retoryki, s. 163. Niezwykle interesująco historię monumentu 西安府 przedstawia P. Hermann, Siódma minęła, ósma przemija. Przygody najwcześniejszych odkryć. Warszawa 1959.Kiedy monument naprawdę został odkryty nie wiemy. Według Emmanuela Diaz’a oraz Leona Li, a także polskiego jezuity Andrzeja Rudominy – czas tego odkrycia przypada na 1623 r.

[8] Nie chodziło tylko o nie przychylne nastawienie do jezuitów, ale jednym z powodów, dlaczego Michał Boym był niewygodny Wenecji, a później Watykanowi, to nieuregulowany spór o ryty chińskie.

[9] W tym czasie urząd generała TJ sprawował Nickel Goswin (1584-1664). 21 marca 1652 r. został wybrany na generała Towarzystwa. Pod koniec życia (7 czerwca 1661 r. ) ciężko zachorował i otrzymał za zgodą papieża Aleksandra VII, a na wniosek kongregacji), jako wikariusza z prawami generała Giovanniego Paola Olivę. Wśród samych jezuitów nie było jedności. „Wśród jezuitów w Chinach istniały dwie opcje: jedna reprezentowana przez wiceprowincjała Lavara Samedo z Makao, który przychylił się do misji Boyma, wspierającego rodzimą dynastię Mingów 明, oraz druga – reprezentowana przez Adama Schalla von Bella z Pekinu, opowiadająca się za dochodzącą do władzy dynastią mandżurską. Każda ze stron wiązała swoje plany misyjne z innymi elitami rządzącymi” – zob. Seria Sino-latinica, Studia boymiana, red. A. W. Mikołajczak i M. Miazek, Gniezno 2004, cyt., art. K. Dziedzica, Geneza zespołu archiwalnego ARSI Jap. Sin. 77. Legatio P. Boym 1650-1664,s. 92.

[10] Por. Seria Sino-latinica, Studia boymiana, red. A. W. Mikołajczak i M. Miazek, Gniezno 2004, cyt., art. K. Dziedzica, Geneza zespołu archiwalnego ARSI Jap. Sin. 77. Legatio P. Boym 1650-1664,s. 94. “Sam Boym twierdził przed swoimi zwierzchnikami, że nie przekazał żadnych informacji ambasadorowi Francji w Wenecji (w sporze francusko-hiszpańskim Watykan popierał Hiszpanów). Dla podtrzymywania takiego stanowiska zmuszał go racja stanu, czyli reprezentowanie interesów zagrożonych na tronie cesarskim Mingów 明, co wiązało się z nagłośnieniem sprawy w Europie. Sytuacja była na tyle skomplikowana w Europie, że Boym musiał szukać wsparcia dla sprawy chińskiej z pominięciem Watykanu, gdzie w owym czasie nie rozwiązana była sprawa obrządku chińskiego i zwierzchnictwo Kościoła było negatywnie nastawione do posła-jezuity reprezentującego stanowisko o. Matteo Ricciego”.

[11] Zob. K. Sikora, Brevis Relatio Michała Boyma a De Bello Tartarico Historia Martina Martiniego, ss.121-127. Seria Sino-latinica, Studia boymiana, cyt.

[12] Helena – prawna żona ojca cesarza Yongliego 永力, z domu Wang 王. Ona jest autorką listów do papieża Innocentego X i generała Towarzystwa Jezusowego Francesca Piccolominiego. Prawdopodobnie zginęła w 1662 r. w drodze do Pekinu 北京, gdy cesarz został już zamordowany.

[13] Była prawną żoną cesarza Yongliego 永力, z domu Wang 王, matka następcy tronu Konstantyna. Tak jak Helena, najprawdopodobniej zginęła w 1662 r. w drodze do Pekinu 北京, gdy cesarz został już zamordowany.

[14] M. Dziedzic, Hybrydowość francuskiej wersji „Brevis Relatio” Michała Boyma w świetle retoryki, ss. 131-135, w: Seria Sino-latinica, Studia boymiana,cyt.

[15] Tamże, cyt. s. 133.

[16] Tamże, s. 134.

[17] Por. M. Miazek, Flora Sinensis, s. 151, w: Seria Sino-latinica, Studia boymiana, cyt.

[18] Boym dał się poznać jako świetny rysownik roślin i zwierząt.

[19] W tamtych czasach nie były wydane słowniki chińsko-łacińskie. Pierwsze słowniki tworzyli pierwsi misjonarze (jak pokazuje historia misji, nie tylko w Chinach, ale też w innych krajach. W czasie pobytu Boyma, były w użyciu podręczne słowniki chińsko-portugalski czy chińsko-francuski, ale na użytek misjonarzy, nie były raczej rozpowszechniane

[20] Wraz przyjazdem misjonarzy do obcych krajów, zdobyte doświadczenie i wiedza zrodziły nową naukę wiedzy – misjologię.

[21] Jezuici w swoich kolegiach , przez Ars rhetorica przekazywali wiedzę praktyczną w słowie pisanym i mówionym. Wykształcenie opierało się na Arystotelesie, Cyceronie, ecc.

[22] Por. M. Miazek, Flora Sinensis, …, dz. cyt.,s. 153.

[23] Tamże, s. 155.

[24] Tamże, s. 157.

[25] Tamże, s. 179.

[26] Por. E. Jarmakowska, China Illustrata, Aathanasiusa Kirchera wobec badań naukowych Michała Boyma, s. 186, w: Seria Sino-latinica, Studia boymiana, cyt.

[27] Tamże.

[28] Tamże, s. 190.

[29] Tamże, s. 197.

[30] Tamże, s. 199.

[31] Por. M. Kajdański, Michała Boyma, Opisanie Świata, wybór, tłumaczenie i opracowanie M. Kajdański, Volumen, Warszawa 2009, s. 75-82.

[32] Por. E. Jarmakowska, China Illustrata, Aathanasiusa Kirchera wobec badań naukowych Michała Boyma…, dz, cyt., s. 202.

Centrum Studiów Polska-Azja

JERZY MOSZYŃSKI I PAWEŁ POPIEL O POWSTANIU STYCZNIOWYM

O PRZYWÓDCACH POWSTANIA I ICH POLITYCE: Co było sankcją rozporządzeń rządu narodowego? Nóż i postronek.

Paweł Popiel

Tak było w rządzie narodowym, który ze sztuką spiskowania w najwyższym obznajmiony stopniu, odgrywał z przekonaniami kraju najniegodniejszą komedię tenże

Nienazwany, nieodpowiedzialny, pod wpływem najstraszniejszych namiętności, strachu, zemsty, wydawał wyroki - zrazu doraźne, później zachowując niby formy prawne, używając sędziów, prokuratorów. Znałem takich urzędników trybunału rewolucyjnego, ludzi młodych, zepsutych, co brudy życia prywatnego chcieli krwią zmyć tenże

Sfanatyzowana szajka wariatów wyłamana spoza krat domu obłąkanych, która przybrała nazwę „Centralny Narodowy Komitet”. Jerzy Moszyński

Szumowiny polskiego społeczeństwa, ludzie bez stanowiska, z nauką stereotypową kodeksu rewolucyjnego, bankruci moralni albo majątkowi, aplikanci po urzędach, dependenci, technicy, pseudoliteraci, wojskowi niższych stopni, zbiegi od ołtarza i kilku szlachetnych entuzjastów jak Frankowski i Padlewski, oto z czego się składał komitet i jego organizacja. Paweł Popiel

Pieczątkowe tajne rządy oparte na skrytobójstwie, złożone albo ze sfiksowanych fanatyków, którzy udając rząd narodowy w Warszawie, na szubienicy jedynie mogli złożyć dowód szczerości swoich przekonań; albo z ludzi, pozujących na poświęcenie, którzy w Galicji bezpieczne znajdując schronisko, utrzymywali tam na żołdzie nędzną gawiedź najemnych uciekinierów, reprezentujących przed Europą narodową polską armię, walczącą do ostatniej kropli krwi za niepodległość Ojczyzny. Jerzy Moszyński

Sprawa usamowolnienia i uwłaszczenia ludu wiejskiego była w ustach tej patriotycznej szlachty tylko czczym frazesem mającym posłużyć do złapania chłopa polskiego i wtrącenia go w otchłań rewolucji; o przeprowadzenie rzeczywistych dobrowolnych umów z chłopami mało kto się kwapił. tenże

Młodzież ta, która wpośród zimy, w dzień słotny i śnieżny wyszła bez broni, bez obuwia, bez odzieży w kampinoską puszczę, godna wiecznej chwały. Nie uwierzą kiedyś ludzie jej bohaterstwu ani zbrodni komitetu, który nie przygotowawszy broni, dowódców, sprzymierzeńców, ludu, wyzyskał cnotę kłamstwem i wielkością celu. Paweł Popiel

I jakby na wyścigi zaczęły się mordy polityczne po miastach, a wieszanie po wsiach. Warszawa, Wilno, Lwów, Kraków po kilkadziesiąt lub kilkanaście ofiar dostarczyły. Oddziały wieszały bez żadnej procedury, a ostatecznej szkarady wycisnęła piętno instytucja żandarmów narodowych, która szczególnie grasowała w Płockiem, Lubelskiem, Kaliskiem, mniej w Krakowskiem, aplikując teorię terroryzmu na wielki rozmiar. tenże

Utrzymywało się jeszcze powstanie w wielkich lasach województwa krakowskiego i sandomierskiego, i tam też jeszcze grasował rząd narodowy, oddając komisarstwo w Sandomierskiem najzgubniejszemu człowiekowi (ksiądz Brzóska - red. „Stańczyka”), co powołania swego niepomny, groźbami sztyletu i postronka zapalał do heroicznych czynów. tenże

Zatruli ducha narodowego. Nie powiemy już za wieszczem „Szata Polski nieskalana”, bo nam ją zbryzgano a wśród śmiertelnego tańca szał opanował tak głowy, że znowu sprawdziły się słowa wieszcza: Wezmą sztylet mdłe panienki, Jak różę, do ręki! Powie siostra: „Bracie, weź, Bo zbawieniem rzeź!” tenże

Cały kraj musiał wypić kielich ten do dna, a na dnie była krew z błotem zmieszana. tenże

Nastała więc ta nieszczęsna mistyczna epoka, w której Polska miała zostać uduchowioną i podniesioną do godności czwartej Boskiej osoby, spełniającej ofiarę krzyżową za przyszłość i wolność narodów, w ten sam sposób, jak Chrystus Pan ją spełnił za zbawienie dusz ludzkich. Podczas gdy uczciwe lub schorzałe serca oddawały się w dobrej wierze temu straszliwemu bluźnierstwu i bezwiednie zrobiły w ten sposób katolicyzm narzędziem politycznych celów, skorzystała z tego partia przewrotu, by z całą świadomością zrobić go swoim sługą. Przypadkowo ta jedność działania doprowadziła do rewolucji 1863 roku, który pociągnął za sobą najstraszniejsze skutki dla Polski jak i dla Kościoła katolickiego w naszej Ojczyźnie. Przekonaliśmy się wreszcie, że nie jesteśmy wybranym narodem, dla którego Bóg chciałby robić cuda. Mordy i skrytobójstwa będące powszednim chlebem tego nieszczęsnego ruchu odsłoniły przynajmniej przed oczami uczciwych ludzi, całą bezdeń bluźnierstwa tkwiącego w zuchwałym porównywaniu cierpień Polski z krzyżową męką Zbawiciela. Jerzy Moszyński

O DUCHOWIEŃSTWIE:

Tak zawiść demokratyczna, szał patriotyzmu, chęć dotykania się wielkich spraw sprawiły, że duchowieństwo niepomne praw Kościoła, w tajne wchodziło związki, odbierało przysięgi, a znaleźli się i tacy co świętokradzko rozgrzeszyli od zbrodni Paweł Popiel

O POWSTANIOWYM IDEALE USTROJOWYM:

Nic ciekawszego niż ten ustrój. Każden powiat opatrzony naczelnikiem obywatelem. Pod nim kilku okręgowych - pod tymi parafialni. Naczelnicy kierowani przez komisarza pełnomocnego z góry, pilnowani przez swe biuro dobrane z nadesłanych najniebezpieczniejszych żywiołów z dołu. Obok nich komisarze policji, skarbu, poczt, służby zdrowia. Słowem biurokracje uorganizowane tak dokładnie, drobiazgowo, sprężyście, jak chyba w Chinach wzoru szukać by przyszło, obejmowały się wszędzie, szpiegowały przez własnych domowników, chwytały słowa, podejrzewały uczucia. tenże

O EMIGRANTACH I ICH POLITYCE: Nie zdawał on (Wielopolski) sobie dostatecznie z tego sprawy, że cała Polska jak długa i szeroka bez różnicy barw i odcieni politycznych wyznań, siedziała już wówczas na wozie rewolucji, zaprzęgniętym szalonymi rumakami emigracji, których lejcami szarpała to Francja, to Prusy, to Anglia, to Włochy, nareszcie międzynarodowa konspiracja, słowem szarpał kto chciał dla chwilowych swoich celów i widoków Jerzy Moszyński

Siali oni zawsze wiatr by zbierać burze, a jakby się udało, i co innego. Spiskowcy wypróbowani, fanatycy idei w ciasnych zaklinowanych głowach, dyletanci polityczni pomiędzy godziną Giełdy, Klubu i Turfu (wyścigi konne - red. „Stańczyka”), traktowali sprawy, w których ważyła się krew obecna i przyszłość narodu, po amatorsku, jakby dla zabawy. Tych ludzi pomijam ze wzgardą, przyszłość wspomni o nich z przekleństwem Paweł Popiel

O ALFREDZIE SZCZEPAŃSKIM, AGITATORZE Z GALICJI:

Miłość ojczyzny płynęła gorącym i wymownym potokiem słów z zimnego i ambitnego serca i rozpryskała się w bombach zawiści do nieprzyjaciół i w żądzy pomsty, w żądzy walki na życie i śmierć, walki z bronią lub na pięści, ale walki nieubłaganej, walki natychmiastowej, jeśli być może. (…) Patriota niezwykły, patriota przejęty takim świętym ogniem nienawiści do „Moskwy”, takim świętym, nieprzezwyciężonym wstrętem do niej zapalony, że przez całe półtora roku powstania nie skaził się przekroczeniem „moskiewskiej” granicy. Był to człowiek przejęty taką ofiarnością dla ojczyzny, że nigdy nie zawahał się przed poświęceniem na jej ołtarzu ofiary krwi i życia najszlachetniejszych jej synów Jerzy Moszyński

O „CZASIE” KRAKOWSKIM, STANISŁAWIE KOŹMIANIE I INNYCH KONSERWATYSTACH:

Szalbierstwa, kłamstwa, tumanienie szlachetnych, dobrodusznych biedaków, których wyprawiał („Czas” - red. „Stańczyka”), nie łudząc się sam, a więc z zimną krwią, na śmierć bez celu i sławy, dla usprawiedliwienia tylko przed Europą swoich relacji, zrobiwszy ze sprawy narodowej krwawą farsę nędznego teatralnego widowiska, którego wspomnieniem musi spłonąć czoło każdego Polaka; kąpiąc się spokojnie przez rok cały w błocie kłamstwa i w kałuży krwi niewinnej tenże

Sypały się w „Czasie” opisy świetnych zwycięstw narodowych i zapewnienia niechybnej interwencji zagranicznej. Na ten lep, łapało się kilku, czasem kilkunastu młodzieńców szczerego i gorącego serca, pragnących walczyć za ojczyznę. Złowiwszy ich, posyłało się ich do Królestwa na niechybną śmierć dodając im jako figurantów płatną gawiedź, złożoną z kilkuset uciekinierów, która oczywiście stosownie do swojego przeznaczenia zmykała na dzień drugi do Galicji, podczas gdy biedacy ci, rozgoryczeni, zmrożeni w swoich nadziejach, widząc się pomiędzy hańbą sromotnej ucieczki a śmiercią bez celu i sławy, wybierali tę ostatnią, której tylko niektórzy z nich uniknęli tenże

Na szczęście przyzwyczaiwszy się przez kilkanaście miesięcy wszelkie ofiary krwi robić krwią cudzą na zamienionej w teatralne deski nieszczęśliwej Polsce, pan Koźmian złamany klęskami ojczyzny poszedł na dyrektora krakowskiego teatru, by tu swobodnie pomiędzy teatralnymi dekoracjami móc się oddawać rozmaitym scenom bohaterstwa kończącego się samobójstwem tenże

Konserwatyści nasi broniąc się starali się wykazywać, że w ówczesnych nadziejach musieli tak postępować jak postępowali. W ten sposób wdrażali w ogół społeczeństwa pojęcie, że za lada wypiciem kieliszka wina przez Napoleona III do księżniczki Janiny Czetwertyńskiej lub wypowiedzianym gołosłownym frazesem durez przez ministra Walewskiego ojcu p. St. Koźmiana, wolno najpoważniejszym ludziom schodzić z drogi uczciwej i realnej polityki, wolno wyrzucać najzbawienniejsze koncesje przez okno i wolno na oślep rzucać się na nieznane głębie politycznych awantur tenże

(„Czas”) od razu powstanie, jakby narodowe poparł, postawił je jako takie za granicą - z wytrzymałością z jaką niesumiennie działania Wielopolskiego uniemożebniał, głosił kłamliwie zwycięstwa polskie i często równie kłamliwie okrucieństwa ruskie. Tym wytrzymałym fałszem obałamucał kraj i zagranicę Paweł Popiel

W chwili gdyście z podartą przez Was w łachmany sprawę polską obwozili po wszystkich kongresach, po wszystkich parlamentach europejskich, żebrząc dla niej bezskutecznie posłuchu Jerzy Moszyński

Frazeologia dziennikarska stała się jedyną treścią, jedyną osią działania naszych konserwatystów tenże

O MARGRABIM ALEKSANDRZE WIELOPOLSKIM:

W całej Polsce, jak długa i szeroka, z ludzi działających publicznie jeden tylko człowiek połączył w swoim działaniu wszystkie warunki, mogące wpłynąć na korzystny sąd historii o jego roli politycznej. (…) Tym człowiekiem był margrabia Wielopolski. Miał cel rozumny, oddał mu się z całym poświęceniem i szczerością i urzeczywistnił go. Zamierzywszy wywalczyć u cesarza rosyjskiego autonomię Królestwa Polskiego, wywalczył ją, złożył więc dowód, że cel jego był politycznie rozumnym. Zarówno w walce o zdobycie autonomii jak w późniejszej jej obronie wyczerpał wszystkie środki, na które stać go było, nie wahał się poświęcić dla zdobytych instytucji ani swego życia, na które dybali skrytobójcy, ani swojej czci, na którą dybał „Czas”, a za jego hasłem wszyscy biali i czerwoni krajowi i emigranccy patrioci, nie wahał się dać swojego nazwiska na pastwę nikczemnemu motłochowi konspiratorów i literatów, którzy do dziś dnia nie umieją uszanować wielkiej jego pamięci. Z chwilą gdy rozpadała się w gruzy ostatnia cegła z wzniesionego przez niego gmachu, zapadła także w milczącą bezwładność ta potężna dusza, która prysła pod ciężarem nieszczęścia ojczyzny, tak samo jak po rozbiorze kraju prysł wielki umysł Rejtana, nie przetrwawszy zguby i hańby swojego narodu. Daremne będą usiłowania wielkich ludzi z 1863-go roku, żeby Margrabiego osadzić obok siebie na ławie oskarżonych przed trybunałem historii. Daremne ich mędrkowanie, by go skłonić do przyjęcia choćby cząstki winy na siebie. Surowa a potężna jego postać stać będzie do końca dni niewzruszona w dziejach naszego narodu, niosąc w sobie nieodwołalny wyrok potępienia karłowatemu pokoleniu, które nie tylko własne zabijało proroki ale jeszcze nad ich pamięcią nie przestaje się znęcać tenże

Tymczasem Aleksander Wielopolski, podkopywany przez spiskowców i biurokrację rosyjską, szarpany przez konserwatystów krakowskich, którzy mu obiecali swoje poparcie, nienawidzony przez całą Polskę i emigrację nie ustawał na chwilę w politycznym działaniu dla stworzenia Królestwu pomyślnych warunków narodowego bytu tenże

Znajduje się człowiek, który genialnym podskokiem chwyta w chwili największego niebezpieczeństwa społeczność nad przepaścią i na drodze prawnego ustroju ze wszystkimi warunkami, jakie położenie dozwalało, sadowi społeczność na podstawie, na której mogła sobie szeroką wyrobić przyszłość. Znowu spisek z bezprzykładną wściekłością stawa naprzeciwko niemu i powala, śmiem powiedzieć, olbrzyma, bo w historii znam mało przykładów walki, jak ta, którą stoczył margrabia Wielopolski chcąc społeczność polską ratować Paweł Popiel

Drażnił Wielopolski duchowieństwo, drażnił konspirację białą, drażnił konspirację czerwoną; tak jest! Bo nic na świecie nie drażni więcej kłamcę jak prawda, nic więcej nie drażni głupca jak rozum, nic więcej nie drażni złoczyńcy jak prokurator i żandarm Jerzy Moszyński

Gdyby przewodnie warstwy były stanęły twardo i otwarcie przy Wielopolskim, to stworzyłyby były potężny związek rządu, szlachty i ludu wiejskiego, o który rozbić się musiały kotłujące w próżni szumowiny społeczne tenże

O SKUTKACH POWSTANIA:

Niech przed Bogiem, krajem i potomnością odpowiedzą lekkomyślni sprawcy tych nieszczęść. Niech spadnie na ich sumienie krew najzacniejszej polskiej młodzieży, łzy tylu ojców i matek w Królestwie, a głównie na Litwie i Ukrainie; niech odpowiedzą za wykorzenienie żywiołu polskiego, utwierdzenie schizmy, upokorzenie Kościoła katolickiego, zepsucie karności kościelnej w naszym duchowieństwie, bo próżno na samą Moskwę składać odpowiedzialność; spada ona na tych, co z obcego natchnienia i dla obcych w części celów, wywołali walkę nierówną bez przygotowania broni, dowódców, sprzymierzeńców. (…) Zrobili więc niecni synowie doświadczenie na ciele własnej matki, a bodaj tylko na ciele! Zatruli i ducha, uświęcając zbrodnie wielkością celu, dla którego spełniona Paweł Popiel

Straszna odpowiedzialność ciąży na ludziach, którzy przygotowali i rozpoczęli ruch 22-go stycznia. Ustrój społeczny Polski oni do fundamentów rozburzyli, jadem swych teoryj pośrednie warstwy napoili. (…) Stojąc dziś nad tą kałużą z krwi i błota, zacierając ręce mówią: a co, czy nam się nie udało? tenże

Upadek Wielopolskiego nastąpił w chwili największego rozbujania się szowinizmu i szaleństwa narodowego. Telegramy o tej lub owej nocie Napoleona, hr. Rechberga lub lorda Russela miały wówczas stokroć większe znaczenie dla najpoważniejszych nawet ludzi, jak zaprowadzenie w Królestwie Polskim polskiej administracji, jak zaprowadzenie polskiego systemu wychowania, jak uregulowanie stosunków włościańskich, jak rada stanu i rady powiatowe. Najpoważniejsi ludzie wyrzucali to wszystko przez okno, nie mając innej gwarancji uzyskania czegoś więcej od tzw. Europy jak nic nie znaczące półsłówka Napoleona III i ministra Walewskiego. Po kilkunastu miesiącach tej dyplomatycznej komedii każdy z zainteresowanych otrzymał nareszcie czego oczekiwał po polskim powstaniu. Bismarck rozbił nim zbliżenie się Francji do Rosji i zapewnił sobie długoletni sojusz z tą ostatnią potrzebny Prusom do zgnębienia Austrii i Francji i do zjednoczenia Niemiec. Austria powaliła nim Wielopolskiego, wykopała nową przepaść między Polakami a Rosją i odosobniła Napoleona III, którego ambitnych i nieobliczalnych planów bała się ze względu na kwestię rzymską i wenecką. Mazzini mógł tryumfować patrząc na rozbicie przymierza francusko- rosyjskiego, w odosobnieniu, bowiem Napoleona III upatrywał jedyny środek do dojścia Włoch do Rzymu i Wenecji. Anglia nareszcie z radością spoglądała na wzmożenie się potęgi Prus, na zbliżenie się chwili zjednoczenia Włoch i Niemiec i na mata, którego dała Francji. Tak więc ku ogólnemu zadowolnieniu wszystkich zainteresowanych, osiągnąwszy zamierzone cele, ogłosiła dyplomacja europejska, że kwestia polska przestała już raz na zawsze dla niej istnieć Jerzy Moszyński

Stało się ogromne dla narodu nieszczęście, że za miskę soczewicy, gorzej, bo za popękaną miskę bez soczewicy zaprzedano byt i narodowy rozwój społeczeństwa tenże

Rok 1863 rozbił do szczętu nasze społeczeństwo, wywrócił do góry nogami cały społeczny porządek. Niedorostki, szaleńcy i intryganci stali się ulubieńcami i panami, tak zwani poważni i rozsądni stali się ich sługami tenże

Źródła cytatów:

Paweł Popiel Pisma t.1 i 2, Kraków 1893.

Jerzy Moszyński Fizyologia szowinizmu polskiego na tle rosyjsko-polskich stosunków, Kraków 1897, Myśl polityczna z księgi cierpień i pracy, t.1 i 2, Kraków 1894-1896, Obrachunek z „Rzeczą” p. Stanisława Koźmiana „o roku 1863″, z jej autorem i tegoż przyjaciółmi, Kraków 1895.

Paweł Popiel (1807-1892) - konserwatywny polityk i publicysta. W czasie Powstania Listopadowego wraz z Aleksandrem Wielopolskim założył Towarzystwo Obywatelskie, aby osłabić wpływy rewolucyjnych klubistów. Konserwator zabytków Krakowa przez 17 lat. Oprócz Pism , gdzie znajdziemy m. in. znakomitą analizę socjalizmu jako „choroby wieku”, ukazały się również jego Pamiętniki (Kraków 1927).

Jerzy Moszyński (1844-1924) - konserwatywny pisarz polityczny. W1905 roku wziął udział w zebraniu założycielskim Stronnictwa Polityki Realnej, ale nie został wybrany do władz, gdyż jego poglądy uznano za zbyt skrajne. W 1922 roku apelował do gen. Hallera o przeprowadzenie zamachu stanu. Karol Hubert Rostworowski przedstawił go jako „Starszego Pana” w III części Zmartwychwstania. Napisał wiele książek. Do najważniejszych (obok wymienionych wyżej) należą: Rzut oka na politykę austriacko-polską (Kraków 1880), Polityka austriacko-polska wobec myśli politycznej Aleksandra Wielopolskiego, t.1,2,3 (Kraków 1884-1891), W obronie prawdy (Kraków 1900), A. Wielopolski w oświetleniu masońsko-liberalnej prawdy historycznej (Kraków 1902), Po 40 latach. Szkic polityki polskiej w chwili obecnej (Kraków 1902), Bankructwo polityki Narodowej Demokracji w drugiej Dumie (Kraków 1907), Sprawa zgody Polski z Rosją wobec związku Narodowej Demokracji z masonią, t. 1, 2 (Kraków 1908), Geneza powstania listopadowego (Kraków 1909).

Cytaty wybrał i całość opracował Tomasz Gabiś

Pierwodruk: „Stańczyk. Pismo konserwatystów i liberałów” nr 20 (1994) pod tytułem W 130 rocznicę klęski Powstania Styczniowego.

Anneliese Michel – opętana święta Zetknąłem się kiedyś z poglądami, że rolą egzorcysty jest karanie niewinnych osób za grzechy, jakie sobie wyimaginował Kościół. Nie pomaganie opętanemu – lecz właśnie karanie i dręczenie.

Podejrzewam, iż opinie takie są bardziej powszechne, niż nam, średniowiecznym katolikom, może się wydawać. W mózgownicy laickiego półinteligenta pojęcia: egzorcysta, inkwizytor, mistrz tortur – są pomieszane w jedną breję. – admin.

W poranek 1 lipca 1976 r. ładna, czarnowłosa dziewczyna zostaje znaleziona martwa w swym własnym łóżku. Jej zmaltretowane ciało, poraniona twarz i powybijane zęby świadczą o strasznym cierpieniu. Rozgorączkowane media, pokazowy proces i wyrok sądu: winny jest ksiądz, egzorcysta… Kim nadzwyczajnym była ta niemiecka studentka z Klingenbergu, egzorcyzmowana za życia, a po śmierci uznawana przez wielu za świętą? Anneliese Michel – tak brzmiało prawdziwe imię dziewczyny, o której dramatycznych przeżyciach opowiada film pt. Egzorcyzmy Emily Rose, wyświetlany w kinach polskich jesienią 2005 r. Scenariusz filmu został napisany na podstawie prawdziwej, wstrząsającej historii opętanej dziewczyny, która została opisana, z całą naukową dokumentacją, przez prof. Felicitas D. Goodman, antropologa kultury i religioznawcę, w książce Egzorcyzmy Anneliese Michel, dostępnej od niedawna również w tłumaczeniu na język polski. Sam temat opętania i w ogóle istnienia szatana budzi niemałe zainteresowanie i emocje. Czemu umarła ta niewinna dziewczyna? Była chora psychicznie czy opętana? Czy faktycznie istnieją demony, które mogą zniewolić i zabić? A co na to wszystko współczesna nauka? Czy psychiatria wyklucza istnienie szatana? Kto ma rację: ksiądz, który egzorcyzmuje dziewczynę, czy prokurator, który oskarża księdza o średniowieczną ciemnotę? Takie oto tematy porusza ów film, wypowiadając głośno skrywane przez widzów to jedno, w końcu, i zasadnicze pytanie: istnieje ten inny, niewidzialny, duchowy świat czy też nie? Filmowy prokurator twierdzi, iż wie, że nie ma złych duchów. Choć uważa siebie za praktykującego chrześcijanina, w czasie rozprawy sądowej nakazuje podniesionym głosem ławnikom, aby „nie wierzyli” w to wszystko, co mówi ksiądz na temat okrucieństw szatana. Pani adwokat, choć zdeklarowana agnostyczka, podchodzi do tych dramatycznych wydarzeń bez światopoglądowych uprzedzeń. W miarę zagłębiania się w sprawę przeczuwa jej nadnaturalny charakter, nawet otrzymuje czytelne znaki dotyczące istnienia nie widzialnej rzeczywistości. W czasie procesu pani mecenas uczciwie deklaruje swoją otwartość wobec możliwości istnienia świata duchowego, czyniąc z tego zasadniczy argument w obronie oskarżonego księdza. Ten z kolei nie ma najmniejszych trudności z wiarą w działanie złego ducha, od kiedy stanął naprzeciw niego oko w oko w dramatycznej walce duchowej o uwolnienie dziewczyny. W końcu księdza uznano za winnego śmierci Emily Rose, przypisując mu świadome zaniedbanie psychiatrycznego leczenia dziewczyny. Widz wyczuwa jednak, że w gruncie rzeczy chodzi o sądowy proces nie tyle egzorcysty, ile diabła. De facto sąd orzeka, że go nie ma, a jeśli także niewinna była nauka, to winowajcą musiał zostać średniowieczny zabobon i ksiądz. Film Egzorcyzmy Emily Rose niesie ze sobą niezwykle ważne przesłanie, które najmocniej zostało podkreślone w ostatniej scenie: zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem (Flp 2, 12). Ksiądz Ernest Alt, który egzorcyzmował Anneliese, wskazuje na dwie rzeczywistości, które się z niezwykłą wyrazistością ujawniły przed wszystkimi świadkami tych dramatycznych wydarzeń, a które również reżyser pragnął wyrazić w filmie: Najpierw jest to wymiar otchłani, która się otwiera, kiedy stworzenie chce być jak Bóg. Szatan chciał tego i nadal chce. My wszyscy chcemy tego w mniejszym lub większym stopniu w każdym grzechu. Druga rzeczywistość to wymiar Bożego Dzieła Zbawczego w Jezusie, Synu Boga, który stał się człowiekiem, rzeczywistość, która żyje w Kościele katolickim we wszystkich sakramentach i w działaniu Kościoła.

Fakty Od filmu przejdźmy do autentycznych wydarzeń. Anneliese była jedną z czterech córek państwa Michelów, ludzi bardzo prawych i pobożnych, mieszkających w Klingenbergu w Niemczech. Choć od dziecka delikatna i chorowita, to jednak „była całkiem normalna” – wspominają jej koleżanki; potrafiła być wesoła i razem z innymi robić kawały i żartować. Coś „nienormalnego” zaczęło się z nią dziać krótko przed szesnastą rocznicą urodzin, czyli na jesieni 1968 r. Według świadectwa jednej z koleżanek Anneliese nie mogła się ruszyć po koszmarnej nocy. Czuła się jakby ściśnięta przez jakąś przeogromną siłę, która nie pozwalała jej oddychać. Daremna próba wołania o pomoc, przemoczone łóżko, strach… Prawie rok później sytuacja się powtarza. Wizyta lekarska i dokładne badania neurologiczne nie wykazują żadnych zaburzeń. Mimo tego zostaje wysłana do sanatorium, gdzie jej towarzyszki z przerażeniem obserwowały, jak czerniały jej niebieskie oczy, jak zmieniały się jej ręce lub jak chwytał ją jakiś dziwny kurcz. Pomimo zarwanego roku szkolnego zdolna i pracowita dziewczyna zdaje maturę i przygotowuje się na studia w wyższej szkole pedagogicznej. Jako młoda studentka skarży się swojej mamie, że „coś stuka w moim pokoju”. Matka wysyła ją do laryngologa, ten jednak nie stwierdza w jej słuchu żadnych zaburzeń. Jednakże prawdziwy problem pojawił się wówczas, gdy inni w domu zaczęli słyszeć pukanie gdzieś spod połogi, sufitu czy szafy. A kiedy przestraszeni stawali do modlitwy przed figurą Matki Bożej, twarz Anneliese wykrzywiała się na różne sposoby, z jej czarnych oczu zionęła zaś przerażająca nienawiść. Modlitwa rodzinna, częsta Eucharystia i wieczorny różaniec przynosiły coraz mniejszą ulgę dziewczynie, która duchowo i fizycznie czuła się z dnia na dzień gorzej, skarżąc się na osaczające ją zjawy. Taki okropny strach – zwierza się swemu powiernikowi duchowemu, a w przyszłości egzorcyście, o. Arnoldowi Renzowi. To jest takie przerażenie, że ojciec myśli, iż znajduje się już w samym piekle, że jest tak opuszczony, jak nikt na świecie… Wyobrażam sobie wtedy, ojcze Arnoldzie, że tak było na Górze Oliwnej… tylko w niewyobrażalnym stopniu jeszcze gorzej, bo On przecież wziął na siebie grzechy całego świata. Aż do znudzenia i wyczerpania mnożą się wizyty u przeróżnych lekarzy. Na usilne prośby rodziców i o. Arnolda w domu pojawiają się także wytrawni znawcy z dziedziny duchowości i opętania. Jeden z nich zanotował następujące słowa: Anneliese była miłą dziewczyną, pochodzącą z głęboko religijnego domu. Skarżyła się: Czuję, że nie mam własnego „ja”. Potem powiedziała, że od czasu do czasu widzi diabelskie twarze, których nie mogła bliżej opisać… Oczekuj wszystkiego ode Mnie, ale to wszystkiego. Mogę to, co niemożliwe, uczynić możliwym. Pokładaj we Mnie wielkie zaufanie, to przynosi Mi chwałę. To Mnie przyciąga. W pewnych odstępach czasu gwałtownie odrzucała od siebie poświęcone przedmioty… W pokojach rozsiewała wokół siebie odór spalenizny i gnojówki. Jednocześnie studiowała, i to z powodzeniem. Rzucała się w oczy jej wesołość, nie unikała towarzystwa i zachowywała się tak, jak zachowuje się młoda, zakochana dziewczyna – wspomina koleżanka ze studiów. Chodziła wtedy już z Piotrem, o którym wiedziała, że żywi do niej głębokie uczucia. Choć bynajmniej go nie unikała, to jednak uważała, że z powodu swych osobliwych problemów nie powinna angażować się w głębszą relację z nim. Piotr jednak był nieustępliwy, pocieszał ją i siebie, że w końcu znajdzie się lekarz, który odkryje prawdziwe źródło dziwnych dolegliwości. Nie opuścił jej do końca życia, nie zniechęcił się nawet wtedy, kiedy – jak sam wspomina – wpatrywała się w niego wzrokiem pełnym nienawiści i warczała, wydając zwierzęce odgłosy. W miarę upływu miesięcy zachowania Anneliese stawały się coraz bardziej potworne: skakała po ścianach, biegała po schodach, spijała z podłogi swój mocz, wkładała głowę do muszli klozetowej, drapała i gryzła ściany, tracąc przy tym zęby; nago tarzała się w żwirze lub też moczyła w wodzie, usiłując ugasić straszliwą gorączkę w ciele. Miała niewiarygodną siłę fizyczną: gdy siostra usiłowała ją schwycić, to rzuciła ją o podłogę jak lalką. Prawie w ogóle nie spała, a kiedy się kładła do łóżka, wyglądała jak nieżywa. Z powodu napiętych mięśni szyi dziewczyna nie była w stanie ani pić, ani nawet oddychać. Nagle uspokajała się, wracała do równowagi, kilka godzin modliła się, uczyła, grała na fortepianie…

Egzorcyzmy W swej bezradności państwo Michelowie napisali list do biskupa z prośbą o odprawienie egzorcyzmów nad córką. Odwiedzający ich dom duchowni także nie mieli już wątpliwości, że chodzi o opętanie. Wspierał ich radą o. Adolf Rodewyk SI, który w czasie drugiej wojny światowej przez kilka lat, w ukryciu przed gestapem, egzorcyzmował pewną pielęgniarkę ze szpitala. W ciągu wielu lat pracy nad tą problematyką przeanalizował setki przypadków opętania. Osobisty kontakt z Anneliese w jej własnym domu przekonał go, iż chodziło właśnie o to najgorsze… Pozostaje jeszcze pytanie – pisał o. Rodewyk – o diabła, który miał ją w posiadaniu. Pytana wielokrotnie, Anneliese wciąż podawała imię Judasz. Jest on dobrze znany z historii opętań…Nieustannie popychał opętanych do kradzieży Hostii, uniemożliwiając jej przełknięcie. U Anneliese znajdujemy coś podobnego. Sama powiedziała, że nie mogła przełknąć Hostii i dlatego trzymała ją w ustach, aby się rozpuściła. Anneliese jest opętana, a główny diabeł nazywa się Judasz. Za tym sformułowaniem stoi myśl, że mogą być jeszcze inne złe duchy, drugorzędne. Niestety, to ostatnie przypuszczenie sprawdziło się w całej pełni. Gdy doszło w końcu do egzorcyzmów, nękane modlitwą kapłana demony zaczęły dawać o sobie znać. Zapiski ojca Arnolda Renza z pierwszego egzorcyzmu dają pewne wyobrażenie o walce, która na dobre się rozpoczęła: Najmocniej Anneliese lub demony reagują na wodę święconą. [Opętana] zaczyna wyć i miotać się. Trzymają ją trzej mężczyźni: pan Hein, Piotr i ojciec. Anneliese próbuje gryźć na lewo i na prawo, kopie nogą w moim kierunku. Od czasu do czasu wyje, szczególnie przy wodzie święconej. Czasami skomli jak pies. Powtarza: skończcie z tym gównem! ty, księże, zasrańcu! ty brudna świnio! Przekleństw i wyzwisk jest znaczniej więcej – darujmy jednak sobie ich przytaczanie. Egzorcyzm to uroczysta modlitwa, w której Kościół publicznie i na mocy swej władzy rozkazuje w imię Jezusa Chrystusa złym duchom, aby odeszły od opętanej osoby. Z doświadczenia egzorcyści wiedzą, że znajomość imion demonów oraz ich liczby daje większą władzę nad nimi w czasie sprawowania egzorcyzmów. Obydwaj duchowni – o. Arnold Renz i ks. Alt – modląc się nad Anneliese, godzinami, bez wytchnienia, nękali demony, zanim ujawniła się ich cała szóstka: Lucyfer, Judasz, Kain, Neron, Hitler i Fleischmann [ksiądz apostata - admin].

Za wyraźnym pozwoleniem Anneliese o. Arnold nagrywał na magnetofon przebieg egzorcyzmów, których w sumie odbyło się kilkadziesiąt. Bardzo niewielką część tego materiału przelała na papier prof. Felicitas D. Goodman w swej książce o Anneliese Michel. Kiedy kapłan w towarzystwie osób najbliższych dla Anneliese zmuszał demony do opuszczenia ciała udręczonej dziewczyny, rozkazując im słowami z rytuału, z Pisma św., czy też wzywając święte imiona – rozlegały się nieopisane krzyki, warczenia i skowyty. Wprawdzie ze straszliwą wściekłością, ale odpowiadały duchownym na zadawane pytania. Któregoś razu diabeł zmuszony był do uczynienia wyznania:

Mam wam coś do powiedzenia. Ona się cieszy… ponieważ ciągle się modliliście… Macie modlić się dalej. Rzecz wręcz niewiarygodna: poprzez krzyk demonów Matka Boża dawała znać, że jest nieustannie obecna i panuje nad całą sytuacją. Usłyszawszy to tak niezwykłe i zarazem upragnione pocieszenie, o. Arnold zamierza rozpocząć pieśń maryjną. Jednakże nie daje rady, ponieważ wybucha przeraźliwy i nigdy wcześniej nie słyszany dotąd ryk. Dławiąc się, jakby miał zaraz zwymiotować swoje wnętrzności, diabeł krzyczy: Idzie Ona, idzie Ona! Wielka Pani! Przesłuchując ten fragment taśmy magnetofonowej, prof. Goodman – wytrawna i doświadczona specjalistka z dziedziny religioznawstwa – przeżyła szok. Na marginesie stronicy w swej książce zapisała:

To, co słychać, jest tak przygniatające i tak sugestywne, że musiałam wyłączyć magnetofon, aby się uspokoić i zwalczyć mdłości, które z trudem opanowałam (s. 186). W czasie modlitwy Anneliese ma niewiarygodną siłę: wyrywa się z objęć ojca i Piotra, a następnie upada na kolana, wstaje, znów upada – i tak kilkaset razy, raniąc sobie kolana.Egzorcyzm z 30 grudnia 1975 r. rozpoczął się tak samo jak wiele innych. Lecz naraz rozległ się wrzask demonów: Nie wychodzimy, bo Ten nie zezwala! Boski Zbawiciel? – pyta kapłan. Tak… On tego nie chce. Dręczone wielogodzinnymi egzorcyzmami demony skowytały, pragnąc opuścić ciało dziewczyny, jednak otrzymywały z Nieba nakaz pozostania. Okazało się, że dopiero śmierć przyniosła ostateczne uwolnienie. W przededniu śmierci – wspomina o. Arnold – powiedziała nagle podczas egzorcyzmu: Proszę o rozgrzeszenie! – to było jej ostatnie słowo, jakie do mnie wypowiedziała. O północy duchowny rozkazał demonom, aby się uciszyły i pozwoliły zasnąć dziewczynie. Anneliese położyła się i spokojnie zasnęła, nie budząc się już nigdy. Umarła z wycieńczenia. Po kilku latach doktor Theo Weber-Arma przestudiował orzeczenia lekarskie, odkrywając fakty, które zostały przemilczane w czasie głośnego procesu nad egzorcystami. Z odkryć tego szwajcarskiego uczonego wynika, że Anneliese Michel trzykrotnie poddawana była badaniom EEG. Każdorazowo wykluczano u niej istnienie epilepsji, a jednak podawano jej przez szereg lat m.in. zentropil i tegretol – środki antyepileptyczne o rujnującym dla organizmu działaniu ubocznym. Doktor nie ma wątpliwości, że wysokie stężenie tych preparatów i ich wieloletnie stosowanie musiało kiedyś doprowadzić organizm Anneliese do wycieńczenia i śmierci. Za błędną diagnozą i leczeniem szła oczywiście odpowiedzialność konkretnych lekarzy, do której jednak nigdy nie zostali oni pociągnięci.

Ekspiacja Dlaczego Anneliese Michel została opętana przez złe duchy? Opętanie dotyka osoby, które otwarły się na działanie szatana poprzez pakty satanistyczne, praktykowanie magii, spirytyzmu, bioenergoterapii czy innych form okultyzmu. U Anneliese nie można było znaleźć nawet śladu czegoś takiego. W miarę przeciągającej się modlitwy nad dziewczyną i tajemniczego oporu ze strony złych duchów ks. Alt doszedł do następującego wniosku: Wydaje mi się to za udowodnione, że chodzi tutaj o typowy przypadek opętania ekspiacyjnego. W rozmaitych rozmowach, jakie w tym czasie z nią przeprowadziłem, dawała mi do zrozumienia, że znowu będzie bardzo ciężko. Ogromnie się tego bała i smuciła z tego powodu. Ale uważała, że to musi przyjść. W przypadku opętania ekspiacyjnego egzorcyści bardzo się natrudzą, ponieważ wcale nie tak łatwo jest zrozumieć sens pokuty. Jedyną pociechą, jaką się ma jako osoba niewtajemniczona, jest to, że poprzez to straszne cierpienie uratowanych jest wiele dusz. Czy tego rodzaju interpretacja nie była wyrazem bezsilności kapłana w walce ze złym duchem? Skąd wnioskował, że Anneliese cierpiała owe diabelskie udręki nie z powodu grzechów własnych, lecz cudzych? Wątpliwości te byłyby uzasadnione, gdyby dziewczyna nie pozostawiła po sobie osobistych notatek i nagrań z rozmów przeprowadzonych z kierownikami duchowymi. Z dokumentów tych wynika, że Anneliese jasno i wyraźnie uświadamiała sobie to, że jej straszliwe zmaganie się z mocami zła oraz wszelkie wynikające stąd cierpienia i upokorzenia pomagają innym ludziom osiągnąć zbawienie. Owszem, wydaje się to dziwne i niezrozumiale dla dzisiejszego człowieka, wychowanego w duchu indywidualizmu. Czy można wszak toczyć walkę duchową z szatanem zamiast i dla dobra drugiego człowieka? Od samego początku – od walki i zwycięstwa Chrystusa na Krzyżu – chrześcijaństwo odpowiada, że tak. Wraz z jedynym Zbawicielem i dzięki Jego jedynemu zwycięstwu nad szatanem prowadzimy duchową walkę z niewidzialnym światem upadłych aniołów: bytów osobowych, inteligentnych, całkowicie złych oraz wrogich Bogu i człowiekowi. Niezależnie od protestów ze strony rzekomo „światłych umysłów” prawda ta integralnie przynależy do nauki wiary i przepowiadania Kościoła katolickiego od czasów pierwszych apostołów. Niestety, faktem jest, że za życia Anneliese Michel nawet niektórzy teologowie katoliccy otwarcie prezentowali poglądy odmienne w stosunku do nauki Kościoła. Zdaniem ks. Alta, skazanego przez światopoglądowo uprzedzony sąd, zredukowanie przez niektórych teologów rzeczywistości opętania demonicznego do czysto naturalistycznych zaburzeń o charakterze psychicznym przyczyniło się w znacznym stopniu do porzucenia praktyki egzorcyzmowania. W Niemczech nie ma do dziś oficjalnie ustanowionych księży egzorcystów. Natomiast zainteresowanie okultyzmem w różnych postaciach – nie wykluczając satanizmu – staje się tam prawie powszechne. Niejednokrotnie pustoszejące budynki klasztorne i parafialne służą jako miejsca zebrań grup ezoterycznych, które – w swojej istocie – są satanistyczne. W takim oto duchowym klimacie Anneliese Michel coraz głębiej pojmowała, że jej straszliwe doświadczenia nie są daremne: służą przypomnieniu zlekceważonej przez zlaicyzowanych chrześcijan prawdy, że szatan rzeczywiście istnieje i że piekło także jest realnie istniejącym niebezpieczeństwem dla nie nawróconego człowieka. Taśmy magnetofonowe z przebiegu egzorcyzmów, zawierające zapis głosów demonów, zdjęcia zmasakrowanego ciała Anneliese i jej osobiste zapiski – to elementy jakby testamentu tej niemieckiej dziewczyny, przekazanego w szczególności tym, którzy nie liczą się już z niebezpieczeństwem działania szatana. Warto zapytać: z jakiej racji jej straszliwe udręki miałyby pomóc innym w zbawieniu? Otóż dlatego, że ta nie zrozumiana i posądzana o chorobę psychiczną dziewczyna miała rzeczywisty udział w Męce samego Jezusa. Wyłącznie dzięki temu zjednoczeniu z Ukrzyżowanym jej cierpienie miało zbawczy charakter: zbawczy nie tylko dla niej samej, ale także dla innych ludzi. Co więcej: to przecież sam Chrystus w niej cierpiał – takie bowiem jest znaczenie stygmatów, które widziało u Anneliese szereg osób. Dzięki głębokiej więzi z Jezusem także owo trzymanie na uwięzi kilku demonów w jej ciele nabiera zbawczego wymiaru: chodzi bowiem o dokonywanie się zwycięskiej walki nad diabłem w Kościele, który jest Ciałem Mistycznym Chrystusa. A gdy w jednym członku Kościoła dokonuje się zmaganie z wrogami zbawienia, korzystają z tego inne członki – na wzór żywego organizmu. Temu niezwykle trudnemu powołaniu towarzyszyły także szczególne łaski, jakie Anneliese otrzymywała od Zbawiciela. Otrzymywała od Niego mianowicie pouczenia, które – dla lepszego odróżnienia ich od sugestii szatańskich – przedstawiała swemu kierownikowi duchownemu. Pod datą 24.10.1975 roku zapisała następujące słowa Jezusa:

Twoje cierpienie, twój smutek i brak pociechy służą mi do tego, aby ratować inne dusze. Innego dnia usłyszała: Nieprzerwanie proś i błagaj za twoich bliźnich, aby i oni także osiągnęli wieczną ojczyznę, a także: Módl się i ofiaruj wiele za moich kapłanów. Nie na darmo ukazałem ci wielkość i godność każdego kapłana, tak że zadrżałaś z bojaźni. Anneliese wiedziała, że nie cierpi na darmo, choć nie śmiała nawet przypuszczać, jak wielka nagroda spotka ją za tę godną najwyższego szacunku i podziwu ofiarność. W jej notatniku znajdujemy niezwykły, wzruszający dialog: Musisz jeszcze coś zapisać – mówi Zbawiciel. Nie chciałam tego zapisać – wyjaśnia Anneliese – ponieważ sądziłam, że jest to od szatana; poza tym moja dusza wzdraga się przed tym. Zbawiciel żąda ode mnie posłuszeństwa, dlatego to zapisuję.

Zbawiciel powiedział: „Zostaniesz wielką świętą”. Nie chciałam nadal w to uwierzyć, wtedy Zbawiciel dał mi znak, że dobrze usłyszałam. Łzy płaczu…. ks. Andrzej Trojanowski TChr

Tekst pochodzi z dwumiesięcznika Miłujcie się! nr 5-2005 i został opracowany na podstawie książki F.D. Goodman: „Egzorcyzmy Anneliese Michel”.

http://sanctus.pl/

Pogarda pana Tuska Barbara Nowak poświęciła życie Polsce – za co z dumą, choć dyskretnie przechowuje krzyż oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Doprowadzona do nędzy poprosiła premiera Tuska o emeryturę specjalną. Kancelaria Premiera odesłała ją do MOPS-u. Historia Barbary Nowak, mieszkanki (i cichej bohaterki Olsztyna) w starciu z administracją publiczną Rzeczpospolitej Anno Domini 2012 brzmi dzisiaj jak ponury żart. Kancelaria Donalda Tuska za punkt honoru postawiła sobie nie tyle odmówić pomocy niegdysiejszej bohaterce Solidarności, co możliwie mocno dać jej do zrozumienia, że nie zasługuje na szacunek, a starania o przyznanie emerytury specjalnej narazi ją na pogardę, jakiej nie znała w czasach kontaktów z siepaczami komunistycznej SB. Cofnijmy się w tej opowieści do stanu wojennego, który przywitał większość aktywnych działaczy Solidarności obozami internowania i więzieniami. Kiedy oni siedzieli w więzieniach na wolności, bez środków do życia, pozostawały ich rodziny, które musiały liczyć na pomoc – kościoła, rodziny, przyjaciół i sąsiadów. Zdarzało się, że do internowanych i ich rodzin zgłaszali się obcy ludzie, którzy oferowali bezinteresowną pomoc – pomoc, której tłem była walka o wspólną sprawę, czyli wolną Polskę. Wśród nich Basia Nowak. Młoda, uczciwa, pogodna, a przede wszystkim niezłomna i nieustępliwa – tak wspominają ją dzisiaj wszyscy, którym pomagała w granicach swoich możliwości. Pomagała do czasu, bo długie ręce polskiej bezpieki szybko zorientowały się, że młodą kobietę należy zapuszkować. Pokazać jej taką stronę więzienia, jakiej nie znała nawet z najczarniejszych opowiadań. I nie chodziło nawet o zakład karny, który dla niej wybrano – bardziej o to, że ciężkie więzienie dla kobiety w czwartym miesiącu ciąży może oznaczać wprost utratę ciąży. Poronienie w tak zaawansowanym stanie, że nie będzie w stanie się z niego pozbierać do końca życia. Wszy i mendy, brak higieny, pomocy medycznej i częste krwawienia z kanałów rodnych stały się dla niej codziennością. Trzymanie politycznej więźniarki w zaawansowanej ciąży stało się symbolem w zachodniej Europie. Zresztą dzięki temu udało jej się urodzić na wolności. Kiedy władze PRL-u ustami Jerzego Urbana w żywe oczy kłamały, że nie ma w polskich zakładach karnych kobiet w zaawansowanej ciąży, reporterzy francuskiej telewizji koczowali pod jednym z nich tylko po to, aby nagrać Barbarę Nowak ukradkiem wyprowadzaną na spacer w siódmym miesiącu ciąży. Po emisji reportażu w telewizji francuskiej Nowak wypuszczono na wolność. Nie da długo – kilka lat później musiała zostawić swoje dzieci i znów trafiła do więzienia. Za pomaganie internowanym i ich rodzinom. Upragniona wolność, której pierwszy oddech Polacy poczuli w 1989 roku zmieniła w jej życiu tylko tyle, że zaczęła popadać w coraz większą nędzę. Samotna matka z trójką dzieci nie znalazła się przy Okrągłym Stole. Zabrakło jej przy podziale lukratywnych stanowisk – zresztą przyznaje dzisiaj, że właściwie zależało jej jedynie na normalnym życiu i zapewnieniu swoim dzieciom normalnego życia. Order, który dostała – drugie najważniejszej państwowe odznaczenie cywilne w Polsce – był niewątpliwie pięknym gestem ze strony Rzeczpospolitej. Jednak wyłącznie gestem, bo kiedy jako oficer Orderu Polonia Restituta zgłosiła się do premiera Donalda Tuska o przyznanie emerytury specjalnej za działalność opozycyjną, kancelaria premiera odpowiedziała lakonicznie, że żadnych znowu wielkich zasług nie miała. Nie zaprasza się jej za granice, nie dostała pokojowej nagrody Nobla, nie dokonała odkryć naukowych – wyjaśnili urzędnicy Tuska. – I oczywiście nie ona jedna jest biedna. A jeżeli chodzi jej o wsparcie materialne, to właściwym adresatem jej wniosku jest Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Zresztą MOPS rzeczywiście podjął się, na wniosek kancelarii premiera, kontroli sytuacji Barbary Nowak. Stosowne wyjaśnienie trafiło do kancelarii Tuska, skąd urzędnicy napisali odmowną decyzję o przyznaniu emerytury. „Niniejsza decyzja jest ostateczna” – napisał w imieniu premiera jeden z jego urzędników.

- Całkiem poważnie zastanawiamy się nad tym, żeby mama oddała ten order prezydentowi – mówią dzisiaj dzieci Barbary Nowak. – To odznaczenie, które przyznaje się bohaterom narodowym, po wieloletnim badaniom ich osiągnięć przez specjalną kapitułę. Tylko, że nie sądziliśmy, że bohaterów naszego kraju można traktować z taką pogardą. Donald Tusk wydaje się zamykać pewien rozdział w historii najnowszej Polski. Wszystkich bohaterów Solidarności, którzy bądź jawnie odmówili udziału w okrągłostołowym podziale władzy i kasy, bądź – ze względu na skromność – nie byli brani pod uwagę przez dzielących wówczas władzę, skazuje na zapomnienie. Zapomnienie w najgorszym wydaniu – bo zapomnienie w nędzy i pogardzie. Wie bowiem doskonale, że naród, który zapomina o swojej historii staje się narodem bezwolnym, tępym, oderwanym od korzeni i łatwym do manipulowania. Co więcej – w tym rozgrywaniu niegdysiejszych działaczy Solidarności żeruje ekipa Tuska na jednym – na poczuciu dumy i godności, które nie pozwoli im na głośne słowa żalu. Zawsze będzie je mógł sprowadzić do dyskusji o próbie wyłudzenia zapomogi, żerowania na państwie polskim! A jeżeli Barbara Nowak odeśle order – lista tych, którzy go otrzymają jest z pewnością długa. Na jej czele znajduje się Siergiej Ławrow, minister spraw zagranicznych Rosji, przed którym nie tak dawno temu odprawiani byli polscy ambasadorowie. W końcu kto, jak kto – ale byli urzędnicy Związku Radzieckiego szczególnie przyczynili się do odrodzenia Polski. Rozmowa z Barbarą Nowak:

http://pietkun.nowyekran.pl/

SOPA, PIPA i ACTA, globalnie skoordynowany atak na wolność słowa.

Nauka i technologia Obecnie nagłówki gazet zostały zdominowane przez zamknięcie strony Megaupload. Jednak jest coś co znacznie przyćmiewa te zdarzenie – potężne internetowe korporacje cenzurowały strony polityczne od lat realizując plan “normowania” internetu. Google jako jedna z pierwszych dużych międzynarodowych korporacji oficjalnie sprzeciwiła się SOPA jednocześnie przez lata wdrażając własne rozwiązania działające identycznie, usuwając strony internetowe z agregatorów informacji i realizując rządowe rozkazy usuwania materiałów z wyszukiwarki i Youtube.

Jako jeden z przykładów Google usunęło Infowars.com i PrisonPlanet.com, znanych w całych stanach stron Alexa Jonesa z silnika wyszukiwania wiadomości. Google News jest agregatorem artykułów który pozwala na znajdywanie interesujących haseł zawartych w artykułach. Również w podobnym akcie cenzury, Amazon współpracował z rządami zamykając hosting dla WikiLeaks. W maju 2011Department of Homeland Security zajął wiele domen oraz zamknął kilka stron internetowych, pod pretekstem piractwa i przepisów o prawach autorskich. W maju Nicolas Sarkozy zwołał światową konferencję aby promować ideę, w której rządy powinny mieć najwyższą władzę nad Internetem. Spotkanie nazwane e-G8, odbyło się w Paryżu. Wśród gości byli prezes Google Eric Schmidt, prezes i dyrektor generalny News Corp Rupert Murdoch, założyciel i CEO Facebooka Mark Zuckerberg. Rząd Sarkozy’ego prowadzi również czarną listę internetu, której celem jest raportowanie stron które zawierają „obraźliwe” treści. Podobne formy działań są obecnie implementowane przez rzekomo demokratyczne rządy na całym świecie. Z naszego podwórka szef MSZ R. Sikorski też chce być w klubie wielkich „etyków internetu” i dlatego wykorzystując stanowisko państwowe dla własnych celów chce regulować internet:

„Wytoczyłem pozwy przeciwko wydawcom, którzy tolerują groźby karalne, mowę nienawiści, oszczerstwa i antysemityzm na swoich stronach. Dążę do ustanowienia precedensu prawnego, mianowicie, że fora internetowe rządzą się nie ustawą o hostingu, o użyczaniu serwerów, tylko rządzą się prawem prasowym, w związku z tym wydawcy są odpowiedzialni za treści, które rozpowszechniają” - powiedział dziennikarzom szef MSZ. To są jedynie wybrane przykłady znacznie szerszego procederu. Tak więc cenzura już działa, koordynowana nieformalnie przez duże korporacje i rządy. Pytanie jak daleko chcą sięgnąć w regulowaniu treści i reglamentowaniu wolności słowa?

SOPA i PIPA Ostatni protest przeciwko ustawom wprowadzającym regulację i cenzurę internetu w USA o nazwie SOPA i PIPA, który przetoczył się przez internet, już dał pierwsze istotne rezultaty. Kilku senatorów i przedstawicieli Izby Reprezentantów, którzy przedłożyli ustawy, wycofało lub zapowiedziało wycofanie poparcia dla nich. Czy ustawa przejdzie czy nie przyjdzie nam poczekać i zobaczyć, jednak jej projekt wyraża długofalową politykę USA mającą na celu pełną kontrolę internetu. Wraz z tym jak Pentagon ogłosił internet polem bitwy, podkreślił, że może odpowiedzieć na wszelkiego rodzaju cyberataki w sposób militarny. “Jeśli wyłączysz linie zasilania, my możemy wysłać pocisk w komin twojego domu,” powiedział w maju przedstawiciel armii USA. Polityka militarnych odpowiedzi na wyraźne cyberataki została wprowadzona przez prezydenta Obamę w 2009 roku. Dał on wyraźne instrukcje dla Pentagonu aby on odpowiedział na każde cyberzagrożenie na terenie USA. Zamiast pozwolić na działanie lokalnych organów ścigania, policji, Obama naruszył prawo Posse Comitatus zabraniające wojsku na działania na terenie Stanów Zjednoczonych tworząc z kraju strefę wojny: “Administracja Obamy zaadoptowała nowe procedury dla Departamentu Obrony, zawierające szeroki wachlarz cyberwojennych działań na wypadek ataków na sieci wewnątrz Stanów Zjednoczonych, delikatnie zmieniając historyczne zasady działania armii na Amerykańskiej ziemi”napisał w tamtym czasie New York Times. SOPA i PIPA są jedynie elementem znacznie szerszego działania mającego na celu kontrolowanie internetu i zmniejszania zagrożeń związanych z jego funkcjonowaniem dla rządu.

ACTA 26 stycznia polski rząd ma podpisać kontrowersyjne porozumienie ACTA, które m.in ma kontrolować i cenzurować treści w internecie. Negocjacje woków całego porozumienia zostały utajnione. ACTA (Anti-counterfeiting trade agreement) to układ między Australią, Kanadą, Japonią, Koreą Południową, Meksykiem, Maroko, Nową Zelandią, Singapurem, Szwajcarią i USA. Porozumienie ma zostać wprowadzone w życie by chronić przemysł i „własność intelektualną”, jednak eksperci i internauci słusznie uważają, że działania realizujące postulaty zawarte w ACTA będą realizowane kosztem wolności internetu, pozwalając rządom na coraz to szerszą jego regulację. Minister Kultury w rządzie Donalda Tuska przyznała, że Rada Ministrów zadecydowała o przyjęciu ACTA zaraz po wyborach „w trybie obiegowym” a nie na posiedzeniu rady. Alex Jones o Internecie 2, nowym ocenzurowanym systemie komunikacji:

Regulacja. Globalny kierunek dla internetu. W listopadzie 2011 podaliśmy w artykule “Globaliści wykorzystując spotkanie ds cyberprzestrzeni chcą uchwalenia globalnego traktatu dotyczącego cenzurowania internetu”, że podczas szczytu w Londynie firmy takie jak Google, Facebook, Microsoft i Tudou.com i urzędnicy z 60 krajów debatowali nad wprowadzeniem uzgodnionych regulacji internetu. [...] ”Kilka dni przed konferencją, członkowie Council on Foreign Relations CFR- Adam Segal i Matthew Waxman napisali, że dla tych którzy chcą podjąć temat światowego traktatu regulującego internet, spotkanie jest krokiem w tym kierunku.” Wskazywali oni także na to, że sojusznicy NATO już w zasadzie zgodzili się na traktat: „W czerwcu 2011, ministrowie obrony państw NATO zgodzili się na wspólną wizję cyberobrony, a Stany Zjednoczone i Australia ogłosiły niedawno, że ich układ o wzajemnej obronie obejmuje również cyberprzestrzeń.” [...] Podczas gdy USA wraz z innymi mocarstwami mówią o ochronie wolności słowa, to wydają się mieć podobne ambicje do cenzurowania internetu tak jak Chiny i Rosja, które wykorzystują prywatne kartele internetowe aby wykonywały za nich brudną robotę. Dlatego też jest wielce prawdopodobnie, że wszystkie kraje nie są aż tak dalekie od osiągnięcia porozumienia w sprawie traktatu. Jedynym przypadkiem gdzie nie ma zgody co do tego jak działać, są potencjalne przestępstwa cybernetyczne i działania wobec podejrzanych zagrożeń.” Ruch mający na celu ograniczenia i kontrolę Internetu, jak już wielokrotnie ostrzegaliśmy, jest realizowany ponieważ skostniałe tradycyjne korporacyjne i rządowe media, przegrywają z alternatywnymi i niezależnymi źródłami informacji pod względem udziału widowni, zaufania i wpływu. Rządy jak tylko mogą starają się utrzymać własną narrację zdarzeń i polityki wydając grube miliony co od dłuższego czasu jest coraz mniej efektywne. Taki spadkowy trend w możliwości oddziaływania propagandy na społeczeństwo próbuje się zatrzymać właśnie takimi ustawami jak ACTA. Takie działania rządów i korporacji muszą się spotkać z ostrą opozycją na każdym poziomie oraz w całym spektrum politycznym. Regulacja Internetu nie tylko stanowi ogromny zamach na wolność słowa, lecz będzie tworzyła nowe przeszkody dla e-gospodarki i w konsekwencji doprowadzając do dalszej dewastacji opanowanej przez kryzys gospodarki. Powiedz NIE dla ACTA i wyślij swojego maila ze słowami dezaprobaty do Sejmu RP. Oto maile niektórych posłów RP:

Kim jest Jerzy Buzek? Fascynacje przewodniczącego Parlamentu Europejskiego W śląskim Zabrzu wręczono Diamentowe Laury Umiejętności i Kompetencji. Nagroda przyznawana z inicjatywy Regionalnej Izby Gospodarczej w Katowicach trafiła w ręce Donalda Tuska oraz szefa Komisji Europejskiej José Manuela Durão Barroso. Wyróżniono również przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka. Nagroda jest przyznawana „ludziom nieprzeciętnym, którzy aktywnie i skutecznie włączyli się w proces tworzenia gospodarki rynkowej, jej restrukturyzacji oraz dostosowania do standardów europejskich”. Pomińmy zasługi rzeczonej trójcy w rzekomym urynkawianiu nadwiślańskiej gospodarki. Skoncentrujmy się na osobie Jerzego Buzka oraz portugalskiego polityka, który zasłynął m.in. szczerym porównaniem Unii Europejskiej do Imperium („Sometimes I like to compare the EU as a creation to the organisation of empire”). Buzek w laudacji wygłoszonej na cześć Barroso przypomniał o radyklanie lewicowych początkach kariery przewodniczącego KE („chciał poprawić sytuację w Portugalii”) i odważnej zmianie miejsca na scenie politycznej, „gdy było trzeba wprowadzać reformy”. Polski polityk podsumował unijnego pryncypała cytatem z Winstona Churchilla: „Kto za młodu nie był socjalistą, nie ma serca. Kto na starość jest socjalistą, nie ma rozumu”. W pierwszej chwili pochwała wydaje się mocno konfudujące. Barroso był, bowiem za młodu członkiem… maoistowskiego Ruchu Reorganizacyjnego Partii Proletariackiej, który przerodził się w Partię Komunistyczną Robotników Portugalskich / Ruch Rewolucyjny Portugalskiego Proletariatu. Barroso zasłynął m.in. kradzieżą mebli z biura dziekana wydziału prawa Uniwersytetu Lizbońskiego, które zaniósł do komórki partii twierdząc, że to „konfiskata rewolucyjna”. Po latach („na starość”) Barroso trafił do Partii Socjaldemokratycznej (PSD), której został nawet przewodniczącym. Chociaż obecnie partia sama siebie uważa za centrową a nawet (!) centro-prawicową to Barroso jeszcze w 2004 roku samookreślał się, jako „centrowy socjaldemokrata, polityk umiarkowany, reformator, w żadnym razie neoliberał”, który „nie wstydzi się tego, co robił, gdy był 18-latkiem (…) w rewolucyjnych czasach”. Nie ulega, więc wątpliwości, że socjalistą Barroso jest nadal tyle, że nowoczesnym, europejskim. Czy Jerzy Buzek uważa, więc portugalskiego kolegę za pozbawionego rozumu? A może jest to przejaw unijnego „przewartościowania pojęć”, przesunięcia definicji socjalizmu w stronę komunizmu? Należy oczywiście zakładać, że to drugie… Światło na ten problem rzucają słowa, którymi członek Platformy Obywatelskiej zakończył swoją laudację: „Mamy wśród nas człowieka, który wspaniale wypełnia to niezwykłe zdanie Winstona Churchilla. Ja, gdybym potrafił cofnąć historię, pewnie bym się zapisał do jakiejś lewicy, ale już nie jestem w stanie”. Czyli maoistyczna ideologia, która zafascynowała energicznego przewodniczącego Komisji Europejskiej to dla Jerzego Buzka synonim socjalizmu, wzór lewicowej wrażliwości, która „na starość” (to znamienne w kontekście Churchillowego cytatu) pociąga polskiego polityka!Wnioski wyciągnijcie Państwo sami… Blazej Gorski

DOPASOWYWANIE KOŃCÓWECZKI W ostatniej notce usiłowałam znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: na jakiej podstawie umieszczono generała Błasika w kokpicie Tupolewa tuż przed i w chwili katastrofy. W raporcie MAK odnalazłam fragmenty, dzięki którym moja ciekawość została zaspokojona. Jednocześnie mogłam poznać specyficzną metodologię pracy rosyjskich naukowców z MAK, którzy nie mają sobie równych na całym świecie. W przypadku generała Błasika zastosowano metodę, którą w skrócie można nazwać: metodą na czucie i wiarę. Taką samą metodologię zastosowano w przypadku rekonstrukcji ostatnich minut lotu naciągając do granic możliwości rzeczywistość, by zmieściła się w wytyczonych przez Moskwę ramach.

Jaki obraz ostatnich minut lotu wyłania się ze stenogramów IES? O godzinie 8.26.22 dowódca statku informuje dyrektora Kazanę, że warunki się pogorszyły i w tej sytuacji nie będzie możliwe lądowanie. Jednocześnie zapewnia, że zrobi jedno podejście, ale lądowanie najprawdopodobniej nie będzie możliwe. Po stwierdzeniu dyrektora Kazany „no to mamy problem” major Protasiuk informuje, że mogą nawet „powisieć „pół godziny, ale i tak odejdą na zapasowe („Możemy i pół godziny powisieć, i odchodzimy na zapasowe”). Jest to wyraźne, niepodlegające dyskusji stwierdzenie, które w zasadzie już w tym momencie pokazuje, że kapitan statku nie miał większych problemów z przekazaniem jednoznacznego komunikatu o odejściu na zapasowe lotnisko. Po tej wymianie zdań piloci decydują się obniżyć lot do 1500 metrów, według wskazań wysokościomierza barometrycznego (kilkakrotnie podają wartość ciśnienia – 745 mmHg; 993 hPa). Z dalszych rozmów wynika, że załoga bardzo pilnowała, aby wszystkie dane, co do wartości ciśnienia i wysokości się zgadzały. O godzinie 8.30.22 w rozmowie z kontrolerem lotu z Siewiernego major Protasiuk potwierdza, że będzie obniżał lot według ciśnienia atmosferycznego:

„Według ciśnienia siedem-cztery-pięć, zniżamy do pięciuset metrów, polski sto jeden”. Tymczasem o godzinie 8.40.14 dzieje się coś zaskakującego, co jest można by rzec deską ratunku podsuniętą Millerowi przez Anodinę:

„O godz. 6:40:14,5 na wysokości 366 m RW (297 m nad poziomem lotniska, w odległości 4768 m od progu DS 26), przy prędkości 309 km/h, nastąpiło przestawienie wysokościomierza WBE-SWS dowódcy samolotu na wartośćciśnienia standardowego 1013 hPa”. (Działanie to spowodowało,że wskazywana przez wysokościomierz i przekazywana do systemu TAWS wysokośćlotu samolotu zwiększyła sięo 168 m. Wprowadziło to nieprawidłowąinformację, w wyniku której system przyjmował,że samolot byłwyżej niżw rzeczywistości i przez to nie generowałostrzeżeń)".

Komisja Millera tłumaczy to dzialanie chęcią wyciszenia systemu TAWS, jednak jest to dziwne, że zdecydowano się na tak karkołomny, ryzykowny manewr, by uciszyć TAWS zaledwie na 14 sekund. Przestawienie wysokościomierza barycznego dowódcy na wartość ciśnienia standardowego 1013 hPa (760mmHg) z ciśnienia 993 hPa (745mmHg) oraz korzystanie wyłącznie z radiowysokościomierza miało być przyczyną dezorientacji załogi, co do położenia samolotu w chwili zbliżania się do lotniska, a co za tym idzie główną przyczyną nieudanej próby odejścia i rozbicia samolotu. Jednak oprócz wysokościomierza barycznego dowódcy, każdy z członków załogi dysponował swoim wysokościomierzem barycznym, do którego było wprowadzone właściwe ciśnienie, o czym można przeczytać w raporcie MAK na str.137: „Na podstawie badań stwierdzono:

1. Na elementach konstrukcji wysokościomierza WM-15PB nr 1188008 nie ma oznak niesprawności, które mogły doprowadzić do uszkodzenia przyrządu w ostatnim locie samolotu. W chwili zderzenia samolotu z przeszkodą, elementy konstrukcji wysokościomierza utrwaliły wskazania ustawionego ciśnienia barometrycznego wynoszące ~ 745 mm Hg.

2. Na zachowanych elementach konstrukcji wskaźnika wysokości UWO-15M1B nr 1196652 nie ma oznak niesprawności, które mogły doprowadzić do uszkodzenia przyrządu w ostatnim locie samolotu. W chwili zderzenia samolotu z przeszkodą, elementy konstrukcjiwskaźnika wysokości utrwaliły wskazania ustawionego ciśnienia barometrycznegowynoszące ~ 745 mm Hg”. Dzisiaj już wiadomo, że przypisywane generałowi Błasikowi słowa, w których miał, jako jedyny podawać właściwą wysokość, ale ze nie miał załozonych słuchawek pozostali członkowie załogi go nie słyszeli, wypowiadał w rzeczywistości drugi pilot (on miał załozone słuchawki), a to oznacza, że zarówno dowódca statku, jak i nawigator słyszeli te wartości, co czyni tezę MAK i Millera o dezorientacji załogi, co do wysokości, za pozbawioną podstaw. Schodzili według wskazań wysokościomierza barometrycznego. Dla porządku trzeba przypomnieć, że na pokładzie TU-154M było 6 wysokościomierzy barometrycznych (2 dla I pilota, 2 dla II pilota, 1 dla nawigatora, 1 dla technika pokładowego) i tylko 2 wskaźniki - radiowysokościomierze (po 1 dla każdego z pilotów). Skoro wiemy już, że załoga orientowała się w przestrzeni, właściwie odczytywała wskazania wysokościomierzy, podjęła decyzję o odejściu na właściwej wysokości (100m), do której mieli prawo zejść, należałoby wznowić badania, które odpowiedzą na pytanie, co się stało.Jak bowiem można, mając, choć resztki sumienia, przy dzisiejszym stanie wiedzy, pozostawić bez odpowiedzi dramatyczne zmagania naszych pilotów z bezwładną maszyną:

8.40.44,5 - 2 Pilot „ Sto metrów”

8.40.51,7 – Nawigator „Sto…”

8.40.51,9 – Dowódca „…odchodzimy na drugie…”

8.40.52,4 – Nawigator „dziewięćdziesiąt, osiemdziesiąt”

8.4053,1 – 2 Pilot „odchodzimy”

8.40.53,7 – Nawigator – „siedemdziesiąt”

8.40.54,6 – Nawigator – „sześćdziesiąt”

8.40.55, 2 - Nawigator – „pięćdziesiąt”

8.40.55,9 – Nawigator – „czterdzieści”

8.40.57,5 – Nawigator – „trzydzieści”

8.40.58, 1 - Nawigator – „dwadzieścia”

Martynka

Wielki atak hakerów na Polskę? Nie działają ważne serwisy. Od kilku godzin nie działa strona internetowa Sejmu. Najprawdopodobniej padła ona ofiarą ataku hakerów. Do ataku na strony polskiego parlamentu przyznała się grupa Anonymous. Na swoim profilu na Twitterze krótki komunikat – „TANGO DOWN – sejm.gov.pl”. To angielskie określenie, zaczerpnięte z żargonu żołnierzy, można w skrócie przetłumaczyć, jako „wróg wyeliminowany”. Kłopoty mają także strony Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz ministerstwa kultury i dziedzictwa narodowego oraz prezydenta. Niewykluczone, że atak hakerów m.in. na stronę Sejmu ma związek z kontrowersyjnymi regulacjami znanymi, jako ACTA (Anti-Counterfeiting Trade Agreement), czyli międzynarodowym porozumieniem dotyczącym walki z naruszeniami własności intelektualnej. Polska ma podpisać ACTA 26 stycznia w Tokio. Rząd przyjął już uchwałę o udzieleniu zgody na podpisanie ACTA i o warunkach jej wykonania. Minister Administracji i Cyfryzacji Michał Boni poinformował wczoraj, że poprosił premiera o ponowną dyskusję ws. ACTA. Spotkanie to odbędzie się prawdopodobnie we wtorek. Jak poinformował Boni, zwrócił się on w liście do premiera o ponowną dyskusję ws. ACTA, ponieważ są pewne wątpliwości w tej sprawie. Zgłosili je uczestnicy spotkania grupy Dialog, czyli forum wymiany opinii rządu z organizacjami społecznymi i przedstawicielami pracodawców związanych z internetem. Porozumienie ACTA zostało już zaakceptowane przez Komisję Europejską i Radę Unii. Czeka obecnie na ratyfikację przez Parlament Europejski. Podpisanie umowy przez poszczególne kraje – w tym przez Polskę – oznacza jednak zgodę na zmianę niektórych przepisów karnych. Jak czytamy w komunikacie, prezentującym stanowisko MKiDN w sprawie umowy dotyczącej zwalczania obrotu towarami podrobionymi (ACTA), przesłanym do PAP, podstawową korzyścią z przystąpienia do ACTA dla UE i jej państw członkowskich będzie zapewnienie skuteczniejszej ochrony unijnych, a więc także polskich właścicieli praw własności intelektualnej (zarówno twórców, artystów, wydawców, producentów oraz nadawców, jak i przedsiębiorców, których kapitałem są prawa własności przemysłowej) poza granicami Unii. Ministerstwo kultury wyjaśnia, że ACTA zawiera szereg przepisów gwarantujących, że stosowanie umowy nie będzie prowadzić do naruszania praw podstawowych, w tym prawa do prywatności i wolności słowa. A także, że żaden przepis ACTA nie wprowadza wymogu blokowania legalnych treści w internecie. W swoim stanowisku MKiDN podkreśla, że katalog praw własności intelektualnej, za których naruszenie mogą być nakładane sankcje karne, jest w prawie polskim szerszy niż w ACTA. Stanowisko Rządu RP popierające podpisanie ACTA przez Unię Europejską zostało przyjęte na posiedzeniu Komitetu do spraw Europejskich Rady Ministrów w dniu 2 sierpnia 2011 r. oraz pozytywnie zaopiniowane przez Komisje do spraw Unii Europejskiej Sejmu i Senatu. Swoje poparcie dla przystąpienia Polski do umowy ACTA wyraziły podmioty reprezentujące rynki wydawniczy, filmowy, muzyczny i oprogramowania m.in.: ZPAV, ZAiKS, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Stowarzyszenie Dystrybutorów Filmowych, Business Software Alliance, FOTA i Polska Izba Książki. Według artykułu 39. ACTA ostateczną datą na jego podpisanie jest 31 marca 2013 r. Wikipedia protestuje przeciwko SOPA. Stowarzyszenie Wikimedia Polska popiera protest Wikipedii przeciw ustawom o ochronie praw autorskich w USA. Przerwa w działalności polskiej Wikipedii może jednak nam grozić z powodu innego – międzynarodowego prawa – poinformował rzecznik stowarzyszenia. Angielskojęzyczna wersja internetowej encyklopedii Wikipedia zostanie w środę o godzinie 6 rano czasu polskiego wyłączona na 24 godziny w ramach protestu przeciwko dwóm podjętym w USA inicjatywom ustawodawczym, uznanym za zagrożenie wolności internetu – podano we wtorek. Chodzi o projekty: SOPA (Stop Online Piracy Act – ustawa o wstrzymaniu piractwa internetowego) oraz PIPA (Protect Intellectual Property Act – ustawa o ochronie własności intelektualnej). Mają one przeciwdziałać udostępnianiu w internecie pirackich kopii twórczości intelektualnej. „W razie uchwalenia obie ustawy (w tej sprawie) miałyby niszczycielskie skutki dla wolnego i otwartego internetu” – głosi oświadczenie utrzymującej Wikipedię fundacji Wikimedia. Rzecznik prasowy Stowarzyszenia Wikimedia Polska Paweł Zienowicz powiedział PAP we wtorek, że chociaż to prawo ma regulować rynek amerykański, to może mieć wpływ również na polski internet.

„Zapisem, który budzi spore kontrowersje jest np. pomysł, aby strony uznane za powielające cudze treści, nie mogły być obsługiwane przez wyszukiwarki. Ponieważ większość z nas korzysta z amerykańskiej wyszukiwarki Google, nasz dostęp do niektórych stron zostałby ograniczony. Może się zdarzyć, że jakaś strona padnie ofiarą włamania internetowego, pojawią się na niej treści, które ktoś uzna za łamanie prawa autorskiego, strona trafi na czarną listę i stanie się niedostępna” – tłumaczył. W związku z tym stowarzyszenie, zrzeszające osoby edytujące polskojęzyczną Wikipedię, zamierza wydać oświadczenie popierające amerykański protest. Podobnie, jak dodał Zienowicz, mają postąpić grupy związane z Wikipedią w innych krajach, np. w Rosji. Nie ma jednak planu wyłączenia polskojęzycznej internetowej encyklopedii na znak protestu przeciw amerykańskim ustawom. Według rzecznika Wikimedia Polska europejski internet może jednak zareagować buntem na decyzję Rady Unii Europejskiej o przystąpieniu do międzynarodowego porozumienia ACTA. ACTA (Anti-counterfeiting trade agreement) to układ między Australią, Kanadą, Japonią, Koreą Południową, Meksykiem, Maroko, Nową Zelandią, Singapurem, Szwajcarią i USA. Jego nazwę można przetłumaczyć, jako „porozumienie przeciw obrotowi podróbkami”, dotyczy jednak ochrony własności intelektualnej w ogóle, również w internecie. Rada decyzję o podpisaniu go podjęła na odbywającym się w ramach polskiej prezydencji posiedzeniu 15-16 grudnia 2011. Posiedzenie było w głównej mierze poświęcone rolnictwu i rybołówstwu, a przewodniczył mu minister rolnictwa i rozwoju wsi Marek Sawicki.

„Celem ACTA jest nawiązanie międzynarodowej współpracy, aby poprawić egzekwowanie prawa własności intelektualnej i stworzyć międzynarodowe standardy działań przeciw naruszaniu własności intelektualnej na dużą skalę. Negocjacje zakończyły się w listopadzie 2010 r.” – poinformowała rada w komunikacie prasowym wydanym po posiedzeniu. Zienowicz podkreślił, że największe zastrzeżenia budzi tryb negocjacji porozumienia. „Ustalenia trwały od 2007 r., ale były tajne. Nie było żadnych konsultacji społecznych. Decyzja o podpisaniu umowy została ogłoszona na 40 stronie komunikatu prasowego, dotyczącego rolnictwa i rybołówstwa. To świadczy o tym, jak politycy nas szanują” – powiedział. Społeczności europejskich Wikipedii rozważają podjęcie takiego protestu, jaki planuje na środę amerykańska. Ma być on skierowany przeciw podpisaniu przez UE porozumienia ACTA bez wcześniejszych konsultacji społecznych jego treści.

„Prawo, które ma mieć wpływ na życie wszystkich ludzi na kuli ziemskiej nie może być uchwalane w sekrecie” – tłumaczył Zienowicz. Polska wersja Wikipedii powstała 26 września 2001 roku, jest jedną z 200 wersji językowych. Licząc ponad 850 tys. artykułów jest szóstą, co do wielkości po edycjach: angielskiej, niemieckiej, francuskiej, niederlandzkiej i włoskiej. RZ Onet Wiadomości, PAP

http://wiadomosci.onet.pl

G…no tam „atak na Polskę” czy „piractwo internetowe”… Chodzi po prostu o atak na rządzące Polską szumowiny. Gnidy nie miały nawet na tyle cywilnej odwagi, aby poinformować społeczeństwo o planowanych ustawach związanych z cenzurowaniem Internetu. – admin.

Jak wygląda węgierska „faszystka”? To nie Węgry są powodem całkowitego fiaska Unii Europejskiej i załamania waszego systemu. Zamiast badać kwestie suwerenności i samostanowienia Węgier, dlaczego nie przyjrzycie się sobie, swoim decyzjom? Krisztina Morvai – węgierska posłanka do Parlamentu Europejskiego z poparcia Jobbiku (Ruch na rzecz Lepszych Węgier) – dosadnie przyłożyła Unii Europejskiej w trakcie trwającej nagonki na Węgry ze strony liberalno-lewicowego establishmentu i światowej finansjery. Jobbik od początku sprzeciwiał się integracji z UE, przez co przez europejskie partie systemowe i media głównego nurtu został ochrzczony mianem ruchu faszystowskiego. Kim jest Krisztina Morvai? Urodziła się w 1963 roku w Budapeszcie. Jest prawnikiem (posiada kwalifikację sędziowską), nauczycielem akademickim i politykiem. W renomowanym King’s College London obroniła doktorat z dziedziny nauk prawnych. Wykładała na University of Wisconsin-Madison. Od 2003 do 2006 działała w ONZ, gdzie zajmowała się walką z dyskryminacją kobiet oraz obroną praw kobiet palestyńskich, co wzbudziło protesty rządu Izraela. Rezultatem zdobytych w ONZ doświadczeń było opublikowanie pracy Terror w rodzinie (węg. Terror a családban) poświęconej przemocy domowej na Węgrzech. W 2006 nie zyskała kolejnej nominacji rządu węgierskiego do zasiadania w CEDAW (Committee on the Elimination of Discrimination against Women) i wróciła do kraju. Była zatrudniona, jako docent prawa karnego w Uniwersytecie im. Loránda Eötvösa, gdzie zajęła się m.in. prawem karnym, kwestią przerywania ciąży, prawami ofiar oraz osób zarażonych HIV, wykorzystywaniem seksualnym dzieci, prostytucją, dyskryminacją płciową oraz przemocą domową. Została uhonorowana nagrodą Czerwonego Krzyża im. Freddiego Mercurego za promocję wiedzy o zagrożeniu AIDS. Znana z ostrego języka i kontrowersyjnych wypowiedzi. W 2008 radziła „liberalno-bolszewickim syjonistom”przemyśleć sobie „dokąd uciekną i gdzie się schowają”, a rok później również „zabawić się swoimi małymi obrzezanymi (…)” zamiast szkalować jej osobę. W 2006 określiła swoją konkurentkę do zasiadania w Komisji ONZ, Andreę Petõ, jako „znaną syjonistyczną aktywistkę” i uznała jej nominację przez rząd Ferenca Gyurcsány’go za spowodowaną naciskami władz Izraela. Udziela wywiadów za kaucją w wysokości 1000 euro, która ma służyć, jako środek w ewentualnych procesach sądowych. W 2006 związała się z Ruchem na rzecz Lepszych Węgier (Jobbik), choć formalnie nie wstąpiła do partii. Pojawiała się jednak na demonstracjach nacjonalistycznej Gwardii Węgierskiej. W wyborach w 2009 została wybrana na posłankę do Parlamentu Europejskiego VII kadencji z 1 miejsca tego ugrupowania. Jej mężem jest György Baló, dziennikarz telewizyjny żydowskiego pochodzenia. Mają razem trójkę dzieci.

http://katonisliwka.wordpress.com/

"Żeby nie słyszeć bębnów wojny- trzeba być głuchym" - jeden z czytelników do mnie napisał.. I słuszna jego racja. Wojna zawsze wydaje odgłosy, charakterystyczne dźwięki, pląta czas. Współczesna wojna toczy się bez dział.. Działa to ostateczność. Trwa wojna cywilizacji.. Najpierw pęknie najsłabsze ogniwo łańcucha.. Jak to zwykle bywa na wojnie. Ale najważniejsze to wprowadzić niebywały chaos w świadomości ludzkiej.. Żeby nikt się w niczym nie mógł połapać, nikt niczego zrozumieć i tylko uwierzyć we wszystko, co płynie z Ministerstwa Prawdy.. Dogasić- przy pomocy propagandy- świecę prawdy.. A przecież prawda miała nas wyzwolić.. Kłamstwo i prawda- odwieczna dualna wojna pomiędzy nimi. Po tym jak krakowscy specjaliści stwierdzili, że generał Błasik nie był w kokpicie, i nie było zahaczenia 80 tonowego Tupolewa o brzozę, zagadywacze telewizyjni i radiowi, pracujący na różnych etatach naszego życia politycznego, przystąpili do wałkowania kolejnej wersji „ błędu pilota”. Teraz jest polityczny problem skąd w kokpicie wzięło się 13 ciał? Jak to skąd? Wszyscy przed katastrofą poszli sobie pogadać z pilotem- i to jest właśnie jego błąd, że zamiast prowadzić samolot do katastrofy, oczywiście, żeby go wyprowadzić z katastrofy- rozmawiał sobie beztrosko z tymi trzynastoma osobami.. Gdyby kokpit pomieścił więcej niż trzynaście osób, powiedzmy sześćdziesiąt, to te osoby mogłoby doradzić kapitanowi jak lądować bezpiecznie. I nic złego by się nie stało..I gdyby jeszcze był czas na demokratyczne głosowanie.. Na pewno przegłosowaliby, żeby wylądować bezpiecznie.. Takie sterty głupstw opowiadają, żeby ukryć prawdę. Im więcej słów wylewają, tym bardziej wydaje im się, że ukryją myśli.. A Salon, obśmieje i tak każdego, kto myśli logicznie. W propagandzie nie ma miejsca na logikę, bo propaganda to świadome działanie na umysł człowieka, żeby ten myślał tak, jak propagandysta sobie życzy. I to jest cel propagandy.. Kłamać, kłamać, kłamać- i tak, żeby coś zostało w oparach dezinformacji.. Na taśmach słychać jeszcze odgłosy” przesuwanych przedmiotów”(????) To, co pasażerowie przesuwali w Tupolelwie przed katastrofą? Może próbowali zanieść toaletę do kokpitu? Sączenie tych bajek doprowadziło niektórych „ obywateli:” do wyłączania swojego umysłu na czas, jak opowiadacze bajek je opowiadają. Bo ile można wytrzymać opowiadanie bajek, jak „obywatel” nie szykuje się do spania? W 2009 roku rozpoczęła się naprawa tego Tupolewa, Tu- 154M w zakładach lotniczych w Samarze. Przetarg na remont wygrało konsorcjum Polit Elektronik-MAW Telekom, ale wcześniej ofertę składały: Bumar i Metaleksport. Firma Polit- Elektronik nie figuruje w Krajowym Rejestrze Sądowym, nie ma osobowości prawnej. Podawała na swojej stronie internetowej, że jest przedstawicielem koncernu lotniczego MiG, ale nie była(???) Nikt tego nie sprawdzał, a ministrem obrony narodowej był wtedy pan Bogdan Klich z Platformy jak najbardziej Obywatelskiej. Polit Elektronik miała na koncie 8 milionów dolarów, był to warunek niezbędny, żeby móc uczestniczyć w remoncie. Niezarejestrowana firma miała na koncie 8 milionów dolarów.. I popatrzcie Państwo, nikt tego nie sprawdzał? Nikogo to nie obchodziło? Nikt sobie nie zadawał trudu, żeby dowiedzieć się, kto za tym wszystkim stoi? W MAW Telekom pracują dwie osoby związane z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi.. Pan Marek Cieciera - doradca Stanisława Kozieja w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego oraz pan Tomasz Kamiński, negatywnie zweryfikowany oficer Wojskowych Służb, dawny słuchacz kursów KGB. To właśnie pan Kamiński ustalał szczegóły kontraktu w Samarze. A ciekawy to kontrakt.. TU-154, o numerze 101 wylatał dopiero 1/3 godzin, które miał przeznaczonych do wylatania, a więc dopiero 5000 godzin, zostało mu do wylatania jeszcze 10 000 godzin(????) I już poszedł do remontu? Oczywiście można samolot posłać do remontu po 1000 wylatanych godzinach i zainkasować pieniądze. Remonty robić jak najczęściej, no, żeby pieniądze wpływały systematycznie, w odpowiedniej wysokości.. Obydwa rządowe Tupolewy warte były w roku 2009 -1,6 miliona dolarów, a wiecie Państwo ile wydano na remont Tupolewa o numerze 101? 20 milionów dolarów(!!!) I nikt nie sprawdzał, dlaczego wydano tak wielką sumę i przekazano ją konsorcjum MAW Telekom- Polit Elektronik Zakłady lotnicze w Samarze są częścią korporacji Ruskije Maszyny, która należy do kampanii inwestycyjnej Bazowyj Element, kontrolowanej przez Olega Dieriepaskę, oficera KGB, przyjaciela Władymira Putina, który jednocześnie sponsoruje partię” Jedna Rosja”. Jak Jarosław Kaczyński był premierem, rozpoczęto procedurę zakupu nowych samolotów dla 36 Specjalnego Pułku, ale pan Bogdan Klich, gdy został ministrem obrony narodowej- wstrzymał te procedurę. Dlaczego wstrzymał? Jako pacyfista nie zajął się budową armii, tylko jej likwidacją.. W 2010 roku polskie siły zbrojne zatrudniały 130 000 osób, z czego 70 000 to- uwaga!- cywile, urzędnicy, biurowi… Taka armia nie wygra żadnej wojny, żeby nie wiem jak bębniły werble i bębny.. I nie trzeba wcale był głuchym.. I tak się niczego nie słyszy.. Zakłady w Samarze wzięły za remont 600 000 dolarów, a gdzie się podziała reszta tej góry pieniędzy?????? Ano zainkasowało je konsorcjum MAW-Telekom-Polit Elektronik.. I od tego należy zacząć śledztwo w sprawie” Katastrofy smoleńskiej’. To jest pierwszy punkt programu tego najważniejszego śledztwa w III Rzeczpospolitej. Żeby zacząć wyjaśniać, co było dalej! To byłby dopiero początek.. Przecież w zakładach w Samarze pod okiem KGB można było zrobić wszystko z samolotem. Zajmowały się tym osoby związane z KGB- tak twierdzą Amerykanie.. I wiecie Państwo, kto zajmował się rozszyfrowywaniem, meldunków i informacji dotyczących - między innymi - remontu Tupolewa w Samarze? Pan chorąży Stefan Zielonka, który je rozkodowywał i- jak twierdziła propaganda dezinformacyjna- uciekł do Chin(!!!!) Tak? Do Chin???? I nie mogliśmy się go doczekać, jak strona Chińska nam go przekaże… W poniedziałek wielkanocny roku 2009, jego gnijące ciało znaleziono nad Wisłą w krzakach. Tylko wyszedł z domu… I nigdy do niego nie powrócił.. I to jest dopiero początek całej tej historii- chyba największego kłamstwa spośród kłamstw III Rzeczpospolitej.. Zginęło 96 osób.. I nie wszyscy byli w kokpicie.. Dziwne?

Ps. Nowy Embraer kosztuje 28 milionów dolarów.

WJR

Prawda o ubezpieczeniu zdrowotnym w Polsce 2012 Tak sobie ostatnio zestawiam fakty i się domyślam - że staliśmy się ofiarami gigantycznego przestępstwa ubezpieczeniowego. Polscy lekarze i polscy pacjenci. Należy powiedzieć Polakom PRAWDĘ o ubezpieczeniu zdrowotnym. Jestem polskim lekarzem, żyję w Rzeczypospolitej Polskiej i codziennie w poradni przyjmuję pacjentów, którym wypisuję recepty. Od 1 stycznia 2012 pacjenci i ja jesteśmy poddani restrykcyjnemu prawu (ustawie), która czyni mnie odpowiedzialnym finansowo, gdy pacjent nie jest ubezpieczony, a ja wypiszę mu receptę, za którą zapłaci NFZ. To oznacza - że to ja będę musiał zapłacić refundację, gdyby się okazało, że pacjent jednak nie był ubezpieczony, a ja jemu wypisałem leki na recepcie. Pojawił się problem - jak mam weryfikować ubezpieczenie? Tak się składa, że jestem również kierowcą i mam swoje doświadczenia z kontroli drogowych przeprowadzanych przez policjantów. Policjant, gdy chce zweryfikować, czy moje auto jest rzeczywiście ubezpieczone - idzie do swojego radiowozu, w którym ma laptop z aktualną bazą ubezpieczonych aut i... wpisuje w laptopie numer rejestracyjny auta, wyświetla mu się, że jest ubezpieczone (albo - że nie jest) i w ten prosty sposób weryfikuje ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej, które jest obowiązkowe. I tak samo powinno być z ubezpieczeniem zdrowotnym. Przychodzi do mnie pacjent, ja klikam numer jego PESEL do laptopa, w którym jest baza danych z NFZ i mam weryfikację, czy człowiek jest ubezpieczony, czy nie? Proste, prawda? Pozostaje pytanie - czemu do tej pory Narodowy Fundusz Zdrowia tego nie zorganizował?

Są pieniądze Polaków ubezpieczonych w Narodowym Funduszu Zdrowia? Moja intuicja mi podpowiada, że NFZ po prostu dostał na przełomie roku rozkaz od “Grupy Trzymającej Władzę” (czy był to minister Rostowski?) - aby za pieniądze ubezpieczonych zakupić obligacje rządowe i przez to zmniejszyć dług publiczny według życzeń Unii Europejskiej. Być może również – że chodzi o pieniądze na haracz, który mamy zapłacić za holokaust, albo o środki na wojnę w Iranie? Jakakolwiek by była przyczyna – to urzędnicy obecnie po prostu nie mają pieniędzy na ubezpieczenie zdrowotne i dlatego nie generują listy PESEL ubezpieczonych, bo by ktoś się musiał w NFZ podpisać pod gigantycznym fałszerstwem - że niby konkretne pieniądze w kasie są, a ich przecież nie ma. Problem się pojawił w innym miejscu – przy wypisywaniu leków na recepcie, na której lekarz ma napisać, że pacjent jest ubezpieczony w NFZ. Prawo obciąża lekarza odpowiedzialnością finansową za fałszywy dokument, za pomocą, którego dokonuje przestępstwa ubezpieczeniowego. Bo przepisanie leku refundowanego, gdy refundacja się nie należy – to jest przestępstwo ubezpieczeniowe. Lekarze polscy sprawę wychwycili i nie chcą się pod fałszerstwem na receptach podpisywać, więc pojawił się strach sfer rządowych przed zdemaskowaniem. Ktoś z “Grupy Trzymającej Władzę” (GTW) wydał polecenie, żeby rozwinąć akcję dezinformacyjną - że niby lekarze nie umieją pisać recept. I machina ruszyła. Agenci porozstawiani w mediach – zaczęli nagonkę na lekarzy. Uwaga Polaków jest odwracana od finansowej strony problemu. Jest to obrzydliwa forma antypolonizmu - z okradaniem pacjentów w tle. Mało jest zrozumienia – że chodzi o zarzut przestępstwa ubezpieczeniowego na wielką skalę; obywatele polscy nie są dostatecznie poinformowani o tym, że nie dysponują poważnym i wiarygodnym poświadczeniem swojego ubezpieczenia zdrowotnego w NFZ. Wielu myśli, że dowody wpłaty lub zapewnienia urzędów innych niż NFZ są dowodem ubezpieczenia. A tak po prostu nie jest. Jak dotychczas, NFZ zdobył się na wystawianie pacjentom polskim europejskiej karty ubezpieczenia zdrowotnego (EKUZ) – gdy wyjeżdżają poza Unię Europejską. Wymusiły to umowy międzynarodowe i to jest przypadek, gdy NFZ potwierdza ubezpieczenie. Ja taką kartę wyrobiłem sobie w NFZ, gdy na ostatnie wakacje wyjeżdżałem do Chorwacji. To, co zazwyczaj mają pacjenci przychodzący do mojego gabinetu - to nie są dowody ubezpieczenia, jak EKUZ, lecz jedynie deklaracje - że firma (pracodawca pacjenta, jego własna firma lub urząd pracy) wpłaciła do ZUS pieniądze na ubezpieczenie zdrowotne i że ZUS pieniądze te przekazał na konto NFZ. To nie są informacje o dokonaniu transakcji, lecz - o jej zaczęciu. Dowodem ubezpieczenia jest potwierdzenie stanu faktycznego - że transakcja została dokonana, co to znaczy? Ano - że NFZ te pieniądze otrzymał i zaksięgował na swoim koncie pod nazwiskiem i danymi osobowymi ubezpieczonego i członków jego rodziny, zgłoszonych do ubezpieczenia. Urzędnicy NFZ mają obowiązek codziennie te dane wpisywać, pieniądze obliczać i informować głównego księgowego o tym - ile tych pieniędzy jest? Baza ubezpieczonych w NFZ to jest informacja finansowa, drogi Panie! I skoro lekarz ma weryfikować, czy ktoś jest ubezpieczony, a potem odpowiadać finansowo - za to, że wydał pieniądze NFZ na leki osobie nieubezpieczonej - to musi mieć do tej informacji dostęp. Pojawia się pytanie - dlaczego tak oczywista sprawa nie jest załatwiona jak należy? Dlaczego nie mamy w Polsce XXI wieku internetowego dostępu do tych podstawowych danych ubezpieczenia zdrowotnego? Odpowiedź jest bardzo prosta; NFZ nie dostał pieniędzy od ZUS-u, bo ZUS za pieniądze ze składek zakupił obligacje państwowe na koniec roku 2011 - aby księgowi państwa wykazali, że deficyt na początku 2012 nie przekracza poziomu nieakceptowalnego przez UE. NFZ o tym przestępstwie nie poinformował prokuratury i nie zaalarmował mediów, czyli - został zmuszony do współpracy przeciwko ubezpieczonym. Rząd (premier i minister finansów!) oraz służby (jak się domyślam!) nakazali polskim urzędnikom milczenie na ten temat, a podległym sobie dziennikarzom - robienie dymu w mediach - czyli wprowadzenie tematu zastępczego, że niby lekarze nie umieją wypisywać recept według nowych zasad refundacyjnych - i taką mamy dzisiaj sytuację.

Samoobrona Polaków, krzyż, modlitwa i nasze działania Zacząłem się zastanawiać – co naród nasz może zrobić w tej sytuacji? Jak przemówić do ludzi, których pieniądze i zdrowie znalazły się w dyspozycji ludzi traktujących je nonszalancko? Na dwóch forach internetowych – to jest na forum Stanisława Michalkiewicza i Nowym Ekranie - zaproponowałem, abyśmy zaczęli przychodzić pod siedzibę NFZ z krzyżem i domagali się sprawiedliwości. Na razie odzew jest słaby (piszę te słowa 6 stycznia 2012). Jak Polacy to zrozumieją - przyjdą tłumnie pod gmachy NFZ i postawią Krzyż, zaczną się domagać poświadczeń ubezpieczenia przez NFZ i… zacznie się prawdziwa polska kontrrewolucja.

A na razie - piszę o tym w Internecie - żeby nie było, że polskie elity nie informują ludu o ważnych sprawach. W sumie - spełnia się przepowiednia wypowiadana wielokrotnie przez Stanisława Michalkiewicza (cytat z któregoś z klasków) - że nie ma takiego łajdactwa i zbrodni, do której nie byłby zdolny demokratyczny rząd, gdy mu zabraknie pieniędzy!

Eugeniusz Sendecki

"Czy przypominają sobie Państwo różne historie związane z tą częścią samolotu?" Przy okazji wyjaśniania sprawy głosu, a potem miejsca położenia ciała śp. generała Błasika wychodzi na jaw kolejna sprawa. To sprawa kokpitu. Czy przypominają sobie Państwo różne historie związane z tą częścią samolotu? Czasami dobrze je sobie odtworzyć. Zwłaszcza po ostatniej wypowiedzi prokuratora generalnego, który stwierdził, że trudno mówić o kokpicie, ponieważ samolot był poddany tak daleko idącej destrukcji, że nie sposób było na miejscu zebrać te wszystkie szczątki w tak klarowny obraz, żeby powiedzieć: to jest wyłącznie kokpit. To jest coś nowego. Nie trzeba, bowiem dużo szukać, żeby znaleźć w internecie taką oto notkę:

Nikołaj Łosiew, emerytowany pilot wojskowy, właściciel pobliskiej działki, był na miejscu w 20 minut po katastrofie. Jak utrzymuje, w rozmowie z Polskim Radiem, w rozbitej kabinie widział oprócz członków załogi przypiętych pasami do foteli ciało jeszcze jednej osoby. Nikołaj Łosiew nie potrafi powiedzieć nic więcej o tej osobie. Potrafili za to doskonale powiedzieć o niej naukowcy z MAKu, którzy tylko na podstawie brzmienia głosu, (którego nb. nie było na nagraniu), potrafili nakreślić cały profil psychologiczny postaci. Ale przecież o kokpicie wspomina też w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” pułkownik Antoni Milkiewicz: kokpit maszyny nie był ani wbity w ziemię, ani nie wisiał na żadnym drzewie, co sugerowali rodzinom pilotów Rosjanie.Kokpit, czyli kabina samolotu, którą zajmują piloci, leżał zmiażdżony na powierzchni ziemi - mówił. Tak, więc przy okazji demaskacji jednego kłamstwa i tłumaczeniu się z niego sypie się kolejne. Panie prokuratorze generalny. Oto są cztery wersje tego co stało się z kokpitem:

– zawisł na drzewie?

- wbił się w ziemię?

- leżał zmiażdżony na jej powierzchni?

- czy też rozsypał na części?

Czekamy na wyjaśnienie. Roman Misiewicz

Łupki, neokolonializm i załgana propaganda. Sprawa gazu łupkowego co trochę powraca na łamy mediów. Przy czym załgane żydo-media jak diabeł święconej wody unikają tematyki szkód ekologicznych powodowanych eksploatacją łupków. A te są rzeczywiście znaczne. To dlatego we Francji, Kanadzie i US-raelu wydobycie gazu łupkowego wstrzymano lub przedłużono moratoria obowiązujące już wcześniej na jego wydobycie. Potwierdza to nawet koczownicza wikipedia.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Gaz_%C5%82upkowy

Eksploatacja gazu łupkowego, podobnie jak kopalnictwo czy geotermia, wywoływać może antropogeniczne trzęsienia ziemi. Jeśli łupki eksploatuje się na odludziu, nie stanowi to zbytniego niebezpieczeństwa. Wydobywany gaz na terenach zamieszkałych może być przyczyną zawaleń budynków, uszkodzeń dróg czy linii wysokiego napięcia. Tak na marginesie – geotermia głębinowa, nagłaśniana i promowana przez rebe Rydzyka, została już wstrzymana w kilku miejscach w USA i w Szwajcarii – właśnie z powodu występowania pod jej wpływem trzęsień ziemi. Przyznaje to niemiecka wikipedia.

http://de.wikipedia.org/wiki/Geothermie#Risiken_seismischer_Ereignisse

„Nasza” wiki o tych zagrożeniach milczy.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Geotermia

Główne szkody eksploatacji łupków – zwłaszcza metodą szczelinowania hydraulicznego, to zatrucie wody gruntowej oraz źródeł głębinowych. Zatruta woda to i zatruta ziemia. Zatruta ziemia to zatrute jedzenie i chorzy ludzie. „Alternatywą” dla zatrutej eksploatacją łupków żywności jest zmniejszony areał pod jej uprawę. Mimo to w Polsce przygotowania do eksploatacji gazu łupkowego idą pełną parą. Przy tej okazji kolportowane są ewidentne propagandowe kłamstwa, zwłaszcza w internecie. I tak uparcie kolportowana jest bzdura, jakoby eksploatorem gazu łupkowego miała być Rosja, a właściwie rosyjski Gazprom.

http://1616.salon24.pl/354983,jak-gazem-lupkowym-elity-polskie-demontuja-gospodarke

W rzeczywistości monopolistami na eksploatację gazu łupkowego w Polsce są zachodnie, koczownicze firmy.

Zainteresowane w udzielaniu koczownikom pomocy w neokolonialnej eksploatacji Polski są „polskie” instytucje – takie jak Państwowy Instytut Geologiczny. No i przede wszystkim obie główne agenturalne partie – PO i PiS – kolejny raz ukazując ich bliźniacze podobieństwo w sprawie zasadniczej – ich wasalskiej zależności i usłużności wobec koczowniczego Zachodu.

http://monde-diplomatique.pl/LMD68/index.php?id=1_2

Przy okazji łupków doskonale widać inne kłamstwo koczowniczej propagandy. W propagandzie zarówno PiS-u, fundamentalistów-antykomunistów z Solidarności, jak i rydzykopodobnych, (ale nie tylko) katolików-patriotów PO przedstawiana jest, jako ruska agentura. Sztandarową postacią tej hasbarskiej propagandy jest imć Stanisław Michalkiewicz ogłupiający jego czytaczy wizjami ruskiej razwiedki i zimnego czekisty kontrolujących Polskę. Ignorują oni wszyscy tak ewidentne fakty jak to, że PO na wspólne posiedzenie rządów pojechała do Jerozolimy a nie do Moskwy

http://wiernipolsce.wordpress.com/2011/02/25/izrael-polska-przygotowania-do-wspolnej-wojny-na-bliskim-wschodzie-z-iranemoraz-na-wypadek-nie-do-konca-przewidzianych-jej-nastepstw/

a łupki oddaje za bezcen koczownikom Zachodu a nie zimnemu czekiście. Mimo to miliony Polaków wierzy w agenturalną zależność PO od Moskwy. No cóż, głupota i ślepota naszych rodaków jest rzeczywiście niewyobrażalna. No i jest ona bezwzględnie eksploatowana przez hasbarę. Na uwagę w aspekcie łupkowym zasługuje wyjątkowo perfidna propaganda PiS-u i Kaczyńskiego/Kalksteina. Nawet i przy tej okazji wymachuje on „patriotycznie” polską flagą.

http://blogpress.pl/node/9432

http://niezalezna.pl/16905-bialo-czerwona-flaga-nad-polskimi-lupkami

http://jaroslawkaczynski.info/aktualnosci/artykul/a,258,Jaroslaw_Kaczynski_o_gazie_lupkowym_to_moze_byc_wielki_interes_dla_Polski.ht

Ale tak naprawdę głównym motorem napędowym Kaczyńskiego jest jego chorobliwa rusofobia. Nie ukrywa on, że jego zamiarem jest uzyskanie przez Polskę „energetycznej” niezależności od Rosji.

W związku z wcześniejszymi negocjacjami PO z Gazpromem, dotyczącymi umowy o dostawach gazu z Rosji, PiS ciągle straszył Polaków domniemanym zagrożeniem suwerenności Polski ze strony wschodniego sąsiada. I tutaj wyraźnie widać propagandową hucpę Kaczyńskiego. Naturalnie, że byłoby dobrze, gdyby Polska była energetycznie niezależna od kogokolwiek. Ale znacznie istotniejszym aspektem suwerenności jest suwerenność polityczna, militarna, gospodarcza i finansowa. A tę sprzedawały na raty na rzecz koczowniczego Zachodu wszystkie rzondy od 1989 roku. Z rzondem PiS włącznie. To Kaczyński z bratem zabiegali o strategiczne partnerstwo (czytaj – wasalską podległość) z Izraelem. To Kaczyński z bratem zabiegali o wasalską militarną zależność Polski od US-raela („Wojna w Iraku to nasza wojna”, zabiegi o „Tarczę” w Polsce). Polska jest politycznym wasalem Brukseli, Waszyngtonu i Tel Awiwu, militarnym wasalem zbrodniczego, koczowniczego NATO, finansowym niewolnikiem światowej lichwy, a gospodarczo jest w rękach koczowniczych koncernów. Tego Kaczyński jakoś nie zauważa i to jemu wyraźnie nie przeszkadza. Natomiast uzależnienie Polski od dostaw rosyjskiego gazu wyzwala w nim pokazowy „patriotyzm”. Jeśli dobrze przyjrzymy się różnym zależnościom surowcowym, to zauważymy, że chyba tylko Pigmeje, Buszmeni i bodajże jedynie Rosja pod względem surowcowym są niezależne. Bo Pigmeje i Buszmeni ich nie potrzebują, a Rosja ma wszystkie. Wprawdzie energetycznie niezależne są i państwa arabskie, ale zależne są one od dostaw wielu innych surowców. Niemcy z uzależnienia energetycznego od Rosji nie robią sobie żadnych problemów. Dla nich ważne jest, aby dostawy gazu z Rosji były stałe i niezagrożone. A co robi Kaczyński…? Rusofobia doprowadziła Kaczyńskiego do tego, że gotów jest on pozwolić koczowniczym koncernom zarabiać na eksploatacji łupków, zatruwając przy tym polską ziemię i Polaków – byleby z Rosji nie potrzeba było sprowadzać gazu. A miliony kaczystów bije jemu brawo i pod niebiosa wychwalają jego trujący „patriotyzm”. Polska stała się krajem eksploatowanym przez neokolonializm. Od tradycyjnego kolonializmu różni się on kilkoma szczegółami. W przeszłości państwa kolonialne wprawdzie kolonie eksploatowały, ale nie za cenę „spalonej ziemi”. Rozwój gospodarczy kolonii wpływał na bogactwo i potęgę państwa kolonialnego. Kolonizator brał, ale i dawał. Bo to było dla jego politycznej i militarnej pozycji korzystne. W przeciwieństwie do dawnej epoki kolonialnej neokolonizatorami nie są państwa. Neokolonizatorami są ponadnarodowe, koczownicze koncerny. Nawet takie kraje jak USA, Wlk. Brytania, Niemcy czy Francja są eksploatowane przez neokolonizatorów spod znaku światowej lichwy. Bo to światowa lichwa kontroluje zachodnie koncerny i korporacje. Koncerny koczowniczego Zachodu mają jeden jedyny cel – maksymalizację zysków. Jedynie w sposób wymuszony oddolnie ograniczają one w państwch Zachodu zatruwanie środowiska. Ale ponieważ jest to kosztowne i zmiejsza ich zyski, szukają możliwości osiągania maksymalnych zysków w innych krajach. Tam mogą eksploatować złoża naturalne kompletnie ignorując ochronę środowiska i zdrowie ludności tubylczej. Przykładem może być tutaj Nigeria. Jest to kraj ropą płynący, ale zyski z ropy lądują w sejfach koczowniczych koncernów Zachodu. Ludność miejscowa żyje w ubóstwie, a środowisko naturalne jest katastrofalnie zniszczone. Ale kto by tam w gabinetach banksterów i biznesmenów przejmował się „czarnuchami”… Z łupkami jest tak, że we Francji, USA i Kanadzie ich eksploatacja pod naciskiem oddolnym została wstrzymana. Na szczęście dla koczowników (i na nasze nieszczęście) jest jeszcze bogaty w łupki kraj – Polska. Już wystarczająco zniewolona, zgnojona, szabrowana i truta – i to bez łupków. No i neokolonizatorzy u nas zaczynają ich łupieżcze i szkodliwe dla środowiska naturalnego i zdrowia Polaków eksploatowanie łupków. Czyli po prostu robią z nas „łupkową” Nigerię. A agenturalne partie – PO i PiS – żyły z siebie wypruwają, aby koczowniczym koncernom w tym pomóc. Przy czym PiS i Kaczyński/Kalkstein nazywają to jeszcze patriotyzmem i racją stanu. Aż wstyd, że Polaków, jak w czasach kolonializmu, kupuje się współczesnymi „szklanymi paciorkami” i „perkalem”. Doskonale opisał to Paweł Ziemiński.

http://wiernipolsce.wordpress.com/2012/01/21/burzliwe-zebranie-w-zurawlowie-na-zamojszczyznie-polscy-narodowcy-i-ekolodzy-przeciwko-korporacji-chevron/

Opolczyk

NBP: pożyczymy pieniądze strefie euro Zarząd NBP po zapoznaniu się z wnioskiem ministra finansów z 16 stycznia 2012 r. w sprawie udzielenia przez NBP pożyczki bilateralnej Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu postanowił przychylić się do prośby ministra finansów zawartej we wniosku i upoważnił prezesa NBP do zadeklarowania wobec rządu RP i MFW gotowości partycypacji NBP w czasowym zwiększeniu zasobów finansowych MFW w formie pożyczki bilateralnej. Ostateczna decyzja o udzieleniu pożyczki na rzecz MFW zostanie podjęta przez zarząd NBP po uzgodnieniu z MFW warunków umowy. Sprawa ta zostanie przedstawiona Radzie Polityki Pieniężnej na najbliższym posiedzeniu 24 stycznia 2012 r.

Pakt fiskalny to dla Polski obciążenia, a nie korzyści Ekonomiści uważają, że zaproponowane w pakcie fiskalnym rozwiązania oznaczałyby dla Polski więcej obciążeń niż korzyści. Nowa propozycja umowy zakłada, że państwa bez wspólnej waluty będą zapraszane na szczyty eurogrupy, co najmniej raz w roku pod warunkiem, że podpiszą i wdrożą postanowienia paktu. Zgodnie z tym zapisem, Polska, której zależy na wspólnych szczytach, nie uczestniczyłaby we wszystkich spotkaniach eurogrupy. Główna ekonomistka Banku Pocztowego Monika Kurtek uważa, że oczekiwania wobec państw spoza eurogrupy są zbyt wysokie w stosunku do oferty, jaką im złożono. Jej zdaniem nie dając krajom, które nie należą do strefy euro prawa głosu, nie można wymagać, aby brały na siebie spore wymagania związane ze ścisłym rygorem finansowym. Podobnie uważa analityk ING TFI Paweł Cymcyk, który podkreśla, że dla Polski takie rozwiązanie byłoby mało opłacalne. Ekspert podkreśla, że wprowadzanie oszczędności powinno się odbywać stopniowo, bo w przeciwnym razie cięcia budżetowe zahamują rozwój gospodarczy. W poniedziałek do Warszawy na rozmowy w sprawie paktu fiskalnego przyleci przewodniczący Rady Europejskiej Herman van Rompuy. Umowa międzyrządowa ma być zaakceptowana na unijnym szczycie 30 stycznia. Najnowszy projekt nie podoba się Warszawie, bo nie gwarantuje wspólnych szczytów eurogrupy i państw spoza strefy euro. Polskie Radio

Kazany nie było, Błasika nie było Jak lżyć, panie premierze? Rzeczpospolita: Nikt nie chce się przyznać do rozpoznania głosu generała Błasika, a komisje wciąż twierdzą, że był w kokpicie. Pierwszy raz głos generała Andrzeja Błasika w kabinie pilotów prezydenckiego tupolewa rozpoznano jeszcze w kwietniu 2010 roku. Tyle, że do dziś nie wiadomo, kto dokonał identyfikacji. Pod stenogramami rozmów z kokpitu opracowanymi przez rosyjski MAK jest dopisek: "Identyfikacji rozmówców dokonał dowódca eskadry 36 pułku ppłk Bartosz Stroiński". – Nie rozpoznałem głosu generała. Słabo go znałem. Rozmawiałem z nim może dwa razy w życiu – mówi "Rz" i dodaje, że gdy przyjechał do Moskwy, "głos Błasika" był już rozpoznany. Przez kogo? – Poinformowano mnie, że przez kogoś z polskiej komisji badającej katastrofę – mówi Stroiński. Na opisane w dzisiejszej Rzepie "wątpliwości" związane z tym czy i kto rozpoznał na nagraniach głos generała Błasika trzeba spojrzeć w szerszym kontekście, sięgając pamięcią do tego, co się działo zaraz po opublikowaniu nieszczęsnych rosyjskich stenogramów. Bo przecież już wtedy było wiadomo, e coś tu bardzo nie gra. Generał Błasik nie był, bowiem ani pierwszym, ani jedynym "błędnie" rozpoznanym.

TVN24: Głos osoby spoza załogi podpisany w nawiasie "dyrektor Kazana" pojawia się w stenogramach dwukrotnie. Jednak MSWiA poinformowało dzisiaj, że jest to jedynie sugestia prowadzących śledztwo. - To, że głos nienależący do załogi, który zarejestrowała czarna skrzynka Tu-154 należał do szefa protokołu dyplomatycznego MSZ, Mariusza Kazany, jest tylko sugestią. Nie potwierdzili tego polscy eksperci - powiedziała Woźniak. (...) Na pytanie skąd w stenogramach znalazło się nazwisko dyrektora Kazany, skoro jego głos nie został potwierdzony przez ekspertów Woźniak odsyła do Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK). To on jest odpowiedzialny za wyjaśnienie okoliczności tragedii po stronie rosyjskiej i to właśnie eksperci z MAK przygotowali odczyty nagrań. Pod dokumentem znajdują się podpisy Polaków Sławomira Michalaka, Waldemara Targalskiego. Identyfikacji osób w kabinie miał dokonać ppłk Bartosz Stroiński. Jego podpisu nie ma jednak pod dokumentem. - Podpisałem inny stenogram - powiedział we wtorek portalowi tvn24.pl Stroiński. (...) W stenogramach osoba podpisana, jako "dyrektor Kazana" pojawia się dwukrotnie. Po raz pierwszy na 15 minut przed katastrofą. Wówczas kapitan samolotu Arkadiusz Protasiuk powiedział: - Panie dyrektorze, wyszła mgła. W tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść, spróbujemy zrobić jedno zejście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. - No to mamy problem - odpowiedziała niezidentyfikowana osoba podpisana właśnie, jako "dyrektor Kazana". O godz. 8.30 osoba również podpisana, jako "dyrektor Kazana" mówi: - Na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robić. Przypisane wtedy dyrektorowi Kazanie wypowiedzi "No to mamy problem" i "Na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robić" posłużyły - jak pamiętacie - do sformułowania hipotezy o winie prezydenta, do którego rzekomo miała należeć decyzja, ewentualnie jej brak - tak czy owak, to właśnie te słowa Kazany, uzupełnione słowami rzekomo pijanego Błasika, pozwoliły zbudować i utrwalić smoleńską narrację, w której głównym winnym katastrofy był prezydent Kaczyński. Jakby ktoś chciał dzisiaj szukać Kazany w najnowszych stenogramach krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, to uprzedzam - szkoda czasu. Kazana z ostatecznej wersji stenogramów zniknął, zupełnie jak Błasik. Błędem jest więc traktowanie (nie)obecności Błasika w polskich stenogramach jako jakiejś tam "rozbieżności" ze stenogramami rosyjskimi, nie w przypadku gdy w tajemniczych okolicznościach pojawiają się i znikają dwa ważne głosy, dziwnym trafem oba obciążające prezydenta, i w obu przypadkach nie wiadomo przez kogo rozpoznane. Za to świetnie wiadomo, komu i do czego służące. Po tym jak okazało się, że w "kokpicie" znaleziono 13 osób, ale niekoniecznie załogę, dotychczasowa narracja się posypała i trochę potrwa zanim uda się sklecić nową. Gdybym miała obstawiać, spodziewam się powrotu wątku "rozmowy braci". Na tym etapie to chyba ostatnia deska ratunku, i zdaje się ktoś ją właśnie wyciągnął z lamusa. Wprost właśnie "dotarło" do informacji z...czerwca 2010, wtedy to Dania oficjalnie odpowiedziała polskim śledczym, że nie dysponuje nagraniem ostatniej rozmowy braci Kaczyńskich. Wprost: Szanse na to, że poznamy zapis rozmowy telefonicznej Lecha Kaczyńskiego przeprowadzonej z pokładu Tu-154 stopniały do zera. Dania, która miała tę rozmowę zarejestrować, twierdzi, że nie ma tego nagrania – wynika z informacji „Wprost”.Wojskowi prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie Smoleń-ska prawie rok temu zwrócili się o nagranie tej rozmowy do Danii, która 10 kwietnia 2010 r. miała prowadzić nasłuch satelitarny na trasie przelotu polskiego Tu-154. Odpowiedź przyszła 24 czerwcu ubiegłego roku. Duńskie Ministerstwo Sprawiedliwości twierdzi w niej, że nie dysponuje takim nagraniem.  Jak prorządowa gazeta ni z tego ni z owego "dociera" do informacji sprzed pół roku (dlaczego właśnie teraz? dlaczego nie w kampanii wyborczej, kiedy wątek rzekomych planów upublicznienia rozmowy braci był na tapecie?) to mi się zapala czerwona lampka, bo świetnie pamiętam jak rozmowa braci była wykorzystywana od samego początku, w plotkach kolportowanych przez ważnych polityków Platformy.

Dziennikarz 1: Z dobrych źródeł wiem, że to czołowy polityk PO, były minister, opowiadał w kuluarach jednej ze stacji o nagranych słowach LK. Mija tydzień.

Dziennikarz 2: Tak, GS do ZS. Mieli puścić nagranie i na słowach się zakończyło. Coraz więcej plotek, spekulacji... Ponura atmosfera.

Dziennikarz 1: Dysponował nawet dokładnymi cytatami. Jeśli są - LK trafi na pośmiertny szafot. A jeśli nie? "nie można wykluczyć" "w WC"? wstyd.

Dziennikarz 3: Nie wiem, czy słyszałeś: dziś od powrotu Klicha dwóch znanych posłów kolportuje informacje o rzekomym głosie LK w kokpicie... ...zaraz dodając, że "co prawda z Klichem nie rozmawiali, ale...". Do dnia upublicznienia, narośnie jeszcze miliard teorii... ...jestem pewien, że jutro góra pojutrze, jak nie ci sami, to inni będą nawet "rzucać" cytatami. Dzisiaj dowiadujemy się, że rozmowy braci nie poznamy, w każdym razie nie oficjalnie. Nie dałabym jednak głowy za to, że nie zaczną się pojawiać przecieki z tego, „co o rozmowie wiemy, ale zdradzić źródeł nie możemy". W ostateczności zaś będzie można w najlepsze spekulować, co też by na tym nagraniu było, gdyby ono było. A kto wie, może nawet jest, tylko Dania się nad nami ulitowała? Jestem pewna, że "sekta smoleńska" coś wymyśli, i gdyby nie to, że moi współobywatele ciągle jeszcze te kłamstwa kupują, nawet bym się cieszyła na gimnastykę, jaką będą teraz musiały wykonać tuzy prorządowego dziennikarstwa. Kazany nie było, Błasika nie było, rozmowy nie będzie. Jak lżyć, panie premierze? Kataryna

Jeszcze jedna cudowna właściwość smoleńskiej brzozy Nie dość, że strąciła samolot, sama tracąc przy tym ledwie czubek, to jeszcze wydała przy tym odgłos, który przebił się przez ryk silników i hermetyczne ściany samolotu, po czym precyzyjnie zapisał się do czarnej skrzynki.

1. Kto z państwa znalazł się kiedyś w pobliżu samolotu z włączonymi silnikami odrzutowymi, ten potwierdzi, że ryk tych silników zagłusza wszystko wokół, nawet, gdy samolot na płycie jeszcze stoi. A gdy już turbiny pójdą w ruch i całe to ustrojstwo wzniesie się do góry, to do wyjących silników dołącza jeszcze huk rozpruwanego powietrza. Gdyby człowiek mógł, tak jak z pociągu, (choć to zabronione) - wychylić się z lecącego odrzutowca, to by mu uszy rozerwało, a może i urwało całą głowę. Na szczęście każdy samolot pasażerski jest hermetycznie zamknięty i z tego zewnętrznego huku wewnątrz samolotu słychać tylko lekki szum.

2. A w Smoleńsku kolejny cud! Dźwięk uderzenia skrzydła samolotu w brzozę (dźwięk raczej głuchy, co potwierdzi to każdy, kto kiedykolwiek siekierą rąbał drewno) nabrał jakiejś cudownej siły przebicia i przedarł się przez wycie silników, pokonał huk pędzącego powietrza, następnie przewiercił się przez hermetyczne ściany samolotu, wpadł do kokpitu i zapisał się do czarnej skrzynki. I to zapisał się nie, jako jakiś bliżej nieokreślony hałas, czy stuk – nie, on się zapisał precyzyjnie i konkretnie - jako odgłos zderzenia z drzewem.

3. Polska komisja badawcza nieco skorygowała obraz cudu i odnotowała tylko stuknięcie. Nie zapytała jednak Rosjan, jakim to prawem fizyki do czarnej skrzynki przedarł się dźwięk łamanej brzozy. No tak, ale takie pytanie zdradzałoby podejrzliwość i brak wiary w dogmat o bezwzględnej uczciwości państwa rosyjskiego i jego służb specjalnych. Przyjmijmy, więc, że to jednak cud się zdarzył. Jeszcze jedna cudowna właściwość smoleńskiej brzozy...

Janusz Wojciechowski

Setki tysięcy Węgrów w marszu poparcia dla Orbana Specjalnie dla Niezależnej.pl z Budapesztu Jan Pospieszalski relacjonuje przebieg ogromnej demonstracji poparcia dla premiera Victora Orbana. - To było coś niesamowitego. W marszu wzięły udział setki tysięcy Węgrów. Niektórzy mówią nawet o milionie. W Polsce takie tłumy widziałem tylko podczas papieskich mszy - mówi nam Jan Pospieszalski. Jestem na jednej z głównych ulic Budapesztu, którą idzie wielotysięczna manifestacja. Na przodzie widać ogromny transparent z krótkim hasłem "Demokracja". Jest niesamowicie barwnie, dominujące kolory to zieleń, biel i czerwień. Ludzie niosą transparenty i emblematy pokazujące skąd pochodzą, padają nazwy miast, wsi. Także w regionalnych strojach folklorystycznych. Jest dużo młodzieży. Rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy – jak mówią – przyszli dla Orbana, bo od dwóch lat, wreszcie czują, że są wolni. Młoda Węgierka z dziećmi tłumaczyła, że jest ciężko, panuje drożyzna, ale wierzy, że tylko ten rząd daje nadzieję na przyszłość. Jest też bardzo dużo dojrzałych osób. Widziałem również człowieka z ogromnym krzyżem i wielu ludzi z różańcami. „To jest krucjata różańcowa. Modlimy się z intencji naszej Ojczyzny” – tłumaczyli. „Niech żyją Węgry, niech żyją wolne Węgry” – skandują ludzie. Wśród setek flag węgierskich są również flagi polskie. Widziałem emblemat „Dziękujemy Polsce. Dziękujemy Litwie”. Każde wspomnienie, że jesteśmy z Polski wywołuje uśmiech, gratulacje, oklaski. Wszyscy powtarzają znane powiedzenie: Węgier Polak dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki. Przyznają, że wraca poczucie solidarności i godności. Uważają, że ostatnie dwa lata były zerwaniem ze starym systemem. Równocześnie boją się tego, co robi Unia Europejska i kłamstw, które się pojawiają. „Wyszliśmy na ulicę, bo się z nimi nie zgadzamy” – tłumaczą. Starszy mężczyzna w błazeńskiej czapce mówił, że symbolizuje ona właśnie Unię Europejską, a różaniec symbolizuje te wartości, do których odwołujemy się Węgrzy. Nie ma Europy bez chrześcijaństwa, nie ma Węgier bez wartości chrześcijańskich. Marsz przeszedł na Plac Koszuta. Od momentu, gdy czoło pochodu dotarło na miejsce przez dwie godziny trzeba było czekać, aż wszyscy uczestnicy dojdą pod parlament. Trudno oszacować ile osób wzięło udział w marszu, ale bez wątpienia były to setki tysięcy. To robi niesamowite wrażenie. W trakcie rozmów z wieloma Węgrami podkreślali oni swoją dumę, godność narodową i dystans do krytyki, jaka spotyka ich ze strony niektórych kół liberalnych w Unii Europejskiej. "Czujemy się Europejczykami, ale jesteśmy przede wszystkim Węgrami" - podkreślali. Jan Pospieszalski

Związek przestępczy o charakterze zbrojnym na salonach III RP No tak, trzeba było całego jednego pokolenia, aby bandyci, którzy na rozkaz z Kremla wydali wojnę polskiemu narodowi 13 grudnia 1981 roku, usłyszeli wyrok.

Szczerze mówiąc Kiszczak bardziej by ów wyrok odczuł gdyby sąd skazał go na zrobienie dwóch pompek i trzech przysiadów, lub „internowanie” w ośrodku wypoczynkowym „Wilga” w Jaworzu gdzie zorganizował w tymże 81 roku spotkanie integracyjne dla późniejszych „autorytetów”. Jednak „dwa lata jak za brata”, jeszcze w zawiasach na pięć lat i tak wielu usatysfakcjonowało. Musi, więc towarzysz Czesław uważać aż do dziewięćdziesiątki, aby w tym okresie nie zlecić zabójstwa jakiegoś nadgorliwego księdza. Wiadomo, wiek, skleroza. Różnie to się w takim ubeckim łbie może poprzestawiać na starość i nieszczęście gotowe. No, ale by Polakom nie wydawało się, że to już jest tak cacy w tej III RP, pani sędzia skazała Adama Słomkę na czternaście dni aresztu, za protestowanie, że to wszystko niby trwało nieco za długo. Ot niecierpliwiec, który jeszcze rozsierdził sąd przynosząc portret swojej zamordowanej matki. Jednym słowem Kiszczak do domku, Słomka za kratki. Był PRL jest PRL-bis. Siedział pan Adam za Jaruzela, posiedzi za czasów wielkiego fana generała, Bronka Komorowskiego. Ja widzę także pewien plus, nie tyle samego wyroku, co jednego tylko jedynego fragmentu z uzasadnienia. Otóż nie ma już wątpliwości, że mieliśmy do czynienia, jak powiedziała sędzia pani Ewa Jethon, z nielegalnym związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym, na czele, którego jak wiemy stał Wojciech Jaruzelski. Jeżeli w jakiś reportażach, relacjach, wiadomościach medialnych pada to określenie „związek przestępczy o charakterze zbrojnym” to bardzo często w skrócie myślimy „mafia” i ten sam nasuwający się skrót stosują również dziennikarze. Wynika z tego niezbicie, że „ludzie honoru” i „ojcowie demokracji” Kiszczak i Jaruzelski, darzeni niezwykła estymą i goszczeni przecież przez salon na Czerskiej i Wiertniczej to są zaprzyjaźnieni z owymi mediami zwykli bandyci i szefowie komunistycznej mafii. Głupio to teraz wygląda przed Polakami, że wolne ponoć, jak same twierdzą, media, w demokratycznym państwie prawa, przez lata fetowały i broniły szefa oraz członków nielegalnego związku przestępczego o charakterze zbrojnym, a niejaki Frasyniuk Władysław, dawniej kierowca, a dziś autorytet i intelektualista, przywódcy bandytów, Jaruzelskiemu proponował stawiać w Polsce pomniki. Wszystko to w tej samej Polsce gdzie nie można uczcić w stolicy, zamordowanego prezydenta, który jako pierwsza głowa państwa w III RP nie był odnotowany przez komunistyczne służby, jako jakiś „Wolski”, „Bolek” czy „Alek”. Tylko za samo to już wypadałoby go uhonorować. W największym jednak moralnym rozkroku stanęli rycerze wolności i demokracji ze stajni Adama Michnika. Jeszcze można jakoś przemilczeć zatrudnianie przez nich niezwykle zasłużonego dla bezpieki kapusia Lesława Maleszkę (TW „Ketman”) czy windowanie na autorytet wieloletniego donosiciela w sutannie, księdza Michała Czajkowskiego (TW Jankowski), który donosił między innymi na księdza Popiełuszkę oraz wyświęcił nowy budynek „Agory” tak niefortunnie, że później Rywin przyszedł tam po łapówkę do Michnika obiecując „koszerność” stacji telewizyjnej, na której czele miał stanąć. To chyba największa porażka księdza Czajkowskiego, który tak propagował dialog między judaizmem, a chrześcijaństwem. Trudno jednak uznać za kolejny przypadek to, że przez lata roiło się tam od hołubionych pupili, którzy, jak ogłosił sąd, stali na czele owego nielegalnego związku przestępczego o charakterze zbrojnym, a także oddanych tej mafii żołnierzy. W niezwykle trudnej sytuacji znalazł się również obecny prezydent Bronisław Bul-Komorowski. On z honorami przyjmował, nie jakiegoś tam Kunę, Żagla czy Dochnala, jak lekkoduch i pijanica „Alek” Kwaśniewski. Komorowski na samym początku swojego urzędowania postanowił skorzystać z doświadczenia samego capo di tutti capi, Jaruzelskiego, aby ten doradzał mu w kontaktach z szefem mafii rosyjskiej. Jeżeli dodamy do tego, bronkowo-donaldowe, dziwnie częste i tajemnicze międzylądowania w Erewaniu podczas zagranicznych podróży, to coś mi się wydaję, że kontakty z wysłannikami Ojca Chrzestnego są nie tyle przypadkowe, co wręcz obowiązkowe i regularne. Czyżby ów związek przestępczy o charakterze zbrojnym ciągle istniał i dał o sobie znać 10 kwietnia 2010 roku, jako gwarant nowego porządku uzgodnionego w 89 roku podczas akcji o kryptonimie „Transformacja”? Mam nadzieję, że na odpowiedź nie będziemy tym razem czekać jak idioci kolejnych 30 lat i nie skończy się tylko na samych pompkach i przysiadach. Myślę, że czas skończyć z nadstawianiem drugiego policzka i zacząć w końcu wywracać stoły przekupniów bezczeszczących świątynię. kokos26

"To, dlatego PiS, nadal będzie partią bez zasad" Jarosław Kaczyński niedawno dał głos w jednym z pseudo-prawicowych pisemek na temat przegranych nie tak dawno wyborów. Używam przymiotnika: pseudo-prawicowy, gdyż nowoczesna prawica jest już przynajmniej od XIX., jeśli nie wcześniej, pogodzona z własnością prywatną i kapitalistycznym rynkiem. Dlatego jeśli PiS miałbym nazwać prawicą to tylko taką przedoświeceniową, czyli tzw. czarną sotnią. Tak, więc, Prezes przedoświeceniowej prawicy powiedział coś bardzo interesującego – ale tylko jako objaw myślenia w kategoriach bardzo krótkiej pamięci. Otóż stwierdził on, że PO wygrała w ub. roku wybory, bo jednak był wzrost gospodarczy, a ponadto miała w swoich rękach prawie wszystkie media. Jarosław Kaczyński uważa najwyraźniej, że jego zwolennicy to Homo (ledwo) sapiens i już nie pamiętają, co się działo w latach 2005-07. A warto przypomnieć, że w tych latach wzrost gospodarczy nie wynosił 2-4 proc., lecz 5-6 proc., więc wzrost gospodarczy powinien działać na korzyść PiS-u i jego bardzo szczególnej koalicji. Tymczasem nie zadziałał. Nie zadziałały też media. PiS miał w swoich rękach trzy stacje państwowej telewizji, wszystkie kanały Polskiego Radia, przechwycił najlepszy (przedtem) dziennik, tzn. Rzeczpospolitą a i tygodnik Wprost przyłączył się - jak sądzili jego szefowie - do obozu zwycięzców. Wśród zdecydowanych krytyków rządów pisuariatu była tylko jedna prywatna stacja telewizyjna (TVN) i jeden dziennik (Gazeta Wyborcza). Skoro tak miażdżąca przewaga i sytuacji gospodarczej, i w mediach nie wystarczyła i PiS przegrał wybory w 2007r. jeszcze wyraźniej niż w 2011, to trzeba jednak powiedzieć czytelnikom, dlaczego mimo znacznie korzystniejszej sytuacji gospodarczej i medialnej przegrało się wybory. Ale wtedy trzeba by przyznać się do stworzenia sytuacji odwrotnej od tej, której oczekuje się od państwa prawa, to znaczy do autorytaryzacji (dziś powiedziałoby się: orbanizacji) polskiego życia publicznego w latach 2005-07. Nie darmo znakomity satyryk Jacek Fedorowicz mówił na swoich występach w 2007r. o związkach mody i polityki, zapowiadając, że po zwycięstwie PiS nadal najmodniejszym nakryciem głowy będzie ... kominiarka. Autorytaryzm w słowach i gdzie się dało w czynach, był tym elementem, który spowodował odrzucenie przez większość Polaków PiS-u i jego sprzymierzeńców w wyborach 2007r. Ale trzeba by mieć pewną klasę by umieć przyznać się do takich zapędów i zapowiedzieć, że nie będzie się już próbować tworzyć państwa cynicznej polityki, w której prawo pełni rolę służebną wobec rządzących. Ale PiS i dzisiaj chciałby mieć takie państwo PiS, które jest antytezą państwa prawa i dlatego niczego zbliżonego do rzetelnej samokrytyki ze strony Prezesa i jego akolitów nie usłyszymy. Panuje nadal ta sama hucpa i ten sam cynizm. Pamiętam (i nawet pamiętam, kto!) w czasie pisowskiej nagonki na lekarzy stwierdził cynicznie: Lekarze to nie nasz elektorat. Naszym elektoratem są pacjenci. Dzisiaj natomiast, gdy tym strategom za grosik wydaje się, że można coś ugrać przeciw rządzącym, popierają postulaty lekarzy i aptekarzy. Dalej, więc główna partia opozycyjna będzie partią bez zasad. Ale nie oczekujmy dla równowagi, że będzie to partia także bez kwasów. Biorąc pod uwagę mnożące się jak króliki podziały w PiS, bez kwasów się nie obejdzie. Prof. Jan Winiecki

Jak Komorowski z Tuskiem wzmacniają niezależność prokuratora Seremeta

1. Zmiana ustawy o prokuraturze rozdzielająca stanowisko Ministra Sprawiedliwości od Prokuratora Generalnego została przyjęta przez rządzącą koalicję PO-PSL, wręcz z entuzjazmem. Rozwiązanie to weszło w życie 1 kwietnia 2010 roku i od tego momentu byliśmy przekonywani jak ono jest doskonałe, bo politycy wreszcie utracili wszelki wpływ na działanie Prokuratora Generalnego, a tym samym na wszystkich jego podwładnych, czyli prokuratorów we wszystkich jednostkach w kraju. Niezależnością prokuratury bardzo często w ostatnich 20 miesiącach, tłumaczył Premier Tusk brak swojego zaangażowania w wyjaśnianie katastrofy smoleńskiej, namawiał i ciągle namawia do cierpliwości w tej sprawie, bo przecież politycy nie mogą wpływać na działania w tym przypadku prokuratorów wojskowych. Po samobójczej próbie prokuratora Przybyła w Poznaniu, mamy jednak ciąg zdarzeń, które jak na dłoni pokazują,że ani Premier Tusk ani Prezydent Komorowski nie wyzbyli się wpływów w prokuraturze, ba brutalnie walczą o ich poszerzenie, nawet za cenę doprowadzenia do dezintegracji tej instytucji.

2. Już kształtowanie budżetu Prokuratora Generalnego i wszystkich prokuratur terenowych pokazuje, że niezależność prokuratury jest dosyć iluzoryczna. Mogłem się temu teraz przyglądać z bliska, bo byłem w tym roku na komisji finansów publicznych koreferentem wszystkich części budżetu państwa związanych z wymiarem sprawiedliwości. Budżet prokuratury nie wzrósł nawet o poziom inflacji, ma być dokładnie taki jak ten z 2011 roku, co oznacza jego realny spadek przynajmniej o 5% w stosunku do roku ubiegłego, a Prokurator Generalny wręcz błagał Sejm o zwiększenie wydatków przynajmniej o kilkanaście milionów złotych na ekspertyzy związane z trwającymi postępowaniami prokuratorskimi, bez których postępów w śledztwach nie będzie. Widać, że rządząca koalicja Prokuratora Seremeta nie lubi, bo na razie w ramach komisji finansów publicznych, prokuratury tych dodatkowych pieniędzy nie dostały. I co tu mówić o niezależności, jeżeli wisi się u klamki ministra sprawiedliwości, a właściwie ministra finansów, który jak będziesz spolegliwy to te dodatkowe pieniądze znajdzie, a jak nie będziesz to i pieniędzy nie będzie.

3. Konflikt pomiędzy Prokuratorem Seremetem, a jego zastępcą generałem Parulskim, który mogliśmy publicznie śledzić po incydencie z prokuratorem Przybyłem, dobitnie pokazuje, że politycy, którzy przez blisko 2 lata mówili o niezależności prokuratury, teraz nią nie zawracają sobie głowy. Kiedy Prokurator Seremet złożył wniosek o odwołanie generała Parulskiego, okazało się nagle, że minister obrony wcale go szybko nie poprze, ale będzie go konsultował, a Premier Tusk nawet zasugerował, że wcześniej trzeba by było znowelizować ustawę o prokuraturze (minister Gowin stwierdził w jednym z wywiadów, że najwcześniej to jest możliwe w II połowie tego roku). Wygląda, więc na to, że Seremet ma kierować instytucją ze zbuntowanym zastępcą przynajmniej przez najbliższe pół roku. Jeszcze dalej posunął się Prezydent Komorowski, którego sympatie do zielonych mundurów są powszechnie znane, prawie wprost ujął się za generałem Parulskim. To po jego interwencji Parulski zdecydował się przeprosić publicznie swojego szefa za wcześniejszą niesubordynację. Teraz wręcz głowa państwa jest oburzona na Prokuratora Seremeta, że ten mimo wszystko złożył wniosek o odwołanie swojego zastępcy. Zasugerował nawet, że jest możliwe odwołanie zarówno Prokuratora Seremeta jak i jego zastępcy, choć ten pierwszy został przecież powołany na 6 -letnia kadencję. Tak wyglądają działania Premiera Tuska i Prezydenta Komorowskiego wzmacniające niezależność prokuratury i umożliwiające jej coraz sprawniejsze działanie. Bawcie się tak dalej Panowie, państwo dzięki tym zabawom, będzie na pewno coraz mocniejsze. Zbigniew Kuźmiuk

CÓŻEŚ TY EUROPIE UCZYNIŁ ORBANIE Węgry i Szwecja były jedynymi krajami UE, które w minionym roku zmniejszyły swój deficyt!!! Najpierw był „wstępniak” redakcyjny. Tylko że w roli moskiewskiej „Prawdy” wystąpił londyński Financial Times.

www.ft.com/intl/cms/s/0/a5fe09ee-3604-11e1-ae04-00144feabdc0.html#axzz1ikXSaZ00

Zgodnie ze „sztuką” zaczęło się od przywołania autorytetu. Za autorytet „robił” zmarły Vaclav Havel, który przed śmiercią wyraził niepokój o demokrację węgierską. A potem już była jazda „po bandzie”. Na Węgrzech miał miejsce„zamach stanu w majestacie prawa”. „Znowelizowana konstytucja oraz zalew pomniejszych („basic”) ustaw przepchniętych („rushed through”) przez parlament pod koniec roku praktycznie zlikwidowały system kontroli i równowagi między trzema gałęziami władzy”. Nowe ustawy „dają Fideszowi ogromną władzę nad mediami, sądami, bankiem centralnym oraz instytucjami nadzoru”. „Zmiany w ordynacji wyborczej pozwolą temu ugrupowaniu pozostać u władzy przez długie lata”. Żadnych konkretnych przykładów – znowu zgodnie ze „sztuką” – nie podano. Ja się nie znam na polityce, ale ciekawy jestem jak to się dzieje, że parlament polski ustawy „uchwala” (na przykład tę o refundacji leków), a przez parlament węgierski ustawy się „przepycha”? Który to konkretnie przepis nowej węgierskiej konstytucji albo „pomniejszych ustaw” daje konkretnie Fideszowi władzę nad mediami, sądami, bankiem centralnym, i instytucjami nadzoru? Żeby było jasne – nie podoba mi się nowa węgierska ustawa medialna, bo wolność słowa to jedno z moich ulubionych praw! Ale poza tym? Nowa węgierska konstytucja ogranicza podobno uprawnienia sądu konstytucyjnego do badania konstytucyjności przepisów na wniosek zwykłych obywateli. Wbrew dotychczasowej praktyce będą oni musieli najpierw przejść całą procedurę sądową. Dla wszystkich, którzy zapałali z tego powodu oburzeniem przypomnienie, że tak samo mamy w Polsce od lat! A może chodzi o to, że sędzia sądu najwyższego musi mieć, co najmniej pięcioletni staż. Zapis został uznany, jako napisany personalnie pod obecnego szefa sądu najwyższego Andrasa Bakę, który przez 17 lat pracował w Europejskim Trybunale Praw Człowieka i nie może się wylegitymować niezbędnym doświadczeniem nad Balatonem. Ale przecież w Polsce (art. 5 ust 3 ustawy o Trybunale Konstytucyjnym w związku z art. 22 § 1 pkt 6) ustawy o Sądzie Najwyższym) wymagany jest staż 10 lat! Zamachem na demokrację ma być podobno zmniejszenie liczby posłów z 386 do 199. – to źle. Po pierwsze będzie taniej – bo mniej posłów to mniejsze wydatki na ich utrzymanie. Po drugie Węgrów jest raptem 10 milionów, więc nawet 199 posłów to dużo (proporcjonalnie w Polsce, gdzie wyborców jest prawie 4 razy więcej powinno być 800). Zresztą ministerstw w „faszystowskim” rządzie Orbana jest raptem 8, a w Polsce 19. To gdzie jest lepiej, bo moim zdaniem na Węgrzech. Węgierska opozycja skrytykowała niemal całą konstytucję. Od invocatio dei na początku (chodź słowa „Boże, błogosław Węgrów”, od których zaczyna się preambuła, są zarazem pierwszym wersem niezmienionego nawet za komunistów hymnu) po zmianę nazwy państwa z Republiki Węgierskiej na Węgry, co ma oznaczać jakoby... zapowiedź rezygnacji z systemu republikańskiego. Jak się psa chce uderzyć, to kije się zawsze znajdzie. Bo czy w nazwie USA jest słowo „republika”? Jak był „wstępniak” to trzeba było wyciągnąć z niego wnioski. W Polsce wyciągnął je jeden z publicystów ekonomicznych. „Węgry są o krok od katastrofy i wydaje się, że jedynym sposobem na jej uniknięcie jest podanie się rządu Orbana do dymisji i utworzenie rządu pozapartyjnego, mającego szanse na odzyskanie zaufania rynków, MFW i Komisji Europejskiej” – napisał.

http://wyborcza.pl/1,76842,10920354,Uciec_z_Budapesztu.html#ixzz1ikucG8Z6

Politykę zostawię jednak tym, co się znają na polityce. Sam mam kilka spostrzeżeń dotyczących gospodarki. W nowej węgierskiej konstytucji przewidziano limit zadłużenia do wysokości 50% PKB – czyli o 10 punktów procentowych niższy niż w Polsce! To też źle? Przecież cała Europa walczy z problemem nadmiernego zadłużenia. Węgry są, więc raczej pod tym względem dobrym przykładem do naśladowania przez innych! Podatek CIT wynosi dziś na Węgrzech 19%, a dla tak zwanych „Misi” – czyli małych i średnich przedsiębiorstw – został właśnie obniżony do 10%! Od 1 stycznia 2012 roku obowiązuje też liniowy podatek PIT ze stawką 16% i z ulgami na dzieci.

www.kormany.hu/download/3/11/10000/Hungary s flat rate personal income tax.pdf

Może, dlatego w Polsce, jako chyba już ostatnim kraju postkomunistycznym upieramy się przy podatkowej progresji – żeby nie posądzono nas o faszyzm? Za to podstawowa stawka podatku VAT została na Węgrzech podwyższona do 27%. Niezmienione zostały stawki na podstawowe produkty żywnościowe (18%), prasę i książki (5%). Ale podwyżkę podatku VAT poparła Komisja Europejska. Inaczej niż obniżkę podatku PIT. To jest kość niezgody między węgierskim rządem a Międzynarodowym Funduszem Walutowym, który żądał od Węgrów rezygnacji z jego obniżania, choć w ostatnim raporcie OECD Taxing Wages zalecana jest właśnie zmiana proporcji miedzy podatkami pośrednimi i bezpośrednimi:

www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=989)

A i w Polsce pojawiają się takie pomysły – jak w zmodyfikowanej wersji raportu „Polska 2030. Trzecia fala nowoczesności” – czy jakoś tak.

www.zds.kprm.gov.pl/sites/default/files/dsrk_kadry_0.3.pdf

Może, więc „faszystowski” jest „podatek chipsowy”? Ale polski rząd też zaczął przebąkiwać o jego wprowadzeniu. Pomysłu likwidacji preferencyjnych stawek VAT na „używki” – bo chipsy mają taki właśnie charakter – ja bym za „faszystowski” nie uznał. To może, zatem „faszystowski” jest przepis, że do zmiany przepisów podatkowych wymagana odtąd będzie kwalifikowana większość 2/3 głosów? Co prawda wpływa to w sposób istotny na stabilność systemu podatkowego i skoro do zmiany konstytucji potrzebna jest kwalifikowana większość głosów to, dlaczego do zmiany systemu podatkowego nie może być wymagana taka sama? Jak pokazuje praktyka w konstytucjach są same ogólniki, a tu chodzi o konkretne pieniądze! Na pewno polscy obrońcy OFE uznają Orbana za „faszystę”, bo pozwolił Węgrom wybrać – czy chcą pozostawać w prywatnych funduszach emerytalnych czy tez wolą przenieść się do państwowego. Czas na to mają do 31 stycznia 2012, ale już 97% Węgrów skorzystało z tego prawa i wybrało. Jak się Państwu wydaje, co wybrali? Czy to pomysł żeby ludzie sami sobie o czymś decydowali jest sprzeczny z zasadami Unii Europejskiej? Wygląda na to, że tak – o czym przekonali się Grecy, gdy pomysł przeprowadzenia referendum w sprawie akceptacji warunków pomocy unijnej spotkał się z ostracyzmem i szybko został zaniechany. Za to deficyt, który od 2002 roku wzrósł na Węgrzech z 53% do 82% PKB w 2009 roku został zredukowany do 75% w 2011. Węgry i Szwecja były jedynymi krajami UE, które w minionym roku zmniejszyły swój deficyt!!! Wyniósł on na Węgrzech raptem 2,9% PKB.Pierwszy raz od wejścia do UE Węgry spełniły pod tym względem wymagania Traktatu z Maastricht.

Gwiazdowski

Państwo WęgierskieMiałem pewien problem gramatyczny. Węgry nie są już okupowane przez Republikę Węgierską. Obecnie są okupowane przez „Magyarország” - czyli „Państwo Węgierskie” czy „Państwo Węgier”? Użyłem nazwy „Państwo Węgier”. Skoro mówi się „Królestwo Węgier” - to, czemu nie „Państwo Węgier”? Ale p. Andrzej Wayda przekonał mnie, że "Państwo Polski" to głupio. Więc dałem sie przekonać. Pikiety w Warszawie, Łodzi i Poznaniu spotkały się z pewnym odzewem mediów. Jakby Państwo mogli podać, gdzie to się ukazało? W każdym razie: zebrałem pochlebne recenzje za swoją wypowiedź -

http://www.wykop.pl/link/1014605/manifestacja-solidarnosci-z-narodem-wegierskim/

– a pochwalił mnie nawet m.in., o dziwo, p.Jerzy Buzek.(CEP) Konwent KNP uchwalił APEL o poparcie dla Węgrów w ich staraniach o odzyskanie suwerenności Państwa Węgierskiego, walczącego z naciskiem federastów:

"My, Konwent Partii "Kongres Nowej Prawicy", zebrani w dniu 14 stycznia 2012 r. w Łodzi, wyrażamy solidarność z bratnim narodem węgierskim, popieramy jego niezależność oraz prawo do kształtowania jego własnej polityki. Wyrażamy poparcie i przesyłamy je na ręce Ambasadora Węgier - oraz do wiadomości Prezydenta, Premiera, Ministra SZ RP a także Przewodniczącego Komisji Europejskiej." Realizując tę uchwałę wręczyłem tekst Apelu w sobotę w ambasadzie Państwa Węgier. Przypominam, że linki do video znajduja się na blogu:

http://korwin-mikke.blog.onet.pl

Jest tam m.in. wywiad p.Wiktora Orbána, w którym mówi On, że w wartości wyznawane przez większość Wegrów wierzy Europa. Co nasunęło mi taką myśl. W te wartości wierzy 10% Francuzów, ze 30% Hiszpanów, 50% Polaków, ze 20% Brytyjczyków, ze 35% Niemców... Jak to wszystko dodać, to wychodzi, co najmniej 100 milionów. Czy jakby sie ws zyscy zebrali na duzym obszarze, to mieliby prawo żyć po swojemu? Mają. To, dlaczego takie aj-waj, kiedy wciela to w życie 10 milionów Węgrów? Jak d***kracja, to d***kracja. Sam tego chciałeś - Grzegorzu Dyndało! ("Tu l'as voulu, George Dandin" - że tak powiem po europejsku; dlaczego "Boy" przerobił Jerzego na Grzegorza - to nie wiem...) JKM

Wierzę w Jurka Owsiaka Jak wiadomo, pod rządami premiera Tuska jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej. Zresztą już jest nam tak dobrze, że dobrze nam tak. Niezależnie od wdrażanego właśnie w konwulsjach Narodowego Programu Eutanazji, dyskretnie ukrytego m.in. pod postacią ustawy o refundacji leków, rosną koszty utrzymania, no a przede wszystkim - ceny paliw i kary dla kierowców. Najwyraźniej nasi Umiłowani Przywódcy uważają, że jak kogoś stać na samochód, to jeszcze nie jest z nim tak źle, a w takim razie - warto go skubnąć. Bo trzeba nam wiedzieć, że główną troską naszych Umiłowanych Przywódców jest, jakby tu przychylić nam nieba - no a nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć, że to kosztuje. Toteż i cała pomysłowość naszych Umiłowanych Przywódców skierowana jest na poszukiwanie sposobów znalezienia pieniędzy - i stąd można odnieść wrażenie jakiegoś zdzierstwa. Ale to nie jest żadne zdzierstwo, ani tym bardziej - Boże broń - żaden wyzysk. Wyzyskiwaczem to może być ohydny krwiopijca, kapitalista - ale nigdy w życiu - demokratyczne państwo prawne, zwłaszcza „urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej” - tak właśnie, jak w naszym nieszczęśliwym kraju. Jeśli nawet czasami możemy odnieść wrażenie, że największym wyzyskiwaczem jest właśnie państwo - to właśnie dowód, jak bardzo się mylimy, bo przecież, jeśli nawet państwo zabiera nam coraz więcej, to czyni to wszystko dla naszego dobra. Chodzi o to, że pieniądze psują charakter, a własność budzi w człowieku nadmierne przywiązanie do dóbr materialnych. Dlatego też nasi Umiłowani Przywódcy, którzy tym bardziej pragną naszego dobra, im mniej nam go zostało, chcą dla nas jak najlepiej. Wykombinowali sobie, zatem, że w trosce o człowieka „wszystko mu także się odbierze, by mógł własnością gardzić szczerze.” Oni w naszym imieniu się poświęcą i na własnej skórze sprawdzą, czy rzeczywiście pieniądze psują charakter, a własność budzi w człowieku materialistę dialektycznego. Słowem - Polska rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej - nawet jak im się wydaje, że jest odwrotnie. Tak samo, jak za Gierka. Czyż można wymagać więcej? Okazuje się, że tak, że nie tylko można, ale nawet trzeba. Od tego dobrobytu wszystkim po prostu przewraca się w głowach - to znaczy nie wszystkim, tylko tym na prawicy. Tym na lewicy nie tylko się nie przewraca, ale przeciwnie - wszystko się stabilizuje, zgodnie z poleceniami oficerów prowadzących i nic tego nie zmieni, nawet gdyby krakowscy eksperci wkrótce odczytali na kopiach zapisów z czarnych skrzynek odgłosy wybuchu bomby. W tej sytuacji nikogo nie dziwi, że pani prof. Krystyna Skarżyńska jednym rzutem oka zdemaskowała w „Gazecie Wyborczej” prawicowych publicystów, którym nie podoba się Jurek Owsiak. Od razu widać, że coś z nimi nie w porządku - bo jakże komuś może nie podobać się Jurek Owsiak, skoro jest rozkaz, że ma się podobać i to bez gadania? Jeśli komuś, zwłaszcza wbrew rozkazowi, się nie podoba, to nieomylny to znak, że taki delikwent cierpi na sławną schizofrenię bezobjawową, którą dzisiaj już bez trudu demaskuje przodująca nauka. Bo co innego zauważyć, że ktoś ma coś nie w porządku pod sufitem, a co innego - zdefiniować to naukowo. Na szczęście przodująca nauka potrafi uporać się nie tylko z takimi, ale nawet - jeszcze trudniejszymi zadaniami, więc tylko patrzeć, jak cierpiący na schizofrenię bezobjawową zostaną poddani stosownej terapii - by nic nie zakłócało jedności moralno-politycznej narodu. Ale to dopiero wstęp do świetlanej przyszłości - bo oto anonimowy Czytelnik przedstawił mi program eliminacji wszelkich wierzeń religijnych na świecie, którego początkiem ma być penalizacja, to znaczy - poddanie wszelkiej religii surowym karom. Najpierw oczywiście w naszym nieszczęśliwym kraju, ale „und Morgen die ganze Welt”. Pierwszy krok w tym kierunku, w postaci marszu ateistów w Krakowie, został już zrobiony, więc Anonimowy Czytelnik wiąże teraz wielkie nadzieje z Ruchem Palikota, chociaż nie ma złudzeń, co do niedostatków umysłowych tej formacji i szansę upatruje w przyłączeniu się tam pana prof. Jana Hartmana. Co prawda pan prof. Hartman jest członkiem Loży Zakonu Synów Przymierza, ale widocznie anonimowy Czytelnik skądś wie, że nie chodzi tu o religię, tylko o interes, który akurat ma taką dziwną specyfikę. Dlatego jeśli nawet wszelka religia zostanie zakazana, to w Jurka Owsiaka nadal będzie można, a nawet trzeba wierzyć. SM

Prześladowanie Węgier przez KE, a prawna batalia oligarchów w SN Biorąc pod uwagę obecne bezprawne prześladowanie Węgier przez KE, ostrzeżeniem powinien być przebieg procesu sądowego w Londynie, w którym sądzą się beneficjenci postkomunistycznych prywatyzacji o „sprawiedliwy” podział zawłaszczonych aktywów Financial Times w środę na pierwszej stronie oznajmia „Oligarch battle. Abramovich branded ‘dishonest’” i opisuje proces, jaki przed brytyjskim Sądem Najwyższym wytoczył Borys Bierezowski Romanowi Abramowiczowi. Otóż Bierezowski oskarża Abramowicza o to że „zastraszył” jego i w efekcie musiał on sprzedać swoje udziały w syberyjskich polach naftowych i gazowych i żąda rekompensaty w wysokości $6,5 mld. Gdyż to właśnie Bieriezowski wykorzystując swoje relacje z prezydentem Borysem Jelcynem umieścił giganta naftowego Sibneft na liście prywatyzacyjnej, która swap’owała udziały akcyjne za zaciągnięte długi. Tak wymyślona inżynieria finansowa spowodowała „sprywatyzowanie” gospodarki Rosji w połowie lat 90-tych i wykreowała radziecką klasę oligarchów, którzy z dnia na dzień stali się właścicielami tego ogromnego kraju. W efekcie procesu opisywane są mafijne sposoby rozkradania krajów postkomunistycznych, w których jak opisuje Jane Croft Abramowicz za polityczną protekcję zapłacił Berezowskiemu $2,3 mld („krysha”). Zeznania przed sądem opisują zarówno gotówkowe płatności na rzecz moskiewskiego klubu Berezowskiego w wysokości milionów funtów, jak i zapisane rozmowy między oligarchami na lotnisku Le Bourget. Światło dzienne ujrzały szczegóły lotu helikopterem Abramowicza do kurortu narciarskiego Megeve w celu omówienia szczegółów płatności $1,3 mld dla Berezowskiego. Jak w obronie swojego klienta nakreślił Lord Sumption Berezowski przedstawiał siebie, jako „centralną niezbędną postacią w każdym przedsięwzięciu…, które on dotknął?. Ponadto sądowi w celu ustalenia faktów udało się uzyskać zeznania najbogatszych ludzi świata, którzy wzbogacili się na postkomunistycznej transformacji w tym bilionera Olega Deripaskę i Davida Reubena. No cóż pamiętam, że pod koniec lat dziewięćdziesiątych czytałem w zamieszczonym przez Financial Times liście opinię, że tania wyprzedaż polskich przedsiębiorstw jest najprawdopodobnie ceną, jaką nasz kraj płaci za możliwość do przynależności wyższego kręgu cywilizacyjnego. Dlatego z zainteresowaniem czekam na wypowiedz sądu w Londynie w opisywanej sprawie. Przypadkowo na tej samej drugiej stronie Financial Times’a a powyżej tekstu „Abramoich tagged ‘dishonest’. Extraordinary court battle nears climax” jest inny artykuł na temat wartości i sytuacji kraju postkomunistycznego: „Influence of Church wanies amid left’s rise”. A w nim Jan Cienski opisuje, jakim to wielkim postępem w Polsce jest sukces partii Palikota, która była wstanie przyciągnąć „katolikosceptyków, wyborców społecznie tolerancyjnych i proeuropejskich”!!! Niestety, ale zbitka tych dwóch artykułów powoduje, że zdziwię się bardzo, jeżeli władza sądownicza stojąca na straży sprawiedliwości, w wyniku przeprowadzonego procesu, pozbawi majątków oligarchów i przekaże je prawowitym właścicielom, a winnych przestępstw pozbawi wolności ukazując wyższość kultury europejskiej nad wschodnim despotyzmem. Niemniej jednak, jeśli to nie nastąpi, to możemy w przyszłości być świadkami, że przed sądem w Polsce po pełnej implementacji proeuropejskiej cywilizacji, grupy bandytów będą się społecznie tolerancyjnie prawowały o sprawiedliwy podział zrabowanych łupów.

Cezary Mech

Ile będzie nas kosztowało to miejsce przy stole?

1. Im bliżej do unijnego szczytu w Brukseli 30 stycznia tym więcej informacji jak posługując się terminologią Premiera Tuska walczy on o znalezienie się przy stole, a nie w karcie dań. Co dziwniejsze walczy ciągle o to, co jak przedstawiał w Sejmie w zasadzie załatwił na szczycie w Brukseli w dniach 8-9 grudnia poprzedniego roku. Po hołdzie berlińskim ministra Sikorskiego wydawało się, że Niemcy dadzą nam to miejsce przy stole, niejako na tacy. Skoro powiedzieliśmy głośno to, do czego oni dążą po cichu, że mają prawo, a nawet obowiązek być hegemonem w UE, trudno się było spodziewać, że mogą być aż takimi niewdzięcznikami. Ale okazuje się, że Francuzi nie chcą ciągle przy stole kogokolwiek, kto nie posługuje się walutą euro, Niemcy muszą się z nimi liczyć, więc Premier Tusk poleciał szukać dla swojego pomysłu, poparcia w Rzymie. W każdym razie zapewnienie, wcześniej już ponoć załatwionego miejsca przy stole, idzie jak po przysłowiowej grudzie.

2. W ostatni piątek pojawiła się w życzliwych Tuskowi mediach informacja wręcz o przełomie w tej sprawie. W projekcie porozumienia międzyrządowego umieszczono zapis, „że kraje spoza strefy euro będą mogły być zapraszane na posiedzenia przez przewodniczącego szczytów euro przynajmniej raz w roku, jeżeli uzna on to za stosowne”. Rzeczywiście „raz do roku” i „jeżeli przewodniczący uzna to za stosowne” to musi być przełom, za który warto zapłacić każą cenę. Tę cenę zresztą Angela Merkel już określiła, przyjęcie reguły wydatkowej, czyli coroczny deficyt strukturalny nie wyższy niż 0,5% nominalnego PKB (w naszym przypadku to nie więcej niż 7,5 mld zł) i automatyczna kara za jego nieprzestrzeganie w wysokości 0,1% PKB (w naszym przypadku 1,5 mld zł). Francuzi także dorzucili swój zapis, że pakt fiskalny ma wzmocnić nie tylko dyscyplinę budżetową, ale także zarządzanie gospodarcze i koordynacje polityk gospodarczych krajów, które go ratyfikują. A stąd już tylko krok do ujednolicenia obciążeń podatkowych w szczególności w zakresie podatku dochodowego od osób prawnych. Niemcy i Francuzi dążą do tego ujednolicenia już od 2004 roku, kiedy do UE zostało przyjętych 10 nowych państw członkowskich. Konieczne jest także zrzucenie się krajów, które podpiszą pakt fiskalny na 200 mld euro pożyczki dla MFW. Na Polskę przypada ponad 6 mld euro i według informacji prasowych zarząd NBP podjął już wstępną decyzję o udzielenie tej pożyczki.

3. Jest jeszcze jeden wątek związany z paktem fiskalnym. Decydenci zdają się nie rozumieć, jakie skutki będzie oznaczało przyjęcie wspólnej polityki fiskalnej dla naszego przyszłego rozwoju. Rachunkowość budżetowa i ta unijna i ta nasza zawiera rozwiązanie, które jest szczególnie niekorzystne dla krajów na dorobku takich jak Polska, z zapóźnioną infrastrukturą techniczną, ochrony środowiska, telekomunikacji, informatyczną, wreszcie edukacyjną i naukową. Otóż w budżecie wydatki tak zwane bieżące jak i te rozwojowe kwalifikuje się jednakowo, jako wydatki powodujące deficyt, gdy brakuje dochodów budżetowych na ich pokrycie. Inaczej jest w przedsiębiorstwach, jeżeli pojawia się dobry pomysł inwestycyjny, są pracownicy i jest zidentyfikowany popyt na przyszłe dobra i usługi, które będą dzięki tej inwestycji wytwarzane, przedsiębiorstwo bierze kredyt i nikt go nie rozlicza z wielkości kredytu tylko z przyszłych wyników finansowych pochodzących z tej inwestycji. Przy naszym poziomie rozwoju gospodarczego, aby w budżecie pojawiły się wydatki o charakterze rozwojowym niepowodujące deficytu (albo deficyt tylko do wysokości 0,5% PKB), musimy albo prawie nie mieć wydatków na cele społeczne albo też podwyższać podatki. Głębokie cięcia wydatków socjalnych przy takim poziomie biedy w Polsce, nie są możliwe. Podwyżki podatków i składek będą zarzynały naszą gospodarkę. Pozostaje tylko pożyczanie na cele rozwojowe albo zapaść infrastrukturalna w każdej dziedzinie życia. Wspólna polityka fiskalna to uniemożliwi. Nawet takie obecne łamańce jak stworzenie Krajowe Funduszu Drogowego, który pożycza na budowę dróg emitując obligacje nie będzie możliwe. KFD nie zaliczamy do sektora finansów publicznych, więc wynoszącego już 30 mld zł jego długu, nie zaliczamy ani do deficytu sektora finansów publicznych, ani długu publicznego.

4. Reasumując to miejsce przy stole, raz do roku, jeżeli tak uzna przewodniczący, będzie nas kosztowało nie tylko duże pieniądze, ale przede wszystkim brak możliwości rozwojowych na przyszłość. Ale czy Tusk i jego ekipa to rozumieją? Śmiem wątpić, bo wyraźnie widać, że nie ma ceny, której nie byli by gotowi zapłacić, żeby się to tego stołu dopchnąć. Być może zakładają, że jak przyjdzie ponosić zasadniczą część kosztów, to oni wtedy już nie będą odpowiadać za rządzenie w Polsce. Zbigniew Kuźmiuk

Polska potrzebuje prezydenta Na wieży zamkowej proporzec Mignie nam biało-czerwono, A na nim będzie nasz orzeł, To znaczy, że będzie z koroną. Powiem ci wtedy krótko, Streszczając słowa do zdania: Tu mieszka Rzeczpospolita, Którą przywiózł prezydent z wygnania... (Ryszard Kiersnowski)

Dzień 3 maja jest datą polskiego święta narodowego. Szczycimy się, że w tym dniu, w 1791 roku, Sejm Rzeczypospolitej uchwalił konstytucję. Była to wówczas pierwsza pisana konstytucja w Europie i druga, po amerykańskiej, w świecie. Uchwalenie konstytucji uważa się za największe osiągnięcie Sejmu Czteroletniego nazywanego, dlatego Sejmem Wielkim. Nie ulega też wątpliwości, że uchwalenie konstytucji było sprawą zasadniczą dla programu reform i naprawy państwa. A przeprowadzenie zmian nie było sprawą łatwą. W tamtych czasach wcale wielu nie rozumiało potrzeby naprawy Rzeczypospolitej, wzmocnienia władzy państwowej, odbudowy silnej armii. Dominowały własne interesy i powszechny brak troski o sprawy wspólne. Wpływowe kręgi polityczne w istocie rzeczy sabotowały program naprawy państwa. Obowiązywała zasada: "nierządem (brakiem rządu) Polska stoi". Zdaniem jej zwolenników brak sprawnego rządu i silnej armii miały gwarantować Rzeczypospolitej egzystencję; twierdzono - słabe państwo nie zagraża sąsiadom, a więc i oni pozostawią je w spokoju. Wielu polityków widziało też kwestię istnienia państwa polskiego, jako elementu wewnętrznej polityki ośrodków zewnętrznych. Wpływy przedstawicieli Rosji i Prus, także innych państw wśród ludzi władzy Rzeczypospolitej były ogromne. Warto też pamiętać gorzką prawdę o okolicznościach uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Zostało to zrobione podstępem. Dziś by powiedziano: "na granicy prawa". Czy dobrze się stało, że parlamentarna mniejszość i król, głowa państwa, wyprowadzili w pole większość posłów, przeciwników reform? Warto by zapytać o to współczesnych zwolenników demokratycznej większości. Ludzi, którzy sami odwołują się do wielkiej tradycji Konstytucji 3 Maja. Warto też sobie uzmysłowić, że uznaliśmy rocznicę tych zdarzeń, daleko odbiegających od demokratycznego ideału, za dzień narodowego odrodzenia i dzień święta państwowego. A tym samym uznajemy, że wejście na drogę naprawy państwa nie koniecznie musi być zgodne z wolą większości! W 1918 r. Polska odzyskała niepodległość. Po zakończeniu działań wojennych Polacy podjęli odbudowę państwa, a Sejm określił ramy ustrojowe Rzeczypospolitej w konstytucji marcowej 1921 roku. Po kilku latach okazało się, że trudno ustabilizować kraj pod rządami tej konstytucji w warunkach zaciekłych sporów partyjnych, zmieniających się koalicji w Sejmie oraz nieudolnych często poczynań kolejnych gabinetów rządowych. Pojawiły się też korupcja i przekupstwo wśród polityków i doszło do zamordowania prezydenta państwa. W maju 1926 roku Józef Piłsudski dokonał przewrotu zbrojnego i zapoczątkował zmiany ustrojowe, które umocniły pozycję prezydenta i władzy wykonawczej, a znacznie ograniczyły wpływy partii politycznych. Piłsudski pytany o powody podjęcia decyzji o przewrocie, odpowiadał, że nie może być w państwie zbyt wiele nieprawości. "Staję do walki z głównym złem Państwa - mówił Piłsudski - z panowaniem rozwydrzonych partii i stronnictw nad Polską, zapominaniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyści (. .. )". Przewrót majowy 1926 r. był i jest do dziś krytykowany. To prawda, że Piłsudski obalił demokratyczny rząd, a w zamieszkach padli zabici i ranni. Prawdą jednak jest też, że Sejm, który powołał obalony rząd, zaakceptował następnie przewrót i wybrał na prezydenta państwa osobę wskazaną przez Piłsudskiego. Sejm wybrał prof. Ignacego Mościckiego na prezydenta RP. Warto też zastanowić się nad opinią wroga Polski, Iosifa Stalina, który zbeształ komunistów w Polsce za udzielenie poparcia przewrotowi. Stalin wskazał, że w rezultacie przewrotu Piłsudskiego państwo polskie uległo wzmocnieniu, a nie - jak sądziło kierownictwo Komunistycznej Partii Polski - osłabieniu. Zmiany ustrojowe zapoczątkowane w maju 1926 roku rządzący Polską podsumowali przyjmując nową ustawę zasadniczą konstytucje kwietniową 1935 roku. 1935 rok. Prezydent Mościcki podpisuje konstytucję..

http://pl.wikisource.org/wiki/Konstytucja_kwietniowa_(1935)

Od czerwca 1989 roku Polacy ponownie podjęli dzieło odbudowy państwa. Po upływie ponad dwudziestu lat w zachowaniach elit, także w mechanizmach funkcjonowania państwa, dostrzegamy wiele analogii do czasów saskich - „jedz pij i popuszczaj pasa” i okresu poprzedzającego rozbiory, rządów króla Stanisława Poniatowskiego. Nie ulega wątpliwości, że mamy w Polsce system, z którym Polak patriota czuje się coraz gorzej. Kształtuje się powszechnie opinia, że dla ludzi władzy najważniejszy jest ich interes osobisty i korzyść materialna. Przekonania tego nie może zmienić postawa tych funkcjonariuszy publicznych, którzy nie odwrócili się od ideałów służby państwu i rozumieją kategorię interesu narodowego. Obok tego ugrupowania patriotyczne, skłócone, kierowane przez ambitnych i zwalczających się przywódców są coraz mniej wiarygodnym narzędziem w naprawie państwa. Doświadczenia rządów obecnej Rzeczypospolitej rozczarowują. Sporo działaczy dawnej opozycji zapomniało o potrzebie ochrony interesów ludzi, dzięki którym zasiedli na stanowiskach państwowych. W Polsce słychać głosy domagające się dbałości o interes narodowy i sprawiedliwości. Przy czym: "Nazwa i forma rządu są bez znaczenia. Ważne jest, żeby obywatele byli równi wobec praw i żeby sprawiedliwość była egzekwowana uczciwie". Dziwnie aktualnie brzmią słowa wypowiedziane w XIX wieku przez Napoleona. Jako naród jesteśmy w trakcie podejmowania decyzji, których skutki zaważą na przyszłości pokoleń Polaków. Od kształtu państwa, sprawności jego władz, jakości ludzi kierujących państwem, zależy, czy odzyskana niepodległość stanie się niepodważalnym faktem. Coraz częściej słyszymy głosy powątpiewające, czy Polska jest niepodległa. Przyjęto, że obecna Rzeczpospolita będzie demokratycznym "państwem prawnym". Powszechnie są wyrażane przekonania o konieczności zbudowania takiego państwa i umacniania demokracji. Pojawiają się obawy, czy jesteśmy wystarczająco demokratyczni; czy aby ktoś tej demokracji nie zagraża. Wydaje się, że sposób uchwalenia Konstytucji 3 Maja, nie wspominając już o przewrocie majowym 1926 r., nie poprawi samopoczucia wyznawców demokracji. Mamy nasze polskie doświadczenia w rozwiązywaniu dylematu ustrojowego, który wyraża się w sprzeczności między wolnością jednostki a potrzebą silnej władzy państwowej. Powstaje wątpliwość, czy sens tej wolności tak samo pojmują zwykli ludzie i przywódcy partii politycznych? Czy aby na pewno każdy obywatel uważa, że tylko partie mogą chronić jego interesy? Interesujący się polityką, aspirujący do kierowania sprawami publicznymi, są w społeczeństwie w ogromnej mniejszości. To, co zajmuje większość nie dotyczy tzw. wielkiej polityki, ale ich rodzin, pracy, zarobków, wypoczynku. Oceniają oni państwo, działania rządu, prezydenta zależnie od poziomu realizacji potrzeb własnych i swoich bliskich. Wprawdzie, co pewien czas występują wielkie poruszenia narodowe. Mamy też postawy patriotyczne i gotowość do poświęceń. Ale to wcale nie oznacza, że sprawą najważniejszą dla ludzi jest polityka. W tym kontekście także miejsce i rola partii politycznych nie wydają się szczególnie ważne. Tymczasem słuchając wypowiedzi polityków można sądzić, że istotą wolności obywateli jest pozycja danej partii w państwie (finansowanie z podatków) i rozwój życia partyjnego. Tymczasem interes grupowy – partia to część, a nie całość - kłóci się często z interesem ogólnym. Wydaje się, że dla elit partyjnych jedynym zrozumiałym interesem jest interes jej działaczy, którzy chcą zostać posłami czy urzędnikami państwowymi. To przekonanie odrzuca zwykłych ludzi od partii i zniechęca do działań w ich szeregach. Zasadniczym problemem ustrojowym staje się, więc odpowiedź na pytanie: w jaki sposób mamy naprawić państwo i zapewnić Polsce i Polakom bezpieczeństwo? Warto, dlatego zastanowić się nad systemem ustrojowym zapisanym w konstytucji kwietniowej 1935 roku. Co zachowało z niej użyteczność? W tej konstytucji rolę szczególną przyznano prezydentowi państwa. Była to rola arbitra w ewentualnych sporach między poszczególnymi organami władzy państwowej. Przy czym prezydent nie była dyktatorem. Wacław Szyszkowski trafnie zauważył, że władza prezydenta RP według konstytucji kwietniowej była mniejsza od władzy obecnego prezydenta w demokratycznych przecież Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej ("Konstytucja USA 1789 - 1987", Warszawa 1987 r.). Prezydent RP miał po prostu umocowania pozwalające mu rozstrzygać spory i likwidować stany kryzysowe w państwie. Nie był elementem władzy wykonawczej bez istotnego wpływu na państwo (dysponent żyrandola), jak to jest obecnie. W konstytucji z 1935 roku prezydent był zawsze ponad każdym sporem. Był arbitrem i jako arbiter mógł spory rozstrzygać. Bez wątpienia takiej roli nie może spełniać wielogłowy parlament. Nie tylko, dlatego, że łatwiej jest wybrać prezydenta, niż 460 posłów reprezentujących różne siły polityczne. Także z tego powodu, że łatwiej skontrolować i ocenić poczynania jednostki niż ciała zbiorowego. Przyznanie prezydentowi uprawnień takich jak w konstytucji kwietniowej 1935 r. nie będą czyniły z niego uzależnionego od zewnętrznych ośrodków. Dlatego warto rozważyć konstrukcję prezydentury opartą na tych rozwiązaniach z niezbędną korektą uwzględniającą współczesne uwarunkowania. Wybitny prawnik Wacław Komarnicki w pracy o ustroju Polski, ogłoszonej w 1937 roku, zauważył, że konstytucja kwietniowa mogła stać się punktem wyjścia do przekształceń o charakterze totalitarnym, w razie ograniczania praw obywatelskich, lub ku demokracji, gdy sfera wolności obywatelskich będzie umacniana. Tę alternatywę zweryfikowała historia. Po wrześniu 1939 r. władzę przejęła opozycja zachowując konstytucję i system ustrojowy RP. Dzięki zapisom o uprawnieniach prezydenta władze RP mogły przetrwać na wygnaniu. Zachowano ciągłość instytucji państwa do momentu wyboru prezydenta Wałęsy, któremu ostatni prezydent na obczyźnie, Ryszard Kaczorowski, przekazał insygnia władzy państwowej. 1990. Prezydent RP Ryszard Kaczorowski przekazuje insygnia władzy prezydentowi Lechowi Wałęsie. Niestety akt ten, poza pewnym walorem emocjonalnym, nie niósł żadnych następstw prawnych. Sam moment uległ zapomnieniu i nie ma go w rozważaniach o państwie. W Polsce mówi się o konieczności budowania "państwa prawnego" i zachowaniu prymatu prawa w konstruowaniu mechanizmów państwowych. Uwzględniając powyższe pamiętajmy, że stanowiąc prawo należy dochować wymogu jego spoistości w sferze wartości oraz zgodności z tradycją narodową. Czynnikiem głównym w procesie stanowienia prawa jest na pewno jego legalność, co zawiera się w legitymacji prawnej władzy stanowiącej przepisy prawa. A podstaw systemu prawnego państwa nie może stanowić uzurpacja. Tymczasem biorąc pod uwagę stan z 1989 r. mieliśmy do czynienia z PRL, państwem-uzurpatorem. Depozytariuszem państwa legalnego były natomiast władze RP na uchodźstwie. Wybory parlamentarne przeprowadzone po upadku komunizmu zamaskowały piętno uzurpacji na prawie przejętym po okresie PRL i nie usunęły podstawowej sprzeczności w kwestii legitymizmu władzy państwowej. Tym samym nie mogą stanowić podstaw ustrojowych państwa. Można by powiedzieć, że jedynie prezydent RP, przyjmując insygnia władzy Drugiej RP uzyskał walor legitymizmu dla sprawowanego przez siebie urzędu, ale zabrakło konsekwencji i wyobraźni, co z tego wynika pod względem politycznym i formalno-prawnym. Wyciągając natomiast wnioski można dowodzić, że z racji przekazania insygniów władzy Drugiej RP urząd prezydenta powinien mieć silne umocowanie ustrojowe. Pozycja prezydenta musi wynikać z zachowanej ciągłości władzy państwowej, jeśli uznamy, że to Druga RP jest poprzedniczką obecnej, a nie sowiecki satelita PRL Jak dotąd politycy polscy nie dostrzegli tej prawidłowości. Powstaje pytanie, czy obóz patriotyczny przygotowując się do kolejnych wyborów głowy państwa nie powinien uczynić głównym elementem swego programu postulatu umocnienia prezydentury, tak jak to opisuje konstytucja z 1935 roku. Byłoby błędem kierowanie się w tej kwestii względami na osobę obecnego prezydenta. Pamiętajmy, że ustawy uchwala się dla Polski, nie dla, lub przeciw osobom, które mogą sprawować urzędy w państwie. Kiedy gen. de Gaulle tworzył system ustrojowy V Republiki Francuskiej jego prawnicy, jako wzór przyjęli polską konstytucję z 1935 roku. System V Republiki sprawdził się. Uważam, że naprawa państwa nie powiedzie się, jeśli w Polsce nie ustanowimy systemu prezydenckiego na wzór tego, jaki zapisano w konstytucji kwietniowej 1935 roku. Szeremietiew

Kraj wstrząsany parkosyzmami Nie widać końca wojny na górze, toteż nic dziwnego, że naszym nieszczęśliwym krajem, co i rusz wstrząsają paroksyzmy. Jeszcze nie ucichły echa precyzyjnego strzału, przy pomocy, którego pan pułkownik Mikołaj Przybył próbował popełnić samobójstwo, a tu krakowscy eksperci stwierdzili ponad wszelką wątpliwość, że z odczytanych kopii zapisów z czarnych skrzynek wynika, iż wypowiedzi przypisywane dotychczas generałowi Andrzejowi Błasikowi pochodzą od drugiego pilota i że w związku z tym nie ma żadnego dowodu, iż generał Błasik w ogóle znajdował się w kokpicie. Informacja ta wywołała zrozumiałą konsternację nie tylko wśród „mądrych i roztropnych”, którzy do tej pory skwapliwie i posłusznie wierzyli wszystkim wersjom urzędowym - a więc najpierw rosyjskiej, a potem tubylczej, razwiedkowej, że przyczyną katastrofy był sławny „błąd pilota”, wszelako spowodowany obecnością w kokpicie nietrzeźwego generała Błasika, który okrzykami w rodzaju: „ląduj dziadu” i wymachiwaniem pistoletem wywierał na załogę nieodparty nacisk - ale i prokuratorów wojskowych, którzy nawet „w imieniu Polski” przeprosili panią generałową Błasikową za te wcześniejsze rewelacje. Oczywiście konsternacja nie trwała długo, bo oficerowie prowadzący konfidentów w mediach wyznaczyli im doraźne zadanie nawijania, iż kwestia obecności generała Błasika w kokpicie nie ma najmniejszego, ale to najmniejszego znaczenia dla prawidłowego przebiegu katastrofy, która i bez niego odbyłaby się zgodnie z planem. I media głównego nurtu prawie natychmiast stanęły na tym nieubłaganym stanowisku, co o samej katastrofie może mówi niewiele, za to o mediach głównego nurtu - bardzo dużo - tym bardziej, że po kolei zaczęły odzywać się również pudła rezonansowe; wprawdzie z różnych stron i środowisk, ale za to - z tego samego klucza, więc nawet niewprawne ucho mogło bez trudu się zorientować, że nastrajał je ten sam kamerton. Jedynie pan pułkownik Edmund Klich nie dał się zepchnąć z nieubłaganego stanowiska, że eksperci - ekspertami, ale generał Błasik „na pewno” był w kokpicie. W ten sposób pan pułkownik dochował lojalności nie tylko generalinie Anodinie, ale również - byłemu już ministru obrony Bogdanu Klichu, z którym potajemnie nagrywał rozmowę, gdy uzgadniali, jak tu iść w zaparte. I słusznie - bo po kilku dniach uzyskał wsparcie od byłego ministra Jerzego Millera, który wcześniej skwapliwie korzystał z okazji by siedzieć cicho, ale na sygnał znajomej trąbki przecież stanął do szeregu i nie tylko potwierdził obecność generała Błasika w kokpicie, ale nawet - jeszcze innego generała. Od razu widać, że razwiedka przeszła z obrony do przeciwuderzenia i jeśli będzie trzeba, to od generałów, a nawet - głupich cywilów w kokpicie aż się zaroi, a nowi eksperci nie nadążą z odczytywaniem coraz to nowych rewelacji. Według Jerzego Millera dowodem na obecność generała Błasika w kokpicie jest fakt znalezienia jego ciała w sektorze numer 1 miejsca katastrofy. Ale w tym sektorze znaleziono ciała aż 13 osób i w dodatku - fragmenty kolejnych zwłok. 13 osób fizycznie nie mogłoby zmieścić się w kokpicie tego samolotu, z czego powstała nowa teoria, że w takim razie drzwi do kabiny pilotów musiały być przez cały czas otwarte. Czy jednak znalezienia aż 13 ciał w sektorze numer 1 musi czegokolwiek dowodzić w sytuacji, gdy nawet ciężkie fragmenty samolotu rozrzucone były na wielkim obszarze? Dlaczegóż to tylko fragmenty samolotu mogły zostać rozrzucone, a ciała - już nie? Oczywiście takich pytań nikt nie stawia, żeby nie zostać posądzonym o toksyczne związki z Antonim Macierewiczem, co jak wiadomo, gorsze jest od śmierci i wszelkie posądzenie o coś podobnego zwłaszcza w Salonie, grozi natychmiastową ekskomuniką na zewnątrz, gdzie jest płacz i zgrzytanie zębów. Dlatego wszyscy mądrzy i roztropni bardzo uważają i wprawdzie ostrożnie, niemniej jednak drwiąco wypowiadają się na temat pomysłu powołania kolejnej komisji, nawet gdyby była to komisja Millera, a nie jakaś - horrible dictu! - międzynarodowa. Taka ostrożność jest wskazana jak najbardziej, ponieważ złowrogi Antoni Macierewicz zwraca uwagę, że krakowscy eksperci w ogóle nie stwierdzili, by czarne skrzynki zarejestrowały uderzenia skrzydła samolotu w brzozę. Żadnego takiego odgłosu nie słychać, a zamiast tego z wnętrza samolotu dobiegały odgłosy „przesuwania przedmiotów”. Czy zatem samolot rzeczywiście uderzył w brzozę? W mediach głównego nurtu pojawiło się natychmiast mnóstwo nie to, że naocznych świadków - bo jeszcze na tym etapie nie jesteśmy - ale specjalistów żarliwie przekonujących przekonanych już przecież panów redaktorów, że skrzydło i brzoza, że inaczej być nie mogło, że skrzydła zawsze się w takich okolicznościach odrywają, bo „taka kolej rzeczy jest” - jak śpiewała Violetta Villas. Skwapliwość i żarliwość tych zapewnień pokazuje, że oficerowie prowadzący najwyraźniej musieli tej sprawie nadać najwyższy prorytet - bo czyż w przeciwnym razie naoczni, to znaczy pardon - oczywiście na tym etapie jeszcze nie naoczni - świadkowie by się tak uwijali? A sytuacja rzeczywiście staje się coraz bardziej napięta, bo na szczytach prokuratury ponownie rozpoczęła się kotłowanina, przerwana na moment z okazji konferencji prasowej, na której generalny prokurator Andrzej Seremet grzecznie siedział obok szefa naczelnej prokuratury wojskowej generała Krzysztofa Parulskiego, który kilka dni wcześniej, z okazji nieudanego samobójstwa pułkownika Przybyła nie tylko swego zwierzchnika skrytykował, ale nawet - trzasnął mu słuchawką, gdy ten do niego dzwonił. Prokurator Seremet wystąpił tedy z inicjatywą odwołania generała Parulskiego i w ogóle - zlikwidowania prokuratury wojskowej - ale jego pomysł nie wszystkim watahom się spodobał, bo na przykład pan prezydent Komorowski, ustami swoich urzędników zauważył, że nie jest „notariuszem” prokuratora Seremeta. I słusznie - bo „notariuszem” - oczywiście nie pana prokuratora Seremeta, gdzieżby tam znowu! - to już prędzej jest pan premier Tusk, którego zadaniem jest pilnowanie kompromisu ustalonego między okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackimi watahami, które pilnują swoich interesów za pośrednictwem legatów wyznaczonych do Rady Ministrów. To znaczy - tak jest w warunkach normalnych, ale teraz trwa wojna na górze zapoczątkowana zatrzymaniem generała Czempińskiego, więc premier Tusk na razie nie wiedząc, co na ten temat myśli, przezornie wyjechał do Włoch, gdzie usiłuje uzyskać obietnicę, że Italia poprze naszą suplikę, by premiera Tuska wpuszczano na obrady strefy euro, niechby i bez prawa głosu, a nie kazano mu czekać pod drzwiami na decyzję, ile Polska ma zapłacić frycowego. Podobnież Włosi wszystko mu galancie obiecali, w co chętnie wierzę - bo dlaczego nie? Zatem tylko patrzeć, jak premier Tusk wróci w aureoli kolejnego sukcesu, który przydałby mu się jak znalazł, bo podobno notowania pikują mu w dół, niczym Tupolew w Smoleńsku.Tymczasem w ramach realizacji scenariusza rozbiorowego Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji definitywnie odmówiła przyznania telewizji TRWAM koncesji na platformie cyfrowej. Podczas posiedzenia senackiej komisji kultury i środków przekazu z udziałem członków Rady, ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka oraz przedstawicieli stacji, którym też odmówiono koncesji, wyszły na światło dzienne ciekawe rzeczy. Na przykład, okazało się, że gwoli zapewnienia pluralizmu w mediach elektronicznych Krajowa Rada przyznała koncesje aż dla dwóch stacji muzycznych, z których jedna nadaje na okrągło disco-polo, a druga - jakieś inne „łodirydi”. Taki pluralizm musi podobać się nie tylko Naszej Złotej pani Anieli, ale kto wie - może nawet spodobałby się wybitnemu przywódcy socjalistycznemu Adolfowi Hitlerowi, który uważał, iż naszemu mniej wartościowemu narodowi wystarczy, jak będzie umiał policzyć do pięciuset. A skoro już o liczeniu mowa, to zasoby finansowe tych muzycznych stacji stanowią niewielką część środków przedstawionych przez Fundację Lux Veritatis, wobec której Krajowa Rada miała wątpliwości, co do „wiarygodności finansowej”. Przewodniczący Jan Dworak zapewnił „pana dyrektora Rydzyka”, że wszystko odbyło się w jak najlepszym porządku i on nie ma żadnych wyrzutów sumienia - co po raz kolejny potwierdza powszechnie znaną prawidłowość, że jak człowiek politykuje, czy łajdaczy się w jakiś inny sposób, to jego sumienie także. Nadzieja w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, do którego od decyzji KRRiTV można się odwołać, ale gdyby nawet niezawisły trybunał otrzymał rozkaz uwzględnienia odwołania, może ono okazać się nieskuteczne, bo pan przewodniczący Dworak zauważył nie bez pewnej satysfakcji, że cztery koncesje, jakie miały zostać rozdzielone, rozdzielone zostały, więc żadnej stacji odebrać ich już nie można bez złamania najświętszej zasady ochrony praw nabytych. Widać wyraźnie, że tym razem sprawę pacyfikacji Radia Maryja i Telewizji TRWAM, jako fragmentu przygotowań do realizacji scenariusza rozbiorowego musieli wziąć w swoje ręce pierwszorzędni fachowcy - nie z Krajowej Rady, bo tam są tylko subordynowani wykonawcy - tylko ci, którzy realizację tego scenariusza w naszym nieszczęśliwym kraju koordynują. Bo proces dziejowy został przyspieszony, czego dowodem jest m.in. wezwanie węgierskiego premiera Wiktora Orbana na dywanik do Unii Europejskiej, której władze zamierzają wybić mu z głowy zuchwały zamiar wyzwolenia narodu i państwa węgierskiego z niewoli lichwiarskiej międzynarodówki. Podczas przesłuchania w Parlamencie Europejskim śmierdzący z powszechnie znanego niechlujstwa przyjaciel redaktora Michnika, Daniel Cohn-Bendit wymyślał węgierskiemu premierowi niczym Hitler czy Goering czeskiemu prezydentowi Emilowi Hasze, który w marcu 1939 roku w bardzo podobnym celu wezwany został do Berlina. Wtedy chodziło o wymuszenie zgody na przyłączenie do Rzeszy Czech i Moraw pod groźbą natychmiastowego zbombardowania Pragi. Dzisiaj wygląda to trochę inaczej - no, ale historia nie powtarza się przecież z aptekarską dokładnością. A propos aptekarzy - to właśnie oni zostali wyznaczeni do dokonywania selekcji pacjentów w ramach Narodowego Programu Eutanazji, który też stanowi ważny element scenariusza rozbiorowego - i oni będą karani za realizowanie nieprawidłowych recept. Najwyraźniej okazali się najsłabszym ogniwem łańcucha. SM

W Karolinie Płd. - zgodnie z oczekiwaniami Zwyciężył p.Newton Gingrich poparty przez p.Ryszarda Perryego, który wycofał się z wyścigu. Słabo wypadł p."Mitt" Romney, w granicach przyzwoitości p."Rick" Santorum - natomiast p.Ronald Paul, który w oczach tamtejszych "jastrzębi" (a głównie tacy chodzą na prawybory...) wiele stracił potępiając rzekomy mord na śp.Osamie ibn Ladenie, uzyskał tylko 13%; liczyłem, mimo wszystko, na jakieś 20%... Natomiast p.Tomasz Lis raczył zainteresować się amerykańską Prawicą. Biadolił, że Republikanie popierają rozmaitych wariatów - a nie p."Mitta" Romneya. Rozumnego "człowieka środka". Czyli takiego, który po dojściu do władzy nie naruszy tego zakłamanego, skorumpowanego światka Waszyngtoniku:

http://www.wprost.pl/ar/287064/Mitt-Romney-i-mity-prawicy/

To już teraz na pewno wiemy, kogo trzeba tam zwalczać! A przy okazji: okazało się, że aparat Republikanów do tego stopnia sympatyzuje z p.Romneyem, że sfałszował wyniki z Iowa. P.Romney nie wygral o 8 głosów - lecz przegrał o kilka głosów:

http://www.washingtonpost.com/politics/santorum-edges-romney-in-final-iowa-count-116/2012/01/19/gIQA46IUBQ_video.html

Jest to o tyle ważne, że w prawie każdym stanie "zwycięzca bierze wszystko". Kandydat A może w każdym stanie być drugi o dwa głosy za zwycięzcą - przy czym w każdym wygrywa kandydat B, C, D lub E - mniej więcej po równo - a pozostali trzej są daleko w tyle... i kandydat A nie dostanie ani jednego głosu na konwencję wybierająca kandydata Republikanów!! Na razie idzie walka o głosy w małych stanach, to głównie rozgrywka psychologiczna - i przymiarki: czy warto zaangażować spore środki w kampanię? Ale niedługo będzie się już działo. Moje sympatie są pomiędzy p. Paulem, a p. Santorumem. Ze wskazaniem (wyraźnym) na p. Paula. I właśnie zauważyłem z przerażeniem, że nawet we Wikipedii

http://en.wikipedia.org/wiki/Republican_Party_presidential_primaries,_2012

p. Paul jest tępiony. Wymienia się Go tylko wtedy, gdy trzeba wymienic nazwiska z powodów oficjalnych. Natomiast nie omawia się Jego kampanii, Jego programu ani wyników!! Tam w USA w Wikipedii pewno szarogesia się takie same dwuleworeczne typasy, jak w Polsce... Warto też zajrzeć na nowy kanał filmowy na YT założony przez p.Pawła Tobołę-Pertkiewicza, członka zarządu Polsko-Amerykańskiej Fundacji Rozwoju Ekonomicznego PAFERE. Pierwsze nagranie pochodzi z wieczoru autorskiego p.Roberta Gwiazdowskiego, prezydenta Centrum Adama Smitha i autora polecanej przez nas ostatniej książki "A nie mówiłem?". JKM

Buttiglione Zachód nie ma już intelektualistów, atak na Węgry przywołanie zasad chrześcijańskich w konstytucji węgierskiej niektórzy poczytują sobie za zniewagę.”...Mieliśmy długi, po części zresztą jeszcze trwający okres hegemonii kulturowej komunistów lub ich sojuszników Profesor Rocco Buttiglione, włoski filozof postawił w swoim wywiadzie z Piotrem Kowalczukiem „Skażeni egoizmem „mocną tezę, że Zachód nie posiada już intelektualistów Kowalczuk „Dzisiaj francuski filozofBernard-Henry Lévy, podobnie jak cała lewica intelektualna, przestrzega przed faszyzmem na Węgrzech. Dlaczego żaden z nich nie potępia sytuacji na Białorusi czy w Korei Płn.? Buttiglione, „Dlatego, że nie ma już intelektualistów? Zachodni intelektualista żył w przeświadczeniu, że zna sens historii, wyobrażając sobie, że historia ma swój bieg i że prowadzi do komunizmu. Komunizm można było krytykować, ale tylko z pozycji lewicy. Taka krytyka zaczynała się od stwierdzenia, że potrzeba nowego, lepszego komunizmu. W tej perspektywie upadek komunizmu oznacza, że historia w ogóle nie ma żadnego sensu albo raczej, że historia ma taki sens, jaki jej nadajemy przez własne moralne decyzje. To nie historia jest źródłem moralności, to moralność leży u podstaw historii. Stajemy, więc wobec pytania: co stanowi podstawę moralności, w imię jakich kryteriów mogę ferować sądy i krytykować. Zachodni intelektualista, który odrzucił Boga i wyrzekł się porządku moralnego i naturalnych praw, ma dzisiaj wielkie trudności, aby powiedzieć: NIE. Brak mu punktu oparcia, by przeciwstawić się złu. Nie mając jasno określonego systemu wartości, jesteśmy w sytuacji patowej, w której działanie nie jest możliwe. Często, więc dla uproszczenia zakładamy, że zysk w relacjach handlowych jest najważniejszy. Co więcej, dziś bardzo silne są nastroje antychrześcijańskie? Na Węgrzech popełniono pewne błędy, ale wiele kontrowersji wynika z faktu, że przywołanie zasad chrześcijańskich w konstytucji węgierskiej niektórzy poczytują sobie za zniewagę.”...Mieliśmy długi, po części zresztą jeszcze trwający okres hegemonii kulturowej komunistów lub ich sojuszników. Włoska kultura za Mussoliniego była faszystowska, a zaraz po wojnie zdominował ją komunizm, mimo że nie wszyscy radykalnie zmienili poglądy. Opozycja wobec Kościoła katolickiego połączyła się z opozycją wobec demokracji. Dlaczego? Faszyzm i komunizm to dwaj wrogo do siebie nastawieni bliźniacy – wrodzy sobie, ale jednak bracia. Stąd przejście od faszyzmu do komunizm było tak łatwe”... (źródło)

Proszę zwrócić uwagę na fakt, że Buutoglione utożsamia intelektualistów na Zachodzie z lewicą, z dążeniem do wprowadzenia systemu totalitarnego, wrogością wobec demokracji. Jak mogło dojść do zniszczenia w Europie wolnej myśli, wolnych uniwersytetów, generalnie do zniszczenia wolności. Musimy pamiętać, ze jedyny okres względnej demokracji w Europie, a konkretnie w jej zachodniej części, w czasie prawie stulecia, zawdzięczamy okupacji amerykańskiej. Ledwo Amerykanie ograniczyli swoje wpływy polityczne w Europie, a hydra totalitaryzmu odżyła. Europa, a konkretnie jej elity znowu zaczęły czerpać ze swoich historycznych dwóch głównych systemów etycznych komunizmu i faszyzmu. Co więcej, wyniszczono wolnościową myśl z uniwersytetów, pozostawiając jedynie akolitów lewicy? Obłąkana myśl komunistyczna i faszystowska przepoczwarzyła się w nowy totalitaryzm, w ideologie politycznej poprawności, w komunizm kulturowy. Totalitaryzm ideologi politycznej poprawności możemy naocznie obserwować. Obserwować w akcji, w praktyce działania. W czasie brutalnego lewicowego ataku na Węgry, na wrogą im demokrację, na wrogi im system wartości oparty na poszanowaniu praw jednostki i jej wolności. Intelektualiści na Zachodzie przeistoczyli się w kapłanów nowego kultu. Profesor Fabrice d'Almeida tak to opisał „Narodowy socjalizm był częścią procesu faszyzacji Europy połączonego z odwrotem od demokracji spowodowanym polityka populistyczna. Stoi u podstaw powstałych skrajnych religii politycznych, jakimi są totalitaryzmy „...”To raczej stosowane metody propagandowe, a nie brutalność pozwoliły nazistom na zdobycie i utrzymanie władzy. Nie popadając w śmieszność, trzeba wyraźnie stwierdzić, że Holocaust nie byłby możliwy, gdyby nie złudzenie, ze nowe rządy przyniosą większości społeczeństwa polepszenie bytu.Dla tej poprawy elity były gotowe na poświecenie części populacji, w tym wypadku żydowskiej, w której istnieniu upatrywały przeszkodę na drodze kształtowania społeczeństwa doskonałego „..(więcej)

Społeczeństwo doskonałe. Czyż nie takiego społeczeństwa domagają się totalitarni kapłani „religii politycznej, politycznej poprawności. To on stoją za atakiem na Węgry Na koniec zacytuję Wolniewicza, którego przemyślenia na temat politycznej poprawności są uzupełnieniem tez Buttiglione. Wolniewicz: „Dzisiaj, mnie polityczna poprawność jawi się jako ideologia nowego państwa policyjnego, wręcz Orwellowskiego. Normy politycznej poprawności mają być etyką tego, co się nazywa „laickim humanizmem”, jego praktycznym ucieleśnieniem. Kodyfikacją tych norm – i ta kodyfikacja uświadomiła mi dopiero powagę tego zjawiska – jest Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Ta Karta to ma być nowy Dekalog. Nowy zestaw zasad moralności, zastępujący ten dany na Górze Synaj. Bo laicki humanizm to jest mutacja komunizmu. Jarosław Marek Rymkiewicz już kilkanaście lat temu powiedział: „komunizm nie umarł, on mutuje”. Takimi mutantami komunizmu są właśnie orędownicy owej politycznej poprawności, czy też jak piszemy w książce „polit-poprawności”. Dwieście lat temu komunizm startował, jako nowe chrześcijaństwo. Ostatnia książka hrabiego de Saint-Simon, jednego z głównych ideologów komunizmu, taki właśnie nosiła tytuł: „Nowe chrześcijaństwo”. Komunizm się zawalił, głównie ze względu na swą niesłychaną niewydolność ekonomiczną, ale aspiracje, by wyprzeć stare chrześcijaństwo i zastąpić je nowym pozostały. „...(więcej) Marek Mojsiewicz

CO DALEJ? Gdy ucichną echa opinii biegłych krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, a wszyscy zainteresowani wypowiedzą już swoje kwestie – trzeba będzie zadać pytanie: co dalej? Jak zareagują Polacy na obalenie koronnej tezy putinowskich łgarstw – o naciskach na pilotów i pijanym generale winnym katastrofy? Jak zmieni się nasza sytuacja i relacje z Rosją? Czy ustalenia treści rozmów wpłyną na bieg śledztwa smoleńskiego lub podważą wspólnotę warszawsko-moskiewskiego kłamstwa? Czy kolejny wyłom w murze antypolskiej dezinformacji przyspieszy upadek grupy rządzącej, lub pozwoli nam odzyskać godność? Pierwsze reakcje „obozu moskiewskiego” nie pozwalają wątpić, że wnioski wynikające z treści ekspertyzy fonoskopijnej pozostaną bez wpływu na zachowania grupy rządzącej. Podobnie ośrodki propagandy, od lat zaangażowane w okłamywanie Polaków zniosą ten cios bezboleśnie i nie wpłynie on na poziom medialnych manipulacji. Zdania nie zmienią wyborcy PO-PSL – owa wielomilionowa rzesza wyobcowanych apatrydów - obojętna wobec wszystkiego, co mogłoby zakłócić przebieg ich wegetacji. Znamy również reakcję Rosji. Wyznacza ją zapowiedź przeprowadzenia w lutym „konsultacji śledczych polskich i rosyjskich zajmujących się dochodzeniem w sprawie katastrofy” oraz rozmowa Sikorskiego i Ławrowa w sprawie „aktualnych zagadnień z zakresu stosunków rosyjsko-polskich”. Reakcja Moskwy to również stanowisko wyrażone w „Głosie Rosji” – oficjalnej rozgłośni rządowej, w którym podkreślono, że „nowe wnioski wyciągnięte przez Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie w żaden sposób nie mogą wpłynąć na autentyczne przyczyny tragedii, wskazane w raporcie Komisji Technicznej MAK”.

Nie ma wątpliwości, że pogarda dla faktów i arogancja wobec prawdy – nadal będą wytyczały granice polskiej rzeczywistości. Tak było po prezentacji tez Białej Księgi zespołu parlamentarnego PiS, po obaleniu przez prof. Biniendę teorii „pancernej brzozy”, po ujawnieniu roli gen. Benediktowa i zadań moskiewskiego sztabu nadzorującego lot Tu 154M czy po szokujących wnioskach z ekshumacji zwłok Zbigniewa Wassermanna. Każda z tych informacji była kamieniem milowym w procesie burzenia smoleńskich fałszerstw i każda miałaby moc obalenia obecnego rządu – gdyby, choć przez chwilę III RP była państwem prawa, a jej mieszkańcy świadomymi obywatelami. W pytaniu – co dalej – zawiera się zatem konkluzja z dotychczasowych doświadczeń zaś odpowiedź na nie, obnaża nie tylko ponurą prawdę o Polakach, ale pozwala mądrze ocenić szanse na przyszłość. Po blisko dwóch latach zmagań z kłamstwem smoleńskim powinniśmy wiedzieć, że o jego trwałości nie decyduje ani potęga łgarzy ani logika metod dezinformacji, lecz głębia naszego zniewolenia i determinacja, z jaką Polacy ignorują prawdę. To lęk przed prawdą lub obojętność wobec jej wyzwań rozstrzygają o niszczącej mocy zdarzeń z 10 kwietnia. One nakazały wybrać prezydentem człowieka owładniętego nienawiścią i zdecydowały o powierzeniu naszych losów tym, którzy doprowadzili do zapaści państwa. Wiemy również, że nawet podważenie kardynalnej tezy warszawsko-moskiewskiej mistyfikacji pozostanie bez wpływu na stan świadomości, jeśli o poglądach Polaków, o dokonywanych wyborach i sposobie postrzegania rzeczywistości, będą decydowały rządowe media i ośrodki propagandy. Na nich wspiera się gmach kłamstwa smoleńskiego i one gwarantują bezkarność grupie rządzącej. To zaś musi prowadzić do wniosku, że podstawowy problem nie polega na ustaleniu okoliczności tragedii i demontażu fałszywych twierdzeń, lecz na znalezieniu antidotum na chorobę toczącą polskie społeczeństwo. Ten rząd i wasalne media uczyniły z owej patologii miarę własnej skuteczności i na niej zbudowały antypolski system władzy. Dlatego żadna, najbardziej wstrząsająca prawda o śmierci polskich elit nie wpłynie na wybory dokonywane przez Polaków i nie zakończy czasu upodlenia. By tak się stało – trzeba wpierw zniszczyć przyczynę patologii i z przypadkowej populacji zamieszkującej kraj nad Wisłą, uczynić autentyczny naród. Trzeba też uznać, że nie wystarczy ujawnienie prawdy i doniosłość racji moralnych, jeśli nad językiem przekazu panują kłamcy i kanalie. By odebrać im władzę - trzeba wpierw odtworzyć semantyczny ład i prostotę wyboru: tak lub nie. Gdy za kilka dni pojawią się „sondaże” wskazujące na wzrost poparcia dla rządu a ośrodki propagandy przykryją sens opinii biegłych warstwą łgarstw i tematów zastępczych, gdy wspólne posiedzenia polskich i rosyjskich prokuratorów przywrócą „porządek” w śledztwie smoleńskim a „przyjaźń” Moskwy i Warszawy dopełni się w projektach wypracowanych w prezydenckim BBN-ie - wszyscy staniemy wobec nieuchronnych konsekwencji pytania: co dalej? Jeśli Polacy mają „zasługiwać na więcej” - niech udzielona odpowiedź uwzględnia dotychczasowe klęski i upokorzenia. Dziś już wiadomo, że nie odmieni się retoryka łgarzy, nie zajdą zmiany w śledztwie smoleńskim i nie nastąpią ekspiacje winnych. Kto oczekuje od tego rządu słów przeprosin lub domaga się kolejnego śledztwa - podobny jest do ofiary, która na sędziego swojej sprawy wyznacza sprawcę nieszczęść. Takie żądania nie tylko uwłaczają pamięci poległych, ale skutecznie zacierając granice dobra i zła, pomniejszając tym samym zakres autentycznej odpowiedzialności. Przeprosić można za błąd, działanie nieumyślne i winę niezamierzoną. Przeprosić może osoba zdolna do refleksji i moralnej oceny swoich czynów. Nie można natomiast przeprosić za zdradę i współpracę z obcym mocarstwem, za doprowadzenie do śmierci własnych rodaków i szerzenie systemowej nienawiści, za sprzężoną z intencjami wroga kampanię dezinformacji, za drwiny ze zmarłych i niszczenie pamięci o nich, za nienawiść do Polski i pogardę wobec Polaków. Za te czyny nie ma przeprosin. Jest historyczna infamia i najwyższy wymiar kary. Stając wobec pytania -co dalej - niech nie zabranie nam odwagi, by tę prawdę uczynić punktem wyjścia. Aleksander Ścios

Polak-Turek dwaj bliźniacy Mówiąc o „Europie dwóch prędkości” należy pamiętać, że ta druga prędkość jest większa, niż ta pierwsza! Jak się okazuje liderem w rozwoju w Europie jest przez ostatnie lata... Turcja. Ma tempo rozwoju ok. 7% Akurat tyle samo, ile miała Polska, zanim zaczęła przyjmnować ustawodawstwo unijne. Stąd wniosek, że jeśli by Turcja weszła do UE, to jej tempo rozwoju zaraz spadłoby do 2,5%. To, po co oni się tu pchają????!? Odpowiedź jest jedna: ich „klasa polityczna” też chce kraść – tak, jak europejska. Warto odnotować dwie wypowiedzi JE Waldemara Pawlaka. Jedna – to cytat z pamiętników lady Małgorzaty Thatcherowej. Wspominając dyskusję n/t wejścia Zjednoczonego Królestwa do strefy €uro napisała ponoć: Ustaliliśmy wreszcie, że wejdziemy do €urolandu „w odpowiednim czasie”. Zakładaliśmy, oczywiście, że "odpowiedni czas" nie nadejdzie nigdy. Ja zakładam, że jednak powinniśmy wejść. W 2222 roku. No - może w 2221...? I druga: Mówiąc o „Europie dwóch prędkości” należy pamiętać, że ta druga prędkość jest większa, niż ta pierwsza. To po cholerę... itd. JKM

Burzliwe zebranie w Żurawlowie na Zamojszczyźnie. Polscy narodowcy i ekolodzy przeciwko korporacji Chevron. W miniony czwartek, 19 stycznia 2012r. przedstawiciele Stowarzyszenia Wierni Polsce Suwerennej wraz z przedstawicielami łódzkiego stowarzyszenia Centrum Zrównoważonego Rozwoju, Komitetów protestu przeciw panoszeniu się w Polsce zagranicznych korporacji energetycznych, a także działaczy i ekspertów ruchów ekologicznych, odbyli daleką podróż na Zamojszczyznę, do wsi Żurawlów, gmina Grabowiec. Powodem było zebranie lokalnej, wiejskiej społeczności, którego gospodarzem był wójt - Tadeusz Goździejewski. Tenże, jak się wkrótce okazało, zamiast reprezentować interes mieszkańców wsi i okolic, wystąpił w roli „emisariusza” globalnej, amerykańskiej kompanii Chevron, właściwego organizatora i sponsora rzeczonego spotkania. Jak jest zwyczajem neokolonialnych „elit”, Chevron zadbał o dary i świecidełka dla „tubylców”, w postaci zastawionego szwedzkiego stołu oraz być może przygotowanych prezentów dla „poczciwych polskich wieśniaków”, na gruntach, których, a ściślej mówiąc pod należącą do nich ziemią, odkryto rzekome „polskie złoto”, czyli gaz łupkowy. Chevron postanowił, (bo ponoć Polacy tego nie potrafią) nie tylko zbadać nasze bogactwa naturalne, (co już od 40 lat jest wiadome i wywiezione w postaci map geologicznych i map zasobów przez kolaborujących z żydowsko-amerykańskimi kompaniami paliwowymi, tzw. „polskich naukowców”), ale także, zgodnie z obowiązującym od 1 stycznia 2012 r. nowym prawem geologicznym, posiąść pierwszeństwo do eksploatacji „zbadanych zasobów”, a także wszystkich dodatkowych bogactw odkrytych przy okazji poszukiwań. Wróble na dachu ćwierkają, że to owe towarzyszące bogactwa (na Zamojszczyźnie węgiel kamienny, w innych rejonach „poszukiwań” uran, srebro itd.) są głównym „bonusem” za trud poszukiwań. Zupełną błahostką jest fakt skandalicznie niskich cen uzyskanych koncesji oraz spodziewana rabunkowa dewastacja środowiska oraz zawłaszczenie narodowych zasobów Polaków. Ułożony misternie scenariusz wiejskiego zebrania w Żurawlowie zakładał socjotechniczne pranie chłopskich mózgów, obietnice daru niebios (jak według relacji naszych rozmówców gaz łupkowy reklamuje(?!) na kazaniach, proboszcz miejscowego kościoła), czego świeckie świadectwo mieli wydać ściągnięci na wiejskie zebranie naukowcy z Uniwersytetu Marii Curie –Skłodowskiej z Lublina (prof. Marian Harasimiuk, prof. Radosław Dobrowolski) oraz główna prelegentka, dr Małgorzata Woźnicka z Państwowego Instytutu Geologicznego. Scenariusz został zakłócony nieoczekiwanym przybyciem z całej Polski (Łódź, Warszawa, Wrocław, Gdańsk, Poznań) licznej grupy przeciwników łupieżczej działalności Chevronu i podobnych jemu korporacji, którym rząd udzielił koncesji poszukiwawczych w Polsce Pikanterii całemu przedsięwzięciu dodaje fakt, że akcjom prania chłopskich umysłów oraz uwiarygodniania żydowsko-amerykańskiej korporacji na Lubelszczyźnie przewodzi euro poseł Lena Kolarska-Bobińska (objeżdżająca miejscowe gminy, na których Chevron zlokalizował „badania”), i która w tenże sposób spożytkowuje bajońską pensję ustanowioną przez Brukselę, a opłacaną przez golonych z pieniędzy europejskich podatników. Jakby tego było jeszcze mało Kolarska-Bobińska, na pasku żydowskiego Chevronu, prowadzi antypolską działalność, i to sprzeczną z tak eksponowanym prawem unijnym, na które lubi się ta pełna hipokryzji dama powoływać. Wszystkie wyżej opisane zamiary przeszły by bez echa, gdyby nierodząca się świadomość części mieszkańców przeznaczonych na okradzenie i dewastację gmin oraz powstający ruch obywatelskiego i narodowego otrzeźwienia i protestu. Nasza obecność w Żurawlowie, to początek łańcucha koniecznych, konsekwentnych działań narodowych dla – z jednej strony obudzenia Polaków, z drugiej zaś – zainicjowania ich samoorganizacji i samoobrony przed zmową zagranicznych rabusiów ze sforą sprzedajnych krajowych polityków, naukowców i urzędników. Byliśmy na rzeczonym spotkaniu z kamerą i wkrótce zaprezentujemy reportaż. Póki, co zachęcamy do zapoznania się z relacjami obecnych tam mediów głównego nurtu. Dziennikarz PAP starał się zachować ducha wydarzeń, ale i jemu zabrakło odwagi dla przedstawienia pełnej prawdy, natomiast ekipa TVN24 przedstawiła całkowicie zmanipulowany materiał, dowodząc raz jeszcze, że jest stacją całkowicie dyspozycyjną wobec ośrodków globalnej manipulacji związaną z finansowo-korporacyjną mafią okradającą i eksploatującą narody świata. PAP

http://www.pap.pl/palio/...

Dziś niedziela, więc o wycieczce Kapitanowie – to absolwenci elitarnych szkół morskich. Proszę, więc sobie uświadomić, że ogromna większość rządzących obecnie Europą „polityków”, to jeszcze gorsze dupki, niż kapitan Schettino

W sprawie katastrofy „Costa Concordia” wszystko chyba jasne. Pora na wnioski. Kapitan Franciszek Schettino wprowadził potężny statek, o szerokości 36 m., z czterdziestoma dwoma setkami ludzi na pokładach, późnym zimowym wieczorem w 60-metrowy przesmyk przy brzegu – by pozdrowić syreną emerytowanego admirała, mieszkającego na wyspie Giglio. Taki zwyczaj. Wprawdzie GPS podaje pozycje statku z dokładnością do 1 metra, a tamtejsze skały i mielizny są znane od 3000 lat – ale na mostku wraz z kapitanem była 25-letnia blondynka, panna Dominika Cemortan z Mołdawii. No, i stało się. Po wypadku p.kpt.Schettino przypadkiem, jako jeden z pierwszych, wpadł do łodzi ratunkowej – i nie mógł się z niej, jak zeznawał, wydostać by wrócić na statek. Rozeźlony kapitanat portu w Livorno upublicznił, więc rozmowę między dowodzącym akcją kapitanem De Falcoco, a kapitanem Schettiną:

Kapitan Grzegorz Maria De Falco z portu Livorno: Jestem De Falco z Livorno, czy rozmawiam z kapitanem? Kapitan Franciszek Schettino: Tak. Dobry wieczór, kapitanie De Falco.

Proszę mi podać swoje nazwisko! - Kapitan Schettino, kapitanie

Schettino? Niech Pan słucha, Schettino.. Na pokładzie utknęli ludzie. Więc bierz Pan swoją szalupę pod dziobem na prawą burtę. Jest tam drabina ratunkowa. Właź Pan na tę drabinę i idź na pokład. Niech Pan wraca na pokład i powie mi, ilu tam jest ludzi. Czy to jasne? Ja nagrywam tę rozmowę, kapitanie Schettino! - Kapitanie: chciałbym coś powiedzieć.

Proszę mówić głośniej. Proszę osłonić ręką mikrofon i mówić głośniej. Jasne? - Statek jest teraz przechylony...

Zrozumiałem. Słuchaj Pan: na pokładzie są ludzie, którzy schodzą z dziobu po drabinach ratunkowych. Ma pan przejść po tej drabinie w drugą stronę, wspiąć się na pokład i powiedzieć mi, ile tam jest osób i co tam się dzieje. Czy to jasne? Ma Pan powiedzieć, ile tam jest dzieci, kobiet i osób wymagających pomocy. I podać mi liczbę każdej z tych kategorii. Czy to jasne?

Posłuchaj Schettino! Może udało Ci się uratować od utonięcia - ale ja Cię urządzę. Naprawdę. Narobię Ci dużych kłopotów. Jazda na pokład, kutasie! - Kapitanie, jeśli można...

Nie! Nie można! Pan natychmiast wraca na pokład! Proszę mnie zapewnić, że jest Pan w drodze na pokład. - Znalazłem się tu z grupa ratowników. Jestem tu. Nie ruszam się stąd. Zostaję tutaj.

Co Pan tam zamierza robić, Kapitanie? - Zostaję tutaj by koordynować akcję ratowniczą.

Co Pan tam koordynuje!? Na pokład! Koordynuj Pan akcję z pokładu. Pan odmawia? - Nie, nie – nie odmawiam.

Czy odmawia Pan powrotu na pokład? Proszę mi podać powód, dlaczego którego Pan tam nie idzie? - Nie wracam, bo jest tam inna łódź ratunkowa, która tam przycumowała…

Niech Pan wraca na pokład! To rozkaz! Niech Pan nawet nie myśli o niczym innym. Pan oświadczył, że opuścił Pan statek, teraz ja dowodzę. Pan idzie na pokład! Czy to jasne!? Pan mnie słyszy? Proszę iść i zadzwonić do mnie już z pokładu. Jest tam mój ponton ratowniczy. - Gdzie jest łódź ratownicza?

Moja łódź jest przy dziobie. Jazda! Tam są już trupy, Schettino. - Ile tam jest trupów?

Nie wiem. Wiem o jednym. O jednym słyszałem. Chryste! To Pan powinien mi powiedzieć, czy ich nie ma.

- Wziął Pan pod uwagę, że jest ciemno i nic nie widzimy? I co – chce Pan wrócić do domu, Schettino? Jest ciemno, więc pójdzie Pan sobie do domu? Płyń Pan pod dziób statku, właź na drabinkę i powiedz mi, co możemy zrobić, ilu jest tam ludzi i czego potrzebują. W tej chwili!

- Jesteśmy już razem z moim zastępcą. To wracajcie obaj na pokład. Pan i Pana zastępca idziecie na pokład! Teraz! Jasne? - Kapitanie, chciałbym wejść na pokład, ale po prostu jest inna szalupa, która... Są tu inne łodzie ratunkowe, jeśli utkną i zostaną zablokowane... Wezwę innych ratowników. Powtarza Pan to od godziny. A teraz wracaj Pan na pokład. NA POKŁAD! I natychmiast ma mi Pan powiedzieć, ilu tam jest ludzi. - Dobrze, kapitanie.

No, to jazda! Już!!

[tłumaczenie moje, bo to w Sieci ( http://wiadomosci.wp.pl/title,Wracaj-k-na-poklad-Szokujace-nagranie-bije-rekordy,wid,14175707,wiadomosc.html ) nie całkiem oddaje ducha - a i treść – rozmowy. Tego trzeba wysłuchać:

http://www.corriere.it/cronache/12_gennaio_16/procuratore-grosseto-schettino-fermato-perche-poteva-fuggire_76f76cec-4029-11e1-a5d2-75a8a88b1277.shtml

- nawet nie znając włoskiego]

Kpt.Schettino mimo to na pokład nie wrócił. Grozi mu 15 lat więzienia. A nam grozi, że otrzyma jakiś śmiesznie niski wyrok, i po roku wyjdzie za dobre sprawowanie. Dlaczego „grozi”? To grozi tym, ze dziesięciu innych kapitanów przy kolejnej okazji też opuści powierzonych sobie ludzi. Niski wyrok na p.Schettino to zagrożenie życia tysięcy ludzi. (Proszę zauważyc, że kpt.De Falco stara się ratowac honor kapitanów włoskich – ale i skórę kpt.Schettino. Gdyby po „przypadkowym wpadnięciu do szalupy” wspiął się On teraz odwaznie na pokład – w oczach mediów zostałby bohaterem). A teraz najważniejszy wniosek: P.Franciszek Schettino to produkt naszej zdychającej cywilizacji. Cywilizacji, gdzie nie ma już Zasad, nie ma Honoru, nie liczy się Prawda, Wiara, gdzie w pogardzie jest Wolność, Własność, Praworządność i Sprawiedliwość. Liczy się „dobro człowieka” - a „Życie ludzkie jest najwyższą wartością” (!!!?). Więc p.Schettino ratował swoje. „Pierwszy po Bogu – pierwszy do szalupy!” ? To zreszta nie jest wyjątek. Było już kilka wypadków opuszczenia statku przez kapitanów. Np. kpt.Jan Avrenas, Grek, dowódca „Oceanosa” należącego do „Epirotik'e”, w sierpniu 1991 u wybrzeży Transkei razem z cała prawie załogą pozostawili pasażerów nieswiadomych, że statek tonie, nie zamkneli w pospiechu nawet iluminatorów – i opuiscili pokład, Na szalupach i tak było miejsce tylko dla połowy z ponad 500 ludzi na pokładzie. Wszyscy zostali uratowani ogromnym wysiłkiem marynarki RPA i Transkei, użyto 16 helikopterów. Kpt.Avranas wypowiedział wtedy na konferencji prasowej pamiętne słowa: "Kiedy dałem rozkaz opuszczają statku, to nie miało znaczenia kiedy ja go opuszczę. Jeśli jacyś ludzie chcieli pozostać na statku, to mogli na nim pozostać." Honor kapitana poszedł na dno wraz ze statkiem... Ale p.Avranasowi oferowano potem następne dowództwo. I pływał! Kapitanowie – to absolwenci elitarnych szkół morskich. Proszę więc sobie uświadomić, że ogromna większość rządzących obecnie Europą „polityków”, to jeszcze gorsze dupki, niż kapitan Schettino („cazzo” przetłumaczyłem jako „kutas” - ale „dupek” też dobrze oddaje sens; we Włoszech furorę robią koszulki „Jazda na pokład, kutasie!”:

http://www.cafepress.com/+vada_a_bordo_cazzo_classico_sweatshirt,612871587 )

I przy pierwszej okazji, gdy tupniemy nogą, zgarną swoje zrabowane miliony (już zamieniają €urosy na złoto – dlatego drożeje!) i przypadkiem wpadną do samolotu ratunkowego odwożącego ich do Paragwaju, Birmy, na Nowa Gwineę – czy do innego kraju, który przyjmuje przegranych faszystów.

Faszystów z kasą, oczywiście. JKM

Przygotowania do udzielenia pożyczki MFW, trwają w najlepsze.

1. Na grudniowym szczycie UE w Brukseli Premier Donald Tusk złożył deklarację, że NBP z rezerw dewizowych udzieli pożyczki MFW, choć jak się wydaje nie miał na to ani zgody samego banku centralnego a także jakiegokolwiek stanowiska rządu. W ostatnią sobotę Rzeczpospolita na łososiowych stronach zawarła informację pochodzącą z komunikatu NPB, że dopiero w tym tygodniu na prośbę ministra Rostowskiego zarząd banku centralnego wyraził wstępną zgodę na udzielenie MFW pożyczki, po uzgodnieniu warunków umowy. A więc przygotowania do udzielenia pożyczki trwają w najlepsze, choć wcześniej Premier Tusk i minister Rostowski zapewniali, że jej udzielenie jest związane z naszą „obecnością przy stole” na posiedzeniach krajów strefy euro. A nasza obecność przy tym stole jest coraz bardziej wątpliwa.

2 Przypomnijmy tylko, że obydwaj panowie najpierw przekonywali, że musimy MFW pożyczyć, ponieważ inaczej strefa euro się zawali, a to z kolei spowoduje rozpad całej Unii Europejskiej. Później dodali jeszcze argument, że zrobimy na tym świetny interes, bo oprocentowanie takiej pożyczki będzie wyższe niż rentowność amerykańskich czy niemieckich obligacji skarbowych, w których ulokowana jest spora część naszych rezerw dewizowych. Następnie do tego grona popierających pomysł pożyczki, dołączył szef doradców Premiera Tuska, Jan Krzysztof Bielecki, używając argumentu o najwyższej wiarygodności MFW, który ma niekwestionowany rating AAA. Tyle tylko, że doskonale wiemy, iż fundusz tak zebrane pieniądze będzie pożyczał bankrutującym krajom strefy euro, a to oznacza, że i fundusz może mieć kłopoty z ich odzyskaniem, nawet w sytuacji, kiedy ma on pierwszeństwo w odzyskiwaniu środków przed innymi wierzycielami.

3. W przypadku Polski jest jeszcze jeden poważny problem. Sytuacja naszego kraju, który ma postawioną przez MFW do dyspozycji tzw. elastyczną linię kredytową obecnie w wysokości blisko 30 mld USD, a jednocześnie sam miałby pożyczać funduszowi ponad 6 mld euro, jest wręcz schizofreniczna. Elastyczną linię kredytową mamy od maja 2009 roku najpierw przez rok w wysokości 20 mld USD, a od stycznia 2011 roku została powiększona do 30 mld euro i przedłużona o kolejne 2 lata. Za samą gotowość korzystania z tych środków, płacimy rocznie około 60 mln USD, czyli obecnie ponad 200 mln zł rocznie. Tę paradoksalną sytuację bardzo obrazowo można przedstawić następująco. Polska kupiła sobie za wspomniane 200 mln zł rocznie prawo do korzystania z wody ze studni, (jeżeli będzie korzystała z tej wody zapłaci dodatkowe przynajmniej 5-6% jej wartości rocznie) i jednocześnie sama chce dolewać do tej studni wody, za co MFW zapłaci nam mniej niż 1% rocznie od ilości wlanej wody. Może, więc prościej i taniej byłoby w takim razie zrezygnować z elastycznej linii kredytowej w MFW i jednocześnie nie zasilać funduszu naszymi rezerwami walutowymi.

4. Niestety nie ma na ten temat żadnej debaty, musimy pożyczyć, bo Premier Tusk złożył na forum Rady UE taką deklarację w grudniu. Mimo tego, że już wiemy, że Brytyjczycy nie pożyczą funduszowi przypadającej na nich kwoty prawie 31 mld euro, Czesi prawie 3,5 mld euro. Poważne wątpliwości mają także Szwedzi, na których przypada prawie 7 mld euro i Duńczycy, którzy maja pożyczyć ponad 5 mld euro. Miejmy nadzieję, że przed ostateczną decyzją w tej sprawie, dojdzie jednak do debaty sejmowej. Wniosek klubu Prawo i Sprawiedliwość jest ponawiany na każdym posiedzeniu Sejmu. Tyle tylko, że rządząca koalicja PO-PSL ma chyba w tej sprawie coś do ukrycia przed społeczeństwem, bo cały czas jest przeciwna tej debacie sejmowej. Zbigniew Kuźmiuk


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
672
51 600 674 672
Dz.U.05.77.672, PRACA SOCJALNA, Metodyka
672
672
672
672 673
672
672
TCC 572 TCC 670 TCC 672
672 Inwestycja w obcych środkach trwałych
672 Kod ramki szablon 2
Myers Psychologia społeczna str 640 672
672
672 673
2 672 836 E2 1 0 CRR
Nuestro Circulo 672 ESTUDIOS FANTASTICOS, 11 de julio de 2015

więcej podobnych podstron