ŚMIERĆ SMAIL AGI CZENGICIA

ŚMIERĆ SMAIL AGI CZENGICIA

IVAN MAZURANIC

I. AGA

Sług przyzywa Smail-aga

Pośród Stolca, swej warowni,

A w ziemicy hercogowej:

„Sam tu do mnie, sługi moje!

Wyprowadzić mi górali,

Corn ich oto ujął w jeństwo

Nad Moraczą, wodą chłodną.

I Duraka — starca z nimi,

Który, nicpoń, radę dawał,

By uczynić ich wolnymi.

Mściwi, prawił, chrześcijanie

Są gotowi pomsty szukać

Na mej głowie za ich głowy.

Tak jak gdyby mógł wilk bury

Drżeć przed głodną górską myszą!”

Chybkie sługi usłuchału;

Jeńców wloką mu z ciemnicy,

A na nogach ich – okowy,

A na nogach widne pęta.

Gdy ich ujarzał mocny aga,

Przygnać kazał tuczne woły

Oraz katów, rysiów lutych.

Dar turecki im gotuje aga:

Wszystkim chłopcom ostre koły dawa,

Jednym – koły, a innym – powrozy,

Temu za się daje bułat sieczny.

„Żywo giaury, dzielcie dary moje,

które ja wam, Turczyn, zgotowałem,

wam i waszym górom kamienistym!

Co wam bowiem – to i górom będzie!”

Turczyn grozi — ale nie jest straszno

Mrzeć za świętą wiarę Chrystusową;

Rad da szyję, kto się za nią bije.

Kół zazgrzytał owo kilka razy,

Miecz zaświstał za nim kilka razy,

Zaskrzypiała wiotka szubienica –

Lecz nie jękli Czarnogórcy młodzi,

Ni zajękli, ni zębami szczękli,.

Krew się ciemna toczy po polanie –

Ni zajękli, ni zębami szczękli.

Wypełniła trupem się polana –

Ni zajękli, ni zębami szczękli.

Tylko jeden Boga zwie wielkiego,

Drugi szepce sładkie jezus imię –

I tak lekko z słońcem się rozstali

Wojownicy, którym śmierć – nie dziwo.

Rzeką ciecze krew po polu.

Turcu ręce założyli;

Który młody – rad ogląda

Chrześcijańskiej obraz męki,

Lecz co starszy – męki owe

Sam na sobie z giaurów ręki

Z góry prawie już przeczuwa.

Gniewny aga patrzy chmurnie;

Chce czy nie – podziwiać musi,

Mocny lew, te górskie myszy.

Czyż jest słodką zemsta junakowi,

Gdy się wraży junak nie ulęknie?

Oto turczyn siła sciął junaków;

Choć ich wyciął, serca nie nasycił,

Bo się lękiem jeńców nie poszczycił.

Drżyj przed tymi, którzy zwykli

Nie w jękliwym konać bólu!

Widząc aga męstwo takie

Dreszcz uczuwa w głębi serca,

Jakby rąbkiem lodowatym

Sopel lodu tknął mu w duszę.

Czyż z żałości po junakach,

Którym darmo odjął życie? –

Nie zna Turczyn za giaurami żalu.

Czyli stoi o swą własną głowę?

Macny aga sam to sobie tai.

Czyż nie widzisz jak się stara,

Chrobry junak dreszcz powstrzymać,

Co z nikłego źródła bieży

A po ciele mroźne fale szerzy?

Patrz na głowę, ku niebiosom

Dumnie, górnie uniesioną.

W czoło jasne patrz i w oko,

Które pod nim bystro świeci.

Patrz na krzepką jego postać –

Zna swą moc i prosto stoi.

Powiedzże mi: jestże tutaj

Choć cień lęku, cień choćby najmniejszy?

Baczże teraz, co ów junak prawi

I jak tchórzom hańbę do ócz stawi;

„Źle, Duraku, grzybie stary!

Gdzież ty pójdziesz, co zamierzysz,

Gdym sciął oto górskie myszy?

Czyli w góry? Lecz tam są górale!

Czyli w dół? Znijdą na równinę!

Czy żyć zechcesz, kiedy zbędziesz głowy?

Ja ci radzę wznieść się pod obłoki...

Mysz, co gryzie, niechaj w ziemi gmerze;

Jeno orzeł wzbija się na wyże!

Podejmijcież go na szubienicę;

Niech się dowie, co mu strach podpowie.

A jeżeli jeszcze wśród Turczynów

Jest kto taki, co się giaurów boi –

To go dźwignę k’niebu pod obłoki;

Czarnym krukom za łup niech obstoi!”

Potruchlałe milczą raby,

Milczą raby, łup chwytają...

„Aman, Aman!” starzec woła,

I Nowica – syn – też „Aman!”

Łka daremnie dookoła.

Stoi aga, potwór górski,

Słup z żelaza, kamień twardy.

Mig nie minął, ledwo skinął –

Starzec Durak śmiercią zginął.

„Biada, biada...” kat okrutny

Strykiem mu spowija gardło.

Ów tchnął rychło... Wszystko ścichło.

II. WĘDROWIEC NOCNY

Słońce zaszło, a zaś miesiąc wschodzi.

Kto się wspina przez skały, przepaście

I podkrada tak ku Czarnej Górze?

Nocą idzie, a dniem wypoczywa...

Już nie junak z ciebie, o junaku,

Ale trzcina na wichrowym szlaku!

Czy zaszuści gdzieś u scieży żmija,

Czy się porwie zając spod sumaka,

To on, ongiś wścieklejszy od żmii,

Drży płochliwiej teraz od szaraka.

Myśli, biedak, że to basior górski

Albo gorzej: junak czarnogórski.

Zginąć śmiercią się przedtem obawia,

Nim to spełni, co mąt w sercu sprawia.

Drogo ceni swoją rudą głowę,

Choć ni złota jest, ni pozłacana.

Znać, że żywot swój jeszcze ma w cenie,

Lecz jest siła, co go naprzód żenie.

Czy to zbójnik, czyli szpieg turecki,

Czy kierdele śledzi srebrnorune

Albo woły o krętym porożu? –

Ni to zbójnik, ani szpieg turecki,

Lecz Nowica to, kawas Czengicia,

Wściekły Turzczyn i kat Czarnej Góry,

Znany krwawo starcom i młodzieży.

Nie przeniosłyby go nawet wiły,

Cóż dopiero jego własne nogi,

Czrną Górą pośród dnia białego.

Swą rusznicę zwiesił u ramienia;

Lśni za pasem ostrze jatagana,

Obok niego sterczy krócic para –

Skrył pod płaszczem to żij kłębowisko.

Lekki sandał opasał na nodze,

W prostej czapce skrył junacką głowę,

A turbanu – nie widać ni śladu.

Turczyn oto – a nie ma turbanu...

Znać, że żywot swój jeszcze ma w cenie,

Lecz jest siła, co go naprzód żenie.

Chyłkiem junak skrada się przez Cuce.

Wojownicze przebywa Bielice

I podąża do Ciekliców skalnych.

Ku nim zdąża i zleca się Bogu,

By i owe mu przenijść dozwolił,

Niesłysznemu, niedopatrzonemu.

Znać, żę żywot swój jeszcze ma w cenie,

Lecz jest siła, co go naprzód żenie.

Drugo\ie kury na cetyńskim polu

Pieją – wkracza na cetyńskie pole.

Trzecie kury zapiały w Cetyniu,

A Nowica do Cetynia wbiega.

Tutaj straże wita w imie boże:

„Bóg ci pomóż, cetyński strażniku1”

jeszcze piękniej straż na to odpowie:

„Bóg cię prowadź nieznany rycerzu!

Skąd przybywasz, z jakiej dążysz strony?

Jaki szczęsny los cię tu przywodzi

Ześ tak rano się znalazł na nogach?”

Mądry Turczyn – losem przymuszony –

Mądry Turczyn mądrze odpowiada:

„Gdy się pytasz, tedyś prawdę rzekę:

Jam ci junak nad Maraczy chłodnej,

A z Tuszyny, maleńkiego sioła,

Spod dzwonnego echem Durmitoru.

Niosę oto troje bólów w sercu:

A najpierwszy z moich w sercu bólów –

Że mi Czengić wyciął Moraczany,

A ten drugi z moich w sercu bólów –

Że mi Czengić ojca zwiódł ze świata,

A zaś trzeci z moich w sercu bólów –

Że się dziwię że kat jeszcze żywie.

Przetoć błagam w wielkie imie Boga:

Do swojego puśc mnie hospodara,

Hospodara mojego i twego;

On to może znajdzie lek na bóle>”

Mądrzej na to straz odpowiada:

„Zdejmij oręż, nieznany rycerzu,

I iź owo, kędyc serce radzi.”

Właśnie Turczyn wchodził w dworca bramy,

Gdy ostatnia zamierała gwiazda:

Gwiazda była to agi Czengicia.

III. CZETA

Wyruszyła mała czeta

Skroś Cetynie czarnogórskie,

Mała czeta, ale chrobra.

Stu zaledwie w niej junaków,

Nie junaków dobieranych

Wedle kształtów i urody,

Ale wedle serc junackich.

Ci junacy nie uderzą

Na dziesiątek, by go spłoszyć,

Lecz na dwóch, by ich zarąbać.

Ci junacy za krzyż legną

(Ten znaj święty – ich znamieniem),

Za krzyż święty i za wolność złotą.

Dziwna czeta! Nie zbierana,

Jak się zwykło czety zbierać,

Nie wołano tu jak ówdzie:

„Hej, kto junak – na wąwozy!”

„Nad wąwozy, kto junakiem...”

Nie zadźwiękły skalne echa.

Lecz jak duchów głos tajemny,

Którym mówią wyższe duchy,

Idzie szept przez Czarną Górę

Ode skały aż do skały.

I cud oto! Rzekłbyś – w mroku

Zimny kamień nagle ożył:

Drga i pełza, dźwiga głowę,

Z twardej skały pięść wynurza,

Pięść mocarną, nogę krzepką –

I przez ciemne tętno głazów

Wre jak gdyby krew strumieniem.

Widzisz potem kształt rusznicy,

Która sterczy ku niebiosom,

A zaś w pasie co zasłona

Wierna skrywa – twoje oczy

Nie obaczą... Lecz mrok gęstszy

Już ci spłowił postać nocną.

Odszedł żołnierz tam, skąd głos dolata.

Mija głucho nocna chwila;

Chmura skrywa gwiazdy jasne,

Noc ukrywa broń błyszczącą.

Sunie czeta nocna, ciemna,

A przed czetą – witeź zacny.

Imię jego druh druhowi

Gdyby szepnął, rzekłby: Mirko.

Sunie czeta... Dokąd sunie?

Próżno byś jej pytał o to,

Jakbyś próżno łyskawice

Lub huczące pytał gromy,

Kiedy z chmury grzmią nad góry.

Spytaj ich – odrzecze który:

„Nie my wiemy – wie bóg gromów,

Ten, co wszystkim włada z góry!”

Sunie czeta... Dokąd? Kędy?

Wie ten chyba, co jest w górze;

Znać, że gdzieś jest ciężki grzesznik,

Na którego ciśnie burze

Z całej mocy – sąd niebiosów,

Wiekuiście sprawiedliwy.

Stąpa czeta i cicho, i głucho,

Wsród pomroki cichej, głuchej.

Nie zaszepce kto, zagwarzy,

Nie zaśmieje się, zaśpiewa;

Sto jest głosów, a głos nie rozbrzmiewa.

Lecz jak chmura, ciężka gradem,

Cięzkie w swym łonie ciosy kryje,

Lecąc głucho, grożac głucho

Klęską wszędzie, gdzie się wije –

Tak i czeta, cimnościo spowita,

Do prawicy podobna jest bożej;

Sunie cicho – niech nie myśli z pychą

Grzesznik, jeśli nie od razu bije

Grom w przewinę – że grzech już bezpieczny;

Grom im później, tym mocniej rżnie w licho.

Hnie zaszczęka broń błyszcząca,

Ni grzmią śmiercionośne lufy,

Ni lekkiemu nóg stąpaniu

Zie zawtórzą w takt brzękadła.

Jakby wiedząc, kogo niosą,

Chodakowi chrobrych dzieci

Twarde się poddają skały

I skaliste, strome zwały.

Wierny kroczy druh przy druhu,

Nierozłącznie, wiernie, twardo

Jak bliźniacze gwiazdy właśnie,

Gdy słoneczny blask ugaśnie.

Już Komlany i Zagaracz,

Bielopawlicz, męstwem słynny,

Pozostały hen – za nimi...

Już spadziste depczą Rowce.

Za Rowcami nocna rzesza

W prannego brzask przedświtu

Ku Moraczy sławnej schodzi,

Ku Moraczy chłodnowodnej,

Co swym mianem kraj chrzci rodny.

Chrobra czeta, aby dniować,

Nad moraczą chłodną siadła.

Kto na rośnej przyległ trawie,

By snem skrzepić siłę ciała;

Tamten palną broń ogląda,

Śmiercionośne strzały liczy

Lub wiernego ostrze noża,

Pełen pieczy, na osełce toczy;

Ów, z krzemieniem iskrę wyobywszy

Twardą stalą i w gałęzie krzewu

Skrę wraziwszy – przyrzuca gałęzi

I junackim tchem pomałej chwili

Ogień nieci; ten dar stada

Potulnego – ćwierć barana –

Raźno kreci na rożnie z leszczyny,

Albo serca kromkę białą

Z nieodłącznej torby wydobywa.

Czyli pragnie? Moracza jest blisko.

Chce puchara? Starczy dłoni para.

Oto dzień już kraśniec począł

I z sąsiedniej górskiej hali

Głos pasterza brzmi, zowący stado,

A zaś na to mu oddźwięka

Przodownika owczy dzwonek.

Lecz się oto inny pasterz zbliża,

K’swemu stadu idący w pogodzie.

Ni go srebro odziewa, ni złóto,

Jeno cnota i czarne odzienie.

Nie ma przy nim rzeszy znamienitej

Z pochodniami iświec płomieniami,

Ni mu dzwony z wież wyniosłuch biją.

Towarzyszy mu z zacodu słońce

I dzwięczący z hali owczy dzwonek.

Cudne jest mu świątynią podniebie,

A ołtarzem – góra i dolina;

Mirrą – wonie, które w niebo biją,

Wonie kwiatów i szerokih światów,

I krwi owej, co za krzyż przelana.

Gdy ku czecie bliżej sie podsunął

Zacny sługa zacniejszego Pana,

Wprzód pomocy dla nich wezwał bożej

I zebrawszy walecznych witexiów

Wnet na kamień zimny stąpi nogą

(Kamień zimny, ale serce wrące).

Dobry strzelec tak do czety prawi:

„Dziatwo moja, chrobrzy wojownicy!

Was to owa ziemia urodziła,

Ziemia skalna, ale dla was – łota.

Dziady wasze tutaj się rodziły,

Ojce wasi rodzili sie tutaj

I wy tutaj zrodzeni jesteście –

Dla was w świecie nic lepszego nie ma.

Dziady wasze za nią krew przelały,

Ojce wasi za nią krew przeleli

I wy sami za nią krew lejecie –

Dla was w świecie nic droższego nie ma.

Orzeł gniazdo na skale buduje,

Bo swobody w równinach nie czuje.

Z was, którzyście wzwyczajeni

Pędzić wasze dni surowo,

Któz dba o to, czyli skały – winem,

Czyli skały obrodziły zbożem,

Czyli skały są jedwabiem plenne –

Póki w źródłach ciecze woda chłodna,

Póki w łąkach ryczą liczne stada,

Póki w górach słychać bek kierdeli?

Proch posiadasz, dosyć masz ołowiu,

I prawicą junacy się szczycą.

Spod brwi ognie miota wzrok sokoli,

W piersiach serce płomieniste bije.

Wiara – mocna; nie odmienisz wiary,

A pobratym strzeże pobratyma,

Żony wierne tulą wiernych mężów

I pieśń zacna głosi twoje dzieło...

Chcesz żelaza? Turczyn ci je niesie!

Masz więć wszystko, czego sercu chce się!

Lezc nad wszystko co te skały zdobi,

Jest krzyż święty – nad wszystko urasta.

On to w karzdej krzepi was potrzebie,

On, miłościw, z nieba was ochrania.

Obyż inne dostrzegły narody

Z nizin, z mroczy, skąd nie widzą oczy,

Krzyż ów sławny, krzyż niezwyciężony,

Ponad Lowczen ku górze wzniesiony!

I wiedziały, jak potwór turecki

Rad go połknąć swą paszczą straszliwą,

Ale stale kruszy ząb na skale.

Może gnuśne by zadrgały ręce,

Gdy za krzyż ten wy padacie w męce;

Może by was dziczą już nie zwali,

Was, ginących, kiedy inni spali!

Wyście umrzeć za krzyz ten gotowi;

By zań ginąć – dzisiaj-ście powstali,

Gniewu Boga waleczni mściciele!

Lecz kto idzie pełnić służbę bożą,

Niechaj z czystym sercem służy jemu.

Z czystą duszą służyć Bogu trzeba,

Gdy chcesz spełnić, co on każe z nieba.

Czyli z was kto nie ukrzywdził brata?

Czy nie ciąży taki grzech na duszy,

Że słabszemu zabrał drogie życie?

Czy nie zamknął drzwi przed wędrownikiem

Lub obiecał, a nie strzymał wiary?

Laknącego z pokarmem ominął

Lub rannemu rany nie spowinął?

Grzech – to wszystko, wszystko – grzeszne czyny.

Bez kajania nie ma spustu winy.

Kajcież się, puki dzień przed wami,

Póki czas jest, dzieci, kajcież się!

Dusza k’temu, co jest na niebiesiach.

Kajcież się, bowem dla ziemiana

Czas upływa chyżo – kajcież się...

Kajcież się... może kto z was z rana

Tam, skąd nikt nie wraca, się przeniesie?...

Kajcież się...”

Ale w gardle

Coś dobrego starca dławi

I na mlecznej brodzie – jasna

W promienistym słońcu kropla

Jak perełka zabłyszczała.

Chybaż jego młode lata

W gorzkim wstały mu wspomnieniu

I, leczący stada rany,

Sam wspomina swoje bóle.

Dobry pasterz: co wskazuje innym,

To przykładem sam potwierdza czynnym.

Stoi rzezsza, poruszona

Zacnym słowem starca cnego.

Rzekłbyś, że jagnięta ciche

Na lwów miejsce starzec stawia.

Takie cuda słowo boże sprawia.

Ale kto zacz sie pojawia

Przed oczyma ścichłej czety,

Że sto rąk za nożów setkę

Pochwyciło w jednej chwili?

Dziwna postać! Sto serc umie

Od niebiosów ściągnąć k’ziemi.

Choć stu wola chcce inaczej,

Ta, niszcząca, włada nimi!

To Nowica, kat przeklęty!

To Nowica, co z odwagą

W krąg zbożnego koła kroczy

I, podszedłszy ku starcowi,

Gromkim głosem się wysłowi:

„W Bogu, bracia, chrobrzy Czarnogórcy!

Nie imajcie za jasne oręże.

Jam Nowica, lecz nie ten co wprzódy,

Bo nie na was, ale z wami idę,

By w tureckiej krwi zanurzyć dłonie.

To, co dotąd u Turczyna miałem,

Wszystko mi Turczyn zabrał okrutny.

Nic nad mężną juz nie mam prawicę,

A że krzyże bronić nie przystoi

Niechrzczonemu – żądam chrztu świętego.

Czas do czynu; chyże chwile biegą...”

Wwnet sto prawic na tę mowę

Poniechało ostrej stali,

A sto oczu, jak przez rosę,

Miasto słońca tęczę widzi.

Dał znąć starzec okiem; wodę

W czapce mu z Moraczy niosą:

„Wierzaj synu, w Ojca najwyższego

oraz w Jego przez wiek wieków Syna

i w trzeciego – łaskawego Ducha.

Wytrwaj w wierze, onac jeno zbawi!...”

Rzekł – i wodą polał niewiernego,

A za świadków miał wysokie góry

Z ich synami – czetą nad skałami.

Wówczas starzec w górę podniósł oczy,

Błogie oczy i swe dłonie białe,

I rozgrzeszył hufiec ode grzechu,

Potem zasię darował ich Bogiem.

Każdy z chłopców po cząstce dostaje

Tajnej strawy niebiańskiego chleba;

Każdy z chłopców po kropli dostaje

I napoju – niebiańskiego wina.

Jasne słońce dziwny cud ogląda:

Słaby starzec słabe krzepi ciała,

Aby boże siła ich sie stała.

A gdy starzec moca ich pokrzepił,

Po kolei wszyscy się całują.

Stoi hufiec pełen łaski bożej –

Nie jak krwawy nóż, co ranę

Ciężką a śmiertelną sprawia,

Lecz jak święte pióro złote,

Którym niebo dla późniejszych wnuków

Dzielne czynyprzodków zapisuje.

Skrzące słońce za górą się pali.

Starzec odszedł; czeta kroczy dalej.

IV. HARACZ

Piękneś jest, o gackie pole,

Gdy po tobie głód nie hula,

Luta bieda oraz nędza luta!

Dziś nieszczęsneś, bo cię oto gniotą

Krwawe chłopy z błyszczącym orężem,

Wojów konie i białe namioty,

Ciężkie pęta oraz dyby groźne.

Na co chłopy i oręż błyszczący?

Na co konie i na co namioty,

Ciężkie pęta oraz dyby groźne?

Smail-aga krwawy haracz zbiera

W polu gackim i naokól niego.

Pośród pola rozbił sw namioty,

Porozsyłał w krąg poborce lute,

Swe poborce – niech je pożrą wilcy!

Chce od głowy po żółtym cekinie,

A od dymu – po barnie tucznym

I co noc chce w namiot dziewki nowej.

Ode wschodu jadą wnet poborce –

Nagą wiodą przy ogonach raję;

Od zachodu jadą wnet poborce –

Nagą wiodą przy ogonach raję;

Jadą smoki z południa, z północy –

Nagą raję przy ogonach wiodą.

Biedna raja, z dłońmi skreconymi

Śladem koni na powrozach bieży.

Miły Bożę, czym im raja krzywa?

Czy tym krzywa, że gad Turków zżera?

Czy tym krzywa, że ich gnuśnośc morzy?

Czym im krzywa? – krzywa tym, że żywa

I żę brak jej, czego Turkom trzeba:

Grudy złota i białego chleba.

Aga wraz dzielnego konia

Przed namiotem to tu, to tam wspina,

A dzirytem oko bystre

I prawicę ćwiczy chrobrą:

Wnet prześciga innych Turków skokiem,

A rumaka wnet prześciga dzidą.

Dobry junak – obyż człowiek dobry!

A gdu ujrzał, jakie łupy

Mu poborce lute wleką,

Nadlatuje jako strzała

Na dzinecie, dzielnym koniu,

Za czym w lot, ćwiczeniu k’woli,

Ujmie ręką dziryt ostry

I ku pierwszej zmierzy giaurskiej głowie.

I dobrego też junaka

Zwiedzie czasem ręka chrobra;

Tak i teraz los zawistny sprawia.

Bystry dzianet sie potyka,

Górą świśnie dziryt śmigły;

Lekkoskrzydły, mknąc nierównym lotem,

Miast jagnięcia dźgnął burego wilka:

Saferowi, co wiódł oto giaura,

Jedno światló z ócz wybija.

Prysło oko na zieloną trawę,

A turzcyna czerń posoki zlewa.

Syknął Turczyn ni to luta żmija;

Spłonął aga ni to płomień żywy.

Dla takiego srom to jest junaka

Zbierać haracz – nie zebrać haraczu,

Cisnąć dziryt – nie ugodzić celu,

A coż – Turków ślepic miasto rai,

A cóż – by się z niego giaur naśmiewał.

Spłonął aga ni to płomień żywy...

Strzeż nas, Boże, co tu dziac sie będzie,

Gdy i tak mu byli giaury krzywi!

„mujo, Hasan, Omerze, Jaszarza!

Nuż, psie syny, konie dzielne

W cwał rozpuścić w błoniu równym,

Aby ujrzeć, jak to hiaury bieżą!”

Ryknie aga by tur luty.

Chybkie sługi chybciej posłuchału,

W cwał puściły dzielne konie w błonia.

Powstał rozgwar ode sług na koniach;

Powstał rozpęd koni pod sługami;

Powstał lament rai poza końmi.

W pierwszej chwili, że prześcignie – sądzisz –

Konie lotne raja, jak jaskółka.

W drugiej chwili pojąc nic nie możesz,

Czyli konie są, czy raja szybsza.

W trzeciej chwili konie naprzód bieżą,

Biedna raja przyostała w tyle.

A gdy w czwartej byś popatrzył chwili –

Biedna raja na ziem popadała.

W proch ją wleką konie skrzydłonogie,

I po kale, i po pyle,

Jak pod Troją, grodem Hektorowym,

Gdy juz troje opuściły bogi.

Stoi aga, inni z nim Turczyni

I widokiem żałośliwym

Gniewne swoje pasą oko,

A swe groźne krwi łaknienie

Męką giaurów i krwi giaurów gaszą.

Tak im serca ku temu się złaszą,

Że ryknęła w śmiech gromada

Na ów widok, kiedy raja,

Gdyby psiarnia na ziem czarną pada.

Istny śmiech to, którym huczy piekło,

Gdy tam grzesznik z męką walczy wściekłą.

Nie ustału turki lute –

Przyustały dzielne konie,

Straszną bronią ciał żyjących

Przewłóczące równe pole;

Przyustały, tedy się strzymały.

Rzecze aga: „Nuże, sługi!

Raja zdechła, haracz padł mi, sługi,

Lecz wy wskrzesnąć zmuście zdechłą raję!...

Może byście haracz z niej wywlekli?”

Nędzne sługi nędzniejszega pana

Pochwytały troiste kańczugi

I od dzielnych odskoczyły koni,

Aby natrzeć na półmartwą raję –

Czy się aby znów nie ocknie raja?

Okrutnego wstęg bicza,

Sprawną ręką powiedziona,

Przez nieczułe tnie powietrze

I potrójnym zębem niemą

Męczenników kąsa skórę,

Jakby źródła tworząc krwawe.

Gdy zaś chybia ręka wzwyczajona,

To po ciele czarnomodre

Węże straszny bicz rysuje,

Póki biedna ofiara dech czuje.

„Hajda, rajo, wstać na nogi!

Wstać na nogi, giaury, psiarnio!”

Z ust tureckich po polu rozbrzmiewa.

Ten, kto krzepszy, zwątlałego

Pod batami skrzepia ducha

I na drżącej opiera się nodze.

A kto słabszy – jak przez wieczny

Sen przeklęta słyszy słowa

I okrutne czując razy

Półodbiegła wraca duszę.

Więc posuwa się i na czworakach

Po zielonym pełza polu.

Smutny dowód, iż nie tylko trąba

Ostateczna martwe budzić możę:

Bicz troisty czyni to nie gorzej.

Gdy przypełzła, krwia zalana,

Licha raja pod namioty,

Wściekły aga, bies szpetoty:

„Haracz, rajo! Haracz!” ryczy,

„haracz, haracz, lub mało wam biczy!”

Stwórca świta ptakom dał niebiosy,

Ciche dziuple, gniazda upragnione;

Rybom – wodę i głębiny morskie,

Szkliste leża, by się tam chroniły,

Aa zwierzynie – lewady i górki,

Chłodne jamy i zielone łęgi.

Biednej rai cóż dał? – Ani skórki,

Skórki chleba, by ją wilżyc łzami.

Lecz co mówię? – dały chleb niebiosy,

Ale Turczyn i ten zgarnia w trzosy!

„Haracz, haracz!”­— Skąd da raja haracz?

Skąd brać złota, gdy i dachu nie ma,

By spokojnie schronić pod nim glowe?

Skąd brać złota, gdy i niwy nie ma

Lecz turecką znojem rosic trzeba?

ySkad brać złota, gdy i trzody nie ma

Lecz za cudzą tluc się trzeba w skałach?

Skąd brać złota, gdy odzienia nie ma?

Skąd brać złota,gdy jedzienia nie ma?

„Głód, golizna, władny panie!

Ach, wyczekaj pięć—sześć dzionków,

Nim ci owy haracz wyżebrzem!”—

„Haracz, rajo, dać mi trzeba!”

„Chleba, chleba, wladny panie!

Dawnośmy nie mieli chleba!”—

„Czekaj, giaurze ! Kiedy z nieba

Dzisiaj noc zpadnia cicha,

Dam ci pieczeń miasto chleba! . . .

Teraz, chłopcy, mi tych giaurów bosych

Padać żywo – pies mi matkę grzebał!”

Aga doda i namiot się poda.

Sprawie sługi dręczą raję,

A najżwawiej Safer jednooki

Ponad innych naprzód się podaje;

Chce uciechą wszystkich paść głęboką

I i aż płonie, by pomścić swe oko.

Dyb skrzypienie się rozlega,

Ryk Safera im wtóruje:

„Haracz, rajo, dać potrzeba!”

Obok ciężkie rai jęki:

„Chleba, chleba, władny panie!

Dawnośmy nie mieli chleba!”

--„Czekaj, gieurze! Kiedy z nieba

Dzisiaj noc zapadnie cicha,

Dam ci pieczeń miasto chleba!”

Klnie przeklęty tymi słowy.

Ale któż to wiernie spisze

Wycierpiany ból przez raję?

Kto spokojnie ścierpieć może

Gorzki żal, co w sercu wstaje?

Dzień przeminął, za nim mrok się skrada,

Wjego ślady cicha noc zapada.

Na niebiesiech rozelśkniły gwiazdy,

Zachó jeno opowich się chmurą;

Róg miesiąca w nieba drży połowie,

Smętne światło widoku smętnego.

Na tym polu cichym, pustym

Storodawna lipa stoi,

Awśród onych --- najpiękniejszy,

Najpiękniejszy i największy

Agi namiot się nad inne wznosi,

Jako łabędź, ptak śnieżysty,

Nad golebie śnieżnobiałe.

Tak bielą te namioty białe

W cichym blasku księżycowym

Jak olbrzymie mogiły pod śniegiem,

Wokół których o zagłuchłej dobie

Złe się duchy kręcą i strasznymi

Płoszą widmy przechodnia nocnego

Albo uszy mu udanym

Rykiem lwa i psimi skowytami

Oraz jękiem ptępionych głuszą.

Groby sa to, mniemasz, ojców

Tych słowiańskich, których wokoło

Saławi się przesławne imię.

A naokół Turki dzikie

W jasny dzień i w nocną porę

Kręcą się i myślą, aby

Znaleźć wreszcie sposób jaki

I odstraszyć sławy dzieci

Ode wspomnień dawnej chwały,

By na cieżki swój los nie kwiliły.

Wyda ci się – oto jak lwy ryczą,

Wyda ci się – że jak psiarnia wyją.

Oto słyszysz meczenników jęki,

Płacz, kwilenie i westchnienia ciężkie,

Słyszysz podźwięk kajdan żelaziwa,

A w ślad za nim – gorzkie nzrzekanie . . .

Słuchaj, bracie: czylić to się zdaje?

Słuchaj dźwięków: i onież się zdają?-

Słuchaj. . . sluchaj. . . Ach, to się nie zdaje

Widzę, bracie, jak cie serce boli. . .

Co?. . . Łzy ronisz?. . . Ach, to się nie zdaje!

Urojenie wszak łez nie wyzwoli!

U namiotów ogień gore;

Wokół niego Turcy się miotają.

Jeden watrę karmi swieżą strawą,

A zaś inny z ust swych miech uczyni,

Podmuchując w płomień, by był żywszy.

Trzeci podgiął nogi, przysiadł

Wpodle ognia i na wielkim

Pręcie wierci tucznego barana.

Skwierczy tuczny baran od zawierza;

Żywy płomień obok wokół bije

I rozświeca rosę znoju,

Która ciecze Turkom spod turbanów.

Gdy się Turczyn nawiercił barana,

Tedy zdjęli go z ciężkiego rożna;

Ogromnego – na stół go wwalili

I rozsiekli ścierwo wielkim nożem.

Przy gotowej zasiedli biesiedzie

Głodne Turki jak zgłodniali wilcy

I łup jęli szarpać pazurami.

A najpierwszy chwyta Smail- aga ,

Za nim – Bauk, zza nim - Turcy inni,

Pięknie w kolei jako górscy wilcy.

I każdemu wódki flachę dali.

Chlebem, mięsem żywią się rumianym,

Zalewają biesem gorzalczanym.

Gdy się aga obronił głodowi

I gdy biesa zdwoił chmielnym biesem,

Spłonął znowu ni to płomień żywy:

Dla takiego srom to jest junaka

Zbierać haracz – nie zbrać haraczu,

Cisnąć dziryt – nie ugodzic celu,

A cóż – Turków ślepić miasto rai,

A cóż – by się z niego giaur naśmiewał.

Spłonął aga ni to plomień żywy

I rzekl sługom:”Oto mięsa dość mi;

Cisnąć w raje ogryzłymi kośćmi!

Kości rzućcie, pieczeń przygotujcie,

A gdy skinę – to ma być gotowa!...

Ryknął aga, wyszedł przed namioty.

Poszyły sługi wieczerzę pożywać,

Powieczerzać, pociechę zgotować,

Suchą słomą i twardym powrozem

By przypiekać nieposłuszną raję,

Głową na dół, nogami ku górze

Zawieszoną na lipy konarze.

Czym przypiekć, czym złoto wylewać

Z gołej rai, która chleba nie ma?

Cóż to za raja?Co ma począć, biedna?

Ziemia – twarda, niebo jest wysoko;

Łzawym sercem czuje startszną sprawe,

Serce łzawe ma, lecz suche oko.

Kiedy sługi to przygotowały,

Serce ich doczekać się nie może;

Pierwsz Safer jednooki czeka,

By zawołał wwwreszcie Czengić-aga:

„Hajda, chłopcy, na konar lipowy

Wlec mi sług tych krzyża lipowego!”

W czas on aga siedzi pod namiotem,

A z nim chytry Bauk – wojeewoda

I Mustafa, skryba jego wierny,

I główniejsi razem Turczynowie.

Pod namiotem naokolusieńko

Piekę dywany się ścielą

I poduszki po nich miękkie,

Rozrzucone – ciała krzepkie

Wabią k’sobie, ku rozkoszy,

Do rozkoszy i do snu cichego.

A w kąciku, na małym ogniku

Pryska żarem gałąź urąbana

Lub też syczy i piosenkę miłą

Płacząc – nuci albo nucąc – płacze.

Zaś pośrodku, na drewnianym słupie,

W krąg którego na wsze strony

Biały namiot się panoszy,

Lśknią oręże błyszczące i harde:

Lufe groźne i żelastwo twarde.

Damasceńskie są tu szable krzywe,

Stokroć giaurów posoką skarwawione;

Tu ośmioro jataganów zwisa,

Mniejszych noży zaś przeliczyć trudno.

Lufy rusznic, pięknie wyzłacanych,

Wile razy tutaj postrzec możesz,

Krócic zasię nie przeliczysz zgoła.

Lecz cóż to się o buzdygan wspiera?

Cud przedziwny, dotąd nie widziany :

Ciche jagnię tuz przy burym wilku,

Smukła wila przy krwiożerczym smoku!-

Gęśle to są ; lecz się nie bój, bracie,

Że buzdygan w trzaski je rozłupie

I że struny w ogniwa zamieni,

Smyk niewinny zmieni w łuk, w cięciwę,

A konika – w konia bojowego.

Nie lękają się słowiańskie wiły

Buzdyganu grozy pposzóstego.

Pomnij, bracie: tam, gdzie ów nie śpiewa,

I slowiańska pieśń też nie dojrzewa.

A na dworze – niebo cudne

W ciemny kir oblicze skryło.

Gdyby spojrzeć przez obłoki,

Małe kwoczki, gwiazdu drobne,

Nad namiotu bielą by zadrgały,

A rogaty miesiąc by poglądał

Od zachodu, spoprzed gwiazd świecących

Jako baran, przewodnik, sprzed stada.

W polu noc jest slepa, głucha;

Nigdzie głaosu, mży zaledwie

Drobna rosa, jakby niebios płaczem.

Mrok gęstnieje, a pomroka ciemna

Tak owładła równią i górami,

Że nie dojrzysz palca przed oczyma,

Tym ci bardziej – ścieży przed sobą.

Biada temu, kogo w drodze

Taka czarna noc spotyka,

Bez noclegu, biedak cierpi srodze!

Popędziły niebem wichry,

A znów stąd – łyskania nagłe

Ogniem szyjąc swym niebieskim

Twoje ziemskie ślepią oczy

I wraz gęstszą niźli przedtem

Ciemń na oczy ci nawleką.

Słysz: za nimi lecą teraz grzmoty,

Gdzieś dalek na początek tętnią,

Potem bliżej, a wciąż mocniej, straszniej,

Łoskot gromki pośród gór rozbrzmiewa.

Powstał rozgwar nieba i równiny;

Wstało echo z góry i doliny –

Mniemać trzeba, że grad idzie ciężki.

Biada temu, kogo w drodze

Taka czarna noc spotyka;

Bez noclegu, biedak, cierpi srodze!

Lecz wichrowi podaj barki –

I gdy sieknie ogięn spod obłoku,

Tedy obróć swą źrenicę

Przez równinę w tę gdzie wicher stronę,

A oobaczysz, skąd się huf ten sączy;

Noc ich dzieli – co innego łączy.

To raz płomień ścieżę im wskazuje,

To znów noc ją chłonie ciemna.

Ale oni lekkim krokiem

W polu mrocznym suną skoro,

Zasię przestrzeń między sobą

A obozem rychło biorą.

Noc jest ciemna; łakną już noclegu,

W mroku, biedni, przyśpieszają biegu.

Znowu płomięń błysł z wysoka;

Druhy nocne bliżej wciąż podchodzą.

Już rozeznać dobrze możesz,

Kto ich wiedzie i kto jest na przedzie.

Jeden pewno głową jest drużyny,

Drugi – przewodnikiem wiernym,

Co, zwyczajny gór i dolin,

Wiedzie mrokiem wędrujących.

Spojrzyj, bracie, jak on lekko idzie –

By powietrzem mętnym płynie.

Sądzisz, że coś gna ku przodowi,

Podczas kiedy w ślad drużyna

Dwustonożna raźno stapa.

Pewno w nocy ciemnej z lękiem kroczy,

Rozmyślając, gdzie na nocleg zboczy.

Ale oto pierwsza łyskawica

Obaczyła ich za namiotami,

Kędy w szereg sie uszykowali

Po trzech stronach, by ich wiecej było.

I tak trwa ta czeta nocna

Jak grom nieoczekiwany

Albo jako wrząca lawa,

Która z szczytów ogniorodnych

Płomieniami na dół wali

I niweczy ludzi, co zaspali.

Stoi czeta, w głosy sie wsłuchuje,

By rozeznać, kędy wódz spoczywa.

Lecz innego nie słychac hałasu

Oprócz głosów Safera z Turkami,

Jak z mąk giaurów się smieją zawczasu.

Pod namiotem siedzi aga,

Cięgnie tytoń, ciągnie kawę,

Ciemną kawę tchem piekielnym zmienia.

Pod turbanem jasne czoło

W mroczne bruzdy się schmurzyło,

A junackie pod nim oko

Niby płomień pod obłokiem

Zgasił, milcząc, milczek prawy.

Snuje aga rozmaite myśli:

O dziewczęciu i szabli ujęciu,

O ponowach, z sokołami łowach

I o złocie, o krwawej robocie

I o palach, pojmanych góralach,

O dzirytach i o dzidy zgrzytach...

Nagle spłonął ni to płomień żywy:

Dla takiego srom to jest junaka

Zbierać harach – nie zebrać haraczu,

Cisnąć dziryt – nie ugodzić celu,

A coż – Turków ślepić miasto rai,

A cóż – by się z niego giaur nasmiewał.

Spłonąl aga ni to płomień żywy...

Ale dźwięczne gdy na słupie gęśle

Wsród oręża junak zoczył,

Przycichł neco bies krwi żądny,

Słodycz w gorzką krew spłynęła,

Jak przez strun niebiańskich pienia.

I co krwi pragnieniem spiewa,

To się zmienia w żadzę pieśni –

Taka słodych z pieśni sie wylewa!

Do Bauka tedy rzecze aga:

„Oj, Bauku, zacny wojewodo!

Chwalą ciebie, żeś ty junak chrobry,

Ale gdyby myszy z gór napadły,

Praw, Bauku, ilebyś też myszy

Samojeden – ty, junak – powysiekł?”

-„Zwól mi sześciu, dobry hospodarze”

„Psie Bauku, łotrze wojewodo!

A jam myślał, iżeś junak śmielszy!

Niech uderzy górali dwudziestu –

Oby tak mi Prorok dopomagał –

Ja, sam jeden, wszystkim ściąłbym głowy!...

Ale otom prawie sie zatroskał

Lulkę ciągnąc, obracając myśli,

Bo nam noc ta ciemna nie dozwala,

By sie giaurów przypiekaniem bawić.

Jesteś – wierę – śpiewakiem wybornym,

A ja łaknę gęśli i spiewaka...

Nuż, zaśpiewaj – uczyńże mi zadośc!”

Powstał Bauk, gęśle ujął

I w skromności, podwinąwszy nogi,

Swe poprzednie zasiadł miejsce.

A przed sobą przyoparłszy

Na poduszce dźwięczne struny

Wnet przewłóczy smyk brzęczący

To tam, to tu po końskim ogonie.

I gdy kilka razy gwóźdź drewniany,

Wiercon, skrzypnął – głosem grzmiącym,

We wtór strunom nastrojonym,

Tak przebiegle chytry śpiewak zacznie:

„Miły Boże, cóz to za cud wielki!

Jak niezwalczon był ów Rizwan-aga –

Czy na szable, na dziryty smigłe,

Czy w strzelaniu, czy na noże ostre,

Czy na pięści, czy na dobrym koniu!

Przybył aga na Pole Kosowe,

Jął wybierać harach sułtanowy,

A od głowy – po żółtym cekinie,

A od dymu – po tucznym baranie

I co noc chciał w namiot dziewki nowej.

Zbiera aga haracz sułtanowy;

Skąpa raja daje i nie daje.

Gdzie chce z glowy po żółtym cekinie,

Często-gęsto ni miedziaka nie ma.

Gdzie chce z dymu po tucznym baranie,

Choć go dają, lecz zęźń sterczą żebra.

Skąd chce na noc młodziuchnej dziewojki,

To tam nawet brzydkiej baby nie ma.

Schwyta aga twardogłową raję

I po polu rozstawi w szeregi;

Wnet ją konno przeskakiwać zacznie.

Pierwszych aga przeskoczył dziesiątek,

Drugich aga przeskoczył dziesiątek,

Drugich aga przeskoczył dziesiątek,

Lecz gdy nastał ich dziesiątek trzeci –

Wściekły bułan wściekle mu się wspina;

Kiedy skoczył – marny rzemien pęka...

Silny aga znalazł sie na trawie.

Po niedługim, po najkrótszym czasie

Z ust ku ustom szepty podnoszą

Po tym pięknym Polu, po Kosowym,

A im dalej, tym ci bardziej rosną.

Dalej śmiechy, dalej drwiny rai –

Aż urosła z tego pieśń gęślarzy,

Co ją śpiewa na Kosowie ślepiec:

«kpem był prawym silny Ryzwan-aga!1»”

kiedy jeszcze pieśń złowróżbna

z ust Bauka lecą brzmiała,

ten, kto w agę, nie w śpiewaka,

wparł swe oczy – ujrzał: pała

Agi twarz wyrazem męki.

Ból tam był, złośc, gniew i wściekłośc,

I sto innych namiętności,

Które, płonąc w dumnym sercu,

Na wiew śmiechu hańbiącego

Krwawym szponem gniazdo ryją.

Krwawy płomień najprzód mu rozgorzał

W gniewnym sercu przeciw czarnej rai,

Gniew na giauró, psów – i na krzyż

Ten lipowy, co czyż godzien ninie,

By go grzało słońce przy Turczynie?

Więzy, trutki, powróz, nożę,

Pale, ogień, kól straszliwy,

Olej wrzący i mąk setkę –

W jednym mgnieniu junak zoczy,

Aby zgładzić gorzkiej hańby ślady,

Dać zachować od się wspomin czysty,

Czyste imię w głosach błogiej struny.

Na brwi czarna mu opada chmura,

Płonął oczy ni to płomień żywy,

Kraśny płomień wpełza mu na lico,

Strasznym gniewem nozdrza mu się szerzą,

A na uściech popod białą pianą

Dąś szatański sie układa,

Jak by mówiąc: Raja niech przepada!

Drżyj przed pieśnią! Osławionym – biada!

Lecz gdy Bauk rzekł ostatnie słowo,

W jednej chwili łyskawica

Bystra mózg mu rozświeciła:

Czyliż raja sama hańby świadkiem?

Czyż nikt inny nie ma ócz i mowy?

Morduj raję, morduj Turków społem

I bacz jeno, by wyjść z czystym czołem!

Ale wraz te myśli straszne

W głębiach serca aga topi,

Rysy lica uśmierza, łagodzi,

A po licu – coraz dalej schodzi

Płomień gniewu; pragnie byś spokojny

Wobec świata, a cały dygota.

I nareszcie, gdy potwornej złości

Przed świadkami ukryć już nie zdoła ,

Wstał i krzyknął drżący: „Naprzód, chłopcy!

Naprzód – krzyże, naprzód – ostre noże,

Pal i ogień, kół i olej wrzący!

Rozkuwajcie wszystkie piekieł siły!

Jam jest junak! Będą mnie sławiły

Pieśni! Niecha wszystko legnie trupem!...”

Jeszcze aga nie dopowie,

Gdy na dworze hukną strzały;

Saferowi, który pierwszy

Na głos agi rad poskoczył

W ciemności wtrącą drugie oko –

I co dzisiaj już rzpoczął

Dziryt rączy – śmerci ziarno kończy.

„Giaury, giaury!” zewsząd bije.

A to pierwszy szereg czety

Ku namiotom śle wystrzały

„Giaury, giaury!” Turcy krzyczą.

„Konia, konia!” wzywa aga.

Szereg drugi wnet uderzy.

„Giaury zewsząd! Rusznic! Noży!”

„Konia, konia! Hasan – konia!”

Da w nich ognia szereg trzeci.

Hasan już, nad wyżła ścigły,

Konia wiedzie mu dobrego.

Kiedy aga wsiąść zamierzał,

Mignie z chmury łyskawica;

Ziarno śmierci ziemię nim przemierza.

Noc jest mroczna: nie wiesz, kto go zwalił,

Lecz w pobliżu Mirko z rusznic palił...

Przez noc ciemną, smętną i bez ciała,

Mężna dusza, naga, poleciała!...

Poległ aga,lecz się Turcy bronią.

Tylko mroki ci dostrzec nie zwolą,

Jakie męstwa tam sprawiają cudy.

Wśród ciemności nic nie dojrzysz zgoła,

Jeno ogięń gdy z nieba zabłyśnie

Albo z rusznic wiernych towarzyszy;

Chrześcijanin z Turkiem się potyka

Na odległość lutych noży –

A był pewien, że go strzałem złoży.

W chwyt ramieniem żelaznym ujmują

I żelaznnym dzibem się całują:

Chryst z Prorokiem, póki który może –

Taka w sercu ich nienawiść gorze!

Czarną nocą otulona

Śmierć okrutna we krwi grzęźnie polu;

Jak łyskawicą oczy jej się świecą,

A skroś kości – wicher przedmuchiwa.

Głosem gromu strasna sie odzywa:

Ta raz „Gorze!”, to znów „Medet, medet!”,

To „Dopomóż, o Jezusie błogi!” –

A wciąż wzdycha, piszczy, kwili, chrapie,

Raz chrześcijan zgrabi, a raz Turków,

I swą szatą oczy im spowija.

Legli tutaj! Wiernik agi – skryba

Mujo, Hasan, Omer, Jaszar krwawy,

Trzy dziesiątki innych tuż Turczynów,

Zaś Bauka noc ratuje mroczna

Wraz z tą resztą, która zbiec pośpiala.

Ale kto to obok agi leży?

Czyj na trupa trup się gniewnie szczerzy?

To Nowica; ściął go Hasan luty,

Gdy ów junak lwa martwego zoczył

Pośród Turków i zdjąć głowę skoczył.

Grad śmiertelny z luf ustaje,

A upada grad z niebiosów;

Nocna czeta w namiotach przypada.

Noc jest straszna, rwią oblana,

Ciemna, czarna – ale czecie błogo

Spać strudzonej bojem oraz drogą.

V. LOS

Góra Lowczen ku niebu sie wspina,

A tuż obok rozciąga sie pole.

W polu stoi chatka pustelnika,

A w tej chatce – jedna izaba mała,

A w tej izbie stoi cud nad cudy:

Wściekły Turczyn się krzyżowi kłania.

Stoi Turczyn pięknie przyodziany:

I w turbanie, i z ostrzoną szablą,

I z rusznicą, i z okrutnym nożem.

Strach cię chwyta, że cię zetnie, wściekły.

Lecz się nie bój, pobratymie drogi,

Oswojony Turczyn cię nie zetnie;

Turczyn – cichy, łatwo go przestraszyć.

Tupnij jeno mocno w ziemię nogą,

On pobożnie złoży ręce obie,

Ręce złoży i opuści głowę,

I prawicę przed lico podniesie,

I nareszcie nad czołem ją zwiesi.

Podejdź bliżej i odgadnij, bracie,

Czyj jest owy turban okazały?

„Oto turban jest agi Czengicia,

Lecz się smętnie koło głowy wije.”

Czyja to jest pobratymie głowa?

„Oto głowa jest agi Czengicia,

Lecz z niej ciemne oczy wyzierają.”

Czyja to jest owa szabla kuta?

„Oto szabal jest agi Czengicia,

lecz żałośnie mu na biodrach zwisa.”

Czyja to jest ta broń pozłacana?

„Oto broń jest agi Czengicia,

Lecz spokojnie u pasa rdzewieje.”

Czyjże to jest ten strój pozłocisty?

„Oto strój jest agi Czengicia,

Ale nędzny, w słońcu nie rozbłyska.”

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Smrt Smail Agi, Serbia i Chowacja
ŚMIERĆ I JEJ OZNAKI
Pedagogika smierci
Śmierć gwałtowna 2
bol,smierc,hospicjum, paliacja,opieka terminalna
Bulyczow Kir Biala Smierc
etyka lekarska i smierc 2013
4 ŚMIERĆ ŚWIĘTEGO WOJCIECHA
!Alistair MacLean Jedynym wyjściem jest śmierć
alkaloidy od Agi
Przeżyć własną śmierć
Jak ludzie średniowiecza wyobrażali sobie śmierć i jakie odc, wypracowania
Czym jest śmierć, matura, praca + bibliografia
Seria zagadkowych śmierci i w Polsce i w Rosji, Film, dokument, publcystyka, Dokumenty dotyczące sp
Śmierć pnia mózgu, ratownictwo medyczne, Anatomia
ZESPÓŁ NAGŁEJ ŚMIERCI NIEMOWLĄT, ratownictwo med, Pediatria
kontrola cyklu komorkowego i smierc komorki, BIOLOGIA UJ LATA I-III, ROK II, semestr I, biologia kom

więcej podobnych podstron