17 grudnia 2011 Demokratyczna fabryka przepisów.. Demokracja, w tym” nasza młoda demokracja „, tym się charakteryzuje, że jej niespokojny duch- jak najbardziej demokratyczny- potrzebuje procesu permanentnego uchwalania czegokolwiek. Bez uchwalania, pozorowanego przekomarzania się, przegłosowywania- nie podobna sobie wyobrazić dekoracji politycznej, jaką jest demokracja. To nie tylko rządy hien nad osłami- to coś więcej.. To rządy cynicznych hien nad głupimi osłami.. Jeśli kto może sobie wyobrazić głupiego osła.. Bo upartego- jak najbardziej! Taksówkarze z całej Polski żądają ograniczenia liczby licencji dla kierowców i wyższych stawek za wejście do samochodu(????) Żądają tego od swoich potencjalnych pasażerów i żeby organa państwa zajęły się tą sprawą. Zdaniem pana Michała Więckowskiego, przewodniczącego NSZZ” Solidarność” Taksówkarzy, rynek psują obecnie nie tylko wysokie ceny paliw, ale również zniesienie limitów na licencje(???). Zniesienie limitów na licencje szkodzą, a same licencje nie szkodzą? Panu przewodniczącemu chodzi o to, żeby taksówkarzy było mniej, poprzez administracyjnie zmniejszone limity, a tym samym będą zarabiali więcej, bo będzie ich mniej- a ceny będą wyższe. Naprawdę nieźle obmyślone, należałoby zadbać o to, żeby w każdym większym mieście, no i tam, gdzie taryfy istnieją, wyznaczać ilu taksówkarzy może parać się wożeniem ludzi i administracyjnie tym procesem sterować, w ramach” wolnego rynku” –jak najbardziej, bo wolny rynek wolnym rynkiem, ale ktoś tym wszystkim- do jasnej cholery- musi kierować, nieprawdaż? Słusznie zauważył pan Stefan Kisielewski za swojego życia, że „ Solidarność to popłuczyny po socjalizmie”, czego przykładem jest domaganie się przez członka tego gremium ograniczenia dostępu do zawodu potencjalnych chętnych na taksówkarzy.. Bo jakie prawo ma pan Michał Więckowski domagać się, żeby administracyjnie eliminować z rynku ludzi, którzy chcą pracować, ale niekoniecznie przynależeć do sitwy korporacyjnej, w tym NSZZ Solidarność? Wolny człowiek- każdy wolny człowiek, powinien mieć prawo uprawiać zawód, jaki uważa za stosowny do swoich umiejętności, i nic nie powinno być do tego panu Michałowi Więckowskiemu, nawet jak piastuje- czy może sprawuje funkcję- przewodniczącego NSZZ Taksówkarzy. Solidarność zawodowa tych, co już uprawiają zawód taksówkarza, nie powinna stać na przeszkodzie tym, którzy ten zawód chcą uprawiać zarówno bez licencji, jak też na własny rachunek i na rachunek klienta.. Bo jakim trzeba być cynicznym łotrem, żeby uważać, że człowiek mający służyć klientowi i niego żyć, zamierza tego klienta doić i traktować jego pieniądze jak swoje własne? Jak trzeba być wyrachowanym i bezwzględnym, żeby świadomie próbować eliminować z rynku potencjalnych konkurentów- taksówkarzy, którzy być może świadczyliby usługi wożenia pasażerów taniej i wygodniej? Ale nie będą mieli takiej okazji, bo na samym starcie – wyeliminuje go decyzja administracyjna, a może nawet ustawa sejmowa- a jakże- przegłosowana demokratycznie, więc zgodnie z demokratycznym prawem, ale już niekoniecznie ze zdrowym rozsądkiem.. Bo powiedzmy sobie szczerze…, Która z przegłosowanych ustaw sejmowych jest zgodna ze zdrowym rozsądkiem.? W sposób większościowo- demokratyczny- żadna! Bo nawet jak jedni zyskują, inni stają się ofiarami.. I co ciekawe: przegłosowują większościowo w interesie wąskiej grupy, a krzywdzą większość- potencjalnych konsumentów.. Masy-, dla których ma być demokracja- są krzywdzone, a agresywne hieny korporacyjne czy związkowe- zyskują.. A dlaczego nie wprowadzić limitów rynkowych dla sprzedawców sklepowych? Co stoi na przeszkodzie? Przecież władza ma narzędzie demokracji- można przegłosować. Potrzebny podczas bachanalii wyborczych lud- nie jest już w tym momencie potrzebny. I wprowadzić licencje dla sprzedawców, które to licencje byłyby weryfikowane, co jakiś czas- na przykład, co pięć lat- pod kątem przydatności sprzedawcy w procesie sprzedawania. Kto by o tym decydował? Powołane demokratycznie komisje, które większością głosów decydowałyby o tym, kto nadaje się na sprzedawcę- a kto nie. To chyba jasne! Dobrze powołana komisja- to połowa sukcesu. Sukcesu demokracji! Bo przecież ona jest przed człowiekiem i ona powinna zwyciężać, o czym zapewniają nas, co jakiś czas wielbiciele tego nonsensu. Zwycięstwo demokracji- o to przecież chodzi.! O człowieka mniejsza.. Liczy się idea! Jak idea zwycięży- rozsądek przyjdzie sam?. Tak się wydaje krzewicielom demokracji.. Problem polega na tym, że każda demokracja gubi zdrowy rozsądek przy pomocy gilotyny większości, bo jest to idea fałszywa z gruntu.. Ilu demokratów by nie zasiadało w parlamencie- niczego to nie zmienia.. We włoskim siedzi ich 1000 (!!!!)- i Włochy są następnym krajem do ratowania. Gdyby nawet siedziało w nim 5000 - no to, co! Liczba nie stanowi o racji.. Stanowi o liczebności.. Tłumność demokracji nie rozwiązuje problemu normalności.. Większość prawie nigdy nie ma racji! To jak znaleźć prawdę w bezsensie większości? Musimy zdać się na przypadek. Tylko przypadkowo posłowie mogą zagłosować za racją… I w kraju opartym na przypadkowości żyjemy.. Często jest to przypadek organizowany, inspirowany przepisami Unii Europejskiej.. Im więcej przepisów w Unii Europejskiej, tym bardziej chora jest Unia.. 1000 Dyrektyw unijnych rocznie???? 1000 - chyba na cześć liczby posłów we włoskim parlamencie.. A Polski Związek Przetwórców Tworzyw Sztucznych chce przekonać Ministerstwo Środowiska do wprowadzenia obowiązkowego systemu kaucyjnego na plastikowe butelki. Ministerstwo skonstruuje ustawę i przekaże ją do parlamentu, gdzie zostanie przegłosowana zanim wejdzie w życie. Bo, żeby weszła w życie musi być namaszczona demokratycznie- przegłosowana. Kaucja miałaby wynosić 0,25 złotych za butelkę, a klienci płaciliby ją przy zakupie napojów. Potem będą mogli ją odzyskać zwracając butelki za pośrednictwem specjalnych automatów lub punktów skupu. Nie wiem ile kosztuje produkcja butelki i nie wiem ile kosztuje automat.. Domyślam się jedynie, że automaty będziemy musieli- za pomocą ścieżki finansowej i kasy Ministerstwa Ochrony- sfinansować. Każdy z nas złoży się na automat do skupu. Butelka- może 05,grosza, a może 1 grosz? Nie wiem, o co chodzi Polskiemu Związkowi Przetwórców Tworzyw Sztucznych, bo jeśli udałoby się zrealizować pomysł Związku i wszystkie butelki obowiązkowo krążyłyby w systemie produkcji i dystrybucji butelek, i ani jedna butelka nie byłaby potrzebna, jako nowa w systemie- to wszystkie zakłady produkujące butelki dla potrzeb przemysłu napojowego- będą zlikwidowane, jako niepotrzebne.. No, bo jak nie będzie potrzebna żadna nowa butelka…(???) Bezrobocie wzrośnie, choć niekoniecznie- zwiększy się liczba zbierających sztuczne butelki.. A jak kilka butelek zabraknie, bo zginą w systemie, ktoś za 25 groszy kaucji zostawi sobie w domu do podlewania kwiatków, to będzie musiał- jak chce się napić- przynieść ze sobą reklamówkę, do której sprzedawca koncesjonowany, a więc najlepszy z możliwych- naleje mu wody, czy innego napoju.. Najgorzej będzie z napojami gazowanymi, ale do tego czasu- mam nadzieję, napoje gazowane zostaną zlikwidowane, jako szkodzące na wątrobę. No i jak lewica ekologiczna nie zlikwiduje reklamówek.. Wtedy wodę i oranżadę będziemy nosili w wiaderkach z tworzywa sztucznego, oczywiście jak cały przemysł tworzyw sztucznych nie zostanie do tego czasu zlikwidowany, jako szkodzący środowisku... To samo obowiązkowo należy zrobić ze słoikami, opakowaniami papierowymi, butelkami szklanymi.. Żeby powtórnie wracały do obiegu, wtedy nie trzeba będzie produkować opakować na przykład na masło, oczywiście, jeśli „ naukowcy” z Instytutu Szkodliwości Masła nie stwierdzą, że masło szkodzi- lepsza jest margaryna.. Co będą mogli potwierdzić” naukowcy” z Instytutu Radości Jedzenia Margaryny? O.K! Wszystko można tylko z wolna i ostrożna, ale dlaczego pod przymusem? Ile będą kosztowały nas automaty i dlaczego dzisiaj producenci rynkowi nie wpadli na taki pomysł, skoro mogliby na tym zarobić..? Widocznie na tym zarobić się nie da, można natomiast zarobić wielkie pieniądze na przymusowych kaucjach.. Tak jak na torebkach ekologicznych.. Wystarczy w demokratycznej fabryce przegłosować przymus kaucyjny.. Czekamy na kaucje za słoiki i opakowania cukiernicze.. Z inspiracji Polskiego Związku Przetworów Cukierniczych i Polskiego Związku Słoików Okrągłych.. WJR
„Sztukmistrz z Londynu” , „drukowanie długu” i ucieczka „szczurów” z MF’u. Szykuje się kolejny „wałek” w ramach kreatywnej księgowości prowadzonej przez „kucharzy” z Ministerstwa Fynansów. Za to „kuchciki” szykują się do porzucenia dymiącej garkuchni grożącej wybuchem i sprawnej ewakuacji na z góry upatrzone pozycje.
31.12.2011 jest datą krytyczną. Wie to zarówno nasz „sztukmistrz z Londynu” udający od kilku lat ministra finansów tubylczego kraju jak i międzynarodowa „spekuła”. Jeśli w tym dniu poziom polskiego zadłużenia przekroczy tzw. 1-szy próg ostrożnościowy wynoszący 55% PKB to konieczne będzie wprowadzenie drakońskich cięć a być może o zgrozo prawdziwych reform finansów publicznych (pod poniższym linkiem tytułem przypomnienia kilka informacji na temat przykrych działań jakie czekały by miejscowych podatników po potwierdzeniu przekroczenia wspomnianego progu ostrożnościowego - LINK) . Problem polega na tym, że wysokość zadłużenia jest zmienna i zależy w znacznym stopniu od kursu EUR/PLN. Ok. 30% polskiego długu to dług w walutach obcych, z czego 70% jest denominowane w euro. Wzrost kursu EUR/PLN powoduje wzrost poziomu długu wyrażony w PLN. Datą rozliczenia jest 31.12. Według szacunków nie zależnych ekspertów poziomem krytycznym, przy którym dług rozliczany w euro powoduje przekroczenie „progu ostrożnościowego” jest kurs 4,55 pln. Pytany o tą wartość Jan Jacek Anton Vincent (no-PESEL) Rostowski spłonął na buzi jak panienka przyłapana na sprośnych myślach, po czym z charakterystyczną dla siebie bufonadą oświadczył, że jeszcze daleko do poziomu kursu, który był by krytyczny dla polskiego długu. Oczywiście nie ujawnił tej wartości, co tylko potwierdza wysokie prawdopodobieństwo, że kurs 4,55 jest/był wartością graniczną. Międzynarodowym spekulantom już kilku krotnie udało się na przełomie niespełna 2 miesięcy przebić na krótko ten poziom. W międzyczasie widzieliśmy kilka nieudanych interwencji walutowych prowadzonych przez NBP czy BGK, które najczęściej zaledwie na kilka godzin były w stanie obniżyć kurs o kilka groszy (ktoś na tym z pewnością zarobił wystawiając własne zlecenia na Forexie). Niepotwierdzone plotki mówią, że wspomniane interwencje mogły kosztować już kilka miliardów euro z posiadanych przez Polskę rezerw walutowych (nie jest ich aż tak dużo). Ich skutek jak wiemy był zerowy poza stratą wspomnianych rezerw, które zaraz będą potrzebne do decydującej bitwy pod koniec roku. Spekulanci zaatakują przed Sylwestrem, bo wiedzą, że ofiara jest złapana we wnyki i nigdzie już nie ucieknie. Kwestią otwartą jest, jaką sumę rzucą do walki przeciwko nieudolnym urzędnikom Rostowskiego i Belki. Można być prawie pewnym, że ilość amunicji walutowej, jaką mogą rzucić do walki jest znacznie większa niż rezerwy walutowe posiadane przez NBP. Dodatkowo ledwo kilka dni temu padł śmiały plan oskubania NBP ze sporej części wspomnianych rezerw na ratowanie bankrutujących „makaronów”. Wpłata miałaby nastąpić poprzez MFW by ten niby mafijna pralnia przeprał pieniądze nim wpuści je w krwioobieg EBC na ratunek francuskich, włoskich i niemieckich banków zaparkowanych po uszy we włoskie, śmieciowe obligacje. Wystarczy przypomnieć, czym skończył się atak Sorosa na Bank Anglii (BoE) w roku 1992. Jeśli potęga finansowa, jaką była i jest UK nie obroniła sztywnego kursu funta do ecu (wstępna larwa euro) to jak w 20 lat potem ma obronić się malutka i słaba Polska? Różnica jest tylko taka, że BoE przyznał się, że sztywny kurs funta do rodzącego się euro to głupi pomysł i więcej tej głupoty nie będą testowali (kosztowało ich to ponad 20 miliardów funtów). Polska nie może porzucić obrony wartości złotówki, bo konsekwencją będzie przekroczenie 55% progu zadłużenia. Ponieważ tak jak w starym serialu o kosmitach „Vincent wiedział”, że bufonada prze kamerą czy mikrofonem nie robi na spekulantach wrażenia zaczął przygotowywać wariant zastępczy w ramach kolejnej odsłony kreatywnej księgowości. Wszystko po to by obniżyć, choć na chwilę poziom zadłużenia a w szczególności poziom zadłużenia zagranicznego. W kroku pierwszym kierowany przez niego resort wystąpił do partyjnej koleżanki HGW zawiadującej miastem stołecznym Warszawa o drobną pożyczkę na kwotę 550 milionów zł. Miasto Warszawa zakupiło te bony skarbowe deklarując o zgrozo, że jest to tylko krótko terminowa inwestycja z terminem wykupu zaraz na początku stycznia 2012 (LINK). Warszawa jest bogata przynajmniej tej jesieni. Mimo zatrudnienia całych hord nowych urzędników, milionowych premii i manka w budżecie spowodowanego kryzysem, który wymusił podwyżki wszystkiego, co można było podnieść, po wyborach do kasy miejskiej wpadła drobna sumka w wysokości 1,44 miliarda zł po sprzedaży (85%) państwowego/miejskiego monopolisty (SPEC) dostarczającego ciepłą wodę i CO do mieszkań warszawiaków. Co prawda wkrótce po transakcji pojawiły się tu i ówdzie głosy, że ciepła woda w kranie stała się jakby tylko letnia (drzewiej była ponoć faktycznie gorąca), ale nikt przecież nie wierzył poważnie chyba w obietnice premiera, że dla Polaków istotna jest ciepła woda w kranie i trzeba to im zagwarantować? Jeśli i inne miasta poszły tym samym tropem, co stołeczny grajdołek (zostały przymuszone do zakupu obligacji skarbowych) to mogło się okazać, że miasta te zakupiły obligacji na kilka lub kilkanaście miliardów złotych. Zastanawiające jest czy obligacje skarbu państwa w rękach samorządów nadal liczą się, jako łączny dług czy taka transakcja obniża papierowe zadłużenie kraju? Wygląda na to, że samorządy zostały zmuszone do wzięcia na swoje barki na kilkanaście dni części długu a jednocześnie dostarczyły żywej gotówki. Co z tą gotówką zamierza zrobić nasz sztukmistrz z Londynu? Odpowiedzią na to pytanie jest świeżutka informacja (LINK), że resort Vincenta Rostowskiego planuje w przyspieszonym trybie przedterminowy wykup obligacji skarbowych na sumę 16,7 miliardów złotych (3,7 miliarda euro). Operacja ma odbyć się w najbliższy Poniedziałek 19.12.2011. Ile z tej kwoty to pieniądze wyszabrowane od polskich samorządów pod zastaw kolejnych obligacji a ile to środki pozostające na rachunkach NBP (jest tego 40 miliardów)? Im więcej forsy uda się upłynnić z NBP przed 31.12 tym większa szansa, że Polska wydana na pastwę atakujących ją międzynarodowych spekulantów i dodatkowo zrujnowana ratowaniem „makaronów” przez transfer do MFW będzie musiała skorzystać z FCL, jaka ma obstalowaną na kwotę 20 miliardów euro w MFW (). Wtedy dopiero koledzy Marka Belki z MFW zaczną pobierać od Polski właściwe odsetki (dziś za FCL płacimy rocznie zaledwie 100 milionów USD prowizji do MFW). Od kogo Vincent Rostowski chce wykupić przed terminem zapadalności polskie obligacje? Czy chodzi o wykup obligacji denominowanych w euro? Ich ewentualny wykup pozwoliłby zredukować poziom zadłużenia zagranicznego rozliczanego w euro. Być może w wyniku tej operacji okazało by się, że graniczny poziom 1-szego progu ostrożnościowego pojawiłby się nie przy kursie 4,55 ale 4,7-4,8 za 1 euro. Jak by nie było opisane tu działania Vincenta Rostowskiego przypominają, jako żywo operacje swapów walutowych, jakie nie tak dawno temu prowadziła Grecja przy współudziale Goldman Sachs a których celem było ukrycie rzeczywistego stanu finansów państwa Danajów i oszukanie przygłupich urzędników z Socjalistycznej Komisji Europejskiej. Przypomnijmy, że Vincent Rostowski ma już spore doświadczenia z „kreatywną księgowością” – pierwsze poważne operacje, na których zostawił swoje „odciski” pochodzą z końca roku, 2008 gdy decyzją ministerstwa zmieniono rozporządzenie pozwalające na zupełnie nowe zasady księgowania (z datą wsteczną) przez działające w Polsce „banki”. W wyniku tych zmian to, co do niedawna było stratą lub śmieciem w aktywach banku okazało się cennym kapitałem, dzięki czemu pozwalało na liftowanie bilansów i ukrycie rzeczywistego faktu bankructwa paru banków. Warto przypomnieć tą „jaskółkę” kreatywnej księgowości autorstwa naszego „sztukmistrza z Londynu (LINK)
P.S. Na tle wyczynów kreatywnej księgowości Vincenta dość interesująco wygląda informacja o planowanych odejściach wiceministrów, pomagierów ( LINK1, LINK2, LINK3). Nasza „błękitna krew” w resorcie, czyli Dominik Radziwiłł (tak, tak ten pan jest z tych „Radziwiłłów”) notabene odpowiedzialny za politykę resortu odnośnie długu publicznego wybiera się na jakąś sympatyczną, zagraniczną placówkę (a może jednak do MFW albo BŚ). Prawa ręka Vincenta pan Kotecki, który prawie w każdym tygodniu zapewnia nas albo, że dług publiczny jest pod kontrolą albo jak to wspaniale pracujemy nad przystąpieniem do bankrutującej strefy euro też przebiera nóżkami czekając na ogłoszenie końca cyrku pod nazwą „polska prezydencja w UE”. Pan Kapica zamierza profilaktycznie ewakuować się do MSWiA (zawsze to bezpieczniej mieć parę tysięcy pałek w pogotowiu przed elektoratem albo kumplami Mira i Zbycha – to przecież Kapica pokrzyżował „interes hazardowy” naszym przyjaciołom od „Chlebka”). Do ucieczki szykuje się i niejaki Dominik („Pionio ! Dominik jestem, bardzo mi przyjemnie! ”). Pan Szczuka też wybierał się na zagraniczny wypoczynek – jest mu on coraz bardzie potrzebny w kontekście problemów, jakie przysparza mu aktualnie IPN i ksywa operacyjna „Gaik” (LINK). Jakoś dziwnie przypomina to ucieczkę szczurów z tonącego okrętu. Czy Polska właśnie tonie i szczury ewakuują się na z góry upatrzone bezpieczne, suche pozycje by z bezpiecznej perspektywy obserwować tonącą krypę, na której tak dobrze do niedawna się żerowało? Przecież dotychczas w ministerstwie panował nastrój jak w kantorze u prezesa Grunspana, który podsumować można by osławionym cytatem „Robota nie gęś, ona się nie wytopi!”.
2-AM – blog
CIĘŻAR KŁAMSTWA Do dziś w narracji publicznej na temat pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, obowiązują zasady ustalone przez esbeckich propagandystów, a następnie utrwalone w wystąpieniach rzecznika peerelowskiej junty Jerzego Urbana. Zostały sformułowane w treści dwóch dokumentów: sporządzonej w MSW „Notatki dot. argumentów i tez kontrpropagandowych wobec wywiadu R. Kuklińskiego dla „Kultury” oraz „Koncepcji zdyskontowania publikacji R. Kuklińskiego w czasie konferencji prasowej” autorstwa politruków z LWP. Z tego zasobu pochodzą podstawowe epitety, jakimi do dziś opisuje się postać pułkownika. „Zdrajca”, „dezerter” „agent i szpieg CIA”, „megaloman i prowokator”, „rzekomy ideowiec i zbawca Polski”, „człowiek, który opluwa i szkaluje Solidarność” – to tylko niektóre z określeń zaproponowanych Urbanowi przez SB. III RP - kontynuując kłamstwa PRL-u przedstawia osobę płk Kuklińskiego w zgodzie z tym wzorcem i przez dwa dziesięciolecia utrzymuje Polaków w przeświadczeniu, iż mają do czynienia, co najmniej z postacią „kontrowersyjną” i „niejednoznaczną”. Na podobnej zasadzie interpretuje się także przyczyny wprowadzenia stanu wojennego, korzystając do dziś z argumentów zawartych w tajnym opracowaniu: „Propozycje działań związanych z ósmą rocznicą wprowadzenia stanu wojennego w Polsce” z listopada 1989 roku, przygotowanym w tzw. Zespole Programującym KC PZPR, MON, MSW i Prokuratury Generalnej. Tam właśnie sformułowano generalną tezę historiozofii III RP, w której stan wojenny nazywa się „mniejszym złem”: „W propagandzie należy łączyć rzeczową analizę przyczyn wprowadzenia stanu wojennego z ukazywaniem tego, w jaki sposób przerwanie groźnego biegu wydarzeń z 1981 r. umożliwiło późniejsze porozumienie, a w efekcie „okrągły stół” i głęboką transformację systemu politycznego Polski. Szczególnie mocno powinien być wyeksponowany motyw „mniejszego zła”. Jedno z najbardziej ordynarnych kłamstw związanych z postacią pułkownika Kuklińskiego dotyczy zarzutu nieprzekazania informacji o planach wprowadzenia stanu wojennego. Po raz pierwszy argument ten pojawił się na konferencji prasowej Urbana w roku 1986, gdy rzecznik wojskowej junty szkalował skazanego na śmierć pułkownika, działając ściśle według esbeckich instrukcji. Urban dowodził wówczas, iż Amerykanie (i Kukliński) zachowali się „nielojalnie” nie zawiadamiając ani „Solidarności”, ani Kościoła w Polsce o planowanym stanie wojennym, o czym przecież dzięki Kuklińskiemu doskonale wiedzieli. Interpretacja zmierzała do wykazania, jakoby nie informując „polskich sojuszników” o zamiarach rozwiązań siłowych Amerykanie chcieli doprowadzić w ten sposób do rozlewu krwi, zaś sam pułkownik okazywał obojętność wobec losu zdradzonych rodaków. Urban twierdził też, że prezydent Reagan "mógł zapobiec aresztowaniom i internowaniom" przywódców "Solidarności", ale nie zrobił tego, gdyż miał nadzieję sprowokować "krwawą łaźnię na europejską skalę". Miał zamiar użyć "Solidarności”, jako narzędzia w geopolitycznej rywalizacji ze Związkiem Sowieckim. Reagan - uważał Urban - nie był przyjacielem Polski, a jego polityka była "moralnie odrażająca". Tą samą argumentację odnajdziemy w artykule Andrzeja Brzezieckiego w „Gazecie Wyborczej” z roku 2009 - „Zachód wiedział, niewiele powiedział”, w którym autor pytał:
„Co "Solidarność" zrobiłaby z wiedzą o stanie wojennym? I tak musiałaby ulec przemocy. [...] Kukliński nie znał dokładnej daty wprowadzenia stanu wojennego, ale "Solidarność" mogłaby w porę zabezpieczyć część sprzętu, wycofać pieniądze związkowe z kont, mogłaby wreszcie nie zwoływać beztrosko do Gdańska całej Komisji Krajowej. Wszystko to wpłynęłoby kapitalnie na formę działalności opozycji po 13 grudnia. [...] Tej szansy nie dał jednak "Solidarności" Waszyngton.” Autor GW twierdził, jakoby „Kukliński był przekonany, że Amerykanie uprzedzili o stanie wojennym Polaków. Amerykanie tego nie zrobili. I to pokazuje, jak instrumentalnie traktowali i Kuklińskiego, i Polskę.” oraz dywagował :„W cynicznej postawie Zachodu ginie bohaterstwo Kuklińskiego. Per saldo stan wojenny opłacił się Waszyngtonowi, był argumentem na rzecz wyścigu zbrojeń, pozwalał grzmieć na komunistów z moralnych wyżyn, ale nie zmuszał do ryzyka bezpośredniego zaangażowania.” Wprawdzie w roku 2000 historyk CIA Benjamin B. Fischer w artykule „Utracona cześć pułkownika Kuklińskiego”, ("Studies in Intelligence" nr 9, 2000) przedrukowanym przez „Rzeczpospolitą” (nr 299/2000) skutecznie rozprawił się z tezami komunistycznej propagandy i wykazał, na czym polegało urbanowskie kłamstwo – do dziś jednak pokutuje przeświadczenie, że w roku 1981 Amerykanie i Kukliński „zdradzili” polskie społeczeństwo. Jak bardzo bano się ujawnienia prawdy niech świadczy fakt, że w roku 1994 dokonano włamania do redakcji „Tygodnika Solidarność”, gdzie znajdowały się kopie dokumentów przekazanych przez Kuklińskiego dziennikarce tygodnika Marcie Miklaszewskiej podczas wywiadu przeprowadzonego z pułkownikiem w USA. Z redakcji skradziono wówczas kopie telegramów podpisanych przez Jacka Stronga (pseudonim Kuklińskiego) informujące właśnie o zamiarze wprowadzenia stanu wojennego. Sam Ryszard Kukliński zdawał sobie sprawę z wagi tych oskarżeń. W wywiadzie udzielonym paryskiej „Kulturze” nr 4/475, z kwietnia roku 1987, wiele miejsca poświęcił wyjaśnieniu przyczyn swojej postawy i podkreślił, że zdecydowałby się na publiczne ujawnienie planów stanu wojennego, gdyby w ocenie skutków tej decyzji kierował się wyłącznie emocjami. Warto przypomnieć ówczesną argumentację pułkownika i podkreślić fakty, o których milczą współcześni apologeci urabanowskich łgarstw. Kukliński dowodził, zatem, że decyzja o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, w początkach listopada była nieodwołalna, a operacje stanu wojennego miały prowadzić wyłącznie siły policyjno-wojskowe. „Gdyby jednak z jakichkolwiek powodów nie były one w stanie złamać oporu społeczeństwa, do akcji miały wkroczyć czekające u granic Polski w pełnej gotowości dywizje radzieckie, czeskie i niemieckie. W dniu 7 listopada 1981 roku, (gdy Kukliński opuścił Polskę, przyp. moje) do uruchomienia całej policyjno-wojskowej maszyny wystarczyło tylko naciśniecie przysłowiowego guzika. Jedynym problemem do rozwiązania pozostało spreparowanie [...] pretekstu do rozpoczęcia konfrontacji oraz wybór najlepszego momentu uderzenia.” Wnioski były logiczne: „Ujawnienie przeze mnie planów uderzenia nie mogło ich w żadnym stopniu udaremnić lub choćby opóźnić. Mogło je tylko przyśpieszyć.” – uznał Kukliński i zauważył, że „jeśliby Solidarność uwierzyła w to ostrzeżenie, wówczas niemal na pewno doszłoby do natychmiastowego ogłoszenia strajku generalnego, a w konsekwencji do zorganizowanego oporu w setkach fabryk, zakładów pracy i uczelni”. „Wiedziałem – twierdził pułkownik, „ze w takiej sytuacji [...] .musiałoby nastąpić uderzenie sil pancernych, przede wszystkim czołgów; ze wreszcie przy ewentualnym powszechnym oporze ludności, sił polskich byłoby za mało i na pewno do akcji wkroczyłyby również pozostające w strategicznych rezerwach dywizje radzieckie, a nawet czeskie i niemieckie”. Konkluzja ujawniała tragizm dylematu, przed którym stał wówczas Kukliński:
„Nie mogłem wziąć na siebie odpowiedzialności za tego typu posuniecie. Powiem więcej, gdyby ktokolwiek inny, łącznie z rządem Stanów Zjednoczonych chciał takie ostrzeżenie przekazać, to mógłby to uczynić tylko wbrew mojej opinii. Zdawałem sobie sprawę, ze powstrzymanie się od takiego ostrzeżenia może się kiedyś w przyszłości spotkać z krytyka. Krytykę te przyjmuje w pokorze. [...] Dziś - mimo ciążącego na mnie wyroku śmierci - śpię spokojnie, dlatego, ze na moim sumieniu nie ciąży żadne ludzkie życie.” Tego samego nie mogą powiedzieć twórcy stanu wojennego, skazujący na śmierć setki swoich rodaków – w imię obrony interesów sowieckiego okupanta. Nie mogą tego powiedzieć również ci z propagandystów III RP, którym urbanowskie kłamstwa są bliższe niż świadectwo polskiego bohatera. Józef Szaniawski opowiadając przed laty o śmierci pułkownika przypomniał, że była ona następstwem wylewu, którego Kukliński doznał, gdy pracował nad odpowiedzią na paszkwil Bartosza Węglarczyka z „Gazety Wyborczej”. Gazeta zamieściła wówczas recenzję książki Benjamina Weisera „Ryszard Kukliński. Życie ściśle tajne”. Recenzja została tak skonstruowana i zmanipulowana, iż wynikało z niej, że Kukliński potwierdza motywy wprowadzenia stanu wojennego, o których mówi generał Jaruzelski. Komunistyczne kłamstwo, które w latach 80. miało zabić prawdę o bohaterstwie pułkownika i skazać go na miano „zdrajcy” dopadło go po latach, w „wolnej Polsce”. Aleksander Ścios
Chciało MSZ, a dostała Agora Nowe fakty w sprawie przejęcie przez Agorę SA domen polska.pl i poland.pl. Ministerstwo Spraw Zagranicznych w odpowiedzi na pismo inwestora domenowego Daniela Dryzka potwierdziło, że było zainteresowane pozyskaniem obu domen, ale pisma resortu zostały zlekceważone. Co gorsza, na domenie polska.pl już niedostępne są treść będące efektem wieloletniej pracy Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych. Daniel Dryzek na swojej stronie internetowej publikuje odpowiedź, jaką otrzymał z biura rzecznika prasowego Ministerstwa Spraw Zagranicznych na zapytanie dotyczące dzierżawy domen Polska.pl i Poland.pl przez spółkę Agora S.A - wydawcę "Gazety Wyborczej". Wynika z niej jednoznacznie, że MSZ chciał wykorzystywać obie domeny, ale NASK (Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa - państwowy instytut badawczy zarządzający polskim internetem) zdecydował się wydzierżawić je komercyjnej spółce. „MSZ było zainteresowane wykorzystywaniem domen polska.pl i poland.pl do promowania Polski. Minister Radosław Sikorski 21 kwietnia 2011 skierował w tej sprawie pismo do Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Barbary Kudryckiej, która nadzoruje Naukową i Akademicką Sieć Komputerową (NASK) będącą formalnie instytutem badawczym. Minister Sikorski prosił w nim o pomoc w doprowadzeniu do tego, aby domeny poland.pl i polska.pl, będące własnością NASK, kierowały internautów bezpośrednio do portali poland.gov.pl i polska.gov.pl, które tworzy MSZ. Niestety korespondencja w tej sprawie, prowadzona również z kierownictwem NASK, nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. Mimo starań MSZ właściciel domen polska.pl i poland.pl podjął decyzję o wydzierżawieniu ich komercyjnej firmie" - napisał rzecznik ministra Radosława Sikorskiego. "W ocenie MSZ domeny polska.pl i poland.pl, będące w dyspozycji instytutu badawczego NASK, nie powinny być wykorzystywane w sposób komercyjny. Z uwagi na to, że w wielu krajach domeny złożone z nazwy państwa i końcówki narodowej (np. france.fr, sweden.se, croatia.hr) są oficjalnymi stronami promującymi państwo, domeny polska.pl i poland.pl mogą być kojarzone przez część użytkowników w podobny sposób. Z tego właśnie powodu MSZ starało się o możliwość korzystania z tych domen” - dodało Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Nie tylko Ministerstwo Spraw Zagranicznych jest niezadowolone z przejęcia domen przez Agorę SA. Alarmuje również Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych, która w specjalnym komunikacie zwraca uwagę na niebezpieczeństwo zniweczenia efektów wieloletniej pracy. „Na prowadzonej przez Naukową i Akademicką Sieć Komputerową (NASK) stronie „polska.pl” wystąpił brak dostępu do materiałów archiwalnych prezentowanych tam w ramach prowadzonych przez kilka lat wspólnych projektów. Były one realizowane przez NDAP i podległe archiwa państwowe razem z NASK. Najważniejsze z nich są „Skarby archiwów polskich”. Linki ze strony „polska.pl” a także „archiwa.gov.pl” odsyłają do strony „gazeta.pl”, na której ukazują się informacje nie związane z materiałami archiwalnymi.” – czytamy w komunikacie NDAP. - „W związku z zaistniałą sytuacją oraz informacjami medialnymi na temat losów strony „polska pl” Naczelny Dyrektor Archiwów Państwowych zwrócił się do NASK o wyjaśnienie, bowiem taki stan rzeczy nastąpił bez jego wiedzy i woli.” Sprawę skandalicznego przekazania wydawcy "Gazety Wyborczej" domen polska.pl i poland.pl nagłośnił portal Niezalezna.pl. Na stronie Polska.pl można było jeszcze jakiś czas temu zapoznać się z historią i przyrodą Polski; serwis zaangażowany był też w projekty archiwizacji dziedzictw narodowych oraz patronował ważnym wydarzeniom kulturalnym. Podobnie jest w innych krajach Unii Europejskiej (deutschland.de, belgium.be, czech.cz). Trudno przypuszczać, by po przejęciu przez wydawcę "Gazety Wyborczej" pełnił podobne funkcje. Przejęcie praw do nazwy Polska.pl i Poland.pl zaskoczyło inwestorów domenowych, tym bardziej, że nikt nie słyszał o żadnym przetargu zorganizowanym przez NASK. Przypomnijmy, że 16 listopada 2009 r. dyrektorem NASK został niespodziewanie zaufany szefa ABW Krzysztofa Bondaryka - płk Michał Chrzanowski, były Dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Teleinformatycznego ABW. Daniel Dryzek, inwestor domenowy, następująco skomentował przejęcie przez Agorę SA stron Polska.pl i Poland.pl: "Czy sprzedaż domen Polska.pl i Poland.pl to nie tak samo jakby sprzedać prawa do nazwy Polska? W końcu domeny to wirtualny odpowiednik rzeczywistości [...] Czy ich sprzedaż to najlepsze rozwiązanie? Czy dzierżawa nie byłaby lepszym wyjściem? Czy faktycznym właścicielem nie powinno zostać polskie MSZ? I na koniec: pozostaje pytanie ZA ILE domeny zostały sprzedane?".
Niezależna
Faktów przybywa - politycy PO umywają ręce Z protokołów zeznań świadków, do których dotarła „Gazeta Polska Codziennie”, jednoznacznie wynika, że akredytowany przy MAK-u płk Edmund Klich w kluczowym momencie odsunął od smoleńskiego śledztwa specjalistę meteorologa ppłk. Mirosława Milanowskiego. Zrobił to na żądanie Moskwy - ppłk Milanowski zebrał dowody świadczące o odpowiedzialności Rosjan za katastrofę smoleńską. Ppłk Mirosław Milanowski w kwietniu 2010 r. zajmował stanowisko specjalisty ds. bezpieczeństwa lotów MON. Jak wynika z zeznań chor. Marcina G. (nazwisko do wiadomości redakcji), dyżurnego meteorologa z Wojskowego Biura Meteorologicznego, ppłk. Milanowskiemu około południa 10 kwietnia przekazano szczegółowe dane na temat sytuacji pogodowej w Smoleńsku. Mając już te dane, ppłk Milanowski razem z grupą śledczych wyjechał do Smoleńska, aby na miejscu uczestniczyć w dochodzeniu.
Kluczowe przesłuchanie 13 kwietnia 2010 r. polscy prokuratorzy z udziałem ppłk. Milanowskiego przesłuchiwali Michaiła Radgowskiego, naczelnika stacji meteorologicznej jednostki wojskowej w Smoleńsku. Szczegółowo opisywał on pogarszającą się pogodę przed lądowaniem Tu-154M z polskim prezydentem, jego małżonką i towarzyszącą im delegacją. „O godz. 9.26 (czasu moskiewskiego - red.) zaobserwowałem kolejną zmianę pogody (…). O godz. 9.40 zaobserwowałem kolejną zmianę pogody: powstała mgła. Poinformowałem natychmiast służby meteorologiczne Jednostki Wojskowej nr 21350, skąd otrzymałem ostrzeżenie przed wichurą. Dane pogodowe poniżej minimum meteorologicznego lotniska (...). Ok. godz. 10 odczytałem wskazania przyrządów (…), dane te drogą telefoniczną przekazałem do wiadomości pododdziałowi służby meteorologicznej Jednostki Wojskowej nr 21350 i służbie meteorologicznej Dowództwa Lotnictwa Transportu Wojskowej w Moskwie” - zeznał Michaił Radgowski. Gdy Michaił Radgowski zaczął mówić o danych przekazanych do stanowiska dowodzenia w Moskwie, na podstawie, których lotnisko w Smoleńsku powinno zostać natychmiast zamknięte, płk Edmund Klich w trybie natychmiastowym odwołał z przesłuchania ppłk. Milanowskiego i tym samym uniemożliwił naszemu specjaliście zadawanie szczegółowych pytań. „Informacja śledczego: o godz. 18.50 od specjalisty ds. bezpieczeństwa lotów Inspektoratu Bezpieczeństwa Lotów Ministerstwa Obrony Rzeczpospolitej Polskiej Mirosława Milanowskiego otrzymano oświadczenie o konieczności jego natychmiastowego uczestnictwa w naradzie, w związku z czym nie może on uczestniczyć w dalszym przesłuchaniu świadka (…)” - czytamy w protokole przesłuchania Radgowskiego z 13 kwietnia 2010 r.
Na żądanie Rosjan Śledczy kontynuowali przesłuchanie Radgowskiego 14 kwietnia, ale już bez obecności ppłk. Milanowskiego, którego Klich odwołał na żądanie Aleksieja Morozowa, zastępcy gen. Tatiany Anodiny, szefowej MAK-u. Jak wynika z wypowiedzi Edmunda Klicha, na posiedzeniu komisji obrony narodowej Morozow kilkakrotnie żądał od niego odsunięcia od śledztwa ppłk. Milanowskiego. Ostatecznie ppłk Milanowski nie uczestniczył w śledztwie, wszedł natomiast w skład komisji Jerzego Millera. - Pan Milanowski pracował dla Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, która opracowała raport końcowy, przedstawiający przebieg i przyczyny katastrofy smoleńskiej. Zatem należy domniemywać, że raport ten zawiera wszystkie istotne zagadnienia, które komisja, a więc i pan Milanowski, miała do przekazania. Jednocześnie proszę mieć na uwadze odrębność prokuratury wojskowej i Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego w zakresie wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej - stwierdził płk Zbigniew Rzepa z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Po publikacji w „Gazecie Polskiej” stenogramów rozmowy płk. Edmunda Klicha z ówczesnym ministrem obrony narodowej Bogdanem Klichem odbyło się nadzwyczajne posiedzenie zespołu badającego okoliczności smoleńskiej tragedii. Jej przewodniczący Antoni Macierewicz (PiS) oraz obecne w Sejmie rodziny ofiar katastrofy złożyły wniosek o zwołanie posiedzenia komisji obrony narodowej, na co nie zgodził się Stefan Niesiołowski, przewodniczący komisji.
Umywają ręce Zapytaliśmy polityków, dlaczego koalicjanci nie reagują w żaden sposób na ujawnione przez nas stenogramy? - Dlatego, że jeszcze nie jest to na tyle nośny ładunek emocjonalny i polityczny, że w tym obszarze powinna jeszcze dyskutować właściwa dla sprawy komisja. Tam powinniśmy przenosić pierwsze reakcje na ten materiał i weryfikację. A nie od razu w formie debat plenarnych dodatkowo sączyć emocje, często wokół materiału, który przez którąś ze stron jest kwestionowany. Ponieważ więc materia dotyczy funkcjonowania ministra obrony narodowej, jest właściwa dla sprawy Komisja Obrony Narodowej i tam warto byłoby ten materiał odsłuchać i przeanalizować. Tam należałoby potwierdzić jego zawartość, zinterpretować zawarte tam stanowiska oraz oceny - mówi Janusz Piechociński (PSL). Politycy PO odpowiadają wprost:
- Nie wiem. Trudno mi się do tego ustosunkować - mówi nam Paweł Olszewski. Posłanka Małgorzata Kidawa-Błońska przyznała, że nie czytała zapisu rozmowy. Zaznaczyła, że jeżeli na tych taśmach coś jest nie w porządku, to zapewne zajmą się tym odpowiednie instytucje.
Dorota Kania, Współpracownicy: Katarzyna Pawlak, Magdalena Michalska
Zabić to śledztwo Zapewne takim motywem kierują się polskie władze, które robią wszystko, żeby prawda o katastrofie smoleńskiej nie wyszła na jaw. Zdobyte przez Anitę Gargas wstrząsające nagrania rozmowy płk. Edmunda Klicha z byłym ministrem obrony narodowej Bogdanem Klichem, której fragmenty zamieściła „Gazeta Polska Codziennie” (stenogramy w całości opublikował tygodnik „Gazeta Polska”), powinny stać się powodem powołania komisji śledczej. Komisji, która wyjaśniłaby wszystkie matactwa rządzących, błędy i zaniechania śledczych. Powodem nadzwyczajnych posiedzeń komisji obrony narodowej i sprawiedliwości. Tymczasem, zamiast konkretnych, zmierzających do wykrycia pełnej prawdy działań, mamy festiwal działań pozorowanych: premiera, który zapewnia, że o wszystkim wie, prokuratury, która ogłasza, że bada, w jaki sposób doszło do nagrania i ujawnienia rozmowy. A mainstreamowe media milczą. Jak zwykle. Dorota Kania
Towarzysz Generał zrobił to sam. Stan wojenny wprowadzono jak twierdził Kiszczak, by wymienić elity „Solidarności”. „Niekonstruktywne” zamienić na „konstruktywne”. W drodze demokratycznych wyborów to się SB nie udało. Jakoś dziwnie wszystkich objęła amnezja, bo przecież Wałęsa się dużo wcześniej przyznał, że pomagał SB identyfikować zdjęcia tłumu, zrobione przed płonącym Komitetem PZPR i z innych manifestacji ulicznych - Jadwiga Chmielowska
Czy „Solidarność” to tylko mit? Mitem "Solidarność" jest. Jest też najrealniejszą rzeczywistością. Miałam wtedy 26 lat, po studiach już dwa lata pracowałam. Włączyłam się w ten ruch narodowo-wyzwoleńczy od samego początku, bardzo aktywnie. Można wręcz powiedzieć, że go współtworzyłam. Byłam w środku wielu wydarzeń. To prawda, że strajki były sprowokowane. Wyrzucając z pracy Annę Walentynowicz władza miała pewność, że strajk wybuchnie. Była znaną, powszechnie szanowaną robotnicą. Zaczynała, jako spawacz, a potem pracowała jako suwnicowa. Praca ciężka i odpowiedzialna. Pomagała wielu ludziom. Władze też wiedziały, że jest członkiem WZZ (Wolnych Związków Zawodowych). Strajk po jej zwolnieniu był więc pewny. To, że wybrano Wałęsę na przywódcę strajku zawdzięczamy Borusewiczowi. To on przekonał na zebraniu WZZ, że musi to być ktoś ze stoczni i obowiązkowo z WZZ-tów. Nie może to być młody i mało znany. Walentynowicz też odpada bo … jest kobietą. Pasował tylko Wałęsa, zwolniony dużo wcześniej ze stoczni. Jakoś dziwnie wszystkich objęła amnezja, bo przecież Wałęsa się dużo wcześniej przyznał, że pomagał SB identyfikować zdjęcia tłumu, zrobione przed płonącym Komitetem PZPR i z innych manifestacji ulicznych.
Andrzej Gwiazda tłumaczył mi później, że jak namierzyli agenta Myszka, to nie sądzili, że SB korzysta z „takiego Wałęsy” jako agenta. Przebaczyli mu widać incydent. Walentynowicz była bardzo skromna osobą i nie rwała się do władzy. Wałęsa tak. W ten sposób został wytypowany na przywódcę. Strajk wywołali młodzi ludzie z WZZ-tów. Wałęsa oczekiwał na strajk poza domem. Borusewicz kiedyś pokazał okna tego mieszkania, gdzie czekał Wałęsa, później okazało się, że był to lokal kontaktowy SB. Informacja ta pochodzi z dwóch źródeł, potwierdziła ją też Anna Walentynowicz. Czy Borusewicz i Wałęsa o tym wiedzieli? Nie wiadomo. Wałęsa szybko podpisał porozumienie i zakończył strajk, po spełnieniu żądania przywrócenia do pracy i przyrzeczeniu podwyżek płac. To Walentynowicz, Alina Pieńkowska i Osowska zamykały bramy, tłumacząc ludziom, że strajk się zakończył a teraz rozpoczął solidarnościowy z innymi zakładami. Wybrano Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. Dlaczego na czele stanął znowu Wałęsa tego nie mogę zrozumieć. Wtedy należało wybrać np. Gwiazdę – delegata z „Elmoru” (Zakłady Okrętowych Urządzeń Elektrycznych i Automatyki). Znowu usłużni podpowiadacze mówili, że musi to być koniecznie robotnik, a nie inżynier. Wtedy Wałęsa się bał, że go nie wybiorą. I znów mu wspaniałomyślnie przebaczono zdradę i tak właśnie poszło….Trzeba pamiętać, że Gierek w swojej książce (1989) napisał, że w czasie strajku był na wakacjach i dostał zapewnienie od szefa SB, że na czele strajku „stoi nasz człowiek”. Oczywiście Henryka Krzywonos była łamistrajkiem. Dopiero odcięcie zasilania unieruchomiło jej tramwaj. Z ciekawości poszła do stoczni, tam myślano, że jest przedstawicielem załogi strajkujących tramwajarzy, gdy sprawa się wydała usunięto ją z MKS. Trzeba jej jednak pamiętać zdanie, którym przeszła do historii: gdy Wałęsa zakończył strajk spytała go „coś Ty zrobił, teraz nas, małe zakłady wyduszą jak pluskwy”. Na czele strajku w Szczecinie stał Marian Jurczyk TW "Święty", w Jastrzębiu Zdr. - działacz partyjny Jarosław Sienkiewicz, w Hucie Katowice w Dąbrowie Górniczej Fabry – również TW. W Hucie Katowice, gdy Fabry podobnie jak Wałęsa zakończył strajk przed podpisaniem porozumień w Gdańsku, został odwołany i zastąpił go Andrzej Rozpłochowski, poparty przez Jacka Jagiełkę, o którym w hucie wiedziano, że kontaktuje się z ROPCiO. Tak, więc z czterech porozumień jedynie Porozumienia Katowickie nie były podpisane przez agenta. Komuniści nie przewidzieli, że strajk rozleje się po całej Polsce. Ani tego, że w Katowicach nie uda się trwale narzucić szefa strajku – to właśnie Porozumienia Katowickie rozszerzały wszystkie inne uzgodnienia z Gdańska, Szczecina i Jastrzębia, na cały kraj. Przypomnieć należy jak Jurczyk chciał tworzyć NSZZ „Jedność”, a Sienkiewicz nie żądał występowania ze starych CRZZ-etowskich związków zawodowych. Statut opracowany przez Chrzanowskiego i Stelmachowskiego dla MKZ Katowice został z sądu wycofany i posłużył do uchwalenia jednej NSZZ „Solidarność”. Do 17 września 1980 r. SB i PZPR próbowała walczyć z powstającymi w zakładach pracy Niezależnymi Związkami Zawodowymi – późniejszą „Solidarnością”.Po tej dacie zmieniono taktykę, zaczęto wkręcać podstawionych osobników albo wręcz organizować „S” swoimi ludźmi. Za przyblokowanie takiego osobnika o mało nie zapłaciłam życiem.
Agentura ruszyła do ataku. Była bardzo radykalna w swych wypowiedziach i bardzo sprawna. Udawało się im wchodzić na różne szczeble władz związkowych. W Jastrzębiu pozbyto się wprawdzie Sienkiewicza, ale Tadeusz Jedynak wyszedł z tej walki osłabiony. W Zarządzie nadal pozostawała agentura. PZPR i SB widząc, że straci kierownictwo z MKR Jastrzębie natychmiast doprowadziły do powstania MKZ Bytom z Andrzejem Cierniewskim tw. „Cierń” na czele, późniejszym likwidatorem majątku „S”. Adam Michnik rozpoczął na przełomie 1980/81 objazd MKZ-tów w całej Polsce. Szukał zwolenników i mu się to w zasadzie udawało. Oporny był Rzeszów z Antonim Kopaszewskim - Przewodniczącym MKZ, częściowo Szczecin ze Staszkiem Wądołowskim – wiceprzewodniczącym MKZ. W MKZ Katowice Rozpłochowski i nasz doradca Janusz Krzyżewski oddelegowali mnie do rozmów. Michnik usłyszał, że „mnie nie interesuje komunizm z ludzką twarzą nawet jego i Kuronia. Mnie interesuje niepodległa Polska wolna od komunizmu” (zapis tej rozmowy w aktach IPN SOR „Elektra”). Wałęsa był niszczony przez KOR ( Michnika i Kuronia), więc my wspieraliśmy Wałęsę. Niestety nie trafiały do nas żadne informacje od Gwiazdów. W lutym SB postanowiła rozprawić się z Rozpłochowskim i MKZ Katowice. Użyto do tego Świtonia. Była to perfidia, bo wielu miało zaufanie do MKZ Katowice, bo przecież tam sekretarzem jest Świtoń. Niestety prowokacja udała się. Świtoń miał 267 agentów wokół siebie, w tym również wielu księży. Wykorzystano też cechy jego charakteru i osobowości. Świtoń był ambitny i lubił pochwały. Stąd tak łatwo było mu podstawić agenturę a następnie nim manipulować. Od lutego 1981r. Świtoń rozwalał MKZ Katowice. Był nacisk na połączenie 5 MKZ-tów w drodze wyborów. Agent - TW „Hrabia” wsadził, jako eksperta do komisji organizującej wybory pracownika naukowego Wydziału Prawa Uniwersytetu Śląskiego – dr. Kudeja. Jedynie przedstawiciele MKZ Katowice Jacek Jagiełka i ja protestowaliśmy. Inni klaskali, jaki mądry i sprawny człowiek! Potem w stanie wojennym dr Kudej zasiadał w PRON-ie. Trzeba tutaj wspomnieć, że w pierwszych dniach strajku i tworzenia Niezależnych Związków Zawodowych. Inteligencja nie była aktywna. W Międzyzakładowym Komitecie Strajkowym Huty Katowice nie było ludzi z wyższym wykształceniem, kilka osób po maturze. Gdy Chrzanowski zobaczył dokumenty mojego Instytutu z datą 4 września 1980 r. prosił abyśmy pomogli robotnikom. Instytut oddelegował mnie do MKZ, ze względu na zdolności organizacyjne. Wałęsa tępił Rozpłochowskiego i MKZ Katowice a faworyzował podejrzane typy – najbardziej Andrzeja Cierniewskiego. Negatywny stosunek Wałęsy do Rozpłochowskiego nasilił się po prowokacji bydgoskiej. Rozpłochowski żądał zwołania Komisji Krajowej. Doszło do tego, że gdy Wałęsa przyjechał na spotkanie na Stadionie Śląskim to nasz Zarząd Regionu Katowice nie wpuszczono na spotkanie. Było to tuż przed wyborami. Jak się teraz okazało, po analizie dokumentów z IPN, SB udało się wprowadzić, jako delegatów jedynie ok. 20% tajnych współpracowników. Dużą rolę odegrała manipulacja i głupota. Przekonałam się na własnej skórze, że ludzie nie chcą słuchać prawdy, nie chcą ostrzeżeń, wierzą, że są najmądrzejsi. Rozpłochowskiego wyeliminowano całkowicie, przegrał wybory na Przewodniczącego a na członka zarządu nie został zgłoszony. Ze starej ekipy MKZ-tu, jeszcze z siedzibą w Hucie Katowice, zostałam ja, a i tak próbowano mnie już po wyborze odwołać z Zarządu Regionu Śl.-D. Powód, to wysłanie telegramu do Krajowej Komisji Wyborczej z prośbą o przysłanie obserwatora, gdyż moim zdaniem - członka Regionalnej Komisji Wyborczej jest ono manipulowane. Szło pod dyktando wspomnianego już dr. Kudeja. Na Walnym Zjeździe Delegatów Reg. Śl. - D. SB i PZPR postawiła na młodego inżyniera Leszka Waliszewskiego, porządny człowiek, ale nie na czas walki, bez rozumienia zagrożeń, w dodatku pod całkowitą kontrolą swego wice, jeszcze z MKZ Tychy - Marka Wacha TW „Echo”. Pomimo tak wielkich starań SB udało się wprowadzić jedynie kilka osób na kilkudziesięcioosobowy Zarząd. Nie mieli nawet 10%. Ważne jest to, że w eliminowaniu osób z radykalnego MKZ Katowice, prym wiedli delegaci z Gliwic: Witold Zalewski, Jerzy Buzek, Ryszard Kuszłeyko. PZPR musiała zniszczyć MKZ Katowice, bo obowiązywała uchwala nie rozmawiania z partią. Michnik też nie miał żadnych dojść do Zarządu. Wydawany był tygodnik i dziennik związkowy, funkcjonowała biblioteka wydawnictw niezależnych, mająca przeszło 100 filii zakładowych, działał Ośrodek Prac Społeczno Zawodowych, Komitet Obrony Wiezionych za Przekonania, Wszechnica. Na przełomie października i listopada delegaci już zrozumieli swój błąd i opcja Rozpłochowskiego zaczynała mieć większe wsparcie. Wspaniale działał w całej Polsce NZS, NSZZ „Rolników Indywidualnych”., NSZZ Rzemieślników, Stowarzyszenia twórcze itp. Społeczeństwo się zorganizowało - w związki zawodowe i dokonało demokratycznych pierwszych od rozpoczęcia wojny wyborów swoich przedstawicieli. To się władzy nie podobało. „Solidarność” to był wypadek przy pracy PZPR i SB. Gdy się połapano, to Jaruzelski zaczął przejmować władzę. Rakowski i Urban próbowali się po cichu porozumiewać z Moskwą, aby się dogadała z nimi, a oni z „Solidarnością”. Ten list krążył chyba w czerwcu 1981r. Jaruzelski natomiast błagał Breżniewa o interwencję zbrojną w Polsce, a ten odmówił. Więc Towarzysz Generał zrobił to sam. Stan wojenny wprowadzono jak twierdził Kiszczak, by wymienić elity „Solidarności”. „Niekonstruktywne” zamienić na „konstruktywne”. W drodze demokratycznych wyborów to się SB nie udało. Po ogłoszeniu stanu wojennego różnie wyglądał opór. Na Śląsku był bardzo silny. Dopiero, gdy dowiedziano się, że w całej Polsce nie ma strajków, to po 2 tygodniach na Śląsku też wygasły. Trzeba pamiętać, że Górny Śląsk walczył i tu polała się krew. To właśnie na Górnym Śląsku ukrywały się trzy osoby od 13 grudnia 1981r. do końca. Za mną list gończy był od 13 grudnia 1981 r. ( akcja „Jodła”) do 1 sierpnia 1990r.! Byłam szefem podziemnej struktury regionalnej RKK NSZZ „S” i „SW”, ale też drukarzem, redaktorem, łącznikiem, kolporterem, a po aresztowaniu Morawieckiego i Kołodzieja szefem Komitetu Wykonawczego całej „Solidarności Walczącej”. Bezpiece nie udało się wyłapać 13 grudnia wszystkich „niekonstruktywnych”. Więc organizowali swoje struktury, do których obok bardzo uczciwych ludzi wprowadzano agenturę. Pieniądze przez Biuro Brukselskie „S”, trafiało via Jerzy Milewski prosto do bezpieki a cześć zasilała kasę „konstruktywnych”. Komputery objęte embargiem sprowadzane dla podziemia „S” szły prosto do Moskwy. Kres temu postawiła dopiero Irena Lasota z IDEE z Waszyngtonu. Ona też nie wysyłała pieniędzy i sprzętu przez Brukselę, tylko bezpośrednio do różnych grup i organizacji w Polsce. Milewski i Wałęsa z milionów $ nie rozliczyli się. Borusewicz z Merklem posiadali olbrzymie ilości maszyn drukarskich. Nie było do nich dostępu. Na czarnym rynku offset kosztował 1 500$. Do Polski trafiały jako dary od zachodnich Związków Zawodowych. Ruszyła też esbecka akcja „Renesans” - czyli podmiana struktur „Solidarności” i wciąganie ambitnych działaczy, skłonnych do współpracy z władzą. W 1989 r. sprzedano w Magdalence cały naród. Oszustwo „okrągłego stołu” było widoczne. Ostrzegał Gwiazda, ostrzegał Szeremietiew, ostrzegałam ja i LDPN ( Liberalno Demokratyczna Partia Niepodległość, FMW ( Federacja Młodzieży Walczącej), „Solidarność Walcząca”! Robiliśmy manifestacje. Pisali w biuletynach. W liście skierowanym do posłanek Seferowicz i Knysok proponowałam w zmienianej ordynacji (Lista Krajowa padła i nie przeszedł żaden partyjniak do Sejmu) zrobić całkowicie wolne wybory. Naród, najwyższy suweren w kraju, odrzucił komunistów i nie wolno było tego nie honorować. Ostrzegałam w tym liście, że naród oszukany, potem nie będzie już nikomu wierzył! To się wszystko sprawdziło. Gwiazda ostrzegał przed dziką prywatyzacją, ale kto chciał słuchać Gwiazdy. Media wykreowały zdrajców na patriotów. Ludzie chcieli mieć nadzieję, że będzie dobrze. Teraz dalej brną w to szambo, bo nie mają odwagi przyznać się nawet sami przed sobą, że byli głupcami i dali się oszukać. Wszystkich niewygodnych skazano nie tylko na zamilczenie w mediach, bo kogo tam nie ma, to nie istnieje, ale skazano ich również na niebyt materialny! Mnie na głód! Jadłam 1 kg ryżu na 2 tygodnie! Mniej niż głodujący Chińczyk. Inżynier elektronik - nie mogłam znaleźć żadnej pracy. Musiałam opuścić Śląsk i mogłam wrócić dopiero w 1993r. Wielu moich przyjaciół było zmuszonych opuścić kraj po 1990r. Niektórzy odebrali sobie życie. Do dziś bohaterowie cierpią biedę – bo są niewygodni i niebezpieczni! Zaszczuwając autentycznych bohaterów zrobiono miejsce dla tych ze sfałszowanymi życiorysami. To oni za drobną łapówkę albo pochwałę robili szkody wielomiliardowe. Niszczyli państwo. Mianowano na stanowiska ludzi niekompetentnych na zasadzie - nie zna się, to się pozna. Skutek opłakany! Przy okrągłym stole dogadali się oficerowie prowadzący ze swoją agenturą. Było przy nim też dużo pożytecznych idiotów, którzy tylko uwiarygodnili grę „człowieka honoru” Tzw. III RP, to poczęta z nieprawego łoża PRL-bis. Wmówiono ludziom, że „Solidarność” reaktywowano, co jest kłamstwem. Założono nowy związek pod tą samą nazwą. Nie odbył się Zjazd Delegatów wybranych demokratycznie w 1981r. Uzurpatorzy przejęli władzę. Osłaniali sprzedaż banków polskich, likwidację przemysłu, wprowadzanie zgubnych reform Gieremka, Balcerowicza pod dyktando Sorosa. O rząd dusz zadbał Michnik i jego opiniotwórcza „Gazeta Wyborcza”. Zniszczono Polskę, niszczy się dalej naszą kulturę i tradycję. Literatury i historii nie uczy się młodzieży. Wprowadzenie podatku katastralnego wywłaszczy Polaków z własności przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Czy kogoś uczciwego będzie stać na podatek w wysokości 4 tys. zł. miesięcznie (1 lub 2 % wartości nieruchomości) za mały domek na przedmieściach? W III RP zrobiono wszystko dokładnie odwrotnie niż w II RP. Gdy zlikwiduje się narodową tożsamość Polaków, to Polska zniknie z mapy świata. Jest to diabelski plan Moskwy. Komunizm zdobywa cały Świat! Europę już w zasadzie zdobył. Jadwiga Chmielowska
UB chciało porwać Korbońskiego w Berlinie Pod koniec września 1947 roku w Bułgarii zostaje powieszony Mikołaj Petkow, przywódca partii chłopskiej. Ku temu samemu zmierza w Polsce. Mikołajczyk, Korboński nie dają tej możliwości komunistom, pod koniec października uciekają z kraju. W niedługim czasie po osiedleniu się w USA, Stefan Korboński przystępuje do przygotowań do… III wojny światowej. Bo tylko w jej rychłym wybuchu była szansa na uzyskanie przez Polskę niepodległości. W tę wojnę wierzył kraj, wierzyła emigracja (p. chociażby zapiski Lechonia w „Dzienniku”). Korboński dysponuje w kraju sprzętem nadawczym, także współpracownikami z okupacji niemieckiej, Powstania, ale i kilku miesięcy powojnia. Powoli, ostrożnie nawiązuje z nimi kontakt, opracowują systemy łączności. Wie, jak istotne jest posiadanie takiej ekipy w trakcie działań wojennych. Ale o tym wie także druga strona. Oceniając zagrożenie ze strony polskiej emigracji, na jednego z ważniejszych swych wrogów typuje, właśnie, Korbońskiego.
Na początku roku 1953 zapada decyzja porwania go i przewiezienia do kraju. Miejscem tej akcji miał być Berlin. Osobą, która miała go wystawić organom, był R., radiotelegrafista, znajomy Korbońskiego jeszcze z czasu wojny i powojnia, od jakiegoś czasu agent UB „Stawiński”. W lutym 1953 r., „Stawiński” listownie umawia się z Korbońskim na kwiecień w Berlinie. Planom UB nie przeszkodziła śmierć Wodza Narodów w marcu, akcja toczyła się dalej… Zgodnie z umową, spotykają się 21 kwietnia na stacji metra Wittenbergerplatz. Celem spotkania była wymiana kodów oraz książek niezbędnych do szyfrowania depesz. „Korboński czekał już na miejscu przy wejściu – czytamy w relacji ubeckiej zawartej w zbiorach IPN. – Kiedy agent wszedł, Korb. przeszedł obok niego i po cichu powiedział «za mną», kiedy ag. powiedział, że ma mało czasu powtórzył ponownie «za mną». Przy Wittenbergerplatz wszedł do ubikacji i zapytał ile ag. ma czasu, ten odpowiedział mu, że bardzo mało. Kiedy wyszli ag. skierował go w kierunku dworca ZOO potem szli razem rozmawiając. Ag. powiedział mu, że ma b. mało czasu i musi podjechać z nim kilka stacji S-bahnem, żeby dać mu książki, ponieważ musi wyjechać z Berlina i dzisiaj ma pociąg. Nie wie czy będzie mógł się z nim zobaczyć. (…) Okazało się, że Korb. nie wiedział w ogóle gdzie jest Friedrichstrasse a nawet dworzec ZOO, który jest b. blisko od Wittenbergerplatz. Korb. szedł cały czas z ag., robił wrażenie niespokojnego, raz mówił głośno, raz za cicho. Powtarzał, że grozi mu niebezpieczeństwo i nie chce się pokazywać. Kiedy doszli do ZOO na dworcu Korb. kupił papierosy w kiosku a ag. dwa bilety, kiedy się już zeszli Korb. powiedział, że właściwie on nie pojedzie, bo inaczej sobie ułożył dzisiejsze spotkanie i ‚«czekają na niego» i w ogóle nie może. «Stawiński» odprowadził go do wyjścia i umówił się, że jeśli będzie mógł to przyjedzie w sobotę o 16-ej do hotelu AM ZOO”. I faktycznie, spotkali się w sobotę. „Stawiński” raportował po spotkaniu: „Korb. powiedział, że uważa, że w czasie pierwszego spotkania zachowałem się trochę «nieostrożnie», a szczególnie, że chciałem z nim jechać na stronę wschodnią (gdyż sprawdził, że Banhof Friedrichstrasse jest po stronie wschodniej). Ja powiedziałem, że rzeczywiście może to było nieostrożnie, ale byłem zmartwiony tym, że nie mam czasu, a chciałem załatwić sprawę książek, o których zresztą wspomniał w ostatnim liście (…). On powiedział, że wszystko w porządku «sprawa załatwiona». W dalszym ciągu powiedział, że ma dla mnie fotokopię kodu i spis książek zaklejone w gazecie, którą mi wręczył”. Korboński przekazał mu także 800 marek zachodnich. Dokładnie wypytał „o sprawę łączności i moją sytuację. Powiedziałem, że mam dosyć dużo sprzętu i telegrafistów, że ten punkt łączności przedstawia się dobrze. Mimo to trudności są duże i praca będzie wyglądała zupełnie inaczej, niż w czasie okupacji. Dalej rozmawialiśmy o przyszłym spotkaniu. Powiedziałem, że będę miał pewne materiały o charakterze wojskowym, on powiedział, że dobrze, ale nie położył na to większego nacisku”. Bo generalnie, jak przypominał agentowi Korboński, „Nasza łączność jest przeznaczona na okres wojenny i na razie nie nawiążemy łączności radiowej, należy tylko wszystko przygotować”. Po lekturze powyższego dokumentu nie ma złudzeń: ubecki agenciak o mało co nie umożliwił porwania Korbońskiego, osoby obdarzającej go, jak widać, ogromnym zaufaniem. Mniemać można, iż uratował go przypadek, bo chyba nie intuicja, jeśli przy następnym, sobotnim, spotkaniu tak łagodnie owego agenta potraktował. Na szczęście, IPN nie jest jedynym archiwum w Polsce. Istnieje np. Archiwum Akt Nowych, a w nim zbiór liczący ponad 10 metrów poświęcony Korbońskim. I nie minie rok zapoznawania z owym zbiorem, a znajdzie się kilkustronicową relację spisaną 24 czerwca roku 1953 przez Stefana Korbońskiego (potwierdzoną u notariusza amerykańskiego). Rzecz dotyczy powyżej opisanego spotkania w Berlinie. Niby to samo spotkanie, a… Tak, spotkali się na stacji metra: „C. [tak nazywa go Korboński w swej relacji] szybko zrównał się ze mną i powiedział: «Niech Pan bez słowa idzie za mną. Sprawa jest b. poważna». Byłem tym b. zaskoczony, ale szedłem dalej w kierunku ustępu, który jest na placu na lewo od stacji. Policjant regulujący ruch puścił przed nami samochody. Stanęliśmy na krawężniku. C. szepnął: «Niech pan będzie spokojny i nic nie pokaże po sobie. Jesteśmy otoczeni przez UB. Niech pan idzie zaraz za mną». Policjant wstrzymał ruch. Nie słuchając C. poszedłem przed siebie i wszedłem do ustępu. C. wszedł za mną. Zaraz za nami wszedł jakiś mężczyzna, więc milczeliśmy załatwiając wiadomą sprawę. Gdyśmy wyszli zapytałem cicho «co się stało?». C. odpowiedział «Jesteśmy w rękach UB. Wszystko wsypane. Niech pan idzie spokojnie ze mną. Od tego zależy życie naszych ludzi. Na miłość Boską, tylko spokój i mówić cicho, bo naokoło agenci UB». «Dokąd idziemy?»; «Do stacji kolejki podziemnej Am Zoo». «Czy po drodze będą chcieli mnie porwać?»; «Nie. Nic się nie stanie. Ja mam pana zwabić na tamtą stronę». Poszliśmy przez skrzyżowania ulic, w kierunku ulicy prowadzącej do Am-Zoo U-bahn Stadion, który znałem dobrze, bo stamtąd wysyłałem poprzednio listy i depesze. Obejrzałem się nieznacznie naokoło. Szliśmy b. szybko otoczeni kilkunastu ludźmi (mężczyznami) w młodym wieku. Jedni szli przed nami, drudzy z tyłu i z boków w rozsypce i coraz to któryś mijał nas b. blisko z wyraźną intencją podsłuchania rozmowy. Typ ludzki dobrze mi znajomy z lat 45–47. C. kilka razy w czasie drogi powtarzał: «Cicho», «Nie tak głośno», itp., gdy go próbowałem pytać o co chodzi. Dość głośno natomiast mówiliśmy, że się cieszymy ze spotkania, że piękny dzień, jaką mieliśmy drogę, co słychać a w przerwach C. mówił szeptem szybko: «Pod pretekstem, że mi się spieszy bardzo i że nie mogłem książek wziąć ze sobą, mamy jechać po książki parę stacji stąd. Wszystko obliczone tak, że pan w pośpiechu nawet nie zapyta, dokąd jedziemy. Ja mam kupić dwa bilety do Friedrichstrasse i tam pojechać z panem. To już po sowieckiej stronie. Tam czeka UB. Niech pan zrobi dokładnie tak. Jak przyjdziemy na stację, ja pójdę na prawo kupić bilety. Na lewo jest sklep z papierosami. Niech pan tam wejdzie, kupi papierosy i zapyta czy Friedrichstrasse jest we wschodniej, czy zachodniej zonie. Agenci na pewno pójdą za panem i będą podsłuchiwali. Sprzedawca powie panu, że we wschodniej zonie. Wówczas pan po wyjściu powie głośno do mnie, że jednak dziś wolałby pan nie jechać, jest pan zajęty i że proponuje pan sobotę na następne spotkanie». Zapytałem «dlaczego dopiero w sobotę?». «Bo mam taki rozkaz, że jeśli się nie uda pana zwabić dziś to umówić się na sobotę». W czasie drogi przeważnie milczałem. Byłem oszołomiony wiadomościami i trudno mi było przyjść do siebie. Poza tym dyskretnie obserwowałem otoczenie. Cały czas szliśmy otoczeni gromadą młodych ludzi, zmieniających się, idących na przodzie, następnych w tyle w pozornym dobrze utrzymanym nieładzie. Jednak nie mogli się powstrzymać od stałego patrzenia się na nas obu. Po drodze z Will U-Bahn do Am Zoo minęliśmy jakąś małą stację kolejki podziemnej. W pewnej chwili powiedziałem do C. «Jestem strasznie zmartwiony. Przysięgam, że nikomu nic nie powiedziałem żadnego waszego nazwiska. Czy wpadliście z powodu poprzedniego spotkania?». C. odp.; «Nie, to nie pana wina. To stara historia, opowiem w sobotę». W czasie drogi C. zapytał: «Gdzie pan mieszka»; «Tak jak poprzednio w Hotelu Am Zoo» i wymieniłem pokój. C. «niech pan b. uważa. Może pan być do soboty zamordowany. Niech pan zmieni pokój albo niech pan się wyprowadzi. Niech pan robi wszystko, by pana nie zabili. Ale przyszłe spotkanie musi być w tym samym hotelu, gdyż inaczej będą mieli podejrzenia (…)». W międzyczasie doszliśmy do stacji Am Zoo i weszliśmy do obszernego hallu otoczeni całą zgrają. Rozejrzałem się naokoło i dość głośno zapytałem C.; «Chciałbym kupić papierosów. Gdzie tu jest sklep?». C. odp.; «Tu zaraz na lewo. Widzi pan? Ja pójdę kupić bilety». C. skręcił na prawo, ja wszedłem do sklepu z kontuarem po prawej stronie. Natychmiast za mną weszło dwóch młodych ludzi bez kapeluszy. Gdy ja żądałem papierosów, jeden z nich po prawej mej stronie, zażądał od drugiego sprzedawcy paczkę papierosów, odpakował paczkę i zapalił papierosa od płomyka gazowego na kontuarze, drugi po lewej mej stronie długo oglądał witrynę z papierosami. Gdy płaciłem za papierosy zapytałem głośno sprzedawcy «Ist Friedrichstrasse In Ost Zone oder In West zone»; odp. «Ju Ost zone» powtórzył głośno i kilka razy sprzedawca, sądząc po akcencie, że ma do czynienia z cudzoziemcem. Podziękowałem, wyszedłem. Agenci za mną. Prawie równocześnie nadszedł C. z biletami. Zerknąłem na boki. Już znajome twarze stały pod filarami i ścianami. Kilku obok nas. Rozłożyłem ręce i powiedziałem: «Bardzo mi przykro, ale spieszy mi się bardzo na umówione spotkanie. Nie szykowałem się dziś na dłuższą rozmowę a tylko by się zobaczyć i umówić na inny dzień. Tak więc na mnie czas». C. dość głośno starał się mnie namówić, może to nie potrwa długo. Odpowiadałem, że nie mogę i powtarzałem to samo. Wreszcie C. jakby zrezygnowany zapytał: «To kiedy się zobaczymy, ja mogę dopiero w sobotę. W międzyczasie jestem zajęty moją pracą». Zapytałem «A nie może pan jutro, bo czekać od dziś do soboty…» C. odp.; «niestety, wcześniej nie mogę». Zaproponowałem wówczas Hotel Am Zoo o godz. 4.00 po południu w sobotę, z tym, że się C. zapyta portiera o pokój. Uścisnęliśmy sobie ręce i rozstaliśmy się. Poszedłem do Hot. Am Zoo i usiadłem na werandzie, by przyjść do siebie po szoku i zanalizować sytuację”. Spotkali się w sobotę, już bez towarzystwa „młodych ludzi”. C. przyznał się, iż od ponad dwóch lat jest agentem i pod dyktando UB prowadzi grę z Korbońskim. Do współpracy zmuszono go szantażem, wedle jego rozeznania „powodem wsypy był raport wywiadu sowieckiego z Waszyngtonu na jesieni 50 roku (dwa i pół roku przeszło temu) donoszący tylko, że ja mam łączność radiową z krajem. UB zaczęło szukać moich dawnych ludzi”. No i dotarli do niego. Zdecydował się na współpracę. Od tamtego momentu aparaturę radiową, szyfry UB ma w swoich rękach. Koperty do Korbońskiego adresuje ubek, listy pisze C. pod dyktando. Nikogo nie aresztowano, nie chcąc go spłoszyć i utrzymać w pewności, iż w każdej chwili można nawiązać łączność. „Tym razem postanowili mnie zwabić na wschód, gdyż mogliby mi zrobić albo proces o szpiegostwo lub po prostu wymusić na mnie przyznanie, że uciekłem z zachodu, bo się przekonałem, że tam zguba dla Polski. Wobec nie udania się tego, obecnie i jak od początku jest plan utrzymania łączności C. ze mną pod kontrolą UB, gdyż nie zdając sobie sprawy z tego, że C. jest pod kontrolą, mogę mu przekazać jakieś ważne wiadomości, a cóż dopiero, gdy w razie zerwania stosunków lub wojny ruszy radiostacja! Mogą ją zresztą uruchomić na każde moje żądanie wcześniej. Dla realizacji planu pierwszego przyjechała do B. cała kilkudziesięcioosobowa ekipa UB na czele z wiceministrem Mietkowskim, który we wtorek czekał na stacji Friedrichstrasse, by mnie «powitać». W całej tej sprawie UB włożyło dużo roboty. (…) Miał polecenie, w razie nie udania się podstępu we wtorek, umówienia się na sobotę dlatego, żeby wiceminister Mietkowski miał czas porozumieć się z min. Radkiewiczem. Tak się też stało. Radkiewicz wydał dyspozycję, aby w żadnym razie nie stosować wobec mnie gwałtu w zachodnim Berlinie. Jeśli uda się mnie zwabić do wschodniego to OK. C. tłumaczył tym właśnie swe zapewnienia na wstępie, że w czasie spotkania nic się nie stanie. C. wyjaśnił z uśmiechem, że gdyby nie ta dyspozycja Radkiewicza miał użyć wobec mnie tabletek, względnie papierosów paraliżujących orientację i wolę. Wówczas wsadziliby mnie w auto i wywieźli. (W kwietniu rozpoczęły się w B. negocjacje z Sowietami i przyszło odprężenie. Tym należy tłumaczyć zakaz Radkiewicza)”. C. nie jest pewien swej odporności, i prosi Korbońskiego, by nie podawał mu żadnych nazwisk, nie ustalają też nowych kontaktów. C. nie może pozostać na Zachodzie, w kraju ma żonę, dzieci a i kolegów niewątpliwie będących zakładnikami w rękach UB. Muszą kontynuować grę. Choćby dla spokoju owych kolegów. Korboński w pełni akceptuje sugestie C. I nawet pisząc 26 kwietnia kartkę z Frankfurtu do żony w USA, nie zająknie się o swej „przygodzie”, a przeciwnie: „Z Ciotką [stąd zapewne w powyższym raporcie owo „C.” – uw. G.E.], widziałem się trzy razy, ku wielkiej obustronnej uciesze (...). U samej Cioci i w rodzinie wszystko po staremu. Dała mi przyrzeczony prezent i ja jej się odwzajemniłem, wszystko zapięte na ostatni guzik, jeśli chodzi o nasze rodzinne problemy”. Panowie wstępnie umawiają się na następne spotkanie w Berlinie na jesień tego samego roku. Nie dochodzi do niego, ale powody tego są dokładnie wyłożone w częściach utajonych listów i brzmią bardzo przekonująco. Pan R., znany, jako „C”, ale i jako TW „Stawiński”, w Polsce robi karierę naukowca, często jeździ za granicę. Koresponduje z pp. Korbońskimi. Oceniając to pisanie po zbiorach AAN, po roku ’56 staje się to raczej jednostronną korespondencją, pana R. Kurtuazyjnie reagowała na owe listy p. Zofia. Krótko mówiąc – gdy przeminęło największe zagrożenie dla ludzi Korbońskiego będących w kraju – relacja z p. R. przybrała najwłaściwszą postać, lakoniczną. Bądź co bądź, R. jednak przez ileś lat współpracował z „organami”; Korbońscy, mieszkańcy USA, nie byli w stanie ocenić jakości tej współpracy. Z berlińskiej „przygody” wynikało jasno, iż R. był głęboko zaangażowany w działania UB. Korbońscy zresztą mieli już wcześniej informacje o dziwnych sympatiach p. R. Zofia Korbońska w wywiadzie, którego udzieliła niedługo przed swoją śmiercią, opisując ową berlińską „przygodę” męża, tak wspomina tę postać: „uwielbiał mego męża; po wojnie przyszedł do niego i szczerze wyznał, że jest poglądów lewicowych i włącza się do działań nowych władz, jednocześnie zapewniał, że mąż może nadal na niego liczyć w trudnych sytuacjach”. Ale też dodała: „Myśmy wiedzieli, że [R.] ma kontakty z UB, bo nasi ludzie z wywiadu donosili mężowi o różnych rzeczach, ale mimo to uważaliśmy go za swojego człowieka”. Nie zawiedli się, nie wystawił Korbońskiego, ostrzegł. Już nie w IPN czy w AAN, a po prostu w internecie znajduję wywiad z roku 2005 z p. R., zamieszczony na stronach Muzeum Powstania Warszawskiego. Jest to – naprawdę! – wspaniały życiorys człowieka czynu, patrioty; działacza ruchu oporu czasu drugiej wojny światowej. Tomasz Strzembosz powiedział kiedyś na łamach „Tygodnika Solidarność”: „Pewien żołnierz Batalionu Parasol opowiadał o swych przewagach w Powstaniu Warszawskim. W pewnej chwili jego rozmówca rzekł: «wierzę, że byłeś bardzo dzielny wówczas, gdy miałeś 19 lat. Ale powiedz, czego dokonałeś przez następnych 40 lat?». Zapadło kłopotliwe milczenie” … Grzegorz Eberhardt
A jednak Kaczyński dostał poważne pogróżki? Boję się "przyjaciół”, bo z wrogami sobie poradzę
Jakby w uzupełnieniu poprzedniego wpisu z artykułem ruskiej gazety:
http://admin.nowyekran.pl/posts-edit/44602 spluwaczka fakt podaje:
Raz, dwa, trzy... siedem?! Aż siedmiu barczystych, uzbrojonych po zęby agentów nie odstępuje szefa Prawa i Sprawiedliwości nawet na krok - tak wygląda wzmocniona ochrona Jarosława Kaczyńskiego (62 l.). Czego boi się prezes? Jego współpracownicy mówią, że dostał poważne pogróżki. A po tragedii w Łodzi, gdy zginął człowiek w biurze PiS, wolą dmuchać na zimne. "Za zdradę kula w łeb" - takie pogróżki wobec prezesa PiS zamieścili na stronie internetowej nacjonaliści przed marszem 13 grudnia.Ale to był tylko internetowy jazgot – pojawiły się jednak poważne groźby. – Jest atmosfera przyzwolenia na takie rzeczy – mówi nam rzecznik partii Prezes ma profesjonalną, wzmocnioną, prywatną ochronę zaznacza - Adam Hofman Prezes ma profesjonalną, wzmocnioną, prywatną ochronę – dodaje.
Kaczyńskiego strzeże teraz grupa świetnie wyszkolonych byłych oficerów elitarnej jednostki GROM i byłych policjantów antyterrorystów. Ekipa bezpośrednio strzegąca polityka liczy pięć osób. Do tego jest dwóch ochroniarzy – kierowców. – To bardzo profesjonalna grupa, tak zwany szyk romboidalny – tłumaczy nam oficer Biura Ochrony Rządu. Tuż przy samym Kaczyńskim, zawsze z tyłu i lekko po prawej stronie maszeruje dowódca grupy, odpowiedzialny także za ewakuację polityka w chwili zagrożenia. – Taka pozycja umożliwia najlepszą obserwację oraz natychmiastowe wyciągnięcie broni prawą ręką – tłumaczy oficer. Reszta agentów jest ustawiona w taki sposób, by każdy obserwował i odpowiadał za fragment terenu – pierścienia wokół prezesa PiS. Obaj kierowcy tak ustawiają auta, aby zablokować wjazd innych samochodów, a drzwiami zasłonić idącego polityka. To bardzo profesjonalna ochrona – ocenia były szef GROM, generał Roman Polko(49 l.). – To byli żołnierze GROM, zaprawieni w bojach, zdeterminowani i gotowi na wszystko, by profesjonalnie ochronić prezesa PiS.
Czyli w Moskwie i Berlinie wyrok już zapadł!!!Lancelot
Koniec Unii w dotychczasowym kształcie
1. Znany jest już projekt porozumienia międzyrządowego, którego polityczne ustalenia zostały przyjęte podczas ostatniego szczytu UE w Brukseli. Przygotowali go jak donoszą media, współpracownicy Przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya, więc nie wiadomo czy jego zawartość w całości podoba się w Berlinie i w Paryżu. Ale skoro sam Przewodniczący odstępuje od wspólnotowego charakteru UE to wygląda na to, że przygotował projekt jednak według wskazówek pochodzących z tych dwóch stolic. Koncentruje się on wprawdzie na polityce fiskalnej, ale sposób jego wejścia w życie (ratyfikacja tylko przez 9 z 17 państw strefy euro), a także sposób uruchamiania sankcji za nieprzestrzeganie jego ustaleń (niby wchodzą automatycznie, ale jednak kwalifikowana większość krajów może je zatrzymać), dobitnie pokazują, że porozumienie to jest ostatecznym rozstaniem się z UE, jako związkiem suwerennych państw. Zaprezentowany projekt wprowadza także gigantyczny zamęt prawny, kraje funkcjonujące w ramach tego porozumienia rządowego, obok Unii 27 krajów członkowskich, ale po jego zawartości widać (choćby poprzez wykorzystanie w porozumieniu międzyrządowym instytucji europejskich takich jak Komisja Europejska i Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu), że jego twórcy próbują przejść nad tym do porządku dziennego.
2. W sprawie unii fiskalnej mamy twarde zapisy. Te, które znalazły się już w Traktacie z Maastricht a więc deficyt sektora finansów publicznych poniżej 3% PKB i dług publiczny poniżej 60% PKB, przy czym warto przypomnieć, że według metodologii unijnej Polska nie będzie spełniała na koniec roku 2012 obydwu tych kryteriów mimo zapewnień ministra Rostowskiego, że będzie inaczej.. Do wskaźników podawanych przez Rostowskiego trzeba, bowiem dodać zobowiązania Krajowego Funduszu Drogowego (prawie 3% PKB) a także zobowiązania w ochronie zdrowia, Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, a także środki przejęte z Funduszu Pracy i FGŚP (kolejne 3% PKB). W porozumieniu znalazła się także tzw. złota reguła fiskalna, która pozwala tylko na wynoszący do 0,5% PKB deficyt strukturalny (konieczne jest wpisanie jej do Konstytucji) Oznacza to w zasadzie konieczność pokrywania tzw. wydatków bieżących tylko z dochodów budżetowych, a wydatków inwestycyjnych tylko z tych samych dochodów, wspomaganych pożyczanymi pieniędzmi, ale tylko do wysokości 0,5% PKB (w warunkach roku 2012 byłaby to tylko kwota 7,5 mld zł). Taki zapis dla krajów z zapóźnioną infrastrukturą (drogową, kolejową, telekomunikacyjną, informatyczną, edukacyjną) takich jak Polska to prawie samobójstwo.
3. Jest także włączenie do krajowej procedury budżetowej, Komisji Europejskiej. A więc przedstawianie KE założeń do projektu budżetu narodowego na wiosnę każdego roku i projektu budżetu na jesieni. KE będzie wydawała zalecenia, które będzie musiał uwzględnić parlament krajowy. Nic wprawdzie nie ma o harmonizacji podatków dochodowych w tym w szczególności podatku od firm, ale jak sądzę Niemcy o tej kwestii sobie przypomną na etapie negocjacji ostatecznego kształtu porozumienia międzyrządowego. Dążyli do tego od momentu przyjęcia do UE 10 nowych krajów z Europy Środkowo-Wschodniej, oskarżając te kraje o konkurencje podatkową, teraz, więc nadarza się doskonała okazja, by te konkurencję usunąć.
4. Na szczęście proponowane zmiany są tak daleko idące, że w Polsce oznaczają one konieczność przeniesienia dotychczasowych kompetencji przypisanych w Konstytucji PR Parlamentowi na ograny międzynarodowe, a także wpisanie nowych ograniczeń fiskalnych (złotej reguły, nie wyższego niż 3%PKB deficytu sektora finansów publicznych), więc nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie chyba tłumaczył, że można je przeprowadzić w Sejmie i w Senacie zwykłą większością głosów. Potrzebne będzie uzyskanie dla tych zmian 2/3 zarówno w Sejmie, jaki w Senacie, a takich rozwiązań Prawo i Sprawiedliwość i Solidarna Polska nie poprą pod żadnym pozorem. Także dla dobra UE 27 państw o przystąpieniu, do której decydowali Polacy w referendum w czerwcu 2003 roku. Zbigniew Kuźmiuk
Bratnia pomoc Oszukani wyborcy, demonstrujący na ulicach rosyjskich miast, raczej nie mogą liczyć na wsparcie miłującej wolność i demokrację Europy. Choć jeszcze na początku tygodnia eurodeputowani krytykowali fałszerstwa wyborcze, nie przebierając w słowach, kilka dni później na spotkaniu z „europejskim prezydentem” Van Rompuyem prezydent Dmitrij Miedwiediew usłyszał już tylko pochwały za rzuconą gdzieś gołosłowną obietnicę, że moskiewska władza „sprawdzi doniesienia o fałszerstwach”. Co się zdarzyło w ciągu tych kilku dni? Ano to, że z Kremla wyciągnięto do upadającej Unii dłoń pełną zielonych banknotów. Rosja jest gotowa wspomóc strefę euro 20 miliardami dolarów, zadeklarował Miedwiediew. Z tego połowa może zasilić rezerwy MFW, a połowa, na mocy umów dwustronnych, trafić wprost do zainteresowanych krajów. USA odmówiły, Chiny odmówiły, odmówiły Brazylia i Indie. A Rosja, jako jedyna pomocy nie odmawia. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Ale, oczywiście, prawdziwa przyjaźń ma swoją cenę. I cenę tę rosyjscy rządowi doradcy określają w wystąpieniach dla mediów bardzo wyraźnie, choć oczywiście nieoficjalnie. Jest nią tak zwany III pakiet energetyczny, a konkretnie ten z jego zapisów, który nakazuje, by infrastruktura energetyczna na terenie Europy pozostawała pod kontrolą niezależnych operatorów. To na mocy tego właśnie prawa Komisja Europejska unieważniła umowę, w której rząd Donalda Tuska oddawał rosyjskiemu koncernowi gazociągi na terenie Polski. Ale to było jeszcze przed kryzysem i przed wyciągnięciem przez Rosję do zadłużonej po uszy Europy przyjacielskiej dłoni. A czyż Europa może tę przyjacielską dłoń odtrącić? Starożytni przestrzegaliby lękać się Danajów, nawet, gdy dają prezenty. Co dopiero mówić o pożyczkach? RAZ
Czekając na "Światło" „Prawda jest jak światło. Trzeba się do niej stopniowo przyzwyczajać, inaczej oślepi” Bardzo często dzieje się tak na tym zakłamanym łez padole, że gdzieś, w konkretnym czasie i miejscu panoszy się absolutne zło i wszyscy dookoła o tym wiedzą. Pomimo tego jednak ze strachu, dla świętego spokoju, własnych partykularnych interesów lub zawartych wcześniej ze złoczyńcami umów, wszyscy udają, że tego zła nie dostrzegają lub co gorsze z tym złem się bratają i kolaborują. Nigdy nie sądziłem, że do opisywania polskiej rzeczywistości, jakiej doświadczamy od 1989 roku, a szczególnie dzisiaj, pomocne będą mi przykłady z czasów stalinowskich, kiedy to polskim prezydentem był agent NKWD, Bolesław Bierut, człowiek, który zrzekł się w 1939 roku polskiego obywatelstwa przyjmując w zamian rosyjskie. Jak pamiętamy w marcu 1956 roku towarzysz „Tomasz” na skutek nerwowej atmosfery i przeciągów panujących na Kremlu przeziębił się i zmarł jednocześnie na grypę, zapalenie płuc, zator tętnicy płucnej, niewydolność nerek i zawał, a według niepotwierdzonych hipotez, do tych wszystkich nieszczęść doszła jeszcze jakaś trująca substancja lub porcja ołowiu. Po tych dramatycznych wydarzeniach nastał „poznański czerwiec 56”, krwawo stłumiony przez komunę i tak zwana odwilż, której symbolem stał się przemawiający w Warszawie do zgromadzonych na wiecu tłumów, Władysław Gomułka. Pokutuje w Polsce rozpowszechniana opinia, że sowieckiego agenta Bieruta zastąpił komunista- patriota Gomułka, lecz chyba nie bardzo jest to zgodne z prawdą. Gomułka, jako były członek agenturalnej KPP, cudem ocalały z czystek, jakich Stalin dokonał wśród polskich komunistów jawi się raczej, jako człowiek dla Kremla niezwykle zaufany skoro przeżył. Tak zwana odwilż w ZSRR przypisywana jest śmierci Stalina w 1953 roku i walce o sukcesje po nim wśród sowieckich władz. U nas za bezpośredni powód zmian uważa się właśnie poznański zryw robotników. Warto chyba jednak rozpatrzyć jeszcze inną hipotezę, wspólną dla obu państw, tak jak wspólne musiały być relacje, oddziaływania, skutki i przyczyny występujące w stosunkach między panem, a wasalem. Każda zorganizowana grupa przestępcza, mówiąc inaczej, zbrodnicza mafia, najbardziej jest zagrożona wtedy, kiedy ktoś z jej samego jądra, posiadający najtajniejszą wiedzę, zdradzi i zacznie mówić. Jak uczy historia, zawsze wcześniej czy później ktoś taki się znajduje, przerywa omertę, a powody tego bywają bardzo różne. Lęk o własne życie, zemsta, przekupstwo, przewerbowanie oraz bardzo rzadko, nawrócenie. I teraz dochodzimy do wydarzenia sensacyjnego, które na odwilż z 1956 roku wywarło moim zdaniem wielki, a wręcz decydujący wpływ. Chodzi mi o ucieczkę Józefa Światło (Izaak Fleischfarb) na Zachód. Ten formalnie zastępca, a w rzeczywistości twórca i główny kierujący X Departamentem MBP był posiadaczem niemal wszystkich tajemnic komunistycznego państwa. W jego sejfie znajdowały się najtajniejsze akta i kartoteki aparatu bezpieczeństwa i Biura Politycznego Partii, do których tylko on miał dostęp. Nie było tam jedynie teczki Bieruta, która znajdowała się w Moskwie. Tylko Światło miał prawo do bezpośrednich telefonicznych rozmów z osławionym kremlowskim zbrodniarzem Ławrientijem Berią. Józef Światło nie przestał nigdy być komunistą, a jego ucieczka 5 grudnia 1953 roku nie była wynikiem nawrócenia czy żalu za grzechy. Światło uciekł narażając pozostawionych w Polsce przyjaciół i własną rodzinę gdyż ratował moim zdaniem swoje życie. Ten niezwykle inteligentny i przebiegły zbrodniarz popełnił kiedyś wielki błąd. Podczas aresztowania w Krynicy, Władysława Gomułki i jego żony Zofii w sierpniu 1951 roku, wpadł w jego ręce list Radkiewicza pisany do Gomółki. W liście tym Radkiewicz przyznawał, że przed wojną zatrzymany przez policję na Śląsku wyrzekł się komunistycznej ideologii oraz przyjął propozycję współpracy ze służbami II RP. Wiedzą tą Światło podzielił się ze swoim przyjacielem Romkowskim, po czym dotarła ona w jakiś sposób do Bieruta Wezwany przed jego oblicze Światło z zaskoczeniem przyjął wyraźne niezadowolenie i złość Bieruta oraz informację, że towarzysze radzieccy o wszystkim wiedzą i grzechy Radkiewicza są im doskonale znane. Jednym słowem odkrycie Światły, które jak sądził wzbogaci zawartość jego sejfu i przyniesie mu aplauz nie było dla Kremla tajemnicą. Światło zrozumiał, że wszedł w posiadanie jakiejś tajemnicy, o której nie powinien wiedzieć. Potwierdza to późniejsza bezkarność Stanisława Radkiewicza, choć procesy po czerwcu 56 r. wytoczono przecież Romkowskiemu, Różańskiemu i Fejginowi. Będąc już w USA, Światło wiedział, że ocalenie skóry, czyli nową tożsamość, drugą, przez chirurgów stworzoną twarz i ochronę przez CIA zapewni mu tylko bezwzględna szczerość. Jego audycje w Radiu Wolna Europa „Za kulisami partii i bezpieki” wywołały popłoch i histerię wśród komunistów nie tylko w PRL-u. Prawda o popełnianych mordach i rozpasanym trybie życia stalinowskich kacyków, poparta faktami stawała się śmiertelnym zagrożeniem. Zakłamanie komunistycznych dygnitarzy demaskowały informacje o tym, że na przykład Bierut miał do swojej dyspozycji taką ilość willi i służby, na którą nie mógłby sobie pozwolić żaden polski kapitalista przed wojną. W ciągu roku nasycenie audycjami było bardzo intensywne. W sumie nadano ich ponad 160 plus ponad trzydzieści audycji specjalnych. W 1955 roku za pomocą balonów zrzucono na teren Polski 12 milionów 40 stronicowych książeczek o tym samym tytule, co audycje w RWE i bardzo prawdopodobne, że to tam znajdował się ów wirus lub bakteria, która zrujnowała zdrowie jurnego „Bolka” Bieruta. Choć nie dotarły owe balony na wschód Polski, a te specyficzne ulotki spadły głównie na trenach Dolnego i Górnego Śląska oraz Mazowsza to kolportowane przez rodaków po całym kraju wywarły wielki wpływ na nastroje w społeczeństwie. Nawet trafiając na milicyjne komisariaty czy przejmowane przez bezpiekę stanowiły zabójczą lekturę siejącą wątpliwości wśród szarych funkcjonariuszy. Dlaczego piszę o tym wszystkim i jak to ma się do dnia dzisiejszego? Uważam, że prawda o smoleńskim morderczym zamachu i kulisy rządów zdrajców Polski poznamy kiedyś i to w sposób zaskakujący oraz bardzo podobny do tego, jaki opisałem na przykładzie Józefa Światły. W końcu znajdzie się ktoś, kto w poczuciu winy lub nagłego nawrócenia bądź zagrożenia własnego życia zdecyduje się z jakiegoś bezpiecznego miejsca wyjawić całą prawdę, której nie będzie się dało już zakrzyczeć nawet przez Kreml wespół Czerską i Wiertniczą. Wierzę, że wtedy po wielu plecach przebiegną dreszcze, a na czołach pojawi się zimny pot spowodowany, u jednych panicznym strachem, a u innych potwornym wstydem. Ważne jednak, aby wcześniej ten współczesny „Światło” nie wpadł po tira lub nie powiesił się na przewodzie od odkurzacza czy worku treningowym albo jego „niezrównoważony psychicznie” syn nie pokawałkowałby go piłą mechaniczną. Ponadto w Warszawie przy ulicy Ikara 5 dożywa swoich dni sowiecki generał w polskim mundurze Wojciech Jaruzelski vel agent „Wolski”, który osobiście odgrażał się, że jest posiadaczem tajemnej wiedzy na temat dziwnej mocy, która od lat utrzymuje aureole nad głowami wielu polskich „autorytetów” i „bohaterów” Solidarności. Czy spadkobierca lub spadkobiercy owej tajemnicy będą równie szczelni i pryncypialni jak ten betonowy komuch i zdrajca? A może szybciej niż myślimy dowiemy się, że kluczem doboru przedstawicieli „konstruktywnej opozycji”, która zasiadła przy okrągłym stole była, jak szepczą „oszołomy”, lista złodziei i agentów SB, którzy przywłaszczyli sobie miliony przeznaczone przez Zachód i Watykan na „Solidarność”? Jednym słowem czekajmy aż ciemność rozjaśni jakieś „Światło”. To tylko kwestia czasu. kokos26 – blog
A może BUDAPESZT już się zaczął, tylko my o tym nie wiemy? "Były to rozruchy, perfidnie wygenerowane przez prowokatorów, których wraz ze swoimi współbandytami stale skomlącymi o „terrorystycznym zagrożeniu ze strony skrajnej prawicy“, którego nie ma! — osobiście wynajął Premier" "(...)w tłumie byli zakapturzeni, wyglądający na demonstrantów policjanci w cywilu, którzy na tłum wpływali podniecająco, wzywając go do gwałtu(...)" "Prawnicy absolutnie niezależni od polityki, wyciągnęli z tych zamieszek zupełnie inne wnioski, niż zamówieni przez Premiera członkowie Komitetu, którego spostrzeżenia można krótko określić tak: wszyscy są winni. A więc faktycznie nikt." (...) prowokatorzy policyjni (takich bandytów „policjantami“ nazywać nie można, do nich pasuje raczej o wiele trafniejsze określenie „hitlerowski gestapowiec“, „stalinowski enkawudowiec“, czy też „eksbolszewicki terrorysta“) najpierw w cywilnym przebraniu prowokowali, do oporu podjudzali świętujący tłum, a następnie wkraczali do akcji ich nie lepsi umundurowani współprzestępcy, nie posiadający na swoich mundurach absolutnie żadnych przepisowych numerów i znaków rozpoznawczych. Niezidentyfikowani bandyci w niby policyjnych mundurach, prowadzili iście gestapowską nagonkę na bogu ducha winnych bezbronnych przechodniów oraz uczestników uroczystego wiecu opozycyjnej partii FIDESZ, dotkliwie bijąc i raniąc ich, a nawet wielu niewinnym wybijając oko. Bestialsko katowali leżących bezwładnie na ziemi bezbronnych, strzelali do bogu ducha winnych, spokojnych i speszonych przechodniów(...) Wszystko to przypominało raczej sceny z hitlerowskich łapanek i bestialskich pacyfikacji w okupowanej Warszawie. Bezprzykładny skandal, któremu Unia powinna wreszcie w radykalny sposób położyć kres! Jedno jedyne określenie pasuje do tych cynicznych bandytów Premiera Ferenca Gyurcsánya: moralnie zepsuci terroryści, zagrażający całej Europie, praworządności i demokracji! Tacy sami bandyci, jak ich chlebodawca, bo nie tylko bardzo wielu naocznych świadków, ale także miliony telewidzów stwierdziło, że genezę tego bezprzykładnego bandytyzmu wywołały te zamieszki, które miały miejsce kilka dni wcześniej, kiedy “spontanicznie“ zajęto gmach telewizji publicznej. Były to rozruchy, perfidnie wygenerowane przez prowokatorów, których wraz ze swoimi współbandytami stale skomlącymi o „terrorystycznym zagrożeniu ze strony skrajnej prawicy“, którego na Węgrzech nie ma! — osobiście wynajął Premier Gyurcsány.(...) Bo do dnia dzisiejszego nikt, absolutnie nikt jeszcze nie potrafi dać odpowiedzi na pytanie: skąd wzięli się pod telewizją kibice dwóch wrogich drużyn piłkarskich: Ferencvárosa oraz Újpestu i stanowili twardy rdzeń zamieszek?! Ludzie, którzy nigdy nie podali i nie podadzą sobie ręki, teraz nagle ni stąd ni z owąd w bratniej komitywie atakowali gmach telewizji, podjudzani przez cywilnych prowokatorów policyjnych, spośród których kilku w międzyczasie już zdenuncjowano! Raz zaczęty bandytyzm ciągnie za sobą dalsze, coraz bezczelniejsze i podlejsze prowokacje gyurcsányowskie. Wkrótce zakończy swoją pracę Cywilny Komitet Prawny, który powstał w interesie zbadania krwawych budapeszteńskich wydarzeń z dnia 23 października 2006 roku i według oczekiwań 23 lutego przekaże opinii publicznej swój raport — podkreśliła profesorka prawa karnego i Prezes Komitetu doc.dr Krisztina Morvai. Prawnicy absolutnie niezależni od polityki, wyciągnęli z tych zamieszek zupełnie inne wnioski, niż zamówieni przez Premiera członkowie Komitetu Gönczöla, którego spostrzeżenia można krótko określić tak: wszyscy są winni. A więc faktycznie nikt. Poseł do Parlamentu Europejskiego doc.dr Krisztina Morvai — Dla nas nie było uspokajające to, że zagadnienie odpowiedzialności badała taka komisja, która jest mocno przywiązana do rządu — podkreśliła na wstępie doc.drKrisztina Morvai z Uniwersytetu im. Lóránda Eötvösa w Budapeszcie. — Dlatego nas siedmiu powołało dożycia taką organizację cywilną. Początkowo skupiliśmy się tylko na wydarzeniach z 23 października, ale okazało się, że jest to niemożliwe, bo istnieje organiczny związek między 18 września (dzień szturmu „motłochu“ przeciwko gmachowi TV publicznej), z wydarzeniami, których genezą była przemowa w Balatonöszöd (Premier Gyurcsány przyznał się tu przed gronem swoich współprzestępców z eksbolszewickiej partii socjalistycznej, że „kłamaliśmy rano i wieczorem, w dzień i w nocy, kłamaliśmy latami i nic nie robiliśmy, wybory wygraliśmy oszustwem!“...) z 23-ego października. Po oblężeniu gmachu TV publicznej policja ukrzepiła się już w grupową siłę, nastąpiła cała seria rozpędzania tłumu wraz z samowolnymi aresztowaniami, policyjną brutalnością, krwawo pobitą młodzieżą. Wyreżyserowano przez premiera Ferenca Gyurcsánya "napad" na gmach Telewizji Węgierskiej w Budapeszcie. Po wdarciu się "demonstrantów" do środka, prowokatorzy ograbili bufet telewizyjny i wspólnie spożywali posiłek z ...Policjantami! — Wysłuchaliśmy takich młodych, których pobito. Pewnej dziewiętnastoletniej studentce z głowy lała się krew, przez osiem dni była w areszcie i nie pozwolono jej umyć się tak długo, aż nie zawleczono jej przed sąd. Wydarzenia z 23 października zbadaliśmy z minuty na minutę, z godziny na godzinę. Ludzi uwięziono tak, że nie istniały podstawy prawne zastosowania tymczasowego aresztu. Dwieście ludzi trafiło w ten sposób do aresztu, a już w osiemdziesięciu procentach przypadków sąd drugiej instancji prawomocnie stwierdził, że postępowanie policji naruszyło prawo. W kręgach sądowych krążą takie informacje, że zwolnieni zostaną ci sędziowie, którzy ogłosili uniewinniające wyroki. Na nasze zapytanie, że wogóle, kto i na jakiej to zasadzie podjęto rozporządzenia policyjne o zamknięciu kordonem policyjnym i płotem placu przed Parlamentem, które doprowadziły do zamieszek, Minister Sprawiedliwości i Organów Porządkowych odpowiedział, że to decyzja komendanta stołecznej policji gen. Pétera Gergényiego. Niesłychana rzecz, że minister używając żargonu policyjnego, depcze konstytucyjne prawa na największym naszym święcie narodowym. — Podczas święta narodowego prawo o zebraniach-wiecach jest nieważne. Innymi słowami zaproszono cały naród, a potem postawiono kordon...
Bito przechodniów — Wiele osób skazano wyłącznie na podstawie zeznania policjantów, trafili za kraty na podstawie zeznań wbudowanych w tłum, wyglądających na demonstrantów, zamaskowanych kapturami policjantów-prowokatorów. Na marginesie tego należy wyjaśnić:, jakie jest zadanie policji w praworządnym państwie podczas imprezy masowej? Podczas zebrań-wieców zadaniem policji jest obrona i zabezpieczenie prawa o zebraniach-wiecach, czyli obrona demonstrantów. Zwykło się wbudowywać cywilnych policjantów w tłum, ale tylko po to, ażeby szybko i fachowo można było zdenuncjować i odizolować prowokatorów, ażeby nie zakłócali imprezy. Jest to olbrzymia różnica w stosunku do tego, że w tłumie byli zakapturzeni, wyglądający na demonstrantów policjanci w cywilu, którzy na tłum wpływali podniecająco, wzywając go do gwałtu.
— Podczas wysłuchiwania relacji już lały się nam łzy, kiedy jednogłośnie i wielokrotnie relacjonowano takie zdarzenia, że dla przykładu studenci czy studentki z zawiązanymi oczyma musieli klękać w otoczeniu strażników z podniesionymi pałkami gumowymi, którzy trzaskali nimi i powtarzali w kółko: „no to teraz błagaj o życie!“ Byli tacy rodzice, którzy mdleli na rozprawie swoich dzieci, kiedy swoje dzieci zobaczyli pokrwawione, a na dodatek wszystkiego cuchnące, bo całymi dniami nie pozwalano im umyć się! Jest rzeczą frapującą, że w urzędowych raportach dotychczas o tym nie padła mowa, że przemilczają to! (Wśród członków komisji Gönczöla oraz doradców Premiera Gyurcsánya aż mnoży się od wysokiej rangi byłych esbeków! — przyp. tłum.) Według litery prawa postępowanie policyjne może jedynie tak długo trwać, aż nie osiągnie celu. Wbrew temu, ludzi goniono i prześladowano, pędzono za nimi do klatek schodowych, młodych wywlekano z pomieszczeń na kubły śmieciowe. Noc 20-go września w stolicy był prawdziwym polowaniem na ludzi, podczas którego pobijano bogu ducha winnych przechodniów.
— Czy wasze badania zajmowały się także zagadnieniem odpowiedzialności?
— Drugim naszym zadaniem było badanie zagadnienia praworządności. Konkretnie pytaliśmy się, kto wydawał rozkaz używania grupowej siły, kto wydawał rozkaz na poganianie tłumu w kierunku wiecu partii opozycyjnej? Pytaliśmy się także tego, czy rząd dawał jakiekolwiek instrukcje? Chwilowo nie ma odpowiedzi. Chcielibyśmy osiągnąć, ażeby grupy tych, których prawa naruszono, otrzymali moralne i materialne zadośćuczynienie. No i oczywiście najważniejszą rzeczą jest: takie przypadki nigdy więcej nie mogły powtórzyć się. Bo jeżeli chirurdzy wyciągają komuś z pleców dwadzieścia gumowych pocisków, wówczas jest rzeczą jednoznaczną, że uciekał, czyli postępowanie względem niego było nieproporcjonalne do wymogów sytuacji, czyli było bezprawne. Jeżeli komuś wybiją lub wystrzelą oko, jest wówczas jednoznaczne, że broń tą używano wbrew wszelkim normom zawodowym i międzynarodowym. Wyjaśnieniem prawdy chcielibyśmy osiągnąć zrehabilitowanie niewinnych i sanację będących w toku postępowań. Oczywiście trzeba dokonać ostrą różnicę między ofiarami i elementami awanturniczymi, a względem kogo jest umotywowane wszczęcie postępowania karnego lub administrcyjnego, trzeba je przeprowadzić. Ale jest rzeczą interesującą, że akurat tego nie spotkaliśmy.
— Czy wyjaśnienie rzeczywistości może wspomóc prewencję?
— Zagadnienie prewencji jest bardzo ważne, szczególnie ze względu na zbliżający się termin święta narodowego 15 marca. Prawda, że bardzo niepokojące są wiązane z tym wiadomości. Prosto z mostu zapytaliśmy się przywódców policyjnych, czy chcą zastosować takie środki przymusu, jakie miały miejsce 23 października? Czy można znów liczyć na atak konnicy, wywijanie szablami, a jak przedstawia się sprawa z pociskami gumowymi? Również i te pytania służą prewencję. Ale naszą najważniejszą dewizą jest przejrzystość i sukcesywne informowanie społeczeństwa cywilów. Bo bez cywilnej kontroli demokratyczna policja nie może działać. Niespostrzeżenie trafiliśmy w taką sytuację, w której byliśmy w latach sześćdziesiątych-siedemdziesiątych. Kraj nasz znów poszeptuje. Po szesnastu latach, w wolnym kraju mówimy poszeptując, strzelamy oczami, boimy się. O tym mów ta historia. O zastraszaniu ludzi. Społeczeństwo musi powrócić do korzeni. Bo w końcu upadek komuny to nie tylko wymiana Trabantów na Ople i Fordy, ale przede wszystkim wolne życie w wolnym kraju. Celem Komisji jest pomoc w przywróceniu demokracji, praworządności i uszanowania praw człowieka. Jeżeli problemy zostaną zmiecione pod stół, może to nie udać się. Ale straszne jest takie informowanie tłumów, którego celem jest cyniczne wodzenie za nos społeczeństwa i przepłukiwanie mózgów.
— Zadecydowaliśmy, że powołamy do życia fundację i będziemy kontynuować pracę w interesie obrony praw człowieka.
LINK DO CAŁOŚCI MATERIAŁU:
Doc.dr Morvai Krisztina: AZ ALKOTMÁNYOS JOGOK VÉDELMÉBEN
Doc.dr Morvai Krisztina egyetemi docens, az Európa Parlament képviselője.
Doc.dr Krisztina Morvai Poseł Parlamentu Europejskiego
Sytuacja w 2006r., kiedy wykorzystano patriotyczne święto, by za pomocą prowokacji użyć je do rozprawy z prawicą i w 2007r. wyglądała tak:
"Rząd oskarża opozycję o zamiar wywołania zamieszek 15 marca – w dniu węgierskiego Święta Niepodległości. Opozycja obawia się prowokacji władz. Od upadku komunizmu nastroje Węgrów nie były tak złe jak teraz. Czekają ich bolesne reformy Programy informacyjne węgierskiej telewizji publicznej przypominają peerelowski „Dziennik telewizyjny”. Żadnej krytyki władz, żadnych niewygodnych pytań do ministrów, tylko doniesienia o wielkich sukcesach i ambitnych planach (...). Ta propaganda sukcesu kłóci się jednak z faktami: kiedy w 2002 r. prawicowy premier Viktor Orban oddawał władzę, Węgry były gospodarczym liderem Europy Środkowej, dziś natomiast wloką się w ogonie wyścigu ekonomicznego.(...) Od upadku komunizmu nie było tak złych nastrojów.(...) Większość mediów zarówno państwowych, jak i komercyjnych (gdzie dominują sympatycy opcji lewicowo-liberalnej) o kłopoty obwinia jednak nie rząd, lecz prawicową opozycję, która przedstawiana jest jako awanturnicza i nieodpowiedzialna. Dziennikarze powtarzają argumentację premiera Gyurcsanya, który mówił: – Węgry nie rozwijają się, ponieważ opozycja nie chce współpracować "Doc.dr Krisztina Morvai uważa, że przykład Węgier może być przestrogą dla innych krajów, gdyż pokazuje, do czego może dojść, gdy postkomuniści dwa razy z rzędu wygrają wybory. Tracą wtedy wszelkie hamulce i zrywają z pozorami praworządności, traktując państwo jak swój folwark." [23 października 2006 roku, w dniu święta narodowego upamiętniającego powstanie 1956 r., Morvai z dwójką dzieci wzięła udział w patriotycznej manifestacji. Była świadkiem brutalnej rozprawy sił porządkowych z tłumem. Widziała funkcjonariuszy bijących gumowymi pałami bezbronne osoby, w tym kobiety i starców. Ona sama wraz z dziećmi została wepchnięta do jakiejś klatki schodowej, gdzie spędziła całą noc. Nazajutrz premier Gyurcsany oświadczył, że policjanci zachowali się wzorowo i jest z nich zadowolony. Po tym doświadczeniu Krisztina Morvai, która wcześniej nie zajmowała się polityką, postanowiła stanąć na czele pozarządowej instytucji: Obywatelskiego Komitetu Prawników. Jego celem było wyjaśnienie kwestii odpowiedzialności za użycie przemocy podczas zajść ulicznych w Budapeszcie 19 – 20 września i 23 października 2006 r.]
ANEKS [We wrześniu 2011] (...)Adam Michnik, wybrał się do Moskwy szukać sojuszników i oto mamy pierwsze rezultaty tej wizyty. W wywiadzie na portalu RIAnowosti, przeprowadzonym przy okazji promocji zbioru artykułów naczelnego GW, „Antysowiecki rusofil”, dowiadujemy się, iż „dziś nacjonalizm doskonale czuje się w Polsce i w Rosji … i .. na Węgrzech” i ma on być „najwyższym stadium komunizmu”. Michnik skarży się, że „już kilka lat ich krytykuje”, a FIDESZ i Orbán „są tam teraz u władzy”. Fakt, niespotykany skandal. Michnik oburza się też do Rosjan, „że i w Polsce słychać głosy, iż w Polsce też trzeba iść w ślady Węgier Orbána”. Od naczelnego GW Rosjanie dowiadują się, iż „teraz „Solidarność” przekształciła się w maleńką grupkę konserwatywno-katolickich ludzi na marginesie, wykorzystujących nacjonalistyczną retorykę”. Następnie Michnik zgadza się, że GW znalazła się w sprawie Smoleńska po tej samej stronie barykady co Rosja i wystawia laurkę Putinowi:
„– Być może Putin w swoim życiu zrobił wiele nienajlepszych rzeczy, ale nie jest winny katastrofy smoleńskiej! Po tej katastrofie zachowywał się bardzo godnie”.
Jednym z osiągnięć III RP jest dla Michnika „brak antyrosyjskich pogromów”, strach, przed którymi spędzał mu sen z powiek. Ale zło nie śpi, nacjonalizm, bowiem już się nie czai i występuje z otwartą przyłbicą, więc Michnik bije na larum, uświadamiając liberalnych Rosjan od Putina:
„… u nas główna partia opozycyjna „Prawo i Sprawiedliwość” jest czymś pośrednim między waszym Żirinowski a Rogozinem. I ta partia przez dwa lata rządziła Polską! Polacy mają krótką pamięć – już zapomnieli, że PiS rządził nami zaledwie cztery lata temu. Było to, mówią wprost, nieprzyjemne.” Naczelny GW bardzo boi się, ale w końcu pociesza się: „jeszcze jest szansa, jeszcze jest nadzieja” i wzywa:
„W ogóle powinniśmy już dawno w Rosji i Polsce stworzyć koalicję przeciwko kłamcom i idiotom. Przecież mamy wspólny problem: u nas i u was jest kupa polityków, których zawodem jest demonizowanie sąsiadów i przedstawianie swego narodu, jako niewinnej ofiary.” Z pewnością Putin jest dla Adama Michnika doskonałym koalicjantem przeciwko „polskiemu nacjonalizmowi”. Tupolew. Szabadság. Wawel
Cyfra Plus, TVN Minus Przeciągające się negocjacje pomiędzy francuskim Vivendi i wizjonerami ITI z Panamy grają na korzyść Vivendi. Cyfra Plus jest jedynym logicznym nabywca aktywów kulejącej platformy "n". Vivendi nie przepłaca za przejęcia i nie musi wcale się spieszyć. Francuska Vivendi miala ujawnic szczegoly wejscia w platforme "n" w miniony poniedzialek, potem TVN mial je ujawnic w miniony czwartek. Na razie nie ma nic. Vivendi jest firma znana z tego ze nie przeplaca za inwestycje a w tym roku Vivendi byl juz bardzo aktywnym inwestorem. Spolka dokonala mega-inwestycji w telefonie komorkowa (8 miliardow Euro za 44% SFR, jednego z trzech glownych graczy na francuskim rynku), w telewizje numeryczna (270 milionow Euro za dwie francuskie stacje telewizyjne Direct 8 i Direct Star) oraz muzyke (1,5 miliarda Euro za brytyjski EMI). Przejecie numeru 3 przez numer 2 polskiego rynku platform telewizyjnych jest jedynym logicznym rozwiazaniem dla polskiego rynku w czasach kryzysu a Cyfra Plus jedynym logicznym inwestorem. Polaczona Cyfra Plus i platforma "n" moga konkurowac z liderem Cyfrowym Polsatem. Vivendi przeprowadzil juz porzadki w Cyfrze Plus, spolka odzyskala pozytywna EBIT i ma nowego polskiego prezesa, po latach kierowania spolka przez osoby wysylane z Paryza. Pozostaje kwiestia wyciagniecia platformy "n" na najbardziej korzystnych warunkach dla Vivendi, biorac pod uwage niezwykle skomplikowana sytuacje, jako ze 56% akcji TVN formalnie nalezacych do ITI jest de facto zablokowane, jako zastaw mega obligacji papierow smieciowych ITI (Senior Notes ITI 2017) i zaparkowane w specjalnej holenderskiej strukturze Polish Television Holdings BV (PTH).
Wiecej informacji na wpisie "Duma zarzadza aktywami TVN":
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/23487,duma-zarzadza-aktywami-tvn
Pozostaje tez kwestia timingu. Za dwa tygodnie ITI i TVN zamkna swoj bilans roczny 2011, ktory moze byc bardzo ciekawy, szczegolnie biorac pod uwage miliardowa gore dlugow w Euro i Euro za 4,6 PLN. Czy Vivendi powinno sie spieszyc? Chyba nie.
Sprzedajmy misia Walterowej Skoro dobrodziejka Walterowa najechała na nas misiami za 50 PLN w akcji Fundacji TVN "Kup Misia 2011", obywatele wnoszą o sprzedanie pani Walterowej kopii misia Barei za 18,3 miliona, $ (czyli tyle ile przepłynęło pomiędzy Panama i ITI) plus odsetki. Obywatele Rzeczpospolitej Polskiej nie powinni dawac sie robic w konia bez konca. Towarzystwo ktore zgarnelo na przelomie lat 80-tych i 90-tych fundusze FOZZ robi teraz za dobroczyncow i sprzedaje ciemnemu ludowi misie za 50 PLN:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/44224,mis-dobrodziejki-walterowej
Mozna powiedziec, ze pewni ludzie nie czuja wstydu lub zazenowania. No, ale skoro ruszyla akcja sprzedawania misia, obywatele wnosza o wykorzystanie okazji i o organizacje akcji "Kup Misia Barei" w celu odzyskania 18,3 milionow dolarow FOZZ zagarnietych przez towarzystwo ITI. 18,3 miliona dolarow FOZZ to cena wywolawcza, plus odsetki od 1990 roku. Pani Walterowa moze oczywiscie zaplacic wiecej. Odzyskane pieniadze FOZZ plus odsetki pojda na remont szpitali. Misia Barei znaja prawie wszyscy, a ci ktorzy go jeszcze nie znaja powinni ogladnac film: http://pl.wikipedia.org/wiki/Mi%C5%9B_(film)
Kopia Misia Barei stala w Zywieckim Muzeum Homoru, ale podobno splonela. Pozostaje wiec przeprowadzenie aukcji Misia Barei w wersji numerycznej. Liczymy na szybka odpowiedz pani Walterowej. Przeciez zblizaja sie Swieta. Pani Walterowa! Kupi Pani Misia! Cena wywolawcza: 18,3 miliony dolarow FOZZ plus odsetki
Służby Drużby W języku potocznym "służba nie drużba" oznacza, że trzeba wykonywać swoje obowiązki. Co w takim razie może znaczyć "służba drużby”? Jak wspomina "Gazeta Polska Codziennie, „ mianowany 18 listopada na stanowisko Ministra Spraw Wewnetrznych Jacek Cichocki nadzoruje służby cywilne: Agencję Wywiadu, ABW, CBŚ, CBA oraz wojskowy wywiad i kontrwywiad (patrz 1 ponizej). Owe instytucje zatrudniaja kilka tysiecy dobrze platnych i chyba dobrze wyszkolonych funkcjonariuszy. Jezeli tylko osmiu funkcjonariuszy potrafi z sukcesem zajac o 6 rano dwa komputery Roberta Frycza, tworcy antykomor.pl, to pomyslmy sobie tylko, co moze zdzialac kilka tysiecy funkcjonariuszy? Ho, ho, albo i wiecej. Czlowiek podnoswi sie na duchu wiedzac ze Rzeczpospolita Polska jest dobrze strzezona, pod czujna opieka tysiecy asow naszego wywiadu. Gdyby jednak podwladni ministra Jacka Cichockiego znalazli wolna chwile, ponizej znajduje sie lista pewnych obywatelskich sugestii i pytan:
1. Minister polskiego rzadu jest prowadzony przez brytyjski wywiad MI6, czy jest to normalne?
2. Od lat trwa dzielenie skory na grzbiecie narodowego polskiego przewoznika powietrzngo PLL LOT, czy jest to normalne?
3. Gentleman Jerzy Starak, podobno wlasciciel Polpharmy (chociaz spolka jest w rekach dyskretnej holenderskiej spolki Genefar BV) ktory prowadzony jest przez kasjera ITI z Zurichu, Bruno Valsangiacomo i ktory kupuje dwa razy ta sama spolke w Kazachstanie z gentlemenami z Rosji (patrz na (2) ponizej), kupuje teraz Polfe Warszawa w atmosferze kontrowersji (patrz (3) ponizej), czy jest to normalne?
4. Grupa ITI do tej pory nie wyjasnila skad pochodzilo 18,3 milionow $ przelanych na konto ITI Luksemburg przez ITI Panama na przelomie lat 80-tych i 90-tych, czy jest to normalne?
No, ale sa to tylko pytania i sugestie, nie chcemy przeciez aby tysiace funkcjonariuszy sluzb podleglych ministrowi Cichockiemu dostalo burn outu z przepracowania.
(1) http://niezalezna.pl/20547-szara-eminencja
(2) http://monsieurb.nowyekran.pl/post/27515,starak-kupuje-dwa-razy
(3) http://pietkun.nowyekran.pl/post/44478,ziemia-za-tysiac-osob
Stanislas Balcerac
“Rewolucja naftowa” w Kazachstanie? Na tle sąsiednich krajów Azji Centralnej Kazachstan rządzony autorytarnie przez prezydenta Nursułtana Nazarbajewa wydawał się przez lata oazą spokoju. Znaczne dochody z wydobycia i sprzedaży surowców naturalnych oraz brak poważniejszych konfliktów narodowościowych i konfesyjnych – poza sporadyczną aktywnością islamistów z Hizb ut Tahrir – sprawiały, że raczej trudno było podejrzewać, iż jakakolwiek forma społecznych protestów i niepokojów zagrozić może stabilności politycznej i socjalnej. Zaskoczeniem dla większości obserwatorów są zatem wydarzenia z 16 grudnia br. w Żangaozenie, mieście będącym ośrodkiem przemysłu naftowego, położonym w zachodniej części kraju. Wydarzenia te sprawiają, że niektórzy komentatorzy uznają, iż Kazachstan może zostać ogarnięty znaczącą falą protestów mających konsekwencje wewnętrzne, a następnie również międzynarodowe i odbijające piętno na sytuacji geopolitycznej regionu.
Przebieg wydarzeń Pierwsze konflikty lokalnych związków zawodowych z pracodawcami w Żangaozenie miały miejsce jeszcze wiosną i latem 2011 roku. Doszło wówczas do strajków w kontrolowanych przez państwowy koncern KazMunajGaz oraz inwestorów chińskich firmach wydobywczych i rafineriach. Najbardziej konfrontacyjny charakter ów konflikt przybrał w firmie Karażanbasmunaj i Uzenmunajgaz, które w związku ze spadkiem produkcji nie były w stanie wywiązać się z zawartych uprzednio kontraktów. Doprowadziło to do represji wobec domagających się podwyższenia płac i poprawy warunków pracy związkowców oraz osób, które udzielały im wsparcia, w tym prawników. Kilkanaście osób zostało zwolnionych z pracy, a wobec niektórych miejscowa prokuratura wszczęła postępowania. Wśród skazanych znalazła się m.in. reprezentująca strajkujących robotników prawniczka Natalia Sokołowa, której uwolnienie z aresztu stało się wkrótce jednym z podstawowych postulatów protestujących. Co ciekawe, Sokołowa w swojej karierze zawodowej współpracowała m.in. z USAID, co – zdaniem niektórych – wskazywać może na jej powiązania także w ostatnim okresie. W konfliktowej sytuacji do strajkujących zaczęli przyjeżdżać przedstawiciele struktur pozarządowych, a wkrótce z wyrazami poparcia zwrócili się do nich przedstawiciele opozycji politycznej. Jednocześnie spór nabrał wymiaru etnicznego i międzynarodowego; w lipcu pod konsulatem generalnym Chińskiej Republiki Ludowej doszło do pikiety, której uczestnicy skandowali m.in. hasła takie, jak „Nafciarze nie są niewolnikami Chin!”, „Chińczycy won! Jesteśmy Kazachami”. Pojawiły się ponadto pierwsze postulaty o charakterze politycznym, wykraczającym poza dotychczasowe żądania płacowe. Te ostatnie zresztą nie posiadały realnego znaczenia od początku konfliktu, bowiem średnia zapłata pracowników sektora naftowego w zachodnim Kazachstanie wynosi w przeliczeniu ponad 1100 euro, co stanowi wartość większą od analogicznych płac np. w Federacji Rosyjskiej. Apogeum protestów zaplanowano na 16 grudnia w związku z obchodzonym w tym dniu w Kazachstanie świętem niepodległości. Władze lokalne zaplanowały na ten dzień uroczystości na jednym z centralnych miejskich placów. Zostały one zakłócone przez grupę protestujących o nieznanej liczebności. W pewnym momencie w zebrany tłum wjechał rozpędzony terenowy samochód policyjny, który następnie przewrócono i podpalono. Część mediów uznawała, że było to działanie noszące znamiona prowokacji, mające doprowadzić do wybuchu masowych zamieszek. Inni świadkowie podkreślali, że na placu pojawił się dobrze zorganizowany oddział prowokatorów, mający od początku za zadanie rozbicie uroczystości i zainicjowanie rozruchów. Na nagraniach dostępnych w Internecie (zob. http://www.ktk.kz/ru/news/video/2011/12/17/15226) wyraźnie widać grupę ubranych jednolicie mężczyzn atakujących i zmuszających do ucieczki policję i demolujących plac. Doszło do zamieszek, w wyniku których podpalono szereg budynków w mieście (w tym siedzibę Uzenmunajgaz, budynek akimata [merostwa], hotel), a inne zostały opanowane przez demonstrantów. Władze zdecydowały się na wprowadzenia do Żangaozena jednostek wojskowych ministerstwa spraw wewnętrznych i użycie broni wobec najbardziej agresywnych uczestników zajść. Długość i intensywność starć świadczyć może o udziale w nich profesjonalnej i wyszkolonej grupy bojowników, być może przybyłych z sąsiedniego Uzbekistanu. Część mediów ogłosiła, iż w ten sposób rozpoczęło się w zachodnim Kazachstanie „powstanie nafciarzy” (zob. np. portal trud.ru). Warto w tym miejscu przytoczyć oświadczenie Prokuratury Generalnej Kazachstanu wydane w związku z wydarzeniami: „Grupa chuliganów dokonała pobić zebranej ludności cywilnej i zniszczenia zaparkowanych na placu samochodów. Na żądanie zachowania spokoju grupa odpowiedziała atakiem na funkcjonariuszy, próbując przejąć broń palną znajdującą się na ich wyposażeniu. (…) W wyniku masowych zamieszek podpalone zostały budynki administracji, firmy Uzenmunajgaz. Doszło również do zniszczenia mienia prywatnego, podpalenia samochodów i kradzieży pieniędzy z bankomatów. Według wstępnych danych, w wyniku zamieszek zginęło 10 osób, są ranni, w tym funkcjonariusze policji. W związku z masowymi zakłóceniami porządku publicznego wszczęto postępowanie. Na polecenie głowy państwa do Żangaozena udała się Grupa Śledczo-Operacyjna z ministrem spraw wewnętrznych K. Kasymowem na czele. Jej zadaniem jest zapobieżenie dalszym działaniom przestępczym, identyfikacja i ukaranie organizatorów zamieszek i przywrócenie porządku publicznego w mieście”. Istotnym aktorem spośród podmiotów politycznych w Kazachstanie wykorzystujących potencjał protestu dla realizacji własnej strategii jawi się tzw. SocSopr, czyli Socjalistyczny Ruch Oporu Kazachstanu, kierowany przez Ajnura Kurmanowa. Organizacja ta ma charakter trockistowski, znana jest z akcji i pikiet prowadzonych głównie w Ałma-Aty od 2006 roku. Kurmanow stanął na czele ruchu „Kazachstan 2012”, utworzonego z myślą o zebraniu sił opozycji antysystemowej w kontekście wyborów parlamentarnych w 2012 roku. Ugrupowanie nawołuje otwarcie do podważenia legalności procedur wyborczych, przygotowując w tym celu sieć. Zaangażowanie formacji trockistowskich w działania w zachodnim Kazachstanie potwierdza aktywność irlandzkiego posła do Parlamentu Europejskiego Paula Murphy’ego, który wielokrotnie podróżował do tego kraju i nawoływał strajkujących do konfrontacyjnych działań. W działaniach informacyjnych uczestniczyła na szeroką skalę część środowisk trockistowskiej lewicy, w tym np. Komitet na rzecz Międzynarodówki Robotniczej. Portale bardzo szybko zainicjowały akcję protestów pod placówkami dyplomatycznymi Kazachstanu w krajach Europy Zachodniej. Początkowo zamieszczano również filmy przedstawiające ujęcia wydarzeń na miejskim placu, jednak wkrótce większość z nich została z Internetu usunięta przez samych użytkowników (?). Jednym z głównych podmiotów zaangażowanych w działania informacyjne na temat protestów i zamieszek było Radio Wolna Europa / Radio Wolność (Radio Free Europe / Radio Liberty) finansowane w całości przez Kongres Stanów Zjednoczonych i nadające na falach UKF również w Kazachstanie. Interesujący jest również fakt, że większość doniesień o sytuacji w Żangaozenie przekazywana była przez media (gazety Respublika i Swoboda Slowa oraz telewizja K+) należące lub pośrednio kontrolowane przez Muchtara Ablijazowa, oligarchę mieszkającego od lat w Wielkiej Brytanii i ukrywającego się przed kazachskim wymiarem sprawiedliwości, określanego przez obserwatorów mianem kazachskiego odpowiednika Borysa Bierezowskiego. Podobnie jak owego rosyjskiego oligarchę, także Ablijazowa podejrzewa się o relacje z kręgami biznesowymi i wywiadowczymi krajów anglosaskich. Zaangażowanie kontrolowanych przez niego mediów w przygotowania do zamieszek były istotnie aż nadto wyraźne; na profilu Respubliki na Facebooku już 14 grudnia zamieszczono apel o masowy udział w akcji na rzecz wymuszenia ustąpienia prezydenta Nursułtana Nazarbajewa. Kanał K+ z kolei zawczasu przygotował wyjątkowo liczne ekipy i wozy transmisyjne na 16 grudnia właśnie w prowincjonalnym mieście, jakim jest Żangaozen. Ciekawym przypadkiem działań informacyjnych organizatorów antyrządowych wystąpień była również działalność portalu honorowych dawców krwi pod adresem donor.kz. Jak się wkrótce udało wyjaśnić, ten nawołujący do oddawania krwi dla licznych ofiar rannych rzekomo w wyniku ostrzału przez policję i służby bezpieczeństwa uczestników demonstracji, nie jest w żaden sposób związany z państwowymi służbami medycznymi, a pojawił się całkiem niedawno i zamieszczony jest na serwerze na brytyjskich Wyspach Dziewiczych. Przypuszczać można, że wydarzenia znajdą oddźwięk w wyniku starań części zachodnioeuropejskich ugrupowań trockistowskich, prezentujących własną, niekorzystną dla Astany wersję wydarzeń; wspomniany już wyżej Paul Murphy już po zamieszkach oświadczył, że „te straszliwe wydarzenia powinny zostać szeroko przedstawione w zachodnich mediach, trzeba przerwać blokadę informacyjną”, po czym powtórzył informacje przekazywane mu przez jego kazachskich trockistowskich współpracowników o liczbie 70 ofiar zabitych przez policję w Żangaozenie. Władze już kilka godzin po wybuchu zamieszek zdecydowały się na blokadę informacyjną punktu zapalnego, jednocześnie ograniczając dostęp do niektórych serwisów internetowych, w tym sieci społecznościowych. Na terytorium całego kraju zablokowano możliwość korzystania z Facebooka, Twittera i platformy LiveJournal. Żangaozen i okolice miasta odcięte zostały od łączności telefonicznej i sieciowej całkowicie, a ich mieszkańcy informowani byli o instrukcjach i zaleceniach władz przez megafony. 17 grudnia zdecydowano się na wprowadzenie stanu wyjątkowego na obszarze miasta. Do 5 stycznia obowiązywać w nim będzie godzina policyjna oraz bezwzględny zakaz zgromadzeń publicznych. Ruch protestu zainspirowany wydarzeniami w Żangaozenie rozwija się w oparciu o technologie sieciowe stosowane w przypadku rewolucji tzw. wiosny arabskiej. Do manifestacji poparcia dla protestujących nafciarzy i potępienia władz po zamieszkach w Żangaozenie aktywnie wzywali znani wśród kazachskiej opozycyjnej młodzieży blogerzy, m.in. Machambet Abżan, jeden z byłych liderów Związku Młodzieży Patriotycznej Kazachstanu, wcześniej skazany za nielegalne operacje finansowe. Na razie niejednoznaczny jest oddźwięk międzynarodowy wydarzeń w zachodnim Kazachstanie. Wysoki Komisarz ONZ ds. Praw Człowieka Navi Pillay wydała oświadczenie, w którym wzywa kazachstańskie władze do „przeprowadzenia wnikliwego śledztwa zaistniałych incydentów oraz przywrócenia porządku publicznego bez nadmiernego użycia siły”. Zdaniem dyrektora Kazachstańskiego Instytutu Studiów Strategicznych Bułata Sułtanowa, „występujące w Kazachstanie nieliczne formacje opozycyjne finansowane są przez działających z emigracji oligarchów, na przykład Ablijazowa. Ich metoda działania jest bardzo prosta: w przypadku zaistnienia sytuacji kryzysowych włączyć się w bieg wydarzeń. Ciekawe jest też to, że wszystkie strajki i protesty odbywają się w miejscach wydobycia ropy i gazu eksportowanych do Chin, lub w okolicach węzłów rurociągów prowadzących właśnie do tego kraju”. Prof. Aleksander Kniaziew z Instytutu Badań Wschodnich Rosyjskiej Akademii Nauk uważa, że konflikt podgrzewany jest również przez miejscowe grupy interesów, które starają się odebrać część dochodów pochodzących z surowców mineralnych elicie centralnej. „W polityce zagranicznej Kazachstanu rozpoczął się niedawno ważny etap polegający na zawężeniu ram tzw. wielowektorowości. (…) stąd stanowisko w sprawie Syrii, poparcie dla Autonomii Palestyńskiej i integracji w trójkącie Rosja-Białoruś- Kazachstan. Wiosną Kazachstan odmówił udziału w amerykańskiej operacji w Afganistanie. We wrześniu i październiku, nie zważając na naciski ze strony Unii Europejskiej, odrzucił uczestnictwo w budowie Gazociągu Transkaspijskiego z Turkmenistanu do Azerbejdżanu. Taka polityka w oczywisty sposób wywołuje kontrreakcję i można przypuszczać, że wzrost destabilizacji w samym Kazachstanie nie jest tu przypadkowy” – uważa politolog.
Scenariusze rozwoju wydarzeń
- wzniecenie tendencji separatystycznych (konfliktu centrum vs peryferie) z wykorzystaniem czynnika rodowo-plemiennego (około 60% ludności obwodu mangystauskiego stanowią Adajowie; licznie reprezentowani są tez repatrianci, podatni na hasła rewolucyjne);
- wzrost nastrojów antychińskich (obserwowany już wcześniej u strajkujących/protestujących, prawdopodobnie w związku z posiadaniem przez państwowy fundusz China International Trust Investment Company udziałów w firmach wydobywczych) doprowadzający do wyrugowania chińskiej ekspansji ekonomicznej z tego regionu Kazachstanu, a skrajnym przypadku – do naruszenia fundamentów zacieśnianej w ostatnim okresie współpracy gospodarczej pomiędzy oboma krajami;
- wzrost nastrojów antysystemowych (podkreśla się, że wspomniana państwowa firma KazMunajGaz kierowana jest przez zięcia urzędującego prezydenta Timura Kulibajewa) wiodący do wzmocnienia żądań o charakterze politycznym, w tym transformacji systemu;
- kształtowanie się taktycznego sojuszu ekstremów na zachodzie kraju, obejmującego z jednej strony działających wśród strajkujących trockistów, z drugiej zaś – aktywizujących się w regionie od lata br. islamistów;
- wzmocnienie znaczenia czynników zewnętrznych, w tym przede wszystkim USA w regionie poprzez destabilizację i negatywną stereotypizację Astany na arenie międzynarodowej.
Doprowadzenie do pojawienia się powyższych zjawisk/procesów doprowadzi na poziomie geopolitycznym do:
- zahamowania procesów integracyjnych na obszarze eurazjatyckim (w tym rozwoju Unii Eurazjatyckiej);
- pozbawienia Chin dostępu do surowców mineralnych;
- zaangażowania sił i środków Moskwy do kontrolowania strefy chaosu na jej granicach w Azji Centralnej.
Uznać można, zatem, że kontynuacja lub zaostrzenie konfliktu będzie zjawiskiem korzystnym z punktu widzenia anglosaskiego bloku talassokratycznego, zaś mającym negatywne piętno dla tellurokratycznego bloku kontynentalnego.
Dr Mateusz Piskorski
Może tak Komisja Śledcza do zbadania "prowokacji" w dniu 11 listopada? Przeczytałem dziś bardzo dobry tekst A może BUDAPESZT już się zaczął, tylko my o tym nie wiemy? (podziękowanie za jego wskazanie dla demonicy z niepoprwani.pl), w którym autor opisuje budapesztańską prowokację ulicznych zamieszek zrealizowaną przez rządzącą (do niedawna) na Węgrzech lewicę... prowokację niemal identyczną, której chyba dokonały polskie władze podczas polskiego Marszu Niepodległości w dniu 11 listopada 2011 roku. Tamta prowokacja zakończyła się ostatecznie klęską wyborczą prounijnej, marksistowskiej i totalitarnej władzy "cynicznych bandytów Premiera Ferenca Gyurcsánya". Stało się to możliwe dzięki zbadaniu przez niezależne grono prawników (Cywilny Komitet Prawny) okoliczności powstania i przebiegu tych oraz wcześniejszych zamieszek (przejęcie przez "opozycję" gmachu telewizji) i udowodnieniu, że zostały one ""perfidnie wygenerowane przez prowokatorów, których wraz ze swoimi współbandytami stale skomlącymi o „terrorystycznym zagrożeniu ze strony skrajnej prawicy“, którego na Węgrzech nie ma! — osobiście wynajął Premier Gyurcsány"". Dodatkowym elementem pozwalającym na udowodnienie i poznanie przez obywateli antydemokratycznego i przestępczego funkcjonowania rządu a'la "węgierskiego D. Tuska" była możliwość zobaczenia tej prowokacji w niektórych mediach... (źródło cytatów: j.w.) W swoim - dotyczącym polskiego Marszu Niepodległości - poście pt.: Narracja, antagonizowanie, atomizacja i żal... pisałem m.in.: (tekst przedzielony liniami przerywanymi) "Fakt jest niezaprzeczalny. Była to nieudana prowokacja wszystkich, którzy do niej dążyli. Z jednej strony, na pewno jej inicjatorem i kreatorem była szeroko pojęta władza, której ramieniem wykonawczym stała się Hanna Gronkiewicz-Waltz oraz Policja a "promotorem" lewackie i ideowo antypaństwowe środowiska Krytyki Politycznej i "michnikowszczyzny". Z drugiej strony jej sprawcami mogły być też środowiska dążące do skanalizowania prawej strony sceny politycznej i jej zradykalizowania. Hanna Gronkiewicz - Waltz popełniła wiele domniemanych (do sprawdzenia przez prokuraturę i sądy) przestępstw: umyślnego lub nieumyślnego bezpośredniego i pośredniego zagrożenia życia obywateli, niedopełnienia obowiązków Prezydenta Warszawy, działania na szkodę mienia publicznego (niszczenie tegoż podczas tzw,: "zamieszek"). Wszystkie te i ewentualnie inne potencjalne zarzuty mogą być postawione, jako wynik jednej jej decyzji: wydania zgody na zorganizowanie "kolorowej Niepodległej" w tym samym miejscu i czasie, gdzie miało odbyć se również inne zgromadzenie publiczne. Obie te demonstracje miały niejako przeciwstawne cele, które implikowały 100% możliwość wystąpienia agresji po obu stronach. Za ten fakt wobec pani Prezydent Warszawy winno być wszczęte z urzędu prokuratorskie śledztwo. Policja okazała się tyleż nieudolna, co sama prowokowała do przestępstw (brak reakcji na agresję oraz brak właściwej formy ochrony Marszu Niepodległości) a także sama je popełniała (bicie niewinnych ludzi przez policyjną chuliganerię). Donald Tusk powinien, co najmniej zawiesić szefa Policji a nie gloryfikować tejże policji przejawów bezprawia. Również, więc Donald Tusk słowami o dobrej pracy policji okazał się domniemanym przestępcą przynajmniej w zakresie tzw.: poplecznictwa, (który to zarzut można postawić też policji i HGW czy np. prokuraturze), t.j.: "utrudnianiu lub udaremnianiu postępowania karnego przez udzielenie pomocy sprawcy przestępstwa poprzez: ukrywanie sprawcy, zacieranie śladów przestępstwa, odbywanie kary za skazanego, kierowanie śledztwa na fałszywy trop, ułatwianie sprawcy ucieczki z miejsca przestępstwa, pozostawienie spraw swojemu biegowi mimo informacji o popełnieniu przestępstwa (prokurator nie wszczyna śledztwa, mimo że wie, że przestępstwo zostało popełnione i kto się go prawdopodobnie dopuścił), udaremnianie wszczęcia postępowania karnego". Niewątpliwie też jeszcze ochrona lub ukrywanie sprawców podlega przecież karze... Przestępstwo sprawstwa popełniło też środowisko Gazety wyborczej i Krytyki Politycznej spraszając niemieckich anarcho-lewaków i wielotygodniowo nakręcając "spiralę nienawiści". Nie wiem czasem czy nie należy tych środowisk uznać za głównych inspiratorów przestępstwa. Nakłanianie doń jest też przestępstwem a ułatwienie jego dokonania również (też za udzielanie schronienia recydywistom podczas popełniania przez nich kolejnych przestępstw). Ponadto te środowiska były inspiratorem i kreowały zamieszki... Przecież nikt z organizatorów Marszu Niepodległości ani razu nie mówił o agresji, walce z anarchistami, blokowaniu "kolorowej", zadymie, itp. Oni organizowali pokojowy marsz patriotyczny. To środowiska GW i KP werbalnie dawały wyraz chęci wywołania burd ulicznych i zamieszek. To ich usta i pióra nawoływały świadomie do popełnienia przez innych przestępstwa. Jak wspomniałem, nakłanianie do przestępstwa jest również ścigane i karane. Prokuratura winna wobec tego chyba wszcząć znów kolejne śledztwo. Zauważmy raz jeszcze. Uczestnikom i organizatorom Marszu Niepodległości nie można zarzucić dążenia do popełnienia przestępstwa ani innych działań karalnych. Jeżeli zaś doszło do indywidualnych przewinień, to one podlegają indywidualnej procedurze wyjaśniającej i karno-sądowej. Domniemane świadome dążenie i sprawstwo przestępstwa znajduje się li tylko w środowiskach GP, KP, Urzędu Miasta i Policji. Mało tego! Uważam też, że prowokatorzy z kręgów "szeroko rozumianej obecnej władzy" chcieli też doprowadzić do umiędzynarodowienia wykreowanego przestępstwa poprzez świadomy brak ochrony Marszu Niepodległości oraz pozwolenie na jego swobodne przejście obok Ambasady Federacji Rosyjskiej i Gmachu URM. Liczono zapewne na skrajnie emocjonalny atak maszerujących na rosyjską ambasadę i wywołanie burd antyrosyjskich. Łatwo sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby do takich ataków doszło... Podobnie z budynkiem będącym we władaniu Donalda Tuska... Można się więc zastanowić, - skoro nie ochraniano marszu liczącego od 20 do 100 tysięcy osób - czy polskie służby właściwie wobec tego ochraniały Ambasadę Rosji i jej eksterytorialność oraz gmachy administracji publicznej. ... Kolejne przestępstwo?... Od 11 listopada 2011 minęło już prawie 5 tygodni... Uważam, że - analogicznie jak na Węgrzech - polski obóz rządzący dopuścić się mógł podobnych przestępstw, kreując i prowokując a także wzbudzając zamieszki w Warszawie. Jeżeliby okazało się, iż faktycznie tak było, to najmniejszą karą winna być dymisja obecnego rządu... Cieszę się, że podejmowane są pozaparlamentarne działania (zobacz np.: NE i BM24) mające na celu wyjaśnienie okoliczności zamieszek i monitorujące dotychczasowe postępowanie "wokół nich" polskich organów sądowo-prokuratorsko-policyjnych. Niemniej uważam jednak , że ze ze względu na fakt domniemanego współudziału w ewentualnym przestępstwie (o skali najwyższej wagi państwowej - przeciw demokracji, państwu i narodowi polskiemu) władzy wykonawczej a teraz sądowniczej, wyjaśnieniem wszystkich jego aspektów winna zając się polska władza ustawodawcza, czyli Parlament RP. Najlepszym rozwiązaniem byłoby powołanie przez parlamentarzystów odpowiedniej Parlamentarnej Komisji Śledczej... Wiem, że instytucja ta została już celowo wielokrotnie ośmieszona i strywializowano jej znaczenie. Wiem też, że istnieje nikłe prawdopodobieństwo jej powołania (reprezentanci domniemanych przestępców dysponują niestety większością parlamentarną), ale uważam, iż sama inicjatywa oraz dyskusja wokół niej mogłyby znacznie przybliżyć nam - moim zdaniem tragiczną dla Polski - prawdę o totalitaryzacji przez PO-PSL oraz III RP naszej Polski. Jeżeliby stało się inaczej to byłbym szczęśliwy dowiadując się, że od 1989 roku Polska jest demokratyczna, wolna, sprawiedliwa, niezawisła, praworządna i suwerenna... Zwracam się, więc do parlamentarzystów PIS i SP o zainicjowanie powołania takiej Komisji Śledczej* a do parlamentarzystów PO, PSL, RP, SLD o udowodnienie mi i Polakom, że naprawdę żyjemy obecnie w demokratycznej Wolnej Polsce! Podobno... gdy nie ma się nic zdrożnego i hańbiącego do ukrycia nie można się bać ujawnienia prawdy... Pozdrawiam
*Jeżeli już taką próbę podjęto i powielam pomysł takowej inicjatywy to... na moje usprawiedliwienie powiem tylko tyle, że muszę nieraz trochę popracować, przespać się choć kilka godzin, od czasu do czasu poleniuchować i... nieraz pewne wydarzenia umykają w ogromnej ilości "szumiących" informacji...
P.S. "Wiele w życiu musimy. Ale nie musimy czynić zła. A jeśli jakaś siła, jakiś strach, zmusza nas do czynienia zła, to nie zmusi nas do tego, byśmy tego zła chcieli. Tym bardziej nie zmusi nas do tego, abyśmy trwali w tym chceniu. W każdej chwili możemy wznieść się ponad siebie i zacząć wszystko od nowa". Ks. Prof. Józef Stanisław Tischner
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad... Krzysztofjaw
Polska zablokowała raport UE krytykujący Izrael Unijni ambasadorzy w Tel Awiwie uznali, że Izrael dyskryminuje arabskich obywateli. I domagali się ostrej reakcji Brukseli Jak dowiedziała się „Rz”, inicjatorem raportu był ambasador Wielkiej Brytanii – co ciekawe, sam będący pochodzenia żydowskiego – Matthew Gould. Uzyskał on poparcie tradycyjnie propalestyńskich państw skandynawskich. W pierwotnej wersji dokumentu znalazło się stwierdzenie, że Izrael prześladuje 1,5 miliona mieszkających na jego terytorium Arabów, oraz wiele związanych z tym faktem rekomendacji dla Brukseli. Autorzy postulowali, by sprawa sekowania izraelskich Arabów stała się priorytetem wspólnej unijnej polityki wobec państwa żydowskiego. Przedstawiciele krajów Wspólnoty mieliby obowiązek poruszać ją podczas wszystkich oficjalnych spotkań z Izraelczykami. Ostro reagować na każde wymierzone w Arabów działania władz oraz zachęcać swoje firmy do inwestowania w arabskich częściach Izraela. Jeżeli państwa Unii prowadzą wspólne projekty edukacyjne z Izraelem, to priorytetem powinno być nawiązywanie kontaktów ze szkołami arabskimi. Każda unijna ambasada powinna również „adoptować” jedną arabską wioskę lub miasto, aby mieć nad nią pieczę. Dokument planowano w tej formie wysłać do Brukseli, gdzie miał zostać skierowany do akceptacji przez radę szefów dyplomacji państw UE. Plany te pokrzyżowały Polska oraz wspierające ją Czechy i Holandia. Na ich wyraźne żądanie część raportu, zawierająca rekomendacje, została z niego usunięta. – Dyskusja na temat tego dokumentu miała rzeczywiście miejsce. Niektóre zawarte w nim sugestie uznaliśmy za zbyt daleko idące – powiedziała „Rz” ambasador RP w Tel Awiwie Agnieszka Magdziak-Miszewska. Jak nieoficjalnie dowiedziała się „Rz”, Polska uznała, że brytyjskie pomysły są zbyt dużą ingerencją w wewnętrzne sprawy Izraela. – Wyobraźmy sobie, że w latach 90 ambasadorzy Unii w Warszawie opracowaliby taki raport o naszej mniejszości litewskiej. I każda ambasada „adoptowałaby” jakąś litewską wioskę na terenie RP. To byłoby niedopuszczalne – powiedział „Rz” chcący zachować anonimowość polski dyplomata. rp.pl
Trudne początki Dla żołnierzy, polityków i innych emigrantów po 1945 roku pojawił się dylemat: wracać czy pozostać na wychodźstwie. Za pozostaniem na emigracji przemawiała nie tylko obawa o życie w okupowanej przez Sowietów Polsce, ale również protest wobec ustaleń jałtańskich. Emigracja traktowana była przez inteligencję, jako jedyny dostępny wyraz sprzeciwu wobec powojennej rzeczywistości. Również utrzymanie ciągłości państwowości polskiej miało symbol polityczny i kulturowy. Opowiedzenie się za kulturą i cywilizacją zachodnią było przeciwwagą dla barbarzyństwa bolszewickiego. Najdobitniej ten problem wyraził Tymon Terlecki w manifeście „Do emigracji polskiej 1945 roku”, pisząc: „Heroizm emigracji polskiej 1945 roku jest prosty: wytrwać w kulturze europejskiej na przekór jej samej. Wytrwać – za siebie i za naród, któremu z dnia na dzień cofnięto dobrze, kosztownie nabyte, niewątpliwe prawo przynależności do wspólnoty. Wytrwać – bo kultur nie zmienia się jak partii politycznych, jak żurnalowych fasonów, jak bielizny. Przynależność do kultury jest czymś prawie charyzmatycznym, to znaczy: czymś co ma charakter pomazania lub piętna”. Władze brytyjskie z niechęcią traktowały pozostających na Wyspach Brytyjskich. Emigrantom utrudniano zdobycie miejsca zamieszkania, uchodźcy mieli problemy ze znalezieniem pracy. Najpoważniejsze oskarżenia padały pod adresem UNRRA, której administracja działała wolno i zamiast pomagać Polakom, stawiała przed nimi szereg trudności. Próby zamykania gazet lub zmieniania nazw kawiarni z rzekomo niestosownych politycznie spowodowały liczne zarzuty o sprzyjanie organizacji Sowietom. Poza UNRRĄ emigranci mogli liczyć na inne stowarzyszenia, które zobowiązały się nieść pomoc uchodźcom. Najważniejszą nich był Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia, który powstał w celu przeprowadzenia demobilizacji polskich żołnierzy. Służba w Korpusie była atrakcyjna, ponieważ służącym w nim żołnierzom przysługiwał żołd, a ich rodziny miały zapewnioną pomoc finansową. Niestety służba mogła trwać tylko dwa lata. Po jej zakończeniu należy dokonać wyboru: podjąć pracę w Wielkiej Brytanii, rozpocząć służbę w wojsku angielskim lub wyemigrować do innego kraju. PKPR traktowany przez Brytyjczyków, jako instytucja tymczasowa, przez Polaków uważany był, jako instytucja, która mogła w sprzyjającym momencie doprowadzić do odrodzenia polskiej armii. Władze brytyjskie zobowiązały się kształcenia zawodowego polskich żołnierzy, zapewniania im możliwości kontynuowania nauki, także w szkołach wyższych, oraz zdobycia kwalifikacji zawodowych. Trudna sytuacja ekonomiczna Wielkiej Brytanii sprawiła, iż po dwóch latach rozpoczęto stopniową likwidację Korpusu, przenosząc służących w nim żołnierzy do cywila. Osoby, które mimo otrzymania oferty pracy nie chciały opuścić Korpusu, były z niego usuwane na mocy decyzji administracyjnej. Z pomocą dla poszukujących pracy wystąpiło Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii, które starało się znajdować posady odpowiadające kwalifikacjom zawodowym polskich żołnierzy. Poza PKPR utworzono także Interim Tresury Committee (ITC), która miała na celu zlikwidować polskie ministerstwa i wspomóc finansowo Polaków, którzy zechcą powrócić do kraju. Otoczona niechęcią Polaków UNRRA przekazała w 1948 roku swe uprawnienia opieki nad emigrantami innej biurokratycznej organizacji - International Refugee Organisation (IRO), która także źle zapisała się we wspomnieniach Polaków. „Uchodźca chcąc się osiedlić – napisano w „Kulturze” – musi udowodnić, że IRO ma obowiązek opieki nad nim oraz przedstawić „dostateczne powody”, dla których pozostaje zagranicą”. Wychodźstwo mogło przed wszystkim, pozostając poza zasięgiem sowieckiej przemocy, reprezentować identyfikowany z racją stanu interes narodowy i dopominać się praw Polski na arenie międzynarodowej. Aby te cele mogły zostać zrealizowane, wychodźstwo musiało zachować czynny charakter. Pobyt poza krajem zobowiązywał do czynu i bezkompromisowego stosunku do komunistów. Ryszard Wraga dowodził, iż każdy, kto jest przeciwny oporowi bądź mu się przeciwstawia, jest „zdrajcą sprawy narodowej”, rozgrzeszając się z poddawania się „kapitulacji” wyłącznie przebywających w kraju. W oczekiwaniu na rozwój sytuacji i, jak sądzono, nieuchronną wojnę z Sowietami, polscy uchodźcy starali się zorganizować życie na obczyźnie. Rozpoczęto także działalność mającą wspomóc materialnie i politycznie rodaków w kraju. Zachowanie emigrantów było swoistą walką o utrzymanie własnej tożsamości w zupełnie odmiennych warunkach bytowych. Deklasacja zawodowa i materialna, dotknęła przed wszystkim inteligencję emigracyjną nie była dla niej tak istotną jak porzucenie pewnych zasad i zachowań. Inteligencja zaczęła wieść „podwójny żywot”, z jednej strony pracując na stanowiskach robotniczych lub rzemieślniczych, a z drugiej będąc b. wysokim oficerem, bohaterem wojennym lub wysokim urzędnikiem polskiej administracji. Jedną z możliwości zachowania dawnego statusu inteligenta był udział w różnego rodzaju stowarzyszeniach i zgromadzeniach tworzonych masowo przez emigrantów. Dawało to nie tylko poczucie zachowania własnej indywidualności, ale również działalności pro publico bono. Miało także duże znaczenie psychologiczne – działało, jako swoista namiastka rzeczywistości przedwojennej, do której inteligencka część emigracji była bardzo przywiązana. Stowarzyszenia te miały różny charakter. Osobne tworzyli weterani wojenni – np. Stowarzyszenie Polskich Kombatantów, Koło Byłych Żołnierzy AK, Stowarzyszenie Lotników, Stowarzyszenie Marynarki Wojennej, Związek Polskich Spadochroniarzy, Brygadowe Koło Młodych „pogoń”, Koło Kobiet Żołnierzy PSZ itp.. Inne emigranci z różnych terenów Polski – Koło Lwowian, Związek Ziem Wschodnich, Związek Polskim Ziem Zachodnich. Związki i stowarzyszenia łączyły się często pod patronatem większych organizacji – wymienić należy przed wszystkim powstałe w 1946 roku Zjednoczenie Polskiego Uchodźstwa Wojennego skupiające 11 organizacji. Powstanie różnego rodzaju kół i stowarzyszeń w pierwszych latach emigracji dowodził wielkiego zapotrzebowania zdecydowanej większości emigrantów na tego rodzaju działalność. Zaangażowanie emigrantów było widoczne przed wszystkim podczas obchodów wszelkiego rodzaju świąt lub rocznic narodowych. Za najważniejsze uznawano Święto Niepodległości 11 listopada, rocznicę Bitwy pod Monte Cassino, święto 3 Maja. W kołach uchodźców z ziem wschodnich bardzo uroczyście obchodzono dni walk o Lwów w 1918 roku. Na emigracji kwitło także życie kulturalne – uchodźcy spotykali się w różnych kołach lub ogniskach kulturalnych, jak np. londyńskie „Ognisko Polskie” powstałe już w 1940 roku. Urządzane w nim występy, odczyty, a nawet bale cieszyły się wielkim powodzeniem wśród polskich Londyńczyków. Ważną rolę odgrywały także „Ognisko” Domu Kombatanckiego oraz Klub Orła Białego. Dużym prestiżem cieszył się Teatr Dramatyczny II Korpusu przemianowany potem na Teatr Polski Związku Artystów Scen Polskich, na scenie, które wystawiano nie tylko sztuki dramatyczne, ale także przedstawienia kabaretowe. Sporym zainteresowaniem cieszyły się wybory Miss Polonia zorganizowane w 1955 roku. Urozmaicone życie kulturalne stanowiło ważny czynnik łączności z przedwojennym życiem polskiej inteligencji. Bardzo ważną kwestią była sprawa finansowania polskiego życia politycznego i kulturalnego. Pod zwierzchnictwem premiera Tadeusza Tomaszewskiego powołano w 1949 roku Skarb Narodowy, którego zadaniem było „zapewnienie władzom Rzeczypospolitej niezbędnych środków materialnych do prowadzenia niezależnej akcji, zmierzającej do odzyskania niepodległego Państwa Polskiego”. Jego kontrolą i kierowaniem zajmowała się Główna Komisja Skarbu Narodowego zdominowana przez zwolenników Prezydenta. Oprócz finansowania życia politycznego Skarb Narodowy miał wspomagać rozwój kultury i naukowy na obczyźnie. Głównym jego źródłem dochodów były dobrowolne podatki płacone przez emigrantów ze wszystkich skupisk polskich na świecie. Mimo rozbicia polityczne emigracji na zwolenników prezydenta Augusta Zalewskiego (tzw. „Zamek”) oraz jego przeciwników (Rada Polityczna), większość emigrantów wsparła tę inicjatywę. Nawet Juliusz Mieroszewski w liście do Giedrojcia tłumaczył, iż „będąc w jak najostrzejszej opozycji do rządu londyńskiego i tych wszystkich jałowych kłótni” uważał jednak, iż „jest parę podstawowych obowiązków, od których się uchylać nie można, m.in. płacenie podatków”, a „myśl, by spróbować oprzeć politykę emigracyjną na własnych funduszach, a nie czekać na pomoc obcych wywiadów, wydaje się zdrowa”. Opinia publicysty „Kultury” pokazuje jak polska emigracja silnie starała się zachować niezależność poprzez maksymalne niedopuszczenie wpływów obcych państw, słusznie obawiając się, iż wraz ze wsparciem nadejdą warunki dyktujące zasady prowadzenia polityki przez polską emigrację.
Wybrana literatura:
R. Habielski – Życie społecznej i kulturalne emigracji
A. Friszke – Życie polityczne emigracji
Jerzy Giedroyc – Juliusz Mieroszewski, Listy 1949-1956
Jerzy Giedroyc – Andrzej Bobkowski, Listy 1946-1961
Godziemba's blog
Kaset nie rozbroją Zawiodły genewskie rokowania w sprawie zakazu stosowania bomb pakietowych i pocisków kasetowych. Znów wygrały pieniądze, przegrają nieostrożne dzieci. Tam, gdzie mówią pieniądze i czają się lęki, bardzo trudno rozmawia się o rozbrojeniu. Właściwie coraz trudniej. Wysiłki na rzecz traktatu o zakazie produkcji materiałów rozszczepialnych od wielu lat utkwiły w miejscu wskutek sprzeciwu Pakistanu. Ostatnio, 25 listopada w Genewie załamały się czteroletnie rokowania mające położyć kres, lub choćby ograniczyć produkcję bomb kasetowych i pocisków pakietowych najczęściej nazywanych z angielska cluster weapons, CBU. Są one od początku ważnym celem apostołów rozbrojenia ze względu na sposób działania, który razi wszystko, co żyje bez różnicy i to nie tylko podczas pierwszej i drugiej ich eksplozji. Bomb takich lub pocisków używa się zasadniczo jako broni przeciwpiechotnej dla „wymiatania npla z pola walki”. Kiedy taki pocisk rozerwie się nad celem, rozrzuca mnóstwo małych, wtórnych bombek na powierzchni wielkości piłkarskiego boiska i każda z nich wybucha zaraz potem rażąc gęsto odłamkami dookoła. Sięgają wszędzie i trudno się przed nimi ukryć. Po takim ostrzale w polu nawet pojedynczego rażenia praktycznie nie zostaje żaden cały żołnierz ani żywe stworzenie, są tylko zabici i ranni. Problem jednak również w tym, że nie wszystkie takie wtórne bombki wybuchają od razu. Nieraz i 15-20% z nich, zwłaszcza starych, topornych modeli o zawodnych zapalnikach, pozostaje i zalega potem w ziemi przez dziesiątki lat, rdzewieje i wybucha w chwili, gdy przypadkowo znajdą je dzieci albo inni zbieracze. Ich też wtedy „wymiata z pola walki”. Bron ta pojawiła się już podczas II wojny światowej i od tego czasu w ponad 50 krajach świata zgromadzono znaczne jej zapasy. Ocenia się że przez ostatnie 40 lat od niewybuchów tylko z tej kategorii na całym świecie zginęło lub zostało okaleczonych ok. 100.000 cywilów. Mimo moralnego potępienia żaden z czołowych producentów ani tym bardziej użytkowników tej broni nie pozwolił jak dotąd na żadne jej prawne ograniczenie. Od wielu lat oenzetowska Konwencja o Szczególnych Rodzajach Broni Konwencjonalnej (Convention on Certain Conventional Weapons, CCW) z 1980 roku usiłuje specjalnym protokołem wprowadzić CBU na listę szczególnie odrażających i nieludzkich rodzajów broni, które już zwalcza, takich jak miny przeciwpiechotne, lasery tnące oczy, napalm i przylepne środki zapalające, itp. Wydawało się ze punkt zwrotny nastąpił w roku 2006 w związku z masowym użyciem tej broni przez Izrael w południowym Libanie i celowym zużyciu starych zapasów zawodnych pocisków po to, aby w praktyce zaminować ten obszar dla użytku partyzantów. Ocenia się, że ostrzał pociskami kasetowymi przeprowadzony przez Izrael przez ostatnie 72 godziny walk latem 2006 już po wynegocjowaniu zawieszenia broni pozostawił w południowym Libanie przynajmniej milion niewybuchłych bomb. Jan Egelund, ówczesny sekretarz ONZ ds. pomocy humanitarnej, określił te działania, jako „szokujące i kompletnie niemoralne”. Agencje ONZ oceniają, że do maja 2007 zginęło tam od takich zaległych a wcześniej niewybuchłych bomb, co najmniej 203 cywilów, przeważnie kobiet i dzieci. Nawet USA musiały w tych warunkach powołać specjalną komisję, a rzecznik Departamentu Stanu USA Sean McCormack stwierdził, że „there may likely could have been some violations” (możliwe, że być może mogły mieć miejsce jakieś naruszenia), co jak na służalczą postawę Stanów Zjednoczonych wobec Izraela, jest i tak stwierdzeniem niesłychanie radykalnym. O tym, że Izrael także wcześniej nadużywał tej broni, (o co był oskarżany) świadczy fakt, że Reagan dwukrotnie zawieszał jej eksport do Izraela w 1982 i 1988 roku, podczas wcześniejszych najazdów na Liban. Izrael jednak wciąż wzrusza ramionami i cynicznie przywołuje tu zakwalifikowanie swego głównego przeciwnika na tamtym terenie – szyickiej milicji Hezbollah, jako organizacji terrorystycznej, umieszczonej na liście ONZ. Jak zwykle, gdy chodzi o potępienie Izraela sprawa szybko ugrzęzła w jałowych utarczkach słownych i proces tym bardziej uległ spowolnieniu. Frustracja wokół tej sprawy doprowadziła do tego, że przy wsparciu międzynarodowych organizacji humanitarnych inicjatywę osobnych rokowań (poza CCW) podjęła grupa państw (Norwegia, Szwecja, Austria, Irlandia, Meksyk, Watykan i Nowa Zelandia) i w roku 2008 w Oslo doszło do podpisania dobrowolnej konwencji 94 państw, w tym większości członków NATO, o zakazie produkcji, stosowania, magazynowania i przekazywania broni CBU wszelkiego typu. Do dziś liczba państw-sygnatariuszy tzw. Deklaracji z Oslo wzrosła do 109.
Konwencja taka nie nakłada jednak żadnych sankcji ani nie wymaga kontroli, a politycy podpisują niekiedy takie akty, bo to ładnie wygląda, a nie wiąże rąk, często dla mydlenia oczu opinii publicznej, która nie odróżnia mocy różnych międzynarodowych instrumentów prawnych. Niemniej, nawet i to przydało wigoru wiążącym rozmowom w ONZ. Pojawiły się pewne formalne ustępstwa nawet ze strony USA, które są głównym producentem i promotorem tej broni na świecie. Jednym jest ogółny szlaban na broń wyprodukowaną przed rokiem 1980, kiedy technologia była jeszcze toporna, co pozostawiało szczególnie wiele małych niewybuchów w polu rażenia. Drugim jest poparcie przez duże kraje (USA, Rosja, Chiny) projektu inwentaryzacji zapasów tej broni na świecie. To by obejmowało także kraje, które i tak nigdy nie podpiszą Deklaracji z Oslo, czyli ujawniło ponad 85% światowych zapasów i mogłoby doprowadzić do kontrolowanego zniszczenia większej ilości tej broni. W tekście tej propozycji Waszyngton umieścił nawet obietnicę, że w przyszłości można by wprowadzić bardziej restrykcyjne standardy. Ponadto Stany Zjednoczone, które mają największe światowe zapasy tych pocisków, szacowane na 5,5 mln sztuk, (co oznacza setki milionów wtórnych bombek), przyjęły standard technologiczny zobowiązując swoich producentów do takiej, jakości, aby odsetek niewybuchów zmniejszyć do poniżej 1%. Oczywiście, takie postawienie sprawy nie może zadowalać zwolenników zakazu broni CBU. Międzynarodowe stowarzyszenie pozarządowych organizacji na rzecz tego rozbrojenia, nazwane CMC (Cluster Munition Convention) oraz ponad 50 mniejszych państw wypowiedziało się przeciwko amerykańskiemu projektowi, a Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża wręcz oświadczył, że konwencja w takiej postaci, gdyby ją przyjęto, byłaby zachętą do rozwoju nowej generacji bomb kasetowych w majestacie przyzwolenia ONZ. Podkreślił, że celem jest całkowity zakaz taki jak przyjęty w Oslo, tylko objęty kontrolą i obwarowaną sankcjami ONZ. Odejście od tego celu byłoby bardzo niedobrym precedensem. Ponieważ decyzje w CCW podejmowane są na zasadzie konsensusu, veto grupy z Oslo w zasadzie uwaliło amerykański projekt „mniejszego zła”. Duże kraje są z tego sprzeciwu wyraźnie niezadowolone. Amerykański orzeł zakwilił, że jest nim „deeply disappointed”. Rosyjski niedźwiedź zamruczał, że u przeciwników projektu „pozycja cziotko nieracjonalnaja”. Chiński tygrys dodał nawet, że będą oni pośrednio odpowiedzialni za przyszłe cywilne ofiary takiej broni. Ale nawet wśród krajów, które formalnie stoją po stronie Deklaracji z Oslo i zwolenników radykalnego rozbrojenia choćby tylko w tym zakresie, z pewnością są i takie, którym po cichu odpowiada ówże klincz w sprawie CBU oraz to, że mogą nadal taką broń mieć i produkować. Z pewnością niektóre z nich weszły do klubu przeciwników CBU na użytek własnej opinii publicznej, ale wiedząc z góry, że z zakazu i tak będą nici. Polityka międzynarodowa jest pełna takiej hipokryzji. Fiasko rokowań o zakazie CBU odzwierciedla jednak słabnącą pozycję formalną wielkich państw i możliwość narzucania przez nie swej woli mniejszym, przynajmniej w ONZ. Ujawniło ono także rosnącą trudność techniczną takich drażliwych rokowań z uwagi na coraz większą możliwość ich kontroli przez opinię publiczną. Zdumieni delegaci zauważali, że ich wypowiedzi były upowszechniane na świat i komentowane poprzez Twitter jeszcze zanim skończyli przemawiać. Niektórzy ostrzegają, że tak daleko posunięta jawność i przejrzystość ogranicza pole dyplomatycznego manewru. A w przypadkach, gdy „lepsze jest wrogiem dobrego” brak manewru może przynieść dużą szkodę. Fiasko genewskich rokowań w sprawie zakazu CBU oznacza, że w przewidywalnej przyszłości nie będzie do nich powrotu ani nie da się włączyć tej kategorii broni do CCW. W praktyce oznacza to wiele dalszych pogrzebów dzieci, wiele urwanych rąk i nóg, wypalonych oczu, zmasakrowanych ciał… Sam spór podświadomie odzwierciedla zresztą filozofię przyszłych i spodziewanych działań wojskowych. Wielcy i silni stawiają w nim na swą przewagę techniczną i potrzebują broni, która pozwoli im kontrolować „bunty tłumu” oraz liczebną przewagę zdesperowanych, ale zawsze słabiej uzbrojonych przeciwników. Takich jak ty i ja. Bogusław Jeznach
Zrezygnujmy z elastycznej linii kredytowej MFW Jeśli już mamy pomagać bogatszym krajom eurostrefy, to powinniśmy zrezygnować z zaciągniętej przez rząd elastycznej linii kredytowej w MFW, aby miał środki na pomoc. To korzystniejsze dla Polski niż przekazanie do Funduszu rezerw banku centralnego
Oto wywiad jaki ze mną przeprowadziła Małgorzata Goss:
„Kto rozbija Europę - przeciwnicy czy zwolennicy federalizacji Europy? - Rozbijają ją egoizmy rozmaitych grup nacisku i państw, które forsują w Unii Europejskiej własne interesy, unikając otwartych debat i omijając demokratyczne procedury. Kanclerz Angela Merkel przed podjęciem jakichkolwiek zobowiązań w imieniu Niemiec za każdym razem konsultuje się z Bundestagiem i przedstawia tam stanowisko, jakie zamierza zająć na forum Unii, ale już duet "Merkozy" prezentuje francusko-niemieckie stanowisko pozostałym krajom strefy euro i spoza strefy w formie ultimatum. Ten odwrót od demokracji, dyktat silniejszego, jako żywo przypomina ostatnią fazę upadku imperium rzymskiego, zwaną przez historyków okresem anarchii wojskowej. Dzisiejszy chaos w Unii można pokonać, wracając do fundamentów etycznych Europy, do zacieśniania więzów w oparciu o konsensus i wspólne wartości, przy poszanowaniu różnic dzielących kraje. Integracja pod dyktando grup biznesowych i najsilniejszych krajów, które wymuszają na słabszych, aby partycypowały w cudzych kosztach, wspólnotę państw europejskich rozbija.
Premier Tusk ostrzega, że jeśli dzisiaj słabsze kraje nie pomogą silnym, to jutro silne się od nich odwrócą. - Obserwujemy odejście od zasad sprawiedliwości w relacjach między krajami Unii. Sprawiedliwość wymaga, aby dłużnik i wierzyciel sami ponosili odpowiedzialność za swoje zobowiązania. Dłużnik powinien je spłacić, a jeśli wierzyciel pożyczył mu zbyt wiele - to na własną odpowiedzialność i także powinien ponieść konsekwencje. Tymczasem, co widzimy w Unii? Wierzyciele, korzystając z dominującej pozycji, wyznaczają post factum żyrantów i każą im odpowiadać za cudze długi. To z gruntu niesprawiedliwe, aby państwa biedne spłacały długi za bogate kraje eurostrefy czy też refinansowały ich błędne inwestycje. To czysta hipokryzja nazywanie tego pomocą.
Czy Polska w tej sytuacji powinna trzymać z silnymi, jak chce premier Tusk, czy też walczyć o zachowanie suwerennej pozycji, czego domaga się prawica? - Rząd powinien trzymać z własnym społeczeństwem i realizować jego interesy, a więc dbać o partnerskie relacje w Unii i sprawiedliwe rozłożenie obciążeń oraz trzymać się zasady: tyle integracji, ile wyznawanych wspólnie wartości. Nie może zapominać, że jesteśmy krajem zadłużonym, który wyprzedał się z majątku i wstępuje w fazę starzenia się społeczeństwa. W tej sytuacji nasz interes narodowy musi opierać się na trzech filarach. Pierwszy to polityka prorodzinna, która poprawi strukturę demograficzną i zapobiegnie kryzysowi finansów publicznych. Drugi filar to polityka wspierająca powstawanie nowych miejsc pracy w kraju, aby zapobiec emigracji Polaków za pracą. Trzeci filar to niepodejmowanie jakichkolwiek zobowiązań finansowych, których nie będziemy w stanie spłacić zwiększonymi dochodami budżetu. Jeśli już mamy pomagać bogatszym krajom eurostrefy, to powinniśmy zrezygnować z zaciągniętej przez rząd elastycznej linii kredytowej w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, aby Fundusz mógł pomóc bardziej potrzebującym. To korzystniejsze dla Polski niż przekazanie do Funduszu rezerw banku centralnego. Dziękuję za rozmowę.”
Awantura o Radka Wiedziałem, że coś się święci, gdy „Gazeta Wybocza” ogłosiła, że replika Bramy Brandenburskiej stanęła w Warszawie. No i minister Radosław Sikorski w Berlinie postawił kopię, no właśnie, czego? Opozycja mówi, że Targowicy. A ja mówię, że logiki europejskiej integracji. Co takiego polski minister spraw zagranicznych zaproponował? Poparcie dla centralnej roli Niemiec w centralizacji europejskiej w zamian za niewtrącanie się do polskiej kultury i tradycji. Czyli: Niemcy! Ratujcie struktury bezpieczeństwa i gospodarki Unii Europejskiej, bo inaczej przyjdzie tu Rosja. Warszawa się zgadza na dominację Berlina, ale Brukseli wara od naszej kultury i historii. Dominująca rola RFN w Unii Europejskiej jest truizmem. Ale uznanie ją przez Polskę oficjalnie w zamian za ofertę pozostawienia jej tożsamości można widzieć trochę tak jak powtórkę z XVIII w. Wtedy przodkowie poddali się potęgom europejskim, a Prusom i Rosji szczególnie, bowiem byli przekonani, że obcy zostawią Rzeczypospolitej jej system republikańsko-monarchistyczny wraz z tradycją wolności oraz że Rzeczpospolita jest niezbędna dla zachowania równowagi siły. Tak to postrzega opozycyjne Prawo i Sprawiedliwość. Alternatywnie można to uznać za neofinlandyzację współczesnej Polski. Warszawa poddaje się Berlinowi w polityce zagranicznej i gospodarczej, a w zamian zachowuje swoją osobowość. Naturalnie trudno liczyć na pozostawienie polskiej enklawy w dobie rozszalałego postmodernistycznego marksizmu-lesbianizmu bezlitośnie dyktowanego przez Brukselę, wraz z paradami wesołków pod płaszczykiem wprowadzania nad Wisłą „praw człowieka”. Chyba, że minister Sikorski miał na myśli wynegocjowanie nowych warunków członkowskich dla Polski, według których postmodernistyczne badziewia prawne nie będą obowiązywać w RP. O czymś takim można by poważnie podyskutować, choć w obecnym kontekście kulturowym nie jest to realne. Zresztą takich rzeczy z oficjalnych wypowiedzi nie wyczytamy. Opozycji chodzi o sprawy proceduralne, czyli brak debaty parlamentarnej, oraz zasadnicze, czyli widmo utraty suwerenności w wyniku centralizacji Unii Europejskiej pod batutą Niemiec. OK. To wszystko prawda. Z drugiej strony, o co chodzi? Przecież Platforma Obywatelska wygrała wybory parlamentarne, a więc ma mandat demokratyczny i może robić, co jej się podoba. Zaoponuje ktoś, że przecież przeciętny „młody, wykształcony z dużego miasta” wyborca PO nie pisał się na utratę niepodległości RP. Może i nie. W USA wiele osób, które głosowały na Obamę, nie spodziewało się radykalnego etatyzmu prezydenta. A ten wprowadza zmiany jak chce, szczególnie w sprawach gospodarczych, pogłębiając kryzys i podkopując potęgę USA. Tego kursu nie da się zawrócić aż do następnych wyborów, o ile naturalnie Obama je przegra. Tak samo jest w demokratycznej RP. Ostrzegam, że Radek Sikorski to mój znajomy, a czasami kolega. Poza tym w większości wypadków zadawałem się z nim za granicą, a nie w kraju. Mam, więc inną percepcję jego osoby. Radek to jedyny polski polityk notowany wysoko na Zachodzie, na pewno w międzynarodowym środowisku dziennikarskim, a szczególnie wśród libertarian i neokonserwatystów oraz części konserwatystów. Nie wnikam, czy to jest sprawiedliwe, czy nie, ale percepcja Radka w tych kręgach jest wybitnie pozytywna. Po prostu Radek koleguje się z całą masą ludzi mediów, a ponadto nikt tak jak on nie prezentuje się sympatycznie i profesjonalnie po angielsku. Może się to opozycji w Polsce nie podobać, ale trzeba to brać pod uwagę. Radek jest prawie zawsze pragmatykiem. Oto ilustracja. Byliśmy wspólnie na panelu w Waszyngtonie tuż przed referendum akcesyjnym. Obaj występowaliśmy z pozycji eurosceptycznych. Ja mówiłem, że najpierw trzeba sprawdzić, w co Polska się ładuje, a potem dopiero decydować czy warto. Ponadto są dwa modele integracyjne: połączenie się firm (mergers) oraz zakupienie jednej firmy przez drugą, zwykle zamożniejszą (acquisitions). W wypadku pierwszym jest to transakcja równa i sprawiedliwa. W wypadku drugim kierownictwo firmy słabszej dostaje wysoką odprawę, a pracownicy zwykle muszą zgodzić się na dużo nędzniejsze warunki pracy albo nawet dostają kopa. Radek natomiast radził wyborcom trzymać się za nos i głosować za wejściem RP do Unii. Propozycja złożona przez niego w Berlinie również wypływa z pragmatyki. Jak bardzo przystaje ona do interesu RP? Oto, jakie Polska ma opcje. Euroeuforyzm: wchodzić do Unii, wtopić się w nią do tego stopnia, aby zlikwidować Polskę i polskość rozumianą tradycyjnie, jako continuum historyczne, cokolwiek jest tradycyjnego, szczególnie chrześcijaństwo, ale również inne wyznania. A priori wyobrażenie i wykucie nowego sowieckiego człowieka pt. „Nowa europejska tożsamość”. Promocja radykalnych „stylów życia” oraz rozmaitych etnicznych i „genderowych” mniejszości. Indoktrynacja dzieci w takt opowiastek o tym, że „Ania ma dwie mamusie” albo, że „nowy przyjaciel tatusia Tomka wprowadził się do ich domu”. Taka UE obecnie nie istnieje. Euroentuzjazm: Likwidacja państwa narodowego z zachowaniem materiału etnograficznego, do którego odwoływać się będą reprezentujące go na forum UE samozwańcze tubylcze elity. Jak powiedział postkomunista Aleksander Kwaśniewski „trzeba w sposób świadomy zrezygnować ze swojej suwerenności, zachowując tożsamość?. Jest to obecnie jedno z dwóch oficjalnych oblicz UE. Eurosceptyzm ma trzy główne odcienie.
A) Neofinlandyzacja, czyli zgoda na dominację UE przez Berlin z zachowanymi w pełni strukturami państwowymi i potencjałem obronno-dyplomatycznym państwa, które mogą grać niezależną rolę w polityce zagranicznej głównie na poziomie tajnym, a otwarcie jedynie przy wielkim przesileniu. Wewnątrz Polska pozostaje autonomiczna, zachowawcza i katolicka. Jest to właśnie model wyartykułowany przez Radka, jako przedstawiciela PO.
B) Paradygmat narodowej RP wchodzącej, jako suwerenne państwo w skład Europy Ojczyzn, gdzie na forum UE operują podobne państwa narodowe. Według tej opcji Polska również unika doświadczeń inżynierii społecznej tzw. praw człowieka, a jednocześnie zachowuje dużą suwerenność w polityce zagranicznej, chociaż koordynuje politykę gospodarczą z Brukselą. Za opcją tą opowiada się obecnie PiS.
C) Polska pozostaje w Unii tylko wtedy, gdy Bruksela rezygnuje z zapędów centralizatorskich; rozwiązuje wszelkie zbędne instytucje unijne, które przeszkadzają w swobodnej wymianie gospodarczej i intelektualnej oraz swobodnym przemieszczaniu się obywateli państw narodowych. UE to forum dla wypracowania wspólnej polityki bezpieczeństwa w systemie sojuszu euroatlantyckiego. Jest to opcja konserwatywno-liberalna. Wersja B i C to postulaty na przyszłość, bowiem w tej chwili ani takiej Unii nie ma, ani nie ma szans na jej urzeczywistnienie. Istnieje obecnie w wersjach 2 oraz 3 A.
Eurofobia – wyjście Polski ze wszystkich struktur unijnych, zaprowadzenie autarkii i aktywna samoobrona przed wpływami zewnętrznymi: kulturowymi, społecznymi, wojskowymi, gospodarczymi i politycznymi. Jest to opcja proponowana przez rozmaite grupki tożsamościowe, szczególnie ekstremalne nacjonalistyczne. Co Polska może zrobić? Poddać się albo Moskwie, albo Berlinowi, (który dominuje nad Brukselą), albo działać sama. Kiedyś Rafał Ziemkiewicz napisał, pół żartem pół serio, że trzeba się komuś sprzedać. Ale aby się sprzedać, musi być kupiec. A każdy kupiec chciałby kupić za pół darmo, szczególnie, jeśli sprzedający sami się nie cenią. Jakie są, więc opcje? Moskwa nie potrafi żyć z partnerami słabszymi. Kreml dąży do dominacji, co zresztą wynika z rosyjskiego nieliberalnego i niedemokratycznego systemu demokracji suwerennej. Czyli, poddając się Rosji, Polska traci suwerenność, ale raczej nie traci tożsamości. Nie, dlatego, że Moskwa nie będzie próbować, a dlatego, że niższa kultura może tylko terrorem państwowym zagrozić wyższej, ale – na długą metę – zaatakowaną tak kulturę to tylko wzmacnia; ponadto można się spodziewać, że pod batutą Kremla nastąpi odrzucenie tzw. radykalnych stylów życia, jednak wraz z prawdziwymi prawami człowieka. Pozostaje, więc tylko grać na Berlin i Brukselę. Tak długo, jak obowiązuje liberalna demokracja można coś ugrać, udając, że popiera się opcję 3 A (eurosceptyczną, neofinlandzką), nawet fryzując ją demagogicznie na politycznie poprawną opcję 2 (euroentuzjastyczną), a jednocześnie na każdym kroku dążyć do realizacji opcji 3 C (eurosceptycznej konserwatywno-liberalnej), a w gorszym przypadku 3 B (eurosceptycznej Europy Ojczyzn). Tymczasem trzeba sobie pomóc, konstruując własną broń atomową i rozwijając własną energię atomową. Trzeba grać grę (to play the game). O Radka nie ma się, co martwić. On sobie radę da w większości układów. Marek Jan Chodakiewicz
Karp a sprawa polska Każdego roku lewica ekologiczna poukrywana po różnych organizacjach lewicowych - antychrześcijańskich, zaznacza swą obecność przez chrześcijańskimi Świętami Bożego Narodzenia przy pomocy ryby wigilijnej, jaką jest dla nas chrześcijan- karp. Wygląda na to, że lewica ekologiczna w ogóle nie znosi ryb, jako symbolu chrześcijaństwa.. Jako poganie czczą przyrodę, drzewa, Słońce, zwierzęta- w przeciwieństwie do nas chrześcijan, którzy czcimy jedynie Pana Boga, jako stwórcę świata z jego przyrodą- dla człowieka, a nie przeciw człowiekowi. Jako człowieka, który dostał od Pana Boga rozum i wolną wolę, żeby się realizował indywidualnie i budował na Ziemi swoje szczęście i bogactwo i, wykorzystując dary ziemskie do realizacji swoich potrzeb. Człowiek nie jest „ ślepym narzędziem przyrody” jak chce postmarksistowska lewica. Człowiek jest istotą rozumną i odpowiedzialną za swoje postępowanie. Wielokrotnie pisałem, że „ ekologia” jest narzędziem politycznym nowej lewicy do zwalczania chrześcijaństwa i naszej tradycji. Propaguje przy okazji pogaństwo. Powoli, konsekwentnie, krok po kroku.. Zgodnie z leninowską zasadą” dwa kroki do przodu, jeden krok wstecz”.. Na razie im się udaje, nie napotykają oporu.. Bo naród uśpiony i obojętny, a Kościół Powszechny udaje, że problemu nie ma.. Niestety- problem jest! Dialektyka marksistowska jest stosowana, tak jak w poprzednich wcieleniach lewicy: wcześniej był proletariusz i kapitalista, a obecnie- człowiek- zwierzę, kobieta- mężczyzna, rodzice- dzieci, nauczyciel- uczeń, człowiek- przyroda,, itp. Na zasadzie przeciwieństw, co jest zwykłym fałszem, ale chodzi o konflikt, jak największy konflikt celem rozbicia więzi pomiędzy rodzicami i dziećmi,( rozbicie rodziny) nauczycielem i uczniem (;likwidacja autorytetu), zwierzęciem a człowiekiem( zwierzę jest własnością człowieka), kobietą i mężczyzną( likwidacją instytucji małżeństwa). Konfliktu pomiędzy pracownikiem fabryki a właścicielem nie było tak naprawdę, mogła być jedynie zazdrość pracownika o większe zarobki pracodawcy-, bo obaj płyną w jednej łajbie, przeciwko konkurencyjnej firmie na wolnym rynku. I taka jest prawda! W każdym razie lewica ekologiczna i dewastatorska, przygotowuje jak zwykle – od kilku lat- akcję karpiową, wymierzoną przeciw naszej tradycji, przy akompaniamencie zaprzyjaźnionych mediów, popierających oczywiście każdą akcję lewicy, jakby wszystkie media były w zmowie- żadne się nie zająknie- przeciw. Wszystkie są „ za”. Skąd ci wszyscy redaktorzy naczelni wiedzą, z jakiego klucza mają śpiewać? Czy może mają jakieś tajne szkolenia? Albo wyczuwają na odległość, jakie powinni mieć zdanie.. Chodzi o ukształtowanie jedności ideowo- politycznej narodu, jak to mówi lewica” społeczeństwa”, tak jak w poprzedniej komunie.. Narzucić nam jedność w myśleniu, tak jak u Orwella. Nie mylić z myślozbrodnią.. To dopiero przed nami, niech – żadni władzy hochsztaplerzy-tylko wprowadzą w życie skanery myśli... Pogański Klub Gaja, powstały w roku 1988 i zorganizowany przez pana Jacka Bożka, jako organizacja pozarządowa- Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalne”Klub Gaja” z siedzibą w w Wilkowicach” reklamuje się plakatem, na którym w lewym rogu jest napisane zdanie: ”Lud lubi karpia, karp lubi lód”, na środku, ponad głowami popierających akcję twarzy- napisano: „Karp z lodu zimny nie umiera nigdy, czyli kolejna część dramatu”(???) A jaki to wielki dramat przeżywa karp przed Wigilią Bożego Narodzenia Pańskiego? Personifikowanie zwierząt- to ulubione zajęcie lewicy, przeciw człowiekowi.. Zwierzę to nie człowiek, choć istota żyjąca.. W diecie pokarmowej stanowi dla człowieka jeden z elementów pożywienia. Przed Świętami Bożego Narodzenia stanowi element naszej narodowej tradycji.. I dlatego lewica ekologiczna zajmuje się karpiem, bo nie zajmuje się na przykład śledziem, czy szprotą, których tysiące rybacy przerzucają podczas połowów, w strasznych warunkach, urągających” ludzkiemu „ traktowaniu. Czy potrafi sobie ktoś z ludzi wyobrazić to przenikliwe zimno przenikające ciało ryby, podczas wyciągania jej – przy pomocy okrutnych małooczkowych sieci- z morza, tylko po to, żeby człowiek sobie tę rybę zjadł? Czy takie tortury rybie są uzasadnione wobec nieludzkiego postępowania człowieka? Czas z tym barbarzyństwem skończyć i przestać zjadać ryby, no i je łowić.. I przestać rozdzielać rybie rodziny. To jest naprawdę okrutne! Ten człowiek to jest dopiero diabeł wcielony, w przeciwieństwie do ekologów, którzy – tak naprawdę- są brakującym ogniwem pomiędzy małpą a człowiekiem. Żeby żarłocznym rozpasaniem w jedzeniu rozbijać rybie rodziny.. A gdzie prawa ryb? Na razie lewica zajmuje się karpiem, bo chodzi o chrześcijańskie Boże Narodzenie.. Na plakacie są twarze i nazwiska popierające tę lewicową akcję przeciw tradycji chrześcijańskiej, która na razie odbywa się pokojowo, przy pomocy propagandy i straszenia cierpieniem karpi.. Ale kto wie, kiedy będzie ustawowy zakaz jedzenia karpia? Że będzie za jakiś czas - to jest dla mnie więcej niż pewne. To tylko kwestia czasu i zmiany świadomości Polaków przy pomocy narzędzia propagandy.. Na razie jesteśmy na etapie perswazji pokojowej, bez sadzania do więzienia.. Na razie grożą palcem, żeby nie przenosić żywych ryb w sztucznych reklamówkach, i nie wspominają, że są jeszcze reklamówki ekologiczne. W ekologicznych - chyba można. Normalne, nieekologiczne rozkładają się 1000 lat - a ekologiczne 999(!!!) Nie wiem czy są na ten temat jakieś badania Instytutu Ekologicznych Reklamówek.. Ale tak mi się wydaje. Intuicyjnie wyczuwam- przyznam się Państwu.. Pozarządowa organizacja Klub Gaja, która ma jak najbardziej pozarządowe pieniądze, czyli nasze zabrane nam przemocą państwową i upaństwowione, propaguje rzeczy przeciwne naszej kulturze i tradycji.. Czy to jest moralne? Niechby za swoje.,… ale za nasze? Przeciw” męczeniu żywych karpi”, które tak naprawdę bez wody wytrzymują 5-6 godzin, noszę je każdego roku ze sklepu od ponad trzydziestu lat - występują i są na plakacie tacy znani ludzie z innych branż, jak: Magdalena Różyczka, aktorka, żona Michała Marca, kiedyś sprzedawczyni w drogerii i protokolantka w sądzie, a obecnie Ambasador Dobrej Woli UNICEF najpiękniejsza Polka roku 2010 według kolorowego – przepraszam za słowo-szmatławca ”Viva”. Proszę sobie zobaczyć jak wygląda najpiękniejsza Polka..(????) Według Vivy.. Nie ma oczywiście brzydkich kobiet na świecie, jest tylko za mało wina.. Być może tak jak mężczyzn.. Ale wystarczy wyjść na ulicę i zobaczyć ile pięknych Polek przechadza się po ulicach? Ale jak piękność kobiety określa się po jej stosunku do karpi..(????) I do tego jest pescowegetarianką inaczej ichtiwegatarianką, odmianą semiwegetarianizmu, której dieta wyłącza z diety mięso czerwone i drób, ale pozostawia ryby. Jest jeszcze pani Julia Piertrucha, aktorka Miss Nastolatek roku 2002, absolwentka liceum, urodzona w roku 1989, a więc w roku tzw, przemian, czyli kiszczakowej mistyfikacji okrągłostołowej.. Ona też domaga się „humanitarnego traktowania karpi”. Nie wiem, czy jej siostra Gabriela też się domaga..I czy ona w ogóle wie, o co chodzi w całym tym zamieszaniu robionym przez „ekologów” wrogów cywilizacji i pogan.. Jest jeszcze pani Magdalena Popławska z partnerem życiowym Bartłomiejem Topą. Nie oglądam tych idiotycznych seriali, więc tych” aktorów” nie rozróżniam.. Ale oni też są na plakacie Klubu Gaja.. Jest jeszcze Robert Makłowicz, ten się przynajmniej zna na jedzeniu, pali papierosy ostro, ale przynajmniej nie występuje publicznie przeciw paleniu, prywatnie go to wkurza, wiem, bo miałem z nim styczność podczas wręczania mi nagrody najlepszego bloga blogerów roku 2009.. Zapytałem go wtedy, dlaczego każdego roku przed Bożym Narodzeniem mówi, że „Karp to przeżytek PRL-u”(???). Słyszałem to przynajmniej trzy lata z rządu. Pardon - rzędu... I co mi odpowiedział pan Makłowicz? Że nic takiego nie mówił(????). Ale przecież leciała reklamówka w telewizji „ publicznej”.. Naprawdę widziałem! I nawet sobie zapisałem w notatkach.. Pan Robert Makłowicz pracował w Gazecie Wyborczej w latach 1993-2004, a więc szmat czasu, a z kim przestajesz , takim się stajesz.. Chyba je ryby podczas Wigilii, jako chrześcijanin, bo związany jest z Kościołem Katolickim Obrządku Ormiańskiego.. Nie wiem jak je nosi ze sklepu, ale chyba tak, żeby nie cierpiały. Ale z księdzem Tadeuszem Zalewskim - Ormianinem- nie bardzo.. Różni ich problem lustracji.. Ale za to książki i felietony pisze razem z Piotrem Bikontem, byłym mężem pani Anny Bikont związanej od 1989 roku z Gazetą Wyborczą.. Autorką książki ”My z Jedwabnego”.. Pan Piotr jest pomysłodawcą i uczestnikiem corocznego rzucania młotkiem w telewizor. Jest Mistrzem Świata w Rzucie Młotkiem w Telewizor.. Cała rzecz odbywa się w Bałągu.. Co na to producenci młotków i telewizorów? Złego słowa o panu Piotrze nie można chyba powiedzieć.. Jeśli chodzi o pogański Klub Gaja.. Nazwa pochodzi od pogańskiego bóstwa, greckiej bogini, Ziemia- Matka, która wyłoniła się z Chaosu. Sama z siebie wydała syna Uranosa i Qurosi( Góry), a miłości jej i Eteru urodził się Pontos- bóg morza. Jej syn Uranos, był jej mężem i razem płodzili kolejnych bogów. Bogowie z kazirodztwa.. Ze związku z Pontonosem zrodziły się bóstwa: Nerwus, Forkos, Taumas, Eurybia, Keto. Ze związku z Uranosem urodzili się sturęcy, cyklopi i tytani. Uranos zagrożony strąca ich do Tartaru.. Matka Gaja, ratuje najmłodszego Kronosa, który staje naprzeciw ojcu, a ten, jako buntownik odcina genitalia Uranosowi i rzuca je za siebie.. Lecą one ponad lądami a ze spadających kropel Gaja rodzi boginie zemsty, Erynie oraz nimfy Jesionowe”. Władzę obejmuje Kronos - szef gigantów. On połyka każde nowo narodzone dziecko, a żona Kronosa- Rea, prosi Gaję i Uranosa, żeby pomogli jej ukryć najdroższego króla bóstw i bogów- Zeusa.. Gaja się łączy w miłości z czarną otchłanią podziemia- Tartarem i rodzi największego potwora wszechświata- Tyfona. Którego pokonuje Zeus.. Kazirodztwo, prostytucja, zło.. Gaja! To jest patronka Stowarzyszenia Ekologiczno- Kulturalnego „Klub Gaja”. Pogaństwo, wielobóstwo, mitologia, zło.. A gdzie tu kultura? I walczą o prawa zwierząt, podważając fundamenty naszej cywilizacji- jeszcze łacińskiej, ale coraz mniej.. Prawa zwierząt – to wkładanie klina pomiędzy człowieka, a jego własność- zwierzę.. Nadawanie praw zwierzętom, ty wyjęcie ich spod jurysdykcji władzy człowieka. Teraz urzędnicy będą rządzić zwierzętami, których właścicielami jest określony człowiek. Biuro rzecznika praw zwierząt już jest! Można składać skargi na „niehumanitarne traktowanie zwierząt”. Wzrośnie donosicielstwo...Człowiek powoli przestaje być właścicielem zwierzęcia.. Tak jak powoli nieruchomości. Na całością czuwają urzędnicy z ormowcami z organizacji politycznych o pogańskich nazwach ekologicznych.. A sprawa karpia? To tylko początek tego, co nas czeka w przyszłości.. W orwellowskiej przyszłości! WJR
Kaczyńskiemu znowu grożą śmiercią! "Za zdradę kula w łeb" – takie pogróżki wobec prezesa PiS zamieścili na stronie internetowej nacjonaliści przed marszem 13 grudnia. To oczywiście był tylko wpis internetowy, ale pojawiły się również poważne groźby jak twierdzi Adam Hofman. W rozmowie z Faktem rzecznik prasowy PiS powiedział – „Jest atmosfera przyzwolenia na takie rzeczy”. Dodaje jednocześnie – „Prezes ma profesjonalną, wzmocnioną, prywatną ochronę” – podkreśla Adam Hofman. Z wypowiedzi ekspertów wynika, że Jarosław Kaczyński ma bardzo profesjonalna ochronę, która składa się z 7 komandosów. Oczywiście wszyscy są oni specjalnie wybrani i mają doświadczenie, bo są byłymi oficerami GROM i policjantami z brygady antyterrorystycznej. W świecie ochrony mówi się, że „To bardzo profesjonalna grupa, tak zwany szyk romboidalny”. Obserwując ochronę Prezesa można zauważyć, że przy samym Kaczyńskim, zawsze z tyłu i lekko po prawej stronie maszeruje dowódca grupy, odpowiedzialny także za ewakuację polityka w chwili zagrożenia. Jak tłumaczy były oficer BOR – „Taka pozycja umożliwia najlepszą obserwację oraz natychmiastowe wyciągnięcie broni prawą ręką. Reszta agentów jest ustawiona w taki sposób, by każdy obserwował i odpowiadał za fragment terenu – pierścienia wokół prezesa PiS. Obaj kierowcy tak ustawiają auta, aby zablokować wjazd innych samochodów, a drzwiami zasłonić idącego polityka” – mówi człowiek, których ochraniał najważniejsze osoby w Polsce. Oczywiście wszystkie te wypowiedzi i cenę ochrony prezesa potwierdza były dowódca jednostki GROM, gen. Roman Polko twierdzi wręcz – „To bardzo profesjonalna ochrona. To byli żołnierze GROM, zaprawieni w bojach, zdeterminowani i gotowi na wszystko, by profesjonalnie ochronić prezesa PiS” – podkreśla bliski współpracownik Śp. Lecha Kaczyńskiego, były szef BBN. W tej sytuacji bardzo poważnie należy też wziąć pod uwagę wizję Biało-Czerwonej, która już w sierpniu twierdziła, że szykowany jest „Zamach na Kaczyńskiego” (TUTAJ). Tym bardziej jest to realne, że wielu ludziom zależy w tym kraju i nie tylko, by uciszyć Prezesa PiS na zawsze. Przecież misternie ułożony plan nie został w pełni zrealizowany 10.04.2010r., bo wtedy to właśnie Jarosław Kaczyński nie wsiadł z bratem do samolotu i nie poleciał do Katynia. Miejmy nadzieję, że nic złego się mu nie stanie. Boże strzeż Kaczyńskiego, bo to jedyna ostoja Polskości i naszej suwerenności! Fiatowiec
Odzyskanie Ziem Zachodnich zasługą polskiego wywiadu?
Wasilewska " Dla Stalina to ona, a nie Bierut czy Gomułka, była numerem 1 i – zapewne – murowanym kandydatem na przywódcę czerwonej Polski. "Polska posiada w tej chwili najlepszą z geopolitycznego punktu widzenia sytuacje w swoich dziejach. Posiada największe w dziejach etniczne terytorium. Druga Wojna Światowa i jej terytorialne skutki była wielkim zwycięstwem Polski. Niemcy, nasz największy obok Rosji wróg po raz drugi utracił ogromna część terytorium na rzecz Polski. Żywioł niemiecki, który włączając w to Austro Węgry był imperialny został straszliwie zredukowany w wyniku pierwszej, a potem Drugiej Wojny światowej. Polska etniczna przesunęła swoje granice daleko na Zachód, na swoje historyczne granice z XI wieku, otrzymała Pomorze Zachodnie, które nigdy nie były integralną częścią Polski, południowe Prusy, odgermanizowany Gdańsk. Co więcej cofnięcie naszych wschodnich granic i częściowe osłabienie żywiołu polskiego na Wschodzie stworzyło stabilne, akceptowane prze wszystkich granice wschodnie? Dzikie temu Polak może wrócić do realizacji strategicznej, fundamentalnej racji stanu. Odbudowy federacji jak była Rzeczpospolita. Rzeczpospolita Obojga Narodów, czy teraz Czworga Narodów. Wracam jednak do polityki historycznej. Ogromy, historyczny, jak już mówiłem geopolityczny sukces, jakim były dla Polski zmiany terytorialne jest całkowicie przemilczany. Z pewnością związane jest to z tym, że nie było to osiągnięte w wyniku wysiłków dyplomatycznych, podboju militarnego, ale wynikiem kaprysu dyktatora, który jednym pociągnięciem pióra zmienił granice Polski, jednym ruchem zrealizował wielowiekowe, będące jednym ciągiem niepowodzeń i klęsk dążenia do odzyskania Ziem Zachodnich i podboju, inkorporacji Prus. Tutaj przytoczę słowa Wasilewskiej, która jak efekty jej działalności wskazują mogła być kretem polskiego wywiadu. Osobą, która zrobiła jedna jedyną rzecz, jako kret w swoim życiu. Przekonała Stalina do przesunięcia granic i dzięki uzyskaniu ogromnych terytoriów na Zachodzie do rozwiązania problemów granicznych z Ukrainą i Białorusią, Jako ilustracje tej tezy przytoczę słowa samej Wasilewskiej? „W latach wojny Wanda Wasilewska odgrywała kluczową rolę w polskiej polityce Stalina„Miałam wtedy głos decydujący. Mogło się komuś podobać czy nie podobać, mógł ktoś dyskutować czy nie dyskutować, ale to była linia generalna" – mówiła Wanda Wasilewska o swojej roli w przełomowych latach 1943 – 1944. Dla Stalina to ona, a nie Bierut czy Gomułka, była numerem 1 i – zapewne – murowanym kandydatem na przywódcę czerwonej Polski. Ostatecznie jednak postanowiła pozostać w ZSRR.”...( źródło) Nasza polityka historyczna nie powinna od tego uciekać od tego tematu. Musimy wrócić do obchodów końca drugiej wojny światowej i jej geopolitycznych owoców, jako do historycznego, wielkiego zwycięstwa polskiej myśli politycznej, które zawdzięczamy uwieńczonego sukcesem działania polskich służb i zakulisowych działań politycznych Marek Mojsiewicz
"SŁUŻBY ROSYJSKIE SĄ PORUSZONE I REAGUJĄ". Jak wszyscy mogliśmy zaobserwować, po 10 kwietnia zostały uruchomione niebywałe wręcz siły, które miały za zadanie dezinformować i fałszować rzeczywistość, tak, aby prawda o narodowej tragedii nigdy nie ujrzała światła dziennego. W te haniebne działania były zaangażowane zarówno media polskie i rosyjskie, a także wiele osób, które podawały się za ekspertów w dziedzinie lotnictwa. I nieistotne było, że dość swobodnie interpretowali rzeczywistość, przykrawając ją do jedynej słusznej tezy o błędzie pilotów i naciskach ze strony Prezydenta, a później generała Błasika. Liczył się szum, którego triumfalnie wyłoniło się kłamstwo z twarzą czekisty. Na szczęście znalazło się grono osób, które postanowiły zaryzykować wiele, by poznać prawdę o śmierci polskiej delegacji w dniu 10 kwietnia 2010 roku. Mam tu przede wszystkim na myśli grono ekspertów współpracujących z Zespołem Parlamentarnym, spośród których największą rolę odegrali profesorowie Binienda i Nowaczyk. Ci wysokiej klasy naukowcy postanowili udowodnić, że to, co dotychczas wiedzieliśmy o katastrofie smoleńskiej jest kłamstwem, tym bardziej porażającym, bo w osłanianie tego kłamstwa zaangażowane były instytucje państwa polskiego. Ostatnio ujawniona rozmowa E. Klicha z B. Klichem jest tego najlepszym, choc nie jedynym, przykładem. Otóż wyżej wymienieni eksperci, wykorzystując fakt, że mieszkają poza granicami Polski, co dawało im pełną swobodę badań naukowych, skupili wokół siebie grono ludzi szczerze zainteresowanych w wykazaniu punkt po punkcie zafałszowań oficjalnej wersji. W tym momencie matematyka, fizyka, mechanika stanęły naprzeciw szytej grubymi nićmi narracji. Wynik owego pojedynku jest jednoznaczny: 2+2=4 i nie chce być inaczej. To jednak rozsierdziło twórców kłamstwa smoleńskiego na tyle, ze postanowili działać i to działać w sposób niejawny, typowy dla służb specjalnych. Oto w dzisiejszym wywiadzie dla jednego z portali Antoni Macierewicz ujawnił kulisy pracy ekspertów oraz ryzyko, z jakim się ta działalność wiąże. Chodzi o planowaną międzynarodową konferencję w Pasadenie, na której jednym z głównych tematów ma być sprawa tragedii smoleńskiej. Organizatorzy tego wątku, profesor Binienda, Nowaczyk oraz ich współpracownicy doświadczają nasilających się działań ze strony służb nie-amerykańskich:
„Nie chodzi mi tutaj o środki medialne. Chodzi o daleko idące środki, po których każdy normalny człowiek musi poważnie rozważyć swoje dalsze działanie i zaangażowanie. Są to środki wskazujące na działanie nie-amerykańskich służb specjalnych. Tyle mogę powiedzieć”. Okazuje się, że czynne zaangażowanie się w sprawę smoleńską jest obarczone najwyższym ryzykiem, a co najbardziej szokuje to fakt, iż dzieje się to nie tylko w Polsce, ale również za Oceanem, na terytorium USA. Jest to chyba najlepsza ilustracja tego, co się dzieje w gronie osób odpowiedzialnych za katastrofę smoleńską. Macierewicz mówi wprost:
„Mówię tutaj o naszych ekspertach ze Stanów Zjednoczonych. Oni doświadczyli i jeszcze raz powtarzam, nie są to naciski medialne, a sprawa jest naprawdę poważna. Zobaczymy jak dalej to się potoczy, będzie musiało to pociągnąć za sobą kontrreakcję, co jest oczywiste. Mogę jeszcze dodać, że służby rosyjskie są wyraźnie poruszone tą konferencją i reagują”. Szef Zespołu Parlamentarnego porusza również w wywiadzie szereg niezwykle ważnych spraw, jak choćby kwestię obecności na lotnisku Siewierny w dniu 10 kwietnia 2010 roku różnych formacji rosyjskich sił zbrojnych, w tym także Specnazu:
„To bardzo ważna informacja, niezwykle intrygująca. Wiemy to z zeznań świadków, którzy 10 kwietnia byli na miejscu katastrofy. Wydaje mi się, że pierwszym źródłem tej informacji byli miejscowi chłopcy, którzy byli w pobliżu lotniska i którzy zostali przepędzeni stamtąd przez żołnierzy specnazu. Jest taka ich wypowiedź zanotowana bodajże przez angielskiego dziennikarza. Słowa kilkunastoletnich chłopców można próbować podważać. Jest jednak i druga relacja świadcząca o tym, że jako pierwsi na miejscu byli żołnierze specnazu i jest już bardzo wiarygodna. Pochodzi od funkcjonariusza Biura Ochrony Rządu. Sam teren lotniska, wokół lotniska tego dnia był niesłychanie nasycony różnymi służbami rosyjskimi. Tam była ogromna mobilizacja milicji, OMON-u, różnych jednostek wojskowych w tym również specnazu. Z relacji, jakie znamy wynika, że inna sytuacja była w tym samym miejscu 7 kwietnia. A przypomnijmy, że wtedy w Smoleńsku był premier Władimir Putin. Były zachowane istotne środki ostrożności, ale koncentracja była wokół cmentarza w Katyniu, gdzie odbyły się uroczystości. 10 kwietnia było odwrotnie”. Antoni Macierewicz odniósł także do tajemniczej śmierci eksperta lotniczego Dariusza Szpinety:
„Inaczej natomiast wygląda ostania kwestia, czyli śmierć pana Szpinety. Ten człowiek naprawdę był zaangażowany w sprawę Smoleńska i co do tego nie mamy żadnych wątpliwości”. Okazuje się, że w XXI wieku, w biały dzień, w środku Europy może zginąć w tajemniczych okolicznościach Prezydent wraz z całym dowództwem WP , a ci, którzy próbują zrekonstruować przebieg wydarzeń są zastraszani i szykanowani. Co więcej, giną ludzie, którzy służyli wiedzą w rozwikłaniu zagadki tej największej po 1945 roku tragedii narodowej. Żyjemy w czasach niezwykle trudnych, wymagających heroizmu od tych, którzy nie chcą żyć w kłamstwie.
http://rebelya.pl/post/487/macierewicz-polskie-wadze-ukryy-jednoznaczne-do
“Polacy byli jak czyrak na imperialnym tyłku” Mówiąc niedyplomatycznie, Polacy byli jak czyrak na imperialnym tyłku, podczas gdy Ukraińcy tylko jak mały pryszcz. Dlatego w rosyjskiej kulturze „Polaczek” był łajdakiem, a Ukrainiec albo człowiekiem wesołym i głupiutkim, albo postacią wręcz mitologiczną – jak na przykład bohaterowie Gogola – mówi Andrij Bondar w wywiadzie na temat Polski i Polaków.
Revizor.ua: Andrij, chciałbym prosić, aby opowiedział Pan o tym, co Pana wiąże z Polską, aby pomóc czytelnikowi zrozumieć, dlaczego Revizor.ua zdecydował się porozmawiać na temat tego kraju właśnie z Panem. Andrij Bondar: Z Polską i polską kulturą jestem związany od lat w dość trwały sposób. Uczucia, jakie żywię, można by uznać wręcz za „więzy krwi”. Pochodzę z mieszanej ukraińsko-polskiej rodziny. Połowę z nas stanowili prawosławni, połowę – rzymscy katolicy. Wydaje mi się, że to właśnie było bodźcem do poważnej nauki języka polskiego, już w wieku dojrzałym. Kiedyś, jeszcze względnie niedawno, znajomość tego języka była na Podolu normą. Zawsze pociągała mnie wygoda współistnienia polskiego i ukraińskiego środowiska w moich rodzinnych okolicach – wbrew stereotypom o historycznych korzeniach, mówiących o „polonizacji” i „przewrotnych jezuitach”. Cóż, w rzeczywistości w moim przypadku nie było żadnych konfliktach. Zresztą teraz też zupełnie ich nie ma. Potem zdarzyło się coś, co można by nazwać „wchodzeniem w kontekst”. Zaczęło się od rzeczy zupełnie podstawowych, „podręcznikowych”. Będąc nastolatkiem, zacząłem czytać dostępne wówczas utwory polskiej klasyki – Orzeszkową, Prusa, Sienkiewicza, Iwaszkiewicza. W czasie dorastania zmieniały się asortyment i horyzonty. Był, więc, oczywiście, dość intensywny okres zachwytu polską poezją – przede wszystkim Różewiczem i Szymborską. Największe wrażenie robiła jej bliskość człowiekowi i światu jego przeżyć wewnętrznych. A proza! Przez kilka lat byłem po prostu zniewolony przez Gombrowicza i Schulza. W tym samym czasie poznałem przyjaciół ze środowiska pisarzy. Potem – niby ruchome piaski – wciągnęły mnie tłumaczenia. W polskiej literaturze zawsze znajdowałem i znajduję to, czego czasem brakuje w literaturze ukraińskiej. Są to samokrytyka, autoironia i jasne rozumienie i świadomość wartości każdego człowieka, jego wartości, jego świata. A więc dla mnie osobiście Polska jest drugą, odzyskaną ojczyzną. Właśnie tam zawsze znajduję stosowne echo dla mojej twórczości.
Dlaczego Polacy tak skaczą wokół Ukrainy, dlaczego tak chcą być jej „adwokatami w Europie”? Dlaczego nie zajmują się tym ani Węgrzy, ani Słowacy, ani Czesi, ani Niemcy czy Rumunie, a Polacy „muszą”? Co to, jakaś swoista nostalgia za polskim imperium, do której należały niegdyś Galicja i Małoruś? Wydaje mi się, że nie chodzi tu o jakąś nostalgię za imperium. Współcześnie Polacy są całkowicie pozbawieni myślenia imperialnego. Może, dlatego, że przeżyli ponad sto lat narodowego ucisku i podziału Polski. Byli już, że tak powiem, w skórze uciskanego. A takie rzeczy leczą. To, że istnieje pewien kompleks pod tytułem „Polska od morza do morza”, utworzenia czegoś na kształt Rzeczy Pospolitej, zupełnie nie oznacza odrodzenia się imperialnych ambicji. O ile w Rosji w związku z upadkiem imperium odczuwa się prawdziwe bóle fantomowe, straszne łamanie tożsamości, to w przypadku Polski jest to jedynie romantyczne „fantomowe swędzenie”. Polacy mają, rzecz jasna, w kulturowej podświadomości coś w rodzaju „imperium pamięci”, ale jest to fenomen raczej kulturowy. Na naszych ziemiach, zwanych w Polsce Kresami, polska kultura istniała w sposób rzeczywisty i pełny. Z drugiej strony, współcześni Polacy są raczej realistami i ludźmi pragmatycznymi. I w tym zderzeniu romantyzmu z pragmatyką szala przechyla się na korzyść tej drugiej. Chociażby, dlatego, że polityka kulturowa w Polsce i na Ukrainie jest prowadzona w sposób poprawny i dokładny. Poza tym, jak wynika z moich obserwacji, Ukraina jest uznawana przez Polaków za swoiste „alter ego” Polski.
Polacy nie myślą kategoriami ekspansji czy pochłonięcia, rozmawiają z nami jak równy z równym. Przyczyną jest oczywiście zmiana, która zaszła w ciągu ostatnich 60 lat, w ideologicznym patrzeniu na polskość oraz w stosunku do świata w ogóle i do Ukrainy w szczególności. Ideologia współczesnej Polski to w 99% zasługa Jerzego Giedroyca i paryskiego magazynu „Kultura”. To właśnie według szablonów Giedroyca jego współtowarzysze zbudowali aktualny model stosunku Polski do Ukrainy.
Wydaje mi się, że Polacy „kochają” Ukraińców tylko, dlatego, że w ich rozumieniu Ukraińcy są dla nich sojusznikami w sporach z Rosjanami? Sojusze zawierane przez Ukrainę dla przeciwstawienia się Rosjanom są obecnie raczej zwykłym mitem historycznym. Stosunki Polski z Rosją to oddzielny, bolesny temat, który do Ukraińców odnosi się tylko pośrednio. My mamy z Polakami, jak to się u nas mówi, „nasze własne wesele”. Nie… nie nazwałbym tego miłością. A jeśli już, to miłością z gorzkim dodatkiem żółci. Przy czym obustronnym. Myślę, że w tak trudnych relacjach możliwa jest tylko „miłość-nienawiść”, w której nie brak wzajemnych krzywd i żalów. Inna sprawa, że w danym okresie historycznym przeważa jedna z form trudnej miłości. Trudnej właśnie, dlatego, że dotychczas niezamknięte są strony rzezi wołyńskiej i operacji „Wisła”. Jednak pomimo to, mimo krzywd (czasami bardzo okrutnych i krwawych), jest wystarczająco dużo dobrej woli dla podtrzymania wzajemnego zainteresowania. Inicjatywa pochodzi ze strony Polski, która chce zmniejszyć historyczne napięcia w imię przyszłości. Solidarność Polaków i Ukraińców w dużym stopniu bierze początek ze specyfiki istnienia kulturowo-politycznego, które można by nazwać „istnieniem między Rosją i Niemcami”. Jak pokazała historia ubiegłego wieku, jest to dość niesprzyjający kontekst geopolityczny? Starsi wujkowie z Moskwy i Berlina decydowali o losach Europy Wschodniej, absolutnie nie nadając sąsiadującym narodom politycznej podmiotowości. To poskutkowało utworzeniem Paktu Mołotow-Ribbentrop. Ważne, że aktualnie nie brak dobrej woli, aby na nowo spojrzeć na konflikty i je pokonać. Obecnie podmiotowość Polski u nikogo nie budzi wątpliwości – należy ona do struktur europejskich i euroatlantyckich, – podczas gdy Ukraina znajduje się obecnie w momencie wyboru i dopiero kształtuje swoją przyszłą podmiotowość.
Czy miał Pan okazję rozmawiać z Polakami o Stefanie Banderze i Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów? Jeśli tak, to, jakie wrażenia wyniósł Pan z takich rozmów? Temat Bandery i Ukraińskiej Armii Powstańczej jest rzeczywiście bolesny. Jest to nadal historia żywa, dlatego że żywi są ludzie i pamięć. Żywi tak samo jak ci, których dotknęła operacja „Wisła”. Kilka lat temu miałem okazję tłumaczyć zbiór reportaży polskiego dziennikarza Pawła Smoleńskiego zatytułowany „Pochówek dla rezuna”, w której ci właśnie żywi ludzi opowiadają o doznanych krzywdach. Wrażenie dotyczące książki i nierozwiązanego kłębka problemów jest straszne. Ale tego rodzaju krzywdy odnoszą się całkowicie do starszego pokolenia. Polacy w młodym czy średnim wieku patrzą na to o wiele spokojniej. Zresztą tak samo jak Ukraińcy w Polsce, którzy padli ofiarą komunistycznego terroru z powodu narodowości oraz byli objęci przymusowymi wysiedleniami w latach 1945-46. Zmniejszenie intensywności wzajemnych żali jest powiązane z jednoczesnym dążeniem do spojrzenia na pewne rzeczy na nowo. Chociaż dzieje się to, muszę przyznać, z wielkim trudem. Niestety naszym ukraińskim bólem jest to, że my nadal znajdujemy się w świecie czarno-białym, – w którym możliwe jest istnienie „białego i mięciutkiego” Bandery. A dla drugiej części narodu jest to postać całkowicie odwrotna. A wszystko z powodu tego, że w odróżnieniu od Polaków nie mamy zdrowej samokrytyki. Przyznanie się do winy byłoby dużym plusem na drodze do nowej cechy – odpowiedzialności. Gdyż odpowiedzialny jest tylko ten, kto jest podmiotem istnienia.
Polak w naszej świadomości jest zwykle jakimś handlarzykiem (taki obraz powstał jeszcze w latach 80-tych) albo człowiekiem wyniosłym, zarozumiałym. No i wydaje się być człowiekiem, który nie stroni od wódki. Dlaczego tak jest? I jacy w ogóle są Polacy? Polacy są bardzo różni! Proszę mi uwierzyć, nadal nie udało mi się stworzyć w głowie obrazu stereotypowego Polaka. Z wieloletnich obserwacji mogę wnioskować tylko o ogromnym pociągu Polaków do rozmów. Oni uwielbiają dyskutować, omawiać, dochodzić do jakichś wniosków, w tematach poważnych i błahych. Dlatego trudno skusić ich byle, czym. Niezależnie od swoich przekonań, Polak żyje w świecie pełnym emocji. Jest osobą przede wszystkim pełną przemyśleń, która samodzielnie buduje własny obraz świata. Na tym polega fundamentalna różnica między charakterem narodowym Polaka a Ukraińca czy Rosjanina. Nie mogę też nie wspomnieć o bogactwie codziennej frazeologii, o iskrzącym humorze, którego, według mnie, nie posiada żaden inny naród w tej części Europy. Polak nie stroni od wódki, to prawda. Ale coraz częściej widzę nieprzemożny pociąg Polaków do piwa. Polska kultura piwno-wódkowa staje się coraz bardziej piwna. Ale to tylko moje wrażenia.
Proszę wyjaśnić… Polacy to rusofobi czy tylko mi się wydaje? Wie Pan, stosunek Polaków do Rosji, Rosjan i kultury rosyjskiej jest zróżnicowany. Czy można uznać za rusofobię negatywny stosunek do Kremla i polityki imperialnej? Pewnie tak. A czy można z kolei uznać za rusofilię głęboką, niezmierną miłość Polaków do Okudżawy, Wysockiego, Benedykta Jerofiejewa? Pewnie również tak. Polacy nie żywią do Rosjan nienawiści. Wielu Rosjan, zresztą, czuje się w Polsce dość swojsko.
Dlaczego w rosyjskiej literaturze obraz Polaka (czy też Polaczka, jak mawiał Dostojewski) – to zawsze obraz łajdaka? Najwidoczniej rosyjska literatura chce w ten sposób uwiecznić stereotypy istniejące w powszechnej świadomości. Polacy zawsze mieli w sobie brak służalczości, honor, spryt. Żeby pozostać sobą w warunkach rosyjskiej kultury, Polak, podobnie zresztą jak i Ukrainiec, mógł albo buntować się, albo dostosować się do kultury imperium. Dowodem na to są, z jednej strony, liczne polskie powstania z okresu XIX wieku. Z drugiej strony, znany jest przykład całkowitej harmonii – postać Tadeusza Bułharina, zwolennika imperium rosyjskiego i jego zawziętego obrońcy. Zresztą można również wspomnieć Romana Dmowskiego – głównego ideologia polskiego nacjonalizmu, który był deputatem rosyjskiej Dumy Państwowej. Mówiąc niedyplomatycznie, Polacy byli jak czyrak na imperialnym tyłku, podczas gdy Ukraińcy tylko jak mały pryszcz. Dlatego Polaczek był łajdakiem, a Ukrainiec albo człowiekiem wesołym i głupiutkim, albo postacią wręcz mitologiczną – jak, na przykład, bohaterzy Gogola.
Czemu wyszło tak, że ani Puszkin, ani Dostojewski, czyli rosyjscy pisarze XIX wieku, nie lubili Polaków, a Bułat Okudżawa czy Józef Brodski wręcz ich uwielbiali? Po prostu tak wyszło. Dla Rosjan XIX wieku Polska i Polacy byli kimś zupełnie innym. Rosyjska kultura imperialna nie uznawała polskiej kultury za równą sobie. Dlatego nie było równoprawnego dialogu. To samo można powiedzieć o jej stosunku do kultury ukraińskiej, która nie wpisywała się w imperialną matrycę – i która aż do teraz nie jest dla Rosji kulturą oddzielną i samodzielną. Polacy byli obcy Rosjanom – zarówno religijnie, kulturowo, jak i mentalnie. Nie chcieli zlać się z „rosyjskim morzem”, pielęgnowali własną tożsamość. Myślę, że miłość Okudżawy do Polski nosi zupełnie inny charakter. Jest zupełnie pozbawiona imperialnej pewności siebie i wyniosłości. A jeśli chodzi o Brodskiego, to myślę, że jest to raczej anomalia kulturowa niż racjonalnie uzasadnione zjawisko. Rozmawiał Aleksandr Czalenko
USA: Wojna przeciwko Amerykanom oficjalnie zatwierdzona 15 grudnia 1791 roku, zatwierdzono w USA Kartę Praw, tzw. Bill of Rights, która chroni obywateli tego kraju przed nadużyciami ze strony rządu federalnego i rządów stanowych. Karta Praw chroni m.in. wolność słowa oraz gwarantuje prawo do posiadania i noszenia broni. Zabezpiecza prawo do własności prywatnej, wolności wyznania i sumienia oraz prasy, ochrony oskarżonego w procesie karnym, daje też obywatelom prawo do swobodnego gromadzenia się. Z satanistyczną symboliką, dokładnie w 220 rocznicę, 15 grudnia bieżącego roku, Kongres USA unieważnił te podstawowe zasady, akceptując tzw. Defense Authorisation Bill, który zatwierdza gigantyczne fundusze w wysokości $662 miliardów dolarów dla Armii Amerykańskiej. Tym razem jednak do ustawy dołączono zmiany prawne, które całkowicie wymazują ważność Karty Praw, a więc i Konstytucji USA. Prezydent Obama, który wcześniej w perfidny sposób kłamał, że nie zaakceptuje ustawy, po ratyfikowaniu jej przez senat, oświadczył, że ją podpisze. Ustawa daje też prawo amerykańskiemu wojsku i siłom lotniczym do operacji na terenie Stanów Zjednoczonych, co wcześniej było zabronione przez tzw. Posse Comitatus Act z 1878 roku. Od momentu podpisania przez Prezydenta, prawo będzie zezwalało żołnierzom i urzędnikom państwowym na następujące czynności wobec obywateli i innych osób przebywających na terenie USA:
aresztowanie na podstawie tylko podejrzenia jakiegokolwiek udziału w „działalności terrorystycznej” – a praktycznie można pod to podciągnąć jakąkolwiek działalność opozycyjną, jak np. protesty przeciwko testowaniu leków na zwierzętach, czy przywiązanie się do drzewa w obronie przyrody.
internowanie na okres bezterminowy, bez oskarżenia o jakiekolwiek przestępstwo
przesłuchiwanie i torturowanie w praktycznie dowolny sposób
zabijanie bez jakiegokolwiek wyroku
Wszystko bez dostępu do obrońcy, bez żadnego postępowania sądowego, ani udziału prokuratury. Oczywiście jest to ubrane w ładne słowa „zapewniania bezpieczeństwa obywatelom”, choć tak naprawdę bez odpowiedniego postępowania sądowego każda osoba będzie mogła być podejrzana o terroryzm. Biały Dom wydał nawet oświadczenie odnośnie treści ustawy, z którego wynika, że to, czego ona nie definiuje jest prawnie dozwolone. Wchodzi w to m.in. zbieranie informacji w dowolny sposób czy usuwanie „niebezpiecznych terrorystów”, bez podania, co to dokładnie oznacza. Teren „wojny z terrorem” zostaje, więc rozszerzony do samych Stanów Zjednoczonych, a pojmani podejrzani nie będą w ogóle mieć prawa do sądu. Dla uspokojenia opinii publicznej dodano pisemne „zapewnienie”, że ustawa nie wpłynie na system wymiaru sprawiedliwości oraz, że nie będą jej podlegać FBI i inne agencje zajmujące się przestępstwami. Jednak dowolność interpretacji pozwoli w sposób „zgodny z prawem” na likwidację opozycji. Rządowe szwadrony śmierci będą mogły odtąd „zgodnie z prawem” usuwać ludzie niewygodnych rządowi federalnemu: dziennikarzy, opozycję polityczną z kandydatami na Prezydenta włącznie. Obama nie musi się już martwić o wynik wyborów, w każdej chwili może po prostu wysłać osobę bardziej od niego popularną do Guantanamo motywując to „bezpieczeństwem kraju” czy tym, że „współdziałał z Al-Kaidą” – takie zapewnienie wystarczy. Wszystko, więc można umotywować zagrożeniem „terroryzmem”, a ten jak wiadomo, został sztucznie stworzony przez służby powiązane z globalistami. W obu izbach Kongresu odbyła się gorąca debata na temat ustawy. Demokrata Jim McDermott uważa, że ustawa jest kpiną z Konstytucji i Karty Praw, pokazuje jak daleko kraj upadł po zamachu na WTC przez przekazanie wielkiej władzy prezydentowi, kosztem praw obywatelskich. Już sam Patriot Act zatwierdzony po zamachu dał wielką władzę rządowi federalnemu, pozwolił np. na podsłuchy telefoniczne, kontrolę e-maili, finansów czy nawet sprawdzanie tego ci się czyta w bibliotekach – wszystko bez nakazu sądowego. Tak, więc republika zapłacila już wystarczająco dużą cenę za utrzymanie „bezpieczeństwa”. McDermott przypomniał słowa ojca Konstytucji i Karty Praw, Jamesa Madisona: „Historia dowodzi, że sposoby obrony przed obcym zagrożeniem stają się instrumentem tyranii w domu” (…) „Jest to smutny zień, gdy oddajemy Prezydentowi, którego możemy nawet lubić, moc zamykania obywateli bez sądu, bezterminowo i to odosobnieniu podległym armii. Wymazuje to nasze prawo do sprawiedliwego sądu, i możliwość obrony przed oskarżeniami. Te prawa z Karty Praw zostały nam wszystkim zabrane. Możesz myśleć ‘to mnie nie dotyczy’. Uważaj – to jest dokładnie to, co ludzie myśleli w innych miejscach, i jak to mówił Dietrich Bonhoeffer w niemieckim obozie jenieckim ‘…przyszli w końcu po mnie, i nie miał, kto się przeciwstawić’ Organizacje zajmujące się ochroną praw człowieka są przerażone tym co się dzieje w USA. Tom Malinowski z Human Rights Watch oświadczył, że wprowadzenie tej ustawy jest „tak radykalne, że gdyby zrobiła to administracja Busha, to zostało by to uznane za szaleństwo”. Dodał, że „USA dotąd naciskała inne kraje by nie wprowadzały takiego systemu, a teraz został on ustanowiony u nas”. To, co się dzieje w USA jest, więc „prawną” akceptacją wojny rządu federalnego przeciwko obywatelom tego kraju. Niezależni publicyści i prezenterzy radiowi jak Alex Jones, Jeff Rense, Mike Adams i in, ostrzegali, że jeśli nie zrobi się wszystkiego, co można by unieważnić Patriot Act i zakończyć bezsensowną wojnę z terrorem, to wszystko zakończy się zniewoleniem i okrutną tyranią. Ludzie w to nie chcieli wierzyć, mówiąc „to jest niemożliwe w Ameryce”. Niestety te ostrzeżenia stają się rzeczywistością – zaczną się nocne łapanki, w których obywatele będą wywożeni w nieznanym kierunku na zawsze, bez podania nawet żadnego zarzutu. Wszystko na bazie rzekomej wojny z terroryzmem, który jest zorganizowaną przez rząd operacją fałszywej flagi, a ludzie, którzy za tym stoją są kryminalistami z najwyższej półki. Przykładem jest Prokurator Generalny Eric Holder, który został niedawno złapany na operacji terrorystycznej „Fast and Furious” – przemycania broni do Meksyku po to by później zrzucić winę za to na amerykańskich handlarzy, w celu ograniczenia prawa do posiadania broni w USA. To, co się dzieje w USA, ale także w innych krajach, w tym europejskich, jest wynikiem starannie realizowanego planu depopulacji globu oraz zmiany struktury ludności, która pozostanie po tej „III wojnie światowej”, która szybko zaczyna nabierać tempa. Polscy niezależni blogerzy też ostrzegali przed tym co nas czeka – bowiem wszystko wskazywało na to, że nastąpi powtórka z historii XX wieku, lecz w jeszcze większej skali i znacznie lepiej zorganizowane. Wyobraźmy sobie, co by było gdyby Hitler i Stali mieli do dyspozycji dzisiejsze technologie. A przecież Nowy Ład Światowy to nic innego, jak dzieło zwierzchników obu tyranów – międzynarodowej finansjery.
„Those Things In The Bill Of Rights Are Being Taken Away From ALL Of Us!” Congressman McDermott
Military given go-ahead to detain US terrorist suspects without trial
Obama to fill Gitmo with Americans as NDAA law passes
Lista Kongresmanów i ich głosy w.s. ustawy: http://clerk.house.gov/evs/2011/roll932.xml
http://monitorpolski.wordpress.com
Nie ma co sobie zawracać głowy Ameryką, gdy tuż za naszą granicą Łukaszenka aresztuje demokratyczną opozycję, a Putin fałszuje wybory (oraz ma tysiące rakiet z głowicami atomowymi wycelowanymi prosto w Polskę, a w szczególności w siedziby PiS) – admin.
Prawnicy: krzyż w Sejmie to coś więcej niż tylko symbol religijny Szczególnie ważna wiadomość dla 59 tys. osób, które wzięły udział w naszej akcji protestacyjnej, przeciwko pomysłom zdjęcia krzyża z sali sejmowej. Wszystkie ekspertyzy zamówione przez marszałek Sejmu, przygotowane przez niezależnych prawników i grupy prawnicze stwierdzają, że nie ma żadnych podstaw prawnych ku temu, by symbol chrześcijaństwa zniknął z sali obrad Sejmu.
„Orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego określa (…) charakter państwa, jako neutralny światopoglądowo, świecki, zgodny jednak z tradycjami i współczesnymi polskimi uwarunkowaniami społecznymi, ale odpowiadający wymaganiom współczesnego państwa demokratycznego. W państwie o takim charakterze w sali posiedzeń Sejmu obecnej kadencji może znajdować się krzyż, jednak nie jako znak religijny, ale jako znak kultury, która jest źródłem tożsamości narodu polskiego, jego trwania i rozwoju” – ocenił w swojej ekspertyzie dr Ryszard Piotrowski z Uniwersytetu Warszawskiego.
Prawnicy z KUL dr. Dariusz Dudek i ks. dr. Piotr Stanisz, również potwierdzili stanowisko zdrowego rozsądku. Ugruntowany, długotrwały kompromis i konwenans prawny posłów kilku kadencji, polegający na akceptacji obecności krzyża w sali posiedzeń Sejmu od 1997 roku, stanowi postać urzeczywistnienia wartości i zasad konstytucji w polskiej praktyce parlamentarnej” – argumentowali w ekspertyzie. „Uchwała Sejmu z 2009 roku, potwierdziła akceptację obecności krzyża w przestrzeni publicznej, w tym na sali posiedzeń, w oparciu o wartości i normy przyjęte w konstytucji, z pełnym poszanowaniem konstytucyjnych zasad relacji pomiędzy państwem a Kościołem (…) Żądanie wydania przez marszałka Sejmu zarządzenia nakazującego usunięcie krzyża łacińskiego z sali posiedzeń Sejmu nie ma podstaw prawnym” – czytamy w dokumencie.
Prof. Lech Morawski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu potwierdził, że każdy ma prawo być niekatolikiem oraz dawać wyraz swoim przekonaniom i na tym właśnie polega tolerancja i przestrzeganie indywidualnych praw człowieka, ale nikt nie ma prawa żądać, by katolicka większość żyła wedle tych zasad, których ona nie uważa za słuszne, bo to oznaczałoby rażące naruszenie jej prawa do samostanowienia w swoim własnym państwie (…) „to właśnie na tym prawie opiera się obecność krzyża w polskim Sejmie i wielu instytucjach publicznych w naszym kraju” – napisał prof. Morawski. „Uznać należy, że wniosek grupy posłów nie jest w żadnym punkcie uzasadniony i nie zmierza do rozwiązania żadnego problemu konstytucyjnego, a wyłącznie do wywołania awantury politycznej” – stwierdził prawnik.
Prof. Roman Wieruszewski z Instytutu Nauk Prawnych PAN również jest zdania, że „że krzyż w sali obrad Sejmu nie narusza zasad bezstronności, m.in. gdyż nie wywiera wpływu na kształt decyzji sejmowych i nie wpływa na wizerunek Sejmu jako organu światopoglądowo bezstronnego”. W piśmie Ruchu Palikota do marszałek Ewy Kopacz przygotowanym jeszcze przed pierwszym posiedzeniem Sejmu napisano, że krzyż w sali obrad Sejmu został umieszczony „sprzecznie z prawem”. Wnioskodawcy uważali też, że obecność symbolu religijnego w tym miejscu jest niezgodna z konstytucją. Krzyż zawieszony w klasie szkolnej lub w urzędzie nie przeszkadza aż 89 proc. Polaków – wynika z listopadowego raportu Centrum Badania Opinii Społecznej. Krzyże w budynkach publicznych nie przeszkadzają większości badanych we wszystkich analizowanych grupach społeczno-demograficznych. Raz jeszcze dziękujemy wszystkim, którzy za pośrednictwem strony protestuj.pl wyrazili swój sprzeciw wobec antychrześcijańskich pomysłów Ruchu Palikota.
http://www.piotrskarga.pl
Wprawdzie wolelibyśmy, aby obecność krzyża w Sejmie motywowano faktem, iż katolicyzm jest w Polsce religią państwową, wyznawaną przez 95% narodu… ale nie grymaśmy. Nowoczesne państwa odżegnują się od „religii państwowych” jak, nie przymierzając, ortodoksyjny żyd od wieprzowiny. – admin.
Fundacyjna Ostpolitik Berlina Niemieckie organizacje pozarządowe od ponad 20 lat prowadzą działalność w Polsce. Jednak większość z deklarowanych projektów społecznych, edukacyjnych, kulturalnych trafia do ściśle określonych grup politycznych i partyjnych. Wsparcie docierało, bowiem np. do środowiska liberałów i polityków Platformy Obywatelskiej (np. Bogdana Klicha, Jarosława Gowina), organizacji feministycznych, w tym np. Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Wandy Nowickiej, obecnie poseł partii Palikota. Niemieckie fundacje polityczne są ściśle powiązane z poszczególnymi partiami: Fundacja Konrada Adenauera z CDU, Fundacja Friedricha Eberta z SPD, Fundacja Friedricha Naumanna z FDP, Fundacja Hansa Seidela z CSU, Fundacja Heinricha Bölla z Partią Sojusz ´90 – Zieloni, Fundacja Róży Luxemburg z PDS. Fundacje polityczne posiadają olbrzymie fundusze na działalność. W latach 90. budżet Fundacji Adenauera wynosił ponad 220 milionów marek, z tego ok. 50 proc. przeznaczano na projekty w krajach Europy Środkowo-Wschodniej oraz Ameryki Południowej i Łacińskiej. W 2009 r. wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej Waldy Dzikowski przyznał, że fundacje niemieckich partii prowadzą w Polsce większą działalność intelektualną w dziedzinie polityki niż wszystkie polskie partie razem wzięte: “Fundacja Adenauera ma rocznie 100-200 milionów euro na ekspertyzy, kongresy, wydawanie książek”. Pieniądze na działalność pochodzą bezpośrednio z budżetu Bundestagu (ok. 95 proc.), czyli budżetu państwa. Wysokość dotacji określa liczba miejsc w Bundestagu przypadająca na poszczególne partie. Fundacje posiadają również wpływy m.in. ze składek, darów. [To nieprawda, na pewno liczne fundacje rosyjskie prowadzą w Polsce dużo większą działalność i mają jeszcze większe fundusze, tylko o tym się mówi ani nie pisze - admin]
W programach głoszą, że dążą do krzewienia edukacji politycznej, demokracji, wolności, gospodarki rynkowej, wymiany młodzieży, porozumienia i współpracy pomiędzy narodami. Organizują konferencje, seminaria, wykłady, spotkania polityków i ekspertów, wydają publikacje. Fundacje prawicowe odwołują się do tradycji chrześcijańskich, a lewicowe deklarują np. “zapobieganie przemocy wobec mniejszości seksualnych”. Wszystkie fundacje, niezależnie od opcji politycznej, opowiadają się za integracją europejską, sugerując Niemcy, jako centrum tej wspólnoty. Oprócz fundacji politycznych działają również fundacje wielkich korporacji przemysłowych, np. Fundacja Roberta Boscha (w latach 1964-2009 wydała na projekty prawie 964 mln euro, a w 2009 r. blisko 64 mln euro) lub Fundacja Volkswagena. Fundacja Boscha prowadziła program stypendialny dla młodych kadr kierowniczych z Europy Środkowej. Niemieckie fundacje formalnie prowadzą w Polsce działalność ogólnospołeczną i przyznają dotacje na różne programy. Jednak w praktyce z ofert fundacji niemieckich korzystają określone środowiska. Najjaskrawiej widać to na przykładzie Fundacji Konrada Adenauera, która wprawdzie wspiera chrześcijańskie ośrodki naukowe i charytatywne, ale również środowiska polityczne. Jej najważniejszym partnerem politycznym stała się Platforma Obywatelska, chociaż partia ta niewiele miała wspólnego z chadecją, a w Polsce istniało bardzo dużo autentycznych organizacji chrześcijańsko-demokratycznych.
Kronika towarzyska PO Przeglądając serwis informacyjny Fundacji Adenauera (FA), można odnieść wrażenie, że jest to kronika kontaktów zagranicznych Platformy Obywatelskiej. Politycy partii Donalda Tuska, jej doradcy i ministrowie nieustannie pojawiają się na konferencjach, sympozjach, imprezach, spotkaniach towarzyskich organizowanych przez FA.
W lipcu 2011 r. w przyjęciu pożegnalnym dyrektora FA w Polsce Stephana Raabego uczestniczyli m.in. poseł PO Marek Krząkała oraz Mateusz Komorowski ze Stowarzyszenia Młodzi Demokraci (młodzieżówka PO). Poseł Krząkała przekazał odchodzącemu dyrektorowi FA podziękowania od przewodniczącego Klubu Parlamentarnego PO Tomasza Tomczykiewicza i wręczył reprint Konstytucji 3 Maja.
W maju 2011 r. przewodniczący FA dr Hans-Gert Pöttering (były przewodniczący Parlamentu Europejskiego) na zaproszenie marszałka województwa zachodniopomorskiego Olgierda Geblewicza odwiedził przedstawicieli Platformy Obywatelskiej w Szczecinie.
W listopadzie 2010 r. w ramach dialogu polsko-niemieckiego FA zorganizowała forum pt. “Późni przesiedleńcy i mniejszości narodowe w Niemczech”. Udział w nim wzięli m.in. poseł Bundestagu dr Christoph Bergner (CDU), sekretarz stanu w niemieckim MSW, pełnomocnik rządu ds. przesiedlonych i mniejszości narodowych oraz Tomasz Siemoniak, ówczesny wiceminister MSWiA.
We wrześniu 2010 r. europarlamentarzysta Joachim Zeller z Berlina wspólnie z Pawłem Zalewskim (PO) przedstawił model dobrej współpracy partyjno-politycznej między CDU/CSU, PO i PSL. Również we wrześniu 2010 r. gościem FA w Berlinie był Grzegorz Schetyna, który uczestniczył w debacie “20 lat niemieckiej jedności – nasza przyszłość w Europie”. Na pewno interesujące było godzinne spotkanie przewodniczącego FA z ówczesnym szefem MON Bogdanem Klichem podczas konferencji “Europa – Kościół” w Krakowie. Tematami rozmowy były: perspektywy współpracy w ramach europejskiej polityki bezpieczeństwa i obrony, współpraca polsko-niemiecka i aktualna sytuacja polityczna w Polsce i w Niemczech. Hans-Gert Pöttering opowiedział się za stworzeniem wspólnej armii europejskiej.
Wyborcze wsparcie dla PO We wspomnianej konferencji “Europa – Kościół” wzięli udział m.in. Tadeusz Mazowiecki i europosłowie PO: Filip Kaczmarek, Jan Olbrycht, Róża Thun oraz prezydent Bronisław Komorowski. Obecny prezydent jest zresztą ulubieńcem FA. Po pierwszej turze wyborów prezydenckich przewodniczący FA Hans-Gert Pöttering w wypowiedzi dla “Rzeczpospolitej” nie krył sympatii politycznych i opowiedział się po stronie kandydata PO: “Cieszę się, że prowadzi Bronisław Komorowski. Spotkałem go wiele razy, nadal jesteśmy w kontakcie. On jest stronnikiem silnej Polski w silnej Europie. Cenię go i życzę mu wszystkiego najlepszego w II turze. Jego kontrkandydata poznałem, gdy był premierem. Darzę go szacunkiem. Ale oczywiście Komorowski, który należy do naszej rodziny politycznej Europejskiej Partii Ludowej, jest mi bliższy”. Natomiast już po wyborach pismo FA “Auslandsinformationen” entuzjastycznie przyjęło ich wynik: “Zwycięstwo Bronisława Komorowskiego nad jego narodowo-konserwatywnym konkurentem Jarosławem Kaczyńskim dało ostateczny koniec politycznemu projektowi “IV RP”. Nie można jeszcze mówić o normalności, jednakże znów pojawiła się perspektywa stosunków partnerskich”. Przewodniczący FA Hans-Gert Pöttering wystosował nawet specjalny list gratulacyjny do Komorowskiego. Napisał w nim, że FA współpracuje od wielu lat z nowym prezydentem “w zaufaniu i przyjaźni”: “Cieszymy się wszyscy z Pana zwycięstwa w wyborach na najwyższy urząd państwowy Rzeczypospolitej Polskiej. W Pana osobie urząd ten obejmie doświadczony i zasłużony polityk chrześcijańskiej demokracji, który będzie się przyczyniał się do rozwoju swojej ojczyzny, stosunków polsko-niemieckich i Unii Europejskiej”. Z kolei ostatnie wybory samorządowe FA skomentowała notką “Koalicja rządowa PO i PSL sprawdziła się”, w której bez trudu można było odczytać intencje autorów. W porównaniu z bardzo przychylnymi komentarzami o partii Tuska konkurencyjna partia Jarosława Kaczyńskiego była w serwisie FA przedstawiana zdecydowanie negatywnie. W notce z czerwca 2009 r. zatytułowanej “Nieprzyzwoite i głupie. Reakcje w Polsce na antyniemieckie fobie przywódcy opozycji Kaczyńskiego” czytamy mianowicie: “Polscy narodowi konserwatyści z partii “Prawo i Sprawiedliwość” (PiS), którzy w sondażach wyborczych wypadają o dobre 20 proc. poniżej Platformy Obywatelskiej (PO), która osiąga ok. 45 proc., próbują zmobilizować elektorat strachem przed Niemcami”. Powyższe komentarze i analizy FA, zwłaszcza przed rozstrzygnięciem wyborów prezydenckich, sprawiają, że trudno uznać tę fundację za bezstronną i krzewiącą tylko idee chrześcijańskiej demokracji. Trzeba sobie uzmysłowić, że Fundacja Adenauera, dysponująca potężnym budżetem, wsparciem Berlina i promująca wybrane środowiska, stała się bardzo ważnym graczem na polskiej scenie politycznej.
Program dla strefy wpływów Jest to o tyle ważne, że Fundacja udziela w Polsce pomocy wielu elitarnym ośrodkom kształtującym opinię publiczną. Swego czasu prof. Mariusz Muszyński stwierdził, że poprzez fundacje Niemcy budują w Polsce swoją strefę wpływów: “Z punktu widzenia Niemiec to dobrze robiona polityka”. Polskimi partnerami FA są ośrodki doradcze liberałów i euroentuzjastów, np. Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, Instytut Spraw Publicznych, Polska Fundacja im. Roberta Schumana, Instytut Studiów Strategicznych oraz Centrum Stosunków Międzynarodowych. Prezesem i założycielem Centrum Stosunków Międzynarodowych jest Janusz Reiter, w okresie PRL zaangażowany dziennikarz “Życia Warszawy”, sławiący ówczesny układ polityczny. Po 1989 r. został dziennikarzem “Gazety Wyborczej”, a następnie ambasadorem w Niemczech. W 2005 r. Reitera mianowano ambasadorem Polski w USA. W 2008 r. został on specjalnym wysłannikiem do spraw zmian klimatu i w tej roli uczestniczył w przygotowaniach do konferencji klimatycznych w Poznaniu i Kopenhadze. W 2011 r. działalność programowa CSM koncentrowała się wokół trzech filarów – programu europejskiego, polityki światowej, polskiej polityki zagranicznej. CSM uzyskuje również wsparcie m.in. Fundacji im. Stefana Batorego, Fundacji im. Roberta Boscha, Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. W radzie programowej CSM zasiadają m.in.: Jan Barcz, Zbigniew Brzeziński, Erhard Busek, Henryka Bochniarz, Jerzy Buzek, Hanna Gronkiewicz-Waltz, Andrzej Olechowski, Dariusz Rosati, Wojciech Sadurski, Hanna Suchocka, Jan Szomburg, członkiem rady był też zmarły Ronald Asmus. W skład zespołu CSM wchodzą m.in. Janusz Onyszkiewicz (były szef MON, obecnie jedna z osób opracowujących Strategiczny Przegląd Bezpieczeństwa Narodowego w BBN), Piotr Buras (publicysta “GW”), Jerzy M. Nowak (wieloletni dyplomata PRL), Kazimierz Wóycicki (były kandydat na szefa IPN, kojarzony z PO).
Wsparcie Fundacji Adenauera, J&S i… Strategicznym partnerem Fundacji Adenauera jest także Wyższa Szkoła Europejska im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie. Jej inicjatorem i rektorem był poseł PO Jarosław Gowin, obecny minister sprawiedliwości. Obie placówki od wielu lat organizują wiele konferencji i sympozjów naukowych, np. “Wschodni wymiar Unii Europejskiej”, “Polska i Niemcy w przeddzień prezydencji Polski w Unii Europejskiej”. Fundacja Adenauera i WSE im. ks. Tischnera organizowały również pokaz filmu “Rozległe pola”, który opowiadał o Pomniku Pomordowanych Żydów Europy w Berlinie. Katedra Integracji Europejskiej WSE działa od roku 2003 w ramach współpracy z Fundacją Adenauera. FA wspiera Katedrę Integracji Europejskiej, współpracuje z nią w organizowaniu konferencji, wykładów, wyjazdów naukowych. Wzajemne kontakty obejmują także wymianę ekspertów, organizowanie szkoleń na temat integracji europejskiej, wydawanie publikacji. Fundacja Adenauera i WSE im. ks. Tischnera organizowały również Akademię Służby Publicznej. Wykład inauguracyjny ASP wygłosił gospodarz miejsca, rektor uczelni Jarosław Gowin. Akademia gościła m.in. ministra Jerzego Millera, ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego, założycielkę Polskiej Akcji Humanitarnej Janinę Ochojską oraz europosła PO Jana Olbrychta. Szkoła Gowina realizowała również konferencję “Przyszłość Europejskiego Bezpieczeństwa Energetycznego”. Wsparły ją finansowo Ministerstwo Gospodarki, PKN Orlen oraz Fundacja Adenauera. Celem panelu była wymiana poglądów i doświadczeń dotyczących bezpieczeństwa energetycznego w Europie. Przypomnijmy, że w tym czasie Niemcy i Rosja rozpoczynały budowę Gazociągu Północnego. Wprowadzenia do dyskusji seminaryjnej wygłosili Wilhelm Unge ze szwedzkiego Instytutu Badań Obronnych oraz dr Leszek Jesień. Do grudnia 2006 r. dr Jesień był sekretarzem stanu w kancelarii premiera. Złożył dymisję po ujawnieniu w mediach jego notatki ze spotkania z wiceambasadorem USA. Interesujący jest także fakt, że w radzie mecenasów szkoły obecnego ministra sprawiedliwości zasiadali m.in. przedstawiciel fundacji J&S Pro Bono Poloniae (koncernu energetycznego J&S) oraz… Janusz Palikot.
Sponsorowane konferencje i wykłady Fundacja Konrada Adenauera, Fundacja Friedricha Naumanna oraz Fundacja Friedricha Eberta są również sponsorami krakowskiego Instytutu Studiów Strategicznych. Założycielem ISS był Bogdan Klich. W 2007 r. po jego nominacji na szefa MON nowym prezesem ISS została żona ministra – Anna Szymańska-Klich. Działalność ISS wzbudzała kontrowersje. Krytykowano decyzję powierzenia ISS organizacji II Forum Euroatlantyckiego NATO. “Nasz Dziennik” z 20 stycznia 2009 r. podawał, że dofinansowanie imprezy ze strony NATO miało wynieść około 10 tys. euro, a cały budżet konferencji szacowany był na ponad 20 tys. euro. Konferencję ISS z 27 października 2007 r. (gdy Instytutem kierował jeszcze B. Klich) sponsorowały m.in. zagraniczne firmy zbrojeniowe działające również na polskim rynku. Fundacja Friedricha Naumanna sponsorowała np. seminarium “Wiosenna Szkoła Leszka Balcerowicza” dla młodych adeptów ekonomii. Jego organizatorem była fundacja Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR) założona przez Leszka Balcerowicza. Wykłady prowadził m.in. Andrzej Rzońca, członek Rady Polityki Pieniężnej – organu odpowiedzialnego za bezpieczeństwo finansowe Polski i jej gospodarki. Andrzej Rzońca został powołany w skład RPP z rekomendacji senatorów PO. Członkami rady fundacji Balcerowicza byli m.in.: Łukasz Wejchert, Tadeusz Syryjczyk oraz nieżyjący już Jan Wejchert. Natomiast komitet programowy tworzą m.in.: Władysław Bartoszewski, Teresa Bogucka, Norman Davies, Rafał Dutkiewicz, Jacek Fedorowicz, Jan Fijor, Krystyna Janda, Jan Miodek, Andrzej Olechowski, Marek Safjan, Teresa Torańska, Jan Winiecki, o. Maciej Zięba, Andrzej Zoll.
Pośrednio “zmieniają kraj” Projekty fundacji Leszka Balcerowicza sponsorują też inne niemieckie fundacje związane z największymi partiami – Fundacja Friedricha Eberta i Fundacja Adenauera. Wprawdzie do współpracy z tą ostatnią FOR się nie przyznaje, lecz o jej istnieniu informowała strona niemiecka (zob.: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100730&typ=po&id=po01.txt).
Fundacja FOR uczestniczyła np. w 2007 r. w akcji “Zmień kraj. Idź na wybory”, organizowała “koalicję 21października.pl”. FOR prowadziła sekretariat tej kampanii, w ramach której przygotowano reklamy telewizyjne, radiowe i prasowe. Ich celem było maksymalne zwiększenie frekwencji wśród młodych wyborców, ponieważ “dwudziestolatkowie wykazują się największą akceptacją liberalizmu”. Elementem przedsięwzięcia były także działania mogące spowodować wyłączenie lub zniechęcenie wyborców starszych wiekiem, wierzących. To właśnie wtedy narodził się m.in. pomysł akcji “Schowaj babci dowód”
http://niepoprawni.pl/blog/80/jak-zmanipulowano-wybory-2007-roku
Edukacja seksualna z Niemiec Socjaldemokratyczna Fundacja Eberta głosi, że działa na rzecz “równouprawnienia i zwalczania dyskryminacji kobiet”, w rzeczywistości forsuje skrajnie feministyczną ideologię. Jednym z partnerów FE była proaborcyjna Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Przewodnicząca Federacji Wanda Nowicka została posłanką partii Palikota. Stypendystką FE była m.in. Danuta Waniek. W 1995 r. FE nagrodziła “za pracę na rzecz praw człowieka” prof. Ewę Łętowską, rzecznika praw obywatelskich z czasów PRL. Staraniem FE oraz Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej ukazał się feministyczny poradnik “Równa szkoła – edukacja wolna od dyskryminacji” dotyczący “problematyki płci kulturowo-społecznej oraz równouprawnienia kobiet i mężczyzn”. Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej jest partnerem chadeckiej Fundacji Adenauera. W marcu 2011 roku FE opublikowała raport, w którym stwierdzono, że Polacy przodują w Europie w seksistowskich, homofobicznych, antysemickich i autorytarnych poglądach. Według tych badań tylko w Portugalii tęsknota za rządami silnej ręki jest większa niż w Polsce; postawy rasistowskie najsilniejsze są w Portugalii, w Polsce i na Węgrzech.
Dotacja dla szefa dyplomacji Fundacja Boscha sfinansowała niemiecko-polski projekt badawczy pod nazwą “Wypędzenie ludności niemieckiej z Polski 1945-1947″, którym zajmowały się m.in.: Seminarium Historyczne przy Uniwersytecie Warszawskim i Seminarium Wschodnioeuropejskie przy Uniwersytecie w Marburgu. Przekazała też ponad 100 tys. marek na budowę Muzeum Historii Żydów w Warszawie, w którym dużo mówi się o antysemickich wystąpieniach w Polsce skierowanych po wojnie przeciwko pozostałej przy życiu ludności żydowskiej. Fundacja Boscha wyróżniła również 132 tysiącami marek Władysława Bartoszewskiego za kształtowanie stosunków polsko-niemieckich. Część pieniędzy miała pomóc w publikacji jego wspomnień. Informacje o wsparciu dla Bartoszewskiego można znaleźć w raporcie o działalności Fundacji Boscha za lata 1974-2000. Wybory niemieckich podmiotów można było zaobserwować na przykładzie Bronisława Wildsteina, który w 2008 r. miał być zaproszony na Polsko-Niemieckie Dni Mediów w Poczdamie. Imprezę organizowały m.in. Fundacja Boscha i Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej. Jednak do Wildsteina zadzwonił Albrecht Lempp, dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, i wyprosił go z konferencji. Igor Janke pytał na blogu w Salonie24.pl, czy organizatorzy “wyprosili” Wildsteina pod naciskiem Adama Michnika?
Brak darczyńców Za chichot historii należy uznać fakt, że spadkobiercy antykomunistycznych chadeków Adenauera i antyhitlerowców z SPD wspierają w Polsce feministki i liberałów tolerujących układ postkomunistyczny. Dodatkowym skandalem jest to, że niemieckie fundacje polityczne sponsorują wybrane środowiska, głównie liberałów, natomiast nie widnieją na liście darczyńców np. Muzeum Powstania Warszawskiego, Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego, Światowego Związku Żołnierzy AK. Tak jakby władze niemieckich fundacji nie poczuwały się do pomocy ofiarom niemieckich zbrodni, zadośćuczynienia za wojenne zniszczenia Warszawy i innych miast czy do kultywowania pamięci o antyhitlerowskim podziemiu w Polsce.
Piotr Bączek
Politolog, publicysta Autor był członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI. Do grudnia 2007 r. pełnił funkcję szefa Zarządu Studiów i Analiz Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Po objęciu urzędu prezydenta RP przez Bronisława Komorowskiego został wyrzucony z Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
http://www.naszdziennik.pl