Wywiad z p. Leszkiem Sykulskim – prezesem Instytutu Geopolityki Dziś najbardziej racjonalną drogą dla naszego kraju w zakresie polityki zagranicznej jest ścisła integracja polityczno-militarna z Niemcami i Rosją. Optymalną formułą współpracy jest Trójkąt Kaliningradzki, na wzór Trójkąta Weimarskiego. Sojusz z Berlinem i Moskwą to olbrzymia szansa dla młodego pokolenia.
Niedawno miał miejsce IV Zjazd Geopolityków Polskich. Czy mógłby Pan przedstawić cele przyświecające Zjazdowi i do jakich wniosków doszli obradujący geopolitycy? - IV Zjazd Geopolityków Polskich odbył się w murach Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni. Wzięło w nim udział ponad stu pięćdziesięciu uczestników, reprezentujących około dwudziestu uczelni, instytucji i organizacji, zajmujących się geopolityką i problematyką międzynarodową. Podczas konferencji wygłoszono ponad trzydzieści referatów, dotykających kluczowych problemów polityki globalnej. Celem każdego zjazdu jest integracja młodego, ale perspektywicznego środowiska naukowo-analitycznego, jakim są polscy geopolitycy, wymiana doświadczeń badawczych oraz praca koncepcyjna. W zgiełku medialnym, przesiąkniętym tematami zastępczymi, skutecznie kanalizującymi obywatelską aktywność, staramy się przekazać coś – naszym zdaniem – bardzo istotnego. Wskazujemy na długofalowe procesy, które nikną w analizach tworzonych przez „zakładników bieżących wydarzeń”. Głównymi tematami poruszanymi na ostatnim zjeździe, zarówno na centralnej debacie, jak i w kuluarach, były przede wszystkim takie koncepcje geopolityczne jak: Trójkąt Kaliningradzki, Kaliningradzka Strefa Bezpieczeństwa, Unia Eurazjatycka i Związek Europy. Omawialiśmy perspektywy kontynentalnej integracji, zarówno tej wertykalnej – w ramach UE i UEA, obejmującą wspólną przestrzeń gospodarczą i politykę zagraniczną, jak i – w perspektywie – horyzontalną, od Lizbony do Władywostoku. Uczestnicy reprezentowali wszystkie najważniejsze „szkoły geopolityczne” w Polsce, stąd i duża rozbieżność ocen. Zgodziliśmy się jednakże w jednej sprawie, że polska polityka zagraniczna jest zbyt mało elastyczna, zbyt doktrynalna, brakuje jej podstaw z zakresu geopolityki akademickiej. Wszystkich zainteresowanych zapraszam na jubileuszowy, V Zjazd Geopolityków Polskich, który odbędzie się w październiku 2013 r. w Częstochowie.
Czy można mówić o pewnych trendach badawczych panujących wśród polskich geopolityków? - Poprzez „geopolityków” rozumiem te osoby, które zajmują się geopolityką albo naukowo, albo koncepcyjnie, czyli tworzą myśl geopolityczną (idee, koncepcje, doktryny). Obecnie w polskiej geopolityce akademickiej dostrzegalnych jest kilka wiodących nurtów badawczych. Warto podkreślić, że rozwój geopolityki teoretycznej w naszym kraju utrudnia fakt, iż nie jest ona zaklasyfikowana przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ani jako dziedzina, ani dyscyplina badawcza. W warunkach akademickich rozwija się zatem jako przedmiot fakultatywny, marginalny, często – niesłusznie zresztą – mylona z geografią polityczną. W geopolityce akademickiej nieustającym zainteresowaniem cieszy się badanie rodzimej i zagranicznej myśli geopolitycznej, cały czas utrzymuje się wysokie zainteresowanie problematyką geostrategii, metodologii geopolityki, w tym m.in. obliczaniem potencjałów geopolitycznych oraz tzw. potencjałów kryzysowych oraz nowymi formami obrazowania geopolitycznego, w tym m.in. wykorzystania geograficznych systemów informacyjnych w celach naukowych. Nowymi polami zainteresowań jest badanie kodów geopolitycznych, problematyka wojny informacyjnej i wojen sieciowych, teoria i filozofia geopolityki oraz astropolityka. W rodzimych koncepcjach geopolitycznych na szczęście odchodzimy od antykwarycznych konwencji myślowych i starych kodów geopolitycznych, na rzecz projektów przyszłościowych, integracyjnych, długofalowych. Geopolitycy polscy zaczynają wreszcie dostrzegać ogromne znaczenie rozwoju technologicznego i jego wpływ na politykę globalną. Dostrzegając kontynentalne i globalne procesy integracyjne starają się znaleźć m.in. jak najlepsze propozycje dla rozwoju naszego kraju. Warto zwrócić uwagę Czytelników, że problematyka polityki zagranicznej i spraw międzynarodowych została w Polsce zdominowana przez tzw. naukę o stosunkach międzynarodowych. Kierunek ten z roku na rok cieszy się wzrastającym zainteresowaniem wśród maturzystów. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, iż praktycznie cała teoria stosunków międzynarodowych została stworzona w anglosaskim kręgu kulturowym. Wynika z tego fakt, że literatura przedmiotu staje się świadomie, lub nieświadomie nośnikiem określonych kodów geopolitycznych, prezentujących wizję świata, zbieżną z globalną polityką mocarstw morskich, przede wszystkim Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. W tym kontekście należy podkreślić, że geopolityka nie stanowi – czego by chciało wielu – jednej z teorii stosunków międzynarodowych, ani nie jest części geografii. Geopolityka to autonomiczna dziedzina badań, ze swoim charakterystycznym językiem, aparatem poznawczym, wreszcie z całkowicie odrębnym stylem myślenia o rzeczywistości politycznej. Nie bada relacji między narodami, ale między ośrodkami siły. Posługuje się ujęciami wielkoprzestrzennymi i długookresowymi, wyodrębnia osobną etykę w relacjach państw, odrzuca dogmatyzm i moralizm w polityce globalnej, afirmuje makiawelizm, podkreśla nieustanną walkę o wpływy. Warto zawsze pamiętać, że geopolityka jako odrębna dziedzina wiedzy (także jako interdyscyplinarna nauka) narodziła się w Europie w drugiej połowie XIX wieku i ma znacznie bogatsze tradycje niż tzw. internacjologia. Można nieco metaforycznie powiedzieć, że geopolityka jest dziś kontynentalną odpowiedzią na anglosaską wizję świata. Jest realną odpowiedzią na amerykańską teorię stosunków międzynarodowych. To droga dla tych, którzy potrafią myśleć krytycznie, którzy potrafią poszukiwać, czytać to, co między wierszami, mają elastyczny umysł wolny, od intelektualnego wiezienia, jakie nakładają doktryny.
Jak Pan ocenia realizowaną w okresie międzywojennym koncepcję „międzymorza”? - Realizowana od końca pierwszej wojny światowej koncepcja Międzymorza, a także ściśle z nią związana tzw. polityka prometejska, była jedną z głównych przyczyn katastrofy 1939 r. Nie miała żadnych możliwości realizacji, bowiem nasz kraj, mający stanowić jej rdzeń, nie miał nic do zaoferowania państwom regionu, zarówno w sensie politycznym, ideologicznym, jak i gospodarczym. Region był (i jest po dziś dzień) bardzo zresztą zróżnicowany i podzielony. Józef Beck był ciasnym doktrynerem, nie rozumiejącym i nie chcącym zrozumieć prawideł geopolityki. Polityka „równowagi”, prowadzona przy jednoczesnej „cichej” wojnie z sąsiadami, musiała się załamać. Koncepcja małego, ciasnego Międzymorza, które staje się kontynentalnym szlabanem, stanowiła i stanowi po dziś dzień propozycję polityki równowagi konfrontacyjnej, a nie polityki równowagi integracyjnej.
Jak Pan ocenia polską politykę wschodnią realizowaną po 1989 roku? - Polska polityka wschodnia po 1989 r. to polityka niewykorzystanych szans. To polityka imitacji przedwojennej dyplomacji, w tym przypadku – jej falsyfikat. Nasz kraj nie posiada spójnej koncepcji strategicznej, która uwzględniałaby procesy geopolityczne XXI wieku. Żadna strategia od 1989 r. nie dostrzega „zwrotu kontynentalnego” w polityce europejskiej. Główny problem polskiej dyplomacji polega na tym, że prowadzą ją politycy, a nie fachowcy. Jest to skutkiem m.in. bardzo skromnego zaplecza eksperckiego partii politycznych w Polsce. Liczące się polityczne think tanki są dopiero w fazie raczkowania. Brakuje organizacji pozarządowych, które mogłyby być partnerem dla pierwszego sektora, nie tylko w zakresie polityki zagranicznej, ale także polityki obronnej i bezpieczeństwa. Polityka zagraniczna tworzona w Warszawie opiera się na trzech mitach, trzech fałszywych kodach geopolitycznych. U podłoża pierwszego leży zła ocena naszego położenia geograficznego. Skutkiem tego jest przekonanie części elit o zagrożeniu niemieckim, rosyjskim lub niemiecko-rosyjskim. Mit ten rodzi dwa kolejne: przekonanie o zbieżności strategicznych celów Polski i Ukrainy, skierowanych przeciw Rosji oraz mit o „strategicznym partnerstwie polsko-amerykańskim”, które ma się stać swego rodzaju „szczepionką” na determinizm geograficzny. Dziś najbardziej racjonalną drogą dla naszego kraju w zakresie polityki zagranicznej jest ścisła integracja polityczno-militarna z Niemcami i Rosją. Optymalną formułą współpracy jest Trójkąt Kaliningradzki, na wzór Trójkąta Weimarskiego. Sojusz z Berlinem i Moskwą to olbrzymia szansa dla młodego pokolenia, to praca dla naukowców, inżynierów, firm eksportowych, nowe miejsca pracy. Wykorzystanie naszego doskonałego położenia geograficznego (na najważniejszych szlakach komunikacyjnych kontynentu) daje olbrzymie możliwości. Warszawa powinna stać się motorem napędowym takich inicjatyw jak choćby budowa szybkiej linii kolejowej Paryż–Berlin–Warszawa–Moskwa, budowa mostu energetycznego Olsztyn–Kaliningrad, czy wreszcie powołanie wspólnego polsko–niemiecko–rosyjskiego konsorcjum poszukiwania i wydobycia gazu łupkowego. Jestem głęboko przekonany, że Kaliningrad może stać się doskonałym miejscem na pojednanie trzech narodów i zapoczątkowanie nowej, wspólnej przyszłości. Nowoczesny patriotyzm nie polega na straszeniu rodaków naszymi największymi sąsiadami, lecz na dostrzeganiu i realizacji szans rozwoju i modernizacji Polski, jakie ze sobą niosą procesy geopolityczne XXI wieku. Jako młode pokolenie nie powinniśmy zawężać naszego spojrzenia na pojedyncze drzewa, lecz starać się dostrzegać cały las, tak abyśmy widzieli nie tyle problemy, co wyzwania. Wyzwania stojące już nie tylko przed pojedynczymi państwami, ale także całymi kontynentami. W polskich opracowaniach politologicznych, dotyczących współczesnej polityki zagranicznej, bardzo często pomijana jest rola służb specjalnych. W polskiej polityce wschodniej od 1990 r. jest to czynnik niezmiernie ważny, którego nie wolno pomijać w żadnych poważnych analizach dotyczących tego tematu. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że kierunek wschodni jest jednym z priorytetów naszego wywiadu, a tzw. kierunek rosyjski jest objęty najwyższym priorytetem. Działalność ta ma charakter ofensywny i prowadzona jest we współdziałaniu ze służbami amerykańskimi i brytyjskimi, realizującymi anglosasaską wizję świata i tamtejsze koncepcje geopolityczne. Próba wdrażania w życie „zasady salami”, mającej na celu odrywanie od związków z Rosją poszczególnych państw strefy poradzieckiej, wpisuje się w anglosaską „politykę Anakondy”, obliczoną na okrążenie i defragmentację rosyjskiego ośrodka siły. Warszawa – z własnego wyboru – stała się, więc zakładnikiem obcych, pozakontynentalnych koncepcji geopolitycznych. W kierowaniu służbami specjalnymi popełniono szereg błędów, za które nikt nie poniósł odpowiedzialności, ani służbowej ani politycznej. Wymienić tylko można poważne ubytki personalne na kierunku rosyjskim, czy eksfiltrację wartościowych kadr. Wywiad cywilny, który po 1989 r. nie przeszedł żadnej weryfikacji, jest dziś motorem napędowym ścisłych związków z USA (tzw. więzienia CIA to tylko wierzchołek góry lodowej) i błędnej polityki wschodniej. Bez głębokiej restrukturyzacji służb specjalnych, w tym sposobu kierowania nimi, nie zmieni się główny wektor polskiej polityki zagranicznej. Cieszy, zatem fakt, podejmowania w niektórych środowiskach politycznych prób tworzenia programu reformy służb specjalnych, wraz z reorganizacją tzw. wywiadu cywilnego i powrotem służb wojskowych do MON. Prace koncepcyjne w tym obszarze powstają także w organizacjach trzeciego sektora (m.in. w naszym Instytucie Geopolityki). Jestem jednak przekonany, że realna możliwość rozpoczęcia reform nastąpi nie wcześniej niż za pięć lat.
Jak Pan ocenia wpływ Aleksandra Dugina na rosyjską politykę zagraniczną? - Prof. Aleksander Dugin jest w naszym kraju postacią zdemonizowaną, a przy tym – co nie bez znaczenia – praktycznie szerzej nieznaną (żadna z ponad trzydziestu książek moskiewskiego filozofa nie została przetłumaczona na polski). Jest to bez wątpienia jeden z najbardziej oryginalnych rosyjskich myślicieli i akademików po 1991 r., profesor jednego z najlepszych uniwersytetów w Europie (MGU), biegle władający dziewięcioma językami obcymi, autor kilkuset publikacji naukowych z różnych dziedzin wiedzy, od filozofii począwszy, przez socjologię, religioznawstwo, etnologię, historię, nauki o polityce, na geopolityce skończywszy. Zapoznanie się z dorobkiem tego myśliciela wymaga jednak pewnego wysiłku intelektualnego, trochę większego niż sięgnięcie do wikipedii, czy lektura pierwszego z brzegu wywiadu prasowego. Zainteresowanym polecam odwiedzić stronę Dugin.ru. Pytanie o wpływ prof. Dugina na politykę zagraniczną Rosji, można rozszerzyć i zapytać generalnie, jaki wpływ mają intelektualiści na politykę swoich państw. Jaki wpływ na politykę USA miał/ma np. Henry Kissinger? Ja postrzegam taki wpływ dwukierunkowo, po pierwsze poprzez kontakty towarzyskie z osobami z kręgów decyzyjnych danego państwa, po drugie poprzez atrakcyjność popularyzowanych idei i stopień ich upowszechnienia (w tym tzw. marketing idei). Tajemnicą poliszynela są relacje towarzyskie prof. Dugina z pracownikami rosyjskiej dyplomacji, czy resortów siłowych. Ostatnie doniesienie prasowe, że Aleksander Dugin ma zostać następcą Pawła Borodina na stanowisku sekretarza Państwa Związkowego Rosji i Białorusi także potwierdzają fakt dobrej pozycji moskiewskiego profesora nie tylko w środowisku akademickim, ale także politycznym. Atrakcyjność ideologii eurazjańskiej była bardzo duża na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Pod jej wpływem powstał m.in. Uniwersytet Eurazjatycki im. Lwa Gumilowa w Astanie. Obecnie idea ta i związane z nią różne koncepcje geopolityczne odżywają. Wymienić wypada choćby projekt Unii Eurazjatyckiej, zapowiedziany oficjalnie przez premiera Władimira Putina. O ideologii eurazjańskiej szeroko piszą na Wschodzie nie tylko intelektualiści, ale także głowy państw (vide: artykuł Nursułtana Nazarbajewa z 26 października br. w kazachskich „Izwiestiach”). Aleksandra Dugina można nie lubić, można go nie rozumieć, można się z nim nie zgadzać, ale nie wolno go nie doceniać, a głupotą byłoby lekceważyć. Swoją drogą, polecam Pańskiej i Czytelników uwadze niezwykle ciekawą debatę, swego rodzaju intelektualny pojedynek, który odbył się w tym roku między prof. Duginem a prof. Olavo de Carvalo z Inter-American Institute. Jej zapis jest dostępny w Internecie w języku angielskim.
W jednej ze swoich książek przedstawia Pan wizję Bloku Kontynentalnego, czy mógłby ją Pan przybliżyć? Koncepcja Bloku Kontynentalnego, jakkolwiek na gruncie polskim nowatorska, ma długą intelektualną genezę. Sięgnąć trzeba przede wszystkim do prac Karla Haushofera, ojca monachijskiej szkoły geopolityki, zwłaszcza do książki „Der Kontinentalblock – Mitteleuropa, Eurasien, Japan” z 1941 r. Dziś oczywiście sama idea ma inny wymiar, odpowiadający wyzwaniom XXI w. Uważam, że przed ludzkością w XXI wieku stoją dwie drogi wyboru: albo globalna wojna, albo globalna integracja. Henry Kissinger powiedział kiedyś, że „system światowy powinien opierać się na uznaniu, że Stany Zjednoczone mają globalne interesy i globalne obowiązki”. Otóż my w Instytucie Geopolityki wychodzimy z założenia, że o ile kontynentalna, a w perspektywie globalna integracja polityczna jest zjawiskiem korzystnym, o tyle nie może odbywać się na zasadzie narzucenia jednej matrycy cywilizacyjnej dla całego świata. A już na pewno nie powinno się to odbywać przy pomocy zbrojnych interwencji jednego supermocarstwa. Opowiadamy się za jednością w różnorodności. Obecne procesy policentryzacji świata prowadzą do powstania w perspektywie następnych kilkudziesięciu lat kontynentalnych imperiów XXI wieku. Dążenie do geokracji, czyli globalnej integracji politycznej, jest naturalnym procesem, wynikającym m.in. z olbrzymiego skoku technologicznego. Uważam jednak, że proces ten powinien odbywać się na zasadzie poszanowania dorobku cywilizacyjnego poszczególnych regionów świata. Blok Kontynentalny to idea integracji pankontynentalnej, idea związku wielkich przestrzeni, obejmujących Europę, Rosję, Azję Środkową, Iran, Maghreb, część Bliskiego Wschodu, w perspektywie także Afganistan i Pakistan. To myślenie w szerokich kategoriach geopolitycznych. Chodzi o geograficzne oparcie bloku o cztery oceany: Atlantyk, Pacyfik, Ocean Arktyczny i Ocean Indyjski. Nasz kontynent musi sobie zapewnić Hinterlandtieffe (głębokie zaplecze kontynentalne). Najlepszym obszarem do tego jest Afryka, jako integralna część Wyspy Świata, a przy tym obszar obecnie geopolitycznie pasywny. Wymiar imperialny, multietniczny, wielkoprzestrzenny, długookresowy to jedna z najważniejszych konwencji rozumowania geopolitycznego. W perspektywie najbliższych 15-25 lat najważniejsza jest oczywiście konfederacja Unii Europejskiej i Unii Eurazjatyckiej. Koncepcja ta, to nic innego jak Nowe Międzymorze (Wielkie Międzymorze), idea Wielkiej Europy, od Atlantyku do Pacyfiku. Stoi przed nami tak wiele wyzwań, że powinniśmy sobie życzyć jak najszybszej integracji kontynentalnej. Droga ku temu wieść będzie m.in. przez takie inicjatywy jak stworzenie strefy wolnego handlu, swobodę przepływu ludzi, towarów i kapitału, pankontynentalny system transportowy, wspólny rynek energii, czy paneuropejski system obrony powietrzno-kosmicznej.
W swoim artykule pt. „Od Trójkąta Kaliningradzkiego do Związku Europy” postuluje Pan integrację między Europą a Rosją nie tylko na polu technicznym, militarnym, ale także postuluje Pan utworzenie ścisłych związków gospodarczych w tym wspólnej waluty i systemu prawnego. Czy nie wydaje się Panu, że stworzenie organizmu państwowego obejmującego tak różne państwa pod względem rozwoju ekonomicznego i cywilizacyjnego jest utopią? - Pojęcie „organizm państwowy” w odniesieniu do koncepcji Związku Europy nie jest zbyt fortunne. Nie mówimy o jednym państwie, rozumianym w kategoriach XIX-wiecznych. Raczej o konfederacji na miarę XXI wieku. Jeśli chodzi np. o wspólną walutę, to w perspektywie następnego półwiecza nikt na poważnie nie myśli o brzęczących kawałkach metalu, ani zadrukowanych skrawkach papieru. Mówimy o stworzeniu nowej architektury systemu finansowego, obejmującego cały nasz kontynent, od Atlantyku do Pacyfiku, a w perspektywie całą naszą planetę. Myślimy o rozliczeniach elektronicznych. Dzisiejszy kryzys w UE jest wynikiem błędnego systemu organizacji finansów, opierającego się na decentralizacji. Krokiem w dobrą stronę będzie powołanie europejskiego rządu gospodarczego i centralizacja polityki gospodarczej całej UE. Dziś już błędem jest twierdzenie, że działalność tysięcy funduszy spekulacyjnych, hedgingowych i private equity może funkcjonować w pozapaństwowej próżni. W ciągu najbliższych piętnastu lat instytucje i organizacje transnarodowe będą wytwarzać już ok. 15 procent światowego PKB. Małe państwa narodowe oczywiście nie są w stanie stworzyć ram dla nowych procesów. Potrzeba dziś stworzenia kontynentalnego systemu gospodarczego, poddanego kontroli ponadnarodowej. To zresztą dobra lekcja dla powstającej Unii Eurazjatyckiej i przyszłej konfederacji paneuropejskiej.
Leszek Sykulski – prezes Instytutu Geopolityki
Upadek Europy cnót Cnoty, które były bliskie tzw. ojcom założycielom Unii Europejskiej, zostały zastąpione arogancją inżynierii społecznej i próbami siłowego narzucenia polityce europejskiej obcej jej hierarchii. Istotą kryzysu europejskiego jest zapaść demograficzna, kulturowa i tożsamościowa oraz brak ekspansywnej wizji przyszłości. Stwierdzenie, że Unia Europejska znajduje się w kryzysowej fazie ewolucji, nikogo już dziś nie zaskakuje. Nawet najbardziej zagorzali “czciciele” chwały integracyjnej zmuszeni są przyznać, że metafora integracji jako jazdy na rowerze – aby utrzymać równowagę, trzeba być w ciągłym ruchu do przodu – była co najmniej naiwna [(c) prof. Jerzy Buzek - admin]]. Kryzys nie tyle puka do bram, ile wlał się do europejskiego gmachu z wielką siłą, zatapiając jedno po drugim kolejne pomieszczenia. W tej sytuacji ważne jest, aby nie tylko zdać sobie sprawę z zakresu i złożoności sytuacji, w jakiej znalazła się Unia Europejska, ale także by ocenić proponowane drogi wyjścia. Tak naprawdę bowiem po tym, jak przestaliśmy się spierać o to, czy kryzys w ogóle istnieje, najważniejszą osią konfliktu pozostaje dziś odpowiedź na pytanie: co dalej? Aby móc znaleźć odpowiedź na to pytanie, najpierw należy realnie ocenić obecny stan europejskich spraw i spróbować poszukać pierwotnych źródeł tych niekorzystnych uwarunkowań.
Kulturowe podłoże kryzysu Dokonując takiej refleksji, przede wszystkim należy zdać sobie sprawę, że skupienie się wyłącznie na techniczno-księgowym wymiarze kryzysu finansowego to znaczne uproszczenie. Można wręcz pokusić się o tezę, że kłopoty z zadłużeniem i utratą wewnętrznej równowagi w ramach strefy euro to raczej przejaw, a nie istota obecnej trudnej sytuacji. Istotą jest natomiast to, co można nazwać utratą sił witalnych Europy, co przejawia się w zapaści demograficznej, kulturowej i tożsamościowej oraz w braku twórczej, ekspansywnej wizji przyszłości, którą Europejczycy kreśliliby przed samymi sobą. Żywotność i energię Europa przez wieki czerpała z aktywności i przedsiębiorczości swoich obywateli, ze zróżnicowania narodowego, ze społecznego ładu ugruntowanego tradycją oraz z ładu moralnego opartego na religijnym, chrześcijańskim kodeksie etyki pozwalającym odróżniać dobro od zła. Można powiedzieć, że budowla europejska była wsparta na czterech podporach: tożsamości cywilizacyjnej wyznaczającej szczególny charakter kultury europejskiej, która promieniowała na inne kontynenty, wolności oznaczającej prawo do rozwijania własnych ambicji, przedsiębiorczości, dzięki której to zaradność była cnotą, i wreszcie wizji wspólnego dobra nakazującej w polityce działanie nie egoistyczne, ale podkreślające znaczenie równości praw i solidarności. Dziś cnoty te, które były bliskie tzw. ojcom założycielom Unii Europejskiej, zostały zastąpione arogancją inżynierii społecznej i próbami siłowego narzucenia polityce europejskiej obcej jej hierarchii. Oba te zjawiska łączy rozumienie Europy jako “projektu”, czyli pewnej odgórnie realizowanej koncepcji, która nie ma być wynikiem naturalnej woli współdziałania wolnych państw i narodów, ale ma realizować pewne założenia, które ktoś uznał za właściwe. Właśnie w imię “projektu europejskiego” zaczęto propagować, a czasem i wprost narzucać w Unii określone pomysły z zakresu ładu społecznego, które mają np. unicestwić model rodziny i zrelatywizować tradycję, co także zostało połączone z pseudopolityką wielokulturowości i rzekomego otwarcia na imigrację, która poniosła totalną klęskę, co przyznają jej twórcy. W imię “projektu europejskiego” stworzono wspólną walutę pomimo zróżnicowania cyklu rozwojowego gospodarek państw Unii. W imię tegoż projektu zaczęto regulować coraz to więcej obszarów życia codziennego obywateli, aż poczuli oni, że “mogą mniej”, dlatego że są w Unii, a powinni – jak pierwotnie zakładano – mieć więcej możliwości: nie ma w Polsce ani stoczni, ani żarówek 100W. Aż wreszcie, w imię tego samego projektu, zaczęto wdrażać zideologizowaną wersję polityki ekologicznej, która powoduje, że mając bogate złoża kopalin, być może nigdy nie będziemy mogli po nie sięgnąć, by produkować dla siebie tańszą energię. Przykłady błędów Unii jako projektu można mnożyć. I w ten oto sposób Europa, wraz z postępem integracji, zaczynała coraz bardziej uginać się pod własnym politycznym ciężarem i karleć kulturowo. Wszystko to było jednak farbowane, jak trawa przed przyjazdem dygnitarza, opowieściami o tym, że kroczymy od sukcesu do sukcesu, a dzięki tzw. Strategii Lizbońskiej niedługo dogonimy i prześcigniemy USA…
Lekarstwa gorsze od choroby Niestety, w dzisiejszych dyskusjach i w działaniach europejskich przywódców próżno szukać dowodów na to, że nastąpiła pogłębiona refleksja nad źródłem kryzysu. Nikt nie chce przyznać, że unia walutowa znalazła się na skraju destabilizacji, dlatego że w imię projektu europejskiego ukrywano jej wewnętrzne sprzeczności, a państwa najzwyczajniej w świecie oszukiwały się nawzajem co do rzeczywistego stanu swoich finansów publicznych. Silniejsze gospodarki bezwzględnie wykorzystywały swoją przewagę konkurencyjną, by ratować się przed recesją poprzez eksport do krajów peryferyjnych strefy, który finansowany był z zaciąganych przez nie pożyczek. Nikt nie chce przyznać, że strefa euro rozpada się przez zanik wspomnianych cnót europejskich: prawdy, odpowiedzialności i solidarności. Dodatkowy problem polega na tym, że proponowane dziś drogi wyjścia są równie szkodliwym lekarstwem jak sama choroba, która trawi Unię Europejską. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że pojawiły się trzy propozycje wyjścia z sytuacji: wewnętrzny zarząd komisaryczny, wyprzedaż na zewnątrz oraz zacieśnienie integracji. Pierwszy pomysł ma być realizowany przez silniejsze państwa wobec słabszych. Ku zdumieniu obserwatorów polityki europejskiej, kraje dominujące – tandem francusko-niemiecki – we współpracy ze słabą Komisją Europejską na naszych oczach, prawem kaduka, przyznały sobie prawo do decydowania o innych państwach, wykorzystując brutalnie ich gospodarczą słabość i uzależnienie od pomocy zewnętrznej. Grecy właśnie się przekonali, że całkowicie utracili suwerenność. Nie mogą nawet przeprowadzić w swoim kraju referendum. Wola obywateli Grecji jest już bez znaczenia. Ich państwo podlega obecnie zarządowi komisarycznemu. Równość państw członkowskich właśnie się skończyła. Druga koncepcja wyjścia z kryzysu związana jest ze świadomością ogólnej słabości Unii Europejskiej. Jak stara dama, która chce jeszcze organizować przyjęcia, ale nie ma już za co, tak Europa poszła po pożyczkę do “bogatej przekupki z sąsiedztwa”, której do tej pory nie uznawała za odpowiednie i równe sobie towarzystwo. Aby ratować strefę euro, Unia zdecydowała się prosić o pieniądze w państwach, które dotychczas były postrzegane jako konkurencja w globalnym wyścigu gospodarczym, na dodatek często konkurencja nie do końca uczciwa i nieprzestrzegająca praw człowieka. Duma poszła w kąt i wysłannicy Unii pojawili się w krajach arabskich, Chinach czy Rosji z prośbą o pieniądze. Oczywiście państwa te skorzystały z możliwości delikatnego upokorzenia dumnej Europy i potraktowały jej prośby raczej protekcjonalnie, niczego nie obiecując. Samoupokorzenie Unii ma nie tylko zgubny wpływ na europejskie morale, ale przede wszystkim niesie ze sobą długofalowe skutki geopolityczne, które dostrzeżemy już niebawem. Jest i wreszcie trzecia propozycja kuracji – jeszcze bardziej szalona niż poprzednie. Mówi ona, że lęk wysokości należy leczyć poprzez przeprowadzenie się jeszcze o kilka pięter wyżej, czyli że rozwiązaniem obecnych problemów z integracją jest jeszcze więcej integracji, aż do powołania “rządu gospodarczego” w Unii, który będzie nadzorował kraje i decydował za nie o ich polityce ekonomicznej. Poza kuriozalnością samej koncepcji “leczenia przez chorobę” ta idea ma jedną zasadniczą słabość. Nie da się znaleźć źródła politycznej prawomocności decyzji takiego “superrządu”, o ile nie ma być nim naga, brutalna siła największych państw. Kiedy i w jakiej procedurze ktoś z nas upoważnił jakiegoś urzędnika w Brukseli, żeby weryfikował budżet uchwalony przez demokratycznie wybrany w Polsce parlament i mówił, co należy w nim zmienić? Rząd gospodarczy oznacza kres demokracji europejskiej.
Dlaczego Polska milczy? Jak widać, sytuacja jest naprawdę poważna. I na tym tle warto zauważyć, z ogromnym niepokojem, że głos Polski praktycznie w tej debacie nie istnieje, i to nawet teraz, gdy formalnie sprawujemy prezydencję w Unii Europejskiej. Polski rząd miał do dyspozycji dwa ważne instrumenty wpływu na formowanie europejskiej opinii: prezydencję i – rzekomo odrodzony – trójkąt weimarski (Polska – Niemcy – Francja). Jako prezydencja przejdziemy do historii debat o kryzysie przez “występ” ministra Rostowskiego w Parlamencie Europejskim, w którym sugerował Europejczykom staranie się o zielone karty pobytowe w USA, i przez wyproszenie nas ze szczytu, na którym decydowano o przyszłości unii walutowej (dopiero zdecydowany opór Brytyjczyków wymusił symboliczne zorganizowanie w jednym dniu dwóch szczytów – najpierw całej Unii, a potem wąskiego grona państw strefy euro). Trójkąt weimarski ani razu nie zabrał głosu w sprawie kryzysu europejskiego, mimo że Niemcy z Francją niemalże ręcznie sterują całym przedsięwzięciem naprawczym euro. Dlaczego nigdy te państwa nie zdecydowały się zaprosić do stołu Polski? Dlaczego nasza dyplomacja nie doprowadziła do zorganizowania spotkania ministrów finansów Trójkąta, po którym wydałyby one wspólny ważny komunikat przedstawiający stanowisko naszych trzech państw, postrzegających się, jako partnerów w polityce europejskiej? Odpowiedź na te pytania jest zbyt brutalna i bolesna, by ją rozwijać. Obecny rząd spycha Polskę na margines Europy. Nawet wówczas, gdy ma wszelkie atuty w ręku, nie chce, nie potrafi, boi się, przekracza to jego wyobraźnię, nie ma ambicji, aby z nich korzystać. Tymczasem jest dziś pole do działania i do wyjścia z alternatywną propozycją ewolucji Unii Europejskiej. Na koniec warto zacytować fragment deklaracji programowej frakcji europejskich konserwatystów w Parlamencie Europejskim, do których należy m.in. Prawo i Sprawiedliwość: “Unia Europejska, aby odzyskać wigor, zaufanie obywateli i prestiż międzynarodowy, musi stać się wolną Unią wolnych narodów, równą Unią równych państw, wspólnym rynkiem wolnych przedsiębiorców oraz silnym głosem wspólnych wartości”. Taką Unię warto budować na gruzach “projektu europejskiego”. Dr hab. Krzysztof Szczerski
Nowicka obnażona Trzeba doprawdy mieć tupet, żeby podawać do sądu kogoś, kto ujawnia prawdę. A tak zrobiła proaborcyjna działaczka Wanda Nowicka wytaczając proces Joannie Najfeld za słowa, że „znajduje się na liście płac przemysłu aborcyjno-antykoncepcyjnego”. Najfeld powiedziała też podczas debaty telewizyjnej: „Organizacja pani Nowickiej jest częścią międzynarodowego koncernu, największego w ogóle, providerów aborcji i antykoncepcji. Pani po prostu jest na liście płac tego przemysłu”. Proces się odbył, ale został utajniony! Jakaż to tajemnica skłoniła do tego, żeby chronić obecną aktywistkę Ruchu Palikota? „Gość Niedzielny” opublikował na swojej stronie internetowej fragmenty orzeczenia sądu. Oto one:
(…) „Kierowana przez Wandę Nowicką organizacja (Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, przyp. red.) otrzymywała dotacje od wielu podmiotów, w tym także firmy G… (pełna nazwa firmy znajduje się w wyroku przyp. red.) i G… (pełna nazwa firmy znajduje się w wyroku, przyp. red.) stanowiących część międzynarodowego koncernu farmaceutycznego G… (pełna nazwa firmy znajduje się w wyroku, przyp. red.) produkującego środki antykoncepcyjne oraz międzynarodowej organizacji pozarządowej I… (pełna nazwa firmy znajduje się w wyroku, przyp. red.) mającej na celu m.in. poprawę dostępności zdrowia reprodukcyjnego, w tym bezpiecznej aborcji oraz zajmującej się produkcją i dystrybucją aspiratorów i kaniuli – przyrządów przeznaczonych do wykonywania zabiegów przerywania ciąży. Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny (dalej przywoływana jako „Federacja”) otrzymuje dotacje finansowe na podstawie stosownych umów zawieranych z darczyńcami. Z zapisów księgowych wynika, iż Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny otrzymała w okresie od 2004 do 2009 r. od firmy G… (pełna nazwa firmy znajduje się w wyroku przyp. red.) kwotę 97 600 złotych a od organizacji I.. (pełna nazwa firmy znajduje się w wyroku, przyp. red.) w 2005 r. kwotę 37 003,00 złotych, zaś w 2007 r. w wysokości 138 253,25 złotych”.
(…) Podobnie argument o pozostawaniu na liście płac jest zwrotem publicystycznym, retorycznym a nie stwierdzającym określony fakt. Stanowi on implikację z tezy skoro na działalność Federacji łożą providerzy a Wanda Nowicka (i ewentualnie osoby z grupy Ponton) pobiera wynagrodzenie z Federacji to tym samym Wanda Nowicka pozostaje na „liście płac” providerów. To stwierdzenie wbrew aktowi oskarżenia nie sprowadza się do tezy że Wanda Nowicka otrzymuje bezpośrednio wynagrodzenie od producentów środków antykoncepcyjnych i sprzętu aborcyjnego a stanowi próbę ukazania zależności między podmiotami finansującymi daną organizację a osobami które daną organizacją kierują celem ukazania braku możliwości zachowania bezstronności i obiektywizmu pomiędzy nimi. Zdaniem sądu taka supozycja jest uprawniona. Ze zgromadzonego materiału dowodowego jednoznacznie wynika, że Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny kierowana przez oskarżycielkę prywatną, otrzymywała wielokrotnie dotację od różnych podmiotów, w tym od firmy farmaceutycznej G… (pełna nazwa firmy znajduje się w wyroku przyp. red.), producenta środka antykoncepcyjnego (…) oraz od organizacji I… (pełna nazwa firmy znajduje się w wyroku przyp. red.), która produkuje i rozpowszechnia narzędzia używane przy zabiegach przerywania ciąży. Nie ulega wątpliwości, iż działalność Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny była finansowana również przez te podmioty. Pieniądze te były przeznaczane na różne cele, m.in. prowadzenie szkoleń, przygotowywanie odpowiednich materiałów, bieżącą działalność organizacji. Środki te wprost nie stanowiły źródeł finansowania wynagrodzenia Wandy Nowickiej, jednakże miały one wpływ na całokształt finansów Federacji i przynajmniej pośrednio wpływały na wynagrodzenie osób zatrudnionych w Federacji chociażby poprzez to, że inne środki nie musiały iść na finansowanie bieżącej działalności a na wynagrodzenia.” (W. Nowicka była zatrudniona w Federacji, przyp. red.)”. I taka osoba została wicemarszałkiem Sejmu RP!
http://mercurius.myslpolska.pl/
Tymczasem w znakomitej G*** Wyborczej drukowanej przez Żydów dla gojów czytamy, co następuje:
Nowicka: nie byłam i nie jestem na liście płac przemysłu aborcyjnego. Wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka (Ruch Palikota) oświadczyła w czwartek, że nie była i nie jest na liście płac przemysłu aborcyjnego. Janusz Palikot ocenia, że „w imię kontrreformacji katolickiej próbuje się zgnoić wicemarszałka Sejmu”. W czwartek klub Solidarna zapowiedział, że w przyszłym tygodniu złoży wniosek o odwołanie Nowickiej z funkcji wicemarszałka. Powód to informacje o treści wyroku w przegranym przez Nowicką procesie, który wytoczyła publicystce Joannie Najfeld. Chodzi m.in. o informacje podane przez „Gościa Niedzielnego”, który dotarł do utajnionego wyroku. Wynika z nich, że kierowana przez Nowicką Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny otrzymywała pieniądze od koncernu farmaceutycznego produkującego środki antykoncepcyjne oraz od międzynarodowej organizacji, promującej aborcję i produkującej przyrządy do przerywania ciąży.
http://wyborcza.pl/1,91446,10625442,Nowicka__nie_bylam_i_nie_jestem_na_liscie_plac_przemyslu.html
Orzełek kontra czerwone żmijki Zdzisław Kręcina, sekretarz generalny Polskiego Związku Piłki Nożnej, przyznał na antenie TVN24, że zniknięcie orzełka z koszulek reprezentantów Polski i zastąpienie go logo PZPN ma wzbogacić kasę PZPN. A kasa dla Kręciny i Grzegorza Laty oraz ich związku, (który jest jedną z ostatnich, niewzruszalnych pozostałości po PRL) jest ważniejsza, niż nieprzynoszący kasy Orzełek. Zwłaszcza Orzełek w koronie. Dlatego, widząc polskiego reprezentanta piłki nożnej w koszulce, na której nad napisem POLSKA, zamiast Orzełka będą czerwone żmijki, (bo takie jest logo PZPN), każdy kibic nie będzie miał wątpliwości, że tu się nie gra o prestiż Polski, lecz o kasę dla Kręciny i Laty. Jak bowiem wyliczył dziennik "Polska The Times", prezes PZPN podczas pracy w związku oraz przede wszystkim dzięki Euro 2012 ma zarobić od 8 do 11 milionów złotych. Grzegorz Lato - były senator SLD w latach 2001-2004, w tej chwili zasiada na kilku stanowiskach. Oprócz prezesury w PZPN, którą sprawuje od 2008 roku, jest także jednym z szefów spółki zajmującej się organizacją turnieju Euro 2012. Według informacji "Polska The Times", pensja Laty w PZPN wynosi ok. 50 tys. złotych miesięcznie. Podliczając wszystkie dochody prezes do zakończenia mistrzostw Europy, na jego koncie ma znaleźć się łącznie 2,4 mln złotych. Oczywiście Lato może ubiegać się potem o reelekcję. Dużo większe dochody przynosi jednak praca przy organizacji Euro. Jako jeden z szefów spółki były piłkarz Stali Mielec zarabia 30 tys. euro miesięcznie (ok 120 tys. złotych). Działalność tę należy liczyć od 2009 roku, co jednak wystarcza, żeby prezes Lato mógł liczyć do zakończenia Euro na 4 mln złotych. Sama pensja to jednak nie wszystko, bo do zwykłych zarobków dochodzi jeszcze premia uznaniowa dla prezesa z UEFA. Chociaż jej suma pozostaje w gestii federacji, to z reguły wynosi ona nie mniej niż 500 tys. euro - czyli przynajmniej kolejne 2 mln złotych. Podliczając wszystkie zarobki Grzegorza Laty od momentu objęcia funkcji prezesa PZPN do zamknięcia Euro 2012, były król strzelców mundialu powinien zarobić za swoją pracę przynajmniej 8 mln złotych!!! A przecież sekretarz generalny PZPN Kręcina nie może być biedniejszy od prezesa, którego przecież wylansował. Przecież to Grzesiu Lato chodzi na smyczy Kręciny, który już od 1983 związany jest z PZPN, jako zastępca sekretarza (1983–1985) i sekretarz Wydziału Szkolenia (1985–1988) oraz kierownik olimpijskiej reprezentacji Polski (1986–1987). Ale o zarobkach Kręciny nikt nie pisze, gdyż Kręcina jest symbolem trwałości PRL-u, z którego dokonań i Donald Tusk czerpie garściami. Nie tylko przecież w dziedzinie propagandy. Kręciny nie objęła ani lustracja, powołanie „pierwszego demokratycznego rządu” i innych rządów, które nie zdołały wzruszyć skansenu PRL, jakim jest PZPN. Kręcinie i Lacie nie zaszkodziła też gigantyczna afera korupcyjna w PZPN i paradoksalnie –tylko zaszkodzić może Euro 2012. Pod warunkiem oczywiście, że reprezentanci Polski w piłce nożnej zagrają tak, by nie wzbogacić kasy PZPN, – czyli owych „czerwonych żmijek” widocznych na logo peerelowskiego skansenu. Analizując koszulkę reprezentanta PZPN, ( bo przecież nie Polski) w piłce nożnej, warto zwrócić uwagę, na czerwony pas na brzuchu. Co ten pas ma oznaczać nikt nie wie, gdyż wyraźnie czegoś na tym pasie zabrakło. Czyżby Lato i Kręcina w ostatniej chwili zadecydowaliby nie umieszczać na tym pasie swoich podobizn, aby zachować pozory, że piłkarze będą walczyć o honor Polski na Euro 2012? Wszystko na to wskazuje, po wypowiedzi Kręciny na antenie TVN24, gdzie Kręcina nie pozostawił nikomu żadnych złudzeń. Piłkarze reprezentacji PZPN będą walczyć na Euro2012 wyłącznie o kasę dla „czerwonych żmijek”! Orzełek w tej sytuacji na piersi piłkarza jest całkowicie zbyteczny. Co więcej: Orzełek - jako zacofany i związany z Ciemnogrodem, mógłby się przecież wszystkim kojarzyć z jedną partią – podobnie jak Krzyż w Sejmie, co zauważył niejaki Palikot. Ponadto, Orzełek w koronie może przecież urazić czerwone żmijki z PZPN, które pamiętają orzełka, ale bez korony. Co innego czerwona żmijka: ona jest postępowa, podkreślająca aspiracje Polaków ( na przykładzie Kręciny i Laty) do szybkiej integracji z Europą w dziedzinie zarobków prezesów związków piłkarskich. W tej dziedzinie Polska osiągnęła największy w świecie postęp, nic, więc dziwnego, że Orzełek musiał przegrać w konfrontacji z czerwonymi żmijkami. Reasumując, wszystkie przygotowania reprezentacji PZPN do Euro 2012 mają na celu nie tylko zarobienie większej kasy dla PZPN, w tym zwłaszcza dla jego zarządu. Piłkarze polscy będą, bowiem walczyli na Euro 2012 o przetrwanie PZPN w obecnej formie i w obecnym składzie, tj. z prezesem Lato i sekretarzem generalnym Kręciną. PZPN gola! Kapitan Nemo – blog
Strefa euro w spirali śmierci Strefa euro weszła w spiralę śmierci - pisze „The Economist”, podsumowując reakcje rynku na sytuację we Włoszech oraz pozbywanie się przez inwestorów obligacji Francji, Irlandii, Hiszpanii i Belgii. Brytyjski tygodnik przypomina na swoich stronach internetowych, że oprocentowanie zarówno 2-letnich, jak i 10-letnich obligacji włoskich, przekroczyło poziom 7 proc. Gdy papiery dłużne Grecji i Irlandii stały się równie drogie, kraje te musiały już szukać ratunku w instytucjach eurolandu, bo kredyty na wolnym rynku stały się zbyt kosztowne. - Plotki głosiły, że EBC skupował intensywnie obligacje Italii a jednak nie odniosło to skutku. Co gorsza, rynki porzucały w popłochu papiery dłużne innych krajów euro. (...) Strefa euro wpadła w spiralę; inwestorzy wycofują sie z peryferyjnych krajów unii walutowej, ostatnio zwłaszcza z Włoch, które są ósmą największą gospodarką świata i trzecim największym rynkiem papierów dłużnych. To powoduje, że najważniejsze banki nie chcą kredytować europejskiego rynku - wyjaśnia „The Economist”. Według specjalistów „The Economist”, wszystko to szkodzi europejskiej gospodarce, która jest już i tak zduszona przez programy oszczędności i cięć budżetowych przyjęte przez wszystkie duże kraje unii walutowej – kontynuuje swoje wyjaśnienia brytyjski tygodnik. Osłabiona gospodarka wygeneruje słabsze dochody, co utrudni konsolidację fiskalną, tym bardziej zniechęcając inwestorów. To z kolei zmusi gospodarki euro do jeszcze dalej posuniętych oszczędności. Na tym właśnie polega spirala śmierci, złośliwy cykl ekonomiczny, który będzie trwał, aż zdarzy się jakaś katastrofa. „The Economist” prognozuje, że w końcu jednak zdarzy się coś złego i któraś gospodarka strefy euro ugnie się na skutek prawdziwego eksodusu banków i odpływania kapitałów. W tej sytuacji taki kraj wypadnie faktycznie z grupy euro i nie wiadomo, co będzie dalej. Diagnoza postawiona przez brytyjski tygodnik nie jest jedyną czy najbardziej pesymistyczną oceną sytuacji i nieefektywności przyjętych przez euroland mechanizmów ratunkowych. „New York Times” przewidział podobny scenariusz, pisząc, że kryzys zadłużeniowy peryferyjnych krajów strefy euro, a zwłaszcza Włoch, może przenieść się do samego centrum eurolandu poprzez francuskie banki, które mają jedne z największych pakietów włoskich obligacji. Italia jest czwartym z największych pożyczkobiorców na świecie, po USA, Japonii i Niemczech. Jest winna więcej pieniędzy swym wierzycielom niż inne dotknięte kryzysem kraje eurolandu – Grecja, Irlandia, Portugalia i Hiszpania - razem wzięte. PAP
ZMIANA DYNAMIKI DRUKOWANIA EURO The Economist pisze, że strefa euro wpadła w spiralę - inwestorzy wycofują sie z peryferyjnych krajów unii walutowej, ostatnio zwłaszcza z Włoch, które są ósmą największą gospodarką świata i trzecim największym rynkiem papierów dłużnych.
http://forsal.pl/artykuly/564754,economist_strefa_euro_wpadla_w_spirale_smierci.html
A mi się cisną pytania: skoro „ósma największa gospodarka świata” jest „peryferyjna” to, kto jest w „centrum”? I skoro „ósma największa gospodarka świata” jest „trzecim największym rynkiem papierów dłużnych” (a tak naprawdę to czwartym – po USA, Japonii i Niemczech) to, w jakim stanie jest światowa gospodarka, skoro wszyscy są zadłużeni po uszy? Nie wpadamy czasem w jakiś dysonans pisząc w jednej linijce takie rzeczy? The Economist radzi żeby EBC dokonał „masywnych zakupów” papierów dłużnych, by przywrócić im wiarygodność. Ciśnie się pytanie, za co niby EBC miałby dokonać tych „masywnych zakupów”? Przecież nie ma pieniędzy! Odpowiedź znajdujemy dalej: EBC powinien poluzować politykę monetarną, to zaś powinno zmienić dynamikę gospodarki eurolandu. To znaczy, że EBC, powinien nadrukować pieniądze, za które dokona „masywnych zakupów” „papierów dłużnych”. A więc papiery dłużne, których dziś nikt nie chce kupować, bo są nic nie warte, zastaną zamienione na nic nie warte nowo wydrukowane pieniądze i w ten sposób uratujemy europejską gospodarkę. Pozostaje tylko pytanie, dlaczego „poluzowanie polityki monetarnej”, – czyli drukowanie pieniędzy – miałoby „zmienić dynamikę gospodarki eurolandu”, skoro amerykański FED „luzuje” swoją politykę monetarną od lat trzech a „dynamiki” gospodarki amerykańskiej to jakoś nie zmieniło?
A problemy „ósmej gospodarki świata”, uwidaczniają natychmiast to problemy „szóstej gospodarki świata” – Francji. Dlaczego? Bo Francuzi pożyczyli Włochom coś około 540 mld euro. Ciekawe tylko skąd na te pożyczki wzięli? Bo przecież sami są „zapożyczeni” na 1,7 bln euro! Niemcy zresztą też są „zapożyczeni”. Bo to jest trzeci największy rynek papierów dłużnych. Na razie Niemcom wszyscy chętnie pożyczają, bo są wiarygodni. Ale dwa lata temu wiarygodna była tez Grecja. No pewnie - co się zdarzyło w Grecji nie może się zdarzyć w Niemczech. Ale przecież rok temu słyszeliśmy, że to, co się zdarzyło w Grecji nie może się zdarzyć we Włoszech. Więc wbijmy sobie do głowy, że zdarzyć to się może wszystko. Na przykład: „zmiana dynamiki gospodarki”, (czyli wzrost PKB), dzięki wzrostowi wydatków na żarówki (z uwagi na zakaz używania żarówek i konieczność używania świetlówek) oraz na prąd do tych nich (z uwagi na opłaty emisyjne) oznacza polepszenie jedynie papierowej relacji długu do PKB, które dzięki tym wydatkom wzrosło, a nie polepszenie realnego stanu gospodarki. Europie potrzebna była Strategia Lizbońska, która zakładała wzrost nakładów na R&D i wzrost zatrudnienia, a z drugiej strony redukcję biurokracji i utrudnień dla przedsiębiorczości. Jej realizacji oczywiście zaniechano, zwiększając biurokrację i utrudnienia, co spowodowało zmniejszenie poziomu zatrudnienia. W zamian zafundowano europejskiej gospodarce „lewar” finansowy - bo to było dużo łatwiejsze - który właśnie trzasnął. W takiej sytuacji „zmiana dynamiki” podaży pieniądza nic europejskiej gospodarce nie da szanowna redakcjo The Economist. Gwiazdowski
Jeden fundusz już zbankrutował z powodu inwestycji w obligacje Grecji, a jak Rzym upadnie to polegnie wielu, oj bardzo wielu Współzarządzający największym funduszem obligacji świata zachodu (nie liczymy Chin i Japonii) Mohamed El-Erian (autor znanej książki When Markets Collide nagrodzonej tytułem książki roku przez Financial Times czas jakiś temu) napisał, że teraz tylko EBC może uratować Włochy. Ale chyba ma pełne portki ze strachu i wszystko mu się pomyliło, na przykład pisze, że EBC, powinien pomóc w regionalnym programie wspierania wzrostu gospodarczego i zatrudnienia na południu Europy. Pomyliło mu się EBC z EBORem i EBI, ale tak to już jest w wielkim stresie. Jeden fundusz już zbankrutował z powodu inwestycji w obligacje Grecji, a jak Rzym upadnie to polegnie wielu, oj bardzo wielu. Bardzo zamożnym klientom private banking radzę sprawdzić, czy ich fundusze przypadkiem nie inwestują we Włoszech, lub w obligacje francuskich banków, biedniejsi klienci na razie nie mają tych problemów.Tak czy siak, Mario Draghi, nowy prezes EBC, zwany Super Mario, wkracza do akcji. Moje przewidywania przedstawiam na ilustracji. Powtarzam do znudzenia, bazooka lub panzerfaust Super Mario zadziała tylko na chwilę, do czasu publikacji danych o głębokiej recesji we Włoszech. Jedyny plan, który ma szansę zatrzymać kryzys o biblijnych proporcjach to wprowadzenie nowego euro. Dziennik Krzysztofa Rybińskiego
Włoska kostka domina chwieje coraz bardziej i nawet odejście Berlusconiego niewiele w tej sprawie zmieni.
1. Nie udało się uspokoić sytuacji w europejskich finansach po ostatnich wydarzeniach w Grecji (próba przeprowadzenia referendum w sprawie II pakietu pomocowego dla tego kraju, teraz już odwołana, ale z konsekwencją w postaci rządu przejściowego i przedterminowych wyborów), a już stan finansów publicznych Włoch i pukająca do drzwi tego kraju recesja, powodują nerwowe zachowanie rynków w sprawie przyszłości tego kraju. Włochy, i widać to już bardzo wyraźnie, idą śladami Grecji, głównie z powodu rentowności ich obligacji. Już parę miesięcy temu rentowność tych 10-letnich sięgnęła 7% i wtedy wkroczył do akcji Europejski Bank Centralny i rozpoczął ich skup. Dzięki temu rentowność ta obniżyła się do poziomu około 5% i Włochy odetchnęły, ale okazuje się, że na krótko. Mimo, że EBC prowadzi ten skup w zasadzie ciągle to rentowność obligacji włoskich znowu rośnie i w ostatnim tygodniu przekroczyła 6%, a wczoraj sięgnęła 7% Wiadomo, że przy takim poziomie rentowności obligacji żaden kraj w dłuższym okresie nie jest w stanie obsługiwać swojego długu, a już Włochy w szczególności, bo wynosi on blisko 2 bln euro. Wprawdzie jego duża część jest finansowana oszczędnościami samych Włochów (podobnie jak w Japonii, gdzie mimo długu wynoszącego blisko 200% PKB, kraj ten znajduje finansowanie swojego długu przynajmniej na razie bez problemów), którym płaci się za pożyczanie trochę mniej niż zagranicy, ale mimo tego temu krajowi coraz trudniej znaleźć chętnych na rolowanie obligacji. Ten problem będzie szczególnie istotny w roku 2012, bo na ten właśnie rok przypada konieczność zrefinansowania aż 300 mld euro włoskiego długu, a takie potrzeby pożyczkowe jednego kraju, robią wrażenie na rynkach finansowych.
2.Włochy pożyczają dużo już od dłuższego czasu i do tej pory nie miały z tym specjalnych problemów, bo ich gospodarka uchodziła za solidną szczególnie ze względu na rozbudowany sektor małych i średnich przedsiębiorstw. Teraz jednak jest z nią coraz gorzej, a na ten rok skorygowano jej wzrost tylko do 0,3% PKB, co oznacza prawie stagnację. Jeszcze gorzej będzie w roku 2012, bo uchwalenie pakietu podatkowo-oszczędnościowo-prywatyzacyjnego, który ma w ciągu kilku lat około 60 mld euro oszczędności musi się negatywnie odbić na wzroście gospodarczym tego kraju. A to oznacza przy rosnącym długu publicznym wyraźny wzrost wskaźnika relacji długu do PKB i już na pewno przekroczy on poziom 100%. To może oznaczać coraz mniej chętnych na włoskie obligacje, czyli dokładnie sytuację Grecji sprzed 2 lat. Wtedy greckie obligacje także przestały się sprzedawać, a ich rentowność przekroczyła 10%. Wtedy także Komisja i Europejska i MFW przygotowały dla tego kraju I pakiet ratunkowy na kwotę 109 mld euro, ale w zamian za pakiet oszczędnościowo-podatkowo-prywatyzacyjny, który zdusił grecką gospodarkę do tego stopnia, że ten kraj od 2 lat nie tylko nie odnotowuje wzrostu gospodarczego, a wręcz spadek PKB, w tym roku aż o 6 punktów procentowych.
3. Tyle tylko, że w strefie euro na razie nie ma takich pieniędzy, aby zorganizować realną pomoc finansową dla Włoch przy takiej wielkości zadłużenia tego kraju. Jeżeli rentowność włoskich obligacji będzie nadal rosła to kraj ten będzie musiał zrezygnować z finansowania długu przez sprzedaż papierów wartościowych i zwrócić się o pomoc do MFW i Komisji Europejskiej. Obydwie instytucje nie są gotowe do udzielenia tej pomocy w tak ogromnych rozmiarach. Wszystko to powoduje panikę we włoskim systemie bankowym, a wartość banków na giełdzie leci na łeb na szyję, bo przecież i włoskie banki finansowały dług publiczny tego kraju i mogą w ciągu krótkiego czasu okazać się bankrutami. Włoska kostka domina chwieje się coraz bardziej i nawet odejście Berlusconiego niewiele w tej sprawie zmieni.
Zbigniew Kuźmiuk
Eurozombi Góra długu lawinowo rośnie. W końcu dochodzi do wstrząsu politycznego. Wymuszana jest zmiana rządu na bardziej uległy. Wkraczają einsatzgruppen z drastycznymi programami zaciskania pasa. Czego Bronisław Komorowski się nie tknie, to zaraz coś spieprzy się. W czasie tournee po Stanach Zjednoczonych we wrześniu 2011 r. otwierał sesję giełdy. Kursy akcji z miejsca zanurkowały o 3,5 %. Przemawiając w czasie inauguracji polskiego parlamentu w dniu 8 listopada 2011 r. wśród zadań dla nowego rządu wyznaczył wprowadzenie w Polsce euro. Nazajutrz 9 listopada rynkami wstrząsnęła paniczna wysprzedaż włoskich obligacji. Poziom rentowności przekracza już 7 %. Koszt ich ubezpieczenia od ryzyka niewypłacalności to obecnie ponad 5 %. Przekroczenie tych wskaźników wielu graczy traktuje, jako eskalację kryzysu zadłużeniowego. Podobnie jak w Grecji. Zasadnicza różnica jest w skali. Włochy to trzecia gospodarka Unii Europejskiej. Wybuch kryzysu zadłużeniowego we Włoszech to bezpośredni cios w monetarny fundament Unii - euro. Kilka miesięcy temu zauważyliśmy, że na czele instytucji Unii Europejskiej stoją przedstawiciele państw dłużników m.in. Portugalii, Hiszpanii i Belgii. Byli oni autorami planu ratowania bankrutujących banków długami, którymi obciążają całe narody. Zadziwiające, że w przededniu wybuchu kryzysu we Włoszech nastąpiła zmiana na stanowisku prezesa Europejskiego Banku Centralnego. Francuza Jeana-Claude'a Tricheta zastąpił... Włoch Mario Draghi. Co znamienne Europejski Bank Centralny pełną parą „maszyn drukarskich” ruszył na pomoc... Włochom, tak jak wcześniej „ratował” np. Hiszpanię. „Ratunek” polega na emisji przez EBC nowiutkiego euro w zamian za nabywane obligacje bankrutujących dłużników. Na czele faktycznej akcji pomocowej stoją dłużnicy, a liderzy Unii z Niemiec i Francji kryją się gdzieś po kątach – kolejnych szczytach. Przedstawiciele dłużników rozpędzają maszyny drukarskie, co prowadzi do zeszmacenia euro – inflacji. Niemcy, dla których stabilność pieniądza była świętością narodową (niemiecka marka) przyzwalają na to. Dlaczego? Oficjalnie pompowanie pieniądza w bankrutujących dłużników powstrzymuje upadek euro. A nieoficjalnie? Zacznijmy od początku. Ostatnie kryzysy zadłużeniowe w Europie rozpoczynają się paniką na rynku państwowych obligacji. Na rynek rzucane są miliardy papierów skarbowych, co powoduje spadek ich cen oraz wzrost rentowności (odsetki od obligacji podzielone przez obniżającą się wartość rynkową). Obligacje państwowe to składnik portfeli aktywów banków komercyjnych, centralnych, oraz rozmaitych funduszy. W Europie największymi spekulantami na rynku obligacji są niemieckie i francuskie instytucje finansowe. Stawiamy hipotezę, że za panikę na rynku odpowiadają decyzje ich właścicieli. Kilka kliknięć na komputerach i panika gotowa. Rosnąca rentowność obligacji wymusza coraz wyższe oprocentowanie nowych emisji. Zaatakowany kraj wpada w pułapkę zadłużenia (tak jak Polska na przełomie lat 70 i 80-tych dwudziestego wieku). Pętla zadłużenia zaciska się. Zarówno Komisja Europejska jak i EBC ochoczo ruszają z pomocą. Pożyczają miliardy, aby zachować wypłacalność dłużników, przy okazji dodatkowo zadłużając narody cele ataku. Pożyczki początkowo są udzielane z przymrużeniem oka bez rzetelnej oceny wypłacalności dłużnika. Góra długu lawinowo rośnie. W końcu dochodzi do wstrząsu politycznego. Wymuszana jest zmiana rządu na bardziej uległy. Wkraczają einsatzgruppen z drastycznymi programami zaciskania pasa. W zaatakowanym kraju pada gospodarka. Ceny aktywów: nieruchomości, przedsiębiorstw lecą na zbity pysk. Hieny mogą ruszyć na łowy wykupując majątek narodowy za bezcen. Manipulacje na rynku obligacji nie są czymś niezwykłym. Stanowią zasadę założycielską istniejącego do dzisiaj systemu finansowego. Manipulacji obligacjami brytyjskimi dokonywał Nathan Rothschild już w 1815 r. Rothschildowie spekulując pod zwycięstwo Brytyjczyków w bitwie pod Waterloo zdobyli fortunę, która umożliwiła im zdominowanie światowego rynku finansowego przynamniej w XIX w. Przypadek Komorowskiego wskazuje, że chętnych do wydymania nadal nie brakuje. Nic to, że przystępując do Unii Polacy zostali okłamani, co do rzeczywistego stanu zachodniego eldorado. Nic to, że zachodni system finansowy rozsypuje się i według Angeli Merkel potrzeba przynajmniej dekady na jego ustabilizowanie. Nic to, że EBC bezwstydnie drukuje kasę z pominięciem zasad traktatowych. W zakutych łbach elit w Polsce nadal brzęczy euro. Z nabożną czcią traktują kryteria konwergencji, mimo że w strefie euro kryteria te mają w dupie praktycznie wszyscy. Kto w strefie euro ma np. poziom długu publicznego poniżej 60 % PKB? Może Niemcy (83 %), może Francja (82%)? A Polska ma mieć. Im niższy, tym więcej świeżej krwi do utoczenia. Tomasz Urbaś
Rostowski zakłada zapaść gospodarczą w przyszłym roku. Ta rozpiętość może mieć związek z polityką „żebraczo proszalną „ Tuska, czyli skala zapaści zależy od tego, co Tuskowi uda się wyżebrać u Merkel. Rostowski zakłada, że jednym z bardzo prawdopodobnych scenariuszy na przyszły rok jest zapaść gospodarcza. Przewiduje, że może dojść do jednoprocentowej recesji. Bardzo interesująca jest rozpiętość szacunków Rostowskiego. Od 3.2 wzrostu gospodarczego do jedno procentowej recesji. To daje 4.2 puntu procentowego PKB. Są to oczywiście bajki propagandowe Rostowskiego, bo Rybiński zakłada, że może to być 1.8 procent. Ta rozpiętość może mieć związek z polityką „ żebraczo proszalną „ Tuska, czyli skala zapaści zależy od tego, co Tuskowi uda się wyżebrać u Merkel. Rostowski zapowiada kontynuowanie polityki wyzysku podatkowego Polaków. Rząd Tuska działa jak okupant, którego jedynym celem jest eksploatacja ekonomiczna podbitego społeczeństwa. Piotr Kuczyński o nowych pomysłach okradzenia Polaków Rostowskiego i Tuska „To dobrze, że minister finansów przyjął w przyszłorocznym budżecie trzy warianty, jeśli chodzi o wzrost gospodarczy - mówił w TVN24 Piotr Kuczyński, ekonomista z firmy Xelion - Doradcy Finansowi. Według niego, gdyby spełnił się drugi wariant, czyli wzrost PKB wyniósłby 2,5 proc., to rząd podniósłby składkę rentową po stronie pracodawcy. Gdyby doszło za kolei do spadku PKB o 1 proc. - jak zakłada trzeci wariant - to trzeba byłoby wrócić do wyższych stawek PIT. „...(źródło) Ale jak widać to nie wszystko. Pozbawienie rolników KRUS, podatek katastralny, podwyżka VAT, podniesienie wieku emerytalnego. Rozpoczęła się nowa, cyniczna odsłona propagandy sukcesu. Rząd Tuska nie rządzi, faktycznie jest tylko poborcą podatkowym coraz wyższych bandyckich podatków. Załamanie gospodarcze w przyszłym roku, jaki przewiduje Rostowski może być początkiem praktycznie nieodwracalnego załamania się polskiego społeczeństwa. A warto przypomnieć, że dotychczasowy wzrost gospodarczy ma chore podstawy, które muszą wcześniej czy później wywrócić Polskę. Bandyckie, okupacyjne podatki, skoncentrowane na wyzysku głownie polskich rodzin osiągnęły już taki poziom, że co czwarte polskie dziecko żyje w biedzie. Polacy nie są ludźmi głupimi, ani nieodpowiedzialnymi. Widząc, co się dzieje u tych znajomych, którzy posiadają dzieci, ich bezradność wobec fiskalnej przemocy państwa, co skutkuje stoczeniem się rodziny w biedę, w której muszą żyć tam narodzone dzieci, rezygnują z ich posiadania. Bezprecedensowa skala depopulacji narodu polskiego porównywalna tylko z okresami wojen i okupacji ma swoja analogię. W końcowym okresie istnienia Imperium Rzymskiego elity, ówczesny Układ zbudował system kolonatu. Wyzysk ekonomiczny i skutkująca tym nędza ludzi bardzo często doprowadzała do zabijania noworodków, aby zaoszczędzić im podłego życia. Kaczyński tak napisał o niewolnictwie Polaków „ Warto być Polakiem dobrze zorganizowanym i wydajnym, ale nietraktowanym w pracy jak niewolnik. Bo już jesteśmy bardzo pracowici. Jest znamienne, że wedle danych OECD przeciętny Polak pracuje aż 2015 godzin w roku (pracowitsi są od nas Koreańczycy - 2074 godziny), a daleko za nami są uznawani za bardzo pracowitych Japończycy (1733 godziny), Niemcy (1309 godzin) czy Holendrzy (1288 godzin) „..(więcej) Tutaj mamy drugie źródło wzrostu gospodarczego. Zmuszanie Polaków przez zbójecką politykę podatkowa do ciężkiej, czasem ponad siły pracy. Jaki jest mechanizm tego wyzysku? Otóż Polak jest jednym z nielicznych krajów na świecie, gdzie pełnoetatowa praca nie wystarcza na pokrycie rachunków. Tutaj Układ, który reprezentuje Tusk i Rostowski zastosował bardzo nowatorska metodę łupienia społeczeństwa. Wysokie podatki uniemożliwiają posiadanie dzieci. A ponieważ ludzi nie zakładają rodzin, nie posiadają dzieci, to polskie kobiety nie muszą opiekować się swoim potomstwem i ponieważ pełnoetatowa płaca nie gwarantuje zapłacenia rachunków też mogą być zagnane do ciężkiej pracować na rzecz okupantów. Następnym elementem wzrostu PKB patologicznej III RP jest eksport taniej polskiej siły roboczej do fabryk zachodu, w tym niemieckich. Tania siłą robocza wysyła pieniądze do Polski, większości służące przeżyciu rodziny w warunkach patologicznie niskich płac i horrendalnych cen. I jeszcze jeden element wzrostu. Piramida długów Tuska. Długów, których obsługa będzie wymagała nakładania nowych podatków na Polaków, lub radykalnego obcięcia świadczeń. Na przykład zamiast leczyć zastosuje się zabijanie eutanazją. Co ciekawe ogromne bogactwa wytworzone we wzroście gospodarczym zostały gdzieś rozkradzione, bo jak inaczej wytłumaczyć coraz większą depopulację, masowy eksport polskiej siły roboczej do fabryk, nędze dzieci, coraz większe zadłużenie polskich rodzin. Przecież na zdrowy chłopski rozum. Jeśli w ciągu czterech pierwszych lat ery Tuska wytworzono o około 20 procent więcej dóbr, usług, to Polakom powinno się żyć o 20 procent lepiej, łatwiej. Dzieci żyjące w biedzie, nędzy powinny dostać 20 procent więcej jedzenia, ubrań, świadczeń. Pewna odpowiedzią są dane, jakie ujawnił Obama. Otóż jeden procent najbogatszych Amerykanów posiada 86 procent wszystkiego, co posiada wartość w Ameryce,. W Polsce sytuacja musi być znacznie gorsza. To adresuję tym wszystkim cmokaczom, którzy nie dostrzegają, że Polacy są wywłaszczani na coraz większą skale z owoców swojej pracy. I tutaj przytoczę, jako ilustrację pasożytniczej polityki Tuska i Rostowskiego parę opinii z wywiadu profesora Wojciechowskiego.
Zaorska „W Polsceprzedsiębiorcy są niszczeni wysokimi podatkami i kosztami działalności, zwykli pracownicy także ponoszą gigantyczne koszty związane np. z ubezpieczeniami. Już wiadomo, żeprzy spadającym przyroście naturalnym emerytury osób dziś płacących składki będą bardzo nędzne. Czy jest jakaś recepta na rozwiązanie tej sytuacji? Wojciechowski – W kilka lat można by sytuację znacznie poprawić, a w kilkanaście uzdrowić. Węgry były w gorszej sytuacji niż my, a wystarczył rok, by się zaczęły odbijać od dna. Co trzeba zrobić? Po pierwsze uprościć przepisy i ułatwić działalność gospodarczą, co zapewni wzrost nawet bez zastrzyku pieniędzy.Przy jasnym prawie większość administracji będzie niepotrzebna – wtedy można zwolnić urzędników! To da spore oszczędności. I pozwoli na redukcję podatków, a to jeszcze bardziej wzmocni wzrost. Tę redukcję należy zacząć od zniżek dla rodzin i ryczałtowego zwrotu VAT za wydatki na dzieci. Polskie rodziny chcą mieć dzieci, ale ich nie stać.
Zaorska Wolność gospodarcza istnieje raczej w teorii niż w praktyce… Wojciechowski Rządząca partia, PO, wie, że wolność gospodarcza jest lepsza, ale w praktyce ulega presji własnej i europejskiej biurokracji oraz różnym sitwom. W warunkach gąszczu absurdalnych przepisów łatwiej im doić gospodarkę. Ale trochę się dziwię, gdyż uwolnienie gospodarki nie zagraża rządzącym, może nawet zwiększyć ich poparcie społeczne. Nawet niektórzy bystrzejsi dyktatorzy gospodarki nie krępowali – przykładem Franco, Pinochet, a dziś Chiny.
Zaorska W jednym z artykułów wspomniał Pan, że istnieje grupa osób zainteresowanych utrzymaniem obecnej sytuacji. Czy tą grupą może być agentura obcych państw? Wojciechowski – Agentura też, ale przede wszystkim masa polityków i urzędników na dobrych pensjach. Potężne lobby to także lewi biznesmeni, żerujący na styku państwowego z prywatnym. To oni, jak sądzę, wyperswadowali PO reformę gospodarczą.
Zaorska Wpływy agenturalne oznaczałyby poważne zaniedbania, a może izdradę na najwyższych szczeblach władzy… Wojciechowski Skoro nie słychać, by nasze służby specjalne chwytały agentów, oznacza to, że działają oni bez większych przeszkód. Ale, na jaką skalę, nie wiemy. Być może rządzący Polską są obecnie tak słabi, że i bez tego ulegają presji silniejszych sąsiadów. „''(źródło) Proszę zwrócić uwagę na pytanie Zaorskiej, które jest bardzo dobrą puentą „Wpływy agenturalne oznaczałyby poważne zaniedbania, a może i zdradę na najwyższych szczeblach władzy… Marek Mojsiewicz
Parch pro toto W drugim głosowaniu nad kandydaturą Wandy Nowickiej na stanowisko „członka Prezydium Sejmu”, czyli mówiąc wprost - kolejnego wicemarszałka, kandydaturę Wandy Nowickiej poparł poseł Stefan Niesiołowski - ten sam, który jeszcze niedawno twierdził, że Palikot, powinien być „izolowany”. Okazało się jednak, że premier Tusk „przekonał” nie tylko jego, ale i większość posłów Platformy Obywatelskiej, żeby kandydaturę Wandy Nowickiej jednak poparli. Kto „przekonał” premiera Tuska, żeby jednak „przekonał” posłów PO - tego oczywiście nie wiemy, ale nie jest wykluczone, że „przekonali” go ci sami faceci, którzy w pewnym momencie nakazali mediom głównego nurtu wesprzeć Ruch Palikota. Jeśli tak, to opowieści byłego wicepremiera Romana Giertycha, jakoby premier Tusk był teraz „niezależny od nikogo”, można śmiało włożyć między bajki, a jeśli przywiązywać do nich wagę, to tylko gwoli odpowiedzi na pytanie, dlaczego właściwie pan Roman opowiada takie rzeczy. Bo jakiś powód musi chyba być, nieprawdaż? Druga sprawa, to to, że głosowanie nad kandydaturą Wandy Nowickiej pokazuje, że jeśli już ktoś politykuje, to jego sumienie politykuje także. Poseł Stefan Niesiołowski został „przekonany” przez premiera Tuska do poparcia kandydatury Wandy Nowickiej. Jestem przekonany, że poseł Stefan Niesiołowski nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i gdyby premier Tusk mu kazał, to poparłby nawet kandydaturę Romana Kotlińskiego, a ponadto wyparłby się Jezusa Chrystusa i w dodatku jeszcze próbował wszystkich przekonywać, że robi to dla Polski. Tadeusz Boy-Żeleński napisał w „Słówkach”, że „gdy się człowiek robi starszy, wszystko w nim po trochu parszywieje”. W przypadku posła Stefana Niesiołowskiego trafność tego spostrzeżenia aż bije w oczy - z tą tylko poprawką, że nie „po trochu”, tylko w całości - a cały proces rozpoczął się zapewne od sumienia. SM
Wrogowie polskiej niepodległości Bolszewicka rewolucja październikowa w Rosji wybuchła, jak wiadomo 7 listopada. Ta rozbieżność wzięła się stąd, że podówczas w Rosji obowiązywał jeszcze tak zwany „ruski rok”, składający się z „ruskich miesięcy” - z którymi znajomość nie musiała należeć do przyjemnych. Żeby się o tym przekonać, wystarczy przypomnieć popularne w swoim czasie porzekadło: „popamiętasz ruski miesiąc”. Ale niezależnie od prozaicznych przyczyn tej rozbieżności chronologicznej, urosła ona do rangi symbolu. Czyż nie, dlatego czytamy u Majakowskiego: „Mówimy: Lenin, a w domyśle - partia; mówimy: partia, a w domyśle - Lenin”. I tak już zostało przy bolszewikach, że co innego myślimy, a co innego mówimy. Tak się składa, że Dzień Niepodległości obchodzimy w naszym nieszczęśliwym kraju 11 listopada. Właściwie nie bardzo wiadomo - dlaczego, bo 11 listopada nie wydarzyło się nic specjalnego - zwłaszcza z punktu widzenia niepodległości - jeśli nie liczyć przekazania Józefowi Piłsudskiemu przez Radę Regencyjną naczelnego dowództwa nad wojskiem. To, że Józef Piłsudski tę funkcję z rąk Rady Regencyjnej przyjął, to znaczy - że tę jej władzę uznawał. Bo wprawdzie Rada Regencyjna powstała na podstawie patentu niemiecko-austriackiego z 12 września 1917 roku, ale 12 października ogłosiła niepodległość Polski i przejęła zwierzchnictwo nad wojskiem. 25 października powołała rząd pod przewodnictwem Józefa Świeżyńskiego, a 28 października powierzyła generałowi Tadeuszowi Rozwadowskiemu stanowisko szefa Sztabu Generalnego. Całą władzę Rada Regencyjna przekazała Józefowi Piłsudskiemu dopiero 14 listopada 1918 roku, a 16 listopada Józef Piłsudski w specjalnym telegramie notyfikował zwycięskim aliantom fakt istnienia Polski niepodległej, jako republiki opartej „na podstawach demokratycznych”. Już wkrótce bolszewicy podjęli próbę przejścia „po trupie Polski” do rewolucji wszechświatowej. Zwycięstwo w wojnie 1920 roku próbę tę udaremniło i Polska utrzymała niepodległość - ale tylko do 1939 roku, kiedy została podbita przez Hitlera i Stalina, a po klęsce Hitlera - już tylko przez Stalina. Warto przypomnieć, że komunistyczna lewica i w roku 1920 i później była zdecydowanie przeciwna niepodległości Polski i w podskokach pomagała nie tylko w podporządkowaniu Polski Związkowi Sowieckiemu, ale i w przerabianiu Polaków na „ludzi sowieckich”. Warto o tym pamiętać tym bardziej, że Związkowi Radzieckiemu wysługuje się również i teraz z tą tylko różnicą, że Związek Radziecki zmienił położenie. Lewica jednak po staremu jest do niepodległości Polski usposobiona wrogo, czego wyrazem jest próba zablokowania Marszu Niepodległości już przez trzecie pokolenie tych moskiewskich psiaków - m.in. cierpiącego na bolszewicką wściekliznę potomka Wandy Nowickiej - których inspiruje Żyd, były walterowiec, Seweryn Blumsztajn.SM
Animal-pastor - jaskółką nieubłaganego postępu Kiedy świat raz zostanie wepchnięty na drogę nieubłaganego postępu, to nikt nie ma pojęcia, gdzie na tej drodze się zatrzyma. Może nie zatrzymać się wcale, nawet nad przepaścią, zwłaszcza w sytuacji, gdy marsz po drodze nieubłaganego postępu w kierunku świetlanej przyszłości nabiera tempa. A tak właśnie dzieje się teraz, kiedy pod naporem nieubłaganego postępactwa świat pędzi po drodze nieubłaganego postępu w kierunku światlanej przyszłości coraz prędzej. Co prawda wizerunki światlanej przyszłości, co pewien czas się zmieniają, co wymusza nie tylko drobne odchylenia od pierwotnego kierunku marszu, ale i okresowe wyhamowania, zwane z rosyjska pieriedyszkami. Żeby nie być gołosłownym, przytoczę historyjkę o pewnym zebraniu w Czechach, na którym ogłoszono, że wkrótce zostanie zbudowany komunizm. Wszyscy zamarli ze zgrozy, a w zapadłej nagle ciszy rozległ się głos jakiegoś uczestnika zebrania: „Ja se ne boim! Ja mam raka!” Teraz jednak 20-letni okres pieriedyszki właśnie dobiega końca, więc nic dziwnego, że wśród wielu wynalazków, jakimi nieubłagane postępactwo codziennie nas zaskakuje, pojawił się też „animal-pastor”. Można się było tego spodziewać już 20 lat temu, kiedy to nieubłagane postępactwo w Zachodniej Europie postanowiło obrócić swoje argusowe oko i postępowo zagospodarować dziewiczą dotąd dziedzinę zwierzęcą. Od razu tedy okazało się, że zwierzęta, to nie żadne tam „zwierzęta”, tylko „istoty czujące” - co sytuowało je szczebel wyżej, niż dotychczas, jakby w połowie drogi między padołem zwierzęcym, a wyżynami ludzkimi. Oczywiście nieubłagany postęp nie byłby sobą, gdyby na tym poprzestał, toteż już wkrótce pojawił się pogląd, że „zwierzęta są jak ludzie”. Ten pogląd łatwo było odwrócić, a właściwie aż się prosił o odwrócenie, bo jużci - jeśli zwierzęta są jak ludzie, to znaczy, że ludzie są jak zwierzęta. I rzeczywiście - różnice między zwierzętami a ludźmi, przynajmniej niektórymi, zaczęły coraz bardziej się zacierać, a jeśli nadal się utrzymywały, to raczej na niekorzyść gatunku ludzkiego - głównie za sprawą ponurej i złowrogiej sekty tak zwanych „głębokich ekologów”, którzy uważają, że w imię zrównoważonego rozwoju (nikt dokładnie nie wie, na czym ta równowaga miałaby polegać, ale ponieważ w przemówieniach dobrze to wypada, zaś w uszach półinteligentów i kujonów nabiera naukowej solenności i powagi, zaś biurokracja w tej inżynierii społecznej wietrzy synekury i władzę, więc postulat zrównoważonego rozwoju pojawia się coraz częściej nie tylko w dziedzinie ekologii, ale gospodarki i wszystkich innych dziedzinach) liczebność gatunku ludzkiego powinna być zredukowana. Warto zwrócić uwagę - o czym już chyba wspominałem - że ci wszyscy „głębocy ekologowie” własną egzystencję z jakichś zagadkowych przyczyn muszą uważać za niezbędną dla świata, bo nie słyszałem, by któryś z nich rozpoczął redukowanie liczebności gatunku ludzkiego od siebie, czy choćby własnej rodziny. Najwyraźniej uważają, że dla zrównoważonego rozwoju zawsze powinien poświęcać się kto inny. Widocznie nie są do końca pewni słuszności głoszonych poglądów, podobnie jak zwolennicy umowy społecznej, lansowanej w swoim czasie przez Jana Jakuba Rousseau, a obecnie przez jego zwolenników, głównie rozmaitych filozofów. Wyśmiał ich Murray N. Rothbard proponując, by w takim razie znieść przymus płacenia podatków - „i zaraz się przekonamy, czy istnieje jakaś społeczna umowa, czy nie”. Jak dotąd, nikt nie zaryzykował takiego eksperymentu, co pokazuje, że w ramach „filozofowania” można rozmaite rzeczy, na przykład - że liberalizm to to samo, co socjalizm - głosić bezkarnie, dopóki ktoś, jak w pokerze, nie powie: „sprawdzam”. Mais revenons a nos moutons - powiadają Francuzi wymowni, co się wykłada, że „powróćmy do naszych baranów”. Wracając tedy do naszych baranów, czyli „istot czujących”, które w dodatku są „jak ludzie”, a więc ludzie są jak zwierzęta, pojawienie się nie tylko „rzecznika praw zwierząt”, ale również - „animal-pastora” było już tylko kwestią czasu. W sytuacji, gdy coraz więcej ludzi traci wiarę w autentyczność demokracji politycznej, która zresztą na naszych oczach właśnie poniosła w Grecji spektakularną klęskę w konfrontacji z plutokracją, urząd rzecznika praw zwierząt nabiera coraz większej atrakcyjności. Zwierzęta, tzn. pardon - oczywiście „istoty czujące”, to przecież ogromny elektorat i gdyby tak uzupełnić kodeks wyborczy o przepisy umożliwiające zagospodarowanie go w wyborach, to demokracja od razu stałaby się znacznie bardziej przewidywalna, niż dzisiaj. Rzecznik praw zwierząt, występujący w imieniu milionów „istot czujących” mógłby kreować i wywracać gabinety jeszcze sprawniej, niż dzisiaj tajne służby. Widocznie jednak tajniacy są mniej wrażliwi na postęp, niż półinteligentni czytelnicy „Gazety Wyborczej” i dlatego tych rewolucyjnych zmian jakoś nie możemy się doczekać. Natomiast „animal-pastor” - aaa, to co innego! To może być znakomity wynalazek z punktu widzenia budowy „Żywej Cerkwi”. I ostatnio przodująca na postępowym odcinku frontu ideologicznego „Gazeta Wyborcza” opublikowała obszerną rozmowę z byłym księdzem, który, utraciwszy prebendę, wykombinował sobie, że poświęci się duszpasterstwu zwierząt. Warunkiem sine qua non takiego duszpasterstwa jest przyjęcie założenia, że zwierzęta mają dusze - bo w przeciwnym razie - cóż taki duszpasterz by pasał? Więc i nasz „animal-pastor” pracowicie gromadzi teologiczne poszlaki, które na taką możliwość by wskazywały. Z rozmowy wynika, że niektórzy teologowie podobno mu basują. Być może doszli do takiego wniosku na podstawie własnych - jak mawiał niezapomniany „płciownik”, dr Stanisław Kurkiewicz - „docieków”, a może dostali rozkaz wejścia w posiadanie takich poglądów od swego oficera prowadzącego, któremu - oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - się zobowiązali. A skoro już uporaliśmy się z duszą, no to cała reszta wydaje się prosta. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak pan Arłukowicz, czy komu tam tajne służby polecą przydzielić urząd pełnomocnika rządu do spraw wykluczonych, powoła Krajowe Duszpasterstwo Zwierząt, finansowane z opłat ściąganych od posiadaczy „istot czujących”. W ten sposób nie tylko wilk, to znaczy - „animal - pastor” - będzie syty, ale i owca cała, to znaczy - też syta - bo przecież dla potrzeb ewidencji „istot czujących” oraz ściągania i dystrybucji wspomnianych opłat, trzeba będzie powołać stosowny urząd, w którym znajdzie zatrudnienie zaplecze polityczne rządzącej koalicji. W ten sposób można zrobić pierwszy krok na drodze tworzenia w naszym nieszczęśliwym kraju „Żywej Cerkwi” i gotów jestem iść o zakład, że park jurajski wprowadzony do Sejmu przez Ruch Palikota, chociaż tak wrażliwy na wszelkie objawy klerykalizmu, akurat temu pomysłowi na pewno by się nie sprzeciwiał. Odwrotnie - poparłby go w podskokach - oczywiście po znalezieniu jakiegoś kompromisu z Polskim Stronnictwem Ludowym, by na tworzeniu „Żywej Cerkwi” nie ucierpiały interesy polskiej wsi i rolnictwa. Kto wie, czy organem teoretycznym „Żywej Cerkwi” nie zostaną „Fakty i Mity” - i to bez konieczności zmiany profilu czy podniesienia poziomu publikacji, które już teraz wydają się przystosowane do przyszłego masowego odbiorcy. SM
Zastępczy proletariat lewicy Wracam na antenę po kilkumiesięcznej, wakacyjnej przerwie - a tymczasem w Polsce odbyły się wybory, które w sposób zasadniczy nie zmieniły istniejącego układu sił - tym bardziej, że ten układ na wybory jest raczej odporny i ewentualne zmiany układu sil następują na skutek walk buldogów pod dywanem. W nowym Sejmie są ci sami ludzie, z tym, że zostali przetasowani; jedni, tak jak pani Ewa Kopacz, czy Cezary Grabarczyk, z rządu przeszli do Sejmu, a znowu inni - z Sejmu przejdą do rządu. Nie ma, zatem większych, czy w ogóle - godnych uwagi zmian - jeśli nie liczyć Janusza Palikota, który powrócił na czele prawdziwego parku jurajskiego. Ten park jurajski prochu, ma się rozumieć, nie wymyśli, natomiast będzie podsycał w Polsce zimną wojnę religijną. Taka wojna religijna wychodzi, bowiem naprzeciw aż trzem interesom. Po pierwsze - ci, którzy, od co najmniej 30 lat rozkradali państwo, nie są zainteresowani tym, żeby teraz, kiedy kryzys podchodzi coraz bliżej, irytacja ludzi obróciła się przeciwko nim. Tak samo, jak na przełomie wieku XIX i XX zrobili ich odpowiednicy - francuscy aferzyści i złodzieje - wolą skierować irytację skołowanych ludzi na Kościół katolicki. Dlatego właśnie Janusz Palikot nie tylko pozostaje pieszczochem mediów głównego nurtu, ale demokratyczne państwo prawne przymknęło swoje argusowe oko na sprawę finansowania jego poprzedniej kampanii wyborczej. Wojna religijna w Polsce jest również na rękę strategicznym partnerom, to znaczy - Niemcom i Rosji - bo dzięki temu opinia publiczna może nawet nie zauważyć, że nie ma już państwa polskiego, a tylko jego namiastka w postaci „Tusklandu”. I wreszcie - Unia Europejska, która mimo kryzysu, jaki sama wywołała, nie rezygnuje z narzucenia europejskim narodom ideologii marksizmu kulturowego, w której nie ma miejsca na obecność Kościoła i religii na terenie publicznym. Ruch Palikota wychodzi naprzeciw tym potrójnym oczekiwaniom, odpowiadając jednocześnie na zapotrzebowanie lewicy na proletariat zastępczy. Lewica próbuje przedstawiać się, jako ruch rewolucyjny, działający w interesie proletariatu. Ale tradycyjny proletariat od lewicy się odwrócił. Zresztą - powiedzmy sobie szczerze - tradycyjny proletariat zawsze był dla lewicy sojusznikiem fałszywym. Do czego bowiem dążył proletariusz? Ano - do tego, żeby się wzbogacić, to znaczy - przestać być proletariuszem. I kiedy tylko mu się to udawało, od razu stawał się nieprzejednanym wrogiem lewicy, słusznie obawiając się, że będzie próbowała w taki czy inny sposób odebrać mu to, do czego z takim trudem doszedł. I lewica doskonale to szóstym zmysłem wyczuwa, co widać w wyborze najgorszego wroga. Nie jest nim bynajmniej wielki kapitalista, czy bankier-plutokrata. Najgorszym wrogiem lewicy jest drobnomieszczanin, czyli - wzbogacony proletariusz. Dlatego współczesna lewica poszukuje proletariatu zastępczego, dla którego stworzyła specjalna kategorię „wykluczonych”. Taki na przykład sodomita, wszystko jedno - biedny czy bogaty - sodomitą być nie przestanie, podobnie, jak kobieta nie przestanie być kobietą - chociaż oczywiście są wyjątki. W tej sytuacji wystarczy tylko wytłumaczyć im, że są „wykluczeni”, wzbudzić poczucie krzywdy i już można ich „bronić” choćby do końca świata - oczywiście w zamian za parlamentarne i inne splendory i apanaże. Nie byłoby to może specjalnie groźne, gdyby nie fakt, że ubocznym skutkiem tych operacji jest niszczenie organicznej tkanki społecznej, przede wszystkim - rodziny, którą lewica z powodów ideologicznych chce zlikwidować, jako instytucję reprezentującą porządek spontaniczny. Oczywiście otwarcie się do tego nie przyznaje, tylko działa podstępnie, otaczając rodzinę „opieką”. Ale w zacieśniającym się uścisku tej „opieki” rodzina zaczyna się dusić tym bardziej, że na nią właśnie przerzucane są koszty tej „opieki” - przede wszystkim - koszty utrzymania rosnącej armii „opiekunów”, którzy przecież byle, czego nie zjedzą, ani nie wypiją. Dlatego - chociaż głośno się o tym nie mówi - już wkrótce spodziewany jest wzrost cen, a jeśli chodzi o paliwa, to już jesteśmy w trakcie podwyżek. Zatem sposób rządzenia również się nie zmieni; po staremu - podwyżki i wzrost długu publicznego. Zmienia się, co najwyżej bajki opowiadane na uzasadnienie narastającej grabieży obywateli - no a to przecież potrafi każdy - nawet park jurajski posła Palikota.
SM
Samba lewą nogą – czyli: powtórka powtórki. JE Dilma Rousseff Skoro wydawaliśmy za dużo, to teraz trzeba wydawać jeszcze więcej! Brazylia – na tle innych państw Ameryki Łacińskiej – wyglądała całkiem nieźle. Niektórzy nawet porównywali ją do „tygrysa”. To już się kończy. JE Dilma Rousseff, nowa prezydentessa Brazylii, postanowiła rozwijać socjalizm. W swoim cotygodniowym programie radiowym oświadczyła, że „przed załamaniem rynków najlepiej uchroni tworzenie miejsc pracy”. Trzeba przy tym „zwiększenia praw pracowniczych” - a rząd powinien „pobudzać popyt wewnętrzny”. Natomiast „cięcie wydatków i inwestycji tylko pogorszy sytuację”. Czyli: skoro wydawaliśmy za dużo, to teraz trzeba wydawać jeszcze więcej! Jest oczywiste, że utworzenie - np. w Rio de Janeiro - dziesięciu nowych „miejsc pracy” przez rząd - kosztuje. Czyli: będzie musiał podnieść podatki. A to oznacza, że gdzieś w Kurytybie, Recife czy Manaos jakieś dodatkowo obciążone firmy zwolnią piętnastu ludzi. Bo w każdym, nawet najbogatszym, kraju jest zawsze trochę firm, które trzymają się ledwo-ledwo... I nawet minimalna podwyżka podatków spowoduje zamkniecie interesu lub zwolnienie części pracowników. Tyle, że telewizja pokaże te dziesięć utworzonych w stolicy miejsc... i p.Prezydentessa do chwili katastrofy nie dowie się, co się w Brazylii naprawdę dzieje. W Warszawie ukraińska firma kupiła FSO chcąc jakoś pociągnąć ten interes. A tu p.Hanna Gronkiewicz-Waltzowa, prezydentessa stolicy, podniosła parokrotnie opłaty gruntowe. Niby dla firmy to niewielki składnik obciążenia, – ale Avto ZAZ FSO zamknął. Więc na Żeraniu straszy. Tak przy okazji: p.Rafał A.Ziemkiewicz wspomniał dziś, że jest całkiem możliwe, że np. JE Donald Tusk też nie ma pojęcia, co się w Polsce dzieje. I jest przekonany, że żyje na „zielonej wyspie”. I to samo dotyczy Wielkich Bonzów z Brukseli, – którzy jeszcze do niedawna byli święcie przekonani, że w Unii jest wręcz świetnie.
O problemie poinformowania Ludzi Władzy pogadamy jeszcze niebawem... JKM
JKM wygadał się, że jest agentem "Skojarzenia to przekleństwo, więc możemy dziś dać głowę – jakiekolwiek podobieństwo było czysto przypadkowe..." Za tydzień mija kolejna rocznica katastrofy samolotu Ił-62 w Lesie Kabackim.
Z kolei 2 lata temu na rzece Hudson - dość szczęśliwie wodował samolot Airbus A320. Z pozoru trudno między jednym a drugim wydarzeniem znaleźć jakiś punkt wspólny. Może jedynie taki, że żadne z nich (a już z pewnością pierwsze) - nie nadaje się do żartów. Jednak u Janusza Korwin-Mikke wydarzenia te potrafią przywołać skojarzenia, i to poparte dość silnymi emocjami. Proszę zapoznać się najpierw z poniższym wpisem:
http://korwin-mikke.blog.onet.pl/2,ID359502537,index.html
"Ja chyba o tym już tu wspominałem – i piszę o tym co jakiś czas, gdyż było to moje głębokie przeżycie: dramat bezsilności. Wydzwaniałem wtedy na Okęcie, domagając się połączenia ze sztabem awaryjnym – lub przynajmniej, by telefonistki przekazały mu sugestię, by wodować w Zatoce Gdańskiej." Nie stanowi dużej trudności sprawdzenie, że 9 maja 1987 roku o g. 10:41 nad miejscowością Warlubie samolot Ił-62M utracił dwa silniki. Natomiast rozbił się w Lesie Kabackim o g. 11:12.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Katastrofa_lotnicza_w_Lesie_Kabackim
A teraz starszym coś tylko przypomnę, natomiast młodzieży - wyłuszczę coś zgoła nieprawdopodobnego. Mianowicie to, że za komuny naprawdę nie było czegoś takiego jak: TVP Info, WSI24, Polsat News czy nawet TOK FM. Zero, null.
A zatem... Jaką funkcję w hierarchii SB-eckiej w 1987 roku pełnił Janusz Korwin-Mikke, iż został poinformowany przez służby specjalne PRL w trybie pilnym o awarii samolotu Ił-62M "Tadeusz Kościuszko", i to jeszcze w czasie trwania jego feralnego lotu? Czy dn. 9 maja 1987 roku w godzinach przedpołudniowych bawił się może na bankiecie z okazji zakończenia II WŚ w ambasadzie Związku Radzieckiego, słynącej ze świetnego poinformowania? Proszę tzw. sekciarzy o podjęcie próby racjonalnego wytłumaczenia powyższego fenomenu, nie wikłając osoby Janusza Korwina-Mikke w obszar działania służb specjalnych PRL. Racjonalnego wytłumaczenia, które nie jest jakąś karkołomną Teorią Spiskową. Proszę też unikać obrażania osoby JKM'a imputowaniem mu, że na swoim blogu ordynarnie kłamie. Kłamie jak z nut, za nic mając swoich "wyznawców", gdy robi sobie żarty w sprawie, która wygląda na jedną z ostatnich do tego się nadających. Czekam z niecierpliwością... O.R.K.S.
Przykład ciężkiej paranoi „JKM wygadał się, że jest agentem” Natknąłem się na kolejny dowód, że jestem agentem bezpieki. Piszę o tym nie, dlatego, by się bronić przed takim posądzeniem – tylko po to, by pokazać, do jakiego stopnia paranoi można doprowadzić swój umysł. Tytuł wpisu niejakiego O.R.K.S
http://orks.nowyekran.pl/post/12857,jkm-wygadal-sie-ze-jest-agentem
brzmi: „JKM wygadał się, że jest agentem”. A chodzi o to, że dwa lata temu, – co wyszperał O.R.K.S - z okazji szczęśliwego wodowania samolotu Airbus A320 na rzece Hudson, przypomniałem sobie traumę z powodu katastrofy w 1987 samolotu Ił-62 w Lesie Kabackim.
http://korwin-mikke.blog.onet.pl/2,ID359502537,index.html
"Ja chyba o tym już tu wspominałem – i piszę o tym co jakiś czas, gdyż było to moje głębokie przeżycie: dramat bezsilności. Wydzwaniałem wtedy na Okęcie, domagając się połączenia ze sztabem awaryjnym – lub przynajmniej, by telefonistki przekazały mu sugestię, by wodować w Zatoce Gdańskiej." Teraz O.R.K.S. rozumuje na tej podstawie bezbłędnie: „A teraz starszym coś tylko przypomnę, natomiast młodzieży - wyłuszczę coś zgoła nieprawdopodobnego. Mianowicie to, że za komuny naprawdę nie było czegoś takiego jak: TVP Info, WSI24, Polsat News czy nawet TOK FM. Zero, null. A zatem... Jaką funkcję w hierarchii SB-eckiej w 1987 roku pełnił Janusz Korwin-Mikke, iż został poinformowany przez służby specjalne PRL w trybie pilnym o awarii samolotu Ił-62M "Tadeusz Kościuszko", i to jeszcze w czasie trwania jego feralnego lotu?”. Otóż informuje O.R.K.S.a, że istotnie tych stacyj TV nie było. Powiem więcej: gdyby nawet były, to z nich bym się o tym nie dowiedział, gdyż teraz telewizję oglądam b.rzadko, ale wtedy nie oglądałem w ogóle – i nawet nie miałem w domu telewizora. Jest charakterystyczne, że umysł O.R.K.S-a do tego stopnia przywykł, że informacje czerpie się z telewizji, że zupelnie zapomniał, że istniało wtedy radio. Podobno istnieje nawet jeszcze teraz. Jak bardzo musi facetowi zależeć, by przyszpilić „agenta”, że o tym zapomniał? Przy okazji: dziekuje O.R.K.S. za przypomnienie, że Ił-62M „Tadeusz Kościuszko” miał awarię o 10.41 a spadł o 11.12. Byłbym dał głowę, że dramat ten trwał prawie dwie godziny. Musialem to bardzo intensywnie przeżywać. I nadal twierdzę, że śp. kpt. Zygmunt Pawlaczyk popełnił kompletny kretynizm. Miał ok. 100 km do Zatoki Puckiej, gdzie mógł wodować na brzuchu przy głębokości 2-3 m, mając zapewnione gaszenie. Zamiast tego wybrał lot 250 km do Warszawy, z dwoma zawrotami, przy źle dzialających sterach. Co ciekawe: p.kpt.Tadeusz Wrona (z Okęcia) jak i p.kpt.p.kpt.Chesley Sullenberg (z rzeki Hudson) byli szybownikami, – więc mieli wyobraźnię. Natomiast śp.Arkadiusz Protasiuk i śp.Zygmunt Pawlaczyk – jak się wydaje: nie. Mieli wyłącznie wyszkolenie pilotów wojskowych. Z czego może coś wynika – a może nie... JKM
A Łażący Łazarz niedwuznacznie zasugerował, iż Janusz Korwin-Mikke jest chodzącym przykładem paranoi... Odpowiedź na atak W.Czc. Janusza Mikke. Proszę redakcję NE o równe prawa dla obu stron w ramach tej pasjonującej polemiki (SG). "Jeśli zaczniemy w necie pisać gładko i na okrągło to za rok poprowadzimy taka galę wraz z Durczokiem." Niedawno W.Czc. Janusz Mikke smagnął mnie takim oto materiałem:
http://jkm.nowyekran.pl/post/36498,przyklad-ciezkiej-paranoi
Wnioskując po ilości odsłon i komentarzy - sporo osób miało okazję go przeczytać. Istnieją pewne przesłanki ku tezie, że nie każdy zdołał go właściwie zinterpretować. Na wszelki wypadek postaram się temu nieco zaradzić. Na przykład jeden leszcz uznał za stosowne obnażyć swoją niezdolność rozumienia słowa pisanego. Przechwala się co prawda, że już "trochę w sieci siedzi", ale najwyraźniej ilość "siedzenia" nie przeszła w jakość ;) Zowie się on bodajże: "Kurek na Dachu"... (czy jakoś tak, w każdym razie mam nadzieję, że byłem blisko ;) Pod notką W.Czc. Janusza Mikke wypocił m.in. takie chaotyczne zdanie:
"Mnie, co innego interesuje (...) Jak się Pan zdołał do dzwonić do LOT w takiej chwili? (...) dodzwonić się do kogokolwiek w powszedni dzień było cudem, a Pan się dodzwonił do LOT, przez centralę"
http://jkm.nowyekran.pl/post/36498,przyklad-ciezkiej-paranoi#comment_269739
Widać, że nieźle go ubodło, że nie wysiedział jeszcze pochylenia się nad nim przez W.Czc Janusza Mikke, a przecież ten ostatni nieczęsto zniża się do polemik z plebsem:
"No dobrze Panie Januszu, pogadajmy poważnie." (gadał Kurek do Obrazu, a Obraz do niego ani razu ;) Mi ten zaszczyt się już przytrafiał (W.Czc. Janusz Mikke zapewne w mig rozszyfruje ciąg znaków: "J...k o...K" ;) I do razu zweryfikujmy, czy ten Kurek naprawdę zrozumiał, co przeczytał:
"Ja chyba o tym już tu wspominałem – i piszę o tym co jakiś czas, gdyż było to moje głębokie przeżycie: dramat bezsilności. Wydzwaniałem wtedy na Okęcie, domagając się połączenia ze sztabem awaryjnym – lub przynajmniej, by telefonistki przekazały mu sugestię, by wodować w Zatoce Gdańskiej." Z tego wynika ni mniej ni więcej (a właściwie podano to explicite), iż W.Czc. Janusz Mikke nie dodzwonił się, a jedynie: "wydzwaniał" do LOTu. I nawet dziecko w przedszkolu wie, iż wyraz "wydzwaniać" - nie jest synonimem terminu: "dodzwonić się". Najwyraźniej ten leszcz tego nie ogarnia... Z notki wynika jednocześnie, iż W.Czc. dodzwonił się, tyle, że do: telefonistek (a teraz odrobina prehistorii dla młodzieży:
Ta tajemnicza telefonistka - to osoba dawniej pracująca w centrali telefonicznej. W centrali lokalnej telefonistka przyjmowała zgłoszenie wykonania rozmowy, po czym próbowała dodzwonić się do swojej odpowiedniczki pracującej przy centrali docelowej. Jeśli to się powiodło - ta druga telefonistka próbowała z kolei połączyć się z przekazanym jej - dla niej lokalnym - numerem telefonu. Jeśli po przejściu tej procedury nadal obie słyszały rozmówców "wiszących" na liniach - zestawiały połączenie) I W.Czc. Janusz Mikke napisał, że dodzwonił się do takiej właśnie pani telefonistki:
I wtedy to opisywane "głębokie przeżycie: dramatu bezsilności" - jawi się jako w pełni zrozumiałe i uzasadnione, nieprawda-Ż? ;) No dobra, Kurek robił tu za przystawkę (jajecznica z kurkami). Czas na danie główne ;) "Otóż informuje O.R.K.S.a, że istotnie tych stacyj TV nie było. Powiem więcej: gdyby nawet były, to z nich bym się o tym nie dowiedział, gdyż teraz telewizję oglądam b.rzadko, ale wtedy nie oglądałem w ogóle – i nawet nie miałem w domu telewizora. Jest charakterystyczne, żeumysł O.R.K.S-a do tego stopnia przywykł, że informacje czerpie się z telewizji, że zupelnie zapomniał, że istniało wtedy radio."
http://pl.wikipedia.org/wiki/Mutatio_controversiae
Zamiast odniesienia się do meritum - W.Czc. Janusz Mikke salwował się projekcją na temat mojej skromnej osoby oraz zarzutem, że o czymś rzekomo zapomniałem (przeoczyłem, że w 1987r. istniało radio). Oczywiście "zarzut" ten - to bzdura wyssana z brudnego palucha. Osiągnięta wyłącznie dzięki erystycznemu zabiegowi "przeoczenia" pewnego fragmentu mojej wypowiedzi:
"A teraz starszym coś tylko przypomnę, natomiast młodzieży - wyłuszczę coś zgoła nieprawdopodobnego. Mianowicie to, że za komuny naprawdę nie było czegoś takiego jak: TVP Info, WSI24, Polsat News czy nawet TOK FM. Zero, null." Dla jeszcze lepszego oglądu sprawy:
"za komuny naprawdę nie było czegoś takiego jak: [stacja TV], [stacja TV], [stacja Tv] czy nawet [stacja radiowa]. Zero, null." A teraz pięknym za nadobne. Co prawda Łażący Łazarz niedwuznacznie dał do zrozumienia, iż W.Czc. Janusz Mikke jest chodzącym przykładem paranoi, inaczej - ma jakiś problem "z głową" (notabene: całkiem ujmująca jest próbka staropolskiej gościnności Naczelnego NE wobec świeżo pozyskanego, poczytnego autora)... I przy takim założeniu można od biedy uznać, że mogło dojść do nieświadomego przeoczenia faktu wystąpienia radia w tym "gąszczu" enumeratywnie przeze mnie wymienionych mediów. Lub ewentualnie uznać, iż W.Czc. Janusz Mikke nie zdaje sobie sprawy, że TOK FM nie jest telewizją, lecz radiem... Ale umówmy się - Łazarz nigdy specjalnie błyskotliwością nie grzeszył. Ja dla odmiany staram się z reguły nie lekceważyć przeciwnika i mimo wszystko przyjmuję założenie, iż W.Czc. Janusz Mikke jest osobą wysoce inteligentną oraz arcyspostrzegawczą - a wtedy w żadnym wypadku nie może być mowy o jakimś przypadku. Przeciwnie - do "przeoczenia" doszło "na zimno", na skutej chłodnej kalkulacji. Nie zamierzam też obrażać inteligencji Czytelnika rozstrząsaniem zagadnienia, czy W.Czc. Janusz Mikke jest do tego stopnia nierozgarnięty, by w momencie pisania swojej notki mógł uważać, że "TOK FM" - to jeszcze jedna telewizja:
http://jkm.nowyekran.pl/post/35915,o-godz-21-00-jestem-w-tok-fm
Stawiam dolary przeciwko orzechom, iż wiele osób nie zwróciło uwagi na coś jeszcze. Otóż W.Czc. Janusz Mikke absolutnie nie przyznał otwartym tekstem, iż usłyszał o awarii Ił-a z Polskiego Radia. Kto nie wierzy, niech sprawdzi. OK, W.Czc. Janusz Mikke ma rację - zaiste w 1987r. w PRL-u istniało już radio. Ale resztę - komentujący notkę dośpiewali już sobie sami. Ten szczwany lis po prostu skalkulował, że kłamstwo to może się rypnąć. Albo dzięki przepastnym archiwom radiowym, albo dzięki relacji ludzi, którzy po dziś dzień pamiętają, w którym momencie tej tragedii wypuścili w eter informację, albo ją w radiu usłyszeli. Całkiem logiczne, że zostawił sobie furtkę do odwrotu - do innej, nie mniej karkołomnej, na poczekaniu skleconej wersji (np. nasłuch krótkofalówką zaprzyjaźnionego radioamatora, itp, itd). A przy okazji jeszcze do poniekąd słusznego odwinięcia się, że ktoś źle zrozumiał jego wypowiedź. Osobom myślącym proponuję mały eksperyment (nomen-omen) myślowy:
Należy wyobrazić sobie, iż w realiach PRL-u jakiś nominat partyjny, tj. dyrektor Jedynki Polskiego Radia - w bliżej nieokreślony sposób szybko dowiedział się o awarii. I wtedy natychmiast bierze sprawy w swoje ręce: trąbi na cały świat o właśnie zaistniałych problemach szczytowego osiągnięcia myśli technicznej naszego Bratniego ZSRR. Albo jeszcze lepiej: jakaś szycha z KC PZPR osobiście dzwoni do niego z tą informacija i rozkazuje mu ją roztrąbić (nie czekając do chwili, gdy może jeszcze ten jeden raz uda się problem radzieckiej myśli technicznej jakimś cudem opanować i zażegnać bez ofiar w ludziach) Normalnie paradne! Ubaw po pachy, szczególnie dla tych, którzy pamiętają tamte realia :)
Powoli zbliżamy się do końca tego przydługiego wywodu. Trzeba przyznać, że w ujmujący sposób i trzymając poziom - smagnął mnie tutaj sam Pan Mecenas:
"Dla Pana (Pani), wszyscy są agentami, szczególnie tutaj na NE"
http://jkm.nowyekran.pl/post/31352,kangury-i-wampiry#comment_260306
Nie trzeba było długo czekać, by Papuga uznała w swej ptasiej głowce, że właśnie spuszczono ją ze smyczy ;) :
"dla ORKSa NE dzieli się na agentów SB, agentów WSI i na ORKSa. Przykład ciężkiej paranoi." Otóż pragnę Papugę poinformować, (bo niby skąd ma wiedzieć, że):
Nie ma bardziej klinicznego przypadku niż przypadek W.Czc. Janusza Mikke, jako przykład osoby, która szepta po kątach do ucha swoim słuchaczom mniej więcej w ten deseń:
"Ten to agent. A ten to stary agent. A tamten to w ogóle...".
Słowem - wszędzie widzi agentów. A jeśli ktoś nie dowierza - to są inne źródła tej "insajderskiej" tajemnicy poliszynela. Mam nadzieję, że zarówno Pan Mecenas, a w szczególności jego Papuga - nie posiłkują się podwójnymi standardami oraz Kalizmem Stosowanym. I nie zaczną ściemniać, że mimo tak pięknych okoliczności przyrody - tytuł mojej notki jest jakimś nadużyciem (jest zdecydowanie bliższy prawdy niż fałsz, jaki na mój temat nawypisywał W.Czc. Janusz Mikke :) Na koniec jeszcze dwie sprawy.
1. Jeśli chodzi o ogrywanie zarzutu bezpieczniackiej agenturalności... - ujmę to tak: Na przestrzeni ostatnich wielu lat, w chwilach większych lub mniejszych "przesileń" na arenie międzynarodowej z Rosją w rolach głównych - tak się akurat przypadkiem praktycznie nigdy nie złożyło, by stanowisko W.Czc. Janusza Mikke stało w poprzek rosyjskich oczekiwań. No, OK. Jeden wyjątek W.Czc. Janusz Mikke kiedyś wygrzebał (przyparty przeze mnie do muru w tej kwestii). Taki na potwierdzenie reguły. Istnienia, której jestem świadomy - jako dawna ofiara mikkistycznego ukąszenia - od wielu lat. Dla porównania, naiwniak Kurek przyznał, że sprawa zalatuje mu w ten sposób od niedawna. Cóż, bystry niczym Łażący Łazarz. Ale przynajmniej szczery ;)
2. W.Czc. Janusz Mikke wyraźnie reorientuje swoje działania na kanalizację środowiska "narodowo-liberalnego". A za tym oczywiście idzie odgrywanie roli "Jedynego Prawdziwego" Narodowca, KatoEndeka, itp, itd. Dlatego w kontekście jego niechybnych prób wodzirejowania na jutrzejszym Marszu Niepodległości - chciałbym przypomnieć i prosić, by właśnie na nasze jutrzejsze Święto nie zapomniał założyć swojego narodowego rynsztunku z dawnych lat, tego z wyraźnie zaznaczonymi symbolami narodowymi. A że akurat nie z biało-czerwonymi? Nie bądźmy tacy małostkowi. W końcu już raz, w przypływie szczerości przyznał, iż jednak czasem brakuje mu nazywania go per: Ozjasz Goldstein, nieprawda-Ż? "A ja jeszcze pamiętam Janusza Korwin-Mikkego z marca 1968 r. na UW, kiedy paradował z wyhaftowanymi niebieską nicią na naramiennikach gwiazdami Dawida. A teraz będzie sojusznikiem Młodzieży Wszechpolskiej, i co? Wyhaftuje sobie swastyki? Trochę za dużo tych, łagodnie mówiąc, dziwactw."
http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/120133,rybinski-polityka-i-co-z-tego-wynika.html
Do zobaczenia na Marszu Niepodległości! Nobody's perfect. O.R.K.S.
Czy „półsieroty” zatrzymają Marsz Niepodległości? Słuchałem w ostatnią niedzielę Piotra Stasińskiego z Gazety Wyborczej, który to Marsz Niepodległości i jego cel oraz sens nazwał w „Loży prasowej”, cytuję z pamięci: „ Patrioci (faszyści) idą by dokopać tym wstrętnym liberałom”. O dziwo po tych słowach nie ogarnęła mnie złość czy choćby zdenerwowanie. Mnie jest szczerze żal nie tylko biednego Stasińskiego, ale całego tego kosmopolitycznego środowiska, któremu nigdy nie będzie dane pojąć ani zrozumieć czegoś dla wielu Polaków bardzo oczywistego. Dla nich, jak dla „półsierot” pozbawionych ojców, zupełnie nie do ogarnięcia jest coś, co najlepiej nazwał Papież Jan Paweł II w książce „Pamięć i tożsamość. Rozmowy na przełomie tysiącleci”:
„Wyraz ojczyzna łączy się z pojęciem i rzeczywistością ojca. Ojczyzna to jest poniekąd to samo co ojcowizna, czyli zasób dóbr, które otrzymaliśmy w dziedzictwie po ojcach. Ojczyzna więc to jest dziedzictwo, a równocześnie jest to wynikający z tego dziedzictwa stan posiadania – w tym również ziemi, terytorium, ale jeszcze bardziej wartości i treści duchowych, jakie składają się na kulturę danego narodu. Należy też stwierdzić, że rozwój kultury duchowej w XIX wieku przygotował Polaków do tego wielkiego wysiłku, który przyniósł narodowi odzyskanie niepodległości. Polska skreślona z map Europy i świata, w roku 1918 zaistniała na nich z powrotem i od tego czasu istnieje na nich ciągle.”
„Patriotyzm oznacza umiłowanie tego, co ojczyste: umiłowanie historii, tradycji, języka czy samego krajobrazu ojczystego. Jest to miłość, która obejmuje również dzieła rodaków i owoce ich geniuszu. Próbą dla tego umiłowania staje się każde zagrożenie tego dobra, jakim jest ojczyzna. Nasze dzieje uczą, że Polacy byli zawsze zdolni do wielkich ofiar dla zachowania tego dobra albo też dla jego odzyskania.” Niestety, środowisko, które reprezentuje między innymi Stasiński, mimo kreowania się na „wszystkowiedzące autorytety” tak naprawdę przypomina ucznia, który nie mogąc pojąć jakiś matematycznych zawiłości i widząc, że dookoła inni rozwiązują bez problemu zadania, kiedy przed nim ciągle czysta kartka i pustka w głowie, ciska pióro o ścianę i wychodzi z klasy twierdząc, że to spisek wymierzony przeciwko niemu i takim jak on. Powyższe cytaty to dla tych środowisk najzwyczajniej niezrozumiała chińszczyzna, a miłość do Ojczyzny i na dodatek organizowanie marszów czczących dzień jej odzyskania to właśnie takie „matematyczne zadanie”, którego ich puste głowy nie potrafią rozwiązać i z tego powodu wpadają w wściekłość. Najgorsze jednak jest to, że w tej zapiekłej wściekłości skrzykują oni podobne im „półsieroty” i manipulują młodymi ludźmi nawołując do sprzeciwu wobec tych, którzy ten matematyczny wzór pozwalający rozwiązać zadanie mają od pokoleń zakodowany w głowie dzięki przodkom.
Cóż im pozostało? Ano trzeba sięgnąć do magazynów, w których jeszcze od 11 listopada ubiegłego roku zalega tysiące zakurzonych i niewykorzystanych gwizdków oraz wezwać posiłki z zewnątrz w postaci lewackich zadymiarzy i neo-stalinowców z Niemiec. Te lewicowe niemieckie bojówki na swojej stronie internetowej piszą, że 11 listopada w Warszawie przemarsz organizują faszyści. Ciekawe skąd uzyskali takie informacje?
Czyżby prenumerowali Gazetę Wyborczą lub pasjami wysłuchiwali bzdur Waldemara Kuczyńskiego?
A może ich ulubioną stacją telewizyjną jest TVN24, a motorem do działania stały się te wynurzenia Stefana Bratkowskiego wypowiedziane w programie „Piaskiem po oczach”:
„Jeśli wódz drugiej siły w kraju bez żenady odwołuje się do idei Carla Schmitta, nauczyciela hitlerowców, jeśli podnosi hasło „Polsko, obudź się”, dosłownie wzorując się na haśle Hitlera „Deutschland, erwache”, Niemcy, obudźcie się, jeśli wzorem hitlerowców organizuje fackelzugi, marsze z pochodniami – to czy te analogie mogą nie budzić niepokoju? Ten wódz przewodzi partii zorganizowanej na sposób stricte faszystowski, z pełnią władzy, skupioną tylko w jednym ręku. Czy można tego nie zauważać? I z dziwną jakoś dokładnością przestrzega on zasady Goebbelsa – powoływać się i korzystać z demokracji, dopóki się nie zdobędzie władzy; nie przypadkiem podczas lat jego władzy nigdy nie padły z jego ust słowa takie jak „społeczeństwo obywatelskie” czy „samorząd”. Władzę wedle tego wodza należy centralizować – dokładnie tak, jak chciał i robił to wódz NSDAP.” Przypomnę, że natchnieniem Bratkowskiego do wypowiedzenia tych słów i rozstania się z rozumem były uroczystości w pierwszą rocznicę tragedii smoleńskiej obchodzone tłumnie w stolicy. Marsz patriotów w Dzień Niepodległości jest rozumiany przez Czerską i Wiertniczą, jako demonstracja siły zorganizowana przez opozycję niepodległościową, gdyż pobudki patriotyczne są jak już wcześniej pisałem, zupełnie dla nich niezrozumiałe i niemieszczące się w ich kosmopolitycznych i osieroconych głowach. Podczas długiej wędrówki 1-go listopada po częstochowskim cmentarzu „Kule” odwiedziłem grobowiec rodzinny, w którym spoczywa śp. Janusz Kochanowski, Rzecznik Praw Obywatelskich, który poległ w Smoleńsku. Mijałem liczne groby z napisami „Zamordowany przez NKWD”, „Zginął z rąk oprawców z UB”, „Zamordowany przez hitlerowców”. Tak sobie myślę, że wszyscy oni gdyby mogli wstać z grobów to 11-go listopada odmeldowaliby się w Warszawie na tym „faszystowskim” Marszu Niepodległości. Może wtedy zmanipulowani młodzi ludzie, którym wmówiono, że trzeba ten marsz zatrzymać, zreflektowaliby się i w poczuciu wielkiego wstydu na widok „Inki”, „Zapory”, „Łupaszki”, rotmistrza Pileckiego, gen Fildorfa-Nila i wielu innych, którzy oddali życie z ojczyznę, ze spuszczonymi głowami rozeszliby się do swoich domów gdzie czekała by ich długa i bezsenna noc. kokos26
Polska niepodległość Rocznica odzyskania niepodległości jest dobrym momentem, aby podjąć refleksję nad Polską, ucząc się z historii. Współczesna polska prawica może odwoływać się do wzorców niepodległościowych, które określają różnorakie symboliczne postaci: Ignacy Paderewski, Wincenty Witos, Józef Piłsudski i inni. Niepodległościowe nastawienie jest bowiem niezwykle ważne w polskim spojrzeniu na politykę. Musimy pamiętać, że wcale nie jest ono jedynym w polskiej tradycji politycznej. Postawy lojalistyczne pojawiały się przez cały okres rozbiorów. Zatem myśl niepodległościowa i niepodległościowe działanie były na wagę złota, na wagę przetrwania ducha narodowego. Odniesienia współczesnych polityków prawicowych do różnych tradycji są więc zrozumiałe. Jednakże najbardziej adekwatne powinny być odniesienia do tradycji obozu narodowego zorganizowanego pod przywództwem Romana Dmowskiego.
Po pierwsze dlatego, że mieliśmy tu do czynienia ze środowiskiem prawicowym najsilniejszym przed I wojną światową, w czasie jej trwania i w okresie międzywojennym.
Po drugie dlatego, że był to nurt zwycięski w czasie wojny (właściwy wybór sojuszników antyniemieckich). Wreszcie dlatego, że w obozie narodowym można znaleźć ogromną skarbnicę myśli politycznej, obejmującej całe spektrum życia społecznego. Współczesna niechęć do tego dziedzictwa deklarowana przez różnorakie środowiska lewicowe wynika przede wszystkim z obawy odrodzenia się realistycznego myślenia o polityce wśród współczesnej prawicy polskiej. O wiele łatwiej jest sterować polskim Narodem w sytuacji, gdy zachowuje się on skrajnie emocjonalnie i bez refleksji daje się prowokować. „Niebezpieczne” dla lewicy jest to, gdy ten Naród w sposób rzeczowy poprzez kierowników polityki polskiej jest w stanie zdiagnozować swoje cele i je długofalowo realizować. Osiągnięcia obozu narodowego to nie tylko trafna diagnoza sytuacji międzynarodowej przed I wojną i w trakcie jej trwania. To również niezwykle dalekosiężna myśl zachodnia, nakierowana na odzyskanie Kresów zachodnich dla polskiej państwowości. Ta myśl znalazła swój finał w osadzeniu naszych zachodnich granic na Odrze i Nysie Łużyckiej po II wojnie światowej. Niezwykle doniosłe było również dookreślenie, że prawdziwie niepodległa polityka polska oznacza w sferze decyzyjnej minimalizowanie wszelkich wpływów zewnętrznych, przy założeniu, że na zewnątrz Polska może układać dobre stosunki ze wszystkimi, z kim po drodze. Największą polską bolączką bowiem było uzależnienie centrów decyzyjnych polityki od obcych wpływów agenturalnych, politycznych czy ideologicznych. Niezwykle ważne w dorobku myśli narodowej jest akcentowanie doniosłej roli Kościoła w życiu społecznym i państwowym. Warto o tym pisać dzisiaj, gdy w sposób wręcz infantylny zarzucono wszystkie kanony polskiego politykowania, a główne decyzje gospodarcze i polityczne zapadają w Brukseli. Z tradycji pokolenia, które doszło do niepodległości w 1918 roku, możemy czerpać wiele wzorców. Całe masy patriotów chciały wówczas zaprzeczyć antytradycji targowicy, polegającej na zgodzie na obcą dominację. Poza marginalnymi nurtami skrajnej lewicy pokolenie polityków międzywojennych było dogłębnie zatroskane o utrzymanie niepodległości. Efektem tego była m.in. postawa w czasie II wojny i konsekwentna ochrona atrybutów suwerenności rządu emigracyjnego, który stał na straży suwerenności aż do upadu komunizmu w Polsce. Łatwość rezygnacji z całych połaci suwerenności, z jaką mamy do czynienia w Unii Europejskiej, pokazuje zupełne odejście od tego nurtu polskiego myślenia o polityce. O wiele bliżej dziś jesteśmy czasów saskich niż dziedzictwa II RP.
Mieczysław Ryba
DUCH RZECZYPOSPOLITEJ Człowiek wyzuty z pamięci dnia wczorajszego jest człowiekiem o zaburzonej tożsamości. Obce mu są punkty odniesienia, wedle których powinien się w życiu orientować. Taki człowiek samego siebie skazuje na niezrozumienie, co dzieje się dookoła niego, i dlaczego dzieje się właśnie to. Gargantuiczne zadłużenie finansów publicznych. Miliony obywateli szukających pracy poza krajem. Kolejne setki tysięcy na walizkach. Mierna pozycja w światowych statystykach. Zerowa skuteczność państwa w realiach politycznych współczesności. Rząd czapkujący sąsiadom zamiast twardego realizowania precyzyjnie określonej racji stanu. Nieformalna władza, funkcjonująca poza konstytucyjnymi organami państwa. Zakryty przed opinią publiczną mechanizm podejmowania najważniejszych decyzji, poddany presji kapitałowych grup mafijnych, skrzętnie wykorzystujących wiedzę o agenturalnych zasobach PRL-u. Moralne autorytety wykupione przez finansowane z zagranicy fundacje, głoszące prawdy objawione równie rzetelne, jak wróżby Cyganki w parku. Rekordowy ponoć stopień infiltracji przez służby specjalne państw obcych. Na domiar wszystkiego złego media mainstreamowe walcujące opinię publiczną na użytek szemranych interesów mocarzy gospodarczych o niejasnej proweniencji, i pod obłędną wizję paneuropejskiej szczęśliwości. Oto – w koniecznym rzecz jasna skrócie – opis rzeczywistości, w jakiej znajduje się dzisiejsza Rzeczpospolita. Jerzy Odrowąż Pieniążek, komentując postawy Polaków z 1918 roku, zapisał: „Na młodym organizmie państwowym od samego jego początku zagnieżdżał się typ ludzi bez czci i wiary, którzy tylko we własnym lub swej kliki interesie, pseudointeresie, pracowali, a właściwie rabowali, co się dało. I źle było z tym, kto się ośmielił naruszyć ów porządek, starał się o naprawę, gdyż w jednej chwili zgraja szakali rzucała się na niego”. Te słowa nic nie straciły ze swej aktualności.
PODERŻNIĘTE GARDŁA Od 1939 roku zło ma w Polsce dobrą passę, a nikczemnicy rządzą oraz umierają spokojnie. A przecież nic nie rozzuchwala bandytów bardziej niż poczucie bezkarności. Zwyrodnialcy przyszli ze wschodu, niosąc na bagnetach leksykalny idiotyzm – „ludową demokrację” („ludowe rządy ludu”). Pierwszy raz w historii Rzeczpospolita w całości stała się prowincją imperium. Co prawda sama nie znalazła się w Związku Sowieckim, za to Sowieci znaleźli swoje miejsce w Polsce. Od 1944 roku dobro narodu nie istniało, istniała „racja stanu”, równoznaczna z interesem okupantów. Ci upaństwowili terror, nazywając to wolnością. Mieli siłę, więc prawem nie musieli się przejmować. Zaś sprawiedliwość utopili w morzu krwi, opierając się na kryminalnym marginesie rodem z PPR-u. Z kolei ci, którzy bez kremlowskich protektorów byliby niczym, „wzięli odpowiedzialność za demokratyczną Polskę”. Za kraj, w którym „stosunki z Krajem Rad są ważniejsze od spraw granic”. Jeden z ich wychowanków wygrażał pięścią tym, którzy „zegar dziejów ludzkości pragnęliby cofnąć wstecz”, a inny, nieco później, wyrzygał z trzewi: „Aby Polska była Polską, musi być państwem socjalistycznym. Tylko ono może zapewnić narodowi polskiemu, że będzie gospodarzem we własnym, niepodległym domu”. Niepokornym grozili: „Porozumienia chcemy z całego serca. Lecz nie myślcie, że jest to warunek naszego istnienia. Możecie krzyczeć, że leje się krew narodu polskiego, lecz to nie zawróci nas z drogi. Władzy raz zdobytej nie oddamy.” Nie oddali, okrucieństwo doprowadzając do perfekcji. Na rozkaz z Moskwy, elicie ocalałej z wojennej zawieruchy poderżnęli gardła, by zająć się „pospolitymi” żołnierzami Podziemia.
ZDEGRADOWANE CHARAKTERY Przywołując wszystko powyższe, mówię, że Polska zapłaciła niezwykle wysoką cenę za bezkrwawe przejście od totalitaryzmu do demokracji. Czy nie była to cena zbyt wygórowana, skoro brak rozliczeń z przeszłością przyniósł nam katastrofalną dewastację etyczno-moralnych podstaw tożsamości narodowej? Historyk filozofii, były minister edukacji, profesor Ryszard Legutko, w znakomitym „Eseju o duszy polskiej”, słusznie podkreśla, że jednym z fundamentalnych problemów współczesnej Polski jest właśnie kłopot z tożsamością narodową Polaków. Przypomina, że w wyniku wojny, w wyniku niemieckiego oraz sowieckiego ludobójstwa, śmierć poniosło niemal sześć milionów polskich obywateli. Że Polska utraciła połowę swojego historycznego terytorium, a Polaków zmuszono, by inkorporowali nowe, cudze dotąd przestrzenie. Że efektem komunistycznej indoktrynacji było zafałszowanie wartości, które mogłyby na nowo konstytuować naród. Można powiedzieć, że ukradziono nam przeszłość, a w 1989 roku weszliśmy w przyszłości z wykoślawioną perspektywą. Wykoślawioną na tyle, by kolejnym rządom udało się zrealizować plan przekształcenia Polski w europejski zaścianek. W cepeliowski w charakterze skansen, pozbawiony znaczącego przemysłu i nowoczesnej infrastruktury. Zarazem rynkowe sukcesy odnoszą przedsięwzięcia nadzorowane przez ludzi zakorzenionych środowiskowo w służbach specjalnych komunistycznego chowu. Tych z koneksjami ukrytymi w pajęczynie nieformalnych powiązań i znajomości swoich rodziców i dziadków. Co dawało i daje tym ludziom dostęp do wiedzy o konkurentach, planach instytucji rządowych czy finansowych – i tak dalej, i tak dalej…
ETYCZNE ROZSZCZEPIENIE Kontekst tego upadku w nieprzyzwoitość znakomicie uchwycił Ernest Bryll, odpowiadając na pytanie Joanny Lichockiej, dlaczego dzisiejsza Polska odbiega od jego marzeń. „Brakuje nam jednej prostej rzeczy – odparł Bryll – norm, w tym normy honoru i wartości. Prawdziwa skuteczność musi mieć normy. Inaczej jest w każdej chwili podważalna”. Rafał Ziemkiewicz ujął to samo odrobinę inaczej:
„z jakim bezwstydem ludzie zobowiązani z racji swej pozycji społecznej do szczególnie godnej postawy kierują się interesem sitwy i zbiorowym cwaniactwem, nawet nie dostrzegając w tym niczego nagannego. Taki zbiorowy bezwstyd jest najbardziej charakterystyczną cechą środowisk, które uważają się za społeczną elitę”. Nie sposób zaprzeczyć, iż między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca borykamy się dziś z problemem „pękniętego narodu”. To głęboka, krwawiąca szrama na polskości, dotycząca nie tylko kwestii zanurzonych w codzienności, ale i kwestii epistemologicznych w rodzaju rozumienia pojęć takich jak prawda, osąd, przekonanie czy uzasadnienie przekonania. Innymi słowy, szrama zahaczająca o sedno przeżywania i rozumienia świata, wartości, porządku rzeczy na poziomie podstawowym. Tę rysę na policzku naszej ojczyzny można zabliźnić przy pomocy wiedzy i pamięci. Problem w tym, że ludzie zanurzeni w codzienności nie mają czasu na naukę. Nie mają też ochoty na pamiętanie. Brak im wyobraźni, do czego prowadzi odstąpienie od żądania aktów ekspiacji ze strony zbrodniarzy, a następnie ich zdecydowanego osądu. Brak im świadomości, czym grozi niedostrzeganie konsekwencji odłożonych w czasie. Stąd załamanie w zdefiniowaniu i rozumieniu uczciwości postępuje w rozszczepionej duszy narodu niesłychanie szybko. Powstaje chaos, zawsze będący efektem moralnej degrengolady i etycznego zagubienia.
TRZEBA SIĘ WKURZYĆ Warto powtarzać, zatem, do skutku: Polski nie da się naprawić przy pomocy zapomnienia, przemilczeń i kłamstw, a niczego trwałego nie można zbudować na bagnie czy wysypisku śmieci. Struktur normalnego państwa nie sposób wznieść w miejscu, gdzie górę bierze deficyt w obszarze wartości. Albowiem niesprawiedliwość, której nie wytknięto i nie naprawiono, wcześniej czy później mści się, fałszując nie tylko prawdę czy konieczność historyczną, ale i zakłamując percepcję rzeczywistości. Psuje charakter ludzi poddanych tego rodzaju eksperymentom. Stąd zaniechania w obszarze aksjologii nigdy nie uchodzą bezkarnie: charakter człowieka gnije, natomiast państwo pogrąża się w niebycie. Tymczasem my, zaplątani w pierzaste słowa pozbawione treści, w swoim własnym kraju nie posprzątaliśmy, w efekcie przyzwoitość nadal wydaje się wielu z nas zbyt trudna do udźwignięcia, bądź też nazbyt, jak na współczesność, trywialna. W efekcie Barbara Fedyszak-Radziejowska na łamach „Nowego Państwa” może z pełnym uzasadnieniem zapytać:
„Dlaczego lustracja nie może się udać? Dlaczego tak trudno walczyć z korupcją?Bo to są mechanizmy kontrolowania elit. Czym jest z socjologicznego punktu widzenia lustracja? To przetestowanie, czy obywatel zasługuje na to, żeby zostać elitą mojego kraju. Przy Okrągłym Stole zassano mechanizmy PRL do III RP. Lustracja jest niepotrzebna, bo to jest mechanizm, w którym demos, czyli zwykły wyborca, ośmiela się kontrolować elity i mówić: „Sprawdzam”. Co to jest walka z korupcją? To jest próba sprawdzenia, jak rządzisz. Nie skąd przyszedłeś, tylko jak rządzisz”. Inną receptę wskazuje Ryszard Legutko, który powiada tak: „Najważniejsze, żeby zobaczyć (…) i się wkurzyć. Im więcej ludzi to zobaczy i się wkurzy, tym większa szansa, że coś się zmieni. Kiedyś widziałem w filmie taką scenę: mężczyzna otwiera okno w środku nocy i krzyczy, że ma już dość i tak dalej być nie może. Po jakimś czasie zaczynają tak się zachowywać inni i powstaje reakcja zbiorowa. Może to jest jakiś pomysł?”.
PROTEZY TOŻSAMOŚCIOWE Może. Faktem jest, że naprawa Polski nie ma racji bytu bez racjonalizacji gniewu w stosunku do pookrągłostołowych elit. Że Polacy musza wiedzieć, jakie tradycje chcą kontynuować, a jakie odrzucają i z jakich powodów. Kim chcą być. Co Polakowi wolno, a czego winien się wystrzegać i dlaczego. Co jest dla polskości dobre, a jakie postawy trzeba piętnować. Jak wychowywać naszych następców i jakie wpajać im normy. Trzeba rozmawiać z dziećmi o przeszłości. Mówić im, skąd przyszli, skąd pochodzą ich rodzice, rodzice ich rodziców, i gdzie leżą miasta czy wsie, w których się urodzili. Skąd oni sami wzięli się tu, gdzie są. Z czego biorą się wzorce kulturowe godne naśladowania, a jakich akceptować nie wypada. Gdzie szukać warto dumy, a gdzie inspiracji. Bez podobnych wskazówek każdy człowiek wcześniej czy później zacznie absorbować protezy tożsamościowe, wciskane do głów gawiedzi via antypolskie media. Protezy kuszące, pełne zdradliwego blichtru, plombującego luki w poczuciu własnej wartości. Jak to ktoś powiedział: „Warto dbać, by młodzi wychodzili z domu z solidnymi podstawami, na których postawią stabilny świat ich własnych zasad i wartości. Tak, aby to z czym spotkają się w swoim życiu, dopełniało ich, a nie cokolwiek im zastępowało”. Nie ulega też wątpliwości, że walcząc o powrót polskości do ludzkich serc i dusz, musimy wywalczyć polskości dostęp do ludzkich umysłów. Czyli do przestrzeni publicznej. Albowiem tak już jest skonstruowany nasz świat, że medialną wojnę idei może wygrać wyłącznie idea powszechnie widoczna, a prawdy oczywiste muszą być powtarzane, by nie stały się prawdami kwestionowanymi. Niestety, póki co fachowcy pracujący w mediach i dla mediów radzą sobie z tłumem otumanionych Polaków znakomicie, pijarowskimi sztuczkami zręcznie odwracając uwagę od kwestii naprawdę ważnych. Socjologia do spółki z psychologią społeczną znakomicie rozpoznały mechanizmy ludzkich reakcji i dają dziś efektywne narzędzia manipulacji, pozwalające nadzwyczaj sprawnie urabiać nastroje.
KWESTIA ZAUFANIA Chcę przez to powiedzieć, że jeśli jakiekolwiek lobby, czy to polityczne, czy gospodarcze, zawładnie przestrzenią medialną, skutki zawsze będą katastrofalne. Jeden przykład: gdy w latach 90. Jarosław Kaczyński nawoływał do przeprowadzenia dekomunizacji (na wzór denazyfikacji w powojennych Niemczech), media nie pozostawiły na tym apelu suchej nitki, imputując Kaczyńskiegmu obskurantyzm, czy wręcz zapędy totalitarne. Żaden głos przeciwny zapiekłej medialnej krytyce nie miał szans na szerszy oddźwięk. W efekcie Polska do dziś dekomunizacji nie przeprowadziła, a komuniści uwłaszczyli się na majątku państwowym i dziś mają się o niebo lepiej, niż ci, którzy ich jakoby pokonali. Inny przykład to telewizja TVN. Człowiek, który przegrał walkę o koncesję z Mariuszem Walterem, dopytywany przez włoskich dziennikarzy, zauważył: „Posmarowałem komu trzeba, nie wiedziałem jednak, że aby wygrać, trzeba mieć coś więcej: plecy w komunistycznych służbach specjalnych”. Ba! Skoro sam Jerzy Urban rekomendował Waltera generałowi Kiszczakowi jako osobę gwarantującą „należytą troskę o interesy resortu”, zasadne wydaje się pytanie, w jakim stopniu możemy dziś TVN ufać? I czy w ogóle powinniśmy? Zarazem pytania te pozwalają ujawnić, co tak naprawdę stoi za niechęcią tuskokomorowskich mediów wobec Radia Maryja, Telewizji Trwam czy Naszego Dziennika. Ano, stoi za nią niechęć do tradycyjnie rozumianej polskości. Przy czym w niczyjej głowie nie powstanie myśl, że „nietradycyjnie rozumiana polskość” po prostu nie istnieje. Ale o tym to już może przy innej okazji. A co do „ducha Rzeczypospolitej”, on nadal tkwi w nas. Żywi się naszą pamięcią, naszą przyzwoitością, i naszą nadzieją. Zatem wciąż mamy szansę, by więdnące zbiorowisko jednostek pozbawionych jednoczących idei, wspomnień i celów, ponownie spoić w organiczną całość. Całość kształtowaną przez wspólną tożsamość, ambicje oraz marzenia. Wystarczy tylko złapać za kije, po czym przegnać precz kurwy i złodziei. Już czas. Krzysztof Ligęza
Czesław Kiszczak przyczynił się do tragicznych wydarzeń 17 listopada Sąd Apelacyjny w Warszawie zbada apelacje w sprawie b. szefa MSW, 86-letniego Czesława Kiszczaka, uniewinnionego od zarzutu przyczynienia się do śmierci dziewięciu górników z kopalni „Wujek”. Naszym zdaniem, wydając szyfrogram, oskarżony sprowadził stan niebezpieczeństwa powszechnego i przyczynił się do tragicznych wydarzeń w kopalniach „Wujek” i „Manifest Lipcowy” - powiedziała rzeczniczka katowickiej prokuratury Marta Zawada-Dybek Prokuratura i górnicy z „Wujka” wnoszą w swych apelacjach o uchylenie uniewinnienia i o ponowny proces przed sądem I instancji. Obrońca Kiszczaka będzie domagał się utrzymania wyroku. Termin apelacji był już dwa razy przesuwany z powodów formalnych. W kwietniu br. Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił Kiszczaka. Katowicka prokuratura oskarżyła go o umyślne sprowadzenie „powszechnego niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia ludzi”, kiedy 13 grudnia 1981 r. jako szef MSW wysłał szyfrogram do jednostek milicji, mających m.in. pacyfikować zakłady strajkujące po wprowadzeniu stanu wojennego. Zdaniem prokuratury Kiszczak – bez podstawy prawnej – przekazał w nim dowódcom oddziałów MO uprawnienia do wydania rozkazu użycia broni. Ta decyzja miała być, według oskarżenia, podstawą działań plutonu specjalnego ZOMO, który 15 i 16 grudnia pacyfikował kopalnie „Manifest Lipcowy” i „Wujek”. Kiszczak, któremu grozi do 8 lat więzienia, nie przyznaje się. Twierdzi, że zakazał użycia broni w „Wujku”, gdy zwracał się o to do niego szef MO na Śląsku oraz nakazał wycofanie MO i wojska z kopalni. Mówi, że strzały jednak padły, a milicjanci strzelali „spontanicznie, w obronie własnej”. Sprawę Kiszczaka wyłączono w 1993 r., z powodu jego złego zdrowia, z katowickiego procesu zomowców, w którym po kilku procesach zapadły ostateczne wyroki skazujące ich na kary od 3,5 do 6 lat więzienia. Sąd Najwyższy, utrzymując w 2009 r. wyroki skazujące zomowców spod „Wujka”, podkreślił, że użyli oni broni bezprawnie, gdyż nie byli w bezpośrednim zwarciu z górnikami, oddawali „mierzone strzały z bezpiecznej odległości”, a ich życiu nie groziło niebezpieczeństwo. Proces Kiszczaka toczy się już 17 lat. Kwietniowy wyrok był czwartym, jaki zapadł przed sądem I instancji. W 1996 r. uniewinniono go, w 2004 r. skazano na dwa lata więzienia w zawieszeniu, a w 2008 r. sprawę umorzono. Wszystkie te orzeczenia uchylał potem sąd apelacyjny. Czwarty proces przed SO ruszył w lutym 2010 r.
Prokuratura domagała się dla Kiszczaka dwóch lat więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Obrona chciała uniewinnienia.
pap, wpolityce.pl
Dekalog niewygodnych faktów dotyczących holocaustu "Prawda nie boi się dochodzenia" - David Dees
1) W 1919 r. Martin Glynn, gubernator Stanu Nowy Jork, opisywał w swoich publikacjach “holocaust sześciu milionów Żydów i 800 tys. żydowskich dzieci”, spowodowany przez “tyranię wojny i pragnienie żydowskiej krwi” w Polsce i na Ukrainie. W tym samym czasie The New York Times oraz inne żydowskie media donosiły, że Żydów palono całymi tysiącami żywcem w synagogach (później się okazało, że Żydzi wraz ze swoimi synagogami przetrwali nietknięci I wojnę światową). Dlatego też, tacy przywódcy jak Roosevelt, Churchill, Eisenhower czy Pius XII, pamiętając o tej fikcji, byli ostrożniejsi i nie wspominali już o 6 milionach ofiar Holocaustu przez duże “H”, które miały zginąć w czasie II wojny światowej, zwanym również Hubrn w jiddisz lub Shoa po hebrajsku
2) Zdjęcia o wysokiej rozdzielczości, wykonywane przez amerykańskie samoloty zwiadowcze nad niemieckimi nazistowskimi obozami koncentracyjnymi oraz nad innymi miejscami, gdzie dokonano masowych zbrodni, wykazują, że liczby ofiar były od 100 do 1 tys. razy mniejsze niż to zeznawali naoczni świadkowie lub wykazywali historycy Holocaustu oraz inne autorytety. Np. masowe groby w Babim Jarze koło Kijowa na Ukrainie mogły pomieścić maksimum 2400 ciał (a nie jak twierdzono 250 tys.). Natomiast w obozie zagłady w Treblince koło Warszawy (w Polsce) około 4 tys (a nie jak twierdzono 900 tys. do 3,5 mln).
3) Po 2,5 mln zabitych przez rozstrzelanie, następne miejsce zajmują ofiary Holocaustu zagazowane za pomocą spalin z silników Diesla (ponad 2 mln). Patric Buchanan ujawnił w 1993 r. znane w środowiskach specjalistów patologów fakty (“Narzędzie masowych mordów, które nie może zabić”), potwierdzone przez Amerykańską Agencję Ochrony Środowiska, wg których wdychanie spalin samochodowych nie może być uznane za przyczynę masowych zgonów. Warto tutaj przypomnieć przypadek 450 amerykańskich dzieci, które zostały zablokowane w pociągu w tunelu kolejowym pod Waszyngtonem przez 90 minut w spalinach i wszystkie wyszły cało z wypadku.
4) Cyklon B, środek powszechnie na świecie używany do fumigacji, pozostawia na ścianach grubą, niebieską warstwę żelazocjanków. Jednakże, w Auschwitz-Birkenau praktycznie nie znaleziono takich śladów na cegłach i płytach pochodzących ze śmiercionośnych komór gazowych. Podważa to twierdzenie o zagazowaniu 600 tys. Żydów w dwóch komorach krematoriów w Auschwitz-Birkenau.
5) Zdjęcia z niemieckich obozów koncentracyjnych, zrobione przez żołnierzy alianckich, którzy je wyzwolili, pokazują więźniów (w tym dzieci żydowskie) w niezłej kondycji fizycznej. Powszechnie znany obraz zwałów trupów (żaden z nich nie miał oznak wycieńczenia z powodu głodu), spychanych do masowych grobów przez brytyjskie buldożery w obozie Bergen-Belsen, to rezultat wysokiej śmiertelności wśrod więźniów obozu, spowodowanej działalnością angielskich studentów medycyny, którzy leczyli więźniów obozu z tyfusu i dezynterii, podając im sproszkowane mleko, zamiast kostkek cukru i ziarenek soli z przegotowaną wodą, jak to robili nazistowscy sprytni doktorzy.
6) Zdjęcia z dnia wyzwolenia Dachau, zrobione przez żołnierzy US Signal Corps, ukazują setki odprężonych więźniów, którzy ignorują dostawę 3 tys. bochenków chleba przez amerykańskie ciężarówki i domagają się natarczywie papierosów, które rozdają amerykańscy oficerowie. Zdjęcia te mogą być dowodem, że w nazistowskich obozach koncentracyjnych nie było głodu. Natomiast na masową skalę występowało odwodnienie organizmu przy biegunkach, które spowodowane były brakiem czystej wody. Alianci z premedytacją bombardowali bowiem ujęcia wody pitnej, filtry i stacje sieci elektrycznej w Niemczech. Dla kontrastu trzeba to porównać ze zdjęciami opuchłych z głodu jeńców konfederackich w obozach Unii w czasie wojny domowej 1863-65 w USA, gdzie na skutek niewyobrażalnego zatłoczenia oraz makabrycznych warunków sanitarnych umierali oni masowo.
7) W edycji Encyclopedia Britannica z 1956 r. szanowany rabin Jacob Marcus, twórca American Jewish Historical Society oraz dziekan Hebrew Union College, napisał, że większość Żydów europejskich zostało wywiezionych przez nazistów w nieludzkich warunkach do pracy na wschodzie, gdzie wielu zmarło. Jednakże, pamiętając o propagandzie “holocaustu” z I wojny światowej, rabin Marcus zignorował oskarżenia Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze (1945-48) o ludobójstwo.
Po to, aby zapobiec fatalnym skutkom terroru jaki wystąpił w wojnie francusko-pruskiej w 1871 r. oraz w czasie innych konfliktów w tym czasie, uchwalono Konwencję Haską (1905) i Genewską (1921), dotycząca sposobu prowadzenia wojny. Artykuły tych konwencji dopuszczały możliwość wykonania egzekucji cywilów schwytanych z bronią w ręku oraz tych, którzy wspierali podziemny opór. Dlatego w niemieckich filmach dokumentalnych można obejrzeć chwytające za serce sceny publicznego wieszania lub rozstrzeliwania takich przestępców (alianci również dokonywali egzekucji młodocianych Niemców, schwytanych na terenach okupowanych). Konwencja Genewska z 1949 r. anulowała te artykuły, dlatego Amerykanie pozwalali żołnierzom armii południowokoreańskiej na masowe rozstrzeliwanie wziętych do niewoli jeńców północnokoreańskich (włączając w to cywilów). Obecnie Amerykanie przywrócili możliwość torturowania “terrorystów”, jak to miało miejsce w więzieniu Abu Graib.
9) W 1979 r. profesor psychologii na Uniwersytecie w Oklahomie, amerykański Żyd, Howard Stein opisał syndrom “zbiorowej fantazji żydowskiego męczeństwa i wszechmocy” jako sposobu “przetrwania przez prześladowanie”. W 1991 r. największy autorytet w zakresie Holocaustu II wojny światowej, historyk prof. Raul Hilberg, publicznie zakwestionował zeznania naocznych świadków i oświadczył dla Cleveland Jewish News, że dla niego liczą się tylko fakty. W eseju opublikowanym w New York Times z 1 stycznia 1994 r. uznał “syndrom ocalałego z Holocaustu” jako przyczynę fałszywych wspomnień ofiar II wojny światowej. Dotychczas, conajmniej kilkanaście takich wspomnień uznano za “mistyfikacje”. Na Internecie na początku 2009 r. znalazłem ponad 5 tys. krytycznych postów, poddających w wątpliwość nieomal religijną wiarę w ideę Holocaustu. W tym samym czasie kilkanaście szeroko promowanych przez media światowe “wspomnień” autorów ocalałych z Holocaustu zostało uznanych przez autorytety za fałszerstwa Holocaustu.
10) W 2003 roku, w 58 lat po zakończeniu II wojny światowej, izraelscy demografowie ujawnili, że nadal żyje na całym świecie ponad 1 mln Żydów, zarejestrowanych jako “ofiary Holocaustu”, którzy czekają na zasiłki z funduszy na pomoc humanitarną. Można stąd wyciągnąć wniosek, że conajmniej 2 mln żydowskich nastolatków, dzieci i niemowląt, które nie mogły być użyte do ciężkiej pracy fizycznej, a więc powinny być przeznaczone do likwidacji, przeżyło Holocaust. Zakładając średnią długość życia na 70 lat, można uznać, że te 1 mln 100 tys. zarejestrowanych “ocalałych z Holocaustu” to najmłodsza grupa z 12 mln Żydów jacy pozostawali ciągle przy życiu w Europie w 1945 r., a którzy w rzeczywistości nie byli poddani nazistowskiej eksterminacji, jak się powszechnie uważa. Paradoksalnie, izraelscy demografowie oraz pracownicy socjalni stali się najpoważniejszymi “podważającymi Holocaust” (Holocaust Deniers).
Tłumaczył Stanisław Terlecki
Źródło: http://newsfromthewest.blogspot.com
Za: http://www.polskawalczaca.com
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/
Prezes plecie o Onecie "Onet to integralne, cenne i świetnie się spisujące aktywo grupy TVN i nie jest na sprzedaż", poinformował wczoraj prezes TVN, Markus Tellenbach. Naprawde ? Ile razy już prezes mówił nam jedno a później robił drugie? Czerwiec 2011. Prezes Tellenbach zaprzecza publikacjom prasowym i spokojnie tlumaczy dziennikarzom:
"Grupa ITI nie ma planów sprzedaży portalu internetowego Onet, platformy satelitarnej "n" ani telewizji TVN (....) To spekulacja. Sprzedaż n w tym momencie nie byłaby najmądrzejszym pomysłem. To samo dotyczy Onetu. (...) Nie ma absolutnie żadnych planów sprzedaży Onetu, n czy samego TVN". Kilka dni pozniej wychodzi na jaw ze dlugoletni doradca ITI, pan Siergiej Safronow z Londynu, pracuje nad aukcja aktywow TVN. Ciag dalszy juz znamy. Rozumiemy ze pan Tellenbach inkasuje 4.000.000 PLN rocznie za wykonywanie polecen, w tym za komunikacje z dziennikarzami i analitykami gieldowymi, komunikacje ktora czasami idzie w zaparte. Tym bardziej ze sam pan Tellenbach nie jest zawsze slowny, o czym pisalismy juz wczesniej: http://monsieurb.nowyekran.pl/post/25322,przypadki-prezesa-pinokio
Nalezy wiec podchodzic ostroznie do deklaracji prezesa Tellenbacha. Trzeba jednak przyznac racje prezesowi w jednym punkcie jego wypowiedzi. Onet jest rzeczywiscie integralna czescia aktywow TVN. Wraz z innymi aktywami TVN, Onet jest zastawiony jako zabezpieczenie dlugu ITI, dokladniej 56% akcji grupy TVN jest zaryglowane w specjalnej holenderskiej strukturze pod nazwa Polish Television Holding (PTH).
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/23487,duma-zarzadza-aktywami-tvn
Kredytodawcy (obligatariusze) ITI maja wiec swoje do powiedzenia w sprawie aktywow TVN. Komplikuje to tez ewentualna fuzje Cyfry Plus i platformy "n". Dlatego TVN przewiduje, ze az 20 milionow PLN zostanie wydane na przygotowanie wycen bankowych oraz opinii prawnych Na pewno prezes Tellenbach opowie nam o tym w szczegolach. Stanislas Balcerac
Kto zbezcześcił 11 listopada 2011 roku święto narodowe Polaków? Wrogowie polskości i otumaniona przez nich młodzież na długo przed marszem niepodległości wyzywali publicznie jego przyszłych uczestnikow od faszystów. Całkiem jawnie przygotowywali siłowe zakłócenie obchodów 11 listopada w stolicy i zapraszali do współudziału w zakłócaniu zagraniczne bojówki bandycko-terrorystyczne. Nagłaśnianie zamiarów bandyckich wobec marszu niepodległości miało wydźwięk ściśle terrorystyczny – odbierane było jako próba zastraszenia społeczeństwa Polskiego w celu zniechęcenia go do udziału w marszu niepodległości. Jak wobec antypolskich terrorystów zachowały się władze samorządowe i państwowe? Dały im zielone światło. Mimo że zgłaszane do rejestracji zgromadzenia antyniepodległościowców były celowo przygotowane w takim czasie i miejscach, by zakłócić obchody dnia niepodległości i mimo że jasnym było, iż sprowadzają one niebezpieczeństwo publiczne (zagrażenie życia i zdrowia ludzi oraz mienia w znacznych rozmiarach) – władze Warszawy nie wykonały obowiązku i nie zakazały bandyckim wichrzycielom zgromadzeń, łamiąc w ten sposób artykuł 8 ustawy „Prawo o zgromadzeniach”. Także służby odpowiadające za bezpieczeńsywo obywateli zaniedbały swoje elementarne obowiązki. Policja i inne służby miały obwiązek wystąpić do władz gminnych z informacją o przestępczym i niebezpiecznym charakterze zgromadzeń planowanych przez antyniepodległościowców. Czy obowiązek ten został dopełniony? Wygląda na to, że nie. Nie dopełniono także obowiązku odizolowania od społeczeństwa niebezpiecznych osób, które planowały zakłócanie siłowe marszu niepodległości i zagrażały bezpieczeństwu obywateli pragnących publicznie świętować na ulicach stolicy dzień niepodległości. Skutkiem zaniedbań władz antyniepodległościowcy wszczęli zamieszki na Nowym Świecie rozpoczynając spektakl bezczeszczenia święta narodowego Polaków. Następnie chuligani antyniepodległościowi przy nieudolności policji zablokowali ulicę Marszałkowską. Były też incydenty o mniejszej skali. Dzieło zamętu zostało dopełnione przez starcia policji z tłumem oczekującym na rozpoczęcie marszu niepodległości na Placu Konstytucji. Co się tam tak na prawdę wydarzyło? Przy totalnej dezinformacji głównych mediów odtworzenie wypadków będzie utrudnione. Nie jest jednak niemożliwe. Już teraz należy zadać kilka pytań:
Dlaczego naprzeciw pokojowego zgromadzenia świętujących obywateli ustawiono tyralierę opancerzonych, wyposażonych w tarcze, hełmy i uzbrojonych w pałki policjantów?
Czy to nie była gruba prowokacja i liczenie na to, że w tłumie znajdzie się łatwa do podpuszczenia młodzież albo przygotowani na zbrodniczy scenariusz prowokatorzy?
Dlaczego państwowe media rozsiewały dezinformację o delegalizacji marszu niepodległości?
Dlaczego państwowe media udawały, że walki na Placu Konstytucji uniemożliwiły rozpoczęcie marszu?
Dlaczego nie pokazywały marszu na żywo i sugerowały, że tylko jakaś niewielka grupka wytrwałych przemyka się nieznaną mediom trasą w stronę pomnika Romana Dmowskiego?
Dlaczego zamiast pokazywania na żywo, co się dzieje na Placu Konstytucji, przez bardzo długi czas pokazywano w kółko kilka tych samych zmontowanych scen ze starciami policji z młodzieżą?
Czy przypadkowo w trakcie marszu w studio TVP INFO rozważano wprowadzenie odpowiedzialności prawnej organizatorów zgromadzeń za zniszczenia spowodowane przez każdego, kto przyłączy się do zgromadzenia?
Czy pomysł prezydenta Bronisława Komorowskiego, by obciążać organizatorów zgromadzeń odpowiedzialnością za wszystkie straty materialne wyrządzone przez osoby zgromadzone jest tylko reakcją na wydarzenia z dnia niepodległości czy wieńczy spisek w celu ograniczenia swobód obywatelskich?
Czy dopuszczenie, a może i sprowokowanie części zajść 11 listopada 2011 roku przez władze miało na celu znalezienie pretekstu do ograniczenia obywatelskiego prawa do zgromadzeń?
Prezydent Bronisław Komorowski zamiast żądać wyciągnięcia odpowiedzialności od osób kierujących co najmniej nieudolnymi służbami państwowymi, władzami samorządowymi i mediami publicznymi – proponuje ukarać społeceństwo – ograniczając możliwość organizacji zgromadzeń, a tym samym korzystanie z podstawowego prawa obywatelskiego. Narzędziem ograniczenia ma być automatyczne przerzucanie finansowej odpowiedzialności ze sprawców wandalizmu na organizatorów zgromadzeń, w trakcie których ktokolwiek cokolwiek zniszczy. Totalitarny system zamyka się coraz szczelniej.
MORAŁ: Trzeba przygotować pozwy i doniesienia o popełnieniu przestępstw oraz zaniedbaniu obowiązków służbowych przeciwko winnym zbezczeszczenia święta narodowego w dniu 11 listoada 2011 roku. A są to: organizacje, media i osoby nawołujące do siłowego zakłócenia lub rozbicia marszu niepodległości, a także władze, służby i ich przełożeni, którzy nie wywiązali sie z obowiązku ochrony obywateli świętujących dzień niepodległości. Prawo jest po stronie patriotów. Trzeba nauczyć się z niego korzystać. Należy jak najgłośniej protestować przeciwko zmianom ustawowym ograniczającym obywatelskie prawo do zgromadzeń.
http://mocniejszy.wordpress.com/
Dopuszczenie zarówno krajowej (żydolewackiej) jak i zagranicznej (również żydolewackiej) chuliganerii do zakłócania patriotycznego marszu – jak również absolutnie skandaliczny sposób relacjonowania zamieszek przez media, w tym państwowe – dowodzi, iż Polską rządzi ksenokracja, co jest eleganckim określeniem kryminalnych szumowin o z reguły niepolskim pochodzeniu. Jaka jest typowa reakcja polskojęzycznego leminga?„Obie strony są równie winne. Sama widziałam na własne oczy, co pokazywali w telewizji”. Admin.
Kim jest irański prezydent? Ujawniona niedawno próba zamachu na saudyjskiego urzędnika, o którą oskarżono irańskich agentów jeszcze bardziej zaostrzyła stosunki na Bliskim Wschodzie. Sam Iran stawiany jeszcze przez George’a W. Busha wśród tak zwanych “państw bandyckich” od wielu lat uważany jest za kolejny obok Afganistanu i Iraku cel ataków USA. Do tej pory jednak pomimo częstych werbalnych deklaracji i jednego incydentu związanego z budową przez Persów elektrowni atomowej sytuacja pozostawała w miarę stabilna. Ostatnio jednak w rozmowie z Alexem Jonesem Steve Pieczenik stwierdził, że USA dały Izraelowi zielone światło do ataku na Iran. Jeśli ten scenariusz stanie się bliższy realizacji to warto się przyjrzeć jednemu z głównych aktorów w konflikcie. Mahmud Ahmadinedżad jest szóstym prezydentem Islamskiej Republiki Iranu od czasu obalenia szacha Mohamada Rezy Pahlaviego. Zanim objął urząd po wyborach w 2005 roku kiedy zdobył 62 procent głosów był między innymi wykładowcą akademickim i burmistrzem stołecznego Teheranu. Od początku jego prezydentury był on uważany za konserwatystę i zwolennika nieprzejednanej linii wobec Izraela. Swoją politykę, szczególnie w kwestiach gospodarczych określał jako “środek drogi” mającą być kompromisem między kapitalizmem i socjalizmem, które są jego zdaniem wytworem Zachodu. Wiele kontrowersji budził wspierany przez niego program atomowy, sam Ahmadinedżad twierdził, że ma on charakter wybitnie pokojowy. Jego zdaniem tworzenie bomby atomowej jest “nielegalne i niezgodne z naszą religią” innym razem dodając, że naród z “kulturą, logiką i cywilizacją” nie potrzebuje broni atomowej, zaś kraje dążące do posiadania tego typu arsenału są przede wszystkim nakierowane na rozwiązywanie problemów siłą. Ahmadinedżad jest regularnie krytykowany za swoje wypowiedzi i stanowisko wobec Izraela. Zgodnie z doktryną Iranu nie uznaje on tego państwa jako legalnego bytu, ma on też jednoznaczne stanowisko wobec chrześcijaństwa i judaizmu, które uważa za odchylenia od właściwej ścieżki. Jednym z głównych zarzutów stawianych Ahmadinedżadowi jest jego stosunek do Holocaustu. Szczególnie wyraźnie nakreślił je w wywiadzie udzielonym telewizji CNBC we wrześniu 2006 roku. Stwierdził wówczas, że jako naukowiec podchodzi do tematu w sposób naukowy i jest gotów przyjąć argumenty badaczy zajmujących się tą tematyką. Uważa on jednak, że tego tematu nie można oddzielać od kwestii palestyńskiej, gdyż jego zdaniem to Palestyńczycy płacą cenę za błędy popełnione przez Europejczyków. W innym wywiadzie udzielonym George’owi Stephanopoulos’owi dla telewizji ABC w maju 2010 roku prezydent Iranu zapytany o to czy Osama Bin Laden przebywa na terenie jego kraju, stwierdził, że przywódca Al-Kaidy równie dobrze może znajdować się w Waszyngtonie. Dodał, że gdyby Bin Laden przekroczył irańską granicę z pewnością zostałby aresztowany podobnie jak każdy inny nielegalny przybysz. Do kolejnego skandalu doszło zaledwie miesiąc temu kiedy prezydent Iranu wystąpił podczas 66. sesji ONZ. W trakcie jego przemówienia salę obrad opuściły delegacje Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, zaś przedstawiciele Kanady i Izraela nie były obecne od samego początku. Podczas tego przemówienia Ahmadinedżad stwierdził, że ataki jakie miały miejsce 11 września 2001 roku miały bardzo “tajemniczy” charakter i były pretekstem do ataku USA na Afganistan i Irak. Oskarżył też Stany Zjednoczone o wywołanie panującego kryzysu finansowego, wywołanie obu wojen światowych a także wspieranie dyktatur w wielu krajach świata. Już po oficjalnym przemówieniu dodał, że jako inżynier jest pewien, że obie wieże World Trade Center w Nowym Jorku nie zostały zburzone w wyniku uderzeń samolotów. Powyższe opinie prezydenta Iranu są jedynie kilkoma przykładami pozwalający z grubsza nakreślić jego poglądy. Z pewnością znając jego stanowisko o wiele łatwiej będzie zrozumieć niektóre działania w regionie Bliskiego Wschodu, ale nie tylko. Warto zwrócić uwagę na to, że wiele wypowiedzi i stanowisk, które powszechnie uchodzą za tak zwane “teorie spiskowe” są wypowiadane głośno przez prezydenta wpływowego państwa bezpośrednio na sesji ONZ. Czy to nie powinno dać wielu sceptykom do myślenia? Orwellsky
Temat Iran Mahmud Ahmadinedżad: Izrael zginie tak czy owak, ponadto bardzo szybko Prezydent Iranu Mahmud Ahmadinedżad skomentował doniesienia o możliwej napaści na jego kraj w wykonaniu Izraela, donosi Lenta.ru. Według niego Zachód, USA i Izrael szukają sojuszników i przygotowują atak na Iran obawiając się wzrastającego wpływu Teheranu w regionie. Ponadto Ahmadinedżad powiedział, że nie obawia się możliwego ataku: „Tym durniom dobrze by było zrozumieć, że Iran nie dopuści do podjęcia przeciwko sobie czegokolwiek.”. Irański prezydent także wyjaśnił, że kampanię przeciwko jego krajowi Zachód wszczął bezpośrednio w celu ratunku „syjonistycznego tworu”- Izraela. Ale w jego opinii to nie uratuje Izraela: „Ten twór można porównać do organu sztucznie przeszczepionego do organizmu, który go odrzuca. On tak czy owak zginie, a ponadto bardzo szybko.” Te oświadczenia Ahmadinedżad złożył krótko po wystąpieniu jego izraelskiego kolegi Szimona Peresa, który powiedział, że problem irański pozostawia coraz mniej miejsca na rozmowy dyplomatyczne, dlatego rozwiązanie militarne staje się coraz bardziej realne. Wystąpienie Peresa było podane do publicznej wiadomości na tle niezliczonych spekulacji w izraelskiej i zagranicznej prasie o możliwości bliskiej napaści Izraela na Iran. Podobnego rodzaju słuchy zostały pośrednio potwierdzone w ubiegłym tygodniu, kiedy Izrael przeprowadził szereg ćwiczeń lotnictwa wojskowego i wojsk rakietowych a także przećwiczył metody ratowania ludności cywilnej podczas ataku rakietowego na swoje miasta. W najbliższych dniach MAEA powinna upublicznić kolejny raport w sprawie irańskiej kwestii jądrowej w którym, jak się oczekuje, będą zawarte przesłanki wskazujące na to, że Iran jest bardzo bliski osiągnięcia broni atomowej. Izraelskie oficjalne persony wcześniej nie raz mówiły, że taka broń w rękach Teheranu to największe zagrożenie dla istnienia Izraela i dlatego oni za wszelką cenę nie dopuszczą do realizacji takiego scenariusza. Rozwiązanie wojskowe nigdy nie było wykluczane.
Tłumaczenie: RX
Źródło: www.3rm.info/17367-maxmud-axmadinedzhad-izrail-vse-ravno-pogibnet.html
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/
Iran zgromadził sojuniszków żeby zniszczyć Izrael Teheran zagroził Izraelowi, że w wypadku uderzeń na irańskie obiekty jądrowe, państwo żydowskie będzie zniszczone nie tylko przez uderzenie odwetowe z Iranu ale także przez równoczesny atak wszystkich sprzymierzeńców Republiki Islamskiej. Na państwo żydowskie równocześnie mogą uderzyć bojownicy ze strefy Gazy, żołnierze Hezbollahu z Libanu i Syria. „Jeśli Izrael zamyśla o agresji to będzie on spalony ogniem gniewu. W tej wojnie nie będziemy sami. Izrael będzie zniszczony przez sprzymierzeńców Iranu.”- ostrzegł zastępca szefa Rady Bezpieczeństwa Narodowego Iranu Hussein Ibrahim. Pierwszy raz Teheran otwarcie oświadcza, że Izrael jest zagrożony atakiem wszystkich, którym pomaga rząd Iranu. Wojownicze oświadczenie wysokiego urzędnika irańskiego zbiegło się w czasie z raportem MAEA w którym Teheran powinien być potępiony za odmowę współpracy z tą organizacją. W przeddzień prezydent Iranu Mahmud Ahmadinedżad powiedział, że Zachód, USA i Izrael szukają sojuszników i przygotowują napaść na Iran z obawy przed rosnącymi wpływami Teheranu w regionie. Ponadto Ahmadinedżad powiedział, że nie obawia się możliwej napaści : „Tym durniom dobrze by było zrozumieć, że Iran nie dopuści do podjęcia przeciwko sobie czegokolwiek.”
Tłumaczenie: RX
Źródło: www.3rm.info/17320-iran-sobral-soyuznikov-dlya-unichtozheniya.html
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Kim jest irański prezydent? Ujawniona niedawno próba zamachu na saudyjskiego urzędnika, o którą oskarżono irańskich agentów jeszcze bardziej zaostrzyła stosunki na Bliskim Wschodzie. Sam Iran stawiany jeszcze przez George%u2019a W. Busha wśród tak zwanych „państw bandyckich” od wielu lat uważany jest za kolejny obok Afganistanu i Iraku cel ataków USA. Do tej pory jednak pomimo częstych werbalnych deklaracji i jednego incydentu związanego z budową przez Persów elektrowni atomowej sytuacja pozostawała w miarę stabilna. Ostatnio jednak w rozmowie z Alexem Jonesem Steve Pieczenik stwierdził, że USA dały Izraelowi zielone światło do ataku na Iran. Jeśli ten scenariusz stanie się bliższy realizacji to warto się przyjrzeć jednemu z głównych aktorów w konflikcie. Mahmud Ahmadinedżad jest szóstym prezydentem Islamskiej Republiki Iranu od czasu obalenia szacha Mohamada Rezy Pahlaviego. Zanim objął urząd po wyborach w 2005 roku kiedy zdobył 62 procent głosów był między innymi wykładowcą akademickim i burmistrzem stołecznego Teheranu. Od początku jego prezydentury był on uważany za konserwatystę i zwolennika nieprzejednanej linii wobec Izraela. Swoją politykę, szczególnie w kwestiach gospodarczych określał jako „środek drogi” mającą być kompromisem między kapitalizmem i socjalizmem, które są jego zdaniem wytworem Zachodu.
Wiele kontrowersji budził wspierany przez niego program atomowy, sam Ahmadinedżad twierdził, że ma on charakter wybitnie pokojowy. Jego zdaniem tworzenie bomby atomowej jest „nielegalne i niezgodne z naszą religią” innym razem dodając, że naród z „kulturą, logiką i cywilizacją” nie potrzebuje broni atomowej, zaś kraje dążące do posiadania tego typu arsenału są przede wszystkim nakierowane na rozwiązywanie problemów siłą. Ahmadinedżad jest regularnie krytykowany za swoje wypowiedzi i stanowisko wobec Izraela. Zgodnie z doktryną Iranu nie uznaje on tego państwa jako legalnego bytu, ma on też jednoznaczne stanowisko wobec chrześcijaństwa i judaizmu, które uważa za odchylenia od właściwej ścieżki. Jednym z głównych zarzutów stawianych Ahmadinedżadowi jest jego stosunek do Holocaustu. Szczególnie wyraźnie nakreślił je w wywiadzie udzielonym telewizji CNBC we wrześniu 2006 roku. Stwierdził wówczas, że jako naukowiec podchodzi do tematu w sposób naukowy i jest gotów przyjąć argumenty badaczy zajmujących się tą tematyką. Uważa on jednak, że tego tematu nie można oddzielać od kwestii palestyńskiej, gdyż jego zdaniem to Palestyńczycy płacą cenę za błędy popełnione przez Europejczyków. W innym wywiadzie udzielonym Georgeowi Stephanopoulosowi dla telewizji ABC w maju 2010 roku prezydent Iranu zapytany o to czy Osama Bin Laden przebywa na terenie jego kraju, stwierdził, że przywódca Al-Kaidy równie dobrze może znajdować się w Waszyngtonie. Dodał, że gdyby Bin Laden przekroczył irańską granicę z pewnością zostałby aresztowany podobnie jak każdy inny nielegalny przybysz. Do kolejnego skandalu doszło zaledwie miesiąc temu kiedy prezydent Iranu wystąpił podczas 66. sesji ONZ. W trakcie jego przemówienia salę obrad opuściły delegacje Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, zaś przedstawiciele Kanady i Izraela nie były obecne od samego początku. Podczas tego przemówienia Ahmadinedżad stwierdził, że ataki jakie miały miejsce 11 września 2001 roku miały bardzo „tajemniczy” charakter i były pretekstem do ataku USA na Afganistan i Irak. Oskarżył też Stany Zjednoczone o wywołanie panującego kryzysu finansowego, wywołanie obu wojen światowych a także wspieranie dyktatur w wielu krajach świata. Już po oficjalnym przemówieniu dodał, że jako inżynier jest pewien, że obie wieże World Trade Center w Nowym Jorku nie zostały zburzone w wyniku uderzeń samolotów. Powyższe opinie prezydenta Iranu są jedynie kilkoma przykładami pozwalający z grubsza nakreślić jego poglądy. Z pewnością znając jego stanowisko o wiele łatwiej będzie zrozumieć niektóre działania w regionie Bliskiego Wschodu, ale nie tylko. Warto zwrócić uwagę na to, że wiele wypowiedzi i stanowisk, które powszechnie uchodzą za tak zwane „teorie spiskowe” są wypowiadane głośno przez prezydenta wpływowego państwa bezpośrednio na sesji ONZ. Czy to nie powinno dać wielu sceptykom do myślenia?
http://orwellsky.blogspot.com
Pominąwszy wszelkie inne ciężkie zarzuty wobec prezydenta Iranu, sam fakt, że wypowiada się bardzo sceptycznie na temat Holocaustu, powinien wystarczyć, aby w jego kraju wprowadzić demokrację przy pomocy usraelskiego wojska i najemników, nie bez użycia bomb, rakiet itd. – admin.
11 listopada 2011 Ratować postępowy folwark - zwany Unią Europejską przy pomocy dotacji, dodruku pieniądza, rozbudowy sektora etatystyczno- państwowego, to tak jak ratować płonącą stodołę poprzez zalewanie benzyną, która zresztą jest coraz droższa, a będzie jeszcze bardziej droga po zakończeniu starego roku i wejściu nas w rok nowy, czyli Rok Pański 2012. Socjaliści i faszyści europejscy domagają się również podwyżki akcyzy na gaz(????) A ponieważ jesteśmy częścią państwa o nazwie Unia Europejska, to będziemy musieli takie” dobrodziejstwo” wprowadzić.. Ja od ośmiu lat jeżdżę na LPG, co pozwala mi korzystać z własnego samochodu.. Skąd ta czerwona banda wie, że jeżdżę na LPG? Żeby mnie taniej jazdy pozbawić? I znowu podniosą ceny.. Zagotują całą Europę.. Doprowadzą do tego, że Europa zapłonie.. Nie mają żadnej recepty na normalność… Podwyżki, podatki, regulacje, biurokracja… I od wielu lat to samo.. Ucisk fiskalny połączony z wojną kulturową.. Chcą zlikwidować myślenie o własnym narodzie.. Nie o społeczeństwie, ale właśnie o narodzie, czyli jego przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Czyżby bomby NATO miały spaść na Warszawę po Marszu Niepodległości? Na razie pani Weronika Anna Rosati prowadzi prywatną wojnę kulturową z naszą kulturą, co by nie powiedzieć jeszcze chrześcijańską. Kiedyś deklarowała, że wiara dla nie jest bardzo ważna, a wiele życiowych dla niej prawd odnalazła w Biblii. Ale co robi na jej prawej nodze chrześcijański krzyżyk na wysokości kostki, z którym paraduje po Warszawie? Czy to jakiś nowy sposób manifestowania pogardy do krzyża? Mogłaby ten krzyżyk, zamiast na szyi umieścić sobie… Razem z kolczykiem w nosie. Dlaczego na prawej nodze nie nosi Gwiazdy Dawida- byłoby zabawniej, ale czy tolerowaliby to rabini..? Czy to znowu przypadek, że przyczepiła sobie na łańcuszku krzyżyk na nodze? W swoim krótkim życiu związana była już z panem Mariuszem Max Kolonko, panem raperem Tede i panem Andrzejem Żuławskim, który napisał nawet książkę pt „.Nocnik”, gdzie bohaterką była Esterka, kobieta, która do złudzenia przypominała panią Weronikę, choć pan Andrzej zaprzeczał jakoby tak było.. Ale mimo to sąd zakazał rozpowszechniania książki.. Skoro tak nie było, to, dlaczego zakazał? Dobrze, że Wysoki Sąd nie kazał spalić całego nakładu.. Muszę pójść do biblioteki i poczytać, co tam jest napisane.. Bo chyba z Biblioteki Narodowej nie kazał Wysoki Sąd usunąć wydanej już książki? Bo byłoby to barbarzyństwo wobec kultury, a przecież kulturę demokratyczne państwo prawne stawia na najwyższym podium? W każdym razie pani Weronika Anna Rosati dzieciństwo spędziła w Stanach Zjednoczonych i Szwajcarii, a po roku 1990 wróciła do Polski, naukę tańca rozpoczęła w Teatrze Studia Buffo, potem naukę aktorstwa w policealnej Szkole Aktorskiej Haliny i Jana Machulskich, no a potem zajęcia- od 2003 roku- na PWSFTiT. Nauki tam nie ukończyła.. Pobierała ją też w Lee Strasberg Institute w Nowym Yorku, ale też nie ukończyła.. Ale jest zafascynowana hollywoodzkimi gwiazdami. Inspiruje ją nie tylko gra aktorska, ale również i styl.. Nic nie wiadomo, czy fascynuje się komunizmem, tak jak wiele” gwiazd” Hollywoodu.. Ale w wyśmiewaniu chrześcijaństwa wzoruje się najpewniej na Lady Gaga czy Madonnie.. Tak jak jej tata, pan Dariusz Kajetan Rosati, urodzony w Radomiu w roku 1946. Urodził się, jako Gaetano Dario Rosati. Mam na myśli fascynację komunizmem.. Jego ojcem był Włoch, który był jeńcem obozu jenieckiego (???) Przecież Włosi byli sprzymierzeńcami Niemców, to, dlaczego trzymali go w obozie? Tylko z jednego powodu.. Musiał być dezerterem. Pan Dariusz Kajetan Rosati ma ciekawą biografię. Absolwent XXII Liceum Ogólnokształcącego im Jose Marti w Warszawie, od 1969 roku w Szkole Głównej Planowania i Statystyki uczący się socjalizmu.. Młody Daio Fo, pardon- Dario Rosati uczący się socjalistycznego planowania wbrew gospodarce rynkowej, ale takie były czasy.. Wszyscy tylko o socjalizmie, jedynie pan Janusz Korwin-Mikke plótł coś o wolnym rynku.. Nikt go oczywiście nie słuchał, tak jak dzisiaj.. Eurosocjalizm jest najlepszy, aż do zawalenia się go.. I nic nie można zrobić- skoro rozkazy idą z przeciwnej strony.. A” nasi” przywódcy wykonują je w podskokach.. Pan Dariusz Rosati specjalizuje się w dziedzinie makroekonomii i …integracji europejskiej(???) Nie wiem, który to był dokładnie Rok Pański, ale już wtedy była mowa o integracji europejskiej.. Jacy przewidujący ci nasi włodarze..(???) Jakby tak dalej poszukać, to może okazałoby się, że już za Mieszka I myślano o integracji z Unią Europejską i z tą potworną biurokracją.. A makroekonomii już pisałem..”To makro- bzdura” tak twierdził profesor Milton Fredman. Ale ja w tym widzę głębszy sens.. Makroekonomia potrzebna jest socjalistom, do tworzenia globalnej wioski i globalnego świata.. No, bo, po co? W latach 1970-1990 pan Dariusz odbywał staże międzynarodowe do Francji, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Pomyślcie państwo był rok 1970!!!!!! Nie było proste pojechać gdziekolwiek i dostać paszport.. Ale pan Dariusz dostał.. Jeszcze wtedy nie był przynależny do Platformy Obywatelskiej, czy wcześniej do SDP, czy w Partii Demokratycznej.. Nie był jeszcze wtedy członkiem Rady Nadzorczej Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, który to fundusz okazał się największą aferą III Rzeczpospolitej. Straty oblicza się na jeden roczny budżet państwa polskiego!!!!! W 1985 roku pan Dariusz Rosati założył przy SGPiS-ie Instytut Gospodarki Światowej(???) - którego był wieloletnim dyrektorem.. Tuż przed” przemianami”.(????). Niektórzy dokładnie wiedzieli, że ZSRR bankrutuje i będą zmiany sojuszy.. Skąd wiedzieli? Teraz bankrutuje ZSRE, czyli Związek Socjalistycznych Republik Europejskich- też mogą być jakieś warianty przygotowywane przez spec-służby… Pan Jacek Vincet Rostowski ma na przykład trzy warianty, na wypadek, gdyby socjalizm się zawalił zupełnie.. Ale w żadnym wariancie nie ma obniżki podatków i rozpędzenia pasożytującej biurokracji.. W takim razie: Hasta la vista- w następnym wcieleniu socjalizmu.. Do zobaczenia! Pan Dariusz był wieloletnim sekretarzem Komitetu Uczelnianego SGPiS…. W latach 1991- 1995 w Europejskiej Komisji Gospodarczej ONZ w Genewie.. Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Rada Polityki Pieniężnej, doradca przewodniczącego Komisji Europejskiej- Romano Prodiego.. I tak kręcą tymi narodami.. Od 2006 roku w Warszawskiej Grupie Inicjatywnej Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych.. Tam gdzie są duże pieniądze.. Aż w 2007 roku Instytut Pamięci Narodowej podał, że pan Dariusz Rosati w 1968 roku został zarejestrowany przez I Departament MSW, jako kandydat na tajnego współpracownika o roboczym pseudonimie ”Kajtek”, a w 1976 roku w kategorii
”zabezpieczenie”. Od 1978 roku, jako kontakt operacyjny ps ”Buyer.” W 1985 został zarejestrowany przez Departament II MSW (kontrwywiad) w kategorii ” kandydat”. Wtedy właśnie zakładał Instytut Gospodarki Światowej.. W głębokiej „komunie”??? Czy to nie świetne przygotowanie do zmian? W 2007 roku pan Dariusz złożył oświadczenie, jako europoseł, w którym zaprzeczyłby współpraca wykraczała poza sporadyczne kontakty.. Być może i być nie może.. Tym bardziej, że startując do Europarlamentu składa się oświadczenie, że nie współpracowało się z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, którego to oświadczenia nie złożył pan Bronisław Geremek.. Ale europosłem był i nikt mandatu nie ośmielił mu się zabrać.. Niechby spróbował! Zobaczyłby ruski miesiąc! De donde eres?-„ Skąd jesteś”? - chciałoby się zapytać pana Dariusza Rosatiego. I” Que lengua hablas”? i” Jakim językiem mówisz”? - też można byłoby go zapytać.. Popatrzcie państwo ile wiedzy można wyciągnąć z drugiej lekcji nauki hiszpańskiego? Nieprawdaż? WJR
Mossad, CIA i MI6 tworzą centra szpiegowskie wokół Iranu Irańska agencja prasowa Fars ujawniła informację przekazaną przez wysoko postawionego przedstawiciela tamtejszych władz, że służby specjalne Stanów Zjednoczonych, Izraela i Wielkiej Brytanii ustanowiły szereg baz w otoczeniu Iranu w celu przeprowadzenia akcji szpiegowskich i dywersyjnych przeciwko Republice Islamskiej. Członek parlamentu Zohreh Elahian podał, że bazy zostały umieszczone na terytoriach Iraku, Afganistanu, Pakistanu, Turkmenistanu i Azerbejdżanu. W opublikowanej informacji prasowej agencja podaje również, że działalność CIA, MI6 i Mossadu wiąże się także z atakami bombowymi, jakie miały miejsce w Teheranie między listopadem a styczniem. W zamachach zginęli naukowcy związani z irańskim programem jądrowym. Orwellsky
Eurozombi Czego Bronisław Komorowski się nie tknie, to zaraz coś spieprzy się. W czasie tournee po Stanach Zjednoczonych we wrześniu 2011 r. otwierał sesję giełdy. Kursy akcji z miejsca zanurkowały o 3,5 %. Przemawiając w czasie inauguracji polskiego parlamentu w dniu 8 listopada 2011 r. wśród zadań dla nowego rządu wyznaczył wprowadzenie w Polsce euro. Nazajutrz 9 listopada rynkami wstrząsnęła paniczna wysprzedaż włoskich obligacji. Poziom rentowności przekracza już 7 %. Koszt ich ubezpieczenia od ryzyka niewypłacalności to obecnie ponad 5 %. Przekroczenie tych wskaźników wielu graczy traktuje, jako eskalację kryzysu zadłużeniowego. Podobnie jak w Grecji. Zasadnicza różnica jest w skali. Włochy to trzecia gospodarka Unii Europejskiej. Wybuch kryzysu zadłużeniowego we Włoszech to bezpośredni cios w monetarny fundament Unii - euro. Kilka miesięcy temu zauważyliśmy, że na czele instytucji Unii Europejskiej stoją przedstawiciele państw dłużników m.in. Portugalii, Hiszpanii i Belgii. Byli oni autorami planu ratowania bankrutujących banków długami, którymi obciążają całe narody. Zadziwiające, że w przededniu wybuchu kryzysu we Włoszech nastąpiła zmiana na stanowisku prezesa Europejskiego Banku Centralnego. Francuza Jeana-Claude'a Tricheta zastąpił... Włoch Mario Draghi. Co znamienne Europejski Bank Centralny pełną parą „maszyn drukarskich” ruszył na pomoc... Włochom, tak jak wcześniej „ratował” np. Hiszpanię. „Ratunek” polega na emisji przez EBC nowiutkiego euro w zamian za nabywane obligacje bankrutujących dłużników. Na czele faktycznej akcji pomocowej stoją dłużnicy, a liderzy Unii z Niemiec i Francji kryją się gdzieś po kątach – kolejnych szczytach. Przedstawiciele dłużników rozpędzają maszyny drukarskie, co prowadzi do zeszmacenia euro – inflacji. Niemcy, dla których stabilność pieniądza była świętością narodową (niemiecka marka) przyzwalają na to. Dlaczego? Oficjalnie pompowanie pieniądza w bankrutujących dłużników powstrzymuje upadek euro. A nieoficjalnie? Zacznijmy od początku. Ostatnie kryzysy zadłużeniowe w Europie rozpoczynają się paniką na rynku państwowych obligacji. Na rynek rzucane są miliardy papierów skarbowych, co powoduje spadek ich cen oraz wzrost rentowności (odsetki od obligacji podzielone przez obniżającą się wartość rynkową). Obligacje państwowe to składnik portfeli aktywów banków komercyjnych, centralnych, oraz rozmaitych funduszy. W Europie największymi spekulantami na rynku obligacji są niemieckie i francuskie instytucje finansowe. Stawiamy hipotezę, że za panikę na rynku odpowiadają decyzje ich właścicieli. Kilka kliknięć na komputerach i panika gotowa. Rosnąca rentowność obligacji wymusza coraz wyższe oprocentowanie nowych emisji. Zaatakowany kraj wpada w pułapkę zadłużenia (tak jak Polska na przełomie lat 70 i 80-tych dwudziestego wieku). Pętla zadłużenia zaciska się. Zarówno Komisja Europejska jak i EBC ochoczo ruszają z pomocą. Pożyczają miliardy, aby zachować wypłacalność dłużników, przy okazji dodatkowo zadłużając narody cele ataku. Pożyczki początkowo są udzielane z przymrużeniem oka bez rzetelnej oceny wypłacalności dłużnika. Góra długu lawinowo rośnie. W końcu dochodzi do wstrząsu politycznego. Wymuszana jest zmiana rządu na bardziej uległy. Wkraczają einsatzgruppen z drastycznymi programami zaciskania pasa. W zaatakowanym kraju pada gospodarka. Ceny aktywów: nieruchomości, przedsiębiorstw lecą na zbity pysk. Hieny mogą ruszyć na łowy wykupując majątek narodowy za bezcen. Manipulacje na rynku obligacji nie są czymś niezwykłym. Stanowią zasadę założycielską istniejącego do dzisiaj systemu finansowego. Manipulacji obligacjami brytyjskimi dokonywał Nathan Rothschild już w 1815 r. Rothschildowie spekulując pod zwycięstwo Brytyjczyków w bitwie pod Waterloo zdobyli fortunę, która umożliwiła im zdominowanie światowego rynku finansowego przynamniej w XIX w. Przypadek Komorowskiego wskazuje, że chętnych do wydymania nadal nie brakuje. Nic to, że przystępując do Unii Polacy zostali okłamani, co do rzeczywistego stanu zachodniego eldorado. Nic to, że zachodni system finansowy rozsypuje się i według Angeli Merkel potrzeba przynajmniej dekady na jego ustabilizowanie. Nic to, że EBC bezwstydnie drukuje kasę z pominięciem zasad traktatowych. W zakutych łbach elit w Polsce nadal brzęczy euro. Z nabożną czcią traktują kryteria konwergencji, mimo że w strefie euro kryteria te mają w dupie praktycznie wszyscy. Kto w strefie euro ma np. poziom długu publicznego poniżej 60 % PKB? Może Niemcy (83 %), może Francja (82%)? A Polska ma mieć. Im niższy, tym więcej świeżej krwi do utoczenia. Tomasz Urbaś
Amerykańscy eksperci namawiają do wcześniejszego ataku na Iran Według ekspertów z MAEA, prestiżowej instytucji zajmującej się stosunkami międzynarodowymi atak na Iran powinien zostać przeprowadzony zanim kraj ten zdąży wejść w posiadanie własnej broni nuklearnej. Z przygotowanego raportu wynika, że Iran jest zdolny zbudować własną bombę w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Eksperci dodali, że uzyskanie broni atomowej przez władze w Teheranie może wywołać reakcję łańcuchową i skłonić do zbrojeń kolejne kraje Bliskiego Wschodu. Każdy niemal obserwator polityki międzynarodowej "zauważył, że USA zdecydowanie inaczej traktują zbójeckie reżimy uzbrojone w broń nuklearną, jak Korea Płd., niż kraje bez bomb atomowych, jak Irak i Libia" - piszą autorzy. Rząd Iranu grozi zdecydowanym odwetem militarnym w przypadku ataku na irańskie instalacje nuklearne. Orwellsky
Biesy polskie "Nierzadko spotykamy się ze zdaniem, że nowoczesny Polak powinien jak najmniej być Polakiem. Jedni powiadają, że w dzisiejszym wieku praktycznym trzeba myśleć o sobie, nie o Polsce, u innych zaś Polska ustępuje miejsca ludzkości. Tej książki nie piszę ani dla jednych, ani dla drugich". Tak zaczyna się jedno z najważniejszych dzieł w dziejach polskiej literatury politycznej: "Myśli Nowoczesnego Polaka" Romana Dmowskiego. Gdyby Dmowski pisał dziś, może tylko zamiast "ludzkość" użyłby słowa "Europa". Poza tym drobiazgiem diagnoza sprzed stu dziesięciu lat wciąż pasuje do obecnej polskiej mentalności jak ulał. Właściwie o tych samych dwóch postawach piszę od lat w swojej publicystyce. O "polactwie", czyli zatracie poczucia wspólnoty i wspólnego dobra, odrzuceniu wszystkiego, co nie służy garnięciu pod siebie - i o "michnikowszczyznie", czyli przekonaniu, że polskość to obciążenie, ograniczenie, z którego trzeba się wyzwolić na drodze ku postulowanej nowoczesności i "europejskości". Te dwa biesy tańcują w III Rzeczpospolitej od jej zarania i to one oddały nas pod władzę współczesnego Towarzysza Szmaciaka, którego jedynym motywem działania jest "doić", by potem z udojoną kasiorą uciec na Florydę albo do Brukseli - i pod duchową okupację stojących za Szmaciakiem "elit", które nie potrafią nawet określić, czego chcą, za czym są, jakie wartości wyznają. Wiedzą tylko, czego nie chcą - nie chcą polskiej tradycji, patriotyzmu, Kościoła. Im bardziej nie wiedzą, czego chcą, tym intensywniej skupiają się na nienawiści i pogardzie wobec polskości, która chce być naprawdę, na poważnie - a nie ograniczać się tylko do pociesznej cepelii, wąsów i patriotycznego ględzenia przy bigosie, uosabianego przez rodzimego Forresta Gumpa zajmującego dziś apartamenty po Piłsudskim. Dwa cytaty, mniejsza o nazwiska, których kto chce niech się domyśla. Pierwszy: "polskość to nienormalność" (uwielbiany i przez salony, i przez polactwo cwaniaczek, który ma wszystkich cwaniaczków pod sobą). I drugi. Pytanie: "Jakie pani ma poglądy?" Odpowiedź: "Normalne, europejskie" (jedna z gwiazd dziennikarstwa III RP). Tyle wystarczy, by krótko scharakteryzować obecną "elitę", która patrzy na polactwo z poczuciem pogardy i wyższości, ale i z aprobatą - bo woli jego bierność, cwaniactwo i skupienie na ciepłej wodzie w korycie niż gdyby miało ono poczuć się wspólnotą i poruszyć się, jak przed trzydziestu laty. Z jednej strony - "ani jednej myśli w głowie", puste, bezmyślnie powtarzane hasełka-zaklęcia, które nic nie objaśniają i nic nie znaczą: nowoczesność, kolorowość, otwartość, normalność, ble, ble. Z drugiej - strach przed każdym, i chęć jego natychmiastowego zniszczenia, kto próbuje polactwu uświadomić, „czym tobie być, o czym tobie marzyć śnić". Ta postkolonialna "elita", która - jak pisał to Mickiewicz - jest "na narodu wierzchu", ale nie "na czele", nazwała siebie inteligencją. To nikczemne podszywanie się pod wspaniałą polską tradycję, wymordowaną w Katyniu i Palmirach oraz wygubioną na wygnaniu. Inteligencja była elitą narodu. Michnikowszczyzna jest elitą przeciwko narodowi. Inteligencja widziała swą misję w oświecaniu ludu, w podnoszeniu go z kolan, leczeniu ze zdziczenia, w pracy organicznej "politykowania mas" i "uobywatelniania włościan". Michnikowszczyzna robi wszystko, by zdziczałą masę utrzymać w ignorancji i apatii, wytresować w nienawiści do swej tradycji i murzyńskim podziwie dla błyskotek w rękach kolonizatorów, podstawić na miejsce tradycyjnych wartości nic nieznaczące frazesy. Po to, by po raz kolejny w naszych dziejach władza, niekierująca się polskim interesem, używać mogła przeciwko polskim patriotom miejscowego motłochu, tak jak używali go przeciwko powstańcom zaborcy. Święto Niepodległości powinno być świętem radosnym, ale kto myśli o Polsce poważnie, nie może się dziś o nią nie martwić. Zgrzyt zaworu od bałtyckiej rury, uruchamianego wspólnie przez prezydenta Rosji i kanclerz Niemiec, pobrzmiewa znajomym dźwiękiem zatrzaskiwanego wieka trumny. Niefrasobliwość i zaprzaństwo skupionych na "dojeniu" Polski elit przywołuje pamięć sejmu grodzieńskiego i Targowicy. Trudno w takich czasach o radość, ale ta radość płynie właśnie z samej istoty dzisiejszego święta. Święta nieustającego zmartwychwstawania polskości, która przy wszystkich doznawanych upokorzeniach i represjach wykazuje niepojętą, graniczącą z cudem zdolność odradzania się i powracania na dziejową scenę. Jak pozwoliłem to sobie dosadnie napisać w swej powieści, jesteśmy brzydcy i pełni wad, ale mamy jedną zaletę: ciężko nas zaje..ć. Nie tacy jak dziś już tego próbowali i im się nie udało. Rafał A. Ziemkiewicz
Pakistan zacieśnia współpracę z Rosją i Chinami Premier Pakistanu, Yousuf Raza Gilani przybył w niedzielę 6 listopada do Sankt Petersburga w celu przyłączenia jego kraju do Szanghajskiej Organizacji Współpracy (SCO). Podczas nadchodzącego 10 szczytu SCO Pakistan, do tej pory obserwator, będzie starać się uzyskać status jej członka. Premier zapowiedział, że jego rząd będzie nie tylko wspierał, ale wręcz zapraszać rosyjski biznes i inwestorów do wspierania pakistańskiej gospodarki. Szanghajska Organizacja Współpracy została powołana w 2001 roku w Szanghaju przez przywódców sześciu państw, Rosji, Chin, Kazachstanu, Kirgistanu, Tadżykistanu i Uzbekistanu. Swoim zasięgiem terytorialnym obejmuje 60% eurazjatyckiej masy kontynentalnej oraz ćwierć światowej populacji. Orwellsky
Na lewicy ruchu-ruchu. Jak kawiorowa lewica szuka proletariatu zastępczego? Za okupacji krążył dowcip o klasycznym typie nordyckim: to blondyn jak Hitler, przystojny jak Goebbels i męski jak Göring (Hitler był ciemnym szatynem, Goebbels – kulawy, a Göring – pederastą). Jaki jest klasyczny typ współczesnego lewicowca? Szczupły jak Kalisz, ubogi jak Palikot, macho jak Biedroń? A może przystojny jak Urban, prawy jak Kwaśniewski, męski jak Magdalena Środa? Jakież bogactwo kombinacji! Ale wyjdzie na jedno: na kawiorową lewicę w poszukiwaniu proletariatu zastępczego. Komuniści w okresie schyłkowym zajmowali się już tylko kręceniem własnych lodów na majątku państwa, proletariat musiał, więc zorganizować się w „Solidarność”. Toteż dzisiaj SLD nie ma już żadnego związku z „masami”, a organizacją proletariatu zastępczego musiał zająć się delegat z Biłgoraja, co to zobowiązał się zachować w tajemnicy swe kontakty z SB, wskutek czego – jak sądzę – został bogatym człowiekiem. Jego ruch wykonał na razie jedno zadanie: dostał się do parlamentu, ale drugie zadanie dopiero przed nim. Tym zadaniem jest „zjednoczyć lewicę”. Jednoczenie lewicy ma już swą historię w III RP, ale po aferze Rywina stało się szczególnie trudne – pogłębiła ona wiecznie żywy podział tych środowisk na spadkobierców Natolina i spadkobierców Puław. Obydwie te lewice chętnie by się nawet zjednoczyły, sęk w tym, pod czyim przewodem i kto będzie trzymał kasę…
„Chamy” czy „Żydy”? Oto jest pytanie! Z braku jedności lewica dołuje w kolejnych wyborach, nadto jaguar Kalisza, futro Sierakowskiej czy burżuazyjny styl życia Kwaśniewskich kłują klasowo nastawione oczy proletariatu zastępczego, dlatego do jego zorganizowania delegowano osiłka z Biłgoraja. Wspomagany medialnie skrzyknął partyjkę z 10-procentowym słupkiem wyborczym, który dodany do 8-procentowego słupka SLD dawałby nawet w sumie pokaźną siłę parlamentarną. Ale właśnie: „Chamy” czy „Żydy”? Dyskretne awanse czynione p. Kaliszowi w niektórych żydofilskich mediach skłaniają do przypuszczenia, że to on typowany był na tymczasowego kandydata do przewodzenia SLD do chwili ewentualnego zjednoczenia lewicy. Przewodnictwo Kalisza byłoby przychylne frakcji postpuławskiej, czego frakcja postnatolińska musiała mieć pełną świadomość. Dlatego szefem klubu parlamentarnego SLD wnet wybrano – zaporowo – Millera. Zjednoczenie – tak, ale żaden Kalisz czy Palikot nie podda Natolina dominacji Puław! Na tę okoliczność prawdziwi autorzy „Ruchu Palikota” mają wariant awaryjny – mniej ambitny, ale też przemyślany. Po pierwsze – w ostatnich latach na czoło frontu zwalczającego Kościół i cywilizację chrześcijańską wysunęło się w Polsce lobby żydowskie ze swymi mediami, dystansując w tym względzie nawet SLD. Na wypadek gdyby nie udało się zjednoczyć lewicy pod przewodem Puław i na bazie „euro-Biłgoraja”, Ruch Palikota ma przebijać swym radykalizmem lobby żydowskie, które wejdzie w buty rozjemcy. Bo walka z Kościołem katolickim i chrześcijaństwem musi pozostać prawdziwą bazą rekrutacyjną każdej lewicy – obojętnie, jakiej proweniencji i jakiego odcienia czerwieni. Na tle tak radykalnej lewicy biłgorajskiej nie tylko SLD, ale i lobby żydowskie będzie łatwiej uchodzić za lewicę umiarkowaną… i zyskiwać zdolność koalicyjną – in spe – z PO… Czy Miller zrobi z posłami Ruchu Palikota to, co Jarosław Kaczyński chciał zrobić z posłami „Samoobrony” – włączy ich do swego klubu? Bo jeśli Palikot nagle „przęziębi się” albo zostanie skompromitowany – dokąd pójdą te sieroty? O, jednoczenie lewicy dostarczy nam jeszcze niejednej uciechy… Tymczasem młodzi na świecie zaczynają wreszcie kumać, że to ani wolny rynek, ani religia niszczy ich perspektywy i szanse życiowe, ale sojusz złodziei rządowych ze złodziejami bankowymi. Zaczynają kumać, że już „w kołysce” sprzedawani są jako „niewolnicza siła robocza” nie żadnym tam kapitalistom czy klerowi, ale rządom i zblatowanym z rządami bankom, emitentom „złych kredytów”, które rządy rekompensują im potem w dwój-, trój-, a nawet czwórnasób, produkując inflacyjny pieniądz. Ten pieniądz, zanim po długim procesie dystrybucji trafia do „młodych, wykształconych z dużych miast” (często w postaci śmieciowych pensji albo już tylko zasiłku dla bezrobotnych), utraciwszy po drodze wartość nabywczą – w pierwszej kolejności, gdy jeszcze nie podkręca inflacji, trafia właśnie… no, do kogo? Ano, do biurokracji państwowych (programy rządowe!), więc do rządów socjalistów, socjaldemokratów czy „łże-liberałów” i ich agend oraz do „dofinansowanych” banków. Jakże więc nierówności społecznie mają się nie powiększać? I gdzież tu jakie szanse czy perspektywy dla młodych? Gdy zatem co bystrzejsza młodzież zaczyna pojmować, kto i w jaki sposób jest prawdziwym sprawcą jej nieszczęść – światowa lewizna wylezie wprost ze skóry, żeby odwrócić spojrzenie młodych od tej prawdy, a podetkać im pod nos „prawdy zastępcze”: nie mają perspektyw i szans, bo jeszcze nie wszędzie wolno zabijać poczęte dzieci… bo nie wszędzie jeszcze wolno zabijać niedołężnych starców… bo nie wszędzie jeszcze pederasta może „poślubić” pederastę… bo nie wszędzie jeszcze wolny rynek jest należycie reglamentowany… bo nie wszędzie jeszcze edukacja jest bezpłatna… bo nie wszędzie jeszcze króluje świeckie państwo… I tak dalej. Ach, wepchnąć czym prędzej ten autentyczny, światowy ruch protestu młodych w stare, doktrynerskie schematy lewicy! W lewicowej reakcji na budzenie się z intelektualnej śpiączki „młodych, wykształconych z dużych miast” nie zabraknie i szerokiego spektrum działań pozornych, zwłaszcza ze strony rozmaitych karierowiczów, co to na swym oportunizmie zjedli zęby. Klasyczny przykład: przewodniczący Komisji Europejskiej, Józef Emanuel Barroso. Ten „wieśniak brukselski” (co to zawsze, jak pokorne cielę, „dwie matki ssie”) najpierw optował gorliwie za bilionami „pomocy” dla wielkich eurozłodziei, ale zaniepokojony protestami młodzieży już zapowiedział nowe przepisy o… kontroli banków! Przypomina tego Grynszpana z amerykańskiej Rezerwy Federalnej, co to nie dostrzegł kryzysu finansowego, zanim nie wyfutrował hojnie „swoich” banków… I w Polsce co inteligentniejsza młodzież zaczyna już rozróżniać „pułki w tej piechocie” (bo, jak wiadomo, „żeby rozróżnić pułki w tej piechocie, trzeba mieć bystry wzrok naturalisty, który, pochylony i po kostki w błocie, i segreguje, i nazywa glisty”…), tylko młodzież z liceum im. Jacka Kuronia, coś jakby opóźniona w rozwoju, pomstuje na wolny rynek. No cóż, tresura to jednak ani wykształcenie, ani wychowanie… Marian Miszalski
Rząd dożyna gospodarkę. Co nas czeka przed 2015? Gdy wyborcza gorączka już opada, warto się zastanowić, co w najbliższej czterolatce zaserwuje nam nowy-stary rząd. Niestety, skoro Tusk powiedział, że ktoś, kto twierdzi, że obniży w nowej kadencji podatki, jest albo niekompetentny, albo kłamie, to już należy dokładnie przyjrzeć się temu, co jest w kieszeni, bo może być mniej. Skoro podatków nie można obniżyć, to można albo je podwyższyć, albo ich nie zmieniać. Obecnie polscy podatnicy mogą tylko żywić nadzieję, że podatki nie wzrosną zbyt znacząco. Już przed wyborami pewnych ruchów można było się domyślać, ale nie mówiło się o nich głośno (między innymi sprawa dodatkowego opodatkowania umów o dzieło – „Najwyższy CZAS!” z 24 września 2011 r., „Rząd chce bezrobocia”). Dziś Donald Tusk zacznie sondować pewne rozwiązania, niekoniecznie samodzielnie je wypowiadając, ale posyłając swoich bliskich współpracowników. Tam, gdzie skowyt oporu będzie najmniejszy, tam będzie mógł posłać pazerną dłoń fiskusa. A wszystko przez to, że prawdopodobnie na 2013 rok trzeba będzie przygotować zrównoważony budżet, co wynika z ustawy o finansach publicznych, (którą oczywiście można w tak zwanym międzyczasie zmienić) w przypadku przekroczenia wysokości długu publicznego w stosunku do produktu krajowego brutto na poziomie 55%. Wprawdzie poziom ten osiągnęliśmy jużna koniec 2010 roku, ale tylko na użytek Komisji Europejskiej, bo zmieniono zasadę liczenia zadłużenia w Polsce (traktując między innymi składki przekazywane do OFE, jako dochód ubezpieczeń społecznych, a nie ich koszt – jak chciała Komisja Europejska). Dzięki temu rząd PO nie musiał już się głowić w roku wyborczym, komu zabrać na 2012 rok więcej środków. Dzięki sztuczkom ministra finansów Tuskowi udało się odłożyć ten problem na kolejny rok (tym razem bez żadnych wyborów). Ale co się odwlecze, to nie uciecze.
Gorsze ratingi Światowe agencje ratingowe straszą Polskę, że na koniec roku mogą zmienić nasz rating na „negatywny”. Co to oznacza dla rządu? Zagraniczni inwestorzy, którzy w większości wykupują polskie obligacje (czyżby Polacy i banki rezydujące w Polsce mieli lepsze rozeznanie i nie wierzyli w bajki o „zielonej wyspie”?), nie zrobią tego za mniej niż 7-8% (obecne oprocentowanie obligacji dla zagranicznych inwestorów oscyluje wokół 5%). Dotychczas rząd bardzo chętnie patrzył na pożyczki zewnętrzne (wzrost zadłużenia zagranicznego w okresie od 2009 r. do połowy 2011 r. wyniósł ok. 60 miliardów dolarów – do poziomu 126,9 miliarda dolarów). To może spowodować, że w ciągu kolejnych dwóch lat z tytułu obsługi długu publicznego będziemy płacić nie 40 miliardów złotych rocznie, tylko 50 miliardów (warto przypomnieć, że gdy PO przejmowała władzę w 2007 r., obsługa długu publicznego kosztowała ok. 27 miliardów złotych rocznie). Ale jak wiadomo, Polska jest w budowie, a budowa kosztuje. Im więcej, tym lepiej, (bo można szybciej „zaabsorbować” środki europejskie). Jeżeli do tego dojdzie obiecane jeszcze „unijne” 300 miliardów z kampanii parlamentarnej PO, to należy liczyć się z tym, że do tych 300 miliardów trzeba będzie dopłacić, co najmniej kolejne 300 miliardów, a później rokrocznie kolejne kilka procent od wartości inwestycji. Przy tak zakrojonych rządach PO może się okazać, że w budżecie na 2015 rok pozostaną tylko trzy pozycje: emerytury, obsługa długu publicznego i dopłaty do nierentownych inwestycji powstałych w ciągu ośmiolatki PO. Na nic więcej nie pozostanie już środków. I to jest największe zagrożenie, jakie niesie ze sobą kolejna kadencja Platformy. To, do czego chciał się dopasować Jarosław Kaczyński, – czyli że on też „załatwi” 300 miliardów z Unii – będzie tak naprawdę naszym przekleństwem. Nie od dziś widać, że to, co jest budowane za pieniądze podatników pod nazwą funduszy europejskich, jest o kilkadziesiąt procent droższe od normalnych wycen rynkowych. I to niekoniecznie, dlatego, że w grę wchodzi jakaś korupcja – chodzi po prostu o procedury, prefinansowanie (trzeba wziąć oprocentowany kredyt nawet na dwa-trzy lata, zanim Unia odda), skomplikowane rozliczenie inwestycji. Więc tak naprawdę jedną z osi kampanii była licytacja, kto jest lepszym żebrakiem i bardziej umie płaszczyć się przed unijnymi komisarzami. Sądząc po wyniku, wyborcy słusznie uznali, że Tusk jest lepszym żebrakiem od Kaczyńskiego. Jeżeli potwierdzi się jego skuteczność w błaganiu o unijną jałmużnę (stanowiącą ok. 4% polskiego produktu krajowego brutto), to biada nam, podatnikom, bo trzeba będzie do tego dopłacać ogromne kwoty, nie mówiąc o nowych etatach w szesnastu urzędach marszałkowskich, odpowiedzialnych głównie za wydatkowanie tejże jałmużny.
Realne problemy Oprócz narastającego – na własne życzenie – zadłużenia państwa i rozrostu niepotrzebnych inwestycji państwowych, największym problemem najbliższej kadencji będzie uporanie się z problemem lawinowo rosnącej liczby emerytów. Kolejne roczniki powojennego wyżu demograficznego będą schodzić z rynku pracy, a na ich miejsce nie przyjdą nowi pracownicy. Do 2015 roku przybędzie ok. 1,3 miliona osób w wieku poprodukcyjnym (w stosunku do 2007 roku). Tym ludziom trzeba będzie wypłacić emerytury. Wg pesymistycznych prognoz Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, w latach 2012-2015 do funduszu ubezpieczeń społecznych trzeba będzie dopłacić z budżetu państwa ok. 340 miliardów złotych – oprócz 387 miliardów, które już zostaną zabrane w postaci wszystkich składek. Łącznie będzie to 727 miliardów złotych. Mimo iż suma jest szokująca, to wbrew pozorom nie jest to jeszcze nawet zalążek nadchodzącego upadku systemu emerytalnego. Jest to dopiero drobne preludium. Ale rządzący muszą liczyć się z tym, że coraz większe sumy będą wydawane na świadczenia emerytalno-rentowe, a chowanie głowy w piasek niczego nie załatwi. Może się okazać, że za rok lub dwa premier stanie przed dylematem: terminowa emerytura czy kończenie inwestycji państwowych. Wybór w państwie demokratycznym wydaje się oczywisty – nikt nie zadrze z liczącą 8 milionów grupą społeczną, której jedynym spoiwem jest życie z państwowych świadczeń. Pozbawienie, zmniejszenie, opóźnienie choćby jednej tylko emerytury może wywalić rząd ze stanowisk momentalnie. Dlatego można przyjąć, że te 700 miliardów z okładem na emerytury w najbliższej kadencji na pewno się znajdzie. A na inwestycje może już zabraknąć, (bo pamiętajmy, że zadłużenie już nie tylko przekroczyło 55% PKB, – o czym dowiemy się pewnie w marcu lub kwietniu przyszłego roku, – ale że w ekspresowym tempie, z powodu wysokiej ceny euro i dolara, podąża ku konstytucyjnemu progowi 60% PKB) i nikt nie będzie chciał nawet pożyczyć. Wprawdzie powstało coś takiego jak Fundusz Rezerwy Demograficznej, gdzie gromadzone były środki, między innymi pochodzące z prywatyzacji, na nasze problemy z wypłatami emerytur, ale przecież Tusk z Rostowskim już zrobili w poprzedniej kadencji skok na kasę tego funduszu i włos z głowy im nie spadł. Obecni emeryci w podzięce jeszcze na nich zagłosowali, a o przyszłość niech się martwią przyszli rządzący. Drugim największym realnym problemem będzie rosnące bezrobocie. Walka z legalnymi umowami o pracę (jak trzeba być oderwanym od rzeczywistości, by umowy zlecenia oraz umowy o dzieło nazywać „śmieciowymi” – przecież to zwykłe umowy wynikające z kodeksu cywilnego, umożliwiające twórcom, artystom czy dziennikarzom współpracę z wieloma instytucjami bez wiązania się każdorazowo umową o pracę), które w wielu aspektach życia gospodarczego są normą wypracowaną na przestrzeni wielu lat, może się okazać strzałem we własne kolano. Jedynym plusem uzusowienia umów o dzieło, do czego dąży Michał Boni (być może przyszły minister pracy i opieki społecznej, chociaż bardziej zasadne w jego przypadku byłoby powiedzenie, że będzie ministrem bezrobocia), może być frontalne odwrócenie się mediów od obecnego rządu. Dziennikarze już tak mają, że mogą mówić o faszyzmie za rządów PiS, o jedynym przywódcy zdolnym wyciągnąć jałmużnę z Unii Europejskiej itp. – ale jeśli dziennikarz na mocy jednej decyzji miałby mieć niższą pensję netto o około 40%, to można przypuszczać, że nawet zwolennik wysokich podatków Jacek Żakowski (wsławił się między innymi postulatem 100-procentowego podatku od spadków) stanąłby naprzeciw rządowi. Oczywiście, co sprytniejsi szybko założą firmy, ale wtedy też będą musieli płacić składki ZUS. W przypadku nie tak głośnych nazwisk jak Żakowski czy Lis zapłacenie prawie 900 złotych ZUS może się okazać bardzo kłopotliwe. Groźniejsze jest opodatkowanie umów zleceń, gdzie przy zatrudnieniu osób uczących się również nie trzeba za nie odprowadzać składek na ZUS. Wprowadzenie opodatkowania ZUS-owskiego dla takich umów odbierze studentom i młodzieży uczącej się w szkołach średnich możliwość dorobienia sobie, dzięki której mogli zdobywać praktyczne umiejętności, których nie uczy szkoła.
Podwyżki podatków Ponieważ jednak przez ostatnie cztery lata Platforma Obywatelska zajmowała się tłumaczeniem, dlaczego nic nie może zrobić (podobno przez śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego), to należy odczytywać, iż będzie robić to, co zrobiła po zaprzysiężeniu Bronisława Komorowskiego. A warto przypomnieć, że jedną z pierwszych decyzji Sejmu w tamtym czasie była podwyżka podatku VAT o jeden punkt procentowy dla stawki podstawowej, z zostawioną furtką do kolejnych dwóch podwyżek. Tłumaczono wtedy, że jeśli dług publiczny przekroczy 55% w stosunku do PKB, podniesiony zostanie VAT o kolejny punkt procentowy. A ponieważ dług tę wartość przekroczył, należy teraz cierpliwie czekać na taką decyzję. W marcu zostanie ogłoszony oficjalny komunikat, tak by od lipca podnieść VAT. Jedyne, co mogłoby nas uratować przed tą decyzją, to nagłe umocnienie się złotówki. Wprawdzie dzięki zapowiedzi prezesa Narodowego Banku Polskiego Marka Belki o tym, że bank nie będzie interweniował na rynku walutowym (więcej na ten temat w „Najwyższym CZASIE!” z 15 października 2011 r., w artykule „Złotówka się załamie?”), nasza waluta umocniła się w ciągu pięciu dni o, około 5%, ale już zaczęła znów tracić (z powodu plotek o obniżeniu polskiego ratingu). Nie ma szansy na to, żeby osiągnęła zakładany przez ministerstwo finansów poziom 3,70 zł. Jest to jedyny poziom, przy którym Donald Tusk mógłby znowu o rok odłożyć jakieś reformy. Musiałby stać się cud, by złotówka umocniła się z obecnego poziomu 4,40 za euro do 3,70 zł w ciągu zaledwie dwóch miesięcy. Dlatego niemalże przesądzona jest dalsza podwyżka podatków. Najprawdopodobniej będzie to wzrost VAT o jeden punkt procentowy w przyszłym roku oraz „uzusowienie” umów zleceń i umów o dzieło. Dziwne, że dziennikarze, zamiast zaprotestować przeciwko tej klasycznej już dla tego rządu „wrzutce” Boniego, zajęli się głównie krzyżem w Sejmie. Jest to temat z pewnością ważny, ale czy cokolwiek poza symbolem się zmieni, jeśli sobie Palikot ze swoją zgrają powieszą jeszcze jeden chrześcijański krzyż (np. prawosławny)? Wyszłoby to tylko na lepsze. A niech wiesza i Gwiazdę Dawida czy półksiężyc islamski – ale tylko jeśli są posłowie wyznania mojżeszowego lub muzułmańskiego. I niech sobie jeszcze zostawi Palikot pustą ścianę, której cześć będą oddawać ateiści. A tak dziennikarze, zamiast pisać o planowanych podwyżkach, rozpisują się o niby-problemach wywołanych przez skandalistę Palikota. Można zresztą przypuszczać, że tak jak i w poprzedniej kadencji, gdy Tusk chciał dokręcić obywatelom śrubę, Palikot stanie i teraz na wysokości zadania i będzie, co rusz zajmował opinię publiczną pobocznymi tematami, zakrywając realne problemy. A to aborcja, a to adopcja dzieci przez homoseksualistów czy wreszcie związki partnerskie. Są to tematy ważne, ale tylko dla jednostek bezpośrednio nimi zainteresowanych – może dla 2% społeczeństwa. W dalszej części kadencji tego Sejmu Tusk będzie musiał się zmierzyć z rozkopaną Polską w budowie. To, że zabraknie mu pieniędzy na dokończenie wszystkich inwestycji, jest więcej niż pewne. Warto wspomnieć, że niektóre projekty rozpoczęte za Gierka były kończone jeszcze w latach 90. XX wieku, a niektórych Polska jako kraj nie ukończyła nigdy (przypomnijmy, że decyzja o wyborze Żarnowca na miejsce elektrowni zapadła w 1972 roku, budowano ją w latach 1982-1990 i nigdy nie ukończono). Już dziś rząd wycofuje się z dość udanego projektu budowy dróg lokalnych (tzw. schetynówek), dofinansowując samorząd zaledwie w 25%. W przeciwieństwie do dróg krajowych, „schetynówki” budowano bardzo szybko i dość sprawnie. Na koniec wreszcie przyjdzie Tuskowi upaść z wysokiego konia. To, co dało się obecnie zamiatać pod dywan, niedługo spod niego wylezie. Okaże się, że bezrobocie rośnie (bo młodzież nie będzie miała dokąd wyjeżdżać), ceny rosną, obligacji państwowych nikt nie chce kupić (a już na pewno nie poniżej 7%), a w kieszeniach coraz mniej. Tylko że to już naprawdę ostatni dzwonek, by cokolwiek zrobić. Bo za poprzedniej kadencji udało się zwiększyć udział wydatków państwowych w stosunku do PKB z 42,2% w 2007 roku do 45,7% w 2010 roku. A tuż przed objęciem władzy Tusk mówił o ich zmniejszeniu z 42% do 30% w ciągu dwóch kadencji. Teraz będzie miał jedną, by zmniejszyć wydatki państwowe o jedną trzecią, co wcale nie jest niemożliwe, ale wtedy zamiast o jałmużnie z Unii Europejskiej, mówiłby w kampanii o cięciach wydatków, a o te trudno, gdy zwiększa się liczbę urzędników o 100 tysięcy. Marek Langalis
12 listopada, 2011 „Gdy destrukcjoniści staną się zbyt irytujący, nazwijcie ich faszystami, nazistami albo antysemitami. Skojarzenie to wystarczająco często powtarzane stanie się faktem w opinii publicznej”- uważał człowiek ze stali, wydając w roku 1943 właśnie taką dyrektywę. Towarzysz Stalin nie wymyślił nic nowego.. Wymyślił ten sposób postępowania z przeciwnikami politycznymi tow. Lenin, nazywając ich „faszystami”. Wystarczy powtarzać o kimś, że jest złodziejem, bo” kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą”, uważał inny kłamca XX wieku tow. Józef Goebbels.. No i powtarzał te kłamstwa tak, że gdyby do dzisiaj rządził Ministerstwem Propagandy i Oświecenia Publicznego- to jak twierdzi JKM- Niemcy do tej pory nie wiedzieliby, że przegrali wojnę.. Tak był dobry w tym kłamaniu.. Był to z pewnością największy kłamca XX wieku. Kłamstwo i propagandę uczynił fundamentem funkcjonowania III Rzeszy, która zamiast istnienia 1000 lat- istniała zaledwie lat dwanaście.. Może ten fundament kłamstwa ją zniszczył.. Z wielką przyjemnością przeczytałbym książkę na temat kłamstw, manipulacji, demagogii, obietnic - składanych przez różnych osobników demokratycznych przez ostatnich dwadzieścia dwa lata istnienia tzw. III Rzeczpospolitej.. Nie czytałem żadnej” pracy” tow., Goebbelsa, a z pewnością napisał coś oprócz” Drugiej rewolucji i Lenin czy Hitler”, gdzie musiał opisywać, w jaki sposób uczył się kłamać i oszukiwać.. Nic do tej pory nie wpadło mi w ręce, przypuszczam, że ci, którzy dzisiaj sprawują władzę w Europie korzystają ze wskazówek dr Józefa Goebbelsa.. Naprawdę, największego manipulatora dwudziestego wieku, wstyd tylko, że wywodził się z rodziny katolickiej, wychowany przez rodziców - potem odszedł od katolicyzmu na rzecz antyludzkiego nazizmu.. Ale tak się stało i o tym też należy mówić.. To on twierdził, że ”historia toczy się na ulicy”.. I on utworzył w 1933 roku” Izbę Kultury Rzeszy”, której zadaniem było całą historię Niemiec podporządkować ideologii narodowo-socjalistycznej.. Został nawet na jeden dzień- kanclerzem Rzeszy.. 30 kwietnia 1945 roku - samobójstwo popełnił nazajutrz - 1 maja.. W święto robotnicze, które III Rzesza obchodziła, jako państwo.. No cóż… Rządziła nim lewicowa Narodowo Socjalistyczna Partia Robotnicza Niemiec.. Dzisiaj lewactwo, Hitlera nazywa ”prawicowcem”, co jest oczywiście kompletnym absurdem, ale nie o to lewakom chodzi.. Chodzi znowu o to, żeby przykleić „leninowską łatkę”.. Żeby, kto nie wnika w prawdę, nakarmił się propagandą.. Nawet nie czytając niczego, co mówił Hitler i jego bandyci,. Z samej nazwy widać, że była to partia lewicowa.. Tyle, że narodowa.. Narodowo- Socjalistyczna Partia Robotnicza Niemiec.. Niemiec nie była to partia faszystowska, jak stara się nas przekonać lewacka propaganda.. Była to partia socjalistyczna, a więc gorsza od faszystowskiej, która była akurat we Włoszech i utworzyła tzw. Republikę Socjalną pod wodzą Benito Mussoliniego.. Faszyzm jest łagodną wersją socjalizmu.. Socjalizm jest jeszcze gorszy, a na najbardziej wysuniętym lewym skrzydle jest komunizm, do którego zmierzamy systematycznie, kroczek po kroczku, tak, żeby wielu nie zauważyło.. W całym systemie pozostaje jeszcze prywatna własność uciemiężona podatkami i obwarowana przepisami, ale już chłopi pańszczyźniani socjalizmu oddają ziemię państwu za renty, a młodzi ludzie marzą jedynie, żeby się znaleźć w budżetówce. Coraz więcej państwa w gospodarce, dotacje zniewalające własność, rozrost jednostek tzw. budżetowych i czasy wielkiej biurokracji.. Tak jak w czasach tworzenia socjalizmu węgierskiego w latach 20-tych, gdzie w ciągu jednego dnia socjaliści - komunistyczni powołali na stanowiska tylu urzędników, że….. zabrakło maszyn do pisania.(????) Jak tak dalej pójdzie, przy permanentnym wzroście podatków- prywatna własność będzie likwidowana lub uzależniona od ulg i dotacji?. W każdym razie socjaliści faszystowscy stanęli wczoraj naprzeciwko nas, ”faszystów” jak nas nazywają propagandowo, a my jesteśmy takimi samymi „ faszystami” jak oni wolnorynkowcami i zwolennikami własności prywatnej.. Faszystami to są Oni- oczywiście. Ale dla odwrócenia uwagi i odcięcia się od socjalizmu.. Dlaczego władze Warszawy wydały zgodę na przeciwny do siebie marsz na tej samej ulicy w przeciwnym kierunku? Nie można było wydać zgody na marsze na różnych ulicach.. Co? Tylko jedna ulica jest w Warszawie? Świadomie napuszczono lewaków na nas. Prawica czci „święto niepodległości”, które lewica ustaliła na 11 listopada, datę przybycia socjalisty Piłsudskiego do Warszawy z Twierdzy Magdeburskiej.. Władze niemieckie zwolniły swojego agenta nie przypadkowo.. Władzę sprawowała Rada Regencyjna, która 7 października wydała odezwę do narodu o powstaniu niepodległego państwa.. I ten dzień powinien być świętowany, jako „Święto niepodległości”, a nie 11 listopada.. Tak jak w PRL-u był „świętowany” 22 lipca.. Dzień Manifestu PKWN - zniewalającego naród i uzależniający państwo polskie od ZSRR.. I to był dzień radości i wiwatów.. W przekazie propagandowym.. Powinniśmy pomyśleć o obchodach pogrzebu państwa polskiego, w dniu 1 grudnia.. Bo właśnie 1 grudnia 2009 roku wszedł w życie Traktat Lizboński na mocy którego Polska utraciła suwerenność, i od tego czasu jest częścią państwa o nazwie Unia Europejska. Jak wynika z logiki, część jakiegoś państwa, nie może być suwerenna ze swej natury rzeczy.. Skoro jest częścią. Ale propaganda zakłamuje.. Utrzymując naród w nieświadomości.. Koło trzeciej na Placu Konstytucji, jak policja zaczęła przymierzać się do polewania nas wodą, znalazłem się na Pięknej, pośród rozpierzchłego tłumu. Straciłem kontakt z kolegami i prezesem JKM.. Stało tam z dziesięć radiowozów policyjnych, przy pierwszym stał jakiś tajniak rozmawiający z kierowcą.. Po czym poznać tajniaka? Najlepiej po oczach? Jak ktoś ma czas podczas manifestacyjnych emocji patrzeć ludziom w oczy.. Manifestujący jest pochłonięty całością uczestnictwem w manifestacji - tajniak ma oczka rozbiegane; bardziej doświadczony mniej, mniej doświadczony- więcej.. Ale każdy ma rozbiegane. Bo przyszedł na manifestację służbowo, a nie ideowo.. Przyszedł w innym celu. Podszedłem do rozmawiającego tajniaka i policjanta i powiedziałem: „Panowie! Zadzwońcie na policję! Biją prawicę!” Nie było odzewu.. „Marsz Niepodległości” zmienił kierunek na przeciwny, pomaszerowaliśmy w liczbie około 30 000 ludzi przez ulicę Waryńskiego, Rondo Jazdy, w kierunku Mokotowa, na dół obok ambasady Federacji Rosyjskiej, Sobieskiego, obok Belwederu w Aleje Ujazdowskie w kierunku pod pomnik Romana Dmowskiego.. Na palcu na Rozdrożu.. Przed pomnikiem Józefa Piłsudskiego obok Belwederu się nie zatrzymywaliśmy.. W końcu był to” Marsz Niepodległości”, a pomników Józef Piłsudski ma dość.. W przeciwieństwie do Romana Dmowskiego, który był Polakiem i miał obowiązki polskie.. Na konferencji w 1919 roku to on grał pierwsze skrzypce, wtedy, gdy ustalano granice Polski.. Obok Paderewskiego, Zamoyskiego, Hallera.. Niesiono również portrety największego polskiego generała tamtych czasów, pana generała Tadeusza Rozwadowskiego, prawdziwego zwycięzcy Bitwy Warszawskiej.. Wielkiego polskiego bohatera! Gdzie uczą o jego bohaterstwie nasze dzieci? Przecież nie na filmie” Rok 1929.Bitwa Warszawska”, Jerzego Hoffmana, współautora scenariusza..(????) 30 000 ludzi pod pomnikiem Dmowskiego.. Ta manifestacja nie może się odbyć.. To sól w oku rządzących - bo manifestacja jest tak naprawdę przeciw nim, przeciw ich zakłamaniu i oszukiwaniu narodu.. Przeciw pisaniu przez nich fałszywej historii - według wzoru G. Orwella... A naród to przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.. A nie sama przyszłość! Naród bez przeszłości nie jest narodem! Jest zbieraniną ludzi bez pamięci.. I gdy miały zacząć się przemówienia ktoś podpalił wóz transmisyjny TVN24.. Policja wezwała do rozejścia się szykując się do interwencji.. Prowokator wybrał odpowiedni moment.. Była okazja, żeby zaprzestać manifestacji 30 000 ludzi.. I to się udało! Faszyzm zwyciężył.. Musieliśmy się rozejść…, Jako ludzie szanujący prawo.. O rozrabiających lewakach nic nie wiem.. Byłem w innej części Warszawy.. WJR
Mińsk w Warszawie Jeszcze trochę a drugi Budapeszt będziemy mogli sobie tylko narysować, a w Warszawie będzie drugi Mińsk. Nie dość, że w niedługim czasie wejdzie w życie ustawa de facto cenzurująca działalność blogosfery, że obecnie Polska jest tym krajem Unii Europejskiej, w którym obywatele są najczęściej podsłuchiwani przez służby rządowe, to jeszcze teraz szykuje się zaostrzenie przepisów o zgromadzeniach. Oto premier Donald Tusk zapowiedział zaostrzenie prawa po zamieszkach, do jakich doszło 11 listopada podczas Marszu Niepodległości, rozpoczętych przez tzw. lewicowych antyfaszystów z Polski i Niemiec, bijących ludzi za noszenie przez nich białoczerwonych flag i takich szalików,. Prezydent Bronisław Komorowski nie pozostaje w tyle i domaga się wprowadzenia przepisów umożliwiających przerywanie agresywnych demonstracji. Czy niedługo za „agresywną demonstrację” nie zostanie uznany comiesięczny Marsz Pamięci ku czci ofiar tragedii smoleńskiej? Furtka może być przecież bardzo szeroka. - Chcę wyrazić ogromny żal, ból, że w tym szczególnym dniu doszło do zjawisk, które stoją w jaskrawej sprzeczności ze świętowaniem polskiej niepodległości – oświadczył 11 listopada prezydent Bronisław Komorowski. Kto jest winien? Rzecz jasna organizatorzy Marszu Niepodległości, z m.in. Młodzieży Wszechpolskiej, którzy są faszystami, w odróżnieniu od lewackich antyfaszystów, którzy byli na swojej imprezie spokojni jak baranki i niewinni jak białe lilie. Kto jednak blokował legalną manifestację patriotyczną? Gdyby nie to – prawicowcy przeszliby spokojnie pod pomnik Dmowskiego i nie byłoby żadnych zadym. Ci tak zwani antyfaszyści z awangardy postępu „Gazety Wyborczej” i „Krytyki Politycznej” wraz z desantem z Niemiec polowali na ludzi od samego rana zaczepiając i bijąc na Trakcie Królewskim przechodniów z biało-czerwonymi chorągiewkami bądź szalikami w barwach narodowych. To wystarczyło. Zaatakowali też jedną z grup rekonstrukcyjnych w mundurach z czasów Księstwa Warszawskiego. Oczywiście „Gazeta Wyborcza” widziała to co chciała i z relacji na jej portalu wynikało, że „policja wyłapuje ludzi z „Krytyki Politycznej”. To już przyjmujemy z dobrodziejstwem inwentarza, chociaż należałoby się ze strony „GW” przynajmniej zdawkowe „dziękuję” pod adresem władz miasta i służb porządkowych, które jednak do tej sytuacji, konkretnie do blokady Marszu Niepodległości dopuściły. Gdyby nie to, to – jak wyżej – prawdopodobnie byłby spokój i nie byłoby tematu „agresywnych prawicowych ekstremistów”. Podobnie prezydent i premier nie zyskaliby pretekstu do występowania z inicjatywą zaostrzania przepisów o zgromadzeniach. Wrogość lewicy do barw narodowych, którą reprezentują tak zwani antyfaszyści, jest jedynie kolejną odsłoną walki z polskim patriotyzmem. W II Rzeczpospolitej komuniści z agenturalnej KPP pod hasłami walki z „panami” dążyli do likwidacji niepodległości państwa i uczynienia z Polski kolejnej republiki sowieckiej. Podobne cele stawiali sobie podczas wojny towarzysze z PPR, zrzuceni na spadochronach z Moskwy, a po 1944 roku „władza ludowa” z nadania Stalina rozpoczęła likwidowanie tak zwanych faszystów. Czyli członków AK, NSZ i drugiej konspiracji, walczących z „czerwoną zarazą”. Dziś ta sama ideologia ma inne oblicze – europejskie (walka z krzyżem, uprzywilejowanie mniejszości seksualnych), a środowisko „GW” jest jej naturalnym spadkobiercą. Już mniejsza z tym jakiej konkretnie tradycji i z jakim bytem politycznym związanej, każde dziecko o tym wie. Inna rzecz, że musi to być sprawa wstydliwa, bo nazywanie pewnych rzeczy po imieniu kończy się najpierw furią na Czerskiej, a następnie na sali sądowej. Rząd Platformy Obywatelskiej, który szykuje nam drugą Białoruś, idzie z duchem postępu, to jest pod rękę z tropicielami faszyzmu, ciemnogrodu i ksenofobii. Ciekawe jaki będzie finał kolejnej wojny z kibicami, tym razem o orła w koronie. Reprezentacja Polski, jak zdecydował PZPN i jego prezes Grzegorz Lato (w latach 2001-2005 senator z SLD), występuje już w koszulkach bez godła narodowego, takie też stroje ma zaprezentować na Euro 2012. Kibice na meczu Polska – Włochy 11 listopada skandowali „gdzie jest godło”. No, no, żeby nie skończyło się tak jak przed wyborami, gdy za antyrządowe hasła premier pod pretekstem chuligaństwa nakazał zamykać stadiony, zaś za „Donald matole, twój rząd obalą kibole” policja zatrzymywała lub karała mandatami. Julia M. Jaskólska Piotr Jakucki
Marsz Niepodległości, czyli ustawka i bicie piany Nieodżałowanej pamięci Stanisław Ignacy Witkiewicz „Witkacy” gdyby żył dzisiaj, musiałby chyba ograniczyć swoją twórczość artystyczną tylko do malowania. Albowiem w pisaniu dramatów nie prześcignąłby swych konkurentów z formacji „nieznanych sprawców”, którzy wespół ze swoją agenturą ulokowaną w partiach, stowarzyszeniach i mediach nurtów i odcieni wszelakich, gromadą pożytecznych idiotów oraz tłumem wodzonych na manowce patriotów, co rusz wystawiają nam na „narodowej scenie” emocjonujące sztuki. Groteska i absurd królują dziś nie na kartach pożółkłych rękopisów Mistrza, ale na ekranach telewizorów. Jednym z takich dramatów odgrywanych na „żywej scenie” jest „nowy, świecki i tradycyjny” Marsz Niepodległości w Warszawie. Z punktu widzenia zarządzających polską masą upadłościową generałów z formacji „nieznanych sprawców”, gdyby owego marszu nie było, należałoby go wymyślić. 11 listopada czuję się trochę jak ateista zmuszany do świętowania Bożego Narodzenia, albo Zmartwychwstania Pańskiego. Otóż mam świętować coś, co w moim przekonaniu, nie istnieje. Czego nie ma. Co zostało zamordowane dawno temu i do dziś spoczywa w jakieś opuszczonej i zapomnianej mogile. Tymczasem „ludzie, co mnie mijają” sugerują mi wywieszenie flagi w oknie, wzięcie do ręki patyczka z bielą i czerwienią i radosne, z „bananem na gębie”, machanie nim przed równie radosnymi uczestnikami parad wszelakich. Oczywiście, jako „niepodległościowy ateista” nie biorę udziału w tych „imprezach”, albowiem mógłbym nie przetrwać takiego gwałtu na własnej tożsamości polityczno – duchowo – intelektualnej. Wiem, że się czepiam i wydziwiam. Ze mi się w du… znaczy się w głowie poprzewracało. W końcu powinienem się cieszyć, że obecne neosowieckie zniewolenie ma tak łagodne i przyjazne oblicze. Że nikt (przynajmniej na razie) nie wykręca mi rąk do tyłu, nie wiąże mi ich drutem i nie strzela w potylicę, albo usuwa paznokcie przy pomocy tępego scyzoryka. Jedyne, co muszę „znosić” to świętowanie fałszywych świąt i oglądanie rozradowanych mord medialnych funkcjonariuszy, zwanych dla niepoznaki celebrytami. Ale cóż, tak mam i koniec. Oglądając relacje z warszawskiego marszu zaczynam rozumieć, dlaczego Mistrz Witkacy „odebrał siebie światu” przez otwarcie swoich żył. Chciał chyba być pewnym, aby nawet po śmierci, oglądając z zaświatów to, co odbywać się będzie w Polsce (a raczej w tym, co z Niej pozostanie) nie zalała go własna krew. Kto jest, bowiem wrogiem niepodległości naszego kraju? Niewątpliwie na pierwszym miejscu należy postawić naszego wschodniego sąsiada, zwanego nadal dla niepoznaki Rosją, a będącego w istocie państwowopodobnym tworem zarządzanym przez neosowieckich renegatów. A kto współorganizuje ów marsz niepodległości? Między innymi środowiska takie jak ONR czy monarchiści od prof. Adama Wielomskiego, którzy w tzw. Rosji upatrują sojusznika i przyjaciela. Gdzie udają się uczestnicy marszu? Pod pomnik Romana Dmowskiego, który w Rosji bolszewickiej lat 30 nie widział zagrożenia dla państwa polskiego. Niepodległości nie należy dziś świętować, ale jeśli już to o nią znowu walczyć. Dlatego dziwi mnie Krzysztof Bosak, niegdyś prominentny działacz Ligi Polskich Rodzin, który odcina się od „chuligańskich” rozruchów podczas „niepodległościowej” imprezy. To właśnie ci „chuligani” powinni być popierani przez miłośników niepodległości za to, że są gotowi do czynu. Do walki o wyznawane ideały. Powinni, gdyby nie szkopuł, że są m.in. z ONR, – u, czyli, pisząc w skrócie, sojusznikami tzw. Rosji. Inny były prominentny działacz kilku „partii prawicowych”, Artur Zawisza, podkreśla, że w marszu, oprócz wyżej wymienionych „chuliganów”, szli „publicyści, politycy, pisarze” i inni przewodnicy duchowi narodu. Czyli gromada, żeby nie powiedzieć zbieranina ludzi, którzy jako intelektualiści (może za wyjątkiem polityków), a więc ludzie używający rozumu w celu analizowania otaczającej nas rzeczywistości, powinni tłumaczyć owemu narodowi, że Polska obecnie niepodległa nie jest i że o tę niepodległość warto by znowu powalczyć. Tymczasem leśne dziadki wolą iść pod wyżej wymieniony pomnik i ubić trochę piany, żeby „prawicowy” interes mógł kręcić się dalej. Z kolei historia zatacza koło i powraca, jako farsa. W 1905 r. narodowi demokraci oskarżali bojowców Polskiej Partii Socjalistycznej, o to, że są zwykłymi bandytami, bowiem atakują na ulicach rosyjskich żandarmów, strzelają do zwykłych stójkowych, którzy stają się niewinnymi ofiarami rewolucji. Tymczasem dziś to właśnie m.in. narodowcy (a przynajmniej udający narodowców) obrzucają koktajlami Mołotowa zwykłych policjantów, narodowości polskiej zresztą, którzy stają się niewinnymi ofiarami ich „świętowania”. Cała „impreza” ma charakter politycznej ustawki między tzw. prawicą a lewicą, która ma dostarczyć medialnym funkcjonariuszom porcji tematów zastępczych, wałkowanych następnie przez kolejne tygodnie, a pełniącemu obowiązki premiera pretekstu do kolejnej akcji przeciwko wolności słowa i zgromadzeń. Nie trzeba przecież mieć intuicji Witkacego, aby po doświadczeniach zeszłorocznego marszu nie domyśleć się, że „kolorowe” bojówki od Palikota i Wyborczej będą wszczynać burdy na ulicach. Gdyby organizatorom „imprezy” naprawdę chodziło o niepodległość, a nie o polityczne bicie piany, to nie „odcinaliby się” od aktu spalenia przez „chuliganów” wozu transmisyjnego neosowieckiej medialnej gadzinówki, ale sami uczestniczyli w spaleniu jej głównej siedziby. A przy okazji paru innych gmachów, w których rezydują agenci i pożyteczni idioci „obcych mocarstw”, wrogich naszej niepodległości. Na pewno wśród atakowanych gmachów powinna znaleźć się ambasada naszego wschodniego „przyjaciela i sojusznika”. Ale do takiego czynu niezdolni będą zarówno „konserwatyści – monarchiści”, jak i publicyści, pisarze i politycy, którzy w rzeczywistości neopeerelu potrafią się dobrze ustawić, podobnie jak ich duchowi ojcowie przed 1989 r. Pozostaje, zatem tylko żal tych, którzy wodzeni na manowce quasipatriotycznej retoryki wypalają się w zbędnej aktywności zamiast zbierać siły do rzeczywistej i skutecznej walki o wskrzeszenie Niepodległej Polski, zamordowanej w 1939 r. przez działających „wspólnie i w porozumieniu” sowietów i Niemców. Łukasz Kołak
Otacza nas kurtyna kłamstw – wywiad z Jarosławem Kaczyńskim Część tak zwanych prawicowych dziennikarzy kieruje się swoimi urażonymi emocjami. Jeśli ktoś tak wiele zaangażowania włożył w przekonywanie, że Poncyliusz i Jakubiak to prawdziwi spadkobiercy myśli Lecha Kaczyńskiego, to dziś może być rzeczywiście sfrustrowany. Jednak ten stan nie uprawnia go do pisania ewidentnej nieprawdy – z Jarosławem Kaczyńskim, prezesem PiS, rozmawiają Katarzyna Gójska-Hejke i Tomasz Sakiewicz.
Sytuacja Prawa i Sprawiedliwości jest niewesoła. Macie zamieszanie we własnych szeregach, a z drugiej strony nie ma w Sejmie siły, z którą moglibyście współpracować. Jak można w takich warunkach uprawiać politykę? Mam poczucie, że nasz główny problem jest zupełnie inny. To kurtyna kłamstw, która otacza Prawo i Sprawiedliwość. Znakomita większość obywateli nie jest w stanie dotrzeć do prawdziwych informacji o nas. Przyznam z ubolewaniem, że dzieje się tak również za sprawą znacznej części dziennikarzy określających się mianem prawicowych. Dla jasności zaznaczę, że wyłączam z tego grona środowisko tworzące media „Gazety Polskiej” – dziennika, tygodnika i portalu. W każdym razie dziś o Prawie i Sprawiedliwości można napisać każdą bzdurę. Na przykład, że nie wykonywaliśmy swoich zadań, jako opozycja, tylko zajmowaliśmy się sporami między sobą. A przecież jest dokładnie odwrotnie – byliśmy aktywną i merytoryczną opozycją w parlamencie. Informowaliśmy opinię publiczną o ważnych dla Polski sprawach w trakcie bardzo wielu konferencji prasowych i wywiadów. Zorganizowaliśmy dziesiątki konferencji programowych, w których wzięło udział wielu wybitnych Polaków. Skoro dziś można otwartym tekstem podważać naszą aktywność i nasz dorobek, to znaczy, że wyłączono wobec naszego ugrupowania obiektywizm. To potężny problem zarówno dla PiS, jak i dla polskiej demokracji.
Jak Pan chce poradzić sobie z tą sytuacją? Musimy nieustannie apelować o uczciwość, o zauważanie oczywistych faktów i przyzwoitość. Wiem, że z takim apelem nie trafię do wrogich nam dziennikarzy, ale liczę, iż w którymś momencie dobijemy się do sumień tych, którzy z racji swoich poglądów nie powinni wypaczać rzeczywistości i prawdy o nas.
Czy zamieszanie związane z Ziobrą, Kurskim i Cymańskim też było wypaczane w opisach medialnych? Oczywiście. Po pierwsze, nie było tak, że Ziobro nie mógł się ze mną spotkać, że nie mógł przedstawić swoich racji na komitecie politycznym. Dokładnie przeciwnie. Mógł ze mną porozmawiać, a swoją diagnozę sytuacji w partii przedstawił dokładnie, dyskutowaliśmy o niej kilka godzin. Medialne relacje były tymczasem zupełnie nieprawdziwe. To bardzo dziwi i znacząco utrudnia komunikowanie się z opinią społeczną.
Oczekuje Pan, że ci, którzy zawsze atakowali PiS, wzruszeni apelami o przyzwoitość zaczną teraz pisać uczciwie? Formułując tę opinię, w ogóle nie myślałem o części mediów, która z walki z nami uczyniła swój podstawowy element działalności dziennikarskiej. Mam nadzieję, że dotrzemy do prawicowych dziennikarzy i przekonamy ich do pisania o nas merytorycznie. Nie muszą się z nami zgadzać, niech nas surowo krytykują, ale niech piszą rzetelnie o tym, co robi Prawo i Sprawiedliwość. Kłamstwo nie służy ani im, ani tym bardziej wolności słowa.
Chcecie odczarować wizerunek swojej partii. Nie odczarować – urealnić. I tak jak powiedziałem – nie wszędzie. Chciałbym, by prawicowi dziennikarze, bo do nich się zwracam, nie kierowali się emocjami, dawnymi sentymentami politycznymi do ludzi, którzy kiedyś odeszli z PiS, lecz by zrozumieli, że informowanie uczciwe i rzetelne służy wszystkim. A to kontrfaktyczne nie służy polskiej demokracji.
Polski świat medialny ma wyjątkowo prostą konstrukcję – jeśli piszesz prawdę o katastrofie smoleńskiej, o działaniach PiS, o WSI, o lustracji i aferach PO, to nie masz szans na wejście do głównego nurtu. To nie kwestia emocji, tylko ambicji i możliwości ich realizacji. Pewnie jest w dużej mierze tak, jak mówicie. Mimo to mam wrażenie, że część tak zwanych prawicowych dziennikarzy kieruje się swoimi urażonymi emocjami. Jeśli ktoś tak wiele zaangażowania włożył w przekonywanie, że Poncyliusz i Jakubiak to prawdziwi spadkobiercy myśli Lecha Kaczyńskiego, to dziś może być rzeczywiście sfrustrowany. Jednak ten stan nie uprawnia go do pisania ewidentnej nieprawdy. W ten sposób krzywdzi przede wszystkim swoich czytelników.
Powróćmy do pierwszego pytania. Jak skutecznie możecie działać w opozycji w nowym Sejmie? Mamy wypracowaną formułę, którą od pierwszego posiedzenia będziemy wcielać w życie. Chodzi o zupełnie nowe zorganizowanie klubu parlamentarnego, tak by był on jak najbardziej efektywny. Powołamy komitet monitorujący, który jako pierwszy będzie analizował projekty ustaw pojawiające się w Sejmie. Ponadto komitet prawny i komitet gospodarczy analizujący projekty ustaw oraz zespół stojący na straży spraw związanych z bezpieczeństwem państwa. Te trzy struktury będą dodatkowym zapleczem dla naszych posłów pracujących w komisjach.
A co z aktywnością w terenie? „Gazeta Polska” ma ponad 250 klubów w całej Polsce. Często słyszymy od tych ludzi, że są miejsca, gdzie posłowie PiS nie wykazują najmniejszej aktywności. Ten zarzut rzeczywiście często się pojawia, ale nie wszędzie jest prawdziwy. Jest wielu parlamentarzystów, którzy wykazują niebywałą wprost aktywność i stale pracują na rzecz swoich wyborców. A przyznaję, że są i tacy, którzy budzą się przed wyborami. I z tym trzeba skończyć.
To mówi też Zbigniew Ziobro. Jak widać, nie tylko on. To nie jest tak, że kierownictwu PiS nie zależało na aktywności ludzi w terenie. Przeciwnie. Bardzo nam zależało. Stworzyliśmy plan, rozpisaliśmy zadania, ale trzeba uczciwie powiedzieć – nie wszędzie to zadziałało. Lecz to nie powód do rozbijania partii, tylko do dalszej sumiennej pracy. Swoją drogą Ziobro i Kurski sami niespecjalnie angażowali się w pracę w terenie. A mają sporo czasu, fundusze. Dziś ubolewają nad stagnacją, a lepiej, gdyby uderzyli się we własne piersi. Tym bardziej, że nie odkrywają Ameryki. O poprawieniu działalności partii w terenie rozmawiamy już od dłuższego czasu. Robienie dziś z tego tematu powodu do jakichś dramatycznych gestów to albo oderwanie od rzeczywistości, albo zła wola.
W Pana ocenie to pierwsze czy drugie? Największym problemem PiS jest zjawisko, które genezą sięga specyfiki sytuacji prawicy w latach dziewięćdziesiątych. Polega na tym, że grupy mniejszościowe chcą przejąć władzę nad większością. Z tego schematu wyłamuje się jedynie Marek Jurek, który po prostu chciał założyć swoją partię. Reszta uzurpowała sobie pozycję przywódczą, ale co ciekawe, nie chciała poddać się weryfikacji podczas wyborów prezesa partii. Dochodziła do wniosku, że władza się im po prostu należy. To za każdym razem sępia strategia – czekają na kryzys i wtedy ruszają do akcji. Dzisiaj sytuacja jest podobna. Kurski, a z nim Ziobro – bo tak to wygląda – chcieli decydować, a ja miałem być fasadowym prezesem do bicia. Dla jasności – nic nie wskazuje na to, by mieli rezygnować z Brukseli, decyzje miały zapadać w tamtejszych kawiarniach. Nie będę mówił tu o takiej czy innej woli, to po prostu próba stworzenia dla nich niezwykle wygodnej, luksusowej pod każdym względem sytuacji.
Politycy lojalni wobec Pana twierdzą, że Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski po raz pierwszy wystartowali z akcją przejęcia władzy w PiS mniej więcej w tym czasie, kiedy swoją akcję przeprowadzili dzisiejsi członkowie PJN. Taką mam wiedzę. Po katastrofie smoleńskiej Jacek Kurski – niewątpliwie spiritus movens tych działań – chciał szybkiego zwołania rady politycznej partii, by ta wysunęła Ziobrę, jako kandydata na prezydenta. Ten plan został porzucony, bo w sondażach Ziobro wypadał źle. Wybory prezydenckie przegraliśmy, ale nie kompromitująco, więc nie podjęli żadnych działań. Czekali spokojnie także po przegranych – tym razem dość poważnie – wyborach samorządowych. Wiedzieli, że podjęcie akcji obciążyłoby ich odpowiedzialnością za wynik wyborów parlamentarnych.
A od kiedy planowali obecną akcję? W mojej ocenie, od kiedy znaleźli się w europarlamencie, czyli od roku 2009. I tu jedna uwaga faktograficzna: nie wygnałem Ziobry na zesłanie do Brukseli. To on, podobnie jak Kurski, strasznie chciał się tam znaleźć. Bardzo napierał, by zostać europosłem. Znamienne było ich działanie w trakcie kampanii wyborczej. Wyszukiwali kandydatów skonfliktowanych z szefami okręgów i oferowali im swoje wsparcie. Bardzo często wcześniej zupełnie nie znali tych ludzi, ale odnajdowali ich i wspierali w wejściu do Sejmu, by wytworzyć w partii jak najwięcej ognisk konfliktowych. Sądzę, że to pomysł Kurskiego, bo Zbigniew Ziobro mimo wszystko ma inną konstrukcję psychiczną.
Na ile ta metoda okazała się skuteczna? W bardzo wielu przypadkach nie była skuteczna w ogóle, bo spora grupa tych ludzi nie dostała się do parlamentu. Nie sądzę, by odchodzący stanowili ważną i liczną grupę.
Czy Ziobro może liczyć na sympatię rozgłośni z Torunia? Na pewno decyzje Ojca Dyrektora będą racjonalne – będą służyć zwycięstwu w przyszłych wyborach.
Nie rozmawiał Pan z ojcem Rydzykiem? Rozmawiałem i rozmowa potwierdziła moje, dawno ukształtowane, przekonanie, co do postawy Ojca Dyrektora.
Nie przez przypadek zapytaliśmy Pana na początku naszej rozmowy o sytuację w parlamencie, bo wydaje się, że może się ona okazać mało stabilna. Nie chodzi nam o PiS, ale przede wszystkim o Platformę. Czy uważa Pan, że Komorowski i Schetyna knuli przeciwko Tuskowi? Nie mam na ten temat pewnej wiedzy. Jednak wydaje mi się, że tak rzeczywiście mogło być. Gdyby różnica między nami a PO była mniejsza, Bronisław Komorowski mógłby powierzyć misję tworzenia rządu Schetynie. Pozycja Donalda Tuska byłaby wówczas, co najmniej dziwna.
Poparlibyście rząd Schetyny? Nie, bo nie chcielibyśmy wziąć za niego odpowiedzialności.
A Schetyna wytrzyma upokorzenia ze strony Tuska? Mam przeczucie, że ma bardzo dużą wytrzymałość i niejedno może znieść. Nie uważam, by dysponował dziś dużą siłą w partii. Ma za sobą najwyżej kilkunastu posłów.
A ewentualna koalicja Tuska z Palikotem nie zacznie rozbijać Platformy od środka? Przyznam, że nie sądzę, by oficjalnie do takiej koalicji doszło. W mojej ocenie porozumienie z PSL będzie realizowane, bez względu na to, że pojawia się większa nerwowość między koalicjantami. Platforma chce zmarginalizować ludowców, ale mimo to wspólny rząd powstanie. Jedynie poważne tąpnięcie sytuacji gospodarczej w Polsce może zmienić postawę Pawlaka i sprawić, że uzna porozumienie z Tuskiem za nieopłacalne.
Musimy się przygotowywać na tąpnięcie sytuacji gospodarczej? Mam nadzieję, że nie. Polska gospodarka ma cechy nieco archaiczne, ale za to uodporniające na kryzys. Mimo wszystko w niewielkim stopniu opiera się na kredytach, a bardziej na kapitale własnym. Nawet inwestycje w wielu naszych przedsiębiorstwach dokonywane są za środki własne. Banki mają się nie najgorzej. Dlatego właśnie spora część ekonomistów uważa, że do tąpnięcia raczej nie dojdzie. Będzie powolne opadanie. Pogarszanie się poziomu życia.
Polskie banki może mają się nie najgorzej, ale ich zagraniczni właściciele mają poważne problemy. Mogą się ratować, drenując ich zasoby. Ten proceder może zablokować KNF. Poza tym pamiętam jedną z rozmów z Donaldem Tuskiem – to rzeczywiście było dość dawno – w której powiedział, że jeżeli banki zaczną rozrabiać, to je znacjonalizuje.
Uważa Pan, że Tusk byłby gotów znacjonalizować banki? Dla utrzymania władzy rzeczywiście jest nadal gotów to zrobić. Oczywiście nie ulega wątpliwości, że przyszły rok przyniesie bardzo poważne problemy budżetowe. Projekt budżetu jest przeszacowany, jeśli chodzi o dochody, o 23 mld zł. Tyle pieniędzy zabraknie, nawet jeśli sprawdziłyby się założenia makroekonomiczne, które rząd przyjął. Mimo to eksperci prognozują, że najpoważniejsze problemy gospodarcze dotkną Polskę za blisko dwa lata. Wówczas prawdopodobnie nastąpi pełna mobilizacja establishmentu do obrony rządu i swojej pozycji.
A PiS będzie spokojnie czekał, aż ludzie nie będą mogli zdzierżyć Tuska? Góra bzdur urosła po mojej wypowiedzi o Budapeszcie podczas wieczoru wyborczego. Cel tego zdania był jasny – podtrzymanie ducha walki, pokrzepienie. Ponieważ Orban jest przykładem oczywistego sukcesu, to go przywołałem, mając rzecz jasna świadomość wielu różnic między sytuacją Polski i Węgier. Następnego dnia ruszyła lawina komentarzy na temat tej wypowiedzi. Insynuowano nawet, że zapowiedziałem nicnierobienie i bierne czekanie na upadek Tuska. Nic podobnego. Nie będziemy czekać na klęskę, tylko dwoić się i troić, by kryzys nie zniszczył polskich rodzin.
Czy dziś głównym przeciwnikiem zmian, a przez to również PiS, jest potężna demobilizacja społeczna? To już było widać dość wyraźnie w tych wyborach. Część twardego elektoratu prawicowego nie poszła głosować. W dużym stopniu rzeczywiście tak jest. Dlatego tak ważne jest znalezienie formuły działania w terenie. Dziś widać zupełnie wyraźnie, że nie jesteśmy w stanie przebić się przez kurtynę nieprawdy, która nas otacza, także ze strony tych, którzy powinni pisać o nas obiektywnie. Szansą jest skierowanie się wprost do ludzi. I tak będziemy działać. Tomasz Sakiewicz, Katarzyna Hejke