963

Szwadrony śmierci To nie była wojna domowa, toczona między różnymi ugrupowaniami tego samego państwa, o władzę i własne interesy. W Polsce po 1944 r. mieliśmy do czynienia z Powstaniem Antykomunistycznym (także na polskich Kresach, o czym nie wolno zapomnieć), toczonym w celu odzyskania niepodległości. Było ono porównywalne z Powstaniem Styczniowym i w tym sensie było ostatnim polskim powstaniem narodowym. Powstanie zostało stłumione bardzo krwawo, a dokładnej skali ofiar poniesionych w walce i późniejszych represji być może już nigdy nie poznamy. Komuniści nie prowadzili dokładnej ewidencji, w dodatku starannie zacierali ślady po swych zbrodniach. Po 1989 r. zabrakło woli rozliczenia minionego okresu. III RP bardzo długo była prostą kontynuacją Polski Ludowej, nie tylko politycznie, ale też instytucjonalnie i personalnie. Trudno było zrobić to natychmiast po zmianach, zwyciężyła bowiem koncepcja „grubej kreski”, także w tym zakresie. Po dziś dzień nieznane są rozmiary represji sowieckich ze strony NKWD i innych jednostek stacjonujących w pierwszych latach powojennych na terenach Polski Ludowej. Na Kresach tylko one są odpowiedzialne za popełniane tam masowe zbrodnie.

Skala zbrodni Dziś wiemy, że w komunistycznych więzieniach stracono na mocy „wyroków sądowych” około 5 tys. osób. Wiemy jednak również, że nawet w świetle komunistycznego prawa owe wyroki były od początku nieważne, albowiem wydawały je głównie wojskowe sądy rejonowe powołane aktem zbyt niskiej rangi. Mimo to rodziny ofiar do dziś muszą przechodzić poniżającą procedurę udowadniania niewinności swych najbliższych. Ale to przecież wierzchołek olbrzymiej góry lodowej! W komunistycznych więzieniach i obozach zamordowano w aresztach, śledztwach lub już po wydanych wyrokach wieloletniego więzienia około 20 tys. ludzi. Łącznie daje to liczbę 25 tys. ofiar, z czego zaledwie co piąta zginęła w wyniku zbrodni sądowej, jaką była ówczesna kara śmierci. Reszta zginęła w wyniku zbrodni pozasądowych, choć znajdowała się w gestii komunistycznego wymiaru (nie)sprawiedliwości. A to w dalszym ciągu mniejsza część zamordowanych w ogóle w tamtym czasie. Musimy bowiem pamiętać, że wielokrotnie więcej zabitych zostało w terenie, w wyniku walk (szacuje się, że było ich ok. 8 tys.), ale przede wszystkim obław, pacyfikacji i następujących po nich masowych represji. Łącznie w okresie Powstania Antykomunistycznego zginęło od 50 tys. do nawet 100 tys. ludzi! To jest prawdziwa skala komunistycznych zbrodni, tym bardziej że większość z nich to ofiary cywilne, w tym także kobiety i dzieci. Obowiązywała bowiem zasada odpowiedzialności zbiorowej, sankcjonowana rozkazami najwyższych dowódców. Michał Żymierski – naczelny dowódca „ludowego” WP, w rozkazie z 14 czerwca 1945 r. nakazywał: „w toku walk do niewoli nie brać: przywódców i oficerów dowództwa dywersyjnego”; odnośnie do ludności cywilnej na terenach toczonych walk nakazywał surowo karać „nie tylko podejrzanych, ale i wszystkie osoby, u których się oni ukrywali i które im okazywały jakąkolwiek pomoc, nie wyłączając najbliższych członków rodzin”, w tym niepełnoletnich dzieci! Bandyckie rozkazy były skrzętnie wykonywane. Na przykład lokalny dowódca KBW meldował po jednej z akcji w powiatach Koło i Nieszawa, że „w toku walk zabito dwóch ludzi z bandy ’Szarego’, a trzeci został wzięty do niewoli, ale na rozkaz obecnego tam z-cy kierownika WUBP por. Szwagierczaka został rozstrzelany”.

Bandy pozorowane Wszelkie akcje przeciwko podziemiu niepodległościowemu wiązały się z masowymi rabunkami dokonywanymi w pacyfikowanych miejscowościach. Informacje o tym znajdujemy również w zachowanych materiałach bezpieki. W jednej miejscowości zgromadzono walizy ze zrabowanymi w toku operacji ubraniami itp. „Wszystkie te walizy zostały rozszabrowane przez pracowników Milicji i UBP, ponieważ nasi ludzie ścigali bandytów” – jak wynika z tego raportu, dowódca żali się, że dla jego grupy już nic nie zostało… A rabowano wszystko. Z meldunku jednej z grup operacyjnych UB wynika, że podczas rewizji w gospodarstwie zrabowano m.in. palto dziecinne, sukienkę dziecinną, płaszcz deszczowy, chodnik podłogowy, firanki drzwiowe, lustro, łóżko, krzesła, szafę, lampkę nocną, kury, świnie, wiadro, poduszkę, pierzynę… „Konfiskaty dokonano zgodnie z prawem” – zakończył swój złodziejski raport oficer PUBP. Stosowano metody niezwykle niegodziwe. Jedną z nich było wypuszczanie w teren tzw. band pozorowanych, czyli grup operacyjnych UB, milicji i wojska, które udawały oddziały podziemia i na ich konto dokonywały morderstw, napadów, rabunków, podpaleń… Skali tego procederu nie znamy, ale początkowo, w latach 1945-1947, była ona znaczna. Ich zbrodnie miały w opinii publicznej zohydzić oddziały podziemia i doprowadzić do braku zaufania do nich ze strony ludności. Ponadto działały terenowe „szwadrony śmierci”, złożone z zaufanych funkcjonariuszy, które na własną rękę wymierzały podejrzanym (czy tylko posądzanym o nieprzychylność dla nowej władzy) ludową sprawiedliwość, praktycznie zawsze pojmowaną jako zamordowanie osób ujętych i uprowadzonych do lasu. Grupa egzekucyjna Władysława Rypińskiego „Rypy” w powiecie płockim zamordowała w latach 1945-1947 ponad sto osób, byłych żołnierzy AK i cywilów. Ile takich grup działało w całym kraju i jaka była skala popełnionych przez nie zbrodni? Tego nie wiemy. Mamy znikomą wiedzę na temat „brygad realizacyjnych” powołanych w MBP. Wcielano do nich funkcjonariuszy o… niskim poziomie umysłowym. Tacy bowiem nie wnikają, dlaczego i kogo mordują na rozkaz. Ofiary chowano byle gdzie, w lesie, w torfowych dołach, na wysypiskach śmieci. Chodziło tylko o zacieranie śladów, ale nie zawsze to było skuteczne. I tak 1 grudnia 1945 r. funkcjonariusze UB porwali w Grójcu, a następnie zamordowali w Budkach Petrykozkich sędziego Zbigniewa Hankego, nauczyciela Tadeusza Listkiewicza, dyrektora Spółdzielni Rolniczo-Handlowej Bolesława Łukowskiego i miejscowego prezesa PSL Józefa Sikorskiego. Zostali zastrzeleni i pochowani w płytkim dole, przyklepano ich świeżym śniegiem. Ranny Józef Sikorski przeżył egzekucję i wydostał się spod śniegu. Dzięki temu zbrodni nie dało się ukryć, ale sprawcy, choć doskonale znani, nigdy nie zostali ukarani. Postępowanie wobec nich zostało bowiem umorzone na mocy amnestii ogłoszonej dla żołnierzy podziemia niepodległościowego…

Dziś Berlin, jutro Gibraltar Do dziś historycy, którzy nie chcą dostrzegać w powojennej sytuacji Polski okupacji sowieckiej, a następnie „rodzimej” komunistycznej, mówią, wzorem swych poprzedników, czyli specjalistów od ustanawiania i utrwalania władzy ludowej, o trwającej wówczas wojnie domowej. Wystarczy jednak przytoczyć konkretne rozkazy dowódców struktur niepodległościowych, aby zrozumieć sens nowej rzeczywistości i tego, o co toczyła się walka. Pułkownik Tadeusz Danilewicz „Doman”, komendant główny Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, napisał w rozkazie z 1 września 1945 r.:

„1. Walczymy o pełne wyzwolenie Polski spod okupacji i wpływów sowieckich zarówno bezpośrednich, jak i za pośrednictwem swoich agentów (grupa Bieruta).

2. Prowadzimy walkę o całość ziem wschodnich w granicach 1939 r.

3. Z walki o Wielką Polskę nie zrezygnujemy pod wpływem terroru Rosji Sowieckiej i jej agentur”.

O co walczyli ich przeciwnicy, ideowi komuniści? O inną, sprawiedliwą rzekomo Polskę i byli w tej walce samodzielni, niezależni od zewnętrznych mocodawców? Bez żadnych skrupułów ujawnił to Mieczysław Moczar (Mikołaj Demko), wysoki funkcjonariusz MBP, w liście z 1948 r. do swych przełożonych: „Związek Radziecki jest nie tylko naszym sojusznikiem, to jest powiedzenie dla narodu. Dla nas, dla partyjniaków, Związek Radziecki jest naszą Ojczyzną, a granice nasze nie jestem w stanie dziś określić, dziś są za Berlinem, a jutro będą na Gibraltarze”. Polscy niepodległościowcy, z wizją demokratycznego państwa, suwerennego i sprawiedliwego, nie pasowali do koncepcji utworzenia namiastki sowieckiej republiki, polskiej w formie, sowieckiej w treści. Reprezentowali tradycyjne wartości, byli elitą, która stała na przeszkodzie ludobójczego eksperymentu społecznego i politycznego – pospiesznego przekształcenia normalnego społeczeństwa w „ludzi sowieckich”. Nie było zatem dla nich miejsca. Nie jest bowiem prawdą, że ci, którzy konspiracji zaniechali i ujawnili się przed komunistyczną bezpieką, byli pozo-stawieni w spokoju. Przykładem niech będzie por. Jan Rodowicz „Anoda”, jeden z bohaterów Powstania Warszawskiego. W konspiracji po wojnie nie był, zajął się upamiętnianiem swych poległych kolegów. Też był solą w oku bezpieki, stał na przeszkodzie budowie „raju na ziemi”. Zginął, jak wielu innych, bo nie nadawał się na homo sovieticusa. Musimy uwzględnić również około 250 tys. więźniów politycznych skazanych na długoletnie wyroki. Również po 1956 r. trwały jeszcze aresztowania i procesy polityczne. Niektórzy stawali przed sądami PRL po raz kolejny, mimo iż wcześniej odbyli już swoje kary. Dotyczyło to głównie osób z podziemia narodowego, szczególnie zaciekle prześladowanych, podczas gdy represje wobec członków innych formacji niepodległościowych faktycznie zelżały. Wspomnijmy tu procesy Juliana Pomorskiego „Rysia” (1957), Michała Krupy „Wierzby” (1960), Andrzeja Kiszki „Dęba” (1962) czy Czesława Czaplickiego „Rysia” (1964). Inni, jak Kazimierz Wybranowski „Kret” czy Tadeusz Zajączek „Szary”, wracali do więzień mimo warunkowego zwolnienia po 1956 roku. Ostatni z więzionych narodowców opuszczali zakłady karne dopiero w połowie lat 70. Wychodzili więc na względną wolność dopiero wówczas, gdy młode pokolenie uzyskało już prawo wyjazdów na Zachód, w kolejkach można było wystać pralkę, telewizor, lodówkę, a w miejscach pracy władza „dawała” przydziały na wczasy czy sanatoria. Duża część społeczeństwa pamiętała jednak, gdzie i jak żyliśmy. Formy oporu się zmieniały, ale nie było powszechnej akceptacji ustroju komunistycznego. Przewidywał to proroczo wspomniany wyżej płk T. Danilewicz w rozkazie z 22 lipca 1945 r.:

„Rozwój działań wojennych przyniósł nam po okupacji niemieckiej drugą okupację – sowiecką. (…). Walka Narodu Polskiego o elementarne prawa bytu i rozwoju trwa nadal. Będzie ona ciężka i długa. Musi być prowadzona jak najskuteczniej i z najmniejszymi dla Narodu stratami. (…) Walka obecna będzie przede wszystkim walką polityczną, będzie się toczyć o to, co stanowi istotę Narodu: o kulturę, religię, tradycję, o niezawisłość myśli i ducha polskiego, będzie to walka z komunizmem i wpływami Wschodu. Walczyć będziemy o każdą komórkę gospodarczą, społeczną, wychowawczą, a w szczególności o duszę młodego pokolenia. W walce tej wszyscy musicie wziąć pełny udział”.

Stefan Michnik i inni Wydawało się, że po 1989 r. Polska upomni się o swych bohaterów, odnajdzie ich groby, upamiętni wspaniałe postacie podziemia antykomunistycznego. I odnajdzie ich oprawców. To zresztą nie byłoby trudne – żyli pośród nas, pobierali ogromne emerytury, mieszkali pod najlepszymi adresami, obwieszeni wszelkimi możliwymi świecidełkami, uhonorowani najwyższymi stopniami wojskowymi. Wielu z nich przyznało sobie ordery Virtuti Militari – a jakże. Niektórzy udali się na emigrację, jakoby uciekając przed „polskim antysemityzmem”… Nie było jednak woli ich ścigania, a przecież było wśród nich wielu najwyższych funkcjonariuszy komunistycznej bezpieki, Informacji Wojskowej, sędziów i prokuratorów wojskowych. Wymieńmy przykładowo gen. Stanisława Zarakowskiego – naczelnego prokuratora wojskowego, gen. Mieczysława Mietkowskiego (vel Mojżesza Bobrowickiego) – wiceministra MBP, ppłk. Wiktora Herera, naczelnika wydziału śledczego w MBP, ppłk. Helenę Wolińską (vel Fajglę Mindlę Danielak) z naczelnej Prokuratury Wojskowej, płk. Salomona Morela, kpt. Stefana Michnika… Co więcej, nie tworzono nawet ram prawnych do takich działań, wszak definicja zbrodni komunistycznych zaistniała w polskim prawie dopiero w 1998 r. i jest praktycznie fikcją. Dziś wiemy, że żaden zbrodniarz komunistyczny, nawet z zarzutem ludobójstwa, przed polskim sądem już nie stanie. Co więcej, ofiary terroru komunistycznego są do dziś bezkarnie wyszydzane i lżone. Jednak powoli wydobywamy je z niepamięci, także z cmentarnych jam na powązkowskiej Łączce i innych miejsc tajemnych pochówków. Cieszy fakt, że pamięć o nich coraz szerzej trafia do najmłodszych pokoleń, które poszukują swej naturalnej tożsamości. Dr Leszek Żebrowski

Jak okradano Unię Europejską i Polskę. "Spór dotyczy niebagatelnej sumy rzędu kilku miliardów euro"

Fragmenty raportu z dnia 25.01.2013 o przestępstwach i nadużyciach związanych z wykorzystaniem środków unijnych przy budowie dróg i autostrad w Polsce. Fundusz spójności Unii Europejskiej zagroził Polsce wstrzymaniem kolejnej transzy za wybudowane drogi i autostrady. Spór dotyczy niebagatelnej sumy rzędu kilku miliardów euro. Rząd polski i prorządowe media wyrażają oburzenie z rzekomo arbitralnej decyzji unijnych biurokratów. Ten tekst, który otrzymaliśmy do wykorzystania, wskazuje i objaśnia krzywdy wyrządzone państwu polskiemu i podwykonawcom w trakcie budowy dróg. Jako Gazeta Obywatelska poczuwamy się do obowiązku publikacji. Redakcja

Stanowisko UE Zgodnie z deklaracjami przedstawicieli Komisji Europejskiej, w tym komisarz UE ds. sprawiedliwości i zarazem wiceprzewodniczącej Viviane Reding: Unijne środki finansowe nie mogą trafiać do kieszeni przestępców. Niezbędne jest wprowadzenie przepisów prawa karnego spełniających najwyższe standardy, aby ochronić pieniądze naszych podatników. Nasz cel jest jasny: nie dopuścić do tego, by nadużycia finansowe na szkodę budżetu UE uchodziły bezkarnie. Podobne stanowisko prezentuje komisarz UE odpowiedzialny za zwalczanie nadużyć finansowych: Algirdas Šemeta: Oszuści nie powinni unikać ścigania i kary tylko ze względu na miejsce pobytu. Pieniądze europejskich podatników należy bezwzględnie chronić w każdym państwie członkowskim.

Prośba o pomoc Polskie przepisy umożliwiają pociągnięcie do odpowiedzialności karnej sprawców wielomilionowych, a możliwe że nawet i wielomiliardowych defraudacji środków unijnych. Jednak nie jest to czynione z powodu milczącego przyzwolenia władz i słabości merytorycznej organów ścigania, w praktyce niezdolnych do konfrontacji w dziedzinie przestępstw ekonomicznych z wyspecjalizowanymi w zagadnieniach gospodarczych prawnikami sektora komercyjnego. Wtórnym efektem marazmu po stronie polskiej stało się przystąpienie do procederu zorganizowanych struktur przestępczych o charakterze zbrojnym, a świadkowie nieprawidłowości są zastraszani, dochodzi do napaści, a także do uszkadzania pojazdów w sposób stwarzający duże ryzyko śmiertelnych wypadków. Liczba pokrzywdzonych przedsiębiorstw sięga co najmniej kilkuset, a w wyniku ich bankructwa szkodę odniosło co najmniej kilka tysięcy pracowników tych podmiotów. Wtórna szkoda to zburzenie reguł uczciwej gry rynkowej poprzez eliminację z branży budowlanej uczciwych przedsiębiorców. Organa ścigania nie są zainteresowane tymi sprawami, co w pełni jest popierane przez członków rządu Donalda Tuska, deklarujących, że absolutnie wszystko w tych kwestiach jest zgodne z prawem i brak jakichkolwiek nieprawidłowości. W obecnej sytuacji przedsiębiorcy pokrzywdzeni wspomnianymi działaniami przestępczymi nie wierzą w możliwość wyjaśnienia przez polskie władze prowadzonych na szeroką skalę oszustw. W związku z powyższym proszą o wsparcie ze strony struktur Unii Europejskiej i szczegółową kontrolę prawidłowości już wydatkowanych środków.

Dotacje na celowniku przestępców Program Infrastruktura i Środowisko objął ponad 28 miliardów euro, co stanowi około 42% całości środków polityki spójności w Polsce, a znaczną część tej kwoty pochłonąć miały inwestycje drogowe, głównie budowa autostrad. Jednak wśród nieprawidłowości wydatkowania tych kwot wymienić należy w szczególności wspieranie działań o charakterze przestępczym lub sprzecznym z prawem cywilnym i gospodarczym. To nie wspierało w żadnym zakresie rozwoju ekonomicznego państwa ani wzrostu zatrudnienia, a wręcz skutkowało wzrostem bezrobocia i odpływem zagranicznych inwestorów. Zburzona została równowaga rynkowa, przez co rzetelne i w warunkach wolnej konkurencji wydajne ekonomicznie przedsiębiorstwa ogłaszają upadłość i zwalniają pracowników, których koszty zabezpieczenia socjalnego obciążają państwo. Tymczasem jedna z wiodących spółek odpowiedzialnych za nieprawidłowości transferuje zyski osiągane kosztem polskich podwykonawców do Hiszpanii, gdzie siedzibę ma jej akcjonariusz większościowy. Tym samym cele polityki spójności nie są spełniane, a środki zamiast przekładać się na rozwój ekonomiczny i społeczny kraju skutkują jego pauperyzacją. Nie jest możliwa akceptacja dla takich praktyk, sprzecznych z ideą przyświecającą dofinansowaniu biedniejszych państw przez Unię Europejską.

Łańcuch podmiotów gospodarczych i „spółki-krzaki” Najpopularniejszą metodą oszustw gospodarczych skutecznie pozorujących legalność pozostaje tzw. łańcuch podmiotów gospodarczych, zwykle spółek z osobowością prawną. Pierwszy etap stanowi uzyskanie zamówienia publicznego przez renomowany podmiot branżowy, co zazwyczaj gwarantuje stosowanie dumpingowych cen. Następnie na „ciche” polecenie generalnego wykonawcy inwestycji tworzone są drugie ogniwa – przedsiębiorstwa kapitałowo i osobowo niepowiązane z generalnym wykonawcą. Drugie ogniwo nie realizuje żadnych prac, a zleca ich wykonanie, bez formalnego zgłoszenia generalnemu wykonawcy, zewnętrznym przedsiębiorstwom niewtajemniczonym w proceder. Podwykonawca przejmuje bezpośrednią realizację prac na podstawie zazwyczaj niezmiernie rygorystycznej umowy cywilnoprawnej obwarowanej karami umownymi w przypadku nawet minimalnych opóźnień w realizacji harmonogramu prac. By wyeliminować możliwość dochodzenia zapłaty od generalnego wykonawcy (co jest w polskim porządku prawnym możliwe, jeśli podmiot dysponuje oficjalnym statusem podwykonawcy), zakres zamówienia podlega sztucznemu rozbiciu na czynniki pierwsze do stopnia niespełniającego definicji „robót budowlanych”. Na fakturach i w umowie z faktycznym wykonawcą odcinka autostrady zamieszcza się np. tylko wynajem sprzętu budowlanego, dostawę surowców lub wypożyczanie siły roboczej, choć faktycznie przedsiębiorca taki odpowiada za kompleksowe wybudowanie odcinka drogi. Roszczenie cywilne na drodze sądowej będzie jednak wtedy bezskuteczne. Kazimierz Turaliński

Oświadczenie Krajowego Konsultanta w sprawie wypowiedzi ks. Longchamps de Bériera Niefortunna wypowiedź księdza Franciszka Longchamps de Bėrier na temat dzieci urodzonych dzięki technikom wspomaganego rozrodu spowodowała zaadresowanie do mnie szeregu zapytań wymagających oficjalnego komentarza. Istotne jest wprowadzenie do debaty publicznej pewnego zasobu wiedzy, definicji, w miejscu dogmatów i wypowiedzi kuriozalnych. Jestem zwolennikiem zastąpienia pojęcia „in vitro" (IVF - in vitro fertilization - zapłodnienie pozaustrojowe) pojęciem szerszym - technik wspomaganego rozrodu (ART - od assisted reproductive technology), którego IVF jest tylko elementem. Skrót ART brzmi przyjaźniej i trudniej jest go kojarzyć z „dzieckiem z probówki" - pojęciem pejoratywnym, szkodzącym sprawie. Nadal może ono stanowić zachętę do pokazania na okładce jakiegoś tygodnika dziecka wsadzonego główką w dół do zlewki dla zilustrowania problemu, co powinno wywołać podobny skandal, jak wypowiedzi osób o nastawieniu ortodoksyjnym. „Dziecko z probówki" jest dzieckiem nadal rodzącym się tak jak każde inne dziecko z „brzuszka matki". Przez tworzenie negatywnych skojarzeń nie można dostarczać argumentów osobom głoszącym poglądy skrajne. Dzieci rodzące się dzięki ART nie posiadają żadnych cech wskazujących na charakter ich poczęcia.

ART jest dla wielu rodziców jedyną szansą posiadania potomstwa. Najczęstszym wskazaniem dla ART jest niepłodność jednego lub obojga rodziców. Problem ten dotyczy minimum co 10 pary i ma charakter globalny. Stan zdrowia milionów dzieci urodzonych dzięki ART był i jest na całym świecie od dziesięcioleci przedmiotem skomplikowanych analiz epidemiologicznych i statystycznych. Porównywany jest zarówno ze stanem zdrowia dzieci poczętych naturalnie, jak również między grupami dzieci poczętych przy zastosowaniu różnych metod wspomaganego rozrodu. Dane w tym zakresie muszą być gromadzone z zachowaniem wysokich standardów metodologicznych. Odrzucane są wyniki badań wątpliwej jakości. Meta-analizy z udziałem często dziesiątków ośrodków z całego świata obejmują niekiedy dane dotyczące setek tysięcy dzieci urodzonych po ART. Złożone algorytmy matematyczne mogą utrudniać czytanie tego typu prac ze zrozumieniem osobom o niewystarczających kompetencjach. Współczynniki ryzyka wystąpienia nieprawidłowości rozwojowych u dzieci urodzonych po zastosowaniu ART, zależne od szeregu zmiennych, są nieco wyższe niż u dzieci poczętych w sposób naturalny. . Są to fakty znane od wielu lat i nie dostarczają one mimo wszystko żadnych poważnych argumentów przeciwko ART. Nadinterpretacja wyników badań w tym zakresie jest nadużyciem formalnym. Warto podkreślić również, że prowadzone są badania dotyczące przebiegu ciąż i stanu zdrowia kobiet po ART. Również one ponoszą nieco wyższe ryzyko powikłań o charakterze ogólnym, co musi być brane pod uwagę w ramach opieki położniczej. Należy podkreślić, że zgodnie z zapisami w szeregu dokumentów o charakterze międzynarodowym zakazana jest wszelka dyskryminacja lub stygmatyzacja dowolnej grupy osób ze względu na płeć, rasę, kolor skór, pochodzenie etniczne lub społeczne, cechy genetyczne, urodzenie lub niepełnosprawność (Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, Powszechna Deklaracja UNESCO o genomie ludzkim i prawach człowieka, Powszechna deklaracja w sprawie bioetyki i prawach człowieka, Europejska konwencja bioetyczna, Karta praw podstawowych UE. Złamanie tych zasad jest naruszeniem praw, podstawowych wolności i godności człowieka. Dokumenty te powinny być znane politykom, bioetykom, dziennikarzom, lekarzom i wielu innym, chcącym się wypowiadać w tych kwestiach. Poziom dziennikarstwa jest jednym z istotnych elementów wpływających na temperaturę dyskusji społecznej o powyższych zagadnieniach. Należy przypomnieć, że władza (czwarta) to również odpowiedzialność. Apeluję do państwa dziennikarzy z jednej strony o rozwagę i takt, a z drugiej o refleksję czy każde głupstwo powinno być obszernie komentowane, powielane, z daniem do dyspozycji trybuny jego głosicielom w dalszych dyskusjach. Jeśli piętnując akt stygmatyzacji dziennikarz, działając być może w dobrej wierze, pisze o „dzieciach z probówki" w komentarzu do słów ks. de Berier i dodaje do opisu zespołu Downa „małpią bruzdę", powołując się na podręczniki medycyny, chyba sprzed 40 lat, to czyni to samo w odniesieniu do innej grupy ludzi. Za wiele podobnych sytuacji redakcje nie czują się współodpowiedzialne, odmawiając często prawa nawet do krótkich sprostowań lub wyjaśnień. Jak zatem dać odpór głupstwom, które wygłaszane są lub wypisywane tu i ówdzie? Wiedza i wypowiedzi osób kompetentnych okazują się nudniejsze niż news i sensacja. Warto jest dyskutować o technikach wspomaganego rozrodu, diagnostyce przedurodzeniowej, badaniach i testach genetycznych - nikt nie neguje istnienia pewnego marginesu niebezpieczeństw medycznych i etycznych związanych z tymi zagadnieniami. Dyskusję na ten temat powinni jednak prowadzić przygotowani do tego merytorycznie fachowcy, politycy, dziennikarze, przedstawiciele innych środowisk intelektualnych i grup społecznych, a nie doktrynerzy. Głęboko niepokoją również postawy konformistyczno-koniunkturalne nie pozwalające na stanowcze, ustawowe uregulowanie wielu problemów dotyczących możliwości wykorzystania osiągnięć współczesnej biologii i medycyny. Od dawna apeluję o ratyfikowanie przez Polskę Europejskiej konwencji bioetycznej otwierającej drogę, wraz z jej protokołami dodatkowymi, do poszukiwania odpowiednich rozwiązań legislacyjnych w każdym z państw sygnatariuszy Konwencji. Reprezentanci każdej opcji politycznej, koncentrując się tylko na arytmetyce wyborczej, nie zauważają, że brak takich rozwiązań prowadzi do dzikiej, nie poddanej żadnej kontroli komercjalizacji usług i świadczeń w zakresie testów genetycznych, zasad przechowywania i wykorzystywania materiału biologicznego, technik wspomaganego rozrodu oraz wielu innych osiągnięć współczesnej medycyny, co przynosi znacznie więcej szkód - także natury etycznej - niż mamy pożytku z ochrony dogmatów.

Dr hab. n. med. prof. nadzw. Lucjusz Jakubowski

TYLKO U NAS: Posady dla wybranych, czyli komu korupcyjne zarzuty prokuratury nie przeszkadzają w karierze Nic nie szkodzi, że są zarzuty lub zapadł prawomocny wyrok w procesie za korupcję. Ważne, że koledzy pomogą, a wtedy natychmiast okazuje się, że kłopoty z prawem nie przeszkadzają w karierze.

Henryk Dyrda, były poseł BBWR jest dziś prokurentem w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Robót Drogowych w Katowicach spółce zależnej Elektrowni Chorzów SA, której właścicielem jest Skarb Państwa. Były poseł ma w WPRD swój gabinet, rozmowy do niego łączy sekretarka.

Sąd Okręgowy w Katowicach podtrzymał wyrok sądu niższej instancji i rok temu wymierzył Henrykowi D. karę roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata i 15 tys. zł grzywny za pomoc w przekazaniu łapówki powiedziała Marta Zawada-Dybek, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Nie wiadomo, dlaczego wyrok w głośnej sprawie „odpryskowej” mafii węglowej nie przebił się do mainsteramu? Może dlatego, że wiarygodnym świadkiem oskarżenia okazała się Barbara Kmiecik, ta sama która swoim zeznaniami miała obciążyć swoją przyjaciółkę Barbarę Blidę? W 2007 roku były poseł usłyszał zarzut, że przyjął od Barbary Kmiecik równowartość 100 tys. dolarów. Pieniądze miały trafić do ówczesnego szefa Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki, nieżyjącego już Jacka Dębskiego za załatwienie zięciowi Kmiecik posady w kierowanym przez niego urzędzie. Zięć Kmiecik w 1998 r. rzeczywiście został zatrudniony w UKFiT jako doradca polityczny Dębskiego. Głównym świadkiem oskarżenia była Barbara Kmiecik, kobieta prowadząca rozległe interesy w branży węglowej na Śląsku. Sąd uznał jej zeznania za „logiczne i jasne, konsekwentne i spójne, a zatem wystarczające do uznania ich jako wiarygodne źródło dowodowe”. Zdaniem prokuratury i sądu, Dyrda od grudnia 1997 do maja 1998 r. rozmawiał z Kmiecik na temat możliwości zatrudnienia jej zięcia jako doradcy w tworzonym gabinecie politycznym Dębskiego. Sąd uznał, że Dyrda nakłaniał Kmiecik, by przekazała łapówkę, a później udzielił pomocy w jej wręczeniu - przyjął kwotę w dwóch ratach, łącznie 350 tys. zł, które miały trafić do Dębskiego. Jacek Matusiewicz, prezes spółki WPRD nie odpowiedział na przesłane pytania w sprawie powodów zatrudnienia H. Dyrdy. Nie poznałem zatem jego opinii na temat skazania prokurenta spółki za korupcję. Nie wiem, czy Dyrda pochwalił się swemu pracodawcy, że został skazany prawomocnym wyrokiem za korupcję. To, że prezes Matusiewicz lekceważy dziennikarzy, to zapewne norma. Jednak odpowiedzi nie doczekał się też Adam Przybyło, szef Rady Nadzorczej tejże spółki, a zarazem prezes Elektrowni Chorzów SA.

– Zwróciłem się w środę do prezesa Matusiewicza o wyjaśnienia w sprawie zatrudnienia pana Dyrdy na eksponowanym stanowisku w WPRD. O wyroku ciążącym na panu Dyrdzie nic nie słyszałem

stwierdza A. Przybyło.

Intratną umowę w Koksowni Przyjaźń, spółce Grupy Kapitałowej Jastrzębskiej Spółki Węglowej SA ma również Leszek J., przed laty prezes (wówczas jeszcze państwowej) JSW.

Pan Leszek Jarno nie jest zatrudniony w żadnej spółce z Grupy Kapitałowej JSW. Koksownia Przyjaźń korzysta z usług firmy doradczej pana Leszka Jarno. Współpraca odbywa się na rynkowych zasadach, w oparciu o jego wieloletnie doświadczenie w zarządzaniu przedsiębiorstwami z branży górniczej i branż pokrewnych. Od połowy lipca ubiegłego roku firma świadczy usługi doradcze w zakresie konsolidacji sektora koksowego oraz opracowywania i wdrażania strategii rozwoju spółki. – wyjaśnia Edward Szlęk, prezes Koksowni Przyjaźń SA.

W koksowni według nieoficjalnych informacji J. ma podpisaną umowę na kwotę 40 tysięcy złotych miesięcznie.

Współpracujemy z podmiotami zewnętrznymi na rynkowych zasadach, natomiast ich wynagrodzenia objęte są tajemnicą handlową odpowiada prezes.

Tajemnica natomiast nie jest, że Leszek J. jest oskarżony o przyjęcie ponad 600 tysięcy złotych łapówek. Zarzut ten były prezes JSW SA usłyszał w czasie śledztwa, zainicjowanego doniesieniem złożonym w ABW przez Andrzeja B. współwłaściciela firmy Emes Mining Service, specjalizującej się w podziemnych robotach kopalnianych oraz w produkcji środków chemicznych. Andrzej B. zeznał, że w latach 2003 – 2008 wraz z drugim współwłaścicielem firmy Antonim G. oraz jego synem – Andrzejem G. – ich firma wygrywała przetargi na roboty i dostawy towarów w śląskim przemyśle wydobywczym, bo korumpowała prezesów spółek węglowych oraz dyrektorów kopalń. Według dowodów zebranych przez ABW łapówki mieli przyjmować m.in.: Maksymilian K. – ówczesny prezes Kompanii Węglowej (350 tys. zł) , oraz jego następca Mirosław K. (16 tys. zł) i wiceprezes Franciszek N. (200 tys. zł), Leszek J. – prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej (600 tys. zł), Stanisław G. – prezes Katowickiego Holdingu Węglowego (186 tys. zł), Janusz S. i Stanisław L. – dyrektorzy kopalni „Staszic”, Czesław K. – były dyrektor kopalni „Zofiówka”, Krzysztof O. – były dyrektor kopalni „Krupiński”, Adam K. – dyrektor kopalni „Szczygłowice”, Artur K. – dyrektor kopalni „Wieczorek”, Zbigniew C. – były dyrektor kopalni „Borynia”, a także kilku pracowników biura zarządu Jastrzębskiej Spółki Węglowej. W toku śledztwa i w akcie oskarżenia zarzuty przyjmowania korzyści majątkowych usłyszały 23 osoby z branży górniczej. Czy zatrudnienie osoby oskarżonej o korupcję z jest zgodne z zasadami corporate governance obowiązującymi w kierowanej przez Pana spółce oraz Jastrzębskiej Spółki Węglowej SA? – pytam prezesa.

Sam akt oskarżenia nie dyskwalifikuje osoby świadczącej usługi doradcze w ramach działalności gospodarczej. Kierując się podstawową zasadą prawa o domniemaniu niewinności, dopiero prawomocny wyrok sądu może stanowić podstawę do zmiany bądź zaprzestania współpracy z osobami, których wyrok będzie dotyczył

twierdzi w mailu prezes Koksowni Przyjaźń SA Edward Szlęk. Tomasz Szymborski

Tadeusza Mazowieckiego nienawiść do Żołnierzy Wyklętych Znany historyk dr Sławomir Cenckiewicz ujawnia na łamach miesięcznika „Historia Do Rzeczy” mało znane fakty z życia czołowego demoliberalnego autorytetu moralnego – Tadeusza Mazowieckiego. Okazuje się, że w mrocznym okresie stalinizmu późniejszy premier wzywał do rozprawienia się z Żołnierzami Wyklętymi i niepodległościową emigracją. „Wróg pozostał ten sam” – oto tytuł publikacji Mazowieckiego z 1952r. poświęconej potępieniu antykomunistycznego podziemia. „Gdybyśmy przeglądnęli kroniki procesów członków organizacji podziemnych (…) spotkalibyśmy ludzi, którzy z całym cynizmem i premedytacją mordowali swych towarzyszy, kiedy uznali ich za niebezpiecznych, za ” - pisał wówczas późniejszy premier RP. Jak zauważa Cenckiewicz, Mazowiecki nie był jedynym autorem publikacji. Przygotował ją razem z Zygmuntem Przetakiewiczem, byłym działaczem przedwojennej „Falangi”, a w okresie powojennym redaktorem tygodnika „Dziś i jutro”. Mazowiecki oskarża żołnierzy wyklętych m.in. o pragnienie ugodzenia „bezpośrednio w życie gospodarcze i polityczne kraju drogą dywersji i sabotażu”. Zwalczający totalitaryzm partyzanci zostali oczywiście porównani z hitlerowcami i uznani za sojuszników „wczorajszych oprawców z Dachau, Oświęcimia, Mathausen”. „Wróg pozostał ten sam” to książeczka składająca się z 78 stron i z dwóch części. Autorem pierwszej z nich pod tytułem „O naszej odpowiedzialności” jest Mazowiecki, zaś druga, tytułowa „Wróg pozostał ten sam” napisana została przez Przetakiewicza. 15 tysięcy egzemplarzy ukazało się nakładem Instytutu Wydawniczego PAX. zauważa Cenckiewicz publikacja Mazowieckiego i Przetakiewicza jest dostępna w przewodniku bibliograficznym „Książki Instytutu Wydawniczego PAX 1949-1989”, wydanego w Warszawie w 1989r. Jest także dostępna w części warszawskich bibliotek. Należy jej jednak szukać nie według spisu autorów, lecz według tytułu. Mimo to w powszechnym odbiorze debiutem literackim Mazowieckiego jest książka „Rozdroża i wartości” z 1970r. O „Wróg pozostał ten sam” nie wspominają także analizy opisujące ataki komunistów na Żołnierzy Wyklętych. W swoim tekście Mazowiecki próbował dowieść, że koncepcja drugiego wroga, którym mieli być komuniści jest wytworem „antykomunistycznej propagandy Zachodu” i wiary w szybkie nadejście III Wojny Światowej. Późniejszy premier potępiał kwestionowanie „postępowych” reform społecznych, takich jak reforma rolna, upaństwowienie przemysłu etc. Według Mazowieckiego „byłoby jakąś ahistoryczną, sentymentalną ckliwością nie widzieć tego, że każda wielka przemiana dziejowa pociąga za sobą ofiary także w ludziach. Każda rewolucja społeczna przeciwstawia sobie tych, którzy bronią dotychczasowego porządku rzeczy i tych, którzy walcza o nowy”. Mazowiecki wzywał ponadto Kościół katolicki do potępiania „band podziemia” i zastosowania wobec nich sankcji kanonicznych. (sic!) Mazowiecki potępiał nie tylko Żołnierzy Wyklętych, ale także rząd polski na emigracji. Określał go mianem „rewanżystowskiego” i „agenturalnego”. „Ideologia lancy ułańskiej na usługach kapitalistycznej wolności zasłoniła im historyczną szansę wydobycia Polski z wielowiekowych zaniedbań cywilizacyjnych”. Emigrantom Mazowiecki zarzucał, że nie interesuje ich dobro ojczyzny oraz, że kierują się zazdrością nie mogąc znieść, że nowa rzeczywistość w Polsce tworzona jest nie przez „fraki ale kombinezony robotnicze, nie proporczyki kawaleryjskie, ale kielnie murarskie”. Publikacja „Wróg pozostał ten sam” była elementem inicjatywy wynikającej ze zobowiązania Bolesława Piaseckiego do stworzenia środowiska katolickiego lojalnego wobec władzy i o „rozładowanie” antykomunistycznego podziemia. Zobowiązanie, które były wódz „Falangi” złożył na ręce zastępcy szefa NKWD gen. Iwana Sierowa było realizowane we współpracy z tajnymi służbami, agenturą i oczywiście władzą. Dało ono początek ruchowi katolików postępowych, którego przedstawiciele podjęli działania mające na celu przekonanie katolików o zasadniczej zgodności katolicyzmu z komunizmem. „Narastanie wewnętrzno-katolickich odrodzeńczych procesów społecznych zbiegło się z potęgą historycznego procesu rewolucji socjalistycznej. Dzięki socjalizmowi wszyscy ludzie dobrej woli, a więc i ludzie wierzący przestają być maluczkimi i prostaczkami w zakresie rozumienia i możliwości kierowania procesami społecznymi”, pisał Piasecki. Jak przypomina dr Cenckiewicz tego typu poglądy spotkały się ze zdecydowanym sprzeciwem Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. W 1949r. Święte Officjum opublikowało dekret potępiający komunizm i grożący ekskomuniką wszystkim katolikom, którzy „wyznają komunizm, propagują go lub współpracują z komunistami”. Kilka lat później „Zagadnienia istotne” Bolesława Piaseckiego, podobnie jak tygodnik „Dziś i jutro” znalazły się na indeksie ksiąg zakazanych. Piasecki realizował także swoje drugie zobowiązanie, a więc dążenie do „rozładowania” antykomunistycznej partyzantki. Nie tylko potępiano te działania, lecz również próbowano wywrzeć wpływ na emigrację. Planowano m.in. podjęcie działań wywiadowczych w Wielkiej Brytanii mających na celu wywarcie wpływu na emigrantów. Chodziło o to, by emigracja przestała być wsparciem dla „żołnierzy wyklętych”. Jak zauważa Cenckiewicz, środowisko Piaseckiego stanowiące fundament przyszłego PAXu było niemal w całości zwerbowane do współpracy z UB. „Poufny kontakt” z funkcjonariuszem bezpieki utrzymywał też Zbigniew Przetakiewicz – współautor publikacji „Wróg pozostał ten sam”. Dr Cenckiewicz zauważa, że opisywany tekst „Wróg pozostaje ten sam” nie był jedynym przykładem prokomunistycznej twórczości Mazowieckiego. Choć późniejszy premier nie należał do partii, to swoimi publikacjami niejednokrotnie popierał reżim – także w najmroczniejszych czasach. Oprócz tekstu „Wnioski” opublikowanego we „Wrocławskim Tygodniku Katolickim” w 1953r. (poświęconemu procesowi biskupa Kaczmarka i innych oskarżonych duchownych), Mazowiecki popełnił m.in. także tekst „Front tej samej walki”. Wzywał w nim do „walki o słuszną sprawę społeczną”. Cenckiewicz wspomina także o artykule „Urodzaj ludowego życia” poświęconemu 10 rocznicy ogłoszenia manifestu PKWN. Tekst Cenckiewicza pokazuje, że pierwszy „niekomunistyczny premier” i autorytet moralny popierających III RP demoliberałów był głęboko zaangażowany politycznie w stalinizm. Choć ten epizod z jego życia jest obecnie celowo przemilczany, fakty historyczne mówią same za siebie. Mazowiecki ogłoszony przez prezydenta Komorowskiego „człowiekiem umiaru” był intelektualnie zaangażowany w poparcie krwawego reżimu. Sam Mazowiecki przyznaje, że popełnił „błędy”, jednak próbuje je usprawiedliwiać. W Rozmowie z Moniką Olejnik w „Kropce nad i” powiedział, że zwalczał podziemie, ponieważ uważał je za niepotrzebne przelewanie krwi młodych ludzi. Były premier nie chciał jednak odnieść się bezpośrednio do artykułu Cenckiewicza. -Do artykułu nie mogę się ustosunkować. O swoich błędach wiele razy mówiłem i rozliczałem się z tego – mówił Mazowiecki. Więcej szczegółów bulwersującej twórczości Tadeusza Mazowieckiego w pierwszym numerze miesięcznika "Historia Do Rzeczy".

Źródło: „Historia Do Rzeczy”

Read more: http://www.pch24.pl/tadeusza-mazowieckiego-nienawisc-do-zolnierzy-wykletych,12926,i.html?utm_source=twitterfeed&utm_medium=twitter#ixzz2MPzmB8fB

HISTORIA PEWNEGO SAMOLOTU, CZYLI 29 AWARII Od blisko trzech lat, a więc od tragicznego kwietniowego poranka 2010 roku, wielu z nas towarzyszy pytanie: co tam się naprawdę stało? Jak do tego doszło? Czy to był zamach? Nieszczęśliwy wypadek, czy może wypadek spowodowany awarią? Czy ta awaria nie była skutkiem sabotażu, wszak sprawa remontu w Samarze do dzisiaj owiana jest tajemnicą? Na te pytania nie przyniosły odpowiedzi oficjalne raporty, które ograniczyły się jedynie do powtórzenia tez formułowanych niemal od pierwszych godzin przez rosyjskie i polskie media, będące, jak można sądzić, jedynie pudłami rezonansowymi. Pułkownik Stroiński w niedawno udzielonym wywiadzie, kiedy wspominał swoje podróże do Moskwy po 10 kwietnia,  przyznał, że od początku dało się wyraźnie odczuć, że wszyscy uważają pilotów za głównych winowajców. Z raportu Millera, a wcześniej MAK można się było dowiedzieć, że ani zamach, ani awaria nie wchodziły w grę, choć żadnych specjalistycznych, rzetelnych badań w tym kierunku nie przeprowadzono. Po prostu było wiadome od pierwszych godzin, że piloci są winni,  wiec nie trzeba było niczego więcej badać.  Zapewne z tego powodu  zrezygnowano z akcji ratunkowej, głosząc „wsie pagibli”, wpuszczono na miejsce katastrofy grupy specnazu, nie przeprowadzono oględzin miejsca katastrofy, błyskawicznie zaczęto akcję „sprzątania” wraku, niszczono poszczególne jego elementy,  zbezczeszczono ciała ofiar i do dzisiaj nie przekazano podstawowych dowodów w postaci czarnych skrzynek, wraku, broni BOR, czy kamizelek kuloodpornych. Bardzo ciekawie na temat standardów badań napisali eksperci w „Uwagach RP do raportu MAK”, szkoda tylko, że kilka miesięcy później zapomnieli o swoich zastrzeżeniach pisząc raport Millera (str. 99):

Sposób przeprowadzenia analizy jest niezgodny z wytycznymi zawartymi w dokumencie ICAO Doc. 6920 (Manual of Aircraft Accident Investigation – podręcznik badania katastrof lotniczych, wydanie IV). Analiza powinna być oparta na ocenie dowodów, a nie hipotez. […] Hipotezy nie poparte dowodami powinny zostać odrzucone. Nie można traktować hipotez jako pewników, a w ich udowodnianiu powoływać się na hipotetyczne dowody”. W dzisiejszym Naszym Dzienniku  przywołano opinie pilotów tupolewów, którzy zgodnie twierdzą za pułkownikiem Stroińskim, że od 100 metrów z samolotem musiało stać się coś ekstremalnego, gdyż komenda odejścia jest dla każdego pilota „święta”, po której nikt z załogi już nie dyskutuje i nie zastanawia się, czy na pewno odchodzimy. Lotnicy sugerują, że mogło dojść do awarii układu sterowania, która spowodowała, ze samolot nie reagował na działania załogi. Gazeta przywołała jednocześnie opinię dr. inż. Ryszarda Drozdowicza, specjalisty ds. aerodynamiki i lotnictwa, który stwierdził m.in., że okoliczności katastrofy wskazują „na poważną awarię lub celowe zablokowanie układu sterowania”.

„Teoretycznie do zablokowania steru wysokości mogłoby dojść także w sposób samoistny (co rzadko się zdarza) lub na skutek celowego działania (to stosunkowo prosta konstrukcja umożliwiająca blokadę sterowania po wypuszczeniu podwozia)”. W podobnym tonie wypowiedział się porucznik Artur Wosztyl, pilot Jaka 40:

„Oni mieli nienaturalnie dużą prędkość opadania. Teoretycznie można by założyć, iż doszło do zablokowania sterów. Niestety raport Millera niewiele tu wyjaśnia, bo nie opisuje szczegółowo tego, co stało się na tych 100 metrach”. Czy zatem winny był system sterowania? Awaria, czy celowa blokada? I dlaczego akurat od 100 metrów, do której to wysokości  Krasnokutski zażądał sprowadzenia polskiego samolotu? Wiadomo, że na kilka dni przed wylotem do Smoleńska mechanicy z Samary naprawiali kolejną już usterkę autopilota, kolejną, bo od stycznia 2010 roku było ich kilka. W sumie wszystkich awarii na tym samolocie od 23 grudnia 2009 r. do 10 kwietnia 2010 roku było aż 29, o czym można przeczytać w Załączniku 4.4 do raportu Millera. Szereg usterek dotyczyło właśnie autopilota. Pozwolę sobie na kilka cytatów:

„22.01.2010 r. (O). W SI SAMANTA w „Historii uszkodzeń statku powietrznego” z dnia 22.01.2010 r. dokonano wpisu o wykryciu przez personel latający uszkodzenia podczas uruchamiania urządzenia SP przed lotem: „Brak sygnalizacji sprawności ABSU na pulpicie PPN-13. Przyczyna – uszkodzenie wewnętrzne mechanizmu sterowania RA-56W1 w kanale przechylenia – zanieczyszczone płynem hydraulicznym złącza agregatu, zwarcia wewnętrzne. Podczas identyfikacji niesprawnego zapisu ABSU stwierdzono uszkodzenie agregatu sterującego wychyleniem steru wysokości (RA-56 pierwszy podkanał). 25.01.2010 r. (O). W SI SAMANTA w „Historii uszkodzeń statku powietrznego” z dnia 25.01.2010 r. dokonano wpisu o wykryciu przez personel bezpośredniej obsługi uszkodzenia podczas wykonywania innych prac: „Brak sygnalizacji sprawności ABSU”. Przyczyna – uszkodzenie wewnętrzne bloku BU-65 spowodowane zwarciem w mechanizmie sterowania RA-56W1. „w dniu 08.02.2010 r. przed startem samolotu załoga stwierdziła brak możliwości wyświetlenia na pulpicie PPN-13 zielonej lampki »ABSU SPRAWNY«. Podczas identyfikacji niesprawności stwierdzono uszkodzenie I podkanału w kanale przechylenia ABSU. Po analizie usterki stwierdzono nieprawność bloku BU-65”. 17.03.2010 r. zrealizowano reklamację poprzez dostarczenie innego bloku”. Podkomisja techniczna stwierdziła rozbieżność pomiędzy zapisami w dokumentacji odnośnie do daty jej zaistnienia, kto z personelu dokonał jej wykrycia Z informacji uzyskanych od personelu 36 splt wynika, że „Blok UNP nr 410 był blokiem po remoncie przysłanym do JW 2139 pod koniec lutego 2010 przez zakład remontowy AVIACOR z m. Samara. Zabudowany blok był na gwarancji po wykonanym remoncie, co było powodem jego zabudowy w celu dalszej eksploatacji”.)Reklamacja została zrealizowana poprzez dostarczenie innego bloku niż został wysłany do reklamacji”.

Co mogą oznaczać powyższe informacje? Z pewnością to, że jak na samolot po gruntownym remoncie TU 154 M nr 101 był wyjątkowo awaryjnym samolotem, w którym na kilka tygodni przed wylotem delegacji do Katynia naprawiano układ sterowania nie poprzez usunięcie usterki, ale poprzez przysłanie zupełnie innego bloku.  Czy był on już z zaprogramowaną „usterką” tego nie wiadomo, jednak coraz częściej piloci zaczynają wskazywać na ten właśnie element, jako przyczynę nie zrealizowania manewru odejścia ze 100 metrów.  Z jakichś też powodów wspomniany wyżej pułkownik Krasnokutski wydał rozkaz:

„ doprowadzasz do stu metrów. Sto metrów. Bez dyskusji, [wulg.]…”. By po chwili meldować:

 „Towarzyszu generale, podchodzi do trawersu. Wszystko włączone, i reflektory w trybie dziennym, wszystko gotowe”. Skoro nie było warunków do lądowania, to  co mogło być gotowe? Dlaczego tak bardzo zależało człowiekowi, którego nie powinno być na wieży tamtego dnia, aby polski TU 154 M z prezydentem na pokładzie znalazł się na 100 metrach, poza i ponad ścieżką? I dlaczego „towarzysz generał” koniecznie chciał znać położenie polskiego samolotu, wiedząc, że ten nie będzie lądował? Wreszcie dlaczego kilka minut później, pomimo komendy „odchodzimy” jednak nie odeszli? Jeśli dodamy do tego trotyl, wyrwane nity i porozrywany  na tysiące odłamków samolot…

http://www.naszdziennik.pl/wp/25232,ze-wskazaniem-na-automat.html

Martynka

Grillo - wygrywa wybory, zaczął od akcji "Wszyscy Won" Giuseppe "Beppe" Grillo 64 letni komediant założył partię w rodzaju Partii Piwa i praktycznie wygrał włoskie wybory . Wszyscy udają że tak nie jest. Zaczął od w 2007 roku od akcji "wszyscy won" (Vaffanculo Day) czyli jak proponuje Cejrowski. Ruch Pięciu Gwiazd (wł. MoVimento 5 Stelle, M5S) – włoska partia polityczna głosząca hasła antykorupcyjne, ekologiczne, częściowo eurosceptyczne, a także promujące demokrację bezpośrednią, określana także jako populistyczna. Ugrupowanie powołano 4 października 2009, założył je Beppe Grillo, popularny komik i bloger, który na fali popularności swojej strony internetowej beppegrillo.it i przy wykorzystaniu serwisów społecznościowych organizował masowe wiece, na których m.in. piętnował polityków mających zarzuty karne. Ugrupowanie po raz pierwszy wystawiło swoje listy w wyborach regionalnych w 2010, uzyskując z reguły po kilka procent poparcia i wprowadzając pojedynczych radnych do rad regionów Emilia-Romania i Piemontu. W 2012 partia Beppe Grillo w wyniku wyborów lokalnych wygrała m.in. w Parmie, w której reprezentujący ją Federico Pizzarotti został wybrany na urząd burmistrza. W sondażach z tego samego roku regularnie zaczęła uzyskiwać poparcie na poziomie kilkunastu procent, w wyborach regionalnych na Sycylii uzyskała blisko 15% głosów (najwięcej spośród pojedynczych list wyborczych) .( Źródło- Wikipedia) M5S, Movimento Cinque Stelleczyli Ruch Pięciu Gwiazd , znany też jako „Ruch Narodowego Wyzwolenia”, jest to populistyczna eurosceptyczna i proekologiczna partia. jej założenia to swobodny i nieograniczony dostęp do Internetu, demokrację bezpośrednią i walkę z korupcją. Stworzona zresztą przez bloggera,komika i satyryka, 64 letniego Beppe Grillo. Oto fragmenty wywiadu z Beppe Grillo ,którego partia zdobyła najwięcej głosów wyborców (bez koalicjantów):

Co symbolizuje pięć gwiazdek? Pięć gwiazdek Grillo to pięć podstawowych zasad partii: publiczna własność wody, lepszy transport, rozbudowa i rozwój, dostęp do internetu i ochrona środowiska. Nosisz odpowiedni do tego kombinezon? Nie. Choć jesteśmy zdecydowanie Eurosceptyczni i bezwzględnie przeciwni korupcji i nieuczciwości. Ale to nie jest tak naprawdę to samo. Być może nie. Ale Grillo jest prawdziwy showmanem.W 2007 roku organizował szokujący "Vaffanculo Day" ( wszyscy won) na znak protestu przeciwko zgniliźnie politycznej w kraju. Czyli Włosi niezadowoleni ze starych klaunów maja wybrać nowego? Tak Aby dostać nauczkę?Pięć Gwiazd nie jest częścią starego układu. Centrolewica będzie kontrolować parlament w izbie niższej podczas gdy centro prawica izbę wyższą. To oznacza że nic dalej nie zostanie zrobione. Koszt zadłużenia dalej pozostanie niestabilny i pewnie dojdzie do nowych wyborów.

Wspaniale.Będzie wkrótce więcej Grillo w TV ?Obawiam się że nie. Reprezentuje tą stronę politycznej sceny której nie pokazuje się w TV. Pokazują co innego niż głosi Pięć Gwiazd? " Zaczęliśmy wojnę pokoleniową" którą ogłosiłem w internecie. Hahaha! To zbawne.To nie żart. Więc co należy powiedzie c? :"Grillo przynajmniej trzymamy Silvio Berlusconi z daleka od wladzy" Czego nie należy mówić ?" Że Berlusconi jest lepszy" Jeśli dokładnie wsłuchać się we fragmenty tej rozmowy słychać ,widać i czuć że Polska z Wochami ma wspólne nie tylko królową Bonę i włoszczyznę.

Mamy jakże podobny scenariusz współczesnej polityki. Niedawno u nas też pewien polityczny błazen powstrzymał od władzy groźnego dla układu okraglego stołu polityka.Teraz szykuje się następnego. Nathaniel

Polityka demograficzna Szokujący proponowaną skalę nakładów, program wspierania polityki demograficznej prof. Rybińskiego, z pewnością przejdzie do historii jako rekordowy. Co ciekawe, pomysłodawcą jest ekonomista, któremu na skali poglądów od liberalizmu do lewicowości, na pewno bliżej do tego pierwszego. Ale być może to jest dobry przykład na to, że podejście do polityki prorodzinnej nie jest jednoznacznie powiązane z ekonomicznym „światopoglądem” ekonomistów. Niestety pomysł K. Rybińskiego pokazał też, że mało kto chce realnie porozmawiać o polityce demograficznej, czy prorodzinnej. Sam K.Rybiński też nawet nie próbował wnikać w naturę problemu, tylko swoją troskę podkreślił skalą proponowanego finansowania. Dyskusja o polityce prorodzinnej nie była może w Polsce naszą najmocniejszą stroną. M.in. dlatego, że zwolennicy wsparcia rodziny i zwiększenia dzietności, od razu żądali pieniędzy i uciekali od rozmowy o tym, komu wsparcie się należy, a komu nie. Na przeszkodzie dyskusji stały też brak ciekawych pomysłów ale przede wszystkim pieniędzy. Z powodu tych braku tych ostatnich, wielu polityków którzy może by i chcieli pomyśleć nad wsparciem rodziny, wolało tego tematu nie poruszać z powodu braku środków, które byłyby społecznie odczuwalne. Wbrew pozorom nie jest tak, że jak wszyscy politycy chcą tego samego to osiągają efekt. Wszyscy chcą dać, ale kiedy pada pytanie komu odebrać (by dać na coś innego), albo co lub kogo opodatkować, chętnych do rozmowy ubywa. To samo dotyczy społeczeństwa, które przez media i polityków jest utrzymywane (i chce być) w przekonaniu, że pieniądze leżą na stole. I trudno się dziwić, skoro nagle ludzie się dowiaduję, że ot tak po prostu można dać na każde dziecko 1 tys. zł miesięcznie. Jak tu nie wierzyć, skoro takie cuda obiecuje były wiceprezes NBP. W naszej dyskusji o polityce prokreacyjnej brakuje mi rzetelnej oceny sytuacji i informacji, co jest przyczyną mniejszej dzietności i jak się one rozkładają w poszczególnych grupach społecznych itd. Sądzę, że musielibyśmy zacząć od badan sondażowych, by poznać przyczyny relatywnie słabej liczby urodzin, ale i potrzeby. Takie badania mogłyby dać też odpowiedź na pytanie jakie instrumenty byłyby najskuteczniejsze. Wprawdzie w mediach krąży wiele opracowań, ale zazwyczaj ograniczają się one do stwierdzenia stanu rzeczy, narzekania i apelu takiego czy innego autorytetu o zwiększenie nakładów finansowych przez państwo na rodzinę czy dzieci. Nic lub niewiele z tego wynika, kiedy trzeba precyzyjnie wskazać komu dać, biorąc pod uwagę szczupłość możliwych do zorganizowania środków. By pokazać, że warto dokładnie przemyśleć komu dać a komu nie, wystarczy przytoczyć przykład tzw. ulgi na dzieci z naszej ustawy o PIT. Do tej pory ulga przysługiwała każdemu (z uprawnionych wg ustawy o PIT) bez względu na osiągane dochody. Dotowaliśmy więc również rodziny, które wsparcia nie potrzebowały. W ich przypadku decyzja o ograniczonej liczbie dzieci wynika nie z braku środków, a przyjętego poziomu życia. Dopiero więc po kilku latach ograniczono liczbę uprawnionych do ulgi, a środki przeniesiono na dodatkowe odpisy na kolejne dzieci. To zresztą nie jedyny błąd (w tym wypadku częściowo naprawiony), spontanicznie ustalonej ulgi na dzieci sprzed kilku lat. Analiza potrzeb i przyczyn decydowania się na ograniczoną liczbę potomstwa, jest również potrzebna do tego, by uniknąć redystrybucji środków w tym samym gronie podatników. Inaczej mówiąc, opodatkowanie podatników po to by zwrócić im te środki w postaci ulgi, nie ma sensu. Dlatego wsparcie warto dobrze ukierunkować. Jednym z pierwszych pytań jakie powinniśmy sobie postawić, to pytanie o możliwe do zorganizowania środki. Obecna ulga na dzieci pochłania ok. 6 mld zł. i obejmuje ok. 6,3 mln dzieci. Wychodzi więc niecałe 1 tys. zł rocznie na dziecko. Zapewne nie jest to kwota szokująca, biorąc pod uwagę koszty utrzymania. Dyskusja by nakłady uzależnić od potrzeb nie ma sensu, bo nikt tak ogromnych pieniędzy nie znajdzie. Biorąc pod uwagę obecną sytuację finansów publicznych i inne, ważne społecznie potrzeby, to nie sądzę by dało się wykrzesać przez przesunięcia i oszczędności kwotę większą niż 5-10 mld zł. Pozostanę nawet przy tej drugiej kwocie, co jest przejawem sporego optymizmu. Dzieci będących na utrzymaniu rodziców/opiekunów (przyjąłem orientacyjnie kryterium wieku) jest prawie 10 mln. Biorąc pod uwagę rozkład wynagrodzeń w Polsce, stopę bezrobocia itd. wsparcia może wymagać 2/3 z nich, czyli 6,6 mln. To daje prawie 2,5 tys. zł rocznie na dziecko. Dużo? Na pewno więcej niż obecna ulga, ale to jeszcze nie rewolucja by zachęcić do powołania na świat kolejne dziecko. Największym wyzwaniem po „zorganizowaniu” dodatkowych 10 mld zł, jest mądry ich podział. Powiązanie z podatkiem od wynagrodzenia nie jest rozwiązaniem idealnym, ponieważ nie wszyscy mamy pracę lub stale jesteśmy zagrożeni jej utratą. Moim zdaniem, przy szczupłości środków, powinny być one przeznaczone przede wszystkim na wsparcie rodziców (lub samotnej matki) w pierwszych latach posiadania potomstwa. To okres kiedy następuje radykalny wzrost kosztów utrzymania (przybywa członek rodziny) a rodzice nie mają jeszcze silnej pozycji na rynku pracy i nadal zdobywają doświadczenie.Dalej to oczywiście pokrycie kosztów żłobka, przedszkola i innej opieki, ale przy utrzymaniu zależności od sytuacji finansowej rodziców. Pomysł z ulgą podatkową jest słuszny, ale nie upierałbym się przy poważniejszym rozwijaniu tej formy wsparcia. Chyba że wzrośnie skala środków przeznaczanych na politykę demograficzną. Do rozważenia jest pomysł bezpośredniej dotacji na dziecko, niezależnej od posiadania pracy. Wadą jest brak pewności na co zostaną wydane przez rodziców. Zaletą – że rodzice maja stały dopływ pieniędzy niezależnie od sytuacji na rynku pracy. Spada więc obawa o popadnięcie w biedę w przypadku utraty pracy. Moglibyśmy poeksperymentować z bezpośrednią dotacją na dziecko. Jednak w skali całości środków o których mówię (wartość obecnej ulgi w PIT na dzieci plus wyczarowane 10 mld zł), można poprzestać na przeznaczeniu na takie dotacje siódmej części środków. To dawałoby prawie 350 zł na dziecko. Takie wsparcie byłoby dawane poza systemem opieki społecznej.

Można by też tą formę wsparcia zmodyfikować właśnie o przerzucenie dystrybucji tych środków (lub ich części) na organy pomocy społecznej. Wtedy nalezałoby radykalnie zwiększyć limity wsparcia z tytułu posiadania dzieci, a pomoc byłaby lepiej kierowana do rodzin o niskim dochodzie lub gdzie rodzic/rodzice są przejściowo bez pracy. Dzięki temu istotnie byłoby zredukowane ryzyko popadnięcia w biedę i braku środków do życia. Powyższe dywagacje nie objęły wszystkich wątków finansowych związanych z finansowaniem rodziny. Dalej mamy na przykład opiekę medyczną (np. niemal w całości prywatne usługi dentystyczne) czy wsparcie kosztów związanych z mieszkaniem (wynajem lub zakup). Państwo taką politykę wspiera, ale z racji ograniczonych środków, pomoc ta nie może być duża. Stąd postrzegana jest jako marginalna lub żadna. Niemniej warto docenić ciekawe rozwiązanie w nowym programie wsparcia (tzw. MdM), gdzie jego mechanizm promuje powoływanie na świat kolejnych dzieci. W dyskusji o polityce demograficznej nie uciekniemy od kwestii światopoglądowych. Coraz więcej dzieci rodzi się ze związków pozamałżeńskich lub pozostaje z jednym rodziców po rozwodzie. I tego typu sytuacje, polityka demograficzna powinna uwzględniać. Jak widać w polityce prorodzinnej czy demograficznej (mniejsza o nazwę), wiele nowego wymyśleć się już nie da. Co najmniej większość jej instrumentów już w Polce stosujemy. Do dyskusji pozostaje wielkość środków przeznaczonych na wsparcie, dystrybucja i ich efektywność. Nie ma sensu budowanie monstrualnych programów idących w dziesiątki mld zł, bo większość tych pieniędzy i tak będzie krążyła w tych samych grupach rodzin. Rozwijanie wsparcia (w rozumieniu nakładów) rozciągnąłbym na 3-5 lat i dał drugie tyle na ocenę skuteczności form wsparcia. Robert Gwiazdowski

Polską to dopiero rządzą komicy

1.Niemiecka prasa jedzie po bandzie i atakuje Włochów za wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych, w których blisko 30% głosów osiągnęła partia Silvio Berlusconiego, a ponad 20% partia Beppe Grillo, człowieka który jakiś czas temu, wykonywał zawód komika. Partia faworyta niemieckich mediów, obecnego premiera Włoch Mario Montiego, przegrała z kretesem, zdobyła niecałe 10% głosów i nie będzie odgrywała żądnej roli we włoskim parlamencie. W tej sytuacji niemieckie media, nie zostawiają na Włochach suchej nitki, oskarżają ich o nieodpowiedzialność, niechęć do ponoszenia wyrzeczeń związanych z kryzysem i ogłaszają, że w wyborach dzięki wsparciu takich właśnie wyborców, sukces odnieśli dwaj komicy, Berlusconi i Grillo. Te teksty w niemieckich mediach pokazują jak naprawdę wyglądają relacje pomiędzy poszczególnymi państwami w UE, nawet tymi, które kiedyś tworzyły Wspólnoty Europejskie. Niemcy coraz częściej pozwalają sobie na połajanki wobec tych krajów i narodów, które odważą się wybierać inaczej, niż oni tego sobie życzą.

2. To sformułowanie „rządzenie komików”, przyszło mi na myśl, po wysłuchaniu konferencji prasowej prezydenta Komorowskiego i premiera Tuska po wczorajszym posiedzeniu Rady Gabinetowej, na temat strategii wejścia Polski do strefy euro. Konferencja prasowa w Pałacu Prezydenckim polegała na wygłoszeniu oświadczeń przez prezydenta jak i premiera, bez możliwości zadawania pytań przez dziennikarzy. Być może takie rozwiązanie podpowiedział Komorowskiemu, Tusk po swoich słynnych wpadkach na ostatniej konferencji prasowej, kiedy okazało się, że nie orientuje się on jakiego rodzaju rozwiązania zawiera pakt fiskalny, który niedawno podpisał.

3. Prezydent Komorowski w swoim oświadczeniu mówił o konieczności wypełnienia przez Polskę 3 kryteriów z Maastricht i już to stwierdzenie pokazuje jaką zawartość merytoryczną, miało posiedzenie Rady Gabinetowej.Każdy student I roku ekonomii doskonale wie, że takich kryteriów jest 5 (dwa fiskalne – poziomu deficytu sektora finansów publicznych i poziomu długu publicznego i 3 monetarne- poziomu inflacji, poziomu długoterminowych stóp procentowych i poziomu kursu walutowego) i najwyższe zdumienie może powodować takie wystąpienie prezydenta, który po 3 godzinnym posiedzeniu Rady Ministrów, którą kierował, twierdzi,że takich kryteriów jest tylko 3. Nie bardzo w tej sytuacji wiadomo, które z nich miał na myśli nasz prezydent i czy przynajmniej ogólnie orientuje się w zagadnieniach ,które były przedmiotem obrad Rady Gabinetowej.

4. Z kolei premier Tusk swoje oświadczenie zaczął od stwierdzenia, „że wszyscy jesteśmy pod wrażeniem merytoryczności posiedzenia Rady Gabinetowej”, co w zestawieniu z opisaną wyżej wpadką prezydenta Komorowskiego, rzeczywiście zatrąca o kabaret. Następnie pochylając się z troską na losem Polaków, stwierdził, że nie jest wskazane wyznaczanie jakiejkolwiek daty wejścia Polski do strefy euro, ponieważ walutę tę przyjmiemy wtedy kiedy będzie to korzystne dla przeciętnego Kowalskiego. Po tym stwierdzeniu widać wyraźnie, że premier Tusk jest w stanie wypowiedzieć każdą opinię i o tym, jaka ona będzie, wcale nie decyduje wspomniana przez niego „merytoryczność”, ale potrzeba chwili.

5. Trzeba w tym miejscu przypomnieć,że jeden termin wejścia do strefy euro premier Tusk już w czasie swojego rządzenia ogłosił w 2008 roku. Jak niesie wieść gminna, lecąc do Krynicy na doroczne Forum Ekonomiczne we wrześniu, pytał doradców medialnych, co mogłoby wywołać zainteresowanie na tym spotkaniu świata biznesu i polityki. Doradcy medialni podpowiedzieli: ogłoś, że wjedziemy do strefy euro, a ponieważ nie było żadnego fachowca, który znałby wszystkie wymogi formalne z tym związane, uznano, że rok 2011, będzie bezpiecznym terminem. I rzeczywiście podczas obrad Forum, premier Tusk podał tę datę. Po paru godzinach zmieniono ją na rok 2012, bo okazało się, że tylko ze względów formalnych rok 2011 jest niemożliwy do spełnienia. Jeszcze później sprawę wejścia Polski do strefy euro odłożono ad Calendas Graecas Oczywiście ta decyzja nie była konsultowana z nikim, więc przepytani na tą okoliczność minister Rostowski i wicepremier Pawlak, nieźle musieli się nagimnastykować, żeby nie potęgować zamieszania wokół tego nieodpowiedzialnego stwierdzenia premiera Tuska. Choćby te dwa fakty pokazują dobitnie,że to Polską rządzą niestety, dwaj komicy. Kuźmiuk

Ruch Narodowy? No dobrze, ale którego narodu? Obiecałem i słowa dotrzymuję, daję sobie i wszystkim odpocząć od sprawy sadowej, niech mi jednak będzie wolno przypomnieć pewną okoliczność, niezwiązaną bezpośrednio ze procesem, jednak naocznie pokazującą zaistnienie, bądź też uziemienie, warunku brzegowego dowolnej medialnej sensacji. O procesie blogera, w który aż się roiło od medialnych frykasów dowiedziały się gminy i powiaty, mnie ten stan w żadnym stopniu nie martwi, ponieważ potwierdza dwie rzeczy: trędowatość blogera i wbrew pozorom siłę rażenia treści. Proszę sobie wyobrazić taki oto stan medialnej wrzawy: „Forma może nie ta, ale powinniśmy otworzyć dyskusję, czy w Polsce rzeczywiście występuje coś takiego jak gwałt na społeczeństwie w warunkach kryminalnych i ktora recydywa gwałci”. Najłagodniej i najbardziej eufemistycznie jak się da zaproponowałem temat „debaty publicznej” i wiadomo, że nie ma szans, aby tak postawiony problem mógł konkurować z „kure…m”, czy też „ona chce być zgwałcona dla mnie”. Naturalnie tym rysem z własnego podwórka idę w stronę jednej niezawodnej konkluzji, nie ma czegoś takiego w polskich realiach jak informowanie, w RPIII się nagłaśnia, bądź też wycisza i w związku z tą oczywistością należy zadać pytanie. Dlaczego tak natarczywie, od czasów 11 listopada nagłaśnia się Ruch Narodowy, który nawiasem mówiąc powstał na kolanie i to z udziałem takich gigantów intelektu jak poseł Zawisza, czy tańczący z gwiazdami Bosak. Pewnie już w tym miejscu można się oburzać, ale mnie nie o zwalczanie endecji chodzi, tylko chciałbym nieśmiało zauważyć, że już mieliśmy jeden „ruch narodowy” i on się Liga Polskich Rodzin nazywał. Budowali LPR ojciec z synem, ojciec był doradcą Jaruzelskiego, syn się zeuropeizował i nawet polubił stosunki analne z udziałem przedstawicieli tej samej płci. Potem mieliśmy wielką nadzieję narodową, czyli tak zwany „Nowy Ekran”, a teraz mamy smarkaczy biegających po uniwersytetach w silikonowych maskach małpy i konia. Ruch narodowy? Dobrze, ale jakiego narodu? W imieniu jakiego narodu media pokazują „ruch narodowy” i jaki naród ma ten obrazek ośmieszyć, bo przecież ci tańczący „happenerzy”, jako żywo nie przypominają „Dzieci Wrześni”, batalionu „Parasol”, ani śp. Przemyka, czy Pyjasa. Oni sami i ich akcje bardziej przypominają tęczowe tańce na przyczepie, no i tę słynną „Antifę”, której jakoś w mediach nie można było odróżnić od innych „kiboli”, bo od razu uciekli do lokalu kategorii III „Nowy Wspaniały Świat”. Choćby zderzając tylko te dwa obrazki, z których jeden został nagłośniony, a drugi wyciszono tym samym „heblem”, widać wyraźnie, że jednemu narodowi skupionemu w redakcji Gazety Wyborczej zależy na pokazaniu innego narodu w maskach małp i koni. Ponowię zatem pytanie, żeby padło po trzykroć. Czyj jest ten „ruch narodowy”, do kogo należy, bo kogo ma skompromitować to widać gołym polskim okiem. Kiedy będziemy mieli problemy z domeną internetową ruchu, kiedy lider tego ruchu będzie brylował w „Kropce nad i”?. Wciskanie do telewizji licealistów biegających za „ofiarami faszyzmu” w gatunku prof. Środy, czy magistra Michnika, swoją drogą wykład redaktora w Radomiu… Jezu słodki, jakież to desperackie, w każdym razie to bieganie eksponowane tak chętnie, moim okiem wygląda więcej niż podejrzanie. Na ekranach widać naród, powiedzmy, mało cywilizowany, przypominający nieco naszych praprzodków z jaskini tyle, że charakteryzacja współczesna, bo zakupiona w hipermarketach na dziale zabawek. I nawet jeśli te grupki młodociane biegające w słusznej sprawie składają się z ideowej młodzieży, w co akurat jestem skłonny uwierzyć, to mam nieodparte wrażenie, że soi za nimi jakiś „Owsiak”, Giertych lub Opara, czyli guru mający niezły ubaw z łatwego zysku wykonanego rękoma dzieciaków. Interesy jakoś tak dziwnie się rozkładają, że „ruch narodowy” w podobnej postaci jest niczym Antykomor. Niby słuszna krytyka, ale na takim poziomie, że ośmiesza i przy okazji lub z premedytacją podrzuca się ten poziom najpoważniejszej konkurencji. Pokazywanie „narodowych tańców” niezwykle się spodobało narodowi z Czerskiej, nie uciszono tego „faszyzmu” ze strachu przed szklanymi nocami, ale każdą bzdurę pokazuje się w głównych wydaniach. Po pełnych grozy prezentacjach padają wymowne spojrzenia, niby we wszystkich kierunkach, ale wzrok się na dłużej zawiesza tam gdzie zawsze. No i co wy na to mohery od Kaczyńskiego i Rydzyka? Co wy na to? Tradycyjnie odpowiem, nie ze mną te numery Bruner, sam sobie Bruner zbijaj ławki w getcie na uniwersytetach, ja się zajmę poważnym sprawami – właśnie czytam życiorys niejakiego Izaaka Stolzmana i próbuje go skonfrontować z dzieckiem Izaaka „Europą plus”. Jak zwykle z otwartą przyłbicą, bez masek będę konfrontował i bez większej nadziei, że to pokażą w „Faktach”. Matka Kurka

Modzelewski Wiosna Ludów zniszczy Unię EuropejskąMałpy człekokształtne mogą czuć się w Hiszpanii bardziej bezpieczne niż dzieci nienarodzone – zauważają obrońcy życia, komentując uchwalenie przez krajowy parlament nowego prawa chroniącego orangutany, szympansy czy goryle od chwili poczęcia. „.....”Przepisy, które zatwierdził swym podpisem premier Mariano Rajoy zakazują m.in. aborcji i eksperymentów na płodach małp naczelnych. Tymczasem na podobną ochronę nie mogą w Hiszpanii liczyć dzieci nienarodzone. „.....(źródło)
Bartosz Marczuk …...„Jaki jest prawdziwy powód do wstydu III RP? Głód dzieci. 
W kraju, który ma ambicje należeć do G-20, jest od blisko dekady członkiem UE, leży w środku Europy, chwali się, że jest zieloną wyspą i szybko goni zamożny Zachód, dane dotyczące głodnych dzieci zatrważają. Co trzecie dziecko rodzi się u nas w skrajnym ubóstwie. 800 tys. jest niedożywionych. Ponad 600 tys. najmłodszych z wielodzietnych rodzin żyje w nędzy. Najwyższą cenę polskiej transformacji płacą bowiem rodzice i ich potomstwo. „....”Do pierwszych zaliczmy exodus młodych Polaków, którzy nie widzą nad Wisłą przyszłości dla swojego potomstwa. Na pierwszy rzut oka widoczny jest także coraz gorszy stan zdrowia prawie miliona dzieci, które nie dojadają, a ich rodziców nie stać na opiekę lekarza czy dentysty. Nie chodzą też do kina, teatru, na dodatkowe zajęcia. Wszystkie te zaniedbania będą się mścić w przyszłości.Ale są też ukryte skutki biedy najmłodszych – to złamane charaktery ich samych oraz ich rodziców. To syndrom wyuczonej bezradności czy nauka kombinowania – zamiast pracy.”.....(źródło )
Modzelewski „ To Koniec Unii Europejskiej ? „Prawdziwe, w znaczeniu etnicznym, narodowe państwo stworzone wyłącznie dla Polaków, powstało jednak dopiero po II wojnie światowej, poprzez wysiedlenie wszystkich, którym odmówiono polskości lub którzy nie uważali się za Polaków. Późniejsza eksplozja demograficzna, urbanizacja oraz szczelne granice prawie podwoiły populację etnicznie pojmowanego narodu polskiego, i w tym kształcie weszliśmy do dziwacznego tworu w postaci Unii Europejskiej „....”Zarazem dziś – sto lat później po pierwszej wiośnie narodów – rodzą się do życia od dawna zapomniane, choć pozornie wolne narody, które – tak jak my przed wiekiem – też chcą mieć swoje państwo. Po Szkotach, Walijczykach, Katalończykach być może przyjdzie czas Bawarów a może nawet na Westfalczyków. „.....”nowe z reguły niewielkie narodowe państwa będą chciały odbudować swoje granice celne, aby uratować wytwórczość przed wyniszczającą konkurencją. To będzie już końcem Unii Europejskiej. Nieuchronnie rodzi się pokolenie widzące swą przyszłość w narodowych państwach, zwłaszcza że zjednoczone w XIX wieku kraje są bardzo zadłużone albo na granicy bankructwa. Tu przecież popełniono ten sam błąd, który miał na sumieniu nieboszczyk Związek Radziecki. On też – mimo integryzmu i rusyfikacji – wychował, a niekiedy stworzył świadomość odrębności wielu narodów, które dziś mają już swoje państwa „.....”Tu rozpad może nastąpić dużo szybciej. I raczej nastąpi. „...(źródło)
Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości ,że polityczna poprawność , ten euro socjalizm, religia polityczna jak takie systemy nazywa profesor D,Alemo jest fanatyzmem ideologicznym , to powinna ich o tym przekonać informacja , że małpy jeśli chodzi o prawną ochronę ich życia stoją w Hiszpanii wyżej od istot ludzkich. Proszę pochylić się nad liczbami pokazującymi niedożywienie i nędze polskich dzieci . Dokonania socjalistów władających II Komuną bazują na czerpanych garściami wzorcami wypracowanymi przez zbrodniczych socjalistów rosyjskich . Sytuacja dzieci w Polsce przypomina , oczywiście w innych proporcjach Wieki Głód na Ukrainie . Tutaj polecam drastyczny film dokumentalny video „ Sowiecka historia” Dokumentalny film opowiada historię zbrodni sowieckiego komunizmu począwszy od Wielkiego Głodu na Ukrainie (1932/1933), ...(więcej ) Film pokazujący zbrodnie socjalistów jest tak drastyczny ,że wymaga „silnych nerwów „Socjalistyczna II Komuna stosuje te same metody, co socjalista Stalin . Stalin silą odbierał Ukraińcom cała żywność , aby skażać ich na śmierć głosową . Tusk robi to samo . Odbiera bandyckimi podatkami chleb polskim dzieciom , aby skazać je na niedożywienie , nędzę i upośledzenie intelektualne , kulturowe. Myślenie ,że socjalizm to ideologia sprawiedliwości społecznej , solidarności to zwykle intelektualne kłamstwo. Praktyka jest zupełnie odwrotna . Socjalizm to 10 milionów zagłodzonych na śmierć Ukraińców pod rządami Stalina w Rosji . Socjalizm to 800 tysięcy niedożywionych dzieci , 600 tysięcy żyjących w nędzy polskich dzieci w Polsce pod rządami Tuska, . W Polsce okupowanej przez socjalistów II Komuny. Wracam do tezy Modzelewskiego ,że Unia i związana z tym rosnąca nędza społeczna w Europie wzmacnia więzi narodowe , co skończy się nowa Wiosną Ludów , która zniszczy Unie Europejska . Tutaj muszę odwołać się do jednego z najwybitniejszych polityków europejskich . Do Wiktora Orbana. Orban „Węgrów, żyjących w Basenie Karpat oraz rozsianych po świecie, będziemy integrować pod względem kulturalnym, prawnym i duchowym, wykorzystamy do tego nowoczesne możliwości prawne i techniczne. Inaczej mówiąc, rozproszenie przetworzymy w siłę na rzecz narodu o światowym zasięgu, czego efektem będzie przekroczenie przez węgierskie rodziny średniej europejskiej poziomu życia „....”Zalękniony naród nie ma swej ojczyzny, ale też pozbawiony jest przyjaciół i sojuszników, gdyż bojącemu się nie można ufać. A to dlatego, że tchórz nie ufa sam sobie, więc jak mogą ufać mu inni? „...(więcej)
Mało kto sobie zdaje sprawę z dalekowzroczności tego węgierskiego męża stanu. Buduje on nowoczesny rozproszony naród oparty na wspólnej kulturze i wartościach etycznych wywodzących się z wiary w Boga osobowego. Proszę zwrócić uwagę na termin rozproszenie i naród o zasięgu światowym . Temat ten wymaga osobnego , szerszego omówienia Europa podzieliła się na na dwie warstwy .Socjalistycznych panów i eksploatowanego , wartego pogardy chłopstwa pańszczyźnianego. O pogardzie socjalistów dla warstwy proli najlepiej świadczy fakt ,że wyżej stawiają życie płodu małpy niż ludzkiego robola Budowanie nowoczesnego narodu, etyki i struktur społecznych, co skutecznie robi Orban na Węgrzech i Kaczyński w Polsce stało się kwestia przetrwania społeczeństwa. Szarek „W konstytucji znalazły się - obok wyraźnego odwołania do chrześcijaństwa - również definicja małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety oraz zapis o prawnej ochronie życia ludzkiego. „.....” Orban „Wszystkie warstwy społeczeństwa obciążyli negatywnymi skutkamiwłasnej niezdatności, fałszywego myślenia o historii i moralnego nihilizmu". Wymieniałpogardę dla samych siebie, wyśmiewanie i zniesławianie rodziny, społeczeństwa, narodu, religii, pogardę dla obowiązku i pracy... "My, Węgrzy, żyjemyw świecie metodycznego wzbudzania nienawiści.Na własnej skórzeczujemy intelektualny gwałt, jaki nam zadają, pragnąc, byśmy znienawidzili wszystko, nawet samych siebie..."....”"Silna społecznośćnie da sobie odebraćpraw wolności. Nie można jej wpędzić wkryzys i dezintegrację, niemożliwe, by przywódcy bezkarnie ją okłamywali i zmuszali do płacenia ceny za kłamstwa i zaniedbania, którym są winni.A właśnie to zdarzyło się nam, Węgrom... Węgry,nasza Ojczyzna,są dziś krajem słabym... staliśmy się ostatnimi".”.....(więcej )
„Szacuje się, że blisko 200-milionowym Pakistanie żyje prawie pół miliona transwestytów i hermafrodytów. Dopiero od 2009 roku decyzją Sądu Najwyższego uznawani są oni oficjalnie za "hidżrów" - trzecią płeć (w Indiach nastąpiło to w 1994 roku), i wpisywani w oficjalne dokumenty. „....(źródło )
Anna Grodzka w Indiach i Pakistanie uzyskałaby statu hidżry „trzeciej płci „ . Warto o tym podyskutować Video „ Europę czeka bieda i głód” . .Polski lektor . Unia Europejska jako kraina dobrobytu? To mit! Według danych z 2010 r., już 43 mln mieszkańców UE cierpi głód, a jadłodajnie dla ubogich przeżywają prawdziwe oblężenie. Tymczasem w unijnym budżecie brakuje pieniędzy na programy pomocowe... Gowin „Ochrona rodziny 
zakłada potrzebę zagwarantowania jej przestrzeni wewnętrznej wolności. Szczególnie istotny jest przepis Konstytucji RP, zgodnie 
z którym ograniczenie 
lub pozbawienie 
praw rodzicielskich 
nie może być sprzeczne 
z prawem i pozbawione kontroli sądowej „.....”Współczesne państwo biurokratyczno-opiekuńcze, które dominuje w całej Europie, coraz głębiej ingeruje w treść naszego życia. „.....”Art. 18 Konstytucji RP – ten sam, który mówi, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny – obowiązkiem ochrony przez państwo i prawo obejmuje również rodzicielstwo i rodzinę. To pierwsze – rodzicielstwo – obejmuje ochronę relacji między rodzicem a dzieckiem, władztwa rodzicielskiego nakierowanego na dobro dziecka, sprawowania pieczy i wolności od ingerencji państwa (poza oczywistymi wyjątkami wynikającymi z zaniedbania dziecka i jego potrzeb fizycznych, psychicznych i emocjonalnych). „....”Ochrona rodziny zakłada potrzebę zagwarantowania jej przestrzeni wewnętrznej wolności, kształtowania obowiązku sprawowania należytej pieczy przez rodziców i odpowiedzialności rodzicielskiej, a prócz tego – ich wyłączności w dbaniu i kształtowaniu programu wychowawczego i formacji sumienia. Szczególnie istotny jest również przepis art. 48 ust. 2 Konstytucji RP, zgodnie z którym ograniczenie lub pozbawienie praw rodzicielskich może nastąpić tylko w przypadkach określonych w ustawie i tylko na podstawie prawomocnego orzeczenia sądu. W ten sposób podkreśla się brak możliwości działania wobec rodziny sprzecznego z prawem i pozbawionego kontroli sądowej. „....(źródło )
Marek Oramus „Ludzi trzeba zagospodarować. Co z tego, że mielibyśmy dziś parę milionów obywateli więcej, skoro nadal nie byłoby pomysłu, co z nimi zrobić. Zamiast 2,3 mln dzisiejszych bezrobotnych mielibyśmy na przykład 4 mln rodaków bez pracy „....”Doszło do złamania jakiegoś sacrum w tej dziedzinie: martwe dzieci znajduje się w stawach, pobite niemowlęta umierają w szpitalach, miesiącami i latami trwają w zwierzęcym zaniedbaniu. Większe mdleją w szkole z głodu, chowa je ulica, żyją wraz z rodzicami w skrajnej nędzy. Należy najpierw zająć się żywymi, a dopiero potem apelować o wzrost dzietności, ponieważ zachodzi obawa, że ewentualny przyrost nastąpiłby głównie wśród najuboższych.Dziś 22 procent dzieci w Polsce żyje w nędzy, czyli przeciętnie jedno na pięć. Daje to liczbę 1,3 miliona, czyli Warszawę dzieci pogrążonych co do jednego w ubóstwie. W Europie w tej konkurencji zajmujemy miejsce na podium, po Bułgarii i Rumunii.”......”W społeczeństwie spauperyzowanym, jak nasze, dziecko staje się nie tylko luksusem, bo dużo kosztuje; staje się konkurentem dorosłego w dostępie do dóbr konsumpcyjnych. Gorzej, gdy rywalizuje z dorosłymi o dobra zapewniające przetrwanie biologiczne, jak żywność, odzież i dach nad głową.Przedustawne" wyeliminowanie go staje się wtedy odruchowym gestem, podejmowanym nawet nie po to, by żyć wygodnie, ale by jako tako wiązać koniec z końcem. „.....(źródło )
„Producenci smartfonów z Kraju Środka, Huawei i ZTE, wychodzą z cienia zajmując miejsce dotychczasowych liderów rynku Podczas Mobile World Congress (MWC) w Barcelonie nietrudno zauważyć zmianę warty w czołówce producentów smartfonów. Nokia, Sony czy BlackBerry oddają pole chińskim gigantom Huawei i ZTE. Chińczycy pokazują coraz śmielsze technologicznie produkty i mają coraz większą skalę działań marketingowych.W ubiegłych latach na lotnisku w Barcelonie witały przyjeżdżających ogromne reklamy Nokii, zastąpione później przez Samsunga. Teraz króluje tam Huawei. To znak czasów, bo tego producenta bardzo dobrze widać również w halach wystawienniczych MWC. Jak pokazują dane opublikowane w lutym tego roku przez firmę Canalys, chiński koncern w czwartym kwartale 2012 roku zajął trzecie miejsce wśród producentów smartfonów na świecie, poprzedzony tylko przez Samsunga i Apple. Na czwartym miejscu znalazł się ZTE, do niedawna mało znany producent z Państwa Środka. Zorganizowana przez tego producenta konferencja prasowa prowadzona była w języku chińskim, który tłumaczono na angielski. To również znak czasów. „.....(źródło)
video Europę czeka bieda i głód .Polski lektor .Unia Europejska jako kraina dobrobytu? To mit! Według danych z 2010 r., już 43 mln mieszkańców UE cierpi głód, a jadłodajnie dla ubogich przeżywają prawdziwe oblężenie. Tymczasem w unijnym budżecie brakuje pieniędzy na programy pomocowe... Marek Mojsiewicz

Sztukmistrz z Kremla czyli jak Putin przyciąga celebrytów? W szkole KGB z pewnością uczono Włodzimierza Putina sztuki owijania sobie ludzi dookoła palca i zdaje się, że przyszły prezydent Rosji nie zaniedbywał lekcji z tego przedmiotu. Jakże zresztą nie skorzystać z okazji, gdy rozmaite marionetki same pchają się jedna przez drugą, aby osobiście wręczyć sznurki służące do poruszania nimi? Wśród takich petentów można znaleźć zarówno znanego francuskiego aktora, jak i pewnych polityków krajów ościennych, z których jeden bardziej przypomina chyba figurkę z trambambuli, aczkolwiek właśnie termin marionetka, w rozumieniu politycznym, w znacznej mierze wydaje się w tym wypadku celny.

Żonglowanie celebrytami Ciągną do raju Putina – fizycznie lub przynajmniej tymczasem choćby duchowo – światowe gwiazdy (trochę zapewne takie pięcioramienne; z własnego podwórka miłosiernie poprzestańmy tylko na postaci artysty, do którego władca Kremla zwraca się ciepło „pan Daniel”), toteż jest oczywiste, że na własnym podwórku prezydent Rosji utrzymuje odcinek artystyczny we wzorowym porządku. Rosyjscy celebryci tańczą tak, jak im zagra, a wykonawcy niektórych uroczystych koncertów dają wręcz klasyczny pokaz lizusostwa. Sprawa Kseni Sobczak, lansowanej na celebrytkę-opozycjonistkę, została mocno nadmuchana (jak to czasem dzieje się przy wentylach, także tych od bezpieczeństwa), bo jej „sprzeciwienie się” Putinowi wynikło z zupełnie prywatnych pobudek. Kilka pomniejszych skandalistek skorzystało z okazji i przypomniało o swoim istnieniu rosyjskim mediom w podobny sposób. Zdarzają się oczywiście nieprzyjemne zgrzyty, ale media w Rosji szybko przechodzą nad nimi do porządku dziennego. W lecie minionego roku o azyl polityczny poprosiła w Finlandii czeczeńska piosenkarka Liza Umarowa. Po koncercie w Helsinkach oświadczyła, że po raz pierwszy od wielu lat czuje się teraz wolna i bezpieczna. Celebrytą alfa oczywiście pozostaje sam Putin. To on funduje swoim poddanym nieustający show: znienacka zanurkuje i przypadkiem wyłowi zabytkowy artefakt, pokieruje trochę samolotem przeznaczonym dla najwytrawniejszych pilotów, przemierzy Daleki Wschód nowymi ładami kalinami. Z takim prezydentem doprawdy nie można się nudzić, przypomina on zresztą coraz bardziej kuglarza Cipollę ze znanej noweli Tomasza Manna, czyli „typ pogromcy zwierząt z pejczem i rewolwerem, typ hipnotyzera mas, który dzisiaj zdaje się robić karierę jako przywódca państwa i narodu”. No właśnie, jako pogromca zwierząt Putin ma także niemałe i głośne doświadczenie. A to ocali dziennikarzy, usypiając tygrysa amurskiego, uprzednio przywiezionego z zoo w celu odegrania takiej właśnie efektownej roli; a to znów ugania się z kuszą za wielorybem, ale tylko dlatego, aby pobrać próbki jego tkanki i dzięki temu zapobiec wyginięciu gatunku. Prezydent Rosji na terkoczącej motolotni osobiście próbował również poprowadzić na południe klucz rzadkich, wychowanych w sztucznych warunkach żurawi – zbliżała się bowiem pora, gdy odlatują one do ciepłych krajów. Ptaki nie dały się nabrać, poza jednym naiwnym, który skorzystał z zachęty prezydenta i poleciał w stronę równika, a gdy po trudach wędrówki odpoczywał w Kazachstanie, dzikie psy omal go nie zagryzły. Latanie z żurawiami miało bardzo ważny podtekst, bo to ptak w Rosji poniekąd kultowy, kojarzący się ze słynnym filmem Michała Kałatazowa, a także ze wzruszającą piosenką z repertuaru Marka Bernesa. Autor jej słów, Rasuł Gamzatow, pierwotnie napisał tekst poświęcony poległym dżygitom, ale ostatecznie zmienił go na pean sławiący czerwonoarmistów, którzy zginęli na wojnie. Ta dokonana przez Putina inscenizacja ornitologiczna podkreśliła zatem, że jest on symbolicznym strażnikiem najważniejszej państwowej tradycji. Troska prezydenta Rosji o istoty porośnięte futrem, pierzem itp. zjednała mu sympatię ich zaciekłej obrończyni – Brygidy Bardot. Dla niej prawdopodobnie Rosja jawi się jako ziemia obiecana, gdzie w pokoju i wzajemnym poszanowaniu współżyją ludzie i zwierzęta… Ciekawe, co gwiazdka francuskiego kina powiedziałaby na masakry w rosyjskich rezerwatach, gdzie systematycznie dokonują rzezi oficjalnie chronionych koziorożców lub argali wyżsi rangą urzędnicy i inni notable. Gerardowi Depardieu oberwało się już porządnie za bezmyślne i szkodliwe legitymowanie panowania Putina, wątpliwe jednak, aby aktor przejął się tą krytyką lub choćby ją zrozumiał. W tej sytuacji można chyba tylko życzyć mu, żeby w przyszłości wygłupiał się jedynie na planie filmowym.

Dlaczego Rosja? Swoją drogą interesujące, z czego wynika ta fascynacja potomków Galów odległą Rosją. Na pierwszy rzut oka niby wiadomo – egzotyka, na zmysłowych Francuzów silnie z pewnością działająca, no ale w końcu tego dobra mieli oni przecież skolko ugodno w postaci Afryki Równikowej, Tahiti, Gujany itp. W dodatku sporo tego egzotycznego Orientu zwaliło się im teraz na głowy. Może więc chodzi raczej o jakąś odmianę syndromu sztokholmskiego, ukształtowanego wówczas, gdy roty kozackie i kałmuckie grasowały po Montmartrze wiosną 1814 roku? To wydarzenie mówi również nieco o pewnych cechach rosyjskiego charakteru: ponieważ Napoleon wziął Moskwę, to car Aleksander I postanowił zająć Paryż. Szczególnie uwadze Depardieu oraz jego naiwnym krajankom i krajanom polecić warto – jako rodzaj memento – pewien poetycki obrazek właśnie z czasów napoleońskich. W końcu łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a Rosja to kraj naprawdę nieprzewidywalny. Wiersz „Tak, bracie…” napisał Mikołaj Niekrasow, urodzony na Podolu z matki Polki. Być może właśnie to pochodzenie poety pozwoliło mu tak dobitnie i celnie przedstawić mroczne strony duszy rosyjskiej. Niekrasow zmarł wprawdzie czterdzieści lat przed rozpętaniem bolszewickiej orgii śmierci, ale w przejmujący sposób zdołał w swoim wierszu oddać to niezwykłe bestialstwo, do jakiego zdolny jest człowiek Wschodu (narrator „Tak, bracie…” to rosyjski chłop, jeden z partyzantów mających zadawać straty Wielkiej Armii podczas jej odwrotu). Poniżej zamieszczone są najistotniejsze fragmenty wiersza Niekrasowa w przekładzie Juliana Tuwima:

Tak, bracie! Biłeś się, to wiesz,

Że z wojną kramu jest niemało!

My niby nic – a u nas też

Różne się sztuczki wyrabiało. (…)

To żeśmy raz capnęli tu

Rodziców z trzema szczeniakami.

Zakatrupiliśmy musju!

Nie z dubeltówki – kułakami.

Żona w krzyk, wrzeszczy, leje łzy,

Rwie włosy… któż by nie żałował?

Aż litość brała. No to my

Ciach ją toporem, i gotowa.

Patrzymy: dziatki. Masz ci los,

Rączkami proszą, proszą, skaczą,

Gaworzą w swojej mowie coś

I rzewnie, biedaczyny, płaczą.

Serce krajało się! Bo cóż

Tu zrobić? Długośmy gadali,

Aż dzieci, przy rodzicach tuż,

Utłukliśmy i pochowali. (…)

Wojciech Grzelak

27/02/2013 „Nie wolno stać w drzwiach i robić przeciągu”- powiedział celebryta Grzegorz Napieralski o innym celebrycie - Ryszardzie Kaliszu, w sprawie stania w rozkroku politycznym przez pana Ryszarda Kalisza pomiędzy Sojuszem Lewicy Demokratycznej , a – jak najbardziej demokratycznym- Ruchem Palikota. Całe to towarzystwo demokratyczne rządzące i decydujące o nas i o Polsce- to jedna wielka ściema populistyczno- celebrycka. I nie ma się jak ich pozbyć, żeby się na nich codziennie gdzieś nie natknąć.. Ciągle gdzieś są i ględzą co im ślina na język przyniesie.. Jak to mówili kiedyś starsi ludzie: „ Gadają po próżnicy”.. I wiecznie by coś rozdawali- najlepiej nie swoje. Jak twierdził Laokoon pod murami Troi:” Timeo Danaos et dona ferentes”. Jak też się lękam tych wszystkich, którzy przynoszą dary.. Pan Ryszard Kalisz często staje w rozkroku- szczególnie gdy uczestniczy w tzw. Paradach Miłości skupiających homoseksualistów, lesbijki, transeksaksualistów, nekrofilów, zoofiolów, onanistów, gruppen- seksistów i pozostałych , którzy sposób szczególny zaspokajających swoje potrzeby seksualne- na przykład poprzez dziury w płotach. Na takich paradach pojawia się pan Ryszard Senyszyn i pani Joanna Kalisz- doborowa para lansowania wszelkiego rodzaju ułomności seksualnych.. Ci ludzie pchają naszą upadającą cywilizację w przepaść nicości, dokładają wszelkich starań, żeby zniszczyć resztki zdrowego rozsądku i żeby ponad nami zapanowała ciemność nienormalności.. Najwięksi destruktorzy naszego życia- to właśnie ta para.. W „Życiu Kalisza” nr 7 pojawił się taki dowcip:

„Mąż mówi do swojej małżonki: - Renato, chcę się z tobą rozwieść. - Nic z tego, Marian. Wdową mnie wziąłeś, wdową zostawisz”. Para Ryszard Senyszyn i Joanna Kalisz nigdy nie wezmą rozwodu ideologicznego.. Prawdopodobnie przeniosą się do Ruchu Palikota członka międzynarodowej Komisji Trójstronnej, i tam będą walczyć z Kościołem i samym Panem Bogiem, lansować związki homoseksualne, a w późniejszym terminie i inne- równie Niebu obrzydłe- takie ja k związki nekrofilskie czy zoofilskie. Byleby dokopać cywilizacji łacińskiej.. Jak najszybciej ją zniszczyć.. Ci wszyscy socjaliści fabianistyczni, nazwa pochodzi od Fabiusa Cunctatora- rzecznika działań powolnych i cierpliwych. Powoli acz cierpliwie, w określonym kierunku.. To fabianiści socjalistyczni zakładali takie gremia jak: Pagwash, „Liga na rzecz demokracji”, „Klub Rzymski”,” Komisja Trójstronna” i inne. Równie Niebu obrzydłe związki ideologiczne.. Rothschild, Rockefeler, Morgan, Wartburg- finansowali bolszewików przeciw Rosji.. Kto finansuje obecnych bolszewików przeciw Polsce? Paul Wartburg był twórcą amerykańskiego Systemu Rezerw Federalnych- Federal Reserve System- takiego amerykańskiego Banku Centralnego, skupiającego kilkanaście banków prywatnych, które kręcą całym pieniądzem w USA. Kto ma wpływ na pieniądz- ten ma prawdziwy wpływ na prawdziwą władzę.. Max Wartburg był szefem tajnej policji u Kaisera.. James P.Warburg, związany był w czasie wojny z lewicowym Roosveltem, i twierdził, że:” powinniśmy pobudzać gospodarkę planową i socjalistyczną, a następnie włączyć ją w jeden socjalistyczny system o wymiarze światowym”(???) Ci inżynierowie społeczni i gospodarczy naprawdę chcą sterować wszystkim od góry planowo.. Skonstruować świat od góry, nie pozwolić, żeby się kształtował samoczynnie od dołu.. Zgodnie z zaleceniami samego Pana Boga..” Czyńcie sobie Ziemię poddaną”.. Na razie lewica międzynarodowa mieszkająca w Polsce przeorganizowuje się aktywnie, przeciw Polsce, szykując listy do nowego naszego państwa- Unii Europejskiej. ”Rozdepczę Kościół Katolicki jak ropuchę”- twierdził narodowy socjalista- Adolf Hitler. Kościół nadal trwa– a Adolfa już nie ma, chociaż coraz częściej merdia go przypominają. Będzie odrodzenie Adolfa Hitlera..(????) Skoro jego pomysł na urządzanie Europy się realizuje.. To musi być wcześniej czy później wskrzeszenie autora.. Skoro socjaliści europejscy grają jego sztukę.. I chcą między innymi „ rozdeptać Kościół Katolicki jak ropuchę”.. Zawsze dostaję palpitacji serca, gdy widzę pana posła Ryszarda Kalisza , jeszcze w Sojuszu Lewicy Demokratycznej na Platformie Obywatelskiej Parady Miłości, w tym jego ponętnym rozkroku.. Otoczony „mężczyznami” z innej- bardziej europejskiej orientacji seksualnej.. Czy nie stanie się mu nic złego? Czy nie zostanie zaatakowany przez obce siły seksualne? Skoncentrowane na Platformie Obywatelskiej Parady Miłości.. Stoi przodem do kamery w rozkroku, a z tyłu geje. Uśmiecha się zadowalająco i tajemniczo.. Czy to nie może być niebezpieczne? Może nawet przyjemne, ale z jego orientacją seksualną.. Chociaż biseksualizm też jest wpisany jako norma w plany lewicy międzynarodowej.. Obok transseksualizmu.. Boże! ONI wszystko podniosą do rangi cnoty! Teraz wszystkie te postaci naszego życia demokratycznego i obywatelskiego , ruszają w Polskę, żeby nam znowu nieść dobrą nowinę powiązaną z doktryną socjalistyczną, którą nadal zamierzają krzewić.. Bo socjalizm jest najlepszym ustrojem na świecie, pod warunkiem oczywiście, że są pieniądze na jego utrzymanie.. A pieniądze się kończą, ale wszystkiemu jest winny” kryzys”, który pojawił się nie wiadomo skąd i dlaczego. Bo nikt go przecież nie wywołał, tak jak wywołuje się wilka z lasu, choć ten jest pod ochroną.. „Kryzys” pojawił się sam i przyszedł znikąd.. Bo krzewienie państwowego rozdawnictwa a, biurokracji, planowanej redystrybucji dochodu, wysokich podatków- to nie jest przyczyna bankructwa państw socjalistycznych.. Tylko zupełnie co innego? CO????? Nie wiadomo co- może CO! Będą walczyć z CO2 – i utopią w tej pozorowanej walce miliardy euro. Ale na Grenlandii nie walczą z CO2. Chińczycy nie przejmują się głupotą CO2, tylko wykupują koncesje na poszukiwanie surowców , których nadmiar odkryto na Grenlandii, która jest częścią Królestwa Danii.. Królestwo- a panuje tam demokracja..(???) Jak oni to połączyli, że wilk jest syty i owca cała? Zostawili Królestwo, bo wiedzą, że idiotyzm demokracji na dłuższą metę się nie utrzyma.. Będzie powrót do królestwa.. Które będzie z tego świata, w odróżnieniu od Królestwa Chrystusa, które nie jest z tego świata…. To tylko kwestia czasu, gdy upadnie wielkie imperium krzewiące na całym świecie demokrację- Stany Zjednoczone. Nie będzie zaplecza, nie będzie poplecznika, nie będzie krzewiciela.. Niech każe państwo samo układa sobie sposób w jaki rządzi się państwem… Nie wolno stać w drzwiach, żeby robić przeciąg.. Albo monarchia, albo demokracja.. Ale, żeby w królestwie była demokracja(????)- czyli pozorowane rządy ludu, przez lud i dla ludu? Rządy hien nad osłami- jak uważał Arystoteles.. Rządy strasznych hien nad potulnymi osłami, z którymi hieny wyprawiają co im tylko do głowy przyjdzie.. W imieniu totalitarnej demokracji! Ciągle się na nią powołując.. Demokraci mają nowego boga- demokrację- mać! I wszystko zawdzięczamy jej.. Ale osioł jest uparty i może być czasami nieobliczalny. WJR

Szewczak: Ekonomiczna wojna z własnym narodem Władza chce nam za wszelką cenę obrzydzić życie w Polsce. Teraz chcą nas jeszcze wykończyć przy pomocy euro. W Polsce nie czyni się nic, co mogłoby nam ułatwić codzienne życie, ale czyni się wiele, by je nam skutecznie obrzydzić i utrudnić. To, co z ogromnym nasileniem obserwujemy szczególnie ostatnimi laty w naszym życiu publicznym, w relacjach ekonomicznych, w relacjach władza obywatel, urzędy i instytucje publiczne – petent w sferze pracodawca – pracownik w wymiarze sprawiedliwości, służbie zdrowia, w mediach, w ustawodawstwie i przepisach prawnych musi budzić nasze przerażenie. Polski rząd, wybrańcy narodu, urzędnicy wysokiego szczebla, jak i ci na samym dole, redaktorzy - celebryci, finansowi oligarchowie, sędziowie i prokuratorzy za wszelką cenę starają się utrudnić nam szaraczkom i tak przecież niełatwe życie w naszym kraju. Co gorsza chcą nas pozbawić wszelkiej nadziei na przyszłość. Zalewa nas drożyzna, zwykłe zdzierstwo, powszechne wręcz kłamstwo i chamstwo decydentów, pogarda dla zwykłego obywatela i skrajna arogancja wobec społecznych ambicji i postulatów, często, gęsto popartych nawet 2,5 mln podpisów. Rosną niebotycznie koszty utrzymania polskich rodzin z roku na rok jak, ilość zakazów, nakazów, ograniczeń jak i absurdalnych przepisów bije wszelkie rekordy. Bez najmniejszych skrupułów rabuje się nasze portfele w biały dzień. Miliardami wywozi się nasze polskie pieniądze za granicę od 2004 r. to już blisko 400 mld zł. Chce się szpalerami nielegalnych foto-radarów, mandatami dla kierowców czy zbójeckimi cenami za kilometr wyrobu autostrado-podobnego, czy wreszcie nowym podatkiem ekologicznym od używanych aut, obrzydzić nam nawet jazdę własnym samochodem po własnym jeszcze kraju. A to przecież polscy kierowcy w tej czy innej formie obciążeń podatkowych wpłacają do polskiego budżetu blisko 50 mld zł corocznie. Już wkrótce mamy dostać w prezencie od nowego Vice-premiera, MF kolejne innowacyjne rozwiązania podatkowe: opłatę od śmieci, deszczu i powierzchni dachów, nowy podatek od radia i telewizji nazywany dla zmyłki – opłatą audiowizualną – czy też nowy podatek od rur i kabli przechodzących pod naszą działką, od garaży czy wreszcie opłaty z tytułu wypłaty własnych pieniędzy z bankomatów itp. itd. Polaku musisz zapłacić ale i tak nic nie dostaniesz w zamian. Za wszelką cenę chce się nam zafundować dietę cud i to nie tylko z powodu szaleńczo drożejącej żywności. Chce się zmusić, zwłaszcza tych nieco mniej zamożnych Polaków do chodzenia spać z kurami z powodu jednych z najwyższych w Unii cen energii elektrycznej i gazu w relacji do naszych nędznych zarobków. Władza skutecznie zniechęca nas do posiadania rodziny, dzieci i przyszłości w kraju nad Wisłą, tnąc becikowe, podnosząc VAT na ubranka i utrzymując zasiłki rodzinne na poziomie 2 butelek taniej wódki. Ze spokojem tolerowane jest przez instytucje nadzorcze i kontrolne jak i Ministerstwo Rolnictwa dodawania soli drogowej do żywności, produkowanie parówek z piór, pazurów, żył i kość i rozcieńczanie mleka, masła czy śmietany dodawanie koniny do wołowiny, sprzedawanie ryb wielokrotnego użytku – odmrażanych i ponownie zamrażanych , czy wreszcie produkowanie kiełbasy krakowskiej ze strusia. Bezkarność pospolitego złodziejstwa, stosowania niedozwolonych klauzul handlowych, zawyżania rachunków i opłat, powszechne wręcz oszukańcze praktyki instytucji finansowych i banków, wielkich sieci handlowych czy zagranicznych koncernów jest gwarantowana odgórnie. Skutecznie wybito nam z głowy poczucie równości obywateli wobec prawa, poczucie sprawiedliwości i sprawnego demokratycznego państwa prawa. Jesteśmy całkowicie bezbronni jako obywatele, znikąd nie ma ratunku. Procesować się państwem i jego instytucjami czy to na drodze sądowej czy administracyjnej nie warto i rzadko którego Polaka na to stać, tym bardziej, że polskie sądy są coraz bardziej nieobliczalne, wydają coraz bardziej zaskakujące, często wręcz absurdalne wyroki. W opinii wielu Polaków, „rozgrzanych” sędziów i spolegliwych prokuratorów niestety przybywa i sędzia Tuleya nie jest tu wyjątkiem. Mamy przestać jako społeczeństwo myśleć, czytać, pisać i pytać, a zwłaszcza żądać i wymagać czegoś od władzy. Mamy przestać jako obywatele rozwodzić się na internetowych polach i dawać upust swej wściekłości, bo rozkwita cenzura, a mowa nienawiści ma być surowo karana nawet więzieniem. Lepiej żebyśmy nie chodzili na marsze wolności, niepodległości czy na stadiony i mecze piłkarskie, bo za wykrzykiwanie antyrządowych haseł można trafić na wiele miesięcy do aresztu. Uchowaj nas Boże przed próbami rozkręcenia własnego biznesu. Tu na naiwnych potencjalnych rekinów biznesu czeka prawdziwa droga przez mękę, zabójcze wilcze doły, setki pułapek skarbowości i urzędniczej wrogości. Każdy upierdliwy pacjent, uczciwy przedsiębiorca czy zwykły klient, który upomni się o swoje jest w najlepszym razie zlekceważony, ale bywa bardzo często, że skutecznie wybije mu się z głowy ideę zaufania do tzw. państwa prawa, równej konkurencji, a czasem puści się go w przysłowiowych skarpetkach. Nawet przy wielkim programie inwestycyjnym budowy autostrad i Euro 2012, mając do dyspozycji dziesiątki miliardów euro udało się władzy skutecznie wykończyć prawie całą krajową branżę budowlaną, a wyprzedając prawie cały wartościowy majątek narodowy doprowadzić państwo polskie do totalnego zadłużenia i na skraj bankructwa. Blisko 2 mln młodych Polek i Polaków – skutecznie już wybito z głowy wiarę w ojczyznę, w przyszłość, w pracę w kraju nad Wisłą, podobnie jak uświadomiono młodym Polkom by rodziły dzieci raczej na Wyspach Brytyjskich, na Islandii czy w Norwegii, byle nie u nas. Obrzydzono nam nawet nie najweselszą polską starość – wydłużając wiek emerytalny do 67 lat, choć pracy brakuje dla młodych i wykształconych. Co chwila rabuje się resztki naszych emerytalnych oszczędności a to w OFE, a to w Funduszu Rezerwy Demograficznej, a to strasząc nas bankrutującym ZUS-em. Polacy mają chcieć jedynie ciepłej wody w kranie, taniego, a więc słabego, dziadowskiego państwa, albo wiać gdzie pieprz rośnie. Media wpajają nam, że mamy mieć obrzydzenie i wstręt do krzyża, wstydzić się polskiego złotego i wykazywać niechęć do nauki historii, brak szacunku dla starszych czy biedniejszych, szczególnie zaś do tradycji i normalności. Polskość ma oznaczać nienormalność. Polacy mają kochać władzę, przepraszać swych oprawców, liczyć na jałmużnę z UE i przychylność kanclerz A. Merkel. Żyjemy dziś w państwie wrogim wobec własnego obywatela, gdzie trwa niewypowiedziana wojna ekonomiczna z własnym społeczeństwem. Żyjemy w kraju, który jeszcze tak wielu Polaków kocha, ale w którym młodym i starym, zdrowym i chorym żyć godnie już się nie da. Wojna elit władzy i mediów z własnym narodem przybiera w ostatnich latach na sile. Tu nad Wisłą nie potrzeba już referendów, konsultacji społecznych czy związków zawodowych, tu brakuje elementarnej troski o zwykłego obywatela. Nie potrzeba nad Wisłą własnych fabryk, majątku narodowego czy przyzwoicie uposażonej klasy średniej, a już na pewno radosnych staruszków na emeryturze. Władza w Polsce coraz wyraźniej mówi nam – bój się Polaku, a jak ci się nie podoba - to won. Czas najwyższy powiedzieć basta, to my jesteśmy u siebie, chcemy normalności, a nie kraju absurdów i pogardy dla zwykłego obywatela. Janusz Szewczak

Jan Rokita o kulisach niepowstania koalicji PO-PiS: "Tusk zażądał ode mnie symulowania negocjacji rządowych z Marcinkiewiczem" Dlaczego w 2005 roku nie doszło do zawiązania długo zapowiadanej koalicji PO-PiS?  Bo nie było planu na wypadek zwycięstwa PiS. Losy kampanii wyborczej i przebieg negocjacji  wspomina na łamach tygodnika "Polityka" ówczesny kandydat PO na premiera Jan Maria Rokita. Według Rokity pierwszym sygnałem ostrzegawczym, które wprowadziło podejrzliwość pomiędzy potencjalnymi koalicjantami stał się klip straszący wyborców pustą lodówką, gdyby Platfromie udało się wprowadzić podatek liniowy 3x15. Jego znaczenie nie nie polegało na sporze o kwestie podatkowe, te bowiem były zapewne do rozwiązania. On miał znaczenie stricte polityczne: to było faktyczne zerwanie sojuszu. Zadziałał ja trąbka wzywająca zaprzyjaźnione plemiona PO i PiS do bratobójczej wojny i zapowiadał ich wściekłą i nieokiełznaną przyszłą wrogość. Do dziś nie wiem, czy inicjatorzy tego klipu działali z premedytacją, aby nie dopuścić do powstania wielkiej koalicji, czy tez zabrakło im elementarnej politycznej wyobraźni - mówi Rokita. Kolejna przeszkodą na drodze do zrealizowania koalicyjnych planów okazał się fakt, że jak twierdzi były poseł, cała koncepcja wielkiej koalicji była opracowana wyłącznie pod model, w którym Platforma wygrywa wybory, a PiS jest partnerem, choć odrobinę słabszym. Nie była przygotowana na sytuacje odwrotną. Nagle okazała się, że premier mam być z PiS i że nie ma on żadnego planu – mówi Rokita. I dalej przekonuje, że od pierwszego dnia zwycięstwa PiS nie było już żadnego jasnego scenariusza. I to nie tylko pomiędzy potencjalnymi koalicjantami ale i wewnątrz obu formacji. W gotowy plan wdarł się chaos, niezbędny był jakiś spiritus movens koalicyjnego projektu, ktoś kto miałby absolutną determinację i instrumenty potrzebne do doprowadzenia do koalicji – tłumaczy były polityk PO. Jak opowiada nie mógł to być Donald Tusk, który jak twierdzi rozmówca Polityki chciał tylko zostać prezydentem a po przegranej miał skłonność do mylenia w kategoriach odwetu, ani też sam Rokita. Dlaczego? Od momentu przegranych wyborów nie mogłem dyktować ani tempa wydarzeń ani warunków koalicji – wspomina Rokita. I tłumaczy:

Miałem już jawnie nieprzyjaznego Tuska za plecami i musiałem czekać na inicjatywę ze strony Kaczyńskiego. Bardzo deprymująca sytuacja. A Kaczyński - jak się miało okazać – po dwóch zwycięstwach nabrał takiej pewności siebie, że powstanie koalicji zaczął traktować jako jedną z możliwości, bynajmniej nie najbardziej oczywistą - twierdzi. Jak wspomina Rokita na przebieg rozmów koalicyjnych Donald Tusk patrzył "w tonie szalenie konfrontacyjnym, ultymatywnym" Zażądał ode mnie symulowania negocjacji rządowych z Marcinkiewiczem. Przez dwa tygodnie, do wyborów prezydenckich. Uważał,że symulacja powoływania rządu jest niezbędna jest niezbędna do utrzymania jego własnych szans (...) Ale nie bez znaczenia było, że zachowywał się przy tym nerwowo i arogancko, wpadał na przykład we wściekłość gdy rozmawiałem z Kaczyńskim o kandydaturze Marcinkiewicza, na krótko przed jej publicznym ogłoszeniem. Rokita zapewnia, że to już wtedy do mu przekonanie,że nawet jeśli ten rząd powstanie to w Tusku może nie mieć realnego sojusznika. A już na pewno mieć go nie może w Tusku przegranym i pozostawianym na parlamentarnym zapleczu gabinetu – podkreśla niedoszły "premier z Krakowa".

Ansa/ Polityka

NASZ WYWIAD. Ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk. "Oto antykatolicki i antypolski wydawca najpierw tworzy rzekomo prawicowy tygodnik, a teraz jeszcze chce nadawać telewizję katolicką..." wPolityce.pl: Telewizja Trwam złożyła wniosek o koncesję społeczno-religijną na multipleks w kolejnym konkursie. Stoją za tą stacją miliony uczestników marszy i manifestacji a także miliony podpisów. Czy jest szansa, że tym razem władza nie oszuka? Ojciec Tadeusz Rydzyk CSsR, założyciel i dyrektor Radia Maryja: Czujemy wsparcie milionów Polaków. Widzimy ilu ludzi słucha Radia Maryja, jak reagują, jaki potężny odzew do nas dociera. Niestety spotykam się też ludźmi, którzy mówią iż boją się podpisać apel w sprawie TV Trwam bo obawiają się utraty pracy, represji. To bardzo źle świadczy i sytuacji w kraju ale takie są fakty. Jednak mimo to trudno sobie wyobrazić zlekceważenie tak potężnego głosu społecznego za TV Trwam. Jeśli by tak było to już otwarcie można będzie mówić iż żyjemy w kraju totalitarnym, że opinia społeczna nie ma u nas znaczenia a władza robi co chce. To będzie jednoznaczny w tym kierunku sygnał. To trudne do wyobrażenia. Ludzie mogliby już tego nie wytrzymać, to byłoby zaproszenie do jakiegoś wybuchu. Ale ten rząd robi co chce. Źle robi. Nie wzrusza go fakt, że 800 tysięcy dzieci jest w Polsce niedożywionych, głodnych. Nie mówię już o bezrobociu, które jest ogromne oficjalnie, a to ukryte jeszcze większe. Mówiliśmy o tym ostatnio na antenie Radia Maryja. Miliony Polaków wyjechały z kraju, coraz trudniej dostać się z dzieckiem czy samemu do lekarza, zamyka się oddziały dziecięce. I to władzy nie rusza, nie przejmują się tym. Co przeżywają? Czym się zajmują? Tym by telewizji Trwam zablokować możliwość dotarcia do Polaków. I w jakim stylu to jest robione. Ostatnia rozmowa posła partii rządzącej w Sejmie z panem Janem Dworakiem pokazuje jak oni traktują naród. Pisaliśmy o tym na naszym portalu. Można to nagranie zobaczyć tutaj: Pokaz chamstwa w wykonaniu duetu Niesiołowski-Dworak. "To jeszcze tego Rydzyka ćwiczycie? (...) Bydło. Jednym słowem bydło". To wstrząsający zapis. Tak, i to nie jest mowa nienawiści, nie, to jest ta ich mowa miłości... Cóż, nie możemy się poddawać. Złożyliśmy dokumenty. Wiemy, ze w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji jest PO, SLD i PSL. Zobaczymy jak zachowają się te ugrupowania, jak zagłosują. Nie obawia się ojciec dyrektor, o czym  mówił wcześniej, iż spróbują dać ludziom jakąś podróbkę? Wiadomo, że wniosek o stację społeczno-religijną złożył też wydawca tygodników "Wprost" i "Do Rzeczy". Tak, ta informacja bardzo niepokoi. Byłoby to oczywiście bardzo dziwne gdyby wydawca pisma takiego jak "Wprost" otrzymał koncesję na stację społeczno-religijną. To by świadczyło o tym, że jakąś swoją religię lansują... Wiadomo jakie jest "Wprost" - absolutnie antykatolickie, antychrześcijańskie. Ale to może być próba stworzenia takiego kanału jakim była TV Religia w koncernie TVN. Nazywało się to "religia" ale nikt nie mówił jaka religia? Na pewno nie katolicka, mocno tam krytykowano Kościół np. za celibat. Warto też zwrócić uwagę, że dwa dni przed upływem terminu składania wniosków o koncesje "Wprost" przyznał nagrodę prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu. A przecież Jan Dworak reprezentuje w Krajowej Radzie prezydenta. To wskazuje na możliwość iż jest to dużo głębsza, zaplanowana operacja wstawienia w miejsce należne Trwam podróbki. Do tego we "Wprost" systematycznie pojawia się felieton człowieka z kanału religia TVN. A więc znak, że idą razem. Niepokojąco to się wszystko układa. Przed tym właśnie przestrzegam od dawna - że spróbują coś podłożyć, co by udawało kanał katolicki. W minionym systemie władza miała swoich "księży patriotów". Ta obecna też ma takie ambicje.

Jak duże jest ryzyko, że ludzie dadzą się na to nabrać? Wierzę, że się nie nabiorą.  Polacy muszą być mądrzy. To, że gdzieś jakiś ksiądz występuje nie znaczy, że coś jest katolickie. Podobnie pobożna mina nie wystarcza, trzeba patrzeć na owoce. I te owoce widzimy coraz wyraźniej. Jest ryzyko, że to służby wykreowały jakieś nowe inicjatywy by nie dać koncesji stacji, której chcą miliony Polaków - a więc telewizji Trwam.

Zwykła przyzwoitość nakazywałaby zostawić to miejsce na multipleksie dla telewizji Trwam. Tak, przyzwoitość.... Musimy widzieć całość. Proszę zobaczyć - wydawca antykatolicki, jakże często antypolski, wyśmiewający polskość, zaczyna od wydawania tygodnika rzekomo prawicowego. A teraz jeszcze telewizję katolicką chce stworzyć. To nam wszystko mówi, trzeba tylko wyciągnąć wnioski.

O co tu więc chodzi? Chodzi o oszukanie ludzi. Wprowadzenie w błąd. Wiele słyszę głosów zdziwienia, pytań. O co tu chodzi? Dlaczego taki wydawca zakłada nagle pismo konserwatywne, a następnie chce nadawać telewizję katolicką? Wszystko to bardzo zagadkowe Liczę, że ludzie nie dadzą się na to nabrać. Że dostrzegą iż tu nie chodzi tylko o telewizję Trwam, ale o odebranie ludziom głosu, o pełną manipulację umysłami. Ale wierzę w Polaków, w katolików. Wierzę, że jeszcze raz wszyscy w tej sprawie się głośno wypowiemy. Rozm. wu-ka

Ze wskazaniem na automat Wbrew tezom komisji Millera podejście Tu-154M na lotnisko Siewiernyj w automacie nie było błędem. Wręcz przeciwnie. To tryb ręczny w takich warunkach odbiegałby od praktyki, zwłaszcza że tupolew został wcześniej poddany istotnym modyfikacjom. Komisja Millera samolot Tu-154M poznawała dopiero przy okazji przeprowadzonego eksperymentu. Merytorycznie nadzorował go ppłk pilot Robert Benedict, który sam jednak tupolewem nigdy nie latał i nie zna jego systemów. Nic dziwnego, że ocena komisji skupiona była na dokumentacji, nie zaś na praktyce. Z raportu wynika, że końcowe podejście do lądowania załoga wykonywała przy wykorzystaniu FMS, systemu zarządzania lotem (było to niezgodne z załącznikiem do instrukcji użytkowania w locie samolotu Tu-154M dotyczącym systemu FMS, w którym nakazuje się odłączenie autopilota od tego źródła nawigacji w procesie podejścia do lądowania). FMS za pośrednictwem ABSU sterował samolotem, utrzymując go na przygotowanej przez załogę trasie lotu. Wysokość lotu dowódca statku powietrznego utrzymywał, sterując samolotem poprzez ABSU przy użyciu pulpitu PU-46. Automat ciągu sterował silnikami, dostosowując zakres ich pracy do ustawionej na pulpicie PN-6 prędkości 280 km/h. Nastrojone pomoce nawigacyjne NDB traktowane były przez załogę jako pomocnicze (źródłem odniesienia do kierunku lotu był system FMS). Dlaczego kapitan załogi mjr Arkadiusz Protasiuk zdecydował się na tę opcję? Wyjaśnia to ppłk Bartosz Stroiński. Podobnie jak inni piloci nieistniejącego już 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego uznał, że ustalenia komisji ministra Jerzego Millera zawierają wiele krzywdzących tez, w tym o złym wyszkoleniu załogi. Stroiński wskazuje, że wykonywanie przez załogę Tu-154M automatycznego podejścia na lotnisko Siewiernyj bynajmniej błędem nie było i w żadnym wypadku nie mogło przyczynić się do zaistnienia katastrofy. Dlaczego?

– Ten samolot przeszedł wiele modyfikacji i niektóre z nich doprowadziły do tego, że ręczne podejście do lądowania przy dwóch NDB [radiolatarniach – red.] było mocno utrudnione – podkreślił w wywiadzie udzielonym „Wprost”.

W rozmowie z „Naszym Dziennikiem” ppłk Stroński tłumaczy, że miał na myśli nie tyle samo sterowanie samolotem, co odczyt niektórych przyrządów. Chodzi mianowicie o wskaźnik automatycznego radiokompasu (ARK), który jest przesunięty do dołu kokpitu, przez co jego obserwacja może być utrudniona. Do tego wskaźniki te nie są dokładne.

Niewidoczne wskaźniki Spostrzeżenia Stroińskiego potwierdza inny były pilot specpułku, latający – w odróżnieniu od Benedicta – na Tu-154M.

– Wskaźniki ARK były umieszczone w dole tablicy przyrządów i niewygodnie było kontrolować lot według tych wskaźników. Był to główny element utrudniający korzystanie z nich – ocenia lotnik. Jak zauważa, komisja Millera wytykająca rzekomy błąd załodze Tu-154M badała prawidłowość wykonywania obowiązujących procedur, a w tym przypadku, przy podejściu według dwóch radiolatarni, nie powinno się korzystać z pomocy autopilota.

– W rzeczywistości jest jednak tak, że autopilot zawsze pomaga, bo pilot kontroluje tylko autopilota oraz przebieg lotu i ma możliwość lepszego rozłożenia uwagi. Wielu pilotów tak robi. Czasem jest tak, że przepisy mówią co innego, a praktyka podpowiada inne, wygodniejsze rozwiązanie – dodaje. Także w ocenie innego doświadczonego pilota wojskowego w stopniu majora, do Tu-154M zostało zamontowane tyle automatyki, że wykonanie podejścia na lotnisku wyposażonym w radiolatarnie było łatwiejsze do zrealizowania w automacie. Jak zauważa, do FMS można wprowadzić charakterystyczne punkty lotniska, jak próg pasa, przeciwległy próg pasa, środek lotniska, a komputer prowadzi samolot do wysokości, na której pilot ma kontakt wzrokowy ze światłami lotniska lub ziemią. Ponadto przy niskiej widoczności korzystanie z automatu, który skrupulatnie realizuje kolejne założone punkty lotu, stanowi dodatkowe zabezpieczenie.

Podejrzane stery Podpułkownik Stroiński nie rozumie, dlaczego Tu-154M – wbrew wyartykułowanej woli załogi – kontynuował zniżanie. Pilot nie wyklucza, że powodem tego mogła być usterka, w tym np. zablokowanie steru samolotu. Dopytywany o tę sprawę przez „Nasz Dziennik” Stroiński dodaje, że „mogły wydarzyć się różne rzeczy, życie pisze różne scenariusze”. Dlaczego Stroiński wrócił właśnie do tej tezy niemal po trzech latach od katastrofy? Warto przypomnieć, że „Nasz Dziennik” tuż po katastrofie opublikował ocenę dr. inż. Ryszarda Drozdowicza, specjalisty ds. aerodynamiki i lotnictwa, który stwierdził m.in., że okoliczności katastrofy wskazują „na poważną awarię lub celowe zablokowanie układu sterowania”, a w maju 2010 r. przedstawiliśmy analizę grupy ekspertów, która wskazywała na to, że jedną z przyczyn wypadku mogła być właśnie awaria steru wynikająca z usterki hydrauliki samolotu lub bloku sterowania. „Teoretycznie do zablokowania steru wysokości mogłoby dojść także w sposób samoistny (co rzadko się zdarza) lub na skutek celowego działania (to stosunkowo prosta konstrukcja umożliwiająca blokadę sterowania po wypuszczeniu podwozia)” – pisał „Nasz Dziennik”. Obecnie także doświadczony pilot wojskowy w stopniu majora nie wyklucza takiego scenariusza. – Kiedy taki samolot idzie do remontu, to powinno się cały czas patrzeć na ręce wykonawcy. Nie chciałbym tu nikomu czynić zarzutu, ale z pewnością ludziom, którzy znają ten samolot, przygotowanie takiej „awarii” nie sprawiłoby problemu – ocenia. Jak dodaje, samolot jest przed lotem sprawdzany i mało prawdopodobne jest, by w trakcie lotu przydarzył się tego rodzaju niewymuszony defekt. Nasz rozmówca przyznaje zarazem, że znane nam okoliczności wypadku uprawniają tezę o awarii steru.

– Bartosz Stroiński po trosze ma tutaj rację, bo skoro pada komenda „odchodzimy”, to w tym momencie powinno zostać wykonane odejście, a działanie załogi powinno być błyskawiczne. Tak powinno to wyglądać. Tak byliśmy szkoleni. Jeżeli lot trwał dalej w dół, to możemy domniemywać, że albo coś „zatrzymało” dowódcę załogi, jak utrzymuje raport Millera, albo była jakaś inna przyczyna, coś się działo na pokładzie. Tego komisja nie wyjaśniła i tak naprawdę nie wiadomo, co się stało – zauważa były pilot rządowego Tu-154M. Jak dodaje, twierdzenia raportu Millera dotyczącego bezproduktywnego naciskania przycisku automatycznego odejścia przez dowódcę załogi nie można traktować jako pewnika, bo sama komisja przyznała, że naciśnięcie to nie jest nigdzie rejestrowane.

– Mamy tu do czynienia z gdybaniem, domysłami komisji. Przecież nie było kamery w kokpicie, a rejestratory nie zapisują naciśnięcia przycisku „uchod”. Dowodem na ustalony oficjalnie przebieg zdarzeń jest brak informacji o awarii w czarnych skrzynkach, ale czy na pewno każda awaria zostałaby tam zapisana? – podnosi lotnik. Zdaniem por. rez. Artura Wosztyla, byłego pilota 36. SPLT, spostrzeżenie dotyczące potencjalnej usterki steru może mieć swoje źródło w analizie lotu samolotu w końcowej fazie i jego zbyt dużej prędkości zniżania.

– Oni mieli nienaturalnie dużą prędkość opadania. Teoretycznie można by założyć, iż doszło do zablokowania sterów. Niestety raport Millera niewiele tu wyjaśnia, bo nie opisuje szczegółowo tego, co stało się na tych 100 metrach – wskazuje pilot. I dodaje, że wprawdzie utrata sterów to wciąż tylko hipoteza, ale tego rodzaju przypadki w lotnictwie się zdarzały. Marcin Austyn

Memches: Ks. Longchamps de Berier zrobił coś, 
z punktu widzenia salonu, skandalicznego. Próbował przenieść dyskusję 
z perspektywy religijnej na pole nauki Duchowny wskazał kontrowersje, które mają realne przesłanki. Ot, chociażby ryzyko wystąpienia zespołu (wad genetycznych) Beckwitha Wiedemanna – nie tylko w serwisach katolickich (bo BBC trudno do nich zaliczyć) można przeczytać o tym, że u dzieci poczętych in vitro jest ono trzy, cztery razy większe niż u dzieci poczętych drogą naturalną. Jeśli to nieprawda, należałoby podjąć polemikę i taką informację zweryfikować - pisze Filip Memches na łamach "Rzeczpospolitej", wskazując że salonowe media w żaden sposób nie były zainteresowane merytoryczną dyskusją. Z księdzem Longchamps de Berier nikt – poza TVN 24, gdzie próbował on wyjaśnić, o co mu chodziło – nie chciał rozmawiać. Zamiast tego posypały się na niego – za pośrednictwem niezawodnej w takich sytuacjach „Wyborczej" – ideologiczne oskarżenia o „stwarzanie podłoża do dyskryminacji dzieci", sianie „mowy nienawiści", posługiwanie się „poetyką nazistowską", „stygmatyzowanie dzieci z in vitro", „przekroczenie wszelkich granic medialnego chuligaństwa i barbarzyństwa". - dodaje publicysta "Rz". Memches wskazuje też daleko idące niebezpieczeństwo, wyłaniające się ze stosowania procedury in vitro. Oddzielanie prokreacji od seksualności łączy się z używaniem takiego pojęcia jak „chciane dzieci". W domyśle oznacza to też, że mogą być „dzieci niechciane". Chodzi więc o całkowite zapanowanie nad naturą – o to, żeby zachodzące w niej procesy były całkowicie przewidywalne. Skądś to już znamy. Taki cel stawiała sobie w XX wieku eugenika. Była ona nie tylko jednym z filarów nazistowskiej koncepcji społeczeństwa, ale i praktykowano ją z entuzjazmem w państwach liberalno-demokratycznych jako zdobycz postępu. Pomysł hodowania zbiorowości ludzkiej pozbawionej obciążeń genetycznych – chociażby poprzez sterylizację osób, które te obciążenia cechują – spotykał się jednak ze sprzeciwem Kościoła. Wydaje się, że teraz w przypadku in vitro jest podobnie. Rzeczpospolita

Wozinski: O państwie na poziomie psychicznym Murray Rothbard napisał swego czasu znakomity tekst pt. „Anatomia państwa”, w którym dokonał teoretycznej rekonstrukcji systemu przestępczości zorganizowanej. Dzięki niemu wiemy już, gdzie leży serce Lewiatana, kto jest jego umysłem oraz kto tworzy bezwolną resztę ciała. No tak, ale czym jest państwo na poziomie psychicznym? Gdy ludzie wypowiadają się na temat państwa, prawie nigdy nie zastanawiają się nad tym, czym ono jest. Nikt przecież nie widział takiego tworu na oczy. Uczona definicja, biorąca swoje początki od Arystotelesa, głosi, że państwo to wspólnota celów. Rzecz jasna, są i tacy, którzy twierdzą uporczywie, że „idea” państwa istnieje w lepszym, równoległym do naszego świecie, ale na szczęście należą oni dziś do rzadkości (poznałem takich osobników na studiach). Najczęściej jednak o tym, czym jest państwo, w ogóle się nie myśli, tylko przechodzi do porządku dziennego i… z niego korzysta.

Byt umysłowy Podejmując wątek Arystotelesa i jego definicji, która wydaje się najtrafniejsza, możemy śmiało powiedzieć, że państwo to pewien byt umysłowy, którego nie ma poza ludzkimi myślami. To w zasadzie porozumienie między ludźmi, że dążą do wspólnego celu, którym jest instytucjonalne łamanie prawa własności. Niech Czytelnik nie myśli sobie, że chcę dezawuować wszystko to, co myślowe, z tego tylko powodu, że jest myślowe. Ostatecznie przecież libertariańskie prawo naturalne nie unosi się w chmurach niczym platońskie idee, lecz również funkcjonuje na zasadzie pewnego poprawnego odczytania rzeczywistości. Libertariański wolny rynek to także pewna wspólnota celów, lecz respektujących cudzą własność i podmiotowość. Państwowa „wspólnota celów” na poziomie psychologicznym to niewątpliwie ciężkie zaburzenie, które daje o sobie znać na wielu poziomach. Słowo „wspólnota” najlepiej oddaje to, że w przypadku państwa mamy do czynienia z pewnego typu „sztamą”, z której nikt nie chce się wyłamać. Ludzie mają to do siebie, że gdy robią coś w dużej grupie, nie lubią się wyłamywać, gdyż boją się reakcji ogółu. Wytwarza się w ten sposób specyficznie pojęta solidarność, podszyta lękiem przed opinią tłumu. Powszechność dokonywania przestępstwa wytwarza niekiedy mylne wrażenie, że reguły prawa przestają obowiązywać, ale ludzka wola jest bezsilna wobec obiektywnej struktury świata. Psycholodzy bardzo często wskazują także na trudności, jakie ludziom sprawia przyznanie się nawet do najprostszego błędu. Cóż dopiero powiedzieć o państwie, które niesie z sobą niezliczoną ilość krzywd. Ludzie wolą nie myśleć o sobie źle, dlatego na ogół starannie wypierają ze świadomości te treści, które mogłyby wprawić ich samych w zakłopotanie. Zjawisko to nosi w psychologii miano dysonansu poznawczego, którego źródłem jest sytuacja, gdy jednostka nagle zdaje sobie sprawę z tego, że postępuje wbrew zasadom, które sama głosi. Zwolennikami Lewiatana są przecież bardzo często ludzie, którzy prywatnie są bardzo przyzwoici i reprezentują sobą wysoką kulturę osobistą, lecz udzielane przez nich przyzwolenie na państwo wytwarza totalny rozdźwięk pomiędzy zasadami życia prywatnego i społecznego. Zazwyczaj dysonans poznawczy pozwala ludziom przełamać się i wejść na poprawną ścieżkę zachowania, lecz w przypadku państwa kończy się on najczęściej ucieczką w odrzucenie niewygodnej prawdy. Perspektywa przyznania się do własnego, wielokrotnego wykroczenia przeciwko zasadom, które są przecież łatwe do zrozumienia, popycha więc często do ucieczki w mechanizm wyparcia. Ludzie, którzy współpracowali z tajnymi służbami, bardzo często stosują technikę konsekwentnego zaprzeczania stawianym im zarzutom (co we współczesnej Polsce przynosi niestety efekt). W ten sam sposób jednostki bronią się przed libertarianizmem, twierdząc uparcie, że ich współpraca z Lewiatanem nikomu nie szkodzi oraz że tak naprawdę one z Lewiatanem nie współpracują, lecz co najwyżej są przez niego wykorzystywane. Internalizacja tego wyparcia prowadzi czasem aż do głębokiej wiary w słuszność idei państwa. Daleko idące wyparcie winy uczestnictwa w Lewiatanie przeradza się nawet w specyficznie pojętą dumę. Dotychczas skupiliśmy się na mechanizmach psychicznych dotyczących tego, jak zwolennicy państwa radzą sobie z nim sami, jednakże osobny rozdział stanowią wszystkie techniki psychologiczne, jakie zwolennicy państwa stosują wobec libertarian. Nie od dziś wiadomo, że najlepszą obroną jest atak – i dlatego o wiele częściej my, libertarianie, w dyskusjach z państwowcami mamy do czynienia z zachowaniami agresywnymi oraz manipulacjami. Podstawową techniką czcicieli państwowego cielca jest próba zwykłego zastraszenia. To zastraszenie może przyjmować rozmaite kształty – jak choćby wmawianie libertarianom, że ich teorie są po prostu śmieszne (bez podawania argumentów), lub też zwyczajne rzucanie obelg (jako libertariański publicysta byłem już wiele razy mieszany z błotem za sam tylko fakt krytykowania państwa). Na tak ordynarny krok jak zastraszenie nie decyduje się jednak każdy, gdyż pryncypialna krytyka bez podawania argumentów może zdradzić pewną niemoc i dać innym powody do myślenia. Dlatego najczęściej stosowanym atakiem na libertarian jest bagatelizowanie. Do tej grupy zabiegów psychologicznych zalicza się przede wszystkim nieustanne wskazywanie na małą liczebność ruchu libertariańskiego (tak jakby liczba osób głoszących jakieś tezy miała wpływ na ich prawdziwość). Poza tym państwowcy starają się często pokazać, że prawdziwy i godny uwagi spór przebiega na linii frontu między prawicą a lewicą, fałszywie deklarując, że „marzycielskie” libertariańskie idee są do zaprowadzenia, ale dopiero w świecie wolnym od rzekomego wroga w bieżącej batalii.

Natomiast absolutnym hitem, jeśli chodzi o bagatelizowanie libertarian, jest próba udowodnienia, że tak naprawdę są zwolennikami spiskowej teorii dziejów, lub też wyśmiewanie za rzekomy obłęd na punkcie państwa. Państwowcy stosują ten zabieg, choć w rzeczywistości sami nieustannie wypowiadają się na temat państwa, lecz nie w sposób bezpośredni. Zamiast tego stosują pewnego rodzaju nowomowę, która stała się na tyle powszechna, że wyparła normalny sposób wypowiadania się na tematy społeczne. Państwowcy obeznani nieco z libertarianizmem uciekają się także do klasycznego argumentu odwołującego się do istnienia różnych odłamów w ramach ruchu libertariańskiego, których, rzecz jasna, jest całkiem sporo. Tak sformułowany zarzut służy jednak jedynie jako wymówka do odrzucenia libertarianizmu w całości. Poza tym, sami państwowcy to skrajnie rozczłonkowana grupa, która, choć korzysta z Lewiatana bez ograniczeń, nie postarała się nigdy o jedną, wspólną wersje teoretycznego uzasadnienia dla stosowanego przez siebie ucisku. Biorąc pod uwagę wszystkie wymienione tu techniki psychicznego oporu przed libertarianizmem, można się pokusić o stwierdzenie, że państwo stanowi w pewnym sensie psychologiczną strukturę lepszego „ja”. Otóż bez względu na wszystkie błędy i wypaczenia, których dopuściliby się przedstawiciele państwa, jego zwolennicy i tak zawsze uporczywie twierdzą, że jest ono potrzebne w celu uniknięcia społecznego chaosu. Ale ponieważ ludzie mają świadomość, choćby nie wiadomo jak bardzo wypartą, że działania państwa są złe, ostatecznie i tak starają się przekonać siebie i innych, że wszystko to prowadzi ku dobremu. W ich mniemaniu Lewiatan to pewien twór, który nieustannie „odpuszcza winny” w imię pewnego większego, całościowego planu, który wykracza poza nich samych. Poddają się więc mu i osadzają go w samym rdzeniu swojej psychiki. Gdy od czasu do czasu próbuję kogoś przekonać do libertarianizmu, mam nieodparte wrażenie, że ze strony moich adwersarzy największy problem leży właśnie gdzieś w psychice. W swoim życiu słyszałem już wiele argumentów na rzecz państwa, ale zaledwie garstka z nich miała podłoże teoretyczne. W ogromnej większości ludzie posiłkują się swoimi przeżyciami osobistymi, rodzinnymi problemami lub też ciężkimi przejściami w życiu zawodowym. Przyczyna tego jest prosta: akceptując państwo, ludzie ranią się nawzajem, a jednocześnie starają się uodpornić na kolejne wstrząsy i dlatego wmontowują państwo do samych fundamentów swojej psychiki. Dlatego też zaledwie nikły procent zwolenników państwa jest w ogóle w stanie podjąć rzeczową i teoretyczną dyskusję na temat teorii libertariańskiej, zaś osoby, które są w stanie zrozumieć teorię własności Locke’a-Rothbarda, stanowią niezwykle rzadki okaz. Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że kiedyś psycholodzy będą w stanie leczyć zwolenników państwa z pewnych zaburzeń, a przynajmniej pomagać dostrzec im, jak bardzo psychologicznie uwarunkowane są ich poglądy. Proszę nie zrozumieć mnie źle – nie chcę przez to dać do zrozumienia, że wszyscy zwolennicy państwa są chorzy psychicznie, a libertarianie zdrowi. Idzie mi tu raczej o zwrócenie uwagi na zastanawiający fakt powszechnego zawieszenia działania rozumu w dyskusjach nad państwem. Piszę to z pozycji osoby, której niezwykle rzadko udaje się usłyszeć rzeczowy argument przeciwko własnym poglądom. Niemal regułą jest, że gdy tylko pojawia się temat państwa, zamiast naukowej debaty lub choćby jej imitacji, jestem świadkiem jednej z postaw, którą psycholodzy już dawno opisali w swoich książkach, a której dotąd nie rozciągnęli na tak powszechne zjawisko

Jakub Wozinski

Chodakiewicz: Afryka wrze! W naszym seminarium o „zapobieganiu ludobójstwu” stałym punktem odniesienia jest Afryka. Ciągle się tam coś dzieje. Po prostu na Czarnym Lądzie historia wybucha z niesamowitą gwałtownością poprzez zderzenie opóźnienia cywilizacyjnego z gorączką modernizacyjną Wioski plemienne z najnowszą technologią stanowią mieszankę wybuchową. Statyczne prymitywne społeczeństwo dżunglowe nie jest w stanie mentalnościowo poradzić sobie z dynamiczną kulturą miejską, gdzie mieszają się elementy nowoczesności i prymitywu. Co więcej, dzięki możliwości podróży i błyskawicznemu przekazywaniu wiadomości, w tym obrazów, wśród ludzi wyostrzył się apetyt i pożądanie wzrosło. Większość nie jest usatysfakcjonowana zastaną sytuacją. Żąda więcej. Sięga po gwiazdy. Po drodze się spala. Ludzie wiedzą, że jeden z synów plemienia Lua jest prezydentem Stanów Zjednoczonych, ale jego przyrodni brat siedzi sobie w glinianej chatce i jest menelem. Rozbuchana wyobraźnia rodzi wielkie marzenia, ale również doprowadza do megazbrodni. Na tak zdestabilizowany świat spadają ideologie. Najpierw zachodnie: nacjonalizm i marksizm. A teraz islamizm, który jest mariażem zachodniej formy z muzułmańską esencją, dążącym do stworzenia systemu totalnego, nowoczesnej teokracji. Afryka, jak reszta Trzeciego Świata, modernizowała się na modłę zachodnią jako „państwa narodowe” ze wszystkimi instytucjami rozpoznawalnymi w krajach europejskich i północnoamerykańskich. Tamtejsza elita przyjęła wszystko, co świadczyło o wyższej cywilizacji – od parlamentu do garniturów. W tym i edukację, odrzucając jak najwięcej z własnej spuścizny, która albo powodowała zupełny zastój, albo powoli człapała wytartym korytem, ewolucyjnie osiągając formy być może nawet podobne do zachodnich, szczególnie jeśli dane murzyńskie kraje doświadczyły dobrodziejstwa chrześcijaństwa i wytrwałej ewangelizacji. Elity afrykańskie odrzucały zastój, nie podobała im się też ewolucyjna forma zmian. Chciały rewolucji. Oderwały się od korzeni i wyalienowały od ludu. Ale jednocześnie czuły się też wyalienowane od Europejczyków i Amerykanów, którzy w okresie kolonialnym i postkolonialnym uczyli ich systemu zachodniego. Elity wierzyły, że biali nie traktują ich równo. A jednocześnie odczuwały pogardę w stosunku do swego własnego ludu (czy raczej wielu ludów), który był zapóźniony cywilizacyjnie, prymitywny. Z drugiej strony i lud nimi gardził jako zaprzańcami, którzy odrzucili własną tradycję. Świetnie ten proces opisuje choćby Ada Bozeman. W imię szczytnych ideałów – często z amerykańską oficjalną pomocą, jak również przyzwoleniem byłych państw kolonialnych – elity afrykańskie dekolonizowały kontynent pod batutą komunistów sowieckich i chińskich. W wielu wypadkach marksistowskie i nacjonalistyczne pomysły oznaczały piekło na ziemi; w większości wypadków na nowo niepodległe państwa spadła plaga kleptokracji, wyzysku i przemocy, które przybierały nieraz groteskowe i patologiczne wymiary. Opisał to wszystko doskonale Martin Meredith. Mój tekst, rzecz jasna, nie pretenduje do wyczerpania tematu – sygnalizuję zaledwie kilka ogólnoafrykańskich zjawisk, charakteryzując krótko sytuację w pewnych punktach zapalnych. Opieram się na notatkach z seminarium, jak również z wydawanej przez siebie cotygodniowej prasówki „Eurasia, etc.”. Afryka wrze. Komuna się sprywatyzowała i trzyma się krzepko u władzy – głównie na południu, choćby w Angoli czy Mozambiku oraz w Zimbabwe. Przetransformowała się w Republice Południowej Afryki. Położone na północ od równika kraje zachodniego wybrzeża kontynentu powoli podnoszą się z gruzów „wojen diamentowych” ostatniej dekady XX wieku. Coraz częściej słyszy się, że te słabiutkie państwa stają się teraz odskoczniami dla narcotraficantes z Ameryki Łacińskiej. To przystanek dla prochów przeznaczonych dla Unii Europejskiej. Władze dostają w łapę, kokaina przepływa spokojnie. Wszędzie ładują się Chiny, którym wszystko jedno, jaki jest system i czy przestrzega się „praw człowieka”. Chińczycy mają w nosie wprowadzanie ewangelii hominformu. Liczy się tylko możliwość eksploatacji bogactw mineralnych. Naturalnie dochodzi do spięć. Chińczycy traktują tubylców brutalnie, czasami bestialsko. Ci się odgryzają – w Zambii na przykład doszło do poważnych zamieszek na tym tle. Obecny prezydent kraju wykrzykiwał publicznie: „Brytyjscy kolonialiści, wracajcie! Wy przynajmniej daliście nam chrześcijaństwo i wolny rynek”. Jeśli Afrykanie się stawiają, Chińczycy sprowadzają własną siłę roboczą. Czasami też z Korei Północnej. Taki tropikalny laogai. Pracują, siedzą cicho. Prawie wszędzie w Afryce słychać szum niezadowolenia, które w pewnych krajach wyraża się okresowymi przewrotami czy rewoltami, ale w większości przypadków ślimaczy się partyzantką w buszu i wzajemnymi masakrami międzyplemiennymi na większą bądź mniejszą skalę. Wojna we wschodnich rejonach Kongo przez ostatnie 20 lat musiała kosztować przynajmniej kilka milionów istnień ludzkich. I wszędzie widać, że islamizm maszeruje. Stosuje podobną taktykę jak ongiś komuna. Radykalizuje ludzi poprzez prowokowanie rządowego kontrterroru. Rekrutuje biednych, naiwnych, zdesperowanych, wykorzenionych. Tym razem nie w imię czerwonego mesjasza, lecz dla Allaha. W Somalii jest obecnie spokojniej. Piraci w znacznym stopniu pochowali się. Ofensywa wojsk ościennych, głównie kenijskich i etiopskich, wyparła islamistów z Mogadiszu, zaczyna się przywracać jakąś formę spokoju. Jeśli się uda, to na wybrzeżu i w środku kraju będzie ład taki, jak od dawna panuje w prowincjach Somaliland i Puntland. Czyli lepiej niż gorzej. A to już coś. Skonfederowana z Al-Qaidą Al-Szabab (Młodzież) wycofała się na tereny wiejskie. Kilka dni temu zresztą znów było o niej głośno, bowiem francuscy komandosi kiepsko się sprawili przy próbie odbicia porwanego trzy lata temu oficera swego wywiadu. Islamiści popędzili im kota, zakładnik zginął, śmierć poniósł też przynajmniej jeden komandos. Istnieje obawa, że islamiści infiltrują Kenię wraz z powracającymi z somalijskiego dżihadu bojownikami. Agitację prowadzą nie tylko wśród uchodźców, ale również osiadłych plemion, takich jak muzułmańscy Luo. Są pierwsze ataki na chrześcijan. Oprócz tego tlą się też konflikty lokalne, choćby najazdy rolniczych Pokomo na koczowniczych Orma, w których tylko w zeszłe lato zginęło ponad 100 osób – większość od ciosów zadanych dzidami i maczetami. Zwykle doraźnie chodzi o dostęp do wody i wypas bydła. Ale zbliżają się też wybory, stąd łuki idą w ruch i wśród Kikujów, i Masajów. Sąsiednia Ruanda jawi się jako oaza stabilności. Prezydent Paul Kagame silną ręką wprowadził ład oparty na modelu obywatelskim. Oficjalnie nie ma już Tutsi i Hutu – są Ruandyjczycy. Génocidaires zostali ukarani raczej łagodnie w kraju, ale bezwzględnie wyrżnięci wraz ze spokrewnionymi z nimi plemiennie cywilami na masową skalę za kongijską granicą. Wschodnie Kongo płonie. Zbuntowali się ponownie miejscowi Tutsi (pod przykrywką ruchu oporu M-23). Rebelianci twierdzą, że rząd w Kinszasie nie dotrzymuje warunków amnestii. W rzeczywistości głównie chodzi o bezpieczeństwo i władzę głównego watażki w okolicy, Bosco Ntagandy, występującego pod pseudonimem „Terminator”. Jest generałem kongijskiej armii, handluje nielegalnie złotem i wszystkim innym. Ilekroć władze centralne i tzw. społeczność międzynarodowa próbują go ukarać, jego żołnierze harcują. „Terminator” i inni podobni wyłonili się z tzw. wojen w buszu w latach dziewięćdziesiątych. Jeszcze bardziej krwawy jest Joseph Kony, który uważa się za mesjasza. To prawdziwy psychopata, pedofil i szaman. Wodą „święconą” leczy AIDS, a jego zaklęcia powodują, że kule się go nie imają. Wywodzi się ze szczepu Aczoli i operuje na pograniczu Ugandy, Konga i Sudanu Południowego. Jego zwolenników została garstka, ale potrafią doskonale ukrywać się w dżungli. Czekają na swój dzień.

Ruchawka w państwach sudańskich Zresztą na podobną skalę tli się ruchawka w państwach sudańskich, szczególnie na spornych terenach, o które upomina się Dżuba. Ale ostatnio zaktywizował się i Darfur – autonomiści zajęli dwa pustynne miasta ku wściekłości Chartumu. Odwrotnie niż w Sudanie Południowym, gdzie chrześcijanie i animiści tłuką się z muzułmanami, konflikt w Darfurze ma wymiar rasowy – czarni przeciw Arabom. A religia jest wspólna – islam. Dalej na zachód idzie wojna pełną parą na północy i w centrum Mali. Pisałem już o tym obszernie, a więc tutaj w skrócie. Najpierw była długotrwała rebelia Tuaregów, na którą nałożył się konflikt z islamistami w Algerii i wszechmuzułmańska inspiracja Al-Qaidy. Wyszła z tego nieciekawa kombinacja nacjonalistyczno-religijna. Najsilniejsze ugrupowanie fundamentalistów muzułmańskich nie chce światowego kalifatu, ale skromnie dąży do odbudowania sułtanatu Sokoto. W malijskich obozach szkolą się już w tym celu współbracia z nigeryjskiej Boko Haram (co oznacza w przybliżeniu „zachodnia edukacja to grzech”). Ta fundamentalistyczna organizacja terroryzuje Nigerię. To jej członkowie stoją za licznymi zamachami bombowymi na kościoły katolickie i protestanckie oraz na instytucje państwowe – nie tylko koszary i posterunki policji, ale również na szkoły, nawet uniwersytet. Na dodatek na wody przybrzeżne Nigerii wrócili piraci. Atakują częściej niż gdziekolwiek indziej na świecie. Władzom w Abudży udało się co prawda spacyfikować jakiś czas temu separatystyczną rebelię nadbrzeżnych plemion w delcie Nigru, rebelianci z Ruchu na rzecz Całkowitej Emancypacji Delty Nigru (MEND) skorzystali z amnestii, ale sytuacja wciąż nie jest rozwiązana. Postulaty MEND pozostają w znacznym stopniu niespełnione. Niezły tygiel. Lepiej się nie mieszać. A jeśli już, to za pomocą handlu i misjonarzy. Bezpośrednia interwencja zbrojna przez Zachód zawsze jest witana okrzykami „Rasizm! Kolonializm!”. Lepiej do ekspedycji militarnej – tak jak na przykład w Mali – nakłonić państwa afrykańskie. I zabezpieczyć im wsparcie powietrzne i logistykę. Wyjątkowo można posłać komandosów. Ale nie należy pchać się bezpośrednio samemu…

Marek Jan Chodakiewicz

Człowiek na prawicy Co prawica ma do Żydów? Wydaje się, że coś ma, skoro niektórzy jej przedstawiciele na kwestie żydowskie są tak wyjątkowo wrażliwi. Niewiele trzeba, by ich napędzić i dać paliwo do nowej wojenki. Całkiem niedawno skandaliczne potraktowanie przez izraelskich kibiców sióstr Radwańskich stało się dobrą okazją do fejsbukowych wycieczek w strony, których dawno nie widzieliśmy. Pod wpisem jednego z przywódców Ruchu Narodowego, niegdyś posła PiS, zaczęło się rytualne ogłaszanie własnego stosunku do Żydów i ich państwa. „Ogromnym błędem było przyznanie przez Ligę Narodów (ONZ) prawa Izraelowi do własnej ukradzionej ziemi! Te bestie nadal powinny koczować w namiotach i liczyć na łaskę” – wpisał jeden z użytkowników. „Precz z żydo-chamstwem!” – zakończył inny.

Tematy najważniejsze I tak odbyła się kolejna z bardzo sensownych prawicowych rozmów na tematy najważniejsze, łącznie z pouczającą dygresją o tym, czy kibice byli żydowscy, czy izraelscy. Poczucie wewnętrznej satysfakcji z wyrażenia tego, co na duszy leży i spać nie pozwala, powinno sprawę zakończyć. Ale nie zakończy. Nie zakończy, bo w kolejnym tygodniu ktoś napisze tekst, że przed wojną antysemityzm miał charakter wyłącznie ekonomiczny albo że amerykański neokonserwatyzm został opanowany przez Żydów czy – nie daj Boże znów – prawdziwa liczba ofiar Holokaustu była inna, niż podawano. Wszystko to nada się na zrobienie internetowej grafiki, w której uderzą nas słupki, pejsiki i pięćset komentarzy pod tym, w których każdy zaznaczy, jaki jest jego stosunek do Izraela, Żydów, broni atomowej, Palestyny, Iranu i Korei Północnej. Na pocieszenie dodam, że mamy już luty i za dziesięć miesięcy w publicznych miejscach zapłoną znowu świece na chanukowym świeczniku, co będzie kolejną okazją do zajęcia się istotnymi tematami dotyczącymi spraw międzynarodowych, miejsca Polski w świecie i wpływu zewnętrznych sił, o określonym pochodzeniu etnicznym, na naszą politykę wewnętrzną. W interwałach – bo przecież Żydami nie mogą narodowcy zajmować się w kółko i człowiek czasem musi odetchnąć nawet od tematów najważniejszych – znajdzie się ubolewanie, że społeczeństwo zajmuje się tematami zastępczymi i to złośliwy Donald podpuścił Katarzynę W., żeby zamordowała własne dziecko, bo dzięki temu będziemy teraz zawracali sobie głowę pierdołami. Przepraszam bardzo, ale zajmowanie się Katarzyną W. ma dla mnie tyle samo sensu, co rozpatrywanie kwestii semickich przez narodowców. Dla równowagi dodam, że lewica ma dość podobny problem w funduszami kościelnymi, a wspieranie księży z budżetu jest dla niej tak samo istotne, jak ratowanie Polski z zapaści. Owszem, na takich tematach to nawet wybory można wygrać, o ile się zbierze ich przynajmniej kilka i stworzy pakiet dla narwańców. Antysemityzm, podobnie jak antyklerykalizm, służył zwykle w Polsce do szczucia jednych obywateli na drugich, a obie strony tego sporu mogą swój jałowy dialog ciągnąć bez końca, co dla polityków może być nawet perspektywą interesującą, gorzej z interesami obywateli.

Znów to samo Czy naprawdę musi być tak, że gdy już się wydaje, że prawica wreszcie złapała sensowny temat i zamiast zajmować się głupotami, zabiera się do spraw poważnych, to wtedy musi wyskoczyć jakiś narodowiec i zacząć okładać Żydów, jakby mu jakąś osobistą wyrządzili krzywdę? Skoro przez ostatnie lata po prawej stronie pojawiło się mnóstwo sensownych zagadnień, analiz, programów i planów, to czy zawsze ktoś musi naprowadzić debatę na kwestię dalszego istnienia państwa Izrael? O kłótni na temat jego genezy, nie wspominając? Po prostu dziecinada. Wszelako dziecinada to jedno. Jest jeszcze coś innego i znacznie mniej przyjemnego. Jak mniemam, w tych dyskusjach uczestniczymy jako chrześcijanie. Chrześcijanin ma obowiązek kochać swoją ojczyznę przede wszystkim, dbać o nią, nawet za nią umierać. Ale z tego, co mi wiadomo, w ramach miłości do ojczyzny własnej, ma też mieć trochę empatii do innych narodów i obowiązują go pewne granice zarówno w działaniu, jak i w mówieniu. Nazywanie całych narodów hołotą temu przeczy. Buntujemy się przeciwko zbiorowej odpowiedzialności za Jedwabne, mówiąc, że o winie można mówić wyłącznie w odniesieniu do poszczególnych osób, ale jakoś łatwo przychodzą takie gesty potępienia w odniesieniu do innych narodów. Tak jakby nasz własny składał się z jednostek, a inne były magmą, trudno odróżnialną masą.

Gdzie leży prawda? I tu nie chodzi wcale o to, że prawdopodobnie żaden polski antysemita nie dopuściłby się takich rzeczy, jakie wyczyniali w czasie II wojny światowej Niemcy. Jakby do bycia dobrym człowiekiem wystarczyło niezabijanie. Żeby być dobrym, potrzeba czegoś więcej, m.in. odrobiny miłości do osób innej narodowości. Nie interesuje mnie zatem, czy tym razem antysemityzm ma bardziej charakter ekonomiczny, czy jakiś inny. Po prostu nie wyobrażam sobie, aby Polska prawica była budowana na antysemickich odruchach. Bo nawet jeśli wyglądają niegroźnie, to ja zawsze mogę zapytać, a po co to? Po to żeby poszczuć? Albo żeby następne dwadzieścia lat spędzić na sporządzaniu listy Żydów w rządzie? Jeszcze jedna sprawa. Jeśli prawica przywiązuje się do prawdy, to niech ją kultywuje. Prawda odnosi się zawsze do poszczególnych wypadków. Prawdziwe mogą być zdania i o Polakach ratujących Żydów w czasie wojny, i o szmalcownikach. Prawdziwe będzie zdanie, że wielu działaczy narodowych przed wojną głosiło poglądy antysemickie, a później poświęcało własne życie za Żydów. A wielu filosemitów wojnę spędziło w łóżku. To wszystko będą zdania prawdziwe, ale coraz trudniej je wypowiadać i coraz gorzej jest przyglądać się poszczególnym wypadkom, bo dominują wielkie narracje antysemitów i filosemitów. Jedni drugim bardzo podobni, bo obie strony nie widzą Żydów, ale kwestie polityczne. Dla obu liczy się ta wojna na miny, którą sobie prowadzą, i role, które ktoś im nadał, pewnie jakiś demiurg, któremu zależało na jałowości polskiej polityki, a które zgodzili się odgrywać – role Żyda i chama. Jakby człowieka w tym wszystkim nie było. Jakby człowiek już nie wytrzymał i pojechał sobie do Izraela. Choćby wszystkim na złość. Mateusz Matyszkowicz

Gorliwość pierwszych apostołów Nowego papieża czeka wiele trudnych zadań, wśród których znajduje się także oczyszczenie Kościoła z wpływów lobby homoseksualnego. Jedną z pierwszych decyzji papieża Benedykta XVI, podjętych już w sierpniu 2005 r., czyli w cztery zaledwie miesiące po wyborze, był zakaz przyjmowania do seminariów duchownych osób o skłonnościach homoseksualnych. Oczywiście od razu przetoczyła się fala krytyki, także w obrębie samego Kościoła. Papież pozostał jednak nieugięty. Co więcej, w 2008 r. jeszcze bardziej zaostrzył ten zakaz poprzez dokument pt. „Psychologia i wychowanie”, wydany przez Kongregację Wychowania Katolickiego. Postąpił tak, bo Pismo Święte radykalnie potępia homoseksualizm. Podobnie postępowali pierwsi apostołowie, w tym zwłaszcza św. Paweł. Tak samo czyni wiele innych religii. Jeśli Pismo Święte tak zdecydowanie potępia homoseksualizm, to jak można dopuszczać tego rodzaju osoby do święceń kapłańskich? Do tej pory jednak praktyka Kościoła, także w Polsce, czasami była inna. Dopuszczono do święceń kapłańskich osoby o skłonnościach homoseksualnych, jeśli zdecydują się żyć w czystości, czyli będą tzw. gejami niepraktykującymi. Jeszcze nie tak dawno, gdy pisałem książkę „Księża wobec bezpieki”, jeden z moich przełożonych przekonywał mnie usilnie, że same skłonności to w wypadku duchownego nic zdrożnego. Nawiasem mówiąc, dopiero później zrozumiałem, że zawzięty sprzeciw przeciwko lustracji, nie tylko w Kościele, ale i w innych środowiskach (np. polityków, dziennikarzy), wynika z lęku przed ujawnieniem nie tyle samej współpracy z SB, ile powodów, dla których podejmowano ową współpracę. Geje byli bowiem łatwym łupem dla esbeków, którzy werbowali ich za pomocą tzw. kompr-materiałow, czyli materiałów kompromitujących (donosy innych gejów). Co więcej, taki zwerbowany człowiek chodził – jak to sami esbecy określali – „na smyczy” i ze strachu przed zdemaskowaniem wiernie im służył. W swojej książce nie napisałem ani słowa na temat konkretnych osób. Jednak dobrze wiedziano, do jakich materiałów mam dostęp. Jeżeli więc dochodziło do zaciętych ataków personalnych (vide: wypowiedzi abp. Józefa Życińskiego czy niektórych krakowskich kurialistów), to u ich podłoża było wyżej opisane zjawisko. Szczególnie można było to zauważyć po wydaniu innych książek, w których lobby homoseksualne w Kościele opisałem wprost, choć też bez nazwisk. Wystarczy sięgnąć po artykuły niektórych publicystów, uważających się za katolickich, którzy na łamach „Gazety Wyborczej” czy „Rzeczpospolitej” przeprowadzali ataki personalne z bolszewicką wręcz zajadłością. Podobnych ataków doświadczył ks. dr hab. Dariusz Oko za swoją krytykę homoherezji. Najbardziej wściekle, w sposób niegodny kapłana, atakował go o. Jacek Prusak, jezuita z „Tygodnika Powszechnego”. Czynił to za pełnym przyzwoleniem swoich władz zakonnych, które zamiast uderzyć się w piersi, jeszcze napisały skargę na ks. Oko do ks. kard. Stanisława Dziwisza. A za co ksiądz profesor miał przepraszać pyszny i dumny zakon? Za słowa prawdy o zgniliźnie, która wdarła się w zakonne szeregi? Inna sprawa, że o. Prusak, wysłany teraz aż do Meksyku, ma godnego siebie naśladowcę w osobie b. rzecznika abp. Życińskiego, ks. Mieczysława Puzewicza, który na swoim blogu w tych dniach napisał panegiryk na cześć „braci gejów”. W tym kontekście nie dziwią ostatnie ataki na kard. Petera Turksona z Ghany, który stwierdził wprost, że za zło w Kościele odpowiedzialni są księża geje. Jest on teraz za to odsądzany od czci i wiary, choć powiedział to samo, co mówił Benedykt XVI. Poza tym, kiedy jak kiedy, ale właśnie przed konklawe potencjalni kandydaci powinni jasno i odważnie wygłaszać swoje poglądy w sprawach, które dręczą Kościół od dziesiątków lat. Z czego bowiem w wielu wypadkach rodzi się pedofilia oraz efebofilia (skłonność do dojrzewających chłopców), jak nie z homoseksualizmu? Jak to się działo, że pod papieskim bokiem mogły działać takie szumowiny jak Meksykanin Marcial Degollado, założyciel Legionu Chrystusa, a zarazem gwałciciel i deprawator nieletnich? Kto go w Watykanie krył i kogo on sowicie opłacał za to krycie? To są pytania, przed którymi Stolica Piotrowa nie ucieknie. Módlmy się więc o to, aby na niej zasiadł ktoś na miarę Benedykta XVI i kard. Petera Turksona, gorliwych naśladowców Apostołów. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

„Umarło Imperium, niech żyje Imperium!” Rozmowa z Tomaszem Gabisiem Z Tomaszem Gabisiem, publicystą, tłumaczem, autorem książki Gry imperialne, rozmawia Mateusz Rolik. W 2008 roku ukazała się Twoja książka pt. Gry imperialne. Przedstawiłeś w niej koncepcję Imperium Europejskiego będącą wizją zjednoczenia Europy alternatywną wobec aktualnie realizowanej w ramach Unii Europejskiej. Czy mógłbyś przybliżyć czytelnikom Nowej Debaty główne założenia koncepcji imperium europejskiego. Na początek chciałbym wyjasnić, że po raz pierwszy koncepcję Imperium Europejskiego przedstawiłem na łamach postkonserwatywnego „Stańczyka” w 1999 roku, a, ściślej rzecz biorąc, pierwsza robocza wersja powstała już w 1998 roku. W następnych latach rozwijałem i doprecyzowałem ją w różnych aspektach, publikowałem artykuły na ten temat zarówno na łamach „Stańczyka”, jak i w innych miejscach m.in. w książce zbiorowej Tożsamość starego kontynentu i przyszłość projektu europejskiego (red. Dorota Pietrzyk-Reeves, seria: Biblioteka Jedności Europejskiej, Urząd Komitetu Integracji Europejskiej, Warszawa 2007). Zainteresowanych tą problematyką odsyłam do mojej książki oraz na moją stronę autorską (www.tomaszgabis.pl) do działu Imperium Europejskie

Moja koncepcja Imperium Europejskiego była odwróceniem unijnej koncepcji jedności Europy, zakładała głęboką integrację na płaszczyźnie polityczno-wojskowej – silny prezydent Europy wybierany przez Europejską Radę Stanu, europejskie ministerstwa: Wojny, Polityki Zagranicznej, Skarbu, wspólna armia europejska, europeizacja broni atomowej, jedno miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, europejski wywiad i kontrwywiad, czyli europejskie służby specjalne mogące konkurować z CIA, Mossadem czy SWR. Jednocześnie zakładałem daleko idącą decentralizację oraz swobodę prowincji Imperium w kwestiach ekonomicznych, prawnych, społecznych, kulturalnych, obyczajowych etc. Mówiąc skrótowo, była to konserwatywno-liberalna koncepcja Imperium-minimum, ale o mocarstwowych ambicjach i celach; silna, ograniczona egzekutywa i maksymalna wolność dla jednostek, rodzin, przedsiębiorstw oraz rzeczywista różnorodność prowincji Imperium.

Gdybyś miał przywołać jakieś modele, jakieś analogie z przeszłości…. Proces zjednoczenia Europy toczy się w kierunku Unii Europejskiej jako scentralizowanej jakobińskiej republiki. Co paradoksalne, obecni ideologowie i administratorzy Unii Europejskiej, którzy krytykują często państwo narodowe chcą zjednoczoną Europę przekształcić w scentralizowane, zbiurokratyzowane, zunifikowane nadpaństwo narodowe. Tymczasem dla zwolenników Imperium Europejskiego wzorem historycznym nie jest zrodzone z Rewolucji Francuskiej, jakobińskie, scentralizowane we wszystkich dziedzinach narodowo-demokratyczne państwo przeniesione na płaszczyznę europejską. Analogię widzieliby raczej w wielonarodowych czy wieloetnicznych monarchiach jak Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, I Rzeczpospolita, monarchia austro-węgierska, w pewnej mierze brytyjski Commonwealth, ewentualnie w federacyjnych republikach takich jak Szwajcaria.

Czyli byłaby to „Trzecia Droga” dla Europy? Tak to właśnie zamierzyłem – trzecia, odrębna droga dla Europy; droga ku europejskiemu imperium, które będzie realizacją idei zjednoczonej Europy, a jednocześnie przezwycięży błędną w bardzo wielu aspektach, opartą na fałszywych założeniach, pozbawioną duchowej wielkości, skarlałą i skrofuliczną koncepcję Unii Europejskiej. Ani defensywna koncepcja Europy Ojczyzn, ani sprzeczna z tradycjami europejskimi jakobińska, socjaldemokratyczna Unia Europejska, lecz Imperium Europejskie. Chciałem, aby w dyskusji o przyszłości zjednoczonej Europy obecna była koncepcja inna niż te dyskutowane w Polsce, wychodząca poza alternatywę wiecz nie tych samych argumentów młóconych przez „eurosceptyków” i „euroentuzjastów”.

Po co właściwie Europejczykom Imperium Europejskie? Aby przetrwać w niebezpiecznym świecie, Europejczycy muszą się zjednoczyć. Europa podzielona to Europa słaba, podległa siłom zewnętrznym, Europa w agonii, czekająca na śmierć, ponieważ jej poszczególne narody nie mają już wystarczająco dużo duchowych i politycznych sił, aby samodzielnie odegrać rolę w polityce światowej. Muszą scalić swoje zasoby i potencjały. Imperium Europejskie miałoby być sposobem na odrodzenie mocarstwowej pozycji Europy w świecie, aby Europa stała się znowu graczem na szachownicy globalnej polityki, aby zmobilizowała jeszcze raz, być może ostatni, swoje siły polityczno-duchowe. Imperium Europejskim miało pomóc Europejczykom w odnalezieniu swojego przeznaczenia – przeznaczenie także w tym, wyższym, historycznym i metapolitycznym, sensie.

Jak z tej perspektywy oceniasz ewolucję Unii Europejskiej w ostatnich latach? Niestety, w ciągu tych 15 lat, jakie minęły od chwili wysunięcia przeze mnie koncepcji Imperium Europejskiego, Unia Europejska poszła jeszcze dalej w całkowicie błędnym kierunku, w kierunku koncepcji jednoczenia Europy na jakobińską lub eurosocjalistyczną modłę; w kierunku Europy unitarystycznej, centralistycznej, kolektywistycznej, biurokratycznej, kierowanej przez technokratów, planistów i socjalnych inżynierów. Staje się to coraz większym zagrożeniem dla zjednoczenia Europy. Dwa lata temu znany niemiecki pisarz, wywodzący zresztą się z lewicy i żaden „wróg Europy”, Hans-Magnus Enzensberger opublikował niedużą książkę Bruksela – łagodny potwór, albo ubezwłasnowolnienie Europy, w której opisuje tę fatalną ewolucję Unii w biurokratycznego molocha pragnącego zniwelować wszystkie różnice pomiędzy krajami europejskimi. Unia opanowana przez szaleństwo centralizacji, regulacji i uniformizacji – pisał Enzensberger – widzi swoje zadanie w homogenizacji warunków życia i stosunków społeczno-ekonomicznych na całym kontynencie, ustanawiając łagodną dyktaturę.

Łagodną? Na razie łagodną, ale w przyszłości zapewne mniej łagodną, ponieważ ci, którzy realizują ten utopijny plan, kiedy natkną się na trudności w jego urzeczywistnieniu, sięgną po ostrzejsze środki. Tak zawsze bywało w historii. Tę brutalizację widać już na płaszczyźnie ideologiczno-propagandowej. Enzensberger pisze, że cierpiąca na bezgraniczną megalomanię brukselska nomenklatura wynalazła strategię immunizującą ją wobec krytyki: każdego, kto im się sprzeciwia, denuncjuje jako anty-Europejczyka. Enzensberger dostrzega w tej propagandowej strategii paralelę do oskarżeń o „działalność antyamerykańską” wysuwanych przez senatora Josepha McCarthy`ego, lub do potępień „antyradzieckich knowań” przez Biuro Polityczne KPZR. Jakiś urzędniczyna z referatu 1 wydziału V jakiejś unijnej podkomisji, albo marny dziennikarz opłacony przez polityków będzie ustalał, kto jest Europejczykiem. Co za upadek!

Jak zmienił się Twój stosunek do Unii Europejskiej od czasu, kiedy formułowałeś swoją koncepcje Imperium? Byłem i jestem realistą politycznym, Unię Europejską postrzegałem jako kalekie wcielenie wiecznej idei jedności europejskiej; wydawało mi się, że może ona ewoluować w kierunku Imperium Europejskiego, innymi słowy chciałem reformować Unię Europejską od środka. Chyba jednak byłem zbytnim optymistą sądząc, że Unia Europejska jest reformowalna, że może być podstawą, na której da się zbudować Imperium Europejskie. Dziś, po tych kilkunastu latach, jestem w tym względzie pesymistą. Wydaje się, że system Unii Europejskiej jest niereformowalny a jej dalsza ewolucja nie pozostawia nadziei, że mogłaby przekształcić się w autentyczne Imperium Europejskie. Ulegałem złudzeniu, że obecne elity europejskie są zdolne do tego, aby pójść drogą ku Imperium. Niestety, potrafią one być jedynie niszczycielami autentycznej jedności Europy.  Zwracając się do dzisiejszych kierowników Unii Europejskiej sparafrazowałbym Piłsudskiego: „wam kury szczać prowadzać, a nie Imperium Europejskie budować”. Trzeba by najpierw przepędzić na cztery wiatry jakobińskich politykierów, technokratów, biurokratów, bankierów, ideologicznych fanatyków rządzących dziś Europą.

Ale kto by to miał zrobić? Ano właśnie. Cóż za duchowe i polityczne skarlenie Europy dziś obserwujemy! Europa, która jeszcze sto lat temu była centrum świata, która podbiła cały świat, rzuciła go sobie do stóp, spadła dziś do poziomu handlu kapustą. Gdzie są Europejczycy, reprezentanci wyższego porządku kultury? Zajmują się problemami kapusty.

Zatem dzisiejsze elity nie tylko nie zbudują Imperium, ale również coraz bardziej ograniczą wolności jednostki? Wyraźnie widać, że ewolucja Unii Europejskiej przebiega od związku państw, które łączą się ze sobą w wolności, dla kooperacji, dla ochrony swobód obywatelskich i zagwarantowania jednostkom, rodzinom i wspólnotom wolności w kierunku scentralizowanego zbiurokratyzowanego molocha, który usiłuje kontrolować, ujednolicać, narzucać praktycznie całemu kontynentowi europejskiemu swoje nakazy i zakazy ingerujące coraz bardziej w prywatną sferę życia.

Jak na tym tle widzisz unię walutową, która jest dziś jądrem Unii Europejskiej? Choć nie byłem pryncypialnym wrogiem wspólnej waluty, od początku uważałem, że zamiast propagować monetarny kolektywizm należałoby powrócić do koncepcji standardu złota i do koncepcji prywatnego pieniądza wypracowanych przez wybitnych liberałów: Ludwika von Misesa, Fryderyka von Hayeka czy Murray`a Rothbarda. Tak czy inaczej powstanie unii monetarnej mogło być tylko i wyłącznie ukoronowaniem długotrwałego, organicznego procesu zrastania się gospodarczo-socjalnego Imperium Europejskie. Zresztą i tak wspólna waluta nieoparta na kruszcu prędzej czy później podzieliłaby marny los wszystkich walut papierowych. Dzisiaj sytuacja jest taka, że unię monetarną trzeba ratować pompując w nią pieniądze! Miała sprzyjać wzrostowi zamożności, a tymczasem staje się coraz bardziej kosztownym projektem politycznym. Obszerniej piszę o tym na Nowej Debacie w serii artykułów poświęconych Niemcom w unii walutowej.

Czy zatem europejska unia monetarna w ogóle może przetrwać? Mają rację ci, którzy twierdzą, że z punktu widzenia logiki tego systemu monetarnego niezbędna jest dalsza centralizacja unii walutowej obejmująca kolejne dziedziny, zatem unia fiskalna, unia bankowa, euroobligacje, wspólne podatki, wspólny budżet, wspólna polityka gospodarcza etc.etc. Ostatnio znany ekonomista niemiecki Thomas Straubhaar, dyrektor hamburskiego Instytutu Gospodarki Światowej zaproponował, żeby kraje strefy euro 10 procent podatków przekazywały do budżetu europejskiego, którym zarządzałby europejski minister finansów. Ponadto Straubhaar postulował stworzenie europejskiej kasy bezrobotnych – pracownicy przekazywaliby do niej 2 procent płacy. Byłby to milowy krok w kierunku stworzenia unii socjalnej. Pytanie tylko, jak długo taki pokraczny twór, swego rodzaju socjalistyczne imperium europejskie, może przetrwać. Sadzę, że niezbyt długo.

Czy tego rodzaju proces integracji nie uruchomi sił odśrodkowych? Jest to prawdopodobne, a nawet nieuchronne. Próby zbudowania tego typu, scentralizowanej we wszystkich dziedzinach, struktury wywołają nie tylko sprzeciw polityczny, nie tylko wykreują wrogów, lecz napotkają na obiektywne bariery finansowe.   Pojawiające się wewnętrzne sprzeczności będą raczej nie do przezwyciężenia. Publicysta niemieckiego „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, Frank Lübberding przepowiadał jakiś czas temu, że Unia jest kolosem, który zataczając się idzie ku swemu przeznaczeniu, że europejska jedność może okazać się nową wieżą Babel i podzielić jej los.

Czy zapowiedź premiera Wielkiej Brytanii, Davida Camerona, o możliwości wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej jest tego świadectwem? Postawa Londynu wynika z tego, że Wielka Brytania została wyłączona z tercetu głównych europejskich graczy, ponieważ nie należy do strefy euro i nie zamierza do niej przystąpić. Dlatego nie ma dla niej miejsca w planie stworzenia nowej architektury Unii Europejskiej, czyli powołania do życia opartego na unii monetarnej socjalistycznego euroimperium. Jeśli Wielka Brytania nie chce i nie może stać się częścią tego imperium, to jest naturalne, że musi iść własną drogą.

A co w takim razie z Polską? Nie istnieją żadne racjonalne argumenty ekonomiczne za przystąpieniem Polski do unii monetarnej. Dyskutować można wyłącznie na płaszczyźnie (geo)politycznej. Powtarzanie, że ”Polska nie powinna pozostawać za zamkniętymi drzwiami ekskluzywnego klubu euro”, nie ma sensu. Przypominam, że do tego „ekskluzywnego klubu” należą Cypr, Grecja, Portugalia, i co niby z tego dla nich wynika? Natomiast jeśli socjalistyczne imperium europejskie zapragnie Polskę przyłączyć jako swoją kolejną prowincję, jego naciskom trudno się będzie oprzeć niezbyt silnemu, średniemu państwu jak nasze

Jak zatem oceniasz w tym kontekście taktykę obecnego obozu rządzącego w Polsce wobec zapoczątkowanej w naszym kraju debaty o przystąpieniu Polskie do strefy euro?  Wydaje się, że jest to ostrożna taktyka lawirowania, jedyna możliwa w naszej sytuacji, dostosowana do obiektywnych warunków, w jakich przyszło polskim rządom działać. Rządzący muszą być lisami, wykazywać się taktyczną zręcznością i przebiegłością, dużo gadać, a mało robić, albo na odwrót, robić swoje, ale tego nie rozgłaszać na cały świat. Polski rząd, obecny i przyszły, nie powinien dać się skusić syrenim śpiewom polskich publicystów i polityków namawiających go, żeby w polityce europejskiej „się opowiedział”, „dokonał wyboru”, „przestał trzymać nogę w drzwiach” itp. Tu trzeba grać na kilka frontów, kłamać, zwodzić, uciekać z linii strzału. Weźmy pakt fiskalny; czytałem niedawno kpiny z premiera Tuska, że na konferencji prasowej nie potrafił odpowiedzieć na pytania dotyczące paktu, tymczasem nie ulega wątpliwości, że było zachowanie zamierzone i zaplanowane: premier Tusk celowo robi zamieszanie wysyłając sprzeczne sygnały, z jednej strony wychwala pakt fiskalny, a z drugiej ostentacyjnie okazuje swoje lekceważenie, że nawet mu się nie chce zapoznać z tym dokumentem. Bardzo zręczne posunięcie.

Jak w tym kontekście oceniasz rolę eurosceptycznej opozycji w Polsce? Eurosceptyczna opozycja jest niezwykle pożyteczna, gdyż stwarza rządowi większe pole manewru w jego rozgrywkach z europejskimi partnerami. Gdyby takiej opozycji w Polsce nie było, rząd powinien byłby ją stworzyć.

Pomijając wszystkie przyszłe komplikacje i turbulencje w Unii Europejskiej, to dzisiaj, po uchwaleniu nowego budżetu Unii, powinniśmy się chyba cieszyć, że Bruksela przeleje nam kolejne miliardy euro?

Zawsze uważałem, że zjednoczona Europa (Imperium Europejskie) nie może i nie powinna funkcjonować jako machina redystrybuująca środki i zasoby z jednych krajów do drugich, ponieważ jest to przyczyną konfliktów zagrażających jedności Europy. Walka zarówno pomiędzy poszczególnymi krajami, jak i pomiędzy krajami a centralną biurokracją w Brukseli o podział pieniędzy napływających do wspólnej kasy, będzie się nasilać ze względu na to, że ilość dostępnych środków maleje.

Mówi się jednak, że dzięki funduszom europejskim Polska się rozwija. Ciekawe, że mało kto zastanawia się nad tym, jak rozwijały się kraje, które żadnej pomocy nie dostawały. Przyznawanie funduszy europejskich to mechanizm znany z innych tzw. modeli pomocy rozwojowej, która nigdzie na świecie nie przyniosła rzeczywistego rozwoju. Pomoc ta nie tylko nie pobudziła rozwoju w otrzymujących ją krajach, lecz, wręcz przeciwnie, na dłuższą metę okazała się szkodliwa i przyniosła skutki jak zwykle odwrotne od zamierzonych. Dlatego też są dzisiaj np. afrykańscy ekonomiści i publicyści, żądający zaprzestania pomocy, ponieważ okazała się nie dobrodziejstwem, ale przekleństwem. Wszystko to zresztą już dawno opisano, że wspomnę choćby prace Petera Bauera publikowane od lat 50. XX w.

W jakim celu więc ten mechanizm wprowadzono w Europie? Zasadniczym celem jest wyrównanie poziomów życia elit europejskich. Fundusze służą przede wszystkim elitom Europy B, które dzięki nim mogą żyć na wyższym poziomie. Mają co dzielić na własnym podwórku. Ich pozycja polityczna, a nawet utrzymanie się przy władzy, zależy od dopływu tych środków, co oznacza, że kiedy ich zabraknie, dojdzie do zasadniczej dekompozycji w establishmentach krajów będąc beneficjentami pomocy Unii Europejskiej.

Co więc zrobią nasze elity, kiedy źródło przelewów wyschnie? Polska elita obecna i przyszła będzie musiała znaleźć sposób na życie i przetrwanie – jak samodzielnie egzystować i jaka prowadzić politykę wewnętrzną Nastanie kres epoki życia na kredyt, według dziecinnej „zasady nadziei”. Dlatego pozbawiona dopływu „środków europejskich” będzie musiała dokonać u siebie wielkich zmian społeczno-ekonomicznych. Brak funduszy z zewnątrz odsłoni prawdę o rzeczywistym stanie rozwoju naszego kraju, o jego rzeczywistym potencjale i możliwościach.

Przejdźmy teraz polityki zagranicznej. Jak Europa ma sobie w tej sytuacji układać stosunki z Rosją?

Moim zdaniem Rosja jako mocarstwo, jako suwerenne imperium euroazjatyckie, i Europa – bądź jako Imperium Europejskie, bądź socjalistyczne imperium brukselskie – zawsze pozostawać będą w pewnym geopolitycznym napięciu; imperium europejskie chce się umacniać na wschodzie, Rosja na zachodzie, dlatego konflikt jest nieuchronny i naturalny. Jednakże stosunki pomiędzy Imperium a Rosją mają charakter dynamiczny, będą przechodzić różne fazy: napięcie, odprężenie, wytyczenie granicy wpływów i porozumienie, potem znowu zerwanie „rozejmu” i polityczne starcie, ponowne rokowania, zawarcie „układu o przyjaźni i współpracy”, wypowiedzenie układu i tak bez końca.

Jak widzisz dzisiejszą i przyszłą pozycję USA? Stany Zjednoczone nie mają już pieniędzy na utrzymanie swojego globalnego imperium i zaczynają je zwijać. Obamę można porównać do Michaiła Gorbaczowa i jego roli w demontażu Związku Sowieckiego. Jeśli prezydent Obama zapewnia, że USA spłacą swoje zobowiązania finansowe wobec zagranicznych wierzycieli, no i krajowych, to znaczy, że nie spłacą. Nowy amerykański minister spraw zagranicznych John Kerry w swoim pierwszym wystąpieniu podkreślił roszczenie USA do globalnego przywództwa, Ameryka, powiedział Kerry, także w obliczu pustki w kasie nie może ulec pokusie wycofania się z polityki światowej. Czyli dokładnie ten proces właśnie zachodzi.

Czy ma to również związek ze słabnącą rolą dolara jako waluty światowej? Oczywiście. Większość posunięć Waszyngtonu należy rozpatrywać w kontekście ratowania dolara jako waluty rezerwowej świata. Prowadząc globalną politykę Stany kierują sięprzede wszystkim koniecznością ratowania swojego systemu finansowego.  Wystarczy, że naftowe państwa nad Zatoką Perską uznają, że nie mogą dłużej rozliczać swojej ropy w dolarach, a nastąpi koniec petrodolara, koniec dolara jako waluty rezerwowej i przyspieszony rozpad Imperium Americanum. Cóż za ironia historii: los czempiona demokracji w rękach królów, szejków i emirów!

A jak oceniasz pomysł amerykańskiej administracji, aby zbudować między USA i Unią Europejską strefę wolnego handlu? Jeśli pomysł ten miałby polegać na tym, że ludzie w krajach Unii Europejskiej i USA mogliby ze sobą swobodniej handlować, to rzecz jasna należy go ocenić pozytywnie. Boję się jednak, że może chodzić o coś innego np. o wprowadzenie kolejnych regulacji, zwiększenia kontroli nad życiem obywateli jednonocześnie na obu tych obszarach, żeby Amerykanie nie mogli „uciec” do Europy przed swoim opresywnym rządem, ani Europejczycy do USA przed swoimi opresywnymi rządami i coraz bardziej opresywną biurokracją unijną. Pozostając przy analogii Obama-Gorbaczow to propozycję Obamy można porównać do propozycji Gorbaczowa stworzenia „wspólnego europejskiego domu”.  Rozkładu ZSRR to nie powstrzymało.

A w jaki sposób słabnąca rola USA wpłynie na pozycję geopolityczną Europy i układ sił na świecie? Byłaby teraz szansa na stworzenie niepodległego, suwerennego silnego Imperium Europejskiego; problem polega na tym, że obecne elity europejskie nie są do tego zdolne.  Obserwujemy dziś powolny rozkład całego „systemu zachodniego”, czyli systemu realnej socjaldemokracji czy, bardziej dosadnie mówiąc, systemu „mienszewickiego” opartego na papierowym pieniądzu bez pokrycia, cząstkowej rezerwie bankowej, papierowym kredycie, planowej gospodarce w dziedzinie polityki pieniężnej, rozbudowanym systemie socjalnym i systemowo uwarunkowanym wzrostem zadłużenia. Trudno przewidzieć, jak ukształtuje się system światowy po jego upadku.

Zapytam zatem po leninowsku: ‘szto diełat’? Najpierw trzeba rozpoznać położenie, a potem uruchomić polityczną wyobraźnię, podejmować śmiałe eksperymenty myślowe, wyobrażać sobie Europę i Polskę „po końcu”, to znaczy po końcu unii walutowej i Unii Europejskiej, kiedy USA nie będą  już czynnikiem politycznym mogącym zapewnić komuś bezpieczeństwo, w świecie bez NATO; skrót ten chyba pozostanie, ale od National Association of Theatre Owners. Ten świat odchodzi w przeszłość, pytajmy zatem, jaki będzie świat „po końcu”, po naszej „małej apokalipsie”. Kiedy nadejdzie „Day After”, musimy być gotowi.

W swoich tekstach zwracasz uwagę na fundamentalną rolę Niemiec w Europie. Jednocześnie coraz częściej przedstawia się RFN jako hegemona. Czy znowu pojawia się zatem w Europie „kwestia niemiecka”? Istnieje ścisła zależność pomiędzy tym, co dzieje się w Niemczech a tym, co dzieje się w całej Europie. Los Niemiec i losy innych narodów europejskich są ze sobą ściśle związane. Dlatego Niemcy, centralnie położony kraj europejski, „otwarty” na wszystkie strony świata, bardzo ważny ze względu na swoją gospodarkę i kulturę, nie może być pominięty w żadnej możliwej konstrukcji europejskiej.  Niemcy muszą być jednym z filarów imperium europejskiego, albo imperium to nigdy nie powstanie. Imperium Europejskie nie może powstać ani przeciw Niemcom, ani bez Niemiec. Powiem więcej, po części zgadzam się z Friedrichem von Gentzem: „Europa upadła przez Niemcy i przez Niemcy musi powstać na nowo”.

Jaki zatem powinien być nasz stosunek do Niemiec i do Niemców? Powinniśmy działać na rzecz – przepraszam za użycie sloganów zaczerpniętych z oficjalnej nowomowy – „przyjaźni polsko-niemieckiej” i „polsko-niemieckiego pojednania”. Opowiadam się za porzuceniem ciągłych rozliczeń historycznych, zamknięciem rachunków z przeszłości, za ostatecznym zakończeniem „europejskiej wojny domowej” i zawarciem „europejskiego pokoju”, a więc także pokoju z Niemcami – pisałem o tym w artykule „My, dezerterzy z Frontów Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej”. Niemcy są naszymi sojusznikami i przyjaciółmi, a zarazem rywalami i konkurentami. Wiele nas łączy, ale wiele dzieli, jednak traktowanie Niemiec jako politycznego wroga byłoby dla Polski polityką samobójczą. My, Polacy powinniśmy stanąć przed Niemcami z otwartą przyłbicą, bez lęku i bez nienawiści, tak jak kiedyś stawali naprzeciw siebie prawdziwi Europejczycy.

Nie grozi więc nam „germańskie niebezpieczeństwo”? Nie popadajmy w beztroski optymizm. Powinniśmy zachować stałą czujność wobec przypływów irracjonalizmu w polityce niemieckiej, wobec totalnie zsocjaldemokratyzowanego – to opinia najwybitniejszego wspólczesnego filozofa niemieckiego Petera Sloterdijka – niemieckiego establishmentu dążącego do „zmieniania świata”. Szkoda, że w Polsce nie ukazała się książka liberalnej autorki Cory Stephan Angela Merkel – pomyłka, w której bije ona na alarm, że w Niemczech dochodzą do głosu zbawcy ludzkości pragnący zbudować „autorytarny reżim ekspertów“ i wprowadzić ponadprawny stan wyjątkowy. Dodajmy do tego system zinstytucjonalizowanego „zoologicznego antyfaszyzmu”, wybielanie komunizmu i bagatelizowanie zbrodni Stalina, idiotyzmy w rodzaju „konstytucyjnego patriotyzmu”, nadzór ideologiczny ze strony policji politycznej, czyli Urzędu Ochrony Konstytucji, delegalizowanie partii i organizacji opozycyjnych, tolerowanie zastraszania inaczej myślących przez lewackie bojówki, cenzura polityczna, szaleństwo politycznej poprawności etc.etc. Jeśli takie wzory Niemcy chcieliby eksportować do innych krajów, to Europejczycy muszą im stanowczo oświadczyć: „Krauts verpisst euch!”

No to zapowiada się, że stosunki polsko-niemieckie nie będą łatwe? Oj, nie. Niemiecki publicysta Ulf Poschardt napisał, że lansowana w Niemczech polityka demokratycznego konsensusu jest kresem pluralizmu ideowego, równa się likwidacji różnorodności poglądów i zniszczeniu dynamicznego otwartego społeczeństwa. W Niemczech, pisał Poschardt, żadna partia nie reprezentuje już dążenia do wolności.  Byłoby rzeczą bardzo niebezpieczną, gdybyśmy dzisiaj poddawali się tym szkodliwym tendencjom lęgnącym się u naszego sąsiada zza Odry. Trzeba im się z cała mocą przeciwstawić. Akceptowanie geopolitycznych realiów w żadnym razie nie oznacza akceptacji fałszywych i destruktywnych ideologii, których rozsadnikiem są znaczące odłamy współczesnej elity niemieckiej. Nie będą nam dzieci tumanić jacyś niemieccy Zieloni Khmerowie!

Jaka więc będzie rola Niemiec w przyszłej Europie? W opublikowanym dwa lata temu artykule „Pełzający rozkład Europy” brytyjski historyk Niall Ferguson zinterpretował integrację europejską jako system reparacji wojennych nałożonych na Niemcy, i stwierdził: „Odnoszę jednak wrażenie, że w międzyczasie Niemcy nie mają już ochoty płacić reparacji”. Obecny system europejski, czyli Unia Europejska i unia walutowa, jest formą reparacji wojennych nałożonych na Niemcy. Jeśli jednak Niemcy nie mają już ochoty płacić reparacji, to cały ten system staje pod znakiem zapytania. Bez Niemiec, to znaczy bez zasobów niemieckich podlegających redystrybucji, podstawy egzystencji traci nie tylko wspólna waluta, lecz także Unia Europejska w swoim dotychczasowym kształcie. W procesie osłabienia lub wręcz rozpadu strefy euro, a w konsekwencji całego projektu Unii Europejskiej, polepsza się pozycja polityczna Niemiec w Europie.  W procesie tym Niemcy, zwyciężone totalnie w 1945 roku i pokonane w latach 90., wyrywają się spod kurateli europejskich przyjaciół i mogą swobodniej definiować i realizować swoje narodowe interesy. Przypomnijmy słowa redaktora naczelnego „Le Figaro” Franza-Oliviera Giesberta z 18 września 1992 roku,  o tym, że traktat z Maastricht jest tym samym co Wersal, tyle że bez wojny. Jeśli tak, to upadek systemu pomaastrichtowskiego, podobnie jak upadek systemu powersalskiego, pociągnie za sobą emancypację polityczną Niemiec, której zasadniczym przejawem będzie zaprzestanie płacenia trybutu, czyli finansowania integracji europejskiej i europejskiego systemu redystrybucji i transferów.

Zatem Ci, którzy mówią, że Unia Europejska i unia monetarna to narzędzie dominacji Niemiec, nie mają racji? Jest dokładnie na odwrót! Unia Europejska i unia monetarna to narzędzia kontroli nad Niemcami. Niemcy nie są hegemonem Europy, lecz dojną krową Unii Europejskiej i unii monetarnej. Nawet jeśli nie podoba się nam jego uproszczony i emocjonalny język, to możemy, przy pewnych zastrzeżeniach, zgodzić się z amerykańskim publicystą Paul Craigiem Robertsem, który w artykule „The Roads to War and Economic Collapse” napisał: „Unia Europejska od początku była spiskiem przeciwko Niemcom. Jeśli Niemcy pozostaną w Unii Europejskiej, zostaną zniszczone. Utracą swoją polityczną i gospodarczą suwerenność, a ich gospodarka będzie się wykrwawiać na rzecz nieodpowiedzialnych fiskalnie członków UE”. Niemcy nie powinni, zdaniem Robertsa, „poddawać się tyranii” Unii Europejskiej.

Chyba nie powiesz, że euro nie służy interesom Niemiec? Pani kanclerz Merkel, prezydent Gauck, minister finansów Schäuble, poprzedni ministrowie finansów, najważniejsi politycy wszystkich partii, telewizja niemiecka i wszystkie główne media bez przerwy głoszą, jakim to dobrodziejstwem dla Niemców jest wspólna waluta. Za nimi te propagandową brednię powtarzają publicyści i politycy w krajach europejskich, także w Polsce. A przecież powinno być oczywiste nawet dla dziecka, że zasadniczym celem unii monetarnej było zniszczenie marki niemieckiej, zyskującej w Europie pozycję analogiczną do pozycji dolara na świecie. Obecnie Niemcy, otoczone przez przyjaciół, rozpaczliwie się bronią. Jedyny ratunek dla nich to rozpad Unii Europejskiej i strefy euro. Polecam w tej kwestii komentarz publicysty „The Telegraph”, Ambrose Evans-Pritcharda, pt.”Germany is the ultimate victim of EMU” („Niemcy są ostateczną ofiarą Europejskiej Unii Monetarnej”).

Przyjmijmy, że Niemcy przestają być trybutariuszem spętanym politycznie i ekonomicznie strukturami europejskimi. Co dalej? Niemcy „wyzwolone” z krępujących je więzów wspólnej waluty i struktur Unii Europejskiej, umocnione ekonomicznie i finansowo dzięki zrzuceniu z ramion brzemienia reparacji, czyli transferów w ramach UE i strefy euro, Niemcy po odzyskaniu suwerenności w dziedzinie polityki pieniężnej i powrocie Bundesbanku do rangi jednego z najpotężniejszych banków centralnych świata, utworzą nowy obszar gospodarczy o dużym udziale w handlu światowym, z atrakcyjną dla inwestorów euromarką, która z pewnością stanie się ponownie jedną z kilku najważniejszych walut świata. Takie Niemcy będą realnym twardym jądrem Europy, magnesem przyciągającym inne kraje i narody, skupiające się wokół starego punktu grawitacyjnego Europy leżącego w geopolitycznym centrum kontynentu. Byłoby to ponowczesne, „liberalne” wcielenie dawnego Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego czyli II Rzesza. Rzesze Bismarcka i Hitlera należałoby przeskoczyć w numeracji kolejnych Rzesz, ponieważ stanowiły prusko-nacjonalistyczne odchylenia od autentycznej tradycji ponadnarodowego, wielokulturowego cesarstwa.

Czy jednak nie zaprzeczasz sam sobie? Mówiłeś przecież, że elity europejskie nie są zdolne do zbudowania Imperium Europejskiego, dlaczego więc elity niemieckie miałyby być zdolne do zbudowania II Rzeszy? Rzeczywiście, możliwy jest jeszcze inny scenariusz, taki mianowicie, że nastąpi rozpad Unii Europejskiej, ale nie powstanie II Rzesza, ponieważ także Niemcy nie przetrwają jako jedno państwo; tak uważa np. prof. Gunnar Heinsohn z uniwersytetu w Bremie. Według niego Unia Europejska to ponadnarodowy Związek Pomocy Socjalnej, którego dni są policzone. Czynniki ekonomiczno-demograficzne powodują, według Heinsohna, że obecny system europejski w całości wszedł w fazę powolnego rozpadu. W przyszłości powstanie „Europa Kantonów” o postnarodowych granicach, w której nikt nie będzie odpowiadał za długi innych państw, skończą się „bail-outy”, transfery socjalne i redystrybucja bogactwa.  Brukselska nomenklatura utraci w nowej Europie rację bytu, gdyż żaden aparat do rozdzielania subwencji nie będzie potrzebny a kantony po prostu wstrzymają przelewy do Brukseli.

Jakie kantony powstaną na gruzach Unii Europejskiej i starych państw narodowych? Koncepcję Heinsohna omawiam dokładnie na swojej stronie. Największym i najsilniejszym gospodarczo kantonem będzie Federacja Alpejska ze Szwajcarią jako swoim jądrem, wejdą do niej ponadto Badenia-Wirtembergia, Bawaria, Południowa Hesja, północne Włochy; na północy powstanie Federacja Nordycka, czyli Skandynawia, Hamburg i Szlezwik-Holsztyn. Kadłubowe Niemcy (Restdeutschland) utworzyłyby Związek Północnoniemiecki ze stolicą w Berlinie, zaś w basenie Morza Śródziemnego powstałaby Liga Śródziemnomorska.   Na wschodzie, na obszarze pomiędzy Odrą i Rosją, widzi Heinsohn nowe wydanie I Rzeczypospolitej, czyli federację Litwy, Polski, Białorusi, Ukrainy z centralą we Lwowie. Pamiętać jednak należy, że proces dewolucji może objąć także same kantony, i w końcowym efekcie mogą pojawić się jeszcze mniejsze jednostki terytorialne.

Mogłoby zatem powstać coś w rodzaju Uporządkowanej Anarchii, o której także pisałeś? Tak, pisałem o tym tutaj. Skoro jednak nowa Europa ma się, według Heinsohna, wzorować na Szwajcarii, to w przyszłości kantony europejskie mogłyby zjednoczyć się w Konfederację Europejską, ustanowić stolicę (na wzór szwajcarskiego Berna) i ściślej kooperować w kwestiach bezpieczeństwa, obronności i polityki zagranicznej – byłoby to nowe wcielenie Imperium Europejskiego. To jest moja realistyczna utopia: nie imperium scentralizowane socjalistyczne i jakobińskie, lecz manarchistyczne Imperium Europejskie

Czyli jest nadzieja? W chwilach zwątpienia warto pamiętać słowa kabareciarza i humorysty Pieta Klocke,: „W każdym, choćby nie wiadomo jak wielkim, chaosie zawsze żarzy się także iskierka beznadziei”. Być może zwolennicy idei Imperium Europejskiego będą musieli ocalić ją w nadchodzącym okresie europejskiej smuty, przenieść w przyszłość, aby podjęło ją następne pokolenie. Nie mam jednak wątpliwości, że godzina Imperium Europejskiego wybije, jeśli bowiem tak się nie stanie, to Europa przejdzie do historii. Sprawdzi się spenglerowska przepowiednia o Europie sfellachizowanej, pogrążonej w bezhistorycznej próżni. Będziemy musieli przyznać rację Cioranowi: „Europa to zwłoki, które ładnie pachną, uperfumowany trup”. Jeśli jednak, na przekór czarnowidzom, drzemią jeszcze w Europejczykach jakieś ukryte duchowe moce, to tylko idea Imperium Europejskiego może natchnąć ich do czynu, zapalić w nich dawny ogień, przypomnieć wieki potęgi i chwały.  Sława Imperium! Z Tomaszem Gabisiem rozmawiał Mateusz Rolik

Duch komunistyczny Niesiołowskiego i Dworaka Martwiłem się od rana, że kolejny dzień będę miał zmarnowany. Że nie usłyszę od nikogo niczego interesującego. Nie dowiem się o żadnych ciekawych sprawach i o otaczającym mnie świecie. A tu nagle same niespodzianki. Muszę się przyznać, że nie wszystko rozumiem, ale obiecałem sobie, że będę się dokształcał aż do skutku. Aż wszystko, co mówią inni, podziwiani przeze mnie, będzie docierało do mojej umysłowości. To mi się marzy. Nie wiem jeszcze, co z tego wyjdzie, ale chciałbym. Niezwykle podobały mi się uwagi znanego posła Platformy Obywatelskiej Stefana Niesiołowskiego w rozmowie z Janem Dworakiem na korytarzu w Sejmie. Ogólnie, muszę wspomnieć tylko, że jestem zwolennikiem błyskawicznych, przepraszam, chciałem powiedzieć, błyskotliwych uwag różnych mądrych ludzi. Właśnie takich, o jakich teraz mówię. Szczerze chcę powiedzieć, że tak od razu nie potrafiłbym wskazać na tego, który z nich jest mądrzejszy. Obydwaj bardzo błyskawiczni. Znowu pomyłka. To, niestety, u mnie częste. Powiedziałbym nawet, za częste. Postaram się to wyedukować, przepraszam wyeliminować. Zorientowałem się szybko, że wymieniają uwagi o księdzu Tadeuszu Rydzyku, bo jeden z nich, chyba Niesiołowski zapytał: - To jeszcze tego Rydzyka ćwiczycie? Dworak przytaknął i stwierdził, że nie ma się czym przejmować, bo to bzdura. Nie potrafiłem sobie wyjaśnić, po co ćwiczą, jeśli to bzdura. Niesiołowski też nie potrafił tego zrozumieć i dlatego tych, co ćwiczą nazwał bydłem. Nie pojmuję tylko, że wśród nich był cesarz Kaligula. To musiała być przenośnia, porównanie, ale może odnosiło się do jakiejś konkretnej osoby. Tego właśnie nie wiem. Po kilku godzinach zastanawiania się byłem bliski paroksyzmu, przepraszam, paradoksu, że może chodziło o księdza Rydzyka. To jednak niemożliwe z prostego powodu - Kaligula miał pięć żon, a ksiądz Rydzyk ani jednej. Właśnie urok zdobywania nowej wiedzy najbardziej mnie cieszy, jak człowiek słucha światłych ludzi. Dziś wieczorem niespodziewanie obrońcą Jarosława Kaczyńskiego został mało znany politologow z Uniwersytetu prof. Kazimierz Kik. Powiedział, że Kaczyński na pewno nie strzela ostrymi nabojami, lecz ślepakami. Na pewno więc nikogo nie skrzywdzi. To też jest przenośnia. Używanie błyskawicznych porównań to dar wielkich profesorów. Stefan Niesiołowski przecież też. Próbuję ich zrozumieć. Bez solidnych podstaw naukowych szczyty przez nich uzyskiwane są nieosiągalne. Taki prof. Kik. Sama praca habilitacyjna z 1988 roku zasługuje na Nobla. „Komunistyczna Partia Hiszpanii. Ewolucja programu i polityki w latach 1939-1985”. Jak głęboko sięgnął wstecz. A gdzie się zatrzymał? Już to samo zasługuje na szacunek. W moich oczach prestiż profesora wzrósł w dwójnasób, kiedy zbadałem, że habilitację zrobił w Akademii Nauk Społecznych w Warszawie przy KC PZPR. Przez kolejne dwa lata jego myśl promieniowała w tej kuźni partyjnych kadr wysoko gatunkowych, gdzie dzisiejszy profesor był docentem i wicedyrektorem Instytutu Historii Ruchu Robotniczego Akademii Październikowej, o przepraszam, znowu mam nawrót, Nauk Społecznych. Podziwianego przez mnie profesora Kazimierza Kika postanowiłem poznać osobiście w Senacie. Pamiętałem, że dwa lata temu, czyli w 2011 roku wystartował w wyborach do Senatu z ramienia SLD. Nie zastałem go. Podobno się nie dostał. Panie profesorze, niech pan nie traci czasu, o przepraszam, ducha. Prawdziwego komunisty. Jerzy Jachowicz

Sowieccy kolaboranci się denerwują Przed dwoma laty, na podstawie ustawy z 3 lutego 2011 roku, ustanowione zostało święto „Żołnierzy Wyklętych” to znaczy - żołnierzy polskich, którzy przez kilka powojennych lat, z bronią w ręku opierali się sowieckiej okupacji Polski. Dzień ten przypada 1 marca i od samego początku wzbudził ogromny sprzeciw ze strony sowieckich kolaborantów, którzy bądź to w Polskiej Partii Robotniczej, PZPR, bądź to w UB, Informacji Wojskowej, czy SB, tych polskich żołnierzy śledzili, denuncjowali, mordowali, więzili, maltretowali i prześladowali wtedy i później na wszelkie sposoby. Chwalebne przypominanie tamtych żołnierzy siłą rzeczy otacza atmosferą potępienia ich gnębicieli, toteż nic dziwnego, że to święto wzbudza w tych środowiskach szczególną irytację i zdenerwowanie. Na fali tej irytacji „nieznani sprawcy” sprofanowali pomnik bohaterskiej sanitariuszki 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej Danuty Siedzikówny „Inki”, w ramach mordu sądowego straconej w 1946 roku w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej. Najciekawsze jest jednak to, że środowisko sowieckich kolaborantów, ubeckim obyczajem podzieliło się na dwie frakcje. Jedna próbuje zatrzeć pamięć o tych polskich patriotach, kolportując kłamstwa o rzekomej „wojnie domowej” w latach 1944 1950 - że to niby UB rycersko walczył z wrogami „władzy ludu pracującego miast i wsi” - podczas gdy tak naprawdę o żadnej „wojnie domowej” nie ma mowy, bo była to masakra polskich środowisk patriotycznych, sprowokowana i zorganizowana przez Sowietów i polskich renegatów - sowieckich kolaborantów. Druga, bardziej podstępna, drapując się w kostium politycznych realistów i „narodowców”, usiłuje nie tylko tę zbrodniczą kolaborację z Sowietami usprawiedliwić, ale podnieść do rangi obywatelskiej cnoty. Oto na jednym z prawicowych portali internetowych ukazała się właśnie gadzinowa publikacja autora ukrywającego się pod pseudonimem „p.e. 1984”, przedstawiającego się również jako „administrator i współredaktor witryny „Polska Myśl Narodowa””, zatytułowana „Komu jest dziś potrzebna histeria wokół „wyklętych”” - w której ten przedstawiciel „myśli na(sm)rodowej” stawia pytanie, co trwale osiągnęli „żołnierze wyklęci”. Ano nic - poza torturami, śmiercią lub więzieniem, a potem - prześladowaniami, szykanami i marginalizacją. Za to PPR-owcy, UB-owcy i ich konfidenci osiągnęli wszystko - również bezkarność ich zbrodni - bo trudno te anemiczne, wybiórcze próby wymierzania kar uznać za jakiś akt dziejowej sprawiedliwości. Znaczy - „nasze dieło prawoje - my pobiedili”. Świadomość safandulstwa narodu polskiego, które wyraża się m.in. w bezkarności zdrady, najwyraźniej musi przedstawicieli ubeckich dynastii rozzuchwalać, więc nie jest wykluczone, że jeśli rządowe projekty angażowania zagranicznych funkcjonariuszy do pacyfikacji na terenie Polski przybiorą postać ustawy, to kolejne pokolenie tych moskiewskich psiaków reaktywuje ORMO - żeby zwyciężyć jeszcze raz. Będzie to jeszcze jednym dowodem, że nie istnieje już jeden naród polski, bo obok niego rozwnuczyła się w Polsce łajdacka, rozbójnicza wspólnota, która tylko używa polskiego języka. Żeby bowiem mówić o jednym narodzie, musi być jakiś powszechnie akceptowany ideał. A takiego już nie ma - bo jakiż wspólny ideał może łączyć „żołnierzy wyklętych” i sowieckich kolaborantów? SM

Krysza i bajer Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pan Jakub Śpiewak, do niedawna prowadzący fundację pod nazwą Kid Protect, co to teoretycznie miała zajmować się ochroną dzieci przed rozmaitymi niebezpieczeństwami, a zwłaszcza - walką z pedofilią - właśnie oświadczył, że „przeprasza” i „wycofuje się” z życia publicznego. Natychmiast rozległy się pochwalne cmokania, między innymi ze strony pana prof. Janusza Czapińskiego, który chwali pana Śpiewaka za „odwagę cywilną” i w ogóle. Przypomina to opisy z książki „Życie towarzyskie i uczuciowe” Leopolda Tyrmanda, a w szczególności niezwykle aktualne i dzisiaj uwagi pana Edka: „Wszyscy uważają teraz, że błądzić to ludzkie, to piękne, to świadczy o tęsknotach i wysiłkach. Przecież muszą się jakoś bronić! A jak się bronią, to mają nowy temat i za to, że błądzili, a teraz przestali i o tym napisali, otrzymują nowe mieszkania, nowe podróże na festiwale filmowe za państwowe pieniądze, nowy przepis na robienie kogoś z nikogo.” Z „nikogo”? Oooo, co to, to nie! Gdyby pan Jakub Śpiewak był „nikim”, to - po pierwsze - czy pan prof. Czapliński by go dzisiaj obcmokiwał? O tym nie ma mowy choćby dlatego, że by o nim nie wiedział. Tymczasem pan Jakub Śpiewak bynajmniej nie jest „nikim”, tylko kuzynem, bodajże nawet bratankiem pana prof. Pawła Śpiewaka, dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego. Nie trzeba zatem, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy Żydów, a nawet mechesów, nosi się na rękach, dopiero „robić” z niego „kogoś”, bo, że tak powiem, „zrobiony” został odpowiednio już od poczęcia. Otóż rzecz jest taka, że pan Jakub Śpiewak, młodociany „specjalista od public relations” a zarazem „pedagog” plątał się najpierw to tu, to tam, aż w 2002 roku natrafił na złotą żyłę. Wiadomo bowiem, jaką złotą żyłą mogą być tak zwane „organizacje pozarządowe” - oczywiście jeśli potrafią zapewnić sobie nie tylko stosowną kryszę, czyli forsiastych i wpływowych protektorów, ale również wymyślić chwytliwy bajer. Wtedy forsa - głównie zresztą rządowa - płynie do nich drzwiami i oknami, dzięki czemu szczęśliwi pomysłodawcy mogą sobie nie tylko wygodnie żyć aż do śmierci, ale przede wszystkim - zażywać reputacji autorytetów moralnych. Tedy pan Śpiewak założył fundację Kid Protect, stanął na jej czele i zaczął kaptować sponsorów. Ze strony internetowej fundacji wynika, że na czele jej „przyjaciół” znajduje się Ministerstwo Edukacji Narodowej, Pełnomocnik Rządu do spraw Równego Traktowania oraz Rzecznik Praw Dziecka - operetkowe instytucje, które na dobry porządek należałoby natychmiast rozpędzić - ale pieniądze to już mają prawdziwe. A któż nie da pieniędzy, zwłaszcza państwowych, na ochronę dzieci przed czyhającymi na nie zwłaszcza od pedofilów, niebezpieczeństwami? Takiego szubrawca bez duszy, takiego twardziela u nas nie ma, więc nietrudno się domyślić, że zarówno z powodu przynależności pana Śpiewaka do wiadomej arystokracji, jak i chwytliwego bajeru, forsa zaczęła płynąć do fundacji szeroką strugą. Jak szeroką? Tego niestety ze sprawozdania finansowego wyczytać niepodobna i to nie tylko dlatego, że ostatnie pochodzi z 2010 roku, ale przede wszystkim dlatego, że przypomina ono sprawozdanie finansowe, jakie dla austriackiego Ministerstwa Wojny sporządził był generał Galgoczy. Jako zarządca Bośni i Hercegowiny otrzymał fundusz dyspozycyjny w wysokości 3 mln koron. Kiedy minister poprosił go o wyliczenie się z tego funduszu, posłuszny generał Galgoczy napisał: „dostałem trzy miliony koron - wydałem trzy miliony koron”. Minister uznał to za zbyt lakoniczne i domagał się obszerniejszych informacji, więc generał Galgoczy napisał: „dostałem trzy miliony koron - wydałem trzy miliony koron - kto nie wierzy, ten jest osioł”. Na to obrażony minister poskarżył się cesarzowi, zaś Franciszek Józef, przeczytawszy uzupełnione sprawozdanie, odparł: „ja wierzę”. Więc na podstawie tego sprawozdania nie można dowiedzieć się, kto i ile forsy przekazał fundacji. W tej sytuacji musimy kontentować się wydatkami, jakie pan Śpiewak z tych pieniędzy poniósł - niestety tylko w ostatnim roku. Okazało się, że 30 tys. złotych wydał na ubrania, 6 tys. - na perfumy i zegarki, 4 tys. - na leki i książki, 3 tys. - na oprawki do okularów, a 6 tys. - na wakacje z panienką w Turcji. Nie byłoby się czym ekscytować, gdyby nie to, że poza tym z bankomatów wypłacił sobie w ostatnim roku co najmniej 170 tys. złotych. W sumie daje to grubo ponad 200 tys. złotych na rok. Daj Boże każdemu - ale musimy pamiętać, że takie pieniądze ktoś panu Śpiewakowi dał i według wszelkiego prawdopodobieństwa były to operetkowe instytucje państwowe, stojące w pierwszym szeregu „przyjaciół” Fundacji Kid Protect. Skoro tak, to nic dziwnego, że „organizacje pozarządowe” mnożą się u nas jak króliki - bo któż, zwłaszcza w tych ciężkich czasach, nie chciałby sobie dobrze wypić i smacznie zakąsić na koszt Rzeczypospolitej? Ciekawe, ile doją „antyfaszyści” i walczący z „homofobią” - bo przecież nie wytrzepują sobie forsy z bananów? Dzięki panu Śpiewakowi, którego pan prof. Czapiński, wraz z innymi członkami stada autorytetów moralnych, właśnie obcmokuje za „odwagę cywilną”, możemy zorientować się przynajmniej w skali zjawiska - a to wystarczy, by uznać, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

SM

Janusz Korwin-Mikke: Politycy wyklęci - a politycy przeklinani Przez pół wieku nic nie wolno było mówić o Żołnierzach Wyklętych - więc teraz mówi się o nich więcej niż o innych. To jest normalne: działa Wielkie Wahadło. Im więcej teraz daje się "praw" tzw. (tfu!) "gejom" - tym większe będą za kilka lat czy miesięcy pogromy. I tak dalej. Za kilka lat wszystko się wyrówna - i o Żołnierzach Wyklętych będzie się mówić tyle, ile im się należy. Więcej niż za "komuny" - mniej niż teraz. Laureat Nobla z ekonomii, śp. Milton Friedman, w 1999 roku przepowiedział, ... Ja jestem Politykiem Wyklętym. Przy Okrągłym Stole ustalono, że Prawica w Polsce nigdy nie dojdzie do władzy. Więc oficjalnie nie istnieję. Były nie tak dawno wybory prezydenckie. Zająłem w nich czwarte miejsce - przed p. Waldemarem Pawlakiem. Gdy potem (i teraz) przypomina się wyniki tych wyborów, podaje się pierwszego, drugiego, trzeciego, piątego, szóstego. Mnie nie ma! Nie istnieję! Trudno się dziwić. Przecież ONI wiedzą, że gdyby Kongres Nowej Prawicy doszedł do władzy, to 80 proc. obecnych polityków od razu wędruje do więzień. Więc ONI bronią się, jak mogą. Na szczęście: nie mogą już strzelić w tył głowy ani wysłać na Syberię. Ale mogą skazać na "nieistnienie". Na szczęście: istnieją jeszcze niezależne od reżymu gazety. A także Internet. Wśród internautów Kongres Nowej Prawicy ma prawie 30 proc. poparcia. A wśród ludzi korzystających tylko z papki, którą karmi ich reżymowa propaganda? W sondażu zamówionym przez "Rzepę" i "Uważam Rze" pytającym: "Co będzie, gdy odejdzie Jarosław Kaczyński?", wyniki były takie: wygra JE Bronisław Komorowski (42 proc.), potem p. Zbigniew Ziobro (16 proc. - czyli prawie wszyscy zwolennicy PiS i Socjalistycznej Polski), potem p. Ryszard Kalisz (SLD - 15 proc.) i Janusz Korwin-Mikke (6 proc.). Dopiero za mną p. prof. Gliński (oficjalny PiS - 5 proc.) - a p. Janusz Palikot tylko 1 proc. Palikotki ostatnio zupełnie zresztą oszalały. Najpierw chciały zrobić wicemarszałkinią Sejmu p. Krzysztofa Bęgowskiego, udającego "Annę Grodzką", potem onże Bęgowski zgłosił projekt ustawy, na mocy której każdy 16-latek będzie mógł ogłosić, że zmienił płeć. Dostanie stosowne papiery - i będzie mógł chodzić na lekcje WF-u z dziewczynkami. Ciekawe: czy również startować w zapasach w mistrzostwach Polski kobiet? A za dwa lata ponownie "zmienić płeć", oczywiście. To nie wszystko: ci miłośnicy Unii zgłosili ustawę, na mocy której każdy inwalida mógłby na koszt państwa (czyli nasz) korzystać z usług prostytutek. Bo w Unii tak już jest (nie wiem, czy inwalidki też?)! U nas, na szczęście, nie. Pamiętajcie, Kochani: w porównaniu z tym bydłem, które szarogęsi się w Brukseli, tratując racicami naszą kulturę, nasi politycy: Belka, Kaczyński, Miller, Piechociński, Tusk - to całkiem rozsądni ludzie. A przecież mógłby nam się trafić (nie daj Bóg!) jakiś Bush, Hollande, Obama, Sarkozy, Schröder czy (odpukać!) Zapatero. I to Francuzi, Hiszpanie, Włosi w pierwszej kolejności muszą zrobić kontrrewolucję i powsadzać swoich "przywódców" do więzień - za to, co zrobili z Europą. Polityka to dziś cyrk. Ale nasze małpy rzucają w publikę najmniej skórek od bananów! JKM

Łukasz Warzecha: Jak zniszczyć księdza - echo po wypowiedzi ks. Bérier o dzieciach z in vitro Czy zdarza się Państwu spojrzeć na kogoś i pomyśleć sobie – albo nawet, o zgrozo, powiedzieć do kogoś – „ten to ma głupią facjatę”? Zakładam, że tak, bo to się wielu osobom przydarza. Okazuje się jednak, że tym samym popełniamy ciężką myślozbrodnię – by odwołać się do Orwellowskiego „Roku 1984”. Albo nawet nie myślo- tylko całkiem oficjalną zbrodnię przeciwko poprawności politycznej. Jest to bowiem „stygmatyzowanie” - pisze Łukasz Warzecha w felietonie dla Wirtualnej Polski. Do tej pory myślałem, że stygmatyzowanie polega na tym, iż na podstawie jakiejś cechy przyporządkowujemy kogoś do grupy, która jest realnie dyskryminowana. W ten sposób przez wieki stygmatyzowani byli choćby trędowaci (objawy choroby widać było na pierwszy rzut oka), a dziś w niektórych krajach – takich jak Arabia Saudyjska czy Afganistan – stygmatyzowani są chrześcijanie. Trudno jednak uznać za stygmatyzowanie stwierdzenie, że ktoś jest gruby (widać to od razu), że ma raczej tępe spojrzenie, albo że jest Murzynem (co również od razu widać). W krajach naszej strefy cywilizacyjnej żyje mnóstwo grubych, mnóstwo tępych i całkiem wielu Murzynów, ale żadna z tych grup nie jest poddawana jakiejkolwiek formie systematycznej dyskryminacji. Okazuje się jednak, że „stygmatyzowanie” to coś innego i każdy z nas „stygmatyzuje” co najmniej kilkadziesiąt razy w ciągu dnia. Wystarczy, że na podstawie obserwacji uznamy, iż ktoś jest taki albo inny. Taki jest wniosek wynika z nagonki, którą kręgi postępowe prowadzą od kilkunastu dni na księdza prof. Franciszka Longchampsa de Bérier. Ksiądz profesor udzielił był wywiadu tygodnikowi „Uważam Rze”. W wywiadzie wyjaśniał, na czym Kościół opiera swoje stanowisko w sprawie in vitro. Przypomnieć trzeba, że sprzeciw Kościoła ma głównie podłoże etyczne i teologiczne (niezgoda na zabijanie zarodków), ale wskazuje się także na ryzyko powstania wad genetycznych. I o tym właśnie między innymi mówił ksiądz profesor. Stwierdził: „Są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka, wiedzą już, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dodatkową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych”. Sygnał do rozpoczęcia nagonki dała „Gazeta Wyborcza”, publikując wyjątkowo agresywny, miejscami chamski list anonima, przedstawiającego się, jako ojciec dziecka z in vitro (kto go naprawdę napisał – nie wiemy). W ogóle w ostatnich dniach ujawniło się tylu oburzonych rodziców dzieci z in vitro, że gdyby te wszystkie dzieci podliczyć, okazałoby się, że są ich już w Polsce dziesiątki tysięcy. Dalej zagotowały się z oburzenia wszelkie możliwe ekspozytury postępu, próbując z księdza de Bérier zrobić zwolennika eugeniki, rasistę, faszystę, nazistę, kryptoantysemitę i kogo tam jeszcze. Tę nagonkę ksiądz de Bérier znosił nie tylko z godnością, ale i ze spokojem, wyjaśniając swoje racje. Tytuły jedynie słusznych portali informowały wówczas, że ksiądz „się tłumaczy, ale nie przeprasza”. Linie ataku na księdza profesora były dwie. Pierwsza to ta, o której pisałem wyżej: rzekoma „stygmatyzacja”. To oczywista bzdura i to w kilku planach.

Po pierwsze dlatego, że dzieci z in vitro nie są w żaden sposób dyskryminowane, nawet więc, gdyby faktycznie można je rozpoznać na pierwszy rzut oka, nie oznaczałoby to dla nich żadnych konsekwencji.

Po drugie – ponieważ wbrew twierdzeniom obozu postępu żadna wypowiedź przedstawiciela Kościoła, w tym ks. de Bérier, nie pozwala uznać, że Kościół uważa dzieci z probówki za gorsze. Wręcz przeciwnie – wskazuje, że nie powinny być traktowane przedmiotowo, a za takie traktowanie można uznać właśnie poczęcie in vitro. Jeśli ktoś nie umie rozdzielić stanowiska Kościoła wobec metody in vitro od stanowiska wobec dzieci, poczętych tą metodą, to ma poważny problem z logicznym myśleniem.
Po trzecie – ponieważ ksiądz profesor nie mówił o tym, że dzieci z in vitro może rozpoznać każdy. Mówił o lekarzach, a zatem o osobach, które mają doświadczenie i wiedzę. Nie ma więc mowy o wytykaniu palcami na ulicy.

Po czwarte wreszcie – ponieważ przyjęcie stanowiska, iż słowa ks. de Bérier to „stygmatyzowanie”, musiałoby oznaczać, że na podstawie żadnej zewnętrznej cechy nie możemy orzekać o niczym. Nie moglibyśmy zatem na przykład na podstawie koloru skóry stwierdzić, do jakiej ludzkiej rasy dana osoba przynależy ani też uznać, że jest schludna, brudna, wysoka, niska itd. Wszystko to mogłoby zostać uznane za „stygmatyzowanie”. Druga linia ataku to zarzucanie księdzu profesorowi niewiedzy i niekompetencji. Natychmiast pojawiło się mnóstwo specjalistów, którzy stwierdzili, że dzieci z in vitro nie mają żadnych dodatkowych bruzd, rozpoznać ich nie sposób, a choroby genetyczne się ich kompletnie nie imają. Jest to oczywiście fałsz. Można go porównać z twierdzeniem, że „nie ma żadnego sporu pomiędzy naukowcami co do tego, iż następuje globalne ocieplenie klimatu, a główną tego przyczyną jest działalność człowieka”. Otóż, owszem, spór w tej sprawie jest, zaś hipoteza, że główną przyczyną zmian (niekoniecznie ocieplenia) jest człowiek, jest przedmiotem nieustających kontrowersji i nie jest wcale przyjmowana powszechnie. Oczywiście zwolennicy walki z „globalnym ociepleniem” niezależnie od kosztów chcą, abyśmy myśleli inaczej. Podobnie jest w przypadku wad genetycznych u dzieci z probówki. Nawet pobieżna kwerenda internetowa pokazuje, że panuje zgoda co do tego, iż dzieci poczęte w sztucznym środowisku częściej mają wady genetyczne. Spór natomiast dotyczy tego, czy częstotliwość ta jest dużo wyższa czy też jedynie śladowo większa niż u dzieci poczętych w sposób naturalny. I nie jest to bynajmniej spór rozstrzygnięty. Przy czym i tak nie chodzi tu przecież o wymianę argumentów naukowych – choć ks. Bérier był do tego akurat przygotowany. Nagonka jak to nagonka – nie interesuje się merytorycznymi argumentami. Nie chodzi o to, aby wykazać księdzu w spokojny sposób, że są także inne rezultaty badań, ale aby go po prostu zniszczyć. Pokazać jako potwornego, odrażającego klechę, który najchętniej wszystkie dzieci z in vitro by utopił. Że nie ma to nic wspólnego z prawdą? Nie szkodzi, tym gorzej dla prawdy. Nagonka rozwija się dobrze. W „Polityce” swoją cegiełkę dorzuca Stanisław Tym, wybitny znawca problematyki in vitro, dokłada się portal, znany z reklamy parówek. Poseł Ruchu Palikota Armand Ryfiński żąda usunięcia księdza profesora z grona wykładowców Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Warszawskiego. Poseł Ryfiński zasłynął swego czasu tym, że w wywiadzie udzielonym Robertowi Mazurkowi znawców Biblii nazwał „bibliofilami”, można więc założyć, że pojęcie o in vitro ma podobne co o Biblii. Nie ma to jednak znaczenia, bo przecież chodzi tylko o to, żeby dowalić księdzu i spowodować, że inni będą się bali wypowiadać opinie nieodpowiadające obozowi postępu. Bo słuszny stan rzeczy to ten, gdy panuje całkowita wolność słowa i można wygłaszać wszelkie poglądy, pod warunkiem wszakże, iż są to poglądy zatwierdzone przez Radę Najwyższą Salonowych Mędrców. Łukasz Warzecha

Kaczyński nie dał Rokicie dla Tuska gwarancji bezpieczeństwa Stanisław Janecki „Rokita udzielił wywiadu rzeki”....” Z relacji najważniejszych, a więc i najbardziej wtajemniczonych uczestników tamtych negocjacji wynika, że w pewnym momencie postawiono problem „gwarancji bezpieczeństwa” dla Platformy. Kiedy pojawiło się pytanie, czy PiS jest gotowe takie gwarancje przyrzec i zapewnić, większość uczestników nie wiedziała, o co chodzi. Na pytania szczegółowe zadawane przez niektóre osoby, padała zagadkowa odpowiedź: „No, przecież wiesz/wiecie”. Ale większość jednak nie wiedziała, o co może chodzić.”...”Z kontekstu prowadzonych wtedy, a dość enigmatycznych rozmów wynikało, że chodzi o coś, co działo się w roku 2001 i 2002, czyli wtedy, kiedy Platforma Obywatelska powstawała i tworzyła swoje struktury, a co napawało wtajemniczonych strachem. W tym kontekście pojawiało się m.in. nazwisko Mirosława Drzewieckiego, od 2003 r. skarbnika partii. O szczegółach owych „gwarancji bezpieczeństwa” nigdy nie mówiono, jakby to był temat niebezpieczny i wstydliwy. Mówiono natomiast, że Platformie na tych gwarancjach bardzo zależy.”...”Bo istniała też przeszkoda w postaci urażonych ambicji Donalda Tuska oraz przekonania, że wepchnięcie PiS w konieczność tworzenia innej koalicji bardzo się platformie opłaci. „....” Rokita udzielił wywiadu rzeki, a jego fragmenty znalazły się w „Polityce”. Opowiedział też o braku po stronie PO scenariusza na wygraną PiS. W efekcie wielka koalicja PO-PiS okazała się w praktyce niemożliwa. „...”Już siedem lat temu uczestnicy rozmów mieli jednak przekonanie, że istnieje jakaś tajemnicza, dodatkowa przeszkoda w zawarciu koalicji. „.....”Sprawa polegała na tym, że projekt IV RP (nazwę wymyślił już w 1998 r. Rafał Matyja, a hasło to podjął w styczniu 2003 r. Paweł Śpiewak), który PiS lansowało w kampanii 2005 r., zakładał odcięcie polityki od grup interesów „.....”Często te grupy interesów mieszały się z grupami przestępczymi, i ważne było wyświetlenie tego, jak w przeszłości one i przestępcze podziemie wpływały na politykę. Jak inspirowały różne działania, w jaki sposób wikłały polityków świadcząc im różne przysługi i zapewniając medialną osłonę oraz dając pieniądze, np. na kampanie. „...(źródło )
Jak widzimy sytuacja jest dla Polski bardzo korzystna Najgorszym wariantem dla Polaków byłby kartel elit o czym pisała Fedyszak Radziejowska . Jak zaraz się przekonamy ruchy rozpaczy przy urnach , czy na ulicach jakie maja teraz miejsce w Bułgarii i Włoszech nie będą miały żadnego znaczenia. Berlusconi , który wygrał wybory , będzie tak jak dawniej okradał Włochów wysokimi podatkami i terroryzował służbami skarbowymi , prokuratur i sądami . Mafia nadal będzie miała wpływ na polityków . W Bułgarii okradające Bułgarów elity zrobią wiele zmian, aby wszystko pozostało po staremu Jedynymi państwami, w których w wyniku , czy to zrywu wyborczego, czy rewolucji ulicznej doszło w ostatnim, czasie do realnych zmian to Egipt i Węgry. W obu przypadkach za społeczeństwem stały politycznie zorganizowane siły i charyzmatyczni przywódcy. W Egipcie jest to Bractwo Muzułmańskie i Mursi , na Węgrzech FIDESZ i Orban Polacy również posiadają anty systemową opozycję i charyzmatycznego przywódce. Realny lęk Tuska i nomenklatury Platformy ,że dojdzie do zmian , do realnych reform , do wsadzenia ich do wiezień świadczy o istnieniu sił politycznych , o realnych szansach na odbudowę polityczną i gospodarczą Polski Innym problemem , który dotyka Polski i całej Europy jest „ immunitet kryminalny „ dla elit politycznych i oligarchii . Korupcja , kumoterstwo ,malwersacje , powiązania z mafią, przestępstwa kryminalne ,gospodarcze, szpiegostwo, nie są ścigane. Poczucie bezkarności elit wynika z ich chorej solidarności. Nie uzdrowi się systemu politycznego bez likwidacji”'immunitetu kryminalnego „ dla elit politycznych i wsadzania ich do wiezień Walka Platformy o to , aby za wszelką cenę objąć , nawet kosztem nie dojścia do skutku koalicji POPiS MSW wpisuje się w też Janeckiego ,że Platforma bała się że bez założenia z Kaczyńskim bezkarnego kartelu elit znajdą się w więzieniach. Tezę Janeckiego o zmanipulowaniu Kaczyńskiego w budowie koalicji potwierdza osobiście Giertych w swoim ekshibicjonistycznym wywiadzie , w którym ujawnia , że faktycznie Ligą Polskich Rodzin kierował …..Tusk , bo do tego się sprowadziło nakazanie Giertychowi wejścia w koalicję z Kaczyńskim . Polecam przeczytać. Wprost tak pisze panice , a raczej paranoi w jaką wpadł Tusk . „ Lider Platformy boi się porażki w nadchodzących wyborach nie tylko dlatego, że może w ich wyniku stracić władzę. – To także strach fizyczny. Premier boi się, że, jeśli PiS wygra, to ludzie prezesa po niego przyjdą i zakują go w kajdanki – mówi „Wprost” jeden z polityków PO „..”....po Smoleńsku Donald zaczął odczuwać fizyczny strach przed Kaczyńskim.”....”A co Kaczyński myśli o Tusku? „...”Jarosław przez lata nim gardził, mówił, że to chłoptaś, nie polityk. Powtarzał, że w latach 80., gdy jego żona z synkiem gnieździła się w akademiku, on przepuszczał pieniądze z kolegami na imprezach. Po upadku komuny to samo: balangi, alkohol, piłeczka. „...(więcej )
„Tygodnik Forum „STASI w PRL. Według Urzędu  ds. Akt STASI w Polsce w czasach PRL działało przynajmniej 500 agentów STASI. Szpiclowaniem sąsiedniego kraju przez NRD rozpoczęło sie wraz z wyborem w roku 1978 kardynała Wojtyły na papieża. S TASI infiltrowało przede wszystkim Solidarność. „.....”Agent STASI Detlef Ruser / Henryk/ , który mieszkał w Polsce  zbliżył sie do środowiska , które wydawało solidarnościowe pismo „Samorządność „ między innymi do Donalda Tuska .Spotykał się z redaktorami pisma , przychodził na spotkania Klubu Myśli Politycznej im Konstytucji 3 Maja „....(więcej)
Oskarżenia Leppera pod adresem Tuska i Schetyny wygłoszone z trybuny Sejmowej „ „... Wam nie trzeba pieniędzy (...) No po co wam? Te billboardy to wam z nieba spadają. Aniołki płacą za to, tak? (...) A czy jest prawdą, że również, no, niestety posłowie Sojuszu Lewicy... Też zapytam prokuratora. Pan ministerCimoszewicz w hotelu Victoria 4 marca 2001 r.(...) 120 tys. dolarów. Następnie pan ministerSzmajdziński. Carringtona pan zna. 50 tys. Ja pytam: Czy tak było? Do sądu, do prokuratury te dokumenty trafią. Co zrobi prokuratura, zobaczymy. A może byście panowie tak pojechali razem,pan Szmajdziński, pan Tusk i pan Cimoszewicz, na mecz do Wrocławia, Śląsk-Wrocław. Pojedźcie tam na ten mecz. Tam w hotelu Wrocław między godz. 9 a 9.30, 20 kwietnia 2001 r.,jeden z was (nie wiecie, który, to porozmawiajcie ze sobą) podobno – ja nie twierdzę, że tak było – podobno otrzymał kwotę 350 tys. dolarów od niejakiego pana S. Jeszcze pan Schetyna też widział to.Panie Tusk, sprawa spotkania pana z nieżyjącym ˝Pershingiem˝. Nie wiem, czy miała miejsce; może pan... Zaprzeczycie na pewno temu. 10 lipca 1998 r. podobno pożyczył panu 300 tys. zł. ...”Źródło: Wystąpienie A. Leppera w Sejmie, 21 listopada 2001 „.....(więcej )
Czabański w swoim tekście „ Przedterminowe wybory na wiosnę ? „ pisze „Tusk już przegrał, choć być może jeszcze o tym nie wie. A może zabiega w Berlinie o gwarancje bezpieczeństwa osobistego? „.....”Nie znaczy to, że PiS utworzy rząd własny lub techniczny. Nie tak prędko. Rolę patrona nowego rozdania koalicyjnego będzie chciał przejąć prezydent Komorowski. Taki scenariusz poprze Moskwa, choć wątpliwe by to wystarczyło. Dopóki jednak trwa walka w Grupie Trzymającej Władzę w Polsce, rosną szanse na poznanie prawdy o katastrofie smoleńskiej. I rosną szanse na przekonanie większości Polaków do poparcia opozycji w wyborach. Czy będą wybory przedterminowe? Coraz więcej na to wskazuje, bo kula śnieżna już się toczy. „...(więcej )
Giertych był konfidentem Tuska w rządzie Kaczyńskiego Giertych „W 2005 r. byłem pewien, że będzie PO-PiS, a my będziemy budować opozycję i czekać na swój czas. Gdy Donald, pamiętam ten Konwent Seniorów, przyszedł i powiedział, że nie wchodzi do rządu i będą tylko pozorować koalicyjne rozmowy, to mi się świat zachwiał. Miałem pomysł, że przerobię partię na bardziej konserwatywno-liberalną, będziemy atakować od strony opozycji. Jak mi to Donald powiedział, powstało pytanie - co dalej z Ligą. Wszyscy pchali nas do rządu. Miałem rozłam wewnętrzny, który doprowadził do wyjścia sześciu posłów i groził dalszym odchodzeniem. Wtedy zrozumiałem, że Liga to trup. Byłem przed dylematem: albo wejdę w koalicję i będę czekał, albo mnie załatwią. Moja cała strategia od wejścia do rządu sprowadzała się do tego, żeby być pupilem Kaczyńskiego, żeby zapomniał wszystko to, co było, te walki. A to dlatego, że uważałem, że Kaczyński będzie chciał nas zabić, a miał prokuraturę, Ziobrę, miał wszystko. I moja jedyna nadzieja była w tym, że dojdzie do kryzysu, zanim mnie rozwali. Rozwali?- To znaczy aresztuj „....”Ale wszystko z prawej strony, żeby przekonać Jarosława, że moje porozumienie z PO jest niemożliwe. Bez przerwy mi zarzucał, że ja mam kontakty z Tuskiem...I słusznie zarzucał.
- Nie dało się ukryć. Wyszło, że Tusk był u mnie w domu. A to od razu lądowało na biurku u Jarka. I w związku z tym ja musiałem obchodzić go od prawej strony, żeby miał pewność, że niemożliwe jest porozumienie z PO Zostawmy to. Mówię o strategii partii. Żeby zejść z linii strzału. W czerwcu 2007 r. wszystko się ważyło. Miałem w PiS człowieka, któremu do dziś jestem wdzięczny, w komitecie politycznym, wiedziałem, co oni myślą, nie byłem głuchy, dokładnie wiedziałem, co rozważa Kaczyński. Słynny kret? On nadal tam jest? Nie powiem kto, ale nie był to ani Michał Kamiński, ani Adam Bielan, a raczej ktoś, kto ich w tym czasie bardzo zwalczał. I dokładnie wiedziałem, gdzie będą uderzać. Więc w czerwcu 2007 r. już prawie była decyzja, że to my idziemy pod nóż, był przeciek, że będą zatrzymywać Wierzejskiego. Ale pogadałem z Ziobrą i zasugerowałem mu, że są ciekawsze tematy. Krótko mówiąc, Ziobro się przekonał, że lepiej Jarka przekonać do drugiego frontu, czyli ataku na Samoobronę.Jak pan przekonał Ziobrę?
- To moja tajemnica. I gdy Jarosław rzucił się na Leppera, dla mnie to był po prostu moment, w którym powiedziałem: "Teraz albo nigdy". Albo go załatwię, albo mnie wsadzi do więzienia, taka była alternatywa „....(więcej)

video Mariusz Kamiński „B. szef CBA o kulisach konfliktu z Tuskiem! „....”Minister Mariusz Kamiński: "Mirosław Drzewiecki, który miał być beneficjentem, oficjalnie zrezygnował z zapisu w ustawie o opodatkowaniu tzw. jednorękich bandytów z przeznaczeniem na budowę infrastruktury Euro 2012. W tej sytuacji zdecydowałem się na rozmowę z premierem. (...)Na zakończenie Donald Tusk powiedział mi, że nie boi się podejmować trudnych decyzji. Pierwszym rozmówcą D. Tuska po spotkaniu ze mną był Mirosław Drzewiecki...", "Dopiero, gdy dziennikarze opublikowali dokumenty, które przekazałem Donaldowi Tuskowi kilka miesięcy wcześniej, poleciały głowy. A ja zostałem odwołany z pełnionej funkcji. Ale to nie koniec, trzeba było zniszczyć CBA, nie formalnie, lecz faktycznie"Ministrowi Kamińskiemu towarzyszyli jego wieloletni współpracownicy: min. Ernest Bejda - zastępca byłego szefa CBA oraz prof. Piotr Pogonowski - dyrektor gabinetu Mariusza Kamińskiego Fragment wywiadu z Rokitą„Kolejna przeszkodą na drodze do zrealizowania koalicyjnych planów okazał się fakt, że jak twierdzi były poseł, cała koncepcja wielkiej koalicji była opracowana wyłącznie pod model, w którym Platforma wygrywa wybory, a PiS jest partnerem, choć odrobinę słabszym. Nie była przygotowana na sytuacje odwrotną. Nagle okazała się, że premier mam być z PiS i że nie ma on żadnego planu” Rokita „Miałem już jawnie nieprzyjaznego Tuska za plecami i musiałem czekać na inicjatywę ze strony Kaczyńskiego. Bardzo deprymująca sytuacja. A Kaczyński - jak się miało okazać – po dwóch zwycięstwach nabrał takiej pewności siebie, że powstanie koalicji zaczął traktować jako jedną z możliwości, bynajmniej nie najbardziej oczywistą „.....”(Tusk ) Zażądał ode mnie symulowania negocjacji rządowych z Marcinkiewiczem. Przez dwa tygodnie, do wyborów prezydenckich. Uważał,że symulacja powoływania rządu jest niezbędna jest niezbędna do utrzymania jego własnych szans (...)Ale nie bez znaczenia było, że zachowywał się przy tym nerwowo i arogancko, wpadał na przykład we wściekłość gdy rozmawiałem z Kaczyńskim o kandydaturze Marcinkiewicza, na krótko przed jej publicznym ogłoszeniem.”....(źródło)
Fragment wywiadu z RokitąRokita nie zgłaszał zastrzeżeń wobec kolacji z PiS ? Decyzja zapadła bez żadnej dyskusji .

Rokita „ Tak , to bardzo ciekawe , faktycznie nie było dyskusji . W jakimś momencie Tusk , zaabsorbowany swoją kampania prezydencką , pogodził się najwyraźniej z tym , że przydzielone mi dla świętego spokoju Niderlandy mogą okazać się naprawdę do wzięcia . Myślę ,że po namyśle odłożył po prostu ostateczne rozwiązanie kwestii Rokity na późniejszy plan . Jego wewnętrzny stosunek do idei premiera Rokity i wspólnego rządu z Kaczyńskim ujawnił się dopiero wyraźnie podczas kampanii wyborczej 2005 roku .najpierw zablokował kandydatury moich współpracowników na listach PO , potem zaś partia skoncentrowała cały swój potencjał wyłącznie na kampanii prezydenckiej . Poza wszystkim innym to było dość mało logiczne , bo wybory parlamentarne miały wyprzedzać czasowo prezydenckie i dla każdego specjalisty od kampanii było jasne ,że na wynik drugich wyborów , odległych o dwa tygodnie , wpłynie decydująco znany mechanizm powyborczej premii za pierwsze zwycięstwo . Wiadomo przecież ,że popularność partii osiąga swoje apogeum mniej więcej dwa tygodnie po każdych wygranych wyborach „ ...”ale dla mnie w tamtym czasie najbardziej znamienne było to ,że w logikę tworzenia wielkiej koalicji tak miękko i bezkolizyjnie wszedł Kaczyński . Nie trzeba było żadnych szczególnych umów zawierać , ani organizować licznych tajnych spotkań . Nie zaistniała nawet w tamtym czasie kwestia podziału łupów. Od tej strony to wyglądało bardzo obiecująco”...” Nigdy nie zakładałem ,że Kaczyński chce wyśledzić jakichś konkretnych ludzi , którzy stanowią w Polsce „układ” , aresztować ich , albo przynajmniej wylać z roboty . Tak sugerowali przeciwnicy Kaczyńskiego,ale oni chcieli jego polityczny program zredukować ad absurdum „....”Szukali przecież także „diabła „ nie bez racji w familijnych korporacjach prawniczych . W zepsutych uniwersytetach tworzących towarzystwa wzajemnej adoracji , w łapówkarskiej służbie zdrowia , czy w wysługujących się tak zwanemu salonowi mediach „.....(źródło)
Marek Mojsiewicz

Prawda o „Łączce” Z Tadeuszem M. Płużańskim, publicystą i historykiem, rozmawia Magdalena Kowalewska

- Poznaliśmy nazwiska kolejnych czterech ofiar komunistycznego terroru, których szczątki spoczywają w kwaterze „Ł” na  warszawskim Cmentarzu Wojskowym. Jak Pan uważa, uda się kiedyś zidentyfikować wszystkie osoby, które zostały zamordowane przez komunistycznych katów? - Jestem o tym przekonany. Tylko potrzeba na to czasu i wytrwałości. IPN zapewnia, że porównywanie DNA ofiar i ich rodzin oraz prace ekshumacyjne na tzw. Łączce będą cały czas kontynuowane. Na wiosnę rozpoczną się one również na Służewie przy kościele Św. Katarzyny. Jest to kolejne miejsce, do którego przewożono ofiary słynnego mokotowskiego więzienia. Do wiosny 1948 roku rozstrzeliwano ich i wrzucano do znajdujących się właśnie tam dołów śmierci. W następnych latach ofiary chowano na wspomnianej „Łączce”. Oczywiście, rozpoznane osoby są kroplą w morzu ciągle niezidentyfikowanych ofiar. Ale, zauważmy, że ujawnienie czterech kolejnych nazwisk jest bardzo cenną informacją. Na twarzach rodzin ofiar mogliśmy zobaczyć wielkie wzruszenie. Bliscy zidentyfikowanych Żołnierzy Wyklętych przez lata czekali na tę wiadomość! Dzisiaj to właśnie rodziny zamordowanych żołnierzy, siedząc w pierwszym rzędzie, są bohaterami tych konferencji organizowanych przez Instytut Pamięci Narodowej. Przede wszystkim to im należy się ustalenie tożsamości badanych szczątków. Przeprowadzane prace ekshumacyjne są niezwykle ważne, ponieważ przybliżają nas do prawdy o tzw. Łączce. Z poprzednich i ostatnich ekshumacji wyłania się nam już pewien obraz wydarzeń. Badania ciągle trwają. Zapewne podobnych konferencji, podczas których poznamy następne nazwiska ofiar, będzie jeszcze wiele. Jestem przekonany, że w pewnym momencie odnajdziemy szczątki Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, gen. Emila Fieldorfa „Nila” oraz rotmistrza Witolda Pileckiego. Przy dzisiejszych, zaawansowanych metodach badań jest to nieuniknione.

- Media spodziewały się, że dowiedzą się w czasie tej konferencji o szczątkach rotmistrza Witolda Pileckiego. Jednak jego nazwisko nie padło podczas prezentacji listy odnalezionych ofiar. - Media łakną informacji i chciałyby znać już wszystkie nazwiska pomordowanych przez komunistycznych oprawców. Ale w tej sprawie potrzeba cierpliwości i spokoju. Porównując różne dane, jestem przekonany, że zarówno „Zapora”, jak i Pilecki spoczywają na „Łączce”. To zrozumiałe, że IPN musi czekać na potwierdzenie genetyczne, a to wymaga po prostu czasu. Co więcej, nie ma zbyt wiele osób, które przeprowadzają prace poszukiwawcze, a jedyną instytucją, która tym zajmuje się jest IPN. Dlatego należy cierpliwie czekać na dalsze efekty badań. Zauważmy, że w krótkim okresie czasu kilkanaście osób nie jest w stanie ekshumować i zidentyfikować wszystkie ofiary komunistycznego reżimu. Niemniej jednak jest wiele miejsc, których historię udało się rozwikłać. To np. Cmentarz Osobowicki we Wrocławiu. Dla Pana dr. Krzysztofa Szwagrzyka należą się naprawdę wielkie wyrazy uznania i szacunku. Znalezione szczątki ofiar reżimu komunistycznego wszystkie ekshumowano i zidentyfikowano oraz stwierdzono, że tamtejsze ofiary były mordowane w podobny sposób, jak te w Warszawie. Poszukiwania nieznanych miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego z lat 1944-1956 ciągle trwają na obszarze całej Polski. IPN szuka np. na Śląsku Cieszyńskim szczątków Henryka Flame ps. „Bartek”.

- Dla rodzin zamordowanych ofiar moment, w którym dowiadują się, gdzie zostało pochowane ciało bliskiej im osoby, jest wielkim przeżyciem. Dlaczego nie wszystkie rodziny zgłosiły się do IPN-u, mimo że prace ekshumacyjne są prowadzone od ubiegłego roku? - Mogą albo nie wiedzieć o tych badaniach, ponieważ nie ukrywajmy, że ten temat w głównych mediach nie pojawia się i mogą nie mieć do czynienia z mediami, dla których prawda historyczna jest najważniejsza. Ale może być również tak, że w wielu przypadkach ci młodzi zamordowani żołnierze, będący jeszcze młodymi chłopcami, nie mieli dzieci, a ich rodzice nie żyją, wówczas należy szukać bliskich wśród dalszej rodziny, od której można pobrać materiał porównawczy. A to wydłuża proces identyfikacyjny. Stąd też pojawił się apel IPN-u do krewnych osób straconych w mokotowskim więzieniu, aby zgłaszać się w celu pobrania próbek materiału genetycznego. Na szczęście mój ojciec (prof. Tadeusz Płużański, bliski współpracownik rotmistrza Witolda Pileckiego – przyp. red.) przeżył te bestialskie czasy. Ale gdyby razem z rotmistrzem Pileckim został zamordowany i znalazłby się na „Łączce”, to oczywiste, że od razu zgłosiłbym się do Instytutu Pamięci Narodowej. Odnalezienie szczątków bliskiej osoby oraz ich godne pochowanie jest podstawową, ludzką potrzebą.

- Komunistycznym oprawcom zbrodni nie wystarczyło katowanie i masowe wrzucanie do dołów śmierci. Ubierali oni polskich bohaterów w mundury Wehrmachtu. To niepojęte, jakich bestialskich kroków mogli dopuszczać się… - Mundury Wehrmachtu miały dodatkowo poniżyć ofiary. Zauważmy, że ci bohaterowie byli żołnierzami, zaporczykami (oddziały mjr. Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora” – przyp. red.), którzy walczyli z Niemcami w czasie okupacji. Kiedy byli sądzeni w mundurach Wermachtu, chciano ich jeszcze bardziej upokorzyć poprzez ten hańbiący ubiór! Jednak - jak zauważył w swoich wspomnieniach mecenas Władysław Siła-Nowicki, żołnierz AK, który sam był sądzony - mundur Wermachtu bardziej hańbił oprawców, ponieważ świadczył o tym, do czego byli zdolni. Jest to bardzo szokujące, że bohaterów uwięzionych na warszawskim Mokotowie przy Rakowieckiej stawiano przed słynnym katem i egzekutorem Piotrem Śmietańskim w mundurach Wermachtu! Polscy niepodległościowi bohaterowie musieli ginąć w mundurach wojska, przeciwko któremu wcześniej walczyli, co było dla nich wielkim upokorzeniem. Myślę, że dla tych oprawców, którzy jeszcze częściowo żyją, to co dzieje się w tej chwili, może być dużym zaskoczeniem. Mogą być mocno przerażeni tym, że nie udało się im wymazać historii o polskich bohaterach, mimo chowania ich do masowych grobów oraz milczenia latami przez okres PRL na ten temat. Katom chodziło nie tylko o zamordowanie Żołnierzy Wyklętych, ale także o całkowite wymazanie pamięci o nich. Gdy patrzymy na zdjęcia z dołów śmierci znajdujących się na „Łączce”, zauważymy, że jamy śmierci są bardzo głębokie. Celem zbrodniarzy było pochowanie ofiar tak, żeby ich nikt nie odnalazł.

- 1 marca obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. W pewien sposób udało się przerwać milczenie o tych niezłomnych bohaterach. Jednak nie ma Pan wrażenia, że o ich bezkarnych oprawcach w naszym kraju lepiej nie mówić? - Tak jak były próby blokowania ekshumacji szczątków polskich bohaterów na „Łączce”, tak samo wielu środowiskom w Polsce nie zależy na tym, aby prawda o oprawcach wyszła na jaw, ponieważ jest to bardzo często prawda o ludziach, którzy dzisiaj decydują  o naszej rzeczywistości politycznej, medialnej czy gospodarczej. Znamy przecież oprawców chociażby Tadeusza Pelaka, Stanisława Łukasika „Rysia” czy komendanta Narodowego Zjednoczenia Wojskowego Stanisława Kasznicy. Kaci, o których przypominam w swoich książkach, mają konkretne zbrodnie na sumieniu. Jeśli ktoś tych żołnierzy niepodległości aresztował, oskarżał i sądził, również ktoś strzelał w ich tył głowy. Wiele z tych osób wciąż żyje. A każda okazja jest dobra do przypominania o ich ciągłej bezkarności. Dlatego też apeluję: mówmy o ofiarach, ale też mówmy o ich zbrodniarzach, żeby oni i ich następcy, tutaj mam na myśli rodziny katów, nie czuli się zbyt komfortowo.

Rostowski wicepremierem Nie ma na imię Jacek, ale Vincent

- Minister finansów Jacek Rostowski będzie wicepremierem – ogłosił premier Donald Tusk, ten awans był zaskoczeniem i najważniejszą zmianą w rządzie. - Ma to związek z utrzymaniem dyscypliny finansów publicznych – powiedział dyplomatycznie Tusk. Platforma Obywatelska nie miała wicepremiera od jesieni 2009 r., kiedy łaski u Donalda Tuska stracił zagrażający mu Grzegorz Schetyna i przestali grać w jednej drużynie. Schetyna musiał opuścić stanowisko i od tej pory uśmiecha się diabolicznie. Spekulacji jest co niemiara, dlaczego taka akurat zmiana w rządzie. Mówią, że Tusk uważa Rostowskiego za człowieka, który zatrzymał kryzys, że minister, a teraz premier, dodaje mu otuchy, bo się nie boi strajków, uważa, że nie są groźne, kiedy inflacja jest niska. Niektórzy uważają, że rząd przede wszystkim skupi się na sprawach finansowo- monetarnych, inne pójdą w kąt; pion fiskalny zyska na znaczeniu, kosztem gospodarki.

Prztyczek w nos PSL Słyszy się też opinie, że premier dał przytyczka w nos koalicjantowi – Polskiemu Stronnictwu Ludowemu i że gdyby wicepremierem był dalej Waldemar Pawlak, a nie mocno jarmarczny Janusz Piechociński, Rostowski tej teki by nie dostał. Jednak trudno wróżyć, co by było, gdyby było. To fakt bezsporny, Piechocińskim sterować jest o wiele lżej niż politycznym wyjadaczem Pawlakiem, który dwukrotnie był premierem, raz, co prawda, niezwykle krótko. W zasadzie utarła się tradycja, że minister finansów jest u nas także wicepremierem. Premierami i ministrami finansów zarazem byli: Leszek Balcerowicz, Zyta Gilowska, Grzegorz Kołodko, Marek Belka. Mieli oni jednak tytuły profesorów. Rostowski profesorem nie jest. Ministrowie finansów Mirosław Gronicki, czy Jarosław Bauc dostali stołki w resorcie, raczej jako eksperci, ci ministrowie nie byli wicepremierami. W zasadzie Rostowski będzie kierował faktycznie i finansami, i gospodarką, co już od pewnego czasu nieformalnie zresztą robił. Peeselowskiemu, rozgadanemu Piechocińskiemu zostaje funkcja kwiatka do kożucha. PO z większą łatwością niż kiedyś bierze swojego koalicjanta za twarz.

Ktoś tu “psychiczny” W gabinecie Rostowskiego wisi rysunek Andrzeja Krauzego, na którym członkowie rządu za długim stołem uśmiechają się szeroko, a napis pod rysunkiem brzmi: “Kto nie z nami, ten jest chory psychicznie!”. Mamy okazję przypomnieć, kim jest Rostowski, minister finansów w pierwszym i drugim rządzie Tuska. Naprawdę to Jan Antony Vincent-Rostowski (tak ma w dowodzie i tak zapisany został w Sejmie), o którym przed mianowaniem go na wysokie stanowisko mało kto słyszał. Nazwał się Jackiem, myśląc kiedyś, że to jest zdrobnienie od imienia Jan. Pochodzi z rodziny polskich emigrantów. Jest wnukiem Jakuba Rothfelda – Rostowskiego, syna Mojżesza Rothfelda i Lei z domu Broder. Jego dziadek był neurologiem, profesorem Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie i Polskiego Wydziału Lekarskiego w Edynburgu. Ojciec, Roman Rostowski, był sekretarzem i tłumaczem działacza Polskiej Partii Socjalistycznej premiera rządu polskiego na uchodźstwie – Tomasza Arciszewskiego. Matka żony obecnego ministra finansów i wicepremiera Wandy Kościa-Rostowskiej walczyła w Powstaniu Warszawskim.

On w Warszawie, ona w Londynie Jacek Rostowski mieszka na stałe sam w Warszawie, jego żona w Londynie, mają jeszcze dom letniskowy we Francji. Po wojnie ojciec Jacka Rostowskiego pozostał na emigracji, on spędził dzieciństwo w brytyjskich placówkach dyplomatycznych, m.in. w Kenii, na Mauritiusie i na Seszelach, do Anglii wrócił, kiedy miał 18 lat. Posiada obywatelstwo polskie i brytyjskie. W Wielkiej Brytanii należał do Partii Konserwatywnej, ale nie dlatego nie jest lubiany w Brukseli. Był m.in. doradcą ekonomicznym wicepremiera i ministra finansów Balcerowicza, który od pewnego czasu ostro go krytykuje, chociaż Rostowski należy do współzałożycieli Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych i zasiadał w radzie tej fundacji. Był też doradcą prezesa Narodowego Banku Polskiego, doradzał również rządowi Federacji Rosyjskiej. Niezależne publikacje pytają: kim pan jest, panie Rostowski, czy czasem nie jakimś agentem wpływu? W wyborach parlamentarnych w 2011 r., startując z listy PO, uzyskał mandat posła VII kadencji w okręgu warszawskim. W nieprzychylnych PO publikacjach podają, że Rostowski jest dziwakiem, szamanem, bajarzem, blagierem oderwanym od rzeczywistości. Ma wrogów, zarzucają mu, że stosuje księgowe sztuczki i zamiata państwowe długi pod dywan, co jest prawdą.

Wśród bilderberczyków Przypomnijmy jeszcze dla dopełnienia obrazu nowego wicepremiera, że Rostowski w czerwcu ub. r. został zaproszony na niejawne spotkanie grupy Bilderberg w Chantilly w Virginii (Stany Zjednoczone), w związku z czym trwały spekulacje, czy nie jest masonem. Grupa Bilderberg jest nieformalnym stowarzyszeniem wpływowych ludzi, mówi się, że dąży do globalnej gospodarki, jednego światowego mianowanego, a nie wybieranego rządu, a nawet do uniwersalnej religii. Jeśli weźmiemy to pod uwagę, można się zastanowić, czy jednak obecny minister finansów i wicepremier nie jest jednym z bilderberczyków albo poważnym kandydatem do tej grupy i Tusk musi się z nim liczyć. Jak już podaliśmy wyżej, w Brukseli Rostowski nie jest lubiany, ale mają przed nim respekt. Jedynym znanym oficjalnie członkiem Grupy Bilderberg z Polski jest Andrzej Olechowski, były minister finansów (1992) i spraw zagranicznych (1993-95), kandydat w wyborach prezydenckich RP (2000 i 2010), najważniejszy z tzw. trzech tenorów, którzy utworzyli Platformę Obywatelską (Olechowski, Donald Tusk i nieżyjący już Maciej Płażyński). Nazwisko Rostowskiego umieszczono na oficjalnej liście zaproszonych do Wirginii pomiędzy nazwiskami waszyngtońskiego polityka, który zajmował się m.in. sprawami bliskowschodnimi Penisa Rosa i Roberta Ruina byłego amerykańskiego sekretarza skarbu. Wiesława Mazur

Kardynał Józef Ratzinger - prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, podczas medytacji Drogi Krzyżowej w Wielki Piątek 2005 roku powiedział: ”Panie, często Twój Kościół wydaje nam się jak ŁODŹ, która tonie…A nawet na Twoim polu widzimy więcej kąkolu niż zboża. Tak zbrukane szaty i oblicze Twojego Kościoła budzą nasze przerażenie. Ale to przecież my sami je brukamy! To my zdradzamy Cię po wypowiedzeniu tych wszystkich wielkich słów i uczynienia wielkich gestów”… To był rok 2005- kilkadziesiąt lat po Soborze Watykańskim II, który uczynił rewolucję w Kościele Powszechnym i wielkie spustoszenie, wprowadzając tzw. Aggiomamento. , czyli udzisiejszenie Kościoła, albo uwspółcześnienie. Różnie słowo to jest tłumaczone.. Mniejsza o tłumaczenie słowa- ważniejsze są inne rzeczy.. Od 11. października 1962 Roku Pańskiego do 6 grudnia Roku Pańskiego 1965- nastąpiło w Kościele Powszechnym starcie dwóch nurtów- konserwatywnego i modernistycznego. Nurt modernistyczny wyszedł z tego starcia zwycięsko.. I do dzisiaj kontynuuje swoje dzieło spustoszenia Winnicy Pańskiej. Twierdzę to ja, jako katolik, związany wspólnotą chrześcijańską- katolicką.. Nie reprezentuję żadnego odłamu chrześcijańskiego.. Rzymski- katolik- jak to się zwykło mówić.. Najgorsze zło jakie spotkało Kościół Powszechny po Soborze Watykańskim II- to idea „ dialogu ekumenicznego”(???) oraz „ reforma liturgii”.. Możecie Państwo o tym poczytać w wydawnictwach „ Te Deum”, konserwatywnej grupy chrześcijańskich Katolików- Bractwa Św. Piusa X.. Które to wydawnictwo mieści się w Warszawie na ulicy Garncarskiej 32, niedaleko miejsca zamieszkania pana Janusza Korwin- Mikkkego w Józefowie.. To są fachowcy od zmian w Kościele.. Tych zmian jest na pęczki. Zmiany te szkodzą Kościołowi, a nie mu pomagają. W materiałach tych Państwo znajdziecie każdą drobną nawet zmianę w postępowaniu Kościoła Powszechnego.. Jest to lektura dla ludzi o mocnych , katolickich nerwach.. Można też kupić ostatnią książkę abp Marcela Lefebvrea” Podróż duchowa”, którą mam w domu i czasami do niej wracam.. To jest spojrzenie tradycyjnego konserwatysty na sprawy Kościoła i wiary.. Chrześcijańskiego tradycjonalisty katolika- dodajmy.. Ekskomunikowanego z Kościoła Powszechnego- mam nadzieję, że się nie mylę- przez papieża Jana Pawła II(????). A na pewno się nie mylę.. Na łono Kościoła Powszechnego przywrócił Bractwo Św. Piusa X- papież Benedykt XVI… Największych tradycjonalistów w Kościele Powszechnym.. Strażników zasad.. To wtedy pan marszałek Senatu- Borusewicz ośmielił się powiedzieć, że” Papież popełnia błąd za błędem”(???) Bo w Kościele Powszechnym powinny obowiązywać zawsze te same zasady, niczego nie należy w liturgii, zasadach i ewangeliach uwspółcześniać.. Jak od zawsze były dobre- to niech nadal będą dobre.. Natomiast laptopa czy inny komputer każdy ksiądz czy biskup może sobie kupić i z niego umiejętnie korzystać, tak jak z samochodu- wynalazku technicznego współczesności. Ale wara od zasad.. Nawet w demokracji premier może być techniczny- ekolog, wróg Kościoła Powszechnego, wielbiciel Zielonych- nowego rodzaju pogaństwa uwspółcześnionego..I takiego człowieka nie wstydzi się wystawiać tzw.” prawica” Prawa i Sprawiedliwości na premiera.. Technika też powinna docierać do Kościoła.. Ja , jako konserwatysta-nie wyobrażam sobie” technicznych ewangelii”.(???). Owocem rewolucji w kościele Powszechnym, jak to zjawisko nazwał ksiądz profesor Michał Poradowski, wielki człowiek, wielki katolik, autor wielu książek, które mam przyjemność mieć w domu.. Są to raczej broszury o niewielkiej pojemności, ale wielkiej treści.. Wśród nich mam broszurę” Kościół od wewnątrz zagrożony”.. Bardzo ciekawa lektura.. Pisana nie z pozycji wroga Kościoła, ale z pozycji troski o Kościół.. Podczas wojny był kapelanem Narodowych Sił Zbrojnych.. W 1945 zbiegł na Zachód, zagrożony aresztowaniem przez władze komunistyczne.. Przebywał we Francji, otrzymał stypendium od rządu hiszpańskiego w roku 1953, w czasach rządów generała Franco. Potem przebywał w Chile- był świadkiem przywracania normalności przez generała Augusto Pionocheta Ugarte., po rządach komunisty Allende.. Salvadora- Zdobywcy.. Zmarł w roku 2003, pochowany na cmentarzu parafialnym w Kokoninie niedaleko Kalisza.. Na pogrzebie obecna była garstka osób, wśród nich kilku moich kolegów- członków Unii Polityki Realnej.. Taki los wielkiego człowieka, który całe życie pisał, mówił i głosił prawdę.. Nawet o Kościele.. był znienawidzony przez modernistów Kościoła Powszechnego.. Polonijna działaczka, pani Wanda Sieradzka de Ruig, w wierszu ”Pamięć” napisała tak:

„Jak to jest…

umiera wielki człowiek tak

Jakby był mały

Garstka ludzi Go żegna

Nie tłumy

I milczą honorowe salwy

Zastrzeżone dla miernot

( polityk, artysta, mąż stanu)

Ale te słowa nie pasują do osób

Wszystko się skudliło

Odchodzą wielcy

Panoszą się „karły”.

Dla tych co kochają Polskę i trzymają się Prawdy- nie ma miejsca, nie ma salw honorowych, nie ma nawet wzmianek o śmierci.. Bo Polską rządzą najwięksi jej wrogowie- którzy sami siebie wynoszą pod Niebiosa.. Sami siebie chwalą, umieszczają w ważnych miejscach, gloryfikują poprzez bałwochwalstwo.. Co to jest” dialog ekumeniczny”? To kościół zamiast nauczać Słowa Bożego i nawracać wątpiących i niewiernych, będzie się wdawał w dialog z innymi religiami(???) Toż to zwykła herezja.. ”Poza Kościołem Powszechnym nie ma zbawienia”- twierdził nawet Jan Paweł II.. Bo Jan Paweł I zamarł po 33 dniach- prawdopodobnie otruty, z listą wszystkich masonów w Watykanie -w ręku.. Dlaczego Jan Paweł II nie przyjął imienia PIUSA XIII, ale Jana Pawła II, tak jak Benedykt XVI nie przyjął imienia Jana Pawła III, tylko następcy Benedykta XV.. A „reforma liturgii” polegała na odwróceniu się plecami kapłana do tabernakulum- a twarzą do ludu.. Tyłem, do Boga- twarzą do chwiejnego ludu- To jest dopiero „reforma”. Demokratyzacja ludowa..

Dlaczego dużymi literami napisałem słowo „łódź?” Bo wczoraj konserwatywny papież – Benedykt XVI-powiedział, że ktoś buja łodzią Św. Piotra? No właśnie ? Kto buja łodzią Św. Piotra? Odsyłam do lektury książki pana Heryka Pająka” Nowotwory Watykanu”- autora kompletnie zamilczanego- tam możecie Państwo znaleźć całe listy wrogów Kościoła po nazwiskach. Pan Henryk zadał sobie trud- i powynajdywał z różnych źródeł całą prawdę.. Kościół jest naprawdę od wewnątrz zagrożony.. I atakowany od zewnątrz.. Papież Benedykt XVI nie wytrzymał naporu i ciśnienia wrogów Kościoła tradycyjnego.. Przypominam wszystkim Katolikom, że Jan Paweł II podczas Soboru Watykańskiego II był po stronie modernistów..

Benedykt XVI odda Pierścień Rybaka

Kim będzie następny Papież?

Wygląda na to, że modernistą.. Ciekawe, czy ekskomunikuje na nowo Bractwo Św. Piusa X?

Bo kto buja łodzią Św. Piotra w Polsce?

Przede wszystkim pan poseł Janusz Palikot, z tymi wszystkimi wokół niego.. Cała to Europa Plus.. In Minus.. To oni tak buja tą łodzią.. Ale w łodzi nie siedzi.. Siedzi w wodzie i łodzią buja.. Spryciarz! Myśli, że się nie utopi.. Razem z redaktorami” Faktów i Mitów”, oraz urbanowskiego” Nie”.. Precz z komuną! WJR

Jadwiga Staniszkis: Tusk został wciśnięty między "skrzydła" Z jednej strony - prawicowy (jeżeli to coś jeszcze znaczy) Instytut Spraw Państwowych. Potrzebny - ale nie - gdy sprowadza się do połączenia niekontrolowanej agresji (Niesiołowski), cynizmu i resentymentu wobec PiS-u (Giertych) i banału (Marcinkiewicz). O osobistych ambicjach (Kamiński) nie wspominam. Na dodatek zatrudnił Sienkiewicza, bo paranoicznie obawia się służb. A ludzie z Ordynackiej kiedyś - 20 lat temu - mogli imponować organizacyjną sprawnością (te pomysłowe uwłaszczania na majątku ZSP!). Szczególnie na tle nieporadności dawnej opozycji. Ale dziś jest już masa młodszych, lepszych i gruntowniej wykształconych. Nadzieje na karierę Kwaśniewskiego w UE też są przedwczesne. To on pochopnie wciągnął Polskę w bezsensowną i tragiczną wojnę w Iraku, nie mówiąc już o (domniemanych) więzieniach CIA. Unia nie wybaczyła podobnego błędu Blairowi - a ten jest o niebo lepszy niż Kwaśniewski. Ten ostatni powinien też wyjaśnić czy nie ma relacji finansowych (via swoja fundacja) z obszarem gdzie mediuje: tego wymagają standardy europejskie. A pomysły (ujawnione przez Palikota) żeby w Parlamencie Europejskim poprzeć frakcję Federalistów (jeśli powstanie), bo ci obiecują Kwaśniewskiemu unijne stanowisko, nie tylko uderzają w europejskich socjalistów, ale świadczą, że i Kwaśniewski i Palikot nie rozumieją dynamiki UE. Z polityczną formułą walki z kryzysem wygrywa wizja van Rompuya: elastyczność, zewnętrzne porozumienia redukujące ryzyka ekonomiczne i - wszystko, co sprzyja konkurencyjności. I zdrowy konserwatyzm - a nie - palacze trawki i świńskie łby. Także Merkel, początkowo grająca na "federację w federacji" (co wyłącza Niemcy z większości ograniczeń narzucanych reszcie UE) dostrzegła, że polityczny projekt sztywnej hierarchii rozwali Unię. Że sieciowa, umiędzynarodowiona gospodarka wymaga sieciowej, wielocentrowej regulacji. I tzw. "rozmytego sterowania" via zmienne warunki brzegowe. Jak w Traktacie Lizbońskim. Tusk, wciśnięty między te skrzydła sceny politycznej, na razie stara się demonstrować "przywództwo" łamiąc charaktery. Jak kiedyś sam doświadczył w toku "nocnej zmiany" i obalenia premiera Olszewskiego. Zatrudnił też Sienkiewicza, bo paranoicznie obawia się służb. Tak - mieszają w polskiej polityce i to za rządów PO niebezpiecznie wzrosło! Różne segmenty, orientacje i pokolenia służb. Ale - najczęściej - to układy nieformalne (poza zasięgiem resortu). I nastawione przyszłościowo na kontrolę nad młodymi wyborcami. Wiedza Sienkiewicza mogłaby wprawdzie utrudnić ich przekręty przy przyszłych inwestycjach w energetykę, podobne to tych, jakie obserwowaliśmy przy inwestycjach infrastrukturalnych. Ale to wymaga odwagi. A nie - tylko - salonowego doświadczenia "buntu z przyzwoleniem" (jak WiP). Prof. Jadwiga Staniszkis

01/03/2013 „Inkę pomścimy” oraz ”Śmierć wrogom ojczyzny”- takie napisy pojawiły się na budynku biura poselskiego pani posłanki profesor Joanny Senyszyn w Gdyni , posłanki reprezentującej na razie Sojusz Lewicy Demokratycznej-, w nim- międzynarodową frakcję puławską. Być może przejdzie ona z całą swoja osobowością ideologiczną opartą o nienawiść do cywilizacji łacińskiej- do towarzystwa Europa Plus.. Do prawdziwych ‘ Europejczyków-‘ Europejczyków pełną gębą -ideologii nienawiści do naszej tradycji.. Razem z Aleksandrem Kwaśniewskim, Palikotem, Siwcem czy być może Kaliszem.. Wielcy nienawistnicy.. Nic ich tak nie łączy jak nienawiść do chrześcijaństwa.. Teraz- do eurowyborów- będą rozbijać Sojusz Lewicy Demokratycznej – Leszka Millera.. Zapomniałem o Panu Czarzastym- on też prawdopodobnie przejdzie do frakcji puławskiej.. Będą walczyć z „ polskością”, bo jak napisał dawno temu pan Donald Tusk:” Polskość to nienormalność”..(??) Prawda, że pięknie napisane? Prokuratura w Gdyni prowadzi śledztwo w sprawie tych napisów, a przy okazji poprowadzi również śledztwo w sprawie trzech cyfr obok siebie – też napisanych na budynku europosłanki profesor Joanny Senyszyn.. Chodzi o cyfry 666(????) Oznacza to Liczbę Bestii odnoszącą się do jednej z postaci 13 rozdziału Apokalipsy Św. Jana. Bestia utożsamiana jest z Szatanem lub Antychrystem.. Czy to może być prawda? Taka miła pani profesor, wieloletnia członkini Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej od 1975 roku do końca, gdy sztandar wyprowadzano, może być Bestią? Nie chce mi się wierzyć- śledztwo powinno być przeprowadzone szybko i sprawnie.. Żeby sprawę jak najszybciej wyjaśnić.. Przy okazji można wyjaśnić cyfry 777- liczby parodiującej Świętą Trójcę. 666 to zaprzeczenie Boskiej doskonałości.. W tradycji judaistycznej cyfra „7” jest Boskim numerem pełni doskonałości.. Przy okazji też można dokonać analizy wartości naukowej pracy habilitacyjnej pani profesor Joanny Senyszyn, która to praca nosiła intrygujący tytuł:” Konsumpcja żywności w świetle potrzeb i uwarunkowań”(???). Ach, w „ świetle potrzeb i uwarunkowań”(???) Rozumiem, że każdemu według jego potrzeb, jeśli uwarunkowania urzędnicze spełni w pełni i wtedy dopiero urzędnicy będą mogli się takim – konsumującym żywność- zaopiekować.. Ale przedtem taką żywność trzeba będzie innym ukraść.. Nie mieszając do tego banków żywności, które gromadzą żywność, żeby rozdawać ją biednym, których państwo socjalistyczne i wysokopodatkowe tworzy w sposób zastraszający, bo znowu liczba bezrobotnych przekroczyła 14%, a z tym co wyjechali byłoby w granicach procent 30.. A będzie więcej i więcej, bo jesteśmy w obszarze Unii Europejskiej, gdzie nie ma ani wolnego rynku, ani niskich podatków.. Jest pełno bezrobotnych i pokrzywdzonych- odzwyczajonych przez lata socjalizmu- od pracy.. Co z tą liczbą 666? Bo ostatnio prokuratura stwierdziła, że brzoza o którą zahaczył TU 154M, samolot wojskowy, a nie cywilny-, i wywrócił się do góry kołami mając ciężar 80 ton- zahaczył na wysokości 666 centymetrów, a nie jak wcześniej twierdzono na wysokości 770 centymetrów od podstawy opodatkowania. Chodzi o Naczelną Prokuraturę Wojskową.. Numerologia , to jest to czym powinna zajmować się Naczelna Prokuratura Wojskowa? Jak ONI to mierzyli za pierwszym razem? I jakiej wysokości była ta brzoza? Bo , że wraku z Tupolewa i czarnych skrzynek nie odzyskamy nigdy- to chyba już każdy wie.. Co tam jest w tych czarnych skrzynkach i jakie ślady pozostały na Tupolwie, po umyciu i oczyszczeniu- żeby nam, go nie oddać? Widocznie jakieś ślady jeszcze są.. Ale, żeby pisać na biurze poselskim, przemiłej pani Senyszyn” śmierć wrogom ojczyzny”(???) Może to jakaś prowokacja wobec profesora nauk ekonomicznych, który to profesor „wykształcił” 500 magistrów i pięciu doktorów.. Mniejsza już o tych pięciu doktorów nauk ekonomicznych, której to nauki nie uczą na żadnej uczelni” ekonomicznej” w Polsce.. Ale tych 500 magistrów, którzy nauczyli się od pani profesor Joanny Senyszyn głupstw w zakresie” ekonomii” i będą domagać się w swoim życiu posad państwowych, żeby móc ingerować i zakłócać gospodarkę przy pomocy instrumentów interwencjonistycznych.. Przeciw ekonomii. I tworzyć jeszcze większy chaos i bałagan.. Z którym już żadna ekipa nie może sobie poradzić.. Nie wspominając o piramidalnych długach, będących konsekwencją ingerowania urzędników w gospodarkę.. Jeszcze więcej dopłat do wszystkiego! Urocza pani Joanna przynależała do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej , i ciałem i duszą- z duszą może być dzisiaj problem, bo chyba jednak duszy pani profesor nie ma- przynależała od roku 1975, poprzez rozruchy w roku 1976, aż do upadku Epoki towarzysza Gierka.. Podczas rozruchów nie była po stronie robotniczej, Była po stronie partyjnej. Tak jak dzisiaj, w demokratycznym państwie prawnym. W roku 1980 wstąpiła do Solidarności. Obecnie jest wiceprzewodniczącym komisji Platformy Parlamentu Europejskiego na rzecz przestrzegania świeckiej polityki i rozdziału Kościoła od państwa, ściślej pisząc- rozdziału dziesięciu przykazań od państwa.. I mamy tego skutki.. Moralność sobie- a świeckie państwo sobie.. Już żadne z dziesięciu przykazań w świeckim państwie nie jest przestrzegane.. I jeszcze coś rozdzielać? Najlepiej przydałoby się rozdzielić głupotę od państwa.. Ale jak? Jak głupota ściśle związana jest z państwem socjalistycznym i prawnym demokratycznie.. Nawet odrobinę zdrowego rozsądku przegłosują.. Zgodnie z zaleceniami ustawy rządowej z 1791 roku..” Wszystko i wszędzie większością głosów decydowane być powinno”- i jest! IM więcej demokracji- tym oczywiście więcej głupoty.. Pani profesor ma nawet Złoty Krzyż Zasługi, który otrzymała w roku 1994.. Jest honorowym członkiem Racji Polskiej Lewicy, a także otrzymała nagrodę widzów” szkła kontaktowego”, niezwykle propagandowej audycji serwowanej codziennie otumanionym widzom.. Żeby byli jeszcze bardziej otumanieni niż są.. Widzom tym już nic nie pomoże.. Takie pranie mózgów przechodzą codziennie.. Już się uodpornili i wierzą w to co im serwuja panowie z Salonu.. Wszystko to w czasie gdy” nieznani sprawcy” w krakowskim parku im,. Henryka Jordana zbezcześcili pomnik” Inki,” Danuty Sidzikówny, sanitariuszki w oddziale majora Łupaczki.. Właśnie dzisiaj obchodzimy trzeci raz Dzień Żołnierzy Wyklętych.. Takich jak „Inka”, którzy położyli swoje życie w walce z komuną.. Precz z komuną!- chciałoby się zakrzyczeć.. Ale ich wszędzie pełno.. Gruba kreska- komuniści- gruba kreska- komuniści.. Tadeusz Mazowiecki, znowu gruba kreska i znowu komuniści.. Nie tak jak w Czechach czy w Niemczech.. I nadal kręcą się w najwyższych gremiach państwa? I dalej demolują razem z neokomunistami z Platformy Obywatelskiej ten wspaniały kraj o wielkich możliwościach.. Ale umyślili sobie go zdemolować i zlikwidować .. Czy ktoś kiedyś Inkę pomści? WJR

Pół­me­tek bez do­rob­ku
Pod­czas wy­stą­pie­nia w Ger­man Mar­shall Fund w Wa­szyng­to­nie za­miast przed­sta­wić swo­ją wi­zję sto­sun­ków pol­sko–ame­ry­kań­skich, cze­go ocze­ki­wa­no, zno­wu opo­wia­dał dyr­dy­ma­ły, co na­stęp­ne­go dnia przy ka­wie ob­śmie­wa­ła ca­ła wa­szyng­toń­ska eli­ta. Gdy go­ścił u sie­bie pre­zy­den­ta Fran­cji Sar­ko­zy’ego i nie­miec­ką kanc­lerz Mer­kel w ra­mach spo­tka­nia Trój­ką­ta We­imar­skie­go, nie cze­ka­jąc na swo­ich go­ści, pierw­szy roz­siadł się ru­basz­nie w swo­im fo­te­lu. Po­tra­fił zie­wać, dłu­bać w no­sie i nie za­cho­wy­wać po­wa­gi tam, gdzie ona jest obo­wiąz­ko­wa. A po­za tym opo­wia­dał dow­ci­py, któ­rych gen­tle­man ni­g­dy w to­wa­rzy­stwie ko­biet nie opo­wia­da. Mi­nął pół­me­tek ka­den­cji urzę­du­ją­ce­go pre­zy­den­ta Bro­ni­sła­wa Ko­mo­row­skie­go. W za­sa­dzie trud­no jest do­ko­nać ja­kie­go­kol­wiek pod­su­mo­wa­nia je­go do­tych­cza­so­we­go do­rob­ku ja­ko gło­wy na­sze­go pań­stwa. Jest tak z jed­ne­go po­wo­du. Nie by­ło w trak­cie do­tych­cza­so­we­go urzę­do­wa­nia Ko­mo­row­skie­go żad­nych je­go suk­ce­sów. Ale i pre­zy­dent sam nie­wie­le ro­bił, aby po pro­stu ta­kie suk­ce­sy od­no­to­wać. Z re­gu­ły po­li­ty­cy obej­mu­jąc naj­wyż­szy urząd w pań­stwie, po­dej­mu­ją dzia­łal­ność, ma­jąc ja­kiś po­mysł na Pol­skę, na jej po­li­ty­kę we­wnętrz­ną, za­gra­nicz­ną, spra­wy spo­łecz­ne, kul­tu­rę, hi­sto­rię. Ko­mo­row­ski ta­kie­go po­my­słu ni­g­dy nie miał. Zresz­tą ja­ko po­li­tyk ni­g­dy nie miał wła­snych po­glą­dów. Za­wsze kal­ku­lo­wał, co mu się naj­le­piej opła­ca i do­pie­ro wte­dy zaj­mo­wał sta­no­wi­sko. Uży­wa­jąc ję­zy­ka Le­cha Wa­łę­sy, Ko­mo­row­ski za­wsze mógł być „za”, a na­wet prze­ciw. Gdy stwo­rzył so­bie wi­ze­ru­nek prze­śla­do­wa­ne­go dzia­ła­cza opo­zy­cji w cza­sach PRL-u, nie prze­szka­dzał mu on w tym, aby za­da­wać się z ludź­mi daw­ne­go ko­mu­ni­stycz­ne­go apa­ra­tu i do­brze się czuć w ich to­wa­rzy­stwie. Je­go po­li­tycz­na oso­bo­wość mia­ła za­sad­ni­czy wpływ na prze­bieg je­go pre­zy­den­tu­ry. Ale też na jej prze­bieg wpływ mia­ło naj­bliż­sze oto­cze­nie pre­zy­den­ta Ko­mo­row­skie­go. Wśród je­go lu­dzi nie zna­la­zły się po­sta­cie, któ­re mo­gły­by nadać ja­kiś no­wy ton je­go pre­zy­den­tu­rze. To swo­ista mie­szan­ka lu­dzi PRL-u z ludź­mi III RP. Do­rad­cy pre­zy­den­ta i je­go urzęd­ni­cy to za­zwy­czaj lu­dzie po­li­tycz­nie wy­świech­ta­ni, któ­rzy w swo­jej ka­rie­rze „pły­wa­li w nie­jed­nym po­li­tycz­nym barsz­czu”. To­masz Na­łęcz, Ta­de­usz Ma­zo­wiec­ki, Ro­man Kuź­niar, Jan Li­tyń­ski, Hen­ryk Wu­jec czy Ja­cek Mi­cha­łow­ski i gen. Sta­ni­sław Ko­ziej nie mo­gli wpły­nąć na ja­kość spra­wo­wa­nia urzę­du przez Ko­mo­row­skie­go. Nie mie­li ta­kie­go za­mia­ru. Ich im­po­ten­cję w do­ra­dza­niu Ko­mo­row­skie­mu chy­ba na­le­ży tłu­ma­czyć rów­nież ich za­awan­so­wa­nym wie­kiem. Naj­wy­raź­niej sam zresz­tą Ko­mo­row­ski jak zo­stał pre­zy­den­tem, skal­ku­lo­wał, że naj­le­piej opła­ca mu się nic nie ro­bić. Do­szedł do wnio­sku, że wy­star­czy tyl­ko spo­koj­nie sie­dzieć „pod ży­ran­do­lem” pa­ła­cu pre­zy­denc­kie­go. W ten spo­sób, uży­wa­jąc ję­zy­ka Ta­de­usza Ma­zo­wiec­kie­go – je­go do­rad­cy – miał „łą­czyć, a nie dzie­lić” Po­la­ków. Ko­mo­row­ski chciał­by być ta­kim pre­zy­den­tem dla wszyst­kich: wie­rzą­cych i nie­wie­rzą­cych, ra­dy­ka­łów i kon­ser­wa­ty­stów. Ale że­by wła­śnie ta­kim być, po­trzeb­ny był mak­sy­mal­ny brak je­go ak­tyw­no­ści, oczy­wi­ście po­nad to, co na­rzu­ca­ły obo­wiąz­ki gło­wy pań­stwa. Zresz­tą jak już trze­ba by­ło coś zro­bić lub w czymś uczest­ni­czyć, za­zwy­czaj koń­czy­ło się to tra­gicz­nie. W cza­sie wi­zy­ty w USA, mó­wiąc o re­la­cjach pol­sko-ame­ry­kań­skich Ko­mo­row­ski pod­kre­ślił: „fun­da­men­tem tych re­la­cji jest umi­ło­wa­nie – ame­ry­kań­skie i pol­skie – wol­no­ści. Je­śli ma­my ra­zem iść na wiel­kie po­lo­wa­nie, to naj­pierw mu­si­my mieć pew­ność, że nasz dom, na­sze ko­bie­ty, na­sze dzie­ci są bez­piecz­ne”, bo wte­dy, jak za­zna­czył, „le­piej się po­lu­je”! Z ko­lei pod­czas wy­stą­pie­nia w Ger­man Mar­shall Fund w Wa­szyng­to­nie za­miast przed­sta­wić swo­ją wi­zję sto­sun­ków pol­sko-ame­ry­kań­skich, cze­go ocze­ki­wa­no, opo­wia­dał dyr­dy­ma­ły, co na­stęp­ne­go dnia przy ka­wie ob­śmie­wa­ła ca­ła wa­szyng­toń­ska eli­ta. Nie ina­czej wy­glą­da­ły je­go wy­stą­pie­nia w kra­ju. Gdy do­ra­dzo­no mu, aby ja­ko gło­wa pań­stwa od­wie­dził po­wo­dzian, za­ko­mu­ni­ko­wał po po­wro­cie na kon­fe­ren­cji pra­so­wej, że „miał przy­jem­ność wi­zy­to­wa­nia te­re­nów za­la­nych”. Nie­wie­le póź­niej mó­wił zno­wu w po­dob­nym to­nie: „w ze­szłym ro­ku po­wódź, w tym ro­ku po­wódź, więc pew­nie lu­dzie są już oswo­je­ni, oby­ci z ży­wio­łem”. Ale Ko­mo­row­ski zna­lazł dla po­wo­dzian tak­że po­cie­sze­nie, stwier­dza­jąc: „wo­da ma to do sie­bie, że się zbie­ra i sta­no­wi za­gro­że­nie, a po­tem spły­wa do Bał­ty­ku”. Ko­mo­row­ski wie­le ra­zy wy­ka­zy­wał ele­men­tar­ny brak wie­dzy na te­ma­ty, któ­re chciał po­ru­szyć. W ma­ju 2012 r. pod­czas II Kon­gre­su Go­spo­dar­cze­go w Ka­to­wi­cach Ko­mo­row­ski mó­wiąc o go­spo­dar­ce Gre­cji, po­my­lił de­fi­cyt bu­dże­to­wy z dłu­giem pu­blicz­nym. In­nym ra­zem stwier­dził, że Pol­ska jest w Unii Eu­ro­pej­skiej płat­ni­kiem net­to, dzię­ki cze­mu otrzy­mu­je wię­cej pie­nię­dzy z bu­dże­tu Unii, niż do nie­go wpła­ca. Tym­cza­sem płat­nik net­to to ten, któ­ry wię­cej wpła­ca, niż otrzy­mu­je, a nasz kraj jest be­ne­fi­cjen­tem net­to. Ta­kich sy­tu­acji, w któ­rych wy­ka­zy­wał brak pod­sta­wo­wej wie­dzy i był nie­przy­go­to­wa­ny do ro­li, w ja­kiej miał wy­stą­pić, by­ło na­praw­dę mnó­stwo. Ko­mo­row­ski ni­g­dy nie przy­go­to­wy­wał się do swo­ich wy­stą­pień, nie czy­tał do­ku­men­tów i nie pro­sił o nie. Dla­te­go nie dys­po­no­wał żad­ną wie­dzą, któ­ra po­zwa­la­ła­by mu wy­paść le­piej w sy­tu­acjach, w ja­kich przy­szło mu brać udział. Jesz­cze go­rzej by­ło, gdy miał coś na­pi­sać. By­ło na­wet go­rzej niż tyl­ko źle. Tak jak wte­dy, gdy ja­ko gło­wa pol­skie­go pań­stwa za­mie­ścił swój wpis w księ­dze kon­do­len­cyj­nej am­ba­sa­dy Ja­po­nii w War­sza­wie z oka­zji ka­ta­stro­fy, ja­ka wy­da­rzy­ła się w elek­trow­ni ato­mo­wej Fu­ku­shi­ma. Na­pi­sał wów­czas: „jed­no­czy­my się w imie­niu ca­łej Pol­ski z na­ro­dem Ja­po­nii w bó­lu i w na­dziei na po­ko­na­nie skut­ków ka­ta­stro­fy”, przy czym po­peł­nił aż dwa błę­dy or­to­gra­ficz­ne: na­pi­sał „w bu­lu i w na­dzie­ji”. Po każ­dym je­go wy­stą­pie­niu wi­dać by­ło jak na dło­ni ogrom­ny kon­trast po­mię­dzy je­go umy­sło­wo–in­te­lek­tu­al­ny­mi nie­do­stat­ka­mi a zaj­mo­wa­nym sta­no­wi­skiem. Ale też nie tyl­ko nie­przy­go­to­wa­nie i brak ele­men­tar­nej wie­dzy kom­pro­mi­to­wa­ły Ko­mo­row­skie­go. Je­go kul­tu­ra oso­bi­sta po­zo­sta­wia­ła wie­le do ży­cze­nia. Pod­czas obia­du wy­da­ne­go na cześć szwedz­kiej pa­ry kró­lew­skiej za­brał kró­lo­wej Syl­wii kie­li­szek z szam­pa­nem. Gdy go­ścił u sie­bie pre­zy­den­ta Fran­cji Sar­ko­zy’ego i nie­miec­ką kanc­lerz Mer­kel w ra­mach spo­tka­nia Trój­ką­ta We­imar­skie­go, nie cze­ka­jąc na swo­ich go­ści, pierw­szy roz­siadł się ru­basz­nie w swo­im fo­te­lu. Po­tra­fił zie­wać, dłu­bać w no­sie i nie za­cho­wy­wać po­wa­gi tam, gdzie ona jest obo­wiąz­ko­wa. A po­za tym opo­wia­dał dow­ci­py, któ­rych gen­tle­man ni­g­dy w to­wa­rzy­stwie ko­biet nie opo­wia­da.W pew­nym sen­sie Bro­ni­sław Ko­mo­row­ski ja­ko gło­wa pań­stwa przy­po­mi­nał w du­żym stop­niu se­ria­lo­we­go Fer­dy­nan­da Kiep­skie­go, któ­ry nie ra­ził in­te­li­gen­cją, był tro­chę cha­mo­wa­ty, tro­chę nie­po­rad­ny z po­wo­du swo­ich bra­ków, ale przy tym za­wsze we­so­ły, ru­basz­ny, do te­go try­ska­ją­cy spe­cy­ficz­nym dow­ci­pem, któ­ry aku­rat wie­lu Po­la­kom mo­że się po­do­bać. A po­za tym je­go ję­zyk i or­to­gra­fia nie róż­ni­ły się za­nad­to od po­zio­mu ja­kim le­gi­ty­mu­je się spo­ra część Po­la­ków. To wszyst­ko spra­wia­ło, że Ko­mo­row­skie­go ja­ko pre­zy­den­ta spo­ra część Po­la­ków po­lu­bi­ła, co wy­ni­ka z wie­lu son­da­ży (je­śli w ogó­le po­win­ni­śmy im wie­rzyć), w któ­rych bi­je na gło­wę in­nych pol­skich po­li­ty­ków. Jak bo­wiem wy­ni­ka z ostat­nie­go son­da­żu CBOS, aż 74 proc. Po­la­ków uwa­ża, że Ko­mo­row­ski do­brze wy­peł­nia obo­wiąz­ki pre­zy­den­ta. Być mo­że dla­te­go, że ja­ko pre­zy­dent do­star­czył wie­lu do­wo­dów na to, że ma in­te­lek­tu­al­ne bra­ki i licz­ne wa­dy, jak zresz­tą spo­ra część na­sze­go spo­łe­czeń­stwa. Nie wy­ma­ga zbyt wie­le ani od sie­bie, ani od in­nych, cze­go i oni nie lu­bią, a stać go na swoj­ski dow­cip, któ­ry lu­bią. I wła­śnie to spra­wia, że dla więk­szo­ści z nich ja­ko gło­wa pań­stwa jest po pro­stu rów­nym go­ściem. I wła­śnie to ni­czym nie­za­skar­bio­ne po­par­cie, ja­kie spa­dło na Ko­mo­row­skie­go już na pół­met­ku je­go pre­zy­den­tu­ry, jest cen­nym ka­pi­ta­łem na przy­szłość. Dzię­ki te­mu mo­że my­śleć o star­cie w na­stęp­nych pre­zy­denc­kich wy­bo­rach, w któ­rych bę­dzie miał nie­ste­ty du­że szan­se po­now­nie po­ko­nać swo­ich kontr­kan­dy­da­tów.

Leszek Pietrzak

Rządzącym ziemia zaczyna się palić pod stopami

1. Od wielu miesięcy z polskiej gospodarki płynęły coraz poważniejsze sygnały o spowolnieniu wzrostu gospodarczego i w konsekwencji narastającym bezrobociu. Już podanie przez GUS wskaźnika wzrostu PKB za I kwartał 2012 roku, który wyniósł tylko 3,6%, a później za II kwartał w wysokości 2,4% i III kwartał w wysokości 1,6%, powinno być dla rządu Tuska sygnałem, że gospodarka zjeżdża po równi pochyłej. Ale trwały przygotowania do Euro, później świętowaliśmy przez parę tygodni same mistrzostwa Europy w piłce nożnej, jeszcze później była olimpiada w Londynie, więc kto by sobie zawracał głowę jakimś spowolnieniem gospodarczym. Co więcej premier Tusk przez długie miesiące bajał publicznie o zielonej wyspie, ba twierdził, że premierzy innych krajów UE często zadają mu pytanie „jak ty to robisz, że macie wzrost gospodarczy”, a media w Polsce ochoczo dęły w trąby tej propagandy sukcesu. Minister Rostowski nawet wtedy kiedy już widać było, że najprawdopodobniej nie unikniemy recesji w 2013 roku, mężnie wypinał pierś i informował dziennikarzy, że on to wszystko przewidział i w związku z tym ma sytuację pod kontrolą. Ale jak wzrost gospodarczy spadł prawie do zera, a bezrobocie szybkimi krokami zbliża się do 15% i prawie 2,5 mln ludzi bez pracy, rządząca ekipa „fachowców” wyraźnie zaczyna wpadać w panikę.

2. Tak można odczytać głębokie zmiany w tzw. rekomendacji T, dla banków komercyjnych, jakie w tych dniach, przyjęła Komisja Nadzoru Finansowego. Otóż okazuje się, że zmiany te zostały w ostatnich dniach przyjęte przez kolegialne ciało, jakim jest KNF w relacji 4 głosy za, 3 głosy przeciw. Co najdziwniejsze przeciw głosowali przewodniczący KNF Andrzej Jakubiak i dwaj jego zastępcy Wojciech Kwaśniak i Lesław Gajek. Za natomiast głosowali dwaj ministrowie rządu Tuska: Ludwik Kotecki wiceminister finansów i Jacek Męcina wiceminister pracy. Za byli także Witold Koziński wiceprezes NBP i Jerzy Pruski reprezentant prezydenta Komorowskiego w Komisji. O co w tej sprawie chodzi. Otóż zdaniem rządzących trzeba możliwie jak najszybciej rozkręcić akcję udzielania kredytów konsumpcyjnych, które pobudziłyby popyt wewnętrzny najważniejszy czynnik wzrostu PKB w Polsce.

3. Szefowie KNF także proponowali liberalizację rekomendacji T, ale zmiany jakie wprowadzili w tej rekomendacji przedstawiciele rządu wspierani przez przedstawicieli NBP i prezydenta, ich zdaniem nie służą ostrożnemu i stabilnemu zarządzaniu bankami w Polsce. Po pierwsze zasadnicza zmiana polega na tym, że bank będzie mógł udzielać kredytów osobom, których miesięczne spłaty dotychczasowych kredytów są wyższe niż 50% ich miesięcznych dochodów (teraz takie osoby są odsyłane z banków z kwitkiem). Wracają tzw. pożyczki na dowód czyli udzielanie kredytów do określonej wysokości według uproszczonej procedury bez sprawdzania zdolności kredytowej, zwłaszcza dla klientów bankowi znanych, czyli mających w tym banku rachunek rozliczeniowy. Ta uproszczona procedura to rezygnacja z dostarczania przez kredytobiorcę zaświadczeń o swoich dochodach i poprzestanie tylko na jego oświadczeniach, co powoduje, że taki kredyt załatwiany jest w banku przez 15 minut. Formuła uproszczona ma być stosowana do kredytów na zakupy ratalne do wysokości 4 krotności średniego wynagrodzenia w przedsiębiorstwach czyli obecnie do około 18 tysięcy złotych. Zdecydowanie podniesiono limity dla pozostałych kredytów udzielanych w uproszczonej procedurze dla klientów znanych bankowi. Jeżeli klient współpracuje z bankiem przez 6 miesięcy będzie mógł pożyczyć do 6-krotności średniej płacy w przedsiębiorstwach, a jeżeli rok i dłużej to do 12 takich średnich . Ba nawet klient nieznany bankowi, a więc nie mający w tym banku rachunku będzie mógł pożyczyć 1 krotność średniej płacy w przedsiębiorstwach.

4. Żeby było jasne nie mam nic przeciwko rozszerzaniu akcji kredytowej przez banki komercyjne, co więcej w rozwiniętych gospodarkach kredyt stanowi znaczące źródło finansowania popytu, ale ta decyzja KNF, podjęta zresztą wbrew jej kierownictwu, wygląda na mocno nieprzemyślaną Do tej pory jako jeden z ważnych czynników nie występowania w Polsce kryzysu gospodarczego wymieniano stabilność systemu bankowego, który właśnie rekomendacjami KNF był zmuszany do odpowiedzialnego prowadzenia akcji kredytowej. Czyżbyśmy teraz lekkomyślnie mieli z tego rezygnować tylko dlatego, że ekipie Tuska ziemia zaczyna się palić pod stopami? Kuźmiuk

Fundacja Jakuba Śpiewaka

Żadna to nowina, że na działalności charytatywnej, czy w ogóle pozarządowej, można sobie nieźle dorobić. Najlepiej skorzystać z dzieci. Nie bez pewnej satysfakcji podrążymy temat – admin.

Śpiewak trwonił pieniądze fundacji. A wcześniej kpił z ofiar. Jakub Śpiewak, zwalcza pedofilię, jak potrafi.
http://kidprotect.pl
http://www.jakubspiewak.pl

Jakub Śpiewak, prezes (upadającej) fundacji zajmującej się zwalczaniem pedofilii, na własne przyjemności wydawał pieniądze przekazywane przez darczyńców na pomoc dzieciom.

Ten sam, który zasłynął z żałosnego naigrywania się z ofiar katastrofy smoleńskiej. “Nie interesuje mnie, czy Władimir Putin i Angela Merkel osobiście strzelali niedobitkom w głowy” – pisał jeszcze niedawno na portalu Tomasza Lisa natemat.pl i zajadał się “Kaczką po Smoleńsku” Pomiędzy zakupami w modnych i drogich sklepach, w których wydawał pieniądze z konta fundacji pomagającej dzieciom – ujawnił tygodnik “Wprost” – Jakub Śpiewak zajmuje się m.in. pieczeniem „Kaczki po Smoleńsku”. Prezes fundacji „Kidprotect” podając na swoim blogu przepis na owo danie zastanawia się głośno czy „aktywiści Prawa i Sprawiedliwości jadają kaczki”. Cztery miesiące temu, w tekście promowanym przez portal Tomasza Lisa http://www.natemat.pl Śpiewak dzielił się z Polakami problemami gastrycznymi biadoląc, że „rzyga Smoleńskiem”. Tymczasem – jak twierdzi ten dyżurny ekspert ds. społecznych zapraszany regularnie do wielu mediów– „zasługuje na to by żyć w normalnym kraju”. „Chcę, byśmy rozwiązywali realne problemy. Nawet jeśli jakaś grupa, kierując się własnymi fobiami i urojeniami, będzie tupać i krzyczeć. Niech tupią i krzyczą. Może w końcu im się znudzi. Mam w głębokim poważaniu czy brzoza ścięła skrzydło czy odwrotnie. Nie interesuje mnie, czy Władimir Putin i Angela Merkel osobiście strzelali niedobitkom w głowy”. Czym jeszcze jeszcze zajmuje się pan Jakub Śpiewak? Na pewno wydawaniem cudzych pieniędzy. Jak wynika z materiałów prokuratury, do których dotarł „Wprost”, zdefraudowano środki wpłacane na konto fundacji przez prywatnych sponsorów i instytucje państwowe, a gotówkę wydano m.in. na drogie ciuchy. Z wyciągów bankowych za 2011 roku wynika, że na koncie znajdowały się tylko pieniądze fundacji. Jedyną kartę płatniczą do konta posiadał Jakub Śpiewak. Na co wydawał pieniądze środki przeznaczone m.in. na pomoc dzieciom i kampanie przeciwko pedofilii? Na wyciągu bankowym z konta fundacji za 2011 rok widnieje kilkadziesiąt płatności w sklepach z luksusową odzieżą. Jak wynika z dokumentów śledztwa do których dotarł “Wprost” Jakub Śpiewak jednorazowo potrafił zostawić w kasie butików ponad 2000 zł. W sumie, w samych tylko sklepach z odzieżą, w ciągu roku wydał prawie 30 tysięcy złotych. U jubilera zostawił 685 złotych, w perfumeriach i sklepie z zegarkami – prawie 6 tysięcy, a w aptekach i księgarniach – prawie 4 tysiące złotych. W sklepie z oprawkami do okularów wydał ponad 3 tysiące złotych. Na wyciągu można również znaleźć przelew na konto biura turystycznego TUI na prawie 6 tysięcy zł – to oplata za wakacje Śpiewaka i jego narzeczonej w Turcji. Trudno którykolwiek z tych wydatków zaliczyć do związanych z działalnością fundacji. W ciągu kilkunastu miesięcy, (od stycznia 2011 do marca 2012) które uwzględnione są na wyciągach, kilkadziesiąt razy podejmowano też gotówkę z bankomatów – od 300 do 5000 tysięcy złotych. W sumie z bankomatów wypłacono aż 170 tysięcy złotych. Kidprotect.pl dwa razy był beneficjentem akcji “1% z podatku”. Sam Śpiewak zdążył już „pokajać się” za defraudację pieniędzy – oczywiście na portalu natemat.pl – gdzie tłumaczy:

Umiem robić różne rzeczy (…), ale nie umiałem być szefem fundacji gdy ta się rozrosła. Nie umiem zarządzać ludźmi, nie umiem sprawnie pozyskiwać środków na działalność. Przede wszystkim jednak okazuje się, że jestem bałaganiarzem, człowiekiem niefrasobliwym.

[Panie Śpiewak - Pan bałaganiarzem? Człowiekiem niefrasobliwym? Pan Szanowny jest po prostu zwykłym złodziejem. W żenującym wyjaśnieniu brakuje tylko stwierdzenia, iż powodem defraudacji było "poczucie wolności"  (skądś to znamy, prawda?). - admin] Z Fundacją o zaległe pieniądze i świadczenia w sądzie pracy walczą byli pracownicy, a śledztwo w sprawie Fundacji od listopada prowadzi prokuratura.

http://niezalezna.pl/

Jak się okazuje, nie ma złodzieja, który nie znajdzie obrońców, zwłaszcza gdy ma on właściwe pochodzenie. Za obronę Jana Śpiewaka wziął się prof. Janusz Czapiński – admin.

Spowiedż złodzieja (…) “Bojownik i obrońca dzieci”, prezes już były fundacji Kidprotect.pl okazał się nikim innym, tylko cwanym i cynicznym hochsztaplerem. Jakub Śpiewak, prezes Fundacji Kidprotect, bloger naTemat, w szczerym wpisie na swojej stronie internetowej poinformował, że wycofuje się z życia publicznego. Głównym powodem są błędy, jakie popełnił zarządzając fundacją. Nie udało mi się pozyskać środków na dalszą działalność. A jednocześnie – w wyniku moich zaniedbań, mojej własnej niefrasobliwości fundacja źle gospodarowała, a właściwie – ja źle gospodarowałem tym, czym fundacja do tej pory dysponowała” – napisał.

- Umiem robić różne rzeczy (…), ale nie umiałem być szefem fundacji gdy ta się rozrosła. Nie umiem zarządzać ludźmi, nie umiem sprawnie pozyskiwać środków na działalność. Przede wszystkim jednak okazuje się, że jestem bałaganiarzem, człowiekiem niefrasobliwym. Tyle że stałem się w jakimś stopniu osobą publiczną, a osobie publicznej wolno mniej.

- Myślę, że kierowało mną niemądre myślenie „jakoś to będzie”, „papiery nie są najważniejsze”. Myślę, że, gdy po latach naprawdę chudych, kiedy jako nałogowcowi zdarzało mi się zbierać niedopałki na ulicy, przyszedł czas lepszy, w jakimś stopniu zachłysnąłem się tym. A ponieważ nie przeszkadzało to długo w działalności, to żyłem w przekonaniu, że nic złego się nie dzieje.

[Trzeba być porządnym chu...cpiarzem, żeby zwykłe, świadome złodziejstwo, przedstawiać jako "zaniedbania", "niefrasobliwość", "złe gospodarowanie", "nieumiejętność zarządzania ludźmi" czy "bałaganiarstwo". - admin]

Śpiewak przyznaje, że źle gospodarował finansami Kidprotect.pl. Nie pilnował rachunkowości, zapłacił za urlop z karty służbowej i zamiast wypłacać pieniądze z tytułu podpisywanych umów, płacił z konta fundacji. Tym tekstem przepraszam tych, których zawiodłem. Ale też wiem, że przeprosiny nie zwalniają mnie od obowiązku naprawienia szkód. Mam nadzieję, że mi się to uda.- oznajmia na portalu parówkowym zwykły złodziej, salonowy i politycznie poprawny.

Nic więcej, zadnej skruchy. Ale po paru dniach i krytyce nazwał złodziejstwo złodziejstwem.

- Bardzo dziękuję tym, którzy publikują słowa wsparcia. Całkowicie rozumiem też tych, którzy krytykują, bo na tę krytykę zasługuję. Jakby bowiem nie ubrać tego w słowa, to płacenie, i to nie raz, ani nie dwa, za prywatne rzeczy fundacyjnymi pieniędzmi, to nic innego jak po prostu kradzież. Być może tego słowa zabrakło w moim tekście. [Być może... - admin]

http://natemat.pl/50881,wyznaje-i-przepraszam-jakub-spiewak-prezes-fundacji-kidprotect-pl-wycofuje-sie-z-zycia-publicznego

“Spowiedż” złodzieja wzbiera dla niego falą współczucia na parówkowym portalu, którego był aktywnym “publicystą”.

Złodzieja broni profesor Czapiński, a nawet nazywa go bohaterem i to niezwykle szlachetnym. Prof. Janusz Czapiński, obrońca ludzi szlachetnych.

- Jakub Śpiewak, rezygnując z prowadzenia fundacji Kid Protect, przypomniał o dawno zapomnianym pojęciu, jakim jest odwaga cywilna. Dzięki otwartemu przyznaniu się do błędów spłynęła na niego fala wsparcia zamiast krytyki. – Zapotrzebowanie społeczne na szlachetność jest zawsze. A szczególnie w przypadku osób publicznych różnego rodzaju – mówi naTemat prof. Janusz Czapiński.

- Nie znamy całej sprawy “od podszewki”. To równie dobrze mogło wyglądać tak, że pana Śpiewaka skłonili do tego działania inni działacze tej fundacji. Tak, by ustąpił z pełnionej funkcji, nim okaże się, że organizacja działała niegospodarnie – spekuluje Czapiński Janusz Czapiński zaznacza, że nie można zakładać, iż Śpiewakiem na pewno kierowały partykularne pobudki, ale warto też brać pod uwagę, że za szlachetnością często stoją dziś zupełnie innego typu motywacje.

- Nie wiemy, jak było do końca, ale z pewnością można powiedzieć, że musiał on mieć silne osobiste powody, by tak się zachować. Być może zrobił to także dlatego, by po swoich błędach pozostawić wizerunek czystej, nieskazitelnej fundacji, którą dotąd kierował. Ponieważ ustąpił jeden z najważniejszych ludzi w fundacji, ale inni teraz muszą przejąć jego rolę. Żeby móc oddzielić ziarno od plew w tej sprawie, trzeba byłoby jednak poznać ścieżkę psychologiczną, która doprowadziła Jakuba Śpiewaka do wykonania takiego kroku – ocenia. [Ależ bełkot! - admin]

http://natemat.pl/50931,fala-wsparcia-dla-jakuba-spiewaka-prof-czapinski-zawsze-jest-zapotrzebowanie-na-szlachetnosc

Złodziej, ale szlachetny i odważny, bo to swój złodziej, salonowy złodziej, kradł, by żyło mu się lepiej.

Odważny złodziej, bohater, bo “rzyga Smoleńskiem”. (…)

http://www.jakubspiewak.pl/2013/02/15/wyznaje-i-przepraszam/

Oto “ikony” salonu IIIRP, propagandziści władzy manipulujący opinią społeczną.

Za http://niepoprawni.pl

 I jeszcze okolicznościowy komentarz autorstwa Stanisława Michalkiewicza – admin.

Krysza i bajer Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pan Jakub Śpiewak, do niedawna prowadzący fundację pod nazwą Kid Protect, co to teoretycznie miała zajmować się ochroną dzieci przed rozmaitymi niebezpieczeństwami, a zwłaszcza – walką z pedofilią – właśnie oświadczył, że „przeprasza” i „wycofuje się” z życia publicznego. Natychmiast rozległy się pochwalne cmokania, między innymi ze strony pana prof. Janusza Czapińskiego, który chwali pana Śpiewaka za „odwagę cywilną” i w ogóle. Przypomina to opisy z książki „Życie towarzyskie i uczuciowe” Leopolda Tyrmanda, a w szczególności niezwykle aktualne i dzisiaj uwagi pana Edka: „Wszyscy uważają teraz, że błądzić to ludzkie, to piękne, to świadczy o tęsknotach i wysiłkach. Przecież muszą się jakoś bronić! A jak się bronią, to mają nowy temat i za to, że błądzili, a teraz przestali i o tym napisali, otrzymują nowe mieszkania, nowe podróże na festiwale filmowe za państwowe pieniądze, nowy przepis na robienie kogoś z nikogo.” Z „nikogo”? Oooo, co to, to nie! Gdyby pan Jakub Śpiewak był „nikim”, to – po pierwsze – czy pan prof. Czapliński by go dzisiaj obcmokiwał? O tym nie ma mowy choćby dlatego, że by o nim nie wiedział. Tymczasem pan Jakub Śpiewak bynajmniej nie jest „nikim”, tylko kuzynem, bodajże nawet bratankiem pana prof. Pawła Śpiewaka, dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego. Nie trzeba zatem, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy Żydów, a nawet mechesów, nosi się na rękach, dopiero „robić” z niego „kogoś”, bo, że tak powiem, „zrobiony” został odpowiednio już od poczęcia. Otóż rzecz jest taka, że pan Jakub Śpiewak, młodociany „specjalista od public relations” a zarazem „pedagog” plątał się najpierw to tu, to tam, aż w 2002 roku natrafił na złotą żyłę. Wiadomo bowiem, jaką złotą żyłą mogą być tak zwane „organizacje pozarządowe” – oczywiście jeśli potrafią zapewnić sobie nie tylko stosowną kryszę, czyli forsiastych i wpływowych protektorów, ale również wymyślić chwytliwy bajer. Wtedy forsa – głównie zresztą rządowa – płynie do nich drzwiami i oknami, dzięki czemu szczęśliwi pomysłodawcy mogą sobie nie tylko wygodnie żyć aż do śmierci, ale przede wszystkim – zażywać reputacji autorytetów moralnych. Tedy pan Śpiewak założył fundację Kid Protect, stanął na jej czele i zaczął kaptować sponsorów. Ze strony internetowej fundacji wynika, że na czele jej „przyjaciół” znajduje się Ministerstwo Edukacji Narodowej, Pełnomocnik Rządu do spraw Równego Traktowania oraz Rzecznik Praw Dziecka – operetkowe instytucje, które na dobry porządek należałoby natychmiast rozpędzić – ale pieniądze to już mają prawdziwe. A któż nie da pieniędzy, zwłaszcza państwowych, na ochronę dzieci przed czyhającymi na nie zwłaszcza od pedofilów, niebezpieczeństwami? Takiego szubrawca bez duszy, takiego twardziela u nas nie ma, więc nietrudno się domyślić, że zarówno z powodu przynależności pana Śpiewaka do wiadomej arystokracji, jak i chwytliwego bajeru, forsa zaczęła płynąć do fundacji szeroką strugą. Jak szeroką? Tego niestety ze sprawozdania finansowego wyczytać niepodobna i to nie tylko dlatego, że ostatnie pochodzi z 2010 roku, ale przede wszystkim dlatego, że przypomina ono sprawozdanie finansowe, jakie dla austriackiego Ministerstwa Wojny sporządził był generał Galgoczy. Jako zarządca Bośni i Hercegowiny otrzymał fundusz dyspozycyjny w wysokości 3 mln koron. Kiedy minister poprosił go o wyliczenie się z tego funduszu, posłuszny generał Galgoczy napisał: „dostałem trzy miliony koron – wydałem trzy miliony koron”. Minister uznał to za zbyt lakoniczne i domagał się obszerniejszych informacji, więc generał Galgoczy napisał: „dostałem trzy miliony koron – wydałem trzy miliony koron – kto nie wierzy, ten jest osioł”. Na to obrażony minister poskarżył się cesarzowi, zaś Franciszek Józef, przeczytawszy uzupełnione sprawozdanie, odparł: „ja wierzę”. Więc na podstawie tego sprawozdania nie można dowiedzieć się, kto i ile forsy przekazał fundacji. W tej sytuacji musimy kontentować się wydatkami, jakie pan Śpiewak z tych pieniędzy poniósł – niestety tylko w ostatnim roku. Okazało się, że 30 tys. złotych wydał na ubrania, 6 tys. – na perfumy i zegarki, 4 tys. – na leki i książki, 3 tys. – na oprawki do okularów, a 6 tys. – na wakacje z panienką w Turcji. Nie byłoby się czym ekscytować, gdyby nie to, że poza tym z bankomatów wypłacił sobie w ostatnim roku co najmniej 170 tys. złotych. W sumie daje to grubo ponad 200 tys. złotych na rok. Daj Boże każdemu – ale musimy pamiętać, że takie pieniądze ktoś panu Śpiewakowi dał i według wszelkiego prawdopodobieństwa były to operetkowe instytucje państwowe, stojące w pierwszym szeregu „przyjaciół” Fundacji Kid Protect. Skoro tak, to nic dziwnego, że „organizacje pozarządowe” mnożą się u nas jak króliki – bo któż, zwłaszcza w tych ciężkich czasach, nie chciałby sobie dobrze wypić i smacznie zakąsić na koszt Rzeczypospolitej? Ciekawe, ile doją „antyfaszyści” i walczący z „homofobią” – bo przecież nie wytrzepują sobie forsy z bananów? Dzięki panu Śpiewakowi, którego pan prof. Czapiński, wraz z innymi członkami stada autorytetów moralnych, właśnie obcmokuje za „odwagę cywilną”, możemy zorientować się przynajmniej w skali zjawiska – a to wystarczy, by uznać, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Stanisław Michalkiewicz


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
105 USTAWA o dozorze technicznym [20 12 2000][Dz U 2013 963
(2223) pochodna funkcjiid 963 ppt
963
Budowa państwa polskiego (963-1138), DOKUMENT HISTORYCZNY, Publikacje historyczne
9634 skrzyżowania dróg z kolejami
963
963
963
Budowa państwa polskiego (963 1138)
963
concert 963 p
963 Crying At The Discoteque partytura

więcej podobnych podstron