586

POZABIJAĆ ICH WSZYSTKICH! Kaddafi jest trupem. Po ostatniej wizycie Hillary Clinton w Libii już wiemy, że imię w demokracji można od wtorku bezkarnie i bez sądu mordować dyktatorów. KTO ZATEM NASTĘPNY? Mam kilka propozycji. Hilary Clinton, sekretarz stanu w gabinecie Prezydenta USA, absolwentka prawa na uniwersytecie w Yale, osoba ze ścisłej elity przywódców demokratycznego i - chciałoby się rzec - cywilizowanego świata - oświadczyła we wtorek w Trypolisie, że „Stany Zjednoczone chciałyby - by były libijski dyktator Muammar Kadafi został zabity lub schwytany”. Dwa dni później Kaddafi już nie żył. Został zlinczowany przez tłum… Przedstawiciele administracji prezydenta Baracka Obamy do tej pory unikali mówienia wprost, że pułkownik powinien zostać zabity. Deklarowali jedynie, że powinien zostać osądzony. Sama Clinton nawoływała do tego kilkakrotnie także w czasie swej ostatniej wizyty w Trypolisie. Czy powstańcze władze Libii wymogły na USA zgodę na „legalny” samosąd nad dyktatorem? Jeśli tak, to dlaczego nie dogadano się po cichu? Dyktatora rozszarpałby i tak zwykły tłum a teraz krew na rękach bezbronnego dyktatora mają władze wyzwoleńcze Libii i USA. A może decydenci z Waszyngtonu uznali, że Norymberga mogła być tylko raz, że Trybunał w Hadze to fikcja i że nastał czas zabijania… Dyktatorów oczywiście. Zaraz po linczu na płk Kadafim z całego świata popłynęły do tymczasowych władz libijskich gratulacje: także z Polski: „Polska gratuluje narodowi libijskiemu ostatecznego zakończenia trwającego dziesiątki lat okresu dyktatury” - czytamy w oświadczeniu Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wydanym nazajutrz po ogłoszeniu śmierci pułkownika Muammara Kadafiego. Zdjęcia rozszarpywanego przez powstańców Kaddafiego trafiły na portale internetowe na całym świecie. Na jednym z czołowych polskich portali internetowych (www.interia.pl ) tylko na części zdjęć ze straszliwej egzekucji Kaddafiego twarz dyktatora była zasłonięta… Zdjęć było 14. Każde zdjęcie poprzedzała reklama. Straszne.

http://fakty.interia.pl/galerie/galeria/tak-zginal-kadafi-uwaga-drastyczne/zdjecie/duze,1542254,1

Na innym www.wirtualnapolska.pl fotograficzne opowiadanie o zabiciu Mutasima - brata Kaddafiego. Na kolejnych zdjęciach Mutasim najpierw jest żywy a potem zmasakrowamy.

http://konflikty.wp.pl/gid,13918340,title,Pali-papierosa-Kolejne-zdjecia-pokazuja-jego-zwloki,gpage,2,img,13918556,galeria.html

Media przekraczają kolejne tabu pokazując wojnę i śmierć. Ostatnio ktoś przysłał mi link do potwornych scen obcinania głów jeńcom i zmuszania pozostałych przy życiu do jedzenia surowego ludzkiego mięsa.Zdjęcia te nie są tym razem dostępne na pierwszej z brzegu stronie internetowej. Może, dlatego, że tych niebywałych okrucieństw dopuszczali się powstańcy nad jeńcami z armii Kaddafiego... Nie podam i ja do nich linku... O czym więc jest lekcja rewolucji libijskiej? Z pewnością o tym, że – jak wspomniano wyżej -media przekraczają kolejne granice. Łamią tabu. Przypadek Kadafiego pokazuje, że dyktatorowi nie należy się adwokat, a sąd nad dyktatorem to jedynie strata czasu i pewnie pieniędzy podatników. Ok. Kaddafi jednak nie jest ostatnim żyjącym dyktatorem w XXI wieku. Są inni. Nie tylko żyją, ale wciąż rządzą. Trzeba ich zabić! Potem wyrżnąć jeszcze całe ch rodziny a ciała pochować w bezimiennych grobach. Zabójstwo najlepiej sfilmować by potem nie było wątpliwości. To proste. Nie trzeba kamery. Jest telefon komórkowy - jak zawsze - pod ręką. Podobno od amatorskich zdjęć egzekucji innego dyktatora - Saddama Husejna telefon komórkowy stał się nośnikiem akceptowanym w profesjonalnych telewizjach na równi z najlepszymi kamerami full HD. Kto następny? Kim Dzong Il? Łukaszenka? Islam Karimow? A może 35 letni prezydent podległej Rosji Czeczenii? Tak. Od niego można by zacząć. Jestem pewien, że Ramzan Kadyrow nie dożyje starości. Zginie rozstrzelany przez samotnego mściciela czy w wybuchu miny pułapki? A może rozszarpie go tłum albo powiesi na latarni. To - jak mawiają Rosjanie, jedynie „vopros vremeni”, – czyli pytanie nie czy tak będzie, ale kiedy? Ramzan Kadyrow to najbardziej popularna persona na całej rosyjskiej scenie politycznej. Niby jest druga w rankingu: Pierwszy nie może przecież być nikt inny tylko sam Władimir Władirowicz Putin – prezydent, premier i niebawem znów prezydent Federacji Rosyjskiej. Ale gdyby przejrzeć dokładnie rosyjskie gazety i czasopisma; to okaże się, że imię RAMZAN częściej trafia na okładki niż WOŁODIA (Puitin) ze swoimi obietnicami zwalczania korupcji w Rosji. Wywiad z Ramzanem to dopiero jest coś!. W kolejce do niego trzeba stać długo by w końcu, w nagrodę za cierpliwość, dostać jego komentarz a to o polityce, kulturze, czy religii - a to o motoryzacji, sporcie i kobietach… Ramzan Kadyrow- przyjaciel Władimira Putina - prezydent zatopionej we krwi przez Rosjan niewielkiej republiki na północnym Kaukazie. Nigdy nie widziałem Kadyrowa. Tylko raz słyszałem jego głos w słuchawce telefonu. Sam zadzwonił. Dostał pewnie mój numer od FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa) a może od urzędników swojej administracji. Może Igor Tarasow dał mu numer. To Rosjanin, wówczas – doradca, rzecznik kolaboracyjnego czeczeńskiego rządu. Spędziliśmy wiele godzin bezczynnie przed ufortyfikowaną, ochranianą przez rosyjskie wojsko, siedzibą czeczeńskiego rządu dzwoniąc także do niego z prośbą, by nas ktoś łaskawie przyjął i wysłuchał. Worki z piaskiem, druty, karabiny i sterty gruzu. W którymś z pomieszczeń, daleko poza naszym zasięgiem, siedział pewnie Tarasow. Nie o niego nam oczywiście chodziło. Chcieliśmy dostać się przed oblicze wtedy jeszcze niespełna trzydziestoletniego premiera kolaboracyjnego czeczeńskiego rządu, a wkrótce prezydenta. Tarasow w końcu zadzwonił. Powiedział, że Ramzan wyjechał i nie ma go w Czeczenii. Wiedziałem, że kłamał. Tarasow z kolei wiedział, że nie mogliśmy zostać w Groznym. I rzeczywiście - musieliśmy wracać. Zadzwoniliśmy po człowieka, który nas tu przywiózł. To gliniarz, oficer i krewny jednego z naszych przyjaciół. Przerzucił nas nielegalnie z Inguszetii do centrum Groznego milicyjnym radiowozem. Na posterunkach nikt go o nic nie pytał. Był dowódcą milicjantów patrolujących główną trasę przecinającą Czeczenię ze wschodu na zachód. Miał autorytet. Jego ojciec też służył w milicji. Był prawdziwym królem „Bakinki” (drogi prowadzącej z Rostowa nad Donem, przez Dagestan do Baku w Azerbejdżanie). Miał, ku memu zdumieniu, jeszcze jedną pasję. Kochał poezję. I w drodze przez zrujnowany Grozny recytował nam - z pamięci swoje wiersze, na ogół o miłości do ukochanej ojczyzny. Ściemniało się już, gdy przekroczyliśmy granicę z Inguszetią. Godzinę później zostaliśmy aresztowani przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa. Ale to na inną opowieść… Jakiś czas potem Kadyrow zadzwonił i pytał o co chodzi, czy może nam pomóc. Odpowiedzieliśmy, że wciąż - choć mieliśmy kłopoty z FSB - chcemy się spotkać i pogadać. Niby się zgodził i powiedział, że jeszcze zadzwoni. Nie zadzwonił. Od tamtej pory nie miałem z nim żadnego kontaktu. Nawet nie widziałem jego kolumny samochodów, gdy przejeżdża przez Czeczenię, którą traktuje jak swoją własność.

http://www.youtube.com/watch?v=dHuCY1sNP44&feature=related

Kim jest, zatem Ramzan Kadyrow? Co zapewnia mu taki rozgłos. Przecież nie elokwencja, wiedza, edukacja, klasa, zdolności. Pierwszy raz na szerokie wody polityki wypłynął w dresie. I chyba już na zawsze tak został zapamiętany. W niebieskim dresie pojawił się na Kremlu u prezydenta Putina by przyjąć od niego kondolencje po śmierci ojca. Miał wtedy 30 lat. Już wtedy było wiadomo, że zastąpi ojca na rosyjskim tronie w Czeczenii. Ahmad Hadzi Kadyrow zginął w zamachu bombowym na głównym stadionie w Groznym. Do zamachu przyznał się sam Szamil Basajew, ale nikt w to nie wierzył poza samym Ramzanem. Wiele wskazywało, że prawdziwego zleceniodawcy należałoby poszukać na Kremlu. Po śmierci ojca Ramzan musiał schować dres do szafy i nauczyć się porozumiewać po rosyjsku, choćby po to, by móc rozmawiać ze swoim pryncypałem w Moskwie. Na pogrzebie wprowadził prezydenta Rosji w konsternację swoją nieznajomością rosyjskiego. Chciał przypodobać się Putinowi i powiedzieć „Ojciec patrzy na Ciebie z nieba”, ale pomylił słowa i wydukał „Ojciec widzi Ciebie w trumnie”, – co zabrzmiało jak groźba. Z czasem Ramzan nabrał - przynajmniej pozornie - ogłady. Dzisiaj ubiera się „światowo” i mówi płynnie po rosyjsku. Swobodnie czuje się w Moskwie i bezbłędnie schlebia prezydentowi Rosji, bez którego byłby pewnie nikim. Kadyrow, jak każdy młody człowiek, bardzo lubi towarzystwo, imprezy i święta. Może, dlatego ustanowił ich tak wiele w tak małej republice. Najważniejsze z nich jest 5 października. To Święto stolicy republiki - Groznego. Według Kadyrowa 193 lata temu, dokładnie tego dnia Grozny miał powstać. Nikt z tą tezą nie dyskutuje, choć prezydent i akademik Kadyrow (W 2006 r. otrzymał tytuł akademika z rąk Aleksandra Lagutkina wiceprezesa Rosyjskiej Akademii Nauk Przyrodniczych) się myli. Grozny, jako miasto istnieje od 30 grudnia ( a nie 5 października) 1869 roku. 193 lat temu Rosjanie wybudowali w tym miejscu jedynie wojskową twierdzę do obrony przed przodkami także Kadyrowa - krnąbrnymi góralami, walczącymi o swoją ziemię, swoje prawa i wolność. To smutne świętować pierwszy krok ku zniewoleniu własnego narodu. Ale dla Ramzana nie to się liczy. 5 października 1976 roku narodził się nie, kto inny jak on Ramzan. I dlatego 5 października stał się najważniejszym państwowym świętem w kadyrowskiej Czeczenii. „To tylko dwa dni przed urodzinami Putina”, zwykł dumą komentować datę swoich urodzin sam solenizant. Ramzan nie tylko lubi świętować. On uważa, że świętować należy hucznie. Dlatego nie żałuje pieniędzy na zaproszenie takichgwiazd światowego show-biznesu jak Jean-Claude Van Damme, Hilary Swank czy znana na całym świecie azjatycka skrzypaczka Vanessa Mae.Władca zabronił jednak w tak ważnym w historii Republiki dniu - założenia stolicy Czeczenii - składania mu życzeń. Zagroził, że każdy, kto tak uczyni, wyleci z pracy. Zakaz złamała jedynie Hillary Swank, która niczym Marilin Monroe Kennedy’emu, zaśpiewała na scenie w Groznym: „Happy birthday, Mr. President”. W tym roku głównym wydarzeniemurodzinstało się otwarcie pierwszego na południu Rosji kompleksu wieżowców o nazwie Grozny-city. Jednym z nich jesttrzydziestokondygnacyjny, pięciogwiazdkowy hotel, w którym zarezerwowano miejscadlawielu z tysiąca zaproszonych gości, w tym dla Van Damme’a, Swank, Mae czy brytyjskiego piosenkarzaSeal’a.Nie przyjechałaShakira ani Kevin Kostner. Kadyrow zarzucił organizacjom praw człowieka, żeto one przekonały Shakirę do rezygnacji z przyjazdu do Czeczenii, gdziejakobyzabijają ludzi i naruszają prawa człowieka. Gwiazdy, uczestniczące w prywatnych imprezach, w Rosji dostają zazwyczaj za swą obecność wysokie honoraria. Według czeczeńskich mediów Vanessa Maeza występ w Groznym miała otrzymać pół miliona dolarów. Kadyrow potrafi docenić sztukę. Szczególnie tę z pod znaku show-biznesu, a jeszcze bardziej z pod znaku show-biznesu z Moskwy. Nie skąpi moskiewskim artystom tytułów „Honorowy” lub „Narodowy” artysta Czeczenii. Przybywa ich każdego roku. Aktorzy: Nikita Dżygurda, Sergej Bezrukow. Piosenkarze: Walery Meladze, Julian, Filipp Kirkorow (mąż Ałły Pugaczowej), Nikołaj i wielu innych. To mężczyźni. A dziewczęta? W „męskiej” Czeczenii muszą być na drugim miejscu, ale przed nimi także wielka kariera. Wystarczy, że nauczą się rymować kilka zdań opiewających łaskawego władcę Republiki. No chyba, że władca zadecyduje inaczej. Wtedy kariera przemija szybciej niż ich młodość i uroda. Ramzan lubi, bowiem z nich robić prezenty swoim kompanom. I tak „Honorowe” i „Narodowe Artystki” Czeczenii muszą wychodzić za mąż za ochroniarzy i zwykłych rzezimieszków, którzy używają życia w towarzystwie Ramzana. Dziewczyny się nie opierają. Pamiętają przypadek piosenkarki Milany Bałajewej (żona jednego z byłych przyjaciół Kadyrowa S. Jamadajewa), która opierała się Kadyrowowi i została zastrzelona w swoim mieszkaniu. A te osiem innych kobiet posądzonych o cudzołóstwo i nieuczciwe zachowanie? Zginęły zlinczowane. Czeczeńcy lubią tańczyć. Ich ulubiony taniec to lezginka. Męski taniec. Zwykle jeden mężczyzna tańczy a pozostali klaszczą do rytmu. Nie potrzebny jest żaden instrument. Często kamraci obrzucają tancerza pieniędzmi. Im większy szacunek dla tańczącego dżygita, tym większe nominały banknotów. Ramzan lubi taniec, mimo że talentu w tym kierunku nie ma za grosz. Gdy tańczy, spada na niego deszcz pieniędzy. Zawsze o największych nominałach.

http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=9tVbI7r64uE

Skąd taki szacunek do Ramzana? - Ze strachu. Wiedza o tym, jak prezydent kraju Ramzan Kadyrow wraz ze swoimi kamratami torturuje, morduje własnoręcznie i poniża swoich wrogów, jest w Czeczenii powszechna. Ci, którzy się nie boją, walczą w lesie o wolność i godność. Reszta narodu żyje jednak w strachu, rozumiejąc, że Putin oddał Kadyrowowi Czeczenię na wyłączność. Anna Politowska, słynna dziennikarka rosyjska, latami opisywała bezprawie i zbrodnie, jakich dopuszczał się sam prezydent Czeczenii i przyjaciel Władimira Putina. Nikt nie reagował. Ale ona pisała:

O tym, „Jedną z najokropniejszych tragedii dla Czeczenii są masowe zniknięcia obywateli. Dziś mamy prawie trzy tysiące „zaginionych”, przy tym nikt nie potrafi podać dokładnych liczb. Ich krewni nadal ich szukają, na ziemi i pod ziemią, wśród tych po stronie rosyjskiej i wśród tych po drugiej stronie. Kiedy wojna się skończy, będziemy mogli być pewni, że najlepszymi śledczymi w Rosji staną się krewni tych, którzy zniknęli. To właśnie ci „śledczy”, zwerbowani przez nieszczęście, odkryli kadyrowców. Od pewnego czasu ślady porwań uparcie prowadziły do wsi Centoroj, w której – jak powszechnie wiadomo – mieszka Kadyrow. Dowody wskazywały na budynki przylegające do domu Kadyrowa, a dokładnie do bardzo przyjemnej wiejskiej posiadłości i budynków zajmowanych przez jego ochroniarza. Inna Ścieszka prowadziła uparcie do sowchozu młodzieżowego nr 15 leżącego po drodze do Groznego. Można dostrzec uderzającą prawidłowość: o ile niektórzy wyszli jednak na wolność z sal tortur w Centoroj, o tyle z sowchozu nr 15 dochodził tylko grobowy chłód. Niekiedy przypadkiem znajdowano kości tych, którzy zostali uprowadzeni do sowchozu nomer 15, rozrzucone lub na wpół wygrzebane przez psy.*

I o tym, „Czy był Pan przesłuchiwany osobiście przez Ramzana? Tak. Zapytał mnie, z jakiego rodzaju samochodu korzysta Sajdullajew [znany biznesmen z Moskwy, miał zamiar kandydować na prezydenta Czeczenii, jako kontrkandydat Kadyrowa przyp.mój M&M] i ilu ma ochroniarzy. Nie dopowiedziałem. Bili mnie po całym ciele trzonkiem od łopaty; Ramzan sam mnie bił. Zawiesił mnie za ręce na drzewie i mnie bił. (…) Ramzan powiedział, że da swój złoty zegarek temu, kto wymyśli dla mnie najokrutniejszą śmierć…, Kto wygrał? Były szef sztabu Basajewa (przeszedł na stronę Kadyrowa). Powiedział, że powinno się mnie powiesić za ręce i zrobić tysiące nacięć na mojej skórze (…)*

I nawet o tym, „Wideo z łaźni”, jak je zatytułowano, nie da się porównywać z innymi filmami przestawiającymi tego samego KPRK(Kogoś Przypominającego Ramzana Kadyrowa [przyp.M&M]) i jego popleczników również nakręconymi za pomocą telefonów komórkowych, w których posiadanie weszła „Nowaja Gazieta” (…) KPRK obejmuje kobietę w karmazynowym staniku, następnie śmiejąc się przyciąga do siebie. Kobieta próbuje tańczyć, gdy mówi do niej w kiepskim rosyjskim , ale później krzyczy po czeczeńsku do kogoś kogo kamera nie obejmuje: Dawaj ściągaj spodnie!” Znów: „Dajcie mu trochę szamponu [sic!], to zdejmie spodnie!” Przy tym jest wiele rechotu. KPRK śmieje się; jest zrelaksowany, bez zażenowania. W końcu scena staje się bardziej zrozumiała. KPRK chce, żeby jego młoda dama napawała swoje oczy widokiem kogoś, kogo kamera nie obejmuje, a kto spuszcza spodnie na rozkaz KPRK. Następnie widzimy zmaltretowanego młodego mężczyznę w czarnej baseballówce, spuszczającego spodnie. (…) Natomiast KPRK jest wyraźnie pijany. (…) Młodej kobiety już nie widać, ponieważ „kamerzysta” koncentruje się na KPRK, który kwiczy i radośnie filmuje „atrybuty” człowieka w baseeballówce. KPRK naprawdę się cieszy. Czym? Fotografowaniem skrajnego poniżenia kogoś, kto ściąga spodnie na jego rozkaz i nawet nie odwraca twarzy”.*

Kadyrow lubi pieniądze i je ma. Gdy podczas konferencji prasowej związanej ze zbliżającym się tzw. Świętem Groznego dziennikarze zapytali go, skąd on ma na to wszystko pieniądze, Kadyrow odpowiedział:

„Nie wiem. Allah mi je daje.” Wbrew temu, co głosi, to nie Allah daje mu pieniądze. Sponsorzy Kadyrowa są z tego świata: z wody, z krwi i kości. Czeczenia posiada dość wielkie złoża ropy naftowej. Chyba jest też jedynym krajem, który, ma złoża niemal zrafinowanej benzyny. W Groznym w wielu miejscach wystarczy wykopać kilkumetrową studnię i pompować benzynę. Potem wystarczy trochę ją podgrzać w kadzi i paliwo wędruje na ulice: wprost do baków samochodów. Pod stolicą Czeczenii jest prawie jezioro benzyny, która wyciekła z pobliskiej rafinerii – kiedyś jednej z największych w ZSRR. To, co nie zdążyło wsiąknąć w ziemię za czasów sowieckich, wylało się podczas bombardowań w ostatnich wojnach z Rosją. Ale to nie złoża ropy czy benzyny, na których łapy położył Kadyrow, są najistotniejsze. Przez Czeczenię przebiega rura tłocząca ropę z nad Morza Kaspijskiego w głąb Rosji. Kiedyś złoża kaspijskie w całości należały do ZSRR. Dzisiaj ma je Azerbejdżan, jednak główna rura z Azerbejdżanu biegnie wciąż jeszcze do Rosji, a - jak mówi rosyjskie przysłowie - „kto trzyma kran (korek), ten zamawia muzykę”. I dlatego Rosja musi kontrolować Czeczenię. W wywiadzie dla Radio Svoboda Kadyrow szczerze przyznał, że gaz ma Gazprom, ropę – Rosnieft, a Czeczenia nie potrzebuje niczego - prócz pieniędzy oczywiście. Gdyby w istocie Kadyrow stał się tym, który sprowadza do kraju tirami pieniądze i rozdaje je ludziom, to być może zasłużyłby na legendę kolejnego bohatera narodu. Ale Czeczenia dla Ramzana nosi wyłącznie jedno nazwisko: Kadyrow. Oficjalnie, według deklaracji o dochodach z 2010 r., Ramzan Kadyrow posiada małe mieszkanie o powierzchni 36,0 metrów kwadratowych. W 2010 roku zarobił, jako prezydent jedynie 4.191.138 rubli; ok.130 tys $.

http://chechnya.gov.ru/page.php?r=126&id=9233

To NIE MAŁO, ale przecież wciąż ZA MAŁO choćby na pokazową walkę Tysona w Groznym, albo kontrakt dlaJonathana Legeara, nowego piłkarza Tereku Grozny. Za mało na „Serce Czeczenii” – największy meczet w Europie z ważącym 6 tonżyrandolem z górskiego kryształu, albobudowę szklanych domów w Groznym - choćby takich jakGrozny-City: cztery wieżowce z najwyższym na świecie sztucznym wodospadem. Zbyt mało na ogromne fontanny, wykonane z najlepszych i najdroższych materiałów. A przecież czekakolejny remont reprezentacyjnej alei im. Achmada Kadyrowa (ojca), albo nie mniej szykownej alei W.Putina. No i ta miłość Ramzana do samochodów... Musi mieć wszystkie najlepsze modele z całego świata. I ma: np. takiLamborghini Reventon.

http://www.youtube.com/watch?v=gNIs35lN54Y&feature=related

Prezydent lubi też robić prezenty; jego budżet musi i te wydatki udźwignąć: samochód wart250 tys€. dla Jany Rodkowskiej – rosyjskiej gwiazdy telewizji - albo zegarekza 100 tys. € z diamentami dlastylisty Sergeja Zwieriewa. Ramzan musi mieć też na premie dla piłkarzy Tereka: co najmniej 75 tys., € dla tych najlepszych. Prezydent potrzebuje także odpowiednio wypocząć. A jak wakacje – to na poziomie! Ramzan lubi luskus. Jak informowała niedawno prasa turecka, prezydent Czeczenii wraz ze świtą spędził tydzień w Antalyi w pięciogwiazdkowym Mardan Palace. Jeździł Rolls Royce Phantom Cabrio (wart 2 mln $.), pływał w wielkim basenie, w którego centrum znajduje się akwarium z rekinami, korzystał z łaźni, w której wszystkie detale i wykończenia pokryte są złotem. Całej świcie Kadyrowa udostępniono 50 numerów hotelowych (17 tys. dolarów za dobę każdy). Sam Ramzan zamieszkał - jak na prezydenta przystało - w prezydenckich apartamentach, z salą kinową, trzema sypialniami i basenem. Oficjalnie pieniądze na wydatki prezydenta Kadyrowa pochodzą z funduszy na odbudowę po zniszczeniach wojennych Czeczenii przysyłanych przez Kreml. Jeśli jednak porównać liczby, okaże się, że to wciąż znacznie mniej niż wydaje Ramzan. W ciągu ostatnich dziesięciu lat Rosja przeznaczyła na rozwój całego Kaukazu Północnego ( 10 republik : m.in. Inguszetia, Dagestan, Kabardyno Bałkaria, Północna Osetia, Karaczajo - Czerkiesja itd.) 800 mld rubli, czyli ok 26 mld USD. W 2000 do regionu wpłynęło ledwie 15 mld rubli, ale pod koniec dekady rocznie wpływało prawie 180 mld rubli. To wciąż za mało. To za mało nawet dla samej Czeczenii. Tylko w kwietniu tego roku czeczeński rząd zwrócił się do Centrum Federalnego z prośbą o wsparcie w wysokości prawie 500 mld rubli (ok. 16 mld USD) byrepublika mogła spokojnie się rozwijać do 2025 roku. To też jednak nie wystarczy na dalekosiężne plany młodego prezydenta Czeczenii. Ramzan wpadł, więc na pomysł, by zgodnie z prawem (przez siebie stworzonym) grabić do woli swoich obywateli. Założył Fundusz Charytatywny imienia Ahmada Hadżi – ojca zabitego w zamachu. Fundusz zajmuje się, - zgodnie z kwitem o rejestracji - zbieraniem środków na rozwój Republiki Czeczeńskiej. A któż lepiej zadba o rozwój kraju jak nie jego prezydent? Kto lepiej zagwarantuje uczciwość i przejrzystość w papierach Funduszu, jak nie Ajmani Kadyrowa - matka prezydenta? Środki wpływają na fundusz regularnie. Kto dostaje comiesięczną wypłatę – musi „dobrowolnie” ofiarować na szczytne cele Funduszu 1000 rubli, czyli ponad?30 $.Ten, kto dobrowolnie nie odda nic Kadyrowowi, w najlepszym razie może spodziewać się wyrzucenia z pracy. W najgorszym, dowie się nagle, że on, albo ktoś z krewnych, był w lesie w grupie terrorystycznej, za co - zgodnie z rosyjskim prawem - grozi 25 lat więzienia. Dlatego nikt nie protestuje nawet wtedy, gdy dziwnym trafem, albo zarządzeniem przełożonych, trzeba oddać na cele charytatywne znacznie więcej niż 30 $. Allah dał – Ramzan wziął, czyli sprawiedliwość po rosyjsku. Sprawą zainteresowała się dziennikarka Anna Politkowska z Nowej Gaziety. Dziennikarka nagrodzona „ZłotymPióremRosji (Nagroda Związku Dziennikarzy Rosji) 2000, „Dobry Uczynek – Dobre Serce”(Nagroda Związku Dziennikarzy Rosji)2001,Global Award for Human Rights Journalism (Nagroda Amnesty International),Lettre Ulysses Award,Hermann Kesten Medal,Nagroda dziennikarska OBWE za odważną i profesjonalną pracę, służącą popieraniu praw człowieka i wolności prasy2003,Olof Palme Prize2004,Międzynarodowa Nagroda Literacka im. Tiziano Terzaniego (Premio Terzani)2006 i oraz UNESCO/Guillermo Cano World Press Freedom Prize,National Press Club/John Aubuchon Freedom of the Press AwardiDemocracy Award (Nagroda National Endowment for Democracy)i w jednym ze swoich artykułów w” Nowoj Gazietie” opisała proceder zalegalizowanego tzw. „reketu”, czyli wymuszania kasy od obywateli. To właśnie dzięki temu ­Kadyrow stał się najbogatszym człowiekiem na Kaukazie. Politkowska ujawniła, w jaki sposób reżimowi dziennikarze, pracujący nad wizerunkiem Kadrowa, stworzyli mit głoszący, że Ramzan na swój własny koszt odbudowuje po wojnie kraj. Dziennikarka udowodniła, że tylko 6 na 27 projektów było finansowanych ze środków pozabudżetowych., a pozostałe były opłacane przez Federację Rosyjską. To nie wszystko. Politkowska podejrzewała także, że przez Czeczenię biegnie droga nielegalnego handlu bronią i że Ramzan ma z niego dużą działkę. Nikt przecież nie kontroluje, ile i jaka broń wysyłana jest do wciąż zapalnej republiki na Kaukazie. A potrzeba jej tam dużo, bo operacja antyterrorystyczna wciąż trwa, mimo że już dawno ogłoszono jej zakończenie. „Mafia nie lubi takich demaskacji”– napisał kiedyś Wiaczesław Izmaiłow, kolega Anny z redakcji. Nie mylił się. Poznałem go kiedyś i chyba dziwię się, że żyje. Anna Politkowska nie zdołała zakończyć swojego śledztwa. Artykuł „Ramzan Kadyrow, duma Czeczenii”, opisujący przestępcze praktyki w Funduszu imienia Ahmada Hadżi, ukazał się na łamach moskiewskiej „Nowoj Gaziety w 5 czerwca 2006 roku”. Cztery miesiące później – 7 października 2006 roku - dwa dni po urodzinach Ramzana i w dniu urodzin prezydenta Rosji Władimira Putina - Anna Politkowska została zastrzelona pod drzwiami swojego mieszkania w centrum Moskwy. Minęło pięć lat. Sprawców nigdy nie odnaleziono, ale tropy morderców prowadzą do Czeczenii, do Centoroj. Kadyrow miał to zrobić w prezencie urodzinowym dla swojego największego przyjaciela. A Ramzan przecież lubi rozdawać prezenty… Dlatego chciałbym zapytać Pani Hillary Clinton czy to nie wystarczy by Ramzan odszedł do historii.?

* Anna Politkowska „Tylko Prawda. Artykuły i reportaże”. Warszawa 2011

P.S. POLECAM na koniec WYWIAD z Ramzanem. Rozmowa jest po rosyjsku ale warto najpierw obejrzeć i nawet bez znajomości j. rosyjskiego posłuchać:

http://www.youtube.com/watch?v=APzBMwyqFYA

Dopiero potem przeczytać tłumaczenie:

· W zasadzie, to Pan najbardziej skuteczny separatysta. Jak Pan się dotego odniesie..

· Co to znaczy, że jestem skutecznym separatystą? Jak to zrozumieć?

· Pan osiągnął więcej, niż swojego czasu Dudajew.

· Pan mnie nie obraża przypadkiem? (grzebie w komórce). Wiesz, Dudajew... Osiągnęłam to, że... A nawet nic nie osiągnąłem. Nie do końca mamy odbudowaną republikę. Ale co ja osiągnąłem? Ropę ma Rosnieft, gaz – Gazprom...

· Tak-dobrze, że Pan o tym mówi. Pan chce, żeby to wszystko było w Republice?

· Ale po co nam to wszystko? Po co nam tę problemy? Potrzebujemy pieniędzy. Ropę niech nadal na Rosnieft, a gaz – Gazprom. Potrzebujemy pieniędzy, żeby odbudować, żeby tam wiesz, budować ekonomię w Republice.

· Objechaliśmy dziś Grozny. No i powiem, że naprawdę, dla tych, którzy byli tu wcześniejm w połowie lat 90-ch, czy na początku 2000, ten wyjazd robi wielkie wrażenie...Ale zamachy nadal są, strzelają... Czy faktycznie, życie stało się lepsze?

· Ale nic nie naprawisz w jeden dzień. Teraz jest spokojniej, o 3 w nocy można wyjść, się przejść swobodnie. Żadnych gróźb, podejrzeń, nic.Ale ten, że co?! Pan wątpi, że tu spokojnie? Przecież Pansamtu chodzi w nocy, w dzień...

· Są różne informację o Pana dzieciństwie, oraz o tym, gdy po raz pierwszy wiał Pan broń do rak. Był nawet z Panym wywiad, ja go dobrze pamiętam, że po raz pierwszy to się stało w wieku 17 lat, to była pierwsza kampania, w której Pan razem z wieloma innymi brał udział przeciwko armii rosyjskiej.

· Nigdy nie byłem przeciwko FR. Byłem z narodem. Wówczas naród był przeciwny[Rosji] Ale go zmusili politycy: Jelcyn, Bierezowski oraz inni. Oni chcieli rozwalić FederacjęRosyjską, jak rozwalili ZSSR. Absolutnie nigdy nie mieliśmy takiego planu walczyć z Rosją. Zmusili nas do tego by naród czeczeńskiprzeciwstawił sięFederacjęRosyjską, wprowadzili do ślepej uliczki.

· Czy Pan uważa, że w Czeczenii jest kult pana osoby? Dużo portretów, cytatów.

· Patrz, jeśli wezmę dziś te portrety. Obecnie, to ja decyduję o polityce. Jeśli na przykład portrety gdzieś są i ich nie dotykają, oznacza to, że Kadyrow się podoba. A jeśli je będą zakreślać, wyrzucać, wtedy Kadyrow nie jest potrzebny. Nie jeden razsamzdejmowałem te portrety. Przysięgam na Allaha, nie podobami się, to jak ktoś o mnie mówi. Jeśli moje portrety wiszą, to dla mnie tojestnajbardziej obrzydliwe. Po co mi to? Cały autorytet mam w sobie. Po co ma siebie reklamować? Proszę jutro zdjąć wszystkie moje portrety, wziąć je ze sobąi schować je, żeby nikt nie widział.Będę wtedyspokojny.

· Dobrze, od jutra zaczynam zbierać kolekcję.Tym nie mniej, zadam Panu innepytanie.Odwie osoby, które odegrały różne role w Pana życiu. Jaki jest Pański stosunek do Włodimiera Putina oraz Dmitria Miedwiediewa?

· Putin jest moim idolem Jest idolem. Kocham go. Szanuję go. Oddam za niego swoje życie.

· Czy Pan chce, żeby on po raz kolejny został prezydentem?

· Bardzo chcę! Chcę, żeby on był prezydentem dożywocia.

http://www.youtube.com/watch?v=APzBMwyqFYA

Życzenie Ramzana się spełni. Już w przyszłym roku Putin zostanie prezydentem Rosji na dwie kolejne kadencje. Tym razem dłuższe niż poprzednie. Razem 12 lat. A potem? Kto to wie. Myszka and Miki

NATARCIE ŚWIATOWEJ MASONERII Z UNIĄ EUROPEJSKA W TLE BUZEK I BAROSSO NA KAWCE ZE ŚMIETANKĄ Z MASONAMI W RAMACH SPOTKAŃ SZEFÓW KOMISJI EUROPEJSKIEJ I PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO Z ORGANIZACJAMI FILOZOFICZNYMI I RUCHAMI NIEWYZNANIOWYMI.

NATARCIE ŚWIATOWEJ MASONERII Z UNIĄ EUROPEJSKĄ W TLE

Buzek i Barosso na kawce z masonami Przedstawiciele najwyższych władz Unii Europejskiej spotkali się z reprezentantami masonerii. Nastąpiło to w ramach corocznego spotkania szefów Komisji Europejskiej, Rady Europejskiej i Parlamentu Europejskiego z organizacjami filozoficznymi i ruchami niewyznaniowymi. Jose Barroso, Herman Van Rompuy i Jerzy Buzek rozmawiali z członkami tej największej na świecie i najbardziej zaciekłej organizacji antykatolickiej, aby - jak wyjaśniono - dyskutować na temat walki z biedą i wykluczeniem społecznym. Przedstawiciele Brukseli spotkanie z masonami uzasadniali koniecznością dialogu między unijnymi instytucjami, a wspólnotami religijnymi, Kościołem, oraz stowarzyszeniami niewyznaniowymi. Jose Barroso, jako szef Komisji Europejskiej od wielu już lat spotyka się z najwyższymi władzami masonerii. Za każdym razem, kiedy w Brukseli przyjmowana jest delegacja tego stowarzyszenia, towarzyszy temu niezwykłe zainteresowanie, grzeczność, a wręcz spolegliwość unijnych polityków wobec jej przedstawicieli. Wcześniej masoni przyjmowani byli zazwyczaj na prywatne zaproszenie któregoś z wysoko postawionych unijnych oficjeli, aż do roku 2008, kiedy już oficjalnie Barroso, jako przewodniczący KE zaprosił do Brukseli władze Międzynarodowego Mieszanego Zakonu Wolnomularskiego „Le Droit Humain”. Wówczas po raz pierwszy przedstawiciel masonerii mógł przemawiać na tak wysokim szczeblu instytucji europejskich, korzystając z ich niezwykłej gościnności. Taka postawa jednak nie dziwi, zwłaszcza w kontekście słów przewodniczącego Barroso, który na każdym kroku zapewniał masońskich delegatów o swoim głębokim przywiązaniu do „ducha laickości”, oraz zasady rozdzielenia państwa od religii. W czasie tego spotkania przywołano zasady patronujące filozofii masonerii, które odbijają się w jasny sposób w postępowaniu władz Unii Europejskiej. Wspomniano o konieczności podkreślania roli epoki oświecenia w ukształtowaniu się współczesnej Europy, o deprecjacji w jej historii jakichkolwiek powiązań z religią, aż do zlikwidowania w świadomości społecznej faktu o chrześcijańskich korzeniach Starego Kontynentu. Przywiązanie najważniejszego z polityków UE do masońskich zasad pokazuje, jak daleko dzisiejsza Unia Europejska odbiega od koncepcji, którą stworzyli jej „ojcowie założyciele”: Schumann, Adenauer, De Gasperi. Barroso podczas pierwszego spotkania z masonami w Brukseli złożył obietnicę zwrócenia szczególnej uwagi na „wartości bronione przez wolnomularzy” i przysłuchiwanie się ich opinii w każdej kwestii, która ich niepokoi. Przedmiotem rozmów była m.in. walka z ubóstwem, a ich interlokutorami byli przedstawiciele organizacji światopoglądowych i niewyznaniowych. Na 30 osób aż 17reprezentowało loże masońskie, które w wielu krajach UE są głównymi wyrazicielami światopoglądu ateistycznego. Jose Barroso, szef Komisji Europejskiej tak liczną obecność przedstawicieli światowej masonerii tłumaczył, iż do spotkań tych instytucje unijne obliguje traktat lizboński. Barroso przypomniał, że w jego kraju / Portugalia /w czasach dyktatury, za członkowstwo w organizacjach wolnomularskich groziło więzienie, dlatego opowiedział się za prawem ludzi do nieujawniania swojej przynależności. Mówić w Polsce o masonerii dzisiaj, to narażać się na posądzenie o fobie antymasońskie, o chęć polowań na czarownice, w końcu o wskrzeszanie dawno nieistniejących mitów. A tymczasem masoneria, to cząstka naszej współczesności, pozornie niezbyt widoczna, ale za to niezwykle aktywna i agresywna. Kto zachował wizerunek masonerii z przełomu XIX i XX wieku z jej agresywnością antykościelną, kampaniami prasowymi i nagonkami np. wokół objawień w Fatimie - ten może mniemać, że masonerii obecnie nie ma. A ona jest i działa, lecz inaczej. Od tamtego czasu masoneria zmieniła taktykę. Rosnący autorytet moralny i intelektualny Kościoła katolickiego w XX wieku przekonał ją, iż walcząc z otwartą przyłbicą przysparza sobie więcej wrogów niż sympatyków, a jej wpływy w kołach i środowiskach katolickich maleją. Zaprzestała, więc oficjalnej walki, przeciwnie, zaczęła dążyć do porozumienia z władzami kościelnymi, zabiegała o to, aby mieć swoje komórki w organizacjach międzynarodowych, na wyższych uczelniach, w Kościele także. Władze masońskie zabiegają o to, aby ich członkom umożliwić karierę zawodową, lub społeczną i w ten sposób uzależniają ich od siebie. Zaciągnąwszy takie zobowiązania wobec organizacji, mason, który chciałby opuścić jej szeregi napotyka na trudności. Oprócz loży, do której należy, czuwa nad nim loża sekretna składająca się z niewielkiej, ale wpływowej liczby mistrzów; z niej wychodzą ostrzeżenia, groźby, do utraty życia włącznie. Taktyką masonerii jest m.in. tworzenie organizacji o celach charytatywnych i innych szlachetnych intencjach, jak pomoc humanitarna, pomoc niepełnosprawnym, pomoc tzw. trudnej młodzieży, etc. Masoneria, chociaż deklaruje swoją chęć porozumienia z Kościołem, to naprawdę uważa go za główną przeszkodę na drodze swojego rozwoju, dokonując licznych prób dostania się do jego struktur wewnętrznych, aby móc manipulować nim od wewnątrz. Solą w oku masonerii był Jan Paweł II i jego nauka. Masoneria polska obecnie przesiąknięta jest obcą i rodzimą agenturą. Sprecyzować to można i tak, iż w Polsce agentura obca i rodzima przesiąknięte są masonerią. Te dwie siły wrogie narodowi polskiemu i Kościołowi katolickiemu w Polsce do tej pory działające w ukryciu, rozpoczęły jawną działalność, pod hasłem; „masonerii nie ma”. „To spiskowa teoria wymyślona przez grupkę antysemicko nastawionych oszołomów”. „To nie jest żaden problem” itp. Doprowadzono polskie społeczeństwo do tego, że wiele tematów i problemów nie staje się przedmiotem publicznej dyskusji. Wielu Polaków nie zdaje sobie sprawy z istniejących zagrożeń, jakie niesie idea wolnomularska. Mason dalej kojarzy się w Polsce z jakimś złem, z szatanem, z totalitaryzmem, bądź sekciarstwem. Im bardziej się ujawniali, tym bardziej rosło antymasońskie nastawienie. Powrócili, więc do starej propagandy. Ten problem nadal nie funkcjonuje w polskiej świadomości zbiorowej. I owa rodzima niewiedza jest dla Polski katastrofalna. Przeciętny Polak nie posiada żadnej wiedzy w tym przedmiocie, bo też i środki masowego przekazu przemilczaniem stoją na usługach masońskich. Któż to w Polsce wie, iż od każdego, kto wstępuje do masonerii wymaga się w imię wolności odrzucenia wszelkiego dogmatu. A więc katolik powinien w tym momencie zaprzeć się Jezusa Chrystusa, jako Boga - Człowieka, Trójcy Świętej, Odkupienia, Zmartwychwstania. Choć masoneria, jak sama deklaruje nie jest religią stworzyła pewna wizję zamiast Boga; jest to Wielki Architekt, który zbudował świat, ale jednocześnie życie człowieka go nie interesuje. Mamy sobie radzić sami. Nie ma łaski Odkupienia, Miłosierdzia. W praktyce masoneria służy rozwijaniu trzech podstawowych pożądań człowieka: wiedzieć, posiadać, mieć władzę. Nie ma w niej miejsca na Boga osobowego, nie ma nieba, jest pustka kosmiczna, nie ma wiecznego udziału w szczęściu Bożym, jest po śmierci jakiś wieczny Orient, bliższy nicości niż życiu. Chrystus jest uznawany, ale jako człowiek, postać historyczna, twórca systemu filozoficzno - moralnego, inspiracja artystyczna, nic więcej. Masoneria, chociaż deklaruje chęć porozumienia z Kościołem, to naprawdę uważa go za główną przeszkodę na drodze swojego rozwoju. W 1983 roku Kongregacja Doktryny Wiary wydała deklarację podpisaną przez prefekta kard. Józefa Ratzingera, przyjętą przez Jana Pawła II i upublicznioną na jego polecenie. Czytamy w niej: „Negatywna ocena Kościoła o wolnomularskich zrzeszeniach pozostaje wciąż niezmienna, ponieważ ich zasady były zawsze uważane za nie do pogodzenia z nauką Kościoła i dlatego też przystąpienie do nich pozostanie nadal zabronione. Wierni, którzy należą do wolnomularskich zrzeszeń znajdują się w stanie grzechu ciężkiego i nie mogą przyjmować Komunii św”. Karol Marks i Fryderyk Engels zachęcali robotników do czytania dzieł masona Voltaire’a, a był on także jednym z najwyżej cenionych filozofów w Związku Sowieckim. Eugene Pottier ( autor socjalistycznej Międzynarodówki) był masonem i jego pieśń była od 1917 roku do 1944 hymnem ZSRS. W odniesieniu do wczesnych lat dziewięćdziesiątych żyjemy w zupełnie innej Polsce. Tamta, chociaż skażona już pogańskim i liberalnym złem jeszcze była Polską, jeszcze była katolicka, jeszcze reprezentowała cywilizację chrześcijańską. Wtedy Polska próbowała budować niepodległość i suwerenność. O niepodległości, czy suwerenności już nie można dzisiaj nawet mówić, a stało się to swoistym tabu w wyniku propagandowej aktywności polityków i mediów z nimi związanych, a co jest najgorsze, znacznej części społeczeństwa już na tym nie zależy. To co kiedyś było krytykowane jako masońskie dzisiaj staje się normą i rzuca się wprost w oczy wszystkim tym, których nie dotknęła ta nowa ślepota, u której podłoża leży strach, wygodnictwo, albo poddanie się pogańskiej i agenturalnej manipulacji. Efektem tej manipulacji jest np. rozrastanie się przedziwnej schizofrenicznej formacji, którą masoni nazywają chrześcijaństwem wodnikowym, formacji, która jest bardzo krytyczna wobec wszystkiego, co katolicko - tradycyjne i bardzo otwarta na to, co w istocie masońskie. Tak, więc np. homoseksualizm przestaje być traktowany, jako zboczenie, a staje się czymś normalnym. Jego negatywna ocena jest postrzegana, jako fanatyzm i ciemnota. W struktury Kościoła katolickiego w Polsce oficjalnie już przenikają masoni, chociaż zmowa milczenia medialnego trwa. Dla przykładu masoński „Rotary Club”, który zrzesza m.in. prof. Andrzeja Zolla, (szefa Rady Centrum Jana Pawła II „Nie lękajcie się” - instytucji kościelnej), którego powołał kard. Stanisław Dziwisz. O wpływie nauk Jana Pawła II na pokolenie w czasach jego pontyfikatu dyskutują przedstawiciele Centrum Jana Pawła II „Nie lękajcie się”, fundacji „Pro Publico Bono”, oraz duszpasterze i członkowie tzw. środowiska Karola Wojtyły. Zdaniem prof. Andrzeja Zolla „pokolenie Jana Pawła II dotyczy nie tylko młodych, ale także całej generacji Polaków, dla których data pontyfikatu stała się przełomowa”. Konsekwencje tego wydarzenia wszyscy nosimy - podkreśla Andrzej Zoll. Następuje tu paradoksalne zjawisko; apostoł niechęci, ba , nawet nienawiści do Kościoła katolickiego w rozumieniu doktryny wolnomularskiej, staje się nagle jego reprezentantem, szefującym Radzie Centrum Jana Pawła II „Nie lękajcie się” w bogobojnej misji beatyfikacyjnej papieża Polaka, sygnatariusza wspomnianej wyżej deklaracji. I dalej Zoll:

„…niestety Kaczyńscy nastawieni są na budowę państwa opiekuńczego, …totalitaryzm nie zawsze sprowadza się do obozów koncentracyjnych… państwo opiekuńcze też jest pewną formą totalitaryzmu… odnoszę wrażenie, że zbliża się godzina powrotu na scenę polskiej inteligencji…” / „Wodzowie” +profesorskiej rewolucji+ / „Nasza Polska” nr 18 - 19 z dnia 30.04 - 8.05. 2007 /. Kierunek dążenia masonerii wyznacza przede wszystkim walkę z religią chrześcijańską i Kościołem katolickim przyjmującej znamiona imperialistyczne, nacjonalistyczne, faszystowskie, komunistyczne. Proces „odkatolicyzowania” świata jest przewlekle prowadzony przez umacnianie zdobytego przez masonerię establishmentu. Instrukcja Wysokiej Wenty / tajne stowarzyszenie włoskiej masonerii / stwierdza: „nasz ostateczny cel jest ten sam co Woltera, oraz Rewolucji Francuskiej: unicestwienie raz na zawsze katolicyzmu, a nawet samej idei chrześcijańskiej, która stanąwszy na ruinach Rzymu, stała później jego przedłużeniem”. Walka masonerii z Kościołem przybiera różne formy. Pośród nich należy wyróżnić działalność bezpośrednią / przy pomocy przymusu fizycznego /, oraz pośrednią zazwyczaj prowadzoną przy pomocy środków intelektualnych, sugestywnych i medialnych. Działalnością bezpośrednią masonerii był m.in. jej udział w Rewolucji Francuskiej, w Meksyku i Hiszpanii. Po II wojnie światowej masoneria skoncentrowała swoje działania na sferze życia intelektualnego i społecznego świata. Ostatnie wypadki w Polsce przyniosły wiele negatywnych emocji, skojarzeń i zachowań związanych z niektórymi hierarchami Kościoła katolickiego, zagadkowe ich zachowania przywodzące na myśl stwierdzenie papieża Pawła VI, iż przez jakąś szczelinę do świątyni Boga przedostał się dym Szatana /J. Mackiewicz „Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy” /. Pius XII, a także kilku kardynałów, którzy zapoznali się z trzecią tajemnicą fatimską także mówili, że dotyczy ona wielkiej apostazji w Kościele. Apostazją nazywano odstępstwo od wiary chrześcijańskiej z jednoczesnym przejściem na inną religię. Obecnie w myśl prawa kanonicznego apostazja polega na publicznym i całkowitym, jasnym lub wynikającym z postępowania odrzuceniu przez ochrzczonego wiary rzymsko - katolickiej i odłączenie się od "wspólnoty Kościoła". Formalizacji tego aktu dokonuje się najczęściej przez złożenie pisemnego oświadczenia przez apostatę i dokonanie właściwego wpisu do księgi chrztu przez stronę kościelną. Także słowa ostatniego wykładu Jana Pawła II o Fatimie interpretowane są tak, że papież uważał, „że jedna trzecia kardynałów, biskupów i kapłanów pracuje dla szatana”. Niepokojące informacje o polskim kościele podał w tygodniku „Głos” w 2008 r. prof. Jan Żaryn z Instytutu Pamięci Narodowej. Stwierdził on, że wśród księży diecezjalnych było 2.142 tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa / TW /, wśród zakonników - 46, zakonnic - -12, na KUL - 24, w ATK (Akademia Teologii Katolickiej) - 15, a w wyższych seminariach duchownych - 39. Konflikt o krzyż przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu upamiętniający smoleńską tragedię, w którym kuria warszawska poparła decyzję prezydenta nakazującą przenieść go z przestrzeni publicznej do zamkniętego kościoła przypomina zachowanie niektórych hierarchów Kościoła katolickiego w Polsce na przestrzeni ostatnich lat. I tak:

Biskup Tadeusz PIERONEK pochodzi wprawdzie z krakowskiej ziemi, studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale trudno w nim dostrzec miłość do kraju rodzinnego, niełatwo też przywiązanie do tradycyjnego rzymsko-katolickiego Kościoła. Jest on stałym komentatorem „Dziennika Zachodniego”, polskojęzycznego pisma dla Ślązaków, wydawanego przez Niemców. Ponadto jest członkiem fundacji Batorego, która jak wiadomo zajmuje się kształtowaniem społeczeństw „otwartych”, wspiera kampanie przeciw homofonii, czyli homoseksualizm, parady gejów i lesbijek. Słowem przyczynia się do moralnego rozkładu narodów. Przed referendum, w sprawie akcesji (właściwie aneksji) Polski do Unii Europejskiej biskup opracował broszurę w wydawnictwie „Wokół Nas”, w której upominał: nie głosować na populistów i demagogów, polskich Hitlerków / mając na myśli Ligę Polskich Rodzin. Przeciwników akcesji nazywał Władywostokiem. Na niezbyt przychylne Unii Europejskiej Radio Maryja pojechał z donosem do Parlamentu Europejskiego i krytykował go na tym forum. Zresztą toruńska rozgłośnia jest krytykowana przez biskupa przy każdej okazji. W wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” wręcz oskarżał episkopat, o to, że nie radzi sobie z „Radiem Maryja”, że nie przyłączył się do wersji Jana Tomasza Grossa o mordzie Żydów w Jedwabnem, rzekomo dokonanym przez Polaków. Po śmierci Bronisława Geremka hierarcha informował w „Dzienniku Zachodnim”, że w Warszawie słuchacze „Radia Maryja” zawiesili transparent o treści: "dzięki Ci Boże, że go od nas zabrałeś" i dodawał: „widocznie dzięki temu radiu nauczyli się takiego humanizmu i takiego chrześcijaństwa”. Zarzutu tego nie popierał żadnym dowodem, po prostu inkryminował słuchaczom toruńskiej rozgłośni takie przewinienie. Krytykowane przez biskupa „Radio Maryja” oraz TV "TRWAM" istotnie zapraszają do siebie polityków, naukowców i dziennikarzy, którzy mają krytyczny stosunek do rządu, a także do niektórych partii politycznych. Niemniej jednak większość czasu antenowego poświęcają te media przede wszystkim obrzędom religijnym, a także wydarzeniom historycznym, sprawom codziennej egzystencji, nauce gotowania, doskonaleniu jazdy samochodem, wędkowaniu itp. Papież Jan Paweł II wyrażał wielokrotnie wdzięczność Bogu za fakt istnienia „Radia Maryja” i TV „Trwam”. Także Papież Benedykt XVI przyjął i pobłogosławił w 2008 roku pielgrzymkę toruńskiej rozgłośni. Biskup Pieronek jest zdecydowanym przeciwnikiem lustracji. W wywiadzie dla "Linii specjalnej”, w którym abp Józef Życiński proponował mu objęcie przewodnictwa komisji do uniewinnienia duchowieństwa, stwierdził, że należy całkowicie utajnić akta IPN na 50 lat. W dwa lata później, za rządów PIS-u, stwierdzał już tylko, że katolickie uczelnie winny być w ogóle wyjęte spod ustawy lustracyjnej). Przy okazji dodał, że w „Radiu Maryja” obserwuje objawy pewnego zdziczenia. W szczęśliwym wydawałoby się roku akcesji Polski do UE zanotował hierarcha pewne niepowodzenia; nie wybrano go ponownie ani rektorem Papieskiej Akademii Teologicznej, ani do komisji wspólnej rządu i episkopatu. Toteż w książce "Kościół bez znieczulenia" poddał polski Kościół ostrej krytyce, w szczególności zarzucał, że za mało wspierał agitację pro-unijną. Działając w komisji wspólnej gorąco popierał opodatkowanie wiernych na rzecz kościoła, jakkolwiek doskonale zdawał sobie sprawę, że podobne rozwiązanie w Niemczech spowodowało odejście od katolicyzmu w latach 1990-2002 około dwóch milionów wiernych. Wobec obrońców krzyża przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu zajął stanowisko jednoznaczne, dziennikarzom „Polska The Times” powiedział: „ci, którzy bronią krzyża to fanatyczna sekta”. Na pytanie: „czy prezydent powinien nakazać krzyż po cichu usunąć” odpowiedział twierdząco. W parę dni później zalecał wykorzystanie do tej operacji brygady antyterrorystycznej. Abp Józef ŻYCIŃSKI - TW „Filozof” - jest chyba najgorliwszym "reformatorem" polskiego Kościoła i zwolennikiem obecności Polski w Unii Europejskiej. Po otrzymaniu święceń kapłańskich w 1972 roku w Częstochowie poświęcił się dalszym studiom teologicznym. Abp Życiński jest przewodniczącym Rady Programowej Katolickiej Agencji Informacyjnej (członkami Rady są ponadto abp Gądecki, oraz biskupi Pieronek i Tyrawa). Agencja zajmuje się programowaniem "kościoła otwartego" i zwalczaniem toruńskiej rozgłośni. W 2005 roku do walki ze znienawidzonym o. Rydzykiem utworzył ponadto przy Konferencji Episkopatu Polski - Krajową Radę Katolików Świeckich i Radę Apostolatu Świeckich. Krytykę toruńskich redemptorystów i ich dzieł prowadzi hierarcha przy każdej okazji: Podczas pobytu w Toronto w styczniu 2008 r. informował, że liczba powołań do zakonu ciągle spada i że przełożony może wszak usunąć nieodpowiednie osoby z Radia Maryja. Arcybiskup wspiera deprawującą imprezę Jerzego Owsiaka "Przystanek Woodstock" propagujący permisywizm moralny pod hasłem "róbta, co chceta". W 2007 roku wziął w niej osobiście udział. Nic, więc dziwnego, że za swoją działalność zbiera nagrody i wyróżnienia od bliskich mu światopoglądowo organizacji jak np. Fundacji Nowego Tysiąclecia, czy redakcji „Tygodnika Powszechnego” i jest reklamowany przez środki masowego przekazu. W audycji telewizyjnej „Kropka nad i” na pytanie Moniki Olejnik: „czy Polska jest antysemicka?” odpowiedział: „wszyscy Polacy to antysemici”. Laureat medalu św. Jerzego wraz z Adamem Michnikiem i innymi różowo - czerwonymi, który ustanowił ks. Adam Boniecki wieloletni współredaktor "Gazety Wyborczej". Ów medal ks. Adam Boniecki przyznał również rozmaitym osobom, znanym powszechnie komunistom, których pragnął w ten sposób uhonorować. Wyróżnieni, pasowani na "rycerzy" laureaci mieli zasłużyć się m.in. w zwalczaniu "ksenofobii, rasizmu i antysemityzmu”, /ale nie antypolonizmu/, oraz propagowaniu tolerancji i dialogu. I tu powstaje problem. Dlaczego pismo, prezentowane nie wiadomo, w jakiej intencji, jako katolickie, będące de facto organem lewicy laickiej podejmuje godny pożałowania wybryk. Bowiem dekoracja owa nie zasługuje nawet na przypadkowe utożsamianie z tradycją, pamięcią, rangą i znaczeniem autentycznych odznaczeń św. Jerzego. Medal św. Jerzego nie istnieje w prawodawstwie polskim, a więc nie uzyskał akceptacji Sejmu i odpowiednich agend rządowych. "Tygodnik Powszechny" zapisał się, więc precedensem bezprawia ośmieszającym nasz kraj. Zapewne niedługo redaktorzy "Gazety Wyborczej", "Polityki", "Nie", lub "Trybuny", będą odznaczać się wzajemnie pod znanym hasłem: "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się". Arcybiskup Tadeusz Gocłowski był zakonnikiem; śluby zakonne złożył w 1951 roku, święcenia kapłańskie otrzymał w 1956 roku, a sakrę biskupią z rąk kardynała Glempa w 1983. Od 1983 roku był biskupem diecezji gdańskiej, a od 1992 roku arcybiskupem, metropolitą diecezji Jeszcze w 1988 roku kroczył na czele strajkujących stoczniowców, Jako osoba zaangażowana w "transformację ustrojową" został zaproszony przez gen. Czesława Kiszczaka jesienią 1988 roku do rozmów w Magdalence. Cieszył się widać zaufaniem generała, gdyż był jednym z trzech przedstawicieli Kościoła (obok niego uczestniczyli też abp Dąbrowski i Orszulik). Toteż niebawem zmienił się jego stosunek do "ludzi pracy". W 2003 roku na usuwanych z pracy, zrozpaczonych robotników grzmiał: „wolność trzeba mądrze zagospodarować, nie awanturnictwem”. Wrogiem biskupa stał się teraz dawny przywódca stoczniowców, prałat Henryk Jankowski. W wywiadzie dla Rzeczypospolitej zatytułowanym „Ksiądz musi odejść” hierarcha zarzucał mu demoralizujący tryb życia i antysemityzm. Skrytykował też księdza za opublikowanie imiennej listy 37 agentów, którzy inwigilowali go w ramach tzw. akcji „Zorza”, bo „nie podał żadnych argumentów”. Hierarcha nie kryje swych sympatii politycznych; na początku lat 90 celebrował w kościele mariackim w Gdańsku mszę w intencji Kongresu Liberalno - Demokratycznego. W 2005 roku na Jasnej Górze nawoływał do głosowania na Platformę Obywatelską, mutanta tamtej formacji. Argumentował: „Tusk to prawy chrześcijanin, wszak teraz wziął ślub” / w wieku 48 lat i oczywiście, u arcybiskupa/. Za porażkę Platformy obciążył toruńską rozgłośnię. Groził: „opowiadanie się niektórych mediów po stronie określonego nurtu politycznego jest zjawiskiem niepokojącym i problem ten należy omówić w Sekretariacie Stanu Stolicy Apostolskiej”. Żenującym postępkiem było wysłanie do Watykanu w 2008 roku pisma - donosu na swego następcę abp Głódzia. Donosił wówczas:” z racji społecznych i historycznych diecezja gdańska potrzebuje biskupa o innym niż Głódź modelu duszpasterstwa”/. Swój stosunek do lustracji wyraził w wywiadzie dla radia "Zet": „biskup Pieronek miał rację by zabetonować na 50 lat akta IPN. Lepiej nie wiedzieć niż wiedzieć.”.U boku hierarchy niesławną działalność prowadziło wydawnictwo Stella Maris. Dyrektorem wydawnictwa był osobisty kapelan arcybiskupa Zbigniew Bryk. Drukowano tam m.in. gazetę Jerzego Urbana "NIE". Niebywałe dochody osiągało wydawnictwo z tytułu fikcyjnych ekspertyz dla "zaufanych" zleceniodawców. Stella Maris otrzymywała 8-10% zlecenia, reszta wracała do zlecającego. Śledztwo w tej sprawie trwało od 2002 do 2007 roku. Uwięziono 5 osób. Wyznawano zasadę, że pieniądz nie zna ideologii. Jednym z głównych kontrahentów był eks - wojewoda gdański i szef rady wojewódzkiej pomorskiego SLD, a zarazem wydawca "Głosu Wybrzeża" Jerzy Jędykiewicz, który z Energobudowy "wyprowadził w ten sposób 31 milionów złotych. Straty Skarbu Państwa ocenił sąd na 68 milionów złotych. Zresztą jak informuje ks. Isakowicz-Zaleski w Stella Maris "pracowało" 26 działaczy partyjnych i pracowników cenzury. Mieszkańców Wybrzeża bulwersował też fakt pochówku, i to osobiście przez arcybiskupa, słynnego gangstera Nikodema Skotarczaka /"Nikosia"/ na najpiękniejszej nekropolii Trójmiasta - Srebrzysko i do tego na poczesnym miejscu/. Stworzono nową formę okupacji Polski agenturalno - masońską. Obce narodowi siły zewnętrzne przy pomocy podporządkowanych sobie służbom rządzącym spowodowały, iż utracił on źródło swojej spoistości i przestał być wrażliwy na własną tożsamość ukształtowaną przez wiekowe dziedzictwo kulturowe i religijne. Te same siły zawładnęły Kościołem od wewnątrz. Aleksander Szumański

Wall Street: magicy finansowej inżynierii 15 września 2008 roku jeden z największych banków inwestycyjnych świata, Lehman Brothers, ogłasza upadłość. Na giełdach wybucha panika. Wall Street odnotowuje największe jednodniowe spadki indeksów w historii. To początek globalnego tsunami, które pogrążyło w kryzysie cały świat. Jak do tego doszło? "- Dlaczego inżynier finansowy miałby zarabiać do 100 razy więcej od zwykłego inżyniera? - Zwykły inżynier buduje mosty, inżynier finansowy tworzy marzenia. Ale gdy te marzenia zamieniają się w koszmar, cenę płaci ktoś inny". Andrew Sheng

1. Niekontrolowany rozwój amerykańskiej branży finansowej. Od czasów Wielkiego Kryzysu w 1933 roku Stany Zjednoczone doświadczyły kilkudziesięciu lat stabilnego wzrostu gospodarczego. Branża finansowa znajdowała się pod ścisłą kontrolą państwa. Wspólnicy zakładający bank musieli wyłożyć własne pieniądze, którymi obracali, zaś Ustawa Glassa-Steagala z 1934 roku zakazywała bankom z depozytami ryzykownej działalności spekulacyjnej. Sytuacja zaczęła zmieniać się od 1981 roku, kiedy prezydenturę objął Ronald Reagan. "Najważniejszym obowiązkiem biznesu wobec narodu jest przywrócenie gospodarczego dobrobytu" - stwierdził w początkach lat 80. Jednak to właśnie wtedy zainicjowano działania, które sprawiły, że branża finansowa odwróciła się od narodu i zaczęła służyć sama sobie. Zainicjowano politykę deregulacji, która oznaczała zniesienie kontroli państwa nad działalnością finansjery. Reagan uczynił sekretarzem skarbu Donalda Regana (zbieżność nazwisk przypadkowa), dyrektora zarządu największego wtedy na świecie banku inwestycyjnego Merrill Lynch. Wall Street stało murem za prezydentem i popierało go całym sercem. W pierwszej kolejności uwolniono spod kontroli spółki oszczędnościowo-pożyczkowe, co pod koniec lat 80. Skończyło się falą aresztowań ich szefów za okradanie swoich klientów. Znamienny jest tutaj przypadek jednego z szefów tych spółek, Charlesa Keetinga, który zanim trafił za kratki, zaciekle broniony był przez Alana Greenspana, któremu zapłacił 40 000 dolarów. Potem Greenspan na długie lata wszedł na tron świata finansów zasiadając, jako szef banku centralnego i FED (Rezerwy Federalnej), kolejno w rządach Billa Clintona i George`a Busha. Początek prezydentury Clintona to kontynuacja deregulacji. Branża zaczyna się konsolidować i rosnąć w siłę. Citicorp i Traverse Group łączą się, tworząc najpotężniejszy finansowy koncern na świecie - Citigroup. Fuzja ta była sprzeczna z prawem Glassa-Steagala z 1934 roku, jednak organy państwowe milczały. Potem, za namową Larry`ego Summersa, człowieka finansjery i rektora Harvardu, Kongres uchwala nowe prawo unieważniające tamtą ustawę. Otwiera to szeroko drzwi to kolejnych fuzji. Zaczyna się proces niekontrolowanego rozwoju branży finansowej, co z latami będzie doprowadzać do coraz ostrzejszych kryzysów. W efekcie powstaje monopol finasowy, który z biegiem lat zaczyna obracać bilionami dolarów. Już sam ten fakt rażąco przeczy tradycyjnej idei wolnego rynku, którego najświętszą zasadą jest konkurencja, monopol zaś jest jej zupełnym zaprzeczeniem. Tworzą go kolejno: banki inwestycyjne - Merrill Lynch, Goldman Sachs, Lehman Brothers i Morgan Stanley; dwa koncerny finansowe - Citigroup i JP Morgan; oraz trzy agencje ratingowe, oceniające wiarygodność transakcji, m. in. KPMG oraz Standard&Poors. Stopniowo branża kupuje polityków, tak Republikanów, jak i Demokratów. Powstaje zjawisko tak zwanych "obotowych drzwi", polegające na przenikaniu się ról politycznych i finansowych. Na przykład: szef Goldman Sachs, Henry Paulson - jeden z głównych winowajców krachu gospodarczego - w rządzie Busha został sekretarzem skarbu. Podobnych przypadków jest o wiele więcej. George Bush, prezydent USA: "Sekretarzem skarbu mianuję pana Henry`ego Paulsona, człowieka o wielkim doświadczeniu, wielkiej prawości i uczciwości...". Ten człowiek "wielkiej prawości i uczciwości" gorąco lobbował na rzecz zadłużania się banków inwestycyjnych, co potem stało się bezpośrednią przyczyną katastrofy 2008 roku. Na dzień dzisiejszy branża zatrudnia 3000 lobbystów - pięciu na jednego kongresmana! - którzy rocznie wydają pięć miliardów dolarów w ramach walki z wszelkimi regulacjami rynku usług finansowych. Najważniejszym z nich jest Scott Tallbott, reprezentujący w Waszyngtonie interesy najważniejszych gangsterów świata finansów, jest to tzw. Okrągły Stół usług finansowych. Finansiści opłacają polityków, którzy potrzebują pieniędzy, a ci uchwalają dla nich prawo, które skutkuje coraz ostrzejszymi kryzysami na świecie, jednak pozwala się bogacić wąskiej elicie oligarchów. Dodatkowo skorumpowali nie tylko wymiar sprawiedliwości - sądy i prokuratorów - ale również całą akademicką naukę. Ludzie tacy jak Glenn Hubbard, profesor ekonomii Buisness School of New York, za setki tysięcy dolarów działają, jako konsultanci i doradcy, legitymizując przestępczy system oligarchicznego kapitalizmu, w którym 1% spekulantów posiada we władaniu 30% bogactwa USA. Jest to gigantyczna piramida powiązań najpotężniejszych ludzi na świecie, a w tle korupcja, media i gigantyczne pieniądze. To ci ludzie odpowiedzialni są za ogromny kryzys 2008 roku, który kosztował świat biliony dolarów. Zniszczył majątek w nieruchomościach, obligacjach i akcjach. Kilkadziesiąt milionów ludzi na całym świecie zaś pozbawił pracy, mieszkań i podstawowych źródeł dochodu. Czy nasilające się na całym globie masowe protesty wywrócą ten kryminogenny ład?

2. Największa bańka spekulacyjna w historii. W latach 90. pod naciskiem lobbystów rząd USA uwalnia spod kontroli rynek instrumentów pochodnych. Kongres uchwala ustawę o zakazie regulacji rynku derywatów. To geneza nieszczęścia z 2008 roku. Zdolna urzędniczka rządowa, która próbuje doprowadzić do regulacji zostaje telefonicznie zrugana przez Larry`ego Summersa, wysokiego urzędnika Białego Domu działającego w imieniu finasistów. Już w końcu lat 90. dochodzi do kryzysu na rynku spółek internetowych, które były promowane przez banki inwestycyjne, mimo, iż te wiedziały, że spółki upadną. W starym systemie pożyczkodawca udzielający kredytu na mieszkanie czy dom oczekiwał, że klient go spłaci. W nowym nikt o to nie dbał. Dlaczego? Oto bank udzielający kredytu klientowi następnie sprzedaje ten kredyt do banku inwestycyjnego. Ten łączy dzieiątki tysięcy takich kredytów tworząc złożone derywaty. Następnie przekazuje je inwestorowi - funduszowi emerytalnemu bądź hedgingowemu. Derywaty dostają najwyższy stopień wiarygodnośći - AAA - od skorumpowanych urzędników agencji ratingowych, więc klienci funuszów są przekonani, że są bezpieczne. A zatem: to ostatecznie fundusze są wierzycielami kredytobiorcy hipotecznego. Bank inwestycyjny, czyli spekulant zarabia na kosztach transakcji. Im więcej sprzeda takich kredytów finduszowi tym więcej zarabia. Jednak, jeśli kredytobiorca nie będzie w stanie spłacać kredytu, zagrożony jest nie bank, ale fundusz. Tyle, że setki tysięcy takich transakcji dokonywanych przez banki za pożyczane pieniądze w dłuższym okresie zaczynają chwiać całym systemem i prowadzą bank w przepaść. Księguje się zysk, ale to zysk papierowy. Wystarczy, że ktoś przestanie spałacać raty i zysk staje się wirtualny. Prowadzi to do istnego szaleństwa na rynku kredytów hipotecznych. Ceny nieruchomości idą wgórę w zawrotnym tempie, bo chciwe banki udzielają pożyczek bez żadnego sensu, każdemu, nawet na 99% inwestycji. Takich pożyczek nie udziela nikt przy zdrowych zmysłach. Potem 7 milionów nieruchomości stanie w licytacji a ludzie oszukani przez pośredników wylądują na ulicy. Najpopularniejsze stają się kredyty najwyższego ryzyka, czyli tak zwane pożyczki subprime. Banki je wolą, bo są wyżej oprocentowane. Sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna. Wartość kredytów subprime wzrasta z 30 do... 600 miliardów dolarów! Powstaje ogromna bańka spekulacyjna. Rząd nie robi nic, podobnie Komisja Papierów Wartościowych i Giełd. Tak samo Zarząd Gubernatorów Rezerwy Federalnej. Oligarchowie kupili już wszystkich. Banki inwestycyne zaczynają pożyczać pieniądze na zakup kredytów subprime. Różnica pomiędzy środkami własnymi banku a środkami pożyczonymi nosi nazwę dźwigni. Im więcej bank pożycza tym większa dźwignia, czyli większy stosunek środków pożyczonych do własnych. W przypadku Lehman Brothers stosunek ten wynosił w kulminacyjnym momencie 33:1, co oznaczało, że zaledwie przy 3%-owym spadku aktywów bank staje się niewypłacalny. Było to czyste szaleństwo sprzeczne zarówno z logiką rynkową jak i bankowością. W tym czasie Henry Paulson, jako szef Lehmana w 2004 roku, dokłada starań, aby uchwalono ustawę pozwalającą na rozszerzenie dżwigni. Czyli aby banki mogły zadłużać się jeszcze bardziej, pieniędzy potrzebowały, aby móc skupić więcej kredytów subprime i wytworzyć kolejne instrumenty pochodne. Derywaty - na nich zarabiano krocie jednocześnie prowadząc własną firmę w stan ruiny. Kiedy wreszcie w 2008 roku pękła na Wall Street bańka ten sam Paulson, jako już sekretarz skarbu w rządzie Busha zaczął skamlać w Kongresie o dofinansowanie upadających korporacji. I w końcu George Bush podpisał ustawę przyznającą bankom 700 miliardów dolarów dokapitalizowania. Ten chwyt pakowania pieniędzy podatnika - którego wcześniej okradziono - w banki doprowadzone z premedytacją do plajty zasłynął, jako "plan stabilizacyjny". Paulson z wyraźnym drżeniem w głosie wydukał przed kamerami telewizji: "Będziemy się nadal rozwijać. Jak jest rozwój to nie ma recesji. Przecież wszyscy to wiemy". W czasie, kiedy Paulson bełkotał te kłamstwa publicznie, recesja szalała już o trzech miesięcy pogrążając cały ziemski glob. Jednak w systemie była jeszcze jedna bomba zegarowa. AIG, największe na świecie towarzystwo ubezpieczeniowe, sprzedawało bez opamiętania setki tysięcy tak zwanych kontraktów CDS, które polegały m.in. na wielokrotnym ubezpieczaniu tego samego produktu. Była to jawna malwersacja czyniona rękami AIG, banków inwestycyjnych i spekulantów, powodująca coraz większe straty towarzystwa. Kiedy w 2008 roku AIG upadało było winne posiadaczom CDS 13 miliardów dolarów. I nie miało tych pieniędzy. Inwestorzy i klienci stracili wszystko. W szczytowym momencie AIG sprzedała słupy CDS wartości 500 miliardów dolarów, które finansowane były toskycznymi kredytami subprime. 400 pracowników spółki zarobiło 3, 5 miliarda dolarów, z czego 315 milionów zgarnął dyrektor generalny. Jeden z pracowników, który ostrzegał zarząd przed katastrofą nie dostał premii a w końcu w akcie protestu przeciw okradaniu ludzi zwolnił się na własną prośbę. Wcześniej dyrektor Joseph Casanov uniemożliwił mu wgląd w księgi rachunkowe aby nie wyszła na jaw skala strat AIG z tytułu kontraktów CDS.

3. Piramida malwersacji. W roku 2007 sytuacja robi się coraz bardziej złowieszcza. Co trzeci kredyt hipoteczny nie jest spłacany. Sam Goldman Sachs sprzedał derywaty za 3 miliardy dolarów. Nabywcą większości z nich był Fundusz Emerytalny Pracowników Rządowych stanu Missisipi. 80 000 ludzi nagle zdało sobie sprawę, że trzymają w ręku nic nie warte derywaty Goldmana. Ktoś nabił ich w butelkę. Jednak w momencie zakupu te toksyczne aktywa agencje wyceniły na AAA, co oznaczało, że są tak samo bezpieczne jak rządowe obligacje. Absurd. W tym momencie zamiast odsprzedać bezwartościowe derywaty zarząd Goldmana zaczyna... grać na ich zniżkę. Im więcej tracą klienci tym wiecej zarabia bank. Od samego AIG Goldman kupił derywaty za 22 miliardy. Przed Kongresem zeznają: Richard Fauld - szef Lehmana, i Lloyd C. Blankfein - szef Goldmana. Udają idiotów, twierdzą, że nie rozumieją pytań. Skala matactw i kłamstw jest zauważalna dla średnio rozgatrniętego licealisty. Gigantyczny proces spekulacji jednak trwa w najlepsze. John Paulson, menedżer funduszu hedgingowego lobbujący na rzecz banków inwestycyjnych zarabia 12 miliardów dolarów grając na zniżkę instrumentów opartych na kredytach subprime. Gdy nie ma już czego sprzedawać zaczyna tworzyć kolejne instrumenty. To samo robił bank Morgan Stanley. W efekcie korporacje zarobiły grube miliardy sprzedając bezwartosciowe derywaty CDO i słupy CDS tym samym zostawiając inwestorów z niczym. Ktoś zapyta: po co inwestorzy nabywali toksyczne papiery? Bo skorumpowane agencje ratingowe typu KPMG czy Standard&Poors uznawały te aktywa za w pełni bezpieczne.

4. Pęknięcie bańki - początek globalnej recesji. Jeden z wybitniejszych analityków amerykańskich, Robert Gnaizda, człowiek, który nie sprzedał się oligarchom, wielokrotnie monitował Alana Greenspana - "guru świata finansów" i szefa FED - że sytuacja eksploduje. Tamten pozostawał niewruszony, twierdząc, że "z zasady nie wierzy w regulacje rynków finansowych". Laureat Nagrody Nobla z ekonomii, Joseph Stieglitz, w jednym z wywiadow ostrzegał - jeszcze na dość długo przed recesją - że kryzys będzie na pewno, bo banki zaniżają wartość strat z tytułu kredytów hipotecznych. Nikt tego nie chciał słuchać a zmasowane złodziejstwo bankierów trwało w najlepsze. Przy milczeniu bądź współudziale najwyzszych władz USA: prezydenta, Waszyngtonu oraz Partii Republikańskiej i Demokratów. Cały amerykański system włącznie z nauką akademicką został skotumpowany do cna. W 2006 roku ostrzega także FBI. Potem Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Jednak władcy na Kapitolu pozostają niewzruszeni. Ich gabinety tworzą bankierzy z Wall Street, więc kto ma zaradzić nadciagającemu huraganowi skoro malwersanci zasiadają w gabinetach rządowych? W 2009 roku 7 milionów nieruchomości zostaje zajętych przez banki za niespłacane kredyty. Brak spłat kredytów idący w dziesiątki tysięcy i miliardowe straty prowadzi do utraty płynności finansowych banków inwestycyjnych, które nimi spekuklowały. Po upadku Lehmana i AIG, upada Merrill Lynch, którego przejmuje Bank of America. Cały skomplikowany łańcuch sekurytyzacyjny wreszcie imploduje z ogromną siłą pozostawiając klientów i inwestorów z miliardami bezużytecznych kontraktów CDO i CDS. Już nie można ich sprzedać, bo giełda się załamuje a rynki panikują. Jednak rząd Busha nadal nie rozumie skali zjawiska. Oczy zaczynają się im otwierać, kiedy Ben Bernanke - kolejny, który dołożył starań do ruiny amerykańskich finansów - w przypływie strachu stwierdza, że "za trzy dni nie będzie amerykańskiej gospodarki". 7 września 2008 rzad przejmuje zagrożonych bankructwem największych pożyczkodawców hipotecznych. Co interesujące. Wiekszość z tych upadłych korporacji na krótko przed bankructwem dostało od agencji ratingowych... AAA, czyli najwyższą ocenę wiarygodności! Transgraniczna upadłość Lehman Brothers rodzi zatrważające konsekwencje. Jego londyńska filia zostaje nagle zamknięta a dziesiątki tysięcy operacji zostaje przerwanych. Fala paniki dociera do Wielkiej Brytanii.

5. Bomba, czyli efekt domina. Tsunami recesji idzie z coraz większą siłą. W USA załamuje się rynek papierów komercyjnych, którymi firmy finansowały koszty eksploatacyjne. Nagle największe firmy nie mogą kupić surowców ani nie mają, z czego zapłacić pracownikom. General Motors na przykład staje na krawędzi upadku. To gigant mający filie na całym świecie i zatrudniający dziesiątki tysięcy ludzi. Innych zagrożonych firm są tysiące. W efekcie stopa bezrobocia wzrosła w USA o 10% a kryzys podwoił dług publiczny tego kraju. Jednak ktoś na tym wygrał. Kto? Bankierska mafia, która zrujnowała własne firmy, miliony współobywateli doprowadziła na krawędź rozpaczy a świat pogrążyła w recesji. Przyznali sobie na koniec gigantyczne odprawy. Dla przykładu: Goldman Sachs - 16 mld dolarów! Organy państwowe, które powinny chronić interes swoich obywateli nie zrobiły nic. Ba! Walnie przyczyniły się do zrujnowania amerykańskiej gospodarki i perturbacji na całym świecie. Bankrutująca dziś Grecja, zagrożone bankructwem kraje strefy euro to pokłosie tamtej polityki do spółki z równie patologiczną działalnością europejskich banków, pożyczajacych pieniądze politykom. Bo politycy potrzebują ich ciągle, aby zachować władzę. Bo są wybory, bo uczy się całe społeczeństwa życia na kredyt. Ale wszystko ma swój koniec. Właśnie go obserwujemy. Kończy się neosocjalizm: władza banków finansujących sprzedajnych polityków, którzy powodowani wyrachowaniem utrzymują absurdalne systemy gospodarcze i obiecują ludziom gruszki na wierzbie. Weźmy choćby osławioną "trzecią drogę" zwaną również "sprawiedliwością społeczną". Te absurdy kosztują ciężkie pieniądze a te pożycza się od bankierów. Koło się zamyka. Efekt recesji wywołanej w USA jest taki, że chwieją się systemy finansowe wielu państw. W Singapurze 2008 roku załamał się eksport a w Chinach 10 milionów (!) ludzi straciło pracę. Miliony Amerykanów straciło nie tylko domy i mieszkania, ale i dorobek całego życia. Islandię doprowadzono do ruiny, świadomie rozregulowując tamtejszy system bankowy. Obłowili się spekulanci. W ciągu półrocza bezrobocie wzrosło trzykrotnie w tym jednym z najzamożniejszych i najbardziej stabilnych krajów świata. Kraj o PKB równym 13 mld dolarów zadłużono na ... 120 miliardów. Straty samych banków - 100 mld dol. Finansiści zrujnowali świetnie prosperujące państwo. U nas na szczęście banki nie prowadziły aż tak patologicznej działalności, więc jak do tej pory krzyys miał dość łagodny przebieg. Ale przecież to jeszcze nie koniec.

6. Walka z reformami. Christine Lagarde, francuska minister finasów, stwierdziła: "Obawiam się, że wielu ludzi chce wrócić do tego, co było przed kryzysem". Były szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique Strauss-Kahn opowiadał jak został zaproszony na kolację przez Henry`ego Paulsona. Byli tam dyrektorzy największych banków inwestycyjnych. Kiedy alkohol zaczął im rozwiązywać języki sami z rozbrajajacą szczerością stwierdzili, że "regulacja jest jedynym sposobem zapobieżenia katastrofie biorąc pod uwagę ich chciwość". Pewien psychoterapeuta, którego klientami jest wielu ludzi z Wall Street stwierdził, że większość z nich to osoby cierpiące na patologiczną chciwość. Są jak hazardziści, którzy im więcej wygrywają tym większą mają ochotę grać. Miliardy, którymi obracają powodują, że czują się jak bogowie. Czują się wszechmocni i niezwyciężeni. Gromadzą ogromne majątki: kilka willi, Pen House na Manhattanie, po kilka limuzyn i prywatne odrzutowce, kolekcje najdroższych dziel sztuki, prywatne jachty... Ale to wszystko jest zawsze zbyt mało. Do tego kokaina i dziwki z najbardziej eksluzywnych burdeli Nowego Jorku podwożone wynajętymi ferrari. Po czym wracają do żony i dzieci. Ludzie pozbawieni skrupułów, pozbawieni hamulców moralnych, zaślepieni żądzą władzy i posiadania. Znamienne, że jeden z szefów jednego z banków inwestycyjnych w przypływie adrenaliny wykrzyczał: "jestem Bogiem!". W USA lobbyści branży finansowej walczą zaciekle, aby nic się nie zmieniło. A świat kosztem dziesiątków bilionów dolarów uniknął całkowitej katasrofy. To ogromnie kosztowny kryzys. Miliardy dolarów zniszczonego majątku w akcjach, obligacjach i nieruchomościach. Długo możnaby wymieniać. Barack Obama szedł do władzy pod hasłami "uporządkowania sytuacji na Wall Street". Wielu obywateli pokładało w nim nadzieję. I co? Jego reformy to nawet nie jest kosmetyka. Otoczył się gangsterami z banków i giełdy, którzy doprowadzili własny kraj i cały świat na krawędź upadku. Robert Gnaizda mówi: "Kiedy zobaczyłem, że Obama nominował na swoich doradców Larry`ego Summersa i Thimothy`ego Beitnera, wiedziałem już że nic się nie zmieni". W USA nadal rządzi oligarchia. Kiedy pęknie kolejna bańka?

7. Kres tradycyjnego kapitalizmu. Wolny rynek w wydaniu jego klasyków odszedł do lamusa. Władza finansistów tworzących wirtyualny pieniądz zamieniła neoliberalny system gospodarczy - jaki postulował choćby Milton Friedman - w kapitalizm mafiny i hazardowy. Pieniądz oderwano od realnej gospodarki. Dziś to rynki finansowe sterują gospodarką a winno być odwrotnie. Panowanie finansowej inżynierii doprowadziło do niewyobrażalnego bogacenia się 1% "klasy panów" kosztem 99% reszty populacji. Ile jeszcze potrwa ten feudalizm XXI wieku biorąc pod uwagę nasilające się, coraz bardziej zbuntowane ruchy społeczne? Konieczny jest powrót do zdrowych i sprawdzonych zasad wolego rynku i wolności, takiej, o jakiej śnił Adam Smith. Kapitalizm oparty na wytwórczości i innowacyjności, oparty na zasadach elementarnej uczciwości i przejrzystości. Ale czy to w ogóle jeszcze możliwe? To dobre pytanie na dziś. Do tego potrzeba przywódców z odwagą i wizją. A dziś takich nie ma ani w UE, ani w USA. Finansjera i korporacje są zaprzeczeniem wolności, są kpiną z wolnego rynku, są wypaczeniem neoliberalnej ideologii. Jednak wszelkiej maści socjalistom - z reguły nierozumiejącym najprostszych podstaw ekonomii - obecny kryzys służy do oskarżania kapitalizmu o wszelkie możliwe nieszczęścia i plagi. Jednak socjaliście trudno jest wytłumaczyć, że Wall Street, korporacje i bankierzy nie są kapitalizmem, ale jego wynaturzeniem. Co ciekawe, W naszej III RP o patologiach świata finansów zaczynają już nawet mówić etatowe "autorytety" ekonomiczne pokroju Jana Winieckiego, Leszka Balcerowicvza czy Krzysztofa Rybińskiego. Panowie się przebudzili, bo już nie wypada udawać, że jest wszystko cacy. Ale jeszcze nie tak dawno USA były dla nich wzorem wolnego rynku, choć nie ma go tam od minimum dwudziestu lat. Alan Geenspan, wszechmocny szef Rezerwy Federalnej i jeden z głównych winowajców kryzysu, był dla nich najwyższym autorytetem. Media latami się ropływały w zachwytach nad Greenspanem. Nie wiem czy bardziej to śmieszne czy żałosne. Pseudoliberalne pyszałki z tytułami profesorów, które przez całe lata swą radosną twórczością legitymizowały przestępczy system zaczynają zmieniać front. Więc może jest jakaś nadzieja? Łukasz Grysiak – blog

14 metod, które systemy totalitarne używają do zwalczania prawicy. Oto jakimi metodami posługują się dzisiejsi lewacy, oraz przedstawiciele systemów totalitarnych. 14 metod zwalczania prawicy. Co muszą zrobić systemy totalitarne, aby zniszczyć prawicę:

1. Do odsunięcia prawicy od władzy muszą mieć sympatię mediów. Media z zagranicznym kapitałem pomogą szczególnie, bo będą mogły dzięki układom z establishmentem rozwijać w danym kraju swoje interesy oraz interesy zaprzyjaźnionych firm i Państwa, z którego się wywodzą.

2. Mówić negatywnie o wartościach i wprowadzać stopniowo nowe nazwy dla zachowań pronarodowych, humanistycznych i historii, bo oni sami dobrej historii nie mają.

Przykładowe Synonimy dla wartości:

Tradycja - zaściankowy sentymentalizm, wiocha

Pamięć historyczna - zacofanie, nawoływanie do nienawiści

Kultura - stereotypy, niepotrzebne schematy,

Patriotyzm - ksenofobia, faszyzm „polskość to nienormalność”

Religia - ciemnogród, nietolerancja, rasizm, antysemityzm

Rodzina - przeżytek, wstecznictwo, niewygoda

Sprawiedliwość - nienawiść

I tak Marsz Niepodległości staje się przejawem faszyzmu. To wszystko jest potrzebne do tego, aby naród, który będzie głosował w wyborach parlamentarnych i samorządowych nie posiadał wiary w jakiekolwiek idee czy wartości. Żeby głosował na PR, w którym są specjalistami

3. Krytykować wszelkie zachowania prawicy, oskarżać ją o najgorsze intencje. Robią z niej „zaplutego karła reakcji”, który uniemożliwia normalne funkcjonowanie państwa

Przykłady przekłamań:

Napisanie programu dla młodych „polityczna pedofila”

Bilboardy z młodymi, pięknymi kobietami chcącymi zaistnieć w polityce- to objaw seksizmu ich promotorów*

Walka o wolne suwerenne państwo, stabilność gospodarczą i interes kraju na arenie międzynarodowej- psucie stosunków sąsiedzkich, chęć wywołania wojny

4. Muszą niszczyć autentycznych, silnych i charyzmatycznych liderów prawicowych wszystkimi możliwymi metodami np. przez ośmieszanie, manipulacje, niewyszukane epitety, bezpodstawne oskarżenia o kłamstwa, korupcję

5. Jeżeli nie uda się zniszczyć lidera w oczach opinii publicznej chcą go zabić lub wtrącić do szpitala psychiatrycznego, stworzyć podziały w partii na czele, której stoi, próbować go odsunąć od władzy poprzez wewnątrzpartyjną rebelię. Podkupić jej członków, lub wtrącić do psychiatryka

6. Jeżeli chcą zniszczyć prawicę zaczynają głosić potrzebę reform w jej strukturach. Zmiany, które chcą wprowadzić (program, retoryka) mają tak naprawdę na celu osłabienie wizerunku partii w oczach opinii publicznej i odsunięcie jej od władzy. Wszystko, co napiszą przeciw prawicy, co ma na celu jej zniszczenie piszą dla jej „dobra”

7. Aby zdobyć władzę muszą zniszczyć rodzinę, bo rodzina systemom totalitarnym zagraża, gdyż jest niezależną autonomiczną komórką, która będzie domagała się dla siebie specjalnych praw i będzie dążyła do poprawy swojego bytu, co jest olbrzymim zagrożeniem dla systemów reżimowych.

8. Rozwalić szkolnictwo i doprowadzić do sytuacji, w której na edukację będzie stać tylko najbogatszych- tych zaprzyjaźnionych z nimi oczywiście. Niższa, jakość nauczania w szkołach publicznych to lepszy grunt dla wtłaczania swoich ideologii i mniejsze zagrożenie dla władzy.

9. Zniszczyć religię obowiązującą w danym kraju. Religia to wewnętrzna i zewnętrzna wolność człowieka, wartość, która nie pozwala systemom totalitarnym i niesprawiedliwości królować. Religia mobilizuje do walki dobro- ze złem. Osłabić stojące na straży moralności, tradycji i prawdy prawdziwe autorytety hierarchów kościołów po to aby nie mieli szacunku wśród obywateli. Wprowadzić na wysokie stanowiska w kościele swoich ludzi i uczynić ich autorytetami dla społeczeństwa.

10. Wprowadzić na wysokie stanowiska partyjne swoich ludzi. Chcą też przejąć kontrolę nad wszelkimi ruchami społecznymi i stowarzyszeniami. Tworzą pseudoprawicowe partie, które głosząc wzniosłe ideały przyciągają do siebie naiwnych zwolenników i tym samym dzielą, skłócają prawicę.

11.Głosić hasła tolerancji i miłości do wszystkiego- nawet do najgorszych wynaturzeń. To rozbija społeczeństwo i powoduje, że łatwiej godzi się na zło.

12. Zatrudnić najlepszych specjalistów od wizerunku, oraz spłycić debatę publiczną na temat religii, gospodarki i polityki do haseł. Wtedy ludzie głosują na wizerunek, który dopieszczony przez speców od PR i zaprzyjaźnione media gwarantuje sukces.

13.Obsadzić wszystkie prokuratury, sądy i urzędy, oraz władzę wykonawczą- tego chyba nie muszę tłumaczyć.

14.Zmusić obecnych i dawnych współpracowników, (jeżeli wcześniej byli u władzy) ze świata polityki, biznesu i kultury do głoszenia nienawiści wobec prawicowych ruchów, partii i zachowań, oraz do popierania reżimowych działań.

* O problemie świetnie napisała Dorota Gawryluk w „Uważam Rze”, która zwróciła uwagę na metody, jakimi posługują się obłudne media. „…Przed przystąpieniem do elitarnego klubu obrońców tychże kobiet (przed rzekomym seksizmem PiSu) obroniła mnie jednak kobieca intuicja. Otóż jak zwykle przeglądałam portale internetowe należące do nowoczesnych koncernów medialnych, a więc tych, które tak pięknie bronią kobiet, i wyostrzona czujność nie zawiodła. Okazało się, że obrońcy kobiet bronią ich tylko przed niektórymi. A powinni też bronić ich przed sobą, bo to właśnie te internetowe wydania gazet i portale aż kipią od urodziwych pań i seksistowskich podtekstów. Wystarczy przytoczyć tytuły: „Seksowna gwiazda z kościelnego chóru” (gołe zdjęcie), „Uwodzicielskie koleżanki Nergala” (oczywiście zdjęcie), „Seksowna sesja dziewczyny znanego piłkarza” (nie nosi bielizny i eksponuje swoje nietypowe wdzięki). Każdy czytelnik może się przekonać, że obrońcy kobiet sami doskonale żyją z ich wykorzystywania. Do tego zdrowy rozsądek podpowiada, że sprawa nie jest taka prosta, jakby się wydawało na pierwszy rzut oka. Bo niby, dlaczego coś, co od wieków jest atutem, nagle ma przestać nim być. Jeśli eksponowanie piękna – oczywiście bez podtekstów erotycznych – jest dyskryminacją, to, co z twórczością wielkich mistrzów, np. dziełami Rubensa czy dramatami Szekspira? Czy należy ich zakazać? Czy na cenzurowanym nie powinni też się znaleźć twórcy filmów zatrudniający ładne aktorki? No i co z telewizjami zatrudniającymi ładne prezenterki?...” Adriano – blog

W matni współczesnego kłamstwa Każde kłamstwo bierze swój początek na poziomie operowania językiem. Jednak samo kłamstwo, aby spełniło swój cel, musi znaleźć sprzymierzeńców będących jednocześnie jego beneficjentami. Szerzenie kłamstwa współczesnego opiera się na potędze mediów, które czynią z niego oficjalnie obowiazującą propagandę. Propaganda odwraca znaczenie podstawowych terminów, którymi to terminami nazywa się pewne zjawiska: społeczne, polityczne i gospodarcze, zjawiska faktycznie nie majace nic bądź bardzo niewiele wspólnego z pierwotnym: ideologicznym i historycznym znaczeniem tych pojęć. Za mediami idą głosy rozmaitych „znawców” – naiwnych lub cynicznych – powtarzających tezy propagandy. Dalej są już tylko podręczniki historii pisane w myśl obowiazującego powszechnie kłamstwa. W ten sposób dochodzimy do pewnego poziomu rzeczywistości gdzie zaczyna się ona rozdwajać: rzeczywistość realną i rzeczywistość wirtualną, czyli pewien rodzaj matriksa. Oczywiście propaganda ma swą długą tradycję, zwłaszcza w totalitarnych ideologiach nazizmu i komunizmu, jednak skupmy się na współczesności.

Na podstawie kilku kluczowych zagadnień.

1. Demokracja III Rzeczpospolitej – dwudziestoletnia historia kłamstwa.

Propaganda i jej oficjalna wersja. W 1989 roku ustrój PRL drogą ewolucji przeszedł w system demokratyczny. Demokracja polega na tym, że obywatele posiadający prawo wyborcze mają wpływ na rzeczywistość swego kraju za sprawą wyboru swych reprezentantów do parlamentu. A zatem to my wybieramy władzę ustawodawczą, która z kolei tworzy władzę wykonawczą, – czyli rząd – ta zaś działa w naszym-wyborców interesie. Opozycja kontroluje rząd. Media czuwają nad praworzadnością rządzących oficjeli, rzetelnie informując społeczeństwo o wszystkim. Zaś ostatecznie decudyjemy my, czyli naród. Kto nie głosuje – nie ma racji. Kto nie głosuje – nie ma prawa narzekać. Udział w wyborach jest obowiązkiem obywatelskim.

Rzeczywistość. Od zarania dziejów III RP demokracja jest farsą. Stanowi martwy zapis kontytucyjny zaś wpływ obywatela na rzeczywistość jest znikomy, by nie powiedzieć – żaden. Podstawą tej choroby jest tak zwana proporcjonalna ordynacja wyborcza, która gloryfikuje duże partie polityczne: PO, PiS, SLD i PSL, spychając na margines urgrupowania mniejsze. Oczywiście partie postsolidarnościowe – podzielone dziś na PO oraz PiS – kiedyś inaczej się nazywały. Jednak są to ci sami ludzie i ten sam trzon. A zatem nasz realny wybór naszych reprezentantów jest pozorny. System partyjny jest tak ukształtowany, że to szef partii decyduje, kto znajdzie się na pierwszym, a kto na ostatnim miejscu listy wyborczej. To także góra partyjna wedle uznania przydziela fundusze na kampanie wyborcze. Prowadzi to do sytuacji kuriozalnej, kiedy posłowie i członkowie partii zamiast reprezentantami wyborców, stają się żołnierzykami swego wodza, o względy, którego zabiegają na wszelkie sposoby. Dalej idzie system finansowania owych partii, który również gloryfikuje istniejący układ za cenę spychania w niebyt innych, którzy po prostu nie mają szans. No i na koniec media – strażnicy oficjalnie przyjetej propagandy. Część polityków i partii ma wręcz nieograniczony do nich dostęp, inni zaś mają ten dostęp albo znikomy, albo wręcz nie mają żadnego. Jest, więc oczywiste, że polityk bedący codziennie na antenie ma piramidalnie większy wpływ na kształtowanie społecznej świadomości od polityka, którego media nie pokazują. Dochodzimy do sytuacji, kiedy to w Polsce dzisiejszej wytworzył się swoisty układ medialno – polityczny, podzielony na dwa zwalaczające się skrzydła. Z jednej strony jest potężny układ PO wspieranej przez TVN, Polsat, Gazetę Wyborczą, Poltykę, TOK FM i resztę mniejszych graczy. Z drugiej strony są orędownicy tak zwanej IV RP: PiS i wspierające go przybudówki: Radio Maryja i TV Trwam, jako skrzydła skrajne oraz gazety: Uwarzam Rze, Rzeczpospolita, Gazeta Polska i inne, mniej znane. Tylko ten układ nadaje główny nurt tak zwanej demokracji po polsku. Ich wzajemne waśnie są zwyczajnym teatrem dla naiwnych. Problem polega na tym, że inne partie, inni politycy, inne media, są wyciszane, wyśmiewane i neutralizowane. Zauważmy, że wiecznie skłócone ze sobą obozy, jeśli zagrożony jest ich partykularny interes, przejawiają zadziwiającą zgodność. Polski system polityczny polegający na tak zwanej selekcji negatywnej generuje jedynie samo zło. Szerzy się partyjniactwo, warcholstwo i nieustające waśnie. Kraj jest od lat zwłaszczony przez lawirujący układ, scena polityczna jest specjalnie zabetenowana, aby ograniczyć do minimum wejście na partyjny rynek zewnętrznej konkurencji. O narastających problemach państwach od lat debatują ci sami ludzie. Ci sami, którzy ponoszą odpowiedzialność za wszystkie polskie problemy: galopujący dług publiczny, kulejącą infrastrukturę, konającą opiekę zdrowotną, bałagan na kolei, armię biurokratów w urzędach, chore i niejasne prawo, złodziejskie podatki i tak możnaby wyliczać w nieskończoność. Zaś we wszelkich urzędach, agencjach, funduszach i innych agendach rozbuchanej administracji z reguły zasiadają partyjni aktywiści niższego szczebla zatrudniający tam z kolei swoich synów, córki i krewnych. Jest to przeżarta korupcją i nepotyzmem struktura żerująca na podatnikach – na nas. Dopóki rządził będzie w kraju ten rakotwórczy układ nie ma szans na głębsze zmiany. W obecnym systemie ich przeprowadzenie nie jest możliwe, zbyt wiele intersów i karier zostałoby przeciętych. Kosmetyka zaś będzie tylko odsuwać w czasie narastające bolączki RP, tak jak dotej pory. Czy to jest prawdziwa demokracja? Czy tak ma wyglądać nasz wpływ na rzeczywistość naszego krau? Czy politycy traktują nas poważnie? Pytania czysto retoryczne. Jednak armaty oficjalnej propagandy są uzbrojone w tak potężne pociski, iż zasiały niesamowity zamęt w głowach połowy naszego społeczeństwa. Skąd się to bierze – trzebaby zapytać. Niestety przede wszystkim z naszej niskiej świadomości obywatelskiej, z historycznej niewiedzy, z krótkiej pamięci. Długo możnaby wyliczać. Na tych poziomach obywatelskiej ignorancji rośnie w siłę martwa demokracja, rosną w siłę jej główni aktorzy wspierani przez machinę medialnego kłamstwa. Wszystko to jest jednak niczym więcej tylko pięknie opakowaną fikcją. Istnienie tejże fikcji jednak nie jest zagrożone, ponieważ władzę sprawują niepodzielnie jej główni beneficjenci. To w interesie głównych graczy jest niedopuszczenie do jednomandatowych okręgów wyborczych. To w interesie tych panów jest utrzymywanie systemu partyjnego. To ci panowie – tak głośno krzyczący o demokracji obywatelskiej i świadomym społeczeństwie – czynią wszystko, aby nigdy one nie powstały. Krajem rządzi dynastia. Od dwudziestu jeden lat. My może i jesteśmy państwem demokratycznym, ale jedynie na tle komunizmu. „Marynarze z Titanica”, czyli bajka o tym jak nasi herosi z „Solidarności” budowali nową Polskę pijąc wódkę z Kiszczakiem. Poniższy film – „Marynarze z Titanica” ukazuje jak rodziła się III Rzeczpospolita. Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Adam Michnik – dawni opozycjoniści, którzy doszli do władzy po plecach dziesięciu milionów robotników, którzy im zaufali i pokładali w nich nadzieję – budują nasz kraj pijąc wódkę z Czesławem Kiszczakiem, szefem bezpieki i komunistycznym zbrodniarzem mającym na rękach krew swoich rodaków. To, co wtedy – w 1989 roku – działo się w Magdalence stało się trucizną, która do dnia dzisiejszego zalewa nasze państwo. Większość współczesnych problemów RP ma swe przyczyny w tamtym okresie. Stworzyli nową Polskę, jako swój prywatny dwór. Z dawnym aparatem PZPR do spółki. Kluczowe postacie tamtejszego teatru do dziś rozdają karty w polskiej polityce. Weźmy choćby Donalda Tuska czy wszechwładnego Adama Michnika albo wpływowego przez lata Aleksandra Kwaśniewskiego. Nierozliczenie zbrodni PRL jest ich największą „zasługą”. Dawni oprawcy i agenci dzisiaj kasują emerytury po 5000 tysięcy złotych, zaś ich ofiary – ludzie, którzy zbudowali potęgę „Solidarności” – wegetują na marginesie życia publicznego. Jak choćby Anna Walentynowicz, którą ośmieszono, bo nie weszła w zgniły układ z komunistami. Herosi dawnej opozycji zdradzili sprawę, o którą kiedyś walczyli. Władza skutecznie zmienia sposób postrzegania rzeczywistości, błyskawicznie wraz z punktem siedzenia zmienia się punkt widzenia.

2. Liberalizm – kapitalizm – wolny rynek: etatowi chłopcy do bicia. Te pojęcia odnoszące się do sfery gospodarczej są nierozumiane przez większość zarówno obywateli, jak i polityków, oraz dziennikarzy. Dobrze to obrazuje trwający od 2008 roku globalny kryzys finansowy. Ignoranci dzielą się na dwie grupy. Pierwsza z nich to socjaliści – analfabeci ekonomiczni, którzy wykorzystują obecny kryzys do oskarżania wolnego rynku o wpędzanie w nędzę dziesiątków milionów ludzi. Dla nich neoliberalizm oznacza rządy finansistów z Wall Street i ich przestępczą działalność spekulacyjną. Przypuszczam, że znakomita większość z tych krzyczących aktywistów nigdy w ręku nie miała podręcznika „Badania nad naturą oraz przyczynami bogactwa narodów” Adama Smitha bądź „Drogi do zniewolenia” Friedricha Augusta von Hayeka. Zwykli, więc owi krzykacze oskarżać liberalną ideologię o wszelkie możliwe plagi, nie mając pojęcia, co naprawdę znaczy ten termin. Druga grupa, znacznie grożniejsza, to pseudoliberalni ignoranci, dla których ostatni kryzys wywołany przez bankierów z USA jest zwykłym procesem ekomomicznym. Nie dalej jak wczoraj przecierałem oczy ze zdumienia patrząc w telewizor. Dziennikarz Polsatu zupełnie nie potrafił zrozumieć, przeciwko czemu protestują coraz większe grupy społeczne. Stwierdził mianowicie: „Bunt wobec praw ekonomii to jak niezgoda na prawa fizyki”. Szok, że takie brednie wygaduje wykształcony człowiek pracujący w jednej z największych telewizji w Polsce. Jeśli obecny ład gospodarczy polegający na rządach finansistów i sprzedajnych polityków jest prawem ekonomii to ja jestem Matką Teresą z Kalkuty. Liberalna ideologia wolnego rynku – w wydaniu jej klasyków – polega na rozwoju gospodarczym w wyniku konkurujących ze sobą jednostek i podmiotów. Zaś obowiązkiem polityków jest takie stanowienie prawa, aby konkurencja była uczciwa i reprezentowane były interesy wszstkich graczy. Pieniądz kształtowany jest zaś poprzez zmieniajace się relacje popytu i podaży. Elementarną regułą kapitalizmu jest praworządność. Bez niej system ten zamienia się w feudalizm o zabarwieniu mafijnym, z czym mamy właśnie doczynienia. Tak można streścić w największym skrócie liberalizm gospodarczy. Co ma wspólnego z kapitalizmem Wall Street, korporacje i bankierzy? Nic, absolutnie nic. Finansjera, która urosła do rozmiarów światowej plagi dzięki skorumpowanym elitom politycznym jest zapczeczeniem kapitalizmu. Jeat to kapitalizm hazardowy, w którym pieniądz i tworzący go magicy wpływają na gospodarkę. W tradycyjnym kapitalizmie było odwrotnie. To sytuacja gospodarcza kształtowała pieniądz. Polityka deregulacji instytucji finansowych zapoczątkowana 30 lat temu w USA owocuje dziś światowymi bombami recesji i wpychania w biedę całych społeczeństw. Deregulacja dopuściła do spekulacji oszczędniościami klientów, czego amerykańskie prawo zabraniało od czasów Wielkiego Kryzysu 1933 roku. Deregulacja zmonopolizowała obrót pieniężny, powstały potężne, międzynarodowe banki inwestycyjne i ich prezesi, którzy trzymają w kieszeniach polityków. A ci zawsze potrzebują pieniędzy, aby utrzymać władzę. Już sam fakt monopolizacji przeczy klasycznej idei wolnego rynku, którego najświętszą zasadą jest konkurencja. Monopol zaś jest tej konkurencji całkowitym zaprzeczeniem. Dodatkowo, co ma wspólnego z liberalizmem dotowanie prywatnych banków państwowymi pieniędzmi przez władzę polityczną. To jest neoliberalizm? To raczej neosocjalizm. Bank może przeprowadzać ryzykowne operacje, może puścić z torbami miliony klientów, może nawet splajtować. Bo potem władza sypnie groszem tak jak w USA, gdzie zgodnie z „planem stabilizacyjnym” Henry`ego Paulsona wpakowano w upadający sektor 700 miliardów dolarów, aby wykupić toksyczne aktywa. Aktywa te zrujnowały na przykład Lehman Brothers. Od jego bankructwa, 15 września 2008 roku – bankructwa bedącego efektem świadomych działań spekulantów - zaczął się gigantyczny kryzys gospodarczy. I trwa do dziś pogrążając całe państwa oraz ich systemy finansowe. Jednak rozmaici „znawcy” nie rozumieją, że czasy tradycyjnego kapitalizmu dziś nie istnieją. Nadeszły czasy panowania finasjery, która niczego nie produkuje tylko zajmuje się wytwarzaniem wirtualnego pieniądza. Po co? Bo chciwość bankierów przekracza wszelkie miary. Ale tego z głównych mediów trudno się dowiedzieć. Choć z drugiej strony pożoga społecznych buntów w upadających państwach i USA idzie już z taką prędkością, że nawet etatowe „autorytety” telewizyjne zaczynają mówić prawdę, choć przez całe lata swą radosną twórczością sankcjonowali kryminalny system, w którym 1% miliarderów bogaci się do niewyobrażalnego poziomu kosztem 99% reszty populacji. Nic mnie tak nie bawi jak grzmiący w mediach Piotr Ikonowicz: „Przyczyną polskiej nędzy jest trwające od dwudziestu lat neoliberalne szaleństwo”. Nie posądzam socjalisty pana Piotra o rozumienie znaczenia neoliberalizmu, jednak nazywanie „liberałami” ludzi pokroju Leszka Balcerowicza – polskiego przedstawiciela międzynarodowych finansistów - jest dosyć komiczne. „Liberał” Balcerowicz dotujący PKO BP w 1997 roku pieniędzmi podatnika? „Neoliberał”, który opodatkował pracę do stopnia absurdu powodując skokowy wzrost bezrobocia? „Reformator”, który napchał kieszenie finansjerze z OFE naszymi pieniędzmi zwiększając dług państwa o 300 miliardów złotych? ”Architekt gospodarczy” 1990 roku realizujący wytyczne znanego na świecie malwersanta George`a Sorosa? Chroń nas Panie od takich „liberałów”. Może kiedyś pan Ikonowicz zrozumie, że neoliberalizmu ani wolnego rynku w III RP nie było nigdy. Jest interwencjonizm, czyli spuścizna J. M. Keynesa oraz kapitalizm polityczny, (który zrodził takich ludzi jak Kulczyk, Krauze czy Gudzowaty), polegające z jednej strony na tak zwanej ekonomii popytowej, która sprowadza się do zadłużania państwa i dodrukowywania pustej waluty oraz, z drugiej strony, kokosowych interesach biznesmenów, którzy mają układy na szczytach władzy.

3. Unia Europejska – brukselski kołchoz socjalizmu, biurokracji i politycznej poprawności. Ci, którzy po II wojnie światowej kładli podwaliny pod zjednoczenie Europy dziś przewracają się w grobie. Ich idea zjednoczonych i współpracujących ze sobą europejskich narodów przekształcona została w eurokołchoz, coraz bardziej zbliżający nas do nowego typu dyktatury a nie demokracji. Jednak w ustach bezmózgich piewców wyimaginowanej UE, unia ta jest gwarantem naszego szczęscia, dobrobytu i rozwoju. Propagandyści polityczni, naukowi i telewizyjni nie zauważają – a raczej nie chcą zauważać – pewnych zjawisk dziejących się od lat a ostatnio coraz bardziej przybierających na sile. Zjawisk ze wszech miar negatywnych. Od lat władzę w unijnych instytucjach sprawują doktrynerzy nowej lewicy i ich dzieci, wychowani na destrukcyjnej ideologii tak zwanej szkoły frankfurckiej. Ludzie ci realizują pewien projekt przekształcenia Europy w federację zarządzaną przez grupę nikomu i niczemu nie podlegajacych eurokratów. Ma być socjalizm, biurokracja i dyktatura politycznej poprawnosci. Milowym krokiem na drodze tego projektu zasiadających w Brukseli współczesnych Sowietów jest ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego i Karty Praw Podstawowych – sterty nędznej makulatury napisanej dla ogłupienia społeczeństw poszczególnych krajów przez paru nawiedzonych eurokomunistów. „Demokracja” po brukselsku to dla przykładu: zrobienie z marchewki owocu, ustawowa regulacja wielkości ogórka, dyrektywy określające ilość vatów w żarówce, wymiary klatki dla ptactwa domowego a ostatnio napiętnowanie pluszowych misiów, którymi bawią się dzieci, jako elementu „niebezpiecznego dla zdrowia”. Niestety, najbardziej niebezpieczne dla zdrowia – zwłaszcza psychicznego – jest unijne prawodawstwo nienadające się nawet na papier klozetowy. Długo możnaby wymieniać. Biurokratyczne eurokmioty w swej głupocie sięgnęły już planety Wenus. Ale to nie wszystko. „Demokracja” brukselska rządzi się swoistymi, osobliwymi prawami. Jeśli jakiś naród nie chce przystąpić do eurokołchozu to zarządza się tyle głosowań aż wynik wreszcie będzie zgodny z oczekiwaniami eurokratów (Irlandia, Francja – konstycucja UE, Szwajcaria – aneksja do UE). Czasami jawnie szntażuje się polityków danego kraju gdyż mają odwagę bronić swój naród przed eurodestruktorami (Czechy i prezydent Vaclav Klaus). Dobrze, że unijne lewactwo jeszcze nie posuwa się do militarnej okupacji niepokornych. Na razie to różni UE od ZSRR, który wymuszał posłuszeństwo za pomocą czołgów. Jednak w lewicowym projekcie federastów coś zaczyna trzeszczeć. Bankrutują kolejne kraje a ich wspaniałe euro powoli szlag trafia. Parę, paręnaście lat temu pewni mądrzy ludzie przed tym ostrzegali jednak zostali zakrzyczani i uciszeni przez eurocenzurę. Dziś ci ludzie zapewne mają szyderczą satysfakcję i to ich święte prawo.W ten sposób wypchnięto na margines życia publicznego kilku niemieckich profesorów, którzy ostrzegali, że strefa euro w takim kształcie jak ją wtedy tworzono, nie ma szans przetrwania. Zobaczymy, kiedy ten projekt na dobre upadnie. Bo proces ten już się zaczął. No i słynna polityka multikulturowości, która wyhodowała takich morderców jak Anders Breivik i zamieniła Europę w islamski kalifat. Dziś doktrynerstwo zaczyna zauważać efekty swej twórczości. Mówią o błędach. Wzruszające. Szkoda, że jakieś 20 lat za późno. Może niech teraz załadują te miliony Arabów na wagony i wywiozą ich spowrotem na Wschód. Oczywiście ironizuję, ale po to, aby ukazać, do czego doprowadzili Europę lewacy wychowani przez Komintern i inne przyczółki postępu. Jedyne, co w Unii Europejskiej ma sens i godne jest istnienia to strefa Schengen: brak granic państwowych, wolny przepływ ludzi a także towarów i usług. Tyle, że Schengen organicznie nie jest związany z UE, więc może istnieć równie dobrze bez brukselskich regulacji. Więc nawet i tego nie można zapisać unii na plus.

4. Mit lewicy – mit prawicy: wirtualna ideologia polskich polityków. W naszym kraju lewicą zwie się SLD, a ostatnio także Ruch Poparcia Palikota. Prawicą zaś nazywa się PiS i PO. Tyle propaganda oficjana. W rzeczywistości wszystkie wyżej wymienione ugrupowania nie mają nic wspólnego z powyższymi terminami i ich właściwym znaczeniem. Jeśliby popatrzeć na programy wyborcze tych ugrupowań i realizowaną przez nie politykę to można zaryzykować stwierdzenie, że jeśli mamy jakąkolwiek ideologię to jedynie lewicową. W Polsce jest lewica bezbożna – SLD i lewica pobożna - PO i PiS. A tak serio, w rzeczywistości rządzące nami partie są zupełnie bezideowe. Są to partie wodzowskie, partie władzy, które rządzą głównie dla samego rządzenia. PiS to ugrupowanie państwowo – socjalistyczne. A już nazywanie PO partią „liberalną” jest szczytem aberracji. „Liberał” Donald Tusk podnoszący podatki i zatrudniający 75 tysięcy nowych biurokratów w urzędach? „Liberalny” rząd zadłużający kraj w tempie geometrycznym? Prawie 300 miliardów przez ostatnie cztery lata! To jakiś „liberalizm” bardzo osobliwy. Z SLD jest zaś taka lewica jak ze mnie ksiądz. Obecnie jest to kanapowe ugrupowanie bez większej roli w polityce, jednak przez całe lata SLD był popezepeerowską nomenklaturą czerwonych towarzyszy. Partia w czasach, kiedy posiadała realną władzę bardziej przypominała polityczno-biznesowy koncern niż ugrupowanie partyjne. W pewnym stopniu tak jest do dzisiaj. Cóż to za lewica, która podpisała konkordat z Watykanem? Jednak w oficjalnej propagandzie szafuje się – w odniesieniu do powyższych - terminami lewica-prawica, którzy to lewicowcy i prawicowcy mają tyle wspólnego z tymi ideologiami, co krzesło z krzesłem elektrycznym. Podobnych przykładów zakłamywania rzeczywistości językiem propagandy można wymienić mnóstwo. Ale każdy kolejny będzie jedynie potwierdzeniem tej samej wciąż tezy. Wszelkie telewizyjne, gazetowe i radiowe dyskusje toczą się jedynie na płaszczyźnie oficjalnej propagandy. Sensu ani meritum wiele tam nie znajdziemy. Czasem zostaje zaproszony ktoś spoza oficjalnego obiegu. Powie parę rzeczy prawdziwych, ale niepopularnych i albo zbywany jest milczeniem albo natychmiast zakrzyczany przez stado politycznie poprawnych klakierów. Stąd najmądrzejsza rzecz, jaką można zrobić w tej materii to – wzorem Zbysława Śmigielskiego – wyrzycuić telewizor do śmieci a gazet po prostu nie kupować. Pozostaje internet, wedle mnie jedyne wiarygodne medium. Ze względu na ogrom informacji, które można ze sobą porównać i wysnuć jakieś wnioski oraz ze względu braku nad nim kontroli przez władzę i współczesną cenzurę. I to jest bardzo dobre pod każdym względem. Jest tylko jedno, „ale”: w sieci trzeba umieć się poruszać, gdyż jak to rzekł Stanisław Lem: „Intenet to wielki śmietnik”. Tutaj rozmaitego oszołomstwa również nie brakuje. Ale za to są informacje i fakty, których trudno doszukiwać się w kłamliwych mediach oficjalnego nurtu. Łukasz Grysiak

Lustracja jest jak ciastko Miast lustracji dostajecie opowieść o złych ubekach. I to winno was satysfakcjonować i wielu pewnie usatysfakcjonuje. Ponieważ wielu publicystów zastanawia się, dlaczego książką Sławomira Cenckiewicza pod tytułem „Długie ramię Moskwy” nie wywołuje tak oczekiwanego szumu medialnego, postanowiłem tę sprawę wyjaśnić najlepiej jak potrafię. Dla mnie akurat, bowiem jest to rzecz całkowicie klarowna. Pamiętam jak czekaliśmy od wiosny, żeby ten Cenckiewicz przyjechał tu do naszego miasta i coś opowiedział o swojej pracy, o tych podłych ubekach, o zakłamywaniu historii i takich tam, interesujących wszystkich sprawach. On zgadzał się potem odmawiał, choć przecież daleko nie jest, krygował się trochę i zasłaniał pracą nad nową książką, które zelektryzuje wszystkich, ma wyjść przed wyborami i być prawdziwą bombą. Potem usłyszałem jeszcze, że są jakieś przepychanki w wydawnictwach i książka może ukazać się po wyborach. Informacja ta podgrzała jeszcze atmosferę wśród przekonanych. Okazało się jednak, że „Długie ramię Moskwy” wyszło przed wyborami. I oczywiście niczego w tych wyborach nie zmieniło, być może niewiele też zmieniła ta książka w życiu samego autora, który spodziewał się po niej tak wiele. Przyczyny tego słabego zainteresowania są dwojakie. Nie należy do nich bynajmniej celowe zamilczanie Cenckiewicza przez nieprzychylne media o ubeckich korzeniach, tego mi nie wmówicie, bo mamy przecież „Uważam Rze”, mamy GP i GP codziennie, gdzie można pisać o Cenckiewiczu i jego książce bez przerwy. Prawda panie redaktorze Janke, że można? Cenckiewicz zaś pisząc swoją książkę nie liczył chyba, że będą ją omawiać w GW. Żeby wywołać pożądany przez siebie i przez zainteresowanych książką efekt musiałby pan Sławomir być obecny w tak zwanych naszych mediach. W dodatku musiałaby być to obecność intensywna i dobrze przygotowana. Póki, co jednak na nic takiego się nie zanosi. Dlaczego? Odpowiedzi udzielił sam autor w czasie spotkania klubie Traffic. Na pytanie jednego z gości, – dlaczego porzucił pracę nad biografią pułkownika Matuszewskiego, odpowiedział, – bo są ważniejsze, bieżące sprawy. Dziś nie ma Cenckiewicza w mediach, bo są ważniejsze sprawy. Pomijam nieszczerość tej wypowiedzi – dla historyka nie ma bieżących sprawy – to jest konstrukcja nie do przejęcia. Jeśli jednak Sławomir Cenckiewicz jej używa to znaczy, że ktoś mu coś podpowiada i doradza. Przypuszczam, że jakiś życzliwy człowiek. Książki tej nie widać w mediach, naszych mediach, ponieważ tak zwani nasi dziennikarze, mają tyle roboty z promocją i sprzedażą własnych książek, że z czystego rachunku handlowego nie opłaca im się promować książki Cenckiewicza. Po co? Żeby się ludzi zainteresowali i zrobili mu sprzedaż? Książka się pojawiła, teraz będą spotkania autorskie, a po pół roku książka zniknie i pies z kulawą nogą się za nią nie obejrzy. Do Cenckiewicza zaś zadzwoni kolejny życzliwy i doradzi mu napisanie kolejnej fantastycznej książki na aktualne, ciekawe, tematy. To jest oczywiście szyderstwo, nie tak znowu jednak nieprawdziwe jakby się komuś mogło wydawać. Są także oczywiście poważniejsze przyczyny, dla których się o tej książce nie mówi. Zacznijmy jednak od tego, co się o niej mówi. Otóż mówi się, że jest to książka bardzo dobra, że solidnie udokumentowana. Książka, która pokazuje inny obraz służb wojskowych niż ten budowany oficjalnie. Przyznam się, że ja nie miałem w głowie żadnego „oficjalnego obrazu służb wojskowych”. Nie myślałem o nich po prostu, a jeśli już mi się zdarzyły, to zawsze towarzyszył temu niepokój. Nieraz poważny. Stąd informacja, która pojawiła się najpierw, informacja o tym jakoby w książce Cenckiewicza było napisane, że te służby nie spełniały swoich statutowych celów, za to zajmowały się z powodzeniem różnymi okropnościami, jak rabunki i porywanie dzieci, a przynajmniej to planowały, nie wywołała we mnie ciekawości, a jedynie taki sam niepokój jak zwykle. Myślę, że wielu ludzi odczuwa to w ten sam sposób i właśnie, dlatego nie sięgną oni po książkę Cenckiewicza. Jeśli bowiem zestawimy ze sobą zawarte w niej rewelacje z tym, co mamy za oknem, z doniesieniami prasy i powszechną świadomością krzywdy, która się dokonała w wyniku zaniechania lustracji, to ukaże nam się w tym złożeniu właściwa funkcja książki Cenckiewicza i innych podobnych materiałów. Jest ona mianowicie taka sama jak funkcja artykułów o Smoleńsku publikowanych w GP Codziennie przed wyborami. Ludzie traktują to jak szyderstwo w nich wymierzone. Nic więcej. Na nic solidna dokumentacja, na nic źródła i wiedza. To nie jest nikomu potrzebne. Wszyscy wiedzą, że Kiszczak jest na wolności, że ludziom opisanym w tej książce przez Cenckiewicz nic się nie stało, mają się dobrze i pobierają wysokie emerytury. Ludzie to wiedzą i podawanie im tego w formie rewelacji, okraszonej dokumentacją z IPN będzie przez czytelników potraktowane źle. Oczywiście jest duża grupa takich, którzy na pewno tę książkę kupią, bo to są przecież ciekawe rzeczy. Nie będzie ona jednak sukcesem rynkowym. I nie wińcie tu słabej pozycji „naszych” mediów na rynku czy jakiejś innej sytuacji całkiem nie a propos. Książka Cenckiewicza miałaby szalone powodzenie i byłaby prawdziwym hitem, gdyby przeprowadzono lustrację. W 1992 lub później za prezydenta Kaczyńskiego. Nie zrobiono tego i ja nie będę tu teraz wskazywał winnych. Tak, więc – jeszcze raz powtarzam – prawdziwymi beneficjentami książki Cenckiewicza, są jej bohaterowie, panowie z WSI. Miast lustracji dostajecie opowieść o złych ubekach. I to winno was satysfakcjonować i wielu pewnie usatysfakcjonuje, bo najcięższą chorobą, która dotyka prawicę są zaburzenia emocjonalne w sferze publicystyki. To znaczy mniej więcej tyle, że opowieść o jakimś przedsięwzięciu jest ważniejsza niż ono samo. Książka Cenckiewicza nie przyspieszy lustracji. Więcej – ona mnie przekonuje, że lustracji już nigdy nie będzie. To samo mam, kiedy widzę książkę Sumlińskiego i czytam, co o niej napisał Ziemkiewicz – to będzie bomba. Nie będzie. Bombami publikacje te mogłyby być wtedy jedynie, gdyby wybory były wygrane, a władza należała do PiS. W tej chwili obydwie te książki to ochłap rzucony tłumowi i jawne szyderstwo, dokonane w dodatku za wiedzą i zgodą autorów oraz w całkowicie dobrej wierze. Kiszczak jest na wolności i jego podwładni także. Żadna książka tego nie zmieni. I nie będzie pocieszeniem dla ludzi. Lustracja jest, więc jak ciastko. Mamy ją i jednocześnie zjadamy. Frajdę tę zafundował nam system, a my mamy radość podwójną – możemy się powściekać, że nie było lustracji i pocieszyć, że mamy dwie książki o złych funkcjonariuszach systemu. Sumliński ma do tego jeszcze proces, na którym świadkiem będzie prezydent Komorowski. Obstawiam już dziś, że wyrok będzie dla Sumlińskiego niekorzystny. Ciastko to jest jednak – jak powiada nieśmiertelny Zoszczenko w jednym ze swych opowiadań – nadgryzione. Frajda jest, ale jest też niepokój. Dotyczy on sprzedaży obydwu książek i ich promocji w mediach. Dlaczego jest taka słaba? Myślę, że wyjaśniłem to już wystarczająco. Jeśli Cenckiewicz chciałby napisać bombę prawdziwą, powinien moim zdaniem wrócić do biografii Matuszewskiego, do jego śmierci w Ameryce i jego konfliktu z Bolesławem Gebertem oraz Oskarem Lange. To dałoby ludziom pewne wytchnienie i nie obudziłoby w nich takiego niepokoju jak opowieść o porywanych dzieciach zestawiona z uśmiechniętym Kiszczakiem pokazywanym w telewizji. A to wszystko jeszcze przed wyborami w nadziei na tych wyborów wygranie. Bo tak przecież sugerował sam autor, – że to będzie bomba przed wyborami. Portale podały dziś, że PIS zmienia taktykę. Z partii radykalnej stanie się partią konserwatywną. Niestety po raz kolejny okazało się, że wybory to nie zamach stanu i wygrywa się je większością głosów. Większość zaś nie została przekonana, została za to porządnie przestraszona. I będzie straszona dalej. Mnie wcale ta zmiana taktyki PiS nie cieszy. Po pierwsze – nie rozumiem, po co to rozgłaszać publicznie. Po drugie, nie wiem czy sytuacja nie zmieniła się na tyle, że o żadnych wyborach nie będzie już mowy, że pozostanie nam tylko zamach stanu, a do tego potrzeba właśnie radykałów. Trochę drwię. Co do deklaracji dotyczącej zmiany taktyki i wizerunku wstrzymałbym się jednak, a samą taktykę i sam wizerunek zmienił. Mając w pamięci jednak to, co zrobili w kampanii prominentni członkowie mojej ulubionej partii skończy się na deklaracjach składanych w mediach i pozostawieniu tej samej głupiej taktyki i tego samego agresywnego wizerunku. Kilka osób jest tym zainteresowanych. Nazwisk na razie nie wymienię, ale w końcu się chyba przełamię.

Coryllus

Kto w Polsce morduje?

*Demokracja górą! * A co tam w Sztumie, kumie? *Spiskujemy teoretycznie

*Plotka prawdę ci powie... *Kara śmierci pozakodeksowa * Dialog trwa...

Mamy, więc kolejny, znaczący „urobek” naszego demokratycznego państwa prawa! Chodzi mi o egzekucję w sztumskim więzieniu ( w przeddzień „Święta Demokracji”, w przeddzień wyborów!), którego naczelnik zabił w celi „złodzieja”, który miał tam odsiadkę do ...2030 Roku!(Jaki to złodziej w Polsce odsiaduje takie wyroki za „kradzieże”, hę?...) Obszerny komentarz tego wydarzenia wydaje mi się bardziej pouczający, niż komentowanie wyborów, gdzie zresztą frekwencja – poniżej połowy uprawnionych – była niższa od frekwencji sprzed 4 lat aż o 6 procent. Wszędzie postęp! ... Nie ma kary śmierci, więc wydawałoby się, że najbardziej bezpieczny w naszym demokratycznym państwie prawa powinien czuć się więzień z wieloletnim wyrokiem: przynajmniej kilkanaście lat pełnego bezpieczeństwa życia i zdrowia. Ale przecież kara śmierci istnieje, tyle, że nie w kodeksie karnym (sama historia znoszenia w Polsce po roku1989 kary śmierci w to historia pure sense kryminalna...) Kara śmierci istnieje, by tak rzec –„pozakodeksowo”, o czym przekonują nas przypadki Jaroszewiczów, Fonkiewicza, Papały, Dębskiego, Sekuły, słynne już „samobójstwa” w celach najważniejszych świadków w najpoważniejszych sprawach, także zgony takich postaci, jak szef kancelarii Tuska, czy Lepper. Ba! Nawet katastrofę smoleńską usiłowano nam przedstawiać w wiadomych merdiach, jako niemal samobójstwo pilotów i gen.Błasika...Tyle tego, że nie sposób zastanowić się wreszcie: jak liczna musi być ekipa, która dokonuje tych pozakodeksowych egzekucji i kto też może wchodzić w jej skład? Jesteśmy w okolicach kloaki naszego demokratycznego państwa prawa, więc może pachnieć nieprzyjemnie... Jedna z bardziej przekonywujących tez powiada, że do tych egzekucji dobierani są niekiedy więźniowie odsiadujący wieloletnie wyroki, podczas gdy agentura ulokowana w więzieniu, pośród funkcjonariuszy, zabezpiecza im dostęp do celi skazanego, dostarcza środki, organizuje logistykę egzekucji. Wedle tej samej tezy – niektórzy wieloletni więźniowie zwalniani są do wykonania egzekucji na zewnątrz, a potem powracają z „przepustki”. Rzecz jasna, wymaga to współdziałania z naczalstwem więziennym i stąd, wedle tej tezy, każdy naczelnik więzienia w państwie także demokratycznym musi być na usługach służb. Ale po ostatnich spektakularnych „egzekucjach w celi” najważniejszych świadków w sprawie Olewnika - przeciętny personel więzienny postawiony został do pionu, jeden drugiemu patrzy na ręce, bo nikt nie chce stracić pracy, zostać kozłem ofiarnym pod zarzutem „zaniedbania” czy „niedopełnienia obowiązków”. W takich okolicznościach wzmożonej czujności zorganizowanie egzekucji w celi staje się trudne, nawet dla służb. Nadmierna rozbudowa „osłony” grozi wsypą, przeciekiem, nieostrożnością, rosnącym ryzykiem popełnienia błędu. Tymczasem egzekucja pozakodeksową – wymaga metod absolutnie pewnych. To są właśnie te „morderstwa doskonale”, których podobno nie ma... I oto załóżmy, całkiem hipotetycznie, ma się rozumieć, że Andrzeja Leppera zabił jakiś więzień z długoletnim wyrokiem, cichcem dowieziony na uprzednio przygotowane logistycznie miejsce zbrodni, a potem odwieziony nazad do więzienia. Gdyby taki więzień uchodził w dodatku w więzieniu za inwalidę czy niepełnosprawnego, korzystającego często ze specjalistycznych lekarskich wizyt poza więzieniem, odsuwałoby to od niego podejrzenia, przynajmniej medialne... Nie trudno sobie wyobrazić, że taki więzień, świadom wagi sprawy, jaką mu powierzono, mógłby potem eskalować swe żądania, dotyczące więziennego socjalu, dalszych warunków odbywania kary, może nawet i inne żądania, wykraczające poza więzienną rzeczywistość... Taki więzień mógłby – zwłaszcza teraz, świadom „wzmożonej czujności” przeciętnego personelu więziennego po wspomnianych, spektakularnych „samobójstwach” w celach - poczuć się na tyle bezpieczny, żeby stawiać bezczelnie żądania nowych przywilejów i korzyści, innych, niż wcześniej ugadane. Wystarczający powód, żeby i na niego zapadał pozakodeksowy wyrok śmierci. Ale nawet wtedy, gdyby nasz cichy kat, poza wszelkim podejrzeniem, nie sięgał po tego rodzaju szantaż – póki jego życia, póty jego zleceniodawcy nie czują się bezpieczni. Lepiej i jego skazać pozakodeksowo na śmierć i egzekucję, co prędzej wykonać (klasyka mafijna i klasyka służb). No tak, ale jak wykonać - gdy właśnie po ostatnich głośnych „samobójstwach w celi” stało się to trudniejsze?... W takich trudnych, poważnych sytuacjach, gdy czas przynagla do zacierania śladów (A bo to wiadomo było, kto wygra wybory?...) – metoda „na wydrę” wydaje się najskuteczniejsza. Na przykład: jakiś naczelnik więzienia, (na którego jest hak, albo w ramach „poświęcenia się dla dobra służb”, w przyszłości wynagrodzonego, idzie oficjalnie do cel, morduje niewygodnego już dżentelmena – a służby preparują mu obronę, wcześniej uzgodnioną wedle opracowanego scenariusza. Dla niepoznaki nawet nie używa pistoletu służbowego – rżnie konwencjonalnie nożem!... Spiskowa teoria funkcjonowania mechanizmu demokratycznego państwa prawa, w którym oficjalnie zniesiono karę śmierci? He,he... Czy raczej: „gra operacyjna” jedna z wielu, cicha, podskórna praktyka także „demokratycznych” państw?... I to charakterystyczne milczenie merdiów: ani się dowiesz, kto zacz ten więzień, kto zacz ten naczelnik... Taki piękny, sensacyjny temat, nad którym miliony czytelników pochyliłyby się z daleko większym zainteresowaniem, niż nad powyborczymi słupkami lub programami Lisa czy Olejnikowej na kupę... Ileż nam takie pozakodeksowe egzekucje mówią o „demokratycznym państwie prawa” – przecież nieskończenie więcej, niż wszystkie te słupki i całe to powyborcze bicie piany. Toteż mniej mnie interesuje skład nowego „gabinetu Tuska” (raczej: „służbówki Tuska”...), bardziej zasię pytanie: czy prawdę głosi stugębna plotka, że ten zamordowany więzień mógł być zabójcą Leppera?... Całkiem jak za PRL: „prelegent mówił o wyższości socjalistycznego planowania nad dzikim kapitalizmem, a chłopi pytali, dlaczego w GS-ie nie ma gwoździ”... Ten „dialog” trwa, nie ustał ani na chwilę. Tymczasem proces zabójcy działacza PiS w Łodzi dziwnie odwleka się, a inna stugębna plotka głosi, że zabójca ma wcześniej umrzeć w celi „na raka”. Był precedens: Jack Ruby (prawdziwe nazwisko: Rubenstein), zabójca Harveya Lee Oswalda, pomówionego o zabójstwo prezydenta Kennedy’ego zmarł w celi na raka. Powiadają, że Lepper coś wiedział o amerykańskich więźniach przetrzymywanych w Polsce... Amerykanizujemy się? Marian Miszalski

ZWYCIĘSTWO MACIEREWICZA A KLĘSKA PIS Klęska wyborcza PiS –u sprawiła, że pojawiło się wiele analiz przyczyn takiego stanu rzeczy, a także słów krytyki i poszukiwania źródeł kolejnej przegranej. Oczywiście takie analizy post fatum są naturalnym i nieodłącznym elementem każdej kampanii, jednak dotąd nie spotkałam się z analizą, która by poddawała w wątpliwość przyjętą przez sztab PiS (po raz kolejny), strategię ukrycia osoby A. Macierewicza i pominięcia milczeniem jego niewątpliwie wielkich dokonań w sprawie dla Polski priorytetowej – wyjaśnienia zagadki śmierci Prezydenta RP, Sztabu WP oraz znakomitych osobistości życia polityczno-społecznego. Trzeba sobie mocno i dobitnie powiedzieć: nie ma w Polsce drugiej takiej osoby, która by z tak wielkim oddaniem, zapałem i konsekwencją dążyła wszelkimi możliwymi sposobami do poznania prawdy o 10 kwietnia oraz wyjawienia jej Polakom. Macierewicz stanął na czele Zespołu Parlamentarnego powołanego w celu wyjaśnienia katastrofy TU 154 M, realizując w ten sposób głód wiedzy milionów Polaków w tej materii, czemu dali wyraz na Krakowskim Przedmieściu, ale nie tylko. Smoleńsk dla większości Polaków, był tym, czym dla każdego człowieka byłaby śmierć jego bliskich z rąk lokalnych bandytów, a upozorowana nieudolnie na wypadek. Taki człowiek, zdołowany całym dramatem, czuje, że to był mord, krew się w nim burzy, ale kiedy nie otrzymuje należytej pomocy, wsparcia ulega podszeptom w stylu „zostaw to, oni są silniejsi, nie wygrasz, trudno stało się, życia im to nie wróci”. Z drugiej strony czuje się podle, jak ostatni tchórz i nieudacznik. Takie działanie, a więc zmuszanie człowieka do zaniechania wyjaśnienia śmierci osób dla niego ważnych, jest największym gwałtem na ludzkiej psychice, a w sytuacji Smoleńska, na psychice całego narodu. Problem braku Smoleńska, albo inaczej, złego ukazania okoliczności całej sprawy w kampanii PiS poruszył na łamach „Uważam Rze” R. Ziemkiewicz. Ludzie instynktownie czują, że w Smoleńsku żadnego wypadku nie było, co potwierdzają też moje obserwacje i rozmowy, ale jednocześnie boją się tej prawdy oraz tego, że Polska została sama z całym dramatem. Nie jest prawdą, jak chcą media mainstreamu i różni politycy, że Polacy mają dość Smoleńska, wręcz przeciwnie. Polacy chcą rzetelnej informacji, bez kręcenia i zabaw słownych, bez gier i niejasnych przekazów w zawoalowanej formie. Polakom potrzebna jest prawda, aby pójść krok dalej, by móc w normalnej atmosferze pracować i rozwijać się, a przecież nie może być o tym mowy w sytuacji, kiedy są skazani na schizofrenię moralną: czują, że oficjalne ustalenia to kłamstwo, a jednocześnie muszą udawać, że jest ok. Chcą znać prawdę, ale jednocześnie słyszą w mediach, że domaganie się jej to objaw ciemnoty. Tym oczekiwaniom społecznym wyszedł naprzeciw Antoni Macierewicz, który prosto, konkretnie i dobitnie prezentował na spotkaniach, a także posiedzeniach Zespołu, fakty mające jednoznaczną wymowę. Wskazywał winnych zaniedbań, dokumentując je w Białej Księdze, zabiegał o zainteresowanie międzynarodowych ekspertów i instytucji zajmujących się zagadnieniami katastrof lotniczych. Dlatego Antoni Macierewicz zyskał tak duże poparcie w wyborach – dwukrotną przewagę nad kandydatem PO. Ludzie doceniają takie osoby, które są jednoznaczne, a ich postawa nie budzi wątpliwości. Macierewicz, choć od wielu lat przyprawiana jest mu „gęba” nie zmienia swojej postawy, ani celu swoich działań – suwerennej i silnej Polski. I pomimo starań całych sztabów medialnych terrorystów, przeciętny Polak docenia jego postawę, szanuje jego niezłomność, co jest ogromnym kapitałem dla PiS –u, z którego jednak nie skorzystał w należyty sposób w kampanii, o co nie ukrywam, mam żal. W jaki sposób sprawa tragedii smoleńskiej i dokonania Zespołu Parlamentarnego mogły być ukazane w kampanii, przyczyniając się do pozyskania wyborców? We wrześniu działania Zespołu zostały wsparte przez profesorów W. Biniendę i K. Nowaczyka z USA. Została zaprezentowana symulacja zderzenia z brzozą, opublikowano wyniki badań, które uzyskały akceptację i wsparcie NASA, a które w sposób jednoznaczny obalały dotychczasową narrację wypadkową Anodiny i Millera. Po tych prezentacjach nie było już miejsca na luźne dywagacje, to był konkret, a do dyskusji mogły stanąć jedynie najtęższe umysły techniczne. Przyznam, że oczekiwałam wówczas konferencji PiS, gdzie obok J. Kaczyńskiego zasiadłby A. Macierewicz, który w kilku słowach zaprezentowałby swój sukces i ukazał jego kulisy społeczeństwu. Nagłośniono by także sprawę doniesienia do prokuratury w sprawie sfałszowania raportu Millera, które złożył Macierewicz, o czym również nie wiedziała większość społeczeństwa. Tak się nie stało i nawet najzagorzalsi zwolennicy PiS – u do dzisiaj nie wiedzą, kto to Binienda i co właściwie osiągnął Zespół Parlamentarny, a to był wielki błąd. Zmarnowano ogromny potencjał, który zgromadził Zespół i A. Macierewicz. Ludzie mieliby szansę zobaczyć skuteczność PiS – u na arenie międzynarodowej, konsekwencję w działaniu oraz wsparcie polskich działań przez Stany Zjednoczone. Był jeszcze jeden moment, kiedy należało nagłośnić sprawę tragedii smoleńskiej, nie w kategoriach szastania oskarżeniami, czy rozmaitymi hipotezami, ale wykazywania swoich racji na zasadzie działania: fakt i dowód. To był koniec września, kiedy do Zespołu zgłosiła się firma Boeing oraz firma specjalizująca się w badaniu katastrof lotniczych, ze szczególnym uwzględnieniem badań uderzeń obiektów w cel o charakterze militarnym.

http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/359914,sensacyjne-badania-macierewicza-oto-co-stalo-sie-z-tupolewem.html

Dlaczego sztab PiS nie zdecydował się nagłośnić tych sensacyjnych informacji, które dałyby wielki oręż w kampanii wyborczej? Przecież to był dowód na wsparcie polskich działań i zabiegów przez Stany Zjednoczone, dowód, ze nie jesteśmy sami, bo chyba nikt nie wierzy w to, że takie firmy, jak NASA, Boeing czy firma związana z wojskiem, działały samorzutnie, bez delikatnych sugestii ze strony amerykańskich czynników rządowych

http://www.youtube.com/watch?v=-g7QlKN6IZY&feature=player_embedded

Wydaje mi się, ze tu dochodzimy do istoty problemu z zagadnieniem katastrofy smoleńskiej i jej ukazywaniu w czasie kampanii PiS – u. Sztabowcy PiS nie docenili wrażliwości i inteligencji Polaków, uznając za miarodajne badania sondażowi, z których miało wynikać, że Polacy są zmęczeni Smoleńskiem. Otóż nie są, a ci , którzy byli zmęczeni tematem tragedii narodowej nigdy wyborcami PiS – u nie byli i nie będą. Narracja narracją, marketing marketingiem, ale jest jeszcze coś takiego, jak jasny, klarowny i niezmienny przekaz, w którym tylko prawda się liczy. Taki przekaz płynął od Zespołu Parlamentarnego i Antoniego Macierewicza, ale ktoś zakłócił po raz kolejny sygnał, wrzucając Macierewicza do piwnicy, jak jakąś brzydką pannę. Martynka

Dokręcanie śruby zakonom Zgromadzenia zakonne i organizacje pożytku publicznego prowadzące zakłady opieki długoterminowej zostaną obciążone dodatkowym podatkiem od nieruchomości. To konsekwencja przygotowanej przez resort zdrowia ustawy o działalności leczniczej. Większość placówek prowadzonych przez zgromadzenia zakonne i organizacje pożytku publicznego z „dobrodziejstw” nowej ustawy jeszcze nie zdaje sobie sprawy. Bo nie wszystkie oddziały Narodowego Funduszu Zdrowia wszczęły procedury związane ze zmianą ich statusu. Jeszcze do niedawna prowadzenie placówki leczniczej długoterminowej stanowiło działalność określaną, jako statutowa i niegospodarcza zgromadzenia. Precyzuje to szczegółowo ustawa o stosunku państwa do Kościoła katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej z 17 maja 1989 roku. W myśl kolejnych artykułów konkordatu (art. 38, ust. 1, pkt 5 i art. 39) była to działalność charytatywno-opiekuńcza Kościoła, a zatem działalność non profit, nienastawiona na zysk. Szeroko reklamowana przez resort zdrowia ustawa z 15 kwietnia 2011 r. o działalności leczniczej – jedna z kluczowych ustaw rządowego pakietu zdrowotnego – całkowicie to zmienia. Teraz już nie zakład opiekuńczo-leczniczy ma być wpisany do rejestru zakładów opieki zdrowotnej, ale konkretny organ prowadzący. Dotyczy to zgromadzeń zakonnych prowadzących działalność statutową charytatywną, a więc m.in. zakładów opieki długoterminowej. Jak zaznaczają dyrektorzy placówek, ustawa odbiera zgromadzeniom czy też organizacjom pożytku publicznego możliwość prowadzenia tak jak dotychczas – w formie działalności statutowej niegospodarczej, czyli działalności non profit – zakładów opiekuńczo-leczniczych, pielęgnacyjno-opiekuńczych itp.

- Działalność lecznicza stała się teraz działalnością gospodarczą i tzw. podmiotem leczniczym. Działalność gospodarcza będzie odnosiła się nie do placówki, ale do zgromadzenia – zaznacza dyrektor jednej z takich jednostek. Nowa ustawa, która została uchwalona w połowie kwietnia, weszła w życie w lipcu. Zaczął się okres urlopowy. Nie było czasu przyjrzeć się tym nowym zapisom. Ustawa uczyniła z nas podmiot gospodarczy z dnia na dzień – komentują dyrektorzy zakładów. – A przecież ustawa o swobodzie gospodarczej przewiduje pewne formalne kroki: należy się zarejestrować, przygotować dokumenty itp. 30 czerwca byliśmy jeszcze jednostkami statutowymi, a już następnego dnia – podmiotem gospodarczym. To chore – mówią. Zakłady opieki długoterminowej sprawują opiekę nad starszymi i chorymi, przeważnie po udarach i wylewach. Ustawa przewiduje, że czas na decyzję, jaki organ prowadzący ma na określenie formy i trybu dalszej działalności oraz wprowadzenie zmian w rejestrach i ewentualne wpisy, to 12 miesięcy. Termin mija 30 czerwca 2012 roku. Tymczasem niektóre oddziały Narodowego Funduszu Zdrowia skróciły ten termin. Tak zrobił m.in. Dolnośląski Oddział Wojewódzki we Wrocławiu. W komunikacie z 16 sierpnia br. dotyczącym składania wniosków w sprawie zmiany komparycji umowy Fundusz nakłada obowiązek zmiany umowy z NFZ do 30 września 2011 roku. Zmiana wymaga aneksowania wszystkich zawartych z DOW NFZ umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej. Zgromadzenia – organy założycielskie zakładów opieki długoterminowej, – z którymi rozmawiał „Nasz Dziennik”, nie ukrywają, że aneksy są dla zgromadzenia niekorzystne, traktują je, bowiem jako podmiot prowadzący działalność gospodarczą. A to wiąże się m.in. z odprowadzaniem podatku od nieruchomości, z którego dotąd zgromadzenia, jako prowadzące działalność statutową o charakterze opiekuńczo-leczniczym były zwolnione. Ustawa o działalności leczniczej nie zabrania prowadzenia przez zgromadzenia zakonne działalności leczniczej. Zmienia jednak ich charakter. Zdaniem ks. prof. Józefa Krukowskiego, specjalisty z zakresu prawa konkordatowego relacji państwo – Kościół z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, statut kościelny osoby prawnej czy też stowarzyszenia określa Kościół, a nie ustawa państwowa. Państwo nie może zmieniać charakteru tych instytucji. Zgromadzenia zakonne nie mają na celu prowadzenia działalności gospodarczej. Zmiana ich statutu mogłaby nastąpić dopiero w drodze porozumienia władz rządowych z władzą kościelną. Jeśli ustawa jednostronnie zmienia tożsamość kościelnych osób prawnych, na pewno narusza konkordat. – Ta sprawa powinna podlegać porozumieniu rządu z komisją konkordatową – konkluduje ks. prof. Krukowski. Zwolnienie zgromadzeń zakonnych prowadzących działalność statutową o charakterze opiekuńczo-leczniczym z podatku od nieruchomości regulowała do tej pory ustawa o działalności pożytku publicznego i wolontariacie. Zgromadzenia zdają sobie sprawę z tego, że realną konsekwencją niezłożenia takiego dokumentu w Narodowym Funduszu Zdrowia będzie niemożność przystąpienia do konkursu ofert, a ostatecznie – brak środków do dalszego prowadzenia placówek w roku przyszłym. Tymczasem, jak przewiduje Fundusz, termin ogłoszenia konkursów mija jeszcze w tym miesiącu. Zakłady liczą też na podwyższenie ich finansowania przez NFZ. Obecnie kwota za jeden osobodzień w zakładach opieki długoterminowej wynosi 66,50 złotych. To stanowczo za mało, zważywszy na realne koszty utrzymania chorych, zatrudnienia pielęgniarek, lekarzy specjalistów itp. Joanna Mierzwińska, rzecznik dolnośląskiego oddziału wojewódzkiego NFZ, deklaruje, że konkursy ruszą lada dzień, Fundusz przewiduje też wzrost nakładów, nie precyzuje jednak o ile. W sprawie terminów nałożonych przez Dolnośląski Oddział NFZ u jego władz interweniował Czesław Hoc, poseł elekt, członek sejmowej Komisji Zdrowia. Parlamentarzysta zwrócił się z prośbą o wstrzymanie bądź przedłużenie terminu do 30 czerwca 2012 r. procedury składania wniosków w sprawie zmiany komparycji umowy. W swoim piśmie polityk wskazuje też na „patową i dość kuriozalną sytuację”, która zaistniała po zarządzeniu prezesa NFZ nr 46 dotyczącym konkursów rozpoczynających się od października tego roku. Otóż w załączniku 1a, w miejscu oświadczenia o wpisach do rejestrów, w żadnej z podanych rubryk nie można wpisać zgromadzenia zakonnego. „Szczególną osobliwością tego Zarządzenia jest niemożność oświadczenia, że zgromadzenie jest podmiotem leczniczym wpisanym do rejestru podmiotów wykonujących działalność leczniczą, gdyż takiego wpisu jeszcze nie dokonał i raczej w tej formie tego nie zrobi. Chyba, że wyodrębni placówkę, ale wówczas zgromadzenie nie będzie organem założycielskim. Stąd okres przejściowy przewidziany w ustawie do 30 czerwca 2012 r.” – pisze poseł. Do tej pory nie otrzymał odpowiedzi. Jak zaznacza, poszczególne placówki mogą jeszcze nie zdawać sobie sprawy z konsekwencji, jakie niesie ze sobą ustawa, bo nie wszystkie oddziały NFZ wszczęły procedowania związane ze zmianą statusu. Takiej procedury nie wszczął dotąd m.in. oddział zachodniopomorski Funduszu. Hoc jest przekonany, co do tego, że jeśli faktycznie działalność lecznicza zgromadzenia będzie z góry traktowana, jako działalność gospodarcza w odniesieniu nie do placówki, ale do zgromadzenia, to skutki te obejmą również inne przedsięwzięcia: szkoły, przedszkola, świetlice, itd. Poseł deklaruje, że Klub Parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości podejmie próbę, jeśli nie zmiany tej ustawy, to chociażby jej nowelizacji w spornych kwestiach. Anna Ambroziak

Kaddafi zginął w Syrcie (?) Dyktator Libii Muammar Kaddafi nie żyje – taką informację podały wczoraj po południu największe światowe agencje informacyjne, powołując się na przedstawicieli nowych libijskich władz. Pułkownik miał zginąć w rodzinnej Syrcie od ran odniesionych podczas ataku na jego konwój samolotów NATO. Jednak do tej pory informacji tej nie potwierdziły oficjalnie ani amerykański Departament Stanu, ani NATO. - Muammar Kaddafi nie żyje! – podał wczoraj chwilę po południu jeden z dowódców rebeliantów, którego cytowały m.in. Agencja Reutera i telewizja BBC. – Ogłaszamy światu, że Kaddafi został zabity z rąk rewolucjonistów – powiedział dziennikarzom rzecznik Narodowej Rady Libijskiej w Bengazi Hafiz Ghoga. – To jest historyczny moment, koniec tyranii i dyktatury. Dokonał się los Kaddafiego – dodał. Jak wyjaśnił w rozmowie z dziennikarzami inny przedstawiciel NRL Abdel Madżid, sprawujący przez 42 lata niepodzielne rządy w Libii Kaddafi zmarł na skutek odniesionych ran. – Muammar Kaddafi został ranny w nogi i w głowę, gdy próbował uciekać w konwoju zaatakowanym przez lotnictwo NATO, i zmarł w wyniku odniesionych ran – cytuje słowa Madżida Agencja Reutera. Informację tę potwierdziły chwilę później również agencje AFP i dpa, podkreślając, iż otrzymały zdjęcia wykonane telefonem komórkowym, na których widać ciało dyktatora otoczone rozradowanymi rebeliantami. Ich autentyczność potwierdziło kilku przedstawicieli NRL. Kiedy jednak telewizja Al-Arabija podała, że ciało Kaddafiego przywieziono do Misraty oraz że będzie mogła je sfilmować, przedstawiciel NRL Mohamed Kafi pospieszył z wyjaśnieniami, że ze względów bezpieczeństwa ciało dyktatora „zostało przewiezione w nieznane miejsce”.

Zabity przez NATO Jak twierdzą media, Kaddafi miał zostać ranny, a następnie schwytany podczas próby ucieczki z rodzinnej Syrty, która była jego ostatnim bastionem. Miasto to wczoraj rano zostało całkowicie przejęte przez siły NRL. Śmiertelne rany miały zadać Kaddafiemu samoloty NATO, które przeprowadziły atak na uciekający konwój dyktatora. Przedstawiciele Narodowej Rady Libijskiej poinformowali też, że podczas operacji, w której schwytano Kaddafiego, zginął dowódca jego sił Abu Bakr Junis Dżabr. Doniesienia o śmierci Dżabra potwierdziła telewizja Al-Dżazira, pokazując zdjęcie jego ciała. Ponadto do niewoli miał się również dostać rzecznik Kaddafiego, Musa Ibrahim. Chwilę później do mediów dotarła też informacja o odnalezieniu ciała syna Kaddafiego – Mu´tasima. Jak podała agencja AFP, nieżywy Mu´tasim został znaleziony w Syrcie. – Znaleźliśmy go martwego. Jego ciało oraz ciało ministra obrony w rządzie Kaddafiego, Abu Bakra Junisa Dżabra, są transportowane karetką do Misraty – powiedział dowódca sił NRL Mohamed Leith. Stacje telewizyjne Al-Dżazira i Al-Arabija twierdzą natomiast, że Mu´tasim żyje i że został pojmany. Wieczorem libijska telewizja poinformowała również o śmierci drugiego z synów Muammara Kaddafiego, Saifa al-Islama. Kilka godzin wcześniej ranny Saif miał zostać schwytany przez siły Narodowej Rady Libijskiej i przewieziony do szpitala. Saif al-Islam był w konwoju pojazdów, które uciekały z Syrty. Żadnej z powyższych informacji nie chcieli jednak na bieżąco komentować przedstawiciele NATO, podkreślając, że sprawdzenie tych doniesień „może trochę potrwać”. Przedstawiciele Sojuszu przyznali jedynie, że faktycznie przeprowadzili wczoraj rano ostrzał na uciekające z Syrty kolumny wojsk Kaddafiego. Muammar Kaddafi był najdłużej rządzącym przywódcą arabskim, stał na czele państwa 42 lata. Jak sam mówił, urodził się w 1942 roku w beduińskim namiocie na pustyni w Syrcie jako syn wędrownego hodowcy wielbłądów z niewielkiego plemienia Al-Kaddafa. W młodości zafascynował się postacią i ideologią panarabizmu prezydenta Egiptu Gamala Abdela Nasera (1954-1970), co ukształtowało jego poglądy. W 1965 roku wstąpił do armii, a 4 lata później, w wieku zaledwie 27 lat, w wyniku przewrotu wojskowego odsunął od władzy króla Idrisa I i od tej pory sprawował w Libii władzę autorytarną jako Przywódca Rewolucji 1 Września. Kaddafi przez lata był oskarżany przez Zachód o wspieranie terrorystów i powiązania z ruchami rewolucyjnymi. Najsłynniejszy zamach dokonany przez libijskich agentów miał miejsce w grudniu 1988 roku, gdy nad szkockim miastem Lockerbie w samolocie PanAm wybuchła bomba – zginęło wtedy 270 osób. Przez Ronalda Reagana Kaddafi został nawet nazwany „wściekłym psem Bliskiego Wschodu”. Kilka tygodni temu Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakaz jego aresztowania.

Marta Ziarnik

http://naszdziennik.pl/

I ani słówkiem, ani nawet półsłówkiem o tym, dlaczego tak naprawdę zaatakowano Kadafiego i Libię. Żadnej wzmianki o tym, co zrobił dla Libijczyków, jaki standard życia im zapewnił, jak uniezależnił swój kraj od żydowskich banksterskich szumowin… Żadnej oceny moralnej bezprzykładnej wręcz, bestialskiej agresji NATO (a właściwie USRaela) na suwerenne państwo pod łajdackim pozorem „wprowadzenia demokracji”.W taki sposób pisze poszukujący prawdy katolicki dziennik. Admin.

Pierwsze nagranie pojmanego Kaddafiego? Czy to jest Kaddafi?

http://www.globalpost.com/dispatches/globalpost-blogs/the-casbah/gaddafi-dead-video-initial-capture-exclusive

Niestety, kręciła go osoba z mocno zaawansowanym Parkinsonem i w sumie nic nie widać. A może właśnie o to chodziłoby nic nie było widać? Wrzeszcząca banda półdebili trzyma jakiegoś rannego człowieka, który jest podobny do Kaddafiego, słychać bezsensowne strzały. Wśród okrzyków słychać „nie zabijać go! Potrzebujemy go żywego”. Pojmany był ranny w ramię i w nogę, gdy go złapano, na zdjęciach widać, że jest jeszcze ranny w głowę. Autopsja wykazała też liczne rany w korpusie ciała, przeprowadzono badania DNA, których rezultatów na razie nie podano. Syn Kaddafiego Muttasim został ponoć też zabity podczas próby ucieczki. Rzekomego Kaddafiego znaleziono całkiem przypadkowo.

Na Twitterze pojawiła się informacja, że Kaddafiego już pochowano, zgodnie z muzułmańskim rytuałem. Tak, więc sprawa autopsji zwłok przez czynniki neutralne być może już poszła w piach. Jeśli Kaddafi się dogadał z NATO w.s. swojego zniknięcia, jak to było prawdopodobnie w przypadku Saddama Husseina (rzekome nagrania komórką egzekucji dyktatora Iraku), to znów mamy do czynienia z zafałszowaniem historii, w czym syjonaziści są mistrzami. Czy faktycznie pojmano, a następnie zamordowano Kaddafiego? Nagrania wideo są bardzo przekonujące. Niektóre zdjęcia są ewidentnie sfałszowane, ale może tu chodzić o zamieszanie, wprowadzenie szumu informacyjnego. Nagrania dźwiękowe Kaddafiego zamieszczone przez obrońców libijskich nie są przekonujące, nie ma na razie nagrań wideo, gdzie libijski przywódca wystąpiłby z dementi.

Warto przeanalizować tę stronę: http://libyasos.blogspot.com/

Są na niej argumenty, że jeśli kogoś pojmano, to jednego z 12 sobowtórów Kaddafiego. Nawet, jeśli zamordowano Kaddafiego, a obrońcy libijcy kłamią, to jest to zrozumiałe – żywy Kaddafi jest nadzieją zwycięstwa dla narodu libijskiego nad syjonazistowskimi oprawcami. Kaddafiego zabijano wielokrotnie, podobnie jak Bin Ladena i jego następców. Zdjęcie po lewej, które ukazało się 2 miesiące temu, przedstawia go we krwi. jak się okazało, zdjęcie zostało sfałszowane z innego, które zamieściłem po prawej stronie. Jest to zdjęcie jednego z bojowników, zabitego podczas ataku na rzekomą kwaterę Bin Ladena. Po prostu je odwrócono i umieszczono na nim twarz libijskiego przywódcy.

http://www.punditpress.com/2011/08/gaddafi-death-picture-obvious-fake.html

Osobiście, sądzę, że tym razem faktycznie syjonazistom przypadkowo mogło się udać złapanie i zamordowanie Kaddafiego wraz z dwoma synami. Nalezy jednak poczekać, czy Kaddafi się odezwie w formie wyraźnego nagrania wideo. Zob:

http://www.punditpress.com/2011/08/gaddafi-death-picture-obvious-fake.html

Kaddafi nie żyje. Zginął w rodzinnym mieście Obalony dyktator Libii Muammar Kaddafi został zabity w regionie Syrty na północy kraju. "Ogłaszamy światu, że Kaddafi zginął z rąk rewolucjonistów" - powiedział dziennikarzom rzecznik Narodowej Rady Libijskiej (NRL) w Bengazi, Hafiz Ghoga. "To jest historyczny moment, koniec tyranii i dyktatury. Dokonał się los Kadafiego" - oświadczył rzecznik. Przywódca Narodowej Rady Libijskiej (NRL) Mustafa Dżalil ma wkrótce wygłosić przemówienie do narodu - poinformowała libijska telewizja.Przedstawiciele nowych władz libijskich mówią, że Kaddafi zmarł w wyniku ran, odniesionych, gdy schwytano go o świcie koło Syrty. Minister informacji nowej Libii Mahmud Szammam powiedział Reutersowi, że Kaddafiego zabili bojownicy Narodowej Rady Libijskiej. Wcześniej przedstawiciel NRL Abdel Madżid informował, że były dyktator został ranny w nogi i w głowę, gdy próbował uciekać w konwoju, zaatakowanym przez lotnictwo NATO, i zmarł. "Oddano mnóstwo strzałów do jego grupy, Kaddafi zmarł" - powiedział Madżid. Zgłosili się naoczni świadkowie. Jeden z nich powiedział agencji Reutera, że Kaddafi schował się "w dziurze" i krzyczał: "nie strzelać, nie strzelać". Pojawiły się też pierwsze zdjęcia, przedstawiające jakoby martwego libijskiego dyktatora. Widać na nich zakrwawionego osobnika, leżącego na ziemi i otoczonego przez bojowników Narodowej Rady Libijskiej. Przedstawiciel Narodowej Rady Libijskiej potwierdził, że to Kaddafi jest na pokazywanym w stacjach telewizyjnych zdjęciu, przedstawiającym najwyraźniej martwego mężczyznę. Telewizja Al-Arabija podała, że ciało Kaddafiego przywieziono do Misraty oraz że będzie mogła je sfilmować. Tymczasem telewizja Al-Dżazira pokazała też zdjęcie ciała mężczyzny, którego zidentyfikowano, jako dowódcę sił Kaddafiego, ministra obrony Abu Bakra Junisa Dżabra; brodaty mężczyzna miał ślad po kuli poniżej szyi. NATO sprawdza doniesienia o schwytaniu Kaddafiego - poinformował przedstawiciel Sojuszu. Zaznaczył, że zajmie to trochę czasu. Departament Stanu USA oświadczył, że nie może na razie potwierdzić doniesień medialnych o schwytaniu bądź śmierci Kaddafiego. W Syrcie słychać salwy rozentuzjazmowanych powstańców i ich okrzyki: "Allah jest wielki". Jeden z młodych bojowników wymachuje złotym pistoletem, który - jak twierdzi żołnierz - należał do Kaddafiego. Miasto zostało opanowane przez siły Narodowej Rady Tymczasowej. Muammar Kaddafi poszukiwany był przez powstańcze władze Libii od 21 sierpnia 2011 r., czyli od szturmu rebeliantów na stolicę państwa - Trypolis. Tyran rządził Libią od 1969 do 2011 r.

NATYCHMIAST WYRZUCIĆ CYMAŃSKIEGO! Zwykle na tym blogu staram się nie wypowiadać na temat bieżącej polityki, która raczej jest zwykłym kabaretem oczywiście bardzo niebezpiecznym, bo jak to w idiokracji każdy, kto wygra konkurs piękności automatycznie dochodzi do wniosku, że ma pełne prawo dokonać rabunku na wszystkich obywatelach używając do tego siły państwa w celu uzyskania poklasku u swoich wyborców. Jednak warto czasem doradzić nawet tej partii, której sympatią nie darzymy. Nie wiem czy obecny konflikt w PiS wynika tylko z różnic programowych poszczególnych działaczy, ale chciałbym być trochę naiwny i uwierzyć, że przynajmniej w 30 procentach chodzi o program. Skąd ta moja nadzieja? Ano z ostatniej wypowiedzi Cymańskiego, który skrytykował wystawienie na pierwszą linię podczas kampanii prof. Zyty Gilowskiej. Według europosła, który znany jest ze swoich lewicowych sympatii odstraszyła ona elektorat socjalny. Otóż za taką wypowiedź w partii prawicowej ten pan powinien wylecieć i to z hukiem. Jaki elektorat socjalny? Niech sobie idą głosować na czerwonych. Nie ma czerwonych? Są pomarańczowi z penisami plastikowymi? Ojejku, no trudno... Oczywiście robię sobie żarty. Wiadomo, że PiS jest prawicowy tylko z nazwy, ale pomarzyć można. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby ta partia wyrzekła się socjalizmu. Wbrew pozorom przeszkodą taką nie jest nawet Jarosław Kaczyński. Wystarczy jedno słowo prezesa ogłaszające przekręcenie wajchy i całe, 30% które głosowało na PiS będzie wychwalać wolny rynek, niskie podatki oraz likwidację zbędnej biurokracji. Nikt mnie nie przekona, że ktokolwiek z wiernych zwolenników PiS obrazi się na swojego wodza z tak błahego powodu. Oczywiście z drugiej strony szerzenie w taki sposób poglądów wolnościowych wygląda bardzo żałośnie, ale niestety taka jest cena idiokracji. Skoro przynajmniej na razie nie możemy jej obalić to wykorzystajmy ją do dobrych celów. Skoro istnieje wódz Kaczyński, który może wszystko to, dlaczego nie miałby zrobić w końcu czegoś z pożytkiem dla wszystkich? A więc panie Kaczyński wykop pan czerwonych ze swojej partii i dawaj więcej myślących jak Gilowska. Wtedy oczywiście pana przeciwnicy będą krytykować krwawego liberała Kaczyńskiego oraz wychwalać socjalizm, bo oni zawsze muszą mówić dokładnie odwrotnie. Tylko w tym przypadku zapędzi ich pan w kozi róg. Bo to zadłużanie państwa bardzo szybko zakończy się katastrofą i będzie miał pan swój Budapeszt. Jeśli w tej chwili ktoś uważa, że PiS jest antysystemowy to oczywiście nie ma pojęcia, o czym mówi. Przecież obecnie systemem jest właśnie socjalizm, rozpasane państwo, biurokracja. Co to za partia antysystemowa, która mówi tym samym głosem, co reszta establishmentu? Moraine

Tomasz Turowski - reprezentant III-ciej Rzeczypospolitej. Sąd Okręgowy w Warszawie w dn. 10.10.2011 r. uznał, na wniosek IPN, ambasadora tytularnego Tomasza Turowskiego za kłamcę lustracyjnego. Cały proces toczył się w wyłączaniem jawności ze względu na ważny "interes państwa". Sąd uznał, że Turowski zataił w oświadczeniu lustracyjnym związki z tajnymi służbami PRL i zakazał mu pełnienia funkcji publicznych na 3 lata. Wyrok jest nieprawomocny. (1)

W dn.15.02.2010 r. Tomasz Turowski został delegowany przez kierownictwo MSZ do przygotowania zbliżających się wizyt w Katyniu: 7 kwietnia 2010 r. premiera Donalda Tuska oraz 10 kwietnia 2010 r. Śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. (2)

Opis "kariery" Tomasza Turowskiego przedstawiłem już kilka miesięcy temu, w swojej notce "Organizator wizyty Prezydenta" (3),

postaram się więc nie powtarzać poruszanej w tamtej notce problematyki, a jeśli już, to będę chciał zwrócić Państwa uwagę na kilka spraw, którym wtedy nie poświęciłem zbyt wiele uwagi, a są tego warte. Natomiast jeśli są Państwo zainteresowani w miarę szczegółowym opisem "działalności" Tomasza Turowskiego jako źródła 9596, źródła 10682, „Orsoma”, „Dzierżonia” i „Rittera”, od momentu zarejestrowania go przez wywiad PRL w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych do czasów obecnych, polecam doskonały artykuł Pana Cezarego Gmyza w "Uważam Rze" z dn. 21.02.2011 r. (4)

W dn. 12.10.2011 r., kilka dni po wyroku Sądu, na antenie radia WNET można było posłuchać wywiadu redaktora Krzysztofa Skowrońskiego z Panem Piotrem Jeglińskim, publicystą i działaczem opozycyjnym z czasów PRL, który osobiście poznał Tomasza Turowskiego w 1982 r., a teraz obserwował przebieg jego procesu. Poniżej zaprezentuję Państwu kilka jego najciekawszych wypowiedzi z tego wywiadu, ale zachęcam Państwa do odsłuchania całości (5):

"Ja uważam, że na to, co robił Tomasz Turowski, to wyrok jest skromny. Należy przypomnieć, że działał w strukturach MSW od 73-go roku. Pracował (...) w XIV wydziale nielegalnym. To była najbardziej utajniona służba w bloku, bezposrednio sterowana przez sowieckich towarzyszy. Tomasz Turowski działał w Rzymie, tam był w otoczeniu Papieża. Ja zadaję sobie właśnie pytanie, bo przecież on szpiegował bezpośrednio osobę Ojca Świętego. Zachowały się nawet jakieś jego szczątkowe raporty na temat bezpieczeństwa Ojca Świętego, na temat apostolatu rosyjskiego i taki to oto człowiek został inkorporowany do nowych służb i to jest najbardziej przerażające, bo przecież kierownictwo tej służby musiało chyba o tym wiedzieć, prawda?, że ma tutaj obok siebie współpracownika, który ma bardzo szemraną przeszłość." Inkorporowany do nowych służb? Czyżby chodziło o MSZ, jak zauważył redaktor Skowroński? Nie, chodzi nie tylko o MSZ, stwierdza Pan Piotr Jegliński: "(...) jak się okazało, Tomasz Turowski do przejścia na emeryturę był pracownikiem Agencji Wywiadu. (...)doszedł do stopnia pułkownika." Zaskakujące? W przypadku tego człowieka, nie raz można się poczuć zaskoczonym:

"Dla mnie jest najbardziej szokujące to, że spędził 10 lat w zakonie jezuitów (...), a jednocześnie przecież wszedł, jako oficer, rozwalać ten Kościół (...)" - mówi Pan Piotr Jegliński i dodaje. - "Miał dojście do najbliższego otoczenia Jana Pawła II." Zwracam Państwa uwagę na fragment o tym wieloletnim pobycie Tomasza Turowskiego w zakonie jezuitów, bo jeszcze do tego na chwilę powrócę, ale w nieco innym kontekście. W tej notce pomijam również niemal całkowicie "zaangażowanie" Tomasza Turowskiego w zbliżenie pomiędzy Kościołem Katolickim a Cerkwią Prawosławną, bo jest to osobny, szeroki temat, który wymaga osobnego opisu. Napomknę tylko, że podczas swojego pobytu w zakonie jezuitów w latach 70-tych i 80-tych, poznał wielu księży, którzy teraz są najwyższymi dostojnikami kościoła w Polsce, a już wtedy intensywnie uczył się języka rosyjskiego i był uznawany w Watykanie za "specjalistę" od tematów wschodnich, co miało odzwierciedlenie w raportach, zachowanych w szczątkowych ilościach (4), które pisał dla swoich rzeczywistych przełożonych, a nie tych zakonnych... Z wywiadu z Panem Piotrem Jeglińskim możemy się również dowiedzieć kilku innych ciekawych rzeczy, jak np. tego, że Tomasz Turowski otrzymał swego czasu status... pokrzywdzonego w IPN, że po śmierci Jana Pawła II starał się o stanowisko ambasadora w... Watykanie oraz o jego pobycie na Kubie w latach 2001-2005 na stanowisku ambasadora RP, na które to stanowisko rekomendował go w Sejmie Władysław Bartoszewski, opierając się na wysokiej ocenie tego kandydata przez... partnerów rosyjskich (4). Z tą Kubą to dość ciekawa sprawa, bo, jak twierdzi Cezary Gmyz w swoim artykule "Śledztwo: szpieg w Smoleńsku" (4), Tomasz Turowski nawiązał tam interesujące znajomości:

"Na Kubie poznaje obecnego szefa MSZ – Radosława Sikorskiego. W okresie, kiedy pracował dla AEI (American Enterprise Institute), przebywał na Kubie, aby dostarczyć lekarstwa antybiotyki dysydentom kubańskim, co opisał w artykule pomieszczonym w konserwatywnym tygodniku „National Review”. Realizując misję, zasięgał opinii ówczesnego ambasadora RP na Kubie o sytuacji w tym kraju – informuje szef gabinetu ministra Piotr Paszkowski." Czy obaj panowie poznali się rzeczywiście na Kubie? To kolejna zagadka, związana z Tomaszem Turowskim, bo jak napisałem w swojej notce "Organizator wizyty Prezydenta", istnieje możliwość, że poznali się już w połowie lat 80-tych w... Rzymie, choć 100 %-wych dowodów na to, jak na razie, brak. (6) Do wywiadu z Panem Piotrem Jeglińskim wrócę jeszcze pod koniec swojej notki, a teraz chciałbym Państwu nieco przyblizyć działalność Tomasza Turowskiego na... Kubie właśnie. Dlaczego? Proszę spojrzeć na tę jego wypowiedź:

"Ten błyskotliwy wychowanek kolegium jezuickiego, duży orator o wielkiej charyzmie, choć adwokat słaby, bo po tym jak jego kancelaria praktycznie splajtowała, musiał się czymś zająć – zajął się więc działalnością polityczną. Początkowo, wydawałoby się, nie miał ochoty zmieniać systemu kubańskiego na komunistyczny - to Raúl Castro od 15-go roku życia był członkiem Partii Komunistycznej, nie Fidel. Potem role się odwróciły i w lutym 1959 roku Fidel zostaje premierem Kuby. W 1961 roku dochodzi do Zjazdu Zjednoczeniowego grup rewolucyjnych, a w 1965 roku ten konglomerat grup otrzymuje nazwę Komunistyczna Partia Kuby i występuje już, jako siła wiodąca. W międzyczasie pamiętamy – stosując wielki skrót - mamy kubański kryzys rakietowy, blokadę, i jednoznaczne wejście Kuby w orbitę krajów komunistycznych. W 1972 roku Kuba zostaje członkiem Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej." (7)"Błyskotliwy wychowanek kolegium jezuickiego"... Fidel Castro. Ciekawe określenie kubańskiego satrapy, prawda? Czy Tomasza Turowskiego też można określić tymi słowami? Jak Państwo uważacie? Czy Tomasz Turowski był błyskotliwy? Bo że był w zakonie jezuitów, to nie ulega żadnych wątpliwości. A może... ktoś mu delikatnie pomagał w osiąganiu tej "błyskotliwości"?

Zacytowany fragment wypowiedzi Tomasza Turowskiego pochodzi z dyskusji panelowej, zorganizowanej przez Instytut Lecha Wałęsy 11 grudnia 2006 roku, a prowadzonej przez... Jarosława Gugałę (8). Tak, nie mylą się Państwo - to TEN Jarosław Gugała, redaktor z Polsatu, ostatnio znany z nowatorskiego sposobu przeprowadzenia wywiadu z Adamem Hofmanem, rzecznikiem prasowym PiS, tuż przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi w naszym kraju. Co ciekawe, Jarosław Gugała, który miał już za sobą epizod dyplomatyczny w swoim życiorysie, będąc ambasadorem Polski w Urugwaju w latach 1999-2003, był w 2005 r. poważnie rozpatrywany, jako kandydat na... Ambasadora RP na Kubie, czyli... następcę Tomasza Turowskiego:

"– Departament Ameryki MSZ ocenia Pana Jarosława Gugałę jako fachowca – tłumaczy nam Chećko.– Dostałem propozycję objęcia placówki w jednym z krajów Ameryki Południowej. Rozważam jej przyjęcie, nie jest to jednak kwestia najbliższych miesięcy, a nawet pół roku – mówi „Press”. " (8) Ta wypowiedź pana Chećko pochodzi z sierpnia 2005 r.; we wrześniu tamtego roku odbyły się wybory parlamentarne, które wygrał PiS i Jarosław Gugała pozostał jednak w Polsacie... Zostawiam jednak w spokoju (na razie) Jarosława Gugałę i powracam do Tomasza Turowskiego oraz innego fragmentu jego wypowiedzi ze wspomnianej dyskusji panelowej:

"Przez 4 lata pobytu na Kubie obserwowałem zarówno stan zniewalania, jak również stan zniewolenia tego narodu. Obserwowałem też próby wyzwolenia się, podejmowane przez tenże naród. Teraz mogę to już jasno powiedzieć, moja obserwacja nie była obserwacją bierną. Zresztą nie tylko ja obserwowałem – mnie obserwowano równie dokładnie. Mieszkaliśmy między Piątą Aleją a Czterdziestą Szóstą. Na Czterdziestej Szóstej był apartament zajmowany przez ministra edukacji, gdzie był stały posterunek obserwacyjny służby bezpieczeństwa, który kontrolował ruch gości do i z rezydencji. Czuliśmy się dobrze zabezpieczeni, zatem." (7) Tak, co do "zabezpieczenia" Tomasza Turowskiego, obserwując jego "błyskotliwą" karierę w MSZ od poczatku lat dziewięćdziesiątych, nie można mieć chyba cienia wątpliwości, że było profesjonalnie zorganizowane, prawda? Bohater mojego tekstu pochwalił się również podczas tego panelu, zorganizowanego pod auspicjami Instytutu Lecha Wałęsy, że jako ambasador RP starał się, mimo wszelkich przeciwności losu i nadzoru kubańskich sił bezpieczeństwa, organizować spotkania z opozycją działającą w tym kraju:

"Zacząłem jeździć po prowincjach hawańskich, spotykać z ludźmi z opozycji, ciesząc się pełną ochroną. Za moim samochodem ogon, przed moim samochodem szpice. Odwiedzałem oczywiście tych ludzi, którzy na takie spotkania wyrażali zgodę. Bo jeżdżąc na Kubę, rozmawiając z opozycją, trzeba pamiętać o jednym, że my zawsze jesteśmy w uprzywilejowanej sytuacji. W razie, czego poważne konsekwencje będą wyciągane wobec ludzi, z którymi rozmawiamy. Nas czeka najwyżej 24-godzinny areszt, a potem ekskursja. Oni muszą tam zostać." (7) Jak twierdzi Tomasz Turowski, władze kubańskie oczywiście protestowały i groziły wystąpieniem do władz RP o jego odwołanie, jako szefa polskiej misji na Kubie, ale jakoś, zdaje się, że w końcu z takim żądaniem?.. nie wystapiły. Podobnie zresztą, jak swego czasu władze rosyjskie, które ponoć (wg rosyjskiego dziennika „Niezawisimaja Gazieta”) umieściły Tomasza Turowskiego w 1998 r. na czele listy... polskich szpiegów w Rosji (9), co, w swietle przytoczonej przeze mnie wcześniej wypowiedzi Pana Piotra Jeglińskiego, prawdopodobnie było... prawdą. Przynajmniej w części. A co Tomasz Turowski miał do powiedzenia na temat postępowania władz kubańskich? "Polityczna klasa kubańska działa, więc w obszarze pełnej hipokryzji, pełnego Orwella, i dlatego trzeba współczuć społeczeństwu, które na te zabiegi jest, na co dzień narażane." (7) Muszę przyznać, że w ustach Tomasza Turowskiego słowa te brzmią niemal zabawnie, nieprawdaż? Jednak pisząc o Tomaszu Turowskim, wcale mi nie jest do śmiechu. Co robił Tomasz Turowski w dniu 13 maja 1981 r.? Najprawdopodobniej był w Watykanie?(4)(5). To był dzień, w którym doszło do zamachu na Jana Pawła II... Co robił Tomasz Turowski w dniu 10 kwietnia 2010 r.? Z pewnością był na płycie lotniska Smoleńsk "Północny", oczekując na przylot polskiej delegacji, zmierzającej do Katynia. Delegacji, na której czele stał śp. Prezydent Lech Kaczyński. Wszyscy wiemy, że Prezydent na lotnisko w Smoleńsku nie doleciał... Powrócę jeszcze na chwilę do wywiadu z Panem Piotrem Jeglińskim w radiu WNET:

"Nasuwa się tutaj pytanie proste, dziwna zbieżność okoliczności. (...) Co on naprawdę wtedy robił?" Tego nie wiemy i być może nigdy się nie dowiemy, niestety. I to w odniesieniu do obydwu miejsc, Watykanu oraz Smoleńska. A co robił Tomasz Turowski w dniu 12 kwietnia 2010 r.? To akurat wiemy, przynajmniej częściowo. Był tego dnia w Moskwie, w polskiej ambasadzie. Jako reprezentant Rzeczpospolitej Polskiej, odbierał kondolencje od przedstawicieli rosyjskiej Cerkwi w związku z zaistniałą dwa dni wcześniej Tragedią Smoleńską:

"Священнослужители Русской Церкви передали послу Республики Польша в Российской Федерации Ежи Бару и чрезвычайному посланнику Томашу Туровскому искренние соболезнования от имени Патриарха Московского и всея Руси Кирилла и председателя Отдела внешних церковных связей Московского патриархата митрополита Волоколамского Илариона." (10) Jak to możliwe, że tego rodzaju człowiek był przez tak wiele lat reprezentantem wolnego już ponoć, niepodległego państwa, Rzeczpospolitej Polskiej? I proszę mi tu nie bajdurzyć o PiS-ie, że mógł się go pozbyć - mówię o latach 90-tych i jego "pracy" w ambasadzie polskiej w Moskwie, jego pobycie jako ambasadora RP na Kubie, czy wreszcie jego skierowaniu do "zorganizowania" wizyty Śp.Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu w kwietniu 2010 r. przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rzeczpospolitej Polskiej, nadzorowane przez Radosława Sikorskiego. Czy III-cia Rzeczpospolita naprawdę nie ma lepszych reprezentantów, niż Tomasz Turowski? Komu to zawdzięczamy? I dlaczego? Czyżby, tak jak w jego procesie, najistotniejszy był jakiś hipotetyczny "interes państwa"? Tylko... jakiego państwa? I jeszcze kilka słów do tych, który wszelkie teorie spiskowe z obrzydzeniem omijają z daleka, co najwyżej posuwając się do wyszydzania możliwości zamachu za pomocą słów typu "sztuczna mgła" czy też "hel", oczywiście z nieodzownym dodatkiem w postaci "paranoików pisowskich" lub podobnym. Szefa Radosława Sikorskiego, Donlad Tusk, w jednym zamachu brał z pewnością udział, ponieważ jest to udokumentowane przy pomocy kamery filmowej: w zorganizowanym przez Lecha Wałęsę zamachu na rząd Jana Olszewskiego, który próbował dobrać się choć trochę do skóry tym nowym-starym reprezentantom III-ciej Rzeczypospolitej. Dzięki "policzeniu głosów" przez Donalda Tuska, rząd Jana Olszewskiego upadł. I teraz powiniem dodać parę słów o tym, kto zdecydował, że o śledztwie w sprawie Tragedii Smoleńskiej decydują władze rosyjskie - ale przecież Państwo sami doskonale wiedzą, kto...

Linki do materiałów źródłowych:

(1) http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/457066,Ambasador-Tomasz-Turowski-klamca-lustracyjnym

(2)http://www.msz.gov.pl/Odpowiedz,MSZ,na,pytania,Autorow,programu,%E2%80%9EWarto,rozmawiac%E2%80%9D,w,sprawie,p.,Tomasza,Turowskiego,40227.html

(3) http://ander.salon24.pl/326111,organizator-wizyty-prezydenta

(4) http://uwazamrze.pl/2011/02/1153/sledztwo-szpieg-w-smolensku/

(5) http://www.radiownet.pl/#/publikacje/jeglinski-o-turowskim

(6) http://www.youtube.com/watch?v=7gsfMGzvxIQ&feature=player_embedded

(7) http://www.solidarnizkuba.pl/turowski

(8) http://www.solidarnizkuba.pl/panelcalosc

(9) http://www.gazetapolska.pl/162-rosyjski-lacznik

(10) http://www.blagovest-info.ru/index.php?ss=2&s=3&id=33688

ander

Miller kończy pod Palikotem

Miller kończy pod Palikotem - niezalezna.pl(foto. Aargambit Reporter Dziennika Internetowego lublin.com.pl; creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/deed.en )

Z jednej strony Leszek Miller i jego przyjaciel Marek Barański, współzałożyciel antyklerykalnego, skandalizującego tygodnika „Nie”. Z drugiej strony Janusz Palikot z Jerzym Urbanem, redaktorem naczelnym „Nie”. Na naszych oczach właśnie rozgrywa się zaciekła walka o rząd lewicowych dusz. Leszek Miller, który został szefem klubu parlamentarnego SLD, ma niełatwe zadanie: w Sojuszu są ostre tarcia frakcyjne. Na tym tle sytuacja Janusza Palikota jest komfortowa. Karni, wpatrzeni w swojego szefa posłowie, niemający żadnego doświadczenia politycznego, są łatwi do sterowania. Ruch Palikota do złudzenia przypomina zdyscyplinowaną Samoobronę pod przywództwem Andrzeja Leppera. I tak jak w Samoobronie w Ruchu Palikota nie brakuje osób z kryminalną przeszłością.

Wojna w SLD Jeszcze dzień przed zebraniem zarządu SLD było prawie pewne, że to Ryszard Kalisz obejmie fotel szefa klubu parlamentarnego SLD. W dniu wyborów okazało się jednak, że kandydować postanowił także Leszek Miller. Publicznie skrytykował strategię autorstwa Wojciecha Olejniczaka, którą Sojusz przyjął w 2005 r. Zdaniem Danuty Waniek obecna sytuacja w partii idzie w złą stronę. – Nie będę ukrywać, że grupa byłych i obecnych działaczy i sympatyków lewicy próbuje zebrać swoje siły po to, żeby sprowadzić Sojusz na właściwe tory – mówi. Po tej stronie barykady stoją ci, którzy udzielili poparcia Kaliszowi, wśród nich Wojciech Olejniczak i Aleksander Kwaśniewski. Nasi informatorzy twierdzą, że część członków frakcji Kalisza już po zebraniu zarządu mówiła, że i tak będzie odchodzić z Sojuszu. – Część posłów myśli o przeprowadzeniu się do PO. Wcześniej jeszcze narobią trochę szkód. Pozycja Olejniczaka będzie wybitnie osłabiona – mówi nasz informator.

Walka z Palikotem Janusz Palikot, odrzucając wszelkie wartości narodowe i chrześcijańskie i mając jednocześnie potężne wsparcie TVN-u i „Gazety Wyborczej”, zagospodarował antyklerykalną, lewacką część społeczeństwa. Hasła, które przez lata pojawiały się okazjonalnie na sztandarach SLD, teraz stały się programem Ruchu Palikota. Jego sojusznikiem jest Jerzy Urban, rzecznik rządu PRL w latach 80., a w latach 90. redaktor naczelny antyklerykalnego „Nie”, którego współwłaścicielem jest Hipolit Starszak, jeden z najważniejszych funkcjonariuszy służb specjalnych PRL, nadzorujący m.in. śledztwa w sprawie Adama Michnika i Lecha Wałęsy. Z tych właśnie powodów partia Palikota jest postrzegana, jako ugrupowanie Urbana i funkcjonariuszy IV Departamentu MSW, który został powołany w czasach komunizmu do walki z Kościołem.

Powrót z niebytu Leszek Miller po raz kolejny powraca na szczyty partyjnej władzy. Na początku lat 90., po ujawnieniu moskiewskiej pożyczki, wydawało się, że jest skończony. W 1993 r. po obaleniu rządu Jana Olszewskiego sprawę jednak umorzono, a Miller został ministrem pracy i polityki społecznej. Później był szefem MSW. W wyborach w 2001 r. SLD pod jego przewodnictwem uzyskało rekordowe, 41-proc. poparcie. U boku Leszka Millera wiernie stał Marek Barański, wicenaczelny „Nie”, a w czasach PRL-u dziennikarz znienawidzonych reżimowych mediów. Według nieoficjalnych informacji to Urban z Barańskim mieli wymyślać propagandowe zagrywki, dzięki którym SLD doszło do władzy w 2001 r. Nieoczekiwane uderzenie przyszło w 2003 r. w postaci afery Rywina. Lew Rywin przyszedł do Adama Michnika z korupcyjną propozycją – w zamian za 17,5 mln dol. w ustawie medialnej miały się znaleźć korzystne dla Agory przepisy. Według raportu komisji śledczej autorstwa Zbigniewa Ziobry Rywina do Michnika wysłała grupa trzymająca władzę, w której skład wchodził m.in. Leszek Miller. Kolejnym potężnym ciosem dla Leszka Millera była w 2004 r. afera Orlenu. Konstanty Miodowicz, poseł PO i członek komisji śledczej powołanej do wyjaśnienia tej afery, oskarżył Marka Barańskiego o przynależność do grupy hakowej, która miała działać na zlecenie Millera w SLD. Dzień po wejściu Polski do UE, 2 maja 2004 r., Miller przestał być premierem. Po odejściu z SLD bezskutecznie startował do Sejmu z list Samoobrony. Rok temu wrócił do Sojuszu, a w ostatnich wyborach uzyskał mandat poselski.

Dorota Kania , Magdalena Michalska

STER KATA – zmowa milczenia polityków Cyrkowcy nabrali wody w usta i milczą na temat podatku katastralnego. Radni znają stawkę tego podatku - 1% wartości nieruchomości. Kataster, czyli elektroniczne mapy nieruchomości, które są podstawą do wyliczenia należnego podatku katastralnego. Z przykrością stwierdzam, że pośród partii politycznych panuje swoista zmowa milczenia odnośnie wprowadzenia podatku katastralnego. Przy przyjętej już stawce podatku katastralnego równej 1% wartości nieruchomości, właścicielmieszkania za 300 tys. zł zapłaci 3000 zł rocznie, a właściciel domku za 500 tys. zł zapłaci 5000 zł rocznie. Ten podatek zmiecie z powierzchni ziemi gospodarstwa rolne, bo nawet małe gospodarstwo może "liczyć" na 10 lub 20 tys. zł podatku katastralnego rocznie. Najpierw 03.02.2011r. do rządu w tym roku napisali radni z dużych miast, by go ponaglić z wprowadzeniem tego podatku. W dużych miastach, w większości, rządzi PO, a więc PO napisało do ... PO. Milczy też PSL, bo ileż to obietnic wyborczych można spełnić, jeśli wyborcom zabierze się pieniądze ...? Zresztą, Szanowny Czytelniku, skomentuj to milczenie partii i polityków według własnego uznania. Na horyzoncie jest jeszcze jeden haracz, tzw. opłata urbanistyczna, który to pomysł wyszedł z kancelarii Prezydenta Komorowskiego: http://biznes.interia.pl/wiadomosci/news/gminy-chca-nowych-oplat-dla-mieszkancow,1669923. Konstrukcja tego podatku ma być identyczna, jak podatku katastralnego, jednakże w tym przypadku nie obowiązywałyby stawki maksymalne. Radni gminni na zebraniu podejmowaliby decyzję o jego wysokości, w oparciu o własne "widzimisię". Przykład opłat za przedszkola wprowadzonych ostatnio przez radnych gminnych wskazuje, jakiego rzędu mogłyby być stawki tego haraczu.

Podatek katastralny - kolejne narzędzie eksterminacji Polaków? Inne nacje dorabiały się przez pokolenia, czas więc, by Polacy również poprzez dorobek kolejnych pokoleń zaczęli dorabiać się rodowych fortun. Podatek katastralny zapobiega akumulacji kapitału i jeśli jesteś biedny, to twe prawnuki też takie będą. Podatek katastralny odnosi się do jakiejś hipotetycznej wartości, jakby przedmiot miałby być sprzedany teraz, a przecież nie ma sprzedaży czegokolwiek bez określenia czasu sprzedaży, bo jeśli ma to nastąpić w odległej przyszłości, to należałoby od tej przyszłej wartości odjąć przyszłe płatności podatku katastralnego i od uzyskanego wyniku obliczyć wartość PV, czyli obecną wartość przyszłych przychodów. Nie muszę chyba udowadniać, że inną wartość ma 1000 zł dziś, a inną np. za 40 lat. Łatwo mogłoby się okazać, że w przeliczeniu na dzisiejsze wartości te 1000 zł za 40 lat nie byłoby warte nawet 100 dzisiejszych złotych. O co chodzi w tej manipulacji i rzekomym obiektywizmie podstawy do naliczenia tego podatku? Od razu narzucają się dwa powody. Pierwszy to ten, że nieudolne rządy narobiły długów, a teraz trzeba z czegoś te długi wraz z odsetkami (lichwą) spłacić.

Drugi powód ma źródło w bandytyzmie. Skoro osoba mało zarabiająca ma atrakcyjną nieruchomość w centrum, nie chce się jej pozbyć za bezcen, to trzeba ją do tego przymusić podatkiem katastralnym. Jeśli mało zarabiasz, to mieszkaj w slumsach. Co kogo obchodzą twoje tytuły naukowe. Kiedyś łupiło się ludzi za pomocą maczugi (lub innej broni), a teraz łupi się w białym kołnierzyku za pomocą maczugi prawa. W bieżącym artykule poruszę tabu polskiej polityki, podatek katastralny. Na temat aktualnego stanu zaawansowania prac nad wprowadzeniem tego podatku mamy więcej pytań, niż odpowiedzi. Ilekroć w mediach pojawia się przeciek na ten temat, tylekroć zapada głęboka cisza. Ponoć Polska zobowiązała się w traktacie akcesyjnym do UE, że wprowadzi ten podatek do 2012r. Piszę "ponoć", bo nie mam czasu zajmować się lekturą tego dokumentu. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują jednakże, że trwają intensywne prace nad tym podatkiem, ale są one najściślej strzeżoną tajemnicą, tabu. To wszystko nie przeszkadza, by ten temat dogłębnie przeanalizować. Celem bolszewickiej Rosji była tzw. "urawniłowka", czyli wszyscy posiadają mniej więcej to samo i nikt poprzez pokolenia nie staje się bogatszy. Kapitalizm, a tak naprawdę zachodni socjalizm, również wytworzył mechanizm, który w pewnym stopniu spełnia funkcję "urawniłowki", czyli tzw. podatek katastralny. Podatek katastralny zapobiega koncentracji kapitału, a mówiąc bardziej zrozumiale, czyni obywateli biedakami we wszystkich pokoleniach, uniemożliwia ludziom bogacenie się poprzez dorobek kolejnych pokoleń. Obywatelowi biedakowi władza może zawsze coś obiecać przy okazji kolejnych wyborów, a obywatel zamożny może być nie zainteresowany obietnicami władzy, a to już "skandal". Podatek katastralny faktycznie ma służyć do spłaty długów rządu, a nie społecznościom lokalnym. W opinii Ś.P. dra Krzysztofa Dzierżawskiego, nie da się znaleźć jakiejkolwiek dobrej strony podatku katastralnego. Jest za to pełen wad. Można wręcz powiedzieć, że składa się wyłącznie z wad, relacjonuje "PB" konkluzję eksperta Centrum im. Adama Smitha. "Nie sądzę, aby ktokolwiek inny ucieszył się z podatku katastralnego, niż wierzyciele Polski”. Podatek ten jest planowany, jako źródło nowych dochodów w celu spłacania zaciąganych przez NBP i MF zobowiązań dłużnych np. wykupu obligacji. Podatek katastralny jest podatkiem lokalnym, więc MF może sięgnąć doń pośrednio, czyli zmniejszyć subwencje dla gmin, powiatów i województw, a zrekompensować im "starty" nowym podatkiem. Nie jest też prawdą, że podstawą naliczania tego podatku jest rynkowa wartość nieruchomości, bo np.mieszkanie służące zaspokojeniu potrzeb bytowych, w naszym klimacie, jeśli ma być sprzedane, to w to miejsce za te same, lub większe pieniądze jest odkupywane inne. Poza tym, każdy towar ma określony moment jego zbycia, a jaki jest moment zbycia 40-letniego mieszkania w bloku, który wg założeń konstrukcyjnych miał stać 60 lat, a właściciel chce go sprzedać za kolejne 40 lat? Jaka będzie cena takiego mieszkania za 40 lat? A co z płaconym w międzyczasie podatkiem katastralnym? Podałem przypadek skrajny, ale podstawowe pytanie dotyczy kwestii podstawowej: Czy mieszkanie nieprzeznaczone do sprzedaży jest towarem, czy tylko ewentualnie, kiedyś może nim być? Jaka kiedyś będzie cena i czy należy od niej odjąć przyszłe podatki katastralne płacone w międzyczasie? Jeśli ma być obliczona cena mieszkania, jako towaru sprzedanego w przyszłości, to, jaka jest jego obecna wartość (PV) i jakiego wskaźnika dyskontowego użyć? Obiektywne odpowiedzi nie istnieją. Użyję innego przykładu, który jest bardziej zrozumiały dla nie ekonomistów. Idziemy do sklepu, towar leży na półce, podkreślam słowo "towar”, za który to towar należy zapłacić podatek VAT. Póki ten towar leży na półce, tego podatku nie zapłacimy, aż do momentu sprzedaży. Nawet włożenie towaru do koszyka nie jest podstawą do zapłacenia tego podatku, lecz dopiero moment dokonania zakupu przy kasie. Reasumując, podstawą opodatkowania nie jest sam fakt "bycia" towarem, lecz ściśle określony moment jego sprzedaży. W tym momencie zauważymy, że nasze mieszkanie jest w większości przypadków co najwyżej potencjalnym towarem, ale nigdy nie musi nim być, bo właściciel może je np. rozebrać. W przypadku mieszkań absolutnie nie ma możliwości określenia momentu sprzedaży, ani nawet ceny takiego mieszkania w momencie sprzedaży. W związku z powyższym mówienie o obiektywnej podstawie naliczania tego podatku jest kłamstwem, a co najmniej jest wątpliwe i dyskusyjne. Skoro nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o obrabowanie, nie bójmy się tego słowa, Polaków z kolejnych pieniędzy. Podatek katastralny ma być niedokuczliwy dla obywateli. Przypomnę podobne obietnice z okresu wprowadzania VAT, który rzekomo miały płacić firmy. Skończyło się na tym, że VAT został wliczony w cenę finalnego produktu, za który płacimy my konsumenci.

Przedstawię parę fragmentów z długiego artykułu http://zaprasza.net/a.php?PHPSESSID=lhssalesty&article_id=30738&PHPSESSID=lhssalesty

Artykuł jest oparty na jednej z wersji projektu w sprawie katastru, czyli stawka 1% (ja z kolei spotkałem się ze stawką 2%). To wszystko na razie projekty, ale UE chce, by taki podatek w Polsce wprowadzić do 2012r., a tak przynajmniej kiedyś czytałem. Czasami tylko można natrafić na informacje, że trwają intensywne pracy nad zbudowaniem tzw. katastru, czyli mówiąc inaczej, bazy, spisu nieruchomości, na podstawie, której byłby naliczany podatek katastralny. Skoro taka baza jest budowana, to oznacza, że trwają intensywne prace nad odpowiednią ustawą. Kiedyś jednemu z urzędników "wymskło" się, że trwają prace nad wprowadzeniem tego podatku, przeprowadziłem intensywna krytykę na forach, czynniki oficjalne zdystansowały się od informacji i od tamtej pory trwa w tym temacie wymowna cisza. Cisza nie oznacza, że nie ma prac nad stosowną ustawą, a jedynie, ze jest to temat niepożądany przed wyborami parlamentarnymi Ceny mieszkań w Berlinie, Wiedniu i Lizbonie niższe, niż w Warszawie. Tak więc droższe nieruchomości w Polsce, obłożone identyczną stawką podatku katastralnego, jak na Zachodzie sprawią, że zapłacony podatek w odniesieniu do polskich zarobków będzie wielokrotnie wyższy (jako % zarobków). Wielu Polaków w ten sposób będzie wygnanych ze swych domostw w Polsce, a w szczególności z tych bardziej atrakcyjnych, bądź położonych w bardziej atrakcyjnej okolicy."Zarabiasz mało, to mieszkaj w dzielnicy slumsów" – faktyczny skutek proponowanego podatku. Niektóre osoby nawet nie kryją się z takim właśnie celem wprowadzenia podatku katastralnego.

Przykład: emerytka na warszawskiej Białołęce ma dom z 1000-metrową działką. Nieruchomość jest położona przy trasie dojazdowej do Warszawy. Jedynym dochodem starszej pani jest emerytura w wysokości 1000 zł. Cena rynkowa działki to przynajmniej 700 zł/mkw., dom o powierzchni 120 mkw. wart jest ok. 200 tys. zł. Za podatek katastralny emerytka musiałaby płacić 9 tys. zł rocznie! Pani Elżbieta mieszka w tym domu od 60 lat. Według prognoz UE przyszła przeciętna realna emerytura w Polsce spadnie aż o 44% w stosunku do dzisiejszych (obecnie przeciętnie jest to 1500 zł). Pod linkiem jest o spadku przeciętnej emerytury, o 44%, co w połączeniu z podatkiem katastralnym oznacza błyskawiczną eksterminację Polaków, a dla wymienionej w przykładzie emerytki oznacza to eksmisję do slumsów.

Kolejny przykład (przy 1 proc. podatku bez żadnych ulg): 35-metrowe mieszkanie warte 250 tys. zł w Krakowie. W tym wypadku trzeba by zapłacić 2 500 zł. A według obecnych stawek? 19,6 zł. (stawka za 1 mkw. w Krakowie to 0,56 zł). Jak widać, nawet właściciele małych mieszkań mogą dużo stracić. Gdyby wprowadzono podatek katastralny, Skarb Państwa by się "obłowił", a 80 proc. Polaków nie byłoby stać na jego zapłacenie. Nagle okazałoby się, że mamy w Polsce bardzo dużo bezdomnych. Tak, więc 80% obywateli może potencjalnie zostać bezdomnymi. Czy my Polacy jesteśmy bezbronni wobec perspektywy podatku katastralnego? Przed wyborami należy spytać partie i polityków o ich stanowisko w sprawie tego podatku. Do tego należy wyeliminować partie, które wprost łamią swe obietnice wyborcze. Dla przykładu PO w wyborach z 2007r. obiecało, że "będzie dziedziczenie OFE oraz tzw. emerytury małżeńskie". Następnie, wkrótce po wyborach do Sejmu trafił projekt ustawy sprzeczny z tą obietnicą, który następnie został uchwalony 21.11.2008r. Obietnice takiej partii mogą być równie niewiarygodne, więc nie ma co ryzykować. Argumenty z forów internetowych. Jakiś forumowicz argumentował, że wprowadzenie tego podatku zwiększy podaż nieruchomości do kupienia za bezcen. Ktoś mu odpisał, że "jeśli szukasz sponsorów, dołącz do cór Koryntu, mili, stęsknieni panowie czekają". Ktoś inny napisał, że "od 01.01.2016r. obywatele UE będą mogli bez przeszkód i bez pozwoleń kupować nieruchomości w Polsce, a więc niech nie liczy na kupno atrakcyjnych nieruchomości w Polsce za bezcen". Z kolei jakiś działacz UPR nazwał ten podatek (w terminologii UPR "pogłówny") nowoczesnym. Ktoś skontrował, że "podatek katastralny jest ulubionym narzędziem bolszewików, socjalistów oraz komunistów, a więc poparcie UPR dla tego podatku stawia tę partię pośród formacji lewicowych". ALEF STERN

Wyłanianie rządu - każdy dzień przynosi niespodzianki

1. Rządzący uspakajają, że cały proces wyłaniania rządu jest pod kontrolą, ale każdy dzień przynosi w nim kolejne niespodzianki. Taką niespodzianką było wczorajsze wezwane przez Prezydenta Komorowskiego do swojej Kancelarii Premiera Tuska i Wicepremiera Pawlaka na rozmowę o zamierzeniach i składzie rządu. Zdaje się, że rozmowa nie należała do przyjemnych, bo, mimo, że trwała aż 2 godziny to nikt z jej uczestników nie spotkał się z dziennikarzami, a ogólniki o treści tego spotkania przekazała tylko Pani rzecznik Prezydenta Komorowskiego. Prezydent już od dłuższego czasu pokazuje opinii publicznej, że nie jest tylko strażnikiem żyrandola (tak kompetencje prezydenta określił kiedyś Tusk, tłumacząc, dlaczego nie wystartował w wyborach prezydenckich), ale aktywnym uczestnikiem życia politycznego. Zresztą do aktywności pobudził prezydenta sam Premier Tusk, który tuż po wyborach ogłosił w wywiadzie udzielonym tygodnikowi Polityka, że jest premierem na drugą kadencję w sytuacji, kiedy Komorowski rozpoczął konsultacje ze wszystkimi szefami partii politycznych, jakie znalazły się w Parlamencie. Dopiero po solidnej reprymendzie Premier Tusk przyznał, że się pospieszył i że uwzględnił sugestie prezydenta, co do tempa powoływania nowego rządu i konieczności wymiany niektórych ministrów. Wczorajsze rozmowy dotyczyły zapewne także pozycji Schetyny w nowym rządzie Tuska, którego ten ostatni chce maksymalnie zmarginalizować, a Komorowski upomina się o solidny resort i funkcję wicepremiera dla marszałka.

2. Wszystkie te korowody mają miejsce w sytuacji, kiedy za naszymi granicami mamy wręcz trzęsienie ziemi, a spowolnienie gospodarcze a kto wie czy i nie recesja zbliża się do naszego kraju szybkimi krokami. Potrzebna jest w tej sytuacji przemyślana poważna autopoprawka do projektu budżetu na 2012 rok, złożonego w Sejmie przez rząd 30 września. Wprawdzie już w czerwcu tego roku projekt budżetu przyjęty po raz pierwszy przez rząd Tuska, był kontestowany przez większość ekonomistów, nawet tych przychylnych rządowi. Zwracali oni uwagę, że wzrost gospodarczy w 2012 roku, nie wyniesie 4% PKB jak przyjęto w budżecie, a raczej będzie bliższy 2% (wczoraj pojawiły się prognozy, że będzie niższy niż 2%) głównie ze względu na wyraźne spowolnienie gospodarek krajów strefy euro, a w szczególności gospodarki niemieckiej Oznacza to ich zdaniem ni mniej ni więcej tylko zawyżenie dochodów podatkowych według ostrożnych szacunków o około 20 mld zł. A w projekcie budżetu minister Rostowski przewidywał wzrost wpływów podatkowych aż o 9% w stosunku do roku 2011. Jeżeli weźmiemy pod uwagę wpływy podatkowe w latach 2008-2010 to w każdym roku były one mniejsze od tych planowanych, choć mieliśmy do czynienia ze wzrostem gospodarczym i wyższą niż planowana inflacją, a nawet podwyżką stawek podatku VAT, to optymizm Rostowskiego w szacowaniu wpływów podatkowych na rok 2012, już wtedy wyglądał wręcz kuriozalnie.

3. Ale tych nierealistycznych wielkości w projekcie budżetu było znacznie więcej. Wskaźnik bezrobocia miał wynieść na koniec grudnia 2012 roku 10%, bo zdaniem Rostowskiego bezrobocie na koniec tego roku będzie wynosiło 10,9%, choć na koniec sierpnia wynosiło 11,6%, a w ostatnim kwartale tego roku będzie już tylko rosło. Kompletnie nierealistyczne są średnioroczne kursy złotego w stosunku do euro i dolara wynoszące odpowiednio 3,87 zł i 2,85 zł. W sytuacji ucieczki inwestorów zarówno z rynku giełdowego jak i walutowego trudno sobie wręcz wyobrazić osiągnięcie przez złotego takich średnich poziomów kursów. Konsekwencją tego będzie wyższy poziom tej części długu publicznego, która jest wyrażona w walutach obcych. Dewaluacja złotego o 10% jak to się stało ostatnio, to przyrost wartości tej części długu aż o 20 mld zł, a więc blisko 1,5% PKB, a to z kolei może powodować gwałtowne przekroczenie przez dług publiczny tzw. progów ostrożnościowych, czyli 55% PKB i 60% PKB. Jeżeli dołożymy do tego nierealistyczny poziom deficytu budżetowego (35 mld zł), a w konsekwencji zakładanego długu publicznego, który na koniec 2012 roku ma wynieść 836 mld zł , podczas gdy już w połowie tego roku wynosił 812 mld zł, a do końca roku prawdopodobnie przekroczy poziom przewidywany przez ministra finansów dopiero za rok, to już wtedy widać było, że rząd Tuska przygotował optymistyczny dokument tylko na wybory.

4. Widać z tego, że tylko w sprawach budżetowych jest tyle poważnych problemów, że wygląda na to iż w nowy rok wejdziemy bez uchwalonego budżetu a to oznacza poważne kłopoty nie tylko dla sfery budżetowej ale dla wszystkich podmiotów powiązanych z budżetem choćby dotacjami. Niezwykle pilna jest również ustawa o rolniczych składkach na ubezpieczenia zdrowotne (bez jej uchwalenia rolnicy będą musieli od marca płacić ją sami), a także przygotowanie posunięć w sytuacji kiedy na koniec roku dług publiczny przekroczy poziom 55% PKB. W tej sytuacji korowody z nowym rządem i kompletny brak strategii rządzenia na kolejne 4 lata kolalicji PO-PSL są w najwyższym stopniu niepokojące. Zbigniew Kuźmiuk

Córka generała O generale Sikorskim powiedziano już wiele, ale istnieją wątki, które są kompletnie nieznane, o tym właśnie jest ten tekst. Zamach na Gibraltarze znów odżył w świadomości Polaków wszystkich opcji politycznych za sprawą czterech programów dokumentalnych pod wspólnym tytułem „Generał” traktujących o kulisach tej zbrodni. Jest to także komentarz do filmu „Generał – zamach na Gibraltarze”. Filmu, w którym stawia on śmiałą i obrazoburczą tezę: zamach gibraltarski jest dziełem polskich i brytyjskich służb specjalnych: Wydziału II i VI Sztabu Naczelnego Wodza oraz MI-5 i MI-6, które razem opracowały, zorganizowały i wykonały operację o kryptonimie „Mur” – usunięcie premiera Rządu Polskiego na Wychodźstwie i Naczelnego Wodza, gen. Władysława Sikorskiego. Dariusz Baliszewski przedstawia bardzo śmiałą hipotezę, a mianowicie taką, że polskie i brytyjskie służby specjalne zamordowały generała Sikorskiego i jego najbliższych współpracowników, a jego powiernicą i sekretarkę, a przede wszystkim córkę podporucznik Zofię Leśniowską – porwali i przekazali przebywającemu wtedy w Gibraltarze komisarzowi Majskiemu. Bezpośrednim powodem dokonania tej zbrodni była chęć ujawnienia przez gen. Sikorskiego niemieckich dokumentów dotyczących znalezienia, ekshumacji i zbadania przez Niemców masowych grobów polskich oficerów w Katyniu. To właśnie te dokumenty chciał odzyskać Stalin przy pomocy Anglików i związanych z nimi polskich zdrajców. Używam celowo słów „polscy zdrajcy”, bowiem byli to ludzie związani przede wszystkim ze służbami specjalnymi Wielkiej Brytanii i USA. I nie ma tutaj znaczenia, że pracowali czy współpracowali z sojusznikami – ważyli się oni na rzecz straszną i niedopuszczalną w sytuacji, w jakiej znalazła się Polska. Zamordowali premiera polskiego rządu, dokonali zbrodni zabójstwa na zlecenie głów obcych państw i tego czynu nic nie usprawiedliwia. Zamordowanie generała Sikorskiego zapoczątkowało proces sprzedawania Polski Stalinowi przez Aliantów Zachodnich. Jakie to mogły być dokumenty? Możliwe, że chodziło o dokumenty niemieckie, które łącznik z Abwehry przekazał Polakom na Bliskim czy Środkowym Wschodzie. Ale te dokumenty były Aliantom znane, choćby dzięki pracy alianckich wywiadów na terenie III Rzeszy. Bardzo wątpię, by one cokolwiek zmieniły w kwestii wzajemnych stosunków w koalicji antyhitlerowskiej. O mordzie w Katyniu wiedział i Churchill i Roosvelt. I obaj mieli powody, by informacje o tym nie zostały opublikowane: Churchill obawiał się reakcji Polaków na Wyspach, a Roosvelt w USA, gdzie starał się o reelekcję. A obaj obawiali się tego, że ZSRR może odstąpić od przymierza i związać się z III Rzeszą – a zatem powrócić do złowrogiego paktu Ribbentrop – Mołotow (a de facto Hitler – Stalin). Stalin obawiał się tego, że USA odstąpi od dawania ZSRR pomocy materialnej. Jednym słowem, gdyby generał Sikorski opublikował szeroko niemieckie materiały w USA, to zmieniłoby to cały układ sił w tej wojnie. Mogło to odwrócić jej bieg. Dwa totalitaryzmy sprzymierzone ze sobą mogłyby runąć najpierw na Wyspy Brytyjskie, a potem na resztę świata i na Amerykę. Tego nie przewidywał nawet najczarniejszy scenariusz opisany przez Philipa K. Dicka w powieści „Człowiek z Wysokiego Zamku”, w którym Niemcy, Włochy i Japonia wygrały II Wojnę Światową i podzieliły pomiędzy siebie Stany Zjednoczone Ameryki. Ale czy na pewno? Owszem – mord katyński może by i wstrząsnął światową opinią publiczną, ale obawiam się, że niczego by to nie zmieniło – to Rosjanie byli bohaterami tej wojny i machina propagandowa NKWD i innych instytucji pracowała całą parą nad stworzeniem image sowieckiego żołnierza – bohatera, walczącego z przeważającymi siłami niemieckiej barbarii. Zachód kupował wszystkie tego rodzaju bajeczki, bowiem czuł się bardziej zagrożony przez hitlerowski faszyzm i japoński militaryzm, niż sowiecki wojenny komunizm. Na tym polegała jego naiwność w postępowaniu z Rosjanami. Kolejnym powodem mógł być raport na temat sytuacji Żydów pod niemieckim panowaniem sporządzony przezrotmistrza Pileckiego. Opublikowanie tego raportu i reakcja nań była nie na rękę żydowskiej finansjerze w Ameryce Północnej, która rękami Hitlera i jego Parteigenossen pozbyła się europejskiej konkurencji i dawała Stanom Zjednoczonym pozycję ekonomicznego i zarazem, co za tym idzie politycznego Supermocarstwa. Stąd m.in. brało się to ociąganie się Amerykanów w sprawie utworzenia drugiego frontu w Europie. Znając perfidię Amerykanów jestem w stanie w to uwierzyć, że tak właśnie było i że tylko o to chodziło. Po prostu dla nich była to kwestia przygotowania swego kraju do roli światowego żandarma po wojnie, – co też się stało. Powróćmy jednak do pytania o to, czym można było szantażować Stalina tak, by można było stawiać mu warunki? Co posiadał generał Sikorski, czego obawiał się Kreml i Ojciec Wszystkich Narodów ZSRR? Pierwszą możliwością były dokumenty katyńskie. Drugą możliwością są dokumenty dotyczące IV Rozbioru Polski – tajne klauzule złowrogiego paktu Ribbentrop – Mołotow. Byłby to dowód na to, że to ZSRR wraz z III Rzeszą jest winny rozpętania II Wojny Światowej. Czy to mogłoby doprowadzić do inwersji przymierzy? Trudno powiedzieć, ale raczej chyba nie. Chyba, że… Istnieje jeszcze jedna możliwość, której nikt nie wziął pod uwagę. Otóż generał Sikorski mógł wejść w posiadanie dokumentów wskazujących na to, że w lipcu 1941 roku ZSRR miał rozpocząć coś, czego nie udało się Sowietom dokonać w 1920 roku – uderzenia wszystkimi swymi siłami – a były niebagatelne – na Europę i doprowadzić do jej sowietyzacji. Te dokumenty mogły stanowić beczkę dynamitu, która w połączeniu z innymi tutaj wymienionymi, mogłaby stanowić beczkę dynamitu zdolną do rozsadzenia koalicji antyhitlerowskiej. Dokładnie to właśnie pokazano w filmie „Enigma”, w której młody polski kryptolog chce przekazać Niemcom cenne dokumenty brytyjskie w ramach swej odpłaty za Katyń… Ale to jeszcze nie wszystko, bo powstaje pytanie, które należałoby od razu tu postawić, a mianowicie – jak generał Sikorski mógł wejść w posiadanie tych wszystkich dokumentów? Czy wszystkie te dokumenty przekazali mu wysłannicy z Abwehry, czy też… ktoś inny? Ale kto? I tutaj dochodzimy do sprawy porwania ppor. Zofii Leśniowskiej. Jej ciała nie znaleziono, a zatem została ona najprawdopodobniej porwana i wywieziona do ZSRR w samolocie Majskiego. Ale jaki był cel tego uprowadzenia? Dlaczego nie porwano generała, a tylko jego córkę i zarazem powiernicę? Odpowiedź jest stosunkowo prosta – wiedziała ona coś, co stanowiło zagrożenie dla ZSRR lub samego Stalina i miało związek z wiezionymi przez generała Sikorskiego dokumentami. Bowiem w tej sprawie ważne są nie tyle dokumenty, ile źródło ich pochodzenia. Mogły one pochodzić z sejfów Abwehramtu, ale mogły pochodzić one z sejfów Łubianki, Chodynki czy samego Kremla! – a wtedy byłby to problem nie tylko wycieku najtajniejszych, najściślej chronionych informacji z Czerwonego Imperium Zła, ale przede wszystkim obcej (polskiej) siatki wywiadowczej i „kreta” pracującego na jej usługach w samym sercu Związku Radzieckiego! I to właśnie, dlatego potrzebny był ktoś żywy, który był wtajemniczony w największe sekrety premiera Rządu RP na Wychodźstwie! A tym kimś była ppor. Zofia Leśniowska. I to ona, a nie jej ojciec był głównym celem operacji o kryptonimie „Mur”… W takim przypadku staje się całkowicie zrozumiałe zainteresowanie brytyjskich i amerykańskich służb wywiadowczych dokumentami generała Sikorskiego, bowiem liczyły one na to, że uda się im je przechwycić i na ich podstawie przejąć polską siatkę wywiadowczą w ZSRR, by działała ona na rzecz MI-6 i amerykańskich „kuzynów” z JIC, a potem CIA. Wszyscy szefowie tych instytucji narzekali na brak informacji z terytorium ZSRR i każdy agent na tym potencjalnie wrogim terenie był na wagę złota, tak, więc Rosjanie rozgrywali swoją partię, Amerykanie swoją, a Brytyjczycy wykonali brudną robotę rękami polskich zdrajców… Ot i całe rozwiązanie zagadki. Jeden zamach i rozwiązanie wielu problemów. Rosjanie dorwali bezcenne źródło informacji w postaci ppor. Zofii Leśniowskiej i odzyskali dokumenty kompromitujące Stalina i ZSRR. Amerykanie i Brytyjczycy weszli w posiadanie dokumentów dotyczących polskiej defensywy na Wschodzie i odpowiednio je wykorzystali w czasie Zimnej Wojny. I wszyscy byli zadowoleni, bo dzięki głupocie, politycznej ciemnocie i podłej zdradzie Polaków z londyńskiego rządu zyskali wiele i pozbyli się problemu, jakim była Polska i generał Sikorski. Polskę sprzedano Sowietom za cenę zgniłego pokoju i iluzorycznego bezpieczeństwa, co zrozumiał Harry Truman, ale było już za późno, by cokolwiek dało się odkręcić. Klamka zapadła i Polska znalazła się w sowieckiej strefie wpływów. To było oczywiste, że tak się to skończy. Polska znów stała się potrzebna Ameryce, kiedy przyszło jej walczyć z komunizmem i po jego obaleniu z tzw. „terroryzmem” arabskim. Zofia Leśniowska była potrzebna Stalinowi żywa. Zbyt wiele wiedziała i zbyt wiele tajnych dokumentów przechodziło przez jej ręce. Była najcenniejszym łupem wywiadu zagranicznego NKWD lub GRU – w tym przypadku nie ma to większego znaczenia. Swoją drogą w Gibraltarze po raz trzeci wbito Polakom nóż w plecy. Po raz pierwszy wbili nam go nasi ukochani sojusznicy we Wrześniu, kiedy okazało się, że żaden Francuz i Anglik nie chce umierać za Gdańsk. Drugi raz wbili go nam Rosjanie 17 września łamiąc pakt o nieagresji. Po raz trzeci wbito nam nóż w plecy w Gibraltarze i wreszcie Polska z podmiotu polityki Aliantów stała się przedmiotem. I o to w końcu chodziło. Polacy-partnerzy byli niepotrzebni, było potrzebne tylko polskie mięso armatnie i nic ponadto, co pokazano nam w Londynie w czasie defilady zwycięstwa. Za tą zbrodnię nikt nie odpowiedział… ZeZeM

Kaddafi zamordowany - jak Nicolae Ceauşescu Gdy niedawno i nagle padł rozkaz, by rozpocząć „Arabskie Domino”, zastanawialiśmy się, który z „krwawych dyktatorów” siądzie do stołu ze sterowaną z zewnątrz opozycją, czyli zrobi „okrągły stół” - i jak i za ILE - dogadają się. W 89-tym Ceauşescu był jedynym w demoludach, który się nie poddał dyktatowi postępu. Wiedział za dużo - musiał, więc zginąć. Jego ochrona stała się „oprawcami”, a dla podkreślenia, że nie wolno wierzgać przeciw postępowi, zamordowano też jego żonę. Inni dożywają swych dni w „chwale przyjaźni z michnikami”. I w dobrobycie. Ostatnio amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton mówiła w Libii, że liczy na szybkie schwytanie lub zabicie dyktatora. Zapewne już taką „dyrektywę” wraz z kolesiami wydała, bo po dobie samoloty, czy drony NATO zamordowały go. Ściślej - tak poraniły, że motłoch na ulicach już się go nie bał -i rozszarpał. Przypuszczalnie, bo szczegóły są jak zwykle ukrywane, zapewne z powodu bezprawia i drastyczności akcji. Jak przy najbardziej barbarzyńskich rewoltach, dla pewności pomordowano też potomków władcy. Mroki wschodniego barbarzyństwa. Gdy jednak „postępowi przywódcy” łączą się w triumfie, gdy peany na rzecz morderców pieją prezydent Francji Sarkozy, szef Komisji Europejskiej Jose Barroso i przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy, prezydent USA, z „tutejszych" także Bul-Komorowski (i wielu innych, pomijam), to jednoznacznie wskazuje, że stare reguły turańskiego barbarzyństwa wzięli za swoje - i nie wstydzą się nam ich narzucać. Na to nie możemy się zgodzić. Co najwyżej możemy stwierdzić, że obecni „przywódcy” dołączyli do hordy krwawych poprzedników. To wskazuje, jaki los nam szykują. Obyśmy, choć to na czas pojęli. Mirosław Dakowski

A może Tusk z Pawlakiem na 7 lat więzienia? oraz pozew zbiorowy przeciwko Premierowi? Tak się zastanawiam nad 7 letnim wyrokiem Julii Tymoszenki. Dostała go za niekorzystne dla Ukrainy podpisanie umowy gazowej z Rosją, czyli działanie na szkodę własnej ojczyzny. (więcej analitycznie o umowie: TU) Pomijając fakt słuszności wyroku i okoliczności podpisania przez Panią Premier owej umowy (umów) zastanawiam się, czy ubezwłasnowolnienie przez D. Tuska i W. Pawlaka naszej Polski od Rosji poprzez podpisanie - uznawanej przez wielu za niekorzystną a nawet za noszącą znamiona zdrady narodowej - umowy z Rosją na dostawy przez nią gazu do naszego kraju... nie wymaga postawienia zarzutów Premierom: D. Tuskowi i W. Pawlakowi? Wstępnymi zarzutami mogłoby być np.:

– działanie na szkodę Polski podczas przygotowywania przez polską stronę treści tejże umowy, co znalazło potwierdzenie w działaniach instytucji UE, które były zmuszone same podjąć działania w obronie unijnych i bezpośrednio polskich interesów w zakresie bezpieczeństwa energetycznego,

– ustalona nieracjonalnie wysoka cena gazu rosyjskiego,

– utrzymanie w ostatecznej wersji porozumienia rosyjskich dostaw gazu do Polski w wysokości około 10, 3 mld metrów sześciennych a nie około 7 mld metrów sześciennych rocznie, co przy ewentualnym posiadaniu złóż gazu i ropy pochodzących z łupków oraz źródłach geotermalnych może być uznane za niekorzystny przy konieczności zapłaty nawet za niewykorzystany gaz (do wysokości kontraktu)... (więcej o umowie: TU, TU, TU i wielu jeszcze innych miejscach) Oprócz powyższych znalazłoby się pewnie jeszcze wiele innych szczegółowych rozwiązań niekorzystnych dla Polski, przy których "przewinienia" Julii Tymoszenko byłyby jedynie głazem (kamieniem!) wobec co najmniej polskiego Giewontu. "Materiał dowodowy" mógłby być też uzupełniony zgodą Polski na zbyt płytkie umieszczenie przez Niemców i Rosjan rurociągu północnego w morzach Bałtyku oraz analizę ekonomiczną i strategiczną (z punktu widzenia interesów Polski) wydanych dotychczas koncesji na poszukiwanie w Polsce złóż łupków... A może wyrok skazujący wcale nie byłby w takim wypadku nieporozumieniem a jego 7 letni okres wcale nie poziomem minimalnym? Jeżeliby nawet sam proces miałby zakończyć się uniewinnieniem to zapewne przyczyniłby się do zwiększenia jawności i transparentności działań polskiego rządu... a to już byłaby niewątpliwe warta tegoż przedsięwzięcia uzyskana wartość dodana na polskiej - przecież podobno w pełni demokratycznej - scenie polityczno -społeczno-gospodarczej. W trakcie spisywania powyższej propozycji zacząłem zastanawiać się również nad kwalifikacją prawną złożonych publicznie i podpisanych własnoręcznie w 2007 roku 10 obietnic Donalda Tuska i 73 (powyżej 190) zapewnień składanych podczas słynnego exposé. Nie jestem prawnikiem, ale jeżeliby traktować 10 obietnic przedwyborczych w sposób formalno-prawny to czy nie miały one charakteru zobowiązania publiczno-prawnego starającego się o władzę urzędnika państwowego złożonego wszystkim obywatelom Polski? Zobowiązania te były też chyba cywilną prawnie obietnicą złożoną społeczeństwu, która miała zostać spełniona po zwycięstwie w wyborach? Sytuacja wydaje się jeszcze bardziej jednoznaczna prawnie w przypadku deklaracji składanych w exposé. Czyż nie było to już de facto zobowiązanie publiczno-prawne urzedującego premiera? Jeżeli tak, to czy nie jest koniecznym również formalne publiczno-prawne rozliczenie Premiera z zobowiązań? Oczywiście Premier Donald Tusk i jego kancelaria dokonały swoistego podsumowania sukcesów i porażek rządu, ale nawet w tym zestawieniu są zobowiązania niezrealizowane a więc istnieje przesłanka do sadowo-prawnego rozliczenia Premiera. Czy zatem Polacy, dla których złożone deklaracje były podstawą zagłosowania na PO i D. Tuska a nie zostały wobec nich zrealizowane nie mogliby żądać jakiegoś zadośćuczynienia lub wprost odpowiedniej kary dla Premiera i PO? W przypadku zaś zapewnień już Premiera zawartych w jego exposé, takie roszczenia mogliby natomiast z pewnością przecież składać już wszyscy niezadowoleni i czujący się oszukani Polacy! A jeżeli na podstawie zapewnień przedwyborczych i powyborczych D. Tuska i jego rządu indywidualni obywatele podjęli jakieś długookresowe decyzje związane np. z działalnością gospodarczą czy tez planami rozwoju swojego gospodarstwa domowego? Czy w takim wypadku nie mogliby żądać zadośćuczynienia za np. utracone zyski, dochody lub konieczność poniesienia dodatkowych kosztów zmiany własnych planów? Zostaje jeszcze cala sfera roszczeń etyczno-moralnych i zadośćuczynienia za np.: utratę zdrowia psychicznego lub powstanie dysonansu poznawczego, który utrudnił zwykłe funkcjonowanie lub np. doprowadził do różnorodnych kłopotów życiowych. Pozostaje też żądanie satysfakcji za kłamstwo publiczne i utratę honoru... Może warto skorzystać z pozwu zbiorowego i przywracając powagę państwu polskiemu indywidualnie skorzystać (nawet finansowo) na "rozrzutności słownej" naszych rządzących a Premiera w szczególności? Są "na sali" jacyś prawnicy? Prowizja może być naprawdę wysoka, ale korzyść z powrotu do praworządności i powagi państwa polskiego zdecydowanie wyższa!

P.S. W tekście pominąłem cały zakres realnych działań w trakcie czteroletnich rządów D. Tuska: "katarskie stocznie", gdzie ich sprzedaż egzotycznemu inwestorowi oznajmiona została tuż przed wyborami do Europarlamentu (znów kłamstwo wyborcze), negocjacje funkcjonariuszy państwowych z mafiosami na cmentarzach, cały obszar katastrofy pod Smoleńskiem, kreatywną księgowość i zadłużanie Polski, itd, itp... To byłyby dodatkowe akty "oskarżenia" zapewne...Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad... krzysztofjaw   

22 października 2011 Wśród wielkiego hałasu propagandowego realizowany jest wariant rozbiorowy Polski, co widać już coraz bardziej, jeśli oczywiście, komuś się chce śledzić informacje poza głównym ściekiem dezinformacyjnym, którego celem- jak sama nazwa wskazuje - jest całkowite odwrócenie uwagi Polaków od tego, co się naprawdę dzieje z ich państwem. I ten Ryszard Kalisz niewychodzący z telewizji…Codziennie opowiada jakieś głodne kawałki o wszystkim. Codziennie! Nie ma jednego dnia, żeby go nie było. Dzień bez Ryszarda Kalisza jest dniem straconym. Kto go tak faworyzuje? I dlaczego? A nie jest nawet szefem Klubu Parlamentarnego SLD(!!!!) Nie jest przewodniczącym SLD. To, kim on jest, że jest zapraszany do mediów z pominięciem statutowych władz partii? Jest najważniejszym członkiem Sojuszu Lewicy Demokratycznej, bez względu na sprawowaną funkcję.. Był kiedyś w zarządzie krajowym SLD, ale utracił tę funkcję w październiku 2010 roku nie uzyskując wotum zaufania na partyjnej konwencji.(!!!!). W ostatnich wyborach, zdobył czwarty raz mandat uzyskując 53 451 głosów, co stanowi - 5,25% (?????) wszystkich głosów, które padły w Warszawie. Co to jest 5,25%? Bardzo słaby wynik.Szefem Klubu Parlamentarnego SLD jest pan Leszek Miller.. I on powinien być zapraszany do dyskusji, a nie szeregowy członek SLD, który zresztą w 2007 roku stratował z list Lewica i Demokraci.. Jakieś tajemnice kryją się w faworyzowaniu pana Ryszarda Kalisza.. Wielkie tajemnice! Był kiedyś szefem MSWiA, miał wgląd w akta różnych ważnych ludzi. Bardzo narzekała na jego zachowanie- jak był szefem MSWiA, pani Olewnik, siostra zamordowanego Krzysztofa Olewnika, która w zeznaniach zeznała, że przyjmował ją w gabinecie z nogami na stole(!!!) I on blokował śledztwo w sprawie jej brata. To jest dopiero kultura ministra, autora polskiej konstytucji, mętnej, sprzecznej wzajemnie, pełnej roszczeń socjalistycznych. W 2005 roku pan Aleksander Kwaśniewski wszczął procedurę o ułaskawienie pana Ryszarda Kalisza, który uznany został winnym pomówienia pana radnego Jacka Żalka, jakoby ten zorganizował i kierował uzbrojoną w noże i gazy obezwładniające grupą mężczyzn w czasie wyborów prezydenckich, akurat w Białymstoku. Sprawę pana Kalisza umorzono warunkowo w 2005 roku, ale musiał wpłacić 8000 złotych zadośćuczynienia.. To był winny - czy nie był winny? Jak umorzono - to nie był winny - jak wpłacił zadośćuczynienie - to był winny! Taką mamy w Polsce „sprawiedliwość”, że nie wiadomo czy ktoś jest winny, czy niewinny.. I o to właśnie chodzi.. W jednym z licznych programów telewizyjnych, w których bywa, akurat w programie Forum zapytał:, „Jaka jest podstawa prawna, żeby zbierać pieniądze z tacy” (?????). O - to to! No właśnie!Jaka jest podstawa prawna w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości? Bo musi być podstawa prawna, tak jak w wielu sprawach, żeby uzależnić instytucje i ludzi od państwa.. Im więcej prawa - tym mniej sprawiedliwości. Bo nie może być tak, że jeden człowiek daje swoje pieniądze innemu człowiekowi bez wiedzy państwa.. O wszystkim państwo musi wiedzieć, bo państwo biurokratyczne ma swoje potrzeby i musi człowieka pętać przepisami i okradać z pieniędzy... Im ich więcej- tym lepiej dla państwa.. I nadal nie ma przepisów – wielkie niedopatrzenie -dotyczących na przykład oddychania, żeby za korzystanie z powietrza, trzeba było państwu zapłacić? Astmatycy płaciliby najwięcej no i ci, którzy cierpią na permanentny kaszel.. Wszelkie opodatkowywanie darowizn powinno być zniesione, żeby nie było kolejnego opodatkowywania pieniędzy już raz opodatkowanych.! Kościół Powszechny od wieków żyje z tacy i z darowizn, a tu nagle wróg Kościoła Powszechnego pan Ryszard Kalisz domaga się uprawnienia pieniędzy z tacy.. Ale jest przy tym zwolennikiem oddzielenia Kościoła od państwa, żeby Kościół morda w kubeł, ale jest zwolennikiem związania finansowo państwa.. To jak to jest? W sprawach moralności i sprawach państwowych się nie wypowiadać, ale w sprawach finansowych być kontrolowanym przez urzędników państwowych i być zależnym od państwa. W tym zakresie związać Kościół z państwem. Kościół ma być niezależny od państwa finansowo, ale mieć wpływ na kultywowanie chrześcijańskich wartości wśród narodu i nauczania Słowa Bożego.. Kościół Powszechny jest fundamentem naszej- jeszcze cywilizacji! Kto walczy z Kościołem- walczy z fundamentami upadającej cywilizacji łacińskiej podmywając je dodatkowo?... Ale ja dzisiaj, o czym innym.. O postępującym wariancie rozbiorowym Polski.. Ruch Autonomii Śląska powstał w styczniu 1990 roku. Od tego czasu zrobił wielkie postępy uzyskując w wyborach samorządowych w roku 2010 na Śląsku - 8,49% głosów. Moim zdaniem RAŚ- jest powołany po to, żeby w przyszłości oderwać Śląsk od Polski. Niemcy są cierpliwi i zdyscyplinowani.. Umieją czekać cierpliwie.. Ale swoje cele realizują z żelazną konsekwencją.. Do armii Furera i III Rzeszy w czasie II wojny światowej wstąpiło nie mniej niż 250 000 Ślązaków, o czym pisze pan Leszek Pietrzak w artykule „Dziadkowie z Wehrmachtu” w ostatnim numerze „ Najwyższego Czasu”. Dwieście pięćdziesiąt tysięcy walczących w Africa Korps, w Heer, w Luftwaffe i Kriegsmarine. To jest duża armia! Nawet kilku walczyło w elitarnej 2 Dywizji Pancernej SS Das Reich, odpowiedzialnej za najgłośniejszą zbrodnię Waffen SS - mord na mieszkańcach francuskiego miasteczka Oradour-sur-Glane - 642 osoby(!!!) Ślązacy siedzieli za sterami Me-109 podczas Bitwy o Anglię, w pancernikach „Bismarck” i „Tirpitz”. W 1944 roku na plażach Normandii walczyli z siłami alianckimi.. Byli członkami najbardziej elitarnych niemieckich dywizji i Waffen-SS. Szli tam na ochotnika, dopiero pod koniec wojny byli wcielani na siłę.. Jak III Rzesza- tysiącletnia Rzesza, istniejąca 12 lat upadała.. W Afrika Korps było ich kilka tysięcy! Do tej pory - tylko na Górnym Śląsku kombatanckie dodatki od Niemiec pobiera 52,6 osób. To, po której stronie będą Oni i ich rodziny? Nie po stronie RAŚ? To samo jest z Kaszubami.. Po stronie Fuerera, w tym dziadek naszego premiera - Józef Tusk - walczyło ich około 200 000(!!!) Byli kwalifikowani w tzw. II grupie - osób pewnych! Z punktu widzenia Niemiec… Okazuje się, że pan Donald, Tusk historyk z wykształcenia nie zna historii swojej rodziny. Nic o tym nie wiedział.. Ale wiedział o Józefie Piłsudskim, o którym pisał pracę magisterską. W maju 2010 roku Gazeta Wyborcza opisała dyskredytujące Donalda Tuska ulotki, na archiwalnych niemieckich zdjęciach z września 1939 roku widać mężczyznę w mundurze SS bliźniaczo podobnego do premiera.. Autorzy artykułu wyśmiali sugestie autorów ulotki, że był to ojciec premiera wtedy ojciec miał 9 lat. Ale dziadek? Nie próbowano jednak zweryfikować tożsamości owego mężczyzny. Próbowali to zrobić dziennikarze ”Wprost przeciwnie” i…… napotkali kategoryczną odmowę niemieckich archiwów państwowych(????) Jakie dokumenty dotyczące naszego premiera znajdują się a państwowych archiwach niemieckich? Czy nie mamy prawa o tym wiedzieć?.. Widocznie nie! Ale muszą być ciekawe.. Ruch Autonomii Śląska pod wodzą dr Jerzego Gorzelika, to dalszy początek rozbioru państwa polskiego, po podpisaniu Traktatu Lizbońskiego. To jest oczywiście moje zdanie... Ale 2 września 2011 roku został zarejestrowany Ruch Autonomii Mazur (????) - pod wodzą pana Zbigniewa Opalińskiego z Mrągowa, a 2 października 2011 roku - Ruch Autonomii Podlasia(????) - pod wodzą pana Tomasza Sulimy. Czekamy z niecierpliwością na Ruch Autonomii Wielkopolski, Ziemi Lubuskiej, Pomorza.. I tak to właśnie działa! I gdy już Polski zupełnie nie będzie- i tak propaganda będzie powtarzała swoje.. Będą rozdawać baloniki i flagi polskie.. Będą nawet śpiewać hymn! Że Polska jest! A rozgłośnie radiowe i telewizyjne będą przemawiać po polsku.. Im więcej mówią o Polsce - tym bardziej Polska znika.. I dlatego jest ten ciągły propagandowy jazgot w mediach… A to poseł ględzący o niczym, a to pies, a to sąsiad przeszkadza, a to ksiądz niedobry, a to Kościół opodatkować, a to parytety, a to ucisk kobiet, a to homoseksualiści ze swoim prawami.. Wiele hałasu o nic zawsze opłaca się robić, żeby sprawy ważne załatwić w ciszy.. I właśnie załatwiają! WJR

Śmierć dyktatora Muammar Kadafi tak jak zapowiedział, pozostał w Libii do samego końca. W sieci pojawiły się już filmy przedstawiające ostatnie chwile jego życia. Do tej pory nie wyjaśniono jak dokładnie zginął, jednak można już obejrzeć wywiad z młodym bojownikiem, który strzelił mu prosto w głowę. Dziś ów osiemnastoletni Libijczyk może się pochwalić złotym pistoletem, który do momentu schwytania był w rękach dyktatora. Niewykluczone, że pojawią się analizy krytykujące oficjalną wersję wydarzeń. Początkiem końca panowania Dyktatora był 17 lutego, kiedy to po aresztowaniu prominentnego działacza praw człowieka w Libii rozpoczęły się zamieszki. Sam Kaddafi w wywiadzie z tego okresu twierdził, że stoi za nimi Al-Kaida dążąca do przejęcia władzy nad krajem. Czy tak było w rzeczywistości?

W oficjalnym komunikacie Unia Europejska oznajmiła, że to “koniec ery despotyzmu”, zaś sekretarz generalny ONZ stwierdził, że śmierć Kaddafiego jest punktem zwrotnym w historycznej przemianie Libii. Dziwnym trafem zdarza się tak że pojmani dyktatorzy nim zaczną zeznawać lub nim dokończą swoje zeznania mają nieszczęście wyzionąć ducha. Czy zabicie niewygodnego Kaddafiego na było wygodniejsze jak to, co miał do powiedzenia? Milosević, który to wcześniej trafił za kraty końca procesu nie doczekał, gdyż pewnego ranka znaleziono jego martwe ciało w więziennej celi. Oficjalna przyczyna zgonu - atak serca. Zapewne wygodniej było usunąć Osamę bin Ladena. Razem ze swoim unicestwionym ciałem zapadła się w nicość tajemnica jego „wojny”. A wojna jak to wojna zawsze ma swoich sponsorów. Czy Kaddafi był winny? Czego był winny? Na pewno jego proces byłby głośnym wydarzeniem, a w trakcie jego trwania Kaddafi mógł powiedzieć wiele niewygodnych i niepoprawnych rzeczy. Czy rzeczywiście zabiła go rewolucja? Według francuskiego ministra spraw zagranicznych Alaina Juppé, “Francja jest dumna, że pomogła Libijczykom odzyskać ich wolność”. Ja jedynie przypomnę, że zaledwie półtora miesiąca temu francuski “Liberation” ujawnił, że Republika może liczyć na dostęp do jednej trzeciej libijskich złóż naftowych. I to chyba najlepszy komentarz śmierci Kadafiego.

Orwellsky

Oburzeni, czy odurzeni? Mamy, jak wynikałoby z entuzjastycznych opisów, co głupszej części mediów, antykapitalistyczną rewolucję. Podłysiali i podbrzuszali rewolucjoniści 1968r. w Europie i USA z rozczuleniem przypominają sobie swoje młode lata. Nareszcie, ci młodzi się zbuntowali! - Myślą (czy może bardziej realistycznie: czują). Oczywiście są też i różnice międzypokoleniowe. O rewolucjonistach z 1968r. na Zachodzie mawiano, że idee biorą od Marksa, taktykę walki od Mao Zedonga, a pieniądze od rodziców. Obecni oburzeni idąc z duchem (demoralizującego) czasu, idee wprawdzie dalej biorą od Marksa, ale już taktykę walki od boiskowych chuliganów, a pieniądze od państwa opiekuńczego. Zwracałem już kiedyś uwagę Czytelników, na co właściwie oburzeni są oburzeni. Otóż oburzeni są na to, że manna z nieba, (czyli z państwa opiekuńczego) nie spada już w takiej ilości, jak spadała jeszcze do niedawna. Nie ma w nich ani krztyny refleksji nad tym skąd bierze się owa manna, czyli kto zapracował na to, by owa manna sypała się w rosnących ilościach przez pół wieku. I nie ma ani krztyny zakłopotania, gdy - w rzadkich momentach refleksji - uświadamiają sobie, że do wytworzenia tej manny przyłożyli się niewiele albo zgoła wcale. Porównajmy to teraz z innymi oburzonymi z amerykańskich Tea Party, które spontanicznie powstawały w różnych miejscach, stając się naprawdę masowym ruchem ludzi, którzy protestują przeciwko czemuś dokładnie odwrotnemu: przeciwko nadmiernym wydatkom państwa opiekuńczego i zadłużaniu państwa, które spłacać przyjdzie im samym i ich dzieciom. To dwa różne światy: świat odpowiedzialności i świat żebraczo-roszczeniowej mentalności. Odurzeni reakcjami typu: Nam się należy! Ci z drugiego świata nie zastanawiają się, że ktoś pracuje na to wszystko, co dostają od państwa. Domagając się - jak ich równie ekonomicznie niewykształceni poprzednicy - równości nie zwracają uwagi na fakt, że gdyby wprowadzić równość podatkową, to musieliby podatków płacić dużo więcej. W tych okropnych eksploatatorskich Stanach Zjednoczonych 20 proc. najlepiej zarabiających płaci ponad 80 proc. sumy podatku PIT, a górna połowa zarabiających płaci 97 proc.. Druga połowa mających jakikolwiek wypracowany dochód Amerykanów wpłaca łącznie trzy procent sumy wpływów z PIT! Do tego dochodzą tym drugim rozmaite świadczenia z systemu opieki społecznej dla mniej zamożnych. A przecież będzie znacznie gorzej. Państwo opiekuńcze, z jego coraz silniejszymi antybodźcami do pracy, zarabiania, oszczędzania i inwestowania, doprowadziło gospodarki Zachodu niemal do stagnacji. Trudno, bowiem wzrost 1-1,5 proc. rocznie uznać za cokolwiek innego. Jeśli do tego dodamy coraz mniejszą liczbę pracujących w stosunku do liczby emerytów i rencistów, to oczywista staje się perspektywa przyszłych cięć socjalu, jeszcze poważniejszych niż te obecne. Zachód, żeby ponownie przyspieszyć i w efekcie utrzymać się na powierzchni, jako świat silny i zamożny, potrzebuje okresu oszczędności, dyscypliny i ograniczenia demoralizujących wydatków socjalnych. Tymczasem pomysły odurzonych - gdyby je potraktowano poważnie – dają gwarancję czegoś wręcz odwrotnego. Tak jak komunizm wojenny rewolucji bolszewickiej, zapowiadają pewny upadek gospodarczy. Po czterech latach komunizmu wojennego produkcja przemysłowa stanowiła tylko ok. 10 proc. tejże produkcji przed rozpoczęciem rewolucji Jak to kiedyś powiedział sławny Winston Churchill, kapitalizm charakteryzuje się okropną wadą w postaci nierównego podziału bogactwa, natomiast socjalizm wspaniałą zaletą równego podziału biedy... prof. Jan Winiecki

NWO – nowe plany depopulacji Niedługo do układów klimatyzacji w samochodach trafi nowe chlodziwo o symbolu HFO-1234yf, 2,3,3,3-tetrafluoropropan, czyli fluorowany węglowodór. Ma ono zastąpić wycofywany z rynku R 134a, jako że ten ostatni został uznany za gaz cieplarniany, a jak wiadomo gazy cieplarniane powodują ocieplenie klimatu, co stanowi nowy dogmat wiary NWO. Nowe chłodziwo ma 300-krotnie mniejsze możliwości tworzenia efektu cieplarnianego i to jest jego jedyna, wątpliwa zaleta. Jednoczesnie jednak ma dwie spore wady: po pierwsze, pod wpływem wysokiej temperatury przekształca się w śmietelną truciznę, fluorowodór, a po drugie jest horrendalnie drogie. Fluorowodór wydzielający się przy silnym podgrzaniu HFO-1234yf bezbolesnie przenika przez skórę, a nawet przez strój ochronny. Zresztą fluorowodór swobodnie trawi szkło, więc cóż to dla niego skóra. W niewielkim stężeniu jest rakotwórczy, w większym powoduje niegojące się rany, a poza tym obniża poziom wapnia w organizmie zakłócając pracę serca. W dodatku pierwsze objawy zatrucia pojawiają się z opóźnieniem, kiedy na ratunek jest już za późno. Przy kolizji samochodu, jeżeli dochodzi do rozszczelnienia klimatyzacji i chłodziwo wypływa na gorące podzespoły pod maską auta, które rozgrzewają się nawet do 700 stopni C, chłodziwo się zapala i zacznie wydzielać fluorowodór. Przeprowadzono w Niemczech próby laboratoryjne, do których użyto świńskich łów z ubojni. Łby poddano działaniu gazu trzykrotnie, co 5 minut przez 10 sekund. Łącznie na ten cel użyto 10 gram fluorowodoru. Po 30 minutach od eksperymentu skóra zrobiła się ciemniszara, co oznacza, że trucizna przeniknęła przez grubą świńską skórę i zareagowała z tkankami znajdującymi się pod nią. Natomiast w układzie klimatyzacyjnym jest około 600 gram fluorowodoru.Niemiecki Federalny Instytut ds.Badania Materiałów (BAM) przeprowadził próbęz nowym chłodziwem. Podczas próby silnie żrący i toksyczny fluorowodór przeniknął z komory silnika przez układ wentylacyjny do kabiny uszkadzając nawet szyby! Obecnie tzw.”nabicie klimy” kosztuje 100-150 zł, przy nowym chłodziwie będzie kosztowac osiem razy drożej, czyli około 800-1200 zł. A nowe chłodziwo nie stanieje z czasem, bo monopol na jego produkcję mają tylko dwie firmy: Honeywell i DuPont. Firmy owe właśnie budują w Chinach fabrykę nowego chłodziwa. Produkcja powinna rozpocząc się jeszcze w tym roku. Nowe chłodziwo chce stosować Subaru; Mercedes i Suzuki jeszcze zwlekają z decyzją. A przecież już kilka lat temu opracowano technologię chłodziwa z dwutlenku węgla: gazu niegroźnego, taniego, bezpiecznego dla środowiska. W charakterze aneksu podaję informacje o fluorowodorze:

Fluorowodór jest toksyczny, a zatrucie nim może być fatalne w skutkach po spożyciu lub absorpcji przez skórę. Oparzenia fluorowodorem wymagają niezwłocznego leczenia i uwagi od razu, gdy zostaną zauważone. Oparzenia kwasem fluorowodorowym nie są podobne do oparzeń innymi kwasami. Jednorazowe skutki oparzeń zależą od stężenia roztworu kwasu. Efekt oparzenia kwasem 50% jest natychmiast widoczny, stężenia 20-50% roztworu skutkują objawami po jednej do ośmiu godzin. Stężenie niższe niż 20% skutkuje widocznymi objawami w ciągu 24 godzin od czasu oparzenia. Fluorowodór może oddziaływać na ciało przez wdychanie, połknięcie, kontakt ze skórą. Po spożyciu, lub oparzeniu skóry lub oczu najważniejszym objawem jest obniżenie zawartości wapnia w osoczu krwi i wytrącanie nierozpuszczalnego w wodzie fluorku wapnia CaF2, co może skutkować silnym bólem, zmianami metabolizmu i śmiercią. Nie zdecydowałam się w charakterze ilustracji dać zdjęć poparzeń fluorowodorem, bo są zbyt drastyczne. To jest działanie broni chemicznej. A zauważmy, że zgodnie z dyrektywą UE do 2017 roku chłodziwo R 134a ma zostać wycofane , a wszystkie urządzenia chłodzące mają przejść na nowe chłodziwo, fluorowodór. Czyżby plany depopulacji ludzkości spełniają się zbyt wolno i planuje się przyśpieszenie holocaustu? Sigma


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
586
586 587
bron[586][594]
586
586
586
586
586
instrukcja obslugi 586 686 886
586
KSH, ART 586 KSH, IV KK 315/09 - postanowienie z dnia 25 marca 2010 r
586
SCHEMAT ALARMU MAXICAR 586 786 1286
Zabudowa Akropolu w Jerozolimie 1000 586 r p n e
586

więcej podobnych podstron