Sommer

Czas Sommera

Wiersze tego poety zawsze są zakorzenione w namacalnym kontekście, wyrastają  z konkretnej chwili, z detalu, szczegółu, słowa, emocji, przejęzyczenia...

Zobacz także:

Równo 10 lat czekaliśmy na kolejną książkę poetycką Piotra Sommera. Nowy zbiór ukazuje się niemal równocześnie z obszernym wyborem wierszy z poprzednich tomów poety pt. „Rano na ziemi”. Warto czytać te książki razem, odkrywając sieć ukrytych pod powierzchnią wierszy kanałów, którymi podróżują brzmienia i znaczenia.

Zapytany w jednym z wywiadów o tę długą przerwę, Sommer odpowiedział, że dla niego nie jest to wcale tak długo. Wielokrotnie też podkreślał, że u podstaw jego pisania nie leży żaden projekt poetycki, żaden plan, który domaga się pieczołowitej realizacji. Wiersz jest poszukiwaniem, które poeta prowadzi wespół z językiem. I bardzo często to sam język sprawdza, na ile może sobie pozwolić, jaką woltę może wykonać, jaką przestawką się popisać, by nie utracić zwinności i wdzięku (czy raczej: wydźwięku). Impulsem do pisania jest także to, co Sommer nazywa „rzeczowymi chwilami poezji”, których nie da się opisać inaczej niż za pomocą wiersza, które taki opis wymuszają. Utwory autora „Piosenki pasterskiej” zawsze są zakorzenione w namacalnym kontekście, wyrastają z konkretnej chwili, z detalu, szczegółu, słowa, emocji, przejęzyczenia, miejsca, a to wzrastanie posiada swój własny rytm i czas. Piotr Śliwiński zauważył kiedyś, że głównym przeciwnikiem Sommera jest językowy fałsz – „najwyższa i ostateczna przegrana w literackiej grze w codzienność, zmieniająca zabawę w żenujący nałóg pisania”. U Sommera o nałogu pisania nie ma mowy, choć od sposobu, w jaki z codziennej mowy wyłuskuje językowe odkrycia, można się uzależnić.

Weźmy na przykład otwierający książkę wiersz pt. „Zaniedbanie”:

Jeden dzień, czwartek, chudy
i długi czwartek (noc w końcu
ścina go z nóg), z kretesem
gubi się w kalendarzu,
zatapiają go inne dni. Już-już
ma sczeznąć, obrócić się
w nic, a tu ni przypiął
ni przyłatał, bierze
i odrasta.
Pojedynczy dzień, chyba wyjątkowy, skoro pojedynczy (być może po prostu wyjątkowo ciężki i przez to dłużący się w nieskończoność) wreszcie dobiega końca, gubi się w kalendarzu. Ale potem powraca, choć nie wiadomo, w jakiej postaci. Czy chodzi o kolejne czwartki miesiąca i roku, o powtórzenie, które jest nieuchronne w ramach przyjętej rachuby czasu? A może ów dzień powraca jako wspomnienie „tamtego” (feralnego?) czwartku, widmo, od którego nie sposób się uwolnić? Może w ogóle nie chodzi o dzień tygodnia, lecz o osobę, którą noc ścina z nóg, która jest u kresu wytrzymałości, ale następnego dnia „wraca do siebie”? Wszystkie te możliwości Sommer utrzymuje w grze, mechanizm wiersza porusza się w zmiennym rytmie, do którego czytelnik musi się dostroić.

Istnieje jeszcze jedna możliwość. Być może ów czwartek odsyła do krótkiej prozy poetyckiej Jerzego Ficowskiego pod takim właśnie tytułem z wydanego w 1960 r. zbioru „Amulety i definicje”. Ficowski kończy swój utwór: „Ci, co zapomnieli o środzie, a stracili nadzieję na piątek, wyją do czwartkowego księżyca i przemijają. Dla nich czwartek jest wieczny”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że postaci pojawiające się w nowych wierszach Sommera łączy podobne doświadczenie czasu – dotkliwie odczuwają jego upływ i nieustępliwą powtarzalność jego nawrotów. W znakomitym szkicu o poezji Jerzego Ficowskiego Sommer napisał, że gdyby miał skomponować książkę o twórczości autora „Inicjałów”, podzieliłby ją na dwie części. Pierwsza opowiadałaby o języku jako łączniku między przeszłością i teraźniejszością, dzięki któremu teraźniejsza chwila może nawiązać rozmowę z chwilą niegdysiejszą. Druga część dotyczyłaby czasu, choć rozdzielność języka i czasu – powiadał Sommer – jest u Ficowskiego wątpliwa, dlatego taki podział może mieć jedynie charakter umowny.

Przypomniałem sobie ten fragment podczas lektury „Dni i nocy”, traktując go jako przestrogę przed zbyt pochopnym rozdzielaniem tego, co u obu poetów jest ze sobą ściśle splecione. W nowym tomie Sommera nie ma bodaj ani jednego wiersza, który w ten czy inny sposób nie odnosiłby się do czasu. Już sam tytuł sugeruje, że wszystko będzie się obracać wokół czasowości. Ale ta czasowość rozgrywa się w języku – albo bezpośrednio za jego sprawą, albo przy jego asyście. Język nigdy nie staje się narzędziem analizy tzw. zjawiska czasu czy neutralnym nośnikiem refleksji o czasie.
Cioran napisał gdzieś, że gdy przysiadamy na skraju chwil, by przyglądać się ich biegowi, by poznać istotę czasu, prędzej czy później tracimy z oczu pojedynczy moment i splecione z nim zdarzenie. Przed naszymi oczami rozciąga się czas pozbawiony substancji, abstrakcyjny, będący odmianą pustki. W tym sensie można nieco przewrotnie powiedzieć, że „Dni i noce” nie są opowieścią o czasie, choć każdy z wierszy tej książki zaczepiony jest o kraj jakiejś chwili. Sommera nie interesuje czas jako taki, nie docieka jego istoty, nie próbuje pochwycić jego ostatecznego sensu, nie uprawia poetyckiej filozofii czasu, a nawet efekty jego upływu pokazuje z niezwykłą subtelnością, nie wprost, jakby przy okazji. Czas i język współistnieją tutaj ze sobą, ale nie na zasadzie umownego powinowactwa (chwila odbita w języku, wieczny moment przechowany w słowie lub słowo dokumentujące przebieg czasu), lecz jako nieodzowne składniki jednej substancji, substancji wiersza. Zajmując się językiem (np. wtedy, gdy przechwytuje pierwsze łamisłówka swojego syna – „Są dwie księżycy”), Sommer nieuchronnie pisze o czasie. I odwrotnie, kiedy wprost mówi o czasie, zawsze dochodzi do języka, do relacji między słowami a nami i do sposobu, w jaki wiersz wychyla się w stronę świata, w którym już nas nie ma. To poezja chronograficzna, uzależniona od czasu, od pisania w czasie i od tego, co w czasie i z czasem się dzieje.

A co się dzieje? Czasem przeszłość rozpycha się w teraźniejszości, wracają obrazy, powraca detal, punkt, chwila. Innym razem język igra znaczeniami, pojawia się sztubacki ton (którego Sommer nigdy się nie bał i którym zawsze z finezją potrafił się posłużyć), a wtedy przeszłość zostaje na chwilę odcięta, odesłana na margines teraźniejszych zdarzeń. „Dni i noce” układają się w opowieść, w której swoje miejsce znajdują podsłuchane brzmienia, zagadkowe (a czasem po prostu przypadkowe) związki między ludźmi i słowami, intymność, wspomnienia (o matce, o zmarłych, którzy nie opuszczają pamięci i ciągną język w swoją stronę), a także bolesne doświadczenie językowej i społecznej ksenofobii, o którym Sommer pisze z niezwykłą subtelnością, rezygnując z „gotowej” myśli (wiersze, w których pojawiają się te wątki, nie są „głosem w dyskusji”, lecz częścią osobistej historii, przez co jeszcze uważniej powinniśmy je czytać).

Pamiętamy zdanie z Sommerowego „Smaku detalu” o wiarygodności poezji, której miarą jest rozpoznawalny język, wyrazisty głos. Poezję bliską mowie, poezję, która koncentruje się na głosie, trudniej podrobić – pisał poeta. W przypadku Sommera, w przypadku jego wiersza, podróbka jest po prostu niemożliwa. Mistrz powrócił i jest w formie.

Piotr Sommer, „Dni i noce”, Biuro Literackie, Wrocław 2009 Piotr Sommer, „Rano na ziemi. Wiersze wybrane 1968–1998”, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury, Poznań 2009

Świat bez szczelin
Paweł Mackiewicz Bywa tak nawet wówczas, gdy w istocie najdalej im do etykiety książki na trzydziestolecie, czterdziestolecie lub inną specjalną okazję. Pokusę takiej lektury odczuwam, czytając Rano na ziemi oraz Dni i noce – pokusę, by w szczególnie intensywnej ostatnio poetyckiej obecności Piotra Sommera dostrzec działanie „czynnika” jubileuszowego. Warto przypomnieć (albo skojarzyć) sobie, że we władanie owemu „czynnikowi” kilka wiosen temu oddał się o trzy lata starszy od autora Pamiątek po nas Bohdan Zadura (dowody w zebranych w latach 2005–2007 wierszach, prozach, szkicach). Gdyby posłużyć się kluczem metrykalnym: Zadura to także rocznik nowofalowy – oględnie mówiąc, niereprezentatywny dla Nowej Fali – oraz, podobnie jak Sommer, towarzysz, a poniekąd również patron poezji młodszych roczników. Kto nie chciałby w wieku sześćdziesięciu lat spojrzeć z dystansu – i trochę z góry – na sześć dekad życia, w szczególności zaś na trzy lub cztery dziesięciolecia zmagań z rzemiosłem pisarskim? O ile jednak dawni nowofalowcy milczą lub z rzadka co najwyżej – i z dobrym skutkiem – przerywają milczenie (Krynicki, Stabro), o tyle wymienieni dwaj ich rówieśnicy przeżywają teraz prawdopodobnie najlepsze lata swojej twórczości. Czy zatem wypada (i czy warto) celebrować cztery dekady twórczości lirycznej Sommera (najstarsze wiersze z Rana… pochodzą z 1968 roku) przeszło trzydzieści lat od daty debiutu książkowego poety (W krześle, 1977)? Skrupulatnie należałoby jeszcze dodać, że już dziesięciolecie upłynęło od ukazania się Piosenki pasterskiej, do niedawna najnowszego tomu autorskich wierszy znakomitego i bardzo pracowitego tłumacza.
Nic nie będzie tak samo jak było, / nawet cieszyć się z tych samych rzeczy / nie będziemy tak samo – taką prognozę sformułował podmiot wiersza Ciąg dalszy w Piosence pasterskiej. Czasami warto celebrować rocznice, nawet jeśli uwiera domniemany gest okolicznościowy celebransa. Warto – jeżeli książki, które celebracji służą, są dobre. Czasem należy celebrować różnice. Nie będzie w końcu tak samo, jak było. Przeszłość i czas przeszły występują u Sommera w wielu odmianach, filiacjach, rozmaicie też bywają pożytkowane. W wierszu o znaczącym, Miłoszowskim tytule znalazł się poważny i ważki imperatyw: Czytaj te parę zdań, jakbym był / obcym, innym / językiem, którym może wciąż jestem / (…) / którym byłem mówiąc / twoim językiem. Ostatni dezyderat brzmi: Czytaj, jakbyś miał słuchać, / nie rozumieć (Piosenka…). Być tym samym i tym drugim, innym, obcym jednocześnie. Mówić słowami powszechnie zrozumiałymi (posługuję się / twoimi słowami) i nie być rozumianym, wyprowadzać własną tożsamość z języka poprzedników i współczesnych, zarazem kwestionując trwałość takiego projektu, podważając jego wiarygodność. Językiem się jest lub bywa, w języku mieszka się albo pomieszkuje – łatwo rozpoznać romantyczny motyw języka jako ojczyzny, domu. Ogrody, piękne moje ogrody! / Takich ogrodów nie znajdziesz na świecie – pisał Miłosz w okupowanej Warszawie w roku 1942. Sommer również miewa swoje ogrody, choć nie tak określone – naszkicowane zgodnie z jednym, idealnym wyobrażeniem – jak te „warszawskie” sprzed sześciu dziesięcioleci; autor Ocalenia ogrody widział (choć nie dosłownie, zmysłowo), twórca Nowych stosunków wyrazów słyszy o ogrodach i o nich opowiada – śpiewając / w twoim języku / moją melodię. Jest sceptyczny, nieufny, nad niepewność sensu i niespełnioną potencjalność porozumienia przedkłada wolę współuczestnictwa – słuchania.
Słuchanie, niekoniecznie (po)rozumienie. Zamysł i efekt czynności najczęściej nie są tożsame. Nie można spojrzeć na siebie oczami innego (Jedźmy do przyjaciela dowiedzieć się / kim jesteśmy, on o tym chyba wie; (Wielkanoc z tomu Kolejny świat), podobnie jak nie sposób rozdzielić różnych ról społecznych, w jakich się występuje. Siebie nie słyszysz, boś jest / zusammen do kupy kompozytor / muzyk i instrument (Nowa proza Piotra Sommera). Jestem tym, który pisze, składa opowieść, powołuje do istnienia jakąś prawdę o pewnych zdarzeniach; jestem tym, który podlega świadomie i nieświadomie ciśnieniu przetwarzanej rzeczywistości; jestem depozytariuszem i zakładnikiem reguł, które pozwalają mi mówić. Nie czuję się tym, kim byłem rok temu – za rok nie będę dzisiejszym sobą. Ciągłość czasu to epistemologiczne złudzenie: istnieje czas teraźniejszy, nieuchwytny, umowny, i zapośredniczona w nim pamięć przeszłego, inspirowane teraźniejszością wyobrażenie przyszłości. Nie ma przyszłości, nie było / przeszłości! Jest tylko teraz: / odmienność i teraźniejszość (Nowe dni; obydwa wiersze z Piosenki pasterskiej).
„Teraz” jako teraźniejszość, odmienna – po prostu różna od przebytych doświadczeń i niegdyś żywionych oczekiwań. „Teraz” można jedynie przeczuć, teraźniejszość jest już opowieścią, produktem refleksji. Gadanie to moja specjalność, / ale naprawdę lubię słuchać, czyli pytać. / No i nazywać – / w jakiejś stosownej chwili – powiada podmiot Mogiłek (z tomu Nowe stosunki wyrazów). W kolejnej książce poetyckiej Sommer napisze, że (…) czasem trudno wyczuć, co się mówi (Komunikacja). Intuicja, indywidualny zmysł językowy wydają się decydować nie tylko o tym, jak, ale i o tym, co mówimy. Rozumienie zastąpione „wyczuciem” w nowym tomiku Sommera, Dniach i nocach, zyskuje szczególną sankcję i osobne wytłumaczenie. Rzeczy złączone na powrót / w całość. Na czyj powrót? / Były poszczególne, są wspólne, / dla siebie, mojego oka (Mobilizacja). W poezji autora Kolejnego świata nie ma poznawania obiektywnego, postrzeganie zależy od poznającego podmiotu i samych przedmiotów czy zjawisk postrzeganych. Rzeczy są „dla siebie”, czyli dla „oka” patrzącego. Nie byłyby sobą, gdyby nie to oko. Nie (u)tworzyłyby całości, nawet nietrwałej, tymczasowej. Sens, bycie – powstaje dzięki syntaktyce odtwarzania rzeczy w ich postrzeganiu. Z wiersza Globus, współrzędne: To widać, składnia / dyktuje rytm myślenia/ (enia-enia, łe-łe-łe), / człowiek pióro nosi (w tomie Czynnik liryczny i inne wiersze, 1988). Odtwarzanie nie ma jednak nic wspólnego z zapisywaniem, zwłaszcza literackim. Niczym u Białoszewskiego – w języku rozgrywa się dramat, dramacik, zachodzi próba uchwycenia sensów w sieć zależności między słowami. Postrzeganie i mówienie są od siebie zależne. To niepoważne bez ustanku mówić, mówić, / nie mając w gruncie rzeczy nic do powiedzenia/ a co najwyżej na powierzchni, do zobaczenia (Wiersz przymiotnikowy z Dni i nocy).
Nie można być – nie objawiając byciem tego, że się jest. W różny sposób truizm ten odnosi się do człowieka, drzewa, kamienia, zwierzęcia. Przyroda / cały czas popełnia plagiat / na samej sobie – czytamy u Sommera – (…) ale ty, kotku, musisz mieć projekt / który się zmieści w ramach (Nowa ramówka). Całą swoją liryczną twórczością – kilka tygodni po ukazaniu się Dni i nocy powiększoną o kolejną, trzecią w roku 2009 książkę poetycką, Wiersze ze słów – Piotr Sommer usiłuje udowodnić, że projekt świata oparty na „ramie” nazbyt dolegliwej, na schemacie politycznym, ideologicznym czy filozoficznym, staje się wmówieniem, nadużyciem, opresją. Ta poezja to stale ponawiany akt protestu przeciwko światu, (…) który zapewne w ogóle / nie wie o co człowiekowi chodzi / i który nagle jest wyłącznie ciasny, / zacny i niezdrowo rozsądkowy, bez / szczelin (…) (Czapka, szalik, szczoteczka do zębów z tomu Dnie i noce).


Poezja Piotra Sommera nie reprezentuje żadnego programu, nie podejmuje wprost pytań metafizycznych, religijnych, historiozoficznych. Jest ostentacyjnie osobna, niekiedy także bardzo prywatna, jakby pisana dla siebie i dla kilkorga przyjaciół. Poszukuje wyrazistych form językowych, chętnie posługuje się żartem, często opartym na językowej wieloznaczności. Jak ognia obawia się skostnienia języka, utraty słuchu na jego przemiany i rozwój. W rzadko wydawanych tomach Sommera widać ukrytą polemikę ze "stylem wysokim" charakteryzującym istotną część polskiej poezji współczesnej.

Te wiersze Sommera wyróżnia spokój, postawa kontemplacyjna wobec czułości, okrucieństwa, niewyraźności i rozproszenia życia. "Nie wiem dokładnie o co się biłem / a przecież brałem stronę. / Teraz nie mam zdania". W tomie dominuje temat czasu, nietraktowany jednak abstrakcyjnie ani filozoficznie. Sommer nie zastanawia się nad ideą czasu, ale opisuje fenomeny, poprzez które czas się jawi: przepływ dni, które "dopełniają się zupełnie bez powodu" i nie wiadomo, co je wiąże, odrastanie co tydzień tych samych dni tygodnia, niepostrzeżone przechodzenie przeszłości w teraźniejszość, wspomnienia niepozornych zdarzeń z przeszłości urastających nagle do czegoś najważniejszego.

Czas według Sommera to zjawisko subiektywne, złożone z prywatnych doznań, zerwań, ciągłości, przyspieszeń. Nie jest wrogiem ani sprzymierzeńcem, ale czymś nieuchronnym wewnątrz nas, wywołującym zdziwienie formami, w jakich go doznajemy. "I przez wiatr słyszałem, / jak niemiłosiernie stukał, dudnił, / to znaczy tykał bez miłości. / I wcale nie śpiąc, śniłem, że się spieszę, / choć niby wiem, że pośpiech na nic. / Na nic się nie zda, na nic, na nic, / wołałem refren, jakbym grał staccato / lub własną nogą szarpał strunę skrzydła. / Wtedy odkryłem, że to ja czas mierzę, / pocieram przestrzeń, tykam od środka, / że zasnąłbym na dobre, gdybym przestał".

Rozmowa z Piotrem Sommerem

Juliusz Kurkiewicz: Pyta pan: "Dlaczegóżby upiększać wszystko?". Czy poezja przez samo poszukiwanie formy nie upiększa wszystkiego, nawet tego, co najbardziej bolesne?

Piotr Sommer: Nie jestem pewien, czy "to, co najbardziej bolesne", musi być brzydkie. Albo czy ból musi być estetycznie odrażający. Na przykład ból rodzenia nie ma z brzydotą wiele wspólnego, a wiersz, z którego wziął pan cytat, mówi o narodzinach dziecka. Nie, nie sądzę, żeby poezja musiała upiększać. I gdyby już "samo poszukiwanie formy" było upiększaniem, oznaczałoby to pewnie, że świat jest z natury bezforemny i że mlaskać z zachwytu na jego widok możemy dopiero wtedy, kiedy "nadamy mu formę", bo wcześniej, bez naszego nadania, jest brzydki. Mnie się wydaje, że tak nie jest.

Tytuł pana tomu od razu rezonuje - może banalnymi - literackimi skojarzeniami - "Noce i dnie" Dąbrowskiej, "Prace i dni" Hezjoda. Coś jest na rzeczy?

- Może to nie jest pytanie do mnie. Panu tytuł rezonuje, jak pan mówi, banalnie, więc chciałby pan, żebym ja się z tego - że tak panu rezonuje - trochę wytłumaczył. A ja nawet nie wiem, czy rezonans tytułu, poza kontekstem książki, ma takie duże znaczenie. No i Hezjod nie jest chyba aż tak banalnym skojarzeniem, jak pan sugeruje.

Głównym tematem pana tomu jest czas. Czy - nawiązując do pana wiersza - bardziej słuchamy jego tykania, czy "tykamy od środka"? Możemy poznać czas?

- Jak się taki główny temat tomu ustala - powie mi pan? Przydałoby się, jak rozumiem, żebym ja był taki bardziej "meta-", mądrzejszy niż wiersze, ale ja się do tego zbytnio nie palę - bo sam od tych wierszy próbuję się czegoś dowiedzieć. Jak się dowiem, to panu powiem, nawet o czasie powiem - jeżeli on pozwoli, jasna rzecz.

Pana poezja jest mocno naznaczona autobiograficznie. Wspomina pan konkretne osoby, miejsca, zwierzęta. Czy idealnym miejscem lektury dla pana poezji nie jest grono przyjaciół, które w lot wychwyci te aluzje? Dlaczego dawać te wiersze do lektury niewtajemniczonym?

- Podsuwa pan subtelnie, że jurorzy Nike wytypowali mnie, bo się interesują moją biografią albo dlatego, że należą do grona moich przyjaciół. A ja chciałbym mieć tę grupę ludzi za fachmanów od języka i literatury - wątpię, czy daliby się przekabacić jakimś wzruszającym detalem z życiorysu albo upodobaniem delikwenta do zwierząt domowych, więc pańska myśl nie przyszłaby mi do głowy.

Czytając pana wiersze, czuję się, jakbym został zaproszony do pana świata, ale nie mógł do niego do końca wejść. Pisze pan o sytuacjach, osobach dobrze panu znanych, które dla mnie pozostaną w jakimś stopniu niejasne, zagadkowe.

- E tam, panie Juliuszu. Przecież Cyntii Sekstusa Propercjusza też pan nie znał, ani Klodii Katulla, ani adresatów Horacego - i do końca też pan nie wejdzie do ich świata. A pewno czytał ich pan z radością. I nie widzę powodu, dla którego moje postacie również nie miałyby pozostać w jakimś stopniu niejasne albo zagadkowe.

Ma pan opinię buntownika przeciw głównemu nurtowi polskiej poezji - metafizycznemu, religijnemu, politycznemu...

- Czy nie mam przypadkiem takiej opinii przede wszystkim u kilku autorów, którzy są zdania, że oni sami ów, jak to pan nazywa, główny nurt polskiej poezji reprezentują, a nawet, że ów nurt najgłówniej uosabiają? Pytam, bom ciekaw, co konkretnie znaczy, że "mam opinię". Ale widzę, że poza głównym tematem mojej książki ustalamy również, czym jest główny nurt polskiej poezji. Nawiasem mówiąc, czas, tematyka czasu z żadną metafizyką nie ma nic wspólnego, dobrze rozumiem?

No, a bunt jest mi wręcz organicznie obcy. Wstyd przyznać, ale układność i subordynacja ciągną się za mną od przedszkola: najważniejsze były dla mnie zawsze autorytety i zgodność moich poglądów z ichnimi. Jak się, Boże broń, nie zgadzały, to wracałem do sali i płakałem.

Problematyka czasu oczywiście jest metafizyczna. Ale pan nigdy nie pyta wprost, czym jest czas, jak pytał, powiedzmy, św. Augustyn. Raczej opisuje pan doświadczanie czasu. A bunt pisarza może wyrażać się w podejmowanych przez niego tematach, w samym sposobie pisania. W jakimś sensie Białoszewski też był buntownikiem.

- A, to metafizyczni się robimy, jak tylko spytamy o czas wprost, jak ówże klasyk, albo jak nawiążemy do jego pytań i tematów. Wystarczy, że zgłoszę pytanie o naturę czasu, dajmy na to, takim siermiężnym jedenastozgłoskowcem -

O czasie, nad twoją istotą dumam.
Naturę masz niepojętą, jak mawiał
św. Augustyn, ale nie tylko on!


- i od razu mam u pana lepszą reputację? W każdym razie zgadzam się z panem, że bunt jest i w tematach, i w sposobie pisania - o ile da się jedno i drugie rozdzielić. Tam, gdzie to w ogóle warte namysłu, pewnie rozdzielić się nie da.

Pana poezji bardziej sprzyja noc czy dzień?

- Lubię mieć oczy otwarte.

Jakich pytań pan nie lubi?

- Lubię każde.

Piotr Sommer jest poetą, który pomimo dużego dorobku, pomimo rozpoznawalnej dykcji, nadal mnie zaskakuje. W roku 2009 ukazały się trzy tomy autora – wybór wierszy Rano na ziemi, Wiersze ze słów oraz, najciekawszy moim zdaniem, Dni i noce (Biuro Literackie, Wrocław). Jaki jest ten tom? Od okładki do okładki perfekcyjnie zommerowy. Poeta zachował niepowtarzalny klimat swojej poezji, atmosferę budowaną na zderzaniu opowieści o prywatności i jednoczesnej uniwersalizacji zdarzeń, utrzymywania paradoksalnie bliskości i dystansu, intymności i chłodu, powagi i humoru. Poezja Piotra Sommera to poezja napięć powstających na granicach, nowych estetyk budowanych poprzez pozornie eklektyczne mieszanie „wszystkiego ze wszystkim”.

Dni i noce jest tomem z wyraźnym tematem przewodnim. Jest nim czas. Nie jest to jednak CZAS – jakiś abstrakcyjny, niemal metafizyczny twór, a jeden chudy i długi czwartek, który z kretesem/ gubi się w kalendarzu,/ zatapiają go inne dni (Zaniedbanie). Dzień tygodnia nie znika jednak, a bierze i odrasta. W ten prosty sposób autor podkreśla cykliczność zdarzeń, przemijania, ale i powtarzalność. Czas to także zamiana ról, jaka zachodzi pomiędzy rodzicem a dzieckiem: mama (na starość) przejęła rolę dziecka (Później). O zmianach, jakie czas „dokonuje” w ludziach pisze Sommer z dużym zrozumieniem. Przemijanie nie jest tu bowiem dramatem, przybiera formę bardzo naturalną: Niektórych nie osłoni, bo/ nie żyją, inni nie kwapią się/ odezwać, ale są, to i nie trzeba/ ciągle o nich myśleć, wystarczy/ zadać im pytanie o brakujące/ hasło do krzyżówki, a potem/ skupić się na sobie i chorobie, tak/ prawda, ze śmiertelnej (Stan przed) podobnie ujęty jest ten problem w tekście Kolekcja jesienna, gdzie nieubłagany czas działa niemal niezauważenie: stary człowiek/ cieszy się, że nie ma zmarszczek/ (…) Ale ciało jest słabe, a kiedy ulegnie,/nic już nie będzie sobą (…) nie domywa widelca, upuszcza słoik/z miodem. Starość czy samotność są w poezji Sommera czymś codziennym, zwykłym.

Tematyka zbioru jest więc bardzo spójna i jednorodna, czas nie jest jednak celem samym w sobie, a raczej punktem wyjścia do rozważań szerszym charakterze. Poeta wpuszcza nas bowiem w przestrzeń „własnego kalendarza”: zabiera z sobą na wakacje (Latem) czy na pogrzeb (Ornitologiczny). Wszystkie te prywatne zwierzenia i sytuacje, pozorne bardzo bliskie i wpisane w kontekst autobiograficzny, są jednak tylko punktami wyjścia, pretekstami do powiedzenia czegoś, co jest dla autora ważne. Najlepiej tą drogę od prywatności do rozważań ogólnych widać na przykładzie wierszy z umieszczonymi w nich bohaterami. Piotrek z Przesądów lat osiemdziesiątych czy Staś z Konfirmacji są jedynie swoistymi modelami, everyman’ ami z imionami, które nic nie znaczą. Pierwszy jest potrzebny do ironicznej próby skomentowania polskiej mentalności. Zasiedzenia się, zamknięcia, które ludziom nie mogącym podróżować w młodości, zostało „we krwi”. Drugi – będący niemowlęciem, jest pretekstem do głębokiej refleksji o przemijaniu, upływie czasu, przemianach, jakie zachodzą w ludziach. Podmiot liryczny zastanawia się nad tendencją do poprawiania świata, nawet na tych płaszczyznach, na których tego nie powinno się czynić. Pyta: Dlaczegóż upiększać/ wszystko? Począwszy od narodzin, (…)/ po samą śmierć, z ruchomym/ rakiem zagarniającym z wolna/ całe ciało.  Czas to także pamięć. O procesie zapamiętywania i zapominania pisze tak: i to i owo się odkleja/ jak gdyby pamięć na prawdę/ była nawinięta na jedną szpulkę, gładko/i bez węzełków. Zmiany w człowieku i świecie doskonale oddaje natomiast przedostatni wiersz tomu: Ani słowa inaczej, w którym metafory budowane są na zasadzie prostych sformułowań z wyrazem „być” w różnych czasach. Tekst ten jest jednocześnie językową grą i refleksją o upływie czasu, który zatrzymać może jedynie mowa. Słowo „mówić” oddzielone nawiasem od reszty refleksji wyróżnia się graficznie, co sprawia, że ten krótki tekst interpretować można w kontekście „exegi monumentum”, ale nie jedynie poety, a codzienności. Jedynym, co sprawić może, by „było” mogło uczestniczyć w „będzie” jest narracyjne utrwalenie rzeczywistości, które sprawia, że coś w tym jest (i było).

O wszystkich tych zjawiskach, które oscylując wokół czasu, stały się przedmiotem rozważań Sommera mówi on z charakterystycznym dla siebie dystansem i „ciepłą ironia”. Obecna jest ona w przytaczanym już tekście Ornitologiczny. Już sam tytuł, w kontekście pogrzebu, jest zaskakującym zestawieniem, a dwa pierwsze wersy, ocena solidności trumny wzmacniają ironiczny wydźwięk tej wypowiedzi. Podobna zasada dotyczy Bajki – wiersza o zabijaniu. Ironia widoczna jest także w Później, w którym to podmiot mówi: Kiedy już byłem bardzo dorosły/ i wszystko wiedziałem lepiej, / Mama przejęła rolę dziecka. Sposób pisania o problemie wskazuje na duży dystans. Sposób wyrażania się podmiotu wskazuje na jego niedojrzałość. Co bowiem oznacza : bardziej dorosły czy i wszystko wiedziałem lepiej? Bardziej, lepiej niż kto? Matka? Te słowa są z jednej strony zachowanie tajemnicy w sferze przeżyć intymnych, z drugiej świadczą jednak o dystansie, który powoduje, że tekst istniej bez konieczności jego konkretyzacji, osadzania w „tu i teraz”. Bardzo dobrze wyczuwalna jest tez w tych wersach „ciepła ironia”, z która Sommer potrafi mówić o sprawach poważnych czy nawet bolesnych.

Tekst ten, z jego dykcją przypominającą mowę dziecka, lub, co chyba bardziej uzasadnione, dorosłego zamieniającego się w dziecko, jest doskonałym przykładem na wielogłosowość tej poezji. I tu pojawia się kolejna, paradoksalna w swej konstrukcji cech tomu Dni i noce. Pozornie mówi bowiem „Sommer o swoich doświadczeniach”. W jego utworach pojawiają się jednak fragmenty dialogowe, głosy z rożnych rejestrów, które powodują wpisanie w wiele tekstów wewnętrznego dialogu. Dialog „jako taki” jest sposobem na ukształtowanie kilku utworów, między innymi Chez nous, aux Etats-Unis, wiersza o wchodzeniu do szafy. Banalny temat – pomyłka gości przy wychodzeniu z domu, staje się pretekstem do ukazania czytelnikowi problemu przekładu. Ta zabawa to jednak nie jedyny tego typu fragment w tomiku Dnie i noce.  Wielogłosowość przejawia się także poprzez liczne pytania retoryczne, które rozbijają jedność podmiotu, jego spójna wizję rzeczywistości; powodują, że świat tej poezji jest otwarty, powstaje „tu i teraz”, podczas lektury. Autor zaprasza czytelnika nie tylko do podziwiania „pięknej frazy”, ale do ironicznej dyskusji na ważne tematy.

Taki zabieg – stawiania pytań uczestnikowi komunikacji literackiej zastosowany został choćby w Zegarach w sierpniu, Przesądach lat osiemdziesiątych, czy Wierszu czasownikowym. We wszystkich tych tekstach wpisana przestrzeń komunikacji otwiera się na odbiorcę, czyniąc z niego aktywnego twórce czytanego tekstu.
Czy taka poezja znajdzie odbiorców. Sądzę, że tak. Piotr Sommer jest bowiem twórca, który mówi w sposób ludzki, z „ludzkiej materii” układa sztukę atrakcyjną pod wieloma względami. Teksty wpisane w ten zbiór nastawione są na współautorstwo – zomer i czytelnik czy rzeczywistość dyskutują na wspólnej płaszczyźnie porozumienia, literackiej płaszczyźnie o tym, co istotne.

Jaki jest więc ten tomik poezji? Nie jest nieprzystawalnie awangardowy, nie jest pretensjonalny czy tragiczny, nie jest też klasycystycznie patetyczny. Wiersze zgromadzone a Dniach i nocach to mądra poezja, w której dystans do siebie i do świata, delikatna ironia i lekki cynizm przeplatają się z ważnymi refleksjami o rzeczywistości. Jego naturalność, niemal prostolinijność urzekają. Cóż, oczarował mnie zomer swoją ludzką zomerowością.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
05 TEORIA SOMMERFELDA
SOMMER TIME
wykąłdy z socjologii 2-9, socjologia Sommer h
Sommerville Inżynieria systemów komputerowych
meine sommerferien BCSLO227E5X2H255KJ4JYQNPINQ4YLNVGT4XJ4I
Falke Hohe Sommertage
2 Sommervile Rozdział 5id 19816 ppt
Foster, Lori Sommers Sisters 01 Süße, nie gekannte Spiele
PARA SOMMER 75 EC
bohr sommerfeld quantization
Hamilton M D Locally toric manifolds and singular Bohr Sommerfeld leaves (MEMO0971, AMS, 2010)(ISBN
Danny Elfman Sommersby
Samantha Sommersby Forbidden 2 The Awakening
Mahler, Alma 3 Laue Sommernacht głos i orkiestra smyczkowa [ partytura i głosy]
Samantha Sommersby Forbidden 01 The Claim
Saisonstart fuer den Sommer1
Sny z nazwiskami odcinek 22 Piotr Sommer

więcej podobnych podstron