Sny z nazwiskami odcinek 22 Piotr Sommer

background image

Sny z nazwiskami

Sny z nazwiskami - odcinek 22 - Piotr Sommer

Autor

Bartosz Sadulski

1 grudzień 2009 0:18

Dodaj komentarz

Sommer w snach Adama Wiedemanna
30.3.03
Po jakiejś wyjazdowej konferencji czy spotkaniach literackich zostałem jeszcze parę dni u
znajomych. Jest lato, mieszkanie w bloku, budzę się, chcę zdjąć piżamę, aż nagle widzę przez okno
jadącego na rowerze Andrzeja Sosnowskiego. A za nim, też na rowerze, Piotr Sommer. Przez
chwilę myślę, czy nie jadą do mnie, ale przecież skąd mieliby wiedzieć, że tu jestem. Rozbieram się
w końcu, szukam majtek, a tu wpada Andrzej bez pukania, za nim Piotr, ja zawstydzony w tym
negliżu, ale co za radość, udaje mi się wreszcie ubrać, schować pościel, proponuję im kawę.
Chcecie zwykłą czy z ekspresu? - pytam. Oczywiście, że z ekspresu - odpowiada Andrzej. Ekspres
stoi w spiżarni, dawno nieużywany, najpierw szukam kabla, żeby go podłączyć, udaje się to, przy
okazji włącza się też telewizor, leci w nim program rozrywkowy, najgrubsze piosenkarki polskie
(na pierwszym planie Rodowicz i Rinn) śpiewają chórem, kąpiąc się w basenie, Andrzej mówi: “To
skandal”. Jest lato, piękna pogoda, wyjmuję tę część ekspresu, do której trzeba nalać wody, idę z
nią do kuchni, tymczasem Piotrek odkrył w lodówce tort. Rozkroimy go? - pyta. Jak jest napoczęty,
to możemy rozkroić - mówię. Na szczęście jest napoczęty, Piotr kroi tort, ja - pietruszkę. Nagle
dzwonek do drzwi, otwieram, jakiś chłopiec tutejszy, którego chyba poznałem w czasie tej
konferencji, pyta, czy bym nie pojechał z nim gdzieś na rowerze, nad rzekę. Ja bardzo chętnie,
mówię, ale teraz są u mnie koledzy, więc (spoglądam na zegarek, pierwsza) o czwartej, na mur
beton. Tak mówię, “na mur beton”, on sobie idzie, a ja uświadamiam sobie, że nic z tego, bo on
chciał teraz, zaraz, był śliczny, ubrany w białą koszulkę i białe płócienne spodnie, spod których
prześwitywały czerwono-niebieskie kąpielówki. I dlaczego po prostu nie zaprosiłem go na tort? -
myślę.
20.1.07
Lignarcia pracuje w Warszawie, w kasie SAM-u; jestem z nią umówiony, że jak będzie miała
przerwę, to zjemy razem obiad. Sam idę na Nowy Świat, do sklepu płytowego, ale została z niego
już tylko wystawa. Jakaś pani (sprzątaczka?) informuje mnie, że sklep jest teraz kawałek dalej, koło
baru Miś. Rozglądając się za Misiem, trafiam na wielkie jakby wykopalisko, wykopywane są
książki niczym zwłoki ofiar powstania warszawskiego, od razu można je kupić obok na straganie.
Oglądam, większość to nieznane mi tytuły (choć trafia się i Czeszko, i Kijonka), po jakichś
rysuneczkach na marginesach domyślam się, że to biblioteka Jerzego Lisowskiego. Znajduję tylko
jedną książkę, która mi się podoba, są to piosenki dla dzieci napisane przez Białoszewskiego. Nie
mam przy sobie ani grosza, więc chowam ten śpiewnik po prostu do torby; nikt tego nie zauważa.
Zresztą pojawia się gorszy problem, strasznie chce mi się sikać, przychodzi mi na myśl Uniwersytet

background image

jako jedyne miejsce, gdzie na pewno są darmowe kible, ale na Nowym Świecie panuje straszny
ruch i żeby przedostać się na drugą stronę, trzeba szukać przejścia podziemnego, które zresztą też
jest jakby tylko dla samochodów, w końcu trafiam do jakiegoś gmachu w budowie i tam sikam;
przechodnie widzą mnie przez okna (jeszcze niezaszklone), które na szczęście są zbyt wąskie, by
można było przez nie przejść.
Obiad robimy z Piotrem Sommerem i Elżbietą Penderecką, przy czym Sommer tylko cały czas
powtarza, że nie potrafi gotować, w związku z czym ja smażę rybę, a Penderecka - ziemniaki w
plasterkach. Przychodzi Krzysztof Penderecki, jemy, a następnie idziemy do Teatru Wielkiego na
jego nową Pasję. Obsada jak z opery komicznej: dwoje zakochanych z wyższych sfer, para
służących i oficjalny narzeczony głównej bohaterki, niezguła w okularach, cały czas chwalący się,
że uznano go za najlepszego tenora na świecie. Muzyka w stylu I Symfonii Szostakowicza,
dekoracje zrobił Beksiński (w pewnym momencie pojawia się ta jego błękitna katedra). Potem idę
na to jeszcze raz, z Martą Rusek, która zachwyca się wystrojem teatru - istotnie, jest tam jak w
muzeum, klasycystyczne meble i gabloty - a potem oglądam to w domu z rodzicami, w telewizji. Za
każdym razem utwór jest tak samo długi i coraz bardziej mnie nudzi.
10.3.07
Przygotowania do sylwestra jakby w domu w Książenicach, ja w wieku licealnym, czytam dyskusję
redakcyjną w Literaturze na Świecie. Cały czas trwa “rozmowa ogólna” bez podawania nazwisk,
uczestnicy schodzą się, wymieniają uwagi na temat windy, w której widzieli napis: “I jak ten
człowiek mógł spać z Drotkiewicz, w dodatku nie pod jej nazwiskiem”. Do tego didaskalia Piotra, o
każdym coś, czasami odzywa się też “Gustaw”, którego Piotr “specjalnie przywiózł”.
Maluję sobie brwi i usta nadpalonym korkiem, przebieram się za żółtego pajacyka, na głowie mam
szpiczastą czapę, idę do kuchni, gadam z mamą. Potem przyjęcie, jest niewiele osób, nikt się nie
przebrał.
- Tylko ja się wygłupiam - mówię do Tobka, na co on:
- I Gruby Tomik. - Chodzi o Bohdana Zadurę, który swój nowy tomik ofiarowuje właśnie jakiejś
pani. Zaczyna się dyskusja o jego poezji, Bohdan mówi długą, nieprzyzwoitą rymowaną fraszkę o
łabędziu, jeden z gości przerywa mu kąśliwą uwagą, że już wie, jak się skończy, na co ja z kolei
mówię, że we fraszce to nieważne, dzięki czemu jest ona bardziej trwała niż wiersze
“współczesne”.
Piotr Sommer w snach Joanny Joy Herman
1. Trzymam w ręku zaproszenie na imprezę od redakcji czasopisma “Czarodziejska kura”.
Zastanawiam się, skąd wiedzą, że to kupuję i czytam. Bilecik jest utrzymany w surowej i
oszczędnej graficznie stylistyce, ale bardzo zabawny. Nadmieniają w nim, że gadżetem, który
uprawnia do wzięcia udziału w imprezie, jest balonik wypełniony helem. Na szczęście mam akurat
pęk balonów unoszących się pod sufitem w moim domu. Zabieram dwa (jeden na zapas) i idę pod
wskazany adres. Już z daleka widzę budowle wesołego miasteczka, które musiało przyjechać w
nocy. Wszystko działa, jest głośno i kolorowo. Zamiast tradycyjnej skocznej i kiczowatej muzyczki
umpa-umpa z głośników lecą dostojne walce i polki braci Strauss. Do lunaparku wpuszcza mnie
człowiek przebrany za czarnego ptaka. Sprawdza baloniki, zabiera nadliczbowy i wchodzę.
Strzelnica, gabinet luster, karuzele, tunel strachu. Wszędzie elegancko ubrani ludzie, każdy ma
przywiązany do mankietu balonik; urządzenia i maszyny wyglądają bardzo wyrafinowanie; są
odmalowane i dyskretnie udekorowane. Ani śladu tzw. złego gustu. Nagle, jak na umówiony znak,
wszyscy zbiegają się pod ogromnym nieruchomym diabelskim młynem usytuowanym w centrum.
W każdym wagoniku na ławeczkach leżą zielone książki poukładane w równe szpalty, wyglądają na
kołysanki “Przed snem” Sommera. W centralnej gondoli zawieszonej najwyżej siedzi mężczyzna,
który wychyla się i krzyczy: “Proszę o baloniki!”. To sam Piotr Sommer, który najprawdopodobniej
utkwił na górze podczas podpisywania książek. Wszyscy odwiązują swoje baloniki, łączą w
ogromny pęk i próbują puścić w powietrze w kierunku Piotra. Balony nie unoszą się. Podchodzi
człowiek w przebraniu czarnego ptaka, dodaje swój zabrany mi wcześniej nadliczbowy i wtedy

background image

następuje uroczysty wzlot. Piotr Sommer wyciąga ręce, przechwytuje balony, obejmuje je mocno i
delikatnie wyfruwa z gondoli wagonika. Przez chwilę unosi się nad diabelskim młynem, po czym
powoli dryfuje na falach powietrznych prądów w kierunku zgromadzonych na dole ludzi. Wszyscy
biją brawo i śpiewają “Sto lat”.
2. Piotr Sommer rozmawia z Wojtkiem Bonowiczem we wrocławskiej kawiarni. Wchodzi Mariusz
Grzebalski, dosiada się, zamawiają wódkę. Wchodzi Marta Podgórnik, dosiada się, zamawiają
więcej wódki. Siedzę przy barze całą noc, sącząc ciepłe mleko i obserwuję, jak wszyscy upijają się
do nieprzytomności.
Sadulskiemu śnił się Piotr Sommer raz:
W księgarni w Brzegu szukam z moją mamą prezentu dla Marty, która jest z nami. Długo nie
możemy się zdecydować, w końcu moja mama się zdenerwowała i odjechała. Chcę kupić obraz
Sasnala, ale Marcie się nie podoba. Ostatecznie decydujemy się na książkę o Cat Power wydaną
przez Wydawnictwo Literackie. Niedaleko księgarni, na ul. Wojska Polskiego jest wielki zjazd
poetów - po kolei z wszystkimi się witam, z Sosnowskim, Sommerem, Sendeckim, Tadeusz Pióro o
coś mnie pyta, i idę na sam koniec, gdzie siedzi Robert Miniak (pokazuje mi jakieś umowy i
opowiada o nich) i Maciej Woźniak, podający się za Jagodzińskiego. Zamiast blokowisk jest tam
sielski krajobraz, po którym hasają świnie - domowe i dzikie, także guźce. Kiedy widzę, jak świnia
atakuje żabę, ruszam jej na ratunek, a uratowaną niosę w dłoniach przez stoły. Poeci śmieją się ze
mnie, a najbardziej Sommer.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sny z nazwiskami odcinek 8 Andrzej Sosnowski
Sny z nazwiskami odcinek 7 Dariusz Sośnicki
Sny z nazwiskami odcinek 9 Szczepan Kopyt
Sny z nazwiskami odcinek 12 Jakobe Mansztajn
Sny z nazwiskami odcinek 13 Jacek Gutorow
Sny z nazwiskami odcinek 5 Edward Pasewicz
Sny z nazwiskami odcinek 14 Adam Wiedemann
cw22 wstep, Studia, Pracownie, I pracownia, 22 Pomiar wilgotności powietrza atmosferycznego, 22 Piot
Odcinek 22 Pamietnik
Odcinek 22
Ola ma kota odcinek 22
Piotr Sommer Kilka wierszy
Piotr Sommer
23, Elektroliza1, Molenda Piotr
23, Elektroliza, Molenda Piotr
konspekt konspekt wkleslo okragle, Piotr Krauze 4m
Spalanie 22, 23, Nazwisko
Przeklęte sny 22
22 FROST AN EINEM SOMMERTAG

więcej podobnych podstron