Sny z nazwiskami
Sny z nazwiskami - odcinek 7 - Dariusz Sośnicki
Autor
⋅
080303
Budzi mnie telefon. Słyszę jak gdzieś dzwoni. Jest wciąż ciemno na dworze, więc nie pora wstawać
jeszcze, to nie budzik. Siadam na łóżku i wzrokiem szukam telefonu. Muszę po niego wstać, bo
leży na parapecie okna. Na wyświetlaczu mruga: “Sosnicki, Sosnicki”. Odbieram i mówię:
“Słucham cię, Darku”, w odpowiedzi słyszę: “Proszę, Maćku, przyjdź na gorące mleko z miodem.”
Mówi tylko to, potem się rozłącza.
180603
Blokowisko w Boguszowicach. Jest wieczór. Pada deszcz, chodzę po ulicach, jednak nie mam ciała,
więc nie moknę, nie czuję, bym moknął. Na ulicy Lompy z klatki numer 9 wychodzi Maciej
Porzycki, ma na sobie swoją nieśmiertelną flanelową koszulę, do tego kurtkę-pilotkę i rozdarte na
kolanach dżinsy. Idę obok niego, ciekawi mnie, co chce zrobić z tą kratą, którą niesie pod pachą. Po
chwili jest już cały przemoczony. Na Głównej spotyka Dariusza Sośnickiego, potem idą już razem.
Na ulicy wjazdowej do Rybnika ustawiają zaporę z tej kraty, którą Maciej miał pod pachą. Stoją i
skandują jakieś antyglobalistyczne hasła. Nikt się do nich nie przyłącza.
100905
Ktoś, pewnie Darek Sośnicki, zainstalował mi na kompie w pracy stronę porno -
Wystarczy, że chcę przejść z jednej strony na drugą, a “amatorki” od razu się otwierają, jako trzecie
strona, dodatkowa, taki bonus. Jest to bardzo uciążliwe. Proszę, więc Łukasza Liniarskiego, by
odinstalował tę stronę. On grzebie mi w kompie ołówkiem. Szuka w opcjach, kablach, monitorze.
No, ale nie udaje mu się. Mówi, że strona jest już na stałe, że się zadomowiła, zakorzeniła.
170907
Byłem jednym, obok Adama Kaczanowskiego i Michała Lasoty, z prowadzących warsztaty
poetyckie. Odbywały się one w bunkrze, którego ściany były pomalowane na żółto. Kolor mnie
strasznie denerwował. Tak mnie irytował, że nie potrafiłem się skupić. Dlatego ukryłem się za
filarem i starałem się nie brać udziału w zajęciach. Jednak Darek Sośnicki głośno mnie wywołał i
rozkazał, abym podszedł do niego. Czułem się, jakbym szedł do tablicy w szkole podstawowej.
Darek powiedział: “Maćku, bardzo proszę byś skomentował wiersze pana Arkadiusza
Staniszewskiego, ponieważ on chce, byś właśnie ty je omówił”.
040908
W Boguszowicach śpieszę się na Salę Królestwa Świadków Jehowy. Jest już późno, a ja miałem ją
otworzyć przed przyjściem wszystkich. Idąc obok cmentarza uświadomiłem sobie, że pewnie
wszyscy już tam są i czekają na mnie. Jest ciemno, na dokładkę nie mam kluczy. W myślach
modliłem się o to, by Szczepan Kopyt domyślił się, że nie mam kluczy i by z nimi na mnie czekał.
Podchodząc pod budynek, zauważyłem wszystkich, stali półkolem w kierunku z którego miałem
nadejść. Podszedłem do nich i zacząłem przepraszać, tłumacząc, że zajęcia w szkole się wydłużyły i
nie miałem jak się wyrwać. Szczepan kiwnął na mnie głową, za plecami, tak by nikt nie widział,
podał mi klucze. Otworzyłem i wpuściłem wszystkich do środka. Wchodząc po schodach na piętro
za szybą zauważyłem jakiś cień, Darek Sośnicki podszedł do mnie i zapytał, czy jemu się
przewidziało, czy też rzeczywiście ktoś tam był. Wszedłem na mównicę i poprosiłem, by wszyscy
zebrani zaczęli chuchać w dłonie, ponieważ było tak zimno, że komputery od nagłośnienia nie
chciały się włączyć.
- - - - - - - - -
Dariusz Sośnicki śni się także innym:
180609
Idę przez dworzec w Poznaniu, noc, słyszę czyjeś kroki. Oglądam się Sośnicki w długim jasnym
prochowcu i w kapeluszu ruchem głowy wskazuje mi kierunek. Jednocześnie kładzie palec na
ustach na znak, że nie mam o nic pytać. Skręcamy w boczną ulicę, on trzyma się kilka metrów za
mną, skądś wiem, że mam iść w stronę kościoła Franciszkanów. Droga jest bardzo długa, ale w
końcu znajdujemy się przed wysokim budynkiem. Na placu obok kręcą się kwiaciarki oferujące
bukiety i peleryny przeciwdeszczowe. Jest środek nocy, ale Sośnicki niczym nie zdziwiony kupuje
od jednej z nich pelerynę, podaje mi i każe włożyć. Płaszcz jest żółty, wielki, sztywny i przypomina
typowe ubranie skandynawskiego rybaka. Prawie się w nim topię. Sośnicki chwyta mnie za rękę i
zaczyna biec w nieznane uliczki, ciągnąc mnie za sobą. Cały czas nic nie mówi, nie odpowiada na
moje wykrzykniki i pytania. Zbiegamy po schodach, które zagłębiają się w chodniku i biegną tuż
pod nim, coraz bardziej strome i wysokie. Zeskakujemy z ich końca prosto do łodzi płynącej czymś
w rodzaju kanału tunelu. Sośnicki jest na wszystko przygotowany, zapala latarkę. Wokół jest
niemal całkowicie ciemno, łódka płynie z nurtem ścieku czy podziemnej rzeczki. W załomku muru
stoi jakaś sztywno wyprostowana postać. Gdy zbliżamy się do niej, rozpoznaję Mariusza
Grzebalskiego. Jest bez okularów, w stroju od joggingu, ma spoconą na klacie koszulkę. Nie patrzy
na nas, tylko bez słowa wystawia rękę z małą zgrabną paczuszką. Sośnicki zabiera ją do łódki. Chcę
Grzebala zaczepić, zawołać, ale gdy się odwracam, nie ma go. Czuję żal i gulę w gardle. Budzę się,
cholera, budzę się i nie wiem, co tam dalej.
[Joanna Herman, cytat z maila]
- - - - - - - - -
Dariusz Sośnicki śni się także sobie:
081102
Jadę tramwajem, w Poznaniu, z ronda Starołęka w stronę ronda Rataje. Tramwaj sprawia złowrogie
wrażenie, jest wielki i zrobiony jakby z jednego kawałka ciemnej stali. W wagonie są trzy inne
osoby: dziewczyna i jej matka obok mnie i narzeczony dziewczyny za pulpitem sterowniczym.
Wszyscy bierzemy udział w próbie. Ma się okazać, ile będę ważył podczas jazdy; im mniej, tym
lepiej dla mnie. Próba jest rodzajem wróżby i ma związek z moimi uczuciami do jakiejś kobiety.
Leżę nieruchomo na podwójnym siedzeniu, głową w stronę motorniczego, od którego oddziela
mnie tylko obudowa jego kabiny. Każdy ruch pogorszy mój wynik, a chłopak będzie robił
wszystko, abym wypadł źle. Kobieta i dziewczyna wierzą w jego możliwości. Nade mną, tuż pod
sufitem, jest niewielki wyświetlacz, który podaje moją aktualną wagę.
Jedziemy, nie jest źle. Ale w pewnym momencie motorniczy gwałtownie przyspiesza i natychmiast
przybieram na wadze; potem zwalnia, moja waga wraca do normy. Za każdym razem, gdy
przyspiesza albo bierze bez hamowania karkołomny zakręt, ja jestem cięższy. Patrzę z niepokojem
na wskazania licznika; przed próbą byłem lepszego zdania o swojej odporności na tego rodzaju
sztuczki, pewniejszy siebie. Ale wynik jest jako taki, a ostatecznie ma decydować średnia z całej
trasy. Martwię się tylko, czy chłopak, chcąc obnażyć moje słabości, za bardzo się nie rozochoci i
nie spowoduje wypadku, czy wszyscy nie zginiemy.”