Przeklęte sny: – 22 –
Astoria pomimo bólu trawiącego jej ciało uśmiechnęła się na widok męża. Draco wyglądał na zmęczonego, ale jego oczy płonęły energią.
– Hermiona jest inna niż myślałeś – powiedziała po chwili milczenia.
– Nie myślałem o niej! – żachnął się, ale zaraz spokorniał. – Powiedzmy, że dała mi do myślenia.
Kobieta spojrzała na męża z sympatią. Przyznanie się do tego, że mógł popełnić błąd w ocenie sytuacji, dużo go kosztowało. Draco lubił kontrolować sytuację. Od zawsze. Jaki inny pierwszoroczniak potrafiłby zwrócić na siebie uwagę całego domu, tak wcześniej zaczynając kampanię zmierzającą do przejęcia przywództwa? Wystarczyło kilka miesięcy by wszyscy wiedzieli, że on i Chłopiec Który Przeżył są rywalami. Każdy znał jego imię, a bycie szukającym i kupienie najnowszych mioteł dla całej drużynie jedynie umocniło pozycję. Merlinie, gdy Lucjusz zmarnował tyle pieniędzy tylko z powodu kaprysu swojego syna, wszyscy byli pod wrażeniem. Każdy, kto się liczył oczywiście. Plotki mnożyły się w zawrotnym tempie, podsycane luźnymi uwagami Draco. Ile galeonów byli warci Malfoyowie, nie wiedział nikt, ale ciekawość zżerała wszystkich. Późniejsza ucieczka Blacka jedynie przyspieszyła plan Draco, a jego pozycja umocniła się niewyobrażalnie. Gdyby nie aresztowanie Lucjusza, pewnie aż do końca szkoły tyranizowałby pół domu. I nawet gdy poniósł porażkę w wypełnianiu misji zleconej przez Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, Draco przetrwał na powierzchni. Rodzeństwo Carrow nie szczędziło tortur, ale jemu jakoś udawało się wykaraskać. Po zwycięstwie Pottera jego rodzina zachowała nawet większość galeonów. To było szalone, ale papa szanował go za wysiłek włożony w przetrwanie. Fortunę można stracić i odzyskać, życia nie.
– Wygląda na to, że wszystko skupia się na Potterze.
Draco ważył coś w myślach.
– To nie ma znaczenia… przecież wiesz – zapewnił ją w końcu.
Kobieta uśmiechnęła się, wyciągając dłoń do męża.
– Wiem – powiedziała cicho, a gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się kojąco – mimo to i tak się martwię.
– Stare dzieje, Storii. Nie powinnaś zaprzątać tym głowy.
Astoria roześmiała się chrapliwie. Ręką wytarła łzy, które pojawiły się, gdy jej ciało zawiodło. Oboje udawali, że nic się nie stało. Bo czy miało to teraz znaczenie, po tym wszystkim co się zmieniło i z czym przyszło im walczyć? Czy wobec nieuchronnej klęski miało to sens? Być może oboje byli już szaleni.
– Zawsze tak mówisz – zarzuciła mu, uśmiechając się figlarnie. Draco powstrzymał się scałowania tego pięknego uśmiechu, zadowalając się jedynie trzymaniem ukochanej dłoni.
Astoria chłonęła wzrokiem wyraz jego twarzy, próbując zapamiętać każdy moment. Któż wie, kiedy uzdrowiciele ponownie wyrażą zgodę na wizytę? I czy będzie jeszcze czas…
Potrząsnęła głową. Draco miał rację: to bez znaczenia.
– Wysłałeś sowę do Edgara, odpowiedział już?
Draco uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć, że nic się przed nią nie ukryje.
– Merkucjusz jeszcze nie wrócił… Edgar nic się nie zmienił, nadal jest paranoikiem. Odpowie, gdy uwierzy.
– A zarząd Uniwersytetu?
Draco potrząsnął głową.
– Nie będzie się wtrącał. Członkowie zdają sobie sprawę, ile mi zawdzięczają. Z ich strony nie spodziewam się żadnych problemów. Korneliusz poprycha, pozrzędzi, ale i tak się ugnie. Jedynym problemem może być Ministerstwo. Jeśli tylko dam im szansę, Departament Tajemnic z przyjemnością położy łapy na badaniach.
– Umów się z Roneo Idly, w razie potrzeby zagroź, że powiadomisz jego teściową o romansie z tą małą Bulstrode. – Jej głos był rzeczowy i beznamiętny. – Przydatny może być też młodszy syn Kirka. Lubi towarzystwo starszych mężczyzn, a szef Departamentu jest doświadczony i, co ważniejsze, dyskretny. Pogadaj z Kirkem, będziesz potrzebował jego pomocy, ale zapewne się zgodzi. Najwyższa pora, żeby Emil się ustatkował, a Croaker jest wystarczająco dojrzały, żeby utrzymać zainteresowanie młodego i lekkomyślnego kochanka.
– Nie będzie zaskoczony, gdy zaproszę go na obiad, aby przedyskutować obawy dotyczące zaklęcia obronnego. – Oczy Draco rozbłysły, gdy kontynuował: – A ponieważ jesteśmy coraz bliżej podpisania umowy, obecność mojego przedstawiciela będzie niezbędna… oraz jego młodego, chcącego zdobyć więcej doświadczenia syna. Croaker doskonale wie, jak niechętny jestem tłumom, nie zdziwi go zaproszenie do naszego domu. Dafne, odgrywająca rolę uroczej i wolnej gospodyni, która zagina na niego parol, odwróci jego uwagę i zapobiegnie podejrzeniom.
Astoria patrzyła na niego uważnie, gdy snuł plany.
– Croaker jest specyficznym kolekcjonerem: pragnie tego, czego nikt inny nie miał – dopowiedziała po chwili. – Mimo pewnej reputacji Emil jest nietknięty, jestem tego pewna. To dobry chłopak, choć igra z ogniem. Młodzieńcza złość na rodziców potrafi być taka destrukcyjna… – dodała z westchnieniem, żałując, że nie doczeka chwili, gdy jej syn wejdzie w ten etap. – Croaker będzie wiedział, jaki skarb trafił w jego ręce i zechce go zatrzymać. Jest też wystarczająco inteligentny, domyśli się, że od początku nim manipulowałeś.
– Planujesz namówić mnie na uczciwe postawienie sprawy?
– Dopiero gdy Emil zdecyduje się postawić ojcu. Wszyscy w ich rodzinie są lojalni, a gdy chłopak postanowi walczyć o ten związek… – uśmiechnęła się – stworzą taką piękną parę. Mężczyzna w międzyczasie będziesz musiał delikatnie kierować Kirkiem. Jego gwałtowny charakter może przysporzyć niepotrzebnych problemów.
Draco od razu zrozumiał, co miała na myśli. Ucałował jej dłoń.
– Będzie się zachowywał, kocha syna.
– To nigdy nie był problem.
Delikatnie, starając się nie przysporzyć jej dodatkowego bólu, przycisnął jej dłoń do policzka. Gdy przymknął oczy, wyglądał tak krucho i mizernie, że coś ściskało ją w piersiach.
– Nawet gdy kocha się zbyt mocno – szepnął.
Astoria uśmiechnęła się smutno, patrząc na swojego męża. W jej życiu była jedna rzecz, której żałowała – on. Nie potrafiła kochać go, jak potrzebował. Umiała jedynie kochać po swojemu.
– To nadal błogosławieństwo.
– Za wszystko się płaci.
– A czy ma to jakieś znaczenie?
– Tak… nie… – Uniósł głowę i spojrzał w niebieskie oczy swojej żony. – Zawsze ma.
– Myślisz, że cena może być zbyt wysoka? – zapytała, ukrywając ból.
– Zbyt niska – ucałował jej palce – zawsze zbyt niska.
Uśmiechnęła się. Miała ochotę śpiewać. Nie żałował niczego. Jej Draco, jedyny, wyśniony, tak zagubiony, tak potrzebujący.
– Można kochać wiele razy i w niczym to nie umniejsza poprzedniej miłości.
Draco potrząsnął głową.
– Do tego trzeba mieć serce.
– Każdy je ma, niektórym brak tylko odwagi.
– Niektóre serca pękają, gdy odchodzi ukochana osoba.
– Jedynie ci, którzy się poddają. Ci, co nie mają o kogo walczyć. Którzy nie mają rodziny.
– Bliscy zrozumieją. – Draco odwrócił wzrok. – Nikt nie potrzebuje substytutów.
Och, Draco… Dotknęła jego włosów.
– Kochanie, są ludzie, którzy potrzebują miłości bardziej niż inni. Kochani z wzajemnością… rozkwitają.
– Gdy minie sezon, kwiaty więdną – próbował uciąć temat, ale Astoria nie zamierzała mu na to pozwolić.
– Róże, piękne i kolczaste, wytrzymują lata. Nawet dziko rosnące mają swój urok, ale te pielęgnowane z uczuciem zachwycają.
– Storii, przestań – prosił, patrząc na nią. Czuła jego cierpienie, ale nie mogła się poddać, nie umiała.
Potrząsnęła głową.
– To ważne. Nie chcę, żebyś zamknął się w domu po mojej… – przełknęła, walcząc o zachowanie kontroli. Nie mogła się zawahać, musiała przestać się obawiać. Draco był silny. Przetrwa – po mojej śmierci.
– Nie umrzesz – zapewnił, ale w jego głosie brakowało tej siły, która towarzyszyła im na samym początku. Byli już tacy zmęczeni.
– Och, Draco, uzdrowiciele już się poddali. Uzdrowiciel Youko nawet płakała. Jestem jej jedynym nieudanym przypadkiem. Nasz syn przestał wierzyć w cudowne uzdrowienie. Ty też musisz się z tym pogodzić. Ja umieram – i to w zawrotnym tempie.
– Na pewno jest jakiś sposób, musi być.
Astoria musiała to przyznać: Draco próbował, cały czas próbował walczyć. Czasami jednak są chwile, gdy należy złożyć broń i poddać się przeznaczeniu.
– Jaki? Uzdrowiciele przetestowali już każde zaklęcie, eliksir, runę. Próbowaliśmy leczenia po mugolsku – nie udało się. Szamani, kapłani, nawet ostatni żyjący wołchw* – wyliczała bezlitośnie – wszyscy ponieśli klęskę. Ukorzyłeś się przed tym głupim dziewczątkiem, które podobno było wcieleniem boga… i nic. Merlinie, zdobyłeś nawet feniksa, łudząc się, że jego łzy pomogą. Draco… nawet jeśli istnieje jakiś sposób, ja go nie doczekam. Mój organizm jest wyczerpany wieloletnią, bezowocną walką. Jest już za późno na ratunek.
– Nie jest! Nie jest… nie jest…
Draco wtulił twarz w kobiecą dłoń, świadom, że nie wolno mu naciskać zbyt mocno. Storii była taka słaba, gdzieś głęboko wiedział, że ma rację – jej ciało już się poddało.
– Będę na ciebie czekać, głuptasie – szepnęła cicho. – Zawsze.
Z oddali dobiegł śpiew Feliksa. Nie była jego towarzyszem, a mimo to feniks postanowił zostać z nią do końca. Jego pieśń koiła obawy, niosąc nadzieję chorym.
– Niczego nie obiecuję, Storii, ale spróbuję. Salazarze, spróbuję – obiecał cicho.
Przymknęła oczy, pozwalając zmęczeniu wziąć górę nad wolą.
* * *
– Panie Malfoy, naprawdę bardzo mi przykro. Nie możemy już nic zrobić. Organizm pańskiej żony… on walczy sam ze sobą. – Uzdrowicielka Youko patrzyła na niego współczującym wzrokiem. Astoria Malfoy była jej pierwszą śmiertelnie chorą pacjentką, której nie umiała uratować. Jeśli ona czuła się parszywie, co musiał czuć mąż?
Zawahała się sekundę, nim położyła rękę na jego ramieniu. Strącił ją momentalnie, z beznamiętnym wyrazem twarzy.
– Kiedy mogę zabrać ją do domu? – Jego głos był suchy i zimny, jakby załatwiał jakiś nieprzyjemny interes.
– W tej chwili nie potrafię tego określić. Niezbędne są odpowiednie badania, jutro będę w stanie pana powiadomić – rzuciła ostrzej niż zamierzała. Dotknęło ją jak łatwo odrzucił jej pociechę, a jego zimny spokój był nieprzyjemny.
– To wszystko? – Skinęła głową, nie umiejąc znaleźć słów. Chciała mu jeszcze tyle powiedzieć, wyjaśnić, być może wytłumaczyć niewytłumaczalne, ale Draco nie dal jej szansy. – W takim razie do jutra, uzdrowicielko Youko.
W milczeniu obserwowała jak odchodzi, samotny, zimny mężczyzna, który właśnie dowiedział się, że bezpowrotnie straci żonę. Czy naprawdę był tak nieczuły?
* * *
Brunet opadł na miejsce z całym impetem potężnego ciała. Draco zajął fotel, siadając naprzeciwko Kirka Rodana, swojego przedstawiciela w Departamencie Przestrzegania Prawa.
– Nie rozumiem tego chłopaka, naprawdę nie rozumiem. Człowiek stara się, dba o dzieciaka, chce dla niego jak najlepiej… i co otrzymuje w zamian? Gówniarz narobił wstydu całej rodzinie, szlajając się z byle kim po całej Pokątnej. Gdyby nie ty jego ostatnia eskapada do Klubu pojawiłaby się w gazetach. Maria chyba by go zabiła. Odkąd Oktawian zaprosił ją na obiad, jest nie do zniesienia. Ciągle tylko paple o tym, jak ważna jest reputacja i jak cudowny jest jej chłopak. Merlinie, idzie oszaleć w tym domu.
Draco roześmiał się wbrew woli.
– I tak oddałbyś życie za te małe diabły.
Kirk pokręcił głową.
– O nie, utopię dzieciaki w pierwszej kałuży. A wtedy… upragniony spokój.
– Aurora wykastrowałaby cię na miejscu. Osobiście wolałbym nie wchodzić jej w drogę.
– Ma charakterek ta moja żoneczka, nie? – Kirk rozmarzył się na chwilę.
Draco był do tego przyzwyczajony. Jego przyjaciel był absurdalnie zakochany w swojej żonie.
Mamrotek, skrzat domowy Rodanów, pojawił się z cichym pyknięciem z talerzem kanapek i dwiema filiżankami herbaty. Pokłonił się nisko i zniknął. Draco od razu sięgnął po coś pysznego. Musiał przyznać, że uwielbiał ich kucharza – niesamowicie gotował.
– A gdzie jest twoja urocza małżonka?
– Trenuje przeciwuroki. Nadal ci nie wybaczyła, że pokonałeś ją na ostatnim spotkaniu.
Draco uśmiechnął się. Aurora Rodan była wymagającym przeciwnikiem, ale brakowało jej cierpliwości.
– Przekaż jej, proszę, moje skromne przeprosiny. Podczas następnego pojedynku będzie miała szansę udowodnić, jak wiele się nauczyła.
– Dziesięć galeonów, że zdenerwujesz ją w ciągu kwadransa.
– Dziesięć minut.
Kirk namyślał się chwilę.
– Stoi.
Uścisnęli sobie dłonie.
– Dziękuję, że zająłeś się tą nieprzyjemną sprawą z Klubem. Nie wiem, gdzie ten chłopak ma rozum – jęknął Kirk, sięgając po kanapkę. – Nie odziedziczył go po mnie… ani po Aurorze – dodał po chwili. – Może to wina ciotki Elzaberty? Te ciągłe szukanie fusów w herbacie jest podejrzane.
– Nie ma o czym mówić, staram się jedynie wypełniać obowiązki chrzestnego. Emil niedługo ochłonie, na razie jest wściekły za te praktyki.
– Gdybym wiedział, że go tak zaboli, nigdy nie odzywałbym się do Teodora, wiesz przecież – powiedział ponuro Kirk. – Nie chcę go karać, to z mojej winy tak się zachowuje, ale niedługo reputacja rodziny legnie w gruzach. Plotki powoli stają się niewygodne.
– Próbowałem z nim rozmawiać, ale nie naciskałem – przyznał Draco. – Jest zagubiony i potrzebuje kogoś neutralnego.
Kirk ścisnął go za ramię.
– Rozumiem, też nie wiem, jak z nim rozmawiać.
– Emil jest zbyt naiwny – to nasza wina. Ich pokolenie jest pełne egoistów: ferują wyroki na lewo i prawo, bawią się bez umiaru, bo nie znają konsekwencji, pewni, że rodzina im pomoże w razie potrzeby.
– Draco… – Kirk zaczął powoli, nie wiedząc jak ugryźć temat. – Emil nie jest tobą.
– To prawda – przyznał bez sekundy zawahania, nie wyglądając na urażonego. – Byłem szesnastoletnim gnojkiem, który musiał natychmiast dorosnąć. I nagle dowiedziałem się, że świat nie kręci się wokół mnie, a nazwisko nie uratuje tyłka przed Ministerstwem i Czarnym Panem. Jakimś cudem przetrwałem, moja rodzina przetrwała, żyliśmy na przekór całemu światu. Do dzisiaj borykam się z konsekwencjami, mój syn walczy z plotkami i niesprawiedliwymi pomówieniami, tylko dlatego że jego ojciec kiedyś stanął po złej stronie barykady. Gdyby nie ty i twoja rodzina pewnie nie byłbym tym, kim jestem dzisiaj.
– Nie dramatyzuj, Draco. Mieliśmy własne uprzedzenia, pokonaliśmy je i w końcu uwierzyliśmy w siebie nawzajem, koniec pieśni. A teraz bądź tak dobry i porzuć ten smętny ton. Odbiera mi apetyt. Mów, co planujesz.
Draco westchnął. Kirk jak zwykle mu przerwał. Uwielbiał to, sadysta.
– To właściwie pomysł Astorii. Co byś powiedział, gdyby Arman Croaker został twoim zięciem?
Kirk zakrztusił się kanapką. Draco błyskawicznie rzucił zaklęcie.
– Dzięki… – odchrząknął. – Najwyraźniej mam problemy ze słuchem. Zdawało mi się, że usłyszałem, jak wspominasz Mrocznego Sukinkota.
Rozbawiony Draco przytaknął.
– Merlinie, Emil musiał dać ci się nieźle we znaki… bo chyba nie oszalałeś ze zmartwienia? – zainteresował się nagle. Draco rzucił mu w odpowiedzi ostre spojrzenie. Kirk przełknął. – Tego się obawiałem. Dlaczego on? I już pomijam fakt, że Croaker leci tylko na babki.
– Mam w tym swój interes, opowiem ci później. Na razie skupmy się na Emilu. Chłopak jest w tarapatach, nie oszukujmy się. Zaczynają o nim krążyć nieprzyjemne plotki. Za kilka tygodni nie da się tego odkręcić.
– W końcu się opamięta.
– Oczywiście, to dobry dzieciak. – Draco nie miał powodów zaprzeczać. Chłopak za bardzo się rozbrykał i stracił cel z oczu. W końcu pójdzie po rozum do głowy. – Obawiam się tylko, czy nie będzie już za późno. Nawet nazwisko Aurory niewiele pomoże, gdy chłopak zyska opinię małej dziwki.
– Draco – warknął Kirk ostrzegawczo.
– Mówię jak jest, ty zrobiłbyś to samo dla Scorpiusa. Emil potrzebuje dojrzałego i ustawionego partnera, który będzie wiedział jak go okiełznać, ale nie złamać.
– Croaker? – rzucił powątpiewająco Kirk. Mimo niedowierzania słuchał uważnie przyjaciela. Wbrew pozorom Draco nie był głupi, a błędy przeszłości jedynie wzmocniły bezwzględne cechy jego charakteru. Po uwolnieniu z rąk Ministerstwa musiał szybko dojrzeć i zająć się rodzinną fortuną. Narcyza była doskonałym sojusznikiem, ale to na Draco spoczywała odpowiedzialność za ich losy. Dla bliskich był gotowy na wszystko. Kirk Rodan, zwykły mugolak, był dumny, że również do niej należał. – Skąd ta pewność, że będzie zainteresowany?
– Ufam Astorii, jej źródła są pewniejsze niż Gringott.
– W porządku, załóżmy, że Croaker bryka w obie strony. Dlaczego Emil?
Draco prychnął pod nosem.
– Patrzyłeś na swojego syna? Jest niesamowicie atrakcyjny. Dzieciaki odziedziczyły wasze najlepsze cechy, ale Maria nie jest nawet w połowie tak zachwycająca jak on. – Kirk poruszył się w fotelu, czując się nieco niewygodnie. – Poza tym chłopak ma charakter i nie ugnie się pod byle wyzwaniem, choć lepiej byłoby, gdyby nauczył się panować nad temperamentem. Aurora jest cudowną kobietą, ale sam przyznasz, że czasami mogłaby spasować. Dodajmy do tego twój upór i powstanie piorunująca mieszanka.
– Emil od zawsze potrzebował szczególnej uwagi, też mi odkrycie, ale co ma z tym wspólnego Croaker?
– Jaka jest dominująca cecha jego charakteru?
Kirk nie wahał się ani sekundy.
– Sukinkot jest chciwszy niż sam diabeł. Jeśli czegoś chce, musi to zdobyć. Będzie mamił, knuł i manipulował, aż osiągnie cel.
– A co potem?
Zawahał się.
– Nie wiem.
– Pomyśl, jak kieruje Departamentem, o jego kugucharze, o tym jak renegocjowaliśmy umowę.
– Jasny Merlinie, naprawdę to przemyślałeś? – wykrzyknął po chwili Kirk, prawie podrywając się z miejsca. – Zrobi z niego maskotkę.
Draco prychnął.
– Croaker nie jest głupi: da chłopakowi tyle wolności, ile będzie potrzebował… ale co do jednego masz rację – nie puści go. Nigdy.
– Pieprzysz głupoty – warknął Kirk. – Ten drań zamknie mi syna w klatce, jeśli mu tylko pozwolę.
– Oczywiście. – Draco z trudem ukrył uśmiech. Przyjaciel w końcu zaczął wierzyć. – Dlatego będziesz dobrym ojcem i nie dasz mu zbliżyć się do syna.
Kirk gapił się na niego z szeroko otwartymi oczami i nagle roześmiał się, klepiąc ręką po kolanie.
– Ty draniu, zaplanowałeś to! – zarzucił mu, gdy opanował śmiech. – Im więcej przeszkód stanie na drodze Sukinkotowi, tym bardziej będzie chciał Emila.
– Planujesz i wygrywasz.
– Zimne… ale skuteczne – przyznał po chwili Kirk, przypatrując się uważnie rozluźnionemu Draco. – Dlaczego on? Jestem pewien, że znalazłbyś dwudziestu innych kandydatów, lepszych, bardziej pasujących do twoich planów, elastyczniejszych.
– Martwię się o Emila, jeszcze trochę i wpadnie w prawdziwe bagno. Obaj znamy Croakera: może to zimny drań – Kirk wiedział, że w ustach Draco to komplement – ale zadba o niego. Nie da mu zboczyć.
– Przemyślę to – powiedział powoli Kirk, zastanawiając się, co na ten pomysł powie Aurora. – A jaki jest jeszcze inny powód?
Draco sięgnął po herbatę. Patrzył przez chwilę na swoje odbicie, pogrążony w myślach.
– Wspomniałem, że zmora mojego życia natrętnie mnie nachodzi w sprawie tej głupiej ustawy. – Gdy Kirk skinął głową, powstrzymując się od komentarza, Draco kontynuował spokojnie: – Kilka dni temu wprosiła się do rezydencji… towarzyszył jej Harry Potter.
– Boże!
– Merlinie – poprawił go Draco, upijając łyk. – Wybawca wyglądał fatalnie; jakby nie spał miesiącami. Ku mojemu zaskoczeniu Weasley nie próbowała przekonywać, jak ważna jest ta durna ustawa, ale poprosiła o skorzystanie z biblioteki. Musiał być w tym jakiś haczyk, pomyślałem i odmówiłem. I dopiero wtedy okazało się, po co naprawdę przyszli. „Magia snów” – dodał z naciskiem.
Kirk pomyślał przez chwilę i nagle coś sobie uświadomił.
– Te obślizgłe tomisko, przez które prawie wylądowałeś w świętym Mungo? Niezły zbieg okoliczności – sarknął pod nosem.
Draco skinął głową.
– Intrygowało mnie, dlaczego jej potrzebują. Na pierwszy rzut oka było widać, że są zdesperowani. Potter wyglądał na wyczerpanego, ale tłumaczył całkiem sensownie… co samo w sobie było trochę deprymujące, bo przy każdym publicznym wystąpieniu głupio się zacina.
– Draco… – ostrzegł go Kirk. Doskonale znał przyjaciela i wiedział, jak uwielbia zbaczać z tematu.
– Potter jest śniącym – Draco powiedział to tak, jakby oczekiwał co najmniej wybuchu. Kirk zamrugał, nie rozumiejąc w czym rzecz. – Wybacz, zapomniałem, że nie wychowałeś się, słuchając naszych baśni. Śniący to ludzie, którzy spełnili pewne warunki i otrzymali dar. Niektórzy nazywają to przekleństwem, ale nie w tym rzecz. Ważne jest to, że ci obdarowani mają zawsze do spełnienia pewną misję. Czasami jest to coś niezwykle błahego, ale innym razem to prawdziwe wyzwania. Asmodeusz musiał porzucić rodzinę i wyruszyć na koniec świata, by uratować jednorożca. Za to Joanna Francuska poderwała naród do walki.
– A Potter?
– Nie wie.
– Jak to? Powiedziałeś, że śniący otrzymują misję, czyli wiedzą, co mają zrobić? Tak czy nie?
– W rzeczywistości było ich zbyt mało, żeby mieć pewność. Bajkę o dzielnym Asmodeuszu opowiada się dzieciom, Joanna Francuska to już postać historyczna, ale ze względu na mugolskie wojny niewiele dokumentów ocalało. Asystenci już szukają kolejnych źródeł, ale to może potrwać.
– Zatrudnić kogoś nowego?
– Nie zaszkodzi. Sprawna szóstka powinna wystarczyć, żeby przeszukać Liberum Ars Magica, ze dwie, może trzy osoby przydadzą się u Nottów. Teodor już wyraził zgodę. Profesor McGonagall nigdy nie robi problemów… dobrze by było, gdybyś poszukał pomocników wśród szóstego i siódmego roku, przyjrzyj im się uważnie, może któryś wpadnie ci w oko. Przyda ci się ktoś na stałe.
– Jeszcze coś?
– Napisałem do kilku znajomych – Draco machnął różdżką, wyczarowując pergamin. – Kontroluj sytuację.
– W porządku.
– Gdy wróci sowa od Apolline Delacour, sam się nią zajmę. Ta kobieta to prawdziwy demon z historii.
– Uwielbiasz z nią dyskutować – mruknął Kirk, przelatując wzrokiem po nazwiskach. – Wydaje się, że nikt nie będzie robił problemów. A co na to Potter?
– Potulny jak gumochłon, nie będzie przeszkadzał. Wyślij mu standardową umowę. – Draco wyczarował kolejny pergamin. – Tu masz modyfikacje.
– Na wczoraj? – upewnił się Kirk, zerkając na tekst. – Hm… ciekawe… – mruknął pod nosem, a głośniej dodał: – Ile kopii?
Draco zastanowił się przez chwilę.
– Tyle ile jest Weasleyów plus ze trzy dodatkowe. Potterowi zapewne coś się wyśliźnie, lepiej zabezpieczyć się wcześniej. Upewnij się, że będzie wiedział, czym grozi nie wywiązanie się z umowy. Choć Weasley pewnie natrze mu uszu za Przysięgę Wieczystą…
– CO? – jęknął Kirk i ukrył twarz w dłoniach. – Jesteśmy skończeni, jak matkę kocham.
Draco poklepał go po ramieniu.
– Spokojnie, przyjacielu, to tylko maleńkie zabezpieczenie. Potter jest moim śniącym i nie pozwolę go sobie odebrać.
– Croaker – szepnął do siebie Kirk. – Boisz się, że Niewymowni się wtrącą.
Draco patrzył na niego spokojnie, mimo niepokoju w oczach.
– Tak.
– Napisałeś też pewnie do Edgara, żądając pomocy.
– Tak.
– Czy… czy byłbyś gotowy się ujawnić dla tego?
Draco zacisnął wargi i uciekł spojrzeniem.
– Nie wiem.
Ciszę przerwał bijący zegar.
– Rozumiem, Draco, rozumiem – mruknął w końcu Kirk, odwracając głowę. – Ale nie proś o poparcie.
– Nigdy.
Kirk uśmiechnął się, a Draco wyraźnie rozluźnił.
– W takim razie wracajmy do szantażu: kogo musimy przekonać?
– Jedynie Ministerstwo. Korneliusz nie zaryzykuje, że wycofam się z wykładów, a zarząd Uniwersytetu wykastrowałby go, gdyby moje galeony przestały do nich płynąć. Gildia, z oczywistych przyczyn, się nie wtrąci, choć w razie potrzeby Edgar stanie po właściwej stronie. Oczywiście musimy zadbać o dyskrecję, nie chcę tu konowałów z innych krajów.
– A co, jeśli Ministerstwo zaproponuje współpracę?
– Wiesz równie dobrze jak ja, jak to się skończy. Nie zostanę odsunięty na boczny tor, nie ma mowy. – Determinacja w głosie Draco była nieco przerażająca. – W razie potrzeby wykorzystam Pottera.
– Wolałbyś tego uniknąć – zauważył Kirk, notując coś na pergaminie. Z zadowolonym uśmiechem spojrzał na przyjaciela. – Emil wyeliminuje Croakera, masz coś na Idly’ego i Ritza, pani Weasley jest po waszej stronie, a Minister ulegnie Potterowi… podsumowując: nie masz się czym martwić.
– Potrzebujemy kogoś w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.
– Hm… – Kirk zamyślił się. – A co na tę blondynkę z Międzynarodowego Urzędu Prawa, córkę starego Bantleya?
– Amelia, Anilia, nie… jak jej było…Antrazja – przypomniał sobie w końcu Draco. – Faktycznie, może się przydać. Jeśli znajdzie coś, co uniemożliwi obcym wtrącanie się w moje badania, zarekomenduje jej narzeczonego Kettlernowi.
– Ostrożnie – ostrzegł Kirk. – Niepotrzebnie szarżujesz.
– Profesor szuka sprawnego asystenta, a młody Dalton jest utalentowany, ale nieprzeciętnie nieśmiały. Najwyraźniej jego siostra odziedziczyła całą brawurę.
– Nadal przeszkadza ci na wykładach?
– Ta pannica nie wie, kiedy zrezygnować. Przy każdym możliwym temacie wtrąca coś na temat Ministerstwa, choć dałem wszystkim do zrozumienia, że politykę mają zostawić za drzwiami. Moja cierpliwość się kończy.
– Nie rób głupstw, Draco, nie warto.
– Myślisz, że nie wiem? Scorpius już dość płaci za nasze błędy.
– Jesteś dobrym ojcem, to nie twoja wina, że ludzie nadal żyją przeszłością. A właśnie: jak jego lekcje?
– Zrezygnował. – Na widok zaskoczonej miny przyjaciela, dodał: – Poddał się, gdy uwierzył, że uzdrowiciele nie umieją pomóc Astorii.
– Taki talent się zmarnuje – ponuro ocenił Kirk.
– Uzdrowiciel Fincher błagał mnie, bym przekonał syna, ale będę zmuszał Scorpiusa. To jego decyzja.
– Powiedziałeś Astorii?
– Wczoraj. Przeczuwała to. Gdy tylko uzdrowiciele pozwolą na podróż, wraca do domu. To już koniec, Kirk.
Przyjaciel zacisnął pięści, powstrzymując się od ruchu, i odwrócił wzrok, wiedział, jak Draco jest dumny. Musiał być na skraju załamania.
Może nowy projekt pomoże mu zebrać się do kupy, gdy Astoria… odejdzie.
* * *
– Draco – jęknął Emil, siadając na skraju biurka – nie powiedziałeś tacie o Klubie, prawda? I dzięki, że zająłeś się prasą. Maria by mnie zabiła, gdyby Oktawian przeczytał, że jej braciszek wdał się w publiczną burdę.
Draco uśmiechnął się na widok swojego chrześniaka i jednym ruchem różdżki wygładził jego włosy.
– Znowu to zrobiłeś! – poskarżył się chłopak, palcami przeczesując fryzurkę. – Nawet nie wiesz, ile czasu zajęło ich ułożenie!
– Masz rację, zrobienie takiej strzechy wymaga niezłego wysiłku – zakpił Draco, chowając pergaminy do szuflady. Chłopak nie mógł ich zobaczyć. – Co cię do mnie sprowadza, gryzipiórku?
– Tata mówi, że organizujesz podwieczorek… – niedbałym tonem rzucił Emil, oglądając paznokcie. – Mogę czuć się zaproszony?
Draco powstrzymał uśmieszek i zmusił się do zachowania spokoju.
– Rozumiem, że chcesz pomóc ojcu – zaproponował mu wymówkę, której chłopak od razu się chwycił.
– Najwyższa pora, nie uważasz? Będę świetnym asystentem – obiecał solennie, na co Draco wybuchnął śmiechem. – Nie wierzysz?
– Będziesz idealnym asystentem, gdy już w końcu zrzucisz tę głupią pozę trzpiotki, gryzipiórku, ale – stuknął palcem w pierś siedzącego naprzeciwko niego chłopaka – wiem, że próbujesz się wprosić na podwieczorek z innego powodu… pewnego mężczyzny, o którym twój ojciec zawsze wyraża się mało pochlebnie… pewnego sukinkota.
Emil wyszczerzył się głupio.
– Kogo ja próbowałem oszukać? – mruknął, gdy Draco mrugnął do niego porozumiewawczo. – Chcę zrobić na złość tacie… a pewien sukinkot też jest niczego sobie – dodał z uśmieszkiem. – Pozwolisz?
– Tylko jeśli obiecasz, że powiesz mi, gdy między tobą a Croakerem zrobi się poważnie.
Emil zamrugał, zaskoczony szybką zgodą.
– Jaaasne – obiecał, ale zaraz dodał: – wiesz to nie tak, że chcę tylko wkurzyć tatę. Pan Croaker ciągle przewija się w waszych rozmowach, czuję się prawie jakby już go znał. Chcę sprawdzić, czy moje wyobrażenie… jest prawdziwe.
Draco skinął głową.
– Tylko bądź wokół niego ostrożny, to niebezpieczny człowiek.
– Jakbym nie wiedział – prychnął Emil, ale pokiwał głową. – Nic nieodpowiedniego nie wyjdzie z moich ust, przecież wiesz.
– W porządku, ufam twojej ocenie. – Draco uznał, że najlepiej przestać naciskać. Chłopak był wyraźnie zafascynowany Croakerem… Astoria miała rację. Znowu. – Może zajmiesz się Scorpiusem w wolnej chwili? Tylko bez żadnych plotek! – ostrzegł od razu.
Emil skrzywił się, ale obiecał być grzeczny w towarzystwie młodszego przyjaciela.
– Tata mówił, że Scorge zrezygnował z uzdrawiania… – Gdy Draco skinął głową, chłopak poderwał się z biurka. – Moja misja na dziś: przekonać uparciucha, żeby wrócił na drogę cnoty. Dzięki, za wszystko.
Draco roześmiał się z ulgą i pomachał wychodzącemu chrześniakowi.
* * *
Trzy godziny później rozległo się pukanie.
Draco uśmiechnął się na widok wchodzącego syna. Scorpius był do niego niesamowicie podobny fizycznie, nosił się z dumną i wyuczoną obojętnością. Mieli pięknego syna, z którego mogli być dumni. Nawet obok niesamowicie atrakcyjnego Emila, Scorpius prezentował się wspaniale. Słońce prześlizgiwało się między jasnymi włosami, rozświetlając je cudownie i tym wyraźniej kontrastując się z ciemnymi puklami Emila. Szare oczy i porcelanowa cera Scorpiusa doskonale współgrały z opalenizną stojącego obok chłopaka. Gdyby nie intensywnie błękitne oczy Emila, byliby kompletnymi przeciwieństwami.
– Tato, dasz radę wyrwać się na godzinkę albo dwie? – Głos Scorpiusa był spokojny i tylko wyczulony na swojego syna Draco usłyszał prośbę.
Odłożył pióro na bok, rozprostował kości i uśmiechnął się do chłopców.
– Przyda mi się chwila przerwy. Pokątna? – upewnił się, spoglądając na ich stroje. Obaj prezentowali się jak młodzi, dobrze wychowani czystokrwiści. To że Emil był półkrwi, nie robiło żadnej różnicy.
– Muszę zajrzeć do Esów i Floresów, właściciel przysłał mi sowę. Przyszły książki, które zamówiłem – wyjaśnił Scorpius i spojrzał na Emila. – A gryzipiórek musi kupić nową szatę. Podobno zaprosiłeś go na podwieczorek.
Emil dał mu kuksańca w bok.
– Tylko Draco może do mnie tak mówić, morelowa śliwko.
Scorpius zachichotał, a i Draco nie odmówił sobie rozbawionego uśmiechu. Chłopcy czasami bywali niepoprawni.
– W porządku, panowie. Pamiętajcie tylko: macie…
–…zachowywać się jak na Malfoyów przystało – dokończyli chórem, stukając się łokciami.
Draco pokręcił głową, ale nie skomentował.
Chwilę później cała trójka wylądowała w Dziurawym Kotle. Stary Tom zainteresował się, czy czegoś nie potrzebują, ale Draco szybko go spławił. Z roztargnieniem rozejrzał się po pubie. Minęło tyle lat, a to miejsce się nie zmieniało, jakby ktoś rzucił na nie czar.
Gdy weszli na Pokątną, Scorpius spojrzał na ojca uważnie. Draco wiedział, o czym myśli piętnastolatek.
– Godzinę, Scorpiusie, spóźnijcie się, a będę bardzo zły – mówiąc to, patrzył na Emila, który przez chwilę wyglądał na urażonego, ale momentalnie powściągnął język. Z Draco nie było żartów.
– Słowo – obiecał brunet, uśmiechając się do chrzestnego. – Godzinka.
Draco obserwował szybko odchodzących chłopców. Ufał Emilowi, chrześniak – choć nie wyglądał – umiał się pojedynkować i w razie potrzeby ochroni jego syna. Jeszcze tylko dwa lata i Scorpius będzie mógł sam to robić. Na razie Draco musiał powierzyć go opiece przyjaciela.
Skoro już tutaj był, mógł zajrzeć do oranżerii po jakieś przysmaki dla Feliksa, zdecydował nagle. Nie łudził się, że feniks z nimi zostanie, ale póki towarzyszył Astorii Draco nie miał nic przeciwko obecności magicznego ptaka.
Wychodząc, wpadł na jakąś niską kobietkę o lśniących ciemnych włosach. Zmierzył ją spojrzeniem, ale powstrzymał się od komentarza. Służb porządkowych i tak nie zainteresowałaby próba kradzieży. Nie, gdy ofiarą był Malfoy. Miał nadzieję, że złodziejka długo nie wyleczy skutków zaklęcia żądlącego, którym ją uraczył.
Draco rozejrzał się uważnie, szukając wzrokiem jasnej głowy syna między książkami. Powinien już być w księgarni, najwyższa pora. W międzyczasie postanowił rozejrzeć się między półkami. Ostatnio w ten sposób znalazł „Urokliwe przeciwuroki”, w której odkrył stare zaklęcie oswajające wodę.
– Dzień dobry, pani Roberts. Wygląda pani piękniej niż zwykle – dobiegł go głos syna. Draco rozejrzał się, poszukując chłopca, ale nigdzie go nie dostrzegł. Ostrożnie przesuwał się wzdłuż stosów książek, wypatrując jasnej głowy. W końcu znalazł syna pogrążonego w rozmowie z babką Emila. Chrześniaka nigdzie nie było widać, ale to akurat nic dziwnego. Chłopak nie cierpiał tej kobiety i unikał jej jak mógł.
– Emildo, widzę, że spotkałaś mojego syna – przywitał ją sucho, powstrzymując się od przeklęcia jej świeżo odmłodzonej twarzy. Ta kobieta działała mu na nerwy, była infantylna i bezmyślna. Kochała też ploteczki i pławiła się w wszechobecnym uwielbieniu tłumów. Draco musiał przyznać, że choć Emilda Roberts nie umiała trzymać języka za zębami, nigdy nie rzucała na ludzi kalumnii. Każde jej słowo było prawdziwe, choć złośliwe.
– Przepraszam na chwilę, widzę, że sprzedawca ma do mnie sprawę. Pani Roberts. Ojcze. – Scorpius skinął głową i odszedł.
– Rośnie z niego uroczy młody człowiek. – Kobieta zatrzepotała rzęsami i bez wahania oparła się o ramię Draco, który powstrzymał się od drgnięcia. Musiał zachować ostrożność, ze starą Emildą Roberts należało się liczyć. – Wyobraź sobie, że właśnie polecił mi doskonałą lekturę.
– Scorpius ma doskonały gust, mam nadzieję, że będzie odpowiadał takiej damie jak ty, Emildo.
Kobieta roześmiała się, ściskając go mocniej.
– Jestem tego pewna. Razem z Astorią doskonale go wychowaliście. A gdzie ona jest?
Draco nawet nie mrugnął pod jej przenikliwym spojrzeniem.
– U australijskich przyjaciół, wiesz jak męczący bywa Londyn o tej porze roku.
Emilda zamrugała, po czym uśmiechnęła się z triumfem.
– Sama myślałam, żeby odetchnąć od tego dusznego miasta. Sugerujesz, że w Australii jest chłodniej? – zapytała, wwiercając w niego wzrok.
Draco potrząsnął głową.
– Byłem tam tylko kilka razy i klimat niezbyt mi odpowiadał, jednakże Astoria czuje się tam lepiej niż tutaj…
– Ach tak… jaka szkoda, że ominie ją przyjęcie u Lufkinów – zasugerowała, uśmiechając się do niego. – Oczywiście ty zaszczycisz ich swoją obecnością.
– Mężczyzna bez kobiety ginie jak kwiat bez wody, Emildo. Nie śmiałbym ich męczyć swoją osobą.
Mina jej zrzedła na moment, ale zaraz uśmiech wrócił na swoje miejsce.
– Jaka szkoda, liczyłam na twoją odświeżającą obecność. Ci młodzi mężczyźni już nie umieją tak prawić komplementów kobiecie jak kiedyś.
Draco powstrzymał się od uśmieszku. Emilda atakowała bez pardonu i zaczynało mu się to podobać.
– Piękne kobiety zasługują na to, by je wielbić z daleka, w milczeniu.
Roześmiała się jak świnka.
– Gładkie słówka, zawsze wyślizgniesz się jak wąż, Draco.
– Nic nie dorówna komplementowi z ust pięknej kobiety. – Wygiął usta w prawie że uśmiechu. – Przecież wiesz, że byłem wierny ślizgońskim tradycjom.
Szach i mat, pomyślał. Temat wyczerpany.
Emilda też to wiedziała. Choć jej oczy rozbłysły rozczarowaniem, uśmiech nawet przez sekundę nie przyblakł.
– Słyszałam plotki… zdradzisz mi, czy tkwi w nich choć knut? Jesteśmy prawie rodziną – zachęcała z uśmiechem, pochylając się bliżej niego i prawie szepcząc, dodała: – jak powiadają, Scorpius ma pewne predyspozycje… talent, o który należy zadbać…
Draco przez ułamek sekundy miał ochotę rozszarpać jej gardło. Nie pozwoli nikomu ingerować w sprawy rodziny. Nikomu! Zajęło mu chwilę opanowanie uczuć, ale w końcu się udało. Już kontrolując temperament, wyjaśnił:
– Scorpius wykazał pewne zainteresowanie uzdrawianiem, młodzieńcza ciekawość, która już dobiegła końca.
- Ach tak… jaka szkoda… – roześmiała się. – Ludzie gadanie widać jest ciekawsze od prawdy.
- Święte słowa, Emildo. – Nagle dostrzegł stojącego samotnie syna. – Jeśli pozwolisz, już się oddalę. Najwyższa pora wracać do badań, wiesz, jak męczące bywają wykłady. – Gdy skinęła głową i niechętnie uwolniła jego ramię, pożegnał się błyskawicznie.
Scorpius tylko skinął mu głową, gdy stanął obok niego. Draco rzucił czar lekkości na sporych rozmiarów kociołek, wypełniony po brzegi książkami, i skierował się w stronę wyjścia. Na zewnątrz dołączył do nich Emil, wyłaniając się znikąd.
- Nienawidzę tej kobiety – mruknął do Scorpiusa, starając się mówić jak najciszej. Gdy Draco rzucił mu ostre spojrzenie, chłopak zacisnął usta i w milczeniu podążył za nimi do Dziurawego Kotła, skąd wrócili do domu.
- Emil, następnym razem ostrożniej waż słowa w miejscach publicznych – ostro przypomniał chrześniakowi Draco, rzucając mu lodowate spojrzenie.
- Tato, pani Roberts była żywo zainteresowana nieobecnością mamy. Kilkukrotnie próbowała coś ze mnie wyciągnąć.
Draco potrząsnął głową.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Na razie to tylko plotki, póki nikt z rodziny nic nie potwierdzi, nikt nie pozna prawdy.
Scorpius zesztywniał, ale twardym wzrokiem mierzył ojca.
- Niedługo się dowiedzą. Pogrzebu nie ukryjesz – warknął i odwrócił się na pięcie, gotowy wyjść.
Draco przyciągnął go do siebie i spojrzał na Emila, który właśnie wymykał się z pokoju. Jego chrześniak był taktownym młodym człowiekiem, wiedział, kiedy należy zostawić rodzinę samą. Draco był z niego dumny.
- Spokojnie, damy radę – obiecał synowi, tuląc go mocno.
Nie mieli innego wyjścia.
* Wołchow – Słowiański wróżbita, wieszcz i uzdrowiciel. Wołchwowie składali ofiary, po czym wróżyli i śpiewali pieśni. Mieli również kontakty z duchami, z którymi porozumiewali się podczas tańca lub narkotycznego odurzenia.