Przeklęte sny: – 19 –
Harry nie wiedział co myśleć o Draco. Zerkał na niego ukradkiem, ale blondyn wydawał się nieporuszony; popijał spokojnie alkohol, czekając aż Syriusz i Severus przestaną wymieniać się uprzejmościami.
Wszyscy ich zignorowali… nawet Remus.
Może gdyby Malfoy nie przyznał się, że wie, Harry próbowałby wtrącić się w małą pogawędkę mężczyzn, ale chwilowo miał ważniejsze sprawy na głowie.
Malfoy wiedział. O nim.
O Godryku, Harry nigdy w życiu nie spodziewałby się, że ślizgon zachowa się tak, jak się zachował. Nigdy. To tak jakby Snape przefarbowałby się na różowo.
Nieprawdopodobne.
Zastanowił się przez chwilę, jak zachowałby się on sam w podobnej sytuacji… ale po prostu nie wiedział. Jak dobrze znamy samych siebie? Zawsze jesteśmy za blisko, nosem szorując po lustrze, ślepi na rozmazane szczegóły, na te drobne–bardzo–ważne spraw, które umykają w natłoku życia. Harry nie był wyjątkiem. Mógł jedynie podejrzewać.
– Severusie, Syriuszu – odezwał się po chwili Draco, rzucając im spojrzenie spod przymkniętych powiek. – Nie przypominam sobie, żebym umieszczał na zaproszeniu zachętę do obrażania pozostałych gości.
Syriusz uśmiechnął się blado, co uwydatniło bliznę przebiegającą przez jego policzek. W jego oczach błyszczało wyzwanie, na widok którego Malfoy westchnął pod nosem. Severus przyjrzał się jednemu ze swoich podopiecznych ze zmarszczonym czołem, ale nie wyglądał na zaniepokojonego uwagą, raczej na zaciekawionego.
Harry, siedzący naprzeciwko Malfoya, widział zaciskającą się na różdżce dłoń. Draco mógł udawać spokój, ale sytuacja i tak mu doskwierała. Potter nie był pewien, czy poruszyła go tak ich rozmowa czy mało przyjemne uwagi obu mężczyzn, ale ślizgona coś irytowało.
Gdy Potter spojrzał na Remusa, przez przypadek uchwycił miażdżące spojrzenie, jakie ten rzucił przyjacielowi. Syriusz wyglądał jak zbity pies.
– Jesteś doskonałym gospodarzem, Draco. Jako goście musimy stanąć na równie wysokim poziomie – powiedział w końcu Black, przerywając milczenie i próbując nie patrzeć na Lunatyka. Harry nie powstrzymał wkradającego się uśmiechu. Remus potrafił utemperować Syriusza równie sprawnie jak robił to z uczniami. Był urodzonym nauczycielem.
Harry zwrócił uwagę na Severus, który z nieporuszoną miną wpatrywał się w Malfoya, pogrążony w myślach. Nie padł żaden złośliwy komentarz. Wyglądało na to, że nie słuchał zawoalowanych przeprosin Syriusza. Harry’ego ciekawiło, o czym myśli mężczyzna. To naprawdę dziwne, że ze wszystkich ludzi interesował się Snapem, ale… rzeczy się zmieniają.
Nawet on musiał przyznać, że nie doceniał mistrza eliksirów i nigdy by tego nie zrobił, gdyby nie jego śmierć. Cudzy zgon potrafi zmienić perspektywę. Wpatrując się w gasnące na jego oczach życie Snape’a, odkrył, że wcale nie chce, aby mężczyzna odchodził, nie po tym, czego się dowiedział. To skomplikowane i rozpraszające uczucie zmieniło go w sposób, którego nie oczekiwał. Mimo to Harry nie oszukiwał się: nawet gdyby Snape przeżył, ich stosunki nie ociepliłyby się nawet o knuta. Podobni, a tak różni, obaj zaślepieni i zbyt dumni, żeby przyznać się przed samym sobą, że być może – ale tylko być może – popełnili błąd w ocenie sytuacji. To nie mogło się udać, nie w tym życiu.
Ani w alternatywnym, jeśli już o tym mowa.
Milczenie ciążyło w powietrzu, ale żadne słowa nie wydawały się właściwe.
Harry drgnął, zniecierpliwiony. W jego głowie tłoczyło się mnóstwo myśli, walcząc o pierwszeństwo. Cały ten świat był fascynujący i dawał tyle możliwości. A odkąd miał po swojej stronie Malfoya… nawet jeśli to tymczasowe, a domniemany pomocnik jest mało wiarygodnym źródłem pomocy, to i tak to jakiś krok do przodu.
Wieczysta Przysięga złożona temu innemu Harry’emu nadal obowiązywała ślizgona, nawet jeśli osobnik, który zajmuje ciało tego prawdziwego obiektu, jest tylko marną atrapą.
Nie taką marną, poprawił się natychmiast, przypominając sobie przeszywające spojrzenie szarych oczu. Zachowanie Malfoya czyniło go kimś niewygodnym dla Harry’ego, nie tylko ze względu na eliksir, popychający do nieakceptowanych zachowań.
Stosunki z tym Draco, jego oczekiwania, to, czego Potter się dowiedział… cały ten świat relacji, o jakich nie miał pojęcia, które były nie do zrozumienia i wymykały się prostym ramom lubienia-nielubienia. Harry nie mógł nic poradzić, ale czuł sympatię.
Świat już nigdy nie będzie taki sam.
Gdy Harry drgnął niespokojnie, Rowan Pucey rzucił na niego okiem, ale zachował dyplomatyczne milczenie, udając zafascynowanie drinkiem. Potter nagle pożałował, że poprosił o kremowo. Istotnie przydałoby mu się coś mocniejszego. Zwykle nie przepadał za alkoholem, czuł jednak, że dziś wyjątkowo łyk porządnej ognistej sprawiłby cuda.
Splótł dłonie na kolanach, boleśnie świadomy wwiercających się w niego i Draco spojrzeń. Wszyscy czekali, aż zaczną, ale Malfoy wcale się do wyjaśnień nie kwapił. Oczekiwał tłumaczeń Harry’ego czy tak zwyczajnie nie znajdował odpowiednich słów?
– Do czego potrzebujesz veritaserum? – sucho zapytał Snape, mając już dość czekania na to, co mogło nie nadejść. Wwiercał w Draco baczne spojrzenie, pod wpływem którego jasnowłosy mężczyzna drgnął, spojrzał na Harry’ego i odwrócił wzrok.
Gdy nie odpowiedział, stało się jasne, że coś jest nie tak.
Pozostali momentalnie skupili na nich swoją uwagę, mniej lub bardziej zaskoczeni. Remus oczekiwał czegoś podobnego; cała ta sytuacja była na tyle nienaturalna, że budziła jego niepokój. Czegoś brakowało. Jakiś element, niezwykle istotny, fundamentalny można rzec, gdzieś umykał. Tak to już bywa, że braki doskwierają najbardziej.
Syriusz pokręcił głową, zastanawiając się, czy Snape faktycznie był tak głupi, że oczekiwał szczerej odpowiedzi, zaś Rowan nie kłopotał się domyślaniem powodów, średnio zainteresowany. Draco potrzebował neutralnego świadka – i oto był. Już nieraz się nim w ten sposób wyręczał. Nie był bierną ofiara manipulacji, co to to nie. Świadomie pozwalali sobie nawzajem się wykorzystywać; on też miał w tym swój cel. Odkąd Harry po tej głupiej wpadce z Granger odsunął go od siebie, Pucey próbował wrócić do łask. Bezskutecznie póki co.
Nawet próbowanie nie było łatwe; Harry tak łatwo nie wybaczał zawiedzionego zaufania. Rowan starał się ze wszystkich sił, wreszcie świadomy, jak wiele ułatwiał mu kumpel. Sama znajomość z nim nie wystarczała, jeśli człowiek posmakował bycia przyjacielem Harry’ego Pottera.
- Czy to nie oczywiste? Ktoś tu komuś nie ufa… – zanucił, postanawiając pomóc Malfoyowi. Gdy ten rzucił mu niechętne spojrzenie, Rowan uniósł dłonie w udanym geście niewinności, łapiąc aluzję od razu. Draco nie potrzebował jego marnych prób ingerencji.
W międzyczasie Harry gorączkowo zastanawiał się co zrobić. Było dla niego jasne, że Malfoy przygotował się na każdą ewentualność, gotowy na wiele, żeby poznać prawdę. Ale czy on był gotowy ją ujawnić? I to przed takim gronem?
Poza tym, czy wyjawienie, kim jest i skąd tu się wziął, było możliwe? Harry nie pamiętał, żeby Hermiona wspominała o takim przypadku… ale również go przed tym nie ostrzegała.
Co nie zabronione, jest dozwolone? I czy w ogóle ta zasada obowiązuje w przypadku zaklęć?
Nie wiedział.
- Draco, nie – powiedział w końcu, zmuszając się do zachowania pogodnego wyrazu twarzy.
Malfoy drgnął niespokojnie, jego dłonie rozszerzały się i zamykały na kolanach, ale nawet pomimo wyraźnych znaków dyskomfortu, obdarzył Harry’ego spojrzeniem z gatunku tych, które są jednocześnie pełne wyzwania i ostrzeżenia, po czym palcami musnął różdżkę.
- Nie pozostawiłeś mi wyboru.
- Myślałem… – Harry potrząsnął głową. – Nieważne. Skoro tak, w takim razie, żądam, żeby wszyscy zażyli po kilka kropli.
- Co takiego? Coś się stało, Harry? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć. Poradzimy sobie jakoś – rozgalopował się Syriusz, nie przejmując się zbytnio samym zmuszaniem go do wybicia serum prawdy. Bardziej interesował go chrześniak i jego domniemane kłopoty.
Syriusz czuł, że coś jest nie tak.
- Czy to konieczne? – zapytał Remus, zagłuszając ciche: „w porządku” Rowana. Były sprawy, które mogły wyjść na jaw, mimo że nie powinny. Oczywiście istniały sposoby, żeby obronić się przed mocą veritaserum, ale Lupin nie czuł się na siłach, żeby z nich korzystać. Spojrzał na milczącego Severusa, który przypatrywał się Harry’emu i Draco. Przynajmniej mistrz eliksirów nie miał powodów, żeby się denerwować, zawsze mógł obronić swój umysł i powściągnąć język w krytycznej chwili.
Remusa nie dziwił jego stoicyzm. Po latach kontaktów ze ślizgonami i niełatwych relacjach z innymi ludźmi, Severus musiał być przyzwyczajony do zaskakujących sytuacji. Dostosowywał się, wtapiał w oczekiwania, czasami tylko pozwalając sobie na emocje, zwykle te negatywne. Snape nie umiał być szczęśliwy; niósł sztandar swojej nieszczęśliwej miłości, pechowego dzieciństwa, nieudanego życia osobistego. Pokutował na łasce Dumbledore’a przez wiele lat jako niesprecyzowany a la przyjaciel, ale nawet w jego towarzystwie unikał zaangażowania. Z tego, co Remus się domyślał, nawet dzisiaj Severus uniemożliwiał innym uczestniczenie w swoim życiu, świadomie wybierając najeżoną nieprzyjemnościami drogę.
Gdy Syriusz nieraz prychał ironicznie, że Smarketus lubuje się w swojej roli bohatera tragicznego, Remus próbował ignorować przeczucie, że na swój sposób Łapa ma rację. Severus był człowiekiem, który nie potrzebował aprobaty innych. Był człowiekiem, który nie oczekiwał po ludziach wiele. Był człowiekiem, który bał się innych, tego, że mógłby się zaangażować, dać więcej czegokolwiek.
Są tacy ludzie, raz skrzywdzeni zamykają się, pełni wstrętu do samego siebie. Severus był jednym z nich. Przyczynił się do śmierci Lily, jedynej bliskiej mu osoby – a to nie mogło być wybaczone.
Nigdy.
Przez nikogo.
My, wszyscy, jesteśmy tak bardzo żałośni, myślał czasami Remus. Daliśmy się zranić, wiele razy, za każdym razem o cal albo o dwa przekraczając granicę wytrzymałości. A później zabrakło już chęci, żeby walczyć o kolejną. Poddaliśmy się zbyt wcześnie.
Na myśl, że ktokolwiek – a szczególnie Harry i Syriusz – mogli dowiedzieć się tego, jak dalece zaprzestał walki, wiedział, że jest gotowy na wszystko, by do tego nie dopuścić. Obrzucił czujnym spojrzeniem gospodarzy, próbując podjąć decyzję, na którego z nich naciskać, żeby wycofali się z tego poronionego pomysłu. Był pewien, że to ich wspólny projekt. Dopiero gdy spostrzegł wymianę spojrzeń między nimi, zrozumiał, jak bardzo się mylił.
Harry wyglądał na nieco zdenerwowanego, co można było rzecz jasna przypisać kłopotliwej sytuacji, w jakiej postawił go współlokator, domagając się od niego popartej eliksirem prawdy, ale nawet jeśli jego podejrzenia były prawdziwe, to dlaczego mężczyzna odwracał od nich wzrok w ten sposób? Remusa niepokoił również pozorny spokój Malfoya, gdy pod powierzchnią czaiło się wyraźnie wyczuwalne napięcie.
Nic nie było w porządku.
Draco patrzył na Harry’ego, irytując go swoim milczeniem. Spojrzenie jasnoszarych oczu deprymowało go i denerwowało. Ku swojemu zaskoczeniu Potter wiedział, że Malfoy pozostawił podjęcie decyzji w jego gestii i nie miał zamiaru ingerować.
Na co się zdecydujesz?, pytały jego oczy.
Harry nie wiedział.
- Skoro Potter znów planował coś za twoimi plecami, powinieneś być w stanie sam sobie poradzić. – Suche stwierdzenie Snape’a zwróciło na niego uwagę. – Niepotrzebnie zmarnowałem czas.
- Severusie… – miękko poprosił Draco, odrywając spojrzenie od Harry’ego i spoglądając na Snape’a. Uniósł dłoń, poprawił włosy, a źrenice warzyciela rozszerzyły się gwałtownie.
- Nie próbuj kocich sztuczek swojej matki, Draco. Widziałem je wszystkie – prychnął, ale nie był zły. Malfoy wiedział o tym. Uśmiechnął się.
- Nie pożałujesz, wiesz o tym, prawda? – zachęcił tym samym tonem co poprzednio.
Harry przypatrywał im się bacznie, świadomy, że umyka mu coś boleśnie oczywistego.
- Tylko prawda – powiedział w końcu, nie kierując tego w niczyim kierunku. – Co może być w niej tak strasznego, Severusie, że się jej tak boisz? – Imię Snape’a zgrzytało mu na języku, ale czuł, że to właściwe. Jedyny sposób, żeby dotrzeć do upartego drania.
Sądząc po minie mężczyzny, Harry miał rację.
- Żałosna próba, Potter. Spodziewałem się czegoś… bardziej spektakularnego.
Mimo szorstkich słów w jego głosie zabrzmiało coś na kształt zaciekawienia. Harry wiedział, że byli na dobrej drodze.
- A więc jednak się czegoś obawiasz… – Harry przełknął, nagle boleśnie świadomy suchości w gardle. To, co planował, było szalone i najprawdopodobniej bardzo, bardzo głupie. Gdyby była tu Hermiona wytargałaby go za uszy, a później przeklęła tak, że przez rok zachowywałby odpowiednią odległość od wszelkich przejawów inicjatywy. Ale skoro nie miał innego wyjścia… – Co powiesz na małą grę? Bądźmy ślizgonami.
- Grę? – niepotrzebnie wtrącił Malfoy.
Wszyscy zwrócili na niego uwagę, a on obrzucił ich takim spojrzeniem, że momentalnie wrócili do omijania go wzrokiem, skupiając się na pojedynku osobowości między Harrym a Severusem.
- Łyk veritaserum. Jedno pytanie, prawdziwa odpowiedź. Wyczerpująca. Wchodzisz w to, czy nie zaryzykujesz?
Severus obrzucił go oceniającym spojrzeniem.
- Tak nisko się cenisz?
Harry wzruszył ramionami, czując się trochę głupio. Nie miał jednak zamiaru dać Snape’owi satysfakcji.
- Potrzebuję informacji. To najlepszy sposób.
- Zaraz, zaraz! – otrząsnął się Syriusz. – Jesteś gotowy mu zaufać? – Skrzywił się, wskazując na Snape’a. – Bycie twoim opiekunem nie zwolniło go z bycia dupkiem.
- Ufam mu – z całą szczerością, na jaką mógł się zdobyć, odpowiedział Harry. – Już od dawna.
Coś mignęło w onyksowych oczach Snape’a.
- Wieczysta Przysięga zagwarantuje, że nic z tego pokoju nie wyjdzie na zewnątrz – dodał Malfoy, rzucając jedno, znaczące spojrzenie Harry’emu.
Potter zastanowił się przez chwilę. Czy tak silne zaklęcie zadziała również w prawdziwej rzeczywistości? Bo jeśli tak, ten Malfoy z jego świata go zabije… i to boleśnie. Umowa, jaką zawarli, była jasna i każda próba odstępstwa groziła czymś więcej niż urażoną dumą i utratą zaufania. Zaczynając od tego, że i tak sobie nie ufali, wplątywanie się w dwa przeciwstawne zaklęcia groziło katastrofą. Apokalipsą prawie że.
Zaryzykować czy nie?
* * *
Marietta Edgecombe nie była nikim szczególnym, ot jeden z wielu pracowników Ministerstwa Magii. Jedyne, co ją wyróżniało z bezimiennego tłumu urzędników, to pracodawcy: Dracon Malfoy i Harry Potter, czyli najsłynniejszy duet nie do pokonania w akcji. Kolejne stosy dokumentów, które musiała przygotowywać na przedwczoraj, wybuchające z niepokojącą regularnością wyjce, prywatne listy, których należało się pozbyć… tak, jej życie było banalnie proste.
Do dzisiaj.
Gdyby tak okropna Susan nie zostawiła jej samej, nie byłoby problemu. Marietta mogłaby iść do domu obejrzeć nowy odcinek „Mrocznych i mroczniejszych” lecących na Czarodziejskiej Stacji. Mogłaby nawet nic nie robić.
Ale nie, jej życie musiało być do bani!
Minister Funge już teraz, na gwałt, potrzebował swoich ulubionych pracowników. Dlaczego? Mariettę to nie interesowało. Jedyne, co ją obchodziło, to to, że musiała szukać swoich pracodawców, szlajających się Merlin raczy wiedzieć gdzie.
Nie było ich w swoim domu.
Ani u Weasleyów.
Ani u Blacków.
Ani u Goldsteinów.
Lucjusz Malfoy nie wpuścił jej nawet do domu, wysyłając skrzata do przekazania informacji, że syna i tego drugiego nie ma u nich.
Marietta sprawdziła nawet u Erniego. (Ku jej zachwytowi nadal tak słodko się rumienił. Och, musiał być wciąż zakłopotany tym niezdarnym pocałunkiem pod jemiołą.)
A nawet, biedactwo, odważyła się wstąpić do jaskini lwa… znaczy się węża i sprawdzić w domu tego strasznego Severusa Snape’a, który wpatrywał się w człowieka tak, że aż się słabo mu robiło.
Jej pracodawcy byli okropny. Jak tak można się przed nią ukrywać, gdy ona próbuje ich znaleźć?
Naprawdę okropni, postanowiła, marszcząc czoło i decydując się jeszcze raz sprawdzić w ich domu.
Oby zdążyli wrócić, bo jak nie… Ona im pokaże.
Z takim oto postanowieniem nieśmiała Marietta Edgecombe postanowiła zamordować swoich nieposłusznych pracodawców.
* * *
Rowan Pucey nie lubił igrać z ogniem, od przygód i ryzykownych wypraw wolał stabilne i pewne wygranej decyzje. Zadając się z Harrym Potterem, nauczył się jednego – ktoś zawsze przegrywa.
Obserwując rozgrywającą się na jego oczach rywalizację, w której nagrodą było Merlin raczy wiedzieć co, żałował, że tym razem dał się skusić. Harry wyglądał na zakłopotanego propozycją Malfoya, a to nie był dobry znak.
Bardzo zły.
Rowan miał nadzieję, że zdoła się ukryć, zanim rozpocznie się koniec świata. W takim towarzystwie Armagedon musiał deptać im po piętach.
Severus Snape aka mroczny sukinsyn, którego serdecznie nie znosili wszyscy szarzy, włączając w to niego, Puceya. Profesor był opiekunem domu jego brata, więc chcąc nie chcąc (bardziej to drugie), Rowan wiedział o sprawach, o jakich nie powinien mieć pojęcia. O tym, co przemilczał Harry.
Na szczęście nie wiedział o wszystkim i mógł spać spokojnie. Prawie spokojnie.
Tak jak każdy z ich paczki wiedział, że TEN Harry Potter się nimi zaopiekuje, ochroni i po części niewłasnowolni, gdy pozwolą sobą manipulować. On w przeciwieństwie do innych, a szczególnie Hermiony – Granger, poprawił się natychmiast – rozumiał powody. Mało tego, akceptował to.
Miał brata ślizgona, jego matka pochodziła z domu, w którym obowiązkiem było być Ślizgonem. O, tak, wiedział co to znaczy. Aż za dobrze.
Sprawa miała się zupełnie inaczej z Syriuszem Blackiem. Rowan nawet teraz, choć minęło już dziewięć lat z hakiem, nadal mu nie ufał. Harry pomógł mu, tak jak pomagał innym, przyjaźnił się i zbliżył się w sposób, którego on nadal nie rozumiał. Mimo zaufania, jakim darzył Blacka, jego przyjaciel, Rowan zawsze wiedział, że są sprawy, o których były przestępca nigdy nie opowie. Tajemnice, jakich się nie wyjawia.
Nigdy i nikomu.
Były zbyt niebezpieczne.
On i Remus Lupin byli do siebie podobni, Rowan zawsze to przyznawał. Obaj cenili sobie przyjaźń i umieli ukrywać, póki ktoś nie podszedł wystarczająco blisko. Wtedy miękli niepotrzebnie, odsłaniali się, a później odsuwali się ze strachu przed nieokreślonymi konsekwencjami. Zdecydowanie byli dobrzy w wymyślaniu wymówek.
Jeśli byli podobni również w innych sprawach, Rowan nie chciał poznać tajemnic Lupina.
Żadnej.
Aż tak lekkomyślny nie był.
Jedyną niewiadomą w towarzystwie był Malfoy. Harry to Harry, KAŻDA jego tajemnica była niebezpieczna, w taki lub inny sposób. Za to Draco… Draco był zagadką. I choć Rowan znał go tyle lat, przeżyli wspólnie naprawdę sporo, ale nadal było coś w Malfoyu, czego nie dało się przewidzieć. Jego arogancja, nieobliczalność, brak pokory…
Pod powierzchnią zawsze sporo się dzieje.
Zdecydowanie nie chciał tu być, gdy rozpęta się piekło.
Upił łyk ognistej i nie poczuł nawet smaku, cały zdrętwiały. Miał złe przeczucia. Przeczucia? Miał cholerną pewność, że ta gra skończy się naprawdę źle, gorzej niż gorzej. Ostatecznie.
- Pasuję. – Dopiero gdy usłyszał swój wcale nie drżący głos, rozgrzała go ulga. A może to była ognista?
Miał to w nosie.
* * *
Teodor Nott był spokojnym człowiekiem, niewiele ludzi potrafiło go zaskoczyć. Właściwie to istniały trzy takie osoby – i jak na złość wszystkie trzy zachowywały się nad wyraz podejrzanie.
Wszystko zaczęło się od jego narzeczonej, która ni stąd ni zowąd, postanowiła udać się do toalety, z której niepokojąco długo nie wracała. Gdy się wreszcie pojawiła u jego boku, cała zdyszana i uroczo zaczerwieniona, natychmiast poprosiła go, żeby jak najszybciej – i jak najdyskretniej – ewakuowali się z przyjęcia. W pierwszej chwili Teodor posądził ją o bardzo podniecający pomysł, ale niestety mógł co najwyżej dalej pomarzyć o jego realizacji.
Ginny stanowczo zażądała, żeby odprowadził ją do domu, a zaniepokojone spojrzenie, jakie mu rzuciła, rozwiało jego wątpliwości.
Teodora niewiele rzeczy było w stanie zaskoczyć – i to była najświętsza prawda, dopóki nie zobaczył wymykającej się ukradkiem ciotki Gryzeldy, która starała się nie zwracać na siebie uwagi. Zapewne by się jej to udało, gdyby nie napastliwość Ginny, nie mogącej już czekać ani sekundy dłużej.
Widok dystyngowanej kobiety początkowo nieśpiesznie wychodzącej z sali, jakby udawała się w poszukiwaniu świeżego powietrza, a później gnającej tak, że przez chwilę Teodor zastanowił się, ile ona naprawdę ma lat, mógł zaskoczyć nawet posąg. Z takim tempem ciotka mogła śmiało konkurować z rówieśniczkami jego narzeczonej.
Trzeci szok Teodor przeżył, gdy odebrali różdżki i kierowali się w stronę wyjścia. Przestępująca z nogi na nogę Ginny wyglądała na coraz bardziej zdenerwowaną, a po ciotce Gryzeldzie ślad dawno zaginął. Nadal rozproszony tempem rozgrywających się wypadków, nieopatrzenie zerknął w kierunku korytarza, w który nie powinien zaglądać.
Na widok obściskującego się z wujem Selwynem Romulusa nagle poczuł, że ma dość dzisiejszego wieczoru. Zdecydowanie dość.
Wszystko musiało być lepsze niż to, co się działo. Nawet Armagedon.
Teodor miał dziwne wrażenie, że w tym wyrażeniu „koniec świata jest bliski” tkwi więcej niż ziarenko prawdy.
Raczej cały stos.
* * *
Zegar chodził jak zwykle, tik tak, tik tak. Czas upływał, chwile odchodziły, wymykały się z zaciskających się coraz rozpaczliwiej rąk.
Nie zatrzymasz czasu, Harry, nie tym razem. Śpiesz się, bądź sobą, zrób co masz zrobić. Bądź bohaterem i tym razem ocal samego siebie. Tak łatwo ratować innych, a ty przecież nigdy nie wybierałeś najprostszej drogi. Uśmiechnęła się do niego, gładząc ostrożnie leżącą nieruchomo na pościeli dłoń. Odgarnęła ciemne włosy, odsłaniając na chwilę bliznę. W końcu wrócisz do nas i wszystko będzie już dobrze.
Hermiona obserwowała przyjaciela z skupieniem, którego próżno szukać na twarzy Malfoya. Stał w wejściu, oparty o framugę, zamyślony. Gdy przyglądał się im tak nieruchomym wzrokiem, kobieta jakiś zmysłem – być może tym kobiecym – wiedziała, że wcale nie myśli o nich.
Był w swoim własnym świecie.
Miała nadzieję, że ich światy zazębią się trochę bardziej. Już w niedalekiej szybkości będą musieli ze sobą współpracować i lepiej, żeby udało im się załatwić to polubownie.
Pochyliła się i pocałowała wąską bliznę, przecinającą blade czoło przyjaciela.
Wracaj bezpiecznie, Harry. Czekamy na ciebie.