Przeklęte sny: – 17 –
Remus z niepokojem przyglądał się krążącemu po kuchni Syriuszowi, który od pojawienia się wiadomości nie mógł znaleźć sobie miejsca. Lupin poruszył się, zmieniając pozycję. Śpiący w jego ramionach Teddy chudzinką nie był – swoje ważył, a że zajmujący się nim po kolacji Łapa nieźle go wymęczył, chłopiec zasnął szybciej niż obaj się tego spodziewali. Powinien odnieść synka do pokoju, ale obawiał się zostawiać Blacka samego w pomieszczeniu. Merlin raczył wiedzieć, co mogło mu strzelić do głowy.
Wiadomość była zbyt lakoniczna, żeby cokolwiek sensownego z niej wywnioskować. Syriusz zawiadomił już Severusa, że Draco go oczekuje w swojej rezydencji i był gotowy sam się tam udać, mimo wyraźnego sprzeciwu Remusa, który nie mógł pozwolić mu na samodzielną eskapadę. Nie, póki nie mieli pewności, że to nie jest pułapka. Merlinem a prawdą, dopiero od czterech lat Syriusz Black był uznawany za ofiarę pomyłki sądowej, choć dzięki pomysłowości Harry’ego już od ponad dziesięciu lat cieszył się wolnością. Co rzecz jasna nie zmieniało faktu, że Łapa miał wielu wrogów – ludzi, którzy nie wierzyli w jego niewinność i negowali zasadność powtórnego procesu, a nawet oskarżali go o użycie niewybaczalnych wobec chrześniaka. Niektórzy nawet śmiali przypisywać mu zbrodnie, popełnione jakoby po uwolnieniu z więzienia.
Nie istniał żaden powód, żeby wierzyć, że ten list istotnie napisał Draco.
Syriusz momentalnie się zatrzymał i obrócił w jego stronę. Przez chwilę przyglądał się im z trudnym do odczytania wyrazem twarzy. Remus nawet nie próbował zrozumieć, jakie emocje targają przyjacielem, zbyt dobrze wiedział, że czasami lepiej nie pytać.
Czasami niewiedza bywała błogosławieństwem.
– Daj mi tego krasnala. – Syriusz ściszył głos, starając się nie obudzić chłopca, i wyciągnął w ich stronę ręce. Przyglądający mu się w milczeniu Lupin zaczął mu w końcu działać na nerwy, więc zdenerwowany prychnął nieco za głośno: – Nie zrobię mu przecież krzywdy.
– Wiem.
Syriusz wcale nie wyglądał na uspokojonego. Zmarszczył brwi, przyglądając mu się badawczo i niespodziewanie wycofał się. Słowa Remusa pośrednio wyrażały zaufanie, ale w tym momencie on wcale tego tak nie odczuwał. Zupełnie jakby przypadkowo je wymusił. Nie znaczyły tyle, ile powinny znaczyć… tyle, ile chciał, żeby znaczyły.
Objął się ramionami, jego wzrok – po raz pierwszy od tak dawna – nic nie wyrażał. Przyglądał się tylko i to chyba było najstraszniejsze.
Remus nagle zrozumiał swój błąd; nie chciał, ale zrobił to, przez przypadek oczywiście, ale… zranił go. Otworzył usta, chcąc wszystko naprawić, powiedzieć coś, co odwróci uwagę Syriusza – zwykle to działało.
– Nie – ostrzegł go Black, patrząc w taki sposób, że Remus momentalnie spuścił wzrok. Czasami Lupin zapominał, że nawet w swojej ludzkiej postaci przyjaciel miał wiele z psa. Już w szkole miał w sobie tę niepokojącą intuicję, a wieloletni pobyt w Azkabanie pogłębił każdą psią cechę jego osobowości. – Nie próbuj, Lunatyku, pewnych rzeczy nie poprawisz. Nie odrzucę Draco, nigdy tego nie zrobię.
Przypływ ulgi był prawie obezwładniający. Syriuszowi na szczęście wcale nie chodziło o małą próbę manipulacji.
– Nie miałem zamiaru… – zaczął, trochę uspokojony tą świadomością.
– Zaprzeczysz, że irytują cię podchody chłopców? Myślałem, że w końcu ci przejdzie, ale z każdym miesiącem zachowujesz się coraz bardziej irracjonalnie. Rozumiem, że te ciągłe niezapowiedziane wizyty mogą działać na nerwy, ale nie mam zamiaru im tego zabronić. Nie im.
– Przecież nie mam nic przeciwko.
– Rzeczywiście…? – Syriusz uniósł brew, spoglądając na niego surowo, w poważny sposób, który naprawdę rzadko mu się zdarzał. Skrzyżowane na ramionach dłonie, wyprostowana sylwetka – wszystko w jego postawie aż krzyczało, że powątpiewa w słowa Lunatyka.
Remus zastanowił się przez chwilę. Czy naprawdę zachowywał się tak, jakby przeszkadzała mu obecność Harry’ego i Draco?
To oczywiste, że ciągła zabawa w kotka i myszkę, w jaką grali chłopcy, mogła działać na nerwy. Z irytującą systematycznością Harry pojawiał się na progu ich domu, zajmował swój pokój i zabawiał się w członka rodzinny, nigdy nie wyjaśniając powodu wizyty. A gdy po kilku dniach pojawiał się szukający swojego zagubionego psiaka Draco, mężczyzna z uśmiechem wracał do siebie… czasami zaś, gdy Malfoy zachowywał się, jakby nie obchodziła go nieobecność Pottera, Harry pakował się i znikał – i, na miecz Godryka, nigdy ich nie uprzedzał!
Remus dopiero teraz zrozumiał, jak drażniło go takie lekceważenie. Kochał Harry’ego, na Merlina, chłopak był synem jego najlepszego przyjaciela, a nawet gdyby nim nie był, to naprawdę wspaniały, godny podziwu czarodziej i człowiekiem, ale chociaż raz mógł zachować się, jakby znaczyli dla niego coś więcej niż przelotna noclegownia. Wiedział, że to niesprawiedliwe, a chłopak wcale tak o nich nie myślał, a pojawiał się i znikał, tylko dlatego że traktował rezydencję Blacków jak swój dom, ale faktycznie podobne zachowanie niezmiernie go drażniło.
– W porządku… rozumiałem już.
Nieporuszona mina Syriusza jasno mówiła, że Remus będzie się musiał jeszcze postarać, o ile chciał porządnie wyjaśnić całą sprawę. To, że Lunatyk poszedł po rozum do głowy, wcale nie znaczyło, że przyjaciel łatwo da się przekonać.
Lupin nie odrywał od niego wzroku, próbując w ten sposób przekazać mu, jak idiotycznie się czuje, w końcu świadomy swojego zachowania. Mimo usilnych starań Syriusz przyglądał mu się bez słowa. Nawet odgarniając włosy, nie oderwał od niego spojrzenia, co było dość przerażające.
Black, gdy chciał, potrafił robić z siebie szaleńca.
W końcu Remus, mając już dość tego napięcia, zerknął na zegar wiszący na ścianie, cmoknął ciemnowłosą główkę śliniącego mu się na szatę dziecka i ostrożnie odsunął od siebie synka. Teddy zamruczał coś, chwytając piąstką materiał. Asekurując się lewym ramieniem, ojciec ostrożnie próbował wyplątać palce chłopca.
Syriusz westchnął i klękając na jedno kolano, objął Teddy’ego w pół, pomagając Remusowi. Ich ciała zgrały się idealnie, odtwarzając mechaniczne wieczorny rytuał przekazywania sobie nawzajem śpiącego chłopca. Powtarzalność tej sceny rozluźniła nieco bezwzględną obojętność Łapy.
– Zaraz wrócę – szepnął, ostrożnie trzymając Teddy’ego w ramionach. Remus uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi, po raz kolejny dostrzegając delikatność, z jaką przyjaciel obchodził się z jego synkiem.
Teddy miał szczęście, że miał taką kochającą rodzinę. Obaj, Harry i Syriusz, rozpieszczali go ponad miarę, wszyscy szarzy traktowali jak swoją maskotkę, każdorazowo przynosząc małemu księciu zabawki i smakołyki, a Molly już dopytywała się, w jakim kolorze szyć mu ubranka. Nawet Andromeda, w nielicznych chwilach jasności umysłu, upewniała się, że wszystko w porządku u wnuka. Z każdym rokiem grono troszczące się o chłopca i regularnie uczestniczące w jego życiu rozrastało się o jedną albo dwie osoby.
Remus ze spokojem obserwował szerokie barki odchodzącego Syriusza. Jednym ruchem różdżki otworzył przed nimi drzwi i z napięciem czekał na powrót mężczyzny. Żałował, że nie dostrzegł wcześniej tej niezwykle istotnej rzeczy. Zaufanie to niezwykle krucha sprawa niczym most stawiany nad przepaścią. Jeden błąd w konstrukcji – i wszystko się wali.
– Istotnie, to nie jest rozmowa, którą należałoby kontynuować w otoczeniu dziecka – stwierdził poważne Syriusz, zupełnie jakby ich dyskusja toczyła się bez przerwy. Przyciągnął do siebie krzesło i usiadł naprzeciwko Remusa, który drgnął na widok zimnego spojrzenia przyjaciela.
– Niepotrzebnie zanegowałem twoje pobudki, przepraszam.
Syriusz rzucił mu SPOJRZENIE.
Remus drgnął niespokojnie.
– Myślisz, że na tym polega problem? Naprawdę? – zaśmiał się chrapliwie. I nagle ten drażniący dźwięk ucichł, jakby Syriusz uznał, że już dość tego udawania i przestał się zmuszać. – Czasami jesteś takim idiotą, Lunatyku. Nie w tym rzecz, że chłopcy traktują ten dom jak noclegownię, nawet nie w tym, że ufam Draco jak własnemu synowi, nie, Remusie, nie w tym tkwi problem. To TY jesteś problem,
– Jeśli chodzi ci o to, że powątpiewa…
Syriusz walnął dłonią o stół, aż zadźwięczały stojące na blacie kubki.
– Merlinie, Remusie, dasz mi skończyć? – Gdy mężczyzna skinął głową, Black odetchnął głęboko, wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie wyciszające. Dopiero wtedy Lupin uświadomił sobie, że hałas mógł obudzić Teddy’ego. Zaniepokojony był gotowy wstać i sprawdzić co u synka, ale groźne spojrzenie Syriusza jasno mówiło, że będzie bezpieczniejszy, siedząc na tyłku. – Otoczyłem małego każdym możliwym zaklęciem ochronnym, nim nie musisz się martwić.
Aluzja była jasna; Remus westchnął i próbując zachować spokój, skrzyżował spojrzenia z przyjacielem.
– Do czego zmierzasz? – zaatakował, nie czekając nawet chwili. W przypadku Syriusza najlepiej było kontratakować.
– Ano do tego, że ty nadal nic nie rozumiesz.
– Niby czego?
Syriusz uniósł oczy ku jasnobłękitnemu sufitowi z wielobarwne łatki – efekt małej próbki umiejętności plastycznych Teddy’ego.
– Nadal mi nie ufasz, Lunatyku.
– Chyba kpisz – zaperzył się Remus, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Czy gdybym ci nie ufał, powierzyłbym ci po tym wszystkim syna? Uderzyłeś się w głowę, czy co?
– Och, Remusie, czasami jesteś taki… ehh… – Syriusz westchnął, nagle znużony. – Nie rozumiesz, prawda?
Lupin potaknął, niespodziewanie kładąc dłoń na jego nodze. Czuł się trochę winny; gdyby nie powątpiewał w trafność decyzji przyjaciela, ta rozmowa prawdopodobnie nie odbywałaby się teraz… choć z drugiej strony był ciekawy, o czym mówił Łapa.
Nigdy nie rozmawiali na ten temat… a rozmawiali wiele.
– Rzeczywiście. Nie rozumiem, a ty musisz mi wyjaśnić.
Syriusz podrapał się po bliźnie, zbierając myśli. Najlepiej byłoby zacząć od początku, ale to nie był czas ani miejsce na takie rozmowy. Jednocześnie mogli odkładać tego na później. Zbyt dobrze znał siebie i wiedział, że dla spokoju przyjaźni nigdy więcej nie poruszyłby tego tematu. I nawet jeśli Draco będzie musiał poczekać trochę dłużej na jego pomoc, nie mógł więcej uciekać od problemu. Już nie.
Nie wtedy, gdy Remus wpatrywał się w niego z takim bacznym napięciem i szczerym zainteresowaniem.
Pewne rozmowy nie mogą być odkładane na potem, bo tracą swój sens, ta zaliczała się do właśnie tego typu rozmów.
– Gdy Harry zdecydował się pomóc uwolnić mnie z Azkabanu, niezależnie od pobudek, jakie nim wtedy kierowały, byłem szczęśliwy. W końcu ktoś zdecydował się mi zaufać, choćby odrobinę, i zawalczyć o moją wolność. Jestem naprawdę wdzięczny Harry’emu… za wszystko.
Lunatyk zamrugał; nie tego się spodziewał.
– Obaj jesteśmy – zapewnił go cicho. – Gdyby nie on…
– Tak, gdyby nie on, pewnie wszystko wyglądałoby inaczej. Zapewne gorzej niż teraz. Ślizgom, który zmienia świat na lepsze – nieco ironiczne, prawda? Przynajmniej jakby na to spojrzeć z punktu widzenia dzieciaków, jakimi byliśmy w szkole. Żałuję, że nie zaufałem ci wtedy, Lunatyku – miękko powiedział Syriusz, mierząc się z własnymi wspomnieniami. – Glizdogon wydawał się mniejszym złem… a ty się nie broniłeś, odsuwając od nas coraz bardziej, rzadziej uczestnicząc w naszym życiu, zdawałeś się przypieczętowywać swoją zdradę. Nie winię cię oczywiście za to – zapewnił od razu, kręcąc głową. – Po prostu żałuję, że nie byliśmy wtedy wobec ciebie prawdziwymi przyjaciółmi, nie zawierzyliśmy ci, choć powinniśmy. A ty teraz robisz to samo.
Remus próbował zaprzeczyć, naprawdę chciał, ale coś go powstrzymało. Ten maleńki głosik szepczący, że naprawdę nie ufał Syriuszowi, nie do końca.
Nie zaprzeczył.
Black zdawał się to rozumieć; uśmiechnął się blado, patrząc na swoje ręce i rodowy sygnet, który zabrał Stworkowi.
– Nawet nie wiesz, jak ciężko było mi odrzucić całą złość i uprzedzenia, ale to, że żałowałem pochopnej decyzji podjętej w młodości, jakoś umożliwiło mi zaakceptowanie twojej nieufności. I nawet jeśli te zaufanie nie jest pełne, nadal mogę cieszyć się z obecności jedynego przyjaciela, który mi pozostał. Po Azkabanie wszystko jest lepsze.
Remus zacisnął dłonie, ale nie próbował mu przerwać. Na swój sposób zraniła go gorzka akceptacja Łapy, który najwyraźniej wiele po nim nie oczekiwał. To tak, jakby Lupin nie był dla niego ważny… a przynajmniej nie na tyle ważny, żeby zawalczyć o zmianę żałosnej sytuacji.
– Wiem, brzmi to kretyńsko, ale, Remi, cokolwiek by się nie działo, jestem twoim przyjacielem… i możesz mi zaufać. Już więcej w ciebie nie zwątpię.
– Myślisz, że to załatwia sprawę? Że, gdy powiesz kilka frazesów świat, zmieni się na lepsze i wszystko będzie dobrze? – Remus ku swojemu zdziwieniu czuł tylko wściekłość. Sam nie rozumiał, czemu pokorna postawa – nijak pasująca Syriuszowi – Łapy go wkurza, ale nie zamierzał się uspokajać. – To tak nie działa, Łapo. Już nie.
– Naprawdę? Powiedz mi coś, czego nie wiem!
– Nic nie rozumiesz, bo jesteś tym samym cholernym egoistą co w szkole. Nic się nie zmieniło, a jeśli chcesz wierzyć, że jednak to coś innego, droga wolna. Nie ma już Jamesa, który naprostowałby cię na nową ścieżkę… a Harry póki co ma to gdzieś.
– Ty nadal nie rozumiesz, co, Remi? – Syriusz pokręcił z niedowierzaniem głową, przypatrując mu się z politowaniem. – Jesteśmy już starzy, przeżyliśmy zapewne więcej niż jacykolwiek inni czarodzieje, no, może z wyjątkiem Harry’ego i jego przyjaciół, i nadal żyjemy. – Roześmiał się bez radości – Jak myślisz, co nam teraz pozostało? – Remus nie próbował mu przerwać, nie wiedział nawet czy powinien. Syriusz prawiący mu kazania? Co też się stało z tym światem? – Od śmierci Tonks jesteś wrakiem człowieka i pewnie gdyby nie Teddy’ego, uciekłbyś z tego cholernego kraju, zostawiając za sobą te wszystkie groby. Nic prócz niego cię tu nie trzyma, nie oszukuj się. Gdyby nie on, nie zawahałbyś się nawet sekundy, nie pomyślałbyś o nas, swojej rodzinie, tylko wyjechałbyś bez pożegnania, żeby spróbować żyć od nowa, bez tego całego bagażu wyjaśnionych tajemnic i przebrzmiałych historii. Byłbyś w końcu wolny… wiesz, że mam rację, prawda? – Remus nie potwierdził, wpatrywał się w niego bez słowa. – Jak myślisz, po co Harry zaangażował się w walkę na rzecz istot i nieludzi? Dla kogo wypruwa sobie żyły, siedząc po godzinach w każdy weekend? Dla tych obcych, bezimiennych wampirów, które mają go gdzieś, podobnie jak resztę magicznego świata, albo dla trytonów, które nie mają się zamiar ruszać ze swoich siedlisk? – Prychnął. – Teddy ma w sobie twoją wilkołaczą krew i tylko dzięki protekcji Wybawcy nie jest traktowany jak potencjalny wilkołak. Na razie się nie przemienia, ale któż może wiedzieć, czy to się nie zmieni, jak zacznie dojrzewać. Ani ty, ani ja nie bylibyśmy w stanie go obronić, Harry owszem. A zastanawiałeś się kiedyś, w jakim celu włączył się w projekty Kervis? Ślizgon, którego obchodzą mugole? Tylko nie mów, że dałeś temu wiarę, Harry nie jest podobny do innych węży, ale nie rób z niego świętoszka. Niezależnie od naszych sympatii i antypatii dzieciństwo spędził w takim a nie innym domu i dopiero w Hogwarcie znalazł prawdziwą rodzinę. Nie podoba mi się to, ale Ślizgoni stanęli na wysokości zadania. Harry to Harry. – Syriusz uśmiechnął się do siebie. – Twardy, bezkompromisowy, a gdy trzeba bezwzględny, ale ma serce po dobrej stronie. Nie myślałeś chyba, że Dursleyowie kogokolwiek mogliby przekonać do niemagicznych? Jeszcze dobre trzy lata temu większość z nas traktowała integrację jak mrzonki starego piernika, zaślepionego głupimi mugolami… a teraz to długoletnie porozumienie, podstawa do dalszych pertraktacji. Teddy będzie żył w świecie, w którym – o ile chłopcom nie zabraknie sił i pasji – powoli uprzedzenia odejdą w przeszłość. Po co Harry’emu połączenie świata czarodziei ze światem, z którego uciekł, jeśli nie dla nas, dla członków jego rodziny? Myślisz, że kto załatwił najmłodszemu Weasleyowi pracę i ułatwił od nowa start, z prawie czystym kontem? I to jedynie dlatego że kilka razy bliźniacy stanęli po jego stronie, a Molly przygarnęła go jak syna… albo ta mała Abbottówna, którą przyjęto do pracy po niewinnej rekomendacji, tylko po to, żeby Neville nie czuł się samotny na stażu. Wiesz na czym polega takie zaufanie? Harry nie musi nam się spowiadać, dlaczego postępuje tak a nie inaczej, Cokolwiek nie zrobi, zawsze ma na celu nasze dobro. Jesteśmy jego rodziną, ty, ja, Teddy, Draco, szarzy – i to mu wystarcza. Nawet gdy postępuje niewłaściwie, tak prawdziwie po ślizgońsku, co sprawia, że mam ochotę go udusić, wiem, gdzie leży jego serce – i zawsze jest to prawdziwa strona. Za każdym razem uczę się od tego Ślizgona coraz więcej i nie żałuję tego, kim jest ani jakie decyzje kiedyś podjął. To Harry, tak samo jak ty jesteś Remusem. Moim Lunatykiem, przyjacielem.
- Ufasz mi całkowicie tylko dlatego? – Remus upewnił się, czy dobrze wszystko pojął. W jego głosie brzmiało niedowierzanie, którego nawet nie próbował ukryć. Zupełnie jakby podświadomie chciał nim zranić Syriusza. I nawet mu się to udało. – Zapomniałeś już, jak łatwo składa się podobne obietnice?
Syriusz westchnął z żalem.
- Kiedyś wydawało mi się, że właśnie to na tym polega – na składaniu obietnic… ale byliśmy dziećmi, które jeszcze nie rozumiały przeszkód, jakie może postawić przed nimi życie. Myśleliśmy, że przechytrzenie Dumbledore’a to jest to, moc, potęga, chwała. Tak łatwo wierzyliśmy, że nasza przyjaźń przetrwa wszystko… a polegliśmy przy pierwszej próbie. Nie chcę, żeby teraz było podobnie, Remi, nie dopuszczę do tego. Jeśli jest coś we mnie z Blacków, z czego jestem dumny, to właśnie lojalność. Nikt z mojego rodu nie zdradził nigdy tego, czemu naprawdę był wierny.
- A Regulus? Czyż nie odwrócił się od Voldemorta?
- Jeśli dobrze rozumiem powody jego decyzji – a wydaje mi się, że tak – to mój brat był wierny tylko sobie i ideałom naszej rodziny. Gdy spojrzysz z tej perspektywy, wszystko wydaje się oczywiste.
- Bellatriks nigdy nie zdradziła swojego pana – z namysłem stwierdził Remus, pogrążając się w myślach. – Narcyza nigdy nie opuściła męża, zawsze stała po jego stronie, choć decyzje podejmował iście szaleńcze. Nawet teraz Andromeda ani razu nie pożałowała swojego związku z mugolem. No i historia twojego wuja mówi sama za siebie.
- No właśnie – przytaknął prawie radośnie Syriusz, rad ze zmiany tematu. Rozmowy o uczuciach zawsze wywoływały w nim niekomfortowe wrażenie i choć zbierał się od dłuższego czasu, żeby porozmawiać na ten temat z Lunatykiem, nigdy dotąd się nie odważył. – Jeśli miarą starości człowieka jest jego przywiązanie do historii i dziejów rodziny, jestem starym człowiekiem. Dopiero teraz odkrywam, co znaczyło być Blackiem dla moich przodków. To naprawdę fascynujące, w jaki sposób funkcjonowali…
Remus zdawał się go nie słuchać, pogrążony we własnym świecie rozmyślał, jak długo Syriusz zachował do niego zaufanie i jak bezpardonowo prosił go o wybaczenie wtedy, lata temu. Ile listów napisał, zanim on, Lunatyk, zdecydował się otworzyć chociaż jeden? Ileż się naczekał na odpowiedź, oschłą i żelazną, zanim w końcu przyjaciel zgodził się z nim spotkać. I cały czas wierzył w niego, w jego przyjaźń…
Syriusz był istotnie niezwykłym człowiekiem, który zbyt rzadko pozwalał innym to dostrzec, przykrywając prawdziwe intencje żartami i głupstwami, jakie wygadywał. Ludzie, głupcy, brali go za nieposiadającego większych problemów lekkoducha, zapominając, że ten mężczyzna spędził prawie dwanaście lat w Azkabanie. Otoczony dementorami zachował rozum i zdrowe zmysły, a później, poskramiając swój ognisty charakter, czekał na uniewinnienie.
I co gorsze, nauczył się niczego więcej nie oczekiwać, biorąc życie takim, jakie jest. Czy było coś, o czym mógł jeszcze marzyć Syriusz Black? Cokolwiek…
Remus nagle pożałował, że wszystko nie potoczyło się inaczej, lepiej dla nich wszystkich.
- Chodźmy sprawdzić, czego oczekuje od nas Draco.
Syriusz przerwał w pół słowa swoją zagmatwaną dysputę i spojrzał na niego, zaskoczony takim obrotem sprawy.
- Wierzysz, że ten liścik przesłał mi młody Malfoy? – upewnił się, odchylając się trochę do tyłu, żeby lepiej ogarnąć całą sylwetkę siedzącego w skupieniu Remusa. Lupin nie promieniował zachwytem, ale zacięty wyraz jego twarzy i spojrzenie, jakie mu rzucił spod rzęs nie mogły kłamać – był zdecydowany ruszyć razem z nim do domu chłopców.
- Jesteś pewien?
- Nie.
- W takim razie chodźmy.
Poderwał się z krzesła, które zachybotało i przewróciło się do tyłu, robiąc sporo hałasu. Remus pokręcił z niedowierzaniem głową, zastanawiając się, czy to istotnie był dobry pomysł.
Syriusz cieszył się jak dziecko z nowej psoty – a to nigdy nie wróżyło dobrze.
* * *
Severus Snake małpą nie był, czytać umiał, ale od sześciu minut wpatrywał się w leżący na stole pergamin, analizując każdą sylabę. Zaklęcia autentyczności potwierdziły prawdziwość wiadomości, ale musiało tkwić w tym coś więcej niż te marne pięć zdań. Niemożliwe, że Draco zażądał od niego veritaserum bez wyraźnej przyczyny. Głupcem nie był, to po pierwsze. Po drugie – musiał wiedzieć, że mistrz eliksirów nie rozdaje swoich wywarów pierwszemu lepszemu chłystkowi, który o to poprosi, nawet jeśli ten chłystek jest jego podopiecznym. Równie dobrze Malfoy mógł sam uwarzyć veritaserum, był wystarczająco dobrym warzycielem – to po trzecie… ale najwyraźniej zależało mu na czasie. Co mogło być takie istotne, że nie mogło poczekać nawet chwili?
Odpowiedź była oczywista – Potter.
Tylko jedna osoba mogła poruszyć zimnokrwistym Malfoyem i zmusić go do desperackich kroków. Nawet dziś Severus pamiętał wyraz twarzy syna Lucjusza, gdy chłopak odkrył, że Potter zniknął ze starym Dumbledorem w poszukiwaniu horkruksów. Było jasne, że nic nie wiedział o ich wspólnej wyprawie. Był tak wściekły, że reszta współdomowników schodziła mu z drogi przez ponad dwa tygodnie i dopiero ingerencja opiekuna wpłynęła jakoś na jego zachowanie.
Zabawne jak po swoim powrocie Potter musiał się płaszczyć, nim odzyskał względy przyjaciela. Reszta ich międzydomowej grupki od razu przyjęła go bez zbędnych wyjaśnień, tak przynajmniej wyglądało to dla wszystkich z zewnątrz, ale Draco płonął z wściekłości. Pomysłowe próby uzyskania przebaczenia podejmowane przez Pottera, który najwyraźniej dopiero po fakcie uświadomił sobie, jak pochopnie się zachował, bez słowa podążając za Dumbledorem, były rozczulające; większość szkoły, włącznie z gronem pedagogicznym i piekielnym dyrektorem na czele, zaangażowała się w robienie zakładów, kiedy w końcu młody Malfoy mu wybaczy. Bo że kiedyś się tak stanie, wiedzieli wszyscy. Ta dwójka na przekór wszystkim jakoś się dogadywała.
Do tamtej pory Severus nie zdawał sobie sprawy, ile zmieniła w jego podopiecznych obecność Pottera, Chłopca, Który Przeżył, w Slytherinie. Draco odsunął się od ojca i jego wygórowanych wymagań, co wyszło mu tylko na dobre. I choć przez pewien okres czasu wyglądało na to, że część swojego uwielbienia po prostu przerzucił z jednej ofiary na drugą, to w końcu młody Malfoy zaczął samodzielnie myśleć i podejmować swoje własne decyzje. Reszta szkoły powoli, krok po kroku nauczyła się akceptować obecność Pottera w bibliotece, gdzie spędzał czas z grupką przyjaciół. I jakoś tak niepostrzeżenie roześmiany Ślizgom, który pojawiał się w towarzystwie innych uczniów: Puchonów, Gryfonów, a nawet Krukonów, wrósł w krajobraz szkoły. Nikt już się nie dziwił, gdy zgraja Pottera przechadzała się po zamku, jakby cały Hogwart należał do nich. Grupka wsparcia organizowana pod przewodnictwem Granger, przy wydatnej pomocy Goldsteina i tej małej Brockiehurst, nieco się do tego przyczyniła – nikt nie chciał podcinać gałęzi, na której siedział; udzielane przez nich korepetycje były na naprawdę wysokim poziomie i po dziś dzień mężczyzna dziwił się, jakim cudem ten stary kapelusz mógł przydzielić taki logiczny umysł, jaki posiadała Granger, do tych bezmózgich Gryfonów. Choć od decyzji o umieszczeniu Pottera w Slytherinie nic już nie powinno go dziwić.
Ojciec gówniarza musiał przewracać się w grobie.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem; nawet w najczarniejszych koszmarach nie spodziewałby się, że syn Jamesa Pottera trafi do domu węża – i że będzie się tam czuł jak wśród swoich. Oczywiście na początku arogancki dzieciak miał pewne problemy z przystosowaniem się, ale, z tego co pozwolił sobie zauważyć Severus, pod koniec pierwszego roku sytuacja się ustabilizowała. Nie, żeby specjalnie go to obchodziło… ale chłopiec miał oczy Lily, został przydzielony do domu, którego był opiekunem – poczucie obowiązku nie pozwoliłoby mu zignorować katowania chłopaka.
Ale Potter wbrew pozorom poradził sobie całkiem sprawnie, nabierając ogłady i twardości, jakiej nie zapewniłby mu żaden inny dom.
Lily byłaby z niego dumna.
Severus nie próbował nikogo, a tym bardziej samego siebie, oszukiwać, że polubił chłopaka. Nie lubił go, ale na swój sposób doceniał jego wkład w życie innych. To i tak było więcej niż oczekiwał po synu Pottera. Mile go zaskoczył – a to nie zdarzało się często. Niechętnie przyznawał, ale sława chłopaka w pewnym stopniu była usprawiedliwiona… przynajmniej dotychczas.
Severus zerknął jeszcze raz na leżącą przed nim wiadomość. Ciekawość nie pozwoliłaby mu zignorować tak intrygującej sytuacji, jaka musiała zmusić Draco do tej, nie wahał się tak tego nazwać, rozpaczliwej prośby. Sprawa musiała być faktycznie poważna, skoro Malfoy odważył się przyznać, że potrzebuje pomocy.
Mężczyzna zmiął pergamin i wrzucił go do paleniska, gdzie błyskawicznie spłonął. Żadnych śladów – podstawowa zasada.
Veritaserum stało w szafce po lewej, na trzeciej półce od dołu i gdy jego pożółkłe dłonie zacisnęły się na niewielkim flakoniku, przez myśl Severus przemknęła myśl, że najprawdopodobniej popełnia jeden wielki błąd. Obiecał sobie więcej się nie angażować… ale możliwość dopieczenia Potterowi przeważyła.
Wyciągnął veritaserum, ostrożnie umieścił je w torbie i rzucił garść błyszczącego proszku w kominek.
Byleby to wszystko było tego warte, pomyślał jeszcze, wchodząc w rozbłyskujące na szmaragdowo płomienie. Oby.