AA Przeklęte sny

Przeklęte sny



ęłęóHermiona odgarnęła nieporządny kosmyk z twarzy i uważnie spojrzała na przyjaciela. Nie próbowała nawet ukryć troski wyzierającej z brązowych oczu.
– Harry, kiepsko wyglądasz. Czy coś się stało? – zapytała cicho, gdy w ciepły, lipcowy wieczór siedzieli na tarasie. Ginny jeszcze nie wróciła z pracy – relacjonowała przebieg jakiegoś podrzędnego meczu, a Ron grał z dzieciakami w quidditcha, więc spędzali ten czas tylko we dwoje. – Czy ty i Ginny nadal zamierzacie…?
– Tak – przerwał jej szybko, a Hermiona zmarszczyła czoło. Nie spodobało jej się to, co właśnie usłyszała. Kochała oboje, ale Harry był jej bliższy, więc najpierw powinna zająć się jego podłym samopoczuciem, a dopiero później zmyć mu głowę. – To znaczy… u nas wszystko w porządku – poprawił się natychmiast, ale to nie przekonało jego przyjaciółki. Harry próbował uniknąć jej przenikliwego wzroku wbijając spojrzenie w porcelanową filiżankę. Gorąca herbata była tym, czego właśnie potrzebował, więc pośpiesznie upił łyk orzeźwiającego napoju.
– A u ciebie? – inwigilowała dalej, nie spuszczając go z oka. Harry nie musiał wcale na nią patrzeć, żeby wiedzieć, że właśnie tak się zachowuje. Schylił głowę, ukrywając uśmiech, który wkradł mu się na twarz. Hermiona przypominała Hardodzioba – była tak samo uparta i podobnie świdrowała wzrokiem nieszczęsnego delikwenta. – Jakieś kłopoty w pracy?
– Nie – zaprzeczył, ale czując na sobie podejrzliwy wzrok przyjaciółki, wyjaśnił lekkim tonem, jakby nie było to coś mało ważnego: – Ostatnio kiepsko sypiam. To wszystko. Naprawdę.
Hermiona oczywiście nie dała się zwieść.
– Harry, to całkiem normalne, że masz koszmary – zaczęła uspokajającym głosem, a jej ciepła dłoń odruchowo przykryła jego. Harry nie wyrwał ręki z mocnego uścisku, zdawał się czerpać z niego tak potrzebną mu ostatnio otuchę. – Byłoby dziwne, gdybyś ich nigdy nie miał. Każdy, kto przeżyłby to, co ty… Niewiele osób poradziłoby sobie z normalnym życiem, gdyby spotkało ich podobne doświadczenia. Harry, wiesz, że zawsze możesz mi o wszystkim opowiedzieć, a ja cię wysłucham.
– Wiem. – Harry spojrzał na szczery uśmiech na twarzy przyjaciółki. To nie był oblicze dziewiętnastoletniej dziewczyny, Panny–Wiem-I-Chcesz-Tego-Czy-Nie-I-Tak-Się-Dowiesz, lecz dojrzałej kobiety, której życie nie raz dało w kość, ale ona za każdym razem podnosiła się i z jeszcze większą determinacją parła do przodu. Harry kochał tę twarz, po prostu. – Jesteś najbliższą mi osobą, Hermiono. – Z twarzy kobiety nie znikał promienny uśmiech. – Ale nawet ty nie rozumiesz...
– Czego?
– To nie koszmary nie pozwalają mi spać, lecz zwykłe sny – wyjawił Harry, obserwując uważnie grę emocji na twarzy przyjaciółki, z której nie zniknęło jeszcze zdziwienie, gdy stwierdziła:
– Harry, obawiam się, że nic nie rozumiem…
– Ja też nie… ale za każdym razem, gdy budzę się, pamiętam tylko jedno – cichy szept, który mówi mi, że powinienem trafić do Slytherinu.
– Ale dlaczego? Przecież jesteś Gryfonem, tak jak ja. To bez sensu.
Harry poczochrał włosy i z rozbrajającą szczerością stwierdził:
– Wiem. Tyle, że… – Mężczyzna zawahał się, nie wiedząc, czy mówić dalej. Nigdy jakoś nie było okazji, żeby poinformować przyjaciół o tym, że Tiara chciała umieścić go w Slytherinie. Do tej pory prawdę poznali tylko Dumbledore i Al. Nikt więcej. Harry spojrzał w zmartwioną twarz Hermiony i przypomniał sobie, jak zawsze stała za nim murem, nawet wtedy, gdy odwróciła się od niego reszta świata i ci, których uważał za swoich przyjaciół. Nigdy go nie zdradziła, nie zawahała się, gdy przyszło jej wybierać między nim a Ronem. Zasługiwała na prawdę, jak nikt inny na świecie.
Hermiona patrzyła na niego spokojnie, zagryzając delikatnie wargi. Czekała, aż Harry będzie gotowy powiedzieć jej, co chce. Nie naciskała go, wiedziała, że to nic by nie dało. Znała go bardzo dobrze i chyba najlepiej ze wszystkich rozumiała, czemu postępuje tak a nie inaczej.
– Hermiono, pamiętasz, jak kiedyś przyznałaś się nam, że Tiara chciała umieścić cię w Ravenclaw? – zaczął Harry, a kiedy kobieta skinęła głową, spokojnie kontynuował: – W moim przypadku było podobnie… tyle, że zamiast do Krukonów miałem trafić do domu Salazara Slytherina… Snape pewnie dostałby apopleksji, gdyby to usłyszał…
Hermiona przyglądała mu się uważnie ze zmarszczonym czołem. Harry zastanawiał się, jak zareaguje, gdy przemyśli całą sprawę. Nie zdawał sobie sprawy, że zaciska palce tak mocno, że aż knykcie mu pobielały. Jego przyjaciółka dostrzegła od razu i bez wahania ujęła jego dłoń. Starannie rozmasowała napięte mięśnie i spojrzała Harry’emu prosto w oczy. Szmaragdowe tęczówki wydawały się spokojne, ale Hermiona od razu zauważyła obawę, jaką żywił jej przyjaciel, choć chciał to przed nią ukryć.
– Harry, nie ma znaczenia, gdzie chciała cię przydzielić Tiara. Zdecydowałeś, że nie chcesz być Ślizgonem i to się liczy.
– Ale…
– Nie ma żadnego ale – przerwała mu zdecydowanie. – Nawet jeśli twoja decyzja była błędem, o czym nie jestem przekonana, to wszystko już rozstrzygnęło się dawno temu. Teraz musimy ponieść konsekwencje swoich wyborów. Nie przejmuj się tym, co mogłoby się wydarzyć. Takie gdybanie nie ma żadnego sensu, może tylko zniszczyć to, co udało ci się osiągnąć. Harry, patrzenie w przeszłość nic nie daje. Liczy się przyszłość.
– Hermiono, może masz rację, ale co jeśli nie? Co wtedy? – zwrócił jej uwagę Harry. – Może gdybym został Ślizgonem, udałoby mi się zapobiec śmierci Cedrika, Syriusza, Moody’ego, Tonks i Lupina, Snape’a? Może ocaliłbym…
– Harry, to naprawdę nie ma sensu – przerwała mu zdecydowanym tonem. Odgarnęła nieporządne pasmo włosów, które ciągle wymykało się z misternego koka i spojrzała surowo na przyjaciela. – Nie możesz obwiniać się o coś, na co nie masz już żadnego wpływu! To głupota!
– A jeśli nie? Może te sny to wskazówka, co mam zrobić? – W końcu Harry zdecydował się przyznać do tego, co od jakiegoś czasu krążyło mu po głowie. – Może mógłbym zmienić przeszłość i ocalić wszystkich. Wyobraź to sobie.
Hermiona nie chciała niszczyć złudzeń przyjaciela, ale miała pewność, że ktoś to musi zrobić. Dobrze znała jego charakter i wiedziała, że jak się zapali do jakiegoś pomysłu, to ciężko mu będzie wybić go z głowy. Westchnęła cicho i podjęła się tego niewdzięcznego zadania.
– Harry, zrozum. Nawet gdyby ktoś sprowadzał ci te sny właśnie w tym celu, to i tak nie mógłbyś ulepszyć przeszłości. Nie wolno zmieniać tego, co było.
– Całą trzecią klasę używałaś zmieniacza i dzięki niemu ocaliliśmy Syriusza! – oburzył się Harry.
– To prawda, ale chyba nie zrozumiałeś, dlaczego udało nam się tak zrobić, Harry. Mogliśmy zmienić przeszłość, ponieważ w momencie, kiedy przeżywaliśmy swoją przeszłość, nasze przyszłe ja już ją zmieniały. Rozumiesz?
Harry pokręcił głową. Wyjaśnienia Hermiony wydawały mu się bełkotem.
– Powiedz to jeszcze raz i prościej – poprosił.
– Kiedy cofnęliśmy się w przeszłość zmienialiśmy tylko to, na co mogliśmy mieć wpływ, prawda? Pamiętasz, dlaczego rzuciłeś Patronusa? Wydawało ci się, że widziałeś swojego ojca, pobiegłeś nad jezioro i wtedy zrozumiałeś, że to ty rzuciłeś to zaklęcie, tak było?
– Tak – przytaknął Harry.
– To znaczy, że jednocześnie w tym samym czasie istniałeś w dwóch miejscach: jeden Harry ten z przeszłości próbował bezskutecznie uratować Syriusza, a drugi z przyszłości rzucił zaklęcie. Tylko dlatego mogłeś zaingerować w swoją przeszłość. Gdybyś tego nie zrobił, zmieniłbyś wtedy przyszłość, w której podróżowałeś w przeszłość, czyli…
– Powstałoby błędne koło.
– Właśnie. – Hermiona obrzuciła go aprobującym spojrzeniem.
– Czyli, gdybym cofnął się w przeszłość i został przydzielony do Slytherinu, stałoby się coś podobnego? – zapytał.
– Harry, nikt tego nie wie, zasady są jasne – nie wolno zmieniać przeszłości, bo nikt nie zna konsekwencji. Być może doprowadziłoby to zachwiania równowagi czasoprzestrzeni i zniszczenia świata.
– W takim razie, co mam zrobić z tymi snami? – zapytał Harry, lekko załamany. Hermiona racjonalnie wyjaśniła mu, dlaczego nie wolno zmieniać przeszłości i chcąc nie chcąc, zaakceptował to, ale nadal nie wiedział, co oznaczają te dziwne majaki senne, ani dlaczego mu się śnią.
– Może ktoś rzucił na ciebie jakiś urok? Ale jaki?... hm… nic w tej chwili nie przychodzi mi do głowy – Zamyśliła się Hermiona. Harry upił łyk zimnej już herbaty, przypatrując się uważnie przyjaciółce. Był ciekaw, na jaki pomysł wpadnie. Sam nie miał już żadnych koncepcji. Czuł się potwornie zmęczony – od miesiąca nie przespał spokojnie żadnej nocy. Ziewnął ukradkiem. – Będziesz musiał udać się do św. Mungo, może oni znajdą jakieś wyjaśnienie. Postaram się poszukać coś w Liberum Ars Magica, powinno coś tam być, jak nie… – Hermionie nigdy nie dano dokończyć, bo na taras wpadła mała bomba energii z rozczochranymi ciemnymi włosami, która od razu rzuciła się ojcu na kolana.
– Tato! Wygraliśmy! – krzyczał radośnie Al. – James musi mnie słuchać! Dzięki, tato! Twój pomysł był genialny!
Harry uśmiechnął się szeroko i przytulił syna. Nad jego głową wymienił porozumiewawcze spojrzenia z przyjaciółką, która również rozpromieniła się na widok nadchodzącego męża. Harry ukrył uśmiech we włosach syna. Wszystko będzie dobrze. Musi być.

***

Harry i Hermiona siedzieli w salonie i zajadali się pysznymi ciasteczkami, które przygotowała dla nich Molly. Przekomarzali się wesoło, podczas gdy ich współmałżonkowie toczyli zażartą kłótnię w kuchni. Oboje udawali, że nic nie słyszą. Zdążyli już się przyzwyczaić do nieustannych sporów, jakie toczyło między sobą rodzeństwo Weasley. Tym razem poszło im o Billa i Fleur.
– Ciekawe, kiedy będą mieli dość? – zapytał cicho Harry, wskazując głową na drzwi prowadzące do kuchni.
– Pewnie nigdy. Ale za jakieś pięć minut wpadnie tutaj mój mąż czerwony niczym piwonia i zacznie narzekać na twoją żonę. – Hermiona skrzywiła się, gdy usłyszała rumor dobiegający z pomieszczenia.
– Ron przynajmniej się chwilę pozłości i mu przejdzie, za to Ginny… – westchnął Harry, przypominając sobie, jak zachowywała się jego żona po ostatniej kłótni z bratem.
– Oboje są okropni! – stwierdzili jednocześnie i cichy, niewesoły śmiech pomógł trochę rozładować atmosferę. Z kuchni nadal dobiegały podniesione głosy.
– Harry, nadal jesteś przekonany, że to jedyne wyjście? – zapytała Hermiona, sięgając po kolejne ciastko.
– Ginny i ja… to nie ma już sensu. Kocham ją, ale sama rozumiesz…
Kobieta uważnie przyjrzała się przyjacielowi. Wyglądał na przemęczonego z sinymi podkówkami pod oczami i napiętymi rysami twarzy, nawet zwykle intensywna zieleń tęczówek zdawała się przyblaknąć.
– Rozumiem… – przytaknęła i przytuliła go lekko. Jej przyjaciel zdawał się właśnie tego potrzebować. Zwykłej bliskości kogoś, kto go kocha i się o niego troszczy. Przylgnął do niej, rozkoszując się tym zniewalającym uczuciem, jednak po chwili oderwał się z zawstydzonym uśmiechem. Harry nadal słabo sobie radził z okazywaniem uczuć bliskim, jedynie w obecności tych, którym ufał, zdawał się rozluźniać na krótką chwilę, tym cenniejszą im rzadziej występowała.
Hermiona w ułamku chwili zrozumiała, dlaczego im się nie układa. Ginny nie umiała zaakceptować życia ze swoim bohaterem, który ma problemy z okazywaniem uczuć na co dzień, więc znalazła sobie kogoś, kto spełniał jej tęsknoty. Szkoda tylko, że nie potrafiła szczerze o tym powiedzieć. Ukrywając swoje uczucia, powoli niszczyła więź ze swoim mężem, a Harry nigdy nie wybaczy zdrady. Zauważył jej chłód i lodowatą obojętność, dlatego chce się rozstać. Gdyby wiedział, dlaczego Ginny tak się zachowuje…
– Hermiono, nie przeszkadzam ci? – zapytał Harry z lekko kpiącym uśmiechem. Kobieta odruchowo przygładziła jego włosy i dopiero wtedy spojrzała mu w twarz, nadal zawstydzona.
– Mówiłeś coś?
– Pytałem, jak twoja ustawa o prawach magicznych stworzeń? – powtórzył Harry z cierpliwością. Z kuchni dobiegł głośny łoskot, ale oboje udawali, że nic nie słyszą.
– Świetnie! – wykrzyknęła entuzjastycznie. – Udało mi się przekonać Erniego i Susan, poprą mnie podczas głosowania.
– Ile głosów ci jeszcze brakuje? – zapytał Harry, machinalnie sięgając po ciastko. Na talerzyku zostało już ich niewiele, dlatego Hermiona jednym ruchem różdżki sprawiła, że wypełnił się od nowa. – Dzięki – wymruczał mężczyzna.
– Dziesięciu. – Czarownica uśmiechnęła się radośnie.
– To prawdziwy sukces. Gratuluję! Jeszcze nigdy nie byłaś tak blisko.
– Wiem, ale teraz najtrudniejsze przede mną – gdyby udało mi się przekonać Malfoya, wtedy zdobyłabym głosy czystokrwistych…
Harry naprawdę chciał, żeby praca Hermiony nie poszła na marne, ale jej misja miała kiepskie perspektywy. Malfoy nigdy nie da się przekonać do tej ustawy. Żadne pieniądze, perswazje go nie przekonają, to pewne.
– Hermiono, nie chcę, żebyś mnie zrozumiała… ale szanse przekonania Malfoya są… znikome
– Jeśli jest choć cień nadziei, muszę spróbować… w innym razie cała moja praca będzie bez znaczenia. – Hermiona wyglądała na zdeterminowaną, więc Harry postanowił zachować swoje wątpliwości dla siebie. Może tylko wspierać przyjaciółkę w jej przedsięwzięciu i służyć pomocą. – Harry, prawie zapomniałabym o tobie – twoje sny… nadal je masz?
Mężczyzna pokiwał głową i powoli odłożył ciastko na talerz. Stracił apetyt na słodkości.
– Byłeś u uzdrowicieli?
Harry skrzywił się, gdy przypomniał sobie wczorajszą wizytę w szpitalu.
– Niestety tak – przyznał z nieszczęśliwą mina. Hermiona nie mogła powstrzymać uśmiechu na widok jego miny. Zachowywał się jak dziecko, któremu obiecano cukierka, a dano niesmaczny eliksir. – Nie ma się z czego śmiać! – zareagował ostro. Jego przyjaciółka momentalnie zesztywniała i obrzuciła go badawczym spojrzeniem. – Przepraszam, chyba jestem przemęczony – cicho mruknął Harry, spuszczając wzrok i jednocześnie pocierając czoło. Hermiona nadal obserwowała go uważnie ze zmartwioną miną. Nie wiedziała, w jaki sposób pomóc przyjacielowi. – Uzdrowiciele nie mają pojęcia, co mi dolega. Zrobili masę badań, z których kompletnie nic nie wynikło.
– Przykro mi… miałam nadzieję…
– Ja też – wpadł jej w słowo Harry, kiwając lekko głową. W kuchni zapanowała względna cisza, co mogło oznaczać, że rodzeństwo się albo pogodziło albo pozabijało. Przyjaciele wymienili spojrzenia i czekali na rozwój sytuacji.
Nagle do salonu wpadł przerażony Ron i jednym susem znalazł się przy żonie.
– Szybko! Ona płacze! – wystękał między kolejnymi wdechami powietrza, trzymając się mocno za żebra. Z przerażoną miną, nieporządną rudą strzechą i upacianym sadzą nosem prezentował się komicznie, ale nikomu nie było do śmiechu.
Hermiona nie wahając się ani sekundy, od razu pobiegła do kuchni. Kiedy Harry chciał iść za nią, jego przyjaciel go powstrzymał.
– Zostaw, Harry! To babskie sprawy!
Harry opadł na kanapę obok swojego przyjaciela i spojrzał na niego uważnie.
– Co się stało? – zapytał.
– Rzuciła na mnie zaklęcie godzące i rozbeczała się – wyjaśnił krótko Ron, przypatrując się swoim dłoniom.
– Co jej powiedziałeś? – spytał go bardzo powoli Harry. Jego przyjaciel od razu rozpoznał w jego głosie charakterystyczne groźne nuty, które bardzo mu się nie spodobały.
– Że powinna zająć się swoim małżeństwem, a nie wtrącać w Billa… no i… że nie zasługuje na ciebie – dodał dużo ciszej, nie podnosząc wzroku. – Harry, myślałeś, że nie widzę, jak ona cię traktuje? Wiem, że próbowałeś udawać, że wszystko jest w porządku, ale nie jestem ślepy! – wybuchnął nagle Ron i podniósł wzrok na Harry’ego. Bez lęku patrzył mu prosto w oczy, jakby chcąc rzucić mu wyzwanie. – Jesteś moim kumplem a ona moją siostrą, ale w sporze między wami zawsze stanę za tobą – obiecał, a koniuszki uszu mu poczerwieniały. Harry wiedział, że jego przyjaciel mówi prawdę i nie miał pojęcia, co powinno się w takiej sytuacji powiedzieć. W końcu wybąkał:
– Dzięki.
– Nie ma za co, stary! Zostało jeszcze trochę tych ciasteczek? – zapytał Ron, rozglądając się uważnie po salonie. Dostrzegł talerzyk i od razu przysunął go do siebie. – Zgłodniałem.
– Jasne! Zostawiliśmy wam trochę.

***

– Harry, przeszukałam cały księgozbiór Liberum Ars Magica, ale nigdzie nie znalazłam żadnego zaklęcia, które przypominałoby swoimi skutkami twoje sny. Napisałam też do pani Pince, może jej uda się coś znaleźć w bibliotece Hogwartu. Jeśli to nic nie da, pozostanie nam jeszcze jedno miejsce do sprawdzenia, ale nie wiem, czy to będzie możliwe. Prawdopodobnie nie. – Hermiona westchnęła.
Harry przytulił ją lekko do siebie.
– Dziękuję, że się tak starasz. Naprawdę nie możesz się tak przemęczać z mojego powodu.
– Harry, z dnia na dzień wyglądasz coraz gorzej i każesz mi się nie przejmować? Raczysz żartować? – Harry’emu nie umknął wyrzut w głosie przyjaciółki. Wiedział, że naprawdę się o niego martwi, ale prawdę mówiąc, zaczynała go już denerwować ta troska. Wszyscy zdawali się załamywać nad nim ręce. Molly wpadała codziennie i przygotowywała mu posiłki, jednocześnie mamrocząc pod nosem na głupotę swojej córki, która zamieszkała ze swoim ukochanym w Londynie. Ted próbował wyciągać go na miasto razem z resztą aurorów, niby w celach rozrywkowych, ale tak naprawdę bojąc się go zostawić samego w pustym domu. Cała rodzina Weasleyów zjednoczyła się w wysiłkach zmuszenia go do uczestnictwa w życiu towarzyskim i codziennie zapraszano go to na obiad, to na kolację. Jego asystentka stwierdziła głośno i wyraźnie, że się o niego martwi, mimo że zwykle nie przejmowała się nikim prócz samej siebie. Nawet Kingsley zaczął przypatrywać się mu dziwnie. Jeszcze tego brakowało, żeby go wysłał na przymusowy urlop. Harry zmusił się do szczerego uśmiechu, liczył, że uda mu się uniknąć kazania przyjaciółki. Płonna nadzieja.
– Harry, jeśli nie zaczniesz sypiać, twój organizm tego nie wytrzyma. Codzienny wysiłek, jakiego wymaga praca aurora, w połączeniu z brakiem snu i nieodpowiednim odżywianiem doprowadzi cię do wycieńczenia. Musisz sypiać, inaczej źle to się skończy. Eliksiry ci nie pomagają?
Harry udał, że nie słyszy pytania, pozornie zajęty krojeniem ogórka. Cisza przedłużała się i w końcu przyznał się przyjaciółce do braku efektów działania eliksirów, które dla niego przygotowała.
– Harry, to poważna sprawa. Może rzucę na ciebie zaklęcie usypiające? – zaproponowała, wyciągając kilka kromek chleba.
Mężczyzna potrząsnął głową.
– To nic nie da. W szpitalu rzucili je na mnie. Bezskutecznie. Chcieli mnie nawet zatrzymać na jakieś specjalistyczne badania, bo nie mieli jeszcze takiego przypadku jak ja, ale udało mi się wymówić.
– Powinieneś wziąć w nich udział – skarciła go. – Skoro nawet wyspecjalizowani pracownicy św. Mungo nie potrafili zmusić twojego organizmu do spokojnego snu, musimy znaleźć inny sposób. I to szybko. Inaczej… – Hermiona odwróciła się do niego plecami, sięgając po margarynę.
Tym wybiegiem nie ukryła przed nim swojej obawy. Harry odłożył nożyk i przygarnął do siebie przyjaciółkę.
– Hermiono, wszystko będzie w porządku, nie musisz się tak przejmować. W końcu jestem tym, który wielokrotnie przeżył bliskie spotkania z Voldemortem. Wybraniec. Pogromca Sama–Wiesz–Kogo. Ten, Który Przeżył Jeszcze Raz. Potter–Cholerny–Zbawca–Świata.
Jego przyjaciółka zachichotała. Harry również uśmiechnął się lekko i wypuścił ją z objęć. Wrócił do przerwanego krojenia.
– Jakbym słyszała Malfoya – prychnęła cicho. Zaraz jednak na jej twarz wróciło zaniepokojenie. – Prorok może nazywać cię, jak chce, ale jesteś zwykłym człowiekiem, a nie jakimś bogiem i ta sytuacja źle się skończy, jeśli w porę nie zareagujemy. Harry, musisz o siebie dbać.
– Przypominasz w tym momencie naszą teściową – zauważył z niewinną miną mężczyzna. Posmarował kromkę i zaczął układać na niej warzywa. – Wpada do mnie codziennie i utyskuje na moją ubogą dietę.
– To nie powód do żartów! Jak możesz zachowywać się, jakbyśmy przesadzały?! – oburzyła się Hermiona. – Wiesz, że się o ciebie martwimy, ty wredny egoisto! – Bez wahania szturchnęła go w bok.
Harry spojrzał na nią i roześmiał się. Naprawdę nie mógł się powstrzymać – jego przyjaciółka zachowywała się jak kwoka trzęsąca się nad pisklakami. Jego zachowanie rozwścieczyło jeszcze bardziej kobietę.
– Harry, masz natychmiast przestać! – wybuchnęła, z oburzenia aż dygotała. – Musisz myśleć o dzieciach! Co się z nimi stanie, gdy coś ci się przydarzy? I jeszcze cała ta sytuacja z Ginny, myślisz, że one się nie martwią?
Śmiech Harry’ego momentalnie ucichł. Obrzucił przyjaciółkę ostrym spojrzeniem. Hermiona od razu zrozumiała, że przesadziła.
– Harry, przepraszam – zmitygowała się. – Ale sam rozumiesz…
– Wiem, – przerwał jej – ale to nie powód, żebyś obrzucała mnie takimi wymówkami. Myślisz, że nie martwię się, jak całą tę sytuację z Ginny przeżywają moje dzieci? Otóż nie. Nie przerywaj mi – warknął, zanim Hermiona zdążyła się wtrącić. – James zrobił się nienaturalnie cichy – minął już wrzesień, a ja nie dostałem od Minerwy żadnej wiadomości o jego złym zachowaniu ani jakimkolwiek szlabanie, który zdążył zarobić. Lucy doniosła mi, że Lily śnią się koszmary, w których coś przydarza się mnie albo jej braciom. Natomiast Al… o niego martwię się najbardziej – zawsze był najspokojniejszy i najmądrzejszym z moich dzieci, a teraz zachowuje się niczym paranoidalny pustelnik. Odsunął się od wszystkich znajomych i rodziny, wolny czas spędza samotnie gdzieś w zamku. Żadne z nich nawet nie wspomina o matce. Jak mogłaś powiedzieć, że nie przejmuję się swoimi dziećmi? – zapytał z wyrzutem. – Myślałem, że mnie znasz…
– Harry, to nie tak… poniosło mnie… – Rozluźniła trochę dłonie – na skórze pozostały głębokie ślady od paznokci – odetchnęła głęboko i zaczęła jeszcze raz: – Masz rację. Nie powinnam była tego insynuować, ale boję się. Czy tak trudno ci to zrozumieć?
Wiedział, aż za dobrze, czym jest niepokój i obawa o szczęście i zdrowie bliskich, dlatego jego złość wyparowała w ułamku sekundy. Poczuł się zawstydzony swoją wcześniejszą reakcją. Nie chciał, żeby przyjaciółka się o niego martwiła, ale to nie powód, żeby na nią napadać. Straszliwie bezradny wobec tych sprzecznych uczuć przeczesał palcami nieporządną fryzurę.
Hermiona patrzyła na niego przepraszająco. Mimo że znała dobrze swojego przyjaciela, czasami zapominała, jaki jest naprawdę. Zdarzało się, że dawała się zwieść pozorom, jak cała reszta świata, dlatego biorąc to pod uwagę, postanowiła zaczekać na reakcję Harry’ego, który po chwili uśmiechnął się do niej ze zrozumieniem. Wszystko będzie w porządku.
– A co tam u Malfoya? Udało ci się go przekonać? – zapytał po jakimś czasie, układając kanapki na talerzyk.
Hermiona nalała im herbaty i dopiero wtedy odpowiedziała:
– Na razie nie. Jest uparty jak Ron, ale robię postępy… Mam już wprawę w radzeniu sobie z męską głupotą. Ups!
– Właśnie. Chyba zapomniałaś z kim rozmawiasz – Harry uśmiechnął się do niej przekornie, obserwując, jak na twarzy przyjaciółki pojawia się rumieniec zdradzający zawstydzenie. – Męska głupota, tak, panno Granger? Ciekawe, co by na to powiedział twój mąż? – zapytał, kiedy szli do salonu – Hermiona niosła napoje, a Harry jedzenie.
Rozsiedli się wygodnie w niskich fotelach i dogryzali sobie wzajemnie, póki z pracy nie wrócił zmaltretowany Ron. Do nosa miał przyczepiony styropianowy kubek o jaskrawo różowym kolorze, który wyśpiewywał narodowy hymn Zimbabwe, a przynajmniej takie wrażenie odniósł Harry słuchając tej melodii.
– Nie pytajcie! – westchnął tylko Ron i zmęczony opadł na kanapę. Jego żona i przyjaciel – podli zdrajcy – chichotali w najlepsze.

***

– Jesteś pewna, że to naprawdę jedyne wyjście? – po raz enty upewnił się Harry, spoglądając z nadzieją na przyjaciółkę.
Hermiona wzniosła oczy do nieba, które tego dnia było wyjątkowo czyste. Udało jej się opanować irytację i prawie spokojnie oświadczyła:
– Tak, Harry. I mam nadzieję, że nie będziesz się już więcej razy pytał, bo będę zmuszona powiedzieć ci parę słów do słuchu.
Jej przyjaciel uśmiechnął się niewinnie, jakby wcale nie przestraszył się jej groźby. Pewnie tak było, bo odważył się przypomnieć o liście od pani Pince.
– Harry, jeśli jeszcze raz będę musiała ci wszystko wyjaśniać, to bądź pewien, że rzucę na ciebie jakąś porządną klątwę!
– Ale… – próbował zaprotestować, ale Hermiona nie dała mu skończyć.
– Słuchaj uważnie, bo nie mam zamiaru się powtarzać: egzemplarz woluminu, o którym informacje znalazła Irma, znajduje się w prywatnej bibliotece Malfoyów. Jedyny tom, który ocalał do naszych czasów – dodała z naciskiem, obserwując uważnie grę emocji na twarzy przyjaciela, który chyba w końcu przyjął jej słowa do wiadomości. – Musimy przekonać Malfoya, żeby ją nam udostępnił. Biorąc pod uwagę, że ty i on się nie znosicie, a ja jestem tą szlamą, która ostatnio natrętnie go nachodzi, to nie będzie łatwe… o ile w ogóle możliwe, więc proszę powstrzymaj się od wszelkich krytycznych uwag, bo nie ręczę za siebie! – ostrzegła.
Harry pokiwał głową, w ten niewerbalny sposób zgadzając się z zdenerwowaną przyjaciółką. Hermiona poczuła wyrzuty sumienia, ale nie na tyle silne, by zrezygnować ze swojego planu. Musiała pomóc przyjacielowi, nawet jeśli samemu zainteresowanemu wcale to się nie podobało.
Przyjrzała się uważnie Harry’emu i z bólem serca przyszło jej zaakceptować jego wygląd, ale rozumiała, że przyjaciel nie zgodzi się na żadne zaklęcia maskujące, dzięki którym możliwe stałoby się ukrycie prawdziwej aparycji. Pewnie nic by to nie dało – Malfoyowie na pewno korzystają z skomplikowanych uroków ochronnych, takich samych, w jakie wyposażono biura w ministerstwie, nie pozwalających wejść osobom pod wpływem magicznych klątw do rezydencji, przemknęło jej zaraz przez głowę. Przecież czarodzieje o ich pozycji muszą mieć wszystko, co najlepsze.
Wiedziała, że Malfoy nie zawaha się przed wykorzystaniem sytuacji i z pewnością skomentuje w niezwykle brutalny sposób to, jak prezentuje się jego antagonista z czasów szkolnych. Jej samej trudno przyszło opanować przerażenie, gdy zobaczyła Harry’ego w jaskrawym słońcu, które bezlitośnie obnażyło całą prawdę. Od kiedy Kingsley zmusił go do wzięcia urlopu, widywali się u niego w domu, gdzie zawsze panował miły półmrok, więc nie miała pojęcia, że sytuacja jest aż tak tragiczna. Dopiero dziś zobaczyła, jak naprawdę wygląda jej przyjaciel.
Zielone tęczówki wydawały się prawie czarne, zsiniała skóra wokół oczy nadawała mu wygląd pokonanego boksera, który kilkakrotnie zderzył się z pięścią przeciwnika. Zwykle jasna cera Harry’ego – tylko latem wyglądająca na opaloną – teraz była trupioblada i przezroczysta. Hermiona mogła policzyć każdą żyłkę na twarzy przyjaciela. Rysy wydawały się tak napięte, jakby zaraz miały pęknąć. Nawet usta miały przerażająco jasny kolor. Gdyby ktoś spotkał Harry’ego w ciemnym zaułku, na pewno pomyślałby, że to wampir na głodzie.
Hermionie nie umknęło również osłabienie, jakie wręcz emanowało z postawy mężczyzny. Nie zachowywał się energicznie i wesoło jak zwykle, wydawało jej się, że zaczyna mu brakować siły nie tylko na poruszanie się, ale również na mówienie, czy choćby myślenie.
– Hermiono, jesteśmy na miejscu! – wystękał Harry, gdy w końcu zbliżyli się do rezydencji Malfoyów. Hermiona z niepokojem słuchała jego płytkiego, urywanego oddechu.
Zanim zdążyła zapukać, na progu stanął starannie odziany skrzat, który bez słowa wpuścił ich do domu, a następnie zaprowadził do jakiegoś okazałego pokoju, gdzie zostawił ich samych. Harry usiadł się w jednym z pokrytych białym obiciem foteli, podczas gdy Hermiona z ciekawością rozglądała się po eleganckim wnętrzu. Od razu spostrzegła, że w pomieszczeniu znajdują się rzeczy najlepszego gatunku, wszystkie gustowne i stylowe, świetnie komponujące się z szykownymi meblami. Zachwyciły ją delikatne, porcelanowe figurki stojące na wyeksponowanym miejscu, więc podeszła bliżej, chcąc przyjrzeć się im dokładniej.
– Weasley i Potter! – rozległ się niski głos, który trudno byłoby nie zidentyfikować. Malfoy. – Cóż za ważna sprawa sprowadza do mojego domu bohaterskiego Pottera i jego inteligentną przyjaciółkę? Zaciekawił mnie twój lakoniczny liścik, Weasley – zwrócił się bezpośrednio do Hermiony, która opanowała się i spokojnie, świetnie panując nad swoją mimiką, odwróciła się w stronę gospodarza.
Malfoy stał wygodnie oparty o framugę drzwi, ironicznie uśmiechnięty. Jego srebrzyste oczy uważnym spojrzeniem omiotły jej twarz i figurę, później zwróciły się w stronę pochylonego nad swoimi kolanami Harry’ego.
– Potter, jeśli postanowiłeś wyzionąć ducha na moim perskim dywanie, to zmuszony jestem cię wyprosić – ciągnął dalej tym samym znudzonym tonem, z którym zwrócił się do niej. Kiedy Harry wydawał się nie reagować, usta Malfoya rozciągnęły się w szyderczym grymasie i pouczył mężczyznę: – W kulturalnym towarzystwie przyjęło się zasadę, że rozmówcy patrzą sobie w twarz, więc może łaskawie zastosujesz się do niej. Nawet świętego Pottera obowiązują pewne reguły.
Hermiona uważnie obserwowała Malfoya, dlatego zdążyła dostrzec, jak prawie niezauważalnie zmienił się wyraz jego oczu, gdy Harry podbechcony wyzwaniem spojrzał na niego groźnie. Mignęło w nich coś, czego nie była w stanie zidentyfikować, zanim zagościła w nich zwykła obojętność przyprawiona rozbawieniem, jakby Malfoy świetnie się bawił całą sytuacją.
Hermiona zdecydowała się przerwać milczący pojedynek, jaki toczyli między sobą mężczyźni. Nie mieli czasu na bzdury.
– Malfoy, chcieliśmy cię prosić o zgodę na korzystanie z twojej prywatnej biblioteki – zaczęła.
– Nie ma mowy – powiadomił ją rzeczowo Malfoy bez podawania jakiegokolwiek uzasadnienia. Hermiona opanowała nagłą ochotę, by trzepnąć go w tą zadowoloną gębę i spróbowała jeszcze raz.
– Właściwie to potrzebny jest nam jeden konkretny wolumin.
– To już ciekawsze, kontynuuj – zachęcił ją gospodarz, nadal uważnie obserwując Harry’ego, który siedział zamyślony na fotelu i wpatrywał się w widok, jaki mógł dostrzec za oknem. Hermiona przyglądała im się ze zmarszczonym czołem. Nie wiedziała, w jaki sposób przekonać Malfoya do wypożyczenia im potrzebnego tomu, ale musiała spróbować, tym bardziej, że to mogła być ich ostatnia nadzieja. Dla Harry’ego była gotowa na wszystko. Nawet jeśli przyjdzie jej błagać tego zasuszonego dupka… czy tez pożegnać się ze swoją ustawą, zrobi to dla przyjaciela.
– „Magia snów” – rzuciła krótko.
Te dwa słowa w ułamku sekundy wzbudziły zainteresowanie Malfoya, który przestał obserwować Harry’ego i wbił świdrujące spojrzenie w kobietę. Hermiona starała się nie mrugać, nie chciała, żeby Ślizgon odniósł wrażenie, że się go obawia.
– Malfoy, to naprawdę ważne i …
– Zgoda.
– …powinieneś wziąć pod... - kontynuowała niezrażona Hermiona, gdy nagle dotarło do niej, co właściwie powiedział Malfoy. – Co takiego?
– Zgoda – powtórzył mężczyzna, najwyraźniej świetnie się bawiąc jej zaskoczeniem.
– Bez żadnych warunków? – upewniła się Hermiona, rzucając mu badawcze spojrzenie.
– Malfoyowie nie stawiają warunków – mruknął, a czarownica odetchnęła z ulgą – my tylko żądamy – dokończył z uśmiechem.
Hermiona nie opanowała sapnięcia oburzenia, które jej się wymknęło. Malfoy wyglądał na cholernie zadowolonego z siebie, a Harry… Harry patrzył w okno.

***

Hermiona i Harry otrzymali pokoje blisko siebie, więc kobieta bez wahania wpakowała się do sypialni przyjaciela, nie przejmując się nawet czymś równie prozaicznym jak pukanie.
– Jak mogłeś się zgodzić? To szaleństwo, Harry! – krzyczała na niego od wejścia.
– Sama stwierdziłaś, że zdobycie pozwolenia od Malfoya jest jedynym wyjściem! – żachnął się, odwracając się w jej stronę. Zanim jego wzburzona przyjaciółka wparowała do pokoju, podziwiał doskonałą linię horyzontu.
Harry zdawał sobie sprawę, że zachowuje się dziwnie, ale nie potrafił postępować inaczej. Normalnie. Od kiedy zaczęły śnić mu się te sny, a potem zobaczył Ginny z NIM, nie umiał być takim jak kiedyś. Coś w nim umarło, odeszło na zawsze i w tych licznych ostatnio chwilach szczerości przyznawał się sam przed sobą, że nie żałuje tej zmiany. Życie toczyło się dalej, bez niego, co sprawiało mu przewrotną satysfakcję. Wreszcie miał czas tylko dla siebie i czuł dziwną błogość. Co z tego, że od jakiegoś czasu nie sypia? A właściwie sypiał, o ile można tak nazwać krótkie drzemki, które nie przynosiły mu większej ulgi ani wytchnienia, ale rozjaśniały mgiełkę myśli wirującą w jego głowie. Wreszcie przyznawał się do tych uczuć, spychanych na margines świadomości, które nie pasowały do jego wizji samego siebie, do obrazu Harry’ego Pottera kreowanego zarówno przez przyjaciół jak i czarodziejski świat. Gdzieś między maskami, zakładanymi na co dzień, zgubił samego siebie. Teraz miał okazję się odnaleźć i brakowało mu siły, żeby marnować czas na niepotrzebne bzdury. Skoro Malfoy zażądał jego obecności, niech ją ma z całym tym niepotrzebnym balastem poczucia winy i wstydu. Harry życzył mu udławienia się tymi chęciami, ale nie oczywiście nie powiedział o tym przyjaciółce. On miał ważniejszą misję – odkryć, kim tak właściwie jest.
– Harry, nie powinieneś się tak pochopnie zgadzać – ganiła go Hermiona, ale jakoś już bez przekonania.
– Jestem Gryfonem, zapomniałaś? My wszystko robimy bezmyślnie – Harry uśmiechnął się do przyjaciółki. – Jedyny chlubny wyjątek w naszym domu to ty. Zawsze planowałaś, co powinnaś zrobić i… naprawdę to w tobie podziwiam.
Hermiona zaczerwieniła się, zażenowana bezpośredniością Harry’ego.
– A teraz zmykaj, poczytać tę książkę – polecił jej. – Musisz znaleźć sposób na moje sny jak najszybciej.
– Wreszcie przejąłeś się powagą sytuacji. Naprawdę się cieszę – wyjąkała uszczęśliwiona Hermiona, rzucając się mu na szyję.
Mam już dość Malfoya. Niepokoi mnie. Jakby… jakbym się budził, pomyślał, ale nie podzielił się swoimi myślami z przyjaciółką.
Hermiona pośpiesznie cmoknęła go w policzek i pomknęła do Malfoya, który zobowiązał się zaprowadzić ją do swojej prywatnej biblioteki, jakby nie wiedział, czym to grozi. Pewnie nie wiedział, ale szybko się dowie. Harry uśmiechnął się złośliwie. Nagle nabrał ochoty na czytanie. Dziwne.

***

– Harry, znalazłam! – Mężczyzna prawie podskoczył, słysząc nagły wrzask koło swojego lewego ucha. Oderwał wzrok od akapitu i spojrzał na źródło hałasu. Podekscytowana Hermiona trajkotała coś, ale jakoś ciężko mu było się skupić na tym, co mówi jego przyjaciółka. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się niejasnych, skołtunionych myśli i dopiero wtedy udało mu się trochę skoncentrować. Przynajmniej na tyle, żeby zrozumieć, o czym tak namiętnie peroruje Hermiona.
– To niezwykle interesujący przypadek, Harry. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, gdy przeczytałam, dlaczego masz te sny. To fascynujące, gdybym wcześniej wiedziała, że Malfoyowie mają w swojej bibliotece książki, których poszukiwałam od dłuższego czasu, znalazłabym sposób, żeby przekonać Draco do pozwolenia mi na korzystanie z ich księgozbioru.
– Draco? – zapytał słabo Harry. Miał nadzieję, że się przesłyszał.
– Tak – przytaknęła Hermiona z roztargnieniem i podsunęła mu pod nos książkę. – Zobacz! Tu jest wszystko o twoich snach – próbowała zwrócić uwagę przyjaciela na wskazany fragment, ale Harry wpatrywał się w jej twarz z niedowierzaniem i wyglądało na to, że nie dotarło do niego żadne słowo. – Harry! – podniosła głos, ale to nie wywołało żadnego efektu. W końcu pomachała mu ręką przed oczyma, lecz jej przyjaciel nadal nie reagował.
– Ja to zrobię! – wtrącił się Malfoy i kiedy Hermiona kiwnęła głową, dodał: – Zawsze miałem na to ochotę…
Zanim zdążył się pochylić i zrobić to, co planował, Harry gwałtownie się odsunął. Wreszcie udało mu się opanować słabość organizmu i nie zamierzał pozwolić Malfoyowie na żadne numery. Tym bardziej, że nie wiedział dokładnie, co takiego planował mężczyzna i nie miał ochoty się dowiedzieć.
– Hermiono, znalazłaś sposób na pozbycie się tych snów? – zapytał Harry, przypatrując się uważnie przyjaciółce. Zignorował Malfoya, który stał zdecydowanie za blisko.
– Tak – przytaknęła kobieta, stukając palcem w stronicę. – Masz wszystko tutaj. Zaklęcie nie należy do najprostszych… i jest całkowicie niewerbalne, ale myślę, że sobie poradzisz.
– Ja? – upewnił się Harry.
Malfoy uniósł wysoko brew i zadrwił:
– Porażasz inteligencją, Potter. Jeszcze trochę i zaczniesz się cofać w rozwoju, o ile to jest w ogóle możliwe.
Harry nie umiał wzbudzić w sobie nawet cienia złości, której, o czym był przekonany, oczekiwał Malfoy. Zignorował jego słowa i zwrócił się do przyjaciółki:
– Hermiono, więc ja muszę rzucić zaklęcie?
Kobieta skinęła głową, patrząc na niego z troską i obawą. Harry odgonił irracjonalne uczucie irytacji, które ogarnęło go w ułamku sekundy. Nie powinien złościć się na przyjaciółkę, skoro nie zdenerwował go komentarz Malfoya, ale właśnie tak czuł. Chyba oszalał.
– Harry, powinniśmy zrobić to jak najszybciej. Naprawdę wyglądasz str…
– Hermiono! – przerwał jej. Malfoy przypatrywał im się ze zmarszczonymi brwiami, najwyraźniej zastanawiając się, jak wykorzystać sytuację.
Harry nie chciał robić przy nim, sceny, ale miał dość słuchania uwag na temat swojego wyglądu. Wszyscy zwracali uwagę tylko na to. Nawet jego przyjaciele, a może szczególnie oni.
– Pokaż mi te zaklęcie! – polecił.
Hermiona podsunęła mu wolumin, pokazała zaznaczoną formułę, wszystko bez słowa. Harry poczuł wyrzuty sumienia, lecz nie złagodziło to jego złości, wręcz przeciwnie – zwiększyło ją.
– Potter, możesz zająć moją sypialnię – zaproponował Malfoy.

ęłęó– Harry, skup się! – zażądała Hermiona, patrząc na niego surowo.
Harry ostatkiem sił powstrzymał się od ciętej riposty. Jego przyjaciółka zachowywała się, jakby rzucenie niewerbalnego zaklęcia, na leżąco, wykonując skomplikowane ruchy różdżką i słuchając kpiących komentarzy Malfoya, było proste.
– Weasley, to zaklęcie przerasta możliwości Pottera, powinien dać sobie z nim spokój… na razie. – Głos Malfoya dobiegał z jego prawej strony. Harry nie był pewien, czy naprawdę go usłyszał – zabrzmiało to tak… jakby mężczyzna się o niego martwił? To musiało być złudzenie.
– Może masz rację, Draco. Harry powinien odpocząć – mruknęła z zawstydzoną miną Hermiona, przypatrując się uważnie przyjacielowi. – To miło, że się o niego martwisz – pochwaliła Malfoya, który od razu się skrzywił.
– Wcale się o niego nie martwię – warknął i obrzucił ją ostrym niczym brzytwa spojrzeniem. Chłód w jego wzroku zmroziłby nawet lód, ale Hermiona wcale się nie przejęła. Nalała Harry’emu odrobinę krystalicznie czystej wody i podała szklankę.
Pił zachłannie, rozkoszując się smakiem. Od kiedy kiepsko sypiał, nauczył się delektować takimi zwykłymi, codziennymi przyjemnościami. Angażował wszystkie zmysły do wykonywania banalnych, przynajmniej według innych ludzi, czynności i odkrywał ich uroki tak niedoceniane przez resztę świata. Czasami dziwił się, jak mógł wcześniej tego nie dostrzegać.
– Harry, musisz się skoncentrować – zaczęła łagodnym tonem Hermiona, z niepokojem przypatrując się jego twarzy. Malfoy skrzyżował ręce na piersiach i udawał, że wcale nie słucha ich rozmowy.
– Wiem!
– Spróbuj jeszcze raz – poprosiła miękko, obserwując, jak uważnie odstawia szklankę na blat. – Powoli. Nie przejmuj się naszą obecnością. Jeśli chcesz, możemy wyjść…
Harry zamyślił się nad tą propozycją. Gdyby był sam, na pewno poszłoby mu o wiele lepiej, ale jednocześnie obecność Malfoya działała na niego pobudzająco. Swoimi sarkastycznymi komentarzami w przedziwny sposób, którego Harry nie do końca rozumiał, dodawał mu energii. Działo się tak nawet wtedy, gdy rywalizowali ze sobą w szkole, więc w pewnym sensie nie powinno go to dziwić, a jednak czuł się trochę zirytowany. Tylko Malfoy potrafił sprawić, że Harry robił z siebie kompletnego głupka, byleby tylko nie okazać się gorszym od jasnowłosego Ślizgona.
– Hm… wolałbym, żebyście zostawili mnie samego – zdecydował się w końcu.
– Dobrze. Już wychodzimy – mruknęła Hermiona, odkładając trzymaną przez siebie książkę na stolik i podeszła do drzwi. – Idziesz, Draco?
Brak werbalnej odpowiedzi można również odczytać jako wyraz niezadowolenia, a przynajmniej tak uznał Harry, gdy Malfoy w milczeniu odwrócił się i minąwszy, nadal bez słowa, Hermionę, wyszedł z pokoju. Przyjaciółka obdarzyła Pottera ostatnim zaniepokojonym spojrzeniem, który bezskutecznie próbowała ukryć pod lekkim uśmiechem i wymknęła się z sypialni.
Harry wreszcie został sam; rozluźnił się lekko i z o wiele większą energią niż przedtem wziął się do ćwiczeń. Zaklęcie, którego musiał użyć, nie zaliczało się do najprostszych: formuła była dość długa, poza tym jednocześnie musiał wykonywać odpowiednie ruchy różdżką. Jednak teraz, gdy nikt bacznie go nie obserwował, szło mu o wiele lepiej.
Wreszcie po kilkunastu minutach, które Hermiona spędziła, maszerując ze zmarszczonym czołem pod drzwiami, a Malfoy popijając wieloletnie wino, z jakiego słynęła, wśród tych nielicznych osób mających przyjemność je spróbować, jego piwnica, Harry rzucił poprawne zaklęcie.
Jego twarz wypogodziła się, a organizm zapadł w długi, regenerujący sen. Gdy jego przyjaciółka, zaniepokojona ciszą panującą w sypialni, weszła do pomieszczenia, Harry wkraczał w nowy świat, o którym kompletnie nic nie wiedział.

***

Dwójka czarodziejów siedziała samotnie w przestronnym pokoju, rozświetlonym niewyraźnym światłem, jaki dawały unoszące się w powietrzu świece.
– Długo jeszcze? – zapytał z typową dla Malfoyów cierpliwością Draco, podnosząc głowę znad książki. Niedbale przerzucił kilka stron, nie zainteresowany treścią.
Hermiona spojrzała na niego z niedowierzaniem. Czasami zastanawiała się, dlaczego w czarodziejskim świecie powszechnie uważano czystokrwistych czarodziejów za inteligentnych, bo jej dotychczasowe doświadczenia z elitą (skrzywiła się) dowodziły tylko jednego – większość z nich to egocentrycy z manią wielkości, której pozazdrościłby im nawet Narcyz.
Opanowała przypływ irytacji i siląc się na spokojny ton, który nie ukrył w wystarczający sposób targających nią uczuć, odpowiedziała:
– Minęło dopiero kilka godzin. – Hermiona zerknęła na szykowny zegar wiszący naprzeciwko. – A właściwie dopiero trzy, więc jeśli umiesz liczyć, to chyba potrafisz powiedzieć, ile czasu zostało do przebudzenia Harry’ego.
– Sarkazm do ciebie nie pasuje, Weasley – skomentował Malfoy, podrywając się z fotela. Hermiona obserwowała, jak niedbałym, pełnym gracji krokiem, który musiał być wyreżyserowany, zbliżył się do łóżka i w skupieniu przyglądał się uśpionej twarzy Harry’ego. – Pewnie nie potrafił rzucił zaklęcia, więc postanowił się zdrzemnąć, co nie było wcale takim idiotycznym pomysłem, jeśli wziąć pod uwagę jego wygląd. Prezentuje się naprawdę fantastycznie. Powinniśmy sprawdzić, czy naprawdę śpi – zaproponował, szturchając palcem ramię nieruchomego mężczyzny.
– Malfoy, zamknij się i zostaw go w spokoju! – warknęła Hermiona, również podnosząc się z wygodnego krzesła. Szybko stanęła koło mężczyzny i poprawiając poduszkę, skomentowała: – Ślepy jesteś? Nie widzisz, że to magiczny sen? Nawet, gdybyśmy chcieli, nie zdołamy go dobudzić. Trzeba czekać… ale jeśli chcesz się przekonać, czy mówię prawdę, to, proszę bardzo, droga wolna. – Rzuciła w stronę blondyna lekceważące spojrzenie, które ten zbył wzruszeniem ramion, ale odsunął się od łóżka. Odgarnął ręką przydługie jasne włosy i z powrotem zajął miejsce na fotelu, nie zwracając już żadnej uwagi na Hermionę. Kobieta westchnęła tylko i przyjrzała się uważnie twarzy przyjaciela.
Harry wyglądał tak bezbronnie i spokojnie. Jakby nie męczyły go żadne troski. Jakby życie nie postanowiło kolejny raz stawiać na jego drodze wyzwań, z jakimi nie musieli walczyć inni ludzie. Jakby wszystko miało być w porządku. Hermiona delikatnie pogładziła miękką skórę przeraźliwie bladego policzka. Naprawdę martwiła się o przyjaciela i ciężko przyszło jej znosić bezczynność. Uczucia dudniły w żyłach, domagając się aktywnego działania, jednak rozum podpowiadał, że Harry znów samotnie musi stawić czoło problemom. Ona tylko może stać z boku i czekać. Nie znosiła braku działania, ale racjonalna część jej osobowości, ta, która wielokrotnie pomagała znaleźć właściwe wyjście w trudnych sytuacjach, nakazywała zachowanie spokoju. Zwykle Hermiona starała się postępować zgodnie z rozsądkiem, tak było o wiele łatwiej, jednak uczucia, jakimi darzyła Harry’ego, utrudniały jej to.
Przysunęła się bliżej do przyjaciela i ujęła jego dłoń. Pragnęła dodać mu otuchy i przypomnieć, że ona będzie na niego czekać, gdziekolwiek i w jakiejkolwiek sytuacji teraz znajdował się jego umysł. Sen złagodził napięcie widoczne w rysach, więc miała nadzieję, że wszystko będzie dobrze. A jeśli nie, to Harry chociaż się wyśpi.

***

Słońce przedzierało się przez grube zasłony i jasnym światłem wpadało do przestronnego pokoju, oświetlając twarz ciemnowłosego mężczyzny, który leżał w skłębionej pościeli. W momencie, gdy poczuł na twarzy ciepłe promienie, jęknął głośno. Wcale nie miał ochoty wstawać. Klnąc pod nosem na własną głupotę, powoli wyplatał się z materiału, skopując przy okazji kołdrę na podłogę. Przetarł przekrwione oczy i odgarnął ciemne włosy, które, z uporem godnym opętanego obsesją fana, po chwili wróciły na poprzednie miejsce, utrudniając mu w ten sposób patrzenie. Mężczyzna ponownie jęknął, ale postanowił dać sobie spokój z niesfornymi kosmykami i dopiero po chwili, w czasie której jako tako zebrał myśli, rozejrzał się po pokoju. Ku swojemu zdziwieniu odkrył, że nie wie, gdzie się znajduje. Siedział ze zmarszczonym czołem, próbując sobie przypomnieć, co robił wczorajszego dnia i dlaczego, na Godryka, znajduje się w jakimś obcym pomieszczeniu? Cała sprawa wydawała mu się bardzo podejrzana, więc szybko wyskoczył z łóżka i rozglądając się uważnie po całej sypialni, podszedł do olbrzymiego lustra, stojącego w kącie.
Musnął dłonią pięknie rzeźbione ramy i wyczuwając pod palcami dziwne zgrubienie, zupełnie nie pasujące do ozdobnego wzoru, przysunął się bliżej, uważnie przyglądając się starannej robocie. Jednak nadal nie potrafił odczytać osobliwego napisu, jaki zdobił srebrną ramę. Przechylił głowę w bok, żeby lepiej widzieć, ale to również nie dało spodziewanego efektu. Zdecydowany odkryć tajemnicę zastanawiał się, jakim sposobem podejść do tego kłopotliwego problemu, ale uporczywy ból głowy jakoś przeszkadzał mu znaleźć dobre rozwiązanie.
Niespodziewanie to niezwykle interesujące zajęcie przerwało mu ciche pukanie do drzwi. Z lekko zdezorientowaną miną przyglądał się, jak do sypialni wchodzi niewielki domowy skrzat, który, uśmiechając się radośnie, wnosił do pokoju tacę pełną pyszności i coś, co od razu wzbudziło zainteresowanie mężczyzny – gorącą kawą. Jej wspaniały zapach drażnił jego zmysły, kusząc obietnicą rozjaśnienia w głowie.
– Panicz Harry już wstał. To dobrze, pan będzie zadowolony. Czeka na panicza w salonie – oznajmił skrzat piskliwie, stawiając tacę na okrągłym stoliku. Od razu skierował się w stronę łóżka, gdzie szybko i sprawnie zaczął poprawiać pościel. – Stworek jest naprawdę szczęśliwy, że panicz postanowił spędzić z nami trochę czasu, dawno już nas nie odwiedzał – stwierdził z nietrudną do wychwycenia pretensją w głosie.
Mężczyzna zamrugał zdziwiony. Nie rozumiał, o czym mówi skrzat, ale zapobiegawczo postanowił milczeć. Unikając odpowiedzi, zajął krzesło, które okazało się bardzo wygodne i nalał sobie trochę życiodajnej kawy. W tej jednej chwili, gdy na języku wyczuł jej gorzki, trudny do pomylenia smak, wszystko przestało mieć znaczenie. Równie dobrze świat właśnie mógł się walić, a on nie ruszyłby nawet palcem, żeby spróbować cokolwiek ratować. Upił jeszcze trochę gorącego napoju, zupełnie nie przejmując się pieczeniem gardła i w milczeniu słuchał tyrady skrzata, który właśnie mocował się z butelkowozieloną kołdrą. Szala zwycięstwa jednoznacznie przechylała się na stronę przedmiotu.
– Panicz Harry powinien częściej odwiedzać pana. Panicz Teddy jest naprawdę słodkim dzieckiem, ale panu jest potrzebna obecność panicza. Częściej się wtedy uśmiecha i rzadziej wychodzi na miasto, by odwiedzać te… – Wyglądało na to, że zabrakło mu odpowiedniego słowa, określającego tego kogoś, więc mężczyzna uśmiechając się niewyraźnie, podsunął mu szybko, choć nadal nie wiedział, kto tak bardzo denerwuje zielone stworzenie:
– Okropne, straszne, wredne, niemądre, głupie, dwulicowe, fałszywe, koszmarne, złe, farbowane…
– Panicz Harry, jak zwykle żartuje, a Stworek się martwi o pana – przerwał mu skrzat, podnosząc głowę znad łóżka, by rzucić mężczyźnie oskarżające spojrzenie. – Gdyby panicz nie wyprowadził się z domu, wszystko byłoby inaczej. Panicz powinien zostać z panem, bo wtedy pan jest szczęśliwy.
Mężczyzna milczał, zastanawiając się nad słowami skrzata. Z całej tyrady zrozumiał jedno – że stworzeniu naprawdę zależy na nim i tym tajemniczym panu.
– Stworek już skończył – zameldował skrzat, kłaniając się nisko przed swoim paniczem. – Stworek sobie pójdzie, żeby panicz mógł się ubrać odpowiednio.
Mężczyzna kiwnął głową, bo najwyraźniej tego po nim oczekiwano, ale nie umknęło mu badawcze spojrzenie rzucane przez odchodzącego skrzata.
Był zdezorientowany i ciągle miał mętlik w głowie. Czuł się dziwnie zagubiony, nie wiedział, co robi w tym miejscu, gdzie właściwie się znajduje i kim jest. Skrzat zwracał się do niego: „paniczu Harry”, więc to musiało znaczyć, że tak ma na imię, ale wcale sobie tego nie przypominał. Sytuacja było co najmniej dziwna i całkowicie irracjonalna. Jak można się obudzić i ni stąd ni zowąd nie wiedzieć, kim się jest? Zakrawało to na kpinę albo mało śmieszny żart. Może ktoś postanowił spłatać mu psikusa? Ale kto? I dlaczego? Jaki miał w tym cel?
Żadne rozsądne wyjaśnienie nie przychodziło mu do głowy.
Z głową zaprzątniętą nierozwiązaną tajemnicą własnej tożsamości, bezmyślnie zajadał się śniadaniem, które przygotował dla niego skrzat. Gdyby ktoś się próbował się od niego dowiedzieć, co takiego jadł, nie znałby odpowiedzi.
Zaspokoiwszy podstawowe pragnienia swojego ciała, postanowił skorzystać z delikatnej sugestii skrzata i przebrać się w coś bardziej odpowiedniego. Gdy otworzył szafę, z wrażenia zabrakło mu tchu. Nigdy nie przypuszczał, że ktokolwiek może mieć tyle ubrań. Nikt tyle nie potrzebuje! Przeszukując czeluści szafy, na którą na pewno rzucono zaklęcie powiększające, bo inaczej nie zmiesiłaby się w niej taka ilość odzieży, zastanawiał się, dlaczego nic nie pamięta. Wreszcie znalazł jakieś ciemne spodnie i jasną koszulę. Szybko przebrał się w wygodne ubrania, które idealnie pasowały do jego sylwetki i podszedł do lustra, chcąc zobaczyć swoją nową prezencję.
Dopiero kiedy spojrzał na swojego lustrzanego sobowtóra, uświadomił sobie, że nawet nie pamiętał swojego wyglądu. Uważnie przyjrzał się wysokiemu ciemnowłosemu mężczyźnie o przenikliwych zielonych oczach, spoglądającego na niego w skupieniu ze zmarszczonym czołem. Na jego czole widniała wąska, cienka blizna w dziwnym kształcie, przypominającym trochę węża albo błyskawicę. Musnął ją prawą dłonią, badając powoli strukturę niespotykanej pamiątki po jakimś wypadku z przeszłości, którego też nie pamiętał. Ciągłe zastanawianie się nad swoją przeszłością przyprawiło go o bolesny ból głowy.
Miał już dość – był zły i zdezorientowany.
Potrzebował kogoś, kto mógłby udzielić mu wyjaśnień i to natychmiast.

ęłęóSchodząc po schodach, uważnie rozglądał się, podziwiając dobry gust gospodarza. O ile jego pokój (a przynajmniej przypuszczał, że sypialnia, w której się obudził, należała do niego) urządzony był w specyficznym odcieniu zieleni, do złudzenia przypominającym barwę jego oczu, i srebra, to korytarz zdecydowanie kolorystycznie odpowiadałby mugolskiej wersji nieba. Wszędzie mógł dostrzec przeróżne drobiazgi o barwie najcieplejszego błękitu, jaki kiedykolwiek widział. Gdzieniegdzie ten monochromatyczny motyw przełamywały przedmioty o białym kolorze. Całość prezentowała się zaskakująco szykownie i elegancko.
Mężczyzna zszedł na dół i nie wiedział, gdzie powinien się teraz skierować. Po obu stronach znajdowały się drzwi, prowadzące nie wiadomo gdzie. Postacie na portretach również nie były zbyt pomocne – przyglądały mu się tylko ciekawie, ale milczały, uśmiechając się lekko.
W gruncie rzeczy cała ta decyzja nie miała znaczenia, ponieważ nie wiedział, gdzie chce iść ani do kogo. Intuicyjnie złapał za najdziwniejszą klamkę, jaką widział w swoim życiu, w kształcie głowy małego węża i otworzył najbliższe drzwi. Wsunął głowę do środka i rozejrzał się z ciekawością po niewielkim pokoiku, w którym jedyną interesującą rzeczą, skupiającą całą uwagę mężczyzny, był bałagan. Wszędzie leżały dziecięce zabawki; na stoliku, krzesłach, podłodze, a nawet ku swojemu zdziwieniu dostrzegł maskotki wygrzewające się w promieniach słońca, wpadających przez otwarte okno. Starannie zamknął drzwi, dbając oto, żeby przypadkiem skrzypieniem nie zaalarmowały skrzata. Coś czuł, że swoim zachowaniem w sypialni wzbudził podejrzliwość stworzenia i nie miał zbytniej ochoty udawać kogoś, kogo nawet nie pamięta.
Mimo wzrastającej irytacji postanowił dalej szukać właściwego pokoju, gdzie, wedle słów skrzata, czekał na niego właściciel domu, dlatego też otworzył kolejne drzwi i szybko je zamknął, chichocząc pod nosem. Niewielki składzik na pewno nie był jego celem, ale cała ta sytuacja zaczynała go już trochę bawić. Zwiedzał nieznany domostwo, zupełnie jak w kiepskiej powieści, więc pewnie za kolejnymi drzwiami będzie na niego czekać jakaś strasznie tajemnicza postać, która poinformuje go o supertajnej misji, jaką musi wykonać albo morderca szykujący się do ciosu. Nie wiedział, skąd do głowy przychodzą mu takie dziwne pomysły, ale grunt, że działały. Rozluźnił się, przestał z takim napięciem obserwować całe otoczenie. Z lekkim uśmiechem na ustach podszedł do kolejnych drzwi. Zaraz też zmarszczył czoło, uważnie wpatrując się w długie, lekko wygięte ku górze rysy, pozostawione na framudze. Dotykiem delikatnie zbadał osobliwe bruzdy, ale nadal nie przychodził mu żaden pomysł, w jaki sposób mogły powstać.
Nagle jego zamyślenie przerwał radosny dziecięcy głosik, proszący o coś głośno. Nie minęła nawet chwila, gdy usłyszał łagodny, męski głos i zbliżające się kroki. Zamarł w bezruchu, nie mogąc się zdecydować, jaką decyzję podjąć – czy czekać na podchodzących i przywitać się z nimi, udając jednocześnie, że ich pamięta, czy też powinien skryć się w jednym z pokoi i wyjść z niego, dopiero gdy odejdą. Opanowany sprzecznymi uczuciami, próbował się zdecydować, ale każda możliwość wydawała mu się równie zła. Zanim zdążył przemyśleć całą sprawę i możliwe konsekwencje, usłyszał melodyjny głos, wołający go po imieniu, który coś mu przypomniał. Próbując zachować te znajome – nieznajome uczucie, jakie przywiodło mu na myśl te ciche wołanie, zaczął powoli się odwracać, ciągle wsłuchując się w przyjazne słowa nieznajomego, który cały czas mówił coś do jego pleców:
–… Harry, mam nadzieję, że nie przejmujesz się głupimi docinkami Syriusza, wiesz przecież, jaki on jest. Nie wyspał się przez naszego szkraba i dlatego od samego rana chodzi i warczy na wszystkich wokół niczym prawdziwy pies. Można by pomyśleć, że bardziej odpowiada mu postać Łapy niż człowieka.
– Lapa! – wyseplenił radośnie maluch, klaskając w ręce. – Lapa! Lapa!
– Tak, Teddy, Łapa jest nieznośny – przyznał mężczyzna – Harry, naprawdę miło, że do nas wpadłeś, choć jak rozumiem, zrobiłeś to pod wpływem emocji? Zresztą nie musisz mówić, to twoja sprawa. Pewnie znowu się pokłóciliście…
Spojrzał na twarz nieznajomego, który przyglądał mu się z przyjacielskim uśmiechem, jednocześnie trzymając małego kilkuletniego chłopca w ramionach i przeżył szok. Ta twarz wyłoniła się z mroków niepamięci, niosąc ze sobą zarówno dobre, jak i złe wspomnienia. W ułamku sekundy przypomniał sobie, kim jest i co tu robi. Nie mogąc otrząsnąć się z szoku, zdołał tylko wyszeptać:
– Remus…

* * *

Niewysoki skrzat ukłonił się po raz ostatni i pośpiesznie wyszedł z pokoju. Hermiona zrezygnowała z piorunowania wzrokiem Malfoya (który i tak się tym nie przejął) i skupiła swoją uwagę na mahoniowym stoliku. Obrzuciła nieuważnym spojrzeniem delikatną i drogocenną zastawę, jej zainteresowanie wzbudził za to apetyczny zapach dobywający się z półmisków. Nie przyznałaby się do tego głośno, ale była niesamowicie głodna. Od rana nic nie jadła i żołądek domagał się czegoś pożywnego.
Malfoy przyglądał się jej z zadowolonym uśmiechem na ustach, gdy w niesamowitym tempie pochłaniała jedzenie. Hermiona udawała, że nie widzi satysfakcji w jego oczach. Nie zniosłaby ani jednej kąśliwej uwagi, choć sama musiała przyznać, iż miałby do tego święte prawo – jeszcze dziesięć minut temu zarzekała się, że nie jest głodna, a teraz nie może oderwać się od jedzenia.
– Minęło już osiem godzin. Ciekawe, jak też nasz Wybawca sobie radzi? – zapytał, obserwując świetlne refleksy w swoim winie, po czym odstawił kieliszek na okrągły stolik.
Hermiona nie zareagowała, bo nie wiedziała, co niby ma mu odpowiedzieć. Ją też to ciekawiło, ale ona, w przeciwieństwie do Malfoya, wierzyła, że przyjaciel sobie poradzi. Upiła trochę wykwintnego wina i przyjrzała się uważnie gospodarzowi.
Malfoy siedział wygodnie na fotelu, z przymkniętymi powiekami i głową opartą o szmaragdową tapicerkę. Jasne włosy rozsypały się na oparciu, tworząc naturalną aureolę wokół bladej twarzy. Zamknięte oczy ukrywały protekcjonalne spojrzenie, do którego zdążyła już się przyzwyczaić, ale teraz, gdy obserwowała uważnie jego rozluźnione oblicze, zauważyła wszystko to, czego nigdy nie potrafiła dostrzec pod maską pogardy i lekceważenia.
Malfoy w tej jednej chwili wydał jej się bardzo samotny. Hermiona widziała wcześniej, jak ukrywa za szyderstwem i ironią swój strach, ale nigdy nie zastanawiała się nad przyczynami takiego zachowania. Teraz odkryła prawdę i ta świadomość wcale nie poprawiła jej humoru. Odłożyła sztućce i sięgnęła po kryształowy kieliszek. Zwilżyła usta w wyśmienitym alkoholu i powoli, zastanawiając się nad każdym słowem, odpowiedziała:
– Harry jest świetnie wyszkolonym czarodziejem, jednym z najlepszych aurorów, o ile nie najlepszym, więc powinien poradzić sobie z każdą możliwą komplikacją, jaka może go tam spotkać.
– Weasley, nie dziwi cię cała ta sytuacja? Ty i ja, razem, w mojej sypialni, sam na sam jemy pyszną kolację w tak romantyczną noc. Ciekawe, co na to powiedziałby twój mąż? – zapytał, uśmiechając się zimno.
Hermiona zachichotała, wyobrażając sobie minę Rona. Po dwudziestu latach małżeństwa nadal był o nią zazdrosny, jak wtedy, gdy mieli po piętnaście lat. Malfoy najwyraźniej zaskoczony jej reakcją nie wiedział, co powiedzieć. Po chwili linia jego ust złagodniała, a nawet zadrgała rozbawieniem, w szarych oczach natomiast zabłysły diabelskie iskierki.
– Czyżbyś chciała coś mi powiedzieć, Weasley? Czuję się naprawdę zaskoczony twoją nieokiełznaną naturą. Nie tego spodziewałem się po surowej Panie Doskonałej.
– Draco… – wyjąkała Hermiona między kolejnymi wybuchami śmiechu. – Czyżbyś sobie ze mnie żartował?
– Ja? – zapytał mężczyzna z komicznym zdziwieniem, uśmiechając się lekko. – Jakżebym śmiał? Alkohol ci zaszkodził, Weasley. Malfoyowie nie żartują sobie z pospólstwem, ich godność im na to nie pozwala.
– Albo brak poczucia humoru – rzuciła wesoło Hermiona, uważnie obserwując jego reakcję.
– Ta obraza wymaga rekompensaty – skwitował tylko i sięgnął po kieliszek. Upił łyk wina i dopiero wtedy stwierdził: – Za tą impertynencję będziesz musiała zapłacić wysoką cenę, Weasley.
– Już się boję. – Hermiona postanowiła przekonać się, jak daleko jest gotowy się posunąć Malfoy w swoich intrygach. No i podpuszczanie go sprawiało niesamowitą frajdę. Całkiem nieświadomie udało mu się poprawić jej nastrój i chociażby dlatego powinna mu być wdzięczna.
– Co by tu zaproponować? – Draco udał, że się zastanawia. Dokładnie wiedział, czego chce od przyjaciółki Pottera, ale na razie nie chciał ujawniać swoich planów, dlatego zaproponował: – Powiesz swojemu mężowi, że spędziłaś ze mną noc. – Zanim Hermiona zdążyła zaprotestować, dodał: – To przecież będzie prawda. Będziemy tu we dwoje przez całą noc.
W końcu otrząsnąwszy się z szoku, kobieta szybko zareagowała na ten niebywale głupi pomysł. Nie spodziewała się, że będzie chciał z nią grać w te swoje brudne gierki, ale zdecydowała się podjąć wyzwanie, skoro tego chciał. Ale na jej warunkach.
– Zgoda.
Hermiona z satysfakcją przyglądała się niedowierzaniu mężczyzny. Malfoy ujął kieliszek i zanurzył usta w napoju. Cisza zaczęła jej przeszkadzać. Nie wiedziała, co myśleć o zachowaniu gospodarza, który przyglądał się z nieodgadnioną miną kryształowi w swojej dłoni. Przechylił go lekko, jakby podziwiał złotawe błyski wina.
W końcu zdecydował się przerwać milczenie.
– Skoro jesteś pewna, Weasley – podjął spokojnie temat, nadal nie patrząc w jej stronę.
Hermiona zamrugała, zdziwiona obojętnym tonem. Wydawało jej się, że Malfoyowie zależy na tej sprawie, a teraz zachowuje się, jakby nie miała większego znaczenia. Przyjrzała mu się uważnie, ale po chwili musiała się poddać. Z jego twarzy nie dało się nic odczytać.
– Oczywiście pozostaje kwestia, w jaki sposób dowiedziesz, że to zrobiłaś. Jakieś sugestie? – zapytał bez większego zainteresowania.
Hermiona pokręciła głową, czego Malfoy nawet nie dostrzegł, bezustannie bawiąc się kieliszkiem. Zagryzając wargi, próbowała znaleźć jakiś sposób, żeby wykręcić się z tej prowokacji.
– Może ogłoszenie w gazecie? – zaproponował, uśmiechając się w ten specyficzny, malfoyowski sposób.
Od razu zrozumiała, że przegrała. Wygrał. Hermiona westchnęła i postanowiła się poddać.
– Zgoda. Powiedz, czego tak naprawdę chcesz.
– Bardzo nieprecyzyjne pytanie, Weasley – skarcił ją pobłażliwie, a ona nabrała nagłej chęci na skręcenie mu karku, czego w gruncie rzeczy nikt przy zdrowych zmysłach nie zaliczyłby do czegoś dziwnego. Ron byłby pierwszym, który by temu przyklasnął. W końcu to Malfoy, rozgrzeszyła się w duchu. Świętego doprowadziłby do szaleństwa.
– Czego mogę chcieć? Zastanówmy się… – kontynuował, nieświadom morderczych planów gościa.
– Draco, przejdźmy do rzeczy – zaproponowała.
– Skoro właśnie tego chcesz. W takim razie musisz zaspokoić moją ciekawość. – Malfoy zignorował zduszony pisk Hermiony i jak gdyby nigdy nic kontynuował: – Od czego możesz zacząć? Hm… najlepiej od początku.

***

Harry siedział ze zdezorientowaną miną na krześle w przestronnej kuchni i starał się udawać, iż cała ta piekielna sytuacja wcale nie jest dziwna. Jakby co dzień spotykał od dawna nieżyjących znajomych, którzy uśmiechają się do niego radośnie znad ciemnej główki swojego synka. Powiedzieć, że czuł się niezręcznie, to byłoby niedopowiedzenie roku.
– Harry, słyszałem o waszym najnowszym pomyśle – zaczął Remus, podając chłopcu migającą światłami kulkę, którą ten zignorował. – Brzmi naprawdę ciekawie, ale nie jestem przekonany, czy uda wam się przekonać do tego społeczeństwo. Dużo osób zaneguje intencje, jakie przyświecają całej sprawie. Choć myślę, że… Teddy! Nie ruszaj! – skarcił syna, który nic sobie nie robiąc ze zdenerwowania mężczyzny, nadal próbował sięgnąć nożyk leżący niedaleko Pottera. – Harry, mógłbyś?
– Jasne.
Zabrał niebezpieczny przedmiot z zasięgu rąk chłopca. Teddy popatrzył na niego w skupieniu, śmiesznie marszcząc czoło. Po sekundzie jego piegowatą twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Harry znał tą minę i jęknął w duchu. Niezależnie od tego, jak bardzo ten świat różnił się od jego, pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. A szczególnie pewne małe, przebiegłe bestyjki.
– Wujek, da! – poprosił Teddy, uśmiechając się słodko.
Harry pokręcił przecząco głową. Szybko zlustrował wzrokiem całe pomieszczenie i ku swojemu zadowoleniu dostrzegł coś, co na pewno zainteresuje jego chrześniaka. Wstał od stołu, bacznie obserwowany przez dwie pary oczu i stanął przy oknie. Odwrócił się z uśmiechem, ukrywając wybrany przedmiot za plecami. Roziskrzone oczy Teddy’ego powiedział mu, że podstęp się udał. Chłopiec nie odrywał spojrzenia od jego lewej ręki. Harry uśmiechnął się lekko i kucnął koło niego. Nie zdążył nawet doliczyć do czterech, gdy Teddy poprosił:
– Da! Prose… – Chłopiec był rozczulający z tą błagalną minką i bezgraniczną wiarą w dobre serce chrzestnego. Harry od razu zmiękł i podał mu zabawkę. Teddy przytulił do siebie wysłużonego misia. Jedno ucho przekrzywiło się zabawnie, gdy jego chrześniak próbował udusić maskotkę.
Remus uśmiechnął się porozumiewawczo do Harry’ego.
– Masz do niego świetne podejście. Zupełnie jak Syriusz. Ciekawe, gdzie on jest? Mam nadzieję, że nie poszedł znowu do…
Stworek wparował do kuchni, mamrocząc coś pod nosem. Zamarł, gdy dostrzegł mężczyzn. Opanowawszy emocje, ukłonił się nieznacznie i obrzucając Harry’ego krytycznym spojrzeniem, stwierdził:
– Dzień dobry! Pan nadal czeka na panicza w salonie. Pan Remus już wstał? – Mimo że to było pytanie retoryczne, Remus kiwnął głową. – Zaraz przygotuję śniadanie. Na co ma pan ochotę? Są świeże jajka, może jajecznicę?
– Z przyjemnością. Dziękuję, Stworku.
Teddy ześliznął się z kolan taty i podszedł do Harry’ego. Remus roześmiał się chrapliwie, jakby dawno tego nie robił, gdy jego syn wyciągnął ręce do chrzestnego.
– Mały cwaniak, Syriusz go tego nauczył.
Harry przytulił do siebie chłopca, wdychając słodkawy zapach mydła. Już od dawna nie miał okazji tulić do siebie tak małego dziecka, więc korzystał z okazji, ile się da. Jego synowie już dawno wyrośli. Lily, choć najmłodsza, nigdy nie należała do typowych pieszczochów, więc trochę już zapomniał, jakie to wspaniałe uczucie. Teddy objął swoimi wątłymi rączkami jego szyję i zaczął się wiercić, mieszcząc się wygodnie w ramionach mężczyzny. W końcu widocznie uznał, że znalazł sobie odpowiednią pozycję i wtulił się w Harry’ego.
Upuszczona zabawka poniewierałaby się po podłodze, gdyby Stworek jej nie podniósł. Remus uśmiechnął się leciutko, choć, jak spostrzegł Harry, jego oczy nadal miały ten wyraz, jakiego dawno już nie widział w niczyich oczach. Mieszanina smutku, samotności i jakby… gorycz? Nie był pewien, czy prawidłowo zidentyfikował uczucia starego przyjaciela. Nigdy nie należał do ekspertów w dziedzinie odczytywania emocji, czego teraz gorzko żałował. Do szaleństwa doprowadzał go fakt, że nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Ale jednego był pewien – niezależnie od wszystkiego, dowie się całej prawdy, przy okazji pozbywając się tych natrętnych snów.

ęłęó– Harry – zaczął po chwili Remus – chyba powinieneś iść już do Syriusza. Sam wiesz, jaki jest niecierpliwy. Daj mi tego szkraba, sam się nim zajmę.
Potter zawahał się, ale nie chcąc wzbudzać podejrzeń, oddał Teddy’ego ojcu. Przeczesał palcami włosy i lekko westchnął, po czym wstał z tak nieszczęśliwą miną, że twarz Remusa znów rozjaśnił uśmiech.
Nim Harry zdążył podejść do drzwi, te otwarły się z rozmachem, a na progu stanął chrzestny z morderczym błyskiem w oku. Wyraz jego twarzy zmienił się gwałtownie, gdy omiótł spojrzeniem kuchnię.
– Harry! Stworek nie powiedział ci, że na ciebie czekam? – zapytał, wpatrując się ciągle w Remusa, który speszył się lekko.
– Powiedział… – wybąkał Harry, próbując opanować chęć uszczypnięcia się. Cała ta scena wydawała mu się surrealistyczna; Syriusz wgapiający się z pełną niedowierzania miną w Lupina, Stworek spokojnie rozbijający jajka nad jakąś miską i zielono-różowowłosy Teddy próbujący zdjąć ojcu zegarek i on sam, zdezorientowany jak nigdy dotąd.
Opanowawszy emocje, przyjrzał się swojemu chrzestnemu. Tyle lat nie miał do tego okazji. Z niespokojnie bijącym sercem omiótł szybkim spojrzeniem niestaranny ubiór i zatrzymał wzrok na jego twarzy, odprężonej i spokojnej, tylko oczy błyszczały podejrzanie. Lśniące ciemne włosy opadały na policzek podkreślając wąską bliznę, której on, Harry, nigdy przedtem nie widział. Skąd się ona wzięła? Czyżby ten świat aż tak bardzo różnił się od tego, z którego on pochodzi? Potter zaznaczył sobie w myślach, żeby się tego dowiedzieć. Zarówno Remus jak i Syriusz wyglądali inaczej, niż kiedyś. I nie chodziło tylko o to, że żyli, lecz… sam nie wiedział, ale obaj mieli w oczach coś takiego, coś, czego nigdy przedtem tam nie było. Z lekkim westchnieniem Harry uzmysłowił sobie po raz pierwszy, że czeka go naprawdę trudne zadanie. Przedtem, gdy zastanawiał się nad użyciem tego zaklęcia, wszystko wydawało się być proste, ale teraz… teraz z każdą chwilą uświadamiał sobie, jak mało wie o tym świecie i jak trudno będzie mu udawać, że jednak tu pasuje. Niby istniał limit czasu, w którym pokładał pewną nadzieję, ale gdyby coś poszło nie tak, nie będzie miał możliwości, żeby wrócić do swojego świata. Do swojej rodziny – Ala, Jamesa, Lily, Hermiony, Rona, Neville’ego, Teda, Andromedy, Molly… do wszystkich, którzy byli dla niego tacy ważni… do ukochanej pracy… do…
Te rozmyślania przerwał mu głos Lupina.
– Syriuszu… – zaczął Remus i spojrzał na czubek jego głowy.
Harry powstrzymując się od śmiechu, podszedł do Syriusza i zdjął mu z głowy wypchany czerwono-złoty kapelusz,.
– Hm… wybierałeś się gdzieś z tym? Pewnie na bal przebierańców… – zasugerował z kpiącą miną, przypatrując się uważnie kolorowemu nakryciu głowy – a może chciałeś w tym iść na randkę?
– Bardzo zabawne, Potter! – odwarknął mu Syriusz, w końcu odwracając wzrok od swojego przyjaciela i obrzucając chrześniaka karcącym spojrzeniem. – Lepiej powstrzymaj się od uwag, bo nadal jestem na ciebie wściekły! Poczekaj no łobuzie, zaraz się tobą zajmę, najpierw jednak…
Syriusz ruszył w stronę Remusa z przewrotnym uśmiechem, źle wróżącym siedzącemu mężczyźnie. Harry nie wiedział, o co tu chodzi – wszystko wydawało się być na opak – ale nie mógł pozwolić, by jego chrzestny zaatakował Lupina. Stanął mu na drodze i zmarszczył groźnie brwi, mając nadzieję, że to go powstrzyma.
Złudna była to wiara, ponieważ Syriusz nie wahając się nawet przez ułamek sekundy, sprawnie go wyminął, potrącając jednocześnie kręcącego się po kuchni Stworka i jednym susem znalazł się przy Remusie. Pochylił się nad mężczyzną i zaczął łaskotać Teddy’ego, który od razu się rozpiszczał.
Harry skrzywił się lekko, gdy jego uszy zaatakowała kanonada piskliwych dźwięków. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Westchnął cicho pod nosem, karcąc się jednocześnie za brzydkie podejrzenia i obiecując sobie solennie, że następnym razem zaufa instynktowi, który podpowiadał mu ufność w hm… dobre intencje chrzestnego.
– No już Syriuszu… Syriuszu!… Syriuszu!... Przestań już! – krzyczał Lupin, przekrzykując swojego syna. Remus próbował opanować przyjaciela, ale jak dotychczas nic to nie dawało. W końcu zdenerwowany pacnął Syriusza lekko przez głowę, co od razu wywołało pożądany efekt. Mężczyzna odsunął się trochę i oburzony zawołał:
– Za co to było? – Rozmasowując sobie głowę, obrzucał Remusa zdziwionym spojrzeniem.
Harry uśmiechnął się do Teddy’ego, który z tego wszystkiego dostał czkawki i wyjął z kieszeni różdżkę.
– Następnym razem słuchaj, co się do ciebie mówi – powiedział spokojnie, zanim Lupin zdążył odpowiedzieć, po czym zaczął szeptać przeciwzaklecie.
Syriusz z niedowierzaniem przyglądał się obu mężczyznom, którzy wymienili znaczące spojrzenia. Pokręcił głową, nadal pełen wątpliwości, ale nawet nie minęła sekunda, gdy znowu się odezwał:
– Dwóch na jednego, no no, nie spodziewałem się tego – z udawanym żalem popatrzył najpierw na Remusa, później na Harry’ego, na którym jego wzrok się zatrzymał. Potem dodał: – Z tobą nadal mam do pogadania, nie myśl, że ci się upiekło.
– Tak?
– Nie udawaj niewinnego, Harry! – Ostrzegł go Syriusz, ale oczy mu się śmiały. – No chyba, że jesteś niewinny, wtedy… wtedy mogę ci tylko współczuć.
Harry spąsowiał. Nie spodziewał się, że jego chrzestny może sugerować coś takiego.
– Syriuszu! – jęknął Remus. – Nie zawstydzaj go!
– Nie robię tego! Ja tylko stwierdziłem fakt. Jeśli nadal jest…
– Nawet jeśli to prawda nie powinieneś mówić tego w tak obcesowy sposób. To prywatna sprawa Harry’ego i nie wolno ci się wtrąca…
– Skończmy ten temat! – przerwał im zdecydowanie Harry. Miał już dość. Słuchanie, jak ci dwaj sprzeczają się na temat jego życia erotycznego, było grubo ponad jego siły.
– Masz rację – przyznał Remus, uśmiechając się do niego uspokajająco.
Syriusz powstrzymał się od komentarza, za co Harry był mu niewymownie wdzięczny. Dzisiejszy dzień zaliczył do najdziwniejszych w swoim życiu… i jednocześnie do najszczęśliwszych. Bo mimo wszystko czuł się tak naprawdę dobrze – miał koło siebie Syriusz i Remusa, którzy właśnie zaczęli dyskutować na temat jakiejś ustawy. Był pewien, że niedługo zobaczy swoich przyjaciół i wszystko będzie dobrze. I choć nadal pamiętał przestrogi Hermiony, to jakoś nie wydawały mu się równie ważne, jak przedtem. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku.

* * *

Albo i nie.
Harry ostatkiem sił powstrzymał się od głośnego wyrażania swojego niezadowolenia. Od przeszło dziesięciu minut słuchał tyrady Syriusza, który perorował mu coś nad uchem, niepomny tego, że chrześniak w ogóle go nie słucha. Jakby tego było mało – nadal nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Jego chrzestny maszerował wtem i wewte narzekając i złorzecząc na przemian, ale nic jasnego z tego nie wynikało. Harry próbował, naprawdę próbował, dowiedzieć się, dlaczego Syriusz jest na niego zły, ale dotychczas jego wysiłki spełzały na niczym.
– I mam nadzieję, że to będzie ostatni raz! – zakończył w końcu mężczyzna, zatrzymując się przed Harrym.
Potulne skinienie głową chyba uspokoiło Syriusza… na kilka sekund, bo nim Potter zdążył czmychnąć z pokoju, rozległ się jego zwodniczo łagodny głos:
– Harry, czy ty mnie w ogóle słuchałeś?
– Eee…
Harry nie chciał kłamać, naprawdę, a jednocześnie nie chciał się przyznać do nieuwagi, ponieważ wtedy – na Merlina! – czekałaby kolejna krótka rozmowa, która pewnie byłaby o wiele treściwsza niż pierwsza. Nawet cierpliwość ma swoje granice.
– Harry? – Syriusz spojrzał na jego przerażoną minę i zagryzł wargi. Nie wytrzymał jednak długo – wybuch głośnego śmiechu zwabił po chwili do niewielkiego pokoju Remusa.
Mężczyzna stanął w wejściu, przypatrując się obu uważnie. Widząc ulgę na twarzy Harry’ego, uśmiechnął się łagodnie i patrząc Syriuszowi prosto w oczy, z leciutką drwiną w głosie stwierdził:
– Jak widzę, twoja rozmowa uświadamiająca udała się znakomicie.
Tym razem to Harry nie zdążył opanować nagłego parsknięcia.
– Rozmowa okazała się sukcesem – odparł Syriusz. Harry za jego plecami udał, że zasypia.
– Tak… o ile za sukces można poczytać sobie kompletne zanudzenie Harry’ego – odparował szybko Remus, mrugając porozumiewawczo do Pottera.
– Bardzo zabawne! – odciął się Black, ale zaraz spojrzał z niepokojem na swojego chrześniaka i zapytał: – Nie zanudziłem cię, prawda?
Harry nie miał serca powiedzieć mu prawdy; Syriusz naprawdę się starał, ale ponad dwudziestominutowa pogadanka na temat, który był mu kompletnie obcy, nawet świętego doprowadziłaby do rozpaczy.
Widocznie miotające nim uczucia odbiły się na jego twarzy, ponieważ Syriusz wyraźnie oklapł. Remus poklepał go pocieszająco po ramieniu.
– Nic się nie stało – pocieszał go cicho. – Harry jest już dorosły i tak powinieneś go traktować.
Potter entuzjastycznie pokiwał głową. Nie bardzo wiedział, co powinien powiedzieć, gdy obaj mężczyźni wlepili w niego wzrok. Remus naglący, a Syriusz pełen wyczekiwania, że jednak nie okazał się aż tak tragiczny.
– Eee… właśnie… Remus ma rację – jestem dorosły i to ja ponoszę konsekwencje swoich działań… nawet, jeśli popełnię błąd, to będzie moja następstwo mojej decyzji… i… Syriuszu… wiem, że jeśli będę potrzebował twojej pomocy, to na pewno mi jej udzielisz… bez wahania… i nie musisz… – mnie zanudzać – Harry przygryzł wargi, powstrzymując cisnące się na usta słowa, szybko zastąpił je bardziej neutralnymi: – mnie tak autorytatywnie uświadamiać… wystarczy, że będziesz przy mnie, gdy będę tego potrzebować… tak jak dotychczas…
Remus przyglądał mu się uważnie, najwyraźniej zaskoczony tym co właśnie padło z ust Harry’ego. Potter czuł na sobie jego podejrzliwy wzrok, gdy Syriusz mocno go do siebie przygarnął. Otoczony silnym uściskiem, miał pewne trudności w oddychaniu, ale nie przejmował się tym zbytnio. Czuł się niezwykle na miejscu, jakby… jakby zawsze powinien tu być. Harry opanował początkowe zakłopotanie i odwzajemnił uścisk. Wdychając lekki zapach wody kolońskiej, próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek pozwolił sobie na takie zachowanie. Jak to twierdziła Hermiona – zawsze był osobą łatwo ulegającą emocjom, ale rzadko pozwalającą sobie na bliskość z drugim człowiekiem. Teraz wydawało mu się to bez znaczenia. Był tam, gdzie być powinien.
Gdy Syriusz odsunął się od niego z wyraźną niechęcią, Harry uśmiechnął się lekko. Spojrzenie Remusa nie zmieniło się ani o jotę, ale wydawał się dużo spokojniej przypatrywać obu czarodziejom. Nawet, jak to wydawało się Harry’emu, z pewną dozą zadowolenia i... satysfakcji?

* * *

– To już wszystko? – zapytał Malfoy z zawiedzioną miną. – Weasley, powiedz, że oszukujesz…
– Oczywiście, że nie! – zaprzeczyła i znów pochyliła się nad pergaminem.
Malfoy przypatrywał jej się niedowierzająco. Milczenie przeciągało się, aż w końcu Hermiona westchnęła cicho i obiecując sobie w duchu, że już nigdy więcej nie da się podpuścić, poinformowała go sucho:
– Wszystko, o czym ci opowiedziałam, jest prawdą. I nie masz żadnych podstaw, żeby podejrzewać mnie o kłamstwo – zaznaczyła surowo.
Malfoy zignorował jej zmarszczone w wyrazie dezaprobaty czoło i zamyślił się. Zastanawiał się, jak to możliwe. Kiedy poprosił – ha! – zmusił Weasley do zwierzeń, oczekiwał usłyszeć coś innego. Zupełnie odmiennego. Historyjka, którą mu opowiedziała, była równie wiarygodna, jak opowieści jego żony o przedłużających się lunchach z przyjaciółkami. Jakby Astoria wierzyła, że jest równie naiwny, by uwierzyć w jej bajeczki. Żałosne i niezwykle infantylne postępowanie, które w innych okolicznościach śmieszyłoby go, choć, jak sam to przyznawał ojcu… niezwykle przydatne. Łatwo mógł wykorzystywać jej poczucie winy do własnych celów.
Ale Weasley była inna – widział to doskonale. I choć strasznie deprymowało go szczere i bezpośrednie zachowanie, musiał przyznać, że miało swoisty urok. Mógł z rozbawieniem przyglądać się nieudolnym wysiłkom, jakie próbowała przedsięwziąć, by chronić Pottera. W tej grze nie mogła stawić mu czoła, choć dzielnie próbowała. Prawdziwa Gryfonka.
Prawie westchnął, ale przecież Malfoyowie nie wzdychają, nawet jeśli… nawet jeśli to jedyne, co przychodzi im na myśl.
Skoro Weasley jest, taka jaka jest, trudno sądzić, że go świadomie oszukuje. Na pewno przemilczała większość spraw, które uznała za nieodpowiednie dla jego uszu, ale – na Salazara! – to przyjaciółka Pottera. Święta, dzielna Gryfonka, bohaterka, uczciwa do szpiku kości – prawie udławił się tym sformułowaniem. Zabrzmiało to trochę tak, jakby… jakby ją podziwiał. Śmieszne.
Odpędził szybko niewygodne myśli, w których z łatwością wychwycił nutkę zazdrości. Wydawało mu się, że poradził sobie z tymi niedorzecznymi uczuciami. A przynajmniej zepchnął je w odległą przeszłość razem z innymi niewygodnymi wspomnieniami.
Wykorzystał okazję, jaką podsunął mu los, dowiedział się tego, czego chciał, ale… nawet jeśli nie tego oczekiwał. I nadal nie wiedział, jak zareagować.
Coś musiał zrobić, bo inaczej… inaczej Weasley pomyśli, że naprawdę się przejął, a do tego nie wolno dopuścić. Nigdy. W końcu nie po to tyle lat ukrywał prawdziwe uczucia, żeby teraz jakaś Gryfonka go rozszyfrowała.
– Chcesz powiedzieć, że powiedziałaś mi całą prawdę? – zapytał, akcentując, najważniejsze w jego mniemaniu, słowo, które wytrąci ją z równowagi.
Wcale się nie pomylił. Weasley zagryzła wargi, spojrzała na pergamin, w daremnej próbie znalezienia odpowiedzi, w końcu spojrzała mu prosto w oczy i zapytała:
– Chyba nie oczekiwałeś, że opowiem ci wszystko? – W jej głosie prócz irytacji zabrzęczała ledwo słyszalna nuta rozbawienia, którą z łatwością wychwycił, przyzwyczajony do odczytywania ukrytych znaczeń słów. Ojciec był dobrym nauczycielem.
Tym razem to on się speszył, ale nie dał po sobie tego poznać. Nie podejrzewał, że Weasley będzie potrafiła odwrócić sytuację w równie umiejętny sposób. Zaskakujące… i obiecujące.
Może to wcale nie będzie taka nudna noc, jak oczekiwał.

* * *

Na Merlina! Czy ten świat naprawdę oszalał?
Harry był w stanie zrozumieć wszystko – to, że ten świat naprawdę różni się od jego w sposób dość nieprzewidywalny i zaskakujący – ale, na Godryka, to już była przesada!
Zmiął gazetę w bezsilnej złości, lecz nie przyniosło mu to żadnej ulgi. Ciągle miał przed oczami te wszystkie bzdury, które tam powypisywano.
To niemożliwe!, stwierdził w duchu z niezachwianą pewnością siebie. Nierealne! I jak najbardziej fałszywe! Nie! Nie! Nie! Nie wierzę! Kolejna sztuczka, żeby mnie oszukać.
I choć w głębi serca Harry wiedział, że to co przeczytał, niestety było prawdą, to nie miał zamiaru się do tego przyznać. Wszystko byle nie to! Gdyby artykuł okazał się prawdziwy, musiałby stanąć w obliczu czegoś, na co nie był gotowy. I nie chciał być gotowy!
– Harry, coś się stało? – zapytał Lupin, zaskoczony jego zachowaniem. – Zbladłeś…
Potter rozluźnił dłonie i zmusił się do uśmiechu, który nie przekonał jednak Remusa. Nadal wpatrywał się w niego z niepokojem.
– Nic się nie stało… po prostu… – urwał. Nie wiedział, jak wyjaśnić, dlaczego tak się zdenerwował.
Remus westchnął lekko i pokręcił głową.
– Pewnie widziałeś ten artykuł...
Harry pobladł, zastanawiając się gorączkowo, czy przypadkiem nie wymsknęło mu się coś głośno, gdy tak rozmyślał.
– I jeśli mogę ci coś doradzić… – kontynuował spokojnie Remus, jakby nie zauważył jego podejrzanego zachowania – sądzę, że powinieneś zignorować całą sprawę. Dziennikarze szukają taniej sensacji, a biorąc pod uwagę wasze wpływy, wcale mnie nie dziwi, że wzięli was na celownik. To w końcu nie lada gratka – obaj jesteście samotni, wspólnie mieszkacie i pracujecie. Wasze zachowanie też pozostawia wiele do życzenia – urwał, jakby oczekując z jego strony jakiejś próby zaprzeczenia. Kiedy nic takiego się nie stało, Remus obrzucił go wyrozumiałym spojrzeniem i uściślił: – ciągle prowokujecie podejrzane sytuacje… może podejrzane to złe słowo… bardziej… hm… dwuznaczne sytuacje, w których dajecie się przyłapać. Wiem, że to wasz sposób na radzenie sobie z mediami, ale Harry, na Merlina, nie powinieneś się dziwić, że dużo osób w to wierzy… nawet jeśli zaprzeczycie, większość wam nie uwierzy, po prostu.
Harry pokręcił głową. Nie widział najmniejszego sensu w tym, co mówił Remus. Wszystko wydawało się być mętne i skomplikowane. Musiał dowiedzieć się czegoś więcej.
– Dlaczego?
– Harry… – Remus westchnął. – W gruncie rzeczy wcale się wam nie dziwię. Nie jest łatwo być na świeczniku. To zrozumiałe. Ty – pokonałeś Voldemorta, jesteś jedną z najważniejszych osób w ministerstwie, ciągle pracujesz nad ustawami, które, nie oszukujmy się, są kontrowersyjne.
– Kontrowersyjne? – powtórzył jak echo Harry, próbując jednocześnie poukładać sobie w głowie. Z tego, co mówił Remus, jasno wynikało, że w tym świecie również zwyciężył z Voldemortem, nadal pracuje w ministerstwie… tylko skąd te ustawy? Przecież on nigdy… to znaczy Hermionę fascynowała praca nad nimi. Dziwne.
Remus spojrzał na niego pobłażliwie, jakby powiedział coś bardzo naiwnego. Pewnie miał rację, tyle że Harry’ego wcale to nie obchodziło. Na razie na jego liście priorytetów pierwsze miejsce zajmowało zdobycie jak największej ilości informacji. Każda, nawet najbłahsza, mogła umożliwić mu pozbycie się snów. I, jak to mógł stwierdzić z całą szczerością, naprawdę ciekawiło go, jak zmieniłoby się jego życie, gdyby jednak Tiara przydzieliła go do Slytherinu. Dotychczas wszystkie informacje, jakie udało mu się zdobyć, świadczyły na korzyść tej zmiany. Syriusz i Remus, nawet mały Teddy. Wyglądało na to, że dawno temu popełnił błąd, decydując się na Gryffindor. Hm… może nie błąd, ale pomyłkę. Pomyłkę, która kosztowała wiele osób życie. Widocznie te sny miały rację. Jednak to on okazał się idio…
– Harry! Harry! – powtórzył głośno Remus, przypatrując mu się uważnie. – Chyba się zamyśliłeś, prawda?
Potter skinął głową.
– Przepraszam. Odpłynąłem myślami daleko stąd. Na czym skończyliśmy?
– Naprawdę chcesz kontynuować tą rozmowę? – upewnił się Remus.
Harry spostrzegł jego niepokój, ale nie wiedział, jak go uspokoić. Zależało mu na dalszej rozmowie, więc potaknął tylko, bezgłośnie modląc się o odrobinę szczęścia.
– Tak… po prostu zastanawiałem się nad twoimi słowami…
– Rozumiem – przytaknął Remus. – Jesteś już dorosłym mężczyzną, a mi nadal czasami wydaje mi się, że jesteś tym małym chłopcem, który skrzyczał Syriusza za uprzedzenia, pamiętasz?
Harry potaknął. Nie miał zielonego pojęcia, o czym mówi Lupin, ale przecież nie mógł się do tego przyznać.
– Tak… – Rozmarzony uśmiech nie zniknął z twarzy Remusa, gdy kontynuował: – zawsze miałeś silny charakter, ale wtedy uświadomiłem sobie, że mimo swojego młodego wieku już jesteś dorosły. I niezależnie od tego, co życie będzie próbować ci narzucić, ty sobie poradzisz... I zobacz – jesteś jednym z najbardziej znanych czarodziejów tego wieku, wszyscy na ciebie liczą, a ty radzisz sobie z tą presją po prostu wspaniale – pochwalił go, uśmiechając się ciepło. – Przypominasz Lily dużo bardziej niż Jamesa, przynajmniej z charakteru. Byliby z ciebie dumni, tak samo jak Syriusz i ja.
Harry zaniemówił; nie potrafiłby nic powiedzieć, nawet gdyby od tego zależało czyjeś życie. Zamrugał, wzruszony jak nigdy dotąd. Nie zdążył poznać rodziców, od lat zbierał każdy skrawek informacji, który pozwalał mu się choć trochę się do nich zbliżyć. A teraz zyskał niepowtarzalną okazję, żeby ich przyjaciele mogli o nich opowiedzieć.
Pochylił głowę, nie pozwalając Remusowi przyjrzeć się bliżej swojej twarzy. Wstydził się trochę tych wszystkich gwałtownych emocji.
– Remus… ja… – zdołał wyjąkać, ale to wystarczyło.
Lupin przygarnął go do siebie i przytulił mocno, szepcząc:
– Wiem, Harry… nie mówimy o tym zbyt często, ale naprawdę jesteśmy z ciebie dumni…
– Syriusz też? – spytał Harry, zanim zdążył powstrzymać te dziecinne pytanie.
Lupin spojrzał mu prosto w oczy i stwierdził stanowczo, bez najmniejszego wahania:
– Oczywiście… nie jest mu łatwo mówić o uczuciach… tak jak tobie… – Remus uśmiechnął się do niego porozumiewawczo – ale musisz zdawać sobie sprawę, że jesteśmy z ciebie niesamowicie dumni, bardziej nawet niż jesteś w stanie sobie to wyobrazić. Wszyscy. Teddy też. Szkoda, że nie słyszysz jak opowiada ciągle o wujku Harrym… wujek to, wujek tamto… jedynie ty i Syriusz macie u niego takie względy – uściślił z lekkim mrugnięciem.
Harry roześmiał się, niesamowicie szczęśliwy. To wszystko, co powiedział mu Remus… nikt dotąd nie mówił tego tak szczerze. Oczywiście wiedział, że uszczęśliwił mnóstwo osób pokonując Voldemorta, ale zabrakło kogoś, kto spojrzałby mu prosto w oczy i po prostu oświadczył: „Harry, jestem z ciebie dumny”. Nikt nawet o tym nie pomyślał – wszyscy ciszyli się ze swoimi bliskimi, a on… został jak grzeczne dziecko poklepane po plecach, nagrodzone medalem i zaproszone na uroczystość. Ściskał dłonie zupełnie obcych ludzi, pocieszał tych, którzy stracili bliskich, a późnej wracał sam do pustego domu. Jego przyjaciele zajęci swoimi sprawami też nie mieli dla niego czasu, póki nie było za późno na takie deklaracje. I wszystko rozeszło się po kościach.
– Dziękuję – szepnął i obiecał sobie solennie, że jak tylko wróci do domu powie swoim dzieciom, że jest z nich niesamowicie dumny. Żeby to usłyszały wyraźne. Żeby wiedziały.

* * *

Syriusz, jak to miał niezmiennie od lat w zwyczaju, bez pukania wparował do pokoju. Rozgrywająca się przed jego oczami scenka zabrała mu na kilka sekund oddech. Przemknęło mu przez głowę, czy przypadkiem nie pomylił pokoi, ale wszelkie wątpliwości rozwiał szybki rzut okiem na błękitne ściany, niewielką biblioteczkę, komodę wujka Alfreda, do której nadal bał się zajrzeć, oczekując jakiejś dziwnej niespodzianki. Kto jak kto, ale jego rodzina, nawet ta porządniejsza część, miała dziwne skłonności. Nie miał ochoty naocznie przekonać się, co takiego skrywał wuj. Wystarczyło mu wspomnienie zestawu akcesoriów erotycznych znalezionych w starej sypialni; po tej niespodziance nic już nie mogło go zaskoczyć. Te niewielkich rozmiarów, skórzane i – Merlinie! – kobiece ubrania, różowe kajdanki i zestaw dziwnie pachnących lubrykantów przyprawiły go o senne koszmary. Żadnych więcej rodzinnych tajemnic! Nigdy! Syriusz nie miał ochoty na kolejny uraz – jeden mu wystarczył. Zamknął oczy, próbując pozbyć się natrętnej wizji przedmiotów znalezionych w sypialni wuja.
Rozchylił powoli powieki, ale nadal widział to, co przedtem. Przetarł oczy. Nadal ten sam obraz. Merlinie! Syriusz zaczął już wątpić we własne zmysły. Przecież to niemożliwe!
Harry wreszcie wyplątał się z objęć Remusa i obdarzył go szerokim uśmiechem. Obaj, nieświadomi obecności Syriusza, zajęli się przerwaną rozmową. Kiedy w końcu zwrócili na niego uwagę, mężczyzna nadal znajdował się w stanie dziwnej nierealności. Wszystko wydawało się być całkowicie normalne, ale on wiedział, że tak nie jest.
– Syriuszu, kto zajmuje się moim synem? – zapytał go bardzo powoli Remus.
Syriusz, speszony jego surowym spojrzeniem, zarumienił się lekko i wyjąkał, że Stworek. Nim zdążył zrobić unik, już dostał porządnego szturchańca w bok. Przyznając w duchu rację przyjacielowi, powstrzymał się od wymówek.
Harry szczerzył się do niego jak głupi, gdy drzwi trzasnęły za Remusem.
Syriusz przełknął ślinę, jak nigdy świadomy własnej nieudolności wychowawczej. Jego talenty rodzicielskie można by określić jednym, słowem – mizerne, wiedział to doskonale, ale teraz postanowił stanąć na wysokości zadania i właściwie zająć się swoim chrześniakiem.
– Harry… – wydukał cicho i poczekał, aż Potter zwróci na niego uwagę. Nie odwzajemnił uśmiechu, zastanawiając się gorączkowo, jak powiedzieć jednej z najważniejszych osób w swoim życiu, że związek ze sporo starszym mężczyzną nie należy do jego najbystrzejszych pomysłów.
– Tak? – Harry wlepił w niego wzrok, całkowicie nieświadomy problemu trapiącego mężczyznę.
– Hm… uważam… znaczy się musimy poważnie porozmawiać – powiedział w końcu. Powoli odetchnął, próbując znaleźć właściwe słowa.
– Znowu?
– Niestety tak.
Łobuzerski uśmiech Harry’ego sprawił, że Syriusz stracił całą odwagę. Dyskretnie wytarł zwilgotniałe dłonie w szatę i zacinając się, zaczął wyjaśniać:
– Harry… jesteś już dorosły i masz prawo spotykać się z kim chcesz… ale chyba powinieneś zastanowić się nad wyborem bardziej odpowiedniego kandydata… nie żebym miał coś przeciwko Remusowi – zapewnił szybko, nie patrząc Harry’emu w oczy, dlatego nie zauważył jego ogłupiałej miny. – Oczywiście, że nie… ale związek z osobą, która jest od ciebie tyle starsza, ponadto opiekuje się dzieckiem… i… zresztą sam wiesz, o co mi chodzi… nie jest czymś prostym. Przyznam, że trochę mnie zaskoczyliście, gdy…
– Syriuszu. O. Czym. Ty. Mówisz? – zapytał Harry, zszokowany.
– Ty i Remus… obściskiwaliście się przed chwilą – wyjaśnił Syriusz, w końcu podnosząc wzrok na chrześniaka.
Harry zaczął chichotać jak opętany. Łzy ciekły mu po policzkach, a on sam skulił się lekko, trzymając się za brzuch. Obserwowany przez zdziwionego Syriusza, który nic a nic nie rozumiał z jego zachowania, w końcu się opanował i wystękał między kolejnymi spazmatycznymi chlustami powietrza:
– Remus… powiedział… że jesteście ze mnie… dumni… i przytulił mnie… A ty… co sobie… pomyślałeś? Że niby jak? On i ja?
Kolejny wybuch śmiechu przeszkodził mu w tej urywanej konserwacji.
Syriusz w końcu przypomniał sobie, że przyszła pora by zamknąć usta i uśmiechnął się do Harry’ego, całkowicie uspokojony. Jak mógł być tak głupi, żeby pomyśleć coś takiego? Wczorajsza libacja zaszkodziła mu chyba bardziej, niż myślał. A może te wina tych kajdanek wuja Alfreda?
– A ciekawe, co powiedziałaby Tonks na to, że podrywam jej męża? – zapytał Harry, gdy wreszcie się opanował.
Syriusz zagapił się na niego z głupią miną. Dlaczego Harry to powiedział? Przecież…
– Coś się stało? – zainteresował się Potter, widząc jego zaskoczoną minę. – Powiedziałem coś nie tak?
– Harry… przecież Tonks… ona… umarła pół roku temu…

ęłęóHarry od dziesięciu minut próbował udawać, że nic się nie stało.
Ale stało się! Na Merlina, ale z niego idiota! Dał słowo Hermionie, że nie wzbudzi w nikim podejrzeń. Obiecał? Obiecał. I co z tego? Minęło raptem kilka godzin, a on już złamał dane słowo. Syriusz jakoś nie uwierzył w marną wymówkę, czemu trudno się dziwić – jakaż to normalna osoba wzięłaby za dobrą monetę historyjkę o tym, że się przesłyszała? Żadna.
Harry dyskretnie kopnął nogę od stolika. Miał ochotę zdzielić się porządnie po głowie, ale ze względów czysto praktycznych było to w tym momencie niewykonalne; Syriusz cały czas bacznie go obserwował, zastanawiając się pewnie, czy przypadkiem ktoś nie wielosokował się w jego chrześniaka i nie podszywał się teraz pod niego.
Co i rusz rzucał podchwytliwe pytania, z którymi Harry radził sobie coraz gorzej. W czym nie było nic dziwnego, bo przecież, o czym rzecz jasna Syriusz nie wiedział, nie należał do tego świata i nie miał najmniejszego pojęcia o niektórych sprawach. Trafił tu na dwadzieścia cztery godziny z jedną misją, której powodzenia chyba nie mógł być już pewien. Minęło raptem z dziesięć godzin, a on już wszystko zawalił. Po prostu świetnie.
Harry westchnął z głębi serca. Wszystko się skomplikowało i to z jego winy. Może gdyby udało mu się powstrzymać okrzyk zdziwienia, gdy usłyszał o Tonks, nie wzbudziłby podejrzeń Syriusza. Niestety stało się, jak stało. Teraz musiał w jakiś sposób uspokoić chrzestnego i to tak, żeby ten nie zorientował się, że Harry to nie Harry.
Spojrzał na sponiewieraną gazetę, leżącą na stoliku, gdzie kilkanaście minut wcześniej rzucił ją tak niedbale i wpadł mu do głowy pomysł, jak odwrócić uwagę Syriusza.
– Czytałeś dzisiejszego „Proroka”? – zapytał, wskazując na nią głową.
Syriusz pokręcił głową, nadal wbijając w niego podejrzliwy wzrok. Harry uśmiechnął się lekko i sięgnął po rzeczoną gazetę.
Na pierwszej stronie jego podobizna ściskała dłoń jakiegoś niskiego, korpulentnego mężczyzny o przerzedzonych ciemnych włosach i krzaczastych wąsach, zaś nagłówek nad zdjęciem głosił: „Podpisanie paktu londyńskiego”, niżej niskim pochyłym drukiem był podpis: „Wczorajszego dnia w późnych godzinach popołudniowych w gabinecie Harry’ego Pottera doszło do bezprecedensowego wydarzenia – przedstawiciel mugolskiej organizacji Kervis, Stephen Grayson, ratyfikował umowę, określającą zasady współżycia czarodziei i nie-czarodziei w Wielkiej Brytanii! Więcej na str. 3.”. Harry przerzucił kilka stron, aż znalazł tą właściwą i poddał gazetę Syriuszowi, który z uwagą przeczytał całe zawiadomienie.
Po chwili uśmiechnął się i powiedział z zadowoleniem:
– Wspaniała wiadomość! Remus już o tym słyszał? Molly i Artur na pewno są zachwyceni. Nie co dzień ich jedyna córka wychodzi za mąż.
– Chyba nie, nie zdążyłem mu powiedzieć. Może sam powinieneś to zrobić. No wiesz… za te swoje brzydkie podejrzenia. Nie mam pojęcia, dlaczego przyszło ci to do głowy. – Harry z niedowierzaniem pokręcił głową. – Twoje pomysłu zaskakują mnie coraz bardziej, Syriuszu.
– Powinieneś się już przyzwyczaić – padła spokojna odpowiedź.
– Nie przypominaj mi – westchnął Harry, wczuwając się w rolę. Musiał przekonać chrzestnego, że wszystko jest w porządku i żeby to zrobić, naginał prawdę do własnych celów.
– Harry... – Syriusz wyraźnie się zawahał.
Potter postanowił mu pomoc i obdarzył go wyczekującym spojrzeniem. Syriusz przełknął ślinę i zaczął mówić:
– Remus pewnie zmyłby mi za to głowę, stwierdzając, że to nie moja sprawa, ale jesteś moim chrześniakiem i martwię się o ciebie… i chyba powinienem wiedzieć takie rzeczy… zresztą - Machnął lekceważąco ręką. – Jeśli nie będziesz chciał odpowiadać, to nie musisz tego robić. Zrozumiem. Ale dlaczego z nikim się nie spotykasz? – Harry otworzył usta, ale nie wiedział, co odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Syriusz widząc jego reakcję, westchnął cicho. – Świadomość, że za chwilę mnie nie przeklniesz, byłaby bardzo budująca, wiesz? Ale do rzeczy: Harry, czy ty czujesz coś do swojego współlokatora?
Harry zamknął usta, gorączkowo próbując znaleźć jakąś odpowiedz, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Po pierwsze nie wiedział, o kim mówił Syriusz. Po drugie miał świadomość, że nie może wzbudzić podejrzeń chrzestnego, ale skoro nie znał swojego domniemanego ukochanego – Godryku! Mężczyznę! – trudno przyznać się do istnienia (lub nie) takowych gorących uczuć. Zaprzeczyć też nie mógł, bo być może właśnie ten inny Harry podkochiwał się w swoim współlokatorze i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, dyskretnie udając, że nic na ten temat nie wiedzą.
Potter nie potrafił podjąć decyzji, co należy powiedzieć. Za to Syriusz wiedział.
– Rozumiem – powiedział powoli. W żołądku Harry’ego pojawił się okropny ciężar, jakby przed chwilą skończył przepyszny obiad Molly, który zawsze zalegał mu w brzuchu kilka godzin. Nie chciał zranić Syriusza. Po prostu nie wiedział, co powiedzieć. Ale jak to wyjaśnić komuś, kto nie ma zielonego pojęcia o całej sytuacji. Przez ułamek sekundy chciał wszystko mu wyznać bez względu na konsekwencje, ale nim zdążył wprowadzić swój pomysł w życie, Syriusz przerwał milczenie, obdarzając go zbyt szerokim uśmiechem.
– Chodźmy powiadomić Remusa o szczęśliwej nowinie! – W jego radosnym głosie Harry usłyszał cień przesady, ale nic nie powiedział – potaknął tylko.

* * *

Harry z niepokojem przyglądał się twarzy Remusa. Teoretycznie wszystko było w porządku –lekki uśmiech błąkający się na wargach, spokojne, gładkie czoło i wyważony sposób mówienia mężczyzny przekonałyby każdego zaniepokojonego, a jednak Potter czuł jakimś szóstym zmysłem, że wcale nie jest dobrze. Nie rozumiał, skąd wzięło się te dziwne przeczucie, ale postanowił mu zaufać. Dotychczas go nie zawiodło.
Jednak radosna atmosfera w kuchni wprawiła go w lekko niefrasobliwy nastrój, więc uśmiechając się entuzjastycznie, włączył się w beztroską rozmowę Syriusza i Remusa, którzy zastanawiali się, co wręczyć młodej parze.
– Może wyposażymy ich piwniczkę? – zasugerował z najniewinniejszą miną pod słońcem jego chrzestny, podając Teddy’emu kolejną kredkę. Chłopiec siedział przy stole, machając wesoło krótkim nóżkami, z entuzjazmem kreśląc przeróżne esy i floresy po kartce i stole.
Remus zignorował tę uwagę i zwrócił się do Harry’ego:
– Może chociaż ty podsuniesz jakiś inteligentny pomysł.
– Hm… – Harry się zastanowił. – Sam nie wiem, może jakiś sprzęt kuchenny.
– Banalne – skwitował Syriusz, ale uśmiechnął się ciepło. Sięgnął pod stół i wyciągnął pokrzykującą kredkę, która zsunęła się chłopcu na podłogę. Już od jakiegoś czasu zajmował się tylko tym, ale nie wyglądało na to, że stanowiło to jakiś problem – wręcz przeciwnie: chyba dawało mu to nieliche zadowolenie, bo uśmiechał się radośnie, jakby dostał najlepszą fuchę pod słońcem. Harry nie rozumiał jak to możliwe, ale tak było.
Remus skrzywił się nieznacznie.
– Nie mam zielonego pojęcia – przyznał Harry. – Przydałaby się jakaś kobieca rada.
– Toś wymyślił. Nie zorientowałeś się, że tutaj same męskie grono urzęduje?
– Zorientowałem się, a jakże, ale słyszałem, że ktoś tutaj ma dobre chody u sąsiadek – z uśmiechem stwierdził Harry, mrugając do Remusa, który opierając się o parapet okna, nadal przeglądał gazetę. Słonecznie światło igrało w jego jasnobrązowych włosach, nadając im ciepłą, miodową barwę.
Syriusz z cierpiętniczą miną sapnął pod nosem:
– Znowu mi wypominają. Człowiek nie może nawet spokojnie pokonwersować, żeby zaraz podejrzewali go o Godryk wie co.
Remus i Harry roześmiali się wesoło. Teddy zaskoczony zachowaniem dorosłych, podniósł głowę znad stolika i zmierzył ich niezwykle dojrzałym spojrzeniem, jakby zastanawiał się jak to możliwe.
Syriusz z zadowoleniem przyglądał się całej trójce. I nagle Harry zrozumiał. Nim zdążył przemyśleć całą sprawę dokładnie, do rozmowy wtrącił się Stworek, mamrocząc pod nosem inwektywy pod adresem wspomnianych pań.
Oburzony Syriusz nie zdążył zaprotestować, bo płomienie w kominku zmieniły barwę na szmaragdowozieloną i z paleniska wyłoniła się niewysoka postać, otulona w ciemnoniebieski płaszcz, który zaraz z siebie zdjęła i otrzepała z sadzy. Dopiero po chwili uniosła głowę do góry i obdarzyła wszystkich szerokim uśmiechem. Syriusz odwzajemniając radosny gest przywitał się z gościem, miażdżąc ją w przyjacielskim uścisku. Również Teddy wydawał się być w dobrej komitywie z nowoprzybyłą, gdyż szybko zerwał się z krzesełka i z radosnym okrzykiem: „Su” pomknął wprost w jej ramiona. Szerokość uśmiechu na jego twarzy mogłaby się równać jedynie z długością języka po zjedzeniu gigantojęzycznego toffi. Jedynie zachowanie Remusa, który lekko się uśmiechnął, było bardziej stonowane, acz stanowiło to tylko niewielką różnicę w całym rozgardiaszu, jaki zapanował w kuchni.
Teddy uszczęśliwiony, że wreszcie jest ktoś, komu może opowiedzieć o swoich wczorajszych przygodach, paplał radośnie coś, czego z zainteresowaniem słuchała kobieta, skupiając całą swoją uwagę na szkrabie. Syriusz i Remus wymienili porozumiewawcze spojrzenia, jakby taka scena odbywała się już przynajmniej kilkakrotnie. Nawet Stworek wydawał się być zadowolony z przybycia gościa; porzucił mamrotanie pod nosem i jeszcze energiczniej zabrał się do swojej krzątaniny. Nim ktokolwiek z dorosłych zdążył się odezwać, na stole pojawiły się kusząco pachnące ciasteczka, na których szybko spoczęło łakome spojrzenie Syriusza. Harry uśmiechnął się pod nosem. Gdy Remus spostrzegł, na co patrzy Potter, również wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Teddy zaanektował całą uwagę gościa, tak, że Harry mógł spokojnie zastanowić się nad tożsamością nieznajomej, która właśnie czochrała włosy chłopca – tym razem różowe jak dziecięca guma do żucia, których barwa, jak uświadomił sobie z gulą w gardle, bardzo przypominała kolor włosów Tonks z tych lepszych, dobrych czasów – i śmiała się wesoło z czegoś, co powiedział.
Z niejasnym uczuciem, że powinien znać tą osobę, a przynajmniej pamiętać, bo kobieca twarz wydawała się znajoma, przyglądał się nieznajomej. Ciemne włosy przycięte tuż pod linią podbródka ładnie podkreślały delikatne rysy, otaczając twarz aureolą. Długie, lekko podwinięte rzęsy uniosły się i nieznajoma spojrzała wprost na niego. Piwne oczy błyszczały radośnie, gdy kobieta obdarzyła go szerokim uśmiechem. Wydawała się być zadowolona z jego zdziwionej miny. Kim była, nadal nie wiedział, ale miał dziwne wrażenie, że w jakiś sposób, w tym świecie, jest dla niego niezwykle ważna.
– Miło was widzieć. Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale sami rozumiecie... – uśmiechnęła się delikatnie, jakby naprawdę wiedzieli.
Syriusz i Remus zgodnie pokiwali głową, najwyraźniej rozumiejąc o czym mowa. Teddy paplał radośnie, mocno ściskając jej dłoń i nie zwracając uwagi na kredki, które właśnie spadły na podłogę. Dopiero nieznośny hałas dobywający się spod stołu zwrócił jego uwagę. Zerknął na zmarszczone brwi swojego taty i szybko wsunął się pod stół by zebrać porozrzucane pisaki, na których cichnące zawodzenie nikt już więcej nie zwracał uwagi.
– Wpadłam tylko na chwilę – kontynuowała z przepraszającym uśmiechem. – Nie chcę przeszkadzać.
– Jesteś zawsze mile widziana, przecież wiesz. – Syriusz wyglądał na oburzonego samą myślą, że mogłoby być inaczej. – Możesz wpadać, kiedy tylko zechcesz. Taka ślicznotka jak ty nie musi się zapowiadać, by odwiedzić starego kawalera. Nasze skromne progi są zawsze dla ciebie otwarte
Kobieta zachichotała.
– Pochlebca. Znów domagasz się komplementów? – zapytała z rozbawieniem podszytym ledwo wyczuwalną drwiną. Uśmiech, jaki wymieniła chwilę potem z Remusem, wiele mówił o ich wzajemnych stosunkach.
– Oczywiście, że tak – bez wahania przyznał Syriusz, na co Lupin przewrócił oczami, a Harry ledwo powstrzymał się od głośnego wybuchu śmiechu. Swoje rozbawienie pośpiesznie zamaskował atakiem kaszlu.
Nieznajoma nie miała takich obiekcji. Roześmiała się wesoło, nie przejmując się, jak może zostać odczytane jej zachowanie. Harry kątem oka zauważył szybkie spojrzenie, jakim Syriusz obrzucił twarz Remusa, po czym dostrzegł zadowolony uśmiech wpełzający mu na usta. Dźwięczny śmiech kobiety coś mu przypominał, jakąś dawno zapomnianą historię, ale nie potrafił umiejscowić go w żadnym konkretnym miejscu ani czasie. Miał nadzieję, że niedługo uda mu się skojarzyć, skąd zna kobietę... zanim wyjdzie na jaw, że jej nie pamięta.
– Szczerość Syriusza jest naprawdę... – Remus zdawał się poszukiwać adekwatnego słowa –pobudzająca, nieprawdaż?
Kobieta bezgłośnie potaknęła, wycierając łzy z kącików oczu.
– Z przyjemnością pogawędziłabym dłużej, ale mam sprawę do Harry’ego. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć nic przeciwko, jeśli porwę go na jakiś czas.
– Oczywiście, że nie – powiedział spokojnie Syriusz, jakby jego chrześniak nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia. Jedynie Remus wydawał się zauważyć niestosowność tego stwierdzenia.
Rzucił miażdżące spojrzenie Syriuszowi, ale ten go nie zauważył, więc szturchnął przyjaciela w ramię i zaraz sprostował:
– Harry ma w tej sprawie coś do powiedzenia, to przecież jego czas wolny. Najpierw powinieneś upewnić się, że on nie ma żadnych zastrzeżeń, Syriuszu – pouczył go, przyglądając mu się surowo.
Przez chwilę w kuchni zapanowało krótkie milczenie, gdy zgromadzeni jak zaczarowani obserwowali wymianę spojrzeń między mężczyznami. Remus nie zabierał dłoni z ramienia Syriusza, zdawało się nawet, że zwiększył nacisk. Po sekundzie, jakby uświadamiając sobie swoje zachowanie, szybko ją zabrał. Syriusz z nieprzeniknioną miną wpatrywał się w przyjaciela. Harry, w przeciwieństwie do kobiety, nie rozumiał, dlaczego w powietrzu wisi ciężkie, łatwo wyczuwalne napięcie. Nim zdążył to przemyśleć, sytuacja zdążyła się zmienić. Syriusz oderwał wzrok od Remusa. Zawstydzona mina na jego twarzy jasno mówiła, że żałuje pochopnych słów. Rzucił Harry’emu przepraszające spojrzenie i potulnie się poprawił:
– O ile, rzecz jasna, Harry nie ma nic przeciwko.
Nieznajoma uśmiechnęła się delikatnie, widząc minę Pottera, który nieco skonfundowany przyglądał się mężczyznom. Jakaś myśl przebiegła mu przez głowę, ale zaraz odrzucił ją jako niedorzeczną.
Wszyscy czekali na słowa Harry’ego, który próbował zdecydować, co będzie lepsze: czy podejmować kolejne próby zorientowania się w sytuacji w towarzystwie Huncwotów, czy udawać znajomość wszystkich realiów przy osobie, której imienia nawet nie pamięta. Nie chciał ryzykować kolejnej wpadki jak tej z Tonks. Zbyt mało wiedział o tym świecie, żeby sprawnie oszukiwać wszystkich wkoło, najbliższych sobie ludzi, którzy znali go najlepiej.
– Zajmie to tylko chwilę – zapewniła kobieta, błędnie odczytując jego milczenie. – Musisz zerknąć do kilku dokumentów i złożyć swój podpis. Berlińczycy czekają na zatwierdzenie umowy, a Marietta zapomniał dostarczyć ci je do podpisu. Nie chciałam ci przeszkadzać, wiem przecież, jak rzadko masz okazję do wolnego, ale... to wyjątkowa sytuacja. Erni trochę się już niecierpliwi, a sam dobrze wiesz, jaki on jest, gdy się stresuje. Zagada ich na śmierć i będziemy mieć dużo papierkowej roboty z uzasadnieniem, dlaczego przedstawiciele niemieckiej organizacji zmarli w naszym ministerstwie – wszystko powiedziała tonem towarzyskiej konwersacji o pogodzie. Jedynie Remus zdołał powstrzymać się od szerokiego uśmiechu.
– Harry – zaczął Syriusz, zaniepokojony jego minę – chyba lepiej będzie, jak teraz się tym zajmiesz
– W porządku, pokaż te papierki – zdecydował się w końcu Harry. Miał złe przeczucia co do tego pomysłu, ale nie przychodziła mu do głowy żadna wymówka. Grobowy ton jego głosu rozweselił towarzystwo; wszyscy, prócz niego, uśmiechnęli się.

* * *

Hermiona z niepokojem spojrzała na zegarek. Właśnie minęła północ. Księżyc wisiał nad okolicą niczym okrągły balonik, chmury częściowo przysłoniły jasną tarczę. Do pokoju wpadała srebrzysta poświata, konkurując z przytłumionym światłem zapalonych świec, które umieszczone w srebrnych świecznikach unosiły się w powietrzu.
Malfoy zasnął już jakiś czas temu. Gdy przeciągając się, zapytał tym swoim znudzonym głosem, czy ma zamiar iść spać, szybko odparowała, że nie ma zamiaru pozwolić, by Harry został sam. Gospodarz zbył jej obawy machnięciem ręki i przykazał jednemu ze swoich skrzatów pilnować śpiącego Harry’ego, po czym bez zastanowienia udał się na spoczynek, nie przejmując się więcej swoimi gośćmi. Ona tak nie mogła, zbyt mocno martwiła się o przyjaciela i choć zwykle o tej porze już spała, dzisiaj nie potrafiła przysnąć. Może gdyby był koło niej Ron... ale go nie było.
Hermiona westchnęła, kiedy uświadomiła sobie, ile czasu zostało jeszcze do przebudzenia Harry’ego. I choć w gruncie rzeczy śmiało można by rzec, że te kilkanaście godzin to niewiele, jednak teraz wydawały się wiecznością.
Zdążyła już kilkakrotnie przeczytać „Magię snów”, przekartkowała książki, które również wypożyczył jej – o dziwo, dość chętnie – Malfoy, opracowała konspekt do dokumentów, prawie w całości przeredagowała dwa raporty, dogłębnie przeanalizowała relacje i nie miała już nic do roboty. Skrzaty, posłuszne dyspozycjom pana domu, zadbały, by niczego nie zabrakło; dostarczyły stos pergaminów, atrament, więc mogła całą swoją uwagę skupić na pracy. Co kilkanaście minut zerkała na śpiącego na łóżku Harry’ego, upewniając się, czy wszystko z nim w porządku. I tak minęło kilka godzin, teraz zaś, gdy wreszcie skończyła, uświadomiła sobie, że do świtu zostało jeszcze dużo czasu. Z każdą mijającą minutą niepokój rósł. Nie miała czym zająć rąk i umysłu, więc wiedziała, że czarne myśli przychodzące jej do głowy są bezpośrednim efektem właśnie bezczynności, co wcale nie pomagało uporać się z tym konkretnym problemem.
Martwiła się o przyjaciela, mógł stawać przed niewyobrażalnymi wyzwaniami, a ona nie była w stanie pomóc. W żaden sposób. Wiedziała, że musi na siebie uważać, mówiła mu o tym, ale
gnębiła ją jednak świadomość, że Harry z tym swoim impulsywnym i popędliwym usposobieniem zrobi coś, co narazi go na niebezpieczeństwo. Zbyt dobrze go znała, by się tego nie obawiać.
– Jeszcze nie śpisz? – Zaskoczona obejrzała się do tyłu. Malfoy ubrany w ciemnozielony, jedwabny szlafrok z wyhaftowanym na piersi srebrnym monogramem przyglądał jej się uważnie i jakby z zaskoczeniem.
– Nie mogę zasnąć – mimowolnie wyznała, nie zastanawiając się nawet przed sekundę. Dziwne, ale prawda wydawała się jej najwłaściwsza.
Malfoy przechylił głowę na bok i obrzucił ją uważnym, oceniającym spojrzeniem, po czym krzyżując ręce na piersiach, stwierdził z wyrzutem:
– Zależy ci na nim. – To nie było pytanie, ale Hermiona przytaknęła, jakby nim było.
– Dlaczego?
Gdyby nie usłyszała w jego głosie autentycznej ciekawości, bardziej podobnej do dociekliwej analizy naukowca niż do wścibstwa, nie odpowiedziałaby. Jednak Malfoy ją zaskoczył, po raz kolejny.
– Jest moim przyjacielem.
I nagle zrozumiała, że to nie do końca prawda. Był kimś więcej – bratem, którego nie miała, a którego zawsze pragnęła mieć. Uśmiechnęła się, gdy uświadomiła sobie, że magia dała jej wszystko, o czym marzyła mała, nielubiana przez inne dzieci dziewczynka.
Malfoy obserwował ją w milczeniu. Wyglądem przypominał teraz trochę nieruchomy, drogocenny posąg, był tak samo znieruchomiały, zastygły, opuszczony. Bez życia.
Hermiona doceniła trafność swojego wcześniejszego spostrzeżenia. Nie zrobiła jednak żadnego gestu w jego stronę, wiedziała, że nie zaakceptowałby go. Resztka cierpliwości, jaką dysponował, prawdopodobnie wyczerpała się, gdy korzystając ze swojej wiedzy, zmusiła go do respektowania dawnych zasad, które wpajano mu od małego.
– Rozumiem.
Hermiona wierzyła, że tak – widziała to w jego oczach, tak niezwykle poważnych i niebywale samotnych.

* * *

Harry westchnął, przeglądając kolejny pergamin. Setny. Może tysięczny. I to miało być kilka? To już nie chciał wiedzieć, jak wygląda dużo dokumentów.
Kobieta uśmiechnęła się, kiedy spostrzegła wyraz jego twarzy.
– Wiem, wiem, ale nie jest tak źle. – Harry prychnął, jasno dając do zrozumienia, co myśli o jej słowach. – Potrzebuję jeszcze tylko pięć twoich podpisów i już się odczepię do poniedziałku – obiecała z ręką na sercu, po czym szybko zagłębiła się w papierkach.
Harry westchnął raz jeszcze i znów pochylił się nad dokumentem. Pobieżnie przebiegł wzrokiem wytyczne, już nie próbował domyślać się nad niuansami szczegółów, których i tak nie rozumiał. Jego cierpliwość miała swoje granice, ale z całej tej sytuacji wyciągnął chociaż jedną korzyść – miał okazję dowiedzieć się mnóstwo informacji o swojej pracy, ponieważ nieznajoma bardzo lubiła dźwięk swojego głosu. Jak się domyślił, najwyraźniej byli ze sobą dość blisko, być może nawet się przyjaźnili, bo bez żenady wprowadzała go w kolejne detale ze swojego życia i pracy.
– Musimy dotrzeć do jak największej liczby osób i przekonać ich do zaakceptowania naszego punktu widzenia, w innym przypadku cała praca włożona w przygotowanie dekretu pójdzie na marne. Nie potrzebne nam kolejne zapisy prawne, które nie będą respektowane – spokojnie kontynuowała swoje rozważania, podczas gdy Harry podpisywał następny pergamin. Niestety, nad czym skrycie ubolewał, jego podpisy były konieczne, by dokumenty były wiążące. Zaklęcia ochronne rzucone na papiery uniemożliwiały wszelkie ingerencje w zapisy od chwili, gdy własnoręcznie i pisemnie świadczył o ich autentyczności. – Być może uda nam się namówić naszego sojusznika w klanie Ces Masvir do zorganizowania spotkania z ich przywódcą, ale nie jestem przekonana, czy takie działanie da oczekiwany skutek. Jak myślisz?
Harry w myślach podziękował Hermionie, która od zawsze lubiła się dzielić zdobytą wiedzą ze swoimi przyjaciółmi ku ich nieskrywanemu rozdrażnieniu. Czasami zastanawiał się jak to możliwe, że Ronowi, nie przepadającemu za takim zachowaniem, udało się z sukcesem przystosować do tej cechy charakteru żony. Do dziś tego nie wiedział, ale doceniał, że – przynajmniej w jego obecności – nigdy nie wybuchały między nimi kłótnie z tego powodu.
– Wampiry są bardzo dumne i taka ingerencja w ich prywatność prawie na pewno wyda im się wyrazem naszej pogardy – stwierdził powoli, przypominając sobie szczegóły. – Jeśli stanie się tak, jak mówię, nasze pertraktacje już na wstępie będą pod znakiem zapytania. No i nie powinniśmy tak bazować tylko na jednej osobie. Nigdy nie wiadomo, czy coś nie stanie jej na drodze w wypełnianiu zobowiązań. Różnie się dzieje w życiu. I nie chodzi tylko o niespodziewane wypadki losowe, ale również o zmianę stron. Być może jej intencje nie są tak do końca czyste – dodał bez zastanowienia, składając podpis pod kolejnym dokumentem.
Kobieta podała mu kolejny pergamin. Harry nic więcej nie mówiąc pozwolił jej zastanowić się nad swoimi słowami. Po chwili uśmiechnęła się i odrzuciła opadające na czoło włosy do tyły, co coś mu przypomniało, ale nie potrafił utrzymać na dłużej tego wspomnienia. Był pewnie, że kiedyś się spotkali. Musieli, zbyt wiele sygnałów o tym świadczyło.
– Masz rację – przyznała, obserwując uważnie jego twarz. – Nie pomyśleliśmy o tym wcześniej. A raczej zapomnieliśmy, bo tak było wygodniej. A wszystko przez to, że chcemy jak najszybciej osiągnąć najlepsze efekty. Nic dziwnego, że to ty jesteś szefem. – Lekki uśmiech na jej twarzy świadczył, iż naprawdę jest z tego faktu zadowolona. – Zajmiemy się tym problemem, podczas gdy ty będziesz się lenił. No, ale zasłużyłeś. Podpisanie układu jest przełomem w naszych stosunkach z mugolami.
Harry nieuważnie skinął głową, zbyt zajęty przeglądaniem pergaminów, by zwrócić baczniejszą uwagę na jej słowa.
– Nie wiem, jak ty, ale ja jestem niesamowicie głodna. Od rana nic nie jadłam i mój żołądek domaga się czegoś pożywnego. Myślisz, że Stworek będzie miał dla mnie coś dobrego?
– Jeśli nie, to Syriusz już się tym zajął.
– No tak, przecież uwielbia gotować – z uśmiechem zauważyła brunetka, porządkując papiery, które właśnie zdążył podpisać. – To już ostatni – i podała mu kolejny pergamin. Harry westchnął z ulgą i rzucił okiem na dokumenty, po czym szybko je podpisał. Odłożył pióro na stolik i rozprostował dłonie. Przeciągając się, spróbował rozluźnić napięte mięśnie. Wstał i poprawił zsuwające mu się z nosa okulary.
– Wreszcie. A wiesz, ja też jestem głodny. Chodźmy zobaczyć, co dobrego przygotowali dla takich pracusiów jak my.
Roześmiała się wesoło, zgarnęła wszystkie pergaminy, wrzuciła je do torby i ujęła go pod ramię z zachwyconym uśmiechem.
– Wiesz, jak skusić kobietę... a propo, jeśli mnie pamięć nie myli, to chyba dziś wieczorem jesteś umówiony na jakieś spotkanie, tak?
Patrzyła na niego z oczekiwaniem, z którym nie bardzo wiedział, jak sobie poradzić. Może i był umówiony, ale... cóż, raczej niemożliwe, żeby o tym pamiętał.
Mruknął coś niezobowiązującego, co mogła odczytać zarówno jako potwierdzenie, jak i zaprzeczenie, ale to wystarczyło. Nim zdążyli dojść do drzwi, szybko zmieniła temat, opowiadając mu o problemach ze swoją córką. Harry w odpowiednich momentach odpowiadał, ale myślami był daleko stąd. Zastanawiał się nad całkowicie odmiennym życiem tego drugiego Harry’ego. I choć nadal informacje, jakie zdobył, były niepełne, to jednak musiał przyznać, że wszystko, czego się dowiedział, ujawniało takie aspekty jego osobowości, których nigdy by się nie spodziewał. I co jeszcze dziwniejsze – z całym przekonaniem mógłby przyznać, że mimo wszystko podoba mu się ten świat. W znaczący sposób różni się od jego i choć istniały punkty styczne, to jednakże różnice były zbyt wyraźne, żeby umiał je zignorować. To właśnie świadomość, że ten drugi Harry jest tu szczęśliwy, w ogromnym stopniu przyczyniała się do takiego przekonania.
– Kiedy nie zastałam cię u domu, domyśliłam się, że będziesz tutaj. A że potrzebujem...
– Ty idioto, to, że zachowałeś się kolejny raz jak kretyn, nie daje ci prawa wystawiać mnie do wiatru! – czyjś głośny wrzask przerwał jej w dość drastyczny sposób. Harry obejrzał się do tyłu i zamarł. Mógł spodziewać się każdego, ale nie jego.
– To może ja pójdę, muszę zanieść Erniemu te dokumenty – szybko mruknęła kobieta. Najwyraźniej ona również rozpoznała mężczyznę i widząc rozwścieczony wyraz jego twarzy, postanowiła taktycznie się wycofać, zanim dojdzie do ofiar w ludziach.
Mądra decyzja. Gryfon nie Gryfon, ale nie był głupi – też miał ochotę to zrobić.

ęłęóPodobny wyraz twarzy widywał już wielokrotnie, ale jakoś nigdy nie wydawał mu się tak przerażający jak teraz. Zwykle blada cera była zarumieniona, ostre rysy ściągnięte w morderczej furii, a szare oczy błyskały groźnie, gdy Malfoy gwałtownie zbliżał się w jego stronę. Harry przełknął ślinę; zdążył już zapomnieć, jak wygląda rozwścieczony Ślizgon albo wydawało mu się, że zapomniał... lub też nigdy nie widział go naprawdę w stanie autentycznej wściekłości... do teraz.
Pchnięty naprawdę mocno uderzył o ścianę. Siła ciosu zamroczyła go na kilka sekund; nie spodziewał się, że Malfoy może mieć tyle pary w rękach. Uchylił się przed kolejnym atakiem, wykręcając odpowiednio głową. Bez współczucia obserwował, jak szczupła pięść zderza się ze ścianą. Satysfakcja, z jaką przyjął głośny odgłos łamiących się kości, napełniła go odrazą do samego siebie, ale nie potrafił się przed tym powstrzymać.
Odetchnął głęboko, próbując pozbyć się niezwykłej duszności w płucach i odsunął się od Malfoya. Wyminął go i stanąwszy z boku w taki sposób, by móc z łatwością uchylić się przed kolejnymi atakami, przyjrzał się uważnie mężczyźnie. Malfoy, nieświadomy bacznego spojrzenia, grzebał lewą dłonią po kieszeniach w poszukiwaniu różdżki.
Przeklinając swoje dobre serce, Harry spróbował znaleźć własną. Kiedy to nic nie dało, pozostało mu tylko jedno.
– Pomóc? – Nie czekając na jego odpowiedź, przysunął się bliżej i wsunął dłoń w prawą kieszeń jedwabnej odzieży. Znalazłszy zgubę, a znając ubytki w swojej wiedzy na temat zaklęć leczniczych, podjął decyzję o zwróceniu jej właścicielowi. Z pewnym niepokojem, który jednak miał dość solidne podstawy, obserwował, jak Malfoy nastawia kości w swojej dłoni. Nie był przekonany, czy dawanie do ręki różdżki komuś, kto jest naprawdę na niego wściekły, to mądry pomysł, ale stało się. Teraz pozostało tylko czekanie na efekty tej decyzji.
Malfoy sprawił mu niespodziankę, uśmiechając się – Godryku! On naprawdę się uśmiechał! – i chowając swoją różdżkę do kieszeni. Oczywiście nie odmówił sobie przy tym komentarza.
– Prawie dobrze. Poprawił ci się refleks... niewiele, ale znacząco. Następnym razem lepiej się pilnuj – stwierdził. – I nie myśl sobie, że ta pomoc cokolwiek zmieniła. Nadal jesteś kretynem.
Harry, o dziwo, odwzajemnił uśmiech; czuł się trochę uspokojony. Nie wiedział, czego może się spodziewać po Malfoyu, ale jego zachowanie jak na razie dobrze wróżyło. Oczywiście, jeśli bardzo wygodnie zapomniało się o nieszczególnym początku.
Poza tym chyba zdążył przyzwyczaić się do dziwnych niespodzianek. Spokój spłynął na niego niespodziewanie. Gdzieś między rozmową z Syriuszem a niespodziewaną wizytą nieznajomej zaakceptował wszystko, co mogło mu się tu przydarzyć. Pewność, że teraz będzie już tylko dobrze, pojawiła się gdzieś w głębi jego jestestwa, nastrajając go bardzo optymistycznie do tego świata. I choć pewnie była to naiwność granicząca z głupotą, nie próbował doszukiwać się sensu w swoich uczuciach.
Zupełnie inaczej niż kiedyś. Chyba zbyt wiele się wydarzyło w ciągu tych kilku miesięcy, żeby nic się w nim nie zmieniło. Całe jego życie stanęło pod znakiem zapytania, gdy podjął pierwszą decyzję, później pojawiły się sny, które wywróciły wszystko do góry nogami, otwierając przed nim kolejne drzwi. Harry miał mnóstwo czasu, by zrozumieć i zaakceptować pewne fakty, ale nadal nie wiedział, dlaczego wszystko zawsze przydarza się jemu.
Nikt nie potrafił tego wyjaśnić; ani Hermiona ani Draco, który ze względu na swoje zainteresowanie powinien być najlepiej poinformowaną osobą. Harry – nie po raz pierwszy zresztą – żałował, że nie ma kogoś, do kogo mógłby zwrócić się ze swoimi problemami. Zawsze musiał zajmować się nimi sam. I choć zarówno Ginny, jak i przyjaciele, kierowani dobrymi chęciami i nieskrywaną troską, próbowali mu pomóc je rozwiązać, to i tak zwykle wszystko spadało na jego barki. A on, idiota jeden, w milczeniu próbował poradzić sobie z całym światem.
Zamyślony, dopiero po chwili zorientował się, że Malfoy wpatruje się w niego z dziwną miną, mieszaniną troski i niedowierzania, w której było mu zdecydowanie nie do twarzy. Harry lekko zirytowany kierunkiem swoich myśli, szybko odpędził nonsensowne skojarzenia i uśmiechnął się do mężczyzny.
– Jeśli ja jestem kretynem, to ty jesteś idiotą, do tego dość nieudolnym. Nie potrafiłeś nawet porządnie we mnie walnąć.
– Nie mogłem obić tej twojej brzydkiej gęby, bo wystraszyłbyś ludzi. A musisz zrobić dobre wrażenie na naszych gościach, więc... – wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste, że pewne rzeczy mogą poczekać. Harry zrozumiał ten gest aż za dobrze i stwierdzenie, że nie spodobała mu się ta sugestia, byłoby równie prawdziwe, jak próba udowodnienia bezspornej wyższość Ślizgona nad Gryfonem, do czego co jakiś czas próbowała przekonać go jego współpracownica, Keira.
Przygryzł wargi, powstrzymując się od ostrej riposty i wsunął dłonie do kieszeni. Z niedowierzaniem wyjął z niej różdżkę, której dosłownie kilka sekund temu poszukiwał. Dlaczego znalazł ją dopiero teraz? Przecież nie pojawiła się znikąd.
Harry lekko wzruszył ramionami, uznając, że nie dostrzegł jej przez nieuwagę. Dopiero po chwili dotarło do niego pełne znaczenie słów Malfoya. Ulegając rozsądkowi – czemu na pewno pierwsza przyklasnęłaby Hermiona – postanowił zachowywać się, jakby jego podejrzane zachowanie stanowiło coś całkowicie normalnego. Musiał udawać, że nic się nie stało. Wiedział, że Malfoy nie oprze się prowokacji – był przecież Ślizgonem – dlatego postanowił oprzeć się na starych, dobrych metodach.
– Ach tak? – Uniósł wysoko brew, z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. – Czyż może rzecz w tym, że wolałbyś się nie przyznawać do własnej nieudolności?
Spodziewającemu się jakiejś wyraźnej reakcji Harry’emu, Malfoy sprawił niemałą niespodziankę, zachowując się, jakby nic szczególnego przed chwilą się nie stało.
– Potter, nie przeginaj, jeśli chcesz mieć gdzie spać – skwitował tylko, otrzepując swój ciemnozielony płaszcz z nieistniejących pyłków. Harry przewrócił oczami na ten pokaz pedanterii w wykonaniu Malfoya. Zupełnie umknęły mu jego słowa, bo zbyt mocno skoncentrował się na powstrzymaniu się od głupiego uśmieszku. Bawiła go drobiazgowość mężczyzny, który kilkakrotnie upewnił się, że na odzieży nie pozostała nawet odrobinka brudu. – Potrzebna ci jeszcze do czegoś różdżka? – zapytał powoli Malfoy, gdy w końcu uniósł na niego wzrok. Z kpiną wypisaną na twarzy obserwował zażenowanie Harry’ego, który czym prędzej wsunął ją do kieszeni. – Masz rację, wyglądałeś z nią naprawdę... hm...
– Chyba nie chcę wiedzieć – wymknęło się Harry’emu, zanim zdołał się powstrzymać. Spuścił wzrok, przeklinając w duchu swój niewyparzony język. Znów coś chlapnął bez namysłu.
Jego zaskoczenie nie miało granic, kiedy w odpowiedzi usłyszał bardzo stonowany śmiech. Nie było w nim za wiele prawdziwej radości, a jednak Harry z niedowierzaniem przyglądał się Malfoyowi. Nigdy dotąd nie widział, żeby mężczyzna śmiał się głośno. Szydercze chichotanie wywołujące dreszcze u zażenowanych ofiar celnych kpin, ironiczne uśmiechy, jakimi obdarzał wszystkich wokół bez względu na pochodzenie i przynależność domową, wredne uśmieszki, które pojawiały się na bladej twarzy za każdym razem, gdy jego wzrok padał na Harry’ego – wszystkie je Potter pamiętał. Ale śmiechu nigdy. Dlaczego? Czyżby Malfoy z tego świata naprawdę się różnił od tego Ślizgona, jakiego Harry zachował we wspomnieniach? A może po prostu on, Gryfon, nigdy nie miał okazji, by obserwować jego naturalne zachowanie? Harry nie wiedział, ale czuł, że odpowiedź jest ważna.
– Potter, zachowuj się – mruknął Malfoy, nadal uśmiechając się krzywo. – Może wreszcie powiesz przepraszam i zakończysz całą sprawę...
Harry z nieskrywanym i nie udawanym niedowierzaniem spojrzał na blondyna. Nie miał zamiaru go za nic przepraszać. Nigdy w życiu! Nawet w tym świecie nie jest na tyle zdesperowany, żeby to zrobić.
– Chyba śnisz, Malfoy – bez wahania oznajmił stanowczo, obrzucając go zbulwersowanym spojrzeniem.
Malfoy przestał się uśmiechać i spojrzał na niego zimno. Harry wzdrygnął się. Identycznym wzrokiem obrzucał go kiedyś Lucjusz i choć miało to miejsce dawno temu, nie udało mu się zapomnieć. Potter nigdy się nie spodziewał, że i on może kiedyś zachować się tak samo. Dziwne. Malfoy zawsze wydawał mu się obślizgłym dupkiem zdolnym do każdej podłości, ale nigdy – nawet wtedy, gdy widział go celującego różdżką w Dumbledore’a – nie czuł, iż kiedykolwiek mógłby być taki jak swój ojciec. Aż do teraz.
Zmusił się do zachowania spokoju, wiedział, że nie może pokazać Malfoyowi jak bardzo zdenerwowało go jego zachowanie.
– Skoro tak, to zapomnij o dalszej współpracy. Nie dość, że muszę męczyć się z takim idiotą jak ty, to na dodatek nie potrafisz się zachować jak przystało na prawdziwego czarodzieja.
Harry przełknął ślinę, która nie wiadomo kiedy zatamowała mu gardło i postanowił nie rezygnować. Nawet jeśli miało to wzbudzić podejrzenia.
Chłód w spojrzeniu Malfoya wcale nie był udawany i Harry – trochę wbrew sobie – postanowił załagodzić sytuację. Ale tylko trochę.
– Masz zamiar porzucić wszystko, co udało nam się zrobić, z powodu małej kłótni? – zapytał powoli. Kiedy Malfoy zmarszczył czoło, intensywnie myśląc, Harry pogratulował sobie w myślach. Jednak nie miał długo cieszyć się tym uczuciem.
– Tak, to brzmi rozsądnie – przyznał w końcu Malfoy, a Harry westchnął pod nosem, tak, by mężczyzna tego nie zauważył. Nic nie było takie proste, jak myślał. Wredny, marudny Malfoy wszystko musiał sknocić, jak zwykle.
– Dlaczego?
– Sam rozumiesz – O to chodzi, że nie rozumiem, nic, poprawił go w duchu Harry – że jestem Malfoyem, a to zobowiązuje. Nie będzie mi tu byle chłystek próbował narzucić, jak mam się zachowywać. Tym bardziej ty.
– Malfoy, znam taką dobrą klinikę w sam raz dla ciebie. Powinni ci tam pomóc uporać się z problemami.
– Och, zamknij się! – żachnął się mężczyzna, ale Harry ku swojemu zaskoczeniu dostrzegł uśmiech na jego twarzy. – Taki z ciebie obrońca uciśnionych jak ze mnie Ślizgon.
Harry zmarszczył brwi. Coś mu tu nie pasowało. Nagle zrozumiał i ledwo powstrzymał się od klapnięcia dłonią w czoło. Ależ z niego idiota!
– Draco! Jak miło cię widzieć! – Z pobliskich drzwi wyłoniła się głowa Syriusza, obdarzając ich obu szerokim uśmiechem. – Choć tu do nas, pewien mały kawaler nie może się ciebie doczekać – zachęcał radośnie.
Harry nie mógł powstrzymać się od westchnienia. A było już tak blisko. Malfoy odrzucił włosy z czoło i uśmiechnął się do Syriusza.
– Mały kawaler, powiadasz. Skoro tak, to nie wolno mi odmówić.
I ruszył w stronę drzwi, zgrabnie omijając fałdę na dywanie.
Harry wzruszył ramionami – już nic nie było w stanie go zaskoczyć – i ruszył za nim.

* * *

Hermiona splotła dłonie na kolanach i zapatrzyła się w płonące wesoło płomienie; jasne iskry skakały co i rusz bawiąc się w swoistą przepychankę.
Czuła się tak bardzo zmęczona.
Wyczekiwanie na chwilę, gdy wreszcie jej przyjaciel się obudzi, było niezwykle męczące. I choć spodziewała się, że nieustannemu napięciu będzie towarzyszyć znużenie, to jednak ta wiedza nie przyniosła jej ulgi. To ona, Hermiona, która zawsze potrafiła poradzić sobie w każdej, nawet najbardziej niesprzyjającej sytuacji, a teraz czuła się jak pensjonarka wyczekująca na liścik od tajemniczego adoratora. Czas mijał wolno, za wolno. W ślimaczym tempie posuwał się naprzód, podczas gdy ona z odrętwieniem próbowała opanować złe przeczucia.
Chciała dla swojego przyjaciela jak najlepiej, martwiła się o niego tak bardzo, że była gotowa poświęcić najważniejszą dla siebie ustawę, nad której wprowadzeniem w życie pracowała już bardzo długo, byle tylko Malfoy zgodził się ich przyjąć i udzielić im pomocy. Na szczęście nie musiała nic poświęcać. To Harry zgodził się na bzdurne warunki Ślizgona.
Hermiona westchnęła pod nosem, gdy po raz kolejny uświadomiła sobie, że przyjaciel znów wplątał się w następną niedorzeczną historię. Jakby mało mu było pracy aurora, kłopotów z Ginny i z „przeklętymi snami”. Malfoy przekręcił się lekko na fotelu i bez otwierania oczu, zaspanym głosem zapytał:
– Co znowu, Weasley? Masz zamiar całą noc mruczeć coś pod nosem jak stara baba? Jeśli tak, to wyjdź na korytarz, normalni ludzie o tej porze śpią i nie mają ochoty słuchać twoich wzdychań. Wiem, że piękno zachwyca, ale już nie przesadzaj. Muszę się przespać.
– Nikt ci nie każe spać tutaj – warknęła i zaraz tego pożałowała. Malfoy może i był najbardziej wkurzającym człowiekiem na świecie, ale nie mogła się na nim wyżywać. Nie wtedy, gdy od jego dobrej woli tak wiele zależało.
– Muszę pilnować swoich interesów – mruknął w odpowiedzi i poprawił zsuwający się koc, po czym ponownie przytulił się do miękkiej poduszki.
Hermiona nie powstrzymała się od delikatnego uśmiechu. Malfoy wyglądał jak mały kociak pieszczący się do swojego właściciela. Jakże pomyliłby się ktoś, kto na podstawie tego obrazka stwierdziłby, że jest niewinny i delikatny. Choć musiała jedno mu przyznać: kiedy chciał – co naprawdę rzadko się zdarzało – potrafił być najbardziej czarującym człowiekiem na świecie. Zwykle jednak wolał zachowywać się niczym nieczuły drań, a przynajmniej takie sprawiać wrażenie. Gdyby nie to, że miała naprawdę dobre źródła informacji, nigdy by nie poznała prawdy. A tak ją znała i nie potrafiła zignorować. Nie leżało to w jej charakterze. Lepiej było wiedzieć za dużo niż za mało – od kiedy pamiętała zawsze wychodziła z takiego założenia. I choć nadal darzyła go sporą niechęcią – chociażby za sposób, w jaki wypowiadał się o jej rodzinie, a w szczególności o Ronie – to nie mogła odmówić mu pozytywnych cech. Musiała być obiektywna.
– Dlaczego? – zapytała.
– Co znowu? – syknął zimno, unosząc się trochę, tak, by móc wreszcie spojrzeć na kobietę siedzącą na fotelu naprzeciwko kominka. Żółtawe światło padało na jej twarz, wydobywając z mroku lekko opaloną twarz, na które z łatwością dostrzegł nieustępliwość. – Skoro nie potrafisz zamilknąć nawet na sekundę, to zaraz się tym zajmę. – Groźba w jego głosie była doskonale słyszalna, ale Hermiona udała, że jej nie słyszy i kontynuowała spokojnie:
– Dlaczego właśnie takie warunki? Przecież z łatwością mógłbyś sam....
– To nie twoja sprawa, Weasley. Nie wcinaj swojego nosa tam, gdzie nie trzeba, bo możesz go szybko stracić – Bardziej przestraszył ją sposób mówienie – rzeczowy i beznamiętny, jakby rozmawiali o pogodzie, a nie o podszytym groźbą ostrzeżeniu – niż same słowa.
Zacisnęła mocniej zbielałe dłonie na kolanach i opanowawszy wyraz twarzy, chłodno zapytała:
– Grozisz mi?
Malfoy wydawał się zadowolony z szybkości, z jaką się opanowała.
– Nie – zaprzeczył powoli, przypatrując jej się uważnie. – Przypominam. Umowa to umowa, magiczny kontrakt został zawarty i nikt – nawet ty – Hermionę zapiekły policzki. Za dużo był w tym słowie triumfu i satysfakcji, by nie zareagowała – nie może go zerwać.
– Prócz ciebie – przypomniała oschle.
– Prócz mnie – zgodził się z uśmiechem, który wcale jednak nie wyglądał na zadowolony.

* * *

– Draco, jak miło cię widzieć – powtórzył po raz kolejny Syriusz, rzucając Harry’emu ciepłe spojrzenie, którego ten wcale nie zrozumiał. Wzruszył tylko ramionami, uznając, że skoro nie wie, o co chodzi, nie będzie się wysilał na udawanie zainteresowania, po czym zajął miejsce obok Remusa. Mężczyzna obdarzył go lekkim uśmiechem i szybko odsunął na bok jakieś papiery, którymi dotychczas się zajmował.
– Nie przesadzaj, Syriuszu – gasił zaraźliwy entuzjazm Blacka Lupin. – Nie minął nawet tydzień od ich ostatniej wizyty.
– Ściślej mówiąc, miałem tą nieprzyjemność trzy dni temu – sprostował Malfoy i pochylił się nad Teddym, który uśmiechając się radośnie, szybko zarzucił mu rączki na szyję i przytulił się mocno do mężczyzny. – Jeszcze bolą mnie żołądek od delikatesów, którymi próbowałeś mnie otruć.
– Zaraz tam otruć – zaprotestował Syriusz. – Sam chciałeś spróbować, więc...
– To twoja wina, Syriuszu – dokończył Harry, stając po stronie Malfoya. – Jak komuś dajesz coś do jedzenia, to powinno być zjadalne, a nie... e... niestrawne.
Remus uśmiechnął się, ale szybko zasłonił dłonią usta, by nikt nie zauważył jego wesołości.
Syriusz zamrugał powiekami, zaskoczony przebiegiem rozmowy, po czym jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
– Rozumiem. – Harry’ego zaniepokoił poufały ton jego głosu. Zupełnie jakby dzielili jakiś sekret. – Następnym razem to ty będziesz moim królikiem doświadczalnym.
– O nie! – tym razem głośny protest wyrwał się Malfoyowi. – Przebywanie w towarzystwie tego kretyna jest wystarczająco trudne bez twoich kulinarnych eksperymentów. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co działoby się po nich. – I wzdrygnął się, jakby wbrew jego woli takowy obraz pojawił mu się w głowie. – Nie ma mowy! Skoro jesteś taki zdesperowany, zawsze możesz wypróbowywać nowe potrawy na swoim skrzacie, ewentualnie zawsze możemy pożyczyć ci Zgredka, ale nie licz na to, że pozwolę ci truć mo... – nagle urwał, najwyraźniej coś sobie uświadamiając. – Zapomnij! – dokończył spokojniej.
Harry wychwycił moment zawahania i gorączkowo próbował znaleźć słowa, których nie wypowiedział Malfoy. Czuł, że są ważne, ale mimo swoich wysiłków nie potrafił trafić na te właściwie. W tym samym czasie Teddy, najwyraźniej znudzony ich rozmową, zaczął się energicznie wiercić w ramionach Ślizgona, który z uśmiechem błąkającym się na wąskich wargach szybko oderwał się od niego. Skwapliwie korzystając z okazji, chłopiec popędził na swoich krótkich nóżkach do Harry’ego i bez wahania wyciągnął do niego ręce.
Wszyscy obserwowali go uważnie, gdy ujął chrześniaka pod pachy i posadził na swoich kolanach. Teddy przysunął się bliżej, chcąc, żeby Harry go objął, co też mężczyzna bezzwłocznie uczynił. Malec z zachwyconym uśmiechem na piegowatej twarzy wtulił się w szatę Pottera, zaciskając małą piąstkę na jasnym materiale koszuli.
Syriusz uśmiechał się jeszcze radośniej niż wcześniej, gdy Remus pochylił się nad synkiem i delikatnie, z czułością, na widok której Harry’ego coś ścisnęło w gardle, odgarnął ciemne włosy z czoło chłopca.
Malfoy zaś przypatrywał się im z nieodgadnioną miną. Chyba chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
Harry, co trochę go zaskoczyło, czuł się w ich towarzystwie jak kałamarnica w jeziorze.

* * *

Syriusz zmarszczył czoło, z napięciem obserwując mało swobodną rozmowę Harry’ego i Draco. Nadal nie był pewien, czy jego podejrzenia są słuszne, ale nie potrafił się od nich uwolnić. Do tego dochodziło dziwne zachowanie chrześniaka. Momentami zachowywał się jak nie on: zamiast zgryźliwie się odcinać, uśmiechał się przepraszająco i próbował łagodzić sytuację albo plótł głupoty. Jakby czuł się bardzo niepewnie. Syriusz może i nie wyróżniał się jakąś szczególnie rozwiniętą empatią, ale to co trzeba, zawsze widział. A teraz sam nie wiedział co myśleć. Harry był jedną z najważniejszych osób w jego życiu i niezwykłe jak na niego zachowanie, bardzo martwiło Syriusza. Być może wszystko brało się z potencjalnego zauroczenia Pottera, ale równie dobrze mogło mieć o wiele poważniejszą przyczynę. Syriusz z szczerością przyznał się sam przed sobą, że nie potrafi samodzielnie znaleźć odpowiedzi. Liczył, że może Remus będzie potrafił mu pomóc. Musiał mu tylko o wszystkim opowiedzieć... o tym, że podejrzewał ich o romans też. Zadrżał lekko, mimo że w kuchni było naprawdę ciepło. Już wyobrażał sobie minę mężczyzny.
Dbając, by nikt nie zauważył jego wzroku, zerknął na Lupina, który pochylony nad pracami, próbował nadrobić zaległości w pracy. Niedawno była pełnia i to właśnie w tym okresie, gdy miał dużo obowiązków, więc teraz Remus nie miał innego wyjścia, jak uzupełnić nie opracowane materiały. Syriusz opanował nagłą ochotę zaproponowania mu pomocy. Wiedział, że jego tak zwana „pomoc” bardziej zaszkodzi niż pomoże mężczyźnie, dlatego nic nie powiedział. Westchnął za to pod nosem.
Martwił się o nich wszystkich bardziej niż o siebie i choć przez większość czasu zachowywał się jak lekkomyślny młokos, to częściej to była gra, z której zdawała sobie sprawę tylko jedna osoba, najważniejsza w jego życiu. I choć nigdy głośno tego nie przyzna – jakby mógł? – to jednak wystarczała mu świadomość znajomości własnych uczuć.
– Coś cię martwi? – dyskretnie zapytał Remus, widząc jego minę. Syriusz odpowiedział nie rozumiejącym wzrokiem, więc Lupin, westchnąwszy pod nosem, położył swoją dłoń na ręce przyjaciela. – Zawsze, gdy twoje myśli zaprząta jakiś niełatwy problem, nie możesz oderwać rąk od blizny – łagodnie wyjaśnił, kciukiem powoli gładząc wąski, podłużny ślad na policzku. – Powiedz, o co chodzi... i tak będziesz musiał to kiedyś zrobić.
– Wiem... – przyznał Syriusz, opuszczając dłonie i zaciskając mocno pięści. – Wyjaśnię ci później... teraz to nieodpowiednia chwila.
– Czemu? – Remus przestał gładzić bladą skórę, ale nadal nie zabierał ręki. Z napięciem wpatrywał się w twarz przyjaciela, skupiając na nim całą swoją uwagę.
– Po prostu później – z naciskiem powtórzył Syriusz, ściszając głos.
– Rozumiem.
Syriusz przymknął na sekundę powieki, chcąc odgrodzić się od lekkiego wyrzutu widocznego w oczach przyjaciela, po czym westchnął. Balansowanie na linie nigdy nie wydawało mu się odpowiednim zajęciem. Wolał wszystko od razu wyjaśniać, choćby miało się to źle skończyć. Między przyjaciółmi nie powinno być tajemnic, a szczególnie pomiędzy takimi jak oni. A jednak nie mógł wszystkiego teraz tłumaczyć, bo to nie był odpowiedni czas ani miejsce na taką rozmowę. Wyjaśnienia musiały poczekać.
– Remusie, o wszystkim ci opowiem, ale nie teraz.
Remus milczał chwilę, uważnie obserwując jego twarz. Syriusz nie dociekał, co go przekonało, gdy w końcu powoli, z rozwagą powiedział:
– Dobrze.
W ostatniej sekundzie powstrzymał się od westchnienia ulgi. I tak już zwrócili na siebie niepotrzebną uwagę.

* * *

Harry zmarszczył czoło, zastanawiając się, o czym tak cicho debatują mężczyźni.
– Wreszcie przejrzałeś na oczy? – mruknął Malfoy. W jego głosie czaił się cień uśmiechu.
Widząc zaskoczone spojrzenie Harry’ego całkiem swobodnie, jakby robił to nie pierwszy raz, objął go ramieniem i pochylił się nad jego uchem, szepcząc cicho, tak, by nie obudzić Teddy’ego: – Nadal nie widzisz tego, co oczywiste? Czy może raczej powinienem powiedzieć, że nie chcesz widzieć.
Harry pokręcił przecząco głową. Bliskość ciała Malfoya wydawała mu się tak bardzo nie na miejscu, że nie potrafił wyksztusić z siebie ani słowa. No i nie bardzo wiedział o czym mówi. A właściwie gdzieś na obrzeżach umysłu plątało się zrozumienie, ale wypierał je, zanim zdołało na dobre zagościć w jego myślach.
– W takim razie chyba powinieneś wypić ten eliksir, a nie jak uparta koza się zapierać.
– Nie mam zamiaru niczego pić – syknął Harry, próbując zachować spokój.
– Znowu chcesz się sprzeczać? – zapytał żartobliwie Malfoy. – Zaraz obudzisz Teddy’ego – ostrzegł go cicho, bez pośpiechu odsuwając się od niego.
Wreszcie mogąc swobodnie odetchnąć, Harry czym prędzej skorzystał z okazji.
– Daj spokój! – warknął. Ostatkiem sił powstrzymał się od trzaśnięcia go w gębę.
– Spokój? – Malfoy wyraźnie powstrzymywał się od śmiechu. – Kto by się spodziewał. Myślałem, że nie znasz takiego słowa. No, no, Potter, zaskoczyłeś mnie.
– Nie tak jak ty mnie.
– Naprawdę? – Harry nie widział, jak Malfoy to zrobił, ale w trzech sylabach zawarł tyle zaciekawienia, że Potter poczuł, że policzki pieką go z zażenowania.
– Przestałeś się boczyć – mruknął w odpowiedzi, starając się opanować zdradliwe wypieki.
– Malfoyowie się nie boczą – warknął bez złośliwości Malfoy. Właściwie Harry był gotów postawić swoją różdżkę, że w jego głosie, prócz aroganckiej dumy, usłyszał cień zadowolenia. – No chyba że chodzi o przyjaciół – uściślił lekkim tonem, jakby w tym co powiedział, nie było nic zaskakującego. I pewnie dla niego nie było, lecz dla Harry’ego... to już całkiem inna historia. Zanim zdołał się opanować na tyle, by móc swobodnie podtrzymywać rozmowę, minęła spora chwila. W tym czasie Malfoy bez przeszkód kontynuował swoją wypowiedź: – Oczywiście, jeśli komuś o tym wspomnisz, wyprę się wszystkiego bez zastanowienia. I, co jeszcze bardziej oczywiste, spotka się zasłużona nagroda. Bardzo przyjemna dla mnie, co niekoniecznie oznacza, że będzie równie miła dla ciebie.
Harry przełknął ślinę. Zabrakło mu słów. Malfoy twierdzący, że jest jego przyjacielem? Żartujący sobie z niego? Jednak ten świat stanął na głowie!
I on też skoro najwyraźniej wcale mu to nie przeszkadza!
Próbował opanować ogarniające go szaleńcze uczucia, ale nie szło mu to zbyt sprawnie.
Malfoy zerknął na zegarek na przegubie. Harry ku swojemu zaskoczeniu zauważył, że wcale nie jest on ostentacyjnie ozdobiony jakimiś drogimi kamieniami wielkości elfich jaj, a wręcz przeciwnie, w pierwszej chwili wydał mu się nawet skromniejszy niż ten, który on sam otrzymał od Weasleyów. Dopiero po chwili zauważył dyskretne piękno, z jakim zrobiono zegarek.
– Powinniśmy się już zbierać, Potter. Musisz się jeszcze porządnie ubrać, zanim gdziekolwiek wyjdziemy – zauważył Malfoy, mierząc go taksującym spojrzeniem. – Ta koszula mogłaby jeszcze ujść w tłumie, ale po tym, jak Teddy ją upaciał, nie nadaje się już do niczego. Zaraz coś odpowiedniego ci przyniosę, bo znając twoje upodobania wybrałbyś jakąś szmatę nadającą się tylko dla skrzatów.
– Wychodzimy? Gdzie? – Harry był zbyt zaskoczony, by zastanawiać się nad tym, co mówi.
Malfoy westchnął pod nosem coś, co bardzo przypominało: „Mogłem się tego spodziewać, idiota znowu zapomniał, po co ja się denerwuję...” i z łagodnością zarezerwowaną zwykle dla wariatów wyjaśnił:
– Do restauracji. – Widząc zdezorientowaną minę Harry’ego, dodał poważnie coś, co zszokowało Pottera tak, że zabrakło mu słów i oddechu na kilkanaście najdłuższych sekund w jego życiu: – Mamy randkę.

ęłęóHarry otwierał i zamykał usta, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Zszokowany, wpatrywał się w Malfoya, który machnąwszy rękę, szybko wymknął się na korytarz.
Czy on przed chwilą naprawdę usłyszał, że mają randkę? Randkę z Malfoyem? Z tym oślizgłym, wrednym dupkiem, którego jedynym celem było uprzykrzanie normalnym ludziom życia... musiał źle usłyszeć. To pewne.
Pokręcił przecząco głową. Nie, to musiały być omamy, bez wątpienia, zdecydował Harry, próbując opanować rozszalałe uczucia.
Zacisnął dłonie w pięść, wbijając paznokcie w skórę. Musiał ujarzmić wewnętrzne emocje tak, by nikt nic nie zauważył. Wiedział, że nie wolno mu wzbudzić podejrzeń.
Prawie prychnął, gdy uświadomił sobie, że to wcale nie będzie takie łatwe. Jak on niby ma zachować w sytuacji, gdy idzie na randkę z Malfoyem? Powinien zachowywać się normalnie – ale cóż to znaczy w tym przedziwnym świecie? Nagle przeszyła go przerażająca myśl. Chyba nie będzie musiał całować... Nie! Nie będzie! Nie może! Wyobraził sobie zimne, wąskie usta mężczyzny dotykające jego i wstrząsnął nim dreszcz odrazy. Nie! Nie ma mowy! Nigdy! To on już woli wrócić do domu. Teraz!
Kręcąc energicznie głową w rytm zaprzeczeń, nie zauważył bacznego spojrzenia, jakim obrzucił go Syriusz.
– Coś nie tak? – zapytał, podchodząc bliżej chrześniaka.
Dopiero w tym momencie dotarła do Harry’ego cała głupota bezmyślnego postępowania, w jakim bez wątpienia przodował. Miał nie wzbudzać podejrzeń, a zachowywał się tak, jakby chciał umieścić sobie na środku czoła napis: „podejrzane zachowanie” i zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. Przeklinając w duchu własną impulsywność, nie próbował się nawet usprawiedliwić, że przecież każdy miałby prawo do gwałtownej reakcji w obliczu równie przerażającego faktu jak randka z wrogiem. Lekko zirytowany powstrzymał się od głośnego jęknięcia, choć – musiał to przyznać – miał na to ogromną, wielkością odpowiadającą powierzchni zajmowanej przez dajmy na to Ocean Spokojny, ochotę.
Zmusił się do wyszczerzenia zębów w uśmiechu. Syriusz nie wyglądał na przekonanego.
– No dobrze, powiedz swojemu ukochanemu chrzestnemu, co tak bardzo cię wzburzyło – łagodnym głosem myśliwego zachęcającego łanię do podejścia poprosił Black.
Harry zacisnął usta jak małe dziecko i pokręcił przecząco głową. Syriusz roześmiał się lekko i poczochrał mu włosy. Przysiadł się na krześle obok Pottera i objął go ramieniem.
– Powiedz, powiedz. Chyba nie pozwolisz, żebym umarł z ciekawości? – zapytał, przyglądając mu się bacznie. Nim Harry zdążył odpowiedzieć, pochylił się nad Teddym, smacznie śpiącym w objęciach swojego chrzestnego i delikatnie odgarnął ciemne włoski z czoła chłopca. – Jest śliczny, kiedy śpi, prawda? – zauważył z nieskrywanym podziwem w głosie. – Przypomina Dorę. Te same wyraziste rysy twarzy, odziedziczone po Blackach, wesołe usposobienie, no i zdolność do zmieniania swojego wyglądu. – Harry przytaknął, nie pierwszy raz doceniając wielkie serce Syriusza. Może i był impulsywny, lekkomyślny i bardziej cenił brawurę niż rozsądek, ale zawsze znalazł chwilę dla swoich przyjaciół. Przecież poświęcił się dla niego... Harry nagle zrozumiał, że nigdy nie zdążył podziękować Syriuszowi za miłość i troskę; zbyt szybko odszedł, by zdążyli się sobą nacieszyć, a teraz... teraz miał niepowtarzalną szansę, by to nadrobić.
– Dziękuję – szepnął bardziej do siebie niż do niego, ale Syriusz to usłyszał.
– Ależ nie ma za co – odszepnął równie cicho i ścisnął dłoń Harry’ego. – Zawsze przy tobie będę – obiecał i uśmiechnął się promiennie. – A teraz powiedz, co cię tak zdenerwowało.
– Syriuszu! – W ostatniej chwili Harry powstrzymał się od głośniejszego okrzyku oburzenia – nie chciał obudzić Teddy’ego.
– No co? – Mężczyzna wyglądał jak wcielenie niewinności. Z szeroko otwartymi w wyrazie zaskoczenia oczami i uczciwością wypisaną na twarzy przyglądał się Harry’emu, który westchnąwszy pod nosem, odwrócił wzrok.
Nie czuł się gotowy do opowiadania o swoich uczuciach.... jakby kiedykolwiek był. Nigdy uzewnętrznianie prawdziwych emocji nie przychodziło mu łatwo. Wyrażanie ich poprzez zachowanie jak najbardziej, ale opowiadanie o nich – nigdy. Wolał samemu wszystko przemyśleć, podjąć choćby najgłupszą decyzję, a dopiero potem przeanalizować ją z przyjaciółmi. Taki był i nie chciał się zmieniać.
– Nic. – W końcu się przemógł na tyle by coś z siebie wyartykułować.
Lakoniczna odpowiedź nie przekonała chrzestnego. Przenikliwemu spojrzeniu, jakie wbił w Harry’ego, przeczył rozradowany uśmiech.
– Harry, oj, Harry – zaczął Syriusz, a w jego głosie czaiło się rozbawienie – jeśli myślisz, że ci uwierzę, to się grubo mylisz. Może jakbyś nie miał takiej skwaszonej miny to może... ale masz. – Uśmiechnął się porozumiewawczo, puszczając do niego oczko. – Domyślam się, że trapiący cię problem ma jasne włosy i najzgrabniejszy tyłek na tej półkuli. Nie wspominając już o najniezwyklejszych oczach mieniących się niczym płynna rtęć i ognistym charakterku, który nie raz nie dwa dał ci do wiwatu.
Harry zagapił się na mężczyznę, nie mogąc, nie chcąc uwierzyć własnym uszom. Ku swojemu przerażeniu poczuł, że pieką go policzki. Po prostu świetnie, gorzej już być nie mogło.
– Syriuszu, daj mu już spokój. – Remus, dostrzegając zażenowanie Harry’ego, postanowił wtrącić się do rozmowy i nieco mu pomóc poradzić sobie z nadaktywnym chrzestnym, wtrącającym swój nos w nie swoje sprawy.
– Ależ ja przecież nic nie robię – zaperzył się Syriusz, obrzucając obu mężczyzn urażonym spojrzeniem.
– Tak, jasne, a gnomy są najśliczniejszymi domowymi szkodnikami – odparował bez wahania Remus i lekko uśmiechnął się do Harry’ego.
– No pewnie, że są – mruknął Syriusz, najwyraźniej postanawiając się nie poddawać. W końcu był Gryfonem, a oni nawet mimo przeważającej ilości wrogów rzucają się do boju i giną jak bohaterowie... albo idioci, zależy z której strony na to patrzeć.
– Ach, tak? – Uniesiona brew Remusa źle wróżyła mężczyźnie. – To już wiadomo, kto będzie się zajmował ogrodem na wiosnę.
– Oczywiście – przytaknął Syriusz, po czym uśmiechając się złośliwie, dodał: – Harry.
– Coo? – Tym razem Potterowi nie udało się powstrzymać. – Nawet o tym nie marz. To twoja działka, twój dom i twoje gnomy.
– Skoro tak mówisz, mój gościu... – Akcent na słowo „mój” zaniepokoił Harry’ego. – W takim razie nalej sobie sporą szklankę soku i opowiadaj. Inaczej nie wypuszczę cię z mojego domu.
Uśmiech pełen ulgi zaskoczył spodziewającego się innej reakcji Syriusza. Harry promiennie rozświetlony szczęściem – wreszcie znalazł sposób, by wymigać się od randki z Malfoyem – dobitnie zaprzeczył:
– Nie.
Syriusz przybrał groźną minę, która wcale nie podziałała na Potter i powoli stwierdził:
– W takim razie muszę zapytać Draco, co takiego ci powiedział, że aż tak bardzo cię wzburzyło.
Harry przełknął ślinę, pokonany.
Na szczęście Remus kolejny raz postanowił mu pomóc.
– Syriuszu, jeśli zaraz nie przestaniesz męczyć Harry’ego, grzmotnę w ciebie jakąś porządną klątwę.
– Jestem niewinny – próbował się bronić Syriusz, ale bez przekonania. Westchnął pod nosem, pomarudził na złośliwość przyjaciół od siedmiu boleści, którzy nie pozwalają dowiedzieć się, co męczy jego chrześniaka, po czym odpuścił Harry’emu ze słowami: – W porządku, jak nie chcesz, to nie mów... ale wiedz, że drzwi do mojej sypialni zawsze stoją dla ciebie otworem.
Wchodzący właśnie do kuchni Malfoy, zatrzymał się na progu i obrzucił zgromadzonych zdegustowanym spojrzeniem.
– Zostawić was na chwilę, a już planujecie orgię... mogliście chociaż na mnie poczekać.
Policzki Harry’ego kolejny raz przybrały ładny czerwonawy kolorek, gdy uświadomił sobie sugestię zawartą w jego słowach, zaś Syriusz i Remus uśmiechnęli się lekko.
– Jak moglibyśmy o tobie zapomnieć? – retorycznie zapytał Black.
– Nie ma najmniejszego pojęcia jak to możliwe – Malfoy wzruszył ramionami, jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. – Idź już na górę i się przebierz – polecił Harry’emu, który zdziwiony prawie miłym tonem jego głosu, zamrugał zaskoczony. – Nie gap się na mnie jak Jęcząca Marta w ciebie. Chyba wyraziłem się dostatecznie jasno – westchnął, po czym z cieniem czegoś, co przy odrobinie dobrej woli, można by nazwać cierpliwością, dodał: – Ubrania są już przygotowane, wystarczy, że je założysz, a to chyba nie jest aż tak skomplikowane byś potrzebował mojej pomocy... choć oczywiście jeśli chcesz, poświęcę się dla dobra ogółu – mruknął z cierpiętniczą miną, jakby na samą myśl o takiej profanacji robiło mu się słabo.
Harry szybko zaprzeczył. Wcale nie miał ochoty na nic, co proponował mu Malfoy, a tym bardziej na pomoc w ubieraniu, czy randkę.
– Daj, wezmę tego szkraba – zaproponował Syriusz i sprawnie przełożył chłopca z kolan Harry’ego na swoje. – Zdążył się już porządnie zmęczyć, a poza tym uwielbia zasypiać w twoich ramionach.
Malfoy prychnął coś, co zabrzmiało jak: „jako jedyny”, po czym podszedł do Remusa i zapytał o któryś z dokumentów, którymi zajmował się mężczyzna.
– Dziękuję – Harry z nieukrywaną wdzięcznością w głosie zwrócił się do Syriusza, przytulającego do siebie Teddy’ego i wstał z krzesła. Zrobił kilka kroków, rozprostowując zesztywniałe mięśnie, po czym skierował się w stronę wyjścia.
Wychodząc, będzie miał okazję odpocząć trochę od obecności wszystkich. Bo choć naprawdę czuł się dobrze w towarzystwie Syriusza, Remusa... i Malfoya też, to jednak ciągłe napięcie udawania kogoś, kim się nie jest i oszukiwanie, że wszystko jest w porządku – a nie było – wyczerpywało.

* * *

– Harry czymś się martwi. – Syriusz postanowił podzielić się swoim spostrzeżeniem chwilę potem, jak zamknęły się drzwi. Dokuczała mu trochę mała niedogodność w postaci śpiącego chłopca, więc delikatnie, by go nie zbudzić, poprawił nieco swoją pozycję. Niewiele to dało, ale zawsze coś.
– Zauważyłem – przyznał Remus. – Zachowuje się bardzo niepewnie, jakby...
– ... jakby męczyły go jakieś strapienia – dokończył po chwili Syriusz. – A ty co myślisz, Draco?
– To Harry – wzruszył ramionami, przyglądając się swoim paznokciom – nie rozumiem w czym problem.
– Nie widzisz nic niezwykłego w jego zachowaniu? – z niedowierzaniem upewnił się Syriusz, obserwując uważnie krewniaka.
Również Remus z zainteresowaniem przyglądał się obojętnej twarzy Malfoya.
– Nie – zaprzeczył mężczyzna, odwzajemniając się równie bacznym spojrzeniem. – Doszukujecie się czegoś, czego po prostu nie ma. Pomyślmy, jakie zmartwienia może mieć najbardziej znany czarodziej, do tego najbardziej zajęty i przepracowany, którego nawet dwudniowy urlop zostaje przerwany przez sprawy niecierpiące zwłoki? – Nawet nie próbował ukryć kpiny w swoim głosie. Krytycznym wzrokiem zmierzył obu mężczyzn, jakby zastanawiał się, skąd na świecie biorą się równie naiwni ludzie.
Jedynie Remus wyglądał na speszonego. Syriusz zamyślił się, zastanawiając nad słowami blondyna. Po chwili pokręcił głową i stwierdził:
– To nie to. Na pewno. Jeśli już coś miałoby dolegać Harry’emu to samotność, a nie znużenie pracą.
– Syriuszu – zaoponował Remus. – Draco może mieć rację. Ostatnio, nie tylko dzisiaj, ale już od tygodni, Harry wyglądał na naprawdę wyczerpanego i jakby – Remus zdawał się szukać odpowiedniego słowa, którym mógłby określić zamyślone spojrzenie Harry’ego, jego zmienne nastroje i niepokojące milczenie. W końcu mu się udało: – nieobecnego. Coś go trapiło, o czym nam nie mówił.
– A czy Harry kiedykolwiek sam z siebie pierwszy powiedział, że coś jest nie tak? – retorycznie zapytał Syriusz, na co Malfoy prychnął pod nosem z aprobatą, a Remus nie mogąc zaprzeczyć prawdzie, powstrzymał się od uwag. – Wszystko trzeba z niego wyciągać z takim trudem, że jeśli mnie pamięć nie myli, ostatnio ktoś – znaczące spojrzenie w kierunku przyjaciela, który nieco się speszył – stwierdził, że skończyły mu się pomysły.
– Przyznaję się do winy – cicho mruknął Remus – ale to nie znaczy, że właśnie w tym tkwi problem. Raczej w...
– Nieszczęśliwa miłość – przerwał mu Syriusz, uświadamiając sobie prawdę. Jego podejrzenia wreszcie zyskały nowy wymiar, który wcześniej mu umykał. Zanim zdążył poderwać się z krzesła, podekscytowany, przypomniał sobie o Teddym. Żałując, że nie może się ruszyć, stwierdził z absolutną pewnością siebie: – To musi być to.
– Nie bądź śmieszny, Syriuszu – warknął Malfoy, po raz pierwszy poruszony. Jego szare oczy nabrały niezwykłego blasku, jakby ich właściciel myślał nad czymś intensywnie.
– Przychylam się do opinii Draco. – Remus stanął po stronie Malfoya. – Nadinterpretujesz, wyciągając całkowicie błędne wnioski, Syriuszu.
– Dlaczego tak myślisz? To aż tak nieprawdopodobna możliwość, że Harry kogoś kocha? A może chodzi wam o to, że ukochana osoba nie odwzajemnia jego uczuć? Nie rozumiem w czym według was tkwi problem – przyznał bezradnie, patrząc na nich zawiedzionym wzrokiem. – Miłość nie wybiera i może trafić się każdemu. Czemu Harry miałby być gorszy?
– Bo to Harry–Na–Którego–Leci–Cała–Czarodziejska–Populacja–Potter? – sarkastycznie rzucił Malfoy, z politowaniem patrząc na Syriusza. – Nawet, jeśli kogoś darzy uczuciem – w co osobiście wątpię – to na pewno ta osoba odwzajemni jego uczucia. Jest sławny, może nie tak bogaty jak ja, ale wystarczająco, żeby robiło to wrażenie i dostatecznie przystojny, by dana osoba przestała zwracać uwagę na dwie pierwsze cechy.
Syriusz uśmiechnął się pod nosem, podekscytowany jego słowami. Może jednak nie wszystko dla Harry’ego stracone.
– Zapomniałeś dodać, że jest miłym, kochanym chłopcem, który dba najpierw o drugą osobę, a dopiero później zajmuje się sobą.
– Tego akurat nie uznałbym za zaletę – stwierdził w odpowiedzi Malfoy, uśmiechając się lekko, rozbawiony.
– A najseksowniejsze zielone oczy, jakie w życiu widziałeś? – podstępnie zapytał Syriusz. Widząc nagle zobojętniałą twarz Draco, z trudem powstrzymał się od okrzyku radości. Jednak intuicja go nie zawiodła. – Że nie wspomnę o innych zaletach... – znacząco zawiesił głos.
Remus, który w milczeniu przysłuchiwał się tej wymianie zdań, zbyt zajęty poprawianiem nieścisłości wskazanych przez Malfoya, postanowił się wtrącić:
– Syriuszu Black, jeśli za sekundę nie zamilkniesz, będziesz spał w ogrodzie, jak przystało na źle wychowanego psa.
Oburzony wzrok mężczyzny nie wpłynął w znaczący sposób na srogą minę Lupina, więc, sapnąwszy coś pod nosem, Syriusz opuścił wzrok i zamilkł.
Draco uśmiechnął się lekko, widząc ten pokaz władzy.

* * *

W międzyczasie Harry schodził po schodach w nowych, wybranych przez Malfoya ubraniach i czuł się niewiarygodnie głupio. Jak nigdy dotąd. Świadomość, że szata leżąca na łóżku naprawdę mu się podobała, była niezwykle irytująca. Jakim cudem Malfoy mógł znać jego gust na tyle by wiedzieć co wybrać? A może to zwykły przypadek?, uspokajał się w duchu, próbując zignorować ssące wrażenie w dole brzucha.
Wyobraził sobie minę Rona, gdyby usłyszał, że Malfoy – ten Malfoy – wybierał mu ciuchy i parsknął histerycznym śmiechem. Bez wątpienia przyjaciel uznałby, że Harry zwariował zgadzając się na założenie takowych rzeczy bez słowa protestu, po czym wyraziłby wątpliwości w jego zdrowe zmysły. „Malfoy nigdy nie był normalny, ale ty, Harry...”, prawie słyszał zaskoczony i nieco przerażony głos przyjaciela.
Harry westchnął. Na świecie zdarzają się dziwne rzeczy, ale takich nie spodziewał się nigdy. A może właśnie w tym rzecz – że nie spodziewając się niespodziewanego, niezmiennie czujemy się zaskakiwani. Bredzę, mruknął do siebie, ale to wina Malfoya. Zawsze to była jego wina, pomyślał sentencjonalnie i ponownie westchnął.
Zszedł na dół i skierował się do kuchni, nieco zaskoczony faktem, że choć w tym świecie jest zaledwie kilkanaście godzin, a już świetnie orientuje się w rozkładzie pomieszczeń. Żeby jego adaptacja do niecodziennego zachowania ludzi przebiegała równie łatwo, byłby naprawdę zadowolony, a tak...
– No, no, Harry, prezentujesz się całkiem nieźle – mruknął na jego widok Syriusz, najwyraźniej trochę zaskoczony tym faktem. Harry nie wiedział, czy powinien się oburzyć, czy czuć się podbechtany komplementem. – Mam rację, prawda, Draco?
– Ujdzie – ocenił okiem znawcy Malfoy, mierząc sylwetkę Pottera taksującym i bardzo powolnym spojrzeniem. Jego wzrok nieśpiesznie przesuwał się od obutych w półbuty stóp, prawie niezauważalnie drżące kolana, długie nogi, szczupłą i mało wydatną klatkę piersiową, aż zatrzymał się na płonących niepokojem zielonych tęczówkach. Wszystkie te machinacje budziły jakieś trudne do nazwania emocje Harry’ego, który próbował się nie zdradzić. Bardzo powoli tak, by nikt nie zauważył, rozluźnił napięte mięśnie i postarał się nie zmieniać niewinnego wyrazu twarzy. – Będzie lepiej, o ile zmieni się kilka drobiazgów – mruknął po chwili Ślizgon z irytującym przeciąganiem sylab, które, co nagle przyszło Harry’emu do głowy, w ich świecie stało się prawie znakiem firmowym Malfoyów.
Draco leniwym krokiem podszedł do Pottera, który nagle wstrzymał oddech, uświadamiając sobie najbardziej przerażającą rzecz na tym świecie.
Jeśli mają randkę, to znaczy, że się spotykają, a skoro się spotykają, to znaczy, że dotyk powinien być czymś nie tylko normalnym, lecz również niecierpliwie wyczekiwanym. To znaczy...
Harry nie czuł się gotowy by choćby sformułować w myślach konkluzję, a co dopiero wprowadzić ją w życie.
Malfoy nie przejmując się wahaniem mężczyzny, delikatnie – gdyby to była Ginny, Potter nie wahałby się nazwać tego dotyku czułym – strzepał jakieś paprochy, które nie wiadomo kiedy postanowiły wybrać się z nimi na wycieczkę do restauracji, wygładził miękki materiał na piersi i spojrzał mu prosto w oczy, po czym lekko, jakby nie było to nic wielkiego, wsunął dłonie w jego włosy. Harry stracił oddech na kilka sekund. Nigdy nie spodziewał się, że dotyk Ślizgona może być równie miły jak jego żony. Kiedy Malfoy nieśpiesznie poprawiał nieporządną fryzurę, zachowując się, jakby robił to już nieraz, Potter próbował – z marnym skutkiem – zapanować nad biciem serca. Dziwne, ale prawie już zapomniał, że może łomotać równie głośno, jakby za chwilę chciało wyskoczyć z piersi i popędzić hen przed siebie. Od kiedy Kingsley zmusił go do wzięcia urlopu, gwałtowne emocje przyspieszające pracę serca zbyt często nie gościły w jego życiu. Dopiero teraz Malfoy... Nie! Harry nie chciał czuć wdzięczności wobec idioty, który miał czelność zaprosić go na randkę.
Nagle ugodziła go pewna myśl. A może to nie Malfoy, tylko on sam wykazał się równie wielką głupotą?
Nie, to nie mógł być on! Ale co jeśli jednak...
– Proszę, wreszcie przypominasz choć trochę ludzi – stwierdził z namysłem Malfoy po chwili. Odsunął się o krok i mierzył go bacznym spojrzeniem. – Tak, teraz można się z tobą gdzieś pokazać.
– Ale z tobą nie – warknął szybko Harry, nie przejmując się zbytnio jak to zabrzmiało.
– Coś sugerujesz, Potter? – Lodowaty głos Malfoya zaskoczył zajętego porządkowaniem papierów Remusa, który dopiero teraz dostrzegł przybycie Harry’ego.
– Harry ma na myśli, że chyba również powinieneś się przebrać – próbował uspokoić rozłoszczonego mężczyznę. – Może skoczysz na górę i weźmiesz coś ze swojej szafy? – zaproponował lekko.
Mierzyli się wzrokiem, aż Malfoy po chwili skapitulował.
– Wątpię, czy mam tu coś odpowiedniego... – bezlitosne spojrzenie Remusa rzucone w jego stronę zdziałało cuda – ale nie zaszkodzi sprawdzić. Zresztą – wzruszył ramionami – od czego są skrzaty.
Harry zamrugał i nim zorientował się, co się stało, Malfoya już nie było w kuchni.
Naprawdę zastanawiające. Potter z nowym, jeszcze większym niż kiedyś, szacunkiem spojrzał na Remusa. Zawsze wiedział, że mężczyzna jest silny i choć zwykle tym nie epatował, to się czuło, ale coś takiego Harry widział pierwszy raz w życiu. Nawet Snape miał trudności z opanowaniem Malfoya, a wystarczyło jedno spojrzenie Remusa, by Ślizgon się wycofał, może niezbyt chętnie, ale jednak. Co jeszcze potrafił Lupin, a czego tak łatwo nie ujawniał?
– Hm... Harry, możesz przestać zaciskać już dłonie. Zrobisz sobie krzywdę – zwrócił mu uwagę Remus.
Harry z lekkim zażenowaniem zastosował się do jego polecenia. Nawet nie zauważył, że robi coś takiego.
– A ty, Syriuszu, może wreszcie oddasz mi mojego synka? – Tym razem to Black okazał się ofiarą wolnej chwili przyjaciela. – Zawłaszczyłeś mi dziecko i jeszcze się dziwisz. Jesteś niezrównany – mruknął Remus z mieszaniną rozbawienia i czułości wypisaną na twarzy, gdy Syriusz wyrwany z zamyślenia rozglądał się nieprzytomnie po całej kuchni. Chwilę zajęło mu przyswojenie sobie sytuacji, po czym lekko podniósł chłopca do góry i poddał Lupinowi.
– Wiem – bezwstydnie przyznał się Syriusz, uśmiechając się promiennie do przyjaciela. – Możesz już zabrać tego słodkiego szkraba. Zesztywniałem już trochę.
– To nie był komplement – sprzeciwił się Remus, ale kąciki ust mu drgały. – A ten słodki szkrab, jak to ująłeś, jest słodki jedynie, kiedy śpi.
– Tak jak jego tatuś – mruknął cicho Syriusz, ale przyjaciel go usłyszał.
Przed krwawą i okropną zemstą Blacka uratował mały chłopiec grzecznie tulący się do ojca. Gdyby nie on... Harry nie wiedział, jak by się wszystko skończyło, ale czuł, że źle... przynajmniej dla Syriusza. Remusowi musiało wystarczyć sztyletowanie wzrokiem przyjaciela i drobiazgowa obietnica rewanżu.
– Zaraz wrócę – powiadomił ich Lupin i z Teddym, ślicznie wtulonym w ramiona taty, zwinnie manewrując między porozstawianymi po całej kuchni krzesłami, wyszedł z pomieszczenia.
Harry jeszcze przez chwilę patrzył na zamknięte drzwi, nim zorientował się, że Syriusz coś do niego mówi.
– ... i niezależnie od tego, czy mam rację, czy nie, chcę, żebyś wiedział – zawsze możesz na mnie liczyć. A pomoc Huncwotów jest nieoceniona w takich sprawach. – I mrugnął porozumiewawczo do zdezorientowanego Harry’ego, po czym spokojnie ciągnął dalej swój niezrozumiały wywód: – Oczywiście, Remus nie może się o niczym dowiedzieć. Zaavadowałby mnie, zakopał, odkopał i tak jeszcze kilka razy, po czym wywalił na dwór, żebym tam nocą zamarzł. Okropny charakterek ma ten mój Remus, gdy się czymś zdenerwuje – mruknął z żałością, która chyba miała na celu wzbudzenie współczucia u Harry’ego, ale nie spełniła prawidłowo swojego zadania.
Potter rozbawiony wizją wściekłego Lupina goniącego Łapę po całym domu, wybuchnął śmiechem.
– To wcale nie jest zabawne! – zaprotestował Syriusz, ale oczy mu się śmiały. – Sam się kiedyś przekonasz. Draco ma o wiele gorszy charakterek. – Harry zamarł, a jego śmiech zakończył swój krótki żywot w udawanym ataku kaszlu. – Kiedy coś mu nie odpowiada, zachowuje się, jakby nieszczęśnik niewart był jednego knuta. Narcyza jest taka sama... zresztą wszyscy z Blacków zawsze mieli w sobie coś takiego – samym spojrzeniem potrafili wbić człowieka w ziemię i sprawić, że chciał się zagrzebać w niej na wieczność.
Harry nie chciał mu przerywać. Prócz tego jednego razu, gdy Syriusz opowiedział mu trochę o rodzinie, nigdy więcej o nich nie wspominał. A przecież, czego Potter dowiedział się przypadkiem kilka lat wcześniej, jego babka, Dorea, pochodziła właśnie z tego samego czarodziejskiego rodu, co jego chrzestny. Dziwne, że Syriusz ani nikt inny nigdy o tym nie wspominał. Jakby wszyscy wymazali ten fakt z pamięci. Dlaczego?
– Właściwie dobrze, że zostało nas tak niewiele... – Wbrew słowom, które właśnie padły, mina Syriusza nic a nic nie przypominała zachwyconej, była raczej zasępiona. Harry nie zastanawiając się wcale, podszedł do chrzestnego i lekko go przytulił. Wydawało mu się to najwłaściwsze w tej sytuacji. Może i kiedyś, w ich świecie, Syriusz żałował przynależności do swojej rodziny, ale tu i teraz tak nie było, a Harry nie miał zamiaru pozwolić, by mężczyzna samotnie gryzł się swoją przeszłością. Wiele się zmieniło od chwili, gdy ledwie piętnastoletni chłopak słuchał zwierzeń jedynej bliskiej osoby... i to na lepsze.
Syriusz nic nie powiedział, jedynie lekko odwzajemnił uścisk i uśmiechnął się, z trudem pozbywając się posępnej miny.
– No, no, rodzinka prawie w komplecie – skwitował całą sytuację Malfoy, opierając się o drzwi. Ubrany w szatę o kolorze prawie idealnie odpowiadającym barwie nieba zaraz po burzy, prezentował się więcej niż przyzwoicie. Gdyby był dziewczyną, Harry może pokusiłby się o komplement, ale skoro to tylko mężczyzna i do tego Malfoy, ta opcja nie wchodziła w grę.
Zignorował władczą minę i skrzywione w wyrazie rozbawienia wargi Ślizgona, i spokojnie odsunął się od chrzestnego.
– Wreszcie jesteś gotowy? – zapytał, bez problemu patrząc w nagle zmrużone oczy mężczyzny. – Naprawdę zaskakujące.
– O, widzę, że im bliżej do naszej randki, tym dowcip ci się wyostrza – natychmiast odparował Malfoy, obdarzając uśmiechem nieco zszokowanego Syriusza, który zastanawiał się, czy przed chwilą usłyszał, to co usłyszał, czy też wydawało mu się, że usłyszał.
– Każda minuta zbliża nas do bram raju – mruknął ni w pięć ni w dziesięć Black.
Obaj, Harry i Draco, spojrzeli na niego z niedowierzaniem, po czym wymienili porozumiewawcze spojrzenia i wybuchnęli śmiechem. Syriusz naprawdę był niezrównany.
Mężczyzna, nie przejmując się ich reakcją, wodził wzrokiem od jednego do drugiego.
– To wy – głos mu drżał od niewypowiedzianych emocji – naprawdę idziecie gdzieś razem?
Ocierając łzy z kącików, Harry zastanawiał się, co odpowiedzieć. Malfoy nie miał takich problemów.
– Ładny eufemizm, Syriuszu – pochwalił go i uśmiechnął się nieco przewrotnie, a przynajmniej tak wydawało się Harry’emu. – Oczywiście, że tak. Mamy małe rendez vous z kilkoma osobami.
– Co takiego? – Zaskoczony Potter nie zdołał się opanować.
Malfoy uśmiechnął się jakoś tak złowieszczo, że Harry poczuł pierwsze drgania niepokoju. Zupełnie jakby wampir próbował uspokoić swój wieczorny posiłek, zanim go skosztuje.
– Drogi Harry, czyżbym zapomniał wspomnieć, że nasza randka jest... że tak powiem... bardziej liczna. Właściwie, żeby być ścisłym, czteroosobowa.
Czyżby Malfoy właśnie zaproponował mu orgię?
Harry ostatkiem sił powstrzymał się od krzyku. Czy mogło być jeszcze gorzej?

ęłęóHarry wyjął różdżkę z kieszeni i szybko zaczął oczyszczać szatę z sadzy. Zignorował nieprzyjemne ściskanie żołądka, jakie zawsze mu towarzyszyło po podróży siecią Fiuu i szybko doprowadził się do porządku, przygładzając zmierzwione włosy. Zajęty tą czynnością nawet nie zauważył, że jest poddawany bardzo uważnej obserwacji. Stojący obok niego Malfoy nie przeoczył tego zainteresowania. Kąciki jego ust uniosły się leciutko jakby w wyrazie rozbawienia, ale szare oczy pozostały poważne. Nim Harry zdołał dostrzec minę swojego towarzysza, na twarzy Ślizgona pojawiła się lekceważąca obojętność, ta sama, którą Potter mógł zaobserwować już w czasach szkolnych.
Randka nie randka, ale pewne rzeczy się nie zmieniają. Dla Malfoya świat mógłby dzisiaj przestać istnieć, byle tylko nikt niepowołany nie zawracał mu głowy... przynajmniej do czasu, póki sam zainteresowany nie wyraziłby takiej chęci.
Harry nigdy nie zdawał sobie z tego sprawy z bardzo prostej przyczyny – nigdy się nad tym nie zastanawiał. Podczas gdy on sam wojował z opornym zaklęciem, które za knuta nie chciało działać poprawnie, Draco stał i milczał, czekając, aż Potter w końcu się ogarnie.
Harry, podenerwowany zaistniałą sytuacją – tym, że ze wszystkich ludzi na świecie właśnie Malfoy podczas kolacji ma być jego osobą towarzyszącą – próbował zachować spokój, ale wychodziło mu to z mizernymi efektami. W końcu Draco, najwyraźniej zniecierpliwiony zachowaniem swojego kolegi, wymamrotał coś, czego Harry nie zrozumiał i sięgnął po swoją różdżkę. Kilkoma sprawnymi zaklęciami szybko doprowadził do porządku wygląd Pottera.
– Yy... Dzięki – bardzo cicho podziękował Harry, zażenowany tym, że nie potrafił rzucić nawet najprostszego zaklęcia. Nigdy to się nie zdarzało. Może i nie był w nim najsprawniejszy, ale, na Merlina, zwykle udawało mu się rzucić je poprawnie. Dlaczego teraz było inaczej?
Harry nie wiedział, ale czuł – ależ to zaskakujące – że ma to związek z Malfoyem. Jak zwykle zresztą, aż chciało mu się dodać. Odgonił tą nieprzystojną myśl, która za wiele mówiła o ich wzajemnej niechęci. Dzisiaj, przynajmniej raz, musiał zachować się, jakby nic takiego nie miało miejsca. Jakby... jakby się przyjaźnili.
– Miło mi widzieć pana ponownie, panie Malfoy. – Z lewej strony dobiegł go uniżony szept.
Harry odwrócił się, chcąc zobaczyć, kim jest nieznajomy mężczyzna mówiący takim poufałym tonem. – O, i pan Potter również tu jest. Cóż za miła niespodzianka. Nikt nie poinformował mnie o państwa przybyciu. – W jego głosie zabrzmiał lekki wyrzut, jakby nie mógł uwierzyć, że zapomniano wspomnieć mu o czymś równie ważnym.
Harry z nieznacznym niepokojem przypatrywał się elegancko odzianemu mężczyźnie, który wzrostem prawdopodobnie dorównywał Ronowi. Jak ciemne włosy gładko zaczesane na czoło miały zasłonić powiększającą się łysinę, tak szeroki uśmiech przysłonić przebiegłość wypisaną na twarzy. Z tymi długimi kończynami przypominał wyrośniętą ważkę. Mnąc dłonią bujny wąsik, mamrotał pod nosem wyrafinowane inwektywy na swoich infantylnych pracowników. Wyczuwając uważne spojrzenie Harry’ego, mężczyzna przerwał w pół słowa i uśmiechnął się zdecydowanie za nieszczerze jak na jego gust.
Malfoyowi zdawało się nie przeszkadzać obłudne zachowanie nieznajomego. Wielkopańskim gestem przerwał wymianę spojrzeń między mężczyznami. Skupiwszy na sobie ich uwagę, podirytowanym tonem rozkapryszonej gwiazdy, którą wszyscy ignorują, a co bardzo, bardzo jej się nie podoba, stwierdził:
– Może wreszcie ktoś zaprowadzi nas do stolika. – Harry nie mógł się nadziwić, ile jadu potrafił zawrzeć w tych kilku słowach.
Speszony mężczyzna odwrócił wzrok od Pottera i szybko wymamrotał przeprosiny:
– Ależ oczywiście, panie Malfoy, nie chciałem niepotrzebnie marnować pańskiego czasu. Osobiście odprowadzę obu panów na miejsce. Mam nadzieję, że moje niewybaczalne przeoczenie nie zniechęci państwa do naszej skromnej restauracji.
Malfoy obrzucił go obojętnym spojrzeniem, które równie dobrze mogło oznaczać, że nic, co uczyni mężczyzna, nie odwiedzie go od częstego zaglądania do tego lokalu, jak i to, że jego noga już więcej tu nie postanie. Harry prawie współczuł nieznajomemu – Ślizgon potrafił być naprawdę przerażający... jeśli tego chciał.
– Pański stolik czeka.
Harry ruszył za Malfoyem, który bez pośpiechu podążał za pracownikiem restauracji i zdawał się nie zwracać uwagi na zdenerwowanie ich przewodnika. Leniwym krokiem prawdziwego arystokraty spokojnie szedł prosto przed siebie, wcale nie reagując na podekscytowane szepty, jakim z upodobaniem oddali się pozostali goście. Harry tak nie potrafił. Próbował udawać, że nie słyszy zachwyconych, pełnych uwielbienia komentarzy elegancko ubranych kobiet, zaciekawionych i nieznacznie zdegustowanych spojrzeń rzucanych przez towarzyszących swoim partnerkom mężczyzn. Przecież powinien się już to tego przyzwyczaić, prawda? Jednak teraz, tu, w tym świecie czuł się niezwykle nieswojo. A wszystko dlatego, że wiedział, o czym myślą pozostali goście: – o tym samym co i on – czy on i Malfoy są naprawdę parą?

* * *

Co jak co, ale Malfoy wie, jak zapewnić swoim gościom najlepszą obsługę. Hermiona musiała to przyznać. Pyszne śniadanie, jakie im dostarczono, pozwoliło jej choć na chwilę odegnać niepokój. Szesnaście godzin! Minęło już tyle czasu, odkąd Harry zasnął, a ona nadal nie wiedziała, czy zaklęcie, które udało się znaleźć działa na tyle prawidłowo, by pomóc przyjacielowi.
Znikome zainteresowanie okazywane przez Malfoya również zaczynało ją drażnić. Mógłby chociaż poudawać, że się o niego martwi!, myślała, rozgoryczona. Przecież Harry jest dla niego bardzo ważny. A ten idiota zachowuje się, jakby było mu wszystko jedno, czy jego królik doświadczalny wróci cały i zdrowy, czy nie.
Chwilami była niemal pewna, że to tylko poza, jedna z wielu masek, jakie z lubością zakładał Ślizgon, czasami zaś nie mogła pozbyć się pragmatycznej myśli, że jednak to jego prawdziwe uczucia. Czuła się trochę skołowana tym wszystkim. Gdyby tylko był przy niej Ron...
Hermiona wzięła się w garść. Aż za dobrze wiedziała, że jej mąż nie mógł im towarzyszyć w tej misji. Na przeszkodzie stała nie tylko jego niechęć wobec Malfoya, którą – była tego prawie pewna – udałoby się ograniczyć do niezbędnego minimum, ale również praca. Teraz, kiedy George i Angelina przeżywali kryzys małżeński, Ron nie mógł opuścić sklepu. Ktoś musiał wszystko nadzorować i niestety nie było nikogo, kto mógłby go zastąpić.
Zupełnie jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko nim. Najpierw narastająca obcość w związku Harry’ego i Ginny, jej zdrada, kłopoty finansowe Charlie’ego, problemy Artura ze zdrowiem, przemęczenie Harry’ego, konflikty między George’em a Angeliną, no i dziwne zachowanie Teddy’ego. To wszystko zaczynało już ją przerażać. Na szczęście udało się znaleźć sposób, by pomóc Harry’emu. Jeśli pokonają jeden problem, reszta również jakoś się rozwiąże. Harry znajdzie jakiś sposób – wierzyła w to tak bardzo, że prawie bolało.
– Czy wy, Gryfoni, nie potraficie choć na chwilę się zapomnieć? – Podirytowany przedłużającym się milczeniem Malfoy nie potrafił powstrzymać się od sarkazmu. Hermiona już kilkakrotnie była naocznym świadkiem takiego zachowania.
Westchnęła lekko pod nosem, ale postanowiła utrzymać iluzję, że jednak – wbrew jego jak najbardziej słusznym podejrzeniom – naprawdę nic się nie dzieje.
Może i to był Ślizgon, może i był okropnym dupkiem, egocentrykiem i maniakiem czystości – tak, to też zdążyła zauważyć – ale jednak jako gospodarzowi nie mogła mu nic zarzucić. Cały czas na ten swój malfoyowski sposób troszczył się, by niczego jej nie brakowało, jakby chciał pokazać, że mimo nieobecności jego żony cała rezydencja pozostała w dobrych rękach.
Hermiona, na którymś z wielu bankietów w jakich uczestniczyła, miała przyjemność poznać panią Malfoy, śliczną i uroczą Astorię. O dziwo, polubiły się od pierwszego spotkania. Obie inteligentne, rozważne, intuicyjnie rozumiejące, że pewne sprawy należy zachować w spokoju, więc nie było w tym nic zaskakującego, że połączyła je nić sympatii. I jeśli nawet nie zawsze tolerowały obecność męża drugiej – czemu w gruncie rzeczy nie należało się dziwić, jeśli wziąć pod uwagę wzajemną niechęć obu panów – to nic nie stało na przeszkodzie, by razem spędzały miło czas. Wielokrotnie spotykały się na lunchach, wymieniając ciekawe wiadomości, o jakich się dowiedziały, rozmawiając o sobie, czy też zwyczajnie milcząc. Ich zażyłość rosła z każdym dniem. Prócz naturalnych różnic charakteru dzieliła je jedna sprawa: tylko Hermiona podzieliła się wiadomością o ich spotkaniach ze swoimi bliskimi. Astoria, jak długo mogła, ukrywała całą sprawę przed mężem, który, doskonale zdając sobie sprawę z korzyści, jakie wyciągnie z niewiedzy, udawał, że o niczym nie wie. I być może cała ta ich wzajemna farsa trwałaby jeszcze długi czas, gdyby nie wiadomość o chorobie kobiety. Nieuleczalnej chorobie. Kiedy Hermiona dowiedziała się o tym, była naprawdę przygnębiona, a nieczułe komentarze Rona naprawdę nie pomogły. Jedynie Harry, mimo że nie rozumiał do końca jej uczuć, zdawał się akceptować je jako naturalne. Być może również dlatego Hermiona z takim zacięciem próbowała mu pomóc. Jakby chciała mu się odwdzięczyć za to, że zawsze stał obok niej, niezależnie od tego, czy zgadzał się z jej zdaniem, czy nie. Nigdy się nie odwrócił, nie zrezygnował z tej przyjaźni, nawet wtedy gdy groziło mu wyrzucenie z pracy za pomoc w jednym z jej projektów. Na szczęście bycie tym Harrym Potterem naprawdę ułatwia pewne sprawy i nic się nie stało, ale Hermiona nadal pamiętała jego słowa: „Nawet jeśli zmuszą mnie do odejścia, to nadal będę miał was, prawda?”. Wyryły jej się w pamięć. Zaznaczyły coś, co dotychczas rozumiała bardzo intuicyjnie, nawet nie zdając sobie z tego całkowicie sprawy – dla Harry’ego nigdy nie były ważne zaszczyty, powszechny szacunek i uwielbienie, jedyne, co się liczyło, to oni. Ich obecność. To my byliśmy jego rodziną. I nadal jesteśmy, i będziemy, obiecała sobie w duchu. Już zawsze.

* * *

Przytłumione światło rzucane przez świeczki stojące w porozwieszanych na ścianach kinkietach nadawało swoisty klimat przytulnemu kącikowi, do którego ich zaprowadzono. Malfoy jak to Malfoy rozsiadł się wygodnie i nim minęła chwila zamówił dla nich obu coś, czego Harry nawet nie potrafiłby powtórzyć, nie mówiąc już o powiedzeniu, cóż to takiego jest. Apodyktyczne zachowanie blondyna przestało jakoś mu przeszkadzać, gdy zerknął do karty dań i dostrzegł, że wszystko jest po francusku.
Z lekkim przerażeniem uświadomił sobie, jak blisko była katastrofa. Nie chciał myśleć, co działoby się, gdyby musiał sam zamówić sobie posiłek.
– Harry, nie miej takiej przerażonej miny, bo jeszcze ci wszyscy, którzy tak uważnie śledzą każdy nasz ruch, pomyślą, że chcę cię otruć. – Malfoy uśmiechnął się nieznacznie, jakby chciał w ten sposób nie tyle uspokoić podejrzenia pozostałych gości, co nieco zdenerwować Harry’ego. – Jeśli już któryś z nas ma szybko pożegnać się z życiem, to będę to raczej ja.
– Oczywiście, że tak. Zadepczą cię moi fani – odparował z łatwością Harry, dostrzegając zbliżającą się do nich parę. Niska kobieta o niesfornych, długich włosach, które otaczały jej twarz niczym małe węże podtrzymywała się ramieniem niewiele wyższego od niej blondyna o zawstydzonym uśmiechu. – Zawsze o tym marzyłeś, nie?
– Najwyraźniej usłyszeli twoje pobożne życzenie – mruknął cicho Malfoy, również zwracając na nich uwagę. – Ale nie licz, że pójdzie im ze mną tak łatwo.
– Nawet nie śmiałbym o tym marzyć... Ona wygląda na bardzo władczą, nieprawdaż? – zapytał niewinnie Harry. Nie przeszkadzało mu, że drażni Malfoya. Z łatwością wpadł w stary – myślał, że dawno już zapomniany – dobrze znany rytm wzajemnych docinków.
– To naprawdę wy? Draco Malfoy i Harry Potter? – zapytała głośno kobieta, zbliżając się do Harry’ego tak blisko, że prawie udusił się wonią jej perfum. Ciężki, kwiatowy, najpewniej bardzo drogi zapach zakręcił mu w nosie. W ostatniej chwili powstrzymał się od kichnięcia. Że też ludzie potrafią wytrzymać taki odór. Naprawdę zaczął podziwiać tego mężczyznę. Co jak co, ale znosić coś takiego... i to przez cały wieczór.
Kątem oka Harry dostrzegł rozbawioną minę Malfoya i tego już nie zdzierżył. Czemu tylko on musi znosić takie traktowanie?
– Naprawdę jestem podobny do Harry’ego Pottera? – zapytał, niewinnie patrząc na kobietę. – Pochlebia mi pani – uśmiechnął się uroczo – ale to pewnie przez te okulary, a mówiłeś mi Draco, że wyglądam w nich jak okropnie... lecz nie powiedziałeś, że aż tak.
Kobieta słysząc taką odpowiedź, speszyła się nieco, ale zaraz odzyskała rezon.
– Ależ proszę wybaczyć, lecz...
– Proszę nie przepraszać – przerwał jej zdecydowanie Harry. Obdarzył ją nieznacznie rozbawionym spojrzeniem i szybko zerknął na Malfoya, wpatrującego się w nich uważnie. Chyba się jeszcze nie zorientował, co takiego szykuje dla niego Potter. Tym lepiej, zdecydował, z trudem powstrzymując się od zwycięskiego uśmiechu. – Ma pani bardzo dobre oko. Ja jestem zwykłym, szarym człowiekiem, takim samym jak reszta, lecz czyż to nie oczywiście, że obok mnie siedzi Draco Malfoy?
– Naprawdę? – Harry widząc ich reakcję, był zachwycony. Kobieta natychmiast odsunęła się od niego i skoncentrowała całą swoją uwagę na Malfoyu, który obrzucił go wzrokiem twardo obiecującym mu krwawą zemstę. Zaraz też zaczęła świergotać coś do niego rozanielona.
– Kochanie, nie powinnaś... – próbował oponować jej partner, ale został zignorowany.
Harry uśmiechnął się uprzejmie do niego.
– Proszę się nie obawiać, przeżyje.
– Obawiam się raczej o Miriam – wyjaśnił spokojnie mężczyzna. – Malfoy nie należy do osób cierpliwych, a moja żona potrafi być dość męcząca. Wolałbym, żeby nic się nie stało.
– Znacie się? – zainteresował się Harry, zerkając na obojętną twarz Malfoya, który właśnie kiwał głową, potakując w czymś kobiecie.
– Miałem tą przyjemność – zamilkł, również wpatrując się w oboje. – Naprawdę dobrze sobie z nią poradziłeś, Harry. – Porozumiewawczy uśmiech na jego twarzy nie zaniepokoił Harry’ego. Coś czuł, że ten mężczyzna nie zdradzi się przed żoną. – Nie wiem, co jest pomiędzy wami i nie obchodzi mnie to, ale to, co robicie dla zwykłych ludzi, jest naprawdę niesamowite.
Harry’emu zabrakło słów. Nieznajomy również milczał, czekając w pogotowiu, gdyby sytuacja zaszła za daleko.
– Gdybyście potrzebowali pomocy, dajcie znać – po chwili mruknął mężczyzna. – Gildia wam pomoże.
– Gildia?
– Kochanie, chyba powinniśmy już iść – zwrócił się do swojej żony. – To niegrzeczne tak przeszkadzać panom, a tego chyba nie chcemy, prawda?
Harry, widząc spojrzenia, jakie wymienili między sobą, musiał zweryfikować swoją wcześniejszą opinię. Coś mu się wydawało, że to jednak nie Miriam postanowiła zapoznać się ze swoimi idolami. Oboje grzecznie się pożegnali i odprowadzani jego zamyślonym wzrokiem spokojnie wrócili do swojego stolika.
– Jesteś martwy, Potter – obiecał mu zwodniczo spokojnym głosem Malfoy.
Harry uśmiechnął się lekko. Mimo wszystko jego towarzysz nie wydawał się być zły. Bardziej rozbawiony?
– Zmieniłeś zdanie? Jesteś bardzo kapryśny, wiesz? – zauważył, wcale nie ukrywając satysfakcji.
– To moje drugie imię, Potter. – Harry drgnął. – Teraz przejdźmy do konkretów.
O co też mu może chodzić? I choć twarz Malfoya wydawała się poważna, to w oczach pojawiło się nieskrywane zainteresowanie.
– O czym mówisz? – Harry nie potrafił powstrzymać się od zadania tego pytania.
– Odbyłeś bardzo miłą pogawędkę, podczas gdy ja ostatkiem samokontroli powstrzymywałem się od rzucenia uroku. O czym rozmawialiście?
– Ciekawość to pierwsza cnota Gryfonów – oznajmił spokojnie Harry. Dopóki nie uporządkuje sobie wszystkiego w głowie, nie miał zamiaru dzielić się informacjami z Malfoyem. Próbował zignorować ciche wyrzuty sumienia, które mówiły mu, że powinien poinformować go o równie ważnej propozycji.
– Próbujesz mnie obrazić? – upewnił się Malfoy, przechylając na bok głowę i przyglądając mu się, jakby był niezwykle interesującym okazem.
Po plecach Harry’ego przebiegły lekkie ciarki. Nie tego się spodziewał i całkowicie zaskoczony potrafił tylko w milczeniu wpatrywać się w Malfoya. Czemu on nie wybuchł gniewem? Powinien.
Dziwne rozżalenie, jakie pojawiało się w jego uczuciach, nieco go zaskoczyło. Dlaczego czuł się tak zawiedziony spokojną reakcją Malfoya? Czyżby tęsknił do ich dawnych sprzeczek, w czasie których bez przeszkód mogli wymieniać się inwektywami i wymyślnymi ripostami?
Był aż tak dziecinny?
– Szare komórki ci się przepalą – zauważył spokojnie Malfoy, nie odwracając od niego wzroku. W pewien dziwny i pokrętny sposób zdawał się być zafascynowany reakcją Harry’ego. Chłonął spojrzeniem każdą minę, gest zamyślonego mężczyzny. – Więc, wracając do głównego tematu naszej rozmowy, o czym rozmawialiście?
– O niczym ważnym. Naprawdę – zapewnił go Harry, widząc niedowierzający wzrok, jaki wlepił w niego Malfoy. – Zastanawialiśmy się, jak długo wytrzymasz.
– Na pewno? – Harry’ego nie zdziwiła jego podejrzliwość. Gdyby od razu mu uwierzył, to dopiero byłoby podejrzane.
– Nie, skłamałem – przyznał. – Opowiedział mi o waszym poprzednim spotkaniu.
Harry nie potrafił racjonalnie stwierdzić, dlaczego postanowił zataić przed Malfoyem całą sprawę. Brak zaufania? A może władza, jaką daje wiedza? Nie wiedział, ale znał jedną prawdę – teraz tego już nie da się odkręcić. Co by się nie stało, jakaś granica została przekroczona i konsekwencji nie da się ominąć w żaden sposób.
Podczas gdy Harry rozważał możliwe implikacje tej decyzji, Malfoy zdawał się zastanawiać, czy to cała prawda. Po chwili wzruszył ramionami, jakby decydując się przyjąć jego słowa za dobrą monetę.
– To oczywiste, że nie zapomniał naszego spotkania. – Zmarszczył w zamyśleniu czoło. – Ach tak, wtedy ciebie nie było. Jeśli mnie pamięć nie myli, właśnie wtedy zajmowałeś się projektem zrównania w prawach przedstawicieli magicznych ras i oczywiście korzystając z okazji, postanowiłeś wymigać się od wszelkich zobowiązań towarzyskich, zwalając wszystko na moją głowę. Jak zwykle zresztą – dodał z przekąsem, a Harry uśmiechnął się niewinnie. W duchu z zadowoleniem stwierdził, że na szczęście jego odpowiednik z tego świata aż tak bardzo się od niego nie różni. A już bliski był podejrzeń, że to naprawdę ktoś zupełnie obcy.
– Ach tak? – mimochodem wtrącił, błądząc wzrokiem po sali. Każdy, kto spostrzegł jego spojrzenie, zaraz nieco speszony swoją natarczywą ciekawością, którą tak bez żenady okazywał, spuszczał głowę, udając, że tak naprawdę wcale się na nich nie gapił. Jedynie przystojny mężczyzna siedzący w przeciwległym kącie i zatopiony w lekturze zdawał się zupełnie nie zwracać uwagi na nich uwagi. Harry uśmiechnął się do siebie, przypominając sobie, że podobnie zachowywała się Hermiona.
Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że jeszcze jej nie widział w tym świecie. Rona też nie. Wcześniej, zbyt skoncentrowany na zachowaniu jako takiego spokoju ducha, zupełnie o nich zapomniał, dopiero teraz, gdy wreszcie udało mu się nieco oswoić z dziwami tego świata, odkrył ich nieobecność w swoim teraźniejszym życiu. Pytanie brzmiało: czy teraz się nie przyjaźnili, czy po prostu jeszcze nie mieli okazji się spotkać?
Harry nie był pewien, czy przypadkiem pierwsza odpowiedź nie będzie prawdziwa. Niepokojące wrażenie, że naprawdę nic nie łączyło ich w tym świecie, wydawało się dość silne. No bo skoro on sam przyjaźnił się z Malfoyem, to czy automatycznie nie znaczy, że jego związki z Weasleyami są dość nikłe? Już w jego świecie Ron i Draco za sobą nie przepadali, więc głupotą byłoby podejrzewać, że w tym będzie ich łączyło coś innego. Nagle przypomniało mu się, że przecież zarówno Syriusz jak i Remus byli pewni, że dostaną zaproszenie na ślub Ginny i Teodora, więc może jednak...
– Potter, lepiej dobrze udawaj, że słuchałeś, o czym mówiłem – ozięble poinformował go Malfoy, patrząc na niego zimny wzrokiem, w którym czaił się cień dobrze znanej Harry’emu wściekłości.
– Oczywiście, że tak. – Przecież nie mógł się przyznać, że stracił wątek.
– Więc co masz do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie? Czekam.
Miał podstawy podejrzewać, że Malfoy tak łatwo nie popuści. Godryku, przecież on zawsze walczył do końca... nawet jeśli jego metody nie zawsze były czyste.
Harry przełknął ślinę.
Co powinien powiedzieć, by nie wzbudzić podejrzeń?
Nagle go olśniło.
– Jak zwykle arogancki – skwitował z lekkim uśmiechem. Miał nadzieję, że udało mu się ukryć niepokój. – Nie tylko ty masz dużo obowiązków. Inni ludzie też ciężko pracują.
Malfoy przypatrywał mu się uważnie. Cisza przedłuża się i pierwsze iskierki niepokoju zaatakowały skórę Harry’ego. Wyczuwał, że Ślizgon cały czas zastanawia się nad jego słowami.
Gdy jego wargi wygięły się w nieco przewrotnym uśmiechu, Harry prawie odetchnął. Uwierzył mu.
Nie wiedział, że radość ta była troszkę przedwczesna.
– I ty myślisz, że uwierzę w taką bajeczkę? Nie bądź naiwny, nie pasuje ci to. – Powaga w głosie Malfoya nie przystawała wcale do jego kpiącego uśmiechu. – Najwidoczniej przystawanie z Gryfonami psuje twoje zdolności do wymyślania dobrych wymówek... a skoro tak, chyba będziesz musiał się mi odwdzięczyć.
– Odwdzięczyć? – słabo powtórzył Harry, mając nadzieję, że się przesłyszał. Znając Malfoya i jego dziwne pomysły, zaczynał się bać.
– Oczywiście, że tak – przytaknął z satysfakcją. – Hm... pomyślmy, co byś mógł dla mnie zrobić...
– Ogolić cię na łyso? – Tylko to mu pozostało. Jeśli uda mu się obrócić wszystko w żart, być może Malfoy straci zapał do wymyślania jakiegoś rewanżu.
Blondyn dotknął swoich włosów, jakby upewniając się, że Harry nie wprowadził swojego pomysłu w życie, po czym obrzucił go płonącym niezwykłą pasją wzrokiem.
– Potter, lepiej nie przeginaj, bo możesz bardzo tego żałować. – Nawet nie próbował zawoalować groźby w swoim głosie.
– Nie denerwuj się tak. – Próbował załagodzić sytuację Harry. Robienie scen w restauracjach nie zaliczało się do jego ulubionych form spędzania wolnego czasu. – Żartowałem tylko. Nie śmiałbym tknąć twojego drogocennego znaku rozpoznawczego. W końcu to przez nie zawsze można cię z łatwością znaleźć. – Nagle uświadomił sobie, ile prawdy zawierają te słowa. Ileż to razy w Hogwarcie wystarczył jeden rzut okiem na stół Slytherinu, by on, Harry, wiedział, czy Malfoy je śniadanie, czy nie. Ileż to razy bezbłędnie odnajdywał arogancką gębę Malfoya, gdy tylko przyjaciele wspomnieli o jego obecności. Czy mało razy na meczach quidditcha z niezmienną łatwością przychodziło mu wyławianie z tłumu graczy jasnowłosą głowę Ślizgona?
– Prawidłowa odpowiedź – pochwalił go Malfoy z uśmiechem. Harry z niedowierzaniem wpatrywał się w jego twarz. Gdyby przed chwilą do restauracji przyleciała na miotłach cała reprezentacja brytyjska i odtańczyła kankana, byłby mniej zaskoczony. Widok żywiołowej radości kogoś, kogo nigdy o to nawet nie podejrzewał – bo czyż Malfoy mógłby kiedykolwiek szczerze się uśmiechnąć? – sprawił mu frapującą satysfakcję.
Nie wkładając w to za wiele wysiłku, udało mu się odwrócić uwagę mężczyzny od wcześniejszej kwestii, ponadto zrobił to w taki sposób, że nie wzbudził w nim podejrzeń. Naprawdę miał szczęście.
Harry nieświadomie odwzajemnił uśmiech, uszczęśliwiony.
Skupieni na sobie nawet nie zauważyli zbliżającej się do nich pary. Dobrze wyglądająca kobieta o ślicznych, ciemnych włosach upiętych w artystycznie przygotowany kok, ubrana w długą, kremową suknię i niski, korpulentny, elegancko odziany mężczyzna o nieco przerzedzonych włosach podchodzili z pewnością siebie ludzi obytych w czarodziejskim świecie.
– Przepraszamy za spóźnienie, ale taksówkarz nie mógł znaleźć drogi – usprawiedliwiała się kobieta z czarującym uśmiechem. Obaj mężczyźni poderwali się z krzeseł, zaskoczeni niespodziewanymi gośćmi.
Draco z ujmującą galanterią ucałował delikatną dłoń i obdarzył oboje wyrozumiałym spojrzeniem.
– To oczywiste. Niemagiczni kierowcy mogą mieć trochę problemów ze znalezieniem tego lokalu. Zwykle tu nie zajeżdżają, więc... – urwał, jakby konkluzja była oczywista. Gości pokiwali głową, zgadzając się z jego słowami.
Harry, nie mając innego wyjścia, poszedł w jego ślady. Postanowił bez względu na wszystko udawać, że wszystko jest w porządku.
– To przyjemność gościć was oboje – powiedział i uśmiechnął się równie uroczo jak Malfoy. Kobieta zarumieniła się nieco, gdy pochylił się nad jej dłonią, ale zaraz odzyskała równowagę.
– Harry, jak zwykle jesteś uroczy.
– Taki jego urok – wtrącił się jej mąż, uśmiechając się do niego porozumiewawczo. – Witaj ponownie, Harry. – Uścisnął jego dłoń, tak jak wcześniej Malfoya. – Kochanie, żebyś widziała, jak szybko udało mu się zauroczyć panią premier. Teraz nic tylko ciągle powtarza, że jeśli tylko będzie chciał, zawsze może przenieść się do niej.
– Taka poważna propozycja naprawdę padła z ust pani premier. No, no, Harry, twój kolejny podbój. – Malfoy wydawał się być rozbawiony.
– Jak będziesz tak marudził, to zastanowię się, czy nie wziąć jej poważnie pod uwagę – rzucił krótko Harry, nieco zdenerwowany.
Nie miał pojęcia, kim są ci ludzie, ale twarz mężczyzny wydawała mu się znajoma. Jakby już ją gdzieś widział. Próbował sobie przypomnieć, ale bezskutecznie.
– Może usiądziemy – zaproponował Malfoy, ignorując jego słowa, tak przynajmniej wydawało się Harry’emu do czasu, zanim mężczyzna, korzystając z okazji, że ich goście są zajęci wybieraniem potraw z menu, nie szepnął mu do ucha:
– Spróbuj tylko, a znajdę cię i zaavaduje bez wahania. – Harry zażenowany ciepłym oddechem, który owiewał jego nagą skórę tuż koło małżowiny, próbował znaleźć właściwą odpowiedź, ale pustka w głowie mu to uniemożliwiała. Chciał tylko, żeby Malfoy w końcu się od niego odsunął i zabrał rękę z jego dłoni. Nie wiadomo czemu, denerwowała go bliskość mężczyzny.
Dopiero głośne pytanie kobiety wytrąciło go z umysłowego otępienia.
– Czyż oni nie wyglądają razem uroczo? Stephen, czyż nie mam racji?
– Kochanie, to nie nasza sprawa. – Próbował ostudzić jej entuzjazm mąż, ale z marnym skutkiem. Kobieta podekscytowana sytuacją, zdecydowała się dowiedzieć, czy w plotkach, jakimi reporterzy „Proroka” ciągle faszerują wiadomości, jest choć trochę prawdy?
– Proszę powiedzcie – zaczęła, uśmiechając się naprawdę szeroko – czy wy jesteście razem?
No właśnie, Malfoy, odpowiedz, poprosił w duchu Harry, otrząsając się z początkowego zaskoczenia, muszę wiedzieć, czy między nami coś jest.
Cała trójka wlepiła wzrok w Draco, który siedział na swoim miejscu z kamienną miną, w oczekiwaniu na odpowiedź.

ęłęóDobiegające zewsząd odgłosy przyciszonych rozmów pozostałych gości nie uchroniły całej czwórki przed niezręcznym milczeniem.
Zakłopotany Stephen przez kilka sekund nic nie mówił, nie wiedząc, w jaki sposób wytłumaczyć niezręczność żony. Nie, żeby sam nie był ciekawy, co jest pomiędzy mężczyznami, ale pewne zasady obowiązywały... szczególnie w tym dziwnym świecie, gdzie dziecięce potwory, którymi straszono niegrzeczne pociechy przed snem, okazywały się istotami ze wszech miar żywymi i – co bardziej zaskakujące – przynajmniej w jakimś stopniu rozumnymi. Nie po to pracowali przez długie miesiące, żeby teraz nierozważne słowa wszystko zniszczyły. Musiał działać, póki jeszcze była pora.
Zmusił się do przepraszającego uśmiechu i miękkim, doskonale wymodelowanym głosem, pełnym żalu i skruchy, łagodził sytuację:
– Przepraszam za żonę, jest taka podekscytowana spotkaniem najsławniejszych czarodziejów, że przestała nad sobą panować. Prawda, kochanie? – upewnił się, rzucając kobiecie mężowskie spojrzenie typu jak–mnie–nie–poprzesz–to–nie–ręczę–za–siebie, które dało spodziewany efekt.
Zakłopotana zarumieniła się i przez kilka sekund maltretowała wargi. Harry współczułby jej, gdyby nie ciekawość, nad którą nie potrafił zapanować. Cały czas zerkał na Malfoya spokojnie wpatrującego się w kobietę z osobliwą miną, wyrażającą ni to zdziwienie ni złość... Bardziej odpowiednim określeniem byłoby rozbawienie, zdecydował nagle, zaskakując sam siebie.
Rozbawienie? Harry nagle zatrzymał się przy tej myśli. Skąd niby, na Godryka, on wie, że akurat te a nie inne wykrzywienie wąskich ust Ślizgona, prawie niewidoczna zmarszczka pomiędzy brwiami i nieco zmrużone oczy wyrażają rozbawienie? Na siódmego gargulca, skąd?
Z nagłym dreszczem uświadomił sobie, że mogą być dwie możliwości tego nagłego zrozumienia, dwie drogi prowadzące do niepokojącej świadomości. Zrozumienie, którego doświadczył wywołało żywszą reakcję jego spanikowanego umysłu, tak że przez kilka sekund nie potrafił – a może nie chciał – zapanować nad potokiem poplątanych, niepewnych myśli. Wykorzystując ostatnie pokłady samokontroli, zmusił się do zachowania spokoju, zakłopotany niespodziewanym przypływem wiedzy, której posiadania się wypierał, ulegając pierwotnym, drzemiącym głęboko w atawistycznym postrzeganiu świata, lękom. To pozostałość po pamięci Harry’ego z tego świata, czy raczej nieświadoma podpowiedź mojej podświadomości?, pytał sam siebie z nieskrywanym niepokojem, choć wcale nie był przekonany, czy naprawdę chce poznać odpowiedź.
– Przepraszam, nie powinnam pytać – kajała się kobieta z zawstydzoną miną, zmieszana własną odwagą do zadania takiego pytania. Światło padające z poumieszczanych w kinkietach świec nadało jej rysom miękkość twarzy dziecka proszącego rodziców o zmniejszenie kary. Wydawała się przestraszona samą myślą, że swoim zachowaniem mogła urazić mężczyzn.
– Nic się nie stało – zdecydował się w końcu przemówić Harry, mając dość ciężkiego, zalegającego milczenia, jakie zapanowało przy stoliku. Przypadkowa niezręczność nie powinna być karana w tak dosadny sposób, że popełniająca gafę osoba drżała cała z niepokoju. Malfoy nie odzywał się, jakby cała sprawa go nie dotyczyła, więc Potter, nie zastanawiając się zbytnio nad swoim postępowaniem, odruchowo kopnął go w goleń, tak samo jak zrobiłby to w przypadku Rona. Gdy mężczyzna obrzucił go oburzonym wzrokiem, najwyraźniej zaskoczony faktem, że ktokolwiek ośmielił się kopać go po nogach, Harry uśmiechnął się czarująco, spojrzeniem nakazując mu milczenie i prawie radosnym głosem dodał: – Takie małe niejasności nie mogą przecież stanąć na drodze owocnej współpracy w przyszłości, prawda, Draco? – Dyskretnym spojrzeniem upewnił się, że mężczyzna zrozumiał aluzję, po czym bez zastanowienia wykorzystując okazję, postanowił zaspokoić swoją ciekawość, nie będąc do końca przekonanym czy to właściwie dobry pomysł. ¬– Na pewno z przyjemnością wyjaśnisz naszemu czarującemu gościowi, jakie relacje nas łączą?
Małżeństwo nie spodziewające się takiego przebiegu rozmowy, szybkim, prawie idealnie zsynchronizowanym w czasie, głębokim wdechem zaznaczyło swoją obecność przy stoliku.
Harry nie zauważył tego, zbyt zajęty wpatrywaniem się w Malfoya, który zachowywał się jak przypadkowy obserwator niespodziewanie wplątany w kłótnię małżeńską, udający obojętność i brak zainteresowania. W napięciu czekał na jego reakcję.
Wargi Draco wygięły się w uśmiechu, który zwiódłby niejednego czarodzieja, ale w oczach błysnęła zimna wściekłość, taka sama jak ta płonąca podczas ich starć jeszcze w szkole. Ku swojemu zaskoczeniu Harry odkrył, że z przyjemnością obserwuje ten widok. W jakimś pokręconym sensie brakowało mu tego.
– Ależ oczywiście, Harry – zgodził się z ujmującym uśmiechem, który tylko na Potterze zrobił olbrzymie wrażenie... omenu śmierci, jego śmierci, dla ścisłości. Zakłopotane małżeństwo nic nie zauważyło, zbyt zajęte wpatrywaniem się wzrokiem pełnym przejęcia i nieposkromionej ciekawości w Malfoya. Nie co dzień się zdarza, by z taką łatwością ktokolwiek zgadzał się ujawniać swoje tajemnice, więc nie spuszczali z niego wzroku, nie chcąc uronić ani jednego słowa, które mogło paść z tych wąskich, arystokratycznych ust. – Czy jesteś jednak naprawdę tego pewien?
Harry uśmiechnął się, mimo że błyszczące żądzą zemsty oczy Malfoya płonęły blaskiem, który budził w nim niepokój.
– Czemu nie? – zapytał, wzruszając ramionami. – Przecież jesteśmy w gronie przyjaciół – skinął w stronę małżeństwa – więc cóż nam szkodzi? – zapytał, doskonale wiedząc, jak to rozwścieczy mężczyznę.
– W takim razie... o ile, oczywiście, jesteś jeszcze, pani, ciekawa odpowiedzi? – Kobieta, zaskoczona, że zwraca się bezpośrednio do niej, lękliwie skinęła głową, jednocześnie nieświadomie nachylając się, żeby lepiej słyszeć. – Skoro tak, cóż... Harry, jesteś taki okrutny – dramatycznym głosem rzucił Draco, wbijając w niego triumfalne spojrzenie. Cała trójka spojrzała na Pottera, który speszył się nieco, sam nie wiedząc właściwie czemu. – Bo widzisz, Kendro, mogę mówić całkiem swobodnie, prawda? – upewnił się, kierując na kobietę zbolały wzrok. Ich gość skinął głową tak energicznie, że z misternej fryzury wysunęło się kilka kosmyków. Zarumieniona kobieta z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w mężczyznę, jakby nie mogąc odwrócić wzroku od spektaklu, jaki odgrywał przed nimi Malfoy. Bo że to było przedstawienie, Harry nie miał wątpliwości. Prawdopodobnie najwyższej klasy teatr jednego aktora dla trzyosobowej widowni, w której tylko jedna osoba zdawała sobie sprawę, że to żart. Beznamiętne, naznaczone piętnem arogancji i wyższości oblicze mężczyzny nagle okazało się najbardziej plastyczną, wyrażającą każdą emocję twarzą, jaką Harry kiedykolwiek widział. Nie potrafił odwrócić wzroku od łagodnych, pełnych smutku i tęsknoty szarych oczu, bladej cery, która raptem, być może przez rumieniec podkreślający blask w jego spojrzeniu, wydawała się delikatniejsza od alabastru, kuszących ust, przygryzanych w desperacji, gdy Malfoy opowiadał swoją budzącą litość historię. – Nie wiem, czy to, co czuję do Harry’ego, można nazwać miłością. Nieznośna tęsknota każdego dnia, nieukojona, póki nie spojrzę w te zielone jak tysiące innych, a jednak inne oczy, desperackie pragnienie posiadania go na własność, ochronienia przed całym światem, zazdrość, gdy widzę go z innymi... choć tylko zwyczajnie rozmawiają – zaśmiał się jakby sam z siebie – ból, rozpacz i żal, bo doskonale wiem, że nie odwzajemnia moich uczuć. Czy to wszystko to... miłość? – upewnił się jak dziecko, które pragnie, by rodzice poklepali go po głowie i zaprzeczyli słowom kolegi opowiadającego, że Mikołaj naprawdę nie istnieje.
Kobieta bez namysłu chwyciła jego dłoń i z największą delikatnością powoli kiwnęła głową, uważnie patrząc mu w oczy.
Malfoy westchnął.
– Tak myślałem – przyznał z jakąś rozpaczą, która niespodziewanie wydała się Harry’emu prawdziwa. – A jednak to miłość.
Spojrzał na swoje wąskie, długie o starannie obciętych paznokciach palce, jakby one potrafiły zaprzeczyć jego słowom. Wszyscy milczeli, bojąc się jakimś nieostrożnym słowem przerwać intymną atmosferę. Nawet jakby szum dobiegający z restauracji wydał się o wiele cichszy.
– Dlaczego nie potrafisz mnie pokochać? – zapytał z wyrzutem, gorzkim i żałosnym, jakby wbrew jego własnej woli wymknęło się coś, co nie miało takiego prawa. Nie patrzył na Harry’ego, co nadrobili ich goście, wpatrując się w niego bez słowa, jakby czekali na jego reakcję. – Bawisz się moimi uczuciami... zmuszasz do oszukiwania całego świata... jakbyś chciał pokaz...
– Zmuszam? – przerwał mu ostro Harry. Obserwowanie, jak daleko Malfoy jest w stanie się posunąć, przestało go satysfakcjonować. Cała sytuacja, w pierwszej chwili zabawna i całkowicie niewinna, zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy padło jedno słowo za dużo. Słowa, które nie wiadomo czemu wywołały bolesny skurcz gdzieś w okolicach jego żołądka, nieprzyjemność, o której chciał jak najszybciej zapomnieć. Nie miał już sił słuchać dłużej tych głupot. Malfoy zdecydowanie przesadzał. Może i w pierwszej chwili cały żart wydawał się zabawny, na ten swój pokręcony, nienormalny sposób, ale teraz... to już nie było ani trochę zabawne. Nic a nic.
– Zmuszasz – potwierdził zdecydowanie Draco. Ich spojrzenia się skrzyżowały i nagle Harry stracił zdolność oddychania. Te oczy... przejmujące, sugestywne... wpatrywały się w niego bez słowa, a jednak jakby wyrażały wszystko.
– Yhym. – Ciche chrząknięcie przywróciło mu świadomość. Speszony odwrócił wzrok, nie pierwszy raz nie wiedząc co powiedzieć. Malfoy nadal się w niego wpatrywał, jakby czekał na jego reakcje, ale Harry udawał, że tego nie widzi. Otrząśnięcie się z dziwnych wrażeń, jakie wywołało w nim niespodziewane muśnięcie uczuć mężczyzny – co z tego, że fałszywych – było pilniejszą sprawą niż odpowiadanie na głupie odzywki i branie udziału w gierce Malfoya.
Pierwszy raz w życiu czuł się tak poruszony i wstrząśnięty z powodu jednego spojrzenia. Co to miało, na Merlina, znaczyć?
– Hm... Draco, jeśli wolno mi spytać – kobieta zawahała się, cierpliwie czekając aż Ślizgon zwróci na nią uwagę – dlaczego powiedziałeś, że Harry wymaga od ciebie oszustwa? Oczywiście jeśli chcesz, nie musisz mówić, ale... cóż, Harry wydaje się takim dobrym chłopcem, pokonał Sam-Wiesz-Kogo, robi tyle dobrego dla czarodziejskiego świata i niemagicznych – Harry, próbując zapanować nad zażenowaniem, wpatrywał się w stolik, więc z łatwością zauważył, że kobieta, mówiąc o mugolach, ścisnęła dłoń męża – poza tym nie wygląda na kogoś, kto byłby zdolny do czegoś takiego.
– Wystarczy jedno jego spojrzenie, rzucone ot, tak sobie, mimochodem, a ja robię co tylko on zechce. I jak tego nie nazwać przymusem? – Draco nie krył oburzenia, jakby posądzenie o przejaskrawienie sytuacji godziło w jego honor. I pewnie tak było, przyznał Harry, z trudem powstrzymując się od uśmiechu. W tym momencie pewnie nie wyglądałoby to odpowiednio. – Namawia mnie na jakieś dziwne sytuacje, w których potem nas fotografują, a kiedy trzeba się przyznać, zachowuje się jak skrzywdzona niewinność. Bawi się moim uczuciami, by potem udawać, że nie wie, o czym mówię.
– Wcale tak nie robię! – oburzył się Harry. Draco bezwstydnie wykorzystywał sytuację, co kolejny raz wytrąciło go z iluzji spokoju, z kokonu opanowania, w który zdążył już owinąć swoje uczucia, pozostawiając jedynie ciekawość i oczekiwanie, jak daleko Ślizgon jest daleko się posunąć, żeby osiągnąć swój cel.
– A kto wczoraj rzucił się na mnie, a potem unikał? Twój chrzestny? – ironizował Draco, patrząc na niego z abominacją.
Harry wstrzymał oddech, podobnie jak pozostała dwójka. Sprzeciw zamarł mu na ustach. Czy on właśnie powiedział to, co powiedział, czy mu się tylko wydawało? Że niby on, Harry, rzucił się na Malfoya? W takim celu? Nie, to niemożliwe.
Harry pokręcił przecząco głową.
– I znów zaprzeczasz! – warknął Draco, wyglądając na nieźle rozzłoszczonego. – Jak ci nie wstyd?! Mam rację, Kendro? Steven?
Harry, zbulwersowany, że Malfoy szuka poparcia u reszty towarzystwa, że nie potrafił wyartykułować swojego sprzeciwu, jedyne co mógł robić to sztyletować Malfoya wzrokiem, czym mężczyzna wcale się nie przejął, z satysfakcją patrząc mu w oczy, jakby mówił, że tym razem to on jest górą i nic, co Harry zrobi, i tak nie poprawi jego sytuacji, bo sam się w nią nieopatrznie wkopał, próbując mu zaszkodzić.
– Chyba nie powinniśmy wtrącać się aż tak w prywatne sprawy waszej dwójki – stwierdził w końcu Stephen, nieco zażenowany niespodziewanym wyznaniem Draco.
– Może Harry po prostu boi się powiedzieć o swoich uczuciach? – zasugerowała w tym samym momencie Kendra, patrząc na Pottera z łagodną, prawie matczyną troską.
Wyraźne zaskoczenie na twarzy Draco, który najwyraźniej spodziewał się innej reakcji, niespodziewanie rozbawiło Harry’ego. Mimowolnie uśmiechnął się do powodu swojego dobrego nastroju, a Malfoy równie nieoczekiwanie odwzajemnił uśmiech.
Kobieta przyglądała im się z ukontentowaniem, rozpromieniona. Ścisnęła dłoń męża i szepnęła do niego cicho, żeby nie burzyć nastroju:
– Są dla siebie idealni. Zerknij na oczy Draco – nawet one się śmieją.
Stephen otoczył ją ramieniem i odszepnął:
– Nie mów, że zrobiłaś to specjalnie.
– Nie powiem – uśmiechnęła się tajemniczo, jak to tylko kobiety potrafią – obiecuję.
Ubrany w ciemny uniform ze srebrnymi zapinkami kelner pojawił się bezszelestnie, niespodziewanie stawiając na stoliku zamówione dania i przerywając milczącą komitywę Harry’ego i Draco. Obaj odwrócili wzrok, zakłopotani sami nie wiedzieli czym.
– Wygląda apetycznie – ocenił okiem znawcy Stephen, przypatrując się uważnie potrawom.
– Mh... pyszne – pochwaliła chwilę później jego żona, ze smakiem zajadając się daniem ze swojego talerza.
– Cieszę się, że wam smakuje. – Draco uśmiechnął się, jakby to on był właścicielem lokalu. – To nasza ulubiona restauracja.
Kendra uśmiechnęła się czarująco.
– Wcale mnie to nie zaskoczyło. Tu jest naprawdę pięknie, trochę tajemniczo... – zawiesiła znacząco głos i poczekała, aż na nią spojrzą – i romantycznie – dokończyła z wiele mówiącym uśmiechem. – Kochanie, musimy zacząć tu częściej wpadać – zwróciła się do męża, nic sobie nie robiąc z zdumionych min mężczyzn.
– Wszystko co tylko zechcesz – pośpiesznie zgodził się Stephen. – Może najpierw spróbujesz tej jagnięciny, jest wyborna – zasugerował, a gdy żona zajęła się konsumowaniem, zerknął na obu czarodziei z przepraszającym uśmiechem.
Mężczyźni wymienili wiele mówiące, porozumiewawcze spojrzenia.

* * *

Hermiona wstała, rozprostowując zesztywniałe od długiego siedzenia w jednej pozycji mięśnie i przeszła się po pokoju, zaglądając to tu to tam. Dokładnie przejrzała tytuły ręcznie oprawianych w delikatną skórę książek stojących na półce. Wodząc palcem po wygrawerowanych na okładkach złotych literach, rozmyślała o niespodziewanych kolejach losu.
Nie tak dawno przecież byli wrogami, osobami z dwóch światów, zdawać się mogło nie do pogodzenia, a teraz... trudno byłoby nazwać ich przyjaciółmi, ale delikatna nić porozumienia, wątła i słaba jak pierwsze tchnienie wiosny, powoli twardniała, łącząc ich coraz silniejszymi związkami. Jej przyjaźń z Astorią i niespodziewane odkrycie uczuć spajających ich zimne wydawać się mogło małżeństwo. Ustawa, która podsuwała kolejne okazje do spotkań, zmuszała do wynajdywania nowatorskich sposobów na przekonanie mężczyzny, wymagała odnalezienia nowych pokładów tolerancji i cierpliwości. No i Harry, jego bezsenność i kolejne problemy – to wszystko niespodziewanie zaprowadziło ją do rezydencji Malfoyów, gdzie nie chciała już nigdy więcej trafić, a gdzie weszła śmiało, z odwagą, by pomóc przyjacielowi. Prawdopodobnie, gdyby ktoś jeszcze dwa lata temu powiedział jej, że trafi do domu Malfoyów... i że będzie się tam czuła swobodnie... roześmiałaby mu się w nos, zniesmaczona pomysłami przychodzącymi ludziom do głowy. A jednak była tu, ona i Harry, i mimo ciągłej obecności Malfoya czuła się niespodziewanie dobrze. Naprawdę życie jest dziwne.
Przeciągnęła się nieco i z czającym się w oczach uśmiechem spojrzała z sympatią na pracującego mężczyznę, który pracowicie skrobał po pergaminie, od czasu do czasu napełniając pióro świeżym atramentem i w oczekiwaniu na wyschnięcie tuszu zerkając na śpiącego spokojnie na łóżku Harry’ego. Hermiona nie powstrzymywała już uśmiechu, pozwalając mu rozjaśnić całą twarz. Już niedługo.
Jeszcze tylko kilka godzin i przyjaciel się obudzi, i wszystko będzie dobrze. Każda upływająca chwila przybliżała ją do tego momentu, tak że ciężko przychodziło jej opanowanie radości, która chciała wybuchnąć w głośnym śmiechu, frenetycznym okrzyku oznajmiającemu światu dobrą nowinę.
– Długo masz zamiar tak kręcić się po pokoju? – cichym, rzeczowym głosem zapytał Malfoy, unosząc głowę znad pergaminu. – Jakbyś nie zauważyła, niektórzy próbują tu pracować.
– Przepraszam. – Jak udało jej się opanować euforyczną radość i powiedzieć to skruszonym głosem grzesznika proszącego o wybaczenie, nie wiedziała. Jednak udało się i sądząc po zadowolonej minie Malfoya, mężczyzna nawet jej uwierzył. Zanim zdążył z powrotem zagłębić nos w pergaminach, Hermiona, czując się jak mała dziewczynka, zapytała: – Nie czujesz się podekscytowany?
– Weasley, gdybym za każdym razem odkrywając coś nowego, podniecał się jak
jakiś szczeniak, szybko by mnie to znużyło, nie uważasz? – Wbrew intencjom Malfoya odpowiedź nie zabrzmiała złośliwie.
– Ale to – TO jest coś! – zaprotestowała, nieco zaskoczona, że musi bronić czegoś i przed kimś, kto lepiej powinien to rozumieć.
– Weasley, wszystko, co robię, to jest TO – ze złośliwym uśmiechem goblina odparował Malfoy. – Jak widzę, bezproduktywne rozmowy o niczym są twoją specjalnością... skoro chcesz się w ten sposób produkować, proszę bardzo, za tobą są drzwi, a za nimi ładny korytarz. Moja prababka, Lucillda, z przyjemnością pokonwersuje z kimś spoza rodziny. Jedyny portret, który mówi, na pewno trafisz – poinstruował ją, dłonią wskazując drzwi. – Idź tam i poprzeszkadzaj. Nie mam czasu na takie bzdury.
– T–ty!... T–ty!..
– Tak, ja, a teraz już idź – polecił jej Malfoy, sięgając po pióro.

* * *

Początkowa niezręczność poszła w niepamięć i rozmowa toczyła się gładko, przerywana wybuchami śmiechu i stukaniem sztućców o talerz. Harry z przyjemnością odkrył, że mimo swojej niewiedzy z łatwością przystosował się do prowadzonych dysput.
Stephen okazał się niezwykle interesującym rozmówcą, o wyrobionych poglądach, i mimo pewnej nieznajomości realiów czarodziejskiego świata – w czym nie było nic zaskakującego, jak domyślił się Harry, skoro mężczyzna od czubka wypastowanych butów aż po szczyt przerzedzonej głowy był mugolem – potrafił dostrzec sprawy umykające trójce czarodziejów. Z łatwością osoby, która niejedno już widziała i przeżyła, wpasował się rytm polemik i gładkich słówek. Dyplomatycznie unikał drażliwych tematów, sprawnie przenosząc rozmowę na inne tory, czemu z zacięciem przeciwstawiał się Malfoy, nawiązując do kłopotliwych kwestii w taki sposób, że nikt nie czuł się urażony. Harry w pewnym momencie złapał się nawet na smutnej konkluzji, iż żałuje nieobecności mężczyzny na niektórych ze spotkań z prasą. Pasja i urok osobisty szybko przekonałyby co niektórych opornych reporterów do zmiany stanowiska, uznał bez namysłu, uważnie obserwując podchody Ślizgona.
Kendra z równie czarującym uśmiechem potrafiła przywołać zapędzających się coraz bardziej, zacietrzewionych mężczyzn do porządku jak skrytykować błędy w rozumowaniu. Odpowiedzi, które udzielała i pytania, rozsądne i przemyślane, zadawane niewinnym tonem zawsze trafiały w sedno. Odzywała się rzadziej, pozwalając rozmowie toczyć się bez przeszkód, ale kiedy już coś mówiła, skupiała na sobie całą uwagę mężczyzn. Harry z przyjemnością obserwował, jak inteligentnie zbijała każdy argument Malfoya, zaś każde jej spojrzenie na męża kończyło się mimowolnym uśmiechem. Sam na ten widok również się uśmiechał, podchwytując co i rusz podejrzliwe spojrzenie Malfoya.
No i trzeci rozmówca – Malfoy. Harry niespodziewanie dla samego siebie docenił niewymuszony sposób, w jaki mężczyzna prowadził rozmowę, kierując ją dokładnie tam, gdzie chciał. Przez większość czasu precyzyjnie kontrolował, by sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. Gdy trzeba było, zaogniał dyskusję, podsuwając kłopotliwe kwestie do rozważań, by chwilę później z łagodną stanowczością starszego brata łagodzić wzburzenie kilkoma celnie dobranymi sformułowaniami, przez które przebijała doskonała znajomość ludzkiej psychiki i reakcji, jakie można wywołać odpowiednimi słowami rzuconymi w stosownej chwili. Harry musiał przyznać, że Malfoy zachowywał się naprawdę po ślizgońsku.
Nagle, gdy pozostała trójka zajęta wymienianiem opinii o irlandzkiej drużynie quidditcha nie zwracała na niego uwagi, Potter uświadomił sobie, skąd kojarzył Stephena. Jeden ruch pulchniej dłoni i Harry już przypomniał sobie, gdzie widział tą okrągłą, przyjacielską twarz ozdobioną krzaczastymi wąsami.
Westchnął, z nieoczekiwaną świadomością, jak niewiele zabrakło, żeby nieodpowiednim pytaniem uraził mężczyznę. W duchu podziękował Ginny, która ciągnęła go na wszystkie możliwe bankiety i imprezy, gdzie rozmowa o niczym z nieznajomymi należała do stałego repertuaru. Dzięki niej się nie zbłaźnił.
Dopiero teraz uzmysłowił sobie również, że zajęty udawaniem kogoś, kim nie był, przejęty możliwościami oferowanymi przez nowy świat, rzadko myślał o swojej żonie. Wcześniej, jej nieobecność w jego życiu, sypialni, domu, każdej sekundy sprawiała mu ból... jednak mniejszy niż ten, który odczuwał w pobliżu żony, która nie zwracała na niego uwagi, obojętna, zimna, pozostająca ciągle na uboczu, nigdy z nim, zawsze tuż obok... gdzie każda próba zbliżenia się kończyła się coraz większym dystansem. Jak małe kuleczki zderzające się ze sobą, stykali się na sekundę, by później oddalić się jeszcze bardziej.
– Harry, a co ty myślisz na ten temat? – W przepływające natrętne, gorzkie myśli wdarła się codzienna rzeczywistość, w której Kendra obrzucała go zaniepokojonym wzrokiem jego zmarszczone brwi i rozmyte spojrzenie, zaś mężczyźni obserwowali go z nadzieją, że poprze ich we właśnie prowadzonym sporze. – Mój mąż i Draco są przeciwni wprowadzeniu legalizacji związków międzygatunkowych - ja je popieram, a ty?
Zamrugał, zaskoczony, próbując wrócić z zamglonego, prywatnego świata, gdzie o żadnych relacjach międzygatunkowych nie było mowy.
– Hm... – zamyślił się. Czy ktokolwiek ma prawo ingerować w tak prywatne, intymne sprawy jak uczucia? A tym bardziej państwo? Gdzieś w głębi siebie znalazł odpowiedź, może niedoskonałą, ale jego. – Popieram.
– Ale przecież łączenie się w pary... – oburzył się Stephen, perorując namiętnie przez kilka minut o niewłaściwości tego typów związków, czemu z oburzeniem przysłuchiwała się Kendra. Gdy udało jej się przerwać mężowi, szybko odbiła wszystkie jego argumenty. Oboje pogrążyli się w dyspucie, kompletnie nie zwracając uwagi na roześmianych współtowarzyszy.
Pół godziny później spór nadal pozostawał nierozwiązany, ale szybki rzut okiem na zegarek wystarczył Kendrze do zorientowania się która godzina. Z urzekającym uśmiechem przeprosiła, że muszą już iść, ale ich mała córeczka niecierpliwie czeka na powrót rodziców i nie chcą jej zawieść.
– Ależ to zrozumiałe – zgadzał się łaskawie Draco, żegnając ze Stephenem, podczas gdy Harry wypytywał kobietę o pięcioletnią łobuzicę o ślicznych ciemnych loczkach mamy i niebieskich oczach taty. – Harry, nie zatrzymuj Kendry – polecił, łapiąc go za ramię. W tym samym momencie w podobnym tonie odezwał się jej mąż.
Cała czwórka roześmiała się radośnie. Harry nie zauważył porozumiewawczych spojrzeń, jakie wymieniło między sobą małżeństwo.
– Taksówka już czeka – odezwał się jeden z pracowników restauracji, pojawiając się nie wiadomo skąd z charakterystycznym pyknięciem.
Harry i Draco wyszli przed restaurację odprowadzić swoich gości. Londyn, zasnuty mgłą i z deszczową aurą wiszącą w powietrzu, nie zachęcał do wychodzenia na zewnątrz. Zbliżająca się nocna pora również nie nęciła do spacerów, więc nic dziwnego, że na ulicy było prawie pusto.
– To było naprawdę miłe spotkanie, mam nadzieję, że je powtórzymy – powiedziała Kendra. Uśmiechnięta, z zalotnie opadającymi kosmykami ciemnych włosów wyglądała czarująco. Z prawdziwą gracją wsiadła do auta, machając mężczyznom dłonią na pożegnanie.
– Oczywiście, że tak – odpowiedział Harry, zanim Malfoy zdołał cokolwiek wyjąkać. – Kiedy tylko czas na to pozwoli.
– Oby nasza przyszła współpraca układała się równie owocnie jak teraz – stwierdził poważnie Stephen, a Harry z prawdziwą przyjemnością uścisnął jego dłoń. Malfoy w tym czasie szeptał coś do Kendry, z czego kobieta chichotała jak szalona. – Polubili się.
– Draco trudno nie lubić – grzecznie zgodził się z nim Harry. Powiedział coś, co było oczywistym kłamstwem, a wcale tak nie zabrzmiało.
– To prawda – przytaknął mężczyzna i z uśmiechem zawołał, wsiadając do taksówki: – Do zobaczenia!
– Oby szybciej niż później – skwitował Draco, stając koło Pottera i naturalnym gestem obejmując go ramieniem. – Mamy jeszcze wiele do zrobienia.
– Wracajmy. Zimno tu – powiedział po prostu Harry, starając się wyswobodzić z uścisku mężczyzny jak najszybciej... zanim Malfoy pomyśli, że dreszcze przebiegające przez jego, Pottera, ciało są skutkiem nagłej bliskości.
– O nie, mój drogi Harry – syknął nagle Malfoy, gdy taksówka znikła za zakrętem. Wściekle zaciśnięta dłoń i równie wściekłe spojrzenie zszokowało Pottera, który, wreszcie wolny, cofnął się o krok. I jeszcze jeden.
Malfoy zwariował.
Jeszcze jeden krok.
I jeszcze jeden.
Nagle przyparty do ściany, z pałającymi oczyma Malfoya znajdującymi się na tej samej wysokości co jego, unieruchomiony w mocnym uścisku, struchlał. Kolejny szaleniec na mojej drodze. Przyciągam ich, czy sami się znajdują?
– Co TO miało znaczyć? – zapytał wściekły bardziej niż rozszalałe stado hipogryfów Malfoy. Jego głos drgał tak, że mężczyzna z trudem nad nim panował. Zaciskając dłonie na ramionach zaskoczonego Pottera, przysunął się bliżej, tak blisko, że niewyraźna para wydobywająca się z ich ust zmieszała się w jeden ulotny obłok. – Po jaką cholerę wyciągałeś przy nich nasze, prywatne sprawy?
Nasze?, bezgłośnie powtórzył Harry z niedowierzaniem, Nasze. Nasze... Jęknął.
– Malfoy... – zaczął, z trudem uspokajając oddech. – To n...
– Dobrze się chociaż bawiłeś? – nie dał mu dokończyć Malfoy, przerywając w pół słowa. Wyraz twarzy Ślizgona nagle zmienił się. Furia znikła jakby pod wpływem Finite i mężczyzna przybrał maskę zwykłej oziębłej obojętności. – Bo ja tak... i teraz mam zamiar równie dobrze się zabawić.
Gorące usta przeszkodziły Harry’emu w odpowiedzi. Malfoy przylgnął do niego całym ciałem, jakby chciał osłonić go przed wieczornym chłodem.
Oszalał.

ęłęóMalfoy nie silił się na delikatność, brutalnie przywierając do Harry’ego, który w ułamku sekundy zrozumiał, że jedynym pragnieniem mężczyzny w tej chwili jest chęć ukarania go. Nie chodziło o nic więcej i nawet jeśli było w tym agresywnym ataku coś jeszcze, cokolwiek, co przy sporej dozie dobrej woli mogłoby usprawiedliwić napaść, on, Potter, nie chciał o tym wiedzieć.
Gdy dłonie Malfoya zacisnęły się w kleszczowym uścisku na ramionach, szczupłe udo zostało bezpardonowo wsunięte między jego nogi, a wąskie, chłodne usta próbowały wymusić na nim jakąkolwiek reakcje, Harry zrozumiał, że ma dość. Całkowicie, nieodwracalnie miał dość tego świata, gdzie wszystko było na opak i gdzie jego odwieczny rywal miażdżył mu wargi w parodii pocałunku. I przestało być ważne, kto tu oszalał a kto nie – jedyne, co go teraz przepełniało to złość. Wszechogarniająca. Nie do okiełznania.
Dopiero, gdy jego pięść zatrzymała się na nosie mężczyzny i rozległ się charakterystyczny chrupot, Harry zrozumiał, co przed chwilą zrobił. Malfoyowi zajęło to więcej czasu. Przyłożył dłoń do nosa i z nieukrywanym zdziwieniem obserwował krew na swojej dłoni, jakby to ona miała mu udzielić odpowiedzi na pytanie, co się stało.
Harry, ogarnięty nagłym przypływem wstydu i poczucia winy, zażenowany bliskością, ze zbyt świeżymi wspomnieniami konsekwencji tej poufałości, odepchnął go bez zastanowienia. Niespodziewający się niczego Malfoy, zbytnio zajęty wpatrywaniem się w swoją dłoń, by spostrzec niebezpieczeństwo, zatoczył się i zahaczając stopą o krawężnik, wylądował swoimi arystokratycznymi, chudymi pośladkami na chodniku. Obrzucił Harry’ego wściekłym, zapowiadającym okrutny rewanż spojrzeniem, błyskawicznie otrząsając się z osłupienia, jak gdyby zderzenie z zimną, wilgotną kostką brukową było bardziej cucące niż złamana kość. W jego oczach, prócz zrozumiałej wściekłości, było jeszcze coś, jakby nuta niepewności a może wątpliwości. W każdym bądź razie mieszanina czegoś, czego Potter nigdy tam nie widział i czego – był o tym święcie przekonany – już nigdy nie będzie miał okazji zobaczyć.
Harry jęknął, nagle z przerażającą jasnością uświadamiając sobie, co przed chwilą zaszło. I równie raptownie przestało go to obchodzić.
Próbował, naprawdę próbował przystosować się do reguł tego świata. Udawał kogoś, kim nie był, oszukiwał, byle tylko nikt się nie domyślił prawdy, wymyślał wymówki, żeby tylko nikogo nie zaalarmować. Był tym, kim chcieli, żeby był... i po co? By ten dupek Malfoy mógł się na niego rzucić, wykorzystać jego dobrą wolę i zmusić do tego czegoś, co nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwałby pocałunkiem, a wszystko tylko dlatego że on, Harry, próbował dowiedzieć się, jakie naprawdę relacje ich łączą? W takim razie on podziękuje całej tej farsie.
Miał dość tego wszystkiego!
Do diabła, był w końcu Potterem i jeśli istniało coś, na czym mógł się zawsze oprzeć, to właśnie to!
Koniec udawania kogoś, kim nie był! Koniec posłusznego postępowania zgodnego z czyimś widzimisie! Koniec marnotrawienia czasu na bzdury, skoro nadal nie wiedział, po jakiego gumochłona ma te sny! Koniec, po prostu koniec. Najwyższa pora wziąć sprawy w swoje ręce.
Nie zastanawiając się, nawet nie próbując tego robić, z całą świadomością dziecinności swojego postępowania, zignorował gramolącego się niezgrabnie na chodniku Malfoya, który próbował jednocześnie wstać i wyciągnąć różdżkę z kieszeni, minął go bez słowa i wrócił do środka lokalu.
Zaniepokojony kierownik próbował dyskretnie dowiedzieć się, co się stało, przestraszony niespodziewanym powrotem wyraźnie podminowanego gościa, ale zmrożony spojrzeniem Harry’ego, prawie natychmiast się wycofał. Pracując tyle lat w zawodzie, najwidoczniej nauczył się, że czasami lepiej nie wiedzieć i nie zadawać zbędnych pytań.
Potter, nic sobie nie robiąc z zaciekawionych spojrzeń, jakimi obrzucali go pozostali goście, złapał w garść trochę proszku Fiuu i już miał wpakować się do kominka, gdy zatrzymał go przyciszony głos jednego z pracowników.
Nagle zrozumiawszy, jak to musi wyglądać, obrócił się z czarującym uśmiechem, który miał w założeniu ukryć targające nim uczucia, a który swej roli w najmniejszym nawet stopniu nie spełnił, jeśli wziąć pod uwagę nerwowe zachowanie kelnera, i poprosił:
– Przepraszam, nie dosłyszałem. Mógłbyś powtórzyć?
Wyglądający na nieco przestraszonego własną bezczelnością, mężczyzna głośno przełknął ślinę. Jego grdyka poruszała się gwałtownie przez kilka sekund, w czasie których kelner zebrał całą swoją znikomą odwagę i wyjąkał:
– A rachunek, proszę pana?
Z przerażeniem w dużych oczach okolonych rzęsami, za które większość kobiet dałaby się zabić, patrzył na Harry’ego z nerwowością królika gotowego w każdej chwili czmychnąć do nory, gdyby okazało się, że oferowana przez człowieka marchewka jest zatruta.
Potter uśmiechnął się łagodnie, nagle zawstydzony własną porywczą naturą i zażenowany wrażeniem, jakie musiał wywrzeć, wpadając tak bez zastanowienia do restauracji. Robienie scen w eleganckim lokalu jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło i nie chciał, żeby ten pierwszy raz wydarzył się właśnie teraz. I to przez kogo? O nie, to nie wchodziło w grę.
Musiał zachowywać się normalnie.
Kelner wcale nie wyglądał na uspokojonego, wręcz przeciwnie, chyba nawet wolał, kiedy Harry nie szczerzył zębów w sztucznym uśmiechu, pozornie spokojny.
– Proszę dopisać wszystko do rachunku pana Malfoya – powiedział, doskonale zdając sobie sprawę, że ktoś taki jak Malfoy musi mieć otwarty rachunek w restauracji, w której bywał równie często. Wyglądało na to, że jest stałym gościem tego lokalu. I często towarzyszy mu Harry z tego świata, dodała złośliwie jakaś część jego osobowości. Harry odruchowo się skrzywił, a kelner, widząc tę minę, zrobił krok w tył, po czym, zorientowawszy się, że komuś takiemu jak on tak nie wypada się zachowywać, stanął z powrotem tuż obok Pottera.
Z boku wyglądało to dość zabawnie, więc nic dziwnego, że kilkoro z obserwujących ich uważnie gości uśmiechnęło się z rozbawieniem.
Jednak zarówno kelnerowi jak i Harry’emu, choć z całkiem różnych powodów, nie było do śmiechu.
– Oczywiście, panie Potter. Pan Malfoy się jeszcze pojawi, czy też...? – kelner zawahał się, nie będąc do końca przekonanym, czy przypadkiem zbytnią ciekawością nie przekracza swoich uprawnień. W końcu to nie był byle kto – sławny Harry Potter, jeden z najlepszych klientów ich restauracji. Kierownik zabiłby go, gdyby okazało się, że ich gość poczuł się urażony jego zachowaniem. Ostrożności nigdy za wiele, szczególnie w tym fachu i przy takim pracodawcy.
Zanim Harry zdążył zareagować, ktoś postanowił się wtrącić w ich rozmowę.
– Można już uprzątnąć stolik. – W beznamiętnym głosie próżno byłoby doszukiwać się jakichkolwiek uczuć.
Obaj, Harry i kelner, wzdrygnęli się odruchowo, obrócili głowy w stronę, z której dobiegał dźwięk, po czym solidarnie, jakby się zmówili, odwrócili wzrok. Malfoy wyglądał na nieporuszonego. Stał sztywno wyprostowany, z dumnie uniesioną głową i bez słowa przypatrywał się mężczyznom.
Nos, już całkowicie wyleczony, wydawał się idealnie prosty jak zwykle, szata nie nosiła żadnego śladu błota czy choćby cienia zabrudzenia, które mogłoby sugerować, co naprawdę wydarzyło się na zewnątrz, a spokojny wyraz twarzy mógłby zwieść każdego postronnego obserwatora... ale nie Harry’ego.
Wystarczyło mu jedno spojrzenie na prawie niedostrzegalne wykrzywienie wąskich warg – Potter zmusił się do odrzucenia wspomnienia sprzed kilku minut – by zrozumieć, że Malfoy tego jednego nie przebaczy na pewno. Gdyby Harry miał jeszcze jakieś wątpliwości co do zamiarów Ślizgona, twarde spojrzenie wbijane nieustannie w swoją twarz na pewno zmusiłoby go do uznania prawdy.
– Pan Potter nakazał dopisać wszystko do pana rachunku... – Kelner, kierowany jakimś irracjonalnym odruchem, postanowił przerwać pełną napięcia ciszę.
Harry przez sekundę mu współczuł – został wplątany w coś, o czym nie miał najmniejszego pojęcia i najwyraźniej nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Pewnie nigdy wcześniej nie miał do czynienia z równie pokręconą relacją między gośćmi i ołowianą atmosferą, którą któryś z gości z łatwością pokroiłby jednym z tych ręcznie wykonanych srebrnych noży.
– Czyżby było z nim coś nie tak? W takim razie proszę skontaktować się moją sekretarką, na pewno poradzi sobie z każdym problemem. – Malfoy był za miły, uznał natychmiast Harry, starając się nie patrzeć w jego kierunku. Nie wiedział, czego może się po nim spodziewać, ale na pewno nie oczekiwał chłodnej, rzeczowej uprzejmości. Oczekiwał raczej czegoś w stylu: jestem–pan–groźny–Malfoy–szykuj–się–na–zemstę, a nie jestem–pan–dobrze–wychowany–Malfoy–grzeczny–niezależnie–od–okoliczności.
– Nie, oczywiście, że wszystko jest w porządku z pańskim rachunkiem... – kelner, zażenowany, aż się zarumienił – po prostu... znaczy... upewniałem się, czy...
– Czy dobrze zrozumiałem? – powiedział bardzo spokojnie Malfoy. Harry, sam nie wiedząc czemu, zadrżał. Blondyn wpatrywał się w biednego kelnera jak w dżdżownicę, która wyszła spod ziemi podczas deszczu wprost pod buty. Gdy kontynuował jego głos był niski, aż drgający od groźby: – Czyżbyś wątpił w jego słowa? – upewnił się, wskazując na Harry’ego, który odruchowo spojrzał mu w oczy. Malfoy w ułamku sekundy odwrócił wzrok, jakby nie chcąc utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego. Kelner próbował wymamrotać jakieś przeprosiny, usprawiedliwić się, może wyjaśnić, że wcale nie miał tego na myśli, ale Malfoy nie dał mu szansy. – Wątpisz w słowa Harry’ego Pottera? Tego Harry’ego Pottera? Wybawcy? – Malfoy z każdym pytaniem obniżał głos coraz niżej i niżej, aż nagle Harry zrozumiał. Większość gości nawet przestała udawać obojętność, przysuwając się coraz bardziej i nastawiając uszu, żeby usłyszeć jak najwięcej, a właśnie o to chodziło mężczyźnie. Tylko dlaczego? Jaki miał w tym cel? – Tego, który pokonał Voldemorta? Mojego narzeczonego?
– Cholera! – wymknęło się Harry’emu, który nagle pojął całą perfidię planu Malfoya. Ślizgon zawsze atakuje tam, gdzie trzeba. W gwarze rozgorączkowanych rozmów i wybuchu ekscytacji, jaka opanowała zelektryzowanych nowiną gości, którzy zaskoczeni usłyszaną wiadomością przestali udawać obojętność, nikt nawet nie zauważył jego reakcji... nikt z wyjątkiem samego winowajcy, stojącego z niewinną miną, jakby przed chwilą nie wydarzyło się nic niezwykłego. Jedynie oczy płonące zwycięsko i wbijane w Pottera, uważnie śledząc jego reakcję, zdradzały prawdę.
– Szach i mat, Potter. – Harry zacisnął pięści, nie zauważając nawet krystalicznego proszku wysypującego się z jego dłoni wprost na puszysty dywan. Odczytane z ruchu warg słowa rozstrzygały wszystkie wątpliwości. To była zemsta, cholerny rewanż za to, że nie pozwolił mu wygrać tam, na zewnątrz.
Skoro Malfoy właśnie tak chciał pogrywać, niech i tak będzie. Jeszcze nigdy z nim nie przegrał i teraz też nie miał zamiaru pozwolić mu wygrać.
Jednak zagramy według moich reguł, Malfoy, pomyślał, uśmiechając się promiennie do mężczyzny i ruszając w jego stronę. Ruszyłeś mały kamyk, podtrzymujący całą cholerną górę, Malfoy. Zobaczmy, czy poradzisz sobie z konsekwencjami. Bo ty zawsze byłeś tchórzem, niezależnie od tego, jaki to jest świat.

* * *

Trzaśnięcie drzwiami.
Głowa uniosła się znad papierów i Malfoy zmierzył spojrzeniem nieco speszoną kobietę.
– Już wróciłaś? – Pytanie zostało zadane neutralnym głosem i jako że na leżało do tych z gatunku o oczywistych odpowiedziach, mających na celu jedynie potwierdzenie faktów (i wzbudzenie wyrzutów sumienia, co jednakże w tym wypadku nie wywołało spodziewanego efektu), dlatego Hermiona nie uznała za stosowne reagować. Brwi zmarszczone w wyrazie dezaprobaty i prawie że niesłyszalne westchnienie było jedyną reakcją ze strony Malfoya, który, ponownie ją ignorując, zagłębił się w papierzyskach.
Hermiona z sporym zaskoczeniem zauważyła spory stosik uporządkowanych na brzegu biurka pergaminów. Malfoy podczas jej, w gruncie rzeczy dość krótkotrwałej, nieobecności jak widać nie próżnował. Tempo jego pracy było naprawdę efektywne, z podziwem zauważyła, obserwując, jak mężczyzna dokłada kolejną stronnicę.
– Twoja prababka miała naprawdę interesujące życie, wiedziałeś o tym? – zapytała tonem niewinnej towarzyskiej konwersacji, gdy panujące w pomieszczeniu milczeniu stało się denerwujące. Usiadła na jednym z foteli o intensywnym kolorze morskiej głębiny i wlepiła spojrzenie w Malfoya, który, nic sobie z tego nie robiąc, jedynie odgarnął opadające włosy za ucho i, nie odrywając spojrzenia od kartki, umoczył pióro w kałamarzu. Hermiona z westchnieniem uświadomiła sobie, że mężczyzna postanowił ją ignorować, jakby była jednym z domowych sprzętów. – Rozumiem.
Malfoy widocznie musiał wyczuć coś z nagłego rozczarowania w jej głosie, ponieważ uniósł głowę znad biurka. Zmierzył ją długim spojrzeniem, przez sekundę się zastanawiał, rozdarty między chęcią powrotu do pracy a wymogom dobrego wychowania, po czym w końcu, powiedział:
– Należała do mojej rodziny – czyż to nie oczywiste? Poza tym znajdź sobie jakieś zajęcie...
– ...bo cię denerwuję – odruchowo dokończyła, przyzwyczajona do podobnych komentarzy. Zagryzła wargi, sekundę później uświadomiła sobie, że porównuje zupełnie różne sytuacje, więc przestała. Zresztą było już za późno na cofnięcie swoich słów.
Malfoy przypatrywał się jej uważnie z nieodgadnioną miną, jakby przetwarzał w myślach jakiś skomplikowany proces, w końcu uśmiechnął się krzywo i stwierdził:
– Dokładnie. Może zajmij się jakąś ochronką dla magicznych stworzeń czy czymś w tym rodzaju... – Wzruszył ramionami z obojętnością kogoś, komu jest wszystko jedno, czym się zajmie jego gość, byleby tylko nie przeszkadzał. – Sama zresztą wiesz lepiej, co należy do twoich obowiązków.
Hermiona zapowietrzyła się na takie lekceważenie swojej pracy, po czym, zaskoczona pewną myślą, niespodziewanie dla samej siebie i Malfoya uśmiechnęła się radośnie.
– Czy to znaczy, że mam twój głos?
Malfoy uśmiechnął się kpiąco, jak to – wedle szkolnej famy – tylko Ślizgoni potrafią.
– Prawie udał ci się żart, Weasley.
Z jej twarzy nie znikał promienny uśmiech.
– W takim razie będę tu siedzieć i zamęczać cię opowieściami – stwierdziła poważnym głosem, w którym pewność siebie była wyraźnie dosłyszalna. Malfoy nie zareagował, siedząc w niezmiennej pozie, jakby jej groźba nie była niczym innym jak marudzeniem pięciolatki. Sekundę – tylko tyle trwała pewność Hermiony, że w końcu powie tak. Jednak była zbyt inteligentna na równie naiwną wiarę, więc szybko się uspokoiła, obdarzyła mężczyznę chłodnym uśmiechem, zwykle przeznaczonym dla namolnych petentów i czekała na odpowiedź.
Malfoy rzecz jasna jej nie zawiódł.
Zmarszczył czoło, z teatralną przesadą potarł brodę, niby w zamyśleniu, po czym spojrzał prosto w brązowe oczy bez cienia uczucia.
– Zastanówmy się. Mając do wyboru ciebie w swojej sypialni... i ciebie w swojej sypialni, plotącą coś trzy po trzy... hm... trudny wybór – udał, że się zastanawia. Oczywiście się naigrywał – Hermiona miała tego świadomość, jednak postanowiła cierpliwie poczekać na koniec tego przedstawienia. Nie miała nic do stracenia. Malfoy westchnął ciężko, jakby naprawdę rozważał decyzję. – Tak, w takim razie wybieram propozycję numer trzy. Silencio! – Jednym ruchem uniemożliwił Hermionie replikę. Odłożył różdżkę, którą wyciągnął z kieszeni, na biurko i spojrzał jej prosto w oczy. – To było takie oczywiste, Weasley, że nie mogłem się powstrzymać. – Na swoje szczęście nie uśmiechnął się, bo Hermiona byłaby gotowa do czegoś naprawdę złego. – Tak, teraz mogę wreszcie w spokoju wrócić do pracy. Byłoby miło, gdybyś, gdy już oczywiście uporasz się z przeciwzaklęciem – dodał uprzejmym tonem – zrozumiała aluzję. Chyba nie muszę uściślać, że następnym razem to nie będzie coś równie miłego, prawda?
Hermionie wystarczyło jedno krótkie, szybsze od mrugnięcia spojrzenie na śpiącego na łóżku Harry’ego do powzięcia decyzji.
Już niedługo.
Miała nadzieję, że do tej chwili uda jej się opanować chęć zamordowania tego przemądrzałego dupka.
Musiała. Dla dobra Harry’ego.
Coś jej się wydawało, że w ciągu najbliższych godzin przyjdzie jej znienawidzić te słowa.

* * *

Harry nie musiał się nawet odwracać, żeby wiedzieć, że tuż za nim z kominka wyłonił się Malfoy. Zignorował go, chłodno uśmiechając się do czającego się z uwielbieniem wymalowanym na twarzy skrzata, który porzucił sprzątanie kurzu chwilę potem, jak w kominku rozgorzały płomienie o pięknym szmaragdowym odcieniu.
– Miło pana widzieć, panie Harry – zaskrzeczało stworzenie, czołem prawie dotykając podłogi, która wyglądało jakby dopiero co ją wypastowano. Skrzat wyprostował się i na widok Draco dodał równie grzecznym tonem: – Pana również, panie Malfoy.
– Zostaw nas samych, dobrze? – Głos Harry’ego nie pozostawał wątpliwości, że mimo grzecznościowej formy to nakaz.
Skrzat rzucił im bystre, wiele mówiące spojrzenie kogoś, kto dokładnie wie, czego w tej sytuacji się spodziewać i przytaknął:
– Oczywiście.
Skrzat skłonił się raz jeszcze i zniknął z cichym pyknięciem. Harry bez słowa czy spojrzenia w stronę Malfoya skierował się w stronę karafki i nalał sobie jakiegoś bursztynowego napoju. Nie wątpił, że przyda mu się coś mocniejszego dla kurażu. Czekała go rozmowa, o jakiej nie śniłby w najgorszych koszmarach.
Próbując jeszcze przez kilka sekund zachować spokój, rozejrzał się dyskretnie po gabinecie. Musiał przyznać, że chociaż w tym świecie rezydencja prezentowała się o niebo lepiej – wszystko aż lśniło czystością, zadbane i porządne świadczyło o dbałości właścicieli o swój dom. Choć... gabinet na pewno nie wyglądał na przytulny, raczej na bezosobowy, jakby ktoś bardzo się pilnował przed ujawnieniem czegoś bardziej prywatnego. Harry miał nadzieję, że reszta pomieszczeń ma w sobie takie ciepło, jakie czuło się, wchodząc do Nory czy do choćby jego domu.
Wspomnienie niskiego, piętrowego domku, który kupili na wsi zaraz po ślubie, przysłoniło momentalnie wszystkie uczucia, jakie buzowały w nim od chwili, gdy Malfoy się na niego rzucił, i przywołało ból o wiele silniejszy niż cokolwiek innego. Tam był jego dom i chciał tam wrócić. Do swojej rodziny... ten świat, choć intrygujący i chwilami przyprawiający o drżenie swoją nieobliczalnością, nie był jego. I nigdy nie będzie.
Dlaczego więc coś, co go nie dotyczyło, wywoływało taką burzę w jego sercu? Niepotrzebnie tracił czas na złość i mało znaczące – choć wkurzające – okoliczności. Co go obchodziło, że Malfoy mógł być kimś naprawdę ważnym dla Harry’ego z tego świata? Nic, uznał po chwili, upijając łyk. Przynajmniej do czasu, póki nie rzuca się na mnie jak szaleniec. To nie mój świat. Nie mój, zapewnił się, jakby to miało mu pomóc zmienić uczucia. Jakby mogło pomóc w pozbyciu się irytującego dreszczu niepokoju, gdy rozważał możliwość, że jednak oni, ten drugi Harry i Malfoy, mogą być razem.
Unikanie problemu nic nie daje, wiedział o tym, więc ostrożnie upił łyk i zmusił się do spokojnego, choć chłodnego pytania:
– Co TO, na Merlina, miało znaczyć?
Malfoy, który w międzyczasie zdążył się wygodnie rozsiąść na jednym z foteli, patrzył na niego, opanowany i rozluźniony, uśmiechnął się do siebie i ze spokojem odbił piłeczkę:
– Czyż to nie oczywiste, Harry?
Uśmiechnął się do siebie, jakby cała sytuacja go bawiła. Najwyraźniej Harry, podejmując jego grę w restauracji, wprawił go w szampański nastrój.
– Nie! – Potter z wysiłkiem zmusił się do w miarę normalnego głosu, jednak nie do końca udało mu się opanować emocje.
Malfoy przekrzywił głowę, doskonale panując nad wyrazem swojej twarzy.
– Ależ oczywiście, że tak. Należało ci się, sam to przyznasz.
– Należ...? – Harry’emu zabrakło słów. Malfoy miał nie po kolei w głowie, to oczywiste. Wziął głęboki oddech, uspokoił się wewnętrznie i w końcu, patrząc na mężczyznę ostro, powiedział: – Naprawdę uważasz, że ujawnianie takich rewelacji w miejscu publicznym dla małostkowej zemsty jest czymś, z czego możesz być dumny? Jesteś żałosny, tyle ci powiem.
Malfoy, wbrew oczekiwaniom, uśmiechnął się krzywo.
– Jakie ostre słowa z ust kogoś, kto pierwszy zrobił z siebie idiotę... – odgarnął opadający kosmyk włosów – szkoda, że nie ma w tym ani knuta prawdy.
– Wkopałeś nas w bagno i jeszcze masz czelność twierdzić, że miałeś rację, mówiąc coś takiego? – Harry’emu opanowanie wzburzenia zaczęło przychodzić z coraz większą trudnością. Sytuację komplikował fakt, że Malfoy wydawał się całkowicie spokojny, co niesamowicie go wkurzało. Ślizgon wyglądał tak, jakby dobrze się bawił, rozkoszował całą sytuacją, a tak zrozumiałe przecież w tej sytuacji zdenerwowanie Harry’ego było częścią jednej, wielkiej, cholernej zabawy. – Malfoy, jesteś naprawdę wkurzając...
– Przecież to prawda – przerwał mu w pół słowa Draco, obserwując jego mimikę.
Co takiego? Harry był pewien, że się przesłyszał. Musiał, bo inaczej...
Malfoy uśmiechał się, wstając z fotela i podchodząc do Pottera, który, zaskoczony usłyszaną rewelacją, był jedynie w stanie stać, patrzeć w milczeniu na zbliżającego się blondyna.
– T-ty...
– Znowu chcesz mnie obrażać? Kręci cię to? – zapytał, zaglądając mu głęboko w oczy. – Och, Harry, nigdy nie podejrzewałbym cię o takie perwersje.
– Znowu to robisz! – oskarżył go, odpychając od siebie. Malfoy z zainteresowaniem wyraźnie widocznym na twarzy, pochylił się do przodu by lepiej słyszeć. – Prowokujesz, jakbyś oczekiwał, że będę tańczył tak, jak zagrasz. Ale wiesz co, Draco, koniec tego. Jutro odkręcisz wszystko, co namotałeś w przypływie dziecinnej zemsty, wytłumaczysz wszystkim, że to był kiepski żart, no i to ty – szturchnął go w pierś – wyperswadujesz Syriuszowi z głowy głupie pomysły.
– Naprawdę? Jakie to słodkie i naiwne – zakpił Malfoy. – Myślisz, że jeśli nawet zrobię coś takiego, a czego na pewno nie zrobię, ktoś w to uwierzy? Wierzysz w to?
– Nie obchodzi mnie to! Masz to odkręcić i już! – warknął Harry, mierząc go wściekłym spojrzeniem. Malfoy odwzajemnił się spokojnym, nieco zamyślonym wzrokiem. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał... albo planował.
– Zgoda – powiedział w końcu, gdy Harry już otworzył usta, żeby powiedzieć mu co nieco do słuchu. Malfoy uśmiechnął się drapieżnie, kładąc mu dłoń na wargach. – Cii... teraz ja mówię. Zrobię to samo, co zawsze – wszystko wyciszę – ale cena wzrosła.
Świat skurczył się do jednego czteroliterowego słowa.
Cena? Harry zamrugał, zaskoczony. Jaka cena?
Czy to znaczyło, że mieli jakiś układ, jakieś porozumienie, dzięki któremu udawało im się nie pozabijać? Teraz, gdy przyszło mu się nad tym zastanowić to nie było to nic dziwnego – przecież musieli jakoś współpracować i razem mieszkać. Unormowanie stosunków wydawało się rozsądnym krokiem. Poza tym musiał pamiętać, że w tym świecie obaj są Ślizgonami, a oni zawsze mieli jakieś podejrzane porozumienia ze wszystkimi. Czasami nawet wydawało się, że to właśnie odróżniało ich od reszty szkoły – nikomu nie ufali. Potajemne konszachty, wiele mówiące pochlebstwa, wymuszenia dokonywane w białych rękawiczkach, tak że nawet największych idiotów ciężko było przyłapać na gorącym uczynku, dyskretne szantaże, o których nikt nic nie wiedział i do których nikt się nie przyznawał. Ślizgoni lubowali się w sprytnych machlojkach, ukradkowych umowach i potajemnych machinacjach.
Przecież nawet w jego świecie Malfoy nie zgodził się bezinteresownie mu pomóc, naturalnie miał swoje żądania, tym bardziej oczywiste powinno wydawać się, że również Malfoy z tego świata podobnie podchodzi do życia.
Harry był na siebie zły, że nie domyślił się tego wcześniej. Przecież miał wszystkie dane przed nosem. Wystarczyło pomyśleć.
Zaraz też usprawiedliwił sam siebie, że przecież dużo się działo i właściwie nie miał nawet jednej wolnej chwili do przemyślenia całej sytuacji, do której wpakowało go zaklęcie.
Czekał w napięciu, z mocno walącym sercem, nie będąc przekonanym, czy naprawdę chce usłyszeć odpowiedź.
Malfoy powoli wygładził zmarszczki na jego czole. Powoli odsunął dłonie i spojrzał mu prosto w oczy.
– Za dużo myślisz, Harry, zdecydowanie za dużo – stwierdził najpierw poważnym głosem doświadczonego pedagoga. – Przecież wiesz, że nie żądam niemożliwego, prawda? – Mrugnął porozumiewawczo, po czym nachylił się jeszcze bardziej. Jego usta tuż przy uchu Harry’ego zaniepokoiły Pottera, który jednak, opierając się na wrodzonym uporze, zmusił się do zachowania spokoju i nawet nie drgnął, gdy, niby przypadkiem, mężczyzna oparł się o jego policzek. Wiedział, że najpierw musi usłyszeć propozycję tego dupka, a dopiero potem porządnie go trzepnąć. Już za chwilę zetrę ci ten zadowolony uśmieszek z twarzy, obiecał mu w duchu, próbując zachować tak potrzebny mu w tej chwili spokój. – W sobotę ojciec organizuje małe przyjęcie, nic wielkiego, sami bliscy znajomi i ty będziesz mi towarzyszył.
Harry odetchnął z ulgą. Był prawie pewien, że Malfoy zażąda czegoś trudniejszego, czegoś innego. Uśmiechnął się radośnie.
– Tylko tyle?
Malfoy odsunął się i zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem, jakby jego zachowanie było naprawdę dziwaczne.
– Tak – potwierdził w końcu, nie odrywając od niego wzroku. ¬– I nie planuj żadnych wyskoków. Ma być miło, kulturalnie, w przyjacielskiej atmosferze.
– I co jeszcze? Mamy rzucić się sobie w ramiona ze łzami wzruszenia? – nieświadomie wymknęło się Harry’emu.
Usta Malfoya wygięły się w czarującym uśmiechu.
– Może poprzestań jednak na uścisku dłoni. Nie wiem, czy przeżyłbym podobny widok.
Harry zagapił się na niego przez chwilę, zaskoczony.
– A gdyby tak... – próbował zasugerować, ale Malfoy momentalnie mu przerwał:
– ŻADNYCH numerów, Potter, albo z umowy nici.
– W porządku – szybko zgodził się mężczyzna, byleby tylko Draco nie zmienił zdania. Jeszcze by mu wpadł do głowy jakiś głupi pomysł, w jaki inny sposób Harry mógłby mu się odpłacić. – Umowa stoi.
Wyciągnął rękę, chcąc przypieczętować transakcję. Malfoy uniósł brwi i skrzywił się na ten widok. Przyciągnął do siebie niespodziewającego się czegoś takiego Harry’ego i pocałował.
Uśmiechnął się do niego z rozbawieniem i nie ukrywając swojego dobrego nastroju, zapytał:
– Chyba nie spodziewałeś się, że ci odpuszczę, prawda?


Wiele rzeczy w życiu człowieka wydaje się banalne. Ot, jak chociażby chodzenie, uniesienie dłoni na powitanie czy szeroki uśmiech na twarzy. Mało kto zdaje sobie sprawę, jak wiele, podczas takiej wydawać by się mogło prostej czynności, trzeba się namęczyć, żeby to wyglądało naturalnie. Aurorzy aż za dobrze to rozumieją. W ich zawodzie kamuflaż to podstawa. Za pomocą zaklęcia albo eliksiru łatwo można zmienić swój wygląd, upodabniając się do wyimaginowanej czy też rzeczywistej osoby. Jednak są pewne elementy, jak mimika, gestykulacja, sposób mówienia, poruszania się, których podrobić już nie jest tak łatwo. Pół biedy, gdy postać, w jaką musi się wcielić wykwalifikowany czarodziej, to osoba stworzona tylko i wyłącznie na potrzeby danej akcji. W takich przypadkach sama zmiana wyglądu jest milowym krokiem na drodze do sukcesu, potem wystarczy stworzyć tylko profil danej osobowości i oto auror może być pewien, że, jeśli jego zachowanie nie będzie w znaczący sposób odbiegać od przyjętych normatyw, nikt, przynajmniej w teorii, nie powinien odkryć prawdy. Sytuacja komplikuje się znacząco, gdy przychodzi wcielić się w konkretną osobę, z charakterystycznymi nawykami, swoimi przyzwyczajeniami, które z łatwością pozwolą wykryć oszustwo. Wtedy auror musi się naprawdę napracować, by jego zachowanie nie wydało się podejrzane. Najlepsi są mistrzami w kreowaniu prawdziwych postaci, potrafią tak wczuć się w osobowość obcego człowieka, zepchnąć swoją świadomość na dalekie obrzeża umysłu, że, przynajmniej póki trwa akacja, stają się tymi osobami.
Jednakże istnieje jeszcze trudniejsza sztuka i choć niektórzy śmiało byliby gotowi temu zaprzeczyć, uśmiechając się z politowaniem i kręcąc w niedowierzaniu głową, są i tacy, którzy musieli sięgnąć po te arcytrudną metodę, więc wiedzą, że udawać samego siebie wcale nie jest tak łatwo, jakby się mogło wydawać. Nawet najlepsza zdolność obserwowania świata nie nauczy różnicy pomiędzy jednym uśmiechem a drugim na własnej twarzy. Ograniczeni przez wąski pryzmat percepcji ludzie nie widzą, że w wygięciu ich ust pojawia się rys przesady, jakby parodiowali samych siebie. Zmieniając w hybrydę coś, co w założeniu miało oznaczać radość, a gdzie rażąca sztuczność aż krzyczy do obserwatora, robią z siebie naiwnych głupców. Nie widzą nienaturalności w swoim zachowaniu. Jednak są i tacy, którzy potrafią w pewnym stopniu wpłynąć na odbiór swojego postępowania w oczach innych, dzięki czemu udaje im się oszukać postronnych obserwatorów. Również i tą umiejętność próbowano, z różnym skutkiem, wpoić aurorom. W tym celu stosowano najróżniejsze metody.
Harry błyskawicznie przeszukał pamięć, aż w końcu odnalazł właściwe wspomnienia. Z lekkim sercem mógł zagrać w grę, w której jedynym celem było zwycięstwo, a wszystkie możliwe metody stawały się wąską ścieżką prowadzącą w górę na sam szczyt. Ostatni raz pozwolił sobie na wahanie, po czym, z właściwym sobie uporem i determinacją, zrobił pierwszy krok – pozwolił by jego twarz rozjaśniło coś na kształt oczekiwania.
Uśmiechanie to skomplikowana operacja, w niektórych sytuacjach bywa nawet niemożliwa do zrealizowania. Wprawienie w ruch aż siedemnastu mięśni czasami wymaga iście syzyfowej pracy, której efektu nigdy nie można być pewnym do końca. Wiedział o tym, więc starał się nie przesadzić w żadną ze stron. Upadek byłby za bolesny, gdyby jego wyczucie się omsknęło.
Harry, stojąc naprzeciwko Malfoya, z jego dłońmi na swoich biodrach i pod uważnym spojrzeniem wbitym natarczywie w twarz, zmusił się do spokoju. Uśmiech w końcu musiał spełznąć mu z warg, więc pozwolił na to, ukrywając zaniepokojenie pod maską rozluźnienia i obojętności.
Malfoy cały czas wpatrywał się w niego, spokojny i wyczekujący, jakby chciał, żeby reakcja Harry’ego była inna, być może bardziej gwałtowna albo energiczna. W końcu odsunął się o krok, co Potter przyjął z niemałą ulgą. Odgarnął włosy, które wpadły mu w oczy, kłując niemiłosiernie i z lekkim rozbawieniem spojrzał na twarz mężczyzny, który wpatrywał się w niego uważnie, rozważając coś błyskawicznie.
Harry czekał.
Wiedział, że jeden niewłaściwy ruch może zniszczyć wszystko, więc trwał w milczeniu i tylko patrzył bez słowa wprost w pełne emocji oczy Malfoya. Mieli czas.
Gdy dłoń nieśpiesznie zawędrowała w jego włosy, czekał. Gdy starannie wygładzała włosy, czekał. I gdy zawędrowała na jego kark, muskając delikatnie wrażliwą skórę, nadal czekał.
Milczenie zadomowiło się już wygodnie w pokoju. Z głębi domu dobiegały jakieś niewyraźne hałasy, które i tak nie zakłóciły ciszy. Obaj trwali w tej niepokojącej cichości, jakby bojąc się nieostrożnym ruchem zniszczyć własne plany.
Harry stał spokojnie, jakby nic wielkiego się nie działo. Nie miał innego wyboru. Mógł oczywiście odsunąć się, jednocześnie alarmując Malfoya, którego podejrzenia i tak zdążył już wzbudzić. Jednak coś, głos rozsądku, instynkt samozachowawczy a może intuicja, podpowiadało mu, że lepiej zostawić sprawy tak jak są, niech biegną swoim torem, bez przeszkód i zatorów, dzięki czemu zyska na nimi większy wpływ niż dotychczas, gdy miotając się jak ryba na żyłce, każdym pochopnym czynem przyspieszał własną klęskę.
Dopiero po niezliczonych sekundach i kilku ciemnych mroczkach przed oczami zorientował się, że cały czas nieświadomie wstrzymywał oddech. Starając się, by Malfoy niczego nie zauważył, stał pewnie i spokojnie podczas powolnego odzyskiwania panowania nad oddychaniem. Byleby tylko Malfoy...
Błysk triumfu w szarych oczach szybko uświadomił mu złudność tej wiary. Bez wahania i niczego nie próbując ukrywać rozglądaniem się na boki, skrzyżował spojrzenia z Malfoyem, który wydawał się z każdą chwilą coraz lepiej bawić całą sytuacją.
Milczenie wisiało w powietrzu, które z upływającymi sekundami zdawało się pęcznieć od nadmiaru myśli. Harry czekał.
Cierpliwość była cnotą, której, chcąc nie chcąc, musiał opanować pewne podstawy, a co teraz wielce mu się przydało.
Malfoy nie odrywał od niego spojrzenia, jakby w obawie, że jeśli spuści go z oka choć na chwilę, coś mu umknie – a tego Malfoyowie wybitnie nie lubią.
– Dość tych gierek – uznał w końcu, uśmiechając się do niego. Przesunął palcami po policzku Harry’ego w nieśpiesznym geście imitującym czułość, po czym poklepał go lekko po skórze w wyrazie sympatii. – Później się zajmiemy tym uporem.
Harry czekał bez słowa, co nieco zniecierpliwiło Malfoya, który prychnął coś pod nosem o „milczących idiotach, co nie chcą się przyznawać do błędów” i, zerknąwszy raz jeszcze na nieruchomą twarz Pottera, odwrócił się i skierował w stronę biurka.
Oddalające się niebezpieczeństwo pozwoliło Harry’emu troszeczkę się rozluźnić, tyle na ile to pozwalała sytuacja. Doskonale wiedział, że Malfoy nie odpuści. No, ale przynajmniej zyskał trochę czasu.
Westchnął pod nosem, gratulując sobie jednocześnie dobrego pomysłu. Rozwagą i spokojem więcej zdziałał niż impulsywnością. Wreszcie jakiś pozytyw tej dziwacznej sytuacji. Odetchnął głęboko i skierował się w stronę stojącego nieopodal krzesła, na którym rozsiadł się wygodnie i, zerkając ukradkiem na Malfoya z pewną ostrożnością – nie był pewien, czego może się po nim spodziewać – splótł dłonie na kolanach.
– Musimy porozmawiać – zaczął powoli, z namysłem. Nie czuł się do końca przekonany, czy podejmuje właściwą decyzję, wkraczając na tak niebezpieczne wody, ale wreszcie musiał zacząć kontrolować sytuację albo chociaż zyskać na nią taki wpływ, by zaczęło mu się to opłacać. Skalkulował ryzyko i raczej nie miał innego wyjścia. Potrzebował informacji i to szybko. Zostało mu tak niewiele godzin na odkrycie wszystkich możliwych korelacji między tymi dwoma tak odmiennymi światami, że nadeszła pora na chwytanie się wszystkich, nawet najmniej prawdopodobnych środków. Jeśli mu się nie uda albo co gorsza mylnie zinterpretuje rzeczywisty powód tych cholernych snów...
Pokręcił głową, wyrzucając z myśli pesymistyczne przeczucia.
Malfoy uniósł głowę i zmierzył go zaskakująco mało zainteresowanym spojrzeniem. Harry, który oczekiwał choćby cienia ciekawości – a właściwie gdyby był ze sobą szczery, śmiało musiałby przyznać, że spodziewał się wybuchu dociekliwości – poczuł się nieco zawiedziony, ale zaraz zdusił to uczucie.
Obaj milczeli. Potter, ponieważ zastanawiał się od czego zacząć. Draco, bo zdawał sobie sprawę, że z każdą upływającą minutą mężczyzna denerwuje się coraz bardziej. Czas mijał i żaden z nich nie zdecydował się przerwać tej duszącej atmosfery.
Wreszcie Malfoy parsknął śmiechem tak nieprzystającym do przedłużającego się, złowieszczego nastroju, że Harry, sam nie wiedząc, dlaczego to robi, również się roześmiał.
To było dziwne.
– Przejdziesz do rzeczy, czy mam tak czekać w nieskończoność? – Uniesiona brew dopełniła wyglądu zblazowanego arystokraty.
Harry zdusił parsknięcie. Odetchnąwszy raz i drugi, odzyskał panowanie i z czarującym uśmiechem stwierdził:
– Oczywiście, że przejdziemy do rzeczy... kiedy przyjdzie na to pora.
Draco nie dał po sobie poznać, czy zdenerwowały go słowa Harry’ego. Dalej patrzył wprost na czubek jego nosa, jakby to był najciekawszy widok pod słońcem.
Potter czekał, aż spojrzy mu w oczy. Chwilę potrwało, zanim Malfoy zorientował się, czego oczekuje od niego mężczyzna. Gdy wreszcie to się stało, zmarszczka na sekundę przecięła jego czoło, które pod wpływem ekspresowej decyzji szybko się wygładziło. Mruknął pod nosem coś niezrozumiałego i spojrzał na Harry’ego z lekceważącą obojętnością.
– Czekam – powiedział po prostu, przechylając nieco głowę w lewo i przypatrując mu się bacznie.
Harry wiedział, że teraz wszystko zależało od odrobiny szczęścia, jaka zawsze mu dopisywała. Przypominając sobie o konieczności zachowania spokoju, odwzajemnił się Malfoyowi spokojnym spojrzeniem, po czym rzeczowo zapytał:
– Czego ode mnie oczekujesz?
Widział zaskoczenie na twarzy mężczyzny, które jednak szybko zostało ukryte pod bezuczuciową maską. Tak, właśnie tego Harry się spodziewał, teraz wystarczyło poczekać, aż ślizgońska ciekawość nie pozwoli mu zachować spokoju i w końcu zdecyduje się przerwać milczenie.
Spuścił wzrok na biurko i przyjrzał się temu, co tam leżało. Niewiele z nich mógł odczytać, jednak dostrzegł charakterystyczne przekreślenia, które musiał wprowadzać Malfoy. Nagły przypływ wyrzutów sumienia zaskoczył Harry’ego. Nigdy nie spodziewałby się, że będzie mu przeszkadzało wykorzystywanie Ślizgona. Malfoy nie miał takich obiekcji, gdy wymuszał na nim ingerencję w jego, Harry’ego, prywatność.
Porównywanie się z Malfoyem to zły pomysł, uznał prawie natychmiast, gdy dotarło do niego, nad czym on się zastanawia. Wyrzucił z głowy wszystkie niepotrzebne myśli i skupił się na obserwacji siedzącego naprzeciwko niego mężczyzny.
Tylko delikatne sygnały wysyłane przez mowę ciała mogły zasugerować, że Malfoy walczy ze sobą. Nagłe napięcie mięśni, szybkie, bacznie spojrzenia rzucane ukradkiem i charakterystyczne skrzywienie wąskich warg. Tak, Ślizgon toczył skazaną na klęskę walkę i Harry miał zamiar mu w tym pomóc. Jakby na to nie patrzeć, nie miał innego wyboru.
Poprawił się na krześle, wyprostował i nie dając sobie ani chwili na wahanie, spojrzał mu prosto w oczy.
Obojętność była bezlitosna; Malfoy zdołał odzyskać samokontrolę i przypatrywał się uważnie, z chłodnym dystansem osoby mało zainteresowanej konwersacją. Harry rozumiał, że to kolejna z jego gierek, więc zignorował nagły przypływ irytacji i obserwował go z podobnym spokojem. Nie miał zamiaru być tym, który pierwszy przerwie milczenie.
Malfoy przekrzywił głowę, ważąc jeszcze coś w myślach.
– Żebyś był Harrym Upartym Idiotą Potterem – powiedział powoli, jakby z zastanowieniem. – I byś przestał zachowywać się jak jakaś gryfońska cnotka. Poza tym najwyższa pora, żebyś mi pomógł – wskazał na papiery rozłożone na biurku – nie uważasz?
To nie była odpowiedź, jakiej Harry oczekiwał. Rozważając wszystkie możliwości, nawet nie wziął pod uwagę takiej myśli, że Malfoy byłby gotowy powiedzieć coś takiego. W żadnym razie.
Zaskoczony wpatrywał się w niego bez słowa, próbując poukładać sobie w głowie całą sytuację, tak by wyciągnąć z niej jak najwięcej. Jednak, mimo wszystko, nic nie wydawało mu się proste – zarówno odpowiedź jak i obojętna postawa Malfoya nie dawały żadnych wskazówek, które mogłyby poprowadzić go w którąś stronę, wskazać drogę do podjęcia decyzji, jak powinien się zachować, by nie wzbudzić kolejnych podejrzeń.
Westchnął, nagle rozumiejąc, że jego pomysł, choć dobry, miał pewne drobne niedopatrzenia.
Malfoy, który nie zdawał sobie sprawy z natłoku myśli Harry’ego, uśmiechnął się i stwierdził:
– Nie obchodzą mnie twoje wymówki. Musisz przejrzeć te umowy.
Harry pokręcił przecząco głową.
– Mam urlop – stwierdził buntowniczo, w porę przypominając sobie tą dogodność. Nagły błysk w oczach Malfoya i Harry niespodziewanie dla samego siebie wiedział już co zrobić. Był idiotą, że nie pomyślał o tym wcześniej. Za bardzo skupił się na wyciągnięciu informacji od Malfoya, a przecież równie dobrze mógł zapytać kogoś innego. Kogoś, kto zawsze wszystko wiedział.
Uśmiechnął się krzywo, wstał z krzesła i skierował się w stronę kominka.
– A ty dokąd? – zza jego pleców dobieg charakterystyczny głos. Harry zerknął do tyłu i uśmiechnął się do Malfoya z szczerą radością.
– Do przyjaciół. Po prostu do przyjaciół.
Kierowany odruchem sięgnął po stojący na półce tuż nad kominkiem wazon, złapał w garść trochę proszku Fiuu i szczerząc zęby jak głupi, wrzucił go do środka.
Zanim zdążył wejść do środka, uświadomił sobie coś ważnego, a o czym w ferworze wydarzeń zapomniał. Malfoy mógł sobie być irytującym dupkiem, ale w tym świecie robił coś dobrego, dlatego zasługiwał na prawdę.
– Gildia obiecała nam pomóc – rzucił krótko i nie czekając na jego reakcje, wkroczył do kominka.
Kątem oka zdążył jeszcze zauważyć osłupienie na twarzy Malfoya, które szybko przerodziło się we wściekłość, ale rozpierające go szczęście zignorowało rozeźlonego czarodzieja.
Jedyne, co teraz się dla niego liczyło, to świadomość, że już za chwilę zobaczy przyjaciół.

Harry nie potrafił powstrzymać się od uśmiechu nawet wtedy, gdy podczas wypowiadania celu swojej podróży wirująca w wąskim szybkie kominka sadza wpadła mu do ust. Coś równie banalnego jak twarz pełna popiołu nie mogły mu przeszkodzić – przecież to oczywiste! Kaszlnął kilka razy, przeczyszczając gardło i ze spokojem poddawał się przenoszącej go sile. Próbował wymyślić, co też może na niego czekać po drugiej stronie kominka. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że coś musi się różnić – przecież nie był już Gryfonem, znaczy był, ale nie w tym świecie. Tu, ta jego alternatywna osobowość pod wpływem jakiegoś kaprysu losu czy raczej, jak to szczerze domniemywał Harry, jego złośliwości, męczyła się w ślizgońskiej skórze, ale nie spodziewał się zbyt wielu różnic. W końcu to rodzina Weasleyów, ludzie, którzy w prawdziwym świecie przygarnęli go pod swoje skrzydła, stworzyli mu dom i opiekowali się, jakby był jednym z nich. To była jego rodzina, jedyna, jaką znał i jakiej pragnął.
Z radosnym uśmiechem, któremu nie zaszkodziła nie lubiany sposób podróży, wyskoczył z kominka i rozejrzał się błyskawicznie. Odetchnąwszy z ulgą, że niewiele rzeczy w zagraconej kuchni się zmieniło, pozwolił sobie na rozluźnienie. Nieco zaskoczyła go nieobecność Molly, zdążył się już przyzwyczaić, że cokolwiek by się nie działo, ona zawsze stała na posterunku. Dla pewności rozejrzał się uważnie, wypatrując starego zegara Weasleyów. Jeśli coś było nie tak, błyskawicznie tego się z niego dowie.
I choć jego wzrok nie napotkał szukanego przedmiotu, Harry szczególnie się tym nie przejął. Zdarzało się w przeszłości, że po prostu Molly zabierała go ze sobą, jeśli czuła taką potrzebę, bądź gdy chciała mieć pewność co do bezpieczeństwa członków rodziny... albo mieć na nich oko. Prawdopodobnie robiła coś w domu, co wymagało dużo pracy i czasu.
Musiał tylko ją znaleźć.
Wystarczyły dwa kroki do zorientowania się, że źródłem unoszącej się w powietrzu sadzy jest on sam. Roześmiał się, zaskakując sam siebie, ale nie mógł odpędzić od myśli, że Molly dałaby mu popalić, gdyby to zobaczyła. Sięgnął po różdżkę i dopiero za drugim razem usunął wszystko.
Na widok zaabsorbowanych przeglądaniem jakiś pism kobiet przystanął na progu salonu. Na fotelu wygodnie rozsiadła się Molly z robótką w dłoniach. Zajęta szydełkowaniem kobieta co jakiś czas unosiła głowę i wtrącała po kilka słów do głośnej i chaotycznej rozmowy. Harry’emu wystarczyło tylko jedno spojrzenie na kasztanową włóczkę; Ron na pewno będzie parskał i marudził na tegoroczny sweter, ale jednocześnie nie powstrzyma się od tego kretyńskiego uśmieszku, jak zawsze. Pewne rzeczy się nie zmieniały... na szczęście, uzupełnił w myślach gorzko.
Kanapę okupowały przyjaciółki Ginny, a ona sama siedziała pośrodku nich, jak królowa, z radosnym uśmiechem i płomiennymi rudymi włosami, które od czasu do czasu przeczesywała palcami, śmiejąc się radośnie i przekomarzając z Rosalie, wyszczekaną rozwódką o zadziornej osobowości, która uwielbiała słodycze. Dzieciaki za nią przepadały, bo każda wizyta oznaczała dodatkową porcję musów-świstusów, pieprzowych diabełków, czekoladowych żab i co tam jeszcze akurat skrywała jej przepastna torba. Oficjalnie, przynajmniej tak myślało młodsze pokolenie, ucieszone posiadaniem sekretów przed rodzicami, nikt o niczym nie wiedział. Harry z lekką nostalgią przypomniał sobie siedzenie na dworze w lipcowe wieczory tylko z żoną. Rosalie wyganiając ich na zewnątrz i zajmując dzieci, pozwalała im na chwile we dwoje. Kiedyś było tak dobrze...
Otrząsnął się ze wspomnień. Nie pora na nie. Roztrząsanie przeszłości i zastanawianie się niczego nie załatwiało. Musiał zdobyć informacje albo w przeciwnym wypadku Hermiona go zabije. W czym bez wątpienia z sadystyczną przyjemnością pomoże jej Malfoy. Na pewno nie będzie zachwycony, gdy okaże się, że cała jego poświęcenie – pfu!, Harry parsknął w myślach, jakby oślizgła fretka wiedział, co to poświęcenie – poszło na marne przez, tak przecież przez Ślizgona ukochanego, Pottera. Pierwszy wbije go na pal! Za te swoje badania ten dupek dałby się pokroić. Ale akurat to Harry rozumiał. Z niechęcią musiał to przyznać, lecz entuzjazm Malfoy był dla niego jasny i oczywisty jak siedem barw tęczy. Potter też kochał swoją pracę i choć nie raz nie dwa przyprawiała go o wrzody, natychmiastową chęć ucieczki albo pragnienie przetrzepania tyłka kilkunastu kadetom, to jednak nie zamieniłby jej na żadną inną. Nawet dziecinne mrzonki o zostaniu zawodowym graczem qudditcha przestały wywoływać ściskanie w żołądku. Harry’ego raz na jakiś czas, szczególnie gdy uczestniczył w meczach, nachodziła chwila refleksji, kiedy zastanawiał się, jakby to było grać zawodowo, latać wysoko pod niebem i myśleć tylko o tym jak złapać znicz. Jakby nic więcej się w życiu nie liczyło. Wzruszał potem ramionami, już rozsądny i uznawał po prostu, że pewnie nie on jeden zastanawia się co by było gdyby. Nawet Ron zaskakująco, jak na niego, poważnie przyznał się raz, gdy Harry mu o wszystkim opowiedział, że i on ma swoje chwile wahania.
Najwyraźniej tak być musiało, więc Potter nie zaprzątał sobie tym głowy. Nie rozumiał, czemu akurat teraz to mu się przypomniało.
Nagle jego uwagę przykuła jaskrawoczerwona spinka wpięta w jasne włosy. Harry zmrużył oczy, doskonale wiedząc, kto mógł założyć równie ostentacyjną ozdobę. Jednak, gdy kobieta odwróciła się z zapytaniem do Ginny, zorientował się w pomyłce. Nie miał pojęcia, kim jest ta blondynka, ale to nie mogła być Luna. Obok niej, po lewej stronie, odwrócona do Harry’ego plecami kobieta musiała być Alicją. Jasne włosy upięte w staranny kok i wyprostowana sylwetka nie pozostawały cienia wątpliwości. Jak zawsze elegancka i pełna gracji metodycznie przerzucała strony w poszukiwaniu czegoś konkretnego. Siedzący na fotelu na wprost Harry’ego Sleteo, jej ukochany psiak, zawarczał ostrzegawczo, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Dopiero Molly kierowana jakimś odruchem unosząc głowę, napotkała spojrzeniem wzrok Pottera. Od razu rozpromieniła się, jakby całe wieki go nie widziała. Coś gorącego spadło mu do żołądka, a on wreszcie mógł odetchnąć. Odwzajemnił uśmiech z szczerą radością, której nawet nie próbował ukrywać i przywitał się ze wszystkimi.
Rosalie w identyczny sposób jak zawsze zmierzyła go wzrokiem, po czym obdarzyła go leciutkim uśmieszkiem. Charakterystyczne wygięcie jej ust podziałało uspokajająco na Harry’ego. Nie oczekiwał, że takie drobiazgi mogą sprawić mu tyle radości. Równie normalny uśmiech na twarzy Alicji i radosne machnięcie, po którym nastąpił powrót do przerwanej czynności, nieznajomej, matczyne spojrzenie Molly i radość na twarzy Ginny – to wszystko, w porównaniu z dwuznacznymi gierkami Malfoya, było balsamem na jego zdenerwowanie. Jednak miał do czego wracać. I do kogo.
Uśmiechnął się.
– Nie chciałem przeszkadzać. Wydawałyście się bardzo zajęte – wyjaśnił, zajmując miejsce na fotelu.
Molly zdążyła już wymknąć się do kuchni, więc Harry rozsiadł się wygodnie. Spod oka przyjrzał się twarzy swojej nie-żony. Wyglądała ślicznie. Jasna cera upstrzona uroczymi piegami jaśniała własnym światłem, rumieńce radości dodawały jej tylko uroku, a wymykające się z fryzury kosmyki miękko opadały na policzki podkreślając blask w oczach. Ginny naprawdę wydawała się szczęśliwa i to chyba najbardziej go ubodło. Zostawiła go dwukrotnie, w tej i właściwej rzeczywistości, za każdym razem dla tego samego faceta. Westchnął. Może jednak nie było im pisane być razem. Zamyślony nie słuchał uważnie, więc przelotny dotyk na ramieniu zaskoczył go. Poruszył się gwałtownie, wyrwany z własnych myśli, a kobiety roześmiały się z ulgą. Sleteo, zrzucony na podłogę przez właścicielkę, zawarczał cicho, ale pod ostrym spojrzeniem Alicji błyskawicznie zamilkł i schował się za jej nogi, stamtąd mierząc Harry’ego ostrzegawczym spojrzeniem.
Z kuchni dobiegało charakterystyczne stukanie talerzy. Dziesięć minut później zajadając się przepysznym ciastem cytrynowym, które wmusiła w całą piątkę Molly, Harry czuł się naprawdę szczęśliwy.
Zdążywszy już wysłuchać wszystkich nowinek na temat ślubu i przygotowań, obiecawszy wpaść, zapytawszy o mile widziany prezent – Syriusz na pewno ucieszy się z tej wiadomości – wreszcie udało mu się zapytać o Rona.
Molly poruszyła się niespokojnie i nieco drżącym głosem spytała:
– Coś się stało?
Ginny chwyciła ją za dłoń, zmierzyła Harry’ego rozgniewanym spojrzeniem, jakby zrobił jej niewiadomo jaką krzywdę, po czym uspokajająco zapewniła:
– W pracy. Tam, gdzie być powinien.
– Oczywiście. Gdzieżby indziej mógłby być? Poza tym niedługo powinien wrócić. Odkąd spotyka się z tą miłą dziewczyną, Lisą, jest punktualny jak rzadko. – Szybkie zerknięcie na zegar, który wyjęła z fartucha. – A właśnie, masz może ochotę, Harry, na zupę cebulową? Zrobiłam specjalnie dla Artura, wiem, jak ją uwielbia.
Na samą myśl o tym cudzie Harry aż się rozpromienił. Wytrawna kolacja w restauracji była pyszna, ale nijak się miała do jedzenia przygotowanego własnoręcznie przez Molly. Nawet Ginny, choć starała się jak mogła, nie umiała gotować tak jak matka.
– Poproszę, jeśli to nie kłopot.
– Ależ żaden. Już ci podaję. Z chlebem? – Molly wyglądała na szczęśliwszą niż przed chwilą. Dobre, znajome tematy przywróciły jej codzienną energiczność.
– Tak, dziękuję.
Gdy tylko wyszła z salonu, Ginny szurnęła go w ramię.
– Możesz sobie być ministrem i Merlin raczy wiedzieć czym, ale jeszcze raz zrobisz coś takiego, to kłopoty z nadaktywną prasą będą twoim ostatnim zmartwieniem. – Trzy harpie rzuciły mu ostre spojrzenie obiecujące krwawą karę. Jedynie Alicja nie wyglądała na zaniepokojoną. – Ron na razie jest grzeczny, więc martwienie mamy było z twojej strony obrzydliwe.
Harry zmarszczył czoło i zmierzył ją niedowierzającym spojrzeniem. Zanim zdołał coś powiedzieć, jakoś się bronić, choć nie do końca rozumiał o czym mowa, wtrąciła się Alicja:
– Harry wcale nie miał takiego zamiaru, Ginny, więc się nie denerwuj. Po prostu zapytał, swoją drogą całkiem niewinnie, gdzie może go teraz spotkać. Ciekawość to nie zbrodnia, a ty nie ochronisz matki przed wszystkim, więc przestań robić scenę. Myślisz, że ona nic nie zauważy? – Poprawiła spódnicę na kolanach i zmierzyła Harry’ego spojrzeniem. – Z drugiej strony to zastanawiające, że ktoś taki sławny i szanowany dopytuje się o Ronalda. I nawet to, że jest dość blisko waszej rodziny, jakoś nie przekonuje.
– Spokojnie, spokojnie, bo zaraz posypią się pierze – próbowała załagodzić sytuację Rosalie, przypatrując się bacznie Harry’emu. – Drobiazg, o którym powinnyśmy zapomnieć, drogie panie. Nie przesadzacie aby? A podobno to ja jestem konfliktowa...
Ginny spokorniała, ale nadal nie wyglądała na skorą do wybaczenia. Mierzyła Harry’ego tak ciężkim spojrzeniem, że czuł na plecach jego wagę. Jednak Alicja potrafiła zapanować nad emocjami przyjaciółki, zawsze tak było. Wystarczyło znaczące spojrzenie.
– Po prostu mam do niego kilka pytań, to wszystko – stwierdził ostrożnie Harry. Nie miał zamiaru się zbytnio wychylać, problemy z Malfoyem wystarczyły mu w zupełności. W ciągu najbliższych kilku godzin postanowił zachowywać się z jak największą rozwagą. Nawet jeśli to oznaczało, że będzie zmuszony udawać.
– To całkiem dobry powód, nie uważasz, Ginny?
Stanowczość w głosie Alicji najwyraźniej zaniepokoiła Sleteo, który w odpowiedzi się rozszczekał. Właścicielka natychmiast go uciszyła, ale właściwy moment minął. Ciężka atmosfera rozluźniła się. Apetycznie pachnąca zupa, którą poczęstowała ich Molly również się do tego przyczyniła.
– Artur już powinien tu być – zaniepokoiła się kobieta, wycierając dłonie o ścierkę. Schowała ją do kieszeni, skąd wystawała końcówka różdżki. – Może mieli jakieś zebranie, ostatnio często to się zdarza. Wiesz coś o tym, Harry?
– Nie, raczej nie – Harry rozłożył bezradnie ręce, zapominając o łyżce. Chluśnięta zupa rozśmieszyła towarzystwo, które szybko zapomniało o poprzedniej scysji. – Poza tym mam wreszcie chwilę wolnego, raptem kilka dni, ale...
– Doskonale cię rozumiem. Urlop to wspaniała sprawa. Szkoda tylko że człowiek nie wie, co robić, żeby spędzić go właściwie. – Rosalie uśmiechała się tak miło, że Harry nie miał serca zaprzeczyć.
Rozmowa szybko zeszła na ten temat i trwała, póki na progu pokoju nie pojawił się Artur w towarzystwie syna.
– Dzień dobry! Miło was wszystkich tu widzieć! – przywitał się radośnie i zwrócił się do żony: – Molly, gdybyś mogła...?
– Oczywiście. Na pewno jesteście głodni.
Błyskawicznie poderwała się z krzesła, czego Harry nawet nie zauważył, zbyt zajęty wpatrywaniem się w przyjaciela. Coś w postawie, jakaś wyzywająca pewność siebie, a może błysk w oku, zmusiło go do przewartościowania swojego planu. Ron na pewno nie ułatwi mu życia.
_________________

Rozmowa toczyła się gładko, Harry rzadko zabierał głos, zadawalając się uważnym słuchaniem. Jak dotąd ta metoda sprawdzała się nad wyraz dobrze. Artur ze swadą opowiadał o napotkanych w pracy problemach. Jego nieostrożny współpracownik, niedowidzący Bronghert, jakimś cudem pomylił rozrośniętą palmę z mugolem i próbował rzucić na nią Obliviate. Całe towarzystwo zaśmiewało się do łez po każdym szczególe, nawet Molly ukradkiem zasłaniała usta serwetką. Najwyraźniej wspomniany czarodziej był stałym elementem rozmów w Norze. Harry z trudem zmuszał się do podobnego rozbawienia – jakoś usłyszana historia nie była dla niego zabawna. Uśmiechał się jednak, nie chcąc odstawać od towarzystwa. Korzystając z okazji, przyglądał się im uważnie i oceniał, które z nich mogłoby najlepiej mu się przydać. Na razie jego priorytetem było uzyskanie jak największej ilości informacji i choć czuł się źle, traktując bliskich jak potencjalnych świadków, nie widział innej możliwości. Brakowało mu czasu, wiedział o tym. Poza tym powoli zaczynał uświadamiać sobie coś jeszcze – traktował jak żywych wytwory swojego umysłu. Oni, roześmiana Ginny szturchająca uśmiechniętego Rona łokciem, Molly i Artur trzymający się ze ręce ukradkiem, pod stołem, wymieniające uwagi na temat nowego samochodu Alicji kobiety, oni wszyscy nie istnieli! Zaklęciem powołał ich do życia, więc nie mogli żyć naprawdę, prawda?
– Harry, zapomniałam zupełnie o tobie. – Rosalie uśmiechała się czarująco, pochylając się w jego stronę. – Alicja w końcu odważyła się kupić sobie małe autko, więc, sam rozumiesz, musiałam ją wypytać o wszystkie szczegóły. Szczerze, to trochę mnie zaskoczyła. Namawiałyśmy ją od jakiegoś czasu, to prawda, ale... hm... nie myślałam, że się odważy. – Kobieta poprawiła zsuwający się szalik. Zauważając spojrzenie Harry’ego, wyjaśniła: – Albus bardzo chciał zobaczyć się z ojcem, więc musiałam... – wzruszyła ramionami – no i coś złapałam. Ciężko umówić się na wizytę u uzdrowiciela, szczęściem recepcjonistka chodziła kiedyś z moim bratem, więc wcisnęła mnie na przyszłą środę. – Rosalie ponownie uśmiechnęła się i Harry dopiero wtedy uświadomił sobie, że wygląda na zmęczoną. – Mam nadzieję, że mnie nie wydasz.
Harry pokręcił przecząco głową.
– Jakże bym mógł?
Rosalie całkiem wyraźnie odetchnęła z ulgą, a gdy uświadomiła sobie, jak to musiało wyglądać, przez chwilę wyglądała na zakłopotaną. Harry odwrócił wzrok, nieco spłoszony. Rosalie z jego świata na nie pozwalała sobie na chwile słabości. Twardo brnęła do przodu, z uśmiechem i optymizmem, choć życie ciągle dawało jej w kość. Może tej Rosalie po prostu brakowało już siły?... Albo on po prostu był ślepy i nie widział, że ich przyjaciółka potrzebuje pomocy, tylko nie wie jak o nią prosić?
W międzyczasie Rosalie zdołała już się opanować i przypatrywała mu się z uwagą.
– A właśnie, mówiłeś, że masz wolne. Jak ci się udało to zrobić? Nie do wiary. Gdybym nie widziała tego na własne oczy, nie uwierzyłabym. – Roześmiała się. – Pracowałam pod Malfoyem pół roku, więc wiem co mówię. Ten facet to istny tytan pracy, ciągle do przodu, coraz dalej, lepiej, ciągle chce być pierwszy.
Harry przez chwilę zamarł, natłok myśli przebiegł mu przez głowę. Właśnie pojawiła się niepowtarzalna szansa, żeby zrobić krok do przodu w swojej misji. Nie oczekiwał, że to Rosalie pozwoli mu ruszyć z miejsca, ale przecież darowanemu koniu nie zagląda się w zęby.
Uśmiechnął się porozumiewawczo, potakująco kiwając głową.
– O, tak, jeśli coś można o nim powiedzieć, to na pewno to, że chce być zawsze i wszędzie najlepszy. Malfoyowska duma ot co!
Rosalie roześmiała się, sięgając po kawałek ciasta cytrynowego.
– Właśnie. Ale to też ma swój urok, co nie? Gdy chce, potrafi być czarujący, szkoda tylko że tak bardzo lubi manipulować ludźmi. Inaczej byłby z niego całkiem dobry człowiek. Dba o rodzinę, przepada za swoją pracą, jest dobrze wychowany, no i przystojny.
– Ideał mężczyzny? – na poły ironicznie, na poły szczerze zainteresowany zapytał Harry, również sięgając po talerzyk. Ciasto wyglądało tak smakowicie, że nie potrafił sobie odmówić. Chociaż nie spodziewał się usłyszeć równie szczerej odpowiedzi, zainteresowało go, co kobieta miała na myśli. Zwykle cenił jej opinie, które może nie do końca zgadzały się z jego obserwacjami, ale bywały na tyle trafne, że warto było je brać pod uwagę.
– Co to to nie, nie przesadzajmy. – Rosalie przełknęła kęs i popiła sokiem dyniowym. – Ma mnóstwo wad, potrafi być wrzodem na tyłku, jak coś mu się wbije do łba, to koniec. Nie umie przyznać się do porażki, no i jest tchórzem. A jednak ma w sobie coś, co przyciąga uwagę, nie uważasz? I nie chodzi o niesławne nazwisko, zapewniam.
Przypatrywała mu się uważnie spod rzęs, oczekując równie wyczerpującej odpowiedzi. Harry odetchnął i zastanowił się co powiedzieć. W tym, co mówiła Rosalie tkwiło ziarno prawdy, ale czy cała? Raczej nie. On sam przez pół życia uważał Malfoya za niewartego uwagi dupka, lubiącego znęcać się nad słabszymi, za egoistę i tchórza, później przestał o nim myśleć, zbyt zajęty powiększającą się rodziną, pracą, dorosłym życiem, ale co on, Harry, teraz o nim sądzi?
Nie wiedział. Postanowił jednak być szczery.
– Podczas pierwszego spotkania z Malfoyem wyrobiłem sobie na jego temat dość niepochlebną opinię, kolejne wcale nie polepszyło sytuacji. – Harry uśmiechnął się do siebie, przypominając sobie Parszywka gryzącego jednego z goryli Malfoya w palec i zszokowany wyraz twarzy Ślizgona. – A jednak współpracujemy ze sobą, nie? Czyli coś musi w nim być.
– Święte słowa – wtrąciła się do ich rozmowy nieznajoma blondynka. – Pamiętam, jak trafiłeś do naszego domu, zabiedzony szczurek z wielkimi oczami. – Harry zaskoczony wlepił w nią spojrzenie, ale szybko się opanował. – A jednak potrafiłeś postawić się Flintowi, choć nie miałeś nikogo po swojej stronie. Co jak co, ale wtedy zaimponowałeś nie tylko mi. Jeśli jest coś, co cenią Ślizgoni, to na pewno będzie to siła. Niezależnie czy wynika ona z odziedziczonych pieniędzy, z ponadprzeciętnych umiejętności czy charakteru. Taak, ciągnie nas do potęgi i władzy – stwierdziła sentencjonalnie. – Dobrze, że tym razem stanęliśmy po właściwej stronie.
– Właściwej czyli zwycięzcy? – nieco zgryźliwie zauważyła Rosalie. Kobiety sztyletowały się chwilę wzrokiem, konflikt wisiał w powietrzu, więc Harry czym prędzej postanowił zaingerować. Głupotą byłoby stracić taką okazję.
– Rosalie, nie przesadzaj, nieważne, co początkowo przyświecało przy podejmowaniu decyzji, liczy się skutek, nie uważasz? Stwarzasz problem tam, gdzie go nie ma.
– A ty jak zwykle swoje. – Kobieta westchnęła pod nosem. – W porządku, wierz w ten swój utopijny świat, ale powiem ci jedno – gdybyś nie trafił do Slytherinu, nic by nie wyszło z tej twojej wizji współistnienia. Możesz wierzyć, że ludzie są z gruntu dobrzy, ale tak nie jest i nic tego nie zmieni. Dziwnym trafem jako pierwszy z Potterów trafiłeś do Slytherinu i udało ci się pociągnąć za sobą to siedlisko czarnoksiężników. Miałeś szczęście i tyle. Czy naprawdę wierzysz, że gdybyś był Gryfonem, udałoby ci się może nie tyle przezwyciężyć co trochę zmniejszyć wielowiekowy konflikt?
– Nie. – Rosalie wyglądała na zaskoczoną jego szczerością, a nieznajoma przyglądała mu się ciekawie. Harry uśmiechnął się przepraszająco i wyjaśnił: – Zbieg okoliczności i tyle, masz rację.
– Chyba się zagalopowałam – zakłopotała się kobieta. Spuściła wzrok, zagryzając wargi. – Wiesz, że nie miałam tego na myśli... znaczy miałam, ale to nie tak.
– Rozumiem, nie musisz się martwić. – Ujął jej dłoń i czekał, aż spojrzy mu w oczy. Rosalie taka była – łatwo wpadała w rozgorączkowanie, a później żałowała swojej zapalczywości. Zazdrościł jej zawsze tej łatwości w ujawnianiu swoich opinii, jemu zawsze przychodził to z trudem i może właśnie z tego powodu nie polubił publicznych wystąpień. Gdy zmartwione brązowe oczy w końcu odważyły się zmierzyć z jego spojrzeniem, powiedział: – Gdy trafiłem do Slytherinu, ludzie musieli zaakceptować ten fakt. Czy to im się podobało czy nie, zostałem Ślizgonem, a jednocześnie byłem ich nadzieją na pokonanie Voldemort. I jakimś cudem w tym paradoksie udało mi się odnaleźć swoją drogę. Nic więcej, nic mniej.
– Jak poważnie – zaśmiała się blondynka. – Salazarze, jak to dobrze, że dawno temu wybrałam już stronę, bo słuchając tych twoich przemówień, musiałabym ją zmienić, Potter.
Harry zmierzył się z nią spojrzeniami. Kocie oczy kobiety przypominały niezgłębiony ocean, który nawet posiłkując się zaklęciami trudno przepłynąć. Nieznajoma wydawała się pewnym siebie przeciwnikiem i Potter, ku swojemu zaskoczeniu, poczuł przypływ ekscytacji. Chciałby się z nią zmierzyć, zobaczyć jak daleko byłaby w stanie się posunąć, zanim straciłaby te opanowanie. Roznieść z pył fasadę, sprawdzić jaka jest naprawdę.
Bez wątpienia to wyjątkowa kobieta.
– Wydajecie się zajęci sobą – skwitowała Alicja, widząc Harry’ego przetrzymującego dłoń Rosalie. – Czyżbyście chcieli nas o czymś powiadomić?
Poprawiła krzywo leżącą łyżeczkę i ponownie obrzuciła ich spojrzeniem, po czym uśmiechnęła się delikatnie na widok ich min.
– Harry, chyba miałeś jakiś interes do Ronalda, prawda? Właśnie wyszedł zapalić, a Ginny pomaga Molly zmywać naczynia.
Harry skinieniem podziękował i pośpiesznie wymknął się z salonu, odprowadzany spojrzeniem trójki kobiet.
– Chyba nie będzie z tego kłopotów – rzuciła cicho Alicja, przekręcając pierścionek na dłoni.
– Któż to może wiedzieć... ale raczej nie powinno. W końcu to on wszystko powstrzymał. – Rosalie zdawała się płonąć pewnością. – Kto jak kto, ale to Harry Potter.
– Najwyższa pora na przekonanie go, żeby nie brał odpowiedzialności za cały świat – mruknęła cicho kobieta, patrząc nadal na drzwi. – Płomień płonie, póki ma czym, później gaśnie.
– Skończ z tym pesymizmem, Klaro – zdecydowanie wtrąciła Rosalie. – Będzie dobrze.
Blondynka prychnęła.
– Zdejmij z nosa różowe okulary, to może zauważysz, że świat nie jest taki, jak w twoich snach. Dawno już wyrosłaś z dziecięcych mrzonek.
– Przydałoby się, żebyś i ty czasem je założyła.
– Rozumiem, że to tradycja, ale nie uważacie, że najwyższa pora skończyć te przekomarzanki? – Alicja w zdenerwowaniu podniosła głos. – Niby dorosłe, a nadal zachowujecie się jak w szkole.
– Masz rację – przyznała Klara, a Rosalie im przytaknęła:
– Głupio wyszło.
– I w tym masz rację.
– Chcesz coś zasugerować?
Alicja westchnęła pod nosem, słysząc, że dyskusja wybuchła na nowo. Pewne rzeczy nie zmieniały się nigdy.

* * *

Hermiona zacisnęła mocniej dłonie. Paznokcie wbiły się w skórę, ale kobieta zignorowała nieprzyjemne uczucie. Była już znużona oczekiwaniem. Siedzieć i czekać, i czekać, nie wiedząc nawet czy cały wysiłek nie poszedł na marne – to wyczerpujące. Jedynie Malfoy zdawał się nie przejmować zaistniałą sytuacją. Rozsiadł się wygodnie i przeglądał swoje woluminy, notując od czasu do czasu jakieś uwagi na pergaminie. Odkąd odważył się rzucić na nią Silencio, Hermiona postanowiła go ignorować. Ten dupek przekroczył granicę i nic go nie usprawiedliwiało. Nie miała zamiaru pozwalać mu na coś podobnego, a skoro chciał ciszy, to niech ją ma, jej to obojętne.
Dwadzieścia minut później była gotowa przyznać, że jednak – o ile Malfoy wyrazi skruchę – wybaczyłaby mu. Siedziała w milczeniu na fotelu, swobodnie zrzucone pantofle leżały w pobliżu, a ona próbowała się odprężyć. Metodycznie kontrolując oddech, zmuszała się do zachowania spokoju. Każda część jej ciała rwała się do działania, chciała coś robić, byle tak bezczynie nie wylegiwać się w wygodnym fotelu i tylko siłą woli powstrzymywała się od wprowadzenia swoich pragnień w czyn.
Gdy Malfoy odłożył pióro, wreszcie skończywszy przygotowywanie się na kolejne zajęcia, Hermiona udała, że wcale jej to nie obeszło. Zwróciła wzrok ku widokowi na ogród, pozornie zajęta wpatrywaniem się w majaczącą w oddali altankę, a jednocześnie całą uwagę skupiła się na gospodarzu. Kątem oka obserwowała, jak Malfoy przeciąga się, rozluźnia zesztywniałe mięśnie, poprawia szlafrok i sięga po coś do szuflady. Dopiero gdy zaklęciem odesłał przygotowane materiały, Hermiona uznała, że najwyższa pora przestać udawać, że go nie obserwuje. Na pewno mężczyzna zdążył się już tego domyśleć – w końcu kretynem nie był. Zignorowała drobne ukłucie złości na widok jego samozadowolonej miny i w ostatniej chwili zrezygnowała z przerwania ciszy. Błyskawicznie odwróciła twarz, ale jak się okazało nie dość szybko.
Malfoy przypatrując jej się z na wpół rozbawioną miną, westchnął i przeprosił:
– Nie powinienem był rzucać na ciebie Silencio. Jesteś moim gościem i należą ci się wszelkie wygody. Jednakże wina leży po twojej stronie, Weasley – przeszkadzanie komuś w pracy jest niegrzeczne.
Hermiona zapowietrzyła się na taką bezczelność, ale wiedziała też, że nie może mu dać satysfakcji – Malfoy znów bawił się w swoje gierki, a akurat na tym zdążyła się już poznać. Od chwili, gdy okazało się, że bardzo wiele zależy od jego poparcia i musiała wszelkimi możliwymi metodami namówić go do poparcia ustawy, przy każdej możliwej okazji starał się grać na jej uczuciach i zmanipulować tak, by w końcu się poddała i zachowywała tak jak on tego chciał.
– Tak jak i ignorowanie swoich sojuszników – skwitowała po prostu.
Malfoy przyjrzał się jej uważnie ze zmarszczonym czołem. Padające z przygasającego kominka światło nadało mu zmęczony wygląd, jakby mężczyzna całą noc nie spał. Hermiona zdawała sobie sprawę, że faktycznie dzisiaj Ślizgon tylko drzemał na fotelu, podobnie jak i ona, ale... coś było nie tak. Dopiero po chwili domyśliła się, że zaklęcie maskujące – o ile właśnie jego używał – musiało przestać działać. Takie cienie pod oczami nie powstają w jeden dzień, to pewne. I choć wcześniej jakąś częścią siebie zdawała sobie sprawę, że Malfoy naprawdę przeżywał chorobę żony, to dopiero teraz odkryła jak mocno. Musiał ją bardzo kochać...
– Nigdy nie byliśmy sojusznikami, Weasley – bezdusznie skomentował jej wypowiedź mężczyzna, odwracając wzrok. – I nie będziemy. Lepiej to sobie zapamiętaj.
– I mam porzucić głupie marzenie o współpracy? – dokończyła niewypowiedzianą myśl.
– To chyba oczywiste nawet dla ciebie. – Malfoy przeczesał palcami włosy, burząc całą beznamiętność swoich słów. W tej chwili bardzo przypominał Harry’ego; Hermiona uśmiechnęła się.
– W takim razie chcę wiedzieć, jak wyobrażasz sobie współpracę z Harrym? Którą, nawiasem mówiąc, sam na nas wymusiłeś? A może jeszcze się nad tym nie zastanawiałeś i po prostu bezmyślnie rzuciłeś swoje warunki?
– To, czego chcę od Pottera, nie powinno cię interesować, Weasley – warknął, tracąc panowanie. Najwyraźniej udało jej się trafić w jakiś czuły punkt. Mimo to Hermiona nie poczuła satysfakcji – coś w twarzy mężczyzny mówiło jej, że nawet jeśli zdobyła punkt, przegrała wojnę. – Gdyby istniał cień szansy, że można wyeliminować jego obecność, zrobiłbym wszystko, by tego dokonać. To tylko praca i nic więcej.
– Nadal go nienawidzisz? Mimo że uratował ci życie, ocalił matkę, pomógł zachować majątek?
Malfoy zmierzył ją ciężkim spojrzeniem spod wpół przymkniętych powiek, jakby nie dowierzał własnym zmysłom. Czy to możliwe, że ktoś jest tak naiwny?
– Nie każdy musi kochać bohaterów, Weasley. Nie każdy.
Hermiona powstrzymała się przed kolejnym pytaniem. To bezcelowe. Malfoy miał swój własny świat, do którego nie miała dostępu i w tym świecie było coś dziwnego, na co nikt prócz niego nie miał wpływu. Mogła próbować przebić się przez barierę, ale... czy warte to wysiłku? Malfoy zasklepiłby się jeszcze bardziej w tej swojej skorupie. Tylko Astoria rozumiała albo domyślała się, co dzieje się w jego wnętrzu. Czy ona, ktoś z zewnątrz, z przeciwnej strony, potrafiłby pojąć, przejrzeć kłębiące się w nim uczucia?
Wątpiła w to.
– Masz rację – o wiele łatwiej nienawidzić.
Malfoy drgnął, jakby chciał zaprzeczyć, zaprotestować, a może zwyczajnie wyzłośliwić się, ale w ostatecznym rozrachunku nic nie powiedział. Wezwał tylko skrzaty i nakazał im dostarczyć myśloodsiewnię.
Hermiona milczała, próbując poukładać myśli. Miała wrażenie, że współpraca z Malfoyem wcale nie będzie tak niemiła, jak podejrzewał Harry... ale również daleko jej będzie do różowości.

* * *

Nad polami powoli zapadał zmierzch. Zachodzące słońce barwiło ciepłymi kolorami Norę. Po zachwaszczonym ogrodzie przebiegł przypominający wyrośniętego kartofla gnom, który na widok mężczyzny błyskawicznie czmychnął w częściowo ogołocony krzaczor. Harry uśmiechnął się do znajomego widoku i uspokojony odetchnął głęboko, wciągając do płuc świeże powietrze. Tak przyjemnie.
Rozluźniony i wpół skupiony rozejrzał się wokół, wypatrując przyjaciela. Dopiero po chwili zauważył go siedzącego na wbitej w ziemie oponie.
– Cześć! – rzucił pierwsze co mu przyszło do głowy.
Mężczyzna zaciągnął się raz jeszcze i dopiero wtedy zerknął na przybysza. Na widok Pottera wykrzywił się dziwnie.
– A to ty. – Niechęć w głosie Rona zmroziła nieco Harry’ego, ale postanowił się nie poddawać.
– Tak, to ja, przeszkadzam?
Uroczy uśmiech nie przekonał Weasleya. Wzruszył ramionami, pokazując na zewnątrz spokojną twarz, choć z trudem powstrzymywał się od warknięcia. Niemniej jednak udało mu się zapanować nad głosem.
– Skoro musisz.
Harry czuł się niezręcznie, stojąc tak koło niego, ale Ron nie uczynił żadnego gestu, który pozwoliłby mu się rozluźnić. W końcu wzdychając, usiadł na wilgotnawej ziemi. Przez twarz Weasleya przemknęło coś na kształt rozbawienia, jakby widok Pottera siedzącego niewygodnie na resztkach trawy burzył jakiś porządek. Mężczyzna zaciągnął się papierosem jeszcze raz.
W ogrodzie panowała cisza, chociaż od czasu do czasu silniejszy podmuch wiatru niósł z domu jakieś przytłumione odgłosy.
– Jesteś szczęśliwy?
– Nie.
I dopiero wtedy, gdy padła lakoniczna odpowiedź, Harry zorientował się, że odważył się zadać te pytanie, które chodziło mu po głowie już jakiś czas. Pierwsze spotkanie w tym świecie z przyjacielem wcale nie przebiegało według schematu, jakiego mógłby się Potter spodziewać, a jednocześnie, choć inne, w jakiś sposób było w nim coś właściwego. Harry nie potrafił tego wyrazić, ale...
– Do czego zmierzasz? – syknął Ron, przyduszając butem peta i zaciskając dłonie w pięści. Zesztywniały Harry mruknął coś pod nosem. – Sprawdzasz, czy znowu nie wplątałem się w jakieś gówno? Jeśli tak, mogę cię zapewnić, że nie. Ale i tak mi nie zaufasz, więc...
– Ufam – przerwał mu zdecydowanie Potter. Nie wiedział, co się między nimi wydarzyło w tym świecie, nie rozumiał też, jakim cudem Ron mógł wpaść w tarapaty, ale jedno było pewne – ufał mu.
Ron spojrzał mu w oczy, oceniając jego szczerość i niespodziewanie zaczerwieniony odwrócił wzrok. Harry prawie się uśmiechnął. W tej chwili Ron z tego świata, z czerwonym nosem i nagłym zawstydzeniem, tak bardzo przypominał prawdziwego siebie, że ledwo mu się udało powstrzymać.
– Jaja sobie robisz – mruknął powątpiewającą, z nadmiernym zainteresowaniem wciskając papieros w podłoże. Nie spojrzał jednak w jego stronę.
– Ufam – powtórzył Harry, nie wysilając się na zbytnią elokwencję. Jedynie wbijając coś przyjacielowi do głowy, powtarzając to bez ustanku, można go przekonać.
– W porządku – skapitulował Ron, podnosząc się z opony. – Skoro tak mówisz.
Harry złapał go za ramię i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
– Ufam – powtórzył po raz trzeci i na widok niezrozumienia na twarzy Rona, warknął z głębi serca: – ufam, ty cholerny idioto, i lepiej w to uwierz, bo inaczej osobiście wbiję ci to do tego zakutego łba
– Spróbuj – rzucił, odpychając go od siebie.
Harry nie czekał na rozwój sytuacji. W pewnym sensie właśnie tego potrzebował, bo buzująca w nim od rana – a może już od dawna – wściekłość znalazła swoje ujście w czystym akcie brutalnej siły. Ron był lepiej zbudowany, twarde mięśnie okazywały się nad wyraz odporne na ciosy, bo nawet pod wpływem ataków się nie krzywił, ale wolniej reagował. Harry nie miał wyjścia i musiał wykorzystywać wszystkie pokłady energii i sprytu. Okładali się monotonie, nie zwracając uwagi na lejącą się krew czy uszkodzone ubranie. Liczyło się tylko celne trafienie przeciwnika i zdobycie punktu. Nic więcej.
– No, no, panowie – przerwał im znudzony głos. – Najwyższa pora chyba skończyć zabawę.
Harry, który właśnie unikał sierpowego, potknął się na wydeptanej ziemi i wylądował na plecach, odruchowo ciągnąc Rona za sobą. Gdy obaj ciężko dyszeli, nie mając siły się podnieść, Klara powoli podeszła bliżej.
– Cóż, nie oczekiwałam po mężczyznach rozsądku, ale żeby bić się jak mugole... obrzydliwe – stwierdziła ze wstrętem, sięgając po różdżkę. Patrzyła na nich jak matka, która właśnie tego się spodziewała po swoich pociechach. Jakby tylko czekali aż ona odwróci wzrok, żeby zacząć psocić. Harry’emu nie spodobało się to skojarzenie. – Podejrzewam, że to jakiś męski rytuał, którego nie pojmę, więc darujcie sobie wyjaśnienia. Teraz, najważniejsze, żeby nikt was nie zobaczył.
Harry zerknął na Rona i uświadomił sobie, że pomyśleli o tym samym. Gdyby ich teraz Molly widziała...
Kucająca obok Weasleya kobieta błyskawicznie zajęła się naprawą jego odzieży i przywróceniem go do jako takiego stanu używalności. Harry w tym czasie szukał swoich okularów, które w ferworze walki gdzieś zgubił.
– Proszę – mruknął Ron, poddając mu zgubę. Potter uśmiechnął się.
– Dzięki.
Spokojnie poddał się zaklęciom leczniczym Klary, która z cierpliwością usuwała kolejne ślady po odbytej bójce.
– Mam nadzieję, że to się nie powtórzy – zaznaczyła surowo, patrząc im w oczy i czekając, póki nie przytaknął. Poprawiła jasne włosy, które nieopatrznie wymknęły się ze starannej fryzury. Czerwony motyl zamachał buntowniczo skrzydłami, gdy nieostrożnie musnęła go paznokciami. – W takim razie nic tu po mnie. Muszę jeszcze udać się do ministerstwa i szczerze mówiąc, przez te wasze głupoty na pewno jestem spóźniona.
Harry szepnął jej jedynie proste „dziękuję”, zanim się teleportowała. Doskonale rozumiał, dlaczego znalazła się na podwórzu i dlaczego teraz odchodziła. Kobiety były zdumiewające.
Ron podniósł się, jako tako ogarnął i wyciągnął rękę do Harry’ego, chcąc pomóc mu wstać. Potter nie wahał się ani sekundy.
– To wcale nie znaczy, że jesteśmy przyjaciółmi – powiedział zwyczajnie Weasley, obserwując Harry’ego przyklepującego włosy.
Potter zawahał się, niepewny czy ma prawo tak ingerować, ale po sekundzie wahania zdecydował się iść z prądem.
– Pewnie nie – przyznał – ale zmierzamy w dobrym kierunku, nie uważasz?
Zmieszana mina Rona była rozbrajająca. Na jej widok Harry poczuł ulgę – dobrze postąpił.

* * *

– Zabiję kretyna! – warknął z głębi serca Draco, upuszczając z pasją ciężki tomisko na stolik. – Zabiję!
– Draco, naprawdę nie ma się czym tak denerwować. Harry może i postąpił pochopnie – prychnięcie wkurzonego Ślizgona dobitnie mówiło, co myśli na ten temat – no, dobrze, zachował się irracjonalnie, ale to nie powód, żeby grozić mu śmiercią. – Remus był spokojny, gdy przekładał kolejne stronnice. Malfoy sięgnął po kolejny wolumin i nie przejmując się kurzem, rzucił ją tuż obok „Magicznych organizacji na przestrzeni wieków”.
– Gdyby zrobił któryś z twoich współpracowników, nie byłbyś taki spokojny – odważył się skomentować Syriusz, zapobiegawczo zasłaniając się książką. Dopiero po chwili wyjrzał, ale na widok mrożącego krew w żyłach ostrzegawczego spojrzenia wilkołaka, ponownie się ukrył. Nie, żeby wierzył, że to coś da, ale zawsze jakaś bariera. – Tak tylko mówię.
– Potter jest kretynem! – Malfoy zdawał się nie zwracać uwagi na ich słowa, skupiony na własnych uczuciach. Miał ochotę złapać tego idiotę i porządnie go wychłostać. Jak on śmiał...?
– Kretynem, z którym mieszkasz, współpracujesz i któremu ufasz – odruchowo rzucił Syriusz.
Coś najwyraźniej dotarło do Draco, bo zapowietrzył się i jak nie warknął na Blacka:
– Ufam? Ja? Masz mnie za kretyna czy co? Potter jest już martwy – obiecał sobie, wyobrażając sobie, jak poddaje go najwymyślniejszym torturom. Najpierw robi z niego durnia przed restauracją, później pogrywa sobie w domu, żeby na końcu odwalić coś takiego? I jeszcze poszedł Salazar wie gdzie! Do przyjaciół?! Prychnął. Z takim szczęśliwym uśmiechem?
Zabije go!
– Draco, uspokój się – westchnął Remus. Miał już dość słuchania w kółko tego samego. Od chwili, gdy zdenerwowany mężczyzna wparował do ich domu, wrzeszcząc, że nienawidzi Pottera i go zabije, nie było nawet chwili spokoju. – Usiądź i zastanów się, jak powinieneś postąpić w takiej sytuacji, a nie nakręcasz się negatywnymi emocjami.
Draco zawahał się, chcąc najwyraźniej coś mu odwarknąć, ale po długiej chwili opadł na krzesło i ochlapnięty ukrył twarz w dłoniach.
– Nie wiem, co ten idiota miał w głowie, ale naprawdę zrobię mu coś złego. Trzy lata próbujemy doprowadzić do czegoś takiego, a on... – jęknął, gdy wyobraził sobie, co działoby się, gdyby ten o niczym nie wspomniał.
– Może jest przemęczony? – zasugerował Syriusz, zerkając na wpółżywego kuzyna. Obaj jego chłopcy nie wyglądali za dobrze. Dobrze się maskowali, to prawda, ale takie życie, w blasku fleszy, pod stałym nadzorem, musiało być wyczerpujące. – Kiedy ostatnio braliście urlop? I przez urlop rozumiem żadnej pracy – zaznaczył surowo.
– Nie pamiętam – mruknął cicho Draco. – Chyba ze dwa lata temu, może trzy.
– No właśnie! – Syriusz uradował się, jakby odkrył co najmniej lek na smoczą grypę.
– Mimo wszystko... jest w tym coś podejrzanego – z zastanowieniem powiedział Remus, zamykając książkę i wpatrując się w obydwóch. – Harry, którego znamy, nie postępowałby tak nieodpowiedzialnie.
Syriusz przypomniał sobie dziwną minę Harry’ego, gdy ten usłyszał o Tonks. No i niektóre jego wypowiedzi faktycznie były nieco podejrzane.
– Sugerujesz, że ktoś się w niego wieloosokował? – upewnił się Draco, podnosząc głowę i wbijając badawczy wzrok w Remusa. Coś w tym było, ale czy prawda? Zamyślił się.
– A Teddy? – zaprotestował Syriusz. – Z ochotą wspinał mu się na kolana. Nawet przy nim usnął! Poza tym, ty też niczego nie wyczułeś w nim fałszywego, prawda?
– Faktycznie...
– Może ktoś go kontroluje? – rzucił w końcu Draco. – Mimo wszystko dzisiaj Harry nie był sobą, zachowywał się inaczej – jakby nie mógł się zdecydować, czy być sobą, czy udawać kogoś innego. A później... – momentalnie zamilkł. – Nie, nic, wydawało mi się. To jednak Harry.
– Jesteś pewien? – Remus wbił w niego badawcze spojrzenie.
– Powiedzmy, że pewne sprawy dają mi podstawę, żeby wstępnie powiedzieć tak. – Draco spojrzał na biurko. Syriusz westchnął, ale nie próbował się dopytywać. Jeśli Malfoy postanowił zachować coś dla siebie, to nic nie mogło zmienić jego zdania. – Ale nie powiem również, że nie mam wątpliwości.
– W porządku. Zastanówmy się, gdzie mógł iść. Zdecydujemy, co robić dalej, gdy już go znajdziemy. Co dokładnie powiedział?
Draco zerknął na skupionego Syriusza i nadal pogrążonego w myślach Remusa.
– Do przyjaciół. Stwierdził, że idzie do przyjaciół. I uśmiechnął się – dokończył po chwili, sfrustrowany własną niewiedzą..
– Uśmiechnął się? – Syriusz zmarszczył czoło. – Nie rozumiem.
– Wyglądał na szczęśliwego – uzupełnił cicho Draco, opuszczając wzrok na własne dłonie. – Nigdy go takim nie widziałem.
Dopiero wejście Stworka przerwało ciszę.
_________________

Harry przeczesał palcami włosy, poprawił okulary i dziarskim krokiem wkroczył do kuchni, gdzie zabawa trwała już w najlepsze. Ginny docinała z pasją Ronowi, który próbował nie reagować na zaczepki młodszej siostry, ale z każdą chwilą czerwieniące uszy dobitnie wskazywały na kończącą się cierpliwość mężczyzny. W końcu zdenerwowany poderwał się z krzesła i z obrażoną miną wymknął się, śledzony czujnym spojrzeniem Alicji. Wchodząca właśnie Molly chciała coś powiedzieć, ale widząc jego minę, jedynie westchnęła i spuściła wzrok na kręcącego się po podłodze Sleo, który gonił radośnie jakąś umykającą przed nim zręcznie zabawkę.
– Nie powinnaś tego mówić. – Uwaga rzucona przez Rosalie była na tyle głośna, że zbliżający się właśnie do nich Harry zdołał ją usłyszeć. W pierwszym momencie nie wiedziała co zrobić: odejść czy słuchać dalej? Zanim zdołał się zdecydować, Ginny wyszczerzyła białe zęby w smutnym uśmiechu i przeciągłym spojrzeniem zmierzyła drzwi do salonu.
– Spełniamy oczekiwania innych, bo tak jest im łatwiej. Czemu miałabym odwrócić się od brata, skoro właśnie tego mu trzeba?
Czekoladowe oczy Rosalie nadal miały ten zaniepokojony wyraz, ale kobieta uśmiechała się ze zrozumieniem.
– Nie oczekuj mojego poparcia – podkreśliła swoje słowa machnięciem, a Ginny zarumieniła się delikatnie, co sprawiło, że wydawała się jeszcze ładniejsza niż zwykle – ale nie mogę również odmówić ci trochę racji. Jednak.... – zawahała się na chwilę, nim dokończyła już spokojnym, matczynym głosem: – uważam, że byłaś dla niego trochę za ostra. Wizyta Harry’ego musiała go rozstroić. Nikt z nas się jej nie spodziewał, ale dla Rona to musiał być dwukrotnie silniejszy stres. To on jest na okresie próbnym i to on musi sobie ze wszystkim radzić, a to nie jest łatwe i proste jak kiedyś. Nie jesteśmy już dziećmi – zaznaczyła dobitnie, a Ginny otworzyła usta, zapewne mając wielką ochotę przypomnieć przyjaciółce jej niedawną dyskusję z Klarą, w czasie której obie jak zwykle zachowywały się strasznie dziecinnie. Każde spotkanie tej dwójki kończyło się kłótnią. – Na pewno nie czuł się komfortowo, a twoje przytyki musiały pogorszyć sprawę. Poza tym...
– Och, daj już spokój, zrozumiałam – mruknęła Ginny, obserwując kręcącą się przy kuchni matkę.
– Ciekawe, jak długo uda ci się powstrzymać przed docinaniem mu? - zapytała z nieukrywanym rozbawieniem Rosalie; policzki Ginny pokrył delikatny rumieniec zażenowania, ale kobieta nie próbowała się bronić. Było więcej niż oczywiste, że nim minie dzień, zdążą się z bratem co najmniej z dwa razy pokłócić.
Od kiedy wpadł w tarapaty przez swoją brawurową arogancję, nie potrafiła mu darować, że mama przez niego płakała, więc przy każdej okazji przycinała mu bez zastanowienia. Chwilami nawet próbowała się opanować, ale jak dotąd przegrywała ze swoją złością. Chciała mu wybaczyć, naprawdę, jednak nie potrafiła... Nie po tym, co się stało.
Ginny poprawiła opadający na czoło kosmyk i odwróciła wzrok, wbijając go w leżącą na stole kolorową serwetkę w pomarańczowo-czerwone grochy.
Żałowała, że wszystko nie potoczyło się inaczej. Była najmłodszym dzieckiem rodziny, słynącej wśród innych czystokrwistych posiadaniem licznego potomstwa, któremu nie potrafili zapewnić "właściwego", zdaniem niektórych, wychowania. I choć Ginny musiała się borykać z problemami, jakie w życiu nie przyszłyby do głowy niektórym jej obecnym koleżankom, wiedziała, że właśnie zmagania z ludzką złośliwością i własnymi pragnieniami uczyniły ją silniejszą, na tyle silną i pewną siebie, że potrafiła zainteresować sobą jedynego potomka jednego z tak zwanych "lepszych" rodów. Przypadek sprawił, że się spotkali z Teodorem i z winy przypadku przypadli sobie do gustu. Przypadek zarządził, że zakochali się w sobie i przypadkiem, jak to ujmowała jej przyszła teściowa, przybłęda zostanie żoną jednego z najwspanialszych mężczyzn w całej magicznej Anglii. Ginny zdawała sobie sprawę, że macocha Teodora jej nie lubi; na ten swój zimny sposób piękna blondynka, która zawładnęła sercem i majątkiem Nottów, potrafiła to dobitnie pokazać przy najbłahszym spotkaniu. Prawdopodobnie miała jej za złe próbę wżenienia się w ich rodzinę. Jakaś część Ginny ją rozumiał; leżąc w swoim panieńskim łóżku nie raz zastanawiała się, co takiego widzi w niej Teodor i czy uda jej się dzięki temu zatrzymać jego uwagę przez cały okres trwania małżeństwa. Zwłaszcza nocą nie była tego pewna. Gdy zbliżał się świt, słońce zaglądało do małego, ale porządnego pokoiku na piętrze, wszystkie obawy skrywały się w szefie, pod łóżkiem, czekając w ukryciu na niepewność ciemności, w której wszystkie lęki kobiety miały się doskonale.
Rosalie położyła jej dłoń na ramieniu.
– Wszystko będzie dobrze, mała, nie martw się – szepnęła troskliwie, patrząc w jej brązowe oczy w ten szczególny sposób, który zawsze sprawiał, że Ginny wierzyła. Przyjaciółka miała jakiś siódmy zmysł, dający jej znak kiedy Weasleyówna traciła wiarę w siebie i popadała w przygnębienie. Rosalie uśmiechnęła się ciepło, mierząc spojrzeniem brzoskwiniową cerę upstrzoną piegami, pełne niepewności i bezradności oczy Ginny. Czasami czuła się o wiele starsza niż wskazywało te pięć lat różnicy. – Daj sobie i jemu trochę czasu. Wszystkim było ciężko, a teraz musicie po prostu posprzątać ten bałagan. Ale najpierw zajmij się sobą. Śmiej się, płacz, bądź szczęśliwa z Teodorem, żyj! I nie daj się zgnoić temu wrednemu babsku – dodała po chwili.
Twarz Rosalie rozjaśniła się uczuciem, na widok którego Ginny nie potrafiła się nie uśmiechnąć.
Harry wycofał się dyskretnie, czując się trochę nie na miejscu. Miał wyrzuty sumienia, że podsłuchał coś, czego – jak się domyślał – nie powinien słyszeć. Nie on. Zacisnął pięści, zmuszając się do spokojnego oddechu. Starał się wymazać wyraz twarzy swojej prawie-że-byłej-żony, ale poległ z kretesem. Ginny wydawała się taka delikatna i krucha, zupełnie jak nie ona. Dawno już nie widział jej tak odsłoniętej, wrażliwej na ciosy.
Zaskoczyło go, jak za tym tęsknił.
Od prawie dwóch lat w ich małżeństwie nie układało się tak, jak zakładał, że powinno; zbyt często się mijali, za rzadko rozmawiali ze sobą na jakikolwiek inny temat niż dzieci i codzienne sprawy. Harry dopiero, gdy dowiedział się, że jego żona spotyka się z Teodorem, z którym zakolegowała się bliżej podczas którejś z licznych imprez w Ministerstwie, odkrył, że jest już za późno.
Dziwne, ale, jak na siebie, pamiętał wszystko wyjątkowo dokładnie. Dzień odkrycia prawdy.
To było jedno z tych przyjęć, gdzie jego nieobecność odbiłaby się szerokim echem w prasie, robiąc niepotrzebny szum, więc, powtarzając sobie pod nosem: „to mój obowiązek, jestem szefem Biura Aurorów i muszę się pojawić” i żałując, że to wcale nie działa, dał się wbić żonie w odświętną szatę, potulnie zgodził się na ułożenie włosów jakimś najnowszym żelem, wytrzaśniętym od którejś z przyjaciółek Ginny, i grzecznie pozwolił się zaciągnąć do sali konferencyjnej, którą specjalnie na tę okazję przetransmutowano w balową. Starał się zignorować ból głowy, doskwierający mu od samego rana, a dokładniej rzecz ujmując – od kłótni z ukochaną. Harry był już zbyt długo małżonkiem, żeby nie zdawać sobie sprawy, że czasami pretensje, z jakimi wyskakuje kobieta, wcale nie dotyczą sedna sprawy i że oderwany guzik od koszuli, oficjalny winny całego zła świata, naprawdę nie jest przyczyną awantury. Tyle lat małżeństwa nauczyło go, że chwila nieuwagi wystarczy, żeby żona totalnie zagmatwała problem, tak że prawdopodobnie nawet Dumbledore nie rozwiewałby zagadki: o co naprawdę chodzi kobiecie? Nic dziwnego, że Albus wolał być gejem. Harry westchnął pod nosem, zastanawiając się, czy jeszcze w tym tygodniu uda mu się dowiedzieć, co zrobił źle, i właśnie wtedy przypadkiem zerknął na twarz Ginny. Zrozumienie było szybsze niż jego rozum. Wściekle ściskając różdżkę, próbował sobie wmówić, że wcale nie widzi tego, co widzi. Nie mógł jednak uciekać od problemu – bycie aurorem nauczyło go nie tylko uważnego obserwowania otoczenia, ale również akceptowania tego, co nieakceptowalne.
Twarz Ginny – jego ukochanej żony, matki jego dzieci, osoby, o której myślał, że jest i będzie tą jedyną – wyrażała zainteresowanie innym mężczyzną.
Harry nawet nie próbował wyprzeć się tej myśli. Zbyt dobrze znał ją i siebie, żeby uciekać od prawdy. Podążył spojrzeniem za roziskrzonym wzrokiem żony i dostrzegł Malfoya z małżonką, rozmawiających z jakimś wysokim mężczyzną, który uśmiechał się do nich niebywale czymś rozbawiony. Cała trójka wyglądała na naprawdę zżytą i Harry przez ułamek sekundy poczuł ukucie zazdrości. Ron z Hermioną nie mogli przyjść – ich córka miała drobny wypadek na miotle, nic groźnego na szczęście, ale jego przyjaciel musiał się upewnić, że naprawdę nic złego nie stało się maleńkiej. Auror z pewnym rozbawieniem wyobraził sobie minę uzdrowicieli z Mungo, którzy musieli przekonywać zaniepokojonego Weasleya, że Rose nic nie jest. Harry miał nadzieję, że Hermionie udało się przystopować zapędy męża, bo jak nie... eh, wolał sobie tego nie wyobrażać.
Gdy Ginny ścisnęła mocniej jego dłoń i pociągnęła go w stronę Alicji, Potter wiedział już, że wcale nie będzie dobrze i choć miał zamiar walczyć o małżeństwo, wyniku nie mógł być pewien.
Przez dwa lata męczyli się oboje; kobieta, próbując walczyć ze swoją fascynacją innym mężczyzną, Harry mierząc się z fantomem, o którym nie wiedział najważniejszego – w czym był lepszy niż on. Wstyd przyznać, ale Potter nie próżnował przez ten czas: dokładnie sprawdził przeszłość Notta, kazał go pilnować, wiedział o każdym jego kroku, o każdym spotkaniu ze swoją żoną. I nie zrobił z tym nic. Przynajmniej nie w taki sposób, w jaki czuł, że powinien; wolał udawać, że nie ma problemu, wszystko się układa między nimi, unikał konfrontacji, choć robiło się to coraz trudniejsze. Ginny, świadomie lub nie, wynajdywała w nim nowe wady, które nagle okazywały się nie do przeskoczenia. Im bardziej się starał, tym mniej była zadowolona, a on powoli tracił nadzieję na utrzymanie rodziny. Nie chciał nic tracić, nie był na to gotowy, pewnie nigdy nie będzie, ale któregoś dnia stracił cierpliwość i stało się – ich małżeństwo się rozpadło w ułamku sekundy, jakby żona czekała, aż to on podejmie decyzje, będzie odpowiedzialny za porażkę ich związku. Może tak było jej łatwiej...
Harry czuł się odpowiedzialny, nie wiedział, co zrobił nie tak, a Ginny nie potrafiła – a może nie chciała? – wyperswadować mu tej myśli z głowy.
Jego życie to jedna wielka pomyłka: bohater z przypadku, ciągle winny czemuś, ciągle obarczany coraz bardziej skomplikowanymi obowiązkami, symbol czegoś – nigdy siebie. Harry chwilami tracił rozeznanie, kim jest i czego chce jeszcze od życia; kiedyś marzył o rodzinie, takiej prawdziwej, z piękną, choć nieco zrzędliwą żoną i grzecznymi od przypadku do przypadku dziećmi, z niedzielnymi obiadami u teściów i oglądaniem quidditcha z przyjaciółmi, chciał pomagać innym, a praca aurora miała mu to zapewnić – i guzik. Stos biurokracji i dziwnych obwarowań prawnych ciągle zapewniał mu atrakcje, żona rzuciła go po dwudziestu latach małżeństwa, a przeznaczenie kolejny raz postanowiło mrugnąć do niego złośliwie, zsyłając te głupie „przeklęte sny”.
Potterowskie szczęście powinno być zakazana.
Harry zamrugał energicznie, czując, że jakiś paproch wpadł mu do oka. Zajęty wydobyciem upartego okruchu nie zauważył zdziwionej miny Rona, który obserwował go z zastanowieniem.
– Daj – mruknął w końcu i przyciągnął bliżej jego twarz. Chwila manipulacji i już było po sprawie, Potter westchnął z ulgą i uśmiechnął się do kumpla.
– Dzięki.
– Nie ma za co.
Harry skrył uśmiech wpełzający mu na twarz na widok zażenowanego mężczyzny. Ron, z tego świata czy tamtego, nadal nie potrafił radzić sobie z pewnymi sytuacjami i niespodziewanie to właśnie dodało odwagi Potterowi na zadanie pytania, które męczyło go już tyle czasu.
– Jaki on jest? Narzeczony Ginny – uściślił, widząc niezrozumienie na jego twarzy. Potarł zaczerwienioną powiekę jeszcze raz.
– Spokojny dupek. Czasami uśmiechnie się tak, że człowiek ma ochotę obić mu gębę, ale sprawia, że Ginny jest szczęśliwa, więc...
A więc nie było już nadziei?
Odpowiedź Rona, choć nie wiele wyjaśniała, była na swój sposób dobra. Definitywna. Pozwalała Harry’emu odciąć się od przeszłości.
– Dzięki, stary – rzucił po prostu, klepiąc Rona po ramieniu.
Teraz mógł skupić się na przyszłości.

* * *

Na gacie Merlina! Toż to przesada!
Zmięła notatkę znalezioną na biurku i westchnęła ciężko. Harry nie będzie zadowolony. Nic a nic.
Poza tym... ona również miała plany na wieczór. Cholera!, mruknęła pod nosem, kopiąc nogę od stolika. A tak liczyła na spotkanie z Jeremiaszem, na którego polowała już dwa miesiące, aż w końcu udało jej się umówić się z nim na kolację. Facet – choć powolny i niekumaty – był naprawdę miłym mężczyzną. Takim, z jakim zwykle umawiają matki swoje córki. Idealny materiał na ojca dla małej Gwen.
Wredne gargulce!
Susan Bones była załamana. Marzenia to kiepska sprawa; same rozczarowania aby przynoszą.
Zasadniczo kobieta lubiła swoją pracę, no z małymi wyjątkami. Tandem Potter-Malfoy był wymagający i uwagochłonny, i bardzo atrakcyjny. I lubił krzyczeć (Draco) albo unikać obowiązków (Harry), poza tym obaj zwalali na jej gładko uczesaną głową większość papierkowej roboty. Mimo wszystkich – bardzo licznych aż chciałoby się nadmienić – wad, współpraca między całą trójką układała się dobrze, chwilami za dobrze. Susan nie potrafiła odmówić, gdy spojrzenie zielonych oczu było tak błagalne albo gdy Draco mruczał pod nosem przekleństwa, nie potrafiąc uporać się z jakimś zagadnieniem.
I to był problem.
Kiedy przychodziło, co do czego, to właśnie ona musiała rezygnować ze swoich planów. Ale nie tym razem!, postanowiła nagle. Nie tym razem. Dziś był jej dzień i miała zamiar sprawić, żeby był wart wspomnień.
– Marietto, przekaż szefom, że oczekuje ich Funge. Ja nie mam czasu.
Niska, pulchna blondynka zamrugała z niedowierzaniem, zagapiła się z głupią miną na uśmiechniętą kobietę w ciemnoniebieskim płaszczu i wykrzyknęła:
– Niemożliwe!
Nawet Marietta... Susan skrzywiła się, gdy dotarło do niej, jak beznadziejna musiała być, skoro nawet druga ofiara losu uznała za nieprawdopodobne, że może olać pracę.
Ż-a-ł-o-s-n-a.
– Ale prawdziwe – skwitowała ostrzejszym tonem niż zamierzała.
Na policzkach Marietty pojawiły się brzydkie czerwone placki.
– A jak mam ich znaleźć? – zapytała niepewnie, wpatrując się pełnym nadziei wzrokiem w Susan. – Przecież pan Potter ma dzisiaj wolne, a pan M-...M-Malfoy nie lubi, jak mu się przeszkadza.
– Merlinie! – Kobieta wezwała na pomoc wszystkich nieżyjących czarodziejów i błagała ich o cierpliwości. – Zacznij od ich rezydencji na przykład. Ewentualnie popytaj skrzaty. – Krótkie zerknięcie na zegarek na przegubie wystarczyło, żeby jej cierpliwość się wyczerpała. – Muszę już lecieć. Na pewno sobie poradzisz. Wierzę w ciebie, Marietto!
Marietta wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknęła koleżanka, z niedowierzaniem. Nie mogła uwierzyć, że Susan zostawiła ją na pastwę losu.


* * *

Ginny uśmiechała się łagodnie, poprawiła ramiączko, które zsunęło się niepostrzeżenie, gdy schodziła po schodach, i okręciła się dokoła osi, prezentując sukienkę. Jedwab podkreślił miękkie kontury jej ciała. Wyglądała zjawiskowo.
Harry uśmiechnął się nieznacznie, kopiąc Rona w kostkę, zanim ten zdołał się odezwać.
– I jak?
– Teodor będzie zachwycony. – Rosalie nie miała wątpliwości.
Ron gwałtownie poczerwieniał i Harry musiał kopnąć go jeszcze raz. Alicja uspokoiła obawy Ginny skinieniem głowy, podczas gdy Molly przyglądała się córce z mieszaniną dumy i smutku na twarzy. Jej dziewczynka wyglądała jak prawdziwa kobieta i to chyba bolało najbardziej. Już nie była jej maleńką, wymarzoną i wychuchaną.
Ginny podeszła do niej i przytuliła mocno, wtulając twarz we włosy.
– Dziękuję – szepnęła miękko.
Harry spojrzał na kominek akurat w momencie, gdy wyłonił się z niego Teodor Nott. Zmierzył ciężkim spojrzeniem mężczyznę, ale powstrzymał się od cisnącego się na usta, złośliwego komentarza. To nie była odpowiednia pora na takie pomysły. Ciekawe, czy kiedykolwiek będzie?, zastanowił się tęsknie.
– Piękny wieczór, nieprawdaż? – zaczął melodyjnym głosem gość, podając pani Weasley wyczarowane niewiadomo kiedy kwiaty i uśmiechając się do kobiet. Miał dołeczki! Harry na widok rozmarzonych oczu żeńskiej części widowni westchnął pod nosem. Znowu to samo... – Miło cię widzieć, Harry – dodał po chwili, dopiero go dostrzegając. – Nie spodziewałem się tutaj twojej obecności. Zdaje się, że narzeczony cię szuka.
Dupek!, skarcił go wewnętrznie, choć sam był niewiele lepszy.
– N-Narzeczony? – powtórzył głupio Ron, przypatrując się obu z dziwną miną. Najwyraźniej nie słyszał plotek o małym skandalu.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – zaprzeczył stanowczo Harry z najbardziej niewinnym uśmiechem, na jaki było go stać w tej chwili. Wewnętrznie gotował się ze złości. Wiedział, że nie powinien ufać Malfoyowi; im się po prostu nie ufa!
– Skoro tak mówisz. – Teodora nie ruszyło zapewnienie Pottera: albo świetnie udawał obojętność, albo faktycznie nic go to nie obchodziło. Wniebowzięty wzrok wbity w narzeczoną sugerował raczej drugą możliwość. – Zachwycająca jak zwykle.
Ginny cmoknęła go w policzek i przytuliła się do ramienia.
– Jesteśmy gotowi – poinformowała ich, jakby nie zauważyli.
Alicja poprawiła jeszcze kosmyk włosów przyjaciółki i po krótki pożegnaniu para narzeczonych udała się na małe przyjęcie w rodzinnym domu Teodora. Któryś z jego kuzynów miał urodziny i ich obecność była nieodzowna. Przyszła teściowa Ginny bardzo na to naciskała, co samo w sobie wydawało się dziwne – kobieta rzadko była zadowolona z towarzystwa narzeczonej syna.
– Tworzą naprawdę piękną parę – rzuciła lekko Rosalie, szukając torebki. – Ginny będzie z nim szczęśliwa.
– Miejmy nadzieję.
Alicja była chyba sceptycznie nastawiona do tego ich całego związku.
– Teodor jest wspaniałym, młodym mężczyzną i bardzo zależy mu na Ginny. Będą szczęśliwi. – Pani Weasley w przeciwieństwie do niej była przekonana, że córkę spotkał los na loterii. – Przez te trzy lata pokazał się z jak najlepszej strony.
– Podlizuje się i tyle – skwitował Ron, marszcząc brwi. – Niech no tylko ta jego głupia macocha sprawi przykrość Ginny, a on jej nie obroni, ja mu pokażę, gdzie może sobie wsadzić wazeliniarstwo.
– W porządku, Ronaldzie, zrozumieliśmy.
Alicja uśmiechnęła się do niego, lekko rozbawiona.
– Nie wiem, jak wy, ale ja muszę już lecieć – Rosalie jeszcze raz z nieukrywanym żalem zerknęła na zegar. – Albus niedługo kończy zajęcia w klubie fotograficznym. Nauczyciel naciska na rodziców, żeby odbierać dzieciaki o czasie, więc...
Kobiety zgodnie jak jeden mąż pokiwały głową.
Rosalie pomachała im na pożegnanie i zniknęła w zielonych płomieniach. Pani Weasley wymknęła się do męża natrzeć mu uszu za znikanie w składziku z tymi mugolskimi świństwami.
Podczas gdy Ron stał w niezmiennej pozie, zamyślony, Harry opadł na sofę i rozsiadł się wygodnie, sięgając po ciasto cytrynowe, które jeszcze stało na stoliku. Alicja zajęła miejsce koło niego, a Sleo grzecznie zwinięty usnął pomiędzy nimi.
– Twoja sympatia do Teodora aż bije po oczach. Ktoś mógłby wyciągnąć właściwe wnioski...
Harry prychnął coś, co zabrzmiało zadziwiająco podobnie do „Malfoy”. Alicja uśmiechnęła się lekko, przypatrując się, jak pieczołowicie kroi ciasto. Była nieco rozbawiona jego uporem.
„Mężczyźni”, mruknęła pod nosem.
– Jesteś świetnie zorientowana.
– Mój narzeczony pracuje w „Proroku Wieczornym” – wyjaśniła rzeczowo, sięgając po talerzyk i łyżeczkę. Ron, który dotychczas obserwował ich tęsknym wzrokiem, wymknął się do kuchni w nadziei, że mama zostawiła dla niego kawałek ciasta. Sleo zawarczał cicho, gdy Harry pochylił się do przodu po dokładkę. – I byłoby miło, gdyby angażował się trochę mniej.
– Dlatego mi to mówisz?
Alicja zbyła jego podejrzliwy wzrok machnięciem łyżeczką. Harry zagapił się na delikatne palce ozdobione skromnym pierścionkiem. Czyżby...?
– Lubię Edwina, choć to pracoholik. Twój narzeczony mógłby narobić mu problemów, gdyby się o tym dowiedział. Ale, ale, odpowiedź na pytanie jest banalnie prosta – zamachnęła się wojowniczo i wbiła w niego nieustępliwy wzrok – następnym razem bardziej się pilnuj.
Co?
Harry miał nadzieję, że źle zrozumiał. Ostrożnie odstawił talerzyk z wyżłobionym małym smokiem na stolik.
– Co wiesz na temat Malfoya?
Alicja uniosła brew, jakby chciała powiedzieć: „Zmiana tematu? Nieładnie”, ale odpowiedziała rzeczowo, sięgając po małą torebkę rzuconą koło poduszki.
– Jest miękki, za miękki na to stanowisko. Lepiej realizowałby się w czymś mniej oficjalnym, coś w cieniu, za plecami innych byłoby w sam raz. Lubi się pokazywać, być kimś ważnym i z kimś ważnym, ale praca w Ministerstwie to nie jego świat. Robi to dla ciebie.... – Ona chyba kpi? – ale chwilami mu nie wychodzi, co go irytuje. Sama jestem perfekcjonistką, dlatego nawet go rozumiem. Gdybyś dał mu odejść, byłby szczęśliwszy.
Harry przypatrywał się jej z niedowierzaniem.
– Rozumiem. Tak zrobię.
– Wątpię. Nie poradzisz sobie bez niego.
Harry zacisnął wargi, powstrzymując się od prychnięcia. Alicja zmierzyła go znaczącym spojrzeniem. Lewą dłonią podrapała psie ucho i spokojnie się nad czymś zastanawiała.
– Chyba nie mam na co czekać. – Wyciągniętą z torebki różdżką rzuciła zaklęcie tajności. – Jakiego zaklęcia użyłeś?
– Słucham?
– Dobrze wiesz – prychnęła rozdrażniona. – Nie mamy za wiele czasu, Ronald niedługo wróci.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Nie będę się bawić. Legilimens!
Harry odparł silny atak Alicji i zanim ta się spostrzegła, została unieruchomiona zaklęciem wiążącym.
– Nie atakuje się aurora – mruknął po prostu, patrząc na nią smutno. – Co ja mam teraz z tobą zrobić?
Nie spodziewał się, że ta elegancka kobieta może mu sprawić takie problemy. Alicja zawsze wydawała się krucha i za słaba na atak. Nie brudziłaby sobie rąk – szybciej podejrzewałby ją o wynajęcie kogoś do załatwienia za nią sprawy.
Zszokowała go niespodziewaną inicjatywą.
– Na przykład rozwiązać, panie Potter, który nie jest Harrym.
Ostre kłucie między żebrami poparło obcy pomysł.
Teraz dopiero zaczynały się kłopoty.

* * *

Draco potarł czoło, zamyślony. Astoria na pewno poradziłaby sobie lepiej w zaistniałej sytuacji, tego jednego mógł być pewien. Ale co z tego, skoro jego żona leczyła się u australijskich magomedyków – podobno najlepszych na świecie – i nie zapowiadało się, że w najbliższym czasie uda jej się wrócić do domu.
Ale wróci.
Wpadnie do pokoju, z tym radosnym uśmiechem małego elfa, rozwiewając po domu jaśminowy zapach i zapyta, dlaczego znowu zakopał się w tych starych papierzyskach, bardziej odpowiednich dla zasuszonych staruszków niż dla młodego przystojniaka, a on skwituje – jak zwykle – że włos mu się przerzedza, więc papiery są dla niego w sam raz. I gdy przyniesie mu samodzielnie zaparzoną herbatę z jakimś egzotycznym dodatkiem, którego on się nie spodziewa, Draco poczuje, że wszystko jest w porządku.
Weasley od ich ostatniej rozmowy siedziała w milczeniu, najpewniej zastanawiając się intensywnie, ile uda jej się ugrać na całej sytuacji. Choć może źle ją oceniał; w końcu to Gryfonka. Głupia nie była, ale brakowało jej drapieżności, zapewniającej zwycięstwo.
Zbyt łatwo się poddawała, dlatego nie umiał jej szanować.
Malfoy przeczesał włosy, z niesmakiem zauważając, że zajmowanie się porządkowaniem materiałów do analizy przeciwuroku wcale nie przysporzyło mu szyku. Nadal pozostawał w szlafroku choć – tu krótkie zerknięcie na zegarek, prezent od Blaise na zakończenie szkoły – zostało im raptem trzy i pół godziny do końca zaklęcia. Musiał się przygotować.
Myśloodsiewnia już czekała na miejscu, ustawiona staranie w rogu sypialni, najbezpieczniejszego miejsca w całej rezydencji; skrzaty dobrze się spisały, otaczając ją kolejnymi zaklęciami. Draco zapobiegawczo sięgnął po różdżkę, żeby wzmocnić magię ochronną.
Weasley przyglądała mu się ciekawie, niepewna jak zareagować. Burza loków wymknęła się ze starannej fryzury, nadając jej dziecięcą naiwność.
Malfoy skrzywił się. Nie lubił naiwności, przypomniała mu za dużo rzeczy – szczególnie tych złych – z przeszłości, o których nie chciał pamiętać.
Zapominanie było łatwiejsze; Malfoyowie zawsze sięgają po najmniej kłopotliwe wyjścia z sytuacji. I jakoś źle na tym nie wychodzili – małżeństwo z Astorią było więcej niż udane, dochowali się wspaniałego syna, nieco za słabego, ale wyrośnie z tego, już on, Draco, się o to postara. Żaden Malfoy nie będzie tak słaby i zapatrzony w kogoś, jak był on sam, żaden.
– Po co tyle zaklęć? – odważyła się w końcu zapytać Weasley, zerkając na niego ciekawie.
Draco ostatkiem woli powstrzymał się od prychnięcia – właśnie tego się po niej spodziewał.
– Bo tak – uciął krótko. – Nie wtrącaj się w moje sprawy, a ja nie będę wcinał się w twoje. Twój zakochany w skrzatach móżdżek jest w stanie to pojąć, prawda?
Przez ułamek sekundy Draco żałował, że – który już raz? – wymknęło mu się coś złośliwego. Coś rozpaczliwego zamigotało w oczach kobiety, zanim odpowiedziała:
– W porządku.
Wiedział, że powinien przeprosić; obiecał Astorii, że będzie miły dla jej znajomych, a było nie było, Weasley zaliczała się do bliższych koleżanek jego żony. Niestety.
Mentalnie rzucił na siebie Crucio i wydusił z trudem:
– Myśloodsiewnia to nie pierwszy lepszy magiczny przedmiot. Zasadniczo ma jedną wadę – raz zamontowana, nie powinna być przenoszona.
– Nie rozumiem tylko jednego – dlaczego sypialnia. Zastanawiało mnie to już wcześniej, ale...
Draco wzniósł na ułamek sekundy oczu ku niebu. Dać takiemu lwu palec, a zeżre ci ramię.
– Rezydencja Malfoyów, jak większość magicznych domostw, jest otoczona silną magią. Po tym co wydarzyło się w przeszłości – Weasley momentalnie zbladła, a Draco – co zaskoczyło nawet jego samego – poczuł się jak łajdak, że o tym wspomniał – rodzice wzmocnili zaklęcia obronne. Gdy odziedziczyłem rezydencję, również dodałem co nieco od siebie. Najsilniejsze tarcze są właśnie tutaj; to nic osobistego, Weasley, ale sama rozumiesz – eksperymentowaliśmy na kapryśnym zaklęciu, którego nawet inkantacji nie byliśmy pewni. To oczywiste, że wolałem zadbać o bezpieczeństwo domowników.
– Przecież w rezydencji nikogo nie ma! – zaprotestowała kobieta energicznie, podnosząc się z fotela i stając koło niego, tak żeby móc patrzeć mu w oczy. – Prawda?
Draco uśmiechnął się nieco diabolicznie. Chyba robił się nieco za stary na te gierki... a może po prostu za zmęczony. Ile to już nocy...?
– Chyba nie oczekiwałaś, że opowiem ci wszystko? – odbił złośliwie, skupiając się na myśloodsiewni.
Weasley – ku jego niebotycznemu zaskoczeniu – roześmiała się radośnie.
– Dzięki. – Draco zamarł. Zerknął ukradkiem na poważną minę kobiety i wrócił do rzucania zaklęcia. – To i tak więcej niż oczekiwałam – wzruszyła lekko ramionami, mrużąc oczy i przypatrując mu się uważnie – dziękuję.
Draco w odpowiedzi tylko mocniej zacisnął dłonie na różdżce.
_________________

Ronald Weasley – wbrew temu co sądziła większość ludzi – idiotą nie był. To, że lubił sobie dobrze podjeść, wcale nie oznaczało, że nie umiał logicznie myśleć. Jego wrażliwość również nie odbiegała od norm; był bezpretensjonalnym, nieco nieokrzesanym mężczyzną, który nad dziwne fanaberie bardziej cenił sobie bliskich. I umiał walczyć o to, czego pragnął, gdy już jasno wiedział, że tego chce... w końcu. Posiadanie starszego rodzeństwa i młodszej, nieco zwariowanej siostrzyczki uodporniło go na wszystko – a przynajmniej tak myślał do dziś.
Wszystko zaczęło się nie tak, już wtedy, pięć lat temu. Jeden błąd, który zaważył na jego życiu. Czy stanięcie po złej stronie konfliktu zawsze niosło ze sobą cierpienie? Ktoś obiecywał szczerosrebrną prawdę, za którą można zawisnąć, a on dał się złapać na lep słodkich pochwał. Błąd, głupi, dziecinny błąd wynikający z nieznajomości praw życia.
I zawisł na cienkiej gałęzi, jak trzymający się kurczowo rodziny ciężar. Każdy próbuje poskładać swoje życie jak umie, on umiał zrobić to tylko tak. Bo wiedział, że cokolwiek się stanie, jeden talerz, jedno krzesło zawsze będzie na niego czekać w Norze. Od tego była rodzina – wreszcie się nauczył cennej prawdy, okupionej swoją dawką cierpienia, ale zostającej za skórę już na zawsze.
Wiedział, że nie ma już ucieczki... po co uciekać od szczęścia?
Ronald Weasley nie był filozofem, był strategiem. Czasami potrafił dostrzec więcej niż inni, w odpowiedniej chwili wiedział kiedy zamknąć oczy. Umiał odejść z porażką w oczach, ale dumą na twarzy. W żyłach czystokrwistych krążył okruch ciemności, ich duma i pycha, które pchały do przodu, byle lepiej niż inni, byle być pierwszym spośród pierwszych. Tak łatwo omamieni dawali się wplątać w sprawy, które ich nie powinny dotykać. On też dał się skusić ogłupiającemu pragnieniu i przegrał.
Nie był już dzieckiem, ale patrzył na świat jego oczyma wystarczająco długo, żeby stając na krawędzi umieć spojrzeć w dół
Wszystko miało się zawalić?
Nie! Nie mógł na to pozwolić! Nie teraz, gdy wreszcie znalazł początek odpowiedzi.
Dlatego też ściskał mocno różdżkę, celując w plecy oszusta podszywającego się pod Harry’ego Pottera. Zbyt wiele od tego zależało, nie mógł się pomylić, nie teraz.
– Powoli odłóż różdżkę na stolik – rzucił ostrożnie, nie odwracając wzroku. Bezpieczeństwo domowników zależało od niego.
Pokój oświetlały tylko świecie poumieszczane w brzydkich kinkietach, prezencie ślubnym od ciotki Emetyny. Ron przez chwilę żałował, że nie widzi wyrazu twarzy Alicji. Ta dumna arystokratka dała się złapać jak pierwsza lepsza kotka. Może teraz wreszcie spuści trochę nos na ziemię i zacznie zachowywać się normalnie, jak wszyscy.
Nie lubił jej... czasami. Za elegancką i pełną uroku miną chowała zbyt wiele sekretów. Jak oni wszyscy...
Cisza przedłużała się, a cała trójka nawet nie drgnęła. Coś wisiało w powietrzu i żadne z nich nie było w stanie przerwać tego wszystkiego. Czasami takie chwile są niezbędne, żeby życie mogło ruszyć dalej.
Alicja wpatrywała się w Pottera oceniająco. Wiedziała, że kiedy w końcu podejmie decyzję, będzie nie do zatrzymania. Głupie Silencio, które na nie niepostrzeżenie rzucił, uniemożliwiło jej ostrzeżenie Ronalda. Weasley to chłopak nie mężczyzna, był jeszcze zbyt łatwowierny, żeby wyczuć niebezpieczeństwo. Nigdy nie musiał stawiać czoła komuś takiemu jak on, komuś, kto walczył i przegrywał, walczył i wygrywał. Kto znał cenę ryzyka. W starciu z tym Potterem Weasley nie miał najmniejszych szans.
Prawie mu współczuła... ale bardziej żałowała siebie. Pośpieszyła się z rozwiązaniem sytuacji, niedorzeczny błąd, za który przyjdzie im nieźle zapłacić. Ronald w którymś momencie podda się woli silniejszego przeciwnika, a wtedy nie zostanie im wiele opcji.
Musiała coś wymyślić i to zanim Potter zdąży się opanować.
Mężczyzna drgnął, niezdecydowany. Ron prawie mu współczuł – tak niewiele zabrakło do sukcesu. Gdyby Alicja nie była tak bystra i podejrzliwa, wszystko skończyłoby się o wiele korzystniej dla oszusta. Czasami brakuje tak niewiele, sam wiedział to wystarczająco dobrze, żeby po części współczuć mężczyźnie.
Sobowtór szybko odzyskał nad sobą panowanie, co było nieco podejrzane. Coś tutaj nie grało. On nie powinien tak szybko otrząsnąć się z zaskoczenia – dopiero co przyłapano go na gorącym uczynku. Niemożliwe, żeby udało mu się odzyskać panowanie. Tylko ludzie, którzy opanowali przestrzeń wokół siebie, potrafili się tak kontrolować.
Zaraz...!
Nagle Ronowi przypomniały się jego wcześniejsze słowa. Nie atakuje się aurora.
Jasny gwint!, zdążył pomyśleć, zanim został pozbawiony różdżki. Zaklęcie było silne i cholernie precyzyjne. Nawet nie zdążył zablokować, ba, nawet nie zdołał o tym pomyśleć. Dobry był.
Potrząsnął głową. Wszystko działo się za szybko, fachowo i bez czasu do namysłu. Jego różdżka tkwiła teraz bezpiecznie w ręce oszusta. Żeby ją odzyskać, musiałby być cholernym cudotwórcą!
Teraz to się dopiero wkopali...
Zamrugał, próbując pozbyć się oszołomienia. W głowie niemiłosiernie szumiało i chyba uderzył się w głowę, gdy zaklęcie odrzuciło go na ścianę.
Pomacał tył czaszki, palcami wyczuwając niewielkie zgrubienie. Będzie z tego piękny guz. Cholera, znowu zawalił sprawę!
Spod byka spojrzał na intruza, który przypatrywał mu się z miną pełną niedowierzania. Coś dziwnego mignęło w jego oczach, zanim jednym ruchem różdżki skrępował Weasleya.
– To wcale nie miało być tak – mruknął do niego przepraszającą, blokując drzwi do salonu. Poczochrał włosy w ten znajomy sposób, który Ron wielokrotnie widział u Pottera. To było dziwne.
Nawet jeśli ten obcy mężczyzna podszywał się pod Wybrańca, nie powinien zachowywać się jak on! To chore!
Ron nic z tego nie rozumiał.
Leżał skrępowany w rogu pokoju, zerkając oceniająco na mężczyznę, który coraz bardziej się niecierpliwił. Chodził niespokojnie po pokoju, od czasu do czasu rzucał im podejrzanie ciepłe spojrzenia i co dziwniejsze nie próbował nic robić. Byli na jego łasce – bezbronni i skrępowani.
W jakimś sensie wszystko, co działo się od momentu wkroczenia Pottera do ich życia kilka lat temu, zmierzało do tego punktu. Gdyby bliźniacy nie byli mu potrzebni, gdyby mama nie przygarnęła chłopaka jak swojego syna, gdyby się nie polubili... ciekawe, jakby to było? Czy nie leżałby tu skrępowany jak prosiak, czekając nie wiadomo na co?
Co by się zmieniło?
– W porządku. – Brunet spojrzał na zegarek na swoim przegubie. – Myślę, że nie zostało mi za wiele czasu, nie ma co czekać. Wybaczcie, ale muszę. Obliviate!
Ron zdążył jeszcze pomyśleć, że jest cholernie głodny.

* * *

Harry nadal miał wyrzuty sumienia, że tak potraktował Rona i Alicję, ale musiał. Taa... Voldemort też się tak pewnie tłumaczył, mruknęła cyniczna część jego osobowości, gdy zmierzał w stronę wzgórza. Nie czekał na rozwój wydarzeń, wymknął się z Nory zaraz po pożegnaniu z Molly.
Kobieta była niepocieszona, że już musi odejść, ale rozumiała. Praca to niezła wymówka, zdawało się, że wszyscy cenią go tu głównie ze względu na to, co robi, a nie za to, co narzuciło mu przeznaczenie.
Kopnął nieszczęsny kamyk, który stanął mu na drodze. Był zły na siebie; wyprawa do Nory nie dość, że zakończyła się klęską, nic obiecującego mu nie dała, to jeszcze na dodatek zaatakował przyjaciół.
Po prostu świetnie!
Przez chwilę nie potrafił nawet spojrzeć Molly w oczy, zły na siebie, że musiał potraktować jej syna i gościa Obliviate. Nie było innego wyjścia, zaklęcie zaczynało się powoli wyczerpywać, a oni wleźli w całą sytuacją z głupią brawurą. Harry czuł gdzieś pod czaszką podejrzane napięcie, które zaczynało wpływać na jego zachowanie. Irytowało go, że musiał użyć zaklęcia. Jego magia zaczyna szaleć, na razie to tylko delikatne, prawie niewyczuwalne napięcie, ale któż mógł wiedzieć, jak potoczy się sytuacja?
On na pewno nie.
Może gdyby miał jakąkolwiek możliwość skontaktowania się z Hermioną, ona coś by na to poradziła. Była mądrzejsza niż on – a na pewno bardziej oczytana.
Drugi kamyk wylądował na krzewie, a go nagle olśniło.
To prawda, nie mógł się skontaktować ze swoją Hermioną, ale Hermiona z tego świata gdzieś tu musiała być. Musiał ją znaleźć i to szybko.
Wmówi jej, że potrzebuje pomocy w pracy, wtedy na pewno mu nie odmówi. Nie ona. Czuł się parszywie przy tak bezczelnym planowaniu oszustwa, ale chyba rzeczywiście nie miał już wyjścia. Czas mu się kończył, a Malfoy bez wątpienia go zamorduje, jeśli nie przyniesie mu czegoś sensownego z tej wyprawy.
Myśl o czekającym na niego z żądzą wiedzy mężczyźnie wcale nie poprawiła mu nastroju. Nie oczekiwał wiele, na pewno nie spodziewał się po nim pochwał – ba, sam był na siebie zły. Zmarnował za dużo czasu na bzdury i wcale nie przybliżył się o krok, dlaczego ma te głupie „przeklęte sny”.
Piąte przez dziesiąte pamiętał, co opowiadała mu o nich Hermiona, większość szczegółów, które z lubością przytaczała rozentuzjazmowana przyjaciółka zatarł czas i magiczny wstrząs po rzuceniu zaklęcia, ale ogólny sens pamiętał. Wyprawa do innego świata, tak podobnego do rzeczywistości z jego snów, miała mu pomóc naprawić normalne życie. Które, czemu nie dało się zaprzeczyć, udało mu się nieźle spieprzyć. I co zdziałał?
Jak na razie nic... no, nie licząc potajemnego romansu z Malfoyem.
Prychnął pod nosem. Ale udało mu się wkopać, nie ma co!
Harry wyrzucił z pamięci obraz dawnego antagonisty, który niespodziewanie stał się sojusznikiem, i przyspieszył kroku. Już niedługo wyjdzie za strefę oddziaływania i wreszcie się stąd aportuje.

* * *

Syriusz Black był poważnym mężczyzną, wiedział, kiedy należy oddać pola i zmykać, gdzie pieprz rośnie. Wściekły Remus to nie byle co. Ukradkowa ewakuacja wydawała się najlepszym wyjściem, póki jeszcze nie napadł na niego. Zbliżała się pełnia i przyjaciel robił się nieco nerwowy. Przebywanie w jego towarzystwie chwilowo robiło się niebezpieczne. Syriusz znał go dłużej niż ktokolwiek inny i wiedział, że czasami lepiej zniknąć mu z oczy.
A on zdążył mu już podpaść.
Draco, źródło wszelkiego zła i jego nie–do–końca–głupi krewniak, wymknął się bezczelnie, upierając się, że musi znaleźć Harry’ego. Syriusz liczył, że mu się nie powiedzie.
Zasłużył sobie na niechęć Blacka: niepotrzebnie zdenerwował Remusa i bezczelnie zostawił mu wszystko do posprzątania... o ile będzie co z niego zbierać.
Przez większość część czasu Lupin był spokojnym, dobrze ułożonym młodym człowiekiem, który kłaniał się sąsiadkom (nawet jeśli uważał je za element niemoralny) i pomagał dzieciom w pracach domowych. Lubiany i akceptowany dobrze czuł się w ich domu, spędzając masę czasu z zachwyconym tym Syriuszem. Jak każdy miał swoją mroczną stronę, z tym że jego mroczna strona odzywała się raz w miesiącu – to była jedyna różnica.
Syriusz przyjaźnił się z nim dłużej niż z kimkolwiek. Czasami nawet jego samego zaskakiwało, jak udaje im się jeszcze trzymać razem, mimo pozornie diametralnie różnych charakterów. Z drugiej strony, jeśli istniało coś, na czym chciałby oprzeć swój świat, bez wątpienia była to ich mała rodzinka. Tylko o nią chciałby walczyć.
Skończyły się czasy głupstw i zaczęło dorosłe życie.
Po tylu latach zmagań był już zmęczony walką. Nawet ogień kiedyś dogasa, a jego pragnienia zostały zaspokojone w całości. Śmieszne, że gdy ma się wszystko przez chwilę nie chce się nic więcej, wystarcza nieuważny uśmiech na co dzień i godzinka z życiorysu.
Gdy wieczorem siadali do swoich zajęć z bawiącym się grzecznie Teddym, było tak dobrze, że za nic w świecie nie oddałby nikomu swojego małego światka. Wszystko jakoś toczyło się do przodu, nieśpiesznie i bez wielkich słów. Syriusz nie spodziewał się wcześniej, ze lekkomyślna decyzja potrafi zmienić tak wiele. Śmierć Tonk wstrząsnęła wszystkimi, ale załamanie Andromedy, która w ciągu zaledwie roku straciła dwie najukochańsze osoby w swoim życiu, popchnęło bile we właściwą stronę. Remus, mieszkający dotychczas w rodzinnym domu Tonks, nie umiał znieść czarnej atmosfery, jaką zaczęło wszystko przesiąkać w tamtym życiu, więc gdy Syriusz lekkomyślnie zaproponował mu lokum, zgodził się. Obaj czekali na otrząśnięcie się Andromedy, ale nic nie zapowiadało poprawy. W jej smutnych oczach pogrążonych we wspomnieniach było coś chwytającego za serca, a przekonanie kobiety do walki o dalsze życie sprawiało coraz większe problemy.
Obaj nie umieli sobie radzić z kobiecym cierpieniem; było w nim coś niezrozumiałego. W końcu przestali próbować, a wszystko jakoś się toczyło.
Pióro uderzało w stolik coraz częściej, a Syriusz próbował wyczuć moment, kiedy będzie mógł bezpiecznie się oddalić bez wzbudzania podejrzeń przyjaciela. Podrapał bliznę na policzku, co robił notorycznie, gdy się denerwował. Blizna przypominała mu o przeszłości, o tym, jak wiele był w stanie poświęcić; to były dobre wspomnienia.
– Myślisz, że nie widzę twoich irytujących spojrzeń – ostro rzucił Remus, sięgając po kolejny pergamin. Syriusz miauknął coś, co zadziwiająco przypominało przeprosiny. Lupin nadal siedział ze zmarszczonym czołem, ale pióro już spokojniej smyrgało po pergaminie. – Mam nadzieję, że nie masz zamiaru przeszkadzać Draco. Harry zrobił głupstwo i musi za nie odpowiedzieć. Nie obronisz go przed całym światem, to już dorosły mężczyzna, który potrafi ponieść konsekwencje.
Syriusz westchnął.
– Nie miałem takiego zamiaru. – Objął się ramionami, patrząc tak szczerymi ciemnoniebieskimi oczami, że przekonałby diament, że jest grafitem. I kupiłby go za knuty. – Po prostu...
– Martwisz się...? – Remus miał nieznośną tendencję do rozumienia Syriusza lepiej niż on sam. Irytujące.
– Tak.
– Draco nie skrzywdzi Harry’ego. Kocha go.
– Nie specjalnie. – Syriusz nie był przekonany. Widział błysk szaleństwa w oczach kuzyna i wiedział co on znaczy. Blackowie łatwo się nie poddawali, a Dracon, mimo że odziedziczył sporo cech po Lucjuszu, był również nieodrodnym synem Narcyzy. Słodkiej, małej Narcyzy, która kochała się w Malfoyu od zawsze i niepostrzeżenie przekonała wszystkich – włącznie z samym zainteresowanym – że będzie dla niego idealną partnerką. I z tego, co Syriusz wiedział, była doskonała w każdym calu. Jak malunek na ścianie, oni wszyscy mieli w sobie coś z tego szaleństwa. Obsesja, namiętność, pasja – dziedzictwo Blacków było szalone i nieokiełznane. Belatrix gotowa wybić za i dla Czarnego Pana całą swoją rodzinę, Narcyza, choćby miało ją to zabić, do końca będzie grać idealną małżonkę, Andromeda, najbardziej niezależna z dziewczyn, tak uzależniła się od rodziny, że bez niej nie potrafi żyć, no i on sam, szaleniec i wariat, nigdy nie przekroczy już granicy – zbyt dobrze wie, czym to grozi. Zdążył się już napatrzeć. Bał się tylko, że Draco zda sobie sprawę z dziedzictwa krwi za późno, gdy już nie da się nic odwrócić. – Przypadki się zdarzają.
Remus zmarszczył czoło, przypatrując mu się tak uważnie, że Syriusz poczuł się nieswojo. Odwrócił wzrok, lekko zakłopotany wnikliwym spojrzeniem.
– To prawda... nie myśl tyle o tym. Poradzą sobie. Draco powścieka się jak zwykle, a później zapomni.
– Chciałbym w to wierzyć, ale ich związek... – Remus zmarszczył brwi i odłożył pióro na stolik, coś czuł, że zapowiada się długa rozmowa. Mieszkanie z Syriuszem ciągle go zaskakiwało – od głupich żartów, z których mężczyzna zdawał się nie wyrastać aż po poważne rozmowy. Życie z nim nie mogło być nudne, wszystko w przyjacielu zdawało się mówić, że nie brakuje mu wigoru i ma zamiar ciągnąć z okoliczności najwięcej jak się da. – Tak się po prostu nie da. Nie im.
Syriusz odwrócił się plecami do niego, wyglądając za okno.
– Tak bardzo chcę wierzyć, że im wyjdzie... ale wiem, że to nie ma szans. Nie teraz, nie w takich okolicznościach. Nazwij to marudzeniem starego pryka, co mi tam! – zaśmiał się hałaśliwie. Jego ramiona dygotały w rytm głębszych oddechów.
Remus zerknął tęsknie na papiery. Wiedział, że powinien zająć się nimi w pierwszej kolejności, bo już za kilka dni nie będzie kiedy, ale teraz ktoś inny był ważniejszy.
– Spokojnie, przyjacielu – mruknął, obejmując go ramieniem. Syriusz odruchowo chwycił go wpół i, choć był wyższy niż Remus, pochylił się, wtulając nos w obojczyk mężczyzny. – Nie będzie aż tak źle, żebyś musiał się tym przejmować.
– Harry nie jest szczęśliwy, Draco też nie – poinformował jego szatę Black, pozwalając się objąć na chwilę. Może faktycznie za dużo myślał? – Grają w te swoje gierki i ranią się niepotrzebnie.
– Spodziewałeś się grzecznie ułożą sobie życie pod dyktando magicznego świata? Pomyśl przez chwilę, Łapo. Draco jest Malfoyem i dumy mu nie brakuje, a Harry jest aroganckim mężczyzną, który nie da wrzucić się w czyjekolwiek ramy. Są butni, młodzi i myślą, że mają masę czasu przed sobą. – Poklepał go po plecach jak psa. – Czasami wyłazi z ciebie pieszczotliwy psiak, wiesz?
Syriusz prychnął mu w koszulę i zatrząsł się ze śmiechu.
– Dobrze, że mam prywatnego wilczka.
Remus wbił mu palce między żebrał, a rozbawienie Syriusza rozpłynęło się w głośnym okrzyku bólu. Gdy uniósł głowę, oczy wypełnione ostrzegawczą nutą wywołały uśmiech na twarzy mężczyzny. Zmieniające się nastoje Blacka bywały czarująco zabawne. Z nadąsaną miną przypominał Teddy’ego i Remus z niepokojącą świadomością zbliżającej się katastrofy, odsunął się od niego.
Pewne sprawy lepiej było zostawić w cieniu.
– Nie musiałeś być tak brutalny – krzywił się Black, rozcierając prawy bok. Coś nadal go kuło. Remus potrafił być wredny, gdy chciał. Jedno mu się udało – irytacja Lupina rozpłynęła się w trosce, którą musiał nad nim roztoczyć. Remus był zdecydowanie za dobrym człowiekiem, żeby pozwolić mu męczyć się samemu, miał go za duże, zbyt impulsywne dziecko, co Syriusz szybko nauczył się wykorzystywać.
I tak żyli sobie w trójkę, wykorzystując nawzajem swoje słabości, omijając trudne tematy i żartami przykrywając problemy. Tak było dobrze, lepiej nawet niż życie w pojedynkę.
Syriusz nie wiedział, jak mógł kiedyś chcieć mieszkać sam. Bez Remusa i Teddy’ego. Dziś wydawało się to niewyobrażalne.
Remus zamyślił się, wykorzystując chwilę spokoju, którą Syriusz pożytkował bardzo produktywnie na pocieranie kciukiem blizny. Najwyraźniej nadal nie był przekonany co do bezpieczeństwa swoich chłopców.
Lupin zmierzwił włosy i całkiem poważnie stwierdził:
– Draco nie jest głupi, podobnie jak Harry. Im podobają się przepychanki z prasą – w pewnym sensie zapewniają im bezpieczeństwo. Jedna plotka tu, druga tam i nie muszą się martwić o nadgorliwe fanatyczki wyobrażające sobie Merlin wiedzieć co. Zawsze są kryci. Ich domniemany związek – a przypominam ci, że nigdy tego nie potwierdzili, przynajmniej nie oficjalnie – to niezła zasłona dymna. Od czasu do czasu rzucą prasie trochę pożywki, pojawia się nowa fala domysłów, a oni w międzyczasie mogą zająć się czymś innym. Draco, choćby nie wiem, jak szalał z wściekłości, nie zmarnuje tego, jest zbyt dobrym politykiem.
Syriusz pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Może masz rację... a co jeśli nie?
– Wtedy będziemy mieć problem – równie poważnie odpowiedział mężczyzna, patrząc mu szczerze w oczy.
I wszystko było jasne.

* * *

Draco był wściekły. Przede wszystkim na siebie – jakim cudem przeoczył rozmowę Harry’ego z przedstawicielem Gildii? Harry’emu też powinno się dostać – jak śmiał powiedzieć mu o tym tak późno?
Najbardziej jednak wściekał się Draco Malfoy, chluba Ministerstwa, na swojego durnego ojca, który wezwał go niespodziewanie do siebie. I teraz, zamiast szukać tego idioty, ośmielającego się mienić jego przyjacielem, czekał, aż Lucjusz Malfoy łaskawie oderwie się od cienkiego na dwa palce pliku papierzysk.
Jakby, na gacie Merlina, nie stracił już wystarczająco dużo czasu!
Sprawdził ich rezydencję, gdzie, cóż za zaskoczenie, nikogo nie znalazł. Skrzaty również nic nie wiedziały. Draco wysłał Mrotka na poszukiwanie, ale znał Harry’ego wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że jeśli ten idiota nie chce być znalezionym, to nie uda im się go zlokalizować. Już raz tak odwalił – dosłownie z miesiąc przed pokonaniem Voldemorta zniknął gdzieś ze starym Dumbledorem – Draco prawie pochorował się z wściekłości. Potter zniknął, obarczając go składaniem wyjaśnień wszystkim wokół. Co najgorsze, nic mu nie powiedział.
Jego twarzy wykrzywił wredny uśmieszek na wspomnienie zemsty na kumplu. Należało mu się, ot co!
– Ojcze, nie dysponuję taką ilością wolnego czasu jak ty – starając się brzmieć wystarczająco poważnie i stosownie, zawiadomił Lucjusza. Zerknął na zegarem, z niepokojem rejestrując godzinę. Robiło się późno i jeśli się nie pośpieszy, przyjdzie mu spędzić całą noc na planowaniu toku postępowania podczas negocjacji. – Mógłbyś przejść do rzeczy? Czekają na mnie jeszcze inne obowiązki.
Lucjusz zmierzył go nieodgadnionym spojrzeniem, pod którym Draco nieco się speszył. Tylko ojciec tak na niego działał. Zapewne miało to coś wspólnego ze świadomością, wypieraną wprawdzie dość zręcznie, że nigdy nie dorówna jego wyobrażeniem o idealnym synu. Tak jak chciał Lucjusz, skupił swoją przyszłość na polityce, ale i tak go zawiódł. Zamiast dać sobą grzecznie manipulować, postanowił iść za Potterem.
To była zdrada.
Najbardziej ironiczne w tym wszystkim było to, że to ojciec namówił go do zaprzyjaźnienia się z Chłopcem, Który Przeżył – i właśnie z tego powodu nie mógł go winić.
Ich stosunku najtrafniej określało słowo: skomplikowane. Ewentualnie pasowałoby jeszcze zagmatwane. Lucjusz nie potrafił się go wyrzec – i zapewne również nie chciał. Draco był jego jedynym dziedzicem, ukochanym synem, wychowankiem. Był wszystkim, czego mężczyzna oczekiwał od Narcyzy. Nawet jeśli brakowało mu niezbędnych, zdaniem Lucjusza, cech, uparty charakter, złośliwość czy szare oczy Malfoyów determinowały to, kim był. Jego synem.
– Które bez wątpienia mają sławną bliznę na czole i aroganckie spojrzenie – skwitował bez ironii Lucjusz, podczas gdy Draco analizował, kiedy udało im się wrócił do prawie normalnych stosunków ojciec–syn.
Młody polityk w odpowiedzi jedynie uniósł brew.
– Nawet gdyby i tak byś się nie dowiedział. To sprawy służbowe.
– Rozumiem.
Draco był pewien, że jest wręcz przeciwnie. Lucjuszowi ciężko przychodziło zaakceptowanie odmowy... właściwie nigdy. Ojciec walczył, póki przeciwnik nie miał dość i się nie poddał.
Podziwiał go za upór w dążeniu do celu.
– Ojcze... – rzucił lekko zirytowanym głosem, pozwalając zniecierpliwieniu odbić się na swojej twarzy. Nigdy głośno nie przyznałby się, ale lubił małe gierki, jakie prowadzili już od jakiegoś czasu.
– Nie potwierdziłeś jeszcze swojej wizyty. Narcyza nie jest pewna, czy powinna się ciebie spodziewać, a chce już zamknąć listę gości.
Draco powstrzymał westchnienie ulgi. Obawiał się, że czeka go jedna z tych rozmów, na które nie miał teraz czasu.
– Będziemy – bijąca z jego głosu pewność siebie zdenerwowała nieco Lucjusza.
– Ach tak... uszczęśliwiasz matkę.
– Oczywiście, jest tego warta. – Niedopowiedziane słowa zawisły w powietrzu, potęgując napięcie.
Lucjusz zmierzył spojrzeniem pełną napięcia postać syna, wpatrującego się w niego z uwagą. Byli do siebie tacy podobni, nie tylko zewnętrznie.
Czasami żałował, że Draco nie odziedziczył więcej po Blackach a mniej po Malfoyach. Wtedy byłoby łatwiej się porozumieć. Cóż, częściowo to nie była ich wina, zwykłe fatum...
Rodzinna fama głosiła, że tam gdzie spotyka się dwóch Malfoyów, posypią się zaklęcia. Im na razie udawało się uniknąć ostateczności, ale niewiele brakowało. Kiedyś, wiele lat temu, Draco, całkowicie nie ślizgońsku, rzucił mu w twarz wszystkie te słowa, które nie powinny paść. Nie wobec rodziców.
Lucjusz nie śmiał nigdy powiedzieć swojemu ojcu nic podobnego (choć o tym myślał i to nieraz). Teraz w jakiś pokrętny sposób cieszyła go odwaga syna – choć jednocześnie również jej nienawidził. Co innego podejrzewać, co innego słyszeć to z ust jedynego dziedzica.
Ale to już minęło.
Lucjusz nauczył się nawet akceptować butną obecność Pottera przy boku syna. Przeklinał dzień, kiedy nieopatrznie przykazał Draconowi zaprzyjaźnić się z dzieckiem, którego obawiał się Czarny Pan, ale teraz nic już nie dało się zrobić. A próbował...
– Wasze sprawy, jak mniemam, posuwają się do przodu – zagadnął, sięgając po pióro.
Palce Draco zatańczyły po blacie biurka.
– Powoli, ale systematycznie.
– A pan Potter...? – zawiesił znacząco głos, podpisując umowę z dostawcą.
– Nic się nie zmieniło. – Draco odwrócił wzrok, wpatrując się w śliczną tancerkę stojącą tuż obok siedmioramiennego świecznika. – Ojcze, zdajesz sobie sprawę, że twoje kontakty nic nie zdziałają? Już nie.
Lucjusz zmarszczył czoło. Nie spodziewał się, że syn wie o jego małych knowaniach z Ministrem Magii.
– Synu, jeszcze wiele musisz się nauczyć o świecie. Zbyt szybko skończyłeś edukację.
– A czyja to wina? – przerwał mu bezceremonialnie.
– Nigdy nie jest za późno na powrót do starych metod.
Draco prychnął pogardliwie.
– Raczysz żartować. Jeśli chciałbym, żebyś ponownie mną kierował, poprosiłbym o to.
– Wolisz pracować pod nadzorem pana Pottera?
– Przynajmniej nieźle pieprzy – rzucił prowokującym tonem, obserwując go jak jastrząb. Wlepił palące spojrzenie w zaciśnięte boleśnie dłonie ojca.
O tak, wiedział, gdzie boli najbardziej i czasami nawet lubił w to uderzać.
Prawie natychmiast Draco wyrzucił z głowy smutną myśl, że robi to tylko po to, żeby zobaczyć zezłoszczoną minę Lucjusza, który do dzisiaj nie znał prawdy.
– Słownictwo, Draconie – rzucił z westchnieniem, odchylając się do tyłu i mierząc syna surowym spojrzeniem. – Zapewnisz dziedzica i możesz kochać się z panem Potterem, ile sił ci starczy.
– Mam twoje błogosławieństwo? Zaskakujesz mnie, ojcze – ironizował, ukrywając zaskoczenie. Ojciec nigdy nie był jednoznaczną postacią, ale żeby aż tak?
– Nazwij to raczej ostrożną zgodą.
– Po prostu wiesz, że przegrałeś z nim starcie.
Lucjusz wpatrywał się w syna z taką miną, że ten speszył się nieco.
– To wszystko, co miałeś mi do powiedzenia? Sugerowałbym zajęcie się problemem Gildii, o ile rzecz jasna uda ci się zlokalizować swojego kochanka.
Draco opanował się zaskakująco szybko. Wywiad ojca jak zwykle był niezrównany.
– W jaki sposób masz zamiar nam przeszkodzić? – zapytał z nutką przekory w głosie.
Lucjusz uśmiechnął się nieznacznie.
– Tym razem... stanę po stronie zwycięzców.
Wymiana wiele mówiących spojrzeń przypieczętowała układ.
Draco uśmiechnął się do Lucjusza.
– Starzejesz się, ojcze.
– A ty miękniesz, Draco.
Gdy Lucjusz podał mu dłoń, syn uścisnął ją bez wahania, zdecydowanie, tak jak powinno to być.
– Dobrze zrobiłeś, Lu. – Suknia Narcyzy zaszeleściła za nim, gdy syn z podejrzanym spokojem zniknął w szmaragdowym płomieniu. – Najwyższa pora, żebyście zaczęli się dogadywać.
Lucjusz wpatrywał się w kominek bez słowa, podczas gdy żona czekała w milczeniu, z ręką na jego ramieniu.
– Już żałuję.
Narcyza roześmiała się dźwięcznie, ujmując go za ramię i delikatnie ciągnąc w stronę drzwi.
– Jesteś o krok dalej niż wczoraj. To całkiem dobry wynik. Chodźmy, kolacja gotowa. Teraz, gdy już Draco wie, gdzie jest Potter, bez wątpienia go zaavaduje. – Narcyza uśmiechnęła się lekko do wspomnień. – Nie zaprzeczysz, że odziedziczył zaborczość po tobie.
_________________

Wpadanie na przedmioty nie należało do ulubionych czynności Harry’ego. Trejaż okazał się zaskakująco wytrzymały, zachybotał tylko pod wpływem ciężaru, stawiając mężczyźnie opór.
Harry odepchnął go lekko i obejrzał uważnie dłonie, którymi zaasekurował upadek. Żadnych większych dolegliwości u siebie nie zauważył, zaledwie kilka zadrapań.
Wszystko w porządku – w takim razie pora przejść do kolejnego kroku.
Mierząc czujnym spojrzeniem okolicę, sprawdził, czy nikt niepowołany przypadkiem nie obserwował nagłego pojawienia się obcego mężczyzny tuż obok domu państwa Granger. Nikogo nie zauważył, co nie znaczyło, że był bezpieczny. W oknach paliły się światła, a z sąsiedniego domu dobiegały czyjeś wrzaski, które – jak miał nadzieję – skutecznie odwróciły uwagę od jego pojawienia się. Jak widać dopisywało mu nadal szczęście. Być może Harry nie musiał się wcale kłopotać zastanawianiem, czy jego – aż nazbyt pochopne zachowanie – zostało przez kogoś zauważone, ale dopóki gwarancja bezpieczeństwa nie stuknęła go w ramię, mówiąc, żeby odpuścił, bo ona się tym zajmie, nie mógł pozwolić sobie na błąd.
Nie teraz, gdy tak wiele od tego zależało.
Zdawał sobie sprawę, że pojawienie się na progu domu rodziców Hermiony było szalone i totalnie lekkomyślne... ale w pewien sposób to było dobre wyjście. Jedyne, jakie widział w tej chwili.
Zaczynało mu brakować czasu, przypomniał sobie, nieustannie świadomy każdej sekundy. Czuł, jak magia krąży wokół niego, drżąca, coraz bardziej bezsilna, bezbronna. Świadomość upływających chwil ciążyła mu, ale nie był w stanie zatrzymać czasu. Było go za mało, żeby naprawić błędy, ale wystarczająco, żeby popełniać kolejne – a to chyba o to chodziło, prawda? Odkrycie genezy „przeklętych snów” oraz tego, dlaczego to właśnie go prześladowały było jedynym wyjściem. Innego nie widział, może nawet nie chciał szukać... musiałby wtedy stanąć i zmierzyć się z innymi problemami, z takimi, o jakich człowiek najchętniej by zapomniał.
Na zewnątrz robiło się już ciemno, pierwsze gwiazdy migotały tuż nad jego głową, a wiatr mieszał zapachy dobiegające z pobliskich rabatek. W powietrzu unosiła się słodka woń lata, będąca mieszanką tych wszystkich wspomnień, które ściskały w żołądku jedzenie.
Harry wytarł nagle spocone dłonie o spodnie, westchnieniem skwitował własną nieuwagę, nieudolnie poprawiając koszulę, w którą transmutował swoje szaty. Nie była to idealna sytuacja – musiał przyznać, że Ginny o wiele lepiej radziła sobie w takich chwilach, tu skracając, tam wyrównując w taki sposób, że odzież wyglądała na nietkniętą. Niestety nie miał wyboru. Pojawienie się w szatach czarodziei nie wchodziło w grę - a przecież musiał zdobyć informacje. Najchętniej rzuciłby jakiś dobry urok, ale sama aportacja nadwątliła jego siły. Nigdy nie polubił tego sposobu przemieszczania się, sama w sobie teleportacja nie była prosta, ale w sytuacji, gdy musiał przenieść się domu, który odwiedził góra ze cztery razy w swoim życiu, nazwać ją łatwą mógłby jedynie szaleniec.
Choć bycie Potterem, synem Huncwota i pogromcą Voldemorta samo w sobie oznaczało, że jest z nim coś nie tak. Hermiona nazwała to na użytek ich kłótni: „swoistym spaczeniem punktu widzenia rzeczywistości”, a Harry był prawie pewien, że chodziło jej o wypominany tysiąckroć kompleks bohatera.
Wspomnienie przyjaciółki przywołało lekki uśmiech na jego twarzy. Charakterystyczne zmarszczenie brwi, którym karciła przyjaciół, mało delikatne przytyki na temat aroganckiej brawury, mogącej się źle skończyć, ciepłe uściski.
Różdżka zatrzeszczała mu w dłoni.
Chciał ją zobaczyć, uścisnąć, jakby tylko jej obecność mogła nadać rzeczywistości wymiar prawdziwego istnienia. Na swój sposób Harry wierzył w ten świat... przynajmniej czasami. Czy angażowanie się w ten szalony plan z zaklęciem Pontopidana miało sens?
Harry już nic nie wiedział, pogubił się całkowicie w swoich oczekiwaniach do tego świata, a tym co zastał. Bycie Ślizgonem okazywało się zupełnie inne niż w jego założeniu. Malfoy był inny, Ron, nawet Nora...
Pomysł znalezienia przyjaciółki z każdą chwilą spadał coraz niżej w jego prywatnym rankingu. Niestety, skoro nie znał tego świata, jedynym światełkiem w tunelu byli przyjaciele. Przecież nie mógł, ot tak, pojawić się w ministerstwie i zażądać widzenia z Ministrem Magii! Malfoy też okazał się niezbyt pomocny. Poza tym Harry mu nie ufał. Zapewne nawet gdyby się przemógł i poprosił o wyjaśnienia, Ślizgon zagmatwałby wszystko totalnie, nie chcąc ułatwiać mu życia.
Być może Harry przesadzał.
Brak zaufania przekładał się na jego zachowanie i choć zdawał sobie sprawę z głupoty takiego postępowania, nie potrafił inaczej. Nie po tym, co zobaczył. Nie po pocałunku.
Jedyną nadzieją na zrozumienia tego świata byli przyjaciele. Musieli być. Jeśli nie mógł się do nich zwrócić, to do kogo?
Nie istniała inna opcja.
To, że Ron z tego świata po prostu może nie być jego Ronem, nie wpadło mu wcześniej do głowy. Naturalnie powinni się przyjaźnić, od tego byli przyjaciele. I dlatego Harry czuł się nieprzyjemnie zaskoczony atakiem; nie spodziewał się, że może zostać potraktowany jak intruz, ktoś obcy. W porządku, teraz rozumiał, że ich stosunki w tym świecie nie były najlepsze, nie trzymali się zbyt blisko – choć wystarczająco blisko, żeby niespodziewana wizyta nie została potraktowana jako coś zaskakującego. Nie takie rzeczy się zdarzały. W końcu Harry stąd był Ślizgonem i Ron mógł czuć się niekomfortowo w jego towarzystwie. Zdarza się.
Jedyne, co go pocieszało, to to, że przyjaciel nie był nieszczęśliwy.
Jasne, miał swoje problemy, ale jakoś wyszedł na prostą. Harry’emu z tego świata też nie był tak obojętny, jakby się mogło wydawać – w końcu mu pomagał. Prawdopodobnie miał w tym jakiś interes, którego Potter jeszcze nie odkrył, ale to nie było aż tak złe.
Harry stąd był Ślizgonem i auror zaczynał coraz lepiej rozumieć co to znaczy.
Ciekawiło go, co z Hermioną. Skoro Ron spotykał się z kimś innym, co w takim razie działo się z przyjaciółką?
Zapukał do drzwi niskiego, zadbanego domu na przedmieściach Londynu. Zza drzwi dobiegły czyjeś głosy i odgłos szybkich kroków. Harry z bijącym mocno sercem czekał na zapalnie światła przez gospodynię i gdy w końcu na ganku zrobiło się jaśniej, rozluźnił się odrobinę. Nadal ściskał różdżkę w lewej dłoni, ale już spokojniej.
Drzwi otworzyła niska, szczupła kobietą o zmęczonej twarzy. Harry uśmiechnął się zachęcająco, gdy zmierzyła go ostrożnym spojrzeniem. Pozostał w bezruchu, dopóki jej twarz nie rozpogodziła się nieznacznie.
– Dzień dobry! Przepraszam za najście, ale nie wiedziałem do kogo się zwrócić. Jestem przyjacielem pani córki, Hermiony – Harry widział, jak na hasło-klucz twarz kobiety mięknie – niestety straciłem z nią kontakt. Czy mogłaby...?
– Lepiej pan wejdzie – przerwała mu, odsuwając się na bok. – Sąsiadka z rogu lubi podglądać, co się dzieje u innych, a pan zapewne jest jednym z tych przyjaciół.
Harry nie zawahał się nawet przez chwilę, skinął głową. Jego szczere spojrzenie przekonało ostatecznie kobietę, która obdarzyła go czymś, co mogło być zaczątkiem szerokiego uśmiechu. Auror postarał się odwzajemnić równie przyjemną dla oka miną.
Podróż do domu rodziców Hermiony była najoczywistszym wyjściem z sytuacji. Tylko oni mogło znać odpowiedź, gdzie aktualnie znajdowała się przyjaciółka. Harry zdawał sobie sprawę, że przeszukanie wszystkich możliwych miejsc zajęłoby masę czasu... poza tym wiedział tylko o tych, w których mogła być jego Hermiona, kobieta z tego świata nie musiała być do niej podobna. Harry nie oszukiwał się – korzystając z pomocy mugoli minimalizował ryzyko wykrycia.
Wszedł do środka, nagle niepewny, czy wykorzystywanie w taki sposób rodziców Hermiony spodobałoby się przyjaciółce. Tłumaczenie, że nie było innego wyjścia, zapewne troszeczkę ją zdenerwuje.
Korytarz był wąski i długi, z pokoju dobiegało słabe światło i jakieś domowe odgłosy, które ścisnęły coś w żołądku Harry’ego. Rzucił okiem na przedpokój, ale nie był w stanie niczego spostrzec. Gdy kobieta, dostrzegając jego spojrzenie, drgnęła jakoś tak niechętnie, przesunął się na bok, butem odsuwając coś leżącego na podłodze. Uśmiechnął się miło, ignorując niepokój. Być może matka Hermiony po prostu była ostrożna... ale coś podpowiadało mu, że to nie o to chodzi – kobieta śledziła go zbyt uważnie. Jej świdrujący wzrok wbijał się w skórę, wzbudzając ostrożność.
Harry spiął się i wsunął głębiej rękę do kieszeni. Wystarczy jeden niewłaściwy ruch...
Gospodyni zamknęła za nim dokładnie drzwi i zapaliła światło.
Między jej wąskimi brwiami pojawiła się cienka zmarszczka, taka sama, jaką zwykle miał okazję obserwować u Hermiony, gdy przyjaciółka myślała nad czymś intensywnie.
Harry żałował, że nigdy nie poznał bliżej pani Granger.
– Skąd zna pan Hermionę, panie...?
– Harry Potter – przedstawił się, wyciągając bladą, za szczupłą dłoń. Kobieta patrzyła na niego jak na ducha. Na jej twarzy zastygło coś, co w pierwszej chwili wziął za niedowierzanie, a co było, jak zorientował się po pewnym czasie, najzwyklejszą w świecie odrazą.
Harry’emu coś przewracało się w żołądku. Spodziewał się jakieś reakcji, zwykle tak bywało, gdy spotykał kogoś pierwszy raz, ale nie takiej. Bycie słynną osobą przyzwyczaiło go trochę do pełnych uwielbienia spojrzeń, do nagłych ataków fanów, ale nikt nie patrzył na niego tak jak ta kobieta. Wyglądała jak człowiek, który stanął twarzą w twarz ze swoim koszmarem.
Przełknął ślinę, odzyskując oddech.
– Nie wiem co pani o mnie słyszała, ale mu...
– Do widzenia! – Szarpnęła klamkę, próbując otworzyć drzwi, ale dłonie jej tak drżały, że mocowała się z nią przez chwilę. – I nie próbuj mnie więcej nachodzić, ty potworze! Jak można być tak nieczułym, żeby pojawiać się tu po tym wszystkim...
– Babciu? – W dziecięcym głosie brzmiał strach.
Harry obejrzał się, zszokowany. W wejściu stała co najwyżej pięcioletnia dziewczynka z kręconymi włosami. Przyglądała się im ze zdziwionym wyrazem twarzy, marszcząc śmiesznie czoło. Zupełnie jak Hermiona, uświadomił sobie po chwili Harry i uśmiechnął się do małej.
– Babcia się trochę zdenerwowała, księżniczko. – Przyklękał na jedno kolano i wyciągnął ostrożnie dłoń. Nie chciał jej przerazić. Nie rozumiał, czemu matka Hermiony tak się zdenerwowała na jego widok, ale nie mógł pozwolić przestraszyć córeczki przyjaciółki. – Jestem twoim wujkiem, Harrym.
Dziewczynka przyglądała mu się z obawą wypisaną na ślicznej twarzy. Zapowiadała się na małą piękność. Hermiona musiała bardzo ją kochać.
– Saro, wracaj do pokoju. Jeszcze nie zjadłaś kolacji! – przykazała surowo kobieta, mierząc dziewczynkę znaczącym spojrzeniem. – Gdy wyjaśnię coś wujkowi Harry’emu, sprawdzę, czy z talerza zniknęła cała jagnięcina. I nie próbuj karmić Hetty!
– Dobrze, babciu. Do widzenia, wujku. – Dygnęła i ulotniła się jak dym.
Harry zamrugał zaskoczony, czując na ramieniu ciężar ręki matki Hermiony. Zmusiła go do podniesienia się.
– Nie próbuj żadnych sztuczek, czarodzieju! Nie wiem, po co tu wróciłeś, ale odejdź. Nikt cię tu nie potrzebuje!
Choć kobieta starała się mówić cicho, Harry słyszał w jej głosie zdenerwowanie. Bała się go, czy chciała to przyznać czy nie. Zaciskała mocno dłonie, próbując się opanować.
Odetchnął głęboko, zbierając błyskawicznie myśli.
– Pani Granger, nie wiem, co wydarzyło się w przeszłości, chcę jedynie porozmawiać z Hermioną.
– Co takiego? – Kobieta zachłysnęła się powietrzem, wpatrując się w niego z otwartymi ustami. – To jakiś żart? Powiedziałeś, że nazywasz się Harry Potter – gdy skinął głową, kontynuowała: – moja córka znała tylko jednego Harry’ego Pottera, ojca Sary.
CO? On i Hermiona... że tak razem? I mieli córkę?
NIEMOŻLIWE!
Hermiona była dla niego jak siostra, ewentualnie dziewczyna Rona, nigdy ktoś więcej.
Niedowierzanie tak wyraźnie odbijające się na twarzy stojącego naprzeciwko niej mężczyzny i przerażone zielone oczy, które zaraz skrył pod wachlarzem rzęs, zmieniło sytuację.
Na widok jego miny kobieta zebrała się w sobie, westchnęła i zaproponowała, starając się brzmieć jak najbardziej obojętnie:
– Przejdźmy do salonu, myślę, że czeka nas poważna rozmowa.
Harry nadal ogłuszony nowiną, ledwo skinął głową i spokojnie dał się zaprowadzić do małego pokoiku, w którym królowała sofa stojąca naprzeciwko małego telewizora. Kobieta starannie zamknęła za nimi drzwi i usiadła na kanapie
– Twoje zaskoczenie jest... nie rozumiem. To przecież niemo... – zaśmiała się nagle śmiechem przypominającym rozpaczliwy szloch zranionego zwierzęcia i ukrywając twarz w dłoniach – a może jednak...? – Spojrzała na niego z niechęcią, ale Harry miał wrażenie, że odraza skierowana jest na kogoś innego, być może nawet na nią samą, ale nie na niego. Matka Hermiony patrzyła, ale go nie widziała. Jego obecność lub jej brak przestała mieć znaczenie, czuł to. – Nie rozumiem sama siebie – wyznała, opuszczając wzrok na swoje splecione dłonie. Harry zajął miejsce tuż koło niej, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Kobieta wyglądała na zagubioną we własnych myślach, nie zapowiadało się, że szybko zacznie mówić.
Metoda małych kroków wydawała się odpowiednia. Jeśli pani Granger była podobna do córki, najlepszym wyjściem była szczerość.
– Proszę wybaczyć obcesowość, ale dla mnie to również zaskoczenie.
– Domyśliłam się... twoja mina mówiła wszystko. Myślałam, że Mionka powiedziała ci o Sarze, że ją opuściłeś. Nienawidziłam cię. Ale ty nic nie wiedziałeś – zaśmiała się chrapliwie. – Byłam taka głupia.
Harry powiercił się, nie wiedząc co powiedzieć. Znalezienie odpowiednich słów wydawało się ponad jego siły.
– Jak do tego doszło...? – zawahał się, nie wiedząc, jak ująć w słowa krążące mu głowie pytania. Miał nadzieję, że matka Hermiony zrozumie co ma na myśli. Kobieta spojrzała na niego bez zrozumienia. – Hermiona i ja... i Sara... proszę wybaczyć, ale to trochę nieprawdopodobne.
– Nie wiem, córka nigdy nie weszła w szczegóły, powiedziała tylko, że popełniła błąd, dając się unieść chwili.
Harry miał nadzieję, że nie skrzywdził przyjaciółki. Nadal wydawało mu się niewyobrażalne, że on i Hermiona mieli dziecko, ale dziewczynka wydawała się jak najbardziej realna.
Czy była do niego podobna? Nie zdążył się jej przyjrzeć zbyt dokładnie, wyglądała na grzeczną dziewczynkę, bardzo podobną do Hermiony.
Jego córka... córka jego i Hermiony – nieprawdopodobne!
A jednak. Obok radości z niespodziewanej nowiny przemieszanej ze zdziwieniem nagle pojawiła się złość. Na Harry’ego z tego świata, nieinteresującego się owocem swojego błędu... i na Hermionę! Jak mogła mu to zrobić?
Zrobić to Ronowi?
Jak on sam mógł zrobić to najlepszemu przyjacielowi?
Dopiero po chwili dotarło do niego, że w tym świecie pewne relacje nigdy się nie nawiązały, rzeczy – tak dla niego oczywiste – nigdy nie miały miejsca, a znajome uczucia nigdy się nie pojawiły.
On, Ron i Hermiona nigdy się nie przyjaźnili, Złota Trójca Gryffindoru nigdy nie uratowała Kamienia Filozoficznego, nie obroniła uczniów mugolskiego pochodzenia przed bazyliszkiem, nie ocaliła Syriusza...
I nagle doznał olśnienia – nie miał zielonego pojęcia, skąd w jego życiu pojawili się ci wszyscy ludzie. Jakim cudem jego relacje z Weasleyami nie uległy większemu rozluźnieniu? Skąd znał Hermionę i czemu oboje popełnili tak brzemienny w skutkach błąd? I co z tym wszystkim miał wspólnego Malfoy?
Niepodważalne było jedno – potrzebował pomocy i kto, jeśli nie najmądrzejsza osoba, jaką znał, będzie w stanie mu pomóc?
– Hermiona będzie miała się z czego tłumaczyć. Gdzie ją znajdę?
Kobieta spojrzała na niego jak na idiotę, w jej oczach nagle pojawiło się zaniepokojenie podszyte podejrzliwością. Gdy rzuciła czujne spojrzenie na drzwi do jadalni, Harry zrozumiał, że musi ją uspokoić.
Było jeszcze coś, o czym nie wiedział.
– To ma być jakiś chory żart?
Harry poczochrał włosy.
– To skomplikowane, proszę mi wierzyć, chciałbym o wszystkim opowiedzieć... ale nie mogę. Nie wiedziałbym nawet od czego zacząć. Hermiona mi ufa, czy w takim razie mogę liczyć z pani strony na choć odrobinę jej zaufania?
– Zmarli nikomu nie ufają – rzuciła sucho, opanowanym głosem, który zmroził Harry’ego silniej niż same słowa. – I nikt nie udowodni, że robili to za życia.
Niemożliwe!
Musiał źle zrozumieć. Hermiona nie mogłaby... niemożliwe! To musiała być pomyłka. Nie wierzył w to. To nieprawdopodobne, żeby pełna życia kobieta była martwa.
Schował twarz w dłoniach, próbując opanować rozszalałe uczucia. Nie chciał uwierzyć, że te bezduszne słowa są prawdziwe.
– Jak? – wyjąkał w końcu, patrząc na kobietę pustym wzrokiem. Matka Hermiony wyraźnie zmiękła; najwyraźniej nie spodziewała się, że jej słowa wywołają taką reakcję. Może chciała mu trochę dopiec, odegrać się za własne cierpienie. Mimo wszystko nie wierzyła, że darzył jej córkę silnymi uczuciami... a teraz musiała zmienić zdanie.
– Cztery lata temu nasz dom zaatakowali śmierciożercy. Byłam akurat z Sarą na zakupach, wybierałam jej śpioszki. Takie zielone z wielkim motylem na plecach były najładniejsze, ale bardzo drogie. Nie potrafiłam się zdecydować, czy stać nas na nie czy nie – mówiła do siebie. – Przychodnia miała drobne problemy finansowe i postanowiliśmy zacisnąć pasa, nie mogłam szastać pieniędzmi jak głupia. Ale śpioszki były naprawdę śliczne... ręcznie haftowane, wyszywane wielobarwnymi nićmi. Prawdziwy rarytas. Stałam przy stoisku i próbowałam podjąć decyzję, podczas gdy mój mąż i córka umierali. To wszystko – zakończyła spokojnie, zaciskając dłonie.
Harry odważył się objąć ją ramieniem, wydawało mu się, że kobieta właśnie tego potrzebuje. Czy miała kogoś, na czyim ramieniu mogła się wypłakać? Ministerstwo przysłało pewnie kogoś, kto sucho złożył wyrazy współczucia i posprzątał ślady. Dziwne, że nie usunęli jej wspomnień o Hermionie, o śmierci z rąk śmierciożerców.
Nagle coś go tknęło. A co jeśli Harry z tego świata właśnie ingerował? Bo ktoś musiał. Procedura była bezduszna – należało zniwelować wszelki element ryzyka – i tylko czyjeś wstawiennictwo zapobiegło czemuś jeszcze gorszemu.
Jeśli Sara odziedziczyła po rodzicach (Harry nadal nie wierzył, że to jego córka, nie do końca) choć część mocy, babka miałaby olbrzymi problem z wychowywaniem młodej czarownicy. Teraz była na to przygotowana, zapewne obserwowała bacznie wnuczkę, wyczulona na wszelkie odstępstwa od normalności.
A skoro Harry z tego świata wiedział o córce, musiał mieć dobry powód, żeby nie pojawiać się w jej życiu. Nie wierzył, że nawet nie chciał poznać swojej córki. Dlaczego jednak nie mógł? Co takiego odizolowało go od niewinnego dziecka?
A może kto?

* * *

W normalnym świecie matkę Hermiony widywał bardzo rzadko, ale doceniał jej poważne podejście. Przypominała córkę.
Jednak w tej chwili miał ochotę ją udusić! Ta kobieta doprowadzała go do szaleństwa, zaciskając mocno usta i odpychając każdą jego propozycję z takim spokojem, jakby tylko czekała, aż naciskający na nią mężczyzna wybuchnie.
Coś podpowiadało mu, że matka Hermiony próbuje nim manipulować, ale nie widział w tym najmniejszego sensu – nic nie zyskiwała odcinając go od córki. Harry po prostu chciał poznać małą Sarę, swoją córkę, czy to robiło z niego złego człowieka?
Najwyraźniej pani Granger uważała, że tak.
– Pięć minut, da mi pani głupie pięć minut z córką – naciskał. – Czy to tak dużo?
– O pięć minut za długo!
Dlaczego miła kobieta zmieniła się w gorgonę, gdy tylko wspomniał o dziewczynce?
Harry przeczesał palcami i tak rozczochrane włosy i zmierzył panią Granger przeciągłym spojrzeniem pełnym takiej determinacji, że prawie się poddała.
Prawie robiło różnicę.
– Nie, panie Potter – stwierdziła tonem nieznoszącym sprzeciwu, poprawiając leżącą idealnie serwetkę. Harry zmarszczył z niedowierzaniem brwi, przyglądając się kolejnym poczynaniom i słuchając beznamiętnych słów. Gdy zaczęła od nowa układać kwiaty w wazoniku, zmusił się do poszukania resztek samokontroli. Cała ta sytuacja doprowadzała go do szaleństwa. – Bycie biologicznym ojcem nie daje panu prawa burzyć spokój Sary. Musi się pan pogodzić z tym, że córka jest pod moją wyłączną opieką i nic pana z nią nie łączy. I nie połączy.
– Dlaczego?
Zanim zdołała wyartykułować jakąś sensowną odpowiedź – która zapewne by go nie zadowoliła – wtrącił się czyjś męski głos.
– Ja się tym zajmę, o ile pani pozwoli, pani Granger.
Harry miał nadzieję, że ma omamy. Przecież to niemożliwe, żeby w całkowicie mugolskim domku na przedmieściu pojawił się najbardziej dumny z czystokrwistych czarodziejów, prawda? I to akurat ten, przed którym się ukrywał?
Potter łudził się zbyt krótko.
Pani Granger uśmiechnęła się do gościa miło, takim uśmiechem, którym nie obdarzyła Harry’ego, pełnym ufności i spokoju. W jego żyłach zawrzała złość, gdy zauważył uśmieszek Malfoya.
To musiał być koszmar.
– Panie Gyp to naprawdę miła niespodzianka, nie wspominał pan, że dzisiaj wpadnie – zaczęła miękko, patrząc na Malfoya jak na wybawiciela. – Siądzie pan sobie spokojnie, miejsca mamy dosyć. To jest pan Potter, ojciec Sary – przedstawiła Harry’ego, uśmiechając się chmurnie.
– Mieliśmy okazję się poznać – przyznał bezczelnie Malfoy, ważąc się skinąć mu porozumiewawczo głową.
Dziwnym trafem Harry’emu przyszło do głowy, że sprawdzanie twardości ścian własną głową niekoniecznie jest takim złym pomysłem. Przynajmniej nie musiałby oglądać wyszczerzonej gęby Malfoya, który zbliżał się do nich pewnym krokiem. Gdy usiał tuż obok niego, z wysiłkiem zmusił się do pozostania w miejscu.
Naprawdę nie chciał czuć, jak udo Malfoya naciska jego, tego ciepła promieniującego z ramion mężczyzny. Wszystko w tym mężczyźnie go irytowało, sprawiało, że miał ochotę wstać i wyjść bez pożegnania.
– Pani Granger, problem z panem Potterem polega na tym, że on zawsze wie lepiej, co jest dobre dla innych. – Pani Granger zaśmiała się lekko na widok zdegustowanej miny Harry’ego, który nie umiał się powstrzymać od prychnięcia. – Zgodnie z umową może pani zostawić to na mojej głowie, odciążenie takiej miłej osoby to prawdziwa przyjemność – kadził Malfoy, uśmiechając się uroczo i sięgając do kieszeni. Wyjął z niej różdżkę, którą bez wahania odłożył na stolik. Wbite w Harry’ego wyczekujące spojrzenia sprawiły, że on uczynił podobnie. – Jeśli pani pozwoli, zablokuję tylko drzwi od salonu, żeby dziewczynka nam nie przeszkadzała, zgoda?
Pani Granger nieco oszołomiona szybkością rozgrywanych wydarzeń, zgodziła się bez zastanowienia i zanim się zorientowała, już znajdowała się za drzwiami. Dobrze, że nie zdążyła się obejrzeć, bo rozgrywająca się na kanapie scena, zszokowałaby ją niepotrzebnie. Malfoy wciskał różdżkę w szyję Harry’ego, dysząc mu prosto w nos.
– Masz dokładnie trzy minuty na cholernie dobrą wymówkę. I nie próbuj bawić się w żadne gierki – jestem tak rozeźlony, że wystarczy maleńki błąd, Potter! – wysyczał, a jego oczy mówiły, że nie kłamie.
Potter nie byłby sobą, gdyby poddał się bez walki.
– Odwal się, Malfoy! – warknął Harry, próbując się wyswobodzić spod twardego uścisku mężczyzny, który bez wahania wcisnął go w kanapę.
Szarpali się chwilę w milczeniu, przerywanym tylko ciężkimi oddechami. Żaden z nich nie chciał zaalarmować gospodyni, wyczekującej pod drzwiami. Siłowali się bezsensownie, każdy próbował utrzymać przewagę, jaką udało mu się na sekundę zdobyć. Malfoy rozsiadł się zgrabnie na kolanach Pottera, blokując nogami każdy gwałtowniejszy skręt ciała i próbując zmusić Harry’ego do poddania. Auror ściskał jego dłonie z siłą, która w końcu wystarczyła do tego, żeby Ślizgon wypuścił różdżkę z ręki.
Zanim zdążył ucieszyć się z sukcesu, Malfoy kolanem niebezpiecznie zahaczył o przód jego spodni. Obaj zamarli, wpatrując się w siebie z niespodziewanym zrozumieniem, z którego mogło wyniknąć wszystko albo nic. Umysł Harry’ego był przejrzyście pusty, jakąś częścią zakotwiczoną twardo w rzeczywistości rejestrował ciepło bijące z ciała mężczyzny, unoszący się wokół zapach głogu i czegoś jeszcze, czego nie umiał rozpoznać. W tej chwili świat skurczył się tylko do tych dwóch zmysłów, aby po chwili rozszerzyć się niespodziewanie o przyszpilające spojrzenie szarych tęczówek, wpatrzonych w niego z intensywną otwartością, jakby Malfoy chciał powiedzieć, że nic więcej nie ma znaczenia i nic nie ukrywa. Wydawał się tak zdeterminowany, bezbronny, że Harry zapomniał o granicy między tym, co wewnętrzne, a tym, co zewnętrzne.
Granice są po to, żeby płonąć.
Spojrzenie przykuło go do miejsca, nie zawahał się, nie był w stanie powstrzymać zbliżającej się katastrofy, w jakimś stopniu zapewne nie chciał jej powstrzymać. Dziwne było tak pogrążyć się w chwili aż do granic zapomnienia, wyparcie tego, co się działo.
Harry zaakceptował zbliżający się koniec świata – i to chyba było najgorsze.
Nie przymknął oczu, gdy dociskał swoje usta do warg Malfoya. Nie zamknął ich, gdy wplatał dłonie w jasne włosy. Nie odwrócił wzroku od twarzy mężczyzny, gdy oderwali się na chwilę od siebie.
Dopiero później uświadomił sobie, że mgła, która przysłoniła mu wzrok, była szara... szara jak tajemnica w oczach Malfoya.
I pożałował.

Pewne rzeczy dzieją się bez naszej woli, po prostu się zdarzają. Czasami są dobre, czasami mniej, ale koniec końców zmieniają malutką część, z której człowiek nie zdaje sobie sprawy. Harry jeszcze nie wiedział, co zmienił w nim pocałunek – dobrowolny, niech to Godryk kopnie! – ale nie mógł uciec od świadomości, że popełnił błąd.
Nie rozumiał, jakim cudem do tego doszło. Nie podejrzewał jeszcze, że nic nie było takie, jak mu się wydawało i że w tym świecie proste bywały tylko pocałunki.
I sprawiały najmniej problemów.

* * *

Malfoy przyglądał mu się ziemno, z podejrzanym spokojem. Jego dłonie, położone niewiadomo kiedy na ramionach Pottera, ciążyły niesamowicie. Harry usilnie stał się nie myśleć o tym, jak do tego doszło, ale wspomnienie pocałunku samo wracało. Przełknął ślinę i otworzył usta, ale zanim wydobył z siebie choć słowo, Malfoy przejął kontrolę.
– Czas minął, Potter – powiedział zwodniczo spokojnym tonem, ale oczy błyszczały mu czymś, co Harry, gdyby to był ktokolwiek inny, potraktowałby jak rozbawienie. Zapewne zadufany w sobie Malfoy był z siebie bardzo zadowolony. W końcu udało mu się dorwać Pottera. – Żadnych wymówek?
– Nie.
– Oj, Harry, Harry – zamruczał melodyjnie, prawie niezauważenie pochylił się do przodu, a Potter, wyczulony na każdy, najdrobniejszy nawet gest z jego strony, drgnął. – Co ja mam z tobą zrobić? Nie powiedziałeś mi o Gildii, a teraz złamałeś umowę w najbezczelniejszy sposób, jaki mógł ci przyjść do głowy.
Ich spojrzenia się skrzyżowały, coś przeskoczyło między nimi. Z jednej strony Harry wiedział, że to najprawdopodobniej błąd, ale nie mógł się opanować – jakiś magnetyzm przyciągał go do twarzy Malfoya, który marszczył śmiesznie czoło, przypatrując mu się z uwagą.
Pocałował go ponownie.
Coś wewnątrz niego krzyczało, że to szaleństwo, że wcale nie jest taki, a Malfoy to zwykły dupek, którego się nie pożąda. Nie mógł go pragnąć – sama myśl mieściła się w granicach absurdu, jakiego jego umysł nie mógł zaakceptować. Jednak cokolwiek wyrażało sprzeciw, było za słabe, żeby przezwyciężyć ten magnetyzm, ciągnący go do mężczyzny.
Jego dłonie, kierowane jakby własną wolą, powoli zapoznawały się z krzywiznami ciała blondyna. Niespiesznie wędrując po zaskakująco dobrze dobranych mugolskich ciuchach, powoli przesuwały się w stronę rejonów, w które nie powinny zawędrować. Nie, jeśli Harry miał zachować zdrowe zmysły.
Na szczęście Malfoy zdawał się rozumieć to lepiej niż Potter i odepchnął go od siebie niespodziewanie. Obaj nie mogli złapać oddechu, jakby powietrze w pokoju rozrzedziło się niepokojąco.
Harry spróbował oderwać wzrok od twarzy mężczyzny, ale coś mu to uniemożliwiało. Mieszanina ciekawości i niedowierzania, którą czuł, była zaskakująco przyjemna. Wszystko, co się między nimi działo, zostało zawieszone w tym ułamku sekundy, rozciągającym się niepostrzeżenie w nieskończoność.
Oczy Malfoya były szare – i choć Harry wiedział o tym wcześniej, teraz ta świadomość była inna, zadziwiająco odmienna niż kiedyś. Wszystko było inne, lepsze... godne pożądania?
Potter dopiero po chwili uświadomił sobie, że jego ramiona są puste, a Malfoy stoi dwa kroki dalej, za stolikiem, przypatrując mu się z mieszaniną politowania i rozbawienia na twarzy.
Nadal marszczył brwi.
– Myślenie nigdy nie było twoją dobrą stroną, co, Harry? – zaczął podszytym czymś intrygującym, czego auror nie potrafił zidentyfikować. Przez chwilę był pewien, że Malfoy wcale się z niego nie wyśmiewa – jego głos był za miękki i nasycony może nie czułością, ale uczuciem, które zaskakująco silnie przypominało mu to, co czuł wobec swoich dzieci. Ślizgon nawet patrzył podobnie. Zbliżył się i Harry ostatkiem sił powstrzymał się od wyciągnięcia do niego dłoni. Malfoy uśmiechnął się nagle. – Myślisz, że nabierzesz mnie na tę sztuczkę? Zapomniałeś, że po zaakceptowaniu przez Urząd Patentów Magicznych Eliksiru Podatności wspomniałeś mi o swojej odporności na jego działanie?
Harry zmarszczył brwi, zastanawiając się intensywnie, czy kiedykolwiek słyszał o podobnej miksturze. Przeszukując wspomnienia, nie zauważył, że jego zachowanie budzi coraz większe zniecierpliwienie Malfoya, który opacznie rozumiał milczenia przyznanie się do winy.
Blondyn skrzyżował ramiona na piersiach, przypatrując mu się z nieskrywaną irytacją.
– Gdyby nie to, że użycie magii w domu matki tej szlamy przyniesie więcej szkody niż pożytku, przekląłbym cię.
Harry przymknął na chwilę powieki, próbując odgrodzić się od bezlitosnego spojrzenia wbijanego w twarz. Malfoy wyglądał na zaskakująco spokojnego. Przez głowę Pottera przemknęła myśl, że wolałby chyba, gdyby był wkurzony – chociaż wiedziałby, jak sobie z nim poradzić. Teraz, gdy wszystko pogmatwało się jeszcze bardziej, pogubił się totalnie. Komu mógł ufać?
I czy – o ile zdecyduje się na jeden z głupszych pomysłów w swoim życiu – przypadkiem nie zwariował? Zaufać Malfoyowi czy nie? Coś mówiło mu, że tak, ale równie dobrze mógł to być wpływu eliksiru, o którym wspomniał mężczyzna.
Zanim zdołał podjąć decyzję, Malfoy mruknął do siebie coś i usiadł na skraju stolika, naprzeciwko Harry’ego. Przypatrywał mu się przez chwilę.
Nadal marszczył te durne brwi!
Harry przełknął ślinę, boleśnie świadomy, że zbliżającego się końca świata.
– Nie nazywaj jej szlamą! – warknął, próbując nie poddawać się słabości. Nie mógł ulec Malfoyowi! Po prostu nie mógł!
– Znowu zaczynasz? Szlama to szlama, nic ci nie da zanegowanie jej pochodzenia – plama pozostanie.
– Po prostu tak nie mów.
Harry sam słyszał w swoim głosie zmęczenie. Coś zaczynało się dziać i on nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Czyżby zaklęcie powoli się wyczerpywało?
Malfoy pochylił się do przodu, przypatrując mu się uważnie. Jego oczy wydawały się większe niż wcześniej i Harry nagle poczuł, że ma nieprzepartą ochotę zetrzeć mu z twarzy ten zaciekawioną miną... najlepiej pocałunkiem.
Merlinie, jeśli to była wina tego głupiego eliksiru, to jego twórcę powinni oskalpować i powiesić nad przepaścią. Na przestrogę.
– Żadnych usprawiedliwień, wymówek? – W głosie Malfoya słyszał twardą nutkę, której ten nawet nie próbował ukryć. Harry otworzył usta, chcąc powiedzieć coś, ale mężczyzna nie dał mu dojść do słowa. Wbił w niego mrożące spojrzenie, pod wpływem którego Potter momentalnie zrezygnował z oporu. Uciekł wzrokiem od twarzy Ślizgona, ale ten nie dał mu szansy – momentalnie chwycił go za brodę i zmusił do spojrzenia. Malfoy tylko patrzył... ale jak! Harry miał ochotę przerwać dręczącą ciszę, nie wiedział tylko, w jaki sposób to zrobić, żeby nie pogorszyć sytuacji.
Ślizgon był jak huragan, nie do zatrzymania.
– Czyś ty się pomijał z Weasleyem na rozum? – Harry drgnął, zaskoczony. Dopiero w tym momencie poczuł, jak ciepłe są dłonie Malfoya. I... czyżby drżały? – Tak, o tym też wiem. Twoja mała wycieczka do tej suczej nory nie przeszła niezauważona.
– Skąd...?
Malfoy zmierzył go spojrzeniem pełnym politowania, które jasno mówiło, co sądzi na temat zdolności umysłowych mężczyzny.
– Pomijając fakt, że mój ojciec osobiście pofatygował się, żeby mi o tym powiedzieć? – Harry zmierzył go tak zszokowanym spojrzeniem, że Draco musiał się roześmiać. Chrapliwie i nieco złośliwie. – Tak, Lucjusz nie mógł sobie odmówić takiej okazji do zdenerwowania mnie. – Nagle spoważniał. – Obiecałeś.
W tym jednym słowie tyle było rozżalenia i frustracji, że Harry momentalnie wszystko zrozumiał. Stosunki Malfoya z Weasleyami wcale nie były najlepsze... podobnie jak z ojcem. Czyżby z jego winy?
Zacisnął dłonie, powstrzymując się przed przyciągnięciem mężczyzny do siebie. Głupia chęć, żeby chronić wpatrującego się w niego zdecydowanie Malfoya, musiała być wywołana eliksirem, choć z drugiej strony wyrzuty sumienia, które niespodziewanie poruszyły jego uczuciami wobec Ślizgona, już niekoniecznie.
Harry był skołowany.
Malfoy jeszcze nie skończył swojej tyrady.
– Nie uważasz, że zasługuję na szczątkowe wyjaśnienia? – Harry poruszył się niespokojnie. Jeśli tak wyglądały jego stosunki z Malfoyem, to cudownie, że trafił do Gryffindoru. Postawiłby Tiarze kremowe piwo, ale fakt, że kapelusze z racji swojej... hm... martwoty nie potrzebowały uzupełniać płynów, troszeczkę to uniemożliwiał. – Ty i te twoje piekielne tajemnice, nie możesz jak człowiek powiedzieć, zanim coś zrobisz. Merlin raczy wiedzieć, że przez tyle lat powinienem się do tego przyzwyczaić, ale za każdym razem, za każdym cholernym razem zaskakujesz mnie od nowa, Potter.
– Harry – zdecydował nagle Harry. – Pamiętasz chyba jak mam na imię, prawda?
Co stało za tą decyzją, sam nie wiedział, ale czuł, że jest dobra, być może najlepsza spośród tych, które podjął niedawno.
Mierzył się z Malfoyem spojrzeniem, próbując opanować rozszalałe uczucia. Nagle mężczyzna przechylił głowę na bok i roześmiał się. Zanim Potter zrozumiał co się dzieje, poczuł drażniący dotyk spierzchniętych ust Malfoya. Nieinwazyjny, czuły... grzeszny. Tym razem wszystko było inaczej, Harry nie umiałby wyjaśnić, dlaczego, ale po prostu tak było.
Coś wskoczyło na swoje miejsce.
Pocałunek nie trwał dłużej niż kilkanaście sekund i skończył się szybciej niż Harry był gotowy to przerwać.
– W porządku, nic nie musisz wyjaśniać – szepnął mu do ucha Malfoy, drażniąc nagle nadwrażliwą skórę oddechem. – Poczekam, będę cierpliwy... póki nie spełnisz swojej obietnicy, Harry.
W sposobie, w jaki Draco powiedział jego imię, było coś znajomego, irytująco bliskiego. Harry przełknął ślinę, zacisnął dłonie na marynarce Malfoya i zmusił go do spojrzenia sobie w oczy.
Były szare jak mgła nad Londynem.
– Nie zdradzę.
– Wiem. – Głos Malfoya był kojąco uspokajający, potwierdzał oczywistość, o której obaj musieli wiedzieć. – Inaczej już byłbyś martwy.
– Nie kocham cię? – bardziej zapytał niż stwierdził, ale Malfoy najwyraźniej tego nie zauważył.
Uśmiechnął się.
– Na razie wystarczy, że jesteśmy razem. – Czule pogładził go po policzku. Jego kościste palce bez krępacji wędrowały wzdłuż lekkiego zarostu, aż dotarły do ust. Obwiódł delikatnie ich kontur. Cały czas przypatrywał mu się z takim skupieniem na twarzy, jakby badał iście fascynujące zjawisko. Harry z trudem powstrzymywał się od drżenia. Panująca w pomieszczeniu atmosfera skrępowała go swoimi mackami, tak że nie potrafił zaprotestować, nawet pomimo zimnego supła, który ciążył mu na dnie żołądka. Zaskoczony, złapany i uwięziony – od Malfoya nie było ucieczki. – Zawsze dotrzymujesz obietnic, Harry.
– A ty?
– Jedynie te, których warto dotrzymywać.
Harry przyjrzał mu się uważnie, oceniająco. Musiał przyznać, że ten Malfoy w jakiś przedziwny sposób budził w nim zaufanie. Nie mógł wykluczyć opcji, że to sprawka Eliksiru Podatności, który Malfoy wcześniej zażył. Równie dobrze jego alter ego z tego świata mogło zacząć odzyskiwać panowanie.
Wiedział jedno – czas się kończył.
– Pomożesz mi?
Oczy Malfoya były poważne, gdy odpowiedział:
– Znasz odpowiedź.
Jakaś część Harry’ego nadal potrzebowała potwierdzenia. Słowa miały przypieczętować to, co czuł, nie znaczyły więcej. Malfoy tego nie rozumiał... szczerze mówiąc, on również, wiedział jednak, że czasami są takie chwile, gdy zwykłymi słowami można coś zbudować.
Mierzyli się spojrzeniem; Harry nie miał zamiaru ustąpić. Musiał to usłyszeć z jego ust.
Przypieczętować umowę.
Malfoy zmarszczył irytująco brwi.
– Po prostu to powiedz – wolno zaczął Harry. – Chyba że coś planujesz i w ten sposób próbujesz uśpić moją czujność. Zaufam ci, a ty...
– Czego ode mnie oczekujesz? Złożyłem już obietnicę, której nikt nie złamie. Cały świat leży u twoich stóp. Masz wszystko – syknął Malfoy, nagle łapiąc go za nadgarstki i ściskając mocno, aż do bólu. – Władzę, pieniądze, rodzinę, nawet córkę szlamy – czego jeszcze ci brakuje?
Przez ułamek sekundy Harry rozważał próbę wyswobodzenia się z uścisku, ale gdy usłyszał padające słowa, zamarł w bezruchu. Myśli goniły myśli, ale żadna nie przynosiła rozwiązania.
– Puść mnie – powiedział cicho. Malfoy wyglądał, jakby go uderzył. Zmierzył go takim spojrzeniem, że Harry miał ochotę cofnąć wypowiedziane pochopnie słowa.
Mimo to blondyn opuścił dłonie. Ciężko dysząc, odsunął się od niego. Odwrócił wzrok, wbijając go w okno za plecami Pottera. Musiał się uspokoić, zanim zrobi coś, czego nie da się odwrócić.
Harry zawahał się, przez moment wpatrywał się w płonącą gniewem twarz Malfoya, ale zaraz uciekł wzrokiem. Znów zrobił coś nie tak... i wyglądało na to, że przy okazji zranił kogoś niepotrzebnie.
Musiał to naprawić.
Cokolwiek się między nimi wydarzyło w przeszłości, jak wielkim dupkiem Malfoy nie był, nie zasłużył na taką minę. Nikt nie zasługiwał.
Potter zacisnął dłonie i wziął głęboki oddech. Czasami trzeba skłamać, żeby było lepiej. Tego nauczyło go małżeństwo z Ginny.
– Jak na kogoś, kto jest tak inteligentny, zachowujesz się zaskakująco głupio. Zamiast potwierdzić bezdyskusyjny fakt, miotasz się idiotycznie. Jesteś ważny – dlaczego w to wątpisz?
Malfoy milczał, analizując jego słowa, a po chwili prychnął.
– Gdyby było tak, jak mówisz, nie musiałbym gonić za tobą bez ustanku.
Bez ustanku...? Zaraz, a co jeśli...? Nie, to niemożliwe.
Coś wpadło Harry’emu do głowy i nie chciało wypaść. Zdecydował się zagrać – w końcu i tak nic nie tracił.
– Na Merlina, Draco! Granie ofiary kiepsko ci wychodzi. Gdybyś tego nie lubił, już dawno byś odpuścił. – Wstał i spojrzał na niego z góry. Zdecydowanie lepiej się czuł w tej pozycji. Miał większą kontrolę nad sytuacją. Jego ciało (i jakaś wredna część ducha) wyrywały się do Malfoya. Głupi eliksir! Utrudniał aby życie. Harry odetchnął głęboko, zanim stwierdził poważnie: – Ale ty to lubisz... – Ślizgon ponownie prychnął. – Fascynuje cię sposób, w jaki ci się wymykam, to, że jesteś zawsze o krok za mną i nigdy nie zdobędziesz pewności. To ty zmuszasz mnie, żebym przed tobą uciekał.
– Bzdura! Gdybyś mi ufał, nie musiałbym za tobą gonić.
– Gdybym ci nie ufał, nie pozwoliłbym ci za sobą podążać – odwarknął odruchowo Harry i dopiero widok szeroko otwartych ze zdziwienia oczu Malfoya uświadomił mu, co powiedział.
Draco zaczął się śmiać.
– To najgłupsze wyjaśnienie, jakie mogłeś wymyślić. Stać cię na coś lepszego.
– Uciekasz, prawda? – mruknął z zastanowieniem Harry, patrząc na niego z góry. To, jak zachowywał się dotychczas Malfoy, sposób, w jakim próbował go zmusić do bycia blisko, to była tylko gra. Wyrafinowana, głupia gra uczuciami. Kto jak kto, ale on doskonale rozumiał, jak można uciekać od siebie samego, długo, bez celu, ze strachu. – Odrzucasz od siebie myśl, że to może być prawda, bo wtedy musiałbyś... mógłbyś...
– Po prostu przestań – syknął Malfoy. – Ta rozmowa donikąd nie prowadzi.
Raptownie wstał i stanął naprzeciwko Harry’ego. Mała przestrzeń pomiędzy stolikiem a kanapą nie pozwalała na gwałtowne ruchy. Stolik zachybotał lekko, a stojący na nim wazon przewrócił się. Woda rozlała się po starannie wyhaftowanej serwetce, mocząc nie tylko materiał, ale również rozsypane kwiaty.
Żaden z nich tego nie zauważył, byli zbyt zajęci wpatrywaniem w siebie nawzajem ze złością i rozgoryczeniem.
– Obiecaj, że mi pomożesz – naciskał Harry, porzucając poprzedni temat. Na twarzy Malfoya pojawiło się coś takiego, czego nie miał ochoty więcej oglądać. To było zbyt osobiste. Wchodzenie z buciorami w najgłębsze rejony duszy Ślizgona wcale nie wydawało się przyjemną rozrywką – a na pewno nie było bezpieczną.
Malfoy gotował się ze złości. Bezpardonowo zaatakował:
– Przysięga Wieczysta ci nie wystarcza? Co jeszcze mam ci oddać? Swoją magię?
– Draco... wiesz, że to nie tak – zaczął niepewnie Harry, próbując znaleźć jakiekolwiek wyjście z sytuacji, w którą nieostrożnie sam się wpędził. Niepotrzebnie powiedział Malfoyowi o swoich podejrzeniach na temat ich stosunków. Jedno nieostrożne zdanie poruszyło coś, co zbierało się od dłuższego czasu. Najwyraźniej stosunki Draco i Harry’ego z tego świata miały więcej tajemnic niż pewne góry.
Gdyby tylko ugryzł się w język...
– A jak jest, Harry? Znów znikniesz bez słowa, żeby iść do przyjaciół? Kim ja, do cholery, dla ciebie jestem? Podnóżkiem, który możesz zostawić w domu, kiedy przyjdzie ci ochota? Nigdy więcej, Potter.
– Uspokój się – Harry złapał go za ramiona i zmusił do zmierzenia się spojrzeniem. – Pani Granger...
– Teraz raptem zaczęły cię obchodzić uczucia tej mugolki? – Draco wykrzywił się dziwnie. – Wykorzystałeś szlamę i porzuciłeś, gdy przestała być potrzebna. Zmusiłeś mnie do zaopiekowania się waszą córką, choć Salazar raczy wiedzieć, jak bardzo jej nienawidzę. I dziś raptem przypomniałeś sobie o istnieniu małej? Nie mów, że Śmierciożercy przestali stanowić zagrożenie, widziałem ostatni raport McKinna. A teraz obrażasz mnie, próbując zmusić do pomocy. Co ty znowu planujesz?
– Myślałem...
Malfoy nie miał zamiaru pozwolić sobie przerwać.
– Myślałeś, że skoro uwielbiam Teddy’ego, to daruję tej małej, to kim jest? Ona nie ma w sobie krwi Blacków.
– Ale jest moją córką!
– I w tym problem.
Harry’ego zmroziło.
– W takim razie po co się zgadzałeś? Mogłeś zostawić Sarę na mojej głowie, zaopiekowałbym się nią. Byłbym jej ojcem.
– I dałbyś się zabić, żeby ją ochronić – stwierdził za poważnie Malfoy, mrużąc oczy. – Te twoje bohaterskie zapędy były obrzydliwe w szkole i nic się od tamtej pory nie zmieniło. Idiota!
Harry miał mętlik w głowie. Wyglądało na to, że Harry z tego świata popełnił masę błędów, których nie dało się już cofnąć.
A może to wcale nie były błędy?
– Mam rozumieć, że mi nie pomożesz? – zapytał w końcu, wyrzucając z głowy rozbiegane myśli. Potrzebował czasu na przeanalizowanie sytuacji, wiedział jednak, że już go prawie nie ma. Ile już minęło? Dwadzieścia dwie godziny na pewno. W każdej chwili zaklęcie mogło się wyczerpać, a wtedy zostanie z niczym.
Dowiedział się za niewiele, zbyt mało informacji zdobył. Gdyby ten świat był inny, mniej poplątany... Wszystko, na co się natknął, było inne niż zakładali – Hermionie będzie niepocieszona, że jej rady okazały się zbędne.
– Kretyn! Zaczynam myśleć, że szlama wykazała się z nas wszystkich największym rozsądkiem. Ukryła się wystarczająco dobrze, żebyś nie mógł jej zranić swoją megalomanią.
– Skończyłeś już? – Krytyczne spojrzenie, jakie Harry rzucił Malfoyowi, wywołało dokładnie taki efekt jaki oczekiwał. Draco skrzywił się, odepchnął jego dłonie i zmierzył go wyzywającym wzrokiem. Jednak zamilkł.
Harry czuł zbliżający się ból głowy.
– Czy głupie „tak, pomogę ci” to zbyt wiele? Nie wymagam, żebyś oddał mi swoją magię, do niczego cię nie zmuszam. Na Merlina, zadałem ci dziecinnie proste pytanie, a ty robisz takie problemy. Tak czy nie, Draco?
– Dlaczego?
– Draco!
Malfoy zacisnął usta, ale nadal mierzył Harry’ego zdeterminowanym spojrzeniem. Nic nie mogło odwieść go od celu.
Harry nagle zdecydował, że ma to gdzieś. Skoro ten dupek tak upierał się przy milczeniu, niech tak będzie. Liberum Ars Magica może nie będzie najszybszym sposobem uzyskania informacji, ale przynajmniej żaden jasnowłosy kretyn nie doprowadzi go do obłędu.
Coś w wyrazie jego twarzy musiało zaalarmować Malfoya, bo złapał go za ramię. Ścisnął i warknął:
– Nawet nie próbuj! – ostrzegł tonem, który Harry zdążył już dobrze poznać. Brzmiało to jak warknięcie wkurzonego arystokraty, silącego się na opanowanie.
Potter wyszarpnął ramię.
– Zostaw mnie w spokoju, Malfoy. Mam już dość tej rozmowy. Sam to powiedziałeś – ta paplanina prowadzi nas donikąd. Nie masz zamiaru obiecać mi pomocy, a ja nie mogę zaufać ci, ot tak, z powodu kaprysu.
Nagle Draco westchnął głęboko.
– W porządku, Potter. To nie miejsce na takie rozmowy, wracajmy do domu.
Dopiero po chwili Harry uświadomił sobie, że zaciskał bezmyślnie dłonie. Malfoy wyglądał na zamyślonego, przypatrując mu się bezczelnie, z dziwacznym uśmieszkiem.
Jeśli to była pułapka, miał niewiele czasu, żeby z niej uciec.
O ile chciał...

* * *

Hermiona dwudziesty czwarty raz zerknęła na wiszący naprzeciwko zegar. Czas zdawał się poruszać w ślimaczym tempie. Nie mogła już się doczekać przebudzenia przyjaciela. Ileż on musiał mieć im do opowiedzenia. W pewnym sensie była wdzięczna Malfoyowi za wymuszenie takiego, a nie innego warunku.
Opuściła Harry’ego tylko na dziesięć minut, żeby się przebrać. Kiedy wróciła do pomieszczenia, pierwsze co zrobiła, to poszukała wzrokiem Malfoya. Siedział bez słowa przy myśloodsiewni i usuwał kolejne wspomnienia. Zdawało się, że nawet się stamtąd nie ruszył ani na chwilę.
– Nie łatwiej byłoby skorzystać z buteleczek?
Malfoy rzucił jej jedno, znaczące znaczenie, po czym odwrócił się i ponownie machnął różdżką.
Hermiona wzruszyła ramionami i podeszła bliżej. Zawsze fascynowały ją możliwości myślodsiewni. Jak na magiczne przedmioty wydawały się zaskakująco dobrze poznane, ale czy na pewno?
Sama idea analizowania wspomnień w płytkiej misie, ozdobionej ochronnymi runami oraz wzmacniającymi symbolami była co najmniej frapująca. Możliwości, jakie otwierała przed właścicielem ciężko określić – w pewien sposób nie tylko umożliwiała rozwinięcie potencjału umysłowego, ale również dostrzeżenie analogicznych procesów. Większość ludzi myślała jednotorowo, od punktu A do punktu B prowadziła tylko jedna droga, bezpośrednia i najłatwiejsza. To stąd się brało powiedzenie, że najlepszym wyjściem jest najprostsze. Wykorzystywanie myślodsiewni pozwalało rozwidlić drogę na dwa, trzy różne sposoby bądź też przeprowadzić ją przez kilka punktów pośrednich. Dzięki temu ci, którzy w normalny sposób nie byliby w stanie dostrzec zależności między różnymi faktami, dostawali szansę na dorównanie tej nielicznej grupce, będącej w stanie zanalizować sytuację na wielu poziomach.
Hermionę fascynował rezerwuar mocy, zgromadzony w tak niedoskonałym narzędziu. Ze względu na swe rozmiary i zaklęcia ochronne myślodsiewnie rzadko wystawiano na widok publiczny. Nigdy nie miałam okazji przyjrzeć się jej dłużej.
Harry kiedyś podzielił się z nimi swoimi doświadczeniami w tej kwestii, kilka lat później sama miała okazję na własnej skórze sprawdzić działanie myślodsiewni, ale to, co robił Malfoy to zupełnie coś innego.
Był właścicielem jednej z nich... fascynujące!
Właściwie Hermiona nigdy by go o to nie podejrzewała. Myślodsiewnie były rzadko spotykane, nikt ich nie sprzedawał, o ile nie musiał. Możliwość zakupu jednej z nich byłaby darem losu, świadczącym o niesamowitym szczęściu.Poza tym tylko nieliczni czarodzieje mieli wystarczające środki, umożliwiające w ogóle podjęcie takiej próby, a po konfiskatach przeprowadzonych przez ministerstwo majątek Malfoyów bardzo zubożał. Interwencja Harry’ego ochroniła tę rodzinę przed kompletną ruiną, to prawda, jednak w porównaniu z zasobami, jakimi dysponowali wcześniej, zostawione im dobra były zaledwie skromnym ułamkiem. Najwyraźniej myślodsiewnia musiała zaliczać się do dóbr dziedzicznych, w innym przypadku zostałaby bez wątpienia skonfiskowana i sprawnie wykorzystana przez Ministerstwo, tak się to miało z innymi rzeczami, których nie chroniło prawo rodowe.
Z tego, co Hermiona wiedziała, Ministerstwo dysponowało tylko jedną mylodsiewnią, pilnie strzeżoną przez Departament Tajemnic. W trakcie swojej bogatej kariery urzędniczej dwukrotnie miała okazję skorzystać z jej pomocy i faktycznie była pod wrażeniem.
Gdyby mieć taką na własność...
Malfoy stuknął trzykrotnie o brzeg misy różdżką i wymamrotał coś, czego nie usłyszała.
– Skończone?
Szybkie zerknięcie na zegarek powiedziało jej, że usunięcie wszystkich wspomnień z myślodsiewni zajęło Malfoyowi prawie pół godziny. Z tego, co się orientowała, w żadnym razie nie powinno trwać to tak długo.
– Gratuluję spostrzegawczości, zaiste nic dziwnego, że zajęłaś te a nie inne stanowisko.
Kobieta zignorowała przytyk, uśmiechnęła się do wyglądającego na wyczerpanego Malfoya i lekkim tonem nagany stwierdziła:
– W istocie, moje zasługi na tym polu są niezrównane.
Usta mężczyzny wygięły się ku górze. Przymknął oczy, zanim Hermiona zdołała zauważyć emocje, jakie się w nich pojawiły.
– Pewność siebie to czy skromność?
– Arogancja – odparła w ten sam sposób. Malfoy roześmiał się kpiąco.
– Nauki najwyraźniej nie poszły w las.
– Specyficzny nauczyciel sprawia cuda, Draco. – Hermiona nie wahała się, złapała go za ramię i energicznie szarpnęła do góry, pomagając wstać. – Gdybyś nie był takim durniem, poprosiłbyś o pomoc.
– Z matkowaniem ci nie do twarzy, Weasley, choć jak mniemam przynależność do takiej a nie innej rodziny zobowiązuje.
Hermiona trzymając go mocno w pasie, podprowadziła do fotelu. Malfoy usiadł już bez jej pomocy.
Skryła uśmiech, zanim go spostrzegł. Zdawała sobie sprawę, że gdyby nie zmęczenie Draco w żadnym razie nie pozwoliłby sobie pomóc... choć równie dobrze mogła być to jedna z jego gierek. Zdążyła już zauważyć, że gdy brakowało mu argumentów – albo uważał, że mu brakuje – lubił docinać w brzydki sposób, raniąc tam, gdzie bolało najdłużej. Gdyby mógł, zachowywałby się sposób, jakiego po nim oczekiwano.
Może to był jego dar – wślizgiwał się w obcą skórę, zależnie od okoliczności i ofiar.
– Ile wspomnień ukryłeś w myślodsiewni? – zapytała, wykorzystując sytuację.
– Więcej niż jesteś w stanie się domyśleć, ale mniej niż byś oczekiwała.
– Wymijające odpowiedzi coraz gorzej ci wychodzą, wiesz? W twoim stwierdzeniu jest wewnętrzna sprzeczność. – Malfoy mrugnął i Hermiona zrozumiała, że zrobił to specjalnie. Gbur! Ale chyba go zadowoliła, bo szare oczy błyszczały niezdrowo.– Jak długo masz zamiar udawać, że wszystko jest w porządku? – Popatrzyła na niego groźnie, w sposób, który dawno temu podpatrzyła u profesor McGonagall. – Twoje zaklęcie... wyczerpało się.
Na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień.
– Gdybyś była w stanie to naprawić, byłbym wdzięczny – powiedział w końcu, a Hermiona wstrzymała oddech.
Mimo wątpliwości nie zawahała się, wystarczyła chwila, żeby znów wyglądał normalnie.
– Dziękuję – powiedział, jakby trochę wbrew sobie. Zmusił się do wstania, poprawił szlafrok, w którym pasek nieco się rozluźnił, i powiedział: – Wybacz na moment, ale muszę się odziać w coś odpowiedniego. Jeśli jesteś głodna, poproś Skrzypka, na pewno przygotuje ci coś pysznego. Myślę jednak, że ze śniadaniem poczekamy na wyczerpanie się mocy zaklęcia Pontopidana. Potter zapewne będzie umierał z głodu.
Hermiona zrozumiała, co chciał powiedzieć. Malfoy już zaczął się asekurować, być może robił to od początku, a ona tego nie dostrzegła. W pewnym sensie świadomość, że zadba o Harry’ego najlepiej jak to możliwe, była uspokajająca. Ron zapewne będzie próbował podważyć ich umowę, Kingsley być może stanąłby po jego stronie, a Malfoy nie miał zamiaru im na to pozwolić. Nie, jeśli na szali stała jego kariera zawodowa. Zapewne sięgnie po każdy możliwy środek, który umożliwi mu zachowanie kontroli nad sytuacją... ale nie zrani Harry’ego.
Wtedy dopiero rozpętałoby się piekło – i on o tym wie.
Cokolwiek by nie powiedzieć o Malfoyu, nie był aż tak głupi, żeby ponownie wystawiać się na pręgierz opinii publicznej.

ęłęóGinny uśmiechnęła się tak szeroko na widok starannie przyozdobionego domu, że Teodor bez wahania obiecał sobie w duchu dać skrzatom dzień wolnego. Zasłużyły.
– Twoja macocha nie odmówi sobie komentarzy na mój temat, zignoruj to, proszę – rzuciła cicho jego cudowna narzeczona, gdy podali swoje różdżki dwóm skrzatom, które z niskim pokłonem przyjęły cenny zastaw. Ostrożnie umieściły je w przygotowanych skrzynkach i opieczętowały, po czym odstawiły na chronioną zaklęciami półkę w głębi szafy. Drzwiczki zamknęły się z uciążliwym zgrzytem. Niski skrzat, ubrany w miniaturowy żakiet i krótkie spodenki, machnął dłonią, dokładając kolejne zaklęcie. Z tego, co Ginny usłyszała od Teodora, w ciągu dwusetek lat nie zdarzyło się jeszcze, żeby komukolwiek udało się siłą czy podstępem odebrać tak chronioną różdżkę i zaatakować któregokolwiek z gości. Każdy zaproszony musiał poddać się tej tradycji, wyjątków nie było.
Początek tego zwyczaju sięgał dawnych czasów. Wszystko zaczęło się, gdy bratobójcze walki o władzę wybiły większą część rodziny i dopiero gdy zostało zaledwie kilka gałęzi, Elladora z domu Malfoyów, żona zamordowanego Seviniusa III, ujęła w karby pozostałych członków rodu Nottów. Jej rządy były twarde i bezduszne, ale owocne – rodzina szybko wzbogaciła się finansowo, a restrykcyjne zasady pozwoliły zachować życie pomniejszym czarodziejom. Od tamtej pory wszystko zmierzało ku lepszemu, a Nottowie nie mieli zamiaru odchodzić od starych, skutecznych metod ochrony mienia i życia.
Niski skrzat, ubrany w miniaturowy żakiet i krótkie spodenki, nie uniósł głowy, póki Ginny i Teodor nie zbliżyli się do drzwi, które otworzyły się bezszelestnie. Dopiero gdy znaleźli się w wąskiej galerii, pełnej rodowych portretów, dziewczyna trochę rozluźniła się.
Wzdłuż korytarza biegł podłużny dywan, tłumiący ich kroki. Ginny domyśliła się, że Teodor prowadzi ją jakąś mniej uczęszczaną drogą. Zerknęła na niego ukradkiem, starając się, żeby nie zauważył niepokoju na jej twarzy. Uczestniczyła już w rodzinnych spotkaniach, ale to miało być pierwsze przyjęcie urodzinowe i co dużo mówić, denerwowała się. Świadomość, że Elizabeth, macocha Teodora, zapewne w jakiś głupio wyszukany sposób skrytykuje każdy jej ruch, wcale nie poprawiała sytuacji.
Mina mężczyzna mówiła, co myśli na temat złośliwości macochy. Ginny westchnęła.
– Dzisiejszy wieczór należy do Romulusa i nic nie może tego zniszczyć. Postaraj się nad sobą panować.
– Wiem o tym. – W jego głosie zabrzmiała wyraźnie złość, ale wystarczyło jedno dotknięcie, żeby spokorniał. Wymowne spojrzenie obiecało jej, że mężczyzna spróbuje zapanować nad temperamentem. Ginny to wystarczyło, ścisnęła jego dłoń z uśmiechem, na widok którego Teodor zaborczo objął ją w pasie, przyciągając do siebie. – Kusicielka – szepnął do ucha i roześmiał się na widok podejrzanie spokojnego uśmiechu narzeczonej. Jabłko Adama poruszało się intrygująco, gdy śmiał się, z odchyloną do tyłu głową. – Zgoda, moja urocza panno, masz mnie.
– Od pierwszej chwili – rzuciła na poły kpiąco, odwracając głowę i ukrywając przed nim głupiutki uśmiech, który, jak wiedziała, wykwitł na jej twarzy. Na takie uśmiechy zwykle mówiło się, że oznaczają szczęście w miłości – cóż, Ginny może nie interesowała się strojami i właściwą prezencją, może była głupiutką gąską, która złapała księcia za nogi i nie miała zamiaru go puścić, ale jedno wiedziała na pewno. Kochała tego mężczyznę, ot tak po prostu, i nie miała zamiaru nigdy go oddać.
Tylko głupcy puszczają swoje szczęście i patrzą, jak odchodzi, a Ginny, co nawet Elizabeth musiała przyznać (cóż z tego, że wyznanie to zapewne byłoby trzeba wyciągać z niej mrocznymi, mugolskimi sposobami, bo na czarodziejskie osoba jej pokroju zapewne była odporna), głupia nie była na pewno.
Teodor należał do niej i żadne przytyki przyszłej teściowej, choćby nie wiadomo jak raniące i szydercze, nie mogły tego zmienić.
– Romulus będzie nieszczęśliwy, jeśli jego uroczy gość się spóźni – rzucił lekkim tonem Teodor, kierując narzeczoną w stronę drzwi, prowadzących wprost na mały korytarzyk niedaleko jego pokoi. Żył już wystarczająco długo, wiedział więc, że każda, ale to każda kobieta zawsze musi się odświeżyć przed publicznym wystąpieniem.
Ginny cmoknęła go jedynie w policzek na widok małego pokoiku, ze śliczną toaletką stojącą na wprost drzwi, i po niespełna dwóch minutach, uśmiechając się delikatnie, z rumieńcami podekscytowania, ujęła go za ramię i pozwoliła zaprowadzić się do jadali, którą specjalnie na tę okazję przystosowano do okoliczności.
Rodziny Teodora nie dało się porównać z Weasleyami. Ci, rozbawieni i radośni, zapewne bawiliby się uroczo, przekomarzając się i dogryzając przyjacielsko w tej swojej, swojskiej atmosferze, która potrafiła złapać każdego na lep bliskości. Rodzina Teodora była inna pod każdym względem.
Zimna, oschła, bezduszna. I kalkulująca.
Już przy wejściu natknęli się na marszczącą czoło ciotkę Gryzeldę, która wyniośle uniosła dłoń i czekała, z sępim wyrazem twarzy, póki mężczyzna jej nie ucałuje. Z godnością godną rodu Nottów rzecz jasna. Przyglądała mu się jastrzębio znad haczykowatego nosa, który upodabniał ją do olbrzymiego ptaka, otulonego w najlepszej jakości szaty, wydymające się na wydatnym biuście matrony. Gryzelda zawsze przypominała mu drapieżnika, czającego się na najmniejszy choćby powiew strachu ze strony otoczenia.
Była zimną kobietą, która straciła męża wieki temu, i milczała na tematy, o jakich nie miała pojęcia. Nie potrzebowała nikogo ani niczego, pieniądze zgromadzone na krzywdzie i występku zapewniały jej wszystko co niezbędne, również samotność. Zagadka, której nikt nie chciał rozwiązać – oto czym się stała.
Teodor obdarzył ją nieznacznym uśmiechem i przedstawił swoją narzeczoną. Ginny w pierwszej chwili zmierzyła starszą kobietę uważnym spojrzeniem i coś zamigotało w jej oczach. Nie co dzień znajduje się potencjalną sojuszniczkę w rywalizacji z przyszłą teściową.
Zawahała się na moment, błyskawicznie oceniając sytuację. Komplement na jakikolwiek temat związany z ubiorem starszej damą nie mógł zapewnić jej sympatii, próba nawiązania towarzyskiej konwersacji na błahe tematy również. Ocenianie wyglądu domu... hm...
Sala była naprawdę spora, podzielona na kilka mniejszych rejonów, oddzielonych od siebie zawieszonymi w powietrzu świecami. Płomienie migotały, dodając blasku kosztownym błyskotkom kobiet. W prawym rogu znajdowało się coś na kształt jadalni; cztery stoły oddzielały od siebie zaskakująco skromne dywany, w optymalny sposób zapewniając sporo miejsca do rozmów. Naprzeciwko ustawiono wygodne pufy i fotele, pomiędzy którymi znajdowały się małe stoliczki. Środek zajęły tańczące pary, a pomiędzy gośćmi przewijały się skrzaty, roznosząc drinki i przekąski.
Nie, komplementowanie domu nie mogło przysporzyć jej sympatii.
Ginny zmrużyła oczy.
Dumna, kobieta była dumniejsza niż hipogryf i zapewne o wiele bardziej uparta niż one. Jeden błąd wystarczy, żeby zniechęcić ją do pomocy.
Perły nabrały mlecznego blasku, gdy ciotka pochyliła się lekko w ich stronę, z twardym i uważnym spojrzeniem kupca, oceniającego towar nie najlepszej jakości, wbitym w twarz Ginny.
Wbrew oczekiwaniom kobiety, panna Weasley nie miała zamiaru się cofać, śmiało zmierzyła się z jej wzrokiem. Gryzelda skinęła głową, jakby właśnie tego się spodziewała.
– Krucha i do niczego jak twoja macocha – podsumowała swoje obserwacje, zwracając do Teodora, jakby stojąca obok niego kobieta nie istniała.
Ginny czuła, że nie ma czasu na wahanie. Atak i odpowiedź, dopiero później obrona.
– Z węgla powstaje zarówno grafit jak i diament, madam, a my jesteśmy tylko ludźmi. Zaślepionymi dumą i aroganckimi – odparowała jednym tchem, uśmiechając się uroczo. – Szczęśliwymi, dzięki pieniądzom, które pozwalają uwolnić się od towarzystwa nudnych i irytujących ludzi, czyż nie tak? Teodorze, zerknij w tamtą stronę. – Skinięcie było prawie niezauważalne, ale oboje, Gryzelda i Teodor, od razu rzucili okiem we wskazywanym kierunku. Elizabeth, wyczuwając ich wzrok, odwróciła twarz w stronę męża. – Twoja matka nie może się już doczekać chwili, gdy skrytykuje mój brak gustu w wyborze sukienki na dzisiejszy wieczór. Gdybym ją zawiodła, nie wybaczyłaby mi do ślubu. – Mrugnęła do niego łobuzersko. – Pani Gryzeldo, zostawiamy panią już, proszę w samotności rozkoszować się przyjęciem. Zapewne będzie niezapomniane.
– Zaszalałaś, dziewczyno – z podziwem mruknął Teodor, gdy oddalili się od kobiety. – Wiesz, kto to był?
– Przedstawiłeś nas sobie.
– Zagrałaś o wszystko, jeśli to był błąd...
– I tak jestem na straconej pozycji – przerwała mu, z uśmiechem kiwając głową machającemu do nich małemu kuzynowi Teodora, którego zdążyła już poznać kilka miesięcy wcześniej. – Granie pierwszej naiwnej przyprawiłoby mnie o mdłości. I nie próbuj udawać, że sam zachowałbyś się inaczej.
– Skomplementowałbym perły – mruknął cicho, a Ginny zachichotała, wyobrażając sobie pełen politowania wzrok kobiety, jakim bez wątpienia obdarzyłabym niewydarzonego – jej zdaniem oczywiście – krewniaka.
– Na tej sali nie ma nikogo, kto mógłby konkurować ze mną w sprawie dumy. Wiesz, biedacy już tak mają, walczą o godność i takie tam.
– Moja waleczna biedaczka – rzucił kpiąco, ze zmarszczonym czołem przyglądając się kuzynowi Elladorowi, który gardłował się o coś ze swoim partnerem. Ciekawe, jak długo potrwa, nim znikną w ogrodach?
– Odezwał się zblazowany arystokrata – prychnęła.
– Przed kompletnym zmanierowaniem uratowała mnie ognista piękność.
Ginny uśmiechnęła się uroczo, odgarnęła loczek i rzuciła mu rozbawione spojrzenie spod rzęs.
– Pochlebca!
– Skoro tak mówisz... – Uśmiech na jego twarzy zamarł, gdy spostrzegł ostrzegawcze spojrzenie macochy. Skinął głową kobiecie i przywitał się z ojcem.
Ginny stała u jego boku, przyglądając się w milczeniu wysokiej blondynce, która mierzyła ją kwaśnym spojrzeniem. Komentarz na temat rudych osóbek, które nie powinny wkładać takiego odcieniu brązu, zbyła uroczym uśmiechem.
– Skrzaty włożyły wiele wysiłku w tak piękne przygotowanie rezydencji – zagadnęła, odbierając od Teodora kieliszek z drinkiem. Słowa nie były skierowane do nikogo w szczególności, ale Elizabeth drgnęła, jakby ją spoliczkowała. Ginny ze spokojem przyjęła na siebie jej wściekłe spojrzenie i miękko zaproponowała narzeczonemu złożenie życzeń jubilatowi, na co ten przystał z ulgą, nie mogąc znieść napiętej atmosfery. Po wymienieniu kilku uprzejmości, wymknęli się świdrującemu spojrzeniu kobiety.
– Sala cała, ofiar w ludziach brak – podsumował z humorem, gdy zbliżali się do otoczonego dalszymi krewnymi Romulusa.
Kuzyn uściskał go przyjaźnie, nie krępując się spojrzeniami starszych członków rodziny.
– Śliczna wiewióreczko – obdarzył ją równie długim uściskiem jak Teodora, odsunął się o krok, przyglądając się dziewczynie – wyglądasz rewelacyjnie. Postawię galeona, że ciotka nie była zachwycona.
– Troszeczkę.
Wymienili uśmiechy, Teodor w międzyczasie przywitał się z resztą krewnych. Gdy jego narzeczona i kuzyn pogrążyli się w dyskusji, zagadnął Klemensa Brinxa, trzeciego syna wuja Herberta:
– Jak sprawy w Ministerstwie? Pawie były dzisiaj bardzo niespokojne.
Krzaczaste brwi uniosły się ostrzegawczo, ale mężczyzna zmilczał komentarz. Zmierzył jedynie Teodora ostrzegawczym spojrzeniem.
Milczeli, siłując swoją siłę woli.
Nott nie miał zamiaru ustąpić, zamierzał próbować do skutku. Szokujące spotkanie z Potterem w domu państwa Weasley pobudziło jego ciekawość, a zignorowane plotki nagle nabrały znaczenia... być może nawet większego niż powinny. Kuzyn, starszy podsekretarz, był jednym z najlepiej poinformowanych pracowników ministerstwa. To on przekazał mu kilka tygodni wcześniej informację o sukcesie rozmów z Kervis, mimo że oficjalnie dokumenty zaakceptowano zaledwie wczoraj. Jeśli ktoś wiedział, co się działo, to bez wątpienia on.
Klemens przyglądał mu się uważnie, ważąc coś w myślach, aż w końcu złapał jego ramię i odsunął się od rozgadanej grupki.
Romulus rzucił im uśmiech znad ramienia Charis, jasnowłosej uzdrowicielki, narzeczonej milczącego Waltera Burke’a, i błyskawicznie zajął rozmową całą trójkę, odciągając ich uwagę od mężczyzn. Takie rodzinne przyjęcia organizowało się wyłącznie w celach stricte politycznych. Liczyła się rodzina, interes, a nie wzajemne animozje.
Różdżki zostawione pod opieką skrzatów gwarantowały jedynie słowne ataki.
Kuzyn udowodnił już nieraz, że można mu ufać, dlatego Teodor pozwolił, żeby ich spojrzenia się skrzyżowały. Romulusowi wystarczyła sekunda, zrozumiał, a w jego szerokim uśmiechu pojawiło się coś znajomo szyderczego, na widok czego Nott poczuł przypływ ulgi.
Czasami zaufanie to kwestia świadomości, że obie strony mają coś, czego potrzebuje ta druga.
– Wszystko normalnie, pawie mamroczą bez sensu. – Ostrożność w głosie Brinxa była bardziej znacząca niż oceniające spojrzenia, jakie rzucał mu ukradkiem.
Nott rozejrzał się po sali, upewniając się, że nikt nie zwraca na nich wyraźniejszej uwagi oraz zapewniając sobie czas na znalezienie sposobu, żeby dotrzeć do kuzyna.
Zamek tam był, to pewne, brakowało tylko odpowiedniego klucza.
– Skąd ta pewność? – upewnił się dla zachowania pozorów. Pełne politowania spojrzenie Klemensa było bardziej okrutne niż wymowne. – W takim razie obecność Pottera w domu mojej narzeczonej to przypadek? A młody Malfoy aportujący się tu i tam kolejny? Pawie doniosły o tylu plotkach, że Vane miałaby problem z ich wyprodukowaniem.
– Mylą się.
– Powtórzysz to Lucjuszowie? – zakpił, sięgając po drinka ze stolika za nimi i podając drugiego kuzynowi. – Jest bardzo dumny ze swojej siatki wywiadowczej...
Klemens przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, ale opanował się szybciej niż Nott to podejrzewał. Mężczyzna, który swoją pierwszą pracę dostał dzięki protekcji ojca i błyskawicznie – dzięki wrodzonym zdolnościom adaptacyjnym – wspiął się tak wysoko, był godnym przeciwnikiem.
Teodor obdarzył go nieznacznym uśmieszkiem.
– Plotki, ciągle te plotki... – Nie wyglądało na to, że Klemens ma zamiar się poddać. – A w każdej tkwi cząstka prawdy, choćby zniekształcona. Która więc plotka niesie w sobie więcej prawdy niż inne?
Klemens przyjrzał mu się krytycznie, pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem, jakby sam nie był pewien swojej decyzji, po czym upił łyk drinka, zanim odpowiedział:
– Nie wiem nic o młodym Malfoyu, może po prostu szuka narzeczonego?
– Potter zaprzeczył, więc to nie to.
– Zaprzeczył? – Klemens wyglądał na zszokowanego, usłyszana wiadomość nie zgadzała się najwyraźniej z posiadanymi przez niego informacjami. – I, przyznam, krążą po korytarzach plotki, że Funge kazał się stawić obu w swoim biurze, choć nikt nie wie, dlaczego minister wygląda na tak zdenerwowanego. Oficjalnie nic nie wiadomo, choć jednak z asystentek przypadkiem wypaplała, że może chodzić o cech mistrzów. Jednak to tylko niepotwierdzona plotka – zaznaczył wyraźnie, obawiając się, że zostanie źle zrozumiany. – Nie wiadomo, od kogo wyszła ani kto przekazał ją dalej. Znasz zasady.
– Źródło nieznane, wiadomość bez znaczenia.
Klemens zignorował te małe wtrącenie.
– W każdym razie podpisanie umowy z Kervis wywołało mniej szumu niż powinno. Po tych wszystkich manifestach, wyjcach i groźbach spodziewaliśmy się jakiś zamieszek. Ta cisza jest niepokojąca.
– Przez dwa lata ludzie zdążyli zaakceptować niewygodne fakty. Nowe tysiąclecie, nowe zasady. – Teodor był jednym z pierwszych czystokrwistych, który bez wahania poparł rewolucyjny pomysł Pottera. Nie szanował go jako Wybawcę, ale umiał docenić dobre plany na przyszłość – a ten był najlepszy.
– Nie wydaje się. Ministerstwo pozostaje w stanie wzmożonej czujności, każdy gość jest dokładnie prześwietlony, nie ma mowy, żeby ktoś niepowołany przedostał się do środka.
– A co jeśli zaatakują mugoli?
– To byłoby najgłupsze, co mogliby zrobić. Aurorzy rozniosą ich na strzępy, a grzywny dobiją. Taki atak byłby kompletnie nierozsądny, w żaden sposób się nie kalkuluje.
– Gdyby ci czarodzieje byli rozsądni, zrozumieliby, że tylko porozumienie z mugolami może zapewnić nam przetrwanie – zauważył rozsądnie, kiwnięciem odrzucając zaproszenie od Lisy, która machała do nich z rogu sali.
– Niektórzy są zbyt młodzi, żeby zrozumieć konsekwencje, inni zbyt starzy, przywiązani do tradycji. To ich jedyny drogowskaz. Nie zmienisz ludzi, Teodorze.
– Jeżeli jednak zostawić im tylko jedną drogę, podążą wzdłuż niej. A co jeśli Gildia faktycznie zamierza pomóc?
– Ci starcy pochłonięci własnym światem? Żartujesz, prawda? – Klemens prychnął z oburzeniem i niedowierzaniem. – Założę się o galeona, że nawet nie wiedzą, jaki dziś jest dzień. I oni niby mieliby zainteresować się jakimś projektem Ministerstwa? Czy wiesz, ile razy proszono – wręcz błagano – o konsultacje?
– Zawsze odmawiali? – domyślnie dorzucił Teodor.
– Pół biedy, jeśli odmawiali, człowiek chociaż wiedział na czym stoi. Ale co zrobić jak sowa wraca z nieotwartym listem, a wysłany pracownik po odstaniu dobrych paru godzin na zewnątrz wraca z podkulonym ogonem? Ostrożne z nich dranie, ani razu nie rzucili uroku na funkcjonariuszy – przyznał po chwili, z odcieniem podziwu w głosie. – Nawet głupiej grzywny nie szło im wlepić.
– Faktycznie, podejrzane, gdyby teraz sami wystąpili z inicjatywą – stwierdził z zastanowieniem Teodor, upił łyk i zamyślił się przez chwilę. Klemens również milczał, pogrążony w myślach. – A co jeśli to prawda? Jeżeli w końcu Potterowi i młodemu Malfoyowi udało się do nich dotrzeć?
– Nie wiem, Teo, naprawdę nie wiem. To mistrzowie w swojej dziedzinie, najlepsi z najlepszych. Jeśli oni stanęli po naszej stronie, to czekają nas kłopoty. Duże kłopoty.
Milczeli, póki u ich boku nie pojawił się Romulus, obejmując ich ramionami, przez co ich głowy znalazły się blisko siebie. Kieliszki w dłoniach drżały ostrzegawczo, ale zaklęcia ochronne, które na nie rzucono, zapobiegły tragedii. Nic, żaden przedmiot na sali nie mógł wykorzystany jako broń, rodzice zadbali o to.
– No, chłopaki, czemu się nie bawicie? Tyle uroczych dam czeka na wasze zaproszenie do tańca. Zostawcie te poważne tematy na potem – mówił wesołym tonem. Gdyby nie błysk w oku, łatwo szło się zwieść.
Klemens spojrzał na Teodora, a ten na niego, obaj zrozumieli, że to ostrzeżenie. Ich rozmowa przyciągała za dużą uwagę.
– Którą damę polecasz? A może pana? – spróbował wypytać go Nott.
– Trzy czwarte sali – z uśmiechem zakpił z nich Romulus. – Ciotka Gryzelda właśnie okrąża Wiewióreczkę, chyba zwietrzyła krew. Ellador podrywa małą rusałkę Waltera, z czego zarówno jego facet – jak mu tam, Pluto? – jak i Burke nie są zadowoleni.
– Pluriasz – uzupełnił Klemens z uśmieszkiem. – Po bogatym wuju–bankrucie.
– Eee... – Romulusa najwyraźniej zatkało. – Ciotunia Elizabeth morduje was wzrokiem od pierwszej chwili...
– Czyli nic nowego. – Tym razem Teodor nie mógł powstrzymać się od wtrącenia swoich trzech knutów.
– Sidony zdążyła się już upić, choć mówiłem jej, żeby nie mieszała Ognistej z elfami jajami. To fatalne połączenie dla żołądka. Na szczęście ciotka Calli pomogła jej się ogarnąć, bo inaczej strach podejść. Wuj Selwyn znów opowiada, jak to cudownie było podczas pierwszej wojny Voldemorta, więc proszę, Teo, ucisz go trochę. Uszy już więdną od tych stękań. Chociaż w moje urodziny mógł dać sobie spokój z tymi przestarzałymi historiami. I tak nikt ich nie słucha – albo nie chce, co na jedno wychodzi.
– Ktoś jeszcze pokazał się z tej lepszej strony?
– Cecylia próbuje zauroczyć jakiegoś chłystka, zdaje się, że to ten młodszy syn Lukrecji, któremu załatwili posadę w ministerstwie. Wy obaj pogrążyliście się w poufnej rozmowie, której sedna wszyscy zdają się domyślać. Urodziny w rodzinnym gronie jak zwykle okazały się totalną porażką, a nietrafione prezenty na pewno nie wynagrodzą straty czasu.
– Poznałeś Joannę – wytknął mu Klemens. – Pół pokoju zostało zawalone twoimi, jak to ująłeś, nietrafionymi prezentami, a zachwycona mina świadczy o tym, że jesteś usatysfakcjonowany zamieszaniem.
– Klemensie Brinxie, gdybym nie wiedział, ile masz lat, nazwałbym cię staruszkiem. Zawsze narzekasz jak wuj Selwyn, zabaw się trochę. – Błysnął zębami w uśmiechu, ale go nie przekonał.
Brinx zrzucił z siebie jego ramię, pożegnał się chłodno i podszedł do swojej narzeczonej, Joanny.
– Uraziłeś go – stwierdził oczywiste Teodor, obserwując równie uważnie jak Romulus Klemensa, który poprosił do tańca niziutką czarnulkę w jasnobłękitnej sukni.
– Uwielbia to. – Romulus zdawał się mówić to z przekonaniem, ale coś w łapczywym spojrzeniu, jakim patrzył na mężczyznę, przeczyło jego słowom. Dopiero po chwili spojrzał na Teodora i uśmiechnął się. – Klemensa zostaw na mojej głowie, ułagodzę go, nim minie przyjęcie. Wasza dyskretna rozmówka dotyczyła...?
– Plotek, kuzynie, tylko plotek.
– W takim razie powinieneś podzielić się nimi ze mną, nie uważasz? Jestem mistrzem ploteczek. – Uśmiechnął się łobuzersko, ale oczy pozostały poważne.
Teodor po raz któryś w swoim życiu uświadomił sobie, że Romulus, gdyby tylko chciał, mógłby być kimś naprawdę niebezpiecznym. Obdarzony urokiem osobistym i charyzmą, miał łatwość zjednywania sobie ludzi i wyciągania z nich sekretów. Umiał słuchać i wiedział kiedy powinny paść właściwe słowa. Panował nad nimi jak inni panują nad magią, a dzięki temu panował nad ludźmi. Nie, nie manipulował nimi, przynajmniej dotychczas tak nie było.
Z dziwacznym uczuciem niepokoju Teodor uświadomił sobie, ile w rzeczywistości wie jego kuzyn, nad iloma sekretami sprawuje pieczę. Jego tajemnice były niczym w porównaniu z tym, co mógł usłyszeć od innych członków rodziny. A reszta świata?
Romulus Nott był niebezpiecznym człowiekiem. Dobrze, że stał po jego stronie.
– Nie ma o czym mówić. Informacje okazały się zbyt mętne – wycofał się sucho, wiedząc, że wystarczy chwila, a jego obrona zostanie złamana. Kuzyn miał talent do naginania woli ludzi, tak że w końcu byli przekonani, iż to, co zasugerował im mężczyzna, jest ich własnym wyborem. Nie miał zamiaru dać się złapać w pułapkę.
– Plotki zawsze są mętne; ktoś coś szepnie, drugi nie dosłyszy – a człowiek się gubi. Myślę, że Draco szukał Pottera, żeby mu wkopać – rzucił lekko, odsuwając się od Teodora.
– Skąd...?
– Podobno mieli małą scysję przed restauracją, a później podpuścili kilku gości, żartując o swoim narzeczeństwie.
– Słyszałem już o tym.
Romulus spojrzał nie niego bez uśmiechu.
– Pawie Lucjusza są dobre, ale nie dość dobre. Jest jeszcze kilka rzeczy, których nie odkrył – i, jeśli Merlin da, nigdy ich nie odkryje.
– Możesz jaśniej?
– Nie – rzucił to takim tonem, jakby karcił niegrzeczne dziecko. – To nie są najważniejsze sprawy w tej chwili. Klemens nie wie wszystkiego, Lucjusz gubi się we własnych uczuciach do syna i próbuje przełamać niechęć do mężczyzny, który mu zabrał, ciebie interesuje tylko prawda, a ja... ja zbieram plotki.
Teodor nic już z tego nie rozumiał.
– Po co mi to mówisz?
– Żebyś przestał grzebać w sprawach, które cię nie dotyczą. Jeśli Gildia faktycznie postanowiła się wmieszać – a wcale nie twierdzę, że tak się stało – lepiej nie wchodź jej w drogę. Wbrew temu, co o nich opowiadają, to nie zniedołężniali starcy, ale potężni czarodzieje, mistrzowie w swoim fachu. Nie chciałbyś się im narazić, mogę ci to obiecać. I, na Merlina, przestań robić taką minę, uśmiechnij się, bo goście zaczną coś podejrzewać.
– Nie rozumiem, czemu mi to mówisz.
– Obaj z Klemensem lubicie grzebać się w sprawach, które was nie dotyczą. On chociaż ma wymówkę – swoją pracę, ale ty? To, że Potter lubi rodzinę twojej narzeczonej, nie znaczy, że jego życie powinno cię obchodzić. Odpuść sobie, ożeń się z Wiewióreczką i zapomnij, że kiedykolwiek chciałeś mieć coś wspólnego z całym tym światem. Nie warto.
– Twierdzisz, że właściciel „Proroka” nie powinien ingerować i zostawić sprawy tak jak są? Przerzucenie obowiązków na redaktorów wcale nie jest najlepszym wyjściem, powinieneś o tym wiedzieć najlepiej.
– Moje zobowiązania wobec rodziny nie mają tu nic do rzeczy – odparował Romulus, odetchnął głęboko i odsunął się na bok. – Rób, jak chcesz, Teo.
– Rezygnujesz? – To nie podobne do niego.
– Wiem, kiedy odpuścić, kuzynie. Żeby zrozumieć, musisz się sparzyć. Jak dziecko.
– Tak nisko mnie oceniasz?
Romulus uśmiechnął się ciepło i położył mu dłoń na ramieniu.
– Wręcz przeciwnie – gdybyś był kimkolwiek innym, nawet nie próbowałbym czegokolwiek zmienić. Ta ciekawość i umiłowanie prawdy kiedyś cię zabiją...
– Przesadzasz,
Teodor przyglądał się wzruszającemu ramionami kuzynowi, który już nie tryskał humorem jak przedtem. Czasami zastanawiał się, jak wiele ukrywa Romulus. Był najmłodszym synem najmłodszej córki, więc siłą rzeczy nikt nie traktował go poważnie. Jasne włosy, zapuszczone nieprzyzwoicie długo, w tym starym czystokrwistym stylu, który tak denerwował niektórych czarodziejów mugolskiego pochodzenia, pasowały do okrągłej twarzy o słabo zarysowanej szczęce. Szare oczy, oczy Nottów, zwykle płonęły życiem, roześmiane, zamyślone, zawsze miały w sobie coś, co przykuwało uwagę. Nie dało się nie patrzeć w te oczy, po prostu.
– Po prostu na siebie uważaj. Już niejeden dostał po łapach – i nie tylko – przez nieostrożną ciekawość. Zostaw sprawy ich własnemu biegowi – to moja rada. – Teodor spojrzał nie niego w taki sposób, że Romulus nie mógł się nie roześmiać. – Wiem, wiem, grzeczne słuchanie poleceń nie jest w twoim stylu. Po prostu przemyśl to, dobrze?
– To akurat mogę obiecać.
Teodor uśmiechnął się do Romulusa, tak szczerze jak tylko potrafił i kuzyn umiał to docenić. Wskazując na siedzące na niskich pufach kobiety, błyskawicznie zmienił temat:
– Wiewióreczka chyba całkiem nieźle sobie radzi z sępem. Nie wiem, jak ona to robi – cioteczka nawet nie chce na mnie patrzeć.
Nawet z tej odległości Teodor widział łobuzerski uśmiech na twarzy narzeczonej. Najwyraźniej rozmowa z ciotką Gryzeldą ją bawiła.
Romulus nadal przyglądał się kobietom z dziwnym wyrazem twarzy. Teodor czuł, że wie w czym rzecz. Ciotka Gryzelda jako jedna z nielicznych nie dawała się oczarować urokowi kuzyna, mimo że ten próbował wytrwale już od dłuższego czasu. Nott czuł, że to ma związek z tą awanturą sprzed lat, kiedy to Romulus niepotrzebnie wylał wszystkie swoje żale w towarzystwie gości ojca. To, że się nie lubił z wujem, było oczywiste od lat. Nikt nie znał przyczyny tej niechęci, ale istniała i utrudniała życie wszystkim wokół. Dziwnym trafem każda próba normalnej rozmowy tej dwójki kończyła się małym Armagedonem. Z tego, co Teodor zdążył się zorientować, wuja nie było nawet na przyjęciu. Ciekawe, czy wyszedł wcześniej czy po prostu nie przyszedł? A może to ciotka, jego siostra, miała go zastąpić?
Gryzelda nie kryła nawet swojej niechęci (ba! Ta kobieta nie kryłaby nawet swojej niechęci wobec Voldemorta... gdyby rzecz jasna go spotkała) wobec chrześniaka, więc czemu miałaby się zgadzać na taki przekręt? Nie ufała Romulusowi, a im bardziej negowała podobieństwa między nimi, tym bardziej mężczyzna próbował się do niej zbliżyć. Teodor nie rozumiał, dlaczego tak się działo i co popychało Romulusa do ciągłych, skazanych na porażkę prób.
A może te dziwaczne i uciążliwe krążenie wokół siebie było ich sposobem na wyrażenie swoich uczuć? Romulus zdawał się mieć niewyczerpaną energię i stale próbował przekonać do siebie chrzestną, a ona równie uparcie odrzucała wszelkie próby zawieszenia broni.
Czyżby wiedziała o czymś, z czego nikt inny nie zdawał sobie sprawy?
Nie, niemożliwe, uznał po chwili i postanowił ratować narzeczoną, która nie wyglądała na potrzebującą ratunku.



1




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Przeklęte sny 23
Przeklęte sny 21
Przeklęte sny do 25
Przeklęte sny 18
Przeklęte sny 22
Przeklęte sny części do 26 Sie 2010
Przeklęte sny 25
Przeklęte sny 17
Przeklęte sny 20
Przeklęte sny 19
Przeklęte sny 24
aa chemia ywno ci www.przeklej.pl, Technologia zywnosci, semestr III, chemia zywnosci
w6 Czołowe przekładanie walcowe o zebach srubowych
Pragniesz li przekleństw
Przekładnie cięgnowe
Przekladnie i sprzegla
Metabolizm AA 2003 2
Przekładnie łańcuchowe
8 Przekładnie łańcuchowe pasowe cierne

więcej podobnych podstron