Przeklęte sny
Hermiona
odgarnęła nieporządny kosmyk z twarzy i uważnie spojrzała na
przyjaciela. Nie próbowała nawet ukryć troski wyzierającej z
brązowych oczu.
–
Harry, kiepsko wyglądasz. Czy coś się stało? – zapytała cicho,
gdy w ciepły, lipcowy wieczór siedzieli na tarasie. Ginny jeszcze
nie wróciła z pracy – relacjonowała przebieg jakiegoś
podrzędnego meczu, a Ron grał z dzieciakami w quidditcha, więc
spędzali ten czas tylko we dwoje. – Czy ty i Ginny nadal
zamierzacie…?
–
Tak – przerwał jej szybko, a Hermiona zmarszczyła czoło. Nie
spodobało jej się to, co właśnie usłyszała. Kochała oboje, ale
Harry był jej bliższy, więc najpierw powinna zająć się jego
podłym samopoczuciem, a dopiero później zmyć mu głowę. – To
znaczy… u nas wszystko w porządku – poprawił się natychmiast,
ale to nie przekonało jego przyjaciółki. Harry próbował uniknąć
jej przenikliwego wzroku wbijając spojrzenie w porcelanową
filiżankę. Gorąca herbata była tym, czego właśnie potrzebował,
więc pośpiesznie upił łyk orzeźwiającego napoju.
–
A u ciebie? – inwigilowała dalej, nie spuszczając go z oka. Harry
nie musiał wcale na nią patrzeć, żeby wiedzieć, że właśnie
tak się zachowuje. Schylił głowę, ukrywając uśmiech, który
wkradł mu się na twarz. Hermiona przypominała Hardodzioba – była
tak samo uparta i podobnie świdrowała wzrokiem nieszczęsnego
delikwenta. – Jakieś kłopoty w pracy?
–
Nie – zaprzeczył, ale czując na sobie podejrzliwy wzrok
przyjaciółki, wyjaśnił lekkim tonem, jakby nie było to coś mało
ważnego: – Ostatnio kiepsko sypiam. To wszystko.
Naprawdę.
Hermiona
oczywiście nie dała się zwieść.
–
Harry, to całkiem normalne, że masz koszmary – zaczęła
uspokajającym głosem, a jej ciepła dłoń odruchowo przykryła
jego. Harry nie wyrwał ręki z mocnego uścisku, zdawał się
czerpać z niego tak potrzebną mu ostatnio otuchę. – Byłoby
dziwne, gdybyś ich nigdy nie miał. Każdy, kto przeżyłby to, co
ty… Niewiele osób poradziłoby sobie z normalnym życiem, gdyby
spotkało ich podobne doświadczenia. Harry, wiesz, że zawsze możesz
mi o wszystkim opowiedzieć, a ja cię wysłucham.
–
Wiem. – Harry spojrzał na szczery uśmiech na twarzy przyjaciółki.
To nie był oblicze dziewiętnastoletniej dziewczyny,
Panny–Wiem-I-Chcesz-Tego-Czy-Nie-I-Tak-Się-Dowiesz, lecz dojrzałej
kobiety, której życie nie raz dało w kość, ale ona za każdym
razem podnosiła się i z jeszcze większą determinacją parła do
przodu. Harry kochał tę twarz, po prostu. – Jesteś najbliższą
mi osobą, Hermiono. – Z twarzy kobiety nie znikał promienny
uśmiech. – Ale nawet ty nie rozumiesz...
–
Czego?
–
To nie koszmary nie pozwalają mi spać, lecz zwykłe sny – wyjawił
Harry, obserwując uważnie grę emocji na twarzy przyjaciółki, z
której nie zniknęło jeszcze zdziwienie, gdy stwierdziła:
–
Harry, obawiam się, że nic nie rozumiem…
–
Ja też nie… ale za każdym razem, gdy budzę się, pamiętam tylko
jedno – cichy szept, który mówi mi, że powinienem trafić do
Slytherinu.
–
Ale dlaczego? Przecież jesteś Gryfonem, tak jak ja. To bez
sensu.
Harry
poczochrał włosy i z rozbrajającą szczerością stwierdził:
–
Wiem. Tyle, że… – Mężczyzna zawahał się, nie wiedząc, czy
mówić dalej. Nigdy jakoś nie było okazji, żeby poinformować
przyjaciół o tym, że Tiara chciała umieścić go w Slytherinie.
Do tej pory prawdę poznali tylko Dumbledore i Al. Nikt więcej.
Harry spojrzał w zmartwioną twarz Hermiony i przypomniał sobie,
jak zawsze stała za nim murem, nawet wtedy, gdy odwróciła się od
niego reszta świata i ci, których uważał za swoich przyjaciół.
Nigdy go nie zdradziła, nie zawahała się, gdy przyszło jej
wybierać między nim a Ronem. Zasługiwała na prawdę, jak nikt
inny na świecie.
Hermiona
patrzyła na niego spokojnie, zagryzając delikatnie wargi. Czekała,
aż Harry będzie gotowy powiedzieć jej, co chce. Nie naciskała go,
wiedziała, że to nic by nie dało. Znała go bardzo dobrze i chyba
najlepiej ze wszystkich rozumiała, czemu postępuje tak a nie
inaczej.
–
Hermiono, pamiętasz, jak kiedyś przyznałaś się nam, że Tiara
chciała umieścić cię w Ravenclaw? – zaczął Harry, a kiedy
kobieta skinęła głową, spokojnie kontynuował: – W moim
przypadku było podobnie… tyle, że zamiast do Krukonów miałem
trafić do domu Salazara Slytherina… Snape pewnie dostałby
apopleksji, gdyby to usłyszał…
Hermiona
przyglądała mu się uważnie ze zmarszczonym czołem. Harry
zastanawiał się, jak zareaguje, gdy przemyśli całą sprawę. Nie
zdawał sobie sprawy, że zaciska palce tak mocno, że aż knykcie mu
pobielały. Jego przyjaciółka dostrzegła od razu i bez wahania
ujęła jego dłoń. Starannie rozmasowała napięte mięśnie i
spojrzała Harry’emu prosto w oczy. Szmaragdowe tęczówki wydawały
się spokojne, ale Hermiona od razu zauważyła obawę, jaką żywił
jej przyjaciel, choć chciał to przed nią ukryć.
–
Harry, nie ma znaczenia, gdzie chciała cię przydzielić Tiara.
Zdecydowałeś, że nie chcesz być Ślizgonem i to się liczy.
–
Ale…
–
Nie ma żadnego ale – przerwała mu zdecydowanie. – Nawet jeśli
twoja decyzja była błędem, o czym nie jestem przekonana, to
wszystko już rozstrzygnęło się dawno temu. Teraz musimy ponieść
konsekwencje swoich wyborów. Nie przejmuj się tym, co mogłoby się
wydarzyć. Takie gdybanie nie ma żadnego sensu, może tylko
zniszczyć to, co udało ci się osiągnąć. Harry, patrzenie w
przeszłość nic nie daje. Liczy się przyszłość.
–
Hermiono, może masz rację, ale co jeśli nie? Co wtedy? – zwrócił
jej uwagę Harry. – Może gdybym został Ślizgonem, udałoby mi
się zapobiec śmierci Cedrika, Syriusza, Moody’ego, Tonks i
Lupina, Snape’a? Może ocaliłbym…
–
Harry, to naprawdę nie ma sensu – przerwała mu zdecydowanym
tonem. Odgarnęła nieporządne pasmo włosów, które ciągle
wymykało się z misternego koka i spojrzała surowo na przyjaciela.
– Nie możesz obwiniać się o coś, na co nie masz już żadnego
wpływu! To głupota!
–
A jeśli nie? Może te sny to wskazówka, co mam zrobić? – W końcu
Harry zdecydował się przyznać do tego, co od jakiegoś czasu
krążyło mu po głowie. – Może mógłbym zmienić przeszłość
i ocalić wszystkich. Wyobraź to sobie.
Hermiona
nie chciała niszczyć złudzeń przyjaciela, ale miała pewność,
że ktoś to musi zrobić. Dobrze znała jego charakter i wiedziała,
że jak się zapali do jakiegoś pomysłu, to ciężko mu będzie
wybić go z głowy. Westchnęła cicho i podjęła się tego
niewdzięcznego zadania.
–
Harry, zrozum. Nawet gdyby ktoś sprowadzał ci te sny właśnie w
tym celu, to i tak nie mógłbyś ulepszyć przeszłości. Nie wolno
zmieniać tego, co było.
–
Całą trzecią klasę używałaś zmieniacza i dzięki niemu
ocaliliśmy Syriusza! – oburzył się Harry.
–
To prawda, ale chyba nie zrozumiałeś, dlaczego udało nam się tak
zrobić, Harry. Mogliśmy zmienić przeszłość, ponieważ w
momencie, kiedy przeżywaliśmy swoją przeszłość, nasze przyszłe
ja już ją zmieniały. Rozumiesz?
Harry
pokręcił głową. Wyjaśnienia Hermiony wydawały mu się
bełkotem.
–
Powiedz to jeszcze raz i prościej – poprosił.
–
Kiedy cofnęliśmy się w przeszłość zmienialiśmy tylko to, na co
mogliśmy mieć wpływ, prawda? Pamiętasz, dlaczego rzuciłeś
Patronusa? Wydawało ci się, że widziałeś swojego ojca, pobiegłeś
nad jezioro i wtedy zrozumiałeś, że to ty rzuciłeś to zaklęcie,
tak było?
–
Tak – przytaknął Harry.
–
To znaczy, że jednocześnie w tym samym czasie istniałeś w dwóch
miejscach: jeden Harry ten z przeszłości próbował bezskutecznie
uratować Syriusza, a drugi z przyszłości rzucił zaklęcie. Tylko
dlatego mogłeś zaingerować w swoją przeszłość. Gdybyś tego
nie zrobił, zmieniłbyś wtedy przyszłość, w której podróżowałeś
w przeszłość, czyli…
–
Powstałoby błędne koło.
–
Właśnie. – Hermiona obrzuciła go aprobującym spojrzeniem.
–
Czyli, gdybym cofnął się w przeszłość i został przydzielony do
Slytherinu, stałoby się coś podobnego? – zapytał.
–
Harry, nikt tego nie wie, zasady są jasne – nie wolno zmieniać
przeszłości, bo nikt nie zna konsekwencji. Być może
doprowadziłoby to zachwiania równowagi czasoprzestrzeni i
zniszczenia świata.
–
W takim razie, co mam zrobić z tymi snami? – zapytał Harry, lekko
załamany. Hermiona racjonalnie wyjaśniła mu, dlaczego nie wolno
zmieniać przeszłości i chcąc nie chcąc, zaakceptował to, ale
nadal nie wiedział, co oznaczają te dziwne majaki senne, ani
dlaczego mu się śnią.
–
Może ktoś rzucił na ciebie jakiś urok? Ale jaki?... hm… nic w
tej chwili nie przychodzi mi do głowy – Zamyśliła się Hermiona.
Harry upił łyk zimnej już herbaty, przypatrując się uważnie
przyjaciółce. Był ciekaw, na jaki pomysł wpadnie. Sam nie miał
już żadnych koncepcji. Czuł się potwornie zmęczony – od
miesiąca nie przespał spokojnie żadnej nocy. Ziewnął ukradkiem.
– Będziesz musiał udać się do św. Mungo, może oni znajdą
jakieś wyjaśnienie. Postaram się poszukać coś w Liberum Ars
Magica, powinno coś tam być, jak nie… – Hermionie nigdy nie
dano dokończyć, bo na taras wpadła mała bomba energii z
rozczochranymi ciemnymi włosami, która od razu rzuciła się ojcu
na kolana.
–
Tato! Wygraliśmy! – krzyczał radośnie Al. – James musi mnie
słuchać! Dzięki, tato! Twój pomysł był genialny!
Harry
uśmiechnął się szeroko i przytulił syna. Nad jego głową
wymienił porozumiewawcze spojrzenia z przyjaciółką, która
również rozpromieniła się na widok nadchodzącego męża. Harry
ukrył uśmiech we włosach syna. Wszystko będzie dobrze. Musi być.
***
Harry
i Hermiona siedzieli w salonie i zajadali się pysznymi ciasteczkami,
które przygotowała dla nich Molly. Przekomarzali się wesoło,
podczas gdy ich współmałżonkowie toczyli zażartą kłótnię w
kuchni. Oboje udawali, że nic nie słyszą. Zdążyli już się
przyzwyczaić do nieustannych sporów, jakie toczyło między sobą
rodzeństwo Weasley. Tym razem poszło im o Billa i Fleur.
–
Ciekawe, kiedy będą mieli dość? – zapytał cicho Harry,
wskazując głową na drzwi prowadzące do kuchni.
–
Pewnie nigdy. Ale za jakieś pięć minut wpadnie tutaj mój mąż
czerwony niczym piwonia i zacznie narzekać na twoją żonę. –
Hermiona skrzywiła się, gdy usłyszała rumor dobiegający z
pomieszczenia.
–
Ron przynajmniej się chwilę pozłości i mu przejdzie, za to Ginny…
– westchnął Harry, przypominając sobie, jak zachowywała się
jego żona po ostatniej kłótni z bratem.
–
Oboje są okropni! – stwierdzili jednocześnie i cichy, niewesoły
śmiech pomógł trochę rozładować atmosferę. Z kuchni nadal
dobiegały podniesione głosy.
–
Harry, nadal jesteś przekonany, że to jedyne wyjście? – zapytała
Hermiona, sięgając po kolejne ciastko.
–
Ginny i ja… to nie ma już sensu. Kocham ją, ale sama
rozumiesz…
Kobieta
uważnie przyjrzała się przyjacielowi. Wyglądał na przemęczonego
z sinymi podkówkami pod oczami i napiętymi rysami twarzy, nawet
zwykle intensywna zieleń tęczówek zdawała się przyblaknąć.
–
Rozumiem… – przytaknęła i przytuliła go lekko. Jej przyjaciel
zdawał się właśnie tego potrzebować. Zwykłej bliskości kogoś,
kto go kocha i się o niego troszczy. Przylgnął do niej,
rozkoszując się tym zniewalającym uczuciem, jednak po chwili
oderwał się z zawstydzonym uśmiechem. Harry nadal słabo sobie
radził z okazywaniem uczuć bliskim, jedynie w obecności tych,
którym ufał, zdawał się rozluźniać na krótką chwilę, tym
cenniejszą im rzadziej występowała.
Hermiona
w ułamku chwili zrozumiała, dlaczego im się nie układa. Ginny nie
umiała zaakceptować życia ze swoim bohaterem, który ma problemy z
okazywaniem uczuć na co dzień, więc znalazła sobie kogoś, kto
spełniał jej tęsknoty. Szkoda tylko, że nie potrafiła szczerze o
tym powiedzieć. Ukrywając swoje uczucia, powoli niszczyła więź
ze swoim mężem, a Harry nigdy nie wybaczy zdrady. Zauważył jej
chłód i lodowatą obojętność, dlatego chce się rozstać. Gdyby
wiedział, dlaczego Ginny tak się zachowuje…
–
Hermiono, nie przeszkadzam ci? – zapytał Harry z lekko kpiącym
uśmiechem. Kobieta odruchowo przygładziła jego włosy i dopiero
wtedy spojrzała mu w twarz, nadal zawstydzona.
–
Mówiłeś coś?
–
Pytałem, jak twoja ustawa o prawach magicznych stworzeń? –
powtórzył Harry z cierpliwością. Z kuchni dobiegł głośny
łoskot, ale oboje udawali, że nic nie słyszą.
–
Świetnie! – wykrzyknęła entuzjastycznie. – Udało mi się
przekonać Erniego i Susan, poprą mnie podczas głosowania.
–
Ile głosów ci jeszcze brakuje? – zapytał Harry, machinalnie
sięgając po ciastko. Na talerzyku zostało już ich niewiele,
dlatego Hermiona jednym ruchem różdżki sprawiła, że wypełnił
się od nowa. – Dzięki – wymruczał mężczyzna.
–
Dziesięciu. – Czarownica uśmiechnęła się radośnie.
–
To prawdziwy sukces. Gratuluję! Jeszcze nigdy nie byłaś tak
blisko.
–
Wiem, ale teraz najtrudniejsze przede mną – gdyby udało mi się
przekonać Malfoya, wtedy zdobyłabym głosy czystokrwistych…
Harry
naprawdę chciał, żeby praca Hermiony nie poszła na marne, ale jej
misja miała kiepskie perspektywy. Malfoy nigdy nie da się przekonać
do tej ustawy. Żadne pieniądze, perswazje go nie przekonają, to
pewne.
–
Hermiono, nie chcę, żebyś mnie zrozumiała… ale szanse
przekonania Malfoya są… znikome
–
Jeśli jest choć cień nadziei, muszę spróbować… w innym razie
cała moja praca będzie bez znaczenia. – Hermiona wyglądała na
zdeterminowaną, więc Harry postanowił zachować swoje wątpliwości
dla siebie. Może tylko wspierać przyjaciółkę w jej
przedsięwzięciu i służyć pomocą. – Harry, prawie
zapomniałabym o tobie – twoje sny… nadal je masz?
Mężczyzna
pokiwał głową i powoli odłożył ciastko na talerz. Stracił
apetyt na słodkości.
–
Byłeś u uzdrowicieli?
Harry
skrzywił się, gdy przypomniał sobie wczorajszą wizytę w
szpitalu.
–
Niestety tak – przyznał z nieszczęśliwą mina. Hermiona nie
mogła powstrzymać uśmiechu na widok jego miny. Zachowywał się
jak dziecko, któremu obiecano cukierka, a dano niesmaczny eliksir. –
Nie ma się z czego śmiać! – zareagował ostro. Jego przyjaciółka
momentalnie zesztywniała i obrzuciła go badawczym spojrzeniem. –
Przepraszam, chyba jestem przemęczony – cicho mruknął Harry,
spuszczając wzrok i jednocześnie pocierając czoło. Hermiona nadal
obserwowała go uważnie ze zmartwioną miną. Nie wiedziała, w jaki
sposób pomóc przyjacielowi. – Uzdrowiciele nie mają pojęcia, co
mi dolega. Zrobili masę badań, z których kompletnie nic nie
wynikło.
–
Przykro mi… miałam nadzieję…
–
Ja też – wpadł jej w słowo Harry, kiwając lekko głową. W
kuchni zapanowała względna cisza, co mogło oznaczać, że
rodzeństwo się albo pogodziło albo pozabijało. Przyjaciele
wymienili spojrzenia i czekali na rozwój sytuacji.
Nagle
do salonu wpadł przerażony Ron i jednym susem znalazł się przy
żonie.
–
Szybko! Ona płacze! – wystękał między kolejnymi wdechami
powietrza, trzymając się mocno za żebra. Z przerażoną miną,
nieporządną rudą strzechą i upacianym sadzą nosem prezentował
się komicznie, ale nikomu nie było do śmiechu.
Hermiona
nie wahając się ani sekundy, od razu pobiegła do kuchni. Kiedy
Harry chciał iść za nią, jego przyjaciel go powstrzymał.
–
Zostaw, Harry! To babskie sprawy!
Harry
opadł na kanapę obok swojego przyjaciela i spojrzał na niego
uważnie.
–
Co się stało? – zapytał.
–
Rzuciła na mnie zaklęcie godzące i rozbeczała się – wyjaśnił
krótko Ron, przypatrując się swoim dłoniom.
–
Co jej powiedziałeś? – spytał go bardzo powoli Harry. Jego
przyjaciel od razu rozpoznał w jego głosie charakterystyczne groźne
nuty, które bardzo mu się nie spodobały.
–
Że powinna zająć się swoim małżeństwem, a nie wtrącać w
Billa… no i… że nie zasługuje na ciebie – dodał dużo
ciszej, nie podnosząc wzroku. – Harry, myślałeś, że nie widzę,
jak ona cię traktuje? Wiem, że próbowałeś udawać, że wszystko
jest w porządku, ale nie jestem ślepy! – wybuchnął nagle Ron i
podniósł wzrok na Harry’ego. Bez lęku patrzył mu prosto w oczy,
jakby chcąc rzucić mu wyzwanie. – Jesteś moim kumplem a ona moją
siostrą, ale w sporze między wami zawsze stanę za tobą –
obiecał, a koniuszki uszu mu poczerwieniały. Harry wiedział, że
jego przyjaciel mówi prawdę i nie miał pojęcia, co powinno się w
takiej sytuacji powiedzieć. W końcu wybąkał:
–
Dzięki.
–
Nie ma za co, stary! Zostało jeszcze trochę tych ciasteczek? –
zapytał Ron, rozglądając się uważnie po salonie. Dostrzegł
talerzyk i od razu przysunął go do siebie. – Zgłodniałem.
–
Jasne! Zostawiliśmy wam trochę.
***
–
Harry, przeszukałam cały księgozbiór Liberum Ars Magica, ale
nigdzie nie znalazłam żadnego zaklęcia, które przypominałoby
swoimi skutkami twoje sny. Napisałam też do pani Pince, może jej
uda się coś znaleźć w bibliotece Hogwartu. Jeśli to nic nie da,
pozostanie nam jeszcze jedno miejsce do sprawdzenia, ale nie wiem,
czy to będzie możliwe. Prawdopodobnie nie. – Hermiona
westchnęła.
Harry
przytulił ją lekko do siebie.
–
Dziękuję, że się tak starasz. Naprawdę nie możesz się tak
przemęczać z mojego powodu.
–
Harry, z dnia na dzień wyglądasz coraz gorzej i każesz mi się nie
przejmować? Raczysz żartować? – Harry’emu nie umknął wyrzut
w głosie przyjaciółki. Wiedział, że naprawdę się o niego
martwi, ale prawdę mówiąc, zaczynała go już denerwować ta
troska. Wszyscy zdawali się załamywać nad nim ręce. Molly wpadała
codziennie i przygotowywała mu posiłki, jednocześnie mamrocząc
pod nosem na głupotę swojej córki, która zamieszkała ze swoim
ukochanym w Londynie. Ted próbował wyciągać go na miasto razem z
resztą aurorów, niby w celach rozrywkowych, ale tak naprawdę bojąc
się go zostawić samego w pustym domu. Cała rodzina Weasleyów
zjednoczyła się w wysiłkach zmuszenia go do uczestnictwa w życiu
towarzyskim i codziennie zapraszano go to na obiad, to na kolację.
Jego asystentka stwierdziła głośno i wyraźnie, że się o niego
martwi, mimo że zwykle nie przejmowała się nikim prócz samej
siebie. Nawet Kingsley zaczął przypatrywać się mu dziwnie.
Jeszcze tego brakowało, żeby go wysłał na przymusowy urlop. Harry
zmusił się do szczerego uśmiechu, liczył, że uda mu się uniknąć
kazania przyjaciółki. Płonna nadzieja.
–
Harry, jeśli nie zaczniesz sypiać, twój organizm tego nie
wytrzyma. Codzienny wysiłek, jakiego wymaga praca aurora, w
połączeniu z brakiem snu i nieodpowiednim odżywianiem doprowadzi
cię do wycieńczenia. Musisz sypiać, inaczej źle to się skończy.
Eliksiry ci nie pomagają?
Harry
udał, że nie słyszy pytania, pozornie zajęty krojeniem ogórka.
Cisza przedłużała się i w końcu przyznał się przyjaciółce do
braku efektów działania eliksirów, które dla niego
przygotowała.
–
Harry, to poważna sprawa. Może rzucę na ciebie zaklęcie
usypiające? – zaproponowała, wyciągając kilka kromek
chleba.
Mężczyzna
potrząsnął głową.
–
To nic nie da. W szpitalu rzucili je na mnie. Bezskutecznie. Chcieli
mnie nawet zatrzymać na jakieś specjalistyczne badania, bo nie
mieli jeszcze takiego przypadku jak ja, ale udało mi się wymówić.
–
Powinieneś wziąć w nich udział – skarciła go. – Skoro nawet
wyspecjalizowani pracownicy św. Mungo nie potrafili zmusić twojego
organizmu do spokojnego snu, musimy znaleźć inny sposób. I to
szybko. Inaczej… – Hermiona odwróciła się do niego plecami,
sięgając po margarynę.
Tym
wybiegiem nie ukryła przed nim swojej obawy. Harry odłożył nożyk
i przygarnął do siebie przyjaciółkę.
–
Hermiono, wszystko będzie w porządku, nie musisz się tak
przejmować. W końcu jestem tym, który wielokrotnie przeżył
bliskie spotkania z Voldemortem. Wybraniec. Pogromca Sama–Wiesz–Kogo.
Ten, Który Przeżył Jeszcze Raz.
Potter–Cholerny–Zbawca–Świata.
Jego
przyjaciółka zachichotała. Harry również uśmiechnął się
lekko i wypuścił ją z objęć. Wrócił do przerwanego krojenia.
–
Jakbym słyszała Malfoya – prychnęła cicho. Zaraz jednak na jej
twarz wróciło zaniepokojenie. – Prorok może nazywać cię, jak
chce, ale jesteś zwykłym człowiekiem, a nie jakimś bogiem i ta
sytuacja źle się skończy, jeśli w porę nie zareagujemy. Harry,
musisz o siebie dbać.
–
Przypominasz w tym momencie naszą teściową – zauważył z
niewinną miną mężczyzna. Posmarował kromkę i zaczął układać
na niej warzywa. – Wpada do mnie codziennie i utyskuje na moją
ubogą dietę.
–
To nie powód do żartów! Jak możesz zachowywać się, jakbyśmy
przesadzały?! – oburzyła się Hermiona. – Wiesz, że się o
ciebie martwimy, ty wredny egoisto! – Bez wahania szturchnęła go
w bok.
Harry
spojrzał na nią i roześmiał się. Naprawdę nie mógł się
powstrzymać – jego przyjaciółka zachowywała się jak kwoka
trzęsąca się nad pisklakami. Jego zachowanie rozwścieczyło
jeszcze bardziej kobietę.
–
Harry, masz natychmiast przestać! – wybuchnęła, z oburzenia aż
dygotała. – Musisz myśleć o dzieciach! Co się z nimi stanie,
gdy coś ci się przydarzy? I jeszcze cała ta sytuacja z Ginny,
myślisz, że one się nie martwią?
Śmiech
Harry’ego momentalnie ucichł. Obrzucił przyjaciółkę ostrym
spojrzeniem. Hermiona od razu zrozumiała, że przesadziła.
–
Harry, przepraszam – zmitygowała się. – Ale sam rozumiesz…
–
Wiem, – przerwał jej – ale to nie powód, żebyś obrzucała
mnie takimi wymówkami. Myślisz, że nie martwię się, jak całą
tę sytuację z Ginny przeżywają moje dzieci? Otóż nie. Nie
przerywaj mi – warknął, zanim Hermiona zdążyła się wtrącić.
– James zrobił się nienaturalnie cichy – minął już wrzesień,
a ja nie dostałem od Minerwy żadnej wiadomości o jego złym
zachowaniu ani jakimkolwiek szlabanie, który zdążył zarobić.
Lucy doniosła mi, że Lily śnią się koszmary, w których coś
przydarza się mnie albo jej braciom. Natomiast Al… o niego martwię
się najbardziej – zawsze był najspokojniejszy i najmądrzejszym z
moich dzieci, a teraz zachowuje się niczym paranoidalny pustelnik.
Odsunął się od wszystkich znajomych i rodziny, wolny czas spędza
samotnie gdzieś w zamku. Żadne z nich nawet nie wspomina o matce.
Jak mogłaś powiedzieć, że nie przejmuję się swoimi dziećmi? –
zapytał z wyrzutem. – Myślałem, że mnie znasz…
–
Harry, to nie tak… poniosło mnie… – Rozluźniła trochę
dłonie – na skórze pozostały głębokie ślady od paznokci –
odetchnęła głęboko i zaczęła jeszcze raz: – Masz rację. Nie
powinnam była tego insynuować, ale boję się. Czy tak trudno ci to
zrozumieć?
Wiedział,
aż za dobrze, czym jest niepokój i obawa o szczęście i zdrowie
bliskich, dlatego jego złość wyparowała w ułamku sekundy. Poczuł
się zawstydzony swoją wcześniejszą reakcją. Nie chciał, żeby
przyjaciółka się o niego martwiła, ale to nie powód, żeby na
nią napadać. Straszliwie bezradny wobec tych sprzecznych uczuć
przeczesał palcami nieporządną fryzurę.
Hermiona
patrzyła na niego przepraszająco. Mimo że znała dobrze swojego
przyjaciela, czasami zapominała, jaki jest naprawdę. Zdarzało się,
że dawała się zwieść pozorom, jak cała reszta świata, dlatego
biorąc to pod uwagę, postanowiła zaczekać na reakcję Harry’ego,
który po chwili uśmiechnął się do niej ze zrozumieniem. Wszystko
będzie w porządku.
–
A co tam u Malfoya? Udało ci się go przekonać? – zapytał po
jakimś czasie, układając kanapki na talerzyk.
Hermiona
nalała im herbaty i dopiero wtedy odpowiedziała:
–
Na razie nie. Jest uparty jak Ron, ale robię postępy… Mam już
wprawę w radzeniu sobie z męską głupotą. Ups!
–
Właśnie. Chyba zapomniałaś z kim rozmawiasz – Harry uśmiechnął
się do niej przekornie, obserwując, jak na twarzy przyjaciółki
pojawia się rumieniec zdradzający zawstydzenie. – Męska głupota,
tak, panno Granger? Ciekawe, co by na to powiedział twój mąż? –
zapytał, kiedy szli do salonu – Hermiona niosła napoje, a Harry
jedzenie.
Rozsiedli
się wygodnie w niskich fotelach i dogryzali sobie wzajemnie, póki z
pracy nie wrócił zmaltretowany Ron. Do nosa miał przyczepiony
styropianowy kubek o jaskrawo różowym kolorze, który wyśpiewywał
narodowy hymn Zimbabwe, a przynajmniej takie wrażenie odniósł
Harry słuchając tej melodii.
–
Nie pytajcie! – westchnął tylko Ron i zmęczony opadł na kanapę.
Jego żona i przyjaciel – podli zdrajcy – chichotali w
najlepsze.
***
–
Jesteś pewna, że to naprawdę jedyne wyjście? – po raz enty
upewnił się Harry, spoglądając z nadzieją na
przyjaciółkę.
Hermiona
wzniosła oczy do nieba, które tego dnia było wyjątkowo czyste.
Udało jej się opanować irytację i prawie spokojnie oświadczyła:
–
Tak, Harry. I mam nadzieję, że nie będziesz się już więcej razy
pytał, bo będę zmuszona powiedzieć ci parę słów do słuchu.
Jej
przyjaciel uśmiechnął się niewinnie, jakby wcale nie przestraszył
się jej groźby. Pewnie tak było, bo odważył się przypomnieć o
liście od pani Pince.
–
Harry, jeśli jeszcze raz będę musiała ci wszystko wyjaśniać, to
bądź pewien, że rzucę na ciebie jakąś porządną klątwę!
–
Ale… – próbował zaprotestować, ale Hermiona nie dała mu
skończyć.
–
Słuchaj uważnie, bo nie mam zamiaru się powtarzać: egzemplarz
woluminu, o którym informacje znalazła Irma, znajduje się w
prywatnej bibliotece Malfoyów. Jedyny tom, który ocalał do naszych
czasów – dodała z naciskiem, obserwując uważnie grę emocji na
twarzy przyjaciela, który chyba w końcu przyjął jej słowa do
wiadomości. – Musimy przekonać Malfoya, żeby ją nam udostępnił.
Biorąc pod uwagę, że ty i on się nie znosicie, a ja jestem tą
szlamą, która ostatnio natrętnie go nachodzi, to nie będzie
łatwe… o ile w ogóle możliwe, więc proszę powstrzymaj się od
wszelkich krytycznych uwag, bo nie ręczę za siebie! –
ostrzegła.
Harry
pokiwał głową, w ten niewerbalny sposób zgadzając się z
zdenerwowaną przyjaciółką. Hermiona poczuła wyrzuty sumienia,
ale nie na tyle silne, by zrezygnować ze swojego planu. Musiała
pomóc przyjacielowi, nawet jeśli samemu zainteresowanemu wcale to
się nie podobało.
Przyjrzała
się uważnie Harry’emu i z bólem serca przyszło jej zaakceptować
jego wygląd, ale rozumiała, że przyjaciel nie zgodzi się na żadne
zaklęcia maskujące, dzięki którym możliwe stałoby się ukrycie
prawdziwej aparycji. Pewnie nic by to nie dało – Malfoyowie na
pewno korzystają z skomplikowanych uroków ochronnych, takich
samych, w jakie wyposażono biura w ministerstwie, nie pozwalających
wejść osobom pod wpływem magicznych klątw do rezydencji,
przemknęło jej zaraz przez głowę. Przecież czarodzieje o ich
pozycji muszą mieć wszystko, co najlepsze.
Wiedziała,
że Malfoy nie zawaha się przed wykorzystaniem sytuacji i z
pewnością skomentuje w niezwykle brutalny sposób to, jak
prezentuje się jego antagonista z czasów szkolnych. Jej samej
trudno przyszło opanować przerażenie, gdy zobaczyła Harry’ego w
jaskrawym słońcu, które bezlitośnie obnażyło całą prawdę. Od
kiedy Kingsley zmusił go do wzięcia urlopu, widywali się u niego w
domu, gdzie zawsze panował miły półmrok, więc nie miała
pojęcia, że sytuacja jest aż tak tragiczna. Dopiero dziś
zobaczyła, jak naprawdę wygląda jej przyjaciel.
Zielone
tęczówki wydawały się prawie czarne, zsiniała skóra wokół
oczy nadawała mu wygląd pokonanego boksera, który kilkakrotnie
zderzył się z pięścią przeciwnika. Zwykle jasna cera Harry’ego
– tylko latem wyglądająca na opaloną – teraz była trupioblada
i przezroczysta. Hermiona mogła policzyć każdą żyłkę na twarzy
przyjaciela. Rysy wydawały się tak napięte, jakby zaraz miały
pęknąć. Nawet usta miały przerażająco jasny kolor. Gdyby ktoś
spotkał Harry’ego w ciemnym zaułku, na pewno pomyślałby, że to
wampir na głodzie.
Hermionie
nie umknęło również osłabienie, jakie wręcz emanowało z
postawy mężczyzny. Nie zachowywał się energicznie i wesoło jak
zwykle, wydawało jej się, że zaczyna mu brakować siły nie tylko
na poruszanie się, ale również na mówienie, czy choćby
myślenie.
–
Hermiono, jesteśmy na miejscu! – wystękał Harry, gdy w końcu
zbliżyli się do rezydencji Malfoyów. Hermiona z niepokojem
słuchała jego płytkiego, urywanego oddechu.
Zanim
zdążyła zapukać, na progu stanął starannie odziany skrzat,
który bez słowa wpuścił ich do domu, a następnie zaprowadził do
jakiegoś okazałego pokoju, gdzie zostawił ich samych. Harry usiadł
się w jednym z pokrytych białym obiciem foteli, podczas gdy
Hermiona z ciekawością rozglądała się po eleganckim wnętrzu. Od
razu spostrzegła, że w pomieszczeniu znajdują się rzeczy
najlepszego gatunku, wszystkie gustowne i stylowe, świetnie
komponujące się z szykownymi meblami. Zachwyciły ją delikatne,
porcelanowe figurki stojące na wyeksponowanym miejscu, więc
podeszła bliżej, chcąc przyjrzeć się im dokładniej.
–
Weasley i Potter! – rozległ się niski głos, który trudno byłoby
nie zidentyfikować. Malfoy. – Cóż za ważna sprawa sprowadza do
mojego domu bohaterskiego Pottera i jego inteligentną przyjaciółkę?
Zaciekawił mnie twój lakoniczny liścik, Weasley – zwrócił się
bezpośrednio do Hermiony, która opanowała się i spokojnie,
świetnie panując nad swoją mimiką, odwróciła się w stronę
gospodarza.
Malfoy
stał wygodnie oparty o framugę drzwi, ironicznie uśmiechnięty.
Jego srebrzyste oczy uważnym spojrzeniem omiotły jej twarz i
figurę, później zwróciły się w stronę pochylonego nad swoimi
kolanami Harry’ego.
–
Potter, jeśli postanowiłeś wyzionąć ducha na moim perskim
dywanie, to zmuszony jestem cię wyprosić – ciągnął dalej tym
samym znudzonym tonem, z którym zwrócił się do niej. Kiedy Harry
wydawał się nie reagować, usta Malfoya rozciągnęły się w
szyderczym grymasie i pouczył mężczyznę: – W kulturalnym
towarzystwie przyjęło się zasadę, że rozmówcy patrzą sobie w
twarz, więc może łaskawie zastosujesz się do niej. Nawet świętego
Pottera obowiązują pewne reguły.
Hermiona
uważnie obserwowała Malfoya, dlatego zdążyła dostrzec, jak
prawie niezauważalnie zmienił się wyraz jego oczu, gdy Harry
podbechcony wyzwaniem spojrzał na niego groźnie. Mignęło w nich
coś, czego nie była w stanie zidentyfikować, zanim zagościła w
nich zwykła obojętność przyprawiona rozbawieniem, jakby Malfoy
świetnie się bawił całą sytuacją.
Hermiona
zdecydowała się przerwać milczący pojedynek, jaki toczyli między
sobą mężczyźni. Nie mieli czasu na bzdury.
–
Malfoy, chcieliśmy cię prosić o zgodę na korzystanie z twojej
prywatnej biblioteki – zaczęła.
–
Nie ma mowy – powiadomił ją rzeczowo Malfoy bez podawania
jakiegokolwiek uzasadnienia. Hermiona opanowała nagłą ochotę, by
trzepnąć go w tą zadowoloną gębę i spróbowała jeszcze raz.
–
Właściwie to potrzebny jest nam jeden konkretny wolumin.
–
To już ciekawsze, kontynuuj – zachęcił ją gospodarz, nadal
uważnie obserwując Harry’ego, który siedział zamyślony na
fotelu i wpatrywał się w widok, jaki mógł dostrzec za oknem.
Hermiona przyglądała im się ze zmarszczonym czołem. Nie
wiedziała, w jaki sposób przekonać Malfoya do wypożyczenia im
potrzebnego tomu, ale musiała spróbować, tym bardziej, że to
mogła być ich ostatnia nadzieja. Dla Harry’ego była gotowa na
wszystko. Nawet jeśli przyjdzie jej błagać tego zasuszonego dupka…
czy tez pożegnać się ze swoją ustawą, zrobi to dla
przyjaciela.
–
„Magia snów” – rzuciła krótko.
Te
dwa słowa w ułamku sekundy wzbudziły zainteresowanie Malfoya,
który przestał obserwować Harry’ego i wbił świdrujące
spojrzenie w kobietę. Hermiona starała się nie mrugać, nie
chciała, żeby Ślizgon odniósł wrażenie, że się go obawia.
–
Malfoy, to naprawdę ważne i …
–
Zgoda.
–
…powinieneś wziąć pod... - kontynuowała niezrażona Hermiona,
gdy nagle dotarło do niej, co właściwie powiedział Malfoy. – Co
takiego?
–
Zgoda – powtórzył mężczyzna, najwyraźniej świetnie się
bawiąc jej zaskoczeniem.
–
Bez żadnych warunków? – upewniła się Hermiona, rzucając mu
badawcze spojrzenie.
–
Malfoyowie nie stawiają warunków – mruknął, a czarownica
odetchnęła z ulgą – my tylko żądamy – dokończył z
uśmiechem.
Hermiona
nie opanowała sapnięcia oburzenia, które jej się wymknęło.
Malfoy wyglądał na cholernie zadowolonego z siebie, a Harry…
Harry patrzył w okno.
***
Hermiona
i Harry otrzymali pokoje blisko siebie, więc kobieta bez wahania
wpakowała się do sypialni przyjaciela, nie przejmując się nawet
czymś równie prozaicznym jak pukanie.
–
Jak mogłeś się zgodzić? To szaleństwo, Harry! – krzyczała na
niego od wejścia.
–
Sama stwierdziłaś, że zdobycie pozwolenia od Malfoya jest jedynym
wyjściem! – żachnął się, odwracając się w jej stronę. Zanim
jego wzburzona przyjaciółka wparowała do pokoju, podziwiał
doskonałą linię horyzontu.
Harry
zdawał sobie sprawę, że zachowuje się dziwnie, ale nie potrafił
postępować inaczej. Normalnie. Od kiedy zaczęły śnić mu się te
sny, a potem zobaczył Ginny z NIM, nie umiał być takim jak kiedyś.
Coś w nim umarło, odeszło na zawsze i w tych licznych ostatnio
chwilach szczerości przyznawał się sam przed sobą, że nie żałuje
tej zmiany. Życie toczyło się dalej, bez niego, co sprawiało mu
przewrotną satysfakcję. Wreszcie miał czas tylko dla siebie i czuł
dziwną błogość. Co z tego, że od jakiegoś czasu nie sypia? A
właściwie sypiał, o ile można tak nazwać krótkie drzemki, które
nie przynosiły mu większej ulgi ani wytchnienia, ale rozjaśniały
mgiełkę myśli wirującą w jego głowie. Wreszcie przyznawał się
do tych uczuć, spychanych na margines świadomości, które nie
pasowały do jego wizji samego siebie, do obrazu Harry’ego Pottera
kreowanego zarówno przez przyjaciół jak i czarodziejski świat.
Gdzieś między maskami, zakładanymi na co dzień, zgubił samego
siebie. Teraz miał okazję się odnaleźć i brakowało mu siły,
żeby marnować czas na niepotrzebne bzdury. Skoro Malfoy zażądał
jego obecności, niech ją ma z całym tym niepotrzebnym balastem
poczucia winy i wstydu. Harry życzył mu udławienia się tymi
chęciami, ale nie oczywiście nie powiedział o tym przyjaciółce.
On miał ważniejszą misję – odkryć, kim tak właściwie jest.
–
Harry, nie powinieneś się tak pochopnie zgadzać – ganiła go
Hermiona, ale jakoś już bez przekonania.
–
Jestem Gryfonem, zapomniałaś? My wszystko robimy bezmyślnie –
Harry uśmiechnął się do przyjaciółki. – Jedyny chlubny
wyjątek w naszym domu to ty. Zawsze planowałaś, co powinnaś
zrobić i… naprawdę to w tobie podziwiam.
Hermiona
zaczerwieniła się, zażenowana bezpośredniością Harry’ego.
–
A teraz zmykaj, poczytać tę książkę – polecił jej. – Musisz
znaleźć sposób na moje sny jak najszybciej.
–
Wreszcie przejąłeś się powagą sytuacji. Naprawdę się cieszę –
wyjąkała uszczęśliwiona Hermiona, rzucając się mu na szyję.
Mam
już dość Malfoya. Niepokoi mnie. Jakby… jakbym się budził,
pomyślał, ale nie podzielił się swoimi myślami z
przyjaciółką.
Hermiona
pośpiesznie cmoknęła go w policzek i pomknęła do Malfoya, który
zobowiązał się zaprowadzić ją do swojej prywatnej biblioteki,
jakby nie wiedział, czym to grozi. Pewnie nie wiedział, ale szybko
się dowie. Harry uśmiechnął się złośliwie. Nagle nabrał
ochoty na czytanie. Dziwne.
***
–
Harry, znalazłam! – Mężczyzna prawie podskoczył, słysząc
nagły wrzask koło swojego lewego ucha. Oderwał wzrok od akapitu i
spojrzał na źródło hałasu. Podekscytowana Hermiona trajkotała
coś, ale jakoś ciężko mu było się skupić na tym, co mówi jego
przyjaciółka. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się
niejasnych, skołtunionych myśli i dopiero wtedy udało mu się
trochę skoncentrować. Przynajmniej na tyle, żeby zrozumieć, o
czym tak namiętnie peroruje Hermiona.
–
To niezwykle interesujący przypadek, Harry. Nie mogłam uwierzyć
własnym oczom, gdy przeczytałam, dlaczego masz te sny. To
fascynujące, gdybym wcześniej wiedziała, że Malfoyowie mają w
swojej bibliotece książki, których poszukiwałam od dłuższego
czasu, znalazłabym sposób, żeby przekonać Draco do pozwolenia mi
na korzystanie z ich księgozbioru.
–
Draco? – zapytał słabo Harry. Miał nadzieję, że się
przesłyszał.
–
Tak – przytaknęła Hermiona z roztargnieniem i podsunęła mu pod
nos książkę. – Zobacz! Tu jest wszystko o twoich snach –
próbowała zwrócić uwagę przyjaciela na wskazany fragment, ale
Harry wpatrywał się w jej twarz z niedowierzaniem i wyglądało na
to, że nie dotarło do niego żadne słowo. – Harry! – podniosła
głos, ale to nie wywołało żadnego efektu. W końcu pomachała mu
ręką przed oczyma, lecz jej przyjaciel nadal nie reagował.
–
Ja to zrobię! – wtrącił się Malfoy i kiedy Hermiona kiwnęła
głową, dodał: – Zawsze miałem na to ochotę…
Zanim
zdążył się pochylić i zrobić to, co planował, Harry gwałtownie
się odsunął. Wreszcie udało mu się opanować słabość
organizmu i nie zamierzał pozwolić Malfoyowie na żadne numery. Tym
bardziej, że nie wiedział dokładnie, co takiego planował
mężczyzna i nie miał ochoty się dowiedzieć.
–
Hermiono, znalazłaś sposób na pozbycie się tych snów? –
zapytał Harry, przypatrując się uważnie przyjaciółce.
Zignorował Malfoya, który stał zdecydowanie za blisko.
–
Tak – przytaknęła kobieta, stukając palcem w stronicę. – Masz
wszystko tutaj. Zaklęcie nie należy do najprostszych… i jest
całkowicie niewerbalne, ale myślę, że sobie poradzisz.
–
Ja? – upewnił się Harry.
Malfoy
uniósł wysoko brew i zadrwił:
–
Porażasz inteligencją, Potter. Jeszcze trochę i zaczniesz się
cofać w rozwoju, o ile to jest w ogóle możliwe.
Harry
nie umiał wzbudzić w sobie nawet cienia złości, której, o czym
był przekonany, oczekiwał Malfoy. Zignorował jego słowa i zwrócił
się do przyjaciółki:
–
Hermiono, więc ja muszę rzucić zaklęcie?
Kobieta
skinęła głową, patrząc na niego z troską i obawą. Harry
odgonił irracjonalne uczucie irytacji, które ogarnęło go w ułamku
sekundy. Nie powinien złościć się na przyjaciółkę, skoro nie
zdenerwował go komentarz Malfoya, ale właśnie tak czuł. Chyba
oszalał.
–
Harry, powinniśmy zrobić to jak najszybciej. Naprawdę wyglądasz
str…
–
Hermiono! – przerwał jej. Malfoy przypatrywał im się ze
zmarszczonymi brwiami, najwyraźniej zastanawiając się, jak
wykorzystać sytuację.
Harry
nie chciał robić przy nim, sceny, ale miał dość słuchania uwag
na temat swojego wyglądu. Wszyscy zwracali uwagę tylko na to. Nawet
jego przyjaciele, a może szczególnie oni.
–
Pokaż mi te zaklęcie! – polecił.
Hermiona
podsunęła mu wolumin, pokazała zaznaczoną formułę, wszystko bez
słowa. Harry poczuł wyrzuty sumienia, lecz nie złagodziło to jego
złości, wręcz przeciwnie – zwiększyło ją.
–
Potter, możesz zająć moją sypialnię – zaproponował Malfoy.
–
Harry, skup się! – zażądała Hermiona, patrząc na niego
surowo.
Harry
ostatkiem sił powstrzymał się od ciętej riposty. Jego
przyjaciółka zachowywała się, jakby rzucenie niewerbalnego
zaklęcia, na leżąco, wykonując skomplikowane ruchy różdżką i
słuchając kpiących komentarzy Malfoya, było proste.
–
Weasley, to zaklęcie przerasta możliwości Pottera, powinien dać
sobie z nim spokój… na razie. – Głos Malfoya dobiegał z jego
prawej strony. Harry nie był pewien, czy naprawdę go usłyszał –
zabrzmiało to tak… jakby mężczyzna się o niego martwił? To
musiało być złudzenie.
–
Może masz rację, Draco. Harry powinien odpocząć – mruknęła z
zawstydzoną miną Hermiona, przypatrując się uważnie
przyjacielowi. – To miło, że się o niego martwisz – pochwaliła
Malfoya, który od razu się skrzywił.
–
Wcale się o niego nie martwię – warknął i obrzucił ją ostrym
niczym brzytwa spojrzeniem. Chłód w jego wzroku zmroziłby nawet
lód, ale Hermiona wcale się nie przejęła. Nalała Harry’emu
odrobinę krystalicznie czystej wody i podała szklankę.
Pił
zachłannie, rozkoszując się smakiem. Od kiedy kiepsko sypiał,
nauczył się delektować takimi zwykłymi, codziennymi
przyjemnościami. Angażował wszystkie zmysły do wykonywania
banalnych, przynajmniej według innych ludzi, czynności i odkrywał
ich uroki tak niedoceniane przez resztę świata. Czasami dziwił
się, jak mógł wcześniej tego nie dostrzegać.
–
Harry, musisz się skoncentrować – zaczęła łagodnym tonem
Hermiona, z niepokojem przypatrując się jego twarzy. Malfoy
skrzyżował ręce na piersiach i udawał, że wcale nie słucha ich
rozmowy.
–
Wiem!
–
Spróbuj jeszcze raz – poprosiła miękko, obserwując, jak uważnie
odstawia szklankę na blat. – Powoli. Nie przejmuj się naszą
obecnością. Jeśli chcesz, możemy wyjść…
Harry
zamyślił się nad tą propozycją. Gdyby był sam, na pewno
poszłoby mu o wiele lepiej, ale jednocześnie obecność Malfoya
działała na niego pobudzająco. Swoimi sarkastycznymi komentarzami
w przedziwny sposób, którego Harry nie do końca rozumiał, dodawał
mu energii. Działo się tak nawet wtedy, gdy rywalizowali ze sobą w
szkole, więc w pewnym sensie nie powinno go to dziwić, a jednak
czuł się trochę zirytowany. Tylko Malfoy potrafił sprawić, że
Harry robił z siebie kompletnego głupka, byleby tylko nie okazać
się gorszym od jasnowłosego Ślizgona.
–
Hm… wolałbym, żebyście zostawili mnie samego – zdecydował się
w końcu.
–
Dobrze. Już wychodzimy – mruknęła Hermiona, odkładając
trzymaną przez siebie książkę na stolik i podeszła do drzwi. –
Idziesz, Draco?
Brak
werbalnej odpowiedzi można również odczytać jako wyraz
niezadowolenia, a przynajmniej tak uznał Harry, gdy Malfoy w
milczeniu odwrócił się i minąwszy, nadal bez słowa, Hermionę,
wyszedł z pokoju. Przyjaciółka obdarzyła Pottera ostatnim
zaniepokojonym spojrzeniem, który bezskutecznie próbowała ukryć
pod lekkim uśmiechem i wymknęła się z sypialni.
Harry
wreszcie został sam; rozluźnił się lekko i z o wiele większą
energią niż przedtem wziął się do ćwiczeń. Zaklęcie, którego
musiał użyć, nie zaliczało się do najprostszych: formuła była
dość długa, poza tym jednocześnie musiał wykonywać odpowiednie
ruchy różdżką. Jednak teraz, gdy nikt bacznie go nie obserwował,
szło mu o wiele lepiej.
Wreszcie
po kilkunastu minutach, które Hermiona spędziła, maszerując ze
zmarszczonym czołem pod drzwiami, a Malfoy popijając wieloletnie
wino, z jakiego słynęła, wśród tych nielicznych osób mających
przyjemność je spróbować, jego piwnica, Harry rzucił poprawne
zaklęcie.
Jego
twarz wypogodziła się, a organizm zapadł w długi, regenerujący
sen. Gdy jego przyjaciółka, zaniepokojona ciszą panującą w
sypialni, weszła do pomieszczenia, Harry wkraczał w nowy świat, o
którym kompletnie nic nie wiedział.
***
Dwójka
czarodziejów siedziała samotnie w przestronnym pokoju,
rozświetlonym niewyraźnym światłem, jaki dawały unoszące się w
powietrzu świece.
–
Długo jeszcze? – zapytał z typową dla Malfoyów cierpliwością
Draco, podnosząc głowę znad książki. Niedbale przerzucił kilka
stron, nie zainteresowany treścią.
Hermiona
spojrzała na niego z niedowierzaniem. Czasami zastanawiała się,
dlaczego w czarodziejskim świecie powszechnie uważano
czystokrwistych czarodziejów za inteligentnych, bo jej dotychczasowe
doświadczenia z elitą (skrzywiła się) dowodziły tylko jednego –
większość z nich to egocentrycy z manią wielkości, której
pozazdrościłby im nawet Narcyz.
Opanowała
przypływ irytacji i siląc się na spokojny ton, który nie ukrył w
wystarczający sposób targających nią uczuć, odpowiedziała:
–
Minęło dopiero kilka godzin. – Hermiona zerknęła na szykowny
zegar wiszący naprzeciwko. – A właściwie dopiero trzy, więc
jeśli umiesz liczyć, to chyba potrafisz powiedzieć, ile czasu
zostało do przebudzenia Harry’ego.
–
Sarkazm do ciebie nie pasuje, Weasley – skomentował Malfoy,
podrywając się z fotela. Hermiona obserwowała, jak niedbałym,
pełnym gracji krokiem, który musiał być wyreżyserowany, zbliżył
się do łóżka i w skupieniu przyglądał się uśpionej twarzy
Harry’ego. – Pewnie nie potrafił rzucił zaklęcia, więc
postanowił się zdrzemnąć, co nie było wcale takim idiotycznym
pomysłem, jeśli wziąć pod uwagę jego wygląd. Prezentuje się
naprawdę fantastycznie. Powinniśmy sprawdzić, czy naprawdę śpi –
zaproponował, szturchając palcem ramię nieruchomego mężczyzny.
–
Malfoy, zamknij się i zostaw go w spokoju! – warknęła Hermiona,
również podnosząc się z wygodnego krzesła. Szybko stanęła koło
mężczyzny i poprawiając poduszkę, skomentowała: – Ślepy
jesteś? Nie widzisz, że to magiczny sen? Nawet, gdybyśmy chcieli,
nie zdołamy go dobudzić. Trzeba czekać… ale jeśli chcesz się
przekonać, czy mówię prawdę, to, proszę bardzo, droga wolna. –
Rzuciła w stronę blondyna lekceważące spojrzenie, które ten zbył
wzruszeniem ramion, ale odsunął się od łóżka. Odgarnął ręką
przydługie jasne włosy i z powrotem zajął miejsce na fotelu, nie
zwracając już żadnej uwagi na Hermionę. Kobieta westchnęła
tylko i przyjrzała się uważnie twarzy przyjaciela.
Harry
wyglądał tak bezbronnie i spokojnie. Jakby nie męczyły go żadne
troski. Jakby życie nie postanowiło kolejny raz stawiać na jego
drodze wyzwań, z jakimi nie musieli walczyć inni ludzie. Jakby
wszystko miało być w porządku. Hermiona delikatnie pogładziła
miękką skórę przeraźliwie bladego policzka. Naprawdę martwiła
się o przyjaciela i ciężko przyszło jej znosić bezczynność.
Uczucia dudniły w żyłach, domagając się aktywnego działania,
jednak rozum podpowiadał, że Harry znów samotnie musi stawić
czoło problemom. Ona tylko może stać z boku i czekać. Nie znosiła
braku działania, ale racjonalna część jej osobowości, ta, która
wielokrotnie pomagała znaleźć właściwe wyjście w trudnych
sytuacjach, nakazywała zachowanie spokoju. Zwykle Hermiona starała
się postępować zgodnie z rozsądkiem, tak było o wiele łatwiej,
jednak uczucia, jakimi darzyła Harry’ego, utrudniały jej
to.
Przysunęła
się bliżej do przyjaciela i ujęła jego dłoń. Pragnęła dodać
mu otuchy i przypomnieć, że ona będzie na niego czekać,
gdziekolwiek i w jakiejkolwiek sytuacji teraz znajdował się jego
umysł. Sen złagodził napięcie widoczne w rysach, więc miała
nadzieję, że wszystko będzie dobrze. A jeśli nie, to Harry
chociaż się wyśpi.
***
Słońce
przedzierało się przez grube zasłony i jasnym światłem wpadało
do przestronnego pokoju, oświetlając twarz ciemnowłosego
mężczyzny, który leżał w skłębionej pościeli. W momencie, gdy
poczuł na twarzy ciepłe promienie, jęknął głośno. Wcale nie
miał ochoty wstawać. Klnąc pod nosem na własną głupotę, powoli
wyplatał się z materiału, skopując przy okazji kołdrę na
podłogę. Przetarł przekrwione oczy i odgarnął ciemne włosy,
które, z uporem godnym opętanego obsesją fana, po chwili wróciły
na poprzednie miejsce, utrudniając mu w ten sposób patrzenie.
Mężczyzna ponownie jęknął, ale postanowił dać sobie spokój z
niesfornymi kosmykami i dopiero po chwili, w czasie której jako tako
zebrał myśli, rozejrzał się po pokoju. Ku swojemu zdziwieniu
odkrył, że nie wie, gdzie się znajduje. Siedział ze zmarszczonym
czołem, próbując sobie przypomnieć, co robił wczorajszego dnia i
dlaczego, na Godryka, znajduje się w jakimś obcym pomieszczeniu?
Cała sprawa wydawała mu się bardzo podejrzana, więc szybko
wyskoczył z łóżka i rozglądając się uważnie po całej
sypialni, podszedł do olbrzymiego lustra, stojącego w kącie.
Musnął
dłonią pięknie rzeźbione ramy i wyczuwając pod palcami dziwne
zgrubienie, zupełnie nie pasujące do ozdobnego wzoru, przysunął
się bliżej, uważnie przyglądając się starannej robocie. Jednak
nadal nie potrafił odczytać osobliwego napisu, jaki zdobił srebrną
ramę. Przechylił głowę w bok, żeby lepiej widzieć, ale to
również nie dało spodziewanego efektu. Zdecydowany odkryć
tajemnicę zastanawiał się, jakim sposobem podejść do tego
kłopotliwego problemu, ale uporczywy ból głowy jakoś przeszkadzał
mu znaleźć dobre rozwiązanie.
Niespodziewanie
to niezwykle interesujące zajęcie przerwało mu ciche pukanie do
drzwi. Z lekko zdezorientowaną miną przyglądał się, jak do
sypialni wchodzi niewielki domowy skrzat, który, uśmiechając się
radośnie, wnosił do pokoju tacę pełną pyszności i coś, co od
razu wzbudziło zainteresowanie mężczyzny – gorącą kawą. Jej
wspaniały zapach drażnił jego zmysły, kusząc obietnicą
rozjaśnienia w głowie.
–
Panicz Harry już wstał. To dobrze, pan będzie zadowolony. Czeka na
panicza w salonie – oznajmił skrzat piskliwie, stawiając tacę na
okrągłym stoliku. Od razu skierował się w stronę łóżka, gdzie
szybko i sprawnie zaczął poprawiać pościel. – Stworek jest
naprawdę szczęśliwy, że panicz postanowił spędzić z nami
trochę czasu, dawno już nas nie odwiedzał – stwierdził z
nietrudną do wychwycenia pretensją w głosie.
Mężczyzna
zamrugał zdziwiony. Nie rozumiał, o czym mówi skrzat, ale
zapobiegawczo postanowił milczeć. Unikając odpowiedzi, zajął
krzesło, które okazało się bardzo wygodne i nalał sobie trochę
życiodajnej kawy. W tej jednej chwili, gdy na języku wyczuł jej
gorzki, trudny do pomylenia smak, wszystko przestało mieć
znaczenie. Równie dobrze świat właśnie mógł się walić, a on
nie ruszyłby nawet palcem, żeby spróbować cokolwiek ratować.
Upił jeszcze trochę gorącego napoju, zupełnie nie przejmując się
pieczeniem gardła i w milczeniu słuchał tyrady skrzata, który
właśnie mocował się z butelkowozieloną kołdrą. Szala
zwycięstwa jednoznacznie przechylała się na stronę przedmiotu.
–
Panicz Harry powinien częściej odwiedzać pana. Panicz Teddy jest
naprawdę słodkim dzieckiem, ale panu jest potrzebna obecność
panicza. Częściej się wtedy uśmiecha i rzadziej wychodzi na
miasto, by odwiedzać te… – Wyglądało na to, że zabrakło mu
odpowiedniego słowa, określającego tego kogoś, więc mężczyzna
uśmiechając się niewyraźnie, podsunął mu szybko, choć nadal
nie wiedział, kto tak bardzo denerwuje zielone stworzenie:
–
Okropne, straszne, wredne, niemądre, głupie, dwulicowe, fałszywe,
koszmarne, złe, farbowane…
–
Panicz Harry, jak zwykle żartuje, a Stworek się martwi o pana –
przerwał mu skrzat, podnosząc głowę znad łóżka, by rzucić
mężczyźnie oskarżające spojrzenie. – Gdyby panicz nie
wyprowadził się z domu, wszystko byłoby inaczej. Panicz powinien
zostać z panem, bo wtedy pan jest szczęśliwy.
Mężczyzna
milczał, zastanawiając się nad słowami skrzata. Z całej tyrady
zrozumiał jedno – że stworzeniu naprawdę zależy na nim i tym
tajemniczym panu.
–
Stworek już skończył – zameldował skrzat, kłaniając się
nisko przed swoim paniczem. – Stworek sobie pójdzie, żeby panicz
mógł się ubrać odpowiednio.
Mężczyzna
kiwnął głową, bo najwyraźniej tego po nim oczekiwano, ale nie
umknęło mu badawcze spojrzenie rzucane przez odchodzącego skrzata.
Był
zdezorientowany i ciągle miał mętlik w głowie. Czuł się dziwnie
zagubiony, nie wiedział, co robi w tym miejscu, gdzie właściwie
się znajduje i kim jest. Skrzat zwracał się do niego: „paniczu
Harry”, więc to musiało znaczyć, że tak ma na imię, ale wcale
sobie tego nie przypominał. Sytuacja było co najmniej dziwna i
całkowicie irracjonalna. Jak można się obudzić i ni stąd ni
zowąd nie wiedzieć, kim się jest? Zakrawało to na kpinę albo
mało śmieszny żart. Może ktoś postanowił spłatać mu psikusa?
Ale kto? I dlaczego? Jaki miał w tym cel?
Żadne
rozsądne wyjaśnienie nie przychodziło mu do głowy.
Z
głową zaprzątniętą nierozwiązaną tajemnicą własnej
tożsamości, bezmyślnie zajadał się śniadaniem, które
przygotował dla niego skrzat. Gdyby ktoś się próbował się od
niego dowiedzieć, co takiego jadł, nie znałby
odpowiedzi.
Zaspokoiwszy
podstawowe pragnienia swojego ciała, postanowił skorzystać z
delikatnej sugestii skrzata i przebrać się w coś bardziej
odpowiedniego. Gdy otworzył szafę, z wrażenia zabrakło mu tchu.
Nigdy nie przypuszczał, że ktokolwiek może mieć tyle ubrań. Nikt
tyle nie potrzebuje! Przeszukując czeluści szafy, na którą na
pewno rzucono zaklęcie powiększające, bo inaczej nie zmiesiłaby
się w niej taka ilość odzieży, zastanawiał się, dlaczego nic
nie pamięta. Wreszcie znalazł jakieś ciemne spodnie i jasną
koszulę. Szybko przebrał się w wygodne ubrania, które idealnie
pasowały do jego sylwetki i podszedł do lustra, chcąc zobaczyć
swoją nową prezencję.
Dopiero
kiedy spojrzał na swojego lustrzanego sobowtóra, uświadomił
sobie, że nawet nie pamiętał swojego wyglądu. Uważnie przyjrzał
się wysokiemu ciemnowłosemu mężczyźnie o przenikliwych zielonych
oczach, spoglądającego na niego w skupieniu ze zmarszczonym czołem.
Na jego czole widniała wąska, cienka blizna w dziwnym kształcie,
przypominającym trochę węża albo błyskawicę. Musnął ją prawą
dłonią, badając powoli strukturę niespotykanej pamiątki po
jakimś wypadku z przeszłości, którego też nie pamiętał. Ciągłe
zastanawianie się nad swoją przeszłością przyprawiło go o
bolesny ból głowy.
Miał
już dość – był zły i zdezorientowany.
Potrzebował
kogoś, kto mógłby udzielić mu wyjaśnień i to natychmiast.
Schodząc
po schodach, uważnie rozglądał się, podziwiając dobry gust
gospodarza. O ile jego pokój (a przynajmniej przypuszczał, że
sypialnia, w której się obudził, należała do niego) urządzony
był w specyficznym odcieniu zieleni, do złudzenia przypominającym
barwę jego oczu, i srebra, to korytarz zdecydowanie kolorystycznie
odpowiadałby mugolskiej wersji nieba. Wszędzie mógł dostrzec
przeróżne drobiazgi o barwie najcieplejszego błękitu, jaki
kiedykolwiek widział. Gdzieniegdzie ten monochromatyczny motyw
przełamywały przedmioty o białym kolorze. Całość prezentowała
się zaskakująco szykownie i elegancko.
Mężczyzna
zszedł na dół i nie wiedział, gdzie powinien się teraz
skierować. Po obu stronach znajdowały się drzwi, prowadzące nie
wiadomo gdzie. Postacie na portretach również nie były zbyt
pomocne – przyglądały mu się tylko ciekawie, ale milczały,
uśmiechając się lekko.
W
gruncie rzeczy cała ta decyzja nie miała znaczenia, ponieważ nie
wiedział, gdzie chce iść ani do kogo. Intuicyjnie złapał za
najdziwniejszą klamkę, jaką widział w swoim życiu, w kształcie
głowy małego węża i otworzył najbliższe drzwi. Wsunął głowę
do środka i rozejrzał się z ciekawością po niewielkim pokoiku, w
którym jedyną interesującą rzeczą, skupiającą całą uwagę
mężczyzny, był bałagan. Wszędzie leżały dziecięce zabawki; na
stoliku, krzesłach, podłodze, a nawet ku swojemu zdziwieniu
dostrzegł maskotki wygrzewające się w promieniach słońca,
wpadających przez otwarte okno. Starannie zamknął drzwi, dbając
oto, żeby przypadkiem skrzypieniem nie zaalarmowały skrzata. Coś
czuł, że swoim zachowaniem w sypialni wzbudził podejrzliwość
stworzenia i nie miał zbytniej ochoty udawać kogoś, kogo nawet nie
pamięta.
Mimo
wzrastającej irytacji postanowił dalej szukać właściwego pokoju,
gdzie, wedle słów skrzata, czekał na niego właściciel domu,
dlatego też otworzył kolejne drzwi i szybko je zamknął,
chichocząc pod nosem. Niewielki składzik na pewno nie był jego
celem, ale cała ta sytuacja zaczynała go już trochę bawić.
Zwiedzał nieznany domostwo, zupełnie jak w kiepskiej powieści,
więc pewnie za kolejnymi drzwiami będzie na niego czekać jakaś
strasznie tajemnicza postać, która poinformuje go o supertajnej
misji, jaką musi wykonać albo morderca szykujący się do ciosu.
Nie wiedział, skąd do głowy przychodzą mu takie dziwne pomysły,
ale grunt, że działały. Rozluźnił się, przestał z takim
napięciem obserwować całe otoczenie. Z lekkim uśmiechem na ustach
podszedł do kolejnych drzwi. Zaraz też zmarszczył czoło, uważnie
wpatrując się w długie, lekko wygięte ku górze rysy,
pozostawione na framudze. Dotykiem delikatnie zbadał osobliwe
bruzdy, ale nadal nie przychodził mu żaden pomysł, w jaki sposób
mogły powstać.
Nagle
jego zamyślenie przerwał radosny dziecięcy głosik, proszący o
coś głośno. Nie minęła nawet chwila, gdy usłyszał łagodny,
męski głos i zbliżające się kroki. Zamarł w bezruchu, nie mogąc
się zdecydować, jaką decyzję podjąć – czy czekać na
podchodzących i przywitać się z nimi, udając jednocześnie, że
ich pamięta, czy też powinien skryć się w jednym z pokoi i wyjść
z niego, dopiero gdy odejdą. Opanowany sprzecznymi uczuciami,
próbował się zdecydować, ale każda możliwość wydawała mu się
równie zła. Zanim zdążył przemyśleć całą sprawę i możliwe
konsekwencje, usłyszał melodyjny głos, wołający go po imieniu,
który coś mu przypomniał. Próbując zachować te znajome –
nieznajome uczucie, jakie przywiodło mu na myśl te ciche wołanie,
zaczął powoli się odwracać, ciągle wsłuchując się w przyjazne
słowa nieznajomego, który cały czas mówił coś do jego
pleców:
–…
Harry, mam nadzieję, że nie przejmujesz się głupimi docinkami
Syriusza, wiesz przecież, jaki on jest. Nie wyspał się przez
naszego szkraba i dlatego od samego rana chodzi i warczy na
wszystkich wokół niczym prawdziwy pies. Można by pomyśleć, że
bardziej odpowiada mu postać Łapy niż człowieka.
–
Lapa! – wyseplenił radośnie maluch, klaskając w ręce. – Lapa!
Lapa!
–
Tak, Teddy, Łapa jest nieznośny – przyznał mężczyzna –
Harry, naprawdę miło, że do nas wpadłeś, choć jak rozumiem,
zrobiłeś to pod wpływem emocji? Zresztą nie musisz mówić, to
twoja sprawa. Pewnie znowu się pokłóciliście…
Spojrzał
na twarz nieznajomego, który przyglądał mu się z przyjacielskim
uśmiechem, jednocześnie trzymając małego kilkuletniego chłopca w
ramionach i przeżył szok. Ta twarz wyłoniła się z mroków
niepamięci, niosąc ze sobą zarówno dobre, jak i złe wspomnienia.
W ułamku sekundy przypomniał sobie, kim jest i co tu robi. Nie
mogąc otrząsnąć się z szoku, zdołał tylko wyszeptać:
–
Remus…
*
* *
Niewysoki
skrzat ukłonił się po raz ostatni i pośpiesznie wyszedł z
pokoju. Hermiona zrezygnowała z piorunowania wzrokiem Malfoya (który
i tak się tym nie przejął) i skupiła swoją uwagę na mahoniowym
stoliku. Obrzuciła nieuważnym spojrzeniem delikatną i drogocenną
zastawę, jej zainteresowanie wzbudził za to apetyczny zapach
dobywający się z półmisków. Nie przyznałaby się do tego
głośno, ale była niesamowicie głodna. Od rana nic nie jadła i
żołądek domagał się czegoś pożywnego.
Malfoy
przyglądał się jej z zadowolonym uśmiechem na ustach, gdy w
niesamowitym tempie pochłaniała jedzenie. Hermiona udawała, że
nie widzi satysfakcji w jego oczach. Nie zniosłaby ani jednej
kąśliwej uwagi, choć sama musiała przyznać, iż miałby do tego
święte prawo – jeszcze dziesięć minut temu zarzekała się, że
nie jest głodna, a teraz nie może oderwać się od jedzenia.
–
Minęło już osiem godzin. Ciekawe, jak też nasz Wybawca sobie
radzi? – zapytał, obserwując świetlne refleksy w swoim winie, po
czym odstawił kieliszek na okrągły stolik.
Hermiona
nie zareagowała, bo nie wiedziała, co niby ma mu odpowiedzieć. Ją
też to ciekawiło, ale ona, w przeciwieństwie do Malfoya, wierzyła,
że przyjaciel sobie poradzi. Upiła trochę wykwintnego wina i
przyjrzała się uważnie gospodarzowi.
Malfoy
siedział wygodnie na fotelu, z przymkniętymi powiekami i głową
opartą o szmaragdową tapicerkę. Jasne włosy rozsypały się na
oparciu, tworząc naturalną aureolę wokół bladej twarzy.
Zamknięte oczy ukrywały protekcjonalne spojrzenie, do którego
zdążyła już się przyzwyczaić, ale teraz, gdy obserwowała
uważnie jego rozluźnione oblicze, zauważyła wszystko to, czego
nigdy nie potrafiła dostrzec pod maską pogardy i lekceważenia.
Malfoy
w tej jednej chwili wydał jej się bardzo samotny. Hermiona widziała
wcześniej, jak ukrywa za szyderstwem i ironią swój strach, ale
nigdy nie zastanawiała się nad przyczynami takiego zachowania.
Teraz odkryła prawdę i ta świadomość wcale nie poprawiła jej
humoru. Odłożyła sztućce i sięgnęła po kryształowy kieliszek.
Zwilżyła usta w wyśmienitym alkoholu i powoli, zastanawiając się
nad każdym słowem, odpowiedziała:
–
Harry jest świetnie wyszkolonym czarodziejem, jednym z najlepszych
aurorów, o ile nie najlepszym, więc powinien poradzić sobie z
każdą możliwą komplikacją, jaka może go tam spotkać.
–
Weasley, nie dziwi cię cała ta sytuacja? Ty i ja, razem, w mojej
sypialni, sam na sam jemy pyszną kolację w tak romantyczną noc.
Ciekawe, co na to powiedziałby twój mąż? – zapytał,
uśmiechając się zimno.
Hermiona
zachichotała, wyobrażając sobie minę Rona. Po dwudziestu latach
małżeństwa nadal był o nią zazdrosny, jak wtedy, gdy mieli po
piętnaście lat. Malfoy najwyraźniej zaskoczony jej reakcją nie
wiedział, co powiedzieć. Po chwili linia jego ust złagodniała, a
nawet zadrgała rozbawieniem, w szarych oczach natomiast zabłysły
diabelskie iskierki.
–
Czyżbyś chciała coś mi powiedzieć, Weasley? Czuję się naprawdę
zaskoczony twoją nieokiełznaną naturą. Nie tego spodziewałem się
po surowej Panie Doskonałej.
–
Draco… – wyjąkała Hermiona między kolejnymi wybuchami śmiechu.
– Czyżbyś sobie ze mnie żartował?
–
Ja? – zapytał mężczyzna z komicznym zdziwieniem, uśmiechając
się lekko. – Jakżebym śmiał? Alkohol ci zaszkodził, Weasley.
Malfoyowie nie żartują sobie z pospólstwem, ich godność im na to
nie pozwala.
–
Albo brak poczucia humoru – rzuciła wesoło Hermiona, uważnie
obserwując jego reakcję.
–
Ta obraza wymaga rekompensaty – skwitował tylko i sięgnął po
kieliszek. Upił łyk wina i dopiero wtedy stwierdził: – Za tą
impertynencję będziesz musiała zapłacić wysoką cenę,
Weasley.
–
Już się boję. – Hermiona postanowiła przekonać się, jak
daleko jest gotowy się posunąć Malfoy w swoich intrygach. No i
podpuszczanie go sprawiało niesamowitą frajdę. Całkiem
nieświadomie udało mu się poprawić jej nastrój i chociażby
dlatego powinna mu być wdzięczna.
–
Co by tu zaproponować? – Draco udał, że się zastanawia.
Dokładnie wiedział, czego chce od przyjaciółki Pottera, ale na
razie nie chciał ujawniać swoich planów, dlatego zaproponował: –
Powiesz swojemu mężowi, że spędziłaś ze mną noc. – Zanim
Hermiona zdążyła zaprotestować, dodał: – To przecież będzie
prawda. Będziemy tu we dwoje przez całą noc.
W
końcu otrząsnąwszy się z szoku, kobieta szybko zareagowała na
ten niebywale głupi pomysł. Nie spodziewała się, że będzie
chciał z nią grać w te swoje brudne gierki, ale zdecydowała się
podjąć wyzwanie, skoro tego chciał. Ale na jej warunkach.
–
Zgoda.
Hermiona
z satysfakcją przyglądała się niedowierzaniu mężczyzny. Malfoy
ujął kieliszek i zanurzył usta w napoju. Cisza zaczęła jej
przeszkadzać. Nie wiedziała, co myśleć o zachowaniu gospodarza,
który przyglądał się z nieodgadnioną miną kryształowi w swojej
dłoni. Przechylił go lekko, jakby podziwiał złotawe błyski
wina.
W
końcu zdecydował się przerwać milczenie.
–
Skoro jesteś pewna, Weasley – podjął spokojnie temat, nadal nie
patrząc w jej stronę.
Hermiona
zamrugała, zdziwiona obojętnym tonem. Wydawało jej się, że
Malfoyowie zależy na tej sprawie, a teraz zachowuje się, jakby nie
miała większego znaczenia. Przyjrzała mu się uważnie, ale po
chwili musiała się poddać. Z jego twarzy nie dało się nic
odczytać.
–
Oczywiście pozostaje kwestia, w jaki sposób dowiedziesz, że to
zrobiłaś. Jakieś sugestie? – zapytał bez większego
zainteresowania.
Hermiona
pokręciła głową, czego Malfoy nawet nie dostrzegł, bezustannie
bawiąc się kieliszkiem. Zagryzając wargi, próbowała znaleźć
jakiś sposób, żeby wykręcić się z tej prowokacji.
–
Może ogłoszenie w gazecie? – zaproponował, uśmiechając się w
ten specyficzny, malfoyowski sposób.
Od
razu zrozumiała, że przegrała. Wygrał. Hermiona westchnęła i
postanowiła się poddać.
–
Zgoda. Powiedz, czego tak naprawdę chcesz.
–
Bardzo nieprecyzyjne pytanie, Weasley – skarcił ją pobłażliwie,
a ona nabrała nagłej chęci na skręcenie mu karku, czego w gruncie
rzeczy nikt przy zdrowych zmysłach nie zaliczyłby do czegoś
dziwnego. Ron byłby pierwszym, który by temu przyklasnął. W końcu
to Malfoy, rozgrzeszyła się w duchu. Świętego doprowadziłby do
szaleństwa.
–
Czego mogę chcieć? Zastanówmy się… – kontynuował, nieświadom
morderczych planów gościa.
–
Draco, przejdźmy do rzeczy – zaproponowała.
–
Skoro właśnie tego chcesz. W takim razie musisz zaspokoić moją
ciekawość. – Malfoy zignorował zduszony pisk Hermiony i jak
gdyby nigdy nic kontynuował: – Od czego możesz zacząć? Hm…
najlepiej od początku.
***
Harry
siedział ze zdezorientowaną miną na krześle w przestronnej kuchni
i starał się udawać, iż cała ta piekielna sytuacja wcale nie
jest dziwna. Jakby co dzień spotykał od dawna nieżyjących
znajomych, którzy uśmiechają się do niego radośnie znad ciemnej
główki swojego synka. Powiedzieć, że czuł się niezręcznie, to
byłoby niedopowiedzenie roku.
–
Harry, słyszałem o waszym najnowszym pomyśle – zaczął Remus,
podając chłopcu migającą światłami kulkę, którą ten
zignorował. – Brzmi naprawdę ciekawie, ale nie jestem przekonany,
czy uda wam się przekonać do tego społeczeństwo. Dużo osób
zaneguje intencje, jakie przyświecają całej sprawie. Choć myślę,
że… Teddy! Nie ruszaj! – skarcił syna, który nic sobie nie
robiąc ze zdenerwowania mężczyzny, nadal próbował sięgnąć
nożyk leżący niedaleko Pottera. – Harry, mógłbyś?
–
Jasne.
Zabrał
niebezpieczny przedmiot z zasięgu rąk chłopca. Teddy popatrzył na
niego w skupieniu, śmiesznie marszcząc czoło. Po sekundzie jego
piegowatą twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Harry znał tą minę
i jęknął w duchu. Niezależnie od tego, jak bardzo ten świat
różnił się od jego, pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. A
szczególnie pewne małe, przebiegłe bestyjki.
–
Wujek, da! – poprosił Teddy, uśmiechając się słodko.
Harry
pokręcił przecząco głową. Szybko zlustrował wzrokiem całe
pomieszczenie i ku swojemu zadowoleniu dostrzegł coś, co na pewno
zainteresuje jego chrześniaka. Wstał od stołu, bacznie obserwowany
przez dwie pary oczu i stanął przy oknie. Odwrócił się z
uśmiechem, ukrywając wybrany przedmiot za plecami. Roziskrzone oczy
Teddy’ego powiedział mu, że podstęp się udał. Chłopiec nie
odrywał spojrzenia od jego lewej ręki. Harry uśmiechnął się
lekko i kucnął koło niego. Nie zdążył nawet doliczyć do
czterech, gdy Teddy poprosił:
–
Da! Prose… – Chłopiec był rozczulający z tą błagalną minką
i bezgraniczną wiarą w dobre serce chrzestnego. Harry od razu
zmiękł i podał mu zabawkę. Teddy przytulił do siebie wysłużonego
misia. Jedno ucho przekrzywiło się zabawnie, gdy jego chrześniak
próbował udusić maskotkę.
Remus
uśmiechnął się porozumiewawczo do Harry’ego.
–
Masz do niego świetne podejście. Zupełnie jak Syriusz. Ciekawe,
gdzie on jest? Mam nadzieję, że nie poszedł znowu do…
Stworek
wparował do kuchni, mamrocząc coś pod nosem. Zamarł, gdy
dostrzegł mężczyzn. Opanowawszy emocje, ukłonił się nieznacznie
i obrzucając Harry’ego krytycznym spojrzeniem, stwierdził:
–
Dzień dobry! Pan nadal czeka na panicza w salonie. Pan Remus już
wstał? – Mimo że to było pytanie retoryczne, Remus kiwnął
głową. – Zaraz przygotuję śniadanie. Na co ma pan ochotę? Są
świeże jajka, może jajecznicę?
–
Z przyjemnością. Dziękuję, Stworku.
Teddy
ześliznął się z kolan taty i podszedł do Harry’ego. Remus
roześmiał się chrapliwie, jakby dawno tego nie robił, gdy jego
syn wyciągnął ręce do chrzestnego.
–
Mały cwaniak, Syriusz go tego nauczył.
Harry
przytulił do siebie chłopca, wdychając słodkawy zapach mydła.
Już od dawna nie miał okazji tulić do siebie tak małego dziecka,
więc korzystał z okazji, ile się da. Jego synowie już dawno
wyrośli. Lily, choć najmłodsza, nigdy nie należała do typowych
pieszczochów, więc trochę już zapomniał, jakie to wspaniałe
uczucie. Teddy objął swoimi wątłymi rączkami jego szyję i
zaczął się wiercić, mieszcząc się wygodnie w ramionach
mężczyzny. W końcu widocznie uznał, że znalazł sobie
odpowiednią pozycję i wtulił się w Harry’ego.
Upuszczona
zabawka poniewierałaby się po podłodze, gdyby Stworek jej nie
podniósł. Remus uśmiechnął się leciutko, choć, jak spostrzegł
Harry, jego oczy nadal miały ten wyraz, jakiego dawno już nie
widział w niczyich oczach. Mieszanina smutku, samotności i jakby…
gorycz? Nie był pewien, czy prawidłowo zidentyfikował uczucia
starego przyjaciela. Nigdy nie należał do ekspertów w dziedzinie
odczytywania emocji, czego teraz gorzko żałował. Do szaleństwa
doprowadzał go fakt, że nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi.
Ale jednego był pewien – niezależnie od wszystkiego, dowie się
całej prawdy, przy okazji pozbywając się tych natrętnych snów.
–
Harry – zaczął po chwili Remus – chyba powinieneś iść już
do Syriusza. Sam wiesz, jaki jest niecierpliwy. Daj mi tego szkraba,
sam się nim zajmę.
Potter
zawahał się, ale nie chcąc wzbudzać podejrzeń, oddał Teddy’ego
ojcu. Przeczesał palcami włosy i lekko westchnął, po czym wstał
z tak nieszczęśliwą miną, że twarz Remusa znów rozjaśnił
uśmiech.
Nim
Harry zdążył podejść do drzwi, te otwarły się z rozmachem, a
na progu stanął chrzestny z morderczym błyskiem w oku. Wyraz jego
twarzy zmienił się gwałtownie, gdy omiótł spojrzeniem kuchnię.
–
Harry! Stworek nie powiedział ci, że na ciebie czekam? – zapytał,
wpatrując się ciągle w Remusa, który speszył się lekko.
–
Powiedział… – wybąkał Harry, próbując opanować chęć
uszczypnięcia się. Cała ta scena wydawała mu się
surrealistyczna; Syriusz wgapiający się z pełną niedowierzania
miną w Lupina, Stworek spokojnie rozbijający jajka nad jakąś
miską i zielono-różowowłosy Teddy próbujący zdjąć ojcu
zegarek i on sam, zdezorientowany jak nigdy dotąd.
Opanowawszy
emocje, przyjrzał się swojemu chrzestnemu. Tyle lat nie miał do
tego okazji. Z niespokojnie bijącym sercem omiótł szybkim
spojrzeniem niestaranny ubiór i zatrzymał wzrok na jego twarzy,
odprężonej i spokojnej, tylko oczy błyszczały podejrzanie.
Lśniące ciemne włosy opadały na policzek podkreślając wąską
bliznę, której on, Harry, nigdy przedtem nie widział. Skąd się
ona wzięła? Czyżby ten świat aż tak bardzo różnił się od
tego, z którego on pochodzi? Potter zaznaczył sobie w myślach,
żeby się tego dowiedzieć. Zarówno Remus jak i Syriusz wyglądali
inaczej, niż kiedyś. I nie chodziło tylko o to, że żyli, lecz…
sam nie wiedział, ale obaj mieli w oczach coś takiego, coś, czego
nigdy przedtem tam nie było. Z lekkim westchnieniem Harry uzmysłowił
sobie po raz pierwszy, że czeka go naprawdę trudne zadanie.
Przedtem, gdy zastanawiał się nad użyciem tego zaklęcia, wszystko
wydawało się być proste, ale teraz… teraz z każdą chwilą
uświadamiał sobie, jak mało wie o tym świecie i jak trudno będzie
mu udawać, że jednak tu pasuje. Niby istniał limit czasu, w którym
pokładał pewną nadzieję, ale gdyby coś poszło nie tak, nie
będzie miał możliwości, żeby wrócić do swojego świata. Do
swojej rodziny – Ala, Jamesa, Lily, Hermiony, Rona, Neville’ego,
Teda, Andromedy, Molly… do wszystkich, którzy byli dla niego tacy
ważni… do ukochanej pracy… do…
Te
rozmyślania przerwał mu głos Lupina.
–
Syriuszu… – zaczął Remus i spojrzał na czubek jego
głowy.
Harry
powstrzymując się od śmiechu, podszedł do Syriusza i zdjął mu z
głowy wypchany czerwono-złoty kapelusz,.
–
Hm… wybierałeś się gdzieś z tym? Pewnie na bal przebierańców…
– zasugerował z kpiącą miną, przypatrując się uważnie
kolorowemu nakryciu głowy – a może chciałeś w tym iść na
randkę?
–
Bardzo zabawne, Potter! – odwarknął mu Syriusz, w końcu
odwracając wzrok od swojego przyjaciela i obrzucając chrześniaka
karcącym spojrzeniem. – Lepiej powstrzymaj się od uwag, bo nadal
jestem na ciebie wściekły! Poczekaj no łobuzie, zaraz się tobą
zajmę, najpierw jednak…
Syriusz
ruszył w stronę Remusa z przewrotnym uśmiechem, źle wróżącym
siedzącemu mężczyźnie. Harry nie wiedział, o co tu chodzi –
wszystko wydawało się być na opak – ale nie mógł pozwolić, by
jego chrzestny zaatakował Lupina. Stanął mu na drodze i zmarszczył
groźnie brwi, mając nadzieję, że to go powstrzyma.
Złudna
była to wiara, ponieważ Syriusz nie wahając się nawet przez
ułamek sekundy, sprawnie go wyminął, potrącając jednocześnie
kręcącego się po kuchni Stworka i jednym susem znalazł się przy
Remusie. Pochylił się nad mężczyzną i zaczął łaskotać
Teddy’ego, który od razu się rozpiszczał.
Harry
skrzywił się lekko, gdy jego uszy zaatakowała kanonada piskliwych
dźwięków. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Westchnął
cicho pod nosem, karcąc się jednocześnie za brzydkie podejrzenia i
obiecując sobie solennie, że następnym razem zaufa instynktowi,
który podpowiadał mu ufność w hm… dobre intencje chrzestnego.
–
No już Syriuszu… Syriuszu!… Syriuszu!... Przestań już! –
krzyczał Lupin, przekrzykując swojego syna. Remus próbował
opanować przyjaciela, ale jak dotychczas nic to nie dawało. W końcu
zdenerwowany pacnął Syriusza lekko przez głowę, co od razu
wywołało pożądany efekt. Mężczyzna odsunął się trochę i
oburzony zawołał:
–
Za co to było? – Rozmasowując sobie głowę, obrzucał Remusa
zdziwionym spojrzeniem.
Harry
uśmiechnął się do Teddy’ego, który z tego wszystkiego dostał
czkawki i wyjął z kieszeni różdżkę.
–
Następnym razem słuchaj, co się do ciebie mówi – powiedział
spokojnie, zanim Lupin zdążył odpowiedzieć, po czym zaczął
szeptać przeciwzaklecie.
Syriusz
z niedowierzaniem przyglądał się obu mężczyznom, którzy
wymienili znaczące spojrzenia. Pokręcił głową, nadal pełen
wątpliwości, ale nawet nie minęła sekunda, gdy znowu się
odezwał:
–
Dwóch na jednego, no no, nie spodziewałem się tego – z udawanym
żalem popatrzył najpierw na Remusa, później na Harry’ego, na
którym jego wzrok się zatrzymał. Potem dodał: – Z tobą nadal
mam do pogadania, nie myśl, że ci się upiekło.
–
Tak?
–
Nie udawaj niewinnego, Harry! – Ostrzegł go Syriusz, ale oczy mu
się śmiały. – No chyba, że jesteś niewinny, wtedy… wtedy
mogę ci tylko współczuć.
Harry
spąsowiał. Nie spodziewał się, że jego chrzestny może sugerować
coś takiego.
–
Syriuszu! – jęknął Remus. – Nie zawstydzaj go!
–
Nie robię tego! Ja tylko stwierdziłem fakt. Jeśli nadal jest…
–
Nawet jeśli to prawda nie powinieneś mówić tego w tak obcesowy
sposób. To prywatna sprawa Harry’ego i nie wolno ci się wtrąca…
–
Skończmy ten temat! – przerwał im zdecydowanie Harry. Miał już
dość. Słuchanie, jak ci dwaj sprzeczają się na temat jego życia
erotycznego, było grubo ponad jego siły.
–
Masz rację – przyznał Remus, uśmiechając się do niego
uspokajająco.
Syriusz
powstrzymał się od komentarza, za co Harry był mu niewymownie
wdzięczny. Dzisiejszy dzień zaliczył do najdziwniejszych w swoim
życiu… i jednocześnie do najszczęśliwszych. Bo mimo wszystko
czuł się tak naprawdę dobrze – miał koło siebie Syriusz i
Remusa, którzy właśnie zaczęli dyskutować na temat jakiejś
ustawy. Był pewien, że niedługo zobaczy swoich przyjaciół i
wszystko będzie dobrze. I choć nadal pamiętał przestrogi
Hermiony, to jakoś nie wydawały mu się równie ważne, jak
przedtem. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku.
*
* *
Albo
i nie.
Harry
ostatkiem sił powstrzymał się od głośnego wyrażania swojego
niezadowolenia. Od przeszło dziesięciu minut słuchał tyrady
Syriusza, który perorował mu coś nad uchem, niepomny tego, że
chrześniak w ogóle go nie słucha. Jakby tego było mało – nadal
nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Jego chrzestny maszerował
wtem i wewte narzekając i złorzecząc na przemian, ale nic jasnego
z tego nie wynikało. Harry próbował, naprawdę próbował,
dowiedzieć się, dlaczego Syriusz jest na niego zły, ale dotychczas
jego wysiłki spełzały na niczym.
–
I mam nadzieję, że to będzie ostatni raz! – zakończył w końcu
mężczyzna, zatrzymując się przed Harrym.
Potulne
skinienie głową chyba uspokoiło Syriusza… na kilka sekund, bo
nim Potter zdążył czmychnąć z pokoju, rozległ się jego
zwodniczo łagodny głos:
–
Harry, czy ty mnie w ogóle słuchałeś?
–
Eee…
Harry
nie chciał kłamać, naprawdę, a jednocześnie nie chciał się
przyznać do nieuwagi, ponieważ wtedy – na Merlina! – czekałaby
kolejna krótka rozmowa, która pewnie byłaby o wiele treściwsza
niż pierwsza. Nawet cierpliwość ma swoje granice.
–
Harry? – Syriusz spojrzał na jego przerażoną minę i zagryzł
wargi. Nie wytrzymał jednak długo – wybuch głośnego śmiechu
zwabił po chwili do niewielkiego pokoju Remusa.
Mężczyzna
stanął w wejściu, przypatrując się obu uważnie. Widząc ulgę
na twarzy Harry’ego, uśmiechnął się łagodnie i patrząc
Syriuszowi prosto w oczy, z leciutką drwiną w głosie stwierdził:
–
Jak widzę, twoja rozmowa uświadamiająca udała się
znakomicie.
Tym
razem to Harry nie zdążył opanować nagłego parsknięcia.
–
Rozmowa okazała się sukcesem – odparł Syriusz. Harry za jego
plecami udał, że zasypia.
–
Tak… o ile za sukces można poczytać sobie kompletne zanudzenie
Harry’ego – odparował szybko Remus, mrugając porozumiewawczo do
Pottera.
–
Bardzo zabawne! – odciął się Black, ale zaraz spojrzał z
niepokojem na swojego chrześniaka i zapytał: – Nie zanudziłem
cię, prawda?
Harry
nie miał serca powiedzieć mu prawdy; Syriusz naprawdę się starał,
ale ponad dwudziestominutowa pogadanka na temat, który był mu
kompletnie obcy, nawet świętego doprowadziłaby do
rozpaczy.
Widocznie
miotające nim uczucia odbiły się na jego twarzy, ponieważ Syriusz
wyraźnie oklapł. Remus poklepał go pocieszająco po ramieniu.
–
Nic się nie stało – pocieszał go cicho. – Harry jest już
dorosły i tak powinieneś go traktować.
Potter
entuzjastycznie pokiwał głową. Nie bardzo wiedział, co powinien
powiedzieć, gdy obaj mężczyźni wlepili w niego wzrok. Remus
naglący, a Syriusz pełen wyczekiwania, że jednak nie okazał się
aż tak tragiczny.
–
Eee… właśnie… Remus ma rację – jestem dorosły i to ja
ponoszę konsekwencje swoich działań… nawet, jeśli popełnię
błąd, to będzie moja następstwo mojej decyzji… i… Syriuszu…
wiem, że jeśli będę potrzebował twojej pomocy, to na pewno mi
jej udzielisz… bez wahania… i nie musisz… – mnie zanudzać –
Harry przygryzł wargi, powstrzymując cisnące się na usta słowa,
szybko zastąpił je bardziej neutralnymi: – mnie tak
autorytatywnie uświadamiać… wystarczy, że będziesz przy mnie,
gdy będę tego potrzebować… tak jak dotychczas…
Remus
przyglądał mu się uważnie, najwyraźniej zaskoczony tym co
właśnie padło z ust Harry’ego. Potter czuł na sobie jego
podejrzliwy wzrok, gdy Syriusz mocno go do siebie przygarnął.
Otoczony silnym uściskiem, miał pewne trudności w oddychaniu, ale
nie przejmował się tym zbytnio. Czuł się niezwykle na miejscu,
jakby… jakby zawsze powinien tu być. Harry opanował początkowe
zakłopotanie i odwzajemnił uścisk. Wdychając lekki zapach wody
kolońskiej, próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek pozwolił
sobie na takie zachowanie. Jak to twierdziła Hermiona – zawsze był
osobą łatwo ulegającą emocjom, ale rzadko pozwalającą sobie na
bliskość z drugim człowiekiem. Teraz wydawało mu się to bez
znaczenia. Był tam, gdzie być powinien.
Gdy
Syriusz odsunął się od niego z wyraźną niechęcią, Harry
uśmiechnął się lekko. Spojrzenie Remusa nie zmieniło się ani o
jotę, ale wydawał się dużo spokojniej przypatrywać obu
czarodziejom. Nawet, jak to wydawało się Harry’emu, z pewną dozą
zadowolenia i... satysfakcji?
*
* *
–
To już wszystko? – zapytał Malfoy z zawiedzioną miną. –
Weasley, powiedz, że oszukujesz…
–
Oczywiście, że nie! – zaprzeczyła i znów pochyliła się nad
pergaminem.
Malfoy
przypatrywał jej się niedowierzająco. Milczenie przeciągało się,
aż w końcu Hermiona westchnęła cicho i obiecując sobie w duchu,
że już nigdy więcej nie da się podpuścić, poinformowała go
sucho:
–
Wszystko, o czym ci opowiedziałam, jest prawdą. I nie masz żadnych
podstaw, żeby podejrzewać mnie o kłamstwo – zaznaczyła
surowo.
Malfoy
zignorował jej zmarszczone w wyrazie dezaprobaty czoło i zamyślił
się. Zastanawiał się, jak to możliwe. Kiedy poprosił – ha! –
zmusił Weasley do zwierzeń, oczekiwał usłyszeć coś innego.
Zupełnie odmiennego. Historyjka, którą mu opowiedziała, była
równie wiarygodna, jak opowieści jego żony o przedłużających
się lunchach z przyjaciółkami. Jakby Astoria wierzyła, że jest
równie naiwny, by uwierzyć w jej bajeczki. Żałosne i niezwykle
infantylne postępowanie, które w innych okolicznościach
śmieszyłoby go, choć, jak sam to przyznawał ojcu… niezwykle
przydatne. Łatwo mógł wykorzystywać jej poczucie winy do własnych
celów.
Ale
Weasley była inna – widział to doskonale. I choć strasznie
deprymowało go szczere i bezpośrednie zachowanie, musiał przyznać,
że miało swoisty urok. Mógł z rozbawieniem przyglądać się
nieudolnym wysiłkom, jakie próbowała przedsięwziąć, by chronić
Pottera. W tej grze nie mogła stawić mu czoła, choć dzielnie
próbowała. Prawdziwa Gryfonka.
Prawie
westchnął, ale przecież Malfoyowie nie wzdychają, nawet jeśli…
nawet jeśli to jedyne, co przychodzi im na myśl.
Skoro
Weasley jest, taka jaka jest, trudno sądzić, że go świadomie
oszukuje. Na pewno przemilczała większość spraw, które uznała
za nieodpowiednie dla jego uszu, ale – na Salazara! – to
przyjaciółka Pottera. Święta, dzielna Gryfonka, bohaterka,
uczciwa do szpiku kości – prawie udławił się tym
sformułowaniem. Zabrzmiało to trochę tak, jakby… jakby ją
podziwiał. Śmieszne.
Odpędził
szybko niewygodne myśli, w których z łatwością wychwycił nutkę
zazdrości. Wydawało mu się, że poradził sobie z tymi
niedorzecznymi uczuciami. A przynajmniej zepchnął je w odległą
przeszłość razem z innymi niewygodnymi wspomnieniami.
Wykorzystał
okazję, jaką podsunął mu los, dowiedział się tego, czego
chciał, ale… nawet jeśli nie tego oczekiwał. I nadal nie
wiedział, jak zareagować.
Coś
musiał zrobić, bo inaczej… inaczej Weasley pomyśli, że naprawdę
się przejął, a do tego nie wolno dopuścić. Nigdy. W końcu nie
po to tyle lat ukrywał prawdziwe uczucia, żeby teraz jakaś
Gryfonka go rozszyfrowała.
–
Chcesz powiedzieć, że powiedziałaś mi całą prawdę? –
zapytał, akcentując, najważniejsze w jego mniemaniu, słowo, które
wytrąci ją z równowagi.
Wcale
się nie pomylił. Weasley zagryzła wargi, spojrzała na pergamin, w
daremnej próbie znalezienia odpowiedzi, w końcu spojrzała mu
prosto w oczy i zapytała:
–
Chyba nie oczekiwałeś, że opowiem ci wszystko? – W jej głosie
prócz irytacji zabrzęczała ledwo słyszalna nuta rozbawienia,
którą z łatwością wychwycił, przyzwyczajony do odczytywania
ukrytych znaczeń słów. Ojciec był dobrym nauczycielem.
Tym
razem to on się speszył, ale nie dał po sobie tego poznać. Nie
podejrzewał, że Weasley będzie potrafiła odwrócić sytuację w
równie umiejętny sposób. Zaskakujące… i obiecujące.
Może
to wcale nie będzie taka nudna noc, jak oczekiwał.
*
* *
Na
Merlina! Czy ten świat naprawdę oszalał?
Harry
był w stanie zrozumieć wszystko – to, że ten świat naprawdę
różni się od jego w sposób dość nieprzewidywalny i zaskakujący
– ale, na Godryka, to już była przesada!
Zmiął
gazetę w bezsilnej złości, lecz nie przyniosło mu to żadnej
ulgi. Ciągle miał przed oczami te wszystkie bzdury, które tam
powypisywano.
To
niemożliwe!, stwierdził w duchu z niezachwianą pewnością siebie.
Nierealne! I jak najbardziej fałszywe! Nie! Nie! Nie! Nie wierzę!
Kolejna sztuczka, żeby mnie oszukać.
I
choć w głębi serca Harry wiedział, że to co przeczytał,
niestety było prawdą, to nie miał zamiaru się do tego przyznać.
Wszystko byle nie to! Gdyby artykuł okazał się prawdziwy, musiałby
stanąć w obliczu czegoś, na co nie był gotowy. I nie chciał być
gotowy!
–
Harry, coś się stało? – zapytał Lupin, zaskoczony jego
zachowaniem. – Zbladłeś…
Potter
rozluźnił dłonie i zmusił się do uśmiechu, który nie przekonał
jednak Remusa. Nadal wpatrywał się w niego z niepokojem.
–
Nic się nie stało… po prostu… – urwał. Nie wiedział, jak
wyjaśnić, dlaczego tak się zdenerwował.
Remus
westchnął lekko i pokręcił głową.
–
Pewnie widziałeś ten artykuł...
Harry
pobladł, zastanawiając się gorączkowo, czy przypadkiem nie
wymsknęło mu się coś głośno, gdy tak rozmyślał.
–
I jeśli mogę ci coś doradzić… – kontynuował spokojnie Remus,
jakby nie zauważył jego podejrzanego zachowania – sądzę, że
powinieneś zignorować całą sprawę. Dziennikarze szukają taniej
sensacji, a biorąc pod uwagę wasze wpływy, wcale mnie nie dziwi,
że wzięli was na celownik. To w końcu nie lada gratka – obaj
jesteście samotni, wspólnie mieszkacie i pracujecie. Wasze
zachowanie też pozostawia wiele do życzenia – urwał, jakby
oczekując z jego strony jakiejś próby zaprzeczenia. Kiedy nic
takiego się nie stało, Remus obrzucił go wyrozumiałym spojrzeniem
i uściślił: – ciągle prowokujecie podejrzane sytuacje… może
podejrzane to złe słowo… bardziej… hm… dwuznaczne sytuacje, w
których dajecie się przyłapać. Wiem, że to wasz sposób na
radzenie sobie z mediami, ale Harry, na Merlina, nie powinieneś się
dziwić, że dużo osób w to wierzy… nawet jeśli zaprzeczycie,
większość wam nie uwierzy, po prostu.
Harry
pokręcił głową. Nie widział najmniejszego sensu w tym, co mówił
Remus. Wszystko wydawało się być mętne i skomplikowane. Musiał
dowiedzieć się czegoś więcej.
–
Dlaczego?
–
Harry… – Remus westchnął. – W gruncie rzeczy wcale się wam
nie dziwię. Nie jest łatwo być na świeczniku. To zrozumiałe. Ty
– pokonałeś Voldemorta, jesteś jedną z najważniejszych osób w
ministerstwie, ciągle pracujesz nad ustawami, które, nie oszukujmy
się, są kontrowersyjne.
–
Kontrowersyjne? – powtórzył jak echo Harry, próbując
jednocześnie poukładać sobie w głowie. Z tego, co mówił Remus,
jasno wynikało, że w tym świecie również zwyciężył z
Voldemortem, nadal pracuje w ministerstwie… tylko skąd te ustawy?
Przecież on nigdy… to znaczy Hermionę fascynowała praca nad
nimi. Dziwne.
Remus
spojrzał na niego pobłażliwie, jakby powiedział coś bardzo
naiwnego. Pewnie miał rację, tyle że Harry’ego wcale to nie
obchodziło. Na razie na jego liście priorytetów pierwsze miejsce
zajmowało zdobycie jak największej ilości informacji. Każda,
nawet najbłahsza, mogła umożliwić mu pozbycie się snów. I, jak
to mógł stwierdzić z całą szczerością, naprawdę ciekawiło
go, jak zmieniłoby się jego życie, gdyby jednak Tiara przydzieliła
go do Slytherinu. Dotychczas wszystkie informacje, jakie udało mu
się zdobyć, świadczyły na korzyść tej zmiany. Syriusz i Remus,
nawet mały Teddy. Wyglądało na to, że dawno temu popełnił błąd,
decydując się na Gryffindor. Hm… może nie błąd, ale pomyłkę.
Pomyłkę, która kosztowała wiele osób życie. Widocznie te sny
miały rację. Jednak to on okazał się idio…
–
Harry! Harry! – powtórzył głośno Remus, przypatrując mu się
uważnie. – Chyba się zamyśliłeś, prawda?
Potter
skinął głową.
–
Przepraszam. Odpłynąłem myślami daleko stąd. Na czym
skończyliśmy?
–
Naprawdę chcesz kontynuować tą rozmowę? – upewnił się Remus.
Harry
spostrzegł jego niepokój, ale nie wiedział, jak go uspokoić.
Zależało mu na dalszej rozmowie, więc potaknął tylko, bezgłośnie
modląc się o odrobinę szczęścia.
–
Tak… po prostu zastanawiałem się nad twoimi słowami…
–
Rozumiem – przytaknął Remus. – Jesteś już dorosłym
mężczyzną, a mi nadal czasami wydaje mi się, że jesteś tym
małym chłopcem, który skrzyczał Syriusza za uprzedzenia,
pamiętasz?
Harry
potaknął. Nie miał zielonego pojęcia, o czym mówi Lupin, ale
przecież nie mógł się do tego przyznać.
–
Tak… – Rozmarzony uśmiech nie zniknął z twarzy Remusa, gdy
kontynuował: – zawsze miałeś silny charakter, ale wtedy
uświadomiłem sobie, że mimo swojego młodego wieku już jesteś
dorosły. I niezależnie od tego, co życie będzie próbować ci
narzucić, ty sobie poradzisz... I zobacz – jesteś jednym z
najbardziej znanych czarodziejów tego wieku, wszyscy na ciebie
liczą, a ty radzisz sobie z tą presją po prostu wspaniale –
pochwalił go, uśmiechając się ciepło. – Przypominasz Lily dużo
bardziej niż Jamesa, przynajmniej z charakteru. Byliby z ciebie
dumni, tak samo jak Syriusz i ja.
Harry
zaniemówił; nie potrafiłby nic powiedzieć, nawet gdyby od tego
zależało czyjeś życie. Zamrugał, wzruszony jak nigdy dotąd. Nie
zdążył poznać rodziców, od lat zbierał każdy skrawek
informacji, który pozwalał mu się choć trochę się do nich
zbliżyć. A teraz zyskał niepowtarzalną okazję, żeby ich
przyjaciele mogli o nich opowiedzieć.
Pochylił
głowę, nie pozwalając Remusowi przyjrzeć się bliżej swojej
twarzy. Wstydził się trochę tych wszystkich gwałtownych emocji.
–
Remus… ja… – zdołał wyjąkać, ale to wystarczyło.
Lupin
przygarnął go do siebie i przytulił mocno, szepcząc:
–
Wiem, Harry… nie mówimy o tym zbyt często, ale naprawdę jesteśmy
z ciebie dumni…
–
Syriusz też? – spytał Harry, zanim zdążył powstrzymać te
dziecinne pytanie.
Lupin
spojrzał mu prosto w oczy i stwierdził stanowczo, bez najmniejszego
wahania:
–
Oczywiście… nie jest mu łatwo mówić o uczuciach… tak jak
tobie… – Remus uśmiechnął się do niego porozumiewawczo –
ale musisz zdawać sobie sprawę, że jesteśmy z ciebie niesamowicie
dumni, bardziej nawet niż jesteś w stanie sobie to wyobrazić.
Wszyscy. Teddy też. Szkoda, że nie słyszysz jak opowiada ciągle o
wujku Harrym… wujek to, wujek tamto… jedynie ty i Syriusz macie u
niego takie względy – uściślił z lekkim mrugnięciem.
Harry
roześmiał się, niesamowicie szczęśliwy. To wszystko, co
powiedział mu Remus… nikt dotąd nie mówił tego tak szczerze.
Oczywiście wiedział, że uszczęśliwił mnóstwo osób pokonując
Voldemorta, ale zabrakło kogoś, kto spojrzałby mu prosto w oczy i
po prostu oświadczył: „Harry, jestem z ciebie dumny”. Nikt
nawet o tym nie pomyślał – wszyscy ciszyli się ze swoimi
bliskimi, a on… został jak grzeczne dziecko poklepane po plecach,
nagrodzone medalem i zaproszone na uroczystość. Ściskał dłonie
zupełnie obcych ludzi, pocieszał tych, którzy stracili bliskich, a
późnej wracał sam do pustego domu. Jego przyjaciele zajęci swoimi
sprawami też nie mieli dla niego czasu, póki nie było za późno
na takie deklaracje. I wszystko rozeszło się po kościach.
–
Dziękuję – szepnął i obiecał sobie solennie, że jak tylko
wróci do domu powie swoim dzieciom, że jest z nich niesamowicie
dumny. Żeby to usłyszały wyraźne. Żeby wiedziały.
*
* *
Syriusz,
jak to miał niezmiennie od lat w zwyczaju, bez pukania wparował do
pokoju. Rozgrywająca się przed jego oczami scenka zabrała mu na
kilka sekund oddech. Przemknęło mu przez głowę, czy przypadkiem
nie pomylił pokoi, ale wszelkie wątpliwości rozwiał szybki rzut
okiem na błękitne ściany, niewielką biblioteczkę, komodę wujka
Alfreda, do której nadal bał się zajrzeć, oczekując jakiejś
dziwnej niespodzianki. Kto jak kto, ale jego rodzina, nawet ta
porządniejsza część, miała dziwne skłonności. Nie miał ochoty
naocznie przekonać się, co takiego skrywał wuj. Wystarczyło mu
wspomnienie zestawu akcesoriów erotycznych znalezionych w starej
sypialni; po tej niespodziance nic już nie mogło go zaskoczyć. Te
niewielkich rozmiarów, skórzane i – Merlinie! – kobiece
ubrania, różowe kajdanki i zestaw dziwnie pachnących lubrykantów
przyprawiły go o senne koszmary. Żadnych więcej rodzinnych
tajemnic! Nigdy! Syriusz nie miał ochoty na kolejny uraz – jeden
mu wystarczył. Zamknął oczy, próbując pozbyć się natrętnej
wizji przedmiotów znalezionych w sypialni wuja.
Rozchylił
powoli powieki, ale nadal widział to, co przedtem. Przetarł oczy.
Nadal ten sam obraz. Merlinie! Syriusz zaczął już wątpić we
własne zmysły. Przecież to niemożliwe!
Harry
wreszcie wyplątał się z objęć Remusa i obdarzył go szerokim
uśmiechem. Obaj, nieświadomi obecności Syriusza, zajęli się
przerwaną rozmową. Kiedy w końcu zwrócili na niego uwagę,
mężczyzna nadal znajdował się w stanie dziwnej nierealności.
Wszystko wydawało się być całkowicie normalne, ale on wiedział,
że tak nie jest.
–
Syriuszu, kto zajmuje się moim synem? – zapytał go bardzo powoli
Remus.
Syriusz,
speszony jego surowym spojrzeniem, zarumienił się lekko i wyjąkał,
że Stworek. Nim zdążył zrobić unik, już dostał porządnego
szturchańca w bok. Przyznając w duchu rację przyjacielowi,
powstrzymał się od wymówek.
Harry
szczerzył się do niego jak głupi, gdy drzwi trzasnęły za
Remusem.
Syriusz
przełknął ślinę, jak nigdy świadomy własnej nieudolności
wychowawczej. Jego talenty rodzicielskie można by określić jednym,
słowem – mizerne, wiedział to doskonale, ale teraz postanowił
stanąć na wysokości zadania i właściwie zająć się swoim
chrześniakiem.
–
Harry… – wydukał cicho i poczekał, aż Potter zwróci na niego
uwagę. Nie odwzajemnił uśmiechu, zastanawiając się gorączkowo,
jak powiedzieć jednej z najważniejszych osób w swoim życiu, że
związek ze sporo starszym mężczyzną nie należy do jego
najbystrzejszych pomysłów.
–
Tak? – Harry wlepił w niego wzrok, całkowicie nieświadomy
problemu trapiącego mężczyznę.
–
Hm… uważam… znaczy się musimy poważnie porozmawiać –
powiedział w końcu. Powoli odetchnął, próbując znaleźć
właściwe słowa.
–
Znowu?
–
Niestety tak.
Łobuzerski
uśmiech Harry’ego sprawił, że Syriusz stracił całą odwagę.
Dyskretnie wytarł zwilgotniałe dłonie w szatę i zacinając się,
zaczął wyjaśniać:
–
Harry… jesteś już dorosły i masz prawo spotykać się z kim
chcesz… ale chyba powinieneś zastanowić się nad wyborem bardziej
odpowiedniego kandydata… nie żebym miał coś przeciwko Remusowi –
zapewnił szybko, nie patrząc Harry’emu w oczy, dlatego nie
zauważył jego ogłupiałej miny. – Oczywiście, że nie… ale
związek z osobą, która jest od ciebie tyle starsza, ponadto
opiekuje się dzieckiem… i… zresztą sam wiesz, o co mi chodzi…
nie jest czymś prostym. Przyznam, że trochę mnie zaskoczyliście,
gdy…
–
Syriuszu. O. Czym. Ty. Mówisz? – zapytał Harry, zszokowany.
–
Ty i Remus… obściskiwaliście się przed chwilą – wyjaśnił
Syriusz, w końcu podnosząc wzrok na chrześniaka.
Harry
zaczął chichotać jak opętany. Łzy ciekły mu po policzkach, a on
sam skulił się lekko, trzymając się za brzuch. Obserwowany przez
zdziwionego Syriusza, który nic a nic nie rozumiał z jego
zachowania, w końcu się opanował i wystękał między kolejnymi
spazmatycznymi chlustami powietrza:
–
Remus… powiedział… że jesteście ze mnie… dumni… i
przytulił mnie… A ty… co sobie… pomyślałeś? Że niby jak?
On i ja?
Kolejny
wybuch śmiechu przeszkodził mu w tej urywanej konserwacji.
Syriusz
w końcu przypomniał sobie, że przyszła pora by zamknąć usta i
uśmiechnął się do Harry’ego, całkowicie uspokojony. Jak mógł
być tak głupi, żeby pomyśleć coś takiego? Wczorajsza libacja
zaszkodziła mu chyba bardziej, niż myślał. A może te wina tych
kajdanek wuja Alfreda?
–
A ciekawe, co powiedziałaby Tonks na to, że podrywam jej męża? –
zapytał Harry, gdy wreszcie się opanował.
Syriusz
zagapił się na niego z głupią miną. Dlaczego Harry to
powiedział? Przecież…
–
Coś się stało? – zainteresował się Potter, widząc jego
zaskoczoną minę. – Powiedziałem coś nie tak?
–
Harry… przecież Tonks… ona… umarła pół roku temu…
Harry
od dziesięciu minut próbował udawać, że nic się nie stało.
Ale
stało się! Na Merlina, ale z niego idiota! Dał słowo Hermionie,
że nie wzbudzi w nikim podejrzeń. Obiecał? Obiecał. I co z tego?
Minęło raptem kilka godzin, a on już złamał dane słowo. Syriusz
jakoś nie uwierzył w marną wymówkę, czemu trudno się dziwić –
jakaż to normalna osoba wzięłaby za dobrą monetę historyjkę o
tym, że się przesłyszała? Żadna.
Harry
dyskretnie kopnął nogę od stolika. Miał ochotę zdzielić się
porządnie po głowie, ale ze względów czysto praktycznych było to
w tym momencie niewykonalne; Syriusz cały czas bacznie go
obserwował, zastanawiając się pewnie, czy przypadkiem ktoś nie
wielosokował się w jego chrześniaka i nie podszywał się teraz
pod niego.
Co
i rusz rzucał podchwytliwe pytania, z którymi Harry radził sobie
coraz gorzej. W czym nie było nic dziwnego, bo przecież, o czym
rzecz jasna Syriusz nie wiedział, nie należał do tego świata i
nie miał najmniejszego pojęcia o niektórych sprawach. Trafił tu
na dwadzieścia cztery godziny z jedną misją, której powodzenia
chyba nie mógł być już pewien. Minęło raptem z dziesięć
godzin, a on już wszystko zawalił. Po prostu świetnie.
Harry
westchnął z głębi serca. Wszystko się skomplikowało i to z jego
winy. Może gdyby udało mu się powstrzymać okrzyk zdziwienia, gdy
usłyszał o Tonks, nie wzbudziłby podejrzeń Syriusza. Niestety
stało się, jak stało. Teraz musiał w jakiś sposób uspokoić
chrzestnego i to tak, żeby ten nie zorientował się, że Harry to
nie Harry.
Spojrzał
na sponiewieraną gazetę, leżącą na stoliku, gdzie kilkanaście
minut wcześniej rzucił ją tak niedbale i wpadł mu do głowy
pomysł, jak odwrócić uwagę Syriusza.
–
Czytałeś dzisiejszego „Proroka”? – zapytał, wskazując na
nią głową.
Syriusz
pokręcił głową, nadal wbijając w niego podejrzliwy wzrok. Harry
uśmiechnął się lekko i sięgnął po rzeczoną gazetę.
Na
pierwszej stronie jego podobizna ściskała dłoń jakiegoś
niskiego, korpulentnego mężczyzny o przerzedzonych ciemnych włosach
i krzaczastych wąsach, zaś nagłówek nad zdjęciem głosił:
„Podpisanie paktu londyńskiego”, niżej niskim pochyłym drukiem
był podpis: „Wczorajszego dnia w późnych godzinach
popołudniowych w gabinecie Harry’ego Pottera doszło do
bezprecedensowego wydarzenia – przedstawiciel mugolskiej
organizacji Kervis, Stephen Grayson, ratyfikował umowę, określającą
zasady współżycia czarodziei i nie-czarodziei w Wielkiej Brytanii!
Więcej na str. 3.”. Harry przerzucił kilka stron, aż znalazł tą
właściwą i poddał gazetę Syriuszowi, który z uwagą przeczytał
całe zawiadomienie.
Po
chwili uśmiechnął się i powiedział z zadowoleniem:
–
Wspaniała wiadomość! Remus już o tym słyszał? Molly i Artur na
pewno są zachwyceni. Nie co dzień ich jedyna córka wychodzi za
mąż.
–
Chyba nie, nie zdążyłem mu powiedzieć. Może sam powinieneś to
zrobić. No wiesz… za te swoje brzydkie podejrzenia. Nie mam
pojęcia, dlaczego przyszło ci to do głowy. – Harry z
niedowierzaniem pokręcił głową. – Twoje pomysłu zaskakują
mnie coraz bardziej, Syriuszu.
–
Powinieneś się już przyzwyczaić – padła spokojna odpowiedź.
–
Nie przypominaj mi – westchnął Harry, wczuwając się w rolę.
Musiał przekonać chrzestnego, że wszystko jest w porządku i żeby
to zrobić, naginał prawdę do własnych celów.
–
Harry... – Syriusz wyraźnie się zawahał.
Potter
postanowił mu pomoc i obdarzył go wyczekującym spojrzeniem.
Syriusz przełknął ślinę i zaczął mówić:
–
Remus pewnie zmyłby mi za to głowę, stwierdzając, że to nie moja
sprawa, ale jesteś moim chrześniakiem i martwię się o ciebie… i
chyba powinienem wiedzieć takie rzeczy… zresztą - Machnął
lekceważąco ręką. – Jeśli nie będziesz chciał odpowiadać,
to nie musisz tego robić. Zrozumiem. Ale dlaczego z nikim się nie
spotykasz? – Harry otworzył usta, ale nie wiedział, co
odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Syriusz widząc jego
reakcję, westchnął cicho. – Świadomość, że za chwilę mnie
nie przeklniesz, byłaby bardzo budująca, wiesz? Ale do rzeczy:
Harry, czy ty czujesz coś do swojego współlokatora?
Harry
zamknął usta, gorączkowo próbując znaleźć jakąś odpowiedz,
ale nic nie przychodziło mu do głowy. Po pierwsze nie wiedział, o
kim mówił Syriusz. Po drugie miał świadomość, że nie może
wzbudzić podejrzeń chrzestnego, ale skoro nie znał swojego
domniemanego ukochanego – Godryku! Mężczyznę! – trudno
przyznać się do istnienia (lub nie) takowych gorących uczuć.
Zaprzeczyć też nie mógł, bo być może właśnie ten inny Harry
podkochiwał się w swoim współlokatorze i wszyscy zdawali sobie z
tego sprawę, dyskretnie udając, że nic na ten temat nie wiedzą.
Potter
nie potrafił podjąć decyzji, co należy powiedzieć. Za to Syriusz
wiedział.
–
Rozumiem – powiedział powoli. W żołądku Harry’ego pojawił
się okropny ciężar, jakby przed chwilą skończył przepyszny
obiad Molly, który zawsze zalegał mu w brzuchu kilka godzin. Nie
chciał zranić Syriusza. Po prostu nie wiedział, co powiedzieć.
Ale jak to wyjaśnić komuś, kto nie ma zielonego pojęcia o całej
sytuacji. Przez ułamek sekundy chciał wszystko mu wyznać bez
względu na konsekwencje, ale nim zdążył wprowadzić swój pomysł
w życie, Syriusz przerwał milczenie, obdarzając go zbyt szerokim
uśmiechem.
–
Chodźmy powiadomić Remusa o szczęśliwej nowinie! – W jego
radosnym głosie Harry usłyszał cień przesady, ale nic nie
powiedział – potaknął tylko.
*
* *
Harry
z niepokojem przyglądał się twarzy Remusa. Teoretycznie wszystko
było w porządku –lekki uśmiech błąkający się na wargach,
spokojne, gładkie czoło i wyważony sposób mówienia mężczyzny
przekonałyby każdego zaniepokojonego, a jednak Potter czuł jakimś
szóstym zmysłem, że wcale nie jest dobrze. Nie rozumiał, skąd
wzięło się te dziwne przeczucie, ale postanowił mu zaufać.
Dotychczas go nie zawiodło.
Jednak
radosna atmosfera w kuchni wprawiła go w lekko niefrasobliwy
nastrój, więc uśmiechając się entuzjastycznie, włączył się w
beztroską rozmowę Syriusza i Remusa, którzy zastanawiali się, co
wręczyć młodej parze.
–
Może wyposażymy ich piwniczkę? – zasugerował z najniewinniejszą
miną pod słońcem jego chrzestny, podając Teddy’emu kolejną
kredkę. Chłopiec siedział przy stole, machając wesoło krótkim
nóżkami, z entuzjazmem kreśląc przeróżne esy i floresy po
kartce i stole.
Remus
zignorował tę uwagę i zwrócił się do Harry’ego:
–
Może chociaż ty podsuniesz jakiś inteligentny pomysł.
–
Hm… – Harry się zastanowił. – Sam nie wiem, może jakiś
sprzęt kuchenny.
–
Banalne – skwitował Syriusz, ale uśmiechnął się ciepło.
Sięgnął pod stół i wyciągnął pokrzykującą kredkę, która
zsunęła się chłopcu na podłogę. Już od jakiegoś czasu
zajmował się tylko tym, ale nie wyglądało na to, że stanowiło
to jakiś problem – wręcz przeciwnie: chyba dawało mu to nieliche
zadowolenie, bo uśmiechał się radośnie, jakby dostał najlepszą
fuchę pod słońcem. Harry nie rozumiał jak to możliwe, ale tak
było.
Remus
skrzywił się nieznacznie.
–
Nie mam zielonego pojęcia – przyznał Harry. – Przydałaby się
jakaś kobieca rada.
–
Toś wymyślił. Nie zorientowałeś się, że tutaj same męskie
grono urzęduje?
–
Zorientowałem się, a jakże, ale słyszałem, że ktoś tutaj ma
dobre chody u sąsiadek – z uśmiechem stwierdził Harry, mrugając
do Remusa, który opierając się o parapet okna, nadal przeglądał
gazetę. Słonecznie światło igrało w jego jasnobrązowych
włosach, nadając im ciepłą, miodową barwę.
Syriusz
z cierpiętniczą miną sapnął pod nosem:
–
Znowu mi wypominają. Człowiek nie może nawet spokojnie
pokonwersować, żeby zaraz podejrzewali go o Godryk wie co.
Remus
i Harry roześmiali się wesoło. Teddy zaskoczony zachowaniem
dorosłych, podniósł głowę znad stolika i zmierzył ich niezwykle
dojrzałym spojrzeniem, jakby zastanawiał się jak to
możliwe.
Syriusz
z zadowoleniem przyglądał się całej trójce. I nagle Harry
zrozumiał. Nim zdążył przemyśleć całą sprawę dokładnie, do
rozmowy wtrącił się Stworek, mamrocząc pod nosem inwektywy pod
adresem wspomnianych pań.
Oburzony
Syriusz nie zdążył zaprotestować, bo płomienie w kominku
zmieniły barwę na szmaragdowozieloną i z paleniska wyłoniła się
niewysoka postać, otulona w ciemnoniebieski płaszcz, który zaraz z
siebie zdjęła i otrzepała z sadzy. Dopiero po chwili uniosła
głowę do góry i obdarzyła wszystkich szerokim uśmiechem. Syriusz
odwzajemniając radosny gest przywitał się z gościem, miażdżąc
ją w przyjacielskim uścisku. Również Teddy wydawał się być w
dobrej komitywie z nowoprzybyłą, gdyż szybko zerwał się z
krzesełka i z radosnym okrzykiem: „Su” pomknął wprost w jej
ramiona. Szerokość uśmiechu na jego twarzy mogłaby się równać
jedynie z długością języka po zjedzeniu gigantojęzycznego toffi.
Jedynie zachowanie Remusa, który lekko się uśmiechnął, było
bardziej stonowane, acz stanowiło to tylko niewielką różnicę w
całym rozgardiaszu, jaki zapanował w kuchni.
Teddy
uszczęśliwiony, że wreszcie jest ktoś, komu może opowiedzieć o
swoich wczorajszych przygodach, paplał radośnie coś, czego z
zainteresowaniem słuchała kobieta, skupiając całą swoją uwagę
na szkrabie. Syriusz i Remus wymienili porozumiewawcze spojrzenia,
jakby taka scena odbywała się już przynajmniej kilkakrotnie. Nawet
Stworek wydawał się być zadowolony z przybycia gościa; porzucił
mamrotanie pod nosem i jeszcze energiczniej zabrał się do swojej
krzątaniny. Nim ktokolwiek z dorosłych zdążył się odezwać, na
stole pojawiły się kusząco pachnące ciasteczka, na których
szybko spoczęło łakome spojrzenie Syriusza. Harry uśmiechnął
się pod nosem. Gdy Remus spostrzegł, na co patrzy Potter, również
wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Teddy
zaanektował całą uwagę gościa, tak, że Harry mógł spokojnie
zastanowić się nad tożsamością nieznajomej, która właśnie
czochrała włosy chłopca – tym razem różowe jak dziecięca guma
do żucia, których barwa, jak uświadomił sobie z gulą w gardle,
bardzo przypominała kolor włosów Tonks z tych lepszych, dobrych
czasów – i śmiała się wesoło z czegoś, co powiedział.
Z
niejasnym uczuciem, że powinien znać tą osobę, a przynajmniej
pamiętać, bo kobieca twarz wydawała się znajoma, przyglądał się
nieznajomej. Ciemne włosy przycięte tuż pod linią podbródka
ładnie podkreślały delikatne rysy, otaczając twarz aureolą.
Długie, lekko podwinięte rzęsy uniosły się i nieznajoma
spojrzała wprost na niego. Piwne oczy błyszczały radośnie, gdy
kobieta obdarzyła go szerokim uśmiechem. Wydawała się być
zadowolona z jego zdziwionej miny. Kim była, nadal nie wiedział,
ale miał dziwne wrażenie, że w jakiś sposób, w tym świecie,
jest dla niego niezwykle ważna.
–
Miło was widzieć. Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale sami
rozumiecie... – uśmiechnęła się delikatnie, jakby naprawdę
wiedzieli.
Syriusz
i Remus zgodnie pokiwali głową, najwyraźniej rozumiejąc o czym
mowa. Teddy paplał radośnie, mocno ściskając jej dłoń i nie
zwracając uwagi na kredki, które właśnie spadły na podłogę.
Dopiero nieznośny hałas dobywający się spod stołu zwrócił jego
uwagę. Zerknął na zmarszczone brwi swojego taty i szybko wsunął
się pod stół by zebrać porozrzucane pisaki, na których cichnące
zawodzenie nikt już więcej nie zwracał uwagi.
–
Wpadłam tylko na chwilę – kontynuowała z przepraszającym
uśmiechem. – Nie chcę przeszkadzać.
–
Jesteś zawsze mile widziana, przecież wiesz. – Syriusz wyglądał
na oburzonego samą myślą, że mogłoby być inaczej. – Możesz
wpadać, kiedy tylko zechcesz. Taka ślicznotka jak ty nie musi się
zapowiadać, by odwiedzić starego kawalera. Nasze skromne progi są
zawsze dla ciebie otwarte
Kobieta
zachichotała.
–
Pochlebca. Znów domagasz się komplementów? – zapytała z
rozbawieniem podszytym ledwo wyczuwalną drwiną. Uśmiech, jaki
wymieniła chwilę potem z Remusem, wiele mówił o ich wzajemnych
stosunkach.
–
Oczywiście, że tak – bez wahania przyznał Syriusz, na co Lupin
przewrócił oczami, a Harry ledwo powstrzymał się od głośnego
wybuchu śmiechu. Swoje rozbawienie pośpiesznie zamaskował atakiem
kaszlu.
Nieznajoma
nie miała takich obiekcji. Roześmiała się wesoło, nie przejmując
się, jak może zostać odczytane jej zachowanie. Harry kątem oka
zauważył szybkie spojrzenie, jakim Syriusz obrzucił twarz Remusa,
po czym dostrzegł zadowolony uśmiech wpełzający mu na usta.
Dźwięczny śmiech kobiety coś mu przypominał, jakąś dawno
zapomnianą historię, ale nie potrafił umiejscowić go w żadnym
konkretnym miejscu ani czasie. Miał nadzieję, że niedługo uda mu
się skojarzyć, skąd zna kobietę... zanim wyjdzie na jaw, że jej
nie pamięta.
–
Szczerość Syriusza jest naprawdę... – Remus zdawał się
poszukiwać adekwatnego słowa –pobudzająca, nieprawdaż?
Kobieta
bezgłośnie potaknęła, wycierając łzy z kącików oczu.
–
Z przyjemnością pogawędziłabym dłużej, ale mam sprawę do
Harry’ego. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć nic przeciwko,
jeśli porwę go na jakiś czas.
–
Oczywiście, że nie – powiedział spokojnie Syriusz, jakby jego
chrześniak nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia. Jedynie Remus
wydawał się zauważyć niestosowność tego stwierdzenia.
Rzucił
miażdżące spojrzenie Syriuszowi, ale ten go nie zauważył, więc
szturchnął przyjaciela w ramię i zaraz sprostował:
–
Harry ma w tej sprawie coś do powiedzenia, to przecież jego czas
wolny. Najpierw powinieneś upewnić się, że on nie ma żadnych
zastrzeżeń, Syriuszu – pouczył go, przyglądając mu się
surowo.
Przez
chwilę w kuchni zapanowało krótkie milczenie, gdy zgromadzeni jak
zaczarowani obserwowali wymianę spojrzeń między mężczyznami.
Remus nie zabierał dłoni z ramienia Syriusza, zdawało się nawet,
że zwiększył nacisk. Po sekundzie, jakby uświadamiając sobie
swoje zachowanie, szybko ją zabrał. Syriusz z nieprzeniknioną miną
wpatrywał się w przyjaciela. Harry, w przeciwieństwie do kobiety,
nie rozumiał, dlaczego w powietrzu wisi ciężkie, łatwo wyczuwalne
napięcie. Nim zdążył to przemyśleć, sytuacja zdążyła się
zmienić. Syriusz oderwał wzrok od Remusa. Zawstydzona mina na jego
twarzy jasno mówiła, że żałuje pochopnych słów. Rzucił
Harry’emu przepraszające spojrzenie i potulnie się poprawił:
–
O ile, rzecz jasna, Harry nie ma nic przeciwko.
Nieznajoma
uśmiechnęła się delikatnie, widząc minę Pottera, który nieco
skonfundowany przyglądał się mężczyznom. Jakaś myśl przebiegła
mu przez głowę, ale zaraz odrzucił ją jako niedorzeczną.
Wszyscy
czekali na słowa Harry’ego, który próbował zdecydować, co
będzie lepsze: czy podejmować kolejne próby zorientowania się w
sytuacji w towarzystwie Huncwotów, czy udawać znajomość
wszystkich realiów przy osobie, której imienia nawet nie pamięta.
Nie chciał ryzykować kolejnej wpadki jak tej z Tonks. Zbyt mało
wiedział o tym świecie, żeby sprawnie oszukiwać wszystkich wkoło,
najbliższych sobie ludzi, którzy znali go najlepiej.
–
Zajmie to tylko chwilę – zapewniła kobieta, błędnie odczytując
jego milczenie. – Musisz zerknąć do kilku dokumentów i złożyć
swój podpis. Berlińczycy czekają na zatwierdzenie umowy, a
Marietta zapomniał dostarczyć ci je do podpisu. Nie chciałam ci
przeszkadzać, wiem przecież, jak rzadko masz okazję do wolnego,
ale... to wyjątkowa sytuacja. Erni trochę się już niecierpliwi, a
sam dobrze wiesz, jaki on jest, gdy się stresuje. Zagada ich na
śmierć i będziemy mieć dużo papierkowej roboty z uzasadnieniem,
dlaczego przedstawiciele niemieckiej organizacji zmarli w naszym
ministerstwie – wszystko powiedziała tonem towarzyskiej
konwersacji o pogodzie. Jedynie Remus zdołał powstrzymać się od
szerokiego uśmiechu.
–
Harry – zaczął Syriusz, zaniepokojony jego minę – chyba lepiej
będzie, jak teraz się tym zajmiesz
–
W porządku, pokaż te papierki – zdecydował się w końcu Harry.
Miał złe przeczucia co do tego pomysłu, ale nie przychodziła mu
do głowy żadna wymówka. Grobowy ton jego głosu rozweselił
towarzystwo; wszyscy, prócz niego, uśmiechnęli się.
*
* *
Hermiona
z niepokojem spojrzała na zegarek. Właśnie minęła północ.
Księżyc wisiał nad okolicą niczym okrągły balonik, chmury
częściowo przysłoniły jasną tarczę. Do pokoju wpadała
srebrzysta poświata, konkurując z przytłumionym światłem
zapalonych świec, które umieszczone w srebrnych świecznikach
unosiły się w powietrzu.
Malfoy
zasnął już jakiś czas temu. Gdy przeciągając się, zapytał tym
swoim znudzonym głosem, czy ma zamiar iść spać, szybko
odparowała, że nie ma zamiaru pozwolić, by Harry został sam.
Gospodarz zbył jej obawy machnięciem ręki i przykazał jednemu ze
swoich skrzatów pilnować śpiącego Harry’ego, po czym bez
zastanowienia udał się na spoczynek, nie przejmując się więcej
swoimi gośćmi. Ona tak nie mogła, zbyt mocno martwiła się o
przyjaciela i choć zwykle o tej porze już spała, dzisiaj nie
potrafiła przysnąć. Może gdyby był koło niej Ron... ale go nie
było.
Hermiona
westchnęła, kiedy uświadomiła sobie, ile czasu zostało jeszcze
do przebudzenia Harry’ego. I choć w gruncie rzeczy śmiało można
by rzec, że te kilkanaście godzin to niewiele, jednak teraz
wydawały się wiecznością.
Zdążyła
już kilkakrotnie przeczytać „Magię snów”, przekartkowała
książki, które również wypożyczył jej – o dziwo, dość
chętnie – Malfoy, opracowała konspekt do dokumentów, prawie w
całości przeredagowała dwa raporty, dogłębnie przeanalizowała
relacje i nie miała już nic do roboty. Skrzaty, posłuszne
dyspozycjom pana domu, zadbały, by niczego nie zabrakło;
dostarczyły stos pergaminów, atrament, więc mogła całą swoją
uwagę skupić na pracy. Co kilkanaście minut zerkała na śpiącego
na łóżku Harry’ego, upewniając się, czy wszystko z nim w
porządku. I tak minęło kilka godzin, teraz zaś, gdy wreszcie
skończyła, uświadomiła sobie, że do świtu zostało jeszcze dużo
czasu. Z każdą mijającą minutą niepokój rósł. Nie miała czym
zająć rąk i umysłu, więc wiedziała, że czarne myśli
przychodzące jej do głowy są bezpośrednim efektem właśnie
bezczynności, co wcale nie pomagało uporać się z tym konkretnym
problemem.
Martwiła
się o przyjaciela, mógł stawać przed niewyobrażalnymi
wyzwaniami, a ona nie była w stanie pomóc. W żaden sposób.
Wiedziała, że musi na siebie uważać, mówiła mu o tym, ale
gnębiła
ją jednak świadomość, że Harry z tym swoim impulsywnym i
popędliwym usposobieniem zrobi coś, co narazi go na
niebezpieczeństwo. Zbyt dobrze go znała, by się tego nie
obawiać.
–
Jeszcze nie śpisz? – Zaskoczona obejrzała się do tyłu. Malfoy
ubrany w ciemnozielony, jedwabny szlafrok z wyhaftowanym na piersi
srebrnym monogramem przyglądał jej się uważnie i jakby z
zaskoczeniem.
–
Nie mogę zasnąć – mimowolnie wyznała, nie zastanawiając się
nawet przed sekundę. Dziwne, ale prawda wydawała się jej
najwłaściwsza.
Malfoy
przechylił głowę na bok i obrzucił ją uważnym, oceniającym
spojrzeniem, po czym krzyżując ręce na piersiach, stwierdził z
wyrzutem:
–
Zależy ci na nim. – To nie było pytanie, ale Hermiona
przytaknęła, jakby nim było.
–
Dlaczego?
Gdyby
nie usłyszała w jego głosie autentycznej ciekawości, bardziej
podobnej do dociekliwej analizy naukowca niż do wścibstwa, nie
odpowiedziałaby. Jednak Malfoy ją zaskoczył, po raz kolejny.
–
Jest moim przyjacielem.
I
nagle zrozumiała, że to nie do końca prawda. Był kimś więcej –
bratem, którego nie miała, a którego zawsze pragnęła mieć.
Uśmiechnęła się, gdy uświadomiła sobie, że magia dała jej
wszystko, o czym marzyła mała, nielubiana przez inne dzieci
dziewczynka.
Malfoy
obserwował ją w milczeniu. Wyglądem przypominał teraz trochę
nieruchomy, drogocenny posąg, był tak samo znieruchomiały,
zastygły, opuszczony. Bez życia.
Hermiona
doceniła trafność swojego wcześniejszego spostrzeżenia. Nie
zrobiła jednak żadnego gestu w jego stronę, wiedziała, że nie
zaakceptowałby go. Resztka cierpliwości, jaką dysponował,
prawdopodobnie wyczerpała się, gdy korzystając ze swojej wiedzy,
zmusiła go do respektowania dawnych zasad, które wpajano mu od
małego.
–
Rozumiem.
Hermiona
wierzyła, że tak – widziała to w jego oczach, tak niezwykle
poważnych i niebywale samotnych.
*
* *
Harry
westchnął, przeglądając kolejny pergamin. Setny. Może tysięczny.
I to miało być kilka? To już nie chciał wiedzieć, jak wygląda
dużo dokumentów.
Kobieta
uśmiechnęła się, kiedy spostrzegła wyraz jego twarzy.
–
Wiem, wiem, ale nie jest tak źle. – Harry prychnął, jasno dając
do zrozumienia, co myśli o jej słowach. – Potrzebuję jeszcze
tylko pięć twoich podpisów i już się odczepię do poniedziałku
– obiecała z ręką na sercu, po czym szybko zagłębiła się w
papierkach.
Harry
westchnął raz jeszcze i znów pochylił się nad dokumentem.
Pobieżnie przebiegł wzrokiem wytyczne, już nie próbował domyślać
się nad niuansami szczegółów, których i tak nie rozumiał. Jego
cierpliwość miała swoje granice, ale z całej tej sytuacji
wyciągnął chociaż jedną korzyść – miał okazję dowiedzieć
się mnóstwo informacji o swojej pracy, ponieważ nieznajoma bardzo
lubiła dźwięk swojego głosu. Jak się domyślił, najwyraźniej
byli ze sobą dość blisko, być może nawet się przyjaźnili, bo
bez żenady wprowadzała go w kolejne detale ze swojego życia i
pracy.
–
Musimy dotrzeć do jak największej liczby osób i przekonać ich do
zaakceptowania naszego punktu widzenia, w innym przypadku cała praca
włożona w przygotowanie dekretu pójdzie na marne. Nie potrzebne
nam kolejne zapisy prawne, które nie będą respektowane –
spokojnie kontynuowała swoje rozważania, podczas gdy Harry
podpisywał następny pergamin. Niestety, nad czym skrycie ubolewał,
jego podpisy były konieczne, by dokumenty były wiążące. Zaklęcia
ochronne rzucone na papiery uniemożliwiały wszelkie ingerencje w
zapisy od chwili, gdy własnoręcznie i pisemnie świadczył o ich
autentyczności. – Być może uda nam się namówić naszego
sojusznika w klanie Ces Masvir do zorganizowania spotkania z ich
przywódcą, ale nie jestem przekonana, czy takie działanie da
oczekiwany skutek. Jak myślisz?
Harry
w myślach podziękował Hermionie, która od zawsze lubiła się
dzielić zdobytą wiedzą ze swoimi przyjaciółmi ku ich
nieskrywanemu rozdrażnieniu. Czasami zastanawiał się jak to
możliwe, że Ronowi, nie przepadającemu za takim zachowaniem, udało
się z sukcesem przystosować do tej cechy charakteru żony. Do dziś
tego nie wiedział, ale doceniał, że – przynajmniej w jego
obecności – nigdy nie wybuchały między nimi kłótnie z tego
powodu.
–
Wampiry są bardzo dumne i taka ingerencja w ich prywatność prawie
na pewno wyda im się wyrazem naszej pogardy – stwierdził powoli,
przypominając sobie szczegóły. – Jeśli stanie się tak, jak
mówię, nasze pertraktacje już na wstępie będą pod znakiem
zapytania. No i nie powinniśmy tak bazować tylko na jednej osobie.
Nigdy nie wiadomo, czy coś nie stanie jej na drodze w wypełnianiu
zobowiązań. Różnie się dzieje w życiu. I nie chodzi tylko o
niespodziewane wypadki losowe, ale również o zmianę stron. Być
może jej intencje nie są tak do końca czyste – dodał bez
zastanowienia, składając podpis pod kolejnym dokumentem.
Kobieta
podała mu kolejny pergamin. Harry nic więcej nie mówiąc pozwolił
jej zastanowić się nad swoimi słowami. Po chwili uśmiechnęła
się i odrzuciła opadające na czoło włosy do tyły, co coś mu
przypomniało, ale nie potrafił utrzymać na dłużej tego
wspomnienia. Był pewnie, że kiedyś się spotkali. Musieli, zbyt
wiele sygnałów o tym świadczyło.
–
Masz rację – przyznała, obserwując uważnie jego twarz. – Nie
pomyśleliśmy o tym wcześniej. A raczej zapomnieliśmy, bo tak było
wygodniej. A wszystko przez to, że chcemy jak najszybciej osiągnąć
najlepsze efekty. Nic dziwnego, że to ty jesteś szefem. – Lekki
uśmiech na jej twarzy świadczył, iż naprawdę jest z tego faktu
zadowolona. – Zajmiemy się tym problemem, podczas gdy ty będziesz
się lenił. No, ale zasłużyłeś. Podpisanie układu jest
przełomem w naszych stosunkach z mugolami.
Harry
nieuważnie skinął głową, zbyt zajęty przeglądaniem pergaminów,
by zwrócić baczniejszą uwagę na jej słowa.
–
Nie wiem, jak ty, ale ja jestem niesamowicie głodna. Od rana nic nie
jadłam i mój żołądek domaga się czegoś pożywnego. Myślisz,
że Stworek będzie miał dla mnie coś dobrego?
–
Jeśli nie, to Syriusz już się tym zajął.
–
No tak, przecież uwielbia gotować – z uśmiechem zauważyła
brunetka, porządkując papiery, które właśnie zdążył podpisać.
– To już ostatni – i podała mu kolejny pergamin. Harry
westchnął z ulgą i rzucił okiem na dokumenty, po czym szybko je
podpisał. Odłożył pióro na stolik i rozprostował dłonie.
Przeciągając się, spróbował rozluźnić napięte mięśnie.
Wstał i poprawił zsuwające mu się z nosa okulary.
–
Wreszcie. A wiesz, ja też jestem głodny. Chodźmy zobaczyć, co
dobrego przygotowali dla takich pracusiów jak my.
Roześmiała
się wesoło, zgarnęła wszystkie pergaminy, wrzuciła je do torby i
ujęła go pod ramię z zachwyconym uśmiechem.
–
Wiesz, jak skusić kobietę... a propo, jeśli mnie pamięć nie
myli, to chyba dziś wieczorem jesteś umówiony na jakieś
spotkanie, tak?
Patrzyła
na niego z oczekiwaniem, z którym nie bardzo wiedział, jak sobie
poradzić. Może i był umówiony, ale... cóż, raczej niemożliwe,
żeby o tym pamiętał.
Mruknął
coś niezobowiązującego, co mogła odczytać zarówno jako
potwierdzenie, jak i zaprzeczenie, ale to wystarczyło. Nim zdążyli
dojść do drzwi, szybko zmieniła temat, opowiadając mu o
problemach ze swoją córką. Harry w odpowiednich momentach
odpowiadał, ale myślami był daleko stąd. Zastanawiał się nad
całkowicie odmiennym życiem tego drugiego Harry’ego. I choć
nadal informacje, jakie zdobył, były niepełne, to jednak musiał
przyznać, że wszystko, czego się dowiedział, ujawniało takie
aspekty jego osobowości, których nigdy by się nie spodziewał. I
co jeszcze dziwniejsze – z całym przekonaniem mógłby przyznać,
że mimo wszystko podoba mu się ten świat. W znaczący sposób
różni się od jego i choć istniały punkty styczne, to jednakże
różnice były zbyt wyraźne, żeby umiał je zignorować. To
właśnie świadomość, że ten drugi Harry jest tu szczęśliwy, w
ogromnym stopniu przyczyniała się do takiego przekonania.
–
Kiedy nie zastałam cię u domu, domyśliłam się, że będziesz
tutaj. A że potrzebujem...
–
Ty idioto, to, że zachowałeś się kolejny raz jak kretyn, nie daje
ci prawa wystawiać mnie do wiatru! – czyjś głośny wrzask
przerwał jej w dość drastyczny sposób. Harry obejrzał się do
tyłu i zamarł. Mógł spodziewać się każdego, ale nie jego.
–
To może ja pójdę, muszę zanieść Erniemu te dokumenty – szybko
mruknęła kobieta. Najwyraźniej ona również rozpoznała mężczyznę
i widząc rozwścieczony wyraz jego twarzy, postanowiła taktycznie
się wycofać, zanim dojdzie do ofiar w ludziach.
Mądra
decyzja. Gryfon nie Gryfon, ale nie był głupi – też miał ochotę
to zrobić.
Podobny
wyraz twarzy widywał już wielokrotnie, ale jakoś nigdy nie wydawał
mu się tak przerażający jak teraz. Zwykle blada cera była
zarumieniona, ostre rysy ściągnięte w morderczej furii, a szare
oczy błyskały groźnie, gdy Malfoy gwałtownie zbliżał się w
jego stronę. Harry przełknął ślinę; zdążył już zapomnieć,
jak wygląda rozwścieczony Ślizgon albo wydawało mu się, że
zapomniał... lub też nigdy nie widział go naprawdę w stanie
autentycznej wściekłości... do teraz.
Pchnięty
naprawdę mocno uderzył o ścianę. Siła ciosu zamroczyła go na
kilka sekund; nie spodziewał się, że Malfoy może mieć tyle pary
w rękach. Uchylił się przed kolejnym atakiem, wykręcając
odpowiednio głową. Bez współczucia obserwował, jak szczupła
pięść zderza się ze ścianą. Satysfakcja, z jaką przyjął
głośny odgłos łamiących się kości, napełniła go odrazą do
samego siebie, ale nie potrafił się przed tym
powstrzymać.
Odetchnął
głęboko, próbując pozbyć się niezwykłej duszności w płucach
i odsunął się od Malfoya. Wyminął go i stanąwszy z boku w taki
sposób, by móc z łatwością uchylić się przed kolejnymi
atakami, przyjrzał się uważnie mężczyźnie. Malfoy, nieświadomy
bacznego spojrzenia, grzebał lewą dłonią po kieszeniach w
poszukiwaniu różdżki.
Przeklinając
swoje dobre serce, Harry spróbował znaleźć własną. Kiedy to nic
nie dało, pozostało mu tylko jedno.
–
Pomóc? – Nie czekając na jego odpowiedź, przysunął się bliżej
i wsunął dłoń w prawą kieszeń jedwabnej odzieży. Znalazłszy
zgubę, a znając ubytki w swojej wiedzy na temat zaklęć
leczniczych, podjął decyzję o zwróceniu jej właścicielowi. Z
pewnym niepokojem, który jednak miał dość solidne podstawy,
obserwował, jak Malfoy nastawia kości w swojej dłoni. Nie był
przekonany, czy dawanie do ręki różdżki komuś, kto jest naprawdę
na niego wściekły, to mądry pomysł, ale stało się. Teraz
pozostało tylko czekanie na efekty tej decyzji.
Malfoy
sprawił mu niespodziankę, uśmiechając się – Godryku! On
naprawdę się uśmiechał! – i chowając swoją różdżkę do
kieszeni. Oczywiście nie odmówił sobie przy tym komentarza.
–
Prawie dobrze. Poprawił ci się refleks... niewiele, ale znacząco.
Następnym razem lepiej się pilnuj – stwierdził. – I nie myśl
sobie, że ta pomoc cokolwiek zmieniła. Nadal jesteś
kretynem.
Harry,
o dziwo, odwzajemnił uśmiech; czuł się trochę uspokojony. Nie
wiedział, czego może się spodziewać po Malfoyu, ale jego
zachowanie jak na razie dobrze wróżyło. Oczywiście, jeśli bardzo
wygodnie zapomniało się o nieszczególnym początku.
Poza
tym chyba zdążył przyzwyczaić się do dziwnych niespodzianek.
Spokój spłynął na niego niespodziewanie. Gdzieś między rozmową
z Syriuszem a niespodziewaną wizytą nieznajomej zaakceptował
wszystko, co mogło mu się tu przydarzyć. Pewność, że teraz
będzie już tylko dobrze, pojawiła się gdzieś w głębi jego
jestestwa, nastrajając go bardzo optymistycznie do tego świata. I
choć pewnie była to naiwność granicząca z głupotą, nie
próbował doszukiwać się sensu w swoich uczuciach.
Zupełnie
inaczej niż kiedyś. Chyba zbyt wiele się wydarzyło w ciągu tych
kilku miesięcy, żeby nic się w nim nie zmieniło. Całe jego życie
stanęło pod znakiem zapytania, gdy podjął pierwszą decyzję,
później pojawiły się sny, które wywróciły wszystko do góry
nogami, otwierając przed nim kolejne drzwi. Harry miał mnóstwo
czasu, by zrozumieć i zaakceptować pewne fakty, ale nadal nie
wiedział, dlaczego wszystko zawsze przydarza się jemu.
Nikt
nie potrafił tego wyjaśnić; ani Hermiona ani Draco, który ze
względu na swoje zainteresowanie powinien być najlepiej
poinformowaną osobą. Harry – nie po raz pierwszy zresztą –
żałował, że nie ma kogoś, do kogo mógłby zwrócić się ze
swoimi problemami. Zawsze musiał zajmować się nimi sam. I choć
zarówno Ginny, jak i przyjaciele, kierowani dobrymi chęciami i
nieskrywaną troską, próbowali mu pomóc je rozwiązać, to i tak
zwykle wszystko spadało na jego barki. A on, idiota jeden, w
milczeniu próbował poradzić sobie z całym światem.
Zamyślony,
dopiero po chwili zorientował się, że Malfoy wpatruje się w niego
z dziwną miną, mieszaniną troski i niedowierzania, w której było
mu zdecydowanie nie do twarzy. Harry lekko zirytowany kierunkiem
swoich myśli, szybko odpędził nonsensowne skojarzenia i uśmiechnął
się do mężczyzny.
–
Jeśli ja jestem kretynem, to ty jesteś idiotą, do tego dość
nieudolnym. Nie potrafiłeś nawet porządnie we mnie walnąć.
–
Nie mogłem obić tej twojej brzydkiej gęby, bo wystraszyłbyś
ludzi. A musisz zrobić dobre wrażenie na naszych gościach, więc...
– wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste, że pewne rzeczy
mogą poczekać. Harry zrozumiał ten gest aż za dobrze i
stwierdzenie, że nie spodobała mu się ta sugestia, byłoby równie
prawdziwe, jak próba udowodnienia bezspornej wyższość Ślizgona
nad Gryfonem, do czego co jakiś czas próbowała przekonać go jego
współpracownica, Keira.
Przygryzł
wargi, powstrzymując się od ostrej riposty i wsunął dłonie do
kieszeni. Z niedowierzaniem wyjął z niej różdżkę, której
dosłownie kilka sekund temu poszukiwał. Dlaczego znalazł ją
dopiero teraz? Przecież nie pojawiła się znikąd.
Harry
lekko wzruszył ramionami, uznając, że nie dostrzegł jej przez
nieuwagę. Dopiero po chwili dotarło do niego pełne znaczenie słów
Malfoya. Ulegając rozsądkowi – czemu na pewno pierwsza
przyklasnęłaby Hermiona – postanowił zachowywać się, jakby
jego podejrzane zachowanie stanowiło coś całkowicie normalnego.
Musiał udawać, że nic się nie stało. Wiedział, że Malfoy nie
oprze się prowokacji – był przecież Ślizgonem – dlatego
postanowił oprzeć się na starych, dobrych metodach.
–
Ach tak? – Uniósł wysoko brew, z niedowierzaniem wypisanym na
twarzy. – Czyż może rzecz w tym, że wolałbyś się nie
przyznawać do własnej nieudolności?
Spodziewającemu
się jakiejś wyraźnej reakcji Harry’emu, Malfoy sprawił niemałą
niespodziankę, zachowując się, jakby nic szczególnego przed
chwilą się nie stało.
–
Potter, nie przeginaj, jeśli chcesz mieć gdzie spać – skwitował
tylko, otrzepując swój ciemnozielony płaszcz z nieistniejących
pyłków. Harry przewrócił oczami na ten pokaz pedanterii w
wykonaniu Malfoya. Zupełnie umknęły mu jego słowa, bo zbyt mocno
skoncentrował się na powstrzymaniu się od głupiego uśmieszku.
Bawiła go drobiazgowość mężczyzny, który kilkakrotnie upewnił
się, że na odzieży nie pozostała nawet odrobinka brudu. –
Potrzebna ci jeszcze do czegoś różdżka? – zapytał powoli
Malfoy, gdy w końcu uniósł na niego wzrok. Z kpiną wypisaną na
twarzy obserwował zażenowanie Harry’ego, który czym prędzej
wsunął ją do kieszeni. – Masz rację, wyglądałeś z nią
naprawdę... hm...
–
Chyba nie chcę wiedzieć – wymknęło się Harry’emu, zanim
zdołał się powstrzymać. Spuścił wzrok, przeklinając w duchu
swój niewyparzony język. Znów coś chlapnął bez namysłu.
Jego
zaskoczenie nie miało granic, kiedy w odpowiedzi usłyszał bardzo
stonowany śmiech. Nie było w nim za wiele prawdziwej radości, a
jednak Harry z niedowierzaniem przyglądał się Malfoyowi. Nigdy
dotąd nie widział, żeby mężczyzna śmiał się głośno.
Szydercze chichotanie wywołujące dreszcze u zażenowanych ofiar
celnych kpin, ironiczne uśmiechy, jakimi obdarzał wszystkich wokół
bez względu na pochodzenie i przynależność domową, wredne
uśmieszki, które pojawiały się na bladej twarzy za każdym razem,
gdy jego wzrok padał na Harry’ego – wszystkie je Potter
pamiętał. Ale śmiechu nigdy. Dlaczego? Czyżby Malfoy z tego
świata naprawdę się różnił od tego Ślizgona, jakiego Harry
zachował we wspomnieniach? A może po prostu on, Gryfon, nigdy nie
miał okazji, by obserwować jego naturalne zachowanie? Harry nie
wiedział, ale czuł, że odpowiedź jest ważna.
–
Potter, zachowuj się – mruknął Malfoy, nadal uśmiechając się
krzywo. – Może wreszcie powiesz przepraszam i zakończysz całą
sprawę...
Harry
z nieskrywanym i nie udawanym niedowierzaniem spojrzał na blondyna.
Nie miał zamiaru go za nic przepraszać. Nigdy w życiu! Nawet w tym
świecie nie jest na tyle zdesperowany, żeby to zrobić.
–
Chyba śnisz, Malfoy – bez wahania oznajmił stanowczo, obrzucając
go zbulwersowanym spojrzeniem.
Malfoy
przestał się uśmiechać i spojrzał na niego zimno. Harry
wzdrygnął się. Identycznym wzrokiem obrzucał go kiedyś Lucjusz i
choć miało to miejsce dawno temu, nie udało mu się zapomnieć.
Potter nigdy się nie spodziewał, że i on może kiedyś zachować
się tak samo. Dziwne. Malfoy zawsze wydawał mu się obślizgłym
dupkiem zdolnym do każdej podłości, ale nigdy – nawet wtedy, gdy
widział go celującego różdżką w Dumbledore’a – nie czuł,
iż kiedykolwiek mógłby być taki jak swój ojciec. Aż do teraz.
Zmusił
się do zachowania spokoju, wiedział, że nie może pokazać
Malfoyowi jak bardzo zdenerwowało go jego zachowanie.
–
Skoro tak, to zapomnij o dalszej współpracy. Nie dość, że muszę
męczyć się z takim idiotą jak ty, to na dodatek nie potrafisz się
zachować jak przystało na prawdziwego czarodzieja.
Harry
przełknął ślinę, która nie wiadomo kiedy zatamowała mu gardło
i postanowił nie rezygnować. Nawet jeśli miało to wzbudzić
podejrzenia.
Chłód
w spojrzeniu Malfoya wcale nie był udawany i Harry – trochę wbrew
sobie – postanowił załagodzić sytuację. Ale tylko trochę.
–
Masz zamiar porzucić wszystko, co udało nam się zrobić, z powodu
małej kłótni? – zapytał powoli. Kiedy Malfoy zmarszczył czoło,
intensywnie myśląc, Harry pogratulował sobie w myślach. Jednak
nie miał długo cieszyć się tym uczuciem.
–
Tak, to brzmi rozsądnie – przyznał w końcu Malfoy, a Harry
westchnął pod nosem, tak, by mężczyzna tego nie zauważył. Nic
nie było takie proste, jak myślał. Wredny, marudny Malfoy wszystko
musiał sknocić, jak zwykle.
–
Dlaczego?
–
Sam rozumiesz – O to chodzi, że nie rozumiem, nic, poprawił go w
duchu Harry – że jestem Malfoyem, a to zobowiązuje. Nie będzie
mi tu byle chłystek próbował narzucić, jak mam się zachowywać.
Tym bardziej ty.
–
Malfoy, znam taką dobrą klinikę w sam raz dla ciebie. Powinni ci
tam pomóc uporać się z problemami.
–
Och, zamknij się! – żachnął się mężczyzna, ale Harry ku
swojemu zaskoczeniu dostrzegł uśmiech na jego twarzy. – Taki z
ciebie obrońca uciśnionych jak ze mnie Ślizgon.
Harry
zmarszczył brwi. Coś mu tu nie pasowało. Nagle zrozumiał i ledwo
powstrzymał się od klapnięcia dłonią w czoło. Ależ z niego
idiota!
–
Draco! Jak miło cię widzieć! – Z pobliskich drzwi wyłoniła się
głowa Syriusza, obdarzając ich obu szerokim uśmiechem. – Choć
tu do nas, pewien mały kawaler nie może się ciebie doczekać –
zachęcał radośnie.
Harry
nie mógł powstrzymać się od westchnienia. A było już tak
blisko. Malfoy odrzucił włosy z czoło i uśmiechnął się do
Syriusza.
–
Mały kawaler, powiadasz. Skoro tak, to nie wolno mi odmówić.
I
ruszył w stronę drzwi, zgrabnie omijając fałdę na dywanie.
Harry
wzruszył ramionami – już nic nie było w stanie go zaskoczyć –
i ruszył za nim.
*
* *
Hermiona
splotła dłonie na kolanach i zapatrzyła się w płonące wesoło
płomienie; jasne iskry skakały co i rusz bawiąc się w swoistą
przepychankę.
Czuła
się tak bardzo zmęczona.
Wyczekiwanie
na chwilę, gdy wreszcie jej przyjaciel się obudzi, było niezwykle
męczące. I choć spodziewała się, że nieustannemu napięciu
będzie towarzyszyć znużenie, to jednak ta wiedza nie przyniosła
jej ulgi. To ona, Hermiona, która zawsze potrafiła poradzić sobie
w każdej, nawet najbardziej niesprzyjającej sytuacji, a teraz czuła
się jak pensjonarka wyczekująca na liścik od tajemniczego
adoratora. Czas mijał wolno, za wolno. W ślimaczym tempie posuwał
się naprzód, podczas gdy ona z odrętwieniem próbowała opanować
złe przeczucia.
Chciała
dla swojego przyjaciela jak najlepiej, martwiła się o niego tak
bardzo, że była gotowa poświęcić najważniejszą dla siebie
ustawę, nad której wprowadzeniem w życie pracowała już bardzo
długo, byle tylko Malfoy zgodził się ich przyjąć i udzielić im
pomocy. Na szczęście nie musiała nic poświęcać. To Harry
zgodził się na bzdurne warunki Ślizgona.
Hermiona
westchnęła pod nosem, gdy po raz kolejny uświadomiła sobie, że
przyjaciel znów wplątał się w następną niedorzeczną historię.
Jakby mało mu było pracy aurora, kłopotów z Ginny i z
„przeklętymi snami”. Malfoy przekręcił się lekko na fotelu i
bez otwierania oczu, zaspanym głosem zapytał:
–
Co znowu, Weasley? Masz zamiar całą noc mruczeć coś pod nosem jak
stara baba? Jeśli tak, to wyjdź na korytarz, normalni ludzie o tej
porze śpią i nie mają ochoty słuchać twoich wzdychań. Wiem, że
piękno zachwyca, ale już nie przesadzaj. Muszę się przespać.
–
Nikt ci nie każe spać tutaj – warknęła i zaraz tego pożałowała.
Malfoy może i był najbardziej wkurzającym człowiekiem na świecie,
ale nie mogła się na nim wyżywać. Nie wtedy, gdy od jego dobrej
woli tak wiele zależało.
–
Muszę pilnować swoich interesów – mruknął w odpowiedzi i
poprawił zsuwający się koc, po czym ponownie przytulił się do
miękkiej poduszki.
Hermiona
nie powstrzymała się od delikatnego uśmiechu. Malfoy wyglądał
jak mały kociak pieszczący się do swojego właściciela. Jakże
pomyliłby się ktoś, kto na podstawie tego obrazka stwierdziłby,
że jest niewinny i delikatny. Choć musiała jedno mu przyznać:
kiedy chciał – co naprawdę rzadko się zdarzało – potrafił
być najbardziej czarującym człowiekiem na świecie. Zwykle jednak
wolał zachowywać się niczym nieczuły drań, a przynajmniej takie
sprawiać wrażenie. Gdyby nie to, że miała naprawdę dobre źródła
informacji, nigdy by nie poznała prawdy. A tak ją znała i nie
potrafiła zignorować. Nie leżało to w jej charakterze. Lepiej
było wiedzieć za dużo niż za mało – od kiedy pamiętała
zawsze wychodziła z takiego założenia. I choć nadal darzyła go
sporą niechęcią – chociażby za sposób, w jaki wypowiadał się
o jej rodzinie, a w szczególności o Ronie – to nie mogła odmówić
mu pozytywnych cech. Musiała być obiektywna.
–
Dlaczego? – zapytała.
–
Co znowu? – syknął zimno, unosząc się trochę, tak, by móc
wreszcie spojrzeć na kobietę siedzącą na fotelu naprzeciwko
kominka. Żółtawe światło padało na jej twarz, wydobywając z
mroku lekko opaloną twarz, na które z łatwością dostrzegł
nieustępliwość. – Skoro nie potrafisz zamilknąć nawet na
sekundę, to zaraz się tym zajmę. – Groźba w jego głosie była
doskonale słyszalna, ale Hermiona udała, że jej nie słyszy i
kontynuowała spokojnie:
–
Dlaczego właśnie takie warunki? Przecież z łatwością mógłbyś
sam....
–
To nie twoja sprawa, Weasley. Nie wcinaj swojego nosa tam, gdzie nie
trzeba, bo możesz go szybko stracić – Bardziej przestraszył ją
sposób mówienie – rzeczowy i beznamiętny, jakby rozmawiali o
pogodzie, a nie o podszytym groźbą ostrzeżeniu – niż same
słowa.
Zacisnęła
mocniej zbielałe dłonie na kolanach i opanowawszy wyraz twarzy,
chłodno zapytała:
–
Grozisz mi?
Malfoy
wydawał się zadowolony z szybkości, z jaką się opanowała.
–
Nie – zaprzeczył powoli, przypatrując jej się uważnie. –
Przypominam. Umowa to umowa, magiczny kontrakt został zawarty i nikt
– nawet ty – Hermionę zapiekły policzki. Za dużo był w tym
słowie triumfu i satysfakcji, by nie zareagowała – nie może go
zerwać.
–
Prócz ciebie – przypomniała oschle.
–
Prócz mnie – zgodził się z uśmiechem, który wcale jednak nie
wyglądał na zadowolony.
*
* *
–
Draco, jak miło cię widzieć – powtórzył po raz kolejny
Syriusz, rzucając Harry’emu ciepłe spojrzenie, którego ten wcale
nie zrozumiał. Wzruszył tylko ramionami, uznając, że skoro nie
wie, o co chodzi, nie będzie się wysilał na udawanie
zainteresowania, po czym zajął miejsce obok Remusa. Mężczyzna
obdarzył go lekkim uśmiechem i szybko odsunął na bok jakieś
papiery, którymi dotychczas się zajmował.
–
Nie przesadzaj, Syriuszu – gasił zaraźliwy entuzjazm Blacka
Lupin. – Nie minął nawet tydzień od ich ostatniej wizyty.
–
Ściślej mówiąc, miałem tą nieprzyjemność trzy dni temu –
sprostował Malfoy i pochylił się nad Teddym, który uśmiechając
się radośnie, szybko zarzucił mu rączki na szyję i przytulił
się mocno do mężczyzny. – Jeszcze bolą mnie żołądek od
delikatesów, którymi próbowałeś mnie otruć.
–
Zaraz tam otruć – zaprotestował Syriusz. – Sam chciałeś
spróbować, więc...
–
To twoja wina, Syriuszu – dokończył Harry, stając po stronie
Malfoya. – Jak komuś dajesz coś do jedzenia, to powinno być
zjadalne, a nie... e... niestrawne.
Remus
uśmiechnął się, ale szybko zasłonił dłonią usta, by nikt nie
zauważył jego wesołości.
Syriusz
zamrugał powiekami, zaskoczony przebiegiem rozmowy, po czym jego
twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
–
Rozumiem. – Harry’ego zaniepokoił poufały ton jego głosu.
Zupełnie jakby dzielili jakiś sekret. – Następnym razem to ty
będziesz moim królikiem doświadczalnym.
–
O nie! – tym razem głośny protest wyrwał się Malfoyowi. –
Przebywanie w towarzystwie tego kretyna jest wystarczająco trudne
bez twoich kulinarnych eksperymentów. Nie chcę sobie nawet
wyobrażać, co działoby się po nich. – I wzdrygnął się, jakby
wbrew jego woli takowy obraz pojawił mu się w głowie. – Nie ma
mowy! Skoro jesteś taki zdesperowany, zawsze możesz wypróbowywać
nowe potrawy na swoim skrzacie, ewentualnie zawsze możemy pożyczyć
ci Zgredka, ale nie licz na to, że pozwolę ci truć mo... – nagle
urwał, najwyraźniej coś sobie uświadamiając. – Zapomnij! –
dokończył spokojniej.
Harry
wychwycił moment zawahania i gorączkowo próbował znaleźć słowa,
których nie wypowiedział Malfoy. Czuł, że są ważne, ale mimo
swoich wysiłków nie potrafił trafić na te właściwie. W tym
samym czasie Teddy, najwyraźniej znudzony ich rozmową, zaczął się
energicznie wiercić w ramionach Ślizgona, który z uśmiechem
błąkającym się na wąskich wargach szybko oderwał się od niego.
Skwapliwie korzystając z okazji, chłopiec popędził na swoich
krótkich nóżkach do Harry’ego i bez wahania wyciągnął do
niego ręce.
Wszyscy
obserwowali go uważnie, gdy ujął chrześniaka pod pachy i posadził
na swoich kolanach. Teddy przysunął się bliżej, chcąc, żeby
Harry go objął, co też mężczyzna bezzwłocznie uczynił. Malec z
zachwyconym uśmiechem na piegowatej twarzy wtulił się w szatę
Pottera, zaciskając małą piąstkę na jasnym materiale
koszuli.
Syriusz
uśmiechał się jeszcze radośniej niż wcześniej, gdy Remus
pochylił się nad synkiem i delikatnie, z czułością, na widok
której Harry’ego coś ścisnęło w gardle, odgarnął ciemne
włosy z czoło chłopca.
Malfoy
zaś przypatrywał się im z nieodgadnioną miną. Chyba chciał coś
powiedzieć, ale się powstrzymał.
Harry,
co trochę go zaskoczyło, czuł się w ich towarzystwie jak
kałamarnica w jeziorze.
*
* *
Syriusz
zmarszczył czoło, z napięciem obserwując mało swobodną rozmowę
Harry’ego i Draco. Nadal nie był pewien, czy jego podejrzenia są
słuszne, ale nie potrafił się od nich uwolnić. Do tego dochodziło
dziwne zachowanie chrześniaka. Momentami zachowywał się jak nie
on: zamiast zgryźliwie się odcinać, uśmiechał się
przepraszająco i próbował łagodzić sytuację albo plótł
głupoty. Jakby czuł się bardzo niepewnie. Syriusz może i nie
wyróżniał się jakąś szczególnie rozwiniętą empatią, ale to
co trzeba, zawsze widział. A teraz sam nie wiedział co myśleć.
Harry był jedną z najważniejszych osób w jego życiu i niezwykłe
jak na niego zachowanie, bardzo martwiło Syriusza. Być może
wszystko brało się z potencjalnego zauroczenia Pottera, ale równie
dobrze mogło mieć o wiele poważniejszą przyczynę. Syriusz z
szczerością przyznał się sam przed sobą, że nie potrafi
samodzielnie znaleźć odpowiedzi. Liczył, że może Remus będzie
potrafił mu pomóc. Musiał mu tylko o wszystkim opowiedzieć... o
tym, że podejrzewał ich o romans też. Zadrżał lekko, mimo że w
kuchni było naprawdę ciepło. Już wyobrażał sobie minę
mężczyzny.
Dbając,
by nikt nie zauważył jego wzroku, zerknął na Lupina, który
pochylony nad pracami, próbował nadrobić zaległości w pracy.
Niedawno była pełnia i to właśnie w tym okresie, gdy miał dużo
obowiązków, więc teraz Remus nie miał innego wyjścia, jak
uzupełnić nie opracowane materiały. Syriusz opanował nagłą
ochotę zaproponowania mu pomocy. Wiedział, że jego tak zwana
„pomoc” bardziej zaszkodzi niż pomoże mężczyźnie, dlatego
nic nie powiedział. Westchnął za to pod nosem.
Martwił
się o nich wszystkich bardziej niż o siebie i choć przez większość
czasu zachowywał się jak lekkomyślny młokos, to częściej to
była gra, z której zdawała sobie sprawę tylko jedna osoba,
najważniejsza w jego życiu. I choć nigdy głośno tego nie przyzna
– jakby mógł? – to jednak wystarczała mu świadomość
znajomości własnych uczuć.
–
Coś cię martwi? – dyskretnie zapytał Remus, widząc jego minę.
Syriusz odpowiedział nie rozumiejącym wzrokiem, więc Lupin,
westchnąwszy pod nosem, położył swoją dłoń na ręce
przyjaciela. – Zawsze, gdy twoje myśli zaprząta jakiś niełatwy
problem, nie możesz oderwać rąk od blizny – łagodnie wyjaśnił,
kciukiem powoli gładząc wąski, podłużny ślad na policzku. –
Powiedz, o co chodzi... i tak będziesz musiał to kiedyś zrobić.
–
Wiem... – przyznał Syriusz, opuszczając dłonie i zaciskając
mocno pięści. – Wyjaśnię ci później... teraz to
nieodpowiednia chwila.
–
Czemu? – Remus przestał gładzić bladą skórę, ale nadal nie
zabierał ręki. Z napięciem wpatrywał się w twarz przyjaciela,
skupiając na nim całą swoją uwagę.
–
Po prostu później – z naciskiem powtórzył Syriusz, ściszając
głos.
–
Rozumiem.
Syriusz
przymknął na sekundę powieki, chcąc odgrodzić się od lekkiego
wyrzutu widocznego w oczach przyjaciela, po czym westchnął.
Balansowanie na linie nigdy nie wydawało mu się odpowiednim
zajęciem. Wolał wszystko od razu wyjaśniać, choćby miało się
to źle skończyć. Między przyjaciółmi nie powinno być tajemnic,
a szczególnie pomiędzy takimi jak oni. A jednak nie mógł
wszystkiego teraz tłumaczyć, bo to nie był odpowiedni czas ani
miejsce na taką rozmowę. Wyjaśnienia musiały poczekać.
–
Remusie, o wszystkim ci opowiem, ale nie teraz.
Remus
milczał chwilę, uważnie obserwując jego twarz. Syriusz nie
dociekał, co go przekonało, gdy w końcu powoli, z rozwagą
powiedział:
–
Dobrze.
W
ostatniej sekundzie powstrzymał się od westchnienia ulgi. I tak już
zwrócili na siebie niepotrzebną uwagę.
*
* *
Harry
zmarszczył czoło, zastanawiając się, o czym tak cicho debatują
mężczyźni.
–
Wreszcie przejrzałeś na oczy? – mruknął Malfoy. W jego głosie
czaił się cień uśmiechu.
Widząc
zaskoczone spojrzenie Harry’ego całkiem swobodnie, jakby robił to
nie pierwszy raz, objął go ramieniem i pochylił się nad jego
uchem, szepcząc cicho, tak, by nie obudzić Teddy’ego: – Nadal
nie widzisz tego, co oczywiste? Czy może raczej powinienem
powiedzieć, że nie chcesz widzieć.
Harry
pokręcił przecząco głową. Bliskość ciała Malfoya wydawała mu
się tak bardzo nie na miejscu, że nie potrafił wyksztusić z
siebie ani słowa. No i nie bardzo wiedział o czym mówi. A
właściwie gdzieś na obrzeżach umysłu plątało się zrozumienie,
ale wypierał je, zanim zdołało na dobre zagościć w jego
myślach.
–
W takim razie chyba powinieneś wypić ten eliksir, a nie jak uparta
koza się zapierać.
–
Nie mam zamiaru niczego pić – syknął Harry, próbując zachować
spokój.
–
Znowu chcesz się sprzeczać? – zapytał żartobliwie Malfoy. –
Zaraz obudzisz Teddy’ego – ostrzegł go cicho, bez pośpiechu
odsuwając się od niego.
Wreszcie
mogąc swobodnie odetchnąć, Harry czym prędzej skorzystał z
okazji.
–
Daj spokój! – warknął. Ostatkiem sił powstrzymał się od
trzaśnięcia go w gębę.
–
Spokój? – Malfoy wyraźnie powstrzymywał się od śmiechu. –
Kto by się spodziewał. Myślałem, że nie znasz takiego słowa.
No, no, Potter, zaskoczyłeś mnie.
–
Nie tak jak ty mnie.
–
Naprawdę? – Harry nie widział, jak Malfoy to zrobił, ale w
trzech sylabach zawarł tyle zaciekawienia, że Potter poczuł, że
policzki pieką go z zażenowania.
–
Przestałeś się boczyć – mruknął w odpowiedzi, starając się
opanować zdradliwe wypieki.
–
Malfoyowie się nie boczą – warknął bez złośliwości Malfoy.
Właściwie Harry był gotów postawić swoją różdżkę, że w
jego głosie, prócz aroganckiej dumy, usłyszał cień zadowolenia.
– No chyba że chodzi o przyjaciół – uściślił lekkim tonem,
jakby w tym co powiedział, nie było nic zaskakującego. I pewnie
dla niego nie było, lecz dla Harry’ego... to już całkiem inna
historia. Zanim zdołał się opanować na tyle, by móc swobodnie
podtrzymywać rozmowę, minęła spora chwila. W tym czasie Malfoy
bez przeszkód kontynuował swoją wypowiedź: – Oczywiście, jeśli
komuś o tym wspomnisz, wyprę się wszystkiego bez zastanowienia. I,
co jeszcze bardziej oczywiste, spotka się zasłużona nagroda.
Bardzo przyjemna dla mnie, co niekoniecznie oznacza, że będzie
równie miła dla ciebie.
Harry
przełknął ślinę. Zabrakło mu słów. Malfoy twierdzący, że
jest jego przyjacielem? Żartujący sobie z niego? Jednak ten świat
stanął na głowie!
I
on też skoro najwyraźniej wcale mu to nie przeszkadza!
Próbował
opanować ogarniające go szaleńcze uczucia, ale nie szło mu to
zbyt sprawnie.
Malfoy
zerknął na zegarek na przegubie. Harry ku swojemu zaskoczeniu
zauważył, że wcale nie jest on ostentacyjnie ozdobiony jakimiś
drogimi kamieniami wielkości elfich jaj, a wręcz przeciwnie, w
pierwszej chwili wydał mu się nawet skromniejszy niż ten, który
on sam otrzymał od Weasleyów. Dopiero po chwili zauważył
dyskretne piękno, z jakim zrobiono zegarek.
–
Powinniśmy się już zbierać, Potter. Musisz się jeszcze porządnie
ubrać, zanim gdziekolwiek wyjdziemy – zauważył Malfoy, mierząc
go taksującym spojrzeniem. – Ta koszula mogłaby jeszcze ujść w
tłumie, ale po tym, jak Teddy ją upaciał, nie nadaje się już do
niczego. Zaraz coś odpowiedniego ci przyniosę, bo znając twoje
upodobania wybrałbyś jakąś szmatę nadającą się tylko dla
skrzatów.
–
Wychodzimy? Gdzie? – Harry był zbyt zaskoczony, by zastanawiać
się nad tym, co mówi.
Malfoy
westchnął pod nosem coś, co bardzo przypominało: „Mogłem się
tego spodziewać, idiota znowu zapomniał, po co ja się
denerwuję...” i z łagodnością zarezerwowaną zwykle dla
wariatów wyjaśnił:
–
Do restauracji. – Widząc zdezorientowaną minę Harry’ego, dodał
poważnie coś, co zszokowało Pottera tak, że zabrakło mu słów i
oddechu na kilkanaście najdłuższych sekund w jego życiu: – Mamy
randkę.
Harry
otwierał i zamykał usta, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu.
Zszokowany, wpatrywał się w Malfoya, który machnąwszy rękę,
szybko wymknął się na korytarz.
Czy
on przed chwilą naprawdę usłyszał, że mają randkę? Randkę z
Malfoyem? Z tym oślizgłym, wrednym dupkiem, którego jedynym celem
było uprzykrzanie normalnym ludziom życia... musiał źle usłyszeć.
To pewne.
Pokręcił
przecząco głową. Nie, to musiały być omamy, bez wątpienia,
zdecydował Harry, próbując opanować rozszalałe uczucia.
Zacisnął
dłonie w pięść, wbijając paznokcie w skórę. Musiał ujarzmić
wewnętrzne emocje tak, by nikt nic nie zauważył. Wiedział, że
nie wolno mu wzbudzić podejrzeń.
Prawie
prychnął, gdy uświadomił sobie, że to wcale nie będzie takie
łatwe. Jak on niby ma zachować w sytuacji, gdy idzie na randkę z
Malfoyem? Powinien zachowywać się normalnie – ale cóż to znaczy
w tym przedziwnym świecie? Nagle przeszyła go przerażająca myśl.
Chyba nie będzie musiał całować... Nie! Nie będzie! Nie może!
Wyobraził sobie zimne, wąskie usta mężczyzny dotykające jego i
wstrząsnął nim dreszcz odrazy. Nie! Nie ma mowy! Nigdy! To on już
woli wrócić do domu. Teraz!
Kręcąc
energicznie głową w rytm zaprzeczeń, nie zauważył bacznego
spojrzenia, jakim obrzucił go Syriusz.
–
Coś nie tak? – zapytał, podchodząc bliżej chrześniaka.
Dopiero
w tym momencie dotarła do Harry’ego cała głupota bezmyślnego
postępowania, w jakim bez wątpienia przodował. Miał nie wzbudzać
podejrzeń, a zachowywał się tak, jakby chciał umieścić sobie na
środku czoła napis: „podejrzane zachowanie” i zwrócić na
siebie uwagę mężczyzny. Przeklinając w duchu własną
impulsywność, nie próbował się nawet usprawiedliwić, że
przecież każdy miałby prawo do gwałtownej reakcji w obliczu
równie przerażającego faktu jak randka z wrogiem. Lekko zirytowany
powstrzymał się od głośnego jęknięcia, choć – musiał to
przyznać – miał na to ogromną, wielkością odpowiadającą
powierzchni zajmowanej przez dajmy na to Ocean Spokojny,
ochotę.
Zmusił
się do wyszczerzenia zębów w uśmiechu. Syriusz nie wyglądał na
przekonanego.
–
No dobrze, powiedz swojemu ukochanemu chrzestnemu, co tak bardzo cię
wzburzyło – łagodnym głosem myśliwego zachęcającego łanię
do podejścia poprosił Black.
Harry
zacisnął usta jak małe dziecko i pokręcił przecząco głową.
Syriusz roześmiał się lekko i poczochrał mu włosy. Przysiadł
się na krześle obok Pottera i objął go ramieniem.
–
Powiedz, powiedz. Chyba nie pozwolisz, żebym umarł z ciekawości? –
zapytał, przyglądając mu się bacznie. Nim Harry zdążył
odpowiedzieć, pochylił się nad Teddym, smacznie śpiącym w
objęciach swojego chrzestnego i delikatnie odgarnął ciemne włoski
z czoła chłopca. – Jest śliczny, kiedy śpi, prawda? –
zauważył z nieskrywanym podziwem w głosie. – Przypomina Dorę.
Te same wyraziste rysy twarzy, odziedziczone po Blackach, wesołe
usposobienie, no i zdolność do zmieniania swojego wyglądu. –
Harry przytaknął, nie pierwszy raz doceniając wielkie serce
Syriusza. Może i był impulsywny, lekkomyślny i bardziej cenił
brawurę niż rozsądek, ale zawsze znalazł chwilę dla swoich
przyjaciół. Przecież poświęcił się dla niego... Harry nagle
zrozumiał, że nigdy nie zdążył podziękować Syriuszowi za
miłość i troskę; zbyt szybko odszedł, by zdążyli się sobą
nacieszyć, a teraz... teraz miał niepowtarzalną szansę, by to
nadrobić.
–
Dziękuję – szepnął bardziej do siebie niż do niego, ale
Syriusz to usłyszał.
–
Ależ nie ma za co – odszepnął równie cicho i ścisnął dłoń
Harry’ego. – Zawsze przy tobie będę – obiecał i uśmiechnął
się promiennie. – A teraz powiedz, co cię tak zdenerwowało.
–
Syriuszu! – W ostatniej chwili Harry powstrzymał się od
głośniejszego okrzyku oburzenia – nie chciał obudzić
Teddy’ego.
–
No co? – Mężczyzna wyglądał jak wcielenie niewinności. Z
szeroko otwartymi w wyrazie zaskoczenia oczami i uczciwością
wypisaną na twarzy przyglądał się Harry’emu, który
westchnąwszy pod nosem, odwrócił wzrok.
Nie
czuł się gotowy do opowiadania o swoich uczuciach.... jakby
kiedykolwiek był. Nigdy uzewnętrznianie prawdziwych emocji nie
przychodziło mu łatwo. Wyrażanie ich poprzez zachowanie jak
najbardziej, ale opowiadanie o nich – nigdy. Wolał samemu wszystko
przemyśleć, podjąć choćby najgłupszą decyzję, a dopiero potem
przeanalizować ją z przyjaciółmi. Taki był i nie chciał się
zmieniać.
–
Nic. – W końcu się przemógł na tyle by coś z siebie
wyartykułować.
Lakoniczna
odpowiedź nie przekonała chrzestnego. Przenikliwemu spojrzeniu,
jakie wbił w Harry’ego, przeczył rozradowany uśmiech.
–
Harry, oj, Harry – zaczął Syriusz, a w jego głosie czaiło się
rozbawienie – jeśli myślisz, że ci uwierzę, to się grubo
mylisz. Może jakbyś nie miał takiej skwaszonej miny to może...
ale masz. – Uśmiechnął się porozumiewawczo, puszczając do
niego oczko. – Domyślam się, że trapiący cię problem ma jasne
włosy i najzgrabniejszy tyłek na tej półkuli. Nie wspominając
już o najniezwyklejszych oczach mieniących się niczym płynna rtęć
i ognistym charakterku, który nie raz nie dwa dał ci do
wiwatu.
Harry
zagapił się na mężczyznę, nie mogąc, nie chcąc uwierzyć
własnym uszom. Ku swojemu przerażeniu poczuł, że pieką go
policzki. Po prostu świetnie, gorzej już być nie mogło.
–
Syriuszu, daj mu już spokój. – Remus, dostrzegając zażenowanie
Harry’ego, postanowił wtrącić się do rozmowy i nieco mu pomóc
poradzić sobie z nadaktywnym chrzestnym, wtrącającym swój nos w
nie swoje sprawy.
–
Ależ ja przecież nic nie robię – zaperzył się Syriusz,
obrzucając obu mężczyzn urażonym spojrzeniem.
–
Tak, jasne, a gnomy są najśliczniejszymi domowymi szkodnikami –
odparował bez wahania Remus i lekko uśmiechnął się do
Harry’ego.
–
No pewnie, że są – mruknął Syriusz, najwyraźniej postanawiając
się nie poddawać. W końcu był Gryfonem, a oni nawet mimo
przeważającej ilości wrogów rzucają się do boju i giną jak
bohaterowie... albo idioci, zależy z której strony na to patrzeć.
–
Ach, tak? – Uniesiona brew Remusa źle wróżyła mężczyźnie. –
To już wiadomo, kto będzie się zajmował ogrodem na wiosnę.
–
Oczywiście – przytaknął Syriusz, po czym uśmiechając się
złośliwie, dodał: – Harry.
–
Coo? – Tym razem Potterowi nie udało się powstrzymać. – Nawet
o tym nie marz. To twoja działka, twój dom i twoje gnomy.
–
Skoro tak mówisz, mój gościu... – Akcent na słowo „mój”
zaniepokoił Harry’ego. – W takim razie nalej sobie sporą
szklankę soku i opowiadaj. Inaczej nie wypuszczę cię z mojego
domu.
Uśmiech
pełen ulgi zaskoczył spodziewającego się innej reakcji Syriusza.
Harry promiennie rozświetlony szczęściem – wreszcie znalazł
sposób, by wymigać się od randki z Malfoyem – dobitnie
zaprzeczył:
–
Nie.
Syriusz
przybrał groźną minę, która wcale nie podziałała na Potter i
powoli stwierdził:
–
W takim razie muszę zapytać Draco, co takiego ci powiedział, że
aż tak bardzo cię wzburzyło.
Harry
przełknął ślinę, pokonany.
Na
szczęście Remus kolejny raz postanowił mu pomóc.
–
Syriuszu, jeśli zaraz nie przestaniesz męczyć Harry’ego,
grzmotnę w ciebie jakąś porządną klątwę.
–
Jestem niewinny – próbował się bronić Syriusz, ale bez
przekonania. Westchnął pod nosem, pomarudził na złośliwość
przyjaciół od siedmiu boleści, którzy nie pozwalają dowiedzieć
się, co męczy jego chrześniaka, po czym odpuścił Harry’emu ze
słowami: – W porządku, jak nie chcesz, to nie mów... ale wiedz,
że drzwi do mojej sypialni zawsze stoją dla ciebie
otworem.
Wchodzący
właśnie do kuchni Malfoy, zatrzymał się na progu i obrzucił
zgromadzonych zdegustowanym spojrzeniem.
–
Zostawić was na chwilę, a już planujecie orgię... mogliście
chociaż na mnie poczekać.
Policzki
Harry’ego kolejny raz przybrały ładny czerwonawy kolorek, gdy
uświadomił sobie sugestię zawartą w jego słowach, zaś Syriusz i
Remus uśmiechnęli się lekko.
–
Jak moglibyśmy o tobie zapomnieć? – retorycznie zapytał Black.
–
Nie ma najmniejszego pojęcia jak to możliwe – Malfoy wzruszył
ramionami, jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. – Idź już
na górę i się przebierz – polecił Harry’emu, który zdziwiony
prawie miłym tonem jego głosu, zamrugał zaskoczony. – Nie gap
się na mnie jak Jęcząca Marta w ciebie. Chyba wyraziłem się
dostatecznie jasno – westchnął, po czym z cieniem czegoś, co
przy odrobinie dobrej woli, można by nazwać cierpliwością, dodał:
– Ubrania są już przygotowane, wystarczy, że je założysz, a to
chyba nie jest aż tak skomplikowane byś potrzebował mojej
pomocy... choć oczywiście jeśli chcesz, poświęcę się dla dobra
ogółu – mruknął z cierpiętniczą miną, jakby na samą myśl o
takiej profanacji robiło mu się słabo.
Harry
szybko zaprzeczył. Wcale nie miał ochoty na nic, co proponował mu
Malfoy, a tym bardziej na pomoc w ubieraniu, czy randkę.
–
Daj, wezmę tego szkraba – zaproponował Syriusz i sprawnie
przełożył chłopca z kolan Harry’ego na swoje. – Zdążył się
już porządnie zmęczyć, a poza tym uwielbia zasypiać w twoich
ramionach.
Malfoy
prychnął coś, co zabrzmiało jak: „jako jedyny”, po czym
podszedł do Remusa i zapytał o któryś z dokumentów, którymi
zajmował się mężczyzna.
–
Dziękuję – Harry z nieukrywaną wdzięcznością w głosie
zwrócił się do Syriusza, przytulającego do siebie Teddy’ego i
wstał z krzesła. Zrobił kilka kroków, rozprostowując
zesztywniałe mięśnie, po czym skierował się w stronę
wyjścia.
Wychodząc,
będzie miał okazję odpocząć trochę od obecności wszystkich. Bo
choć naprawdę czuł się dobrze w towarzystwie Syriusza, Remusa...
i Malfoya też, to jednak ciągłe napięcie udawania kogoś, kim się
nie jest i oszukiwanie, że wszystko jest w porządku – a nie było
– wyczerpywało.
*
* *
–
Harry czymś się martwi. – Syriusz postanowił podzielić się
swoim spostrzeżeniem chwilę potem, jak zamknęły się drzwi.
Dokuczała mu trochę mała niedogodność w postaci śpiącego
chłopca, więc delikatnie, by go nie zbudzić, poprawił nieco swoją
pozycję. Niewiele to dało, ale zawsze coś.
–
Zauważyłem – przyznał Remus. – Zachowuje się bardzo
niepewnie, jakby...
–
... jakby męczyły go jakieś strapienia – dokończył po chwili
Syriusz. – A ty co myślisz, Draco?
–
To Harry – wzruszył ramionami, przyglądając się swoim
paznokciom – nie rozumiem w czym problem.
–
Nie widzisz nic niezwykłego w jego zachowaniu? – z niedowierzaniem
upewnił się Syriusz, obserwując uważnie krewniaka.
Również
Remus z zainteresowaniem przyglądał się obojętnej twarzy
Malfoya.
–
Nie – zaprzeczył mężczyzna, odwzajemniając się równie bacznym
spojrzeniem. – Doszukujecie się czegoś, czego po prostu nie ma.
Pomyślmy, jakie zmartwienia może mieć najbardziej znany
czarodziej, do tego najbardziej zajęty i przepracowany, którego
nawet dwudniowy urlop zostaje przerwany przez sprawy niecierpiące
zwłoki? – Nawet nie próbował ukryć kpiny w swoim głosie.
Krytycznym wzrokiem zmierzył obu mężczyzn, jakby zastanawiał się,
skąd na świecie biorą się równie naiwni ludzie.
Jedynie
Remus wyglądał na speszonego. Syriusz zamyślił się,
zastanawiając nad słowami blondyna. Po chwili pokręcił głową i
stwierdził:
–
To nie to. Na pewno. Jeśli już coś miałoby dolegać Harry’emu
to samotność, a nie znużenie pracą.
–
Syriuszu – zaoponował Remus. – Draco może mieć rację.
Ostatnio, nie tylko dzisiaj, ale już od tygodni, Harry wyglądał na
naprawdę wyczerpanego i jakby – Remus zdawał się szukać
odpowiedniego słowa, którym mógłby określić zamyślone
spojrzenie Harry’ego, jego zmienne nastroje i niepokojące
milczenie. W końcu mu się udało: – nieobecnego. Coś go trapiło,
o czym nam nie mówił.
–
A czy Harry kiedykolwiek sam z siebie pierwszy powiedział, że coś
jest nie tak? – retorycznie zapytał Syriusz, na co Malfoy prychnął
pod nosem z aprobatą, a Remus nie mogąc zaprzeczyć prawdzie,
powstrzymał się od uwag. – Wszystko trzeba z niego wyciągać z
takim trudem, że jeśli mnie pamięć nie myli, ostatnio ktoś –
znaczące spojrzenie w kierunku przyjaciela, który nieco się
speszył – stwierdził, że skończyły mu się pomysły.
–
Przyznaję się do winy – cicho mruknął Remus – ale to nie
znaczy, że właśnie w tym tkwi problem. Raczej w...
–
Nieszczęśliwa miłość – przerwał mu Syriusz, uświadamiając
sobie prawdę. Jego podejrzenia wreszcie zyskały nowy wymiar, który
wcześniej mu umykał. Zanim zdążył poderwać się z krzesła,
podekscytowany, przypomniał sobie o Teddym. Żałując, że nie może
się ruszyć, stwierdził z absolutną pewnością siebie: – To
musi być to.
–
Nie bądź śmieszny, Syriuszu – warknął Malfoy, po raz pierwszy
poruszony. Jego szare oczy nabrały niezwykłego blasku, jakby ich
właściciel myślał nad czymś intensywnie.
–
Przychylam się do opinii Draco. – Remus stanął po stronie
Malfoya. – Nadinterpretujesz, wyciągając całkowicie błędne
wnioski, Syriuszu.
–
Dlaczego tak myślisz? To aż tak nieprawdopodobna możliwość, że
Harry kogoś kocha? A może chodzi wam o to, że ukochana osoba nie
odwzajemnia jego uczuć? Nie rozumiem w czym według was tkwi problem
– przyznał bezradnie, patrząc na nich zawiedzionym wzrokiem. –
Miłość nie wybiera i może trafić się każdemu. Czemu Harry
miałby być gorszy?
–
Bo to Harry–Na–Którego–Leci–Cała–Czarodziejska–Populacja–Potter?
– sarkastycznie rzucił Malfoy, z politowaniem patrząc na
Syriusza. – Nawet, jeśli kogoś darzy uczuciem – w co osobiście
wątpię – to na pewno ta osoba odwzajemni jego uczucia. Jest
sławny, może nie tak bogaty jak ja, ale wystarczająco, żeby
robiło to wrażenie i dostatecznie przystojny, by dana osoba
przestała zwracać uwagę na dwie pierwsze cechy.
Syriusz
uśmiechnął się pod nosem, podekscytowany jego słowami. Może
jednak nie wszystko dla Harry’ego stracone.
–
Zapomniałeś dodać, że jest miłym, kochanym chłopcem, który dba
najpierw o drugą osobę, a dopiero później zajmuje się sobą.
–
Tego akurat nie uznałbym za zaletę – stwierdził w odpowiedzi
Malfoy, uśmiechając się lekko, rozbawiony.
–
A najseksowniejsze zielone oczy, jakie w życiu widziałeś? –
podstępnie zapytał Syriusz. Widząc nagle zobojętniałą twarz
Draco, z trudem powstrzymał się od okrzyku radości. Jednak
intuicja go nie zawiodła. – Że nie wspomnę o innych zaletach...
– znacząco zawiesił głos.
Remus,
który w milczeniu przysłuchiwał się tej wymianie zdań, zbyt
zajęty poprawianiem nieścisłości wskazanych przez Malfoya,
postanowił się wtrącić:
–
Syriuszu Black, jeśli za sekundę nie zamilkniesz, będziesz spał w
ogrodzie, jak przystało na źle wychowanego psa.
Oburzony
wzrok mężczyzny nie wpłynął w znaczący sposób na srogą minę
Lupina, więc, sapnąwszy coś pod nosem, Syriusz opuścił wzrok i
zamilkł.
Draco
uśmiechnął się lekko, widząc ten pokaz władzy.
*
* *
W
międzyczasie Harry schodził po schodach w nowych, wybranych przez
Malfoya ubraniach i czuł się niewiarygodnie głupio. Jak nigdy
dotąd. Świadomość, że szata leżąca na łóżku naprawdę mu
się podobała, była niezwykle irytująca. Jakim cudem Malfoy mógł
znać jego gust na tyle by wiedzieć co wybrać? A może to zwykły
przypadek?, uspokajał się w duchu, próbując zignorować ssące
wrażenie w dole brzucha.
Wyobraził
sobie minę Rona, gdyby usłyszał, że Malfoy – ten Malfoy –
wybierał mu ciuchy i parsknął histerycznym śmiechem. Bez
wątpienia przyjaciel uznałby, że Harry zwariował zgadzając się
na założenie takowych rzeczy bez słowa protestu, po czym wyraziłby
wątpliwości w jego zdrowe zmysły. „Malfoy nigdy nie był
normalny, ale ty, Harry...”, prawie słyszał zaskoczony i nieco
przerażony głos przyjaciela.
Harry
westchnął. Na świecie zdarzają się dziwne rzeczy, ale takich nie
spodziewał się nigdy. A może właśnie w tym rzecz – że nie
spodziewając się niespodziewanego, niezmiennie czujemy się
zaskakiwani. Bredzę, mruknął do siebie, ale to wina Malfoya.
Zawsze to była jego wina, pomyślał sentencjonalnie i ponownie
westchnął.
Zszedł
na dół i skierował się do kuchni, nieco zaskoczony faktem, że
choć w tym świecie jest zaledwie kilkanaście godzin, a już
świetnie orientuje się w rozkładzie pomieszczeń. Żeby jego
adaptacja do niecodziennego zachowania ludzi przebiegała równie
łatwo, byłby naprawdę zadowolony, a tak...
–
No, no, Harry, prezentujesz się całkiem nieźle – mruknął na
jego widok Syriusz, najwyraźniej trochę zaskoczony tym faktem.
Harry nie wiedział, czy powinien się oburzyć, czy czuć się
podbechtany komplementem. – Mam rację, prawda, Draco?
–
Ujdzie – ocenił okiem znawcy Malfoy, mierząc sylwetkę Pottera
taksującym i bardzo powolnym spojrzeniem. Jego wzrok nieśpiesznie
przesuwał się od obutych w półbuty stóp, prawie niezauważalnie
drżące kolana, długie nogi, szczupłą i mało wydatną klatkę
piersiową, aż zatrzymał się na płonących niepokojem zielonych
tęczówkach. Wszystkie te machinacje budziły jakieś trudne do
nazwania emocje Harry’ego, który próbował się nie zdradzić.
Bardzo powoli tak, by nikt nie zauważył, rozluźnił napięte
mięśnie i postarał się nie zmieniać niewinnego wyrazu twarzy. –
Będzie lepiej, o ile zmieni się kilka drobiazgów – mruknął po
chwili Ślizgon z irytującym przeciąganiem sylab, które, co nagle
przyszło Harry’emu do głowy, w ich świecie stało się prawie
znakiem firmowym Malfoyów.
Draco
leniwym krokiem podszedł do Pottera, który nagle wstrzymał oddech,
uświadamiając sobie najbardziej przerażającą rzecz na tym
świecie.
Jeśli
mają randkę, to znaczy, że się spotykają, a skoro się
spotykają, to znaczy, że dotyk powinien być czymś nie tylko
normalnym, lecz również niecierpliwie wyczekiwanym. To
znaczy...
Harry
nie czuł się gotowy by choćby sformułować w myślach konkluzję,
a co dopiero wprowadzić ją w życie.
Malfoy
nie przejmując się wahaniem mężczyzny, delikatnie – gdyby to
była Ginny, Potter nie wahałby się nazwać tego dotyku czułym –
strzepał jakieś paprochy, które nie wiadomo kiedy postanowiły
wybrać się z nimi na wycieczkę do restauracji, wygładził miękki
materiał na piersi i spojrzał mu prosto w oczy, po czym lekko,
jakby nie było to nic wielkiego, wsunął dłonie w jego włosy.
Harry stracił oddech na kilka sekund. Nigdy nie spodziewał się, że
dotyk Ślizgona może być równie miły jak jego żony. Kiedy Malfoy
nieśpiesznie poprawiał nieporządną fryzurę, zachowując się,
jakby robił to już nieraz, Potter próbował – z marnym skutkiem
– zapanować nad biciem serca. Dziwne, ale prawie już zapomniał,
że może łomotać równie głośno, jakby za chwilę chciało
wyskoczyć z piersi i popędzić hen przed siebie. Od kiedy Kingsley
zmusił go do wzięcia urlopu, gwałtowne emocje przyspieszające
pracę serca zbyt często nie gościły w jego życiu. Dopiero teraz
Malfoy... Nie! Harry nie chciał czuć wdzięczności wobec idioty,
który miał czelność zaprosić go na randkę.
Nagle
ugodziła go pewna myśl. A może to nie Malfoy, tylko on sam wykazał
się równie wielką głupotą?
Nie,
to nie mógł być on! Ale co jeśli jednak...
–
Proszę, wreszcie przypominasz choć trochę ludzi – stwierdził z
namysłem Malfoy po chwili. Odsunął się o krok i mierzył go
bacznym spojrzeniem. – Tak, teraz można się z tobą gdzieś
pokazać.
–
Ale z tobą nie – warknął szybko Harry, nie przejmując się
zbytnio jak to zabrzmiało.
–
Coś sugerujesz, Potter? – Lodowaty głos Malfoya zaskoczył
zajętego porządkowaniem papierów Remusa, który dopiero teraz
dostrzegł przybycie Harry’ego.
–
Harry ma na myśli, że chyba również powinieneś się przebrać –
próbował uspokoić rozłoszczonego mężczyznę. – Może skoczysz
na górę i weźmiesz coś ze swojej szafy? – zaproponował lekko.
Mierzyli
się wzrokiem, aż Malfoy po chwili skapitulował.
–
Wątpię, czy mam tu coś odpowiedniego... – bezlitosne spojrzenie
Remusa rzucone w jego stronę zdziałało cuda – ale nie zaszkodzi
sprawdzić. Zresztą – wzruszył ramionami – od czego są
skrzaty.
Harry
zamrugał i nim zorientował się, co się stało, Malfoya już nie
było w kuchni.
Naprawdę
zastanawiające. Potter z nowym, jeszcze większym niż kiedyś,
szacunkiem spojrzał na Remusa. Zawsze wiedział, że mężczyzna
jest silny i choć zwykle tym nie epatował, to się czuło, ale coś
takiego Harry widział pierwszy raz w życiu. Nawet Snape miał
trudności z opanowaniem Malfoya, a wystarczyło jedno spojrzenie
Remusa, by Ślizgon się wycofał, może niezbyt chętnie, ale
jednak. Co jeszcze potrafił Lupin, a czego tak łatwo nie
ujawniał?
–
Hm... Harry, możesz przestać zaciskać już dłonie. Zrobisz sobie
krzywdę – zwrócił mu uwagę Remus.
Harry
z lekkim zażenowaniem zastosował się do jego polecenia. Nawet nie
zauważył, że robi coś takiego.
–
A ty, Syriuszu, może wreszcie oddasz mi mojego synka? – Tym razem
to Black okazał się ofiarą wolnej chwili przyjaciela. –
Zawłaszczyłeś mi dziecko i jeszcze się dziwisz. Jesteś
niezrównany – mruknął Remus z mieszaniną rozbawienia i czułości
wypisaną na twarzy, gdy Syriusz wyrwany z zamyślenia rozglądał
się nieprzytomnie po całej kuchni. Chwilę zajęło mu przyswojenie
sobie sytuacji, po czym lekko podniósł chłopca do góry i poddał
Lupinowi.
–
Wiem – bezwstydnie przyznał się Syriusz, uśmiechając się
promiennie do przyjaciela. – Możesz już zabrać tego słodkiego
szkraba. Zesztywniałem już trochę.
–
To nie był komplement – sprzeciwił się Remus, ale kąciki ust mu
drgały. – A ten słodki szkrab, jak to ująłeś, jest słodki
jedynie, kiedy śpi.
–
Tak jak jego tatuś – mruknął cicho Syriusz, ale przyjaciel go
usłyszał.
Przed
krwawą i okropną zemstą Blacka uratował mały chłopiec grzecznie
tulący się do ojca. Gdyby nie on... Harry nie wiedział, jak by się
wszystko skończyło, ale czuł, że źle... przynajmniej dla
Syriusza. Remusowi musiało wystarczyć sztyletowanie wzrokiem
przyjaciela i drobiazgowa obietnica rewanżu.
–
Zaraz wrócę – powiadomił ich Lupin i z Teddym, ślicznie
wtulonym w ramiona taty, zwinnie manewrując między porozstawianymi
po całej kuchni krzesłami, wyszedł z pomieszczenia.
Harry
jeszcze przez chwilę patrzył na zamknięte drzwi, nim zorientował
się, że Syriusz coś do niego mówi.
–
... i niezależnie od tego, czy mam rację, czy nie, chcę, żebyś
wiedział – zawsze możesz na mnie liczyć. A pomoc Huncwotów jest
nieoceniona w takich sprawach. – I mrugnął porozumiewawczo do
zdezorientowanego Harry’ego, po czym spokojnie ciągnął dalej
swój niezrozumiały wywód: – Oczywiście, Remus nie może się o
niczym dowiedzieć. Zaavadowałby mnie, zakopał, odkopał i tak
jeszcze kilka razy, po czym wywalił na dwór, żebym tam nocą
zamarzł. Okropny charakterek ma ten mój Remus, gdy się czymś
zdenerwuje – mruknął z żałością, która chyba miała na celu
wzbudzenie współczucia u Harry’ego, ale nie spełniła prawidłowo
swojego zadania.
Potter
rozbawiony wizją wściekłego Lupina goniącego Łapę po całym
domu, wybuchnął śmiechem.
–
To wcale nie jest zabawne! – zaprotestował Syriusz, ale oczy mu
się śmiały. – Sam się kiedyś przekonasz. Draco ma o wiele
gorszy charakterek. – Harry zamarł, a jego śmiech zakończył
swój krótki żywot w udawanym ataku kaszlu. – Kiedy coś mu nie
odpowiada, zachowuje się, jakby nieszczęśnik niewart był jednego
knuta. Narcyza jest taka sama... zresztą wszyscy z Blacków zawsze
mieli w sobie coś takiego – samym spojrzeniem potrafili wbić
człowieka w ziemię i sprawić, że chciał się zagrzebać w niej
na wieczność.
Harry
nie chciał mu przerywać. Prócz tego jednego razu, gdy Syriusz
opowiedział mu trochę o rodzinie, nigdy więcej o nich nie
wspominał. A przecież, czego Potter dowiedział się przypadkiem
kilka lat wcześniej, jego babka, Dorea, pochodziła właśnie z tego
samego czarodziejskiego rodu, co jego chrzestny. Dziwne, że Syriusz
ani nikt inny nigdy o tym nie wspominał. Jakby wszyscy wymazali ten
fakt z pamięci. Dlaczego?
–
Właściwie dobrze, że zostało nas tak niewiele... – Wbrew
słowom, które właśnie padły, mina Syriusza nic a nic nie
przypominała zachwyconej, była raczej zasępiona. Harry nie
zastanawiając się wcale, podszedł do chrzestnego i lekko go
przytulił. Wydawało mu się to najwłaściwsze w tej sytuacji. Może
i kiedyś, w ich świecie, Syriusz żałował przynależności do
swojej rodziny, ale tu i teraz tak nie było, a Harry nie miał
zamiaru pozwolić, by mężczyzna samotnie gryzł się swoją
przeszłością. Wiele się zmieniło od chwili, gdy ledwie
piętnastoletni chłopak słuchał zwierzeń jedynej bliskiej
osoby... i to na lepsze.
Syriusz
nic nie powiedział, jedynie lekko odwzajemnił uścisk i uśmiechnął
się, z trudem pozbywając się posępnej miny.
–
No, no, rodzinka prawie w komplecie – skwitował całą sytuację
Malfoy, opierając się o drzwi. Ubrany w szatę o kolorze prawie
idealnie odpowiadającym barwie nieba zaraz po burzy, prezentował
się więcej niż przyzwoicie. Gdyby był dziewczyną, Harry może
pokusiłby się o komplement, ale skoro to tylko mężczyzna i do
tego Malfoy, ta opcja nie wchodziła w grę.
Zignorował
władczą minę i skrzywione w wyrazie rozbawienia wargi Ślizgona, i
spokojnie odsunął się od chrzestnego.
–
Wreszcie jesteś gotowy? – zapytał, bez problemu patrząc w nagle
zmrużone oczy mężczyzny. – Naprawdę zaskakujące.
–
O, widzę, że im bliżej do naszej randki, tym dowcip ci się
wyostrza – natychmiast odparował Malfoy, obdarzając uśmiechem
nieco zszokowanego Syriusza, który zastanawiał się, czy przed
chwilą usłyszał, to co usłyszał, czy też wydawało mu się, że
usłyszał.
–
Każda minuta zbliża nas do bram raju – mruknął ni w pięć ni w
dziesięć Black.
Obaj,
Harry i Draco, spojrzeli na niego z niedowierzaniem, po czym
wymienili porozumiewawcze spojrzenia i wybuchnęli śmiechem. Syriusz
naprawdę był niezrównany.
Mężczyzna,
nie przejmując się ich reakcją, wodził wzrokiem od jednego do
drugiego.
–
To wy – głos mu drżał od niewypowiedzianych emocji – naprawdę
idziecie gdzieś razem?
Ocierając
łzy z kącików, Harry zastanawiał się, co odpowiedzieć. Malfoy
nie miał takich problemów.
–
Ładny eufemizm, Syriuszu – pochwalił go i uśmiechnął się
nieco przewrotnie, a przynajmniej tak wydawało się Harry’emu. –
Oczywiście, że tak. Mamy małe rendez vous z kilkoma osobami.
–
Co takiego? – Zaskoczony Potter nie zdołał się opanować.
Malfoy
uśmiechnął się jakoś tak złowieszczo, że Harry poczuł
pierwsze drgania niepokoju. Zupełnie jakby wampir próbował
uspokoić swój wieczorny posiłek, zanim go skosztuje.
–
Drogi Harry, czyżbym zapomniał wspomnieć, że nasza randka jest...
że tak powiem... bardziej liczna. Właściwie, żeby być ścisłym,
czteroosobowa.
Czyżby
Malfoy właśnie zaproponował mu orgię?
Harry
ostatkiem sił powstrzymał się od krzyku. Czy mogło być jeszcze
gorzej?
Harry
wyjął różdżkę z kieszeni i szybko zaczął oczyszczać szatę z
sadzy. Zignorował nieprzyjemne ściskanie żołądka, jakie zawsze
mu towarzyszyło po podróży siecią Fiuu i szybko doprowadził się
do porządku, przygładzając zmierzwione włosy. Zajęty tą
czynnością nawet nie zauważył, że jest poddawany bardzo uważnej
obserwacji. Stojący obok niego Malfoy nie przeoczył tego
zainteresowania. Kąciki jego ust uniosły się leciutko jakby w
wyrazie rozbawienia, ale szare oczy pozostały poważne. Nim Harry
zdołał dostrzec minę swojego towarzysza, na twarzy Ślizgona
pojawiła się lekceważąca obojętność, ta sama, którą Potter
mógł zaobserwować już w czasach szkolnych.
Randka
nie randka, ale pewne rzeczy się nie zmieniają. Dla Malfoya świat
mógłby dzisiaj przestać istnieć, byle tylko nikt niepowołany nie
zawracał mu głowy... przynajmniej do czasu, póki sam
zainteresowany nie wyraziłby takiej chęci.
Harry
nigdy nie zdawał sobie z tego sprawy z bardzo prostej przyczyny –
nigdy się nad tym nie zastanawiał. Podczas gdy on sam wojował z
opornym zaklęciem, które za knuta nie chciało działać poprawnie,
Draco stał i milczał, czekając, aż Potter w końcu się
ogarnie.
Harry,
podenerwowany zaistniałą sytuacją – tym, że ze wszystkich ludzi
na świecie właśnie Malfoy podczas kolacji ma być jego osobą
towarzyszącą – próbował zachować spokój, ale wychodziło mu
to z mizernymi efektami. W końcu Draco, najwyraźniej
zniecierpliwiony zachowaniem swojego kolegi, wymamrotał coś, czego
Harry nie zrozumiał i sięgnął po swoją różdżkę. Kilkoma
sprawnymi zaklęciami szybko doprowadził do porządku wygląd
Pottera.
–
Yy... Dzięki – bardzo cicho podziękował Harry, zażenowany tym,
że nie potrafił rzucić nawet najprostszego zaklęcia. Nigdy to się
nie zdarzało. Może i nie był w nim najsprawniejszy, ale, na
Merlina, zwykle udawało mu się rzucić je poprawnie. Dlaczego teraz
było inaczej?
Harry
nie wiedział, ale czuł – ależ to zaskakujące – że ma to
związek z Malfoyem. Jak zwykle zresztą, aż chciało mu się dodać.
Odgonił tą nieprzystojną myśl, która za wiele mówiła o ich
wzajemnej niechęci. Dzisiaj, przynajmniej raz, musiał zachować
się, jakby nic takiego nie miało miejsca. Jakby... jakby się
przyjaźnili.
–
Miło mi widzieć pana ponownie, panie Malfoy. – Z lewej strony
dobiegł go uniżony szept.
Harry
odwrócił się, chcąc zobaczyć, kim jest nieznajomy mężczyzna
mówiący takim poufałym tonem. – O, i pan Potter również tu
jest. Cóż za miła niespodzianka. Nikt nie poinformował mnie o
państwa przybyciu. – W jego głosie zabrzmiał lekki wyrzut, jakby
nie mógł uwierzyć, że zapomniano wspomnieć mu o czymś równie
ważnym.
Harry
z nieznacznym niepokojem przypatrywał się elegancko odzianemu
mężczyźnie, który wzrostem prawdopodobnie dorównywał Ronowi.
Jak ciemne włosy gładko zaczesane na czoło miały zasłonić
powiększającą się łysinę, tak szeroki uśmiech przysłonić
przebiegłość wypisaną na twarzy. Z tymi długimi kończynami
przypominał wyrośniętą ważkę. Mnąc dłonią bujny wąsik,
mamrotał pod nosem wyrafinowane inwektywy na swoich infantylnych
pracowników. Wyczuwając uważne spojrzenie Harry’ego, mężczyzna
przerwał w pół słowa i uśmiechnął się zdecydowanie za
nieszczerze jak na jego gust.
Malfoyowi
zdawało się nie przeszkadzać obłudne zachowanie nieznajomego.
Wielkopańskim gestem przerwał wymianę spojrzeń między
mężczyznami. Skupiwszy na sobie ich uwagę, podirytowanym tonem
rozkapryszonej gwiazdy, którą wszyscy ignorują, a co bardzo,
bardzo jej się nie podoba, stwierdził:
–
Może wreszcie ktoś zaprowadzi nas do stolika. – Harry nie mógł
się nadziwić, ile jadu potrafił zawrzeć w tych kilku
słowach.
Speszony
mężczyzna odwrócił wzrok od Pottera i szybko wymamrotał
przeprosiny:
–
Ależ oczywiście, panie Malfoy, nie chciałem niepotrzebnie marnować
pańskiego czasu. Osobiście odprowadzę obu panów na miejsce. Mam
nadzieję, że moje niewybaczalne przeoczenie nie zniechęci państwa
do naszej skromnej restauracji.
Malfoy
obrzucił go obojętnym spojrzeniem, które równie dobrze mogło
oznaczać, że nic, co uczyni mężczyzna, nie odwiedzie go od
częstego zaglądania do tego lokalu, jak i to, że jego noga już
więcej tu nie postanie. Harry prawie współczuł nieznajomemu –
Ślizgon potrafił być naprawdę przerażający... jeśli tego
chciał.
–
Pański stolik czeka.
Harry
ruszył za Malfoyem, który bez pośpiechu podążał za pracownikiem
restauracji i zdawał się nie zwracać uwagi na zdenerwowanie ich
przewodnika. Leniwym krokiem prawdziwego arystokraty spokojnie szedł
prosto przed siebie, wcale nie reagując na podekscytowane szepty,
jakim z upodobaniem oddali się pozostali goście. Harry tak nie
potrafił. Próbował udawać, że nie słyszy zachwyconych, pełnych
uwielbienia komentarzy elegancko ubranych kobiet, zaciekawionych i
nieznacznie zdegustowanych spojrzeń rzucanych przez towarzyszących
swoim partnerkom mężczyzn. Przecież powinien się już to tego
przyzwyczaić, prawda? Jednak teraz, tu, w tym świecie czuł się
niezwykle nieswojo. A wszystko dlatego, że wiedział, o czym myślą
pozostali goście: – o tym samym co i on – czy on i Malfoy są
naprawdę parą?
*
* *
Co
jak co, ale Malfoy wie, jak zapewnić swoim gościom najlepszą
obsługę. Hermiona musiała to przyznać. Pyszne śniadanie, jakie
im dostarczono, pozwoliło jej choć na chwilę odegnać niepokój.
Szesnaście godzin! Minęło już tyle czasu, odkąd Harry zasnął,
a ona nadal nie wiedziała, czy zaklęcie, które udało się znaleźć
działa na tyle prawidłowo, by pomóc przyjacielowi.
Znikome
zainteresowanie okazywane przez Malfoya również zaczynało ją
drażnić. Mógłby chociaż poudawać, że się o niego martwi!,
myślała, rozgoryczona. Przecież Harry jest dla niego bardzo ważny.
A ten idiota zachowuje się, jakby było mu wszystko jedno, czy jego
królik doświadczalny wróci cały i zdrowy, czy nie.
Chwilami
była niemal pewna, że to tylko poza, jedna z wielu masek, jakie z
lubością zakładał Ślizgon, czasami zaś nie mogła pozbyć się
pragmatycznej myśli, że jednak to jego prawdziwe uczucia. Czuła
się trochę skołowana tym wszystkim. Gdyby tylko był przy niej
Ron...
Hermiona
wzięła się w garść. Aż za dobrze wiedziała, że jej mąż nie
mógł im towarzyszyć w tej misji. Na przeszkodzie stała nie tylko
jego niechęć wobec Malfoya, którą – była tego prawie pewna –
udałoby się ograniczyć do niezbędnego minimum, ale również
praca. Teraz, kiedy George i Angelina przeżywali kryzys małżeński,
Ron nie mógł opuścić sklepu. Ktoś musiał wszystko nadzorować i
niestety nie było nikogo, kto mógłby go zastąpić.
Zupełnie
jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko nim. Najpierw narastająca
obcość w związku Harry’ego i Ginny, jej zdrada, kłopoty
finansowe Charlie’ego, problemy Artura ze zdrowiem, przemęczenie
Harry’ego, konflikty między George’em a Angeliną, no i dziwne
zachowanie Teddy’ego. To wszystko zaczynało już ją przerażać.
Na szczęście udało się znaleźć sposób, by pomóc Harry’emu.
Jeśli pokonają jeden problem, reszta również jakoś się
rozwiąże. Harry znajdzie jakiś sposób – wierzyła w to tak
bardzo, że prawie bolało.
–
Czy wy, Gryfoni, nie potraficie choć na chwilę się zapomnieć? –
Podirytowany przedłużającym się milczeniem Malfoy nie potrafił
powstrzymać się od sarkazmu. Hermiona już kilkakrotnie była
naocznym świadkiem takiego zachowania.
Westchnęła
lekko pod nosem, ale postanowiła utrzymać iluzję, że jednak –
wbrew jego jak najbardziej słusznym podejrzeniom – naprawdę nic
się nie dzieje.
Może
i to był Ślizgon, może i był okropnym dupkiem, egocentrykiem i
maniakiem czystości – tak, to też zdążyła zauważyć – ale
jednak jako gospodarzowi nie mogła mu nic zarzucić. Cały czas na
ten swój malfoyowski sposób troszczył się, by niczego jej nie
brakowało, jakby chciał pokazać, że mimo nieobecności jego żony
cała rezydencja pozostała w dobrych rękach.
Hermiona,
na którymś z wielu bankietów w jakich uczestniczyła, miała
przyjemność poznać panią Malfoy, śliczną i uroczą Astorię. O
dziwo, polubiły się od pierwszego spotkania. Obie inteligentne,
rozważne, intuicyjnie rozumiejące, że pewne sprawy należy
zachować w spokoju, więc nie było w tym nic zaskakującego, że
połączyła je nić sympatii. I jeśli nawet nie zawsze tolerowały
obecność męża drugiej – czemu w gruncie rzeczy nie należało
się dziwić, jeśli wziąć pod uwagę wzajemną niechęć obu panów
– to nic nie stało na przeszkodzie, by razem spędzały miło
czas. Wielokrotnie spotykały się na lunchach, wymieniając ciekawe
wiadomości, o jakich się dowiedziały, rozmawiając o sobie, czy
też zwyczajnie milcząc. Ich zażyłość rosła z każdym dniem.
Prócz naturalnych różnic charakteru dzieliła je jedna sprawa:
tylko Hermiona podzieliła się wiadomością o ich spotkaniach ze
swoimi bliskimi. Astoria, jak długo mogła, ukrywała całą sprawę
przed mężem, który, doskonale zdając sobie sprawę z korzyści,
jakie wyciągnie z niewiedzy, udawał, że o niczym nie wie. I być
może cała ta ich wzajemna farsa trwałaby jeszcze długi czas,
gdyby nie wiadomość o chorobie kobiety. Nieuleczalnej chorobie.
Kiedy Hermiona dowiedziała się o tym, była naprawdę przygnębiona,
a nieczułe komentarze Rona naprawdę nie pomogły. Jedynie Harry,
mimo że nie rozumiał do końca jej uczuć, zdawał się akceptować
je jako naturalne. Być może również dlatego Hermiona z takim
zacięciem próbowała mu pomóc. Jakby chciała mu się odwdzięczyć
za to, że zawsze stał obok niej, niezależnie od tego, czy zgadzał
się z jej zdaniem, czy nie. Nigdy się nie odwrócił, nie
zrezygnował z tej przyjaźni, nawet wtedy gdy groziło mu wyrzucenie
z pracy za pomoc w jednym z jej projektów. Na szczęście bycie tym
Harrym Potterem naprawdę ułatwia pewne sprawy i nic się nie stało,
ale Hermiona nadal pamiętała jego słowa: „Nawet jeśli zmuszą
mnie do odejścia, to nadal będę miał was, prawda?”. Wyryły jej
się w pamięć. Zaznaczyły coś, co dotychczas rozumiała bardzo
intuicyjnie, nawet nie zdając sobie z tego całkowicie sprawy –
dla Harry’ego nigdy nie były ważne zaszczyty, powszechny szacunek
i uwielbienie, jedyne, co się liczyło, to oni. Ich obecność. To
my byliśmy jego rodziną. I nadal jesteśmy, i będziemy, obiecała
sobie w duchu. Już zawsze.
*
* *
Przytłumione
światło rzucane przez świeczki stojące w porozwieszanych na
ścianach kinkietach nadawało swoisty klimat przytulnemu kącikowi,
do którego ich zaprowadzono. Malfoy jak to Malfoy rozsiadł się
wygodnie i nim minęła chwila zamówił dla nich obu coś, czego
Harry nawet nie potrafiłby powtórzyć, nie mówiąc już o
powiedzeniu, cóż to takiego jest. Apodyktyczne zachowanie blondyna
przestało jakoś mu przeszkadzać, gdy zerknął do karty dań i
dostrzegł, że wszystko jest po francusku.
Z
lekkim przerażeniem uświadomił sobie, jak blisko była katastrofa.
Nie chciał myśleć, co działoby się, gdyby musiał sam zamówić
sobie posiłek.
–
Harry, nie miej takiej przerażonej miny, bo jeszcze ci wszyscy,
którzy tak uważnie śledzą każdy nasz ruch, pomyślą, że chcę
cię otruć. – Malfoy uśmiechnął się nieznacznie, jakby chciał
w ten sposób nie tyle uspokoić podejrzenia pozostałych gości, co
nieco zdenerwować Harry’ego. – Jeśli już któryś z nas ma
szybko pożegnać się z życiem, to będę to raczej ja.
–
Oczywiście, że tak. Zadepczą cię moi fani – odparował z
łatwością Harry, dostrzegając zbliżającą się do nich parę.
Niska kobieta o niesfornych, długich włosach, które otaczały jej
twarz niczym małe węże podtrzymywała się ramieniem niewiele
wyższego od niej blondyna o zawstydzonym uśmiechu. – Zawsze o tym
marzyłeś, nie?
–
Najwyraźniej usłyszeli twoje pobożne życzenie – mruknął cicho
Malfoy, również zwracając na nich uwagę. – Ale nie licz, że
pójdzie im ze mną tak łatwo.
–
Nawet nie śmiałbym o tym marzyć... Ona wygląda na bardzo władczą,
nieprawdaż? – zapytał niewinnie Harry. Nie przeszkadzało mu, że
drażni Malfoya. Z łatwością wpadł w stary – myślał, że
dawno już zapomniany – dobrze znany rytm wzajemnych docinków.
–
To naprawdę wy? Draco Malfoy i Harry Potter? – zapytała głośno
kobieta, zbliżając się do Harry’ego tak blisko, że prawie
udusił się wonią jej perfum. Ciężki, kwiatowy, najpewniej bardzo
drogi zapach zakręcił mu w nosie. W ostatniej chwili powstrzymał
się od kichnięcia. Że też ludzie potrafią wytrzymać taki odór.
Naprawdę zaczął podziwiać tego mężczyznę. Co jak co, ale
znosić coś takiego... i to przez cały wieczór.
Kątem
oka Harry dostrzegł rozbawioną minę Malfoya i tego już nie
zdzierżył. Czemu tylko on musi znosić takie traktowanie?
–
Naprawdę jestem podobny do Harry’ego Pottera? – zapytał,
niewinnie patrząc na kobietę. – Pochlebia mi pani – uśmiechnął
się uroczo – ale to pewnie przez te okulary, a mówiłeś mi
Draco, że wyglądam w nich jak okropnie... lecz nie powiedziałeś,
że aż tak.
Kobieta
słysząc taką odpowiedź, speszyła się nieco, ale zaraz odzyskała
rezon.
–
Ależ proszę wybaczyć, lecz...
–
Proszę nie przepraszać – przerwał jej zdecydowanie Harry.
Obdarzył ją nieznacznie rozbawionym spojrzeniem i szybko zerknął
na Malfoya, wpatrującego się w nich uważnie. Chyba się jeszcze
nie zorientował, co takiego szykuje dla niego Potter. Tym lepiej,
zdecydował, z trudem powstrzymując się od zwycięskiego uśmiechu.
– Ma pani bardzo dobre oko. Ja jestem zwykłym, szarym człowiekiem,
takim samym jak reszta, lecz czyż to nie oczywiście, że obok mnie
siedzi Draco Malfoy?
–
Naprawdę? – Harry widząc ich reakcję, był zachwycony. Kobieta
natychmiast odsunęła się od niego i skoncentrowała całą swoją
uwagę na Malfoyu, który obrzucił go wzrokiem twardo obiecującym
mu krwawą zemstę. Zaraz też zaczęła świergotać coś do niego
rozanielona.
–
Kochanie, nie powinnaś... – próbował oponować jej partner, ale
został zignorowany.
Harry
uśmiechnął się uprzejmie do niego.
–
Proszę się nie obawiać, przeżyje.
–
Obawiam się raczej o Miriam – wyjaśnił spokojnie mężczyzna. –
Malfoy nie należy do osób cierpliwych, a moja żona potrafi być
dość męcząca. Wolałbym, żeby nic się nie stało.
–
Znacie się? – zainteresował się Harry, zerkając na obojętną
twarz Malfoya, który właśnie kiwał głową, potakując w czymś
kobiecie.
–
Miałem tą przyjemność – zamilkł, również wpatrując się w
oboje. – Naprawdę dobrze sobie z nią poradziłeś, Harry. –
Porozumiewawczy uśmiech na jego twarzy nie zaniepokoił Harry’ego.
Coś czuł, że ten mężczyzna nie zdradzi się przed żoną. –
Nie wiem, co jest pomiędzy wami i nie obchodzi mnie to, ale to, co
robicie dla zwykłych ludzi, jest naprawdę niesamowite.
Harry’emu
zabrakło słów. Nieznajomy również milczał, czekając w
pogotowiu, gdyby sytuacja zaszła za daleko.
–
Gdybyście potrzebowali pomocy, dajcie znać – po chwili mruknął
mężczyzna. – Gildia wam pomoże.
–
Gildia?
–
Kochanie, chyba powinniśmy już iść – zwrócił się do swojej
żony. – To niegrzeczne tak przeszkadzać panom, a tego chyba nie
chcemy, prawda?
Harry,
widząc spojrzenia, jakie wymienili między sobą, musiał
zweryfikować swoją wcześniejszą opinię. Coś mu się wydawało,
że to jednak nie Miriam postanowiła zapoznać się ze swoimi
idolami. Oboje grzecznie się pożegnali i odprowadzani jego
zamyślonym wzrokiem spokojnie wrócili do swojego stolika.
–
Jesteś martwy, Potter – obiecał mu zwodniczo spokojnym głosem
Malfoy.
Harry
uśmiechnął się lekko. Mimo wszystko jego towarzysz nie wydawał
się być zły. Bardziej rozbawiony?
–
Zmieniłeś zdanie? Jesteś bardzo kapryśny, wiesz? – zauważył,
wcale nie ukrywając satysfakcji.
–
To moje drugie imię, Potter. – Harry drgnął. – Teraz przejdźmy
do konkretów.
O
co też mu może chodzić? I choć twarz Malfoya wydawała się
poważna, to w oczach pojawiło się nieskrywane zainteresowanie.
–
O czym mówisz? – Harry nie potrafił powstrzymać się od zadania
tego pytania.
–
Odbyłeś bardzo miłą pogawędkę, podczas gdy ja ostatkiem
samokontroli powstrzymywałem się od rzucenia uroku. O czym
rozmawialiście?
–
Ciekawość to pierwsza cnota Gryfonów – oznajmił spokojnie
Harry. Dopóki nie uporządkuje sobie wszystkiego w głowie, nie miał
zamiaru dzielić się informacjami z Malfoyem. Próbował zignorować
ciche wyrzuty sumienia, które mówiły mu, że powinien poinformować
go o równie ważnej propozycji.
–
Próbujesz mnie obrazić? – upewnił się Malfoy, przechylając na
bok głowę i przyglądając mu się, jakby był niezwykle
interesującym okazem.
Po
plecach Harry’ego przebiegły lekkie ciarki. Nie tego się
spodziewał i całkowicie zaskoczony potrafił tylko w milczeniu
wpatrywać się w Malfoya. Czemu on nie wybuchł gniewem?
Powinien.
Dziwne
rozżalenie, jakie pojawiało się w jego uczuciach, nieco go
zaskoczyło. Dlaczego czuł się tak zawiedziony spokojną reakcją
Malfoya? Czyżby tęsknił do ich dawnych sprzeczek, w czasie których
bez przeszkód mogli wymieniać się inwektywami i wymyślnymi
ripostami?
Był
aż tak dziecinny?
–
Szare komórki ci się przepalą – zauważył spokojnie Malfoy, nie
odwracając od niego wzroku. W pewien dziwny i pokrętny sposób
zdawał się być zafascynowany reakcją Harry’ego. Chłonął
spojrzeniem każdą minę, gest zamyślonego mężczyzny. – Więc,
wracając do głównego tematu naszej rozmowy, o czym
rozmawialiście?
–
O niczym ważnym. Naprawdę – zapewnił go Harry, widząc
niedowierzający wzrok, jaki wlepił w niego Malfoy. –
Zastanawialiśmy się, jak długo wytrzymasz.
–
Na pewno? – Harry’ego nie zdziwiła jego podejrzliwość. Gdyby
od razu mu uwierzył, to dopiero byłoby podejrzane.
–
Nie, skłamałem – przyznał. – Opowiedział mi o waszym
poprzednim spotkaniu.
Harry
nie potrafił racjonalnie stwierdzić, dlaczego postanowił zataić
przed Malfoyem całą sprawę. Brak zaufania? A może władza, jaką
daje wiedza? Nie wiedział, ale znał jedną prawdę – teraz tego
już nie da się odkręcić. Co by się nie stało, jakaś granica
została przekroczona i konsekwencji nie da się ominąć w żaden
sposób.
Podczas
gdy Harry rozważał możliwe implikacje tej decyzji, Malfoy zdawał
się zastanawiać, czy to cała prawda. Po chwili wzruszył
ramionami, jakby decydując się przyjąć jego słowa za dobrą
monetę.
–
To oczywiste, że nie zapomniał naszego spotkania. – Zmarszczył w
zamyśleniu czoło. – Ach tak, wtedy ciebie nie było. Jeśli mnie
pamięć nie myli, właśnie wtedy zajmowałeś się projektem
zrównania w prawach przedstawicieli magicznych ras i oczywiście
korzystając z okazji, postanowiłeś wymigać się od wszelkich
zobowiązań towarzyskich, zwalając wszystko na moją głowę. Jak
zwykle zresztą – dodał z przekąsem, a Harry uśmiechnął się
niewinnie. W duchu z zadowoleniem stwierdził, że na szczęście
jego odpowiednik z tego świata aż tak bardzo się od niego nie
różni. A już bliski był podejrzeń, że to naprawdę ktoś
zupełnie obcy.
–
Ach tak? – mimochodem wtrącił, błądząc wzrokiem po sali.
Każdy, kto spostrzegł jego spojrzenie, zaraz nieco speszony swoją
natarczywą ciekawością, którą tak bez żenady okazywał,
spuszczał głowę, udając, że tak naprawdę wcale się na nich nie
gapił. Jedynie przystojny mężczyzna siedzący w przeciwległym
kącie i zatopiony w lekturze zdawał się zupełnie nie zwracać
uwagi na nich uwagi. Harry uśmiechnął się do siebie,
przypominając sobie, że podobnie zachowywała się
Hermiona.
Dopiero
w tej chwili uświadomił sobie, że jeszcze jej nie widział w tym
świecie. Rona też nie. Wcześniej, zbyt skoncentrowany na
zachowaniu jako takiego spokoju ducha, zupełnie o nich zapomniał,
dopiero teraz, gdy wreszcie udało mu się nieco oswoić z dziwami
tego świata, odkrył ich nieobecność w swoim teraźniejszym życiu.
Pytanie brzmiało: czy teraz się nie przyjaźnili, czy po prostu
jeszcze nie mieli okazji się spotkać?
Harry
nie był pewien, czy przypadkiem pierwsza odpowiedź nie będzie
prawdziwa. Niepokojące wrażenie, że naprawdę nic nie łączyło
ich w tym świecie, wydawało się dość silne. No bo skoro on sam
przyjaźnił się z Malfoyem, to czy automatycznie nie znaczy, że
jego związki z Weasleyami są dość nikłe? Już w jego świecie
Ron i Draco za sobą nie przepadali, więc głupotą byłoby
podejrzewać, że w tym będzie ich łączyło coś innego. Nagle
przypomniało mu się, że przecież zarówno Syriusz jak i Remus
byli pewni, że dostaną zaproszenie na ślub Ginny i Teodora, więc
może jednak...
–
Potter, lepiej dobrze udawaj, że słuchałeś, o czym mówiłem –
ozięble poinformował go Malfoy, patrząc na niego zimny wzrokiem, w
którym czaił się cień dobrze znanej Harry’emu wściekłości.
–
Oczywiście, że tak. – Przecież nie mógł się przyznać, że
stracił wątek.
–
Więc co masz do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie? Czekam.
Miał
podstawy podejrzewać, że Malfoy tak łatwo nie popuści. Godryku,
przecież on zawsze walczył do końca... nawet jeśli jego metody
nie zawsze były czyste.
Harry
przełknął ślinę.
Co
powinien powiedzieć, by nie wzbudzić podejrzeń?
Nagle
go olśniło.
–
Jak zwykle arogancki – skwitował z lekkim uśmiechem. Miał
nadzieję, że udało mu się ukryć niepokój. – Nie tylko ty masz
dużo obowiązków. Inni ludzie też ciężko pracują.
Malfoy
przypatrywał mu się uważnie. Cisza przedłuża się i pierwsze
iskierki niepokoju zaatakowały skórę Harry’ego. Wyczuwał, że
Ślizgon cały czas zastanawia się nad jego słowami.
Gdy
jego wargi wygięły się w nieco przewrotnym uśmiechu, Harry prawie
odetchnął. Uwierzył mu.
Nie
wiedział, że radość ta była troszkę przedwczesna.
–
I ty myślisz, że uwierzę w taką bajeczkę? Nie bądź naiwny, nie
pasuje ci to. – Powaga w głosie Malfoya nie przystawała wcale do
jego kpiącego uśmiechu. – Najwidoczniej przystawanie z Gryfonami
psuje twoje zdolności do wymyślania dobrych wymówek... a skoro
tak, chyba będziesz musiał się mi odwdzięczyć.
–
Odwdzięczyć? – słabo powtórzył Harry, mając nadzieję, że
się przesłyszał. Znając Malfoya i jego dziwne pomysły, zaczynał
się bać.
–
Oczywiście, że tak – przytaknął z satysfakcją. – Hm...
pomyślmy, co byś mógł dla mnie zrobić...
–
Ogolić cię na łyso? – Tylko to mu pozostało. Jeśli uda mu się
obrócić wszystko w żart, być może Malfoy straci zapał do
wymyślania jakiegoś rewanżu.
Blondyn
dotknął swoich włosów, jakby upewniając się, że Harry nie
wprowadził swojego pomysłu w życie, po czym obrzucił go płonącym
niezwykłą pasją wzrokiem.
–
Potter, lepiej nie przeginaj, bo możesz bardzo tego żałować. –
Nawet nie próbował zawoalować groźby w swoim głosie.
–
Nie denerwuj się tak. – Próbował załagodzić sytuację Harry.
Robienie scen w restauracjach nie zaliczało się do jego ulubionych
form spędzania wolnego czasu. – Żartowałem tylko. Nie śmiałbym
tknąć twojego drogocennego znaku rozpoznawczego. W końcu to przez
nie zawsze można cię z łatwością znaleźć. – Nagle uświadomił
sobie, ile prawdy zawierają te słowa. Ileż to razy w Hogwarcie
wystarczył jeden rzut okiem na stół Slytherinu, by on, Harry,
wiedział, czy Malfoy je śniadanie, czy nie. Ileż to razy
bezbłędnie odnajdywał arogancką gębę Malfoya, gdy tylko
przyjaciele wspomnieli o jego obecności. Czy mało razy na meczach
quidditcha z niezmienną łatwością przychodziło mu wyławianie z
tłumu graczy jasnowłosą głowę Ślizgona?
–
Prawidłowa odpowiedź – pochwalił go Malfoy z uśmiechem. Harry z
niedowierzaniem wpatrywał się w jego twarz. Gdyby przed chwilą do
restauracji przyleciała na miotłach cała reprezentacja brytyjska i
odtańczyła kankana, byłby mniej zaskoczony. Widok żywiołowej
radości kogoś, kogo nigdy o to nawet nie podejrzewał – bo czyż
Malfoy mógłby kiedykolwiek szczerze się uśmiechnąć? – sprawił
mu frapującą satysfakcję.
Nie
wkładając w to za wiele wysiłku, udało mu się odwrócić uwagę
mężczyzny od wcześniejszej kwestii, ponadto zrobił to w taki
sposób, że nie wzbudził w nim podejrzeń. Naprawdę miał
szczęście.
Harry
nieświadomie odwzajemnił uśmiech, uszczęśliwiony.
Skupieni
na sobie nawet nie zauważyli zbliżającej się do nich pary. Dobrze
wyglądająca kobieta o ślicznych, ciemnych włosach upiętych w
artystycznie przygotowany kok, ubrana w długą, kremową suknię i
niski, korpulentny, elegancko odziany mężczyzna o nieco
przerzedzonych włosach podchodzili z pewnością siebie ludzi
obytych w czarodziejskim świecie.
–
Przepraszamy za spóźnienie, ale taksówkarz nie mógł znaleźć
drogi – usprawiedliwiała się kobieta z czarującym uśmiechem.
Obaj mężczyźni poderwali się z krzeseł, zaskoczeni
niespodziewanymi gośćmi.
Draco
z ujmującą galanterią ucałował delikatną dłoń i obdarzył
oboje wyrozumiałym spojrzeniem.
–
To oczywiste. Niemagiczni kierowcy mogą mieć trochę problemów ze
znalezieniem tego lokalu. Zwykle tu nie zajeżdżają, więc... –
urwał, jakby konkluzja była oczywista. Gości pokiwali głową,
zgadzając się z jego słowami.
Harry,
nie mając innego wyjścia, poszedł w jego ślady. Postanowił bez
względu na wszystko udawać, że wszystko jest w porządku.
–
To przyjemność gościć was oboje – powiedział i uśmiechnął
się równie uroczo jak Malfoy. Kobieta zarumieniła się nieco, gdy
pochylił się nad jej dłonią, ale zaraz odzyskała równowagę.
–
Harry, jak zwykle jesteś uroczy.
–
Taki jego urok – wtrącił się jej mąż, uśmiechając się do
niego porozumiewawczo. – Witaj ponownie, Harry. – Uścisnął
jego dłoń, tak jak wcześniej Malfoya. – Kochanie, żebyś
widziała, jak szybko udało mu się zauroczyć panią premier. Teraz
nic tylko ciągle powtarza, że jeśli tylko będzie chciał, zawsze
może przenieść się do niej.
–
Taka poważna propozycja naprawdę padła z ust pani premier. No, no,
Harry, twój kolejny podbój. – Malfoy wydawał się być
rozbawiony.
–
Jak będziesz tak marudził, to zastanowię się, czy nie wziąć jej
poważnie pod uwagę – rzucił krótko Harry, nieco
zdenerwowany.
Nie
miał pojęcia, kim są ci ludzie, ale twarz mężczyzny wydawała mu
się znajoma. Jakby już ją gdzieś widział. Próbował sobie
przypomnieć, ale bezskutecznie.
–
Może usiądziemy – zaproponował Malfoy, ignorując jego słowa,
tak przynajmniej wydawało się Harry’emu do czasu, zanim
mężczyzna, korzystając z okazji, że ich goście są zajęci
wybieraniem potraw z menu, nie szepnął mu do ucha:
–
Spróbuj tylko, a znajdę cię i zaavaduje bez wahania. – Harry
zażenowany ciepłym oddechem, który owiewał jego nagą skórę tuż
koło małżowiny, próbował znaleźć właściwą odpowiedź, ale
pustka w głowie mu to uniemożliwiała. Chciał tylko, żeby Malfoy
w końcu się od niego odsunął i zabrał rękę z jego dłoni. Nie
wiadomo czemu, denerwowała go bliskość mężczyzny.
Dopiero
głośne pytanie kobiety wytrąciło go z umysłowego otępienia.
–
Czyż oni nie wyglądają razem uroczo? Stephen, czyż nie mam
racji?
–
Kochanie, to nie nasza sprawa. – Próbował ostudzić jej entuzjazm
mąż, ale z marnym skutkiem. Kobieta podekscytowana sytuacją,
zdecydowała się dowiedzieć, czy w plotkach, jakimi reporterzy
„Proroka” ciągle faszerują wiadomości, jest choć trochę
prawdy?
–
Proszę powiedzcie – zaczęła, uśmiechając się naprawdę
szeroko – czy wy jesteście razem?
No
właśnie, Malfoy, odpowiedz, poprosił w duchu Harry, otrząsając
się z początkowego zaskoczenia, muszę wiedzieć, czy między nami
coś jest.
Cała
trójka wlepiła wzrok w Draco, który siedział na swoim miejscu z
kamienną miną, w oczekiwaniu na odpowiedź.
Dobiegające
zewsząd odgłosy przyciszonych rozmów pozostałych gości nie
uchroniły całej czwórki przed niezręcznym milczeniem.
Zakłopotany
Stephen przez kilka sekund nic nie mówił, nie wiedząc, w jaki
sposób wytłumaczyć niezręczność żony. Nie, żeby sam nie był
ciekawy, co jest pomiędzy mężczyznami, ale pewne zasady
obowiązywały... szczególnie w tym dziwnym świecie, gdzie
dziecięce potwory, którymi straszono niegrzeczne pociechy przed
snem, okazywały się istotami ze wszech miar żywymi i – co
bardziej zaskakujące – przynajmniej w jakimś stopniu rozumnymi.
Nie po to pracowali przez długie miesiące, żeby teraz nierozważne
słowa wszystko zniszczyły. Musiał działać, póki jeszcze była
pora.
Zmusił
się do przepraszającego uśmiechu i miękkim, doskonale
wymodelowanym głosem, pełnym żalu i skruchy, łagodził sytuację:
–
Przepraszam za żonę, jest taka podekscytowana spotkaniem
najsławniejszych czarodziejów, że przestała nad sobą panować.
Prawda, kochanie? – upewnił się, rzucając kobiecie mężowskie
spojrzenie typu jak–mnie–nie–poprzesz–to–nie–ręczę–za–siebie,
które dało spodziewany efekt.
Zakłopotana
zarumieniła się i przez kilka sekund maltretowała wargi. Harry
współczułby jej, gdyby nie ciekawość, nad którą nie potrafił
zapanować. Cały czas zerkał na Malfoya spokojnie wpatrującego się
w kobietę z osobliwą miną, wyrażającą ni to zdziwienie ni
złość... Bardziej odpowiednim określeniem byłoby rozbawienie,
zdecydował nagle, zaskakując sam siebie.
Rozbawienie?
Harry nagle zatrzymał się przy tej myśli. Skąd niby, na Godryka,
on wie, że akurat te a nie inne wykrzywienie wąskich ust Ślizgona,
prawie niewidoczna zmarszczka pomiędzy brwiami i nieco zmrużone
oczy wyrażają rozbawienie? Na siódmego gargulca, skąd?
Z
nagłym dreszczem uświadomił sobie, że mogą być dwie możliwości
tego nagłego zrozumienia, dwie drogi prowadzące do niepokojącej
świadomości. Zrozumienie, którego doświadczył wywołało żywszą
reakcję jego spanikowanego umysłu, tak że przez kilka sekund nie
potrafił – a może nie chciał – zapanować nad potokiem
poplątanych, niepewnych myśli. Wykorzystując ostatnie pokłady
samokontroli, zmusił się do zachowania spokoju, zakłopotany
niespodziewanym przypływem wiedzy, której posiadania się wypierał,
ulegając pierwotnym, drzemiącym głęboko w atawistycznym
postrzeganiu świata, lękom. To pozostałość po pamięci Harry’ego
z tego świata, czy raczej nieświadoma podpowiedź mojej
podświadomości?, pytał sam siebie z nieskrywanym niepokojem, choć
wcale nie był przekonany, czy naprawdę chce poznać odpowiedź.
–
Przepraszam, nie powinnam pytać – kajała się kobieta z
zawstydzoną miną, zmieszana własną odwagą do zadania takiego
pytania. Światło padające z poumieszczanych w kinkietach świec
nadało jej rysom miękkość twarzy dziecka proszącego rodziców o
zmniejszenie kary. Wydawała się przestraszona samą myślą, że
swoim zachowaniem mogła urazić mężczyzn.
–
Nic się nie stało – zdecydował się w końcu przemówić Harry,
mając dość ciężkiego, zalegającego milczenia, jakie zapanowało
przy stoliku. Przypadkowa niezręczność nie powinna być karana w
tak dosadny sposób, że popełniająca gafę osoba drżała cała z
niepokoju. Malfoy nie odzywał się, jakby cała sprawa go nie
dotyczyła, więc Potter, nie zastanawiając się zbytnio nad swoim
postępowaniem, odruchowo kopnął go w goleń, tak samo jak zrobiłby
to w przypadku Rona. Gdy mężczyzna obrzucił go oburzonym wzrokiem,
najwyraźniej zaskoczony faktem, że ktokolwiek ośmielił się kopać
go po nogach, Harry uśmiechnął się czarująco, spojrzeniem
nakazując mu milczenie i prawie radosnym głosem dodał: – Takie
małe niejasności nie mogą przecież stanąć na drodze owocnej
współpracy w przyszłości, prawda, Draco? – Dyskretnym
spojrzeniem upewnił się, że mężczyzna zrozumiał aluzję, po
czym bez zastanowienia wykorzystując okazję, postanowił zaspokoić
swoją ciekawość, nie będąc do końca przekonanym czy to
właściwie dobry pomysł. ¬– Na pewno z przyjemnością wyjaśnisz
naszemu czarującemu gościowi, jakie relacje nas łączą?
Małżeństwo
nie spodziewające się takiego przebiegu rozmowy, szybkim, prawie
idealnie zsynchronizowanym w czasie, głębokim wdechem zaznaczyło
swoją obecność przy stoliku.
Harry
nie zauważył tego, zbyt zajęty wpatrywaniem się w Malfoya, który
zachowywał się jak przypadkowy obserwator niespodziewanie wplątany
w kłótnię małżeńską, udający obojętność i brak
zainteresowania. W napięciu czekał na jego reakcję.
Wargi
Draco wygięły się w uśmiechu, który zwiódłby niejednego
czarodzieja, ale w oczach błysnęła zimna wściekłość, taka sama
jak ta płonąca podczas ich starć jeszcze w szkole. Ku swojemu
zaskoczeniu Harry odkrył, że z przyjemnością obserwuje ten widok.
W jakimś pokręconym sensie brakowało mu tego.
–
Ależ oczywiście, Harry – zgodził się z ujmującym uśmiechem,
który tylko na Potterze zrobił olbrzymie wrażenie... omenu
śmierci, jego śmierci, dla ścisłości. Zakłopotane małżeństwo
nic nie zauważyło, zbyt zajęte wpatrywaniem się wzrokiem pełnym
przejęcia i nieposkromionej ciekawości w Malfoya. Nie co dzień się
zdarza, by z taką łatwością ktokolwiek zgadzał się ujawniać
swoje tajemnice, więc nie spuszczali z niego wzroku, nie chcąc
uronić ani jednego słowa, które mogło paść z tych wąskich,
arystokratycznych ust. – Czy jesteś jednak naprawdę tego
pewien?
Harry
uśmiechnął się, mimo że błyszczące żądzą zemsty oczy
Malfoya płonęły blaskiem, który budził w nim niepokój.
–
Czemu nie? – zapytał, wzruszając ramionami. – Przecież
jesteśmy w gronie przyjaciół – skinął w stronę małżeństwa
– więc cóż nam szkodzi? – zapytał, doskonale wiedząc, jak to
rozwścieczy mężczyznę.
–
W takim razie... o ile, oczywiście, jesteś jeszcze, pani, ciekawa
odpowiedzi? – Kobieta, zaskoczona, że zwraca się bezpośrednio do
niej, lękliwie skinęła głową, jednocześnie nieświadomie
nachylając się, żeby lepiej słyszeć. – Skoro tak, cóż...
Harry, jesteś taki okrutny – dramatycznym głosem rzucił Draco,
wbijając w niego triumfalne spojrzenie. Cała trójka spojrzała na
Pottera, który speszył się nieco, sam nie wiedząc właściwie
czemu. – Bo widzisz, Kendro, mogę mówić całkiem swobodnie,
prawda? – upewnił się, kierując na kobietę zbolały wzrok. Ich
gość skinął głową tak energicznie, że z misternej fryzury
wysunęło się kilka kosmyków. Zarumieniona kobieta z szeroko
otwartymi oczami wpatrywała się w mężczyznę, jakby nie mogąc
odwrócić wzroku od spektaklu, jaki odgrywał przed nimi Malfoy. Bo
że to było przedstawienie, Harry nie miał wątpliwości.
Prawdopodobnie najwyższej klasy teatr jednego aktora dla
trzyosobowej widowni, w której tylko jedna osoba zdawała sobie
sprawę, że to żart. Beznamiętne, naznaczone piętnem arogancji i
wyższości oblicze mężczyzny nagle okazało się najbardziej
plastyczną, wyrażającą każdą emocję twarzą, jaką Harry
kiedykolwiek widział. Nie potrafił odwrócić wzroku od łagodnych,
pełnych smutku i tęsknoty szarych oczu, bladej cery, która raptem,
być może przez rumieniec podkreślający blask w jego spojrzeniu,
wydawała się delikatniejsza od alabastru, kuszących ust,
przygryzanych w desperacji, gdy Malfoy opowiadał swoją budzącą
litość historię. – Nie wiem, czy to, co czuję do Harry’ego,
można nazwać miłością. Nieznośna tęsknota każdego dnia,
nieukojona, póki nie spojrzę w te zielone jak tysiące innych, a
jednak inne oczy, desperackie pragnienie posiadania go na własność,
ochronienia przed całym światem, zazdrość, gdy widzę go z
innymi... choć tylko zwyczajnie rozmawiają – zaśmiał się jakby
sam z siebie – ból, rozpacz i żal, bo doskonale wiem, że nie
odwzajemnia moich uczuć. Czy to wszystko to... miłość? –
upewnił się jak dziecko, które pragnie, by rodzice poklepali go po
głowie i zaprzeczyli słowom kolegi opowiadającego, że Mikołaj
naprawdę nie istnieje.
Kobieta
bez namysłu chwyciła jego dłoń i z największą delikatnością
powoli kiwnęła głową, uważnie patrząc mu w oczy.
Malfoy
westchnął.
–
Tak myślałem – przyznał z jakąś rozpaczą, która
niespodziewanie wydała się Harry’emu prawdziwa. – A jednak to
miłość.
Spojrzał
na swoje wąskie, długie o starannie obciętych paznokciach palce,
jakby one potrafiły zaprzeczyć jego słowom. Wszyscy milczeli,
bojąc się jakimś nieostrożnym słowem przerwać intymną
atmosferę. Nawet jakby szum dobiegający z restauracji wydał się o
wiele cichszy.
–
Dlaczego nie potrafisz mnie pokochać? – zapytał z wyrzutem,
gorzkim i żałosnym, jakby wbrew jego własnej woli wymknęło się
coś, co nie miało takiego prawa. Nie patrzył na Harry’ego, co
nadrobili ich goście, wpatrując się w niego bez słowa, jakby
czekali na jego reakcję. – Bawisz się moimi uczuciami... zmuszasz
do oszukiwania całego świata... jakbyś chciał pokaz...
–
Zmuszam? – przerwał mu ostro Harry. Obserwowanie, jak daleko
Malfoy jest w stanie się posunąć, przestało go satysfakcjonować.
Cała sytuacja, w pierwszej chwili zabawna i całkowicie niewinna,
zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy padło jedno słowo
za dużo. Słowa, które nie wiadomo czemu wywołały bolesny skurcz
gdzieś w okolicach jego żołądka, nieprzyjemność, o której
chciał jak najszybciej zapomnieć. Nie miał już sił słuchać
dłużej tych głupot. Malfoy zdecydowanie przesadzał. Może i w
pierwszej chwili cały żart wydawał się zabawny, na ten swój
pokręcony, nienormalny sposób, ale teraz... to już nie było ani
trochę zabawne. Nic a nic.
–
Zmuszasz – potwierdził zdecydowanie Draco. Ich spojrzenia się
skrzyżowały i nagle Harry stracił zdolność oddychania. Te
oczy... przejmujące, sugestywne... wpatrywały się w niego bez
słowa, a jednak jakby wyrażały wszystko.
–
Yhym. – Ciche chrząknięcie przywróciło mu świadomość.
Speszony odwrócił wzrok, nie pierwszy raz nie wiedząc co
powiedzieć. Malfoy nadal się w niego wpatrywał, jakby czekał na
jego reakcje, ale Harry udawał, że tego nie widzi. Otrząśnięcie
się z dziwnych wrażeń, jakie wywołało w nim niespodziewane
muśnięcie uczuć mężczyzny – co z tego, że fałszywych –
było pilniejszą sprawą niż odpowiadanie na głupie odzywki i
branie udziału w gierce Malfoya.
Pierwszy
raz w życiu czuł się tak poruszony i wstrząśnięty z powodu
jednego spojrzenia. Co to miało, na Merlina, znaczyć?
–
Hm... Draco, jeśli wolno mi spytać – kobieta zawahała się,
cierpliwie czekając aż Ślizgon zwróci na nią uwagę – dlaczego
powiedziałeś, że Harry wymaga od ciebie oszustwa? Oczywiście
jeśli chcesz, nie musisz mówić, ale... cóż, Harry wydaje się
takim dobrym chłopcem, pokonał Sam-Wiesz-Kogo, robi tyle dobrego
dla czarodziejskiego świata i niemagicznych – Harry, próbując
zapanować nad zażenowaniem, wpatrywał się w stolik, więc z
łatwością zauważył, że kobieta, mówiąc o mugolach, ścisnęła
dłoń męża – poza tym nie wygląda na kogoś, kto byłby zdolny
do czegoś takiego.
–
Wystarczy jedno jego spojrzenie, rzucone ot, tak sobie, mimochodem, a
ja robię co tylko on zechce. I jak tego nie nazwać przymusem? –
Draco nie krył oburzenia, jakby posądzenie o przejaskrawienie
sytuacji godziło w jego honor. I pewnie tak było, przyznał Harry,
z trudem powstrzymując się od uśmiechu. W tym momencie pewnie nie
wyglądałoby to odpowiednio. – Namawia mnie na jakieś dziwne
sytuacje, w których potem nas fotografują, a kiedy trzeba się
przyznać, zachowuje się jak skrzywdzona niewinność. Bawi się
moim uczuciami, by potem udawać, że nie wie, o czym mówię.
–
Wcale tak nie robię! – oburzył się Harry. Draco bezwstydnie
wykorzystywał sytuację, co kolejny raz wytrąciło go z iluzji
spokoju, z kokonu opanowania, w który zdążył już owinąć swoje
uczucia, pozostawiając jedynie ciekawość i oczekiwanie, jak daleko
Ślizgon jest daleko się posunąć, żeby osiągnąć swój cel.
–
A kto wczoraj rzucił się na mnie, a potem unikał? Twój chrzestny?
– ironizował Draco, patrząc na niego z abominacją.
Harry
wstrzymał oddech, podobnie jak pozostała dwójka. Sprzeciw zamarł
mu na ustach. Czy on właśnie powiedział to, co powiedział, czy mu
się tylko wydawało? Że niby on, Harry, rzucił się na Malfoya? W
takim celu? Nie, to niemożliwe.
Harry
pokręcił przecząco głową.
–
I znów zaprzeczasz! – warknął Draco, wyglądając na nieźle
rozzłoszczonego. – Jak ci nie wstyd?! Mam rację, Kendro?
Steven?
Harry,
zbulwersowany, że Malfoy szuka poparcia u reszty towarzystwa, że
nie potrafił wyartykułować swojego sprzeciwu, jedyne co mógł
robić to sztyletować Malfoya wzrokiem, czym mężczyzna wcale się
nie przejął, z satysfakcją patrząc mu w oczy, jakby mówił, że
tym razem to on jest górą i nic, co Harry zrobi, i tak nie poprawi
jego sytuacji, bo sam się w nią nieopatrznie wkopał, próbując mu
zaszkodzić.
–
Chyba nie powinniśmy wtrącać się aż tak w prywatne sprawy waszej
dwójki – stwierdził w końcu Stephen, nieco zażenowany
niespodziewanym wyznaniem Draco.
–
Może Harry po prostu boi się powiedzieć o swoich uczuciach? –
zasugerowała w tym samym momencie Kendra, patrząc na Pottera z
łagodną, prawie matczyną troską.
Wyraźne
zaskoczenie na twarzy Draco, który najwyraźniej spodziewał się
innej reakcji, niespodziewanie rozbawiło Harry’ego. Mimowolnie
uśmiechnął się do powodu swojego dobrego nastroju, a Malfoy
równie nieoczekiwanie odwzajemnił uśmiech.
Kobieta
przyglądała im się z ukontentowaniem, rozpromieniona. Ścisnęła
dłoń męża i szepnęła do niego cicho, żeby nie burzyć
nastroju:
–
Są dla siebie idealni. Zerknij na oczy Draco – nawet one się
śmieją.
Stephen
otoczył ją ramieniem i odszepnął:
–
Nie mów, że zrobiłaś to specjalnie.
–
Nie powiem – uśmiechnęła się tajemniczo, jak to tylko kobiety
potrafią – obiecuję.
Ubrany
w ciemny uniform ze srebrnymi zapinkami kelner pojawił się
bezszelestnie, niespodziewanie stawiając na stoliku zamówione dania
i przerywając milczącą komitywę Harry’ego i Draco. Obaj
odwrócili wzrok, zakłopotani sami nie wiedzieli czym.
–
Wygląda apetycznie – ocenił okiem znawcy Stephen, przypatrując
się uważnie potrawom.
–
Mh... pyszne – pochwaliła chwilę później jego żona, ze smakiem
zajadając się daniem ze swojego talerza.
–
Cieszę się, że wam smakuje. – Draco uśmiechnął się, jakby to
on był właścicielem lokalu. – To nasza ulubiona
restauracja.
Kendra
uśmiechnęła się czarująco.
–
Wcale mnie to nie zaskoczyło. Tu jest naprawdę pięknie, trochę
tajemniczo... – zawiesiła znacząco głos i poczekała, aż na nią
spojrzą – i romantycznie – dokończyła z wiele mówiącym
uśmiechem. – Kochanie, musimy zacząć tu częściej wpadać –
zwróciła się do męża, nic sobie nie robiąc z zdumionych min
mężczyzn.
–
Wszystko co tylko zechcesz – pośpiesznie zgodził się Stephen. –
Może najpierw spróbujesz tej jagnięciny, jest wyborna –
zasugerował, a gdy żona zajęła się konsumowaniem, zerknął na
obu czarodziei z przepraszającym uśmiechem.
Mężczyźni
wymienili wiele mówiące, porozumiewawcze spojrzenia.
*
* *
Hermiona
wstała, rozprostowując zesztywniałe od długiego siedzenia w
jednej pozycji mięśnie i przeszła się po pokoju, zaglądając to
tu to tam. Dokładnie przejrzała tytuły ręcznie oprawianych w
delikatną skórę książek stojących na półce. Wodząc palcem po
wygrawerowanych na okładkach złotych literach, rozmyślała o
niespodziewanych kolejach losu.
Nie
tak dawno przecież byli wrogami, osobami z dwóch światów, zdawać
się mogło nie do pogodzenia, a teraz... trudno byłoby nazwać ich
przyjaciółmi, ale delikatna nić porozumienia, wątła i słaba jak
pierwsze tchnienie wiosny, powoli twardniała, łącząc ich coraz
silniejszymi związkami. Jej przyjaźń z Astorią i niespodziewane
odkrycie uczuć spajających ich zimne wydawać się mogło
małżeństwo. Ustawa, która podsuwała kolejne okazje do spotkań,
zmuszała do wynajdywania nowatorskich sposobów na przekonanie
mężczyzny, wymagała odnalezienia nowych pokładów tolerancji i
cierpliwości. No i Harry, jego bezsenność i kolejne problemy –
to wszystko niespodziewanie zaprowadziło ją do rezydencji Malfoyów,
gdzie nie chciała już nigdy więcej trafić, a gdzie weszła
śmiało, z odwagą, by pomóc przyjacielowi. Prawdopodobnie, gdyby
ktoś jeszcze dwa lata temu powiedział jej, że trafi do domu
Malfoyów... i że będzie się tam czuła swobodnie... roześmiałaby
mu się w nos, zniesmaczona pomysłami przychodzącymi ludziom do
głowy. A jednak była tu, ona i Harry, i mimo ciągłej obecności
Malfoya czuła się niespodziewanie dobrze. Naprawdę życie jest
dziwne.
Przeciągnęła
się nieco i z czającym się w oczach uśmiechem spojrzała z
sympatią na pracującego mężczyznę, który pracowicie skrobał po
pergaminie, od czasu do czasu napełniając pióro świeżym
atramentem i w oczekiwaniu na wyschnięcie tuszu zerkając na
śpiącego spokojnie na łóżku Harry’ego. Hermiona nie
powstrzymywała już uśmiechu, pozwalając mu rozjaśnić całą
twarz. Już niedługo.
Jeszcze
tylko kilka godzin i przyjaciel się obudzi, i wszystko będzie
dobrze. Każda upływająca chwila przybliżała ją do tego momentu,
tak że ciężko przychodziło jej opanowanie radości, która
chciała wybuchnąć w głośnym śmiechu, frenetycznym okrzyku
oznajmiającemu światu dobrą nowinę.
–
Długo masz zamiar tak kręcić się po pokoju? – cichym, rzeczowym
głosem zapytał Malfoy, unosząc głowę znad pergaminu. – Jakbyś
nie zauważyła, niektórzy próbują tu pracować.
–
Przepraszam. – Jak udało jej się opanować euforyczną radość i
powiedzieć to skruszonym głosem grzesznika proszącego o
wybaczenie, nie wiedziała. Jednak udało się i sądząc po
zadowolonej minie Malfoya, mężczyzna nawet jej uwierzył. Zanim
zdążył z powrotem zagłębić nos w pergaminach, Hermiona, czując
się jak mała dziewczynka, zapytała: – Nie czujesz się
podekscytowany?
–
Weasley, gdybym za każdym razem odkrywając coś nowego, podniecał
się jak
jakiś
szczeniak, szybko by mnie to znużyło, nie uważasz? – Wbrew
intencjom Malfoya odpowiedź nie zabrzmiała złośliwie.
–
Ale to – TO jest coś! – zaprotestowała, nieco zaskoczona, że
musi bronić czegoś i przed kimś, kto lepiej powinien to
rozumieć.
–
Weasley, wszystko, co robię, to jest TO – ze złośliwym uśmiechem
goblina odparował Malfoy. – Jak widzę, bezproduktywne rozmowy o
niczym są twoją specjalnością... skoro chcesz się w ten sposób
produkować, proszę bardzo, za tobą są drzwi, a za nimi ładny
korytarz. Moja prababka, Lucillda, z przyjemnością pokonwersuje z
kimś spoza rodziny. Jedyny portret, który mówi, na pewno trafisz –
poinstruował ją, dłonią wskazując drzwi. – Idź tam i
poprzeszkadzaj. Nie mam czasu na takie bzdury.
–
T–ty!... T–ty!..
–
Tak, ja, a teraz już idź – polecił jej Malfoy, sięgając po
pióro.
*
* *
Początkowa
niezręczność poszła w niepamięć i rozmowa toczyła się gładko,
przerywana wybuchami śmiechu i stukaniem sztućców o talerz. Harry
z przyjemnością odkrył, że mimo swojej niewiedzy z łatwością
przystosował się do prowadzonych dysput.
Stephen
okazał się niezwykle interesującym rozmówcą, o wyrobionych
poglądach, i mimo pewnej nieznajomości realiów czarodziejskiego
świata – w czym nie było nic zaskakującego, jak domyślił się
Harry, skoro mężczyzna od czubka wypastowanych butów aż po szczyt
przerzedzonej głowy był mugolem – potrafił dostrzec sprawy
umykające trójce czarodziejów. Z łatwością osoby, która
niejedno już widziała i przeżyła, wpasował się rytm polemik i
gładkich słówek. Dyplomatycznie unikał drażliwych tematów,
sprawnie przenosząc rozmowę na inne tory, czemu z zacięciem
przeciwstawiał się Malfoy, nawiązując do kłopotliwych kwestii w
taki sposób, że nikt nie czuł się urażony. Harry w pewnym
momencie złapał się nawet na smutnej konkluzji, iż żałuje
nieobecności mężczyzny na niektórych ze spotkań z prasą. Pasja
i urok osobisty szybko przekonałyby co niektórych opornych
reporterów do zmiany stanowiska, uznał bez namysłu, uważnie
obserwując podchody Ślizgona.
Kendra
z równie czarującym uśmiechem potrafiła przywołać zapędzających
się coraz bardziej, zacietrzewionych mężczyzn do porządku jak
skrytykować błędy w rozumowaniu. Odpowiedzi, które udzielała i
pytania, rozsądne i przemyślane, zadawane niewinnym tonem zawsze
trafiały w sedno. Odzywała się rzadziej, pozwalając rozmowie
toczyć się bez przeszkód, ale kiedy już coś mówiła, skupiała
na sobie całą uwagę mężczyzn. Harry z przyjemnością
obserwował, jak inteligentnie zbijała każdy argument Malfoya, zaś
każde jej spojrzenie na męża kończyło się mimowolnym uśmiechem.
Sam na ten widok również się uśmiechał, podchwytując co i rusz
podejrzliwe spojrzenie Malfoya.
No
i trzeci rozmówca – Malfoy. Harry niespodziewanie dla samego
siebie docenił niewymuszony sposób, w jaki mężczyzna prowadził
rozmowę, kierując ją dokładnie tam, gdzie chciał. Przez
większość czasu precyzyjnie kontrolował, by sytuacja nie wymknęła
się spod kontroli. Gdy trzeba było, zaogniał dyskusję, podsuwając
kłopotliwe kwestie do rozważań, by chwilę później z łagodną
stanowczością starszego brata łagodzić wzburzenie kilkoma celnie
dobranymi sformułowaniami, przez które przebijała doskonała
znajomość ludzkiej psychiki i reakcji, jakie można wywołać
odpowiednimi słowami rzuconymi w stosownej chwili. Harry musiał
przyznać, że Malfoy zachowywał się naprawdę po ślizgońsku.
Nagle,
gdy pozostała trójka zajęta wymienianiem opinii o irlandzkiej
drużynie quidditcha nie zwracała na niego uwagi, Potter uświadomił
sobie, skąd kojarzył Stephena. Jeden ruch pulchniej dłoni i Harry
już przypomniał sobie, gdzie widział tą okrągłą, przyjacielską
twarz ozdobioną krzaczastymi wąsami.
Westchnął,
z nieoczekiwaną świadomością, jak niewiele zabrakło, żeby
nieodpowiednim pytaniem uraził mężczyznę. W duchu podziękował
Ginny, która ciągnęła go na wszystkie możliwe bankiety i
imprezy, gdzie rozmowa o niczym z nieznajomymi należała do stałego
repertuaru. Dzięki niej się nie zbłaźnił.
Dopiero
teraz uzmysłowił sobie również, że zajęty udawaniem kogoś, kim
nie był, przejęty możliwościami oferowanymi przez nowy świat,
rzadko myślał o swojej żonie. Wcześniej, jej nieobecność w jego
życiu, sypialni, domu, każdej sekundy sprawiała mu ból... jednak
mniejszy niż ten, który odczuwał w pobliżu żony, która nie
zwracała na niego uwagi, obojętna, zimna, pozostająca ciągle na
uboczu, nigdy z nim, zawsze tuż obok... gdzie każda próba
zbliżenia się kończyła się coraz większym dystansem. Jak małe
kuleczki zderzające się ze sobą, stykali się na sekundę, by
później oddalić się jeszcze bardziej.
–
Harry, a co ty myślisz na ten temat? – W przepływające natrętne,
gorzkie myśli wdarła się codzienna rzeczywistość, w której
Kendra obrzucała go zaniepokojonym wzrokiem jego zmarszczone brwi i
rozmyte spojrzenie, zaś mężczyźni obserwowali go z nadzieją, że
poprze ich we właśnie prowadzonym sporze. – Mój mąż i Draco są
przeciwni wprowadzeniu legalizacji związków międzygatunkowych - ja
je popieram, a ty?
Zamrugał,
zaskoczony, próbując wrócić z zamglonego, prywatnego świata,
gdzie o żadnych relacjach międzygatunkowych nie było mowy.
–
Hm... – zamyślił się. Czy ktokolwiek ma prawo ingerować w tak
prywatne, intymne sprawy jak uczucia? A tym bardziej państwo? Gdzieś
w głębi siebie znalazł odpowiedź, może niedoskonałą, ale jego.
– Popieram.
–
Ale przecież łączenie się w pary... – oburzył się Stephen,
perorując namiętnie przez kilka minut o niewłaściwości tego
typów związków, czemu z oburzeniem przysłuchiwała się Kendra.
Gdy udało jej się przerwać mężowi, szybko odbiła wszystkie jego
argumenty. Oboje pogrążyli się w dyspucie, kompletnie nie
zwracając uwagi na roześmianych współtowarzyszy.
Pół
godziny później spór nadal pozostawał nierozwiązany, ale szybki
rzut okiem na zegarek wystarczył Kendrze do zorientowania się która
godzina. Z urzekającym uśmiechem przeprosiła, że muszą już iść,
ale ich mała córeczka niecierpliwie czeka na powrót rodziców i
nie chcą jej zawieść.
–
Ależ to zrozumiałe – zgadzał się łaskawie Draco, żegnając ze
Stephenem, podczas gdy Harry wypytywał kobietę o pięcioletnią
łobuzicę o ślicznych ciemnych loczkach mamy i niebieskich oczach
taty. – Harry, nie zatrzymuj Kendry – polecił, łapiąc go za
ramię. W tym samym momencie w podobnym tonie odezwał się jej
mąż.
Cała
czwórka roześmiała się radośnie. Harry nie zauważył
porozumiewawczych spojrzeń, jakie wymieniło między sobą
małżeństwo.
–
Taksówka już czeka – odezwał się jeden z pracowników
restauracji, pojawiając się nie wiadomo skąd z charakterystycznym
pyknięciem.
Harry
i Draco wyszli przed restaurację odprowadzić swoich gości. Londyn,
zasnuty mgłą i z deszczową aurą wiszącą w powietrzu, nie
zachęcał do wychodzenia na zewnątrz. Zbliżająca się nocna pora
również nie nęciła do spacerów, więc nic dziwnego, że na ulicy
było prawie pusto.
–
To było naprawdę miłe spotkanie, mam nadzieję, że je powtórzymy
– powiedziała Kendra. Uśmiechnięta, z zalotnie opadającymi
kosmykami ciemnych włosów wyglądała czarująco. Z prawdziwą
gracją wsiadła do auta, machając mężczyznom dłonią na
pożegnanie.
–
Oczywiście, że tak – odpowiedział Harry, zanim Malfoy zdołał
cokolwiek wyjąkać. – Kiedy tylko czas na to pozwoli.
–
Oby nasza przyszła współpraca układała się równie owocnie jak
teraz – stwierdził poważnie Stephen, a Harry z prawdziwą
przyjemnością uścisnął jego dłoń. Malfoy w tym czasie szeptał
coś do Kendry, z czego kobieta chichotała jak szalona. – Polubili
się.
–
Draco trudno nie lubić – grzecznie zgodził się z nim Harry.
Powiedział coś, co było oczywistym kłamstwem, a wcale tak nie
zabrzmiało.
–
To prawda – przytaknął mężczyzna i z uśmiechem zawołał,
wsiadając do taksówki: – Do zobaczenia!
–
Oby szybciej niż później – skwitował Draco, stając koło
Pottera i naturalnym gestem obejmując go ramieniem. – Mamy jeszcze
wiele do zrobienia.
–
Wracajmy. Zimno tu – powiedział po prostu Harry, starając się
wyswobodzić z uścisku mężczyzny jak najszybciej... zanim Malfoy
pomyśli, że dreszcze przebiegające przez jego, Pottera, ciało są
skutkiem nagłej bliskości.
–
O nie, mój drogi Harry – syknął nagle Malfoy, gdy taksówka
znikła za zakrętem. Wściekle zaciśnięta dłoń i równie
wściekłe spojrzenie zszokowało Pottera, który, wreszcie wolny,
cofnął się o krok. I jeszcze jeden.
Malfoy
zwariował.
Jeszcze
jeden krok.
I
jeszcze jeden.
Nagle
przyparty do ściany, z pałającymi oczyma Malfoya znajdującymi się
na tej samej wysokości co jego, unieruchomiony w mocnym uścisku,
struchlał. Kolejny szaleniec na mojej drodze. Przyciągam ich, czy
sami się znajdują?
–
Co TO miało znaczyć? – zapytał wściekły bardziej niż
rozszalałe stado hipogryfów Malfoy. Jego głos drgał tak, że
mężczyzna z trudem nad nim panował. Zaciskając dłonie na
ramionach zaskoczonego Pottera, przysunął się bliżej, tak blisko,
że niewyraźna para wydobywająca się z ich ust zmieszała się w
jeden ulotny obłok. – Po jaką cholerę wyciągałeś przy nich
nasze, prywatne sprawy?
Nasze?,
bezgłośnie powtórzył Harry z niedowierzaniem, Nasze. Nasze...
Jęknął.
–
Malfoy... – zaczął, z trudem uspokajając oddech. – To n...
–
Dobrze się chociaż bawiłeś? – nie dał mu dokończyć Malfoy,
przerywając w pół słowa. Wyraz twarzy Ślizgona nagle zmienił
się. Furia znikła jakby pod wpływem Finite i mężczyzna przybrał
maskę zwykłej oziębłej obojętności. – Bo ja tak... i teraz
mam zamiar równie dobrze się zabawić.
Gorące
usta przeszkodziły Harry’emu w odpowiedzi. Malfoy przylgnął do
niego całym ciałem, jakby chciał osłonić go przed wieczornym
chłodem.
Oszalał.
Malfoy
nie silił się na delikatność, brutalnie przywierając do
Harry’ego, który w ułamku sekundy zrozumiał, że jedynym
pragnieniem mężczyzny w tej chwili jest chęć ukarania go. Nie
chodziło o nic więcej i nawet jeśli było w tym agresywnym ataku
coś jeszcze, cokolwiek, co przy sporej dozie dobrej woli mogłoby
usprawiedliwić napaść, on, Potter, nie chciał o tym wiedzieć.
Gdy
dłonie Malfoya zacisnęły się w kleszczowym uścisku na ramionach,
szczupłe udo zostało bezpardonowo wsunięte między jego nogi, a
wąskie, chłodne usta próbowały wymusić na nim jakąkolwiek
reakcje, Harry zrozumiał, że ma dość. Całkowicie, nieodwracalnie
miał dość tego świata, gdzie wszystko było na opak i gdzie jego
odwieczny rywal miażdżył mu wargi w parodii pocałunku. I
przestało być ważne, kto tu oszalał a kto nie – jedyne, co go
teraz przepełniało to złość. Wszechogarniająca. Nie do
okiełznania.
Dopiero,
gdy jego pięść zatrzymała się na nosie mężczyzny i rozległ
się charakterystyczny chrupot, Harry zrozumiał, co przed chwilą
zrobił. Malfoyowi zajęło to więcej czasu. Przyłożył dłoń do
nosa i z nieukrywanym zdziwieniem obserwował krew na swojej dłoni,
jakby to ona miała mu udzielić odpowiedzi na pytanie, co się
stało.
Harry,
ogarnięty nagłym przypływem wstydu i poczucia winy, zażenowany
bliskością, ze zbyt świeżymi wspomnieniami konsekwencji tej
poufałości, odepchnął go bez zastanowienia. Niespodziewający się
niczego Malfoy, zbytnio zajęty wpatrywaniem się w swoją dłoń, by
spostrzec niebezpieczeństwo, zatoczył się i zahaczając stopą o
krawężnik, wylądował swoimi arystokratycznymi, chudymi pośladkami
na chodniku. Obrzucił Harry’ego wściekłym, zapowiadającym
okrutny rewanż spojrzeniem, błyskawicznie otrząsając się z
osłupienia, jak gdyby zderzenie z zimną, wilgotną kostką brukową
było bardziej cucące niż złamana kość. W jego oczach, prócz
zrozumiałej wściekłości, było jeszcze coś, jakby nuta
niepewności a może wątpliwości. W każdym bądź razie mieszanina
czegoś, czego Potter nigdy tam nie widział i czego – był o tym
święcie przekonany – już nigdy nie będzie miał okazji
zobaczyć.
Harry
jęknął, nagle z przerażającą jasnością uświadamiając sobie,
co przed chwilą zaszło. I równie raptownie przestało go to
obchodzić.
Próbował,
naprawdę próbował przystosować się do reguł tego świata.
Udawał kogoś, kim nie był, oszukiwał, byle tylko nikt się nie
domyślił prawdy, wymyślał wymówki, żeby tylko nikogo nie
zaalarmować. Był tym, kim chcieli, żeby był... i po co? By ten
dupek Malfoy mógł się na niego rzucić, wykorzystać jego dobrą
wolę i zmusić do tego czegoś, co nikt przy zdrowych zmysłach nie
nazwałby pocałunkiem, a wszystko tylko dlatego że on, Harry,
próbował dowiedzieć się, jakie naprawdę relacje ich łączą? W
takim razie on podziękuje całej tej farsie.
Miał
dość tego wszystkiego!
Do
diabła, był w końcu Potterem i jeśli istniało coś, na czym mógł
się zawsze oprzeć, to właśnie to!
Koniec
udawania kogoś, kim nie był! Koniec posłusznego postępowania
zgodnego z czyimś widzimisie! Koniec marnotrawienia czasu na bzdury,
skoro nadal nie wiedział, po jakiego gumochłona ma te sny! Koniec,
po prostu koniec. Najwyższa pora wziąć sprawy w swoje ręce.
Nie
zastanawiając się, nawet nie próbując tego robić, z całą
świadomością dziecinności swojego postępowania, zignorował
gramolącego się niezgrabnie na chodniku Malfoya, który próbował
jednocześnie wstać i wyciągnąć różdżkę z kieszeni, minął
go bez słowa i wrócił do środka lokalu.
Zaniepokojony
kierownik próbował dyskretnie dowiedzieć się, co się stało,
przestraszony niespodziewanym powrotem wyraźnie podminowanego
gościa, ale zmrożony spojrzeniem Harry’ego, prawie natychmiast
się wycofał. Pracując tyle lat w zawodzie, najwidoczniej nauczył
się, że czasami lepiej nie wiedzieć i nie zadawać zbędnych
pytań.
Potter,
nic sobie nie robiąc z zaciekawionych spojrzeń, jakimi obrzucali go
pozostali goście, złapał w garść trochę proszku Fiuu i już
miał wpakować się do kominka, gdy zatrzymał go przyciszony głos
jednego z pracowników.
Nagle
zrozumiawszy, jak to musi wyglądać, obrócił się z czarującym
uśmiechem, który miał w założeniu ukryć targające nim uczucia,
a który swej roli w najmniejszym nawet stopniu nie spełnił, jeśli
wziąć pod uwagę nerwowe zachowanie kelnera, i poprosił:
–
Przepraszam, nie dosłyszałem. Mógłbyś powtórzyć?
Wyglądający
na nieco przestraszonego własną bezczelnością, mężczyzna głośno
przełknął ślinę. Jego grdyka poruszała się gwałtownie przez
kilka sekund, w czasie których kelner zebrał całą swoją znikomą
odwagę i wyjąkał:
–
A rachunek, proszę pana?
Z
przerażeniem w dużych oczach okolonych rzęsami, za które
większość kobiet dałaby się zabić, patrzył na Harry’ego z
nerwowością królika gotowego w każdej chwili czmychnąć do nory,
gdyby okazało się, że oferowana przez człowieka marchewka jest
zatruta.
Potter
uśmiechnął się łagodnie, nagle zawstydzony własną porywczą
naturą i zażenowany wrażeniem, jakie musiał wywrzeć, wpadając
tak bez zastanowienia do restauracji. Robienie scen w eleganckim
lokalu jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło i nie chciał, żeby ten
pierwszy raz wydarzył się właśnie teraz. I to przez kogo? O nie,
to nie wchodziło w grę.
Musiał
zachowywać się normalnie.
Kelner
wcale nie wyglądał na uspokojonego, wręcz przeciwnie, chyba nawet
wolał, kiedy Harry nie szczerzył zębów w sztucznym uśmiechu,
pozornie spokojny.
–
Proszę dopisać wszystko do rachunku pana Malfoya – powiedział,
doskonale zdając sobie sprawę, że ktoś taki jak Malfoy musi mieć
otwarty rachunek w restauracji, w której bywał równie często.
Wyglądało na to, że jest stałym gościem tego lokalu. I często
towarzyszy mu Harry z tego świata, dodała złośliwie jakaś część
jego osobowości. Harry odruchowo się skrzywił, a kelner, widząc
tę minę, zrobił krok w tył, po czym, zorientowawszy się, że
komuś takiemu jak on tak nie wypada się zachowywać, stanął z
powrotem tuż obok Pottera.
Z
boku wyglądało to dość zabawnie, więc nic dziwnego, że kilkoro
z obserwujących ich uważnie gości uśmiechnęło się z
rozbawieniem.
Jednak
zarówno kelnerowi jak i Harry’emu, choć z całkiem różnych
powodów, nie było do śmiechu.
–
Oczywiście, panie Potter. Pan Malfoy się jeszcze pojawi, czy
też...? – kelner zawahał się, nie będąc do końca przekonanym,
czy przypadkiem zbytnią ciekawością nie przekracza swoich
uprawnień. W końcu to nie był byle kto – sławny Harry Potter,
jeden z najlepszych klientów ich restauracji. Kierownik zabiłby go,
gdyby okazało się, że ich gość poczuł się urażony jego
zachowaniem. Ostrożności nigdy za wiele, szczególnie w tym fachu i
przy takim pracodawcy.
Zanim
Harry zdążył zareagować, ktoś postanowił się wtrącić w ich
rozmowę.
–
Można już uprzątnąć stolik. – W beznamiętnym głosie próżno
byłoby doszukiwać się jakichkolwiek uczuć.
Obaj,
Harry i kelner, wzdrygnęli się odruchowo, obrócili głowy w
stronę, z której dobiegał dźwięk, po czym solidarnie, jakby się
zmówili, odwrócili wzrok. Malfoy wyglądał na nieporuszonego. Stał
sztywno wyprostowany, z dumnie uniesioną głową i bez słowa
przypatrywał się mężczyznom.
Nos,
już całkowicie wyleczony, wydawał się idealnie prosty jak zwykle,
szata nie nosiła żadnego śladu błota czy choćby cienia
zabrudzenia, które mogłoby sugerować, co naprawdę wydarzyło się
na zewnątrz, a spokojny wyraz twarzy mógłby zwieść każdego
postronnego obserwatora... ale nie Harry’ego.
Wystarczyło
mu jedno spojrzenie na prawie niedostrzegalne wykrzywienie wąskich
warg – Potter zmusił się do odrzucenia wspomnienia sprzed kilku
minut – by zrozumieć, że Malfoy tego jednego nie przebaczy na
pewno. Gdyby Harry miał jeszcze jakieś wątpliwości co do zamiarów
Ślizgona, twarde spojrzenie wbijane nieustannie w swoją twarz na
pewno zmusiłoby go do uznania prawdy.
–
Pan Potter nakazał dopisać wszystko do pana rachunku... – Kelner,
kierowany jakimś irracjonalnym odruchem, postanowił przerwać pełną
napięcia ciszę.
Harry
przez sekundę mu współczuł – został wplątany w coś, o czym
nie miał najmniejszego pojęcia i najwyraźniej nie wiedział, jak
sobie z tym poradzić. Pewnie nigdy wcześniej nie miał do czynienia
z równie pokręconą relacją między gośćmi i ołowianą
atmosferą, którą któryś z gości z łatwością pokroiłby
jednym z tych ręcznie wykonanych srebrnych noży.
–
Czyżby było z nim coś nie tak? W takim razie proszę skontaktować
się moją sekretarką, na pewno poradzi sobie z każdym problemem. –
Malfoy był za miły, uznał natychmiast Harry, starając się nie
patrzeć w jego kierunku. Nie wiedział, czego może się po nim
spodziewać, ale na pewno nie oczekiwał chłodnej, rzeczowej
uprzejmości. Oczekiwał raczej czegoś w stylu:
jestem–pan–groźny–Malfoy–szykuj–się–na–zemstę, a nie
jestem–pan–dobrze–wychowany–Malfoy–grzeczny–niezależnie–od–okoliczności.
–
Nie, oczywiście, że wszystko jest w porządku z pańskim
rachunkiem... – kelner, zażenowany, aż się zarumienił – po
prostu... znaczy... upewniałem się, czy...
–
Czy dobrze zrozumiałem? – powiedział bardzo spokojnie Malfoy.
Harry, sam nie wiedząc czemu, zadrżał. Blondyn wpatrywał się w
biednego kelnera jak w dżdżownicę, która wyszła spod ziemi
podczas deszczu wprost pod buty. Gdy kontynuował jego głos był
niski, aż drgający od groźby: – Czyżbyś wątpił w jego słowa?
– upewnił się, wskazując na Harry’ego, który odruchowo
spojrzał mu w oczy. Malfoy w ułamku sekundy odwrócił wzrok, jakby
nie chcąc utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego. Kelner próbował
wymamrotać jakieś przeprosiny, usprawiedliwić się, może
wyjaśnić, że wcale nie miał tego na myśli, ale Malfoy nie dał
mu szansy. – Wątpisz w słowa Harry’ego Pottera? Tego Harry’ego
Pottera? Wybawcy? – Malfoy z każdym pytaniem obniżał głos coraz
niżej i niżej, aż nagle Harry zrozumiał. Większość gości
nawet przestała udawać obojętność, przysuwając się coraz
bardziej i nastawiając uszu, żeby usłyszeć jak najwięcej, a
właśnie o to chodziło mężczyźnie. Tylko dlaczego? Jaki miał w
tym cel? – Tego, który pokonał Voldemorta? Mojego narzeczonego?
–
Cholera! – wymknęło się Harry’emu, który nagle pojął całą
perfidię planu Malfoya. Ślizgon zawsze atakuje tam, gdzie trzeba. W
gwarze rozgorączkowanych rozmów i wybuchu ekscytacji, jaka
opanowała zelektryzowanych nowiną gości, którzy zaskoczeni
usłyszaną wiadomością przestali udawać obojętność, nikt nawet
nie zauważył jego reakcji... nikt z wyjątkiem samego winowajcy,
stojącego z niewinną miną, jakby przed chwilą nie wydarzyło się
nic niezwykłego. Jedynie oczy płonące zwycięsko i wbijane w
Pottera, uważnie śledząc jego reakcję, zdradzały prawdę.
–
Szach i mat, Potter. – Harry zacisnął pięści, nie zauważając
nawet krystalicznego proszku wysypującego się z jego dłoni wprost
na puszysty dywan. Odczytane z ruchu warg słowa rozstrzygały
wszystkie wątpliwości. To była zemsta, cholerny rewanż za to, że
nie pozwolił mu wygrać tam, na zewnątrz.
Skoro
Malfoy właśnie tak chciał pogrywać, niech i tak będzie. Jeszcze
nigdy z nim nie przegrał i teraz też nie miał zamiaru pozwolić mu
wygrać.
Jednak
zagramy według moich reguł, Malfoy, pomyślał, uśmiechając się
promiennie do mężczyzny i ruszając w jego stronę. Ruszyłeś mały
kamyk, podtrzymujący całą cholerną górę, Malfoy. Zobaczmy, czy
poradzisz sobie z konsekwencjami. Bo ty zawsze byłeś tchórzem,
niezależnie od tego, jaki to jest świat.
*
* *
Trzaśnięcie
drzwiami.
Głowa
uniosła się znad papierów i Malfoy zmierzył spojrzeniem nieco
speszoną kobietę.
–
Już wróciłaś? – Pytanie zostało zadane neutralnym głosem i
jako że na leżało do tych z gatunku o oczywistych odpowiedziach,
mających na celu jedynie potwierdzenie faktów (i wzbudzenie
wyrzutów sumienia, co jednakże w tym wypadku nie wywołało
spodziewanego efektu), dlatego Hermiona nie uznała za stosowne
reagować. Brwi zmarszczone w wyrazie dezaprobaty i prawie że
niesłyszalne westchnienie było jedyną reakcją ze strony Malfoya,
który, ponownie ją ignorując, zagłębił się w
papierzyskach.
Hermiona
z sporym zaskoczeniem zauważyła spory stosik uporządkowanych na
brzegu biurka pergaminów. Malfoy podczas jej, w gruncie rzeczy dość
krótkotrwałej, nieobecności jak widać nie próżnował. Tempo
jego pracy było naprawdę efektywne, z podziwem zauważyła,
obserwując, jak mężczyzna dokłada kolejną stronnicę.
–
Twoja prababka miała naprawdę interesujące życie, wiedziałeś o
tym? – zapytała tonem niewinnej towarzyskiej konwersacji, gdy
panujące w pomieszczeniu milczeniu stało się denerwujące. Usiadła
na jednym z foteli o intensywnym kolorze morskiej głębiny i wlepiła
spojrzenie w Malfoya, który, nic sobie z tego nie robiąc, jedynie
odgarnął opadające włosy za ucho i, nie odrywając spojrzenia od
kartki, umoczył pióro w kałamarzu. Hermiona z westchnieniem
uświadomiła sobie, że mężczyzna postanowił ją ignorować,
jakby była jednym z domowych sprzętów. – Rozumiem.
Malfoy
widocznie musiał wyczuć coś z nagłego rozczarowania w jej głosie,
ponieważ uniósł głowę znad biurka. Zmierzył ją długim
spojrzeniem, przez sekundę się zastanawiał, rozdarty między
chęcią powrotu do pracy a wymogom dobrego wychowania, po czym w
końcu, powiedział:
–
Należała do mojej rodziny – czyż to nie oczywiste? Poza tym
znajdź sobie jakieś zajęcie...
–
...bo cię denerwuję – odruchowo dokończyła, przyzwyczajona do
podobnych komentarzy. Zagryzła wargi, sekundę później uświadomiła
sobie, że porównuje zupełnie różne sytuacje, więc przestała.
Zresztą było już za późno na cofnięcie swoich słów.
Malfoy
przypatrywał się jej uważnie z nieodgadnioną miną, jakby
przetwarzał w myślach jakiś skomplikowany proces, w końcu
uśmiechnął się krzywo i stwierdził:
–
Dokładnie. Może zajmij się jakąś ochronką dla magicznych
stworzeń czy czymś w tym rodzaju... – Wzruszył ramionami z
obojętnością kogoś, komu jest wszystko jedno, czym się zajmie
jego gość, byleby tylko nie przeszkadzał. – Sama zresztą wiesz
lepiej, co należy do twoich obowiązków.
Hermiona
zapowietrzyła się na takie lekceważenie swojej pracy, po czym,
zaskoczona pewną myślą, niespodziewanie dla samej siebie i Malfoya
uśmiechnęła się radośnie.
–
Czy to znaczy, że mam twój głos?
Malfoy
uśmiechnął się kpiąco, jak to – wedle szkolnej famy – tylko
Ślizgoni potrafią.
–
Prawie udał ci się żart, Weasley.
Z
jej twarzy nie znikał promienny uśmiech.
–
W takim razie będę tu siedzieć i zamęczać cię opowieściami –
stwierdziła poważnym głosem, w którym pewność siebie była
wyraźnie dosłyszalna. Malfoy nie zareagował, siedząc w
niezmiennej pozie, jakby jej groźba nie była niczym innym jak
marudzeniem pięciolatki. Sekundę – tylko tyle trwała pewność
Hermiony, że w końcu powie tak. Jednak była zbyt inteligentna na
równie naiwną wiarę, więc szybko się uspokoiła, obdarzyła
mężczyznę chłodnym uśmiechem, zwykle przeznaczonym dla namolnych
petentów i czekała na odpowiedź.
Malfoy
rzecz jasna jej nie zawiódł.
Zmarszczył
czoło, z teatralną przesadą potarł brodę, niby w zamyśleniu, po
czym spojrzał prosto w brązowe oczy bez cienia uczucia.
–
Zastanówmy się. Mając do wyboru ciebie w swojej sypialni... i
ciebie w swojej sypialni, plotącą coś trzy po trzy... hm... trudny
wybór – udał, że się zastanawia. Oczywiście się naigrywał –
Hermiona miała tego świadomość, jednak postanowiła cierpliwie
poczekać na koniec tego przedstawienia. Nie miała nic do stracenia.
Malfoy westchnął ciężko, jakby naprawdę rozważał decyzję. –
Tak, w takim razie wybieram propozycję numer trzy. Silencio! –
Jednym ruchem uniemożliwił Hermionie replikę. Odłożył różdżkę,
którą wyciągnął z kieszeni, na biurko i spojrzał jej prosto w
oczy. – To było takie oczywiste, Weasley, że nie mogłem się
powstrzymać. – Na swoje szczęście nie uśmiechnął się, bo
Hermiona byłaby gotowa do czegoś naprawdę złego. – Tak, teraz
mogę wreszcie w spokoju wrócić do pracy. Byłoby miło, gdybyś,
gdy już oczywiście uporasz się z przeciwzaklęciem – dodał
uprzejmym tonem – zrozumiała aluzję. Chyba nie muszę uściślać,
że następnym razem to nie będzie coś równie miłego,
prawda?
Hermionie
wystarczyło jedno krótkie, szybsze od mrugnięcia spojrzenie na
śpiącego na łóżku Harry’ego do powzięcia decyzji.
Już
niedługo.
Miała
nadzieję, że do tej chwili uda jej się opanować chęć
zamordowania tego przemądrzałego dupka.
Musiała.
Dla dobra Harry’ego.
Coś
jej się wydawało, że w ciągu najbliższych godzin przyjdzie jej
znienawidzić te słowa.
*
* *
Harry
nie musiał się nawet odwracać, żeby wiedzieć, że tuż za nim z
kominka wyłonił się Malfoy. Zignorował go, chłodno uśmiechając
się do czającego się z uwielbieniem wymalowanym na twarzy skrzata,
który porzucił sprzątanie kurzu chwilę potem, jak w kominku
rozgorzały płomienie o pięknym szmaragdowym odcieniu.
–
Miło pana widzieć, panie Harry – zaskrzeczało stworzenie, czołem
prawie dotykając podłogi, która wyglądało jakby dopiero co ją
wypastowano. Skrzat wyprostował się i na widok Draco dodał równie
grzecznym tonem: – Pana również, panie Malfoy.
–
Zostaw nas samych, dobrze? – Głos Harry’ego nie pozostawał
wątpliwości, że mimo grzecznościowej formy to nakaz.
Skrzat
rzucił im bystre, wiele mówiące spojrzenie kogoś, kto dokładnie
wie, czego w tej sytuacji się spodziewać i przytaknął:
–
Oczywiście.
Skrzat
skłonił się raz jeszcze i zniknął z cichym pyknięciem. Harry
bez słowa czy spojrzenia w stronę Malfoya skierował się w stronę
karafki i nalał sobie jakiegoś bursztynowego napoju. Nie wątpił,
że przyda mu się coś mocniejszego dla kurażu. Czekała go
rozmowa, o jakiej nie śniłby w najgorszych koszmarach.
Próbując
jeszcze przez kilka sekund zachować spokój, rozejrzał się
dyskretnie po gabinecie. Musiał przyznać, że chociaż w tym
świecie rezydencja prezentowała się o niebo lepiej – wszystko aż
lśniło czystością, zadbane i porządne świadczyło o dbałości
właścicieli o swój dom. Choć... gabinet na pewno nie wyglądał
na przytulny, raczej na bezosobowy, jakby ktoś bardzo się pilnował
przed ujawnieniem czegoś bardziej prywatnego. Harry miał nadzieję,
że reszta pomieszczeń ma w sobie takie ciepło, jakie czuło się,
wchodząc do Nory czy do choćby jego domu.
Wspomnienie
niskiego, piętrowego domku, który kupili na wsi zaraz po ślubie,
przysłoniło momentalnie wszystkie uczucia, jakie buzowały w nim od
chwili, gdy Malfoy się na niego rzucił, i przywołało ból o wiele
silniejszy niż cokolwiek innego. Tam był jego dom i chciał tam
wrócić. Do swojej rodziny... ten świat, choć intrygujący i
chwilami przyprawiający o drżenie swoją nieobliczalnością, nie
był jego. I nigdy nie będzie.
Dlaczego
więc coś, co go nie dotyczyło, wywoływało taką burzę w jego
sercu? Niepotrzebnie tracił czas na złość i mało znaczące –
choć wkurzające – okoliczności. Co go obchodziło, że Malfoy
mógł być kimś naprawdę ważnym dla Harry’ego z tego świata?
Nic, uznał po chwili, upijając łyk. Przynajmniej do czasu, póki
nie rzuca się na mnie jak szaleniec. To nie mój świat. Nie mój,
zapewnił się, jakby to miało mu pomóc zmienić uczucia. Jakby
mogło pomóc w pozbyciu się irytującego dreszczu niepokoju, gdy
rozważał możliwość, że jednak oni, ten drugi Harry i Malfoy,
mogą być razem.
Unikanie
problemu nic nie daje, wiedział o tym, więc ostrożnie upił łyk i
zmusił się do spokojnego, choć chłodnego pytania:
–
Co TO, na Merlina, miało znaczyć?
Malfoy,
który w międzyczasie zdążył się wygodnie rozsiąść na jednym
z foteli, patrzył na niego, opanowany i rozluźniony, uśmiechnął
się do siebie i ze spokojem odbił piłeczkę:
–
Czyż to nie oczywiste, Harry?
Uśmiechnął
się do siebie, jakby cała sytuacja go bawiła. Najwyraźniej Harry,
podejmując jego grę w restauracji, wprawił go w szampański
nastrój.
–
Nie! – Potter z wysiłkiem zmusił się do w miarę normalnego
głosu, jednak nie do końca udało mu się opanować emocje.
Malfoy
przekrzywił głowę, doskonale panując nad wyrazem swojej twarzy.
–
Ależ oczywiście, że tak. Należało ci się, sam to przyznasz.
–
Należ...? – Harry’emu zabrakło słów. Malfoy miał nie po
kolei w głowie, to oczywiste. Wziął głęboki oddech, uspokoił
się wewnętrznie i w końcu, patrząc na mężczyznę ostro,
powiedział: – Naprawdę uważasz, że ujawnianie takich rewelacji
w miejscu publicznym dla małostkowej zemsty jest czymś, z czego
możesz być dumny? Jesteś żałosny, tyle ci powiem.
Malfoy,
wbrew oczekiwaniom, uśmiechnął się krzywo.
–
Jakie ostre słowa z ust kogoś, kto pierwszy zrobił z siebie
idiotę... – odgarnął opadający kosmyk włosów – szkoda, że
nie ma w tym ani knuta prawdy.
–
Wkopałeś nas w bagno i jeszcze masz czelność twierdzić, że
miałeś rację, mówiąc coś takiego? – Harry’emu opanowanie
wzburzenia zaczęło przychodzić z coraz większą trudnością.
Sytuację komplikował fakt, że Malfoy wydawał się całkowicie
spokojny, co niesamowicie go wkurzało. Ślizgon wyglądał tak,
jakby dobrze się bawił, rozkoszował całą sytuacją, a tak
zrozumiałe przecież w tej sytuacji zdenerwowanie Harry’ego było
częścią jednej, wielkiej, cholernej zabawy. – Malfoy, jesteś
naprawdę wkurzając...
–
Przecież to prawda – przerwał mu w pół słowa Draco, obserwując
jego mimikę.
Co
takiego? Harry był pewien, że się przesłyszał. Musiał, bo
inaczej...
Malfoy
uśmiechał się, wstając z fotela i podchodząc do Pottera, który,
zaskoczony usłyszaną rewelacją, był jedynie w stanie stać,
patrzeć w milczeniu na zbliżającego się blondyna.
–
T-ty...
–
Znowu chcesz mnie obrażać? Kręci cię to? – zapytał, zaglądając
mu głęboko w oczy. – Och, Harry, nigdy nie podejrzewałbym cię o
takie perwersje.
–
Znowu to robisz! – oskarżył go, odpychając od siebie. Malfoy z
zainteresowaniem wyraźnie widocznym na twarzy, pochylił się do
przodu by lepiej słyszeć. – Prowokujesz, jakbyś oczekiwał, że
będę tańczył tak, jak zagrasz. Ale wiesz co, Draco, koniec tego.
Jutro odkręcisz wszystko, co namotałeś w przypływie dziecinnej
zemsty, wytłumaczysz wszystkim, że to był kiepski żart, no i to
ty – szturchnął go w pierś – wyperswadujesz Syriuszowi z głowy
głupie pomysły.
–
Naprawdę? Jakie to słodkie i naiwne – zakpił Malfoy. –
Myślisz, że jeśli nawet zrobię coś takiego, a czego na pewno nie
zrobię, ktoś w to uwierzy? Wierzysz w to?
–
Nie obchodzi mnie to! Masz to odkręcić i już! – warknął Harry,
mierząc go wściekłym spojrzeniem. Malfoy odwzajemnił się
spokojnym, nieco zamyślonym wzrokiem. Wyglądał, jakby się nad
czymś zastanawiał... albo planował.
–
Zgoda – powiedział w końcu, gdy Harry już otworzył usta, żeby
powiedzieć mu co nieco do słuchu. Malfoy uśmiechnął się
drapieżnie, kładąc mu dłoń na wargach. – Cii... teraz ja
mówię. Zrobię to samo, co zawsze – wszystko wyciszę – ale
cena wzrosła.
Świat
skurczył się do jednego czteroliterowego słowa.
Cena?
Harry zamrugał, zaskoczony. Jaka cena?
Czy
to znaczyło, że mieli jakiś układ, jakieś porozumienie, dzięki
któremu udawało im się nie pozabijać? Teraz, gdy przyszło mu się
nad tym zastanowić to nie było to nic dziwnego – przecież
musieli jakoś współpracować i razem mieszkać. Unormowanie
stosunków wydawało się rozsądnym krokiem. Poza tym musiał
pamiętać, że w tym świecie obaj są Ślizgonami, a oni zawsze
mieli jakieś podejrzane porozumienia ze wszystkimi. Czasami nawet
wydawało się, że to właśnie odróżniało ich od reszty szkoły
– nikomu nie ufali. Potajemne konszachty, wiele mówiące
pochlebstwa, wymuszenia dokonywane w białych rękawiczkach, tak że
nawet największych idiotów ciężko było przyłapać na gorącym
uczynku, dyskretne szantaże, o których nikt nic nie wiedział i do
których nikt się nie przyznawał. Ślizgoni lubowali się w
sprytnych machlojkach, ukradkowych umowach i potajemnych
machinacjach.
Przecież
nawet w jego świecie Malfoy nie zgodził się bezinteresownie mu
pomóc, naturalnie miał swoje żądania, tym bardziej oczywiste
powinno wydawać się, że również Malfoy z tego świata podobnie
podchodzi do życia.
Harry
był na siebie zły, że nie domyślił się tego wcześniej.
Przecież miał wszystkie dane przed nosem. Wystarczyło
pomyśleć.
Zaraz
też usprawiedliwił sam siebie, że przecież dużo się działo i
właściwie nie miał nawet jednej wolnej chwili do przemyślenia
całej sytuacji, do której wpakowało go zaklęcie.
Czekał
w napięciu, z mocno walącym sercem, nie będąc przekonanym, czy
naprawdę chce usłyszeć odpowiedź.
Malfoy
powoli wygładził zmarszczki na jego czole. Powoli odsunął dłonie
i spojrzał mu prosto w oczy.
–
Za dużo myślisz, Harry, zdecydowanie za dużo – stwierdził
najpierw poważnym głosem doświadczonego pedagoga. – Przecież
wiesz, że nie żądam niemożliwego, prawda? – Mrugnął
porozumiewawczo, po czym nachylił się jeszcze bardziej. Jego usta
tuż przy uchu Harry’ego zaniepokoiły Pottera, który jednak,
opierając się na wrodzonym uporze, zmusił się do zachowania
spokoju i nawet nie drgnął, gdy, niby przypadkiem, mężczyzna
oparł się o jego policzek. Wiedział, że najpierw musi usłyszeć
propozycję tego dupka, a dopiero potem porządnie go trzepnąć. Już
za chwilę zetrę ci ten zadowolony uśmieszek z twarzy, obiecał mu
w duchu, próbując zachować tak potrzebny mu w tej chwili spokój.
– W sobotę ojciec organizuje małe przyjęcie, nic wielkiego, sami
bliscy znajomi i ty będziesz mi towarzyszył.
Harry
odetchnął z ulgą. Był prawie pewien, że Malfoy zażąda czegoś
trudniejszego, czegoś innego. Uśmiechnął się radośnie.
–
Tylko tyle?
Malfoy
odsunął się i zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem, jakby jego
zachowanie było naprawdę dziwaczne.
–
Tak – potwierdził w końcu, nie odrywając od niego wzroku. ¬–
I nie planuj żadnych wyskoków. Ma być miło, kulturalnie, w
przyjacielskiej atmosferze.
–
I co jeszcze? Mamy rzucić się sobie w ramiona ze łzami wzruszenia?
– nieświadomie wymknęło się Harry’emu.
Usta
Malfoya wygięły się w czarującym uśmiechu.
–
Może poprzestań jednak na uścisku dłoni. Nie wiem, czy przeżyłbym
podobny widok.
Harry
zagapił się na niego przez chwilę, zaskoczony.
–
A gdyby tak... – próbował zasugerować, ale Malfoy momentalnie mu
przerwał:
–
ŻADNYCH numerów, Potter, albo z umowy nici.
–
W porządku – szybko zgodził się mężczyzna, byleby tylko Draco
nie zmienił zdania. Jeszcze by mu wpadł do głowy jakiś głupi
pomysł, w jaki inny sposób Harry mógłby mu się odpłacić. –
Umowa stoi.
Wyciągnął
rękę, chcąc przypieczętować transakcję. Malfoy uniósł brwi i
skrzywił się na ten widok. Przyciągnął do siebie
niespodziewającego się czegoś takiego Harry’ego i
pocałował.
Uśmiechnął
się do niego z rozbawieniem i nie ukrywając swojego dobrego
nastroju, zapytał:
–
Chyba nie spodziewałeś się, że ci odpuszczę, prawda?
Wiele
rzeczy w życiu człowieka wydaje się banalne. Ot, jak chociażby
chodzenie, uniesienie dłoni na powitanie czy szeroki uśmiech na
twarzy. Mało kto zdaje sobie sprawę, jak wiele, podczas takiej
wydawać by się mogło prostej czynności, trzeba się namęczyć,
żeby to wyglądało naturalnie. Aurorzy aż za dobrze to rozumieją.
W ich zawodzie kamuflaż to podstawa. Za pomocą zaklęcia albo
eliksiru łatwo można zmienić swój wygląd, upodabniając się do
wyimaginowanej czy też rzeczywistej osoby. Jednak są pewne
elementy, jak mimika, gestykulacja, sposób mówienia, poruszania
się, których podrobić już nie jest tak łatwo. Pół biedy, gdy
postać, w jaką musi się wcielić wykwalifikowany czarodziej, to
osoba stworzona tylko i wyłącznie na potrzeby danej akcji. W takich
przypadkach sama zmiana wyglądu jest milowym krokiem na drodze do
sukcesu, potem wystarczy stworzyć tylko profil danej osobowości i
oto auror może być pewien, że, jeśli jego zachowanie nie będzie
w znaczący sposób odbiegać od przyjętych normatyw, nikt,
przynajmniej w teorii, nie powinien odkryć prawdy. Sytuacja
komplikuje się znacząco, gdy przychodzi wcielić się w konkretną
osobę, z charakterystycznymi nawykami, swoimi przyzwyczajeniami,
które z łatwością pozwolą wykryć oszustwo. Wtedy auror musi się
naprawdę napracować, by jego zachowanie nie wydało się
podejrzane. Najlepsi są mistrzami w kreowaniu prawdziwych postaci,
potrafią tak wczuć się w osobowość obcego człowieka, zepchnąć
swoją świadomość na dalekie obrzeża umysłu, że, przynajmniej
póki trwa akacja, stają się tymi osobami.
Jednakże
istnieje jeszcze trudniejsza sztuka i choć niektórzy śmiało
byliby gotowi temu zaprzeczyć, uśmiechając się z politowaniem i
kręcąc w niedowierzaniu głową, są i tacy, którzy musieli
sięgnąć po te arcytrudną metodę, więc wiedzą, że udawać
samego siebie wcale nie jest tak łatwo, jakby się mogło wydawać.
Nawet najlepsza zdolność obserwowania świata nie nauczy różnicy
pomiędzy jednym uśmiechem a drugim na własnej twarzy. Ograniczeni
przez wąski pryzmat percepcji ludzie nie widzą, że w wygięciu ich
ust pojawia się rys przesady, jakby parodiowali samych siebie.
Zmieniając w hybrydę coś, co w założeniu miało oznaczać
radość, a gdzie rażąca sztuczność aż krzyczy do obserwatora,
robią z siebie naiwnych głupców. Nie widzą nienaturalności w
swoim zachowaniu. Jednak są i tacy, którzy potrafią w pewnym
stopniu wpłynąć na odbiór swojego postępowania w oczach innych,
dzięki czemu udaje im się oszukać postronnych obserwatorów.
Również i tą umiejętność próbowano, z różnym skutkiem, wpoić
aurorom. W tym celu stosowano najróżniejsze metody.
Harry
błyskawicznie przeszukał pamięć, aż w końcu odnalazł właściwe
wspomnienia. Z lekkim sercem mógł zagrać w grę, w której jedynym
celem było zwycięstwo, a wszystkie możliwe metody stawały się
wąską ścieżką prowadzącą w górę na sam szczyt. Ostatni raz
pozwolił sobie na wahanie, po czym, z właściwym sobie uporem i
determinacją, zrobił pierwszy krok – pozwolił by jego twarz
rozjaśniło coś na kształt oczekiwania.
Uśmiechanie
to skomplikowana operacja, w niektórych sytuacjach bywa nawet
niemożliwa do zrealizowania. Wprawienie w ruch aż siedemnastu
mięśni czasami wymaga iście syzyfowej pracy, której efektu nigdy
nie można być pewnym do końca. Wiedział o tym, więc starał się
nie przesadzić w żadną ze stron. Upadek byłby za bolesny, gdyby
jego wyczucie się omsknęło.
Harry,
stojąc naprzeciwko Malfoya, z jego dłońmi na swoich biodrach i pod
uważnym spojrzeniem wbitym natarczywie w twarz, zmusił się do
spokoju. Uśmiech w końcu musiał spełznąć mu z warg, więc
pozwolił na to, ukrywając zaniepokojenie pod maską rozluźnienia i
obojętności.
Malfoy
cały czas wpatrywał się w niego, spokojny i wyczekujący, jakby
chciał, żeby reakcja Harry’ego była inna, być może bardziej
gwałtowna albo energiczna. W końcu odsunął się o krok, co Potter
przyjął z niemałą ulgą. Odgarnął włosy, które wpadły mu w
oczy, kłując niemiłosiernie i z lekkim rozbawieniem spojrzał na
twarz mężczyzny, który wpatrywał się w niego uważnie,
rozważając coś błyskawicznie.
Harry
czekał.
Wiedział,
że jeden niewłaściwy ruch może zniszczyć wszystko, więc trwał
w milczeniu i tylko patrzył bez słowa wprost w pełne emocji oczy
Malfoya. Mieli czas.
Gdy
dłoń nieśpiesznie zawędrowała w jego włosy, czekał. Gdy
starannie wygładzała włosy, czekał. I gdy zawędrowała na jego
kark, muskając delikatnie wrażliwą skórę, nadal
czekał.
Milczenie
zadomowiło się już wygodnie w pokoju. Z głębi domu dobiegały
jakieś niewyraźne hałasy, które i tak nie zakłóciły ciszy.
Obaj trwali w tej niepokojącej cichości, jakby bojąc się
nieostrożnym ruchem zniszczyć własne plany.
Harry
stał spokojnie, jakby nic wielkiego się nie działo. Nie miał
innego wyboru. Mógł oczywiście odsunąć się, jednocześnie
alarmując Malfoya, którego podejrzenia i tak zdążył już
wzbudzić. Jednak coś, głos rozsądku, instynkt samozachowawczy a
może intuicja, podpowiadało mu, że lepiej zostawić sprawy tak jak
są, niech biegną swoim torem, bez przeszkód i zatorów, dzięki
czemu zyska na nimi większy wpływ niż dotychczas, gdy miotając
się jak ryba na żyłce, każdym pochopnym czynem przyspieszał
własną klęskę.
Dopiero
po niezliczonych sekundach i kilku ciemnych mroczkach przed oczami
zorientował się, że cały czas nieświadomie wstrzymywał oddech.
Starając się, by Malfoy niczego nie zauważył, stał pewnie i
spokojnie podczas powolnego odzyskiwania panowania nad oddychaniem.
Byleby tylko Malfoy...
Błysk
triumfu w szarych oczach szybko uświadomił mu złudność tej
wiary. Bez wahania i niczego nie próbując ukrywać rozglądaniem
się na boki, skrzyżował spojrzenia z Malfoyem, który wydawał się
z każdą chwilą coraz lepiej bawić całą sytuacją.
Milczenie
wisiało w powietrzu, które z upływającymi sekundami zdawało się
pęcznieć od nadmiaru myśli. Harry czekał.
Cierpliwość
była cnotą, której, chcąc nie chcąc, musiał opanować pewne
podstawy, a co teraz wielce mu się przydało.
Malfoy
nie odrywał od niego spojrzenia, jakby w obawie, że jeśli spuści
go z oka choć na chwilę, coś mu umknie – a tego Malfoyowie
wybitnie nie lubią.
–
Dość tych gierek – uznał w końcu, uśmiechając się do niego.
Przesunął palcami po policzku Harry’ego w nieśpiesznym geście
imitującym czułość, po czym poklepał go lekko po skórze w
wyrazie sympatii. – Później się zajmiemy tym uporem.
Harry
czekał bez słowa, co nieco zniecierpliwiło Malfoya, który
prychnął coś pod nosem o „milczących idiotach, co nie chcą się
przyznawać do błędów” i, zerknąwszy raz jeszcze na nieruchomą
twarz Pottera, odwrócił się i skierował w stronę
biurka.
Oddalające
się niebezpieczeństwo pozwoliło Harry’emu troszeczkę się
rozluźnić, tyle na ile to pozwalała sytuacja. Doskonale wiedział,
że Malfoy nie odpuści. No, ale przynajmniej zyskał trochę
czasu.
Westchnął
pod nosem, gratulując sobie jednocześnie dobrego pomysłu. Rozwagą
i spokojem więcej zdziałał niż impulsywnością. Wreszcie jakiś
pozytyw tej dziwacznej sytuacji. Odetchnął głęboko i skierował
się w stronę stojącego nieopodal krzesła, na którym rozsiadł
się wygodnie i, zerkając ukradkiem na Malfoya z pewną ostrożnością
– nie był pewien, czego może się po nim spodziewać – splótł
dłonie na kolanach.
–
Musimy porozmawiać – zaczął powoli, z namysłem. Nie czuł się
do końca przekonany, czy podejmuje właściwą decyzję, wkraczając
na tak niebezpieczne wody, ale wreszcie musiał zacząć kontrolować
sytuację albo chociaż zyskać na nią taki wpływ, by zaczęło mu
się to opłacać. Skalkulował ryzyko i raczej nie miał innego
wyjścia. Potrzebował informacji i to szybko. Zostało mu tak
niewiele godzin na odkrycie wszystkich możliwych korelacji między
tymi dwoma tak odmiennymi światami, że nadeszła pora na chwytanie
się wszystkich, nawet najmniej prawdopodobnych środków. Jeśli mu
się nie uda albo co gorsza mylnie zinterpretuje rzeczywisty powód
tych cholernych snów...
Pokręcił
głową, wyrzucając z myśli pesymistyczne przeczucia.
Malfoy
uniósł głowę i zmierzył go zaskakująco mało zainteresowanym
spojrzeniem. Harry, który oczekiwał choćby cienia ciekawości –
a właściwie gdyby był ze sobą szczery, śmiało musiałby
przyznać, że spodziewał się wybuchu dociekliwości – poczuł
się nieco zawiedziony, ale zaraz zdusił to uczucie.
Obaj
milczeli. Potter, ponieważ zastanawiał się od czego zacząć.
Draco, bo zdawał sobie sprawę, że z każdą upływającą minutą
mężczyzna denerwuje się coraz bardziej. Czas mijał i żaden z
nich nie zdecydował się przerwać tej duszącej atmosfery.
Wreszcie
Malfoy parsknął śmiechem tak nieprzystającym do przedłużającego
się, złowieszczego nastroju, że Harry, sam nie wiedząc, dlaczego
to robi, również się roześmiał.
To
było dziwne.
–
Przejdziesz do rzeczy, czy mam tak czekać w nieskończoność? –
Uniesiona brew dopełniła wyglądu zblazowanego arystokraty.
Harry
zdusił parsknięcie. Odetchnąwszy raz i drugi, odzyskał panowanie
i z czarującym uśmiechem stwierdził:
–
Oczywiście, że przejdziemy do rzeczy... kiedy przyjdzie na to
pora.
Draco
nie dał po sobie poznać, czy zdenerwowały go słowa Harry’ego.
Dalej patrzył wprost na czubek jego nosa, jakby to był najciekawszy
widok pod słońcem.
Potter
czekał, aż spojrzy mu w oczy. Chwilę potrwało, zanim Malfoy
zorientował się, czego oczekuje od niego mężczyzna. Gdy wreszcie
to się stało, zmarszczka na sekundę przecięła jego czoło, które
pod wpływem ekspresowej decyzji szybko się wygładziło. Mruknął
pod nosem coś niezrozumiałego i spojrzał na Harry’ego z
lekceważącą obojętnością.
–
Czekam – powiedział po prostu, przechylając nieco głowę w lewo
i przypatrując mu się bacznie.
Harry
wiedział, że teraz wszystko zależało od odrobiny szczęścia,
jaka zawsze mu dopisywała. Przypominając sobie o konieczności
zachowania spokoju, odwzajemnił się Malfoyowi spokojnym
spojrzeniem, po czym rzeczowo zapytał:
–
Czego ode mnie oczekujesz?
Widział
zaskoczenie na twarzy mężczyzny, które jednak szybko zostało
ukryte pod bezuczuciową maską. Tak, właśnie tego Harry się
spodziewał, teraz wystarczyło poczekać, aż ślizgońska ciekawość
nie pozwoli mu zachować spokoju i w końcu zdecyduje się przerwać
milczenie.
Spuścił
wzrok na biurko i przyjrzał się temu, co tam leżało. Niewiele z
nich mógł odczytać, jednak dostrzegł charakterystyczne
przekreślenia, które musiał wprowadzać Malfoy. Nagły przypływ
wyrzutów sumienia zaskoczył Harry’ego. Nigdy nie spodziewałby
się, że będzie mu przeszkadzało wykorzystywanie Ślizgona. Malfoy
nie miał takich obiekcji, gdy wymuszał na nim ingerencję w jego,
Harry’ego, prywatność.
Porównywanie
się z Malfoyem to zły pomysł, uznał prawie natychmiast, gdy
dotarło do niego, nad czym on się zastanawia. Wyrzucił z głowy
wszystkie niepotrzebne myśli i skupił się na obserwacji siedzącego
naprzeciwko niego mężczyzny.
Tylko
delikatne sygnały wysyłane przez mowę ciała mogły zasugerować,
że Malfoy walczy ze sobą. Nagłe napięcie mięśni, szybkie,
bacznie spojrzenia rzucane ukradkiem i charakterystyczne skrzywienie
wąskich warg. Tak, Ślizgon toczył skazaną na klęskę walkę i
Harry miał zamiar mu w tym pomóc. Jakby na to nie patrzeć, nie
miał innego wyboru.
Poprawił
się na krześle, wyprostował i nie dając sobie ani chwili na
wahanie, spojrzał mu prosto w oczy.
Obojętność
była bezlitosna; Malfoy zdołał odzyskać samokontrolę i
przypatrywał się uważnie, z chłodnym dystansem osoby mało
zainteresowanej konwersacją. Harry rozumiał, że to kolejna z jego
gierek, więc zignorował nagły przypływ irytacji i obserwował go
z podobnym spokojem. Nie miał zamiaru być tym, który pierwszy
przerwie milczenie.
Malfoy
przekrzywił głowę, ważąc jeszcze coś w myślach.
–
Żebyś był Harrym Upartym Idiotą Potterem – powiedział powoli,
jakby z zastanowieniem. – I byś przestał zachowywać się jak
jakaś gryfońska cnotka. Poza tym najwyższa pora, żebyś mi pomógł
– wskazał na papiery rozłożone na biurku – nie uważasz?
To
nie była odpowiedź, jakiej Harry oczekiwał. Rozważając wszystkie
możliwości, nawet nie wziął pod uwagę takiej myśli, że Malfoy
byłby gotowy powiedzieć coś takiego. W żadnym razie.
Zaskoczony
wpatrywał się w niego bez słowa, próbując poukładać sobie w
głowie całą sytuację, tak by wyciągnąć z niej jak najwięcej.
Jednak, mimo wszystko, nic nie wydawało mu się proste – zarówno
odpowiedź jak i obojętna postawa Malfoya nie dawały żadnych
wskazówek, które mogłyby poprowadzić go w którąś stronę,
wskazać drogę do podjęcia decyzji, jak powinien się zachować, by
nie wzbudzić kolejnych podejrzeń.
Westchnął,
nagle rozumiejąc, że jego pomysł, choć dobry, miał pewne drobne
niedopatrzenia.
Malfoy,
który nie zdawał sobie sprawy z natłoku myśli Harry’ego,
uśmiechnął się i stwierdził:
–
Nie obchodzą mnie twoje wymówki. Musisz przejrzeć te umowy.
Harry
pokręcił przecząco głową.
–
Mam urlop – stwierdził buntowniczo, w porę przypominając sobie
tą dogodność. Nagły błysk w oczach Malfoya i Harry
niespodziewanie dla samego siebie wiedział już co zrobić. Był
idiotą, że nie pomyślał o tym wcześniej. Za bardzo skupił się
na wyciągnięciu informacji od Malfoya, a przecież równie dobrze
mógł zapytać kogoś innego. Kogoś, kto zawsze wszystko wiedział.
Uśmiechnął
się krzywo, wstał z krzesła i skierował się w stronę kominka.
–
A ty dokąd? – zza jego pleców dobieg charakterystyczny głos.
Harry zerknął do tyłu i uśmiechnął się do Malfoya z szczerą
radością.
–
Do przyjaciół. Po prostu do przyjaciół.
Kierowany
odruchem sięgnął po stojący na półce tuż nad kominkiem wazon,
złapał w garść trochę proszku Fiuu i szczerząc zęby jak głupi,
wrzucił go do środka.
Zanim
zdążył wejść do środka, uświadomił sobie coś ważnego, a o
czym w ferworze wydarzeń zapomniał. Malfoy mógł sobie być
irytującym dupkiem, ale w tym świecie robił coś dobrego, dlatego
zasługiwał na prawdę.
–
Gildia obiecała nam pomóc – rzucił krótko i nie czekając na
jego reakcje, wkroczył do kominka.
Kątem
oka zdążył jeszcze zauważyć osłupienie na twarzy Malfoya, które
szybko przerodziło się we wściekłość, ale rozpierające go
szczęście zignorowało rozeźlonego czarodzieja.
Jedyne,
co teraz się dla niego liczyło, to świadomość, że już za
chwilę zobaczy przyjaciół.
Harry
nie potrafił powstrzymać się od uśmiechu nawet wtedy, gdy podczas
wypowiadania celu swojej podróży wirująca w wąskim szybkie
kominka sadza wpadła mu do ust. Coś równie banalnego jak twarz
pełna popiołu nie mogły mu przeszkodzić – przecież to
oczywiste! Kaszlnął kilka razy, przeczyszczając gardło i ze
spokojem poddawał się przenoszącej go sile. Próbował wymyślić,
co też może na niego czekać po drugiej stronie kominka. Oczywiście
zdawał sobie sprawę, że coś musi się różnić – przecież nie
był już Gryfonem, znaczy był, ale nie w tym świecie. Tu, ta jego
alternatywna osobowość pod wpływem jakiegoś kaprysu losu czy
raczej, jak to szczerze domniemywał Harry, jego złośliwości,
męczyła się w ślizgońskiej skórze, ale nie spodziewał się
zbyt wielu różnic. W końcu to rodzina Weasleyów, ludzie, którzy
w prawdziwym świecie przygarnęli go pod swoje skrzydła, stworzyli
mu dom i opiekowali się, jakby był jednym z nich. To była jego
rodzina, jedyna, jaką znał i jakiej pragnął.
Z
radosnym uśmiechem, któremu nie zaszkodziła nie lubiany sposób
podróży, wyskoczył z kominka i rozejrzał się błyskawicznie.
Odetchnąwszy z ulgą, że niewiele rzeczy w zagraconej kuchni się
zmieniło, pozwolił sobie na rozluźnienie. Nieco zaskoczyła go
nieobecność Molly, zdążył się już przyzwyczaić, że cokolwiek
by się nie działo, ona zawsze stała na posterunku. Dla pewności
rozejrzał się uważnie, wypatrując starego zegara Weasleyów.
Jeśli coś było nie tak, błyskawicznie tego się z niego dowie.
I
choć jego wzrok nie napotkał szukanego przedmiotu, Harry
szczególnie się tym nie przejął. Zdarzało się w przeszłości,
że po prostu Molly zabierała go ze sobą, jeśli czuła taką
potrzebę, bądź gdy chciała mieć pewność co do bezpieczeństwa
członków rodziny... albo mieć na nich oko. Prawdopodobnie robiła
coś w domu, co wymagało dużo pracy i czasu.
Musiał
tylko ją znaleźć.
Wystarczyły
dwa kroki do zorientowania się, że źródłem unoszącej się w
powietrzu sadzy jest on sam. Roześmiał się, zaskakując sam
siebie, ale nie mógł odpędzić od myśli, że Molly dałaby mu
popalić, gdyby to zobaczyła. Sięgnął po różdżkę i dopiero za
drugim razem usunął wszystko.
Na
widok zaabsorbowanych przeglądaniem jakiś pism kobiet przystanął
na progu salonu. Na fotelu wygodnie rozsiadła się Molly z robótką
w dłoniach. Zajęta szydełkowaniem kobieta co jakiś czas unosiła
głowę i wtrącała po kilka słów do głośnej i chaotycznej
rozmowy. Harry’emu wystarczyło tylko jedno spojrzenie na
kasztanową włóczkę; Ron na pewno będzie parskał i marudził na
tegoroczny sweter, ale jednocześnie nie powstrzyma się od tego
kretyńskiego uśmieszku, jak zawsze. Pewne rzeczy się nie
zmieniały... na szczęście, uzupełnił w myślach gorzko.
Kanapę
okupowały przyjaciółki Ginny, a ona sama siedziała pośrodku
nich, jak królowa, z radosnym uśmiechem i płomiennymi rudymi
włosami, które od czasu do czasu przeczesywała palcami, śmiejąc
się radośnie i przekomarzając z Rosalie, wyszczekaną rozwódką o
zadziornej osobowości, która uwielbiała słodycze. Dzieciaki za
nią przepadały, bo każda wizyta oznaczała dodatkową porcję
musów-świstusów, pieprzowych diabełków, czekoladowych żab i co
tam jeszcze akurat skrywała jej przepastna torba. Oficjalnie,
przynajmniej tak myślało młodsze pokolenie, ucieszone posiadaniem
sekretów przed rodzicami, nikt o niczym nie wiedział. Harry z lekką
nostalgią przypomniał sobie siedzenie na dworze w lipcowe wieczory
tylko z żoną. Rosalie wyganiając ich na zewnątrz i zajmując
dzieci, pozwalała im na chwile we dwoje. Kiedyś było tak
dobrze...
Otrząsnął
się ze wspomnień. Nie pora na nie. Roztrząsanie przeszłości i
zastanawianie się niczego nie załatwiało. Musiał zdobyć
informacje albo w przeciwnym wypadku Hermiona go zabije. W czym bez
wątpienia z sadystyczną przyjemnością pomoże jej Malfoy. Na
pewno nie będzie zachwycony, gdy okaże się, że cała jego
poświęcenie – pfu!, Harry parsknął w myślach, jakby oślizgła
fretka wiedział, co to poświęcenie – poszło na marne przez, tak
przecież przez Ślizgona ukochanego, Pottera. Pierwszy wbije go na
pal! Za te swoje badania ten dupek dałby się pokroić. Ale akurat
to Harry rozumiał. Z niechęcią musiał to przyznać, lecz
entuzjazm Malfoy był dla niego jasny i oczywisty jak siedem barw
tęczy. Potter też kochał swoją pracę i choć nie raz nie dwa
przyprawiała go o wrzody, natychmiastową chęć ucieczki albo
pragnienie przetrzepania tyłka kilkunastu kadetom, to jednak nie
zamieniłby jej na żadną inną. Nawet dziecinne mrzonki o zostaniu
zawodowym graczem qudditcha przestały wywoływać ściskanie w
żołądku. Harry’ego raz na jakiś czas, szczególnie gdy
uczestniczył w meczach, nachodziła chwila refleksji, kiedy
zastanawiał się, jakby to było grać zawodowo, latać wysoko pod
niebem i myśleć tylko o tym jak złapać znicz. Jakby nic więcej
się w życiu nie liczyło. Wzruszał potem ramionami, już rozsądny
i uznawał po prostu, że pewnie nie on jeden zastanawia się co by
było gdyby. Nawet Ron zaskakująco, jak na niego, poważnie przyznał
się raz, gdy Harry mu o wszystkim opowiedział, że i on ma swoje
chwile wahania.
Najwyraźniej
tak być musiało, więc Potter nie zaprzątał sobie tym głowy. Nie
rozumiał, czemu akurat teraz to mu się przypomniało.
Nagle
jego uwagę przykuła jaskrawoczerwona spinka wpięta w jasne włosy.
Harry zmrużył oczy, doskonale wiedząc, kto mógł założyć
równie ostentacyjną ozdobę. Jednak, gdy kobieta odwróciła się z
zapytaniem do Ginny, zorientował się w pomyłce. Nie miał pojęcia,
kim jest ta blondynka, ale to nie mogła być Luna. Obok niej, po
lewej stronie, odwrócona do Harry’ego plecami kobieta musiała być
Alicją. Jasne włosy upięte w staranny kok i wyprostowana sylwetka
nie pozostawały cienia wątpliwości. Jak zawsze elegancka i pełna
gracji metodycznie przerzucała strony w poszukiwaniu czegoś
konkretnego. Siedzący na fotelu na wprost Harry’ego Sleteo, jej
ukochany psiak, zawarczał ostrzegawczo, ale nikt nie zwrócił na
niego uwagi. Dopiero Molly kierowana jakimś odruchem unosząc głowę,
napotkała spojrzeniem wzrok Pottera. Od razu rozpromieniła się,
jakby całe wieki go nie widziała. Coś gorącego spadło mu do
żołądka, a on wreszcie mógł odetchnąć. Odwzajemnił uśmiech z
szczerą radością, której nawet nie próbował ukrywać i
przywitał się ze wszystkimi.
Rosalie
w identyczny sposób jak zawsze zmierzyła go wzrokiem, po czym
obdarzyła go leciutkim uśmieszkiem. Charakterystyczne wygięcie jej
ust podziałało uspokajająco na Harry’ego. Nie oczekiwał, że
takie drobiazgi mogą sprawić mu tyle radości. Równie normalny
uśmiech na twarzy Alicji i radosne machnięcie, po którym nastąpił
powrót do przerwanej czynności, nieznajomej, matczyne spojrzenie
Molly i radość na twarzy Ginny – to wszystko, w porównaniu z
dwuznacznymi gierkami Malfoya, było balsamem na jego zdenerwowanie.
Jednak miał do czego wracać. I do kogo.
Uśmiechnął
się.
–
Nie chciałem przeszkadzać. Wydawałyście się bardzo zajęte –
wyjaśnił, zajmując miejsce na fotelu.
Molly
zdążyła już wymknąć się do kuchni, więc Harry rozsiadł się
wygodnie. Spod oka przyjrzał się twarzy swojej nie-żony. Wyglądała
ślicznie. Jasna cera upstrzona uroczymi piegami jaśniała własnym
światłem, rumieńce radości dodawały jej tylko uroku, a
wymykające się z fryzury kosmyki miękko opadały na policzki
podkreślając blask w oczach. Ginny naprawdę wydawała się
szczęśliwa i to chyba najbardziej go ubodło. Zostawiła go
dwukrotnie, w tej i właściwej rzeczywistości, za każdym razem dla
tego samego faceta. Westchnął. Może jednak nie było im pisane być
razem. Zamyślony nie słuchał uważnie, więc przelotny dotyk na
ramieniu zaskoczył go. Poruszył się gwałtownie, wyrwany z
własnych myśli, a kobiety roześmiały się z ulgą. Sleteo,
zrzucony na podłogę przez właścicielkę, zawarczał cicho, ale
pod ostrym spojrzeniem Alicji błyskawicznie zamilkł i schował się
za jej nogi, stamtąd mierząc Harry’ego ostrzegawczym spojrzeniem.
Z
kuchni dobiegało charakterystyczne stukanie talerzy. Dziesięć
minut później zajadając się przepysznym ciastem cytrynowym, które
wmusiła w całą piątkę Molly, Harry czuł się naprawdę
szczęśliwy.
Zdążywszy
już wysłuchać wszystkich nowinek na temat ślubu i przygotowań,
obiecawszy wpaść, zapytawszy o mile widziany prezent – Syriusz na
pewno ucieszy się z tej wiadomości – wreszcie udało mu się
zapytać o Rona.
Molly
poruszyła się niespokojnie i nieco drżącym głosem spytała:
–
Coś się stało?
Ginny
chwyciła ją za dłoń, zmierzyła Harry’ego rozgniewanym
spojrzeniem, jakby zrobił jej niewiadomo jaką krzywdę, po czym
uspokajająco zapewniła:
–
W pracy. Tam, gdzie być powinien.
–
Oczywiście. Gdzieżby indziej mógłby być? Poza tym niedługo
powinien wrócić. Odkąd spotyka się z tą miłą dziewczyną,
Lisą, jest punktualny jak rzadko. – Szybkie zerknięcie na zegar,
który wyjęła z fartucha. – A właśnie, masz może ochotę,
Harry, na zupę cebulową? Zrobiłam specjalnie dla Artura, wiem, jak
ją uwielbia.
Na
samą myśl o tym cudzie Harry aż się rozpromienił. Wytrawna
kolacja w restauracji była pyszna, ale nijak się miała do jedzenia
przygotowanego własnoręcznie przez Molly. Nawet Ginny, choć
starała się jak mogła, nie umiała gotować tak jak matka.
–
Poproszę, jeśli to nie kłopot.
–
Ależ żaden. Już ci podaję. Z chlebem? – Molly wyglądała na
szczęśliwszą niż przed chwilą. Dobre, znajome tematy przywróciły
jej codzienną energiczność.
–
Tak, dziękuję.
Gdy
tylko wyszła z salonu, Ginny szurnęła go w ramię.
–
Możesz sobie być ministrem i Merlin raczy wiedzieć czym, ale
jeszcze raz zrobisz coś takiego, to kłopoty z nadaktywną prasą
będą twoim ostatnim zmartwieniem. – Trzy harpie rzuciły mu ostre
spojrzenie obiecujące krwawą karę. Jedynie Alicja nie wyglądała
na zaniepokojoną. – Ron na razie jest grzeczny, więc martwienie
mamy było z twojej strony obrzydliwe.
Harry
zmarszczył czoło i zmierzył ją niedowierzającym spojrzeniem.
Zanim zdołał coś powiedzieć, jakoś się bronić, choć nie do
końca rozumiał o czym mowa, wtrąciła się Alicja:
–
Harry wcale nie miał takiego zamiaru, Ginny, więc się nie
denerwuj. Po prostu zapytał, swoją drogą całkiem niewinnie, gdzie
może go teraz spotkać. Ciekawość to nie zbrodnia, a ty nie
ochronisz matki przed wszystkim, więc przestań robić scenę.
Myślisz, że ona nic nie zauważy? – Poprawiła spódnicę na
kolanach i zmierzyła Harry’ego spojrzeniem. – Z drugiej strony
to zastanawiające, że ktoś taki sławny i szanowany dopytuje się
o Ronalda. I nawet to, że jest dość blisko waszej rodziny, jakoś
nie przekonuje.
–
Spokojnie, spokojnie, bo zaraz posypią się pierze – próbowała
załagodzić sytuację Rosalie, przypatrując się bacznie Harry’emu.
– Drobiazg, o którym powinnyśmy zapomnieć, drogie panie. Nie
przesadzacie aby? A podobno to ja jestem konfliktowa...
Ginny
spokorniała, ale nadal nie wyglądała na skorą do wybaczenia.
Mierzyła Harry’ego tak ciężkim spojrzeniem, że czuł na plecach
jego wagę. Jednak Alicja potrafiła zapanować nad emocjami
przyjaciółki, zawsze tak było. Wystarczyło znaczące spojrzenie.
–
Po prostu mam do niego kilka pytań, to wszystko – stwierdził
ostrożnie Harry. Nie miał zamiaru się zbytnio wychylać, problemy
z Malfoyem wystarczyły mu w zupełności. W ciągu najbliższych
kilku godzin postanowił zachowywać się z jak największą rozwagą.
Nawet jeśli to oznaczało, że będzie zmuszony udawać.
–
To całkiem dobry powód, nie uważasz, Ginny?
Stanowczość
w głosie Alicji najwyraźniej zaniepokoiła Sleteo, który w
odpowiedzi się rozszczekał. Właścicielka natychmiast go uciszyła,
ale właściwy moment minął. Ciężka atmosfera rozluźniła się.
Apetycznie pachnąca zupa, którą poczęstowała ich Molly również
się do tego przyczyniła.
–
Artur już powinien tu być – zaniepokoiła się kobieta,
wycierając dłonie o ścierkę. Schowała ją do kieszeni, skąd
wystawała końcówka różdżki. – Może mieli jakieś zebranie,
ostatnio często to się zdarza. Wiesz coś o tym, Harry?
–
Nie, raczej nie – Harry rozłożył bezradnie ręce, zapominając o
łyżce. Chluśnięta zupa rozśmieszyła towarzystwo, które szybko
zapomniało o poprzedniej scysji. – Poza tym mam wreszcie chwilę
wolnego, raptem kilka dni, ale...
–
Doskonale cię rozumiem. Urlop to wspaniała sprawa. Szkoda tylko że
człowiek nie wie, co robić, żeby spędzić go właściwie. –
Rosalie uśmiechała się tak miło, że Harry nie miał serca
zaprzeczyć.
Rozmowa
szybko zeszła na ten temat i trwała, póki na progu pokoju nie
pojawił się Artur w towarzystwie syna.
–
Dzień dobry! Miło was wszystkich tu widzieć! – przywitał się
radośnie i zwrócił się do żony: – Molly, gdybyś mogła...?
–
Oczywiście. Na pewno jesteście głodni.
Błyskawicznie
poderwała się z krzesła, czego Harry nawet nie zauważył, zbyt
zajęty wpatrywaniem się w przyjaciela. Coś w postawie, jakaś
wyzywająca pewność siebie, a może błysk w oku, zmusiło go do
przewartościowania swojego planu. Ron na pewno nie ułatwi mu
życia.
_________________
Rozmowa
toczyła się gładko, Harry rzadko zabierał głos, zadawalając się
uważnym słuchaniem. Jak dotąd ta metoda sprawdzała się nad wyraz
dobrze. Artur ze swadą opowiadał o napotkanych w pracy problemach.
Jego nieostrożny współpracownik, niedowidzący Bronghert, jakimś
cudem pomylił rozrośniętą palmę z mugolem i próbował rzucić
na nią Obliviate. Całe towarzystwo zaśmiewało się do łez po
każdym szczególe, nawet Molly ukradkiem zasłaniała usta serwetką.
Najwyraźniej wspomniany czarodziej był stałym elementem rozmów w
Norze. Harry z trudem zmuszał się do podobnego rozbawienia –
jakoś usłyszana historia nie była dla niego zabawna. Uśmiechał
się jednak, nie chcąc odstawać od towarzystwa. Korzystając z
okazji, przyglądał się im uważnie i oceniał, które z nich
mogłoby najlepiej mu się przydać. Na razie jego priorytetem było
uzyskanie jak największej ilości informacji i choć czuł się źle,
traktując bliskich jak potencjalnych świadków, nie widział innej
możliwości. Brakowało mu czasu, wiedział o tym. Poza tym powoli
zaczynał uświadamiać sobie coś jeszcze – traktował jak żywych
wytwory swojego umysłu. Oni, roześmiana Ginny szturchająca
uśmiechniętego Rona łokciem, Molly i Artur trzymający się ze
ręce ukradkiem, pod stołem, wymieniające uwagi na temat nowego
samochodu Alicji kobiety, oni wszyscy nie istnieli! Zaklęciem
powołał ich do życia, więc nie mogli żyć naprawdę, prawda?
–
Harry, zapomniałam zupełnie o tobie. – Rosalie uśmiechała się
czarująco, pochylając się w jego stronę. – Alicja w końcu
odważyła się kupić sobie małe autko, więc, sam rozumiesz,
musiałam ją wypytać o wszystkie szczegóły. Szczerze, to trochę
mnie zaskoczyła. Namawiałyśmy ją od jakiegoś czasu, to prawda,
ale... hm... nie myślałam, że się odważy. – Kobieta poprawiła
zsuwający się szalik. Zauważając spojrzenie Harry’ego,
wyjaśniła: – Albus bardzo chciał zobaczyć się z ojcem, więc
musiałam... – wzruszyła ramionami – no i coś złapałam.
Ciężko umówić się na wizytę u uzdrowiciela, szczęściem
recepcjonistka chodziła kiedyś z moim bratem, więc wcisnęła mnie
na przyszłą środę. – Rosalie ponownie uśmiechnęła się i
Harry dopiero wtedy uświadomił sobie, że wygląda na zmęczoną. –
Mam nadzieję, że mnie nie wydasz.
Harry
pokręcił przecząco głową.
–
Jakże bym mógł?
Rosalie
całkiem wyraźnie odetchnęła z ulgą, a gdy uświadomiła sobie,
jak to musiało wyglądać, przez chwilę wyglądała na zakłopotaną.
Harry odwrócił wzrok, nieco spłoszony. Rosalie z jego świata na
nie pozwalała sobie na chwile słabości. Twardo brnęła do przodu,
z uśmiechem i optymizmem, choć życie ciągle dawało jej w kość.
Może tej Rosalie po prostu brakowało już siły?... Albo on po
prostu był ślepy i nie widział, że ich przyjaciółka potrzebuje
pomocy, tylko nie wie jak o nią prosić?
W
międzyczasie Rosalie zdołała już się opanować i przypatrywała
mu się z uwagą.
–
A właśnie, mówiłeś, że masz wolne. Jak ci się udało to
zrobić? Nie do wiary. Gdybym nie widziała tego na własne oczy, nie
uwierzyłabym. – Roześmiała się. – Pracowałam pod Malfoyem
pół roku, więc wiem co mówię. Ten facet to istny tytan pracy,
ciągle do przodu, coraz dalej, lepiej, ciągle chce być
pierwszy.
Harry
przez chwilę zamarł, natłok myśli przebiegł mu przez głowę.
Właśnie pojawiła się niepowtarzalna szansa, żeby zrobić krok do
przodu w swojej misji. Nie oczekiwał, że to Rosalie pozwoli mu
ruszyć z miejsca, ale przecież darowanemu koniu nie zagląda się w
zęby.
Uśmiechnął
się porozumiewawczo, potakująco kiwając głową.
–
O, tak, jeśli coś można o nim powiedzieć, to na pewno to, że
chce być zawsze i wszędzie najlepszy. Malfoyowska duma ot
co!
Rosalie
roześmiała się, sięgając po kawałek ciasta cytrynowego.
–
Właśnie. Ale to też ma swój urok, co nie? Gdy chce, potrafi być
czarujący, szkoda tylko że tak bardzo lubi manipulować ludźmi.
Inaczej byłby z niego całkiem dobry człowiek. Dba o rodzinę,
przepada za swoją pracą, jest dobrze wychowany, no i przystojny.
–
Ideał mężczyzny? – na poły ironicznie, na poły szczerze
zainteresowany zapytał Harry, również sięgając po talerzyk.
Ciasto wyglądało tak smakowicie, że nie potrafił sobie odmówić.
Chociaż nie spodziewał się usłyszeć równie szczerej odpowiedzi,
zainteresowało go, co kobieta miała na myśli. Zwykle cenił jej
opinie, które może nie do końca zgadzały się z jego
obserwacjami, ale bywały na tyle trafne, że warto było je brać
pod uwagę.
–
Co to to nie, nie przesadzajmy. – Rosalie przełknęła kęs i
popiła sokiem dyniowym. – Ma mnóstwo wad, potrafi być wrzodem na
tyłku, jak coś mu się wbije do łba, to koniec. Nie umie przyznać
się do porażki, no i jest tchórzem. A jednak ma w sobie coś, co
przyciąga uwagę, nie uważasz? I nie chodzi o niesławne nazwisko,
zapewniam.
Przypatrywała
mu się uważnie spod rzęs, oczekując równie wyczerpującej
odpowiedzi. Harry odetchnął i zastanowił się co powiedzieć. W
tym, co mówiła Rosalie tkwiło ziarno prawdy, ale czy cała? Raczej
nie. On sam przez pół życia uważał Malfoya za niewartego uwagi
dupka, lubiącego znęcać się nad słabszymi, za egoistę i
tchórza, później przestał o nim myśleć, zbyt zajęty
powiększającą się rodziną, pracą, dorosłym życiem, ale co on,
Harry, teraz o nim sądzi?
Nie
wiedział. Postanowił jednak być szczery.
–
Podczas pierwszego spotkania z Malfoyem wyrobiłem sobie na jego
temat dość niepochlebną opinię, kolejne wcale nie polepszyło
sytuacji. – Harry uśmiechnął się do siebie, przypominając
sobie Parszywka gryzącego jednego z goryli Malfoya w palec i
zszokowany wyraz twarzy Ślizgona. – A jednak współpracujemy ze
sobą, nie? Czyli coś musi w nim być.
–
Święte słowa – wtrąciła się do ich rozmowy nieznajoma
blondynka. – Pamiętam, jak trafiłeś do naszego domu, zabiedzony
szczurek z wielkimi oczami. – Harry zaskoczony wlepił w nią
spojrzenie, ale szybko się opanował. – A jednak potrafiłeś
postawić się Flintowi, choć nie miałeś nikogo po swojej stronie.
Co jak co, ale wtedy zaimponowałeś nie tylko mi. Jeśli jest coś,
co cenią Ślizgoni, to na pewno będzie to siła. Niezależnie czy
wynika ona z odziedziczonych pieniędzy, z ponadprzeciętnych
umiejętności czy charakteru. Taak, ciągnie nas do potęgi i władzy
– stwierdziła sentencjonalnie. – Dobrze, że tym razem
stanęliśmy po właściwej stronie.
–
Właściwej czyli zwycięzcy? – nieco zgryźliwie zauważyła
Rosalie. Kobiety sztyletowały się chwilę wzrokiem, konflikt wisiał
w powietrzu, więc Harry czym prędzej postanowił zaingerować.
Głupotą byłoby stracić taką okazję.
–
Rosalie, nie przesadzaj, nieważne, co początkowo przyświecało
przy podejmowaniu decyzji, liczy się skutek, nie uważasz? Stwarzasz
problem tam, gdzie go nie ma.
–
A ty jak zwykle swoje. – Kobieta westchnęła pod nosem. – W
porządku, wierz w ten swój utopijny świat, ale powiem ci jedno –
gdybyś nie trafił do Slytherinu, nic by nie wyszło z tej twojej
wizji współistnienia. Możesz wierzyć, że ludzie są z gruntu
dobrzy, ale tak nie jest i nic tego nie zmieni. Dziwnym trafem jako
pierwszy z Potterów trafiłeś do Slytherinu i udało ci się
pociągnąć za sobą to siedlisko czarnoksiężników. Miałeś
szczęście i tyle. Czy naprawdę wierzysz, że gdybyś był
Gryfonem, udałoby ci się może nie tyle przezwyciężyć co trochę
zmniejszyć wielowiekowy konflikt?
–
Nie. – Rosalie wyglądała na zaskoczoną jego szczerością, a
nieznajoma przyglądała mu się ciekawie. Harry uśmiechnął się
przepraszająco i wyjaśnił: – Zbieg okoliczności i tyle, masz
rację.
–
Chyba się zagalopowałam – zakłopotała się kobieta. Spuściła
wzrok, zagryzając wargi. – Wiesz, że nie miałam tego na myśli...
znaczy miałam, ale to nie tak.
–
Rozumiem, nie musisz się martwić. – Ujął jej dłoń i czekał,
aż spojrzy mu w oczy. Rosalie taka była – łatwo wpadała w
rozgorączkowanie, a później żałowała swojej zapalczywości.
Zazdrościł jej zawsze tej łatwości w ujawnianiu swoich opinii,
jemu zawsze przychodził to z trudem i może właśnie z tego powodu
nie polubił publicznych wystąpień. Gdy zmartwione brązowe oczy w
końcu odważyły się zmierzyć z jego spojrzeniem, powiedział: –
Gdy trafiłem do Slytherinu, ludzie musieli zaakceptować ten fakt.
Czy to im się podobało czy nie, zostałem Ślizgonem, a
jednocześnie byłem ich nadzieją na pokonanie Voldemort. I jakimś
cudem w tym paradoksie udało mi się odnaleźć swoją drogę. Nic
więcej, nic mniej.
–
Jak poważnie – zaśmiała się blondynka. – Salazarze, jak to
dobrze, że dawno temu wybrałam już stronę, bo słuchając tych
twoich przemówień, musiałabym ją zmienić, Potter.
Harry
zmierzył się z nią spojrzeniami. Kocie oczy kobiety przypominały
niezgłębiony ocean, który nawet posiłkując się zaklęciami
trudno przepłynąć. Nieznajoma wydawała się pewnym siebie
przeciwnikiem i Potter, ku swojemu zaskoczeniu, poczuł przypływ
ekscytacji. Chciałby się z nią zmierzyć, zobaczyć jak daleko
byłaby w stanie się posunąć, zanim straciłaby te opanowanie.
Roznieść z pył fasadę, sprawdzić jaka jest naprawdę.
Bez
wątpienia to wyjątkowa kobieta.
–
Wydajecie się zajęci sobą – skwitowała Alicja, widząc
Harry’ego przetrzymującego dłoń Rosalie. – Czyżbyście
chcieli nas o czymś powiadomić?
Poprawiła
krzywo leżącą łyżeczkę i ponownie obrzuciła ich spojrzeniem,
po czym uśmiechnęła się delikatnie na widok ich min.
–
Harry, chyba miałeś jakiś interes do Ronalda, prawda? Właśnie
wyszedł zapalić, a Ginny pomaga Molly zmywać naczynia.
Harry
skinieniem podziękował i pośpiesznie wymknął się z salonu,
odprowadzany spojrzeniem trójki kobiet.
–
Chyba nie będzie z tego kłopotów – rzuciła cicho Alicja,
przekręcając pierścionek na dłoni.
–
Któż to może wiedzieć... ale raczej nie powinno. W końcu to on
wszystko powstrzymał. – Rosalie zdawała się płonąć pewnością.
– Kto jak kto, ale to Harry Potter.
–
Najwyższa pora na przekonanie go, żeby nie brał odpowiedzialności
za cały świat – mruknęła cicho kobieta, patrząc nadal na
drzwi. – Płomień płonie, póki ma czym, później gaśnie.
–
Skończ z tym pesymizmem, Klaro – zdecydowanie wtrąciła Rosalie.
– Będzie dobrze.
Blondynka
prychnęła.
–
Zdejmij z nosa różowe okulary, to może zauważysz, że świat nie
jest taki, jak w twoich snach. Dawno już wyrosłaś z dziecięcych
mrzonek.
–
Przydałoby się, żebyś i ty czasem je założyła.
–
Rozumiem, że to tradycja, ale nie uważacie, że najwyższa pora
skończyć te przekomarzanki? – Alicja w zdenerwowaniu podniosła
głos. – Niby dorosłe, a nadal zachowujecie się jak w szkole.
–
Masz rację – przyznała Klara, a Rosalie im przytaknęła:
–
Głupio wyszło.
–
I w tym masz rację.
–
Chcesz coś zasugerować?
Alicja
westchnęła pod nosem, słysząc, że dyskusja wybuchła na nowo.
Pewne rzeczy nie zmieniały się nigdy.
*
* *
Hermiona
zacisnęła mocniej dłonie. Paznokcie wbiły się w skórę, ale
kobieta zignorowała nieprzyjemne uczucie. Była już znużona
oczekiwaniem. Siedzieć i czekać, i czekać, nie wiedząc nawet czy
cały wysiłek nie poszedł na marne – to wyczerpujące. Jedynie
Malfoy zdawał się nie przejmować zaistniałą sytuacją. Rozsiadł
się wygodnie i przeglądał swoje woluminy, notując od czasu do
czasu jakieś uwagi na pergaminie. Odkąd odważył się rzucić na
nią Silencio, Hermiona postanowiła go ignorować. Ten dupek
przekroczył granicę i nic go nie usprawiedliwiało. Nie miała
zamiaru pozwalać mu na coś podobnego, a skoro chciał ciszy, to
niech ją ma, jej to obojętne.
Dwadzieścia
minut później była gotowa przyznać, że jednak – o ile Malfoy
wyrazi skruchę – wybaczyłaby mu. Siedziała w milczeniu na
fotelu, swobodnie zrzucone pantofle leżały w pobliżu, a ona
próbowała się odprężyć. Metodycznie kontrolując oddech,
zmuszała się do zachowania spokoju. Każda część jej ciała
rwała się do działania, chciała coś robić, byle tak bezczynie
nie wylegiwać się w wygodnym fotelu i tylko siłą woli
powstrzymywała się od wprowadzenia swoich pragnień w czyn.
Gdy
Malfoy odłożył pióro, wreszcie skończywszy przygotowywanie się
na kolejne zajęcia, Hermiona udała, że wcale jej to nie obeszło.
Zwróciła wzrok ku widokowi na ogród, pozornie zajęta wpatrywaniem
się w majaczącą w oddali altankę, a jednocześnie całą uwagę
skupiła się na gospodarzu. Kątem oka obserwowała, jak Malfoy
przeciąga się, rozluźnia zesztywniałe mięśnie, poprawia
szlafrok i sięga po coś do szuflady. Dopiero gdy zaklęciem odesłał
przygotowane materiały, Hermiona uznała, że najwyższa pora
przestać udawać, że go nie obserwuje. Na pewno mężczyzna zdążył
się już tego domyśleć – w końcu kretynem nie był. Zignorowała
drobne ukłucie złości na widok jego samozadowolonej miny i w
ostatniej chwili zrezygnowała z przerwania ciszy. Błyskawicznie
odwróciła twarz, ale jak się okazało nie dość szybko.
Malfoy
przypatrując jej się z na wpół rozbawioną miną, westchnął i
przeprosił:
–
Nie powinienem był rzucać na ciebie Silencio. Jesteś moim gościem
i należą ci się wszelkie wygody. Jednakże wina leży po twojej
stronie, Weasley – przeszkadzanie komuś w pracy jest
niegrzeczne.
Hermiona
zapowietrzyła się na taką bezczelność, ale wiedziała też, że
nie może mu dać satysfakcji – Malfoy znów bawił się w swoje
gierki, a akurat na tym zdążyła się już poznać. Od chwili, gdy
okazało się, że bardzo wiele zależy od jego poparcia i musiała
wszelkimi możliwymi metodami namówić go do poparcia ustawy, przy
każdej możliwej okazji starał się grać na jej uczuciach i
zmanipulować tak, by w końcu się poddała i zachowywała tak jak
on tego chciał.
–
Tak jak i ignorowanie swoich sojuszników – skwitowała po
prostu.
Malfoy
przyjrzał się jej uważnie ze zmarszczonym czołem. Padające z
przygasającego kominka światło nadało mu zmęczony wygląd, jakby
mężczyzna całą noc nie spał. Hermiona zdawała sobie sprawę, że
faktycznie dzisiaj Ślizgon tylko drzemał na fotelu, podobnie jak i
ona, ale... coś było nie tak. Dopiero po chwili domyśliła się,
że zaklęcie maskujące – o ile właśnie jego używał –
musiało przestać działać. Takie cienie pod oczami nie powstają w
jeden dzień, to pewne. I choć wcześniej jakąś częścią siebie
zdawała sobie sprawę, że Malfoy naprawdę przeżywał chorobę
żony, to dopiero teraz odkryła jak mocno. Musiał ją bardzo
kochać...
–
Nigdy nie byliśmy sojusznikami, Weasley – bezdusznie skomentował
jej wypowiedź mężczyzna, odwracając wzrok. – I nie będziemy.
Lepiej to sobie zapamiętaj.
–
I mam porzucić głupie marzenie o współpracy? – dokończyła
niewypowiedzianą myśl.
–
To chyba oczywiste nawet dla ciebie. – Malfoy przeczesał palcami
włosy, burząc całą beznamiętność swoich słów. W tej chwili
bardzo przypominał Harry’ego; Hermiona uśmiechnęła się.
–
W takim razie chcę wiedzieć, jak wyobrażasz sobie współpracę z
Harrym? Którą, nawiasem mówiąc, sam na nas wymusiłeś? A może
jeszcze się nad tym nie zastanawiałeś i po prostu bezmyślnie
rzuciłeś swoje warunki?
–
To, czego chcę od Pottera, nie powinno cię interesować, Weasley –
warknął, tracąc panowanie. Najwyraźniej udało jej się trafić w
jakiś czuły punkt. Mimo to Hermiona nie poczuła satysfakcji –
coś w twarzy mężczyzny mówiło jej, że nawet jeśli zdobyła
punkt, przegrała wojnę. – Gdyby istniał cień szansy, że można
wyeliminować jego obecność, zrobiłbym wszystko, by tego dokonać.
To tylko praca i nic więcej.
–
Nadal go nienawidzisz? Mimo że uratował ci życie, ocalił matkę,
pomógł zachować majątek?
Malfoy
zmierzył ją ciężkim spojrzeniem spod wpół przymkniętych
powiek, jakby nie dowierzał własnym zmysłom. Czy to możliwe, że
ktoś jest tak naiwny?
–
Nie każdy musi kochać bohaterów, Weasley. Nie każdy.
Hermiona
powstrzymała się przed kolejnym pytaniem. To bezcelowe. Malfoy miał
swój własny świat, do którego nie miała dostępu i w tym świecie
było coś dziwnego, na co nikt prócz niego nie miał wpływu. Mogła
próbować przebić się przez barierę, ale... czy warte to wysiłku?
Malfoy zasklepiłby się jeszcze bardziej w tej swojej skorupie.
Tylko Astoria rozumiała albo domyślała się, co dzieje się w jego
wnętrzu. Czy ona, ktoś z zewnątrz, z przeciwnej strony, potrafiłby
pojąć, przejrzeć kłębiące się w nim uczucia?
Wątpiła
w to.
–
Masz rację – o wiele łatwiej nienawidzić.
Malfoy
drgnął, jakby chciał zaprzeczyć, zaprotestować, a może
zwyczajnie wyzłośliwić się, ale w ostatecznym rozrachunku nic nie
powiedział. Wezwał tylko skrzaty i nakazał im dostarczyć
myśloodsiewnię.
Hermiona
milczała, próbując poukładać myśli. Miała wrażenie, że
współpraca z Malfoyem wcale nie będzie tak niemiła, jak
podejrzewał Harry... ale również daleko jej będzie do
różowości.
*
* *
Nad
polami powoli zapadał zmierzch. Zachodzące słońce barwiło
ciepłymi kolorami Norę. Po zachwaszczonym ogrodzie przebiegł
przypominający wyrośniętego kartofla gnom, który na widok
mężczyzny błyskawicznie czmychnął w częściowo ogołocony
krzaczor. Harry uśmiechnął się do znajomego widoku i uspokojony
odetchnął głęboko, wciągając do płuc świeże powietrze. Tak
przyjemnie.
Rozluźniony
i wpół skupiony rozejrzał się wokół, wypatrując przyjaciela.
Dopiero po chwili zauważył go siedzącego na wbitej w ziemie
oponie.
–
Cześć! – rzucił pierwsze co mu przyszło do głowy.
Mężczyzna
zaciągnął się raz jeszcze i dopiero wtedy zerknął na przybysza.
Na widok Pottera wykrzywił się dziwnie.
–
A to ty. – Niechęć w głosie Rona zmroziła nieco Harry’ego,
ale postanowił się nie poddawać.
–
Tak, to ja, przeszkadzam?
Uroczy
uśmiech nie przekonał Weasleya. Wzruszył ramionami, pokazując na
zewnątrz spokojną twarz, choć z trudem powstrzymywał się od
warknięcia. Niemniej jednak udało mu się zapanować nad głosem.
–
Skoro musisz.
Harry
czuł się niezręcznie, stojąc tak koło niego, ale Ron nie uczynił
żadnego gestu, który pozwoliłby mu się rozluźnić. W końcu
wzdychając, usiadł na wilgotnawej ziemi. Przez twarz Weasleya
przemknęło coś na kształt rozbawienia, jakby widok Pottera
siedzącego niewygodnie na resztkach trawy burzył jakiś porządek.
Mężczyzna zaciągnął się papierosem jeszcze raz.
W
ogrodzie panowała cisza, chociaż od czasu do czasu silniejszy
podmuch wiatru niósł z domu jakieś przytłumione odgłosy.
–
Jesteś szczęśliwy?
–
Nie.
I
dopiero wtedy, gdy padła lakoniczna odpowiedź, Harry zorientował
się, że odważył się zadać te pytanie, które chodziło mu po
głowie już jakiś czas. Pierwsze spotkanie w tym świecie z
przyjacielem wcale nie przebiegało według schematu, jakiego mógłby
się Potter spodziewać, a jednocześnie, choć inne, w jakiś sposób
było w nim coś właściwego. Harry nie potrafił tego wyrazić,
ale...
–
Do czego zmierzasz? – syknął Ron, przyduszając butem peta i
zaciskając dłonie w pięści. Zesztywniały Harry mruknął coś
pod nosem. – Sprawdzasz, czy znowu nie wplątałem się w jakieś
gówno? Jeśli tak, mogę cię zapewnić, że nie. Ale i tak mi nie
zaufasz, więc...
–
Ufam – przerwał mu zdecydowanie Potter. Nie wiedział, co się
między nimi wydarzyło w tym świecie, nie rozumiał też, jakim
cudem Ron mógł wpaść w tarapaty, ale jedno było pewne – ufał
mu.
Ron
spojrzał mu w oczy, oceniając jego szczerość i niespodziewanie
zaczerwieniony odwrócił wzrok. Harry prawie się uśmiechnął. W
tej chwili Ron z tego świata, z czerwonym nosem i nagłym
zawstydzeniem, tak bardzo przypominał prawdziwego siebie, że ledwo
mu się udało powstrzymać.
–
Jaja sobie robisz – mruknął powątpiewającą, z nadmiernym
zainteresowaniem wciskając papieros w podłoże. Nie spojrzał
jednak w jego stronę.
–
Ufam – powtórzył Harry, nie wysilając się na zbytnią
elokwencję. Jedynie wbijając coś przyjacielowi do głowy,
powtarzając to bez ustanku, można go przekonać.
–
W porządku – skapitulował Ron, podnosząc się z opony. – Skoro
tak mówisz.
Harry
złapał go za ramię i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
–
Ufam – powtórzył po raz trzeci i na widok niezrozumienia na
twarzy Rona, warknął z głębi serca: – ufam, ty cholerny idioto,
i lepiej w to uwierz, bo inaczej osobiście wbiję ci to do tego
zakutego łba
–
Spróbuj – rzucił, odpychając go od siebie.
Harry
nie czekał na rozwój sytuacji. W pewnym sensie właśnie tego
potrzebował, bo buzująca w nim od rana – a może już od dawna –
wściekłość znalazła swoje ujście w czystym akcie brutalnej
siły. Ron był lepiej zbudowany, twarde mięśnie okazywały się
nad wyraz odporne na ciosy, bo nawet pod wpływem ataków się nie
krzywił, ale wolniej reagował. Harry nie miał wyjścia i musiał
wykorzystywać wszystkie pokłady energii i sprytu. Okładali się
monotonie, nie zwracając uwagi na lejącą się krew czy uszkodzone
ubranie. Liczyło się tylko celne trafienie przeciwnika i zdobycie
punktu. Nic więcej.
–
No, no, panowie – przerwał im znudzony głos. – Najwyższa pora
chyba skończyć zabawę.
Harry,
który właśnie unikał sierpowego, potknął się na wydeptanej
ziemi i wylądował na plecach, odruchowo ciągnąc Rona za sobą.
Gdy obaj ciężko dyszeli, nie mając siły się podnieść, Klara
powoli podeszła bliżej.
–
Cóż, nie oczekiwałam po mężczyznach rozsądku, ale żeby bić
się jak mugole... obrzydliwe – stwierdziła ze wstrętem, sięgając
po różdżkę. Patrzyła na nich jak matka, która właśnie tego
się spodziewała po swoich pociechach. Jakby tylko czekali aż ona
odwróci wzrok, żeby zacząć psocić. Harry’emu nie spodobało
się to skojarzenie. – Podejrzewam, że to jakiś męski rytuał,
którego nie pojmę, więc darujcie sobie wyjaśnienia. Teraz,
najważniejsze, żeby nikt was nie zobaczył.
Harry
zerknął na Rona i uświadomił sobie, że pomyśleli o tym samym.
Gdyby ich teraz Molly widziała...
Kucająca
obok Weasleya kobieta błyskawicznie zajęła się naprawą jego
odzieży i przywróceniem go do jako takiego stanu używalności.
Harry w tym czasie szukał swoich okularów, które w ferworze walki
gdzieś zgubił.
–
Proszę – mruknął Ron, poddając mu zgubę. Potter uśmiechnął
się.
–
Dzięki.
Spokojnie
poddał się zaklęciom leczniczym Klary, która z cierpliwością
usuwała kolejne ślady po odbytej bójce.
–
Mam nadzieję, że to się nie powtórzy – zaznaczyła surowo,
patrząc im w oczy i czekając, póki nie przytaknął. Poprawiła
jasne włosy, które nieopatrznie wymknęły się ze starannej
fryzury. Czerwony motyl zamachał buntowniczo skrzydłami, gdy
nieostrożnie musnęła go paznokciami. – W takim razie nic tu po
mnie. Muszę jeszcze udać się do ministerstwa i szczerze mówiąc,
przez te wasze głupoty na pewno jestem spóźniona.
Harry
szepnął jej jedynie proste „dziękuję”, zanim się
teleportowała. Doskonale rozumiał, dlaczego znalazła się na
podwórzu i dlaczego teraz odchodziła. Kobiety były
zdumiewające.
Ron
podniósł się, jako tako ogarnął i wyciągnął rękę do
Harry’ego, chcąc pomóc mu wstać. Potter nie wahał się ani
sekundy.
–
To wcale nie znaczy, że jesteśmy przyjaciółmi – powiedział
zwyczajnie Weasley, obserwując Harry’ego przyklepującego
włosy.
Potter
zawahał się, niepewny czy ma prawo tak ingerować, ale po sekundzie
wahania zdecydował się iść z prądem.
–
Pewnie nie – przyznał – ale zmierzamy w dobrym kierunku, nie
uważasz?
Zmieszana
mina Rona była rozbrajająca. Na jej widok Harry poczuł ulgę –
dobrze postąpił.
*
* *
–
Zabiję kretyna! – warknął z głębi serca Draco, upuszczając z
pasją ciężki tomisko na stolik. – Zabiję!
–
Draco, naprawdę nie ma się czym tak denerwować. Harry może i
postąpił pochopnie – prychnięcie wkurzonego Ślizgona dobitnie
mówiło, co myśli na ten temat – no, dobrze, zachował się
irracjonalnie, ale to nie powód, żeby grozić mu śmiercią. –
Remus był spokojny, gdy przekładał kolejne stronnice. Malfoy
sięgnął po kolejny wolumin i nie przejmując się kurzem, rzucił
ją tuż obok „Magicznych organizacji na przestrzeni wieków”.
–
Gdyby zrobił któryś z twoich współpracowników, nie byłbyś
taki spokojny – odważył się skomentować Syriusz, zapobiegawczo
zasłaniając się książką. Dopiero po chwili wyjrzał, ale na
widok mrożącego krew w żyłach ostrzegawczego spojrzenia
wilkołaka, ponownie się ukrył. Nie, żeby wierzył, że to coś
da, ale zawsze jakaś bariera. – Tak tylko mówię.
–
Potter jest kretynem! – Malfoy zdawał się nie zwracać uwagi na
ich słowa, skupiony na własnych uczuciach. Miał ochotę złapać
tego idiotę i porządnie go wychłostać. Jak on śmiał...?
–
Kretynem, z którym mieszkasz, współpracujesz i któremu ufasz –
odruchowo rzucił Syriusz.
Coś
najwyraźniej dotarło do Draco, bo zapowietrzył się i jak nie
warknął na Blacka:
–
Ufam? Ja? Masz mnie za kretyna czy co? Potter jest już martwy –
obiecał sobie, wyobrażając sobie, jak poddaje go najwymyślniejszym
torturom. Najpierw robi z niego durnia przed restauracją, później
pogrywa sobie w domu, żeby na końcu odwalić coś takiego? I
jeszcze poszedł Salazar wie gdzie! Do przyjaciół?! Prychnął. Z
takim szczęśliwym uśmiechem?
Zabije
go!
–
Draco, uspokój się – westchnął Remus. Miał już dość
słuchania w kółko tego samego. Od chwili, gdy zdenerwowany
mężczyzna wparował do ich domu, wrzeszcząc, że nienawidzi
Pottera i go zabije, nie było nawet chwili spokoju. – Usiądź i
zastanów się, jak powinieneś postąpić w takiej sytuacji, a nie
nakręcasz się negatywnymi emocjami.
Draco
zawahał się, chcąc najwyraźniej coś mu odwarknąć, ale po
długiej chwili opadł na krzesło i ochlapnięty ukrył twarz w
dłoniach.
–
Nie wiem, co ten idiota miał w głowie, ale naprawdę zrobię mu coś
złego. Trzy lata próbujemy doprowadzić do czegoś takiego, a on...
– jęknął, gdy wyobraził sobie, co działoby się, gdyby ten o
niczym nie wspomniał.
–
Może jest przemęczony? – zasugerował Syriusz, zerkając na
wpółżywego kuzyna. Obaj jego chłopcy nie wyglądali za dobrze.
Dobrze się maskowali, to prawda, ale takie życie, w blasku fleszy,
pod stałym nadzorem, musiało być wyczerpujące. – Kiedy ostatnio
braliście urlop? I przez urlop rozumiem żadnej pracy – zaznaczył
surowo.
–
Nie pamiętam – mruknął cicho Draco. – Chyba ze dwa lata temu,
może trzy.
–
No właśnie! – Syriusz uradował się, jakby odkrył co najmniej
lek na smoczą grypę.
–
Mimo wszystko... jest w tym coś podejrzanego – z zastanowieniem
powiedział Remus, zamykając książkę i wpatrując się w
obydwóch. – Harry, którego znamy, nie postępowałby tak
nieodpowiedzialnie.
Syriusz
przypomniał sobie dziwną minę Harry’ego, gdy ten usłyszał o
Tonks. No i niektóre jego wypowiedzi faktycznie były nieco
podejrzane.
–
Sugerujesz, że ktoś się w niego wieloosokował? – upewnił się
Draco, podnosząc głowę i wbijając badawczy wzrok w Remusa. Coś w
tym było, ale czy prawda? Zamyślił się.
–
A Teddy? – zaprotestował Syriusz. – Z ochotą wspinał mu się
na kolana. Nawet przy nim usnął! Poza tym, ty też niczego nie
wyczułeś w nim fałszywego, prawda?
–
Faktycznie...
–
Może ktoś go kontroluje? – rzucił w końcu Draco. – Mimo
wszystko dzisiaj Harry nie był sobą, zachowywał się inaczej –
jakby nie mógł się zdecydować, czy być sobą, czy udawać kogoś
innego. A później... – momentalnie zamilkł. – Nie, nic,
wydawało mi się. To jednak Harry.
–
Jesteś pewien? – Remus wbił w niego badawcze spojrzenie.
–
Powiedzmy, że pewne sprawy dają mi podstawę, żeby wstępnie
powiedzieć tak. – Draco spojrzał na biurko. Syriusz westchnął,
ale nie próbował się dopytywać. Jeśli Malfoy postanowił
zachować coś dla siebie, to nic nie mogło zmienić jego zdania. –
Ale nie powiem również, że nie mam wątpliwości.
–
W porządku. Zastanówmy się, gdzie mógł iść. Zdecydujemy, co
robić dalej, gdy już go znajdziemy. Co dokładnie powiedział?
Draco
zerknął na skupionego Syriusza i nadal pogrążonego w myślach
Remusa.
–
Do przyjaciół. Stwierdził, że idzie do przyjaciół. I uśmiechnął
się – dokończył po chwili, sfrustrowany własną niewiedzą..
–
Uśmiechnął się? – Syriusz zmarszczył czoło. – Nie
rozumiem.
–
Wyglądał na szczęśliwego – uzupełnił cicho Draco, opuszczając
wzrok na własne dłonie. – Nigdy go takim nie widziałem.
Dopiero
wejście Stworka przerwało ciszę.
_________________
Harry
przeczesał palcami włosy, poprawił okulary i dziarskim krokiem
wkroczył do kuchni, gdzie zabawa trwała już w najlepsze. Ginny
docinała z pasją Ronowi, który próbował nie reagować na
zaczepki młodszej siostry, ale z każdą chwilą czerwieniące uszy
dobitnie wskazywały na kończącą się cierpliwość mężczyzny. W
końcu zdenerwowany poderwał się z krzesła i z obrażoną miną
wymknął się, śledzony czujnym spojrzeniem Alicji. Wchodząca
właśnie Molly chciała coś powiedzieć, ale widząc jego minę,
jedynie westchnęła i spuściła wzrok na kręcącego się po
podłodze Sleo, który gonił radośnie jakąś umykającą przed nim
zręcznie zabawkę.
–
Nie powinnaś tego mówić. – Uwaga rzucona przez Rosalie była na
tyle głośna, że zbliżający się właśnie do nich Harry zdołał
ją usłyszeć. W pierwszym momencie nie wiedziała co zrobić:
odejść czy słuchać dalej? Zanim zdołał się zdecydować, Ginny
wyszczerzyła białe zęby w smutnym uśmiechu i przeciągłym
spojrzeniem zmierzyła drzwi do salonu.
–
Spełniamy oczekiwania innych, bo tak jest im łatwiej. Czemu
miałabym odwrócić się od brata, skoro właśnie tego mu
trzeba?
Czekoladowe
oczy Rosalie nadal miały ten zaniepokojony wyraz, ale kobieta
uśmiechała się ze zrozumieniem.
–
Nie oczekuj mojego poparcia – podkreśliła swoje słowa
machnięciem, a Ginny zarumieniła się delikatnie, co sprawiło, że
wydawała się jeszcze ładniejsza niż zwykle – ale nie mogę
również odmówić ci trochę racji. Jednak.... – zawahała się
na chwilę, nim dokończyła już spokojnym, matczynym głosem: –
uważam, że byłaś dla niego trochę za ostra. Wizyta Harry’ego
musiała go rozstroić. Nikt z nas się jej nie spodziewał, ale dla
Rona to musiał być dwukrotnie silniejszy stres. To on jest na
okresie próbnym i to on musi sobie ze wszystkim radzić, a to nie
jest łatwe i proste jak kiedyś. Nie jesteśmy już dziećmi –
zaznaczyła dobitnie, a Ginny otworzyła usta, zapewne mając wielką
ochotę przypomnieć przyjaciółce jej niedawną dyskusję z Klarą,
w czasie której obie jak zwykle zachowywały się strasznie
dziecinnie. Każde spotkanie tej dwójki kończyło się kłótnią.
– Na pewno nie czuł się komfortowo, a twoje przytyki musiały
pogorszyć sprawę. Poza tym...
–
Och, daj już spokój, zrozumiałam – mruknęła Ginny, obserwując
kręcącą się przy kuchni matkę.
–
Ciekawe, jak długo uda ci się powstrzymać przed docinaniem mu? -
zapytała z nieukrywanym rozbawieniem Rosalie; policzki Ginny pokrył
delikatny rumieniec zażenowania, ale kobieta nie próbowała się
bronić. Było więcej niż oczywiste, że nim minie dzień, zdążą
się z bratem co najmniej z dwa razy pokłócić.
Od
kiedy wpadł w tarapaty przez swoją brawurową arogancję, nie
potrafiła mu darować, że mama przez niego płakała, więc przy
każdej okazji przycinała mu bez zastanowienia. Chwilami nawet
próbowała się opanować, ale jak dotąd przegrywała ze swoją
złością. Chciała mu wybaczyć, naprawdę, jednak nie potrafiła...
Nie po tym, co się stało.
Ginny
poprawiła opadający na czoło kosmyk i odwróciła wzrok, wbijając
go w leżącą na stole kolorową serwetkę w pomarańczowo-czerwone
grochy.
Żałowała,
że wszystko nie potoczyło się inaczej. Była najmłodszym
dzieckiem rodziny, słynącej wśród innych czystokrwistych
posiadaniem licznego potomstwa, któremu nie potrafili zapewnić
"właściwego", zdaniem niektórych, wychowania. I choć
Ginny musiała się borykać z problemami, jakie w życiu nie
przyszłyby do głowy niektórym jej obecnym koleżankom, wiedziała,
że właśnie zmagania z ludzką złośliwością i własnymi
pragnieniami uczyniły ją silniejszą, na tyle silną i pewną
siebie, że potrafiła zainteresować sobą jedynego potomka jednego
z tak zwanych "lepszych" rodów. Przypadek sprawił, że
się spotkali z Teodorem i z winy przypadku przypadli sobie do gustu.
Przypadek zarządził, że zakochali się w sobie i przypadkiem, jak
to ujmowała jej przyszła teściowa, przybłęda zostanie żoną
jednego z najwspanialszych mężczyzn w całej magicznej Anglii.
Ginny zdawała sobie sprawę, że macocha Teodora jej nie lubi; na
ten swój zimny sposób piękna blondynka, która zawładnęła
sercem i majątkiem Nottów, potrafiła to dobitnie pokazać przy
najbłahszym spotkaniu. Prawdopodobnie miała jej za złe próbę
wżenienia się w ich rodzinę. Jakaś część Ginny ją rozumiał;
leżąc w swoim panieńskim łóżku nie raz zastanawiała się, co
takiego widzi w niej Teodor i czy uda jej się dzięki temu zatrzymać
jego uwagę przez cały okres trwania małżeństwa. Zwłaszcza nocą
nie była tego pewna. Gdy zbliżał się świt, słońce zaglądało
do małego, ale porządnego pokoiku na piętrze, wszystkie obawy
skrywały się w szefie, pod łóżkiem, czekając w ukryciu na
niepewność ciemności, w której wszystkie lęki kobiety miały się
doskonale.
Rosalie
położyła jej dłoń na ramieniu.
–
Wszystko będzie dobrze, mała, nie martw się – szepnęła
troskliwie, patrząc w jej brązowe oczy w ten szczególny sposób,
który zawsze sprawiał, że Ginny wierzyła. Przyjaciółka miała
jakiś siódmy zmysł, dający jej znak kiedy Weasleyówna traciła
wiarę w siebie i popadała w przygnębienie. Rosalie uśmiechnęła
się ciepło, mierząc spojrzeniem brzoskwiniową cerę upstrzoną
piegami, pełne niepewności i bezradności oczy Ginny. Czasami czuła
się o wiele starsza niż wskazywało te pięć lat różnicy. –
Daj sobie i jemu trochę czasu. Wszystkim było ciężko, a teraz
musicie po prostu posprzątać ten bałagan. Ale najpierw zajmij się
sobą. Śmiej się, płacz, bądź szczęśliwa z Teodorem, żyj! I
nie daj się zgnoić temu wrednemu babsku – dodała po
chwili.
Twarz
Rosalie rozjaśniła się uczuciem, na widok którego Ginny nie
potrafiła się nie uśmiechnąć.
Harry
wycofał się dyskretnie, czując się trochę nie na miejscu. Miał
wyrzuty sumienia, że podsłuchał coś, czego – jak się domyślał
– nie powinien słyszeć. Nie on. Zacisnął pięści, zmuszając
się do spokojnego oddechu. Starał się wymazać wyraz twarzy swojej
prawie-że-byłej-żony, ale poległ z kretesem. Ginny wydawała się
taka delikatna i krucha, zupełnie jak nie ona. Dawno już nie
widział jej tak odsłoniętej, wrażliwej na ciosy.
Zaskoczyło
go, jak za tym tęsknił.
Od
prawie dwóch lat w ich małżeństwie nie układało się tak, jak
zakładał, że powinno; zbyt często się mijali, za rzadko
rozmawiali ze sobą na jakikolwiek inny temat niż dzieci i codzienne
sprawy. Harry dopiero, gdy dowiedział się, że jego żona spotyka
się z Teodorem, z którym zakolegowała się bliżej podczas którejś
z licznych imprez w Ministerstwie, odkrył, że jest już za późno.
Dziwne,
ale, jak na siebie, pamiętał wszystko wyjątkowo dokładnie. Dzień
odkrycia prawdy.
To
było jedno z tych przyjęć, gdzie jego nieobecność odbiłaby się
szerokim echem w prasie, robiąc niepotrzebny szum, więc,
powtarzając sobie pod nosem: „to mój obowiązek, jestem szefem
Biura Aurorów i muszę się pojawić” i żałując, że to wcale
nie działa, dał się wbić żonie w odświętną szatę, potulnie
zgodził się na ułożenie włosów jakimś najnowszym żelem,
wytrzaśniętym od którejś z przyjaciółek Ginny, i grzecznie
pozwolił się zaciągnąć do sali konferencyjnej, którą
specjalnie na tę okazję przetransmutowano w balową. Starał się
zignorować ból głowy, doskwierający mu od samego rana, a
dokładniej rzecz ujmując – od kłótni z ukochaną. Harry był
już zbyt długo małżonkiem, żeby nie zdawać sobie sprawy, że
czasami pretensje, z jakimi wyskakuje kobieta, wcale nie dotyczą
sedna sprawy i że oderwany guzik od koszuli, oficjalny winny całego
zła świata, naprawdę nie jest przyczyną awantury. Tyle lat
małżeństwa nauczyło go, że chwila nieuwagi wystarczy, żeby żona
totalnie zagmatwała problem, tak że prawdopodobnie nawet Dumbledore
nie rozwiewałby zagadki: o co naprawdę chodzi kobiecie? Nic
dziwnego, że Albus wolał być gejem. Harry westchnął pod nosem,
zastanawiając się, czy jeszcze w tym tygodniu uda mu się
dowiedzieć, co zrobił źle, i właśnie wtedy przypadkiem zerknął
na twarz Ginny. Zrozumienie było szybsze niż jego rozum. Wściekle
ściskając różdżkę, próbował sobie wmówić, że wcale nie
widzi tego, co widzi. Nie mógł jednak uciekać od problemu –
bycie aurorem nauczyło go nie tylko uważnego obserwowania
otoczenia, ale również akceptowania tego, co nieakceptowalne.
Twarz
Ginny – jego ukochanej żony, matki jego dzieci, osoby, o której
myślał, że jest i będzie tą jedyną – wyrażała
zainteresowanie innym mężczyzną.
Harry
nawet nie próbował wyprzeć się tej myśli. Zbyt dobrze znał ją
i siebie, żeby uciekać od prawdy. Podążył spojrzeniem za
roziskrzonym wzrokiem żony i dostrzegł Malfoya z małżonką,
rozmawiających z jakimś wysokim mężczyzną, który uśmiechał
się do nich niebywale czymś rozbawiony. Cała trójka wyglądała
na naprawdę zżytą i Harry przez ułamek sekundy poczuł ukucie
zazdrości. Ron z Hermioną nie mogli przyjść – ich córka miała
drobny wypadek na miotle, nic groźnego na szczęście, ale jego
przyjaciel musiał się upewnić, że naprawdę nic złego nie stało
się maleńkiej. Auror z pewnym rozbawieniem wyobraził sobie minę
uzdrowicieli z Mungo, którzy musieli przekonywać zaniepokojonego
Weasleya, że Rose nic nie jest. Harry miał nadzieję, że Hermionie
udało się przystopować zapędy męża, bo jak nie... eh, wolał
sobie tego nie wyobrażać.
Gdy
Ginny ścisnęła mocniej jego dłoń i pociągnęła go w stronę
Alicji, Potter wiedział już, że wcale nie będzie dobrze i choć
miał zamiar walczyć o małżeństwo, wyniku nie mógł być pewien.
Przez
dwa lata męczyli się oboje; kobieta, próbując walczyć ze swoją
fascynacją innym mężczyzną, Harry mierząc się z fantomem, o
którym nie wiedział najważniejszego – w czym był lepszy niż
on. Wstyd przyznać, ale Potter nie próżnował przez ten czas:
dokładnie sprawdził przeszłość Notta, kazał go pilnować,
wiedział o każdym jego kroku, o każdym spotkaniu ze swoją żoną.
I nie zrobił z tym nic. Przynajmniej nie w taki sposób, w jaki
czuł, że powinien; wolał udawać, że nie ma problemu, wszystko
się układa między nimi, unikał konfrontacji, choć robiło się
to coraz trudniejsze. Ginny, świadomie lub nie, wynajdywała w nim
nowe wady, które nagle okazywały się nie do przeskoczenia. Im
bardziej się starał, tym mniej była zadowolona, a on powoli tracił
nadzieję na utrzymanie rodziny. Nie chciał nic tracić, nie był na
to gotowy, pewnie nigdy nie będzie, ale któregoś dnia stracił
cierpliwość i stało się – ich małżeństwo się rozpadło w
ułamku sekundy, jakby żona czekała, aż to on podejmie decyzje,
będzie odpowiedzialny za porażkę ich związku. Może tak było jej
łatwiej...
Harry
czuł się odpowiedzialny, nie wiedział, co zrobił nie tak, a Ginny
nie potrafiła – a może nie chciała? – wyperswadować mu tej
myśli z głowy.
Jego
życie to jedna wielka pomyłka: bohater z przypadku, ciągle winny
czemuś, ciągle obarczany coraz bardziej skomplikowanymi
obowiązkami, symbol czegoś – nigdy siebie. Harry chwilami tracił
rozeznanie, kim jest i czego chce jeszcze od życia; kiedyś marzył
o rodzinie, takiej prawdziwej, z piękną, choć nieco zrzędliwą
żoną i grzecznymi od przypadku do przypadku dziećmi, z
niedzielnymi obiadami u teściów i oglądaniem quidditcha z
przyjaciółmi, chciał pomagać innym, a praca aurora miała mu to
zapewnić – i guzik. Stos biurokracji i dziwnych obwarowań
prawnych ciągle zapewniał mu atrakcje, żona rzuciła go po
dwudziestu latach małżeństwa, a przeznaczenie kolejny raz
postanowiło mrugnąć do niego złośliwie, zsyłając te głupie
„przeklęte sny”.
Potterowskie
szczęście powinno być zakazana.
Harry
zamrugał energicznie, czując, że jakiś paproch wpadł mu do oka.
Zajęty wydobyciem upartego okruchu nie zauważył zdziwionej miny
Rona, który obserwował go z zastanowieniem.
–
Daj – mruknął w końcu i przyciągnął bliżej jego twarz.
Chwila manipulacji i już było po sprawie, Potter westchnął z ulgą
i uśmiechnął się do kumpla.
–
Dzięki.
–
Nie ma za co.
Harry
skrył uśmiech wpełzający mu na twarz na widok zażenowanego
mężczyzny. Ron, z tego świata czy tamtego, nadal nie potrafił
radzić sobie z pewnymi sytuacjami i niespodziewanie to właśnie
dodało odwagi Potterowi na zadanie pytania, które męczyło go już
tyle czasu.
–
Jaki on jest? Narzeczony Ginny – uściślił, widząc
niezrozumienie na jego twarzy. Potarł zaczerwienioną powiekę
jeszcze raz.
–
Spokojny dupek. Czasami uśmiechnie się tak, że człowiek ma ochotę
obić mu gębę, ale sprawia, że Ginny jest szczęśliwa, więc...
A
więc nie było już nadziei?
Odpowiedź
Rona, choć nie wiele wyjaśniała, była na swój sposób dobra.
Definitywna. Pozwalała Harry’emu odciąć się od przeszłości.
–
Dzięki, stary – rzucił po prostu, klepiąc Rona po
ramieniu.
Teraz
mógł skupić się na przyszłości.
*
* *
Na
gacie Merlina! Toż to przesada!
Zmięła
notatkę znalezioną na biurku i westchnęła ciężko. Harry nie
będzie zadowolony. Nic a nic.
Poza
tym... ona również miała plany na wieczór. Cholera!, mruknęła
pod nosem, kopiąc nogę od stolika. A tak liczyła na spotkanie z
Jeremiaszem, na którego polowała już dwa miesiące, aż w końcu
udało jej się umówić się z nim na kolację. Facet – choć
powolny i niekumaty – był naprawdę miłym mężczyzną. Takim, z
jakim zwykle umawiają matki swoje córki. Idealny materiał na ojca
dla małej Gwen.
Wredne
gargulce!
Susan
Bones była załamana. Marzenia to kiepska sprawa; same rozczarowania
aby przynoszą.
Zasadniczo
kobieta lubiła swoją pracę, no z małymi wyjątkami. Tandem
Potter-Malfoy był wymagający i uwagochłonny, i bardzo atrakcyjny.
I lubił krzyczeć (Draco) albo unikać obowiązków (Harry), poza
tym obaj zwalali na jej gładko uczesaną głową większość
papierkowej roboty. Mimo wszystkich – bardzo licznych aż chciałoby
się nadmienić – wad, współpraca między całą trójką
układała się dobrze, chwilami za dobrze. Susan nie potrafiła
odmówić, gdy spojrzenie zielonych oczu było tak błagalne albo gdy
Draco mruczał pod nosem przekleństwa, nie potrafiąc uporać się z
jakimś zagadnieniem.
I
to był problem.
Kiedy
przychodziło, co do czego, to właśnie ona musiała rezygnować ze
swoich planów. Ale nie tym razem!, postanowiła nagle. Nie tym
razem. Dziś był jej dzień i miała zamiar sprawić, żeby był
wart wspomnień.
–
Marietto, przekaż szefom, że oczekuje ich Funge. Ja nie mam czasu.
Niska,
pulchna blondynka zamrugała z niedowierzaniem, zagapiła się z
głupią miną na uśmiechniętą kobietę w ciemnoniebieskim
płaszczu i wykrzyknęła:
–
Niemożliwe!
Nawet
Marietta... Susan skrzywiła się, gdy dotarło do niej, jak
beznadziejna musiała być, skoro nawet druga ofiara losu uznała za
nieprawdopodobne, że może olać pracę.
Ż-a-ł-o-s-n-a.
–
Ale prawdziwe – skwitowała ostrzejszym tonem niż zamierzała.
Na
policzkach Marietty pojawiły się brzydkie czerwone placki.
–
A jak mam ich znaleźć? – zapytała niepewnie, wpatrując się
pełnym nadziei wzrokiem w Susan. – Przecież pan Potter ma dzisiaj
wolne, a pan M-...M-Malfoy nie lubi, jak mu się przeszkadza.
–
Merlinie! – Kobieta wezwała na pomoc wszystkich nieżyjących
czarodziejów i błagała ich o cierpliwości. – Zacznij od ich
rezydencji na przykład. Ewentualnie popytaj skrzaty. – Krótkie
zerknięcie na zegarek na przegubie wystarczyło, żeby jej
cierpliwość się wyczerpała. – Muszę już lecieć. Na pewno
sobie poradzisz. Wierzę w ciebie, Marietto!
Marietta
wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknęła koleżanka, z
niedowierzaniem. Nie mogła uwierzyć, że Susan zostawiła ją na
pastwę losu.
*
* *
Ginny
uśmiechała się łagodnie, poprawiła ramiączko, które zsunęło
się niepostrzeżenie, gdy schodziła po schodach, i okręciła się
dokoła osi, prezentując sukienkę. Jedwab podkreślił miękkie
kontury jej ciała. Wyglądała zjawiskowo.
Harry
uśmiechnął się nieznacznie, kopiąc Rona w kostkę, zanim ten
zdołał się odezwać.
–
I jak?
–
Teodor będzie zachwycony. – Rosalie nie miała wątpliwości.
Ron
gwałtownie poczerwieniał i Harry musiał kopnąć go jeszcze raz.
Alicja uspokoiła obawy Ginny skinieniem głowy, podczas gdy Molly
przyglądała się córce z mieszaniną dumy i smutku na twarzy. Jej
dziewczynka wyglądała jak prawdziwa kobieta i to chyba bolało
najbardziej. Już nie była jej maleńką, wymarzoną i
wychuchaną.
Ginny
podeszła do niej i przytuliła mocno, wtulając twarz we włosy.
–
Dziękuję – szepnęła miękko.
Harry
spojrzał na kominek akurat w momencie, gdy wyłonił się z niego
Teodor Nott. Zmierzył ciężkim spojrzeniem mężczyznę, ale
powstrzymał się od cisnącego się na usta, złośliwego
komentarza. To nie była odpowiednia pora na takie pomysły. Ciekawe,
czy kiedykolwiek będzie?, zastanowił się tęsknie.
–
Piękny wieczór, nieprawdaż? – zaczął melodyjnym głosem gość,
podając pani Weasley wyczarowane niewiadomo kiedy kwiaty i
uśmiechając się do kobiet. Miał dołeczki! Harry na widok
rozmarzonych oczu żeńskiej części widowni westchnął pod nosem.
Znowu to samo... – Miło cię widzieć, Harry – dodał po chwili,
dopiero go dostrzegając. – Nie spodziewałem się tutaj twojej
obecności. Zdaje się, że narzeczony cię szuka.
Dupek!,
skarcił go wewnętrznie, choć sam był niewiele lepszy.
–
N-Narzeczony? – powtórzył głupio Ron, przypatrując się obu z
dziwną miną. Najwyraźniej nie słyszał plotek o małym
skandalu.
–
Nie mam pojęcia, o czym mówisz – zaprzeczył stanowczo Harry z
najbardziej niewinnym uśmiechem, na jaki było go stać w tej
chwili. Wewnętrznie gotował się ze złości. Wiedział, że nie
powinien ufać Malfoyowi; im się po prostu nie ufa!
–
Skoro tak mówisz. – Teodora nie ruszyło zapewnienie Pottera: albo
świetnie udawał obojętność, albo faktycznie nic go to nie
obchodziło. Wniebowzięty wzrok wbity w narzeczoną sugerował
raczej drugą możliwość. – Zachwycająca jak zwykle.
Ginny
cmoknęła go w policzek i przytuliła się do ramienia.
–
Jesteśmy gotowi – poinformowała ich, jakby nie zauważyli.
Alicja
poprawiła jeszcze kosmyk włosów przyjaciółki i po krótki
pożegnaniu para narzeczonych udała się na małe przyjęcie w
rodzinnym domu Teodora. Któryś z jego kuzynów miał urodziny i ich
obecność była nieodzowna. Przyszła teściowa Ginny bardzo na to
naciskała, co samo w sobie wydawało się dziwne – kobieta rzadko
była zadowolona z towarzystwa narzeczonej syna.
–
Tworzą naprawdę piękną parę – rzuciła lekko Rosalie, szukając
torebki. – Ginny będzie z nim szczęśliwa.
–
Miejmy nadzieję.
Alicja
była chyba sceptycznie nastawiona do tego ich całego związku.
–
Teodor jest wspaniałym, młodym mężczyzną i bardzo zależy mu na
Ginny. Będą szczęśliwi. – Pani Weasley w przeciwieństwie do
niej była przekonana, że córkę spotkał los na loterii. – Przez
te trzy lata pokazał się z jak najlepszej strony.
–
Podlizuje się i tyle – skwitował Ron, marszcząc brwi. – Niech
no tylko ta jego głupia macocha sprawi przykrość Ginny, a on jej
nie obroni, ja mu pokażę, gdzie może sobie wsadzić
wazeliniarstwo.
–
W porządku, Ronaldzie, zrozumieliśmy.
Alicja
uśmiechnęła się do niego, lekko rozbawiona.
–
Nie wiem, jak wy, ale ja muszę już lecieć – Rosalie jeszcze raz
z nieukrywanym żalem zerknęła na zegar. – Albus niedługo kończy
zajęcia w klubie fotograficznym. Nauczyciel naciska na rodziców,
żeby odbierać dzieciaki o czasie, więc...
Kobiety
zgodnie jak jeden mąż pokiwały głową.
Rosalie
pomachała im na pożegnanie i zniknęła w zielonych płomieniach.
Pani Weasley wymknęła się do męża natrzeć mu uszu za znikanie w
składziku z tymi mugolskimi świństwami.
Podczas
gdy Ron stał w niezmiennej pozie, zamyślony, Harry opadł na sofę
i rozsiadł się wygodnie, sięgając po ciasto cytrynowe, które
jeszcze stało na stoliku. Alicja zajęła miejsce koło niego, a
Sleo grzecznie zwinięty usnął pomiędzy nimi.
–
Twoja sympatia do Teodora aż bije po oczach. Ktoś mógłby
wyciągnąć właściwe wnioski...
Harry
prychnął coś, co zabrzmiało zadziwiająco podobnie do „Malfoy”.
Alicja uśmiechnęła się lekko, przypatrując się, jak
pieczołowicie kroi ciasto. Była nieco rozbawiona jego uporem.
„Mężczyźni”,
mruknęła pod nosem.
–
Jesteś świetnie zorientowana.
–
Mój narzeczony pracuje w „Proroku Wieczornym” – wyjaśniła
rzeczowo, sięgając po talerzyk i łyżeczkę. Ron, który
dotychczas obserwował ich tęsknym wzrokiem, wymknął się do
kuchni w nadziei, że mama zostawiła dla niego kawałek ciasta. Sleo
zawarczał cicho, gdy Harry pochylił się do przodu po dokładkę. –
I byłoby miło, gdyby angażował się trochę mniej.
–
Dlatego mi to mówisz?
Alicja
zbyła jego podejrzliwy wzrok machnięciem łyżeczką. Harry zagapił
się na delikatne palce ozdobione skromnym pierścionkiem.
Czyżby...?
–
Lubię Edwina, choć to pracoholik. Twój narzeczony mógłby narobić
mu problemów, gdyby się o tym dowiedział. Ale, ale, odpowiedź na
pytanie jest banalnie prosta – zamachnęła się wojowniczo i wbiła
w niego nieustępliwy wzrok – następnym razem bardziej się
pilnuj.
Co?
Harry
miał nadzieję, że źle zrozumiał. Ostrożnie odstawił talerzyk z
wyżłobionym małym smokiem na stolik.
–
Co wiesz na temat Malfoya?
Alicja
uniosła brew, jakby chciała powiedzieć: „Zmiana tematu?
Nieładnie”, ale odpowiedziała rzeczowo, sięgając po małą
torebkę rzuconą koło poduszki.
–
Jest miękki, za miękki na to stanowisko. Lepiej realizowałby się
w czymś mniej oficjalnym, coś w cieniu, za plecami innych byłoby w
sam raz. Lubi się pokazywać, być kimś ważnym i z kimś ważnym,
ale praca w Ministerstwie to nie jego świat. Robi to dla ciebie....
– Ona chyba kpi? – ale chwilami mu nie wychodzi, co go irytuje.
Sama jestem perfekcjonistką, dlatego nawet go rozumiem. Gdybyś dał
mu odejść, byłby szczęśliwszy.
Harry
przypatrywał się jej z niedowierzaniem.
–
Rozumiem. Tak zrobię.
–
Wątpię. Nie poradzisz sobie bez niego.
Harry
zacisnął wargi, powstrzymując się od prychnięcia. Alicja
zmierzyła go znaczącym spojrzeniem. Lewą dłonią podrapała psie
ucho i spokojnie się nad czymś zastanawiała.
–
Chyba nie mam na co czekać. – Wyciągniętą z torebki różdżką
rzuciła zaklęcie tajności. – Jakiego zaklęcia użyłeś?
–
Słucham?
–
Dobrze wiesz – prychnęła rozdrażniona. – Nie mamy za wiele
czasu, Ronald niedługo wróci.
–
Nie wiem, o czym mówisz.
–
Nie będę się bawić. Legilimens!
Harry
odparł silny atak Alicji i zanim ta się spostrzegła, została
unieruchomiona zaklęciem wiążącym.
–
Nie atakuje się aurora – mruknął po prostu, patrząc na nią
smutno. – Co ja mam teraz z tobą zrobić?
Nie
spodziewał się, że ta elegancka kobieta może mu sprawić takie
problemy. Alicja zawsze wydawała się krucha i za słaba na atak.
Nie brudziłaby sobie rąk – szybciej podejrzewałby ją o
wynajęcie kogoś do załatwienia za nią sprawy.
Zszokowała
go niespodziewaną inicjatywą.
–
Na przykład rozwiązać, panie Potter, który nie jest Harrym.
Ostre
kłucie między żebrami poparło obcy pomysł.
Teraz
dopiero zaczynały się kłopoty.
*
* *
Draco
potarł czoło, zamyślony. Astoria na pewno poradziłaby sobie
lepiej w zaistniałej sytuacji, tego jednego mógł być pewien. Ale
co z tego, skoro jego żona leczyła się u australijskich
magomedyków – podobno najlepszych na świecie – i nie
zapowiadało się, że w najbliższym czasie uda jej się wrócić do
domu.
Ale
wróci.
Wpadnie
do pokoju, z tym radosnym uśmiechem małego elfa, rozwiewając po
domu jaśminowy zapach i zapyta, dlaczego znowu zakopał się w tych
starych papierzyskach, bardziej odpowiednich dla zasuszonych
staruszków niż dla młodego przystojniaka, a on skwituje – jak
zwykle – że włos mu się przerzedza, więc papiery są dla niego
w sam raz. I gdy przyniesie mu samodzielnie zaparzoną herbatę z
jakimś egzotycznym dodatkiem, którego on się nie spodziewa, Draco
poczuje, że wszystko jest w porządku.
Weasley
od ich ostatniej rozmowy siedziała w milczeniu, najpewniej
zastanawiając się intensywnie, ile uda jej się ugrać na całej
sytuacji. Choć może źle ją oceniał; w końcu to Gryfonka. Głupia
nie była, ale brakowało jej drapieżności, zapewniającej
zwycięstwo.
Zbyt
łatwo się poddawała, dlatego nie umiał jej szanować.
Malfoy
przeczesał włosy, z niesmakiem zauważając, że zajmowanie się
porządkowaniem materiałów do analizy przeciwuroku wcale nie
przysporzyło mu szyku. Nadal pozostawał w szlafroku choć – tu
krótkie zerknięcie na zegarek, prezent od Blaise na zakończenie
szkoły – zostało im raptem trzy i pół godziny do końca
zaklęcia. Musiał się przygotować.
Myśloodsiewnia
już czekała na miejscu, ustawiona staranie w rogu sypialni,
najbezpieczniejszego miejsca w całej rezydencji; skrzaty dobrze się
spisały, otaczając ją kolejnymi zaklęciami. Draco zapobiegawczo
sięgnął po różdżkę, żeby wzmocnić magię ochronną.
Weasley
przyglądała mu się ciekawie, niepewna jak zareagować. Burza loków
wymknęła się ze starannej fryzury, nadając jej dziecięcą
naiwność.
Malfoy
skrzywił się. Nie lubił naiwności, przypomniała mu za dużo
rzeczy – szczególnie tych złych – z przeszłości, o których
nie chciał pamiętać.
Zapominanie
było łatwiejsze; Malfoyowie zawsze sięgają po najmniej kłopotliwe
wyjścia z sytuacji. I jakoś źle na tym nie wychodzili –
małżeństwo z Astorią było więcej niż udane, dochowali się
wspaniałego syna, nieco za słabego, ale wyrośnie z tego, już on,
Draco, się o to postara. Żaden Malfoy nie będzie tak słaby i
zapatrzony w kogoś, jak był on sam, żaden.
–
Po co tyle zaklęć? – odważyła się w końcu zapytać Weasley,
zerkając na niego ciekawie.
Draco
ostatkiem woli powstrzymał się od prychnięcia – właśnie tego
się po niej spodziewał.
–
Bo tak – uciął krótko. – Nie wtrącaj się w moje sprawy, a ja
nie będę wcinał się w twoje. Twój zakochany w skrzatach móżdżek
jest w stanie to pojąć, prawda?
Przez
ułamek sekundy Draco żałował, że – który już raz? –
wymknęło mu się coś złośliwego. Coś rozpaczliwego zamigotało
w oczach kobiety, zanim odpowiedziała:
–
W porządku.
Wiedział,
że powinien przeprosić; obiecał Astorii, że będzie miły dla jej
znajomych, a było nie było, Weasley zaliczała się do bliższych
koleżanek jego żony. Niestety.
Mentalnie
rzucił na siebie Crucio i wydusił z trudem:
–
Myśloodsiewnia to nie pierwszy lepszy magiczny przedmiot. Zasadniczo
ma jedną wadę – raz zamontowana, nie powinna być przenoszona.
–
Nie rozumiem tylko jednego – dlaczego sypialnia. Zastanawiało mnie
to już wcześniej, ale...
Draco
wzniósł na ułamek sekundy oczu ku niebu. Dać takiemu lwu palec, a
zeżre ci ramię.
–
Rezydencja Malfoyów, jak większość magicznych domostw, jest
otoczona silną magią. Po tym co wydarzyło się w przeszłości –
Weasley momentalnie zbladła, a Draco – co zaskoczyło nawet jego
samego – poczuł się jak łajdak, że o tym wspomniał – rodzice
wzmocnili zaklęcia obronne. Gdy odziedziczyłem rezydencję, również
dodałem co nieco od siebie. Najsilniejsze tarcze są właśnie
tutaj; to nic osobistego, Weasley, ale sama rozumiesz –
eksperymentowaliśmy na kapryśnym zaklęciu, którego nawet
inkantacji nie byliśmy pewni. To oczywiste, że wolałem zadbać o
bezpieczeństwo domowników.
–
Przecież w rezydencji nikogo nie ma! – zaprotestowała kobieta
energicznie, podnosząc się z fotela i stając koło niego, tak żeby
móc patrzeć mu w oczy. – Prawda?
Draco
uśmiechnął się nieco diabolicznie. Chyba robił się nieco za
stary na te gierki... a może po prostu za zmęczony. Ile to już
nocy...?
–
Chyba nie oczekiwałaś, że opowiem ci wszystko? – odbił
złośliwie, skupiając się na myśloodsiewni.
Weasley
– ku jego niebotycznemu zaskoczeniu – roześmiała się
radośnie.
–
Dzięki. – Draco zamarł. Zerknął ukradkiem na poważną minę
kobiety i wrócił do rzucania zaklęcia. – To i tak więcej niż
oczekiwałam – wzruszyła lekko ramionami, mrużąc oczy i
przypatrując mu się uważnie – dziękuję.
Draco
w odpowiedzi tylko mocniej zacisnął dłonie na
różdżce.
_________________
Ronald
Weasley – wbrew temu co sądziła większość ludzi – idiotą
nie był. To, że lubił sobie dobrze podjeść, wcale nie oznaczało,
że nie umiał logicznie myśleć. Jego wrażliwość również nie
odbiegała od norm; był bezpretensjonalnym, nieco nieokrzesanym
mężczyzną, który nad dziwne fanaberie bardziej cenił sobie
bliskich. I umiał walczyć o to, czego pragnął, gdy już jasno
wiedział, że tego chce... w końcu. Posiadanie starszego rodzeństwa
i młodszej, nieco zwariowanej siostrzyczki uodporniło go na
wszystko – a przynajmniej tak myślał do dziś.
Wszystko
zaczęło się nie tak, już wtedy, pięć lat temu. Jeden błąd,
który zaważył na jego życiu. Czy stanięcie po złej stronie
konfliktu zawsze niosło ze sobą cierpienie? Ktoś obiecywał
szczerosrebrną prawdę, za którą można zawisnąć, a on dał się
złapać na lep słodkich pochwał. Błąd, głupi, dziecinny błąd
wynikający z nieznajomości praw życia.
I
zawisł na cienkiej gałęzi, jak trzymający się kurczowo rodziny
ciężar. Każdy próbuje poskładać swoje życie jak umie, on umiał
zrobić to tylko tak. Bo wiedział, że cokolwiek się stanie, jeden
talerz, jedno krzesło zawsze będzie na niego czekać w Norze. Od
tego była rodzina – wreszcie się nauczył cennej prawdy,
okupionej swoją dawką cierpienia, ale zostającej za skórę już
na zawsze.
Wiedział,
że nie ma już ucieczki... po co uciekać od szczęścia?
Ronald
Weasley nie był filozofem, był strategiem. Czasami potrafił
dostrzec więcej niż inni, w odpowiedniej chwili wiedział kiedy
zamknąć oczy. Umiał odejść z porażką w oczach, ale dumą na
twarzy. W żyłach czystokrwistych krążył okruch ciemności, ich
duma i pycha, które pchały do przodu, byle lepiej niż inni, byle
być pierwszym spośród pierwszych. Tak łatwo omamieni dawali się
wplątać w sprawy, które ich nie powinny dotykać. On też dał się
skusić ogłupiającemu pragnieniu i przegrał.
Nie
był już dzieckiem, ale patrzył na świat jego oczyma wystarczająco
długo, żeby stając na krawędzi umieć spojrzeć w dół
Wszystko
miało się zawalić?
Nie!
Nie mógł na to pozwolić! Nie teraz, gdy wreszcie znalazł początek
odpowiedzi.
Dlatego
też ściskał mocno różdżkę, celując w plecy oszusta
podszywającego się pod Harry’ego Pottera. Zbyt wiele od tego
zależało, nie mógł się pomylić, nie teraz.
–
Powoli odłóż różdżkę na stolik – rzucił ostrożnie, nie
odwracając wzroku. Bezpieczeństwo domowników zależało od
niego.
Pokój
oświetlały tylko świecie poumieszczane w brzydkich kinkietach,
prezencie ślubnym od ciotki Emetyny. Ron przez chwilę żałował,
że nie widzi wyrazu twarzy Alicji. Ta dumna arystokratka dała się
złapać jak pierwsza lepsza kotka. Może teraz wreszcie spuści
trochę nos na ziemię i zacznie zachowywać się normalnie, jak
wszyscy.
Nie
lubił jej... czasami. Za elegancką i pełną uroku miną chowała
zbyt wiele sekretów. Jak oni wszyscy...
Cisza
przedłużała się, a cała trójka nawet nie drgnęła. Coś
wisiało w powietrzu i żadne z nich nie było w stanie przerwać
tego wszystkiego. Czasami takie chwile są niezbędne, żeby życie
mogło ruszyć dalej.
Alicja
wpatrywała się w Pottera oceniająco. Wiedziała, że kiedy w końcu
podejmie decyzję, będzie nie do zatrzymania. Głupie Silencio,
które na nie niepostrzeżenie rzucił, uniemożliwiło jej
ostrzeżenie Ronalda. Weasley to chłopak nie mężczyzna, był
jeszcze zbyt łatwowierny, żeby wyczuć niebezpieczeństwo. Nigdy
nie musiał stawiać czoła komuś takiemu jak on, komuś, kto
walczył i przegrywał, walczył i wygrywał. Kto znał cenę ryzyka.
W starciu z tym Potterem Weasley nie miał najmniejszych
szans.
Prawie
mu współczuła... ale bardziej żałowała siebie. Pośpieszyła
się z rozwiązaniem sytuacji, niedorzeczny błąd, za który
przyjdzie im nieźle zapłacić. Ronald w którymś momencie podda
się woli silniejszego przeciwnika, a wtedy nie zostanie im wiele
opcji.
Musiała
coś wymyślić i to zanim Potter zdąży się opanować.
Mężczyzna
drgnął, niezdecydowany. Ron prawie mu współczuł – tak niewiele
zabrakło do sukcesu. Gdyby Alicja nie była tak bystra i
podejrzliwa, wszystko skończyłoby się o wiele korzystniej dla
oszusta. Czasami brakuje tak niewiele, sam wiedział to wystarczająco
dobrze, żeby po części współczuć mężczyźnie.
Sobowtór
szybko odzyskał nad sobą panowanie, co było nieco podejrzane. Coś
tutaj nie grało. On nie powinien tak szybko otrząsnąć się z
zaskoczenia – dopiero co przyłapano go na gorącym uczynku.
Niemożliwe, żeby udało mu się odzyskać panowanie. Tylko ludzie,
którzy opanowali przestrzeń wokół siebie, potrafili się tak
kontrolować.
Zaraz...!
Nagle
Ronowi przypomniały się jego wcześniejsze słowa. Nie atakuje się
aurora.
Jasny
gwint!, zdążył pomyśleć, zanim został pozbawiony różdżki.
Zaklęcie było silne i cholernie precyzyjne. Nawet nie zdążył
zablokować, ba, nawet nie zdołał o tym pomyśleć. Dobry był.
Potrząsnął
głową. Wszystko działo się za szybko, fachowo i bez czasu do
namysłu. Jego różdżka tkwiła teraz bezpiecznie w ręce oszusta.
Żeby ją odzyskać, musiałby być cholernym cudotwórcą!
Teraz
to się dopiero wkopali...
Zamrugał,
próbując pozbyć się oszołomienia. W głowie niemiłosiernie
szumiało i chyba uderzył się w głowę, gdy zaklęcie odrzuciło
go na ścianę.
Pomacał
tył czaszki, palcami wyczuwając niewielkie zgrubienie. Będzie z
tego piękny guz. Cholera, znowu zawalił sprawę!
Spod
byka spojrzał na intruza, który przypatrywał mu się z miną pełną
niedowierzania. Coś dziwnego mignęło w jego oczach, zanim jednym
ruchem różdżki skrępował Weasleya.
–
To wcale nie miało być tak – mruknął do niego przepraszającą,
blokując drzwi do salonu. Poczochrał włosy w ten znajomy sposób,
który Ron wielokrotnie widział u Pottera. To było dziwne.
Nawet
jeśli ten obcy mężczyzna podszywał się pod Wybrańca, nie
powinien zachowywać się jak on! To chore!
Ron
nic z tego nie rozumiał.
Leżał
skrępowany w rogu pokoju, zerkając oceniająco na mężczyznę,
który coraz bardziej się niecierpliwił. Chodził niespokojnie po
pokoju, od czasu do czasu rzucał im podejrzanie ciepłe spojrzenia i
co dziwniejsze nie próbował nic robić. Byli na jego łasce –
bezbronni i skrępowani.
W
jakimś sensie wszystko, co działo się od momentu wkroczenia
Pottera do ich życia kilka lat temu, zmierzało do tego punktu.
Gdyby bliźniacy nie byli mu potrzebni, gdyby mama nie przygarnęła
chłopaka jak swojego syna, gdyby się nie polubili... ciekawe, jakby
to było? Czy nie leżałby tu skrępowany jak prosiak, czekając nie
wiadomo na co?
Co
by się zmieniło?
–
W porządku. – Brunet spojrzał na zegarek na swoim przegubie. –
Myślę, że nie zostało mi za wiele czasu, nie ma co czekać.
Wybaczcie, ale muszę. Obliviate!
Ron
zdążył jeszcze pomyśleć, że jest cholernie głodny.
*
* *
Harry
nadal miał wyrzuty sumienia, że tak potraktował Rona i Alicję,
ale musiał. Taa... Voldemort też się tak pewnie tłumaczył,
mruknęła cyniczna część jego osobowości, gdy zmierzał w stronę
wzgórza. Nie czekał na rozwój wydarzeń, wymknął się z Nory
zaraz po pożegnaniu z Molly.
Kobieta
była niepocieszona, że już musi odejść, ale rozumiała. Praca to
niezła wymówka, zdawało się, że wszyscy cenią go tu głównie
ze względu na to, co robi, a nie za to, co narzuciło mu
przeznaczenie.
Kopnął
nieszczęsny kamyk, który stanął mu na drodze. Był zły na
siebie; wyprawa do Nory nie dość, że zakończyła się klęską,
nic obiecującego mu nie dała, to jeszcze na dodatek zaatakował
przyjaciół.
Po
prostu świetnie!
Przez
chwilę nie potrafił nawet spojrzeć Molly w oczy, zły na siebie,
że musiał potraktować jej syna i gościa Obliviate. Nie było
innego wyjścia, zaklęcie zaczynało się powoli wyczerpywać, a oni
wleźli w całą sytuacją z głupią brawurą. Harry czuł gdzieś
pod czaszką podejrzane napięcie, które zaczynało wpływać na
jego zachowanie. Irytowało go, że musiał użyć zaklęcia. Jego
magia zaczyna szaleć, na razie to tylko delikatne, prawie
niewyczuwalne napięcie, ale któż mógł wiedzieć, jak potoczy się
sytuacja?
On
na pewno nie.
Może
gdyby miał jakąkolwiek możliwość skontaktowania się z Hermioną,
ona coś by na to poradziła. Była mądrzejsza niż on – a na
pewno bardziej oczytana.
Drugi
kamyk wylądował na krzewie, a go nagle olśniło.
To
prawda, nie mógł się skontaktować ze swoją Hermioną, ale
Hermiona z tego świata gdzieś tu musiała być. Musiał ją znaleźć
i to szybko.
Wmówi
jej, że potrzebuje pomocy w pracy, wtedy na pewno mu nie odmówi.
Nie ona. Czuł się parszywie przy tak bezczelnym planowaniu
oszustwa, ale chyba rzeczywiście nie miał już wyjścia. Czas mu
się kończył, a Malfoy bez wątpienia go zamorduje, jeśli nie
przyniesie mu czegoś sensownego z tej wyprawy.
Myśl
o czekającym na niego z żądzą wiedzy mężczyźnie wcale nie
poprawiła mu nastroju. Nie oczekiwał wiele, na pewno nie spodziewał
się po nim pochwał – ba, sam był na siebie zły. Zmarnował za
dużo czasu na bzdury i wcale nie przybliżył się o krok, dlaczego
ma te głupie „przeklęte sny”.
Piąte
przez dziesiąte pamiętał, co opowiadała mu o nich Hermiona,
większość szczegółów, które z lubością przytaczała
rozentuzjazmowana przyjaciółka zatarł czas i magiczny wstrząs po
rzuceniu zaklęcia, ale ogólny sens pamiętał. Wyprawa do innego
świata, tak podobnego do rzeczywistości z jego snów, miała mu
pomóc naprawić normalne życie. Które, czemu nie dało się
zaprzeczyć, udało mu się nieźle spieprzyć. I co zdziałał?
Jak
na razie nic... no, nie licząc potajemnego romansu z
Malfoyem.
Prychnął
pod nosem. Ale udało mu się wkopać, nie ma co!
Harry
wyrzucił z pamięci obraz dawnego antagonisty, który
niespodziewanie stał się sojusznikiem, i przyspieszył kroku. Już
niedługo wyjdzie za strefę oddziaływania i wreszcie się stąd
aportuje.
*
* *
Syriusz
Black był poważnym mężczyzną, wiedział, kiedy należy oddać
pola i zmykać, gdzie pieprz rośnie. Wściekły Remus to nie byle
co. Ukradkowa ewakuacja wydawała się najlepszym wyjściem, póki
jeszcze nie napadł na niego. Zbliżała się pełnia i przyjaciel
robił się nieco nerwowy. Przebywanie w jego towarzystwie chwilowo
robiło się niebezpieczne. Syriusz znał go dłużej niż ktokolwiek
inny i wiedział, że czasami lepiej zniknąć mu z oczy.
A
on zdążył mu już podpaść.
Draco,
źródło wszelkiego zła i jego nie–do–końca–głupi krewniak,
wymknął się bezczelnie, upierając się, że musi znaleźć
Harry’ego. Syriusz liczył, że mu się nie powiedzie.
Zasłużył
sobie na niechęć Blacka: niepotrzebnie zdenerwował Remusa i
bezczelnie zostawił mu wszystko do posprzątania... o ile będzie co
z niego zbierać.
Przez
większość część czasu Lupin był spokojnym, dobrze ułożonym
młodym człowiekiem, który kłaniał się sąsiadkom (nawet jeśli
uważał je za element niemoralny) i pomagał dzieciom w pracach
domowych. Lubiany i akceptowany dobrze czuł się w ich domu,
spędzając masę czasu z zachwyconym tym Syriuszem. Jak każdy miał
swoją mroczną stronę, z tym że jego mroczna strona odzywała się
raz w miesiącu – to była jedyna różnica.
Syriusz
przyjaźnił się z nim dłużej niż z kimkolwiek. Czasami nawet
jego samego zaskakiwało, jak udaje im się jeszcze trzymać razem,
mimo pozornie diametralnie różnych charakterów. Z drugiej strony,
jeśli istniało coś, na czym chciałby oprzeć swój świat, bez
wątpienia była to ich mała rodzinka. Tylko o nią chciałby
walczyć.
Skończyły
się czasy głupstw i zaczęło dorosłe życie.
Po
tylu latach zmagań był już zmęczony walką. Nawet ogień kiedyś
dogasa, a jego pragnienia zostały zaspokojone w całości. Śmieszne,
że gdy ma się wszystko przez chwilę nie chce się nic więcej,
wystarcza nieuważny uśmiech na co dzień i godzinka z
życiorysu.
Gdy
wieczorem siadali do swoich zajęć z bawiącym się grzecznie
Teddym, było tak dobrze, że za nic w świecie nie oddałby nikomu
swojego małego światka. Wszystko jakoś toczyło się do przodu,
nieśpiesznie i bez wielkich słów. Syriusz nie spodziewał się
wcześniej, ze lekkomyślna decyzja potrafi zmienić tak wiele.
Śmierć Tonk wstrząsnęła wszystkimi, ale załamanie Andromedy,
która w ciągu zaledwie roku straciła dwie najukochańsze osoby w
swoim życiu, popchnęło bile we właściwą stronę. Remus,
mieszkający dotychczas w rodzinnym domu Tonks, nie umiał znieść
czarnej atmosfery, jaką zaczęło wszystko przesiąkać w tamtym
życiu, więc gdy Syriusz lekkomyślnie zaproponował mu lokum,
zgodził się. Obaj czekali na otrząśnięcie się Andromedy, ale
nic nie zapowiadało poprawy. W jej smutnych oczach pogrążonych we
wspomnieniach było coś chwytającego za serca, a przekonanie
kobiety do walki o dalsze życie sprawiało coraz większe
problemy.
Obaj
nie umieli sobie radzić z kobiecym cierpieniem; było w nim coś
niezrozumiałego. W końcu przestali próbować, a wszystko jakoś
się toczyło.
Pióro
uderzało w stolik coraz częściej, a Syriusz próbował wyczuć
moment, kiedy będzie mógł bezpiecznie się oddalić bez wzbudzania
podejrzeń przyjaciela. Podrapał bliznę na policzku, co robił
notorycznie, gdy się denerwował. Blizna przypominała mu o
przeszłości, o tym, jak wiele był w stanie poświęcić; to były
dobre wspomnienia.
–
Myślisz, że nie widzę twoich irytujących spojrzeń – ostro
rzucił Remus, sięgając po kolejny pergamin. Syriusz miauknął
coś, co zadziwiająco przypominało przeprosiny. Lupin nadal
siedział ze zmarszczonym czołem, ale pióro już spokojniej
smyrgało po pergaminie. – Mam nadzieję, że nie masz zamiaru
przeszkadzać Draco. Harry zrobił głupstwo i musi za nie
odpowiedzieć. Nie obronisz go przed całym światem, to już dorosły
mężczyzna, który potrafi ponieść konsekwencje.
Syriusz
westchnął.
–
Nie miałem takiego zamiaru. – Objął się ramionami, patrząc tak
szczerymi ciemnoniebieskimi oczami, że przekonałby diament, że
jest grafitem. I kupiłby go za knuty. – Po prostu...
–
Martwisz się...? – Remus miał nieznośną tendencję do
rozumienia Syriusza lepiej niż on sam. Irytujące.
–
Tak.
–
Draco nie skrzywdzi Harry’ego. Kocha go.
–
Nie specjalnie. – Syriusz nie był przekonany. Widział błysk
szaleństwa w oczach kuzyna i wiedział co on znaczy. Blackowie łatwo
się nie poddawali, a Dracon, mimo że odziedziczył sporo cech po
Lucjuszu, był również nieodrodnym synem Narcyzy. Słodkiej, małej
Narcyzy, która kochała się w Malfoyu od zawsze i niepostrzeżenie
przekonała wszystkich – włącznie z samym zainteresowanym – że
będzie dla niego idealną partnerką. I z tego, co Syriusz wiedział,
była doskonała w każdym calu. Jak malunek na ścianie, oni wszyscy
mieli w sobie coś z tego szaleństwa. Obsesja, namiętność, pasja
– dziedzictwo Blacków było szalone i nieokiełznane. Belatrix
gotowa wybić za i dla Czarnego Pana całą swoją rodzinę, Narcyza,
choćby miało ją to zabić, do końca będzie grać idealną
małżonkę, Andromeda, najbardziej niezależna z dziewczyn, tak
uzależniła się od rodziny, że bez niej nie potrafi żyć, no i on
sam, szaleniec i wariat, nigdy nie przekroczy już granicy – zbyt
dobrze wie, czym to grozi. Zdążył się już napatrzeć. Bał się
tylko, że Draco zda sobie sprawę z dziedzictwa krwi za późno, gdy
już nie da się nic odwrócić. – Przypadki się zdarzają.
Remus
zmarszczył czoło, przypatrując mu się tak uważnie, że Syriusz
poczuł się nieswojo. Odwrócił wzrok, lekko zakłopotany wnikliwym
spojrzeniem.
–
To prawda... nie myśl tyle o tym. Poradzą sobie. Draco powścieka
się jak zwykle, a później zapomni.
–
Chciałbym w to wierzyć, ale ich związek... – Remus zmarszczył
brwi i odłożył pióro na stolik, coś czuł, że zapowiada się
długa rozmowa. Mieszkanie z Syriuszem ciągle go zaskakiwało – od
głupich żartów, z których mężczyzna zdawał się nie wyrastać
aż po poważne rozmowy. Życie z nim nie mogło być nudne, wszystko
w przyjacielu zdawało się mówić, że nie brakuje mu wigoru i ma
zamiar ciągnąć z okoliczności najwięcej jak się da. – Tak się
po prostu nie da. Nie im.
Syriusz
odwrócił się plecami do niego, wyglądając za okno.
–
Tak bardzo chcę wierzyć, że im wyjdzie... ale wiem, że to nie ma
szans. Nie teraz, nie w takich okolicznościach. Nazwij to
marudzeniem starego pryka, co mi tam! – zaśmiał się hałaśliwie.
Jego ramiona dygotały w rytm głębszych oddechów.
Remus
zerknął tęsknie na papiery. Wiedział, że powinien zająć się
nimi w pierwszej kolejności, bo już za kilka dni nie będzie kiedy,
ale teraz ktoś inny był ważniejszy.
–
Spokojnie, przyjacielu – mruknął, obejmując go ramieniem.
Syriusz odruchowo chwycił go wpół i, choć był wyższy niż
Remus, pochylił się, wtulając nos w obojczyk mężczyzny. – Nie
będzie aż tak źle, żebyś musiał się tym przejmować.
–
Harry nie jest szczęśliwy, Draco też nie – poinformował jego
szatę Black, pozwalając się objąć na chwilę. Może faktycznie
za dużo myślał? – Grają w te swoje gierki i ranią się
niepotrzebnie.
–
Spodziewałeś się grzecznie ułożą sobie życie pod dyktando
magicznego świata? Pomyśl przez chwilę, Łapo. Draco jest Malfoyem
i dumy mu nie brakuje, a Harry jest aroganckim mężczyzną, który
nie da wrzucić się w czyjekolwiek ramy. Są butni, młodzi i myślą,
że mają masę czasu przed sobą. – Poklepał go po plecach jak
psa. – Czasami wyłazi z ciebie pieszczotliwy psiak, wiesz?
Syriusz
prychnął mu w koszulę i zatrząsł się ze śmiechu.
–
Dobrze, że mam prywatnego wilczka.
Remus
wbił mu palce między żebrał, a rozbawienie Syriusza rozpłynęło
się w głośnym okrzyku bólu. Gdy uniósł głowę, oczy wypełnione
ostrzegawczą nutą wywołały uśmiech na twarzy mężczyzny.
Zmieniające się nastoje Blacka bywały czarująco zabawne. Z
nadąsaną miną przypominał Teddy’ego i Remus z niepokojącą
świadomością zbliżającej się katastrofy, odsunął się od
niego.
Pewne
sprawy lepiej było zostawić w cieniu.
–
Nie musiałeś być tak brutalny – krzywił się Black, rozcierając
prawy bok. Coś nadal go kuło. Remus potrafił być wredny, gdy
chciał. Jedno mu się udało – irytacja Lupina rozpłynęła się
w trosce, którą musiał nad nim roztoczyć. Remus był zdecydowanie
za dobrym człowiekiem, żeby pozwolić mu męczyć się samemu, miał
go za duże, zbyt impulsywne dziecko, co Syriusz szybko nauczył się
wykorzystywać.
I
tak żyli sobie w trójkę, wykorzystując nawzajem swoje słabości,
omijając trudne tematy i żartami przykrywając problemy. Tak było
dobrze, lepiej nawet niż życie w pojedynkę.
Syriusz
nie wiedział, jak mógł kiedyś chcieć mieszkać sam. Bez Remusa i
Teddy’ego. Dziś wydawało się to niewyobrażalne.
Remus
zamyślił się, wykorzystując chwilę spokoju, którą Syriusz
pożytkował bardzo produktywnie na pocieranie kciukiem blizny.
Najwyraźniej nadal nie był przekonany co do bezpieczeństwa swoich
chłopców.
Lupin
zmierzwił włosy i całkiem poważnie stwierdził:
–
Draco nie jest głupi, podobnie jak Harry. Im podobają się
przepychanki z prasą – w pewnym sensie zapewniają im
bezpieczeństwo. Jedna plotka tu, druga tam i nie muszą się martwić
o nadgorliwe fanatyczki wyobrażające sobie Merlin wiedzieć co.
Zawsze są kryci. Ich domniemany związek – a przypominam ci, że
nigdy tego nie potwierdzili, przynajmniej nie oficjalnie – to
niezła zasłona dymna. Od czasu do czasu rzucą prasie trochę
pożywki, pojawia się nowa fala domysłów, a oni w międzyczasie
mogą zająć się czymś innym. Draco, choćby nie wiem, jak szalał
z wściekłości, nie zmarnuje tego, jest zbyt dobrym
politykiem.
Syriusz
pokręcił z niedowierzaniem głową.
–
Może masz rację... a co jeśli nie?
–
Wtedy będziemy mieć problem – równie poważnie odpowiedział
mężczyzna, patrząc mu szczerze w oczy.
I
wszystko było jasne.
*
* *
Draco
był wściekły. Przede wszystkim na siebie – jakim cudem przeoczył
rozmowę Harry’ego z przedstawicielem Gildii? Harry’emu też
powinno się dostać – jak śmiał powiedzieć mu o tym tak
późno?
Najbardziej
jednak wściekał się Draco Malfoy, chluba Ministerstwa, na swojego
durnego ojca, który wezwał go niespodziewanie do siebie. I teraz,
zamiast szukać tego idioty, ośmielającego się mienić jego
przyjacielem, czekał, aż Lucjusz Malfoy łaskawie oderwie się od
cienkiego na dwa palce pliku papierzysk.
Jakby,
na gacie Merlina, nie stracił już wystarczająco dużo
czasu!
Sprawdził
ich rezydencję, gdzie, cóż za zaskoczenie, nikogo nie znalazł.
Skrzaty również nic nie wiedziały. Draco wysłał Mrotka na
poszukiwanie, ale znał Harry’ego wystarczająco dobrze, żeby
wiedzieć, że jeśli ten idiota nie chce być znalezionym, to nie
uda im się go zlokalizować. Już raz tak odwalił – dosłownie z
miesiąc przed pokonaniem Voldemorta zniknął gdzieś ze starym
Dumbledorem – Draco prawie pochorował się z wściekłości.
Potter zniknął, obarczając go składaniem wyjaśnień wszystkim
wokół. Co najgorsze, nic mu nie powiedział.
Jego
twarzy wykrzywił wredny uśmieszek na wspomnienie zemsty na kumplu.
Należało mu się, ot co!
–
Ojcze, nie dysponuję taką ilością wolnego czasu jak ty –
starając się brzmieć wystarczająco poważnie i stosownie,
zawiadomił Lucjusza. Zerknął na zegarem, z niepokojem rejestrując
godzinę. Robiło się późno i jeśli się nie pośpieszy,
przyjdzie mu spędzić całą noc na planowaniu toku postępowania
podczas negocjacji. – Mógłbyś przejść do rzeczy? Czekają na
mnie jeszcze inne obowiązki.
Lucjusz
zmierzył go nieodgadnionym spojrzeniem, pod którym Draco nieco się
speszył. Tylko ojciec tak na niego działał. Zapewne miało to coś
wspólnego ze świadomością, wypieraną wprawdzie dość zręcznie,
że nigdy nie dorówna jego wyobrażeniem o idealnym synu. Tak jak
chciał Lucjusz, skupił swoją przyszłość na polityce, ale i tak
go zawiódł. Zamiast dać sobą grzecznie manipulować, postanowił
iść za Potterem.
To
była zdrada.
Najbardziej
ironiczne w tym wszystkim było to, że to ojciec namówił go do
zaprzyjaźnienia się z Chłopcem, Który Przeżył – i właśnie z
tego powodu nie mógł go winić.
Ich
stosunku najtrafniej określało słowo: skomplikowane. Ewentualnie
pasowałoby jeszcze zagmatwane. Lucjusz nie potrafił się go wyrzec
– i zapewne również nie chciał. Draco był jego jedynym
dziedzicem, ukochanym synem, wychowankiem. Był wszystkim, czego
mężczyzna oczekiwał od Narcyzy. Nawet jeśli brakowało mu
niezbędnych, zdaniem Lucjusza, cech, uparty charakter, złośliwość
czy szare oczy Malfoyów determinowały to, kim był. Jego synem.
–
Które bez wątpienia mają sławną bliznę na czole i aroganckie
spojrzenie – skwitował bez ironii Lucjusz, podczas gdy Draco
analizował, kiedy udało im się wrócił do prawie normalnych
stosunków ojciec–syn.
Młody
polityk w odpowiedzi jedynie uniósł brew.
–
Nawet gdyby i tak byś się nie dowiedział. To sprawy służbowe.
–
Rozumiem.
Draco
był pewien, że jest wręcz przeciwnie. Lucjuszowi ciężko
przychodziło zaakceptowanie odmowy... właściwie nigdy. Ojciec
walczył, póki przeciwnik nie miał dość i się nie
poddał.
Podziwiał
go za upór w dążeniu do celu.
–
Ojcze... – rzucił lekko zirytowanym głosem, pozwalając
zniecierpliwieniu odbić się na swojej twarzy. Nigdy głośno nie
przyznałby się, ale lubił małe gierki, jakie prowadzili już od
jakiegoś czasu.
–
Nie potwierdziłeś jeszcze swojej wizyty. Narcyza nie jest pewna,
czy powinna się ciebie spodziewać, a chce już zamknąć listę
gości.
Draco
powstrzymał westchnienie ulgi. Obawiał się, że czeka go jedna z
tych rozmów, na które nie miał teraz czasu.
–
Będziemy – bijąca z jego głosu pewność siebie zdenerwowała
nieco Lucjusza.
–
Ach tak... uszczęśliwiasz matkę.
–
Oczywiście, jest tego warta. – Niedopowiedziane słowa zawisły w
powietrzu, potęgując napięcie.
Lucjusz
zmierzył spojrzeniem pełną napięcia postać syna, wpatrującego
się w niego z uwagą. Byli do siebie tacy podobni, nie tylko
zewnętrznie.
Czasami
żałował, że Draco nie odziedziczył więcej po Blackach a mniej
po Malfoyach. Wtedy byłoby łatwiej się porozumieć. Cóż,
częściowo to nie była ich wina, zwykłe fatum...
Rodzinna
fama głosiła, że tam gdzie spotyka się dwóch Malfoyów, posypią
się zaklęcia. Im na razie udawało się uniknąć ostateczności,
ale niewiele brakowało. Kiedyś, wiele lat temu, Draco, całkowicie
nie ślizgońsku, rzucił mu w twarz wszystkie te słowa, które nie
powinny paść. Nie wobec rodziców.
Lucjusz
nie śmiał nigdy powiedzieć swojemu ojcu nic podobnego (choć o tym
myślał i to nieraz). Teraz w jakiś pokrętny sposób cieszyła go
odwaga syna – choć jednocześnie również jej nienawidził. Co
innego podejrzewać, co innego słyszeć to z ust jedynego
dziedzica.
Ale
to już minęło.
Lucjusz
nauczył się nawet akceptować butną obecność Pottera przy boku
syna. Przeklinał dzień, kiedy nieopatrznie przykazał Draconowi
zaprzyjaźnić się z dzieckiem, którego obawiał się Czarny Pan,
ale teraz nic już nie dało się zrobić. A próbował...
–
Wasze sprawy, jak mniemam, posuwają się do przodu – zagadnął,
sięgając po pióro.
Palce
Draco zatańczyły po blacie biurka.
–
Powoli, ale systematycznie.
–
A pan Potter...? – zawiesił znacząco głos, podpisując umowę z
dostawcą.
–
Nic się nie zmieniło. – Draco odwrócił wzrok, wpatrując się w
śliczną tancerkę stojącą tuż obok siedmioramiennego świecznika.
– Ojcze, zdajesz sobie sprawę, że twoje kontakty nic nie
zdziałają? Już nie.
Lucjusz
zmarszczył czoło. Nie spodziewał się, że syn wie o jego małych
knowaniach z Ministrem Magii.
–
Synu, jeszcze wiele musisz się nauczyć o świecie. Zbyt szybko
skończyłeś edukację.
–
A czyja to wina? – przerwał mu bezceremonialnie.
–
Nigdy nie jest za późno na powrót do starych metod.
Draco
prychnął pogardliwie.
–
Raczysz żartować. Jeśli chciałbym, żebyś ponownie mną
kierował, poprosiłbym o to.
–
Wolisz pracować pod nadzorem pana Pottera?
–
Przynajmniej nieźle pieprzy – rzucił prowokującym tonem,
obserwując go jak jastrząb. Wlepił palące spojrzenie w zaciśnięte
boleśnie dłonie ojca.
O
tak, wiedział, gdzie boli najbardziej i czasami nawet lubił w to
uderzać.
Prawie
natychmiast Draco wyrzucił z głowy smutną myśl, że robi to tylko
po to, żeby zobaczyć zezłoszczoną minę Lucjusza, który do
dzisiaj nie znał prawdy.
–
Słownictwo, Draconie – rzucił z westchnieniem, odchylając się
do tyłu i mierząc syna surowym spojrzeniem. – Zapewnisz dziedzica
i możesz kochać się z panem Potterem, ile sił ci starczy.
–
Mam twoje błogosławieństwo? Zaskakujesz mnie, ojcze –
ironizował, ukrywając zaskoczenie. Ojciec nigdy nie był
jednoznaczną postacią, ale żeby aż tak?
–
Nazwij to raczej ostrożną zgodą.
–
Po prostu wiesz, że przegrałeś z nim starcie.
Lucjusz
wpatrywał się w syna z taką miną, że ten speszył się nieco.
–
To wszystko, co miałeś mi do powiedzenia? Sugerowałbym zajęcie
się problemem Gildii, o ile rzecz jasna uda ci się zlokalizować
swojego kochanka.
Draco
opanował się zaskakująco szybko. Wywiad ojca jak zwykle był
niezrównany.
–
W jaki sposób masz zamiar nam przeszkodzić? – zapytał z nutką
przekory w głosie.
Lucjusz
uśmiechnął się nieznacznie.
–
Tym razem... stanę po stronie zwycięzców.
Wymiana
wiele mówiących spojrzeń przypieczętowała układ.
Draco
uśmiechnął się do Lucjusza.
–
Starzejesz się, ojcze.
–
A ty miękniesz, Draco.
Gdy
Lucjusz podał mu dłoń, syn uścisnął ją bez wahania,
zdecydowanie, tak jak powinno to być.
–
Dobrze zrobiłeś, Lu. – Suknia Narcyzy zaszeleściła za nim, gdy
syn z podejrzanym spokojem zniknął w szmaragdowym płomieniu. –
Najwyższa pora, żebyście zaczęli się dogadywać.
Lucjusz
wpatrywał się w kominek bez słowa, podczas gdy żona czekała w
milczeniu, z ręką na jego ramieniu.
–
Już żałuję.
Narcyza
roześmiała się dźwięcznie, ujmując go za ramię i delikatnie
ciągnąc w stronę drzwi.
–
Jesteś o krok dalej niż wczoraj. To całkiem dobry wynik. Chodźmy,
kolacja gotowa. Teraz, gdy już Draco wie, gdzie jest Potter, bez
wątpienia go zaavaduje. – Narcyza uśmiechnęła się lekko do
wspomnień. – Nie zaprzeczysz, że odziedziczył zaborczość po
tobie.
_________________
Wpadanie
na przedmioty nie należało do ulubionych czynności Harry’ego.
Trejaż okazał się zaskakująco wytrzymały, zachybotał tylko pod
wpływem ciężaru, stawiając mężczyźnie opór.
Harry
odepchnął go lekko i obejrzał uważnie dłonie, którymi
zaasekurował upadek. Żadnych większych dolegliwości u siebie nie
zauważył, zaledwie kilka zadrapań.
Wszystko
w porządku – w takim razie pora przejść do kolejnego
kroku.
Mierząc
czujnym spojrzeniem okolicę, sprawdził, czy nikt niepowołany
przypadkiem nie obserwował nagłego pojawienia się obcego mężczyzny
tuż obok domu państwa Granger. Nikogo nie zauważył, co nie
znaczyło, że był bezpieczny. W oknach paliły się światła, a z
sąsiedniego domu dobiegały czyjeś wrzaski, które – jak miał
nadzieję – skutecznie odwróciły uwagę od jego pojawienia się.
Jak widać dopisywało mu nadal szczęście. Być może Harry nie
musiał się wcale kłopotać zastanawianiem, czy jego – aż nazbyt
pochopne zachowanie – zostało przez kogoś zauważone, ale dopóki
gwarancja bezpieczeństwa nie stuknęła go w ramię, mówiąc, żeby
odpuścił, bo ona się tym zajmie, nie mógł pozwolić sobie na
błąd.
Nie
teraz, gdy tak wiele od tego zależało.
Zdawał
sobie sprawę, że pojawienie się na progu domu rodziców Hermiony
było szalone i totalnie lekkomyślne... ale w pewien sposób to było
dobre wyjście. Jedyne, jakie widział w tej chwili.
Zaczynało
mu brakować czasu, przypomniał sobie, nieustannie świadomy każdej
sekundy. Czuł, jak magia krąży wokół niego, drżąca, coraz
bardziej bezsilna, bezbronna. Świadomość upływających chwil
ciążyła mu, ale nie był w stanie zatrzymać czasu. Było go za
mało, żeby naprawić błędy, ale wystarczająco, żeby popełniać
kolejne – a to chyba o to chodziło, prawda? Odkrycie genezy
„przeklętych snów” oraz tego, dlaczego to właśnie go
prześladowały było jedynym wyjściem. Innego nie widział, może
nawet nie chciał szukać... musiałby wtedy stanąć i zmierzyć się
z innymi problemami, z takimi, o jakich człowiek najchętniej by
zapomniał.
Na
zewnątrz robiło się już ciemno, pierwsze gwiazdy migotały tuż
nad jego głową, a wiatr mieszał zapachy dobiegające z pobliskich
rabatek. W powietrzu unosiła się słodka woń lata, będąca
mieszanką tych wszystkich wspomnień, które ściskały w żołądku
jedzenie.
Harry
wytarł nagle spocone dłonie o spodnie, westchnieniem skwitował
własną nieuwagę, nieudolnie poprawiając koszulę, w którą
transmutował swoje szaty. Nie była to idealna sytuacja – musiał
przyznać, że Ginny o wiele lepiej radziła sobie w takich chwilach,
tu skracając, tam wyrównując w taki sposób, że odzież wyglądała
na nietkniętą. Niestety nie miał wyboru. Pojawienie się w szatach
czarodziei nie wchodziło w grę - a przecież musiał zdobyć
informacje. Najchętniej rzuciłby jakiś dobry urok, ale sama
aportacja nadwątliła jego siły. Nigdy nie polubił tego sposobu
przemieszczania się, sama w sobie teleportacja nie była prosta, ale
w sytuacji, gdy musiał przenieść się domu, który odwiedził góra
ze cztery razy w swoim życiu, nazwać ją łatwą mógłby jedynie
szaleniec.
Choć
bycie Potterem, synem Huncwota i pogromcą Voldemorta samo w sobie
oznaczało, że jest z nim coś nie tak. Hermiona nazwała to na
użytek ich kłótni: „swoistym spaczeniem punktu widzenia
rzeczywistości”, a Harry był prawie pewien, że chodziło jej o
wypominany tysiąckroć kompleks bohatera.
Wspomnienie
przyjaciółki przywołało lekki uśmiech na jego twarzy.
Charakterystyczne zmarszczenie brwi, którym karciła przyjaciół,
mało delikatne przytyki na temat aroganckiej brawury, mogącej się
źle skończyć, ciepłe uściski.
Różdżka
zatrzeszczała mu w dłoni.
Chciał
ją zobaczyć, uścisnąć, jakby tylko jej obecność mogła nadać
rzeczywistości wymiar prawdziwego istnienia. Na swój sposób Harry
wierzył w ten świat... przynajmniej czasami. Czy angażowanie się
w ten szalony plan z zaklęciem Pontopidana miało sens?
Harry
już nic nie wiedział, pogubił się całkowicie w swoich
oczekiwaniach do tego świata, a tym co zastał. Bycie Ślizgonem
okazywało się zupełnie inne niż w jego założeniu. Malfoy był
inny, Ron, nawet Nora...
Pomysł
znalezienia przyjaciółki z każdą chwilą spadał coraz niżej w
jego prywatnym rankingu. Niestety, skoro nie znał tego świata,
jedynym światełkiem w tunelu byli przyjaciele. Przecież nie mógł,
ot tak, pojawić się w ministerstwie i zażądać widzenia z
Ministrem Magii! Malfoy też okazał się niezbyt pomocny. Poza tym
Harry mu nie ufał. Zapewne nawet gdyby się przemógł i poprosił o
wyjaśnienia, Ślizgon zagmatwałby wszystko totalnie, nie chcąc
ułatwiać mu życia.
Być
może Harry przesadzał.
Brak
zaufania przekładał się na jego zachowanie i choć zdawał sobie
sprawę z głupoty takiego postępowania, nie potrafił inaczej. Nie
po tym, co zobaczył. Nie po pocałunku.
Jedyną
nadzieją na zrozumienia tego świata byli przyjaciele. Musieli być.
Jeśli nie mógł się do nich zwrócić, to do kogo?
Nie
istniała inna opcja.
To,
że Ron z tego świata po prostu może nie być jego Ronem, nie
wpadło mu wcześniej do głowy. Naturalnie powinni się przyjaźnić,
od tego byli przyjaciele. I dlatego Harry czuł się nieprzyjemnie
zaskoczony atakiem; nie spodziewał się, że może zostać
potraktowany jak intruz, ktoś obcy. W porządku, teraz rozumiał, że
ich stosunki w tym świecie nie były najlepsze, nie trzymali się
zbyt blisko – choć wystarczająco blisko, żeby niespodziewana
wizyta nie została potraktowana jako coś zaskakującego. Nie takie
rzeczy się zdarzały. W końcu Harry stąd był Ślizgonem i Ron
mógł czuć się niekomfortowo w jego towarzystwie. Zdarza
się.
Jedyne,
co go pocieszało, to to, że przyjaciel nie był
nieszczęśliwy.
Jasne,
miał swoje problemy, ale jakoś wyszedł na prostą. Harry’emu z
tego świata też nie był tak obojętny, jakby się mogło wydawać
– w końcu mu pomagał. Prawdopodobnie miał w tym jakiś interes,
którego Potter jeszcze nie odkrył, ale to nie było aż tak
złe.
Harry
stąd był Ślizgonem i auror zaczynał coraz lepiej rozumieć co to
znaczy.
Ciekawiło
go, co z Hermioną. Skoro Ron spotykał się z kimś innym, co w
takim razie działo się z przyjaciółką?
Zapukał
do drzwi niskiego, zadbanego domu na przedmieściach Londynu. Zza
drzwi dobiegły czyjeś głosy i odgłos szybkich kroków. Harry z
bijącym mocno sercem czekał na zapalnie światła przez gospodynię
i gdy w końcu na ganku zrobiło się jaśniej, rozluźnił się
odrobinę. Nadal ściskał różdżkę w lewej dłoni, ale już
spokojniej.
Drzwi
otworzyła niska, szczupła kobietą o zmęczonej twarzy. Harry
uśmiechnął się zachęcająco, gdy zmierzyła go ostrożnym
spojrzeniem. Pozostał w bezruchu, dopóki jej twarz nie rozpogodziła
się nieznacznie.
–
Dzień dobry! Przepraszam za najście, ale nie wiedziałem do kogo
się zwrócić. Jestem przyjacielem pani córki, Hermiony – Harry
widział, jak na hasło-klucz twarz kobiety mięknie – niestety
straciłem z nią kontakt. Czy mogłaby...?
–
Lepiej pan wejdzie – przerwała mu, odsuwając się na bok. –
Sąsiadka z rogu lubi podglądać, co się dzieje u innych, a pan
zapewne jest jednym z tych przyjaciół.
Harry
nie zawahał się nawet przez chwilę, skinął głową. Jego szczere
spojrzenie przekonało ostatecznie kobietę, która obdarzyła go
czymś, co mogło być zaczątkiem szerokiego uśmiechu. Auror
postarał się odwzajemnić równie przyjemną dla oka miną.
Podróż
do domu rodziców Hermiony była najoczywistszym wyjściem z
sytuacji. Tylko oni mogło znać odpowiedź, gdzie aktualnie
znajdowała się przyjaciółka. Harry zdawał sobie sprawę, że
przeszukanie wszystkich możliwych miejsc zajęłoby masę czasu...
poza tym wiedział tylko o tych, w których mogła być jego
Hermiona, kobieta z tego świata nie musiała być do niej podobna.
Harry nie oszukiwał się – korzystając z pomocy mugoli
minimalizował ryzyko wykrycia.
Wszedł
do środka, nagle niepewny, czy wykorzystywanie w taki sposób
rodziców Hermiony spodobałoby się przyjaciółce. Tłumaczenie, że
nie było innego wyjścia, zapewne troszeczkę ją
zdenerwuje.
Korytarz
był wąski i długi, z pokoju dobiegało słabe światło i jakieś
domowe odgłosy, które ścisnęły coś w żołądku Harry’ego.
Rzucił okiem na przedpokój, ale nie był w stanie niczego
spostrzec. Gdy kobieta, dostrzegając jego spojrzenie, drgnęła
jakoś tak niechętnie, przesunął się na bok, butem odsuwając coś
leżącego na podłodze. Uśmiechnął się miło, ignorując
niepokój. Być może matka Hermiony po prostu była ostrożna... ale
coś podpowiadało mu, że to nie o to chodzi – kobieta śledziła
go zbyt uważnie. Jej świdrujący wzrok wbijał się w skórę,
wzbudzając ostrożność.
Harry
spiął się i wsunął głębiej rękę do kieszeni. Wystarczy jeden
niewłaściwy ruch...
Gospodyni
zamknęła za nim dokładnie drzwi i zapaliła światło.
Między
jej wąskimi brwiami pojawiła się cienka zmarszczka, taka sama,
jaką zwykle miał okazję obserwować u Hermiony, gdy przyjaciółka
myślała nad czymś intensywnie.
Harry
żałował, że nigdy nie poznał bliżej pani Granger.
–
Skąd zna pan Hermionę, panie...?
–
Harry Potter – przedstawił się, wyciągając bladą, za szczupłą
dłoń. Kobieta patrzyła na niego jak na ducha. Na jej twarzy
zastygło coś, co w pierwszej chwili wziął za niedowierzanie, a co
było, jak zorientował się po pewnym czasie, najzwyklejszą w
świecie odrazą.
Harry’emu
coś przewracało się w żołądku. Spodziewał się jakieś
reakcji, zwykle tak bywało, gdy spotykał kogoś pierwszy raz, ale
nie takiej. Bycie słynną osobą przyzwyczaiło go trochę do
pełnych uwielbienia spojrzeń, do nagłych ataków fanów, ale nikt
nie patrzył na niego tak jak ta kobieta. Wyglądała jak człowiek,
który stanął twarzą w twarz ze swoim koszmarem.
Przełknął
ślinę, odzyskując oddech.
–
Nie wiem co pani o mnie słyszała, ale mu...
–
Do widzenia! – Szarpnęła klamkę, próbując otworzyć drzwi, ale
dłonie jej tak drżały, że mocowała się z nią przez chwilę. –
I nie próbuj mnie więcej nachodzić, ty potworze! Jak można być
tak nieczułym, żeby pojawiać się tu po tym wszystkim...
–
Babciu? – W dziecięcym głosie brzmiał strach.
Harry
obejrzał się, zszokowany. W wejściu stała co najwyżej
pięcioletnia dziewczynka z kręconymi włosami. Przyglądała się
im ze zdziwionym wyrazem twarzy, marszcząc śmiesznie czoło.
Zupełnie jak Hermiona, uświadomił sobie po chwili Harry i
uśmiechnął się do małej.
–
Babcia się trochę zdenerwowała, księżniczko. – Przyklękał na
jedno kolano i wyciągnął ostrożnie dłoń. Nie chciał jej
przerazić. Nie rozumiał, czemu matka Hermiony tak się zdenerwowała
na jego widok, ale nie mógł pozwolić przestraszyć córeczki
przyjaciółki. – Jestem twoim wujkiem, Harrym.
Dziewczynka
przyglądała mu się z obawą wypisaną na ślicznej twarzy.
Zapowiadała się na małą piękność. Hermiona musiała bardzo ją
kochać.
–
Saro, wracaj do pokoju. Jeszcze nie zjadłaś kolacji! – przykazała
surowo kobieta, mierząc dziewczynkę znaczącym spojrzeniem. – Gdy
wyjaśnię coś wujkowi Harry’emu, sprawdzę, czy z talerza
zniknęła cała jagnięcina. I nie próbuj karmić Hetty!
–
Dobrze, babciu. Do widzenia, wujku. – Dygnęła i ulotniła się
jak dym.
Harry
zamrugał zaskoczony, czując na ramieniu ciężar ręki matki
Hermiony. Zmusiła go do podniesienia się.
–
Nie próbuj żadnych sztuczek, czarodzieju! Nie wiem, po co tu
wróciłeś, ale odejdź. Nikt cię tu nie potrzebuje!
Choć
kobieta starała się mówić cicho, Harry słyszał w jej głosie
zdenerwowanie. Bała się go, czy chciała to przyznać czy nie.
Zaciskała mocno dłonie, próbując się opanować.
Odetchnął
głęboko, zbierając błyskawicznie myśli.
–
Pani Granger, nie wiem, co wydarzyło się w przeszłości, chcę
jedynie porozmawiać z Hermioną.
–
Co takiego? – Kobieta zachłysnęła się powietrzem, wpatrując
się w niego z otwartymi ustami. – To jakiś żart? Powiedziałeś,
że nazywasz się Harry Potter – gdy skinął głową,
kontynuowała: – moja córka znała tylko jednego Harry’ego
Pottera, ojca Sary.
CO?
On i Hermiona... że tak razem? I mieli córkę?
NIEMOŻLIWE!
Hermiona
była dla niego jak siostra, ewentualnie dziewczyna Rona, nigdy ktoś
więcej.
Niedowierzanie
tak wyraźnie odbijające się na twarzy stojącego naprzeciwko niej
mężczyzny i przerażone zielone oczy, które zaraz skrył pod
wachlarzem rzęs, zmieniło sytuację.
Na
widok jego miny kobieta zebrała się w sobie, westchnęła i
zaproponowała, starając się brzmieć jak najbardziej obojętnie:
–
Przejdźmy do salonu, myślę, że czeka nas poważna rozmowa.
Harry
nadal ogłuszony nowiną, ledwo skinął głową i spokojnie dał się
zaprowadzić do małego pokoiku, w którym królowała sofa stojąca
naprzeciwko małego telewizora. Kobieta starannie zamknęła za nimi
drzwi i usiadła na kanapie
–
Twoje zaskoczenie jest... nie rozumiem. To przecież niemo... –
zaśmiała się nagle śmiechem przypominającym rozpaczliwy szloch
zranionego zwierzęcia i ukrywając twarz w dłoniach – a może
jednak...? – Spojrzała na niego z niechęcią, ale Harry miał
wrażenie, że odraza skierowana jest na kogoś innego, być może
nawet na nią samą, ale nie na niego. Matka Hermiony patrzyła, ale
go nie widziała. Jego obecność lub jej brak przestała mieć
znaczenie, czuł to. – Nie rozumiem sama siebie – wyznała,
opuszczając wzrok na swoje splecione dłonie. Harry zajął miejsce
tuż koło niej, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nigdy nie był w
takiej sytuacji. Kobieta wyglądała na zagubioną we własnych
myślach, nie zapowiadało się, że szybko zacznie mówić.
Metoda
małych kroków wydawała się odpowiednia. Jeśli pani Granger była
podobna do córki, najlepszym wyjściem była szczerość.
–
Proszę wybaczyć obcesowość, ale dla mnie to również
zaskoczenie.
–
Domyśliłam się... twoja mina mówiła wszystko. Myślałam, że
Mionka powiedziała ci o Sarze, że ją opuściłeś. Nienawidziłam
cię. Ale ty nic nie wiedziałeś – zaśmiała się chrapliwie. –
Byłam taka głupia.
Harry
powiercił się, nie wiedząc co powiedzieć. Znalezienie
odpowiednich słów wydawało się ponad jego siły.
–
Jak do tego doszło...? – zawahał się, nie wiedząc, jak ująć w
słowa krążące mu głowie pytania. Miał nadzieję, że matka
Hermiony zrozumie co ma na myśli. Kobieta spojrzała na niego bez
zrozumienia. – Hermiona i ja... i Sara... proszę wybaczyć, ale to
trochę nieprawdopodobne.
–
Nie wiem, córka nigdy nie weszła w szczegóły, powiedziała tylko,
że popełniła błąd, dając się unieść chwili.
Harry
miał nadzieję, że nie skrzywdził przyjaciółki. Nadal wydawało
mu się niewyobrażalne, że on i Hermiona mieli dziecko, ale
dziewczynka wydawała się jak najbardziej realna.
Czy
była do niego podobna? Nie zdążył się jej przyjrzeć zbyt
dokładnie, wyglądała na grzeczną dziewczynkę, bardzo podobną do
Hermiony.
Jego
córka... córka jego i Hermiony – nieprawdopodobne!
A
jednak. Obok radości z niespodziewanej nowiny przemieszanej ze
zdziwieniem nagle pojawiła się złość. Na Harry’ego z tego
świata, nieinteresującego się owocem swojego błędu... i na
Hermionę! Jak mogła mu to zrobić?
Zrobić
to Ronowi?
Jak
on sam mógł zrobić to najlepszemu przyjacielowi?
Dopiero
po chwili dotarło do niego, że w tym świecie pewne relacje nigdy
się nie nawiązały, rzeczy – tak dla niego oczywiste – nigdy
nie miały miejsca, a znajome uczucia nigdy się nie pojawiły.
On,
Ron i Hermiona nigdy się nie przyjaźnili, Złota Trójca
Gryffindoru nigdy nie uratowała Kamienia Filozoficznego, nie
obroniła uczniów mugolskiego pochodzenia przed bazyliszkiem, nie
ocaliła Syriusza...
I
nagle doznał olśnienia – nie miał zielonego pojęcia, skąd w
jego życiu pojawili się ci wszyscy ludzie. Jakim cudem jego relacje
z Weasleyami nie uległy większemu rozluźnieniu? Skąd znał
Hermionę i czemu oboje popełnili tak brzemienny w skutkach błąd?
I co z tym wszystkim miał wspólnego Malfoy?
Niepodważalne
było jedno – potrzebował pomocy i kto, jeśli nie najmądrzejsza
osoba, jaką znał, będzie w stanie mu pomóc?
–
Hermiona będzie miała się z czego tłumaczyć. Gdzie ją
znajdę?
Kobieta
spojrzała na niego jak na idiotę, w jej oczach nagle pojawiło się
zaniepokojenie podszyte podejrzliwością. Gdy rzuciła czujne
spojrzenie na drzwi do jadalni, Harry zrozumiał, że musi ją
uspokoić.
Było
jeszcze coś, o czym nie wiedział.
–
To ma być jakiś chory żart?
Harry
poczochrał włosy.
–
To skomplikowane, proszę mi wierzyć, chciałbym o wszystkim
opowiedzieć... ale nie mogę. Nie wiedziałbym nawet od czego
zacząć. Hermiona mi ufa, czy w takim razie mogę liczyć z pani
strony na choć odrobinę jej zaufania?
–
Zmarli nikomu nie ufają – rzuciła sucho, opanowanym głosem,
który zmroził Harry’ego silniej niż same słowa. – I nikt nie
udowodni, że robili to za życia.
Niemożliwe!
Musiał
źle zrozumieć. Hermiona nie mogłaby... niemożliwe! To musiała
być pomyłka. Nie wierzył w to. To nieprawdopodobne, żeby pełna
życia kobieta była martwa.
Schował
twarz w dłoniach, próbując opanować rozszalałe uczucia. Nie
chciał uwierzyć, że te bezduszne słowa są prawdziwe.
–
Jak? – wyjąkał w końcu, patrząc na kobietę pustym wzrokiem.
Matka Hermiony wyraźnie zmiękła; najwyraźniej nie spodziewała
się, że jej słowa wywołają taką reakcję. Może chciała mu
trochę dopiec, odegrać się za własne cierpienie. Mimo wszystko
nie wierzyła, że darzył jej córkę silnymi uczuciami... a teraz
musiała zmienić zdanie.
–
Cztery lata temu nasz dom zaatakowali śmierciożercy. Byłam akurat
z Sarą na zakupach, wybierałam jej śpioszki. Takie zielone z
wielkim motylem na plecach były najładniejsze, ale bardzo drogie.
Nie potrafiłam się zdecydować, czy stać nas na nie czy nie –
mówiła do siebie. – Przychodnia miała drobne problemy finansowe
i postanowiliśmy zacisnąć pasa, nie mogłam szastać pieniędzmi
jak głupia. Ale śpioszki były naprawdę śliczne... ręcznie
haftowane, wyszywane wielobarwnymi nićmi. Prawdziwy rarytas. Stałam
przy stoisku i próbowałam podjąć decyzję, podczas gdy mój mąż
i córka umierali. To wszystko – zakończyła spokojnie, zaciskając
dłonie.
Harry
odważył się objąć ją ramieniem, wydawało mu się, że kobieta
właśnie tego potrzebuje. Czy miała kogoś, na czyim ramieniu mogła
się wypłakać? Ministerstwo przysłało pewnie kogoś, kto sucho
złożył wyrazy współczucia i posprzątał ślady. Dziwne, że nie
usunęli jej wspomnień o Hermionie, o śmierci z rąk
śmierciożerców.
Nagle
coś go tknęło. A co jeśli Harry z tego świata właśnie
ingerował? Bo ktoś musiał. Procedura była bezduszna – należało
zniwelować wszelki element ryzyka – i tylko czyjeś wstawiennictwo
zapobiegło czemuś jeszcze gorszemu.
Jeśli
Sara odziedziczyła po rodzicach (Harry nadal nie wierzył, że to
jego córka, nie do końca) choć część mocy, babka miałaby
olbrzymi problem z wychowywaniem młodej czarownicy. Teraz była na
to przygotowana, zapewne obserwowała bacznie wnuczkę, wyczulona na
wszelkie odstępstwa od normalności.
A
skoro Harry z tego świata wiedział o córce, musiał mieć dobry
powód, żeby nie pojawiać się w jej życiu. Nie wierzył, że
nawet nie chciał poznać swojej córki. Dlaczego jednak nie mógł?
Co takiego odizolowało go od niewinnego dziecka?
A
może kto?
*
* *
W
normalnym świecie matkę Hermiony widywał bardzo rzadko, ale
doceniał jej poważne podejście. Przypominała córkę.
Jednak
w tej chwili miał ochotę ją udusić! Ta kobieta doprowadzała go
do szaleństwa, zaciskając mocno usta i odpychając każdą jego
propozycję z takim spokojem, jakby tylko czekała, aż naciskający
na nią mężczyzna wybuchnie.
Coś
podpowiadało mu, że matka Hermiony próbuje nim manipulować, ale
nie widział w tym najmniejszego sensu – nic nie zyskiwała
odcinając go od córki. Harry po prostu chciał poznać małą Sarę,
swoją córkę, czy to robiło z niego złego człowieka?
Najwyraźniej
pani Granger uważała, że tak.
–
Pięć minut, da mi pani głupie pięć minut z córką – naciskał.
– Czy to tak dużo?
–
O pięć minut za długo!
Dlaczego
miła kobieta zmieniła się w gorgonę, gdy tylko wspomniał o
dziewczynce?
Harry
przeczesał palcami i tak rozczochrane włosy i zmierzył panią
Granger przeciągłym spojrzeniem pełnym takiej determinacji, że
prawie się poddała.
Prawie
robiło różnicę.
–
Nie, panie Potter – stwierdziła tonem nieznoszącym sprzeciwu,
poprawiając leżącą idealnie serwetkę. Harry zmarszczył z
niedowierzaniem brwi, przyglądając się kolejnym poczynaniom i
słuchając beznamiętnych słów. Gdy zaczęła od nowa układać
kwiaty w wazoniku, zmusił się do poszukania resztek samokontroli.
Cała ta sytuacja doprowadzała go do szaleństwa. – Bycie
biologicznym ojcem nie daje panu prawa burzyć spokój Sary. Musi się
pan pogodzić z tym, że córka jest pod moją wyłączną opieką i
nic pana z nią nie łączy. I nie połączy.
–
Dlaczego?
Zanim
zdołała wyartykułować jakąś sensowną odpowiedź – która
zapewne by go nie zadowoliła – wtrącił się czyjś męski
głos.
–
Ja się tym zajmę, o ile pani pozwoli, pani Granger.
Harry
miał nadzieję, że ma omamy. Przecież to niemożliwe, żeby w
całkowicie mugolskim domku na przedmieściu pojawił się
najbardziej dumny z czystokrwistych czarodziejów, prawda? I to
akurat ten, przed którym się ukrywał?
Potter
łudził się zbyt krótko.
Pani
Granger uśmiechnęła się do gościa miło, takim uśmiechem,
którym nie obdarzyła Harry’ego, pełnym ufności i spokoju. W
jego żyłach zawrzała złość, gdy zauważył uśmieszek
Malfoya.
To
musiał być koszmar.
–
Panie Gyp to naprawdę miła niespodzianka, nie wspominał pan, że
dzisiaj wpadnie – zaczęła miękko, patrząc na Malfoya jak na
wybawiciela. – Siądzie pan sobie spokojnie, miejsca mamy dosyć.
To jest pan Potter, ojciec Sary – przedstawiła Harry’ego,
uśmiechając się chmurnie.
–
Mieliśmy okazję się poznać – przyznał bezczelnie Malfoy, ważąc
się skinąć mu porozumiewawczo głową.
Dziwnym
trafem Harry’emu przyszło do głowy, że sprawdzanie twardości
ścian własną głową niekoniecznie jest takim złym pomysłem.
Przynajmniej nie musiałby oglądać wyszczerzonej gęby Malfoya,
który zbliżał się do nich pewnym krokiem. Gdy usiał tuż obok
niego, z wysiłkiem zmusił się do pozostania w miejscu.
Naprawdę
nie chciał czuć, jak udo Malfoya naciska jego, tego ciepła
promieniującego z ramion mężczyzny. Wszystko w tym mężczyźnie
go irytowało, sprawiało, że miał ochotę wstać i wyjść bez
pożegnania.
–
Pani Granger, problem z panem Potterem polega na tym, że on zawsze
wie lepiej, co jest dobre dla innych. – Pani Granger zaśmiała się
lekko na widok zdegustowanej miny Harry’ego, który nie umiał się
powstrzymać od prychnięcia. – Zgodnie z umową może pani
zostawić to na mojej głowie, odciążenie takiej miłej osoby to
prawdziwa przyjemność – kadził Malfoy, uśmiechając się uroczo
i sięgając do kieszeni. Wyjął z niej różdżkę, którą bez
wahania odłożył na stolik. Wbite w Harry’ego wyczekujące
spojrzenia sprawiły, że on uczynił podobnie. – Jeśli pani
pozwoli, zablokuję tylko drzwi od salonu, żeby dziewczynka nam nie
przeszkadzała, zgoda?
Pani
Granger nieco oszołomiona szybkością rozgrywanych wydarzeń,
zgodziła się bez zastanowienia i zanim się zorientowała, już
znajdowała się za drzwiami. Dobrze, że nie zdążyła się
obejrzeć, bo rozgrywająca się na kanapie scena, zszokowałaby ją
niepotrzebnie. Malfoy wciskał różdżkę w szyję Harry’ego,
dysząc mu prosto w nos.
–
Masz dokładnie trzy minuty na cholernie dobrą wymówkę. I nie
próbuj bawić się w żadne gierki – jestem tak rozeźlony, że
wystarczy maleńki błąd, Potter! – wysyczał, a jego oczy mówiły,
że nie kłamie.
Potter
nie byłby sobą, gdyby poddał się bez walki.
–
Odwal się, Malfoy! – warknął Harry, próbując się wyswobodzić
spod twardego uścisku mężczyzny, który bez wahania wcisnął go w
kanapę.
Szarpali
się chwilę w milczeniu, przerywanym tylko ciężkimi oddechami.
Żaden z nich nie chciał zaalarmować gospodyni, wyczekującej pod
drzwiami. Siłowali się bezsensownie, każdy próbował utrzymać
przewagę, jaką udało mu się na sekundę zdobyć. Malfoy rozsiadł
się zgrabnie na kolanach Pottera, blokując nogami każdy
gwałtowniejszy skręt ciała i próbując zmusić Harry’ego do
poddania. Auror ściskał jego dłonie z siłą, która w końcu
wystarczyła do tego, żeby Ślizgon wypuścił różdżkę z
ręki.
Zanim
zdążył ucieszyć się z sukcesu, Malfoy kolanem niebezpiecznie
zahaczył o przód jego spodni. Obaj zamarli, wpatrując się w
siebie z niespodziewanym zrozumieniem, z którego mogło wyniknąć
wszystko albo nic. Umysł Harry’ego był przejrzyście pusty, jakąś
częścią zakotwiczoną twardo w rzeczywistości rejestrował ciepło
bijące z ciała mężczyzny, unoszący się wokół zapach głogu i
czegoś jeszcze, czego nie umiał rozpoznać. W tej chwili świat
skurczył się tylko do tych dwóch zmysłów, aby po chwili
rozszerzyć się niespodziewanie o przyszpilające spojrzenie szarych
tęczówek, wpatrzonych w niego z intensywną otwartością, jakby
Malfoy chciał powiedzieć, że nic więcej nie ma znaczenia i nic
nie ukrywa. Wydawał się tak zdeterminowany, bezbronny, że Harry
zapomniał o granicy między tym, co wewnętrzne, a tym, co
zewnętrzne.
Granice
są po to, żeby płonąć.
Spojrzenie
przykuło go do miejsca, nie zawahał się, nie był w stanie
powstrzymać zbliżającej się katastrofy, w jakimś stopniu zapewne
nie chciał jej powstrzymać. Dziwne było tak pogrążyć się w
chwili aż do granic zapomnienia, wyparcie tego, co się
działo.
Harry
zaakceptował zbliżający się koniec świata – i to chyba było
najgorsze.
Nie
przymknął oczu, gdy dociskał swoje usta do warg Malfoya. Nie
zamknął ich, gdy wplatał dłonie w jasne włosy. Nie odwrócił
wzroku od twarzy mężczyzny, gdy oderwali się na chwilę od
siebie.
Dopiero
później uświadomił sobie, że mgła, która przysłoniła mu
wzrok, była szara... szara jak tajemnica w oczach Malfoya.
I
pożałował.
Pewne
rzeczy dzieją się bez naszej woli, po prostu się zdarzają.
Czasami są dobre, czasami mniej, ale koniec końców zmieniają
malutką część, z której człowiek nie zdaje sobie sprawy. Harry
jeszcze nie wiedział, co zmienił w nim pocałunek – dobrowolny,
niech to Godryk kopnie! – ale nie mógł uciec od świadomości, że
popełnił błąd.
Nie
rozumiał, jakim cudem do tego doszło. Nie podejrzewał jeszcze, że
nic nie było takie, jak mu się wydawało i że w tym świecie
proste bywały tylko pocałunki.
I
sprawiały najmniej problemów.
*
* *
Malfoy
przyglądał mu się ziemno, z podejrzanym spokojem. Jego dłonie,
położone niewiadomo kiedy na ramionach Pottera, ciążyły
niesamowicie. Harry usilnie stał się nie myśleć o tym, jak do
tego doszło, ale wspomnienie pocałunku samo wracało. Przełknął
ślinę i otworzył usta, ale zanim wydobył z siebie choć słowo,
Malfoy przejął kontrolę.
–
Czas minął, Potter – powiedział zwodniczo spokojnym tonem, ale
oczy błyszczały mu czymś, co Harry, gdyby to był ktokolwiek inny,
potraktowałby jak rozbawienie. Zapewne zadufany w sobie Malfoy był
z siebie bardzo zadowolony. W końcu udało mu się dorwać Pottera.
– Żadnych wymówek?
–
Nie.
–
Oj, Harry, Harry – zamruczał melodyjnie, prawie niezauważenie
pochylił się do przodu, a Potter, wyczulony na każdy,
najdrobniejszy nawet gest z jego strony, drgnął. – Co ja mam z
tobą zrobić? Nie powiedziałeś mi o Gildii, a teraz złamałeś
umowę w najbezczelniejszy sposób, jaki mógł ci przyjść do
głowy.
Ich
spojrzenia się skrzyżowały, coś przeskoczyło między nimi. Z
jednej strony Harry wiedział, że to najprawdopodobniej błąd, ale
nie mógł się opanować – jakiś magnetyzm przyciągał go do
twarzy Malfoya, który marszczył śmiesznie czoło, przypatrując mu
się z uwagą.
Pocałował
go ponownie.
Coś
wewnątrz niego krzyczało, że to szaleństwo, że wcale nie jest
taki, a Malfoy to zwykły dupek, którego się nie pożąda. Nie mógł
go pragnąć – sama myśl mieściła się w granicach absurdu,
jakiego jego umysł nie mógł zaakceptować. Jednak cokolwiek
wyrażało sprzeciw, było za słabe, żeby przezwyciężyć ten
magnetyzm, ciągnący go do mężczyzny.
Jego
dłonie, kierowane jakby własną wolą, powoli zapoznawały się z
krzywiznami ciała blondyna. Niespiesznie wędrując po zaskakująco
dobrze dobranych mugolskich ciuchach, powoli przesuwały się w
stronę rejonów, w które nie powinny zawędrować. Nie, jeśli
Harry miał zachować zdrowe zmysły.
Na
szczęście Malfoy zdawał się rozumieć to lepiej niż Potter i
odepchnął go od siebie niespodziewanie. Obaj nie mogli złapać
oddechu, jakby powietrze w pokoju rozrzedziło się
niepokojąco.
Harry
spróbował oderwać wzrok od twarzy mężczyzny, ale coś mu to
uniemożliwiało. Mieszanina ciekawości i niedowierzania, którą
czuł, była zaskakująco przyjemna. Wszystko, co się między nimi
działo, zostało zawieszone w tym ułamku sekundy, rozciągającym
się niepostrzeżenie w nieskończoność.
Oczy
Malfoya były szare – i choć Harry wiedział o tym wcześniej,
teraz ta świadomość była inna, zadziwiająco odmienna niż
kiedyś. Wszystko było inne, lepsze... godne pożądania?
Potter
dopiero po chwili uświadomił sobie, że jego ramiona są puste, a
Malfoy stoi dwa kroki dalej, za stolikiem, przypatrując mu się z
mieszaniną politowania i rozbawienia na twarzy.
Nadal
marszczył brwi.
–
Myślenie nigdy nie było twoją dobrą stroną, co, Harry? –
zaczął podszytym czymś intrygującym, czego auror nie potrafił
zidentyfikować. Przez chwilę był pewien, że Malfoy wcale się z
niego nie wyśmiewa – jego głos był za miękki i nasycony może
nie czułością, ale uczuciem, które zaskakująco silnie
przypominało mu to, co czuł wobec swoich dzieci. Ślizgon nawet
patrzył podobnie. Zbliżył się i Harry ostatkiem sił powstrzymał
się od wyciągnięcia do niego dłoni. Malfoy uśmiechnął się
nagle. – Myślisz, że nabierzesz mnie na tę sztuczkę?
Zapomniałeś, że po zaakceptowaniu przez Urząd Patentów
Magicznych Eliksiru Podatności wspomniałeś mi o swojej odporności
na jego działanie?
Harry
zmarszczył brwi, zastanawiając się intensywnie, czy kiedykolwiek
słyszał o podobnej miksturze. Przeszukując wspomnienia, nie
zauważył, że jego zachowanie budzi coraz większe
zniecierpliwienie Malfoya, który opacznie rozumiał milczenia
przyznanie się do winy.
Blondyn
skrzyżował ramiona na piersiach, przypatrując mu się z
nieskrywaną irytacją.
–
Gdyby nie to, że użycie magii w domu matki tej szlamy przyniesie
więcej szkody niż pożytku, przekląłbym cię.
Harry
przymknął na chwilę powieki, próbując odgrodzić się od
bezlitosnego spojrzenia wbijanego w twarz. Malfoy wyglądał na
zaskakująco spokojnego. Przez głowę Pottera przemknęła myśl, że
wolałby chyba, gdyby był wkurzony – chociaż wiedziałby, jak
sobie z nim poradzić. Teraz, gdy wszystko pogmatwało się jeszcze
bardziej, pogubił się totalnie. Komu mógł ufać?
I
czy – o ile zdecyduje się na jeden z głupszych pomysłów w swoim
życiu – przypadkiem nie zwariował? Zaufać Malfoyowi czy nie? Coś
mówiło mu, że tak, ale równie dobrze mógł to być wpływu
eliksiru, o którym wspomniał mężczyzna.
Zanim
zdołał podjąć decyzję, Malfoy mruknął do siebie coś i usiadł
na skraju stolika, naprzeciwko Harry’ego. Przypatrywał mu się
przez chwilę.
Nadal
marszczył te durne brwi!
Harry
przełknął ślinę, boleśnie świadomy, że zbliżającego się
końca świata.
–
Nie nazywaj jej szlamą! – warknął, próbując nie poddawać się
słabości. Nie mógł ulec Malfoyowi! Po prostu nie mógł!
–
Znowu zaczynasz? Szlama to szlama, nic ci nie da zanegowanie jej
pochodzenia – plama pozostanie.
–
Po prostu tak nie mów.
Harry
sam słyszał w swoim głosie zmęczenie. Coś zaczynało się dziać
i on nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Czyżby zaklęcie
powoli się wyczerpywało?
Malfoy
pochylił się do przodu, przypatrując mu się uważnie. Jego oczy
wydawały się większe niż wcześniej i Harry nagle poczuł, że ma
nieprzepartą ochotę zetrzeć mu z twarzy ten zaciekawioną miną...
najlepiej pocałunkiem.
Merlinie,
jeśli to była wina tego głupiego eliksiru, to jego twórcę
powinni oskalpować i powiesić nad przepaścią. Na przestrogę.
–
Żadnych usprawiedliwień, wymówek? – W głosie Malfoya słyszał
twardą nutkę, której ten nawet nie próbował ukryć. Harry
otworzył usta, chcąc powiedzieć coś, ale mężczyzna nie dał mu
dojść do słowa. Wbił w niego mrożące spojrzenie, pod wpływem
którego Potter momentalnie zrezygnował z oporu. Uciekł wzrokiem od
twarzy Ślizgona, ale ten nie dał mu szansy – momentalnie chwycił
go za brodę i zmusił do spojrzenia. Malfoy tylko patrzył... ale
jak! Harry miał ochotę przerwać dręczącą ciszę, nie wiedział
tylko, w jaki sposób to zrobić, żeby nie pogorszyć
sytuacji.
Ślizgon
był jak huragan, nie do zatrzymania.
–
Czyś ty się pomijał z Weasleyem na rozum? – Harry drgnął,
zaskoczony. Dopiero w tym momencie poczuł, jak ciepłe są dłonie
Malfoya. I... czyżby drżały? – Tak, o tym też wiem. Twoja mała
wycieczka do tej suczej nory nie przeszła niezauważona.
–
Skąd...?
Malfoy
zmierzył go spojrzeniem pełnym politowania, które jasno mówiło,
co sądzi na temat zdolności umysłowych mężczyzny.
–
Pomijając fakt, że mój ojciec osobiście pofatygował się, żeby
mi o tym powiedzieć? – Harry zmierzył go tak zszokowanym
spojrzeniem, że Draco musiał się roześmiać. Chrapliwie i nieco
złośliwie. – Tak, Lucjusz nie mógł sobie odmówić takiej
okazji do zdenerwowania mnie. – Nagle spoważniał. –
Obiecałeś.
W
tym jednym słowie tyle było rozżalenia i frustracji, że Harry
momentalnie wszystko zrozumiał. Stosunki Malfoya z Weasleyami wcale
nie były najlepsze... podobnie jak z ojcem. Czyżby z jego
winy?
Zacisnął
dłonie, powstrzymując się przed przyciągnięciem mężczyzny do
siebie. Głupia chęć, żeby chronić wpatrującego się w niego
zdecydowanie Malfoya, musiała być wywołana eliksirem, choć z
drugiej strony wyrzuty sumienia, które niespodziewanie poruszyły
jego uczuciami wobec Ślizgona, już niekoniecznie.
Harry
był skołowany.
Malfoy
jeszcze nie skończył swojej tyrady.
–
Nie uważasz, że zasługuję na szczątkowe wyjaśnienia? – Harry
poruszył się niespokojnie. Jeśli tak wyglądały jego stosunki z
Malfoyem, to cudownie, że trafił do Gryffindoru. Postawiłby Tiarze
kremowe piwo, ale fakt, że kapelusze z racji swojej... hm...
martwoty nie potrzebowały uzupełniać płynów, troszeczkę to
uniemożliwiał. – Ty i te twoje piekielne tajemnice, nie możesz
jak człowiek powiedzieć, zanim coś zrobisz. Merlin raczy wiedzieć,
że przez tyle lat powinienem się do tego przyzwyczaić, ale za
każdym razem, za każdym cholernym razem zaskakujesz mnie od nowa,
Potter.
–
Harry – zdecydował nagle Harry. – Pamiętasz chyba jak mam na
imię, prawda?
Co
stało za tą decyzją, sam nie wiedział, ale czuł, że jest dobra,
być może najlepsza spośród tych, które podjął
niedawno.
Mierzył
się z Malfoyem spojrzeniem, próbując opanować rozszalałe
uczucia. Nagle mężczyzna przechylił głowę na bok i roześmiał
się. Zanim Potter zrozumiał co się dzieje, poczuł drażniący
dotyk spierzchniętych ust Malfoya. Nieinwazyjny, czuły... grzeszny.
Tym razem wszystko było inaczej, Harry nie umiałby wyjaśnić,
dlaczego, ale po prostu tak było.
Coś
wskoczyło na swoje miejsce.
Pocałunek
nie trwał dłużej niż kilkanaście sekund i skończył się
szybciej niż Harry był gotowy to przerwać.
–
W porządku, nic nie musisz wyjaśniać – szepnął mu do ucha
Malfoy, drażniąc nagle nadwrażliwą skórę oddechem. –
Poczekam, będę cierpliwy... póki nie spełnisz swojej obietnicy,
Harry.
W
sposobie, w jaki Draco powiedział jego imię, było coś znajomego,
irytująco bliskiego. Harry przełknął ślinę, zacisnął dłonie
na marynarce Malfoya i zmusił go do spojrzenia sobie w oczy.
Były
szare jak mgła nad Londynem.
–
Nie zdradzę.
–
Wiem. – Głos Malfoya był kojąco uspokajający, potwierdzał
oczywistość, o której obaj musieli wiedzieć. – Inaczej już
byłbyś martwy.
–
Nie kocham cię? – bardziej zapytał niż stwierdził, ale Malfoy
najwyraźniej tego nie zauważył.
Uśmiechnął
się.
–
Na razie wystarczy, że jesteśmy razem. – Czule pogładził go po
policzku. Jego kościste palce bez krępacji wędrowały wzdłuż
lekkiego zarostu, aż dotarły do ust. Obwiódł delikatnie ich
kontur. Cały czas przypatrywał mu się z takim skupieniem na
twarzy, jakby badał iście fascynujące zjawisko. Harry z trudem
powstrzymywał się od drżenia. Panująca w pomieszczeniu atmosfera
skrępowała go swoimi mackami, tak że nie potrafił zaprotestować,
nawet pomimo zimnego supła, który ciążył mu na dnie żołądka.
Zaskoczony, złapany i uwięziony – od Malfoya nie było ucieczki.
– Zawsze dotrzymujesz obietnic, Harry.
–
A ty?
–
Jedynie te, których warto dotrzymywać.
Harry
przyjrzał mu się uważnie, oceniająco. Musiał przyznać, że ten
Malfoy w jakiś przedziwny sposób budził w nim zaufanie. Nie mógł
wykluczyć opcji, że to sprawka Eliksiru Podatności, który Malfoy
wcześniej zażył. Równie dobrze jego alter ego z tego świata
mogło zacząć odzyskiwać panowanie.
Wiedział
jedno – czas się kończył.
–
Pomożesz mi?
Oczy
Malfoya były poważne, gdy odpowiedział:
–
Znasz odpowiedź.
Jakaś
część Harry’ego nadal potrzebowała potwierdzenia. Słowa miały
przypieczętować to, co czuł, nie znaczyły więcej. Malfoy tego
nie rozumiał... szczerze mówiąc, on również, wiedział jednak,
że czasami są takie chwile, gdy zwykłymi słowami można coś
zbudować.
Mierzyli
się spojrzeniem; Harry nie miał zamiaru ustąpić. Musiał to
usłyszeć z jego ust.
Przypieczętować
umowę.
Malfoy
zmarszczył irytująco brwi.
–
Po prostu to powiedz – wolno zaczął Harry. – Chyba że coś
planujesz i w ten sposób próbujesz uśpić moją czujność. Zaufam
ci, a ty...
–
Czego ode mnie oczekujesz? Złożyłem już obietnicę, której nikt
nie złamie. Cały świat leży u twoich stóp. Masz wszystko –
syknął Malfoy, nagle łapiąc go za nadgarstki i ściskając mocno,
aż do bólu. – Władzę, pieniądze, rodzinę, nawet córkę
szlamy – czego jeszcze ci brakuje?
Przez
ułamek sekundy Harry rozważał próbę wyswobodzenia się z
uścisku, ale gdy usłyszał padające słowa, zamarł w bezruchu.
Myśli goniły myśli, ale żadna nie przynosiła rozwiązania.
–
Puść mnie – powiedział cicho. Malfoy wyglądał, jakby go
uderzył. Zmierzył go takim spojrzeniem, że Harry miał ochotę
cofnąć wypowiedziane pochopnie słowa.
Mimo
to blondyn opuścił dłonie. Ciężko dysząc, odsunął się od
niego. Odwrócił wzrok, wbijając go w okno za plecami Pottera.
Musiał się uspokoić, zanim zrobi coś, czego nie da się
odwrócić.
Harry
zawahał się, przez moment wpatrywał się w płonącą gniewem
twarz Malfoya, ale zaraz uciekł wzrokiem. Znów zrobił coś nie
tak... i wyglądało na to, że przy okazji zranił kogoś
niepotrzebnie.
Musiał
to naprawić.
Cokolwiek
się między nimi wydarzyło w przeszłości, jak wielkim dupkiem
Malfoy nie był, nie zasłużył na taką minę. Nikt nie
zasługiwał.
Potter
zacisnął dłonie i wziął głęboki oddech. Czasami trzeba
skłamać, żeby było lepiej. Tego nauczyło go małżeństwo z
Ginny.
–
Jak na kogoś, kto jest tak inteligentny, zachowujesz się
zaskakująco głupio. Zamiast potwierdzić bezdyskusyjny fakt,
miotasz się idiotycznie. Jesteś ważny – dlaczego w to
wątpisz?
Malfoy
milczał, analizując jego słowa, a po chwili prychnął.
–
Gdyby było tak, jak mówisz, nie musiałbym gonić za tobą bez
ustanku.
Bez
ustanku...? Zaraz, a co jeśli...? Nie, to niemożliwe.
Coś
wpadło Harry’emu do głowy i nie chciało wypaść. Zdecydował
się zagrać – w końcu i tak nic nie tracił.
–
Na Merlina, Draco! Granie ofiary kiepsko ci wychodzi. Gdybyś tego
nie lubił, już dawno byś odpuścił. – Wstał i spojrzał na
niego z góry. Zdecydowanie lepiej się czuł w tej pozycji. Miał
większą kontrolę nad sytuacją. Jego ciało (i jakaś wredna część
ducha) wyrywały się do Malfoya. Głupi eliksir! Utrudniał aby
życie. Harry odetchnął głęboko, zanim stwierdził poważnie: –
Ale ty to lubisz... – Ślizgon ponownie prychnął. – Fascynuje
cię sposób, w jaki ci się wymykam, to, że jesteś zawsze o krok
za mną i nigdy nie zdobędziesz pewności. To ty zmuszasz mnie,
żebym przed tobą uciekał.
–
Bzdura! Gdybyś mi ufał, nie musiałbym za tobą gonić.
–
Gdybym ci nie ufał, nie pozwoliłbym ci za sobą podążać –
odwarknął odruchowo Harry i dopiero widok szeroko otwartych ze
zdziwienia oczu Malfoya uświadomił mu, co powiedział.
Draco
zaczął się śmiać.
–
To najgłupsze wyjaśnienie, jakie mogłeś wymyślić. Stać cię na
coś lepszego.
–
Uciekasz, prawda? – mruknął z zastanowieniem Harry, patrząc na
niego z góry. To, jak zachowywał się dotychczas Malfoy, sposób, w
jakim próbował go zmusić do bycia blisko, to była tylko gra.
Wyrafinowana, głupia gra uczuciami. Kto jak kto, ale on doskonale
rozumiał, jak można uciekać od siebie samego, długo, bez celu, ze
strachu. – Odrzucasz od siebie myśl, że to może być prawda, bo
wtedy musiałbyś... mógłbyś...
–
Po prostu przestań – syknął Malfoy. – Ta rozmowa donikąd nie
prowadzi.
Raptownie
wstał i stanął naprzeciwko Harry’ego. Mała przestrzeń pomiędzy
stolikiem a kanapą nie pozwalała na gwałtowne ruchy. Stolik
zachybotał lekko, a stojący na nim wazon przewrócił się. Woda
rozlała się po starannie wyhaftowanej serwetce, mocząc nie tylko
materiał, ale również rozsypane kwiaty.
Żaden
z nich tego nie zauważył, byli zbyt zajęci wpatrywaniem w siebie
nawzajem ze złością i rozgoryczeniem.
–
Obiecaj, że mi pomożesz – naciskał Harry, porzucając poprzedni
temat. Na twarzy Malfoya pojawiło się coś takiego, czego nie miał
ochoty więcej oglądać. To było zbyt osobiste. Wchodzenie z
buciorami w najgłębsze rejony duszy Ślizgona wcale nie wydawało
się przyjemną rozrywką – a na pewno nie było bezpieczną.
Malfoy
gotował się ze złości. Bezpardonowo zaatakował:
–
Przysięga Wieczysta ci nie wystarcza? Co jeszcze mam ci oddać?
Swoją magię?
–
Draco... wiesz, że to nie tak – zaczął niepewnie Harry, próbując
znaleźć jakiekolwiek wyjście z sytuacji, w którą nieostrożnie
sam się wpędził. Niepotrzebnie powiedział Malfoyowi o swoich
podejrzeniach na temat ich stosunków. Jedno nieostrożne zdanie
poruszyło coś, co zbierało się od dłuższego czasu. Najwyraźniej
stosunki Draco i Harry’ego z tego świata miały więcej tajemnic
niż pewne góry.
Gdyby
tylko ugryzł się w język...
–
A jak jest, Harry? Znów znikniesz bez słowa, żeby iść do
przyjaciół? Kim ja, do cholery, dla ciebie jestem? Podnóżkiem,
który możesz zostawić w domu, kiedy przyjdzie ci ochota? Nigdy
więcej, Potter.
–
Uspokój się – Harry złapał go za ramiona i zmusił do
zmierzenia się spojrzeniem. – Pani Granger...
–
Teraz raptem zaczęły cię obchodzić uczucia tej mugolki? – Draco
wykrzywił się dziwnie. – Wykorzystałeś szlamę i porzuciłeś,
gdy przestała być potrzebna. Zmusiłeś mnie do zaopiekowania się
waszą córką, choć Salazar raczy wiedzieć, jak bardzo jej
nienawidzę. I dziś raptem przypomniałeś sobie o istnieniu małej?
Nie mów, że Śmierciożercy przestali stanowić zagrożenie,
widziałem ostatni raport McKinna. A teraz obrażasz mnie, próbując
zmusić do pomocy. Co ty znowu planujesz?
–
Myślałem...
Malfoy
nie miał zamiaru pozwolić sobie przerwać.
–
Myślałeś, że skoro uwielbiam Teddy’ego, to daruję tej małej,
to kim jest? Ona nie ma w sobie krwi Blacków.
–
Ale jest moją córką!
–
I w tym problem.
Harry’ego
zmroziło.
–
W takim razie po co się zgadzałeś? Mogłeś zostawić Sarę na
mojej głowie, zaopiekowałbym się nią. Byłbym jej ojcem.
–
I dałbyś się zabić, żeby ją ochronić – stwierdził za
poważnie Malfoy, mrużąc oczy. – Te twoje bohaterskie zapędy
były obrzydliwe w szkole i nic się od tamtej pory nie zmieniło.
Idiota!
Harry
miał mętlik w głowie. Wyglądało na to, że Harry z tego świata
popełnił masę błędów, których nie dało się już cofnąć.
A
może to wcale nie były błędy?
–
Mam rozumieć, że mi nie pomożesz? – zapytał w końcu,
wyrzucając z głowy rozbiegane myśli. Potrzebował czasu na
przeanalizowanie sytuacji, wiedział jednak, że już go prawie nie
ma. Ile już minęło? Dwadzieścia dwie godziny na pewno. W każdej
chwili zaklęcie mogło się wyczerpać, a wtedy zostanie z
niczym.
Dowiedział
się za niewiele, zbyt mało informacji zdobył. Gdyby ten świat był
inny, mniej poplątany... Wszystko, na co się natknął, było inne
niż zakładali – Hermionie będzie niepocieszona, że jej rady
okazały się zbędne.
–
Kretyn! Zaczynam myśleć, że szlama wykazała się z nas wszystkich
największym rozsądkiem. Ukryła się wystarczająco dobrze, żebyś
nie mógł jej zranić swoją megalomanią.
–
Skończyłeś już? – Krytyczne spojrzenie, jakie Harry rzucił
Malfoyowi, wywołało dokładnie taki efekt jaki oczekiwał. Draco
skrzywił się, odepchnął jego dłonie i zmierzył go wyzywającym
wzrokiem. Jednak zamilkł.
Harry
czuł zbliżający się ból głowy.
–
Czy głupie „tak, pomogę ci” to zbyt wiele? Nie wymagam, żebyś
oddał mi swoją magię, do niczego cię nie zmuszam. Na Merlina,
zadałem ci dziecinnie proste pytanie, a ty robisz takie problemy.
Tak czy nie, Draco?
–
Dlaczego?
–
Draco!
Malfoy
zacisnął usta, ale nadal mierzył Harry’ego zdeterminowanym
spojrzeniem. Nic nie mogło odwieść go od celu.
Harry
nagle zdecydował, że ma to gdzieś. Skoro ten dupek tak upierał
się przy milczeniu, niech tak będzie. Liberum Ars Magica może nie
będzie najszybszym sposobem uzyskania informacji, ale przynajmniej
żaden jasnowłosy kretyn nie doprowadzi go do obłędu.
Coś
w wyrazie jego twarzy musiało zaalarmować Malfoya, bo złapał go
za ramię. Ścisnął i warknął:
–
Nawet nie próbuj! – ostrzegł tonem, który Harry zdążył już
dobrze poznać. Brzmiało to jak warknięcie wkurzonego arystokraty,
silącego się na opanowanie.
Potter
wyszarpnął ramię.
–
Zostaw mnie w spokoju, Malfoy. Mam już dość tej rozmowy. Sam to
powiedziałeś – ta paplanina prowadzi nas donikąd. Nie masz
zamiaru obiecać mi pomocy, a ja nie mogę zaufać ci, ot tak, z
powodu kaprysu.
Nagle
Draco westchnął głęboko.
–
W porządku, Potter. To nie miejsce na takie rozmowy, wracajmy do
domu.
Dopiero
po chwili Harry uświadomił sobie, że zaciskał bezmyślnie dłonie.
Malfoy wyglądał na zamyślonego, przypatrując mu się bezczelnie,
z dziwacznym uśmieszkiem.
Jeśli
to była pułapka, miał niewiele czasu, żeby z niej uciec.
O
ile chciał...
*
* *
Hermiona
dwudziesty czwarty raz zerknęła na wiszący naprzeciwko zegar. Czas
zdawał się poruszać w ślimaczym tempie. Nie mogła już się
doczekać przebudzenia przyjaciela. Ileż on musiał mieć im do
opowiedzenia. W pewnym sensie była wdzięczna Malfoyowi za
wymuszenie takiego, a nie innego warunku.
Opuściła
Harry’ego tylko na dziesięć minut, żeby się przebrać. Kiedy
wróciła do pomieszczenia, pierwsze co zrobiła, to poszukała
wzrokiem Malfoya. Siedział bez słowa przy myśloodsiewni i usuwał
kolejne wspomnienia. Zdawało się, że nawet się stamtąd nie
ruszył ani na chwilę.
–
Nie łatwiej byłoby skorzystać z buteleczek?
Malfoy
rzucił jej jedno, znaczące znaczenie, po czym odwrócił się i
ponownie machnął różdżką.
Hermiona
wzruszyła ramionami i podeszła bliżej. Zawsze fascynowały ją
możliwości myślodsiewni. Jak na magiczne przedmioty wydawały się
zaskakująco dobrze poznane, ale czy na pewno?
Sama
idea analizowania wspomnień w płytkiej misie, ozdobionej ochronnymi
runami oraz wzmacniającymi symbolami była co najmniej frapująca.
Możliwości, jakie otwierała przed właścicielem ciężko określić
– w pewien sposób nie tylko umożliwiała rozwinięcie potencjału
umysłowego, ale również dostrzeżenie analogicznych procesów.
Większość ludzi myślała jednotorowo, od punktu A do punktu B
prowadziła tylko jedna droga, bezpośrednia i najłatwiejsza. To
stąd się brało powiedzenie, że najlepszym wyjściem jest
najprostsze. Wykorzystywanie myślodsiewni pozwalało rozwidlić
drogę na dwa, trzy różne sposoby bądź też przeprowadzić ją
przez kilka punktów pośrednich. Dzięki temu ci, którzy w normalny
sposób nie byliby w stanie dostrzec zależności między różnymi
faktami, dostawali szansę na dorównanie tej nielicznej grupce,
będącej w stanie zanalizować sytuację na wielu
poziomach.
Hermionę
fascynował rezerwuar mocy, zgromadzony w tak niedoskonałym
narzędziu. Ze względu na swe rozmiary i zaklęcia ochronne
myślodsiewnie rzadko wystawiano na widok publiczny. Nigdy nie miałam
okazji przyjrzeć się jej dłużej.
Harry
kiedyś podzielił się z nimi swoimi doświadczeniami w tej kwestii,
kilka lat później sama miała okazję na własnej skórze sprawdzić
działanie myślodsiewni, ale to, co robił Malfoy to zupełnie coś
innego.
Był
właścicielem jednej z nich... fascynujące!
Właściwie
Hermiona nigdy by go o to nie podejrzewała. Myślodsiewnie były
rzadko spotykane, nikt ich nie sprzedawał, o ile nie musiał.
Możliwość zakupu jednej z nich byłaby darem losu, świadczącym o
niesamowitym szczęściu.Poza tym tylko nieliczni czarodzieje mieli
wystarczające środki, umożliwiające w ogóle podjęcie takiej
próby, a po konfiskatach przeprowadzonych przez ministerstwo majątek
Malfoyów bardzo zubożał. Interwencja Harry’ego ochroniła tę
rodzinę przed kompletną ruiną, to prawda, jednak w porównaniu z
zasobami, jakimi dysponowali wcześniej, zostawione im dobra były
zaledwie skromnym ułamkiem. Najwyraźniej myślodsiewnia musiała
zaliczać się do dóbr dziedzicznych, w innym przypadku zostałaby
bez wątpienia skonfiskowana i sprawnie wykorzystana przez
Ministerstwo, tak się to miało z innymi rzeczami, których nie
chroniło prawo rodowe.
Z
tego, co Hermiona wiedziała, Ministerstwo dysponowało tylko jedną
mylodsiewnią, pilnie strzeżoną przez Departament Tajemnic. W
trakcie swojej bogatej kariery urzędniczej dwukrotnie miała okazję
skorzystać z jej pomocy i faktycznie była pod wrażeniem.
Gdyby
mieć taką na własność...
Malfoy
stuknął trzykrotnie o brzeg misy różdżką i wymamrotał coś,
czego nie usłyszała.
–
Skończone?
Szybkie
zerknięcie na zegarek powiedziało jej, że usunięcie wszystkich
wspomnień z myślodsiewni zajęło Malfoyowi prawie pół godziny. Z
tego, co się orientowała, w żadnym razie nie powinno trwać to tak
długo.
–
Gratuluję spostrzegawczości, zaiste nic dziwnego, że zajęłaś te
a nie inne stanowisko.
Kobieta
zignorowała przytyk, uśmiechnęła się do wyglądającego na
wyczerpanego Malfoya i lekkim tonem nagany stwierdziła:
–
W istocie, moje zasługi na tym polu są niezrównane.
Usta
mężczyzny wygięły się ku górze. Przymknął oczy, zanim
Hermiona zdołała zauważyć emocje, jakie się w nich pojawiły.
–
Pewność siebie to czy skromność?
–
Arogancja – odparła w ten sam sposób. Malfoy roześmiał się
kpiąco.
–
Nauki najwyraźniej nie poszły w las.
–
Specyficzny nauczyciel sprawia cuda, Draco. – Hermiona nie wahała
się, złapała go za ramię i energicznie szarpnęła do góry,
pomagając wstać. – Gdybyś nie był takim durniem, poprosiłbyś
o pomoc.
–
Z matkowaniem ci nie do twarzy, Weasley, choć jak mniemam
przynależność do takiej a nie innej rodziny zobowiązuje.
Hermiona
trzymając go mocno w pasie, podprowadziła do fotelu. Malfoy usiadł
już bez jej pomocy.
Skryła
uśmiech, zanim go spostrzegł. Zdawała sobie sprawę, że gdyby nie
zmęczenie Draco w żadnym razie nie pozwoliłby sobie pomóc... choć
równie dobrze mogła być to jedna z jego gierek. Zdążyła już
zauważyć, że gdy brakowało mu argumentów – albo uważał, że
mu brakuje – lubił docinać w brzydki sposób, raniąc tam, gdzie
bolało najdłużej. Gdyby mógł, zachowywałby się sposób,
jakiego po nim oczekiwano.
Może
to był jego dar – wślizgiwał się w obcą skórę, zależnie od
okoliczności i ofiar.
–
Ile wspomnień ukryłeś w myślodsiewni? – zapytała,
wykorzystując sytuację.
–
Więcej niż jesteś w stanie się domyśleć, ale mniej niż byś
oczekiwała.
–
Wymijające odpowiedzi coraz gorzej ci wychodzą, wiesz? W twoim
stwierdzeniu jest wewnętrzna sprzeczność. – Malfoy mrugnął i
Hermiona zrozumiała, że zrobił to specjalnie. Gbur! Ale chyba go
zadowoliła, bo szare oczy błyszczały niezdrowo.– Jak długo masz
zamiar udawać, że wszystko jest w porządku? – Popatrzyła na
niego groźnie, w sposób, który dawno temu podpatrzyła u profesor
McGonagall. – Twoje zaklęcie... wyczerpało się.
Na
jego twarzy nie drgnął żaden mięsień.
–
Gdybyś była w stanie to naprawić, byłbym wdzięczny –
powiedział w końcu, a Hermiona wstrzymała oddech.
Mimo
wątpliwości nie zawahała się, wystarczyła chwila, żeby znów
wyglądał normalnie.
–
Dziękuję – powiedział, jakby trochę wbrew sobie. Zmusił się
do wstania, poprawił szlafrok, w którym pasek nieco się rozluźnił,
i powiedział: – Wybacz na moment, ale muszę się odziać w coś
odpowiedniego. Jeśli jesteś głodna, poproś Skrzypka, na pewno
przygotuje ci coś pysznego. Myślę jednak, że ze śniadaniem
poczekamy na wyczerpanie się mocy zaklęcia Pontopidana. Potter
zapewne będzie umierał z głodu.
Hermiona
zrozumiała, co chciał powiedzieć. Malfoy już zaczął się
asekurować, być może robił to od początku, a ona tego nie
dostrzegła. W pewnym sensie świadomość, że zadba o Harry’ego
najlepiej jak to możliwe, była uspokajająca. Ron zapewne będzie
próbował podważyć ich umowę, Kingsley być może stanąłby po
jego stronie, a Malfoy nie miał zamiaru im na to pozwolić. Nie,
jeśli na szali stała jego kariera zawodowa. Zapewne sięgnie po
każdy możliwy środek, który umożliwi mu zachowanie kontroli nad
sytuacją... ale nie zrani Harry’ego.
Wtedy
dopiero rozpętałoby się piekło – i on o tym wie.
Cokolwiek
by nie powiedzieć o Malfoyu, nie był aż tak głupi, żeby ponownie
wystawiać się na pręgierz opinii publicznej.
Ginny
uśmiechnęła się tak szeroko na widok starannie przyozdobionego
domu, że Teodor bez wahania obiecał sobie w duchu dać skrzatom
dzień wolnego. Zasłużyły.
–
Twoja macocha nie odmówi sobie komentarzy na mój temat, zignoruj
to, proszę – rzuciła cicho jego cudowna narzeczona, gdy podali
swoje różdżki dwóm skrzatom, które z niskim pokłonem przyjęły
cenny zastaw. Ostrożnie umieściły je w przygotowanych skrzynkach i
opieczętowały, po czym odstawiły na chronioną zaklęciami półkę
w głębi szafy. Drzwiczki zamknęły się z uciążliwym zgrzytem.
Niski skrzat, ubrany w miniaturowy żakiet i krótkie spodenki,
machnął dłonią, dokładając kolejne zaklęcie. Z tego, co Ginny
usłyszała od Teodora, w ciągu dwusetek lat nie zdarzyło się
jeszcze, żeby komukolwiek udało się siłą czy podstępem odebrać
tak chronioną różdżkę i zaatakować któregokolwiek z gości.
Każdy zaproszony musiał poddać się tej tradycji, wyjątków nie
było.
Początek
tego zwyczaju sięgał dawnych czasów. Wszystko zaczęło się, gdy
bratobójcze walki o władzę wybiły większą część rodziny i
dopiero gdy zostało zaledwie kilka gałęzi, Elladora z domu
Malfoyów, żona zamordowanego Seviniusa III, ujęła w karby
pozostałych członków rodu Nottów. Jej rządy były twarde i
bezduszne, ale owocne – rodzina szybko wzbogaciła się finansowo,
a restrykcyjne zasady pozwoliły zachować życie pomniejszym
czarodziejom. Od tamtej pory wszystko zmierzało ku lepszemu, a
Nottowie nie mieli zamiaru odchodzić od starych, skutecznych metod
ochrony mienia i życia.
Niski
skrzat, ubrany w miniaturowy żakiet i krótkie spodenki, nie uniósł
głowy, póki Ginny i Teodor nie zbliżyli się do drzwi, które
otworzyły się bezszelestnie. Dopiero gdy znaleźli się w wąskiej
galerii, pełnej rodowych portretów, dziewczyna trochę rozluźniła
się.
Wzdłuż
korytarza biegł podłużny dywan, tłumiący ich kroki. Ginny
domyśliła się, że Teodor prowadzi ją jakąś mniej uczęszczaną
drogą. Zerknęła na niego ukradkiem, starając się, żeby nie
zauważył niepokoju na jej twarzy. Uczestniczyła już w rodzinnych
spotkaniach, ale to miało być pierwsze przyjęcie urodzinowe i co
dużo mówić, denerwowała się. Świadomość, że Elizabeth,
macocha Teodora, zapewne w jakiś głupio wyszukany sposób
skrytykuje każdy jej ruch, wcale nie poprawiała sytuacji.
Mina
mężczyzna mówiła, co myśli na temat złośliwości macochy.
Ginny westchnęła.
–
Dzisiejszy wieczór należy do Romulusa i nic nie może tego
zniszczyć. Postaraj się nad sobą panować.
–
Wiem o tym. – W jego głosie zabrzmiała wyraźnie złość, ale
wystarczyło jedno dotknięcie, żeby spokorniał. Wymowne spojrzenie
obiecało jej, że mężczyzna spróbuje zapanować nad
temperamentem. Ginny to wystarczyło, ścisnęła jego dłoń z
uśmiechem, na widok którego Teodor zaborczo objął ją w pasie,
przyciągając do siebie. – Kusicielka – szepnął do ucha i
roześmiał się na widok podejrzanie spokojnego uśmiechu
narzeczonej. Jabłko Adama poruszało się intrygująco, gdy śmiał
się, z odchyloną do tyłu głową. – Zgoda, moja urocza panno,
masz mnie.
–
Od pierwszej chwili – rzuciła na poły kpiąco, odwracając głowę
i ukrywając przed nim głupiutki uśmiech, który, jak wiedziała,
wykwitł na jej twarzy. Na takie uśmiechy zwykle mówiło się, że
oznaczają szczęście w miłości – cóż, Ginny może nie
interesowała się strojami i właściwą prezencją, może była
głupiutką gąską, która złapała księcia za nogi i nie miała
zamiaru go puścić, ale jedno wiedziała na pewno. Kochała tego
mężczyznę, ot tak po prostu, i nie miała zamiaru nigdy go
oddać.
Tylko
głupcy puszczają swoje szczęście i patrzą, jak odchodzi, a
Ginny, co nawet Elizabeth musiała przyznać (cóż z tego, że
wyznanie to zapewne byłoby trzeba wyciągać z niej mrocznymi,
mugolskimi sposobami, bo na czarodziejskie osoba jej pokroju zapewne
była odporna), głupia nie była na pewno.
Teodor
należał do niej i żadne przytyki przyszłej teściowej, choćby
nie wiadomo jak raniące i szydercze, nie mogły tego zmienić.
–
Romulus będzie nieszczęśliwy, jeśli jego uroczy gość się
spóźni – rzucił lekkim tonem Teodor, kierując narzeczoną w
stronę drzwi, prowadzących wprost na mały korytarzyk niedaleko
jego pokoi. Żył już wystarczająco długo, wiedział więc, że
każda, ale to każda kobieta zawsze musi się odświeżyć przed
publicznym wystąpieniem.
Ginny
cmoknęła go jedynie w policzek na widok małego pokoiku, ze śliczną
toaletką stojącą na wprost drzwi, i po niespełna dwóch minutach,
uśmiechając się delikatnie, z rumieńcami podekscytowania, ujęła
go za ramię i pozwoliła zaprowadzić się do jadali, którą
specjalnie na tę okazję przystosowano do okoliczności.
Rodziny
Teodora nie dało się porównać z Weasleyami. Ci, rozbawieni i
radośni, zapewne bawiliby się uroczo, przekomarzając się i
dogryzając przyjacielsko w tej swojej, swojskiej atmosferze, która
potrafiła złapać każdego na lep bliskości. Rodzina Teodora była
inna pod każdym względem.
Zimna,
oschła, bezduszna. I kalkulująca.
Już
przy wejściu natknęli się na marszczącą czoło ciotkę Gryzeldę,
która wyniośle uniosła dłoń i czekała, z sępim wyrazem twarzy,
póki mężczyzna jej nie ucałuje. Z godnością godną rodu Nottów
rzecz jasna. Przyglądała mu się jastrzębio znad haczykowatego
nosa, który upodabniał ją do olbrzymiego ptaka, otulonego w
najlepszej jakości szaty, wydymające się na wydatnym biuście
matrony. Gryzelda zawsze przypominała mu drapieżnika, czającego
się na najmniejszy choćby powiew strachu ze strony otoczenia.
Była
zimną kobietą, która straciła męża wieki temu, i milczała na
tematy, o jakich nie miała pojęcia. Nie potrzebowała nikogo ani
niczego, pieniądze zgromadzone na krzywdzie i występku zapewniały
jej wszystko co niezbędne, również samotność. Zagadka, której
nikt nie chciał rozwiązać – oto czym się stała.
Teodor
obdarzył ją nieznacznym uśmiechem i przedstawił swoją
narzeczoną. Ginny w pierwszej chwili zmierzyła starszą kobietę
uważnym spojrzeniem i coś zamigotało w jej oczach. Nie co dzień
znajduje się potencjalną sojuszniczkę w rywalizacji z przyszłą
teściową.
Zawahała
się na moment, błyskawicznie oceniając sytuację. Komplement na
jakikolwiek temat związany z ubiorem starszej damą nie mógł
zapewnić jej sympatii, próba nawiązania towarzyskiej konwersacji
na błahe tematy również. Ocenianie wyglądu domu... hm...
Sala
była naprawdę spora, podzielona na kilka mniejszych rejonów,
oddzielonych od siebie zawieszonymi w powietrzu świecami. Płomienie
migotały, dodając blasku kosztownym błyskotkom kobiet. W prawym
rogu znajdowało się coś na kształt jadalni; cztery stoły
oddzielały od siebie zaskakująco skromne dywany, w optymalny sposób
zapewniając sporo miejsca do rozmów. Naprzeciwko ustawiono wygodne
pufy i fotele, pomiędzy którymi znajdowały się małe stoliczki.
Środek zajęły tańczące pary, a pomiędzy gośćmi przewijały
się skrzaty, roznosząc drinki i przekąski.
Nie,
komplementowanie domu nie mogło przysporzyć jej sympatii.
Ginny
zmrużyła oczy.
Dumna,
kobieta była dumniejsza niż hipogryf i zapewne o wiele bardziej
uparta niż one. Jeden błąd wystarczy, żeby zniechęcić ją do
pomocy.
Perły
nabrały mlecznego blasku, gdy ciotka pochyliła się lekko w ich
stronę, z twardym i uważnym spojrzeniem kupca, oceniającego towar
nie najlepszej jakości, wbitym w twarz Ginny.
Wbrew
oczekiwaniom kobiety, panna Weasley nie miała zamiaru się cofać,
śmiało zmierzyła się z jej wzrokiem. Gryzelda skinęła głową,
jakby właśnie tego się spodziewała.
–
Krucha i do niczego jak twoja macocha – podsumowała swoje
obserwacje, zwracając do Teodora, jakby stojąca obok niego kobieta
nie istniała.
Ginny
czuła, że nie ma czasu na wahanie. Atak i odpowiedź, dopiero
później obrona.
–
Z węgla powstaje zarówno grafit jak i diament, madam, a my jesteśmy
tylko ludźmi. Zaślepionymi dumą i aroganckimi – odparowała
jednym tchem, uśmiechając się uroczo. – Szczęśliwymi, dzięki
pieniądzom, które pozwalają uwolnić się od towarzystwa nudnych i
irytujących ludzi, czyż nie tak? Teodorze, zerknij w tamtą stronę.
– Skinięcie było prawie niezauważalne, ale oboje, Gryzelda i
Teodor, od razu rzucili okiem we wskazywanym kierunku. Elizabeth,
wyczuwając ich wzrok, odwróciła twarz w stronę męża. – Twoja
matka nie może się już doczekać chwili, gdy skrytykuje mój brak
gustu w wyborze sukienki na dzisiejszy wieczór. Gdybym ją zawiodła,
nie wybaczyłaby mi do ślubu. – Mrugnęła do niego łobuzersko. –
Pani Gryzeldo, zostawiamy panią już, proszę w samotności
rozkoszować się przyjęciem. Zapewne będzie niezapomniane.
–
Zaszalałaś, dziewczyno – z podziwem mruknął Teodor, gdy
oddalili się od kobiety. – Wiesz, kto to był?
–
Przedstawiłeś nas sobie.
–
Zagrałaś o wszystko, jeśli to był błąd...
–
I tak jestem na straconej pozycji – przerwała mu, z uśmiechem
kiwając głową machającemu do nich małemu kuzynowi Teodora,
którego zdążyła już poznać kilka miesięcy wcześniej. –
Granie pierwszej naiwnej przyprawiłoby mnie o mdłości. I nie
próbuj udawać, że sam zachowałbyś się inaczej.
–
Skomplementowałbym perły – mruknął cicho, a Ginny zachichotała,
wyobrażając sobie pełen politowania wzrok kobiety, jakim bez
wątpienia obdarzyłabym niewydarzonego – jej zdaniem oczywiście –
krewniaka.
–
Na tej sali nie ma nikogo, kto mógłby konkurować ze mną w sprawie
dumy. Wiesz, biedacy już tak mają, walczą o godność i takie
tam.
–
Moja waleczna biedaczka – rzucił kpiąco, ze zmarszczonym czołem
przyglądając się kuzynowi Elladorowi, który gardłował się o
coś ze swoim partnerem. Ciekawe, jak długo potrwa, nim znikną w
ogrodach?
–
Odezwał się zblazowany arystokrata – prychnęła.
–
Przed kompletnym zmanierowaniem uratowała mnie ognista
piękność.
Ginny
uśmiechnęła się uroczo, odgarnęła loczek i rzuciła mu
rozbawione spojrzenie spod rzęs.
–
Pochlebca!
–
Skoro tak mówisz... – Uśmiech na jego twarzy zamarł, gdy
spostrzegł ostrzegawcze spojrzenie macochy. Skinął głową
kobiecie i przywitał się z ojcem.
Ginny
stała u jego boku, przyglądając się w milczeniu wysokiej
blondynce, która mierzyła ją kwaśnym spojrzeniem. Komentarz na
temat rudych osóbek, które nie powinny wkładać takiego odcieniu
brązu, zbyła uroczym uśmiechem.
–
Skrzaty włożyły wiele wysiłku w tak piękne przygotowanie
rezydencji – zagadnęła, odbierając od Teodora kieliszek z
drinkiem. Słowa nie były skierowane do nikogo w szczególności,
ale Elizabeth drgnęła, jakby ją spoliczkowała. Ginny ze spokojem
przyjęła na siebie jej wściekłe spojrzenie i miękko
zaproponowała narzeczonemu złożenie życzeń jubilatowi, na co ten
przystał z ulgą, nie mogąc znieść napiętej atmosfery. Po
wymienieniu kilku uprzejmości, wymknęli się świdrującemu
spojrzeniu kobiety.
–
Sala cała, ofiar w ludziach brak – podsumował z humorem, gdy
zbliżali się do otoczonego dalszymi krewnymi Romulusa.
Kuzyn
uściskał go przyjaźnie, nie krępując się spojrzeniami starszych
członków rodziny.
–
Śliczna wiewióreczko – obdarzył ją równie długim uściskiem
jak Teodora, odsunął się o krok, przyglądając się dziewczynie –
wyglądasz rewelacyjnie. Postawię galeona, że ciotka nie była
zachwycona.
–
Troszeczkę.
Wymienili
uśmiechy, Teodor w międzyczasie przywitał się z resztą krewnych.
Gdy jego narzeczona i kuzyn pogrążyli się w dyskusji, zagadnął
Klemensa Brinxa, trzeciego syna wuja Herberta:
–
Jak sprawy w Ministerstwie? Pawie były dzisiaj bardzo
niespokojne.
Krzaczaste
brwi uniosły się ostrzegawczo, ale mężczyzna zmilczał komentarz.
Zmierzył jedynie Teodora ostrzegawczym spojrzeniem.
Milczeli,
siłując swoją siłę woli.
Nott
nie miał zamiaru ustąpić, zamierzał próbować do skutku.
Szokujące spotkanie z Potterem w domu państwa Weasley pobudziło
jego ciekawość, a zignorowane plotki nagle nabrały znaczenia...
być może nawet większego niż powinny. Kuzyn, starszy
podsekretarz, był jednym z najlepiej poinformowanych pracowników
ministerstwa. To on przekazał mu kilka tygodni wcześniej informację
o sukcesie rozmów z Kervis, mimo że oficjalnie dokumenty
zaakceptowano zaledwie wczoraj. Jeśli ktoś wiedział, co się
działo, to bez wątpienia on.
Klemens
przyglądał mu się uważnie, ważąc coś w myślach, aż w końcu
złapał jego ramię i odsunął się od rozgadanej grupki.
Romulus
rzucił im uśmiech znad ramienia Charis, jasnowłosej uzdrowicielki,
narzeczonej milczącego Waltera Burke’a, i błyskawicznie zajął
rozmową całą trójkę, odciągając ich uwagę od mężczyzn.
Takie rodzinne przyjęcia organizowało się wyłącznie w celach
stricte politycznych. Liczyła się rodzina, interes, a nie wzajemne
animozje.
Różdżki
zostawione pod opieką skrzatów gwarantowały jedynie słowne
ataki.
Kuzyn
udowodnił już nieraz, że można mu ufać, dlatego Teodor pozwolił,
żeby ich spojrzenia się skrzyżowały. Romulusowi wystarczyła
sekunda, zrozumiał, a w jego szerokim uśmiechu pojawiło się coś
znajomo szyderczego, na widok czego Nott poczuł przypływ
ulgi.
Czasami
zaufanie to kwestia świadomości, że obie strony mają coś, czego
potrzebuje ta druga.
–
Wszystko normalnie, pawie mamroczą bez sensu. – Ostrożność w
głosie Brinxa była bardziej znacząca niż oceniające spojrzenia,
jakie rzucał mu ukradkiem.
Nott
rozejrzał się po sali, upewniając się, że nikt nie zwraca na
nich wyraźniejszej uwagi oraz zapewniając sobie czas na znalezienie
sposobu, żeby dotrzeć do kuzyna.
Zamek
tam był, to pewne, brakowało tylko odpowiedniego klucza.
–
Skąd ta pewność? – upewnił się dla zachowania pozorów. Pełne
politowania spojrzenie Klemensa było bardziej okrutne niż wymowne.
– W takim razie obecność Pottera w domu mojej narzeczonej to
przypadek? A młody Malfoy aportujący się tu i tam kolejny? Pawie
doniosły o tylu plotkach, że Vane miałaby problem z ich
wyprodukowaniem.
–
Mylą się.
–
Powtórzysz to Lucjuszowie? – zakpił, sięgając po drinka ze
stolika za nimi i podając drugiego kuzynowi. – Jest bardzo dumny
ze swojej siatki wywiadowczej...
Klemens
przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, ale opanował się szybciej
niż Nott to podejrzewał. Mężczyzna, który swoją pierwszą pracę
dostał dzięki protekcji ojca i błyskawicznie – dzięki wrodzonym
zdolnościom adaptacyjnym – wspiął się tak wysoko, był godnym
przeciwnikiem.
Teodor
obdarzył go nieznacznym uśmieszkiem.
–
Plotki, ciągle te plotki... – Nie wyglądało na to, że Klemens
ma zamiar się poddać. – A w każdej tkwi cząstka prawdy, choćby
zniekształcona. Która więc plotka niesie w sobie więcej prawdy
niż inne?
Klemens
przyjrzał mu się krytycznie, pokręcił głową z lekkim
niedowierzaniem, jakby sam nie był pewien swojej decyzji, po czym
upił łyk drinka, zanim odpowiedział:
–
Nie wiem nic o młodym Malfoyu, może po prostu szuka narzeczonego?
–
Potter zaprzeczył, więc to nie to.
–
Zaprzeczył? – Klemens wyglądał na zszokowanego, usłyszana
wiadomość nie zgadzała się najwyraźniej z posiadanymi przez
niego informacjami. – I, przyznam, krążą po korytarzach plotki,
że Funge kazał się stawić obu w swoim biurze, choć nikt nie wie,
dlaczego minister wygląda na tak zdenerwowanego. Oficjalnie nic nie
wiadomo, choć jednak z asystentek przypadkiem wypaplała, że może
chodzić o cech mistrzów. Jednak to tylko niepotwierdzona plotka –
zaznaczył wyraźnie, obawiając się, że zostanie źle zrozumiany.
– Nie wiadomo, od kogo wyszła ani kto przekazał ją dalej. Znasz
zasady.
–
Źródło nieznane, wiadomość bez znaczenia.
Klemens
zignorował te małe wtrącenie.
–
W każdym razie podpisanie umowy z Kervis wywołało mniej szumu niż
powinno. Po tych wszystkich manifestach, wyjcach i groźbach
spodziewaliśmy się jakiś zamieszek. Ta cisza jest niepokojąca.
–
Przez dwa lata ludzie zdążyli zaakceptować niewygodne fakty. Nowe
tysiąclecie, nowe zasady. – Teodor był jednym z pierwszych
czystokrwistych, który bez wahania poparł rewolucyjny pomysł
Pottera. Nie szanował go jako Wybawcę, ale umiał docenić dobre
plany na przyszłość – a ten był najlepszy.
–
Nie wydaje się. Ministerstwo pozostaje w stanie wzmożonej
czujności, każdy gość jest dokładnie prześwietlony, nie ma
mowy, żeby ktoś niepowołany przedostał się do środka.
–
A co jeśli zaatakują mugoli?
–
To byłoby najgłupsze, co mogliby zrobić. Aurorzy rozniosą ich na
strzępy, a grzywny dobiją. Taki atak byłby kompletnie nierozsądny,
w żaden sposób się nie kalkuluje.
–
Gdyby ci czarodzieje byli rozsądni, zrozumieliby, że tylko
porozumienie z mugolami może zapewnić nam przetrwanie – zauważył
rozsądnie, kiwnięciem odrzucając zaproszenie od Lisy, która
machała do nich z rogu sali.
–
Niektórzy są zbyt młodzi, żeby zrozumieć konsekwencje, inni zbyt
starzy, przywiązani do tradycji. To ich jedyny drogowskaz. Nie
zmienisz ludzi, Teodorze.
–
Jeżeli jednak zostawić im tylko jedną drogę, podążą wzdłuż
niej. A co jeśli Gildia faktycznie zamierza pomóc?
–
Ci starcy pochłonięci własnym światem? Żartujesz, prawda? –
Klemens prychnął z oburzeniem i niedowierzaniem. – Założę się
o galeona, że nawet nie wiedzą, jaki dziś jest dzień. I oni niby
mieliby zainteresować się jakimś projektem Ministerstwa? Czy
wiesz, ile razy proszono – wręcz błagano – o konsultacje?
–
Zawsze odmawiali? – domyślnie dorzucił Teodor.
–
Pół biedy, jeśli odmawiali, człowiek chociaż wiedział na czym
stoi. Ale co zrobić jak sowa wraca z nieotwartym listem, a wysłany
pracownik po odstaniu dobrych paru godzin na zewnątrz wraca z
podkulonym ogonem? Ostrożne z nich dranie, ani razu nie rzucili
uroku na funkcjonariuszy – przyznał po chwili, z odcieniem podziwu
w głosie. – Nawet głupiej grzywny nie szło im wlepić.
–
Faktycznie, podejrzane, gdyby teraz sami wystąpili z inicjatywą –
stwierdził z zastanowieniem Teodor, upił łyk i zamyślił się
przez chwilę. Klemens również milczał, pogrążony w myślach. –
A co jeśli to prawda? Jeżeli w końcu Potterowi i młodemu
Malfoyowi udało się do nich dotrzeć?
–
Nie wiem, Teo, naprawdę nie wiem. To mistrzowie w swojej dziedzinie,
najlepsi z najlepszych. Jeśli oni stanęli po naszej stronie, to
czekają nas kłopoty. Duże kłopoty.
Milczeli,
póki u ich boku nie pojawił się Romulus, obejmując ich ramionami,
przez co ich głowy znalazły się blisko siebie. Kieliszki w
dłoniach drżały ostrzegawczo, ale zaklęcia ochronne, które na
nie rzucono, zapobiegły tragedii. Nic, żaden przedmiot na sali nie
mógł wykorzystany jako broń, rodzice zadbali o to.
–
No, chłopaki, czemu się nie bawicie? Tyle uroczych dam czeka na
wasze zaproszenie do tańca. Zostawcie te poważne tematy na potem –
mówił wesołym tonem. Gdyby nie błysk w oku, łatwo szło się
zwieść.
Klemens
spojrzał na Teodora, a ten na niego, obaj zrozumieli, że to
ostrzeżenie. Ich rozmowa przyciągała za dużą uwagę.
–
Którą damę polecasz? A może pana? – spróbował wypytać go
Nott.
–
Trzy czwarte sali – z uśmiechem zakpił z nich Romulus. – Ciotka
Gryzelda właśnie okrąża Wiewióreczkę, chyba zwietrzyła krew.
Ellador podrywa małą rusałkę Waltera, z czego zarówno jego facet
– jak mu tam, Pluto? – jak i Burke nie są zadowoleni.
–
Pluriasz – uzupełnił Klemens z uśmieszkiem. – Po bogatym
wuju–bankrucie.
–
Eee... – Romulusa najwyraźniej zatkało. – Ciotunia Elizabeth
morduje was wzrokiem od pierwszej chwili...
–
Czyli nic nowego. – Tym razem Teodor nie mógł powstrzymać się
od wtrącenia swoich trzech knutów.
–
Sidony zdążyła się już upić, choć mówiłem jej, żeby nie
mieszała Ognistej z elfami jajami. To fatalne połączenie dla
żołądka. Na szczęście ciotka Calli pomogła jej się ogarnąć,
bo inaczej strach podejść. Wuj Selwyn znów opowiada, jak to
cudownie było podczas pierwszej wojny Voldemorta, więc proszę,
Teo, ucisz go trochę. Uszy już więdną od tych stękań. Chociaż
w moje urodziny mógł dać sobie spokój z tymi przestarzałymi
historiami. I tak nikt ich nie słucha – albo nie chce, co na jedno
wychodzi.
–
Ktoś jeszcze pokazał się z tej lepszej strony?
–
Cecylia próbuje zauroczyć jakiegoś chłystka, zdaje się, że to
ten młodszy syn Lukrecji, któremu załatwili posadę w
ministerstwie. Wy obaj pogrążyliście się w poufnej rozmowie,
której sedna wszyscy zdają się domyślać. Urodziny w rodzinnym
gronie jak zwykle okazały się totalną porażką, a nietrafione
prezenty na pewno nie wynagrodzą straty czasu.
–
Poznałeś Joannę – wytknął mu Klemens. – Pół pokoju zostało
zawalone twoimi, jak to ująłeś, nietrafionymi prezentami, a
zachwycona mina świadczy o tym, że jesteś usatysfakcjonowany
zamieszaniem.
–
Klemensie Brinxie, gdybym nie wiedział, ile masz lat, nazwałbym cię
staruszkiem. Zawsze narzekasz jak wuj Selwyn, zabaw się trochę. –
Błysnął zębami w uśmiechu, ale go nie przekonał.
Brinx
zrzucił z siebie jego ramię, pożegnał się chłodno i podszedł
do swojej narzeczonej, Joanny.
–
Uraziłeś go – stwierdził oczywiste Teodor, obserwując równie
uważnie jak Romulus Klemensa, który poprosił do tańca niziutką
czarnulkę w jasnobłękitnej sukni.
–
Uwielbia to. – Romulus zdawał się mówić to z przekonaniem, ale
coś w łapczywym spojrzeniu, jakim patrzył na mężczyznę,
przeczyło jego słowom. Dopiero po chwili spojrzał na Teodora i
uśmiechnął się. – Klemensa zostaw na mojej głowie, ułagodzę
go, nim minie przyjęcie. Wasza dyskretna rozmówka dotyczyła...?
–
Plotek, kuzynie, tylko plotek.
–
W takim razie powinieneś podzielić się nimi ze mną, nie uważasz?
Jestem mistrzem ploteczek. – Uśmiechnął się łobuzersko, ale
oczy pozostały poważne.
Teodor
po raz któryś w swoim życiu uświadomił sobie, że Romulus, gdyby
tylko chciał, mógłby być kimś naprawdę niebezpiecznym.
Obdarzony urokiem osobistym i charyzmą, miał łatwość zjednywania
sobie ludzi i wyciągania z nich sekretów. Umiał słuchać i
wiedział kiedy powinny paść właściwe słowa. Panował nad nimi
jak inni panują nad magią, a dzięki temu panował nad ludźmi.
Nie, nie manipulował nimi, przynajmniej dotychczas tak nie było.
Z
dziwacznym uczuciem niepokoju Teodor uświadomił sobie, ile w
rzeczywistości wie jego kuzyn, nad iloma sekretami sprawuje pieczę.
Jego tajemnice były niczym w porównaniu z tym, co mógł usłyszeć
od innych członków rodziny. A reszta świata?
Romulus
Nott był niebezpiecznym człowiekiem. Dobrze, że stał po jego
stronie.
–
Nie ma o czym mówić. Informacje okazały się zbyt mętne –
wycofał się sucho, wiedząc, że wystarczy chwila, a jego obrona
zostanie złamana. Kuzyn miał talent do naginania woli ludzi, tak że
w końcu byli przekonani, iż to, co zasugerował im mężczyzna,
jest ich własnym wyborem. Nie miał zamiaru dać się złapać w
pułapkę.
–
Plotki zawsze są mętne; ktoś coś szepnie, drugi nie dosłyszy –
a człowiek się gubi. Myślę, że Draco szukał Pottera, żeby mu
wkopać – rzucił lekko, odsuwając się od Teodora.
–
Skąd...?
–
Podobno mieli małą scysję przed restauracją, a później
podpuścili kilku gości, żartując o swoim narzeczeństwie.
–
Słyszałem już o tym.
Romulus
spojrzał nie niego bez uśmiechu.
–
Pawie Lucjusza są dobre, ale nie dość dobre. Jest jeszcze kilka
rzeczy, których nie odkrył – i, jeśli Merlin da, nigdy ich nie
odkryje.
–
Możesz jaśniej?
–
Nie – rzucił to takim tonem, jakby karcił niegrzeczne dziecko. –
To nie są najważniejsze sprawy w tej chwili. Klemens nie wie
wszystkiego, Lucjusz gubi się we własnych uczuciach do syna i
próbuje przełamać niechęć do mężczyzny, który mu zabrał,
ciebie interesuje tylko prawda, a ja... ja zbieram plotki.
Teodor
nic już z tego nie rozumiał.
–
Po co mi to mówisz?
–
Żebyś przestał grzebać w sprawach, które cię nie dotyczą.
Jeśli Gildia faktycznie postanowiła się wmieszać – a wcale nie
twierdzę, że tak się stało – lepiej nie wchodź jej w drogę.
Wbrew temu, co o nich opowiadają, to nie zniedołężniali starcy,
ale potężni czarodzieje, mistrzowie w swoim fachu. Nie chciałbyś
się im narazić, mogę ci to obiecać. I, na Merlina, przestań
robić taką minę, uśmiechnij się, bo goście zaczną coś
podejrzewać.
–
Nie rozumiem, czemu mi to mówisz.
–
Obaj z Klemensem lubicie grzebać się w sprawach, które was nie
dotyczą. On chociaż ma wymówkę – swoją pracę, ale ty? To, że
Potter lubi rodzinę twojej narzeczonej, nie znaczy, że jego życie
powinno cię obchodzić. Odpuść sobie, ożeń się z Wiewióreczką
i zapomnij, że kiedykolwiek chciałeś mieć coś wspólnego z całym
tym światem. Nie warto.
–
Twierdzisz, że właściciel „Proroka” nie powinien ingerować i
zostawić sprawy tak jak są? Przerzucenie obowiązków na redaktorów
wcale nie jest najlepszym wyjściem, powinieneś o tym wiedzieć
najlepiej.
–
Moje zobowiązania wobec rodziny nie mają tu nic do rzeczy –
odparował Romulus, odetchnął głęboko i odsunął się na bok. –
Rób, jak chcesz, Teo.
–
Rezygnujesz? – To nie podobne do niego.
–
Wiem, kiedy odpuścić, kuzynie. Żeby zrozumieć, musisz się
sparzyć. Jak dziecko.
–
Tak nisko mnie oceniasz?
Romulus
uśmiechnął się ciepło i położył mu dłoń na ramieniu.
–
Wręcz przeciwnie – gdybyś był kimkolwiek innym, nawet nie
próbowałbym czegokolwiek zmienić. Ta ciekawość i umiłowanie
prawdy kiedyś cię zabiją...
–
Przesadzasz,
Teodor
przyglądał się wzruszającemu ramionami kuzynowi, który już nie
tryskał humorem jak przedtem. Czasami zastanawiał się, jak wiele
ukrywa Romulus. Był najmłodszym synem najmłodszej córki, więc
siłą rzeczy nikt nie traktował go poważnie. Jasne włosy,
zapuszczone nieprzyzwoicie długo, w tym starym czystokrwistym stylu,
który tak denerwował niektórych czarodziejów mugolskiego
pochodzenia, pasowały do okrągłej twarzy o słabo zarysowanej
szczęce. Szare oczy, oczy Nottów, zwykle płonęły życiem,
roześmiane, zamyślone, zawsze miały w sobie coś, co przykuwało
uwagę. Nie dało się nie patrzeć w te oczy, po prostu.
–
Po prostu na siebie uważaj. Już niejeden dostał po łapach – i
nie tylko – przez nieostrożną ciekawość. Zostaw sprawy ich
własnemu biegowi – to moja rada. – Teodor spojrzał nie niego w
taki sposób, że Romulus nie mógł się nie roześmiać. – Wiem,
wiem, grzeczne słuchanie poleceń nie jest w twoim stylu. Po prostu
przemyśl to, dobrze?
–
To akurat mogę obiecać.
Teodor
uśmiechnął się do Romulusa, tak szczerze jak tylko potrafił i
kuzyn umiał to docenić. Wskazując na siedzące na niskich pufach
kobiety, błyskawicznie zmienił temat:
–
Wiewióreczka chyba całkiem nieźle sobie radzi z sępem. Nie wiem,
jak ona to robi – cioteczka nawet nie chce na mnie patrzeć.
Nawet
z tej odległości Teodor widział łobuzerski uśmiech na twarzy
narzeczonej. Najwyraźniej rozmowa z ciotką Gryzeldą ją
bawiła.
Romulus
nadal przyglądał się kobietom z dziwnym wyrazem twarzy. Teodor
czuł, że wie w czym rzecz. Ciotka Gryzelda jako jedna z nielicznych
nie dawała się oczarować urokowi kuzyna, mimo że ten próbował
wytrwale już od dłuższego czasu. Nott czuł, że to ma związek z
tą awanturą sprzed lat, kiedy to Romulus niepotrzebnie wylał
wszystkie swoje żale w towarzystwie gości ojca. To, że się nie
lubił z wujem, było oczywiste od lat. Nikt nie znał przyczyny tej
niechęci, ale istniała i utrudniała życie wszystkim wokół.
Dziwnym trafem każda próba normalnej rozmowy tej dwójki kończyła
się małym Armagedonem. Z tego, co Teodor zdążył się
zorientować, wuja nie było nawet na przyjęciu. Ciekawe, czy
wyszedł wcześniej czy po prostu nie przyszedł? A może to ciotka,
jego siostra, miała go zastąpić?
Gryzelda
nie kryła nawet swojej niechęci (ba! Ta kobieta nie kryłaby nawet
swojej niechęci wobec Voldemorta... gdyby rzecz jasna go spotkała)
wobec chrześniaka, więc czemu miałaby się zgadzać na taki
przekręt? Nie ufała Romulusowi, a im bardziej negowała
podobieństwa między nimi, tym bardziej mężczyzna próbował się
do niej zbliżyć. Teodor nie rozumiał, dlaczego tak się działo i
co popychało Romulusa do ciągłych, skazanych na porażkę prób.
A
może te dziwaczne i uciążliwe krążenie wokół siebie było ich
sposobem na wyrażenie swoich uczuć? Romulus zdawał się mieć
niewyczerpaną energię i stale próbował przekonać do siebie
chrzestną, a ona równie uparcie odrzucała wszelkie próby
zawieszenia broni.
Czyżby
wiedziała o czymś, z czego nikt inny nie zdawał sobie sprawy?
Nie,
niemożliwe, uznał po chwili i postanowił ratować narzeczoną,
która nie wyglądała na potrzebującą ratunku.