921

Sztafeta pokoleń Janusz Piechociński nie chciał wchodzić do rządu, ale musiał. Musiał, bo wicepremier to najwyższa funkcja państwowa, jaką może dziś uzyskać PSL i ludowcy po prostu nie mogli sobie pozwolić, by nie sprawował jej ich lider. W dodatku Piechociński przejął po Waldemarze Pawlaku Ministerstwo Gospodarki, choć byłby znacznie lepszym ministrem infrastruktury, tym bardziej że resort Pawlaka w ostatnich latach stał się w dużej mierze “wydmuszką”, pozbawioną realnej władzy. Jednak nowy prezes PSL to kompetentny ekonomista i pracowity polityk, może więc uda mu się zbudować własną pozycję w rządzie, by zrównoważyć dominację ministra finansów, nastawionego na zaciskanie fiskalnej pętli na szyi polskiej gospodarki. Ale mimo sprawowania funkcji rządowych Piechociński będzie przede wszystkim prezesem partii. I miarą jego sukcesu będzie przyszła pozycja PSL na scenie politycznej. Najbliższym testem będą dopiero wybory w roku 2014 – europejskie i samorządowe, a potem w 2015 – prezydenckie i parlamentarne. Ten wyborczy maraton ukształtuje układ sił w polskiej polityce na następne lata, zatem nowy lider ludowców ma co robić. Jego celem jest kilkunastoprocentowe poparcie dla PSL, czyli takie, jakie uzyskuje w wyborach do sejmików wojewódzkich, ale do Sejmu zdarzyło się tylko raz – w 1993 r. Piechociński wie bowiem, że z dotychczasowym poparciem na poziomie 7-8 proc. można mieć w Sejmie co najwyżej klub 30-osobowy, który nie zawsze będzie języczkiem u wagi. Trzeba więc walczyć o klub jak największy, by w przyszłości być realnym partnerem do rządzenia.

Nowy prezes jeszcze w trakcie przedkongresowej kampanii mówił na zjazdach terenowych, że nie chce PSL-u, który miałby twarz Władysława Serafina. Główny bohater “afery taśmowej” symbolizuje bowiem najgorsze tradycje wiejskiej nomenklatury (sam zresztą wywodzi się z PZPR), która w dzisiejszej polityce jest już tylko obciążeniem. Po wyborze Piechociński postanowił więc odnowić oblicze stronnictwa, spychając w cień starych działaczy i otaczając się młodymi, a nawet bardzo młodymi. Wiceprezesami PSL została bowiem czwórka działaczy wychowanych już w III RP: marszałek świętokrzyski Adam Jarubas, marszałek lubelski Krzysztof Hetman (obaj mają po 38 lat), minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz (32 lata) i wiceminister skarbu Urszula Pasławska (35 lat), zaś sekretarzami NKW – wiceminister gospodarki Ilona Antoniszyn-Klik (37 lat) i szef Forum Młodych Ludowców Dariusz Klimczak (32 lata). Na ich tle 52-letni Piechociński wygląda naprawdę wiekowo! To oczywiście nie znaczy, że starzy działacze, o ZSL-owskich korzeniach, poszli całkowicie w odstawkę. Ale spośród nich naprawdę liczyć się będzie tylko Marek Sawicki, który w nowych władzach stronnictwa ma odpowiadać za kontakty z rolnikami. W Naczelnym Komitecie Wykonawczym PSL nie ma natomiast takich postaci, jak Stanisław Żelichowski, Adam Struzik czy Jan Bury. Wszyscy oni zasiadają jeszcze w 106-osobowej Radzie Naczelnej, ale to 20-osobowy NKW prowadzi bieżącą politykę, którą Rada jedynie recenzuje. To chyba największa zmiana w ruchu ludowym od początku lat 90. Ówcześni trzydziestolatkowie z Pawlakiem na czele dziś są już weteranami polskiej polityki i powoli będą odchodzić na emerytury, gdzie wcześniej odesłali swoich dawnych mentorów: Aleksandra Bentkowskiego czy Józefa Zycha. I tak biegnie ta zielona sztafeta pokoleń, gdzie każda kolejna generacja wychowuje swoich następców. Można ludowców nie lubić, można się z nimi nie zgadzać, ale trudno im nie pozazdrościć tej konsekwencji w myśleniu o przyszłości. Wszystkie inne partie mogą się od nich uczyć.

Paweł Siergiejczyk

Ludzie nie mają pieniędzy Takiego spadku konsumpcji nie było od początku transformacji To koniec cudu nad Wisłą – napisał niemiecki dziennik gospodarczy „Handelsblatt” w ubiegłym tygodniu. Państwo, które uznaliśmy za lokomotywę gospodarczą, nie ma już pary, tak to teraz naprawdę wygląda i takie są dane odpowiednika Eurostatu w Polsce - Głównego Urzędu Statystycznego. Kilka dni wcześniej w GUS odbyła się konferencja prasowa. Jej prezes Janusz Witkowski starał się wyjaśnić, że nie ma co ukrywać - dobrze nie jest. Polska gospodarka rośnie coraz wolniej, ale na szczęście rośnie – mówił, omawiając rezultaty trzeciego kwartału br. Ze wzrostem produktu krajowego brutto (PKB), czyli wartością wytworzonych w kraju towarów i usług, jest trochę jak z jazdą samochodem – mówił. - Latem, na suchej, pustej autostradzie możemy bez obaw mknąć z prędkością 140 km na godzinę, niektórzy uważają nawet, że jeszcze szybciej. Zimą, na zaśnieżonej i oblodzonej drodze, taka prędkość byłaby szaleństwem. Po prostu nie da się tak jechać. Inaczej mówiąc, ważne są warunki zewnętrzne. A te w gospodarce światowej są trudne. Można śmiało powiedzieć – zimowe – próbował wyjaśnić, dlaczego w trzecim kwartale br. PKB był tylko o 1,4 proc. większy niż przed rokiem, podczas gdy w drugim - o 2,3 proc., a w pierwszym - o 3,6 proc. Analityk Tadeusz Chrościcki zauważył, że porównując trzeci kwartał tego roku do trzeciego kwartału roku ubiegłego, spadek spożycia indywidualnego jest wyjątkowy – nienotowany od początku transformacji! Wzrost wynosi tylko 0,1 proc., mieści się więc w granicach błędu statystycznego.

Polityka fiskalna i monetarna przyczyną stagnacji Hamowanie polskiej gospodarki w trzecim kwartale było ostre, niska dynamika wzrostu PKB prawdopodobnie utrzyma się dłużej – uważa Andrzej Kaźmierczak z Rady Polityki Pieniężnej. Oczekiwanie na jakąś odczuwalną poprawę, w krótkim i średnim okresie czasu jest złudne. Ożywienie w Polsce może spowodować poprawa sytuacji w strefie euro. Czytelnicy „Naszej Polski” wiedzą, że co będzie się działo w Eurolandzie to ruletka, wróżenia z fusów. Kaźmierczak widzi jeszcze ewentualną szansę ożywienia w tym, że aktywność gospodarcza lubi cykliczność: tak już jest, że po okresach spadku następują okresy wzrostu. W gospodarce działają czasem takie czynniki prowzrostowe – mówił. W Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych szukają winnych w kraju: nie oszukujmy się, dane za trzy kwartały br. pokazują wręcz dramatyczny spadek dynamiki ogólnego spożycia i dynamiki PKB, ta stagnacja spowodowana została restrykcyjną polityką fiskalną i monetarną forsowaną u nas, w warunkach osłabienia koniunktury światowej. Eksperci spodziewali się, że mimo tej „oblodzonej drogi”, poza granicami Polski, o której mówił prezes Witkowski, wyniki gospodarcze będą jednak lepsze.

Triumwirat: Tusk - Rostowski- Budzanowski Kiedy następuje tak szybki, z jakim mamy teraz do czynienia, spadek spożycia indywidualnego, są tego różne przyczyny. Pokłosiem jest radykalizacja nastrojów społecznych, ludzie boją się o przyszłość, przytłoczeni są bezradnością i bezsilnością wobec problemów, rodzi się lęk, dążenie do zmiany sytuacji. Przyczyną są wysokie podatki, realnie spadające zarobki i świadczenia społeczne, wysoka inflacja, coraz trudniej dostępne kredyty i obciążenia ich spłatami. W Unii Europejskiej nie dzieje się najlepiej, chociaż Amerykanie podobno wychodzą z kryzysu, ale rząd nie może o całe zło obwiniać tzw. czynniki obiektywne. W kraju za gospodarkę odpowiada przedziwny triumwirat: Tusk- Rostowski-Budzanowski. Przypomnijmy, że premier Donald Tusk z zawodu jest historykiem (praca magisterska Tuska dotyczyła „kształtowania się legendy Józefa Piłsudskiego w przedwojennych czasopismach”), nic to – można byłoby powiedzieć, gdyby wokół siebie skupił ministrów – fachowców, jednakże tak nie jest. W triumwiracie znajdują się: minister finansów Jacek Rostowski, bez jakichkolwiek naukowych tytułów z zakresu ekonomii oraz minister skarbu Mikołaj Budzanowski zafascynowany władczynią starożytnego Egiptu z XVIII dynastii okresu Nowego Państwa, stąd tytuł jego dysertacji: „Nisze kulturowe na górnym tarasie świątyni Hatszepsut w Dei el- Bahari...”. Nie dodajemy do wymienionej trójki Waldemara Pawlaka do niedawna wicepremiera i ministra gospodarki, absolwenta Wydziału Samochodów i Maszyn Rolniczych Politechniki Warszawskiej, pasjonata Internetu.  On – twierdzą zgodnie teraz wszystkie media, z hasłem huzia na niego - w rządzie nie miał nic do powiedzenia, wsławił się tylko podpisaniem złej umowy gazowej z Rosją na długie lata – wypominają Pawlakowi gazety – po co? Mamy przecież mieć gaz z łupków. Platforma Obywatelska wiąże nadzieję z nowo wybranym prezesem Polskiego Stronnictwa Ludowego Januszem Piechocińskim, który po droczeniu się przyjął po Pawlaku tekę wicepremiera i ministra gospodarki. Prawo i Sprawiedliwość oceniło, że PO o wiele łatwiej będzie sterować Piechocińskim niż  kutym na cztery nogi Pawlakiem.

W 2013 r. otrzemy się o recesję Prezes GUS uważa, że jeśli chodzi o przyszły rok „nie można wykluczyć pojawienia się ujemnych dynamik PKB”, zwłaszcza w pierwszym i drugim kwartale. Witkowski ma jednak nadzieję, że w br. wzrost PKB osiągnie 2,5 proc., co jest zapisane w ustawie budżetowej, „bo czwarty kwartał br. musi być lepszy niż trzeci”. W każdym taki scenariusz jest niewykluczony. Powinno być lepiej niż się teraz niektórym wydaje – dodał. Ale szybko powrócił do tonu minorowego, gdy analizując sytuację, jeszcze raz wspomniał, że ujemna dynamika PKB, w ujęciu kwartalnym, według prognoz GUS, przesunie się na przyszły rok. Możliwe, że w pierwszym kwartale otrzemy się o recesję, zjedziemy na minus. Drugi kwartał 2013 r. też w prognozach nie wygląda dobrze. Maleje eksport, minimalnie w tej chwili jeszcze utrzymujący się na plusie, który razem z popytem wewnętrznym spory czas trzymał wzrost gospodarczy. Te koniki pociągowe się zużyły. Import już spadł poniżej zera. A spadek zapotrzebowania na import jest sygnałem kurczącej się gospodarki, malejących inwestycji i malejącej konsumpcji. Jeśli tak się dzieje, światła w tunelu nie widać. Grudzień pokaże dalszy wzrost bezrobocia, tak jest zazwyczaj w końcu roku. W GUS oceniają, że na koniec roku stopa bezrobocia, która ciągle rośnie, nie powinna jednak przekroczyć 13 proc. Bezrobocie w Polsce mamy duże, co by było, gdyby do Polski powróciło ponad 2 mln ludzi, którzy wyjechali pracować za granicą? Moce produkcyjne są niewykorzystane, więc nie ma co inwestować, bo po co? Przychody spadają, przedsiębiorstwa szukają możliwości cięcia kosztów, gdzie się tylko da, zmniejszają zatrudnienie. Witkowski przyznał, że nie ma rady, odbiciem słabnącej gospodarki w przyszłym roku będzie jeszcze gorsza sytuacja na rynku pracy.

Oby to było tylko „krakanie” Jak już zauważyliśmy, nie tylko dane GUS „kraczą”. Tzw. indeks biznesu Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych sugeruje, że spowolnienie gospodarcze w Polsce w przyszłym roku nie będzie mniejsze niż w 2009 r., kiedy PKB wzrósł zaledwie o 1,6 proc., ale tym razem źródłem hamowania jest w mniejszym stopniu kryzys gospodarki na świecie, który przebiega łagodniej niż wówczas, lecz załamanie popytu wewnętrznego. Kaźmierczak z Rady Polityki Pieniężnej podkreśla, że inwestycje publiczne wspomagane środkami unijnymi są w zastoju, mają przyrost zerowy. Bardzo źle dzieje się z inwestycjami sektora prywatnych przedsiębiorstw. Tam notujemy już ponad 5-proc. spadek. Założenie wzrostu dynamiki PKB na przyszły rok w wysokości 2,2 proc. jest zdaniem przedstawiciela RPP zbyt optymistyczne i plan budżetowy na rok przyszły trzeba będzie rewidować w dół. W przyszłym roku wzrost gospodarczy jednak będzie chyba powyżej 1 proc. – ocenił, odganiając myśl, że PKB mógłby okazać się w 2013 r. zerowy. W żadnym razie 1 proc. wzrost nie może nas zadawalać, gdyż oznacza stagnację. Wzrost dochodu narodowego o 1 proc. jest wzrostem niemal niezauważalnym, niczym innym jak utrwaleniem naszego zacofania, dystansu ekonomicznego do innych krajów europejskich. Wiesława Mazur

Bój o pomnik żołnierzy NSZ Na początku listopada Sejm przyjętą uchwałą uczcił pamięć Narodowych Sił Zbrojnych. Tymczasem w stolicy trwa walka o powstanie pomnika oddającego hołd tej niezłomnej w walce o Polskę formacji. Klub radnych PiS dzielnicy Śródmieście całkowicie popiera inicjatywę budowy pomnika Narodowych Sił Zbrojnych. Tymczasem radni z PO i Ruchu Palikota wraz z wiceburmistrzem Śródmieścia Krzysztofem Czubaszkiem (PO) sprzeciwiają się jej. - Ten pomnik Warszawie jest potrzebny. Wiele osób, szczególnie młodsza część warszawskiego społeczeństwa, ciągle ma za mało wiedzy na temat Narodowych Sił Zbrojnych, o których powstało wiele negatywnych mitów. A przecież historia tej formacji i jej wybitnych postaci, którą na ostatniej sesji Rady Dzielnicy Śródmieście przedstawił prof. Żaryn, jest niezwykle piękna – mówi w rozmowie z „NP”  Paweł Puławski, radny Śródmieścia z klubu PiS. Dodaje, że prof. Żaryn, który stoi na czele stowarzyszenia powołanego na rzecz budowy wspomnianego pomnika,  przybliżył radnym Śródmieścia zasługi NSZ oraz uzasadnił budowę pomnika na Powiślu. - Przypomniał, że jeszcze żyją nieliczni żołnierze NSZ i budowa pomnika jest swoistym symbolem oraz zadośćuczynieniem wszystkich krzywd, również prześladowania w okresie PRL-u oraz ważnym podsumowaniem i ukoronowaniem ich życiowej drogi – relacjonuje radny Puławski.
Sprzeciw radnych PO i Ruchu Palikota Pomnik miałby powstać w okolicy skrzyżowania ul. Rozbrat z al. ks. Józefa Stanka, na terenie Parku marsz. Edwarda Rydza-Śmigłego, po wschodniej stronie ul. Rozbrat. Zgodnie z planami stanowiłby on swoistą  kompozycję wraz z otaczającym go terenem zieleni. Na tle znajdujących się na tym terenie drzew znalazłaby  się płaskorzeźba przedstawiająca żołnierzy wychodzących z lasu. Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa pozytywnie zaopiniowała tę propozycję. Obiecała nawet 50 tys. zł na ten cel. Pozostałe środki finansowe miałyby pochodzić z darowizn od osób fizycznych, a także organizacji pozarządowych i samorządowych. Zgoda ze strony władz Warszawy co do dokładnego miejsca powstania tego pomnika została już wyrażona. Tak zdecydowała Rada Miasta Warszawy, przyjmując projekt uchwały w tej sprawie, a potwierdził ją sam wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz.  Projekt Rady Miasta Warszawy został skierowany do zaopiniowania przez śródmiejskich radnych. Jednak na ostatniej Sesji Rady Dzielnicy Śródmieście, radni PO i Ruchu Palikota, wyrazili swój sprzeciw wobec powstania pomnika i ostatecznie Rada Dzielnicy Śródmieście negatywnie zaopiniowała  projekt. Klub radych PiS, przewidując wynik głosowania, bezskutecznie domagał się zdjęcia z porządku obrad  punktu dotyczącego  tej sprawy)po to, żeby nie dopuścić  do przyjęcia negatywnego zaopiniowania. Radni z klubu PiS chcieli uniknąć sytuacji, w której przeciwnicy uhonorowania żołnierzy NSZ, podpieraliby  się negatywnym opinią śródmiejskich radnych.  - Z moich informacji wynika, że PO chce się wycofać z wcześniejszej zgody na budowę tego pomnika. Podobno decyzje idą z samej góry tj. od władz naczelnych PO. Opinia Rady jest jedynie jednym, ale dość istotnym elementem gry, której celem jest całkowite pogrzebanie inicjatywy budowy tego pomnika. Teraz miasto ma dodatkowy argument w postaci negatywnej opinii Rady Dzielnicy – zauważa radny Paweł Puławski. Co więcej, jak dowiedziała się „NP” Zarząd Dzielnicy Śródmieścia przygotował uchwałę przekazaną pod obrady Rady Dzielnicy Śródmieście, w której stwierdzono, że Rada Dzielnicy Śródmieście opiniuje negatywnie projekt uchwały Rady m.st. Warszawy w sprawie pomnika Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych. Wniosek z tego, że głosowanie radnych było tylko formalnością, zwłaszcza, że zdecydowana większość projektów uchwał, nad którymi mają głosować śródmiejscy radni zawiera zapis, że Rada Dzielnicy Śródmieścia opiniuje pozytywnie dany projekt uchwały m. st. Warszawy.
Będą walczyć do końca Nie tylko radni PO i Ruchu Palikota wyrażają swoją niechęć wobec NSZ, ale także wiceburmistrz Śródmieścia Krzysztof Czubaszek (PO). W udzielonej wypowiedzi dla warszawskiego wydania „Gazety Wyborczej”  stwierdził, że „NSZ była formacją ksenofobiczną, anysystemową, przesiąkniętą antysemityzmem”. Reakcja Klubu Radnych PiS dzielnicy Śródmieście była natychmiastowa. Wystosowano pismo  do Krzysztofa Czubaszka wyrażające oburzenie radnych tymi wręcz haniebnymi słowami wiceburmistrza Śródmieścia. „Tego typu niesprawiedliwe, przepełnione uprzedzeniami do Żołnierzy, drugiej pod względem liczebności organizacji niepodległościowej czasów okupacji, stwierdzenia są nieadekwatne do powagi i godności stanowiska Zastępcy Burmistrza. Nie przystoi, aby reprezentujący Zarząd Dzielnicy Pan Krzysztof Czubaszek wydawał tego typu osądy na temat naszych Rodaków, którzy w obronie Ojczyzny, w walce z okupantami, oddali swoje życie” - napisali radni Klubu PiS, stwierdzając, że „Pan Krzysztof Czubaszek nie spełnia elementarnych kwalifikacji do reprezentowania mieszkańców Śródmieścia i powinien zaprzestać pełnić funkcję Zastępcy Burmistrza naszej Dzielnicy”.  Klub domagał się w trybie pilnym wyjaśnień.  Wiceburmistrz Śródmieścia stwierdził, że wypowiadając się dla „Gazety Wyborczej” zabierał głos jako... osoba niepubliczna i była to jego prywatna, luźna opinia, a nie stanowisko Zarządu Dzielnicy Śródmieście. Tymczasem inicjatorzy powstania pomnika NZS, mimo wydanej początkowo zgody, spotykają się z oporem ze strony urzędników, którzy proponują żeby np. pomnik przesunąć o  20  metrów. - Mam wrażenie, że mamy do czynienia z wyszukiwaniem różnych pretekstów do tego żeby powiedzieć „nie” budowie tego pomnika – mówi „NP” Olga  Johann, wiceprzewodnicząca Rady m. st. Warszawy (PiS).  - Boleję nad tym ale moim zdaniem za obecnych rządów i prezydentury Hanny Gronkiewicz Waltz w Warszawie nie dojdzie do realizacji inwestycji i budowy tego wspaniałego i pięknego monumentu. Świadczy to również o tym, że nie ma zgody władz na odkłamanie naszej historii jak też oddanie sprawiedliwości oraz właściwego hołdu Polskim Żołnierzom Narodowych Sił Zbrojnych – wyznaje radny Puławski. Sprawą budowy pomnika NSZ w grudniu ma zająć się w czasie grudniowej sesji Rada Miasta Warszawy. Olga Johann podkreśla, że nawet jeśli radni PO i Ruchu Palikota wyrażą swój sprzeciw, klub PiS nie zrezygnuje z walki o powstanie tego pomnika, zwłaszcza że Sejm ostatnio przyjął uchwałę honorującą  Narodowe Siły Zbrojne. Magdalena Kowalewska

A oni nadal swoje Obrzydzanie i straszenie Polaków PiS-em i oczywiście Jarosławem Kaczyńskim, należy do stałego repertuaru Platformy Obywatelskiej i zaprzyjaźnionych z nią mediów. Trwa to nieprzerwanie od 2005 roku, a teraz mamy jakby kolejne apogeum. Informację o tym, że aktor Marian Opania odrzucił propozycję zagrania roli śp. Lecha Kaczyńskiego w filmie Antoniego Krauzego o katastrofie smoleńskiej, zamieściły z satysfakcją wszystkie media. Jako osoba myśląca - powiedział Opania - nie mogę zgodzić się z czymś takim, czyli zagraniem roli w filmie, który ukazuje zamach jako przyczynę tragedii smoleńskiej. W tej wypowiedzi najbardziej zwraca uwagę sformułowanie „osoba myśląca”, co już samo w sobie jest wyzwaniem, gdy chodzi o aktora wypowiadającego się na aktualne trudne tematy. Przypomina się Kazimierz Dejmek, który na bojkot aktorów w stanie wojennym przypomniał brutalnie, od czego jest aktor, a od czego pewna część ciała. Tylko że wtedy bojkotujący media publiczne aktorzy mieli więcej odwagi cywilnej niż dziś. Oczywiście Opania, jak twierdzi, szanował śp. Lecha Kaczyńskiego, ale tego drugiego, Jarosława, uważa za postać „wątpliwą moralnie”. No a sam zamach? Jaki zamach, oponuje Opania, zamach nie leżał w niczyim interesie, to wynik bałaganu w naszych i rosyjskich służbach. Czy można już dziś mówić o bałaganie w rosyjskich służbach? Chyba Opania nie przemyślał jednak tej wypowiedzi. Ona wyraźnie godzi w tak dobrą atmosferę polsko-rosyjskich stosunków. A wracając do roli w filmie, czy można wymagać od aktora - sympatyka Platformy, aby zagrał znienawidzoną postać śp. Lecha Kaczyńskiego. Na pewno nie. To byłoby zbyt duże poświęcenie. Od żadnego polskiego aktora nie można tego wymagać. Prędzej by zagrali Adolfa albo jeszcze lepiej wujka Stalina. Najważniejsze, że kolejny celebryta kupił oficjalną „narrację” o tym, co wydarzyło się w Smoleńsku. Odrzucił propozycję roli filmowej, skrytykował „kaczora”, zachowując tym samym wstęp na salony. A może byłaby to rola jego życia? Zaraz po tym „niusie” mamy następny. Kaczyński i Ziobro, czarne charaktery III RP, mają stanąć przed Trybunałem Stanu. Taki wniosek wypichciła Platforma przy wsparciu swoich koalicjantów. „Szwarccharaktery” przekroczyły swoje uprawnienia i naruszyły podstawowe normy prawa, w tym także konstytucji - brzmi fragment wniosku pisanego w tym samym czasie, gdy Jarosław Kaczyński negocjował z Brytyjczykami poparcie dla polskich postulatów na szczycie w Brukseli. Nic to, że tzw. niezależna prokuratura umorzyła wszystkie sprawy, a tzw. komisja naciskowa nie dopatrzyła się złamania prawa. Za to zresztą salon „podziękował” posłowi Andrzejowi Czumie, choć większa krzywda mu się nie stała, skoro dostał stanowisko doradcy u obecnego ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. I pomyśleć, że obecną władzę zawdzięcza Platforma właśnie Jarosławowi Kaczyńskiemu, który w 2007 roku, nie mogąc sobie poradzić z koalicjantami, po utracie większości parlamentarnej, oddał demokratycznie władzę, doprowadzając do przyspieszonych wyborów zakończonych sukcesem Platformy. Decyzję tę zaakceptował demokratycznie prezydent Lech Kaczyński. Tak postąpili ludzie, którzy mieli wtedy w swoich rękach pełnię konstytucyjnej władzy. Czy takie demokratyczne przekazanie władzy byłoby możliwe w przypadku ekipy Tuska? Wiele osób do dziś ma pretensję do braci Kaczyńskich, że nie ocenili należycie przeciwnika, który cofnął nas, wraz z całą III RP, w głębokie lata komuny. Dziś policja, jak kiedyś ZOMO, strzela w gęsty tłum, nie bacząc na żadne konsekwencje. I nikt nie protestuje. Nawet nie wiemy, czy byli ranni wśród uczestników marszu.

W prawicowej publicystyce zaczyna dominować pogląd, że ta ekipa dobrowolnie władzy nie odda. Zrobi wszystko, żeby ją utrzymać. Będzie szukać kolejnych pretekstów, aby dokręcić śrubę, uszczelnić system, pogłębić atmosferę zagrożenia zamachami terrorystycznymi, zapędami dyktatorskimi opozycji, sytuacją międzynarodową, kryzysem, itd. Opinie takie forsują główne media. I nic dziwnego, bo ta pierwsza i bardzo bogata władza ma w Polsce może najwięcej do stracenia. W miejsce III RP na naszych oczach powstała jakaś hybryda państwa zbliżona do standardów białoruskich i ruskich. Jej aktem założycielskim stało się „smoleńskie kłamstwo”, tak jak „kłamstwo katyńskie” było aktem założycielskim PRL-u. Nie wolno zadawać pytań o bezpośrednie przyczyny katastrofy smoleńskiej, bo prawda o tej straszliwej tragedii nie może być ujawniona. Władza zabrnęła tak daleko, że nie może już sama wycofać się z tej drogi. Potwierdzenie się wersji zamachu odebrałoby rządzącym nie tylko legitymację do sprawowania władzy, ale czyniłoby ich współwinnymi zatajenia tragedii. To ogromny dramat dla Polski, bo nie wiadomo, czym i jak się to skończy.

Wojciech Reszczyński

Rozmowa z prof. Andrzejem Nowakiem, ustępującym redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Arcana”. We wstępie do 108 numeru „Arcanów” prof. Andrzej Nowak i prof. Maciej Urbanowski ogłosili swoje odejście ze ścisłej redakcji Dwumiesięcznika przekazując prowadzenie pisma profesorowi Krzysztofowi Szczerskiemu i Janowi Filipowi Staniłce. Jest więc poniższy wywiad ostatnią rozmową z prof. Andrzejem Nowakiem jako redaktorem naczelnym pisma. Rozmowa dotyczy nie tylko „Arcanów”, ale i dalszych planów Profesora oraz Wydawnictwa ARCANA.

Portal ARCANA: Panie Profesorze, w polskiej tradycji sukcesja i dziedziczenie tronu rzadko przebiegało sprawnie, bywało wręcz dramatycznie. Jak to będzie wyglądało w przypadku „Arcanów”? Prof. Andrzej Nowak: Aby pozostać w konwencji historycznego żartu, muszę przyznać, że trudno mi jest odnaleźć się w roli monarchy. Rzeczywiście w historii Polski sukcesje wyznaczone przez żyjącego monarchę zawsze łączyły się z poważnymi problemami. Pisma rządzą się jednak innymi prawami niż Rzeczpospolita czy państwo w ogóle. Demokracja nie jest raczej – to tak odchodząc od porównań z monarchią – najwłaściwszym sposobem funkcjonowania redakcji pism, ale też na pewno absolutyzm nie był tym, co charakteryzowało „Arcana”. Od kilku już lat rozmawialiśmy z prof. Maciejem Urbanowskim, z którym w ostatnich latach prowadziliśmy „Arcana”, o potrzebie odnowienia naszego środowiska. Potrzebni są nowi autorzy, nowe idee: aby dotrzeć do nowych Czytelników nie roniąc – jak o tym piszemy we wstępie – żadnego z dotychczasowych. Chodzi nam o to, żeby nasze pismo, kontynuując to, co robiło do tej pory, dodało do tego tematy, sposób wypowiadania się, język, które będą zrozumiałe i atrakcyjne dla ludzi, do których my być może nie umieliśmy dotrzeć. Zmiana będzie – jestem o tym przekonany – ożywcza, pomocna dla zwiększenia znaczenia „Arcanów”. I to byłby jeden z największych naszych sukcesów. Problemem wielu redakcji jest to, że od pewnego czasu zaczynają one funkcjonować siłą inercji, a redaktorzy nie potrafią rozstać się ze swoją funkcją. W tym pisma najwybitniejsze, nawet takie jak „Kultura” paryska, wchodziły w taką fazę, kiedy – mówiąc brutalnie – nie były już potrzebne, były pismami dużo gorszymi niż w swoich najlepszych czasach, a jednak trwały siłą rozpędu, do śmierci redaktora. Ta niedobra faza istnienia pism jest dla nas przestrogą. Mam nadzieję, żeśmy tego etapu nie osiągnęli, że „Arcana” przez osiemnaście lat istnienia, a zwłaszcza w ostatnich latach, nie weszły w taką fazę starczą, fazę zgrzybienia. I nie chcieliśmy, by stało się to udziałem „Arcanów”. Mieliśmy taką obawę, że osobiste i ambicjonalne przywiązanie do pisma, którego prowadzenie daje nam ogromną satysfakcję, wprawić może kiedyś Dwumiesięcznik w marazm. Sprawne przeprowadzenie dobrej zmiany, może pokazać nam samym, naszym Czytelnikom, także innym pismom, a może nawet niektórym instytucjom, że warto rozważyć poważnie problem ciągłości i kwestię następstwa.

Pamiętam słowa testamentu Prymasa Tysiąclecia, który odchodząc mówił, że „człowiek, któremu się wydawało, że coś zrobił, musi odejść, żeby ludzie wiedzieli, że w Polsce tylko sam Bóg – quis ut Deus. On dalej jest mocny w Polsce, ludzie są słabi. Takie są dzieje i myśli Boże. W Polsce nie ma wielkich ludzi, wszyscy są na służbie […]”. Oczywiście nie porównuję tutaj funkcji „Arcanów”, małego pisma, do wielkiej roli, jaką pełnił Prymas Tysiąclecia. Chodzi mi o przypomnienie, także sobie, że jest coś dużo większego od naszego indywidualnego ego. Sprawa, której służymy, i nie tylko „Arcana” mam tu na myśli, powinna mieć charakter sztafety wielopokoleniowej, w której jesteśmy tylko jedną zmianą. Za nami powinny iść następne. Za jakiś czas ci, którzy od nas przejmują „Arcana” powinni je oddać następnym, młodszym ludziom, bo tak jest urządzony ten świat. Zaszczytu prowadzenia pisma przez osiemnaście lat nikt nam przecież nie zabierze, pieniędzy z tego nie mieliśmy żadnych, przyjemności – mnóstwo. Ale prawdziwa wartość była (mam nadzieję, że była!) w tym, co udało się dla Polski zrobić. Co będzie, kiedy już nie będę redaktorem? To jest próba przełamania tego strachu, powiedzenia sobie „będzie dobrze”, a inny (i to nieprzypadkowy inny, tylko znakomity następca) poprowadzi pismo w dalszy czas. Zależy nam na tym, by ulepszone „Arcana” dotarły do większej liczby ludzi.

Portal ARCANA: O profesorze Krzysztofie Szczerskim nieraz pan profesor wyrażał się z uznaniem. Pamiętamy wrześniowy wywiad z, wtedy jeszcze kandydatem, na posła Rzeczypospolitej Polskiej. Wybitny naukowiec i bardzo pracowity parlamentarzysta – jednak nie historyk. Co w takim razie z obecnością Klio w „Arcanach”? Maciek Urbanowski i ja, czyli dwaj odchodzący redaktorzy, mamy pewne oczekiwania. Z jednej strony zależy nam, aby pismo nie straciło dotychczasowych Czytelników, a wiadomo, że historia była ważnym punktem odniesienia dla Czytelników „Arcanów”. Szukali oni opracowań źródłowych czy tekstów historycznych poświęconych ważnym tematom, nie tylko z historii najnowszej, ale także z tej dawniejszej. Pod tym względem możemy czuć się całkowicie spokojni, gdyż w redakcji zostaje dwóch ludzi, do których mam absolutne zaufanie w tej sprawie i nie tylko ja, jako historyk, ale – czego jestem pewien – także Czytelnicy. Mam tutaj na myśli przede wszystkim Henryka Głębockiego i Bogdana Gancarza, którzy w redakcji są od lat. Z nazwiskiem Henryka Głębockiego wiążą się – jak sądzę – najważniejsze publikacje historyczne w „Arcanach”, zarówno te dotyczące wieków XVIII i XIX jak i współczesne. Przypomnę: listy Stanisława Augusta Poniatowskiego wydobyte z archiwów rosyjskich czy raptularz z podróży na Wschód Juliusza Słowackiego, „Jak znaleźć numer telefonu na Kreml?” czy zapis rozmów Jacka Kuronia w czasie przesłuchań przez SB. Obecność Henryka w redakcji powinna rozwiać wszelkie wątpliwości co do obecności historii w „Arcanach”. Czy ilościowo to będzie ten sam udział? Być może on się troszkę ograniczy.

Portal ARCANA: Dlaczego? Trudność polega na tym, że chcemy dodać do pisma nowe tematy, nie rezygnując z tego, co było dobre w dotychczasowych „Arcanach”. Tą wartością dodaną mogłoby być spojrzenie na współczesne stosunki międzynarodowe. Wiedza profesora Szczerskiego jest tutaj ogromna, jestem przekonany, że wśród polityków polskich jest to wiedza największa. W zakresie możliwości i ograniczeń UE, kulis jej działania, zagrożeń czy szans ze strony unijnej biurokracji – nowy naczelny „Arcanów” jak mało kto w Polsce potrafi poszukiwać w tym labiryncie możliwości realizowania polskiego interesu narodowego, a kiedy trzeba – wskazać jasno polskie non possumus. Perspektywa profesora Szczerskiego pochodzi nie tylko z doświadczenia, ale przede wszystkim z badań naukowych. Przypomnę, że rozprawa habilitacyjna na taki właśnie temat – jakkolwiek to paradoksalnie zabrzmi – zdobyła nagrodę prezesa rady ministrów (czyli Donalda Tuska!) w roku 2011. Tutaj nie będziemy wypinali piersi z powodu otrzymania nagrody tego premiera, tylko chcę potwierdzić swoje przekonanie, że w osobie nowego redaktora naczelnego „Arcana” zyskują człowieka, który umie odsłaniać mechanizmy europejskie i światowe, w które Polska jest głęboko wpleciona. Pod tym względem dla prof. Szczerskiego wsparciem będą liczne pomysły i inicjatywy spiritus movens Instytutu Sobieskiego, pana Jana Filipa Staniłki, który może wiele wnieść do pisma zarówno, jeśli idzie o zagadnienia stosunków międzynarodowych i współczesnych stosunków politycznych, ale także o nowoczesne ujęcie zagadnień wewnątrzpolitycznych i ekonomicznych w państwie. A więc – stosunki międzynarodowe, trochę ekonomii nowocześnie rozumianej (w dobrym tego słowa znaczeniu) i więcej refleksji nad dostosowanym do dzisiejszego świata sposobem najlepszego urządzenia państwa polskiego – to są te elementy, które redaktor naczelny i jego zastępcą wniosą i uzupełnią w „Arcanach”.

Portal ARCANA: „Arcana” to pewien fenomen na polskim rynku wydawniczym. W zakresie literatury pismo ma ogromne zasługi, to tutaj polski Czytelnik mógł się po raz pierwszy spotkać z Wojciechem Wenclem czy Szczepanem Twardochem, z „Arcanami” do samego końca był Zbigniew Herbert a dziś jest Jarosław Marek Rymkiewicz. Udało się „Arcanom” sięgać nie tylko po nazwiska już dobrze znane, ale obdarzać zaufaniem nowych twórców. Czy to się powinno zmienić? Tutaj największe zasługi mają profesorowie Andrzej Waśko i Maciej Urbanowski. To bardzo ważna część „Arcanów” i nie sądzę, aby miała ulec pomniejszeniu. Wszystkich stałych autorów, współpracowników literackich naszego pisma będziemy do dalszej wyrazistej obecności na jego łamach namawiali. Niezależenie od tego wiem, że w odnowionej – nie powiem nowej, ale właśnie odnowionej – redakcji są także pomysły pozyskiwania nowych autorów do tej strony literackiej, za pośrednictwem nowych współpracowników. To co wydaje mi się ważne dla „Arcanów” w ich trwaniu dotychczasowym to fakt, że autorzy, którzy debiutowali w „Arcanach” i ci, którzy już wcześniej zyskali sobie wielkie nazwiska w polskiej literaturze, jakoś wiązali się z naszym pismem i trwali przy nim. To, że Wojciech Wencel czy Krzysztof Koehler, najwybitniejsi polscy poeci średniego pokolenia są głosami w naszej literaturze tak wybitnymi i tak związanymi z „Arcanami” poczytuję sobie za wielki sukces redakcyjny. To, że tacy twórcy, jak największy żyjący polski poeta Jarosław Marek Rymkiewicz czy zmarły niedawno Janusz Krasiński byli niezwykle wiernie z naszym pismem związani, że publikował u nas Zbigniew Herbert, czy Marek Nowakowski, Leszek Elektorowicz, czy Leszek Długosz, czy Tomasz Burek – to jest także pewnego rodzaju zobowiązanie dla kontynuującej historię „Arcanów” redakcji. Tu znajduję również powód do krytycznej autorefleksji – takich wspaniałych autorów drukujemy i tak nie zawsze udaje nam się przebić im drogę do szerszej publiczności... To, że wydaliśmy tetralogię Janusza Krasińskiego poczytuję za ogromną zasługę wydawnictwa „Arcana” pod kierunkiem Zuzanny Dawidowicz. Jednocześnie widać, jak nie dość skuteczni jesteśmy w docieraniu do szerszej publiczności. Można powiedzieć, że media nie sprzyjają temu, że atmosfera polityczna, itd… – ale na pewno trzeba jeszcze coś dodać do pracy „Arcanów”, żebyśmy skuteczniej mogli pomagać naszym autorom w ich drodze do czytelników. Oczywiście nie jest naszą ambicją czynienie z autorów „Arcanów” bohaterów popkultury, ale chodzi o promocję – w dobrym tego słowa znaczeniu – tego co wartościowe, co dobre. To jest także ważne zadanie dla odnowionej redakcji. Potrzeba większej dynamiki.

Portal ARCANA: Przebija z tych słów surowość ocen. A jednak „Arcana” to mozolnie budowany sukces. Może dla odmiany zapytamy teraz o przyczynę tego mocnego trwania i publikowania ważnych i przełomowych tekstów, których długo by wymieniać. Jaka jest recepta na sukces, na budowę silnego intelektualnie środowiska, którego członkowie są typowani przez Adama Michnika jako antybohaterowie (tekst „A to moje typy”). Co było tym wyróżnikiem „Arcanów” bo chyba nie tylko długość tekstów? Pierwszym wyróżnikiem jest chyba niezależność. Po 18 latach trwania pisma można chyba tę cechę łatwo sprawdzić. Nie byliśmy „podczepieni” do żadnej partii, fundacji, „salonu”. Drugim istotnym czynnikiem jest regularność. Oczywiście zdarza się, że publikujemy podwójne numery, które są wtedy zasobniejsze w treść, ale poza tym pismo ukazuje się dość punktualnie i to w skali 108 numerów. Czasem porównuję to z pismami, które wytwarzały wokół siebie strasznie dużo szumu, a wydały w całej swej historii dwa, trzy numery – co nie przeszkadzało im prezentować się jako wybitne osiągnięcia myśli konserwatywnej. Wytrwałość i względna regularność zdają się być czynnikami ważniejszymi, niż można by się było tego spodziewać. W redakcji „Arcanów” jestem znany raczej z niepunktualności, ale nasze środowisko zdobyło się na tę dyscyplinę regularności co dwa miesiące. Czytelnik „Arcanów” spał więc spokojnie wiedząc, że kolejny numer pisma na pewno się ukaże, ale i dla autorów było to stałym punktem odniesienia. Trzecia sprawa to stałość i zarazem różnorodność treści. Wiadomo, czego można się spodziewać po „Arcanach” w dziedzinie idei. „Arcana” nigdy nie były pismem ideologicznym, a więc ten profil nie był wąski, natomiast przez osiemnaście lat dyskusji o Polsce byliśmy wierni konkretnym wartościom. Czytelnik nie mógł czuć się oszukany. Z drugiej strony nasz program nie był na tyle ścisły, by ograniczać swobodę dyskusji, dzięki czemu na łamach pisma pojawiały się różne spojrzenia. Punkt widzenia, a przede wszystkim sposób jego przedstawienia, jaki prezentuje np. Tomasz Gabiś, którego uważam za jednego z najlepszych naszych autorów, bardzo się przecież różni od znakomitych tekstów współtwórcy „Arcanów” Jana Prokopa czy wspaniałych esejów Bogdana Cywińskiego. Mimo tych różnych punktów widzenia zachowaliśmy dwie cechy wspólne. Po pierwsze: rolę intelektualnej alternatywy dla salonu politycznej poprawności. Nasi autorzy w ramach owej „poprawności”(zmieniającej się wraz z linią dominujących w Polsce mediów) się nie mieścili, będąc jednocześnie źródłem różnorodnej, niedającej się zamknąć w jednym programie politycznym, inspiracji. Po drugie, „Arcana” starały się być wierne słowom Jana Pawła II i Zbigniewa Herberta, kierowanym do naszej redakcji – a zatem wierne dziedzictwu chrześcijańskiemu Polski, cywilizacji łacińskiej i, co bardzo ważne, idei niepodległości. Polska nigdy nie była przez nas traktowana jako coś śmiesznego, jako przeżytek, zawsze stanowiła centrum naszych zainteresowań i naszego, ośmielę się tak powiedzieć, życia. Polska pojawiała się u nas pod niemal każdą postacią, od poezji, której taka erupcja pojawiła się wraz z tragedią 10 kwietnia, przez historię i komentarze bieżące – aż po traktaty polityczne i historiozoficzne. Ciągłość trwania polskości wciąż przyciąga wielu ludzi, którzy domagają się intelektualnej wizji umiejącej się obronić pod ostrzałem nowych ideologii. Jednocześnie mówimy o Polsce jako o zjawisku pięknym i wspaniałym, godnym i porywającym, nadającym sens istnienia milionom ludzi. A więc Polską się nie tylko zajmowaliśmy, ale jakoś jej służyliśmy. To jest sens, którego oczekiwali i nadal będą od nas oczekiwać Czytelnicy „Arcanów”.

Portal ARCANA: Nowy naczelny jest jednocześnie posłem Prawa i Sprawiedliwości. Czy w obliczu deprecjonowania wszystkiego co związane z największą partią opozycyjną nie obawia się Pan Profesor narażenia „Arcanów” na dodatkowe zarzuty? Zapytajcie za rok o profil Dwumiesięcznika, gdy nowy naczelny będzie miał za sobą sześć numerów pisma. Znam profesora Krzysztofa Szczerskiego i znam jego teksty, które wychodzą daleko poza formułę partyjną. Ale chcę dzisiaj dodać jedną ważną rzecz. Gdyby ktoś kilka lat temu zarzucił członkom redakcji wiązanie się z jakimś tworem ściśle politycznym parlamentarnym – to zapewne uznałbym to za chybione oskarżenie. Ale dziś taki argument jest chybiony jeszcze bardziej – stopień jasności, jednoznaczności na polskiej scenie politycznej jest o wiele większy niż dawniej. Widać, że próby budowania alternatywy wobec obozu niepodległościowego organizującego się pod sztandarami Prawa i Sprawiedliwości spaliły na panewce. Obecna formuła może nam się wydawać niedoskonała, może nieskuteczne powstrzymywać tę siłę, która podmywa fundamenty Polski – ale nic innego nie mamy. To oczywiście tylko moje prywatne zdanie, ale jeśli ktoś działa dla Polski tak, jak profesor Krzysztof Szczerski, jednocześnie poseł Prawa i Sprawiedliwości, to można się tym tylko pochwalić. Zresztą nigdy tak nie było, że pismo było reprezentowane tylko przez redaktora naczelnego. Zawsze pismo tworzyło wielu ludzi – i to się nie zmieni. To nie będzie tylko pismo Krzysztofa Szczerskiego, ani nawet tylko tych osób, które będą w redakcji: Jan Filip Staniłko, Bogdan Gancarz, prof. Henryk Głębocki, czy Panów jako „zastrzyku młodości”. To było i będzie przede wszystkim Autorów oraz Czytelników.

Portal ARCANA: Skoro pismo ma już osiemnaście lat i możemy je uznać za pełnoletnie i samodzielne to czym zajmie się pan profesor? Dzisiaj naukowcy są szczególnie potrzebni w Polsce, nie tylko na uniwersytetach i jeśli uznani profesorowie włączają się w życie polityczne i społeczne to naród może na tym tylko skorzystać. Mam jedną wielką ambicję, ale niepolityczną. Widzę potrzebę napisania zwięzłej syntezy dziejów Polski. Często spotykam się z prośbą o polecenie jakiejś książki, która całość naszych dziejów ukazałaby w formie popularnej, ale rzetelnej. Gdy słyszę takie zapytania: czy mógłby pan coś podsunąć, nie mam za dużo czasu, ale chciałbym poszerzyć wiedzę?, to okazuje się, że nie umiem odpowiedzieć. Podaję czasem tytuły do poszczególnych epok, a to Konopczyński, a to Grodecki, a to Kukiel – ...taka składanka. Jeśli Pan Bóg pozwoli, to takiego dzieła chciałbym się podjąć – a to wymaga sporo czasu i nakładu pracy, by ogarnąć całe dzieje ojczyste... A nic mnie bardziej nie interesuje niż dzieje Polski. Namawiała mnie do tego osoba, którą darzę największym szacunkiem, zmarła w tym roku prof. Annę Sucheni Grabowska. A Jej polecenie, bo tak się traktowało Jej sugestie, traktuję jako zobowiązanie. Chciałbym się skupić właśnie na napisaniu takiej książki. Ale w „Arcanach” mam zamiar nadal być obecny jako autor. Nie tylko w Dwumiesięczniku, ale i w Wydawnictwie, które dwudziesty już rok publikuje bardzo ważne książki. Zależy mi też na tym, by oprócz wydawania były one lepiej dostrzegane. Czeka nas teraz poważne zobowiązanie: dotarła do mnie niezwykła rzecz, powiedziałbym: pamiątka narodowa. W ostatnich tygodniach swojego życia pani Anna Walentynowicz, która zaszczycała nasze Wydawnictwo swoją sympatią i częstymi odwiedzinami, wyraziła życzenie, by to „Arcana” wydały przechowane przez nią Kroniki strajku głodowego, który z jej inicjatywy odbył się w 1985 r., w Kościele pw Narodzenia NMP w Krakowie-Bieżanowie. To było niezwykle ważne wydarzenie zbiorowe, później niesłusznie zapomniane, ale wówczas odegrało ogromną rolę, zwłaszcza po zabójstwie ks. Popiełuszki, po kolejnych aresztowaniach członków podziemia solidarnościowego. Ten strajk głodowy, przez który przewinęło się kilkaset osób był wielką próbą podniesienia ducha, zorganizowaną z inicjatywy Anny Walentynowicz. Jak widać Anna Solidarność inicjowała wielkie zmiany permanentnie – czyni to nawet teraz, po śmierci... Kronika dotarła właśnie niedawno do mnie – z pośmiertnym poleceniem Pani Anny. Trzeba koniecznie pokazać tę najszlachetniejszą, najdzielniejszą postać ostatniego półwiecza właśnie w kontekście tamtej, zapomnianej, heroicznej głodówki. Czeka nas wiele innej pracy wydawniczej – np. publikacja książki młodego historyka z Wrocławia, kapitalna monografia Królestwa Polskiego pod rządami Iwana Paskiewicza i spisków niepodległościowych. Ten temat okazuje się mieć znaczenie nie tylko historyczne ale i współczesne – przeglądać się w tamtych czasach można jak w lustrze historii. Będę zabiegał o to, by takie właśnie książki mogły się dalej w wydawnictwie Arcana ukazywać.

Rozmawiali Adam Zechenter i Jakub Maciejewski

Trznadel: Fałszowanie historii (Arcana, nr 3, 1995 r.) Wbrew oczekiwaniom może, nie zamierzyłem tu wyliczenia faktów, z jakimi styka się wychowawca w dziedzinie historii, ale kilka myśli ogólnych, które później przy wyliczaniu mogą się przydać. Historia narodu oznacza gromadzenie doświadczeń i wyciąganie wniosków z pracy pokoleń nad społecznym dobrem, rozwojem i utrwalaniem wolno­ści, czy mówiąc dziś skrótowo — demokracji, a także z pracy nad umacnianiem siły i suwerenności państwa. Oznacza pielęgnowanie narodowej i społecznej tożsamości. Bo naród także może cierpieć na rozpad osobowości, jak jednostka. Czynniki składające się na historię narodową i społeczną tożsamość narodu w różny, ale ciągły sposób przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Wróćmy do porównania narodu z jednostką ludzką. Jednostka ludzka popadająca w całkowitą lub choćby częściową amnezję ulega zakłóceniu tożsamości, a jej kon­takty z innymi stają się nieprawidłowe. Podobnie, zagrożeniem dla życia narodowego staje się odcięcie od wiedzy historycznej o narodzie lub — tej wiedzy zafałszowanie. Można na to spojrzeć także od strony nowo­czesnej nauki o informacji. Im wszechstronniejsza informacja, tym większa szansa prawidłowego, a więc określonego wolnością wyboru postępowania w jakiejś sytuacji. Polscy romantycy, którzy znaleźli się w sytuacji pozbawienia Polski niepodległego bytu państwowego, dobrze rozumieli znaczenie polskiej hi­storii. Wiedzieli, że naród zniewolony od zewnątrz, może jeszcze zachować wolność wewnętrzną, duchową, jeśli nie utraci swojej historii. Dlatego następnym etapem po zniewoleniu zewnętrznym bywa pozbawianie naro­du jego świadomości historycznej. Pisał Norwid w szkicu Znicestwienie narodu: „fałszujący historię ze złą intencją mają tę piękną stronę, iż świadczą o dwóch prawdach [...] oni wierzą, iż historia jest siłą, i oni wiedzą, że historię nie tylko stanowią wiarygodne zbiorowiska nagich faktów, ale i pojęcia, jakie naród o własnej wyrabia historii”. Nauka historii polskiej była w tym samym stopniu zakazana pod zaborem rosyjskim, co w czasie okupacji niemieckiej ostatniej wojny. Z kalendarzy zniknęły daty mające związek z historycznym życiem narodu, zniknęły podręczniki historii i książki pisarzy mające największe zna­czenie dla utrwalenia świadomości historycznej. Wiem coś o tym, bo wtedy zacząłem pobierać nauki tutaj w mieście Krakowie, na Prądniku stanowiącym jego peryferie. Metody działania okupantów komunistycz­nych już od 1939 roku we Lwowie i po wojnie w całej Polsce były bardziej perfidne. Ich celem nie było samo zwalczanie nauczania polskiej historii, a tylko uczynienie z niej pustej, martwej fasady, czyli jak określała to nauka Stalina: polskość miała być zewnętrzną formą socjalizmu. Napisy na tej fasadzie natomiast miały być sfałszowane. Praktyki były zresztą często podobne do praktyk nazistów, jak usuwanie książek z bibliotek, tematów z nauczania i czasopism, a nawet zacieranie dat historycznych: zakazy świąt, jak 3 Maja czy 11 Listopada, z wprowadzeniem na to miejsce dat fantomatycznych. Fantomatycznych, bo często nie odpowiadało im żadne wydarzenie historyczne, jak ten lubelski manifest PKWN naprawdę zakotwiczony w Moskwie, a nie w Chełmie i Lublinie. Ale perfidia polegała na czym innym: na interpretacji narzucanej na fakty historyczne, które były odmieniane i fałszowane. Nie mówiąc o tym, że przemilczanie jednych faktów oznacza automatycznie fałszowanie innych. I jeśli społeczeństwo potrafiło wychodzić z niektórych potyczek o prawdę obronną ręką: np. nie za wiele osób było skłonnych uwierzyć w Katyń jako zbrodnię niemiecką, o tyle udało się wsączyć wiele jadu w przedstawienie samotnej i tragicznej walki Powstania Warszawskiego czy zafałszować zasadniczo dzieje drugiej Rzeczpospolitej, przedstawiane jako rządy polskich faszystów, przez tych co właśnie polskimi faszystami byli, a także przygarniali do siebie najskrajniejsze i nielegalne przed wojną odłamy ONR-u i Falangi [podkreślenie autora]. Ale fałszowanie historii nie dotyczyło tylko dziejów najnowszych. Pierwszą Rzeczpospolitą utrwalono w pamięci kilku szkolnych pokoleń przede wszystkim jako ustrój wyzysku chłopa i anarchii szlachty, jedyna i wyjątkowa w Europie demokracja szlachecka podlegała tylko szkalowaniu. Wiadomo, że po utracie świadomości historycznej spójnią społeczną i narodową pozostaje tylko język, choć język sam nie gwarantuje przekazywania zdobyczy więzi historycznych i społecznych. Zaborcy dziewiętnastowieczni wiedzieli coś o tym wprowadzając język rosyjski do biur i do szkół, pokazywała to polska literatura. Ale znów — po ostatniej wojnie taktyką komunizmu nie była rusyfikacja językowa, ich taktyką było to, co niedługo potem George Orwell nazwał „nowomową”. Było to wtargnięcie do języka publicznego, do szkół, a często i do domu, języka bez treści i znaczenia, języka samozaprzeczającego sobie. Najtrafniej — aż dziw jak to się zgadza i z naszym doświadczeniem — ujął to Orwell w dewizie nowomowy: „Prawda jest fałszem, fałsz jest prawdą”. Utrata historyczności i skostnienie języka w żargon propagandowy nie oddziaływały jednak tylko w sensie doraźnym. Jeśli przyjąć, że w tym czasie ostatnich pięćdziesięciu lat skończyły szkołę co najmniej trzy odrębne pokolenia, że urodzeni w roku 1945 mają dzisiaj lat pięćdziesiąt, oznacza to, że przeważająca większość naszego społeczeństwa przeszła przez szkołę utraty historii i języka (fałszu i nowomowy). Nie chodzi tylko o historyczność, chodzi o autentyczność oceny i kształtowania międzyspołecznych więzi, zdolności jednostki do życia społecznego i politycznego w wymiarze autentycznym. Spłaszczone kryteria oceny, społeczeństwo zmienione w licznych kręgach w bezmyślny tłum — oto plon tych lat niewątpliwy, skoro nawet intelektualiści przyznają często, jak trudno im samym wyzwalać się sfałszowanych faktów, schematów myślenia i oceny. Brak historii wytwarza całkowitą dezorientację w postawach obywatelskich. Ale mam poczucie, że w tej, także i mojej, drodze przez bezdroża były fakty, które przyczyniały się do kształtowania jakiegoś wewnętrznego jądra, które przygłuszone dało po chwili znać o sobie. Nie miałem w szkole okupacyjnej historii, ale spędzałem niejedną godzinę jako jedenastoletni lektor Pisma Świętego, po którego przysyłał do naszej klasy ksiądz katecheta. Historia święta to też mityczna historia. A w domu ojciec przynosił już podręczniki gimnazjalne historii. Nasz nauczyciel często w czasie lekcji cerował skarpetki, ale ja dźwigałem ciężkie kilogramy zeszytów z wypracowaniami kolegów z polskiego do domu, gdzie je poprawiałem. Dziwne to były czasy. I dziwne to były czasy po wojnie w moim liceum, gdzie historii najnowszej nie mieliśmy, ale koledzy ze Lwowa potrafili postawić się wobec instruktorów wychowania społeczno-politycznego, jak mój kolega z ławki po lewej stronie, który zapytał: „A jak wyglądało torturowanie patriotów we Lwowie przez NKWD?” Młody podchorąży wyszedł wtedy z klasy i nigdy już do niej nie wrócił. Nie umiał replikować. Mówię o tym, żeby wprowadzić jakieś realia do tej suchej wypowiedzi. Bo niedawno w prowincjonalnej gazecie ukazał się artykulik przysłany mi anonimowo umowo i podpisany anonimowo, obie czynności wykonane zapewne jedną i tą samą ręką. Pisze się tam, dosłownie, skracam tylko trochę dla zwięzłości: „Jeśli chodzi o rozliczenia z PRL, przychodzi mi do głowy pytanie, do jakich gimnazjów Trznadel chodził? Sam o tym nie mówi. Może dlatego, bo oni [prawicowcy] nie chcą się chwalić, że szkoły robili w czasach PRL... zawsze mogą powiedzieć, że w ramach walki z ustrojem do szkoły chodzili co trzeci dzień”. Powiem: jeśli moje pokolenie nie zapadło się ostatecznie, to dlatego, że większość moich profesorów gimnazjalnych i licealnych, to była jeszcze przedwojenna kadra. Zgadałem się kiedyś z Czesławem Miłoszem: — A na maturze mieliśmy tę samą polonistkę. — Niemożliwe. — Powiedziałem nazwisko. Zdziwił się. Tyle że jako nauczycielka w Wilnie była młoda, a mnie uczyła bardzo już starsza pani. Moim ostatnim wychowawcą maturalnym był cichociemny, łacinnik, a w latach wojny szef Kedywów AK na prowincji. Chodził w battledressie. Nie wiedziałem nawet, że zaraz po podpisaniu nam świadectwa maturalnego, został aresztowany na długich siedem lat. Późniejsze pokolenia nie miały i takiego szczęścia. A po odzyskaniu formalnej niepodległości, nad którą kiwamy głowami, ujrzeliśmy się ograbieni ze świadomości historycznej, tej zakorzenionej w odruchach, a nie w wykutych na egzamin datach. Tyczy to i nauczycieli. To wszystko musi być odzyskane. Na zakończenie słowo o tym, jak inne narody widzą nas z zewnątrz. Naszą historię. Widzą ją często przez pryzmat komunistycznej, często sowieckiej dezinformacji rozpowszechnianej przez lewicowców na Zachodzie. Mój długoletni pobyt w uczelni Sorbony przekonał mnie, że nawet naukowcy często widzieli polską drugą Rzeczpospolitą jako państwo faszystowskie, a jeśli faszystowskie, to podobne Niemcom Hitlera. Dziwić się, że część opinii przypisuje Polakom stworzenie Auschwitzlager? Na egzaminie końca studiów pytana przeze mnie francuska studentka w ogóle nic wiedziała, że istniały w dwudziestoleciu niepodległe państwa bałtyckie, „Przecież to Rosja” — powiedziała. Ale mój kolega, profesor Sorbony, uważał, że Polska nie miała literatury renesansowej, bo jeżeli Rosja jej nie miała, to jak mogła ją mieć Polska? Bywa jeszcze gorzej. Świeżo wydana na Zachodzie poważna książka amerykańskiego historyka Tony Judta, historyka antylewicowego — widzi właściwie historię krajów Europy Wschodniej, w tym Polski, jako historię komunistów. Bo tylko to na Zachód wiarygodnie docierało. Prześladowania to procesy moskiewskie, procesy komunistów Węgier, Rumunii, Czechosłowacji po ostatniej wojnie. O Polsce pisze autor, że podobno w Polsce zginęło po wojnie 400 osób (zapewne komunistów). Unicestwienie polskiej demokracji, państwa podziemnego, proces Szesnastu, to w ogóle prawie nie istnieje. Otóż komuniści starali się o tworzenie historii na eksport, popierali tłumaczenia pewnych książek, dawali stypendia. Kto o to dzisiaj zadba? Ale jeśli nie zadba nikt, to czy Zachód będzie patrzył przychylnie na historię Polski faszystowskiej lub komunistycznej? Autorzy, którzy mają na Zachodzie trochę inny pogląd, są zresztą zwalczani przez określone lobby lewicowe. To jest poważna sprawa. Nadrabianie tych braków jest zadaniem palącym i może postępować równocześnie na wielu polach: szkoła, popularyzacja, opracowania częściowe i monograficzne, ujęcia ogólne. Jeśli powstaną syntezy, można będzie je przetłumaczyć. Naród, który zna swoją historię, posiada inną motywację wyborów wartości, tworzy autentyczne społeczeństwo obywatelskie. W więzi z całą historią, ucząc się na błędach i osiągnięciach.

Jacek Trznadel

Komunistyczna Partia Polski i jej stosunek do polskości W przeddzień 31. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, który miał podtrzymać komunizm w Polsce, przypominamy – piórem historyka Sebastiana Drabika – nadwiślańskie źródła marskistowskiej utopii. O agenturze w Komunistycznej Partii Polski i jej programowej nienawiści do II Rzeczypospolitej publikujemy tekst wraz z materiałami źródłowymi. Niestety we współczesnej historiografii rosyjskiej narracja jest zastanawiająco podobna... Komunistyczna Partia Polski (pod tą nazwą występowała w latach 1925-1938, wcześniej była znana jako Komunistyczna Partia Robotnicza Polski) była organizacją od samego początku swego istnienia programowo wrogą wobec wolnej i suwerennej Polski. Była narzędziem sowieckiego imperializmu, czego wyrazem było podporządkowanie jej Kominternowi, a także fakt, że jej członkowie byli zarazem funkcjonariuszami sowieckiego wywiadu GRU, oraz NKWD (vide przykład Bolesława Bieruta ps. „Tomasz”). Wydawane przez nią uchwały, odezwy, manifesty, ulotki i gazety ziały nienawiścią do polskiej kultury, tradycji, do Kościoła katolickiego i całej zachodniej cywilizacji. Krwawa wszechświatowa rewolucja i Polska Republika Rad w ścisłym związku z Sowiecką Rosją oraz zniszczenie dotychczasowych obyczajów i moralności było jednoznacznym celem KPP. Określenie „Polski” w jej nazwie było cynicznym zabiegiem propagandowym. Prawda była taka, że kierownictwo KPP nie miało z Polską nic wspólnego. Było finansowane przez Moskwę, a nawet same zjazdy tej organizacji (na przykład VI zjazd w 1932 r.) miały miejsce w stolicy ZSRS.

Podczas wojny z bolszewikami Linia polityczna zmieniała się w zależności od taktyki i interesów Kremla. Kto popadł w niełaskę u Stalina był zmuszony składać służalcze samokrytyki. Zmiany były jednak kosmetyczne, KPP była od początku nastawiona na wzniecanie w Polsce niepokojów społecznych i zamieszek, które doprowadziłyby do upadku legalnego rządu i ułatwiły Armii Czerwonej przyniesienie „wyzwolenia od Polskich Panów i obszarników”. W 1920 r., gdy zagrożona była przez dziki bolszewicki najazd niepodległość Rzeczpospolitej, komuniści wzywali do zniszczenia Wojska Polskiego. Zresztą Lenin et consortes w utworzonym w okupowanym Białymstoku Tymczasowym Komitecie Rewolucyjnym Polski (tzw. Polrewkom) nie przewidzieli miejsca dla komunistów z Warszawy, główne miejsca zajęli w tym organie okupacyjnym sprowadzeni z Moskwy Julian Marchlewski [dziś spoczywa na warszawskich Powązkach – red.], Feliks Kon, a przede wszystkim Feliks Dzierżyński, jeden z głównych bolszewickich przywódców, twórca Czeka i odpowiedzialny za masowy i krwawy terror przeciwko „wrogom władzy proletariackiej”. Zwycięstwo nad bolszewią, które uratowało Polskę przed niewolą i panowaniem czerwonego barbarzyństwa zostało przez członków KPRP (potem KPP) uznane za wielką porażkę i uczynienie z Polski: „kolonii zachodniego kapitału”.

Komunistyczna Partia Polski a niepodległość Rzeczypospolitej W II Rzeczypospolitej komuniści nieustannie kwestionowali ład polityczny i gospodarczy naszego państwa. Od 1922 do 1930 r. uczestniczyli w głosowaniach do Sejmu Polskiego. Udało się im nawet uzyskać kilka mandatów. Występowali jednak pod innym szyldem (np. jako Związek Proletariatu Miast i Wsi), w kampanii wyborczej stosowali niski populizm i grali na trudnościach gospodarczych głosząc, że rzekomo tylko oni dbają o prawa robotników i o nie walczą, podczas gdy członkowie PPS nazywani „socjalfaszystami” wysługują się kapitalistom i obszarnikom. W rzeczywistości ich program nie był akceptowany bo zakładał faktyczną likwidację niepodległej Polski. Po 1935 r., gdy Komintern rzucił hasło organizowania „frontów ludowych” przeciw faszyzmowi z socjalistami, nieudolnie próbowali wzywać do współpracy PPS, ale poza nielicznymi jednostkami (np. komunizujący socjalista Bolesław Drobner) nie przyniosło to żadnych rezultatów. Zresztą sama KPP została rozwiązana na mocy decyzji Kominternu z 16 sierpnia 1938. Przyczyną było rzekome przeniknięcie „agentów sanacyjnych” do kierownictwa Partii. Prawda była inna, Stalin wymordowawszy w czystkach (1937-1938) kierownictwo KPP, uznał ją za bezużyteczną dla swoich ówczesnych celów geopolitycznych. W tym krótkim artykule chciałbym pokazać prawdziwą twarz KPP jako wyziera z przyjmowanych przez nią dokumentów. Pierwszym takim dokumentem była przyjęta 16 grudnia 1918 na zjeździe zjednoczeniowym Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy oraz Polskiej Partii Socjalistycznej „Lewica” tzw. platforma programowa Komunistycznej Robotniczej Partii Polski. Na temat Polski czytamy tam:

Polityka polskich klas posiadających w stosunku do wojny w istocie była identyczna z polityką imperialistycznej burżuazji wszystkich krajów. Przed wojną przez popieranie militaryzmu i polityki zagranicznej mocarstw zaborczych przygotowały one wojnę, parły do niej. Po jej wybuchu stanęły po stronie swoich rządów, warując sobie jednak udział w łupach, dążąc do zdobycia pod swoje panowanie jak najwięcej ziem, bogactw, ludzi. Z ostatecznym przechyleniem się szali militarnego zwycięstwa na szalę koalicji cała burżuazja polska, jak i burżuazja całego świata znalazła się w jej obozie; woła o pomoc jej oręża , aby siłą i gwałtem nad narodami ościennymi zbudować jak największe państwo podległe jej władzy, aby siłą i gwałtem stłumić rewolucję we własnym kraju, zapewnić sobie panowanie nad własnym ludem i uczynić z Polski przedmurze kontrrewolucji dla zduszenia proletariackiej Rosji. Odbiciem imperialistycznej i kontrrewolucyjnej polityki klas burżuazyjnych polskich jest polski „socjalpatriotyzm”. Będąc wyrazem chwiejnej ideologii drobnomieszczaństwa, stawał się on narzędziem, to tej, to innej grupy imperialistycznej, swojej czy obcej, propagatorem najkrzykliwszej frazeologii niepodległościowej, maskującej rabunkową istotę wojny. W rezultacie dąży ona do uwikłania ludu polskiego w nieskończone pasmo wojen nacjonalistycznych ze wszystkimi narodami ościennymi, do podporządkowania całego życia społecznego interesom zaborczego imperializmu polskiego. Podszywając się obłudnie i demagogicznie pod hasło socjalizmu, przeciwstawia się on wszelkim porywom mas proletariackich do ostrej walki rewolucyjnej, rozbija masowe organizacje tej walki, odgrywa w stosunku do klasy robotniczej rolę kontrrewolucyjnego hamulca , depce najżywotniejsze interesy tej klasy dla sojuszu z burżuazyjną reakcją (…) Zadania proletariackiej rewolucji polskiej są te same, co zadania rewolucji proletariackiej w innych krajach. (…)

Ten paszkwil przeciw niepodległej Polsce, traktujący Polaków jak stado baranów, które nie wie że służy obcemu kapitałowi i wrogiej klasie, dopiero komuniści go uświadomią i pouczą, że nie należy tworzyć własnego państwa, ale oddać się w ramiona bolszewickiego terroru nazywanego „międzynarodowym obozem rewolucji socjalnej”. Przymiotników „narodowy” i „patriotyczny” używali w cudzysłowie, by wyśmiać i zohydzić wartości powszechnie wyznawane w Polsce. Podczas narady partyjnej w lutym 1919 r., gdy otwierano pierwsze po rozbiorach posiedzenie Sejmu Ustawodawczego, pisano w sprawozdaniu partyjnym: W szczególności proletariat Polski musi wypowiedzieć bezwzględną walkę polityce burżuazyjnego rządu, który prowokuje wojnę z rewolucyjna Rosją i chcąc ją zgnębić zarówno w celach imperialistyczno-zaborczych, jak przede wszystkim w interesie międzynarodowej kontrrewolucji- ogłasza ją za głównego wroga Polski, zagrażającego jej wolności (tak było w istocie - przyp. S. D.) W Rosji Sowieckiej polska klasa robotnicza widzi swego sprzymierzeńca i dąży nie do wojny z nią, lecz do jak najściślejszego sojuszu.

Według komunistów Polska miałaby się dobrowolnie oddać moskiewskim katom i jeszcze być im za to wdzięczna. Niebywały cynizm. Wzywano do „bezwzględnej walki z kontrrewolucyjnym rządem polskim i dyskredytowania Sejmu”. Szczególnie haniebnie brzmią słowa używane w odezwach i manifestach KPRP w 1920 r., gdy była zagrożona niepodległość i integralność terytorialna odrodzonej po 123 latach niewoli zaborczej Rzeczypospolitej.

„Piłsudski i jego inteligencko-militarna grupa” Pod koniec kwietnia tego roku odbyła się tzw. pierwsza konferencja KPRP. W uchwale pod tytułem Położenie Polski zawarła ona obraz Polski będącej w ruinie, która lada chwila upadnie i to spowoduje rzekomo wyzwolenie robotników. Przebija z tego tekstu chęć unicestwienia Polski za pomocą bolszewickich bagnetów, które są przedstawiane jako narzędzia wolności. Czytamy tam: Konferencja stwierdza, że półtoraroczne rządy burżuazji pogłębiły jedynie ruinę i rozkład gospodarczy, do których wojna światowa doprowadziła Polskę. Zamiast upragnionego pokoju burżuazja dała Polsce nową wojnę z Rosją i Ukrainą Sowiecką, zamiast próby odbudowy gospodarki, podjęła dzieło dalszego jej niszczenia. Jedynym dziełem burżuazyjnego państwa polskiego jest stworzenie wielkiej armii, która wchłonęła liczny materiał ludzki, oderwany od warsztatów pracy. Upadek produkcji rolnej, dezorganizacja transportu, przemysł uruchomiony w drobnej części, i to prawie wyłącznie na potrzeby wojska, kwitnące paskarstwo- oto obraz gospodarki Polski (…) Bankructwo Sejmu pociąga za sobą bankructwo demokratycznych złudzeń szerzonych przez PPS, która ogólnonarodowy Sejm przeciwstawiła Radom Delegatów Robotniczych. Praktyka plebiscytów i samookreśleń organizowanych przez burżuazję, do reszty demaskuje w oczach mas istotny sens haseł narodowych i demokratycznych.  (…) Burżuazyjne państwo polskie od półtora roku żyje dzięki pomocy koalicji. Tylko dzięki niej mogło stworzyć i wyekwipować wielką armię, główny odział kontrrewolucyjnej armii wielkiego kapitału, atakującej Rosję sowiecką. Podczas gdy wielki kapitał i obszarnicy dążą świadomie do podporządkowania polityki Polski interesom koalicji, widząc w poddaniu się kapitałowi zagranicznemu nieodzowny warunek odbudowy kapitalizmu w Polsce, Piłsudski i jego inteligencko-militarna grupa, ulegając zaślepieniu co do istotnej siły Polski, każą jej grać awanturniczą rolę wielkiego mocarstwa i dążyć do zwierzchnictwa nad Wschodem. (…)Wojna ta do reszty zniszczy aparat gospodarczy Polski, rozprzęgnie armię, jedyną oporę burżuazji, i zmusi zrozpaczone masy robotnicze do czynnego wystąpienia rewolucyjnego. Piłsudskiego czeka na Ukrainie los Niemców i Denikina. Walka o Ukrainę zakończyć się musi walką o zdobycie Polskiej Republiki Rad Delegatów Robotniczych.

Dla tych którzy podobne kłamstwa, oszczerstwa i fałszerstwa pisali i drukowali nie istniał naród polski, ale jedynie „materiał ludzki”, który burżuazja oderwała od spokojnej pracy i rzuciła na Ukrainę w celu realizacji imperialistycznych planów Piłsudskiego. Dla nich wolna Polska to bankrut, przeszkoda dla Rosji Sowieckiej, a polscy robotnicy winni obalić własny rząd i z otwartymi ramionami przyjąć Armię Czerwoną. Jaka była prawda?

Zbrodnie bolszewików w Europie, zamachy, przewroty, rewolucje Biegunowo odległa od paszkwili KPRP. Wszędzie gdzie pojawiły się bolszewickie hordy tam siały terror i spustoszenie. Wiele przykładów dzikiego i niewyobrażalnego dla cywilizowanego człowieka barbarzyństwa komunistów w pierwszych latach ich rządów zawiera niezwykle cenna publikacja profesora Mariana Zdziechowskiego Oblicza końca, która ukazała się w Wilnie w 1938 r. Pierwszą bez wątpienia krwawą zbrodnią bolszewicką było zamordowanie wielu członków dynastii carskiej Romanowów w czerwcu i lipcu 1918 roku. Wśród zabitych przez „czerwonych katów” byli car Mikołaj II, jego żona Aleksandra oraz ich dzieci, a także brat cara wielki książę Michał Aleksandrowicz. Po nieudanych próbach wzniecenia rewolucji w Niemczech (1918, 1923) oraz serii zamachów terrorystycznych, które na polecenie Kremla komuniści przeprowadzili w Krajach Europy Środkowowschodniej (m. in. wybuch na warszawskiej Cytadeli w 1923 r. oraz nieudana próba zabicia króla Bułgarii Borysa III w 1925 r.) nadal celem komunistów było obalenie legalnych rządów i wprowadzenie ustroju sowieckiego. Na VII plenum KC KPP w przyjętych wytycznych sytuacji i zadań partii czytamy: Walka przeciw wojnie imperialistycznej, walka w obronie ZSRR pozostaje czołowym zadaniem partii. Nigdy nie wolno nam zapomnieć, że spadkobiercy KPP bezwzględnie rządzili Polską w latach 1944-1989, a i teraz podnoszą głowę.  Sebastian Drabik

Poniżej fragmenty autentycznych dokumentów KPP.

I Konferencja KPRP ( kwiecień 1920) Położenie Polski Konferencja stwierdza, że półtoraroczne rządy burżuazji pogłębiły jedynie ruinę i rozkład gospodarczy, do których wojna światowa doprowadziła Polskę. Zamiast upragnionego pokoju burżuazja dała Polsce nową wojnę z Rosją i Ukrainą Sowiecką, zamiast próby odbudowy gospodarki podjęła dzieło dalszego jej niszczenia. Jedynym dziełem burżuazyjnego państwa polskiego jest stworzenie wielkiej armii, która wchłonęła liczny materiał ludzki, oderwany od warsztatów pracy. Upadek produkcji rolnej, dezorganizacja transportu, przemysł uruchomiony w drobnej części, i to prawie wyłącznie na potrzeby wojska, kwitnące paskarstwo – oto obraz gospodarki Polski. Zupełny niemal brak eksportu przy jednoczesnym imporcie materiału wojennego zza granicy powoduje spadek polskiej waluty i uniemożliwia sprowadzenie maszyn i surowców dla przemysłu. Pokrywanie olbrzymiego budżetu wojennego za pomocą drukowanych banknotów obniża coraz bardziej wartość pieniądza. Drożyzna jako rezultat niedoboru produkcji zwyżki walut zagranicznych i nieustającej emisji banknotów rośnie coraz szybciej. Klasa robotnicza znajduje się w stanie bezustannej, a beznadziejnej walki o utrzymanie stopy życiowej. Liczne rzesze bezrobotnych, pozbawione zapomóg, nie znajdujące pracy ani w przemyśle, ani przy robotach publicznych staczają się do poziomu lumpenproletariatu, powiększając szeregi szmuglerów, prostytutek, kryminalistów. Przeludnienie wsi nie znajdujące ujścia ani w emigracji, ani w odpływie rąk roboczych do przemysłu, zaostrza konflikty klasowe między obszarnikami a włościaństwem i robotnikami rolnymi, gromadząc materiał palny. Rozkład gospodarki kapitalistycznej i wojna sprzyjają bogaceniu się żywiołów pasożytniczych, paskarzy, dostawców państwowych, spekulantów, niezdolnych do twórczości ekonomicznej. Burżuazja nie jest już zdolna do zorganizowania życia gospodarczego (…) Rozbicie klas posiadających i utrata przez nie zdolności społeczno-organizacyjnych znalazły wyraz w Sejmie, który przez cały czas swojego istnienia nie zdołał wytworzyć większości, uchwalić konstytucji, wyłonić programu gospodarczego i finansowego ani określić celow wojny i pokoju. (….)Najbliższe zadania partii (…)

3. Wyjaśniać najszerszym masom, że zarówno w interesie ludu pracującego Polski, jak i całej ludzkości leży jak najenergiczniejsza obrona Rosji i Ukrainy Sowieckiej przed zamachami imperializmu polskiego i międzynarodowego – zadanie to zostało zrozumiane i uznane przez najbardziej nawet umiarkowane sfery robotnicze II Międzynarodówki – oraz wzywać masy robotnicze i żołnierskie , by drogą rewolucji przerwały zbrodniczą wojnę imperialistyczną i na gruzach państwa kapitału i barbarzyństwa zbudowały przy pomocy dyktatury klasy robotniczej państwo proletariatu – Polską Republikę Rad Delegatów Robotniczych.

 Kwestia narodowościowa a zadania partii (wrzesień 1930) Zaostrzenie się przeciwieństw świata kapitalistycznego, będącego najistotniejszą cecha trzeciego okresu w rozwoju powojennego kryzysu kapitalizmu, znajduje jaskrawe odbicie w dziedzinie zagadnień narodowościowych. Leninowska linia w kwestii narodowościowej , walka całej KPP o samookreślenie narodów ujarzmionych aż do oderwania się i przyłączenia Ukrainy i Białorusi Zachodniej do USSR i BSSR, walka przeciwko wszelkim przejawom ucisku narodowego, mobilizowanie szerokich mas pracujących na gruncie walki przeciw uciskowi faszystowskiemu i okupacji – jest dziś bardziej niż kiedykolwiek bądź podstawowym czynnikiem rozsadzającym stabilizację kapitalistyczną, pogłębiającym kryzys faszyzmu, zbliżającym masy do decydującego boju z dyktaturą faszystowską. (…) Wyzysk kolonialny Ukrainy i Białorusi Zachodniej przez imperializm polski, większa niż w Polsce rola przeżytków feudalnych, likwidowanych przez rząd faszystowski w sposób godzący w najżywotniejsze interesy szerokich mas pracującego chłopstwa, szczególnie ostra małorolność i zadłużenie gospodarstw chłopskich, przeważający na ziemiach okupowanych typ drobnych i średnich przedsiębiorstw przemysłowych , bardziej wystawionych na skutki kryzysu, wszystkie te czynniki sprawiły, że kryzys gospodarczy najwcześniej ujawnił się na Ukrainie i Białorusi Zachodniej i tam właśnie szczególnie ciężkim brzemieniem spada na barki najszerszych mas ludności. (…) 2. Forpocztą imperializmu narodowego w jego walce przeciw ZSRR jest Polska faszystowska (…) Wojna polsko-ukraińska i polsko-sowiecka w latach 1918-1919, wyprawa na Mińsk, Wilno i Kijów – wszystko to wymownie wskazuje, że burżuazyjna Polska niepodległa od pierwszej chwili istnienia zwrócona była przeciw robotniczo-chłopskiemu państwu sowieckiemu, przeciw narodowo-wyzwoleńczym dążeniom Ukraińców, Białorusinów, Ukraińców (…) Ruch narodowo-wyzwoleńczy, godzący w podstawy władzy burżuazji w Polsce, jest jednym z podstawowych czynników zwycięstwa rewolucji socjalistycznej w Polsce. Partia musi wpoić w świadomość każdego robotnika i chłopa w Polsce, że walka mas pracujących na Białorusi i Ukrainie Zachodniej o ich zjednoczenie z Białorusią i Ukrainą Radziecką, walka przeciw uciskowi narodowemu wobec mas żydowskich i niemieckich – jest jednocześnie walką o obalenie rządów burżuazji, o rząd robotniczo-chłopski, o Polską Republikę Rad (…) Najściślejsze zespolenie międzynarodowe proletariatu możliwe jest tylko na gruncie konsekwentnego przeprowadzenia przez całą KPP zasady samookreślenia aż do oderwania i przyłączenia Białorusi i Ukrainy Zachodniej do macierzystych republik radzieckich, na gruncie walki proletariatu polskiego przeciw okupacji i uciskowi narodowemu (…) Partia prowadzi walkę na gruncie codziennych bolączek mas pracujących żydowskich i niemieckich. Partia mobilizuje jaj najszersze masy proletariatu i półproletariatu żydowskiego i niemieckiego do walki przeciw eksterminacyjnej polityce rządu Piłsudskiego, przeciw antysemityzmowi i hecy antyniemieckiej, przeciw rugowaniu byłych kolonistów niemieckich w zaborze pruskim. Do walki tej partia wciąga masy pracujące polskie, ukraińskie, białoruskie i litewskie (…) Partia wzywa proletariat górnośląski do wspólnej walki z robotnikami i chłopami całej Polski o obalenie rządów faszystowskich, o dyktaturę proletariatu. Partia wyjaśnia masom, że urzeczywistnienie hasła samookreślenia , możliwe jest tylko przez rewolucję proletariacką w Polsce.

1 maja – Święto Całej Demokracji (kwiecień 1938) (…) Groza położenia Polski jest tym większa, że w dwóch podstawowych ugrupowaniach klas posiadających – sanacji i endecji – Hitler ma swych sojuszników. W chwili, gdy Hitler w Wiedniu otwarcie mówi o swoim „rozgoryczeniu” z powodu korytarza pomorskiego, oddzielającego Prusy Wschodnie od Niemiec, Rydz i Beck, OZN i endecja rozpoczynają dziką nagonkę przeciw Litwie, grożą bratniemu narodowi litewskiemu okupacją zbrojną (…) Banda targowiczan sanacyjno-endeckich z Rydzem i Beckiem na czele rozpętuje opętańczą hecę szowinistyczną przeciw Czechosłowacji , bezczelnie szantażuje bratni naród czeski. Kaci ludu polskiego, ciemięzcy ludów Ukrainy i Białorusi Zachodniej chcą razem z Hitlerem rozgrabić Czechosłowację i lud jej zakuć kajdany faszystowskiej niewoli. (…) Niechaj w te dni rozlegnie się jak Polska długa i szeroka potężny głos milionów ludzi pracy: Precz z nienawistnym reżymem sanacyjno-endeckim, reżymem targowiczan-sprzedawczyków Polski! Rząd Rydza – Składkowskiego – Becka, katów ludu i agentów Hitlera – do dymisji! Redakcja Portalu ARCANA

Rosyjskie wpływy w BBN W otoczeniu Bronisława Komorowskiego znajdują się ludzie, którzy według dokumentów IPN zostali zarejestrowani jako tajni współpracownicy służb specjalnych PRL, wśród nich m.in. Roman Kuźniar, doradca prezydenta ds. międzynarodowych. W BBN roi się od ludzi, którzy w czasach PRL byli związani z komunistycznymi służbami specjalnymi, a klasycznym tego przykładem jest szef Biura, gen. Stanisław Koziej. Obecny szef BBN w sierpniu 1987 r. był na zabezpieczanym przez GRU kursie Sztabu Generalnego ZSRS, co w zeszłym roku ujawniła „Gazeta Polska”. Koziej był w tym czasie również członkiem egzekutywy PZPR. Jako żołnierz I Zarządu Sztabu Generalnego w latach 1978–1981 brał udział w opracowaniach planu ataku wojsk Układu Warszawskiego na państwa Europy Zachodniej. „Uniw” zadba o bezpieczeństwo „Gazeta Polska” dotarła do wykazu tajnych dokumentów, które na przełomie lat 1989–1990 zostały zniszczone w Departamencie I MSW, czyli komunistycznym wywiadzie. Wśród nich znajduje się protokół zniszczenia z 18 stycznia 1990 r. Czytamy w nim, że urodzony w 1953 r. Kuźniar został zarejestrowany, jako kontakt operacyjny „Uniw” pod numerem 16645.
„W latach 1985–87 utrzymywałem kontakty sporadyczne. Proponuję zniszczyć materiały wraz z okładkami, jako nieprzydatne. Materiały zostały wybrakowane z kartoteki Departamentu I MSW” – czytamy w protokole zniszczenia akt, pod którym podpisało się trzech funkcjonariuszy. W czasach PRL Roman Kuźniar był członkiem PZPR, przeszedł także specjalne przeszkolenie wojskowe. W stanie wojennym w 1982 r. otrzymał odznaczenie państwowe „Za Zasługi dla Obronności Kraju”. Związanie się z systemem PRL umożliwiło mu karierę naukową, a co się z tym wiązało – wyjazdy zagraniczne. Kuźniar, przeciwnik wejścia Polski do NATO i wyznawca poglądu, że „według prawa Katyń to nie ludobójstwo”, ma wybitnie prorosyjskie nastawienie. Uwidoczniło się to zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej, kiedy już w dniu tragedii w publicznych wypowiedziach sugerował naciski prezydenta Kaczyńskiego na pilotów. Po katastrofie wypowiadał się m.in. dla „Głosu Rosji” (tuby propagandowej, powołanej jeszcze za życia Lenina, a rozbudowanej przez Stalina). W informacji pt. „Polska uznała odpowiedzialność za katastrofę” Kuźniar stwierdził, że kontrolerzy z lotniska w Smoleńsku do samego końca próbowali ostrzec załogę o niebezpieczeństwie lądowania, ta jednak konsekwentnie i z zimną krwią podejmowała działania, które doprowadziły do tragedii. Roman Kuźniar w latach 80 pracował w Państwowym Instytucie Spraw Międzynarodowych. Według dokumentów służb specjalnych PRL wielu urzędników PISM zostało zarejestrowanych przez komunistyczne służby specjalne, jako tajni współpracownicy – m.in. Adam Rotfeld ps. Rauf. „Zelwer” dba o bezpieczeństwo Według akt znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej obecny wiceszef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Zdzisław Lachowski został zarejestrowany, jako kontakt operacyjny „Zelwer”. W ubiegłym roku w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego odbyły się konsultacje z przedstawicielami Aparatu Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Stronę polską reprezentował Zdzisław Lachowski. Po śmierci prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego oraz szefa BBN Aleksandra Szczygły prezydentem został Bronisław Komorowski, który na szefa Biura wyznaczył gen. Stanisława Kozieja. Od maja 2010 r. kontakty z Rosją Komorowskiego i jego zaplecza stały się niemal regułą. Zrobiono coś, co było nie do pomyślenia za czasów prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego – zaczęto hołubić niedawnego agresora na Gruzję. Zaledwie miesiąc po katastrofie smoleńskiej, już w maju 2010 r., Bronisław Komorowski i gen. Koziej pojechali do Moskwy. Koziej osobiście spotkał się tam z Nikołajem Patruszewem, sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Rosji, byłym wysokim funkcjonariuszem KGB. Dzień po pierwszej turze polskich wyborów prezydenckich, 21 czerwca 2010 r., gdy marszałek Komorowski wracał do Polski po niespodziewanej – jak pisały polskie media – wizycie w Afganistanie, kandydat na prezydenta RP wylądował nieoczekiwanie w Erewaniu, stolicy Armenii. Tam w porcie lotniczym „Zwartnoc” spotkał się z ministrem spraw zagranicznych tego kraju Edwardem Nalbandjanem. O tej zagadkowej wizycie prezydenta Komorowskiego w Armenii poinformowała tylko służba prasowa ormiańskiego MSZ. W tym samym dniu (21 czerwca) na tym samym lotnisku wylądowała delegacja wysokich rosyjskich wojskowych, którzy także spotkali się z ministrem Nalbandjanem. Żaden polski dziennikarz o międzylądowaniu marszałka w Armenii nie wspomniał ani słowem (oprócz portalu Niezależna.pl). We wrześniu 2010 r. gen. Koziej odbył rozmowę z ambasadorem Rosji w Polsce Aleksandrem Aleksiejewem.

„Przedmiotem rozmowy był aktualny stan oraz perspektywy rozwoju stosunków polsko-rosyjskich, w tym intensyfikacja kontaktów między Biurem Bezpieczeństwa Narodowego i Aparatem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej” ogłoszono. W grudniu 2010 r. do Polski przyjechał prezydent Dmitrij Miedwiediew. Witany czołobitnie przez polskich polityków z PO i SLD spotkał się z Bronisławem Komorowskim, który stwierdził: „Niedobra posucha w relacjach polsko-rosyjskich dobiegła końca”.

Dorota Kania Leszek Misiak Grzegorz Wierzchołowski

Idea narodowa po wolnościowemu W kręgach zbliżonych do mającej powstać partii narodowej panuje oburzenie na Wczc. Jarosława Kaczyńskiego, prezesa PiSu, który od kilku miesięcy starannie odcina się od narodowców. Twierdzi też jednocześnie, że w Polsce nie ma problemu żydowskiego – a kto go dostrzega jest myszugene. Otóż my też dostrzegamy to niebezpieczeństwo – ale należy zrozumieć, że narodowcy przesądzają mocno w swoich hasłach – ale jest to prosta reakcja na Lata Pogardy, na dziesięciolecia tępienia i mordowania narodowców, na wyszydzanie idei narodowej i wyśmiewanie się z patriotyzmu. Akcja wywołuje reakcję. Przypominam o tym od 30 lat. Teraz się to sprawdza. A problemu żydowskiego może nie ma – ale problem żydo-komuny, tej „grupy trzymającej władzę” - istnieje jak najbardziej. Nam, konserwatywnym liberałom, jest znacznie bliżej do przedwojennej, klasycznej eNDecji, niż do post-piłsudczykowego PiSu, marzącego o przywróceniu II Rzeczypospolitej, w dodatku w wersji po 1935 roku (właśnie taka miała być IV Rzeczpospolita – na szczęście do jej powstania nie doszło). Do klasycznej eNDecji – ale nie do ONR-ABC a nawet ONR-„Falangi” (ugrupowania ukochanego przez p.dra Brunona Kwietnia...), które to ONRy posłużyły piłsudczykom do zmarginalizowania eNDecji. My jesteśmy po stronie śp.gen.Władysława Andersa, który w 1926 roku bronił Warszawy przed „bandytą spod Bezdan” - a potem domagał się postawienia pod sąd wojenny twórców powstania warszawskiego. Mój stryj, Tadeusz Mikke, który zginął 6-IX-1939 jako dowódca 15 pułku Ułanów Wielkopolskich, w maju 1926 szedł ratować ówczesny rząd – i gdyby nie socjaliści-kolejarze, którzy porozkręcali tory, w czerwcu 1926 Józef Piłsudski zostałby rozstrzelany, jako buntownik. Bo w Wielkopolsce trwają tradycje narodowe – nie pogromów anty-semickich, nie walki z kapitalistami żydowskimi pod hasłami socjalnymi – nie: tradycje uczciwej, równej konkurencji na rynku z Niemcami, z Żydami – z każdym. I była to konkurencja zwycięska: choć rządy pruskie wspierały HaKaTę, stan posiadania polskiego w Wielkopolsce się powiększał! I właśnie takie hasła chcemy w Polsce dziś upowszechniać. I to robimy. Tak więc: popieramy te tradycje narodowe – odcinając się od przedwojennych ONRów. Jaką droga pójdzie Młodzież Wszechpolska i dzisiejsze ONRy – nie wiem. Mam obawy – ale niech działają, bo jedno jest pewne: zdrowa idea narodowa jest w Polsce potrzebna. I jest to idea całkowicie sprzeczna z PiSowska ideą etatystyczną. Natomiast podzielamy opinię wyrażana przez wszystkich narodowców: PiS jest taką samą marionetką stworzona przez służby specjalne, jak PO. PiS służy utrwaleniu zdobyczy „Okrągłego Stołu”, PiS ochoczo podpisuje się pod hasłami umocnienia Unii Europejskiej. Jarosław Kaczyński Traktat Lizboński osobiście i przez .Brata negocjował, jako premier go parafował, PiS za nim w Senacie i Sejmie głosowało, a a śp.Lech Kaczyński go podpisał. Tak samo jak w 1938 roku sanacyjna III Rzeczpospolita zamiast razem z Czechosłowacją, Węgrami i Rumunią przeciwstawić się III Rzeszy – wbiła Czechom nóż w plecy wystawiając ich na agresje niemiecka – tak samo i w 2009 Lech Kaczyński zdradziecko podpisał Traktat – pozostawiając JE Wacława Klausa samego. I Prezydent Czech i Moraw, zostawiony sam, ugiął się i podpisał. Ta hańba na wieki przylgnie do nazwiska „Kaczyński”. I nie zmienią tego operetkowe anty-niemieckie i anty-rosyjskie gesty. W dodatku mające jeden rezultat: skutecznie nakłoniły RFN i FR do zawarcia szeregu porozumień, biorących Polskie, jak w 1939 roku, w kleszcze. Potrzebujemy nie gestów, nie potrząsania szabelką – tylko twardej, nieustępliwej walki o nasz interes państwowy. Ale jeszcze ważniejsza jest walka o to, by dzieci obywateli III RP – oby rodziły się w jak największej liczbie – wychowywały się w zdrowych rodzinach, rodzinach składających się z dobrze zarabiającego ojca i troskliwej matki; w rodzinach, do których nie wtrąca się państwo. By uczyły się tego, czego chcą rodzice – a nie tego, co narzucają kolejne reżymy oświatowe. I by dług, który PRL i III RP zrzuciła na barki tych dzieci i wnuków, malał, zamiast rosnąć. Tak konserwatywny liberał rozumie Ideę Narodową. JKM

Kotylionowcy w ramach „koncepcji” „On revient toujours a son premier amour” - powiadają wymowni Francuzi - co się wykłada, że zawsze wraca się do pierwszej miłości. Czyż możemy się tedy dziwić, że „w otoczeniu prezydenta Bronisława Komorowskiego”, tego samego, którego wybór dostarczył tyle radości i satysfakcji generałowi Markowi Dukaczewskiemu z Wojskowych Służb Informacyjnych, co to ich „nie ma”, że aż otworzył sobie butelkę szampana (jestem pewien, że marki „Sowietskoje szampaskoje”, pochodzące jeszcze z czasów słynnego „zastoju” za Leonida Breżniewa) - więc że w tym „otoczeniu” pojawiła się „koncepcja”, według której gwarantem niepodległości Polski ma być Rosja? Tego można się było spodziewać już choćby obserwując konferencję prasową niezależnej prokuratury wojskowej, zwołaną z okazji dostarczenia przez Rosję do naszego nieszczęśliwego kraju ponad 250 próbek pobranych z samolotu, co to uległ katastrofie 10 kwietnia 2010 roku. Jestem pewien, że dwa i pół roku, to wystarczająco długi okres, by próbki te odpowiednio przygotować. Odpowiednio, to znaczy tak, by na ich podstawie można było udowodnić każdą hipotezę, z hipotezą zamachu włącznie. I co Państwo powiecie? Już na tej konferencji w łonie niezależnej prokuratury wojskowej ujawniły się dwie frakcje: trotylowa i antytrotylowa, czyli jonowo-wysokoenergetyczna. Frakcja trotylowa podała, że owszem - na niektórych szczątkach znaleziono ślady trotylu, ale to nie oznacza, że „materiałów wybuchowych”. No naturalnie, jakże by inaczej!? Wiadomo przecież, że ten cały trotyl, to nie żaden materiał wybuchowy, tylko taka przyprawa do wędlin, żeby się po nich dobrze pierdziało. Doskonale to wiedziano już w Hitlerjugend - o czym świadczy wierszyk, na poczekaniu skomponowany przez junaków obrony przeciwlotniczej dla „pruskiego kaprala” Revetzky’ego: „Zapadł już wieczór, gwiazdy migocą, na niebie świeci łagodnie Luna, a tam w ojczyźnie, głęboką nocą, matka się modli o powrót syna: strzeż od zagłady go Panie Boże, nie dajcie Nieba mu w rowie zgnić! Niech go bezpieczny, mocny sen zmoże, by mógł śnić słodko i zdrowo bździć!” Oczywiście po trotylu, bo jakże inaczej?

Któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od wojskowych, dla których jeszcze za komuny specjalnej przeróbce operetki nadano tytuł „Ptasznik z trotylu”? A znowu reprezentant frakcji antytrotylowej twierdził, że o żadnych śladach trotylu nie może być mowy, bo przecież wiadomo, że trotyl został zakazany i odtąd każdy, to chce dołączyć do ludzi przyzwoitych, będzie musiał złożyć wyznanie niewiary w zamach w Smoleńsku. Czym zatem tłumaczyć te rozbieżności? Ja na przykład tłumaczę je sobie tym, że frakcja trotylowa pracuje dla jednej razwiedki, podczas gdy frakcja antytrotylowa - dla drugiej - a skoro już „w otoczeniu” prezydenta Komorowskiego dojrzewa myśl, by gwarantem niepodległości naszego nieszczęśliwego kraju została ponownie Rosja, to nic dziwnego, że i w niezależnej prokuraturze musiały pojawić się dysonanse. „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Niech tedy każda frakcja radzi sobie, jak tam potrafi. No dobrze - ale czy rosyjskie gwarancje niepodległości aby na pewno obejmą całe obecne polskie terytorium państwowe? To wcale nie jest pewne nie tylko ze względu na deklarację Edwarda Szewardnadze, który jeszcze jako minister spraw zagranicznych ZSRR deklarował, iż Związek Radziecki nie jest przeciwny zjednoczeniu Niemiec, a tylko stawia warunek, iżby między zjednoczonymi Niemcami a ZSRR została ustanowiona strefa buforowa, a więc - obszar rozbrojony i pozbawiony przemysłu ciężkiego - ale przede wszystkim ze względu na obecne strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie, po 17 września 2009 roku wyznaczające ramy europejskiej polityki. Zgodnie z linią polityczną kanclerza Bismarcka, partnerstwo to ma charakter priorytetowy względem wszelkich innych politycznych kwestii, bo pozwala i Niemcom i Rosji urządzać po swojemu swoje części Europy. Kamieniem węgielnym strategicznego partnerstwa jest przestrzeganie zasady: my nie wtrącamy się do waszej strefy, a wy - do naszej. I rzeczywiście; wystarczy popatrzeć, jak w ramach porządku lizbońskiego, przy użyciu środków demokratycznych, Rosja odbudowuje imperium zarówno w Gruzji, jak i na Ukrainie, a z kolei Nasza Złota Pani wykorzystuje kryzys w strefie euro jako narzędzie budowy IV Rzeszy środkami pokojowymi, które okazały się tańsze i nie obciążone takim ryzykiem, jak metody militarne. Skoro zaś tak, skoro wszystko musi odbywać się w ramach wyznaczonych przez strategiczne partnerstwo, to chyba jasne jest, że Rosja nie będzie gwarantowała Polsce niepodległości na całe terytorium państwowe, a tylko na wschód od niemiecko-polskiej granicy z roku 1937. To już prędzej zewnętrzna granica Unii Europejskiej, czy jaką tam ostatecznie nazwę przyjmie IV Rzesza, będzie przebiegała wzdłuż tamtej starej, niemiecko-polskiej granicy, zaś na niemieckim pograniczu, czyli w leżącej na wschód strefie buforowej, zostanie ustanowiony Żydoland, pod protektoratem obydwu strategicznych partnerów. Jestem przekonany, że „otoczenie” pana prezydenta Komorowskiego właśnie coś takiego ma na myśli, bo tak naprawdę, to tylko coś takiego jest nie tylko możliwe, ale i najbardziej prawdopodobne. I dopiero w tym kontekście można lepiej zrozumieć próby nadymania filosemickiej i jednocześnie rusofilskiej, „kotylionowej” frakcji narodowej, której razwiedczykowie, jako plenipotenci starszych i mądrzejszych, mogliby powierzyć administrowanie mniej wartościowym narodem tubylczym i jego nadzorowanie, żeby nie wierzgał przeciwko ościeniowi. I tak, jak żydowska policja w getcie została przez Niemców wyposażona w czapki i pałki, tak teraz, rękoma ministra Boniego od „cyfryzacji” razwiedka szykuje Czekę, która pod pretekstem walki z „nienawiścią”, będzie przywracała do pionu każdego, poczynając od „oszołomów” , których listy są już, jak się okazuje, przygotowane. SM

Michalkiewicz: Gwarantem niepodległości Polski ma być Rosja On revient toujours à son premier amour – powiadają wymowni Francuzi – co się wykłada, że zawsze wraca się do pierwszej miłości. Czyż możemy się tedy dziwić, że „w otoczeniu prezydenta Bronisława Komorowskiego” – tego samego, którego wybór dostarczył tyle radości i satysfakcji generałowi Markowi Dukaczewskiemu z Wojskowych Służb Informacyjnych, co to ich „nie ma”, że aż otworzył sobie butelkę szampana (jestem pewien, że marki „Sowietskoje szampaskoje”, pochodzącej jeszcze z czasów słynnego „zastoju” za Leonida Breżniewa) – więc że w tym „otoczeniu” pojawiła się „koncepcja”, według której gwarantem niepodległości Polski ma być Rosja? Tego można się było spodziewać już choćby obserwując konferencję prasową niezależnej prokuratury wojskowej zwołaną z okazji dostarczenia przez Rosję do naszego nieszczęśliwego kraju ponad 250 próbek pobranych z samolotu, co to uległ katastrofie 10 kwietnia 2010 roku. Jestem pewien, że dwa i pół roku, to wystarczająco długi okres, by próbki te odpowiednio przygotować. Odpowiednio – to znaczy tak, by na ich podstawie można było udowodnić każdą hipotezę, z hipotezą zamachu włącznie. I co Państwo powiecie? Już na tej konferencji w łonie niezależnej prokuratury wojskowej ujawniły się dwie frakcje: trotylowa i antytrotylowa, czyli jonowowysokoenergetyczna. Frakcja trotylowa podała, że owszem, na niektórych szczątkach znaleziono ślady trotylu, ale to nie oznacza, że „materiałów wybuchowych”. No naturalnie, jakże by inaczej!? Wiadomo przecież, że ten cały trotyl to nie żaden materiał wybuchowy, tylko taka przyprawa do wędlin, żeby się po nich dobrze pierdziało. Doskonale to wiedziano już w Hitlerjugend – o czym świadczy wierszyk skomponowany na poczekaniu przez junaków obrony przeciwlotniczej dla „pruskiego kaprala” Revetzky’ego:

„Zapadł już wieczór, gwiazdy migocą, na niebie świeci łagodnie Luna, a tam w ojczyźnie, głęboką nocą, matka się modli o powrót syna: strzeż od zagłady go Panie Boże, nie dajcie Nieba mu w rowie zgnić! Niech go bezpieczny, mocny sen zmoże, by mógł śni słodko i zdrowo bździć!”. Oczywiście po trotylu, bo jakże inaczej? Któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od wojskowych, dla których jeszcze za komuny specjalnej przeróbce operetki nadano tytuł „Ptasznik z trotylu”? A znowu reprezentant frakcji antytrotylowej twierdził, że o żadnych śladach trotylu nie może być mowy, bo przecież wiadomo, że trotyl został zakazany i odtąd każdy, kto chce dołączyć do ludzi przyzwoitych, będzie musiał złożyć wyznanie niewiary w zamach w Smoleńsku. Czym zatem tłumaczyć te rozbieżności? Ja na przykład tłumaczę je sobie tym, że frakcja trotylowa pracuje dla jednej razwiedki, podczas gdy frakcja antytrotylowa – dla drugiej – a skoro już „w otoczeniu” prezydenta Komorowskiego dojrzewa myśl, by gwarantem niepodległości naszego nieszczęśliwego kraju została ponownie Rosja, to nic dziwnego, że i w niezależnej prokuraturze musiały pojawić się dysonanse. „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Niech tedy każda frakcja radzi sobie, jak tam potrafi. No dobrze – ale czy rosyjskie gwarancje niepodległości aby na pewno obejmą całe obecne polskie terytorium państwowe? To wcale nie jest pewne – nie tylko ze względu na deklarację Edwarda Szewardnadzego, który jeszcze jako minister spraw zagranicznych ZSRR deklarował, iż Związek Radziecki nie jest przeciwny zjednoczeniu Niemiec, a tylko stawia warunek, iżby między zjednoczonymi Niemcami a ZSRR została ustanowiona strefa buforowa, a więc obszar rozbrojony i pozbawiony przemysłu ciężkiego – ale przede wszystkim ze względu na obecne strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie, po 17 września 2009 roku wyznaczające ramy europejskiej polityki. Zgodnie z linią polityczną kanclerza Bismarcka, partnerstwo to ma charakter priorytetowy względem wszelkich innych politycznych kwestii, bo pozwala i Niemcom, i Rosji urządzać po swojemu swoje części Europy. Kamieniem węgielnym strategicznego partnerstwa jest przestrzeganie zasady: my nie wtrącamy się do waszej strefy, a wy – do naszej. I rzeczywiście: wystarczy popatrzeć, jak w ramach porządku lizbońskiego, przy użyciu środków demokratycznych, Rosja odbudowuje imperium zarówno w Gruzji, jak i na Ukrainie, a z kolei Nasza Złota Pani wykorzystuje kryzys w strefie euro jako narzędzie budowy IV Rzeszy środkami pokojowymi, które okazały się tańsze i nie obciążone takim ryzykiem jak metody militarne. Skoro zaś tak, skoro wszystko musi odbywać się w ramach wyznaczonych przez strategiczne partnerstwo, to chyba jasne jest, że Rosja nie będzie gwarantowała Polsce niepodległości na całym terytorium państwowym, a tylko na wschód od niemiecko-polskiej granicy z roku 1937. To już prędzej zewnętrzna granica Unii Europejskiej – czy jaką tam ostatecznie nazwę przyjmie IV Rzesza – będzie przebiegała wzdłuż tamtej starej niemiecko-polskiej granicy, zaś na niemieckim pograniczu, czyli w leżącej na wschód strefie buforowej, zostanie ustanowiony Żydoland pod protektoratem obydwu strategicznych partnerów. Jestem przekonany, że „otoczenie” pana prezydenta Komorowskiego właśnie coś takiego ma na myśli, bo tak naprawdę to tylko coś takiego jest nie tylko możliwe, ale i najbardziej prawdopodobne. I dopiero w tym kontekście można lepiej zrozumieć próby nadymania filosemickiej i jednocześnie rusofilskiej, „kotylionowej” frakcji narodowej, której razwiedczykowie, jako plenipotenci starszych i mądrzejszych, mogliby powierzyć administrowanie mniej wartościowym narodem tubylczym i jego nadzorowanie, żeby nie wierzgał przeciwko ościeniowi. I tak jak żydowska policja w getcie została przez Niemców wyposażona w czapki i pałki, tak teraz rękoma ministra Boniego od „cyfryzacji” razwiedka szykuje Czekę, która pod pretekstem walki z „nienawiścią” będzie przywracała do pionu każdego, poczynając od „oszołomów”, których listy są już, jak się okazuje, przygotowane. SM

15 Grudzień 2012 Rada Etyki Mediów - samozwańcze medium od dyscyplinowania ludzi wypowiadających się publicznie- na razie tych wypowiadających się publicznie- a może w przyszłości rozszerzyć swoje” kompetencje” wobec wypowiadających się prywatnie- skarciła pana redaktora Krzysztofa Czabańskiego, byłego szefa Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej, który na swoim blogu napisał tak:” Gdy czytam np. Grzegorza Hajdarowicza, Agnieszkę Kublik, Tomasza Lisa. Wojciecha Maziarskiego, Wojciecha Mazowieckiego, Janinę Paradowską i Pawła Wrońskiego, to przypomina mi to arcydzieło ”Przygody dobrego wojaka Szwejka”. A zwłaszcza jeden cytat” Nachalne są te kurwy i zuchwałe”(!!!!) Tak napisał, czym wywołał burzę pośród tego ideologicznego gremium, które już od 29. marca 1995 roku, z inicjatywy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, na mocy Karty Etycznej Mediów, zajmuje się opiniowaniem zachowań dziennikarzy(???) Ale według jakiej etyki- bo pani profesor Magdalena Środa, znana aktywistka walki z cywilizacją łacińską- twierdzi, że etyk mamy 12 sztuk(????) Ach -12! To tyle co chrześcijańskich Apostołów podczas Ostatniej Wieczerzy, wliczając Judasza.. Gazeta Wyborcza powinna znowu przed” świętami”- jak powtarzają laickie media- przypomnieć Ewangelię Judasza.. I ta powinna nas wszystkich obowiązywać- jako najlepsza z Ewangelii.. 12 etyk! To jest dopiero materii pomieszanie. .Niechby jednocześnie zaczęło obowiązywać chociaż cztery- to i tak byłby wielki bałagan, a co dopiero dwanaście.(!!!!). Ale przecież chodzi o budowę społeczeństwa obywatelskiego opartego o wielość etyk.. Żeby zamulić zasady etyki chrześcijańskiej.. Pani profesor Magdalena Środa jest „ etyczką”, ale czy zachowuje się etycznie? Jest córką pana profesora Ciupaka- znanego ateisty. Ateizm przejęła po ojcu- jak to mówią o „ antysemitach”- wyssali antysemityzm z mlekiem matki- a ateizm? Czy ateizm można wyssać z mlekiem matki” Bo ojca- z pewnością – nie! Chociaż w przyszłości.. Jak lewica zamieni do końca rolę kobiety i mężczyzny.. I mężczyźni zaczną rodzić dzieci- w tym wojujących ateistów i wolnomyślicieli.. Urodzeni ateiści nie będą traktowani jako Dzieci Boże.. Może będą traktowani- przez jedną z etyk- jako męczennicy. Zależy zresztą według jakiej etyki.. Weźmy na przykład taką etykę muzułmańską.. Muzułmanin ma cztery żony, a może i więcej- w zależności od tego ,na ile” żon” go stać. W naszej etyce- etyce chrześcijańskiej- można mieć tylko jedną żonę- przynajmniej obecnie- jednocześnie.. Bo po kolei można mieć na przykład cztery, tak jak pan Michał Wiśniewski- wielka gwiazda, ale do końca nie wiadomo czego. Według etyki ‘ Cywilnej”- jeśli jest taka.. Trzeba o to zapytać panią profesor Magdalenę Środę. Można ją zapytać- na przykład w czwartek… I zwróćcie Państwo uwagę, że w tamtej „ etyce” nie obowiązuje pojęcie „zdrady” małżeńskiej. Można utrzymywać stosunki seksualne ze wszystkimi „ żonami”, ale żadnej z nich się nie „ zdradza”.. Może nawet ze wszystkimi na raz.. Zupełnie inaczej niż u nas.. Chociaż… Jak tak dalej postęp będzie postępował pchając przed sobą przód i ciągnąc za sobą tył, doprowadzając naszą cywilizację do degradacji- to grupen sex – też zostanie” zalegalizowany- jako kolejny rodzaj” małżeństwa”. W końcu” prawa mniejszości” muszą być respektowane- po to zostały wymyślone przez wrogów cywilizacji łacińskiej, żeby zniszczyć indywidualizm chrześcijański oparty o personalizm, a nie kolektywizm.. Homo ”małżeństwa” już zostały demokratycznie” zalegalizowane” w niektórych landach Związku Socjalistycznych Republik Europejskich.., to teraz kolej na dzieci dla tych „małżeństw”. Ponieważ „małżeństwa” homo- dzieci ze swej natury mieć nie mogą- to trzeba będzie dzieci odbierać małżeństwom hetero-, żeby je przekazać „ małżeństwom”: – homo.. Nie wiem jak postępowcy rozwiążą problem dawania dzieci „ małżeństwom” na przykład czterech homoseksualistów.. Nie mam pojęcia! Ale znając ich pomysłowość- jakoś sobie poradzą.. Skonstruują genetycznie dziecko, ale tak, żeby w czteroosobowej „ rodzinie” homoseksualistów- było dziecko homoseksualne.. A w śród kobiet o skłonności do siebie nawzajem- same dziewczynki.. Czy to nie będzie Nowy Wspaniały Świat? Szkoda, że tego nie dożyję- to przynajmniej bym się napatrzył.. Ale może wcześniej przyjdą Chińczycy – z innej cywilizacji, albo Muzułmanie.. I cały ten syf rozpirzą na cztery wiatry..W każdym razie pan Krzysztof Czabański popełnił jeden błąd: nie zamieścił pełnej listy redaktorów, którzy robią na froncie ideologicznym jako” dziennikarze”. To co robią nie ma oczywiście niż z dziennikarstwem wspólnego. To są ludzie od narzucania nam określonej ideologii i tłumaczenia masom jak mają myśleć.. To znaczy tak myśleć, jak ideolodzy poprzebierani za dziennikarzy- mają rozkaz nam narzucić.. Takie mamy współczesne „ dziennikarstwo” łajdackie, wyrosłe z ducha Okrągłego Stołu. I już wkrótce- wszystko co będzie ocierało się o prawdę- to będzie” mowa nienawiści”.. Tylko patrzeć jak zakneblują usta na Amen.. Amen. Nie wystarczy już Rada Etyki Mediów.. Będzie Rada przeciw „mowie nienawiści”, czyli mówieniu prawdy, bo przecież, nikt o zdrowych zmysłach interesujący się życiem politycznym w III Rzeczpospolitej- nie ma wątpliwości, że Rada rządowa przy Radzie Ministrów- będzie się zajmowała tylko tym, że jakaś osoba publiczna zaklęła sobie publicznie.. Lub nawyzywała” przeciwnika „politycznego.. Będzie monitorowała, spisywała, rejestrowała i wyciągała wnioski.. I wszystko zależy od tego , jakie będzie miała początkowo kompetencje, które będą rozszerzane- w miarę rozwoju” mowy nienawiści”.. A że nienawiść będzie narastać- to oczywiste, a przy tym- „mowa nienawiści”.. Każdej akcji- towarzyszy zawsze reakcja.. Jak ktoś burzy nam dom, w którym żyjemy od wieków- to musi nastąpić reakcja.. Początkowo słowna, ale kto wie, co będzie dalej.. Ucisk będzie narastać- to i opór będzie narastał.. Aż do przesilenia… Może stan wojenny? Generał Jaruzelski jeszcze żyje.. Podpowie jak to zrobić- łamiąc demokratyczne prawo.. Jak można codziennie łamać prawo naturalne- to dlaczego nie demokratyczne.. Najwyżej się przegłosuje wstecznie.. Bo Platforma Obywatelska władzy oddać nie zamierza.. Coraz bardziej przychylam się do swojego zdania, z którym się zgadzam- tak jak pan sportowiec- Tomaszewski, który z własnym zdaniem się zgadza,- że Platforma Obywatelska Unii Europejskiej już władzy nie odda.. Za dużo ma do ukrycia- i nie może, nawet gdyby chciała.. Takiego bagna nie może zostawić, żeby ktoś szperał- szczególnie po dokumentach służb specjalnych, których mamy dziewięć- a na pewno siedem.. Bo różne liczby padają w tym temacie.. Tam może być wiele ciekawych rzeczy.. Na przykład w sprawie tajemniczych „ samobójstw”.. Może w końcu udałoby się ujawnić seryjnego samobójcę.. Na razie Rada Etyki Mediów działa.. I zwraca uwagę nawet tym wszystkim, którzy do stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich- nie należą.. Przez Radę przewinęły się takie lewicowe nazwiska jak: Magdalena Bajer, Maciej Iłłowiecki, Jerzy Turowicz, Tomasz Goban- Klas, Krzysztof Piesiewicz, Jacek Kurczewski, czy Bolesław Michałek.. Brakuje tam jeszcze : Tomasza Lisa, Agnieszki Kublik, Wojciecha Maziarskiego, Janiny Paradowskiej i Pawła Wrońskiego. No i tych wszystkich, których pan Krzysztof Czabański nie wymienił.. I nareszcie zapanuje porządek w Warszawie. WJR

Meandry i pułapki nauki przodującej Co to jednak znaczy postępowa nauka, zwłaszcza nauka przodująca! Zauważył to już dawno Ojciec Narodów, nie mogąc nachwalić się nauki przodującej. Jak wiadomo, postępowa nauka dokonała mnóstwa odkryć i obaliła mnóstwo mitów. Na przykład Pietia Goras wynalazł liczby, Pantarejew odkrył, że wszystko płynie (wsio pławajet) - ale to jeszcze nic w porównaniu z dokonaniami nauki przodującej. Wybitnemu jej przedstawicielowi Trofimowi Łysence udało się niebywale przyspieszyć ewolucję do tego stopnia, że roślina zasiana jako perz dojrzewała już jako pszenica. W każdym razie tak wynikało z dokumentów, i to w dodatku - samych oryginałów, a nie jakichś tam mikrofilmów. Z kolei - czego właśnie nie mógł się nachwalić Ojciec Narodów - Aleksiej Stachanow obalił istniejące w nauce normy pracy - tak wynikało niezbicie z zachowanych dotąd dokumentów. Warto podkreślić, że nie była to bynajmniej sztuka dla sztuki - jak w nauce burżuazyjnej - tylko osiągnięcia nauki przodującej natychmiast wdrażane były w praktyce, i to na skalę wcześniej niespotykaną. Na przykład odkrycia Stachanowa twórczo wykorzystał Naftali Aronowicz Frenkiel, twórca systemu kotłów w łagrach. Żeby zasłużyć na "kocioł stachanowski", trzeba było wypruć z siebie żyły, co Naftalemu Aronowiczowi Frenklowi dało sposobność do kolejnego naukowego odkrycia: "Z więźnia musimy wycisnąć wszystko w pierwsze trzy miesiące, potem nic nam po nim". Przypominam o tym, by cnota nie pozostała bez nagrody, to znaczy by wszystkie zasługi w dziedzinie nauki przodującej nie przypadły na przykład takim "nazistom". Życie naukowe kwitło i przed "nazistami", i po "nazistach" też, o czym świadczy mnóstwo luminarzy nauki, których oficjalne życiorysy z tajemniczych powodów rozpoczynają się dopiero po roku 1990.

I kwitnie nadal, czego dowodem są nie tylko zastępy przedstawicieli nauki postępowej i przodującej, ale również wiekopomne odkrycia. Na przykład żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak pan red. Michnik twierdził, iż podział na lewicę i prawicę utracił już sens. Ale to była chyba tylko taka mądrość etapu - bo kiedy okazało się, iż walka klasowa w miarę postępów socjalizmu jednak się zaostrza, w związku z czym taki na przykład Adolf Hitler, chociaż przywódca partii socjalistycznej, został reprezentantem "skrajnej prawicy", również przodująca nauka wykryła nowe różnice między lewicą i prawicą. Nowe, bo stare odkrycia - na przykład że lewica jest postępowa, podobnie jak paraliż, podczas gdy prawica - wsteczna - pozostają w mocy i nadal można się z tego nie tylko doktoryzować i habilitować, ale nawet zostać autorytetem moralnym. Otóż najnowsze sondaże Centrum Badania Opinii Społecznej wykazały, że aż 72 procent osób o poglądach lewicowych pragnęłoby umrzeć w sposób nagły, podczas gdy w przypadku osób o poglądach prawicowych odsetek ten jest wyraźnie niższy i wynosi 65 procent. Starożytni Rzymianie twierdzili, że volenti non fit iniuria, co się wykłada, że chcącemu nie dzieje się krzywda. Tym trudniej zrozumieć przyczyny, dla których po deklaracji Grzegorza Brauna sprzed kilku miesięcy, że zdrada i zaprzaństwo powinny być karane śmiercią, właśnie w środowiskach deklarujących się jako lewicowe podniósł się niebywały klangor protestu - chyba że dopuścimy, iż CBOS stosuje niejasne kryteria podziału na lewicę i prawicę. Bo jaka tam "lewica" czy "prawica", kiedy tak naprawdę chodzi o to, żeby na rachunek Rzeczypospolitej wypić i zakąsić - no i żeby nic nie bolało? SM

Miszmasz na sobotę, czyli o tym, co do wraku Tu-154M ma Kaczor Donald oraz o braku instynktu samozachowawczego u niektórych polityków To był dziwny tydzień. Wszyscy się dziwili. Tusk się dziwił, że Sikorski prosił baronessę Ashton o pomoc w sprawie wraku. Potem Tusk się dziwił, że Rosjanie na takie prośby reagują zdziwieniem, a Kaczyński się dziwił, że Tusk się dziwi. Ale po kolei. Minister Sikorski poprosił o pomoc w sprawie wraku Tu 154 szefową unijnej dyplomacji Catherine Ashton. Oczywiście lepiej późno niż wcale i dobrze, że już dwa i pół roku po katastrofie smoleńskiej minister Sikorski się zorientował, że Rosjanie tego wraku nie zwrócą, chyba, że przetopiony na metalowe kubki. Zastanawiam się tylko czy nieaktualne są już słowa ministra o tym, że tylko państwa słabe i upadłe mogą zwracać się o pomoc do czynników zewnętrznych, czy może minister coś zrozumiał… Za to ręce od proszenia o pomoc kogokolwiek umywa Donald Tusk. Powiedział, że nie zamierza rozmawiać z Ashton na temat zwrotu wraku Tu-154M przez Rosjan. Pytany czy kwestia zwrotu polskiego wraku powinna być podnoszona podczas grudniowego szczytu UE-Rosja, Donald Tusk stwierdził, że nie ma zdania w tej sprawie. A kto ma mieć? Kaczor Donald lub Myszka Miki? Premier Tusk miał za to zdanie w innej sprawie. Stwierdził, że stanowisko rosyjskie w kwestii zwrotu wraku bywa wyrażane w sposób niepotrzebnie arogancki, ponieważ tak naprawdę przedłużający się pobyt wraku Tu-154 stawia w dwuznacznej sytuację Rosję. W dwuznacznej czyli jakiej? Premier podejrzewa zamach? Zupełnie inaczej ocenia zaangażowanie Rosjan w wyjaśnienie katastrofy Jerzy Miller. Ten sam Miller, którego komisja nie zająknęła się o żadnym trotylu, chwalił Rosjan  za „wkład i zaangażowanie” w śledztwie. Gdyby nie to, że Rosjanie przekazali nam kopie czarnych skrzynek, to pewnie polski raport w ogóle by nie powstał - mówił w TOK FM Miller. Na szczęście Miller nie dziękował Rosjanom, że zdecydowali się oddać ciała. Musiałby wtedy wspomnieć, że nie wszystkie były w trumnach ze swoimi nazwiskami. W minionym tygodniu premier wypuścił dwa wzruszające klipy ze swoim udziałem. Ten pierwszy był o jedności i byciu razem w Święta. No i w tym klipie, gdy głos Tuska mówi, że umiemy razem wygrywać, widać Stadion Narodowy. I wyszło na to, że to całe Euro to my jednak wygraliśmy, a nasz Stadion Narodowy to powód do dumy. I to jest objaw zaniku instynktu samozachowawczego w PO, bo nad czym jak nad czym, ale nad Stadionem Narodowym, ta władza powinna zasunąć dach milczenia. Był też drugi klip. Taki, w którym pan premier wspomina stan wojenny. Że żona, że dziecko, że stracił pokój, itd. Internauci byli czujni i wytknęli szefowi rządu, że sam kiedyś mówił, iż w wieczór ogłoszenia stanu wojennego pił. Widać, że PR zawodzi coraz bardziej. Grunt, że lemingi miały uciechę. Bardzo pięknie uczcił też rocznicę stanu wojennego Bronisław Komorowski. Posiedział z młodzieżą w celi na Białołęce. Młodzież pytała, prezydent odpowiadał. I byłoby bardzo fajnie gdyby jeden z uczestników spotkania nie zdradził jak wyglądało spontaniczne zadawanie pytań: „Dostałem pytanie, miałem je zadać, to zadałem”. I nie wiadomo kto podbił serca Polaków bardziej, prezydent, który sobie posiedział czy ten chłopak, który sobie zadał. Wiele uciechy przyniosła też wielu osobom wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, który akurat w stanie wojennym sobie nie posiedział. Prezes PiS stwierdził, że miał w tamtym czasie gorzej od więzionych opozycjonistów. Prezes jak coś powie, to już powie. O instynkcie samozachowawczym prezesa można powiedzieć dokładnie to samo, co dwie notki wyżej. Niezła jazda była z Kolejami Śląskimi. Maszyniści nie wiedzieli gdzie jadą, pasażerowie nie mieli pojęcia gdzie dotrą, a wszystko działo się w siarczystym mrozie. Te Koleje Śląskie, to taki miś na miarę możliwości naszej władzy.
Na szczęście Sławomir Nowak stwierdził, że on to by takiego człowieka jak prezes Kolei Śląskich u siebie nie zatrudnił. No raczej. Wystarczy, że jest tam już Nowak we własnej osobie. Michał Kamiński (kiedyś PiS) ostro aplikuje w łaski Tuska. Powiedział, że jeżeli Jarosław Kaczyński i jego partia uważają, że Polska nie jest suwerenna, to oni są kolaborantami. Bo oni uczestniczą w tym systemie, siedzą w Sejmie i biorą pieniądze z budżetu. Trzeba być konsekwentnym. Jeżeli odrzucamy to państwo i uważamy, że jest niesuwerenne, to nie bierzemy udziału w instytucjach tego państwa. No właśnie panie europośle. Bądźmy konsekwentni i jeśli chcemy teraz do PO, to oddajmy dietę, którą nam w europarlamencie zafundowało PiS. Dorota Łosiewicz

Pies wam mordy lizał Zbyt ambitne, stwierdzam poniewczasie, było przyjęcie zaproszenia do „Sygnałów Dnia”. Po ciężkim dniu w Kielcach, późnym powrocie do domu i kolejnej niedospanej nocy, co gorsza dla wydłużenia snu o kwadrans bez śniadania – wciąż się nie mogę przyzwyczaić, że przy blokujących glukagon lekach cukier czasami w chwilach stresu opada bardzo gwałtownie, wprawiając człowieka na parę minut w stan jak po mocnym przepiciu. Spowolnione myślenie dało się pewnie zauważyć na antenie, sprawiło też, że nie wykorzystałem okazji, by przekazać przedstawicielowi wrogiej redakcji coś, co jednak przekazać jej powinienem. Bo skoro redaktor Wroński wszedł nie witając się ze mną i jakby nie zauważając (zapewne wskutek wyrzutów sumienia − ma powody) to i ja się do niego poza anteną nie odezwałem. A powinienem. I nie po to, by powiedzieć, że po tym, jak dołączyli się do oklasków na cześć Tuska za zniszczenie opozycyjnego dziennika i tygodnika oraz do kampanii plucia na jego dziennikarzy, Adam Michnik, gdyby jeszcze żył, wszystkich ich z sobą samym na czele nazwałby zwykłymi świniami (mam na myśli oczywiście – ten Michnik z czasów mojej młodości, będący wtedy dla nas naiwnych niezłomnym wojownikiem o sprawiedliwość, a nie farmazonem władzy). Sądzę, że wiedzą co czynią i za ile. Powinienem skorzystać z tej okazji, by powiedzieć redaktorowi Wrońskiemu (i poprosić o przekazanie kolegom) że bardziej, niż im się zdaje, jest możliwe, iż Jarosław Kaczyński doczeka się wreszcie Budapesztu nad Wisłą. Być może nawet w koalicji z polskim Jobbikiem. I gdy wtedy jakimiś szykanami skłoni głównego udziałowca „Agory” żeby zabrał się ze swoimi dolcami, póki ich do reszty nie straci, z powrotem do Ameryki, i wstawi na to miejsce, powiedzmy, kogoś takiego jak Grzegorz Bielecki − nie będzie nikogo, kto by się poczuwał wobec nich do jakiejkolwiek solidarności albo ich żałował. Myślicie butnie, że was to spotkać nie może? Że przecież „fajna Polska” zawsze będzie większości? Że skoro Skarb Państwa nie ma w „Agorze” udziałów, to nie można jej akcji skupić, choć już dziś biegają po cenie zbliżonej do klozetpapieru na promocji w „Biedronce”? Hm…

Mógłbym przypomnieć tego niemieckiego pastora, represjonowanego przez nazistów, który powiedział: „kiedy zabierali Żydów, milczałem, bo nie byłem Żydem, kiedy zabierali katolików, milczałem, milczałem, kiedy zabierali Polaków, cyganów, homoseksualistów… a kiedy zabrali mnie, już nie miał kto protestować”. Ale nie, to niestosowny cytat. On przecież tylko milczał, nie kibicował i nie udowadniał pokrętnie, że Żydzi, Cyganie i inni sami sobie winni. Mam lepszy cytat. W sferach społecznych, z których się wywodzę, jest takie powiedzenie: „pies wam mordy lizał”. RAZ

Michnik jak zwykle. „Kaczyński nie wzywa do strzelania, tylko hoduje klimat podejrzliwości i strachu”

Adam Michnik, redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” raczy w najnowszym numerze swoich czytelników komentarzem dotyczącym rocznicy zamordowania prezydenta Gabriela Narutowicza. I nie będą zaskoczeni ci, którzy twierdzą, że Michnik przy każdej okazji stara się obarczyć polską prawicę tym, co najgorsze. Michnik zaczyna swój tekst od stwierdzenia, że „słowa mogą ranić i stygmatyzować; mogą nawet zabijać”. Wzywa do rozważania „dzisiejszych kontekstów tamtego mordu”. O co chodzi? Wiadomo już po drugim akapicie tekstu:

Słyszymy dziś, że "jesteśmy wewnątrz zniewoleni kłamstwami, odbieraniem dobrego imienia ludziom wartościowym, wzbudzaniem nienawiści do Kościoła i prawdziwych patriotów. Jesteśmy w następnej niewoli". Tak rzecze o. Tadeusz Rydzyk. I wszystko jasne. Śmierć Narutowicza będzie maczugą na polską prawicę, na krytyków i przeciwników „Wyborczej”. Michnik opisuje na wstępie, jak doszło do wytworzenia przez endeków atmosfery, która zdaniem naczelnego „GW” przyczyniła się do śmierci Narutowicza. Ton prasy brukowej, agresywny i nienawistny wobec prezydenta, spowodował - pisał Stanisław Posner, działacz PPS - że "setki sławiło drabów, którzy powóz Narutowicza obrzucali błotem, i w głos powtarzało, że Narutowiczowi trzeba by w łeb palnąć. Znalazł się jeden, chorobą fanatyzmu dzikiej nienawiści silnie dotknięty, i ten strzelił" - pisze Michnik. Dalej zaznacza, że „chce uniknąć tanich analogii”. Jednak atakowanie opozycji jest zdaje się silniejsze:

Słyszymy dziś, że Polskę trzeba doprowadzić do niepodległości, gdyż żyjemy w niemiecko-rosyjskim kondominium; że Polską rządzą zdrajcy, przypadkowy "prezydent Komoruski" i wnuk "dziadka z Wehrmachtu"; że są to ludzie odpowiedzialni za zamordowanie prezydenta Lecha Kaczyńskiego; że naród polski jest dziś eksterminowany.(...) Wiem, że Jarosław Kaczyński wraz z PiS nie wzywa do strzelania, tylko hoduje klimat podejrzliwości i strachu. Dlatego warto przypomnieć niedawną wypowiedź pewnego reżysera, że „demokracja to przesąd inteligencji”. I że nie da się Polski zmienić, jeśli „nie zostaną wystawieni na tamten świat z tuzin redaktorów »Wyborczej « i ze dwa tuziny drugiej gwiazdy śmierci mediów centralnych – TVN”. Cytowany przez Michnika reżyser nazywany jest „matołem”, a jego słowa „bredzeniem”. Michnik przyznaje, że również „Gość z Krakowa, który planował, jak użyć materiałów wybuchowych przeciw władzom państwa” jest „niezrównoważonym matołem”. Naczelny „wyborczej” ostrzega jednak:

takie matołectwo może być zaraźliwe. Michnik swój tekst kończy stwierdzeniem:

Nie grozi nam w Polsce widmo Hitlera i Holocaustu; niech nam wystarczy pamięć o zastrzelonym prezydencie. Z tekstu Michnika czytelnik ma wysnuć konkretne wnioski – zgodne z długoterminową linią redakcji: to polska prawica dziś szerzy agresję i nienawiść, to ona jest odpowiedzialna za wzrost agresji w polskim życiu publicznym, to ona buduje atmosferę, która grozi wybuchem w Polsce terroru i dokonywania mordów politycznych. Artykuł Adama Michnika odbieramy z troską. Trudno uwierzyć, by Michnik w swoim wywodzie pominął celowo mord polityczny na działaczu PiS w Łodzi w 2010 roku, czy sprawę katastrofy smoleńskiej, do której przyczyniła się atmosfera walki politycznej i nagonka na śp. Lecha Kaczyńskiego, jaką rozpętała Platforma i media ją popierające. Czy Adam Michnik mógł celowo przemilczeć niewygodne dla swojego wywodu faktu? Nawet nie chcemy tak przypuszczać (wiadomo czym to dziś grozi...).

Coś innego musiało więc stać za tym przemilczeniem... Czyżby redaktor „Wyborczej” miał problemy z odbiorem rzeczywistości? Czy wierni czytelnicy „GW” mają powody do obaw? KL

Kronika niezapowiedzianych śmierci Seria zagadkowych śmierci ludzi, którzy otarli się o sprawę katastrofy smoleńskiej lub wręcz, jak chorąży Remigiusz Muś, byli ważnymi świadkami w śledztwie, zamiast chwili refleksji, budzi wzruszenie ramion lub rechot tzw. mainstreamu. Najczęstszym argumentem przeciw tym, którzy zadają pytania, jest ten, co zwykle – że to teorie spiskowe.Od razu więc ujawnię z podniesionym czołem – tak, jestem zwolennikiem teorii spiskowych. Oczywiście nie wszystko da się wyjaśnić teorią spisku. Wiele domniemywań, takich jak np. rzekoma nieobecność osób pochodzenia żydowskiego w czasie zamachu na WTC w Twin Towers, to zwyczajne bzdury.

Spekulacje i banialuki Podobnie jest w tzw. serii smoleńskiej. Sam przyglądałem się sprawie śmierci biskupa Mieczysława Cieślara, którego nazwisko pada w tym kontekście. Zginął on w nocy z 18 na 19 kwietnia 2010 r. w wypadku samochodowym. Jego śmierć miała taki związek ze sprawą smoleńską, że po śmierci ks. gen. Adama Pilcha, który zginął w katastrofie, objął po nim obowiązki proboszcza ewangelickiej parafii i Wniebowstąpienia Pańskiego. Biskup zginął, wracając do siebie do domu, do Łodzi, z nabożeństwa ekumenicznego poświęconego pamięci ofiar 10 kwietnia 2010 r. Dopiero jakiś rok później pojawiła się pogłoska, że miał zginąć, bo zaraz po katastrofie miał odebrać telefon od osoby, która przeżyła. Nie udało mi się potwierdzić, by takie coś miało miejsce. Byłem natomiast na miejscu wypadku. Dowiedziałem się, że podobne zdarzenia miały już miejsce na tym odcinku drogi, bo szosa jest tak sprofilowana, że w nocy dopiero w ostatniej chwili można dostrzec światła nadjeżdżającego z przeciwka samochodu. Jeśli dodamy do tego,że sprawca wypadku, który zabił biskupa, był pijany, to mamy obraz, jakich niestety wiele na naszych drogach. To zaś raczej wyklucza zamach na życie ówczesnego zwierzchnika diecezji warszawskiej Kościoła ewangelicko-augsburskiego. Nie umniejsza to jednak tragedii, jaka dotknęła mój Kościół, który w ciągu kilku dni stracił dwóch wybitnych duchownych.

Spiski istnieją na świecie Nie wszystkie śmierci są łatwe do wytłumaczenia. Na pewno nie należy do takich śmierć gen. Sławomira Petelickiego czy chor. Remigiusza Musia. To, co łączy te zgony traktowane jako samobójstwa, to brak listów pożegnalnych i weekendowa pora. Nie są to zresztą jedyne tego typu wypadki. Podobnie było w sprawach Andrzeja Leppera i Ireneusza Sekuły. To właśnie powoduje, że trzeba traktować je poważnie. Jeśli jeszcze dodać, że wszyscy ci ludzie dysponowali unikatową wiedzą, to nie da się przejść nad tymi śmierciami obojętnie. Tak jak mylił się potwornie Francis Fukuyama, ogłaszając „Koniec historii”, tak mylą się ci, którzy uważają, że spiski to przeszłość bądź domena pisarzy czy scenarzystów. Kłam twierdzeniom Fukuyamy dobitnie zadał wspomniany zamach na WTC, zaś kłam przeciwnikom teorii spiskowych zadaje historia od czasów najdawniejszych aż po współczesność. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie twierdził, że Juliusz Cezar zginął w wyniku przypadkowego pchnięcia nożem przez Brutusa. Choć u nas przypadek córki pewnego znanego reżysera, w której dworku znaleziono martwego operatora filmowego, tak właśnie się tłumaczy. Z czasów nam bliższych. Nikt dziś nie kwestionuje faktu, że dwaj wcześniejsi i późniejsi śmiertelni wrogowie – III Rzesza i Związek Sowiecki – w sierpniu 1939 r. podpisały tajny protokół do paktu o nieagresji, w którym dokonały rozbioru dużej części Europy Środkowej. Ciężko też zanegować fakt, że w styczniu 1942 r. elita ówczesnego państwa niemieckiego zebrała się w willi nad jeziorem Wansee nieopodal Berlina i postanowiła wymordować cały naród.

Polon, strychnina i agenciPrzypadki spisków można by mnożyć w nieskończoność. I nie skończyły się one z tzw. końcem historii. Współczesność również obfituje w tego typu wydarzenia.Przykłady? Proszę bardzo. Seria zamachów z użyciem trotylu w Bujanksku, Moskwie, Wołgodońsku i próba zamachu w Riazaniu. Jak ujawnił ppłk Aleksander Litwinienko, przeprowadzili je funkcjonariusze FSB (następczyni KGB), by dać cassus belli do wojny w Czeczenii. Jak zaś skończył sam Litwinienko? Otruty polonem. Wyjątek? Raczej nie. W ostatnich tygodniach oficjalnie potwierdzono, 19 lat po zgonie, że prezydent Turcji został otruty strychniną. Przypomnijmy, że obecnie trwają badania szczątków Jasera Arafata zmarłego 8 lat temu. Pojawiły się bowiem podejrzenia, że również i on mógł zostać otruty polonem.Zanim więc wszystkie pytania i próby wyjaśnienia posmoleńskich zgonów wsadzimy do jednego worka z napisem „teoria spiskowa”, zastanówmy się np. , czego boi się ambasador Tomasz Turowski, który w sądzie pojawia się z silną ochroną. Przypomnijmy, że ten wieloletni oficer komunistycznego wywiadu to jeden z głównych organizatorów lotu prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Smoleńska. On też uległ spiskomanii. A może jednak wie coś więcej? Cezary Gmyz

Wampiry i Rewolucja III RP Trudno sobie wyobrazić wystrzeliwane dzieci w Cedyni bez rozlewu krwi, trudno przybić filosemitę do drzwi bez drobnego choćby nakłucia, no nie da rady. Motyw krwi pojawia się ostatnio jako swoisty polityczny atawizm szwadronu Rewolucji III RP.Oglądałem wieczorne relacje z marszu PiS i studyjne komentarze. Pomyślałem sobie, może dziś znowu lądował Dreamliner, a może ktoś znowu opluł Jarosława Kaczyńskiego, skąd ta radość? Czołowa dziennikarka mainstreamu Monika Olejnik pojawiła się bowiem w studiu TVN 24 w takiej kreacji, że aż mnie zatkało i to co najmniej z dwóch powodów. Kreacja była za mała, obcisła, wyglądało to tak, jak gdyby jej szef rzucił hasło: -Monia dziś na karnawałowo, z pompą! I MO, w pośpiechu i w panice wrzuciła na siebie jakieś cudo z poprzedniej dekady. Linków nie podaję, wierzcie na słowo. Ale mogło też być tak, jak było, to znaczy, że Pani Monika (ulubiona formuła używana przez polityków) wpadła na pomysł, żeby trochę nas podrażnić, bo o całkowitą głupotę jej nie posądzam. Po trzydziestu jeden latach od wprowadzenia stanu wojennego, trudno oczekiwać, żeby dziennikarze TVN 24 przychodzili do pracy ubrani na czarno, albo na poważnie. Od nich, zresztą w ogóle trudno czegoś przyzwoitego oczekiwać, poza biciem piany w jedną stronę. Monika Olejnik, jak wiemy, potrafi zaskakiwać ubiorem, nakładając na przykład na głowę zastawę obiadową, ale w tym przypadku sprawa nie jest wcale taka śmieszna i błaha. Założenie „głupiego stroju” w TVP, mogło swego czasu skończyć się zawieszeniem albo wywaleniem z anteny. Przychodząc 13 grudnia do studia TVN 24 w karnawałowej, świecącej się jak choinka kreacji, Monika Olejnik musiała wiedzieć, że jest to odrobinę niestosowne, że to nie Sylwester, nie powitanie Nowego Roku, tylko rocznica „powitania” wojskowej junty. I niech nikt nie mówi, że to wynik roztrzepania. Nie u Pani Olejnik. Ponure niebieskie klipsy wystające spod fali włosów pomijam, nie jestem Maciejem Zieniem, więc się nie wymądrzam. Takie zachowanie (jeśli nieświadome, tym gorzej) pokazuje nam, co sobie generalnie mainstream o stanie wojennym i o nas Polakach myśli, nawet jeśli sam uważa się za część naszej nacji.Jeśli już ma się za część naszej nacji, identyfikuje się z nią, to bezsprzecznie myśli o sobie jako o grupie wybranej, awangardzie, elicie, mainstreamie, krótko mówiąc jak o super lemingach. Do tej pory słowo leming trafiało tylko w masę lemingową, podległą elicie, słuchającą jej rozkazów dnia: – No co Ty, daj spokój! A co Jaruzelski miał innego zrobić?! To dlatego, Lis i inni, w końcu machnęli ręką i powiedzieli, a mówcie tak na nas, bo oni sami o lemingach mają jeszcze gorsze zdanie, niż „krwawa” prawica. Teraz już zresztą wiecie chyba, że głównym celem „dopieprzenia” nam jest dopisanie do słowa prawica „krwawa”. To się ciągnie już od lipca 2010 roku, od kiedy Janusz Palikot mówił do kamery o „krwi na rękach Lecha Kaczyńskiego”. Teraz, za sprawą filmu „Pokłosie”, Grzegorza Brauna, mamy czysty, ludzki mainstream i „krwawą” prawicę. Palikota posądzam o jakieś ciągoty rytualne, albo żal o to, że nie zagrał swego czasu „Wilczycy”. To już są poważne zaburzenia psychiczne, natury hormonalnej i seksualnej, a ciągłe odwoływanie do słowa „krew’ w jego wypowiedziach rodzi uzasadnione obawy o los jego koleżanek i kolegów partyjnych po północy. Super lemingi tym tylko różnią się od zwykłych lemingów, że uważają, że są super. Przykład aktora Macieja Stuhra i twórcy westernów Władysława Pasikowskiego potwierdza to, zresztą nie tylko to. W oczach Stuhra współcześni chłopi polscy z Podhala i z Mazur to ludzie (tego nie neguje), po których spływa wręcz żydowska krew. Krew, której nie ma, bo nie ma Żydów w Polsce. Ale oni, nawet w tej niekomfortowej sytuacji, bez dostępu do żywych ciał, zieją na co dzień nienawiścią i biegają po wsiach z drzwiami, żeby kogoś do nich przybić. U Stuhra i Pasikowskiego, tak jak u Palikota, też się pojawia krew. Krew może tu mieć kluczowe znaczenie (niech się wypowiedzą psychiatrzy i aktor Robert Pattinson ze „Zmierzchu”), tłumaczące agresję i życie w ciągłym strachu i napięciu, niczym w Berezie albo na Łubiance. Trudno sobie wyobrazić wystrzeliwane dzieci w Cedyni bez rozlewu krwi, trudno przybić filosemitę do drzwi bez drobnego choćby nakłucia, no nie da rady. Motyw krwi pojawia się ostatnio jako swoisty polityczny atawizm szwadronu Rewolucji III RP. Polacy, jak powszechnie wiadomo, to bodaj najspokojniejszy naród Europy, a rodzimy mainstream zachowuje się tu tak, jakby brakowało mu krwi, jak powietrza, jak tlenu, jak rewolucji. Przybiera to, jak wyżej opisałem, różne formy zaburzeń psychicznych. Śmiem podejrzewać, że ten atawizm sięga jeszcze czasów rewolucji bolszewickiej. Tam dopiero się działo. Śmiem podejrzewać, że gdzieś w zakamarkach umysłów inżynierów III RP krąży nieustannie ta myśl, dlaczego nie ma krwi, dlaczego nie ma rewolucji, dlaczego nie możemy k**** dać im odporu, na jaki zasługują, tak rewolucyjnie, sierpem i młotem pogonić ciemną hołotę.Kiedy Monika Olejnik mówiła na antenie, jak Grzegorz Braun chciał rozstrzelać dziennikarzy jej stacji, to naprawdę ciarki przechodzą po plecach. Czy ona też uległa tej mani, czy ona wierzy w to, czy ona wierzy w Cedynię? Strach o tym wszystkim pisać, bo to drapieżne atawistyczne dążenie do przelania rewolucyjnej krwi, które uzasadni rozprawę z krwawą prawicą, jest coraz silniejsze i, na szczęście, coraz bardziej bezowocne, beznadziejne. To się może skończyć kiedyś samoprzybiciem do drzwi redakcji, albo przyjściem do studia w stroju wilczycy. I tu, już na sam koniec, jedna uwaga pozytywna o naszych tajnych służbach. One, przy całym moim krytycyzmie, nie dały się zwabić politycznym wampirom III RP. Doprawdy, gdyby chciały, ulepiłyby sobie bez problemu prawdziwego bombera, a nie jego atrapę. Pokazały tym samym, że póki co, to oni w „Zmierzchu” Czerskiej nie chcą brać udziału. GrzechG

Odwrót od wolności Ograniczenie wolności zgromadzeń. Ułatwienia w użyciu broni przez policję. Służalcza wobec władzy prokuratura. Lizusostwo mediów i rujnujące niepokornych dziennikarzy grzywny. Niewyjaśnione samobójstwa niewygodnych osób. Jaruzelski doradzający prezydentowi Komorowskiemu. Takiego odwrotu od wolności nie było w Polsce po 1989 r. Słynny „Dekret o stanie wojennym” z 12 grudnia 1981 r. rozplakatowany w zasypanej śniegiem PRL stał się symbolem wydarzeń sprzed 31 lat, podobnie jak koksowniki czy grzęznące w zaspach czołgi i wojskowe transportery. Sparodiowany przez „Piwnicę pod Baranami”, uznany przez Trybunał Konstytucyjny za nielegalny dokument wydawał się jeszcze parę lat temu tylko strasznym i śmiesznym zarazem reliktem przeszłości. A dziś? Przyjrzyjmy się, z czym kojarzą nam się niektóre jego przepisy.

Policja z paralizatorami i prawem strzelania do dzieci „Mogą być użyte środki przymusu bezpośredniego, w tym chemiczne środki obezwładniające i urządzenia do miotania wody, w przypadkach wyjątkowych, gdy niebezpieczeństwa zagrożenia lub zamachu nie da się uniknąć – również broń palna” – art. 26. Uzbrojenie funkcjonariuszy w paralizatory elektryczne, mogące wyrządzić znaczne szkody w organizmie człowieka. Przepisy pozwalające strzelać bez ostrzeżenia do kobiet i dzieci. Wprowadzenia do użytku przez policję urządzeń powodujących „dysfunkcję niektórych zmysłów lub organów ludzkich”, w tym paraliżujących, łzawiących, ogłuszających i oślepiających. To tylko niektóre z przepisów, jakie przeforsowała lub próbowała przeforsować władza. Policja zakupiła też broń akustyczną LRAD, mimo że zgodnie z polskim prawem nie wolno jej używać.

Mowa nienawiści„Kto rozpowszechnia fałszywe wiadomości, jeżeli może to wywołać niepokój publiczny lub rozruchy, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 5” – art. 48. PO, partia Stefana Niesiołowskiego, a wcześniej także Janusza Palikota, chce zmienić art. 256 kk, zakazujący propagowania totalitaryzmów czy nienawiści na tle rasowym. Ma być on poszerzony o nawoływanie do nienawiści z powodu przynależności „politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych lub przekonań”. Pod ten zarzut usłużny prokurator może podciągnąć wszystko. Zapis jest tak kuriozalny, że krytykuje go nie tylko opozycja. Prof. Wojciech Sadurski, znany z liberalnych poglądów, pytał w „GW”: „Jeśli napiszę czy powiem, że ONR to chuliganeria polityczna, bandytyzm, to czy ja powinien za to odpowiadać przed sądem?”. Kto miałby decydować, co jest mową nienawiści? Minister Michał Boni zapowiedział już powstanie rządowej rady monitorującej przejawy mowy nienawiści, ksenofobii oraz agresji.

Ograniczanie wolności zgromadzeń „Zakazane zostało zwoływanie i odbywanie wszelkiego rodzaju zgromadzeń, pochodów i manifestacji...” – art. 13. Po prowokacji w czasie zeszłorocznego Marszu Niepodległości Komorowski wystąpił z projektem zmian w prawie o zgromadzeniach uchwalonym w 1990 r. Uzasadnił: „Przyjęte ponad 20 lat temu regulacje wymagają dostosowania do zaistniałych nowych zjawisk społecznych”. Jeśli władza faktycznie chciałaby dostosowywać to prawo do nowoczesności, powinna je złagodzić – w czasach monitoringu łatwiej namierzyć łamiących prawo. Rozwój mediów elektronicznych powinien też spowodować skrócenie czasu między zgłoszeniem zgromadzenia a jego odbyciem – by umożliwić obywatelom reakcję na wydarzenia. Tymczasem próbowano go wydłużyć, co udało się zablokować. Władza będzie mogła za to skutecznie represjonować organizatorów manifestacji wysokimi grzywnami za działania prowokatorów. Zakaz posiadania materiałów pirotechnicznych wymierzony jest w uczestników marszów niosących pochodnie czy race.

Niszczenie opozycyjnych mediów„Zakazane zostało rozpowszechnianie wszelkiego rodzaju wydawnictw, publikacji i informacji każdym sposobem (...) bez uzyskania zgody właściwego organu” – art. 17 W stanie wojennym dziennikarzy poddano weryfikacji. Zwolniono około 800. Dziś wielkie media są w rękach tych, którzy byli po stronie twórców stanu wojennego. Jak właściciel TVN Mariusz Walter, któremu Jerzy Urban powierzyć chciał w stanie wojennym „prowadzenie przemyślanej, zręcznej i stałej kampanii na rzecz zmiany obrazu SB, MO i ZOMO w społeczeństwie i inicjowanie akcji tych służb dla ocieplenia ich wizerunku”. W czasie rządów PO po kolei niszczone są niedobitki niezależnych mediów. Warszawski sąd nie wahał się wydać decyzji o zatrzymaniu Tomasza Sakiewicza i Katarzyny Gójskiej-Hejke. TV Trwam nie może dostać koncesji na multipleksie. Ewolucyjnie przejęte przez obóz władzy zostały „Rzeczpospolita” i „Uważam Rze”. Wcześniej setki dziennikarzy zwolniono za poglądy z mediów publicznych. Pojawiły się też liczne próby cenzurowania Internetu – aresztowano m.in. autora strony internetowej Antykomor.

Wraca Moskwa „Kto działa na korzyść nieprzyjaciela albo na szkodę interesów bezpieczeństwa lub obronności Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej lub państwa sprzymierzonego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 8” – art. 47.

„Totalny skandal, ocierający się wręcz o zdradę” „ktoś zwraca się do obcego mocarstwa” – tak rzecznik rządu Paweł Graś skomentował rozmowy Anny Fotygi i Antoniego Macierewicza na temat Smoleńska odbywane w Stanach Zjednoczonych. Z tej wypowiedzi wynikało jasno: rozmowy z „obcymi” Amerykanami, podważające rosyjskie ustalenia, to zdrada. Dokument prezydenckiego BBN zakłada wprost, że Rosja ma być gwarantem naszego bezpieczeństwa. Rosjanie budują podstawy pod trwałą symboliczną obecność nad Wisłą. Pomnik bolszewików w Ossowie. Napis „im. Lenina” na legendarnej bramie Stoczni Gdańskiej. Powrót Festiwalu Piosenki Rosyjskiej. Budowa cerkwi polowej na Polach Mokotowskich. Nowe rosyjskojęzyczne napisy w pociągach. Cyryl I zamiast Benedykta XVI w Polsce. Wszystko to wprowadza TRWAŁE zmiany w naszym krajobrazie.

Znikanie ludzi „Wprowadzenie stanu wojennego powoduje czasowe (...) zawieszenie lub ograniczenie określonych w Konstytucji (...) podstawowych praw obywateli, a w szczególności: nietykalności osobistej” – art. 4. W stanie wojennym opozycjoniści ginęli zawsze przypadkowo. Śmierci Grzegorza Przemyka winna miała być lekarka i sanitariusze. Piotra Majchrzaka uderzyć miał parasolem przypadkowy przechodzień. Abstynent ksiądz Zych miał zapić się na śmierć. Dziś w Polsce grasuje seryjny samobójca, a media przećwiczyły przy okazji smoleńskiej zbrodni socjotechniki służące ośmieszaniu wyznawców teorii spiskowych. Używano ich przy okazji dziwnych samobójstw świadka Smoleńska Remigiusza Musia czy dysponujących niebezpieczną dla władzy wiedzą Grzegorza Michniewicza, Sławomira Petelickiego, Andrzeja Leppera i kilkunastu innych osób. W to, że wszystkie te śmierci to czysto przypadek, mogą wierzyć tylko osoby skrajnie naiwne.

Więzienie za poglądy „Obywatele polscy mający ukończone lat 17, w stosunku do których ze względu na dotychczasowe zachowanie się zachodzi uzasadnione podejrzenie, że (...) nie będą przestrzegać porządku prawnego (...), mogą być internowani” – art. 42. Co do tego, że przetrzymywany bez żadnych wiarygodnych dowodów w areszcie Piotr Staruchowicz to osobisty więzień Tuska, nie ma wątpliwości także wielu polityków PO. Podobnie było z organizatorem kontrmanifestacji wobec rosyjskiego marszu w Warszawie Wojciechem Braunem. Ilu kibiców siedzi za nic, tak naprawdę nikt nie wie. Dla mediów kibol to człowiek, który powinien siedzieć z definicji, a rozczulanie się nad tym, czy coś zrobił, czy został schwytany w czasie ulicznej łapanki, nie ma znaczenia. Gdy kibola zamkną, należy oburzać się, że dostał za niski wyrok, a kiedy w mediach ukaże się jego zdjęcie, pisać, jak portal Gazeta.pl, z entuzjazmem: „Trzech już wpadło. Ludzie dzwonią na policję”.

Powrót „band wyrostków”„Każda osoba przebywająca w miejscu publicznym jest obowiązana posiadać przy sobie dokument stwierdzający tożsamość, a uczniowie szkół mający ukończone 13 lat, legitymację szkolną” – art. 9. Przepisy dotyczące nieletnich pojawiły się w dekrecie nie przypadkiem. Bez użycia wobec manifestantów określenia „wyrostki” nie mogła obejść się w latach 80. żadna relacja z manifestacji. Nieletnie „wyrostki” miały w tym przekazie pokazywać perfidię opozycji, wykorzystującej naiwność nieletnich. Zeszłotygodniowy „Newsweek” poświęcił im artykuł o „Pokoleniu N”. „Rośnie pokolenie zarażone nienawiścią” – to teza artykułu oparta na rozmowach z nauczycielami oburzonymi tym, że uczniowie na lekcjach wyzywają rząd od złodziei i mówią o „mediach głównego ścieku”.

Zwolnienia z pracy„Naczelnik (...) może przenosić pracowników do innych zakładów pracy (...) w tej samej lub innej miejscowości nawet bez zgody pracownika” – art. 29. W latach 80. opozycjonistów wyrzucano z pracy, ale istniały załogi dużych zakładów pracy, które mogły ich solidarnie bronić. Po zniszczeniu fabryk już ich nie ma. Właściciele większych prywatnych firm to przeważnie esbecy i komunistyczna nomenklatura. Obawa przed utratą pracy to najczęściej wymieniany przez zwykłych ludzi powód nieangażowania się w obywatelskie protesty. Piotr Lisiewicz

Romaszewski: Fikcyjne rozliczenie zbrodni w "Wujku" Rozmowa ze Zbigniewem Romaszewskim, były działaczem opozycji antykomunistycznej, byłym senatorem, wicemarszałkiem Senatu. Stefczyk.info: 16 grudnia mija 31. rocznica masakry w kopalni "Wujek". W wyniku działań komunistów zginęło 9 strajkujących górników, wielu zostało rannych. W tej sprawie zapadły niskie wyroki. Czy do sprawy tej zbrodni III RP podeszła w sposób prawidłowy? Zbigniew Romaszewski: Nie, sprawa rozliczenia tej zbrodni jest jedną z bardziej skandalicznych. Proces ciągnął się latami, skazano sierżantów czy innych członków oddziału strzelającego do górników. Tymczasem ci, którzy rozkazywali, którzy przyzwolili na strzelanie nie ponieśli żadnej kary. To jest rzecz skandaliczna. Niestety nie jedyna. W naszej rzeczywistość takich spraw było i jest znacznie więcej.
Można mówić o systemowym przyzwoleniu na bezkarność zbrodniarzy komunistycznych? Sądzę, że u zarania III RP było takie założenie. Z punktu widzenia funkcjonowania państwa to jest dramat. To tworzy atmosferę totalnej nieodpowiedzialności. Skoro nie odpowiada się za to, że wiele osób zostało zabitych, to niby dlaczego ma się odpowiadać na coś innego. Dlaczego ma ktoś odpowiadać za zdefraudowanie kilkudziesięciu milionów złotych na budowę Laboratorium Frakcjonowania Osocza? Skoro za śmierć nikt nie odpowiedział, to dlaczego za to ma? W takiej rzeczywistości wszystko traci sens. Nadużycie władzy już w ogóle staje się nic nieznaczącym wydarzeniem. Przecież nikogo nie zabito, to o co chodzi...

Brak rozliczeń zbrodni z PRL wpływa na obecny wymiar sprawiedliwości i obecną rzeczywistość? Sądzę, że tak. To jest pewien stan, który utrwalił się w Polsce. Wystarczy zobaczyć, co się działo ws. katastrofy smoleńskiej. Przecież w tej sprawie również nikt za nic nie odpowiada. Ani ci, co rozdzielili wizyty, ani ci, co przekazali śledztwo Rosji, ani ci, co odpowiadają za brak rezultatów w tym śledztwie. Za to się nie odpowiada. Pani, która mówiła, że przekopano ziemię na metr wgłąb, została awansowana na marszałka Sejmu. Szef BOR została awansowany. A na lotnisku w Smoleńsku w ogóle BORu nie było. Jeśli tak rozumiemy odpowiedzialność, to jakieś nieporozumienie. Polska przez brak odpowiedzialności odbiega w sposób ogromny od realiów demokracji. W prawdziwej demokracji rząd by się nie utrzymał po takich wydarzeniach.
To siedzi również w ludziach?Nie. Sądzę, że ludzie chcą, by zaczęła w Polsce funkcjonować sprawiedliwość, by dobrze działał wymiar sprawiedliwości. Oni chcą, by rzeczywistość opierała się na sprawiedliwości. Wątpię, by to, co dzieje się obecnie, uważali za sprawiedliwe.
Jak zmienić realia w Polsce? Gdzie jest klucz do takich zmian? Sądzę, że zmienić w tej sprawie coś może jedynie postawa społeczna. To społeczeństwo wybrało ten rząd na następną kadencję. Ten rząd, który organizował całą wyprawę smoleńską.
Dlaczego społeczeństwo nie widzi tego co Pan? Odpowiedź jest bardzo prosta. Sparaliżowane zostały media. Tytuły niezależne można zliczyć na palcach jednej ręki. I nawet te media wciąż są niszczone. Weźmy choćby skandaliczną sprawę TV Trwam. Wielka grupa społeczna, została odcięta od mediów. W to miejsce włożono jakieś rozrywkowe stacje na niskim poziomie. To jest świadoma polityka. Polityka mająca na celu wyeliminowanie wolnego i niezależnego głosu. Rozmawiał TK

Alarm na rynku pracy-kolejna debata organizowana przez PiS

1. Wczoraj w Sejmie, odbyła się kolejna debata zorganizowana przez Prawo i Sprawiedliwość na temat sytuacji na rynku pracy. Spowodowana została ona, ostatnimi alarmistycznymi doniesieniami resoru pracy o wzroście liczby bezrobotnych powyżej 2 mln i zapowiedzianą falą grupowych zwolnień, najdobitniej wyrażonych przez zapowiedzianą redukcję o 1/3 czyli 1500 pracowników, załogi tyskiego Fiata. Do tej debaty (podobnie jak tej przed dwoma miesiącami w Ursusie), zaproszono ekspertów z ekonomi i polityki społecznej, przewodniczących największych central związkowych, szefów organizacji pracodawców zasiadających w Komisji Trójstronnej, a także przedstawicieli związków zawodowych tych państwowych przedsiębiorstw, które zapowiedziały zwolnienia grupowe (Poczty Polskiej, PKP, banków). Postawą debaty był Narodowy Program Zatrudnienia (NPZ) przygotowany przez ekspertów Prawa i Sprawiedliwości.NPZ, to projekt ustawy razem z projektami 8 rozporządzeń do niej, który przy zastosowaniu wszystkich instrumentów w niej przewidzianych, powinien pozwolić na stworzenie w ciągu najbliższych 10 lat około 1 miliona nowych miejsc pracy. Ten program jest ważną częścią składową rozwiązań ustawowych, które przygotowało Prawo i Sprawiedliwość w 10 najważniejszych dziedzinach głównie gospodarki i sektora społecznego.

2. Coraz trudniejsza sytuacja na rynku pracy, powoduje nie tylko ciągle trwającą emigrację zarobkową najbardziej aktywnych w dużej mierze młodych ludzi ale także, spustoszenia w psychice ludzi, którzy zostają w kraju i muszą zaczynać swoje dorosłe życie, od bycia bezrobotnymi. Sytuacja na rynku pracy jest zła i będzie niestety tylko gorsza. Ministerstwo Pracy poinformowało, że stopa bezrobocia na koniec listopada wyniosła 12,9% i wzrosła w ciągu ostatniego miesiąca aż o 0,4 pkt. Procentowego. Według ostrożnych szacunków w końcu grudnia tego roku wskaźnik bezrobocia sięgnie 13,5%, a w liczbach bezwzględnych bezrobotnych będzie przynajmniej 2,1 mln i w pierwszych miesiącach 2013 roku, liczba ta będzie bardzo szybko rosnąć.

3.Okazuje się, że na rynek pracy nie oddziałują pozytywnie ani zaklęcia w stylu „zielonej wyspy” ani „prawie ustawowy” entuzjazm serwowany nam codziennie przez media głównego nurtu, z jakiegokolwiek powodu. Gwoździem do trumny sytuacji na rynku pracy jak twierdzą eksperci, była lutowa podwyżka składki rentowej o 2 pkt. procentowe. Da ona wprawdzie budżetowi około 8 mld zł dodatkowych wpływów (dokładnie o tyle będzie mniejsza dotacja budżetowa do ZUS) ale jednocześnie będzie kosztowała utratę przynajmniej 200 tysięcy miejsc pracy. Dodatkowo minister Rostowski od paru lat, regularnie przejmuje część środków Funduszu Pracy i przeznacza je na zmniejszenie poziomu deficytu sektora finansów publicznych. Ta nadwyżka w Funduszu Pracy w roku 2013 sięgnie blisko 7 mld zł, a mimo tego w ostatnim głosowaniu nad projektem budżetu na następny rok, koalicja Platforma-PSL, odrzuciła poprawkę Prawa i Sprawiedliwości o zwiększeniu o 1 mld zł środków na aktywne formy ograniczenia bezrobocia.

4. Dyskutanci w większości przypadków (chyba poza reprezentantem BCC) nie tylko poprali rozwiązania zawarte w NPZ przygotowanym przez Prawo i Sprawiedliwość ale wyrazili najwyższe zaniepokojenie rozwiązaniami przyjętymi ostatnio w Sejmie przez koalicyjną większość PO-PSL, które godzą w interesy polskich przedsiębiorstw. Takim sztandarowym jest nowe prawo pocztowe, które otwiera polski rynek pocztowy o wartości 7 mld zł rocznie na zainteresowanie głównie poczty niemieckiej i w konsekwencji, spowoduje prawdopodobnie masowe zwolnienia pracowników Poczty Polskiej. Zarówno przedstawiciele central związkowych jak i pracodawców zobowiązali się do nacisku na ministra finansów podczas najbliższych obrad Komisji Trójstronnej, aby uruchomił dużą część nadwyżki Funduszu Pracy na aktywne formy ograniczania bezrobocia w 2013 roku. Kuźmiuk

Śledztwa w sprawie Amber Gold zamiatane pod dywan Powołanie sejmowej komisji śledczej w sprawie Amber Gold stoi w miejscu. Śledztwa dotyczące tej afery również. Do dziś nie został przesłuchany syn premiera Michał Tusk, a postępowanie w Krajowej Radzie Sądownictwa wobec skompromitowanego sędziego Ryszarda Milewskiego do tej pory się nie zakończyło. Zawiadomienie w sprawie podejrzenia popełnienia przestępstwa przez Michała Tuska złożyło Stowarzyszenie „Stop Korupcji". Syn premiera miał popełnić przestępstwo, pracując jednocześnie dla gdańskiego lotniska i OLT Express, przez co mógł wejść w konflikt interesów, na którym stracić mogła spółka Port Lotniczy Gdańsk.Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej przyznał w rozmowie z „Codzienną", że Michał Tusk nie został jednak nawet przesłuchany.

– Nawet jeśli doszło do przestępstwa, to ścigane jest ono na wniosek pokrzywdzonego, czyli portu lotniczego, a ten nie widzi podstaw do podjęcia takich działań – mówi Kopania. Co ciekawe, prokuratura uzależnia dalsze czynności od „kontroli komputera b. szefa OLT Express, Jarosława F". Śledczy nie zamierzają natomiast sprawdzić komputera Michała Tuska, ponieważ… nie został zabezpieczony.Na razie nie ma szans na powołanie sejmowej komisji śledczej w sprawie całej afery Amber Gold. W środę nie odbyło się posiedzenie Komisji Ustawodawczej, która miała zająć się projektem uchwały w tej sprawie. Zasiadający w prezydium komisji członkowie PO zadecydowali o przełożeniu debaty na ten temat na kolejny termin.

Podobno mieli ważniejsze sprawy – rozkłada ręce Wojciech Szarama, poseł PiS-u i członek komisji. Zdaniem parlamentarzysty opóźnienie jest nieuzasadnione. – Ta sprawa ciągnie się za długo. Co więcej, nie ma powodu, by zajmowała się nią Komisja Ustawodawcza, skoro sprawę komisji śledczej może przegłosować Sejm – mówi Szarama.
W środę zgromadzenie sędziów Sądu Okręgowego i Rejonowego w Gdańsku negatywnie zaopiniowało kandydatkę na nowego prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku Marylę Domel-Jasińską. Poprzedni prezes Ryszard Milewski został odwołany pod koniec września po ujawnionej przez „Codzienną" prowokacji.Kandydaturę Domel-Jasińskiej, zatrudnionej w Wydziale Cywilnym Sądu Apelacyjnego w Gdańsku, przedstawił w środę wiceminister sprawiedliwości Wojciech Hajduk. Panią sędzię poparło 43 sędziów, 41 było przeciw, a pięć osób wstrzymało się od głosu. Aby opinia była pozytywna, kandydatka resortu powinna uzyskać 46 głosów. Minister sprawiedliwości musi zwrócić się teraz o opinię ws. Domel-Jasińskiej do Krajowej Rady Sądownictwa. Jeśli opinia będzie pozytywna, nastąpi mianowanie. Negatywna opinia będzie oznaczała, że resort będzie musiał wytypować nowego kandydata na to stanowisko.
Sam Milewski ma odpowiadać przed rzecznikiem dyscyplinarnym sędziów sądów powszechnych. Postępowanie dyscyplinarne rozpoczęło się jeszcze w październiku, jednak Milewski do końca roku przebywa na zwolnieniu lekarskim, w związku z czym nie można go przesłuchać. Wojciech Mucha

Broń dla każdego Przy okazji zmian przepisów zakładających obowiązkowe szkolenia wojskowe, warto zliberalizować prawo i wprowadzić powszechny dostęp do broni. Wczoraj cały świat obiegła informacja o strzelaninie w USA. Młody bandzior wtargnął do szkoły i zabił ponad 20 dzieci, a potem sam popełnił samobójstwo. Gdyby na miejscu przypadkiem znalazł się ktoś na tyle odważny, aby postawić się bandziorowi i stanąć w obronie dzieci, pewnie straciłby życie, bo odwaga jest wątłym towarem w konfrontacji z kulami ołowiu. Inaczej sprawa by się miała, gdyby na miejscu znalazł się odważny człowiek uzbrojony w broń palną. Natychmiast sięgnąłby po broń i wysłał napastnikowi kulę, posyłając go do piekła, a chroniąc życie części z tych dzieci. A jaki byłby rezultat, gdyby taki szaleniec - terrorysta wtargnął do polskiej szkoły? Stawiam dolary przeciwko orzechom, że dramat przebiegałby tak samo: nikt nie postawiłby się z gołymi rękami bandycie uzbrojonemu w broń. Zakaz posiadania broni to krzycząca niesprawiedliwość. Zakaz ten sprawia, że obywatel stoi na gorszej pozycji w konfrontacji z bandytą. Bandyta gwiżdże sobie na prawo i broń kupuje nielegalnie. Taką bronią może później zastraszać, szantażować, zabijać. Zaatakowany czy napadnięty człowiek, choćby nie wiadomo jak chciał, nie będzie miał szans w starciu z uzbrojonym napastnikiem. Dlatego albo polegnie, albo zostanie ranny, albo straci swoje mienie. A w obliczu jakiego dramatu stanie pozbawiony prawa dostępu do broni obywatel zmuszony bronić żony i dzieci przed atakiem bandytów? Będzie mógł liczyć na to, że kula trafi jego, a nie jego dziecko. Inaczej zachowa się człowiek uzbrojony. Zaatakowany w swoim domu weźmie broń i zacznie strzelać. I wtedy albo odstraszy bandytów albo sam zginie. Ale strzelanina obudzi sąsiadów, którzy napadniętemu przyjdą z pomocą. Jest też duże prawdopodobieństwo, że bandyta - wiedząc, iż osoba, na którą chce napaść, może mieć broń, przekalkuluje sobie ryzyko i odstąpi od napadu. Tak czy siak zwiększy to poczucie bezpieczeństwa u obywateli. Statystyki amerykańskie wielokrotnie pokazały, że tam, gdzie można posiadać broń, przestępczość jest znikoma.W Polsce wchodzą teraz w życie przepisy o szkoleniu rezerwistów. Wszyscy mężczyźni mają być powoływani do odbycia przeszkolenia wojskowego. Dla autorów tych zmian wzorem jest Szwajcaria, której system obrony opiera się właśnie na cyklicznym szkoleniu rezerwistów. Warto przytej okazji zliberalizować prawo i zezwolić wszystkim obywatelom niekaranym posiadać broń. Tak właśnie, jak funkcjonuje to w Szwajcarii. Czyli w kraju znikomej przestępczości. Szymowski

Rosyjska odpowiedź a zdumiewające prośby Sikorskiego Gdyby Radosław Sikorski chciał uzyskać cokolwiek więcej od nagłośnienia własnego zaangażowania w odzyskanie wraku Tu154 powinien zwrócić się do pana prokuratora Parulskiego o udostępnienie protokołu uzgodnień z przedstawicielami Rosji w zakresie zwrotu wszelkich dowodów w śledztwie.Tusk, który odciął się od medialnych zagrywek Radka chyba dobrze wie, że powrót do tych uzgodnień bije nie tylko w NPW ale także cały rząd. W tym-jak samobij –tłucze samego Sikorskiego i podległych mu przedstawicieli MSW. Dlatego z panią Aston na ten temat rozmaić nie będzie. Natomiast pod publiczkę pozwolił sobie na następujące stwierdzenie: „Jak określił w piątek w Brukseli premier Donald Tusk stanowisko Rosji wobec wraku samolotu Tu-154M jest aroganckie. Trudna do zaakceptowania przez Polskę sytuacja wywołana została przez nieprzyjazne nastawienie Rosjan.” Memorandum podpisane w maju 2010 roku przez ministra Millera dotyczyło sposobu zabezpieczenia dowodów dla Komisji obu stron. Co prawda wpleciono tam dziwne sformułowanie z odniesieniem do postępowania w śledztwie i przed sądem?Tu moim zdaniem należałoby sprawdzić jak się ma ten wtręt w umowę dotycząca ewidentnie zakresu decyzji samych Komisji do badania wypadków lotniczych w świetle przepisów prawa międzynarodowego. Wiadomo, bowiem iż oba postępowania są rozdzielne. Może być tak, że ani Anodina ani Miller nie mieli uprawnień do tak podpisanej umowy. To także należałoby sprawdzić. Dlatego szukałam czy nie ma informacji o innych uzgodnieniach pomiędzy prokuraturami z obydwu stron. Sprawa podpisanego Memorandum mocno przysłoniła się pewien komunikat strony rosyjskiej z dnia 20 kwietnia 2010 roku. Wg rzecznika prokuratury Markina (wg Jerzy Malczyk -PAP): 20 kwietnia 2010 roku( a więc przed wzmiankowanym Memorandum dla prasy podpisanym przez Millera) rzecznik rosyjskiej prokuratury Markin wypowiedział się dla prasy „- Przewodniczący Komitetu Śledczego przy Prokuraturze Generalnej Rosji Aleksandr Bastrykin i naczelny prokurator wojskowy Polski Krzysztof Parulski uzgodnili we wtorek w Moskwie procedurę przekazywania stronie polskiej materiałów śledztwa ws. Katastrofy polskiego TU-154M pod Smoleńskiem” (..)Według niego, Bastrykin i Parulski uzgodnili także procedurę przekazywania dowodów rzeczowych, odzieży, kosztowności, dokumentów i innych przedmiotów znalezionych na miejscu tragedii. Markin podał też, że szef Komitetu Śledczego poinformował naczelnego prokuratora wojskowego Polski o dotychczasowych rezultatach dochodzenia. Rzecznik nie rozwinął tego wątku.(za PAP). Nie wiem jaki charakter miały te uzgodnienia, ale logika podpowiada o konieczności użycia formy dwustronnego protokołu uzgodnień. Na stronie NPW o tym zdarzeniu i sposobie formalizacji – nie ma. W tym samym komunikacie PAP jest inna informacja, która wymaga bezwzględnego sprawdzenia .20 kwietnia 2010 „Międzypaństwowa Komisja Lotnicza podała, że w jej laboratorium trwają prace mające na celu usunięcie szumów w zapisie rozmów, zarejestrowanych przez jedną z czarnych skrzynek. Analizowane są również dane parametryczne, zarejestrowane przez drugą czarną skrzynkę.” Jak wiemy z oficjalnych Komunikatów prokuratury z dnia 1.06.2010 pieczęcie na sejfie nie zostały naruszone. Jeśli komunikat PAP jest rzetelny ( a nie mam powodu podejrzewać, że nie) to ów cud dziewictwa sejfu może wyjaśnić pewien fragment wywiadu z 1 października 2010 roku z Tadeuszem Augustyniakiem (Nasz Dziennik) „ w którym rozmówca porusza szereg zaniedbań strony polskiej w dostępie do badania i śledztwa w sprawie katastrofy: „Co istotne, zabezpieczenie czarnych skrzynek w sejfie opatrzonym “plombą” papierową z pieczęcią urzędową RP nie stanowi żadnej gwarancji niedostępności ich dla strony rosyjskiej bez przedstawiciela Rzeczypospolitej Polskiej, ponieważ modyfikacja “plomby” papierowej jest niezwykle prosta – polega na odklejeniu “plomby” i przyklejeniu identycznej w jej miejsce.” Wróćmy jeszcze na moment do memoriału podpisanego przez Millera. Artykuł 5 stanowi ”Strony poinformują ICAO o niniejszym Memorandum.”.Z odpowiedzi uzyskanych prze Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010 od przedstawicieli ICAO uzyskanych po akcji rozsyłania Polskich Uwag do Raportu MAK wynika jednoznacznie, że ICAO nie jest stroną i z tego tytułu nie widzi możliwości merytorycznego ustosunkowania się do raportu MAK.Zapis punktu 5 pozostaje zatem jedynie zapisem „uspokajającym” opinię publiczna, że badanie toczyło się wg Konwencji Chicagowskiej. Najprawdopodobniej to ten zapis był powodem, że Tusk publicznie wspominał od możliwości odwołania się do ICAO w sprawie raportu MAK. A ja sobie pytam: gdzie były polskie służby dyplomatyczne i prawnicy skoro dopuszczono do takiego zapisu w ustaleniach bądź co bądź o charakterze międzynarodowym? Co ten „nieczynny” zapis miał na celu poza wprowadzeniem w błąd opinii publicznej? Bez poznania szczegółów uzgodnień pomiędzy Bastrykinem i Parulskim z dnia 20 kwietnia 2010 roku nie można jednoznacznie odpowiedzieć jaka procedura obowiązuje tak naprawdę w przypadku wraku. Można domniemywać, że decydują uzgodnienia o których mowa (bo tam pada ogólne sformułowanie „dowody”, a w Memorandum jest mowa o czarnych skrzynkach). Równie dobrze Memoriał może uwzględniać wcześniejsze protokoły uzgodnień. Ostatecznych konkluzji ferować nie należy dopóki nie dowiemy się jak to naprawdę było. Wątpliwości powinno się wyjaśnić ja najszybciej. Polski MSZ posiada swój Departament Prawno-Traktatowy. Kilku jego przedstawicieli zostało odznaczonych tym roku przez Komorowskiego. Ogromnie mnie ciekawi aktywność tego Departamentu w okresie prowadzenia uzgodnień z Rosjanami trybu postępowania przedstawicieli polskiego rządu i prokuratury na terenie Rosji. Czy doradzali, czy oceniali zgodność z prawem i interesem Polski podpisywane dokumenty?  Czy wydawali ekspertyzy? Bo, ze nie uczestniczyli w jakikolwiek sposób w podejmowaniu decyzji o oddaniu badania Rosjanom badania przyczyn wypadku wiemy od premiera Tuska.  Jedyna opinia prawna pochodziła z kancelarii Ad Notam na zamówienie akredytowanego przy MAK Edmunda Klicha. Warto te pytani zadać Sikorskiemu. Może sam na to nie wpadł, a skonfrontowany z żałosną rzeczywistością przestanie się dziwić zdziwieniu Rosjan. Bo oni wykorzystują tylko cynicznie to, na co polskie władze (w tym Sikorski) pozwolili.
*”Należy wskazać, iż do czasu komisyjnego otwarcia sejfu w laboratorium Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego w Moskwie, sejf ten pozostawał opieczętowany przez prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk. Zbigniewa Rzepę i przedstawiciela Komitetu. Płk Krzysztof Parulski, obecny przy otwieraniu sejfu, nie stwierdził naruszenia pieczęci. Po zakończeniu zgrywania danych z rejestratorów, oryginalne taśmy magnetyczne rejestratorów pokładowych oraz kopie udostępnionych Stronie Polskiej zapisów na trzech płytach CD, zdeponowano ponownie w sejfie, który został opieczętowany przez Naczelnego Prokuratora Wojskowego płk. Krzysztofa Parulskiego oraz przedstawiciela MAK-u.”
**Z dr. Tadeuszem Augustynowiczem, koordynatorem lotnisk wojskowych i wieloletnim pracownikiem PLL LOT, menedżerem Cargo Terminal London Heathrow Airport, rozmawia Marta Ziarnik(Nasz Dziennik)
http://www.dziennikpolski24.pl/pl/aktualnosci/kraj/1253116-kiedy-rosja-odda-nam-wrak.html

Małgorzata Puternicka

CZTERY PYTANIA do dr. Żurawskiego. „Ostrzeżenie o zagrożeniu samolotu po 10 kwietnia jest jednym z tropów do sprawdzenia” wPolityce.pl: Na naszym portalu ujawniliśmy pismo, jakie otrzymaliśmy z wywiadu wojskowego. Czytamy w nim, że w kwietniu 2010 roku SWW otrzymała do weryfikacji sygnał o możliwym zagrożeniu dla samolotu jednego z państw UE. Jaką wagę ma ta sprawa dla śledztwa smoleńskiego? Przemysław Żurawski vel Grajewski: Wydaje mi się, że niestety na razie mamy na tyle skąpe informacje, że wszelkie interpretacje są równie prawdopodobne jak i nieprawdopodobne. Wiadomo, że coś miało się stać z jednym z samolotów państw Unii Europejskiej. Taka wiadomość mówi zarówno dużo, jak i mało. Notatka dziwnie mówi o kraju UE. Gdyby była mowa choćby o państwie Europy Środowej, można byłoby mówić konkretniej. Sprawa została podana w sposób zbyt ogólny, by mówić kategorycznie. Nie można mówić, że to rzecz bez znaczenia, ale wagi sprawy bym nie oceniał. To jest trop, który trzeba podjąć i wyjaśnić.Czy ten sygnał nie powinien spowodować wzmocnienia ochrony prezydenta?Podróż prezydenta powinna zawsze się odbywać pod ścisłą ochroną służb. Wydaje się, że jedyną formą zwiększenia ochrony może być odwołanie wizyty. Gdyby ostrzeżenie, które dotarło do SWW mówiło o zagrożeniu głowy państwa, mielibyśmy daleko posuniętą wyrazistość tej notatki. Gdyby nie wydarzyło się to, co się wydarzyło, sądzić by można, że ostrzeżenie sformułowane tak, jak podaje SWW może sugerować, że chodzi o samolot rejsowy.

Co powinno się obecnie stać z tą informacją? Prokuratura powinna wrócić do tej sprawy? Oczywiście. Po katastrofie mamy inną sytuację. Obecnie powinno dojść do zbadania każdego wątku. Po 10 kwietnia taka informacja może być traktowana jako jeden z tropów do sprawdzenia. Jednak na razie to wszystko. Tam jest zbyt mało informacji.

Co sprawa katastrofy smoleńskiej mówi o kanałach komunikacji instytucji publicznych w Polsce? Do dziś nie ma jasnej wersji przebiegu wydarzeń sprzed 10 kwietnia, jak i po nim. Wiemy, że strona rosyjska mówiła, że nie znała zamiarów Kancelarii Prezydenta. Wiemy, że nie ma dokumentacji dotyczącej decyzji podejmowanych zaraz po katastrofie smoleńskiej. Nie wiadomo kto podjął decyzję dot. Konwencji Chicagowskiej, nie wiadomo jak rząd przygotowywał się do wyjazdu do Smoleńska już po tragedii, jacy eksperci się zebrali i jak ustalano polskie stanowisko w tej sprawie. Kultura urzędniczo-administracyjna oparta jest na wytwarzaniu dokumentów. To nie jest stowarzyszenie kolegów z podwórka. To jest państwo, którego instytucje powinny wytwarzać dokumenty. Na ich bazie można badać kto za co jest odpowiedzialny, kiedy i na jakich podstawach podejmowane są decyzje. Tego wydaje mi się zabrakło. To jest obciążające dla rządzących. Szczególnie przed 10 kwietnia, bo tych dokumentów jest mniej. Wiadomo jednak, że sabotowano wizytę Prezydenta RP, dogadywano się z premierem Rosji z pominięciem Prezydenta Polski. To są sprawy bulwersujące. Rozmawiał Stanisław Żaryn

ZŁOTE EURO Dopiero co Biuro Prasowe Ministerstwa Finansów wydało komunikat, że „zachodzące w Unii Europejskiej zmiany w zakresie ładu instytucjonalnego i zasad zarządzania gospodarczego, dotyczące w szczególności strefy euro, nie pozostały bez wpływu na zawarte w Narodowym Planie Wprowadzenie Euro rozstrzygnięcia, w szczególności w zakresie dostosowań prawnych. W związku z powyższym pełnomocnik rządu zdecydował o wstrzymaniu dalszych prac nad dokumentem, do momentu, gdy możliwe będzie jego uzupełnienie o implikacje tych zmian dla procesu dostosowań do wprowadzenia euro w Polsce” i zrobiło się zamieszanie. Ja oczywiście się ucieszyłem, bo przecież wyszło na moje. Ale Pan Profesor Zbigniew Czachór

www.wyborcza.biz/biznes/1,100896,13019601,Prof__Zbigniew_Czachor__Nie_ma_ucieczki_od_euro.html

a chwilę po nim Pani Prezydent Henryka Bochniarz

http://wyborcza.biz/biznes/1,100897,13048709,Musimy_szybko_wejsc_do_strefy_euro.html#ixzz2F08paQFo

oświadczyli, że Polska musi szybko wejść do strefy euro. Ja nie wiem co Polska „musi” – nie znam się na polityce. Ale wiem, czego robić nie powinna. Otóż nie powinna spieszyć się do strefy euro – o czym piszę tu konsekwentnie od początku, czyli od czasu gdy strefa euro wydawała się być bardzo atrakcyjna i wejście do niej miało nam przysporzyć wiele korzyści. Przekonywał o tym pierwszy Raport NBP z 2004 roku. Na licznych konferencjach w których uczestniczyłem w charakterze „koncesjonowanego oszołoma” (na konferencji dobrze jest jak ktoś ma inne zdanie od całej reszty) ciągle podawano przykład…. Pewnie Państwo już zgadliście. TAK! Podawano przykład Grecji! Co ciekawe, Pani Prezydent Bochniarz w jednym zdaniu przyznaje, że „wciąż brakuje pełnej analizy korzyści i strat wiążących się z akcesją do strefy euro”, a w drugim zaklina, że „Polska nie może pozostać poza tym obszarem pogłębionej współpracy i musi być włączona w projektowanie nowych instytucji europejskich”. Więc tak: „musimy” skakać na główkę, choć nie wiemy ile jest wody i co jest na dnie. Jako że „złe informacje napływające z Europy do Polski zmniejszyły poparcie Polaków dla przyjęcia wspólnej waluty” i „niezbędna będzie szeroka debata z obywatelami…” postanowiłem w tej debacie wziąć udział, aczkolwiek bynajmniej nie w celu „przekonania nas wszystkich, że jest to rozwiązanie najlepsze z możliwych” – a wręcz przeciwnie. Sytuacja instytucji finansowych strefy euro jest fatalna. Jak bardzo fatalna – nie wiemy. Nie wiemy więc „co jest na dnie”! Wszystkie zastrzeżenia i niepewności jakie przedstawialiśmy w latach 2004-2008 w dyskusji o strefie euro okazały się trafne! Dziś jak już nie musimy się zastanawiać co się może stać, bo wiemy co się stało, histeryczne rajfurzenie nam euro jest zdumiewające. Zwłaszcza w obliczu sytuacji, że, jak pisze Pani Prezydent, „Polska nie spełnia wszystkich kryteriów z Maastricht niezbędnych do udziału w tej strefie”. Ale dodaje, że „w tej chwili większość krajów korzystających ze wspólnej waluty ich nie spełnia, więc może to być okazja, by je renegocjować i zmienić.” To może przypomnijmy dlaczego mieliśmy przystąpić do strefy euro kiedyś??? No bo właśnie musielibyśmy spełnić „kryteria z Maastricht” – co zwolennicy euro uznawali za ważne. Ja też tak uważałem, ale przecież mogliśmy je próbować spełnić mając nadal złotego. Nie chodziło więc o to „by złapać króliczka, ale by gonić go”. A dziś się okazuje, że euro ma jakiś inny walor niż „spełnianie kryteriów z Maastricht”. Nie wiadomo tylko jaki bo przecież… „wciąż brakuje pełnej analizy…” Zdaniem Pana Profesora Czachóra możliwe jest, że „dojdzie do separacji strefy euro od reszty UE w związku z planem tworzenia faktycznej, to znaczy jedynej i prawdziwej unii gospodarczej i walutowej”. No proszę! A czym była Europejska Wspólnota Gospodarcza? To, że nie była „unią walutową” – wiemy. Ale czy nie była aby unią gospodarczą? Pan Profesor konstatuje, że kryzysowe perturbacje mają w Unii charakter pełzający. „Jeden nierozwiązany problem nakłada się na drugi. W ten sposób kryzys nabiera permanentnego charakteru.” No właśnie!!! Jacek Fedorowicz naśmiewając się w stanie wojennym z „przejściowego kryzysu” mówił, że jest „przejściowy” bo przechodzi z ojca na syna. Unia wpadła w gospodarczy poślizg na skutek przyjęcia błędnego paradygmatu ekonomicznego opartego na przekonaniu że najważniejsze są „rynki finansowe”. I teraz dodaje „gazu”. Ale jedzie jeszcze starym mercedesem z napędem na tył. To były bardzo solidne samochody, dużo bardziej wytrzymałe od dzisiejszych – do wolniejszej jazdy po suchej drodze. Zdaje się jednak, że Pan Premier Donald Tusk podziela pogląd Pana Profesora i Pani Prezydent, że Polska „musi” przystąpić do strefy euro. Oczywiście Pan Premier ma rację, że nie jest konieczne referendum w tej sprawie. Ale… nie jest też zabronione. Pan Premier chce już rozpocząć konsultacje z prawnikami, czy potrzebna będzie zmiana Konstytucji. Znam paru prawników, którzy chętnie napiszą Panu Premierowi, co on tam będzie chciał. Więc może pogadajmy o konsekwencjach. Okazało się, że tezy iż euro powoduje szybki i trwały wzrost gospodarczy okazały się bałamutne. W systemie pieniądza fiducjarnego, w którym tak wielką rolę odgrywa pieniądz „kredytowy” generowany przez banki komercyjne i polityka stóp procentowych, takie same stopy dla krajów o różnym poziomie rozwoju gospodarczego i różnym przebiegu cykli koniunkturalnych, są zabójcze. Co ciekawe, moją ostrożność co do euro, po latach zaczęli podzielać jego wcześniejsi zwolennicy.

www.money.pl/pieniadze/euro/artykul/rzad;chce;do;strefy;euro;zobacz;wszystkie;za;i;przeciw,150,0,1216150.html#utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=rss

Unia bankowa i fiskalna to kolejna ucieczka europejskich polityków przed prawdziwymi problemami. Jak w 1938 roku w Monachium! Wówczas wrogiem był narodowy socjalizm a dziś jest nim międzynarodowy socjalizm. Zamiast się z nim zmierzyć staramy się go „ugłaskać”. Skutek może być podobny. Jak Unia tak bardzo chce mieć wspólną i stabilną walutę to proszę bardzo… złoto. Gwiazdowski

Fiskus miażdży! Wprowadza coraz bardziej absurdalne podatki Ostatnio pisaliśmy o urzędach skarbowych wymagających płacenia podatku od uczestnictwa w wigiliach firmowych. Ale to tylko jeden z przykładów bezwzględnej walki o nasze pieniądze.  Administracja państwowa oraz samorządowa potrzebuje pieniędzy i jest gotowa zdobyć je w każdy możliwy sposób. Oczywiście „wigilie firmowe” to tylko hasło. W rzeczywistości problem jest głębszy – zdaniem fiskusa opodatkowaniu podlegają wszelakie świadczenia pracownicze, w tym i imprezy firmowe. Bo przecież pracownik dostaje śledzika lub ciastko i notuje tym samym zysk! A jak zysk, to i podatek musi być. W przypadku szykowanego w Sejmie „podatku od deszczu” trudno mówić o jakimkolwiek zysku – chyba, że tym zanotowanym przez gminy. Parlamentarzyści zamierzają zezwolić gminom na pobieranie od właścicieli nieruchomości dodatkowych opłat za odprowadzanie deszczówki gminną kanalizacją – wysokość opłaty zależeć ma od powierzchni dachu. Obecnie niektóre samorządy już każą sobie płacić „od dachu”, ale... jest to niezgodne z polskim prawem. Zamiast jednak przywołać do porządku samorządu, politycy wolą dać gminom nową możliwość łupienia obywateli.

Samorządy będą mogły zarabiać także dzięki nowej „ustawie śmieciowej”. W tej chwili projekt ma pewne problemy w Sejmie, ale jeśli wejdzie w życie, to samorządy otrzymają praktyczny monopol na wywóz śmieci – co będzie zanegowaniem wprowadzonych pewien czas temu rozwiązań wolnorynkowych. Z pomysłów na nowe opłaty i podatki kpił niedawno na łamach „Faktu” ekonomista Krzysztof Rybiński. Opisał, jak będzie wyglądać Polska za kilka lat:

"Domopiramidy to domy mieszkalne w kształcie piramid, z maluśkim dachem. Fiskuradary, to radary ustawione w absurdalnych miejscach, których celem jest wlepienie jak największej liczby mandatów. Podczas wycieczki będzie organizowany konkurs, kto znajdzie najwięcej radarów pochowanych w śmietnikach lub krzakach. Śmieciolasy to lasy zasypane śmieciami do połowy wysokości drzew.

Rybiński wspomniał o fotoradarach – to kolejna metoda na łatanie budżetu pieniędzmi Polaków. Według przyjętego projektu budżetu na 2013 rok, wpływy z mandatów mają wynieść aż 1,5 miliarda złotych! Aby zdobyć tę kwotę rząd mocno inwestuje – do końca marca ma zostać postawionych 400 nowych fotoradarów, a w kolejnych miesiącach następne 400. Koszt budowy sieci fotoradarów do niemal 200 mln złotych – a więc musi się zwrócić! Co najbardziej szokujące, stawiane za grube pieniądze fotoradary są umieszczane nie tam, gdzie ich obecność mogłaby faktycznie zwiększyć bezpieczeństwo, ale tam, gdzie po prostu najłatwiej „złapać” kierowców. Ministerstwo Finansów nawet nie kryje, jak liczy na pieniądze z mandatów...Urzędnicy chcieliby się połakomić nawet na prowizje płacone przy okazji wypłaty pieniędzy z bankomatów. „Gazeta Wyborcza” ujawniła w tym tygodniu, że w Ministerstwie Finansów powstał projekt wprowadzenia dodatkowej prowizji, z której zyski miałyby iść na... budowę nowych bankomatów. Dziennikarze podejrzewają lobbing ze strony operatorów sieci bankomatów. Niewykluczone jednak, że ministerstwo starałoby się zatrzymać część prowizji dla siebie. Skoro można było niegdyś opodatkować przychody z kont oszczędnościowych, to czemu by nie opodatkować wypłat z bankomatu? Grosza czy dwóch Polak nie zauważy, a budżet miałby z tego miliony... Im gorszy będzie stan finansów publicznych, tym kreatywność polityków i urzędników będzie wzrastać – byle tylko dobrać się do portfeli Polaków. A przecież podczas kryzysu Polacy bogatsi nie będą. Paweł Rybicki

Prof. Krasnodębski: "Minister Sikorski może tym uratować resztki swojej godności i honoru, a być może także swojego bezpieczeństwa". NASZ WYWIAD wPolityce.pl: Panie profesorze, jak pan ocenia zmianę w podejściu polskich władz w sprawie sprowadzenia wraku tupolewa do Polski? Minister Sikorski zwrócił się o pomoc w tej kwestii do Unii Europejskiej. Cieszą pana takie ruchy? Prof. Zdzisław Krasnodębski: Oczywiście, bardzo się cieszę i chciałbym, by minister Sikorski zajmował podobne stanowisko od początku smoleńskiego śledztwa. Gdyby rząd spełniał swoje obowiązki od początku, to – po pierwsze – być może nie doszłoby do samej katastrofy, a po drugie bylibyśmy w zupełnie innej sytuacji. Nie bylibyśmy tak podzieleni, bo przecież nie trudno zauważyć, że rząd ponosi odpowiedzialność za taki, a nie inny stan śledztwa smoleńskiego i stosunków z Rosją w tym wymiarze. Natomiast trzeba pamiętać, że jest to działanie spóźnione, w mojej ocenie propagandowe; może dziwić też fakt, że premier się lekko zdystansował od całej inicjatywy. O roli pana ministra Sikorskiego świadczą jednak nie tylko tak pozytywne działania jak to zwrócenie się do Unii Europejskiej, bo one nie zatrą tego, co się działo przez ponad dwa i pół roku i co zaczęło się tuż po katastrofie wysyłanymi przez ministra esemesami. Wszyscy pamiętamy też, jak minister Sikorski rozwijał po katastrofie przyjaźń i pojednanie z Rosją i jak czyni to nadal; przez ostatnie lata byliśmy uprzedzająco mili, spełniając grzecznie wszystkie oczekiwania tamtej strony.

Przy wszystkich zastrzeżeniach – że jest to działanie spóźnione i propagandowe, że być może intencją ministra Sikorskiego było tylko znalezienie sobie alibi, to może warto docenić gest Radosława Sikorskiego? Wywołuje on przecież konkretne reakcje Rosji, wywoła też - miejmy nadzieję - reakcję UE.

Ma pan rację, trzeba to docenić; sam czyn – pomijając jego intencje – jest słuszny, tak powinien postępować minister spraw zagranicznych, a my jako obywatele powinniśmy go przymuszać do dalszych działań w tej sprawie. Byłoby dobrze, gdyby tak się stało. Być może powinniśmy wezwać ministra Sikorskiego, by wyciągnął konsekwencje z tej inicjatywy i zwrócił się w tej sprawie także do NATO, do amerykańskiej administracji, itd. Na pewno nasi sojusznicy dysponują możliwościami i informacjami, by przyspieszyć smoleńskie śledztwo i popchnąć je do przodu. Minister Sikorski może tym uratować resztki swojej godności i honoru, a być może także swojego bezpieczeństwa – bo jeśli nastąpi w Polsce zmiana polityczna, to rząd zapewne będzie odpowiadał za swoje zaniedbania. Natomiast ocena dotychczasowych działań ministra Sikorskiego w sprawie katastrofy smoleńskiej jest dla mnie jednoznacznie negatywna.

Odchodząc od postaci ministra Sikorskiego: czy takie inicjatywy mogą przynieść wymierne skutki? Czy Unia Europejska jest w stanie – w takim kształcie i z takim, a nie innym przywództwem – realnie wpłynąć na Rosję w sprawie wraku i śledztwa? Są tutaj rzecz jasna ograniczone środki i możliwości. Nikt z tego powodu nie wypowie wojny, którą się straszy Polaków. Gdyby rząd polski występował na arenie międzynarodowej, przedstawiając realny stan polskiego śledztwa i tego, co robili Rosjanie już po katastrofie, to zmieniłaby się całkowicie atmosfera wokół tej sprawy. Zainteresowałyby się nią inne rządy i szanse, że tragedia zostałaby wyjaśniona byłyby zdecydowanie większe. Zagraniczna prasa i opinia światowa są przecież informowane zgodnie ze stanowiskiem, które przedstawia im Warszawa, nawet jeśli czasem są wyjątki, tak jak ostatni artykuł w „Spieglu”. Poza tym może się zmienić także sytuacja w Rosji, gdzie jest opozycja, która mogłaby się zainteresować sprawą tego, co się wydarzyło w Smoleńsku. Mówiąc przecież o winie i zaniedbaniach Rosjan, nie mamy na myśli obywateli, ale putinowską Rosję, rządzoną autorytarnie. Co więcej, gdyby polski rząd występował na arenie międzynarodowej z taką determinacją o jakiej mówimy, to także polskie instytucje zaczęłyby działać bardziej żwawo. Trzeba pamiętać, że to rząd, na czele z premierem Tuskiem, hamuje dziś ten proces.

Antoni Macierewicz wyszedł z propozycją zorganizowania na jednym z warszawskich uniwersytetów wielkiej debaty w sprawie Smoleńska. Po jednej stronie mieliby zasiąść przedstawiciele jego zespołu - po drugiej eksperci z komisji Millera. Jak pan ocenia ten pomysł?To jest oczywiście bardzo dobra propozycja. Nie jest przecież tak, że konflikt i podziały wywołuje strona szeroko rozumianego obozu patriotycznego. Odbyła się przecież konferencja naukowców i w zasadzie jest dziwne, że nie było odzewu ze strony ekspertów z komisji Millera. W normalnej sytuacji tak się powinno postępować. Efektem wiadomości, że na wraku odkryto ślady trotylu, powinna być reakcja premiera i umożliwienie naukowcom z konferencji przeprowadzenia badań. W takiej debacie nie chodzi o to, czyja racja zwycięży – chodzi o to, by dojść do prawdy. Wychodzimy z różnych hipotez, ale chcemy je sprawdzić, a nie narzucić drugiej stronie swoje racje. Dyskusja naukowców i ekspertów jest jak najbardziej dobrą propozycją i mam nadzieję, że niebawem do niej dojdzie, a przedstawiciele komisji Millera i obozu rządowego przyjmą zaproszenie. Dyskusja merytoryczna jest też rozwiązaniem w każdej innej sprawie – zamiast napadać na szefa opozycji, warto rozmawiać. Przecież każda propozycja i sprawa poruszana przez PiS nadaje się do merytorycznej dyskusji, tylko nie jest to robione, bo ci, którzy dziś krzyczą o mowie nienawiści, sami ją uprawiają. To jest sposób uprawiania polityki także w sprawie smoleńskiej. Dziękuję za rozmowę.

Przyjęcie euro wymagałoby zmiany w konstytucji oraz likwidacji Rady Polityki Pieniężnej Przed wejściem Polski do strefy euro trzeba będzie znowelizować konstytucję; przyjęcie nowej waluty spowoduje zmianę uprawnień NBP oraz likwidację Rady Polityki Pieniężnej - uważają konstytucjonaliści. Jak powiedział konstytucjonalista prof. Marek Chmaj nowelizacja przepisów konstytucji nie jest bardzo skomplikowanym procesem. "Sama procedura nie jest trudna, nowelizacja konstytucji może być przeprowadzona w sumie w ciągu 2 miesięcy. Najpierw jest głosowanie w Sejmie, gdzie jest konieczność uzyskania 2/3 głosów, a następnie w Senacie większości bezwzględnej głosów" - tłumaczył. Potem pozostaje jeszcze tylko podpis prezydenta.Zdaniem prof. Chmaja zmiana konstytucji nie pociąga za sobą obowiązku rozpisania referendum w tej kwestii. "Decyzje może podjąć sam parlament, stosowną ustawą" - mówił. Według konstytucjonalisty zmiana konstytucji będzie konieczna dopiero w momencie wejścia do unii walutowej. Jak mówił, nie oznacza to jednak, że zmiany w ustawie zasadniczej trzeba odłożyć na kolejne lata lub okres bezpośrednio poprzedzający przyjęcie wspólnej waluty. Zdaniem prof. Chmaja procedurę można rozpocząć dużo wcześniej. "Nowelizację konstytucji możemy zrobić w każdej chwili, a wejście tych zmian w życie można określić na dzień, w którym wchodzimy do unii walutowej, a zatem te dwie kwestie można rozdzielić i wtedy możemy czekać na ewentualną naszą decyzję i decyzje innych krajów eurolandu co do naszego uczestnictwa w Unii" - opisywał. Inne stanowisko zajmuje prof. Piotr Winczorek: "Nie ma sensu zmieniać konstytucji, dopóki nie będzie całkowitej pewności, że wejdziemy do strefy euro". Jak dodał, w obecnej konfiguracji politycznej w Sejmie przegłosowanie takich zmian może być bardzo trudne. Jak przypomniał: "Były projekty w zeszłej kadencji Sejmu dotyczące zmiany konstytucji; prezydent wnosił takie propozycje, nawet była komisja powołana pod przewodnictwem Jarosława Gowina, no i ta kwestia miała być rozwiązana. Kadencja się skończyła i nic się nie stało, a w nowej kadencji nie powrócono do tego problemu".Winczorek powiedział też, że w związku z przyjęciem euro, rola banku centralnego zostanie poważnie zmieniona. "NBP stanie się jedynie elementem tej całej europejskiej struktury i wiele jego zadań, z chwilą przyjęcia euro, będzie należało do Europejskiego Banku Centralnego" - tłumaczył.
Chmaj zwrócił uwagę, że w związku z przyjmowaniem wspólnej waluty trzeba będzie znowelizować uprawnienia Narodowego Banku Polskiego i jego wyłączne prawo do emisji pieniądza. "Po drugie trzeba zlikwidować Radę Polityki Pieniężnej, bo w tej sytuacji nie będzie miała żadnych uprawnień, w związku z tym będzie to organ konstytucyjny zbędny" - dodał.Premier Donald Tusk powiedział dziennikarzom w piątek w Brukseli, że referendum w sprawie przyjęcia euro mamy za sobą, ponieważ akceptacją dla unii gospodarczo-walutowej było referendum akcesyjne. Dodał, że rok 2013 będzie ważny dla budowy porozumienia wokół euro. Jak mówił, sama decyzja o przystąpieniu do strefy euro to kwestia lat, ale już w 2013 roku trzeba budować drogę politycznego porozumienia w tej sprawie.Przeszkodą konstytucyjną jest przede wszystkim art. 227 dotyczący kompetencji NBP. Opisuje on rolę NBP i stwierdza, że przysługuje mu wyłączne prawo emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej. Stanowi też, że to bank centralny odpowiada za wartość polskiego pieniądza. Po wejściu do strefy euro, obie te funkcje ma przejąć Europejski Bank Centralny, dlatego przed przyjęciem wspólnej waluty może być konieczna zmiana konstytucji.PAP

Wrak musi wrócić? "Schizofrenia" doradcy Komorowskiego - Nikt o zdrowych zmysłach nie może założyć, że Rosjanom wrak potrzebny jest do zakończenia śledztwa. Jego zwrot się Polsce należy - powiedział dziś w RMF FM prof. Roman Kuźniar, doradca prezydenta ds. międzynarodowych. Tymczasem w kwietniu br. tłumaczył w wywiadzie dla TVP INFO, że pytanie o wrak jest retorycznym. - Wrak musi w Rosji pozostać zgodnie z prawem międzynarodowym do momentu zakończenia śledztwa. Jego sprawa ma charakter raczej symboliczny, emocjonalny. To, że jest tam, nie ma wpływu na wyjaśnienie przyczyn tej katastrofy - mówił Kuźniar.
- Rosjanie boją się utraty twarzy, gdyby UE podjęła sprawę zwrotu wraku Tu-154. (...) Sam fakt postawienia tego problemu na forum UE to już sukces - mówił dziś w RMF FM, doradca prezydenta ds. międzynarodowych prof. Roman Kuźniar. - Sikorski zwracając się o pomoc do UE, wywołał złość i wściekłość po stronie rosyjskiej. To punkt dla Sikorskiego. Rosjanie zareagowali histerycznie, bo wiedzą, że teraz piłka jest po ich stronie i że mają nieczyste sumienie - tłumaczył. Jak wyjaśnił:

- Zwrot wraku się nam należy. Nikt o zdrowych zmysłach nie może założyć, że Rosjanom wrak potrzebny jest do zakończenia śledztwa. Rosjanie przetrzymują wrak, by skłócić Polaków, żeby pożyteczni idioci Moskwy mogli formułować niedorzeczne koncepcje. (...) Jeżeli raport Anodiny, z taka pompą zaprezentowany, mógł być gotowy w 9 miesięcy, to tak jak powiedziałem: nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że w 2 lata i 9 miesięcy po katastrofie wrak jest im jeszcze do czegokolwiek potrzebny - tłumaczył dziś Kuźniar.
Słowa doradcy Komorowskiego trudno jednak traktować inaczej jak zwykłe kłamstwo, bo ten sam Kuźniar kilka miesięcy temu w wywiadzie dla TVP INFO cierpliwie wyjaśniał, że wrak... "musi pozostać w Rosji zgodnie z prawem międzynarodowym do momentu zakończenia śledztwa".
- Jego sprawa ma charakter raczej symboliczny, emocjonalny. To, że jest tam, nie ma wpływu na wyjaśnienie przyczyn tej katastrofy - mówił doradca prezydenta. Stwierdził jednocześnie, że "sprawa katastrofy jest już wyjaśniona". Zaznaczył, że wynik rosyjskiego śledztwa prokuratorskiego ma dla niego charakter drugorzędny.
Mamy własne demokratyczne państwo, procedury, mechanizmy. Instytucje działają poprawnie. Raport ministra Millera jest bardo dobry, choć okropny dla nas. W sposób trudny do przyjęcia mówi, że wina leży po naszej stronie. Nie zawsze potrafimy przyjąć trudne prawdy, o tym mówił już marszałek Piłsudski – powiedział.
Niedawno „Gazeta Polska” dotarła do wykazu tajnych dokumentów, które na przełomie lat 1989–1990 zostały zniszczone w Departamencie I MSW, czyli komunistycznym wywiadzie. Wśród nich znajduje się protokół zniszczenia z 18 stycznia 1990 r.  Czytamy w nim, że urodzony w 1953 r. Kuźniar został zarejestrowany, jako kontakt operacyjny „Uniw” pod numerem 16645.
„W latach 1985–87 utrzymywałem kontakty sporadyczne. Proponuję zniszczyć materiały wraz z okładkami jako nieprzydatne. Materiały zostały wybrakowane z kartoteki Departamentu I MSW” – czytamy w protokole zniszczenia akt, pod którym podpisało się trzech funkcjonariuszy. W czasach PRL Roman Kuźniar był członkiem PZPR, przeszedł także specjalne przeszkolenie wojskowe. W stanie wojennym w 1982 r. otrzymał odznaczenie państwowe „Za Zasługi dla Obronności Kraju”. Związanie się z systemem PRL umożliwiło mu karierę naukową, a co się z tym wiązało – wyjazdy zagraniczne. Zasłynął m.in. jako przeciwnik wejścia Polski do NATO i wyznawca poglądu, że „według prawa Katyń to nie ludobójstwo”. Katarzyna Pawlak

Pogromczyni węża Ordynator jednego z oddziałów znanej kliniki w Mexico City, malarz amator, erudyta, człowiek elegancki i dowcipny, niesłychanie się zdziwił, gdy spotkany w hotelowej kawiarni Niemiec, Paul Badde, oznajmił mu, że przyjechał do stolicy jego kraju specjalnie, by zobaczyć obraz Pani z Guadalupe. Ten rodowity Meksykanin, były katolik, jak mówił o sobie, wiedział o obrazie tylko tyle, że wierzą w niego wieśniacy i głupcy. „kościelnym oszustwie”.

Kategoria cudownych wizerunków nie mieściła się w jego pragmatycznym umyśle. Przekonany o „kościelnym oszustwie”, próbował namówić Paula Baddego, by zamiast oglądać jakiś podejrzany malunek obejrzał jego akwarele z Paryża. „Nowoczesna inteligencja” miasta Meksyk chętnie natomiast rozmawia o pomysłowym przejściu pod prezbiterium w bazylice, gdzie umieszczony jest obraz Pani z Gauadalupe. Prowadzi ono pielgrzymów bezpośrednio pod obraz. Trzy małe windy unoszą ich następnie na poziom obrazu, a kolejna zabiera ich z powrotem. To nowatorskie rozwiązanie, remedium na pielgrzymkowy tłok, ekscytuje wielu ludzi. Zauważmy pewną prawidłowość. Współcześni neopoganie w różnych cudach nauki i techniki, z których są tak dumni, upatrują swój absolut — szczęście na ziemi. Chcą tylko jednego — bez przeszkód się nim rozkoszować. Podobni są w tym do dawnych pogan, którzy urodzaje czy triumf wojenny uznawali za znak przyjaźni bogów.… Gdy sądzili, że bogowie im sprzyjali, próbowali pochwycić swoje szczęście gołymi rękami. Zapowiedź powodzenia odnajdywali w układzie gwiazd, obfitym pokarmie, świetle i cieple. W materii, której byli więźniami. Tak jest i dziś, bo dotknięci jesteśmy chorobą widzenia wszystkiego oddzielnie. Czując się niepewnie wobec wieczności, czepiamy się tego co materialne, doraźne i przemijające, tracąc wzrok i słuch duchowy, zamykając się na to, co rzeczywiste. Co ponad wszelką wątpliwość istnieje. Nieuleczalna choroba, śmierć fizyczna bywa wstrząsem, który przychodzi zbyt późno, by mógł mieć dobroczynne znaczenie. Takim dobroczynnym wstrząsem może stać się dziś dla Polaków profanacja cudownego wizerunku Pani Jasnogórskiej, Królowej Polski. Dlaczego tak trudno dzisiejszym pokoleniom dostrzec nadprzyrodzony związek między wydarzeniami i w tym związku odnaleźć sens tego, co mówi do nas Bóg? Paul Badde, autor książki o Dziewicy z Guadalupe, chciał zrozumieć w możliwie pełny sposób treść niesłychanej interwencji Niebios, jaka miała miejsce w Meksyku w 1531 roku. Dlatego, badając ją, był zmuszony sięgnąć także do historycznego kontekstu cudu Morenity, jak nazywają Maryję z  Gauadalupe Indianie meksykańscy. Zestawienie faktów przyniosło zadziwiające odpowiedzi.

Co o przemocy mogła sądzić Maryja? Czymś, co go uderzyło, były cyfry i daty: w epoce historycznej, w której Maryja objawiła się mieszkańcom Meksyku (XVI wiek), w Europie 8 milionów chrześcijan odłączyło się od Rzymu w wyniku reformacji. Wkrótce po objawieniu Maryi na wzgórzu Tepeyac tak samo wielka rzesza (8–9 milionów Indian) w bardzo krótkim czasie (trzy, cztery lata) przyjęła chrzest z rąk misjonarzy posługujących w Meksyku. Fala nawróceń była niepowstrzymana. Misjonarze chrzcili po dwóch, od wschodu do zachodu słońca. Tubylcy, którzy wcześniej nie byli w stanie wyzbyć się bezsilnej nienawiści do najeźdźców z Europy, stali się ich przyjaciółmi. Oto największy z cudów. To samo stało się z Hiszpanami — nastąpiła w nich natychmiastowa przemiana, zniknęło wszelkie poczucie wyższości. Gniew z powodu oporu Azteków wobec dobrodziejstw wyższej cywilizacji zastąpiła bezinteresowna miłość, łagodność, opiekuńczość. A przecież zdobywcy Meksyku, choć wierzyli w Trójcę Święta, nie zawsze byli przykładem chrześcijańskich cnót. Rzezie religijne w Europie Zachodniej, których autorami byli również oświeceni Europejczycy, nie przynoszą im chwały. Przypomnijmy, co działo się w Wiecznym Mieście zaledwie cztery lata przed objawieniem się Pani z Guadalupe. Po zwycięstwie nad Maurami - przypomina Paul Badde - Hiszpanie stali się postrachem Europy. W maju 1527 roku cesarscy lancknechci urządzili w papieskim Rzymie masakrę, jakiej Wieczne Miasto wcześniej nie przeżyło. Sacco di Roma oburzyło cały świat zachodni. W mieście szaleli pozbawieni sumienia żołnierze niemieccy (14 tysięcy) i hiszpańscy (6 tysięcy), którzy byli przecież chrześcijanami. W Europie dotkniętej trwającą wiele dekad wojną wyznaniową obroniła się jedynie katolicka Polska. Tu nie było zbrodni na tle religijnym, nikogo siłą militarną i groźbą nie zmuszano do powrotu na łono Kościoła. Jezuici w bardzo krótkim czasie odzyskali dla wiary katolickiej zagrożone protestantyzmem Kresy. Na soborze w Konstancji (lata 1414–1418) Polska przedstawiła — za pośrednictwem Pawła Włodkowica z Brudzewa, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego — traktat, który każdą wojnę napastniczą piętnował jako zbrodnię, i to niezależnie od tego, czy atakowani są chrześcijanie czy poganie. „Fides ex necessitate esse non debet”. Sobór i Ojciec Święty przyjęli to stanowisko jako zgodne z nauczaniem Kościoła. Rzeczpospolita Obojga Narodów już na początku XV wieku wypracowała zasady prawne dotyczące wolności narodów - przypomina ks. prof. Stanisław Wielgus. - Obroniła je przed najważniejszymi ówczesnymi międzynarodowymi trybunałami, a także sama je zastosowała. Nie było więc dziełem przypadku, że przez całe stulecia, przez trudny okres reformacji, kiedy zachodnia Europa spływała krwią w niekończących się wojnach religijnych, a także w wiekach późniejszych, Rzeczypospolita była krajem tolerancyjnym, przyjaznym dla obcych, szanującym prawa mniejszości, które prześladowane w innych krajach, osiedlały się na ziemiach polskich, wiedząc, że tu znajdą spokój1. Nasza Ojczyzna była jednak wyjątkiem. Potwierdziła to sama Maryja, wyjawiając - po blisko dwustu latach od wystąpienia Pawła Włodkowica na Soborze w Konstancji - swe pragnienie, by Polska została Jej Królestwem. 14 sierpnia 1608 roku, dokładnie czterdzieści lat po śmierci św. Stanisława Kostki, Niepokalana objawiła to życzenie o. Juliuszowi Mancinelliemu, włoskiemu jezuicie. Objawienie powtórzyło się 17 sierpnia 1617 roku. Oba uznane zostały przez Kościół. Ich następstwem były śluby Jana Kazimierza we Lwowie.

„Czyż nie jestem przy tobie ja, twoja Matka?” Kojące słowa Niepokalanej wypowiedziane do Indianina Juana Diego, katolika ochrzczonego kilka lat wcześniej przez przybyłych wraz z Cortezem franciszkanów, przypomina inskrypcja zapisana złotymi literami na ścianie bazyliki w Mexico City, gdzie umieszczona jest Morenita: „Czyż nie otaczam cię swoją opieką i troską?”. W latach 1492–1530 na Karaibach Hiszpanie niemal doszczętnie wymordowali wszystkie indiańskie plemiona. A przecież byli przedstawicielami chrześcijańskiego świata! „Nawracanie” ogniem i mieczem było specjalnością nie tylko krzyżaków. Aztekowie w głębi swoich dusz mieli już dosyć gwałtów i  okrucieństwa. Ich ponure, nienasycone krwią ludzką bóstwa były źródłem tajonej udręki. Objawienia Niepokalanej na wzgórzu Tepeyac - w tym konkretnym miejscu i czasie - mówią z niesłychaną precyzją wszystko to, co sama Maryja mogła myśleć o takim sposobie prowadzenia pogan do Jej Syna. Niepokalana przyszła nie tylko do Indian. Jej wpływ objął także rozgoryczonych i zawiedzionych zdobywców kontynentu. W obliczu tak nieodpartego uroku miłości i łagodności, w obliczu prawdy zawartej w obliczu Przeczystej Dziewicy, zapewne i oni ujrzeli swoją waleczność wobec „dzikich”, wspartą miażdżącą przewagą środków technicznych i broni, swoją niepowstrzymaną radość z powodu przerażenia Indian rżeniem ich koni - zwierząt na tym kontynencie nieznanych - jako śmieszne stroszenie piór i nadymanie się.

Agresja, nienawiść, zemsta i gniew są zawsze wyrazem lęku i bezsilności. Lęku często głęboko skrywanego, tłumionego, pokrywanego sztuczną pozą nadmiernej pewności siebie i butą „zdobywców”. Hernando Cortez, awanturnik i nieustraszony wojownik, autor podboju państwa Azteków, próbował nawracać ich władcę Montezumę II - uwięziwszy go uprzednio w jego pałacu i żywcem paląc jego dostojników. Przez kilka nocy opowiadał o Chrystusie, zmartwychwstaniu i Niepokalanym Poczęciu Maryi. Przy wszystkich swoich zaletach, odwadze i inteligencji, był to człowiek bezwzględny i niesłychanie gwałtowny. W afekcie zabił nawet własną żonę. Nieuchronne „starcie dwóch kultur, które nie miało precedensu w historii świata: epoka kamienna przeciw epoce żelaza, obsydian i krzemień przeciwko stali z Toledo, płozy przeciw kołu, strzały przeciw prochowi i kulom armatnim”, jak podsumowuje Paul Badde, było zatem śmiertelnym klinczem, w którym nie było zwycięzców. To była pułapka dla obu stron. „Zuchwała śmiałość europejskich chrześcijan epoki renesansu przeciwko pogańskim lękom Indian, stłamszonych przez władzę tłumu nieobliczalnych bogów” nie przyniosła, bo nie mogła przynieść miłości do Kościoła. Czy Chrystusa można komukolwiek narzucić siłą? Czy, żeby nawrócić, trzeba wcześniej koniecznie uwieść albo upokorzyć? Paradoks przybyszy z Europy polegał na tym, że przy całej swojej waleczności, a nawet wzniosłości ideałów - okręt Corteza wszak nosił nazwę Santa Maria de la Conceptión - nie potrafili pozyskać serc podbitych ludów. Być może nie stanowili pociągającego przykładu. Potrafili tupać, nie potrafili kochać. Chrystianizacja musiała ogarnąć także tych, którzy stawali się mimowolnymi ofiarami swych własnych metod podboju. Z tysiąca sześciuset Hiszpanów walczących z Indianami zginęła w tej walce ponad połowa, zanim pokonane żelaznym orężem imperium Azteków, z  armią liczącą kilkaset tysięcy Indian, bezwładnie runęło u ich stóp. Aztekowie doskonale zdawali sobie sprawę z rozmiarów swojej klęski, czuli też jej wymiar religijny. Byli w potrzasku. I oto, zaraz po cudzie na wzgórzu Tepeyac, „doszło do połączenia największych przeciwieństw”. Dwa narody stały się jednym.

Odwrotność kalendarza Oglądając z bliska cudowny wizerunek Maryi, można dostrzec, że kolory obrazu, na który pada światło słońca, są całkowicie odmienne niż te, które znane są z kopii czy podziwiane z pewnej odległości. Paul Badde określił je jako kolory raju, dodając, że są takie „jak w jutrzence”: niezwykle subtelny róż, który wpada w kolor miedzi i brązu, zgaszona zieleń zmieszana z błękitem, barwa morza, złoto. Wizerunek Niepokalanej z  Guadalupe jest pełen tajemnic, które wszakże dla „dzikich” Azteków były w 1531 r. niczym otwarta księga. Czytali je słowo po słowie, znak po znaku i ich serca zaczynały płonąć radością. W taki sposób może mówić tylko Bóg! Wykorzystując i prostując z największą starannością wszystkie linie krzywe. D takich linii należał także kalendarz Azteków, zbiór zasad starożytnej cywilizacji, próba pierwotnego uporządkowania świata. Dzięki azteckiemu kalendarzowi prawdziwi władcy tej krainy - kapłani - fałszowali rzeczywistość, by utrzymać poddanych w fałszywym kulcie, a zarazem w ścisłej hierarchii. Wyznawcy kalendarza odznaczali się wielką wrażliwością na znaki widzialne. Wizerunek Maryi na płaszczu z włókien agawy stał się dla Azteków rzeczywistym „antykalendarzem”, dla którego w jednej chwili odrzucili ten dotychczasowy. Obraz Morenity przemówił do nich z ogromną siłą, ukazując porywającą prawdę o Bogu, do którego - nie znając Go - tak bardzo tęsknili. Zarazem wyrywał ich dusze z zaklętego kręgu religijnego lęku, osaczenia przez demoniczny fatalizm. I tu warto się na chwilę zatrzymać. Brakuje nam podobnej wrażliwości. Pochłonięci abstrakcyjnymi wytworami naszych umysłów, ideami, ideologiami, naiwnymi a tak sugestywnymi wyobrażeniami bardziej doskonałego − pod względem udogodnień, techniki, organizacji itd. − „lepiej naoliwionego” świata, tracimy „umiejętność czytania” rzeczywistości. Przestajemy dostrzegać i rozumieć to, co ponad wszelką wątpliwość jest. A skoro jest, to ma swój cel. Ignorujemy to, co mówi do nas Bóg w stworzonych przez siebie bytach. Jesteśmy ślepi na znaki, które On stawia przed nami, niczym listy z nieba, które trzeba przeczytać, by nie zgubić swej duszy. Aztekowie byli poganami, lecz nie byli ślepi, Zastanawiali się nad sensem wszystkich znaków. Dopóki nie wiedzieli, kim jest Bóg, dopóty odczytywali je fałszywie. Lecz znająca ich serca Maryja - Pogromczyni całego kłamstwa, nienawidząca wszelkiego fałszu - przybyła, by osobiście zniszczyć fałszywy obraz i zastąpić go prawdziwym. Przybyła nie tylko jako Posłanka, Nauczycielka i Mistrzyni, Burzycielka gmachu dawnych wierzeń, ale przede wszystkim jako nieskończenie dobra Dziewica i Matka, przytulająca do serca swoje dzieci. Jej nauka o prawdziwym Bogu przyniosła udręczonym własnym losem Indianom niewypowiedzianą ulgę, przeogromne szczęście. Zdjęła z ich nóg i rąk kajdany duchowego niewolnictwa.

Maryja uczyniła to wszystko w niezrównany sposób, właściwy sobie, pełen prostoty i wdzięku. Nie wolno pominąć dziewczęcości postaci Niepokalanej ze Wzgórza Tepeyac. Tak, Ona przy poczęciu Syna była jednocześnie dziewczynką i kobietą. Całkowita niewinność i całkowita dojrzałość duchowa splotły się w tym Arcydziele rąk Boga w jedną, absolutnie niezwykłą i najbardziej naturalną zarazem całość. Starożytne złe duchy bliskie człowiekowi, pospołu panowie i słudzy, straszliwi patriarchowie, którzy kierowali pierwszymi krokami Adama na progu przeklętego świata, Chytrość i Pycha patrzą oto z daleka na to cudowne Stworzenie umieszczone poza ich zasięgiem, nietykalne i bezbronne. Zapewne, nasz biedny rodzaj ludzki niewiele jest wart, jednak dziecięctwo wzrusza go do głębi, niewiedza maluczkich każe spuszczać oczy… Najświętsza Panna była Niewinnością… Spojrzenie Najświętszej Panny to jest jedyne spojrzenie naprawdę dziecięce, jedyne prawdziwe spojrzenie dziecka, które kiedykolwiek spoczęło na naszej hańbie i naszej niedoli2.

„Maryja maluje małą dziewczynkę” Zanim do wybrzeży Ameryki Południowej przybyły okręty Hernanda Corteza, na których znajdowała się garstka misjonarzy, z Andaluzji odpłynął w kierunku wybrzeży Nowego Świata żaglowiec Krzysztofa Kolumba (o którego polskim pochodzeniu coraz częściej mówi się wśród historyków), „Santa Maria”, któremu towarzyszyły dwa inne okręty: „Pinta” i „Niña”. Niektórzy - pisze w swojej książce Paul Badde - zestawiali nazwy jego trzech okrętów w dziwnie brzmiące hiszpańskie zdanie: «Santa Maria pinta (la) niña - Święta Maryja maluje małą dziewczynkę». Już samo zdanie było godne uwagi, a przecież był to dopiero początek niewiarygodnej historii…

W historii, którą pisze Bóg, nie ma rzeczy nieważnych… Abyśmy dobrze zrozumieli wydarzenia, które rozgrywają się na naszych oczach — i pojęli, że On jest jej Autorem — zostawia nam „bileciki”, ukryte komunikaty, które musimy odnaleźć i odczytać, by nie utknąć w labiryncie fałszywych tropów. Każdy szczegół może okazać się istotny, a nawet decydujący, o ile napotka go niewinne spojrzenie i szczere pragnienie poznania prawdy. Spotkanie Juana Diego z Niepokalaną na wzgórzu Tepeyac nastąpiło rankiem 9 grudnia 1531 r. Trzydzieści trzy lata wcześniej Axayacatl, szósty władca Azteków, zlecił wykonania kalendarza słonecznego. Wyrzeźbiono go w jednej kamiennej bryle, w kształcie koła o średnicy ponad czterech metrów. Była to święta księga Indian, oddawano mu kult. Mimo że po zdobyciu azteckiej stolicy Tenochtitlan Hiszpanie zrzucili kalendarz ze szczytu najwyższej świątyni miasta na bruk, nie uległ on zniszczeniu. Ukryto go więc przed oczyma ludzi (dziś jest przechowywany w muzeum antropologicznym w Mexico City). W samym jego centrum znajdują się oczy boga słońca… I oto w idealnym centrum wizerunku Dziewicy z  Guadalupe Indianie ze zdumieniem odkryli oczy Dzieciątka, Boga spoczywającego w łonie Dziewicy! Mogli to zrobić tylko oni - kwiat jaśminu, który znajduje się na sukni Maryi w tym właśnie miejscu, symbolizuje w ich kulturze Boga. Don Mario Rojas Sanchez, jeden z największych znawców Wizerunku, konkluduje: Obraz był dla Indian nowym kalendarzem, na którym napisano: Santissima Virgen nosi w sobie prawdziwe Słońce: Boga (…) W jednym ujęciu przekładał całą Ewangelię na język Indian. Tajemnic jest więcej. Są fascynujące, jak chociażby ta, że układ gwiazd na płaszczu Morenity oddaje wiernie ich konstelację z grudnia 1531 r., ale nie tak, jak widzi się je z ziemi, lecz w sposób, w jaki można je dostrzec „od drugiej strony”, z perspektywy nieba. Podobnie jak Całun Turyński, meksykański wizerunek poddawany jest szczegółowym naukowym badaniom. Tajemnica jednak pozostaje tajemnicą. Nie wszystko da się wyjaśnić. „Kolorowa fotografia” Maryi sprzed blisko pięciuset lat, utrwalona na włóknach kruchej pospolitej rośliny, jaką jest agawa, brak jakichkolwiek śladów farb, przy nieuchwytnych, zmieniających się w zależności od miejsca i światła, barwach, nieprzenikniony wyraz twarzy Niepokalanej… I wreszcie nadzwyczajne odkrycie, którego dokona każdy, kto zbliży się z lupą do źrenic Maryi — by ujrzeć w nich scenę rozwinięcia płaszcza Juan Diego u biskupa Zumárragi wraz ze wszystkimi obecnymi przy tym postaciami. Autor książki o Pani z Gauadalupe, Paul Badde, także został uzbrojony w lupę przez don Mario Sancheza, gdy oglądał z bliska ów kwiat jaśminu w samym centrum cudownego Wizerunku.

To przecież niemożliwe! - wyrwał mu się okrzyk. «Owszem, owszem — śmiał się don Mario, mrugając oczami. - Dziecko, prawda? Jego oczy są jeszcze na pół zamknięte… Właśnie się budzi»… Niespodziewanie w środku pączka ujrzałem otwarte oko, nieco niżej drobny nos, jeszcze niżej małe usta i brodę. Bóg jest wielkim realistą. To, co stworzone, jest doskonałe. Zapominają o tym współcześni artyści, naukowcy i politycy, tak często lądujący w objęciach pychy; pokornie przyjęli tę prawdę „dzicy”. Piękno stworzenia prowadzi do prawdy. Ujrzeć piękno to poznać doskonałość, samego Boga. To pokochać Go i chcieć żyć dla Niego.

Bo piękno wyzwala miłość. Dziś Oblicze Królowej Polski, które jest dla Polaków uosobieniem piękna, zostało znieważone. Ktoś nie może znieść tego Oblicza, które jest dla nas Obrazem Boga. A ono, tak samo jak wizerunek Morenity, jest pełnią, ratunkiem, wyzwoleniem. Twierdzą odwiecznej prawdy, bez której nie sposób żyć. Złóżmy naszej Królowej hołd, na jaki zasłużyła.

Prośmy, by nas wzięła w swoje ramiona. Prośmy Ojca Świętego, by poświęcił Rosję Niepokalanej.

Ewa Polak-Pałkiewicz

PIĘĆ PYTAŃ do mec. Pszczółkowskiego. „Manipulacja komisji Millera jest stuprocentowa. Komisja jest

wPolityce.pl: Antoni Macierewicz na piątkowym posiedzeniu zespołu badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej zaprezentował ekspertyzę dotyczącą zdjęć satelitarnych ze Smoleńska. Firma, która ją przygotowała, zaznaczyła na zdjęciu miejsca wybuchów. W raporcie Miller te miejsca oznaczono, jako miejsce pożaru. O czym to świadczy? Mec. Piotr Pszczółkowski: Ta ekspertyza nie koncentrowała się na tym, czy doszło w Smoleńsku do wybuchu czy nie. Ona dotyczyła analizy śladów ze zdjęć satelitarnych. Na egzemplarzu, który jest w dyspozycji prokuratury wojskowej, umieszczono podpis pod zdjęciem satelitarnym. Na zdjęciu zaznaczono dwie strefy. Podpis brzmi: strefy wybuchu. Zdumienie więc budzi fakt nazwania tych stref w inny sposób przez komisję Millera.

Dlaczego? Bowiem z raportu tej komisji wynika wprost, że źródłem przytoczonej w nim opinii są źródła wojskowej prokuratury okręgowej. Komisja nie zwracała się o taką ekspertyzę, nikt na jej zlecenie jej nie wykonywał, zapożyczyła ten dokument z akt prokuratury, a potem zmanipulowała go. Zmieniono nazwy na tej ekspertyzie. Pytanie, czy autor ekspertyzy był i jest świadomy, co się dzieje z jego dziełem. To jest pytanie do komisji Millera i firmy wykonującej to badanie. Manipulacja jest stuprocentowa. Skoro mamy ten sam dokument, opisany w inny sposób, to nie ma innej możliwości. Ta sytuacja jest zadziwiająca.

To kolejny cios w wiarygodność komisji Miller. Rządzący nadal jednak stawiają jej raport za wzór i nie widzą potrzeby dodatkowych badań. Dlaczego? Jak się na początku coś zawali, a tak było przy wyborze podstawy prawnej śledztwa, każde następne działanie jest konsekwencją początkowego błędu. Nikt się do niego przyznać nie chce. To jest wstyd. Taki sam, jak fakt, że w Warszawie nie ma wciąż pomnika byłego prezydenta tego miasta. Wstydem jest, że ktoś brnie w raz popełnione błędy, że w tak ważnej sprawie nie potrafi powiedzieć: zrobiliśmy źle, wybraliśmy nie taką ścieżkę dochodzenia prawdy. Co może wiedzieć komisja Millera? Ona jest kalką ustaleń MAKu. Pan wojewoda może opowiadać, jak wszystko zostało rzetelnie sprawdzone i zweryfikowane. Jednak prawda jest taka, że do dziś do pełnej dokumentacji dostępu nie ma prokuratura. Ona mówi o tym wprost. Komisja Millera zachowuje się tak, jakby sprawa nie budziła żadnych wątpliwości. I takie stanowiska utrzymuje np. również w sprawie ekspertyz pirotechnicznych wykonanych w Rosji. Dziś wiadomo, że one są obarczone błędami. Gdyby były rzetelne już dawno śledczy mówiliby, że nie ma śladów materiałów wybuchowych na wraku, a przecież zlecono niedawno kolejne badania.

Czy ekspertyza zdjęć, o której mówimy, każe uznać, że hipoteza udziału osób trzecich w katastrofie jest najbardziej prawdopodobną? Nie chcę stawiać żadnych wniosków kategorycznych. Na tym etapie niczego nie można wykluczyć. Polscy śledczy niestety nie zachowują się jak prawdziwi prokuratorzy. Prokurator to człowiek wyczulony na pewnego rodzaju sygnały. On je odbiera, ale nigdy niczego nie odrzuca. A my mamy do czynienia z odwrotną sytuacją. Prokuratorzy zachowują się niczym adwokaci, obrońcy. Na wszelki wypadek cokolwiek usłyszy prokuratura podchodzi do tego z tak duża dozą niepewności i ostrożności, że aż dziw bierze. Stosunek śledczych do tej sprawy jest od początku zły. Dlatego oczekuję zmiany jednostki prowadzącej na taką, która ma trochę więcej ambicji ścigania i wyjaśniania, a mniej uspokajania społeczeństwa.

Co Pan sądzi o przebiegu katastrofy? Wiele sytuacji wskazuje na to, że udział osób trzecich w Smoleńsku nie może być wykluczony. Szczególnie ważne w tym kontekście są ostatnie badania terenu katastrofy, a także sposób przygotowania tej wizyty. W szczególności sprawa ochrony BOR. Szereg poszlak nakazuje olbrzymią ostrożność w tej sprawie. W moim przekonaniu nie można wykluczyć żadnego przebiegu tego wydarzenia. Wszystko trzeba sprawdzić. Coraz więcej okoliczności wskazuje, że wersja udziału osób trzecich jest tak samo możliwa jak inne.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

CZTERY PYTANIA do dr. Żurawskiego. „Ostrzeżenie o zagrożeniu samolotu po 10 kwietnia jest jednym z tropów do sprawdzenia”

wPolityce.pl: Na naszym portalu ujawniliśmy pismo, jakie otrzymaliśmy z wywiadu wojskowego. Czytamy w nim, że w kwietniu 2010 roku SWW otrzymała do weryfikacji sygnał o możliwym zagrożeniu dla samolotu jednego z państw UE. Jaką wagę ma ta sprawa dla śledztwa smoleńskiego? Przemysław Żurawski vel Grajewski: Wydaje mi się, że niestety na razie mamy na tyle skąpe informacje, że wszelkie interpretacje są równie prawdopodobne jak i nieprawdopodobne. Wiadomo, że coś miało się stać z jednym z samolotów państw Unii Europejskiej. Taka wiadomość mówi zarówno dużo, jak i mało. Notatka dziwnie mówi o kraju UE. Gdyby była mowa choćby o państwie Europy Środowej, można byłoby mówić konkretniej. Sprawa została podana w sposób zbyt ogólny, by mówić kategorycznie. Nie można mówić, że to rzecz bez znaczenia, ale wagi sprawy bym nie oceniał. To jest trop, który trzeba podjąć i wyjaśnić.

Czy ten sygnał nie powinien spowodować wzmocnienia ochrony prezydenta? Podróż prezydenta powinna zawsze się odbywać pod ścisłą ochroną służb. Wydaje się, że jedyną formą zwiększenia ochrony może być odwołanie wizyty. Gdyby ostrzeżenie, które dotarło do SWW mówiło o zagrożeniu głowy państwa, mielibyśmy daleko posuniętą wyrazistość tej notatki. Gdyby nie wydarzyło się to, co się wydarzyło, sądzić by można, że ostrzeżenie sformułowane tak, jak podaje SWW może sugerować, że chodzi o samolot rejsowy.

Co powinno się obecnie stać z tą informacją? Prokuratura powinna wrócić do tej sprawy? Oczywiście. Po katastrofie mamy inną sytuację. Obecnie powinno dojść do zbadania każdego wątku. Po 10 kwietnia taka informacja może być traktowana, jako jeden z tropów do sprawdzenia. Jednak na razie to wszystko. Tam jest zbyt mało informacji.

Co sprawa katastrofy smoleńskiej mówi o kanałach komunikacji instytucji publicznych w Polsce? Do dziś nie ma jasnej wersji przebiegu wydarzeń sprzed 10 kwietnia, jak i po nim. Wiemy, że strona rosyjska mówiła, że nie znała zamiarów Kancelarii Prezydenta. Wiemy, że nie ma dokumentacji dotyczącej decyzji podejmowanych zaraz po katastrofie smoleńskiej. Nie wiadomo kto podjął decyzję dot. Konwencji Chicagowskiej, nie wiadomo jak rząd przygotowywał się do wyjazdu do Smoleńska już po tragedii, jacy eksperci się zebrali i jak ustalano polskie stanowisko w tej sprawie. Kultura urzędniczo-administracyjna oparta jest na wytwarzaniu dokumentów. To nie jest stowarzyszenie kolegów z podwórka. To jest państwo, którego instytucje powinny wytwarzać dokumenty. Na ich bazie można badać kto za co jest odpowiedzialny, kiedy i na jakich podstawach podejmowane są decyzje. Tego wydaje mi się zabrakło. To jest obciążające dla rządzących. Szczególnie przed 10 kwietnia, bo tych dokumentów jest mniej. Wiadomo jednak, że sabotowano wizytę Prezydenta RP, dogadywano się z premierem Rosji z pominięciem Prezydenta Polski. To są sprawy bulwersujące. Rozmawiał Stanisław Żaryn

Korwin-Mikke: Idea narodowa okiem wolnościowa W kręgach zbliżonych do mającej powstać partii narodowej panuje oburzenie na WCzc. Jarosława Kaczyńskiego, prezesa PiS, który od kilku miesięcy starannie odcina się od narodowców. Twierdzi też jednocześnie, że w Polsce nie ma problemu żydowskiego – a kto go dostrzega, jest myszugene. Otóż my też dostrzegamy to niebezpieczeństwo, ale należy zrozumieć, że narodowcy przesądzają mocno w swoich hasłach – jest to bowiem prosta reakcja na lata pogardy, na dziesięciolecia tępienia i mordowania narodowców, na wyszydzanie idei narodowej i wyśmiewanie się z patriotyzmu. Akcja wywołuje reakcję. Przypominam o tym od 30 lat. Teraz się to sprawdza. A problemu żydowskiego może nie ma – ale problem żydokomuny, tej „grupy trzymającej władzę”, istnieje jak najbardziej. Nam, konserwatywnym liberałom, jest znacznie bliżej do przedwojennej, klasycznej eNDecji niż do postpiłsudczykowego PiS, marzącego o przywróceniu II Rzeczypospolitej, w dodatku w wersji po 1935 roku (właśnie taka miała być IV Rzeczpospolita – na szczęście do jej powstania nie doszło). Do klasycznej eNDecji – ale nie do ONR-ABC, a nawet ONR-„Falangi” (ugrupowania ukochanego przez p. dr. Brunona Kwietnia…), które to ONR-y posłużyły piłsudczykom do zmarginalizowania eNDecji. My jesteśmy po stronie śp. gen. Władysława Andersa, który w 1926 roku bronił Warszawy przed „bandytą spod Bezdan”, a potem domagał się postawienia pod sąd wojenny twórców powstania warszawskiego. Mój stryj, śp. Tadeusz Mikke, który zginął 6 września 1939 roku jako dowódca 15. Pułku Ułanów Wielkopolskich, w maju 1926 roku szedł ratować ówczesny rząd – i gdyby nie socjaliści kolejarze, którzy porozkręcali tory, w czerwcu tegoż roku Józef Piłsudski zostałby rozstrzelany jako buntownik. Bo w Wielkopolsce trwają tradycje narodowe – nie pogromów antysemickich, nie walki z kapitalistami żydowskimi pod hasłami socjalnymi, lecz tradycje uczciwej, równej konkurencji na rynku z Niemcami, z Żydami – z każdym. I była to konkurencja zwycięska: choć rządy pruskie wspierały HaKaTę, stan posiadania polskiego w Wielkopolsce się powiększał! I właśnie takie hasła chcemy w Polsce dziś upowszechniać. I to robimy. Tak więc: popieramy te tradycje narodowe, odcinając się od przedwojennych ONR-ów. Jaką drogą pójdzie Młodzież Wszechpolska i dzisiejsze ONR-y – nie wiem. Mam obawy – ale niech działają, bo jedno jest pewne: zdrowa idea narodowa jest w Polsce potrzebna. I jest to idea całkowicie sprzeczna z PiS-owska ideą etatystyczną. Natomiast podzielamy opinię wyrażaną przez wszystkich narodowców: PiS jest taką samą marionetką stworzoną przez służby specjalne jak PO. PiS służy utrwaleniu zdobyczy „Okrągłego Stołu”, PiS ochoczo podpisuje się pod hasłami umocnienia Unii Europejskiej. Jarosław Kaczyński traktat lizboński osobiście i przez Brata negocjował, jako premier go parafował, PiS za nim w Senacie i Sejmie głosowało, a śp. Lech Kaczyński go podpisał. Tak samo jak w 1938 roku sanacyjna II Rzeczpospolita – zamiast razem z Czechosłowacją, Węgrami i Rumunią przeciwstawić się III Rzeszy – wbiła Czechom nóż w plecy, wystawiając ich na agresję niemiecką – tak samo i w 2009 roku Lech Kaczyński zdradziecko podpisał traktat, pozostawiając JE Wacława Klausa samego. I prezydent Czech i Moraw, zostawiony sam, ugiął się i podpisał. Ta hańba na wieki przylgnie do nazwiska „Kaczyński”. I nie zmienią tego operetkowe antyniemieckie i antyrosyjskie gesty. W dodatku mające jeden rezultat: skutecznie nakłoniły RFN i FR do zawarcia szeregu porozumień biorących Polskę – jak w 1939 roku – w kleszcze. Potrzebujemy nie gestów, nie potrząsania szabelką – tylko twardej, nieustępliwej walki o nasz interes państwowy. Ale jeszcze ważniejsza jest walka o to, by dzieci obywateli III RP – oby rodziły się w jak największej liczbie – wychowywały się w zdrowych rodzinach, rodzinach składających się z dobrze zarabiającego ojca i troskliwej matki; w rodzinach, do których nie wtrąca się państwo. By uczyły się tego, czego chcą rodzice – a nie tego, co narzucają kolejne reżymy oświatowe. I by dług, który PRL i III RP zrzuciła na barki tych dzieci i wnuków, malał zamiast rosnąć. Tak konserwatywny liberał rozumie ideę narodową. JKM

Wielka mistyfikacja: Anna Grodzka, czyli Krzysztof Bęgowski Anna Grodzka w mainstreamowych mediach jest przedstawiana jako niezwykle wrażliwa, delikatna osoba, która dzielnie pokonuje kolejne zakręty swojego życia. Tymczasem z dokumentów służb specjalnych PRL, do których dotarła "Gazeta Polska" wyłania się zupełnie inny obraz. Jest to wizerunek działacza studenckiego i partyjnego, który twardo stąpa po ziemi, przeszedł długotrwałe polityczne szkolenie wojskowe i szefował ważnym przedsięwzięciom gospodarczym w czasach Polski Ludowej. Anna Grodzka, czyli Krzysztof Bęgowski, jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci polskiego parlamentu. Z racji zasiadania w Sejmie Anna Grodzka podobnie jak każdy parlamentarzysta podlega ustawie lustracyjnej. Gdy jednak wpisuje się jej nazwisko w wyszukiwarkę katalogów Biura Lustracyjnego znajdującą się na stronach Instytutu Pamięci Narodowej, pojawia się informacja: znana jako Krzysztof Bęgowski. Jaki jest wynik postępowania lustracyjnego? Na razie nie wiadomo – nie ma na ten temat żadnych danych na stronach internetowych IPN. Według naszych informacji cały czas trwa kwerenda dotycząca Krzysztofa Bęgowskiego. Niedawno odnalazła się jedna z teczek paszportowych Krzysztofa Bęgowskiego, która rzuca zupełnie nowe światło na przeszłość Anny Grodzkiej.
Błyskawiczna karieraKrzysztof Bogdan Bęgowski urodził się 16 marca 1954 r. w podwarszawskim Otwocku jako jedyny syn Kazimiery i Józefa, żołnierza zawodowego Ludowego Wojska Polskiego w stopniu pułkownika. Krzysztof studiował na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończył wydział psychologii (specjalizacja psychologia kliniczna). Dokumenty służb specjalnych PRL pokazują karierę partyjną, którą zaczął, będąc jeszcze studentem. Na V roku psychologii w 1982 r. (trwał wówczas stan wojenny) był już członkiem egzekutywy Podstawowej Organizacji Partyjnej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, pracownikiem Rady Okręgowej Socjalistycznego Związku Studentów Polskich, gdzie był jednocześnie członkiem Komitetu Wykonawczego ds. Pracy Politycznej, a później ds. Szkoleń. We wrześniu 1982 r. Krzysztof Bęgowski został skierowany do Szkoły Podchorążych Rezerwy w Łodzi, gdzie odbywały się szkolenia polityczne. Po długotrwałym przeszkoleniu wojskowym (taka informacja znajduje się w kwestionariuszu paszportowym Bęgowskiego z 1986 r.) został dyrektorem Alma Pressu, wydawnictwa ZSP założonego w 1984 r. przez Jarosława Pachowskiego, członka PZPR, syna ambasadora PRL na placówkach w Brukseli, Paryżu, Sztokholmie i w Kambodży.
Przyjaciel socjalizmu Przebieg kariery Krzysztofa Bęgowskiego, jaki wyłania się z dokumentów służb specjalnych PRL, pokazuje, że władze partyjne miały do niego najwyższe zaufanie. Świadczą o tym m.in. liczne wyjazdy za granicę – często podróżował do ZSRS. Był m.in. w Moskwie i Rostowie w lipcu 1982 r. na seminarium szkoleniowym – stroną zapraszającą był Komsomoł – komunistyczna organizacja młodzieżowa. Jako sekretarz Komisji Informacji Rady Naczelnej ZSP w 1984 r. był w NRD – Berlinie Wschodnim i Lipsku – na wizytacji firmy Reprotechnik. Jako dyrektor i redaktor naczelny studenckiej oficyny wydawniczej Alma Press pojechał też na Kubę w Brygadzie Młodzieżowej im. R. Miałowskiego, do Jugosławii oraz do Austrii do firmy Sony. Co ciekawe, na dokumentach wyjazdowych Krzysztofa Bęgowskiego Ministerstwo Spraw Wewnętrznych odnotowało, że „wpis w książeczce wojskowej nie wymaga dalszych wyjaśnień”, co oznaczało, że za osobę wyjeżdżającą gwarancje brały wojskowe służby specjalne PRL. Krzysztof Bęgowski posługiwał się paszportem uprawniającym do wielokrotnego przekraczania granicy, na który w czasach PRL mogli liczyć tylko ludzie władzy. Wśród znajomych Krzysztofa Bęgowskiego z lat 80. można znaleźć nazwisko Aleksandra Kwaśniewskiego, Marka Siwca, Jarosława Pachowskiego, Stanisława Cioska, Włodzimierza Czarzastego, Sławomira Cytryckiego, Ryszarda Kalisza czy Wiesława Kaczmarka. Koniec lat 80. był dla Krzysztofa Bęgowskiego czasem kariery biznesowej i partyjnej. Był członkiem PZPR, a po zmianach ustrojowych – SdRP i SLD. Jednocześnie prężnie działał w biznesie – w spółkach obok Krzysztofa Bęgowskiego można znaleźć ludzi powiązanych z wojskowymi i cywilnymi służbami specjalnymi PRL, głównie z Departamentem I MSW, czyli wywiadem.
Krzysztof zostaje Anną Na tym samym wydziale psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, na którym szkolił się Krzysztof Bęgowski, w końcu lat 70. studiował także Piotr Pacewicz, uczestnik obrad okrągłego stołu, jeden z założycieli „Gazety Wyborczej”. To właśnie Pacewicz w swoim cyklu „Pociąg osobowy” w kwietniu 2010 r. zamieścił obszerny wywiad z Anną Grodzką, pt. „Skazana na płeć”: Anię Grodzką przedstawiła mi dziennikarka „Gazety”. Potem Ania opowiedziała mi swoją historię w programie „Pociąg osobowy” – zaczyna swój wywiad Pacewicz. A wcześniej, zapowiadając rozmowę, pisze: „Z Anną Grodzką, która właśnie zakończyła proces zmiany płci, prezeską fundacji Trans-Fuzja, rozmawia Piotr Pacewicz”.

Tymczasem Anna Grodzka na łamach „Wyborczej” gościła już wcześniej, m.in. w 2009 r., gdy pisano na temat debaty zorganizowanej przez Krytykę Polityczną w kawiarni Nowy Wspaniały Świat, gdzie Anna Grodzka, jedna z głównych uczestniczek, była przedstawiana jako prezeska fundacji Trans-Fuzja. Jednocześnie w urzędowych dokumentach w 2009 r. prezesem Fundacji był Krzysztof Bęgowski. Według oficjalnych informacji Krzysztof Bęgowski operację zmiany płci przeszedł w Bangkoku – proces zmiany płci miał się zakończyć w 2010 r. Krzysztof Bęgowski podobnie jak wielu innych znanych byłych działaczy Związku Studentów Polskich należał do Stowarzyszenia Ordynacka. Teraz – już jako Anna Grodzka – nadal jest w Stowarzyszeniu, m.in. obok Włodzimierza Cimoszewicza, Marka Belki czy Andrzeja Rozenka.
Posłanka Grodzka W 2010 r. przy ogromnym wsparciu prorządowych mediów Anna Grodzka została posłem Sejmu VII kadencji – wystartowała z listy partii Janusza Palikota z okręgu krakowskiego. A ponieważ wcześniej była członkiem SLD, została karnie usunięta z Sojuszu. W partii Janusza Palikota zajmuje wysoką pozycję – jest wiceprezesem klubu parlamentarnego Ruchu Palikota, wiceprzewodniczącą komisji kultury i środków masowego przekazu, członkiem komisji sprawiedliwości i praw człowieka oraz wiceprzewodniczącą parlamentarnej grupy kobiet. Należy także do ” Parlamentarnego Zespołu na rzecz Tybetu oraz Polsko-Izraelskiej Grupy Parlamentarnej.W kampanii wyborczej Anna Grodzka przedstawiała się jako osoba działająca w biznesie. W oświadczeniu majątkowym złożonym na początku kadencji napisała, że zasiada m.in. w Multicolor Film Agency – w oświadczeniu majątkowym z tego roku nie ma już takiego wpisu.

– Prezes Grodzkiej nie ma w tej chwili w firmie – powiedział nam Paweł Sołodki z Multicolor Film Agency. Po chwili dodał, że agencja zawiesiła swoje funkcjonowanie na czas działalności politycznej Grodzkiej. Dodał, że o planach firmy na przyszłość może poinformować nas Lalka Podobińska z działu organizacyjnego firmy. Wspomniana Lalka Podobińska to Stanisława Fedorowicz-Podobińska, pełniąca funkcję dyrektora biura poselskiego Anny Grodzkiej. Podobnie jak jej pracodawczyni jest związana z Krytyką Polityczną. Warto podkreślić, że środowisko Krytyki Politycznej miało bardzo duży wpływ na publiczną promocję Grodzkiej, która faktycznie zaczęła się w 2009 r. Z kolei wśród asystentów społecznych Anny Grodzkiej jest m.in. Mariusz Wojciechowski, pracownik agencji ochrony Ekotrade, we władzach której zasiadali m.in. były minister spraw wewnętrznych w rządzie SLD Zbigniew Sobotka oraz Andrzej Piłat, były minister infrastruktury, także w rządzie Leszka Millera.Wśród interpelacji poselskich Anny Grodzkiej duża część dotyczy leków i preparatów farmaceutycznych – nie ma w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że Stanisława Fedorowicz-Podobińska, dyrektor biura poselskiego z wykształcenia jest farmaceutką, a przed objęciem obecnej funkcji pracowała w Bristol Myers Squibb, firmie bio-farmaceutycznej. Anna Grodzka niedawno wniosła projekt ustawy o uzgodnieniu płci, według którego do urzędowej zmiany płci wystarczy oświadczenie danej osoby. Niezalezna

Działania rządu PO wydają się logiczne Nie zgadzam się z tym, że to są „trampkarze”, „podwórkowa drużyna”, czy „chłopcy żyjący złudzeniami”, jak chcieli by ich widzieć niektórzy politycy PiS-u, czy spora część prawicowych publicystów i współbraci w blogowaniu. Zastępy platformy, to moim zdaniem karna kompania, a może nawet patrząc na ich życiorysy i dotychczasową działalność powinienem napisać odwrotnie, czyli kompania karna. Ludzie ze specyficznym postrzeganiem dobra (u siebie i dla siebie) oraz zła (u przeciwników politycznych). To ludzie tworzący prawo w zdecydowanej większości korzystne dla siebie i swoich szeroko pojętych grup interesów. To specjaliści potrafiący wprowadzać to prawo w życie – bez zahamowań i bez oglądania się na polityczne, czy społeczne konsekwencje.

Można im odmawiać sumienia, poczucia sprawiedliwości, dążenia do prawdy, uczciwości, czy jakiejkolwiek odpowiedzialności za naród i państwo, ale moim zdaniem nie można im odmówić jednego - logiki w działaniu. Opanowali prawodawstwo, spacyfikowali wymiar sprawiedliwości, kupili sobie „niezależność” mediów (zresztą głównie za nasze pieniądze), zapożyczyli kraj, wyprzedali sporą część państwowego majątku, a nad resztą przejęli zarząd. I nie próbuję tu rozstrzygać, czy robią to z własnej inicjatywy, czy realizują czyjeś plany, napełniając przy okazji swoje kieszenie. Mimo ogarniającej kraj kolejnej fali kryzysu, powiększającej się stale stopy bezrobocia, mnożącej się społecznej biedy, bankrutujących firm itd. – oni ciągle się bogacą. Gdy jakieś stanowisko przestaje już przynosić profit, lub zbytnio się skompromituje – tworzą następne, nie mniej intratne. Gdy ktoś zbłaźni się jako przewodniczący komisji – zostaje wiceministrem. Ktoś skompromituje się jako minister – zostaje prezesem państwowej spółki. Ktoś w odpowiednim momencie nie dopełni obowiązków – dostaje awans. I można by tak w nieskończoność. To cyniczna logika wykorzystywania państwa i społeczeństwa dla własnych celów. Prowadząca do niszczenia państwa i narodu, na dłuższą metę zabójcza – ale logika. Nie wiem, czy jest na świecie jakiś inny kraj, w którym rząd nastawia się na czerpanie zysków z braku przestrzegania przez obywateli przepisów prawa. U nas taka logika działania rządu występuje. Jak wiemy w budżecie na 2013 rok uwzględniono nawet wpływy z mandatów karnych określone na półtora miliarda złotych. To wielokrotnie więcej niż uzyskano z tego źródła w bieżącym roku. Czy to nie świadczy o logice, że dla zwiększenia tych „przychodów” mimo braku pieniędzy w państwowej kasie, potrafiono zabezpieczyć niezbędne środki na „hurtowy” zakup dodatkowych radarów. Nawet tych samojezdnych, opakowanych w samochody - choć dużo droższych, ale za to o wiele bardziej wydajnych. Niektórzy publicyści i eksperci od ruchu drogowego oszacowali, że mogą one rocznie złupić społeczeństwo „tylko” na jakieś 700 milionów złotych. A w ustawie budżetowej zapisano dwa razy tyle. Złe szacunki ministra finansów, czy może brak logiki? Ależ nic z tego. Już pisze się nowe prawo, które podwyższa o 100% wysokość mandatów. Z łańcucha spuszczają swoje agresywne „brytany”, które mają ujadać i gryźć politycznych przeciwników. Zaatakowani się bronią i odszczekują? Logika sprawowania władzy nie może na to pozwolić. Od czego jest „mowa nienawiści” dla przeciwników rządu. Wszystko jest przemyślane i dopracowane. Media opanowane, społeczeństwo ogłupione i skłócone, działania rozpisane na role.

Czy tak postępują „chłopcy z podwórka”? Prezes Kaczyński napomknął o więźniach politycznych? – Telewizje na okoliczność tej wypowiedzi prześcigają się w organizowaniu sond ulicznych i przepytywaniu polityków o to, czy znają jakiegoś skazanego w Polsce więźnia politycznego? Za głoszenie niewygodnej prawdy niszczy się od lat Pana Wyszkowskiego, za antyrządowe hasła trzyma się w areszcie „Starucha”, już od pięciu lat na wszelkie sposoby tropi wyimaginowane „zbrodnie” IV RP, skazuje prowadzącego stronę „Antykomor” i ciągle szuka się nowego „bata”, którym można by przejechać po plecach opozycji. I znowu można by tak w nieskończoność. Ale jakiś niewygodny więzień polityczny w więzieniu? To już prędzej „samobójca”. A „peowskie” szczekaczki kręcą głowami i rozlewają wokół swoją mowę „miłości”: psychiczny, bezczelny i znowu kłamie, by dzielić społeczeństwo. W niemal każdym urzędzie, organizacji, redakcji, czy jakimkolwiek zbiorowisku ludzkim agenci, konfidenci, czy „użyteczni idioci”. Niektórzy już jawni, inni jeszcze uśpieni. I nieważne: zakład karny – czy rozgłośnia radiowa, „gazeta” - czy „katolicki” tygodnik , partia polityczna - czy organizacja pożytku publicznego, lis - czy tylko wołek?

Czy to nie jest logika działania? Logika specjalistów od „pijaru”, propagandy, od zarządzania emocjami społecznymi, od „smoleńskiej mgły” i od zwykłego szamba? Logika prowokatorów, odpustowych magików i sekciarskich „guru”?

Czy to nie jest logika, że nie ma ograniczania się w łupieniu społeczeństwa, jeśli społeczeństwo się temu nie przeciwstawia? Skoro nadal „popiera”, to dlaczego nie pójść jeszcze dalej?

Na Białorusi się udało, więc czemu nie miało by się udać i u nas, może tylko w wersji nieco mniej biało-ruskiej. W swoim nowym spocie „wyborczym” emitowanym w różnych telewizjach w najlepszym czasie antenowym i podpisanym „ogłoszenie płatne” Pan Premier nawołuje: „usiądźmy przy wspólnym stole”. Ciekawe, kto za ten klip zapłacił, bo chyba nie PO? Jednak wylewająca się przez usta Premiera „dobroć”, „miłość” i „troska” działają wprost hipnotycznie. Pięćdziesiąt lat mniej i chyba bym uwierzył. Nie wiem, czy działają podprogowo, czy tylko byłem zmęczony, ale mimo swoich przekonań - już prawie zaczynałem śnić. Czy tak objawia się lemingoza? Przez moment myślałem nawet, że z ekranu przemawia osobiście do mnie Kaszpirowski. Z tego transu wybudziło mnie ostatecznie to, że nie słyszałem liczenia. Panowie z telewizji! - Koniecznie trzeba to dopracować. W tle wypowiadanych przez Premiera słów powinno lecieć: „odin, dwa, tri, czetyrie...”

Czy w tym brak logiki? Uważam, że nie, bo z takich płatnych ogłoszeń „lemingi” mają piękne sny, a telewizje środki na swoją główną misję, czyli „antykaczystowską” krucjatę. Ale taki wspólny platformerski stół – to też jest samo życie i jakaś logika. Ktoś się przy nim obżera, ktoś posila, a pozostali, jeśli tylko starczy miejsca, mogą po prostu siedzieć. A mając na uwadze wymogi „mowy nienawiści”, właściwie – cicho siedzieć i się tylko oblizywać, oczywiście nie używając do tej czynności języka „nienawiści”. Recenzent JM

Śmierć prezydenta 90 lat temu, 16 grudnia 1922 roku, Eligiusz Niewiadomski, malarz sympatyzujący z endecją, zastrzelił zwiedzającego wystawę w stołecznej Zachęcie prezydenta Gabriela Narutowicza. Dwa tygodnie później zamachowca skazano na karę śmierci, a następnie rozstrzelano. "Prezydent otworzył wystawę i w towarzystwie premiera Juliana Nowaka i prezesa Zachęty Karola Kozłowskiego rozpoczął zwiedzanie. We wnętrzach było zimno i goście pozostali w płaszczach. Panowie, prowadząc niezobowiązującą rozmowę, zatrzymali się przed obrazem Teodora Ziomka 'Krajobraz zimowy', kiedy za plecami Narutowicza stanął Niewiadomski. Przyłożył do jego pleców rewolwer i oddał trzy strzały" - pisze o okolicznościach zamachu na Gabriela Narutowicza Sławomir Koper. ("Afere i skandale II RP")

"W razie nieszczęścia proszę zaopiekować się dziećmi" Pierwszy w dziejach Polski zamach na urzędującego prezydenta wydarzył się tydzień po wyborze Narutowicza przez Zgromadzenie Narodowe na głowę państwa, piątego dnia po jego zaprzysiężeniu (11 grudnia). Sobotę 16 grudnia pierwszy prezydent odrodzonej w 1918 r. Polski rozpoczął od jazdy konnej w Łazienkach Królewskich, a następnie spotkał się w Belwederze z byłym premierem Leopoldem Skulskim, urzędującym w latach 1919-1920. Ten ostatni nalegał, aby Narutowicz umówił się z nim na wspólne polowanie. Prezydent odłożył decyzję w tej sprawie na później. Następnie, choć nie miał podstaw, aby mieć złe przeczucie co do rozpoczynającego się dopiero dnia, zwrócił się do Skulskiego tymi słowami: "Panie Leopoldzie, w razie nieszczęścia proszę zaopiekować się moimi dziećmi [córką Anną i synem Stanisławem Józefem]". Po spotkaniu ze Skulskim Narutowicz odwiedził kard. Aleksandra Kakowskiego. Następnym punktem w jego sobotnim grafiku była wizyta w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych, gdzie o godz. 12 miał otworzyć wystawę malarstwa.

Do końca ukrywał swe zamiary Członkiem komitetu organizacyjnego ekspozycji był malarz Eligiusz Niewiadomski, znany z sympatii do endecji. Przybył on do galerii przed południem, zanim dotarł do niej Narutowicz. Po przyjeździe prezydenta Niewiadomski upewnił się, że to właśnie on, gdyż nigdy wcześniej nie widział nowej głowy państwa. Następnie przeszedł do jednej z sal wystawowych. Dzięki temu, że był uważany za współorganizatora wystawy, mógł swobodnie poruszać się po Zachęcie. Do końca ukrywał swoje zamiary, a ułatwieniem dla niego był fakt, że tego dnia - z uwagi na chłód panujący w salach - goście nie byli zobowiązani do zdejmowania swych okryć wierzchnich. Około godz. 12.15, gdy przed obrazem Teodora Ziomka "Krajobraz zimowy" stanął prezydent w towarzystwie m.in. oprowadzającego go prezesa Zachęty Karola Kozłowskiego, Niewiadomski wyciągnął rewolwer i oddał w plecy Narutowicza trzy strzały."Spojrzałem na prezydenta i zauważyłem, że patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem i chwieje się. Pochwyciłem go wraz z Przeździeckim [hr. Stefanem Przeździeckim, szefem protokołu dyplomatycznego]. W tej chwili upadł na mnie bezwładnie. Dociągnęliśmy go do kanapki, była jednak za krótka, wobec czego trzeba go było położyć na podłodze. Oczy miał otwarte, patrzył na nas i powoli, milcząco gasł" - wspominał świadek zabójstwa prezydenta malarz Jan Skotnicki. Narutowicz zmarł na miejscu, goście Zachęty nie dowierzali, a kobiety zgromadzone w galerii nie kryły łez. Ku zdziwieniu wielu, zamachowiec nie stawiał oporu przed zatrzymaniem. Od razu przyznał się do winy.

Pogrzeb prezydenta Gabriela Narutowicza This browser does not support the iframe element. Krzyk milczenia ulicy Początkowo władze nie chciały podawać do publicznej wiadomości informacji o śmierci prezydenta, obawiając się zamieszek - w tym czasie bowiem na Placu Trzech Krzyży miał miejsce pogrzeb zmarłego podczas jednej z manifestacji robotnika. Ostatecznie zdecydowano jednak przewieźć ciało Narutowicza powozem ulicami Warszawy. Na trasie, wzdłuż Nowego Światu i Alei Ujazdowskich, gromadzili się przechodnie i oddawali hołd zmarłemu. Jeszcze większy, wielotysięczny tłum żegnał Narutowicza podczas trzydniowych uroczystości pogrzebowych trwających do 22 grudnia. Tego dnia trumnę prezydenta złożono w podziemiach Katedry Św. Jana. Po wydarzeniach z 16 grudnia prasa przypomniała nagonkę na Narutowicza, rozpętaną po jego wyborze na prezydenta. Zwolennicy endecji nazywali go wówczas "zaporą" i "zawadą", uznawali za masona, ateistę, Żyda. Niechęć środowisk prawicowych do Narutowicza piętnował m.in. Julian Tuwim w wierszu "Pogrzeb prezydenta Narutowicza":
Zimny, sztywny, zakryty chorągwią i kirem
Jedzie Prezydent Martwy a wielki stokrotnie
Nie odwracając oczu! Stać i patrzeć, zbiry!
Tak! Za karki was trzeba trzymać przy tym oknie!
Przez serce swe na wylot pogrzebem przeszyta
Jak Jego pierś kulami, niech widzi stolica
Twarze wasze, zbrodniarze - i niech was przywita
Strasznym krzykiem milczenia żałobna ulica.

To miał być Piłsudski 30 grudnia przed stołecznym Sądem Okręgowym rozpoczął się proces zabójcy prezydenta. Wcześniej, podczas śledztwa wyznał on, że początkowo jego celem miał być Piłsudski. Jednak po 9 grudnia - dacie wyboru Narutowicza na prezydenta - najwyższym zagrożeniem dla odradzającej się Rzeczpospolitej stał się według niego Narutowicz, "wybrany głosami wrogów państwa polskiego". Zdecydowana większość zgromadzonych na sali sądowej uznała czyn Niewiadomskiego za "hańbę narodu", niewielu wskazywało na niepoczytalność zamachowca. Ostatecznie, jeszcze tego samego dnia, zabójcę prezydenta skazano na karę śmierci. Pluton egzekucyjny rozstrzelał Niewiadomskiego 31 stycznia 1923 r. na stokach warszawskiej Cytadeli. Przed śmiercią skazaniec wypowiedział słowa: "Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski". Pochowano go w pobliżu miejsca stracenia, jednak już po tygodniu rodzina Niewiadomskiego przeniosła jego zwłoki na Cmentarz Powązkowski. Zyt

16 Grudzień 2012 „Demokratyzm jest formą religii fanatycznej” - ktoś słusznie zauważył. Bo przecież nie religią zdrowego rozsądku.. Trudno mówić o zdrowym rozsądku jak jakąkolwiek rację rozstrzyga się w drodze większościowego głosowania- zgodnie z zapisami ustawy rządowej z roku 1791- zwanej propagandowo- Konstytucją 3 Maja.. To po co miał być król dziedziczny po śmierci Stanisława Augusta Poniatowskiego, skoro wszystko miało być ustanawiane w drodze większości? I to elektor saski? Już w roku 1791 masoneria kombinowała jakby tu wszystko rozpieprzyć? Im demokracja bardziej rozpasana- tym większy chaos- to moja myśl..… Racja stanu, a nie racja ideologii czy dobro ludzkości.. W demokracji nie może być żadnych zasad.. No bo po co zasady- jak jest większość, która te zasady może zmieniać nawet codziennie- tak jak człowiek codziennie robi codzienną toaletę.. Dzisiaj jedne zasady- a jutro- inne. I wzajemnie sprzeczne jednocześnie. Tak sprzeczne jak sprzeczność sama w sobie. I sprzeczna ze sprzecznością uchwaloną poprzednio demokratycznie. I jak w takich warunkach można tworzyć życie normalnego narodu? „Społeczeństwa obywatelskiego”- to co innego. Czyli narodu żyjącego w permanentnym chaosie, gdzie wszyscy chcą decydować o wszystkim, a szczególnie o sprawach- innych. Nie o swoich. O swoich, prywatnych– decyduje ” państwo obywatelskie” Totalitarne i demokratyczne „ państwo obywatelskie”… Gdzie każda kucharka może rządzić państwem- a tak naprawdę „ kucharka” z zaplecza demokracji- czyli służby specjalne- zwane kiedyś bezpieką. Żeby zniszczyć państwo tradycyjne trzeba atakować jego fundamenty, czyli to co zostało zbudowane przez naszych przodków i co się sprawdziło.. I co przeszkadza w budowie” nowoczesnego państwa obywatelskiego” – pełnego chaosu, niegodziwości, niesprawiedliwości, kłamstwa i i zwykłego łajdactwa.- czyli III Rzeczpospolitej.. I do tego potrzebny jest ciągły atak na fundamenty państwa, czyli na naszą tradycję.. I lansowanie wszelkich patologii, które drążą skałę, żeby ją w końcu rozwalić.. I będziemy dryfować w kierunku katastrofy cywilizacyjnej.. Bo czy to jest przypadek, że spółka Agora, wydająca lewicową Gazetę Wyborczą w obrządku trockistowskim, wydaje książkę pani Krystyny Mazurówny, choreografki, dziennikarki i czego tam jeszcze pt ”Moje noce z mężczyznami”(???) A jak się nazywa kobieta, która spędza noce w ciągu swojego życia z różnymi mężczyznami? Czy to nie są opowieści kobiety spod czerwonej latarni? I dlaczego lansuje się coś podobnego.?. Żeby demoralizować kolejne pokolenia kobiet.? Że prostytucja nie jest naganna… I jeszcze daje się jej jurorstwo w programie” You Can Dance”.. I to również nie jest przypadek. Żeby tylko złem zalewać umysły młodych... Na pewno z książki swojej mamy,” Moje noce z mężczyznami” ucieszy się pan Kacper Toeplitz, syn pani Krystyny Mazurówny i Krzysztofa Teodora Toepliza, stalinisty- urodzony w roku 1960. Książki nie czytałem i czytał nie będę, bo co może mnie obchodzić prostytuowanie się jurorki „You Can Dance”..? Tak jak nie powinno obchodzić normalnych kobiet.. Opowieści prostytutki.. To dobre dla prasy brukowej…Ale prostytucja nie jest już naganna, jest hołubiona. Jest podnoszona do rangi cnoty. Choć prostytucja- ze swej natury – nie może być cnotliwa.. Zresztą czy można zgwałcić prostytutkę? –pytał pan Andrzej Lepper.. Prostytucja istnieje od zawsze, od kiedy istniej ludzkość, i wcale nie jest to” najstarszy zawód świta”. Nie jest to zawód.. To jest patologia. Oddawanie się kobiety każdemu kto zapłaci, lub popadnie- za darmo– to jest patologia.. Normalna kobieta nie oddaje swojej intymności każdemu- bo wtedy staje się patologiczną. I to nie jest powód do dumy, ale do wstydu.. Ale wstyd jest zabijany, żeby móc lansować patologię bez wstydu. Nie lansuje się normalności- ale patologię. Jak najwięcej patologii – to tym lepiej… Dla kogo lepiej? I w jakim celu? Żeby podczas likwidacji państwa polskiego nie dość, że wygonić mieszkańców Polski z Polski- to resztę zdemoralizować.. Wszystko co złe- ma funkcjonować- wszystko co dobre- precz! Pani Krystyna Mazurówna wyjechała z Polski do Francji w roku 1968.. Roku lewicowo- trockistowskich ruchawek w Europie.. Wczoraj byłem w Teatrze Studio Buffo na „ Wieczorze włoskim”.. W ciągu dwóch lat - trzeci raz.. Za każdym razem, pan Janusz Józefowicz prezentuje w połowie inne przeboje włoskie., w drugiej połowie- inne. Tak że każdy spektakl- jest inny. Mimo, że w tym samym temacie. Przy okazji . ukazała się płyta z utworami z musicalu „Polita”. Z teksami pani Agaty Miklaszewskiej.. Namawiam do kupna płyty, tak jak wydanej kilka tygodni temu ”Making of Polita”:,, Gdzie w mediach jest lansowana pani Agata Miklaszewska? Kto o niej słyszał? To ona napisała świetne teksty do musicalu „Metro”.. A pan Janusz Stokłosa świetną muzykę- tak jak do „Polity”.. Tu pan Janusz Józefowicz ma stuprocentową rację” Janusz Stokłosa jest najlepszym żyjącym kompozytorem”. Piosenki są przepiękne, teksty są fantastyczne.. I nie słyszałem o demoralizacji w zespole Studia Teatru Buffo.. Żaby zamiast twórczości artystycznej- zajmować się sprawami męsko – damskimi.. Zajmują się tworzeniem czegoś pożytecznego, mądrego i rozrywkowego.. Kawał wielkiej roboty! Ustawić sto osób na scenie w technologii 3D i pokazać coś interesującego.. To jest kawał dobrej , artystycznej roboty.. A nie opowiadać całemu światu co się miało w majtkach. .Kogo się w te majtki wpuściło.. Następna może być książka” Moje noce z kobietami”.. Dlaczego nie? 19 stycznia 2013 roku będzie premiera nowej płyty pani Nataszy Urbańskiej, w Teatrze Studia Buffo, do której muzykę dla niej – napisał sam pan Seweryn Krajewski.. Będę- więc Państwu opiszę co widziałem i słyszałem.. Sam jestem ciekawy.. Jak zaowocowała współpraca pani Nataszy z Sewerynem Krajewskim.. I jakoś pani Natasza ma czas być matką, żoną i artystką- i rodzina jej w tym nie przeszkadza. Wprost przeciwnie.. Planuje drugie dziecko- i życzę jej wszystkiego najlepszego.. Bo jest wspaniałą kobietą, która do swojej wielkości doszła ciężka pracą, współpracą z mężem, poszanowaniem normalności i nie zajmowaniem się ideologią- ale tym co ją naprawdę interesuje.. Przyjemnie jest popatrzeć na zespół Studia Teatru Buffo w całości.. I numer” Americano”.. Świetna choreografia.. I świetne wykonanie pani Nataszy Urbańskiej wraz z zespołem.. To jest prawdziwa gwiazda.. Nie świeci odbitym światłem, ale własnym.. A choreografka Krystyna Mazurówna w tym czasie wydaje książkę, przy pomocy spółki Agora”: Moje noce z mężczyznami”.. Może będzie chciała w przyszłości nakręcić film o sobie, o tych zmysłowych nocach z mężczyznami.. W końcu jest przy okazji choreografką… Kobietą wyzwoloną.. Wyzwoloną z normalności…. I takie kobiety – to współczesny wzór lewicy do naśladowania przez normalne kobiety.. Mam nadzieję, że nie przez członków zespołu Teatru Studia Buffo.Bo to mój ulubiony Teatr… Tym bardziej, że nie lubię skandali erotycznych, na których, ktoś chce zbudować popularność.. Jak się jest artystą- trzeba podążać drogą artystyczną, a nie ideologiczną.. Bo pokolenie marca 68- to pokolenie destrukcyjne.. W co wpisuje się pani Krystyna Mazurówna.. Amen!WJR

Polskie oględziny miejsca katastrofy –relacja naocznego świadka Tej relacji nie znaliście. To lektura obowiązkowa. Dla tych którzy analizują przyczyny oraz bacznie obserwują przebieg śledztwa. Także dla tych którzy wierzą w to, że ekipy polskich śledczych w Smoleńsku działali w sposób gwarantujący możliwość niezależnych analiz na miejscu zdarzenia. Mimo, ze Wojciechowski opisuje szczegóły po ponad dwóch latach od zdarzenia jego pamięć utrwalona została przez materiały, które służyły mu do realizacji programów ze Smoleńska. Dlatego może to być dobry materiał do analiz. Przemek jako jeden z niewielu dziennikarzy podstępem dostał się na teren katastrofy i mógł naocznie przekonać się jak wyglądały „osobiste oględziny miejsca” prze ekipę z Polski.

Relacja Λ..)„Pierwsze zdjęcia z tego terenu, które trafiły do Polski były efektem właśnie tego blefu.(..) Operator zaczął kręcić a ja rozejrzawszy się poszedłem w miejsce, gdzie znajdowali się przedstawiciele naszych i rosyjskich służb.  Były to teren, na którym rozbito duże wojskowe namioty a przed nimi ustawiono kilka długich stołów.  Namioty i stoły odgrodzone były od reszty terenu rozpiętą na drewnianych palikach kolorową taśmą. Na stołach układano to, co znaleziono w rumowisku. Śledczy krzątali się przy stołach segregując przedmioty należących do ofiar.(…) Kilkadziesiąt metrów za namiotami ciężki sprzęt budowlany szarpał wrak Tupolewa.(…) Kiedy przyglądałem się temu wszystkiemu, do jednego z naszych przedstawicieli ( był w mundurze z polską flagą na ramieniu) podszedł ktoś z rosyjskich służb.   Prokurator? Ubrany był w zwyczajne, cywilne ciuchy. Towarzyszyła mu jeszcze jedna osoba. Mężczyzna. Stałem może 20 metrów od nich. Rosjanin wyjął teczkę spod pachy a z niej kilka kartek. Część zapełniona drukiem, cześć zapisana pismem odręcznym. Zainteresowany podszedłem bliżej. Szybko zrozumiałem się, że trzecia osoba ta to tłumacz. Wszyscy usiedli przy jednym ze stołów przed namiotem. Rosjanin odczytywał tłumaczowi kolejne zdania a ten, po polsku dyktował jej naszemu przedstawicielowi, który z kolei skrupulatnie wszystko notował.” A zanotował także takie sformułowanie (..)Rosjanin odczytał tekst mówiący o tym, że z oględzin, których dokonano na miejscu katastrofy wynikało jasno, że w kabinie pilotów nie było osób trzecich.(..) Ten sam Rosjanin odczytał fragment dotyczący obecności alkoholu we krwi ofiar katastrofy. Jasno wynikało z niego, że żadna z osób będących w kabinie pilotów nie piła alkoholu w dniu katastrofy. Nikt nie był także pod wpływem substancji odurzających.  Nikt, to znaczy, że generał Błasik także. Polecam wszystkim całość wpisu. Przemek relacjonuje w nim szereg innych, ważnych szczegółów z dnia 11 kwietnia 2010 roku. Zadaje w związku z nimi ważne pytania do prokuratury, które zapewne powinny znaleźć się w oficjalnych wnioskach pełnomocników rodzin. Kilka dni wcześniej autor zamieścił na swoim blogu krótki film obrazujący akcję ratowniczą (a raczej jej brak).
http://przemekwojciechowski.blogspot.com/2012/12/pijany-genera-basik.html
http://przemekwojciechowski.blogspot.com/search?updated-max=2012-12-03T05:25:00-08:00&max-results=15 

Analiza akcji ratunkowej i film.

Małgorzata Puternicka

Świecka spowiedź Piętaka w TVN 24. Fakty i akty. Piotr Piętak dokonał bohaterskiej, świeckiej spowiedzi, przed redaktor Anitą Werner, spowiedzi, której Pani Anita, jak ją tytułował dawny podziemny działacz, godnie i z uwagą w całości wysłuchała. Zasadniczo, mogła opuścić na czas tego „wywiadu” studio, zmyć makijaż i pójść spokojnie do domu. W polskiej polityce już od dawna dominują akty. Fakty mają miejsce najczęściej za kulisami, albo są skrywane przed opinia publiczną. By nikt nie miał wątpliwości, co rozumiem pod pojęciem aktu w polityce, w przeciwieństwie do aktu kobiecego (męskiego), odniosę się do nieocenionej postaci Stefana Niesiołowskiego, którego działalność jest jednym wielkim nieustającym aktem, natomiast faktów, w tym co mówi i co robi, nie ma żadnych. Największy Ślinotok III RP, oznajmił swego czasu, że chciał go zabić morderca Cyba. Każde jego wystąpienie ma charakter obnażania się przed publicznością ze swoich skrywanych kompleksów, problemów, różnych nienawistnych przemyśleń o innych. Fakty są natomiast takie, że rolą Niesiołowskiego w polityce jest ujadanie, pełni więc rolę podrzędną i nic nie znaczącą. Im bardziej pluje na Jarosława Kaczyńskiego, tym staje się mniejszy, nudniejszy, aż w końcu partia się go pozbędzie. W ostatnich dniach mamy do czynienia z dwoma rodzajami aktów, nazwijmy je, z górnej półki. Na czoło, tylko ze względu na pełnioną funkcję, wyłania się postać Radka Sikorskiego, który dokonał publicznie aktu zamachu na wielką Rosję, żądając od niej zwrotu wraku. Politycznie jest to akt bezsilności, fakt żaden, bo nic nie zmienia, co najwyżej, minister zapracuje sobie u naiwnych na wizerunek nawróconego. Ale to przypadek już opisywany i niewiele wnoszący do naszego życia publicznego. Za to akt, a właściwie dwa akty Piotra Piętaka, wynikające z jego emocji, jak sam to podkreśla, mają znaczenie polityczne całkiem niemałe i realne. Same w sobie są aktami, bo żadnych nowych faktów poprzez jego notki i wypowiedzi nie poznajemy. Dziś udzielił drugiego długiego wywiadu stacji TVN 24, z którego dowiedzieliśmy się tego samego co od Niesiołowskiego: Kaczyński jest pijany od władzy, nie ma rodziny, jest samotny, żyje polityka od rana do wieczora. Słowo wywiad jest w tym przypadku nieporozumieniem. Mieliśmy bowiem w tej rozmowie sytuację (do sprawdzenia), w której Piotr Piętak dokonał bohaterskiej, świeckiej spowiedzi, przed redaktor Anitą Werner, spowiedzi, której Pani Anita, jak ją tytułował dawny podziemny działacz, godnie i z uwagą w całości wysłuchała. Zasadniczo, mogła opuścić na czas tego „wywiadu” studio, zmyć makijaż i pójść spokojnie do domu, a Piętak, niczym Piętaszek TVN 24 sam dokończyłby swojej spowiedzi o tym, co wie i co myśli o Jarosławie Kaczyńskim. Zamieszanie wokół tego działacza opozycji jest duże i uzasadnione, bo przecież sam z siebie, z powodu silnego wkurzenia, aż po trzydziestu jeden latach od stanu wojennego, nie wpadł przecież na pomysł, żeby sobie tak pogadać o tym i o owym, przy okazji barwnie opisując na Salonie 24 własną działalność podziemną.Mamy tu więc i akt, i fakt. Akt, sam w sobie, to tak naprawdę nic nie znaczące wynurzenia byłego opozycjonisty, którego nikt jeszcze tydzień nie kojarzył, to w sumie banalne pozowanie do telewizyjnej kamery obozu władzy, które nigdy nie miałoby miejsca, gdyby nie fakty i zdarzenia, jakie mają miejsce za kulisami naszej sceny politycznej. Piotr Piętak mówił o nich zresztą i to mówił bardzo konkretnie: Jan Maria Rokita – premier RP, Ludwik Dorn – minister MSW. Początek gabinetu cieni już mamy. Ciekawe, co na to Dorn i Rokita. Piętak nie jest tu nawet posłańcem, po prostu wyszedł na scenę i się pokazał, przyszedł do TVN 24 i się wyspowiadał. Na pewno dostał rozgrzeszenie. Celem – średnio mnie obchodzi teraz czyim – jest zamieszanie na prawicy – dalsze ujadanie przeciwko sobie i w efekcie utorowanie drogi do tryumfu nowego bloku prawicowego, który pragnie dogadać się z obecną władzą. Czy będzie akt trzeci, nie wiadomo. Ale jakiś nowy Piętak może się znowu wkrótce pojawić. GrzechG

Bohaterki Christianitas Po wielu znakach sądząc, można być pewnym, że Boska Opatrzność upodobała sobie posługiwanie się świętymi i dzielnymi niewiastami jako narzędziem w realizacji swoich zbawiennych planów. Można by rzec, że tak jak każdy – a w szczególności chrześcijański władca – jest powołany do bycia christomimetes, naśladowcą Chrystusa, tak szczególniejszym charyzmatem piękniejszej części rodzaju ludzkiego jest naśladowanie niewiasty doskonałej, bo Niepokalanej, wolnej od wszelkiej zmazy grzechu, Maryi. Historia dostarcza wielu przykładów takich świętych służebnic, w tym miejscu wszelako chcielibyśmy uwypuklić rolę odegraną przez niektóre z nich w tym wymiarze historii zbawienia, który można określić jako „teologiczno-polityczny”, a zatem te, którym powierzona została do wypełnienia – i chwalebnie wypełniona – jakaś szczególna misja w zakresie polityki chrześcijańskiej. Takich bohaterek – na ogół władczyń, lecz nie tylko – jest też niemało, i bez wątpienia palmę chronologicznego pierwszeństwa przyznać należy św. Helenie, matce pierwszego chrześcijańskiego cesarza oraz odkrywczyni Krzyża Świętego. Z pocztu wyniesionych na ołtarze – kanonizowanych bądź beatyfikowanych – władczyń lub żon władców – wymienić trzeba w tym kontekście zwłaszcza te, które odegrały istotną rolę we włączeniu nowych nationes i civitates do Kościoła i do Res Publica Christiana poprzez przyczynienie się do nawrócenia swoich pogańskich małżonków oraz chrztu ich i ich poddanych. Na pierwszym miejscu należy tu wspomnieć oczywiście żonę władcy Franków Chlodwiga, św. Klotyldę, dzięki której to królestwu frankijskiemu, a później Francji, przypadła zaszczytna (acz nie zawsze wiernie wypełniana) rola „najstarszej córy Kościoła” (la fille ainée de l’Église) i obrończyni Patrimonium Sancti Petri. Bodaj jednak największym blaskiem w tej galerii świeci postać, której Polakom przedstawiać nie trzeba – św. Jadwigi Andegaweńskiej, króla (nie królowej!) Polski, a której dzięki małżeństwu z litewskim Jogajłą przypadła misja chrystianizacji Litwy, i zarazem włączenia imperium Gedyminowiczów w obszar romanitas i latinitas, jako najdalej wysuniętej na Wschód rubieży rzymsko-katolickiego Okcydentu, a ocalenia go przed schizmą i orientalizacją. Inna misja przypadła postaci niezwykłej – i niby to powszechnie, a jednak wcale nie dobrze znanej, bo teologiczno-polityczny sens jej heroicznego posłannictwa przykryła gruba warstwa nowożytnego, sekularnego pokostu nacjonalistycznego: właściwie obojętne, czy w wersji demokratyczno-nacjonalitarnej (Julesa Micheleta), jako „dziewczyny z ludu”, nieomal „proto-Marianny” republikańskiej, czy prawicowego „nacjonalizmu integralnego”. Mowa tu oczywiście o Dziewicy Orleańskiej, św. Joannie d’Arc. Ci, którzy widzą w niej (zamiast lub prócz świętej i męczennicy) jedynie „bohaterkę narodową”, przeganiającą z Francji Anglików, popełniają błąd ekstrapolacji pojęć nowożytnych i współczesnych, które byłyby niezrozumiałe i dla niej samej, i dla jej współczesnych. Ci Francuzi, którzy pogodzili się z panowaniem Henryka V, a następnie Henryka VI Angielskiego – a było ich niemało i nie byle jakich: „partia” burgundzka, Sorbona! – wcale nie zmieniali przecież „narodowości”, tylko pana feudalnego, wywodzącego się zresztą z dynastii też jak najbardziej „francuskiej” w rodowodzie. Patrząc z tego punktu widzenia, niepodobna właściwie zrozumieć, dlaczego głównym punktem misji Joanny było doprowadzenia do koronacji i namaszczenia olejem ze św. Ampułki Karola VII Walezjusza, który jako człowiek – persona fizyczna i charakter – był znacznie „gorszego kruszcu” niż dzielny Henryk V. Rzecz w tym, że Joanna wiedziała (z objawienia i z serca, bo przecież nie była uczoną jurystką), jakiej zasady teologiczno-politycznej broni: praw fundamentalnych Królestwa Francji, będących „naturalną konstytucją” francuskiego corpus mysticum politicum, a w tym konkretnym wypadku jego dwu niepisanych, zwyczajowych zasad: sukcesji korony wyłącznie w linii męskiej oraz „niedysponowaności” Korony Francji przez kogokolwiek, nawet przez władcę, ponieważ korona ta stanowi niematerialną, duchową własność francuskiego mistycznego ciała politycznego. Dlatego nie mogło być ważne wydziedziczenie prawowitego Delfina przez jego (obłąkanego i ubezwłasnowolnionego) ojca oraz „przekazanie” korony komukolwiek innemu. Dopiero zatem w świetle tej obrony zasady legitymistycznej przez św. Joannę można zrozumieć również sens legitymizmu teologicznego, wyrażonego przez nią samą słowami: „Ci, którzy prowadzą wojnę przeciwko świętemu królestwu Francji, prowadzą wojnę przeciw królowi Jezusowi”. Z postaci bliższych naszym czasom i znacznie mniej znanych godzi się przypomnieć szlachetną księżnę de Beira, Marię Teresą z rodu Braganzów (1793-1874), córkę króla Portugalii Jana VI oraz drugą żonę „karlistowskiego” króla z prawa Hiszpanii, Karola V. Doniosłość jej roli dziejowej objawiła się, kiedy w dynastii karlistowskiej stała się rzecz niezwykła i niepokojąca. Oto, po Karolu V i jego starszym synu Karolu VI, w 1861 roku królem z prawa według zasad „legitymizmu pochodzenia” (legitimidad de origen) został młodszy syn Karola VI i jego pierwszej żony, Jan III (Juan hr. de Montizón). Niestety, okazało się, że wyznaje on przekonania liberalne, sprzeczne z tradycją jedności katolickiej Hiszpanii. Pojawiła się zatem groźba, że bezbożny liberalizm – przeciwko któremu (a nie tylko przeciwko uzurpacji) przecież podniesiony został sztandar karlistowski – zainfekuje także dynastię prawowitą; wówczas sprawa karlistowska stałaby się wyłącznie sporem dynastycznym. Tymczasem legitymizm formalny musi być podporządkowany „legitymizmowi wykonywania” (legitimidad de ejercicio), a więc przede wszystkim teologiczno-katolickiemu „legitymizmowi wiary”. Księżna de Beira wystosowała wówczas do swego pasierba list, w którym przypomniała, że w Hiszpanii monarcha „nie ma prawa rozkazywać inaczej, jak podług Religii, Prawa i Zwyczaju”, jeśli zatem jego zasady polityczne stoją w sprzeczności z tradycją katolicką i hiszpańską, musi albo porzucić te zasady, albo utracić prawo do zasiadania na tronie Hiszpanii, na którym zasiadać prawowicie może tylko Król katolicki (el Rey católico). Dzięki temu niegodny pretendent musiał – acz z ociąganiem – zrezygnować, a karlizm pozostał autentycznym tradycjonalizmem, jako depozytariusz tradycji hiszpańskiej. Czy dziś, w ciemnych wiekach ateistycznych demokracji (także „ukoronowanych”), kiedy nie ma już żadnej realnej monarchii katolickiej, takie narzędzia Opatrzności są jeszcze możliwe? Nie wiemy tego, ale przecież u Boga nic nie jest niemożliwe. Jacek Bartyzel

Ponad prawem: Oszukańczy i kryminalny globalny system bankowy W najnowszym skandalu dotyczącym kryminalnych działań największych banków, amerykański Departament Sprawiedliwości ogłosił w czwartek ugodę z brytyjskim bankiem HSCB na zapłacenie przez bank kwoty 1.9 miliarda dolarów kary, w związku z zarzutami prania na masową skalę brudnych pieniędzy meksykańskich i kolumbijskich karteli narkotykowych. Ugoda została zaprojektowana specjalnie, aby uniknąć postawienia kryminalnych zarzutów zarówno bankowi, największemu w Europie i trzeciemu co do wielkości na świecie, jak i jego najwyższemu kierownictwu. Mimo, że bank przyznał się do wyprania miliardów dolarów pieniędzy bossów narkotykowych oraz łamania amerykańskich sankcji finansowych nałożonych na Iran, Libię, Birmę i Kubę, administracja Obamy nie postawiła nikomu zarzutów na podstawie „porozumienia o odroczeniu oskarżenia“. Porozumienie to wpisuje się w politykę reżimu amerykańskiego, polegającą na osłanianiu najważniejszych bankierów przed jakąkolwiek odpowiedzialnością za nielegalną działalność, która doprowadziła do kolapsu systemu finansowego w 2008 roku i spowodowała recesję na świecie. Ani jeden dyrektor banku nie został skazany czy wsadzony do więzienia za oszukańczą działalność, która spowodowała obecny kryzys, prowadzając do destrukcji milionów miejsc pracy i zdziesiątkowania standardu życia ludzi pracujących w Stanach Zjednoczonych i poza nimi. Pod osłoną państwa dzika spekulacja i oszukańcza działalność banków rozwija się w najlepsze, umożliwiając bankom rekordowe zyski i siedmiocyfrowe premie dla bankierów. We wtorkowym artykule na pierwszej stronie New York Times opisuje wewnętrzną dyskusję w administracji Obamy, która doprowadziła do podjęcia decyzji o nie postawieniu zarzutów bankowi HSBC. Gazeta informuje, że prokuratorzy Departamentu Sprawiedliwości i nowojorskiej prokuratury generalnej naciskali na kompromis, w ramach którego bank nie zostanie oskarżony o pranie pieniędzy, lecz jedynie o mniejsze wykroczenie, polegające na naruszeniu ustawy o tajemnicy bankowej. Nawet to jednak było za dużo dla administracji Obamy. Departament Skarbu, prowadzony przez byłego dyrektora nowojorskiej Rezerwy Federalnej, Timothy Geithnera, oraz Biuro Nadzoru Walutowego (Office of the Comptroller of the Currency) – federalna agencja regulacyjna odpowiedzialna za politykę nadzoru wielkich banków (w tym HSBC) – sprzeciwiły się jakiemukolwiek skazaniu banku pod pretekstem tego, że poważny cios prawny w HSBC naraziłby na szwank cały system finansowy. HSBC, w swym pędzie do zysku, umożliwił działalność kartelom narkotykowym, które były celem tak zwanej “wojny z narkotykami” – wojny prowadzonej przez wojsko meksykańskie na żądanie i we współpracy z Waszyngtonem – w której zginęło ponad 60.000 ludzi. A to na dokładkę szkód spowodowanych przez handel narkotykami w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie. Bankowi HSBC umożliwiono zapłatę symbolicznej grzywny – mniejszej niż 10% zysku banku za 2011 rok i zaledwie cząstkę tego, co bank zarobił na praniu brudnych pieniędzy krwawych bossów narkotykowych. W międzyczasie drobni handlarze narkotyków i ich użytkownicy, często w najbardziej biednych i ciemiężonych częściach społeczeństwa, są rutynowo aresztowani i na lata zamykani w amerykańskim systemie więziennego gułagu. Finansowe pasożyty, którzy podtrzymują kwitnienie globalnego handlu narkotykami i zarabiają krocie na społecznej dewastacji, jaką one powodują, stoją ponad prawem. Jak ujął to New York Times: “pewne instytucje finansowe, które urosły tak bardzo i są tak wzajemnie połączone, są zbyt duże, aby je skazać.” W tym, jak w pigułce, zawiera się współczesna zasada arystokracji, która chowa się za wyświechtaną szatą “demokracji”. Finansowi baronowie rabunku są prawem sami dla siebie. Mogą kraść, łupić a nawet mordować do woli, bez obawy o pociągnięcie do odpowiedzialności. Poświęcają część swego bajecznego bogactwa na przekupienie polityków, regulatorów, sędziów i policji – od najwyższych stanowisk w Waszyngtonie po lokalnych szefów policji – aby upewnić się, że ich bogactwo będzie chronione i pozostaną nietykalni. Rolą tak zwanych “regulatorów”, takich jak Rezerwa Federalna, Komisja Papierów Wartościowych i Giełd czy Biuro Nadzoru Walutowego, jest działanie w interesie bankierów. Urzędy te są doskonale świadome, że przestępstwa popełniane są codziennie, ale patrzą na nie przez palce, ponieważ przestępczość jest nieodłączną częścią działalności Wall Street i ich zysków. Są dowody, że HSBC i inne wielkie banki zwiększyły swoje operacje prania pieniędzy karteli narkotykowych i inną działalność przestępczą, w odpowiedzi na kryzys finansowy, który rozpoczął się na początku 2007 roku i eksplodował we wrześniu 2008 roku wraz z upadkiem banku Lehman Brothers. Po zawarciu identycznego porozumienia o “odroczeniu oskarżenia” z bankiem Wachovia w 2010 roku, za jego operacje prania brudnych pieniędzy, Antonio Maria Costa, który przewodził wtedy Biuru Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości, powiedział, że przepływ pieniędzy przestępczych syndykatów był jedynym “płynnym kapitałem inwestycyjnym” dostępnym dla banków w szczycie kryzysu. “Pożyczki międzybankowe były finansowane przez pieniądze, które pochodziły z handlu narkotykami” – oświadczył. Nie ma wątpliwości, że amerykańscy regulatorzy i liderzy polityczni dali cichą zgodę na te operacje w ramach swego pędu do ratowania banków przed konsekwencjami ich własnego obłędu spekulacyjnego. Kazirodcze relacje między regulatorami sektora bankowego a bankami ukazują się w pełnym świetle w przypadku najnowszego skandalu bankowego. W ubiegłym tygodniu Deutsche Bank został oskarżony przez trzech byłych jego pracowników w skardze złożonej przed Komisją Papierów Wartościowych i Giełd (SEC), stwierdzającej, że bank ten oszukańczo ukrył 12 miliardów dolarów strat pomiędzy 2007 i 2009 rokiem. Financial Times zauważył, że Robert Khuzami, szef wydziału egzekucyjnego Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, wycofał się z prowadzenia dochodzenia, ponieważ przed objęciem posady w SEC był od 2004 do 2009 roku generalnym doradcą Deutsche Banku ds. obszaru Ameryki. Innymi słowy, był odpowiedzialny za prawną ochronę banku dokładnie w czasie, kiedy zgodnie z ujawnionymi informacjami, bank ten dokonywał oszustw księgowych. Był to także czas, kiedy Deutsche Bank i inne wielkie banki zarobiły miliardy przez zatrucie światowego systemu finansowego toksycznymi obligacjami zabezpieczonymi hipotekami (MBS – mortgage-backed securities). W ubiegłym roku Stały Podkomitet Senatu ds. Dochodzeń poświęcił 45 stron sążnistego raportu na temat krachu finansowego oszukańczej działalności Deutsche Banku. Raport stwierdził, że główny trader banku, zajmujący się handlem obligacjami zabezpieczonymi długiem (CDO), określał papiery, które sprzedawał jako “gówno” i “świnie” oraz nazywał operacje handlu nimi “schematem Ponziego” (piramidą finansową). Umieszczanie takich ludzi na stanowiskach osób odpowiedzialnych za regulacje działalności banków jest już właściwie czymś normalnym. Richard Walker, obecnie główny doradca Deutsche Banku – człowiek, który rekomendował administracji Obamy powierzenie Khuzami-emu funkcji w Komisji Papierów Wartościowych i Giełd – sam był w przeszłości szefem wydziału egzekucyjnego tej instytucji. W czerwcu, podczas gdy dyrektor wykonawczy JPMorgan Chase, Jamie Dimon, zeznawał w Senacie w sprawie niezaraportowanych przez bank strat w wysokości co najmniej 5 miliardów dolarów, na fotelu za nim siedział główny doradca banku, Stephen Cutler, który objął tę funkcję, po zakończeniu kadencji na stanowisku… szefa wydziału egzekucyjnego Komisji Papierów Wartościowych i Giełd. Ta stajnia Augiasza zbrodni i korupcji, obejmująca każdą instytucję amerykańskiego kapitalizmu, jest już niereformowalna. Żelazny uścisk arystokracji finansowej nad życiem gospodarczym może być zakończony jedynie poprzez masową mobilizację ludzi pracujących, w celu wywłaszczenia bankierów i poddanie największych banków i instytucji finansowych pod publiczną własność oraz demokratyczną kontrolę. Barry Grey

Znajomość z Jaruzelskim wciąż nobilituje Wojciecha Jaruzelskiego w roli “eksperta do spraw rosyjskich”, gościł w kancelarii prezydenckiej Bronisław Komorowski. Przyjaciel prezydenta – Janusz Palikot odwiedza Jaruzelskiego w szpitalu i pozwala się fotografować. Dlaczego wspólne występowanie z dyktatorem komunistycznym nie jest passé rozmawiamy z historykiem i politologiem prof. Antonim Dudkiem. Stefczyk.info: Co pan sądzi o publicznym fetowaniu Wojciecha Jaruzelskiego przez polityków? Akurat w kontekście tragicznych dla polskiej historii dat takich jak 13 grudnia, 16? Prof. Antoni Dudek: No cóż. Nie jest to nic nowego. Wojciech Jaruzelski cieszy się zaufaniem np. Sojuszu Lewicy Demokratycznej przez całe 20 lat. Więc nie zaskakuje, że jakiś polityk – choć nie wiem kogo ma pan akurat na myśli – fetuje Jaruzelskiego, skoro przywódcy SLD zawsze to robią. Może najmniej gorliwie Wojciech Olejniczak to robił, ale poza nim właściwie wszyscy.

Mam na myśli fotografowanie się Palikota przy szpitalnym łóżku Jaruzelskiego. To mnie nie zaskakuje, bo Palikot rywalizuje z SLD o podobny elektorat, ten nostalgiczny, peerelowski. Więc tutaj fotografowanie się z Jaruzelskim jest logiczne. Choć ja nie wróżę Palikotowi sukcesu, bo jego elektorat jest raczej gdzie indziej ulokowany. Nie sądzę, aby te „sieroty po PRL” – jak ich się czasem nazywa, zdradziły SLD akurat dla Palikota. On jest dla nich podejrzany z wielu względów.

Czy uważa pan, że w dzisiejszej Polsce można jeszcze zbić kapitał polityczny na znajomości, przyjaźni z Jaruzelskim? W końcu 40 procent Polaków uważa, że wprowadzenie stanu wojennego było usprawiedliwione. No więc właśnie. To by świadczyło o tym, że jednak jest grupa Polaków, którzy uważają Jaruzelskiego za postać pozytywną. Więc pokazywanie się z tą „postacią pozytywną”, która na pewno jest też postacią historyczną, co do tego nie ma wątpliwości, dla niektórych polityków może być korzystne. Choć powtórzę: nie uważam, żeby Palikot wiele zyskał, bo on nie jest przekonywujący – jak znam niektórych zwolenników SLD i gen. Jaruzelskiego – to Palikot w roli obrońcy generała nie będzie przekonujący. No ale próbuje. Tak więc reasumując. Kontakty z Jaruzelskim są w Polsce ciągle dla wielu nobilitujące i dlatego będą do niego chodzić w nadziei, że coś na tym skorzystają.

Panie profesorze, jak pan postrzega wpływ takich sytuacji jak spotkania z Jaruzelskim, fotografowanie się z nim plus tę ostentacyjną bezkarność wierchuszki komunistycznej, na moralność publiczną w Polsce?  Wniosek jest dość oczywisty. Jeżeli żyjemy w państwie demokratycznym i demokracja jest pewną wartością, to promowanie ostatniego komunistycznego dyktatora jest czymś, co podważa sens demokracji. Można sobie oczywiście wyobrazić, że chodzi o współczucie dla starszego człowieka, ale po co te fotografie upubliczniane? Jeśli ktoś się uważa prywatnie za przyjaciela Jaruzelskiego, to może go odwiedzić, ale nie fotografując się i nie dając potem tych zdjęć do obiegu publicznego. To są cele wykraczające poza kontakty ze starym, schorowanym człowiekiem, i w tym kontekście jest dla mnie oczywiste, że to jest zły sygnał, że jest to szkodzenie kulturze demokratycznej w Polsce, bo to jest pokazywanie, że dyktator też może być dobry. Dyktator nie może być dobry w kulturze demokratycznej, bo to jest wewnętrznie sprzeczne. Oczywiście to nie znaczy, że ten dyktator musi być od razu wrogiem publicznym nr 1, że powinien siedzieć w więzieniu, a nie w szpitalu. Moim zdaniem Jaruzelski powinien mieć proces przed Trybunałem Stanu w latach 90. Trybunał Konstytucyjny orzekł jasno, że stan wojenny został wprowadzony niezgodnie z konstytucją. Co prawda orzekł to w 2011 roku, ale jednak nie sądzę, aby ocena prawna tego czynu była inna w latach 90., więc powinien otrzymać wyrok i z tym wyrokiem funkcjonować dalej, ale już poza sferą publiczną. Tak się nie stało. Także próby postawienia Jaruzelskiego przed sądem karnym zakończyły się fiaskiem, moim zdaniem z braku woli sądu do zakończenia tego procesu. Stan zdrowia Jaruzelskiego pogorszył się dopiero ponad dwa lata po rozpoczęciu się procesu. Dwa lata to było aż nadto, aby wydać wyrok w tej sprawie. Więc pewnie Jaruzelski odejdzie z tego świata bez oceny prawnej, a oceny historyczne będą diametralnie odmienne od siebie, tak jak są dzisiaj. Będą historycy mówiący, że Jaruzelski wybrał mniejsze zło, że uratował Polskę przed interwencją sowiecką i będą tacy, np. jak ja, którzy będą mówili, że Jaruzelski dopuścił się zdrady stanu będąc gotowy wezwać obce wojska, jako pomoc w pacyfikowaniu zbuntowanego społeczeństwa. Rozmawiał Sławomir Sieradzki

Narodowe odrodzenie Dla środowiska skupionego wokół „Gazety Wyborczej” organizowanie się Narodu wokół tradycji narodowych i katolickich to olbrzymi ból. Po dwudziestu latach zmagań o duszę Narodu okazuje się, że Radio Maryja i Telewizja Trwam osiągają szczyty popularności. Sama „Gazeta” niejako ze smutkiem diagnozuje ten stan rzeczy na swoich łamach w rocznicę powstania rozgłośni. Redaktorzy pisma w logo posługujący się czerwonym sztandarem sami chyba nie wierzą w swoje dalsze wywody, jakoby do grona słuchaczy można było zaliczyć prawie wyłącznie ludzi starszych i schorowanych. Wielosettysięczne marsze w obronie wolności słowa mówią o zupełnie czymś innym. Dla nowej lewicy rzeczą oczywistą było, że walka o rząd dusz rozegra się na płaszczyźnie medialnej. Mimo olbrzymiej przewagi materialnej w tej dziedzinie, mimo represyjnej polityki Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji złożonej z ludzi związanych z „Wyborczą” lub TVN, okazuje się, że nie udało się złamać toruńskiej rozgłośni, a miliony Polaków są formowane w duchu poszanowania wiary katolickiej i tradycji narodowych.

W tym samym numerze „Gazeta Wyborcza” stara się „pocieszyć” swoich zwolenników, publikując na pierwszej stronie wywiad z Januszem Palikotem – w domyśle: największą nadzieją nowej lewicy w Polsce. Wywiad ów zaprezentowany jest pod znamiennym tytułem: „Muszę być chamem”. Ale myliłby się ten, kto sądzi, że redaktorzy krytykują Palikota za „chamstwo”, co czynią nieustannie, wmawiając brak „stylu” przeciwnikom ideologicznym. Palikot jawi się tu niemalże jak rycerz walki o laickość Polski. W sposób swobodny dzieli się z czytelnikami lekturami, które czyta, swoim życiem prywatnym i obawami, że tradycje przedwojenne Młodzieży Wszechpolskiej i ONR się odradzają. I tu pokazała lewica kolejną swoją klęskę – klęskę w walce o dusze młodzieży. Mimo olbrzymiego wsparcia państwowego (przykł. środowisko „Krytyki Politycznej”) grupki lewackie są w stanie zgromadzić ledwie kilkaset osób na swoich pochodach. Tymczasem społecznie zorganizowany, narodowy Marsz Niepodległości zgromadził dziesiątki tysięcy młodych Polaków. Najgorsze dla nowej lewicy jest to, że owa młodzież gromadzi się pod pomnikiem Romana Dmowskiego, człowieka konsekwentnie rugowanego z polskiej historii przez lewicę. I nie chodzi tu o rzekomy antysemityzm twórcy obozu narodowego, chodzi o to, że młodzi ludzie mogą sięgnąć do myśli, dzięki której Naród Polski mógł na powrót zorganizować się przed pierwszą wojną światową i mógł ugruntować swą niepodległość po wojnie. Naród zorganizowany, Naród dumny ze swojej katolickiej wiary i tradycji, Naród potrafiący w sposób skuteczny wygrywać swoje interesy na arenie międzynarodowej – to rzeczywistość niebezpieczna zarówno dla architektów kosmopolitycznego superpaństwa europejskiego, jak i dla nowej lewicy, mającej w pogardzie klasyczne dziedzictwo Europy i Polski.Mieczysław Ryba

Z okazji 13 grudnia – dla tych, co mają w nosie lustrację: Stary (sprzed 20 lat) raport – nieco zapomniany. Ale ONI nie zapominają! Proszę sobie poczytać - najlepiej: uwaznie. Wszystko jest tu:

http://gazetawyborcza.republika.pl/komisjamichnika.htm

- ale dla wygody skopiowałem całość; przyjemnej lektury:

HP019 Opis zasobów archiwalnych MSW (fragment)

TAJNE Warszawa 04.06.1992 roku (...)

II W toku badań natrafiono na ewidentne fakty niszczenia zasobów archiwalnych czynione w latach 1989÷91. Niszczenie materiałów archiwalnych w resorcie spraw wewnętrznych rozpoczęto w lecie 1989r. Proces ten trwał praktycznie do stycznia 1991r. Istnieją dowody wskazujące na to, że dokumenty oraz zapisy komputerowe w MSW niszczono po wydaniu zakazu brakowania akt przez gen. Kiszczaka w styczniu 1990r. oraz powstaniu Urzędu Ochrony Państwa, gdy funkcję ministra spraw wewnętrznych piastował Krzysztof Kozłowski a Szefem UOP był Andrzej Milczanowski.

Przykładem jest wymazanie w 1991 roku z systemu komputerowego ZSKO, który rejestrował w przeszłości agenturę SB, informacji o pracy agenturalnej na rzecz SB MSW, wysokiego urzędnika państwowego. Niszczenie, w szczególności dokumentacji operacyjnej realizowane było na ogromną skalę i objęło wszystkie wymiary i aspekty działalności tajnych służb. Zniszczono część kartotek, zbiory dokumentów a także dużą liczbę akt operacyjnych. Ze zniszczonych akt wyłączane były (jak to się działo w Wydziale XI Departamentu I MSW,W normalnym kraju jedne szpitale takie coś kupują – inne nie. ÷ powołanym do inwigilowania i infiltrowania środowisk politycznych w kraju i za granicą (dokumenty o szczególnej wartości operacyjnej). Chodzi przede wszystkim o zobowiązania do współpracy, pokwitowania za otrzymane pieniądze, czyli tzw. materiały wiążące (kompromitujące). Praktyka wyłączania tych dokumentów świadczy o chęci pozostawienia sobie możliwości odnowienia kontaktu, w dogodnej dla posiadaczy tych dokumentów sytuacji.

Zniszczeń na ogół nie dokonywano na oślep. Wyraźnie widoczny jest klucz w myśl którego chciano usunąć z archiwum pewne obszary informacji. Spośród materiałów będących przedmiotem uchwały likwidowano przede wszystkim:

1. dokumenty dotyczące ludzi i środowisk bezpośrednio związanych z kontraktem "Okrągłego Stołu" (tzw. "konstruktywna opozycja"),

2. materiały mogące naprowadzić na ślad wartościowej agentury, uplasowanej wysoko w strukturach opozycji,

3. materiały dotyczące spraw szczególnie kompromitujących dla dawnego kierownictwa MSW i PRL, świadczące o ich przestępczej działalności,

4. wszelkie dokumenty z akt personalnych funkcjonariuszy MSW, które mogłyby uchodzić za kompromitujące w oczach nowego kierownictwa.

Warto przy tym podkreślić, iż akty zniszczenia dokumentacji operacyjnej nie miały na celu wyłącznie usunięcia określonych informacji. Można podejrzewać, iż miały też być narzędziem dezinformacji. Niejednokrotnie bowiem prowadziły do zniekształconego obrazu SB-eckiej penetracji polskiego społeczeństwa, do stworzenia wrażenia, że istniały w Polsce środowiska mniej i bardziej uwikłane w agenturalną zależność. O takich intencjach może świadczyć wyraźna, świadoma selekcja akt przeznaczonych do zniszczenia lub zachowania w archiwum MSW. Zdekompletowana została kartoteka ogólnoinformacyjna na skutek wyciągnięcia z niej dokumentacji dotyczącej niektórych osób. Według informacji uzyskanych od pracowników Wydziału II Biura Ewidencji i Archiwum UOP (były Wydz. III Biura "C" MSW), masowych wyrejestrowań z kartoteki ogólnoinformacyjnej dokonano w lipcu i sierpniu 1989 roku. Zgodnie z prowadzonymi wówczas statystykami od stycznia do czerwca 1990r. wyrejestrowano i zniszczono ok. 55 000 kart, w okresie zaś czerwiec-grudzień 1992 roku wyrejestrowano i zniszczono ok. 33 000 kart. W ten sposób utracona została część informacji dotyczące ok. 88 000 figurantów, tw, kontaktów operacyjnych, konsultantów itp., którą można w znacznej części odtworzyć za pomocą akt paszportowych. Wiosną 1990 roku wyrejestrowano i przygotowano do zniszczenia dalszych 470 000 kart, co było związane m.in. z faktem likwidowania jednostek SB. Na podstawie decyzji Szefa UOP udało się odtworzyć i uporządkować w postaci tzw. kartoteki odtworzeniowej, uratowane od zniszczenia 470 000 kart. Co istotne, wszystkie te karty są ostemplowane literą "Z", co oznacza, iż akta czy jakiekolwiek inne materiały merytorycznie związane z ich zawartością zostały zniszczone przez jednostki operacyjne zarówno w centrali jak i terenie.

Skala wyrejestrowań świadczy o rozmiarach niszczenia akt przez jednostki operacyjne, gdyż w momencie likwidowania dokumentów automatycznie wyrejestrowano pojawiające się w nich osoby. W wielu przypadkach mamy udokumentowany fakt wyjmowania i niszczenia pewnych wyselekcjonowanych dodatkowych kart (E-14), które uzupełniały wiedzę o danej osobie. Stan kartoteki ogólnoinformacyjnej w roku 1987 wynosił 3 100 000 kart, w październiku 1990 roku ca. 2 500 000 kart włącznie z kartoteką odtworzeniową Wydz. II BEiA UOP. Spalona miała być kartoteka czynnych i wyeliminowanych Osobowych źródeł Informacji SB MSW, udało się uratować ok. 50% jej dawnych zasobów. W obrębie dokumentacji kancelaryjnej zniszczono dzienniki korespondencyjne za lata 1985–88, dokumenty dotyczące spraw pracowniczych do roku 1989. W Archiwum (Wydz. III Służba Bezpieczeństwa) doszło do niszczenia materiałów spraw operacyjnych i teczek TW. Proceder ten jest udokumentowany w księgach inwentarzowych i nastąpił w końcu 1989 roku oraz na wiosnę 1990r.

III Odrębną kwestią jest dostęp do zbiorów archiwalnych MSW osób nieuprawnionych. Materiały operacyjne będące podstawą opracowania zbioru współpracowników UB i SB były materiałami opatrzonymi klauzulą "tajne — specjalnego znaczenia". Oznacza to, iż dostęp do nich miała niewielka grupa etatowych pracowników MSW.". Miał miejsce jednak fakt, który można określić jako rażące naruszenie form posługiwania się materiałami operacyjnymi. Mowa tu o działaniu tzw. "Komisji d/s zbiorów archiwalnych" składającej się z Andrzeja Ajnenklela, Jerzego Holzera, Adama Michnika i Bogdana Krolla, która w okresie od 12 kwietnia do 27 czerwca 1990r. miała dostęp do zasobów Centralnego Archiwum MSW. Znanym, materialnym efektem 2-miesięcznych działań w/w osób jest liczące dwie strony "sprawozdanie i wnioski" z załącznikiem w postaci wyrywkowej listy materiałów archiwalnych, o których przekwalifikowanie w kategoriach okresu archiwizowania wnioskuje Komisja. Nie można w chwili obecnej ustalić z jakimi dokumentami członkowie w/w Komisji mieli do czynienia. Nie zachowały się również żadne ślady pozwalające na ustalenie w jaki sposób pracowała Komisja. Z wypowiedzi publicznych niektórych członków Komisji można stwierdzić, iż miała ona dostęp do akt osobowych byłych współpracowników UB i SB. Nie sposób jednak określić podmiotowy i przedmiotowy zakres badań Komisji. Konkludując, wyrazić należy pogląd, że obok braku podstawy prawnej działania, nie dokonano zgodnej z ówcześnie obowiązującymi przepisami rejestracji sposobu korzystania z zasobu archiwalnego Centralnego Archiwum MSW. W MSW istniała rezydentura KGB, posiadająca łączników do poszczególnych pionów (np. dla Departamentu I było ich 3). Posiadali pełną swobodę poruszania się po budynkach MSW. Kontaktowali się nawet z naczelnikami poszczególnych wydziałów. Można śmiało założyć, że posiadali szeroki dostęp do akt operacyjnych. Jaskrawym przykładem świadczącym o spełnaniu podrzędnej roli tajncyh służb PRL-u w stosunku do odpowiednich służb sowieckich, jest tzw. Połączony System Ewidencji Danych o Przeciwniku (PSED) — komputerowy system zbierania informacji o osobach (cudzoziemcach i o własnych obywatelach) będących w zainteresowaniu jednostek operacyjnych państwa należących do Układu Warszawskiego. Sygnatariuszy porozumienia dotyczącego PSED zobligowani byli do przekazywania danych do centrali w Moskwie z częstotliwością raz na dwa tygodnie. Chodziło tu o informacje, które przez służby państwa niepodległych są szczególnie chronionych. W/w system rejestrował także osoby zajmujące się działalnością opozycyjną i tak w przypadku Polski w centralnym komputerze PSED-u znajdują się dane dotyczące takich osób. Informacje o rejestrowanej osobie, przekazywane do Moskwy charakteryzowały się dużym poziomem szczegółowości. Oprócz danych personalnych zawierały także charakterystykę psychologiczną, opis stanu majątkowego i szczegółowe informacje o rodzinie. System działał od 1978. Część dokumentacji systemu dotycząca opozycji zgodnie z sugestią przedstawiciela PSED, członka rezydentury KGB w Warszawie zniszczono na przełomie roku 1989 i 90, kopia natomiast pozostała w Moskiewskiej centrali. Istniejący w Polsce materiał PSED-u był także przedmiotem badań w związku z uchwałą sejmu z dn. 28.VI.1992r. (tzw. lustracyjną — przyp.m.). Według wiarygodnych zeznań funkcjonariuszy przed zniszczeniem akt operacyjnych w Wydziale XI Departamentu I MSW sporządzono ich streszczenia, a następnie ukształtowane w ten sposób informacje przelano na dyskietki komputerowe i oddano przełożonym. Nie wiadomo, kto aktualnie dysponuje zmagazynowaną na dyskietkach wiedzą. Można domniemać, że materiały te znajdują się w rękach dawnych zwierzchników służb specjalnych. Nie można wykluczyć, iż dostęp do tych informacji mają również zagraniczne wywiady, a w szczególności KGB i GRU.

IV Należy wskazać, że w roku 1989 i 1991 dokonano w MSW sprawdzeń pod kątem współpracy określonych osób z SB, mimo braku ku temu prawnego umocowania. Sprawdzenia pod kątem współpracy z SB osób ubiegających się o miejsca w parlamencie podczas wyborów "czerwcowych" przeprowadzono na przełomie kwietnia i maja 1989 roku — objęły one około 7000 osób, sprawdzeń dokonywano tylko na bazie informacji zawartej w kartotece ogólnoinformacyjnej (tak właśnie sprawdzano czy dany kandydat na posła bądź senatora był kiedykolwiek w zainteresowaniu Sb, MO, WSW, Dep. I czy innych jednostek operacyjnych). Po raz drugi sprawdzenia, tym razem tzw. pełnego (rozszerzone o kartotekę Dep. I) dokonano po wyborach czerwcowych (1989 przyp.m.), prawdopodobnie na podstawie tzw. listu "Dankowskiego" (26.06.1989r.) wtedy odnotowywano na kartach kartoteki ogólnoinformacyjnej osoby wybrane do sejmu-senatu, (poprzez stemplowanie literą "P" lub "S"). Następnym krokiem było sprawdzenie czy te osoby, które figurowały w kartotece ogólnoinformacyjnej były rejestrowane w Kartotekach Aktualnych i Wyeliminowanych Zainteresowań SB i MO Wydziału I Biura "C" MSW (kartoteki i archiwum). Wtedy wszystkie osoby zarejestrowane w w/w kartotece, niezależnie od kategorii, czyli bez względu na to, czy był to TW, KO lub ZO, były wyrejestrowywane, poprzez wyjmowanie kart z kartotek i odkładane na "bok". Odbywało się to wbrew przepisom mówiącym o funkcjonowaniu kartoteki Wydz. I Biura "C" MSW i na polecenie zwierzchników wydawane ustnie. Wiadomo, że te czynności wykonywali bardzo zaufani pracownicy w Biurze "C" MSW. Utworzono w ten sposób [kartotekę], której los po dziś dzień jest nieznany. Sprawdzenia przed ostatnimi wyborami do Sejmu i Senatu rozpoczęto w końcu sierpnia bądź w początku września 1991 roku i objęto nimi 7000 osób.

VI

Konkluzją przedstawionych wyżej faktów i zastosowanych metod badawczych jest: 

1. przedstawiony zbiór danych nie wyczerpuje zapisów archiwalnych istniejących w okresie przed akcją niszczenia akt,

2. istnieją dalsze możliwości badawcze mogące dać rezultat w postaci poszerzenia podmiotowego powyższego zbioru.

 źródło: Wydawnictwo "S" "Tajni współpracownicy dokumenty".

Rozumiecie teraz Państwo, dlaczego Adam Michnik jest wrogiem lustracji? Bo On wie – i może szantażować. Stąd Jego wielkie wpływy. A gdyby wszyscy się dowiedzieli – wpływy Adama Michnika nie tylko zmalałyby do zera, ale wszyscy szantażowani całymi latami skoczyliby Mu teraz do gardła. Jasne? JKM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
921
921
920 921
Brother Fax 910, 920, 921, 930, 931, 940, 945, MFC 925, 970, 985mc Parts Manual
921
921
921
920 921
US Patent 447,921 Alternating Electric Current Generator
921
foxtrot 921
marche 921
Grady Robyn Gorący Romans Duo 921 Słodki szantaż
marche 921 p
921 1
concert 921 p
Seinfeld 921 The Clip Show(1)
waltze 921

więcej podobnych podstron