530

Maśnica: „Zgred” albo sztafeta ojców.

„Chory był na Polskę, której nie umiał pomóc, i przekazał mi tę chorobę w genach, tak samo jak cukrzycę” – słowa o ojcu, zapisane przez Rafalskiego, bohatera „Zgreda”, trafnie kondensują istotną materię powieściową najnowszej, napisanej w konwencji dziennika, książki Rafała Ziemkiewicza. Już na początku zjawia się nieproszony i niezapowiedziany gość, cukrzyca, o której złowróżbnych postępach dowiedział się właśnie dziennikarz, Rafalski, alter ego autora. To właśnie z potrzeby oswojenia choroby, bohater „Zgreda” siada do komputera i rozpoczyna pisanie dziennika. Cukrzyca zaskakuje i wytrąca go z rutyny codziennych sprawunków i zaangażowań, ale Rafalski to pacjent niepokorny i witalny. Ten 45-letni mężczyzna na lekkim zawodowym, i wcale ostrym zdrowotnym, wirażu – poddawać się nie myśli.

Decyzja o pisaniu dziennika byłaby – tak to widzę – próbą odpowiedzi bohatera „Zgreda” na rzucone mu przez chorobę wyzwanie – nie odpowiedzi pacjenta, ale człowieka, który korzysta z dokuczliwej szansy ponownego ułożenia się ze światem.

Dwoistość stylu Jego wypisywanie się w dzienniku cechuje widoczny kontrast stylu i środków ekspresji, jednych, w prywatno-rodzinnych – innych, w publiczno-zawodowych – partiach książki. Z jednej strony, otrzymujemy pedantyczne sprawozdania o kolejnych, poprawiających się wskaźnikach zawartości „cukru w cukrze”, wsparte przez szczegółowe relacje z dietetycznych zmagań bohatera. Gdy sprawa dotyka medycznych procedur, zahacza o gleukometry czy insulinę, autor konsekwentnie przestawia literackie rejestry powieści-dziennika na poziom prostej, rzeczowo-sprawozdawczej polszczyzny. Z drugiej strony, czytam literacko świetne, nacechowane ziemkiewiczowską, rozwibrowującą moją wrażliwość, frazą, dotkliwie piękne i poruszające fragmenty, choćby te elegijne w istocie, kiedy jego bohater rozpamiętuje ojca, to wzniecając, to tłumiąc w sobie napierające fale nostalgii, tęsknoty, żalów i wyrzutów. Wytrawnie snuje się przez dziennik nić anegdoty i przypowieści o anonimowych, dzielnych, czasem pokręconych, innym razem przetrąconych – ludziach. Ziemkiewicz – to niełatwe w przypadku zawodowego publicysty, posługującego się bezosobowymi emocjami i abstrakcyjnymi pojęciami – potrafi pokazać ojca, jako żywego pojedynczego człowieka, dać mu charakter, własny język i osobne emocje.

Rodzina, jako azyl Z kolei w tych partiach dziennika, w których bohater opowiada o żonie i córkach, próbuje przybliżyć aurę rodzinnego gniazda Rafalskich, czuję się trochę tak, jakbym spoglądał na jego życie przez powierzchnię kryształu. Zaczynam rozumieć, że – pozornie odkrywając swoją intymną przestrzeń – tak naprawdę Rafalski zamyka ją przed moim zaciekawionym spojrzeniem. Rodzinny świat „Zgreda”, prowadzony na smyczy i kontrolowany przez czujną świadomość autora, nie jest światem w pełni suwerennym. Co mam o tym myśleć? Może to, że dostępne śmiertelnym szczęście daje się wyrazić jedynie za pomocą pogodnej i niewysilonej afirmacji, że cała reszta jest tajemnicą?

Nasuwa się inna hipoteza, zgodnie, z którą ten higieniczny sposób przedstawiania przez Rafalskiego własnego życia rodzinnego służy obronie bohatera przed popadnięciem w rozczulanie się nad sobą, nadmiernym odkryciem się. Jeszcze jedna śmiała hipoteza, niemalże supozycja: może problem Rafalskiego to machismo? Wyzewnętrznianie się traktuje on, jako niemęską namiętność, rodzaj perwersji jajogłowych, oscylującej pomiędzy ekshibicjonizmem a onanizmem słabizny? Nie sądzę. Mamy tu raczej do czynienia z mało przekonującą linią obrony tej reduty męskości, którą głosi sam Ziemkiewicz. Obrony pozycji, zgodnie, z którymi, jak przyznaje we „Wkurzam salon”, „nie chodzi o to, czy mężczyzna rządzi w domu, chodzi o to, czy panuje nad samym sobą i, na ile to oczywiście możliwe, nad swoim życiem”, bo „każdy rodzaj ucieczki od problemów jest niemęski”, a beztroska aprobata dla niej prowadzi do „zgówniarzenia”, do „upowszechnienia się syndromu Piotrusia Pana”.

Między żoną, dziećmi i Polską Powracam do żony bohatera, bo z Oleńką (tak mówi i myśli o niej Rafalski), jest pewien istotny problem. Rozumiem, że materię powieści stanowi świat widziany z perspektywy autora dziennika, ale to przecież nie musi od razu oznaczać, że jego żona nie ma osobnego życia, swoich spraw i opinii, własnej wrażliwości i inteligencji. Że sensem i racją jej istnienia jest funkcja, którą pełni przy mężu, obsługiwanie intelektualnego, estetycznego i fizycznego samopoczucia Rafalskiego, drugoplanowa rola w jego męskim i polityczno-artystycznym świecie – służenie mu za mentalne lustro, w którym może z satysfakcją się przeglądać. Widząc Olę, aktorkę przecież, w przygotowanej przez męża scenografii, na domowej scenie, jako ponętną kobietę, czułą żonę i troskliwą matkę, obiekt pożądliwych męskich westchnień i przedmiot jego własnej, by tak rzec, autorskiej dumy – szczerze żałuję, że raz tylko jedyny (w cytowanym wyżej zdaniu o lęku przed zdemaskowaniem) ma ona okazję przemówić własnym zauważalnym głosem, wnieść do wykreowanego przez Ziemkiewicza-Rafalskiego świata coś więcej, aniżeli programowy, pieczołowicie pielęgnowany sex appeal, względnie matkowanie dzieciom i niańczenie męża. Rzecz kolejna. Zbyt często, aby można tu było sprawę tę pominąć, korzysta autor z obosiecznego przywileju przemowy z pozycji domowego urzędu nauczycielskiego. A, że używa swej władzy chętnie, trudno mu obronić się przed zalewem nieco naiwnej rodzicielskiej pedagogiki rodem z popkulturowych „vademeców” i salonowych żurnali, że mianowicie – mówiąc nieco karykaturalnym skrótem i z lekka archaiczną wersyfikacją, – „aby szczęśliwym i kochającym rodzicem być, a dzieci na porządnych ludzi wychować, trzeba tego bardzo chcieć, linię wychowawczą lojalnie z żoną uzgodnić, do uzgodnień się ściśle stosować, samooceny dzieciom pod żadnym pozorem nie zaniżać, przykład zgodnej miłości im dając”. Przechodzę do generaliów. Ziemkiewicz buduje powieściową konstrukcję „Zgreda” na wyostrzonym kontraście osobistego szczęścia Rafalskiego – męża i ojca, i bezsilnej rozpaczy Rafalskiego – patrioty i publicysty – człowieka wrzuconego w otchłanny horyzont „postkolonialnej fatalności” Rzeczypospolitej. Oddaję mu głos: „«Szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w Ojczyźnie», – co za bzdura, jeszcze jedna z głupot puszczonych w obieg przez wieszcza. Dopóki człowiek nie znajdzie szczęścia w domu, to «Ojczyzna» jest w ogóle tylko pustym słowem. Niczym, hasełkiem, fetyszem”. „Zgred”, przyznał to innymi słowy we „Wkurzam salon” pisarz, ma być pochwałą domowych spraw codziennych, rysunkiem prostego i szczerego rodzinnego życia, czystego fiat intymnej, zbudowanej na solidnych, dojrzałych podstawach, więzi kobiety i mężczyzny, oraz ich rodzicielskiej relacji z córkami. Inaczej Polska, którą ukazuje nam w dzienniku Rafalski. Ma cierpko-gorzki smak i nic z rzeczy publicznych nie przynosi pocieszenia. Oczyma Rafalskiego oglądam Polskę, jako państwo o peryferyjnym statusie, organizowane przez „postkolonialną kompradorską elitę” do „partyjnego rozbioru sfery publicznej”; państwo, które „nie rośnie, tylko puchnie, jest coraz większe i coraz bardziej bezsilne”; zdjęte „erozją korupcji, mafijności i walki plemion”; „wygniłe i wypróchniałe”. Za fasadą okrągłostołowego mitu nowej władzy („powstałej ze zrośnięcia nomenklatur”), za „picerskim tańcem” demokracji obywatelskiej – dzieli łupy wielogłowy kartel, „kasta nowych cwaniaków, jaśnie panów, którzy zastąpili zarządców «Prywatnego Rancza Leonida»”. W takiej Polsce, opozycja, jaką mamy, podejmująca „rozpaczliwą próbę powtórzenia solidarnościowej rewolucji, którą powtarzać można już tylko, jako farsę”, nie daje nadziei na zasadniczą zmianę, a jedynie „blokuje pewną część elektoratu, kierując ją w pustkę”. Jest częścią problemu, nie jego rozwiązaniem. Do tego, wyzutego z nadziei, zakleszczonego w radykalnej bezwyjściowości pejzażu, dokłada autor nieustannie „tresowanego w poczuciu niższości” człowieka polskiego, któremu rządzący kartel pozwala wybierać wyłącznie „pomiędzy Sektą i Ferajną”. Rafalski powraca do domu, do żony i córek, do flirtów, rozmów, rodzinnego ciepła, do swojego emocjonalnego azylu. Tu znajduje siłę, aby, w krajobrazie zniszczenia młodzieńczych nadziei na Polskę wolną i sprawiedliwą, robić swoje: „Tato patrzy na mnie poważnie ze zdjęcia nad biurkiem. Jak to on zawsze mówił – trzeba orać”.

Ojciec jako lekcja Ojciec jako trudna, cierpka lekcja patriotyzmu w czasach PRL-u. Ojciec – realizm klęski, dekalog defensywy polityki polskiej, pełzanie z braku zgody na chodzenie, minimalizm pokonanych i przedwcześnie urodzonych, samoograniczenie pokolenia zbyt ciężko doświadczonego przez hekatombę wojny, Katyń i całopalną irredentę stolicy.

Chłop miastowy Warto wspomnieć o deklarowanym wszem i wobec wieśniactwie Ziemkiewicza-Rafalskiego. Czemu służy ta jego chłopska samoidentyfikacja? Poza to i gra, wewnętrzny przymus jakiś, wyrok losu? Chłopstwo, jako los, opisywane przez Reymonta czy Hamsuna, odnajdywane jeszcze w swym niemym i bezradnym gaśnięciu i przemijaniu u Myśliwskiego. Zapewne nie o taki rodzaj chłopskiej przynależności idzie miastowemu panu, który chce robić za chłopa w mieście właśnie – przed takimi jak on, inteligentami z klasy średniej. Klasy w Polsce, jakby to mogła ująć prof. Jadwiga Staniszkis – o ułomnym statusie ontologicznym. Może, zatem potrącenie chłopskiej nuty to quasigombrowiczowska strategia bycia innym z drugimi, rodzaj zakładu, gry o wpływy, polegającej na odnalezieniu odmiennej, niż przyjęta, konkurencyjnej wobec towarzystwa i salonu, perspektywy. Gombrowicz ulepił sobie z takiej oto dyrektywy towarzyski fortel: odgrywać arystokratę wobec literatów i być literatem pośród arystokratów. A jak jest z Ziemkiewiczem-Rafalskim, – jeśli przyjąć, że istotnie, chłopska sukmana jest po trosze pozą, po trosze sposobem walki o wpływy na hermetycznych warszawskich salonach? Przecież warszawskim salonom chłop nie zaimponuje, a na wsi taki, wyznawany przez bohatera, chłop, to dzisiaj gatunek wymierający, człowiek niewczesny, równie rzadki, co pepesza.

Nieco bardziej wiarygodna wydaje się hipoteza charakterologicznej, mentalnej chłopskości Ziemkiewicza--Rafalskiego, upartusa i zagończyka. Jego publiczna, cięta, uparta i krnąbrna mowa – to policzek wymierzony reprezentantom warszawskiego salonu. „– Ja wiem, pan nawet jak to widzi, to się nie odważy zauważyć, a nawet, jak zauważy, nie odważy się przyznać, co dopiero mówić o odwadze, żeby wystąpić publicznie” – pretensję, wypowiedzianą przez jednego z bohaterów „Żywiny” pod adresem dziennikarza, równie dobrze wygłosić mógłby sam Rafalski, co dobrze ilustruje typ mentalności naszego dwoistego bohatera. W stereotypie chłopa odnaleźć można, między innymi, dwie istotne cechy: nieufność (wobec dworu i miastowych, z ich typem człowieka, uprawiającego nieostre prześlizgiwanie się po powierzchni życia), a także upór, a ściślej – uparte myślenie na przekór i pod prąd, sprzeciw wobec myślenia ułatwionego, „uprawiania turystyki literackiej”, wywijania frazesem. Może, więc, prezentowana światu chłopskość Ziemkiewicza-Rafalskiego, nawet, jeśli kryje się za nią świadoma wizerunkowa stylizacja, odsłania jednak coś elementarnego – swoisty przymus krwi, DNA, które wikła pisarza-bohatera w ojca, w światoobraz przodków.

Ojciec, jako lekcja Ojciec Rafalskiego pojawia się w powieści wraz z cukrzycą. Dzień kolejnej rocznicy śmierci ojca – śmierci na cukrzycę właśnie – to 15 lutego 2010 roku. To wtedy Rafalski dowiaduje się o swoim z ojcem w chorobie powinowactwie. Tu nie ma, nie może być mowy o przypadku – taki dzień musi przywołać niechciany obraz tamtej ojcowskiej, boleśnie banalnej i przedwczesnej, tkwiącej w Rafalskim ościeniem wyrzutu, śmierci. Trudno doprawdy oprzeć się wrażeniu, że w zmienionej scenerii i w nieco tylko odmienionym świecie Rafalski mógłby powtórzyć słowa innego bohatera Ziemkiewicza, Roberta z „Pieprzonego losu kataryniarza”, który w odmętach wirtualnego świata, usiłuje przywołać do istnienia nieżyjącego ojca: „– Gdybyś tu był, tato, gdybyś mógł tu być...”. A ojciec tamtego sprzed szesnastu lat Roberta... – czy to nie on właśnie patrzy teraz z portretu nad biurkiem na Rafalskiego?: „– Jestem tu – powiedział Ojciec z naciskiem. – Czy jeszcze tego nie rozumiesz? Jestem tu, z tobą, ciągle, zawsze. Patrzę na Ciebie”.

Pogodzenie się z noszonymi w sobie racjami ojca staje się probierzem dojrzałej przemiany syna („całe szczęście, że młodość przechodzi człowiekowi z wiekiem” – notuje Rafalski). Dojrzałym jest się wówczas, gdy się pojmie, że w toczonych za młodu „zajadłych sporach z ojcem, to jednak on miał rację” – zauważa. Ojciec, przywołany „z głębi” żałobnego synowskiego snu, śpiewający „powolną, melodyjną pieśń, niesamowitą: Zachodź słońce, zachodź/Skoro masz zachodzić...”, widmowy i oniryczny, ale jednak najprawdziwszy ojciec – pozwala Rafalskiemu przeżyć, przeboleć i udomowić kruchość i niepewność polskiego świata, nasze własne i wieczne „wszystko już było”. Ojcu też poświęcone są najlepsze strony najnowszej powieści autora „Walca stulecia”. I na dobrą sprawę, w najistotniejszej swojej warstwie, dziennik Rafalskiego to rzecz o ojcu. Ale ojciec z dziennika to nie tylko poruszająca naszą ludzką wrażliwość historia, to rozdarcie i konflikt racji. Wspomina Rafalski: ojciec „stale miał jakieś kłopoty, stale go różni dobrze ustawieni cwaniacy usiłowali usadzić, – ale jednak czuł się z tym dziwacznym tworem, tą niby-Polską nierozerwalnie związany, czuł się jednym z tych, którzy ją zbudowali z powojennej perzyny, i nie wierzył, żeby jeszcze kiedykolwiek mogła powstać jakaś inna”. W innym miejscu czytam: „To było jakoś tak zaplątane, że nie mając do Peerelu złudzeń, nienawidząc go szczerze i zasłużenie, był jednak jego dzieckiem, jego produktem”. Ojciec, jako trudna, cierpka lekcja patriotyzmu w czasach PRL-u, ale tak naprawdę – w każdym czasie, bo żaden historyczny moment nie jest dla ludzi zatroskanych o stan polskich spraw czasem ułatwionym. Ojciec – realizm klęski, dekalog defensywy polityki polskiej, pełzanie z braku zgody na chodzenie, minimalizm pokonanych i przedwcześnie urodzonych, samoograniczenie pokolenia zbyt ciężko doświadczonego przez hekatombę wojny, Katyń i całopalną irredentę stolicy. Ojciec – przykurcz bezradnych świadków powojennego stosu patriotów – ludzi, którym brakło łez, rzuconych pomiędzy młyńskie koła historycznej konieczności. Przywoływany w dzienniku ojciec pomaga uleczyć chore na cukrzycę ciało, ale zatruwa Rafalskiemu duszę, męczy i przytłacza go swoją nieufną wobec posolidarnościowego świata perspektywą, odbiera nadzieję na zmianę, szarpie nerwy, męczy niczym „widmowe odbicie w lustrze”. Nadmiernie bliski, najważniejszy w jego życiu człowiek, stoi synowi ością w gardle. Stoi mu w gardle PRL-em. Oścień, który tkwi w Rafalskim, za sprawą ojca – swoisty, nigdy niewypowiedziany wprost przez małomównego „tatę”, a odgadywany, dopowiadany teraz przez syna, duchowy raczej niźli polityczny, moralny, bo przecież nie intelektualny, testament, – że każdy w pokoleniu synów, kto choruje na Polskę, stanie wobec własnego i pokoleniowego PRL-u, jakkolwiek by się nazywała ta Polska, w której przyjdzie mu żyć. Że, tak naprawdę, PRL to nasz los i przeznaczenie, bo nie da się oddzielić tego, co było, jest i będzie już zawsze PRL-em, od Polski i polskiego człowieka. Rafalski-syn wyznaje:, „że wiesz, tato, chyba mnie jednak zaraziłeś tą nieufnością i teraz gnębi mnie coś jeszcze gorszego, o czym nie ma, z kim pogadać. Czy nasza Polska, gdyby była, byłaby tak naprawdę inna?” Oto pytanie.

Smoleńsk Nad poszukiwania Mickiewicza przedkłada Rafalski poetykę powinności i odpowiedzialności, etos cierpliwej służby publicznej Żeromskiego i polityczną metodę upaństwowienia narodu Dmowskiego: „Trzeba ciężkiej pracy, jeszcze wiele lat ciężkiej pracy, żeby się stali dojrzałym narodem. Żaden mit, żadna tragedia bez tej pracy nie wystarczy... Naród się sam z siebie narodem nie zrobi”.

Polski cierń Po to, aby ciążyła mu ojczyzna, Rafalski nie potrzebował cukrzycy. I bez tego był ciężko na Polskę chory. Za sprawą ojca – chory nieuleczalnie. Przypominam sobie, w jakich sugestywnych słowach tę chorobę na Polskę wyraził w „Pieprzonym losie...”, w przywołanej wyżej wirtualnej rozmowie z osieroconym przez siebie synem, Robertem, pośmiertny ojciec: „– Taki twój los. Inni mogą spać, a ty nigdy nie będziesz umiał zasnąć. Inni mogą nie myśleć, a ty będziesz musiał myśleć za nich. Innych nie boli, a ty jesteś skazany, żeby czuć ból za nich”. Rafalski nosi – rozumiem to – tożsame niewidzialne brzemię, cierpi na, mówiąc słowami Jana Emila Skiwskiego, „miłość, z którą nie można żyć”.

„W życiu narodów i jednostek jest tylko jedna rzecz bezcenna – przetrwanie. Uchronienie przed zniszczeniem gniazda, ocalenie kobiety i potomstwa, wychowanie następnego pokolenia, ukształtowanie i wypuszczenie go w świat. Czasem trzeba za to umieć umrzeć, ale czasem tez umieć się od umierania powstrzymać, choćby przeżyć się dało tylko na kolanach” – myśli Ziemkiewicz-Rafalski przeciwko sobie, (bo przecież wie, że „trwanie” nie może być samoistnym celem szanującego się narodu), za sprawą ojca, o ojca dojrzalszy i mądrzejszy. Spięty ojcem, niczym klamrą, świat Ziemkiewicza-Rafalskiego, zawiruje 10 kwietnia 2010 roku. Smoleńska katastrofa pogmatwa mu myśli, zburzy krew, odbierze zwyczajową trzeźwość sądu, a w końcu sprowokuje decyzję o rezygnacji z dziennikowego „grzebania się w sobie” (Rafalski przestanie pisać dziennik w kilka dni po katastrofie, „przytłoczony, zdławiony kłamstwem i absurdem” wawelskiego jazgotu).

Posmoleńska apatia, czyli Wyspiański redivivus Epilog „Zgreda”. Jesteśmy w posmoleńskiej Polsce – przez chwilę skupionej, zatrzymanej w biegu, zdjętej grozą, pokornej, i już po chwili – zatrutej słowami i obrazami plemiennego polskiego rozdarcia. Rafalski jest jednym z Polaków-żałobników, którzy muszą nazwać, opisać, zrozumieć, a nade wszystko, oswoić i nadać sens tej śmierci, aby przywrócić elementarny ład, zapełnić otchłanną pustkę po tej stracie. Bohater „Zgreda” notuje: „znaleźć jakiś sens, zrozumieć, niczego bardziej człowiek nie potrzebuje w takiej chwili...”. Rafalski spieszy na Krakowskie Przedmieście, ponownie tam jest. Zauważa: „Coś się musi zdarzyć, coś trzeba. Ale co, nikt nie umie powiedzieć (...) coś trzeba zrobić, ale nikt nie wie, co”. Poeci powiadają: polska historia to „księga pisana przez Boga”, w której każde zdarzenie ma swój głębszy sens. Tylko, jaki właściwie sens ma smoleńska śmierć, jako metafizyczny znak? Wyrywa nas z peryferyjnego letargu? Dobrze, – ale, ku czemu? Ku czemu zmierza pielgrzymująca dusza polska, jaki kierunek tego pielgrzymowania ukazuje nam to domniemane, zamierzone na najwyższym planie, a po ludzku nieodgadnione i okrutne żniwo? Zamiast niełatwej i niepewnej odpowiedzi mamy w Polsce romantyczną teatralizację przed- i posmoleńskiej rzeczywistości. Jako dostarczyciel słowa i sensu pojawia się Mickiewicz, ze swym „Salonem warszawskim”. Jego dzisiejsi dziedzice, tacy jak Jarosław M. Rymkiewicz czy Wojciech Wencel, wskazują na aktualność dziejowej misji Narodu Polskiego. U Ziemkiewicza-Rafalskiego mickiewiczowska pieśń inaczej wszakże organizuje i dezorganizuje zmagania z Polską posmoleńską. Mickiewicz uciska publicystyczną wyobraźnię dwoistego autora, jako diagnoza, ale nie przekonuje, zniechęca go, jako rozwiązanie, jako metoda i jako recepta na polską fatalność. Nazbyt są: autor „Ciała obcego” oraz, jego najnowszy bohater, Rafalski, sceptyczni, za wiele przemyśleli i przeboleli, aby sprzyjać „celebracji katastrofy, jako moralnego zwycięstwa”. Siedzi w Rafalskim i szarpie nim – ojciec.Trudno bohaterowi Ziemkiewicza uwierzyć w mickiewiczowską figurę „wstąpienia do głębi” – w rzeczywisty sens moralnej opozycji („moralna opozycja śpiewa już dziś «Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie», odrzucając świadomość, że ojczyzna jeszcze chwilowo jest wolna i jeszcze można coś dla niej samemu zrobić” – napisał w innym miejscu Ziemkiewicz). Co się z kolei tyczy „wewnętrznego ognia”, to nad poszukiwania Mickiewicza przedkłada Rafalski poetykę powinności i odpowiedzialności, etos cierpliwej służby publicznej Żeromskiego i polityczną metodę upaństwowienia narodu Dmowskiego: „Trzeba ciężkiej pracy, jeszcze wiele lat ciężkiej pracy, żeby się stali dojrzałym narodem. Żaden mit, żadna tragedia bez tej pracy nie wystarczy... Naród się sam z siebie narodem nie zrobi”. Zwycięstwa na płaszczyźnie moralnej nie przybliżą nas do przełamania peryferyjnego statusu Polski i syndromu ubogiego krewnego, tkwiącego w człowieku polskim, w polskich elitach. Zakleszczenie się przez opozycyjną inteligencję w pułapce przemocy symbolicznej, dostarcza jedynie alibi rodzimym „kreolom” u władzy dla mentalnego pozostawania na usługach elit „Zachodu”. Tymczasem dzisiejszy inteligent-anioł, polski pielgrzym, o którym śnił Mickiewicz, zasiadł przed telewizorem, aby konsumować kolejne odcinki „Tańca z gwiazdami” albo innego „You can dance”, a pielgrzymuje, owszem, do hipermarketu. Oprócz potrzeby zrozumienia, pojawia się w posmoleńskim polskim krajobrazie inny jeszcze impuls, zarejestrowany przez Rafalskiego przed Pałacem – mowa o przymusie „zaznania poczucia oczyszczenia”. Szczególnie przedstawiciele elity rządzącej, uwikłani wcześniej w (wyniszczający polskie życie publiczne) konflikt z poległym Prezydentem, zabierają publicznie głos po to, aby zagłuszyć głos wewnętrzny, jak najszybciej wymazać z pamięci, uwolnić się od nieznośnego ciężaru, wyjść ze strefy promieniowania tej śmierci. I z gwałtowną siłą napiera na ten żałobny nastrój, zaraz po tym, jak podano do publicznej wiadomości miejsce pochówku zmarłej pary prezydenckiej, wawelska nieprzyzwoita wrzawa. Wzbiera fala społecznego resentymentu i ekscesów arogancji elit władzy. Pęka funeralna jedność, polityczne obozy wzajemnie przypisują sobie winę, mobilizują i konsolidują siły. Uderza, poraża u Rafalskiego, nagłe (po 10 kwietnia) zacieśnienie perspektywy i język: „Salon warszawski – pełna obcość. Nie mamy ze sobą nic wspólnego. Nie jesteśmy z tej samej krwi ... Łajdacy ... Co za świństwo”. Chciałoby się powtórzyć za Krzysztofem Kłopotowskim: „Rozluźnić szczękościsk!”. Świadom pisarskiego wyczerpania, bohater „Zgreda” przyznaje: „Gdzie się podział mój zwykły zawodowy dystans (...) Z tej ulicy pod Pałacem nie można wrócić takim samym”. I dalej: „Nie jestem pisarzem. Bardzo chciałbym nim być, ale nie jestem, nie potrafię (...) zużyłem wszystkie siły w drobnych potyczkach”. Na koniec, nad Polską, nad warszawską ulicą, nad salonem i antysalonem, przelatuje widmowy pochód, rodem z Wyspiańskiego – i bierze polskie umysły i polską wolę we władanie: „My jesteśmy jak przeklęci,/ Że nas mara, dziwo nęci,/ Wytwór tęsknej wyobraźni/ Serce bierze, zmysły drażni;/ Że nam oczy zaszły mgłami;/ Pieścimy się jeno snami,/ A to, co tu nas otacza/ Zdolność naszą przeinacza...” – słowa Poety. Po festiwalu bezkompromisowych moralnych osądów, deklaracjach wierności i zdrady – przychodzi „wypalenie, powraca konformizm i oportunizm”. Rząd dusz przejmuje apatia. Niech, głosem Poety, raz jeszcze przemówi Wyspiański: „(...) tak by gdzieś het gnało, gnało,/ tak by się nam serce śmiało/ do ogromnych, wielkich rzeczy (...)/ a tu pospolitość skrzeczy,/ a tu pospolitość tłoczy,/ włazi w usta, uszy, oczy...”. Wyspiański, jako rezultat – by sparafrazować Kisiela. Obraz bezwładu Polski wskutek wewnętrznego rozkładu. Wyczerpanie – po spektaklu wysilonej idealizacji i demonizacji. Ma rację Bronisław Wildstein: cierpienie może uszlachetnić jednostki, ale „deprawuje zbiorowości”. „Trzeba orać” – zdaje się „mówić” do Rafalskiego ojciec z portretu nad biurkiem. Jednak orząc – to już moja uwaga – nie warto skupiać wzroku na samych tylko grudach ziemi pod nogami, lecz unieść znad pługa głowę – aby złapać dystans, obiec wzrokiem krajobraz i ujrzeć „jakie ten krajobraz otwiera horyzonty”. Ziemkiewicz pozwolił Rafalskiemu zakończyć dziennik w najlepszym, patrząc ze swojej pisarskiej perspektywy, momencie. Nie ukrywał złych emocji, pokazał ludzką słabość i pisarską atrofię swego bohatera. Po czym porzucił czytelnika w chwili, gdy ten szczególnie go potrzebował – po to, aby ten bił się z myślami, poszukując odpowiedzi na pytanie, co w istocie autor mówi nam poprzez „Zgreda” o wiecznej sztafecie ojców, o polskich nadziejach i polskiej niemożności. Andrzej Maśnica

Prezydent RP zawetował ustawę o ludobójstwie Należy oddać ukłony w stronę Bronisława Komorowskiego, że nie podpisał się pod ludobójstwem, które PO i PSL chciały zalegalizować w Polsce. Kwestionujących termin „ludobójstwo” jeśli chodzi o żywność genetycznie modyfikowaną odsyłam do definicji ludobójstwa: http://pl.wikipedia.org/wiki/Ludob%C3%B3jstwo:

„Zbrodnia przeciwko ludzkości, obejmująca celowe wyniszczanie całych lub części narodów, grup etnicznych, religijnych lub rasowych, zarówno poprzez fizyczne zabójstwa członków grupy, jak i kontrolę urodzin, przymusowe odbieranie dzieci czy stworzenie warunków życia obliczonych na fizyczne wyniszczenie (…)”. Niekoniecznie musi to być więc mordowanie w obozach koncentracyjnych. „Tworzenie warunków życia obliczonych na fizyczne wyniszczenie” jest również ludobójstwem! Posłowie głosujący za GMO nie zadali sobie nawet trudu poszukania informacji o żywności transgenicznej w internecie. W Polsce nie brakuje też ekspertów, którzy na podstawie rzetelnych badań dają podstawy do obaw o to, że rośliny modyfikowane genetycznie, mogą spowodować bezpłodność, a zatem zaistnieją warunki obliczone na fizyczne wyniszczenie. Kompanie, które produkują nasiona GMO są tak aroganckie, że nie zezwalają na badania tychże, zastrzegając się obwarowaniami patentowymi! Samo to powinno zapalić czerwone światło w Sejmie – jak można ludzi zmuszać do czegoś, co nawet nie jest dokładnie zbadane?! Poprzez weto Prezydenta, posłowie PO i PSL dostali, więc szansę na zmianę swojego stanowiska wobec GMO, na uniknięcie odpowiedzialności karnej, którą niewątpliwie ponieśliby w przypadku wprowadzenia ustawy. W Indiach np., rośliny genetycznie modyfikowane stały się przyczyną ponad 10,000 samobójstw rolników! Nasiona bawełny GMO rozprowadzane przez agentów Monsanto przestały rodzić, rolnicy nagle znaleźli się wraz ze swoimi rodzinami na skraju śmierci głodowej. Najlepszym przykładem tego, co czyni GMO z ludźmi są Stany Zjednoczone, gdzie kolejne pokolenia są coraz to bardziej otyłe i coraz mniej płodne. Sądzę, że należy podziękować Panu Prezydentowi za odwagę, którą wykazał wetując ustawę o GMO.

Za planową eksterminacją ludności Ziemi stoją, bowiem potężne siły, które są w stanie eliminować całe rządy, dokonywać przewrotów wojskowych, dokonywać mordów politycznych tak, żeby wyglądały na samobójstwo lub wypadek. Bronisław Komorowski wykazał się mądrością i wielką odwagą - stanął po stronie dobra w tym kluczowym momencie. Nie wątpię, że jest to częściowo i nasza zasługa – ludzi świadomych zagrożenia, którzy pisali listy, manifestowali, wpisywali swoje komentarze na forach internetowych z tym blogiem włącznie. Odbyła się merytoryczna dyskusja, poparta faktami i wypowiedziami najlepszych ekspertów na świecie, jak prof. Jana Jodko – Narkiewicza. Sprawa stała się głośna, co na pewni nie było na rękę skrytobójcom podstępnie wprowadzającym GMO na świecie. „Ustawa o nasiennictwie była powodem kilku manifestacji przeciwników GMO, organizowanych m.in. pod Pałacem Prezydenckim. Na profilu Bronisława Komorowskiego na Facebooku znalazło się ponad 600 wpisów w większości zachęcających prezydenta do zawetowania ustawy. „Panie Prezydencie, powiedz NIE temu G…, temu GMO… – pisze jeden z internautów. Inny proponuje: „niech pan się zastanowi, czy chce, aby pańskie dzieci to jadły” czytamy na Onecie. Teraz należy za wszelką cenę przekonać jak największą ilość posłów PO i PSL by dokładniej przyjrzeli się problemowi GMO zanim podpiszą coś, co w ciągu kilku pokoleń może zniszczyć nasz naród. Nie powinniśmy być pobłażliwi wobec ignorantów w tak ważnych sprawach jak istnienie naszego Narodu.

Panie Januszu, kompromitacja!!! Sprawa GMO obnaża też świadomość wielu polityków, wydawałoby się będących za wolnością i prawdziwą demokracją. Z najbardziej znanych jest Janusz Korwin – Mikke, który skompromitował się mówiąc, że rośliny GMO i naturalne „powinny z sobą konkurować”. Moim zdaniem jest to jedna z najbardziej nieprzemyślanych wypowiedzi szefa UPR. Nie zadał on sobie nawet trudu sprawdzenia informacji o zagrożeniach ze strony roślin transgenicznych w internecie. To bardzo źle świadczy o polityku, o jego niewiedzy na kluczowe dla świata tematy. Zapewne niewiele wie o Monsanto i innych firmach globalistycznych, intencjach depopulacyjnych, rządzie światowym, Agendzie 21, planom Klubu Rzymskiego, Illumiati, Bilderbergu itp. Jest to, co najmniej dziwne. Uważam, że należy uświadomić Janusza Korwina Mikke w tym zakresie, a w razie, gdy nadal będzie sprzyjał globalistom, zacząć go bojkotować i bezlitośnie obnażać. Bowiem jako ukryte narzędzie globalistów, może być o wiele groźniejszy niż skompromitowani już politycy PO i PSL. Korwin – Mikke z UPR może, bowiem zająć ich miejsce w Sejmie.

Należy uświadomić tych młodych ludzi z UPR, co to jest NWO Wczoraj w Warszawie, miałem okazję porozmawiać z młodymi ludźmi zbierającymi podpisy dla UPR. Bardzo się zdziwiłem jak wąską mają oni wiedzę na temat tego, co się naprawdę dzieje na świecie. Czyżby czytelnicy tego bloga stanowili unikalną elitę ludzi dobrze zorientowanych? Ludzi JKM powtarzali jak mantrę wypowiedź ich guru o GMO, że powinno się pozostawić przyrodzie decyzję, które rośliny mają przetrwać. Mój argument, że GMO jest bronią masowego rażenia i jako taka została zaprojektowana, młodzi ludzie nie reagowali, jakby była to tylko „teoria konspiracji”. Nic nie wiedzieli o HAARP, nie znali badań polskich naukowców na temat GMO, wiedzieli tyle, co im przekazał Janusz Korwin – Mikke. Na termin „depopulacja” zareagowali terminem zgoła orwellowskim – „teoria konspiracji”. Dla nas jest oczywiste, że pozostawienie „przyrodzie” eliminacji roślin GMO czy też akceptacji, jako „lepszych” jest samobójstwem. Bóg czy dla niektórych „Przyroda”, nigdy by nie wytworzyła roślin, które mogłyby wyniszczyć pozostałe gatunki. Ingerencja w DNA nie jest czynnością naturalną, a człowiek robiąc to może doprowadzić do samozagłady. Można tu porównać uran w stanie naturalnym z bombą atomową – przecież ta ostatnia to też jest pewna forma uranu – w odpowiedniej koncentracji i umieszczonego zgodnie z pewnym planem. Nikt nie powie, że należałoby pozostawić bomby atomowe, aby konkurowały z naturalnym uranem! Niestety, w przypadku GMO, mamy do czynienia z modyfikacjami niezgodnymi z potrzebą natury i przez to potencjalnie bardzo niebezpiecznymi. Tego ludzie Janusza Korwina – Mikke zdają się nie rozumieć.

Prezydent zdecydował ws. GMO

Decyzja prezydenta ws. GMO

Apel do prezydenta: „powiedz NIE temu G…”

Prezydent nie boi się GMO, ale ustawę zawetował

GMO TO ŚMIERĆ cz.1 – Prof dr hab Jan Narkiewicz – Jodko

Węgry słuchają słynnego profesora, niszczą nielegalne GMO

Janusz Korwin Mikke: Jestem za GMO!

Ramires 24 Sierpień 2011 o 2:21 pm Oficjalna wersja to niezgodność z prawem europejskim. A nieoficjalna to, że jego przełożeni z loży pozwolili na ten gest przed wyborami. PO zwycięskich wyborach zobaczysz majster jak to powróci niczym bumerang i jeszcze oberwiemy w łeb.

falszywyprorok 24 Sierpień 2011 o 2:54 pm tańczycie jak wam zagrają. Gadacie o tym, o czym pojęcia nie macie. Na przykładzie tego GMO widać jak łatwo ludźmi manipulować.

1) ustawa pisana przez tuska miała rejestrować nasiona GMO tak by ewentualnie min. rolnictwa je blokował.

2) Komoruski zawetował, bo ma przygotowaną własną ustawę, w której GMO nie będzie nawet, NAWET rejestrowane. Ale będzie dostępne szeroko.

a.d1 wiadomo, że i tak min. rolnictwa by nic nie blokował żadnego gmo.

a.d2 komuruski się wam spodobał, co, chociaż dobrze, że widzicie w tym chwyt przedwyborczy, coś widzicie, cokolwiek. A jego ustawa będzie o wiele gorsza niż ta, co miała być. Gmo będzie czy tego chcecie czy nie, dzięki vetu komuruska już nigdy nien dowiemy się co jest GMO a co jest naturalne o ile w ogóle cokolwiek naturalnego będzie. Proszę bardzo, macie na talerzu podane

sebecx 25 Sierpień 2011 o 7:51 am … to niezłych niedojebxw mają jak ustawy nie potrafią napisać, żeby ludzi wydy.m.a.ć co?.. stare chłopy takie cwane, a „ustawki” nie potrafią napisać? ..otóż ustawa była taka, jaka miała być, ale z powodu dużego zainteresowania publiki nie podpisał „na razie” zwalając na niezgodność z UE.. czyli co mamy kolejny dowód, że pozwalamy głupszym rządzić sobą? ..bardzo dobrze niektórzy tutaj piszą, że po wyborach przejdzie, bo Komora jest za GMO ..i oświadczył to wszem i wobec !!! …może nawet nic nie będą zmieniali w sensie treści …

FAKIR 24 Sierpień 2011 o 11:00 am Gra pod publikę rezydenta. Rezydent nie jest w stanie sprzeciwić się swoim potężnym mocodawcom. Otwórzcie oczy! Złe drzewo nie wyda dobrego owocu. Przypomina mi się sprawa szczepionek i bicie piany przez minister zdrowia. (monitorpolski: Fakir, szczepionki w Polsce nie weszły, liczy się efekt!)

slix 24 Sierpień 2011 o 11:25 am Najpierw wymyslacie akcje z podaniami do prezydenta zeby zawetowal nowelizacje. Potem piszecie ze to i tak nic nie zmienia. Tak zle i tak niedobrze. Najlepiej by dla was bylo jakby swiat dzis sie skonczyl. Tylko wtedy osiagniecie spokoj i nikt nie bedzie na was polowal. Wariaci. Swiry. PARANOICY. KOMPLETNI IDIOCI. (monitorpolski: slix, podsumowałeś to ostro, ale niestety, taka jest prawda. Oddajmy honory prawdzie: prez. Komorowski zawetował ustawę, stanął po właściwej stronie) Monitorpolski's Blog

Nowe niemieckie miasto Warschau W rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego w TVP wystąpił pan Tomasz Nałęcz, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, który autorytatywnie stwierdził, że reakcyjne kierownictwo Armii Krajowej, wydając rozkaz o rozpoczęciu walki, skazało naszą stolicę na zniszczenie, a patriotyczną młodzież na pewną śmierć. Wynika z tego, że gdyby nie wybuchło Powstanie, to Warszawa pozostałaby cała i nie uległa zniszczeniu, a patriotyczna młodzież przeżyłaby. Takie argumenty, głoszone przez propagandystów, słyszeliśmy przez cały okres PRL-u, ale powtarzanie ich dzisiaj przez naukowca renomowanej uczelni to sprawa wymagająca głębszej refleksji, ale także ujawnienia pewnych faktów, starannie ukrywanych przez wrogie Polsce i Polakom siły. 20 czerwca 1939 roku Adolf Hitler zwiedzał pracownię architektoniczną w Würzburgu nad Menem. Uwagę jego przykuł wówczas przygotowywany projekt planu przyszłego niemieckiego miasta Warschau, leżącego na trasie Berlin-Moskwa. Chodzi tu oczywiście o stolicę Polski, liczącą w chwili zwiedzania przez Führera Würzburga - około 1,3 miliona mieszkańców. Jak to się stało, że w czerwcu 1939 r. w Niemczech tworzono plany "niemieckiego miasta Warszawa", ówczesnej stolicy Polski? Odpowiedź na to pytanie nie jest trudna, jeśli odwołamy się do faktów historycznych.

Żądza odwetu Przegranie przez Niemcy I wojny światowej, upadek monarchii i ucieczka cesarza, straty terytorialne i ciężkie warunki narzucone przez traktat wersalski - jak demobilizacja armii, zakaz posiadania broni pancernej i lotnictwa, ograniczenia w tonażu marynarki wojennej, wysokie odszkodowania - wszystko to wstrząsnęło mentalnością narodu niemieckiego. Niemcy czuli się poniżeni i zmuszeni do ponoszenia ich zdaniem zbyt wysokich kosztów wojny. Do tego doszło zagrożenie komunistyczne i rewolty w: Kilonii, Berlinie, Bawarii, Nadrenii i kilku innych miejscach oraz powstania polskie w Wielkopolsce i na Śląsku. Zszokowani Niemcy nie dali jednak za wygraną. Ich armie do końca pozostały zdyscyplinowane i zachowując porządek wracały karnie do Vaterlandu. Niezadowoleni z demobilizacji oficerowie postanowili nie poddawać się wszystkim dyskryminującym ich zarządzeniom i zaczęli samorzutnie tworzyć specjalne oddziały ochotnicze - Freikorps. Były to jednostki o nastawieniu prawicowym i zdecydowane na walkę ze wszystkimi prawdziwymi i urojonymi wrogami Rzeszy. Tłumiły rewolty komunistyczne, walczyły z polskimi powstańcami i organizowały prawicowe przewroty. Szok społeczeństwa niemieckiego wykorzystany został do wzbudzenia żądzy odwetu. Badania przeprowadzone po zakończeniu wojny wykazały, że 90 proc. Niemców uważało za święty obowiązek wojnę, która wymazałaby hańbę będącą efektem wytyczenia polskiego "korytarza". Najgłośniej walczył o to niejaki Albert Einstein, fizyk i poseł do pruskiego Landtagu. Władze Republiki Weimarskiej, czyli rząd Niemiec, również nie próżnowały. Już zimą 1920 r. rozpoczęły wojskową współpracę z Armią Czerwoną, wymierzoną przeciwko Polsce. Zawarty w 1922 r. układ niemiecko-sowiecki w Rapallo wstrząsnął europejskimi politykami, a rozpoczęta rok później tajna wojskowa współpraca między Reichswehrą i Armią Czerwoną umożliwiła Niemcom testowanie broni lotniczej, pancernej i gazowej na sowieckich poligonach. Produkcji tej broni zakazywał Niemcom traktat wersalski. Gdy w 1926 roku Niemcy i Związek Sowiecki zawarły "Układ o współpracy i przyjaźni", wojskowa współpraca była już w pełni. Ostrzem swym wymierzona była przeciwko Polsce. Obejmowała ona już nie tylko współdziałanie w zakresie produkcji zakazanych traktatem broni, ale również szkolenie kadr. Nad Wołgą i Kamą utworzono specjalne poligony, na których konstruktorzy niemieccy mogli wypróbowywać bronie: pancerną, lotniczą i gazową. Generałowie Hans von Seeckt, Kurt von Schleicher i Werner von Blomberg układali regulaminy dla proletariackiej armii, a Walter von Brauchitsch, Walter von Reichenau, Wilhelm List i Hans Guderian szkolili kadry oficerskie Armii Czerwonej. Z drugiej strony, najbardziej zasłużeni w realizacji "czerwonego marszu" na Zachód dowódcy sowieccy, jak Michaił Tuchaczewski, Hieronim Uborewicz (dowódca XIV Armii) i August Kork (dowódca XV Armii, szturmującej w sierpniu 1920 r. pozycje polskie na północ od Warszawy) wykładali w niemieckich uczelniach wojskowych. Rządy Republiki Weimarskiej robiły wszystko, co możliwe, aby przygotowywać Niemcy do rozprawy z Polską. W roku 1925 na międzynarodowej konferencji w Locarno podpisany został tzw. pakt reński, potwierdzający nienaruszalność wschodnich granic Francji i Belgii z Niemcami, ale pozostawiający im wolną rękę w sprawie rewizji granic z Polską i Czechosłowacją. Ówczesny minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Austen Chamberlain powiedział wtedy, że jedynym ze spornych problemów międzynarodowych pozostał Polski korytarz, w którego obronie żaden rząd angielski nie będzie ani chciał, ani mógł zaryzykować życia brytyjskiego grenadiera. Układy locarneńskie stwarzały zarazem nową sytuację, wyraźnie zachęcającą Niemcy do szukania rewanżu za upokorzenia, doznane w wyniku traktatu wersalskiego na wschodzie Europy. Czując ciche poparcie państw zachodnich narzuciły Polsce w 1925 roku wojnę celną, która przeobraziła się z czasem w wojnę gospodarczą. Wojna ta, aczkolwiek na początku bardzo dotkliwie odczuwana przez polską gospodarkę, pozwoliła w rezultacie na jej wzmocnienie. Równolegle weimarskie Niemcy rozpoczęły z Polską wojnę propagandową, domagając się na początku 1928 r. zwrotu Niemcom "utraconych ziem" na wschodzie wraz z Górnym Śląskiem, Pomorzem i Gdańskiem. Akcji tej patronował marszałek Paul Hindenburg. Rząd polski, zwalczający akcje prowokacyjne niemieckiej mniejszości, został oskarżony na forum Ligi Narodów. W maju 1929 r. hitlerowcy i członkowie paramilitarnej organizacji "Stahlhelm" zdemolowali budynek opery polskiej w Opolu, bijąc dotkliwie aktorów i publiczność. Napięcie w stosunkach polsko-niemieckich osiągnęło punkt szczytowy w latach 1931-1933, kiedy to różne organizacje rewizjonistyczne rozpętały w Niemczech, a także na Górnym Śląsku, w Wielkopolsce i w Gdańsku bezprecedensową nagonkę antypolską. Senat gdański podjął wiele decyzji i zarządzeń sprzecznych ze statutem Wolnego Miasta Gdańska, a godzących w interesy polskie. Na granicy polsko-niemieckiej zorganizowano liczne demonstracje i incydenty. Reichswehra przygotowała tzw. plan wzmacniający (Verstarkungsplan), przewidujący lokalny konflikt zbrojny z Polską o "odzyskanie korytarza", żywiąc jednocześnie przekonanie, że Zachód nie udzieli Polsce pomocy i zgodzi się na rewizję granic ustalonych traktatem wersalskim. Okazało się jednak, że Reichswehra nie posiadała dostatecznych sił na wszczęcie wojny z Polską i punkt ciężkości przerzucono na działania dyplomatyczne. W tym celu niemieckie ministerstwo spraw zagranicznych podjęło rozmowy z ambasadorami państw zachodnich w Berlinie. W kołach rządowych Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Włoch, a nawet Francji przeważały głosy za ustępstwem wobec Niemiec, kosztem spornego korytarza polskiego. Wyjaśnijmy, że chodzi tu o Pomorze polskie z miastami: Toruń, Bydgoszcz, Tczew, Puck i Gdynia. Państwa zachodnie idą dalej na ustępstwa wobec Niemiec. Pod koniec 1932 roku sygnalizują Niemcom przyznanie równouprawnienia w dziedzinie zbrojeń.

Generalplan Ost - Generalny Plan Wschód Hitler, obejmując w styczniu 1933 r. władzę w Niemczech, miał już spełnione podstawowe warunki do rozpoczęcia realizacji swej polityki wschodniej. Dlatego ostro wziął się do dzieła, wprzęgając do pracy cały aparat partyjny i państwowy. Gwałtownemu rozwojowi armii towarzyszyły plany podboju i germanizacji ziem na wschód od granic Rzeszy, czyli w pierwszej kolejności ziem polskich, a następnie obszarów leżących w granicach Związku Sowieckiego. Całość tych przygotowań otrzymała w przyszłości wspólną nazwę Generalnego Planu Wschód (Generalplan Ost). Nie był on jednak pojęciem jednoznacznym i składał się w rzeczywistości z kilkunastu dużych i kilkudziesięciu mniejszych planów, realizowanych w różnym czasie i przestrzeni, a całość zamierzeń podzielona została na dwie główne części: Mały Plan (Kleine Planung), czyli działania przesiedleńcze, niewolnicze i ludobójcze, wykonywane w czasie wojny, i Duży Plan (Grosse Planung), którego realizacja, rozłożona na około 30 lat po wojnie, została w czerwcu 1942 r. przyspieszona, zredukowana i w rezultacie tego rozpoczęła się już w listopadzie 1942 r. akcją na Zamojszczyźnie, w południowo-zachodniej części Litwy i na terenie żytomiersko-korosteńskim. W ostatecznym kształcie Duży Plan GPO miał doprowadzić do zgermanizowania kilkunastu milionów ludzi uznanych za "wartościowych", do zniewolenia ok. 14 mln i do wysiedlenia na Syberię lub do wyniszczenia 51 mln ludzi (w tym 80-85 proc. Polaków, 50 proc. Czechów i Morawian, 65 proc. Ukraińców, 75 proc. Białorusinów oraz bliżej niesprecyzowaną liczbę Rosjan i Tatarów Krymskich. W odniesieniu do Polski niemiecki plan zdobycia "przestrzeni życiowej" składał się z wielu różnych elementów i zamierzeń o charakterze politycznym, represyjnym, ekonomicznym i eksterminacyjnym, nawzajem z sobą powiązanych i uzupełniających się. Polacy, jako jedyny w tym czasie naród objęci byli przez następujące działania: Operacja "Tannenberg" (od sierpnia 1939 r. października 1939 r. - zagłada polskiej inteligencji z "listy gończej" - Sonderfahndunsbuch Polen); akcje przeciwinteligenckie - Intellegenzaktionen: Pommern, Posen, Masovien, Schlesien, Litzmannstadt; akcje specjalne: Sonderaktionen: Krakau, Tschenstoschau, Lublin i Burgerbraukeller (od listopada 1939 r. do kwietnia 1940 r.); AB - Akcja Ausserordentliohe Befriedungsaktion (maj-lipiec 1940 r.); "Generalny Plan Przesiedleńczy" (Generalsiedlungsplan, w tym Nahplane od września 1940 r.); "Plan Odbudowy Wschodu" (Planung und Aufbau im Osten - od jesieni 1941 r.); "Program SS Budowy Pokoju" (SSFriedensbauprogramm, od grudnia 1941 r.); "Operacja Reinhard" (Unternehmen Reinhard, od kwietnia 1942 r.); "Duży Plan" GPO od czerwca 1942 r., w tym Zamojszczyzna od listopada tegoż roku; trwająca całą okupację akcja germanizacyjna (Wiedereindeutschung) i jej odmiana z 1944 r. Heu-Aktion oraz realizacja wynikających z Generalnego Planu Wschód zbrodniczych rozkazów, jak pn. Komissarbefehl z 6 czerwca 1941 r. (od 1 mln do 2 mln ofiar). Istotną częścią Generalnego Planu Wschód był system obozów - od przesiedleńczych do natychmiastowej zagłady, obejmujący Rzeszę i tereny przez nią okupowane.

Plan zagłady Warszawy Wśród licznych planów germanizacji podbitych ziem polskich na szczególną uwagę zasługuje los, jaki hitlerowcy zgotowali naszej stolicy. Charakterystyczne przy tym jest, że plany jej zniszczenia przygotowywali na długo przed wojną. Politycy niemieccy, popierani przez ogół społeczeństwa, nie wyrzekli się po przegranej wojnie marzeń o ponownej agresji na wschód. Równolegle z tajnymi zbrojeniami przygotowywano stopniowo plany germanizacji ziem, które miały zostać podbite w czasie przyszłej wojny. Plany te zaczęto wcielać w życie natychmiast po zajęciu Polski, jesienią 1939 r. Ich prawidłowej realizacji miał służyć nowy podział administracyjno-polityczny ziem polskich, jakie przypadły Niemcom zgodnie z układem ze Związkiem Sowieckim z 28 września 1939 r. Dekretem Hitlera z 8 października 1939 r. włączono do Rzeszy zachodnie i północne dzielnice Polski (Pomorze, Wielkopolskę, Górny Śląsk), większą część woj. łódzkiego, zachodnią część krakowskiego, część warszawskiego i niektóre powiaty woj. kieleckiego. Ziemie włączone, nazwane wcielonymi ziemiami wschodnimi, objęto natychmiast akcją zniemczenia i oddzielono granicą policyjną od pozostałych terenów polskich. Kolejnym dekretem Hitlera, z 12 października 1939 r., z niewłączonej do Rzeszy reszty ziem polskich pod okupacją niemiecką stworzono Generalne Gubernatorstwo, które oficjalnie rozpoczęło funkcjonowanie 26 października 1939 r. W kład jego wchodziły w pierwszym okresie dystrykty: krakowski, radomski, warszawski i lubelski, a od lipca 1941 r. dodano dystrykt galicyjski. Celem utworzenia Generalnego Gubernatorstwa była kontynuacja zagłady polskiej inteligencji, maksymalna eksploatacja ziem polskich, stworzenie rezerwuaru niewolniczej siły roboczej dla Rzeszy oraz przygotowanie tego obszaru do kolonizacji germańskiej przez wysiedlenie i eksterminację ludności. Stolicą Generalnego Gubernatorstwa uczyniono Kraków, kierując się względami bezpieczeństwa, gdyż Niemcy wyraźnie obawiali się nieujarzmionej Warszawy, nazywając ją "miastem bandytów" (Banditenstadt Warschau). 6 lutego 1940 r. niemiecki prezydent miasta dr. Dangel ofiarował generalnemu Gubernatorowi dr. Hansowi Frankowi niecodzienny prezent: komplet dokumentacji "nowego niemieckiego miasta Warszawy" (Neue deutsche Stadt Warschau), zwanej potocznie Planem Pabsta. Nowe to miasto miało powstać w miejsce wyburzonej polskiej stolicy Warszawy. Nad planem tym pracowano już przed wojną w Würzburgu nad Menem, a po wybuchu działań wojennych i zajęciu Warszawy prace aktualizowano, uwzględniając zniszczenie miasta w czasie jego obrony we wrześniu 1939 r. Cały podarunek składał się z 15 planów i fotografii i miał stworzyć wrażenie solidnego opracowania. Pierwsze tablice, obrazujące rozwój Warszawy od połowy XVII wieku do 1935 roku, oparte zostały na polskich opracowaniach z 1935 r. i przypuszczalnie na źródłach naukowych polskich Terytorialny rozwój sieci komunikacyjnej Warszawy prof. O. Sosnkowskiego, co dawało im pozory dociekań naukowych, mających usprawiedliwić proponowane założenia urbanistyczne, uwidocznione w tablicach. Wśród wszystkich plansz najważniejszy jest kolorowy plan przyszłego miasta, zaprojektowanego przez Niemców w skali 1:20 000 - Die neue deutsche Stadt Warschau. Granice miasta obejmują tu 6 km2 zabudowanej powierzchni plus 1 km2 Pragi, co razem daje 7 km2 zabudowy, a łącznie z terenami zielonymi - 15 km2. Te 7 km2 zabudowy, stanowiące zaledwie dwudziestą część obszaru Warszawy z 1939 roku, nie pokrywało się ze współczesną siecią stolicy. Miało to być całkowicie nowe, prowincjonalne niemieckie miasto, leżące na skrzyżowaniu autostrad i tras kolejowych relacji wschód-zachód i północ-południe. Z dawnego polskiego miasta zostałyby tylko szczątki: obszar Starego Miasta bez Zamku i w zmodyfikowanej sylwetce obrzeża zabudowy od strony Wisły, pałac łazienkowski i Belweder. Całość zabudowy centrum miasta daje siatkę przecinających się ulic, założonych przypadkowo na wzór ciasnych i krzywych założeń średniowiecznych. Nic nie pozostało z dawnych układów komunikacyjnych. Zniknęły nawet ulice: Marszałkowska, Twarda, Mokotowska, Dzika, oś Saska, oś Stanisławowska, zniknęły wspaniałe pałace i gmachy Warszawy. To miał być docelowy plan: neue detsche Stadt Warschau, dla 130 tysięcy mieszkańców - wyłącznie Niemców. Dokładność niemiecka nie pozwalała na ograniczenie się do planu docelowego. Zadbano także o przedstawienie okresu przejściowego. Poświęcono temu jedną z tablic, będącą wskazaniem kolejności likwidacji dotychczasowych ośrodków życia stolicy dla celów całkowitego jej rozebrania i pobudowania na tym miejscu niemieckiego miasta (Abbau der Polen-Stadt und der Aufbau der deutschen Stadt). W okresie przejściowym przewidywane było jeszcze getto żydowskie. Zakładano, iż z obszaru 482 ha wysiedli się ludność żydowską (Judenaussiedlung) i skoncentruje ją na obszarze 3,5 raza mniejszym, to jest na 143 ha (Judenviertel). Przeznaczony on byłby prawdopodobnie dla 30 tysięcy mieszkańców. Łącznie w okresie przejściowym (Kleine Planung?) Warszawa liczyłaby ok. 500 tysięcy mieszkańców. Jako pretekst potrzeby zmiany opracowano tablicę, na której ujawniono zniszczenia, dokonane w Warszawie przez pociski lotnicze i pożary (Zerstorungen im Kriege 1939 durch Brand und durch Fliegerbomben). Prawie że nie ma tu całych budynków. Warszawę trzeba, więc rozebrać do reszty i pobudować na nowo, po niemiecku. W rzeczywistości straty wyniosły w owym okresie ok. 10 proc. budynków, straty ludności i wojska: ok. 12 tys. zabitych ok. 66 tys. rannych. Następnym etapem zmniejszania liczby ludności stolicy były stałe wywózki do obozów pracy i obozów koncentracyjnych oraz na roboty przymusowe do Rzeszy. Z 2857,5 tys. Polaków pracujących niewolniczo w Rzeszy w czasie wojny, poważny procent stanowili mieszkańcy Warszawy. Kolejny ogromny ubytek mieszkańców Warszawy związany był z tragedią i męczeństwem ludności żydowskiej. Szacuje się, iż na skutek morderczych warunków panujących w getcie warszawskim z głodu, zimna i chorób straciło życie ok. 80 tys. jego mieszkańców; w czasie wielkiej wywózki (od 22 lipca do 21 września 1942 r.) deportowano do obozów zagłady ok. 310 tys., w wyniku powstania (od 19 kwietnia do połowy maja 1943 r.) zginęło ok. 7 tys., a dalsze 50 tys. wywieźli Niemcy do obozów zagłady. Od jesieni 1942 r. rozpoczął się nowy etap eksterminacji ludności polskiej Warszawy. W dniu 9 października 1942 r. Heinrich Himmler wydał rozkaz utworzenia obozu koncentracyjnego Warszawa (Konzentrationslager Warschau - KL Warschau). W jego skład weszły kolejno: Kriegsgenangenenlager Warschau (dzielnica Koło, od X 1939 r.), dwa Lagry koło Dworca Zachodniego (późna jesień 1942 r.), Lager przy ul. Gęsiej (rozpoczął on funkcjonowanie 19 lipca 1943 r.) oraz Lager przy ul. Bonifraterskiej (uruchomiono go 15 sierpnia 1943 r.). KL Warschau funkcjonował do 28 sierpnia 1944 r., kiedy to władze niemieckie nakazały ewakuację jego więźniów w głąb Rzeszy, obawiając się wyzwolenia ich przez nadciągające Powstanie Warszawskie. Więźniów wywieziono do obozów koncentracyjnych w Dachau, Landsberg, Muhldorf, Kaufering, Gross-Rosen i Ravensbruck.

dr Andrzej Leszek Szcześniak

Międzynarodowa konspiracja: Pionki w grze. William Guy Carr.

Źródło: http://www.michaeljournal.org/Pionki.htm

William Guy Carr, komandor Kanadyjskiej Królewskiej Marynarki Wojennej, urodzony 2 czerwca 1895 r. zmarł 2 października 1959 r. W wieku 12 lat autor został grun­townie wpro­wadzony w ideologię bolszewicką przez dwóch re­wolucyjnych misjonarzy, którzy podróżowali z nim tym samym okrętem do Azji w 1907 r. W przeciwieństwie do wielu innych nie połknął on przy­nęty, którą mu podsunęli. Postanowił mieć umysł otwarty i zbadać sprawy gruntow­nie, zanim wycią­gnie ja­kieś wnioski. Jego badania i studia wszel­kich aspektów międzynarodowej konspiracji za­prowa­dziły go do niemal wszystkich krajów świata. Komandor Carr odznaczył się wybitną karierą w marynarce wojennej. W czasie pierwszej wojny światowej służył, jako oficer nawigacyjny królewskich łodzi podwodnych. W okresie drugiej wojny światowej był oficerem kontroli marynarki na rzece św. Wawrzyńca. Potem był sztabowym oficerem operacyjnym w Shelbourne w Nowej Szkocji, na­stępnie starszym oficerem marynarki w Zatoce Gęsiej na Labradorze. Jako oficer w zespole do­wódcy eskadry Reginalda Brocka organizował siódmą Pożyczkę Zwycięstwa dla 22 Oddziałów Treningowych Królewskiej Kanadyjskiej Marynarki. Przed „Pionkami w grze” (Pawns In The Game) opublikował siedem książek. Część z nich została specjalnie opra­wiona, żeby można je było włączyć do Biblioteki Królewskiej, Biblioteki Mu­zeum Wojny Imperialnej, Biblioteki sir Millingtona Drake’a (która została przekazana Eton College) i Biblioteki Braille’a dla niewidomych. Kilka jego książek zostało opubliko­wanych w Europie. Komandor Carr był dobrze znany w Kanadzie. W latach 1930-31 odwiedził Kluby Kanadyjskie, gdzie ostrzegał ludzi o istnieniu międzynarodowej konspiracji. Przewidział wtedy, że konspiratorzy, o ile nie zostaną powstrzymani, wciągną świat w na­stępną wojnę światową. W latach 1931-39 miał wykłady w społecznych i wojskowych domach kul­tury w całym Ontario. W latach 1944-45 został wy­słany w inną trasę wykładową po Kanadzie przez kierownictwo marynarki. Wyjaśniał, dlaczego niezbędne jest utrzymanie pokoju, jeśli owoce zwy­cięstwa militarnego nie miały być znowu utra­cone. Komandor Carr zdecydowany był przekazać jak największej grupie ludzi informacje na temat sił zła, które niepomyślnie wpływają na całe nasze życie i życie naszych dzieci. Jego książka otwiera oczy rodzicom, klerowi, nauczycielom, uczniom, politykom, rządzącym i przywódcom pracowniczym.

Międzynarodowa konspiracja

Wstęp Jeśli to, co ujawniam zaskakuje i szokuje czy­telników, proszę nie popadać w kompleks niższo­ści, ponieważ uczciwie przyznaję, że choć praco­wałem od roku 1911, próbując wyjaśnić, dlaczego ludzka rasa nie może żyć w pokoju i cieszyć się szczodrością i błogosławieństwem, jakich Bóg do­starcza dla naszego użytku i korzyści w takiej ob­fitości, to dopiero w 1950 roku zgłębiłem tajem­nicę, że wojny i rewolucje, które nękają nasze ży­cie i chaotyczne warunki, które biorą górę, są ni mniej ni więcej wynikiem bezustannej lucyferycz­nej kon­spiracji. Zaczęło się to w tej części wszech­świata, którą nazywamy niebem, kiedy Lucyfer przeciw­stawił się Prawu Boga do wykony­wania najwyższej władzy. Pismo Święte mówi nam, jak konspiracja lucyferyczna została prze­niesiona do tego świata w ogrodzie Edenu. Dopóki nie zdałem sobie sprawy, że nasza walka nie jest walką prze­ciw krwi i ciału, ale walką z duchowymi siłami ciemności, które kontrolują wszystkich rząd­ców na tej ziemi (Ef 6,12), dowody zebrane na całym świecie po prostu nie pasowały do siebie i nie miały sensu. (Nie wstydzę się przyznać, że Biblia dostarczyła „klu­cza”, który umożliwił mi uzy­skać odpowiedź na pytanie przytoczone powyżej.) Niewielu ludzi wydaje się zdolnych uznać, że Lucyfer jest najbystrzejszym i najinteligentniejszym spośród niebieskich zastępów i ponieważ jest on czystym duchem, jest niezniszczalny. Pi­smo Święte mówi nam, że jego siła jest taka, iż sprawił on, że jedna trzecia najinte­ligent­niejszych spośród zastępów niebie­skich odstąpiła od Boga i przyłą­czyła się do niego, ponieważ twierdził on, że Boży Plan władzy nad światem jest słaby i nie­prak­tyczny, gdyż jest oparty na założeniu, że niższe istoty mogą się nauczyć znać, ko­chać i chcieć Mu służyć dobrowolnie bez respektu dla Jego własnej nieskończonej doskonałości. Ideologia lucyfe­ryczna twier­dzi, że siła jest prawem. Utrzymuje ona, że istoty o udowodnionej wyższej inteligencji mają prawo rządzić tymi mniej obdarzo­nymi, po­nieważ masy nie wiedzą, co jest dla nich najlep­sze. Ide­ologia lucyferiańska jest tym, co na­zywamy dzisiaj totalitaryzmem. Stary Testament jest po prostu historią tego, jak szatan został księciem świata i sprawił, że nasi pierwsi rodzice odstąpili od Boga. Przedstawia on jak na tej ziemi założona została synagoga sza­tana i opowiada, jak odtąd działała ona, żeby prze­szkodzić Bożemu Planowi władzy nad światem, ustanowionej na ziemi. Chrystus przyszedł na zie­mię, kiedy konspiracja osiągnęła takie stadium, że, używając Jego własnych słów, szatan kontro­lował wszystkich rządców na tej ziemi. Zdemasko­wał On synagogę szatana (Ap 2,9; 3,9), potępił tych, któ­rzy należeli do niej jako synowie diabła (Lucyfera), którego zganił jako ojca kłamstwa (Jan 8,44) i księcia oszustwa (2 Kor 11,14). Był On precyzyjny w swoim stwierdzeniu, kiedy wskazał, że ci, którzy tworzyli synagogę szatana byli tymi, którzy nazy­wali siebie Żydami, ale naprawdę nimi nie byli i kłamali (Ap 2,9; 3,9). Utożsamiał On han­dlarzy pieniędzmi (bankierów), Uczonych w Piśmie i fary­zeuszy jako Iluminatów Swoich czasów. Fak­tem, o którym tak wielu ludzi wydaje się zapomi­nać, jest to, że Chrystus przyszedł na ziemię, żeby uwolnić nas z więzów szatana, które coraz mocniej zaci­skały się wokół nas, kiedy mijały lata. Chrystus dał nam rozwiązanie naszego problemu, kiedy powie­dział, że musimy iść naprzód i nauczać wszystkich ludzi z wszystkich krajów prawdy na temat tej kon­spiracji (Jan 8,31,59). Przyrzekł On, że jeśli to uczynimy, znajomość prawdy nas wy­zwoli (Mt 28,19). Konspiracja lucyferiańska rozwi­nęła się do swojego półfinałowego stadium (Mt 24,15,34) po prostu dlatego, że nie potrafiliśmy wprowadzić w życie mandatu, który dał nam Chry­stus.

Adam Weishaupt W 1874 r. „dopust Boży” dostarczył rządowi bawarskiemu dowodów, które potwierdzały istnienie trwającej konspiracji lucyferiańskiej. Adam Weishaupt, jezuita, profesor prawa ka­nonicznego odstąpił od chrześcijaństwa i przyjął ideologię lucyferiańską, ucząc jednocześnie na Uniwersytecie w Ingolstadt. W 1770 r. handlarze pieniędzmi, (którzy niedawno organizowali Dom Rotszyldów) wynajęli go do poprawienia i unowo­cześnienia starych „protokołów” zaplanowanych, by dać synagodze szatana ostateczne panowanie nad światem, tak żeby mogli ustanowić ideologię lucyferiańską nad pozostałościami rasy ludzkiej po finałowym kataklizmie społecznym przez zastoso­wanie szatańskiego despotyzmu. Weishaupt za­kończył swoje zadanie 1 maja 1776 r. Plan nakazywał zniszczenie WSZYSTKICH istniejących rządów i religii. Cel ten miał zostać osiągnięty przez podział mas, które nazwał on „gojim” (co oznacza ludzkie bydło), na wciąż ro­snącą liczbę przeciwstawnych obozów w sprawach politycznych, społecznych, rasowych, ekonomicz­nych i innych. Przeciwstawne strony miały być po­tem uzbrojone, a przygotowany „incydent” miał spowodować walkę między nimi i ich osłabienie, aż do likwidacji rządów narodowych i instytucji religij­nych. W 1776 r. Weishaupt zało­żył zakon Ilumi­natów dla wpro­wadzenia tego planu w życie. Słowo „Ilu­minaci” pochodzi od słowa Lucyfer i oznacza „trzy­mający światło”. Używając kłam­stwa, że celem jego było dopro­wadzenie do jed­nego rządu świa­to­wego, by umoż­liwić lu­dziom o udowod­nionych zdolnościach umysło­wych rządze­nie światem, zwer­bował on około dwa ty­siące zwolenników. Wśród nich zna­leźli się najinteli­gentniejsi ludzie sztuki, literatury, edukacji, na­uki, finansów i prze­mysłu. Zało­żył on potem loże Wiel­kiego Wschodu, które miały być ich taj­nymi głów­nymi centralami. Poprawiony plan Weis­haupta nakazywał, żeby Ilumi­naci wyko­nywali następujące rzeczy, które miały im pomóc osiągnąć ich cel.

(1) Użyć prze­kupstwa finanso­wego i seksual­nego, żeby uzyskać kontrolę nad ludźmi już zaj­mującymi wysokie po­zycje na róż­nych poziomach WSZYSTKICH rzą­dów i innych dziedzin ludzkiej działalności. Kiedy wpływowa osoba uległa kłam­stwom, oszustwom i pokusom Iluminatów, popa­dała ona w niewolę przez zasto­sowanie szantażu politycznego i innych form szantażu oraz groźby ruiny finansowej, pu­blicz­nego ujawnienia i krzywdy fizycznej, a nawet groźby śmierci własnej i swoich najbliższych.

(2) Iluminaci na wydziałach college’ów i uni­wersytetów mieli polecać studentów posiadających zdolności umysłowe, pochodzących z dobrze sytu­owanych rodzin ze skłonnościami międzynarodo­wymi do specjalnej nauki internacjonalizmu. Nauka ta miała być prowadzona przez przy­znawanie stypendiów dla tak wybranych ludzi. Mieli być oni edukowani (indoktrynowani), żeby zaakceptować „Ideę”, że tylko jeden rząd światowy może położyć kres powracającym wojnom i cier­pieniom. Najpierw mieli uzyskać przeświadczenie, a następnie przekonanie, że ludzie o specjalnych zdolnościach i umysłach mają PRAWO rządzić tymi mniej obdarowanymi, ponieważ gojim (masy ludzkie) nie wiedzą, co jest dla nich najlepsze fi­zycznie, psychicznie i duchowo. Do dziś trzy takie szkoły specjalne znajdują się w Gordonstoun w Szkocji, w Salem w Niemczech i w Anawrycie w Grecji. Książę Filip, mąż królowej Anglii Elżbiety II, ukończył szkołę w Gordonstoun za namową lorda Louisa Mountbattena, jego wuja, który został bry­tyjskim admirałem floty po zakończeniu drugiej wojny światowej.

(3) Wpływowi ludzie złapani w pułapkę kontroli Iluminatów i studenci specjalnie szkoleni i przygo­towywani mieli być używani jako agenci i umiesz­czeni za sceną WSZYSTKICH rządów jako „eks­perci” i „specjaliści”, żeby mogli doradzać najwyż­szym urzędnikom w przyjęciu polityki, która na dłuższą metę służyłaby tajnym planom zwolenni­ków jednego rządu światowego i przyniosła osta­teczną likwidację rządów i religii, na służbę których zostali oni wybrani lub powołani.

(4) Iluminaci mieli uzyskać kontrolę prasy i wszystkich innych środków dostarczania informacji społeczeństwu. Wiadomości i informacje miano ukierunkowywać tak, żeby goje zostali przekonani, że jeden rząd światowy jest JEDYNYM rozwiąza­niem wielu naszych rozmaitych problemów. Ponieważ Anglia i Francja były dwiema naj­większymi potęgami końca XVIII wieku, Weishaupt nakazał Iluminatom podżeganie do wojen kolonial­nych, żeby osłabić imperium brytyjskie i nakazał zorganizowanie Wielkiej Rewolucji, żeby osłabić imperium francuskie. Ustalił, że rewolucja powinna rozpocząć się w roku 1789. Niemiecki autor, Zwack, przedstawił popra­wioną wersję konspiracji Weishaupta w formie książki, którą zatytułował „Einige-Original Skrip­ten”. W 1784 r. egzemplarz tego dokumentu został wysłany do Iluminatów, których Weishaupt wyde­legował do podżegania rewolucji francuskiej. Ku­rier przewożący dokumenty zginął od uderzenia pioru­nem, kiedy przejeżdżał przez Ratyzbonę w drodze z Frankfurtu do Paryża. Policja znalazła przy nim wywrotowe dokumenty i przekazała je odpowied­nim władzom rządowym. Po dokładnym przestudiowaniu spisku rząd bawarski nakazał policji przeprowadzenie obławy na nowo zorganizowane przez Weishaupta loże Wielkiego Wschodu i domy jego najbardziej wpły­wowych współpracowników, łącznie z zamkiem ba­rona Bassus-in-Sandersdorf. Dodatkowe do­wody uzyskane w ten sposób przekonały władze, że do­kumenty były prawdziwą kopią spisku, w którym synagoga szatana, która kontrolowała Ilu­minatów U SZCZYTU, planowała użycie wojen i rewolucji, żeby doprowadzić do ustanowienia ta­kiego czy in­nego rodzaju jednego rządu świato­wego, władzy, którą miała zamiar przywłaszczyć tuż po jego ustanowieniu. W roku 1785 rząd bawarski wyjął spod prawa Iluminatów i zamknął loże Wielkiego Wschodu. W 1786 r. opublikowano detale dotyczące spisku. Angielski tytuł brzmi „Oryginalne pisma zakonu i sekty Iluminatów”. Egzemplarze książki na temat spisku zostały wysłane do przywódców państwo­wych i władz kościel­nych. Potęga Ilumina­tów była tak wielka, że ostrzeżenie to zostało zignorowane, tak jak ostrzeżenia Chrystusa dane światu. Iluminaci zeszli do podziemia. Weishaupt po­lecił swoim współto­warzyszom przeniknąć do lóż błękitnej masonerii i utworzyć tajne stowarzyszenie wewnątrz tajnych stowarzyszeń. Tylko masoni, którzy udowodnili, że są inter­nacjonalistami i ci, których postępowanie dowo­dziło, że odeszli od Boga, są wtajemniczani do za­konu Iluminatów. W ten sposób konspiratorzy uży­wali przykrywki filantropii, żeby ukrywać ich rewo­lucyjne i wywrotowe działania. Ilumi­naci za­prosili do Europy Johna Robisona, żeby przenik­nąć do lóż masońskich w Wielkiej Brytanii. Był on wyso­kiego stopnia masonem rytu szkockiego, profeso­rem filozofii naturalnej na uniwersytecie w Edyn­burgu i sekretarzem Towarzystwa Królew­skiego w Edynburgu. John Robison nie uległ kłam­stwu, że celem zwolenników jednego rządu świa­towego było utworzenie dobroczynnej dyktatury. Jednak zachował on swoje reakcje dla samego siebie i powierzono mu kopie Poprawionej Konspi­racji Wieshaupta dla przestudiowania i bezpiecz­nego przechowania. Ponieważ głowom kościoła i państwa we Fran­cji doradzono zignorowanie ostrzeżeń, które otrzymały, rewolucja wybuchła w roku 1789. Żeby ostrzec inne rządy o grożącym im niebezpieczeń­stwie John Robison opublikował w 1798 r. książkę zatytułowaną „Dowód spisku w celu zniszczenia wszystkich rządów i religii”.[1] Lecz jego ostrzeżenia, podobnie jak innych, zostały zignorowane. Thomas Jefferson [2] został uczniem Weis­haupta. Był on jednym z jego najmocniejszych obrońców, kiedy ten został wyjęty spod prawa przez jego rząd. Jefferson nasycił Iluminatami nowo organizowane loże rytu szkockiego w Nowej Anglii. Zdając sobie sprawę z tego, że informacja ta wstrząśnie wieloma Amerykanami, chcę odnoto­wać następujące fakty. W 1789 r. John Robison ostrzegł liderów ma­sonerii, że Iluminaci przeniknęli do ich lóż.

John Adams 19 lipca 1798 r. David Pappen, rektor uniwer­sytetu Harvarda, wystosował takie samo ostrzeże­nia do studentów ostatniego roku i wykładał im na temat wpływu, jaki miał iluminizm na amerykańską politykę i religię. John Adams [3] organizował loże masoń­skie No­wej Anglii. W roku 1796 został przeciwni­kiem Jeffersona w wyborach prezydenckich. Napi­sał trzy listy do pułkownika Williama L. Stone’a ujaw­nia­jące, w jaki sposób Jefferson używał lóż ma­soń­skich dla celów wywrotowych. Informacji za­wartej w tych listach przypisuje się zwycięstwo Adamsa w wyborach. Listy te znajdują się w Bibliotece Ritten­burg Squ­are w Filadelfii.

Thomas Jefferson W 1826 r. kapitan William Morgan po­stanowił, że było jego obowiązkiem poin­formowanie innych masonów i opinii pu­blicznej na temat PRAWDY dotyczącej Iluminatów, ich tajnych planów i zamie­rzo­nego celu. Iluminaci skorzystali z usług Ri­charda Howarda, angiel­skiego ilumi­nata, żeby wy­konać swój wyrok: „Morgan zosta­nie STRACONY, jako zdrajca”. Kapitana Mor­gana ostrze­żono o gro­żącym mu nie­bezpieczeń­stwie. Pró­bo­wał on uciec do Kanady, lecz Ho­ward dogonił go blisko gra­nicy. Zo­stał zamordowany niedaleko Niagara Gorge. Badania udowodniły, że niejaki Avery Allyn złożył pod przysięgą w City No­wego Jorku oświad­czenie tej treści, że sły­szał ra­port Ri­charda Ho­warda na spotkaniu Rycerzy Templa­riu­szy w sali św. Jana (St John’s Hall) w No­wym Jorku, mó­wiący o tym jak doko­nał on „eg­zeku­cji” Morgana. Allyn powie­dział, jakie ustalenia zostały potem po­czynione, żeby wysłać Howarda z po­wrotem do Anglii. Niewielu ludzi wie dzisiaj, że powszechna dez­aprobata i oburzenie w sprawie tego incydentu spowodowały, iż blisko 40% masonów należących do Północnej Jurysdykcji Stanów Zjednoczonych odłączyło się. Posiadam kopię protokołu z zebra­nia przeprowadzonego dla przedyskutowania tej wła­śnie sprawy. Siłę tych, którzy kierują konspira­cją lucyferiańską przeciwko Bogu i człowiekowi mo­żemy uświadomić sobie przez zdolność ich agen­tur do odwracania wydarzeń historycznych o tak niezwykłej doniosłości, o których naucza się w naszych szkołach publicznych. W 1829 r. Iluminaci przeprowadzili w Nowym Jorku zebranie, na którym przemawiał brytyjski Iluminat – Wright. Audytorium zostało poinformo­wane, że Iluminaci zamierzali połączyć grupy nihi­listów i ateistów ze wszystkimi innymi organiza­cjami wywrotowymi w organizację międzynaro­dową, która miała być znana jako komunizm. Ta destrukcyjna siła miała być używana przez Ilumi­natów do podżegania przyszłych wojen i rewolucji. Clinton Roosevelt (w prostej linii przodek Franklina Delano Roosevelta, prezydenta USA), Horace Greeley i Charles Dana zostali wyznaczeni do ko­mitetu zbierającego fundusze na to nowe przed­sięwzięcie. Zebrane pieniądze finansowały Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, kiedy pisali oni „Ka­pitał” i „Manifest komunistyczny” w Soho, w Anglii. Weishaupt zmarł w 1830 r. Pod­trzy­mywał on oszustwo, że iluminaci byli martwi zanim on sam znalazł się na łożu śmierci, gdzie, żeby przekonać swoich duchowych doradców, udawał skruchę i powrót do Kościoła. Według poprawionej wersji starowiekowej konspiracji Weis­haupta Iluminaci mieli organizować, fi­nansować, kierować i kontro­lować WSZYSTKIE międzynarodowe organiza­cje i grupy przez umieszczanie swoich agentów na kie­rowniczych pozycjach U SZCZYTU. Tak się stało, że gdy Karol Marks pisał „Manifest komuni­styczny” pod kierun­kiem jednej grupy Iluminatów, profesor Karl Ritter z uniwersytetu we Frankfurcie pisał an­tytezę pod kie­runkiem innej grupy, tak że ci, którzy kierują kon­spiracją U SZCZYTU mogą używać różnic tych dwóch ide­ologii do dzielenia coraz to większej liczby człon­ków rasy ludzkiej na przeciw­stawne obozy, które mogą być uzbrojone, a potem mogą zacząć wal­czyć i niszczyć się na­wzajem, ra­zem ze swoimi in­stytucjami politycznymi i religij­nymi. Praca rozpo­częta przez Rittera była konty­nuowana przez nie­mieckiego tzw. filozofa Friedri­cha Wilhelma Nitzschego (1844-1900), który był twórcą nitzsche­anizmu. Nitzscheanizm został rozwinięty w faszyzm, a później w nazizm, który pozwolił agenturze Ilumi­natów rozpętać pierwszą i drugą wojny światowe.

Giuseppe Mazzini W 1834 r. włoski przy­wódca rewolu­cyjny Giuseppe Mazzini został wy­brany przez Iluminatów do kierowania ich programem re­wolucyjnym na świe­cie. Zajmo­wał tę pozycję do śmierci w 1872 r.W 1840 r. generał Al­bert Pike znalazł się pod wpły­wem Mazziniego, po­nieważ znalazł się w gru­pie nieza­dowo­lonych ofice­rów, kiedy prezydent Jeffer­son Davis rozwiązał jego po­mocnicze od­działy Indian z racji popeł­nio­nych przez nie okru­cieństw pod płaszczykiem pra­wowi­tych dzia­łań wojen­nych. Pike zaak­cepto­wał ideę jednego rządu świato­wego i ostatecznie został głową duchowień­stwa lucyferiańskiego. W latach 1859-1871 opra­cował on detale mili­tarnego planu trzech wojen światowych i trzech wielkich re­wolu­cji, które, jak są­dził, dopro­wadzą konspirację do jej finało­wego stadium w XX wieku.

Albert Pike Większość swoich prac napisał w 13-pokojo­wym domu, który zbudował w Little Rock, w stanie Arkansas w 1840 r. Kiedy Iluminaci i loże Wiel­kiego Wschodu stały się podejrzane z powodu działalności rewolucyjnej Mazziniego w Europie, Pike zorganizował Nowy i Reformowany Obrządek Palladiański. Założył on trzy rady najwyższe: jedną w Charleston w Południowej Karolinie, drugą w Rzymie i trzecią w Berlinie. Pomagający mu Mazzini założył dwadzieścia trzy podległe rady w strategicznych punktach świata. Były to od tej pory tajne kwatery główne światowego ruchu rewolucyj­nego. Na długo przed wynalezieniem radia przez Marconiego, naukowcy będący Iluminatami stwo­rzyli Pike’owi i szefom jego rad możliwość tajnego porozumiewania się. Było to odkrycie tajemnicy, która umożliwiała oficerom wywiadu zrozumieć, jak pozornie niezwiązane „incydenty”, które wyda­rzały się równocześnie na świecie, pogarszały sytuację i rozwijały się w wojnę lub rewolucję. Plan Pike’a był tak prosty, jak okazał się sku­teczny. Wymagał on, żeby komunizm, nazizm, po­lityczny syjonizm i inne ruchy międzynarodowe zostały zorganizowane i użyte do rozpętania trzech globalnych wojen i trzech głównych rewolucji. Pierwsza wojna światowa została przeprowa­dzona, żeby umożliwić Iluminatom obalenie władzy carskiej w Rosji i przekształcenie tego kraju w twierdzę ateistycznego komunizmu. Różnice wzniecone przez agenturę Iluminatów pomiędzy imperium brytyjskim i imperium germańskim miały zostać użyte do wzbudzenia tej wojny. Po zakoń­czeniu wojny miał się rozwinąć komunizm, który miał zostać użyty do niszczenia innych rządów i osłabienia religii. Druga wojna światowa miała być rozpętana przez użycie różnic pomiędzy faszystami i poli­tycznymi syjonistami. Ta wojna miała zostać prze­prowadzona po to, żeby nazizm został zniszczony, a siła politycznego syjonizmu wzrosła tak, by na te­renie Palestyny mogło powstać suwerenne pań­stwo Izrael. W czasie drugiej wojny światowej mię­dzynarodowy komunizm miał zostać wzmocniony dopóki nie dorówna siłą zjednoczonemu chrześci­jaństwu. W tym momencie miał on być pohamo­wany i utrzymywany w ryzach dopóki nie byłby po­trzebny w finałowym kataklizmie społecznym. Czy ktokolwiek poinformowany może zaprzeczyć, że Roosevelt i Churchill nie wprowadzili tej polityki w życie? III wojna światowa zostanie rozpoczęta przez użycie konfliktu, jaki rozniecą Iluminaci pomiędzy „politycznymi syjonistami” i liderami świata muzuł­mańskiego. Wojna będzie kierowana w taki spo­sób, że islam (świat arabski włączając mahometa­nizm) i polityczny syjonizm (włączając państwo Izrael) zniszczą się nawzajem, podczas gdy w tym samym czasie pozostałe kraje jeszcze raz podzie­lone między sobą w tej sprawie, zostaną zmu­szone do wzajemnej walki do stanu całkowitego wyczerpania fizycznego, umysłowego, duchowego i ekonomicznego. Czy ktokolwiek bezstronny i roz­sądny może zaprzeczyć, że wypadki, jakie roz­gry­wają się teraz na Bliskim, Środkowym i Dalekim Wschodzie nie są zaprojektowane po to, by osią­gnąć ten diabelski cel? 15 sierp­nia 1871 r. Pike po­wie­dział Mazzi­niemu, że po za­kończeniu trze­ciej wojny świa­towej ci, którzy mają aspiracje do bezsprzecz­nej domi­nacji nad światem sprowo­kują największy kata­klizm spo­łeczny, jaki kiedy­kolwiek znany był światu. Za­cytujmy jego własne słowa (wzięte z listu przecho­wywa­nego w bi­bliotece British Mu­seum w Londynie):

„Powinniśmy spuścić ze smyczy nihilistów i ateistów i wywołać potężny kata­klizm spo­łeczny, który w całej swojej grozie pokaże ja­sno narodom skutki ab­solutnego ateizmu, po­cho­dzenie barba­rzyństwa i naj­krwawszych za­mieszek. Wtedy wszędzie obywatele zobo­wią­zani do sa­moobrony przed światową mniej­szo­ścią rewo­lucyjną wytępią tych niszczycieli cy­wilizacji, a rozczarowany chrześcijaństwem ogół ludzi, którego de­istyczna dusza pozosta­nie od tej chwili bez bu­soli (bez kierownictwa), tłum pra­gnący ideału, ale nie wiedzący, gdzie kiero­wać swe uwielbie­nie, otrzyma prawdziwe światło przez po­wszechne ogłoszenie czystej dok­tryny Lucy­fera, wyprowadzonej ostatecznie na widok pu­bliczny, ogłoszenie, które będzie wy­nikiem po­wszechnego ruchu reakcyjnego, bę­dącego na­stępstwem zniszczenia chrześci­jaństwa i ate­izmu, pokonanych i wykorzenio­nych w tym samym czasie.” Kiedy Mazzini zmarł w 1872 r. Pike uczynił jego następcą innego włoskiego przywódcę, Ad­riano Lemmiego. Póżniej następcami Lemmiego zostali Lenin i Trocki. Działalność rewolucyjna wszystkich tych ludzi finansowana była przez an­giel­skich, francuskich, niemieckich i amerykań­skich między­narodowych bankierów. Czytelnik powinien pa­miętać, że dzisiejsi międzynaro­dowi bankierzy, po­dobnie jak han­dlarze pieniędzmi z czasów Chry­stusa, są tylko narzędziami lub agentami Ilumina­tów. Podczas gdy ogół społeczeń­stwa doprowa­dzony był do prze­konania, że komunizm jest ru­chem robotniczym (sowiety – rady), któ­rego celem jest zniszczenie kapi­talizmu, „Pionki w grze” i „Czer­wona mgła nad Ameryką” (The Red Fog Over America) dowodzą, że zarówno brytyjscy jak i amerykańscy oficerowie wywiadu uzyskali auten­tyczne, doku­mentalne świadectwa, które dowiodły, że międzynarodowi kapitaliści działa­jący poprzez ich międzynarodowe domy bankowe fi­nansowali obie strony każdej wojny i rewolucji od 1776 r. Ci, którzy dziś składają się na synagogę szatana, kie­rują naszymi rządami, które utrzymują w lichwie, żeby prowa­dzić wojny i rewolucje, podtrzymując plany Pike’a doprowa­dzenia świata do wojny w ob­rębie każdego kraju, jak też na skalę mię­dzyna­ro­dową. Istnieje wiele dokumentalnych świadectw do­wodzących, że Pike, jak Weishaupt, był głową du­cho­wieństwa lucyferiań­skiego w swoich cza­sach. Oprócz listu, który napi­sał do Mazziniego w 1871 r., inny, napi­sany 14 lipca 1889 r. do szefów jego Rad Palladiańskich wpadł w nie przezna­czone dla niego ręce. Został on napisany dla wyja­śnienia do­gmatu lucyferiań­skiego, odnośnie kultu szatana i kultu Lucyfera. Czy­tamy w nim:

„To co mówimy tłumowi brzmi: ‘Oddajemy cześć Bogu’. Ale Bóg jest tym, którego czci się bez przesądu. Religia powinna być, przez wszystkich nas, nowicjuszy wysokich stopni, utrzymywana w czystości doktryny lucyferiań­skiej… Tak! Lucyfer jest bogiem. I niestety Ado­nai (imię nadane przez lucyferian bogu, którego czcimy) jest także bo­giem… ponieważ absolut może istnieć tylko w postaci dwóch bogów. Zatem doktryna satani­zmu jest herezją, a prawdziwą i czystą religią filozo­ficzną jest wiara w Lucy­fera równego Adonai, lecz Lucy­fer, bóg światła i bóg dobra, walczy dla ludz­ko­ści prze­ciwko Ado­nai, bo­gowi ciem­ności i zła. Propaganda szerzona przez tych, którzy kie­rują konspiracją lucyfe­riań­ską spowodo­wała, że ogół społe­czeń­stwa wierzy, iż wszy­scy, któ­rzy zwal­czają chrześcijaństwo są ate­istami. Jest to celowe kłamstwo wprowa­dzane w obieg, żeby ukryć tajne plany wysokich kapła­nów wiary lucyferiań­skiej, którzy kierują syna­gogą sza­tana, tak że wciąż niemoż­liwe jest dla rasy ludzkiej wprowa­dzenie na tej ziemi bo­skiego planu panowania nad wszechświatem, jak wy­jaśnił on to na­szym pierw­szym rodzicom w ogro­dzie Edenu i po­wiedział w Księdze Ro­dzaju. Wysocy ka­płani wiary lucyfe­riańskiej pra­cują w ciem­no­ści. Po­zostają poza sceną. Utrzymują swoją tożsa­mość i prawdziwy cel w tajemnicy, nawet wo­bec dużej większości tych, których oszu­kują, co do ich woli i pod­trzymy­wania ich taj­nych planów i ambicji. Wie­dzą oni, że osta­teczny sukces ich konspiracji, polega­jący na przy­właszczeniu sobie władzy rządu świato­wego, za­leży od umiejętności utrzymy­wania tajemnicy ich tożsamości i PRAWDZI­WEGO celu, dopóki żadna przebiegła siła nie mogłaby powstrzy­mać ich od ukorono­wania ICH przy­wódcy, króla-despoty ca­łego świata. Pismo Święte przepowiadało to, co Weishaupt i Pike plano­wali wprowadzić w ży­cie, dopóki du­chowe siły zła nie będą kontro­lowały tej ziemi. Apokalipsa (20) mówi nam, jak po przemi­nięciu tych rze­czy, o których opowia­damy, szatan bę­dzie ograniczony przez tysiąc lat. Nie udaję, że wiem, co oznacza termin ty­siąca lat w pomiarze czasu, jaki my znamy. O ile jestem zorien­to­wany studia nad konspiracją lucyferiańską w świetle wiedzy zawartej w Pi­śmie Świętym, przekonały mnie, że uwiązanie sza­tana i zapa­nowanie nad sza­tańskimi siłami na tej ziemi może nastąpić znacznie szybciej, je­żeli CAŁA PRAWDA doty­cząca ist­nienia trwającej konspi­racji lucy­feriańskiej będzie znana tak szybko jak to możliwe WSZYST­KIM ludziom ze WSZYSTKICH krajów. Badania wydobyły listy od Mazziniego, które ujawniały, jak wysocy ka­płani wiary lucy­feriańskiej utrzymywali w ta­jemnicy swoją toż­sa­mość i praw­dziwy cel. W li­ście, który Mazzini pisał do swego rewo­lucyj­nego towarzy­sza, doktora Breidenstine’a, tylko kilka lat przed śmiercią, mówił: ‘Two­rzymy stowarzysze­nie braci we wszystkich miej­scach globu. Chcemy zrzucić każde jarzmo. A jednak istnieje jedno niewi­doczne, które trudno od­czuć, mimo że nas przytłacza. Skąd ono po­chodzi? Gdzie jest? Nikt nie wie… albo przy­najmniej nikt nie mówi. To stowarzysze­nie jest tajne nawet dla nas, wete­ranów tajnych to­wa­rzystw.’” W 1925 r. Jego Eminencja kar­dynał José Ma­ria Caro Rodri­guez, arcybiskup Santiago w Chile, opu­blikował książkę „Wol­nomularstwo i jego ta­jem­nice”[4] przedstawiającą, jak Iluminaci, sataniści i lu­cyferia­nie ustana­wiali jedno tajne towa­rzystwo nad drugim. Przedstawia on dużą ilość udoku­mento­wanych dowodów, żeby pokazać, że nie tylko ma­soni 32. i 33. stopnia wie­dzą o co chodzi w lożach Wielkiego Wschodu i w Nowym i Reformo­wanym Obrządku Palladiańskim Pike’a oraz w stowarzy­szonych lożach Adopcyj­nych, w których następuje wtajemniczenie żeń­skich członków kon­spiracji. Na stronie 108 powo­łuje się na autorytet Margiotty, żeby dowieść, że zanim Pike wybrał Lemmiego na następcę Mazzi­niego jako dyrektora Światowego Ruchu Rewolu­cyjnego, Lemmi był za­cietrzewio­nym i zatwardzia­łym satanistą. Ale zanim został wybrany, był wpro­wadzony w ideolo­gię lu­cyferiań­ską. Fakt, że wysocy kapłani wiary lucyferiańskiej na tej ziemi wprowadzili cześć szatana w niższych stopniach zarówno lóż Wielkiego Wschodu jak i rad Obrządku Palladiańskiego, a potem zapoznali wybrane jednostki z PEŁNĄ TAJEMNICĄ, że Lu­cyfer jest bogiem równym Adonai, wprawił w za­kłopotanie wielu historyków i pracowników ba­daw­czych. Pismo Święte wymienia Lucyfera tylko kilka razy – Księga Izajasza 14; Łukasz 10,18; Apoka­lipsa 9,1-11. Doktryna lucyferiańska jednak stwier­dza stanowczo, że Lucyfer przewodził bun­towi w Niebie, że szatan jest najstarszym synem Boga (Adonai) i bratem św. Michała, który pokonał konspirację lucyferiańską w Niebie. Nauczanie lucyfe­riańskie utrzymuje również, że św. Michał przy­szedł na ziemię w osobie Jezusa Chrystusa, żeby spró­bować powtórzyć to, co zrobił w Niebie… i do­znał niepowodzenia. Ponieważ Lucyfer, szatan, diabeł – nazwijcie go, jak chcecie – jest ojcem kłamstwa, wydaje się, że te duchowe siły ciemno­ści oszukują, tak wielu jak to możliwe, tzw. inte­lektualistów w wypełnianiu ich woli tutaj, tak jak czyniły to one w niebie. Bez wchodzenia w spór, przeciętny chrześcija­nin powinien łatwo zdać sobie sprawę z tego, że istnieją DWIE nadprzyrodzone moce. Jedna, do której odnosimy się jako do Boga, któremu Pismo Święte daje wiele imion; i druga, diabeł, która także wydaje się mieć wiele imion. Ważną rzeczą, o któ­rej należy pamiętać jest to, że według Apoka­lipsy nastąpi sąd ostateczny.

William Guy Carr

[1] Książka została wydrukowana w Londynie dla T. Man­della Jr, i W. Daviesa, Stranda i W. Creecka w Edynburgu. Egzemplarze jej znajdują się w muzeach, a dwa pozostają w rękach prywatnych u przyjaciół autora w Ameryce.

[2] Thomas Jefferson – (1743-1826) trzeci prezydent Stanów Zjednoczonych w latach 1801-1809.

[3] John Adams – (1735-1826) drugi prezydent Stanów Zjednoczonych w latach 1797-1801.

[4] Polskie wydanie ukazało się nakładem Domu Wydawniczego „Ostoja” w 1998 r.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Wspomnienie o śp. dr Dariuszu Ratajczaku Darek – przez pryzmat Jego kontaktów z Wydawnictwem WERS Pożegnano Go z honorami. Katolicki „Nasz Dziennik” insynuacją o Jego samobójstwie[1], narodowo-demokratyczna „Myśl Polska” tezą o braku „równowagi psychicznej”[2], fryzujący się na konserwatywny dziennik „Rzeczpospolita” trzykolumnowym opisem Jego alkoholizmu[3]. Poznałem Darka niedługo po wydaniu jego najbardziej znanej książki „Tematy niebezpieczne”. Głośna była w owym czasie, w kręgach patriotycznych w kraju, obrona Darka w audycji Radia Maryja, w jakiej wzięli prof. Ryszard Bender i dr Peter Raina[4]. Profesor Bender, za sprawą tej audycji i swojej w niej wypowiedzi[5] ciągany był przez długie miesiące przez prokuraturę, z powodu donosu złożonego przez lewacką młodzieżówkę Unii Pracy. Było to też ostatnie – jak dotychczas – wystąpienie dr Rainy w Radiu Maryja. Jak widać opowiedzenie się po stronie „oświęcimskiego kłamcy” nadal stygmatyzuje. Z propozycją pomocy Darkowi w formie wydania Jego kolejnej książki zwrócił się do mnie – Piotrek (przepraszam Piotrze, ale tak spolszczamy twoje imię) Raina. W poznańskim środowisku patriotycznym i narodowym „sprawa” dr Ratajczaka była długo dyskutowana. Inicjatywę zbieżną z propozycją dr Rainy podniósł znany poznański działacz narodowy i – rzecz jasna – „antysemita” Józef Woźniak (z rodu Dziarmagów). Tak powstała – i zmaterializowała się – za sprawą funduszy Józka Woźniaka, kolejna książka Darka – „Tematy jeszcze bardziej niebezpieczne”[6]. Wydawnictwo WERS przygotowało skład komputerowy, jak i okładkę tej książki. Co istotne dla podkreślenia: Józek Woźniak specjalnie powołał dla tego przedsięwzięcia Wydawnictwo Miecz i Pług w swych rodzinnych Kociatach (nakład wydrukował nieistniejący już zakład poligraficzny Politechniki Poznańskiej w Poznaniu). Józek przekazał nieodpłatnie! ¾ nakładu książki dla Darka jako formę wsparcia dla Niego. Od czasu powstawania książki „Tematy jeszcze bardziej niebezpieczne” nawiązały się między nami przyjacielskie stosunki Darka. Darek często zaczął odwiedzać Poznań. Nasza trójka – Józek Woźniak, Maciej Andraszyk – jeszcze tu nie wspomniany – wybitny poznański grafik komputerowy i fotografik, projektant i autor większości okładek Wydawnictwa WERS i niżej podpisany – spotykała się z Darkiem zwykle w gościnnym domu Macieja Andraszyka na ul. Wierzbięcice, lub u Józka na wsi. Darek bardzo mile wspominał poznańską dzielnicę Wilda z okresu swych studiów na UAM. Bardzo dobrze była mu ona znana. Ulica Wierzbięcice stanowi centrum tej dzielnicy. Pamiętam jedną z zimowych wizyt Darka, gdzie z przyprószoną śniegiem czupryną wchodził do domu Macieja. Długo wtedy rozmawialiśmy, przy kaflowym, opalanym węglem piecu w pokoju Macieja o przygotowywanej dla Wydawnictwa WERS kolejnej książce Darka zatytułowanej „Inkwizycja po polsku czyli sprawa dr Dariusza Ratajczaka”[7]. Zdjęcia z wnętrza tego rozżarzonego kaflowego pieca, wykonane podczas wizyty Darka w mieszkaniu Macieja posłużyły mu za laitmotiv do projektu okładki do „Inkwizycji…”. Mądry i piękny wstęp do tej książki napisał Piotr Raina. Podobnie jak w przypadku poprzedniej – drukowanej w Poznaniu – książki Darka, jako formę wsparcia otrzymał on znaczną część nakładu. Niezwykle miłe dla Macieja (i dla nas – Poznańczyków) były słowa Darka – wypowiedziane podczas jednego z kolejnych naszych spotkań – iż Maciej jest autorem dwóch najładniejszych okładek dla jego książek. W tym miejscu chciałbym się odnieść do tezy dziennika „Rzeczpospolita” o alkoholowym „nałogu” Darka. Darek, jak każdy Polak – Sarmata, dobrych trunków „za kołnierz nie wylewał”. Podobnie jak trójka jego przyjaciół z Poznania: Józek, Maciej i Zbyszek. Wspólnie z Darkiem „osuszyliśmy” nie jedną butelczynę pliskiej czy słonecznego brzegu w zawsze gościnnym domu Macieja czy też w uroczej wiejskiej zagrodzie Józka. Nikt z nas nie widział żadnego problemu – „nałogu” – jak to perfidnie ujęła „Rzeczpospolita” – w zachowaniu Darka. W 2004 roku Darek napisał przedmowę do wydanej przez WERS broszury śp. dr Konstantego Z. Hanffa – znanego działacza niepodległościowego emigracji i niżej podpisanego – zatytułowanej „Dekonspiracja Nowego Porządku Świata”. Przedtem jednak, bo już w roku 2002, Darek podejmuje współpracę z ks. Andrzejem Sobaszkiem SAC. Prócz – opisanego powyżej – środowiska poznańskiego, będzie to jedyna osoba (nie środowisko) która wspierała Darka w publikacji Jego książek[8]. Dzięki współpracy z ks. Andrzejem Darek opublikował: „Tematy jeszcze bardziej niebezpieczne”, Opole 2002[9], wstęp do nowego wydania książki Franciszka Salezego Krysiaka „Z dni grozy we Lwowie (1-22 listopada 1918)”[10], „Prawda ponad wszystko”, Opole 2004, nowe, kolejne wydanie „Tematów niebezpiecznych”, Opole 2005, oraz „Spowiedź ‘antysemity’”, Opole 2005[11]. Wbrew publikacjom prasowym po śmierci Darka, myślę iż po okresie swej przymusowej banicji z nauczania uniwersyteckiego, i najcięższych dla siebie latach, po utracie pracy, rodziny i mieszkania, spotkał się on z bezinteresowną pomocą, wsparciem, koleżeństwem i przyjaźnią wielu ludzi i środowisk prawicy tak krajowej jak i emigracyjnej. Ludzi mu dotychczas osobiście nie znanych, lub znanych tylko z lektury pism lub książek o opcji niekosmopolitycznej. W kraju Leszek Bubel wydał w nakładzie 30000 egz. wznowienie jego książki „Tematy niebezpieczne”[12]. Wydanie o tyleż istotne iż przyczyniło się do umorzenia jego sprawy sądowej. Leszek Bubel publikował jego publicystykę w kolejnych numerach pisma „Tylko Polska”. Darek publikował na łamach „Myśli Polskiej”, „Najwyższego Czasu” i „Opcji na prawo”. Józef Białek, wydawca „Opcji na prawo” w pierwszych miesiącach uniwersyteckiego wilczego biletu zaoferował Darkowi posadę redaktorską w wydawanym przez siebie dolnośląskim organie gospodarczym – „Forum Polskim”. Dało to Darkowi, bodaj półroczny okres satysfakcjonującej go pracy i dopływ stałych pieniędzy dla rodziny. Na emigracji – mogę tu wspomnieć tylko – o dwóch osobach – instytucjach. W USA: Bolesław Czachor, działacz niepodległościowy emigracji, związany z prężnie tam działającym Patriotycznym Ruchem Polskim. Bolek przez znaczny okres czasu[13] przesyłał Darkowi jego miesięczną uniwersytecką pensję, jaką ten utracił na niesławnej pamięci Uniwersytecie Opolskim. Regularnie zaopatrywał Darka w anglojęzyczne książki i prasę rewizjonistyczną. Pomógł mu nawiązać wiele międzynarodowych kontaktów w tym środowisku. Był w stałym kontakcie telefonicznym i listowym z Darkiem[14]. Podobną rolę odgrywał w Australii Zbyszek Koeywo. Przeprowadził z Darkiem wywiad zatytułowany „Prawda ponad wszystko” jaki ukazał się w australijskim „Tygodniku Polskim”, został on przetłumaczony na język angielski i szeroko rozpowszechniony w internecie. Wywiad ten stał się osnową książki Darka „Prawda ponad wszystko”, Opole 2004. Zbyszek, podobnie jak Bolek, organizował pomoc finansową dla Darka, dopomógł mu również w nawiązywaniu kontaktów z australijskim środowiskiem rewizjonistycznym. Wspominam tu tylko o tych dwóch osobach z patriotycznych środowisk emigracyjnych, znanych mi osobiście lub korespondencyjnie. Wiem, z opowieści Darka, iż takich osób lub środowisk z emigracji politycznej wspierających Darka – w różnorodny sposób – przez te wszystkie lata, było bardzo wiele. W roku 2007 w świątecznym numerze żydowskiej gazety wydawanej dla Polaków[15] ukazał się artykuł Doroty Wodeckiej-Lasota zatytułowany „Kłamca nie ma już siły”. Na pytanie zadane przez autorkę: „To jak by pan tę książkę dziś napisał?”[16] padła znamienna odpowiedź Darka: „Dziś to bym jej w ogóle nie napisał. Bardzo utrudniła mi życie. Wpisano mnie w szablon antysemity. Niesłusznie, ja jestem liberalnym konserwatystą, ale nikt nie chce o tym ze mną rozmawiać”. – Miałem żal do Darka za wypowiedzenie tych słów. Rozumiałem iż mógł mieć powód by tak myśleć, ale te słowa nie powinny były paść w rozmowie z dziennikarką żydowskiej gazety. Jakie plany wydawnicze miał Darek? Miał przygotowaną do druku książkę o opolskim Kościele w czasach komunizmu, wraz z bogatym materiałem dokumentacyjnym z tego okresu. Nawiązał kontakt telefoniczny z emigracyjnym Prezydentem RP na Uchodźstwie Juliuszem Nowina Sokolnickim, oraz kontakt listowny z gen. Wacławem Bakierowskim – b. Ministrem Spraw Zagranicznych Rządu RP na Uchodźstwie[17]. Planował napisanie książki o działalności prawowitego, legalistycznego Prezydenta i Rządu RP na Uchodźstwie[18]. Dowodem tych zainteresowań Darka niech będą publikowane w niniejszym Aneksie dwa materiały: nie opublikowany przez redakcję „Tylko Polska” list Darka z 4 marca 2002 r. zatytułowany „W obronie prawdy i przyzwoitości” oraz jego Przedmowa do przygotowywanego przez Wydawnictwo WERS drugiego tomu pracy pt. „Nieznany Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Juliusz Nowina Sokolniki”[19]. Planem wydawniczym dla Darka była wreszcie książka którą trzymasz Czytelniku w swoich rękach – „Jak to się robi w Norwegii”. Jej wydrukowanych egzemplarzy Darek już nie zobaczył. Zasadniczy zrąb tej książki przesłał Wydawnictwu WERS jeszcze z Norwegii, ostatnie artykuły dosłał w kwietniu 2010 r. W dyskusjach z Darkiem byłem przeciwny tytułowi tej książki. Przeważyło jednak jego zdanie iż chce by ta książka zamykała, sumowała jego norweski okres życia. Grafikę na 1 stronę okładki i piękny portret Autora narysował do „Jak to się robi w Norwegii” najlepszy rysownik polskiej prawicy – Arkadiusz Gacparski. Okładkę zaprojektował i wykonał Maciej Andraszyk[20]. Ostatnim wreszcie planem wydawniczym Darka związanym z Wydawnictwem WERS są „Kartki z więzienia” Eligiusza Niewiadomskiego[21]. Zamysł ponownego wydania tej broszury i poprzedzenia jej obszernym wstępem przez Darka narodził się jeszcze w 2009 r.[22] W kwietniu 2010 r. dotarły do Wydawnictwa dwa bruliony, wraz z rękopiśmiennym Wstępem Darka[23]. W ostatnich akapitach swego Wstępu napisał: „Życząc ciekawej lektury, pragnę jeszcze nadmienić, że trzymacie Państwo w ręku II wydanie ‘Kartek z więzienia’. Pierwsze ukazało się w Poznaniu w 1923 r. nakładem firmy wydawniczej jakże zasłużonego dla tego miasta Karola Rzepeckiego. Jako że niniejsza pozycja ukazuje się ponownie w grodzie nad Wartą – tym razem dzięki Wydawnictwu WERS, a szczególnie jego nieocenionemu Dyrektorowi, Zbigniewowi Rutkowskiemu – możemy śmiało stwierdzić, że zachowujemy, drogą kontynuacji, typowy dla Wielkopolan porządek rzeczy”. Broszura ta zostanie wydana za kilka miesięcy.

Śmierć Darka. Ciało Darka zostało znalezione 11 czerwca 2010 r. w samochodzie stojącym przy centrum handlowym w Opolu. Jego zwłoki znajdowały się w zaawansowanym stanie rozkładu. Zaskakującą tezę o jego samobójstwie podniósł katolicki, jak się wydaje, „Nasz Dziennik”. W sukurs przyszła mu redakcja „Myśli Polskiej” pisząca: iż Darek „nie wrócił do równowagi psychicznej, miał kłopoty ze sobą samym”. Czyż samobójstwa popełniają ludzie zdrowi – raczej nie, muszą mieć problemy psychiczne i „kłopoty ze sobą samym”. Podczas moich długich lat kontaktów z Darkiem nigdy (nawet w okresie ostatniego roku, i naszych częstych rozmów telefonicznych) nie widziałem jego rozchwiania psychicznego. Miewał lepsze i gorsze momenty swego życia, jak każdy z nas, ale zawsze z optymizmem patrzył w przyszłość. Informacja o jego rozchwianiu psychicznym i samobójstwie jest dla mnie ewidentnym fałszem. Dowodem tego jest książka którą trzymacie Państwo w ręku – „Jak to się robi w Norwegii”. Byliśmy umówieni z Darkiem iż na przełomie czerwca i lipca 2010 r. odbierze w Poznaniu swoją – autorską część nakładu tej książki. Kto na miesiąc lub dwa tygodnie przedtem (zależy kiedy przyjmiemy datę śmierci Darka)[24] odbiera sobie życie? Darek podchodził do każdej, kolejnej swojej książki, jak do narodzin swego nowego dziecka. Czy mógłby się targnąć na swoje życie na miesiąc/dwa tygodnie przed obiorem swej najnowszej książki? W jakim celu redakcje „Naszego Dziennika” i „Myśli Polskiej” podnoszą takie hipotezy – pozostawiam to ocenie Czytelników. Innym tropem poszła redakcja „Rzeczypospolitej” rozpisując się o alkoholizmie Darka. Jak napisałem powyżej, nikt z naszej trójki poznańczyków, przyjaciół Darka, nigdy nie dostrzegał u niego problemu alkoholowego[25]. W zakończeniu artykułu w „Rzeczpospolitej” czytamy: „Na razie trwa ustalanie, co było przyczyną śmierci. Biegły na podstawie oględzin wykluczył działanie osób trzecich. Trwają badania toksykologiczne, wszystko wskazuje jednak na to, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych”. Prokuratura Rejonowa w Opolu ustaliła jednak „stan faktyczny” zbieżny tezą „Rzeczpospolitej”: „śmiertelne zatrucie alkoholem”[26]. Więc sprawa zamknięta. Kropka. Komu mogło zależeć na skutecznym zamknięciu ust doktorowi Ratajczakowi – pewnym jest iż „międzynarodowemu mocarstwu anonimowemu”. Darek przekroczył Rubikon publikując w swej książce tezy rewizjonistów holokaustu i drążąc ten temat skutecznie w swoich kolejnych wystąpieniach i publikacjach. Wiadomo jak ta grupa historyków traktowana jest w tzw. „wolnym świecie”: pobicia i więzienia to ich chleb powszedni, podpalenia siedzib prowadzonych przez nich instytutów – również. Teza o zabójstwie Darka wydaje się więc nie bezpodstawna. Dotychczas, jako jedyna w kraju redakcja, sprawę zabójstwa Darka podniósł tygodnik „Tylko Polska”.[27] Redakcja nie wskazała jednak żadnego tropu, napisała jedynie iż: „oskarżona – Gazeta wyborcza”. Na obecnym etapie rozwojowym tzw. „demokracji”[28], jest jednak mało prawdopodobne, jak się wydaje, by redaktor Adam Michnik, wysyłał swych asasynów by fizycznie likwidowali jego przeciwników politycznych. W Stanach Zjednoczonych prym w monitorowaniu tzw. „antysemityzmu”, w skali globalnej, światowej wiedzie komórka – agenda żydowskiej loży B’nai B’rith (Zakon Synów Przymierza), sprowadzonej do Polski przez prez. Lecha Kaczyńskiego; następna, o złowróżbnej nazwie Anti-Defamation League (Liga Przeciwko Zniesławieniu, Liga Antydefamacyjna) kierowana przez Abrahama Foxmana. Prowadzi ona globalny rejestr czynów uznawanych przez nią za „antysemickie”, prowadzi walkę z tzw. „nienawiścią” i „uprzedzeniami” wobec Żydów[29]. ADL gromadzi i ewidencjonuje organizacje i osoby których działalność – i tu uwaga! – jest przez nią (ADL) – uznana za niebezpieczną[30]. Jak się wydaje, jest pewnym, iż dr Dariusz Ratajczak, jako główny polski rewizjonista holokaustu, a co za tym idzie i „antysemita” był numerem 1. na polskiej części tej listy. Wszelcy negacjoniści i rewizjoniści holokaustu traktowani są przez chłopaków z ADL jak zwierzyna łowna. Śmierć Darka winno pokryć tyle prawdopodobnych hipotez by ukazać cały wachlarz problemów z nią związanych. Darka mógł więc zabić zwykły zawał serca lub… chłopcy z ADL. W kontekście odrodzenia działalności B’nai B’rith w Polsce hipoteza ta wydaje się jak najbardziej prawdopodobna. Darku, żegnamy Cię. Dobry Jezu A nasz Panie, Daj mu wieczne spoczywanie. Zbigniew Rutkowski

[1] Marek Zygmunt, Samobójstwo ofiary nagonki „Gazety Wyborczej”, Nasz Dziennik, 18 czerwca 2010 r.

[2] Dr Dariusz Ratajczak nie żyje, dop. Od redaktora, Myśl Polska, 4-11 lipca 2010 r.

[3] Agnieszka Rybak, Historia doktora Ratajczaka, Rzeczpospolita, dodatek „Plus Minus”, 3-4 lipca 2010 r.

[4] Wydaje się iż przez te wszystkie lata dr Peter Raina najbardziej z przyjaciół Darka interesował się jego losem i starał się mu pomóc. Wyrażało się to poprzez dziesiątki jego telefonów do Darka (i odwrotnie) i – zawsze, gdy był w Polsce – spotkania z nim. Darek i niżej podpisany długo wspominali znakomity, niezapomniany w smaku dżem z konstantynopolskiej pigwy, jakim zostaliśmy obdarowani po wizycie u Piotra i jego małżonki w ich letniej daczy.

[5] Konkretnie cytaty ze wspomnień z Auschwitz-Birkenau opublikowanych w „Zeszytach historycznych” wydawanych przez Instytut Literacki w Paryżu. Prof. Bender konsekwentnie występował w obronie Darka na łamach nieistniejącego już tygodnika „Głos”.

[6] Dariusz Ratajczak, „Tematy jeszcze bardziej niebezpieczne”, Kociaty – New York, 2001.

[7] Dariusz Ratajczak, „Inkwizycja po polsku czyli sprawa dr Dariusza Ratajczaka”, Poznań 2003

[8] Postawa ks. Andrzeja Sobaszka, kapłana katolickiego – jako wydawcy książek Darka Ratajczaka – ukazuje iż Kościół polski i jego kapłani, wzorem swoich poprzedników, mogą stanąć w obronie ludzi atakowanych przez międzynarodowe żydostwo.

[9] Jest to drugie wydanie tej książki po wydaniu Wyd. Krzyż i Miecz, Kociaty – New York, 2001.

[10] Książkę wprawdzie wydrukowało i sygnowało Wydawnictwo Dextra (Rzeszów – Rybnik, 2003), ale skład i łamanie wykonało „Wydawnictwo AS”. Wszystkie książki wydane przez ks. Andrzeja Sobaszka sygnowano na stronach redakcyjnych iż skład i łamanie wykonało Wydawnictwo AS. Oby więcej takich kapłanów miała katolicka Polska.

[11] Prosimy ks. Andrzeja o odprawianie Mszy św. w intencji zbawienia śp. Darka. Czekamy również na wspomnienie o śp. Darku jego pióra.

[12] Dariusz Ratajczak „Skandal roku – dr Dariusz Ratajczak i Tematy niebezpieczne”, Warszawa 1999.

[13] Konkretnie jaki był to okres, przez swą wrodzoną skromność – niestety nie chciał mi zdradzić.

[14] Ślad tych kontaktów, w postaci listów Darka do Bolka można odnaleźć w zespole archiwalnym Archiwum Organizacji i Redakcji Wolna Polska, w kolekcji Bolesława Czachora w Archiwum Emigracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Wolą Darka było zadedykować książkę którą właśnie trzymasz w ręku Czytelniku właśnie Bolkowi i niżej podpisanemu.

[15] „Gazeta wyborcza”, dodatek „Gazeta na święta”, 24-26 grudnia 2007 r.

[16] Chodzi o książkę „Tematy niebezpieczne”, Opole 1999.

[17] Publikujemy na następnych stronach list gen. Wacława Bakierowskiego do Darka z 4 października 2000 r.

[18] Darek chciał oprzeć swoją pracę na dokumentacji tegoż Rządu zgromadzonej w zbiorach Archiwum Organizacji i Redakcji Wolna Polska, oraz kolekcjach Juliusza Nowina Sokolnickiego i Wacława Bakierowskiego przekazanych do Archiwum Emigracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

[19] W swej Przedmowie Darek m.in. odnosi się do poziomu pracy naukowej prof. Krzysztofa Tarki z Uniwersytetu Opolskiego. W cytowanym powyżej artykule żydowskiej gazety dla Polaków prof. Tarka tak mówił o Darku: „Trudno wracać do środowiska z którego zostało się wykluczonym, choć nie chcę rozstrzygać, czy taki powrót jest w ogóle możliwy. Ale patrząc ze względów – nazwijmy to – technicznych, to siedem lat, które upłynęły, odkąd dr Ratajczak stąd odszedł, jest dużą wyrwą w naukowym życiorysie. Jego dorobek naukowy jest w tej chwili mizerny, z tego powodu nie mógłbym go przyjąć – oświadcza prof. Tarka. Przed siedmiu laty zajmował z Ratajczakiem jeden gabinet. – Nie utrzymuję z nim kontaktów, bo nie byliśmy przyjaciółmi ani kolegami. Choć jak go spotkam na ulicy, to nie udaję, że go nie widzę – zapewnia prof. Tarka”.

[20] Ze względu na śmierć Darka Wydawca postanowił zmienić okładkę książki, jednak jej pierwotną, planowaną wersję publikujemy w niniejszym Aneksie.

[21] Pierwsze wydanie tej pracy ukazało się w Poznaniu, w 1923 roku, nakładem Wielkopolskiej Księgarni Nakładowej Karola Rzepeckiego.

[22] List Dariusza Ratajczaka do Zbigniewa Rutkowskiego, Opole, 10 maja 2009 r.: „(…) Zabieram się za Niewiadomskiego. Być może jeszcze wyślę jego ‘Kartki więzienne’ wraz z moim wstępem przed przyjazdem do Ciebie”.

[23] Kartka pocztowa (z gen. Tadeuszem Rozwadowskim) Dariusza Ratajczaka do Zbigniewa Rutkowskiego, bez miejsca i daty: „Witaj! 2 zeszyciki ‘Wstępu’ – razem 20 stroniczek (pisałem tak wyraźnie jak to tylko możliwe) plus ‘Kartki z więzienia’. Serdeczności. Darek”.

[24] Zdaje się iż po dziś dzień jego precyzyjna, czy nawet przybliżona data śmierci nie została przez Prokuraturę ustalona.

[25] Najbardziej jednak zaskakującym fragmentem artykułu w „Rzeczypospolitej” są dla mnie pytania autorki – Agnieszki Rybak: „Dlaczego nie wyjechał? Nie zaczął życia w innym mieście – na przykład we Wrocławiu? (…) Dlaczego nie pisał pod pseudonimem?”. Odpowiem elementarnymi pytaniami: Dlaczego Darek miał wyjeżdżać ze swego rodzinnego miasta, lub ze swego kraju? Dlaczego miał ukrywać swe nazwisko i pisać pod pseudonimem?

[26] Zatrucie alkoholowe przyczyną śmierci dra Ratajczaka, „Gazeta wyborcza”, Opole, 5 lipca 2010 r.: „Sekcja zwłok wykazała jednak, iż przyczyną śmierci mężczyzny było śmiertelne zatrucie alkoholem. Na tej podstawie została podjęta decyzja o umorzeniu dalszego śledztwa w tej sprawie – mówi Marzena Stojek, zastępczyni prokuratora rejonowego w Opolu”.

[27] Dr Dariusz Ratajczak zamordowany, „Tylko Polska”, 1-7 lipca 2010 r. Redaktor naczelny tygodnika Leszek Bubel w swym piśmie do Prokuratury Generalnej z 21 czerwca 2010 r. m. in. napisał: „(…) wnoszę o wszczęcie postępowania przygotowawczego (…), ustalenie sprawców i skierowanie do Sądu aktu oskarżenia”.

[28] Właściwszym słowem byłoby: „demonokracji”.

[29] ADL zatrudnia w samym Nowym Jorku ponad 200 pracowników. Zaplecze strukturalne ADL w USA stanowi 29 biur stanowych i 3 biura zagraniczne. Budżet roczny organizacji wynosi ok. 50 mln dolarów.

[30] Znamiennym jest iż w imieniu śp. Prezydent RP Lecha Kaczyńskiego wyrazy radości z okazji „odrodzenia się” tej organizacji w Polsce przekazała Ewa Juńczyk-Ziomecka. Śp. Prezydent RP napisał m. in. „Blisko 70 lat temu w 1938 r. dekret prezydenta Rzeczpospolitej zakazał działalności B’nai B’rith w wyniku absurdalnego strachu, niezrozumienia i wprowadzenia w błąd, oraz zarządził nielegalność działalności w Polsce sekcji B’nai B’rith. (…) Polska jest wdzięczna dla akcji podejmowanych przez Anti-Defamation League ustanowionej przez B’nai B’rith”.

Za: Patriotyczny Ruch Polski - PRP (24.08.2011)

W Czechach tajne archiwa już nie straszą Analiza teczek od lat 40. i 50. do 80. jest przygnębiająca. Jak to możliwe, że tylu ludzi było zaangażowanych po stronie tajnych służb. Z dr. Pavlem Záckiem, pierwszym dyrektorem czeskiego Instytutu Studiów nad Reżimami Totalitarnymi, rozmawia Piotr Falkowski Czesi problem obecności tajnych współpracowników bezpieki w życiu publicznym chyba mają już za sobą. - Republika Czeska, jeszcze w ramach Czechosłowacji, była pierwszym państwem, które postanowiło zmierzyć się z tym problemem. Cała sieć agentury sowieckiego typu przenikała społeczeństwo. Jako pierwsze państwo postkomunistyczne rozwiązaliśmy ten problem na poziomie ustawy lustracyjnej w 1991 roku. W ten sposób chcieliśmy chronić naszą władzę, wysokich urzędników, rząd, nasze służby specjalne, istotne stanowiska w czeskiej armii przed agentami i komunistyczną nomenklaturą. Przy czym to nie było prawo dla całego narodu, ale tylko dla sfery władzy. Od 2008 r. istnieje nasz Instytut, który udostępnia dane wszystkich pracowników czechosłowackiej bezpieki (StB) i jej agentów na stronie internetowej. To zakończyło dyskusję, czy i jak należy udostępniać zasoby tajnych służb. Zdecydowaliśmy się ujawnić wszystko. Na tej stronie internetowej jest lista niemal wszystkich funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych, ale także – tu odróżniamy się od innych krajów – wywiadu zagranicznego, w tym rezydentów w innych państwach. Jest też lista agentów tych służb. Zakończyliśmy tworzenie naszego serwisu w listopadzie 2009 r., w 20. rocznicę obalenia komunizmu w Czechosłowacji. Nastąpiła dyskusja w mediach trwająca kilka tygodni. Byli funkcjonariusze tajnej policji oburzali się. Ale jestem pewien, że to, co zrobiliśmy, było potrzebne. Demokratyczna część naszego społeczeństwa czekała na to od lat 90. XX wieku. Ja sam w 1989 r. byłem studentem, wówczas zetknąłem się z tymi materiałami. Potem, gdy zostałem dyrektorem, czułem, że moją misją jest zakończenie tych sporów, pokazanie społeczeństwu, że otwarcie na prawdę nie jest nielegalne, jest potrzebne. Musimy wiedzieć, kto jest kim, kto kim był, abyśmy nie byli ludźmi jakby w cieniu, niemówiącymi o swojej przeszłości, totalitarnej przeszłości. Jesteśmy odpowiedzialni za otwarcie i udostępnienie ludziom, oczywiście zgodnie z prawem, informacji o tej sferze. Mam tu na myśli także nasze partnerskie instytucje, takie jak IPN.

Ale czeski Instytut nie tylko publikuje listy? - Nie, zajmujemy się udostępnianiem wszystkich materiałów z archiwów dawnych tajnych służb. W internecie opublikowane są tylko listy z imieniem i nazwiskiem, datą urodzenia i stanowiskiem. Jest możliwość uzyskania bezpośredniego dostępu do samych akt. Z tym że od kiedy są te listy, możliwe jest prowadzenie dyskusji, studiów nad całym archiwum. Analiza teczek od lat 40. i 50. do 80. jest przygnębiająca. Społeczeństwo zaczęło się zastanawiać, jak to możliwe, że tyle osób było zaangażowanych po stronie tajnych służb. Wielu ludzi, którzy byli znani jako przeciwnicy systemu, opozycjoniści, znajduje się na listach agentów. Więc udostępnienie informacji jest tak naprawdę pierwszym krokiem. Teraz przyszedł czas, żeby wyjaśnić, co znaczy bycie na tych listach.

Jak w Czechach rozwiązano problem tzw. danych wrażliwych w aktach komunistycznej bezpieki?

- W Czechach dyskusja na ten temat była podobna do tej w Polsce. Jeśli chodzi o samo udostępnienie list, to nasz urząd zajmujący się ochroną danych osobowych uznał, że bycie w przeszłości agentem albo funkcjonariuszem tajnej policji nie jest informacją podlegającą ochronie. Natomiast w aktach znajdują się czasem informacje o czyimś zdrowiu, życiu seksualnym, jakichś kompromitujących epizodach w życiu, wtedy przy udostępnianiu są one chronione. Chodzi tu przede wszystkim o fakty, które były używane do szantażu podczas werbowania agentów. U nas jednak znaczna część tych materiałów została zniszczona, zanim dotarła do naszych archiwów. Często ludzie są teraz zaskoczeni, bo nie znajdują dokumentów, których się spodziewali. Ale zasadniczo chronimy dane wrażliwe. Jeśli w aktach osobowych funkcjonariuszy są informacje o ich zdrowiu, to nie udostępniamy ich, chociaż wiadomo, że to nie byli dobrzy ludzie. Mamy procedury pozwalające podejmować decyzje w tej sprawie przez odpowiedzialnych za to archiwistów.

Czy akta komunistycznych służb specjalnych mogą zawierać informacje fałszywe, celowo wytworzone, żeby potem je przeciw komuś wykorzystać. - Znam tę argumentację. Pojawia się ona w Polsce, w Rumunii, w państwach bałtyckich. Ale zazwyczaj wypowiadają się na ten temat ludzie, którzy nigdy nie byli w naszych archiwach i nie pracowali z tego typu materiałami. Oczywiście jest w nich wiele kłamstwa, dezinformacji. Istniały całe wydziały zajmujące się dezinformacją kierowaną do społeczeństwa i za granicę. Można znaleźć wiele fałszywych, złych informacji o ludziach inwigilowanych. Ale to było wytworzone do specjalnego użytku i zawsze można wyjaśnić przyczynę, zamiar, jaki mieli twórcy tych kłamstw. Jeśli oni używali fałszu, to wiedzieli, że jest on wykorzystywany przeciwko ludziom. To był taki system wielkiego fałszu. Cele kampanii polegały na dezinformacji. Ale robili to inteligentni ludzie i nie oszukiwali samych siebie. Oczywiście należy liczyć się z błędami, pomyłkami. Również dzisiaj urzędy w wolnym państwie czasem popełniają błędy. Nie wierzę, żeby było dużo przypadków, w których funkcjonariusz napisał o kimś, że jest agentem, a on nie był. Tam funkcjonował ścisły system wewnętrznego bezpieczeństwa, kontroli. Tylko raz spotkałem przypadek, gdy oficer preparował notatki ze spotkań z agentem, do których w ogóle nie dochodziło. Ale to zupełny wyjątek. Jeden przypadek na setki. Archiwum zawiera materiał użyteczny do badań. Możemy być pewni, że powstał w szczególnej instytucji dla szczególnych celów, ale on nigdy nie miał być upubliczniony. Nie wierzę, żeby ktoś preparował fałszywe akta z myślą o przyszłości. Oni bronili siebie, swojego ustroju, nie myśleli, że upadnie i ktoś to będzie czytał.

Po tym całym procesie swoistego oczyszczenia czeskie społeczeństwo jest bardziej wolne, dojrzałe? - Mamy ustawę o wolności dostępu do informacji wzorowaną na amerykańskiej, w Polsce też jest podobna. Obywatel może żądać dostępu do informacji o działaniu publicznych instytucji. To jedno z demokratycznych praw, zupełnie naturalne w naszych zachodnich krajach. Byłoby nienormalne, gdybyśmy nie mogli mieć podobnego dostępu do tego, co dotyczy przeszłości. Więc dobrze, że to wszystko zostało otwarte, chociaż 20 lat po zmianie ustroju. Nasza praca jest ukierunkowana na przyszłość, nie na wspomnienia, sentymenty. Totalitaryzm zaznaczył się w całej Europie od Portugalii po Rosję i trzeba nauczyć się radzić z konsekwencjami tego epizodu. Otwarcie archiwów w tym pomaga. To na pewno lepsze niż trzymanie tego gdzieś dla użytku tylko tajnych służb. To dotyczy całego społeczeństwa i powinno być dostępne dla całego społeczeństwa. Zawartość jest zasmucająca. Ale chyba dojrzeliśmy do tego, żeby starać się zrozumieć, co się wtedy działo. Dziękuję za rozmowę.

Dr Pavel Zácek urodził się w Pradze w 1969 roku. Na Uniwersytecie Karola studiował historię, politologię i nauki społeczne. Był zaangażowany w demokratyczną opozycję w środowiskach akademickich. Od 1993 r. pracował w instytucjach zajmujących się przechowywaniem i udostępnianiem akt czechosłowackiej bezpieki dla celów lustracyjnych (StB), w latach 2001-2003 był członkiem czeskiej Rady Telewizji, zaś w latach 2008-2010 tworzył Instytut Studiów nad Reżimami Totalitarnymi i kierował nim, obecnie kieruje Radą Instytutu.

Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 25 sierpnia 2011, Nr 197 (4128) (" Tajne archiwa już nie straszą")

Kij w szprychy wyborcze PO Zachowanie Beaty Sawickiej – „nachalne i bezczelne”, Janusz Kaczmarek, Ryszard Krauze – „potencjalnie podejrzani”, funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego – profesjonalni i działający zgodnie z prawem. To wszystko znalazło się w raporcie autorstwa Andrzeja Czumy z prac komisji badającej rzekome naciski za rządów PiS. Nic więc dziwnego, że raport – chociaż na razie jest jedynie projektem końcowego dokumentu – wywołał wściekłość Donalda Tuska, posłów PO i prorządowych mediów. Scenariusz był już prawie gotowy. Najpierw Ryszard Kalisz miał ogłosić raport komisji śledczej badającej okoliczności samobójczej śmierci Barbary Blidy i złożyć wnioski o postawienie przed Trybunałem Stanu Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. Kolejnym etapem miał być raport komisji śledczej badającej rzekome naciski za rządów PiS. Później miało być już „normalnie” – straszenie PiS-em w kampanii wyborczej i ostrzeganie przed głosowaniem na polityków partii Jarosława Kaczyńskiego. „Politycy zapowiadają, że możliwe są kolejne wnioski o Trybunał Stanu dla polityków PiS. – Nie chciałbym mówić przed prezentacją o pociągnięciu kogokolwiek przed Trybunał Stanu, jednak wnioski powinny być dość poważne. Natrafiliśmy na wiele bardzo poważnych uchybień – powiedział Krzysztof Brejza (PO)” – podgrzewała atmosferę Polska Agencja Prasowa tuż przed ogłoszeniem wersji raportu Andrzeja Czumy. Nieoczekiwany cios, a właściwie nokaut przyszedł z najmniej spodziewanej strony – w raporcie zarzuty wobec członków rządu PiS, prokuratorów i funkcjonariuszy służb specjalnych w latach 2005–2007 nie znalazły potwierdzenia. Po ogłoszeniu założeń wersji raportu przewodniczącego komisji naciskowej w Platformie Obywatelskiej i prorządowych mediach zapanowała konsternacja. Próby zdyskredytowania raportu nie przyniosły rezultatu – informacja, że dokument przygotował Andrzejowi Czumie „człowiek związany z PiS-em”, nie zrobiła żadnego wrażenia. Andrzej Czuma przez dłuższy czas trwał przy swoim stanowisku, jednak nieoczekiwanie w ostatnim możliwym terminie wniósł autopoprawki, zapewniając, że „nikt na niego nie naciskał w sprawie poprawek”. – Nie wiem, jaki będzie ostateczny kształt raportu, ale jestem przekonana, że politycy PO będą chcieli go drastycznie zmienić tak, by uderzyć w PiS. Będą chcieli doprowadzić do zmiany jego treści i dostosować go do kampanii wyborczej Platformy – mówi w rozmowie z „Gazetą Polską” Marzena Wróbel (PiS).

Nacisków nie było Liczący w sumie 92 strony raport skutecznie rozprawia się z zarzutami stawianymi od czterech lat pod adresem członków rządu Jarosława Kaczyńskiego, funkcjonariuszy CBA, ABW i prokuratorów. W pył zostały rozniesione sugestie obecnego rzecznika rządu Pawła Grasia, jakie formułował w 2007 r., będąc członkiem sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Jako jeden z pierwszych posłów PO zasugerował, że sprawą afery gruntowej i zatrzymaniem Janusza Kaczmarka powinna zająć się komisja śledcza, „bo tylko ona ma prawo do odtajnienia dokumentów, które potwierdziłyby wersję Kaczmarka, a sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych nie ma takich uprawnień”. Mówił, że z zeznań Kaczmarka przed speckomisją wynika, iż Ziobro posługiwał się ABW i prokuraturą w sposób „przywodzący na myśl działania Stasi albo Securitate Ceausescu”. Sympatyzujące z PO media rozpętały totalną antypisowską histerię, która trwała przez kolejne lata. Mimo prorządowej postawy większości mediów zarzuty „zbrodni PiS-u” nie znajdowały potwierdzenia i wycofywano je jeden po drugim, dopełnieniem jest projekt raportu Andrzeja Czumy. Komisja badała najgłośniejsze zarzuty, które padały pod adresem CBA – m.in. zatrzymanie ministra sportu za rządów PiS Tomasza Lipca, aferę gruntową, sprawę Beaty Sawickiej, rzekomą inwigilację dziennikarzy. „(...) Postępowanie przed Komisją nie dostarczyło podstaw do stwierdzenia, aby w okresie od 31 października 2005 r. do 16 listopada 2007 r. istniał mechanizm, który umożliwiałby funkcjonariuszom publicznym zajmującym kierownicze stanowiska państwowe nielegalne wywieranie wpływu na prokuratorów, funkcjonariuszy Policji i służb specjalnych w celu wymuszania przez nich przekroczenia uprawnień w związku z postępowaniami karnymi przeciwko lub z udziałem członków Rady Ministrów, posłów na Sejm RP oraz dziennikarzy. (…) Komisja stwierdza, że działania byłych prezesów Rady Ministrów – Kazimierza Marcinkiewicza oraz Jarosława Kaczyńskiego, wszystkich byłych Komendantów Głównych Policji pełniących obowiązki w okresie będącym przedmiotem badania Komisji oraz byłego Szefa ABW Witolda Marczuka nie nasuwają – w badanym przez Komisję zakresie – zastrzeżeń. Brak jest też podstaw do tego, aby zarzucić naruszenie prawa byłemu Ministrowi Sprawiedliwości – Prokuratorowi Generalnemu Zbigniewowi Ziobrze. (...) Komisja nie znalazła podstaw do formułowania wniosków o pociągnięcie do odpowiedzialności konstytucyjnej wymienionych osób. Były Szef CBA – Mariusz Kamiński – nie podejmował działań, które można by ocenić, jako wymuszanie przekroczenia uprawnień wobec podległych funkcjonariuszy. Komisja nie dopatrzyła się także znamion czynu zabronionego w czynnościach podejmowanych przez byłego Szefa ABW” – czytamy w raporcie przewodniczącego komisji śledczej Andrzeja Czumy.

„Potencjalni podejrzani” Jednym z najważniejszych dokumentów, do jakich dotarła „Gazeta Polska” i na którym m.in. oparł się raport Andrzeja Czumy w rozdziale dotyczącym afery gruntowej, są akta sprawy sądowej dotyczące byłego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka, który został przez prokuraturę, a później sąd uznany za „potencjalnie podejrzanego” w aferze gruntowej. W listopadzie 2009 r. warszawska Prokuratura Okręgowa umorzyła śledztwo przeciwko byłemu szefowi MSWiA Januszowi Kaczmarkowi, byłemu komendantowi głównemu policji Konradowi Kornatowskiemu oraz biznesmenowi Ryszardowi Krauzemu. Wszyscy mieli postawione zarzuty składania fałszywych zeznań w śledztwie dotyczącym afery gruntowej. Prokuratura uznała, że jako „potencjalni podejrzani” mogli kłamać, mówiąc o spotkaniu w hotelu Marriott. Na tę decyzję złożył zażalenie Janusz Kaczmarek, którego przed sądem reprezentował mec. Wojciech Brochwicz. Kaczmarek chciał zmiany stanowiska prokuratury, jednak Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa 2 lutego 2010 r. uznał, że decyzja prokuratury była słuszna, a zażalenie nie zasługuje na uwzględnienie. W raporcie Andrzeja Czumy dokładnie jest zbadane działanie służb i prokuratury w wątkach dotyczących Janusza Kaczmarka.

„Komisja uznała, że brak jest podstaw do stwierdzenia, że na prokuratorów prowadzących i nadzorujących omawiane postępowania karne wywierano nielegalny wpływ, zwłaszcza w celu ukierunkowania tych postępowań przeciwko Januszowi Kaczmarkowi” – stwierdził przewodniczący komisji. Komentujący raport Czumy, posłowie PO niemal od razu zapowiedzieli swój własny, ostrzejszy raport. „I to się nazywa sprawność. Nie mają znaczenia długie miesiące pracy, dokumenty, przesłuchania. Efekt miał być inny i zapewne posłowie PO postarają się, że będzie” – ten komentarz napisany przez jednego z internautów najlepiej oddaje stan demokracji w państwie Platformy Obywatelskiej.

Dorota Kania

Minister Skarbu przestraszył się wyprzedaży majątku Może się szybko okazać, że już niedługo będziemy mieli kapitał rosyjski nie tylko w naszym sektorze paliwowym, ale także w sektorze bankowym.

1. Przez ponad 3,5 roku rządów Tuska dokonywano wręcz masowej wyprzedaży narodowego majątku i do tej pory przychody z tego tytułu sięgnęły już kwoty 50 mld zł. Do tej pory żaden rząd nawet nie zbliżył się do tej wartości, choć ten kierowany przez Jerzego Buzka „poczynał sobie na tym polu bardzo dzielnie”. Znawcy tej problematyki policzyli, że biorąc pod uwagę czas pracy ministerstwa skarbu i tą ilość spółek przeznaczonych do sprzedaży, minister skarbu, aby zdążyć, musiałby podpisywać, co 8 godzin jedną umowę prywatyzacyjną, a to są przecież setki sztuk dokumentów. Dlatego to właśnie rząd Tuska zdecydował między innymi o nie przeprowadzaniu tzw. analiz przedprywatyzacyjnych, co wcześniej było obowiązkową procedurą w procesie prywatyzacji.

2.Można powiedzieć, że rząd Tuska „wyprzedaje na wyścigi” i często wręcz tylko po to aby zapewnić na parę kolejnych tygodni płynność budżetu państwa. Żeby nie być gołosłownym tylko 2 przykłady takiej wyprzedaży. W tamtym roku ni z tego ni z owego zdecydowano o sprzedaży 10% akcji naszego potentata miedziowego KGHM. Piszę potentata, bo to 6 na świecie producent miedzi, o czym pewnie wiedza wszyscy, ale i 2 na świecie producent srebra, o czym już wiedzą nieliczni. Za te akcje Skarb Państwa otrzymał 2 mld zł. Rok później za te akcje można by otrzymać blisko 3,7 mld zł, a więc co najmniej1,7 mld zł „poszło się szczypać” ,a to jest kwota za którą można wybudować przynajmniej kilkadziesiąt kilometrów autostrady. W tym roku z kolei w ten sam sposób sprzedano 10% akcji PZU za 3 mld zł, a gdyby resort skarbu poczekał z tym jeszcze kilka tygodni to budżet państwa otrzymałby 220 mln zł dywidendy z tych akcji za 2010 rok. Nabywca niedługo, otrzyma premię za ten zakup, przejmując tę kwotę dywidendy.

3. W lipcu tego roku ministerstwo skarbu poinformowało, że przystępuje sprzedaży przynajmniej 15% akcji PKO BP S.A. To lider na rynku bankowości i jedno z ostatnich naszych sreber rodowych, którego kapitalizacja przed ostatnimi gwałtownymi spadkami na giełdzie, wynosiła ponad 50 mld zł. To ostatni duży bank, będący w rękach skarbu państwa, który przetrwał wcześniejsze szaleństwa prywatyzacyjne w sektorze bankowym, ale rząd Tuska zdecydował rozpocząć jego prywatyzację. Skarb Państwa ma w tym banku 41% akcji bezpośrednio i kolejne 10,25% poprzez Bank Gospodarstwa Krajowego, którego jest 100% właścicielem. Zdecydowano, że do sprzedaży przeznaczone zostaną akcje będące w posiadaniu BGK i 5% z zasobów skarbu państwa. Kiedy wszystko było już przygotowane a sama transakcja miała nastąpić na przełomie III i IV kwartału tego roku, czyli tuż przed wyborami, resort skarbu ogłosił wczoraj, że czasowo zawiesza ofertę publiczna sprzedaży akcji PKO BP.

4. Być może zaważyły zawirowania na rynkach finansowych, które spowodowały spadek wartości akcji w tym w szczególności akcji banków i przewidywania, że na jesieni pod tym względem nie będzie lepiej. Być może jednak rządzący przestraszyli się tego, że po ewentualnie przegranych wyborach takie wyprzedaże sreber rodowych znajdą się pod szczególną kontrolą tych, którzy stworzą nowy rząd. A w takim przypadku trudno będzie uzasadnić, dlaczego skarb państwa kawałek po kawałku oddaje swoje wpływy w ostatnim dużym polskim banku. Wydaje się, że 40 mln kraj w środku Europy powinien zachować pakiet większościowy w największym banku, żeby móc za jego pośrednictwem mieć wpływ na zachowania rynkowe pozostałych banków, które w całości znajdują się już w rękach kapitału zagranicznego. A jak mogą zachowywać się zagraniczni właściciele banków, widać po Banku Millenium i Kredyt Banku. Mimo ich znakomitych wyników finansowych, ze względu na problemy odpowiednio w Portugalii i Belgii ich zagraniczni właściciele w trybie nagłym zdecydowali się ich pozbyć, a zainteresowany zakupem jest rosyjski Sbierbank. Może się, więc szybko okazać, że już niedługo będziemy mieli kapitał rosyjski nie tylko w naszym sektorze paliwowym, ale także w sektorze bankowym. Wszystko, więc jedno z jakiego powodu ale jednak dobrze się stało, że prywatyzacja banku PKO BP S.A. została zawieszona. blog Zbigniewa Kuźmiuka

Szukasz pieniędzy na muzeum? Znalazłeś! Wywieś na frontonie neon „MAK Donald”, a Tusk da pieniądze. Taką reklamą może posługiwać się działająca od wielu lat „spółdzielnia” Janusza Onyszkiewicza, niegdysiejszego rzecznika Solidarności, znanego z wynajęcia się „okrągłemu stołowi” do ukrywania prawdy o „zlaniu się” Mazowieckiego i Michnika z Jaruzelskim i Kiszczakiem. Za determinację w wystawianiu miedzianego czoła nagrodzony, razem z Bronisławem Komorowskim, etatem wiceministra u oskarżonego o zbrodnie komunistyczne członka WRON Siwickiego.

Czas pokazał, że spotkanie „ojca prawnuków marszałka” z jednym z najwierniejszych sług sowietyzmu obrodziło w korzyści dla wszystkich zainteresowanych. Onyszkiewicz uzyskał stałe miejsce w establishmencie III RP (obecnie na synekurze „radcy” w MON) , a Siwicki razem z całą hordą zdrajców i złodziei bezpiecznie korzystał z partnerstwa w Układzie, którego najnowszym objawem było zaproszenie Jaruzelskiego do Belwederu. Onyszkiewicz jest typem już dawno temu zanalizowanym i opisanym przez Gombrowicza w „Transatlantyku” z jednej strony, a z drugiej przez Dostojewskiego w postaciach „Polaczków”. To tak absolutna nicość, tak kompletna pustka i jałowość, że w procesie ucierania się ludzi sowietyzmu ze sprzedawczykami z Solidarności okazał się niezbędny, jako doskonały, bezwonny i bezbarwny, bezsmakowy i beztreściowy smar, potrafiący płynnie zapośredniczyć najbardziej, wydawałoby się, sprzeczne tendencje i interesy. „Ojciec prawnuków” zwycięzcy z 1920 r. chcący być jednocześnie sługą sług morderców żołnierzy Marszałka, to najwłaściwszy człowiek do zorganizowania „gwoździa” kampanii wyborczej Donalda Tuska. Gdzie miała się ona rozpocząć? Po rozwaleniu polityki wschodniej prezydenta Lecha Kaczyńskiego, będącej nowoczesną wersją planu bezpieczeństwa Polski nakreślonego przez Józefa Piłsudskiego, po sprzymierzeniu się z Putinem przeciw żołnierzo Marszałka - ofiarom Katynia, po katastrofie smoleńskiej i poddaniu śledztwa pod dyspozycje KGB, po wprowadzeniu Polski w ściek odrażającego melanżu wiochowatej endeckości z internacjonalistycznym sowietyzmem, Tusk musiał postawić stopę w Sulejówku. W 1920 r. bolszewiccy komisarze zaszli tylko do plebanii w Wyszkowie. W 1945 r. bolszewicki komisarz już z Sulejówka rozsyłał po podbitym kraju ukazy - zabić, zniszczyć, wyplenić, zsowietyzować! Gdy Jaroszewicz - poprzednik Siwickiego, poprzenika Onyszkiewicza - obrabował już Sulejówek całkowicie, zaczęto obracać go w ruinę. Ale nagle karta się odwraca. Superekspres 13 sierpnia pisze: „Muzeum Piłsudskiego JEST ZAGROŻONE! Potomkowie twórcy Legionów marzą, aby przekształcić Milusin w muzeum Piłsudskiego. Niestety, bez pomocy rządu to marzenie nie jest w stanie się ziścić.” I już po trzech dniach premier Tusk manewrem znad Motławy rozbija manewr znad Wieprza i ogłasza „Rząd będzie wspierał budowę muzeum. Nasza duma narodowa bezwzględnie tego potrzebuje". Tak, właśnie Sulejówek, miejsce gdzie skonał Nieprzekupny, nową kampanię kłamstw rozpoczyna łatwa panienka wynajęta przed laty z kaszubskiego okienka przez doświadczone w sponsoringu firmy Kubiaka i Czempińskiego. Były lider frakcji „złodziei” z Unii Wolności właśnie znad trumny Bezinteresownego wyprowadza nowe natarcie Układu na publiczną „kasę”. To bardzo w stylu przepastnych wyżyn matolstwa Onyszkiewicza i obozu właścicieli III RP, – dlaczego twierdzić, że Tusk nie ma z Marszałkiem nic wspólnego, a zdecydowanie wręcz przeciwnie? Przecież Tusk też, jak Piłsudski, obalił rząd? Jaki? Ano tego, który chciał odsunąć od władzy ruskich agentów - Olszewskiego! Człowiekowi, który używał imienia Naczelnika do buszowania po rynsztokach Centrolewicy, rzeczywiście taka analogia może się spodobać, ale trzeba ją nazwać epitetem ze sfery określającej jego polityczne horyzonty: to jest kabaretowe "kurwiozum". W stanie wojennym po telewizji Urbana szlajała się straszna wdowa po generale Sosnkowskim, która tak bardzo chciała upokorzyć polskość, że zabierała ze sobą również niemówiącego po polsku syna. Było to bolesne przeżycie dla każdego, kto miał choćby cień sympatii dla Marszałka, a choćby tylko dla legendy o walce Polaków o wolność. Teraz może nie jest tak źle, już wszyscy wszystko wiemy - kariera, pieniądze, interesy licznej rodziny, cynizm osłaniany faktycznymi potrzebami Muzeum, tak często spotykana mierność rodziny geniusza. A jednak wstyd, bo chodzi przecież o pamięć człowieka, który ostrzegał: "Strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc tylko Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym". Na szczęście nie jest tak, że Piłsudski został zmumifikowany przez leninowców w muzeum. Naczelnik pozostawał żywy w woli św.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i pozostaje żywy w patriotyzmie młodzieży, która czci pamięć I Kadrowej i Powstania Warszawskiego, a przybłędom powtarza: „Wam kury sz…. prowadzać!” Krzysztof Wyszkowski

Emerytura, ale jaka? Apetyt rośnie w miarę jedzenia – a złodzieje i bandyci rozzuchwalają się, gdy nikt ich za rękę nie złapie... Pół roku temu „Banda Czworga” obrabowała emerytów „ubezpieczonych” w rozmaitych OFE z ćwierci pieniędzy. Ponieważ większość ludzi ubezpieczonych jest w ZUS, a nie w OFE – to w d***kracji zostało to przyjęte pozytywnie (!!). Tym bardziej, że ZUS te pieniądze potrzebne były JUŻ – a w OFE zabraknie ich dopiero za parę lat. Kto w d***kracji myśli o tym, co będzie za parę lat? Ludzie powtarzają za dobrym wojakiem Szwejkiem, że: „Jakoś to będzie, – bo nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było” - i liczą, że Dobra Państwo JAKOŚ to załatwi. Opiekujące się OFE firmy, czyli PTE, podniosły wrzask, – ale „Dobre Państwo” wytłumaczyło, że one wrzeszczą nie, dlatego, że jutro stracą emeryci, lecz dlatego, że dziś spadną zyski PTE. I, proszę sobie wyobrazić, ludzie przełknęli to tłumaczenie! Bardzo dobrze – powiedzieli. A „Dobre Państwo” przełknęło zdobycz – i parę dni temu znów obrabowało przyszłych emerytów. Tym razem na cztery miliardy. Publicznie wyraziłem zdziwienie, że opłacało im się podrywać zaufanie publiczne dla tak małego łupu; już musi być z Nimi BARDZO źle. I znów przeszło. Bo przecież z Funduszu Rezerwy Demograficznej mieliśmy korzystać dopiero za parę lat. No, to jasne, że Oni mogą emerytom te pieniądze zabrać – i dołożyć obecnym emerytom, bo ZUS bankrutuje. Ten numer przeszedł. Więc „Banda Czworga” - a raczej: przedstawicielka wiejskich oddziałów „Bandy Czworga”, czyli JE Jolanta Fedakowa z PSL, poszła za ciosem. Rzuciła projekt by zabrać OFE wszystkie pieniądze – a jest tego podobno już 200 miliardów. Zdaniem p. Ministerki te pieniądze będą bezpieczniejsze w ZUS!!!! Istnieje poważna obawa, że ludzie i to przełkną. No, bo rzeczywiście: rozmaite prywatne firmy bankrutują – a ZUS jeszcze nigdy nie zbankrutował... Dokładnie tak samo postępował kilkanaście lat temu rząd Republiki Argentyny i w wyniku tego ichni „ZUS” zbankrutował, a emeryci otrzymują 1/3 obiecanych emerytur (przez kilka miesięcy w ogóle nie płacono im nic!!). Eeeee, kto w to wierzy, Argentyna daleko... Nie, proszę Państwa: „Argentyna” coraz bliżej! A ja spędziłem dziś noc w domu szczęśliwych emerytów. Gospodyni – wesoła, tryskająca optymizmem, Pani na pewno nie mogłaby konkurować z Einsteinem. By być ścisłym: Jej stan wiedzy wzbudziłby grozę u edukacjonistów. Podejrzewam, że wie, że była wojna światowa – nie jestem jednak pewien, że wie, kto ją wygrał. Co gorsze: ku zgrozie feministek beztrosko powiadała: „Kobiety nie powinny zajmować się polityką. To brudna robota – od tego mam męża”. Mąż milczał, – bo w Wielkopolsce mężczyźni nie gadają, tylko robią – a Ona paplała beztrosko:, „Bo my tu zawsze troszeczkę odkładaliśmy na kupkę – i inwestowaliśmy w emeryturę. Składki nie płaciliśmy, oczywiście, – bo po co IM płacić? Tośmy budowali – i to jest nasza emerytura”. Istotnie. Poza przyzwoitym domkiem wybudowali spory lokal warsztatowo-usługowy. Teraz go wynajmują – i to jest ich emerytura. Całkiem przyzwoita. Bo kto by liczył na emeryturę od państwa? A Pani paplała dalej: zamieniliśmy z mężem lokal na dwa razy mniejszy – ale do wykupienia. Ten facet – doktor czegoś tam – taki głupi; myślał, że nas oszukał. Myśmy go wykupili za 500 zł, potem sprzedali – no, i z tego kupiliśmy materiały na dom i na warsztat. A jemu właściciel tak podniósł czynsz, że się wyprowadził – i został z niczym. Ta kobieta, wedle polityków Lewicy, jest zupełnym zerem: nie zna się na polityce, w żadnym teleturnieju nie odpowiedziałaby na żadne prawie pytanie. Ale Ona WIE SWOJE. Ona wie, – że co własne, to własne. Ona wie, że Bóg opiekuje się tymi, którzy się troszczą o swoje. Ona wie, że dobrobyt pochodzi z pracy, a nie z dotacji z Unii Europejskiej. Ona nie tylko zna te zasady, – ale po prostu się do nich stosuje. I jak ten ZUS wreszcie pieprznie – to Ona nadal będzie u boku męża sadziła pomidory. JKM

Kradzież próbna! Kiedy tydzień temu tzw. Rząd okradł emerytów z kolejnych funduszów, zastanawiałem się: po co ONI to robią? Taki jawny rabunek – dla głupich 4 miliardów? Dziś już wiem, po co to było. By wybadać reakcję. Skoro obrabowanie Funduszu Rezerwy Demograficznej na 4 miliardy przeszło bez echa – to JE Jolanta Fedakowa (PSL) wystąpiła z propozycją, by obrabować OFE ze WSZYSTKICH pieniędzy. Jakichś 200 miliardów. Do tej pory sądziłem, że ONI potrzebują tych pieniędzy, by przekupić teraz wyborców – i dalej okradać Polskę przez cztery lata. Przyspieszone tempo rabunku nasuwa jednak zupełnie inne podejrzenie: ONI – widząc nadciągający kryzys ogólnoświatowy – chcą się nakraść na full. Jeszcze nakradną sporo na inwestycjach związanych z EURO 2012 (polskie stadiony i autostrady są dwa razy "droższe” od innych!!!) – i po 2012 spokojnie z ukradzionymi pieniędzmi uciekną na Borneo. Nam, Nowej Prawicy, zostawiając kraj zdemoralizowany dotacjami – i zadłużony na 4 biliony złotych. Będzie ciężko... JKM

Felieton dla ludzi normalnych Ponieważ trwa gorączkowa akcja zbierania podpisów pod listami kandydatów na naszych Umiłowanych Przywódców... a przede wszystkim w końcowa fazę wchodzą zmagania o znalezienie się na listach i zajęcie na nich odpowiedniego miejsca - my, dla których to wszystko się odbywa, mamy chwilkę czasu na zastanowienie się, czego właściwie powinniśmy chcieć. Potem na taką refleksję nie będzie już ani chwili, bo pochłoną nas debaty o różnicy między przodkiem a tyłkiem oraz o różnicy łajdactwa, jakim będą oddawali się nasi Najbardziej Umiłowani Przywódcy, zaś telewizja będzie transmitowała je z szybkością światła do najdalszych zakątków kraju, aby nawet jedno słowo nie zostało z tych bezcennych uwag uronione. Weźmy, dajmy na to, taką debatę na temat polityki zagranicznej, jaka szykuje się między ministrem Sikorskim, a byłą panią minister Anną Fotygą. Niejedno, a właściwie wszystko od samego początku nas tam zaskoczy, bo dyskutująca para będzie rozmawiała tak, jakby rzeczywiście prowadziła jakąś politykę zagraniczną. Tymczasem wiadomo przecież, że w imieniu naszego nieszczęśliwego kraju politykę zagraniczną formalnie prowadzi podobna do konia Angielka, to znaczy - pani baronessa Ashton, zaś tak naprawdę – Nasza Złota Pani Aniela do spółki z zimnym czekistą Putinem, a obecnie – również z premierem Beniaminem Netanjahu, który nawet nie fatyguje się do Warszawy, tylko pewnie pocztą elektroniczną przekazuje ministru Sikorskiemu instrukcje, co robić i co mówić. Wreszcie, gdyby nawet tak nie było, to cóż takiego znowu zrobiła Platforma Obywatelska, czego nie zrobiłoby Prawo i Sprawiedliwość? Weźmy najważniejszy z punktu widzenia polityki państwa problem, a mianowicie niepodległość i suwerenność polityczna. Dokumentem determinującym obydwie te kwestie jest traktat lizboński, który – jak pamiętamy – został wynegocjowany przez pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego i panią minister Annę Fotygę, którzy podczas negocjacji nieustannie konsultowali się przez gorącą linię telefoniczną z prezesem Jarosławem Kaczyńskim - a następnie, 13 grudnia 2007 roku, podpisany w Lizbonie przez premiera Tuska i ministra Sikorskiego w obecności prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który też chciał go podpisać, ale nie pozwalały na to formalne względy konstytucyjne. O cóż, zatem mogą się spierać – trudno zgadnąć, chyba, że przedmiotem debaty stanie się niewyjaśniona dotąd kwestia, co właściwie powiedział pani minister Fotydze na korytarzu jakiś europejski ważniak, – bo podobno to właśnie były najważniejsze gwarancje naszej suwerenności państwowej. Pewnie, dlatego, że nikt nie może sobie tego przypomnieć, pan prezes Kaczyński doszedł niedawno do wniosku, iż traktat lizboński stwarza zagrożenie dla naszej suwerenności. Ano – lepiej późno, niż wcale, co, mówiąc między nami, potwierdza tylko trafność spostrzeżenia Stanisława Cata-Mackiewicza, że nieprzypadkowo tylko język polski wynalazł makabryczne określenie: „marzenia ściętej głowy”. Więc zanim pochłoną nas bez reszty te otchłanne kwestie, zastanówmy się w duchu głębokiego współczucia nad naszym nieszczęśliwym krajem i nad nami samymi. Weźmy choćby taką sprawę, – dlaczego właściwie w roku 1980 tak wielu ludzi wzięło udział w buncie przeciwko Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, skoro teraz najwyraźniej przeważająca większość gorzko tego żałuje? Takie w każdym razie można odnieść wrażenie podczas lektury internetowych forów, gdzie aż roi się od dyskutantów nieutulonych w żalu po bezpowrotnie utraconym raju w postaci Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Z perspektywy czasu coraz wyraźniej widać, że cały ten bunt był następstwem nieporozumienia, o którym już wtedy, z niesłychaną przenikliwością i odwagą cywilną pisał Stefan Kisielewski, że robotnicy wcale nie byli przeciwko socjalizmowi, tylko przeciwko władzy partii. Socjalizm tak – byle bez komuchów – tak można by w najkrótszych żołnierskich słowach streścić oczekiwania większości. Toteż sprytne komuchy wyszły naprzeciw tym oczekiwaniom i przy pomocy „lewicy laickiej” z dnia na dzień zniknęły, to znaczy - przemalowały się na socjaldemokratów tym skwapliwiej, że na socjalizm moskiewski już nikt, nawet sami Moskalikowie nie dawali pieniędzy, natomiast na socjalizm europejski – jak najbardziej. Zatem od 1989 roku cały naród pod przewodnictwem partii przystąpił do budowy nowej, europejskiej wersji ustroju socjalistycznego, maskując to z lekka propagandą wolnorynkową, na którą – jak się okazuje – dały się nabrać nawet najtęższe głowy. Teraz ich właściciele rozsiewają po internecie perły wiedzy, metodą opisaną przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego w wierszu poświęconym matronie krakowskiej: „Ty, co głupoty powagą najmądrzejszych wodzisz za łby!” Oczywiście socjalizm europejski różni się od moskiewskiego, – co widać chociażby na przykładzie niedoszłego wodza europejskich socjalistów, Dominika Strauss-Kahna, którego błyskotliwa kariera gwałtownie się załamała na skutek donosu nowojorskiej pokojówki. Wprawdzie pan Strauss-Kahn doszedł do majątku metodą fartuszkową, to znaczy – przez „bajecznie bogatą” żydowską żonę, ale tak czy owak – współcześni socjaliści są z reguły rentierami i pod względem przepychu raczej nawiązują do Heliogabala, pogardzając ascezą Cyncynata, którą zalecają tylko swoim wyznawcom. Ci wyznawcy najwyraźniej cierpią na swego rodzaju defekt psychiczny, który nie pozwala im zauważać prostych zależności. Przewidział to przed laty Janusz Szpotański, pisząc w „Towarzyszu Szmaciaku”, że „kto w szpony dostał się hipostaz, rzeczywistości już nie sprosta”. W rezultacie postępowanie wyznawców socjalizmu dokładnie odpowiada starożytnej definicji rażącego niedbalstwa: „nimia negligentia id est non intellegere quod omnes intellegunt”, – co się wykłada, że rażące niedbalstwo to jest nierozumienie tego, co wszyscy rozumieją. Wszyscy, to znaczy – ludzie normalni. Weźmy dla przykładu sektor ochrony zdrowia. Krytykowana powszechnie sytuacja w nim panująca jest następstwem wiekopomnej reformy charyzmatycznego premiera Buzka, której ideą przewodnią było, by pieniądze szły za pacjentem. No i podobno idą, – ale w takiej odległości, że kontakt, nie tylko wzrokowy, ale również każdy inny, między tymi pieniędzmi a pacjentem został zerwany. Budzi to oczywiście ogromne rozgoryczenie i żałość, czemu starają się wyjść naprzeciw nasi Umiłowani Przywódcy, inicjując debatę, jakby tu sytuację tę uzdrowić. Jedni proponują tedy przekształcenie szpitali w spółki prawa handlowego, podczas gdy inni – zdecydowanie się temu sprzeciwiają, nie bez słuszności uważając, że takie spółki zostałyby natychmiast rozkradzione przez zaplecze polityczne partii aktualnie piastującej w naszym nieszczęśliwym kraju zewnętrzne znamiona władzy, a następstwie, czego zaplecze polityczne partii pozostających w nieprzejednanej opozycji zostałoby, jak to się mówi, z fiutem w garści, – co mogłoby zagrozić politycznej stabilizacji. Wszystko to się trzyma kupy, ale charakterystyczne jest, co innego, – że zarówno obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i płomienni obrońcy interesu narodowego w opozycji, ani słówkiem nie pisną o zmianie sposobu finansowania sektora ochrony zdrowia, to znaczy – o likwidacji Narodowego Funduszu Zdrowia. Jak pamiętamy, został on utworzony w miejsce Kas Chorych, kiedy okazało się, że nie da się inaczej powyrzucać urzędników powsadzanych tam przez koalicję AWS-UW, tylko poprzez likwidację tych Kas i utworzenie pod inną nazwą podobnej instytucji, – ale już obsadzonej przez ludzi właściwych, to znaczy – należących do zaplecza politycznego koalicji SLD-PSL. Narodowy Fundusz to prawdziwa żyła złota dla zaplecza politycznego Umiłowanych Przywódców. Kierujący tą instytucją spełniają w naszym nieszczęśliwym kraju rolę zbliżoną do doktora Mengele na rampie w Oświęcimiu, gdzie decydował on, kto przeżyje, a kto nie. Na przykład – już od września lekarze nie zapisują pacjentów na zabiegi, bo NFZ nie da na nie pieniędzy wcześniej, aż dopiero po Nowym Roku. W ten oto sposób nasi Umiłowani Przywódcy pod pretekstem przychylania nam nieba, wyślizgali nas wszystkich z bogactwa, jakie wytwarzamy własną pracą. W tej sytuacji reforma sektora ochrony zdrowia powinna dokonać się w ten sposób, by pieniądze idące dotychczas w niewiadomej odległości „za pacjentem” – szły RAZEM z nim. Inaczej mówiąc – by nikt tych pieniędzy obywatelowi nie odbierał pod pretekstem, że będzie go kiedyś leczył. Mając w kieszeni pieniądze, to pacjent w porozumieniu z lekarzem decydowałby, jakie procedury medyczne mają zostać wobec niego zastosowane – a nie anonimowy doktor Mengele z Narodowego Funduszu Zdrowia, który nigdy nie zapomni o wypłaceniu w pierwszej kolejności pensji SOBIE. Kiedy w 1995 roku Centrum Adama Smitha badało rozmiar konfiskaty dochodu rodziny pracowników najemnych spoza rolnictwa okazało się, że rząd konfiskuje takiej rodzinie aż 83 proc. dochodu. Potem część skonfiskowanych pieniędzy jej oddaje w postaci tzw. socjalistycznej konsumpcji zbiorowej, tzn. – państwowych usług medycznych, edukacyjnych, czy socjalnych. Ale – jak zbadał w USA prof. Walter Williams, a co podaje Jakub Goldszmidt w książce „Pułapka” – zaledwie 28 proc. środków przeznaczonych dla „biednych” w ramach programów socjalnych uruchomionych w roku 1965 przez prez. Johnsona, rzeczywiście trafiło do biednych – a 72 procent zostało przechwycone przez aparaty biurokratyczne, które tymi programami administrowały i cały czas się rozrastały – podobnie jak u nas NFZ, czy inne instytucje przychylające nam nieba. Ponieważ nasza biurokracja nie jest lepsza od amerykańskiej, to prawdopodobnie marnotrawi ona na swoje potrzeby więcej środków, niż 72 procent. Pewna część tych środków przeznaczana jest na korumpowanie mediów, które utrzymują biednych, naiwnych ludzi w przekonaniu, że gdyby państwo nie zabierało im 83 procent dochodu, to wszyscy, co do jednego, poumieraliby pod płotami. Z powodu naiwności, a pewnie i tępoty, ludzie ci nie potrafią zrozumieć, że obecnie finansują z własnych pieniędzy nie tylko wszystkie dobrodziejstwa, jakimi państwo ich obdarza, ale również – rozrastającą się armię swoich dobrodziejów, którzy przecież byle, czego nie zjedzą. Że gdyby tych dobrodziejów nie było, to za te same dobrodziejstwa można by zapłacić znacznie taniej. Oto na przykład na jakąś usługę medyczną podatnik płaci 100 złotych. Z tych 100 złotych biurokracja przechwytuje 72 złote, podczas gdy bezpośredni wykonawcy tej usługi dostają 28 zł. Zatem, gdyby sprywatyzować sektor ochrony zdrowia, to znaczy - gdyby pieniądze szły Z PACJENTEM, a nie gdzieś w niewiadomej odległości ZA NIM, to nawet gdyby szpitale, lekarze i pielęgniarki, a więc bezpośredni wykonawcy usług medycznych kazali sobie płacić dwa razy więcej, to i tak byłoby to tylko 56 złotych, a nie 100! I dopiero na tym tle lepiej rozumiemy, dlaczego Umiłowani Przywódcy nawet się nie zająkną na temat zmiany finansowania sektora ochrony zdrowia, a z pianą na ustach będą się przekrzykiwać czy szpitale mają być spółkami prawa handlowego, czy też powinny zostać państwowe. Z ich punktu widzenia takie postępowanie jest całkowicie racjonalne, bo w przeciwnym razie trzeba by Umiłowanych Przywódców rekrutować z łapanki. Dlaczego jednak ci, którzy są przez nich w tak bezczelny sposób dymani i cwelowani, prędzej zginą, niż odstąpią od socjalizmu – tego doprawdy trudno pojąć, chyba, że zgodzimy się ze spostrzeżeniem, iż głupota ludzka jest nieskończona i można porównać ją tylko do cierpliwości Boskiej. SM

Na granicy „chorobliwego zdenerwowania” Adam Grzymała-Siedlecki wspomina, że gdy po śmierci papieża Leona XIII konklawe przez kilka tygodni nie mogło wybrać następcy, w Warszawie mecenas Leo Belmont zaczął okazywać znamiona „chorobliwego zdenerwowania”. Chwytał na ulicy znajomych za rękę i zamęczał ich pytaniem: „kiedyż wreszcie będziemy mieli Ojca Świętego?”. Pikanterii sprawie dodawała okoliczność, że mecenas Leo Belmont z pochodzenia był Żydem, a z przekonań - ateistą. Podobnie „Gazeta Wyborcza” zaczyna okazywać może nie chorobliwe, ale w każdym razie ogromne zainteresowanie nominacją biskupa ordynariusza lubelskiego, który objąłby Archidiecezję Lubelską po śmierci JE abpa Józefa Życińskiego. Nominacja ta spodziewana jest we wrześniu i nietrudno się domyślić, że środowisku skupionemu wokół „GW” zależy, by ordynariuszem lubelskim został „biskup-liberał” a nie jakiś zwolennik Radia Maryja. Tak w każdym razie stawia sprawę rzucona przez ścisłe kierownictwo „GW” na religijny odcinek frontu ideologicznego pani red. Katarzyna Wiśniewska. Po pierwsze - potwierdza to istnienie w Kościele dwóch partii p o l i t y c z n y c h - bo żadnych teologicznych różnic między biskupami nie ma - partii postępowej i konserwatywnej. Po drugie - środowisko „Gazety Wyborczej” wiąże swoje nadzieje z partią postępową - dlatego m.in. „GW” wyciszyła krytykę politycznego zaangażowania hierarchii kościelnej; krytykuje tylko zaangażowanie niesłuszne, tzn. - przedstawicieli nielubianej partii. Po trzecie - oczekiwanie, że nominacje nowych biskupów wzmocnią partię postępową w Episkopacie Polski wiąże się z nadziejami tego środowiska na pacyfikację, albo przynajmniej polityczną neutralizację Radia Maryja. Są one zgodne z celami, jakie postawiła sobie reaktywowana przez kilkoma laty loża B’nai B’rith: zadośćuczynienie żydowskim roszczeniom majątkowym wobec Polski i pacyfikacja toruńskiej rozgłośni. Ponieważ na początku bieżącego roku Izrael wespół z Agencją Żydowską uruchomił operację „odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej”, zaś rząd premiera Tuska podczas wiosennej wizyty ad limina w Izraelu prawdopodobnie jakieś zobowiązania w tej sprawie zaciągnął, sprawa pacyfikacji Radia Maryja nabiera szczególnej aktualności, by w ten sposób wyciszyć ewentualny głos sprzeciwu wobec zamierzonego rabunku Polski. Z tego punktu widzenia ważne jest również, żeby i Kościół zachował się przynajmniej neutralnie i stąd wrześniowe nominacje biskupie oczekiwane są przez środowisko „GW” z niepokojem, na granicy „chorobliwego zdenerwowania”. W końcu chodzi o 60, a może nawet 65 miliardów dolarów i polityczne następstwa posiadania przez środowisko żydowskie takiego bogactwa na terenie Polski. SM

Władcy świata bez granic, kto wziął 94 i pół miliona?18 kwietnia 2003 roku Polska podpisała kontrakt z firmą Lockheed Martin na dostawę 48 myśliwców F-16 za około 3,5 miliarda dolarów. Kontrakt obejmował fabrycznie nowe samoloty z serii produkcyjnej 52 (Block 52), 36 F-16C o numerach seryjnych 4040 do 4075 i 12 F-16D o numerach seryjnych 4076 do 4087, z dostawą w latach 2006-2009. Wkrótce po dostarczeniu do Polski w 2006 roku pierwszych F-16, rozeszła się dziwna wiadomość, że nowiutkie jak z igły myśliwce rozbiera się w Polsce na części, by je następnie z powrotem składać.Siły Powietrzne z godnością objaśniły, a media powtórzyły, że fabrycznie nowe myśliwce owszem, rozbiera się, w celu odprawy celnej, ponieważ import do krajow Unii Europejskiej broni produkcji krajow pozaunijnych jest obciążony unijnym clem, płatnym do Brukseli. Samoloty zatem rozbiera się, by sprawdzić, czy dostawa jest zgodna z fakturą, w celu określenia wysokości należnego cła, jakie należy odprowadzić, ale nie bój żaby, najlepsi polscy mechanicy złożą je z powrotem. [link] Istotnie, Unia ma takie cło na pozaunijne samoloty wojskowe, wynosi ono 2,7% ceny zakupu. Tyle, że to cło się się od polskich F-16 nie należało. Zresztą od żadnych samolotow wojskowych się nie należało. Od nikogo w Unii się nie należało. A nie należało się, ponieważ 21 stycznia 2003 roku Komisja Europejska zawiesiła bezterminowo, z mocą wsteczną od 1 stycznia 2003 roku, opłaty celne za niektóre rodzaje broni produkcji pozaunijnej. [link]

Jak się zajrzy do Dziennika Urzędowego UE, to się okazuje, że od 1 stycznia 2003 do dziś dnia zawieszone jest cło za całą kategorię sprzętu wojskowego objętego Rozdzialem 88, a w szczególności podrozdziałem 8802 międzynarodowej taryfy celnej (Harmonised System Tariff), czyli samoloty, części zamienne i osprzęt do nich. Council Regulation (EC) No 150/2003 of 21 January 2003 suspending import duties on certain weapons and military equipment [Official Journal L 25 of 30.01.2003]

Streszczenie: [link]

Pełny tekst: [link] Lista kodów HS dotyczących broni i sprzętu, na które zawieszono cło:

ANNEX I

LIST OF WEAPONS AND MILITARY EQUIPMENT ON WHICH IMPORT DUTIES ARE SUSPENDED

Jakby się, kto pytał, F-16 ma w międzynarodowej taryfie celnej kod 8802.30.00.10

8802.30.00 Airplanes and other aircraft, of an unladen weight exceeding 2,000 kg but not exceeding 15,000 kg: Military aircraft: 8802.30.00.10: Fighters.

czy to znaczy, że Polska zapłaciła 2,7% cła od 3,5 miliarda dolarów, czyli 94,5 miliona dolarów, pomimo tego, że żadne cło się ani w chwili podpisania kontraktu, ani w chwili dostawy zamówionego sprzętu nie należało? Komu w takim razie zapłaciła, jaką drogą i do jakiej kasy?

że Polska żadnego cła nie zapłaciła, ponieważ się nie należało, a nowiutkie samoloty bojowe rozbierała z powodu… no właśnie, z jakiego powodu?… zaś bajka o cle stanowiła przykrycie?

Stary Wiarus

Komisja wykonała (partyjny) plan Wydawało się, że dzięki uczciwości jednego człowieka tzw. „komisja naciskowa”, powołana, aby udowodnić policyjny charakter rządów PiS, zachowa się przyzwoicie. Jej przewodniczący, Andrzej Czuma doszedł do wniosku, że skoro nie ma na żadnych dowodów, to sejmowa komisja powinna wyciągnąć z tego faktu wnioski. Taka lekcja mogłaby mieć pozytywny wpływ na polską politykę. Ale Polska pod rządami PO to nie Ameryka z filmów Franka Capry. W naszych warunkach wzorcem jest przewodniczący innej komisji, Ryszard Kalisz, któremu nie przeszkadza brak dowodów, a wystarczy „atmosfera” tworzona podobno przez rząd Jarosława Kaczyńskiego. Ta atmosfera miała spowodować śmierć Barbary Blidy i dlatego „odpowiedzialni” za nią liderzy PiS powinni stanąć przed Trybunałem Stanu. Komisja Czumy tak jak komisja Kalisza nie została powołana po to, aby bawić się w roztrząsanie winy, tylko, aby znaleźć dla niej uzasadnienie. Jest to o tyle istotne, że pomimo odpolitycznienia po swojemu przez władze PO prokuratury i jej najlepszych chęci, nie potrafiła ona znaleźć żadnych dowodów na naruszanie norm prawnych przez PiS. Nic dziwnego, że nie tylko ugrupowanie Czumy było poruszone niewykonaniem partyjnego planu, ale z oburzenia zatrzęsły się opiniotwórcze ośrodki i media III RP. Sięgnięto do klasycznego rejestru insynuacji, koryfeusze żurnalistyki zastanawiali się: na ile postawą Czumy powodowała zawiść i chęć zemsty, a na ile poseł został skorumpowany przez PiS. Sytuacja stawała się trudna, bo jeśli nikt nie potwierdzi policyjnego charakteru państwa PiS, na którym zbudowana została polityczna poprawność ostatnich sześciu lat… No, ale żyjemy w III RP i partyjni towarzysze Czumy przy współudziale ugrupowań sojuszniczych zastąpili go, wykonując plan. Wprowadzili poprawkę, która stanowi nowy raport, „naciski” zastąpili „presją” i uznali, że walka z układem oznaczała walkę z wszystkimi, którym z PiS nie po drodze. Wprawdzie na podstawie tych samych świadectw Czuma udowodnił, że na tę tezę nie ma żadnych danych, to widać kierował się złą wolą. Przecież każdy wie… Wildstein

Krzywonos w Gdańsku – „Nie będę się tłumaczyć” Wracając 20 sierpnia z udanej akcji zbierania podpisów poparcia pod kandydaturą Andrzeja Gwiazdy, ubiegającego się o mandat senatora RP zauważyłem przed jednym z budynków przy ulicy Gdańskiej panią Henrykę Krzywonos otoczoną wianuszkiem ludzi i fotografów. Po krótkiej chwili wahania postanowiłem sprawdzić, w czym rzecz. Kilkadziesiąt metrów dalej znalazłem miejsce parkingowe i szybko ruszyłem w kierunku wspomnianego domu. Grupa z panią Krzywonos oddalała się niespiesznie. Przed wejściem do wnętrza budynku łopotał na wietrze baner z hasłem „Zrozumieć Sierpień”. Zapytałem młodej, sympatycznej dziewczyny, która obsługiwała ten punkt, o co chodzi. Otóż Europejskie Centrum Solidarności organizuje w trzy kolejne weekendy tego miesiąca tzw. program obywatelskich obchodów wydarzeń Sierpnia’80. Idea jest taka, aby „sławni ludzie Solidarności”, jak opisała te postaci moja rozmówczyni, opowiedzieli mieszkańcom o przeszłości, strajkach, ciężkich czasach itd. Do tego dochodzą takie imprezy towarzyszące, jak kino plenerowe, gry dzielnicowe, wystawy itd. Zapytałem, jacy sławni ludzie zaszczycą mieszkańców Nowego Portu, Brzeźna i Stogów – dzielnic Gdańska, w których będzie można „zrozumieć Sierpień’80”. „Właśnie przed chwilą była tu pani Henryka Krzywonos” – odparła dziewczyna. „A dlaczego ona jest sławna?” – zapytałem. „Gdyż jest wielkim człowiekem.” – usłyszałem po chwili. „To tak jak Słowacki” – pomyślałem. „W trakcie strajku w Stoczni Gdańskiej ona zatrzymała swój tramwaji w ten sposób zjednoczyła wszystkich ludzi w Gdańsku„. Ostro. „A nie słyszałaś o kontrowersjach wokół tej sprawy? Są opinie świadków z tamtych lat, że pani Krzywonos wyjechała z zajezdni Nowy Port, kiedy strajkowały już dwie inne zajezdnie. I albo do strajku zwyczajnie dołączyła albo utknęła na torach, bo został wyłączony prąd” – w skrócie opisałem powszechnie znaną sprawę. „A przyznam szczerze, że tego nie wiedziałam. Ale ja się tym nie interesuję. Mówię, co nam kazali mówić.” – odpowiadała dziewczyna. Ustaliliśmy, że prześlę jej na e-maila informacje, na których opierałem swoją argumentację. W pewnym momencie podeszło do nas małżeństwo w średnim wieku. Uczestniczyli w grze dzielnicowej, która polegała na odwiedzeniu wszystkich tego typu punktów informacyjnych rozsianych na obszarze dzielnicy i zebraniu pieczątek. Pieczątki otrzymywało się za udzielenie poprawnych odpowiedzi. Na punkcie, przy którym stałem padło pytanie, czy wiedzą, kto to jest Henryka Krzywonos. W imieniu pary odpowiedzi udzieliła małżonka: „Pracowała w Stoczni Gdańskiej, była suwnicową„. Zbaraniałem. „Była tramwajarką” – skorygowała szybko dziewczyna z obsługi. „Oj tak, rzeczywiście. Wiemy!” – szczebiotała kobieta. „Pamiętamy ją ze zjazdu Solidarności w zeszłym roku. Ładnie mówiła. I tak świetnie powiedziała temu Jarkowi” – porozumiewawcze uśmiechy wykwitły na twarzach całej trójki. „Jakie jeszcze sławne postacie goszczą na tym wydarzeniu?” – podjąłem rozmowę. „W zeszłym tygodniu był pan Jerzy Borowczak, a za tydzień będzie syn pana Wałęsy„. Elegancko, prawda? Pożegnałem się i ruszyłem tropem pani Krzywonos. Po kilku minutach kluczenia dogoniłem grupę około dziesięciu, może piętnastu osób, wśród których znajdował się Basil Kerski, kontrowersyjny szef ECS powołany na to stanowisko w 2011 roku. Warto przypomnieć, że przeciwko temu wyborowi protestował, oprócz posłów PiS, także Lech Wałęsa. Chwilę potem osiągnęliśmy cel naszej wędrówki – staliśmy przed „Projektornią” Gdańskiego Archipelagu Kultury. Brzmi dumnie, wygląda zwyczajnie. Weszliśmy do niewielkiej salki. W środku pani Krzywonos odpowiedziała na kilka pytań prowadzącej: „[...] nie była pani opozycjonistką, weszła w to pani spontanicznie i zatrzymała tramwaj. Jak to było? Jak ten impuls do pani dotarł?”, „Jest pani w tej chwili bardzo znanym symbolem Solidarności, [...] który starał się swoją rolę pomniejszać. Dlaczego tak się działo?”. Odpowiedzi pani Henryki można obejrzeć tutaj. Kiedy pojawiła się okazja pytań z publiczności zadałem dwa. Po pierwsze poprosiłem o wyjaśnienie niespójnych informacji na temat jej roli w zatrzymaniu komunikacji miejskiej w Gdańsku i zaproponowałem, aby skonfrontowała się z tymi, którzy zarzucają jej, że mówi nieprawdę. Po drugie zapytałem, kogo – Andrzeja Gwiazdę, czy Bogdana Borusewicza poprze w wyborach do Senatu. Pani Krzywonos szybko załatwiła sprawę kandydatów, mówiąc, że nie zagłosuje na żadnego, bo obydwaj są jej przyjaciółmi i każdy wybór byłby krzywdzący. Na moje pierwsze pytanie zareagowała bardzo emocjonalnie. Zaczęła od swojego ubiegłorocznego przemówienia na Zjeździe Solidarności, które uzasadniła tym, że obrażono zasłużonych ludzi, m.in. Tadeusza Mazowieckiego. „W żadnym państwie nie obraża się prezydenta, czy premiera. I to mnie uderzyło” – powiedziała. „Zależy, jakiego prezydenta i jakiego premiera” – aż ciśnie się na usta, prawda? Powoływała się na order otrzymany od śp. Lecha Kaczyńskiego, którego nazywała dniem, w przeciwieństwie do Jarosława, który według pani Krzywonos jest nocą. Według niej do zeszłego roku była przez wszystkich poklepywana po plecach, a teraz „znajdowane są na nią różne sprawy”. Stwierdziła, że nie ma zamiaru się tłumaczyć, bo jeśli ktoś uważa, że tramwaj stanął z powodu braku napięcia albo, że pani Krzywonos była łamistrajkiem, to „pomarzyć wolno, to jest dobra rzecz, marzenia nic nie kosztują”. W tym momencie zapytałem, czy nie zależy jej, żeby dotrzeć do esencjonalnej prawdy. Zasugerowała mi, że jeśli mam ochotę, to mogę do niej docierać. W sukurs przyszła pani prowadząca spotkanie, mówiąc, że „są nagrania z tamtych czasów, wszystko można zobaczyć.[...] Wiadomo, kto reprezentował WPK, jaką rolę odegrała pani Henryka i wiadomo, że zatrzymanie komunikacji miejskiej było kluczowym momentem strajku. I to jest we wszystkich kalendariach”. Wydrukowane, a więc prawdziwe. Pani Krzywonos skwitowała całą rozmowę stwierdzeniem: „Dyskutujemy nie o faktach, a pierdołach”. Następnie stwierdziła, że Służba Bezpieczeństwa, chcąc podkopać jej autorytet twierdziła, że ona nigdy w tramwaju nie pracowała. „Dzisiaj pan tu siedzi, pan wychodzi, a ja mówię za chwilę, że pana tu nigdy nie było. Zgnoić można każdego.” Najbardziej interesujące deklaracje padły pod koniec spotkania. Pani Krzywonos zadeklarowała, że dysponuje filmoteką, która obala wszelkie kłamliwe tezy na jej temat i że może na 35-lecie Solidarności zrobi pokaz „[…] na którym pokaże nam, jak to naprawdę wszystko było”. Kiedy poprosiłem, żeby udostępniła te materiały już dziś, powiedziała, że „muszą nabrać mocy”. Pani Henryka zakończyła spotkanie odwołaniem do czasów Sierpnia, kiedy „ludzie byli braćmi i dzielili się najmniejszym kawałkiem chleba”. Dziś jest zmęczona ciągłymi rozmowami o krzyżu przed Pałacem Prezydenckim, zmęczona tym, że ciągle o wszystko obwinia się Tuska. I Putina. Jednym słowem – kiedyś było lepiej. A winni są ci, którzy trwali na Krakowskim Przedmieściu i dzielili się ostatnim łykiem ciepłej herbaty. Wariaci. Oszołomy. To dziwne, że Pani nie znajduje w tym trwaniu jakiejś analogi, pani Henryko. Dziwne. W pewien sposób współczuję pani Krzywonos. Mam wrażenie, że mniej lub bardziej świadomie zgodziła się na rolę, której kontynuowanie dużo ją kosztuje. Bardzo emocjonalna reakcja pani Henryki zbudowana z setek zbędnych słów, pozwala mi dojść do wniosku, że zwyczajnie coś tu jest nie tak. I nie zmienią tego deklaracje, iż „tylko winni się tłumaczą”. Na sam koniec wypada zadać sobie pytanie: czemu służyć mają tego typu inicjatywy? Wydatkowaniu zabudżetowanych pieniędzy? Chyba tylko temu. Zainteresowanie mieszkańców zerowe, a nawet jeśli idea przybliżenia Sierpnia jest chwalebna, to wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Dlaczego twarzami tego projektu są osoby takie jak Jarosław Wałęsa? Dlaczego nie zaprasza się Andrzeja Gwiazdy albo Stanisława Fudakowskiego? Cóż. W tym pytaniu bez wątpienia ukryta jest smutna odpowiedź. Tomasz Rakowski

25 sierpnia 2011 Unia Europejska Centralnego Odchudzania - bo jak nazwać państwo, które bierze się centralnie za odchudzanie swoich „obywateli” zamieszkujących obszar Europy. Na razie Europy, bo także państwo Izrael aspiruje do wstąpienia do Unii Europejskiej. Aż 81 % Izraelczyków życzy sobie przystąpienia do Unii Europejskiej według sondażu przeprowadzonego na zlecenie Uniwersytetu Negew im. Ben Guriona. Izrael, co prawda nie leży w Europie, tak jak Turcja - ale co to przeszkadza - będzie leżał.. Jeśli chodzi o walkę z otyłością w Unii Europejskiej, przedstawiciele Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego, prezydencji Unii Europejskiej, podpisali wstępne porozumienie w sprawie napisów na opakowaniach z żywnością. Będzie informowanie o wartości odżywczej produktów, o liczbie kalorii, zawartości soli, cukru, protein, węglowodanów, tłuszczu i tłuszczów nasyconych – to wszystko będzie obowiązkowe, obecnie jeszcze jest dobrowolne. Działania te mają pomóc w zwalczaniu otyłości w Unii Europejskiej, bo nie wypada, żeby „obywatel” Unii - był człowiekiem otyłym. Straszne! Wymóg nowego oznakowania nie będzie na razie dotyczyć alkoholu (???), ale nowe przepisy przewidują też obowiązek wskazania kraju pochodzenia drobiu, wieprzowiny, baraniny i mięsa koziego. Nie wiem ile informacji może się zmieścić na tradycyjnej naklejce, ale na pewno można byłoby zawrzeć na niej jeszcze inne informacje, na przykład o dacie powstania Unii Europejskiej, nazwisko człowieka, który jako pierwszy – po 1 grudnia 2009 roku - rzucił swoją otyłością cień na Unię Europejską czy informację o największym grubasie Unii Europejskiej. Ku przestrodze. Socjaliści europejscy wraz z czerwonymi komisarzami centralizują nieobywatelską otyłość mieszkańców Unii Europejskiej. Mam nadzieję, że nie dojdzie do prześladowań ze względu na wagę, bo byłoby to naruszenie Karty Praw Podstawowych, prawa do określonej tuszy i ciężaru. Bo człowiek w Unii Europejskiej powinien mieć prawo do określonego ciężaru- w końcu prawa człowieka są, czy też ich nie ma.? Tak jak prawo do jeżdżenia metrem.. Chociaż można byłoby już zawczasu pomyśleć nad ustanowieniem limitów otyłości.. I te limity zcentralizować, żeby wszyscy ludzie Unii Europejskiej mieli podobną- w przyszłości taką samą tuszę- no i taką samą wagę.. Będzie się ich ważyło na ulicach na specjalnych wagach, które obsługiwać będą funkcjonariusze - strażnicy do walki z otyłością. To na pewno pomoże rozwiązać problem otyłości, chociaż każdy człowiek ze swej natury ma inną przemianę materii i inne składniki pożywienia powodują zwiększenie wagi. Jednemu szkodzi nadmiar cukru- innemu – nie, jednemu szkodzi nadmiar soli - innemu – nie, jednemu szkodzi nadmiar propagandy w środkach masowej dezinformacji- inny patrzy na to z obojętnością. Tak jak w życiu: każdy jest inny, każdego organizm reaguje różnie na różne rzeczy, każdy jest indywidualny. Ten indywidualizm Unia stara się zabić, bo chodzi o wychowanie człowieka kolektywnego i stadnego i uniżenie posłusznego, wobec narastających tendencji odśrodkowych w Unii Europejskiej- coraz więcej narodów buntuje się przeciw centralizmowi i despotyzmowi Unii.. Do głosu dochodzą systematycznie, acz powoli ugrupowania, które na ten model życia się nie zgadzają.. Europejskie Siły Porządkowe do Walki z Otyłością powinny zostać zorganizowane jak najszybciej, powinien zostać powołany jak najszybciej Centralny Sztab do Walki z Otyłością i odpowiednie przepisy regulujące postępowanie w przypadku zatrzymania człowieka otyłego, tak, żeby nie zostały naruszone prawa człowieka, w tym prawo do otyłości - bo wszystko musi być robione z poszanowaniem prawa, żeby nie daj Boże - obywatel Unii EUropesjkeijm, nie zorientował się, że żyje w orwellowskim państwie totalitarnym, gdzie państwo interesuje się wszystkim, co indywidualnie go dotyczy.. Także w pierwszym rzędzie prawa do tego, żeby nie był grubasem, a nie daj Boże „ pornogrubasem”. Bo ma prawo do bycia „cieniasem”- jak powiedział pan premier Marcinkiewicz, jeszcze wtedy niepracujący dla banku Goldman Sachs. Albo się jest Flipem, albo Flapem.. Żadnych pośrednich stanów nie powinno być.. Należałoby organizować swojego rodzaju łapanki na ludzi otyłych, tak jak organizuje się na” pijanych” kierowców na drogach, w tym na drogach prywatnych, które mają już charakter dróg publicznych, po uchwaleniu odpowiedniej ustawy demokratycznej przez demokratyczną Platformę Obywatelską i inne partie demokratyczne w demokratycznym Sejmie.… Policja zatrzymuje wszystkich kierowców jak leci i kolektywnie z uśmiechem na ustach każdego bada, czy ma odpowiednią zawartość alkoholu we krwi; można byłoby przy okazji zrobić kierowcy badanie moczu, poziom stresu, sprawdzić czy się dzisiaj ogolił i czy jest odpowiednio- według centralnej normy ostrzyżony, a kobietom posprawdzać biustonosze, czy niepotrzebnie je założyły.. Tu można powołać specjalną grupę policyjną, spec-gruppen-biustonoszen - tylko do sprawdzania biustonoszy - czy ich nie ma. Sprawdzać, czy każdy dzisiaj - wychodząc z domu - założył buty, wziął drugie śniadanie, a kanapki powinny być robione według centralnych norm Europejskich, zgłoszonych przez Komisję Europejską, w tym pana Janusza Lewandowskiego, do Parlamentu Europejskiego z prośbą o jak najszybsze przegłosowanie.. W ramach prawa człowieka do odpowiedniej kanapki, żeby nie powodowała otyłości. Odpowiedzialna za otyłość męża, pardon – partnera - będzie żona, pardon- partnerka. To na niej powinien spoczywać obowiązek dbania o to, żeby partner- mąż nie wyrósł na grubasa… Powinno to być karane mandatem, a w przypadku notorycznego powtarzania się procederu- nawet więzieniem. Bo więziennictwo europejskie już dziś ma problem z odpowiednimi celami dla grubasów, a normy nie przewidują więzienia ludzi o nietypowej tuszy i ciężarze.. Obławy na grubasów i grubaski, powinny być organizowane przez Siły Reagowania na Otyłość przynajmniej raz w tygodniu, żeby nie dopuścić do niebezpiecznego otępienia „obywateli” Unii Europejskiej, żeby zaraza otyłości nie rozprzestrzeniła się, tak jak grypa hiszpanka, w wyniku, której zmarło w Europie kilka milionów ludzi.. Jeśli Komisja Europejska, Parlament Europejski tak walczą z otyłością „obywateli” Unii Europejskiej, to są już odpowiednie wzory, wzory wypracowane przez leninowców na Kołymie i nazistów w Auschwitz.. Tam to dopiero odchudzali.. 100 gramów chleba na cały dzień, trochę wody.. A że zmarło miliony ludzi..? Ale eksperyment się udał.. Struktura odchudzająca jest przygotowana, wystarczy przygotować propagandę i niech się dzieje.. Ludzie uwierzą we wszystko- to tylko kwestia odpowiedniego spreparowania konsekwencji postępowania, tym bardziej, że każda idea ma swoje konsekwencje.. Wystarczy przypatrzeć się życiu.. Demokraci uchwalają – głodni ustaw- wszystko jak leci, nawet nie zastanawiają się nad tym, czym skończy się ciągłe ingerowanie w życie i postępowanie człowieka, bo dla nich wszyscy ludzie - oprócz tego, że są braćmi- są jeszcze dziećmi i nie potrafią zadbać o swoje życie i ciężar.. Na pewno od centralizacji walki z odchudzaniem, grubasom się poprawi.. Bo lekarz domowy nie może pomóc człowiekowi, żeby go wyleczyć, oczywiście jak gruby uważa, że jest chory na otyłość. To się nie mieści socjalistom w głowie. Musi to być problem społeczny- a problem społeczny to problem wszystkich, choć jest tylko problemem grubasów..

I do totalitaryzmu coraz bliżej.. Bardzo blisko.. WJR

Jak polityka genetycznie zmodyfikowała ministra

1. Nauka czyni cuda, ale polityka czasami jeszcze większe. Naukowcy gdzieś tam w świecie modyfikują genetycznie soję, kukurydzę czy buraki, a w Polsce polityka genetycznie zmodyfikowała ministra. Modyfikacja nastąpiła w osobie Ministra Rolnictwa Marka Sawickiego.

2. Minister Sawicki na początku swojego ministrowania objawił się, jako zwolennik technologii GMO i w styczniu 2008 roku w Brukseli mówił tak: "Dopóki nie mamy kompleksowych dowodów, że rośliny genetycznie modyfikowane szkodzą środowisku, szkodzą zdrowiu, a tak naprawdę są powszechnie w świecie stosowane - to czy jesteśmy w stanie pozostawić Polskę całkowicie wolną od GMO? Czy jest to możliwe do praktycznego zrealizowania? Gdyby ktoś mnie udowodnił, że jest to możliwe, to być może stanąłbym razem na barykadzie i próbował tej barykady bronić" -dodał minister. Jego zdaniem, "politycy w Europie wojnę o GMO już tak naprawdę przegrali, środowiska naukowe przespały i są daleko w tyle za różnego rodzaju technologiami z USA".

3. W lipcu 2010 roku, gdy Komisja Europejska, po wielu latach ciężkich z nią bojów wydusiła wreszcie z siebie zapowiedź przepisów zezwalających na to, by każdy kraj mógł sam zabronić u siebie upraw GMO, Pan Minister był tym szczerze zmartwiony. Na oficjalnej stronie PSL pojawił się wówczas następujący komunikat:

Stanowisko ministra rolnictwa i rozwoju wsi Marka Sawickiego w sprawie upraw GMO. Polska przeciwna jest propozycji Komisji Europejskiej dającej krajom członkowskim swobodę decyzji w zakresie upraw GMO. To zła propozycja zrzucająca odpowiedzialność z Komisji na państwa członkowskie. W jej efekcie na terenie niektórych państw zakaz uprawy roślin GMO obowiązywałby w dalszym ciągu, a w innych uprawy byłyby prowadzone. Renacjonalizacja unijnych decyzji to zły kierunek. Takie rozwiązania mogą doprowadzić do zaburzenia konkurencji między państwami członkowskimi.

4. Rok później, w lipcu 2011 roku przepisy zezwalające na krajowe zakazy upraw GMO przyjął większością głosów Parlament Europejski. Polityczni koledzy Pana Ministra Sawickiego, europosłowie PSL i PO (ci ostatni z dwoma wyjątkami) głosowali wówczas przeciwko możliwości wprowadzenia krajowych zakazów upraw GMO. Realizowali w ten sposób stanowisko Ministra. Kilka tygodni potem koalicja rządowa, wbrew opozycji, posłów i senatorów PiS, posłusznie uchwaliła ustawę o nasiennictwie, otwierającą Polskę na uprawy GMO.

5. Metamorfoza ministra nastąpiła, gdy tysiące Polaków zaczęło przeciwko złej ustawie protestować i gdy po raz pierwszy Polacy w tak dużej skali, tak wyraźnie dali wyraz, że nie chcą ryzykować własnym zdrowiem, pięknem polskiej przyrody i przyszłością polskiego rolnictwa w imię zysków wielkich koncernów biotechnologicznych. Pod wpływem tych protestów ugiął się Pan Prezydent Komorowski, a Pan Minister Sawicki całkowicie się zmodyfikował - ze zwolennika GMO na radykalnego przeciwnika. Po ogłoszeniu prezydenckiego weta Pan Minister powiedział tak: - Wierzę, że będę miał poparcie Prezydenta RP w zakresie przygotowania i uchwalenia przepisów krajowych, a także unijnych, które wprowadzą zakaz upraw roślin genetycznie modyfikowanych, stosowania pasz ze składnikami GMO oraz żywności wyprodukowanej z użyciem takich pasz lub innych produktów modyfikowanych genetycznie. Wierzę, że przy tak silnym poparciu Prezydenta RP zdołamy uczynić całą Europę wolną od GMO

6. Pan Minister, który jeszcze niedawno twierdził, że GMO to postęp, którego nie da się zatrzymać, dziś zapowiada uwolnienie od GMO nie tylko Polski, ale całej Europy, a kto wie, może i całego świata. Będzie maszerował na czele krucjaty przeciw GMO i liczy, ze Prezydent Komorowski będzie mu w niej pomagał. Ludzie, czy to nie cud, który jest możliwy tylko dzięki genetycznej modyfikacji?

7. Nie jestem tylko pewien, czy w wyniku tej modyfikacji uzyskaliśmy ministra-przeciwnika GMO, czy raczej ministra-hybrydę, który w zależności od okoliczności w sprawie GMO jest za, a nawet przeciw... Janusz Wojciechowski

Familiada kardynała Dziwisza Kardynał Stanisław Dziwisz zaatakował dziennikarza “Rzeczpospolitej” i członka Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, red. Tomasza Terlikowskiego, który w swoim artykule pt. “Ks. Natanek: między Lutrem a ojcem Pio” opisał tło konfliktu pomiędzy ks. Natankiem a metropolitą krakowskim. Kardynała wyraźnie zabolało stwierdzenie dziennikarza o upolitycznieniu krakowskiej kurii i koligacjach rodzinnych samego Don Stanislao z politykami Platformy Obywatelskiej. Hierarcha użył broni ostrej – oficjalnego oświadczenia, w którym napisał: “To, że spotykamy się z racji pełnionych obowiązków z politykami różnych opcji nie może być przedmiotem nadinterpretacji”. Terlikowskiemu zarzucił, że jego publikacja była “niedorzecznością i krzywdzącym posądzeniem”. Na koniec metropolita wspomniał też o “blogach ludzi, którzy są uprzedzeni, a może nawet niezrównoważeni”, a na których miałby się opierać Terlikowski, co miało oczywiście uderzyć rykoszetem w ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego (czytaj niżej rozmowę “NP” z księdzem). Terlikowski, zaskoczony atakiem dawnego sekretarza Jana Pawła II, napisał na prowadzonym przez siebie portalu Fronda.pl, że “(kardynał – przyp. red.) personalnie atakuje mnie osobiście i niewymienionego z nazwiska księdza i autora bloga (trudno nie domyślić się, o kogo chodzi) (…). Trudno (…) udawać, że rodzeni bracia polityków PO odgrywają ważną rolę w całej kurii. Tajemnicą poliszynela są także informacje o tym, że pewna część nominacji proboszczowskich miała wprost polityczny charakter”. Warto, więc przyjrzeć się sojuszowi PO-lityki i krakowskiego Kościoła.

Rodzinne powiązania Ireneusz Raś i ks. Dariusz Raś Ireneusz Raś jest posłem Platformy Obywatelskiej, szefem małopolskiej PO, a także starszym bratem ks. Dariusza Rasia, sekretarza kardynała Stanisława Dziwisza. Bracia mają duży wpływ na kontakty kardynała ze światem polityki, czego efektem są partyjne rekolekcje działaczy PO łączone z audiencją u kardynała. Pierwsze takie rekolekcje odbyły się w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach, od czego wzięło nazwę pojęcie “kościoła łagiewnickiego”.

Andrzej Dziwisz Kolejnym politykiem związanym z metropolitą krakowskim jest Andrzej Dziwisz. Jest on bratankiem kardynała Dziwisza, wójtem Raby Wyżnej – oczywiście z ramienia Platformy Obywatelskiej.

Barbara Dziwisz W polityce zaistniała, jako radna województwa małopolskiego, oczywiście z Platformy Obywatelskiej. Jest bratanicą kardynała Dziwisza. Obecnie kandyduje do Sejmu z list PO.

Paweł Pitera Kardynał Dziwisz dał wyraźny sygnał Polakom, że to on jest spadkobiercą spuścizny po Janie Pawle II. Stało się to w chwili wydania wspomnień o tytule “Świadectwo” i nakręceniu na ich podstawie filmu. Produkcja ekranowa nie doszłaby do skutku, gdyby nie zaufanie i wiele godzin spędzonych przez krakowskiego hierarchę z reżyserem Pawłem Piterą, mężem minister Julii Pitery. Oczywiście nie trzeba dodawać, że minister Julia jest czołowym politykiem Platformy.

Marek Sowa Koligacje rodzinne i kościelno-polityczne w Małopolsce to specjalność nie tylko “Don Stanislao”, ale także innych liderów “kościoła łagiewnickiego” związanych z kardynałem. W ubiegłym roku marszałkiem województwa małopolskiego został radny wojewódzki Platformy Marek Sowa. Zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa. To młodszy brat ks. Kazimierza Sowy z diecezji krakowskiej, szefa telewizji Religia.tv i publicysty “Tygodnika Powszechnego”, czyli mediów należących do ITI, posiadacza hołubiącej Platformę stacji TVN, (o czym z zadowoleniem otwarcie mówił podczas kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego reżyser Andrzej Wajda). Zresztą w TVN ks. Sowa jest stałym przedstawicielem tzw. kościoła otwartego i nierzadko daje wyraz swojej niechęci np. do Radia Maryja.Dziwisz w Watykanie Kardynał Dziwisz, jako zaufany sekretarz Jana Pawła II poznał większość wpływowych polityków na świecie; decydował, kto może zbliżyć się do papieża, a kto nie, znał sekrety Karola Wojtyły. Nawet po śmierci Ojca Świętego zachował jego zapiski, które papież w testamencie nakazał spalić, a każda taka kartka papieru to wiedza, władza, atut. Ogromne wpływy księdza Dziwisza w Watykanie nie były tajemnicą, ale najlepiej obrazuje je obrazek z kardynałem Josefem Ratzingerem, który – jak relacjonował to niemiecki dziennik “Die Welt” – powiedział, że papież jest w złym stanie i należy się za niego modlić. Dziwisz następnie relacjonował dziennikarzom, że kardynał tłumaczył się ze łzami w oczach, że to nie był wywiad; że to była rozmowa z przygodnie napotkanym znajomym dziennikarzem i że powiedział jedynie, iż “jeśli papież jest chory, to trzeba się za niego modlić”. A więc tłumaczący się Ratzinger, pierwszy książę Kościoła, prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, i ks. Dziwisz, który – można było odnieść wrażenie – przyjmuje tłumaczenie i wysyła o tym informację do mediów… Zresztą, kiedy kard. Ratzinger, jako papież Benedykt XVI mówił o szybkim wszczęciu procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, ksiądz Dziwisz mówił przeciwnie, o potrzebie zachowania wszelkich procedur. Nota bene wydaje się, że im dłużej ciągnąłby się proces, tym dłużej obecny metropolita krakowski wpuszczany byłby do medialnego krwioobiegu, jako świadek życia papieża Polaka, który do końca trzymał go za rękę…

Dziwisz na Wawelu Nowy papież nie zatrzymał kardynała w Watykanie. I nikt się temu nie dziwił. Za to w Krakowie, – chociaż w mniejszej skali – wpływy abp Dziwisza nie zmalały. Nie jest tajemnicą, że kardynał ma najlepsze kontakty z partią Donalda Tuska i realny wpływ na politykę. Dobrze zobrazował to dziennikarz “Newsweeka” krótkim pejzażem z jednej telefonicznej rozmowy: “Wiosna tego roku. Rząd zapowiada reformę szkolnictwa wyższego i likwidację habilitacji, co ma ułatwić awans młodym naukowcom. Projekt minister Barbary Kudryckiej spotyka się z krytyką środowisk naukowych, ale ma pełne poparcie Donalda Tuska. Pewnego dnia premier odbiera telefon w gabinecie. Dzwoni kardynał Dziwisz. Ciepło pozdrawia, pyta, co słychać. Gdzieś między wierszami wspomina, że byli u niego naukowcy, którzy obawiają się konsekwencji reformy. Nie oczekuje żadnej deklaracji, płynnie powraca do uprzejmości. Od spotkania upłynęło kilka miesięcy i dziś już wcale nie jest pewne, czy habilitacje zostaną zniesione”. Kardynał nie mówi wprost: “głosujcie na PO”. Wystarczy, że przed II turą wyborów przyjmie na audiencji Donalda Tuska czy Bronisława Komorowskiemu, zatrzaśnie drzwi przed nosem innych polityków, w sprawach katastrofy smoleńskiej będzie mówił o pojednaniu językiem premiera itd. To jest realne wsparcie dla PO płynące z krakowskiej kurii.

Robert Wit Wyrostkiewicz

PRL a III RP próba oceny obyczajowej Polska weszła w okres PRLu pozbawiona praktycznie swych elit. Skoordynowane wysiłki Niemiec i Rosji w okresie II Wojny Światowej doprowadziły do zupełnego wymordowania jej przedstawicieli. Stan ten w sposób zasadniczy zaciążył na dalszych losach naszej Ojczyzny. Naród bez elit, będących naturalnym depozytariuszem jego wartości cywilizacyjnych, kulturowych i etycznych, jest jak człowiek pozbawiony głowy. Dobrze zdawali sobie z tego sprawę okupanci inicjując programy eksterminacji polskich elit. Oświęcimski obóz zagłady miał w swym pierwotnym założeniu służyć powyższemu celowi. Administracyjny zakaz ponadpodstawowego kształcenia pozostałej przy życiu ludności polskiej, miał zagwarantować „rasie panów” tanie i niekonfliktowe źródło siły roboczej. Niewątpliwy sukces obu okupantów w wyżej przedstawionej sprawie nie był jednak pełny. Nie udało się, bowiem dokończyć eksterminacji warstwy średniej polskiego społeczeństwa tzw. inteligencji. Warstwa ta kierowała się nadal starą polską zasadą „Bóg, Honor, Ojczyzna” i nadal mogła stanowić wzór do naśladowania dla reszty społeczeństwa. Z czasem sfera ta mogłaby wykształcić nowe narodowe elity zdolne do prowadzenia Państwa w kierunku zgodnym z jego interesami. Temu naturalnemu procesowi zapobiegł jednak zabieg „podmienienia” elit PRLu przez Stalina, który wyekspediował do naszej Ojczyzny polskojęzycznych komunistów pochodzących z azjatyckiego plemienia wybranego. Ci zaś wraz z miejscowymi szumowinami z „awansu społecznego” ustanowili nową PRL-owską elitę. Rak ten przez lata wrósł w społeczeństwo stając się praktycznie nie do odróżnienia. Jego potomkowie do dziś brylują w studiach telewizyjnych, „kształcą” młodzież na „renomowanych uczelniach”, obsadzają redakcje „poważnych czasopism” i szlifują korytarze władzy. W przeciwieństwie, bowiem do omówionej w poprzednim artykule sfery gospodarczej, której funkcjonowanie uległo diametralnej zmianie w momencie „transformacji ustrojowej”, w aspekcie duchowym (obyczajowym) mamy do czynienia z degradującym Naród kontinuum. W okresie PRL-u stopniowej erozji doznała istniejąca jeszcze inteligencja, z pokolenia na pokolenie obniżająca swe standardy etyczne i kulturowe. Postępująca pauperyzacja społeczeństwa wpędzała je stopniowo w kompleks niższości w stosunku do wszystkich, a w szczególności zachodu. Jego geograficzna bliskość rozbudzała dodatkowo postawy konsumpcyjne niemożliwe do zaspokojenia w istniejącym systemie społeczno- politycznym. W okresie 45 lat PRL-u sytuacja ta spowodowała szereg zaburzeń społecznych, które władza tłumiła siłą. Nie umniejszając nic ideowym przywódcom tych zrywów, należy jednak podkreślić, że bez zaistnienia przyczyn natury stricte materialnej (podwyżek cen) nie miałyby one miejsca. Tak, więc okres PRL-u charakteryzuje się stopniową erozją wartości duchowych społeczeństwa i wzrostem postaw materialistycznych. Gwałtownemu przyspieszeniu uległy te procesy w momencie przejścia do III RP. Podobnie jak to było w przypadku gospodarki, taki i w tym przypadku zachód przystąpił do sterowania „transformacją ustrojową” z precyzyjnie ustalonym planem. Wykorzystywano w tym przypadku wieloletnie doświadczenia z zakresu marketingu i inżynierii społecznej. W tym celu korporacje zachodnie, głównie niemieckie, przejęły kontrolę nad rynkiem sprywatyzowanych mediów. Kamieniem węgielnym tych działań było „ufundowanie” Gazety Wyborczej z pomocą amerykańskich funduszy. Te media, które formalnie pozostały w rękach publicznych (Telewizja Polska) obsadzone zostały wypróbowaną komunistyczną agenturą prze-werbowaną przez zachodnie ośrodki decyzyjne. Drugim istotnym krokiem była „reforma edukacji” według „standardów unijnych”, która gwarantowała to, że absolwentów uczelni można było spokojne zakwalifikować do kategorii ignorantów-„wykształciuchów”. Dzięki procesowi deindustrializacji kraju, na margines zeszły nauki ścisłe i techniczne, które w PRLu produkowały wysokiej klasy specjalistów. Zastąpiły je teraz nauki społeczne, ekonomia, marketing, business administration (studia MBA), które tak jak to miało miejsce na zachodzie produkują rzesze pasożytniczych szarlatanów i propagandzistów pozostających na usługach wielkich korporacji i niewnoszących do życia społecznego żadnych wartości materialnych lub duchowych. Zaczął się proces kolejnej „podmiany”. Tym razem inteligencję zastąpili „młodzi, wykształceni z dużych miast”. Ta nowa klasa społeczna oprócz wspomnianej już ignorancji i wytresowanej bezmyślności, charakteryzuje się niespotykaną nigdzie na zachodzie wulgarnością. Słownictwo w rodzaju „kurwa” czy „jebanie” są najczęściej używanymi wyrażeniami na salonach III RP. Tak, więc zachodowi (Niemcom) udało się osiągnąć cel zdefiniowany, ale niezrealizowany w okresie Generalnej Guberni. Zlikwidowano polskie elity i inteligencję i sprowadzono resztę społeczeństwa do poziomu „podludzi” stanowiących tanią siłę roboczą, na którą na dodatek nie trzeba polować jak na dziką zwierzynę, jak to miało miejsce w okresie okupacji (łapanki i wywóz na roboty). Rezultaty zachodniego kulturkampf’u w III RP, o całą magnitudę przewyższają w obszarze obyczajowym „osiągnięcia” uzyskane przezeń w sferze gospodarczej. Głównym adresatem tegoż były i są kobiety, które odgrywają zasadniczą rolę zarówno w procesie wychowawczym jak i prokreacyjnym każdego społeczeństwa. Zgodnie ze starym żydowskim powiedzeniem, „jeśli mężczyzna upada to upada sam, jeśli kobieta to z nią upada całe społeczeństwo” właśnie na kobiety poszło zmasowane uderzenie propagandowe. Metoda ta znalazła swój formalny wyraz w amerykańskiej doktrynie wojny kulturowej. W procesie szerzenia zachodniej „demokracji i postępu”, USA obok działań militarnych (exemplum „humanitarnych bombardowań”) stosują też kulturkampf, w postaci sformalizowanego systemu HTS (human terrain system ), o którym otwarcie informuje się na stronie internetowej armii amerykańskiej. Głównym celem wspomnianego kulturkampfu są właśnie kobiety. System ten stosowany jest z powodzeniem także tam gdzie nie spadają NATO-wskie bomby np. w Polsce. Według opinii fachowców z HTS, relatywny brak sukcesów w „szerzeniu wartości zachodnich” w krajach islamu spowodowany jest pozycją społeczną tamtejszych kobiet, które pozbawione są dostępu do zachodnich mediów oferujących „produkty” przez ten system sfabrykowane. Wyrażając się kolokwialnie, nie łatwo jest je z powyższej przyczyny zdemoralizować. Kilka dni temu na moim ulubionym polskojęzycznym portalu Onet.pl ukazał się artykuł sygnalizujący gwałtowny wzrost zainteresowania Polaków „żonami ze wschodu”. Polacy umieszczający na portalach matrymonialnych swe ogłoszenia nie mogą wprost opędzić się od młodych kandydatek, które u siebie w ojczyźnie traktowane są jak (cytuję dosłownie) „worki na spermę”. A u boku z reguły grubo starszych od siebie Polaków znajdują „partnerskie małżeństwa”. Nie grymaszą przy tym, że przyjdzie im żyć w „blokowiskach” lub jeździć samochodami z tapicerką z tworzyw sztucznych itp. Polki natomiast wymagają od swych potencjalnych partnerów bezwzględnie lepszych standardów życiowych. Autor konkluduje artykuł stwierdzeniem, że zapewne wschodnie piękności nie zakochują się w brzuszkach i łysinach starszych Polaków, ale za nieco lepsze warunki życia oferują swym partnerom ciepło domowego ogniska. Obdzierając nieco z delikatności powyższą konkluzję, można stwierdzić że w zamian za usługi seksualne spodziewają się one uzyskać takie czy inne korzyści. Tego typu transakcje definiują pojęcie prostytucji. Ponieważ autor wspomnianej publikacji należy zapewne do nowej generacji „młodych, wykształconych” to tego typu niuanse są mu prawdopodobnie obce. Ale czy tylko „młodzi, wykształceni” nie znają elementarnych zasad etyki? W korespondencji prowadzonej kilka lat temu z prezesem Wspólnoty Polskiej ś.p. profesorem Andrzejem Stelmachowskim zaskoczył mnie entuzjazm z jakim pisał o zdolnościach Polek, które „umieją sobie radzić w życiu” , a jako przykład podawał fakt że w okresie PRLu każdy z kolejnych ambasadorów Włoch wyjeżdżał z naszego kraju z polską żoną. Świadczy to niewątpliwie o przedsiębiorczości polskich „pań”, ale czy powinno to być powodem do dumy? Taka „umiejętność radzenia sobie w życiu” jest właśnie formą prostytucji, która jest wyjątkowo podłym procederem, odczłowieczającym kobiety i zamieniającym je same i ich życie w towar, który sprzedaje się za prawdziwe lub wyimaginowane korzyści materialne lub duchowe (np. kariera, sława). Często mylona jest ta profesja z rozwiązłością seksualną, która będąc niewątpliwą przywarą, stoi znacznie wyżej w hierarchii moralnej. Dlatego też można mieć w życiu dla przyjemności dwudziestu kochanków i kwalifikować się tylko do kategorii „osób rozwiązłych”, na podobieństwo jakże popularnego żarłoka grzeszącego „nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu”. Można natomiast przeżyć cały żywot z jednym tylko partnerem i być prostytutką. Większość polskich „pań” nie wie o tym i dlatego tak dobrze „daje sobie radę w życiu”. Gdyby przedstawiciele polskiej inteligencji, zajmujący do tego takie stanowiska jak prof. Stelmachowski, o tym wiedzieli mogliby służyć społeczeństwu w porządkowaniu zachowań moralnych. Ale nie wiedzą, a nie mając rozeznania w podstawowych zasadach etyki skazani są na błądzenie. W okresie PRLu błądziły po manowcach tylko pojedyncze jednostki. Teraz duże polskie centra akademickie, takie jak Kraków, Wrocław czy Poznań, zamieniły się w euroburdele, do których tłumnie ściągają młodzi z zachodu przyciągani niskim czesnym i pseudo-studiami wykładanymi w „europejskich językach”. Dogodne połączenia lotnicze sprowadzają też weekendowych rozrywkowiczów. Jedni i drudzy otoczeni są zawsze wiankiem polskich „pań”, które zgodnie z mymi naocznymi obserwacjami nie grymaszą tak jak to ma miejsce w ich stosunkach ze swoimi rodakami, ale wręcz przeciwnie bez zażenowania łaszą się do nich publicznie wpychając się niemal w rozporki. Jak należy przypuszczać działa tu identyczny mechanizm, podpatrzony u ich wschodnich koleżanek. Do zjawiska „emigracji małżeńskiej” i zarobkowej należy dodać jeszcze proceder handlu zawodowymi prostytutkami. W schyłkowym okresie PRLu zbulwersowała opinię publiczną sprawa eksportu młodych dziewcząt do włoskich burdeli. Rekrutowano je, jako tzw. „tło artystyczne” dla polskich zespołów tam występujących. W sumie wywieziono ich około tysiąca. Tak przynajmniej podawały media na podstawie prowadzonego śledztwa. Komunistyczne władze podjęły kroki w celu sprowadzenia tych prostytutek do kraju. Gdy sprawa ujrzała światło dzienne zamieszany w aferę wiceminister rządu PRLu, który umożliwiając wyjazdy dziewczyn otrzymywał w zamian za ich pracę dzienną prowizję, popełnił samobójstwo. Kilka dni temu czytałem artykuł BBC dotyczący zjawiska „eksportu” prostytutek z Europy wschodniej i centralnej do zachodniej. Według danych szacunkowych ten handel żywym towarem kształtuje się na poziomie 200 tysięcy kobiet rocznie, głównie z Polski. Wydaje się, że porównanie tych dwu przypadków, dobrze ilustruje różnice w skali degradacji społeczeństwa polskiego okresu PRLu i III RP. Na marginesie tylko warto dodać, że żaden oficjel „wolnej i suwerennej” Polski nie odebrał sobie z tego powodu życia. Nie prowadzi się też zapewne żadnych śledztw z tym związanych. W końcu państwo ma być oszczędne! A i opinii publicznej nie zainteresuje się tym banalnym zjawiskiem społecznym, jakie ma miejsce w „wolnorynkowym, ekskluzywnym klubie bogatych” zwanym Unią Europejską. W niedawnej przeszłości Naród Polski znajdował się o włos od biologicznej zagłady z rąk Niemców. Byłby to smutny, ale honorowy koniec II Wojny Światowej. Ironią losu można nazwać fakt, że zostanie on obecnie (pozwolę sobie użyć salonowego określenia) zajebany na śmierć przez tychże i wszystkich innych, którzy mają na to ochotę. No cóż, niewiele już zostało w społeczeństwie z tradycyjnej zasady „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Boga mają dziś wszyscy, ale najczęściej jest nim „rynek”. Honor,nawet jeśli znany jest „młodym, wykształconym”, to kojarzy się im jedynie z wstydliwym objawem przypadłości psychicznej zwanej „oszołomstwem”. A Ojczyzna? W okresie niedawnego otwarcia niemieckiego rynku pracy dla Polaków wiele czasu poświęcono analizom i prognozom spodziewanych tego efektów. Prezentowano wiele kolorowych wykresów, list najatrakcyjniejszych dla emigrantów zawodów, ubolewano nawet nad faktem, że „Niemcy spóźnili się z otwarciem swego rynku pracy” i skorzystała z tego Wielka Brytania przyjmując gros emigrantów. Nie spotkałem się natomiast z alarmami dotyczącymi zagrożenia biologicznej egzystencji Polski spowodowanego omawianym zjawiskiem. Kilkutysięczny odpływ młodych emigrantów z dotkniętych kryzysem krajów takich jak Irlandia czy Włochy, powoduje w tamtejszych mediach larum. A w III RP nic! Czym to tłumaczyć? Chyba tylko tym, że Jej mieszkańcy uważają się za obywateli nowego superpaństwa Unii Europejskiej, a swą narodowość określają jako „europejską” . Tylko w takim bowiem przypadku fakt odpływu ludności z jednej prowincji do innych ma wymiar czysto ekonomiczny. Jeśli exemplum na Śląsku zabraknie węgla i ludność w poszukiwaniu pracy przeniesie się do Wielkopolski, to cóż za problem? Zalesimy Śląsk tworząc np. park ekologiczny i kwita! W taki chyba sposób rozumuje obecnie polskie społeczeństwo w odniesieniu do III RP i Unii Europejskiej. Problem jest w tym, że inne unijne nacje nie rozumują według takich kryteriów i koncentrują się na swoich narodowych interesach. A to stanowi już poważny problem dla III RP. Problem ten musi znaleźć swe rozwiązanie w sferze politycznych działań naszych narodowych przywódców. To jednak stanowi temat do kolejnego artykułu. Ignacy

Zwycięstwo PiS jest o włos. W PO panika. Stąd odwołanie się do sądu już na początku kampanii

wPolityce.pl: Jak pani profesor ocenia fakt, że Platforma Obywatelska już na początku kampanii ucieka się do chwytów, które zazwyczaj zdarzały się blisko finału – czyli podawania konkurencji, w tym przypadku Prawa i Sprawiedliwości, do sądu w trybie wyborczym? Prof. Jadwiga Staniszkis: To świadczy o panice, jaka jest w Platformie. Oczywiście, to rwanie przez PiS kartek z broszury „Polska w budowie”, stwierdzenie, że nic się w Polsce nie zmieniło przez ostatnie cztery lata, to chwyt retoryczny. Osobiście bym powiedziała, że w wielu sprawach za rządów PO zmieniło się na gorsze. Wszystko jest rozgrzebane, to prawda, ale nie ma jednej zakończonej sprawy. Buduje się bez większego planu, nie ma analiz jak stworzyć z tego system komunikacji i transportu łączący drogi, koleje, lotniska. Nie ma odpowiedzi na pytanie, co jest priorytetem, jakie połączenia. Czy północ-południe? Czy może wschód-zachód. Czy budować autostrady kosztem kolei, co zrobiła Platforma? Mamy chaos. Brakuje całościowej koncepcji. Buduje się drożej. Nie ma nowej, jakości. Całościowo sytuacja komunikacyjna Polski się w ostatnich latach nie zmieniła. Po drugie przypisywanie sobie wyłącznej zasługi tego rządu za rozpoczęcie tych 100 inwestycji jest absurdalne.

PiS nie mówi zbyt mocnym językiem? PiS mówi łagodnie. Kampania ma swoje prawa. Metafory, nawet pewne naciąganie, mieści się w arsenale demokratycznym. A to co robi Platforma, powtarzam, świadczy o ich nerwach. Związanych także z tym, że z moich informacji wynika, że w PO, zwłaszcza na linii prezydent-premier, zaczyna się ostre kotłowanie.

Jak pani ocenia listy wyborcze PiS? Kaczyński chciał jeszcze głębszej wymiany, ale widać, że aparat go powstrzymał. Szkoda, że tych ambitnych i wykształconych 40-latków nie ma więcej. Prezes PiS bywa zbyt sentymentalny, stawiając często na ludzi mu wiernych, ale słabych. Część aparatu tej partii stwarza wrażenie, że gra na przegraną. Szkoda też, że nie doszło do porozumienia z przynajmniej częścią PJN. Tam są wartościowi ludzie, a w tej kampanii przepadną.

Platformie uda się przestraszyć ludzi PiS-em? Odwołać się w ten sposób do tych mitycznych młodych? Wiele zależy od tego czy PiS przebije się z prawdą, że to, co robi PO o jest polityka antyrozwojowa, że to zadłużanie państwa, całość polityki PO młodych wpycha w czarną dziurę. Nie daje im szans na rozwój. To sięganie po rezerwę demograficzną na bieżące wydatki… Media o tym w większości milczą. Mówię o tym i piszę gdzie mogę. Ale PiS ma sporo narzędzi. Kampania powinna być dużo lepsza. Zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości jest w mojej ocenie o włos. Kluczem jest głębsza wymiana kadr, sięgnięcie po młodych profesjonalistów, a takich na zapleczu tego środowiska jest naprawdę wielu. wpolityce.pl

Przez Smoleńsk do Senatu Start Klicha w wyborach pomieszał szyki leszczyńskim politykom. I choć wielu z nich wytyka mu, że o Lesznie przypomniał sobie po 30 latach rozłąki, partie obawiają się, że znany z telewizji pułkownik zgarnie mandat senatora. - Przewaga pana Klicha polega na tym, że media go kochają, ma do nich nieograniczony dostęp - mówi leszczyński poseł SLD Wiesław Szczepański. - Jak tylko pojawi się na deptaku, zaraz jest obok niego ekipa telewizyjna. Ma rozpoznawalne nazwisko. Katastrofa smoleńska? Ciągle ludzi interesuje, a pan Klich mówi ciekawie. Będzie trudnym przeciwnikiem. Zdaniem Szczepańskiego walka o mandat senatora rozegra się między Klichem, kandydatem SLD Maciejem Wiśniewskim (radny sejmiku wojewódzkiego) i kandydatem PO Marianem Poślednikiem (również radnym sejmiku). PiS, który wystawia radną sejmiku Elżbietę Barys, ma w Lesznie niskie notowania. Edmund Klich jest szefem Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Wraz z rosyjskim MAK badał przyczyny katastrofy smoleńskiej. W lipcu przyjechał do Leszna i zapowiedział, że będzie walczył o mandat senatora, jako kandydat niezależny. Dlaczego stąd? Bo tu się urodził się w 1946 r. w podleszczyńskim Mierzejewie, a w Lesznie ukończył liceum. Jako 15-latek był w Centralnej Szkoły Szybowcowej w Lesznie i został pilotem szybowca. Po maturze poszedł do Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie. Teraz wrócił w rodzinne strony. Kampanię prowadzi przy wsparciu dwóch sióstr.

W Senacie chce pomagać leszczyńskim samorządowcom i mówić ,,prawdę'' o Smoleńsku. Jaką? - Opiszę to niebawem w książce - ucina ten wątek. Jest umówiony z prezydentem Rafałem Dutkiewiczem, liderem komitetu Obywatele do Senatu - dostał poparcie tego ruchu. Klich jest aktywny: rozmawia z mieszkańcami Leszna na miejskim deptaku, spotyka się z szefami stu największych firm Leszczyńskiego, pokazuje się na pikniku Radia Elka. Widzowie TVN zobaczyli go, jak na przejeździe kolejowym pod Lesznem mówił o potrzebie zbudowania nad nim wiaduktu. W tym tygodniu Klich przyspieszył. W ciągu czterech dni spotyka się z wyborcami w czterech największych miastach Leszczyńskiego: Lesznie, Gostyniu, Kościanie i Rawiczu. Na swoje spotkania zaprasza plakatem, na którym obok jego zdjęcia widać slajd z prezentacji, którą przedstawia wyborcom: pikujący w dół prezydencki Tu-154 tuż przed zderzeniem z ziemią. Temat spotkania? ''Katastrofa smoleńska. Przyczyny'' - czytamy na plakacie. Pod spodem największą czcionką: ''Kandydat do Senatu''. - To spotkania promujące moją najnowszą książkę o ruchu lotniczym - broni się Klich. Ale nie ukrywa: - Pracuję nad programem. Mają temu pomóc spotkania z ludźmi na temat katastrofy smoleńskiej. Ten temat ma przyciągnąć ludzi, bo przecież nie przyciągną ich same wybory. Będę pytał ludzi, w czym mogę im pomóc. Na pierwsze spotkanie w Lesznie przyszło 70 osób. Sporo jak na wakacje. Klich najpierw przypomina swoje związki z Lesznem, a potem demonstruje slajdy z przebiegiem lotu, opowiada o przyczynach tragedii. Zdradza kilka szczegółów. - Nie wszyscy pasażerowie byli przypasani - mówi, a potem pokazuje ''fazy niszczenia konstrukcji'' podczas upadku samolotu. W efekt ''błysku'' Klicha nie wierzy Marian Poślednik, rywal z PO. On sam pracuje w Leszczyńskiem, jako samorządowiec od 21 lat, dziś jest prezesem Lokalnej Grupy Działania ''Gościnna Wielkopolska''. - Wierzę w pragmatyzm wyborców. To małe środowisko, rdzeń Wielkopolski. Tu się głosuje na swoich, którzy tu działają i których łatwo ocenić - mówi Poślednik. Klicha nazywa ''kandydatem medialnym'', którego wykreowała katastrofa smoleńska. - Z całym szacunkiem do tego tragicznego wydarzenia, uważam, że nie powinno ono być elementem kampanii wyborczej. Akurat po panu Klichu się tego nie spodziewałem. Czuję się trochę zażenowany. Prof. Rafał Drozdowski, socjolog z UAM: - Badania pokazują, że Polacy są zmęczeni Smoleńskiem. To, co robi kandydat z Leszna, grozi beletryzacją tragedii, a beletryzacja wydarzeń, które stały się zbiorową traumą, to nie jest działanie zbyt etyczne. Dr Dorota Piontek, politolog z UAM: - Nowe przepisy o okręgach jednomandatowych weszły w życie dopiero 1 sierpnia, więc ewentualny nowy kandydat lokalny ma niewiele czasu, by zaistnieć. Dlatego w tym roku nowa ordynacja będzie szczególnie sprzyjać kandydatom takim jak Edmund Klich, którzy są przede wszystkim rozpoznawalni. Bo czy ktoś wcześniej wyobrażał sobie start odmienionej pani Anny Kalaty w ramach Obywateli do Senatu? Piotr Bojarski

Oto, co znaczy zagrać Smoleńskiem w kampanii. Edmund Klich i jego wyborcze spotkania z TU-154 na plakacie Do Senatu startuje emerytowany pułkownik Edmund Klich, który zasłużył się dla kraju zaszczepieniem w rządzie pomysłu zastosowania konwencji chicagowskiej do badania katastrofy smoleńskiej, który przez długie miesiące przekonywał o błędach polskich pilotów i naciskach ze strony ważnych pasażerów, który wreszcie z takimi sukcesami współpracował w Moskwie z Rosjanami, że do dziś nie przekazali nam oni dokumentów, których wykaz zajmuje dobrych kilkanaście stron. Szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych jest kojarzony wyłącznie z katastrofami lotniczymi, a zwłaszcza jedną i to dzięki niej chce po raz pierwszy w życiu zdobyć mandat parlamentarzysty. "Gazeta Wyborcza" opisuje jego Klicha w rodzinnym Lesznie. Zapowiada, że w Senacie chce pomagać leszczyńskim samorządowcom i mówić ,,prawdę'' o Smoleńsku. Jaką? - Opiszę to niebawem w książce - ucina ten wątek. Jest umówiony z prezydentem Rafałem Dutkiewiczem, liderem komitetu Obywatele do Senatu - dostał poparcie tego ruchu. Były polski akredytowany przy rosyjskim MAK wie, co to marketing polityczny. Zawsze perfekcyjnie ułożona fryzura i pogodny uśmiech jednak nie wystarczą, wyborców trzeba przyciągnąć czymś ekstra."GW" opisuje:

Na swoje spotkania zaprasza plakatem, na którym obok jego zdjęcia widać slajd z prezentacji, którą przedstawia wyborcom: pikujący w dół prezydencki Tu-154 tuż przed zderzeniem z ziemią. Temat spotkania? ''Katastrofa smoleńska. Przyczyny'' - czytamy na plakacie. Pod spodem największą czcionką: ''Kandydat do Senatu''(...) Na pierwsze spotkanie w Lesznie przyszło 70 osób. Sporo jak na wakacje. Klich najpierw przypomina swoje związki z Lesznem, a potem demonstruje slajdy z przebiegiem lotu, opowiada o przyczynach tragedii. Zdradza kilka szczegółów. - Nie wszyscy pasażerowie byli przypasani - mówi, a potem pokazuje ''fazy niszczenia konstrukcji'' podczas upadku samolotu. Klich imponuje też szczerością i zdradza, dlaczego promuje siebie w taki sposób:

To spotkania promujące moją najnowszą książkę o ruchu lotniczym - broni się Klich. Ale nie ukrywa: - Pracuję nad programem. Mają temu pomóc spotkania z ludźmi na temat katastrofy smoleńskiej. Ten temat ma przyciągnąć ludzi, bo przecież nie przyciągną ich same wybory. Będę pytał ludzi, w czym mogę im pomóc. I to jest kandydat! Otwarty, pracowity i wiedzący, co ludziom w duszy gra. Ale prawdę mówiąc, jeśli chce pytać ludzi, w czym może im pomóc, lepiej by zatrudnił się w jakiejś infolinii. zespół wPolityce.pl

Minister Skarbu przestraszył się wyprzedaży majątku. "Być może zaważyły zawirowania na rynkach"

1. Przez ponad 3,5 roku rządów Tuska dokonywano wręcz masowej wyprzedaży narodowego majątku i do tej pory przychody z tego tytułu sięgnęły już kwoty 50 mld zł. Do tej pory żaden rząd nawet nie zbliżył się do tej wartości, choć ten kierowany przez Jerzego Buzka „poczynał sobie na tym polu bardzo dzielnie”. Znawcy tej problematyki policzyli, że biorąc pod uwagę czas pracy ministerstwa skarbu i tą ilość spółek przeznaczonych do sprzedaży, minister skarbu, aby zdążyć, musiałby podpisywać, co 8 godzin jedną umowę prywatyzacyjną, a to są przecież setki sztuk dokumentów. Dlatego to właśnie rząd Tuska zdecydował między innymi o nie przeprowadzaniu tzw. analiz przed prywatyzacyjnych, co wcześniej było obowiązkową procedurą w procesie prywatyzacji.

2.Można powiedzieć, że rząd Tuska „wyprzedaje na wyścigi” i często wręcz tylko po to, aby zapewnić na parę kolejnych tygodni płynność budżetu państwa. Żeby nie być gołosłownym tylko 2 przykłady takiej wyprzedaży. W tamtym roku ni z tego ni z owego zdecydowano o sprzedaży 10% akcji naszego potentata miedziowego KGHM. Piszę potentata, bo to 6 na świecie producent miedzi, o czym pewnie wiedza wszyscy, ale i 2 na świecie producent srebra, o czym już wiedzą nieliczni. Za te akcje Skarb Państwa otrzymał 2 mld zł. Rok później za te akcje można by otrzymać blisko 3,7 mld zł, a więc co najmniej 1,7 mld zł „poszło się szczypać”, a to jest kwota, za którą można wybudować przynajmniej kilkadziesiąt kilometrów autostrady. W tym roku z kolei w ten sam sposób sprzedano 10% akcji PZU za 3 mld zł, a gdyby resort skarbu poczekał z tym jeszcze kilka tygodni to budżet państwa otrzymałby 220 mln zł dywidendy z tych akcji za 2010 rok. Nabywca niedługo, otrzyma premię za ten zakup, przejmując tę kwotę dywidendy.

3. W lipcu tego roku ministerstwo skarbu poinformowało, że przystępuje sprzedaży przynajmniej 15% akcji PKO BP S.A. To lider na rynku bankowości i jedno z ostatnich naszych sreber rodowych, którego kapitalizacja przed ostatnimi gwałtownymi spadkami na giełdzie, wynosiła ponad 50 mld zł. To ostatni duży bank, będący w rękach skarbu państwa, który przetrwał wcześniejsze szaleństwa prywatyzacyjne w sektorze bankowym, ale rząd Tuska zdecydował rozpocząć jego prywatyzację. Skarb Państwa ma w tym banku 41% akcji bezpośrednio i kolejne 10,25% poprzez Bank Gospodarstwa Krajowego, którego jest 100% właścicielem. Zdecydowano, że do sprzedaży przeznaczone zostaną akcje będące w posiadaniu BGK i 5% z zasobów skarbu państwa. Kiedy wszystko było już przygotowane a sama transakcja miała nastąpić na przełomie III i IV kwartału tego roku, czyli tuż przed wyborami, resort skarbu ogłosił wczoraj, że czasowo zawiesza ofertę publiczna sprzedaży akcji PKO BP.

4. Być może zaważyły zawirowania na rynkach finansowych, które spowodowały spadek wartości akcji w tym w szczególności akcji banków i przewidywania, że na jesieni pod tym względem nie będzie lepiej. Być może jednak rządzący przestraszyli się tego, że po ewentualnie przegranych wyborach takie wyprzedaże sreber rodowych znajdą się pod szczególną kontrolą tych, którzy stworzą nowy rząd. A w takim przypadku trudno będzie uzasadnić, dlaczego skarb państwa kawałek po kawałku oddaje swoje wpływy w ostatnim dużym polskim banku. Wydaje się, że 40 mln kraj w środku Europy powinien zachować pakiet większościowy w największym banku, żeby móc za jego pośrednictwem mieć wpływ na zachowania rynkowe pozostałych banków, które w całości znajdują się już w rękach kapitału zagranicznego. A jak mogą zachowywać się zagraniczni właściciele banków, widać po Banku Millenium i Kredyt Banku. Mimo ich znakomitych wyników finansowych, ze względu na problemy odpowiednio w Portugalii i Belgii ich zagraniczni właściciele w trybie nagłym zdecydowali się ich pozbyć, a zainteresowany zakupem jest rosyjski Sbierbank. Może się, więc szybko okazać, że już niedługo będziemy mieli kapitał rosyjski nie tylko w naszym sektorze paliwowym, ale także w sektorze bankowym. Wszystko, więc jedno z jakiego powodu ale jednak dobrze się stało, że prywatyzacja banku PKO BP S.A. została zawieszona. Zbigniew Kuźmiuk

Gangsterzy czyści i bogaci Po 11 latach śledztwa prokuratorzy nie znaleźli dowodów, że hersztowie gangu pruszkowskiego lub ich najbliżsi wyprali pieniądze z haraczy, napadów rabunkowych, handlu narkotykami - A te śluby w Las Vegas, "fury" za setki tysięcy złotych, mieszkanka w apartamentowcach, to była nasza iluzja? Byli goli jak święci tureccy? - pytamy z niedowierzaniem. - Nie. Ale widocznie tak inwestowali, że nie da się ustalić, jak ukryli majątek - odpowiada prok. Dariusz Ślepokura z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. - W Polsce jest bardzo trudno udowodnić pranie brudnych pieniędzy, bo ten przepis jest źle skonstruowany. Aby kogoś oskarżyć o wypranie pieniędzy pochodzących z przestępstwa, trzeba, bowiem najpierw udowodnić, z jakiego konkretnego przestępstwa te wyprane pieniądze pochodzą. Prokuratorzy szukali ukrytego majątku "pruszkowskich" od 2000 r., czyli rozbicia gangu (skazano potem ponad 100 przestępców). Od 2002 r. w odrębnym śledztwie.W 2006 r. pisaliśmy, że prokuraturze udało się odzyskać 600 zł. Wtedy ówcześni jej szefowie prokurator generalny Zbigniew Ziobro i prokurator krajowy Janusz Kaczmarek ręka w rękę zapowiadali "przełom" w śledztwie. Uderzenie w urzędników kontroli skarbowej, którzy przymykali oko na majątki bossów. Nadzieje wiązali też z zatrzymaniem szefa pruszkowskiego lombardu (ponoć kasjera gangu).Ale śledztwo toczyło się jeszcze kolejnych pięć lat. Z nadzwyczajnym wysiłkiem i tą samą chałupniczą metodą. Prokuratorzy pytali o 18 liderów gangu, 200 członków ich rodzin i 300 potencjalnych osób, które mogły im udostępnić swoje dane:

• w bankach (sprawdzano przepływy na kontach),

• starostwach (do kogo należą nieruchomości),

• urzędach skarbowych i kontroli skarbowej (podatki od kupna aut czy nieruchomości, pożyczek).

W poszukiwanie majątku gangsterów zaangażowany był Generalny Inspektor Informacji Finansowej, Urząd Nadzoru

nad Funduszami Emerytalnymi. I nic. W końcu nad tabelami operacji finansowych "pruszkowskich" usiedli biegli od analizy kryminalnej. Ale nie znalazł się wśród nich Eliot Ness (agent FBI, któremu udało się oskarżyć Ala Capone za oszustwa podatkowe). Prokuratorzy zbadali też pochodzenie kapitału i operacje na kontach kilkunastu firm, w które inwestowali liderzy gangu, głównie spółek deweloperskich. Bez rezultatu. Nie pomógł im nawet Jarosław S. "Masa" słynny świadek koronny (udziałowiec m.in. w firmie Zielone Bingo). Bo "Masa", który należał do najbogatszych "pruszkowskich", nie ujawnił ani swojego majątku, ani innych gangsterów. "Nie uprawdopodobniono, iż majątki 18 liderów grupy pruszkowskiej i osób z nimi powiązanych rodzinnie i towarzysko pochodzą chociażby pośrednio z czynów zabronionych. Nie uprawdopodobniono, że do spółek powiązanych z grupą pruszkowską wprowadzano środki finansowe pochodzące z przestępstw" - czytamy w postanowieniu o umorzeniu wieloletniego śledztwa. Taki jest smutny finał: umorzenie w części z powodu przedawnienia (chodzi o lata 1990-98); w pozostałej (za lata 1999-2010) - z powodu braku danych uzasadniających popełnienie przestępstwa. Sprawa zamknięta została ostatecznie już ponad miesiąc temu. W archiwach prokuratury pierwsze dokopało się do niej Radio ZET, bo ona sama się tym nie pochwaliła.

Bogdan Wróblewski

MNOŻNIK FISKALNY I INNE CUDA A propos wymiany poglądów w komentarzach do wpisu „W dłuższej perspektywie czasu wszyscy będziemy martwi” o „mnożniku fiskalnym” Kenneth Rogoff i Carmen Reinhart oceniają, że wskaźnik długu publicznego oscylujący wokół 90% PKB powoduje spowolnienie wzrostu gospodarczego. Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacuje, że 10-punktowy wzrost tego wskaźnika przekłada się na obniżenie wzrostu gospodarczego o 0,2 pp. A zatem wzrosty wskaźników zadłużenia o 40-50 pp – jak to ma obecnie miejsce w największych gospodarkach Zachodu – oznaczają spadek wzrostu w Europie Zachodniej o połowę, a w Stanach Zjednoczonych o jedną trzecią. Przy czym w prognozach tych nie uwzględnia się kosztów przyszłych emerytur, opieki zdrowotnej i strat banków, które ewentualnie zostałyby przejęte przez państwa, jeśli nie zmieni się dominujący obecnie paradygmat ekonomiczny. Czy to znaczy, że osławiony „mnożnik fiskalny” działa do poziomu zadłużenia 90%/PKB, a przestaje po??? Czy Rogoff, Reinhart i MFW nie mają racji? Czy może ten osławiony mnożnik, to jednak wielka lipa? Najbardziej ciekawe są rozważania jak działa, albo jak nie działa ów mnożnik. Zgodnie z obowiązującym paradygmatem popytowym „konsolidacja fiskalna pociąga za sobą w krótkim okresie negatywne skutki dla wzrostu gospodarczego, gdyż niższe wydatki publiczne lub wyższe podatki, poprzez mnożnik fiskalny, prowadzą do ograniczenia popytu krajowego. Niższy wzrost gospodarczy z kolei oznacza również trudniejszą sytuację budżetu (spadek niektórych dochodów i wzrost – np. zasiłków dla bezrobotnych).” Nawet wzór matematyczny jest na to. Reasumując – mniejsze wydatki budżetowe = niższe tempo wzrostu gospodarczego (poprzez mnożnik fiskalny). Ergo: wyższe wydatki budżetowe = wyższe tempo wzrostu gospodarczego (poprzez – oczywiście – mnożnik fiskalny).To policzmy, jakie tempo wzrostu powinno być w USA z powodu działania „mnożnika fiskalnego” przy zwiększonych wydatkach publicznych w ostatnich 3 latach!?! Podobno „skala negatywnego efektu może być ograniczana przez tzw. „efekty niekeynesowskie”. Coż to za „ciort”??? Otóż „keynesowskie” krótkookresowe koszty zaostrzenia polityki fiskalnej mogą zostać ograniczone, jeżeli:

(1) początkowa sytuacja fiskalna jest szczególnie niebezpieczna (wiarygodna konsolidacja może wówczas istotnie zmniejszyć ryzyko bankructwa kraju i koszty premii za ryzyko),

(2) konsolidacja fiskalna prowadzona jest w sposób wiarygodny i spójny, w szczególności jako element strategii wszechstronnych reform,

(3) strukturę korekt fiskalnych charakteryzuje wysoka jakość (np. korekty koncentrują się na reformach poprawiających stabilność finansów publicznych w dłuższym okresie),

(4) korekta gospodarcza nie jest utrudniana przez sztywności nominalne,

(5) odsetek konsumentów dyskontujących przyszłe skutki ograniczenia fiskalnego jest wysoki (konsumenci, przewidując korzyści dla swoich permanentnych dochodów płynące z konsolidacji fiskalnej, zwiększają poziom spożycia (!!!),

(6) otwartość gospodarki jest wysoka,

(7) krótkoterminowy wpływ zaostrzenia polityki fiskalnej jest kompensowany deprecjacją kursu walutowego lub ekspansywną polityką monetarną. Zapytajmy,

Po pierwsze, co oznacza „początkowa sytuacja”? To raczej nie „początek” tylko „koniec”. Tak zwana ładnie w języku „keynesowskim” „konsolidacja fiskalna”, – czyli zmniejszanie wydatków i podwyższanie podatków – nie następuje na „początku” tylko właśnie „po” okresie „ekspansywnej” polityki „keynesowskiej”.

Po drugie, co to jest „wiarygodność” „konsolidacji”? Kogo i w czyich oczach? Rządów w oczach podatników, czy raczej w oczach „rynków finansowych”, – bo to, niestety, nie jest już to samo.

Po trzecie, co robią „sztywności nominalne” w zestawie „efektów niekeynesowskich”, skoro to pojęcie rodem z Keynesa? Po „trzecie bis” – rozwiązanie „problemu sztywności”, któremu podlegają producenci jest Krzywa Phillipsa!!! Czy to, aby nie jest ta sama krzywa, która się w USA „wyprostowała” w 1978 roku? Wzrost inflacji miał powodować spadek bezrobocia. A wówczas wzrosła i inflacja i bezrobocie! Zdaniem Keynesa wszystkie problemy producentów są łatwe do rozwiązania dzięki konsumentom – a dokładniej dzięki kreowanemu przez nich popytowi, który może być stymulowany przez odpowiednią podaż pieniądza – w uproszczeniu: bądź to papierowego (emitowanego przez bank centralny), bądź bankowego (emitowanego przez banki komercyjne). Zbyt niski poziom popytu jest, bowiem podstawową przyczyną stagnacji, a za nią bezrobocia. W okresie depresji gospodarczej dla utrzymania efektywnego popytu konieczny jest, zatem wzrost wydatków rządowych. Ponieważ w okresie depresji maleją wpływy budżetowe z uwagi na zmniejszenie podstawy opodatkowania, należy zwiększyć stawki podatkowe i/lub emisję pieniądza. Uzupełnieniem tego poglądu stała się tak zwana krzywa Phillipsa, ilustrująca zależność pomiędzy inflacją a bezrobociem układającą się w ten sposób, że wysokie bezrobocie występuje przy niskiej inflacji, a wysoka inflacja towarzyszy niskiemu bezrobociu. Znamienne jest jednak to, że model Phillipsa wcale nie opierał się bezpośrednio na teorii Keynesa. „Pozostaje w dużej mierze zagadką – napisał Andrzej Wojtyna, – dlaczego krzywa Phillipsa zaczęła być traktowana, jako kwintesencja keynesizmu, mimo że nigdy nie została w rygorystyczny sposób wyprowadzona z jego ram teoretycznych” („Ewolucja keynesizmu, a główne nurty ekonomii”, PWN, Warszawa, 2000). Sam Keynes w ogóle, bowiem nie rozpatrywał takich zależności, jakie legły u podstaw modelu Phillipsa. Model ten dostarczał jednak pewnych wyjaśnień, których brakowało teorii Keynesa i dlatego został przez jego kontynuatorów tak łatwo i bezkrytycznie przyjęty. Krzywa Phillipsa pokazywała, w jaki sposób określane są stawki płac nominalnych i stopy ich zmian, a pod względem algebraicznym była brakującym równaniem modelu, które przywracało zgodność liczby równań z liczbą niewiadomych. Istotne wady teoretyczne modelu Phillipsa wykazane zostały przez monetarystów dokładnie w tym samym czasie, gdy empiryczne doświadczenia większości państwa europejskich, Stanów Zjednoczonych i Kanady pod koniec lat 70 pokazały, że założenia Phillipsa były błędne. Okazało się, bowiem, że w praktyce następował równoczesny wzrost i bezrobocia i inflacji. Gdyby, mimo wykazania przez Friedmana teoretycznych ułomności modelu Phillipsa, sprawowałby się on dobrze, uwagi krytyczne zostałyby z pewnością zignorowane – podobnie jak uwagi Misesa już z 1912 roku. Gdyby zaś złe doświadczenia praktyczne lat 70-tych nie zbiegły się w czasie z podważeniem przez naukę również teoretycznych założeń Phillipsa, jego model zostałby pewnie tylko nieco zmodyfikowany przez wprowadzenie nowej zmiennej i przyjęcie odpowiednio dużych wielkości rezydualnych. Gdy jednak zbiegły się w tym samym czasie zastrzeżenia teoretyczne z ewidentnymi dowodami empirycznymi nieprawidłowości przyjętych przez Phillipsa założeń, mimo że nie były one wcale wyprowadzone z teorii Keynesa, poważny kryzys całego paradygmatu stał się nieuchronny. Ale jak się okazuje do czasu. Dziś paradygmat trzeba „odgrzać”, bo boimy się, co się stanie, jak przyznamy, że to nie Słońce się kręci dookoła Ziemi.

Po czwarte, jakim cudem konsumenci (wychowani w obecnym paradygmacie popytowym) mogą przewidywać „korzyści dla swoich permanentnych dochodów płynące z konsolidacji fiskalnej” i „zwiększać poziom spożycia”, choć mają mniej pieniędzy, bo jedni płacą wyższe podatki, a inni otrzymują niższe zasiłki? Oczywiście konsumenci nie zdają sobie sprawy z obowiązującego paradygmatu i są w stanie postąpić wbrew modelowi keynesowskimu! Czy nie jest to, aby kolejny dowód na słabość modelu? Ale najzabawniejsze jest to, że Keynesiści zachowania konsumentów wbrew modelowi uważają za pozytywny efekt ograniczający negatywne skutki „efektów niekeynesowskich”! And, the last but not least, w jaki sposób można „krótkoterminowy wpływ zaostrzenia polityki fiskalnej skompensować deprecjacją kursu walutowego lub ekspansywną polityką monetarną” w unii monetarnej, w której znajdują się kraje o różnym potencjale gospodarczym i nieskorelowanych fazach rozwoju??? Ale wiadomo:, „jeśli fakty przeczą teorii, tym gorzej dla faktów!”

Gwiazdowski

Ks. Isakowicz-Zaleski odpowiada kard. Dziwiszowi Oświadczenie metropolity krakowskiego wywołało w Kościele polskim takie samo zamieszanie, jak poparcie władz KUL dla skompromitowanego Juszczenki. Przecierałem oczy ze zdumienia, gdy tuż przed najważniejszą uroczystością maryjną, jaką jest Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny, na stronie internetowej kurii krakowskiej zamiast zachęty do udziału w obchodach na Jasnej Górze czy w Kalwarii Zebrzydowskiej zobaczyłem na głównym miejscu oświadczenie atakujące znanego dziennikarza katolickiego Tomasza Terlikowskiego, który przecież tyle razy bronił wartości chrześcijańskich. Co więcej, autorem tego oświadczenia, krótkiego, ale podszytego emocjami, jest sam ks. kardynał Stanisław Dziwisz. W oświadczeniu tym w sumie poszło o jedno zdanie z długiego artykułu o ks. dr. hab. Piotrze Natanku. Zdanie to dotyczyło upolitycznienia kurii krakowskiej.

Od strony formy oświadczenie to jest zaskakująca z kilku powodów. Po pierwsze, do tej pory nie było żadnej reakcji kardynała na teksty dziennikarskie, które ukazywały się np. w „Gazecie Wyborczej”, a które nie zostawiały suchej nitki na Kościele katolickim, w tym na nauczaniu zarówno byłego, jak i obecnego papieża. Po drugie, jeżeli w ogóle była jakaś reakcja, to wychodziła ona z ust rzecznika prasowego, ks. Roberta Nęcka, który za pomocą kościelnej nowomowy zaistniałe problemy starał się rozmydlić, jak się tylko dało. Po trzecie, sformułowania zawarte w oświadczeniu naruszają godność drugiej osoby, o której to godności tak wiele mówił bł. Jan Paweł II. Można, bowiem ze sobą polemizować, ale nie takim językiem, który jest godny Stefana Niesiołowskiego, a nie byłego sekretarza papieskiego. Poza tym oskarżanie osób mających inne zdanie o to, że są „niezrównoważone”, przypomina poprzednią epokę, w której osoby takie oskarżano o „bezobjawową schizofrenię”. Dodam też, że nadzwyczaj czytelne aluzje pod adresem mojego bloga przyjmę z kolei z satysfakcją, bo oznacza to, że z blogiem tym ważne osoby w Kościele jednak się liczą. Co do treści oświadczenia, to ostrymi słowami nie da się przesłonić faktów. O. Tomasz Dostatni, dominikanin związany z „Gazetą Wyborczą”, na łamach tejże domagał się ujawnienia tych faktów, więc je podaję. Metropolita krakowski popiera jedną opcję polityczną, czyli PO, dzięki której błyskawiczne kariery (głównie ze względu na nazwisko) robią jego najbliżsi krewni: Barbara Dziwisz (radna wojewódzka, a obecnie kandydat na posła) i Andrzej Dziwisz, wójt rady Wyżnej, rodzinnej miejscowości purpurata. Tę sytuację krytykuje wielu księży archidiecezji krakowskiej. Oczywiście nie odbieram kardynałowi prawa do własnych poglądów politycznych. Ale trudno nie przypomnieć, że w ciągu ostatnich lat, tuż przed ciszą wyborczą przyjmował on u siebie – w świetle jupiterów – kandydatów PO, choćby Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego, a jednocześnie odmawiał takich spotkań innym politykom. Trzeba też przypomnieć rekolekcje dla PO. Dlaczego tylko ta jedna partia miała zorganizowane rekolekcje pod auspicjami kardynała, a inne nie? Czy tegoroczna procesja na Skałkę, w czasie, której politycy PO otaczali szczelnym murem kardynała Dziwisza i szli wraz z nim przez cały Kraków, nie jest upolitycznieniem uroczystości religijnych? Tu fakty mówią same za siebie. Co więcej, znamienną rzeczą jest to, że w sporze z Terlikowskim metropolita natychmiast dostał poparcie od działaczy PO oraz od tych duchownych (jak np. ks. Kazimierz Sowa), których bracia tkwią w tej partii. Jeśli chodzi o powiązania rodzinne, to kolejną oczywistą sprawą jest sprawa braci Rasiów, z których jeden jest posłem i szefem małopolskiej partii władzy, a drugi wpływowym sekretarzem kardynała, chcącym decydować o ważnych nominacjach w archidiecezji. Pisałem już wielokrotnie, że poseł Raś chodził po plebaniach i namawiał księży do głosowania na PO. A oni go przyjmowali, gdyż obawiali się reakcji jego brata. Ksiądz kardynał musi sobie zdawać z tego sprawę i dlatego też powinien wreszcie odsunąć braci Rasiów. A teraz o innych problemach, choć bardzo podobnych. Bogumiła Berdychowska, lansowana przez poprawne politycznie środowiska na eksperta ds. ukraińskich, parę lat temu na łamach „Tygodnika Powszechnego” napisała: „Wiktor Juszczenko jest politykiem z ukraińskich marzeń”. Podobnie pisali inni zwolennicy obozu pomarańczowych. Co więcej, tygodnik „Wprost” nadał ukraińskiemu prezydentowi tytuł Człowieka Roku, a dwa uniwersytety lubelskie – UMCS i KUL – tytuły doktora h.c. Szczególnie zbłaźnił się ten ostatni, bo uczynił to wbrew protestom społecznym. Juszczenko zdradził jednak swoich polskich popleczników, w tym zwłaszcza Lecha Kaczyńskiego, gloryfikując Stepana Banderę i zbrodniarzy z OUN-UPA. Teraz zdradził Julię Tymoszenko, która siedzi w więzieniu. Nawet wspierająca go do tej pory „Gazeta Wyborcza” opublikowała tekst pod mocnym tytułem „Hańba Juszczenki”. Podobnie postąpiła „Rzeczpospolita”, publikując komentarz pt. „Juszczenko zdradził pomarańczowych”. Nie ma co ukrywać, ale ci, którzy 1 lipca 2009 r. protestowali pod gmachem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, mają dziś ogromną satysfakcję, bo to oni mieli rację, a nie ks. rektor Stanisław Wilk. Wtedy do megafonu wraz z innymi krzyczałem „Hańba, hańba”. Cieszę się, że dziś ten okrzyk podejmują nawet podwładni Adama Michnika. A co do Bogumiły Berdyczowskiej, powinna wzorem Józefa Piłsudskiego głośno powiedzieć: „Ja was przepraszam, panowie. Ja was serdecznie przepraszam”. Podobnych słów należałoby oczekiwać od ks. Stanisława Wilka i całego senatu KUL.

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Nagonka na Macierewicza Rzekome ujawnienie dokumentów ze śledztwa stało się dla wojskowej prokuratury pretekstem do wszczęcia śledztwa ws. „Białej Księgi Smoleńskiej Tragedii”. Zamiast katastrofą, prokuratorzy zajmą się śledztwem wokół „Białej Księgi”. Jak wynika z informacji „Gazety Wyborczej, prokuratura zbada, czy zespół parlamentarny Antoniego Macierewicza nie złamał prawa prezentując „Białą Księgę” w sprawie katastrofy smoleńskiej. - Prowadzący śledztwo wyłączyli materiały dotyczące dwóch konferencji multimedialnych zespołu oraz tzw. '”białej księgi” i przekazali powszechnej prokuraturze z zawiadomieniem o możliwości popełnienia przestępstwa z art. 241 kodeksu karnego, czyli rozpowszechniania informacji ze śledztwa bez zezwolenia – tłumaczy kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Zaskoczony decyzją prokuratury jest Antoni Macierewicz, który uważa, że jest to próba zastraszania zarówno społeczeństwa jak i posłów, a prokuratura staje się narzędziem politycznej walki. - Decyzja prokuratury jest dla mnie zaskakująca, zwłaszcza zważywszy na to, że „Biała Księga” zawiera dokumentację nieobecną nigdzie indziej, a dotyczącą odpowiedzialności rosyjskiej, odpowiedzialności Donalda Tuska, ministra Millera, ministra Arabskiego, ministra Sikorskiego i innych urzędników w państwie. W „Białej Księdze” znajdują się także materiały wskazujące na odpowiedzialność prokuratury za utajnianie przez blisko miesiąc samej godziny katastrofy, a także inne działania kwalifikujące się do dochodzenia prokuratorskiego. Jestem zdumiony, że w sprawie tak ważnej, jak wyjaśnianie katastrofy smoleńskiej prokuratura jest politycznym narzędziem walki. To obraz upadku praworządności państwa, o czym tak dobitnie mówił wczoraj prezes Kaczyński. Decyzję prokuratury traktuję także, jako próbę zastraszania nie tylko społeczeństwa, ale nawet posłów, bo przecież „Biała Księga” powstała w ramach prac organów Sejmu i wszystkie działania, które podejmowaliśmy były jawne i przez cały czas dostępne prokuraturze oraz innym organom państwa polskiego. - powiedział w rozmowie z portalem Niezależna.pl Antoni Macierewicz.

Gazeta Wyborcza

NIEPOSŁUSZEŃSTWO, CZY OBRONA KOŚCIOŁA? Zebrane poniżej informacje pozwolą ocenić, czy ukarany suspensą przez arcybiskupa Stanisława Dziwisza ksiądz doktor Piotr Natanek, który publicznie wypowiedział posłuszeństwo swemu przełożonemu postąpił haniebnie jak przedstawia całe wydarzenie większość mediów, czy faktycznie jest obrońcą Kościoła Katolickiego, a arcybiskup wykorzystuje swoje stanowisko do zamknięcia mu ust, bo ksiądz ujawnia niewygodne i trudne do wytłumaczenia fakty.

Źródło: http://www.bibula.com/?p=5855

Papież Benedykt XVI zniósł ekskomunikę nałożoną na czterech biskupów Bractwa Św. Piusa X – popularnie zwanych “lefebrystami”, od nazwiska założyciela Bractwa. Jest to, po przywróceniu do łask tradycyjnej Mszy Świętej Wszechczasów, już drugi ważny krok obecnego Biskupa Rzymu; krok, który bezpośrednio świadczy o przyznaniu racji niezłomnemu arcybiskupowi Marcelowi Lefebvre, walczącemu o zachowanie Świętej Tradycji i występującemu przeciwko zgubnemu dla Kościoła modernizmowi, jaki zapanował po II Soborze Watykańskim. Jesteśmy absolutnie przekonani, iż ważnym czynnikiem była tu prowadzona wytrwale przez Bractwo Św. Piusa X krucjata różańcowa, a więc wstawiennictwo Maryi. Od dawna wśród poważnych znawców prawa kanonicznego panowała opinia, iż ekskomunika nałożona przez Jana Pawła II była pochopna i krzywdząca. Zarówno według “starego” prawa kanonicznego z roku 1917, jak i posoborowego prawa kanonicznego z roku 1983, abp Lefebvre miał prawo do nieposłuszeństwa wobec Papieża – wystarczyło, by subiektywnie ocenił sytuację, jako zagrażającą dobru Kościoła i wiary. Powtarzam: wystarcza subiektywne przekonanie, iż działa się w sytuacji wyższej konieczności, aby nie podlegać ekskomunice, Bzdury, więc piszą agencje prasowe, w tym niestety również katolickie, iż nieposłuszeństwo wobec Papieża powoduje niejako automatyczną ekskomunikę. Bzdury – albo świadome kłamstwa. Opisana powyżej sytuacja dotyczy najpoważniejszej kary w Kościele Katolickim jaką jest ekskomunika,

http://pl.wikipedia.org/wiki/Ekskomunika

drugą, co do ciężaru jakościowego jest interdykt

http://pl.wikipedia.org/wiki/Interdykt

natomiast trzecią suspensa

http://pl.wikipedia.org/wiki/Suspensa

Suspensą posłużył się biskup Stanisław Dziwisz w stosunku do księdza Piotra Natanka. Jeżeli powyższe rozumowanie jest słuszne dla najcięższej kary kościelnej nałożonej przez najwyższego ludzkiego przełożonego to powinno przenosić się ono bezpośrednio na niższą karę w stosunkach drugoplanowych biskup – ksiądz. Wystarczy subiektywne przekonanie ukaranego księdza, iż działa w sytuacji wyższej konieczności, aby nie podlegał nałożonej przez przełożonego karze. W konkretnej sprawie nieposłuszeństwa księdza Natanka zastanówmy się czy faktycznie mógł i może subiektywnie oceniać sytuację, jako zagrażającą dobru Kościoła i wiary, a tym samym czy działa on w sytuacji wyższej konieczności oraz czy jego reakcja może być uzasadniona, a wypowiedzenie posłuszeństwa słuszne. Poniżej przytoczę fakty, które są powszechnie pomijane przy omawianiu problemu nieposłuszeństwa księdza Natanka, a które mogły w istotny sposób wpłynąć na jego decyzję.Ksiądz Natanek publicznie ogłosił: „Nie przyjmuję tego pisma. Dalej idę swoją drogą. Pozostanę kapłanem diecezji krakowskiej. Jak kard. Lefebvre czy jego biskupi, których w 2009 roku Papież z powrotem przyjął do Kościoła i zdjął karę. (…) Bóg ocenia, bo on jest podmiotem prawa i głównym moim odniesieniem, następnie Papież a dopiero później mój ukochany biskup, któremu publicznie wypowiadam nieposłuszeństwo ze względu na służenie wrogom Kościoła. W czerwcu przyjął główną nagrodę masonów z najwyższej loży B’nai B’rith, później przy budowie Centrum Jana Pawła II ustawił trójkąt masoński. Następnie w grudniu przyjął nagrodę od Rycerzy Kolumba. W starym systemie Kościoła było, jeśli ktoś był związany z wrogami Kościoła, podwładni byli zwolnieni spod jego posłuszeństwa. Idę starym prawem kościoła. Nie będę współpracował z masonami i ich zwolennikami.”wypowiedź z dnia 23 lipca 2011 roku,

http://www.tv-pustelnia.home.pl/av/2011-07-23_przywitanie_i_odniesienie_do_suspensy.wmv

Sprawdźmy najcięższy z przedstawionych zarzutów, czyli przyjęcie nagrody od masońskiej loży B’nai B’rith.

Poniżej wyniki poszukiwań:

http://www.bibula.com/?p=22163

http://www.traditia.fora.pl/kosciol-w-polsce,1/miedzyreligijna-nagroda-dla-kardynala-dziwisza,4143.html

Dnia 26 maja br. metropolita krakowski kardynał Stanisław Dziwisz odebrał Międzyreligijną Nagrodę im. Kardynała Augustyna Bea, ustanowioną przez ADL. Kardynał Augustyn Bea był niemieckim jezuitą, który w zasadniczy sposób przyczynił się do rewolucyjnych zmian dokonanych podczas Soboru Watykańskiego II. Razem z żydowskim historykiem, Jules Isaac, był autorem deklaracji Nostra Aetate, przekreślającej całą 2000-letnią tradycję Kościoła. „Deklarcja o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich Nostra aetate” stała się narzędziem judaizacji Kościoła katolickiego, co czynione było w okresie posoborowym w ramach „dialogu” ekumenicznego i międzyreligijnego, a szczególnie dialogu katolicko-żydowskiego. Rola kardynała Bea określona została przez arcybiskupa Marcela Lefebvre’a jako „narzędzie zdrady”. Kardynał Bea kontaktował się bezpośrednio z masońskim lożami w Nowym Jorku i Waszyngtonie, szczególnie z żydowską masonerią B’nai-Brith. Od razu może nas zastanowić, czym jest ADL. Nic na razie nie wskazuje na masońskie powiązania, chociaż sytuacja powoli robi się napięta, szczególnie, jeżeli poczytamy, kim był kardynał August Bea i z kim współpracował.

http://www.polskawalczaca.com/viewtopic.php?f=3&t=7905

http://www.bibula.com/?p=42280

Propagandowym i medialnym ramieniem organizacji B’nai B’rith jest “Liga Przeciwko Zniesławieniu” (Anti Defamation League – ADL) – skrajnie antykatolicka organizacja żydowska, której celem jest judaizacja społeczeństw chrześcijańskich, osłabianie wiary katolickiej i wpływów Kościoła oraz tropienie tzw. antysemityzmu, a nawet podgrzewanie nastrojów do jego pobudzania. Organizacja ta została założona w Nowym Jorku w 1913 roku, jako “The Anti-Defamation League of B’nai B’rith“, co wskazywało wyraźnie na założyciela – właśnie masońską organizację “The Independent Order of B’nai B’rith“. Po pewnym czasie dla celów propagandowych zrezygnowano z drugiego członu nazwy. Pojawia się, więc bezpośredni związek między ADL, a lożą B’nai B’rith. Pozostaje dowiedzieć się, czym jest B’nai B’rith. Organizacja B’nai B’rith jest żydowską, nacjonalistyczną, syjonistyczną i masońską, a ze swej natury i celów całkowicie antychrześcijańską organizacją, której źródło stanowi mieszanina masońskiego rytu York i Odd Fellows. Założona została w 1848 roku w Nowym Jorku i przyjęła wzór wolnomularski, symbole masońskie, rytuały, stopnie oraz sposób prowadzenia działalności. Jak wskazuje na to wiele autorów, w tym ks. prof. Michał Poradowski, celem organizacji jest jednoczenie środowiska żydowskiego i tworzenie warunków do politycznej, gospodarczej i religijnej dominacji nad światem w ramach budowania tzw. Nowego Światowego Porządku. Tak jak wiele oficjalnie działających organizacji masońskich, tak i B’nai B’rith uczestniczy w spektakularnych akcjach charytatywnych mających stanowić rodzaj medialnej zasłony dymnej. Jednak być może mamy tu do czynienia tylko z pomówieniami i złośliwie zredagowanymi informacjami. Pozostaje zapoznać się z tym, co jest publicznie głoszone przez szefostwo ADL.

http://www.bibula.com/?p=27995

Abraham H. Foxman, dyrektor ADL (część B’nai B’rith) twierdzi, że antysemityzm będzie istniał tak długo, jak chrześcijanie będą akceptować „kłamstwo” Nowego Testamentu (NT), że starożytni faryzeusze odpowiadali za śmierć Chrystusa. W ostatniej książce Never Again? The Threat of the New Anti-Semitism (Nigdy więcej? Groźba nowego antysemityzmu*), Foxman twierdzi, że to „zabójcze” oszustwo spowodowało nie do opisania żydowskie cierpienia na przestrzeni tysięcy lat. Taka wywołana przez NT nienawiść kulminowała holokaustem, jak twierdzi, – ale wybucha na nowo, kiedy oskarżenie o „zabójcach Chrystusa” jest wnoszone w Passion of the Christ Mela Gibsona, oraz w Wielkanocnych czytaniach chrześcijańskiej „antysemickiej” historii. Poniżej cytaty z książki:

„W ciągu ostatniego stulecia wzrastająca przewaga dowodów i badań naukowych wykazały, że egzekucja Jezusa była zainspirowana przede wszystkim przez władze rzymskie, które rządziły w Palestynie w I wieku n.e., a nie przez naród żydowski. I antyżydowska retoryka, która szpeci kilka książek chrześcijańskiego Nowego Testamentu wykazuje, że nie odzwierciedla faktu historycznego, lecz rywalizację w czasie pisania tych książek między Żydami, którzy poszli za Jezusem i tymi, którzy nie poszli.” „Niemniej jednak, wersje opowiadań ewangelicznych, które podkreślają żydowską winę

(a nie odpowiedzialność rzymskich władz cesarskich, którzy faktycznie nałożyli i wykonali wyrok śmierci) zostały włączone do chrześcijańskiego kanonu. W wyniku tego, poprzez coroczne czytanie lub inscenizowanie historii śmierci Jezusa w kościołach chrześcijańskich, miliony chrześcijan przyswajały pogląd, że to Żydzi są winni największej zbrodni w historii. Do naszych czasów, zniesławianie za bogobójstwo wykorzystywano do uzasadnienia nienawiści do Żydów i przemocy wobec nich, łącznie z chrześcijańskimi ambonami. Przez wieki te denuncjacje doprowadzały do licznych aktów przemocy wobec Żydów, w tym morderczych pogromów, ironicznej zdrady dziedzictwa człowieka, którego chrześcijanie czczą, jako Księcia Pokoju.” „Przez prawie 2000 lat chrześcijańskie nauki przyczyniały się do szerzenia antysemityzmu w Europie i poza nią. (Jak zobaczymy, obecna eksplozja antysemityzmu wśród muzułmanów na Bliskim Wschodzie napędzana jest w dużej części przez mity i doktryny powstałe w Europie.) Historia chrześcijańskiego antysemityzmu jest długa, skomplikowana i tragiczna. Uczeni tacy jak dr James Parks prześledzili bezpośredni związek starożytnych nauk chrześcijańskich nt. Żydów i judaizmu z obozami śmierci Hitlera.” Z zebranych informacji wynika, że ksiądz Natanek faktycznie może subiektywnie oceniać sytuację, jako zagrażającą dobru Kościoła i wiary, że rzeczywiście może działać w sytuacji wyższej konieczności, co całkowicie usprawiedliwia jego reakcję i wypowiedzenie posłuszeństwa biskupowi, który przyjmuje nagrody od wrogów Kościoła. Ostatecznie nagrody przyznaje się za zasługi. Dysponując zestawionymi faktami każdy może samodzielnie ocenić zachowanie księdza Natanka. Dzieckonmp

Przepowiednie Benjamina Franklina Benjamin Franklin (1706 – 1790), jeden z „Ojców Założycieli” Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, współautor amerykańskiej Deklaracji Niepodległości oraz konstytucji. Dążył do zniesienia niewolnictwa, wynalazł piorunochron, fotel bujany i okulary dwuogniskowe. Jako pierwszy pisał także o potrzebie stosowania czasu letniego. W Paryżu na popiersiu Franklina widnieje napis: eripuit coelo fulmen, mox sceptra tyrannis („grom wydarł niebu a berła tyranom”) a na banknocie $100 jego podobizna. Wiele jego sformułowań i myśli cytuje się do dzisiaj, np.:

Demokracja jest wtedy, kiedy dwa wilki i owca głosują, co zjedzą na obiad.

Wolność jest wtedy, kiedy dobrze uzbrojona owca podważa wynik głosowania!

Nędza łamie ludzkie charaktery – nie sposób sprawić by pusty worek stał prosto.

Kto żyje nadzieją, umrze głodny.

Człowiek mądry więcej uczy się od swoich wrogów, niż głupiec od przyjaciół.

Wszyscy ludzie rodzą się równi i całe życie walczą przeciwko temu.

Benjamin Franklin pozostawił również po sobie bardzo ważny dokument, wstydliwie skrywany w Benjamin Franklin Institute w Filadelfii, którego treść dla diaspory żydowskiej była istnym trzęsieniem ziemi, zwłaszcza tak obiecującej jak ta amerykańska. Ów dokument to proroctwo męża stanu, jednego z twórców niepodległości USA.

A oto jego treść:

Istnieje poważne zagrożenie dla USA. Tym zagrożeniem jest Żyd, gdyż w każdym kraju, gdzie Żydzi się osiedlili, doprowadzili do obniżenia poziomu moralności i handlowej uczciwości. Trzymają się na uboczu, nieprzystosowani. Próbują zniszczyć inne narody od strony finansowej, jak to było w przypadku Hiszpanii i Portugalii. Przez ponad 1700 lat uskarżali się na swój nieszczęsny los, mianowicie na to, że zostali wygnani ze swej ziemi, ale, proszę panów, gdyby cywilizowany świat oddał im dzisiaj z powrotem Palestynę, to natychmiast znaleźliby powód, żeby tam nie powrócić. Dlaczego? Ponieważ są wampirami, żyją z innych wampirów. Nie potrafią sami siebie utrzymać: muszą żyć z chrześcijan lub z innych ludzi, którzy nie przynależą do ich rasy. Jeżeli nie zostaną wyrzuceni ze Stanów Zjednoczonych na mocy konstytucji na okres co najmniej stu lat, to jeszcze napłyną do naszego kraju w takiej liczbie, ze zaczną tu rządzie i zniszczą nas przez zmianę formy naszego rządu za którą my Amerykanie przelewaliśmy krew i poświęcaliśmy nasze życie, dobytek i wolność osobistą. Jeżeli Żydzi nie zostaną wykluczeni z USA, to w ciągu dwustu lat nasze dzieci będą pracować w polu, aby ich wyżywić, podczas gdy oni będą z zadowoleniem zacierać ręce w swoich bankach. Ostrzegam was ponownie, jeśli nie wykluczycie [stąd] Żydów na zawsze, wasze dzieci i dzieci waszych dzieci będą was przeklinać w swoich pacierzach. Ideały Żydów nie są ideałami Amerykanów, i chociaż żyją oni wśród nas od pokoleń, ten lampart nie jest w stanie zmienić swojej skóry. Oni zagrażają naszym instytucjom, zatem powinni zostać wykluczeni stąd przez konstytucję. Benjamin Franklin, Stany Zjednoczone Ameryki, 1789 r.

Za http://www.polskawalczaca.com


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
530
530 Speed controllers 1202 EN
B2 530 rozw (1)
Kosslyn, Rosenberg psychologia mózg człowiek świat str 530 769, 836 873
B2 530 rozw (1)
Podręcznik LOTSE POLSKI iTNC 530
czytaj, CNC PDF Heidenhain 530 i rysunek techniczny
530 (3)
41 530
530 (2)
530
530
instrukcja obsługi HEIDENHAIN ITNC 530 O
38 525 530 Wear Studies of Commercial and Ti Nb HSS
HEIDENHAIN iTNC 530 spis funkcji
530
kosiarka solo 530 531 532 532p
instrukcja obsługi urządzenia Trak GPS 530 po polsku

więcej podobnych podstron