430

Działalność Stasi i SB wobec Polaków w Berlinie Zachodnim W Berlinie Zachodnim miała też miejsce bliska współpraca między polską Służbą Bezpieczeństwa (jej siedzibą była Polska Misja Wojskowa przy Lassenstrasse 19-21), a enerdowską Stasi

I. Polityczni emigranci z Polski w centrum zainteresowania SB i Stasi Na powyższy temat nie ma do dzisiejszego dnia żadnych opracowań naukowych. Również niniejszy referat nie jest referatem naukowym sensu stricto, ponieważ opiera się tylko częściowo na systematycznych badaniach. Nawet wstępne opracowanie tego tematu jest jednak historycznie bardzo ważne, ponieważ Berlin Zachodni był dla polskich emigrantów pierwszym etapem w drodze do wolności na Zachodzie, a szczególnie dla solidarnościowej emigracji politycznej po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku. W Berlinie Zachodnim miała też miejsce bliska współpraca między polską Służbą Bezpieczeństwa (jej siedzibą była Polska Misja Wojskowa przy Lassenstrasse 19-21), a enerdowską Stasi, wschodnioniemieccy pracownicy tej wewnętrznej służby bezpieczeństwa mogli swobodnie przechodzić pieszo do Berlina Zachodniego bez jakiejkolwiek kontroli ze strony zachodniej, gdyż Berlin Zachodni miał status Wolnego Miasta z bezwizowym i niekontrolowanym – ze strony zachodnich aliantów i niemieckich władz Berlina Zachodniego – wjazdem dla ludzi z całego świata. Agenci Stasi mogli, więc bez ograniczeń i przy całkowitej swobodzie podsłuchiwać Niemców, ale również przebywających tam Polaków, Czechów czy Węgrów, podsłuchiwać, śledzić, szantażować, psychicznie terroryzować, dokonywać tajnych rewizji mieszkań, a nawet uprowadzać. Rok rocznie od końca lat 70. i w następnym dziesięcioleciu do RFN i Berlina Zachodniego przesiedlało się z Polski ponad 100 tys. osób na podstawie niemieckiego pochodzenia, najczęściej ze Śląska i Mazur. W większości przypadków przesiedlających się, w RFN nazywano ich „Spätaussiedler” (późno przesiedleni), chodziło o rodziny mieszane, polsko-niemieckie. Łatwo obliczyć, że do 1980 roku, tj. do powstania „Solidarności” PRL opuściło kilkaset tysięcy obywateli. Całkowite zniesienie „szlabanu” na Zachód nastąpiło dopiero po zarejestrowaniu „Solidarności”, która wymusiła na rządzie komunistycznym wydawanie paszportów zagranicznych dla każdego obywatela. Jeśli liczba Polaków w Berlinie Zachodnim do 1980 r. szacowana była na 1500, to już latem 1981 roku miejscowa prasa pisała, że do miasta przyjechało od 50 do 150 tys. obywateli polskich, z których kilkadziesiąt tysięcy ciągle pozostaje w mieście i często podejmuje nielegalnie pracę „na czarno”. Taka ilość rodaków w kraju tuż za miedzą – w okresie komunistycznym tą szeroką miedzą była NRD – jest i dzisiaj przedmiotem zainteresowania rządu Republiki Polskiej, co należy uznać za normalny objaw, bo przecież każde państwo ma obowiązek troszczyć się o swoich obywateli, także i tych mieszkających poza jej granicami. Komunistyczna PRL „troszczyła się“ jednak o tych obywateli w całkiem inny sposób, niż było i jest to przyjęte w cywilizowanych społeczeństwach zachodniej demokracji. Tak samo jak i NRD PRL wykorzystywało swoich obywateli w celach szpiegowskich, jak też do inwigilacji własnej emigracji politycznej i opiniotwórczych ośrodków medialnych, jak radio Free Europe (Sekcja Polska), paryskiego miesięcznika „Kultura”, wydawnictwa „Editon Spotkania” w Paryżu czy londyńskich niepodległościowych ośrodków kultury polskiej. Nie jest do dzisiaj znana liczba tajnych współpracowników polskiej Służby Bezpieczeństwa, bo nawet po trzydziestu latach wiele spraw nie odtajniono. Znacznie łatwiej było to zrobić w Niemczech, gdzie po szturmie opozycji na gmach niemieckiej tajnej Służby Stasi we wschodnim Berlinie i upadku upadku NRD sprawowanie władzy nad aktami przejęli autentyczni opozycjoniści, którzy odtajnili powierzone im akta. Nie było tu dyskusji o tym, czy należy je odtajniać czy nie. W Polsce tak zwana „lustracja“ posuwa się do dzisiaj z trudem do przodu i często nie dotyczy ludzi będących i obecnie blisko władzy lub przy władzy. Również i dlatego, że w szeregach byłych opozycjonistów i duchownych kościoła katolickiego były całe zastępy TW, odtajnienie, więc wszystkich akt spowodowałoby rzekomy zamęt i chaos, nawet na szczytach władzy. Wiele dossier, co ważniejszych osób zostało po prostu zniszczone. Jeśli chodzi o tajne służby NRD, to jest ewenementem to, że te „troszczyły“ się one nie tylko o własnych obywateli, ale też i o obywateli „bratnich“ krajów, przebywających nawet poza granicami ich własnego kraju i Paktu Warszawskiego.

II. Współpraca „bratnich” agentur Stasi i SB Akta Stasi, która starała się kontrolować wszystkich i wszystko są szczególnie obszerne. Stasi, która zatrudniała 91 tys. pracowników etatowych i miała 173 tys. tajnych współpracowników, nagromadziła 180 km archiwalnych akt, nie tylko obywateli niemieckich, ale również wielu obcokrajowców, z których największą grupą obserwacyjną byli od 1980 roku Polacy. I nawet do dzisiaj nie przebadano wszystkich teczek, choć Urząd ds. Akt zatrudnia ponad 1500 osób. Stasi była uważana za jedną z najlepszych i najskuteczniejszych tajnych służb na świecie. Dzięki możliwości wykorzystania specyficznej konstelacji niemiecko-niemieckiej, położenia terytorialnego i uwarunkowań językowych Stasi otrzymywała obszerne zadania wywiadowcze i kontrwywiadowcze nie tylko od KGB, ale również od polskiej SB, tym bardziej, że rozporządzała armią 30 tys. tajnych współpracowników w w RFN i w Berlinie Zachodnim. Można wyjść z założenia, że do czasu eksplozji społecznej w Polsce w latach 1980-81 oprócz zbierania informacji o sytuacji politycznej za Odrą Stasi nie podejmowała żadnych akcji na terytorium PRL czy też w stosunku do Polaków na emigracji w Berlinie Zachodnim. To zmieniło się jednak po podpisaniu w Gdańsku 31. sierpnia 1980 roku umowy społecznej między NSZZ Solidarność i komunistycznym rządem PRL. Od tego czasu Stasi, na polecenie kierownictwa partii komunistycznej SED, zmobilizowała swoje siły, by przy pomocy operacyjnych środków przyczynić się do ochrony Paktu Warszawskiego i wzmocnienia jego najsłabszego ogniwa, jakim była PRL. Również polscy emigranci polityczni w RFN i Berlinie Zachodnim znaleźli się w centrum zainteresowania Stasi, która otoczyła ich „opieką”, często też przy współpracy z SB. Zainteresowanie polskiego wywiadu „emigracyjnymi ośrodkami dywersji” w RFN i w Berlinie Zachodnim było szczególnie silne, co uwidoczniło się we współpracy z „bratnim” wywiadem NRD, tj. jego wydziałem Hauptverwaltung Aufklärung (HVA). Z protokołu rozmów, jakie odbyły się w kwietniu 1982 roku w czasie wizyty u Markusa Wolfa, szefa służb specjalnych NRD, w Berlinie z szefem polskiego wywiadu, generałem Fabianem Dmowskim wynika, że oba wywiady miały się wzajemnie uzupełniać, w czym wywiad Stasi miał szczególne znaczenie w rozpracowywaniu Polaków w Berlinie Zachodnim i w RFN. Dmowski powiedział m.in.: Działania aktywne mają obejmować wszystkie sfery – politykę, gospodarkę, tajne służby; wydział działań aktywnych zostanie rozbudowany o 100%. Najważniejszy cel polega na dezinformowaniu wroga i dezintegrowaniu istniejących w kraju i na Zachodzie ugrupowań Solidarności. Tutaj wsparcie bratnich organów ma szczególne znaczenie. Na opinie publiczną w PRL trzeba wpływać tak, aby ustawiała się przeciwko Solidarności. W tym celu trzeba wykorzystać także kompromitowanie funkcjonariuszy Solidarności żyjących na Zachodzie. W 1983 roku, jako nowy minister spraw wewnętrznych gen. Czesław Kiszczak prosił szefa Stasi Ericha Milkego o pomoc we wszystkim:, (…) co pozwoli z działań podejmowanych przez Solidarność w RFN uzyskać materiały dowodowe przeciwko Solidarności w kraju. Oficjalna współpraca Stasi z SB odzwierciedla się w statystykach, które zestawiał ten wywiad dla własnych celów. Przykład: w 1988 roku ze 156 próśb o pomoc operacyjną, otrzymanych od tajnych służb państw komunistycznych, z samej Polski przyszło ponad 60. Podobny obraz pokazuje się w ramach wymiany informacji. Na 276 informacji, przekazanych do Stasi w roku 1988, z samej tylko Polski przyszło ponad 130, tzn. prawie 50%. Również częstotliwość tzw. spotkań roboczych przedstawicieli Stasi z pracownikami polskiego UB była dosyć duża i tylko porównywalna z częstotliwością spotkań z kolegami z KGB, które przecież miało swoje agendy w większych miastach NRD, vide obecny premier Rosyjskiej Federacji W. Putin w Dreźnie. Po zarejestrowaniu „Solidarności“ w Warszawie (10.11.1981 r.) jako prawnie działającego związku zawodowego przestały funkcjonować totalitarne metody dyscyplinowanie opozycji, zastosowano więc zarówno w Polsce, jak i w stosunku do politycznych emigrantów na Zachodzie, w tym w Berlinie Zachodnim i w RFN, broń wojny psychologicznej w postaci osobistego dyskredytowania i rozpuszczania plotek o czołowych działaczach opozycji. Przywódcy Solidarności w kraju i ich politycznie działający entuzjaści w Niemczech i Berlinie Zachodnim byli podsłuchiwani, potajemnie filmowani, taśmy dźwiękowe były manipulowane i bezsensownie sklejane. Zadaniem Stasi było rozpowszechnianie wiadomości, że za tymi wystąpieniami stoją służby zachodnie. Polska SB dawała zlecenia Stasi nie tylko odnośnie podsłuchu telefonów w RFN/Berlinie Zachodnim, ale równiez fałszowania dokumentów, zastraszania, dyskredytowania z powodu wymyślonych kontaktów ze służbami zachodnimi. Szkalowanie Polaków na Zachodzie było główną domeną Stasi w ścisłej współpracy z SB. Listy członków związków zawodowych z zagranicy były przechwytywane przez Stasi i fałszowane, podrabiano nawet charakter pisma autorów listów przy pomocy fachowców grafologów. W tak sfałszowanych listach były opisywane przyjemności życia na Zachodzie, aby związkowcy w kraju stracili do nich zaufanie. Stasi wykonywała dużo brudnej roboty dla polskich czekistów nie mając żadnych skrupułów moralnych. Dopiero po zamordowaniu księdza Popiełuszki i skazaniu oficerów SB zmieniło się nastawienie wielu oficerów Stasi w stosunku do rozpracowywania obywateli polskich.

III. Studium przypadków inwigilacji przez SB i Stasi w Berlinie Zachodnim

Edward Klimczak Na przykładzie dossier Klimczaka można pokazać metody pracy Stasi, której pracownicy zasługują na uznanie, byli, bowiem skrupulatni, mieli wypracowane metody działania i buchalterii rozpracowywania wrogich „obiektów operacyjnych”. Nakaz operacyjnego rozpracowania osoby Edwarda Klimczaka przez Stasi jest w jego teczce odnotowany po raz pierwszy pod datą 21.4.1982 r. tj. w cztery miesiące po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce i podjęciu przez „operacyjny obiekt” tj. Klimczaka wrogich działań wobec „bratniego” kraju Polski Ludowej, które z punktu widzenia NRD kwalifikują się również, jako działania na szkodę tegoż. Osobą Klimczaka Stasi musiała zainteresować się jednak już wcześniej, bowiem do tego momentu ustaliła, że ów jest kierowniczym członkiem wrogiej organizacji w Berlinie Zachodnim i aktywnie pomaga siłom kontrrewolucyjnym w Polsce Ludowej. Podejrzewa się go o to, że swoje podróże wykorzystuje do wrogich negatywnych działań przeciwko Polsce Ludowej. W liście gończym nakazuje się rejestrowanie jego przejazdów przez terytorium NRD na autostradach tranzytowych między Berlinem Zachodnim a RFN oraz dokumentowanie zachowań, ważnych z operacyjnego punktu widzenia. Aby zrozumieć, o co tu chodzi, trzeba zasięgnąć rady specjalisty od zakodowanego języka Stasi. Interesujące jest to, że list gończy podpisany jest przez bardzo wysokich urzędników aparatu, sądząc przynajmniej po ich stopniach służbowych, a więc generała majora Kratscha (dokładniej szefa kontrwywiadu generała majora dra Güntera Kratscha) i pułkownika Brücknera. Świadczy to, więc o randze „operacyjnego obiektu” tj. Klimczaka w enerdowskiej hierarchii wrogów systemu socjalistycznego, a zapewne i środków czy gratyfikacji przydzielanych konfidentom na/za jego inwigilację. Przed opisem materiałów zebranych przez Stasi w tym dossier, trzeba zaznaczyć, że jest ono przeczyszczone i z pewnością niepełne. Stasi obserwowało intensywnie Klimczaka od 1982 roku do końca istnienia tego urzędu, tj. do 1989 roku, co wynika z materiałów znalezionych w innych teczkach. Teczka Klimczaka kończy się w zasadzie na 1985 roku, a przecież ciężar i efekty jego „wrogiej” działalności były nieporównywalnie większe w drugiej połowie lat 80. niż w roku 1982 i 83. Teczka została w kopii przekazana poszkodowanemu przez Federalny Urząd do Spraw Akt Służby Bezpieczeństwa NRD w lutym 1992 roku. Rok później poinformowano poszkodowanego o znalezieniu jeszcze tylko kilku mniej istotnych kart. Braku jakichkolwiek wpisów z lat późniejszych urzędnicy federalni nie byli w stanie wyjaśnić. Przeczytawszy swoje dossier Klimczak nie był zainteresowany dociekaniem, kto z jego znajomych i współpracowników go szpiclował, oddał nawet swoją teczkę innym członkom zachodnioberlińskiej Solidarności do przejrzenia i otrzymał ją z powrotem kilkanaście lat później. Jest pewien, że coś z tej teczki, która zmieniała czytelników, się zawieruszyło czy wypadło, np. technicznie słabe zdjęcia pomieszczeń redakcji „Poglądu” czy jakieś komputerowe tabele KGB i ostatnia krótka notatka Stasi na podstawie raportu KGB z roku 1989 o jego podróży służbowej do Rosji Sowieckiej. Należy, więc jeszcze raz podjąć poszukiwania w Urzędzie Federalnym i skopiować brakujące materiały. To, co Stasi zebrała i co pozostało w teczce Klimczaka, zasługuje jednak na uwagę, a lektura wpisów jest dla zainteresowanych arcyciekawa. Jak zwykle w aktach Stasi jest i tu trochę przekłamań podkreślających dokładność, ogromne oddanie i zapał tajnych współpracowników w zbieraniu informacji (czytaj: proszę dać mi wyższe gratyfikacje, bo ustaliłem rzeczy prawie niemożliwe do ustalenia!). Są też i nieścisłości. Raporty nie są numerowane tak, aby można ustalić, że któregoś z nich brakuje. Pierwszy czterostronicowy raport Wydziału Głównego VIII (HA VIII), podwydziału 13 z dnia 19.08.19982 r. zawiera bezbłędne dane osobowe, mieszkaniowe (ilość pomieszczeń, kuchnia, balkon), dane dotyczące miejsca pracy, działalności dydaktycznej i zarobków (wysokie dochody miesięczne + dodatkowe kursy i stąd niemałe pobory dodatkowe). Są również informacje odnośnie miejsca zamieszkania przed 1981 rokiem i nawet wielkości zajmowanego wówczas lokalu. I oczywiście dane dotyczące samochodu i znaków rejestracyjnych. Dalej mówi się o tym, że sąsiedzi zauważyli, iż K. – takim skrótem operuje konfident – już w 1980 roku, a więc na poprzednim miejscu zamieszkania – zaczął nosić w klapie plakietkę Solidarności, lecz przestał ją nosić w maju 1982 roku. Konfident z jawnym niezadowoleniem donosi, że tak duże mieszkanie Klimczak otrzymał na trzyosobową rodzinę (Klimczak plus żona i 2-3-letni syn) dzięki „szwindlowi”, bo podał, że potrzebuje więcej pomieszczeń dla matki czy też teściowej, a taka osoba w tym domu jeszcze się nie pojawiła. Z raportu jasno wynika, że Stasi miała szpicla w domu poszkodowanego, który opisuje to, co chce widzieć, bo przecież nie mógł nie zauważyć matki Klimczaka, która mieszkała u syna od lata 1981 roku do końca lutego 1982 r. Konfident raportuje o częstych odwiedzinach mieszkania Klimczaka przez obywateli polskich, którzy przyjeżdżają nawet samochodami z polską rejestracją. I tu warto zacytować cały akapit: W pierwszych miesiącach po wprowadzeniu się do mieszkania przy ul. Forddamm, K. starał się nawiązać kontakty z sąsiadami. Wobec sąsiadów wypowiadał się, że jest wrogiem socjalizmu i całkowicie popiera to, co się dzieje w Polsce dzięki Solidarności. Zakłada też, że związek zawodowy Solidarność zwycięży w swojej walce, i w Polsce powstanie inny system społeczny. Kolejne akapity raportu konfidenta Stasi mówią o tym, że Klimczak przeprowadza prawie, co tydzień zebrania grupy Solidarności w swoim mieszkaniu, na które przychodzi 10-12 osób w wieku 25-40 lat, wielu z nich nosi „wałęsowskie wąsy“ i plakietki Solidarności. Przychodzą również zachodnio berlińczycy (czytaj Niemcy) w wieku ok. 40 lat, którzy też niekiedy pojawiają się na owych zebraniach Solidarności. Konfident już dalej tabuluje pisząc, że Klimczak jakoby zna osobiście „przywódcę robotników“ Wałęsę i ubolewa, że K. bez widocznej przyczyny przestał w ogóle rozmawiać z sąsiadami w czerwcu 1981 r., a w ostatnim czasie, tj. na krótko przed napisaniem owego raportu Klimczak nie zareagował na propozycję jednego z sąsiadów pomocy w jego działalności w zachodnioberlińskiej Solidarności (tu konfident podaje nazwisko, zaczernione przez Urząd Federalny). Dalej pisze, że sąsiad ten pochodzi również z Polski i przesiedlił się w 1964/65 r. z „Górnego Śląska” do Berlina Zachodniego. Jasne jest, że TW zdradza tym samym swoją anonimowość. Łatwo było, bowiem ustalić, że był nim sąsiad, który jako jedyny mieszkał vis à vis na tym samym piętrze, co i Klimczak. Być może wymyślając historię o złożeniu propozycji pomocy chciał też powiedzieć swoim chlebodawcom, że więcej informacji mieć nie może, bo Klimczak nie chce z nim rozmawiać. I to pozwoliłoby mu uwolnić się od molestowania przez Stasi. W rzetelnym raporcie TW nie zabrakło niczego: zachowania się syna, spędzania czasu wolnego przez żonę, jej politycznych zapatrywań, opisu całego domu i nawet rzemieślniczych zdolności obserwowanego Klimczaka (umie tapetować, malować, zajmuje się stolarką). Kolejnym raportem bez daty jest sprawozdanie niemieckiego konfidenta podpisującego się nazwiskiem Meinhardt, który na jednej i pół strony donosi o osobistym spotkaniu z Klimczakiem i sporządza psychologiczny profil „obiektu operacyjnego” w krótkich i jasnych sformułowaniach. Meinhardt przed spotkaniem z Klimczakiem nie był poinformowany o posiadanych przez Stasi informacjach o Klimczaku, przystąpił, więc do rozmowy bez uprzedniej wiedzy o interlokutorze. Pisząc sprawozdanie robi inteligentnie zastrzeżenia, co do swoich ustaleń, np. Szacuję, że K. otrzymał wykształcenie, jako germanista. Mówi doskonale (perfekt) po niemiecku. Jako tłumacz potrafi treści prowadzonych rozmów bardzo dobrze przekładać na inny język. A w innym miejscu: K. robi wrażenie bardzo inteligentnego człowieka. Cieszy się ogromnym autorytetem ze strony swoich współpracowników. Jego wystąpienia cechuje pewność siebie, gładkość i powaga. Posiada nieprzeciętne zdolności retoryczne i wielką siłę przekonywania. (…) W miejscu pracy dla Solidarności określany jest przez swoich kolegów, jako „pracozwierz” (Arbeitstier). (…) W ostatnim wydaniu „Poglądu” (17.7.1983) K. publikuje swoje wrażenia ze strajku głodowego przed Kościołem Pamięci w BZ (Berlinie Zachodnim – przyp. red.) w celu ratowania Sacharowa, w którym sam uczestniczył. Tak, więc tu dowiadujemy się, że Meinhardt napisał swoje sprawozdanie latem 1983 roku. W dniu 9 kwietnia 1984 roku Stasi zakłada przeciwko Klimczakowi „sprawę operacyjną” (operativer Vorgang), nadając mu pseudonim „Lektor”, zgodnie z planem większej akcji obserwacji polskich emigrantów politycznych, która została założona w dniu 2 kwietnia 1982 roku, a więc dwa lata wcześniej, pod kryptonimem wrogiej sprawy operacyjnej „Exil”, mającej na celu rozpracowanie i kontrolę wrogich planów i zamiarów byłych obywateli PRL, którzy od dłuższego czasu lub od 1981/82 r. przebywają w Berlinie Zachodnim oraz z nimi powiązanych osób z innych państw. Odnośnego dokumentu z dnia 2.04.1982 w teczce Klimczaka znaleźć nie można. Sprawę operacyjną przeciwko Klimczakowi firmuje sam szef Wydziału Głównego II tj. enerdowskiego kontrwywiadu, generał major Kratsch. Tym razem przy jego podpisie podane jest zajmowane stanowisko: Leiter der Hauptabteilung II. Klimczakowi, będącemu pracownikiem naukowym i docentem na Wolnym Uniwersytecie Berlin zarzuca się, że zajmuje centralną pozycję w systemie wywrotowej działalności, skierowanej przeciwko PRL, NRD i innym państwom socjalistycznym. Ta centralna pozycja „Lektora” znalazła jawny wyraz w założeniu wrogiej organizacji o nazwie Komitet Obrony Solidarności, której od samego początku przewodzi i którą kieruje. Następnie autor napisanego bardzo dobrą niemczyzną raportu przedstawia zebrane informacje o Klimczaku powtarzając, że ów jest z wykształcenia germanistą, doskonale włada językiem niemieckim, wykłada na uniwersytecie, ma wysokie dochody, jest zdecydowanym przeciwnikiem socjalizmu, co znajduje regularnie wyraz w jego działalności dziennikarskiej, żona jest Niemką, z którą ma dwoje dzieci (tu oparto się na przypuszczeniach wykształconego Meinhardta nie dowierzając prostemu konfidentowi, sąsiadowi z przeciwka) itd., itp. Dalej mówi się o tym, że Klimczak był najpierw kierownikiem Sekcji Polskiej niemieckiego Komitetu Pomocy Niezależnym Związkom Zawodowym, potem kierował Komitetem Obrony Solidarności, a w końcu latem 1983 roku założył Towarzystwo Solidarność, które jako zrzeszenie zarejestrowane Otrzymuje od Senatu Berlina Zachodniego pomoc materialną, co umożliwia „Lektorowi” rozszerzenie swoich kontrrewolucyjnych machinacji. Tu generałowie i pułkownicy Stasi blamują się nieznajomością systemu politycznego Berlina Zachodniego i RFN, gdzie zrzeszenia zarejestrowane nie otrzymywały i nie otrzymują żadnych dotacji państwowych. Tylko takie, które zostały uznane za organizacje wyższej użyteczności publicznej, są zwolnione od podatków tak samo jak sumy datków, które ewentualni sponsorzy wpłacają na konto tych organizacji. Berlińskie „Towarzystwo Solidarność” otrzymało ów status wyższego uprzywilejowania, było całkowicie zwolnione od płacenia podatków, miało prawo wystawiać pokwitowania dla sponsorów, którzy swoje datki odpisywali z kolei od sumy podatkowej, uszczuplając tym samym dochody państwa. I to były jedyne niemieckie „subwencje”, jakie Towarzystwo Solidarność otrzymywało przy przyzwoleniu kasy państwowej. Autor sprawozdania cytuje dalej ustępy statutu Towarzystwa Solidarność odnośnie pomocy organizacjom w innych państwach Bloku Wschodniego, które działają na rzecz zmian demokratycznych w tych państwach. Zaś dalej autor twierdzi, że jest to przestępstwo i zgodnie z kodeksem karnym NRD Klimczak powinien być pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Jego niektóre własne dziennikarskie publikacje też podlegają wg prawa karnego karalności. W raporcie podaje się, że ustalono związki Klimczaka z wrogimi rozgłośniami radiowymi: z Radiem Wolna Europa i z Radio Liberty, tj. z rosyjskojęzyczną monachijską rozgłośnią Radio Swoboda i z organizacją Paneuropa. Klimczak korzysta z przesyłanych mu manuskryptów tych rozgłośni. Utrzymuje też operacyjnie ważne kontakty z osobami (tu Urząd Federalny nie wiadomo, czemu zaczernił nazwiska dwóch osób, które po latach daje się odczytać, bo farba nieco wyblakła): Andrzej Chilecki. Tu podaje się datę urodzenia (zaczerniona), miejsce zamieszkania (Kolonia) oraz notatkę o tym, że osoba ta jest inwigilowana przez wydział 12 dla Wydziału Głównego (HVA). O C. tj. Andrzeju Chileckim wiadomo, że jest korespondentem amerykańskiej gazety Polish Daily News i utrzymuje kontakty z tajną służbą RFN o nazwie BND (Bundesnachritendienst), zaś obaj „Lektor” i C. ściśle współpracują ze sobą od marca 1982 toku wymieniając informacje, dotyczące wszelkich spraw związanych z Polską. Christof Hyla (data urodzenia, miejsce zamieszkania – Bonn), inwigilowany przez wydział XII dla Wydziału Głównego II, GA 4 (GA = grupa robocza), jego sprawie operacyjnej nadano kryptonim „Spinne” (pająk). Hyla przedstawiony jest, jako zastępca redaktora naczelnego antysowieckiego pisma sowieckich dysydentów „Kontynent” i jako taki jest już operatywnie rozpracowywany. Związki „Lektora” z Hylą dotyczą również wymiany informacji. Historyczne opracowanie założonych przez Stasi teczek liderów emigracji niepodległościowej, takich właśnie jak Andrzej Chilecki z Kolonii, również i Krzysztof Hyła z Bonn lub ojciec Franciszek Blachnicki, inicjator ruchu oazowego „Światło-Życie” prowadzący w latach 80. ub. wieku taką właśnie oazę w Carlsbergu/Nadrenia Palatynat, jest obowiązkowym zadaniem dla zainteresowanych problemem historyków, tym bardziej, że nagła śmierć Chileckiego i Blachnickiego nasuwa podejrzenie, że mogły się do niej przyczynić tajne służby. Wiadomo, że ojciec Blachnicki był otoczony szpiclami w postaci małżeństwa Gontarczyków, którzy uciekli do PRL, kiedy w Carlsbergu zaczął im się palić grunt pod nogami. Wróćmy jednak do dossier Klimczaka. W raporcie mówi się dalej, że wszystkie zebrane informacje o Klimczaku, oficjalnie i nieoficjalnie, dają powód do uzasadnionego podejrzenia, że Klimczak wykonuje działania karalne na podstawie §§ 100 i 106 Kodeksu Karnego w powiązaniu z § 108. Na tym stwierdzeniu na stronie 6 raport się urywa, brakuje, niestety, jeszcze jednej strony, z której można by się dowiedzieć, co Stasi zamierzało przedsięwziąć przeciwko działalności Klimczaka. W dokumencie pt. „Plan operacyjny”, datowanym dniem 13 kwietnia 1984 r. i podpisanym przez pułkownika Brücknera, Stasi przedstawia cele i sposoby inwigilowania Klimczaka, którego oskarża się o popełnianie karalnych działań wg już tu wcześniej wymienionych paragrafów kodeksu karnego NRD. Najważniejszym celem jest wprowadzenia TW do redakcji „Poglądu” w celu bezpośredniego rozpracowania „Lektora”, zdobycie nowych danych, oficjalnie i nieoficjalnie, o współpracy Klimczaka z innymi wrogimi organizacjami w Europie Zachodniej oraz ewaluacja informacji o kanałach do PRL jak również o wrogich organizacjach w samym PRL, działających w podziemiu, przede wszystkim dotyczących używania przez ich członków dróg tranzytowych poprzez NRD. Tu wymienia się szereg sposbów mających prowadzić do osiągnięcia tych celów. Jednym z nich jest dalsze wykorzystanie TW Meinhardta w celu wprowadzenia go do redakcji „Poglądu” jak również bardziej ambitne wykorzystanie innego TW o pseudonimie „Richard” w celu kontroli działań inicjowanych przez „Pogląd” (mimo obietnic Urzędu ds Akt nie ustalono nazwiska konfidenta). Każdy z tych celów ma zostać osiągnięty przez wymienionych z nazwiska i odpowiedzialnych za realizację oficerów Stasi w założonym z góry terminie. Wszystkie cele mają być osiągnięte najpóźniej do 30 listopada 1984 r. W dniu 25.04.1984 r. Stasi podejmuje decyzję (Beschluss) o założeniu „sprawy operacyjnej” przeciwko Klimczakowi na podstawie oskarżenia o wywrotową działalność z wyżej wymienionych paragrafów. Dokument ma aż trzy podpisy, wspomnianego już wyżej generała majora Kratscha, pułkownika Brücknera i w tym układzie nowego kapitana Broommego (Bromme). Kolejnym dokumentem z dnia 12.2.1985 r. jest nakaz przedłużenia obserwacji oraz uaktualnienie „listu gończego”. „Raportem dochodzeniowym” z dn. 08.02.1985 r. jest ponowne sprawozdanie konfidenta nr 1, tj. „sąsiada”, złożone w tym samym wydziale Stasi, tym razem do wglądu i oceny wysokiego urzędnika, podpisującego się Gen. Derengowsky. Konfident sąsiad powtarza na 6 stronach A4 prawie wszystko to samo, co napisał trzy lata wcześniej, choć sytuacja się zmieniła i w mieszkaniu Klimczaka nie ma już zebrań Solidarności posiadającej tymczasem własne pomieszczenia. Konfident odpisuje akapit za kapitem ze swojego poprzedniego sprawozdania zmieniając niekiedy słowa i manifestując swoją dezaprobatę wobec Klimczaka: K. nie utrzymuje żadnych kontaktów z rodziną sąsiada, która w latach 60. przesiedliła się z PRL do Berlina Zachodniego (Berlin-West = nazwa miasta po niemiecku w wydaniu zachodnioniemieckim, w przeciwieństwie do Westberlin w żargonie enerdowskim). Jego sąsiad nie może pojąć, że można w taki sposób odnosć się do „rodaków”. Nowe jest to, że rzekomo żona Klimczaka w ciągu dnia stuka na maszynie do pisania oraz że K. poświęca dużo czasu synowi, a w mieszkaniu K. pojawia się i czasowo przebywa młodzieniec w wieku lat 16. Ławo było domyślić się, znając ówczesne fakty, że młodzieńcem tym był podebrany przez Klimczaka trzy lata wcześniej z berlińskiej ulicy wyrzucony z Polski szczeciński huligan Andrzej Skulski, który od szefa Klimczaka otrzymał z czasem etatową pracę w „Poglądzie”, za co odpłacił mu się romansem z jego żoną na oczach całej redakcji. O wynikłym z tego redakcyjnym kryzysie można dowiedzieć się z łamów „Poglądu” z grudnia 1985 roku. O rodzinnym kryzysie i rozpadzie rodziny świadczą akta rozwodowe. Konfident sąsiad nie omieszkał uzupełniając swoje poprzednie sprawozdanie wymienić z nazwiska, zawodu i telefonu wszystkich mieszkańców domu, opisać sklep znajdujący się na parterze, przejście na tylne podwórko i garaże należące do mieszkańców domu jak też numery rejestracyjne samochodów gości Klimczaka parkowanych często przed domem. Zabrakło jedynie planu domu i posesji, aby ewentualne „działanie operacyjne” mogły być sprawnie przeprowadzone. Na tym kończy się właściwie stosunkowo cieniutkie dossier Klimczaka, w którym jest jeszcze kilka dokumentów z okresu 1982-1985 oraz jeden bardzo ważny dokument z dnia 23.02.1987 roku. Jest to „Sygnalizacja o posiadaniu zapisu w komputerowej bazie danych” o Klimczaku ze strony KGB w Moskwie tj. rozkaz ministra (bez podania nazwiska) odnośnie porównania danych z posiadanymi przez „bratni organ” w NRD. KGB przekazało Stasi nast. dane Klimczaka: jest on narodowości polskiej, posiada obywatelstwo RFN, mieszka w Berlinie Zachodnim, jego numer telefonu jest 8385668, jest nauczycielem akademickim (Hochschullehrer). Dalsza część dokumentu jest nie wiadomo, dlaczego zaczerniona. Na szczęście farba wyblakła nieco po latach, więc można przeczytać, że od 1982 r. Klimczak utrzymuje kontakt z bliżej nieokreślonym wywiadem RFN-u. W 1981 roku był w ZSRS. Nawiązywał kontakty z obywatelami ZSRS i fotografował tendencyjnie wybrane miejsca oraz chodził do niemieckiego konsulatu i spotykał się z tamtejszym oficerem ds. bezpieczeństwa. KGB twierdzi w tym dokumencie, że Klimczak regularnie odwiedza w Polsce swoją matkę, siostrę i dwóch braci. Tu staje się oczywiste, że KGB nie współpracował z peerelowskimi tajnymi służbami, które miały przecież dokładne dane o tym, że Klimczak ani raz po opuszczeniu PRL w 1973 roku nie jeździł do Polski i ma tylko jednego brata. KGB pisze dalej, że Klimczak jest profesorem i kieruje grupą Solidarności na Wolnym Uniwersytecie, grupą Solidarności na Wolnym Uniwersytecie!!! Źródłem tych przekręconych informacji byli oczywiście pracujący w instytucie Klimczaka sowieccy lektorzy tzw. Gastlektoren z lenigradzkiego uniwersytetu, którzy donosili do ambasady sowieckiej o tym, że Klimczak w swoim gabinecie na uniwersytecie spotyka się z grupami Polaków z Solidarności, a pismo wydawane przez niego nazywa się Solidarność. Tu wychodzi brak znajomości języka polskiego, nawet w tak minimalnym stopniu, że nie potrafiono poprawnie odczytać tytułu pisma. Sprawa inwigilacji Klimczaka, jego zatrzymań przez sowiecką milicję i KGB podczas podróży służbowych do ZSRS poczynając od 1968 roku jest osobnym tematem i musi tu – ze względu na ramy tego referatu – zostać tymczasem pominięta. KGB atestuje Klimczakowi wrogi stosunek do socjalistycznego systemu, jak również znajomość czterech języków obcych: niemieckiego, francuskiego, angielskiego i rosyjskiego. Pismem z dnia 4. kwietnia 1987 roku, skierowanym do Kierownika „Grupy Operatywnej Moskwa”, Stasi koryguje niejako dane sowieckiego wywiadu i zapytuje, czy KGB posiada jeszcze inne wskazówki o działalności Klimczaka, konkretnie chodzi o jego podróże do Polski i ZSRS oraz kontakty z osobami w tych krajach. Stasi informuje o posiadaniu materiałów odnośnie działalności Klimczaka w Solidarności i w wypadku zainteresowania ze strony sowieckiej gotowa jest je udostępnić jak również wspólnie dalej rozpracowywać Klimczaka. W dosier Klimczaka jest jeszcze, przesłany z Moskwy „profil wroga”, jednak bez daty:

Text rosyjski: Cправка

Климчак Эдуард Петрович, 1945 года рождения, поляк, преподaватель русского и польcкого языков в «Свободном» университете в Западном Берлине. По данным за 1981 год, Климчак бежал из ПНР в 1973 гoду. Периодически принимает участие в работе с советскими туристами. Ярый антисоветчик. Среди туристов ведет враждебную СССР пропаганду, при этом использует литературу НТС, произведения Соженицына и других «диссидентов». Другими материалами в отношении Климчака Э. не располагаем.

Informacja Klimczak, Eduard Pietrowicz, urodzony w 1945 roku, Polak, wykładowca języka rosyjskiego i polskiego na „Wolnym” Uniwersytecie w Berlinie Zachodnim. Wg danych z 1981 roku Klimczak uciekł z PRL w 1973 r. Okresowo bierze udział w przyjmowaniu sowieckich turystów. Zawzięty antysowietczyk. Prowadzi wrogą w stosunku do ZSRS propagandę wśród sowieckich turystów, przy czym wykorzystuje literaturę NTS i utwory Sołżenicyna oraz innych „dysydentów”. Innymi materiałami odnośnie E. Klimczaka nie rozporządzamy. Najważniejszy chyba dokument dotyczący inwigilacji Klimczaka przez Stasi nie może w tym referacie w chwili obecnej być dokładniej przedstawiony, bo go w teczce brakuje. Dokument ów został znaleziony w 2005 r. w Urzędzie ds. Akt w innej teczce dotyczącej „Poglądu” przez Kazimierza Michalczyka, mającego pełnomocnictwo Klimczaka na przeszukiwanie akt „Towarzystwa Solidarność” i jest w posiadaniu tegoż, obecnie w Holandii. Z dokumentu tego wynika, że Stasi podjęło gdzieś w 1988 lub 1989 roku decyzję o „ograniczeniu czy nawet likwidacji” (użyto tam słów „Einschränkung“ i „Liquidierung“) wrogiej działalności Klimczaka i jego redakcji „Poglądu“. Tu można oddać się tylko spekulacjom, co te słowa w języku Stasi mogły oznaczać, bo w dokumencie nie mówi się, w jaki sposób te cele miałyby być zrealizowane. Wspominane wyżej kilka dokumentów, to rejestracje tranzytowych przejazdów Klimczaka przez NRD na podstawie wydanego „listu gończego”, co oznaczało, że kiedy pojawiał się on na wewnątrzniemieckiej granicy, meldowano to natychmiast do centrali w Berlinie, a jego samochód był odstawiany na boczny pas i musiał czekać na wydanie z Berlina zezwolenia na wjazd do NRD i kontynuowanie podróży. W świetle podpisanych enerdowsko-alianckich i wewnątrzniemieckich układów o korzystaniu z dróg tranzytowych między Berlinem Zachodnim i RFN władze NRD nie miały prawa aresztować zachodnioniemieckich obywateli, w tym byłych obywateli NRD lub innych Państw Układu Warszawskiego przy korzystaniu przez nich dróg tranzytowych. Przynajmniej takie informacje przekazał Klimczakowi urząd zachodnioberlińskiego Senatu ds. tranzytu przez NRD. Ostrzeżono go jednak, że będąc nadal wirtualnie obywatelem PRL, jest obiektem zainteresowania ze strony Stasi, która może podjąć jakąś prowokację, np. w postaci sfingowanego wypadku lub w inny sposób. Dlatego też generalnie nie powinien korzystać z dróg tranzytowych, a jeśli już zajdzie taka konieczność, to nie powinien porą nocną i w pojedynkę wjeżdżać do NRD, a także osobiście prowadzić pojazd. Powinien zawsze mieć pasażerów w swoim samochodzie, którzy w przypadku prowokacji mogliby stać się świadkami tejże. Klimczak unikał, więc tranzytu i latał regularnie samolotem do RFN, a jego samochód przeprowadzała przez NRD żona lub przyjaciele. Kiedy jednak raz sam zdecydował się na przejazd przez NRD, to podebrał po drodze autostopowiczów w Berlinie Zachodnim, aby nie jechać w pojedynkę przez NRD. Okazuje się, że ich dane osobowe zostały przez Stasi odnotowane i przy ich ponownym przejeździe tranzytem były buchaltowane, przy czym odnotowywano też dane innych towarzyszących im pasażerów. I tak wpadali oni do komputera Stasi. W ten sposób ustalano krąg osób, ewentualnie powiązanych z „obiektem operacyjnym”, w tym przypadku Klimczakiem. Powyższe wyjaśnia, skąd się wzięły te inne, mniej ważne karty w teczce Klimczaka. Oceniając działania Stasi w wypadku Klimczaka, widać, że kierownictwo NRD zdawało sobie sprawę z tego, jakim niebezpieczeństwem dla tego państwa stał sie bakcyl Solidarności, który przez wolną prasę i działania posolidarnościowe Polaków poza granicami Polski zaczął chwiać projektowaną na wieczność egzystencją totalitarnych państw komunistycznych. Dlatego też solidarnościowe zagrożenie z Zachodniego Berlina Stasi potraktowała z całą powagą i bez najmniejszego lekceważenia. Z lekceważeniem w stosunku do Klimczaka i jego przepowiedni o bliskim upadku komunizmu odnosili się prze całe lata 80. Zachodnioberlińscy politycy i miejscowa prasa. Latem 1989 roku zachodnioberliński dziennik „Der Tagesspiegel” opublikował artykuł o „Towarzystwie Solidarność” i „Poglądzie”, w którym na podstawie przeprowadzonej wcześniej rozmowy z Klimczakiem autor z pobłażliwym uśmiechem odniósł się się do analizy politycznej sytuaacji w Polsce, dokonanej przez Klimczaka, twierdzącego, że w Polsce w 2000 roku nie będzie śladu komunizmu. Przepowiednie te – z obecnego punktu widzenia – sprawdziły się tylko częściowo, bo do dzisiaj ciąży nad Polską brzemię komunizmu i jego ubeckiego aparatu.

Kazimierz Michalczyk Kazimierz Michalczyk był w latach 1980-81 członkiem NSZZ „Solidarność“ w Gliwicach. Po wprowadzeniu stanu wojennego działał nadal w podziemnych strukturach „Solidarności Walczącej”, zajmował się m.in. drukowaniem ulotek i ich kolportażem. W listopadzie 1982 roku został aresztowany, a w czerwcu 1983 pod naciskiem aparatu komunistycznego zdecydował się na emigrację do Niemiec i wyjechał na pobyt stały do Berlina Zachodniego. Tu był szpiegowany przez agentów SB i Stasi, ukrywających się pod pseudonimami: “E” i “Gunard“. Owi agenci raportowali przełożonym i polskiej SB, że Michalczyk nadal zajmuje się działalnością na rzecz nielegalnych ugrupowań w Polsce, przede wszystkim związany jest z wydawnictwem E. Klimczaka „Pogląd”. W aktach Stasi Michalczyk figuruje też, jako zachodnioberliński przedstawiciel londyńskiej posolidarnościowej organizacji “Solidarity with Solidarity”. SB było znane, że Michalczyk nadal powiązany jest ze strukturami “Solidarności Walczącej”. Michalczyk miał zaufać agentowi z pseudonimem “E”, któremu ujawnił, iż posiada kontakt ze strukturami podziemnymi działającymi na terenie Górnego Śląska. Polska SB wiedziała przez agenta “E”, że Michalczyk organizuje przy współpracy z Tadeuszem Jarskim vel Jarzębowskim, tj. londyńskim szefem “Solidarity with Solidarity” kontakty do firm na terenie PRL, które stanowiłyby przykrycie dla działalności SW oraz że przyjmuje i organizuje pobyt osob powiązanych z różnymi ugrupowaniami podziemnymi w Polsce, m.in. Romualda Szeremietiewa, który np. przez kilka tygodni mieszkał u Klimczaka w Berlinie w 1986 r. (prawnik, działacz opozycyjny, uczestnik marca 1968, 1967-72 w SD, 1973-78 w PAX, uczestnik ROPCiO, działacz PKN, aresztowany 1981, 1982 skazany na 5 lat więzienia, 1984 zwolniony na mocy amnestii, 1985 prezes PPN, 1991-1992 I 1997-2001 wiceminister obrony narodowej, 1997-2001 poseł), oraz że bierze udział w organizowanych przerzutach do Polski sprzętu i literatury na rzecz podziemia. Michalczyka odwiedzał w Berlinie Zachodnim Zenon Misterski, działacz Solidarności w Poznaniu, który znajdował się pod “opieką” agenta Stasi, dra Hermana Peiserta, nauczyciela z Frankfurtu nad Odrą piszącego raporty dla Stasi pod pseudonimem “Dr. Schreiber”. Agent ten miał prawie, że nieograniczone zaufanie naiwnego Misterskiego, jego zadaniem było zbieranie informacji w Berlinie Zachodnim o podziemnych strukturach Solidarności w kraju, w tym Solidarności Walczącej, a także środowisk emigracyjnych w Berlinie Zachodnim. Teczka tego agenta została przez Stasi całkowicie zniszczona, ale zachowały się obszerne materiały Grupy Operacyjnej i osób inwigilowanych, m.in. Misterskiego i Klimczaka. Przez kontakty z działaczami Solidarności w Berlinie Zachodnim i w Polsce, “Dr. Schreiber” informował Stasi, a ta z kolei polską SB. Z raportów można się dowiedzieć, że aktywiści Solidarności, którzy zdecydowali się na emigrację do Berlina Zachodniego, i są skupieni wokół „Poglądu”, organizują regularny kanał przerzutowy na Zachód, w tym do Berlina Zachodniego. Wówczas sprawą zaczęła interesować się również centrala w Warszawie, która w tym celu odbywała spotkania z jednostką Stasi we Frankfurcie nad Odrą, prowadzącą agenta “Dr. Schreibera”. Jeszcze w styczniu 1989 roku SB planowała rozpracowanie Michalczyka w celu ustalenia stopnia jego powiązań ze strukturami Solidarności Walczącej, jego funkcji i zadań, a także poprzez jego osobę rozpoznania funkcjonowania górnośląskiego oddziału „Solidarności Walczącej”.

Po obaleniu rządu Honeckera i już za rządów Mazowieckiego obie zaprzyjaźnione służby widziały jeszcze potrzebę rozpracowywania Polaków w kraju i za granicą. Obie służby wymyśliły sobie, szczególnie dominowała tu Stasi, że trzeba zakładać od zera jakieś ugrupowania opozycyjne, które od samego początku miały być sterowane przez Stasi. Na czele stanąłby sam “Dr. Schreiber”, bowiem z takimi referencjami znacznie łatwiej byłoby mu realizować zlecone mu przez ministerstwa bezpieczeństwa, enerdowską MfS i polską SB, zadania. Stasi uaktywniła się w tym kierunku: 31 grudnia 1989 roku agent “Dr. Schreiber” napisał (własnoręcznie) list do Kazimierza Michalczyka do Berlina Zachodniego, zawracając się do niego jako kochany Kazimierz, (…) chciałem się z tobą skontaktować, ale nie osiągnąłem Cię telefonicznie. Jak na pewno wiesz, nasza grupa działa legalnie w Nowym Forum, przy Karl-Liebknecht-Strasse 9, 1200 Frankfurt (Oder). Współpraca z „S” przyniosła, więc dobre rezultaty. Chcemy się spotkać 4 lutego 1990 z „S” na moście (nad Odrą) w celu manifestacji“. W dalszej części listu agent zwraca się do Michalczyka, jako jednego z najbardziej „zaufanych i sprawdzonych przyjaciół” z okresu przed „Okrągłym Stołem” o pomoc dla swojej nowej organizacji opozycyjnej w postaci politycznych materiałów informacyjnych, papieru itd. Agent zapewniał Michalczyka, że materiały nie będą skonfiskowane, bo w takim przypadku może być od razu poinformowany, aby mógł przedstawić protokół dla Okrągłego Stołu. Poza tym zapowiadał już swój przyjazd do Berlina Zachodniego, ponieważ niby każdy, kto ma (…) politycznych przyjaciół jest obecnie w drodze dla wspólnej sprawy. List tego agenta, udającego przez wiele lat przyjaciela Solidarności, który przez swoją rzekomą “przyjaźń” z Misterskim chciał tylko wejść w struktury posolidarnościowe w Berlinie Zachodnim i szpiegować emigrantów polskich zarówno dla Stasi jak i dla polskiej SB, jest dobitnym dowodem tego, że komunistyczne służby wywiadowcze jeszcze w czasie własnej agoni próbowały pod przykrywką sztucznie tworzonych grup opozycyjnych robić wszystko, aby dalej inwigilować i niszczyć autentyczną opozycję lub jej politycznie aktywnych stronników. Stasi zabrakło jednak czasu, ponieważ od napisania listu przez agenta „Dr. Schreibera” do rozwiązania Stasi i szturmu opozycji na jej centralę w Berlinie Wschodnim minęły tylko dwa tygodnie. W dniu 15. Stycznia 1990 roku Stasi przestała de facto istnieć i przeszła do historii, a polscy czekiści musieli powoli zrozumieć, że nadchodzą inne czasy.

Hanna Labrenz-Weiss W dniu 2 kwietnia 1982 r. została przez Stasi założona sprawa operacyjnego rozpracowania “wrogiej” organizacji w Berlinie Zachodnim pod kryptonimem “Exil”. W toku rozpracowywania osób ze środowiska polskiej emigracji okazało się, że główną rolę w tych kręgach odgrywa były obywatel PRL, mieszkaniec Berlina Zachodniego, Edward Klimczak, pracownik naukowy, docent Freie Universität (FU) Berlin. Na FU, pełnym politycznej aktywnej młodzieży o różnych politycznych ukierunkowanych, wyróżniali się studenci politologii, m.in. profesora Helmuta Wagnera, którzy zapewne pod jego wpływem, jako pierwsi organizowali protesty po ogłoszeniu stanu wojennego w Polsce. Sam prof. Wagner z powodu swojego listu protestacyjnego do Misji Wojskowej PRL po ogłoszeniu stanu wojennego, otrzymał „szlaban” na wjazd do Polski, a jego doktoranci stali się przedmiotem zainteresowania SB i Stasi, tym bardziej, jeśli pochodzili z Polski. Do tych doktorantów należała również Hanna Labrenz, którą interesowała się nie tylko Stasi, ale przede wszystkim polski wywiad (Departament I MSW). Wstępne rozpracowywanie Labrenz zaczęło się w roku 1983, kiedy była identyfikowana, jako stypendystka FU Berlin. Informacje o Labrenz były wówczas zbierane przez Stasi, która przy pomocy swoich licznych agentów, również na FU, stwierdziła, że Labrenz jest kurierem profesorów Helmuta Wagnera i Aleksandra Osadczuk-Koraba, którym dostarcza informacji z Polski, nadających się do prowadzenia dywersji ideologicznej. Pomimo że Stasi uważana była za solidną służbę wywiadowczą, przekazała ona wiele błędnych informacji o studentce Labrenz: nie było prawdą to, że prof. Wagner postarał się dla niej o stypendium, ponieważ miała je już wyjeżdżając z Polski i jeszcze nie znając Wagnera, nie było prawdą, że jej ojciec został w 1970 roku wykluczony z partii i zwolniony ze stanowiska dyrektora gimnazjum, ponieważ sam wystąpił z PZPR i to już w roku 1964, nie było prawdą, że miała bogatego wujka w Berlinie Zachodnim, ponieważ było to wprawdzie bogate małżeństwo żydowskie, ale tylko zaprzyjaźnione, które nie zostawiło jej żadnego spadku wbrew raportom Stasi. Nie odpowiadało prawdzie i to, że prof. Helmut Wagner i Alexander Osadczuk-Korab interesowali się bratem studentki Labrenz, ponieważ nie znali stosunków rodzinnych swoich studentów, bo i z jakiej racji mieliby się nimi interesować. Nie było prawdą i to, że brat Labrenz miał być prezydentem Włocławka itd. itd. Tych nieścisłości i przekłamań jest wiele. W czasie pobytów w Polsce Labrenz była podsłuchiwana i obserwowana przez wydział SB w Toruniu, wg schematu o kryptonimie kontrola “B”. Wyniki tej kontroli były negatywne. Pomimo to Stasi przekazywała fałszywe informacje dla SB, że rzekomo brat Labrenz stał się obiektem infiltracji ze strony ośrodków dywersji ideologicznej w Berlinie Zachodnim, co miało konsekwencje zarówno dla brata jak i siostry. Brat w Polsce został zwolniony ze stanowiska nauczyciela akademickiego na wyższej szkole wojskowej, a siostra w Berlinie Zachodnim stała się obiektem infiltracji (szpiegowanie, plotki, podsłuch telefoniczny Głównego Wydziału III Stasi), które doprowadziły w konsekwencji do rozbicia małżeństwa i innych szykan w życiu codziennym. Następny etap bezpośredniego zainteresowania polskiego wywiadu osobą Labrenz zaczyna się od 1987 roku w związku z jej powiązaniami z wysokim urzędnikiem senatu Berlina Zachodniego, rzecznikiem prasowym senatora Wrońskiego. Zainteresowanie ową osobą Departamentu I w Warszawie było wywołane również tym, że ojciec owego urzędnika miał brata, będącego jeszcze czynnym generałem Bundeswehry. Polski wywiad chciał poprzez Labrenz dotrzeć do wewnętrznych informacji Senatu Berlina Zachodniego i ewentualnie informacji o Bundeswerze. Pośrednikiem miała być Labrenz, z którą zamierzano nawiązać tzw. dialog operacyjny nadając jej kryptonim “Arisa” z perspektywą werbunku. Legenda nawiązania dialogu operacyjnego, która wymyślili sobie oficerowie wywiadu (Departament I MSW) w Warszawie jest językowo napisana na wysokim poziomie, co świadczy o tym, że byli to ludzie wykształceni. Jeden z tych oficerów rozpracowywał również znanego opozycjonistę Piotra Jeglińskiego, który w Paryżu prowadził wydawnictwo “Edition Spotkania”. Być może te i inne sprawy operacyjne na Zachodzie, prowadzone przez owego oficera stały się podstawą do mianowania go późnej wiceszefem polskiego wywiadu w rządzie Mazowieckiego, tzn. już w pół-demokratycznej Polsce. Opracowana legenda kontaktu operacyjnego opierała się na tezie zastraszenia Labrenz/”Arizy” i spowodowania obaw o jej własne bezpieczeństwo. Główną myślą była wyfabulowana historia, że SB otrzymała wiadomość, jakoby zachodnie służby specjalne przygotowują uruchomienie kanału w celu przerzutu z Berlina Zachodniego do Polski podzespołów elektronicznych dla potrzeb szpiegowskich. Miały to być podzespoły małogabarytowe o bardzo wysokiej wartości – akcja ich przerzutu miała być – według legendy SB – opracowywana bardzo starannie, w sposób długofalowy. Według informacji, które jakoby otrzymała SB, przerzut miał być zorganizowany przy pomocy kobiety, obywatelki PRL posiadającej paszport konsularny, o której jakoby SB wiedziało, że: Wyjechała z Polski ok. 1980 roku, studiowała w Berlinie Zachodnim na FU, ma w Polsce rodzinę i osoba ta nie wie, że została wytypowana przez zachodnie służby specjalne w roli łącznika. Dalej legenda SB: przeprowadziliśmy szeroką akcję ustalenia osób odpowiadających ww. parametrom. Ustaliliśmy, że takich osób jest kilka i z każdą chcemy rozmawiać. Ponieważ chodzi tu o obywateli polskich intencją naszą jest podjęcie działań profilaktycznych, które zapobiegłyby wmanewrowaniu tych osób w działalność wymierzoną przeciwko Polsce i uchroniłyby je przed sankcjami karnymi, jakie musiałyby zostać zastosowane w razie wykrycia tej działalności. Kontakt między “Arisą” a SB miał nastąpić za pomocą ojca w czasie pobytu “Arisy” w Polsce. Ojciec miał być zastraszony ww. legendą. Pośrednictwo ojca było dla SB konieczne, ponieważ w latach 80. SB wielokrotnie próbowała skontaktować się z Labrenz w czasi jej pobytów w Polsce, lecz na przeszkodzie stał zawsze ojciec, który ostatecznie złożył pisemne oświadczenie, że jeżeli kiedykolwiek SB będzie próbować się kontaktować z córką, to on fakt ten poda do publicznej wiadomości. Ojca, więc nie można było ominąć, tylko go zastraszyć i ująć troską o bezpieczeństwo córki i całej rodziny. W rozmowie z “Arisą” powinno przekazać się jej poczucie odpowiedzialności i troski naszych służb o jej dobro osobiste. W razie przewozu odpowiedniej “paczki” miała skontaktować się zaraz z komendą SW, której numer telefonu miała otrzymać. Bardzo istotnym czynnikiem rzutującym na pożądany przez nas dalszy bieg wydarzeń będzie wytworzenie u niej poczcie zaufania do rozmawiającego z nią oficera. Pozyskanie Labrenz miało być procesem długofalowym. Na początku nie przewidywano dla niej żadnych zadań operacyjnych. Wszystkie te plany – późniejszego wiceszefa wywiadu w rządzie Mazowieckiego – nie zostały zrealizowane, ponieważ w ich realizacji stał na drodze ojciec, który – nie podając jej powodów – nie chciał, aby córka jeździła do Polski. Ojciec zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach i kontakt nigdy nie został nawiązany. SB próbowała jeszcze w 1990 roku wykorzystać chorobę jej brata, który odwiedził ją po raz pierwszy w Berlinie Zachodnim i tu znalazł się w szpitalu, aby nawiązać przez niego kontakt z Labrenz. Ta próba również się nie udała. O tym wszystkim dowiedziała się Labrenz w roku 2005 z teczki IPN, którą wprawdzie w większości oczyszczono, ale daje ona mimo to wiele informacji o perfidii komunistycznych służb specjalnych, w tym SB, która w niczym nie różniła się od Stasi.

Józef Węgrzyn Józef Węgrzyn pochodzący z Wrocławia pracował od 1980 roku w przewozach międzynarodowych pływając barkami po rzekach i kanałach Europy Zachodniej. W 1984 roku został zaproszony przez SB na rozmowę z propozycją nie do odrzucenia. Oficer SB Krymuza posiadał „teczkę“ Węgrzyna z raportami o jego pracy, kontaktach na Zachodzie, przemycie metali kolorowych i kontaktach z przygodnymi kobietami. Dał mu niedwuznacznie do zrozumienia, że przemyt metali kolorowych i działanie na niekorzyść PRL może być „zapomniane” przez władze, jeżeli Węgrzyn będzie udzielał odpowiednich informacji. Węgrzyn zgodził się na współpracę i został tajnym współpracownikiem kontrwywiadu pod pseudonimem „Jacek”. Węgrzyn przyczynił się do rozbicia siatki przemytniczej metali kolorowych, sam jednak nie został ukarany. To był początek regularnej współpracy. Pierwszą “akcją” była intryga przeciwko kierownikowi Węgrzyna, który nie zgodził się na współpracę z SB i został odwołany ze stanowiska rzekomo za tuszowanie przemytu cyny do Niemiec. W 1986 roku znaleziono w toaletach firmy, w której Węgrzyn pracował, ulotki podziemnej organizacji “Kotwica”, w co Węgrzyn znający strukturę SB w swoim zakładzie nie wierzył. Rok później dowiedział się od porucznika SB Ryszarda Zaręby, że “Kotwica” jest organizacją stworzoną przez SB w celu inwigilacji środowiska opozycyjnego we Wrocławiu i Berlinie Zachodnim. Okazało się, że założycielem “Kotwicy” był Ryszard Zaręba, a Roman Samson otrzymał pseudonim “Rysiek” i był jej cywilnym szefem. Po zwolnieniu z pracy za spowodowanie wypadku SB znalazła zadanie dla Węgrzyna w “Kotwicy”. Miało właśnie odbyć się przekazanie materiałów przez kuriera z Berlina. Węgrzyn otrzymał hasło “rzuć kotwicę” i adres mieszkania konspiracyjnego w pobliżu ulicy Legnickiej we Wrocławiu. Z Berlina Zachodniego, gdzie Węgrzyn mieszkał od końca lat 80. Przywieziono skanery i duże ilości „Poglądu” oraz papier i farbę drukarską. “Kotwica” będąc grupą przerzutową od „Poglądu” z Berlina Zachodniego i starała się obsługiwać wiele kontaktów. Kornel Morawiecki, szef organizacji “Solidarność Walcząca” nie ufał “Kotwicy”, pomimo to ta działała dalej, będąc grupą założoną przez SB.

Wnioski: Pierwszą refleksją podanych wyżej przykładów inwigilacji i inicjowania przez SB własnych ośrodków opozycyjnych musi być stwierdzenie, że z tych ponad 1500 wydawnictw tzw. Drugiego Obiegu wiele musiało być ubeckiej proweniencji, odium nieufności muszą wywoływać te tzw. poważne wydawnictwa lub regularne pisma, które przez wiele lat nie miały żadnej wpadki, drukowały nawet swoje – technicznie bardzo dobre – książki lub pisma rzekomo w zakonspirowany sposób nawet w państwowych drukarniach. Te same obiekcje muszą powstać wobec tzw. kanałów z Zachodu, co widać na przykładzie „Kotwicy”, która pochłonęła niemałe środki, wszystko to do kasy i kiesy ubecji i ubeków. Szereg działaczy tzw. podziemia zostało w ostatnich czasach albo już dużo wcześniej odznaczonych państwowymi orderami za swoją działalność. Wydaje się konieczne opublikowanie takiej listy działaczy w Polsce i na Zachodzie i ich konkretnych powiązań i zasług. Nie jest wykluczone, że pierś pod ordery podstawili i byli ubecy lub TW – i ordery te dostali. Refleksja druga. Wyżej wymienione przykłady inwigilowania obywateli Berlina Zachodniego pochodzących z Polski i z nią cały czas emocjonalnie związanych, szczególnie po 13 grudnia 1981 r., pokazują jednoznacznie, że komunistyczne służby wywiadowcze nie znały granic w szpiegowaniu, podsłuchiwaniu i nawet psychicznym terrorze w wybranych „obiektów operacyjnych” w Polsce i na terenie Niemiec Zachodnich w imię absurdalnej ideologii, w którą sami czekiści, przynajmniej w Polsce, nie wierzyli. To wieloletnie „rozpracowywanie” nie przyniosło żadnej korzyści systemowi, poza relatywnym dobrobytem samych czekistów, kosztowało niewyobrażalne sumy pieniędzy, które zapłaciły swoim ciemiężcom narody podległe tej dyktaturze. Dobrze żyło się konfidentom i ich komunistycznym szefom z peerelowskiej Misji Wojskowej w najbardziej ekskluzywnej dzielnicy Berlina Zachodniego Grunewald-Dahlem.

Przykre jest to, że do dzisiaj nie zostali oni z tego rozliczeni, a za swoją „patriotyczną” działalność otrzymują wysokie emerytury i śmieją się w kułak z krajowych i emigracyjnych niepodległościowców, którzy energię życiową swych najbardziej aktywnych lat przetrwonili w bezowocnej walce o Polskę prawdy i społeczno-politycznej moralności. Ci są dzisiaj zapomniani, wiodą niszowe i biedne życie swoich ostatnich lat – bez emerytury i wynagrodzenia za prawie dekadę walki z komunizmem.

*Referat przygotowany został razem z Hanną Labrenz-Weiss; wygłoszony na kongresie zorganizowanym przez Instytut Pamięci Narodowej w Ossolineum we Wrocławiu w kwietniu 2010

Edward Klimczak

Pełny kontekst uniewinnienia CzeKiszczaka Czekiszczak – tak przezywać mieli Kiszczaka Sowieci, zadziwieni i zafascynowani jego okrucieństwem w plutonie egzekucyjnym komunistycznej Informacji Wojskowej. Prawie jak Che Guevara, tylko w tym wypadku „prawie” nie robi wielkiej różnicy… Sprawa niedawnego wyroku uniewinniającego Kiszczaka za sprawstwo kierownicze masakry w kopalni „Wujek” jest więcej niż skandaliczna i oburzająca, tak uważam, jako człowiek. Ale analizując sprawę na chłodno, równie dobrze można… mieć pretensje do wilka o to, że je owce. Albo do żmii o to, że kąsa. Dlaczego? Odpowiedź powinna być arcyboleśnie prosta, przywołując aforystę i freestylowca od siedmiu boleści z Budy Ruskiej. Wyrok ten został, bowiem wydany przez sąd państwa, którego istotą jest zachowanie ciągłości prawno-ustrojowej z poprzedniczką – PRL. Inny wyrok zapaść, więc nie mógł, niestety! Zresztą, określenia „państwo” powyżej, użyłem w charakterze czysto technicznym. Bardziej adekwatnie ujął to Amalryk: mamy „twór państwo podobny”. Wyrok uniewinniający Kiszczaka to jedynie konsekwencja. Idąc dalej, odziedziczony po PRL system prawny i bezradny wobec czerwonych zbrodniarzy wymiar sprawiedliwości to jedynie pojedynczy puzzel większej układanki, pojedyncza nić oplatającej nasz kraj czerwonej pajęczyny. Ale po kolei. Owa „ciągłość prawnoustrojowa”, szerzej – system prawny, a ogółem – system polityczny itd. jest w rzeczywistości niczym innym, tylko konsekwencją realnego układu sił. Genialna „Teologia polityczna” Carla Schmitta rozpoczyna się zdaniem: „Ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym, jest suwerenny”. Nie należy traktować tego tylko literalnie i w wąskim zakresie. Oznacza to po prostu tyle, że suwerenem, czyli sprawującym faktyczną władzę jest podmiot, który ustala zasady organizacji danego systemu politycznego, jest w mocy, by je egzekwować i posiada ku temu instrumenty. Tyczy się to także systemu prawnego, jego wykładni, w dalszej kolejności – orzecznictwa i ferowanych wyroków w różnych sprawach, itd. Czyli – prawo ustala silniejszy; prawo jest po prostu emanacją woli silniejszego. Dodajmy jeszcze, że sprawowanie władzy nie musi się pokrywać z nominalnie sprawowanymi urzędami. W Polsce – parafrazując przytoczone słowa Schmitta – suwerenem jest ten, kto już zdecydował o stanie wyjątkowym. Który nie jest monadą, nie jest gwiazdą jakiegoś kur(w)iozalnego one-man-show, jaki próbuje nam serwować neobolszewickie „Ministerstwo Prawdy”, co wielu bezwiednie podchwytuje, nawet bez złych intencji. Kiszczak ani nie działał, ani nie działa sam, a jest elementem (bardzo ważnym) pewnej określonej struktury politycznej; działa w ściśle określonym UKŁADZIE odniesienia, w swoistym „środowisku naturalnym”. Andrzej Zybertowicz w swoim artykule pt. „AntyRozwojowe Grupy Interesów – zarys analizy”, powołując się na Zdzisława Krasnodębskiego przywołuje tezę o dwóch transformacjach ustrojowych, jakie miały miejsce na przełomie lat 80. i 90.: „transformacji jawnej” i „transformacji ukrytej”. Transformacja jawna polegała na wytworzeniu się instytucji i mechanizmów charakterystycznych dla demoliberalizmu, transformacja ukryta zaś – na zachowaniu władzy politycznej i wpływów przez przetransformowane struktury komunistyczne: nomenklaturę partyjną i bezpiekę. Ze względu na charakter zasobów kadrowych i instrumentów sprawowania władzy, jakimi one dysponują, charakter wiążący i realny ma transformacja ukryta. Dalej w artykule, prof. Zybertowicz zgodnie ze stanem faktycznym pisze, że transformacja ustrojowa jest wypadkową działań spontanicznych i zaplanowanych, zamierzonych. Nie trzeba chyba przypominać, że transformacja była procesem przede wszystkim zamierzonym: przez komunistów zaplanowanym (według jednych już w l. 50, według innych – w 60-70.) i przez nich, via KGB i lokalne bezpieki, przeprowadzonym. Nasz główny „bohater”, ze swoją (typową zresztą dla komunistycznych oficjeli) manierą „mówienia prawie wszystkiego”, specjalnie tego faktu nie ukrywa, ani też swojego w nim udziału: czy to w książce-wywiadzie, czy to w wywiadach dla prasy, czy to na sali sądowej. Określenie „transformacja ustrojowa” oddaje istotę rzeczy, jeśli je dookreślimy następująco – że miała miejsce transformacja ustrojowa komunizmu w neokomunizm. A to, że Sowiety nazywają się oficjalnie „Federacja Rosyjska”, której flagą jest przedpaździernikowy trójkolor a godłem carski dwugłowy orzeł czy też to, że nie istnieje KPZS – jest sprawą wtórną i nie zmienia postaci rzeczy zwłaszcza, że komunizm jest systemem, którego celem jest władza, a symbolikę i inne insygnia można sobie zmieniać do woli. To samo tyczy się Polski. Sprawą wtórną i w sumie niewiele realnie znaczącą jest to, że: godłem jest ukoronowany Biały Orzeł, a formalnie Polska jest krajem niepodległym i suwerennym. Że formalnie i realnie mamy demokrację, wolny rynek i państwo prawa. Tak jest – zarówno formalnie, jak i realnie, bowiem „prawdziwa demokracja”, „prawdziwy liberalizm”, „prawdziwy wolny rynek”, różne „sprawiedliwe prawa” i „sprawiedliwości” z przymiotnikami istnieją jedynie w głowach i w podręcznikach oświeceniowych mędrków i utopistów. Inna sprawa, że praktycznie cały współczesny dyskurs polityczny jest przeżarty oświeceniowymi i liberalnymi zaklęciami. Jak śpiewał kiedyś Kazik, „korona zdobi komunę”. Stanem faktycznym w Polsce AD 2011 jest nadal PRL-bis i nic nie wskazuje niestety, żeby miało to się szybko zmienić. Demoliberalna III RP jest zaś zaś – jest swego rodzaju nakładką na rzeczywistość, wytworem komunistycznej maskirowki i dezinformacji strategicznej, „Matrixem”; tytuł genialnego tryptyku filmowego braci Wachowskich jest używany – głównie na blogosferze – bardzo często. I równie często, podświadomie i nieświadomie, jest używany w charakterze metafory, podczas gdy jest to opis rzeczywistości. Neokomunizm-neobolszewizm ma swoje „zasady przewodnie”, które konstytuują jego istnienie: (a) suwerenem jest przetransformowana oligarchia komunistyczna (partia wewnętrzna) z pewnym udziałem opozycyjnych i nowszych kooptantów (partia zewnętrzna), stojących szczebel (lub więcej) niżej od „towarzyszy”, pod których są podwieszeni na mocy powiązań agenturalnych i innych „powiązań hakowych”; (b) na zewnątrz, Polska jest kondominium Rosji Sowieckiej, Niemiec, UE i podmiotów pozapaństwowych, z pakietem kontrolnym Moskwy. To akurat w tej chwili nas nie interesuje, więc zajmijmy się punktem (a). Wyżej wymienione reguły funkcjonowania systemu nie mają rzecz jasna charakteru zapisu w konstytucji ani w jakimkolwiek innym akcie prawnym; nie muszą być skodyfikowane, by miały charakter dla systemu wiążący i obowiązywały. Nie jest też tak, że coś się dzieje na telefon z Kremla czy szyfrogram z politbiura wykonywano rozkazy. Jakie są, więc konkretne mechanizmy egzekucji tych reguł? Po prostu neokomunistyczny establishment okrągłostołowy sprawuje władzę poprzez kontrolę „bazy” i „nadbudowy”: poprzez kontrolę nad sferą polityczną, ekonomiczną i kulturowo-cywilizacyjną. Realizuje swoje strategiczne i taktyczne interesy – zarówno interesy swoje, jako pewnego kolektywu, pewnej struktury politycznej, jak i partykularne interesy swoich członków. Wszystkie w zasadzie najważniejsze instytucje polityczne (urząd prezydenta, rząd, parlament, specsłużby, wojsko, system gospodarczy itp.) są przez środowiska komunistyczne kontrolowane albo przez bezpośrednią penetrację, albo zdalnie. Najważniejsze tutaj są kadry, odpowiedni czynnik ludzki: po prostu komuna, bezpieka i agentura awansuje komunę, bezpiekę i agenturę i tak dalej. Ci natomiast, którzy stoją niżej w hierarchii struktury władzy są po prostu „podwieszeni” pod starszych i mądrzejszych towarzyszy i ich pozycja zależy od tego, czy ich interes polityczny jest zgodny, a co najmniej niekolidujący z interesem „partii wewnętrznej”. Stąd też skrajnie naiwne jest stwierdzenie, że „postkomunizm” umrze wraz z naturalną śmiercią komunistów; system nastawiony na sprawowanie i utrzymanie władzy reprodukuje się poprzez dziedziczenie i kooptację oraz równolegle poprzez ekspresję memów. Operacja „przechwytyzacji” (jak to określa Bukowski) majątku narodowego, jaka odbyła się w drugiej połowie l. 80 i pierwszej l. 90. zapewniła komunistom dalszą kontrolę nad gospodarką. A tym samym – na hodowlę posłusznych sobie elit, w dobie „władzy pieniądza”. W służbach specjalnych nadal wiodące role pełnią starzy „towarzysze z bezpieczeństwa”. W „polskim” „dyskursie” politycznym i społecznym po 1989 roku monopolistą jest środowisko intelektualne, które korzeniami sięga jeszcze komunistycznej, sowieckiej agentury w II RP, a za pierwszej komuny najpierw katowało żołnierzy wyklętych, by później dążyć do stworzenia „komunizmu z ludzką” twarzą, którego to celu dopięto w willi ministra spraw wewnętrznych przy ul. Zawrat w Magdalence. Jednym z leitmotiv’ów Gazety Wyborczej, a zwłaszcza publicystyki Michnika była relatywizacja komunizmu jako takiego (nie mówiąc już o zaciemnianiu jego faktycznej istoty) oraz popełnionych przez Kiszczaka i Jaruzela mordów. To jedna z „prawd wiary” peerelowskiego wariantu pewnej świeckiej religii, której akceptacja jest jednym z warunków sine qua non dołączenia do establishmentu, a której zakwestionowanie równa się wyrzuceniu na margines czy niedopuszczenie do awansu; bo przecież historia i jej wpływ na sytuację obecną są nieważne, a trzeba „wybierać normalność i przyszłość”. Prócz tego, to głównie organ tow. Michnika służył, jako tuba Kiszczaka i Jaruzela, która umożliwiała im mówienie „prawie wszystkiego”: manipulację, dezinformację czy też trzymanie w ryzach agentury poprzez utrzymanie jej w przeświadczeniu, że „jakby co” na jeden sygnał wypłyną odpowiednie „komparmaty”. Z kolei w środowisku prawniczym i sędziowskim wiodącą rolę pełnią sędziowie z czasów stanu wojennego i „powojennego”, wcześniej zdarzali się sędziowie z czasów stalinowskich, do tego obrońcy i wręcz „fellow travellers” najważniejszych mafiosów, a wiadomo, że rdzeniem zorganizowanej przestępczości jest „była” bezpieka; poza tym, palestra to środowisko zamknięte, o bardzo ścisłej, korporacyjnej strukturze i hierarchii oraz własnych, wewnętrznych a bardzo specyficznych regułach. Nikt nigdy nie wydał, nie wydałby nawet, ani – nie łudźmy się – nie wyda już wyroku, który dla czerwonych zbrodniarzy byłby jakkolwiek niekorzystny, bo równałoby się to utracie pozycji w środowisku prawniczym, blokadę awansu, a być może i interwencję towarzystwa od wulkanizacji albo wymiany oleju w samochodzie. Wszystkie dotychczasowe próby osądzenia Jaruzela i Kiszczaka, do ostatniego procesu, to jedna wielka farsa, planowana i koordynowana. Zresztą – postrzeganie ich przez pryzmat mordów popełnionych czy to przez Informację Wojskową, czy to na Wybrzeżu w 1970, czy to podczas stanu wojennego i „powojennego” – to droga donikąd. Trzeba było uznać cały komunizm za system z gruntu zbrodniczy i przestępczy, peerel za formę okupacji przez międzynarodową mafię z centralą w sowietach, a kompartię i bezpiekę – za organizacje zbrodnicze. Analogicznie swoją drogą, należałoby uczynić z neopeerelem. Do tej pory jednak był to postulat poruszany na marginesie, którego wręcz nie zdołano w pełni wyartykułować. Bardzo niewielu podnosiło go wtedy, gdy istniała po temu okazja; w 1992 i w l. 2005 – 07. I wreszcie, kwestia w zasadzie najważniejsza. Elementem operacji transformacji ustrojowej komunizmu w neokomunizm była tzw. „rewolucja wojskowa” w strukturach komunistycznych, która odbyła się na przestrzeni lat 70 i 80 i polegała na awansie i objęciu kierownictwa kompartii, a co za tym idzie także innych instytucji politycznych, przez oficerów bezpieki, w peerelu głównie bezpieki wojskowej. Apogeum przypadło na lata 1980 – 81. Wojskówka objęła też dowództwo nad MSW, a tym samym nad SB i MO. Nie trzeba przypominać, że Kiszczak był jednocześnie: ministrem spraw wewnętrznych, czyli szefem SB, b. wysokim oficerem komunistycznego wojska a w nim – funkcjonariuszem wojskowej bezpieki, szybko awansującym w hierarchii wojskowej czeki, w której karierę miał rozpocząć i dokooptować doń Jaruzelskiego. Jeśli wierzyć Golicynowi czy Kuklińskiemu – Jaruzelski był członkiem ścisłego, kolektywnego kierownictwa komunizmu w skali całego czerwonego imperium. Logiczne, więc, że Kiszczak: albo w tym gremium też był (co jest bardzo prawdopodobne), albo był b. blisko niego. Z kolei na poziomie lokalnym, na poziomie peerelowskiego odcinka operacji „pieriestrojka”, to właśnie Jaruzelski i Kiszczak byli jej zawiadowcami, dowódcami liniowymi. Zarówno, jako jej planiści i stratedzy, jak i wykonawcy. Nie trzeba przypominać chyba, czyja była willa przy ul. Zawrat w Magdalence ani tego, kto polewał wódę i wznosił toasty, samemu nie dając powalić się na ziemię. Z kolei stan wojenny to początek nadwiślańskiego odcinka operacji „pieriestrojka”; co zresztą przyznał sam Kiszczak. Posunięciem niezbędnym zarówno w lokalnych, peerelowskich warunkach, jako „podgotowka” do sowieckiego ataku na Zachód oraz jako jedno z sowieckich „działań aktywnych”; kombinacją politycznej prowokacji i dezinformacji. Mamy, więc bardzo mocną poszlakę, jeśli nie dowód wprost na to, że rola polityczna Kiszczaka nie skończyła się wraz z 1990 rokiem, z utratą nominalnie zajmowanych stanowisk w kierownictwie kompartii, bezpieki i „państwa”. Jeżeli neokomunizm jest zjawiskiem o charakterze systemowym, to musi istnieć pewna struktura kierownicza, która podejmuje najważniejsze decyzje i orkiestruje najważniejsze operacje; grupa ta stanowiłaby bezpośredni zwornik Ubekistanu i neopeerelu z neosowiecką centralą. W filmie pt. „Towarzysz Generał”, filmie o Jaruzelskim, ale z uwzględnieniem kontekstu i środowiska, w którym Jaruzelski funkcjonuje Sławomir Cenckiewicz mówi o tym, że Jaruzelski uczestniczył w awansowaniu czy przynajmniej „przyklepywaniu” ludzi na stanowiska generalskie jeszcze na początku lat pierwszych XXI w. Swoją drogą, jak sprawa ta wygląda w chwili obecnej? Dowodem na bardzo wysoką pozycję polityczną Jaruzelskiego był udział w kampanii prezydenckiej Komorowskiego, a najważniejszym – udział w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. Kogo w takim razie „przyklepuje” Kiszczak? Jaki odcinek należy do niego? I kolejna przesłanka za tym, że także i Kiszczak raczej nie może sobie pozwolić na spokojną emeryturę, na której tylko jeździłby sobie na Zabajkale łowić dwumetrowe łososie czy strzelać tygrysy syberyjskie. Swą krwawą karierę rozpoczynał w plutonie egzekucyjnym zakładanej i kontrolowanej bezpośrednio przez sowieciarnię Informacji Wojskowej, bardzo szybko piął się po szczeblach hierarchii komunistycznego wojska, bezpieki i kompartii, by stać się głównodowodzącym bezpieki i jednym z architektów peerelowskiego odcinka pieriestrojki. Ten człowiek (choćby ze względu na posiadane zasoby informacji) „w razie, czego” podzieliłby los takich swoich towarzyszy, jak np. Jaroszewicz czy Fonkowicz (też oficerowie „ludowego” wojska). W pełni uprawniony i poparty mocnymi poszlakami jest, więc pogląd, że zarówno Jaruzelski, jak i Kiszczak są członkami (zapewne nieformalnego) „gensztabu” Ubekistanu. Grzegorz Braun w wywiadzie o „układzie wrocławskim” typuje Cioska. A kto jeszcze do tego gremium należy? Dukaczewski, Czempiński, pozostali szefowie WSI i inni prominentni esbecy? Urban? Może… Michnik? Kolejne otwarte kwestie: jak liczne jest to grono i kto pełni, jaką konkretnie rolę? Ku niechybnemu końcowi zbliża się czas biologicznego bytowania architektów i wykonawców operacji transformacji ustrojowej w ramach komunizmu, którzy najprawdopodobniej nadal są członkami kierownictwa neokomunistycznej oligarchii. Konieczna jest, więc sukcesja, która trwa od roku 2007 i która musi odbyć się w maksymalnie sprzyjającym klimacie, zarówno ściśle politycznym, jak i kulturowym. Stąd też, Kiszczak i Jaruzelski nie mogą dostać żadnych „zawiasów” ani wyroku skazującego z odstąpieniem od jego egzekucji. Muszą odejść do Niflheimu z mieczem i tarczą, z sierpem i młotem w ręku; z narzędziami i insygniami popełnionych przez siebie mordów. Odejść muszą w klimacie relatywizacji, wręcz unieważnienia ich zbrodni, (których przecież „nie było”, względnie „zbrodniami nie były”) poprzez twór, który będąc powszechnie rozpoznawanym, jako III RP, jest niczym innym, jak inkarnacją peerelu. Muszą odejść z tego padołu, jako bohaterowie systemu, którego od początku byli elementami i którzy swą karierę zwieńczyli, jako jego reformatorzy i nieformalni, a faktyczni dowódcy. Jaszczur

Papież Pius XII ofiarą nagonki zorganizowanej przez KGB Znający zasługi Piusa XII w ratowaniu Żydów z rąk hitlerowców — Israel Zolli, główny rabin Rzymu, który urodził się w Polsce — po II wojnie światowej przeszedł na katolicyzm.

Papież Pius XII ofiarą nagonki zorganizowanej przez KGB Nie ustają mające podstawowe źródła oraz wywodzące się z komunistycznej, antykatolickiej propagandy — oskarżenia papieża Pius XII nie tylko o milczenie, lecz także niemal i współudział w dokonywanym przez Niemcy hitlerowskie holokauście Żydów. Oskarżenia Piusa XII zaczęły się po opublikowaniu w 1963 roku sztuki teatralnej „Namiestnik”. Sztuka ta w większości była oparta na dokumentach sfałszowanych oraz oszczerstwach sfabrykowanych przez służby sowieckiej KGB. Rzekomym autorem tej sztuki miał był nikomu wcześniej nieznany dramaturg Rolf Hochhuth, w młodości członek Hitlerjugend… Mimo znanych powszechnie faktów — antykatoliccy aktywiści z wielu organizacji, niektóre środowiska żydowskie oraz część pozostających pod wpływem sowieckiej propagandy dziennikarzy — usiłują przedstawić obraz Piusa XII coraz mocniej oddalający się od faktów oraz znanych dokumentów. Bowiem za życia i przez pierwsze lata po śmierci, papież Pius XII był określany, jako „Pastor Angelicus”, „Defensor Civitatis”. Nawet minister spraw zagranicznych Izraela Golda Meir — w dniu śmierci papieża Piusa XII napisała: "Opłakujemy wielkiego sługę pokoju".

Główny rabin Rzymu po II wojnie przeszedł na katolicyzm Znający zasługi Piusa XII w ratowaniu Żydów z rąk hitlerowców — Israel Zolli, główny rabin Rzymu, który urodził się w Polsce — po II wojnie światowej przeszedł na katolicyzm. W dowód wdzięczności dla papieża Piusa XII i jego troski o los Żydów podczas II wojny światowej, przyjął imię Eugenio, (czyli imię papieża).[i] O swoich przeżyciach duchowych Eugenio Zolli napisał: “W 1945 r. zabłysło w moje duszy światło. Był to czas pełnego rozkwitu w moim życiu duchowym – po przebytym smutku wielka obfitość owoców zrodziła się z wiecznie kwitnącego Drzewa Chrystusowego Krzyża. Powiedział mi: „Pójdź za mną”. Było to wezwanie od Boga. Poszedłem za nim i 13 lutego 1945 r. przyjąłem chrzest w Kościele rzymskokatolickim. Było dla mnie wielką radością, że tego dnia towarzyszyła mi żona, która wraz ze mną przystąpiła do sakramentu.”[ii]

Wiele na temat bolszewickich oszczerstw można znaleźć w materiale „Pius XXII – ofiara nagonki KGB,[iii] którego autorami są Łukasz Adamski i Magdalena Żuraw z Gazety Polskiej. Piszą oni, że: Żydowski historyk Pinchas Lapide stwierdził w swojej książce "Trzech papieży i Żydzi" (1967): "Kościół Piusa XII uratował od pewnej śmierci z rąk nazistów 860 tysięcy Żydów. (…) W samym Rzymie na polecenie papieża katoliccy duchowni ukrywali 4,8 tys. Żydów.”

Wiadomo, że w 1943 roku Hitler planował okupację Watykanu i aresztowanie Piusa XII oraz kardynałów z Kurii Watykańskiej. Niektórzy historycy twierdzą, że plany te zostały przygotowywane, ponieważ Hitler obawiał się dalszych wystąpień papieża Piusa XII przeciwko mordowaniu Żydów. Na stronach Radia Watykańskiego autor jednego z materiałów zadaje pytanie: "Skąd, zatem ta uporczywość, z jaką rzuca się kalumnie na Piusa XII oskarżając go o niepopełnione zbrodnie?" I odpowiada, że: "Zdaniem autora książki „Mit Papieża Hitlera” cała sprawa jest wycinkiem większej całości, w której chodzi o frontalny atak powojennej kultury liberalnej na religię tradycyjną reprezentowaną w tym przypadku przez Kościół katolicki. „Trwanie tego mitu to wynik antykatolickiej retoryki coraz bardziej lewicującej klasy intelektualnej – stwierdził w jednym z wywiadów David Dalin. Stara się ona uderzyć nie tylko w tradycyjny katolicyzm, ale w ogóle w całe chrześcijaństwo oraz judaizm. To nie przypadek, że najbardziej zawzięci przeciwnicy Piusa XII są także jawnymi krytykami Jana Pawła II”* W swojej pierwszej encyklice Summi Pontificatus ogłoszonej w październiku 1939 roku, a więc tuż po napadzie na Polskę dwóch czerwonych totalitaryzmów Pius XII wyraził publicznie wyrazy sympatii dla Polaków znanych z wierności Kościołowi.[iv] O ratowaniu Żydów przez Piusa XII ciągle dochodzą nowe informacje. W „Naszym Dzienniku“ opublikowano niedawno artykuł o tajnej organizacji powołanej przez Piusa XII w celu ratowania Żydów. Całość tej informacji poniżej…

Pius XII ratował Żydów[v] Pius XII powołał tajną siatkę dla ratowania Żydów w czasie II wojny światowej. Jak ujawnił ks. Giancarlo Centioni, organizacja o nazwie Raphael's Verein - Stowarzyszenie św. Rafała, dostarczała rodzinom żydowskim uciekającym z Niemiec do Włoch, a następnie do Szwajcarii, pieniądze i paszporty otrzymywane "prosto z sekretariatu stanu Jego Świątobliwości na polecenie Piusa XII". 97-letni dziś włoski duchowny w latach 1940-1945 mieszkał w rzymskim domu generalnym Pallotynów. Przebywali tam również księża niemieccy zaangażowani w pomoc dla Żydów. Szefem Stowarzyszenia św. Rafała był założyciel Ruchu Szensztackiego, pallotyn ks. Józef Kentenich. Na terenie Rzymu kierował nią natomiast ks. Anton Weber, który, jak wspomina ks. Centioni, był w bezpośrednim kontakcie z Piusem XII i watykańskim sekretariatem stanu. Ksiądz Centioni jest pewien, że osoby, którym udzielono pomocy, wiedziały, dzięki komu ją uzyskały. - Pomagał im Pius XII za pośrednictwem Raphael's Verein - podkreślił w wywiadzie dla katolickiej agencji H2O News.

AKJ, KAI

[i] Zob.: http://storico.radiovaticana.org/pol/storico/2005-08/46189_mit_papieza_hitlera.html.

[ii] Israel (Eugenio) Zolli, Byłem Rabinem Rzymu, Wydawnictwo Salwator 2007.

[iii] Zob.: http://www.rodaknet.com/rp_adamski_13.htm.

[iv] Pius XII napisał w tej encyklice m.in.: "The blood of countless human beings, even noncombatants, raises a piteous dirge over anation such as Our dear Poland, which, for its fidelity to the Church, for its services in the defense of Christian civilization, written in indelible characters in the annals of history, has a right to the generous and brotherly sympathy of the whole world, while it awaits, relying on the powerful intercession of Mary, Help of Christians, the hour of a resurrection in harmony with the principles of justice and true peace."

[v] Za: Nasz Dziennik, 16-17 stycznia 2010, Nr 13 (3639), http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100116&typ=wi&id=wi14.txt.

Andy-aandy

K…wa, mów ZAMACH !!! Po przeczytaniu tej książki każdy mężczyzna, który potrafi pociągnąć za spust, powinien zakląć i rozejrzeć się dookoła, gdzie rezydują zdrajcy i ich poplecznicy z PO. Autor, Leszek Szymowski, konkluduje, bowiem swoje smoleńskie śledztwo: „Lech Kaczyński został zamordowany”. Robert Tekieli w mini-recenzji pt. „Cisza przed burzą” („GP” nr16, 20.04.11) też nie przebiera w słowach: „…mężczyźni w Polsce mają prze…ane. Albo pójdziemy na wojnę, albo będziemy osądzani jak pokolenia przed rozbiorami”. Napisany 11 miesięcy po katastrofie Tu-154M „Zamach w Smoleńsku” to faktycznie wstrząsający zbiór „niepublikowanych dowodów zbrodni”. Dziennikarz prowadzi swoje śledztwo skrupulatnie, przypomina niepodważalne fakty odsłaniające kulisy spisku w Rosji i Polsce, argumentuje w swym wywodzie poszlakowym logicznie i przekonywująco do tego stopnia, że powstał gotowy zapis, co najmniej kilku wątków (z listą współsprawców), którymi powinna się zająć, jeśli nie obecna, (bo ta jest uwikłana w matactwo) to na pewno przyszła, odpolityczniona, pro-Polska prokuratura. W swej odwadze (i erudycji) jest to książka na miarę Józefa Mackiewicza o Katyniu. Od tej pory nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien kluczyć w języku przy opisie tego, co nazywa się emblematycznie „Smoleńsk 10.04.10″. Żadne takie słowa-zastępniki jak wypadek, upadek, runięcie, katastrofa, tragedia po prostu nie przechodzą przez gardło. Kto ich użyje będzie kłamcą – Szymowski, bowiem z całą determinacją wprowadził w Polską przestrzeń publiczną tester na patriotyzm. Dlatego tak wiele transparentów powiewa już nad głowami manifestujących: „Putin, Tusk, Komorowski – mordercy!”. Czytelnicy wnet pojęli, na kogo się powoływać, kogo cytować. Przekaziory łżą w żywe oczy, blogosfera robi, co może, by nie dać się całkiem zaglajszachtować w bezgłosie i bezrozumie – musiał się wreszcie pojawić ktoś odważny, kto mocno wsparł wysiłki praktycznie jedynie dwóch ośrodków opiniotwórczych badających kwestię zamachu na lotnisku pod Katyniem: „Gazety Polskiej” i Radia Maryja. Oczywiście wraz z kilkoma społecznościowymi prawicowymi portalami, na których autor także bloguje. Przytoczmy wymowne tytuły kilku rozdziałów (oraz numery stron, bo książka nie ma spisu-skorowidzu), by przybliżyć treści i tym samym sposób dochodzenia piszącego do wstrząsającej konkluzji:

„Anatomia upadku” 11 (Remont pod okiem GRU 24; Wybuch – dwie sensacyjne ekspertyzy 38; Zapis egzekucji 72);

„Anatomia matactwa” 85 (Fałszywi świadkowie 86; Zmasakrowane zwłoki 97; Kompromitacja państwa 111; Zamknięte trumny 139; Kłamliwy komitet i wielka dezinformacja 152);

„Anatomia zbrodni” 173 (Dawid i Goliat 174; Przecięta pajęczyna 187; Niechciany kredyt 203; Rakiety na Kaukaz 208; Gazowa pułapka 218).

Ważną stroną książki jest dobrze, syntetycznie opisany rys historyczny i wieloaspektowy kontekst Polski w świecie i orbicie Rosji, ekstrapolacja faktów, dowodów i poszlak na szersze tło politologiczne, ponieważ takie podejście pozwala nam uwierzyć, że nie straciliśmy jeszcze całkiem rozsądku mimo wbijania nam do łepetyn przez obcych i rodzimych wrogów dysponujących głównymi mediami, że myślenie czy wnioskowanie ciemnym masom nieprzynależne. Szymowski wywala „kawę na ławę”, i jest to tak uzdrowieńcze dla czytelnika, jakby się nagle otrząsnął z koszmarnego letargu. Komorowski – niedouk, bleblacz i gafiarz – ma finezyjnie napisaną (niby przez siebie spontanicznie) mowę o przejęciu władzy, która dziwnym trafem ukazuje się w internecie trzy godziny przed zamachem; portal gazeta.pl umieszcza informację o upadku samolotu, gdy ten jeszcze jest w powietrzu – jest mnóstwo tego typu spostrzeżeń o kłamstwach, zmyłkach, fałszywkach, wrzutkach, faryzejstwie, bezczelności, draństwie, chamstwie czy wręcz gangsterskiej butnej ostentacji w wydaniu obecnie rządzących naszym krajem. Zebrane to razem napawa przerażeniem, że z gniewu i bezsilności chce się po prostu bluźnić… „Zamach w Smoleńsku” otwiera nowy etap w podejściu do tego, co przerażeni określamy umownie KATYŃ II: mamy u władzy obcą agenturę, która świadomie i konsekwentnie, bez skrupułów niweczy Polskę. Ci ludzie, ubabrani w zbrodnię, są gotowi na każde draństwo, byle tylko prawda nie ujrzała światła dziennego. Miejmy się przed nimi na baczności – odważnie i z determinacją głosząc informacje o polsko-rosyjskim spisku i pułapce na lotnisku Siewiernyj. Na koniec trzy kwestie chciałbym zasygnalizować, bo o nich ongiś pisałem. Autor stwierdza, że w trumnach może być, jako „wypełniacz”, cokolwiek, i że prawa kończyna Prezydenta to nie jego noga. Zatem materiał sprzed roku pt. „Trumny otwierać!” nic nie stracił na aktualności

(tekst: http://iskry.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=7738&Itemid=127

oraz audycja radiowa: http://www.4shared.com/audio/F0xT6yRi/Blog-transfokator-Trumny_otwie.html).

I drugi temat, sprawa zamiany samolotów JAK-40 i wylotu nimi grupy dziennikarzy zamiast wojskowych.

Na łamach „GP” (nr 15, 14.04.10) Filip Rdesiński na gorąco spisał relację ówczesnego uczestnika wydarzeń, Piotra Ferenca-Chudego: „Błyskawicznie przechodzę odprawę i wraz z innymi dziennikarzami czekam w saloniku na Prezydenta. Sądziłem, że będziemy lecieć jednym samolotem. Tymczasem otrzymuję program obchodów i z niego dowiaduję się, że dziennikarze polecą inną maszyną niż oficjalna delegacja”. Korespondenci przesiadają się z jednego, JAKA do drugiego, bo pierwszy nie może wystartować. Szymowski pisze: „10 kwietnia rano dowódcy wojskowi mieli polecieć do Smoleńska CASĄ – nowoczesnym samolotem wojskowym hiszpańskiej produkcji. Jednak nagle okazało się, że CASA uległa tajemniczej awarii i jest niesprawna. Generałowie nie mieli, więc innego wyjścia jak wsiąść do tupolewa (Jak-40 z dziennikarzami odleciał wcześniej).” Dziennikarze mieli zaplanowane briefingi na pokładzie tupolewa podczas oficjalnego lotu, a korespondenci zagraniczni (zwłaszcza zachodni) byli niejako polisą ubezpieczeniową Belwederu. Najwyżsi rangą wojskowi podlegali specjalnym procedurom o rozdzielnym podróżowaniu dowódców armii. Szymowski pyta: „Sprawa jest o tyle tajemnicza, że może wskazywać na to, że ktoś celowo chciał doprowadzić do tego, aby generałowie zginęli.” Wydaje mi się, że w kwestii listy zaproszeń i organizacji transportu sprawa kreta w byłej kancelarii prezydenckiej jest nadal otwarta. Trzecia uwaga dotyczy odmiennego ukierunkowania rozważań autora w stosunku do licznych publikacji w Strefie Niezależnego Słowa i oficjalnych wypowiedzi Antoniego Macierewicza. Szymowski bezapelacyjnie udowadnia, że samolot z pasażerami wylądował prawie bezpiecznie w grząskim lesie (nawet umieszcza takie zdjęcie na końcu publikacji), a słynna komenda kapitana Protasiuka o podrywaniu się w ostatniej chwili do góry, owo „Odchodzimy”, to według dziennikarza zmanipulowane i obcięte potwierdzenie dla wieży „Podchodzimy”. Zatem dopiero na ziemi następuje wybuch bomby próżniowej i dobijanie ocalałych pasażerów przez spec służby Rosji. Autor wymienia setki tajemniczych śmierci niewygodnych dziennikarzy za czasów Putina-neoStalina; ma pewnie świadomość, jaką cenę może zapłacić za śmiałość postawienia na forum i nazwania mordu w Smoleńsku już bez ogródek. Dlatego tak konieczna jest każda odwaga by wesprzeć wszelkie wysiłki w dociekaniu prawdy. Bo tylko w ten sposób możemy się ocalić przed eskalowaną opresją.

P.S. Przy sposobności polecam akcję pod linkiem:

http://carcinka.nowyekran.pl/post/11152,biale-miasteczko-badz-solidarny

Zygmunt Korus

Ulicami Opola przeszedł I Opolski Marsz Niepodległości. „O Korfantym. Pamiętamy!", „Jaka autonomia, tu jest Polska" Panowie spokojnie Foto: Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu. Ulicami Opola przeszedł I Opolski Marsz Niepodległości. 2 maja ulicami Opola przeszedł I Opolski Marsz Niepodległości. Mimo roboczego dnia między świętami, wzięło w nim udział ponad 100 osób, głównie młodych mieszkańców Opola. Marsz ruszył spod opolskiej katedry o godz. 13.15. Trasa przemarszu wiodła przez Rynek na plac Wolności, pod pomnik podziemia antykomunistycznego. W czasie przemarszu rozdawano flagi oraz powtarzano następujące hasła: „Opolski, Opolski Marsz Niepodległości", „Niezwyciężona jest flaga biało-czerwona", „Polska nie zginęła póki my żyjemy", „Co dzień Polak - Narodowi służy", „Bóg Honor i Ojczyzna", „Śląsk Opolski zawsze polski", „Niepodległość", „Duma, duma, narodowa duma", „Jesteśmy dumni z naszej historii”, „Wielka Polska katolicka", „Cześć i chwała bohaterom", „Narodowe Siły Zbrojne", „O Korfantym. Pamiętamy!", „My nie chcemy autonomii", „Jaka autonomia, tu jest Polska" i jeden raz „Raz sierpem, raz młotem w czerwoną hołotę". Pod pomnikiem złożono kwiaty, odśpiewano hymn polski, a okolicznościowe przemówienia wygłosili: Wiesław Ukleja, Tomasz Greniuch, Jadwiga Chmielowska i Grzegorz Braun. Wiesław Ukleja powiedział m.in.: „My opolanie, czujemy się dumni, że stolica naszego województwa stała się dzisiaj miejscem spotkania przedstawicieli różnych regionów Śląska i że zechcieli do niej przyjechać przedstawiciele środowisk i organizacji, które chcą udziałem w dzisiejszym Marszu Niepodległości zamanifestować swoją miłość do Ojczyzny, przywiązanie do tradycji narodowej i oddać hołd pamięci tych, którzy za wolną Ojczyznę przelewali krew. Dotyczy to w szczególności mieszkańców tej ziemi, którzy oddali swoje życie za powrót Śląska do macierzy – powstańców śląskich, którzy na równi z obrońcami Ojczyzny przed bolszewickim najeźdźcą brali udział w odzyskiwaniu niepodległości Polski po blisko półtorawiekowej niewoli. (...) Chcemy powiedzieć, że na żadne tendencje separatystyczne i antypolską dywersję ze strony nas Ślązaków i niepodległego państwa polskiego nie będzie zgody". Tomasz Greniuch zapewnił, że akcje patriotyczne w Opolu i w woj. opolskim będą odbywały się przynajmniej raz w miesiącu. Zaprosił też do oddawania krwi. Następnie głos zabrała Jadwiga Chmielowska, legendarna działaczka „Solidarności" z woj. śląskiego, która przypomniała zwięzłą historię Śląska i odniosła się do współczesnych działań separatystów, których poglądy należy wiązać z XIX-wiecznymi działaniami junkrów niemieckich. Przypomniała też piękne słowa śląskiej Roty, a także zapewniła, że nie oddamy Śląska Niemcom. Swoje wystąpienie zakończyła zawołaniem „Śląsk zawsze polski". Grzegorz Braun, reżyser, publicysta i lider organizacji „Polski Wrocław" powiedział natomiast, że jest tylko jeden polski Śląsk. Dodał też, że we Wrocławiu, skąd pochodzi, mamy do czynienia ze zdradą elit, które są już gotowe na obce przejęcie. Wyraził też podziw dla opolan, którzy wzięli udział w Marszu: „wiem jak trudno jest dziś zmobilizować ludzi, aby wyszli na ulicę z patriotycznymi hasłami". Reżyser powiedział również: „Nie czujcie się państwo gdzieś na uboczu, nie czujcie się państwo prowincjonalni. Może to właśnie z Opola przyjdzie odwojować resztę kraju". Na koniec Tomasz Kwiatek, organizator marszu, przypomniał 5 Prawd Polaków spod znaku „Rodła" i odśpiewano Rotę Marii Konopnickiej. Rozmowy o Śląsku kontynuowano w mniejszym gronie w restauracji Napoli, a do prelegentów dołączył prof. dr hab. Franciszek Marek. W Marszu wzięli udział reprezentanci kilku środowisk i organizacji m.in. Stowarzyszenie Pamięci Narodowej, Rodzina „Rodła", NSZZ „Solidarność", Stowarzyszenie „Polski Śląsk", Stowarzyszenie „Polski Wrocław", Stowarzyszenie „Jedna Odra", Klub „Gazety Polskiej" w Opolu, Obóz Narodowo-Radykalny Brygada Opolska, Rodzina „Radia Maryja", Polski Komitet Ocalenia Narodowego, Młodzież Wszechpolska, kibice Odry i kibice MKS-u Kluczbork. Obecni byli także były Senator RP Ryszard Ciecierski i były Poseł na Sejm RP Zenon Tyma. Wszystkim serdecznie dziękujemy!

Tomasz Kwiatek

Mapa Smoleńsk-Siewiernyj – wnioski Podczas pracy nad mapą natrafiłem na niespodziewaną niespodziankę. Okazało się, że dla niektórych punktów MAK podał dwa położenia - do wyboru. Różnice wahają się od kilku do kilkunastu metrów. Przy czym, co jeszcze ciekawsze, największa różnica występuje dla najmniejszej odległości (17.6%), a najmniejsza dla największej (1.6%). Dokładna analiza w poprzedniej notce: Mapa Smoleńsk-Siewiernyj cd. Taki rozkład błędów świadczy, że przyczyną ich wystąpienia nie był błąd systematyczny, a błąd przypadkowy. W tym miejscu kilka słów wyjaśnienia, ponieważ stosowana tutaj terminologia może być myląca. Błędy systematyczne (bez wnikania w szczegóły) spowodowane są najczęściej dokładnością użytych przyrządów pomiarowych i powtarzają się regularnie przy każdym pomiarze. Błędy przypadkowe to błędy niepowtarzalne. Przyczyną błędu przypadkowego może być na przykład zarówno „mierniczy pijany” – błąd przypadkowy niezamierzony, jak i „mierniczy przekupiony” (np. przez Kargula), który urwie (Pawlakowi) kawałek miedzy – błąd przypadkowy zamierzony. Jak widać „przypadki” mogą być różne. Wracam, zatem do tematu. Warto zauważyć, że mimo „wędrówki” dwóch brzóz (pierwszej i tej, na której samolot stracił fragment skrzydła) odległość pomiędzy nimi się nie zmienia (błąd 1.6%). Jest to pierwszy wyraźny sygnał, że błąd przypadkowy nie był zupełnie „przypadkowy”. Po takim sygnale postanowiłem porównać na mapie położenie tych dwóch brzóz, podane przez MAK w tabeli 1. Czerwone kwadraty to położenie wyznaczone z podanych w raporcie współrzędnych geograficznych, a żółte z podanych (również w raporcie) odległości od początku pasa. Teraz widać wyraźnie, że obie brzozy, przy zachowaniu odległości pomiędzy nimi, „przysunęły” się do trajektorii TU-154M podanej przez MAK. Łatwo zauważyć, że bez tego przesunięcia, samolot nie mógł stracić w zderzeniu z drugą brzozą jednej trzeciej skrzydła. Trudno mi uwierzyć w tak zsynchronizowane przypadki, więc zacząłem szukać dalej. Przejrzałem ponownie zdjęcia „feralnej” brzozy, która, jak widać na mapie, przebyła największą odległość, zwracając teraz większą uwagę na jej sąsiedztwo. Szczególnie zainteresowały mnie dwa zdjęcia z kolekcji Amielina. Fragment pierwszego z nich: Na zdjęciu tym za feralną brzozą widać inne drzewo, które, podobnie jak ona, nie zostało ścięte, ale złamane. Świadczą o tym drzazgi oderwane wraz z korą od pnia i korony – leżące, a właściwie opierające się o pień.

Zastanowiło mnie, że korony tych drzew położyły się w tym samym kierunku – poprzecznie do trajektorii TU-154M. Widać to dokładnie na fragmencie drugiego zdjęcia: Nie jest chyba złudzeniem moje przeświadczenie, że oba drzewa zostały uderzone z tej samej, południowo-wschodniej, strony? Na tych zdjęciach widać również, że pomiędzy tymi dwoma złamanymi drzewami, jak gdyby nic, rosną inne, nietknięte. Trudno, więc założyć, że mógł tego dokonać jeden obiekt. Jakie wnioski wyciągam? Wydaje mi się, że w „pakiecie” z obliczeniami rozkładu szczątków samolotu zrobionymi przez Kaczazupę: Prostowanie banana, czyli co komputer może wyczytać ze zdjęcia oraz Rozważaniami o kierunku Tommy Lee, znacznie wzmocniona została opinia (popularna wśród wielu osób zajmujących się katastrofą), że nie doszło do zderzenia samolotu z „tą” brzozą. Oczywiście nie potrafimy całkowicie zakwestionować zderzenia, ale powoli i konsekwentnie zbierane argumenty zaczynają chyba przeważać szalę prawdopodobieństwa na korzyść scenariusza, w którym samolot nie miał kontaktu z brzozą Anodiny. Nawet nie próbuję snuć przypuszczeń, jakie „obiekty” złamały te drzewa. Dzisiaj, z powodu braku jakichkolwiek informacji, „zamrażam” to pytanie. KaNo

3 Maj Za „komuny” dzień 3go Maja przemilczano. Obecnie stosuje się technikę znacznie bardziej perwersyjną: nazywa się go „Świętem D***kracji”. Paradne! Konstytucja 3go Maja obalała I Rzeczpospolitą Obojga Narodów wprowadzając na to miejsce Królestwo Polskie – z dziedzicznym Monarchą. Ponadto odbierała prawo głosu zdecydowanej większości szlachty („gołocie”) przyznając je tylko posesjonatom. Gdy jednak macherowi wychwalającemu z trybuny Konstytucję 3go Maja zaproponować, by zrobić to samo dziś – to zapieni się z oburzenia. A warto by to zrobić. Dziś macherzy od polityki tresują dzieci od małego, by słowo „d***kracja” kojarzyło się z czymś dobrym. Tresura trwa na każdym odcinku. Dawniej ludzi uczono, że mają im się podobać melodie, które podobają się Stalinowi. Dziś są specjalne „listy przebojów” – po to, by człowiekowi nie podobało się to, co jemu się podoba – tylko to, co podoba się Bożkowi imieniem Większość. „I tylko mi żal, że jak dawniej śnią nam się bożyszcza…” JKM

Zwalczanie śląskości, czyli inżynieria społeczna Coraz więcej się w Polsce mówi i pisze o narodowości śląskiej, regionalizmach i separatyzmach. Temat nie jest zupełnie nowy, choć został ostatnio rozgrzany do czerwoności przez pamiętną wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego. A ja mam pytanie:, co złego w tym, że ktoś czuje się nie Polakiem, lecz Ślązakiem? Nie wiem, co w tym złego, bowiem nie jestem nacjonalistą i nie bardzo rozumiem, jak można w ogóle chcieć kogoś zmuszać, aby „czuł się” Polakiem. Podobnie jak nie rozumiem, jak kogoś zmusić, aby „czuł się” Niemcem, Chińczykiem czy członkiem plemienia Bantu. To jest charakterystyczny rys myślenia dla wszystkich tych, którzy – a niestety należy do nich prezes PiS – chcą zwalczać śląskich autonomistów środkami administracyjnymi. Ludzie ci uważają, że jeśli sądy odmówią uznania narodowości śląskiej i nie będzie można takiej opcji podać w spisie powszechnym, to problem zniknie. Bardzo podobne metody stosowali Prusacy w XIX wieku, którzy metodami administracyjnymi dążyli do wyrugowania polskości – zresztą także i na Śląsku. Ciekaw jestem, kiedy powstanie polska Hakata, aby wykupywać ziemię Ślązaków i osiedlać tam „prawdziwych Polaków”, którzy będą „prawdziwymi patriotami”? Nacjonalizm rugujący poczucie regionalne jest chory. Co więcej, to nic innego jak forpoczta socjalizmu. Przecież „nacjonaliści” tego rodzaju domagają się zastosowania aparatu państwowo-administracyjnego w zwalczaniu tożsamości dużej grupy ludzi. A więc domagają się zastosowania etatystycznych metod, aby przeprowadzić rewolucję w głowach ludzi, którzy uważają się za Ślązaków! Chcą metodami administracyjnymi tępić przejawy śląskości, odrębności językowe, nazewnicze, kulturowe itd. Gdy tylko państwo nauczy się, że ma prawo kształtować świadomość swoich obywateli, to wykorzysta te umiejętności do rugowania innych niepożądanych form świadomości. Gdy SLD dojdzie do władzy, to wykorzysta ten aparat państwowy do walki z „homofobami” i przeciwnikami „tolerancji”, „faszystami” i innymi poglądami, które arbitralnie uzna za „niewłaściwe”. Konserwatyzm jest antyrewolucyjnym poglądem na świat. Jako konserwatysta sprzeciwiam się, więc gorąco zwalczaniu tych, którzy uważają, że ich pierwszą tożsamością jest Śląsk, Wielkopolska, Mazury, Mazowsze czy jakaś inna samoidentyfikacja. Owo zwalczanie śląskości to nic innego jak tylko inżynieria społeczna, która jest narzędziem wszystkich rewolucji. Celem tych ostatnich zawsze była przemiana świadomości poddanych im ludzi. Zadałbym raczej inne pytanie:, dlaczego nagle ok. 2010 roku coraz więcej Polaków zaczyna czuć się Ślązakami, Wielkopolanami i kimkolwiek innym? Gdzieś tam pewnie od lat tkwiło w nich to poczucie, ale było utajone i polskość zdecydowanie była najważniejszą samoidentyfikacją. Co takiego się stało, że nagle zaczyna się coraz bardziej mówić o regionalizmie? Politycy biją na alarm, że Śląsk chce oderwać się od Macierzy. Ale to przecież jest wasza wina – to wy, politycy, namówiliście ludzi do poglądu, że nie warto być Polakiem. Kim są ci, którzy nagle głosują na Ruch Autonomii Śląska? To ci, którzy po ponad 20 latach „wolnej Polski” mają was po prostu dosyć. Mają dość polskiej polityki, – czyli tego śmierdzącego gnojowiska z warszawskiego Sejmu. Mają dość waszych kłótni, sporów i bicia piany, czemu nie towarzyszy radykalna reforma Polski. Dlaczego pojawiają się postulaty autonomii Śląska? Dlatego że „warszawka” kojarzy się jego mieszkańcom z tą bijącą pianę klasą polityczną, z centralistycznym socjalizmem z „parszawy”, z płaconymi na cele centralne podatkami, które tu są przejadane, marnowane, marnotrawione, rozkradane w biały dzień. Nie ukrywam, że ja tych ludzi rozumiem. Przecież dokładnie z tych samych powodów ja jestem monarchistą. Nie urodziłem się w monarchistycznym domu, nie okrywano mnie, jako niemowlęcia liliami Burbonów. Najpierw zostałem antydemokratą. A stało się to wtedy, gdy zacząłem się interesować polityką i zobaczyłem ten gnojownik polityczny, te całe partyjniactwo, spory o nic. A równocześnie państwo leżało odłogiem. Było wielkie, rozrośnięte, wszędobylskie, a zarazem bezbronne i bezwolne w podstawowych funkcjach państwowych. W centrum decyzyjnym panowała anarchia, a ludziom narzucano biurokratyczną niewolę – socjalizm. Zostałem monarchistą, gdyż chciałem zbudować bardzo silne państwo o bardzo ograniczonych kompetencjach. Różnica pomiędzy mną a Ślązakami jest taka, że ja w proteście przeciwko temu „obciachowemu” państwu zostałem antydemokratą i „wyemigrowałem” w inny świat ideowy, podczas gdy mieszkańcy Śląska stwierdzili, że mają dosyć tego polskiego cyrku i chcą się albo wprost odłączyć, albo przynajmniej postawić gruby mur oddzielający ich od „warszawki” czy „parszawy”. Faktycznie, urodziłem się w Warszawie i mieszkam pod tym miastem, więc trudno mi ogłosić secesję terytorialną. Trudno mi sobie wyobrazić Mazowiecki Ruch Autonomiczny, który zażądałby oddzielenia się od stolicy, zbudowania „kordonu zdrowia psychicznego” od ul. Wiejskiej w Warszawie. Nie mogąc ogłosić secesji terytorialnie, ogłosiłem secesję ideową. Nie mogę zaręczyć, jakie bym miał poglądy na omawiane problemy, gdybym mieszkał w Katowicach czy Gliwicach. A więc pytanie do polityków: chcecie, aby Ślązacy nie głosowali na Ruch Autonomii Śląska? To podajcie się do dymisji, zrezygnujcie z polityki, z mandatów poselskich. Zrezygnujcie, co do jednego. Pozwólcie nam przyjść i powyrywać was z korzeniami z funkcji zarządców państwa polskiego! Jesteście mierni i prymitywni – nadajecie się może do kierowania powiatem, ale nie do prowadzenia Polski w XXI wiek! Ciekawe, czy gdyby w Polsce zburzyć socjalizm, wprowadzić wolność gospodarczą, wybić ze 300 tys. urzędników, skasować 4/5 obowiązujących regulacji, ustaw i rozporządzeń, to Śląsk chciałby nadal oddzielać się od Macierzy. Osobiście bardzo w to wątpię, bowiem wtedy Macierz okazałaby się bardziej atrakcyjną samoidentyfikacją niż Śląsk. A więc musimy wybrać: albo Sejm, albo Śląsk. Ja wybieram Śląsk!

Adam Wielomski

04 maja 2011 "Nasi liderzy są głupi" - powiedział amerykański miliarder, pan Donald Tramp, być może kandydat republikanów amerykańskich na prezydenta USA w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Konserwatysta i liberał w jednym, człowiek bardzo zamożny, mówi się o 3 miliardach dolarów, jakie posiada w nieruchomościach. Urodzony w Queens, za przodków ma Szkotów i Niemców. Ma Tramp University o charakterze ekonomicznym. Liczne hotele i apartamentowce. ”Obama wpędzi nas do ciemnych wieków”- twierdzi niestrudzenie. Tak jak każda lewica zresztą.. Domaga się odebrania Nagrody Nobla Albertowi Gorowi, byłemu wiceprezydentowi, bo ten „ się pomylił w sprawie globalnego ocieplenia”. Ale czy odda te miliony dolarów, które zarobił na tym globalnym kłamstwie.. I żeby zalały go te wody płynące z topiących się lodowców.. Gdy temperatura wzrośnie z – 51 do -50 stopni Celsjusza.. Tak jak twierdzą kłamcy propagujący przemysł globalnego ocieplenia.. Z tym swoim, CO2, które rzekomo zagraża ludzkości.. Wystarczy przeczytać książeczkę chemika, pana profesora Przemysława Mastalerza, wykładającego kiedyś chemię na Uniwersytecie Wrocławskim, żeby otworzyć oczy.. Tak wielkie kłamstwo ekowojownicy szerzą bez żadnych zahamowań... Być może przeleciała mi koło nosa okazja poznania pana Donalda Trampa, bo miałem zaproszenie do Barcelony w marcu tego na spotkanie niezależnych przedstawicieli ACN, firmy telekomunikacyjnej inwestującej w Polsce, ale mającej zasięg globalny, którą to firmę reklamuje pan Donald Tramp, jako rokującą nadzieję biznesową i działającej w systemie marketingu bezpośredniego tzw. marketingu sieciowego. Mam komórkę, telefon stacjonarny i wideotelefon tej firmy.. Podczas kilkudniowego spotkania z niezależnymi przedstawicielami, wśród prowadzących, zajęcia prowadził również pan Donald Tramp.. No cóż.. Moja strata! Być może będzie to przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych.. Niektórzy porównują do Ronalda Reagana.. Ma charyzmę. No i wielkie pieniądze.. Ostatnio starł się z Ronem Poulem, bardzo porządnym człowiekiem, prawicowcem, konserwatystą i liberałem.. Niech ONI się nie kłócą, tylko wystawią dobrego kandydata.. Ameryka ma wtedy szansę powrotu do normalności..… Pod rządami Barka Obamy, przesiadującego w Białym Domu, pardon- Baraku Obamy- takich szans nie ma.. Ma szansę staczać się po równi pochyłej socjalistycznej głupoty.. Reaganowi też coś się udało, wbrew prasie, środkom masowego rażenia, wbrew lewicy z Hollywood.. Wbrew całemu lewicowemu establishmentowi.. I nie słyszałem, żeby miał w programie powołanie Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego, tak jak pan Donald Tramp, pardon- Donald Tusk, socjalista, kiedyś robiący propagandowo za liberała.. Nie wiem, ile ten program będzie nas kosztował, ale ma być realizowany już w latach 2011- 2015. W miarę postępujących’ reform” pana Donalda Trampa, pardon- oczywiście Donalda Tuska, większość Polaków zwariuje do reszty i być może będzie im potrzebna pierwsza pomoc psychiczna i taki program pierwszy raz spełni swoje zadanie.. Tylko, po co doprowadzać Polaków do wariactwa? A potem organizować program pierwszego kontaktu z lekarzami psychicznymi.. Odsunąć państwo biurokratyczne od człowieka i obywatela i przestać represjonować niewinnych ludzi, tylko, dlatego, że są obywatelami państwa prawnego i demokratycznego.. I na pewno liczba wariatów zdecydowanie się zmniejszy, bo powiedzmy sobie szczerze:, jaki mocny psychicznie musi być człowiek w tym ustroju, żeby przetrzymał te eksperymenty, które rząd najpierw powinien przetrenować na szczurach.. Jeśli szczury by wytrzymały, wtedy oczywiście- zgadzam się- nich spróbuje na ludziach.. Ale żeby od razu - bez jakichkolwiek prób - ten nieludzki system socjalizmu biurokratycznego ograniczającego wolność człowieka w każdej dziedzinie serwować człowiekowi.?. Może obrońcy praw szczurów nie pozwolili panu Donaldowi przetestować tego ustroju na szczurach.. Wydaje mi się, że nawet szczury by pozdychały, jak to się dzisiaj mówi poprawnie- „poumierały”. Być może pan profesor Leszek Balcerowicz ma rację twierdząc, że pan Donald Tusk( nie mylić z Donaldem Trampem), chce zmienić Polaków w „ stado baranów”. (!!!!) Bo pan profesor Leszek Balcerowicz Polaków w ”stado baranów” zmienić nie chciał, nawet jak wprowadzał ustawę o ”uporządkowaniu stosunków kredytowych” obok innych ustaw w ramach „ Planu Balcerowicza”, na mocy, której to ustawy, rolnicy mający płacić 4% rocznie od zaciągniętych kredytów, płacili 40% miesięcznie..(!!!) Zrujnował wtedy wielu ludzi, ale utrzymując stały kurs dolara wobec złotówki( 1 dolar równa się 9500 złotych) nabił kabzę tym wszystkim, którzy wiedzieli, że przez 16 miesięcy będzie w Polsce stały kurs dolara wobec złotówki, w ramach wolnego rynku oczywiście.. Obłowili się wtedy nieziemsko, mówi się o 17 miliardach dolarów wyprowadzonych z Polski.. Wiele zarobili „biznesmeni” ze Wschodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych.. Z Zachodniego już jakby mniej.. No i ci z Alaski – również mało.. Ale duch konserwatyzmu jednak jest w naszym narodzie, mimo, że zakręcany jest przez wszystkich tych socjaldemokratów, zarówno pobożnych jak i bezbożnych, którzy kręcą sceną polityczną i demokratyczną od dwudziestu lat.. I mimo ośmieszania i degenerowania naszej cywilizacji łacińskiej.. Mam na myśli sprawę związaną z panem Robertem Janowskim, wielką gwiazdą telewizji państwowej, prowadzącym program, „Jaka to melodia”, który porzucił żonę z dziećmi i sprawa jest w sądzie. Żona, pani Katarzyna Dańska-Janowska domaga się od męża 50 000 złotych zadośćuczynienia za porzucenie, a dla swoich córek po 2,5 tysiąca złotych alimentów. Jedna córka ma 13, a druga 10 lat.. Taki wstyd! Taka gwiazda, którą lubiły miliony widzów, podobno program oglądało średnio 5 milionów, w tym ja- w niedzielę, jak zdążyłem wracając do domu z trasy, bo lubię zobaczyć jak tańczy i śpiewa moja ulubiona - a prawdziwa gwiazda - pani Natasza Urbańska. Szczególnie lubię, jak mówi o rodzinie, która dla niej jest wszystkim.. Hoduje króliki i kozy. Fotografuje się a mamą i tatą, z teściową, co u gwiazd- przyznacie państwo – nie jest częste.. Lubi, życie rodzinne, co nie mieści się we’ współczesnych standardach”, wymyślonych przez lewicę. Mam w swoich prywatnych zbiorach zdjęcie z panią Nataszą i jej mężem, i z samą panią Nataszą, zrobione w czasie „ Koncertu dla powodzian”, który to koncert zorganizował Teatr Buffo w ubiegłym roku, a na który miałem przyjemność być zaproszonym... Przekazali wtedy 10 000 złotych dla powodzian. Mam też jej zdjęcie z dedykacją dla mnie wyłącznie… „Serdeczności dla Waldemara”- Natasza Urbańska. Ale dlaczego napisałem, że konserwatyzm w narodzie nadal istnieje, ale próbuje zagospodarowywać go Prawo i Sprawiedliwość? Bo po informacji, że pan Robert Janowski się rozwodzi i porzucił żonę i dzieci dla innej kobiety, liczba oglądających program, „Jaka to melodia” spadła o 2 miliony (???). Tak podaje prasa! Niesamowite! Nawet mnie to zaskoczyło, że ludzie nadal szanują kogoś ustabilizowanego, i wierzą mu, dopóki ich nie zawiedzie a nie tylko Dodę, która znowu chce powrócić do Majdana, bo Neragal, sumeryjski bug (nie wiem czy dobrze napisałem słowo ”bug, bo ”ból” pisze się „bul”, a nadziei „nadzieji””) jej nie chce.. Chociaż też jest satanistą. Jak ona jest na wizji, przełączam telewizor? Żona od pana Janowskiego powinna od niego wyciągnąć, nie 50 000 złotych, a milion złotych.. W końcu są dzieci, a gwiazdorowi bieda nie grozi.. Mówi się 200 000 złotych miesięcznego zarobku.. Niechby, chociaż połowę.. Swoim dzieciom będzie żałował.. (???). Najlepsza jego rola, to chyba rola homoseksualisty w serialu ”Na dobre i na złe”.. Akurat przed laty oglądałem ten odcinek. Na granicy wybitności.. Przejdzie do annałów sztuki filmowej.. A propos zwalczanej cywilizacji: czy ktoś o zdrowych zmysłach, a przy tym kulturalny i szanujący Święta Chrześcijańskie, w dniu 22. 04, przed południem w Radiu RMF FM powiedziałby, że: „Kto mi pomaluje jaja”(!!!!). Tuż przed Wielką Nocą? To nie tylko bezczelność! To walka z tradycją.. Ale na szczęście nie wszyscy Polacy słuchają Radia RMF FM.. I to jest dobra wiadomość… Tak jak Radia Z.. WJR

PJN, czyli czas na Radio Maryja Deklaracje grupki rozłamowców, którzy z premedytacją tuż przed wyborami samorządowymi postanowili wbić Jarosławowi Kaczyńskiemu nóż w plecy zakrawają dzisiaj na niezły żart i kpinę z elektoratu. Warto przypomnieć wszystkim, czym miał być PJN i zacytować Joannę Kluzik-Rostkowską, którą natychmiast w mediach okrzyknięto „Joasią”: „Po „sienkiewiczowskich" emocjach na wysokim C i wymachiwaniu szablami przychodzi czas gombrowiczowskiej twardej, intelektualnej analizy. I surowych, ale koniecznych recept. Proponujemy Polakom politykę racjonalną, proponujemy odwagę w poważaniu się na trudne, ale niezbędne reformy.” Później podczas prezentacji nowego partyjnego logo szefowa rozłamowców mówiła: „To będzie symbol nowoczesnej Polski w Europie. Zrobimy wszystko, by ten symbol kojarzył się Polakom z nowoczesną gospodarką, obniżeniem podatków, obniżeniem kosztów pracy, z dobrym, wygodnym życiem polskich przedsiębiorców. By kojarzył się z polityką prorodzinną, która pozwala na to, by polskim rodzinom dzięki obniżkom podatków zostawało więcej pieniędzy.” Widać dzisiaj wyraźnie, że tajemne konszachty z Januszem Palikotem i Leszkiem Millerem tych rzekomych nosicieli świeżego powiewu w polskiej polityce, nie były nic nieznaczącymi spotkaniami. PJN stał się kolejną pałą wynajęta przez zaprzyjaźnione z PO i Andrzejem Wajdą media i establishment III RP do walenia w PiS jak w bęben. Tyle zostało z owej zapowiadanej intelektualnej analizy i przedstawiania koniecznych recept dla Polski. Obserwując zaś blogerską twórczość europosła Marka Migalskiego mam poczucie jakbym się znalazł w maglu czy prowincjonalnym zakładzie fryzjerskim. Obgadywanie dawnych znajomych, intrygi, plotki i kręcenie się tylko wokół jednego tematu. Obsesja Migalskiego staje się mecząca, nudna i coraz bardziej żałosna. On nieustanie rąbie to pisowskie drzewo, aż pot spływając z czoła poprzez nos kapie na klawiaturę. Kiedyś myślałem całkiem poważnie, że PiS zyskał młodego, obiecującego, odważnego i poważnego polityka. Dziś przychodzi mi na myśl pewna scena z Lalki Prusa i krótka wymiana zdań Rzeckiego z Wokulskim - Pyszny jest ten Mraczewski, co? Jak on umie rozmawiać z kobietami! – Jak fryzjerczyk, którego rozzuchwalono – odpowiedział Wokulski nie odrywając oczu od księgi Jako, że z czasem wszystko staje się nudne i niestrawne, narodziła nam się kolejna blogerska gwiazda, czyli Jan Filip Libidzki. Ten zdeklarowany katolik i wielbiciel Jana Pawła II postanowił iść jeszcze dalej śladami Palikota i Gazety Wyborczej, która od lat mozolnie dąży do likwidacji Radia Maryja. Co nie udało się do tej pory postkomunistom, PO i funkcjonariuszom z Czerskiej i Wiertniczej, obiecuje przeprowadzić w parlamencie ów poseł, przyszły sprawozdawca projektu ustawy klubu poselskiego PJN. Mamy, więc pierwszą receptę i propozycję reformy autorstwa nowej ożywczej siły w polskiej polityce. Posłowi sprawozdawcy i zagorzałemu katolikowi oraz wiernemu uczniowi Jana Pawła II, Janowi Filipowi Libidzkiemu życzę, aby podczas swojego sejmowego wystąpienia nie udławił się własnym językiem, kiedy przypomni sobie słowa o Radiu Maryja wypowiadane przez Jana Pawła II. „Ja Panu Bogu codziennie dziękuję, że jest w Polsce takie radio, co się nazywa Radio Maryja” „Radiu Maryja życzę, aby odważnie głosiło Ewangelię słowem i czynem, aby rozprzestrzeniało na falach eteru Chrystusowe orędzie życia, które jest zawsze orędziem prawdy, miłości i solidarności. Równocześnie dziękuję Radiu Maryja za to wielorakie i ofiarne zaangażowanie się w apostolstwo słowa, które dzisiaj jest tak bardzo ważne i tak bardzo potrzebne w naszym kraju.” „Raduję się obecnością słuchaczy Radia Maryja, które ma siedzibę w Toruniu. Rozgłośnia ta dociera do bardzo wielu rodaków w Polsce i na świecie. Wszystkim słuchaczom i pracownikom Radia życzę tej radości, jaka płynie ze zwiastowania Dobrej Nowiny. Niech Maryja, Gwiazda Nowej Ewangelizacji prowadzi wasze Radio na spotkanie nowych ludzi i nowych czasów. Dziękuję Wam za radiową katechezę, a szczególnie za modlitwy w intencji Kościoła i Papieża. Pozdrowieniem moim obejmuję również wszystkie rozgłośnie katolickie w Polsce, a jest ich wiele. Pomagają one ludziom w odkrywaniu piękna i mocy Ewangelii, która jest drogą do zbawienia każdego człowieka. Wasza działalność i apostolstwo są bardzo cenne, bardzo potrzebne Kościołowi i Ojczyźnie. Niech Wam Bóg błogosławi.” Mimo licznych salonowych intryg, donosów i donosików do Watykanu, nie udało się rękami papieża Jana Pawła II zlikwidować rozgłośni toruńskiej. Czy PJN okaże się skuteczniejszy od postkomuny, Platformy Obywatelskiej, Waltera, Michnika, Palikota, Niesiołowskiego, Millera i współczesnych „księży patriotów”?

kokos26 - blog

Prawda o intencjach powstania Konstytucji 3 Maja? W związku z 220 rocznicą Konstytucji 3 Maja, która to sprowokowała sąsiadów Rzeczypospolitej Obojga Narodów do inwazji. W rezultacie Polska znalazła się przez następne 123 lata pod zaborami. Polecam lekturę historii wolnomularstwa w Polsce, nawet w Wikipedii wspomina się o wpływie masonów na Konstytucję 3 Maja: „Idee wolnomularskie wywarły silny wpływ na Konstytucję Stanów Zjednoczonych, francuską Deklarację Praw Człowieka i Obywatela i polską Konstytucję 3 maja (…) Masoni brali aktywny udział w pisaniu konstytucji 3 maja 1791 roku i w przeprowadzeniu przewrotu parlamentarnego, który doprowadził do jej uchwalenia. Zgromadzenie Przyjaciół Konstytucji Rządowej znajdowało się pod kontrolą loży. W czasie insurekcji kościuszkowskiej w 1794 z inicjatywy masonerii powstał radykalny klub jakobinów, którego członkiem był m.in. Józef Zajączek. Polska była najdalej wysuniętym na wschód krajem, gdzie tak wcześnie powstawały loże wolnomularskie ”Marek Chwalewski na swojej stronie pisze: „(…) jak ustalił znany historyk prof. A.M. Skałkowski, istniała w sejmie Czteroletnim poufna organizacja nosząca nazwę „Towarzystwa Przyjaciół Konstytucji 3 Maja” o wyraźnym charakterze podbudówki masońskiej mającej za zadanie kierowania sejmem. W Bibliotece Kórnickiej zachował się rękopiśmienny protokół posiedzeń tego towarzystwa, z którego wynika, że towarzystwo liczyło 213 członków (14 senatorów, 125 posłów i 74 „arbitrów”, to jest bywalców galerii sejmowej). Z górą pół setki z tych członków – to byli notoryczni członkowie lóż. Wśród figurujących w protokółach posiedzeń członków towarzystwa, zabierających głos lub referujących wnioski, przeważają wolnomularze. Był to, więc rozszerzony krąg ludzi, którzy pod kierownictwem masonerii konspiracyjnie przygotowywali Konstytucję 3 Maja. Znany żydowski historyk i mason Szymon Aszkenazy wyjawił tajemnicę, że pracami Sejmu Czteroletniego kierowała „niewidzialna „Rada Tajna”. Prawdopodobnie „Towarzystwo Przyjaciół Konstytucji 3 Maja” kierowało sejmem a niewidzialna Rada Tajna – Towarzystwem Przyjaciół. Nasuwa się, więc pytanie, kto dzisiaj kieruje polskim sejmem”. Podobnie jest z Konstytucją USA, jednakże masoni amerykańscy nie byli związani ze swoimi pobratymcami z Europy, wręcz przeciwnie, starali się tak zabezpieczyć by mafia Rotszyldów nie zawładnęła Nowym Światem. Szczególnie istotne były tu poprawki do Konstytucji, w tym najważniejsze – pierwsza i druga, zapewniające wolność słowa i prawo do posiadania broni. Masonerii światowej udało się odzyskać kontrolę nad USA dopiero w roku 1913, gdy prywatni bankierzy przejęli kontrolę nad emisją pieniądza. Po 1913 systematycznie ograniczano wolności Amerykanów aż do wprowadzenia tzw. „Patriot Act” po zorganizowanym przez masonerię zamachu na WTC. Krytyczne było też przejęcie urzędu Prezydenta, po zamachu na Johna Kennedy’ego w 1963 roku. O masonerii w USA odważnie pisze Max Kolonko: „…można pokusić się o teorię, że masoni stemplują nią „Nowy Porządek Świata”, – o którym 9.11., nie 2001 roku (atak na WTC), a 9.11.1990 roku mówił w przemówieniu do Kongresu George Bush, ojciec obecnego prezydenta USA G.W. Busha. I jeden, i drugi to masoni” Dzięki internetowi, na jaw wychodzą intencje masonów, którzy już dawno zostali przejęci przez mafię Rotszyldów. Niewielu z nich zdaje sobie jeszcze sprawę, że działają na też na własną zgubę – nieraz miałem okazję rozmawiać z ludźmi stojącymi wysoko na drabinie masońskiej w Polsce i w USA. Np. większość Rotarian uważa, że ich działalność ich organizacji jest czysto charytatywna, podczas kryje się za nią często wykonywanie rozkazów zza granicy. Miałem okazję na taką aferę wpaść, czego skutkiem jest 4-letnie ciąganie mnie po sądach. Czy kiedyś się to skończy?

Materiały:

Konstytucja 3 maja (Wikipedia) http://pl.wikipedia.org/wiki/Konstytucja_3_maja

Wolnomularstwo (Wikipedia) http://pl.wikipedia.org/wiki/Wolnomularstwo

Marek Chwalewski o Konstytucji 3 maja http://www.chwalewski.pl/art1.html

Czy masoni rządzą Ameryką? http://fakty.interia.pl/tylko_u_nas/news/czy-masoni-rzadza-ameryka,1029811,3439,2

Sukces masonerii http://www.pardon.pl/artykul/764/sukces_masonerii

Kościół a Masoneria, Jędrzej Giertych http://konserwa.blox.pl/2006/06/Jedrzej-Giertych-Londyn-KOSCIOL-A-MASONERIA-Na.html

Masoneria to autostrada do piekła http://waldemar-rajca.blog.onet.pl/Masoneria-to-autostrada-do-pie,2,ID276677082,n

Świadkowie Jehowy i masoński Rotary Clubhttp://www.piotrandryszczak.pl/jan_lew_swiadkowie_jehowy_i_masonski_rotary_club.html

http://monitorpolski.wordpress.com/

Słowo o Konstytucji 3 maja Konstytucja 3 maja była zwieńczeniem reform ery stanisławowskiej w historii Polski. Dziś, po 220 latach od jej uchwalenia należy ocenić i docenić jej rolę nie w aspekcie tamtych, konkretnych warunków i wydarzeń lat 1791-93, ale w aspekcie rozciągniętym w czasie, historiozoficznym. Konstytucja, jako akt stojącej za nią grupy politycznej nie broni się. Więcej, jako element strategii tej grupy, okazała się jedną z zasadniczych przyczyn upadku Polski. Jej twórcy, można powiedzieć, że zachłysnęli się swym dziełem i stracili polityczny rozsądek na rzecz irracjonalnej a destrukcyjnej wiary w moc owocu własnych wysiłków. Zawierając przymierze z Prusami i spodziewając się, że całą Europa odłoży na bok swoje zajęcia i rzuci się na pomoc Polsce, wykazali się skrajną polityczną nieodpowiedzialnością, idąc tropem wytyczonym wcześniej przez konfederatów barskich. Utracili kontakt z rzeczywistością. Zaprzeczyli w ten sposób swojej drodze, swemu ciężkiemu wysiłkowi podjętemu wraz ze wstąpieniem na tron w 1764 r. Stanisława Augusta Poniatowskiego, ich nieformalnego lidera i protektora – króla, nie boję się tego powiedzieć, – jak na straszne czasy, w których przyszło mu rządzić – wybitnego. Poniatowski rozumiał, że zgubna zasada „wszystko albo nic”, rodząca się w okresie jego panowania, prowadzi wyłącznie do klęski [Od tamtych czasów mentalność Polaków nic się nie zmieniła. Wciąż bredzą o całkowitej, absolutnej suwerenności, która przynależy tylko państwom silnym i mądrym. A realia są takie: albo podporządkowanie unym, albo jakiś modus vivendi z Rosją. - admin]. Całe życie z nią walczył i próbował ratować, co się da. Ne udało mu się nie, dlatego, że założenia jego polityki były błędne, ale dlatego, że inni na scenie polskiej, prowadzący politykę destrukcyjną, okazali się od niego silniejsi. W swoim czasie, więc, Konstytucja 3 maja okazała się błędem przynoszącym zgubę Ojczyźnie. A jednak miała ona swoje ogromne plusy, które okazały się ważne nie dla ludzi jej czasów, ale dla tych wszystkich, którzy przyszli później. Jej idee stały się drogowskazem dla następnych pokoleń, także dla nas żyjących w XXI w. Polska pogrążona w saskiej nocy gnuśności, sobiepaństwa, prywaty i korupcji wymagała potężnej przemiany, aby móc choćby spróbować stawić czoła potęgom, jakie wyrosły wokół Jej granic. Potrzebowaliśmy konsolidacji państwa – ideowej, administracyjnej i społecznej, utworzenia stałej, opartej o nowoczesne wzorce armii i sensownej polityki gospodarczej uwzględniającej rosnącą rolę mieszczaństwa. Potrzebowaliśmy stać się państwem rodzącej się ery nowożytnej. Sama konstytucja, jako akt naczelny, regulujący (niemal) całość stosunków w państwie nie była warunkiem sine qua non powodzenia tego przedsięwzięcia – monarchie absolutne będące naszymi sąsiadami w końcu nie potrzebowały ustaw zasadniczych, aby ugruntować swoją potęgę, niemniej, dobrze wpisywała się w polskie tradycje parlamentarne. Warto zwrócić uwagę na fakt, że większość postulatów Konstytucji 3 maja została spełniona w Księstwie Warszawskim, zwłaszcza zaś, w Królestwie Polskim (kongresowym). To właśnie Królestwo Polskie, z potężną armią własną i polskim Korpusem Litewskim na Ziemiach Zabranych, z polską powszechną edukacją istniejącą również na Ziemiach Zabranych i z polską polityką gospodarczą, stało się krainą niezwykłego rozwoju i skoku cywilizacyjnego. Paradoksalnie, brak pełnej suwerenności politycznej i praktyczne ograniczenia swobody wewnętrznej działały na korzyść sprawy polskiej, gdyż zapewniały wolność od zagrożeń zewnętrznych. Ten ostatni element był tym, którego zabrakło Konstytucji 3 maja. Jak wiadomo, niestety, Królestwo Polskie zostało zniszczone przez ludzi wyznających zasadę „wszystko albo nic”… Najważniejszą zasługą Konstytucji 3 maja, także dla nas istotną, jest rola, jaką odegrała w budowie polskiej świadomości narodowej. Była tym elementem w łańcuchu pokoleń, który pokazał, potwierdził, w jakim kierunku szła ewolucja państwa polskiego i na jakim etapie się ta ewolucja wówczas znajdowała. Konstytucja nie wymyśliła jednolitej Polski, potwierdziła jedynie stan faktyczny oraz dążenia i koncepcje w jej czasach dominujące. Co ciekawe, upadek Konstytucji nie przerwał tego procesu. Więcej, proces ten trwał i gdyby nieniszczące powstania, kto wie czy nie doprowadziłby do utworzenia nowoczesnego ruchu narodowego wcześniej niż w latach 90-tych XIX w. Czy Mickiewicz napisałby swe nieśmiertelne słowa o Litwinie i Mazurze, braciach, których nazwisko jedno jest, nazwisko Polaków, gdyby nie ów stan faktyczny potwierdzony przez Konstytucję i trwający dalej? Tym bardziej śmiesznie brzmią współczesne wysiłki naukowcówoportunistów oraz niewydarzonych politykierów-prometeistów, żyjących pojęciami XVII wieku pomieszanymi z rusofobią i ich własnymi wizjami, niemającymi najmniejszych szans na realizację, za to posiadającymi wciąż ten sam od wieków potężny destrukcyjny ładunek dla państwa. W służbie politycznego surrealizmu głoszą wielkie kłamstwo opierające się na dwóch zasadniczych, fałszywych stwierdzeniach. Po pierwsze, że obecni Litwini (w istocie Letuwini będący dziedzicami pogańskiej Litwy) są spadkobiercami „Litwinów” Wielkiego Księstwa połączonego z Polską i Wielkiego Księstwa, jako takiego. Po drugie, że Konstytucja 3 maja, poprzez Zaręczenie wzajemne obojga narodów, utrzymała unię i utrwaliła podział państwa, co miało być zasługą rzekomych ówczesnych Litwinów, których, jak wspomniałem wyżej, traktuje się, jako bezpośrednich poprzedników Litwinów obecnych. Na stwierdzenie pierwsze odpowiadam, że w sensie politycznym jedynym spadkobiercą Wielkiego Księstwa Litewskiego jest Polska, zaś w aspekcie kulturowym i społecznym głównie Polska i po części Białoruś. Litwa powstała w 1918 r., jak i Litwa obecna stoją, z własnej woli i bez żadnego przymusu, w rażącej opozycji do tradycji Wielkiego Księstwa. Co się zaś tyczy ówczesnych „Litwinów”, to naturalnie nie mają oni nic wspólnego z Litwinami XX i XXI w. Byli takimi samymi Polakami jak ci mieszkający w pozostałych głównych dzielnicach Rzeczypospolitej – w Wielkopolsce i Małopolsce. Nie trzeba tego dowodzić. Dokumenty z XVIII wieku pokazujące kierunek ewolucji państwa polskiego mówią same za siebie. Co do drugiego stwierdzenia nie będę powtarzał tego, co już dawno zostało napisane przez wybitnych znawców problematyki nieobciążonych myśleniem w kategoriach doraźnego interesu politycznego? Było ich wielu, tutaj ograniczę się do Stanisława Kutrzeby i Bogusława Leśnodorskiego. Kutrzeba tak pisał w swojej Historii ustroju Polski (t.II Litwa): „(…) Konstytucja 3 maja 1791 r. usunęła dwoistość, tworząc z Wielkiego Księstwa i Korony jedno, jednolite państwo. To, więc kres i formalnego istnienia unji. Osobna konstytucja nosząca nazwę „poręczenia wzajemnego obojga narodów” z października 1791 r., dopełniła Konstytucji 3 maja wyraźnie stwierdzając, że unja przestała istnieć, a zastrzegając pewne drobne ślady dawnej Wielkiego Księstwa odrębności.”(St. Kutrzeba, Historja ustroju Polski w zarysie. Tom drugi: Litwa, Lwów i Warszawa 1921 s. 145). Leśnodorski, nawiasem mówiąc, stosujący nomenklaturę „Litwini”, w książce „Dzieło sejmu czteroletniego” stwierdza: „Zdecydowanie jasno postawiono na Sejmie Czteroletnim sprawę jedności państwa. (…)Rzeczpospolita obejmowała, jak wiadomo, dwa państwa.(…) W praktyce sejmu szlacheckiego zacierał się ten podział. Oto np. przeglądając spisy osób, wybranych przez sejm do Rady Nieustającej i sądów sejmowych w latach 1782, 84, 86 i 88, widzimy, że na miejsce 2 państw pojawia się tu pojęcie kilku prowincyj jednego państwa. Osoby te powołuje się właśnie z grona posłów i senatorów poszczególnych prowincji w równej liczbie z każdej. Jest ich zaś trzy: Małopolska, Wielkopolska i Wielkie Księstwo Litewskie. Stoją one na równi. (…) Ustawa Rządowa zajmuje się wiele „narodem”, nie mówi natomiast niczego o unii, o państwie. „Wielkie Księstwo” występuje tylko w tytule honorowym Stanisława Augusta. (…) W tekście konstytucji znajdujemy natomiast następujące charakterystyczne zwroty: „kraje polskie” (art.I), „najwyższa władza krajowa” (II), „godność stanu szlacheckiego w Polsce (II), „szlachta polska”, „wspólna Ojczyzna”(III), „rząd krajowy”, „Ojczyzna”, „państwa Rzplitej, „ziemia polska”, „Polska”(IV), „rząd narodu polskiego” (V) (…) Z milczenia Konstytucji o Litwie i z całego tonu ustawy oraz z poprzednich uwag o jedności „narodu polskiego” wysnuć można oczywiście jeden tylko wniosek logiczny, że nie ma mowy o zasadniczej odrębności państwowej Litwy i o unii rzeczowej, choć tego expressis verbis nie powiedziano. Unia została zniesiona. W miejsce związku dwóch państw (…) powstało ostatecznie jedno Państwo Polskie. (…) Ustawa o sądach sejmowych wyraźnie też stanowi, że sędziów wybierać się ma w równej liczbie z każdej prowincji. Podobnie z 15 komisarzy, po 5 z każdej prowincji miała składać się Komisja Policji. To ostatnie postanowienie wywołało jednak poważne zaniepokojenie wśród szlachty na Litwie i chęć utrzymania nadal pewnych odrębności administracyjnych, ważnych m.in. ze względu na stanowiska, które chciano koniecznie zatrzymać w rękach szlachty litewskiej. Doszło, przeto (…) do (…) polubownego uzgodnienia „zaręczenia wzajemnego obojga narodów” (…), które w formie naśladowało dawniejsze akty unii polsko-litewskiej. „Zaręczono” w tym akcie wspólność Ustawy Rządowej 3 maja, a co za tym idzie, jedność państwa, wspólność wojska i skarbu. W szczegółach jednak nowego wspólnego „rządu” zagwarantowano pewne odrębności Litwie(…). „Zaręczenie” nazwano nieściśle „aktem unii”, w rzeczywistości, bowiem także ten akt stwierdzał inkorporację Litwy do Polski z zapewnieniem tylko miejscowej, tj. polskiej lub spolszczonej szlachcie szerokiego samorządu.”(B.Leśnodorski, Dzieło sejmu czteroletniego, Wrocław 1951 s.238-242)

http://www.jednodniowka.pl

Niestety, choć durniów szkodzących Polsce swą kretyńską parodią patriotyzmu jest chyba mniej, niż ludzi rozsądnych, to właśnie ci durnie jednym pociągnięciem mogą zniweczyć całe lata pracy ludzi mądrych nad uświadamianiem społeczeństwa. I to oni są najgłośniejsi. – admin

Geneza państwa chorwackiego – 1941 Na mocy tzw. Deklaracji z Korfu (20 lipca 1917 roku) doszło do porozumienia Serbów, Chorwatów i Słoweńców w sprawie utworzenia zjednoczonego i niepodległego państwa o szeroko rozbudowanej autonomii lokalnej. W sierpniu 1918 ukonstytuowała się w Ljubljanie Rada Narodowa w celu „zjednoczenia ludu jugosłowiańskiego w obrębie niepodległego państwa”. Mimo tych posunięć w momencie rozpadu Austro-Węgier doszło do walk serbsko-chorwackich oraz palenia flag chorwackich w Slavonii. W listopadzie 1918 roku przywódcy trzech narodów (Pasić, Korośec oraz Trumbić) spotkali się w Genewie, aby omówić podstawy organizacji przyszłego wspólnego państwa. Serbowie przeforsowali koncepcję państwa jednolitego i scentralizowanego. Powstałe 1 grudnia 1918 roku Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców napotkało na opór ze strony chorwackiej partii chłopskiej (HRSS), której szef – Radić opowiadał się za chorwackim separatyzmem i ustrojem republikańskim. Tendencje odśrodkowe były spowodowane serbskimi dążeniami hegemonistycznymi. Chorwaci byli również świadomi własnej siły gospodarczej – na terenie Chorwacji znajdowało się 30% fabryk oraz ponad 30% kapitałów nowego państwa. Ustawa zasadnicza z 1921 roku zlikwidowała marzenia o systemie federacyjnym oraz dezawuowała postanowienia deklaracji z Korfu. Pogrzebała także nadzieje na równouprawnienie narodów w ramach Królestwa SHS. Centralistyczny charakter państwa stał się fundamentem antagonizmu serbsko-chorwackiego. Konstytucja zlikwidowała urząd bana, a Chorwację (jak resztę kraju) podzielono na sztuczne oblasti, gwarantujące przewagę Serbów. Mocna pozycja króla opierała się na zdominowanej przez Serbów armii (75% stanowisk dowódczych objęli Serbowie) oraz dużym wpływie na wybór premiera. W nowym państwie Serbowie z Czarnogórcami stanowili 38% ludności, a Chorwaci prawie 24%. Wprowadzenie jednolitego pieniądza odbyło się kosztem Chorwatów – przyjęcie niekorzystnego kursu dla właścicieli koron spowodowało, iż Chorwaci zostali szukani na prawie 1,5 mld dinarów. System podatkowy uprzywilejowywał Serbów, co było kolejnym dowodem proserbskiej polityki Belgradu. Rządy w Belgradzie w latach 1921-1926 sprawował nieprzerwanie Nikola Pasić, a jedną z pierwszych ustaw było wprowadzenie w sierpniu 1921 roku „Prawa Dotyczącego Ochrony Bezpieczeństwa Publicznego i Porządku w Państwie”, które wymierzone było w opozycję polityczną. Próba aresztowania Radića doprowadziła do jego emigracji, a jego ugrupowanie zostało zdelegalizowane w 1925 roku. Nie przeszkodziło to jednak uzyskaniu przez jego nowe stronnictwo (HSS) ponad 22% głosów w wyborach i utworzenie drugiego, co do wielkości klubu parlamentarnego. Kulminacją konfliktów było zabicie Radića przez czarnogórskiego Serba w 1928 roku. Pogłębiający się kryzys polityczny zakończył się w końcu grudnia 1928 roku wprowadzeniem dyktatury króla Aleksandra I, który z pomocą wojska, policji i serbskich polityków obalił konstytucję z 1921 roku. Jugosłowiański korpus oficerski przepojony duchem wielkoserbskiego nacjonalizmu oraz ideami „narodno jedinstva” okazał się czynnikiem stabilizującym dyktaturę monarchy. System rządów króla funkcjonował na zasadach bonapartyzmu, a Aleksander I był najwyższym źródłem legislacji oraz autorytarnej administracji, zdominowanej przez Serbów. Dziesiątki urzędników i oficerów nie-serbskiego pochodzenia zmuszono do dymisji lub przejścia na emeryturę. 3 października 1929 monarcha dokonał zmiany nazwy państwa na Królestwo Jugosławii, a nowa struktura administracyjna wyeliminowała zasadę historycznego podziału kraju. Oktrojowana w 1931 roku konstytucja przyznawała monarsze olbrzymie uprawnienia w zakresie władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Wprowadzenie systemu autorytarnego przez Aleksandra I spowodowało wzrost popularności chorwackiej emigracji. Najważniejszą organizacją była Ustaszowska Chorwacka Organizacja Rewolucyjna (UHRO), której przewodniczył Ante Pavelić, noszący tytuł Poglavnika. Pavelić dokonał usystematyzowania ideologii nacjonalistycznej w wydanych w 1933 roku „Naćelima”. Nazwa ugrupowania pochodziła od słów: ustana (bunt, powstanie), ustanik (powstaniec, rebeliant) oraz ustaśa (powstaniec). Jego głównym celem było wyzwolenie Chorwacji z „jarzma serbskiego”. Podział organizacyjny partii opierał się na strukturze militarnej: klan-obóz-sztab-Główna Kwatera. Ustasze wspierani byli logistycznie i finansowo przez Bułgarię, Węgry oraz przede wszystkim Włochy. Terror polityczny w stosunku do przywódców opozycji sprawił, że z inicjatywy Chorwatów w listopadzie 1932 roku uchwalono tzw. „punktację zagrzebską”, popartą przez Słoweńców, Bośniaków, Wojwodińczyków oraz Czarnogórców. Poddawała ona miażdżącej krytyce hegemonię serbską, autorytaryzm Aleksandra oraz centralizm rządów belgradzkich. Sygnatariusze uznawali w narodzie pełnię jego suwerenności, a chłopstwo stawało się depozytariuszem kultury narodowej i podstawą życia ekonomicznego i struktury socjalnej. Rezolucja była przejawem nieposłuszeństwa obywatelskiego i posłużyła królowi w styczniu 1933 roku, jako pretekst do aresztowania Maćka – przywódcy chorwackiej partii chłopskiej i skazania go na kilkuletnie więzienie. Pozostali liderzy opozycji zostali internowani. Przełomem w dziejach Jugosławii było zabójstwo Aleksandra I 9 października 1934 roku w Marsylii. Regent Paweł nie miał dyktatorskich zapędów, i choć wybory były nadal kontrolowane, tolerowano ograniczoną działalność opozycji, której przywódcy zostali wypuszczeni z więzień. Dopiero w sierpniu 1939 roku doszło do porozumienia serbsko-chorwackiego, w wyniku, którego utworzona została autonomiczna Banovina Hrvatska z własnym sejmem, obejmująca ziemie etnograficznie i historycznie chorwackie. Nowa jednostka organizacyjna obejmowała 65,5 tysiąca km2 zamieszkałych przez ponad 4 mln osób. Szef chorwackiej partii chłopskiej Maćek został wicepremierem rządu jugosłowiańskiego, a jego ludzie objęli 3 teki ministerialne. Przeciwko ugodzie występowali jedynie ustasze i komuniści, jednak trudna sytuacja gospodarcza kraju doprowadziła szybko do wzrostu niezadowolenia chłopów z rządów HSS. W odpowiedzi rząd internował ponad 3000 komunistów, zakazał także wydawania szeregu ustaszowskich pism. Frustracje Chorwaci zaczęli wyładowywać na swoich serbskich sąsiadach, jak miało to miejsce w Dalmacji. To z kolei doprowadziło do serbskiej kontrakcji. Po klęsce Francji w 1940 roku, rząd jugosłowiański zmuszony został do całkowitego przeorientowania swej polityki zagranicznej. Belgrad zobowiązał się do dostarczenia Niemcom olbrzymich dostaw surowców i żywności. O ile jednak III Rzeszy wystarczał spokój i dostawy, to Włochy zaczęły wysuwać roszczenia terytorialne. Równocześnie przywódcy ustaszy z Pavelićiem na czele, pod wpływem sugestii włoskich, wysunęli plan odłączenia swego kraju od Jugosławii i utworzenia chorwackiego państwa pod włoskimi auspicjami. Przyłączenie się Bułgarii do sojuszu z państwami Osi utwierdziło rządzących w Belgradzie w przekonaniu, iż Jugosławia jest całkowicie osamotniona. Kraj nie był przygotowany do wojny, miał słabo uzbrojoną i wyposażoną armię. W trakcie spotkania regenta Pawła z Hitlerem w marcu 1941 roku, fuhrer zadeklarował uszanowanie nienaruszalności granic i suwerenność Jugosławii. Jugosłowiańska Rada Koronna uznała, iż należy uniknąć większego zła, wybierając mniejsze. Wszyscy jej członkowie poparli akces kraju do Paktu Trzech pod warunkiem nie angażowania się militarnego. Ostatecznym efektem negocjacji z Niemcami było podpisanie 25 marca 1941 roku w Wiedniu Paktu Trzech przez jugosłowiańskiego ministra spraw zagranicznych. W tej sytuacji ustaszowskie plany utworzenia niepodległej Chorwacji przestały być aktualne, gdyż państwa Osi wybrały wariant jugosłowiański. Jednak publiczne ogłoszenie sojuszu Jugosławii z państwami Osi doprowadziło do masowych demonstracji antyrządowych w miastach całej Jugosławii, a następnie do wojskowego zamachu stanu, rozwiązania Rady Regencyjnej i wyniesienia 17-letniego Piotra do godności królewskiej. Natychmiast po puchu wojskowym w Belgradzie, Hitler postanowił podporządkować siłą nieposłuszny kraj. Atak miał być przeprowadzony „z bezlitosną siłą”. Równocześnie Niemcy postanowili wykorzystać niezadowolenie Chorwatów. Hitler stwierdził, iż „wewnętrzne napięcia w Jugosławii będą rosnąć dzięki obietnicom politycznym dla Chorwatów”. Także Włochy pragnęły wykorzystać ustaszy. Duce przyjąć Pavelića, obiecując wsparcie militarne, jednocześnie wysuwając roszczenia terytorialne w Dalmacji. Jugosławii nie pomogły rozpaczliwe próby mediacji z państwami Osi, prowadzone do czasu rozpoczęcia wojny. W trakcie wojny bardzo często Chorwaci nie chcąc walczyć za „serbską sprawę” opuszczali swe jednostki, przeszkadzali w mobilizacji, dokonywali sabotaży. 108 pułk piechoty, zdominowany przez Chorwatów ogłosił bunt, aresztował serbskich oficerów i umożliwił Niemcom zajęcie Bjelovaru. Po czterech dniach Slawonia została zajęta przez Niemców praktycznie bez walki, a droga na Zgrzeb stała otworem przed Wehrmachtem. Bliski współpracownik Pavelića, Slavko Kvaternik zorganizował w Zagrzebiu rozruchy, wzywając Chorwatów do udzielenia pomocy Niemcom. Równocześnie proklamował 10 kwietnia 1941 roku w imieniu „naszego Poglavnika (wodza narodu) Ante Pavelića” powstanie Niepodległego Państwa Chorwackiego. Sam Pavelić w radiowym orędziu wezwał do podporządkowania się i lojalnego współdziałania z nowym rządem. Pozostający w konspiracji ustasze ujawnili się i przejęli władzę w wielu miejscowościach. Niemieckie czołgi wjechały wieczorem 10 kwietnia do Zagrzebia, entuzjastycznie witane przez ludność. 15 kwietnia 1941 roku do Zagrzebia przyjechał Pavelić, zapewniając wcześniej Hitlera, że „Niepodległa Chorwacja będzie związana w swojej przyszłości z nowym porządkiem, który tworzą Fuhrer i Duce”. W odpowiedzi Hitler wyraził zgodę na utworzenie chorwackiego legionu, uznając prawo Chorwatów do wyboru swego wodza.

Wybrana literatura:

Stosunki narodowościowe w Europie Środkowej i Południowo-Wschodniej

H. Batowski – Podstawy kryzysu jugosłowiańskiego (konflikt chorwacko-serbski) W. Felczak, T. Wasilewski – Historia Jugosławii

Nacjonalizm. Konflikty narodowościowe w Europie Środkowej i Wschodniej

Godziemba's blog

Świadek Bater W rocznicowych przekazach po 10 Kwietnia nie mogło zabraknąć relacji W. Batera, który jako pierwszy w świat mediów miał wypuścić wieść o „wypadku”. Nie tylko relacja jest ważna i nie tylko postać wieloletniego ruskiego korespondenta jest wyjątkowa, ale i sama ta relacja warta jest zacytowania przynajmniej we fragmentach. Pamiętamy, że w PolsatNews o 9.04 podany jest najpierw news o „awarii prezydenckiego samolotu” (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/godz-903-czy-913.html)

zaś ok. 10 minut później „rajdowe doniesienie” o tym, że na lotnisku „nie ma co zbierać”. Warte podkreślenia jest to, że Bater obie te „wiadomości” przekazuje, zanim dotrze na „miejsce katastrofy” (a żeby było śmieszniej, oba te „newsy” otrzymuje z tego samego, jedynego źródła). Pierwszą „informację” podaje jeszcze z Lasu Katyńskiego, drugą zaś, jadąc do Smoleńska (wedle jego słów: 200 km na godzinę). Nie ma, więc mowy (przy tak wielkiej rangi wydarzeniu przecież) o jakiejkolwiek ich weryfikacji – nie tylko dziennikarskiej. Jak to wyglądało od kuchni? Tak to: „Gdy dochodziliśmy do herbatki, zadzwonił mój telefon. Była mniej więcej 8.45. Usłyszałem w słuchawce głos serdecznego przyjaciela – polskiego dyplomaty pracującego kiedyś w Moskwie, a teraz włączonego w delegację MSZ, która oczekiwała prezydenta na lotnisku „Siewiernyj”. „Nie macie, co czekać na prezydenta, prezydent nie przyjedzie. Coś stało się z samolotem”, mówił zdenerwowany. „Co się stało, coś przy lądowaniu?”, dopytywałem. „Nie wiem dokładnie. Biegnę się dowiedzieć. Zdaje się, że samolot się rozbił” – odparł i rozłączył się.”

http://www.fakt.pl/Bater-Wiedzialem-pierwszy,artykuly,100785,1.html

„Zdaje się”, zauważmy (pominę w tej chwili podawaną przez ruskiego korespondenta godzinę otrzymania „newsa”, bo wiemy, że z biegiem czasu zaczęła się ona Baterowi przesuwać w pamięci (http://www.youtube.com/watch?v=_96X6s2eRvI)

(http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/lotnisko-2.html)

Z tego telefonicznego „zdaje się”, jak widać, zrobiła się pierwsza, wstępna „relacja medialna” PolsatNews na temat „wypadku”. Stacja ta nie miała jeszcze żadnych podstaw do informowania o zdarzeniu, a mimo to, „podpustiła diezu”, mówiąc z ruska. Bater zresztą w krótkiej rozmowie z osobami mu towarzyszącymi jeszcze w Lesie Katyńskim dochodzi do wniosku, że informator na pewno mówił prawdę, bo: „Wiedzieliśmy, że to nie jest osoba, której imają się żarty. Zwłaszcza w takiej chwili i na taki temat”. I co się dzieje dalej po tym niesamowitym wnioskowaniu? Zachodzą następne. Bater dopytuje w Lesie Katyńskim jakiegoś dyplomatę (niestety w swej relacji, nie wymienia przezornie nazwisk), lecz ten nic nie wie. Niewiele też wie inny dyplomata (tym razem ktoś z polskiej ambasady w Moskwie przebywający na smoleńskim Siewiernym), z którym łączy się Bater: „Wiktor nie dzwoń teraz do mnie, Wiktor nie mogę rozmawiać – tylko tyle zdołałem usłyszeć wśród steku przekleństw. W tym momencie nabrałem pewności, że stało się coś nieodwracalnego. Przecież ten poważny człowiek nigdy tak się przez telefon nie zachowywał, nigdy tak nie przeklinał, a już zwłaszcza rozmawiając z dziennikarzem.” Z kolei Lidia Kelly z Reutersa będąca w towarzystwie Batera dopytuje w Lesie Katyńskim któregoś z borowców, ale i ten nic nie wie. „Za moment zobaczyła, jak biegnie w stronę borowskiego busa. Nic nie mówił, tylko pokazał kciuk skierowany w dół. To był dla nas sygnał, że trzeba natychmiast gnać po sprzęt, wsiadać do samochodu i jechać na „Siewiernyj”.” No, więc dziennikarska ekipa pakuje się do auta:

„Mieliśmy wynajęty w Moskwie samochód, pięcioosobowy? Razem ze mną, Krzysztofem i Lidią, weszło do niego chyba ośmiu dziennikarzy, (kto? - przyp. F.Y.M.). Gdy wskakiwałem do auta, było jeszcze przed dziewiątą, zadzwoniłem do swego szefa, dyrektora programów informacyjnych Polsat News, Radka Kietlińskiego. Zapytał mnie tylko, czy jestem pewien źródła swojej informacji. „Tak, jestem pewien”, odpowiedziałem. „Dobra, wrzucamy to natychmiast, wchodzisz z relacją”, usłyszałem. W telefonicznym połączeniu ze studiem powiedziałem, że prawdopodobnie samolot prezydenta się rozbił. Że na razie są to nieoficjalne informacje. Że będę próbował dostać się na lotnisko. Kilka minut później jeszcze raz zadzwonił do mnie z lotniska mój przyjaciel dyplomata. Prowadziłem samochód, więc przekazałem słuchawkę Lidii. Powiedział, że dobiegł na miejsce katastrofy. „Wszystko się rozwaliło, samolot się rozbił, praktycznie nie ma szans, by ktokolwiek przeżył, nie ma, co zbierać – opowiadał.” Bater nie kryje w swej rocznicowej relacji ani tego, że wszystkie przekazywane przez niego „prawdopodobne” rewelacje (dotyczące takiej rangi wydarzenia, powtarzam) pochodzą z tego samego źródła, ani tego, iż przekazuje te „newsy”, nie będąc na miejscu tego, co faktycznie zaszło! „Przekazałem taką relację w kolejnym połączeniu ze studiem w Warszawie. Jedną ręką trzymałem kierownicę, a drugą telefon. Mój operator zmieniał biegi, a ja tylko wciskałem sprzęgło. Przekraczaliśmy wszelkie ograniczenia prędkości. Gdy zatrzymywali nas milicjanci, mówiliśmy gorączkowo, że rozbił się samolot prezydenta i musimy jak najprędzej być na lotnisku „Siewiernyj”. – Jak tam dojechać? – Krzyczeliśmy.” Milicjanci na szczęście pokazali im drogę (o zbawiennej - dla polskich dziennikarzy - roli ruskiej milicji już kiedyś wspominałem: http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/red-moon-2.html)

I teraz znowu ciekawostka: „Zobaczyliśmy główną bramę na lotnisko. Była otwarta. Właśnie wyjeżdżały przez nią karetki. Nie namyślając się, wtargnęliśmy do środka. Wszyscy zwróciliśmy uwagę, że te karetki nie jechały na sygnale. Ktoś z nas rzucił: „Chyba rzeczywiście nie ma, co zbierać, nie ma rannych”. Na lotnisku była mgła jak mleko. Nie widzieliśmy niczego na odległość 50 metrów, nawet pasa startowego (czy jest jakaś relacja Batera z tej mlecznej mgły? Przecież był z kamerzystą – przyp. F.Y.M.). Podbiegli do nas oficerowie Federalnej Służby Bezpieczeństwa. „Kto was tu wpuścił, natychmiast stąd wypier…!”. Wrzeszczeli. Wdałem się z nimi w dyskusję i trochę uspokoiłem. Powiedzieli: „Powiemy wam, jak dojechać na miejsce katastrofy, ale natychmiast stąd spadajcie. Mój operator wyskoczył za teren lotniska i złapał taksówkę, która go tam zawiozła. My dojechaliśmy kilka minut później.” Od głównej bramy operator musiał jechać taksówką na „miejsce katastrofy”? Na które zatem lotnisko zajechali? Albo inaczej: pod którą bramę? Moonwalker S. Wiśniewski w swym sejmowym wystąpieniu przed zespołem min. A. Macierewicza, wspomina, gdy dopytywany jest o to, że nie było dziennikarzy oczekujących na lotnisku na przybycie polskiego Prezydenta: „Byli dziennikarze przecież, którzy STALI PRZY TYM SZLABANIE, który tam na lotnisku był. Skąd wiem, że byli? Może wcześniej ich nie było, ale w tym momencie, gdy tam mnie zawieziono, zostałem zatrzymany, to widziałem przecież red. np. Batera, kolegę z TVN-u, który chciał ten materiał (nakręcony przez moonwalkera na ruskim Księżycu – przyp. F.Y.M.) kupić, kilka osób chyba z portali internetowych (? - przyp. F.Y.M.). Tak więc dziennikarzy jako takich było co najmniej 10 osób. Na pewno ludzie mieli i mikrofony, mieli kamery, bo próbowali wbiec na to lotnisko i dowiedzieć się, o co chodzi. Nawet, dlatego wiem, że byli dziennikarze, bo funkcjonariusz FSB, który w pewnym sensie opiekował się moją torbą i mną, po prostu, nie pozwalał mi się komunikować z innymi, wymieniać jakiekolwiek informacje (...)” (od 0h41'02''

http://www.youtube.com/watch?v=ctNcvVAqLUk&feature=related).

Wyglądałoby więc na to, że Bater ze swoją grupą (o ile przypadkiem na początku nie dotarł na Jużnyj i o ile znowu nie powstanie jakaś nowa wersja zdarzeń) zajechał zrazu od strony „pomnika miga” (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/brama-wjazdowa-z-mgy.html)

czyli tej „bramy”, gdzie mieli czekać dyplomaci i ruscy funkcjonariusze, nie zaś od „bramy głównej”. To by tłumaczyło w takiej sytuacji i wzięcie ruskiej taksówki przez operatora (swoją drogą ciekawe, że tam zapobiegliwie czekała, skoro żaden samolot nie wylądował), bo stamtąd był kawałek drogi do „miejsca wypadku” i owo opisywane przez Batera „wtargnięcie na lotnisko”. No i pasowałoby do pory „mlecznej mgły”. Bater zresztą wcale nie wspomina o nieprzyjemnej rozmowie (właśnie „przez bramę”) z zatrzymanym przez ruską bezpiekę moonwalkerem, a przecież taka, wedle relacji Wiśniewskiego, rozmowa się odbyła: „I później po jakimś czasie – nie powiem, czy to było po 10 czy 15 min. w międzyczasie miałem możliwość krótką, krótkie spotkanie, rozmowy z red. Baterem, który tam był na miejscu. I powiedziałem mu, jaka jest sytuacja... Była taka mało grzeczna wymiana słów. On to dość niezbyt sympatycznie skomentował: „Co ty, człowieku, opowiadasz?” Ja mówię: „No, człowieku, przecież byłem, widziałem. Tam jest moja torba, tam są moje zdjęcia”.””

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/dark-side-of-moon.html

Jeśli mamy w pamięci zeznania polskiego montażysty (a zwłaszcza relacje na gorąco o „małym, wojskowym samolocie”, „takiej sobie katastrofie”, braku ciał, bagaży, foteli i pożaru), to wiemy doskonale, że nie pasowała ona zbytnio do tej relacji, którą przekazał Baterowi telefonicznie „serdeczny przyjaciel dyplomata pracujący kiedyś w Moskwie”. Nic dziwnego, że ruski korespondent zareagował oburzeniem na... było nie było opowieść naocznego świadka, który przeszedł się po ruskiej zonie, w której przecież Batera ani przez chwilę nie było. Bater wszak wiedział lepiej, co i jak się stało 10 Kwietnia. I gdzie. Z tego choćby powodu warto byłoby posłuchać jego wspomnień przed zespołem Macierewicza.

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/komorki-milcza.html

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/dark-side-of-moon-2.html

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/oko-zaby-4.html

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/byy-dwie-maszyny-ktora-sie-rozbia.html

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/fotosynteza.html

FYM

Janosik po amerykańsku, czyli kariera gubernatora Jesse Ventura Tytuł “Janosik po amerykańsku” odnosi się do kariery byłego gubernatora stanu Minnesota nazwiskiem Jesse Ventura, Słowaka amerykańskiego urodzonego w USA w 1951 roku pod nazwiskiem James George Janos, weterana służby saperów przy flocie wojennej (1969-1975) oraz aktora-zapaśnika-ciężarowca, laureata nagrody Światowego Związku Zapaśników (2004), konferansjera radiowego i telewizyjnego oraz najemnego ochroniarza orkiestry The Rolling Stones. James George Janos przybrał oficjalnie nazwisko na Jesse Ventura i był przezywany Jesse „The Body” Ventura, dzięki jego atletycznej budowie ciała. Venura grał z humorem „czarne charaktery” na ringach zapaśniczych, jako Jesse „The Body” Ventura, wzrostu 193 cm, w wadze od 111kg do 123kg (w latach 1975-1966), partner słynnego Adriana Adonisa. W lutym 1992 Ventura zaczął pracować, jako komentator przy Światowych Mistrzostwach Zapaśniczych do lipca 1994, kiedy to zasnął w czasie programu nagrywanego przez Disney MGM. Następnie wygrał w sądzie sprawę o oszustwo i otrzymał 801,333 dolarów odszkodowania. Skontaktował się z milionerem Donaldem Trumpem, który obiecał mu pomoc w karierze politycznej, jako miliarder i były wielokrotny kandydat na prezydenta USA. W latach 1991-1995 Ventura był burmistrzem miasta Brooklyn Park w stanie Minnesota, gdzie wygrał wybory na gubernatora stanu Minnesota w listopadzie 1998 i pobił kandydatów partii republikańskiej i partii demokratycznej, jako przedstawiciel Partii Reform finansowanej przez Rossa Perot, który zdobył 23% głosów w wyborach prezydenckich w Minnesota w 1992 roku. Gubernator Ventura był nazywany: Jesse „Pomyślunek” (The Mind) oraz Jesse „The Governing Body”. Jesse Ventura powrócił do konferansjerki już, jako gubernator stanu Minnesota w 1999 roku, po czym, po podróży handlowej do Chin w 2002 roku, jako przedstawiciel stanu Minnesota, oświadczył publicznie, że nie będzie ubiegać się o następną czteroletnią kadencję, jako gubernator. Ventura zasłynął zwrotami podatków stanowych w miarę nadwyżek w budżecie, „jako konserwatysta podatkowy i liberał społeczny”. Ventura zaprosił nauczycielkę, Chorwatkę z pochodzenia nazwiskiem Gasparac, po mężu Schunk, na partnerkę w wyborach, jako kandydatkę na wice-gubernatora. Ventura zamknął w czasie swojej kadencji pałac gubernatora i mieszkał w swoim domu i był krytykowany z powodu straty pracy przez służbę pałacową. Ventura kazał, na przepustkach dla reporterów, określać ich, jako „szakali medialnych”, za co dziennikarze odpłacili mu się rozmaitymi przezwiskami. W 1987 roku Ventura występował razem Arnoldem Schwarzenegerem, późniejszym gubernatorem Kalifornii, w filmie „Predator” oraz dwa razy w serialu „Zorzo” w Madrycie w 1991. W latach 1990 w dziesięciu filmach niektórych z Schwarzenegerem. W 2010 roku na ekranach był wyświetlany film komiczny „Warsztat” z Venturą w głównej roli, jako M. Mason. Polak z pochodzenia nazwiskiem Jim Pawlenty został wybrany po Venturze na gubernatora stanu Minnesota i obecnie jest jednym z kandydatów przed-wyborach w 2012 roku, jako kandydat Partii Republikańskiej. W październiku 2003 kanał telewizyjny MSNBC zaczął nadawać program popularny „Jesse Ventura’s America”. Wiosną 2004 Jesse Ventura wkładał na uniwersytecie Harvard o możliwościach trzeciej partii w USA, obok Richarda Marcinko i innych. W kwietniu 2008 Ventura opublikował książkę pod tytułem „Nie zaczynajcie rewolucji beze-mnie”, w której występuje on, jako kandydat na prezydenta USA, do czego ma prawo, jako urodzony w Stanach, w przeciwieństwie to Austriaka Schwarzenegera. Ventura twierdzi, że Fidel Castro powiedział mu, kto naprawdę zamordował prezydenta Kennedy’ego. W dniu 11 maja 2009, Ventura powiedział na wywiadzie telewizyjnym z Larry King, że prezydent Bush zostawił prezydentowi Obamie „Dwie wojny oraz USA na skraju depresji”. Krytykował on stosowanie tortur przez rząd Busha i Chenney’a, który popierał stosowanie tortur. Ventur powiedział, że on sam chętnie by zastosował stopniowe topienia na osobie byłego wice-prezydenta Dick’a Cheney’a, i że jest pewny, że wówczas Chenney przyznałby się do morderstwa Charon Tate, żony reżysera Polańskiego. I stwierdził on, że Amerykanie torturują tylko muzułmanów i krytykował tortury stosowane w Guantanamo, bazie USA na Kubie. Ventura jest sławny z krytyki oficjalnej wersji zburzenia trzech wieżowców w Nowym Jorku, w formie pytań bez odpowiedzi. Chodzi mu o to, że kwestionowane wieżowce zawalono planowo, za pomocą zaminowania budynków z góry i o to, że ostatni z trzech zawalonych budynków zapadł się po upływie pięciu godzin po pierwszych dwóch oraz o to, że w piwnicach zawalonych budynków widział on tony stali w stanie płynnym z tajemniczego powodu. Przecież nie można podpalić płynnego paliwa na torach kolejowych i w ten sposób stopić szyn – o tym mówił on ostatnio na wywiadzie w programie telewizyjnym CNN w kwietniu 2011.

Iwo Cyprian Pogonowski

Bin Laden a demokratyczne powstanie Arabów w 2011 Bin Laden nigdy nie był oskarżony przez FBI o jakikolwiek udział w ataku terrorystycznym na wieżowce nowojorskie, określanym, jako 9/11, ponieważ nie było żadnego bezpośredniego dowodu na jego udział w tej zbrodni. Natomiast Bin Laden jest opisywany, jako „produkt” polityki USA w czasie Zimnej Wojny i powiązań Waszyngtonu, Pakistanu i Arabii Saudyjskiej. Nawet radykalny neo-konserwatysta, były wiceprezydent USA, Dick Cheney w ciągu ostatnich lat stwierdzał, że Bin Laden nie był zamieszany w zbrodnię 9/11, w rezultacie, której zginęło kilka tysięcy osób. Faktycznie, od 9/11 upłynęło 3,519 dni do chwili, kiedy została spełniona obietnica prezydenta Busha dana w stylu aktora westernów Johna Wayne, że Bin Laden zostanie znaleziony „martwy lub żywy”. Zabójstwo Bin Ladena miało miejsce 240 km na wschód od łańcucha gór Tora Bora, gdzie rzeczywiście widziano go w grudniu 2001. Wiadomo, że Bin Laden jest chory na cukrzycę i ma chore nerki tak, że konieczna jest mu częsta dializa żeby mógł on zachować się życiu przez ubiegłych dziesięć lat. Miejscowość Abbottabad jest położna o dwie godziny od stolicy Islamabad, w prowincji Pakhtunkhwa niedaleko od Kaszmiru, terenu spornego między Pakistanem i Indiami, gdzie znajduje się główna akademia sztabu armii Pakistanu. Spór o Kaszmir Pakistanu i Indii, ostatnio w dobrych stosunkach z USA, powoduje szukanie oparcia w Chinach przez rząd w Islamabadzie. Abbottabad jest położone daleko od terenów bombardowanych przez USA przez latające roboty, które jak dotąd zabiły dużo osób i spowodowały w odwecie częste palenie przez Pakistańczyków cystern z paliwem w drodze do wojska USA w Afganistanie. Po zburzeniu wieżowców w Nowym Jorku Waszyngton żądał od ówczesnego rządu Talibanów wydania w ręce Amerykanów Osama Bin Ladena, na co Mułła Omar zażądał dowodu winy Bin Ladena, czego prezydent Bush nie mógł zrobić, ponieważ zgodnie z opinią FBI takich dowodów nie ma. Natomiast późniejsze przyznawania się do winy przez Bin Ladena było uznane, jako nagrania sfałszowane. Talibani zgodzili się wydać Bin Ladena Arabii Saudyjskiej, ale król Abdullah nie zgodził się go przyjąć. Khalid Szejk Muhammad, schwytany przez agentów wywiadu pakistańskiego, pewnie będzie do końca życia więziony w Guantanamo, w bazie USA na wyspie Kubie. Człowiek ten przyznał się do całkowitej odpowiedzialności za zbrodnię 9/11, ale nigdy nie oskażał Osamę Bin Ladena o jakikolwiek współudział w tej zbrodni. Według pisma Asia Times Online, morderstwo Bin Ladena miało miejsce, dlatego, że jest brak silnej władzy w Islamabad z powodu wewnętrznych kłótni służb specjalnych (ISI) przeciwko wojsku oraz w celu wzmocnienia kandydatury prezydenta Obamy w wyborach na drugą kadencję, oraz przy okazji przesuwania sceny „wojny przeciwko terrorowi” z Afganistanu do Pakistanu. Jednocześnie, król Arabii Saudyjskiej pragnie skompromitować wielkie powstanie pro-demokratyczne wśród Arabów w 2011 roku i chce on wywołać zaciekłą walkę sekty Sunnitów przeciwko Szyitom, w formie nowej Zimnej Wojny, między przyjazną USA Arabią Saudyjską i wrogim USA Iranem. Naturalnie dla dobra Izraela, Waszyngton stoi po stronie Arabii Saudyjskiej przeciwko Iranowi. Tymczasem powstańcy pro-demokratyczni wśród Arabów nazywają króla Saudyjskiego pachołkiem USA, który przekupuje plemiona w Jemenie, żeby zgodziły się na rząd pro-saudyjski. Jednocześnie USA znowu interweniuje w bogatym w paliwo arabskim państwie – tym razem w Libii – i czyni to z pomocą NATO. Przewodnią ideologią Al Kaidy jest walka ze sprzedajnymi rządami państw arabskich, które ciemiężą Arabów. Walka ta prowadzona błędnie przyczynia się do strategicznej porażki wielkiego pro-demokratycznego powstania Arabów w 2011 roku. Iwo Cyprian Pogonowski

Polska zakazana w szkole Wściekły atak "Gazety Wyborczej" na nowohucka szkołę im. ks. Kazimierza Jancarza nadal wywołuje szereg komentarzy. Dziś publikuję komentarz posła Ryszarda Terleckiego

Polska zakazana w szkole Stosowane przez lata medialne pranie mózgów skutkuje obsesyjnym strachem przed patriotyzmem, niechęcią do wszystkiego, co wiąże się z polską narodową tożsamością, agresją wobec jakichkolwiek przejawów religijności. Kompleks niższości i frustracje z powodu politycznych niepowodzeń przeradzają się w pretensje do świata za to, że okazał się bardziej skomplikowany niż wynika to z komentarzy wygłaszanych przez partyjnych liderów. W szkole nr 85 im. ks. Kazimierza Jancarza w Mistrzejowicach od paru lat była eksponowana skromna wystawa pamiątek po "Ołtarzu Solidarności" z lat 1981-1989. Dla tych, których historia Krakowa nie interesuje, konieczne jest wyjaśnienie, że po wprowadzeniu stanu wojennego w mistrzejowickim kościele ks. Jancarz w każdy czwartek odprawiał mszę św. w intencji ojczyzny, na którą przybywali nie tylko mieszkańcy Nowej Huty, ale także delegacje nielegalnej wówczas "Solidarności" z całego kraju. Bywali tam liczni księża, wśród nich bł. ks. Jerzy Popiełuszko, działacze zdelegalizowanego związku, m.in. Lech Wałęsa, Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda czy Seweryn Jaworski, odbywały się także wykłady, poświęcone historii, zakazanej literaturze, wychowaniu, nauce społecznej Kościoła. Te spotkania przerodziły się w Chrześcijański Uniwersytet Robotniczy, na którym wykładali ci spośród pracowników krakowskich uczelni, którzy nie dali się zastraszyć bezpiece i uczelnianym politrukom. Delegacje, które przyjeżdżały z całej Polski, przywoziły wota, składane na specjalnym ołtarzu - najczęściej były to krzyże, świeczniki, rzeźby czy obrazy, zwykle z symbolami "Solidarności".

Pamiątki stanu wojennego Drobną część tych pamiątek historii udało się ocalić i przenieść do szkoły im. ks. Jancarza. Przez parę lat nikomu nie przeszkadzały. Nagle wokół tych pamiątek rozpętała się burza. Stało się to w okresie bezpośrednio poprzedzającym rocznicę tragedii smoleńskiej. W Szkole Podstawowej nr 85, jak w wielu innych krakowskich placówkach oświatowych, śmierć Prezydenta RP i tylu innych wybitnych osób, uczczono okolicznościową ekspozycją. Tego niektórym było już za wiele.

Nowa "dyktatura ciemniaków"? "Upolitycznienie podstawówki", "PIS-owska ideologia" - donosi "GW" oburzony "pan Dariusz, ojciec dwójki uczniów". A Jan Hartman, który przedstawia się, jako "etyk, filozof", pisze (także w "GW"): "Krzyże, ołtarz, martyrologia (...) to forma patriotyzmu kreowana przez PiS. I to jest niedopuszczalne". W odpowiedzi na rewelacje "GW" krakowscy radni z Platformy Obywatelskiej ruszają ratować dzieci, zagrożone polską historią. Radny Hohenauer pisze skargę do prezydenta miasta, radna Patena usiłuje zorganizować karną ekspedycję Komisji Edukacji do niebezpiecznej szkoły. Magistraccy urzędnicy na wyścigi biegną kontrolować szkołę i badać, czy nie powstało tam groźne ognisko choroby patriotyzmu. Przecieram oczy ze zdumienia. "Solidarność" jest już zakazana w polskiej szkole? I to gdzie - w Nowej Hucie? Cała ta historia wydaje się niewiarygodna. Czy trwa już jakaś obca okupacja? Czy może wróciła "dyktatura ciemniaków" - jak rządy komuny nazywał Stefan Kisielewski? Polski patriotyzm jest już zakazany, czy dopiero szykowane są odpowiednie ustawy? Czy każdy polityczny narwaniec może nam dyktować, czego powinny uczyć się polskie dzieci? Nowa Huta ma spore doświadczenie w obronie krzyża. Niedawno obchodziliśmy rocznicę tej obrony. Obchodziliśmy też rocznicę powstania "Solidarności". Nowa Huta wielokrotnie okazała swoje przywiązanie do idei "Solidarności". Może "panu Dariuszowi" czy magistrackim urzędnikom nie przeszkadzałby kącik pamięci Jaruzelskiego albo wystawa ku czci "naszych chłopców" z ZOMO, którzy tak dzielnie spisali się w kopalni "Wujek"? Może woleliby portret Putina zamiast fotografii polskiego prezydenta, który zginął w Smoleńsku, w drodze do Katynia? Ich sprawa. Ale na razie my jeszcze mamy prawo do obrony naszej historii, naszych wartości, naszego krzyża. A także do obrony polskiej szkoły. I z pewnością w tej sprawie nie ustąpimy.

Granice wolności A przy okazji, panie Hartman. Prawo i Sprawiedliwość jest legalną partią. I jej zwolennicy oraz jej wyborcy mają prawo do wyrażania swoich poglądów. I do domagania się, aby w polskiej szkole uczono przywiązania do ojczyzny. Nie kwestionuję pana prawa do wypowiadania swoich poglądów, skoro "GW" chce je drukować. Ale pan pisze, że dla dyrektora szkoły "są granice jego wolności, których nie powinien przekraczać. W tym wypadku zostały przekroczone". Otóż nie, panie Hartman, na razie to jest wciąż polska szkoła. I ani krzyż, ani symbole "Solidarności" w polskiej szkole nie naruszają "granic wolności". Awantura wokół szkoły nr 85 to groźny przypadek. Pojawiają się głosy przeciwko pokazywaniu w szkołach portretów Jana Pawła II czy ks. Jerzego Popiełuszki, przeciwko "zatruwaniu" dzieci historią. Ostatnio dowiedziałem się, że na pewnym spotkaniu uczonych w Polskiej Akademii Nauk pojawiło się pytanie, po co na terenie uniwersytetu umieszczono tablicę poświęconą polskiemu papieżowi. W tej skandalicznej sprawie nie słyszę żadnych protestów środowiska uniwersyteckiego. Więc ostrzegam, że jeżeli nie będziemy wypowiadać się wystarczająco głośno, to pewnego dnia pojawi się jakiś "pan Dariusz" i będzie żądał skucia tej tablicy, tak jak dzisiaj domaga się wyrzucenia ze szkoły pamiątek po niepodległościowej działalności ks. Kazimierza Jancarza.

prof. dr hab. Ryszard Terlecki

Polska oficjalnie – Bankrutem Droga do niewolnictwa wiodła Polskę przez niezliczoną ilość wojen i rozbiorów, a wolność odbieramy sobie sami poprzez własne wybory i własne zaniechanie walki o wolność narodu... Nie wiem czy śledzicie Państwo tylko Polską zmanipulowaną prawdę medialną czy sięgacie również po trochę bardziej wolne zachodnie dzienniki i spoglądacie w okienko telewizora nastawionego na zachodnie stacje informacyjne… A warto, bowiem nie można żyć tańcem z gwiazdami, propagandowym tvn24 lub wiadomościami rodem z klakierskiej telewizji polskiej. Czy ktokolwiek z nas wie z oficjalnych źródeł, jaka jest prawdziwa sytuacja finansowa Polski?! Czy zastanawialiście się jak szybko spotka nas rozwiązanie Greckie?! Według kilku niezależnych informatorów medialnych taka sytuacja może spotkać Polaków już w tym roku, za sprawą „polityki śmierci na raty”, jaką prowadzi Państwo Polskie od 20 lat. Kiedy pisałem o zależności państw europejskich od grupy Bilderberga i występujących w ich imieniu banków, oraz o polityce tworzenia pieniądza z niczego poprzez drukowanie pieniędzy na potrzeby kredytów dla takich Państw jak Grecja, Polska, Egipt, Francja, Czechy, Słowacja, Niemcy, Włochy… Jak zwykle społeczeństwo traktowało takie słowa jak teorię spisku – dziwne skoro piszą o niej coraz chętniej wszyscy poza mediami polskimi (z kilkoma wyjątkami). Spijcie obywatelem snem spokojnym, snem zmanipulowanej polityki medialnej, spijcie i nie pytajcie, jaka jest sytuacja w kraju, rządzie… Według raportu specjalistów z Barclays Capital (Grupa Bildenberga) Polska nie ma wiarygodnego planu naprawy finansów publicznych i obniżenia poziomu zadłużenia wewnętrznego i międzynarodowego! „To nie wieszczenie bankructwa” – to bankructwo. Ten sam raport Barclays Capital sugeruje swoim klientom zakup instrumentów CDS (Credit Defult Swap) na polski dług – wskazujących na prawdopodobieństwo bankructwa danego państwa. CDS to instrumenty pochodne, stanowiące zabezpieczenie dla posiadaczy papierów dłużnych danego kraju w razie jego bankructwa. Cena CDS rośnie wraz ze wzrostem prawdopodobieństwa bankructwa danego kraju. Raport ten sugeruje, wprost, że prawdopodobieństwo bankructwa rośnie w tempie wykładniczym. I nie są to działania marketingowej grupy BC jak sugerują to politycy i analitycy zależni od kręgów rządowych. Działania te mają na celu jak najszybsze rozwiązanie problemu polskiego - poprzez politykę manipulacji finansowej i przymusu bezpośredniego, którego kierunek zostanie wskazany przez rząd cieni Bilderberga, a oprze się on na zaostrzeniu polityki wewnętrznej wobec obywateli. Oczywiście polski wiceminister finansów opowiada nam bajki niepoparte żadnym szczegółowym raportem na temat stanu finansów Polski- czas przestać wierzyć ludziom, którym płaci się za tworzenie propagandy sukcesu niepopartej wynikami działań rzeczywistych. Zepchnięcie obywatela do roli marionetki i tworu wykorzystywanego w maksymalny sposób poprzez katorżniczą pracę, podatki, ubezpieczenia i kredyty stwarzają pytanie, kto stoi za planem upadków kolejnych państw i jak bardzo przybliża się wizja Państwa Globalnego opartego na kontroli i terrorze!

Jako obywatele i podatnicy a tym samym zwierzchnicy tego swoistego elektoratu cieni mamy prawo rozliczyć ich z działań, które wpływają na nasze życie… Mamy prawo wymusić na nich publikacje prawdziwych raportów dotyczących sytuacji finansowej Państwa i podania się do dymisji całego rządu, oraz marionetek w postaci sejmu i senatu, które są niesamowitym obciążeniem podatnika i wpływają niekorzystnie na politykę Polski i na wizerunek Państwa na świecie.

Polski polityk debatuje tylko wtedy, gdy ma to wpływ na jego własną kieszeń i uposażenie. Polski polityk to latawiec, który poleci tam gdzie wieje wiatr, pokazujący się tam gdzie może pokazać Polakom, jaki jest dla nich dobry… Polski polityk to człowiek bez charakteru, moralności i etyki … Każdy ustrój polityczny dąży do samozagłady poprzez hierarchizacje władz i podział elektoratu na kilka grup prowadzących wojnę o władze - a nie siłę państwa. Polityka ustrojowa nie ma innego celu jak tylko tworzenie kast uprzywilejowanych na bazie prowadzonej przez siebie polityki. Polityka manipulacji zawsze prowadzi to konfliktów w wyniku, których państwa zostają wciągnięte w wojnę manipulacji zewnętrznej i wewnętrznej, co pochłania ofiary fizyczne i materialne. Zabawa w ustrój to powolny proces podporządkowywania sobie obywateli za pomocą siły, terroru, pracy, władzy i nałogów. Zarząd komisaryczny, który obejmie władzę w Polsce po jej bankructwie wprowadzi w Polsce prawo Unii Europejskiej oraz system rozliczeniowy oparty na euro. Oznacza to ni mniej ni więcej jak to, iż zachowane zostaną pensje i ceny przeliczone nie w złotówka, lecz w euro. Emeryt utrzymujący się z 600 złotowej emerytury dostanie do ręki ok. 150 euro;-). Jeśli chcemy budować taką wizje Polski, zastanówmy się, po co przez wieki budowaliśmy własną niezależność, niepodległość, indywidualność narodową i kulturową?! Nie można opuszczać rąk, nie można pozostawiać wyborów losowi, nie wolno patrzeć i nie widzieć prawdy, nie można lekceważyć swoich wyborów i losów państwa. Dzisiaj wojna konwencjonalna nie jest potrzebna, aby ją wygrać - wystarczy pieniądz i polityka. Wybieramy nie tych, których chcemy, ale tych, których już wybrano przed wyborami i podłożono nam jak śmierdzące jajo. Zastanówmy się czy aby wolność nie pomieszała nam w głowie… Wolność to nie prawo, ale przywilej, który powinien być kształtowany przez ludzi odpowiedzialnych i dojrzałych a nielekceważących i obojętnych - mylących nałogi i rozrywkę z wolnością opartą na moralności i etyce - mądrego wyboru własnej przyszłości. Droga do niewolnictwa wiodła Polskę przez niezliczoną ilość wojen i rozbiorów, a wolność odbieramy sobie sami poprzez własne wybory i własne zaniechanie walki o wolność narodu i słowa.

Zabawa w tworzenie pieniądza z niczego! Obywatel służy tylko tworzeniu i pomnażaniu pieniądza oraz pozwala na tworzenie systemu kontroli nad samym sobą za pomocą podatków, kar, opłat... Zabawa w pieniądz służy pogłębianiu manipulacji światem. Gdyby władzom wszelakim zależało na obywatelach swoich państw, tworzyliby pieniądz, który swoją siłą dąży do dobrobytu, wzmocnienia siły nabywczej i gloryfikowania pracy narodu. Jednak świat w obecnej formie dąży do manipulacji giełdowej, lichwy, wyzysku, deprawacji materialnej pomijając czynnik ludzki, który stał się tylko elementem niewolniczym i poddanym wobec systemów władzy polityczno- religijno -finansowej. To człowiek stworzył pojęcie złota (obecnie pieniądz stracił wartość pokrycia w złocie, ponieważ wartość pieniądza w obiegu przewyższyła wartość zgromadzonych zasobów złota), pieniądza, to człowiek ustala kursy, marże, procenty i inne fikcyjne twory takie jak: inflacja, giełdy walutowe i tzw.: giełdy papierów wartościowych (tylko dla tych, którzy nimi manipulują)… Gdyby człowiek miałby być naczelnym dobrem świata i narodu, pensje wypłacane pracownikom były by na tyle wysokie, aby ten nie myślał o zaciąganiu kredytów na jakiekolwiek cele życiowe. To właśnie niskie uposażenie jest czynnikiem determinującym biedę, głód, oraz pożyczki bankowe, dzięki takiemu tworzeniu manipulacji na linii porozumienia państwo –pracodawca – bank możliwa jest pełna kontrola populacji państwa. Eliminacja ustrojów i systemów bankowych (lichwy) doprowadzi do sytuacji, w której sztuczne twory dążące do manipulacji przestaną egzystować. Ta sytuacja obali kolejne hańbiące ludzkość pojęcia: kredyty, akcje, obligacje, karty kredytowe, oprocentowanie, inflacja, opodatkowanie… Tworząc rozsądny system wymiany pieniądza na dobre materialne bez manipulacji na linii państwo- bank zniszczymy system kontroli finansowej…, Co więcej dzięki tego typu rozwiązaniom będzie możliwy do wprowadzenia systemu sprzedaży omijającej kolejne wytwory systemowe, jakimi są pośrednicy, manipulanci giełdowi… Budując system prostej drogi producent – przetwórca – klient obniżamy ceny produktów nawet o 50-60% w stosunku do cen dzisiejszych. Dzisiejsze państwo pozwala na pośrednictwo i manipulacje towarami zarabiając na naszej głupocie i bezradności. Utrzymujemy system, który śmieje się ze swego narodu! Straszenie narodu upadkiem rządu i państwa jest śmieszne, ponieważ naród w takim przypadku tylko zyska, dlaczego mamy utrzymywać banki, rządy, kościoły, firmy, korporacje, własne pensje, emerytury i renty?! Gdyby Liga Świata prowadziła nadzór nad wolnym państwami pozbawionymi struktury rządowej problem manipulacji, głodu, lichwy, deprawacji, biedy nie istniałby… Nie ma możliwości pewnego określenia kursów, wartości bez manipulacji takich tworów jak: waluty, akcje czy obligacje…Tworzymy w mrokach gabinetów upadki, sukcesy, kryzysy, drukujemy pieniądze po to tylko, aby udzielać pożyczek wartych tyle ile warty jest papier potrzebny do druku papierowych czynników manipulacji. Niszczymy firmy, ludzi a nawet narody w imieniu władzy globalnej… Kryzysy, które powstają w wyniku pękania baniek (internetowa, telekomunikacyjna, transportowa...- System winduje bezwartościowe firmy i ich akcje zarabiając - posyłają ludzi i firmy na dno) zawsze kończą się wybuchem wojny (I \II wojna światowa, Zatoka Perska, Wietnam, 11 września… – sprawdźcie daty kryzysów i daty konfliktów), która pozwoli zatuszować prawdę, podwoić gotówkę oraz zdobyć nową przestrzeń życiową, na których manipulanci rozwiną swoją działalność. Państwo nie ma prawa tworzyć systemu kontroli finansowej oraz lichwy w porozumieniu z bankami oraz pracodawcami, co wymusza niskie uposażenie, wysoki koszt zatrudnienia i astronomiczne kwoty podatków! System pieniądza i władzy tworzy system niewoli finansowej i zależności obywatela od źle opłacanej pracy. Uczymy coraz młodsze pokolenia zależności od finansów i braku perspektyw w przypadku walki z systemem. Żaden system finansowy nie może istnieć bez sztucznej manipulacji walutami, akcjami, kredytami, które stały się ważniejsze od ludzi, którzy nimi obracają. Dobrze zarabiający naród nie potrzebuje banków i lichwiarstwa popartego manipulacją. Oprocentowanie (wyższe od inflacji) jakichkolwiek kredytów jest korzystne tylko dla banków, oprocentowanie oszczędności narodu jest niższe niż inflacja i podlega kontroli bankowej, co sprzyja tworzeniu kolejnych elementów wyzysku: prowizji, opłat, kar, kosztów utrzymania, podczas gdy bank czepie w tym samym czasie korzyści z obrotu naszą gotówką … Akcje i obligacje służą manipulacji i tworzeniu nieistniejącej gotówki prowadząc do zysków dla emiterów akcji, bankierów i manipulantów zarabiających na obracaniu papierem. To system określa ilość rzuconej na rynek makulatury za pomocą, której zarabia na naiwności zmanipulowanych jednostek. Obywatel służy tylko tworzeniu i pomnażaniu pieniądza oraz pozwala na tworzenie systemu kontroli nad samym sobą za pomocą podatków, kar, opłat, kont bankowych, kredytów, systemów (fikcyjnych) emerytalno – rentowych oraz systemu ochrony zdrowia …. Skoro to człowiek tworzy: miejsca pracy, twory własnej pracy i pieniądze, które są wynikiem sprzedaży tworów własnej pracy, sam finansuje swoje ubezpieczenie społeczne i zdrowotne, to państwo staje się niczym innym jak tylko alfonsem, który opiekuje się naszą gotówką i chroni bankierów, którzy tworzą system lichwy finansującej system kontroli… Państwo, rząd, banki… są tworami (…nielegalnymi, ponieważ czerpanie dochodu z sutenerstwa, wymuszeń, szantażu jest nielegalne i karalne…), które zajmują się tylko i wyłącznie czerpaniem dochodów z obywateli, którzy podlegają ciągłej kontroli i nagonce. Człowiek tworzący podstawy państwa, narodu nie potrzebuje hierarchii władzy, podatków i sytemu socjalnego opartego na państwie, bowiem twór jakiejkolwiek władzy i państwowości jest tylko elementem kontroli i wyzysku. System tworzenia, pomnażania reguluje się sam za pomocą naturalnego elementu popytu i podaży, bez potrzeby tworzenia systemu władzy i żerowania podatkowego i bankowego. System władzy powstał tylko z myślą o ustanowieniu grupy uprzywilejowanej żyjącej z pracy grupy niewolniczej, kontrolowanej, (jaką ma być społeczeństwo) za pomocą praw, terroru, strachu i lichwy. Tworzenie władzy jest sprzeczne z systemem równości gatunku ludzkiego. Grupy manipulantów poza tworzeniem elementów kontroli nie służą nikomu poza sobą i swoim interesom. Stąd też wynika nielegalność tworów takich jak władza, system podatkowy czy system bankowy.

Zwierzęca chęć posiadania i zawiści System wykorzystujący zachowania stadne, psychologię tłumu i ułomność jednostki, której wpojono, iż inteligencja to oznaka, wieloletniego nauczania systemowych kłamstw... Nerwowe spoglądanie na szczęście innych powszechnie znane, jako zazdrość lub zawiść jest powszechnym elementem zachowania współczesnego człowieka... Który poprzez manipulacje zwaną reklamą pożąda wszystkiego, co go otacza i należy do innych…Kolejny schemat zachowań zwierzęcych wpisany w naturę ludzką zostaje bezceremonialnie wykorzystywany w budowie imperium władzy i kasy. Człowiek, jako istota, która w większości swej populacji nie otrząsła się jeszcze ze swojej zwierzęcości spogląda na świat oczyma spłoszonej wiewiórki lub z zazdrością sprytnej małej małpki, która wykorzystuje początki inteligencji i logiki do figli i okrutnych żartów podszytych zazdrością o pozycje w stadzie i stan posiadania każdego, kto posiada odrobinę więcej władzy i przedmiotów od niej samej... Tak jak małpy, podkładamy nogi swoim współbraciom, potrafimy korzystać tylko z ciemnej zwierzęcej logiki polegającej na zdobywaniu wszystkiego, co wpadnie nam w łapy nawet, gdy tego nie potrzebujemy! Aby tylko nie dać tego innym! i czerpać z tego jak najwięcej korzyści szczególnie tych, które wpływają na pozycje i prestiż w stadzie... Nadal pseudo inteligencja bazująca na wiedzy wpojonej odgórnie poddaje się sterowaniu propagandy i władzy... Zachowania takie nie tylko budują szczeble systemowej drabiny wyścigu szczurów podporządkowanych bezwzględnemu systemowi, ale prowadzą do nienawiści wewnątrz tej grupy... Grupy takie posuną się do absurdu ukamienowania Boga i samego siebie w imię władzy i pieniądza... System wykorzystujący zachowania stadne, psychologię tłumu i ułomność jednostki, której wpojono, iż inteligencja to oznaka, wieloletniego nauczania systemowych kłamstw: religijnych, historycznych i ekonomiczno- prawnych...

Nauka systemowa to wieloletni złożony system prania mózgu w oparciu o budowanie grup wzajemnej kontroli, która nie tylko staje się obiektem kontroli zewnętrznej, ale napędza w sobie podświadomy instynkt podporządkowania, lizusostwa, agitacji oraz wzajemnej denuncjacji... System dzieli, kategoryzuje, grupuje i podporządkowuje jednostki do ról społecznych, klas… budowanych na stanie nie samej wiedzy, lecz posiadania i stanie uległości wobec systemu ... Grupa jest prostym i nieskomplikowanym celem, łatwym do kontrolowania i manipulowania od środka, dzięki czemu łatwiej wywołać strach, odrzucić słabe jednostki i sprowokować do agresji dążącej tak i do wewnątrz jak i na zewnątrz grupy... Manewr ten jest nieskuteczny podczas pracy z jednostka, bowiem pochłania zbyt wiele czasu i niekiedy nie przynosi oczekiwanego efektu... System zagrożony przez jednostki indywidualne: „potencjalnych przywódców” zdegradował ich znaczenie przypisując im role outsiderów, niebezpiecznych psychopatów, odszczepieńców i frustratów niedostosowanych do norm społecznych. Normy te nie są tworzone na bazie moralności, lecz praw, którymi kieruje się system, aby podporządkować sobie słabe i posłuszne jednostki... Wiara w system jest skutecznym systemem walki z indywidualnościami życia społecznego oraz wzorcami moralnymi i etycznymi. Tego typu znaczniki, plakietki określają również statut tej osoby w środowisku czy grupie. Znaczniki te automatycznie odrzucają outsidera wraz z jego opiniami i poglądami... Tworzymy mit antysemity, outsidera, psychopaty… Każdy, kto mówi inaczej niż system jest postrzegany, jako wariat i niebezpieczny odszczepieniec grożący systemowi, zasadą i prawą narzuconym przez ten właśnie system… Ten właśnie zmanipulowany system oparty na schematach zachowań stada pomaga odrzucić niebezpieczeństwo utraty kontroli nad grupą... Manipulacja grupą utrzymuje ją w całości za pomocą pracy, której utrata powoduje automatyczne zniszczenie jednostki, która wpada w koło pożyczek, długów, upadku fizycznego, moralnego jak i psychicznego... Oczywiście krąg manipulacji rozpoczyna się od szkoły idąc w kierunku zamkniętego koła pracy na granicy opłacalności i życia na granicy śmierci. System spycha tego typu jednostki poza nawias tzw. „normalnego społeczeństwa” traktując je, jako wyeksploatowane i zaklasyfikowane do grupy odstrzału i kastracji społecznej. System wini jednostkę za jej niedostosowanie! Kontrola społeczna podsycana jest wolno dawkowanym strachem za pomocą, którego można powoli zwiększać władzę nad obywatelami: kontrola pracy, finansów, kredytów a w niedługim czasie kontrola naszego czasu i położenia za pomocą spreparowanych dokumentów tożsamości... Wytwarzanie poczucia zagrożenia poprzez preparowane ataki terrorystyczne, hakerskie, wojny, kryzysy ekonomiczne… zmusza otoczone i wystraszone stado do zwiększenia uprawnień dla systemu i władz! System zawsze osiąga swój cel poprzez strach, deprawację i poluźnienie zasad wolności zewnętrznej obarczonej popędami i nałogami: sex, alkohol, narkotyki… Jest to element kontroli zwany igrzyskami. Zdeprawowane społeczeństwo mniej lub w ogóle nie neguje schematu sprawowania władzy przez system! Wszystko to ma na celu wyłączenie w istocie ludzkiej systemów wczesnego ostrzegania o niebezpieczeństwie, zagrożeniu i obniżeniu zasad molarności, zachowanie takie usypiają w pogrążonej w nałogach i popędach jednostce ostrożność oraz system wartości etyczno-społecznych. Inteligencja i logika pozwala wyrwać się z zwierzęcego cyrku manipulacji jednak, aby to zrobić należy zauważyć wszystkie cechy manipulacji i połączyć je w jeden nierozerwalny łańcuch faktów, wydarzeń i schematów... Prawda, którą możecie dostrzec za niekiedy niedokładnie zasłoniętych żaluzji i firanek może zmienić wasze podejście do życia i codziennego rytuału, który przypomina deja vu, mroczny sen, obłędny krąg: jedzenie, praca, opłaty, podatki, nałogi, popędy, tania rozrywka… sen bez przejawów wyższych ludzkich pragnień, marzeń i odczuć... Lepiej popaść w nałogi i tani popęd bez uczuć…, aby lepiej znieść otaczający nas sen niemocy - takie myślenie większości społeczeństwa prowadzi do zwycięstwa systemu! A wystarczy się obudzić… Schowano was za murem codziennej szarości i beznadziei, którą system nazywa życiem, szkołą i pracą... Znamy podobne hasła z obozów koncentracyjnych: ”Praca uczyni cię wolnym!” Ale jednocześnie podległym systemowi, który wyciśnie ciebie jak cytrynę płacąc tyle abyś nie umarł i tyle abyś nie mógł cieszyć się życiem i marzeniami…

System daje ci wybór: pracujesz, milczysz i żyjesz albo mówisz i nie żyjesz. Ci, którzy piszą i mówią inaczej znajdują się w grupie wzajemnej adoracji, która stanowi niecałe 10% populacji Polski i niecałe 8% populacji świata! Do grupy tej należy min: Polska Mafia Polityczna, która od 20 lat sprawuje na zmianę władze polegającą na schemacie wyboru: dobry lub zły policjant…, Jeśli nie widzisz w tym manipulacji jesteś ślepy obywatelu, wybieramy pomiędzy gorszym a złym! Wszystko, co robicie jest przez was opłacone, wypracowane i stworzone, po co wam system skoro jesteśmy samo wystarczalni a wasza wiedza i inteligencja nie wymaga oceny i kategoryzacji. Nie musicie zazdrościć i walczyć o pozycje w stadzie, grupie, bo każdy z nas jest istotą indywidualna, człowiecza a nie stadnym elementem statystycznym... Zwierzętami przestaliśmy być dawno temu jednak czas porzucić również zwierzęcy stadny system myślenia i postrzegania świata... Umysł nie cierpi tylko wtedy, gdy jest wolny, dusza nie telepie się w beznadziei, jeśli pokażemy jej światło a nie więzienie codziennej udręki... Pamiętajcie system to wy, bez was system stanie się chaosem, kilku starców uważanych za władców państwa globalnego nie może manipulować światem według swojego schematu, według którego tylko oświeceni z ich woli będą mogli żyć wolnymi! Obalmy globalny totalitaryzm grupy i pokaźny indywidualizm, na którym oparte jest oświecenie i prawda... Nie dajmy zamykać się w niewoli schematów zachowań ustalanych odgórnie za pomocą manipulacji szkolnictwem, pracą, historią. Nie twórzmy fałszywej moralności i etyki na potrzebę czasu i sytuacji! System stworzył wam więzienie: praca, dom, sen, popęd, nałóg... Żyjcie marzeniami, twórzcie siebie codziennie od nowa... System nawet terrorem i strachem nie jest wstanie walczyć, jeśli wszyscy powiemy mu raz na zawsze: nie... Dydymus

SKOKi - Wóz Drzymały, złoty róg czy sznur? A może Polski złoty Róg obfitości... Najistotniejszym osiągnięciem ostatniego 20-lecia w Naszym Kraju to niewątpliwie odzyskanie niepodległości i przywrócenie demokracji. Mnożą się jednak pytania typu: Jakie są koszty tych procesów? Czy Polakom żyje się lepiej? Jakie są zasadnicze różnice między całkowitą zależnością ideologiczną a ekonomiczną... i w końcu: Czy te wszystkie osiągnięcia - to wszystko - to prawda czy tylko pozory??? Bo jeżeli wolna i demokratyczna Polska, stopniowo, ale coraz bardziej będzie uzależniać się ekonomicznie i finansowo od ponadnarodowych korporacji, banków i międzynarodowych traktatów – w imię tzw „globalizacji” - to pytam - jaka to różnica? Będziemy po prostu niewolnikami czy też wyrobnikami – w swoim własnym kraju. Tak, być może jesteśmy częścią „Światowej wioski” - ale chyba stać nas na to, żeby w naszej wiosce, ustalać NASZE zasady i reguły gry – wyłącznie dla dobra obywateli Naszego Kraju. Największym aktywem każdego kraju są ludzie. To ludzie tworzą wartość. To ludzie tworzą miejsca pracy dla innych. Suma ich inicjatyw, pracy, wysiłku - tworzy potęgę Państwa. Pomimo rozmaitych kataklizmów historii oraz kolejnych reżimów – kolejnych ideologii – dopóki istnieją ludzie, obywatele – istnieje Naród. W artykule „Dobre, bo Polskie”, pisałem, że powinniśmy być dumni z tego, że jesteśmy Polakami. Pisałem też, że niestety zaniechaliśmy budowy marki POLSKA, że powoli, ale systematycznie znikają z rynków światowych polskie firmy, produkty, jakość. To są złowrogie, niepokojące sygnały, które w efekcie spowodują całkowitą zależność Finansową i Ekonomiczną Naszego Kraju. Wtedy niepodległość i demokracja będą naprawdę pozorne. W sektorze finansowym dumnie określanym przez administrację Rządową „polskim sektorem bankowym” tak naprawdę zostało już bardzo niewiele prawdziwie polskiego kapitału. Pozostał nam już tylko jeden fragment rynku, o którym z całą pewnością możemy mówić, że jest polski – myślę o Spółdzielczych Kasach OszczędnościowoKredytowych - „SKOK”. Ale... Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe są dziś na cenzurowanym. Ich przyszłość stoi pod dużym znakiem zapytania. Trybunał Konstytucyjny zajmuje się ustawą o SKOK przygotowaną i uchwaloną głosami Platformy Obywatelskiej, która nigdy tak naprawdę nie ukrywała swoich sympatii do bankowego lobby, (ze zrozumiałych względów) - dzisiaj opanowanego przez grupy interesów - ale NIGDY - niezwiązanych tak naprawdę z Polską.

Ponadnarodowe grupy finansowe koncentrują się nad profitami w skali globalnej. Dla nich Polska jest nic nieznaczącym, pustym słowem. Liczą się tylko zyski - a międzynarodowa strategia uzależniona jest od zasobności portfela poszczególnych narodów. Polacy, od 20 lat będący na dorobku, nie mają wielkich szans na to, żeby wkrótce stać się znaczącym głosem w świecie wielkich korporacji finansowych i decydować, aby wypracowywany w naszej ojczyźnie, naszym wysiłkiem i pracą - kapitał - zostawał tu i pracował na nasz wspólny dobrobyt. Dyskusja, tocząca się na temat Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych – prowadzona pod dyktando, przez „lobby” zachodnich bankowców - poprzez posłuszne tuby Rzadowe– celowo pomija zasady i szanse, jakie daje Polsce istnienie alternatywnego systemu finansowania - domowych budżetów, małych i średnich przedsiębiorstw, które są dzisiaj przecież i tak naprawdę podstawowym filarem naszej narodowej gospodarki. SKOK-i nie są dla Polski czymś nowym. Już raz w historii korzystaliśmy z takiej, oddolnej formy finansowania. Były naszą, Polska odpowiedzią na potrzeby odradzającego się kraju po stuleciach niewoli, nieistnienia na mapach świata. Dr Franciszek Stefczyk, historyk, działacz spółdzielczy w Galicji zainicjował i organizował gminne kasy oszczędnościowo-pożyczkowe. W 1890 roku założył pierwszą na ziemiach polskich, (wtedy jeszcze niebędących Polską), spółdzielnię oszczędnościowo-pożyczkową w Czernichowie koło Krakowa. Do 1918 roku był dyrektorem Biura Patronatu dla Spółek Oszczędności i Pożyczek przy Wydziale Krajowym we Lwowie, później zaś kierował Centralną Kasą Spółek Rolniczych. Czym są, więc dzisiejsze, polskie SKOK-i? Niczym innym i niczym więcej, niż grupą ludzi złączonych wspólną więzią, poprzez miejsce pracy lub przynależność do tego samego stowarzyszenia społecznego bądź zawodowego. Wspólnie oszczędzają i pożyczają sobie pieniądze. SKOK-i są spółdzielniami, wyjątkową wspólnotą samopomocową działającą na rynku usług finansowych. SKOK-i to organizacje właśnie ludzi a nie kapitału. Działają przede wszystkim, dla dobra swoich członków, nie (jak Banki) - wyłącznie dla zysku.

I być może albo właśnie, dlatego są odbierane, jako tak duże zagrożenie dla zachodnich i rosyjskich banków. Grając według przejrzystych zasad, z dwoma milionami członków i nieskoncentrowane na generowanie zysków, SKOK-i w dużym stopniu stały się konkurentem, z którym trudno było i jest walczyć na rynku ze względu na odmienne systemy wartości. A przecież w najtrudniejszych chwilach dla naszej Ojczyzny - to właśnie te szczególne wartości Polaków - odgrywały decydującą rolę w naszych decyzjach. Światowy Kryzys, który dotknął również Polskę – wbrew deklaracjom Rządowym, o czym najlepiej wiedzą najubożsi – może być właśnie tą chwilą, w której nasze decyzje powinny być determinowane nie tylko własnym, ale również, a może przede wszystkim interesem narodowym. Ostatnie kilka lat pokazało, że zachodnie banki nie mają oporów, żeby zyski wypracowane nad Wisłą wysyłać do swoich zagranicznych central – tak stało się w 2008 roku z zyskami należącego do włoskiej grupy UniCredit banku Pekao S.A. Tak będzie się działo ze wszystkimi zarobionymi przez te banki w Polsce pieniędzmi – ostatecznie będą budować dobrobyt innych krajów, nie Polski. Przecież naprawdę z polskich banków, (kontrolowanych przez polski kapitał) zostało tylko – PKO BP, który docelowo będzie sprzedany oczywiście zagranicznym inwestorom, podobnie jak Bank Ochrony Środowiska oraz Bank Gospodarstwa Krajowego, jedyny publiczny bank w Polsce, który jednak nie działa na rynku detalicznym i jest raczej agencją finansową obsługującą administrację rządową. Spółdzielnie finansowe, podobne SKOK-om, działają z powodzeniem w wielu krajach o dojrzałych gospodarkach w formie tzw „Credit Unions”. Np w Australii, jest ich wiele. Za podobny pomysł - utworzenia instytucji bankowej działającej właśnie według zasad spółdzielczych kas samopomocowych Muhammad Yunus, ekonomista z Bangladeszu został uhonorowany Nagrodą Nobla. Dlaczego zatem SKOK-i są tak nielubiane przez administrację rządową, dlaczego quasi-liberalne rządy, jeden po drugim starają się je zlikwidować? Być może chodzi właśnie o interes narodowy. A raczej, żeby go zlikwidować poprzez całkowite uzależnienie finansowe. I to ma być ta nasza Polska niepodległość i demokracja? Być może chodzi o to, żeby w globalnej europejskiej gospodarce, uczynić Polaków jedynie społeczeństwem petentów, „na smyczy” finansowej, cierpliwie stojących w kolejkach po kredyt do coraz bogatszych banków (oraz wzbogaconych naszym kosztem) - urzędników bankowych z Niemiec, Rosji, Włoch... Przecież nie zbudujemy przyszłości Naszego Kraju, Narodowej potęgi – bez środków oraz bez pieniędzy. Kapitał mamy i możemy wypracować MY – Polacy. Musimy jednak zatrzymać ten kapitał w Naszym Kraju. To konieczne dla naszej przyszłości. Działalność takich instytucji jak Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe, powinna być szczególnie chroniona i wspomagana, przez wszystkie instytucje Państwowe. To jest przecież bardzo POLSKA, bardzo obywatelska działalność finansowa. To być może jedna z niewielu prawdziwych „oddolnych” szans odbudowania, od podstaw, potęgi finansowej (i nie tylko) Naszego Kraju. Ochronę SKOK-ów nakazuje właściwie pojęty, Polski interes narodowy. Działalność spółdzielcza, nie tylko na rynku finansowym, mająca wielowiekowe tradycje w Polsce, to być może szansa zjednoczenia obywatelskiego. Zastanówmy się nad SKOK-ami, pilnujmy, żeby lobby bankowe i posłuszny Rząd - nie zamknęły tej bodaj ostatniej szansy na samofinansowanie się Polaków. Odbudowa tej inicjatywy może być niezmiernie trudna. To MY i tylko MY Polacy powinniśmy decydować o naszej przyszłości. Powinniśmy być dumni z takiej prawdziwie Polskiej instytucji – jak SKOK. Brońmy jej wszystkimi siłami i możliwymi sposobami. Zanim zapadną jakiekolwiek decyzje odnośnie SKOK-ów - konieczna jest do szeroka, narodowa dyskusja na temat roli i przyszłości Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych i działalności spółdzielczej w ogóle, jako prawdziwie Polskiej metody odbudowy niezależności Naszego Kraju. Podyskutujmy, więc... Ryszard Opara

Odznaczeni przez Bronisława Komorowskiego Wśród odznaczonych znajdują się współpracownicy SB, członkowie PZPR, piewcy stalinizmu, działacze PO, ludzie odpowiedzialni za skazywanie opozycjonistów w czasach komunizmu. 3 Maja 2011 roku, prezydent Komorowski odznaczył Orderem Orła Białego prof. Zbigniewa Radwańskiego, specjalistę w dziedzinie prawa cywilnego, Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski Julię Hartwig-Międzyrzecką i Franciszka Pieczkę, Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski Jerzego Stuhra, Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski - Krzysztofa Krauze. Bronisław Komorowski często przyznaje odznaczenia państwowe ludziom o wątpliwej biografii. Wśród odznaczonych znajdują się współpracownicy SB, członkowie PZPR, piewcy stalinizmu, działacze PO, ludzie odpowiedzialni za skazywanie opozycjonistów w czasach komunizmu. Warto zauważyć, że najważniejsze odznaczenia państwowe są przyznawane przez B. Komorowskiego hurtowo, przez co pomniejszana jest ich ranga i znaczeni.

Order Orła Białego to najważniejsze odznaczenie państwowe, nadawane za wyjątkowe zasługi cywilne lub wojskowe dla państwa polskiego zarówno w czasie wojny jak i pokoju. Nadawany jest najwybitniejszym działaczom życia publicznego i przedstawicielom obcych państw. Order Odrodzenia Polski miał za zadanie promować wartości moralne i postawy obywatelskie, które mogą stanowić wzorce godne naśladowania przez społeczeństwo. Po tym jak B. Komorowski zaczął wręczać najważniejsze odznaczenie państwowe ludziom niezasługującym na to, z zasiadania w kapitule Orła Białego zrezygnowali Andrzej Gwiazda, Bogusław Nizieński, a z zasiadanie w kapitule Orderu Odrodzenia Polski zrezygnowali Zofia Romaszewska, Ryszard Bugaj.

Odznaczeni przez B. Komorowskiego Orderem Orła Białego:

Adam Michnik— (brak słów)

Aleksander Hall

Alojzy Orszulik

Jan Krzysztof Bielecki

Wisława Szymborska - laureatka Nobla, poetka po 1945 pisała wiersze na cześć Stalina i wychwalające reżim komunistyczny. W 1953 roku, Szymborska z garstką podobnych jej krakowskich intelektualistów domagała się przyspieszenia wykonania wyroków śmierci na krakowskich księżach, których komuniści kłamliwie oskarżyli o pracę dla obcego wywiadu. W lutym 1953 roku, gdy księża oczekiwali w celach śmierci na wykonanie wyroku grupa literatów krakowskich, wśród których była Szymborska, podpisała i przekazała władzom oraz ogłosiła "Rezolucję Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego.

ks. Ignacy Skorupka— kapelan 1. Batalionu 236. Pułku Piechoty Armii Ochotniczej, zginął 14.08.1920 roku pod Ossowem podczas szturmu Polaków na wojska bolszewickie,

Odznaczeni przez B. Komorowskiego Orderem Odrodzenia Polski:

Hanna Gronkiewicz-Waltz - prezydent Warszawy, działacz Platformy Obywatelskiej,

Paweł Adamowicz— prezydent Gdańska, działacz Platformy Obywatelskiej,

Ryszard Grobelny— prezydent Poznania, ma zarzuty prokuratorskie, w których wykazano niegospodarność i narażanie Poznania na wielomilionowe straty. Proces w tej sprawie zacznie się od nowa, w pierwszym Grobelny został skazany,

Krzysztof Iwaniuk— wójt gminy Terespol, w rejestrach IPN widnieje, jako tajny współpracownik komunistycznej SB o pseudonimie "Janek",

Robert Choma— prezydent Przemyśla, przyznał się kilka lat temu do podpisania w 1983 roku zobowiązania do współpracy z SB

Tadeusz Ferenc— prezydent Rzeszowa, członek PZPR do rozwiązania tej partii,

Kazimierz Pałasz— prezydenta Konina, członek PZPR do rozwiązania tej partii,

Krzysztof Szumski— były polski ambasador w Pekinie, działał, jako TW "Tadeusz", był najpierw tajnym współpracownikiem SB, a później funkcjonariuszem wywiadu i szefem POP w szkole wywiadu w Kiejkutach,

Adam Daniel Rotfeld— były szef MSZ, zarejestrowany przez służby specjalne PRL, jako tajny współpracownik o pseudonimach „Ralf”, „Rauf, „Serb”,

Zbigniew Pannert— prokurator i sędzia, oskarżał w procesach działaczy opozycji, w okresie stanu wojennego był prokuratorem usłużnym wobec władz komunistycznych

Andrzej Jan Rottermund

Ryszard Kałwa

Michał Kopeć

Lech Magnuszewski

Andrzej Pęcak

Maria Komorowska-Tyszkiewicz

Wojciech Fangor

Janusz Jerzy Gajos

Włodzimierz Andrzej Nahorny

Anna Władysława Polony

Jerzy Trela

Teresa Gerarda Żylis-Gara

Jan Jakub Kolski

Grzegorz Adam Kurzyński

Leon Tarasewicz

Krzysztof Wodiczko

Franciszek Pieczka

Agnieszka Holland

Krystyna Janda

Tomasz Ludwik Stańko

Jerzy Skolimowski

Krzysztof Krauze

Paweł Jan Mykietyn

Roman Opałka

Anda Rottenberg

Zdzisław Pietrasik

Barbara Ewa Hollender-Kwiatkowska

Jan Juliusz Ostrowski

Marcin Teodor Fabiański

Zdzisława Genowefa Jakosz-Chojnacka

Jacek Bolesław Bromski

Agnieszka Katarzyna Odorowicz

Ostry list do prezydenta: "Nic nie może Pana usprawiedliwić": Dawni białostoccy opozycjoniści uważają, że prezydent Bronisław Komorowski "zhańbił" jedno z najważniejszych polskich odznaczeń, przyznając je białostockiemu prawnikowi Zbigniewowi Pannertowi. Chodzi o to, że jako prokurator oskarżał on w procesach działaczy opozycji. - Panie Prezydencie. Wielki Mistrzu Orderu Odrodzenia Polski. To na Panu i tylko na Panu ciąży obowiązek straży Honoru Orderu Odrodzenia Polski. (...) Z goryczą stwierdzamy, że nie dopełnił Pan, jako Prezydent i Wielki Mistrz Orderu obowiązku strzeżenia Jego Honoru. Nic nie może Pana usprawiedliwić - napisano w liście do prezydenta. W poniedziałek skierowali do prezydenta Komorowskiego list otwarty w tej sprawie. 24 stycznia prezydent odznaczył Zbigniewa Pannerta, w przeszłości prokuratora, potem sędziego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za "wybitne zasługi w działalności publicznej na rzecz sądownictwa powszechnego". Pannert swoją karierę zawodową zakończył na stanowisku prezesa Sądu Apelacyjnego w Białymstoku. Obecnie jest na emeryturze - Zbigniew Pannert w okresie stanu wojennego był prokuratorem usłużnym wobec władz komunistycznych - napisali tymczasem, w skierowanym w poniedziałek do prezydenta liście dawni opozycjoniści, skupieni w organizacji Klub Więzionych, Internowanych, Represjonowanych (WIR) w Białymstoku. Przypominają, że na podstawie aktów oskarżenia przygotowanych przez Zbigniewa Pannerta, sąd skazał dwóch działaczy "Solidarności": Lecha Kraszewskiego i Ryszarda Szczęsnego. Przewodniczący klubu WIR Krzysztof Wasilewski powiedział w poniedziałek PAP, że autorzy listu chcą jedynie zwrócić uwagę prezydentowi, by z większą starannością wybierał osoby, które otrzymują ważne państwowe odznaczenia. Jest dla działaczy klubu - jak mówił - "oczywiste", że moralna ocena odznaczenia Zbigniewa Pannerta jest w ocenie publicznej jednoznacznie zła.

- Przypominamy panu prezydentowi, że zhańbił siebie, zhańbił order drugi, co do ważności w Rzeczypospolitej Polskiej - powiedział Wasilewski.

Działacze Klubu WIR przypominają, że Zbigniew Pannert żądał kary trzech lat więzienia dla Lecha Kraszewskiego za ulotkę ze słowami: "Uwolnić więźniów politycznych", które napisał w obronie swoich kolegów. Był aresztowany w czasie próby jej powieszenia. "To jest nadgorliwość, nadgorliwość i jeszcze raz nadgorliwość" - powiedział Wasilewski. Sąd taką karę wymierzył, Kraszewski wyszedł z więzienia po odbyciu połowy kary. Sprawy, o których mówią dawni działacze opozycji, pojawiają się w materiałach Instytutu Pamięci Narodowej. W 2003 roku w ogólnopolskim wydawnictwie dotyczącym stanu wojennego, z publikacjami dotyczącymi sytuacji w poszczególnych regionach kraju, opisana została sprawa dotycząca Lecha Kraszewskiego, choć nazwisko oskarżającego go prokuratora tam nie pada. Kopia ulotki, której proces dotyczył, jak również sentencja wyroku, znajdują się za to w przygotowanych przez IPN dla szkół materiałach edukacyjnych o stanie wojennym. Kilka lat temu WIR przekazał oddziałowi IPN w Białymstoku listę miejscowych prawników, którzy w ocenie działaczy organizacji, byli dyspozycyjni wobec poprzedniego systemu. Jak poinformowano PAP w białostockim Instytucie, Zbigniewa Pannerta na tej liście nie ma. Z samym sędzią nie udało się PAP skontaktować. Kilka lat temu, gdy w prasie pojawiły się informacje o jego niechlubnej prokuratorskiej przeszłości, mówił, że nie jest bohaterem, ale starał się zachowywać przyzwoicie. - Żadna władza mi dyrektyw nie wydawała. Jeżeli byłem dyspozycyjny to, dlatego, że znajdowałem się w określonym świecie prawa, które wówczas obowiązywało. Wtedy moim obowiązkiem było realizowanie tego prawa - powiedział w 2005 roku w wywiadzie dla regionalnej "Gazety Współczesnej". Mogłem pominąć niektórych odznaczonych. Trudno jest nadążyć za Bronisławem.

Źródła:

http://kultura.dziennik.pl/artykuly/333987,stuhr-pieczka-krauze-komorowski-odznaczyl-ludzi-kultury-i-nauki.html

http://forum.interia.pl/watek-chronologicznie/komorowski-odznaczy-agent-w-komunist-w-i-afera-w,1007,1163244,,c,1,13,0,0

http://www.prezydent.pl/aktualnosci/ordery-i-odznaczenia/art,889,prezydent-odznaczyl-ludzi-kultury.html

http://www.niezalezna.pl/artykul/byly_ambasador_klamca_lustracyjnym_/44108/1

http://www.prezydent.pl/aktualnosci/nominacje/art,669,uroczystosc-odznaczenia-i-powolania-sedziow.html

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/ostry-list-do-prezydenta-nic-nie-moze-pana-usprawi,1,4159764,wiadomosc.html

http://michaelstanislaus.salon24.pl/152139,wislawa-szymborska-kundlizm

Źródło zdjęcia:http://zawszepolska.eu/2011/02/upokorzony-patriotyzm/

E-mail z matactwami MON Resort obrony, nie potrafiąc wytłumaczyć się z afery notatkowej, podjął świadomą grę obliczoną na dezinformację dziennikarzy. Od ponad miesiąca Ministerstwo Obrony Narodowej nie jest w stanie udzielić wyczerpującej odpowiedzi na pytania "Naszego Dziennika" dotyczące okoliczności sporządzenia notatki przez mjr. Grzegorza Pietruczuka w sprawie tzw. incydentu gruzińskiego z 2008 roku. Po ponad dwóch latach po tych wydarzeniach. Co ciekawe, z wysłanej omyłkowo do naszej redakcji wewnętrznej korespondencji biura prasowego resortu obrony jasno wynika, że służby prasowe doskonale zdawały sobie sprawę, iż przygotowana dla nas odpowiedź nie wyczerpuje żadnego z zadanych pytań. Jeszcze 24 marca br. "Nasz Dziennik" zwrócił się do biura prasowego Ministerstwa Obrony Narodowej z prośbą o pośredniczenie w kontakcie z gen. bryg. Arturem Kołosowskim, dyrektorem Departamentu Kadr, do którego wystąpiliśmy z pytaniami o okoliczności i powody powstania po dwóch latach od incydentu gruzińskiego notatki mjr. Grzegorza Pietruczuka. Jak wynikało z informacji zamieszczonych na stronach internetowych MON przez Janusza Sejmeja, rzecznika ministra obrony narodowej, "notatka powstała tylko i wyłącznie na prośbę gen. Kołosowskiego, który, ze względu na duże zainteresowanie dziennikarzy tą sprawą, został poproszony przeze mnie o wypowiedzenie się do mediów. Notatka ta miała wyłącznie charakter roboczy, przypominający wszelkie okoliczności zaistniałe na pokładzie TU-154M". Jako że notatka wzbudziła wiele wątpliwości, "Nasz Dziennik" zwrócił się do gen. Kołosowskiego z prośbą o zajęcie stanowiska w sprawie i udzielenie precyzyjnych odpowiedzi. Pytaliśmy o to, dlaczego wychodząc naprzeciw oczekiwaniom mediów, gen. Kołosowski nie wykorzystał meldunku kpt. Grzegorza Pietruczuka z 2008 roku, w którym pilot opisał incydent gruziński, czy Pietruczuk był instruowany, która część jego meldunku z 2008 roku wymaga doprecyzowania w notatce i jakie polecenie otrzymał od gen. Kołosowskiego. Prosiliśmy również o informacje, czy mjr Pietruczuk był informowany, że jego notatka zostanie przekazana dziennikarzom jednej konkretnej gazety - "Gazety Wyborczej", i czy miał świadomość, w jakiej formie zostanie to uczynione. Interesowało nas także to, dlaczego sporządzona po dwóch latach notatka pilota została przekazana do mediów w oryginalnym kształcie, skoro miała "charakter roboczy", i jakie kroki podjął gen. Kołosowski, by do mediów trafiła pełna informacja na temat incydentu. Pytaliśmy również o to, jakie informacje i materiały - obok treści notatki pilota - przekazano mediom. W piśmie zwróciliśmy się też z prośbą o wyjaśnienie, czy szef Departamentu Kadr znał treść meldunku z 2008 roku sporządzonego przez gen. Krzysztofa Załęskiego, zastępcę dowódcy Sił Powietrznych, dla przełożonego gen. Andrzeja Błasika na temat incydentu (meldunek trafił też do szefa MON) i czy jego treść (mowa w nim m.in. o tym, że polecenie wykonania lotu zgodnie z życzeniem prezydenta RP było wydane za akceptacją ministra obrony narodowej) znalazła odzwierciedlenie w przekazanych dziennikarzom informacjach. Na koniec prosiliśmy o wyjaśnienie okoliczności przekazania dziennikarzowi "Gazety Wyborczej" notatki pilota. Jak sugerował sam dziennikarz, w otrzymanych od gen. Kołosowskiego danych nie było daty ani wzmianki o tym, kiedy i w jakich okolicznościach notatka została sporządzona. Odpowiedzi od gen. Artura Kołosowskiego nie otrzymaliśmy i nie mogliśmy otrzymać, bo nasze pytania - jak się okazało - nie wyszły poza biuro prasowe MON. Jednak - omyłkowo - 12 kwietnia br. jedna z pracownic biura przesłała "Naszemu Dziennikowi" swoją korespondencję do Janusza Sejmeja, która dotyczy sygnalizowanych przez nas problemów. Z treści korespondencji wynika, że biuro prasowe przygotowało dla nas nic niewyjaśniającą odpowiedź. A jego pracownicy mieli wątpliwości, czy takie stanowisko można uznać za oficjalną odpowiedź MON. W korespondencji czytamy: "Januszu, przesyłam Ci odpowiedź jaka zastała umieszczona na stronie internetowej resortu, ale uważam, że nie może wyjść jako odpowiedź do dziennikarza, gdyż nie odpowiada na żadne z zadanych przez Niego pytań. Jeśli myślisz, ze jednak mam ją przesłać-napisz to. Masz własną stronę, blog czy serwis... Pismo rzeczywiście nic nie wyjaśniało: "Szanowny Panie Redaktorze, w odpowiedzi na Pańskie pytania dotyczące tzw. incydentu gruzińskiego uprzejmie informuję, że 12 sierpnia 2008 r. w rozmowie z śp. Prezydentem RP Lechem Kaczyńskim minister obrony narodowej Bogdan Klich odmówił wydania polecenia pilotom, aby zmienili zaplanowaną wcześniej trasę lotu i polecieli z pasażerami do Tbilisi. Minister poinformował Pana Prezydenta, że szefowi MON polecenia może wydawać tylko jego przełożony - czyli Prezes Rady Ministrów. Minister Obrony Narodowej nie przekazywał szefowi Sztabu Generalnego WP żadnych poleceń związanych z lotem z 12 sierpnia". Jeszcze tego samego dnia, po monicie w biurze prasowym MON i prośbie o udzielenie jednak precyzyjnej odpowiedzi na pytania, otrzymaliśmy kolejne nic niewnoszące stanowisko resortu: "Szanowny Panie Redaktorze, Ponownie wyjaśniamy, że bezpośrednio po incydencie gruzińskim, tj. 13 sierpnia 2008 roku, dowódca TU-154M kapitan Grzegorz Pietruczuk sporządził meldunek do ministra obrony narodowej opisujący wydarzenia, jakie miały miejsce na pokładzie samolotu podczas lotu 12 sierpnia 2008 r. Natomiast w lutym br., ze względu na duże zainteresowanie przedstawicieli mediów, na prośbę gen. Artura Kołosowskiego, dyrektora Departamentu Kadr, ówczesnego szefa Sekretariatu MON, kapitan Grzegorz Pietruczuk sporządził notatkę, która miała wyłącznie charakter roboczy i przypominająca wszelkie okoliczności, zaistniałe na pokładzie TU-154M w czasie lotu 12 sierpnia 2008. Dopatrywanie się jakichkolwiek innych okoliczności i podtekstów związanych ze sporządzeniem notatki jest nieuprawnione i pozostaje tylko i wyłącznie w sferze spekulacji dziennikarskich". Po tej odpowiedzi ponownie interweniowaliśmy w biurze prasowym MON i ponowiliśmy prośbę, by to gen. Kołosowski - zgodnie z przyjętą wcześniej praktyką - na wniosek rzecznika MON mógł ustosunkować się do naszych pytań. Otrzymaliśmy zapewnienie, że nasza prośba zostanie przekazana J. Sejmejowi. Kilka dni temu otrzymaliśmy jednak informację, że rzecznik uznał, iż jedyną odpowiedzią, jaką uzyskamy na nasze wystąpienie, jest ta, która została nam przesłana wcześniej. Zaproponowano nam także, by próbować dotrzeć z pytaniami bezpośrednio do gen. Kołosowskiego. O aferze notatkowej dotąd niewiele więcej dowiedzieli się posłowie PiS z sejmowej Komisji Obrony Narodowej, którzy w tej sprawie skierowali do szefa MON interpelację poselską. Pismo datowane na 24 marca br. - według informacji zawartych na stronach Sejmu - wpłynęło 4 kwietnia. Odpowiedzi można spodziewać się pod koniec maja. W interpelacji Dariusz Seliga, poseł PiS, wiceprzewodniczący sejmowej komisji obrony, zaprotestował przeciwko próbom wikłania żołnierzy w bieżącą politykę przez kierownictwo resortu obrony, narodowej. - Jak można dopuścić do takiej sytuacji, a tym samym do składania dodatkowych zeznań, które następnie w mediach używane są przeciwko prezydentowi RP Lechowi Kaczyńskiemu. Chciałbym, aby cała sprawa została wyjaśniona, ponieważ MON powinno zajmować się bezpieczeństwem państwa polskiego. Nie może być tak, że przymusza się oficerów do tego rodzaju praktyk, a tym samym, że dochodzi do wikłania wojskowych w polityczny spór - zaznaczył poseł, prosząc resort obrony o wyjaśnienia.

Marcin Austyn


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
IV CSK 430 12 1
430 (2)
430
dz u nr 43 poz 430 czesc
Dziennik Ustaw z 1999 r Nr 43 poz 430
!430 Obwod RLCid 510 Nieznany (2)
430
430 , Tożsamość grupowa a kompetencje kulturowe
430
GARMIN GNS 430
430 431
fizjologia sportu, fizjologia sportu0, W organizmie znajduje się ponad 430 mięśni zależnych od woli-
Instrukcja montażu Lexus SC 430
HP DesignJet 430 Quick Reference Service Manual
430
430
430
430 - Kod ramki - szablon(2), ⊱✿ JESIEŃ ⊱✿, ⊱✿ RAMKI JESIENNE ⊱✿
Dz U 99 43 430 drogi i ich ustytuowanie

więcej podobnych podstron