119

30 października 2009 Kult siły w słuzbie słabości... Nauczycielka pyta dzieci w klasie: - Dzieci, kto w waszej rodzinie jest najstarszy? - U mnie dzidek- mówi  Jaś. - A u mnie pra- pra-pra-pra-pra-pra- babcia- mówi Grześ. - To niemożliwe!- reaguje nauczycielka - Dla-dala-dla-dla-dla-dla-dla- czego?-pyta Grześ. „Czymże są więc wyzute ze sprawiedliwości państwa, jeśli nie wielkimi bandami rozbójników”?- pisał  w „  O państwie Bożym” Św. Augustyn. A na przełomie IV i V wieku po narodzinach Chrystusa nie było jeszcze demokracji. To by dopiero Biskup  Hippony zobaczył(???). Bo w demokracji dodatkowo decyduje większość, i każdą sprawiedliwość można przegłosować. Wystarczy siła” sprawiedliwej” większości! Sprawiedliwość mierzona większością - to dopiero jest pomysł! Bo im większa Liczba- tym słuszniejsza Racja- ma się rozumieć. Na przykład rząd francuski  rządzony przez pana  socjalistę Fillona, ale nie z Hippony chce- jak kania dżdżu- nałożenia „ ekologicznego” podatku, by zredukować  czterokrotnie do 2050 roku ilość dwutlenku węgla emitowanego do atmosfery(???). Oczywiście socjaliści zawsze mierzyli siły na zamiary, a nie zamierzali coś robić w zależności od siły. To, że ktoś nosi okulary, wcale nie znaczy, że jest głuchy. Może oznaczać, że jest nierozgarnięty. Wg sondażu instytutów TNS Sofres/Logica dla radia Europe 1, ponad 66% ankietowanych Francuzów jest przeciwna temu podatkowi, a blisko trzy czwarte uważa, że będzie on nieskutecznym narzędziem zmniejszania zużycia energii(???) „Podatek ekologiczny” podniósłby cenę paliw bezołowiowych i oleju napędowego oraz koszt ogrzewania w gospodarstwach domowych. Niektóre kobiety, i nie tylko blondynki są ponętne, ale nie koniecznie  pojętne. W tym przypadku Francuzi okazali się pojętni  i czują, że socjaliści znowu ich chcą oszukać i orżnąć... Bo jasnym jest, nawet dla dzieci ze szkoły podstawowej,  że ilość dwutlenku węgla wcale nie przeszkadza „ W państwie Bożym”, bo pan Bóg tak go stworzył. A świat istnieje od zawsze, i odkąd Adam i Ewa zaczęli oddychać, na świecie pojawił się dwutlenek węgla, który wciągany jest przez roślinność, która dzięki temu kwitnie, żyje i się rozwija, wydzielając tlen- niezbędny człowiekowi do życia. Całość sama się reguluje i ustawia, tak, że człowiek może w takim świecie żyć… I nie ma najmniejszego wpływu , wydzielając dwutlenek węgla, na losy świata. Niektórzy ekologiczni socjaliści nawet głoszą tezę, żeby zredukować liczbę ludności świata, tylko po to, żeby ocalić  świat przed ludźmi..(???) Istna ideologiczno- ekologiczna paranoja! Tak jakby socjalistyczny człowiek miał wpływ na wybuch wulkanów, huragany, burze, pioruny, trąby powietrzne.. Oczywiście socjalistyczny człowiek tak twierdzi. Na przykład pan Stephen Schneider, znany zwolennik teorii spowodowanego przez człowieka globalnego  ocieplenia i autor wydanej w Polsce książki pt:” Laboratorium Ziemia” uzasadnia okłamywanie społeczeństw względami propagandowymi  i pisze  tak: ”Aby opanować wyobraźnię publiczności, musimy składać uproszczone i dramatyczne oświadczenia i nie wspominać o żadnych naszych wątpliwościach. Każdy z nas musi znaleźć właściwą równowagę między skutecznością  działania i uczciwością”(???)(Prof. Przemysław Mastalerz- Ekologiczne kłamstwa ekowojowników, str 25) Dodam, że pan prof. Przemysław Mastalerz, jest  autorem ponad stu prac z zakresu chemii organicznej i biochemii oraz pięciu podręczników akademickich. W ciągu czterdziestu lat badań naukowych, które obejmowały projektowanie i syntezę inhibitorów reakcji enzymatycznych oraz syntezę strukturalnych analogów aminokwasów. Ufffff… Nie jestem dobry w te chemiczne klocki.. Po przejściu na emeryturę zainteresował się występowaniem związków chloru w biosferze i zanieczyszczeniem środowiska przez zawierające chlor produkty przemysłu chemicznego. Stąd był tylko jeden krok do problemów ochrony środowiska.. Dlatego bardzo gorąco polecam książkę jego autorstwa pod tytułem:” Ekologiczne kłamstwa ekowojowników.”. Z pewnością otworzy ona państwu oczy , na tzw ekologię, która jest niczym innym jak politycznym instrumentem walki z człowiekiem,  jego własnością i jego przyrodzona wolnością.. Strach pomyśleć, jak socjalistom uda się zlikwidować dwutlenek węgla, zmagazynować go pod ziemią( tak, tak, były takie pomysły!) i wszyscy się  podusimy z braku tlenu, bo zwiędną wszystkie rośliny. Socjaliści- wiadomo od dawna- chcą zniszczyć świat, ale zanim to zrobią chcą nas obrabować z pieniędzy. Po zniszczeniu dzieła Bożego, chcą wybudować własny świat , bo lepiej wiedzą, jak powinien  wyglądać. I go budują. Ale nie będzie w nim miejsca dla człowieka, dla którego Pan Bóg świat  stworzył . Będzie miejsce dla ekologów- socjalistów- bolszewickich i ich potomstwa.. Tylko z czego  i kogo będą żyli , jak zlikwidują resztę kapitalizmu, który dał człowiekowi dobrobyt nie znany w całej  historii ludzkości.. Nawet jak uda im się zaciągnąć ludzkość na powrót  do Wspólnoty Pierwotnej to i tak dla wszystkich nie starczy drzew i jaskiń.. Polityczni i ideologiczni ekolodzy powłażą sobie z powrotem na drzewa, bo jest ich niewielu, a terroryzują świat, zresztą tam zawsze było  ich miejsce. Wymieniałem z wami myśli i teraz mam w głowie pustkę- chciałoby mi się powiedzieć. Dr Hans- Jochen Luhman, kierownik oddziału polityki klimatycznej( polityki klimatycznej- jest coś takiego!!!- tak jak polityka historyczna!) w jednym z niemieckich „instytutów” proekologicznych powiedział wprost: ” Wiadomość jest prawdziwa wtedy, gdy jest przekazywana w dobrych intencjach i jest dobrze przyjmowana przez odbiorców”(?????)( D. Maxeiner, M.Miersch”Lexikon der Okoirrtumer). Prawda jest wtedy ,gdy jest doskonale zakłamana i niedostrzegalna dla ludzkich zmysłów. Powiedzmy sobie wprost, jak mówił dr Goebbels:” Kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą”. I jeszcze jeden cytat: „ Myślę, że nie uwolnimy świata od zagrożeń ekologicznych dopóki nie obalimy kapitalizmu. Według mnie tylko w socjalizmie może istnieć społeczeństwo z ekologicznie zdrową gospodarką”(???)( D. Lee Ray”Environmental Overkill). Powiedziała to pani Judy Bari,  należąca do przywódców organizacji ekowojowniczej „ Ziemia jest najważniejsza”.W tzw. Manifeście Antyglobalistycznym” , antyludzka , antykapitalistyczna , antyrozsądkowa lewica, domagając się nowego porządku ekonomicznego pisze,  że domagają się:” ustanowienia trwałego prymatu polityki nad gospodarką”(??)  No i realizują.. Komisarze polityczni nad gospodarką! To już było! I co sprawdziło się? Ucierpiało jedynie miliony ludzi w wyniku tego eksperymentu.. I powtarzają jak mantrę, że: „większość ludzi żyje w biedzie dlatego tylko, że niektórzy są bogaci”..(????). Bo ktoś jest głupi, to  tylko dlatego, że ktoś inny jest mądry.. W 1991 roku w Peru, władze sanitarne pod wpływem nacisków ekowojowników zrezygnowały z chlorowania wody wodociągowej.. I wiecie państwo co się stało? Wybuchła epidemia cholery, podczas której zachorowało ponad milion osób, a dwadzieścia tysięcy zmarło(!!!!). I jeszcze kolportują oczywiste głupstwa, że:” Nauka popełniła dwa grzechy śmiertelne.. Jednym z nich było rozszczepienie atomu a drugim rozszczepienie soli kuchennej”(!!!!). Podobno pod Grunwaldem Polacy   z Krzyżakami skrzyżowali interesy i Polacy wygrali, bo mieli większe. Być może to i prawda.. Ale prawdą powinno być, żeby polskie władze nie angażowały się w globalną ekologiczną i ociepleniową hucpę, wpędzając nas w kolejne miliardowe wydatki, które skutkować muszą nowymi podatkami z naszego dobra. A my go już mamy tam mało.. Interesy biurokracji ekologicznej  robione na naiwności poszczególnych narodów, będą największym przekrętem  jakie będzie znała historia świata.. To ekologiczne  kłamliwe wariactwo  pójdzie w biliony dolarów! Obrabują ludzi dokumentnie i doszczętnie.. I jak długo można stać z bronią u nogi? WJR

NATO Według The New York Times ministrowie obrony wszystkich członków NATO popierają plan generała S. McCrystal’a, żeby poszerzyć wojnę w Afganistanie na wielką skalę, jako walkę przeciwko powstańcom. Ministrowie obrony korzystają z operacji w Afganistanie i cieszą z tej wojny, ponieważ dodaje ona im prestiżu. Podobnie jak wojsko USA, również NATO straciły na znaczeniu z końcem Zimnej Wojny. Szerzy się przekonanie, że głównym powodem powiększania skali pacyfikacji Afganistanu, jest utrzymywanie NATO przy życiu. Specjalista od pacyfikacji David Kilcullen, doradca generała McCrystal’a uważa, że zwalczanie terroryzmu nie jest najważniejszym powodem walk w Afganistanie. Minister obrony USA, Robert Gates często krytykuje działalność NATO w Afganistanie. Chciałby żeby siły NATO działały bardziej skutecznie w walce z partyzantami. Gates twierdzi, że NATO nie umie spełniać takiego działania. Wielu obserwatorów uważa, że istnienie NATO i większej części sił zbrojnych USA, straciło uzasadnienie z chwilą zburzenia Muru Berlińskiego we wczesnych latach 1990tych. Jednym z głównych propagandzistów pacyfikacji Afganistanu jest były wiceprezydenta USA Dick Cheney, który oskarża rząd prezydenta Obamy, o zaniedbanie żołnierzy USA w Afganistanie i przyzwolenie na wzrost tam ruchu oporu. Jak dotąd na wojnie w Afganistanie najbardziej korzysta kompleks wojskowo-zbrojeniowy w USA. Przedłużanie wojny jest korzystne dla przemysłu zwłaszcza, że Afganistan nadaje się do przewlekania wojny w nieskończoność, jako niby program partii demokratycznej i do zmuszania prezydenta Obamy, do spełniania żądań generałów z kompleksu wojskowo-zbrojeniowego. W czasie wyborów kandydat Obama tuszował swoją opozycje do inwazji Iraku, powołując się na pacyfikację Afganistanu jako „konieczność wojny przeciwko terrorowi.” Krążą opinie, że wojna w Afganistanie bardzo zaszkodzi rządowi prezydenta Obmy, zwłaszcza że AlQaida opuściła Afganistan do Pakistanu, a żaden Afgan nie brał udziału w prowokacji 9/11. Tymczasem USA wraz z innymi członkami NATO stanowi około 90% bardzo lukratywnego globalnego rynku na broń, na który to rynek sprzedaje swoje produkty amerykański przemysł zbrojeniowy. Ostatnio dyrektor Międzynarodowej Agenci Atomowej Mohamad ElBaradei stara się o poparcie prezydenta Obamy dla porozumienia ONZ z Iranem. Porozumienie to doprowadziłoby do zupełnej normalizacji stosunków międzynarodowych z Iranem, mimo propagandy Izraela, że jakoby „Iran zagraża istnieniu Izraela,”Faktycznie Iran nieskutecznie oferował rządowi prezydenta Bush’a podobne porozumienie, ale wówczas neokonserwatyści-syjoniści kontrolowali politykę zagraniczną USA i nie dopuścili do porozumienia, ponieważ Iran jakoby zagrażał monopolowi nuklearnemu Izraela na Bliskim Wschodzie. Tymczasem Jeff Huber, w dyskusji o NATO, pisze, że ma nadzieję, że prezydent Obama nie będzie słuchał generałów USA i NATO oraz propagandy neokonserwatystów-syjonistów i zacznie wycofywać wojska USA z Afganistanu oraz pozwoli na normalizację stosunków USA z Iranem, mimo przeszkód ze strony lobby Izraela. Artykuł Jeff’a Huber’a pod tytułem „Bleep NATO” był opublikowany na Internecie przez Antiwar.com w dniu 26 października, 2009. Jeff Huber krytykuje media w USA, szczególnie The New York Times i The Washington Post za cytowanie „nie wymienianych po nazwisku” urzędników państwowych, jako źródło propagandowych wypowiedzi jako części nowin, ponieważ w taki sposób wielokrotnie uzyskiwano w USA poparcie dla nieuzasadnionych i szkodliwych dla świata działań wojennych. Iwo Cyprian Pogonowski

Omerta Jeśli ktoś się spodziewał, że gabinet ciemniaków będzie się starał jakoś merytorycznie odnieść do tego, co przedstawił M. Kamiński na swej konferencji, to się przeliczył. Jednoznaczny sygnał, że Kamiński to „aktywista działający na zamówienie”, najpierw wyszczekany przez przybocznych Tuska, czyli Halickiego i Olszewskiego, a następnie bez mrugnięcia okiem, wysłany przez samego premiera, został z podziwu godną skwapliwością przejęty przez reżimowe media, które „przestały zauważać” fakty. O ile zwykle te same media, gdy były czasy kaczyzmu, wsłuchiwały się w każde pierdnięcie opozycji, jeśli tylko było związane z nieprawidłowościami tolerowanymi przez rządzących; o ile zwykle te same media, gdy są ciemne czasy ciemniaków nasłuchują każdego pierdnięcia, jeśli tylko może ono potwierdzić, że kaczyści nadal są źli, zepsuci, groźni i nieuczciwi (wczoraj wieczorem wszak furorę zaczęła robić informacja o lewych zwolnieniach „żony posła PiS-u”) - o tyle konferencji ujawniającej nieprawidłowości tolerowane przez Tuska i jego kolesi potrafią te media nie To dokładnie tak, jak zachowywała się „Trybuna Ludu” czy „Życie Warszawy” (że nie wspomnę o „Polskim Radiu” czy „Telewizji Polskiej”) za komuny, które też specjalizowały się w ignorowaniu tego, co najistotniejsze. Dzisiaj rano słyszałem krótką rozmowę z J. Szczepkowską z okazji 20 rocznicy wypowiedzenia przez nią słynnych słów o „upadku komunizmu”. Dziennikarka spytała na koniec, co by dzisiaj Szczepkowska rzekła – ta więc odparła, że wtedy użyła frazy, której nie wolno było użyć, której unikano w medialnym dyskursie, a dzisiaj wszystko wolno powiedzieć na antenie. No jednak nie wszystko, bo jak widać są wytyczne gabinetu ciemniaków, czy ściślej osłaniających go specsłużb, by milczeć, jeśli chodzi o - jak celnie to określił A. Macierewicz - przestępczość zorganizowaną, która związana jest z rządem. Widzieliśmy to zresztą już na samej konferencji, na której tępi dziennikarze, a zwłaszcza tępe do bólu dziennikarki, robili i robiły wszystko, by nie skierować uwagi opinii publicznej na poważne sprawy i by zdezawuować Kamińskiego. Samym ciemniakom zresztą już tylko pozostała ta stara, sowiecka strategia, tj. konsekwentne lżenie osoby mówiącej prawdę, nieustanne podważanie jej wiarygodności, powtarzanie, że to osoba niespełna rozumu, sfrustrowana, „działająca na polityczne zamówienie” itd. Ale też, wracając do kwestii konferencji - jak słusznie przypomniał Kamiński: sami dziennikarze związani są ze środowiskiem przestępczym – czego dobitnie dowodzi publikowanie materiałów dostarczanych przez ludzi rozpracowanych przez CBA. „Przestępcy ujawniają te materiały”, podkreślał Kamiński, odpowiadając na pytania o możliwość dekonspiracji jednego z agentów. Same te pytania zdradzały ciekawość dziennikarzy, czy już dostatecznie mocno zanurzyły tego agenta w szambie, czy też jeszcze trzeba go podtopić kolejnymi publikacjami komprmateriałów podesłanych przez przestępców (ewentualnie przez służby posowieckie zwalczające CBA). Na pierwszy rzut oka mamy więc sytuację beznadziejną. Gabinet ciemniaków osłania zorganizowaną przestępczość, którą z kolei współtworzą posowieckie specsłużby (osłaniane z kolei przez gabinet ciemniaków i „państwo prawa” ustanowione podczas historycznego kompromisu z roku '89 z sowieciarzami, a więc najrozmaitsze „prokuratury” etc.), to wszystko zaś z całkowitym poświęceniem osłaniają sympatyzujący (lub współpracujący) i z przestępcami, i z bezpieczniakami, pseudodziennikarze z „mainstreamu”. Wiemy jednak doskonale, że nie wszyscy Polacy (bez względu na wykonywany zawód) są skłonni tolerować ten stan rzeczy i na pewno są uczciwi prokuratorzy, uczciwi sędziowie, uczciwi prawnicy, uczciwi policjanci – słowem uczciwi ludzie, którzy zwyczajnie powinni się teraz włączyć w proces zwalczania mafii na wszystkich szczeblach polskiego państwa. Postawione przeze mnie wczoraj pytanie: jakie są związki premiera Tuska ze specsłużbami – tzn. czy jest w ich ręku (bo się np. tak bardzo ich boi), czy też świadomie z nimi współpracuje, wiedząc np. że tylko tego rodzaju współpraca gwarantuje trwałe, długoletnie sukcesy finansowe i polityczne w III RP (czego dowodzą rodowody wielu „polityków” ostatniego 20-lecia) - nie jest najważniejsze w takiej sytuacji, ponieważ mamy do czynienia po prostu z mafią, wobec której należy zastosować środki takie choćby jak we Włoszech, czyli nie tylko masowe aresztowania, ale i konfiskatę mienia na rzecz skarbu państwa. Polityczne przesilenie związane z całkowitym bezwładem naszego kraju, bezwładem, do którego doprowadzili rozkradający Polskę od 20 lat, skorumpowani i skompromitowani przedstawiciele komuny starej i nowej, czyli starej i nowej nomenklatury, powinno teraz stać się okazją do tego, by ludzie nie umoczeni w te przestępcze i zarazem antypaństwowe środowiska podjęli się działań radykalnych, choć czynionych w majestacie prawa karnego. Kieruję te słowa do tych prokuratorów i tych ludzi służb mundurowych, którzy wiedzą, jak bardzo jest źle, ale wciąż obawiają się, że „jeszcze nie teraz”, że „nie da się”, że „wszystko zostanie zatuszowane lub zamiecione pod dywan” przez takiego czy innego ministra, szefa departamentu lub prokuratora apelacyjnego. To nie są czasy PZPR, kiedy to kontrolowano bieg wszystkich spraw państwa na wszystkich szczeblach i jeden telefon z politbiura był w stanie zatrzymać kursowanie dowolnego dokumentu lub anulować dowolną decyzję. Neopeerel jest skonstruowany analogicznie jak peerel, ale nie jest spenetrowany przez Bezpiekę i przestępców w takim stopniu jak sowiecka Polska. Istnieją więc instytucje, które mogą w spektakularny sposób przeciwstawić się mafii, co zostanie na pewno przyjęte z aplauzem przez polskie społeczeństwo, które jeszcze nie widziało, by jakiś mafiozo polityczny (a nie płotka) wylądował za kratkami. Kieruję te słowa także do tych dziennikarzy, którzy nie akceptują strategii zakłamywania rzeczywistości stosowanej i przez gabinet ciemniaków, i przez tych, co ich osłaniają (bez względu na to, kim są i gdzie są ulokowani, tzn. czy pracują przy Czerskiej czy w ABW, czy w jakichś pozaformalnych środowiskach okołokiszczakowych) – wiedząc, że tacy dziennikarze są. Nie jest ich może wielu, ale są – nie tylko w Warszawie. Myślę, że weszliśmy w fazę wspólnej batalii o odzyskanie Polski. Mafia bowiem nie tylko traktuje nasze państwo jak żerowisko, nie tylko rozkrada Polskę, ale też kradnie nam nasz kraj jako taki. Czujemy się obco we własnej ojczyźnie z tego powodu, że potęga przestępców i Bezpieki wygląda na wszechwładzę. To jednak da się zmienić. Wystarczy wspólne działanie przeciwko złu. Free Your Mind

Sukces pacyfikacji Afganistanu?„Nawa imperium USA z XX wieku na skałach rzeczywistości XXI wieku” oto ocena pacyfikacji Afganistanu przez Stany Zjednoczone, według pułkownika lotnictwa USA w stanie spoczynku, panią Karen Kwiatkowski, w artykule, w którym autorka twierdzi, że na razie pomija takie powody, jak zyski kompleksu wojskowo-przemysłowego, budowę baz i przygotowania na budowę trans-afgańskiego rurociągu jak i odnowę handlu narkotykami, po faktycznej eliminacji produkcji opium w Afganistanie przez rząd Talibanów. W sumie autorka twierdzi, że na razie pomija „poprawę” pozycji strategicznych USA w stosunku do Iranu, Pakistanu i Rosji jak cel pacyfikacji Afganistanu. Ludność Afganistanu uważa za hańbę narzucenie jej marionetki-prezydenta przez USA, Hamid’a Karzai’a, który obecnie jest opisywany w mediach jako oszust, w ostatnio skasowanych fałszywych wyborach. Wybory mają ponownie odbyć się wkrótce w Afganistanie. Tymczasem Afgani bronią się przed wyzyskiem ekonomicznym i narzucaniem im obcej kultury, za pomocą krwawej pacyfikacji przez USA. Ostatnio w USA, ratunek z kryzysu gospodarczego odbywa się pod hasłem „gotówka za wraki” („Cash for clunkers”) w celu ożywienia sprzedaży w przemyśle samochodowym. Podobna logika zastosowana do wyposażenia kuchni w celu ożywienia sprzedaży pieców kuchennych, lodówek i maszyn do zmywania talerzy, jest opisywana ironicznie przez autorkę. Pułkownik Kwiatkowski pisze, że tak jak stare samochody były publicznie niszczone, żeby je raz na zawsze wycofać z obiegu, tak samo można publicznie niszczyć stare lodówki w ramach programu „gotówki za wraki,” dla ożywienia produkcji nowych lodówek, etc. Nawet farmerzy proponują program „gotówki za stare krowy,” żeby pozbyć się mało wydajnych starych krów i zastąpić je młodymi za pomocą subsydiów skarbowych. Rząd w Waszyngtonie skupuje obecnie bezwartościowe stare samochody, za pożyczone lub skonfiskowane pieniądze, podobnie jak do niedawna kupował narzędzia dla kontraktorów takie jak młotki po 500 dolarów i muszle ustępowe po 2000 dolarów za sztukę. Modne w USA wojny przeciwko narkotykom, biedzie, a ostatnio przeciwko terrorowi, dostarczają przykładów marnotrawstwa przy jednoczesnym niszczeniu ludności i jej mienia w interwencjach wojskowych amerykańskich zagranicą. Na interwencjach tych zarabia przemysł zbrojeniowy i ochroniarski, zwłaszcza w Iraku stosowana jest na wielką skalę prywatyzacja wojny tak, że na Bliskim Wschodzie i w Azji Środkowej jest więcej najemnych ochraniarzy, etc. niż żołnierzy USA. Interwencje w Iraku i w Afganistanie są uważane przez panią pułkownik za „kolosalne wydatki skarbowe na tereny, które nie są i nigdy nie będą własnością Stanów Zjednoczonych.”Propaganda uzasadniająca taką politykę czyni z obywateli USA papugi, nauczone powtarzać słowa, których nie rozumieją. Dobrym przykładem jest wyrażenie o „eksporcie bezpieczeństwa” z USA do Iraku i Afganistanu. Kompleks wojskowo-przemysłowy potrzebuje Talibanów, im liczniejszych i bardzie brutalnych tym lepiej dla propagandy pro-wojennej. W dniu 28 października, 2009 dyplomata, Matthew Hoh, podał się do dymisji jako znak protestu przeciwko próbom pacyfikacji Afganistanu przez USA, którą to pacyfikację określił jako zbrodniczą z powodu ofiar w ludziach i zniszczeń przez bombardowania. Hoh powiedział, że program zniszczenia Talibanów i AlQaidy wymagałby okupacji przez USA Pakistanu, Somalii, Sudanu i Jemenu. List Hoh’a z jego rezygnacją z pracy w departamencie stanu został opublikowany w prasie, w momencie, kiedy prezydent Obama pobiera decyzję w sprawie powiększenia sił USA w Afganistanie o 40,000 żołnierzy. Hoh określił prezydenta Afganistanu, Hamid’a Karzai’a jako „przyjaciela” mafii narkotycznej i zbrodniarzy wojennych. Rzecznik Departamentu Stanu Ian Kelly, powiedział, że treść listu Matthew Hoh’a, wraz z jego powodami do rezygnacji i krytyki polityki USA w Afganistanie, jest traktowana bardzo poważnie w Waszyngtonie. Kelly stwierdził, że odnosi się z szacunkiem do decyzji rezygnacji z wysokiego stanowiska, na którym Hoh pełnił rolę „oczu i uszu” ministerstwa spraw zagranicznych USA, na bardzo niebezpiecznym terenie. Najwyraźniej Matthew Hoh podobnie krytykuje pacyfikację Afganistanu jak czyni to pani pułkownik Karen Kwiatkowski w pesymistycznym artykule o możliwości sukcesu w tej pacyfikacji. Iwo Cyprian Pogonowski

Starsi i mądrzejsi przywracają praworządność "Czas zmienić politykę rolną, lecz ludzi krzywdzić nam nie wolno" - czytamy w poemacie Janusza Szpotańskiego "Towarzysz Szmaciak". I słusznie - bo kto to widział, żeby krzywdzić ludzi, kiedy to nie ludzie są winni, tylko system? Dlatego też, kiedy tylko niezależne media na polecenie starszych i mądrzejszych zaczęły premieru Tusku konsolidować trzy afery w jedną aferę Centralnego Biura Antykorupcyjnego z Mariuszem Kamińskim w roli winowajcy, poszczególne organy naszego demokratycznego państwa prawnego na wyścigi zaczęły przywracać praworządność naruszoną na skutek sprośnych i Niebu obrzydłych błędów i wypaczeń, do których doszło za faszystowskiego reżymu Kaczyńskich. Jak pamiętamy, widząc wchodzących do swego domu agentów ABW, samobójstwo popełniła wtedy Barbara Blida, sądząc, że już wszystko wykryte. Tymczasem prokuratorzy zeznający przed sejmową komisją, utworzoną gwoli uczynienia Barbary Blidy santo subito, powiadają, że wcale nie było strachu, że nic wykryte nie było i zupełnie niepotrzebnie do siebie strzelała. W takiej sytuacji kanonizacji nieboszczki już tylko patrzeć. Ale to jeszcze nic w porównaniu z decyzją niezależnej prokuratury, która w przywracaniu naruszonej praworządności nikomu wyprzedzić się nie pozwoli. Wiadomo, że najlepiej naprawi zegarek ten, kto go popsuł, więc właśnie postanowiła umorzyć śledztwo w sprawie sławnego przecieku w Ministerstwie Rolnictwa, wskutek którego agentom CBA nie udało się  doprowadzić do finału prowokacji wobec wicepremiera i ministra Andrzeja Leppera. Prokurator utrzymuje, że przecieku nie udało się potwierdzić, chociaż żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to Andrzej Lepper opowiadał, iż przed prowokacją ostrzegł go wczesnym rankiem tajemniczy nieznajomy, nie mówiąc już o tych, którzy w  telewizji oglądali nocną eskapadę ministra spraw wewnętrznych Janusza Kaczmarka bodaj aż na 40. piętro warszawskiego hotelu Marriott, celem złożenia raportu dziennego swemu prawdziwemu zwierzchnikowi Ryszardowi Krauzemu. Wszystko to jednak nie wytrzymuje konkurencji z naturalną potrzebą przywrócenia praworządności, w obliczu której "wiarą ukorzyć trzeba zmysły i rozum swój" - oczywiście wiarą w szlachetne intencje, bezstronność i profesjonalizm  prokuratorów, kiedy spełniają polecenia starszych i mądrzejszych. Ta wiara jest nam, to znaczy nie tyle może "nam", co starszym i mądrzejszym, nie mówiąc już o samej prokuraturze, szczególnie potrzebna w sytuacji, gdy przed sejmową komisją śledczą, badającą okoliczności zabójstwa Krzysztofa Olewnika i prowadzonego w tej sprawie śledztwa, wyszły rozmaite śmierdzące dmuchy; ostatnio na przykład o prokuratorze, który z prowadzonego śledztwa składał regularne sprawozdania gangsterom, współpracującym z razwiedką w charakterze cennych konfidentów i specjalistów od eliminowania konkurencji przy kręceniu różnych lodów. Wprawdzie niektórzy z nich taktownie popełnili w więzieniu samobójstwa, więc przynajmniej od tej strony sprawa została odpowiednio zabezpieczona, ale starsi i mądrzejsi, po pierwsze - nie lubią ostentacji, a po drugie - ludzi, jacy by oni tam nie byli, krzywdzić nam nie wolno. Toteż tego samego dnia, gdy niezawisła prokuratura umarzała śledztwo w sprawie sławnego przecieku, co go nie było, a Sąd Najwyższy oddalał kasację Zbigniewa Ziobry od wyroku nakazującego mu przeproszenie doktora G. - zeznający przed sejmową komisją śledczą badającą okoliczności zabójstwa Krzysztofa Olewnika sławny tajny detektyw i były poseł Samoobrony Krzysztof Rutkowski zaśpiewał już z całkiem innego klucza. Okazało się, że Krzysztof Olewnik sam był sobie winien, bo "myślał, że wszystko mu wolno". Co konkretnie - tego tajny detektyw Krzysztof Rutkowski wyraźnie nie sprecyzował, ale przecież i bez tego każde dziecko wie, że "wszystko", to wolno u nas razwiedce i ewentualnie - jej konfidentom, o ile, rzecz prosta, działają wedle rozkazu, ale przecież nie jakiemuś tam obywatelowi, zwłaszcza gdy razwiedka postanowiła go obrobić. Takie zarzuty pojawiły się również wobec tajnego detektywa Krzysztofa Rutkowskiego - że pod pretekstem wyjaśniania sprawy zabójstwa wyciągnął od rodziny zamordowanego co najmniej milion złotych. Zarzuty te tajny detektyw Krzysztof Rutkowski z godnościom osobistom zdecydowanie odparł, wskazując, że w papierach jest mowa tylko o 20 tysiącach. Zachowanie tajnego detektywa i byłego posła Samoobrony Krzysztofa Rutkowskiego może w sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika oznaczać przełom. O ile bowiem dotychczas postępowanie przed sejmową komisją odsłaniało stopień zgangrenowania aparatu państwowego, zainfekowanego zarazą roznoszoną przez infiltrujących go tajniaków, o tyle dzisiaj można było zauważyć, że starsi i mądrzejsi postanowili położyć kres tej demaskacji, obierając taka samą metodę, jaką zlecili premieru Tusku przy CBA. To nie razwiedka ma tłumaczyć się z Olewnika, tylko Olewnik - z tego, że podpadł razwiedce, iż musiała go wykończyć. I ludzie spostrzegawczy takie momenty wyczuwają instynktownie górnym węchem. "Za obietnicę wyjścia z aresztu zgodziłem się ześwinić. Kłamałem, żeby zaszkodzić posłance Ostrowskiej" - powiedział w sądzie były komendant policji  z Malborka. Chodziło o zeznanie, że posłanka Małgorzata Ostrowska z SLD wzięła 100 tys. złotych łapówki, a do takich fałszywych zeznań przymusiła go niezależna prokuratura. Na szczęście starszych i mądrzejszych słuchają jeszcze niezawisłe sądy.  Dlatego na tym etapie niezawisły sąd będzie mógł spenetrować prawdę i posłankę Ostrowską oczyścić ze wszystkich podejrzeń, aż ponad śnieg  bielsza się stanie, niczym kandydatka na santo subito Barbara Blida. Jeszcze tylko swoje zadania na tym odcinku wykonają niezależne media i każdy praworządny obywatel przekona się, jak korzystnie się prezentują zwłaszcza na tle Krzysztofa Olewnika i Mariusza Kamińskiego. Dzięki temu pedagogicznemu zabiegowi i praworządność zostanie przywrócona, i każdy będzie wiedział, czego się trzymać. SM

Dżuma i tyfus Dlaczego podczas epidemii dżumy czy tyfusu jedni ludzie się zarażają, chorują, a nawet umierają, podczas gdy innym nic nie szkodzi, nawet opiekowanie się chorymi? Najwyraźniej jedni mają wyższą podatność na zakażenia, podczas gdy pozostali - wyższą odporność. Zależy to zapewne od indywidualnych właściwości organizmu, m.in. od tego, czy jest osłabiony czy przeciwnie - silny i funkcjonujący prawidłowo. Podobny mechanizm występuje w przypadku społeczeństw. Im bardziej są one osłabione, im większe zaburzenia występują w ich funkcjonowaniu, tym bardziej są podatne na zakażenia. Takim społeczeństwem byliśmy w momencie rozpoczęcia sławnej transformacji ustrojowej, bo z komunizmu każdy wychodzi osłabiony. Na domiar złego, zamiast generalnej dezynfekcji, dopuszczono do zakażenia społecznego organizmu przetrwalnikami bolszewizmu nie tylko w postaci przepoczwarzonej nomenklatury, ale przede wszystkim - tajnych służb, które zawsze stanowiły jego najtwardsze jądro i źródło najgorszej zarazy. W tej sytuacji musiało dojść do tego, do czego w końcu doszło - że zaraza poraziła wszystkie tkanki społeczne, zaburzając ich normalne funkcjonowanie i degenerując je w stopniu niebezpiecznym dla procesów życiowych. Podjęta w 1992 roku próba ratowania naszego społeczeństwa poprzez zaaplikowanie antykomunistycznej surowicy nie powiodła się, między innymi ze względu na niechęć wielu wpływowych osobistości do ujawnienia swojej wstydliwej choroby. No a teraz możemy już tylko bezsilnie przyglądać się kolejnym objawom rozprzestrzeniania się zarazy, które mnożą się w postępie iście geometrycznym. Oto okazało się, że prokurator czynny przy śledztwie w sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika przekazywał informacje zaprzyjaźnionemu biznesmenowi powiązanemu z mafią. To kolejna poszlaka wskazująca, że punkt ciężkości władzy w Polsce spoczywa poza konstytucyjnymi organami państwa, które jest okupowane przez tajniaków pasożytujących na społecznym organizmie, niczym bakterie dżumy i tyfusu na organizmie fizycznym. Że obok formalnej, istnieje ważniejsza - nieformalna hierarchia władzy, na co wskazywała m.in. nocna wizyta pana Janusza Kaczmarka ministra spraw wewnętrznych w rządzie premiera Jarosława Kaczyńskiego, w warszawskim hotelu Marriott w celu złożenia meldunku sytuacyjnego swemu prawdziwemu zwierzchnikowi i mocodawcy. No i wreszcie - spektakularne "zawieszenie" członkostwa w Platformie Obywatelskiej i Klubie Parlamentarnym tej partii przez posła Zbigniewa Chlebowskiego. Idąc w ślady swojej koleżanki Beaty Sawickiej oraz cwaniary i arywistki Weroniki Marczuk-Pazury, kreuje się na ofiarę Centralnego Biura Antykorupcyjnego, w czym pomagają mu wynajęci przez razwiedkę na chłopaków do pisania i gadania, sławni z żarliwego obiektywizmu propagandyści. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak pan poseł Chlebowski zostanie autorytetem moralnym - bo właśnie takie wzorce, na własny obraz i podobieństwo, tajniacza łobuzeria jest w stanie wykreować dla dotkniętego epidemią tubylczego społeczeństwa i z tego właśnie klucza zaczyna śpiewać poseł Janusz Palikot. Najgorsze, że w pewnym sensie poseł Chlebowski może mieć rację - ponieważ pomysł zwalczania korupcji poprzez masowe podsłuchiwanie, podglądanie i prowokowanie obywateli, a nie usuwania namnożonych w systemie prawnym okazji do przekupstwa, musiał doprowadzić do tego, że nasi okupanci spierają się między sobą już tylko o różnicę łajdactwa, bo co do rzeczy samej spierać się już nie mogą. Ale tak to już jest, gdy do głosu dojdą osobnicy zarażeni wszystko jedno - tajniacką czy prokuratorską chorobą zawodową, na skutek której postrzegają świat jako miejsce zaludnione przez 6,5 miliarda podejrzanych. W tej sytuacji trudno się dziwić, gdyby Polacy w końcu znienawidzili aktualną formę swojej państwowości do tego stopnia, że sami przyłożą rękę do jej likwidacji. Niedawna ratyfikacja traktatu lizbońskiego przez pana prezydenta Kaczyńskiego akurat stwarza ku temu znakomitą okazję i w ten sposób może spełnić się wizja poety: "Oto tak kończy się nasz świat, oto tak kończy się nasz świat, oto tak kończy się nasz świat: nie z hukiem, tylko ze skowytem".

SM

WIELKA AFERA W POLICJI Gangster, chcąc zamordować świadka współpracującego z policją, strzelał z broni, która według dokumentów... została zezłomowana w 2002 r. w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy. Szefem bydgoskiej policji był wówczas Henryk Tokarski – były zastępca komendanta głównego policji za rządów SLD. Szykuje się ogromna afera. Portal Niezalezna.pl dotarł do informacji, że podczas komisyjnego niszczenia broni przez policję w Bydgoszczy doszło do karygodnych nadużyć. W konsekwencji bandyta zdobył sprawny pistolet, którego użył do wykonania zbrodniczego zlecenia. - To przerażający skandal. Policja powinna ścigać przestępców, a okazuje się, że broń z ich magazynów trafia do niebezpiecznych bandytów. Sprawa jest tak poważna, że konieczne jest sprawdzenie procedur we wszystkich komendach wojewódzkich w całej Polsce – mówi portalowi Niezalezna.pl poseł Prawa i Sprawiedliwości Zbigniew Wassermann.

Atak na prostytutkę Na początek krótka opowieść kryminalna. Policja i prokuratura w Poznaniu od pewnego czasu próbuje zdobyć dowody przeciwko dużej szajce sutenerów. Jednym ze świadków była prostytutka Justyna K. (dane kobiety zmieniliśmy, bo obecnie jest objęta programem ochrony świadków), która 5 listopada 2008 roku składała zeznania. Co powiedziała policjantom - do dziś pozostaje tajemnicą. Ważne jest jednak, że o jej wizycie w komendzie bardzo szybko dowiedzieli się bandyci. Już dwa dni później, bo 7 listopada, doszło do ważnego spotkania w pewnym domu w podpoznańskim Luboniu. Obecny na nim był m.in. 45-letni Tadeusz L. -  zatwardziały recydywista, który za różne, zazwyczaj poważne przestępstwa, spędził w więzieniu połowę życia. To on zadzwonił do Justyny i powiedział, że chciałby skorzystać z jej usług. Kobieta nie wyczuła podstępu i zaprosiła go do siebie. Trzech mężczyzn wsiadło do BMW i pojechali na ulicę Saperską. Dwóch zostało w samochodzie, a Tadeusz L. sam poszedł pod podany adres. Justyna K. czekała przed blokiem. Wjechali na szóste piętro, kobieta otworzyła drzwi mieszkania i wtedy bandyta zaatakował. Wepchnął ofiarę do środka, wyciągnął broń, przeładował i skierował lufę w głowę niewygodnego świadka. Ta w ostatniej chwili kopnęła gangstera w rękę. Wówczas padł strzał, ale kula chybiła celu. Pistolet wypadł na podłogę i wyleciał z niego magazynek. Wtedy bandyta wyciągnął nóż. Justyna K. dramatycznie walczyła o życie. Jej opór zaskoczył gangstera, który w końcu wycofał się. Wybiegł z mieszkania, wsiadł do BMW i uciekł. Justyna K. zeznała, że napastnik krzyczał: „Mam na ciebie zlecenie”, „Byłaś, kurwo, na Kochanowskiego”. Gwoli wyjaśnienia - przy ulicy Kochanowskiego w Poznaniu swoje siedziby mają: Komenda Wojewódzka Policji, Centralne Biuro Śledcze i Komisariat Poznań Jeżyce.

Śledztwo z niespodziankami Tadeusz L. został zatrzymany dwa tygodnie po wydarzeniach przy ulicy Saperskiej. Miał przy sobie broń, której użył podczas zamachu na Justynę K. Wyjaśnianiem okoliczności ataku zajmowała się Prokuratura Rejonowa Poznań Wilda. Śledztwo zakończyło się pod koniec sierpnia skierowaniem aktu oskarżenia do sądu. Reporterowi Niezalezna.pl udało się zapoznać z tym dokumentem. Jego lektura szokuje. Zaskakujące wątki są co najmniej trzy. Po pierwsze: na ławie oskarżonych zasiądzie jedynie Tadeusz L. Dwaj mężczyźni, którzy byli z nim w BMW, pozostaną jedynie świadkami. Z naszych informacji wynika, że prokuraturze nie udało się zdobyć dowodów, aby wiedzieli o planowanym zabójstwie Justyny K. Zresztą Tadeusz L. nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że chciał jedynie pobaraszkować z prostytutką, a do awantury doszło jakoś przez przypadek. Oczywiście, prokurator nie uwierzył w tak naiwną linię obrony. Druga kwestia jest znacznie poważniejsza. Już wspomnieliśmy - Justyna K. złożyła zeznania 5 listopada, a dwa dni później wczesnym popołudniem została napadnięta. Jak bandyci tak szybko zdobyli tak ważną informację? Czy Justyna K. sama pochwaliła się komuś gadatliwemu? A może gangsterzy mieli informatora w komendzie? Do dziś nikt nie zna odpowiedzi na tak kluczowe pytania, bo śledczy w ogóle nie podjęli tego wątku. Przyznał to w rozmowie z reporterem Niezaleznej.pl szef Prokuratury Rejonowej Poznań Wilda. W akcie oskarżenia nie ma również informacji, aby materiały na ten temat zostały wyłączone do odrębnego postępowania. - To sprawa „okręgu” (Prokuratury Okręgowej – dop. red.), a my nie chcieliśmy wchodzić im w drogę – powiedział Paweł Barańczak, szef wildeckiej prokuratury. Próbowaliśmy uzyskać komentarz do tych słów w Prokuraturze Okręgowej w Poznaniu, ale bezskutecznie. No i ostatnia rzecz. Skandaliczna i dotychczas niewyjaśniona.
Trefna lufa Broń użyta przez Tadeusza L. to dość nietypowa „tetetka” kaliber 7,62 milimetra. Pistolet był bowiem składakiem złożonym z czterech różnych elementów, ale w pełni sprawnym. Po zabezpieczeniu zajęli się nim biegli, którzy dokładnie przyjrzeli się wszystkim częściom. O trzech z nich niewiele można powiedzieć. Znacznie ciekawsze okazały się oględziny lufy, na której znaleziono numery ewidencyjne M4... (nie podajemy pełnego numeru). Bomba wybuchła, gdy wprowadzono je do komputerowej bazy danych. Okazało się, że ta część broni została... komisyjnie zniszczona 11 kwietnia 2002 roku na terenie Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy. Według dokumentów - lufa, której użył Tadeusz L., od siedmiu lat nie istnieje. Jak więc znalazła się w rękach bandyty z Poznania? - Wyłączyliśmy materiały i przekazaliśmy do prokuratury w Bydgoszczy – wyjaśnia prokurator Barańczak. Jak się dowiedzieliśmy, na początku sierpnia akta trafiły do Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz Północ. Od tamtej pory niewiele się wydarzyło. - Sprawa jest bardzo delikatna. Musimy drobiazgowo zapoznać się z dokumentami. Najwcześniej za miesiąc podejmiemy pierwsze decyzje – tłumaczy Niezaleznej.pl Dariusz Bebyn, zastępca szefa Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz Północ. - To niedopuszczalne, aby tą sprawą zajmowała się bydgoska prokuratura. Śledztwo powinno zostać przekazane w inny rejon kraju. Będę osobiście interweniował, aby tak się stało, bo wasze informacje są bardzo poważne – grzmi Zbigniew Girzyński, poseł Prawa i Sprawiedliwości, który w wyborach startował w województwie kujawsko-pomorskim.- Bierzemy pod uwagę, że sprawa zostanie skierowana do innej prokuratury, ale na tym etapie jeszcze za wcześnie wyrokować – dodaje prokurator Bebyn.
Jednostkowa historia czy wielka afera? Bez wątpienia konieczne jest znalezienie winnych, którzy odpowiadają za to, że broń, która rzekomo nie istnieje, trafiła do rąk bandytów. Równie ważne jest sprawdzenie, czy była to pojedyncza wpadka czy część niebezpiecznego procederu uzbrajania bandytów w policyjnych magazynach. Na to pytanie na razie nie znają odpowiedzi w Komendzie Głównej Policji. - Nie znam jeszcze sprawy – mówi młodszy inspektor Mariusz Sokołowski, rzecznik prasowy komendanta głównego policji Pytania reportera Niezaleznej.pl wywołały za to poruszenie w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy, z której otrzymaliśmy lakonicznego e-maila. - Od 2002 roku do dziś w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy nie prowadzono postępowania dyscyplinarnego wobec policjanta ani pracownika cywilnego dotyczącego niewłaściwego wykonania obowiązków związanych ze niszczeniem broni palnej, przekazanej policji przez właściciela celem kasacji – napisała komisarz Monika Chlebicz. – Ponadto po otrzymaniu od pana informacji dotyczącej sprawy brakowania broni komendant wojewódzki policji w Bydgoszczy polecił wydziałowi kontroli przeprowadzić w tej sprawie czynności wyjaśniające.

Czy to wystarczy? - Odpowiedzialność karną i służbową powinni ponieść nie tylko szeregowi policjanci, ale również ludzie w tamtym czasie dowodzący policją – uważa poseł Girzyński. Według informacji podanej na stronie internetowej Komendy Głównej Policji w kwietniu 2002 roku komendantem wojewódzki policji w Bydgoszczy był Henryk Tokarski. Objął to stanowisko równo na trzy tygodnie przed rzekomym zniszczeniem broni. W 2000 r., gdy Tokarski był jeszcze komendantem największego w Warszawie komisariatu Śródmieście, wybuchł skandal, bo z jego jednostki„wyciekły” dane (adres i telefon) kobiety, która zgłosiła kradzież portfela z trzema kartami płatniczymi. Dwa miesiące po zgłoszeniu ojciec złodzieja zadzwonił do pokrzywdzonej kobiety z pogróżkami. Z kolei w 2002 r. Tokarski – już jako szef policji w Bydgoszczu – odebrał śledztwo policjantowi, który rozpracował aferalne powiązania między politykami SLD a miejscowym klubem sportowym. Obecnie Henryk Tokarski (ur. 1949, magister politologii) przebywa na policyjnej emeryturze. Nie udało nam się z nim skontaktować. Co ciekawe, Tokarski za czasów rządów SLD został mianowany zastępcą komendanta głównego policji. Było to równo półtora roku po „zniszczeniu” broni. Urząd ministra spraw wewnętrznych i administracji pełnił wówczas Krzysztof Janik. Udało nam się dodzwonić do polityka w środę wieczorem. - Jestem w szpitalu tuż po operacji. Proszę zadzwonić za kilka dni – usłyszeliśmy. Zadzwonimy. Grzegorz Broński

ZAGADKA POZOSTANIE NIEWYJAŚNIONA Wszystko wskazuje na to, że umorzone zostanie śledztwo dotyczące broni rzekomo zezłomowanej przez policję w Bydgoszczy. Pistolet trafił w ręce niebezpiecznego bandyty z Poznania. O skandalu jako pierwszy informował portal Niezalezna.pl. - Śledztwo jest jeszcze w toku, ale wszystko wskazuje na to, że będzie umorzone. Przesłuchaliśmy niemal wszystkich świadków, którzy pracowali przy brakowaniu tego elementu broni lub byli członkami komisji, ale nikt nie potrafił powiedzieć czegoś istotnego – przyznaje prokurator Adam Lis z Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz Północ, który nadzoruje śledztwo. – Większość osób albo nie pamięta tamtej sytuacji lub nie zauważyła naruszenia procedur, choć dzisiaj bezspornie wiemy, że takowe zostały złamane. Portal Niezalezna.pl ujawnił skandal na początku września tego roku. W tamtym czasie zakończyło się śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Rejonową Poznań Wilda dotyczące zamachu na prostytutkę, która zeznawała w sprawie przeciwko szajce sutenerów. Do „uciszenia” kobiety wynajęty został niebezpieczny bandyta Tadeusz L. Uzbrojony gangster strzelał do kobiety, ale nie trafił. Niedoszły zabójca wpadł w ręce policji kilka tygodni później. Wówczas też zabezpieczono pistolet, którego użył podczas napadu na prostytutkę. Specjaliści zajęli się bronią. Był to składak złożony z czterech różnych części, ale w pełni sprawny. Afera wybuchła, gdy sprawdzono numery ewidencyjne znalezione na lufie. Okazało się, że według dokumentów od siedmiu lat... nie istnieje. W połowie kwietnia 2002 roku miała zostać zezłomowana przez Komendę Wojewódzką Policji w Bydgoszczy. W Bydgoszczy zawrzało. - Po uzyskaniu informacji komendant wojewódzki natychmiast nakazał wszcząć kontrolę tego konkretnego brakowania broni. Wydział kontroli zakończył już swoją pracę, ale wszystkie dokumenty przekazaliśmy do prokuratury, która jest gospodarzem sprawy i nie możemy udzielać żadnych informacji – mówi portalowi Niezalezna.pl komisarz Monika Chlebicz, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkich Policji w Bydgoszczy. Od razu jednak zaznacza, że to nie koniec. – Komendant zlecił również sprawdzenie wszystkich brakowań broni przeprowadzonych przez ostatnie siedem lat. Tutaj praca wydziału kontroli jeszcze trwa. I szybko się nie zakończy – dodaje komisarz Chlebicz. Co najmniej kilka tygodni potrwa również prokuratorskie śledztwo. Według nadzorującego je prokuratora pierwszych decyzji należy się spodziewać nie wcześniej niż na początku grudnia. - Będziemy jeszcze czekać na dokumenty z policji, ale po tym co już wiemy, trudno spodziewać się przełomu. Pamiętać należy, że sprawdzamy jeszcze bardzo istotny wątek: czy sprawa z lufą była tylko jednostkowym przypadkiem – wyjaśnia prokurator Lis. Przypomnijmy, że w kwietniu 2002 r. – kiedy „zniszczono” broń - komendantem wojewódzkim policji w Bydgoszczy był Henryk Tokarski. Objął to stanowisko równo trzy tygodnie wcześniej. W 2000 r., gdy Tokarski był jeszcze komendantem największego w Warszawie komisariatu Śródmieście, wybuchł skandal, bo z jego jednostki„wyciekły” dane (adres i telefon) kobiety, która zgłosiła kradzież portfela z trzema kartami płatniczymi. Dwa miesiące po zgłoszeniu ojciec złodzieja zadzwonił do pokrzywdzonej kobiety z pogróżkami. Z kolei w 2002 r. Tokarski – już jako szef policji w Bydgoszczu – odebrał śledztwo policjantowi, który rozpracował aferalne powiązania między politykami SLD a miejscowym klubem sportowym. Grzegorz Broński

PiS razem z "niepodległościowymi socjalistami" możecie Państwo znaleźć wywiad z WCzc.Antonim Macierewiczem (PiS, Piotrków Trybunalski); potwierdza On wszystko, co na ten temat kiedykolwiek mówiłem i pisałem: W Polsce przyszłość mają te ugrupowania i te formacje, które są wrażliwe na niesprawiedliwość społeczną. Taką formacją najszerszą jest PiS i skupiony wokół niego ruch patriotyczny. Ale jeżeli powstałaby organizacja, która nawiązywałaby do niepodległościowych tradycji polskiej lewicy np. do tego nurtu, który reprezentował Józef Piłsudski w polskiej lewicy, gdyby akcentując dążenia niepodległościowe jednocześnie podkreślała element społeczny, to ze względu na ukształtowanie się w ciągu ostatnich 20 lat takiej postkomunistycznej oligarchii, która kiedyś rządziła z tytułu nominacji moskiewskiej, a następnie dzięki uwłaszczeniu nomenklatury zajęła kluczowe pozycje w życiu społecznym i gospodarczym, no czasami także politycznym Polski. Na pewno taka formacja byłaby bardzo pożądana i znalazłaby się szybko w sojuszu z PiSem. Czy lewica w obecnym kształcie ma szanse coś zbudować? Musiałaby mi Pani powiedzieć co to jest obecny kształt lewicy? Ja w parlamentarnym środowisku nie widzę formacji lewicowej od 20 lat. Była formacja lewicowa przed wojną, po wojnie została wepchnięta do kazamatów, zniszczona, rozstrzelana i w życiu publicznym, sejmowo- oficjalnym raczej lewicy nie ma. Był p.Ryszard Bugaj - i jego działania przy boku Pana Prezydenta mają bardzo istotne znaczenie, A SLD co to jest? No, na pewno nie jest to formacja lewicowa. I rzeczywiście ma On rację. SLD to partia macherów władzy, mających głeboko w d... lewicowe wartości. Otóż ja zdecydowanie wolę ludzi SLD i w ogóle tzw. „komunistów” - od prawdziwych socjalistów, niezależnie od tego, czy są „niepodległościowi”, czy nie. I nie jest przypadkiem, że przy boku „prawicowego” prezydenta jest p. Ryszard Bugaj, a nie np. ja... JKM

UPR: uwolnić polskich kierowców! INFO: Unia Polityki Realnej wzywa rząd do podwyższenia limitów prędkości obowiązujących w Polsce, porzucenia planów korkowania obszarów miejskich i ukrócenia polowań na kierowców za pomocą fotoradarów. W najbliższy weekend zginie na drogach kilkadziesiąt osób, a miliony staną w korkach. Medialnie nagłaśniana akcja „Znicz” wskaże kierowców i rozwijaną przez nich nadmierną prędkość jako przyczynę nieszczęść. Kolejne rządy pobierały od kierowców potężne daniny ukryte w cenie benzyny, obiecując budowę dróg. Po 20 latach III RP mamy bardzo mało autostrad, obwodnic miast i dróg ekspresowych. Stan utrzymania istniejących nawierzchni pozostawia wiele do życzenia. Ministerstwo Infrastruktury planuje do 2014 r. spowolnić ruch na obszarze zabudowanym poprzez wybudowanie kolejnych wysepek, rond i progów spowalniających. Koszt tego przedsięwzięcia to 300 mln zł. UPR uważa taką inwestycję za wysoce szkodliwą i sprzeczną z interesem społecznym. - W Lublinie policja ukryła fotoradar w pojemniku na śmieci i umieszczała na przelotowych trasach, gdzie kierowcy zwyczajowo przekraczają o 20–30 km/h absurdalny limit 50 km/h. Fotoradary to proste maszynki do robienia pieniędzy, niemające nic wspólnego z bezpieczeństwem ruchu – mówi p. Paweł Chojecki z lubelskiego UPR. Przed 3 miesiącami prezydent Rzeszowa zdobył się na odważną decyzję i nakazał podwyższenie limitów prędkości z 50 do 70 km/h. Jak przyznaje policja, nie wpłynęło to na wzrost liczby wypadków. Drastycznie spadły natomiast wpływy do budżetu za mandaty. UPR apeluje do rządu, by doświadczenia z Rzeszowa zastosować w całej Polsce. - Kierowcy to dziś najbardziej ekonomicznie wyzyskiwana grupa społeczna. Czy deklarująca liberalizm Platforma Obywatelska zrobi wreszcie krok w kierunku uwolnienia polskich kierowców? – pyta p. Bolesław Witczak, prezes UPR.

Nieudana gra o zwycięstwo Hitlera przeciwko Stalinowi Siedemdziesiąt lat po wybuchu Drugiej Wojny Światowj istnieje wśród historyków przekonanie, że we wszystkich działaniach militarnych, rząd Hitlera miał na celu zdobycie dla Niemiec przestrzeni życiowej, drogą ekspansji terytorium niemieckiego na wschód. Wynikiem realizacji tych planów była gra o zwycięstwo Hitlera przeciwko Stalinowi mająca na celu przyłączenie Ukrainy do Niemiec i zaludnienie terenów od Renu do Dniepru „rasowymi” Niemcami przy jednoczesnym programie usunięcia ludności słowiańskiej z historycznych terenów polskich i z Ukrainy. Ważna i podstawowa jest wypowiedź Hitlera z 11go sierpnia 1939 roku, skierowana do Komisarza Ligi Narodów, Jacob’a Burkhardt’a, który chciał nakłonić Hitlera do zaniechania planów wojennych: „Wszystkie moje plany i przedsięwzięcia są skierowane przeciwko Rosji; jeżeli Zachód jest zbyt głupi i ślepy, żeby to pojąć, będę musiał ułożyć się z Rosją, wspólnie pokonać Zachód, a po jego klęsce, zaatakuję Sowiety wszystkimi moimi siłami. Konieczna mi jest Ukraina, tak żeby nie mogli mnie wziąć głodem, jak to się stało w ostatniej wojnie.” (Roy Dennan: „Missed Chances,” Indigo, Londyn 1997, str. 65). Terytorium państwa polskiego blokowało bezpośredni dostęp sił niemieckich do terenów Związku Sowieckiego tak, że optymalną strategią rządu Hitlera w ramach Paktu Anty-Kominternowskiego, było uzyskanie udziału Polski w ataku Niemiec z zachodu przy jednoczesnym ataku Japonii na Rosję ze wschodu. Wojna na dwa fronty była koszmarem rządu Stalina, który wiedział, że Hitler nakłaniał Polskę do podpisania paktu anty-sowieckiego od 5go sierpnia, 1935 roku jak również, że taki pakt z Niemcami podpisała Japonia 25 listopada 1936 roku i wkrótce rozpoczęła działania wojenne przeciwko Sowietom. Józef Piłsudski rozumiał śmiertelne zagrożenie bytu narodu polskiego na jego historycznych ziemiach i dlatego podsumował polską doktrynę obronną w słowach: „Lawirujcie między Niemcami i Rosją póki można. Jak nie będzie to możliwe wciągnijcie do wojny cały świat.” Piłsudski uważał za zgubne dla niepodległej Polski łączenie sił armii polskiej tak z Niemcami jak i z Sowietami i stworzył polską doktrynę obronną, dzięki której, państwo polskie nadal istnieje na polskich ziemiach historycznych. Stalin zorientował się, że nadeszła jego szansa narzucenia Hitlerowi wojny na dwa fronty, kiedy dowiedział się, że w dniu 26 stycznia 1939 roku w Warszawie, minister von Rbbentrop otrzymał ostateczną odpowiedź, że Polska nie przystąpi do Paktu Anty-Kominternowskiego z Niemcami. Faktycznie wielu uważa, że wówczas Polska uratowała Związek Sowiecki od klęski. Bardzo ważnym i mało znanym jest fakt, że 19go marca, 1939, Stalin przemawiał do 18go zjazdu sowieckiej partii komunistycznej i przemowa jego była nadana przez radio moskiewskie. Stalin wówczas oskarżył Wielką Brytanię i Francję o podjudzanie Niemców i Japończyków do ataków na Związek Sowiecki, w celu wyczerpania stron walczących tak, żeby alianci zachodni mogli dyktować warunki pokoju po walce. Wówczas Stalin wspomniał możliwość współpracy Rosji Sowieckiej z niemieckimi nazistami. Oferta Stalina była niespodzianką dla Berlina. Dała ona możliwość osiągnięcia bezpośredniej granicy Niemców ze Sowietami, przez wspólne dokonanie zaboru ziem polskich. Stalinowi udało się wówczas narazić Niemcy na powstanie frontu zachodniego oraz zyskać czas na likwidację frontu sowiecko-japońskiego. W tym celu Stalin posłał genarała Żukowa, żeby niespodzianie uderzył na Japończyków, za pomocą 35 batalionów piechoty, 20 szwadronów kawalerii, 500 samolotów i 500 nowych czołgów. Stalin wiedział o planowanym ataku Niemiec na Polskę i dlatego kazał generałowi Żukowowi zaatakować 20go sierpnia, 1939 roku i zadać wielkie straty Japończykom skoordynowanym ogniem czołgów, armat i samolotów. Było to pierwsze zastosowanie blitz-krieg’u w historii. Ponad 18,000 Japończyków wówczas poległo (P. Snow: Nomohan – the Unknown Victory,” History Today, lipiec, 1990). Według autora Laurie Braber („Chek-mate at the Russian Border:  Japanese Conflict before Pearl Harbour” 2000): „Pakt nazistów z Sowietami z 23 sierpnia, 1939, był uważny przez rząd Japonii z zdradę Paktu Anty-Kominternowskiego. W konkluzji Japończycy uważali, że mogą Hitlerem manipulować na korzyść Japonii, ale nigdy mu nie ufać. Pakt Niemców ze Sowietami był ogłoszony w czasie klęski wojsk japońskich... Formalnie walki japońsko-sowieckie skończyły się zawieszeniem broni 16go września 1939.”Sowieci po zakończeniu walk przeciwko Japonii, 17go września uderzyli na Polskę w pełnej świadomości, że Francja nie spełni obietnicy i nie zaatakuje Niemiec, w czasie, kiedy 70% sił niemieckich walczyło w Polsce, a jednocześnie Francja miała wówczas więcej czołgów niż Niemcy. Warto wspomnieć, że dwa lata po ataku na Polskę, sztab niemiecki po klęsce Niemców pod Moskwą, w grudniu 1941 roku oceniał, że bitwę tą Niemcy mogli wygrać, gdyby mieli po swojej stronie dodatkowe siły 45 do 50 dywizji, czyli wielkości armii polskiej w 1939 roku. Hitler planował zaatakować Rosję siłą 600 dywizji, w tym 220 niemieckich, 200 japońskich, 100 polskich (po mobilizacji w Polsce pond trzech milionów żołnierzy) i 80 dywizji innych członków Paktu Anty-Kominternowskiego przeciwko siłom sowieckim, które wynosiły 170 dywizji w 1939 roku, 225 w 1941 roku, kiedy dodatkowo zaczęto formować nowych 170 dywizji. Po wycofaniu się Japonii z walk przeciwko Sowietom, Niemcom brak było rocznie milion żołnierzy na froncie wschodnim, mimo faktu, że w czasie wojny służyło w mundurach 22 milionów Niemców, którym brak było paliwa, etc. Siły sowieckie wspomagane przez USA miały w sumie ponad 30 milionów ludzi w mundurach i mimo wielkich strat w zabitych i rannych, wojnę wygrały. Hitler wojnę przegrał przeciwko Stalinowi w dużej mierze dzięki odmowie Polski przystąpienia do paktu z Niemcami w styczniu 1939 roku. Iwo Cyprian Pogonowski

Czterdziesta i dwudziesta rocznica w życiu "Czerwonego Caratu" Nazwa „Czerwony Carat” pochodzi z książki pod tytułem „Od Białego do Czerwonego Caratu” Jana Kucharzewskiego (1876-1952), byłego premiera rządu regencyjnego w czasie Pierwszej Wojny Światowej (1917-1918), historyka, prawnika i polityka. Ostatnie wydanie tej książki, słynnej w całym świecie naukowym „kremlinologów,” zostało opublikowane przez: Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1998, (464 stron, ISDN 1-83-01-12453-9). Minęła czterdziesta rocznica „doktryny Breżniewa,” której autorem był Michał Suzłow i która powstała w 1968 roku, w celu uzasadnienia akcji zbrojnej wojsk Układu Warszawskiego, w Czechosłowacji w celu likwidacji „wiosny praskiej.” Wiosna ta trwała krótko (1968-1969) pod wodzą Aleksandra Dubczek’a.  Dubczek został zabity 23 lata później, w dniu 7go listopada, 1992, w czołowej kolizji z ciężarówką, w drodze na śledztwo, dotyczące prowokacji oficerów KGB, w zorganizowaniu „wiosny czeskiej.” Dokumenty kompromitujące KGB wówczas znikły wraz z teczką Dubczek’a. Szefem KGB w latach 1967-82, był Żyd, Jirij Andropow (Lieberman), który potępiał Izrael za wojnę w 1967 roku i manipulował Mieczysławem Moczarem, w celu dokonaniu czystki Żydów we władzach komunistycznych w Polsce. Wówczas ważnym faktem w formowaniu strategii sowieckiej czterdzieści lat temu było przekonanie, że „doktryna Breżniewa” będzie respektowana przez Waszyngton. Pod przykrywką sowieckiej pacyfikacji „wiosny czeskiej,” sowieci ustalili gruntowną kontrolę wojskową nad terenem Czech i ustawili wyrzutnie rakiet z głowicami nuklearnym na granicy Czech i Bawarii. Dubczek wówczas działał pod nadzorem KGB. Zeznania Dubczek’a w tej sprawie, według prasy słowackiej, miały być powodem jego śmierci w 1992 roku. „Czerwony Carat” Breżniew’a działał jako ważny przeciwnik USA w Zimnej Wojnie tak, że niektórzy obserwatorzy ówczesnej sceny politycznej uważają, że z postępem czasu w czasie Zimnej Wojny, Związek Sowiecki był utrzymywany przy życiu przez amerykańską pomoc gospodarczą i polityczną w miarę potrzeb amerykańskiego kompleksu wojskowo-zbrojeniowego. Zbigniew Brzeziński, architekt polityki zagranicznej prezydenta Jimmy Carter’a przyczynił się do upadku „Czerwonego Caratu” za pomocą sprowokowania sowieckiej inwazji Afganistanu 24go grudnia 1979 roku. Inwazja ta była spowodowana amerykańską pomocą dla radykalnych muzułmanów, gotowych do „świętej wojny przeciwko Sowietom.” Wkrótce wśród wojowników popieranych przez USA, znalazł się Osama bin Laden późniejszy wódz AlQaidy. W dniu 3go lipca, 1979 prezydent Carter podpisał rozkaz zredagowany przez doktora Brzezińskiego, nakazujący tajną pomoc dla przeciwników pro-sowieckiego reżymu w Kabulu. Wcześniej, tego samego dnia, Zbigniew Brzeziński podpisał memorandum wyjaśniające prezydentowi Carter’owi, jak projektowana przez niego gra doprowadzi do zgubnej dla Sowietów inwazji Afganistanu i spowoduje załamanie się ekonomii Związku Sowieckiego. Inwazja Afganistanu faktycznie doprowadziła do śmierci „Czerwonego Caratu.”Dziesięć lat po fiasku w Afganistanie, jakoby miała toczyć się debata w dowództwie sowieckich sił zbrojnych, jak wykorzystać sowiecką przewagę nad amerykańską siłą ogniową, żeby mimo zapaści gospodarczej, Związek Sowiecki zwyciężył USA. Wówczas, jednak tak jak obecnie, uznano fakt gwarantowanego obopólnego zniszczenia w razie wymiany salw nuklearnych i rozumiano w Moskwie i w Waszyngtonie, że nieuniknione zniszczenie USA i Rosji byłoby wynikiem próby wygrania wojny nuklearnej przez jedno z tych dwóch państw. Dwadzieścia lat temu w okresie agonii sowieckiej wersji Czerwonego Caratu odwrót sowiecki na wschód z nad Łaby był w dużej mierze reżyserowany i nadzorowany przez sowiecki aparat terroru KGB i GRU. Mimo tego, że atutów strategicznych wówczas Rosji brakowało, to jednak sowieckie służby specjalne potrafiły przypilnować ustalenie wymiany marki zachodniej i marki wschodniej w stosunku jeden do jednego, podczas gdy na wolnym rynku wymiana ta była cztery do jednego na korzyść marki zachodniej. Co ważniejsze, Rosjanie potrafili zatrzymać strategiczny region Kaliningradu, jako teren Rosji i nie zwrócić tego terenu Polsce, która miała wystarczające powody historyczne żeby, Królewiec znalazł się w granicach Polski. Nikt nie spodziewał się zjednoczenia Niemiec dwadzieścia lat temu. Gdy sprawa ta wynikła z powodu wycofywania się Rosjan na wschód, Anglicy byli bardzo niechętni zjednoczeniu Niemiec, a ekonomiści niemieccy pisali, że na integrację gospodarki Niemiec Wschodnich i Zachodnich trzeba około dwudziestu lat. Pod przymusem gry rosyjskich służb specjalnych KGB i GRU stało się inaczej. Ciekawe jest, że członkowie sowieckiego wojskowego wywiadu GRU, na długo przed zburzeniem muru berlińskiego, wspominali dziennikarzom z Niemiec Zachodnich możliwość zburzenie tego muru w ramach przetargów. Niemcy Zachodnie miały dobrze rozwinięty i bardzo kosztowny system opieki społecznej, z którego to systemu korzystali uciekinierzy z Niemiec Wschodnich. Pierwsze zastosowanie presji na tym odcinku, Sowieci zaczęli na granicy węgiersko-austriackiej, przez którą coraz więcej niby turystów z Niemiec Wschodnich dostawało się do Niemiec Zachodnich, gdzie natychmiast zgłaszali się oni po wypłaty z programu opieki społecznej. Z chwilą powodzi uciekinierów z Niemiec Wschodnich przez Berlin, wypłaty uciekinierom z funduszów zachodnioniemieckiej opieki społecznej wzrosły astronomicznie. Pod presją sowiecką Niemcy Zachodnie zgodziły się w korzystną dla Rosjan, wyżej wspomnianą, wymianę marki wschodniej, po cenie czterokrotnie wyższej niż ówczesna kurs rynkowy. Warto zauważyć, ze mimo zapaści gospodarczej Związku Sowieckiego, jego aparat dwóch służb wywiadu, KGB i GRU nadal funkcjonował na korzyść Rosji, mimo tego, że komunizm upadając dwadzieścia lat temu, przestał być skutecznym narzędziem imperializmu rosyjskiego.

Iwo Cyprian Pogonowski

Po co są doradcy? W monarchii Król ma doradców po to, by Mu doradzali - w przeciwnym razie: po co ich zatrudniać? Król ceni tych doradców, którzy mają opinię inną, niż Jego - byle uzasadnioną, oczywiście – bo po co Mu doradca, który by mówił to, w co On sam i tak wierzy? W d***kracji „doradca” to facet, który ma doradzać to, co Większość (albo ci, którzy reprezentują Większość...) i tak „wie”. Jeśli robi coś innego – to się go wyrzuca. P.prof.Dawid Nutt, główny doradca Rządu JKM d/s narkotyków, właśnie wyleciał był z posady, gdyż w wywiadzie powiedział, że marijuna, LSD i ecstasy są mniej szkodliwe od alkoholu”. Co do marijuany sprawa jest oczywista, co do LSD: prawie oczywista (z alkoholizmu umiera rocznie ok. 9000 Brytyjczyków - od marijuany: kilkunastu); co do ecstasy: ja mam poważne wątpliwości – ale ostatecznie to On jest profesorem neuropsychofarmakologii, a nie ja. Niestety:: Rząd JKM akurat niedawno zaostrzył kary za posiadanie tzw. miękkich narkotyków (przeniósł marijuanę z kategorii „C” - najmniej groźnych – do „B”). I p. Profesora wywalił z posady. P.Profesor oświadczył, ze jest „rozczarowany” postawa p.Jerzego Browna – lecz rozumie, że "Polityka jest polityką, a nauka jest nauką i czasem między nimi pojawia się napięcie”. On jednak nie ma zamiaru okłamywać społeczeństwa.. No, tak – ale celem partii rządzącej jest wygranie wyborów – a nie głoszenie prawdy! Ci, którzy - jak ja - postępują odwrotnie, w d***kracji nie mają większych szans. JKM

31 października 2009 Moneta jest okrągła by mogła krążyć.. Komisja Europejska, nasz nowy rząd, proponuje zmianę w całej Unii Europejskiej prawodawstwa spadkowego i przyjęcie zasady, że jeżeli obywatel jednego kraju Unii żył i umarł w innym państwie Unii Europejskiej, która natychmiast powstanie po podpisaniu  Traktatu Lizbońskiego- to nich spadkobierców obowiązuje prawo spadkowe kraju, w którym mieszkał zmarły, jeśli nie zarządził inaczej. Nowa propozycja musi być zaakceptowana przez Radę Europejską kwalifikowaną większością głosów, bez prawa veta dla pojedynczych krajów i przez Parlament Europejski, pod przewodnictwem pana profesora Jerzego Buzka. Pomyślmy chwilę  o co może chodzić  z tym nowym pomysłem  komisarzy europejskich? Pokropek  może nie odnieść  skutku,  a denat nadal może być martwy.. Dlaczego czerwonym komisarzom przeszkadza obecny stan prawny, polegający na tym, że spadkobierców obowiązuje prawo kraju z którego pochodził zmarły.? Wygląda na to, że przy nieuregulowanych kwestiach dziedziczenia, majątki  zmarłych przepadać będą rzecz skarbu państwa, w którym zmarły mieszkał. Nieźle obmyślone- znowu będzie można napełnić brzuchy, wiecznie głodnych, biurokratycznych  państw socjalistycznych Wspólnot Europejskich(???) Nie  ma takiej zbrodni i takiej niegodziwości, których nie popełniłby  socjalistyczny rząd, kiedy tylko zabraknie mu pieniędzy.. Tym bardziej, że w socjalizmie europejskim, zawsze rządzącej biurokracji  będzie brakować pieniędzy.. Bo ona ma to do siebie, że zmarnuje każdą  ich ilość Żeby nie wiem ile ich miała!. Bo na przykład w takich Chinach, gdzie rządzi Komunistyczna Partia Chin od 1949 roku(???) i gdzie panuje paradoksalnie kapitalizm pod jej rządami, na koniec września bieżącego roku rezerwy walutowe Chin wynosiły – uwaga!- 2,27 bilionów dolarów(!!!!!) Daj nam panie Boże takiego „ komunizmu” jaki jest w Chinach. Propaganda „europejska” narzuca nam myślenie, że w Chińskiej Republice Ludowej rządzą komuniści, którzy za nic mają prawa człowieka, wyrosłe z anteuropejskiej Rewolucji Antyfrancuskiej, a które stanowią nienaruszalny zabobon będący fundamentem ideologicznym budowy socjalizmu europejskiego. Chińczycy w ogóle nie rozumieją o co chodzi” Europejczykom” w tak zwanych Prawa Człowieka, które dla nas – Europejczyków -są zaprzeczeniem całej cywilizacji chrześcijańskiej wyrosłej na Prawach Bożych, a nie na Prawach Człowieka. Tym bardziej Chińczykom- nie wiadomo o co chodzi „Europejczykom”, będących budowniczymi Europy laickiej, bezbożnej, mulitikulturowej, liberalnej od pasa w dół,  a  antyliberalnej w gospodarce.. Chińczycy budują gospodarkę kapitalistyczną opartą na wiedzy i prawach rynku, może nie do końca wolnego, a na pewno  nie na fałszywej ideologii redystrybucji  środków od ludzi pracujących, do  pasożytującej- na ich pracy-biurokracji socjalistycznej.

Socjalizm redystrybucyjny niczego nie tworzy oprócz stert papierów, strat, i marnotrawstwa. Kapitalizm tworzy bogactwo, które powinno pozostać w rękach tych, którzy go tworzą. A jest konfiskowane przez pasożytującą nową biurokratyczną szlachtę pod przewodem czerwonych „ europejskich” komisarzy.. Rezerwy walutowe Chin są o jedną piątą większe niż przed rokiem. Od końca czerwca chińskie rezerwy walutowe wzrosły o 140 mld dolarów(????)Taka na przykład Ameryka ma długu publicznego, czyli zadłużyła swoich „ obywateli” na kosmiczną sumę 12 bilionów dolarów(!!!). Drugie tyle ma długów zagranicznych..!!! A już w 2010 roku Chiny będą drugą gospodarką świata (!!!!). Wystarczyło trzydzieści lat kapitalizmu i rządów”  Komunistycznej  Partii Chin”(???) Dla mnie jest jedynie tajemnicą,  w jaki  sposób taki kiedyś wspaniały kraj, jak USA został doprowadzony do takiego zadłużenia, i jak to  wszystko się jeszcze w tak dramatycznej sytuacji trzyma..??? I jeszcze jest dla mnie ciekawie interesujące… Do jakiej granicy można zadłużyć państwo zanim zbankrutuje..??? Nie umiem sobie odpowiedzieć na to pytanie?? USA jest na najlepszej drodze do bankructwa.. Wprowadzenie nowej waluty Amero, jest oczywiście próbą ucieczki od tak kolosalnych długów, jakie  USA mają obecnie. Ponieważ Chińczycy mają olbrzymie ilości obligacji amerykańskich, szacowanych na- proszę mnie poprawić – jeśli się pomyliłem- bilion dolarów, to oczywistym jest, że po zamianie dolara na amero, władze chińskie muszą zareagować… Okraść z pieniędzy małe , drobne kraje – to co innego- niż okraść potężne Chiny! Może nawet dojść do wojny między tymi kolosami! No i koniec z Prawami Człowieka i demokracją w USA.. A jeśli  Chiny, tak jak USA zaczną angażować się militarnie   w sprawy innych krajów, ale nie w sprawę budowy demokracji we wszystkich krajach świata, to może z tego na przeszłość wyniknąć tylko wielki problem. W Chinach nie ma demokracji, rządzą niewybieralni demokratycznie ludzie wykształceni  i przygotowani do sprawowania władzy nad państwem i nie ma u nich co cztery lata hucpy z klejeniem plakatów wyborczych pośród  półtora miliarda  zamieszkujących Chiny. No i nie ma gnania  miliarda ludzi do urn..! Ile plakatów należałoby wydrukować, żeby zakleić całe Chiny? Ile czasu antenowego zmarnować,  żeby  te 1000 zarejestrowanych komitetów wyborczych mogło sobie pokłamać w telewizji? Ile komisji wyborczych należałoby opłacić? Czy to się opłaca? Nie ma też   Państwowej Komisji Wyborczej z nieusuwalnym panem Rymarzem, uwikłanym we współpracę i tak dalej; nie ma trwonienia milionów - w ich przypadku- chyba miliardów dolarów na kosztowne hece demokratyczne, podczas których wszyscy demokratyczni tzw. politycy łżą i kłamią na potęgę.. A i tak rządzą służby specjalne, specjalnie zorganizowane na tę demokratyczną okazję.. Żeby jeszcze rządziły w polskim interesie.. To pal diabli! Ale to kłębowisko obcych interesów , penetracja obcych służb, wyświetlanie spraw polskich w świetle reflektorów, podrzucanie sobie wzajemnie raportów z wzajemnego śledzenia się . Wszystko na nasz rachunek.. Od szpiegów roi się ma każdym kroku, a czy  pozostające na naszym utrzymaniu służby sprawujące pieczę nad bezpieczeństwem państwa, znalazły choć jednego szpiega?? To po co nam takie służby i komu one służą? Jest pewna stabilność, w której pracowici Chińczycy robią interesy.. Bogacą siebie i  swój kraj! I są bardzo dumni ze swojego kraju! A jaki powód do dumy mamy my? Kraj zadłużony, biurokracja kwitnie, socjalizm się pogłębia z każdym niemal dniem.. Niewola coraz większa, a perspektywa podwyżek cen prądu, ogrzewania- a co za tym idzie wszystkiego- coraz realniejsza. Dokąd zmierzamy? I w czyim interesie? Jutro mamy  święto Wszystkich Świętych.. Z tej okazji prasa poświęca wiele uwagi różnym ludziom, akurat w tym dniu. Ludziom, którzy niedawno zmarli. Ale przypominam redaktorom naczelnym  gazet, że nie jest to święto Wszystkich Zmarłych, tylko Wszystkich  Świętych.  A takich ma Kościół Powszechny. I to jest  jego  święto. I niech nie manipulują!

Przypominają przed tym dniem między innymi pana Mieczysława Rakowskiego, starego komunistę, co prawda „ liberała”. Akurat przed świętem Wszystkich Świętych.. Świętym , to on oczywiście nie był, ale przepchnął najliberalniejszą wolnorynkową na  świecie  ustawę w 1988 roku, która weszła w życie w wigilię Bożego Narodzenia.. Zastanawiam się, czy to nie paradoks, że komuniści w Polsce wprowadzali   w 1988 roku kapitalizm, tak jak w latach siedemdziesiątych komuniści w Chinach .? Chińczycy idą tą drogą do dziś, a nasze” elity” zaciągnęły nas do socjalizmu europejskiego. .Niechby same sobie go zaszczepiły, ale najpierw przetestowały na szczurach. Ale nie! Testują go na nas. Mało mieliśmy komuno- socjalizmu przez ostatnich siedemdziesiąt lat, wliczając w to okres tzw. przedwojenny..

No i mamy- to co mamy.. Czy Chińczycy wkrótce nakryją nas chińskimi czapkami? Bo innych Europa nie będzie już produkować- jak tak dalej pójdzie.. WJR

KORUPCJA JAKO ZDRADA W warunkach polskich wszelka przestępczość zorganizowana, a już najbardziej korupcja wśród elit władzy, musi być uznawana za podstawowe i największe zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa, poza wybuchem wojny. Media poinformowały, że w Poznaniu jakiś kierowca dał łapówkę strażnikowi miejskiemu, by uniknąć mandatu. Wszyscy zgodzili się, że jest to oczywista korupcja, a policja dokonała stosownych aresztowań. Media poinformowały też, że istnieje uzasadnione podejrzenie, iż ministrowie rządu Rzeczypospolitej weszli w porozumienie z przestępcami na rzecz przeforsowania ustawy, która da biznesowi hazardowemu wielkie zyski, a przysporzy wielkich szkód budżetowi państwa. Podano też informację, że istnieje podejrzenie, iż premier rządu Rzeczypospolitej przekazał tym ministrom ostrzeżenie, że na ich tropie znajdują się nieprzekupni funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego. I nagle okazało się, że w tej sprawie jest zupełnie inaczej niż w przypadku poznańskich strażników. Tu nie ma korupcji, bo premier ogłosił się niewinną ofiarą podstępnych policjantów, a minister sprawiedliwości zapewnił, że wszyscy jego koledzy są absolutnie niewinni. A przecież powinno być zupełnie inaczej. Korupcja „mandatowa” jest tylko drobnym przestępstwem, nie wartym uwagi mediów, gdy korupcja rządowa jest zbrodnią, która winna znaleźć się w centrum uwagi całego społeczeństwa i zasługuje na szczególnie surową karę. Korupcja ludzi władzy, członków rządu, parlamentarzystów, szefów partii politycznych jest bardzo groźna dla fundamentalnych interesów państwa nie tylko dlatego, że naraża nas na wielkie straty finansowe. Korupcja ludzi władzy jest zagrożeniem największym dlatego, że wzmacnia mafię, jako raka zżerającego najwrażliwszą tkankę państwową, umożliwia tworzenie się w strukturach państwa zdradzieckiej V kolumny, opanowanej i dysponowanej zza granicy. Urzędnicy Ministerstwa Skarbu nazywają premiera Tuska „szefem szefów”. To język mafii. Czy ten język nie opiera się na prawdzie? Żeby tak stwierdzić, trzeba by zaprzeczyć, że funkcjonariusze państwowi nazywani przez przestępców „Zbychem”, „Mirem” czy „Grzesiem” nie byli znajomymi tych przestępców, nie odwiedzali się i nie podejmowali wobec siebie żadnych zobowiązań. Jeżeli ci ludzie się znali, pomagali sobie nawzajem i wspólnie realizowali działania ustawodawcze, to byłby to właśnie klasyczny przypadek mafijności. W warunkach polskich wszelka przestępczość zorganizowana, a już najbardziej korupcja wśród elit władzy, musi być uznawana za podstawowe i największe zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa, poza wybuchem wojny. Jest tak dlatego, że polska przestępczość zorganizowana wywodzi się z komunistycznych służb specjalnych, będących lokalnym oddziałem służb sowieckich, a następnie rosyjskich. Korupcja tego rodzaju, nawet wówczas, gdy bezpośrednio służy interesom innych państw, musi być traktowana równie poważnie, ponieważ może być budowana i ukrywana „pod obcą flagą”, a poza wszystkim urzędnicy i politycy sprzedajni stają się niewolnikami całego światowego rynku służb specjalnych, a w polskich warunkach oznacza to możliwość odkupiena tych „walorów” przez dominujące służby rosyjskie.  Tam, gdzie istnieje uzasadnione podejrzenie, że wysoki urzędnik państwowy, parlamentarzysta czy polityk jest uwikłany w korupcję, jego wina nie może być mierzona zwykłymi przepisami. Oczywistością jest, że inna jest odpowiedzialność za złamanie prawa w przypadku zwykłego człowieka, a inna w przypadku funkcjonariusza wymiaru sprawiedliwości. Jeszcze większa różnica dzieli korupcję „codzienną” od korupcji politycznej, rządowej i parlamentarnej. Na szczytach władzy korupcja musi być traktowana równoważnie do największych zbrodni, takich jak szpiegostwo, czyli jako zdrada. Czy państwo polskie powinno zastosować te szczególne środki ochrony w przypadku afery hazardowej? Tak, koniecznie. Nie tylko dlatego, że „Miro” jest najbliższym przyjacielem premiera Tuska, kasjerem znającym wszystkie najgłębsze tajemnice KLD i PO, ale jeszcze bardziej dlatego, że Tusk oraz wielu innych czołowych polityków PO weszli w bardzo bliskie związki z agenturą WSW/WSI, która była podporządkowana sowiecko-rosyjskim służbom specjalnym. Istnieje niebezpieczeństwo, że tak jak Borys Jelcyn, posiadał dzięki archiwum KGB, potwierdzone przez Wasilija Mitrochina, narzędzia oddziaływania na Lecha Wałęsę, tak Władimir Putin i każdy inny przywódca, a nawet przedsiębiorca rosyjski i z Rosjanami zaprzyjaźniony, może posiadać narzędzia oddziaływania na część obecnego kierownictwa państwa polskiego. Krzysztof Wyszkowski

Zbigniew Chlebowski: Płakałem, myślałem o samobójstwie O spotkaniach na cmentarzu, dlaczego mówił "Rysiu, załatwimy", czy jest bogatym człowiekiem, jak mocno hazard gra polską polityką, co najbardziej boli, rozmawiają Anita Werner (TVN 24) i Paweł Siennicki Ile razy w życiu płakał Pan przez politykę? Tyle razy, ile przez ostatni miesiąc, to jeszcze nigdy w życiu nie płakałem.
Dlaczego? Widziałem, jak moja rodzina przeżywa to, co dzieje się wokół mnie.
Bolało? Gdyby nie rodzina, nie przeżyłbym tego.
Myślał Pan o samobójstwie? Tak, miałem takie myśli. Ale widziałem też cierpienie najbliższych i przestałem tak myśleć. Zrozumiałem, że to jakieś szaleństwo z mojej strony. Rodzina dawała mi ogromne wsparcie. Wiem teraz dobrze, dla kogo warto żyć. Szkoda tylko, że zrozumiałem to w takich okolicznościach.
I stąd te łzy? Widzicie, ja działam publicznie od prawie 20 lat. Dostałem setki wyróżnień, statuetek, odznaczeń, medal od prezydenta Kwaśniewskiego. Dobrze wiem, co w życiu robiłem, byłem uczciwy całe życie, nie wziąłem nigdy łapówki. Gdybym był łajdakiem, pewnie nie bolałoby tak bardzo.
Ze stenogramów rozmów nagranych przez CBA wynika jednak, że jest Pan lobbystą branży hazardowej. To właśnie mnie najbardziej boli. Jaki niby ze mnie lobbysta? Widzicie ten dom? Specjalnie spotykamy się w moim domu pod Wrocławiem, żebyście na własne oczy to wszystko zobaczyli i ocenili. Mieszkamy tu 13 lat, dopiero teraz spłacimy hipotekę.
Jest Pan bogatym człowiekiem? W ubiegłym roku wzięliśmy z żoną 330 tysięcy kredytu hipotecznego na 20 lat, bo kupiliśmy córce mieszkanie we Wrocławiu. Nie mamy żadnych oszczędności, nasz syn gra w tenisa, wszystko inwestujemy w niego. Gdybym był lobbystą, to pewnie mój status majątkowy byłby zupełnie inny, ludzie z tej branży zrobiliby zrzutkę i przywieźli mi 10 milionów pod bramę.
Co Pan czuł, czytając stenogramy swoich rozmów? Gorycz, rozpacz. Pan Bóg czasami w sposób okrutny uczy pokory. Uświadomiłem sobie, że tak wpadłem w wir pracy, że mocno zaniedbałem rodzinę, dom.
Zgrzeszył Pan pychą? Pychą nie, ale nadgorliwością, nadmierną ambicją, pracoholizmem. Więc pokornie wróciłem tutaj na wieś, do swojego domu.
Był Pan na dnie? Tak, byłem na dnie politycznym, ale dzięki temu zaczynam wychodzić na wyżyny swoich spraw rodzinnych. Wiele razy myślałem sobie potem: Zbyszek, ty głupku, dwoma zdaniami zmarnowałeś swoją gigantyczną karierę. Bo ja głupio obiecywałem, żeby mieć kogoś z głowy, za słowami nie kryły się czyny.
Obciąża Pana towarzyska zażyłość z ludźmi z branży hazardowej. To zacznijmy od początku, nie będę się wypierał tych znajomości. Doktora Jana Koska poznałem jako pracownika naukowego Uniwersytetu Jagiellońskiego, był tam wykładowcą. Dostał propozycję lepszych zarobków i kierowania firmą z branży hazardowej. Spotykaliśmy się rzadko, ale to wartościowy człowiek.
Rozmawialiście o hazardzie? Czasami tak. Działał z otwartą przyłbicą, wysyłał oficjalne pisma do mnie jako szefa komisji finansów, ale też ministrów i szefów klubów parlamentarnych.
Gdzie Pan poznał Ryszarda Sobiesiaka? Przypadkowo, może 5 lat temu, we Wrocławiu. Wiedziałem, że prowadzi kasyna i salony gier. Nie utrzymywaliśmy kontaktów towarzyskich, spotykaliśmy się od czasu do czasu.
To była głęboka zażyłość? Nie. Żadnych kontaktów rodzinnych nie utrzymywaliśmy, choć widziałem się z jego rodziną na imieninach, a później na sylwestrze, ale to były bardziej spotkania towarzyskie niż rodzinne.
Skoro spędziliście razem sylwestra w jego ośrodku, to Wasze relacje musiały być głębsze, niż Pan teraz nam mówi. Rzeczywiście, tylko że w Zieleńcu, gdzie byliśmy na sylwestrze, są najlepsze warunki narciarskie na Dolnym Śląsku. Znajomi chcieli pojeździć na nartach, dlatego tam się wybraliśmy. To był czysty przypadek i żadna zażyła znajomość.
Zapłacił Pan za ten pobyt ? Oczywiście, zapłaciłem 500 złotych. Mam na to świadków. A płaciła moja żona.
Nie uwierała Pana ta znajomość? Uwierała. Nie byłbym jednak w stanie nigdy niczego mu załatwić.
Dlaczego? Nie wyobrażam sobie, żebym mógł reprezentować czyjeś interesy i przedkładać je nad dobro państwa.
To bardzo ładne słowa, tylko to Pan powiedział: "Na dziewięćdziesiąt procent, Rysiu, że załatwimy". Niech Pan nie będzie teraz świętoszkiem. Powiedziałem tak, żeby się ode mnie odczepił. To jest człowiek gaduła, zawsze rozmawia ze wszystkimi. Rozmawiał o hazardzie też z politykami lewicy i PiS-u. Spotykał się z nimi na meczach piłkarskich.
Mówił Pan też: "Biegam z tym sam, blokuję tę sprawę dopłat od roku, to wyłącznie moja zasługa". Ale też: "wyprostowałem to". Nie mówi tak człowiek, który nic nie załatwia. Nie pamiętam, w jakim kontekście to powiedziałem. Naprawdę nie wiem, co mogłem Sobiesiakowi wyprostować. Mam zresztą na to dowód: w spółce, w której udziały ma córka Sobiesiaka, Golden Play, w lipcu 2008 roku zmieniony został statut. Dlatego minister finansów odmówił przedłużenia jej zezwolenia na prowadzenie salonu gier na automaty, chociaż miał taki obowiązek. Spółka odwołała się do wojewódzkiego sądu administracyjnego i po siedmiu miesiącach sąd nakazał ministrowi wydanie zezwolenia. Czy myślicie, że przy mojej pozycji w Platformie, przy tym, że jestem szefem komisji finansów, gdybym był lobbystą, nie mógłbym tego załatwić? Sobiesiak musiałby czekać aż siedem miesięcy? Bzdura.
Skoro toczyło się postępowanie administracyjne, nie mógł Pan nic załatwić. Nie żartujcie. To dam inny przykład, dotyczący Jana Koska. W 2008 roku Ministerstwo Finansów zorganizowało konkurs na prowadzenie salonu gier w Warszawie. Wygrała firma Koska z Krakowa. Co zrobił minister finansów? Unieważnił ten konkurs i ogłosił nowy, w którym wygrała zupełnie inna firma. Przecież przy moich możliwościach mógłbym wywierać na kogoś naciski. Nic takiego nie miało miejsca.

Tylko że Jan Kosek wpłacił pieniądze na Pana kampanię. Nie pamiętam tych okoliczności. Zresztą to było wiele lat temu, wpłacił z własnego konta 18 tysięcy złotych, zrobił to zgodnie z prawem. Sam Kosek w jedynym występie telewizyjnym powiedział, że każdy, kto zna Chlebowskiego, wie, że z nim nie da się nic załatwić.
Dlaczego nie powiedział Pan Sobiesiakowi: nie chcę z tobą gadać? Nie wiem. Do dzisiaj tego żałuję. Zabrakło mi asertywności. Często dla zachowania pozorów mówimy: słuchaj, sprawa jest załatwiona, choć nic w tej sprawie nie robimy. I tak było w tym przypadku.
Dlaczego Pan przed nim udawał? Chciał się Pan popisać? Taką mam naturę, staram się pomagać innym, ale zawsze zgodnie z prawem. Niedawno pomogłem zakładom porcelany stołowej Karolina w sąsiedniej Jaworzynie Śląskiej, które stanęły na skraju bankructwa przez opcje walutowe. Też byłem ich lobbystą? Kiedy wybuchała sprawa hazardowa, prezes tej firmy przysłał mi SMS-a, że do końca życia będą mi wdzięczni. Pomogłem, patrz "załatwiłem", że 700 osób będzie miało nadal pracę.
Może jeszcze Pan powie, że staruszki przeprowadza Pan przez jezdnie. Ryszard Sobiesiak był skazany za korupcję. Wiedział Pan o tym?
Nie. Dowiedziałem się tego na tej mojej nieszczęsnej konferencji prasowej.
Dlaczego nieszczęsnej ? To był mój wielki błąd. W pierwszym odruchu pomyślałem sobie, że jeżeli nie wybronię się z tego, to będzie to mój koniec w polityce. Od razu wsiadłem w samolot i to był największy błąd. Wszyscy widzieli tylko, że potwornie się pociłem i ocierałem pot z czoła. Mam jednak stenogram z tej konferencji i moja wersja pokrywa się z przyjętymi przez rząd założeniami do nowej ustawy hazardowej - zakaz wideoloterii, podniesienie podatków i walka z internetowym hazardem.
To jaka jest Pana wersja? Ktoś zagrał moją głową. Zawsze uważałem, że dopłaty są złym pomysłem, który przyniósłby budżetowi wręcz straty sięgające 1,5 miliarda złotych. Mam na to opinie politechnik Warszawskiej, Łódzkiej, AGH w Krakowie i PAN. Sugerowałem ministrowi finansów, żeby - zamiast stosować dopłaty - podnieść podatki.
Dlaczego dopłaty miałyby przynieść straty? Bo zapłaciliby za nie sami grający. Grając na jednorękim bandycie za 100 złotych, w efekcie dysponowalibyście pulą 90 złotych, bo już na wejściu zostalibyście skasowani na 10 złotych za dopłaty. To podwyższenie podatków oznaczałoby większe przychody do budżetu.
I Kosek z Sobiesiakiem chcieli mniej zarabiać, dlatego byli przeciwko dopłatom. To nie trzyma się kupy. Nie wiem, jakie były ich intencje. Ale wiem, że dopłaty są jedynie zasłoną dymną. Rzecz idzie o wideoloterie, one są właśnie największym zagrożeniem.

Dlaczego? W nowelizowanej ustawie hazardowej prawdziwa gra toczyła się o organizację wideoloterii. Totalizator Sportowy chciał takiego sformułowania przepisów, które pozwalałoby na nieograniczony rozwój wideoloterii. Znam szczegóły umowy z 2001 roku zawartej między amerykańską firmą a Totalizatorem na dostarczenie systemu umożliwiającego przyjmowanie zakładów w czasie rzeczywistym i dostarczenie lottomatów. Ta umowa jest bardzo niekorzystna, bo daje amerykańskiej firmie prowizję od dochodów Totalizatora. Była ona akceptowana i forsowana przez polityków lewicy i prawicy.
O co więc chodzi ? Umowa obowiązuje do 2011 roku, czyli niebawem wygasa. Gdyby nowa ustawa hazardowa, ustawa o wideoloteriach weszła w życie, to amerykańska firma, która obsługuje Totalizator, mogłaby dostać nowy kontrakt opiewający na 2-3 mld zł. To za tym kontraktem chodzą prawdziwi lobbyści.
To wielkie grupy interesu zagrały Pana głową? Tak.
Co oznaczałoby wprowadzenie wideoloterii ? W każdym punkcie lotto można by postawić maszynę hazardową. Nieważna byłaby odległości od szkoły, kościoła, opinia gminy. Na każdym rogu mielibyśmy jednorękiego bandytę, który tylko wyglądałby inaczej. Chciałem zahamować ich rozwój, podnieść podatki obecnej branży, uporządkować hazard w internecie. Byłem przeciwko liberalizacji hazardu. Wiecie, co chciało zrobić Ministerstwo Finansów? Przekazać udzielanie koncesji na prowadzenie salonów i kasyn wójtom, burmistrzom i prezydentom. Sam uświadamiałem, że jeżeli dzisiaj minister finansów wydaje te koncesje, organizuje konkursy i są zarzuty o korupcję, to co będzie, gdy 2500 wójtów, burmistrzów i prezydentów będzie przyznawać koncesje bez jakichkolwiek ograniczeń.
Służby specjalne też grały w tej grze? Nie jest to wykluczone. Sprawa jest znacznie poważniejsza niż to, że Chlebowski powiedział Sobiesiakowi, że coś mu załatwi i te nieszczęsne dwa zdania.
To co Pana zgubiło? Lekkomyślność.
Hazard gra polską polityką? Bardzo mocno. Dlaczego do 2003 roku funkcjonowały tylko salony gier i kasyna, w których każdy automat miał kasę fiskalną i szczególny nadzór podatkowy? Tego systemu nie trzeba było zmieniać. Ale wtedy jednorękich bandytów zalegalizowały rządy SLD. Później to politycy PiS lobbowali za wprowadzeniem wideoloterii.

Ale to Pan w 2003 roku zgłosił poprawkę czterokrotnie obniżającą podatek od automatów do gier. Nieprawda. Zmniejszania podatku z 200 euro do 30 euro chciał poseł PSL Eugeniusz Kłopotek, potem Anita Błochowiak z SLD zgłosiła poprawkę obniżającą podatek do 50 euro. Wtedy w wyjaśnienie tej sprawy mocno zaangażował się Jan Rokita. On rozmawiał z legislatorami, sprawdzał pisemne poprawki. Dopiero gdy miał pewność, że nie miałem z tym nic wspólnego, stanął po mojej stronie. Znacie Rokitę. Nigdy by tego nie zrobił, gdyby nie miał tej pewności.
Pan ze wszystkimi swoimi kolegami rozmawia przez telefon tak jak z panem Sobiesiakiem? Przez telefon w ogóle niewiele rozmawiam. Każdy ma różnych kolegów, po kontakcie z niektórymi otrzepujesz się i mówisz: Boże, z kim ja się zadawałem? Ryszard Sobiesiak mówił o ministrze polskiego rządu: "Ale byś wykorzystał do tego, k..., Mirka". Czułem i wciąż czuję wielki dyskomfort. Nie wiem, jak mogłem prowadzić rozmowy na takim poziomie.
Z kim jeszcze Sobiesiak przyjaźnił się? Znał bardzo wielu polityków.
Był bliższym znajomym Grzegorza Schetyny, Mirosława Drzewieckiego czy Pana? Nie wiem, jak często spotykał się ze Schetyną czy Drzewieckim. Spotykał się też z Jerzym Szmajdzińskim i Ryszardem Czarneckim.
Kiedy Pan rozmawiał o ustawie hazardowej z premierem? Zanim ukazały się stenogramy. Pytał o mój udział przy konstruowaniu ustawy. Powiedziałem, że prace są prowadzone w Ministerstwie Finansów.
Był Pan zdziwiony, że premier prosi o rozmowę na temat hazardu? Nie, sam przecież zastanawiałem się, dlaczego prace nad ustawą trwają tak długo. Zresztą wielokrotnie rozmawialiśmy z premierem na temat różnych ustaw.
Cztery dni później umawia się Pan na spotkanie z Ryszardem Sobiesiakiem na cmentarzu. Po co? Żeby było jasne, premier nie powiedział mi nic o żadnej akcji służb ani postępowaniu CBA, rozmawialiśmy o procesie legislacyjnym. To co Pan chciał załatwić z nim na cmentarzu?
To było przypadkowe spotkanie. Sobiesiak jechał z Dusznik, sam wracałem z Wrocławia. Mieliśmy spotkać się w Świdnicy, ale wygodniej mi było umówić się w Marcinowicach. Spotkaliśmy się na stacji benzynowej, a stacja przylega bezpośrednio do cmentarza.
Przecież to sceneria jak z gangsterskiego filmu. To nie jest przypadkowe miejsce spotkań. Dla mnie jest. Tam jest pochowana moja siostra, która tragicznie zginęła 8 lat temu w wieku 35 lat. Jestem na tym cmentarzu przynajmniej raz w tygodniu. Obok mieszka mój szwagier i jego dwóch synów, jestem ojcem chrzestnym jednego z nich. Powiedziałem do Sobiesiaka: chodź się przejdziemy, a ja przy okazji będę na grobie u siostry.
Niech Pan nie żartuje. To spotkanie umówił panów wspólny znajomy Józef Forgacz, który rozmawiając z Sobiesiakiem, prosi go jeszcze o dyskrecję. Wiem, jak to wygląda, ale to naprawdę był przypadek. Rozmawiałem z Forgaczem wcześniej także o wielu innych sprawach, poprosiłem, żeby zadzwonił do naszego wspólnego znajomego i przełożył miejsce spotkania.
Zachowują się Panowie jak przestępcy: spotykacie się na cmentarzu, a informacje o spotkaniu przekazujecie sobie przez osoby trzecie.
Tylko że pięć godzin wcześniej sam umówiłem się z Sobiesiakiem na to spotkanie, tylko tego nie ma w ujawnionych stenogramach. Skoro byliśmy podsłuchiwani, CBA ma nagraną tę rozmowę. Nie telefonowałem do Forgacza po to, żeby umówił mnie z Sobiesiakiem.
O czym rozmawiał Pan z Sobiesiakiem na cmentarzu? Rozmawialiśmy o jakichś sprawach dotyczących Czorsztyna i konflikcie między PO a PiS.
Rozmawiał Pan z nim również o ustawie hazardowej? Być może. On zawsze udowadniał, że ta ustawa to zagrożenie dla budżetu i rozwój szarej strefy.
Czy w sprawie hazardowej był przeciek? Moim zdaniem nie.
To dlaczego osoby występujące w stenogramach mówią o "KGB, CBA"? Nie wiem. Ale sam byłem zdumiony, gdy po tygodniu Sobiesiak zadzwonił do mnie z zupełnie innego numeru telefonu. Mówił dokładnie o tej samej sprawie co na spotkaniu na cmentarzu w Marcinowicach. Dowiedział się, że jest na podsłuchu?
Być może, on od miesięcy często o tym mówił.
Czy to Pan był źródłem przecieku? Absolutnie nie. Nie miałem wiedzy o działalności operacyjnej CBA.
Rozmawiał Pan z Sobiesiakiem i Koskiem po ujawnieniu afery? Próbowałem się skontaktować z Sobiesiakiem, ale on nie odebrał telefonu. Dzwoniłem też do Koska. Poprosiłem, żeby namówił Sobiesiaka, aby nie unikał prokuratury i komisji śledczej. Poza tym chciałem przekazać Janowi Koskowi wyrazy sympatii. On ma raka trzustki, jest po czterech chemiach, jest umierający.
Kim w tej sprawie są Drzewiecki, Schetyna? Nie znam ich roli, bo też nie znam dokładnie ich relacji z Sobiesiakiem. Nie przypominam sobie, żebyśmy spotkali się w gronie Schetyna, Drzewiecki, Chlebowski, Sobiesiak i rozmawiali o ustawie.
Dlaczego więc Mirosław Drzewiecki zmienił zdanie o sprawie zapisów w ustawie hazardowej i wycofał się z dopłat? Naprawdę nie wiem.
Na konferencji prasowej nie chciał Pan powiedzieć, że Grześ i Miro to Schetyna i Drzewiecki. Nie wiem, czy w szerszym kontekście o nich chodziło. Kluczowe będzie udostępnienie całości stenogramów, wtedy można rozmawiać o kontekście.
To bardzo zabawne. Bo to Pan przecież mówił: "ani Grześ, ani Miro, oni dzwonią do mnie, że pełne wsparcie już jest". Będę o tym rozmawiać, jak jawne będą wszystkie stenogramy.
Miał Pan po tej sprawie kontakt ze Schetyną i z Drzewieckim? Tak. Z Drzewieckim rozmawiałem telefonicznie, składałem mu kondolencję po śmierci mamy, a ze Schetyną spotkałem się.
To była ostra rozmowa? Schetyna dziwił się, że ja, wytrawny polityk, człowiek, który zbudował taką pozycję, mogłem w rozmowie telefonicznej użyć takich słów.
Było Panu wstyd? Jest mi do dzisiaj wstyd, że takich słów użyłem. Co Pan wtedy mu odpowiedział? Że każdemu można by codziennie postawić zarzuty za jakieś rozmowy. Paradoksalnie ci, którzy są uczciwi, mogą pozwolić sobie na takie głupie, niepotrzebne, rozmowy. To właśnie ci, którzy załatwiają ciemne interesy, którzy lobują, nie rozmawiają o takich sprawach przez zwykły telefon.
I co na to Schetyna? Powiedział, że muszę to przeżyć.
Mówił, jak to zrobić? Przed spotkaniem zarządu regionu powiedział, że nie pozwoli, aby na tragedii kolegi, na niewyjaśnionych sprawach formułować oskarżenia i wyrzucać z partii. To było dla mnie ważne wsparcie, bo zakusy niektórych kolegów były daleko idące.
Pan czuje się winny? W żaden sposób. Nigdy nie przestanę żałować tego, co mówiłem. Ale za tymi zdaniami nie kryły się żadne, absolutnie żadne działania.
Nawet nie czuje się Pan winny przed kolegami z Platformy? Jest mi żal, że ich zawiodłem i w jakimś stopniu zszargałem swoją reputację, wiarygodność. Wysłałem każdemu list, w którym przeprosiłem za moje słowa, wyraziłem skruchę i pokorę.
Pan ma żal do polityków PO, że nie stanęli za Panem tak mocno, jak za Mirosławem Drzewieckim? Mam żal do tych, którzy wydali na mnie wyrok. Potępili mnie, nie znając wszystkich faktów. Wdali się w retorykę opozycji, jakby zapomnieli, kim byłem przez ostatnie dwa lata.
Na wielu się Pan zawiódł? Na wielu. Bardzo.
To do kogo ma Pan największy żal? Do tych, którzy nie potrafią się wytłumaczyć ze swojej kampanii wyborczej, z tego, co się stało z ich majątkiem, do tych, którzy nie potrafią się wytłumaczyć, dlaczego uczelnia zalegała z ogromnymi sumami płatności za czynsz, bo takie osoby wydają dziś na mnie wyrok.
Gowin i Palikot. To o nich chodzi? Nazwisk nie wymienię. Jak przeczytają, to będą wiedzieć, o kogo chodzi.
Ale też byli tacy, których wypowiedzi były budujące: Bronek Komorowski, Stefan Niesiołowski, Sebastian Karpiniuk, ostatnio nawet Grzegorz Schetyna. Nikt z nich nie wydał na mnie wyroku, nikt mnie nie potępił. Chcę wszystko wyjaśnić, sam zawiesiłem się w partii, w klubie. Jakie jeszcze konsekwencje można ponieść za słowa, a nie za czyny? Ta sprawa zaszkodzi Platformie? Mam nadzieję, że nie. To mnie zaszkodziło, bo ogrom mojej pracy został sprowadzony do tego, że zostałem rzecznikiem branży hazardowej.
Zamordował Pan sześciu ministrów. Nie przyłożyłem do tego ręki. W odróżnieniu od niektórych ministrów nie stworzyłem żadnego dokumentu, nie wywierałem żadnego nacisku na urzędników, nie stworzyłem w tej sprawie żadnego dokumentu.
Co Panu po tym wszystkim powiedział Donald Tusk? Przeprosiłem premiera, powiedziałem mu, że jestem niewinny i z czasem to udowodnię. Nie mam wobec premiera żadnych oczekiwań.
Co na to powiedział Tusk? Powiedział, że dałem się wmanipulować i popełniłem swój życiowy błąd. Podkreślał moje zasługi, bo przecież przez dwa lata kierowałem wzorowo największym klubem w Sejmie po 1989 roku. Nigdy nie przegraliśmy żadnej ustawy, ważnego głosownia, nie było konfliktów, mimo że z jednej strony mamy Palikota, z drugiej Gowina.
Ale premier wystawił Pana z ustawą medialną. To był błąd premiera. Drugim jego błędem było pozostawienie Mariusza Kamińskiego na czele CBA. To są bardzo poważne błędy. Było jasne, że któryś z polityków PO będzie musiał za to zapłacić, trafiło na mnie. CBA powinno walczyć z korupcją, a nie z obywatelami.
Donald Tusk zapłaci za to? Mam nadzieję, że nie zapłaci, ale te błędy powinny zmuszać do pewnych przemyśleń. Dla mnie to był i nadal pozostaje najlepszy premier i szef partii.
Co pan czuje, widząc Mariusza Kamińskiego? Mam do niego żal, że przez swoją nieuczciwą działalność skrzywdził wielu ludzi i niesprawiedliwie ich posądził, doprowadził do wielu ludzkich dramatów.
CBA walczy z korupcją, która jest realnym problemem. Ale tak działały służby w PRL-u. Wtedy też nie można było swobodnie rozmawiać nawet prywatnie, bo każdy bał się podsłuchów. CBA wróciło do takich metod. Oni wytwarzają zjawiska korupcyjne, a potem perfidnie wpuszczają w nie przyzwoitych ludzi. Każdego człowieka można do czegoś złego namówić, sprowokować i zmanipulować.
To była prowokacja wymierzona w Pana? To była próba skompromitowania liderów PO. Chodziło o kogoś z pierwszej półki, z kierownictwa.
Nic gorszego niż Pana stenogramy już się w tej sprawie nie pojawi? Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nigdy nie lobbowałem na rzecz branży hazardowej. Ale nie wiem, co jest w podsłuchach.
Mógł Pan powiedzieć jeszcze coś głupiego? Nie sądzę. Najgłupsze rzeczy powiedziałem w ujawnionych stenogramach.
Jak Pan przeżył ostatni miesiąc? Na początku Paweł Graś wysłał do mnie SMS-a: "Chlebuś, nie oglądaj telewizji, nie czytaj gazet, bo
zwariujesz i trafisz do wariatkowa". To była trafna rada.
Zastosował się Pan do niej? Czasami, podglądałem telewizję i internet, ukradkiem, ale bardzo krótko.
I gdzie Pan teraz jest? Przygotowuję się z prawnikami do przesłuchań przed komisją śledczą, przed prokuratorem, gromadzę dokumenty z ostatnich 6 lat.
Myśli Pan o przyszłości? Tak. Najważniejsze jest dla mnie oczyszczenie nazwiska. Teraz chcę dowieść własnej niewinności - wbrew zasadzie, że to winę trzeba udowadniać. Najtrudniejsze są dla mnie teraz zachowania niektórych moich kolegów. Nie boję się tego, co mnie czeka, przesłuchań, tylko tego, że rodzina będzie oglądać ten teatr przed komisją śledczą.
Przez kogo to wszystko? Przeze mnie, bo starałem się być dobry dla wszystkich ludzi, nawet dla tych, których do końca nie poważałem. Cóż, trudne zdarzenia weryfikują zachowania przyjaciół. Wiedziałem to miesiąc temu, ale nie wiedziałem, że to się tak szybko sprawdzi.
Ma Pan mniej przyjaciół niż miesiąc temu? Nie. Teraz tak naprawdę wiem, kto nim jest.
Więcej zostało czy odeszło? Nie myślałem, że zostanie ich tak dużo.
Spotyka się Pan z ostracyzmem wśród kolegów? Niestety.
Jak to wygląda? Traktują mnie jak czarną owce, przestępcę. Kiedy do niektórych z nich wysłałem SMS-a z pytaniem: co "złego" zrobiłem, poza dwoma zdaniami, w ciągu ostatnich 8 lat w PO, to nie dostawałem odpowiedzi. A przecież nikt nie może powiedzieć, że byłem "załatwiaczem", nigdy nie wykorzystywałem mojej pozycji.
Zostanie Pan w polityce? Chciałbym wrócić do życia publicznego.
Patrzy Pan w szklaną kulę i gdzie widzi siebie za rok? Widzę człowieka, który wrócił do równowagi emocjonalnej, na nowo poukładał życie rodzinne, zweryfikował swoich przyjaciół, który udowodnił, że jest w tej sprawie niewinny, nie złamał prawa.
Nie boi się Pan wrócić do Sejmu? Nie. Teraz mam tylko bardzo bolesne i kosztowne rekolekcje.
Co Pan wtedy mu odpowiedział? Że każdemu można by codziennie postawić zarzuty za jakieś rozmowy. Paradoksalnie ci, którzy są uczciwi, mogą pozwolić sobie na takie głupie, niepotrzebne, rozmowy. To właśnie ci, którzy załatwiają ciemne interesy, którzy lobują, nie rozmawiają o takich sprawach przez zwykły telefon.
I co na to Schetyna? Powiedział, że muszę to przeżyć.
Mówił, jak to zrobić? Przed spotkaniem zarządu regionu powiedział, że nie pozwoli, aby na tragedii kolegi, na niewyjaśnionych sprawach formułować oskarżenia i wyrzucać z partii. To było dla mnie ważne wsparcie, bo zakusy niektórych kolegów były daleko idące.
Pan czuje się winny? W żaden sposób. Nigdy nie przestanę żałować tego, co mówiłem. Ale za tymi zdaniami nie kryły się żadne, absolutnie żadne działania.
Nawet nie czuje się Pan winny przed kolegami z Platformy? Jest mi żal, że ich zawiodłem i w jakimś stopniu zszargałem swoją reputację, wiarygodność. Wysłałem każdemu list, w którym przeprosiłem za moje słowa, wyraziłem skruchę i pokorę.
Pan ma żal do polityków PO, że nie stanęli za Panem tak mocno, jak za Mirosławem Drzewieckim? Mam żal do tych, którzy wydali na mnie wyrok. Potępili mnie, nie znając wszystkich faktów. Wdali się w retorykę opozycji, jakby zapomnieli, kim byłem przez ostatnie dwa lata.
Na wielu się Pan zawiódł? Na wielu. Bardzo.
To do kogo ma Pan największy żal? Do tych, którzy nie potrafią się wytłumaczyć ze swojej kampanii wyborczej, z tego, co się stało z ich majątkiem, do tych, którzy nie potrafią się wytłumaczyć, dlaczego uczelnia zalegała z ogromnymi sumami płatności za czynsz, bo takie osoby wydają dziś na mnie wyrok.
Gowin i Palikot. To o nich chodzi? Nazwisk nie wymienię. Jak przeczytają, to będą wiedzieć, o kogo chodzi.
Ale też byli tacy, których wypowiedzi były budujące: Bronek Komorowski, Stefan Niesiołowski, Sebastian Karpiniuk, ostatnio nawet Grzegorz Schetyna. Nikt z nich nie wydał na mnie wyroku, nikt mnie nie potępił. Chcę wszystko wyjaśnić, sam zawiesiłem się w partii, w klubie. Jakie jeszcze konsekwencje można ponieść za słowa, a nie za czyny?
Ta sprawa zaszkodzi Platformie? Mam nadzieję, że nie. To mnie zaszkodziło, bo ogrom mojej pracy został sprowadzony do tego, że zostałem rzecznikiem branży hazardowej.
Zamordował Pan sześciu ministrów. Nie przyłożyłem do tego ręki. W odróżnieniu od niektórych ministrów nie stworzyłem żadnego dokumentu, nie wywierałem żadnego nacisku na urzędników, nie stworzyłem w tej sprawie żadnego dokumentu.
Co Panu po tym wszystkim powiedział Donald Tusk? Przeprosiłem premiera, powiedziałem mu, że jestem niewinny i z czasem to udowodnię. Nie mam wobec premiera żadnych oczekiwań.
Co na to powiedział Tusk? Powiedział, że dałem się wmanipulować i popełniłem swój życiowy błąd. Podkreślał moje zasługi, bo przecież przez dwa lata kierowałem wzorowo największym klubem w Sejmie po 1989 roku. Nigdy nie przegraliśmy żadnej ustawy, ważnego głosownia, nie było konfliktów, mimo że z jednej strony mamy Palikota, z drugiej Gowina.
Ale premier wystawił Pana z ustawą medialną. To był błąd premiera. Drugim jego błędem było pozostawienie Mariusza Kamińskiego na czele CBA. To są bardzo poważne błędy. Było jasne, że któryś z polityków PO będzie musiał za to zapłacić, trafiło na mnie. CBA powinno walczyć z korupcją, a nie z obywatelami.
Donald Tusk zapłaci za to? Mam nadzieję, że nie zapłaci, ale te błędy powinny zmuszać do pewnych przemyśleń. Dla mnie to był i nadal pozostaje najlepszy premier i szef partii.
Co pan czuje, widząc Mariusza Kamińskiego? Mam do niego żal, że przez swoją nieuczciwą działalność skrzywdził wielu ludzi i niesprawiedliwie ich posądził, doprowadził do wielu ludzkich dramatów.
CBA walczy z korupcją, która jest realnym problemem. Ale tak działały służby w PRL-u. Wtedy też nie można było swobodnie rozmawiać nawet prywatnie, bo każdy bał się podsłuchów. CBA wróciło do takich metod. Oni wytwarzają zjawiska korupcyjne, a potem perfidnie wpuszczają w nie przyzwoitych ludzi. Każdego człowieka można do czegoś złego namówić, sprowokować i zmanipulować.
To była prowokacja wymierzona w Pana? To była próba skompromitowania liderów PO. Chodziło o kogoś z pierwszej półki, z kierownictwa.
Nic gorszego niż Pana stenogramy już się w tej sprawie nie pojawi? Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nigdy nie lobbowałem na rzecz branży hazardowej. Ale nie wiem, co jest w podsłuchach.
Mógł Pan powiedzieć jeszcze coś głupiego? Nie sądzę. Najgłupsze rzeczy powiedziałem w ujawnionych stenogramach.
Jak Pan przeżył ostatni miesiąc? Na początku Paweł Graś wysłał do mnie SMS-a: "Chlebuś, nie oglądaj telewizji, nie czytaj gazet, bo
zwariujesz i trafisz do wariatkowa". To była trafna rada.
Zastosował się Pan do niej? Czasami, podglądałem telewizję i internet, ukradkiem, ale bardzo krótko.
I gdzie Pan teraz jest? Przygotowuję się z prawnikami do przesłuchań przed komisją śledczą, przed prokuratorem, gromadzę dokumenty z ostatnich 6 lat.
Myśli Pan o przyszłości? Tak. Najważniejsze jest dla mnie oczyszczenie nazwiska. Teraz chcę dowieść własnej niewinności - wbrew zasadzie, że to winę trzeba udowadniać. Najtrudniejsze są dla mnie teraz zachowania niektórych moich kolegów. Nie boję się tego, co mnie czeka, przesłuchań, tylko tego, że rodzina będzie oglądać ten teatr przed komisją śledczą.
Przez kogo to wszystko? Przeze mnie, bo starałem się być dobry dla wszystkich ludzi, nawet dla tych, których do końca nie poważałem. Cóż, trudne zdarzenia weryfikują zachowania przyjaciół. Wiedziałem to miesiąc temu, ale nie wiedziałem, że to się tak szybko sprawdzi.
Ma Pan mniej przyjaciół niż miesiąc temu? Nie. Teraz tak naprawdę wiem, kto nim jest.
Więcej zostało czy odeszło? Nie myślałem, że zostanie ich tak dużo.
Spotyka się Pan z ostracyzmem wśród kolegów? Niestety.
Jak to wygląda? Traktują mnie jak czarną owce, przestępcę. Kiedy do niektórych z nich wysłałem SMS-a z pytaniem: co "złego" zrobiłem, poza dwoma zdaniami, w ciągu ostatnich 8 lat w PO, to nie dostawałem odpowiedzi. A przecież nikt nie może powiedzieć, że byłem "załatwiaczem", nigdy nie wykorzystywałem mojej pozycji.
Zostanie Pan w polityce? Chciałbym wrócić do życia publicznego.
Patrzy Pan w szklaną kulę i gdzie widzi siebie za rok?
Widzę człowieka, który wrócił do równowagi emocjonalnej, na nowo poukładał życie rodzinne, zweryfikował swoich przyjaciół, który udowodnił, że jest w tej sprawie niewinny, nie złamał prawa.
Nie boi się Pan wrócić do Sejmu? Nie. Teraz mam tylko bardzo bolesne i kosztowne rekolekcje.
CBA walczy z korupcją, która jest realnym problemem. Ale tak działały służby w PRL-u. Wtedy też nie można było swobodnie rozmawiać nawet prywatnie, bo każdy bał się podsłuchów. CBA wróciło do takich metod. Oni wytwarzają zjawiska korupcyjne, a potem perfidnie wpuszczają w nie przyzwoitych ludzi. Każdego człowieka można do czegoś złego namówić, sprowokować i zmanipulować.
To była prowokacja wymierzona w Pana? To była próba skompromitowania liderów PO. Chodziło o kogoś z pierwszej półki, z kierownictwa.
Nic gorszego niż Pana stenogramy już się w tej sprawie nie pojawi? Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nigdy nie lobbowałem na rzecz branży hazardowej. Ale nie wiem, co jest w podsłuchach.
Mógł Pan powiedzieć jeszcze coś głupiego? Nie sądzę. Najgłupsze rzeczy powiedziałem w ujawnionych stenogramach.
Jak Pan przeżył ostatni miesiąc? Na początku Paweł Graś wysłał do mnie SMS-a: "Chlebuś, nie oglądaj telewizji, nie czytaj gazet, bo
zwariujesz i trafisz do wariatkowa". To była trafna rada.
Zastosował się Pan do niej? Czasami, podglądałem telewizję i internet, ukradkiem, ale bardzo krótko.
I gdzie Pan teraz jest? Przygotowuję się z prawnikami do przesłuchań przed komisją śledczą, przed prokuratorem, gromadzę dokumenty z ostatnich 6 lat.
Myśli Pan o przyszłości? Tak. Najważniejsze jest dla mnie oczyszczenie nazwiska. Teraz chcę dowieść własnej niewinności - wbrew zasadzie, że to winę trzeba udowadniać. Najtrudniejsze są dla mnie teraz zachowania niektórych moich kolegów. Nie boję się tego, co mnie czeka, przesłuchań, tylko tego, że rodzina będzie oglądać ten teatr przed komisją śledczą.

Przez kogo to wszystko? Przeze mnie, bo starałem się być dobry dla wszystkich ludzi, nawet dla tych, których do końca nie poważałem. Cóż, trudne zdarzenia weryfikują zachowania przyjaciół. Wiedziałem to miesiąc temu, ale nie wiedziałem, że to się tak szybko sprawdzi.
Ma Pan mniej przyjaciół niż miesiąc temu? Nie. Teraz tak naprawdę wiem, kto nim jest.
Więcej zostało czy odeszło? Nie myślałem, że zostanie ich tak dużo.
Spotyka się Pan z ostracyzmem wśród kolegów? Niestety.
Jak to wygląda? Traktują mnie jak czarną owce, przestępcę. Kiedy do niektórych z nich wysłałem SMS-a z pytaniem: co "złego" zrobiłem, poza dwoma zdaniami, w ciągu ostatnich 8 lat w PO, to nie dostawałem odpowiedzi. A przecież nikt nie może powiedzieć, że byłem "załatwiaczem", nigdy nie wykorzystywałem mojej pozycji.
Zostanie Pan w polityce? Chciałbym wrócić do życia publicznego.
Patrzy Pan w szklaną kulę i gdzie widzi siebie za rok? Widzę człowieka, który wrócił do równowagi emocjonalnej, na nowo poukładał życie rodzinne, zweryfikował swoich przyjaciół, który udowodnił, że jest w tej sprawie niewinny, nie złamał prawa.
Nie boi się Pan wrócić do Sejmu?
Nie. Teraz mam tylko bardzo bolesne i kosztowne rekolekcje.

Jak ONI traktują prywatne pieniądze: Jak donosi "Gazeta Wyborcza": Minister Pracy Jolanta Fedak ma nowy pomysł na łatanie dziury budżetowej - mniej pieniędzy z naszych składek emerytalnych miałoby iść do OFE, a więcej do ZUS, ujawnia "Gazeta Wyborcza". Jest rzeczą nieprawdopodobną, jak ONI traktują nasze pieniądze. Przecież to prywatne pieniądze idą do rzekomo prywatnych OFE – a p.Ministerka uważa, że wolno Jej, ot tak sobie, zmalwersować je do szuflady ZUSu!!! Za sam ten pomysł ta wybitna działaczka PSL powinna trafić pod Trybunał Stanu! ONET komentuje to ( i słusznie) tak: „Budżet zaoszczędzi ok. 16 mld zł w ciągu roku. Stracą przyszli emeryci. Ich świadczenia na starość będą nawet o jedną czwartą niższe. Jednocześnie rząd odkłada prawdziwą reformę: KRUS, emerytur mundurowych, górniczych, sędziowskich, prokuratorskich. Kosztują nas one ponad 25 mld zł rocznie. Ale politycy boją się narazić którejkolwiek z tych grup”. No, tak – ale do ZUSu dopłacamy rocznie 35 miliardów!!! P.Fedakowa chce, by nie dopłacali wszyscy podatnicy – a wybrana ich grupa: przyszli emeryci z filaru OFE. A może podnieść akcyzę od benzyny? Albo wprowadzić podatek od lizaków? ONI są wszechmogący – jak wiadomo. JKM

Czy gorzej jest umierać hurtem? Na blogu poruszyłem problem demograficzno-moralny – i tu chciałbym go rozwinąć.Otóż wyobraźmy sobie, że mogę rozpylić w atmosferze środek chemiczny – nazwijmy go: prokreozol – w wyniku czego ludzie będą się rozmnażać szybciej. Bez prokreozolu byłoby nas za 50 lat 8 miliardów – z prokreozolem: 10 miliardów.Jednak-że ma to pewną nieprzyjemną konsekwencją: po tym okresie pojawi się zwiększona śmiertelność. Za dalsze 20 lat ludzkość rozmnażająca się „normalnie” liczyłaby 9 miliardów – a tu będzie tylko 8,5 mld. Z tych 10 miliardów zrobi się 12 miliardów – ale 3,5 zemrze.Z punktu widzenia demograficznego jest to dla gatunku korzystne. Powstała masa nowych zestawów genetycznych – a z nich selekcja naturalna odsiała te 3,5 miliarda mniej dopasowanych do życia.Jednak: czy można godzić się z „dodatkową śmiercią” 3,5 miliarda ludzi?!? Czy nie jest to zgoda na ludobójstwo na niespotykaną skalę?Popatrzmy na sprawę inaczej: rozpylając prokreozol „stworzyliśmy” dodatkowo jakieś 3 miliardy ludzi. Czy można się pogodzić z nie-powołaniem ich do życie? Może one wolałyby pożyć sobie te 50 latek – i umrzeć – niż nie urodzić się w ogóle? A to, że umrą... cóż: każdy kiedyś i tak umrzeć musi!Problem nie jest wcale wydumany. Wynajdując np. antybiotyki nie tylko uratowano ileś tam setek milionów ludzi – ale „stworzono” miliardy innych: dzieci i wnuki tych, którzy bez antybiotyków by zmarli!

Pamiętać należy, że zmarliby ci mniej odporni – więc hodujemy potomstwo ludzi mniej odpornych, wśród których śmiertelność byłaby znacznie wyższa... gdyby nie kolejne postępy medycyny. Z drugiej jednak strony rozmaite drobnoustroje, stanowiące wraz z nami układ ekologiczny (którego równowagę medycyna naruszyła!) mutują, mutują – i mikrobiologowie ostrzegają: ten wyścig już zaczynamy przegrywać – i kiedyś przegramy. Powstanie i szybko się rozmnoży szczep letalny w – powiedzmy – 80% i wytłucze sporą część (nie 80%, bo część się zdoła odizolować) ludzkości.(Wszystkich - nie; selekcja naturalna na ogół nie dopuszcza do powstania gatunku, który zabijałby wszystkich nosicieli... bo takie bakterie same by wymarły!)Czy z tego powodu należało nie wprowadzać antybiotyków?

Nie: trzeba patrzeć na to z filozoficznym spokojem. I na to, że kiedyś wymrze w sposób nagły 3,5 miliarda ludzi. A w czym-że jest gorsze to, że zmarli hurtem w ciągu dwóch miesięcy, a nie na raty, w ciągu 30 lat?Niech lekarze robią swoje, firmy farmaceutyczne robią swoje, ludzie kupują sobie lekarstwa jaki chcą – ale dlaczego państwo miałoby w to ingerować?Po to, by za 30 lat zaczęło umierać więcej osób?(Ciekawostka: parę lat temu w wyniku wyjątkowo upalnego lata zmarło we Francji bodaj o 50.000 więcej ludzi w podeszłym wieku, niż normalnie. Oskarżono o to... Republikę Francuska (która powinna była zapewnić każdemu klimatyzację itp.).Jednak nikt nie pochwalił Republiki za to, że w następnych latach śmiertelność wśród staruszków była znacznie mniejsza, niż średnia statystyczna...)

Dane biologiczne są już dziś zatrważające. Ilość atletów powoli rośnie – ale o wiele szybciej rośnie liczba słabeuszów. To właśnie ten „nadmiar”, który padnie ofiara którejś-tam epidemii. Może to być za rok – albo za 30 lat.Ale (wersja dla fideistów: woli Bożej sprzeciwiać się nie można i trzeba ją przyjąć z pokorą); (wersja dla ateistów: praw Natury się nie ominie). JKM

Kolejny oddział komunistów rusza do natarcia Właśnie dowiedziałem się, że p.Jerzy Soros, multimiliarder, założył nową fundację p/n „Instytutu Nowego Myślenia Ekonomicznego”. Instytut ma „promować rozwiązania alternatywne w stosunku wolnorynkowego fundamentalizmu". P.Soros obiecał płacić na ten Instytut $5 mln rocznie przez najbliższe 10 lat. W skład rady fundacji mają wejść m.in. pp.Gotfryd Sachs, Jerzy Akerlof, i Józef Stiglitz. To tyle dla tych, którzy wierzyli, że p.Soros ma coś wspólnego z kapitalizmem, wolnym rynkiem, liberalizmem itd. najzabawniejsze, że młodzi lewacy obciążają nas za poczynania p.Soros, naszego najzaciętszego wroga od 30 lat!! A plan Sachsa-Balcerowicza uważają za „wolnorynkowy”. P.Jerzy Soros swoją postawę uzasadnia twierdzeniem, że „dogmat o racjonalnym zachowaniu się ludzi stracił kontakt z rzeczywistością”. Jest to istotnie prawda. Dogmat, że ludzie dobrze pływają też jest fałszywy – co nie oznacza, że należy ludziom zabraniać wchodzenia do wody. Co więcej: istnieje praktycznie pewność, że ludzie od'uczyli się postępować racjonalnie wskutek życia przez 100 lat w socjalizmie, bez wolnego rynku! JKM

01 listopada 2009 "Halloween- Wigilia Wszystkich Świętych".. Coś niesamowicie wulgarnego dzieje się wokół chrześcijańskiego święta Wszystkich Świętych. Jakaś zwariowana dziennikarka- indoktrynerka- lwicowa antychrześijańska  idolożka, powiedziała w jakiejś polskojęzycznej rozgłośni,   nie pamiętam jakiej, bo jechałem samochodem i przerzucałem stacje w  poszukiwaniu wypowiedzi różnych takich, różnych narzucających nową świecką tradycję, że :”Hallowen, to taka Wigilia  Święta Wszystkich Świętych”(????) Słuchałem radia, bo jeszcze podczas jazdy  samochodem, można go słuchać, w przeciwieństwie do komórek, przez które nie wolno rozmawiać, bo grozi za to mandat w wysokości 200 złotych oraz jakieś idiotyczne punkty karne, traktujące kierowców jak dzieci .Bo od dawana wiadomo, że Lewica maści wszelakiej, traktuje ludzi jak dzieci, zapewniając im bezgraniczne bezpieczeństwo- kosztem wolności. Bo albo wolność- albo bezpieczeństwo! Im więcej bezpieczeństwa, tym szybciej wkrótce znajdziemy się w  ustawodawczym więzieniu bez krat.. Ale za to z tysiącami śledzących nas na bieżąco szpiegów w mundurach i bez, którzy bezustannie będą dbać o nasze bezpieczeństwo, w trosce, na bazie i w okolicznościach  ustawowego piekła, dodajmy demokratycznego, bo tworzonego demokratycznie, przy pomocy demokratycznych ustaw. Zawsze pisałem, że demokracja to zbiorowa tyrania, przeciwieństwo wolności człowieka. Albo demokracja, wola tyranicznej większości-albo wolność! Bo w socjalizmie – tylko śmierć! Jak mawiał Fidel Castro, a powtarzał po nim parafrazując Jan Maria Rokita, Katon polskiej polityki. Głosował zawsze za poniesieniem podatków i ustawami, które odbierają  człowiekowi wolność. Ale  dosadnie z emfazą był konserwatystą całą, uniowolnościową gębą! Albo wolność, albo Unia Wolności! Bo oryginalne hasło z okresu Rewolucji Antyfrancuskiej brzmiało” Wolność, równość, braterstwo, albo śmierć”(!!!!)  Pomijając już fakt bezsensowności tego hasła; jak równość, to nie może być miejsca na wolność, jak braterstwo, to solidaryzm społeczny- a w nim nie ma miejsca ani na wolność, ani na równość, bo i tak ktoś tym braterskim bałaganem musi zarządzać. No a śmierć? Zawsze można oddać życie za coś tak bezsensownego jak „ ideały” Rewolucji Antyfrancuskiej.. Słuchanie radia też rozprasza kierowcę i powinno być jak najszybciej zakazane( śmierć radioodbiornikom!), a rozmowa przez komórkę?  Najprościej zakazać wożenia komórek w samochodzie i po problemie.. Na to miejsce więcej gaśnic, więcej apteczek, więcej koców i więcej fotelików dla dzieci.. Przy okazji zakazać dłubania w nosie, onanizowania się podczas jazdy samochodem, rozmowy z pasażerami( o to bardzo rozprasza, szczególnie gdy rozmówczynią jest interesująca kobieta), uprawiania seksu( był taki przypadek w Wielkiej kiedyś Brytanii!), zmieniania skarpetek podczas jazdy samochodem, patrzenia na boki, a nie na drogę, zakazać myślenia o niebieskich migdałach  i w ogóle zakazać myślenia(!!!), bo rozprasza podczas myślenia na temat prowadzenia samochodu bezpiecznie. Skanery do odczytywania myśli już są powoli konstruowane i jak przyjdzie czas wprowadzi się je na wyposażenie policji.. Policji Myśli- oczywiście! Bo takiej drogowej mamy już w nadmiarze . Wystawić dziesięć tysięcy funkcjonariuszy, tylko po to, żeby zatrzymywali kierowców w kolumnach i sprawdzali każdego alkomatem(!!!!) Robili policyjne łapanki wzorowane na kotłach organizowanych przez Niemców w czasie okupacji… Upodlanie kierowców, kontrolowanie, mandatowanie, punktowanie jak na ulicznym ringu, diagnozowanie i strasznie, odczytywanie i zabieranie samochodów oraz rowerów najbiedniejszym( pozdrowienia dl pana ministra Ziobry!), prześladowanie i obrabowywanie różnymi opłatami, podatkami  w paliwach, koncesjonowanie. Kierowcy to najbardziej prześladowany zawód przez władzę tzw. publiczną w Polsce! Czyli naszych bezwzględnych nadzorców, których sami sobie wybieramy w demokratycznych wyborach. Nadzór dotyczy również tych, którzy ich sobie nie wybierają, Na przykład ja! Ale wróćmy do Halloween i Święta  Wszystkich Świętych.. W PRL-u propagandyści próbowali zamienić Święto wszystkich Świętych na Święto Zmarłych lub święto Wszystkich Zmarłych(???).No wszystkich zmarłych  bolszewików– to dopiero pomył.! I zmarłych ateistów spod znaku sierpa i młota, którzy walczyli z chrześcijaństwem jak mogli, a Święto Wszystkich  Świętych jest Świętem chrześcijańskim wprowadzonym przez papieża Grzegorza IV w 837 roku,  właściwie  przeniesionym z okresu Wielkanocy na 1 listopada.. Dla chrześcijan jest to święto,  w dniu którego, modlimy się za wszystkich wierzących w CHYSTUSA(!!!), szczególnie za tych, którzy za wiarę oddali życie i zostali świętymi, albo zasłużyli się czymś wyjątkowym  w Kościele Powszechnym. Ateiści i niewierzący nie mają z tym Świętem nic wspólnego. Bo oni nie mają nic wspólnego ze Świętymi w Kościele Powszechnym. I sami nie są święci. I modlimy się w tym dniu za wszystkich  zmarłych, którzy wierzyli w Chrystusa Pana. To jest bardzo ważne Święto w Kościele, ważniejszym jest jedynie Wielkanoc, w związku z powstaniem chrześcijaństwa i ukrzyżowaniem Chrystusa i Święto Bożego Narodzenia. W broszurce  przygotowującej dzieci do bierzmowania znajduje się pytanie,  dotyczące  wymienia najważniejszych Świąt chrześcijańskich. Nie widziałem tam…. Wielkanocy(???). Zapytałem znajomego księdza o co  w tym chodzi, to odpowiedział mi, że to …niedopatrzenie w drukarni(???), ale broszura wydana była przecież  przez Diecezję Sandomierską. Natomiast Halloween to pogańskie święto celtyckie , podczas którego oddawano cześć bogu  Samhainowi, panu  wszystkich zmarłych. W nocy z 31 października na 1 listopada pogański bóg śmierci Samhain uwalniał duchy zmarłych , więzione przez  niego dusze zmarłych odkupywały swoje winy pod postacią zwierząt.. Aby odstraszyć złe duchy, ludzie palili ogniska i przebierali się w dziwaczne stroje. Oczywiście każdemu wolno wierzyć w co chce, a nawet więcej, choć Wielki Chesterton twierdził,  że kto „ nie wierzy w Boga, wierzy we wszystko”(!!!!). Ale nie mieszajmy pogaństwa do wiary w Chrystusa. Chrześcijaństwo to Chrystus, a pogaństwo to wielobóstwo i  maskarada  przebierańców. Wydrążona dynia ze światełkiem w środku oznacza błędne ogniki uważane za dusze zmarłych. W czasie Halloween uwalnia się ludzkie dusze z ciał czarnych kotów, psów i nietoperzy. Kolory  podczas Halloween to: czarny i pomarańczowy. Czarny oznacza duchy, czarownice, nietoperze, czarne koty, zombie, sowy. Pomarańczowy- dynie, jesień, liście. W tym dniu halloweeniści rozpowszechniają wróżbiarstwo, wróżenie ze spodków, wrzucają orzechy do ogniska- jeśli taki orzech pęknie- to będzie odwzajemniona miłość. Jedzą też ciasta i owoce wiszące na nitkach- bez pomocy rąk! Przypominam, że w chrześcijaństwie mamy Święto Wszystkich Świętych w Kościele Powszechnym,  i modlenie się za ich dusze, a nie wrzucanie orzechów w sprawie miłości.. I jeszcze mają zwyczaj przeskakiwania przez świeczki ustawione w kole. Świeczki , które nie zgasną, przyniosą szczęści w przyszłym roku.. Wróżbiarstwo, zabobon- w dniu Wszystkich Świętych. Robią w domach scenerię z Drakuli, Frankensteina, Mumii.. Istny horror! Niektórzy tłumaczą hallowen, jako pochodzące od piekła” hell”. Przed wiekami druidzi( kapłani celtyccy), magowie- składali ofiary z ludzi(???) Niejaki  Anton Sz. LaVey, auto „Biblii szatana” powiedział,  że: ”Halloween dla satanistów jest najważniejszym dniem w roku, jest czasem niezwykłej potęgi szatana”(???) Wtedy właśnie sataniści odprawiają swoje” czarne msze. I przy okazji orgie seksualne.. U Nas niektóre zespoły tzw. rokowe lansują satanizm, na przykład niejaki Nergal, przyjaciel niejakiej Dody, której powoli publiczność ma serdecznie dość, ze względu na  jej zachowanie. I bluźnierstwa przeciw chrześcijaństwu! Na ręce ma  jakieś słowo wytatuowane w języku hebrajskim.. Jakiś znak? Halloween to zwyczaj wrogi chrześcijaństwu i nie jest żadną Wigilią  Święta Wszystkich Świętych. Wciąga się w ten nonsens dzieci pod postacią zabawy.. Bo nie wszystkie religie są  równe.. Jak lansują tę fałszywą tezę media polskojęzyczne.. I nie wierzę, że dziennikarz nie  ma czasu  zajrzeć  do encyklopedii, żeby sobie przeczytać parę słów na temat halloween i chrześcijaństwa,  i żeby porównać co jest czym.. Oni to robią specjalnie, za pieniądze i na zamówienie.. Robią wodę z mózgu wszystkim, którzy powierzchownie traktują wszystko! Szczególnie młodym ludziom, którzy nie są zainteresowani  niczym- tylko” furą i komórą”. I to jest realizacja spiskowej teorii dziejów.. WJR

Język, którego nie rozumiem Tym razem ja z pewnym wyjaśnieniem. Otóż chciałbym wyjaśnić, że ja nie rozumiem języka, jakim dziś się mówi. Języka absolutnie etatystycznego. Piszę to w związku z: (Polska zaproponowała Ukrainie pomoc Polskie MSZ przekazało stronie ukraińskiej propozycję pomocy w zakresie diagnostyki laboratoryjnej wykonywanej przez Wojskowy Instytut Higieny i Epidemiologii w Puławach - poinformowało wieczorem Rządowe Centrum Bezpieczeństwa. Wcześniej prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko przekazał w rozmowie z polskim prezydentem Lechem Kaczyńskim, że władze w Kijowie chciałaby, aby polskie laboratoria wykonały testy próbek na obecność wirusa grypy typu A/H1N1. Jak informuje RCB, Ukraina wystąpiła z prośbą o pomoc międzynarodową dotyczącą przekazania m.in.: szczepionek przeciwko wirusowi grypy A/H1N1 dla grup najbardziej zagrożonych zachorowaniem, aparatury do mechanicznej wentylacji i respiratorów używanych w transporcie; leków i witamin, środków dezynfekujących oraz masek i rękawic ochronnych, a także wyposażenia laboratoriów wirusologicznych. "Trwa szacowanie zakresu pomocy rzeczowej, która mogłaby być udzielona Ukrainie. Sprawdzane są zasoby na poziomie centralnym, wojewódzkim i organizacji pozarządowy. W wyniku przeprowadzonych analiz stwierdzono, że na obecnym etapie najbardziej efektywne byłoby wsparcie w zakresie diagnostyki laboratoryjnej. (...) Za pośrednictwem MSZ przekazano stronie ukraińskiej propozycję udzielenia pomocy w zakresie diagnostyki laboratoryjnej przez Wojskowy Instytut Higieny i Epidemiologii w Puławach" - napisano w komunikacie. Polski konsulatu generalny we Lwowie informuje, że pierwsze transporty z polską pomocą docierają do tego miasta. Kraków wysłał na Ukrainę respirator, 2 tys. sztuk masek ochronnych, 70 kompletów ubrań ochronnych, tysiąc rękawic, 80 sztuk leku tamiflu. Z Wrocławia przekazano 10 tys. masek ochronnych oraz leki przeciwgrypowe. RCB poinformowało, że w poniedziałek o godz. 11.00 zaplanowana została telekonferencja z udziałem ministra zdrowia, głównego inspektora sanitarnego, komendanta głównego straży granicznej i dyrektora RCB z wojewodami, dyrektorami wojewódzkich wydziałów bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego oraz z wojewódzkimi inspektorami sanitarnymi z województw: podkarpackiego i lubelskiego. Także w poniedziałek o godz. 14.30 w Ministerstwie Zdrowia odbędzie posiedzenie Krajowego Komitetu ds. Pandemii Grypy. Z informacji wojewódzkich i granicznych inspektorów sanitarnych w województwie lubelskim i podkarpackim wynika, że nie odnotowano tam nietypowego wzrostu liczby zachorowań grypopodobnych). Wcześniej prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko przekazał w rozmowie z polskim prezydentem Lechem Kaczyńskim, że władze w Kijowie chciałaby, aby polskie laboratoria wykonały testy próbek na obecność wirusa grypy typu A/H1N1. Ja tego nie rozumiem! Jeśli ktokolwiek - Józio Ponomarenko, Benia Krzyk, ja czy „władze w Kijowie” – chce zrobić badania czegokolwiek – to nie robi ich w „polskich laboratoriach” - tylko znajduje po znajomości i/lub w Sieci adresy laboratoriów (Dlaczego akurat „polskich”? Co łączy laboratorium z Tarnowie z laboratorium w Białymstoku?? Dlaczego nie w siedmiu polskich, a dwóch słowackich i jednym rumuńskim – na przykład) i umawia to z nimi, ustala cenę usługi itd. Po jaką cholerę zawracać tym głowę urzędnikom w Warszawie? Przecież to może tylko wydłużyć całą procedurę!? Mnie by nawet do głowy nie przyszło, by zwrócić się z czymś takim do urzędnika państwowego – zamiast po prostu zadzwonić do tego, kto takie badania robi. Oczywiście: do laboratorium prywatnego; jak działają państwowe (zwłaszcza wykonując masówkę) każdy wie... Państwowe mają zresztą przecież na Ukrainie. I w Rosji – w znacznie większej liczbie. Ludzie na Ukrainie tak, zdaje się, przywykli do etatyzmu, że bez urzędnika nie potrafią inaczej. Ale dlaczego urzędnik Kancelarii JE Lecha Kaczyńskiego nie poinformował urzędnika kancelarii JE Wiktora Juszczenki – że może sobie załatwić to sam? Czy ja płacę urzędnikom – od Pana Prezydenta poczynając – pensje za to, by załatwiali coś, co ani nie leży w ich obowiązkach, ani nie jest potrzebne? Ba – jest dla Ukraińców szkodliwe... JKM

02 listopada 2009 Bieg na przełaj z przeszkodami ku niewiadomemu... W jednym z raportów policyjnych napisano:” Poszkodowany został odwieziony do szpitala celem umieszczenia w tamtejszym zakładzie pogrzebowym”(???) No właśnie! Szpitale toną w długach, niektóre już zamykają, socjalizm leczniczy  się kończy, bo kończą się pieniądze, ale zaczyna się socjalizm w innym miejscu. Niedawno Ministerstwo Infrastruktury, którym zarządza „ liberalna” Platforma Obywatelska , podpisało umowę z konsorcjum  niemieckich firm na…… opracowanie analizy dotyczącej ewentualnej budowy centralnego lotniska dla Polski, gdzieś między Warszawą a Łodzią w pobliżu przyszłej trasy Kolei Dużych Prędkości. Wyznaczono lokalizacje: Baranów, Mszczonów i Sochaczew na Mazowszu oraz Babsk w Łódzkiem. Socjalizm   centralnie demokratyczny kończy się w tzw. służbie zdrowia, gdzie cały system zasila się z zewnątrz naszymi pieniędzmi, a teraz będziemy budować państwowe lotniska, i  rozbudowywać socjalizm kolejowy, a przy ich budowie- jak zawsze  – urzędnicy będą defraudować, zakręcać, mataczyć i przywłaszczać. W końcu to nie ich pieniądze, a nasze. A urzędnik państwowy  najbardziej złodziejsko wydaje nasze pieniądze na nie swoje cele. Tak przynajmniej twierdził Milton Friedman, laureat nagrody Nobla z ekonomii. Ale kto by tam przejmował się Friedmanem, jak do zarobienia  - tak jak przy budowie państwowego stadionu, że tak powiem Narodowego- są wielkie pieniądze. Ostatni kosztorys to 2,2 mld złotych.(!!!). Wato pamiętać pierwszy i przekazać tę informację dzieciom…. 150  milionów(???) Jakim sposobem w ciągu dwóch lat, kosztorys  tej samej budowli powiększył się o dwa miliardy złotych, i to jeszcze przy rezygnacji z niektórych obiektów, które były w pierwotnym planie? Ano, apetyt, ludzi decydujących i powiązanych politycznie jest nieograniczony, a on – jak wiadomo rośnie- w miarę jedzenia. Właściwie przejadania naszych pieniędzy, trwonienia w ilości zatrważającej, na tyle, że dług publiczny przekroczył już 700 mld złotych  i nadal rośnie ku  beztrosce urzędników państwowych i zmartwieniu ludzi , którzy cokolwiek orientują się w konsekwencjach” dialogu społecznego” w tym zakresie. Bo jak zeznawał jeden menel w prokuraturze:” Chęć wypicia wódki wynikała z choroby mojego kolegi po wcześniejszym wypiciu wódki”(???). Czyżby wszyscy organizujący napad na nas podatników byli pod wpływem środków zatrważających? A gdzie służby z alkomatami! Z jakim konsorcjum firm Ministerstwo Infrastruktury podpisało umowę na” opracowanie analizy dotyczącej ewentualnej budowy centralnego lotniska dla Polski???

A  są to: Sp. Z o. o, Oliver Wyman Consulting Gmbh, MKmetric Gesellschaft  Systemplanung GmbH oraz DFS Deutsche Flugsicherung GmbH. To jest umowa na ewentualną budowę lotniska państwowego, a jak firmy konsultingowe zadecydują, że nie w tym miejscu, a może winnym, to będziemy im płacili kolejne pieniądze za konsultacje i analizy(!!!!) I dlaczego wszystkie są niemieckie???? Czy mamy jakieś zobowiązania  wobec Niemców? Może mamy, a może nie, bo nie tak dawno Muzeum na Majdanku zaapelowało do rodzin byłych więźniów  niemieckiego obozu o wsparcie finansowe. Tylko na sam remont drewnianych baraków potrzeba pilnie 15 milionów złotych. Lubelskie muzeum szuka prywatnych sponsorów  również za pośrednictwem Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. „- Nasz list z prośbą o pomoc Amerykanie wysłali do około 500 byłych więźniów Majdanka, m.in. Żydów, którzy ocaleli z getta warszawskiego- opowiada  pan Tomasz Kranz, dyrektor Państwowego Muzeum na Majdanku.. No tak, a może Niemcy by pomogli, bo to oni ten obóz zbudowali i przetrzymywali w nich ludzi, a nie,  żeby teraz utrzymywali go byli więźniowie(???). Niemcy wyciągną z nas kolejne miliardy poprzez firmy konsultingowe, to trochę mogliby przekazać na utrzymanie Majdanka. Ale im to w głowie? Już Narodowe Fundusze Inwestycyjne wymagały firm konsultingowych, które sobie pozarządzały bez żadnej odpowiedzialności, wyciągnęły z nas miliardy złotych i doprowadziły do ruiny firmy  w Programie NFI się znajdujące. Autor tego wariactwa, pan Janusz Lewandowski sprawuje obecnie lukratywną posadę eurodeputowanego, tak jak pan Jerzy Buzek, który był autorem wiekopomnych reform, które nas kosztowały również kilkadziesiąt miliardów złotych. To ciekawe: im kto więcej szkód poczyni przeciwko nam- tym bardziej jest  awansowany i doceniany.! Czy to nie paradoks? Czy może znak, a nie przypadek.?. Koszt trasy Kolei Dużych Prędkości, gdy zdychają i  są likwidowane  kolejne połączenia regionalne- szacowany jest na kolejnych kilka miliardów złotych.. Tak ma gospodarka państwowo- socjalistyczno- nakazowo – rozdzielcza.. Dobudowują szpitali nowych, podczas gdy stare toną w długach. To samo z koleją: będą budować nowe państwowe połączenia kolejowe- podczas gdy  likwidowane są stare- państwowe,  a do tych , które pozostają - dopłacają  z naszych pieniędzy, zarówno tych podatników którzy korzystają z usług państwowej kolei jak i tych, którzy mają samochody i koleją nie jeżdżą. Lotnisko na Okęciu też jest zadłużone, to dobudowują następne, które też będzie zadłużone A potem następne, następnie następne  regionalne, które po jakimś czasie też będzie zadłużone. Bo w socjalistycznym budownictwie  nie ma ładu , a tym bardziej składu, ponieważ socjaliści ignorują sam rynek i jego prawa.. ONI go mają w przysłowiowej d….e.! Tak jak relacjonował pewien zeznający osobnik przed policjantem:” Gdy zwracałem się do współlokatorki Janiny P., to mi powiedziała, że kartofle wsadziła w d…..ę, lecz na skutek interwencji Policji kartofle zwróciła”(!!!) Chodzi tylko o to , żeby jak najwięcej zmarnować, bo od tego wszyscy dostaną premię, tylko warunek jest jeden: żeby zmarnować w jak najszybszym terminie, bo plany gonią bezceremonialnie, pędzą z zawrotną szybkością, budują Tanie Państwo, tak tanie, że niedługo będziemy umierać z głodu. Bo nas tak  władza obskubie  z pieniędzy. Bo lotniska mają być państwowe, albo gminne- nie mogą być prywatne. Jak jakaś linia lotnicza  chce sobie wybudować lotnisko- to niech buduje. Kto im w tym przeszkadza? Jak chce mieć prywatną kolej- to też niech buduje.. Po co do tego są potrzebni urzędnicy państwowi? Oni się znają na biznesie? Od kiedy? Od nigdy! Urzędnik zawsze pieniądze wyda źle, drogo i bez skrupułów. Taka jego natura! Tak jak z tym skorpionem i borsukiem. Skorpion prosił borsuka, żeby ten przewiózł go na drugą stronę rzeki. Borsuk miał wątpliwości, że ten go ukąsi.. Skorpion zapewniał, że nic takiego się nie zdarzy. Borsuk dał się namówić skorpionowi i wziął go na plecy. Na środku rzeki, skorpion ukąsił borsuka, na co borsuk tonąc  płaczącym głosem mówi:” A nie mówiłem, że mnie ukąsisz?” - Taka moja natura- odpowiedział skorpion. Naturą urzędnika jest przejadać i marnować, wziąć łapówkę, wypić herbatę,  zadecydować nierynkowo, wydumać i wydać nie zgodnie z sensem, tylko wydać. Bo w przyszłym roku nie dostanie przydziału naszych pieniędzy. I tak ten socjalizm urzędniczy się kręci.. Dlatego wszelkim sposobami należy unikać oddawania władzy nad naszymi pieniędzmi urzędnikom budżetowym. Ale oni władzy raz zdobytej nad nami- nigdy nie oddadzą. I to jest problem! I znowu są ONI- i MY! WJR

Odznaczony Jarmakowski współpracował z rezydentem SB w Chicago Kilkanaście dni temu polonijny dziennikarz (wcześniej internowany działacz "Solidarności") Andrzej Jarmakowski otrzymał od Prezydenta Kaczyńskiego jedno z najwyższych odznaczeń państwowych. Przeciwko tej decyzji Prezydenta zaprotestowało polonijne środodowisko niepodległościowe w Chicago, gdyż Jarmakowski współpracował w 1989 roku z rezydentem SB w Konsulacie PRL o pseudonimie "RUSH". Dwa lata temu Prezydent Kaczyński odznaczył Piotra Mroczyka, ostatniego dyrektora sekcji polskiej Radia Wolna Europa, który wczesniej był tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie "69". Protest Polonii przeciw odznaczeniu Jarmakowskiego przez Prezydenta Kaczyńskiego w chicagowskim "dziennik Związkowym" Jak pamiętamy Andrzej Czuma wprost oskarżył Andrzeja Jarmakowskiego o agenturalność. Co więcej sugerował, że nie można znaleźć dokumentów nt. Jarmakowskiego w archiwum IPN, gdyż został on przekazany przez SB - jako agent - UOP, co wymusiło objęcie teczki Jarmakowskiego klauzulą tajności. Zapewne sąd rozstrzygnie już wkrótce spór obydwu dżentelmenów. Niedawno ktoś mi powiedział, nieważne, czy Jarmakowski był czy nie był agentem, istotne jest to, że jego działania są tak szkodliwe jakby nim był. Często SB odnosiła znacznie więcej korzyści z działań ludzi, którzy formalnie nie byli TW SB, niż z aktywności zarejestrowanych agentów. W podręcznikach szkoleniowych KGB zawsze podkreślano, że najcenniejsze usługi oddają tzw. „agenci wpływu”, byli oni dla Sowietów cenniejsi niż klasyczni szpiedzy czy formalni tajni współpracownicy. Od kilku lat Jarmakowski obnosi się po Chicago z materiałami z IPN, które miałyby przekonać czytelnika, że jest czysty jak łza. Ostatnio zlokalizowany został przeze mnie w IPN zbiór dokumentów pod sygnaturą IPN BU 2203 / 146, który zawiera materiały sprawy SMW-8/830/89 założonej w 1989 roku przez Wydz. VIII Departamentu I. MSW, w której występuje wpis „Karta personalno-operacyjna Jarmakowski Andrzej”. Z dokumentów tych dowiadujemy się, że Andrzej Jarmakowski, ur. 24 listopada 1953 roku w Gdańsku, spotykał się z rezydentem SB funkcjonującym w konsulacie PRL w Chicago, a rozmowę z nim chciał za wszelką cenę zachować w tajemnicy. Przekazywał przy tym różne informacje funkcjonariuszowi zatrudnionemu oficjalnie w placówce dyplomatycznej PRL w Chicago. Rezydent SB, podpisujący się pod raportem (z dnia 19 września 1989 roku) ze spotkania z Jarmakowskim pseudonimem „RUSH” tak pisze do centrali : „Z inicjatywy Andrzeja Szypuły (...) oraz Andrzeja Jarmakowskiego (...) odbyłem rozmowę ‘prywatną’ w dniu 19 września br. (…) Rozmówcy pragnęli przedyskutować następujące tematy: (…) Przygotowanie oceny Konsulatu generalnego PRL w Chicago”. W zdumienie może wprawić taka tematyka spotkania dwóch działaczy polonijnych z pracownikiem komunistycznej placówki dyplomatycznej. Dlaczego chcieli rozmawiać o przygotowaniu oceny komunistycznych urzędników w konsulacie? Na to pytanie znajdziemy odpowiedź na końcu raportu rezydenta SB. Omawiając z „Rushem” sprawę utworzenia „Banku Rzeczypospolitej”, Jarmakowski i Stypuła sugerowali komunistycznemu dyplomacie, że „praktycznie fundusze te (przeznaczone dla w/w banku, przyp. MC) znalazłyby się w rękach ‘Solidarności’, która nie gwarantuje ich właściwego wykorzystania. Mają w tym względzie już pewne doświadczenie, że znaczna część przekazywanych wcześniej funduszy ginęła w prywatnych rękach poszczególnych działaczy ‘Solidarności’.” Były aktywny działacz „Solidarności”, Jarmakowski, nie wystawia więc zbyt pochlebnego świadectwa związkowi i to w rozmowie z komunistycznym urzędnikiem, a w praktyce rezydentem SB w konsulacie PRL w Chicago. Jarmakowski i Stypuła obiecali w czasie rozmowy z „Rushem” dostarczyć do konsulatu PRL w Chicago dokumenty dotyczące utworzenia na terenie USA „banku inwestycyjnego” wraz ze swymi uwagami na ten temat. „Rush” w swoim raporcie z tego spotkania pyta przełożonych: „Jeżeli są sugestie Centrali co do tej inicjatywy, proszę o instrukcje”. Dlaczego Jarmakowski i Stypuła tak ochoczo chcieli współpracować z konsulatem RPL, a dokładniej mówiąc z „Centralą” „Rusha”. Najbardziej jednak kuriozalną częścią rozmowy Jarmakowskiego i Stypuły z rezydentem SB w Chicago jest wspomniane już wyżej przygotowanie oceny pracowników PRL-owskiego konsulatu. „Rush” raportuje do swej warszawskiej centrali: „Po dłuższym owijaniu w bawełnę, po dokonaniu ‘wewnętrznej narady’, przyznali się, że zostali poproszeni przez wysoko postawione osoby w Warszawie z kręgu ‘Solidarności’ o dokonanie oceny działalności Konsulatu Generalnego PRL w Chicago (…) ocena ta może być … wykorzystana do sugerowania ew. zmian kadrowych”. By uspokoić swoją warszawską centralę, „Rush” dodaje jednak zaraz: „Dla uspokojenia Pana, ocena ta nie jest negatywna i taka zostanie przekazana do Polski kanałem ‘LOT-owskim’.” Jarmakowski i Stypuła mieli więc dokonać oceny komunistycznej załogi konsulatu PRL i w rozmowie z rezydentem SB w tego konsulatu zapewnili go – jak sam to relacjonuje - że ocena ta będzie pozytywna (z jednym tylko wyjątkiem). Co więcej, zostanie czym prędzej przekazana LOT-owskim samolotem do Warszawy. PRL-owska załoga konsulatu nie ma więc powodów, by obawiać się utraty pracy, gdy przyjdzie czas zmian personalnych. Kontekst całej sprawy uprawnia do twierdzenia, że Jarmakowski i Stypuła chcieli w ten sposób przypodobać się komunistycznemu urzędnikowi z PRL-owskiej placówki dyplomatycznej. Sami w czasie rozmowy stwarzali wrażenie, że oczekują pomocy ze strony „Rusha” w kilku sprawach. Ktoś mógłby w tym miejscu spróbować bronić Jarmakowskiego i Stypuły – np. że nie zdawali sobie sprawy z kim rozmawiają etc. Następna część raportu „Rusha” pokazuje jednak, że obydwaj doskonale wiedzieli, co robią. Rezydent SB pisze: „ Obaj rozmówcy wielokrotnie podkreślali, a wręcz prosili, abym żadnych szczegółów naszej rozmowy nikomu dalej nie przekazywał. Prosili o zrozumienie, że w przypadku ujawnienia tego faktu mogą być zaatakowani przez swoich kolegów z ‘Solidarności’ jak również przez tut. wściekłych pismaków (rozmowa z przedstawicielem reżimu)…” Z dalszej relacji „Rusha” dowiadujemy się, że spotkanie to nie było bynajmniej pierwszym kontaktem Jarmakowskiego i Stypuły z rezydentem SB z konsulatu generalnego PRL w Chicago i że wszystkie dotychczasowe ich konsultacje z PRL-owską placówką utrzymywane były w tajemnicy. „Rush” raportuje: „…. dotychczas mogli liczyć na moją dyskrecję”. Z raportu „Rusha” wynika także jednoznacznie, że Jarmakowski i Stypuła cieszyli się zaufaniem komunistycznego konsulatu: „Na podstawie dotychczasowych kontaktów – datujących się od pobytu Min. Kłosa (? MC) w Chicago – uważam, że przekazywane przez nich informacje były prawdziwe i znajdowały późniejsze potwierdzenie.”. Pod podpisem „Rusha”, w swego rodzaju PS-ie, inny rezydent o pseudonimie „Stak”, który przewija się w wielu dokumentach i w różnych spraw dotyczących rezydentury SB w Chicago, dopisał uwagę: „Proszę o zapoznanie się z całością pkt 5 ….’STAK’ „. Punkt ten dotyczył oceny pracowników konsulatu w Chicago. Jak widać ocena ta (pozytywna, jak zapewniali Jarmakowski i Stypuła ) leżała na sercu rezydentom SB. Można oczywiście próbować usprawiedliwiać kontakty Jarmakowskiego i Stypuły z Konsulatem PRL w Chicago, gdyż był to już wrzesień 1989 roku. Nie zapominajmy jednak, że np. dopiero trzy miesiące po tej rozmowie nazwisko Krzysztofa Raca zostało usunięte z listy osób niepożądanych w Polsce, że był to nadal konsulat PRL, a nie RP i że nie tylko do końca 1989, ale także w ciągu następnego 1990 roku komunistyczna Służba Bezpieczeństwa działała bez żadnych przeszkód i była w tym czasie realną siłą zagrażającą w dalszym ciągu Polakom. Z dokumentów zgromadzonych w IPN wynika jednoznacznie, że SB gromadziła także w 1990 roku donosy TW na współobywateli, prowadziła analizy i przygotowywała plany w niezmienionym, PRL-owskim stylu. Na podstawie zaprezentowanych dokumentów czytelnicy mogą sami ocenić, czy kontakty Jarmakowskiego i Stypuły z „Rushem” mogły być szkodliwe dla Polonii i Polski.

P.S. Dokumenty z IPN dotyczące m.in. Jarmakowskiego, Mroczyka przedstawiłem w październiku w serii wykładów w Nowym Jorku, New Jersey, Connecticut i Chicago. Mój wykład w Chicago musiał zostać przeniesiony do innego lokalu, gdyż tajemniczy "ktoś" zdołał nakłonić właściciela sali, by na dwa dni przed prelekcją wypowiedział umowę najmu, łamiąc przy tym prawo. Kilka dni wcześniej jeden ze znajomych Jarmakowskiego Józef Broniszewski w obecności kilku świadków w restauracji ZAKOPANE w Chicago stwierdził , że wykład odbędzie się na chodniku, gdyż nie zostaniemy wpuszczeni do sali. Gdy przeniesiono już prelekcję do sali przy kościele św. Pankracego, tajemniczy "ktoś" dzwonił wielokrotnie na policję, informując, ze w kościele "komunista organizuje demonstrację". Kin był ten "ktoś", wie już całe Chicago.

PPS2. Nieco wcześniej moja żona otrzymała okolicznościową kartkę (jej kopia patrz wyżej) z kondolencjami z powodu śmierci męża - tuż przed moim przyjazdem do USA. W lutym zaś otrzymywała telefony z pogróżkami, że wrócę do Polski w trumnie, jesli ujawnię jakieś dokumenty z IPN na temat Polonii. Marek Ciesielczyk

Prezydent odznacza, Polonia protestuje Odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski redaktor naczelny portalu ProgressforPoland.com Andrzej Jarmakowski z Chicago nie zasłużył na otrzymanie odznaczenia państwowego – twierdzą przedstawiciele Komitetu Pamięci Polonijnej w Chicago. Ich zdaniem prezydent został w sprawie Jarmakowskiego wprowadzony w błąd – ponieważ nikt nie poinformował go o dokumentach, które znajdują się na temat polonijnego działacza w IPN. Amerykańska Polonia z Chicago ma zamiar ujawnić treść dokumentów dotyczących Jarmakowskiego 18 października w byłej siedzibie Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej w Chicago. W liście do prezydenta Kaczyńskiego przedstawiciele Polonii podkreślają, że ze względu na treść tych dokumentów, jak i na fakt, że Jarmakowski prowadzi „szkodliwą działalność w środowisku polonijnym w USA", prezydent nie powinien był przyznawać mu odznaczenia państwowego. Przedstawiciele Polonii nie precyzują co dokładnie znajduje się w aktach IPN na temat Jarmakowskiego. Sam Jarmakowski spodziewa się jednak oskarżenia o współpracę z SB – 13 października na prowadzonym przez niego portalu pojawił się komunikat, w którym można przeczytać m.in.  „Andrzej Jarmakowski nigdy nie był współpracownikiem komunistycznych służb specjalnych. 12 września 2006 roku uzyskał z Instytutu Pamięci Narodowej status pokrzywdzonego przez te służby.". Portal publikuje również zeskanowany dokument przyznający Jarmakowskiemu status pokrzywdzonego. Marek Bartkiewicz

PRZECIW FAŁSZYWEMU ŚWIADECTWU Niedawne odejście Andrzeja Czumy z rządu jest okazją, by na spokojnie powrócić do oskarżeń, jakie od dłuższego czasu były minister sprawiedliwości formułuje pod adresem polonijnego publicysty Andrzeja Jarmakowskiego. Czuma wielokrotnie zarzucał mu współpracę z tajnymi służbami PRL. Ostatnio tezę Czumy usiłował uprawdopodobnić kreujący się na specjalistę od spraw inwigilacji Polonii przez komunistyczne służby Marek Ciesielczyk, który w swoich artykułach i publicznych wystąpieniach nie tylko przywoływał autorytet ministra, ale również powoływał się na archiwalia udostępnione przez IPN. Problem w tym, że oskarżenia Czumy i Ciesielczyka to zwykłe pomówienia, zaś dokumenty IPN zaprzeczają tezie, iż Jarmakowski kiedykolwiek był agentem bezpieki.
Naznaczony czerwonym kolorem  O Andrzeju Jarmakowskim zaczęło być głośno, kiedy na początku bieżącego roku rozgorzał spór wokół emigracyjnej przeszłości Andrzeja Czumy, a media, w tym m. in. tygodnik „Polityka” (C. Łazarewicz, Minister na debecie, 10 II 2009 r.) i „Rzeczpospolita” (C. Gmyz, Chicagowskie długi Czumy, 11 II 2009 r.), obszernie informowały na temat domniemanych amerykańskich problemów finansowych ministra. Nazwisko zamieszkałego w Chicago Jarmakowskiego, jako osoby świadczącej przeciwko ministrowi sprawiedliwości, przewijało się wówczas w mediach. Czuma nie pozostał dłużny i nie po raz pierwszy oskarżył Jarmakowskiego o związki z bezpieką. Najpierw w wywiadzie dla TVN24 (10 II 2009 r.) w kontekście pytania o Jarmakowskiego minister wyznał: „Ja rozumiem, że niektórzy agenci bezpieki w Chicago, w Londynie czy we Francji przewerbowywani byli przez Urząd Ochrony Państwa i wówczas uzyskiwali gwarancję milczenia. Ja znam jednak fakty i umieściłem go czerwonym kolorem na liście członków, uczestników Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, z czego on się bardzo gniewa na mnie, grozi mi od jakichś pięciu, sześciu lat procesami sądowymi”. Swoje dywagacje powtórzył później m. in. na łamach „Polski The Times” (13 II 2009 r.) i „Gazety Krakowskiej” (14-15 II 2009 r.). Nie było to jednak nic nowego, bowiem już kilka lat wcześniej na stronie rodziny Czumów (czuma.pl) pojawiła się informacja o współpracy Jarmakowskiego z SB (obecnie oskarżenie to usunięto z witryny). W grudniu 2006 r. Czuma mówił o tym bez ogródek w wywiadzie dla internetowej strony „The Polonia Portal”: „Na przykład w Chicago funkcjonuje – jak się dowiedzieliśmy od historyków, którzy nie bacząc na przepisy zrobili w tym kierunku dużo badań, otóż w Chicago działa były dziennikarz Andrzej J., który został zwerbowany jako kapuś już pod koniec lat 60. ubiegłego wieku, kiedy odbywał zasadniczą służbę wojskową w komendzie garnizonu Gdynia”. Co ciekawe, podobną tezę z powołaniem się na ustalenia Czumy, lansował w tym czasie publicysta i bloger Marek Ciesielczyk (Czy Jarmakowski Andrzej był agentem komunistycznym?, m.ciesielczyk.salon24.pl/60337) oraz związany z Edwardem Mazurem tygodnik polonijny „Express” (A. Wąsewicz, Historia Polonijnego Agenta, www.expatpol.com).
Poszukiwanie kwitów Awantura wokół Czumy z początku 2009 r. spowodowała szczególne zainteresowanie osobą Jarmakowskiego, który dostarczał mediom informacji na temat „pożyczek i nieuregulowanych rachunków” ministra w Stanach Zjednoczonych („Rzeczpospolita”, 11 II 2009 r.). „Andrzej Czuma twierdzi, że Jarmakowski mści się na nim, ponieważ Czuma miał informacje o tym jakoby Jarmakowski był współpracownikiem peerelowskich służb, działającym w środowisku amerykańskiej emigracji” – informowała Polska Agencja Prasowa (11 II 2009 r.). W związku powtarzanymi przez Czumę oskarżeniami, Jarmakowski zadeklarował wówczas, że wytoczy ministrowi proces sądowy. Tak też się stało – w kwietniu 2009 r. do Sądu Okręgowego w Warszawie wpłynął pozew Jarmakowskiego przeciwko Czumie z tytułu naruszenia dóbr osobistych. Zdumiewa fakt, że jeszcze w czasie medialnej burzy wokół emigracyjnych problemów Czumy, w centrali IPN w Warszawie odnaleziono teczkę wywiadu cywilnego PRL (Departamentu I MSW) na temat Andrzeja Jarmakowskiego (IPN BU 02203/146). Co ciekawe, jak wynika z adnotacji sporządzonej na teczce, została ona odtajniona dopiero w dniu 2 lutego 2009 r. Istnieje zatem ścisła korelacja pomiędzy odtajnieniem tej teczki w IPN a początkiem dyskusji medialnej na temat Czumy. Akta nie były wcześniej znane archiwistom gdańskiego IPN, którzy we wrześniu 2006 r. przyznali Jarmakowskiemu status osoby pokrzywdzonej przez komunistyczne tajne służby. Materiałów tych nie znałem również i ja, chociaż w latach 2002-2004 prowadziłem zaawansowane badania na temat Ruchu Młodej Polski (m.in. Służba Bezpieczeństwa w walce z Ruchem Młodej Polski w latach 1979-1988, „Pamięć i Sprawiedliwość”, nr 4, 2003, s. 113-158), którego jednym z założycieli i czołowych działaczy w Gdańsku był przecież Jarmakowski. Nie udostępniono mi ich nawet wówczas, kiedy byłem pracownikiem IPN i miałem wgląd do materiałów oznaczonych klauzulą tajności. Być może akta o sygnaturze IPN BU 02203/146 znajdowały się wcześniej w tzw. zbiorze zastrzeżonym. Bardzo szybko wokół odtajnionej teczki zaczęły krążyć legendy, które miały rzekomo potwierdzać dotychczasowe oskarżenia Czumy. Jedną z pierwszych osób, której udostępniono teczkę Jarmakowskiego, był wspomniany już Ciesielczyk, który przez dłuższy czas budował wokół tej sprawy aurę sensacji, zapowiadając ujawnienie zawartości teczki podczas prelekcji w Chicago. Nabrał się na to tygodnik „Wprost”, który na swojej stronie internetowej poinformował, że prezydent Lech Kaczyński został wprowadzony w błąd odznaczając Jarmakowskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (15 X 2009 r.). Tygodnik powołał się przy tym na list otwarty niejakiej Sylwii Kawy z Komitetu Pamięci Polonijnej w Chicago, która 14 października 2009 r. protestowała przeciwko odznaczeniu Jarmakowskiego „z uwagi na zawartość dokumentów z IPN”. W piśmie do prezydenta RP Kawa zapowiedziała „sądny dzień” dla Jarmakowskiego, o którym całej prawdy Polonia miała dowiedzieć się z ust Ciesielczyka w Chicago.      
Mizeria dowodów Swoje rewelacje ogłosił Ciesielczyk podczas październikowych spotkań w Chicago i Clark (New Jersey), a później w internecie (m. in. videofact.com/jarmakowski.htm). Według niego, dowodem na „ochoczą” współpracę Jarmakowskiego z „konsulatem PRL”, „komunistycznym dyplomatą” i „rezydentem SB” ma być 6-stronicowa notatka oficera rezydentury wywiadowczej w Chicago o kryptonimie „Rush”. Jest to zresztą jedyny dokument (nie licząc tzw. kart sprawdzeniowych) zawarty w 12-stronicowej teczce, którą notabene Wydział VIII Departamentu I MSW zakwalifikował zaledwie jako tzw. segregator materiałów wstępnych (SMW), nie zaś typową sprawę operacyjną (np. agenturalną). Istotnie, w dniu 19 września 1989 r. dwaj polonijni dziennikarze – Andrzej Jarmakowski i Andrzej Stypuła, zapewne na fali euforii związanej z odzyskiwaną przez Polskę niepodległością, poprosili konsula PRL w Chicago o poufne spotkanie. Co zrozumiałe i w pewnym sensie normalne, w tej roli wystąpił odpowiednio „zalegendowany” jako dyplomata oficer bezpieki. Bezpośrednią przyczyną spotkania były kwestie wynikające z przemian gospodarczo-politycznych zachodzących w Polsce po 4 czerwca 1989 r., a przede wszystkim z faktu, że zaprzyjaźniony z Jarmakowskim lider Ruchu Młodej Polski – Aleksander Hall, został ministrem w rządzie PRL kierowanym przez Tadeusza Mazowieckiego. Jak zaznaczył w swojej notatce „Rush”, polonijni rozmówcy chcieli omówić sprawy związane z przyjazdem ministra Halla do Stanów Zjednoczonych. Hall miał prosić Jarmakowskiego o przygotowanie jego pobytu w Chicago. Chodziło o spotkania z polonijnymi biznesmenami, politykami (Zbigniew Brzeziński) i działaczami polonijnymi (Edward Moskal). Po Hallu, z wizytą do Chicago mieli przybyć m. in. Tadeusz Syryjczyk i Lech Wałęsa. W rozmowie poruszano jednak głównie kwestie związane z polonijnym biznesem, który był coraz bardziej zainteresowany inwestowaniem w Polsce. Temu również poświęcona była, wspomniana w notatce „Rusha”, jedna z wizyt wiceministra przemysłu Stanisława Kłosa, od której datować się miały kontakty Jarmakowskiego i Stypuły z konsulatem. Stąd też podczas dyskusji z „Rushem” wiele miejsca poświęcono inicjatywie Lecha Wałęsy w sprawie utworzenia „Banku Rzeczpospolitej”, jak również organizacji banku inwestycyjnego i Chicagowskiego Forum Gospodarczego. Dyskutowano o wykorzystaniu kapitału Barbary Piaseckiej-Johnson i innych biznesmenów w Polsce. Zdaniem Jarmakowskiego i Stypuły – jak pisze „Rush” – kapitał polonijny miał być przeciwwagą dla groźnych „niemieckich inwestycji w Polsce”. Jarmakowski i Stypuła zgłosili też pewne obawy co bezpieczeństwa polonijnego kapitału inwestowanego w Polsce. Powołując się na wcześniejsze doświadczenia związane z kierowaną do kraju pomocą finansową dla podziemia „Solidarności” stwierdzili, iż obawiają się, że może ona trafić w prywatne ręce i zostać niewłaściwie wykorzystana. Pod koniec rozmowy działacze polonijni wspomnieli, że dla „wysoko postawionych osób w Warszawie z kręgu Solidarności” przygotowują ocenę działalności Konsulatu Generalnego PRL w Chicago. Wystraszonemu „Rushowi” powiedzieli: „dla uspokojenia Pana, ocena ta nie jest negatywna i taka zostanie przekazana do Polski kanałem LOT-owskim”.

Klęska oskarżycieli Wspomniana notatka jest jedynym udokumentowanym kontaktem Andrzeja Jarmakowskiego z konsulatem PRL jesienią 1989 r. W 1991 r. teczkę Jarmakowskiego złożono do archiwum Urzędu Ochrony Państwa w Warszawie. W chwili jej zamknięcia zmikrofilmowana dokumentacja liczyła łącznie (razem z okładką, kartami ewidencyjnymi i informacją o mikrofilmowaniu) zaledwie 15 klatek. Wynika z tego, że kilka stron dokumentów (najpewniej 3 strony), ze względu na ustawową barierę roku 1990 (za niejawne uznaje się dokumenty wytworzone przez służby specjalne III RP) zostało wyłączonych z jawnej teczki dostępnej dzisiaj w IPN.  „Obfitość” zgromadzonego przez SB i UOP materiału wskazuje, iż ponad wszelką wątpliwość nigdy nie było w niej żadnych rewelacji, o których wielokrotnie mówili Czuma i Ciesielczyk. Potwierdzają to zresztą wszelkie dostępne materiały ewidencyjne SB na temat Jarmakowskiego z których korzystałem. Wynika z nich niezbicie, że nigdy nie był on rejestrowany jako współpracownik komunistycznych tajnych służb. Od lat 70-tych Jarmakowski był rozpracowywany przez SB w ramach spraw obiektowych o kryptonimach „Młodzieżowcy” (duszpasterstwo akademickie w Gdańsku) i „Arka” (Ruch Młodej Polski), jak również w ramach personalnej sprawy operacyjnego rozpracowania o kryptonimie „Historyk”. W okresie emigracyjnym był z kolei rozpracowywany przez Departament I MSW w związku z działaniami wymierzonymi w antykomunistyczną organizację „Pomost” (kryptonim „Igof”). W związku z tym wywiad cywilny PRL aż do 1990 r. zarejestrował Jarmakowskiego w kategorii zabezpieczenie. O tym wszystkim nie wie zapewne Marek Ciesielczyk, który za wszelką cenę starał się uprawdopodobnić oskarżenia Czumy. Niekompetentny i bezradny wobec mizerii archiwalnej odnalezionej na Jarmakowskiego, Ciesielczyk napisał: „nieważne, czy Jarmakowski był czy nie był agentem, istotne jest to, że jego działania są tak szkodliwe jakby nim był. Często SB odnosiła znacznie więcej korzyści z działań ludzi, którzy formalnie nie byli TW SB, niż z aktywności zarejestrowanych agentów”. A zatem w tej sprawie nie liczą się żadne dowody, argumenty, fakty i dostępne źródła historyczne. Nie ma to też nic wspólnego z nauką, ani nawet słuszną ideą „lustrowania Polonii”. Samozwańczy „lustrator Polonii” nie ma większego pojęcia na temat działań wywiadu PRL na gruncie polonijnym, nie rozumie zasad, którymi kierowały się służby względem Polonii amerykańskiej, nie zna struktur i kompetencji poszczególnych wydziałów Departamentu I MSW, szczególnej relacji pomiędzy bezpieką a MSZ (w tym zwłaszcza Wydziałem Konsularnym), nie zna również obsady personalnej i charakteru pracy rezydentur wywiadowczych na terenie Stanów Zjednoczonych, obiegu dokumentów, informacji i zasad ewidencjonowania danych w strukturach MSW. Fakt, że jest to tematyka złożona, wymagająca dużego nakładu pracy i nabywanej przez lata kompetencji. A to z kolei kłóci się z pogonią za tanią sensacją, której tak bardzo potrzebuje Ciesielczyk. W ten sposób sensacja rozmija się z prawdą. A sensacja w sprawie Jarmakowskiego karmi się wyłącznie kłamstwem stąd też wyssane z palca informacje o jego rzekomych „potajemnych” i „tajnych spotkaniach z rezydentem SB w Chicago”, „wychwalaniu komunistycznych dyplomatów z konsulatu RP w Chicago”, „przejęciu Jarmakowskiego przez UOP” czy przedstawieniu w rozmowie „Solidarności jako grupy oszustów” (mira888.salon24.pl/132581). W tej ostatniej sprawie warto odwołać się do informacji zawartych chociażby w książkach Petera Schweizera Victory czyli zwycięstwo (Warszawa 1994) i Gordona Thomasa Szpiedzy Gideona. Mossad tajna historia (Warszawa 2004), w których przedstawiono kulisy transferu pieniędzy dla podziemia w Polsce. Warto wspomnieć, że finanse te nigdy nie zostały w przejrzysty sposób rozliczone przez ludzi głównego nurtu „Solidarności”. Zresztą sprawa pomocy finansowej dla „Solidarności” była szczególnie kontrolowana przez bezpiekę, więc ewentualna negatywna opinia rozmówców „Rusha” w tej sprawie nie była żadnym zaskoczeniem i nowością. O poziomie oskarżycieli niech świadczą jeszcze inne słowa Ciesielczyka: „Jako człowiek niewątpliwie inteligentny Jarmakowski zdaje sobie chyba sprawę, że przegrał swoje życie, ponosząc klęskę w sferze pracy zawodowej, towarzyskiej, finansowej, zdrowotnej, a nawet rodzinnej (nie potrafił zapewnić sobie i swej rodzinie godziwych warunków życia, mieszkając w kraju o nieograniczonych możliwościach), czy więc jego amoralny stosunek do otoczenia i wyjątkowo podłe zachowanie wobec rodaków w USA to wynik jego frustracji z powodu tej tragicznej sytuacji, w jakiej się znalazł po ponad 25-letnim pobycie w USA?” (mira888.salon24.pl/132581). Być może rozpętując nagonkę na „kapusia Jarmakowskiego”, Andrzej Czuma nie spodziewał się, że w takim stylu znajdzie ona swój finał. W ostatnim czasie były minister sprawiedliwości wielokrotnie apelował do dziennikarzy, aby nie rzucali fałszywego świadectwa przeciwko bliźniemu swemu. Najwyższy czas zacząć od siebie. Aktualnie z Andrzejem Jarmakowskim dzieli mnie zapewne większość poglądów i ocen na sprawy polonijne i krajowe. Ale obowiązkiem historyka jest służyć prawdzie, a kiedy trzeba to jej bronić i o niej świadczyć. Współpracować z prawdą trzeba zwłaszcza tam, gdzie kogoś skrzywdzono, posługując się historycznym fałszem. Poglądy i wybory polityczne skrzywdzonego nie mają tu żadnego znaczenia. W prostowaniu faktów i walce z fałszowaniem dziejów szczególna rola przypadła historykom, o których wielki Stanisław Kutrzeba tak pisał: „Tylko zawodowi historycy tej pracy podołać mogą; by to bowiem zadanie wypełnić tak, jak się tego żąda, trzeba nie tylko mieć dobre chęci dyletanta, który sam wprawdzie nieraz za historyka się uważa, lecz naprawdę mąci tylko zwykle historię, trzeba posiadać i tę umiejętność, która jest niezbędną, by krytycznie ocenić materiał i w sposób właściwy z tego materiału wydobywać prawdę i tę prawdę w odpowiedni przedstawić sposób” (Wady i zadania naszej historiografii, Kraków 1916). Sławomir Cenckiewicz

Kasjer lewicy załamał się. Zaczął sypać Przez lata milczał i unikał wymiaru sprawiedliwości. Zaczął sypać, gdy trafił za kraty. Peter Vogel, zwany kasjerem lewicy, ale chwalący się znajomościami z politykami od lewa do prawa, opowiada śledczym o wielkiej korupcji przy budowie warszawskiego metra. Zobacz, kogo obciążą te zeznania. Na podstawie informacji, jakie prokuratorom przekazał Peter Vogel, toczy się we Wrocławiu śledztwo - ustalili reporterzy TVN. Kasjer lewicy zeznał, że w czasie organizowanego przez władze stolicy przetargu na zakup wagoników metra pod koniec lat 90. doszło do korupcji.

"ODGRAŻAŁ SIĘ, ŻE WSZYSTKO UJAWNI" Łapówka za wybór odpowiedniego dostawcy wagonów miała trafić na konto w szwajcarskim banku Coutts. Peter Vogel, który chwalił się o tym koledze, był członkiem zarządu tej instytucji. "Kiedy zaczęły się jego problemy w Polsce, odgrażał się, że wszystko ujawni" - mówił dziennikarzom TVN przyjaciel i współpracownik Vogla. Kasjera lewicy zatrzymano w marcu. Trafił za kraty w sprawie działalności związanej z lobbystą Markiem Dochnalem, z którym Peter Vogel współpracował. Ale już wyszedł na wolność i spokojnie mieszka w swoim warszawskim apartamencie. Dlaczego? Prawdopodobnie właśnie z uwagi na informacje o korupcji w warszawskim magistracie, którymi zaczął dzielić się z prokuratorami.

PRZEKRĘT W MAGISTRACIE? W tej sprawie oficjalnie wiadomo niewiele. Organizowany w 1998 roku i wart ponad 150 milionów dolarów przetarg na dostawę wagonów metra wygrała firma, która zaproponowała najtańszą ofertę, jednak - jak podaje TVN - technicznie o wiele gorszą od pozostałych. Za niewiele większe pieniądze można było kupić nowocześniejsze wagony. Warszawą rządził wtedy Marcin Święcicki z Unii Wolności. Tropy dziennikarskiego śledztwa prowadzą jednak do ówczesnego wiceprezydenta, którym był Jerzy Lejk. 11 lat temu nadzorował przetarg, dziś jest szefem stołecznego metra. Kilka dni temu podpisał kontrakt na budowę drugiej linii podziemnej kolejki w Warszawie."W tamtym przetargu wszystko było w porządku" - mówi Lejk i zdumiony dodaje, że nie słyszał o śledztwie prowadzonym po zawiadomieniu Petera Vogla. Zapewnia też, że nie zna tego człowieka.Według dziennikarzy śledczych TVN prokuratura przygotowuje zatrzymania w tej sprawie.

ŁASKA KWAŚNIEWSKIEGO, WNIOSEK SUCHOCKIEJ Jakie tajemnice kryje jeszcze Peter Vogel? Kogo mogą pogrążyć jego zeznania? Warto przypomnieć, że skazany za morderstwo w młodości - gdy posługiwał się jeszcze nazwiskiem Piotr Filipczyński - został ułaskawiony przez Aleksandra Kwaśniewskiego, mimo negatywnej opinii wymiaru sprawiedliwości. Do dziś nie wyjaśniono, kto z ówczesnej Kancelarii Prezydenta pomagał Voglowi. Co ciekawe, wniosek w sprawie ułaskawienia Petera Vogla złożyła minister sprawiedliwości Hanna Suchocka z Unii Wolności, dziś ambasador Polski w Watykanie. Dziennikarze TVN ustalili, że kasjera lewicy tuż po jego zwolnieniu z więzienia odwiedził w Szwajcarii wicemarszałek Sejmu Jan Król, również z UW. Ten bagatelizuje jednak sprawę. "Nie będę o tym rozmawiał" - ucina były polityk. Hanna Suchocka nie znalazła czasu dla dziennikarzy TVN.

UKRYWAŁ SIĘ W SEJMIE Piotr Filipczyński vel Peter Vogel przez lata zacierał za sobą ślady. Skazany w 1971 roku za brutalne morderstwo gosposi, został warunkowo zwolniony z więzienia i - co w tej sprawie najciekawsze - zamieszkał w Szwajcarii, choć wciąż ciążył na nim wyrok. W czasie obowiązywania stanu wojennego, gdy uzyskanie paszportu było praktycznie niemożliwe. Prawdopodobnie młodemu Filipczyńskiemu pomagała Służba Bezpieczeństwa. Niewykluczone, że z uwagi na współpracę, jaką z bezpieką podjął jego ojciec. Za granicą ułożył sobie życie na nowo. W latach 90. czuł się jednak już tak pewnie, że swobodnie - już pod nowym nazwiskiem - współpracował w Polsce z politykami i biznesmenami. Choć był ścigany listem gończym, pojawiał się w Sejmie i Pałacu Prezydenckim.

TAJNE KONTA POLITYKÓW? Od 1998 roku - już jako dyrektor szwajcarskiego banku Coutts - zarządzał interesami lobbysty Marka Dochnala, który potem trafił do aresztu za korumpowanie posła lewicy Andrzeja Pęczaka. Prawdopodobnie na konta szwajcarskiego banku trafiały nielegalne pieniądze z afer i korupcji. Peter Vogel - jak podejrzewali śledczy i o czym pisał DZIENNIK - prowadził też tajne rachunki polityków lewicy. Dokumenty, do których dotarł DZIENNIK, obciążają polityka SLD Jacka Piechotę, byłego ministra gospodarki. To między innymi umowa o otwarcie konta bankowego na hasło "Archibald". Piechota tłumaczył się jednak, że jego podpis został sfałszowany.

Tajne konta polityków istnieją Prokuratura w Katowicach od roku ma dokumenty, które mogą wskazywać na istnienie tajnych kont polityków w szwajcarskim oddziale banku Coutts. To m.in. kopia umowy o otwarciu konta. Dokument jest wystawiony na Jacka Piechotę, ministra gospodarki w rządach SLD i wieloletniego posła lewicy.W imieniu banku umowę zawarł "kasjer lewicy" Peter Vogel, szwajcarski bankier polskiego pochodzenia. Piechota twierdzi, że jego podpis w dokumencie mógł zostać zeskanowany. Umowa została zawarta na drukach banku Coutts z Zurychu. W umowę wpisane jest nazwisko Piechoty z datą 15 września 1999 r. I numer z kopii paszportu. Na jej kartach widnieją podpisy wyglądające jak oryginalne parafy Piechoty. W imieniu banku podpisał Kopia paszportu znasię bankier Peter Vogel. W dokumencie jako nazwę konta wpisano hasło "Archibald". Taka sama nazwa widnieje w części, w której mowa jest o rzeczywistym właścicielu środków zgromadzonych na koncie. To znaczy, że docelowo kontem mógł dysponować ten, kto poda hasło.

Pierwsza wpłata 100 tysięcy Skąd prokuratura ma te dokumenty? We wrześniu 2008 r. prokuratorzy po raz trzeci przeszukali dom Vogla w podwarszawskim Piasecznie. Na płytach CD i pendrive’ach (przenośnych dyskach) bankiera odkryli zeskanowane dokumenty o jego klientach z Coutts. Wśród nich była umowa o otwarciu konta i skan paszportu na nazwisko Piechoty. "Vogel kopiował wszystkie dane o swoich klientach z komputerów w banku" - mówią nam prokuratorzy nadzorujący śledztwo. Po przeszukaniu Vogel zeznał, że założył konto politykowi. Wyjaśniał, że Piechota podpisał umowę w Warszawie, w biurze ich wspólnego znajomego. Pierwsza wpłata na konto wyniosła 100 tysięcy dolarów. Pokazaliśmy Piechocie wydruki zeskanowanej umowy. "To nie jest mój adres, nie mój numer telefonu. Podpis wygląda na mój, ale może został zeskanowany" - stwierdził. Po co Vogel miałby sfałszować dokument? "Może żeby się chwalić? On szeroko opowiadał, kto ma u niego konto, by zyskać kolejnych klientów" - zastanawia się Piechota.

Piechota: może Vogel zapomniał dokumentów Po zeznaniach Vogla prokuratura zrewidowała dom i warszawskie mieszkanie byłego ministra. "Szukali dowodów na to, że miałem konto w Szwajcarii" - przyznaje polityk. Śledczy znaleźli u niego wydruki z konta firmy Dagomar Consulting. Formalnie jej prezesem był Tadeusz Filipczyński, ojciec Vogla. Zdaniem prokuratury był on tylko figurantem, "słupem", na którego otworzono konto spółki. Śledczy uważają, że pieniądze z konta "Archibald" trafiły potem na rachunek Dagomar Consulting. "Przyjaźniłem się z Voglem. Często gościłem go w swoim mieszkaniu. Musiał kiedyś zostawić rachunki tej firmy" - tłumaczy Piechota. Były minister wspomina, że z Voglem pierwszy raz zetknął się w latach 90. "Zniknął nagle na chwilę w 1999 r." - wspomina Piechota. W czerwcu 1999 r. Vogel trafił do aresztu na warszawskim Mokotowie. W rzeczywistości nazywał się Piotr Filipczyński i w latach 70. został skazany za brutalne zabójstwo starszej kobiety. W stanie wojennym w niewyjaśnionych okolicznościach uciekł za granicę, zmienił nazwisko i został... bankierem. W 1998 r. aresztował go Interpol.

Bankier odwiedza Ungiera Ale sprawa Vogla trafia na szczyty władzy w Polsce. Już po trzech tygodniach bankier wyszedł z aresztu dzięki decyzji zastępcy ówczesnej minister sprawiedliwości Hanny Suchockiej. Zaraz potem ministerstwo z własnej inicjatywy wszczęło procedurę ułaskawienia. O ułaskawieniu decyduje Prezydent RP. Gdy trwała procedura ułaskawieniowa, 15 września 1999 r. Vogel zjawił się w Pałacu Prezydenckim. Prokuratura, która badała sprawę, nie zdołała ustalić, co tam robił. Faktem jednak jest, że w księdze wejść podał, że wchodzi do ministra Marka Ungiera, szefa Kancelarii Prezydenta i najbardziej wpływowej osoby w otoczeniu Aleksandra Kwaśniewskiego. "Peter Vogel był obecny w Pałacu Prezydenckim w dniu 15 września 1999 r. w godz. 10.00-11.05 w pokoju szefa gabinetu prezydenta RP" - potwierdziło nam biuro prasowe Kancelarii Prezydenta. Według ustaleń prokuratury tego samego dnia miał spisać umowę z Jackiem Piechotą. Następnie Vogel poleciał do Zurychu. Miał ze sobą podpisaną umowę. Tam 21 września pod dokumentem podpisał się przełożony Vogla Wolfgang Langer. Cztery miesiące później Kwaśniewski podpisał Voglowi akt łaski. "Vogel u mnie? Nigdy się z nim nie spotkałem" - twierdził Ungier w rozmowie z DZIENNIKIEM. Co na to bankier? "Peter Vogel ze względu na nadal toczące się postępowanie nie może rozmawiać z prasą" - oświadczył nam adwokat bankiera mec. Jerzy Jamka. Co - poza datą i nazwiskiem Vogla - ma wspólnego konto na nazwisko Piechoty z wizytą bankiera w Pałacu Prezydenckim i jego ułaskawieniem? Śledczy z Katowic stawiali hipotezę: Piechota był łącznikiem Vogla z pałacem. Ale śledczy nie zdążyli rozwiązać tej zagadki. Musieli umorzyć postępowanie. Oznacza to, że katowicka prokuratura nie odpowie już na pytanie, czy za ułaskawieniem bankiera kryła się korupcja.

Na początku lipca 2009 r. od śledztw przeciwko Voglowi odsunięto głównego prokuratora - Adama Rocha. Mimo że rok temu zwrócił się on do szwajcarskiej prokuratury o sprawdzenie w banku Coutts, czy Vogel miał kopie oryginalnych dokumentów, Szwajcarzy jeszcze nie odpowiedzieli. Oficjalnie katowicka prokuratura nie chce rozmawiać o wynikach śledztwa. Maciej Duda

Kolejny oddział komunistów rusza do natarcia Właśnie dowiedziałem się, że p.Jerzy Sörös, multimiliarder, założył nową fundację p/n „Instytutu Nowego Myślenia Ekonomicznego”. Instytut ma „ promować rozwiązania alternatywne wolnorynkowego fundamentalizmu". P.Sörös obiecał ppłacić na ten Instytut $5 mln rocznie przez najbliższe 10 lat. W skład rady fundacji mają wejść m.in. pp.Gotfryd Sachs, Jerzy Akerlof, i Józef Stiglitz. To tyle dla tych, którzy wierzyli, że p. Sörös ma coś wspólnego z kapitalizmem, wolnym rynkiem, liberalizmem itd. najzabawniejsze, że młodzi lewacy obciążają nas za poczynania p. Sörösa, naszego najzaciętszego wroga od 30 lat!! A plan Sachsa-Balcerowicza uważają za „wolnorynkowy”. P.Jerzy Sörös swoją postawę uzasadnia twierdzeniem, że „dogmat o racjonalnym zachowaniu się ludzi stracił kontakt z rzeczywistością”. Jest to istotnie prawda. Dogmat, że ludzie dobrze pływają tez jest fałszywy – co nie oznacza, że należy ludziom zabraniać wchodzenia do wody. Co więcej: istnieje praktycznie pewność, że ludzie od'uczyli się postępować racjonalnie wskutek życia przez 100 lat w socjalizmie, bez wolnego rynku! JKM

Szok dla „antykomunistów” Cała ta „solidarnościowa” opozycja, z PiSmenami na czele, robi karierę tłumacząc, jak okropnie żyło się w PRLu. Istotnie: socjalizm to ustrój gospodarczo absurdalny, więc żyło się z roku na rok nieco gorzej... chyba, że Władzuchna poluzowała lub pożyczyła zza granicy parę miliardów. Jednak ludzie ci tłumaczą młodzieży, że za PRLu nic tylko bito i katowano opozycję. Była to prawda do 1955 roku. Potem PRL stała się państwem niepodległym (choć pod sowieckim protektoratem) i, niestety, socjalistycznym. Ze wszystkimi zaletami i WADAMI tego systemu. Natomiast gadanina o jakichś straszliwych prześladowaniach – to bujdy. Oczywiście, jak ktoś chciał wysadzić w powietrze pomnik Lenina lub wysadził aulę w Opolu – to szedł do więzienia. Była też cenzura – ale przecież cenzura, i to surowsza pod wieloma względami, była i przed wojna, za sanacji... a właśnie II RP to dla tych ludzi wzór do naśladowania!!! I oto szok: p.Andrzej Seweryn, aktor, odmówił przyjęcia Nagrody Specjalnej im. Zbyszka Cybulskiego, przyznanej Mu przez Fundację „Kino” bo „Jak mógłbym przyjąć nagrodę, której uzasadnienie mówi o prześladowaniu mnie na polu artystycznym z powodów politycznych, skoro np. z paszportem służbowym PAGART-u odwiedziłem z teatrami lub ekipami filmowymi Francję, Włochy, Niemcy, Mongolię, Związek Radziecki, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Czechosłowację, Norwegię i Szwecję?” P.Seweryn w 1968 roku spędził kilka miesięcy w więzieniu za protest przeciwko wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji (no, to siedzimy obok siebie, zapewne...) Przypomniał jednak, że: „np. zaangażowana w działalność opozycyjną Halina Mikołajska zagrała w filmie Krzysztofa Zanussiego "Barwy ochronne" ja sam zagrałem m.in. w "Ziemi obiecanej", "Albumie polskim", "Nocach i dniach", "Polskich drogach", "Bez znieczulenia", "Kung-fu", "Na srebrnym globie", "Dyrygencie"- a do 1979 roku zagrałem w pięćdziesięciu teatrach TVP, pracując z wybitnymi reżyserami - wymieniając m.in. Aleksandra Bardiniego, Janusza Majewskiego, Jacka Woszczerowicza, Zygmunta Huebnera, Jana Świderskiego, Bohdana Korzeniowskiego, Janusza Warmińskiego i innych”. Przypomniał, że po studiach otrzymał angaż w Teatrze Ateneum i nie został z niego wyrzucony, gdy trafił do więzienia. Ja akurat wtedy jeszcze paszportu nie otrzymywałem – i zazdrościłem artystom – pupilkom PRLu. Ale, na litość Boską: nazywanie tego „prześladowaniami” jest mocną przesadą. Obecnego ustroju też nienawidzę, otwarcie piszę, że 80% obecnych polityków powinno trafić do kryminałów, a III RP zamienić na jakieś uczciwe państwo. Z tego powodu nie dopuszczają mnie do reżymowej TVP itd. Ale czy można napisać, że jestem przez obecny reżym „prześladowany”?

Przez tamten byłem „prześladowany” troszkę bardziej. I tyle. JKM

Pokaz tresury Z okazji otwarcia konkursu ofert przedsiębiorców działających w branży informatycznej, doszło do powtórki z PRL-u – na co natychmiast zwróciły uwagę niezależne media. Oczywiście chodzi o kolejki i tzw. kolejkowe listy społeczne, które w schyłkowym okresie „realnego socjalizmu” stanowiły realny wyraz sławnej społecznej sprawiedliwości, stanowiącej również dzisiaj mroczny przedmiot pożądania nie tylko wśród marksistów, ale również – a może nawet zwłaszcza – wśród antymarksistów. Tymczasem logika formalna poucza, że jeśli rzeczownik „sprawiedliwość” opatrzyć przymiotnikiem „społeczna”, to nieomylny to znak, iż sprawiedliwość społeczna nie jest tym samym, co sprawiedliwość zwyczajna. W przeciwnym razie nie byłoby potrzeby opatrywać słowa „sprawiedliwość” żadnymi szczególnymi przymiotnikami. A skoro sprawiedliwość społeczna nie jest sprawiedliwością, to prawdopodobnie jest jakąś formą niesprawiedliwości. Ale mniejsza o to, bo charakterystyczne jest, że niezależne media, jak zwykle zajęły się wyłącznie powierzchnią zjawiska, to znaczy - zewnętrznym podobieństwem kolejek PRL-owskich z obecnymi kolejkami, nazwijmy je – biznesowymi. Czy ta powierzchowność bierze się z ostrożności („posadę przecież mam w tej firmie kłamstwa, żelaza i papieru. Kiedy ja stracę – kto mnie przyjmie?”), czy może z umysłowej niezdolności do analizy bardziej wnikliwej, czy wreszcie po trosze z jednego i z drugiego – tego, ma się rozumieć, nie wiem. To zresztą nieistotne, bo zjawisko pozostaje takie samo bez względu na to, czy jego obserwatorzy potrafią uchwycić jego specyfikę, czy nie. Kolejki ustawiały się dlatego, że przedsiębiorcy pragnęli uzyskać subwencje z Unii Europejskiej, która postawiła do ich dyspozycji bodajże 135 milionów złotych. „Jak forsa – to mi wsuń ją!” - proponuje poeta, więc nic dziwnego, że i przedsiębiorcy rzucili się na tę okazję. W dzisiejszych czasach zarobić, dajmy na to, sto, a nawet i dziesięć tysięcy złotych, wcale nie jest łatwo, więc skoro jest do podziału aż 135 milionów, to warto się po nie schylić, nawet gdyby w tym celu trzeba było używać narzędzi pochodzących z arsenału socjalizmu realnego. Już Wespazyjanus – jak go nazywa Sędzia Soplica - zauważył, że „pecunia non olet”, co się wykłada, że pieniądze nie śmierdzą i swemu synowi Tytusowi, kiedy ten naigrawał się z ojca – cesarza, że nałożył podatki na publiczne klozety, urządził taki oto eksperyment. Wziął garść monet, podsunął Tytusowi pod nos i zapytał, czy czuje przykry zapach. Kiedy ten zaprzeczył, Wespazjan zauważył: „a przecież to z uryny”. Tymczasem w tym przypadku pieniądze nie są nawet z uryny, tylko z Unii Europejskiej! „Nia u tom dziwa, szto kobyła siwa, a u tom dziwa, że wozu nie wiazie” – powiadają nasi sąsiedzi Białorusy. Nic dziwnego, że przedsiębiorcy mają tropizm do pieniędzy. Osobliwe natomiast jest to, że ich biznesplany oceniają i o przyznaniu subwencji decydują ludzie, którzy nigdy w życiu żadnego biznesu nie prowadzili, którzy albo posiwieli za urzędniczymi biurkami, albo – jako tzw. panienki – właśnie debiutują w biurokratycznej karierze. Krótko mówiąc – ludzie nie mający zielonego pojęcia, czy przedstawiony im projekt ma sens, czy go nie ma. Jakimi zatem kryteriami się kierują? Oczywiście najgłupszymi z możliwych – do czego szczerze przyznał się jeden z urzędników przyjmujących te oferty. Chodzi mianowicie o to, czy wszystkie druczki są właściwie wypełnione. Jest to postępowanie mniej więcej takie, jak postępowanie pani nauczycielki, która oceniałaby intelektualne możliwości i osiągnięcia ucznia na podstawie marginesów w jego zeszycie. W dodatku te „unijne” pieniądze tak naprawdę nie są wcale unijne, podobnie, jak pieniądze rządowe nie są rządowe. Unia Europejska jako struktura, podobnie zresztą, jak rządy, nie wytwarza żadnego bogactwa, a tylko rozdziela bogactwo wyciągnięte z poszczególnych krajów pod pretekstem „składki” (Polska płaci ok. 11 mld zł rocznie, co stanowi równowartość ok. 500 km autostrady). A w poszczególnych krajach pieniądze na tę „składkę” odbiera się podatnikom - między innymi tym przedsiębiorcom, którzy stali w kolejkach nadzorowanych przez społeczne komitety kolejkowe. Po co stali? Żeby poddać się osądowi biurokratów i panienek, które zdecydują, czy uda im się odzyskać choć trochę pieniędzy wcześniej im odebranych. Absurd? Tylko z pozoru – bo tak naprawdę to tresura – jak to w socjalizmie. W socjalizmie, jak wiadomo, chodzi o wbicie ludziom do głowy, że ich największym dobroczyńcą jest państwo – to znaczy – sprawująca władzę biurokracja. albo jakaś inna mafia. Każdy normalny człowiek tego rodzaju sugestię instynktownie odrzuca, ale właśnie dlatego konieczna jest tresura – żeby nie tylko przestał ją odrzucać, ale przede wszystkim – żeby w nią szczerze uwierzył. Nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie – twierdzi Stanisław Lem. Ojca Narodów, Chorążego Pokoju podobno kiedyś zapytano, dlaczego tak krótko trzyma swoich poddanych. Nie odpowiedział wprost, tylko nakazał przeprowadzić eksperyment. W jednym kojcu kury karmiono normalnie, a w drugim – prawie wcale. Po pewnym czasie wypuszczono kury z obydwu kojców i Ojciec Narodów sypnął im trochę ziarna. Kury syte dziubnęły od niechcenia i rozlazły się po całym podwórzu. Kury głodne mało nie pozabijały się w walce o dostęp do ziarna. I właśnie obejrzeliśmy tresurę przedsiębiorców. SM

03 listopada 2009 Leninowska namiętność idologiczna dla przemocy.... Państwo socjalistyczne , w którym przyszło nam  żyć i jeszcze pracować- bo kto wie , ilu kolejnych bezrobotnych  wyprodukuje  wraz  z zastępami urzędników wypłukując nas z pieniędzy, po kolejnej podwyżce podatków- staje się coraz bardziej biurokratyczne. Oto fragment artykułu zamieszczonego w tygodniku Angora( nr 45/2209), w artykule „Rzeczpospolita urzędnicza”: ”Ponad pół miliona osób pracuje już na państwowych posadach w samej administracji centralnej. To trzynaście razy więcej niż w 1990 roku i sześć razy więcej niż w 2000 roku. Kompetencje i zadania poszczególnych urzędów bardzo często dublują się. Koszty ich utrzymania rosną lawinowo, bo urzędy tworzą co rok setki nowych etatów, a ich pracownicy zarabiają coraz więcej. Jeśli przyjąć, że każdy z nich zarabia średnią krajową, oznacza to, że  na same pensje dla urzędników podatnik wydaje rocznie 18 mld złotych.- Wiele centralnych urzędów jest zupełni zbędnych, a ich działalność jest szkodliwa- mówi Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha”(????) Szanowni państwo, 18 miliardów to tylko,  na płace, na które zabrano nam przemocą pieniądze, nie pytając nas wcale o zgodę I to tylko administracja centralna!!!. A ile kosztuje nas utrzymanie budynków, samochodów służbowych, telefonów, błędnych decyzji, które są urzędnicze , a nie rynkowe.? Tego nikt nie policzy, ale z pewnością jeszcze dwa razy tyle(!!!!) W sumie mamy już 54 mld..(???) A ilu bezproduktywnych biurokratów mieści się jeszcze w 400 powiatach, 3000 gminach i województwach??? Strach pomyśleć! Bo można osiwieć! I właśnie dlatego mały i drobny biznens zamiera i ulega likwidacji, bo obciążony tak wielkimi daninami upada.. Jak tak dalej będą podnosić podatki, a będą, bo biurokracja wymaga pieniędzy z  naszych podatków, a jest ich coraz więcej i  ponieważ sama niczego nie tworzy, oprócz stert papierów,  marnotrawstwa i idiotycznych decyzji- to marny nasz los! Mamy przed sobą wyłącznie drogę przez mękę i nie dziwota,  że młodzi ludzie w 70% marzą o tym, żeby dostać posadę państwową(???). Żeby ktoś inny na nich pracował, co jest niemoralne, ale kto dzisiaj, przy takim upadku moralności rozważa, czy coś jest moralne ,czy nie? Jak już wszyscy będą na państwowych posadach, to będzie koniec gospodarczy Polski, bo już nie będzie miał kto pracować i cokolwiek wytwarzać. I jeszcze jak pan Soros, międzynarodowy spekulant i grandziarz,  finansujący między innymi  Fundację Batorego, która  promuje tzw. społeczeństwo otwarte- rozkręci  pracę swojego nowego  instytutu pt” Instytut Nowego Myślenia Ekonomicznego”, nie mylić z Nową Ekonomiczną Polityką tow. Lenina”, bo ta była wolnorynkowa- to wbije dodatkowy gwóźdź do trumny naszej gospodarki. Swoim socjalistycznym instytutem będzie promował „ rozwiązania alternatywne wobec wolnorynkowego fundamentalizmu”(????). To znaczy jakie to są alternatywne? Bo ja znam jako alternatywne, tylko socjalistyczne.. Albo socjalizm, albo liberalizm! Tertium non datur. No oczywiście socjalizm , albo śmierć! Ale to już inna para  socjalistycznych kaloszy. Skoro nikomu niepotrzebny urzędnik w NFZ zarabia w centrali warszawskiej- uwaga!- 9 tysięcy złotych(???).- miesięcznie,( prezes 19 000!!!!) bo przecież nie rocznie, tylko za to, że dzieli cudze pieniądze, niczego nie tworząc i niczemu nie służąc- to popyt na takie posady rośnie w sposób lawinowy. I młodzi ludzie myślą, że  pieniądze mają pochodzić nie z własnej  pracy, ale z rabowania innych, którzy pracują. I należy znaleźć się jak najszybciej w gronie tych, co decydują i ustalają sobie pensje z nierynkowego sufitu, kosztem tych , którzy te wartości pieniężne wytwarzają. I taki model zaczyna dominować, bo są …posady państwowe do wzięcia, wystarczy je tylko zdobyć! Jedyny problem, to do jakiej partii  się zapisać, żeby taką posadę zdobyć?? W tamtej komunie było wiadomo, że do PZPR.. A teraz jest odrobinę ruletki.. Czy do PiS, czy do PO, czy do PSL-u czy może do SLD?? W każdym razie do jednej z tych band, które okupują państwo bezlitośnie i wyciskają z nas wszelkie wartości pieniężne. „Czy macie nasrane w tych głowach”?- chciałoby się posłużyć wypowiedzią pana doktora Marka Migalskiego, który tłustą posadę już dostał od Prawa i, że tak powiem Sprawiedliwość, jako europarlamentarzysta.. Ale takich słów nie użył  sprawie rozrastającej się pasożytniczo biurokracji, którą PiS w ciągu swoich dwuletnich rządów powiększył o 44 ooo(!!!!) ale wobec  medialnych obrońców pana Romana Polańskiego. W sklepie mięsnym klient: - Proszę pani , chciałbym kupić pół kilo dobrej kiełbasy… - O, to niech pan tę weźmie. Jest naprawdę dobra. - A w smaku????? A ja uważam, , że jeśli ktoś chce dostać  dobrą  posadę państwową, to najlepiej zapisać się do jednej z dziewięciu spec- służb, które hulają w naszym życiu i społecznym, i gospodarczym, i politycznym. Posada będzie jak w banku. Jedyny warunek to trzeba  umieć dobrze donosić. Jeśli ktoś jest dobrym donosicielem i umie pisać raporty.. No i potrafi manipulować, kłamać , dezinformować, fałszować, podrabiać- to będzie wszystko dla niego.

 Człowiek, który tego wszystkiego nie potrafi, posady nie dostanie.. Będzie na  tego, który posiada takie cechy- pracował całe  życie, choć on nie pracuje dla państwa i jego bezpieczeństwa, tylko dla swoich ludzi, którzy też nie pracują dla państwa i jego bezpieczeństwa, ale przeciw innym, z innych służb, które też nie pracują dla państwa i jego bezpieczeństwa, ale  są  w konkurencyjnym gangu, który napadł na Polskę i na nas, okupując i okradając nas poprzez system nomenklaturowych spółek pętających nasze życie.

Taki model gospodarczy dzisiaj mamy… Ktoś mi powiedział,  że przy budowie  państwowych dróg istnieje piramidalnie kilka spółek, które jedna poprzez drugą, wyciągają pieniądze z budżetu państwa. Żeby przystąpić do budowy drogi, po drodze musi zarobić kilka spółek. I dlatego kilometr wybudowanej drogi w Polsce kosztuje trzy razy drożej niż w Czechach i na Słowacji oraz w Niemczech(???).

Zupełnie tak jak z paliwem… Jedna spółka na drugiej pogania tą co z przodu- i wszystkie zarabiają po groszu z litra. Do tego 75% ceny benzyny – to podatki, które państwo inkasuje w swoim interesie. Bo jest państwo – i MY! Państwo potrzebuje niewolników, którzy na to państwo będą robić.. A my spokojnie możemy obyć się bez państwa. .Państwo bez nas- nie! Sam Zakład Ubezpieczeń  Społecznych zatrudnia 123 000 osób(????) Plus komputery! A bałagan jest taki, że trudno samym urzędnikom przez niego przebrnąć.. Chyba będą musieli  jeszcze sobie” zatrudnić” dodatkowe 100 000, żeby pomogli tym, którzy w tej urzędniczej  machinie już są. Właśnie niedawno urzędnicy ZUS--u  wzięli kolejny kredyt komercyjny w wysokości 5 mld złotych, na… wypłaty dla emerytów(???). Procenty od kredytu zapłacimy my, będą musiały wzrosnąć podatki, wbrew temu co mówi na co dzień premier Donald Tusk.. Który – ma się rozumieć- jest śmiertelnym  wrogiem podnoszenia podatków. Takim samym wrogiem, jak pan Leszek Balcerowicz, który jest za wolnym rynkiem, jak najbardziej , i obniżką wszelkich podatków… Ale jak miał wpływ na państwo, to rozbudowywał biurokrację i podnosił podatki.. I trzymał dolara na poziomie wartości 9500 złotych przez szesnaście miesięcy. Kto o tym wiedział to sobie zarobił! Na początek wzrosną  podatki  od hazardu, a od stycznia następne.. Ale jest nikłe światełko w gospodarczym tunelu.. Amerykański niszczyciel” USS  Ramage”, który przybył do Gdyni z kurtuazyjną wizytą, podczas odpływania oddał trzy strzały w stronę nabrzeża.(???) Sprawę prowadzi wojskowa prokuratura. A mówi się, że strzał z Aurory już padł! A może wszystko  dopiero przed nami? WJR

Rządy sztuczek księgowych Z DR. HAB. ROBERTEM GWIAZDOWSKIM, PREZYDENTEM CENTRUM IM. ADAMA SMITHA, O DŁUGU NASZYM, NASZYCH DZIECI I DZIECI NASZYCH DZIECI ROZMAWIA DARIUSZ KOS. Czy ziści się sen polskich prawdziwych liberałów gospodarczych i w 2011 roku będziemy mieli budżet państwa bez deficytu? Wielu ekonomistów prognozuje, iż w przyszłym roku deficyt tzw. finansów publicznych przekroczy granicę 55 % PKB, od której należy wprowadzić zrównoważony plan rozchodów państwa.Niestety się nie ziści. Co prawda w 2010 roku przekroczymy barierę „ostrożnościową” 55% deficytu, ale zapewne rząd przy pomocy kilku sztuczek księgowych w Excelu i przy pomocy specjalistów z „rynków finansowych” wykaże, że deficyt był mniejszy. Na przykład ZUS weźmie kredyt na emerytury nie 5 mld, ale 15 mld zł. A jakby takie sztuczki się nie udały, wówczas zmieni się Konstytucję. I zapewniam Pana, że nawet PiS zagłosuje za taką zmianą, bo jakby nagle teraz trzeba było przyciąć wydatki o 50 mld, to co prawda obecny rząd by upadł, ale następny nie porządził by dłużej niż trzy miesiące. No, chyba że przy pomocy wojska.

Lecz przecież w nieskończoność nie można się zadłużać. Nie da się utrzymywać socjalnych wydatków w nieskończoność przy horrendalnym opodatkowaniu pracy. Ktoś musi w końcu to przerwać. Nie lepiej teraz, gdy jest pretekst? Pewnie, że lepiej. Ale który rząd to zrobi? Rząd chce przede wszystkim utrzymać się przy władzy. A co będzie później? Po nas choćby potop!

Konstytucja zastrzega, że polski dług nie może przekroczyć 60%PKB – istnieje więc kres zadłużania państwa, a przynajmniej kres w stosunku do naszego bogactwa. Jeśli przyjąć obecne tempo powstawania długu, to jest Pan w stanie przewidzieć, kiedy sięgniemy tej granicy? Gdybym potrafił przewidywać przyszłość, to grałbym na giełdzie.

Kolejne rządy, a ostatni w szczególności, gdy przychodzi do konstruowania budżetu i zaciągania kolejnego długu, starają się wyrzucić część wydatków państwa poza konstrukcję budżetu. W ten sposób tworzą wirtualną księgowość w odniesieniu do długu, bowiem nagle kredyty i zobowiązania zaciągane przez różne państwowe instytucje nie są wliczane do owego oficjalnego tzw. defi cytu finansów publicznych. Ile jeszcze państwowych wydatków jest w stanie rząd wyrzucić poza ustawową, prawną definicję długu i jak długo taką wirtualną księgowość można ciągnąć? Nie zgadzam się, że „ostatni w szczególności”. Zaczęło się to w latach 1998-1999. To wówczas ZUS zadłużył się po raz pierwszy, żeby rząd mógł udawać, że ma mniejszy deficyt niż ma. A wiadomo, że jak się raz złamie zasady, to potem nie ma już hamulca.

Nie odpowiedział Pan jednak na Pytanie, jak długo wirtualną księgowość rządzący Polską mogą prowadzić, bo chyba gdzieś krawędź przepaści istnieje? W General Motors udawało się taką księgowość prowadzić przez wiele lat. Podobnie wcześniej w Lehman Brothers i Enronie. Papier jest cierpliwy. Dużo bardziej niż ludzie. Więc miejmy nadzieję, że „klasa robotnicza” się w tym w końcu połapie i uzna, że najlepszym obrońcą ludu pracującego są ci, którzy dają jej pracę.

Profesor Marek Góra, współtwórca obecnego systemu emerytalnego z trzema filarami, postuluje już, po dekadzie od wprowadzenia jego koncepcji, podwyższenie wieku emerytalnego do 67 lat. Jednocześnie jest zwolennikiem zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Czy nasze dzieci będą musiały pracować do 90. roku życia? Jak będą żyć 100 lat, to pewnie będą musiały pracować do 90. roku życia. Niestety nie da się jednej czwartej życia spędzić w szkole i jednej czwartej na emeryturze. Przed podwyższeniem wieku emerytalnego absolutnie nie ma ucieczki. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej, bo będziemy mogli to robić łagodniej. Postulowany kilka lat temu przeze mnie sposób podwyższania wieku emerytalnego „o pół roku co pół roku” jest już niewystarczający.

Rozumiem, iż wydłużanie wieku emerytalnego to tylko proteza dla obecnego systemu emerytalnego. Lecz zapewne liberałowie gospodarczy mają lepszy sposób oszczędzania na emeryturę niż tylko urealnianie bismarckowskiej koncepcji. Oczywiście. Ale uprawianie polityki realnej oznacza konieczność uświadomienia sobie i innym, że my nie oszczędzamy na swoją emeryturę, tylko płacimy podatek celowy na emerytury tych, którzy właśnie teraz je pobierają, w nadziei, że nasze dzieci i wnuki będą płaciły na nas. Nie da się niestety zlikwidować ZUS-u bez likwidacji 8 mln emerytów.

Rząd po raz pierwszy sięgnął po pieniądze z Funduszu Rezerwy Demograficznej, czyli zabezpieczenia młodych pokoleń Polaków przed oddawaniem całej ich pensji emerytom. Jakie to będzie miało skutki? E tam… W FRD jest około 5 mld zł. To wystarczy na miesiąc. Więc to nie jest faktycznie żadne zabezpieczenie. Ale naruszenie zasad jest istotne. Dotąd nie przekazywano FRD tyle środków, ile się powinno. Dziś po raz pierwszy próbuje się zabrać te, które jednak przekazano. Kolejnym ratunkiem będzie musiała być inflacja. Co prawda rząd twierdzi, że to, co zabierze dziś FRD, zwrócą… przyszłe rządy. A może nawet jeszcze ten sam, bo planuje zwiększenie wpływów z prywatyzacji. A co się stanie, gdy prywatyzacja uda się tak samo jak w przypadku Enei?

No to po co trzymać ten Fundusz, nie lepiej go rozwiązać? Z roku na rok będzie gorzej. Jak to wiemy, to raczej powinniśmy oszczędzać, a nie więcej wydawać. Bądźmy szczerzy: kiedy ten system emerytalny runie? Czy może jednak uda się rolować dług na następne pokolenia w nieskończoność? W nieskończoność się nie da. Kiedyś obowiązywało przekonanie, że jest to możliwe, bo zawsze będzie się rodziło więcej dzieci, które będą mogły płacić za siebie i spłacać długi rodziców. Ale niestety tak nie jest. Więc dziś najczęściej ci sami ludzie powiadają, że ważna jest nie liczba młodych ludzi, tylko wydajność ich pracy. Jak nasze dzieci będą pracowały wydajniej niż my, to spłacą nasze długi zaciągnięte w ich imieniu. Jest to bardzo „solidne” założenie metodologiczne. Ale możemy być spokojni, bo rację miał John Keynes, że „w dłuższej perspektywie czasu wszyscy będziemy martwi”. A nasze dzieci niech się martwią same o siebie! Mogły się nie pchać na świat!

Jest jakieś światełko w tunelu wskazujące wyjście z pętli życia na kredyt? Światełko jest. Ale nie wiadomo, czy to nie lokomotywa.

Czyli…? Kredyty się skończyły. Jedynym lekarstwem na alkoholizm jest przestać pić. A na pętlę kredytową – przestać się zadłużać. Ale sam alkoholik nie odstawi butelki. Trzeba mu ją zabrać. Jak rząd nie będzie miał od kogo pożyczyć, będzie musiał zacząć oszczędzać. Może co prawda jeszcze wprowadzić „podatek inflacyjny”, ale on też zadziała tylko na krótką metę. Ludzie postępują rozsądnie wówczas, gdy wszystkie inne metody zawiodą. Mam nadzieję, że zbliżamy się do takiego momentu. Ale równie dobrze może się okazać, że to lokomotywa w postaci populistycznej dyktatury. Były szef CBA Mariusz Kamiński podniósł larum, że przez „Mira”, „Zbycha” i „Grzecha” budżet państwa straci 500 mln zł podatku od hazardu. Tymczasem premier Donald Tusk oznajmił właśnie, że hazard będzie de facto zakazany, a na otwarcie kasyna potrzebna będzie koncesja. Niewątpliwie spowoduje to jeszcze większe uszczuplenia” budżetu, bo trudno pobierać podatki od czegoś, co jest zakazane.

Czy według Pana, nie stoi za takim rozwiązaniem lobbing „szarej strefy”, by ją powiększyć i uczynić bardziej dochodową – jak w czasach amerykańskiej prohibicji? No i co z budżetem pozbawionym znacznej większej kwoty niż te sławne 500 mln zł? Z hazardem jest problem nie tylko podatkowy. Ja się nie znam na hazardzie, ale niektórzy powiadają, że hazard uzależnia. A zatem zasadne jest ograniczanie do niego dostępu. Ale jeśli rzeczywiście tak jest, że nałogowi hazardziści są jak nałogowi alkoholicy, to gdy nie będą mogli kupić ćwiartki (czytaj zagrać) legalnie, pójdą na „melinę”. Więc kwestia ograniczania hazardu i czerpania zysków z hazardu to dwie różne sprawy. Jeśli państwo chce hazard ograniczać, to ja się nie wypowiadam, bo się nie znam. Jeśli chce czerpać z hazardu zyski, to mogę podpowiedzieć jak, bo na tym się akurat znam.

Z naszej rozmowy bije raczej pesymizm – nie ma ratunku dla ludzkiej wolności gospodarczej i wolnego rynku? Może jednak coś optymistycznego gdzieś się ukrywa? Pesymista to podobno też optymista, tylko lepiej poinformowany. W końcu byłem przez kilkanaście miesięcy przez jakiś niesłychany zbieg okoliczności przewodniczącym Rady Nadzorczej ZUS, więc wiem, że na Państwa kontach emerytalnych nie ma żadnych pieniędzy, a jest tylko wysokość roszczenia w stosunku do Waszych dzieci i wnuków. Dziękuję za rozmowę.

11 listopada a przyszły prezydent UE Wszystko wskazuje na to, że tak jak mają nadzieję władcy Unii Europejskiej, prezydent Czech Václav Klaus, wobec zgody na wyłączenie jego kraju z działania Karty Praw Podstawowych, podpisze jednak traktat z Lizbony. Jeśli tak się rzeczywiście stanie, to traktat ten wejdzie w życie w trybie natychmiastowym i rozpocznie się walka o stanowisko prezydenta Unii Europejskiej. Kto nim zostanie – oczywiście trudno przesądzić. Eurogiełda informacji wskazuje, że największe szanse ma Jan Peter Balkenende, obecny premier Holandii, uchodzący za konserwatystę – oczywiście jak na unijne warunki. Formalnie rzecz biorąc, uprawnienia unioprezydenta nie będą zbyt wielkie. Nie miejmy jednak wątpliwości, że tylko początkowo. Krzepnąca uniobiurokracja będzie starała się przekazać w jego ręce jak najwięcej kompetencji, by sama zwiększyć swój udział we władzy. W praktyce oznacza to, że – jak już wcześniej pisałem – prezydencji krajowi coraz bardziej zyskują pozycję odpowiadającą mniej więcej amerykańskim gubernatorom stanów (oczywiście z zachowaniem miejscowej specyfi ki). A coraz bardziej prawdziwym prezydentem Polaków, Niemców czy Francuzów będzie ów unioprezydent. Jak szybko proces przenoszenia władzy będzie następował, trudno w tej chwili oceniać. Można jednak śmiało stwierdzić, że na naszych oczach dokonuje się rewolucja, choć oczywiście nowoczesna, można wręcz powiedzieć: aksamitna. Ciekawe w tym kontekście jest to, co ma zamiar powiedzieć z okazji zbliżającego się Święta Niepodległości Polski jej ciągle jeszcze prezydent, ale niebawem już tylko gubernator, Lech Kaczyński. Można przewidzieć, że będzie ciągle sprawiał wrażenie, że suwerenności wcale nie utraciliśmy, a niepodległość jest bliższa jego sercu niż cokolwiek innego. Historia w ten sposób zatoczy pełne koło – wszak w czasach PRL ówczesne władze też deklarowały pełną niepodległość i niezależność, a kwestionowanie tej fikcji uchodziło za działanie antypaństwowe. Gdy byłem w drugiej klasie liceum, a było to w roku 1988, w naszej szkole odbyła się pierwsza akademia z okazji 11 listopada. Pamiętam do dziś, jak nauczyciel stwierdził, że powinniśmy zachowywać się w trakcie jej trwania lepiej niż zwykle, bo kto wie, czy będzie nam dane jeszcze raz w takiej akademii wziąć udział. Rok później było już – jak nam się wydawało – całkowicie po komunie i śmialiśmy się już tylko z kolegami z takiego zastrzeżenia. Minęło ponad 20 lat i znów niestety nabiera ono aktualności. Tomasz Sommer

Przedwczoraj napisały mi się takie "Refleksje po Zaduszkach" Ludzie często mylą pojęcia "społeczeństwo" i "naród". Otóż przez "społeczeństwo" rozumie się ludzi, którzy dziś zamieszkują Polskę - dlatego p.Halina Nowina-Konopczyna słusznie używała frazy "przypadkowe społeczeństwo" - bo są to ludzie, którzy akurat przypadkowo teraz żyją i przypadkowo mają prawo głosu. Przez "naród" - tu: "naród polityczny" - rozumie się nie tylko członków tego "społeczeństwa" - ale i ich przodków oraz potomków. Gdy krajem rządził król i arystokracja, to bardzo dbali o Tradycję i pozostawione przez antenatów Stare Prawa - a także myśleli o Potomności. Przypadkowe społeczeństwo ma Tradycje i Prawo w nosie - i żyje ponad stan zadłużając się à conto przyszłych dzieci... których zresztą zbyt wielu po sobie nie zostawia. Dlatego Zaduszki - dzień pamięci o naszych Antenatach - to dzień tryumfu Narodu nad Przypadkowym Społeczeństwem. W tym dniu jesteśmy członkami naszej Rodziny - a nie jednostkami dzisiejszego motłochu. Bo, jak słusznie napisał śp. Fryderyk Bastiat: Prawo – to coś więcej, niż rządy arystokracji; to rządy przodków dzisiejszych arystokratów. Ludzi z całą pewnością w stosunku do obecnych problemów: bezstronnych. Dlatego Lewica tak nienawidzi Rządów Prawa. Zamiast nich decydować ma wola dzisiejszego L**u. Myślącego tylko o dniu dzisiejszym. ONI myslą o jutrze. O tym, co będzie pojutrze, myśli garstka... JKM

Konstytucja – a progi Gdy w „Rzeczypospolitej” (z 2-XI, „Ekonomia & Rynek”) czytam na pierwszej stronie tytuł („Rząd sonduje zmiany progów długu publicznego” Rząd rozważa zawieszenie na dwa lata progów ostrożnościowych, wynika z informacji "Rzeczpospolitej". To efekt fatalnej sytuacji budżetu w 2010 roku i ryzyka przekroczenia 55 proc. długu do PKB. Opozycja mogłaby poprzeć zmiany w prawie, ale pod warunkiem programu reform fiskalnych Resort finansów przygotowuje na najbliższe dwa lata pakiet działań, które pomogą w utrzymaniu zadłużenia poniżej 55 proc. PKB i w uniknięciu konsekwencji, jakie jego przekroczenie niesie. Chodzi o konieczność zamrażania poziomu deficytu budżetowego oraz podwyżek pensji dla budżetówki i waloryzacji rent i emerytur. Z informacji „Rz” wynika, że rząd zastanawia się wręcz nad zawieszeniem obowiązywania tego progu. – Radykalne ograniczanie wydatków mogłoby bowiem spowolnić nasz wzrost gospodarczy – mówi jeden z polityków Platformy Obywatelskiej. To wymagałoby zmian ustawowych, czyli przekonania partnera koalicyjnego, opozycji i prezydenta do ich poparcia. A wszystko przez to, że być może już w 2010 roku zadłużenie naszego kraju zbliży się do progu ostrożnościowego zapisanego w polskim prawie. Rząd oficjalnie przyszłoroczne zadłużenie wobec PKB wylicza na 54,7 proc., ale Komisja Europejska uważa, że dług Polski sięgnie aż 59,7 proc. PKB. Podjęcie radykalnych działań, aby ograniczyć zadłużenie lub odsunąć groźbę ograniczeń w prowadzeniu polityki fiskalnej, jest więc konieczne. Oficjalnie żadne propozycje Jacka Rostowskiego nie są jeszcze znane, jednak nieoficjalnie politycy rządowi sondują już kilka możliwych scenariuszy. – Mówi się nawet o zawieszeniu na dwa lata obowiązywania progu określonego w ustawie o finansach publicznych – dodaje rozmówca „Rz”. Resort finansów w stanowisku przesłanym „Rz” twierdzi, że ministerstwo nic w tej sprawie zrobić nie może, gdyż to kompetencja parlamentu i prezydenta. – Dla inwestorów na rynku długu progi są gwarancją, że zadłużenie danego kraju nie wymknie się spod kontroli – przekonuje Piotr Kalisz z Citi Handlowego. – Jednak dla inwestorów giełdowych realizacja scenariusza ograniczającego radykalnie wydatki państwa oznacza spowolnienie gospodarcze i zawirowania na rynku akcji – dodaje. Zdaniem Jakuba Borowskiego, ekonomisty Invest-Banku, rynek na propozycję zawieszenia obowiązywania progów mógłby zareagować bardzo dobrze, ale pod warunkiem, że jednocześnie rząd zaproponowałby szerokie reformy. – Myślę, że opozycja i prezydent nie mieliby nic przeciwko zawieszeniu obowiązywania progów, jednak rząd musiałby się jednocześnie zobowiązać, że przeprowadzi potrzebne zmiany oraz rozszerzy prywatyzację bez ograniczania inwestycji – mówi ekonomista. – Reformy są niezbędne, tylko w takim scenariuszu nie musielibyśmy się obawiać nagłych zwyżek rentowności naszych papierów – uważa prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista Business Centre Club. Więcej wątpliwości ma Andrzej Bratkowski, potencjalny kandydat Platformy Obywatelskiej do Rady Polityki Pieniężnej, jeden z doradców premiera. – Nie mam pewności, czy jeśli zawiesimy obowiązywanie progów, to rzeczywiście będziemy się mogli swobodnie zadłużać, rynki finansowe mogą nam to utrudnić – mówi ekonomista. – Poza tym groźba przekroczenia 55-proc. progu jest straszakiem dla polityków, aby przyspieszyli prywatyzację. Maciej Bukowski z zespołu doradców ekonomicznych premiera, dodaje, że sposób liczenia długu przez Komisję Europejską budzi kontrowersje. Nie zgadza się on np. z faktem, że do zadłużenia wliczane są obligacje emitowane przez rząd, a obejmowane przez OFE. Taki sposób wyliczania długu zmusza szefa resortu finansów do szukania sposobu wyjścia z sytuacji. Zwłaszcza że reform ograniczających wydatki w budżecie (np. zmiana systemu KRUS czy przedłużenie wieku emerytalnego) rząd wciąż nie planuje, obawiając się utraty poparcia w sondażach. Polska jest jedynym krajem naszego regionu, w którym obowiązują ograniczenia dla finansów publicznych wpisane do konstytucji. Zapisano je w art. 216 punkt 5. W ustawie o finansach publicznych wyznaczono z kolei trzy progi ostrożnościowe – 50, 55 i 60 proc. długu w relacji do PKB – po przekroczeniu których rząd musi podejmować kolejne działania naprawcze aż do całkowitego zrównoważenia budżetu państwa. Inne kraje nie przejmują się poziomem zadłużenia, szczególnie teraz, gdy kryzys finansowy skłonił je do wpompowania ogromnych kwot w gospodarkę. Na koniec ubiegłego roku zadłużenie na przykład Włoch stanowiło 105,8 proc. produktu krajowego brutto, Grecji – 99,2, Belgii – 89,8, Węgier – 72,9, Francji – 67,4, Portugalii – 66,3, Niemiec – 65,9, a Austrii 62,6 proc. Czy opozycja poprze zmiany w progach ostrożnościowych Aleksandra Natalli Świat posłanka PiS Najpierw minister finansów musiałby przedstawić projekty reform i zmian, które zakładałyby zmniejszenie zadłużenia i deficytu. Póki co obserwujemy wyłącznie, jak rząd wypycha finansowanie i zadłużenie poza budżet, przez co czyni finansowanie tego zadłużenia znacznie droższym. Projekt zawieszenia progów na chwilę nie jest propozycją rozwiązań gospodarczych, a my chcemy wreszcie zobaczyć konkretny plan i program naprawy finansów państwa. Anita Błochowiak posłanka Lewicy Bez odpowiedzi co dalej Lewica takiego pomysłu nie poprze. Gdybyśmy tylko zawiesili obowiązywanie progu, za dwa lata mielibyśmy w budżecie dziurę Bauca do entej potęgi. Poza tym od progów uzależnione są waloryzacja rent i emerytur, podwyżki świadczeń i wynagrodzeń. Czy także to zostałoby zawieszone? Przy takim scenariuszu za dwa lata biedni Polacy pozostaliby zupełnie bez środków do życia. Elżbieta Glapiak) - to moja pierwsza refleksja jest taka: Rząd powoływany jest do rządzenia – czyli wykonywania Prawa. Obecny tzw. „Rząd” zajmuje się zmienianiem i tworzeniem prawa - a nawet zmianą Konstytucji! Konkretnie: Art. 216 zakazującego zadłużania naszych dzieci i wnuków powyżej 3/5 PKB. A refleksja druga: Konstytucja jest po to, by Władzuchna nie mogła robić z nami, co chce. Skoro Władzuchna może Konstytucję zmienić – to w ogóle jaki sens ma istnienie Konstytucji? JE Wacław Klaus podpisał właśnie „Traktat Lizboński'". Unia Europejska więc powstanie - niezależnie od tego, czy za pół roku Zjednoczone Królestwo z niej wystąpi, czy nie. W takim zaś razie „polska Konstytucja” ma taką samą wartość, jak dzisiejszy statut Województwa Mazowieckiego; ściśle umowną. Co gorsza: Konstytucja Europejska wraz z Traktatem Reformującym – również... Szykuję się więc na najgorsze. Bo, jak głosi Prawo Murphyego: "Jeśli coś może pójść źle - to pójdzie!". JKM

Prawa narodowe Bardzo niewielu polityków mówi, że chce komuś odebrać „prawa narodowe”. W krajach okupowanych przez Wspólnotę Europejską uszczuplanie „praw mniejszości narodowych” jest wręcz uważane za przestępstwo. Jednak, jak to w d***kracji, nikt nie precyzuje, co to takiego, te „prawa narodowe”? Najogólniej rozumie się przez to, że ludzie mają prawo mówić w swoim języku, pielęgnować swoje narodowe obyczaje – i tak samo wychowywać dzieci. Zgoda na taką definicję? Jeśli tak, to rozmaite mniejszości w Polsce są uciskane. Np. Cyganie. Próbuje im się odbierać dzieci i na siłę posyłać do szkoły, gdzie się je wynaradawia, ucząc w obcym dla nich języku polskim. W dodatku tępi się ich kulturę – jeszcze za Stalina mieli sporo wolności, ale gdy nastał narodowy komunista Władysław Gomułka, to zabronił im mieszkać w ich wozach – od czego zawaliła się cała ich tradycja kulturowa. Ba! Kolejne reżymy próbują karać Cyganów za to, że potrafią wydać 13–letnią panienkę za 16–letniego chłopaka; na szczęście prokuratury starają się przymykać na to oko – ale przecież tym młodym ludziom, mającym na ogół jak najbardziej katolicki ślub, grozi oskarżenie o ”pedofilię” – a co oni są winni, że jako naród południowy dojrzewają wcześniej? W efekcie Cyganie się zdemoralizowali. Zamiast jeździć taborami po kraju, pracowicie czyścić kotły, robić garnki i patelnie, wróżyć, handlować końmi i kraść kury – mieszkają w blokach i podzielili się na dwie grupy: plebs, który żyje z zasiłków – i arystokrację, która kradnie samochody. A Polacy, którzy kiedyś podziwiali wolnych Cyganów, zaczęli nimi pogardzać i ich tępić. Ja jestem przedstawicielem polskiej większości – więc swoje dzieci mogłem posyłać do szkoły… no, właśnie: czy „polskiej”? Nawet Józef Stalin mawiał, że „socjalizm pasuje do Polaka, jak siodło do krowy” – a moi rodzice musieli posłać mnie do szkoły, gdzie uczono mnie rożnych socjalistycznych doktryn – i tak jest do dzisiaj!! Ja –i kilkunastoprocentowa mniejszość okazałem się odporny – ale 85%–om Polaków udało się wbić we łby, że „sprawiedliwość społeczna” (czyli zaprzeczenie „sprawiedliwości”!) jest czymś dobrym, że świetnie jest, jak wszyscy mają po równo… Gdyby coś takiego powiedzieć w roku 1600 to szlachta rzuciłaby się z szablami, by „bigosować” (arianie, czyli:”bracia polscy”, którzy to właśnie głosili, byli jedyną grupą wyznaniową wyjętą okresami spod prawa I Rzeczypospolitej!) Obecnie jest gorzej. Moje wnuki są – lub będą, jeśli powstanie UE – pod przymusem uczone, że homoseksualizm, zoofilia, a może nawet nekrofilia to „normalne, naturalne życie seksualne”. Większość rozsądnych rodziców w Polsce bynajmniej nie chce, by ich dzieci były uczone, że homosie to jakiś gorszy gatunek: chce, by w szkole w ogóle nie mówiono o sprawach intymnych, które z natury rzeczy nie nadają się do omawiania publicznie. Tak właśnie było za okupacji Polski przez I Rzeczpospolitą, Królestwo Polskie, Wielkie Księstwo Poznańskie, Królestwo Galicji i Lodomerii, II Rzeczypospolitą, a nawet Generalną Gubernię i PRL. Takie są nasze tradycje narodowe i kulturowe – i jakoś nasi „nieuświadomieni” dziadkowie mieli całkiem spory przyrost naturalny. No, i co? I nic! Garstka okupantów wierzących w narzucaną z Paryża, Berlina i Brukseli ideologię depcze nasze prawa narodowe – a ludzie mało się buntują. Bo tylko tym 15% ludzi zależy na tym, jak wychowywane są ich dzieci – a 85% ma to w nosie; niech państwo się nimi zajmuje. Ja, gdybym mógł wybierać, a obowiązywałby przymus szkolny – zdecydowanie wolałbym, by moje dziecko chodziło do szkoły z wykładowym językiem rosyjskim, angielskim, czy niemieckim – a za to uczyło się normalnych przedmiotów – niż do szkoły, gdzie wbija się mu w głowę po polsku, że homoseksualizm i ”sprawiedliwość społeczna” są czymś normalnym, a nawet „dobrym”. Kopernik chodził do szkoły z językiem łacińskim – i jakoś Mu to nie zaszkodziło. Ba! Nawet dziś istnieją w Polsce szkoły z językiem wykładowym niepolskim – i ludzie, również (imaginez–vous!!) Polacy – dobrowolnie posyłają do nich swoje dzieci. Bo w szkole powinny być szanowane tradycje narodowe – a język, w jakim się ich nie szarga, jest dość obojętny. Dopóki, oczywiście, nie zakazuje się nim mówić w domu czy na ulicy. JKM

04 listopada 2009 Neandertalczycy Nowej Ery.. Waclav Klaus podpisał wczoraj Traktat. Po stwierdzeniu przez tamtejszy Trybunał Konstytucyjny,  jego zgodności z prawem czeskim. Ciekawe w jaki sposób pozostaje w zgodności – według Trybunału Konstytucyjnego- z prawem czeskim punkt o utworzeniu superpaństwa kołchozowego, przy jednoczesnej likwidacji państwa czeskiego i punkt o powołaniu do  życia nowego podmiotu o osobowości prawnej międzynarodowej pod nazwą Unia Europejska? Już czerwoni socjaliści  szykują się do powołania prezydenta nowo powstającego podmiotu prawa międzynarodowego i jednego ministra spraw zagranicznych nowego państwa, wysokiego komisarza. Nareszcie sprawdzi się formuła, którą częstował nas pan Andrzej Olechowski przed referendum akcesyjnym , który powiadał, że: „ Wchodzimy do Unii Europejskiej po to, żeby móc decydować o sobie”(????). Nareszcie będziemy mogli wraz z braćmi czeskimi decydować o sobie. A w jakim to kołchozie kołchoźnik mógł decydować o sobie, gdy jest powołany zarząd więziennictwa? Więzień ma słuchać swego pana i wykonywać wszystko co  nadzorca  mu każe, a nie decydować.. Koniec z wetem, koniec z suwerennością- mamy jedno państwo – Unię Europejską. „Będziemy mieli więcej demokracji u siebie”- jak powiedział pan profesor Iwiński z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. I zapewniał w wczoraj w telewizji,  że wszystkiego będziemy mieli więcej w zakresie wolności, demokracji, swoich praw..(???). Czyli będziemy mogli  lepiej- niż dotychczas- decydować o sobie.. Czyli pan Olechowki miał rację. Więzień po to idzie do więzienia( 100 000 różnych przepisów tworzących kraty więzienia!), żeby zza kart mógł decydować o sobie i swoich sprawach. Wtórował mu pan  poseł Karpiniuk z Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej. Jedno z najważniejszych postanowień Traktatu Lizbońskiego to zasada lojalnej współpracy(???), która polega na tym, że każde państwo członkowskie ma obowiązek powstrzymywać się przed każdym działaniem, które mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej(???) Instrumentem dyscyplinującym  państwa Unii Europejskiej w realizacji celów Unii Europejskiej mają być orzeczenia Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu,  będących  źródłem praw dla państw członkowskich.. To będzie miał większe kompetencje  polski parlament, czy będzie musiał przegłosowywać  cały ten prawny syf, który zalewał nas będzie po orzeczeniach  Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, panie pośle Iwiński??? Oczywiście, że  oczywistym  jest, że będziemy musieli słuchać, a nie decydować o sobie. Ale panu posłowi Iwińskiemu i posłowi Karpiniukowi bardzo łatwo przychodzą opowieści dziwnej treści.. Treści nieprawdziwej! Niemcy , przy pomocy swojego Trybunału Konstytucyjnego, zabezpieczyły sobie prawne możliwości nieprzyjmowania unijnych regulacji na swoim terytorium, już pomijając fakt, że Niemcy są  płatnikiem netto do szkatuły Wspólnot Europejskich. Ciekawe dlaczego przez lata były płatnikiem netto, i czemu to miało służyć, żeby jeden kraj finansował na przykład rolnictwo innego kraju???? Mam na myśli Francję, kiedyś wielka potęgę, a dzisiaj zdychającą pod ciężarem socjalizmu rozdawniczego i rozrośniętej budżetówki. Jak to pisał pan Stanisław Michalkiewicz: dług Francji powiększa się o 2000 euro na sekundę(????) W przypadku Francji bardzo dobrze sprawdza się zasada Fryderyka Bastiata, która mówi, że:” Państwo to wielka fikcja dzięki której każdy usiłuje żyć kosztem innych”(!!!!) Czy władze niemieckie to idioci? Że za darmo rozdają pieniądze niemieckiego podatnika przez ostatnich trzydzieści lat? A może chodzi o większą i szerszą  politykę niemiecką, niż europejska.? Swojego czasu pan Włodzimierz Cimoszewicz, jako premier polskiego rządu, poparł Niemcy(!!!) w pomyśle na stałego członka Rady Bezpieczeństwa. Organizacji Narodów Zjednoczonych.(???) Polski polityk popiera niemiecką politykę – to dopiero novum!!! Może to jest niemiecki polityk?? I jakoś dziwnie przycichła sprawa agenta o kryptonimie „Carex”?? Żeby zostać stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa trzeba posiadać broń atomową. Niemcy takowej nie posiadają, posiadają za to elektrownie atomowe, co oznacza, że technologicznie są bardzo zaawansowani , że tak powiem – atomowo. Broń atomową ma natomiast Francja, która jest stałym członkiem Rady  Bezpieczeństwa, wśród członków stałych, wśród których są: USA, Rosja, Francja, Chiny i Wilka Brytania. Jest jeszcze 10 członków  niestałych, wśród których są Niemcy, które nie ukrywają, że chcą być stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ. Bo lepiej być stałym niż niestałym. Ma się większą władzę! W każdym razie jest przygotowywana reforma „ Rady Bezpieczeństwa”, której zadaniem jest dbanie o bezpieczeństwo całego świata(!!!). ONZ to rodzaj rządu światowego, a Rada Bezpieczeństwa – to jej najważniejsza agenda. O czym należy pamiętać! Może jest tak, że  Niemcy szukają poparcia u boku Wielkiej kiedyś Francji, bo ta ma broń atomową niezbędną do bycia w elitarnym gronie, a Niemcy na razie nie mają, tak jak kiedyś nie były „ zjednoczone”, jak nie mogły uczestniczyć w „ misjach” pokojowych za  granicami swojego kraju, jak nie wolno im było  zmieniać granic siłą w Europie na podstawie KBWE A po co zmieniać granice w Europie siłą? Wystarczy  utworzyć Unię Europejską i nad nią zapanować. To jest bezpieczniejsze, i bardziej zakamuflowane, mniej widoczne dla oczu. Bo najważniejsze są rzeczy niewidoczne dla oczu, a poza tym czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. I dlatego moim zdaniem Niemcy od wielu lat dokładają do rolnictwa francuskiego miliardy , kiedyś marek, a obecnie euro. A jak eksperyment się uda.. to będą panami całej Europy. I będą!  Bo polityka niemiecka jest poważna , cierpliwa i niezmienna. Niezależnie  jakie rządy są u władzy. W Polsce likwidowany jest przemysł ciężki i strategiczny, żeby nigdy więcej Polska nie mogła wyprodukować ani jednego czołgu, ani jednego statku, ani jednego samolotu.. Żeby nigdy nie stanowiła zagrożenia. Stronników takiej polityki, Niemcy mają w Polsce w bród. Bo mający wpływ na władzę dokładnie wiedzą skąd wieje polityczny wiatr. I służą swoim nowym panom!. Wielka Brytania też jest mądra. Zapewniła sobie w Unii Europejskiej, przy pomocy tylu wyjątków od reguł europejskich, że bardziej przypomina nie członka zwyczajnego, a członka nadzwyczajnego Unii Europejskiej. Poza tym ma armię poważną, więc na arenie politycznej się liczy. No i codziennie w Polsce te bąki polityczne. Jak powiedział ważny człowiek Platformy Obywatelskiej, bo umocowany międzynarodowo, że nawet sądy go nie tykają:” Chodzi o puszczanie takich bąków politycznych, aby wszyscy byli lekko śmierdzący”(!!!!) No właśnie, o to chodzi, i żeby przy okazji, zatumanić obserwatorów ludowych sceny politycznej, tzw. wyborców, i żeby się nie zorientowali o co w całej tej demokratycznej  maskaradzie chodzi.. A że przy okazji trochę pośmierdzi??

Ze zgnilizny zawsze wydobywa się smród! WJR

Dawnych wspomnień czar Wprawdzie dynastia saska nie ma u nas najlepszej reputacji, ale z drugiej strony, królowie pochodzący z tej dynastii musieli mieć jakieś zalety, skoro czczona do dzisiejszego dnia konstytucja 3 maja zastąpiła króla wybieranego w powszechnym głosowaniu, monarchią dziedziczną właśnie w dynastii saskiej. Dzisiaj wszelkie sentymenty do tej dynastii, jak się wydaje, już wygasły, chociaż państwo nasze wykazuje tyle podobieństw do Rzeczypospolitej z epoki saskiej, że niektórzy nie tylko mówią o saskiej recydywie, ale wyrażają nawet obawy, czy nie zakończy się ona aby ponownym rozbiorem Polski. Ale w epoce stanisławowskiej sentymenty te musiały być na tyle żywe, że twórcy konstytucji 3 maja próbowali przemycić nowoczesne pomysły w tym saskim opakowaniu w nadziei, że tzw. kontuszowcy się na to nabiorą. W XIX wieku historycy strasznie saskich królów potępiali, dowodząc, że przysłowie, iż „za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”, było ilustracją upadku umysłowego ówczesnego społeczeństwa, które poza obżarstwem i pijaństwem żadnych zainteresowań nie miało. Ilustrację upadku myśli politycznej upatrywali z kolei w haśle „Polska nierządem stoi” , głoszącym, iż fundamentem bezpieczeństwa Polski jest jej słabość; ponieważ żaden z sąsiadów Polski się nie obawia, to we własnym interesie żaden z nich nie powinien być zainteresowany jej likwidacją, no i w tym właśnie salus Reipublicae. Kiedy jednak zwrócimy uwagę, że jeśli nawet ówczesne społeczeństwo oddawało się obżarstwu i pijaństwu, to znaczy, że w Polsce musiał podówczas panować dobrobyt, bo jużci – z biedy nikt się nie obżera. I rzeczywiście – za 30-letniego panowania Augusta III Polska nie tylko dźwignęła się ze zniszczeń spowodowanych wojną północną, ale wkroczyła w okres stałego gospodarczego rozwoju. Warto zwrócić uwagę, że za Augusta III nie doszedł do skutku żaden Sejm, więc ten gospodarczy rozwój nie był następstwem jakichś reform, a raczej tego, że ani król, ani Sejm, ani żadne inne władze do gospodarki się nie wtrącały. Wtrącał się do niej za to król pruski za pośrednictwem Żyda Efraima, który jako dzierżawca mennic, na polecenie pruskiego króla zalewał Polskę fałszowaną monetą – co pokazuje, że doktryna według której sąsiedzi powinni być zainteresowani istnieniem niegroźnego dla nikogo państwa, niekoniecznie musi się sprawdzać. Obecna Polska różni się ode tamtej z epoki saskiej w gruncie rzeczy jedynie brakiem ówczesnego dobrobytu – ale bo też dzisiaj Sejmy cierpią na prawdziwą biegunkę legislacyjną, produkując tyle ustaw, że nikt nie nadąża ich czytać. Nawiasem mówiąc, same ich nie wymyślają, a tylko powtarzają własnymi słowami dyrektywy z Brukseli, dodając od czasu do czasu różne korupcyjne wtręty w rodzaju „lub czasopisma”, albo wykreślając wzmianki o dopłatach od hazardu. Natomiast doktryna, że „Polska nierządem stoi”, święci triumfy, między innymi w postaci intensywnego rozbrajania państwa i opierania narodowego bezpieczeństwa na przekonaniu, iż w razie czego naszych interesów narodowych i państwowych do ostatniej kropli krwi będzie broniła Bundeswehra, a gdyby i ona zawiodła, to zawsze możemy liczyć na cud. Warto w związku z tym przypomnieć, że epoka saska jak żadna inna obfitowała w cuda i inne nadzwyczajne wydarzenia, które zresztą zdarzały się również i później. Na przykład w roku 1772, a więc już po śmierci Augusta III, Wiktoria Blejkowska, nowicjuszka panien benedyktynek w Przemyślu miała widzenie Anny Potockiej, zmarłej właśnie żony wojewody kijowskiego Franciszka Salezego Potockiego, jednego z najbogatszych w ówczesnej Europie ludzi. Zjawa powiedziała, że cierpi w czyśćcu niewypowiedziane męki od których może ją wyswobodzić odprawienie Mszy żałobnej za jej duszę w kościele Panien Benedyktynek w Przemyślu. Problem tkwił w tym, że tego kościoła jeszcze nie było, tzn. był, ale nie wykończony, więc kiedy nowicjuszka Blejkowska powtórzyła swoje zeznanie pod przysięgą, a poza tym okazała bezsporny dowód rzeczowy w postaci deseczki, na której zjawa odcisnęła swoją dłoń, wojewoda nie tylko dał na wykończenie 30 tysięcy złotych, ale w dodatku wynajął malarza Stroińskiego, żeby kościół wymalował. Nawet ludzie, którzy nie we wszystko wierzyli, przecież musieli liczyć się z faktami i dlatego uczony Tadeusz Czacki herbu Świnka wprawdzie naigrawa się z zabobonów, ale gwoli prawdy rzetelnie zaznacza, jak to „w czasie powietrza w 1770 roku żywą upiorzycę na Ukrainie spalono”. Cóż dopiero dzisiaj, kiedy w najbardziej racjonalistycznych pismach drukowane są wróżby i horoskopy, a wróżki, astrologowie i jasnowidze figurują w spisie uznanych przez państwo zawodów Ministerstwa Pracy i Polityki Socjalnej, kierowanego przez panią Jolantę Fedak z Polskiego Stronnictwa Ludowego? W tej sytuacji nietrudno zrozumieć, że zapowiadający cuda na kiju premier Donald Tusk cieszy się u nas niesłabnącą popularnością, niczym w swoich czasach – August III Sas. Zresztą mniejsza już o cuda, bo znacznie ciekawsze jest to, że chociaż za Augusta III nie uchwalono żadnej ustawy, to przecież dobrobyt był niepodważalny. Skoro coś takiego wydarzyło się chociaż raz, to znaczy, że jest możliwe, a w takim razie zwolennicy interwencjonizmu państwowego wcale nie muszą mieć racji. Warto zwrócić uwagę, że pieniądze miał również król, w odróżnieniu od premiera Tuska, który w projekcie budżetu na rok przyszły zapisał ponad 52 miliardy deficytu budżetowego. August III nigdy by do tego nie dopuścił, bo pamiętamy, że każdy dzień rozpoczynał od zapytania swego ministra Bruhla: „Bruhl – czy mam pieniądze?” – a minister zawsze odpowiadał twierdząco. Czy pan minister Rostowski potrafiłby odpowiedzieć na takie proste pytanie? A jakże! Zresztą na tle naszego demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej, inne monarchie też wypadają korzystnie. Na przykład dochody Cesarstwa Austro-Węgierskiego w roku 1913 wynosiły 1743 miliony guldenów, co znaczy, że z jednego poddanego Najjaśniejszy Pan ściągał zaledwie 33 guldeny, czyli 66 koron rocznie. Czy to dużo, czy mało? Mórg ziemi w Galicji kosztował wtedy ok. 400 guldenów (800 koron), buty dla parobka – 3-4 guldeny (6 koron), rzemieślnik wiejski w Galicji zarabiał guldena (2 korony) dziennie, a najemnik – ćwierć guldena (pół korony) plus wikt. Wynika z tego, że dla, dajmy na to, wiejskiego kowala dzień wolności podatkowej (moment, w którym obywatel zarobił na podatek i odtąd pracuje dla siebie) w Cesarstwie Austro-Węgierskim przypadał już na początku lutego, podczas kiedy obecnie w Polsce – dopiero na przełomie czerwca i lipca. Ale na tym nie koniec, bo Najjaśniejszy Pan z tych 1743 milionów guldenów na swój dwór przeznaczał zaledwie 0,4 procenta, podobnie jak 0,9 procenta na administrację państwową. Najwięcej kosztowały koleje (26,8 proc), potem – spłata długów państwowych (18,8 proc.), a dopiero później – wojsko (15,7 proc.). Poczta (6,1 proc.), oświata i nauka (3,2 proc.), wymiar sprawiedliwości (2.9 proc.) oraz bezpieczeństwo publiczne (1,7 proc) dopełniały obrazu sytuacji obok wydatków „innych”, obejmujących ponad 20 proc. A skoro mowa o wydatkach wojskowych, to warto odnotować spostrzeżenie, że w roku 1903 ludność c.k. Monarchii wydawała 3 razy więcej pieniędzy na piwo, wino i tytoń, czyli podstawowe rozrywki, niż państwo na wojsko. I pomyśleć, w jaką babilońską niewolę zapędzili nas wszystkich socjaliści pobożni i bezbożni w ciągu zaledwie 100 lat! I oni mają czelność natrząsać się z królów i cesarzy! Miejmy nadzieję, że kiedy już Eurokołchoz z rządzącą nim biurokratyczną międzynarodówką pasożytów odejdzie w mroki niepamięci, wyzwolone narody europejskie przywrócą normalność. Pytanie, czy nam też się do uda, czy do tego czasu nie zmarniejemy? SM

Skąd się biorą politycy? Nie wierzę nie zdementowanym informacjom prasowym – mawiał rosyjski minister spraw zagranicznych, książę Gorczakow. A cóż dopiero, gdy informacje dementuje ktoś taki, jak generał Zacharski, Marian Zacharski? Wtedy już nie tylko rozsądek, ale wprost sam instynkt samozachowawczy nakazuje wierzyć w informacje przezeń zdementowane i to chyba we wszystkie. No więc cóż dementuje generał Zacharski, Marian Zacharski? Po pierwsze – że Polską rządzą tajne służby. Tajne służby Polską nie rządzą, chociaż nawet generał Zacharski, Marian Zacharski zauważa, że tajniaków jest jakby trochę za dużo. No dobrze, ale w takim razie – kto rządzi? Generał Zacharski, Marian Zacharski sugeruje, ze „politycy”, którzy wyznaczają tajniakom zadania. No dobrze, ale jak to się dzieje, że tajniacy takich polityków nie tylko podglądają i podsłuchują, ale w dodatku – do materiałów uzyskanych podczas tych operacji „docierają” tak zwane „niezależne media”, wskutek czego wyznaczający tajniakom zadania politycy przestają być politykami i przedstawiają się jako ofiary tajniaków? Ofiary rządzą tajniakami? Tak by wynikało z wywodów generała Zacharskiego, Mariana Zacharskiego. No dobrze, mniejsza o to, ale w takim razie skąd biorą się politycy? Generał Zacharski, Marian Zacharski sugeruje, ze politycy biorą się z suwerena, znaczy – z narodu. Naród ich wybiera. No pięknie, ale kto właściwie prezentuje narodowi alternatywę wyborczą – żeby miał co wybierać? To jasne – taka alternatywę przedstawiają mu politycy. No a skąd biorą się politycy? Politycy biorą się z narodu, który w demokratycznych wyborach... i tak dalej. Najwyraźniej tajemnica to wielka, zwłaszcza w kontekście zapowiedzi generała Zacharskiego, Mariana Zacharskiego, że suweren już wkrótce dotychczasowych polityków rozgoni i wybierze zupełnie nową siłę polityczną. Najwyraźniej generał Zacharski, Marian Zacharski, musi wiedzieć, coś, czego suweren jeszcze nie wie, bo swoim zaufaniem niezmiennie obdarza Platformę Obywatelską i PiS. Ale w stosownym czasie zostanie mu to objawione, najpewniej przez polityków, którzy biorą się narodu, co to w demokratycznych wyborach... i tak dalej. SM

Wybory na burmistrza Nowego Jorku Obecny burmistrz Nowego Jorku, Michael Rubens Bloomberg, żydowskiego pochodzenia z historycznych terenów Rzeczypospolitej, z rosyjskiego zaboru. Bloomberg (ur. 1942r.) kandyduje na następną kadencję jako jednocześnie „niezależny’ i jako „republikanin. Ma on blisko 20% przewagi nad przeciwnikiem, o 10 lat od niego młodszym demokratą, Billem Thompsonem. Bloomberg jest ósmym z kolei najbogatszym Amerykaninem. Ma on fortunę wartości blisko 17 miliardów dolarów i wydał na kampanię wyborczą około 85 milionów dolarów, przeciwko sześciu milionom dolarów w kasie wyborczej jego oponenta. Jak to się mówi w USA ‘pieniądze mówią same za siebie.’ Andrew Doba, który kieruje kampanią wyborczą Bloomberga, mówi, że jest „pokorny” wobec wyborców i mimo przewagi nad Thompsonem, dokona maksymalnego wysiłku, żeby wygrać ponownie stanowisko burmistrza Nowego Jorku dla swojego kandydata. Doba twierdzi, że przygotował na wybory, najlepszy w historii Nowego Jorku, system dostarczania wyborców do urn wyborczych; naturalnie uczynił to nie szczędząc pieniędzy w walce wyborczej przeciwko Thompsonowi, który pełnił funkcję skarbnika Nowego Jorku przez ostatnie osiem lat, w czasie burmistrzostwa Bloomberga. Bloomberg był partnerem w firmie Salomon Brothers, z której został usunięty w 1981 roku i dostał na obchodne 10 milionów dolarów, które zainwestował w nowy system filii biur transakcji giełdowych „Market Master” w firmie pod nazwą „Bloomberg L. P.” Pierwszym jego klientem była znana firma na giełdzie nowojorskiej, Merrill Lynch, która zamówiła zorganizowanie 22 filii za cenę 30 milionów dolarów. Liczba filii zorganizowanych przez Bloomberga w 1987 roku wynosiła ponad 5,000 a w 2009 liczba ta urosła do ponad ćwierć miliona, a właściciel firmy Bloomberg L. P. stał się multi-miliarderem. Firma ta ma również sieć radiostacji, z kwaterą główną w Nowym Jorku. Obecnie prezesem tej firmy jest Dan Doktoroff, były zastępca burmistrza Bloomberga. Burmistrz Bloomberg nie pobiera pensji od miasta Nowy Jork i przyjmuje roczny symboliczny czek na jednego dolara. Nadal mieszka on w swoim prywatnym mieszkaniu, a nie w oficjalnej  rezydencji burmistrza. Zwycięzca w nadchodzących wyborach ma przed sobą trudne zadania z powodu szerzącego się w Nowym Jorku bezrobocia, które szerzy się zwłaszcza wśród pracowników giełdy i związanych z nią przedsiębiorstw. Obecnie 10% ludzi w Nowym Jorku jest bez pracy. W czasie kampanii wyborczej Bloomberg nie mówił w jak sposób ma zamiar poprawić finanse miasta Nowy Jork i jak powiększyć miejskie dochody. Bloomberg zaatakował swego przeciw-kandydata Thompsona mówiąc, że na pewno podniesie on podatki. „Nie wiem czyje podatki Thompson podniesie, ale jestem pewien, że podniesie podatki miejskie w Nowym Jorku.” Faktycznie Thompson mówił o podniesieniu podatków ludzi zarabiających pond pół miliona dolarów rocznie. Bloomberg przeprowadził zwycięsko kampanię o zmianę ustawy, która ograniczała do dwóch kadencji wybory na burmistrza Nowego Jorku. W ten sposób Bloomberg może ubiegać się o trzecią kadencję, za co z kolei krytykuje go jego przeciw-kandydat Bill Thompson. Według sondaży opinii publicznej w Nowym Jorku, połowa wyborców uważa, że należy ograniczać kadencje burmistrza do dwóch i nie pozwalać na trzecią, o która walczy Bloomberg. Sprawa ta ma pewne znaczenie, ale nie jest uważana z decydującą w zbliżających się wyborach. Mimo tego Mike Murphy, rzecznik kampanii wyborczej Bill’a Thompson’a mówi, że spodziewa się, że drugiego listopada, 2009, Bill Thompson będzie wybrany burmistrzem Nowego Jorku. Natomiast sondaże opinii wyborców w Nowym Jorku wykazują, że kolosalne wydatki na kampanię Bloomberga, czternaście razy większe niż wydaje kampania Thompsona, prawie na pewno gwarantują, że następnym burmistrzem Nowego Jorku będzie Michael Bloomberg. Pogonowski

Nostalgia za komunizmem Nostalgia za komunizmem jest przedmiotem sondaży przeprowadzanych w państwach Europy Środkowej i Wschodniej przed dwudziestu laty i obecnie. Ciekawym fenomenem jest wzrost nostalgii za komunizmem na przestrzeni dwudziestu lat, notowany w sondażach na podstawie pobrania opinii od 12,569 osób w dziewięciu państwach, przez ośrodek statystyczny Times Mirror Center, które to centrum przeprowadziło obydwa sondaże. .

Sondaż ten odbył się w W. Brytanii, Bułgarii, Czechosłowacji, Francji, Niemczech, na Węgrzech, we Włoszech, Polsce i Hiszpanii oraz w byłych republikach sowieckich, na Ukrainie, Litwie i w Rosji. Ciekawym fenomenem jest wzrost nostalgii za komunizmem, na wszystkich terenach oswobodzonych z pod kontroli Moskwy, w przeciągu dwudziestu lat, mimo ogólnego przekonania, że wyzwolenie spod władzy komunistów jest wszędzie dobrze wspominane z wyjątkiem Węgier i Ukrainy. Ogólnie szerzy się krytyka systemu kapitalistycznego, demokracji w obecnych warunkach życia . Jak wiadomo głównym źródłem utrzymania w Polsce, są płace za pracę najemną, a nie dochody z inwestycji i z prowadzenia własnych przedsiębiorstw. Sprawdza się ostrzeżenie Arystotelesa z przed ponad dwóch tysięcy lat, że demokracji towarzyszą zawsze próby narzucania oligarchii w sposób otwarty lub zakulisowy. Naturalnie Arystoteles nie pisał o wywrotowych działaniach służb specjalnych państw, które niby krzewią demokrację na terenach oswobodzonych od kontroli sowieckiej.

Na Ukrainie mniej niż jedna trzecia ludności jest zadowolona z rewolucji pomarańczowej i z zaprowadzenia systemu wielo-partyjnego. W Rosji połowa ludności tęskni za komunizmem i uważa, że Imperium Rosyjskie powinno nadal sprawować władzę nad nimi. Praktycznie biorąc w każdej dawnej republice sowieckiej, w chwili obecnej, mniej ludzi popiera obalenie systemu komunistycznego, niż miało to miejsce dwadzieścia lat temu w 1991 roku. W sumie wyniki sondażu opinii na terenach po-sowieckich, dają zaskakujące wyniki i wykazują znacznie mniej entuzjazmu dla praktyk demokratycznych naszych czasów. Mimo tego większość mieszkańców terenów wyzwolonych spod kontroli sowieckiej uważa dzisiejszą wersję demokracji za „mniejsze zło” od warunków, w jakich ludzie ci żyli pod komunizmem. Wyjątek stanowią Ukraina i Węgry. Kapitalizm jest postrzegany jako mniejsze zło od komunizmu, niemniej na terenach po-sowieckich szerzy się nostalgia za komunizmem. Ludzie nadal doświadczają korupcji, łapownictwa, niesprawiedliwości w sądach i muszą znosić uprzywilejowanie byłej elity znanej jako nomenklatura, która obecnie stanowi najbogatszą warstwę w państwach oswobodzonych od komunizmu, dzięki uwłaszczaniu nomenklatury przed upadkiem rządów sowieckich. Sondaż opinii ustalił fakt różnicy poglądów na upadek komunizmu między starszym i młodszym pokoleniem. Wśród starszych zanotowano więcej nostalgii za komunizmem niż wśród młodszego pokolenia. Ciekawe jest, że w przeciwieństwie do innych, badanych terenów, na Węgrzech i w W. Brytanii przeważa bardzo negatywna opinia o Unii Europejskiej. Dwukrotnie więcej osób krytykuje napływ przybyszów innowierców obcej narodowości w Europie wschodniej niż w Europie zachodniej, gdzie wyjątkiem są Włosi, wśród których 84% zapytanych, bardzo nie lubi Cyganów. Kryzys gospodarczy wywołany szwindlem na tryliony dolarów w USA nie odbił się tak źle na Czechach, Słowacji i Polsce jak na Węgrzech, Ukrainie i Litwie. Z tego powodu w Polsce jest dużo mniej wypowiedzi krytycznych o kapitalizmie i demokracji, niż na przykład na Ukrainie na Węgrzech i na Litwie. Nostalgia za komunizmem jest nostalgią za iluzją państwa opiekuńczego i za niemożliwym do ziszczenia „komunizmem z ludzką twarzą.” Nikt nie tęskni ani za pustymi półkami w sklepach, ani za strachem przez bezpieką, ani za terrorem przesłuchań, ani za egzekucjami na podwórzach więziennych. Wzrost nostalgii za komunizmem rośnie z upływem czasu, w miarę poznawania „ludożerczego” kapitalizmu i rządów sterowanych zakulisowo, niby w imię demokracji. W artykule „Kto rządzi Ukrainą” („Who Rules Ukraine”) autor Wladimir Borysow pisze, że we wczesnych latach 1990tych, „sępy” poparte przez finansową potęgę żydowskich bankierów międzynarodowych, kupowały za grosze, lub nawet konfiskowały za łapówki, wszystkie ważne przedsiębiorstwa państwowe na Ukrainie. W tym największe fabryki i całe działy nowo sprywatyzowanej wówczas gospodarki ukraińskiej. Tak, więc obecnie szerzy się rozgoryczenie, szczególnie na Ukrainie i na Węgrzech, gdzie dwadzieścia lat temu 80% ludzi chciało demokracji i kapitalizmu amerykańskiego. Obecnie poparcie to spadło na Węgrzech do 46% i rośnie tam nostalgia za komunizmem, według szczegółowych badań opinii przez centrum sondaży Times Mirror Center na terenach po-sowieckich. Pogonowski

POselski POker czyli: Kareta Bęcwałów „Liberalna” PO walcząc z hazardem (komuniści, jak pamiętamy, zawsze musieli z czymś walczyć – euro-socjaliści robią dokładnie to samo!) przy okazji zawadziła o pokerzystów... Otóż pokerzyści podnoszą raban, że poker nie jest grą hazardową. I mają rację. W pokerze jest mniej-więcej tyle samo hazardu, co w brydżu. To znaczy: jest sporo – ale w dystansie zawsze i tak wygrywa lepszy. W pokerze liczy się pamięć, liczenie szans, psychologia, odwaga, zdolność ponoszenia ryzyka – cechy, które są młodemu człowiekowi (jeśli ma coś w życiu zdziałać, a nie tylko w być buchalterem zarękawkach - z całym szacunkiem dla buchalterów) bardzo potrzebne. Również: zdolność do zimnego traktowania hazardu. Lepiej, by z tysiąca młodych ludzi pięciu zmarnowało życie zostając nałogowymi hazardzistami, niż gdyby żaden z nich nie nauczył się liczyć szans... i opanowywać żyłkę hazardu. Sam hazard – byle z rozsądkiem – nie jest więc zły. Ale grami hazardowymi są np., ruletka i dziecinna „wojna” - natomiast w brydżu, szachach (tak, w szachach też jest pewien element hazardu!) czy pokerze decydują w bardzo dużym stopniu umiejętności. W szachach w 95%, w brydżu sportowym: w 75%, w brydżu robrowym i pokerze – w ponad 40%. Podczas jednego wieczoru – bo w długim dystansie czynnik szczęścia schodzi we wszystkich tych grach niemal do zera. A w ruletce, Toto-lotku i „wojnie” jest to zawsze 100%. Bo to są gry naprawdę hazardowe. Ale i tak pożyteczne: dziecko przy „wojnie” uczy się jednak prawdopodobieństwa, uczy się rozpoznawać karty – co przydaje się do innych gier. Jeśli wszakże dorosły człowiek wierzy, że ogra ruletkę lub totka, to – no, cóż... Zwracam jednak uwagę, że ruletka oddaje graczom niemal wszystkie postawione pieniądze (36/37) – a Toto-Lotek tylko połowę... Znałem małżeństwo, które grało w ruletkę przeciwko sobie: jak on stawiał 10 zł na czarne – to ona 10 zł na czerwone. Potem podliczali, które wygrało. Raz na 37 razy padało zero, ruletka zabierała im po 10 zł – ale uważali, że 20 czy 40 zł to niska oplata za wspaniałą zabawę. Wracając do pokera: to naprawdę znakomita gra. Mam na myśli normalny polski poker, z pięcioma zakrytymi kartami w rękach. W kasynach podobno grywa się teraz głównie w „Texas hold 'em” co jest, moim zdaniem znacznie nudniejsze – ale też mniej hazardowe od brydża robrowego. Jeśli tak – to tym bardziej nie rozumiem, jak ta Kareta Bęcwałów – PO-PSL-PiS-SLD - coś takiego może zakazywać... JKM

„Rząd” nie kupuje szczepionek na „świńską grypę”

Nic tak nie uczy rozumu, jak brak pieniędzy. Gdyby w Skarbie Państwa było dużo gotówki, JE Ewa Kopacz (nie „Kopaczowa”; rozwiodła się przed rokiem - co jest typowe, gdy żona robi niezależną karierę) na pewno kupiłaby 38 milionów szczepionek i kazałaby wszystkim zastrzyknąć je pod przymusem. Na szczęście: w Skarbie pustki, więc może nam się upiecze.

Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej z rozpaczy zaczęło nawet mówić prawdę: „że szczepionka na A/H1N1 nie jest jeszcze dokładnie przebadana”, „że zdarzyły się przypadki śmierci wskutek podania szczepionki (a w końcu każdemu wolno wybrać sobie 10 razy większą szansę śmierci wskutek nie zaszczepienia się – niż dziesięć razy mniejszą szansę śmierci wskutek wstrzyknięcia szczepionki)”; „że nie ma żadnej gwarancji, iż produkowana pół roku temu szczepionka zadziała na aktualnego mutanta wirusa”.

Jeszcze krok, a „Rząd” powie po prostu: „Jak ktoś chce, to niech się zaszczepi; szczepionki są prywatnie w aptekach – to prywatna sprawa obywateli”. Ale nie: JE Ewa Kopacz tej prawdy nie powie – bo logiczną konsekwencją byłoby rozwiązanie Ministerstwa ZiOS wraz ze wszystkimi jego agendami.

Więc kręci i kluczy.

Na zakończenia – absolutna bomba. To usłyszałem na własne uszy w „Dzienniku” TVN:

„Jeśli krytyka będzie się nasilała, Donald Tusk po prostu każe kupić szczepionkę bez względu na argumenty ZA i PRZECIW” !!!!”

To jest kwintesencja d***kracji!!!

JKM

05 listopada 2009 Życie na kredyt, czyli zjadanie przyszłości... Gdyby  wszędobylski rząd nie zajmował się hazardowo  ludźmi, to ludzie nie szliby do rządu, żeby się czegoś od niego domagać. Tak jak z sędziami.. Czy słyszał kto,  żeby jakieś organizacje „ pożytku publicznego” domagały się od sędziów ustanowienia na przykład nowego poziomu płacy minimalnej? Nie! Bo sędziowie nie mają w swoich kompetencjach zajmowania się płacami minimalnymi, a swoją drogą im wyższa płaca minimalna- tym  wyższe bezrobocie. Gdyby , dzisiaj socjalistyczny rząd ustanowił płacę minimalną na – powiedzmy poziomie 5000 złotych miesięcznie( podatek ZUS wynosiłby około 2500 złotych dla rządu!)- bezrobotnych statystycznych mielibyśmy kilkanaście milionów. Powiększyłaby się jedynie strefa wolności, zwana przez socjalistów – szarą lub czarną strefą. To jest to miejsce, gdzie „ obywatele’ obywają się bez państwa. I takich osobników państwo ściga z całą stanowczością. Bo obrabowywanie „ obywateli” w socjalizmie ma charakter rabunkowy i jest na stałe wpisane w system. Właśnie trwa medialna dyskusja nad sprawą  przelewu prywatnych pieniędzy  z tzw. II filara ubezpieczeniowego do I, czyli do państwowego ZUS-u. Najpierw  socjalistyczni rabusie z AWS i Unii za przeproszeniem Wolności, wyprowadzili z państwowego ZUS-u 100 miliardów złotych, rzecz odbyła się w ramach „reformy” pana profesora Jerzego Buzka w 1999 roku, tworząc tzw. II filar, a teraz  na powrót próbują je sobie przywłaszczyć, po dokonaniu rabunku na tych pieniądzach przez kilkanaście  firm, zarządzających tymi pieniędzmi przez ostatnich dziesięć lat! Autorami tego przymusowego wariactwa był niejaki pan profesor Góra i pani Lewicka, która przy tej okazji stworzyła sobie dla siebie posadę państwową. Czuwa nad całością za ciężkie pieniądze, które za to czuwanie pobiera do dzisiaj. Czuwaj! Pieniądze znajdujące się w ZUS-e, są to pieniądze znacjonalizowane podatnikom przez państwo,  więc dysponuje nimi  ono, ku zadowoleniu – mniemam-przyszłych emerytów, którzy na starość staną się dziadami gorszymi od tych u Mickiewicza.

Tysiące urzędników państwowego ZUS-u żyje z potencjalnych emerytów patrosząc ich na co dzień z pieniędzy, urządzając wystawne  wyjazdy zagraniczne, budując pałace w marmurach i trwoniąc, trwoniąc i jeszcze raz trwoniąc. W jednym z pałaców  wybudowali  sobie basen i korty do penisa, pardon  - tenisa.. Bo jak ma swoją drogą wyglądałby pałac bez basenu i kortów?? .To tak jak orleańska dziewica bez skrobanki.. Jak pieniądze są znacjonalizowane, czyli państwowe, czyli de facto niczyje- to hulaj urzędnicza duszo! No i hulają! Kilka tygodni temu pożyczyli 5 mld złotych w naszym imieniu( kto z państwa się na to zgodził?)  z banków komercyjnych na brakujące wypłaty dla emerytów . Oprocentowanie z pożyczki zapłacimy  my , podatnicy, bo przecież nie urzędnicy. Oni od całości umywają ręce, a zresztą czym by zapłacili, jak nie mają własnych pieniędzy, a mają jedynie te, które ukradli potencjalnym emerytom. Urzędnicy niczego nie wytwarzają i niczego nigdy nie  wytworzą. Tworzą jedynie problemy, które potem – za nasze pieniądze- starają się rozwiązywać. Ale nigdy nie rozwiążą, bo wtedy wyszłoby szydło z worka. Że do niczego  nie są potrzebni .Dlatego problemy muszą być i mało tego… Muszą nigdy nie być rozwiązane! No właśnie przy okazji sprawa  religijno-teologiczna: czy urzędnicy mają  w ogóle dusze?? Bo nawet podobno  niektóre żelazka mają, mówiło się o nich, że  są  to żelazka z duszą. Ale żelazka nawet z duszeńką, się do czegoś przydają.. A urzędnicy? Wnioski w tej sprawie należy nadsyłać bezpośrednio do gabinetu premiera Donalda Tuska. I te 123 000 urzędników  przesiadujących w ZUS-e obok komputerów, ma rozwiązać problem emerytur?. To naprawdę niezły żart! Państwowy ZUS pobije się wkrótce z firmami zarządzającymi pieniędzmi  przyszłych emerytów o ich pieniądze zabrane im przymusowo… A nie pora już oddać te pieniądze ludziom, których te pieniądze są? Ale bezrobocie by wtedy wśród urzędników wzrosło, a tak rośnie jedynie w sektorze prywatnym, który to sektor służy urzędnikom jedynie do wyciskania z niego pieniędzy i tworzenia w jego przestrzeni  bezrobocia. Żeby potem można było z nim walczyć. Właśnie urząd statystyczny w Pekinie podał, że chińska gospodarka powiększyła się w trzecim kwartale tego roku o 8,9% w stosunku do analogicznego okresu roku poprzedniego(???). No właśnie.. Tam się bogacą, a my się zadłużamy. Co prawda, Chińczycy nie mają u siebie czegoś tak kuriozalnego jak państwowy przymusowy ZUS pochłaniający połowę ich zarobków. My mamy- i to na 38,5 miliona mieszkańców- 123 000 osób z niego żyjących! Gdyby przeliczyć liczbę Chińczyków, którzy musieliby pracować w Kraju Środka nad emeryturami 1,5 miliarda Chińczyków według zbiurokratyzowanych standardów polskich, to wyszłoby, że chiński ZUS musiałby zatrudniać co najmniej pięć milionów urzędników, którzy przejedliby nie 1,4 miliarda złotych rocznie, a 56 miliardów złotych(???) Czy nawet Chińczyków stać byłoby na takie szaleństwo.??? W Polsce przybywa w zastraszającym tempie  posad państwowych ,  które wrzucane są przez biurokracje państwową na karb zdychającej własności prywatnej. Tworzy się tego  kilkaset miesięcznie! Do tego dochodzi zabójczy dla ludzi przedsiębiorczych system socjalistycznych dotacji.. W tym czasie Chiny , zamiast wydawać pieniądze   na urzędników wydają na doskonalenie swojej potęgi gospodarczo- politycznej, bo według ostatniego raportu Kongresu USA, Chiny rozbudowują komputerowy arsenał, który umożliwi im prowadzenie cyberwojny, i wykorzystują wyrafinowane technologie informatyczne do realizowania celów wywiadowczych w USA(???). Nawet jeśli w części jest to prawda, bo lobby straszące Amerykanów chińską potęgą, też chce z czegoś żyć- to jest to prawda. A jeszcze niedawno krążył o Chinach dowcip, jak to w sztabie  Demokratycznej Republiki Chin planuje się inwazję na ZSRR. Jeden z oficerów mówi, że 120 milionów żołnierzy puścimy lewym skrzydłem, a  150  milionów – prawym. Natomiast środkiem  puścimy czołgi.. Na co z rogu sali odzywa się jeden z generałów:- Oba??? Jak wiele się zmieniło od tego czasu, chyba nikogo nie trzeba przekonywać.. Chiny idą drogą kapitalistyczną, a Europa- a my wraz z nią  grzęźniemy  się w bagnie socjalizmu. W demokracji, prawach człowieka, prawach mniejszości seksualnych, równouprawnieniu kobiet.

No i globalnym ociepleniu połączonym ze świńska grypą.. Ideologicznymi instrumentami straszenia mas i wyciągania z mas pieniędzy.. Takiego ideologicznego kociokwiku mediów- jako instrumentu politycznego, nie było dawno w zorganizowanych i organizowanych mediach. To dobra leninowska szkoła propagandowej i organizatorskiej roli mediów.. Naprawdę niezła robota! Ogólno- światowa! Blondynka dostaje mandat od policjanta: - I co mam z tym zrobić?- pyta - Zbierać, jak pani nazbiera ich dużo, to wtedy kupi pani sobie rower- odpowiedział policjant… ale ja lubię jeździć samochodem.. I jeszcze niedawno śmialiśmy się z Chińczyków, którym do szczęścia potrzebny był jedynie budzik i rower.. Jak to czasy się zmieniają.. Żeby tylko nie przyszedł im do głowy pomysł wprowadzenia przymusowych ubezpieczeń państwowych   i budowanie tysięcy siedzib ZUS-ów.. Wtedy nastąpi: klapa, kryzys, krach.. Tak jak u nas? Ale może już warto zacząć uczyć się mandaryńskiego?? Bo naukę ryżu pałeczkami proponował wiele lat temu pan Jan Pietrzak.. I czy nie miał racji? WJR

Zlikwidować przymus ubezpieczeń W sytuacji, gdy prezydent Republiki Czeskiej Wacław Klaus podpisał traktat lizboński, który w związku z tym już 1 grudnia wejdzie w życie, w sytuacji, gdy głośne w ostatnich tygodniach afery zmierzają wyraźnie w stronę zakończenia wesołym oberkiem, a notowania Platformy Obywatelskiej są tak samo wysokie, jak poprzednio – możemy zająć się dzisiaj innymi sprawami, a mianowicie – ubezpieczeniami emerytalnymi. Pretekstem zaś jest pomysł pana ministra finansów Jacka Rostowskiego, by Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie przekazywał Otwartym Funduszom Emerytalnym ponad 7 procent zarobków tak zwanego ubezpieczonego, a jedynie 3 procent. Tę zbawienną reformę pan minister Rostowski proponuje dlatego, że ZUS-owi nie wystarcza już pieniędzy na wypłacanie emerytur i rent. Mówił o tym publicznie już kilka lat temu profesor Robert Gwiazdowski, za co zresztą został zwolniony z funkcji prezesa Rady Nadzorczej ZUS. Dodajmy, że zupełnie niepotrzebnie, ponieważ i tak prawie nikt go nie słuchał. No a teraz bankructwo systemu emerytalnego, przed którym miała go uchronić wiekopomna reforma charyzmatycznego premiera Buzka, jest już faktem. Charyzmatyczny premier Buzek w tak zwanym międzyczasie czmychnął na luksusową posadę przewodniczącego parlamentu Europejskiego w Brukseli, więc nawet trudno będzie dostarczyć mu szklany nocnik, żeby zobaczył, co narobił – no a my będziemy musieli jakoś sobie radzić – między innymi również ze zbawiennymi pomysłami ministra Rostowskiego. Ministru Rostowskiemu chodzi o to, że teraz jest tak: ZUS nie ma pieniędzy na wypłaty emerytur i rent, więc je pożycza wypuszczając obligacje. Te obligacje kupują między innymi Otwarte Fundusze Emerytalne, którym w tym celu ZUS wcześniej przekazuje 7,2 procenta naszych zarobków, ściąganych od nas wcześniej pod pozorem tak zwanej „składki” emerytalnej. Te obligacje ZUS musi potem od Otwartych Funduszy Emerytalnych wykupić i zapłacić dodatkowy procent. A wykupuje te obligacje i płaci procenty za pieniądze odebrane wcześniej ludziom pod pretekstem „składki” emerytalnej oraz podatków. Krótko mówiąc, następuje przelewanie pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej, a przy tym przelewaniu część pieniędzy gdzieś się gubi. Tak to się państwo ładnie bawią, a za to wszystko muszą zapłacić podatnicy, którym się mówi, że to dla ich dobra. Ciekawe, że spora część naprawdę w to wierzy i dlatego opowieści, jakoby Pan Bóg tylko dlatego nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o całkowitej bezskuteczności pierwszego, mają pewne uzasadnienie. Wprawdzie teoria głosi, że pieniądze zgromadzone w Otwartych Funduszach Emerytalnych stanowią własność przyszłych emerytów, ale spokojnie możemy włożyć to między bajki. W 1997 roku zapytałem posłankę zwycięskiej AW„S”, panią Ewę Tomaszewską, czyją własnością są te pieniądze. Kiedy odpowiedziała, ze własnością ubezpieczonych, bardzo się ucieszyłem i wyraziłem przypuszczenie, ze gdyby taki delikwent zażądał wypłacenia sobie tych pieniędzy na, dajmy na to, podróż dookoła świata, to Otwarty Fundusz wypłaci mu je bez mrugnięcia okiem. Pani Tomaszewska odpowiedziała, że nie, że o tym nie ma mowy. - Jakże to – zapytałem zdziwiony. - Nie wypłacą właścicielowi na jego żądanie? - Bo każdy by tak chciał! - ucięła pani Tomaszewska. Więc nie miejmy żadnych złudzeń, bo rząd traktuje te pieniądze jako swoje – podobnie zresztą, jak właściciele owych Otwartych Funduszów Emerytalnych, którzy ciągną z nich bez żadnego ryzyka sutą prowizję. Bez żadnego ryzyka, bo charyzmatyczny premier Buzek zadbał o to, by gwarantem wypłacalności Otwartych Funduszy był... budżet państwa, czyli – my wszyscy, jako podatnicy. Zawsze bowiem jest tak, że najlepsze interesy robi się na przychylaniu nieba ludziom ubogim. Mówiąc nawiasem, sami jesteśmy sobie winni, bo wcale tak nie musiało być. W początkach lat 90-tych, kiedy światło nie było jeszcze oddzielone od ciemności, poseł Unii Polityki Realnej Janusz Korwin-Mikke proponował, żeby z 30 procent akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw państwowych utworzyć Fundusz Emerytalny, z którego finansowana byłaby część zobowiązań. Oczywiście został wyśmiany, jako „oszołom”, bo kto to widział, żeby 30 procent akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw przekazywać na Fundusz Emerytalny, kiedy przecież można je rozkraść i roztrwonić? Toteż żaden Fundusz nie powstał, no a teraz minister Rostowski kombinuje, jakby tu dodatkowo nas wszystkich wydrenować, bo zabrakło pieniędzy. No dobrze – ale dlaczego właściwie zabrakło pieniędzy, skoro państwo dla naszego, ma się rozumieć, dobra, tak nas doi? Rzecz w tym, że system przymusowych ubezpieczeń emerytalnych przypomina węża zjadającego własny ogon. Od niepamiętnych czasów rodzina, oprócz innych ważnych funkcji, pełniła również funkcję ekonomiczną. W rodzinie z pokolenia na pokolenie gromadzony był majątek i w rodzinie rodziły się dzieci, traktowane z punktu widzenia ekonomicznego jako inwestycja. Bowiem sytuacja ludzi starych zależała od tego, czy – po pierwsze – mieli dzieci, po drugie – czy te dzieci były przygotowane do życia w społeczeństwie i po trzecie – czy były wychowane w poczuciu odpowiedzialności. Dlatego dawniej ludzie starali się mieć dzieci i przywiązywali wagę do ich wychowania. Przymusowe ubezpieczenia emerytalne rozerwały ten związek. Sytuacja ludzi starych, przynajmniej w wymiarze jednostkowym, przestała zależeć od posiadania, czy wychowania dzieci, bo wysokość emerytury zależy przecież od składki emerytalnej. Posiadanie dzieci i ich wychowanie przestało się opłacać. Jak zauważył laureat Nagrody Nobla z ekonomii w roku 1992 Gary Stanley Becker, ludzie zachowują się tak, jakby kalkulowali, nawet jeśli nie robią tego świadomie. Niechęci do posiadania dzieci sprzyjała propaganda, a następnie – legalizacja aborcji. Wskutek spadku dzietności, społeczeństwa zaczęły się starzeć i po upływie 50 lat pojawiła się nadwyżka ludzi starych, pozbawionych oparcia w rodzinach. Ci ludzie liczą na świadczenia emerytalne, ale ponieważ młodych jest coraz mniej, to nie są oni w stanie podołać ciężarowi utrzymania rosnącej rzeszy starców-wampirów. W tym momencie, kiedy system emerytalny zaczyna się sypać, pojawia się propaganda eutanazji i próby jej legalizacji. Widać zatem wyraźnie, że aborcja i eutanazja, jako najbardziej ostentacyjne przejawy tak zwanej „cywilizacji śmierci”, mają swoją przyczynę w postaci przymusowych ubezpieczeń emerytalnych. W tej sytuacji nie można krytykować skutków, wychwalając przyczynę. Walka z „cywilizacją śmierci” powinna rozpocząć się od usunięcia przyczyny, bo w przeciwnym razie może okazać się bezskuteczna. Czy jednak w ogóle można zlikwidować przymusowe ubezpieczenia emerytalne? Jest to na szczęście możliwe nawet teraz, z tym, że sprawy zaszły tak daleko, iż nie ma już rozwiązań dobrych w tym sensie, że nikt na tym nie straci. Ale utrzymywanie przymusu ubezpieczeń emerytalnych będzie jeszcze gorsze, bo tracić będą na tym wszyscy, nie tylko ekonomicznie, ale również moralnie. Co zatem można zrobić? Można zlikwidować przymus ubezpieczeń emerytalnych, a dla zapewnienia środków na wykonanie zobowiązań już zaciągniętych przez państwo, należałoby wprowadzić podatek celowy na emerytury i renty. W pierwszych latach jego wysokość nie różniłaby się od wysokości tak zwanej „składki” emerytalnej, ale w latach następnych podatek ten byłby coraz mniejszy, aż po upływie lat 40 mógłby zostać zupełnie zniesiony. Gdyby w początkach lat 90-tych utworzony został Fundusz Emerytalny, cała ta operacja przebiegłaby łatwiej i łagodniej, ale trudno. Wadą tego pomysłu jest to, że dwa pokolenia zostałyby obciążone tym podatkiem bez żadnego ekwiwalentu, zwłaszcza – pokolenie pierwsze. Ale zaniechanie tego będzie jeszcze gorsze, bo obciążeni zostaną wszyscy. A skoro minister Rostowski, w gorączkowym poszukiwaniu pieniędzy proponuje kosmetyczne zmiany, to czyż nie lepiej podjąć trud pozbycia się tego całego balastu? SM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
118, 119
craft 119 1
craft 119 5
Eletter 119 wydruk
119
Matura119(rozszerzony)maj2007, Matura 119 rozszerzony - maj 2007
119 Manuskrypt przetrwania
119
119 OD ka1
109 119 Daszkiewiczid 11978 Nieznany (2)
mózg emocjonalny ledoux (s 85 119) REFERAT
119 607 pol ed01 2007
119 (52)
118 119
119, CZEMU SŁUŻY SOCJOLOGIA PRAWA

więcej podobnych podstron