786

Cóż jest ważniejsze od śmierci? W niedzielę 13 maja pewien syn poprosił telefonicznie proboszcza parafii swego umierającego ojca, by poszedł do niego z Panem Jezusem. Nie mógł tego uczynić osobiście, gdyż o nagłym i niespodziewanym pogorszeniu się stanu zdrowia staruszka dowiedział się także telefonicznie, a mieszka około 20 km od rodziców. Kapłan odmówił, gdyż stwierdził, że był u ojca z okazji I piątku miesiąca, zatem nie widzi potrzeby pójścia do chorego. Kapłan młody, zdrowy, niewiele po 40., na dodatek – nie był na tej dużej miejskiej parafii sam – miał do pomocy czterech wikarych i dwóch rezydentów. Mieszkanie staruszka nie było daleko od plebanii. Staruszek zmarł.

W tym czasie, gdy syn rozmawiał przez telefon, nie wiedząc jeszcze o krytycznym stanie chorego, synowa spontanicznie zaczęła odmawiać Różaniec do Serca Maryi mający moc oślepiania Szatana, wkrótce do modlitwy dołączył się syn umierającego i razem odmawiali Koronkę do Miłosierdzia Bożego w oczekiwaniu na swego syna, by niezwłocznie pojechać razem do umierającego. Wkrótce mogli wyruszyć w podróż. Po drodze wspólnie odmawiali jedną z części Różańca św. Przyjechali jednak tuż po śmierci ojca. Śmierć jego była pogodna, cicha, podobna do zaśnięcia. Odmowa pójścia do umierającego parafianina bardzo zmartwiła jednak synową, która kochała teścia jak ojca. Płakała, była bowiem religijna i doskonale zadawała sobie sprawę, że od momentu spowiedzi teścia upłynęło niemal dwa tygodnie. Co będzie, jeśli teść umarł w stanie grzechu śmiertelnego? Przecież w momencie agonii toczy się o duszę umierającego prawdziwa wojna, gdyż Szatan do końca walczy o duszę człowieka. Obecność kapłana, jego modlitwa byłaby najcenniejszą pomocą umierającemu. Kobieta czuła smutek, bowiem teść był w tym najważniejszym momencie życia i przejścia do wieczności zdradzony i opuszczony przez swojego pasterza, któremu ufał. W pewnym momencie Pan Jezus przemówił w duszy do płaczącej kobiety i zapewnił, że skoro kapłan, którego powołał, by w Jego imieniu służył ludziom, zdradził swoją owieczkę, to On osobiście ze Swoją Mamą udał się, by towarzyszyć umierającemu i przeprowadzić go przez bramę śmierci. W sercu kobiety zapanowała radość i bezdenna wdzięczność dla Jezusa, który nigdy nie opuszcza Swojej Owczarni, nawet wówczas, gdy zdradzają ją jej pasterze. Wymowne jest to, że w poprzedzającym śmierć tygodniu czytania i Ewangelie wskazywały Jezusa jako Dobrego Pasterza, a w niedzielę, gdy zmarł, były o miłości Bożej. W tym czasie, gdy umierał staruszek, w wielu miejscach odbywały się nabożeństwa fatimskie, a jeden z zakonników dowiedział się, że w tym dniu był widoczny w Fatimie cud wirowania słońca. 96 letni staruszek miał spokojną śmierć. Kiedy przygotowywałam się do I spowiedzi, komunii św. i bierzmowania ( przystąpiłam do niego w przeddzień przyjęcia I komunii św.), miałam wspaniałego katechetę, wyświęconego we Lwowie na kapłana jeszcze przed II wojną światową. Jedna z jego lekcji religii szczególnie utkwiła mi w pamięci. Kapłan wyjaśniał nam sprawy związane z sakramentem pojednania i ze śmiercią. Początki jego kapłaństwa przypadły, zatem na czasy II wojny światowej i to na terenach szczególnie doświadczonych, gdzie Polacy byli ofiarami nie tylko Niemców, lecz również Rosjan i band UPA, wykazujących się szczególnym okrucieństwem. Rozmowy naszych bliskich o tamtych strasznych czasach bardzo często toczyły się w naszej obecności, zatem nieraz słyszeliśmy o przypadkach nagłej i niespodziewanej śmierci kogoś z naszych krewnych. Kapłan wiedział o tym, były to bardzo trudne i niespokojne czasy, gdy liczono się z wybuchem kolejnej wojny oraz szczególnym uciskiem Kościoła jak na terenach ZSRR, zatem chciał nam jak najwięcej wyjaśnić, by „w razie, czego” wiedzieć, jak się zachować, gdy znajdziemy się w pobliżu umierającego bliźniego. Ksiądz Józef wyjaśniał, jak ważne jest, by umierającemu człowieku towarzyszył kapłan, który przygotuje go poprzez modlitwę, spowiedź i udzielenie rozgrzeszenia do przejścia przez bramę śmierci, by w stanie łaski uświęcającej stanąć przed Obliczem Sprawiedliwego Boga. Stwierdził, że moment śmierci jest najważniejszy w życiu każdego człowieka, bo może zadecydować o jego zbawieniu. Toczy się, bowiem w tym momencie ostateczny bój o duszę tego człowieka. Jeden z kolegów zapytał, co zrobić, gdy jesteśmy świadkami czyjejś śmierci, a nie jest możliwe sprowadzić kapłana do umierającego człowieka. Ksiądz katecheta wyjaśnił, że w takim wypadku powinniśmy modlić się z osobą umierającą i starać się, by wzbudzić u niej żal za grzechy. Jest to oczywiście możliwe w przypadku osoby przytomnej, jeśli natomiast jest nieprzytomna, modlimy się nad nią sami, w jej imieniu żałując za grzechy i błagając Boga o zmiłowanie nad nią. Tu można dodać, że wyjątkowo cenna jest w tym momencie Koronka do Miłosierdzia Bożego. Powiedział jeszcze coś, czego dotąd nie słyszałam z ust innych kapłanów z młodszego pokolenia – to, że powinniśmy w zastępstwie kapłana udzielić mu coś w rodzaju wybaczenia win. To prawda, że jedynie kapłan jest uprawniony do udzielania rozgrzeszenia, ale w wypadku tak szczególnym, jak opisany wyżej – gdy osoba umiera i nie ma możliwości wezwania kapłana ( wypadek drogowy, wojna, katastrofa) to my prosimy Pana Boga o to, by wybaczył mu winy i kreślimy nad nim znak krzyża św. Dodam, że i my powinniśmy wybaczyć mu wszystkie przewinienia. Jeśli nie wiemy, czy osoba umierająca jest ochrzczona, a przypuszczamy, że może chciałaby przyjąć chrzest lub o to nas poprosi, powinniśmy ją ochrzcić – to może uczynić każdy z nas. Chrzest gładzi, bowiem grzechy, więc w ten sposób osoba umiera w stanie łaski uświęcającej. Żadnej z lekcji religii nie zapamiętałam tak dokładnie, jak tamtą w roku 1964. Były to na Opolszczyźnie czasy wyjątkowo trudne dla Kościoła, trudniejsze niż w wielu innych częściach Polski. Miała być ona wzorcowym województwem ateistycznym, dlatego prześladowania KK były tu szczególnie nasilone. Ksiądz Józef zdawał sobie sprawę, że w każdej chwili komuniści mogą zakazać nauczania religii, trudno było o katechizmy dla dzieci pierwszokomunijnych, nie można było kupić Biblii, ani wartościowych książek religijnych i katechizmu dla dorosłych, miał problemy z zaopatrzeniem się w obrazki kolędowe i inne, dlatego chciał nam jak najwięcej przekazać wiedzy religijnej. Wraz z biskupem Jopem podjął, więc decyzję o przyspieszeniu przyjęcia przez nas sakramentu bierzmowania i połączenia go z I komunią św. Lekcje odbywały się w kościele-salki katechetycznej nie było, zatem już samo miejsce poznawania podstaw wiary było dla nas wyjątkowe. Po kilku latach rodzice zmienili zakłady pracy, więc przeprowadziliśmy się w inny rejon Opolszczyzny, do miasta. Mieszkaliśmy niedaleko rynku. Gdy nie było obwodnicy, często dochodziło na nim do wypadków. Pamiętam z czasów młodości jeden z nich. Ktoś z udzielających pierwszą pomoc ofiarom wypadku, jeśli się nie mylę – strażak, widząc, iż ranny może umrzeć nie doczekawszy się przyjazdu karetki pogotowia, pobiegł do księdza, by udzielił mu sakramentu namaszczenia chorych i rozgrzeszenia na wypadek śmierci. Był późny jesienny wieczór. Ksiądz Stanisław przybiegł natychmiast – mimo zimna w narzuconym pośpiesznie na sutannę i stułę płaszczu. Nikt mu nie przeszkadzał w posłudze, nawet milicjanci, nikt nie komentował złośliwie, mimo iż to były czasy komunistyczne i można było spodziewać się tego, a jednak w tym momencie dosłownie wszyscy byli solidarni niezależnie od światopoglądu – najważniejszy był ten umierający człowiek. O ile mi wiadomo, to nie był sporadyczny przypadek – to była norma, by do ciężko rannego czy umierającego człowieka wzywano kapłana – nawet milicjanci robili to ukradkiem – posyłając jakiegoś świadka wypadku, a kapłan nigdy nie odmawiał, nawet ciężko chory następny proboszcz – i on, gdy go poinformowano o podobnym zdarzeniu, pospieszył z posługą, bo czyż mogło być coś ważniejszego od pomocy duchowej umierającemu człowiekowi? Patrzyłam ze wzruszeniem, jak choć sam cierpiał, pobiegł do wypadku. Ludzie, w podobnych zdarzeniach widząc sytuację krytyczną nie wahali się zawiadomić kapłana– pomoc duchowa była nie mniej ważna od pomocy ciału, bo przecież mogła zadecydować o zbawieniu danej ofiary. Dziś raczej nie słyszy się o tym, by ktoś w takim przypadku wzywał księdza, choć mogą być prawdopodobnie bardziej uchwytni niż w tamtych czasach – łatwiej ich zawiadomić przez telefon komórkowy, który niemal każdy z nas nosi przy sobie i łatwiej jest także w porę dotrzeć do miejsca wypadku, gdyż większość kapłanów ma własny środek lokomocji. Kapłan nie musi przecież przeszkadzać w akcji ratunkowej – może modlić się w intencji rannego na poboczu. Jego pomoc jest bezcenna, więc jeśli to możliwe, jako świadkowie wypadku powinniśmy spróbować powiadomić kapłana z pobliskiej parafii, a on nie powinien nam odmówić i udać się na miejsce zdarzenia. Nawet jeśli wśród rannych są osoby niewierzące lub innego wyznania, dyskretna kapłańska i nasza modlitwa może być dla nich szansą –każda ludzka solidarność w momencie nieszczęścia jest bezcenna.

http://www.fronda.pl/

Bwana Sienkiewicz

Ciekawe, że co ktoś się bierze za postępowe reformy w edukacji i wychowaniu polskiej młodzieży – to zaczyna od wyrzucania ze spisu lektur Sienkiewicza. Nasz pierwszy literacki noblista zawsze podpada pod jakiś paragraf. Brała się już za rugowanie go i sanacja pod wezwaniem osławionych „reform jędrzejewiczowskich”, tępili komuniści, a teraz stoi w gardle politpoprawusów. I nie sposób się w sumie dziwić: „Ogniem i mieczem” pozostaje w sprzeczności ze strategiczną przyjaźnią z Ukrainą, „Krzyżacy” są germanofobiczni, „Quo vadis” opresyjno religijne, a „W pustyni i w puszczy” – uuu, to już najgrubsza sprawa, książka ta nie nadaje się do niczego bez względu na ustrój, a już zwłaszcza dla młodzieży. Dzieło to nie wykazywało zrozumienia dla trudów walki wyzwoleńczej ludów trzeciego świata. W związku z tym, dokonując pierwszej ekranizacji „WPiP” w dobie PRL – trzeba było przerobić sienkiewiczowskich bandziorów Mahdiego na szlachetnych rewolucjonistów, na czele z uświadomionym przywódcą. W drugiej zaś, już za demokracji – „zrównoważono relacje rasowe”, bo pomimo upływu 100 lat – Sienkiewicz nadal okazywał się niebezpiecznie bliski ponadczasowej prawdzie o cechach „Afro-Afrykańczyków”, czy jak ich tam się teraz zwie. Wystarczy „W pustyni i w puszczy” przeczytać – a następnie przyjrzeć się historii Afryki i Bliskiego Wschodu w ostatnim stuleciu, by zobaczyć, że diagnozy Sienkiewicza pozostają aktualne. Podobnie jak ostrzeżenia, jakie bez nachalnej dydaktyki zawarł w książce pokazującej, czym kończy się rewolucyjna dekolonizacja i jak sobie poradzą murzyni bez białych bwana. Ba, „W pustyni i w puszczy” pozostaje niesłychanie wręcz aktualne także wobec aktualnej sytuacji politycznej w Sudanie, a zwłaszcza wojny między dwoma państwami powstałymi na powieściowych terenach. Oczywiście, z punktu widzenia polipoprawusów – wszystko to razem są wystarczające powody, by usunąć polskiego Kiplinga ze spisu lektur. By cel ten uzyskać – „Gazeta Wyborcza” bije z najgrubszej i bardzo modnej rury. Oskarża, bowiem Sienkiewicza o rasizm.

„Najwyższa pora zapytać autorów podstawy programowej języka polskiego o celowość indoktrynowania uczniów szkoły podstawowej XIX-wiecznymi kolonialno-rasistowskimi strukturami myślowymi oraz paletą prymitywnych stereotypów i fantazji dotyczących Afryki” – grzmi na łamach ostatniej „Gazety Świątecznej” Paweł Cywiński, przedstawiony, jako „orientalista i kulturoznawca”. W jego oczach Sienkiewicz to wróg szczególnie przewrotny. „“W pustyni i w puszczy” nie jest zwykłą powieścią podróżniczą. Na kanwie porywającej fabuły przygodowej Henryk Sienkiewicz przemycił w niej wyraźne treści ideologiczne” – pisze kandydat na postępowego cenzora i… ma rację. Sienkiewicz, bowiem, podobnie jak Kipling – pisał prawdę. I myliłby się ktoś uznając, że była to na przełomie XIX i XX wieku prawda łatwa. Przeciwnie, co najmniej od XVIII wieku utrzymywał się w europejskiej literaturze mit „dobrego dzikusa” – nie tylko niewinnego, ale niosącego w sobie wszelkie wartości, rzekomo utracone przez białą, chrześcijańską cywilizację. Już wówczas, więc pisanie o „brzemieniu białego człowieka”, które pospołu nieśli Staś Tarkowski wobec Kalego, Scarlett O’Hara wobec Prissy i Porka, a Kim wobec swych hinduskich przyjaciół – nie było wcale modne na europejskich salonach. I to, pomimo że (jak łatwo zauważyć) w przeciwieństwie do „Chaty wuja Toma” i innych „dziełek” opartych o głęboką ideologiczną pewność i kompletną nieznajomość realiów, historie te wynikały z doświadczeń i faktów, w tym z wiedzy o obopólnie korzystnym współistnieniu białych i czarnych – o ile rasy te zachowywały naturalne, paternalistyczne relacje. Zaklinanie rzeczywistości – tak tej z XIX i pierwszej połowy XX wieku, jak i współczesnej, pozostaje dla politpoprawusów sprawdzoną metodą postępowania. To oczywiste, że po usunięciu ze spisu lektur Sienkiewicza oraz obiedzie premiera z posłem Godsonem – nie tylko rasizm zostanie pokonany, ale i czarna Afryka zamieni się w krainę mlekiem i miodem płynącą, podobnie jak i murzyńskie getta w Ameryce… Swoją drogą ciekawe, że Sienkiewicza nie ratują nawet opisy walki z islamskim fundamentalizmem, uosabianym przez powieściowego (i historycznego) Mahdiego, co tylko dowodzi, że „wojna z terroryzmem” schodzi w języku politpoprawności na plan dalszy, ustępując miejsca tradycyjnej walce z rasizmem. Wbrew pozorom – nie jest ona w warunkach polskich wcale tak absurdalna, jakby się zdawało. Nie budzi większego oporu, (bo rasizm, czy nawet „rasizm” wydaje się faktycznie czymś wstydliwym i brzydkim). Tymczasem stanowi drzwi, przez które wciskają się następne priorytety politpoprawusów: jak „walka z antysemityzmem”; promowanie innych niż geopolityczne, ideologicznych motywów w polityce zagranicznej, a także podsuwanie kolejnych zakazów ograniczających wolność słowa w polityce wewnętrznej. Wreszcie samo uderzenie w Sienkiewicza, nawet poprzez niesłusznie uważaną za błahą, młodzieżową powieść – bije w sam rdzeń polskiej tradycji, nie tylko zresztą literackiej i związanej z kulturą słowa. O Sienkiewiczu CAT-Mackiewicz pisał: „Nowoczesne Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne Dmowskiego z Sienkiewiczem w ręku szło do chłopskiej chaty. Sienkiewiczem otwierało serca polskich robotników na Śląsku”. Pamiętniki polskich emigrantów do Brazylii opisują święto, jakim dla naszych kolonistów było przybycie starca mówiącego z pamięci „Ogniem i mieczem”. Stefan Żeromski wspominał: „Józef opowiadał mi rzecz następującą. Był raz w zimie tego roku w Staszowie, miał interes na poczcie, czekał tam, więc. Razem z nim czekało na przyjście poczty ze dwudziestu szewców, czeladników, sklepikarzy – czekali na „Słowo”. Gdy poczta przyszła, urzędnik zaczął czytać „Potop” na głos. (…) Ci ludzie czekali tam parę godzin oderwawszy się od pracy, aby usłyszeć dalszy ciąg powieści. Nie darmo mówią, że naród zdaje rachunek przed Sienkiewiczem z uczuć polskich. Jest to objaw znamienny. Sam widziałem w Sandomierskiem, jak wszyscy, tacy nawet, którzy nigdy nie czytają, dobijali się o „Potop”. Książki kursują, rozbiegają się błyskawicznie. Niebywałe, niesłychane powodzenie. Sienkiewicz zrobił dużo, bardzo dużo. Niech imię jego będzie pochwalone!” Oba te głosy dogłębnie chyba wyjaśniają, czemu twórcę „Trylogii” wciąż chce się usunąć z polskiej świadomości, czemu kaleczy się jego dzieła kręcąc marne filmy i czemu nienawidzi go „Gazeta Wyborcza”. Ale nawet bez tego ideologicznego podtekstu – warto „W pustyni i w puszczy” w spisie lektur bronić. Z oczywistych względów językowo-literackich. Ze względu na równie oczywiste walory wychowawcze, niesione choćby przez bynajmniej nie archaiczne nauki ojca Stasia Tarkowskiego. Ba, ze względu na nieprzemijającą aktualność sytuacji, w której Polak odnosi sukces zawodowy i osobisty w dalekich, obcych stronach, (co udało się obu Tarkowskim). „WPiP” jest jednak także w jakiejś mierze kluczem do samego Sienkiewicza, do jego osobowości, skomplikowanych relacji uczuciowych, stosunku do kobiecości. Chcących iść tym tropem – zachęcam do odświeżenia lektury przygód Stasia i Nel, a następnie sięgnięcia po szkice CATA, choćby ze zbiorku „Odeszli w zmierzch” – i po listy Sienkiewicza, (których edycja po pół wieku praca została przed dwoma laty ukończona przez PIW). Żeby jednak móc delektować się Mackiewiczem, swobodnie polemizować z prof. Krzyżanowskim, czy śmiać się z hunwejbinów z „GW” i aby mogły to czynić nasze dzieci – nie pozwólmy dokonać kolejnej kastracji programów nauczania. Sienkiewicza murzynom nie oddamy! Konrad Rękas
http://www.konserwatyzm.pl/

W USRaelu są już cenzurowane teksty książek Marka Twaina – m.in. “Przygody Tomka Sawyera”. – admin.

Zakładanie starych rodzin, czyli o Euro Powiem otwarcie, nie podnieca mnie Euro, ani w ogóle piłka nożna, więc, co tu będe się rozpisywał na tematy piłkarskie. W ogóle, jak się zna historię piłki nożnej w jej nowoczesnym wydaniu, to zawsze była to kość rzucana ludowi, żeby sobie potarmosił i dał spokój rządzącym. Jak byłem w Brazylii, to mi ktoś powiedział, ze juz dawno by zrobili rewolucję, przepędzili tych złodziei i w ogóle, ale nie ma, kiedy, bo dwa razy w tygodniu jest liga, więc, jak tu robić rewolucję. Chyba, ze naprawdę szybko, raz, raz, pomiędzy meczami, a takiej gwarancji nie ma. No i rewolucji nie ma. Oglądam właśnie w czasie obiadu newsy i szlag mnie trafia, bo akurat Al Jazeera leciała, zamiast o piłce, cały czas, powtarzam, cały czas mówili o rasiźmie panującym w Polsce, jak wyrozumiałem, chodzi o te skandowania i odgłosy z buszu na trenigu Holendrów. I taki też dominuje przekaz. Promocja Polski, kurna! Wydaliśmy tą całą kasę, żeby wszyscy mogli na nas teraz wsiąść, jak na starą kobyłę i smagać po dupie. Zjadłem, posiedziałem, zjadłem deser, jak wychodziłem, nadal gadające głowy lokalne i zagraniczne mówiły o rasiźmie w Polsce. Tylko czekałem, aż powiedzą, że nic dziwnego, skoro połowę Żydów to właśnie Polacy wymordowali, ale pewnie akurat Al Jazeera by nam tego za złe nie wzięła. Trzeba by przerzucić kanał na CNN. Tak naprawdę, to te rozgrywki piłkarskie, tą ligę, zorganizowano po to głównie, żeby się brytyjscy robole w rozkwicie rewolucji przemysłowej zajęli czymś mniej niebezpiecznym, niż chlanie i bójki w barach w soboty. Nic nowego, zresztą, juz w Rzymie postanowiono rozwiazać problem spisków poprzez podzielenie wszystkich na dwa stronnictwa wyścigów rydwanów, Zielonych i Niebieskich, powiedzmy. Nie wiem, czy ich losowano, czy jechano po nazwiskach, alfabetyczbnie, czy ulicami, dość, ze pomysł byłł świetny. Stronnictwa zajęły się sobą, a także sobą nawzajem, wytworzyły się struktury, hierarchia, pojawiły się incydenty, poszturchiwania, okrzyki, napisy na murach, no i wkrótce gwardie pretoriańska miała mnóstwo roboty przy uśmierzaniu walk ulicznych i stadionowych. A cesarz, uwolniony od troski o spiski, miał mnóstwo wolnego czasu na rozkoszowanie się dwórkami, czy tam dworzaninami, zależy, co mu pasowało. Zresztą, postanowiono pójść za ciosem, owe stronictwa podzielono jeszcze raz, żeby było ciekawiej i zeby bylo więcej kombinacji. I jeszcze mniej czasu i ochoty na spiskowanie przeciwko umiłowanemu władcy. No, a jak coś działa tak dobrze, to, po co psuć? Na pewno ów starożytny Rzym oglądał te same przewały przy budowie stadionów, przy zamówieniach na owies dla koni, przy koncesjach na sprzedaż biletów i utrzymanie stadnin, na szkoły gladiatorów, na produkcję uprzęży i hełmów ochronnych, co my oglądamy teraz, przy okazji Euro, tych dróg i stadionów najdroższych na świecie, dwa razy droższych , niż w Niemczech, cztery razy droższych , niż w Czechach, a mimo to budowniczych plajtujących jeden , po drugim, bo ponoć budowali poniżej kosztów. Podobnie, jak niejeden szacowny ród rzymski został zbudowany na tych wszystkich budowach, dostawach i koncesjach, tak i teraz niejedna stara rodzina została założona przy tych wszystkich miliardach, które przepłynęły z budżetu nie wiadomo w czyje ręce. Pomyślmy, jak to jest możliwe, że przy zdecydowanie niższych kosztach pracy, materiałów, niższych standardach, jakości to wszystko jest takie kosmicznie drogie? A mimo, że jest tak kosmicznie drogie, wykonawcy plajtują? To gdzie te kosmiczne pieniądze wylądowały, jeśli do wykonawców nie dotarły? Jak się nazywała ta firemka, której doradzał Atrakcyjny Kazimierz? Firemka, która w życiu już nie tylko, zadnej autostrady nie wybudowałą, ale nawet szlaku dla rowerów, nawet chodnika osiedlowego, w ogóle niczego, a jedynie, zgodnie ze światłą porada Kazimierza, nabrała tyle kasy, ile mogła, po czym zbankrutowała? Nie można powiedzieć, porada była trafna, Kazimierz na pewno zasłużył na swoją wielotysięczną zapłątę, podobnie, jak zarząd i rada nadzorcza owej firemki bystrzaków. Jestem pewien, że takich firemek holowanych przez POwskich oficjeli, tych lokalnych i centralnych mutacji Atrakcyjnego Kazimierza, któych rola polegała na tym, żeby koncesje i kredyty dostała właściwe firemka, zapewne w tym jednym celu założona i , która następnie ogłosiła upadłość, po przetransferowaniu wszyskich pieniedzy, jakie sie dało przetransferować i wypłacenu wszystkich dywidend, jakie sie dało wypłacić. A przy tym, niech, kto spróbuje jątrzyć i podwazać! EURO!!! Duma Polaków! Mazurek bucha z gardeł, nie czas na krytykanctwo! To jest Miś na miarę naszych marzeń i ambicji i to nie jest nasze ostanie słowo! Ja , jak już wspominałem, piłkę nożną mam w d…, więc na mnie te pokrzykiwania nie działąją, ja, jak widzę wystep magika na scenie, to nie patrzę naprawą rękę, którą macha ostentacyjnie w swietle jupiterów skoncentrowanych włąśnie na tej ręce, ale szukam wzrokiem tej drugiej ręki, lewej, , która w cieniu gorączkowo wyciąga ściśniętego w rękawie gołębia, albo drugą talię kart ukrytą za gumką od gaci. Kiedyś miałem kolegę, statkowego magika, przychodził na mostek na kawę i uczył nas prostych sztuczek. Nie był to David Copperfield, od razu uprzedzam, ale był dobry i znał tych sztuczek sporo. I tak mnie załatwił, bo od tej pory nie mam żadnej frajdy na pokazach magików, tylko wodzę wzrokiem za tą drugą ręką poza kręgiem światła. I teraz też, ponieważ nie ekscytuje mnie piłka, patrzę na te plajty wykonawców i podwykowanców, na te popękane drogi, na te legalnie uznane za przejezdne, popękane od nowości drogi i myślę, gdzie w końcu wylądowała ta kasa z budzetu i z Unii, bo na tych drogach nie leży, wykonawcy jej nie dostali, a gdzieś poszła. No, ciekawe, ciekawe…. Może Pan Premier, jak będzie znowu leciał Tuskopterem, się rozejrzy, gdzie tez mogą leżeć te pieniądze, choć podejrzewam, że Tuskopter mu do tego niepotrzebny, może wystarczy sie rozejrzeć po kumplach w szatni w przerwie meczyku?

P S. Zachęcam do czytania felietonów w Freepl.info, oraz w GPC
http://freepl.info/seawolf
http://niepoprawni.pl/blogs/seawolf/
http://niezalezna.pl/bloger/69/wpisy

Oraz w wersji audio tutaj:
http://niepoprawneradio.pl/

http://niezalezna.pl/

Galileusz w płomieniach. Uwagi o dziejach pewnego mitu Sprawa Galileusza bywa postrzegana, jako walka samotnego, postępowego naukowca z ciemnym, ale potężnym Kościołem. Tymczasem Galileusz był wiernym synem Kościoła. Dlatego też warto postawić pytanie, czy czasami nie należy traktować go, jako świętego. Chociaż miał trudności, chociaż się z tymi trudnościami musiał borykać, to jednak pozostał wierny. Jednym z ciekawych punktów zapalnych, w którym wciąż ścierają się ludzie religii i nauki, jest sprawa Galileusza. Jak daleko odeszła ona od „rozumu”, mogliśmy się przekonać, gdy przed kilkoma laty wspomniał o niej Benedykt XVI1. Wówczas ściągnęło to na papieża ataki „scjentystów”. Nieco później zespół Centrum Myśli Jana Pawła II przeprowadził niewielkie badanie socjologiczne2 dotyczące świadomości współczesnych Polaków na temat procesu i śmierci włoskiego uczonego. Wyniki okazały się zaskakujące. Jak czytamy w raporcie – wśród tych, którzy sądzą, że znają temat, aż połowa twierdzi, że Galileusz zginął na stosie z wyroku Inkwizycji! Poprawną odpowiedzią na pytanie o los Galileusza było oczywiście twierdzenie, że zmarł śmiercią naturalną w areszcie domowym. Jak mocno jednak przypadek Galileusza tkwi w umysłach naszej epoki, może świadczyć fakt, że na ten historyczny temat wypowiedział się Jan Paweł II: „Począwszy od epoki oświecenia, aż do naszych czasów sprawa Galileusza stanowiła swoisty mit, który ukształtował obraz wydarzeń dość daleki od rzeczywistości. Widziana w tej perspektywie, była ona symbolem rzekomego odrzucenia przez Kościół postępu naukowego, czyli dogmatycznego «obskurantyzmu», sprzecznego z wolnym poszukiwaniem prawdy. Mit ten odegrał doniosłą rolę w kulturze: przyczynił się do utwierdzenia wielu rzetelnych ludzi nauki w przekonaniu, że duch nauki i jej etyka poszukiwania prawdy są nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Tragiczne wzajemne nieporozumienie zostało zinterpretowane, jako wyraz konstytutywnej sprzeczności między nauką i wiarą. Wiedza, jaką czerpiemy z najnowszych badań historycznych, pozwala nam stwierdzić, że to bolesne nieporozumienie należy już do przeszłości. Sprawa Galileusza może także dla nas stać się lekcją, przydatną w analogicznych sytuacjach, które istnieją dziś lub mogą pojawić się w przyszłości”3. Co więcej, sprawa Galileusza wydaje się być głośniejsza współcześnie niż w XVII wieku, kiedy miała miejsce. Dopiero oświecenie ze swoją silną tendencją do tworzenia historycznych mitów (choćby poruszany przeze mnie w innym tekście przykład Hypatii z Aleksadrii4) wydobyło z zapomnienia słynnego obecnie astronoma i postawiło na piedestale, na którym sam z pewnością nie chciałby się znaleźć. Ksiądz Adam Adamski, autor jedynego w Polsce opracowania myśli teologicznej Galileusza, wypowiada się o tym w słowach bardzo zdecydowanych. „Sprawa Galileusza bywa też postrzegana, jako walka samotnego, postępowego naukowca z ciemnym, ale potężnym Kościołem. Tymczasem Galileusz był wiernym synem Kościoła. Dlatego też w temacie tego rozdziału znalazło się pytanie, czy czasami nie należy traktować go, jako świętego. Świętego w tym sensie, że pozostał on w sumieniu wierny Kościołowi i nie chciał powodować żadnego rozłamu ani wszczynać jakiejkolwiek walki z Kościołem. Chociaż miał trudności, chociaż się z tymi trudnościami musiał borykać, to jednak pozostał wierny”5. Oczywiście oprócz różnorodnych wypowiedzi apologetycznych na temat Galileusza, zarówno ze strony pisarzy i publicystów katolickich, jak i „ortodoksów” naukowości, pojawiały się też ujęcia, które próbowały zrozumieć bardziej szczegółowo kontekst wypowiedzi naukowych Galileusza, czy to przez odniesienie się do prawdziwości jego teorii, czy też przez przywołanie społecznych uwarunkowań, w jakich znajdował się ówczesny Kościół. Marksistowski romantyk, filozof Ernst Bloch, zwracał choćby uwagę na to, że jego zdaniem, jako dla filozofa, zarówno heliocentryzm, jak i geocentryzm opierają się na nierzeczywistych założeniach. Ten brak już u podstaw podważa oczywiście popularny model astronomiczny epoki klasycznej, ale także „nowoczesny” model Galileusza/Kopernika. Co należy do tych założeń? Przede wszystkim postrzeganie wszechświata, jako „pustej nieruchomej przestrzeni”, które to założenie zostało zniesione przez teorię względności. Bloch, jako marksista dokonywał z pomocą Galileusza swoistej relatywizacji i dehierarchizacji całej rzeczywistości materialnej, w której mamy „tylko relatywny ruch ciał wobec siebie” uzależniony „od wyboru ciała uznanego za nieruchome”. Zatem jeśli „stopień skomplikowania występujących tu obliczeń nie okazałby się taki, by wszystko wydało się niewykonalne, można by przyjąć Ziemię za nieruchomą, a Słońce, jako ruchome”6. Twierdzenia Blocha bez trudu można uznać za graniczącą z absurdem obronę klasycznego modelu wszechświata, do którego dodano kolejny (jeden z bardzo wielu) „epicykl”. Wywód Blocha mówi nam jednak coś więcej o dwóch zasadniczych sprawach – brzytwa Ockhama, (czyli przyjęcie założenia, że najprostsze rozwiązania zawsze są prawdziwe) nie jest zasadą absolutną we współczesnej metodologii nauk, a także, że teoria naukowa, w tym przypadku astronomiczna, nie należy do dziedziny „faktów”, ale jest intelektualnym, matematycznym odzwierciedleniem wszechświata, które to odzwierciedlenie może przyjmować różnorodność modeli teoretycznych. Jak zauważył Joseph Ratzinger, konkluzja Blocha jest wręcz naiwna, ale jednak bliska prawdy. Heliocentryzm Galileusza dominuje nad teorią geocentryczną nie swoją większą odpowiedniością z prawdą obiektywną, a prostszym systemem obliczeniowym. Co ciekawe, zasada prostoty była jedną z podstaw już w klasycznym modelu wszechświata, (choć nie w sposób proponowany przez Ockhama). Zasadę tę jednak permanentnie łamano wobec trudności wynikających z empirii, czyli obserwacji nieba. Oznacza to, że propozycje Kopernika i Galileusza swoje motywacje teoretyczne znajdowały w kategoriach klasycznej astronomii i do niej właśnie przynależały. Dopiero z czasem zaczęto je traktować, jako odkrycia rewolucyjne. Ciekawa jest konkluzja Blocha, która bliska będzie postulatowi naukowców związanych z ruchem inteligentnego projektu mówiących o uprzywilejowanym charakterze Ziemi: „Skoro względność ruchu nie ulega żadnej wątpliwości, to humanistyczny oraz dawny chrześcijański system wartości ma, co prawda nie tyle prawo do mieszania się w obliczenia astronomiczne i ich heliocentryczną wykładnię, lecz ma jednak własne metodyczne prawo zatrzymać tę Ziemię ze względu na powiązania istotne humanistycznie, i uporządkować świat wokół tego, co się na Ziemi wydarza i wydarzyło”7. Myślenie Blocha wydaje się znacznie bardziej przekonujące niż ujęcie, jakie zaproponował słynny anarchista w dziedzinie metodologii nauk. Peter Feyerabend określił słuszność postawy Kościoła wobec Galileusza przez uwypuklenie racjonalnej dbałości Rzymu o spokój ludzkich umysłów, które mogłyby zostać wzburzone „niebezpieczną nauką”. Pozostaje pytanie, czy możemy pozwolić sobie na takie koncesje wobec prawdy? Na takie instrumentalne traktowanie rozumu? Między innymi dzięki Blochowi wiemy, że prawda w nauce nie jest sprawą prostą. Wiedzieli to też ludzie późnego średniowiecza i ta ich świadomość stała się prawdopodobnie przyczyną trudności i kłopotów Galileusza. C.S. Lewis w swojej znakomitej książce Odrzucony obraz8 podejmuje wątki, które już wcześniej zostały poruszone przez Ernsta Blocha – teorie astronomiczne pozostają formami przejściowymi. Znikają, gdy tylko pojawia się ktoś bardziej pomysłowy i potrafi „zachować” obserwowane zjawiska przy mniejszej niż dotychczas liczbie założeń. Pamiętajmy jednak, że nie chodzi nam o prostą wykładnię brzytwy Ockhama – teoria Einsteina ma u swych podstaw znacznie szersze pole obserwacyjne niż mieli Galileusz, czy Kopernik uzbrojeni w dość prymitywne, z naszej perspektywy, narzędzia badawcze. Wniosek Lewisa jest zasadniczy i odpowiada metodzie naukowej – „teorie naukowe (...) nie są nigdy stwierdzeniem faktu”9. Takie stanowisko przyjmował choćby Newton, który zamiast pisać „przyciąganie zmienia się odwrotnie do kwadratu odległości”, pisał „wszystko dzieje się jakby przyciąganie zmieniało się odwrotnie do kwadratu odległości”10. Różnica ta wydaje się być niezwykle istotna dla zrozumienia średniowiecznego podejścia do poznania wszechświata. Znakomicie podejście to oddają słowa stosowane przez samego Lewisa na opis klasycznej teorii wszechświata – Model lub Obraz, czyli coś, co zachowuje odpowiedniość rzeczywistości, ale tylko w określonych punktach lub „ideach”. Obrońcą Kopernika i Galileusza mógłby zostać św. Tomasz z Akwinu, który wypowiedział swoje stanowisko na temat charakteru teorii kosmicznych. „W astronomii daje się opis kół koncentrycznych i epicyklów na tej podstawie, że jeśli robi się założenie ich istnienia (hac positione facta), dostrzegalne zmysłami pozory dotyczące ruchów niebieskich mogą być zachowane. Ale nie jest to ścisły dowód (sufficienter probans), ponieważ być może (forte) dałyby się one zachować również przy odmiennym założeniu”11. Powoli zaczynamy rozumieć, na czym mogła polegać różnica pomiędzy Kopernikiem, który nie wzbudzał nigdy tak wielkich kontrowersji, a Galileuszem, który w oczach wielu spłonął na stosie. Pierwszy przedstawił nową hipotezę opisu nieboskłonu, drugi był skłonny swoją hipotezę traktować jak fakt i wymagał dla niej przynależnej prawdzie czci. Trafne byłoby, zatem sformułowanie zanotowane przez A.O. Barfielda – rewolucja Galileusza nie polegała na ukuciu nowej teorii niebios, ale na utworzeniu „nowej teorii o naturze teorii”12. Dziś ta „nowa” teoria wydaje się być już mocno przestarzała. Jak możemy, zatem rozumieć i tłumaczyć stanowisko Kościoła wobec Galileusza? Tylko z perspektywy prawdy, do której dociera się często drogą trudną, polegającą na podważaniu tego, co w danej epoce wydaje się oczywistością i postępem. Nie chodziło, zatem w przypadku Galileusza o ochronę prostych ludzi przed niebezpieczną prawdą, ale raczej o zatrzymanie zbyt pochopnego rozprzestrzeniania się hipotezy, jako prawdy. Nie zmienia to faktu, że Galileusza poddano procedurze procesowej. Przebiegała ona jednak w sposób, wedle naszych standardów, cywilizowany, co potwierdzają kolejne ujawniane na przestrzeni stuleci dokumenty procesowe. Syntetyczne omówienie procesu Galileusza znaleźć można choćby w książce Wyrok na Galileusza i inne mity o nauce i religii. Mit szczegółowo omawia tam Maurice A. Finocchiaro w artykule Mit 8: O tym, że Galileusz był więziony i torturowany za opowiadanie się po stronie teorii Kopernika13. Nie znajdziemy tam niestety subtelnych trudności, jakie napotkał Kościół w osobie Galileusza i w niuansach jego teorii. Wiele z tego, co wciąż można przeczytać i usłyszeć o Galileo Galilei, warto by podsumować słowami przywołanego artykułu Finocchiaro: „Mity o (...) Galileuszu są zatem prawdziwymi mitami: błędnymi wyobrażeniami, które kiedyś wydawały się prawdziwe i które nadal uznają za takie ludzie słabo wykształceni i niedbali badacze”14.

Tomasz Rowiński

1 Chodzi o słynne oprotestowane przemówienie na uniwersytecie „La Sapienza”. Wizyta papieża była zapla-

nowana na 17 stycznia 2008 roku.

2 http://www.centrumjp2.pl/galileusz/

3 Jan Paweł II, Przemówienie na sesji plenarnej Papieskiej Akademii Nauk, 31 października 1992.

4 T. Rowiński, Od Hypatii do Hypatii. Prawdziwy i legendarny żywot filozofki, „Fronda” nr 62/2012, s. 126-144.

5 A. Adamski, Galileusza listy teologiczne oraz filozofia i teologia nauki, Poznań 2007, s. 17. \

6 Wypowiedź E. Blocha przytaczam za J. Ratzinger, Czas przemian w Europie. Miejsce Kościoła i świata, Kra-

ków 2005, s. 86.

7 Tamże, s. 88.

8 C.S. Lewis, Odrzucony obraz, Kraków 2008.

9 Tamże, s. 31

10 Tamże.

11 Ia XXXII, art. I, ad secundum za: C.S. Lewis, tamże.

12 Saving the Appearance, London 1957 za C. S. Lewis, tamże.

A.O. Barfield,

13 M.A. Finocchiaro, Mit 8: O tym, że Galileusz był więziony i torturowany za opowiadanie się po stronie teorii Kopernika, Warszawa 2010

14 Tamże, s. 115

Zabijają za Eucharystię Najświętszy Sakrament to realna obecność Pana Jezusa wśród nas. Z powodu tej szczególności, że nie jest to tylko chleb, demonstracja wiary, jaką stanowi kult eucharystyczny, a zwłaszcza publiczne obnoszenie Najświętszego Sakramentu w procesji Bożego Ciała, jest szczególnie atakowany. Rozpatrzmy okoliczności ataków na czcicieli Najświętszego Ciała. RZYM, Święty Tarsycjusz był młodym Rzymianinem, akolitą, należącym do otoczenia papieża Stefana I. Gdy za cesarza Decjusza nastąpiły jedne z najkrwawszych prześladowań chrześcijan, zaostrzono równocześnie możliwości widywania się z uwięzionymi. Wskutek tego umacnianie uwięzionych chrześcijan Komunią świętą przed ich męczeńską śmiercią stało się prawie niemożliwe. Każdy odważny kapłan, diakon czy dorosły chrześcijanin, gdy szedł do więzienia z Komunią świętą, narażał się na rozpoznanie i areszt. W tej sytuacji Tarsycjusz, chłopiec liczący około dziesięciu lat, okazał gotowość pójścia do więzienia z Chrystusem Eucharystycznym, sądząc, że z powodu młodego wieku uda mu się niepostrzeżenie dotrzeć do braci i sióstr skazanych na męczeńską śmierć. Pewnego dnia, kiedy szedł z Najświętszym Sakramentem w kierunku więzienia, napadła go grupa pogańskich rówieśników, zaciekawionych tym, co on niesie z taką troską. Ponieważ bardzo tego bronił, usiłowali zmusić go biciem i obrzucaniem kamieniami, aby pokazał im co niesie. Z pomocą nadszedł mu żołnierz rzymski, Kwadratus, setnik, chrześcijanin, doskonale zorientowany w sytuacji. Przepędził całą tę zgraję. Jednak chłopca nie dało się już uratować. Zmarł wkrótce z upływu krwi, na skutek ran odniesionych w obronie Chrystusa Eucharystycznego. Ciało Świętego "Męczennika Eucharystii" chrześcijanie pochowali ze czcią w katakumbach świętego Kaliksta. W roku 1675 relikwie św. Tarsycjusza przeniesiono do Neapolu, gdzie umieszczono je w osobnej kaplicy przy bazylice św. Dominika.

CZASY REWOLUCJI FRANCUSKIEJ Józef Maria Coudrin (ur. 1768, zm. 1837) - francuski duchowny, założyciel Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi. Z powodu rewolucji francuskiej oraz zamknięcia wszystkich seminariów duchownych, o. Józef Coudrin swoje święcenia kapłańskie otrzymał w sposób konspiracyjny 4 marca 1792 r. z rąk biskupa ukrywającego się w Seminarium Irlandzkim w Paryżu. Zaraz po święceniach miał odprawić Mszę św. prymicyjną w kościele parafialnym w rodzinnym Coussay-les-Bois, lecz odmówiwszy złożenia przysięgi na Konstytucję Cywilną Kleru, oryg.fr. La loi sur la constitution civile du clergé - dokument przegłosowany 12 lipca 1790 przez Konstytuantę w czasie rewolucji francuskiej. Jego celem było dokonanie gruntownych zmian w strukturze francuskiego Kościoła katolickiego, podporządkowanie jego instytucji państwu i zastąpienie konkordatu podpisanego w 1516. Musiał ratować się ucieczką. Ukrywał się w La Motte d'Usseau, gdzie przebywał od czerwca do października 1792 r. Przedstawiamy zdjęcie jednego z zakonników z założonego przez niego Zgromadzenia, w tym małym pomieszczeniu, służącym za schronienie, z którego o Coudrin wychodził jedynie raz dziennie, aby odprawić Msze Świętą, a następnie tam wracał i cały czas adorował korporał, na którym były cząstki Najświętszego Ciała pozostałe po łamaniu Chleba. (il.1)

Podczas jednej z wielogodzinnych adoracji miał widzenie, w którym, jak później opowiadał, wyraźnie widział duże zastępy biało odzianych kobiet i mężczyzn niosących w rękach świece (symbol światła - Chrystusa), w dwóch ginących gdzieś rzędach. Ta wizja stała się impulsem do założenia zgromadzenia zakonnego i pełnego poświęcenia się miłości Najświętszych Serc. Po opuszczeniu kryjówki, dnia 20 października 1792 r., oddał się całkowicie konspiracyjnej pracy duszpasterskiej. Udzielał sakramentów wielu ludziom znajdującym się w skrajnie trudnych warunkach życiowych w różnych miejscach: piwnicach, strychach, więzieniach, gdzie wkradał się, aby służyć posługą kapłańską skazanym przez rewolucję na śmierć. Znany był pod wieloma pseudonimami: Caprais, Pierrot, Jerome, Marche-a Terre. Stał się w tym okresie jednym z najbardziej ściganych przez władze kapłanów. Najświętszy Sakrament musieli ukrywać w specjalnych skrytkach, jakie robili między innymi w ścianach domów. Ludzie, którzy chcieli adorować Najświętszt Sakrament, robili to siadając na progu swojego domu i patrząc się w kierunku kamienicy, o której wiedzieli, że takie ukryte tabernakulum się znajduje. Po lewej sronie na zdjęciu zachowana skrytka w ścianie jednego z domów w Paryżu.

http://www.sscc.pl/poczatki.php

PARYŻ, Bł. Piotr Renat Rogue (1758-1796) był kapłanem zgromadzenia założonego przez św. Wincentego a Paulo. Gdy rewolucyjna Konstytucja Cywilna wymagała złożenia przysięgi na wierność władzom organizował spotkania księży, dla wykazania, że takiej przysięgi nie można pogodzić z wiernością wierze katolickiej. Przekonywał wprowadzanych w błąd i wątpiących, podtrzymywał na duchu porażonych lękiem. Był świadkiem aresztowania biskupa i zastąpienia go kandydatem, który złożył przysięgę. Przeżył zamknięcie seminarium i cierpienia licznych księży. Z radością odczytywał dokument papieża Piusa VI potępiający Konstytucję Cywilną Kleru, jako heretycką, zmierzającą do zniszczenia wiary katolickiej. Skłonił miejscowego proboszcza do ratowania się ucieczką, ale sam pozostał w Cannes, aby z ukrycia służyć parafianom. Narażony na aresztowanie, często zmieniał mieszkanie. Swoje obowiązki mógł spełniać tylko nocami. Pewnej nocy jednak, gdy niósł Komunię świętą wiernym, został ujęty przez władze. Te okoliczności aresztowania sprawiły, że nazywano go męczennikiem Eucharystii. Sześćdziesiąt dziewięć dni spędził w więzieniu. Po parodii procesu skazano go na śmierć i 3 marca 1796 r. wykonano wyrok na gilotynie."

DACHAU, Claude Humbert, dominikanin, mówi o swoim pobycie w Dachau: "Spośród czterech tysięcy księży uwięzionych w Dachau kilku potajemnie skonstruowało z drutu kolczastego monstrancję. Dla nas, otoczonych zewsząd drutem kolczastym, monstrancja ta miała szczególne znaczenie. Symbolizowała ona Chrystusa ukoronowanego cierniem i współuczestniczącego w naszych cierpieniach. Często wystawialiśmy w niej Ciało Chrystusa. Wraz z wieloma innymi księżmi spędzałem długie godziny na adoracji Chrystusa, po którego prawej stronie był wizerunek Najświętszej Maryi Panny z Dachau. Wycisnęło to piętno na całym moim życiu".

WIETNAM. Seminarzysta Józef opowiedział mi ze łzami w oczach, jak pewnego razu udało mu się przenieść Jezusa we flakonie po perfumach. Przed Komunią chcieli zorganizować adorację. Ukryli Go w bambusowej rurce, którą przekazywali sobie co trzy godziny. W nocy zmiana możliwa była jedynie w toalecie... Oto pokora Boga! Zstępuje On do toalety, aby spotkać się ze swoimi dziećmi. Z powodu niewystarczającej liczby komunikantów pierwszeństwo mieli ci, którzy już ukończyli dziewięć lat. Natomiast Józef, biedak, miał wówczas dopiero osiem. Po sześciu latach z czternastu, na które go skazano, wsadzono go do ciasnej celi wraz z młodą dziewczyną, przy czym oboje rozebrano do naga, licząc na to, że młody mężczyzna zrezygnuje z pragnienia kapłaństwa i poślubi współwięźniarkę. Dzięki pomocy Bożej Józef nie dał się złamać, za co skazano go na kolejne osiem lat. Po opuszczeniu więzienia musiał czekać jeszcze piętnaście lat na zezwolenie władz, aby w końcu otrzymać święcenia kapłańskie. Całą tę historię sam mi opowiedział z całkowitą skromnością.

CHINY. Mała Li została aresztowana razem z mieszkańcami wioski. Wszystkich upchnięto w miejscowym kościele. Komisarz kazał milicjantom zniszczyć tabernakulum. Hostie rozsypały się po ziemi. "Zobaczcie, to wszystko bzdura... Gdyby wasz Chrystus był ukryty w tym chlebie, nie pozwoliłby, abym z niego kpił." Komisarz wrzasnął: "A teraz precz i biada temu, kto tutaj wróci!". Li przystąpiła w maju do pierwszej Komunii świętej. Od tamtej pory przyjmowała Komunię codziennie, dokładnie czterdzieści siedem razy. Podczas aresztowania prosiła Jezusa, aby nie dopuścił, żeby źli ludzie uniemożliwili jej przyjmowanie Jego Ciała, gdyż: "Cóż bym zrobiła bez Ciebie?" Nazajutrz o świcie weszła do kościoła, uklękła, zbliżyła się do ołtarza i schylając się, językiem podniosła jedną Hostię. Czynność tę powtarzała codziennie, nie wiedząc, że mogłaby wszystkie Hostie spożyć za jednym razem, ale też chcąc w ten sposób przedłużyć swoje szczęście. Pozostała tylko jedna Hostia. Li, jak codziennie, zbliżyła się do ołtarza. Rozległ się głuchy strzał, a po nim głośny śmiech. Dziewczynka upadła. Miała jeszcze tyle siły, aby doczołgać się do Hostii i wziąć ją do ust. Po kilku konwulsyjnych drgawkach jej ciało wyprostowało się. Mała Li była martwa. Uratowała wszystkie Hostie za cenę męczeństwa. Maria Patynowska

“Polskie obozy śmierci”. Gorzka prawda o stosunkach Polska – USA Nieszczęśliwa wypowiedź prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy na temat „polskich obozów śmierci” wywołała prawdziwą burzę. Fakt, były to słowa wyjątkowo nieszczęśliwe, choć zapewne wypowiedziane bez świadomej woli urażenia Polski. Wątpić należy, by Amerykanie zaprosili swoich satelitów do Białego Domu, aby celowo i publicznie ich tam znieważyć. Bardziej niepokoi mnie próba zlekceważenia incydentu przez amerykańską administrację. O ile incydent był przypadkowy, o tyle reakcja Białego Domu przypadkowa już nie jest. Myślę, że większość Czytelników nie orientuje się, jak wygląda przygotowywanie przemówień dla polityków. Ponieważ przez dwa lata pisałem zawodowo takie wystąpienia dla jednego z polskich premierów, to pokrótce wytłumaczę procedurę. Zapewne jest ona podobna w Polsce i w USA. Jeśli się czymś różni, to tylko w szczegółach. O przejęzyczeniu prezydenta USA można by mówić tylko w takim przypadku, gdyby mówił bezpośrednio, np. odpowiadając na pytanie. Przejęzyczenia nie było, gdyż Obama przemówienie odczytywał z promptera, czyli było ono przygotowane wcześniej i nie może być mowy o błędzie. Wystąpienia ważnego polityka nie mogą być przypadkowe. 29.05 Obama przypominając postać polskiego kuriera, który jako pierwszy naoczny świadek poinformował Zachód o Holokauście, powiedział, że "został on przeszmuglowany do polskiego obozu śmierci". Chodziło o nazistowski przejściowy obóz dla Żydów w Izbicy. Żaden poważny polityk nie pisze sobie sam przemówień. Po pierwsze, dlatego, że nie ma na to czasu. W Polsce premier wygłasza średnio ok. 10 przemówień w tygodniu. Gdyby miał sobie każde pisać osobiście, to nie miałby już czasu na nic więcej. Prezydent USA pewnie wygłasza ich podobną liczbę. Dlatego każdy poważny polityk, szczególnie pełniący funkcje rządowe, posiada kilku etatowych specjalistów, którzy je przygotowują. Poza tym nad techniką ich wygłaszania pracuje inny sztab specjalistów – od stroju, wizażu, technik werbalnych i niewerbalnych itd., itp. Niestety, może to będzie szokujące dla adresatów przemówień i listów ważnego polityka, ale 99% z nich nie zostało przez niego napisanych. Większości swoich listów polityk nawet nie czytał. Przystawia się na nich faksymilkę lub też – gdy list jest ważny – bierze się polityka za rękę (gdzieś pomiędzy obiadem a przejściem do limuzyny), aby podpisał. Polityk rzadko rzuca okiem na to, co podpisuje. Brak czasu powoduje, że musi zaufać swoim sekretarzom i doradcom. Podobnie jest z przemówieniami. Prezydent czy premier nie piszą ich sami – i to nie tylko, dlatego, że nie są literackimi stylistami. Przygotowanie przemówienia to specjalna umiejętność. Przemówienie trzeba umieć rozplanować, podzielić na części, wiedzieć, gdzie wstawić, które elementy, jak zastosować techniki przekazu podprogowego – słowem: jak manipulować słowem. Polityk nie musi znać tych technik – wystarczy, że je stosuje, a przygotuje mu to, kto inny. Przemówienie pisze specjalista, zwykle bez udziału polityka. Napisanie przemówienia jest zlecane przez bliskiego doradcę lub sekretarza. To zamawiający określa jego główne tezy. Wtedy pracę przejmuje rzeczywisty autor tekstu. Jeśli jest to przemówienie specjalistyczne, a sam piszący nie jest ekspertem w danej dziedzinie, to zwykle takiego znajduje, aby z nim problem skonsultować. Takimi konsultantami bywają profesorowie uniwersyteccy. Przygotowane i ewentualnie skonsultowane przemówienie dostarczane jest doradcy, który wcześniej wskazał główne punkty wystąpienia. Tenże czyta je, analizuje i ewentualnie poprawia. Następnie dostarcza je politykowi, który je wygłasza. Niestety, prezydenci i premierzy wygłaszają tyle przemówień, że nie mają czasu, aby je wcześniej przeczytać. O głównych tezach dowiadują się w samochodzie, jadąc, aby mowę wygłosić. Polityk uczestniczy w przygotowaniu tekstu tylko wtedy, gdy chodzi o najważniejsze wystąpienia o charakterze politycznym. Tematy historyczne – a o takim mowa w interesującym nas wypadku – do nich nie należą. Na 99% Barack Obama nie znał treści wystąpienia, które tak wstrząsnęło Polską. Faktyczną winę za „polskie obozy śmierci” ponosi przygotowujący wystąpienie oraz jeden z doradców, który sprawę nadzorował. Jakie z tego wnioski? Ano takie, że jeśli Polska jest traktowana, jako poważny partner Stanów Zjednoczonych, to Obama musi wziąć na siebie odpowiedzialność za wpadkę i powiedzieć „przepraszam”. Media donoszą, że w nadesłanym do Bronisława Komorowskiego liście Obamy słowo to nie pada. Co więcej, zwyczaje dyplomatyczne nakazują ukaranie winnego zamieszania? Czyli powinien podać się do dymisji ten, kto przemówienie napisał lub nadzorował proces jego tworzenia, biorąc na siebie tzw. odpowiedzialność polityczną za kompromitację i broniąc w ten sposób dobrego imienia prezydenta USA. Wiadomość tę podaje się do mediów, aby sprawa była powszechnie znana. „Przepraszam” nie ma i zapewne nie będzie. Wskazuje to na niezwykle niskie znaczenie nadawane przez Amerykanów sojuszowi z Polską. My postrzegamy ten sojusz, jako „strategiczny”, zaś Amerykanie, jako mało istotny. Każdy uważny analityk musiał to zresztą widzieć od dawna, skoro za nasze kontyngenty wojskowe na operacje „szerzenia demokracji” nie dostawaliśmy żadnych gratyfikacji. Brak „przepraszam” i brak dymisji osób odpowiedzialnych za wpadkę dyplomatyczną jest symbolem naszej pozycji politycznej, którą polskie elity wypracowywały sobie w Waszyngtonie po 1989 roku. Wierni słudzy rzadko są doceniani i nagradzani. Przecież bez wynagrodzenia będą służyć nadal. Podobnie symboliczne jest nieprofesjonalne przygotowanie wystąpienia. Nie wiem, czy przygotowujący je mieli jakieś pojęcie o II wojnie światowej. Jeśli go nie mieli, to powinni treść przemówienia skonsultować ze specjalistą, np. wykładowcą uniwersyteckim historii najnowszej. Tu uwaga: takie konsultacje ze specjalistami przeprowadza się przy przemówieniach istotnych, gdy zależy nam, aby jego adresat na pewno niczym nie został urażony. Domyślam się, że doradcy prezydenta USA nie uznali adresata – mam tu na myśli Polaków i Polskę – za partnera na tyle ważnego, aby aż konsultować treść prezydenckiego wystąpienia z jakimś profesorem historii. Innymi słowy: to spektakularny dowód tego, jak bardzo mało ważni jesteśmy dla amerykańskiej polityki. Ciekawe, czy polskie elity wyciągną z tego faktu jakieś wnioski? Adam Wielomski

Samorządy stoją na krawędzi. Ich długi wobec banków wzrosły w ciągu roku aż o 30 proc. i sięgają ponad 83 mld zł Wiele z samorządów doszło już do takiego progu zadłużenia, że więcej pożyczyć nie mogą. Tymczasem rząd nakłada kolejne zadania, na które nie daje pieniędzy. Do tego kryzys uderza w dochody gmin. Instytucje rządowe i samorządowe popadają w coraz większe długi. Ich zobowiązania wobec banków wzrosły w ciągu roku aż o 30 proc. i po I kwartale wynoszą już ponad 83 mld zł - donosi "Gazeta Polska Codziennie", powołując się na dane GUS. Jak ocenia gazeta, jest źle, bo nadwyżka między kredytami a lokatami wyniosła 28,4 mld zł, a rok temu to lokaty przewyższały kredyty o 1 mld zł. Samorządy pożyczają pieniądze, by pokryć wydatki inwestycyjne - m.in. na budowę i remonty drów, sieci cieplnej, budynków komunalnych. Kredyty idą też na bieżące potrzeby, bo rząd przekazuje samorządom coraz więcej zadań, ale nie idą za tym większe dotacje i subwencje - stwierdza "GPC", podkreślając, że równocześnie dochody gmin spadają. Brakuje też środków na podwyżki pensji dla nauczycieli, na wspieranie rodziny, czy służby zdrowia. Tymczasem wiele gmin już przekroczyło ustawowy próg długu - 60 proc. dochodów. Co oznacza, że nie mogą się dalej zadłużać - zaznacza dziennik. Gazeta Polska Codziennie

Niech prokuratura ujawni smoleńskich biegłych incognito. Niech opowiedzą, jakim oględzinom poddali wrak Senatorowie Grzegorz Wojciechowski, Bogdan Pęk, Wojciech Skurkiewicz, Beata Gosiewska i Alicja Zając skierowali do Prokuratora Generalnego następujące oświadczenie: Oświadczenie skierowane do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta:

Szanowny Panie Prokuratorze, „Gazeta Wyborcza” w wydaniu z 10 kwietnia 2012 r, w publikacji pod tytułem, „Co im kazało lądować” poinformowała, powołując się na informacje uzyskane z prokuratury, że prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie powołała 3 sierpnia 2011 r. zespół biegłych kilkunastu specjalności, który ma określić „okoliczności, przyczyny i przebieg katastrofy Tu-154M nr 101 10 kwietnia 2010 r.”. Zespołowi dwudziestu jeden biegłych przekazano do rozstrzygnięcia kilkanaście zagadnień mających fundamentalne znaczenie dla śledztwa. Biegli mają: zrekonstruować lot prezydenckiego tupolewa; sprawdzić, czy był sprawny technicznie; ocenić, czy w trakcie lotu wszystkie urządzenia i systemy pokładowe były sprawne; ustalić, czy samolot był odpowiednio wyposażony, a lot prawidłowo przygotowany; ustalić, czy załoga, która zginęła w Smoleńsku, mogła być wyznaczona do tego lotu; przyjrzeć się procesowi szkolenia i uprawnieniom pilotów; ocenić, czy pilotowali tupolewa zgodnie z instrukcją i przepisami o ruchu lotniczym oraz czy ich zachowanie podczas lotu było adekwatne do sytuacji. Dodatkowo psychologowie ocenią kondycję psychofizyczną członków załogi, a inni specjaliści ocenią „zabezpieczenie meteorologiczne” oraz „zabezpieczenie nawigacyjne” prowadzone przez odpowiednie służby. Gdyby biegli wykryli nieprawidłowości, ocenić mają, „czy miało to wpływ na bezpieczeństwo i lotu zaistnienie katastrofy”. Zadaniem biegłych jest też analiza pracy służb zabezpieczenia lotów lotniska Smoleńsk Północny i uprawnień rosyjskich kontrolerów, a w końcu odpowiedź na pytanie: czy kontrolerzy – kto konkretnie – powinni byli zamknąć lotnisko i przekazać tę informację pilotom oraz czy, gdyby tak się stało, załoga musiałaby odlecieć na inne lotnisko. Pragniemy w związku z tym zapytać: dlaczego te kluczowe dla śledztwa kwestie zostały zlecone biegłym dopiero w sierpniu 2011 r., czyli w rok i cztery miesiące po katastrofie? Dlaczego prokuratura nie zleciła tej kluczowej opinii wcześniej, na przykład 11 kwietnia 2010 roku? Prosimy też o wyjaśnienie, czy w ramach śledztwa w sprawie katastrofy polscy eksperci powołani przez prokuraturę badali wrak samolotu, czy badali oryginalne zapisy czarnych skrzynek, a także czy dokonali bezpośrednich oględzin brzozy, która według ustaleń komisji ministra Millera spowodowała oderwanie się fragmentu skrzydła samolotu wskutek zderzenia. Prosimy też o wyjaśnienie, czy prokuratura dysponuje ekspertyzami prof. Biniendy, Nowaczyka i Szuladzińskiego, przekazanymi jej przez zespół poselski do spraw wyjaśnienia katastrofy i czy te ekspertyzy stanowią dowód w prowadzonym śledztwie.Prosimy także o odpowiedź, kiedy orientacyjnie można spodziewać się zakończenia śledztwa w sprawie katastrofy. Z poważaniem

Grzegorz Wojciechowski Wojciech Skurkiewicz Bogdan Pęk Beata Gosiewska Alicja Zając

Prokurator Generalny odpowiedział (pełną treść odpowiedzi można znaleźć na oficjalnych stronach senackich w/w senatorów), a z jego odpowiedzi wynika, że:

Po pierwsze – z powołaniem zespoły biegłych prokuratura zwlekała do czasu zakończenia prac komisji do spraw wypadków lotniczych. Moim zdaniem strata czasu, biegli prokuratury powinni pracować niezależnie od komisji rządowej, co najwyżej po otrzymaniu raportu komisji mogli uzupełnić swoje opinie.

Po drugie – Prokurator Seremet stwierdził, że prokuratorscy biegli na terenie Federacji Rosyjskiej zarówno wrak, jak i elementy z niego pochodzące, badali zapisy z rejestratorów lotu (prokurator przyznał, że nie były to oryginały, lecz kopie), nadto dokonywali także oględzin... przeszkód terenowych występujących na trasie podejścia do lotniska Smoleńsk Północny, w tym uszkodzonych drzew. Prokurator nie odpowiedział jednak wprost na pytanie, czy była przedmiotem oględzin ta konkretna „pancerna brzoza”, o którą samolot rzekomo urwał skrzydło.

Po trzecie – Prokurator Generalny nie ma ekspertyz prof. Biniendy, Nowaczyka i Szuladzińskiego, podobno otrzymał jedynie zapis wideo z prezentacji tych ekspertyz.

I po czwarte – prokuratura nie jest w stanie określić choćby przybliżonego czasu zakończenia śledztwa.Czyli raczej kolejne nie miesiące, tylko lata. Skoro prokuratura twierdzi, że ma ekspertyzy badania wraku i oględziny uszkodzonych drzew, to niech je ujawni! Niech prokurator Seremet zwoła konferencję prasową z udziałem tych biegłych, którzy są autorami wydanych dla prokuratury opinii. Niech ci biegli się przedstawia, niech się dowiemy, kim są, bo dotychczas to są biegli incognito. Niech opowiedzą, jakim oględzinom poddali wrak, co na nim znaleźli, jak badali uszkodzone drzewa, co na nich znaleźli, jakie są dowody na kontakt drzewa ze skrzydłem samolotu i tak dalej. Na to przecież czekamy od 2 lat i 2 miesięcy. Ani tożsamość biegłych, ani wyniki ich ekspertyz nie muszą być owiane tajemnicą. Ujawnienie ich ustaleń w niczym nie utrudni dalszego śledztwa. Chyba, że.... chyba, że prokuratura trzyma te dowody w tajemnicy ze względu na potencjalnego zamachowca, ale wersja zamachu, jak słyszymy, została wykluczona. Jeśli tak, to nie ma powodu, że wyniki ekspertyz wraku i oględzin drzew ukrywać przed opinia publiczną. Będę namawiał senatorów, aby zwrócili się do Prokuratora Generalnego o ujawnienie biegłych-incognito i ich dzieł. Janusz Wojciechowski

Tomaszewski: A jak niby mają przejść Rosjanie? Po dnie Wisły? - Jeśli Polacy nie wyjdą z grupy, to Smuda i PZPN dokonają sabotażu. Nie wyjść z tak słabej grupy, to byłoby nie do pomyślenia - mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl Jan Tomaszewski komentując jutrzejsze spotkanie Polska-Rosja. Jednocześnie dodaje, że nie widzi nic złego w przemarszu rosyjskich kibiców, bo "przecież oni nie przylatują helikopterami, które lądują tuż nieopodal trybun, ale muszą jakoś dojść na ten stadion!". Tomaszewski jest też oburzony, że polscy szkoleniowcy nie mieli na spotkaniach koszulek z orzełkami. - Był jedynie znaczek PZPN i napis „Polska”. To dla mnie karygodne. W czwartek złożę na sejmowej komisji wniosek, by winni tego faktu zostali ukarani - zapowiada. 

Marta Brzezińska: Jak Pan ocenia grę naszej reprezentacji w zremisowanym meczu z Grecją? Jan Tomaszewski: Trudno mi o jakąś ocenę, ponieważ nie oglądałem tego spotkania. Obserwując jednak medialne relacje i doniesienia, dziwię się, że trener tej drużyny, (bo dla mnie to nie jest reprezentacja) grał tylko jedenastoma zawodnikami, podczas gdy wszyscy inni trenerzy we wszystkich meczach do tej pory rozgrywali spotkania w trzynastu albo nawet i czternastu. Czy było tak dobrze, że zmiany nie były potrzebne? Grecy grali przez pół godziny w dziesiątkę i w tym czasie straciliśmy trzy punkty, więc coś tu chyba nie gra.

Franciszek Smuda zapowiedział jednak, że nie zamierza przeprowadzać zbyt wielu zmian w składzie. To jest jego drużyna. On stał się zakładnikiem tej drużyny, bo jeśli nakłaniał Francuza i dwóch Niemców, którzy reprezentowali już swoje kraje, do zdradzenia futbolowych reprezentacji, to byłoby głupio, gdyby ich nie wystawił. Jeszcze raz podkreślę, że skoro w naszej drużynie gra Francuz, który grał już w koszulce trójkolorowych, i dwóch Niemców, którzy zdobywali laury dla niemieckiej piłki, a do tego przestępca skazany prawomocnym wyrokiem za korupcję (najgorsze przestępstwo w sporcie!), to nie jest to normalne. Dlatego nie oglądam meczów Polski, bo nie utożsamiam się z tą drużyną, jako naszą reprezentacją. Utożsamiam się natomiast z drużyną, jaką jest 40-milionowy naród, który co dzień, nie tylko podczas meczów kadry Smudy, Laty i PZNP, zdaje jak na razie świetnie egzamin. Poza nielicznymi, drobnymi incydentami wszystko idzie wspaniale, pokazujemy się z jak najlepszej strony.

Mówi Pan bardzo ostro o reprezentacji Polski... Powiem nawet więcej. Na zdjęciach ze spotkania zamieszczonych w mediach możemy zobaczyć, że zarówno przed meczem, na konferencji prasowej, jak i po nim, polscy szkoleniowcy nie mieli orzełka na koszulkach. Był jedynie znaczek PZPN i napis „Polska”. To dla mnie karygodne. W czwartek złożę na sejmowej komisji wniosek, by winni tego faktu zostali ukarani. Przegłosowaliśmy prezydencką ustawę o barwach narodowych i godle, a okazuje się, że drużyny Smudy, Laty i PZPN to w ogóle nie obowiązuje. To skandaliczne.

Wracając jeszcze do jutrzejszego meczu - mamy jakieś szanse w jutrzejszym meczu z Rosjanami, którzy rozgromili Czechów 4:1? Widziałem mecz Rosja-Czechy. Ci pierwsi to naprawdę dobry zespół. Ale to nie znaczy, że nie mamy żadnych szans na awans. Bo jeśli Polacy nie wyjdą z grupy, to Smuda i PZPN dokonają sabotażu. Nie wyjść z tak słabej grupy, to byłoby nie do pomyślenia. Oczywiście, poza Rosjanami, bo Czechy i Grecy to bardzo mierni gracze. Zresztą, mecz z Rosją i tak nie ma większego znaczenia – żeby wyjść z grupy trzeba wygrać ten z Czechami.

Spotkanie będzie się odbywało w specyficznych warunkach. Ulicami Warszawy mają przemaszerować rosyjscy kibice.... Ja się dziwię, że robi się z tego taką aferę. Wczoraj dzwonił do mnie dziennikarz brytyjskiego „Timesa” i pytał, co o tym sądzę. A ja uważam, że to bardzo dobra inicjatywa! Przecież to święto, jak mówią Rosjanie, odzyskania wolności, jest nieodłącznie związane z wolnością państw byłej demokracji ludowej. Gdyby nie to zwycięstwo, które świętują jutro Rosjanie, nie byłoby Ukrainy, a my nie mielibyśmy Euro. My powinniśmy także uhonorować ten dzień, bo m.in. dzięki niemu żyjemy w demokratycznym kraju. Ponadto, nie widzę w przemarszu nic strasznego, bo na każdy stadion, w każdym mieście, chodzą kibice. Od tego jest policja, by zapewnić tym ludziom bezpieczeństwo. Przecież oni nie przylatują helikopterami, które lądują tuż nieopodal trybun, ale muszą jakoś dojść na ten stadion! Robi się wielką awanturę, że przez most Poniatowskiego przejdą Rosjanie, a to jak oni mają przejść? Pod wodą? Po dnie Wisły? Proszę zobaczyć, co się dzieje, kiedy rozgrywane są u nas mecze ligowe. Kiedy gra Polonia, to kibice maszerują na stadion zwartymi grupkami. W każdym innym mieście jest tak samo. Rosjanie wystąpili o pozwolenie do ratusza, dostali zgodę, będą i muszą być pod kontrolą policji, i bardzo dobrze, że tak jest. Ja tylko apeluję do polskich kibiców, by zachowywali się tak, jak do tej pory, pokazali, że przyjmujemy gości z otwartymi ramionami.

No tak, ale rosyjscy kibice nie zachowywali się najlepiej we Wrocławiu... A tam wygrali z Czechami 4:1. Co, jeśli jutro przegrają? Może dojść do zadymy? Ta grupka kibiców, która awanturowała się we Wrocławiu, powinna być wyeliminowana, w ogóle niewpuszczona na stadion. Ale zachowajmy zdrowy rozsądek. Ile było rosyjskich kibiców we Wrocławiu? Kilkanaście tysięcy? A ilu się źle zachowało? Sześciu, siedmiu? Przecież tak jest zawsze! Brawo dla policji, która pokazała zdjęcia tych zadymiarzy. Teraz powinni oni dostać stadionowe zakazy. Czym innym jest mecz, a czym innym zachowanie kibiców. Osobiście, bojkotuję oglądanie występów drużyny Smudy, Laty i PZPN, choć jeszcze raz podkreślam – jestem dumny z tego, że Lewandowski czy Błaszczykowski reprezentują światową klasę. Ale ta trójka farbowanych lisów, Francuz i dwóch Niemców, a do tego czwarty przestępca – to łyżka dziegciu w beczce miodu. Ja to bojkotuję. Ale czym innym jest występ Polaków – kibiców. To także występ. Bo my jesteśmy oceniani teraz przez cały świat. Rozmawiała Marta Brzezińska

Ujawnicie wasze żydowskie nazwiska i pochodzenie! Duża część polityków, tych z Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatleskiej, ma korzenie żydowskie oraz zmienione nazwiska. Publikacja ta jest listem otwartym wzywajacych posłów do ich ujawnienia

List otwarty do: Prezydenta RP - Lecha Kaczyńskiego Parlamentarzystów RP

Szanowny Panie Prezydencie, Szanowni  Państwo Parlamentarzyści!

Przeprowadzona  w ostatnim czasie kwerenda w archiwach, innych zasobach archiwalnych, analiza różnych publikacji, oraz  innych dostępnych dokumentów wykazały, że bardzo wielu z Was, podobnie jak Prezydent RP, oraz jego brat premier, są wprawdzie  obywatelami Rzeczpospolitej, jednakże,  co należy z przykrością stwierdzić, wstydzicie się swoich rodowych nazwisk, nazwisk pochodzenia żydowskiego. Czy jesteście "Pełniącymi Obowiązki Polakami"?

Zobacz jak zmieniano nazwiska

Nazwiska te były zmieniane w różnym czasie, przeważnie jednak po II wojnie światowej, kiedy towarzysz Berman wezwał, Was, polskich żydów, ocalałych z  pożogi wojennej lub  tych repatriowanych,   do przyjmowania polsko brzmiących nazwisk w celu ukrycia żydowskiego rodowodu. Nie jest  trudnym do ustalenia, kto z Was ma zmienione nazwisko. Zmiana nazwiska wprawdzie zawsze jest dopuszczalna i akceptowalna, ale masowa zmiana nazwisk, zanim się zasymilowało, wskazuje na podstęp w działaniu, a wg mnie, niekiedy może sprowadzać się do niecnych zamiarów wobec gospodarza, w tym przypadku Rzeczpospolitej. Podobna sytuacja  ma miejsce w przypadku masowego uznania się za katolików, spoczywających następnie na cmentarzach katolickich. I w tym przypadku  każdemu jest dane zmienić wiarę, trudno jednak uznać, że zmiana wiary miała podłoże religijne. Można wprost stwierdzić, że wiele z dokumentów tożsamości nie  jest prawdziwych, podobnie jak nie są prawdziwe kwestionariusze repatriacyjne, gdzie   nawet ci Żydzi,   którzy przed okupantem uciekli na tereny dawnej ZSRR, po tym jak powrócili, prawie zawsze albo zawsze wpisywali obywatelstwo polskie, narodowość polską. Taka sytuacja to potężne kłamstwo statystyczne. Nie jest ani  prawdą ani nie jest też to możliwe, aby w Polsce pozostało  w 1945 roku jedynie 100 tyś obywateli polskich narodowości żydowskiej. Spis z 1921 roku mówił o liczbie 2.2 mln, zaś spis z 1931, już o liczbie 3.3 mln. To oznacza, że w roku 1939 liczba obywateli polskich, wyznania mojżeszowego  mogła wynosić około 4 mln. Wszystko wskazuje na to, że ta liczba jest mocno niedoszacowana. (patrz tekst "Heraldyk opowiada") W danych MSZ podanych przez ministra Bartoszewskiego,  w czasie działań wojennych miało stracić życie około   3 mln polskich żydów. To oznacza, że  różnica wynosiła nie 80 tyś, jak podają oficjalne źródła, a co najemnej milion. Do tego trzeba doliczyć repatriantów, którzy podawali się za obywateli Polski. Tych liczb nie zmienią nawet  kolejne fale emigracji do Izraela. Podawanie  liczby 200 tyś, to potworne kłamstwo stalinowskie. Podobnie jak to, że dziś w Polsce  żyje  jedynie 15 tyś osób narodowości żydowskiej. Dlaczego podaje się takie dane? Jakie były tego intencje? Całe to przedsięwzięcie było możliwe, dzięki masowej migracji ludności (były tzw. miejca etapowe, gdzie otrzymywało się tozsamość i dokumenty) w ramach powojennej repatriacji i metodom stosowanym przez ówczesne władze, zdominowane przez nacjonalistów żydowskich zarazem oprawców stalinowskich. Zaznaczam, że  nie jest  moja intencją oznaczanie obywateli RP narodowości żydowskiej  poprzez wytykanie im pochodzenia, ale problemem dla obecnej Polski  są różnej maści  "polscy politycy", co, do których  istnieją dowody wprost wskazujące na to, że są narodowości żydowskiej, do czego się nie przyznają. Niestety, są oni w znakomitej większości. W ten sposób polski Sejm pozostaje polskim parlamentem tylko z nazwy.  I jeszcze raz zadaje pytanie - dlaczego tak się dzieje? W USA polityk, senator, kongresman czy prezydent nie zatajają swojej narodowości. Z przykrością muszę też  powiedzieć, że wiele z tzw. "przekrętów" prywatyzacyjnych  dokonały osoby narodowości żydowskiej. Przykład? Proszę przeanalizować prywatyzacje w Pińczowie. Moja odpowiedz brzmi - każdą prywatyzacja w  tym mieście   dotknięta jest  działaniem naszych braci starszych w wierze. Np. - PZKB, Karp & Saromonowicz, z domu Lewandowska, ur. w Nowej Soli. Są też takie nazwiska jak mec. Jan Kamiński, stary lwowski prawnik. To się nazywa kontrolowana wysprzedaż poprzez masę upadłości majątku Polski i budowanie kapitału do następnych interesów. Nie można też zapomnieć o wymiarze sprawiedliwości. W tych strukturach, np. w palestrze, prokuraturze czy sądach, udział osób narodowości żydowskiej  jest obecnie większy niż po wojnie, w  tym w szczególności  w takich instytucjach jak MBP.  To, że korporacja adwokacka jest tak szczelna i hermetyczna, to nie problem obawy przed konkurencja, przed rynkiem, a kwestia tego, że ten samorząd  obsadzony jest przede wszystkim przez osoby narodowości żydowskiej - patrz Łódź i Kielce. Jeżeli połączyć taką sytuacje w prokuraturze, sądzie i palestrze, to oczywistym jest, ze trzecia władza podobnie jak Sejm, został zawłaszczona przez mniejszość żydowską. Przykład. Szefem VII wydziału śledczego UB  w Kielcach był niajaki Mielniczuk. Kto prowadził nieudolnie sprawe Długosza w Kielcach? Prokurator PZ PO w Kielcach - Mirosław Mielniczuk. Taka sytuacja, zarówno w polityce, jak i w innych  środowiskach, to  nie jest już kwestia zniechęcenia obywateli i wyborców niesmacznym zachowaniem elit politycznych, do udziału w życiu publicznym Polski, to zagrożenie dla konstytucyjnego porządku Rzeczpospolitej, przede wszystkim z tego powodu, że Polskę reprezentują  "polscy politycy"- żydzi, podający się za Polaków,  a  faktycznie będący jedynie POP (pełniącymi obowiązki Polaków), w znacznej części nie zasymilowani, działający  w dużej części na  szkodę Rzeczpospolitej. Nie może tu być mowy o antysemityzmie  z mojej strony, ponieważ problem nadreprezentywności  loby żydowskiego  był ostatnio   głośno dyskutowany w Stanach Zjednoczonych. W Polsce problem ten  zahacza już  o "tragedie narodową", a nadto mamy do czynienia w naszym przypadku z bardzo ukrytą formą  nacjonalizmu żydowskiego, wręcz zakonspirowaną na ogromną skalę diaspora żydowską. Do napisania tego listu zaisnprowało mnie działanie państwa Izrael, który w sposób bezprawny, wręcz zagrażający istotnym interesom Polski, otrzymał od rządu RP  dane osobowe  kilku milionów Polaków  (za ostatnie 200 lat) wyznania mojżeszowego, umieścił je w internetowej bazie danych,

http://www.jewishgen.org/jri-pl/jriplweb.htm

Przy czym przypisał do tych danych nadane polskie nazwiska. Takie urządzenie, z opcja zamówienia metryki w Izraelu,  jest inspiracją dla milionów Polaków, w znaznej części zasymilowanych, do badania swoich korzeni i szukania nazwiska żydowskich przodków.  Baza danych został odwiedzona miedzy czasie około 1.2 mln razy. Czy takie działanie, to krok nacjonalistów izraelskich, tych w Izraelu, jaki i  tych (np. z PIS) w Polsce, ukrywających swoje pochodzenie, do przekształcenia IV Rzeczpospolitej w państwo żydowsko - polskie, podobnie jak to miało miejsce w Polsce miedzy wojennej? Nie bez znaczenia jest też to, że ze obecny prezydent jest narodowości żydowskiej. Nie było by  większego problemu - może być kolejny prezydent RP żyd, jednakże polityka PIS pokazuje, że  większość lub nawet całość istotnych stanowisk w  sferze państwa obsadzana jest przez osoby narodowości żydowskiej. Nie można zapominać, że prezydent jest władny nadawać obywatelstwo polskie.  Już kilka razy w historii Polski miało miejsce  masowe nadawanie obywatelstwa polskiego. Było to w 1926 r. Zrobił to naczelnik Józef Piłsudski, Stosunek Kaczyńskiego do Piłsudskiego jest powszechnie znany i nie wynika on  bynajmniej  i tylko  z faktu, że rodzina Kaczyńskiego  miała tradycje związane z PPS.

W związku z powyższym wzywam:

Lecha Kaczyńskiego - prezydenta RP
Jarosława Kaczyńskiego - premiera RP
Funkcyjnych pracowników Kancelarii Prezydenta RP
Posłów i Senatorów obecnej kadencji
Członków rządu RP
Do  wykazania pochodzenia oraz potwierdzenia, czy posiadają obywatelstwo państwa Izrael?

Premiera RP do udzielenia odpowiedzi  na następujące pytanie:

Czy przy obsadzaniu  rożnych stanowisk w administracji, ma znaczenie fakt posiadania żydowskiego pochodzenia?

Dalej wzywam prezydenta RP, Sejm i Senat do rozpoczęcia prac nad zmianą Konstytucji RP  w następującym zakresie:

Wprowadzenia jednomandatowych  okręgów wyborczych,  głosowania listownego w kraju i z zagranicy,  na kandydata w miejscu stałego zamieszkania, tam gdzie głosujący jest w spisie wyborców, a jeżeli takiej sytuacji brak, to wg uznania. Podporządkowania prokuratury Sejmowi, Otwarcia korporacji adwokackiej i radcowskiej (palestra jest ostoją demokracji) Polska  musi  być krajem równych szans. Nie może występować taka sytuacja, jaka ma miejsce  obecnie  w  Archiwach  Państwowych  pod  rządami Darii Nałęcz.  To zachacza już o prześladowanie z powodu na  narodowość. Podobna problem jest widoczny w Instytucie Pamieci Narodowej. Nie da się też nie zauwazyć identycznej sytuacji szczególnie w Ministerstwie Skarbu

Poważaniem Zbigniew NOWAK

Media obrzydzają nam polskość Popatrzmy na formy dopingu w przedwojennej Polsce - były godne. Nawet za komuny były godne - budowano dumę narodową. A teraz - igrzyska zamieniają się w jarmark odpustowy. Fuj! Taką polskością w idiotycznych kapeluszach to mi się chce rzygać. A nad moimi Rodakami w idiotycznych kapeluszach chce mi się płakać. – mówi Wojciech Cejrowski w rozmowie z portalem PCh24.pl

PCh24.pl: Czym jest dla Pana biało-czerwona flaga? - Zależy, która. Większość tego, co widzę dzisiaj, to czerwień sowiecka, nie zaś polska, królewska i niepodległa. Kolor jasnoczerwony jest komunistyczny, sowiecki, chiński, a polski – niepodległy, jest ciemniejszy, bo ma być przypomnieniem królewskiego karmazynu. Flagi w prawidłowych kolorach produkowano przed wojną, teraz jest z tym kłopot. No, ale Konstytucji też nie mamy prawidłowej. Kiedy Lech Wałęsa, jako prezydent odrodzonej RP, przejął insygnia władzy od Prezydenta na uchodźstwie, uznał i przypieczętował konstytucyjną ciągłość władzy i państwa. Uznał, więc przedwojenną Konstytucję kwietniową, jako ostatnią legalną. Dlaczego jej nie stosujemy? Stosujemy za to Konstytucję Kwaśniewskiego, czyli sowieckiego aparatczyka, komunisty, który kolaborował z okupantem, kolaborował przeciw niepodległości.

Czym są dla Pana symbole narodowe? Czy wywiesza Pan flagę w święta narodowe lub prywatne? - Wywieszam we wszystkie święta narodowe. Nie wywieszam w święta antypolskie. Pierwszy maja jest znakiem poddaństwa, upadku wolności, znakiem podległości. Został wprowadzony, jako poniżający symbol okupacji przez Rosję Sowiecką. Wywieszanie flagi w tym dniu jest kłanianiem się komuchom. Wywieszanie flagi drugiego maja też jest kłanianiem się komuchom, bo Dzień Flagi ustanowiono tylko po to, by flagi wisiały już pierwszego maja, a nie tylko trzeciego. U mnie wiszą wyłącznie trzeciego, a w dodatku w mojej firmie wszyscy pierwszego maja demonstracyjnie pracują.

Jakie różnice w traktowaniu flagi i innych symboli narodowych dostrzega Pan u Polaków i innych nacji?

- W USA wisi u mnie flaga codziennie, podobnie jak u wszystkich moich sąsiadów. Na honorowym miejscu przed posesją, bardzo często podświetlona. Jest na każdym domu! W Teksasie dodatkowo wywieszamy też flagę stanową (słowo oznaczające stan – state - znaczy również „państwo”, a zatem każdy stan-państwo ma też swoją odrębną flagę poza flagą unii-USA). Kiedy mieszkałem w Szwecji, to tam też dość powszechnie występowały flagi narodowe przed każdym prywatnym domem. Gotowe maszty od pięciu metrów w górę można było kupić w sklepach budowlanych.

Wpływowe media na różne sposoby próbują obrzydzić Polakom polskość. Czy uważa Pan, że im się to udaje? - Tak. Udaje im się skutecznie. Media robią ze swojej publiczności infantylnych pacanów. Zdziecinnienie zachowań celebrytów, głupkowate zachowania dorosłych ludzi, którzy mają dorobek, są prawdziwymi artystami sceny, pędzla, pióra czy fortepianu, a potem nagle - w tym czy innym programie rozrywkowym - uczestniczą w głupotach, gadają o głupotach, zachowują się jak rozwydrzone szczeniaczki Kuby czy Szymona... To jest dzisiejszy punkt odniesienia dla telewizyjnej Publiczności. I... potem przed wejściem na stadion ci ludzie bez wewnętrznego oporu kupują idiotyczne, gigantyczne kapelusze, przypominające cylinder z książki pt. „Alicja w krainie czarów”. Popatrzmy na formy dopingu w przedwojennej Polsce - były godne. Nawet za komuny były godne - budowano dumę narodową. A teraz - igrzyska zamieniają się w jarmark odpustowy. Fuj! Taką polskością w idiotycznych kapeluszach to mi się chce rzygać. A nad moimi Rodakami w idiotycznych kapeluszach chce mi się płakać. Potrząsnąć nimi: ludzie, daliście sobie wyprać rozum, odebrać godność osobistą, To nie jest fajne!!! To jest kultura zafajdana.

Co Pan czuje, biorąc do ręki polski paszport, na którym na czołowym miejscu nie napisano: „Rzeczpospolita Polska", ale: "Unia Europejska"? - To mnie wkurza - opowiadałem o tym w jednym z programów „Po mojemu”, który produkowałem dla TVN-u. I TVN mi to puścił, a potem powtarzał. Umieszczanie czegokolwiek powyżej polskiej flagi i polskiego godła jest nielegalne, niekonstytucyjne, nawet według tej niesuwerennej Konstytucji Kwaśniewskiego. Kiedy premier Donald T. występuje na tle flag polskich, stojących na równi z unijnymi, łamie prawo - powinien zareagować na bezprawną uzurpację, odwrócić się i powywracać, a co najmniej obniżyć stojaki z flagami unijnymi. Bo flaga unijna w sensie prawnym warta jest tyle, co na przykład flaga Orlenu powiewająca na stacji benzynowej. Flagę unijną wolno zupełnie legalnie spalić lub nią sobie publicznie wytrzeć buty - nie jest chroniona, gdyż nie reprezentuje ani państwa, ani związku wyznaniowego. Można by sobie nią nawet bezkarnie wytrzeć tyłek - jak każdą szmatką - gdyby nie to, że wtedy możemy zostać ukarani za publiczne obnażanie się. Gdyby nie to... Jest to propozycja kusząca dla wkurzonego polskiego patrioty, który ogląda poniżenie Rzeczypospolitej wyryte na każdym polskim paszporcie. Porządek powinien być taki: Polska jest najpierw, a członkostwo w Unii dopiero potem. Członkostwo w Unii jest informacją techniczną, a przynależność obywatela do Rzeczypospolitej jest informacją główną i merytoryczną.

Mówił Pan, że mimo wszystko to nie w Polsce czuje się Pan najlepiej na świecie. Dlaczego? - No bo tyle rzeczy mnie tu wkurza, tyle chciałbym zmienić, poprawić. To nie tak miało być, że rządzić nadal będą komuniści. A rządzą, pospołu z różnymi TW, pospołu z karierowiczami, którzy dla przypodobania się Unii liżą buty Angeli. Polska miała być niepodległa i suwerenna, a nie jest. Większość spraw źle robionych dałoby się poprawić bardzo szybko... W tym celu jednak musiałaby w Polsce zaistnieć suwerenna władza. Władza oznacza, że ktoś ma dane prawo do podejmowania decyzji, że ktoś za te decyzje odpowiada. Dzisiaj władzy nie ma ani prezydent, ani premier, ani parlament... Przywrócenie Konstytucji kwietniowej, właśnie wizjonerskiej kwietniowej, a nie marcowej, pozwoliłoby uporządkować wiele kwestii. Przywrócenie przedwojennego Kodeksu Handlowego, bez późniejszych przeróbek i poprawek. To są proste do zrobienia rzeczy, gotowce na półkach, sprawdzone eksperymentalnie. Tyle że nikt nie ma władzy, by zaprowadzić porządek. Dlatego lepiej mi się żyje w USA - jako przedsiębiorcy lepiej, jako konsumentowi lepiej, jako obywatelowi lepiej... To nie jest wypieranie się Polski ani polskości, tylko proste stwierdzenie faktów. W USA podatki są lżejsze, prowadzenie interesów łatwiejsze, życie codzienne tańsze i mniej stresujące, kontakty z urzędami bezbolesne. Ja bym chciał, by w Polsce było najlepiej na świecie, ale nie jest. A żeby zakończyć bardziej prozaicznie i na wesoło - za granicą mi lepiej z powodów klimatycznych. W Polsce jest zima, w Polsce jest jesień, w Polsce nie rosną palmy i nie owocują ananasy, a tam, gdzie mieszkam, owocują i nigdy nie pada śnieg.

W Polsce żywy jest spór o nauczanie historii w szkołach. Jak go rozwiązać? - Jak mi Pan da skuteczną władzę, to załatwię sprawę dość szybko. Aby Naród był wspólnotą, a nie pustym hasłem, podręcznik do historii musi być jeden, a nie wiele - wtedy wszyscy Polacy będą mieli przerobiony w szkole wspólny kanon. To samo dotyczy języka polskiego - jeden podręcznik i jeden ogólnopolski zestaw lektur obowiązkowych, a do tego niewielki margines wolności dla nauczyciela, czyli czas na lektury dodatkowe. Co to daje? Wspólną bazę do rozmowy przy stole, przy grillu, wspólne kody kulturowe, wspólne symbole, wspólne cytaty, wspólne punkty odniesienia, które potem można zastosować w filmie, w telewizji, bo wszyscy czytaliśmy tę samą „Moralność Pani Dulskiej”, a zatem mogę użyć kodu kulturowego i rzucić hasło „dulszczyzna”, a wszyscy będą wiedzieli, o czym mówię. Jeśli ma być jeden Naród, musi być jeden podręcznik dla całej Polski, jeden program nauczania podstawowego, jeden licealnego. A różnica w programie nauczania historii pomiędzy klasą humanistyczną a matematyczną powinna polegać tylko i wyłącznie na tym, że na swoich dodatkowych lekcjach historii humaniści przerabiają trochę szersze teksty. Matematycy dostają omówienie Konstytucji kwietniowej, a humaniści cały tekst. Matematycy śpiewają cztery zwrotki hymnu, a humaniści czytają wszystkie. Matematycy uczą się na pamięć Inwokacji do „Pana Tadeusza”, a humaniści też się uczą, ale potem, dodatkowo dowiadują się, że Mickiewicz napisał tych inwokacji wiele i ostatecznie wybrał tę konkretną, ale... oceńmy sami, czy przypadkiem inne nie są lepsze.

 W Polsce coraz silniej dochodzi do głosu tzw. drugi obieg: niezależne media, drukowane czy elektroniczne, starające się wypełnić potężną wyrwę spowodowaną jednostronnym, lewicowo-liberalnym przekazem mediów mainstreamowych. Jak Pan ocenia to zjawisko? - Drugi obieg znam i cenię jeszcze z czasów komunistycznych. Zajmowałem się wtedy dystrybucją „bibuły”. Koledzy drukowali, ja roznosiłem. Pomagałem też logistycznie przy organizacji przedstawień „Teatru Domowego”. Stan wojenny, Emilian Kamiński, Ewa Dałkowska, nielegalne przedstawienia w prywatnych domach. To też był drugi obieg. Happeningi Pomarańczowej Alternatywy, też drugi obieg z tamtych czasów. A zatem rozumiem i cenię zjawisko. Cieszy mnie, że wróciło, bo już się martwiłem, że Naród nie znajdzie odpowiedzi na propagandę wylewającą się z telewizora. Osobiście zamawiam do firmy „Gazetę Polską”, z kolei Państwa dwumiesięcznik dostaję darmo od znajomych. To znana metoda - za komuny jeden egzemplarz czytało wiele osób, co bardzo zwiększało zasięg przy naszych ograniczonych możliwościach produkcyjnych i dystrybucyjnych. Dziękujemy za rozmowę.

Fronda to portal judeochrześcijański Linia religijno-polityczna Frondy zawsze była dla mnie dziwaczna, stanowiąc mieszankę modernizmu katolickiego ze słuszną walką o podstawowe przykazania moralne. Oto portal niby katolicki popiera partię, która katolicyzmem chętnie posługuje się w celach wyłącznie wyborczych. Ale dziś wszystko zrozumiałem.Dziś rano na Frondzie Tomasz Terlikowski napisał:

Jest mi wstyd za to, co stało się w Jedwabnem. I dotyczy to zarówno tego, co wydarzyło się w czasie II wojny światowej, jak i teraz. (...) Znam różne wyjaśnienia psychologiczne tego, co wydarzyło się w czasie II wojny światowej w Jedwabnem. Część z nich brzmi wiarygodnie, ale nie zmienia to faktu, że w tym miejscu grupa Polaków współuczestniczyła, nie wiedząc nawet tego, w wielkim planie wymordowania narodu żydowskiego. Ten plan miał podstawy religijne. Hitler chciał wymordować Żydów, by udowodnić, że Bóg Izraela, Bóg, który wybrał naród żydowski, nie jest Bogiem prawdziwym, że to żydowsko-chrześcijańska chucpa. Atak na naród wybrany był więc pośrednio atakiem na Boga. Boga, który najpierw objawił się w Pierwszym, a potem w Nowym Testamencie, stając się człowiekiem, stając się Żydem. I ci, którzy wymalowują teraz swastyki na pomniku (...) występują przeciwko Bogu Izraela, ale także przeciw Chrystusowi i Jego Matce, którzy byli, są i będą Żydami. (...) Konserwatywna prawica nie może mieć czegokolwiek wspólnego z głupim antysemityzmem. Tym, co nas jednoczy jest, bowiem tradycja judeochrześcijańska, a nie jakieś kretyńskie antyjudaistyczne resentymenty. (...)

Teza była nonsensowna, dlatego dając fragmenty tego tekstu u nas w newsach, zadałem redaktorowi Terlikowskiemu kilka pytań:

- jakie stanowiska przyjęła Fronda gdy zbezczeszczono groby żołnierzy radzieckich w Radzyminie? Czy także uważała to za "haniebne"?
- co wspólnego prawica konserwatywna ma z "judeochrześcijaństwem"?

Teoria, że Hitler mordował Żydów, aby unicestwić Boga "judeochrześcijańskiego" wydała mi się tak absurdalna, że nawet nie podjąłem z nią dyskusji. Cóż, jeszcze nie dostałem odpowiedzi od Terlikowskiego (o ile by mi ich udzielił), a tu znany frondowy modernista Łukasz Adamski opublikował felieton „Konserwatysta nie może być wrogiem Izraela”. Ten to dopiero odjechał! Terlikowski przy nim to tylko mały zwykły neokonserwatywny filosemita.

Oto ciekawsze fragmenty tekstu Adamskiego:

Każdy, kto wierzy jeszcze w idee IV RP (nie jej parodię) musi zdecydowanie potępiać każdy przejaw antysemityzmu. Prezydent Lech Kaczyński, który służy dziś PiS-owi, jako symbol odradzającej się prawicy, był najbardziej prożydowskim i prosyjonistycznym prezydentem RP.

Teraz każdy rozumie, dlaczego portal konserwatyzm.pl „nie wierzy w idee IV RP” – nie jesteśmy filosemitami, nie jesteśmy ani „prożydowscy”, ani „prosyjonistyczni”. Ale czytajmy dalej:

Ja również uważam, że każdy konserwatysta powinien głośno potępić każdy przejaw nienawiści do Żydów czy haniebne wyzywanie tego narodu od faszystów i nazistów jak robi to skrajna lewica i skrajna prawica. (...)

Lech Kaczyński, który jest symbolem największej siły prawicowej w naszym kraju, był wielkim przyjacielem Żydów, syjonistą i filosemitą. Był również pierwszym prezydentem RP, który zapalał świece chanukowe w synagodze. (...)

Pamiętajmy, że nasz Bóg wybrał najpierw ich. Czekamy zresztą na odbudowę Świątyni jerozolimskiej by wypełniło się proroctwo. A to może zapewnić tylko istnienie państwa Izrael.

To jest najważniejsze zdanie Adamskiego. Co z niego wynika? Ano to, że Mesjasza jeszcze nie było. Proroctwo jeszcze się nie wypełniło. Jezus Chrystus nie był Mesjaszem. Adamski, Terlikowski i Fronda czekają na żydowskiego Mesjasza! Teraz jest jasne, dlaczego, wedle tych judeochrześcijańskich jegomości, konserwatysta i katolik musi być filosemitą. Do tej pory myślałem, że Fronda popiera PiS z powodów politycznych, może ma jakieś interesy z tym środowiskiem, którymi nie chce się publicznie chwalić. Nawet deklaracje poparcia dla Izraela traktowałem, jako prymitywne intelektualne plagiaty z amerykańskich neokonserwatystów, którzy z prawicą chrześcijańską nie mają nic wspólnego. Myliłem się kompletnie: sympatia Frondy dla Żydów i Izraela wynika z przesłanek religijnych. Terlikowski, Adamski i cała redakcja Frondy – wraz z ortodoksyjnymi żydami – czeka na nadejście Mesjasza. To nie jest portal chrześcijański, to portal żydowski.Ciekawe czy ta „rejudaizacja” dotyczy tylko Frondy, czy jest to stanowisko całego PiS-u? Adam Wielomski

Jak Rosja uratowała USA przed rozbiorami W 1861 r. po wybuchu wojny secesyjnej Wielka Brytania i Francja wysłały do Ameryki Północnej wojska, które miały wziąć udział w ewentualnym rozbiorze USA. Prezydent USA Abraham Lincoln wysłał list z prośbą o pomoc do cara Rosji Aleksandra II. Rosyjski car w obecności ambasadora amerykańskiego, przed otwarciem listu, powiedział, że przychyla się do prośby. "Zgadzam się na wszystkie zawarte w nim życzenia" - oświadczył. Unia znajdowała się w nieciekawej sytuacji. Szala wojny cały czas się ważyła. Od strony Kanady Unii groził atak Brytyjczyków (od końca 1861 r. systematycznie powiększali siły). Na południu zaś Francuzi mieli w Meksyku potężną armię (ponad 30 tys. żołnierzy). 24 września 1863 r. rosyjska wyruszyła do USA, 12 października 1863 r. przybyła do San Francisco. Był to okres, w którym wciąż ważyły się losy wojny. Gdyby Francja i Wielka Brytania udzieliły wsparcia Konfederacji, to Unia zapewne by przegrała. Rosjanie przeszkadzając Francuzom i Brytyjczykom wzięli rewanż za porażkę w wojnie krymskiej. Rozliczenie pomocy rosyjskiej było problemem dla USA. Konstytucja nie przewidywała, aby rząd USA płacił innemu państwu, koszty działań zbrojnych. Problem rozwiązano kupując od Rosji Alaskę, która uchodziła wówczas za bezwartościowe pustkowie. Ponieważ opinia publiczna nie znała faktycznych powodów transakcji, amerykański rząd został poddany ogromnej krytyce, za marnowanie pieniędzy podatników. Umowa o nabyciu Alaski przeszła do historii pod nazwą „szaleństwa Stewarda” (od nazwiska sekretarza obrony). „Bez wątpienia rozbicie Ameryki na Północ i Południe, dwie względnie słabe federacje, zostało postanowione przez potężną europejską elitę finansową na długi czas przed wybuchem wojny domowej” – uważał niemiecki kanclerz Otto von Bismarck. Piński

11 czerwca 2012 "Premier i przewodniczący Donald Tusk jest Mojżeszem, który przeprowadza nasz lud przez Morze Czerwone ku zielonej wyspie”- stwierdził jakiś czas temu, pan poseł Andrzej Halicki, z Platformy Obywatelskiej- ale frakcji pana Grzegorza  Schetyny. Niemniej jednak obywatel Platformy Obywatelskiej. I razem z nami „obywatel” Polski. Pan Donald Tusk – Mojżeszem? A czerwono dookoła wszędzie, na „zielonej wyspie”.. Czerwono jak w piekle.. Chyba, że Mojżesz był socjalistą. Sektor państwowy się rozrasta, biurokracja pęcznieje, podatki sięgają zenitu. I wszędzie mrowie przepisów paraliżujących nasze życie... Ale twardo przeprowadza nas przez to Czerwone Piekło, oblewane morzem głupoty, które buduje  systematycznie przeciwko nam. Razem z kolegami pousadzanymi w  Sejmie - Świątyni Rozumu. Razem z obywatelami Platformy Obywatelskiej. Przedłużeniem  budowy „zielonej wyspy” jest Stalowa Wola.. Tam się rozwija przedsiębiorczość. To znaczy rozwija się  biurokracja pilotująca przedsiębiorczość. Inkubator Technologiczny Przedsiębiorczości.. ”Od COP-u do innowacji i rozwoju- Inkubator Technologiczny w Stalowej Woli, jako narzędzie rozwoju gospodarki i innowacji Polski Wschodniej”.(???) Czy to nie piękna nazwa projektu kosztującego  w sumie- 18 milionów złotych 057 tysięcy sześćset  sześćset złotych..? Zawsze mnie zastanawia jak biurokracja europejska pospołu  z naszą wyliczają  z wielką dokładnością marnotrawstwo, jakie uskuteczniają i jakiego są sprawcą. To jest tak jak z  tymi napisami przy drogach, które sfinansowała Unia Europejska budując polskie drogi, przy pomocy naszej składki, którą wpłacamy w miesięcznych ratach, pomniejszonej o koszty funkcjonowania  Komisji Europejskiej.. Jest napisane dokładnie: 6 325 437, 38 groszy. I ani grosza  mniej, i ani grosza więcej.. To są bardzo precyzyjni biurokraci. Naprawdę nie zmarnują ani  jednego grosza.. „Głównym celem projektu jest  zwiększenie konkurencyjności Regionu poprzez kształtowanie klimatu innowacyjności i tworzenie warunków do efektywnego wspierania przedsiębiorstw zorientowanych na stosowanie nowoczesnych technologii i stymulowanie współpracy ze środowiskiem naukowo – badawczym”. Autorom i realizatorom projektu nie chodzi o zwiększenie „konkurencyjności”, bo niby jak biurokraci mieliby to zrobić- chodzi im o stworzenie” klimatu” konkurencyjności. Żeby wszystkim wokół wydawało się, że odpowiedni klimat jest. A że go nie ma, bo są wysokie koszty i podatki - to, kto to zauważy. Chodzi o te 18 057 600 złotych. Żeby je jakoś sprawiedliwie rozdysponować pomiędzy siebie, pod odpowiednimi hasłami Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzy, że przy pomocy zabiegów biurokratycznych można zwiększyć konkurencyjność, bo gdyby oni to potrafili, to już dawno by zwiększali konkurencyjność pracując w prywatnych firmach. Ale oni organizują „ konkurencyjność” innym- oczywiście „stymulując” współpracę ze środowiskiem naukowo- badawczym”, które też będzie poprawiało konkurencyjność,  próbując  uszczknąć  z  sumy 18 057 600 złotych coś dla siebie.. I wszyscy  biurokraci będą tworzyć warunki do efektywnego wspierania przedsiębiorstw zorientowanych na stosowanie nowoczesnych technologii, będą je wspierać przy pomocy pieniędzy, które dostaną z programu, którego „głównym celem jest zwiększenie konkurencyjności Regionu”,  i dzięki któremu ma się poprawić klimat konkurencyjności. Chyba, że klimat się pogorszy, bo wzrosną podatki, z których ten program jest realizowany. Im więcej takich programów- tym oczywiście mniejsza konkurencyjność firm... Ale biurokracja swoje weźmie.. Co jest zadaniem Inkubatora Technologicznego  Przedsiębiorczości? Biurokracji  chodzi o wzmocnienie impulsów przedsiębiorczości.. Jest już biuro, każdy w biurze pobiera jakieś wynagrodzenie, jest szef, sekretarka- być może samochód służbowy, są już spółki gminne wymieszane w programie No i teraz należy przystąpić do krojenia tortu  o wartości 18 057 600 złotych… Skąd te 600 złotych- przy 18 057 000- milionach..? Biurokraci w Brukseli mogliby sobie darować te 600 złotych.. Ale może właśnie o to chodzi, żeby suma była wiarygodna-, że niby tacy są dokładni. Bo socjalizm jest miarą niedokładności, a program nie jest socjalistyczny polegający na rozdawnictwie  i przepuszczaniu pieniędzy przez lepkie ręce biurokracji. Jak w Polsce 100 % pieniędzy będzie przechodziło przez ręce biurokracji- będziemy mieli komunizm. Program „ zapewnia wsparcie dla innowacyjnych firm”. Które będą, a które są ” innowacyjne- zadecyduje gremium biurokratyczno- innowacyjne,  według sobie znanych kryteriów.. Będzie” działanie szkoleniowe i doradcze w zakresie promocji innowacyjności”. Tak- szkolenia przez biurokrację- będą podstawą innowacyjności. Jak najwięcej szkoleń, aż skończą się pieniądze.. Będzie zarządzanie terenami innowacyjnymi, wynajem powierzchni biurowych, kojarzenie rozwoju przedsiębiorstw w zakresie innowacji i technologii, promocja postaw innowacyjnych przedsiębiorczości, tworzenie przyjaznego otoczenia biznesu, współpraca z krajowymi i zagranicznymi uczelniami wyższymi, jednostkami badawczo- rozwojowymi w zakresie transferu rozwiązań innowacyjnych.. Proszę zwrócić uwagę na powtarzające się słowo” innowacyjność”. Autorom projektu chodzi z pewnością o podkreślenie wagi słowa „ innowacyjność”. Stalowa Wola i Region z pewnością zrobi wielki krok w kierunku przepaści- pardon- innowacyjności. Bo korzyści wynikające z programu  zorganizowanego przez biurokrację są wielkie: niskie koszty, atrakcyjny teren do zagospodarowania, studenci mają możliwość założenia własnej firmy w przyjaznym otoczeniu, korzystny klimat dla rozwoju kreatywności i aktywizacji społeczności lokalnej, będą towary z „ krótkich serii”, będzie pobudzenie i rekonstrukcja gospodarki regionalnej.. To wszystko zorganizuje  tamtejsza biurokracja za 18 057 600 złotych. A moje zdanie jest następujące: to są zmarnowane pieniądze, tak jak każde, które dostanie w swoje łapska biurokracja.. Redystrybucja jest albo grabieżą, albo ignorancją. Na pewno redystrybucja jest wtórną  wersją socjalizmu.. I jedyne korzyści, jakie  ktoś z tej hucpy czerpie -  to są organizatorzy tego  Inkubatora Technologicznego Przedsiębiorczości.. Skończą się pieniądze - skończy się program.. Skończą się pieniądze- skończy się socjalizm. Tak jak zwykle!. Bo redystrybucyjny socjalizm jest najlepszy na świecie. Nie potrzeba do niego rynku! Bo, po co w socjalizmie rynek? Socjalizm się samonapędza, byleby tylko skądś  były pieniądze na jego budowę. Będziemy wszyscy szczęśliwi.. A skąd? Z rynku - ściągnięte pod przymusem od podatników.. Żeby część segmentu gospodarki  zorganizować w strefie bezrynkowej.. Poza prawami rynku. Socjaliści – jakby mogli - zbudowaliby  samolot poza prawem ciążenia.. To żaden problem! Wystarczy wyeliminować prawo ciążenia..

P.S Po wczorajszym felietonie dostałem informację od czytelnika, że w Poznaniu już SA parkingi dla kobiet.. Przepraszam – spóźniłem si ę z informacją. Ale parking jest. Teraz kolej na parkingi dla innych grup „społecznych” WJR

Po EURO 2012 zwiększy się w Polsce liczba bezdomnych Niech no tylko dobrze przekwitną lipy i do historii przejdzie Euro 2012, wtedy zaczną się eksmisje. Wiele wskazuje, że znajdujemy się przed wielką falą “akcji wprowadzenia we współposiadanie”, bo tak komornicy fachowo określają wyrzucanie ludzi z domów za to, że nie płacą czynszu. Eksmisje w tym roku, ponieważ eksmitować jest łatwiej niż do niedawna, mogą dotyczyć wielu tysięcy osób. Na początku kwietnia br. prawomocne wyroki eksmisyjne wydano 4250 osobom. Pod tym względem maj był spokojniejszy, koniec lata i jesień mogą okazać się burzliwe.

Bon ton przed turniejem Zbliżają się piłkarskie rozgrywki i od wysyłania złych kwitów o eksmisjach oraz nieładnych i budzących emocje akcji komorniczych władze trzymają się z daleka.  Eksmitować na razie nie wypada, co by na to świat powiedział, gdyby zamiast kopania piłki kamery zagranicznych stacji pokazywały tych, którzy właśnie utracili dach nad głową i zamiast siedzieć cicho, jak to bezdomni z wyboru, protestują. Byłby wstyd. Do tego władze za nic nie chcą dopuścić, zagrożeni eksmisjami, tyranizowani, a być może nawet zabijani, tym bardziej odgrażają się, że nie będą milczeć, jeśli tylko się uda, wykrzyczą podczas Euro 2012, jak im się żyje i jak są traktowani.
Do noclegowni, czyli donikądIlu w Polsce jest bezdomnych właściwie nie wiadomo, szacunki mówią o 750 tys. do miliona, ale całkiem możliwe, że bezdomnych jest znacznie więcej. W lecie nie są tak widoczni i tak się o nich nie słyszy, jak w zimie, w czasie mrozów, kiedy zamarzają i są o tym informacje w gazetach. Przedtem w polskim prawie były daleko idące ograniczenia w wykonaniu eksmisji do noclegowni, czyli donikąd, które znikły. Trybunał Konstytucyjny wyrokiem z dnia 4 listopada 2010 r. orzekł, że przepisy dotyczące konieczności przydzielenie eksmitowanemu pomieszczenia tymczasowego są niezgodne z Konstytucją. To orzeczenie spotęguje polską bezdomność.
Zaczynają od wymiany zamkaMowy nie ma, żeby lokalne samorządy i pracownicy socjalni zawracali sobie głowę losem każdej skazanej na eksmisję rodziny. Po pierwsze jest ich tyle, po drugie – mają na głowie ważniejsze sprawy. Rodzina nie płaci – rodzina nie może żyć, jak powinni żyć ludzie, jej wina. A gdzie w końcu się znajdzie, nikogo nie będzie obchodzić, może pójść i pod most. Wymiana zamka do mieszkania przez komornika jest wstępem do wyrzucenia człowieka na bruk. Po komorniku z hiobową wiadomością, że mieszkanie ma zostać w określonym terminie opróżnione, pojawiają się pracownicy wodociągów miejskich oraz zakładu energetycznego i odcinają lokal od mediów.
Wszyscy pod most, czy wybiórczo? Na ludzi padł strach, obawiają się, że nowe zapisy w ustawie dotyczącej eksmisji są tak sformułowane, że oprócz osób uciążliwych dla otoczenia i maltretujących rodziny, nakazem eksmisji mogą zostać objęci sprytnie także: emeryci i renciści, kobiety w ciąży, samotnie wychowujący dzieci, inwalidzi, osoby przewlekle i obłożnie chore. Na nic się zdają mdłe wyjaśniania w urzędach, że znowelizowana ustawa nie zmienia (chyba) położenia bezrobotnych, emerytów, kobiet w ciąży i innych osób, które są uprawnione do otrzymania lokalu socjalnego. Ludzie “im” (władzom) za grosz nie wierzą. Widzieli i słyszeli, że wyrzucają na bruk wszystkich, którzy nie płacą czynszu. Większość chętnie by swoje długi spłaciła, ale nie ma, z czego, rodziny długotrwale bezrobotnych znalazły się w pułapce. Nie wszyscy, którzy zalegają z czynszem, to margines.

Lokali zastępczych na lekarstwoUstawa z dnia 31 sierpnia 2011 r., która weszła w życie w dniu 16 listopada zmieniła procedury eksmisyjne. W noweli ustawy skreślony został artykuł Kodeksu postępowania cywilnego, nakazujący komornikowi wstrzymanie się z eksmisją do czasu wskazania przez gminę lub właściciela opróżnionego lokalu pomieszczenia tymczasowego. Nie ma już mowy o “wstrzymaniu się z dokonaniem czynności”. Na gminy nałożono niby-obowiązek dostarczenia pomieszczenia tymczasowego. A wiadomo z praktyki, jak jest z lokalami zastępczymi – po prostu gmina ich nie ma.

Fart na pół rokuNowe przepisy pozawalają, żeby z ludźmi się nie cackać – i jeśli gmina nie jest w stanie zaproponować pomieszczenia tymczasowego w ciągu sześciu miesięcy, komornik powinien usunąć lokatora do noclegowni dla bezdomnych. Po wielkiej fecie, jaką ma być Euro 2012, w Polsce może nastać wielki płacz. Nawet w przypadku otrzymania przez eksmitowanego umowy najmu lokalu tymczasowego, okres tego najmu nie może przekroczyć sześciu miesięcy. Po tym czasie – wynocha. Jeśli przez pół roku eksmitowany nie wygrał w totka i nie może kupić albo wynająć mieszkania, niech robi, co chce. Słowem, ci szczęśliwcy, którym udało się uniknąć noclegowni po eksmisji, mieliby fart tylko na pół roku.
Bezradni są wśród nas Nieszczególnie litujemy się nad pijaczkami i tymi, którzy stosują przemoc domową, a ich rodziny szczęśliwie uzyskały prawo pozbycia się ich z mieszkań, ale wśród eksmitowanych pokaźną grupę stanowią ludzie bezradni. Dużo ich wśród nas. Takim świat nie sprzyja, nie mają nic i prawdopodobnie nie będą mieć nic do końca życia, taka ich uroda i los. Jednak po to mamy państwo, żeby pomogło im skromnie, ale godnie żyć. W polskim ustawodawstwie wprowadzono zapis odmawiający prawa do pomieszczenia tymczasowego osobom, które samowolnie zajęły lokal, zamieszkiwały na przykład w pustostanie, ratując się w ten sposób przed bezdomnością. Po wyrzuceniu na ulicę niczego im się nie proponuje. Lokalu tymczasowego zostaną pozbawione eksmitowane osoby, które podpisały umowę tzw. najmu okazjonalnego i nie płacą.

Grożą protestyOrganizacje lokatorskie zamierzają protestować podczas Euro 2012. Krytykują politykę lokalnych władz, zwracają uwagę, że miasta minimalnie inwestują w mieszkalnictwo publiczne i zbyt mało w remonty istniejących budynków. Wydały za to lekką ręką ogromne sumy na budowę stadionów, fontann, przydzieliły ogromne premie osobom związanym z przygotowaniem turnieju. Komitet Obrony Lokatorów zapowiedział protesty podczas mistrzostw, chce m.in. pokazać dziennikarzom polskim i zagranicznym warszawskie slumsy, znajdujące się niedaleko Stadionu Narodowego. W piątek 8 czerwca protest ma się odbyć pod hasłem “Chleba zamiast igrzysk” (godz. 17.00 rondo De Gaulle’a), w sobotę 9 czerwca – “Euro tour rzeczywistości”( godz. 15.00–17.00 zbiórka pod kościołem Św. Floriana na ulicy Floriańskiej); powtórka w niedzielę 10 czerwca (godz. 13.00–15.00).

Działaczka Brzeska nie żyje Jolanta Brzeska, działaczka warszawskiego stowarzyszenia lokatorów, która zbyt energicznie protestowała przeciwko eksmisjom i brała udział w ich blokowaniu, wyszła na chwilę z domu – tak poinformowała córkę – i już tam nie wróciła. Jej spalone zwłoki znaleziono w Lesie Kabackim. Postępowanie (z art. 155 kk o nieumyślne spowodowanie śmierci) w toku. Niektórzy poważni ludzie sugerują, że zabiła się, a potem podpaliła sama. Brzeska wygrywała sprawy w sądach przeciwko właścicielom kamienic, którzy po ich odzyskaniu okazali się bezwzględni wobec lokatorów.Wiesława Mazur

List otwarty do redaktora Macieja Iłowieckiego Szanowny Panie! 15 marca 2012, będąc członkiem Rady Nadzorczej, został Pan wybrany przewodniczącym obrad części Walnego Zgromadzania Członków Międzyzakładowej Spółdzielni Mieszkaniowej „Energetyka” w osiedlu Sielce. Miesiąc temu w sprawie zachowań na tej funkcji napisałem do Pana obszerny list z kilkoma zapytaniami. Jeszcze Pan mi nie odpowiedział. Tu, więc Panu w skrócie pytanie powtórzę. Jako doświadczony dziennikarz i wieloletni uczestnik ważnych gremiów zapewne rozumie Pan potrzebę przestrzegania prawa, zwłaszcza obecnie, zwłaszcza, kiedy dotyczy ono pieniędzy, dużych pieniędzy, dużych pieniędzy członków spółdzielni mieszkaniowej. MSM „E” ma wielki majątek. 18 tysięcy członków, 50 tysięcy mieszkańców, to jak spore miasto. Niestety jest ona praktycznie wyjęta spod nadzoru prawa państwowego, nie kontroluje jej NIK, nie potrafią lub nie chcą w sprawach łamania praw jej członków angażować się warszawskie prokuratury. Sądowe rozstrzyganie o nieprawidłowościach jest dla dochodzącego swych praw spółdzielczych ograniczone i kosztowne. Sądy odmawiają rozpatrywania spraw innych niż explicite wyliczone w ustawie o spółdzielczości. Organem kontrolnym powinna być nasza Rada Nadzorcza. Niestety ludzie trzymający władzę nad spółdzielnią podsuwają RN do uchwalenia jej „demokratyczną większością” decyzje zarządcze. Za tak podjęte bezimienne decyzje nikt nie ponosi odpowiedzialności, chociaż dotyczą one przeznaczenia dziesiątków milionów złotych rocznie. Decyzji zarządczych rady, zwłaszcza podsuniętych przez Związek rewizyjny spółdzielni, żaden organ w Polsce nie jest w stanie kontrolować. Nie podlegają też one żadnej rutynowej kontroli prowadzonej w interesie jej członków, prawnych właścicieli jej majątku. Ktoś uważny może się spodziewać, że samo „wytrzepanie kurzu” ze 100 milionów złotych, jakie wpłacamy jej co roku w czynszach, może w tych warunkach niejednemu dać sporą fortunę naszym kosztem. Niektórzy powiadają, że konstytucja ważniejsza jest od ewangelii. W spółdzielni mieszkaniowej konstytucją jest jej statut. Każdy, nawet członek RN, nawet Pan, ma obowiązek przestrzegania prawa. Pomimo niewybrednym na nią naciskom naszej Komisji statutowej w 2007 roku udało się sformułować kilka zapisów statutowych regulujących działanie jej organów z korzyścią dla członków spółdzielni. Uczestnicząc w pracach tej komisji zapamiętałem na nią naciski dla ułatwienie ludziom trzymającym w spółdzielni władzę podejmowania decyzji dotyczących nabywania gruntów i budowania „non profit” domów i angażowania w to środków zgromadzonych u nas na remonty. Zaczęli naciski od usunięcia z projektu statutu zapisu, żeby budowa nowych domów mogła się odbywać wyłącznie na gruntach specjalnie w tym celu nabytych i na koszt ich przyszłych użytkowników. Można się domyśleć, komu było usunięcie tego rygoru potrzebne. W tym roku te same kręgi zachciały popsuć w statucie jeszcze więcej. Marcowa sesja tegorocznego WZCz MSM „E” dotyczyła uchwalenia zmian w statucie spółdzielni. W programie tego WZCz było 21 propozycji zmian statutu zgłoszonych zgodnie z ustawą i statutem, podpisanych, przez co najmniej 10 członków spółdzielni każda – oraz zestaw 126 propozycji zmian statutu przez nikogo niepodpisany, więc w świetle prawa spółdzielczego pod głosowanie na WZCz zgłoszony nielegalnie. Treść niekorzystnych dla członów spółdzielni zapisów w tych 126 propozycjach dla wnikliwie w niepatrzących była przerażająca.

Jako autorów treści tych 126 anonimowo zgłoszonych zmian wskazywano podczas obrad wiele różnych osób, między innymi prezesa spółdzielni, jakichś obcych prawników, kogoś z władz Związku rewizyjnego spółdzielni mieszkaniowych R.P.(!), niektórych członków rady nadzorczej. Przedstawiając te propozycje zapewniał Pan zebranych, panie Iłowiecki, że „trzeba zawierzyć, że projekt [zawarty w tych 126 zmianach] jest dobry, długo pracowaliśmy z zarządem i radą nadzorczą, kilka razy nawet do 2. w nocy”. Był Pan, więc współautorem tych 126 propozycji. Dziwne, że z tak licznego grona żaden(!) z Was pod zaproponowaną do uchwalenia treścią się nie podpisał. Nawet Pan. Na ostatnim przed tym WZCz posiedzeniu, dnia 31.01.2012, RN MSM „E” przyjęła sprytną propozycję prezesa Piotra Kłodzińskiego, żeby „w dniu dzisiejszym Rada Nadzorcza przegłosowała treść projektu Statutu wyłączając z głosowania kilka paragrafów do uzgodnienia. Przegłosowanie umożliwi na Walnym Zgromadzeniu mówienie(sic!), że projekt Statutu rekomenduje Rada Nadzorcza”.

[1] http://tnij.org/MSMI-1

Całego tekstu projektu 126 poprawek nie uchwaliła ani Rada Nadzorcza ani Zarząd, ani nie podpisało go minimum 10 członków spółdzielni. W świetle prawa nie mógł, więc on być przedstawiony WZCz dla uchwalenia. Pomimo tego, prowadząc obrady części WZCz zignorował Pan wszystkie projekty poprawek spełniające wymogi formalne, bo zgłoszone, przez co najmniej 10 Członków Spółdzielni, a pod glosowanieskierował Pan tylko te nielegalnie zgłoszone, bo anonimowe, 126 propozycji zmian statutu. Innych wniosków nie skierował Pan pod głosowanie a ich wnioskodawców, w tym mnie, nie dopuścił Pan do głosu, łamiąc tym §69 ust.8. Statutu

[7] http://tnij.org/MSMI-7

Nie odczytał pan nawet sam wniosków z leżących przed panem materiałów, które odnosiły się do 126 poprawek skierowanych pod głosowanie. W trzech osiedlach udało się przewodniczącym obrad (w tym Panu, panie Iłowiecki), łamiąc §69,ust.8. Statutu Spółdzielni, „zakneblować” wnioskodawców uchwał i nie pozwolić im wskazać szkodliwych zapisów wśród tych 126 projektów zmian przedstawionych anonimowo. Tak zmanipulowana większość zebranych „demokratycznie” poparła te anonimowe propozycje. W czterech osiedlach, z mniejszą lub większą skutecznością, zebrani członkowie Spółdzielni nie poddali się bezprawiu. Pomimo niewybrednych nacisków i kłamstw niektórych „ludzi trzymających władzę” w spółdzielni, po zapoznaniu się z uwagami wskazującymi szkodliwość dla członków spółdzielni tych propozycji, wobec 126 anonimowych poprawek do statutu zagłosowali przeciwko. Nie trzeba być matematykiem specjalizującym się w statystyce, aby z porównania liczb wyciągnąć wniosek. Skuteczne odcięcie od informacji członków demokratycznej organizacji pozwala ludziom trzymającym w niej władzę uzyskiwać prawnie wiążące decyzje większości skądinąd porządnych ludzi nawet wtedy, gdy są one dla nich niekorzystne. Tym razem, na szczęście, autorom projektów niekorzystnych dla członków MSM „E” nieco się nie powiodło, ale bez stałego patrzenia im na ręce wkrótce może z nami być kiepsko. Uważam, że tam gdzie ludzie kierujący organizacją w sprawach związanych z majątkiem powierzonym im w zarząd i pod kontrolę bezkarnie kłamią, w korzystnych dla siebie okolicznościach prawdopodobnie nie zawahają się, aby ten majątek bezkarnie ukraść. Ponieważ z racji dotychczasowych dokonań uważałem Pana za kogoś porządnego w świetle powyższego zapytam raz jeszcze. Dlaczego Pan, panie Iłowiecki, prowadząc 15.marca br. obrady części WZCz w osiedlu Sielce, niezgodne z §69 ust. 8. Statutu Spółdzielni

[7] http://tnij.org/MSMI-7

Uniemożliwił mnie, oraz moim kolegom, zabrania głosu i przedstawienia prawdy o tym, co się w naszej spółdzielni mieszkaniowej obecnie dzieje? Dlaczego widząc skutki swojego postępowania jeszcze pan milczy?

Wiktor Jerzy Kobyliński

Obama nie szanuje Polaków Z prof. Markiem Janem Chodakiewiczem, profesorem historii i dziekanem w Instytucie Polityki Międzynarodowej w Waszyngtonie (The Institute of World Politics), rozmawia Agnieszka Żurek List Baracka Obamy, w którym wyraża ubolewanie z powodu użycia w swoim przemówieniu skandalicznego wyrażenia "polskie obozy śmierci", to adekwatna reakcja? - Adekwatną reakcją byłyby natychmiastowe osobiste i publiczne - w amerykańskiej telewizji - przeprosiny Obamy i wyrzucenie z pracy osoby, która napisała to przemówienie. Oznaczałoby to, że prezydent Stanów Zjednoczonych żywi do Polaków szacunek.
Słowa Obamy o "polskich obozach śmierci" odbiorą mu zwolenników? - Nie. Jeżeli Polonia nie wykłada pieniędzy na kampanię prezydencką, w jaki sposób ma mieć wpływy i powodować odwrót elektoratu od Obamy? Oczywiście, można narzekać, ale niewiele z tego wyniknie.
W Polsce wiele osób żyło w przekonaniu, że o "polskich obozach" mówił jedynie niedouczony margines w USA. - Ależ skąd, tak mówi cała elita. Trzeba sobie uświadomić, że ekstremizm jest mainstreamem. Gross jest normą. Prawda nie jest normą.
Obama przegra wybory? - Niekoniecznie. To bardzo inteligentny polityk. Jego mocną stroną są kontakty formalne, nie jest dobry w improwizacji - na tym polu wygrywał Bush. Obama świetnie czyta z telepromptera, ale bez niego sobie nie radzi. Ponadto jest prezydentem obecnie urzędującym, co daje mu przewagę. Republikanie wystawili z kolei kandydata, który sam się zdziwił, kiedy dowiedział się, że jest uważany za konserwatystę. Jest to człowiek nudny, nie potrafi inspirować, a na dodatek zamierza robić to samo, co demokraci, tyle, że wolniej. Pewne znaczenie ma także fakt, że Mitt Romney jest mormonem. Tymczasem nawet najbardziej fundamentalni ewangelicy wolą, żeby ich prezydentem został katolik niż mormon. Ewangelicy w Stanach Zjednoczonych są antykatoliccy, ale Rick Santorum miał ich pełne poparcie.
Dlaczego Santorum się wycofał? - Po prostu był kiepski. Nie miał dobrze zorganizowanej kampanii, nie miał ludzi ani funduszy. Romney jest natomiast miliarderem. Republikanie nie mają jednak dobrego kandydata. Newt Gingrich wygrałby wszystkie debaty, ale przegrałby wybory. Obama na razie nie uzyskał przewagi, ale po stronie republikańskiej nie dzieje się nic istotnego, a obecny prezydent nie zaczął jeszcze rozkręcać swojej kampanii wyborczej.
A jak skomentuje Pan obecną sytuację w naszym kraju? Czy w Polsce po katastrofie smoleńskiej coś się zmieniło? - Nic się nie zmieniło, para pójdzie w gwizdek. Przywódcy prawicowi nie potrafią przekuć tego poruszenia w nic konkretnego. Profesor Andrzej Zybertowicz próbuje ostatnio coś zrobić na tym polu. Ostrzegam jednak przed przedwczesną "mobilizacją ludu". Ludzie trwonią w takich sytuacjach energię, nie odnoszą sukcesów, charyzma liderów wtedy pada. I wszyscy znowu zaczynają narzekać. Trzeba natomiast koniecznie inwestować w kadry.
Na jutro kibice rosyjscy zapowiadają przemarsz ulicami Warszawy. Chcą uczcić w ten sposób Dzień Rosji. Premier Donald Tusk powiedział, że nie spodziewa się żadnego zagrożenia, ponieważ z jego doświadczenia wynika, że kibice rosyjscy poza granicami swojego kraju zachowują się spokojnie. Co tu jest grane? - To jest grane, że premier jednoznacznie mówi w ten sposób, iż ewentualne zagrożenie stanowią wyłącznie Polacy. Daje tym samym do zrozumienia, że będzie bronił tych, którzy przyjechali, z zamiarem ostentacyjnego wyrażenia swojej supremacji. Donald Tusk jest premierem, na którego głosowali post-Polacy i post-PRL-owcy. I robi to, co robiłby w takiej sytuacji post-PRL-owiec: kłania się Rosjanom, a "dowala" Polakom. W tej chwili nadszedł w Polsce czas na obywatelskie nieposłuszeństwo. Wszyscy, którym dopiekły rządy Platformy Obywatelskiej, powinni pełną parą zacząć urządzać blokady.
Przed Euro aresztowano 42 osoby ze środowiska kibiców. - Tak, ale nie 42 tysiące. Ruch kibiców ma charakter oddolny, spontaniczny. Liderzy są tutaj symbolami. Na mecze można przynieść ich zdjęcia - jako więźniów politycznych. I naświetlić tę sprawę, jako stosowanie represji politycznych, tłumacząc, że nie jest to ściganie chuliganów. Protesty społeczne w czasie Euro powinny być skoordynowane z kibicami.
Żandarmeria Wojskowa otrzymała na czas Euro nadzwyczajne uprawnienia.- Jest to zapewne związane z istnieniem zagrożenia atakiem terrorystycznym. Obywatelskie nieposłuszeństwo nie oznacza jednak używania przemocy. Wprost przeciwnie - należy stosować środki pokojowe. Sprzeciw wobec władzy może polegać na przykład na tym, że wszyscy jednocześnie klękają z krzyżem, siadają - każde środowisko protestuje tak, jak uważa za stosowne. Jeśli ktoś ma natomiast ochotę na zadymę - nie powinien brać udziału w proteście, może udać się gdzie indziej.
Zadyma byłaby na rękę rządowi?- Tak, przemoc byłaby na rękę władzy. Rządzący mogliby przedstawić represje wobec opozycji, jako "pacyfikację stadionowych chuliganów".
Wydają się do tego właśnie dążyć. W ostatnich dniach wiele robią, żeby podgrzać atmosferę. - Wydaje mi się, że w rzeczywistości jest to nie tyle chęć podgrzania atmosfery, ile raczej chęć wyrażenia swojej "europejskości". Polega to na realizowaniu programu "dołożenia nacjonalistom". "Nacjonalistą" będzie oczywiście każdy, kto w jakikolwiek sposób demonstruje dumę narodową. Od co najmniej 30 lat w Europie jedynym dopuszczalnym miejscem ekspresji patriotyzmu są stadiony sportowe. W liberalizmie zabroniony jest patriotyzm.
Są jednak wyjątki - Dzień Rosji. - Tak, "tolerancja" polega na tym, że hołubi się mniejszości oraz silnych. Kiedy na Zachodzie czegokolwiek domaga się na przykład Serbia, jest to nazywane "serbskim szowinizmem", ale kiedy tego samego żąda Rosja, grożąc pięścią Ukrainie czy Gruzji, wtedy mówi się, że oto realizuje ona "interesy narodowe" bądź "dba o utrzymanie swojej strefy wpływów". W ten sposób Zachód zawsze ugina się przed silnymi.
Rosja rzeczywiście jest silna? - Jest potęgą regionalną, ale nie globalną. Rosja odziedziczyła po Sowietach arsenał nuklearny. To jedyna potęga, która jest w stanie zniszczyć Amerykę.
Wypowiedzi o tym, że jeśli w Polsce zostanie zainstalowana tarcza antyrakietowa, Rosja podejmie odpowiednie działania, należy traktować poważnie? - Absolutnie tak. Jakiekolwiek ruchy na szachownicy na pół gwizdka tylko rozjuszą Rosję, a nie dadzą Polsce bezpieczeństwa. Polsce bezpieczeństwo może dać jedynie "potykacz" taki jak w Korei Południowej, to znaczy 40tys. "zakładników" z US Army z rodzinami - czyli 150tys. osób mieszkających na Rzeszowszczyźnie, w Pomorskiem i Białostockiem. Polska powinna mieć "zakładników", na których dopuszczenie się ataku natychmiast rozjuszyłoby Stany Zjednoczone. Ci Polacy, którzy o tym myślą, na ogół kombinują dość kiepsko, ponieważ chcieliby przenieść ich z Niemiec. To jednak byłaby klęska. Bazy amerykańskie muszą w Niemczech pozostać, żeby było wiadomo, że Niemcy przegrały II wojnę światową.
W wielu tekstach przywołuje Pan myśl Józefa Piłsudskiego o tym, że Polska albo będzie wielka, albo nie będzie jej wcale. W jaki sposób wcielić ją w życie? - Po prostu: wstaje się i bierze się prysznic. Jeśli umawiamy się, że spotkamy się o danej godzinie, to przychodzimy na spotkanie punktualnie. Wojciech Wasiutyński powiedział, że nic się nie zmieni w naszym kraju, dopóki Polacy nie nauczą się znać na zegarku. Ponadto - jeśli ukazują się dobre książki, to, dlaczego nie są recenzowane? Ich opracowania powinny pojawiać się przecież wszędzie. Tymczasem w Polsce bywa tak, że każdy ma na dany temat opinię, ale nikomu nie chce się na ten temat poczytać. Rzadkością jest także w Polsce zajmowanie się dziennikarstwem śledczym, częste jest natomiast "pontyfikowanie" kogoś. Napisałem kiedyś taką książkę dla licealistów: "Ciemnogród - o prawicy i lewicy". Było to prawie 20 lat temu. Od tamtej pory niewiele się zmieniło. Mentalność ludzka zmienia się powoli. Ważne jest także myślenie konstruktywne i działanie, a nie brylowanie. Prezydent Reagan powiedział, że można bardzo dużo uczynić, jeśli nie robi się tego tylko dla samego uznania i poklasku. Fundamentalną sprawą jest wykształcenie w Polsce kadr. Wszystko zaczyna się od jednostki. Jeżeli sami sobie narzucimy dyscyplinę, to coś z tego będzie. Jeżeli nie - będzie post-PRL.
Pozostałością po PRL jest właśnie poczucie niemocy i bierność? - Tak, jest to wynik PRL. "Transformacja" polegała w Polsce jedynie na nadaniu innego kształtu tej samej materii. Kiedy przeprowadzano ją za czasów Gorbaczowa, nie sądzono jeszcze, że komunizm rzeczywiście się sypnie. W każdym kraju postkomunistycznym proces ten przebiegał według innego scenariusza. W Polsce był to scenariusz podobny do tego z lat 1944-1947: łże-wybory, łże-opozycja, łże-wolna prasa. I tak dalej. Kiedy Stalin wkroczył do Polski w 1944 roku, mógł zrobić to samo, co w roku 1939, a jednak postąpił inaczej. Z różnych powodów. Główny powód był taki, iż myślał, że jeżeli nie narzuci on Polsce komuny w sposób jawny, ale zrobi to na drodze dezinformacji, to Amerykanie wycofają się z naszego kontynentu. Stąd naiwne działania Mikołajczyka i innych. Kiedy jednak okazało się, że Amerykanie się nie wycofali, Stalin przeszedł do działań otwartych. Nastąpiła pełna sowietyzacja i wszystko potoczyło się według scenariusza sprawdzonego w 1939 roku na Kresach. Komuna dysponowała modelem stosowanym w latach 1944-1947 i ten właśnie model został zastosowany w czasie ostatniej "transformacji ustrojowej" przez Kiszczaka i Jaruzelskiego. W latach 1944-1947 także istniało "uwalnianie rynku", funkcjonowały zakłady, sklepiki czy prywatne zakłady rzemieślnicze. Bitwa o handel i kolektywizacja nastąpiły dopiero potem. Komuna ma różne fazy. Nie zawsze ma twarz Pol Pota. Czasami wygląda jak salonowy redaktor naczelny. Dziękuję za rozmowę.

Będę walczył o ten film Z Jerzym Zalewskim, reżyserem filmowym, rozmawia Maciej Walaszczyk Co się dzieje z "Historią "Roja", czyli w ziemi lepiej słychać"?, filmem, który realizuje Pan już chyba 5 lat?
- Pięć lat temu po raz pierwszy rozmawiałem na jego temat z TVP. Zdjęcia do filmu realizowałem w 2010 roku i pod koniec tego roku przedstawiłem pierwszą wersję montażową w telewizji. Cały 2011 rok trwała przepychanka z TVP, a od połowy tego roku także z Polskim Instytutem Sztuki Filmowej. Tak naprawdę obie instytucje wykazywały kompletny brak ochoty na współpracę ze mną - producentem i reżyserem filmu.
Dlaczego? - Film w 2009 roku podpisał do produkcji prezes Farfał. Jego następca - prezes Szwedo - podniósł wkład TVP w produkcję filmu do kwoty 6 mln złotych. Obie decyzje podjęte były wbrew woli obecnego tam zawsze średniego szczebla TVP, wbrew jego interesom. Film o żołnierzach wyklętych, Narodowych Siłach Zbrojnych, Narodowym Zjednoczeniu Wojskowym nie był planowany przez tę instytucję. Już to kiedyś tak podsumowałem, że krótko trwająca IV RP pozwoliła mi realizować film, a powracająca III RP nie jest nim zainteresowana.
Czym to się przejawiało? - W wyniku nieprofesjonalnych i niechętnych filmowi opinii redaktorów TVP, podpisywanych nie przez nich, ale przez szefa Agencji Filmowej pana Wojciecha Hoflika, przez prawie rok nie otrzymywałem przewidzianych harmonogramem i umową rat. W związku z tym nie mogłem przystąpić do postprodukcji filmu, a jednocześnie produkcja filmu została potężnie zadłużona. Koronnym argumentem recenzentów była długość filmu. Sytuacja stała się w końcu dramatyczna, ponieważ zjednoczone siły TVP i Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej na początku 2012 roku zażądały skrótu filmu pod rygorem wycofania zaangażowanych przez nie w produkcję filmu środków. To znaczy, że jako producent musiałbym zwrócić odpowiednio TVP - 5 milionów, PISF - 2 miliony złotych. Mimo że obie instytucje nie widziały ostatecznej wersji filmu i nie stawiły się na zaplanowanym pokazie, nakazano mi jego pocięcie i skrócenie, na co się nie zgodziłem. Wtedy też pojawiła się akcja "Ratujmy "Roja"".
Na czym ona polega? - Zacząłem jeździć po Polsce i pokazywać kopię roboczą filmu, co - jak sądzę - jest ewenementem w skali światowej. Jednocześnie powstała strona internetowa Ratujmyroja. pl, która informuje o sytuacji filmu i zachęca do jego wsparcia.
Ile osób zobaczyło film podczas takich pokazów? - Myślę, że około 10 tysięcy. Pokazy są dla mnie bardzo satysfakcjonujące, bo ich odbiór jest dobry. Często bardzo entuzjastyczny. Naprawdę nikły procent widzów miał wrażenie, że film jest za długi.
Ile ostatecznie trwa "Historia "Roja""? - Dokładnie 149 minut. Powstają także tej długości filmy. Ostatni film pani Holland "W ciemności" jest równie długi i nikt nie ma o to pretensji.
Co się dzieje z filmem i wokół niego teraz? Wiem, że prowadzą Państwo zbiórkę publiczną. - Tak, dostaliśmy z MSW zgodę na jej prowadzenie i tą drogą chciałbym podziękować wszystkim, którzy się w nią zaangażowali. Stowarzyszenie Twórców dla Rzeczypospolitej użyczyło konta na potrzeby tej akcji. Część zadłużenia produkcji filmu dzięki zbiórce udało się uregulować. Na początku roku zadłużenie wynosiło około pół miliona, obecnie - około 300 tysięcy złotych. Zresztą, jak myślę, zadłużenie produkcji filmu było świadomą akcją TVP, a także PISF - jej upadłość zlikwiduje problem powstania niechcianego filmu. Dwa tygodnie temu PISF ostatecznie wycofał się z produkcji, co także jest, jak sądzę, absolutnym ewenementem w polskiej kinematografii.
Na jakiej podstawie podjęto taką decyzję? - Zarzucono nam, że przekroczyliśmy harmonogram. A przecież PISF był informowany na bieżąco o kłopotach z przyjęciem przez TVP filmu, o jej zapędach cenzorskich. Polski Instytut Sztuki Filmowej jest instytucją państwową, której zadaniem jest pomoc w powstawaniu polskich filmów. PISF może się wycofać z produkcji filmu tylko w wypadku przeznaczenia dotacji na inny cel niż realizacja filmu. Niedawno PISF zakończył kontrolę spółki Dr Watkins - producenta "Historii "Roja"", która nie wykazała tego typu nieprawidłowości. W umowie z TVP jest zapis, że jeśli jedna z instytucji zaangażowanych w produkcję "Historii "Roja"" wycofa się, TVP może podjąć taką samą decyzję. Obawiam się, że tak właśnie obecnie postąpi. W ten sposób instytucje publiczne postanowiły pozostawić samej sobie produkcję filmu, w którą zaangażowały łącznie ponad 7 mln złotych.
Będzie Pan dochodzić swoich praw na drodze administracyjnej czy sądowej? - Prawdopodobnie będę prowadził proces z PISF, choć większość problemów narosła z winy TVP. Zresztą to środowisko jest właściwie tożsame. Pan Wojciech Hoflik, który wcześniej był dyrektorem Agencji Filmowej TVP, teraz jest dyrektorem w PISF, natomiast jeszcze niedawno członek Rady Programowej PISF pan Sławomir Jóźwik potem był dyrektorem Agencji Filmowej. To typowe środowisko medialnego układu III RP.
Rozumiem, że niechęć tych wszystkich ludzi do filmu o Mieczysławie Dziemieszkiewiczu wynika z wymowy tego filmu, a więc faktu pokazania na ekranie historii o żołnierzach podziemia antykomunistycznego. Jest dla nich szokująca i mentalnie nie do przyjęcia? - Tak myślę, ten film jest po prostu "polski", a w ocenie wielu ludzi jest filmem wybitnym artystycznie - jednym z najlepszych polskich filmów. Oni mają, więc problem, co z nim zrobić. Zorganizowaliśmy dziesiątki pokazów, ale na przykład nie znalazł się żaden dziennikarz filmowy czy recenzent, który by się nim fachowo zajął i obiektywnie go ocenił. Nikt tego nie zrobił, nikt z tego środowiska na tych pokazach się nie pojawił. W związku z tym mam zamiar napisać list do Stowarzyszenia Filmowców Polskich, którego co prawda nie jestem członkiem, by wykreowało jakąś grupę recenzentów, coś w rodzaju komisji. Niech zabiorą głos w tej sprawie, w końcu jesteśmy kolegami po fachu. Profesor Jerzy Wójcik, wybitny operator i reżyser filmowy, w osobistym liście napisanym do mnie prosił, bym o film walczył do końca. Żebym go nie skracał na siłę i nie zabijał jedynie pod zamówienie decydentów z TVP. Powołał się w liście na historię reżyserowanego przez niego filmu pt. "Wrota Europy", o który walczył wiele lat. Bardzo mnie tym podbudował.
Ratunkiem dla filmu jest, więc zbiórka publiczna? - Tak, na pewno pomoże w zmniejszeniu zadłużenia filmu. Jednak by wykonać prace postprodukcyjne, potrzebuję około 700 tysięcy, czego zbiórka pewnie sama nie uniesie. Chodzi o ostateczną kopię obrazu, efekty komputerowe, postsynchrony, zgranie muzyki i dźwięku. Oczywiście oddzielnym problemem jest dystrybucja, która prawdopodobnie napotka podobne problemy, co samo dokończenie produkcji. Być może będzie trzeba zorganizować dystrybucję zupełnie alternatywną do oficjalnej. Dziękuję za rozmowę.

Pamiętając o ofiarach katastrofy smoleńskiej - Dzięki Wam, którzy nie zapomnieli, ta mgła smoleńska coraz bardziej się rozwiewa - mówił prezes PiS Jarosław Kaczyński do tysięcy osób, które pojawiły się dzisiaj na Krakowskim Przedmieściu, aby uczcić miesięcznicę katastrofy smoleńskiej. Wcześniej w archikatedrze św. Jana Chrzciciela odprawiona została Msza św. w intencji Prezydenta RP śp. Lecha Kaczyńskiego i jego Małżonki śp. Marii Kaczyńskiej oraz wszystkich ofiar katastrofy w Smoleńsku. Uroczystości organizował Warszawski Klub "Gazety Polskiej". We Mszy św. udział wziął prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. Byli też inni politycy PiS, m.in Antoni Macierewicz, Ryszard Czarnecki. Nie zabrakło również Tomasza Sakiewicza, redaktora naczelnego "Gazety Polskiej" oraz Katarzyny Gójskiej-Hejke, redaktor naczelnej "Nowego Państwa". Archikatedra była pełna ludzi, którzy, jak co miesiąc chcą oddać hołd ofiarom katastrofy smoleńskiej. Mszę świętą odprawiało 11 księży.
- Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II w swojej poezji poświęconej jednemu z głównych patronów Polski, męczennikowi, św. biskupowi Stanisławowi - napisał o naszej ojczystej ziemi "ziemia trudnej jedności". Ziemia rozdarta na mapach świata w losach naszej Ojczyzny, przez rozdarcie zjednoczona. To słowa polskiego papieża – mówił w kazaniu o. Aleksander Jacyniak SJ.

- Należałoby dziś dopisać: ziemia rozdarta jak porozrywany został samolot tamtego pamiętnego 10 kwietnia 2010 r. Kilka dni po katastrofie uczestniczyłem w programie radiowym. Na bazie tego co obserwowałem w naszej Ojczyźnie, wyraziłem przekonanie, że zaowocuje ona nową jakością wielkiej powszechnej jedności wszystkich Polaków po okresie różnych waśni przedsmoleńskich. Niestety, okazało się że było to tylko przez pierwszych kilka dni.
- Pod wpływem największych mediów, niektórych przedstawicieli życia publicznego, politycznego, artystycznego sytuacja zmieniła się drastycznie. Do tego stopnia, że skończyło się podziałami dużo większymi niż przed tragedią smoleńską. Czy jest jakaś nadzieja, że to rozdarcie uda się naprawić? Jestem optymistą – stwierdził o. Jacyniak. - Jeśli przed wiekami udało się pokonać podziały dzielnicowe i zjednoczyć się po rozbiorach, to należy mieć wielką nadzieję, że teraz nie zabraknie determinacji w poszukiwaniu godnych dróg jednoczenia się synów i córek polskiej Ojczyzny. Jedność może zaistnieć jednak tylko na fundamencie prawdy – podkreślił.
Po Mszy św. rozpoczął się Marsz Pamięci pod Pałac Prezydencki, gdzie zostały złożone kwiaty i zapalone znicze. Pomimo fatalnej aury (nad Warszawą przeszła ulewa) Polacy nie zawiedli.
- By prawda wyszła na jaw, by nasze życie społeczne ze stanu złej, niepotrzebnej i szkodliwej wojny, przeszło znów w stan współpracy, spokoju i potrzebnej w demokracji konkurencji, muszą być spełnione podstawowe warunki - mówił na Krakowskim Przedmieściu prezes PiS Jarosław Kaczyński. - Dzięki Wam, dzięki wszystkim tym, którzy nie zapomnieli, ta mgła smoleńska coraz bardziej się rozwiewa. Byliśmy wtedy dużo dalej od prawdy, niż jesteśmy dziś. Tu znów trzeba podziękować. Jest wśród nas przewodniczący zespołu smoleńskiego Antoni  Macierewicz. Dziękujemy także Annie Fotydze, która jest bardzo dzielna i dzięki której umiejętnościom i staraniom dyplomatycznym udają się nasze starania dojścia do prawdy, o którą zabiega w Stanach Zjednoczonych i na arenie międzynarodowej.
- Jesteśmy tu dziś, musimy być za miesiąc, za dwa, za rok, być może za wiele lat. I nie dlatego, żebym nie wierzył, że zwycięstwo przyjdzie wcześniej. Jestem tego pewien. Musimy tu bywać, by trwała pamięć - dodał prezes Kaczyński.
- Tu, mam nadzieję już niedługo, będzie stał na stałe krzyż. Ten krzyż, który stoi w kościele św. Anny będzie stał, by upamiętnić tragedię smoleńską, by upamiętnić te wielkie chwile zjednoczenia polskiego narodu. Będzie stał ku otusze tych wszystkich, którzy wierzą i nie dają się zastraszyć. Ku Waszej otusze, ku otusze polskich patriotów - mówił Jarosław Kaczyński.
Do tysięcy ludzi zgromadzonych na Krakowskim Przedmieściu zwróciła się m.in. Anita Czerwińska, szefowa Warszawskiego Klubu Gazety Polskiej.
- Sprawa wyjaśnienia katastrofy nad Smoleńskiem zbliża się do końca. Coraz więcej wskazuje na to, że śmierć prezydenta i 95 towarzyszących osób nie była wypadkiem. Wiedzę o tym zawdzięczamy pracy wielu naukowców  na całym świecie. Mimo wysiłków, ani władze Polski, ani Rosji, nie były w stanie schować wszystkich istotnych faktów. Solidarna postawa kilku mediów, w tym "Gazety Polskiej" i Radia Maryja oraz trzystu klubów Gazety Polskiej okazały się potężną bronią w walce o prawdę. Nie pozwólmy, by kłótnie i ewidentne prowokacje zniszczyły dotychczasowy dorobek. Wszystkie siły patriotyczne muszą wesprzeć starania komisji Antoniego Macierewicza o wyjaśnienie prawdy. Nie można pozwolić też, by ludzie, którzy nie ulegli propagandzie moskiewskich i prorosyjskich mediów zostali podzieleni. Potrzeba nam jedności. Każdy, kto nas dzieli działa na rzecz obecnego układu politycznego i blokowania śledztwa – mówiła Anita Czerwińska, która nawiązała do faktu, że obecnie w Polsce trwa EURO 2012. - Na polskiej ziemi gości obecnie kilkadziesiąt tysięcy cudzoziemców. Nie chcemy wam odbierać radości sportowego święta. Mamy jednak dla was przesłanie. Mówimy prawdę o najbardziej bolesnym fragmencie historii Polski po to, by taka tragedia nigdy więcej się zdarzyła. Wierzymy, że prawda nikomu nie czyni krzywdy.
Przewodnicząca Warszawskiego Klubu Gazety Polskiej powiedziała również: „Szczególnie zwracamy się do Rosjan. Nie jesteście odpowiedzialni za zbrodnie autorytarnego rządu. Chcemy by wasz i nasz kraj cieszył się wolnością.”
- Wyjaśnienie sprawy śmierci polskiego prezydenta i naszych elit do tej wolności nas wszystkich zbliża. Stańcie po stronie prawdy, bo tylko tak można budować nowoczesne państwo – podkreśliła A. Czerwińska. Niezalezna

Koniec śledztwa ws. BOR Warszawska prokuratura zakończyła śledztwo dot. niedopełnienia obowiązków przez BOR podczas wizyt premiera Donalda Tuska i prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu w kwietniu 2010 r. - poinformowała prok. Renata Mazur.
"Postanowienie o zamknięciu śledztwa wydaliśmy w niedzielę. Teraz, zgodnie z przepisami, mamy dwa tygodnie na podjęcie decyzji, czyli sporządzenie aktu oskarżenia bądź wydanie innej decyzji" - powiedziała prok. Mazur. Leszek Misiak i Grzegorz Wierzchołowski już w 2010 r. w tekście "Tusk chroni szefa BOR" opisali zaniedbania Biura Ochrony Rządu i szefa tej służby. Artykuł z "Gazety Polskiej" można przeczytać TUTAJ.
Przypomnijmy, że 16 listopada 2010 r. szef MSZ Radosław Sikorski odznaczył szefa Biura Ochrony Rządu gen. Mariana Janickiego Odznaką Honorową Bene Merito (Dobrej Zasługi) – zaszczytnym, honorowym wyróżnieniem przyznawanym przez MSZ za działalność wzmacniającą pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Dodajmy także, że BOR podlega Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. W dniu katastrofy smoleńskiej szefem tego resortu był Jerzy Miller - który potem, stając na czele komisji mającej wyjaśnić przyczyny tragedii, był sędzią we własnej sprawie. Prokuratura Okręgowa Warszawa Praga bada wątki dotyczące organizacji lotów do Smoleńska w zakresie odpowiedzialności instytucji cywilnych. Zostały one wyłączone wiosną ubiegłego roku z prowadzonego przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie śledztwa dotyczącego katastrofy smoleńskiej. Chodzi w nich o niedopełnienie obowiązków lub przekroczenie uprawnień przez urzędników i funkcjonariuszy publicznych kancelarii prezydenta, premiera, MSZ, MON, polskiej ambasady w Moskwie i BOR w związku z przygotowaniami wizyt w Katyniu premiera Donalda Tuska (7 kwietnia 2010 r.) i prezydenta Lecha Kaczyńskiego (10 kwietnia). W lutym tego roku praska prokuratura postanowiła o badaniu w odrębnym śledztwie kwestii zabezpieczenia wizyt premiera i prezydenta przez BOR. W tym śledztwie dwa zarzuty usłyszał ówczesny wiceszef formacji gen. Paweł Bielawny. Pierwszy z nich dotyczy niedopełnienia obowiązków, a drugi poświadczenia nieprawdy w dokumencie. W praskiej prokuraturze prowadzone jest też trzecie śledztwo - dotyczące podejrzenia sfałszowania dokumentów Biura Ochrony Rządu. Wydzielono je w drugiej połowie kwietnia ze śledztwa odnoszącego się do BOR. Marek Nowicki

Rząd uderza we właścicieli Masowe eksmisje z domów, wzrost cen wynajmu mieszkań, zniszczenie polskiej własności. Takie mogą być skutki wprowadzenia planowanego przez rząd podatku katastralnego. – To podatkowa zbrodnia na narodzie polskim – twierdzą eksperci i politycy opozycji. Podatek katastralny płacony jest od wartości nieruchomości. Planowana stawka wynosi 1 proc. Oznacza to, że za mieszkanie o wartości 300 tys. zł będziemy musieli zapłacić 3 tys. zł podatku rocznie. Za dom o wartości 700 tys. jego właściciel zapłaci 7 tys. W tej chwili płacimy wielokrotnie mniej, a konkretną wysokość podatku ustalają gminy. Wprowadzenie kontrowersyjnego podatku rozważano już w czasie rządów Leszka Millera (2001–2005). Ówczesna ekipa nie odważyła się jednak wprowadzić szkodliwej społecznie zmiany. Przed ostatnimi wyborami przedstawiciele PO zaprzeczali, aby planowali wprowadzenie katastru. Co innego mówi jednak rządowy dokument

Założenia krajowej polityki miejskiej do roku 2020": „Zreformowanie systemu podatku od nieruchomości może być zrealizowane np. poprzez wprowadzenie podatku od wartości nieruchomości ad valorem lub podatku zależnego pośrednio od wartości nieruchomości" – czytamy w dokumencie opublikowanym przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Chociaż formalnie nazwa „podatek katastralny" nie pada, zdaniem polityków opozycji projekt ministerstwa jest niczym innym, jak właśnie planowanym wprowadzeniem katastru.

To kolejne, po podwyżce stawki VAT-u, podniesienie podatku planowane przez rząd – mówi „Codziennej" Jerzy Szmit, poseł Prawa i Sprawiedliwości. – Wprowadzenie podatku uderzy przede wszystkim w dwie grupy. Po pierwsze w tych, którzy mają niskie dochody, jednak majątek budowali od pokoleń i odziedziczyli mieszkania lub domy. Po drugie w tych, którzy na budowę domu bądź wykupienie lokum wzięli wielkie kredyty. Obie grupy mogą po prostu zostać wywłaszczone. Plan rządu to drastyczne podniesienie obciążeń podatkowych, którego wiele osób może nie wytrzymać – przyznaje poseł PiS-u.
Co gorsza, o rzeczywistej wartości danej nieruchomości decydować mają urzędnicy, dlatego łatwo o nadużycia.
Podatku kastralnego na pewno nie będzie – deklaruje w rozmowie z Codzienną poseł Sławomir Neumann z PO. – Problem w tym, że taki zapis w rządowym dokumencie faktycznie się znalazł – ripostuje Jerzy Szmit.
Sceptycznie do podatku podchodzą ekonomiści. Prof. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes Narodowego Banku Polskiego, w rozmowie z „Codzienną" zaznacza, że nie zna szczegółów projektu. Podatek katastralny uważa jednak za bardzo ryzykowny krok.

Jeżeli po wprowadzeniu katastru obniżeniu uległby np. podatek dochodowy, to można dyskutować. Ale musi odbyć się debata i kalkulacja zysków i strat. Jeżeli jednak inne podatki się nie zmienią, a dojdzie kolejny – od wartości nieruchomości – wówczas będzie to podatkowa zbrodnia na narodzie polskim – tłumaczy ekspert. Przemysław Harczuk

Ukrócić władzę prezesów Masz mieszkanie spółdzielcze i nie było cię stać na jego wykup? Prezes zarabia tysiące i niewiele robi, a ty nie masz na to wpływu? Prawo i Sprawiedliwość chce z tym skończyć. Proponuje zmiany w ustawie o spółdzielniach mieszkaniowych. Od 14 czerwca 2007 r. około miliona lokatorów mieszkań spółdzielczych stało się ich właścicielami. A to dzięki ustawie, którą przeforsowało wówczas Prawo i Sprawiedliwość. Okazało się jednak, że choć nowe przepisy pozwalały na wykup mieszkań za przysłowiową złotówkę, to jednak koszty podnosiły m.in. sprawy związane ze sporządzeniem aktu notarialnego. Ich  koszty sięgały ok. 700 zł, ale - jak wyjaśnia poseł PiS Łukasz Zbonikowski - dla osób starszych czy bezrobotnych mogły stanowić barierę. Według danych z 2010 r. liczba mieszkań spółdzielczych wynosiła ok. 2,7 mln. Ponadto 17 grudnia 2008 r. Trybunał Konstytucyjny uznał, że artykuł 8 ust. 1 tej ustawy, przyznający spółdzielniom mieszkaniowym trzy miesiące na przeniesienie praw własnościowych do lokalu jest niezgodny z konstytucją. Niezgodność dotyczy vacatio legis. PiS zamierza zwolnić spółdzielców, którzy będą przekształcali swoje mieszkania we własność indywidualną, z konieczności sporządzania aktu notarialnego.

- Akt notarialny jest jedynie potwierdzeniem tego faktu - mówi Zbonikowski. Najważniejsza jest decyzja rady nadzorczej spółdzielni. To na jej podstawie można by dokonywać wpisu o własności w księdze wieczystej. Jednak na ułatwieniach dotyczących wykupu za złotówkę nie kończą się zmiany proponowane przez PiS. 
- Poważnym problemem wielu spółdzielni pozostaje nadal władztwo prezesów i rad nadzorczych - ocenia Zbonikowski.
Zarządy spółdzielni stały się dobrym miejscem pracy dla dawnej nomenklatury, a także członków służb specjalnych. Jeden z przykładów opisywała „Gazeta Polska”. Ujawniła, że Jerzy Karpacz, ostatni szef Służby Bezpieczeństwa w czasie, kiedy palono teczki, miał doradzać jednej z warszawskich spółdzielni. Ich prezesi zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Walka z tymi patologiami jest trudna. Spółdzielnie, mimo że czasem dysponują większym budżetem niż samorządy, nie podlegają takim procedurom kontrolnym jak one. Do spółdzielni nie wejdą kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli czy izb obrachunkowych. W tej sytuacji PiS proponuje rozwiązania, które dadzą lokatorom większe możliwości kontroli i wpływania na decyzje dotyczące ich bloków i osiedli. Obecnie członkowie spółdzielni mają wgląd w to, na co zostały wydane ich pieniądze. Są to jednak informacje o charakterze ogólnym.
– Chcemy, aby lokatorzy każdego bloku mogli się dowiedzieć, jak wyglądają wpływy i plany wydatków na ich budynek. Czyli wprowadzić nie tylko ewidencję, ale i rozliczenie na poszczególne bloki. Dzięki temu mogliby decydować, czy w danym roku pomalować klatkę schodową, czy dokonać innych napraw – wyjaśnia Zbonikowski.
Poseł PiS informuje ponadto, że jego partia przygotowuje nowe zapisy, które definitywnie wykluczą możliwość utrudniania lub uniemożliwiania członkom spółdzielni udziału w walnych zgromadzeniach. Wiceprezes PiS Beata Szydło dodaje, że istotą zmiany jest obrona praw członków spółdzielni. – Zdarza się, że prezesi spółdzielni lub zarządy tworzą własne imperia, nie licząc się z dobrem mieszkańców. Chodzi nam o wypracowanie stanowiska, które przyniosłoby równowagę – pozwoliłoby na zachowanie tego, co jest dobre w spółdzielniach, przy jednoczesnej obronie praw lokatorów – wyjaśnia w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie”. Magdalena Michalska, Wojciech Kamiński

Idziemy po zwycięstwo

W Polsce, od czasu, gdy upadła dyktatura komunistyczna, demokratyczne wybory parlamentarne odbyły się już siedem razy i mimo że trzykrotnie wygrała je prawica, jej zwycięstwa nie uwolniły Polski od zaszłości PRL-u i od skutków oszukańczej „transformacji", dokonanej u progu III Rzeczypospolitej. Niestety, za każdym razem do pełnego sukcesu brakowało wystarczającej większości w parlamencie, a przymusowe koalicje ograniczały możliwości zwycięzców. Te trzy doświadczenia jasno pokazały, że do rzeczywistej przebudowy Polski nie prowadzą skomplikowane i oparte na kompromisach koalicje, ale konieczne jest zwycięstwo silnej i odpowiedzialnej partii, posiadającej jasny program oraz zdecydowanych i kompetentnych polityków. Droga do zwycięstwa nie prowadzi przez mnożenie komitetów wyborczych, które uzbierają po kilka procent i razem uzyskają nawet przyzwoity wynik, co jednak nie przełoży się na odpowiednio znaczącą liczbę poselskich mandatów. Ordynacja wyborcza według metody d'Hondta premiuje, bowiem większą liczbą mandatów nie małe ugrupowania, lecz przeciwnie – te, które zdobędą największą liczbę głosów. Opowieści o „dwóch płucach" prawicy, o potrzebie „posiadania koalicjanta" po wygranych wyborach, o wyborcach prawicy, którzy pragną „różnorodności", są nie tylko fałszywe, ale praktycznie przekreślają szansę na przyszłe zwycięstwo. Decyzja o podtrzymaniu istnienia i działania Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry jest kontynuacją prób rozbijania obozu patriotycznego, podobną do tych, z jakimi mieliśmy do czynienia wcześniej, np. w wykonaniu Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Ci, którzy taką decyzję ostatnio podjęli, biorą na siebie odpowiedzialność nie tylko za losy obozu szeroko rozumianej prawicy, ale również za losy Polski.
Fałszywe pretensje Od kilku miesięcy niechętne lub wręcz wrogie nam media twierdzą, że przyczyną rozłamu stały się różnice programowe. To całkowita nieprawda. Najpierw sprawa tzw. programu Zyty Gilowskiej. W polityce ekonomicznej sztuką jest połączenie prospołecznej postawy z polityką rozwoju oraz utrzymanie, a jeżeli trzeba, to także poprawa, stanu finansów publicznych. Polityka prof. Zyty Gilowskiej, a także śp. Grażyny Gęsickiej, znakomicie realizowała to zadanie. Polska rozwijała się szybko, środki europejskie, przedtem niemal niewykorzystywane, zaczęły być efektywnie i w dobrym tempie wydawane. Poprawiał się stan finansów, bo gdyby liczyć według dzisiejszych reguł, to w 2007 r., po uwzględnieniu 8 mld zł przekazanych na rok następny i mniejszych dopłatach do OFE, budżet byłby w istocie zrównoważony. Jednocześnie dokonano wielkich transferów prospołecznych, począwszy od dużych kwot przeznaczonych na dokarmianie głodnych dzieci, becikowe, prorodzinny pakiet podatkowy, przywrócenie rewaloryzacji emerytur, wypłacenie dopłat do emerytur najniższych, podniesienie płacy minimalnej, podniesienie różnych dopłat dla rolników, podwyższenie zarobków nisko uposażonych grup pracowniczych (służby mundurowe, służba zdrowia), obniżenie składek, a więc co za tym idzie podniesienie płac, podwyższenie świadczeń społecznych z wielu tytułów. W stronę gorzej sytuowanej części społeczeństwa przesunięto łącznie dziesiątki miliardów złotych. Inny zarzut rozłamowców dotyczy naszej akceptacji dla traktatu lizbońskiego. Nie był on z pewnością najlepszym rozwiązaniem ani dla Polski, ani dla Europy. Ale nie jest też źródłem dzisiejszego kryzysu Unii Europejskiej, w której przestały obowiązywać jakiekolwiek traktaty tworzące tzw. pierwotne prawo europejskie. Dziś obowiązuje zasada nieukrywanej hegemonii, czyli dominacja największych i najsilniejszych. Złożyły się na to różne czynniki, w tym także, wcale w niemałej mierze, postawa obecnego rządu Polski. Jesteśmy jedynym dużym państwem europejskim, które mogłoby hegemonizmowi się przeciwstawić. Polski rząd zachowuje się jednak tak, jakby Polska była małym i na własne życzenie nic nieznaczącym państwem. Ziobro i jego koledzy, dzieląc i osłabiając prawicową opozycję, udzielają temu znaczącego wsparcia.  W traktacie lizbońskim śp. Prezydent Lech Kaczyński wywalczył dla Polski wszystko, co wówczas było możliwe. Oznaczało to w praktyce przedłużenie o niemal 10 lat sposobu głosowania ustalonego w Nicei i umocnienie procedury sprzyjającej konsensualnemu, (czyli za zgodą wszystkich) podejmowaniu decyzji. Ograniczyło też wprowadzenie zasady o wyższości prawa unijnego nad prawem państw członkowskich do stanu wynikającego z orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego. Została też przyjęta zasada, że na podstawie Karty Praw Podstawowych nie mogą być ustalane żadne nowe prawa, które nakładałyby nowe obowiązki na polskie państwo lub polskich obywateli albo też pozwalały naruszać suwerenność Polski w sferze moralnej, kulturalnej lub obyczajowej. Traktat został podpisany, ale gdyby tak się nie stało, i tak zostałby przyjęty, a Polska musiałaby go zaakceptować na znacznie gorszych warunkach. Jarosław Kaczyński

Tomasz Nałęcz zaprasza na rosyjski marsz i porównuje: tak, jakby Litwini zabronili Polakom przemarszu przez Wilno Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego w Radiu Zet z ochotą wcielił się w rzecznika rosyjskich kibiców. Krytykował niesprawiedliwe – jego zdaniem – artykuły w polskiej prasie:

Jak patrzę na dzisiejsze gazety, na te porównania to też mam taką, może nie tyle smutną, co też taką refleksję, że tak bardzo się entuzjazmujemy, tak bardzo przeżywamy, tak bardzo nawiązujemy do historii, ale z drugiej strony Rosjanom odmawiamy w gruncie rzeczy prawa do przeżywania takich samych emocji, prawda: nie maszerować, nie zakładać koszulek, zero nawiązań do historii, tutaj macie maszerować w rytm „Mazurka Dąbrowskiego” i cieszyć się z sukcesów polskiej drużyny. W Radiu Zet nawoływał wręcz do tego, by Polacy przyłączyli się do ich marszu. Gdybyśmy się tak naprawdę chłodno zastanowili, postanowili zdyskontować także politycznie pomysł rosyjski, marszu, pomysł nierzeczywisty, nierealny, to powinniśmy się, jako Polacy przyłączyć do tego przemarszu, bo to jest akurat święto, 12 czerwca, upamiętniające rozpad Związku Radzieckiego, wielu Rosjan do dzisiaj jest niezadowolonych z tego upadku i myślę, że my Polacy bardziej się powinniśmy tego 12 czerwca cieszyć nawet niż Rosjanie, także tutaj, tutaj zadziałało takie powiedzenie, którego Rosjanie nie rozumieją i trudno im się dziwić, że Rosjaninowi w Warszawie wolno mniej. To jest trochę tak pani redaktor, wiem, że tym porównaniem sprowokuję część komentatorów czy polityków, to jest tak, jakby przy okazji meczu polsko-litewskiego Litwini zabronili Polakom przemarszu przez ulice Wilna pod biało-czerwonymi sztandarami, no, bo Żeligowski pod biało-czerwonymi sztandarami zajął Wilno w roku 1920. Absurd, prawda!? Tak, absurdem jest użycie tego porównania. Nie możemy doczekać się widoku profesora Nałęcza idącego na czele rosyjskiego pochodu mostem Poniatowskiego. Zespół wPolityce.pl

Kryzys liberalnego świata Obecna Europa oraz jej polityczny i ekonomiczny system stały się teologiczną wiarą, skoncentrowanym dogmatem, założeniem, które jest przekonaniem samym w sobie. Takie stanowisko zajmują współcześni przedstawiciele i piewcy liberalnej demokracji z jej pojmowaniem świata, którym wydaje się, że w nią wierzą. Umawiają się, że wierzą w swe własne twierdzenia. Nam, reakcjonistom, przedstawia się, że błędy popełniają ci, co to wdrażają w praktyce, a nigdy nie ma ich w samym systemie. Że kryzys systemu jest przypadkowym zbiegiem okoliczności, jego skutek przenoszony jest na całe społeczeństwa i ich zgrupowania. Lecz błąd tkwi w samym jądrze liberalnego świata – kryzys jest jego istotną częścią. Rynki kapitałowe bez kryzysu i następującej po nim restrukturyzacji nie mogą funkcjonować. Jest to „twórcze niszczenie”, pozwalające zachować materialny przyrost kapitału i „prosperity”. To oznacza dla Europejczyków ucisk, życie w niebycie, odrzucenie długookresowych wizji, proletaryzację wszystkiego, za co się płaci, najemnictwo i pracę na cudzą korzyść – te błędne kroki doprowadziły nas do kryzysu. Jedyną możliwością, by tego kapitalistycznego kolosa utrzymać w ruchu, jest mit, iż to dla wolności, demokracji i w zgodzie z ideą, że to w nim właśnie jednostka skutecznie buduje swą przyszłość. Liberalny świat stał się teologicznym założeniem, wiarą w wierze, bez której jest nie do utrzymania. Stał się częścią „gry”, z której nikt nie chce wypaść. „Gry”, w której całe narody upatrują jedyną podstawę swej egzystencji. Rynki akcji stały się dla wielu ludzi sensem istnienia. Ludzie przestali być panami rynków, a sami stali się ich częścią. Staliśmy się strukturą kapitalizmu i jego marności. Kapitalizm i chciwość jego uczestników stały się procesem, na który nie mamy żadnego realnego wpływu, ponieważ żyjemy w czasach „demokracji”. Kryzys i jego usura dopadł już Grecję, a następne kraje świata czekają na swoją kolej. Straty kapitału znów otrzymały pierwszeństwo przed ludzkim życiem. Postanowiono, że za te straty ktoś musi zapłacić. Jednak ciężarów i skutków nie poniosą kapitaliści, którzy podejmowali błędne decyzje, a będzie to przeniesione na innych. Banki całe brzemię usury przeniosą na pracujących podatników, na całe narody. Częścią składową zażegnania i restrukturyzacji kryzysu kapitalizmu jest coś, co da się nazwać tzw. „kapitalistycznym socjalizmem”. Unia Europejska reguluje nim gospodarki narodowe poszczególnych krajów tak, by zapewnić przyszłe zyski dla kapitalistycznej oligarchii. Idealistyczna prawica protestuje przeciw tej ochronie, którą nazywa lewicową, a samodzielne kraje kapitalistyczne określa, jako „socjalistyczne odchylenie”. Jeśli to jest „socjalistyczne odchylenie”, to dość szczególnego rodzaju. Jak bowiem „socjalistycznym odchyleniem” może być coś, czego głównym celem jest nie pomoc biednym, ale bogatym, nie tym, którzy się oszczędzają, ale tym, którzy oszczędzali? To doprawdy ironia, że socjalizacja systemu bankowego ma się stać przyjazną tylko wtedy, gdy służy ochronie kapitalizmu. Cała ekonomiczna i gospodarcza podstawa Unii Europejskiej, niech się zwie „socjalistyczną”, ma na celu tylko jedno – ochronę zgromadzonego kapitału finansowej oligarchii. To interesujące śledzić, jak się przenikają nasze poglądy z poglądami prawicy, która sama stała się ofiarą swej ideologii wolnego rynku, gdzie monopole i elitarne pasożytnicze oligarchie są wprost przyrodzonym i niezmywalnym bytem. Oba te spojrzenia spotykają się w swym oporze przeciw wielkim spekulacyjnym graczom i korporacyjnym menadżerom, którzy obficie korzystają ze swych ryzykownych decyzji, a przed stratami są chronieni swymi „złotymi spadochronami”. Wypaczony system w niedziałającej równości zdołał zachować, jako cel materialny błogostan, który jako opium narodów pomaga mu utrzymać się nawet, gdy jest w upadku. Życie zamienia w dług, ręka w rękę z kapitalistycznym imperializmem, który szuka następnych źródeł handlu dla swej „gry”, bez której nie utrzyma się przy życiu. Tak ten system rozszerza się na następne kraje. Dla nowych krajów, tych, w których kapitalistyczny „materialistyczny błogostan”, jako opium dopiero rozkwita, problemem staje się utrzymanie tempa wzrostu, aby nie powstawały żadne problemy społeczne. Stąd wynika rozszerzająca się imigracja w poszukiwaniu lepszego życia, sterowana samym kapitałem. Imigranci – ci ludzie jednak ponownie stają się źródłem korzyści dla kapitalistycznych właścicieli w nowych krajach. Stają się też zarzewiem multikulturalnego konfliktu, za który część odpowiedzialności naprawdę ponosi nienasycenie i chciwość kapitału. Świetnie to ilustruje cytat ze słów znanego francuskiego filozofa Alaina Benoista: „Ten, kto milczy o kapitalizmie, oby nie musiał iść na emigrację”.

System nie przyniesie krajom zmian politycznych, liberalna demokracja stała się częścią kapitalistycznej gry. W problemie narodowym zawierają się wszelkie problemy polityczne, ponadpaństwowe, podobnie jak skutki. Demokracja parlamentarna stworzyła społeczeństwo, które wypowiedziało człowiekowi wojnę ekonomiczną, a globalizacja wartości zniszczyła jego duszę. Stworzyła społeczeństwo umożliwiające legalny rabunek. Czy obecny kryzys stanie się chwilą przejrzenia na oczy czy zostanie wykorzystany, jako „szok”, zapoczątkowując jeszcze silniejszą terapię liberalnego poglądu na świat? Celem obecnego reżimu będzie, więc, przez swą propagandę, dać taką interpretację, która będzie uznawała za przyczynę kryzysu nie globalny kapitalizm, jako taki, lecz tylko jego drugoplanowe i pochodne zjawiska (skorumpowanie instytucji finansowych i polityków, nasze lenistwo i brak pracowitości). Według systemu nie zbankrutował, więc kapitalizm, ale my sami, dlatego, iż wprowadziliśmy w praktyce jego wypaczoną podobiznę. Błąd jednak nie tkwi w nas, lecz w tych, którzy swym liberalnym systemem i jego skutkami stwarzają ponowną możliwość takich kryzysów i załamań. Miejmy nadzieję, iż ten kryzys w końcu będzie miał moc przebudzenia poszczególnych ludzkich świadomości z ich samouspokojenia i da im moc decydowania o najistotniejszych zdarzeniach ich życia. Uświadomienie może zniszczyć gliniane nogi systemu liberalnego i jego wypaczony pogląd na świat. Szok wywołany kryzysem i jego dalszy przebieg niesie obecnie jedyną nadzieję, która może doprowadzić do rewolucyjnej zmiany. Ludzie muszą powrócić do przyrodzonego społeczeństwa oraz zachować jego i swoją tożsamość, ponieważ tylko tu w ustabilizowanym środowisku z jasnym punktem odniesienia, w którym jest wszechobecna „podstawowa prawda”, może być stworzone nowe i sprawiedliwsze socjalnie rewolucyjne społeczeństwo. Droga do niego nie prowadzi jednak ani w prawo, ani w lewo. Trzecia droga wiedzie przez naturę człowieka – będzie walczyć o jego tożsamość, prawdziwą wolność i społeczną sprawiedliwość. Będzie walczyć o nowe, organiczne społeczeństwo, które uwolni narody od globalnych prawd, opartych na wierze we własne wierzenia. Miejmy nadzieję, że współczesny kryzys będzie chwilą otrzeźwienia i radykalnych zdarzeń dziejowych, które zapewnią narodom trwałą nienaruszalność i życiową przyszłość.

Revolta.info

W UE nawet wśród tych, którzy korzystają z pomocy, są równi i równiejsi Mimo ogromnych pieniędzy zaangażowanych w ratowanie wspólnej waluty, kryzys jest coraz głębszy, a niesnaski pomiędzy poszczególnymi krajami są wręcz podsycane przez unijnych biurokratów.

1. Przyzwyczailiśmy się już chyba do tego, że mimo zapisanej w unijnych traktatach równości krajów członkowskich, mamy w niej niestety równych i równiejszych. Do niedawna ton nadawał duet Merkozy i ostatnio to już bez żadnych zahamowań. Przed każdym szczytem UE spotykali się albo w Berlinie albo w Paryżu, kanclerz Merkel z prezydentem Sarkozy i następnie komunikowali na konferencji prasowej wypracowane wspólnie stanowisko, które za kilka dni właśnie w tym kształcie, przyjmowała Rada Europejska. Teraz po zwycięstwie we Francji Hollanda ten duet będzie chyba działał słabiej, ale nie ulega wątpliwości, że Niemcy nie zrezygnują z rozdawania kart i swojej wiodącej pozycji w strukturach europejskich. No, ale Niemcy i Francja to największe gospodarki w UE, najludniejsze kraje, więc mimo tego, że narzucanie ich woli, jest jak wspomniałem sprzeczne z zasadą równości krajów członkowskich, to nie wzbudzało zdecydowanych sprzeciwów mniejszych krajów.

2. Wczoraj dowiedzieliśmy się jednak, że równi i równiejsi mogą być także wśród krajów, które korzystają z unijnych programów pomocowych. Przypomnijmy tylko dla porządku, że obecnie z takich pakietów pomocowych korzystają już Grecja, Irlandia i Portugalia. Grecja ma przyznane już dwa takie pakiety pierwszy na prawie 100 mld euro, drugi na 130 mld euro tyle tylko, że nie bardzo wiadomo czy ten drugi będzie realizowany, bo być może sami grecy w wyborach 17 czerwca zdecydują inaczej. Portugalia ma otrzymać w ratach 75 mld euro, a Irlandczycy także w transzach 85 mld euro. Wszystkie te programy są finansowane wspólnie przez Unię Europejską, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i EBC, ale w zamian za to finansowanie Grecja, Portugalia i Irlandia zobowiązały się do podwyżek podatków, a także wprowadzenia nowych, drastycznych cięć wydatków budżetowych i prywatyzacji w zasadzie wszystkiego, co państwowe. Postępy w tym zakresie sprawdzają, co parę tygodni przedstawiciele „unijnej trójki”, czyli MFW, EBC i Komisji Europejskiej i dopiero po ich pozytywnej opinii w zakresie podatków i cięć wydatków, przekazywana jest kolejna transza pomocy finansowej.

3. Od jakiegoś czasu wiadomo było, że kolejnym krajem strefy euro, który będzie wymagał pomocy będzie Hiszpania i to głównie ze względu na dramatycznie trudną sytuację finansową jej banków. Spodziewano się, że także ten kraj zostanie poddany podobnej procedurze jak jego trzej poprzednicy, ale okazało się, że akurat Hiszpanii to nie dotyczy.

Ba pakiet pomocowy dla hiszpańskich banków został przygotowany przez Komisję Europejską do wysokości 100 mld euro, a kraje strefy euro zgodziły się na jego udzielenie podczas sobotniej telekonferencji ich ministrów finansów. Wygląda, więc na to, że niektórzy mogą dostać w UE 100 mld euro, wręcz na telefon. Co więcej pieniądze pożycza Hiszpania i to ona będzie dokapitalizowała banki w swoim kraju po przeprowadzeniu ich audytu, ale środki te nie będą wpływały na powiększenie deficytu finansów publicznych i długu publicznego tego kraju. Środki dla hiszpańskich banków mają pochodzić z Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej i nowego Europejskiego Mechanizmu Stabilności, który ma rozpocząć funkcjonowanie od 1 lipca tego roku.

4. Po tym ruchu Komisji Europejskiej wobec Hiszpanii widać, że europejscy biurokraci realizują plan ratowania waluty euro, wręcz za wszelką cenę. Trzeba, bowiem przypomnieć, że mimo tych pakietów pomocowych i uruchomienia maszyn drukarskich przez EBC, który pożyczył europejskim bankom komercyjnym w ciągu ostatnich kilku miesięcy 1 bilion euro (1000 mld euro) na 3 lata po prawie zerowej stopie procentowej, sprawy w strefie euro wyglądają coraz gorzej, a nie coraz lepiej. Do tego coraz większego bałaganu finansowego, doszło właśnie nierówne traktowanie tych, którym udostępnia się pomoc finansową, co na pewno pogłębi jeszcze podziały pomiędzy krajami, które korzystają z pomocy, a krajami, które z tą pomoc finansują. Mimo więc ogromnych pieniędzy zaangażowanych w ratowanie wspólnej waluty, kryzys jest coraz głębszy, a niesnaski pomiędzy poszczególnymi krajami są wręcz podsycane przez unijnych biurokratów. Kuźmiuk

Poseł Biedroń żąda – policja zatrzymuje Robert Biedroń, poseł Ruchu Palikota, wymógł na stojących na ulicy policjantach, by zatrzymali chłopaka, który nazwał go „zboczonym”. Ten spędził cztery godziny w areszcie. Czy policjanci mieli prawo tak się zachować? Czy skarga posła – pederasty ma dla policji taką samą wartość jak skarga zwykłego obywatela? PCh24.pl przyjrzało się sprawie. Do zdarzenia doszło kilka dni temu w Warszawie. Zatrzymanie nagrała kamerą jedna z mainstreamowych stacji telewizyjnych. Pederasta Robert Biedroń udzielał wywiadu. Opowiadał o braku tolerancji w Polsce. Ktoś stojący z boku skomentował słowa Biedronia: „bo pan zboczony”. Samo słowo „zboczony”, jak wiemy, nie jest wulgarne, czy szczególnie obraźliwe. Mimo to poseł pomaszerował do stojących w pobliżu policjantów i pokazując palcem na winowajcę, zwrócił się z prośbą o reakcję.

„Winowajcą” był Radosław Ostrowski, mieszkaniec Warszawy. Policjanci wzięli sobie do serca prośby Biedronia. Ostrowski został zatrzymany na cztery godziny. Zamknięto go w celi gdzie czekał, aż będzie mógł udzielić wyjaśnień w tej sprawie. Obawiał się, że zostanie zatrzymany na dłużej, jednak przesłuchanie odbyło się w miarę sprawnie i około godziny 22 został wypuszczony. – Funkcjonariusz, który mnie zatrzymał stwierdził, że stało się tak na polecenie posła. Z kolei przesłuchujący mnie policjant mówił, że obraziłem posła Rzeczpospolitej – relacjonuje Radosław Ostrowski.

Dzwonimy w tej sprawie do biura prasowego Komendy Stołecznej Policji. – Niestety nie możemy komentować sprawy. W tym momencie zajmuje się tym prokurator – słyszymy. – Czy policja zatrzymuje na zlecenie posła ? – pytamy. Biuro odmawia komentarza, twierdząc, że są to spekulacje, a policjanci mogą zatrzymać każdego celem wyjaśnienia zgłoszonego zajścia. Czy policja faktycznie miała prawo zatrzymać Radosława Ostrowskiego, gdy „obrażony” poseł Biedroń wskazał go palcem? Prawnik Zbigniew Stańczyk potwierdza, że tak może się stać, pod warunkiem, że spełnione są przesłanki z art. 244 kodeksu postępowania karnego. Chodzi o fragment: „Policja ma prawo zatrzymać osobę podejrzaną, jeżeli (…) istnieją przesłanki do przeprowadzenia przeciwko tej osobie postępowania w trybie przyspieszonym”. Policja musi mieć jednak uzasadnione przypuszczenie, że osoba podejrzana popełniła przestępstwo. – Wystarczająca może być informacja o możliwości popełnienia przestępstwa przez daną osobę, nie muszą istnieć pewne i sprawdzone dane, co do osoby sprawcy przestępstwa – mówi Stańczyk. – Przypuszczenie, na podstawie, którego dokonane zostało zatrzymanie, nie może być jednak dowolne. Musi być ono uzasadnione konkretnymi okolicznościami danej sytuacji faktycznej – dodaje. Czy w takim razie nazwanie posła „zboczonym” i jego skarga to wystarczające podstawy by podjąć interwencję i zatrzymać „winnego”? – Niestety, policja często nadużywa swojego prawa, sądząc, że może w każdym przypadku zatrzymać osobę na 48 godzin, gdyż interpretuje przesłanki zatrzymania bardzo subiektywnie – twierdzi Zbigniew Stańczyk.

Zatrzymanie na żądanie Czy policja działa tak bardzo gorliwie w każdej sytuacji? Czy skarga posła znaczy tyle samo, co skarga zwykłego obywatela? Konrad ma 26 lat, mieszka na jednym z krakowskich osiedli. Kilka tygodni temu wyszedł, jak co dzień, na wieczorny spacer. Nagle usłyszał krzyk kobiety. Wołała o pomoc. Pobiegł w jej stronę. Okazało się, że ucieka przed agresywnym mężczyzną, który później okazał się jej mężem. Konrad stanął w jej obronie, bo agresor ewidentnie był pod wpływem alkoholu. Nie mógł sobie z nim poradzić, więc zadzwonił na policję. Po kilkunastu minutach przyjechał radiowóz.

- Stanęliśmy we troje przy policyjnym samochodzie. Ja, ta biedna kobieta i jej mąż. Próbował całą winę zrzucić na mnie. Kobieta była poszarpana, policja uwierzyła, więc w naszą relację, szczególnie, że to już podobno nie było pierwsze wezwanie w sprawie tego mężczyzny. Poprosiłem policjantów, żeby go zatrzymali. W domu zostało małe dziecko, kobieta chciała pojechać do swojego brata. Policjanci odmówili jednak zatrzymania – opowiada z przejęciem Konrad. –W końcu udzielili tylko pouczenia i poczekali, aż wezmę tę kobietę do samochodu i wyjadę z parkingu, by zwieźć ją do brata. Dlaczego na skargę Biedronia policja zareagowała tak szybko, chociaż nazwanie kogoś „zboczonym” nie jest przestępstwem? Dlaczego w tak zdecydowany sposób nie reagowali krakowscy funkcjonariusze wobec agresywnego i pijanego mężczyzny? Czyżby skarga posła – pederasty, który poczuł się urażony, słysząc krytykę swojego stylu życia, znaczyła więcej niż skarga zagrożonego obywatela? Krzysztof Gędłek

Tak to jest z pederastami, co to przecież “nikomu nie przeszkadzają”. Toleruj ich, to zaskarżą cię do sądu, że nie chciałeś im nadstawić d…y na każde żądanie. – admin.

„Bitwa pod Wiedniem” na dużym ekranie Długo oczekiwany, historyczny obraz „Bitwa pod Wiedniem” wejdzie do polskich kin 12 października. Film oprotestowały lewicowe środowiska we Włoszech. Powstaniu tego filmu sprzeciwiali się związani z lewicą członkowie włoskiej telewizji publicznej RAI. Wśród zarzutów podnoszonych przez nich było oskarżenie produkcji o…szerzenie antyislamskiej propagandy. Juliusz Kossak – Sobieski pod Wiedniem. Kolejny przykład na narażanie przez Polaków własnej d…y dla “Europy”, za co nawet im nie podziękowano. We włosko-polsko-tureckiej koprodukcji wystąpiło 100 aktorów, 10 tys. statystów oraz 3 tys. koni. Zdjęcia realizowano w Rumunii. W Polsce nie nakręcono ani jednego ujęcia. Wśród głównych bohaterów filmu jest beatyfikowany w 2003 roku o. Marek z Aviano OFMcap. Włoski duchowny był zaufanym doradcą duchowym cesarza Leopolda I. W rolę króla Jana III Sobieskiego wcielił się reżyser Jerzy Skolimowski. Twórcy filmu szczególnie „narazili się” włoskiej lewicy, która chciała zablokować powstanie obrazu. Kuriozalny zarzut, o antyislamską propagandę jest przedziwny. Filmowcy podjęli bowiem współpracę z turecką kinematografią. Reżyser Renzo Martinelli, wielokrotnie podkreślał, że dostrzega podobieństwa między Europą z lat poprzedzających odsiecz wiedeńską, a dzisiejszą, która odcina się systematycznie do swych chrześcijańskich korzeni.

“Gość Niedzielny”
http://www.pch24.pl/

Propaganda antyżydowska jest zła. Antyislamska – też, choć jakby ciut mniej. Za to propaganda antychrześcijańska nigdy nie budzi protestów w “międzynarodowych” mediach. – admin.

Hiszpańska lekcja Rząd w Madrycie wykorzystuje Euro 2012, aby odwrócić uwagę społeczeństwa od postępującego bankructwa ustroju. To samo usiłuje robić rząd Donalda Tuska. Rozbawił mnie do łez kibic hiszpański, który powiedział w polskiej telewizji, że jeśli jego drużyna wygra to wszystkie problemy polityczne Hiszpanii przestaną się liczyć. Jest to oczywiście kompletny nonsens. Wyniki meczów rozgrywanych przez hiszpańską drużynę narodową nie mają żadnego związku z sytuacją polityczną kraju. Jedyny skutek "polityczny”, jaki mogą odnieść to odwrócenie uwagi społeczeństwa od katastrofalnej sytuacji gospodarczej Hiszpanii. Oto na kilkanaście dni (najdalej na cały miesiąc) Hiszpanie przestaną narzekać na to, że dzieje się im coraz gorzej, a zamiast tego będą rozmawiać o meczach piłkarskich. A ewentualne sukcesy hiszpańskiej drużyny eurosocjalistyczny rząd weźmie zapewne na siebie. Najgłupsi oczywiście w to uwierzą. Nieznany mi z nazwiska hiszpański kibic, który dokonał tej odkrywczej - zdawałoby się - diagnozy - zapewne nie jest w swoim poglądze odosobniony. Tak samo myślą zapewne dziesiątki tysięcy jego rodaków, którzy są zdania, że najważniejsze są sportowe rezultaty hiszpańskiej kadry futbolowej. Idąc tym tropem, można konkludować, że ewentualne zwycięstwo hiszpańskiej drużyny natychmiast przyciągnie do kraju inwestycje, zmniejszy dług publiczny, poszerzy rynek pracy. W ogóle wszystki problemy znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Gdy trwają rozgrywki pierwszej (eliminacyjnej) rundy piłkarskiego turnieju, rząd hiszpański wystąpił do Komisji Europejskiej z prośbą o dofinansowanie. Chce, aby wszyscy europejscy podatnicy (w tym oczywiście Polacy) zrzucili się na hiszpański dług, by w ten sposób ratować kraj torreadorów przed upadkiem. Hiszpania znalazła się w takiej samej sytuacji, jak Grecja - powiększane systematycznie zadłużenie zagraniczne osiągnęło rozmiar monstrualny i Hiszpanie nie są już w stanie własnymi siłami tego długu spłacać. To samo było w Grecji. Rząd w Madrycie potrzebuje, więc pomocy. I zupełnie bezczelnie zwraca się do nas o pomoc. A czo zrobi Polska, gdy za kilka miesięcy znajdzie się w takiej samej sytuacji politycznej, jak dziś Hiszpania i Grecja? Sytuacja gospodarcza Hiszpanii to nie kryzys. To rezultat. Rezultat polityki ekonomicznej eurosocjalizmu, który zadłużał przez lata cały kraj, a pieniądze marnował na rozmaite kosztowne głupoty (np. na walkę z globalnym ociepleniem). I rozbudowywał administrację państwową. W rezultacie duża część inwestorów zagranicznych wycofała z Hiszpanii swoje pieniądze, część w ogóle nie przyjechała, a duża część ludzi przedsiębiorczych po prostu dała sobie spokój z robieniem jakichkolwiek interesów. W ten sposób rozwijała się znakomicie tylko jedna sfera: sfera budżetowa. I zaczęły się problemy, gdy okazało się, że wydatki przekraczają wpływy. Rząd zaczął, więc kraj zadłużać do momentu, kiedy kolejnych długów zaciągać już nie może. Moment ten właśnie nadszedł. Rząd ma problem. I żeby o tym problemie nie mówić, włącza się w dyskusje na temat Euro. Ile ti potrwa? Kilka, kilkanaście tygodni? Potem będzie bolesne zderzenie z rzeczywistością. Tak samo za kilka miesięcy będzie w Polsce, gdyż polityka naszego rządu to kalka głupot i błędów popełnionych wcześniej w Grecji i w Hiszpanii. Nasz rząd zrobił wszystko, co się dało, by zniechęcić zagranciznych inwestorów i zabić polską przedsiębiorczość. Przez ostatnie lata zadłużał też kraj, osiągając ponad 800 miliardów złotych zadłużenia zagranicznego (i kilka bilionów złotych w zadłużeniu ZUS-u i całego systemu emerytalnego). Powtórka z Grecji i Hiszpanii jest w Polsce kwestią czasu. Podczas EURO jednak nikt o tym nie mówi. Euro ma być sposobem na odwrócenie uwagi. Zderzenie z rzeczywistością będzie tym bardziej bolesne. Szymowski

Warzecha: Piękny gest Rosjan Gdzie były bohaterskie służby Hanny Gronkiewicz-Waltz?! Gdzie był minister Tomasz Nałęcz, który powinien był wczoraj wytłumaczyć przedstawicielom rosyjskich piłkarzy, że miejsce na czczenie ofiar katastrofy z 10 kwietnia jest tam, gdzie rozbił się samolot, a nie pod Pałacem Prezydenckim? - pyta Łukasz Warzecha, komentator Faktu Z powodu tych karygodnych zaniedbań Rosjanie złożyli kwiaty właśnie pod pałacem. Mało tego, stwierdzili jeszcze, że to dla upamiętnienia POLEGŁYCH w katastrofie. Czekam teraz na chór dyżurnych publicystów, którzy wyjaśnią gościom zza wschodniej granicy, że o żadnych „poległych” mowy być nie może. Gest Rosjan, mówiąc całkiem serio, był piękny i bardzo go trzeba docenić. Zwłaszcza mając w pamięci histeryczne próby ministry Muchy sprzed parunastu dni, aby usunąć rosyjskich piłkarzy z Bristolu z powodu przypadającej wczoraj miesięcznicy 10 kwietnia. Próby były histeryczne, ale zamiar polityczny całkiem czytelny: przekonać wszystkich, że szaleńcy, którzy przyjdą tego dnia na Krakowskie Przedmieście, są skrajnie niebezpieczni. Wszystko to okazało się oczywistą bzdurą. Ciesząc się, że rosyjscy piłkarze pokazali się, jako ludzie z dobrej strony, nie zapominajmy jednak, że jutro sytuacja może wyglądać inaczej. Przez Warszawę nie będzie szła rosyjska drużyna, ale jej kibice. A to już całkiem inna bajka.

Łukasz Warzecha

Lewicowi ekonomiści proponują budowę piramid w Europie Nie będzie to federalne superpaństwo, ale amalgamat narodowych państw z nową międzynarodową architekturą i z nową europejską tożsamością" - przewiduje Hutton” Europa jest w zapaści ekonomicznej. I się już nie podniesie. Kapłani kultu państwa, kultu etatyzmu i dziesiątków milionów urzędników u żłoba mieniący się ekonomistami, naukowcami, jako remedium na kłopoty Europy proponują budowę egipskich piramid na ogromna skalę. Jak dokładnie mają wyglądać socjalistyczne piramidy budowane przez europejskich urzędników dokładnie nie wiadomo? Tusk wybudował swoje prywatne piramidy za miliardowe długi zwane stadionami. Inni biurokraci pobudują niepotrzebne drogi kończące się na bagnach jak we Włoszech tunele, czy co im tam przyjdzie do głowy. I miliony nowych urzędników Cudowna recepta na upadek ekonomiczny i cywilizacyjny Zachodu. Bandy fanatyków socjalistycznych okupujących społeczeństwa Zachodu chcą to sfinansować w jedyny im znany sposób. Poprzez rabunek ludności. Podnoszenie podatków, okradania ich inflacją, zmuszanie do coraz cięższej pracy, pracy do śmierci. A wystarczyłby poczytać historie.Państwa Zachodu wyludniają się. Chodzi przede wszystkim o lokalną ludność. Sytuacje ratowano imigracją.W USA w tamtym roku po raz pierwszy w historii urodziło się więcej dzieci nie białych niż białych. Warto sprawdzić na kartach historii, w jakich sytuacjach, z jakich powodów następowało wyludnienie. Wojny, najazdy, epidemie, głód. I skrajna eksploatacja ekonomiczna, czyli wysokie podatki. Europa wymiera. Socjalistyczny, etatystyczny eksperyment zakończył się niepowodzeniem. Wyniszczeniem biologicznym Europejczyków. Lekarstwo, jakie chcą lewacy zaaplikować Europie, czyli wyższe podatki, inflację, długi dobije cywilizacje europejską, która na naszych oczach kona. Fanatyzm religijny, a socjalistyczna polityczna poprawność jest tak zwaną religią polityczną, zaślepia. Ratunkiem dla Europy nie jest budowa nikomu niepotrzebnych piramid, ale obniżenie podatków, likwidacja strefy zombi żerującej na żywych, czyli wyrzucenie kilkudziesięciu milionów urzędników, likwidacja pruskich przymusowych ubezpieczeń, oraz likwidacja liczącej 200 lat pruskiej kontroli państwa i urzędniczych zombi nad szkolnictwem. Czytając jak opłacane przez aparat propagandy gadające głowy z tytułami plotą/bzdury mające uzasadnić, że socjalizm, że socjalistyczna, wzorowana na socjalizmie niemieckim Hitlera reglamentowana, zbiurokratyzowana, centralnie sterowana gospodarka żyje, nie widomo, czy się śmiać czy płakać.

Próbka lewicowych bzdur i bajania o piramidach Unia bankowa, podaż taniego pieniądza i duże wydatki na infrastrukturę wydźwigną eurostrefę nawet, jeśli nie przetrwa ona w obecnym składzie - napisał w tygodniku "Observer" znany brytyjski pisarz, dziennikarz i akademik Will Hutton „...”"To, co się ostatecznie wyłoni z eurostrefy będzie niewymiernie silniejsze i bardziej zintegrowane, będzie to euroland z unią bankową, zarządzaniem polityką fiskalną i politycznymi strukturami dopasowanymi do potrzeb.Nie będzie to federalne superpaństwo, ale amalgamat narodowych państw z nową międzynarodową architekturą i z nową europejską tożsamością"- przewiduje Hutton”.....”"Regulacja rynku usług finansowych będzie organizowana w Brukseli z myślą o interesie członków eurostrefy(...). Będzie dotyczyć całej gamy zagadnień, od gospodarki po walkę ze zmianami klimatycznymi" - ocenia..( źródło)

Nowojorski ekonomista Nouriel Roubini i harvardzki historyk Niall Ferguson sądzą, że plan ratunkowy dla eurostrefy powinien obejmować trzy elementy: bankowość, reformy strukturalne i wspólną odpowiedzialność za dług „.....”Drugim kierunkiem działań powinny być reformy strukturalne prowadzące do zwiększenia wydajności pracy i uruchomienie motorów wzrostu, m.in. przez poluzowanie polityki pieniężnej EBC, bodziec fiskalny w największych gospodarkach, reformy usuwające wąskie gardła i pobudzające podaż w państwach śródziemnomorskich, zwyżki płac powyżej wydajności pracy w największych gospodarkach dla zwiększenia przychodów ludności i konsumpcji. „....” Należy też dopilnować, by banki nie były na tyle duże, że ich upadek zachwiałby gospodarką. Konieczny jest też europejski system nadzoru i regulacji. (źródło)

Podsumowując złote myśli lewicowych myślicieli. Więcej regulacji, więcej regulacji, więcej biurokracji, więcej biurokracji, więcej państwa, więcej państwa. Marek Mojsiewicz

Polacy nie wytrzymują kryzysu. Rośnie liczba samobójstw z powodów finansowych Liczba samobójstw z powodów ekonomicznych wzrosła w Polsce o 40 proc. w ciągu czterech lat - pisze dzisiejszy "Dziennik Gazeta Prawna". - Obawiam się, że ta tendencja będzie się pogłębiać - mówi prof. Aleksander Araszkiewicz, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Suicydalnego. Rośnie także średnia wieku samobójców. Dwa tygodnie temu rodzina przedsiębiorcy z okolic Ustronia na Śląsku zgłosiła jego zaginięcie. Kiedy policja go znalazła, niestety było już za późno – mężczyzna się zastrzelił. Powód? Kłopoty z firmą. Kilka tygodni wcześniej koło Cieszyna powiesił się 34-latek. Przyczyna śmierci była jasna. Zostawił list, w którym twierdził, że nie da rady spłacić kredytu zaciągniętego na dom – mówi Rafał Domagała, aspirant z Komendy Powiatowej w Cieszynie. Przyznaje, że motywy finansowe, po chorobach i kłótniach rodzinnych, są najczęstszą przyczyną decyzji o odebraniu sobie życia. Według policyjnych statystyk takich przypadków było w ubiegłym roku 450 na 5 tys. samobójstw. To prawie tyle samo, co rok wcześniej. Natomiast o 40 proc. więcej niż w 2007 roku. Jak twierdzi Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji, tak naprawdę przypadków popełnienia samobójstw z powodu utraty źródeł dochodu lub pogarszających się warunków ekonomicznych może być znacznie więcej. W większości zdarzeń trudno jest nam ustalić przyczyny targnięcia się na życie. Informacje na ten temat czerpiemy najczęściej od rodziny i znajomych – mówi Grażyna Puchalska. Niebezpieczną tendencję zauważają także psychiatrzy. Największy odsetek osób popełniających samobójstwa jest widoczny w małych miejscowościach, gdzie najtrudniej o pracę – tłumaczy prof. dr hab. nauk medycznych Aleksander Araszkiewicz, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, kierownik Katedry i Kliniki Psychiatrii Collegium Medicum im. L. Rydygiera w Bydgoszczy. W ostatnich latach słynna była sprawa rolników z województwa łódzkiego, którzy wpadli w ogromną spiralę zadłużenia i popełniali samobójstwa – dodaje. Jacek Santorski, psycholog biznesu, zaznacza, że tendencje samobójcze udzielają się – słynnym przykładem jest odebranie sobie życia przez kilkudziesięciu pracowników France Telekom w ciągu kilkunastu miesięcy jednego feralnego roku 2009, czyli w szczycie kryzysu. Duże firmy, często obawiając się takich sytuacji, zatrudniają psychologów, by nie dopuścić do masowych autodestrukcyjnych akcji. Problem w tym, że często spirala negatywnych emocji udziela się społeczeństwu. Osoby, które mają kłopoty finansowe, błędnie uważają, że jedynym wyjściem jest odebranie sobie życia – tłumaczy Jacek Santorski. Podobne zdanie ma prof. Araszkiewicz – w jego ocenie skala samobójstw będzie wzrastała w miarę pogłębiającego się kryzysu. Psychiatra przytacza przykład Litwy, gdzie odnotowuje się rekordową liczbę samobójstw – 40 przypadków na 100 tys. mieszańców. To efekt transformacji i nagłego zubożenia części społeczeństwa. W Polsce jak na razie takich przypadków jest około 15 – 16 na 100 tys. mieszkańców – wylicza prof. Araszkiewicz. Co ciekawe najmniej samobójstw było w czasie stanu wojennego, kiedy wszyscy byli gotowi do walki i wspólnie się jednoczyli.

http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/393766,coraz-wiecej-samobojstw-z-powodow-finansow-polacy-nie-wytrzymuja-kryzysu.html

Piński

Punkt widzenia - czyli pewne kryterium Nasi zwolennicy cieszą się, że wśród młodzieży – często poniżej 18.tki – mamy 9% poparcia:

http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/sondaz;wyborczy;pis;wygrywa;wsrod;mlodych,24,0,1100312.html

Niektórzy nawet mówią, że „trzeba będzie z Nowa Prawicą rozmawiać, „choć rozmowy będą trudne”:

http://www.zachod.pl/2012/06/elzbieta-rafalska-posel-pis-9/

(6'43") Pewnie, że będą trudne – skoro w każdej sprawie takie PiS czy inne PO chce „coś robić” zamiast pozwolić społeczeństwu zalizać rany po poprzednich interwecjach państwa! Natomiast ja się martwię: wśród młodzieży mamy mniejsze poparcie niż PO , PiS czy Ruch Palikota (no – to ostatnie to „trawka”). Póki nie będzie to 20%, nie będę spał spokojnie. Na zacytowanej na początku stronie jest link do tematu: „Legalizacja marihuany we Francji przyniesie miliardy euro zysku więcej” Proszę tam wejść – i zwrócić uwage na sposób prezentacji tematu! Przede wszystkim: został on ucięty! Ten „zysk” miał pochodzić z podatku – nakładanego na palących trawkę – tak, jak jest on nakładany na palących nikotynę. O czym w tekście ani słowa. Przeciwnie: pokazane są tam (wyliczone starannie przez p.prof.Piotra Koppa) straty – czyli wydatki skarbu Republiki na leczenie palaczy. Po legalizacji te wydatki oczywiście by wzrosły! Natomiast, jeśli z tytułu podatku miałyby miliardy napłynąć do skarbu Republiki – to my, wolnościowcy, mowilibyśmy o „miliardach €uro strat” - a nie o miliardach €uro zysku. Po prostu my patrzymy na gospodarkę z punktu widzenia ludzi – a ONI patrzą na gospodarkę z punktu widzenia aparatu ucisku, jakim jest państwo! To znaczy: bierzemy pod uwagę rówenież interes państwa. Przypominamy tylko, że każda złotówka przechodząca przez Skarb Pństwa – to 40 groszy straty. A liczy się suma pieniedzy w Skarbie – i u wszystkich obywateli. Nazywa się to „kryterium Káldora-Scitovsky'ego” (w literaturze anglosaskiej częściej: "Káldora-Hicksa") JKM

Bardzo charakterystyczne złudzenie {Martinus } napisał: "Chciałem tylko zaznaczyć, że mnie się pańskie "tfu!" bardzo podoba, takie swojskie... ale mógłby Sz.P. od czasu do czasu wymienić "tfu!" na "a niech was piekło pochłonie!" albo "niechżesz was dunder świśnie!" bądź "obyście sczezli chłystki!" Pragnę też dodać, że rozmawiając z ludźmi nie zauważyłem, aby ich obchodził temat gejców, feminazistek itp. a temat podatków, złodziejstwa, marnotrawstwa, biurokratyzmu i pozbawiania nas Wolności na każdym kroku i owszem... tak, że nie wiem... !???!??" Właśnie! Co i raz spotykam z ludźmi mówiącymi: „Zdecydowana większość ludzi, z którymi się spotyka, popiera Pana – i nie rozumiemy, dlaczego ma Pan tak małe poparcie w wyborach?”Otóż nasi znajomi – to ludzie rozsądni, interesujący się polityką, rozumiejący to i owo z dziedziny gospodarki... Takich ludzi jest 5%. I wśród nich mamy już większość. Jednak o wyniku wyborów decydują ludzie, których nie znamy. Ludzie spoza naszego kręgu. A ich nie interesuje system podatkowy – bo nic z tego nie rozumieją. I nie interesuje ich Wolność – tylko pełny żłób. Natomiast (tfu!) „geje” ich interesują. Przynajmniej: część z nich. I aby wejsć do Sejmu musimy spośród nich zdobyć 5% JKM

Korwin-Mikke: Polskie obozy śmierci? Żydowskie obozy zagłady! JE Barack Hussein Obama zrobił świetny prezent klice Kaczyński-Tusk – i w ogóle całej „polskiej klasie politycznej”. Teraz Każdy taki „patriota” zabiera na wyścigi głos, potępia tego Czerwonego Brunatnego, broni naszej czci i honoru – i w ogóle jest ważny jak jasna cholera. W efekcie prezydent Obama wydał nawet oświadczenie, że przeprasza i w ogóle. Tymczasem ja mam w pamięci powiedzenie mojej Babki – że tłumaczy się tylko ten, kto czuje się winny. Polacy zakładali obozy koncentracyjne tylko dla Sowietów – a i to nie były „obozy zagłady”, choć wielu czerwonoarmistów umarło w nich z powodu fatalnego odżywiania i higieny. Nawet obozy zakładane przez „Rzeczpospolitą 2,5” (PRL jeszcze wtedy nie istniała!) dla Niemców, choć Polacy, a zwłaszcza Żydzi mogli być na Niemców wyjątkowo zawzięci, też nie były obozami zagłady. Tak więc nie mam zamiaru tłumaczyć, że „polskie obozy zagłady” nigdy nie istniały. Natomiast ostrzegam, że ta fala protestów mogła u Amerykanów tylko wzbudzić podejrzenia, że „coś jest na rzeczy”, skoro tak głośno protestują. Bo przecież poza Polakami nikt tej frazy p. Obamy nie zauważył – kto w ogóle zauważa słowa prezydentów wypowiadane przy okazji wręczania odznaczeń. JE Bronisław Komorowski odznaczył już zapewne z 500 ludzi – i czy ktokolwiek z nas słyszał (już nie wspominając o pamiętaniu!) choć jedno słowo wypowiedziane przy takiej okazji? Zwłaszcza przy okazji wręczania odznaczenia komuś z małego, nieznanego kraiku? Np. z Salwadoru? Proporcja jak najbardziej właściwa. Odległość geograficzna – też. Nota bene Salwador był naszym aliantem w II wojnie światowej… Może byśmy popatrzyli na tę sprawę z należytym dystansem? Politycy nie mogą, bo walczą o zarobienie kilku punktów popularnością w oczach elektoratu. Ale może by elektorat zrobił się trochę mniej nadęty? A tak w ogóle to warto by te sprawę załatwić raz na zawsze – bo istotnie: głupia sprawa, że obóz, w którym Niemcy mordowali Żydów, nazywa się „polskim obozem śmierci”. Jest oczywiste, że chodzi tu o położenie geograficzne – i równie oczywiste jest, że te obozy zostały zlokalizowane na południu Polski, bo tam było wielu Żydów. Jednak dla istoty tych obozów nie jest ważne, że były one w Polsce – ani nie jest ważne, że zakładali je Niemcy. Istniały przecież obozy, w których trzymano Żydów, zakładane przez np. ustaszów. Czy cokolwiek zmieniało to w położeniu Żydów? To znaczy może i zmieniało, bo – jak podaje Wikipedia: „Okrucieństwo ustaszów przerażało nawet Niemców, którzy – zdarzało się – rozbrajali chorwackie oddziały. Włosi (sojusznicy) na swoim terytorium pomagali nawet Żydom, aby ci nie wpadli w ręce ustaszów”. W takim razie – nie wdając się w to, kto zakładał i na jakim terytorium – nazywajmy je „żydowskimi obozami zagłady”. Ta forma jest jak najbardziej właściwa. Mówimy przecież na przykład: „Kobiecy obóz koncentracyjny Ravensbrück”, a nie „Niemiecki obóz koncentracyjny Ravensbrück” – choć założyli go i strzegli Niemcy. Tak mówi się i pisze powszechnie, taki tytuł nosi książka p. Stanisława Sterkowicza „Kobiecy obóz koncentracyjny Ravensbrück”. Również p. Wanda Kiedrzyńska pisze: „Ravensbrück. Kobiecy obóz koncentracyjny”. Podobnej składni używa się i po niemiecku – np. „Frauenkonzetrationslager Lublin”. To oficjalna nazwa. Podobnie z innymi zbiorowościami. Piszemy: „oficerski obóz jeniecki Oflag II D Gross-Born”. Gdy do Polski przyjadą harcerze, piszemy o „treningowym obozie harcerskim”, a nie o „polskim obozie treningu” – choćby założony został w Polsce i prowadzili go Polacy. Istotą takiego obozu są jego „pensjonariusze”, nie miejsce założenia – a nawet nie to, kto go założył. Mówmy więc i piszmy (mam na myśli prawdziwe obozy zagłady, a nie obozy koncentracyjne, w których przebywali nie tylko Żydzi!) o „żydowskich obozach zagłady”. Żydzi będą bardzo zadowoleni, bo (podobnie jak zarażeni przez nich Polacy…) uwielbiają obnosić się ze swoją martyrologią. Amerykanie na to ochoczo przystaną… a nam odpadnie powód do protestów. JKM

WYDAĆ 200 MILIARDÓW Mam nadzieję, że gdy będziecie Państwo to czytać, coroczne Globalne Ocieplenie wreszcie nadejdzie – i będzie można się wreszcie wygrzewać. Gdy to piszę, nocą, temperatura wynosi 5°C – nie najlepiej, jak na czerwiec. Więc ja nie potrafię zrozumieć, dlaczego Właściciele Unii Europejskiej nadal nie piszą z tryumfem: „Znów wydaliśmy €200 miliardów na walkę z GLOBCIEm – i patrzcie: udało się! Jest zimno!”. Jakoś się tym nie przechwalają. Nie odznaczają się nawzajem jakimiś medalami za „Bohaterstwo w Walce z GLOBCIEm”. Nic. Dziwne – nieprawda-ż? Nie robią tego – bo tak naprawdę świetnie wiedzą, że ta „Walka z GLOBCIEm” jest tylko po to, by napchać IM kabzy łapówkami. I wiedzą też, że ludzie chcą, by było ciepło – więc tego „sukcesu” mogliby nie powitać z należytą radością. Bo te 200 miliardów €urosów to tylko drobna część kosztów tej „Walki”. Gdyby cena gazu w Europie była, tak jak jest w USA, kilka razy niższa – to powstałyby setki tysięcy nowych przedsiębiorstw – a stare mogłyby lepiej konkurować na rynkach z amerykańskimi, chińskimi. Więc to, że one nie powstały – to koszt; i jest to koszt wielokrotnie większy niż te głupie €200.000.000.000. To są koszty GI-GAN-TYCZ-NE! Dlatego właśnie drapacze chmur powstają jak grzyby po deszczu wewszystkich prawie częściach świata – z wyjątkiem Europy. Bo Europejczyków na to nie stać. Nie stać nas na wypłacenie przyszłym emerytom tego, co im się należy. Nie stać nas na loty kosmiczne... Tak! Za te €200 miliardów można by założyć sześć kolonij na Marsie – a za rok, za kolejne €200 miliardów, dosłać do nich zaopatrzenie na lata. Po co to robić? Sir Edmund Hillary pytany, dlaczego wdrapuje się na Mt. Everest, oświadczył: „Bo on istnieje!”. I to jest bardzo dobra odpowiedź. Można wymyślać dalsze – na przykład: gdyby coś stało się z Ziemią, to być może moglibyśmy przetrwać na Marsie albo na Wenus... Tak – albo na Wenus. Na powierzchni jest podobno +450°C – ale jak jest temperatura i wieją bardzo silne wiatry, to jest czym napędzać lodówki. Jak jest energia – i wszystkie pierwiastki chemiczne – to da się zrobić wszystko. W każdym razie: kolonizacja Marsa i Wenus być może jest bez sensu – ale „walka z GLOBCIEm na pewno jest bez sensu. Więc lepiej dać te pieniądze pionierom, którzy wyprowadzą ludzkość w Kosmos. Zresztą na Księżycu też od biedy dałoby się założyć (pod ziemią?) jakąś ludzką kolonię. Żyć tam jest znacznie trudniej niż na Marsie – ale za to koszt biletu się zmniejsza, bo to znacznie bliżej. A może odkrylibyśmy tam związki chemiczne, które nie dają się wytworzyć na Ziemi? Kto wie? Jak są ludzie dobrowolnie wybierający się na kilka lat na stacje polarne na Antarktydzie (brrrr!!) – to na pewno znalazłoby się znacznie więcej ochotników chcących zaryzykować życie na obcych planetach. Można by te pieniądze wydać wreszcie na zrobienie czegoś sensownego na Ziemi. Czy to nie głupio pomyśleć, że nie udało nam się zejść nawet na sześć kilometrów w głąb? Można by porobić sieć podziemnych kolei jeżdżących po linii naprawdę prostej – a nie po okręgu na powierzchni Ziemi! Nie tylko szybciej i taniej – ale też wreszcie tory kolejowe nie przeszkadzałyby samochodom. Można by zbudować też więzienia dla obecnych polityków... Można by. Ale najprościej, to obniżyć podatki i ceny gazu, ropy, elektryczności – a zobaczylibyście Państwo, co prywatna inicjatywa sama potrafiłaby wytworzyć! Ludzie są pomysłowi! Naprawdę! JKM

Czy tajniacy pokonają Niepokonanych? Najwyraźniej nasi okupanci czują, że mimo odurzania naszego mniej wartościowego narodu tubylczego rozmaitymi koko-koko- euro- spoko i innymi narkotykami, ludzie zaczynają się orientować, że są robieni w bambuko. Właśnie pan prezydent Komorowski podpisał ustawę o tak zwanej „reformie emerytalnej”, która stworzyła pozory legalności dla obrabowania każdego mężczyzny i każdej kobiety odpowiednio - na 150 i na 100 tysięcy złotych, co jest oczywiście sprawą znacznie ważniejszą, niż uhonorowanie premiera Tuska nagrodą im. Waltera Rathenau, czy odkrytka od prezydenta Obamy - więc na wszelki wypadek nasi okupanci podjęli operacje prewencyjne. Strategia naszych okupantów polega na tym, by nie czekając na spontaniczny bunt, zawczasu zorganizować zbuntowanych, stanąć na ich czele, a następnie - tak pokierować wypadkami, by cała para poszła w gwizdek, a interesy nie doznały żadnego uszczerbku. Nasi okupanci ciągną z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju korzyści przy pomocy aparatu państwowego. Ten aparat tworzony jest z udziałem agentury, jeśli nie stuprocentowym, to w każdym razie znacznym, wskutek czego jest wobec naszych okupantów całkowicie dyspozycyjny. W rezultacie tak zwany majestat prawa służy najczęściej do maskowania szykan, a nawet pospolitego rabunku. Tak zorganizowane państwo staje się zwolna największym problemem nie tylko dla gospodarki, ale również - dla obywateli. Toteż wielu z nich, którym samowola bezkarnej biurokracji szczególnie dokuczyła, zwołali do Warszawy Kongres Niepokonanych, by w ten sposób nie tylko zademonstrować swój sprzeciw wobec tego stanu rzeczy, ale również podjąć próbę zmiany stanu prawnego, a właściwie - bezprawnego. Ale i nasi okupanci też nie w ciemię bici - czego dowodem była obecność w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina posła Janusza Palikota obok innego przedstawiciele jego dziwnie osobliwej trzódki parlamentarnej. Poseł Palikot świetnie się do takich operacji nadaje, o czym mogliśmy się przekonać na przykładzie parlamentarnej komisji „przyjazne państwo”. Jeśli nie możesz ich pokonać - przyłącz się do nich, a najlepiej - stań na ich czele i tak pokieruj sprawami, by cała para poszła w gwizdek, zaś żaden z interesów nie doznał uszczerbku. Obecność posła Janusza Palikota na Kongresie Niepokonanych pokazuje, że taka właśnie - w największym skrócie - jest strategia naszych okupantów. Czy próby przejęcia ruchu przez osoby podstawione się powiodą - to inna sprawa - ale to właśnie jest poważna poszlaka, że zostały podjęte. Dopiero w tym kontekście lepiej można zrozumieć stanowczość, z jaką nie tylko Krajowa Rada, ale i niezawisłe sądy kontynuują blokadę dostępu telewizji TRWAM do cyfrowego multipleksu; po co w takiej sytuacji pozwalać na rozwój niezależnych mediów elektronicznych, które mogłyby podnieść, albo przynajmniej skutecznie przekazać głos protestu? Polityczny rozejm ogłoszony z okazji koko-koko-euro-spoko oznacza, że ewentualne rozliczenie błędów i wypaczeń oraz zastąpienie zjednoczoną lewicą rządu Platformy Obywatelskiej nastąpi nie wcześniej, niż po olimpiadzie - a w tej sytuacji, w tak zwanym międzyczasie, trzeba liczyć się z intensywnymi próbami agenturalnego przejmowania wszelkich inicjatyw godzących we władzę naszych okupantów nad naszym nieszczęśliwym krajem, albo przynajmniej ją ograniczających - oczywiście niezależnie od „walki z terroryzmem”, którą też można skutecznie przykryć wiele kłopotliwych spraw.SM

Podejrzewamy najgorsze Oooo, więc jednak znalazł się kij na naszych panów gangsterów? Wydawało się, że zależy im tylko na forsie, żeby codziennie mogli wytarzać się w złocie, no i oczywiście - na władzy - żeby móc codziennie wyobracać nie tylko panienki, ale również - naszych Umiłowanych Przywódców - a tu okazuje się, że zależy im również na prestiżu! Od razu widać, że to zakompleksieni półinteligenci - bo czyż w przeciwnym razie martwiliby się, co pomyślą sobie o nich angielscy, czy ruscy kibice? Tymczasem widać, że się martwią - bo czyż w przeciwnym razie nie nakazaliby Narodowemu Centrum Sportu rozliczyć się z podwykonawcami Stadionu Narodowego? Ale względy prestiżowe to jedno - a pragnienie uniknięcia kompromitacji to drugie - i pewnie nawet ważniejsze. Już tam podwykonawcy dokładnie wiedzą, kto ile przy budowie Stadionu Narodowego ukradł i gdzie schował szmal - więc gdyby Narodowe Centrum Sportu, nadzorowane przez panią Muchę - w swoim czasie faworytę posła Palikota z Lublina - nie uregulowało z nimi rachunków, to ani chybi wypłynęłyby na świat Boży śmierdzące dmuchy, z którymi nie poradziłby sobie ani zdolny do wszystkiego pan prokurator generalny, ani nawet - pobożny minister Jarosław Gowin. Do dobrze - to podwykonawcy Stadionu Narodowego dostaną szmalec, a co z podwykonawcami autostrad, nad którymi niedawno unosił się duch premiera Tuska w towarzystwie ducha ministra Nowaka? Rząd jeszcze nie wie - znaczy - panowie gangsterzy jeszcze nie zakomunikowali ministru Nowaku, jak ma być i jakie uzasadnienie ma przekazać niezależnym mediom. Nikt nie jest, bowiem bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara - i pewnie, dlatego CBŚ wypytuje przesłuchiwanych przez siebie nieszczęśników, czy przypadkiem nie znają mojego nazwiska. Po co Centralnemu Biuru Śledczemu moje nazwisko - przecież jakby chcieli zorientować się, jak się je pisze, to mogliby spytać mnie samego - tymczasem nie - wypytują o to osoby postronne. Inna rzecz, że to skądinąd zrozumiałe; skoro podczas publicznych spotkań mówię, iż jako społeczeństwo stoimy wobec rozpaczliwej alternatywy: albo pozabijać członków bezpieczniackich watah, albo ich przekonać do likwidacji kapitalizmu kompradorskiego, jaki generał Kiszczak ustanowił w porozumieniu w autorytetami moralnymi, jakich według spisów zaprosił był do Magdalenki - i zastąpieniu go kapitalizmem zwyczajnym - to, kto wie - może jakiś ważny kompradorczyk nakazał swoim tajniakom różne takie sprawdzenia - bo wiadomo, że w demokratycznym państwie prawnym wszystko zaczyna się i kończy na bezpiece. To znaczy nie kończy, uchowaj Boże, to byłoby absolutnie niezgodne ze standardami demokratycznymi. Wszystko musi skończyć się w niezawisłym sądzie, który - jeśli dostanie rozkaz, żeby delikwenta skazać (si paret Numerius Negidius Aulo Agerio centum dare, te iudex centum condemna, si non paret, absolvito), a jak dostanie rozkaz, żeby go uniewinnić, to go uniewinni, żeby tam nie wiem, co. Właśnie okazało się, że poseł Niesiołowski wytoczył proces o obrazę wydawnictwu Spes wydającemu „Nasz Dziennik” za felieton „Z głębi Gór Skalistych” napisany przeze mnie jeszcze w roku 2008. Czy to młyny sprawiedliwości mielą tak powoli, czy też posłu Stefanu Niesiołowskiemu dopiero teraz ktoś zasugerował zsynchronizowanie dochodzenia obrazy majestatu z przepytywankami CBŚ - tego, ma się rozumieć, nie wiem, ale jak tam było, tak tam było, wszystko - jak powiadają gitowcy -„ gra i koliduje”. A tak się akurat składa, że znowu jestem w głębi Gór Skalistych i mogę zaświadczyć, iż majestat posła Niesiołowskiego zupełnie nie robi wrażenia na tutejszych niedźwiedziach grizli, ani nawet - co również mnie samego zaskoczyło - na jeleniach wapiti. Mniejsza o grizlich - ale na jeleniach postać posła Niesiołowskiego powinna jednak robić wrażenie. Jednak na tym świecie pełnym złości niczego dzisiaj nie można już być pewnym i chyba, dlatego pan poseł Stefan Niesiołowski sprawia wrażenie człowieka o zszarpanych nerwach. Skądinąd słusznie - bo jak już premier Tusk dostanie od Naszej Złotej Pani Anieli trafikę w Unii Europejskiej - na co wskazuje nagroda imienia Wartegau - a najbliżsi współpracownicy z Trójmiasta schronią się za immunitety - kto wie, czy nieubłagany palec nie wskaże na posła Niesiołowskiego, jako głównego winowajcę błędów i wypaczeń? Biednemu zawsze wiatr w oczy - co przewidział już Janusz Szpotański w dedykowanym Stefanowi Niesiołowskiemu wierszu „Pan Karol i Kostuś”, w którym ujawnia między innymi takie oto rewelacje: „Pan Karol ma żonę uroczą i mądrą, plus seraj rozkosznych kochanic, a Kostuś z pyskatą żonaty jest flądrą i romans ma z tkaczką z Pabianic”. Jeśli nawet, to niech mu będzie na zdrowie; nie zazdroszczę mu tych uścisków, a zresztą - dość tej prywaty. Odtąd będzie tylko de publicis. Otóż molestowanego przez ministra Sikorskiego i prezydenta Komorowskiego amerykańskiego prezydenta Obamę własną wezbraną piersią zasłoniła Deborah Schlussel, nieubłaganym palcem wskazując na Polaków, jako aktywnych wspólników „nazistów”. Od razu widać, że żydowski program szlamowania naszego nieszczęśliwego kraju wchodzi w fazę decydującą - bo przecież wiadomo, że na wojnę w Iranem forsa się przyda. Nie miejmy jednak pretensji do amerykańskich Żydówek - bo pani Schlussel przecież tylko powtarza to, co w liście do uczestników uroczystości w Jedwabnem napisał prezydent Bronisław Komorowski - że „naród Polski” musi przyzwyczaić się do myśli, iż był również sprawcą. Oczywiście sprawcą zbrodni II wojny światowej. Akurat w piątek i sobotę będę o tym rozmawiał z przedstawicielami Polonii z Vancouver i Victorii - i chociaż nie będziemy w stanie podjąć żadnych decyzji, to przecież wydaje się, iż w tej sytuacji można by rozważyć kwestię postawienia pana prezydenta Komorowskiego przed Trybunałem Stanu za sprzeniewierzenie się konstytucyjnej rocie przysięgi prezydenckiej - że mianowicie będzie niezłomnie strzegł „godności narodu”. Oczywiście to tylko rewolucyjna teoria - bo rewolucyjna praktyka pójdzie zapewne całkiem innym torem - na co wskazuje załagodzenie podwykonawców Stadionu Narodowego i zainteresowanie CBŚ moim nazwiskiem oraz proces, jaki z inicjatywy posła Niesiołowskiego będzie toczył się przed niezawisłym sądem. SM

Opóźnienie. Najpewniej małe. Ale na razie pewna uwaga

PS. Te informacje to potem – na razie przeczytałem komentarze pod wpisem sprzed dwóch dni – i jestem załamany.

Naprawdę! Okazuje się, że ja nie docieram nie tylko do przeciętnego wyborcy. Ja nie docieram do moich własnych zwolenników. Po prostu: piszę – i grochem o ścianę. To wszystko ginie w masie informacji o trzech ludziach przejechanych przez walec drogowy w Pernambuko i narodzinach braci syjamskich w Japonii. Dowiaduję się, na przykład, że jestem zwolennikiem adopcji dzieci przez homo-pary. Temu akurat następni komentatorzy dali odpór. A poza tym, przypominam, że jestem zweolennikiem pozostawiania dzieci w rodzinie. Nawet u złej matki czy złego ojca. Jak ich nie ma – to istnieją stryjowie, siostrzeńcy bratanków czy coś-tam coś-tam. Praktycznie nie ma ludzi niemających żadnych krewnych ani powinowatych! I to powinna załatwiać sama rodzina, bez żadnej ingerencji sądów! Jak mi ktoś powie, że sądy muszą działać, bo rodzina w szerokim sensie już nie istnieje – to odpowiadam: jest odwrotnie, wielka rodzina rozpada się, bo państwo ją wyręcza w jej funkcjach. Na to, by się odbudowała, trzeba przestać ją wyręczać. Po prostu. Bardziej zmartwiła mnie jednak inna sprawa. Otóż na FORUM, pod adresem:

http://korwin-mikke.pl/forum/read.php?50,39647

rozważany jest problem, czy p. Ronald Paul jest masonem. Pokazuje, bowiem publicznie „rogi kozła”. To dyskutanci szybko ustalili – a potem wdali się (w całkiem sensowną!) duskusję o tym, czy masoneria w ogóle jest czymś złym, czy masoneria amerykańska jest lepsza od innych – albo w ogóle pozytywna... i to wszystko bez sensu, bo ja z całą pewnością napisałem, że sprawa jest całkowcie wyjaśniona: te „rogi kozła” to symbol jakiejś organizacji charytatywnej – bodaj pomagającej dzieciom głuchym. Już nie pamiętam, jakiej – ale z całą pewnością to podałem. I nikt – NIKT – z dyskutantów tego nie zauważył. Ja piszę naprawdę dużo. Pewno – za dużo. Staram się Państwa wszechstronnie informować. I jakoś to wsiąka. Oczywiście, że przeciętny człowiek ma prawo tego nie pamiętać. Ale statystycznie wśród kilkunastu ludzi, co najmniej kilku powinno to przeczytać i zapamiętać. A tu – NIKT. A może dzisiejsza młodzież, której nie uczy się w szkole (jak za moich czasów), co tydzień po jednym, nieraz dość długim, wierszu na pamięć – po prostu nie ma wyrobionej pamięci? JKM

Lewicowi ekonomiści proponują budowę piramid w Europie Nie będzie to federalne superpaństwo, ale amalgamat narodowych państw z nową międzynarodową architekturą i z nową europejską tożsamością" - przewiduje Hutton” Europa jest w zapaści ekonomicznej. I się już nie podniesie. Kapłani kultu państwa, kultu etatyzmu i dziesiątków milionów urzędników u żłoba mieniący się ekonomistami, naukowcami, jako remedium na kłopoty Europy proponują budowę egipskich piramid na ogromna skalę. Jak dokładnie mają wyglądać socjalistyczne piramidy budowane przez europejskich urzędników dokładnie nie wiadomo? Tusk wybudował swoje prywatne piramidy za miliardowe długi zwane stadionami. Inni biurokraci pobudują niepotrzebne drogi kończące się na bagnach jak we Włoszech tunele, czy co im tam przyjdzie do głowy. I miliony nowych urzędników Cudowna recepta na upadek ekonomiczny i cywilizacyjny Zachodu. Bandy fanatyków socjalistycznych okupujących społeczeństwa Zachodu chcą to sfinansować w jedyny im znany sposób. Poprzez rabunek ludności.Podnoszenie podatków, okradania ich inflacją, zmuszanie do coraz cięższej pracy, pracy do śmierci. A wystarczyłby poczytać historie.Państwa Zachodu wyludniają się. Chodzi przede wszystkim o lokalną ludność. Sytuacje ratowano imigracją.W USA w tamtym roku po raz pierwszy w historii urodziło się więcej dzieci nie białych niż białych. Warto sprawdzić na kartach historii, w jakich sytuacjach, z jakich powodów następowało wyludnienie. Wojny, najazdy, epidemie, głód. I skrajna eksploatacja ekonomiczna, czyli wysokie podatki. Europa wymiera. Socjalistyczny, etatystyczny eksperyment zakończył się niepowodzeniem. Wyniszczeniem biologicznym Europejczyków. Lekarstwo, jakie chcą lewacy zaaplikować Europie, czyli wyższe podatki, inflację, długi dobije cywilizacje europejską, która na naszych oczach kona. Fanatyzm religijny, a socjalistyczna polityczna poprawność jest tak zwaną religią polityczną, zaślepia. Ratunkiem dla Europy nie jest budowa nikomu niepotrzebnych piramid, ale obniżenie podatków, likwidacja strefy zombi żerującej na żywych, czyli wyrzucenie kilkudziesięciu milionów urzędników, likwidacja pruskich przymusowych ubezpieczeń, oraz likwidacja liczącej 200 lat pruskiej kontroli państwa i urzędniczych zombi nad szkolnictwem. Czytając jak opłacane przez aparat propagandy gadające głowy z tytułami plotą/bzdury mające uzasadnić, że socjalizm, że socjalistyczna, wzorowana na socjalizmie niemieckim Hitlera reglamentowana, zbiurokratyzowana, centralnie sterowana gospodarka żyje, nie widomo, czy się śmiać czy płakać.

Próbka lewicowych bzdur i bajania o piramidach Unia bankowa, podaż taniego pieniądza i duże wydatki na infrastrukturę wydźwigną eurostrefę nawet, jeśli nie przetrwa ona w obecnym składzie - napisał w tygodniku "Observer" znany brytyjski pisarz, dziennikarz i akademik Will Hutton „...”"To, co się ostatecznie wyłoni z eurostrefy będzie niewymiernie silniejsze i bardziej zintegrowane, będzie to euroland z unią bankową, zarządzaniem polityką fiskalną i politycznymi strukturami dopasowanymi do potrzeb.Nie będzie to federalne superpaństwo, ale amalgamat narodowych państw z nową międzynarodową architekturą i z nową europejską tożsamością"- przewiduje Hutton”.....”"Regulacja rynku usług finansowych będzie organizowana w Brukseli z myślą o interesie członków eurostrefy(...). Będzie dotyczyć całej gamy zagadnień, od gospodarki po walkę ze zmianami klimatycznymi" - ocenia..( źródło)

Nowojorski ekonomista Nouriel Roubini i harvardzki historyk Niall Ferguson sądzą, że plan ratunkowy dla eurostrefy powinien obejmować trzy elementy: bankowość, reformy strukturalne i wspólną odpowiedzialność za dług „.....”Drugim kierunkiem działań powinny być reformy strukturalne prowadzące do zwiększenia wydajności pracy i uruchomienie motorów wzrostu, m.in. przez poluzowanie polityki pieniężnej EBC, bodziec fiskalny w największych gospodarkach, reformy usuwające wąskie gardła i pobudzające podaż w państwach śródziemnomorskich, zwyżki płac powyżej wydajności pracy w największych gospodarkach dla zwiększenia przychodów ludności i konsumpcji. „....” Należy też dopilnować, by banki nie były na tyle duże, że ich upadek zachwiałby gospodarką. Konieczny jest też europejski system nadzoru i regulacji. (źródło)

Podsumowując złote myśli lewicowych myślicieli. Więcej regulacji, więcej regulacji, więcej biurokracji, więcej biurokracji, więcej państwa, więcej państwa. Marek Mojsiewicz

NASZ WYWIAD. Były szef UOP: Policja musi przygotować się do interwencji na Stadionie Narodowym Rozmowa z gen. Zbigniewem Nowkiem, byłym szefem Urzędu Ochrony Państwa, Agencji Wywiadu i były wiceszef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Stefczyk.info, wPolityce.pl: Minister spraw wewnętrznych powiedział, że jutrzejszy marsz rosyjskich kibiców będzie dużym wyzwaniem dla polskiej policji. Już nie słychać tego tonu lekceważenia zapowiadanej manifestacji, ale polskie służby podchodzą do niej z pełną powagą. To rzeczywiście będzie trudny test dla policji? Czego można się spodziewać na stołecznych ulicach? Niebezpieczeństwo przy takich masowych demonstracjach występuje zawsze. Mamy przecież do czynienia z kibicami, z których część może być pod wpływem alkoholu. Podstawowe pytanie brzmi czy Rosjanie spotkają grupy Polaków, które będą chciały zakłócić ten marsz i czy policja będzie w stanie je rozdzielić.

W którym momencie policja powinna zareagować? Na ile może pozwolić Rosjanom? To jest przedsięwzięcie bardzo wysokiego ryzyka. W związku z tym policja powinna być wszędzie i reagować na bieżąco, nie czekać aż wydarzy się za dużo. To powinno być działanie kordonowe z przygotowanymi odwodami.

Czyli policjanci muszą znaleźć tę cienką granicę między prewencją a nieuleganiem prowokacji? Tak, to niełatwe zadanie, zwłaszcza, że Warszawa jest teraz wyjątkowym terenem. Jest sparaliżowana z okazji Euro i w wyniku bezsensownych decyzji o rozkopaniu ulic w centrum właśnie w tym czasie.

Czy przy takiej atmosferze wokół jutrzejszego meczu i marszu, przy tych internetowych zapowiedziach radykalnych grup polskich kibiców szykujących się na spotkanie z Rosjanami, da się w ogóle zapewnić bezpieczeństwo, gdy obie grupy się spotkają? Czy polska policja nie musi liczyć na odrobinę szczęścia i rozum Rosjan, by nie prowokowali do zadym? Jeśli została wydana zgoda na przemarsz, to policja musi zapewnić bezpieczeństwo. Z okazji Euro zmobilizowano ogromne siły. Gdyby doszło do jakichkolwiek zamieszek, świadczyłoby to o dużej nieudolności.

Jeden temat to ulice, drugim jest stadion. Nie szykowaliśmy się na to, że na obiektach na Euro może wydarzyć się coś niepokojącego. A jednak na wrocławskim stadionie Rosjanie pobili stewarda. Narodowy – jak już doskonale wiemy po perturbacjach z meczem o Superpuchar Polski – nie jest przystosowany do meczów podwyższonego ryzyka. Nie ma na nim żadnych zabezpieczeń między sektorami, by oddzielić wrogo nastawionych kibiców. Czy powinno się wprowadzić jakieś specjalne środki ostrożności? Na Dolnym Śląsku przekonaliśmy się, że stewardzi chuliganom nie dadzą rady. To jest właśnie podstawowe pytanie – dlaczego podjęto takie decyzje przy budowie stadionu? Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego w Warszawie w krótkim czasie wybudowano dwa stadiony (Legii i Narodowy), z których żaden nie spełnia warunków organizacji np. finału Ligi Mistrzów (musiałyby mieścić 60 tys. kibiców – Narodowemu brakuje 2 tysięcy). Dodatkowo Narodowy kosztował potwornie dużo, a brakuje na nim podstawowych zabezpieczeń. Trudno mi zrozumieć, dlaczego stadiony we Wrocławiu czy Gdańsku kosztowały w granicach 750-800 mln, a Narodowy, gdzie jest ledwie 10 tysięcy więcej miejsc, aż 2 miliardy.

Wracając jednak do jutrzejszego meczu – czy to jest mieszanka wybuchowa: nastawienie Rosjan i Polaków plus doświadczenie z Wrocławia plus infrastruktura stadionu? To mecz bardzo wysokiego ryzyka. Pewne grupy mogą sprowokować zajścia. A jeśli to się wydarzy, sytuacja może się wymknąć spod kontroli. Brak zabezpieczeń jest bardzo negatywnym elementem w całej układance.

Co w takiej sytuacji może się wydarzyć? Na obiekcie będą tylko stewardzi dowodzeni przez UEFA. Policji na stadionie nie ma. Policja może być wezwana do interwencji, jeśli służby stadionowe sobie nie poradzą. Trzeba się do tego rozsądnie przygotować. Znpzespół wPolityce.pl

Ekshumacje utknęły w miejscu Z prof. Andrzejem Kolą z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, szefem prac wykopaliskowych w Bykowni, rozmawia Mariusz Kamieniecki Z początkiem czerwca rozpoczęła się budowa Polskiego Cmentarza Wojennego w Bykowni. W połowie miesiąca miały tam być kontynuowane pod Pana kierownictwem prace archeologiczno-eksumacyjne. Wiadomo już, że się nie rozpoczną w planowanym terminie. Dlaczego? - Przez wiele lat na tym terenie prowadziliśmy prace archeologiczne, które należałoby dokończyć. Jednak czy i kiedy nas tam skierują, na razie nie wiemy. Ekipa jest otwarta, gotowa i czeka na decyzję Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, ale na razie żadnej umowy nie mamy. Jesteśmy też świadomi, jakie poglądy na naszą działalność archeologiczną na terenie Kijowa mają obecni decydenci na Ukrainie. Jest to już jednak polityka, a my jesteśmy archeologami i nie do nas należy komentowanie, a tym bardziej załatwianie tego typu spraw. Czekamy na ostateczną decyzję ROPWiM, która musi jeszcze dopiąć wszystkie szczegóły. Przypomnę, że będziemy działać na terenie obcego państwa. Obecnie nie wiem, czy i kiedy tam pojedziemy.

Jaki jest planowany zakres tegorocznych prac? - Na pewno znamy ten teren i stanowisko archeologiczne od podszewki. Chcemy dokończyć ekshumacje ośmiu grobów, czego niestety nie mogliśmy zrobić w czerwcu ubiegłego roku z uwagi na upały. Przypomnę, że przez tę część lasu przebiega jedyna w tym miejscu droga pożarowa, która musiała być przejezdna. Tak przynajmniej stawiała tę kwestię strona ukraińska i na tym sprawa stanęła. W tym roku z uwagi na węższy zakres prac do Bykowni wyjedzie mniejsza ekipa archeologów. Przewidujemy, że uda się nam przeprowadzić wykopaliska w ciągu miesiąca.

Jaki był efekt ubiegłorocznych wykopalisk? - Zbadaliśmy około stu zbiorowych mogił. Ale z uwagi na to, o czym powiedziałem wcześniej, ośmiu grobów w miejscu dojazdu do głównego upamiętnienia ukraińskiego i budowanego obecnie upamiętnienia polskiego nie pozwolono nam rozkopać. Trzeba to koniecznie zrobić, bo w innym wypadku dojście do upamiętnień zarówno ukraińskich, jak i polskich będzie się odbywać po niewyekshumowanych grobach, które tam są. Trzeba te groby zbadać, wyekshumować i spoczywające tam szczątki przenieść w godne miejsce.

Mogą być tam też polskie szczątki? - Nie jest to wykluczone. Jeden, a właściwie nawet dwa groby są usytuowane w bezpośredniej bliskości polskich odkrytych już grobów. Bez przeprowadzenia odpowiednich prac trudno będzie to jednoznacznie potwierdzić.

Będzie to już kolejna wizyta polskich archeologów w tym miejscu. Czy ostatnia? - Mam nadzieję, że tak. Zaczęliśmy w 2001 roku, potem był 2006, 2007 i 2011 rok, teraz będzie to już piąty wyjazd do Bykowni. Poprzednie działania i ich efekty potwierdziły, że w tym miejscu pogrzebano ofiary zbrodni katyńskiej. Planowane ekshumacje i złożenie szczątków na powstającym cmentarzu zakończą prace polskiej ekipy w tym miejscu.

Pracom polskich archeologów nie zawsze towarzyszyła przyjazna atmosfera ze strony ukraińskich władz. - Owszem, ale tak naprawdę były to konflikty ukraińskie, a my, można powiedzieć, byliśmy traktowani, jako mechanizm, który ich nakręcał do sporów. Byliśmy, zatem uznawani, jako przyczyna zgrzytów, do jakich dochodziło po tamtej stronie.

Początkowo próbowano jednak wyeliminować wszelkie świadectwa polskości w tych dołach śmierci. - Przez dwa lata docierały do nas informacje o tym, że na cmentarzu w Bykowni spoczywają ofiary terroru niemieckiego okupanta. Jak się później okazało była to w wielu przypadkach ludność polska, która zginęła z rąk NKWD. Na szczęście próby fałszowania historii się nie powiodły. Ponad pięć tysięcy przedmiotów polskich znalezionych w tych dołach świadczy ponad wszelką wątpliwość, że zostali tam pochowani Polacy. Badania dowiodły, że w około 70 grobach pogrzebano prawie dwa tysiące osób – tzw. wrogów władzy sowieckiej, które zostały zamordowane w Kijowie. Znalezionych przedmiotów było oczywiście więcej, ale usiłowano je usuwać podczas wcześniejszych ekshumacji prowadzonych przez KGB. Chodziło oczywiście o uniemożliwienie identyfikacji narodowościowej ofiar, a także zatarcie śladów wskazujących na rzeczywistych sprawców zbrodni.

Czy po pracach polskich archeologów podejście strony ukraińskiej się zmieniło? - Trudno to jednoznacznie ocenić. Niemniej jednak wydaje mi się, że w dużej mierze tak. Świadczy o tym chociażby wystawa, którą na bazie wyników naszych ubiegłorocznych badań zaprezentowano w Arsenale w centrum Kijowa.

Bykownia to nie jedyny teren, gdzie prowadzone były bądź są prace ekshumacyjne na Ukrainie. - Śladów polskiej martyrologii na Ukrainie jest ciągle bardzo dużo. Trudno jednak powiedzieć, czy zostaną one uwzględnione w działaniach ROPWiM. Wiele też zależy od strony ukraińskiej, która jako gospodarz musi na tego typu prace wyrazić zgodę. Dziękuję za rozmowę.

Jerozolima: “Hitlerze, dziękujemy za Szoah!” Graffiti po hebrajsku z podziękowaniem dla Hitlera odkryto w poniedziałek rano przy wejściu do instytutu Yad Vashem w Jerozolimie – poinformował rzecznik policji. Wszczęto śledztwo, ale na razie nie ma żadnego konkretnego tropu. Wypisane sprayem hasło – Hitlerze, dziękujemy za Szoah – umieszczono na murze niedaleko wejścia do Instytutu Pamięci Ofiar i Bohaterów Holokaustu.

- Policja wszczęła śledztwo, ale żadnego tropu nie traktuje, jako dominujący: to mogły być dzieci, wandale albo osoby kierujące się jeszcze innymi motywami – powiedział rzecznik Micky Ronsenfeld. Powołany w 1953 roku Yad Vashem bada i dokumentuje zagładę Żydów w czasie II wojny światowej.

http://wiadomosci.onet.pl/

Graffiti, o ile nas instynkt nie myli, zostało wykonane przez polskich antysemitów, których wielu mieszka w Izraelu pod przybranymi nazwiskami i którzy kontrolują izraelską politykę oraz media. – admin.

12 czerwca 2012 "Polska jest 20 gospodarką w świecie i szóstą w Unii Europejskiej”- powiedział w Sejmie szef Ministerstwa Spraw Zagranicznych, pan Radosław Sikorski. ”Wyprzedziliśmy Szwecję, Belgię a ostatnio nawet Holandię. W ciągu 22 lat nasz PKB wzrósł 4,5- krotnie”- dodał. Nic - tylko się radować. Wkrótce wyprzedzimy Wielką Brytanię, Luksemburg, Danię i Niemcy. To na pewno.. A potem już tylko Chiny, Indie i Brazylię.. Nie mówiąc o Chile, Tajwanie, Korei Południowej, Japonii i Federacji Rosyjskiej. Za rządów towarzysza Gierka byliśmy 10-tą potęgą świata, później się okazało, że to10- ta, ale w drugiej, albo trzeciej setce.. Potem wszystko się zwaliło - ale propaganda grała swoje, a sprawy poszły swoją drogą, zostało ze dwadzieścia trzy miliardy dolarów długu, który w końcu zapłaciliśmy, i to po dziesięciu latach rządów tego towarzysza, który umyślił sobie budowę za pożyczone pieniądze kilkuset państwowych zakładów pracy, które stanowiły dobro niczyje. Do tej pory w niektórych regionach kraju- na przykład w Wierzbicy koło Radomia, straszą kikuty tej utopii. Niedawno ten pomysł odgrzał pan Janusz Palikot - wielki gigant w dziedzinie filozofii, a także - okazuje się - ekonomii.. Gierek i jego utopiści nie ponieśli żadnej odpowiedzialności za ruinę kraju i zatrzymanie jego rozwoju na kilkadziesiąt lat.. Tak samo nikt nie ponosi odpowiedzialność za to, co wyprawiają dzisiaj z Polską.. Realizując scenariusz rozbiorowy. Sytuacja Polski za czasów towarzysza Gierka, który rzucił słynne hasło” Pomożecie?”- była inna. Długów po Gomułce nie było, bo w tej materii Gomułka był mądry. Nie pożyczał, bo to był dobry zwyczaj, że nie pożyczaj. Dzisiaj zwyczaj jest inny- im więcej władza w naszym imieniu pożycza- tym lepiej, Oczywiście dla banków i bankierów, którzy nam te pieniądze pożyczają.... A ile wieść gminna jest prawdziwa - to już przekroczyliśmy dosyć dawno 4 biliony zł zadłużenia i długu przybywa na poziomie 10 000 złotych na sekundę. Dług liczony jest \razem z długiem Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i długiem Funduszu Drogowego.. Bo płacenie samych odsetek- to betka. 46 miliardów złotych samych odsetek..(!!!!) Takich jaj – to nawet Gierek nie uprawiał… Bo powiedzmy sobie szczerze: co to jest 20, czy 23 miliardów dolarów, czyli około 100 miliardów złotych w ciągu 10-ciu lat budowy socjalizmu, przy 300 miliardach złotych, nakręconych przez lat cztery - też przy budowie socjalizmu? Sam gigant w zadłużaniu, pan Donald Tusk - zadłużył nas tylko w ciągu czterech lat - na 300 miliardów złotych, co oznacza w uproszczeniu około 100 miliardów dolarów..(!!!) I zadłużenie to rośnie, a urośnie szczególnie po „ balandze”, jaką są mistrzostwa Europy w piłce nożnej.. Przecież wielu wykonawców scenografii „balangi’ nie otrzymało swoich pieniędzy.. A stadiony i drogi jakoś wymordowano! Będziemy mieli po” balandze” kłopot z tymi stadionami, ale to nie jest problem najważniejszy.. Problemem będzie, jak uregulować rachunki, gdy kelner przyjdzie po kasę? W swoim programie autorskim ”Kropka nad i’, pani Monika Olejnik - znana gwiazda dziennikarstwa zaangażowanego politycznie, przygotowana w wyszkoleniu bojowym, przeprowadziła rozmowę, bo na ogół przesłuchuje swoich interlokutorów - z panem Zbigniewem Bońkiem, kiedyś piłkarzem, a obecnie kandydatem na głównego biurokratę- szefa Polskiego Związku Piłki Nożnej, człowieka z kręgów ”Salonu”.. Pani Monika miała coś dziwnego na głowie: jakby talerz z przewiązaną wstążką. Całość konstrukcji uniemożliwiała jej swobodne poruszanie głową.. Siedziała jakoś sztywno i niewygodnie, ten talerz jakby chciał spaść - ale trzymał się twardo. Wyglądała jakby była w zbroi rycerskiej, oczywiście przepraszam za porównanie.. Podobno był to kok - niektórzy uważali, że to przenośna antena.. W każdym razie nie był to kwiat stokrotki.. W ogóle nie ruszała głową, nawet jak pan Zbigniew Boniek opowiadał różne rzeczy, na przykład takie, że jutro mecz Polska z Federacją Rosyjską - zakończy się wynikiem 1:1.. Taki znawca piłki nożnej, a takie - wydaje mi się - głupstwa opowiada.. Ja się prawie wcale nie znam na sporcie, w tym na piłce nożnej, ale obejrzałem fragment meczu Federacja Rosyjska – Czechosłowacja, i twierdzę, że Rosjanie rozniosą Polskę jutro, a to, co Ukraińcy zrobili wczoraj ze Szwedami. To jest majstersztyk. Cywilizacja przenosi się na Wschód! Ciągle ci źli Rosjanie i źli Ukraińcy - tak to przedstawia propaganda, zamiast wypuścić „piękną Julię”, trzymają ją w lochu przeciw prawom człowieka i obywatela.. Ale dobra - najlepsza jest, najbardziej niewinna - pani Julia Tymoszenko.. I z pewnością niewinna. Należało ją wypuścić, w końcu nic nie zrobiła takiego, oprócz udowodnionego oskarżenia o korupcję. A jak sąd udowodni jej współudział w zabójstwie? To dopiero będzie hałas na całą Europę - jej przyjaciół, których ma - jak widać- bardzo wpływowych i potężnych. Nie pytają, czy jest winna, czy nie.. Pan Janukowicz musi ją wypuścić, wtedy Ukraina dołączy do państw demokratycznych, w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie sąd ukraiński - lecz sam pan Janukowicz. Bo na Ukrainie sądy to lipa, skazują tak, jak pan Janukowicz im każe.. On nimi ręcznie steruje. Franz Smuda, bo tak się prezentuje w Niemczech - będzie zadowolony. Nie widać jakoś orła na jego piersi, ale po niemiecku mówi znakomicie. Ma obywatelstwo niemieckie, dobrze mówi po niemiecku, bardziej i lepiej - niż po polsku.. Ma też obywatelstwo polskie. Przejrzałem jego menu, jego osiągnięcia sportowe. Namawiam też do tego Państwa.. Pan Jan Tomaszewski miał rację.. Pan Franz Smuda nie powinien zostać polskim selekcjonerem.. A dlaczego został? Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć.. Po prostu, dlatego, że nie znam się na sporcie, to znaczy na polityce sportowej, to jest dziedzina, która - jak to mówi młodzież „ nie wciąga mnie”. Ale na sporcie się zna pan Jan Tomaszewski, który próbował wykrzyczeć prawdę w tej sprawie.. Ale zamknął mu usta pan Jarosław Kaczyński - były premier. Zawieszając go w prawach członka Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości. Widocznie on się na sporcie zna.. W każdym razie talerz telewizyjny, z czerwoną wstążką, który miała wczoraj na głowie pani Monika Olejnik podczas prowadzenia programu na sztywno, nie spadł jej z głowy, tak jak włos jej z głowy nie spadnie za te lata manipulowania opinią publiczną w sposób jasny i przejrzysty, razem z panem Tomaszem Lisem. Bo to ta sama szkoła manipulacji.. Tyle lat w tej branży.. Też jak umrze będzie miała swoje ulice i place w całej Polsce.. Wybitna szkoła dziennikarstwa” zaangażowanego”.. W poprzedniej komunie też byli „dziennikarze” politycznie zaangażowani.. Bo na tym polega prawdziwe dziennikarstwo.. Na uczciwym przesłuchiwaniu i konkretnym zaangażowaniu. Panu Zbigniewowi Bońkowi - człowiekowi Salonu- wyrwało się wczoraj podczas rozmowy z panią Moniką Olejnik na głowie ze Stokrotką, że” mecz ze Związkiem Radzieckim jest ważny”..(????) Niemożliwe! Ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich jest ważny.. Pan Zbigniew nie zauważył nawet, że ZSRR już nie ma. ZSRR-u, który został utworzony w roku 1922… a upadł w roku 1991. I wkrótce - być może - nie będzie czczony tam Lenin. Bo ma być usunięty z murów kremlowski w przeciwieństwie do PRL-u, który u nas jest, żyjemy w czasach Gierka-bis, a nazwa Lenina została przywrócona na drzwiach Stoczni Gdańskiej przez prezydenta Gdańska- pana Pawła Adamowicza, bardzo wysokiego człowieka.. I bardzo mocnego.. Może, dlatego, że jest związany z Platformą leninowską i Obywatelską Unii Europejskiej.. A rosyjska drużyna śpiewa w swoim hymnie słowa: „Nasze święte mocarstwo”. Czego nie zauważył, tak światowy człowiek jak pan Zbigniew Boniek... który mieszka na stałe we Włoszech, ale trzyma rękę na pulsie w Polsce.. Tak jak pani Agnieszka Holland mieszkająca na stałe we Francji.. Trzymająca na pulsie finansowym rękę na pieniądzach z Instytutu Sztuki Filmowej.. I kręci propagandowe filmy.. Czy Rosja jest mocarstwem? Przekonamy się po dzisiejszym meczu… Obym się mylił, w swoich prognozach, a żeby się sprawdziły prognozy pana Zbigniewa Bońka: 1;1 Tym bardziej, że Polska jest 20–tę gospodarką świata.. I to nie w drugiej setce! Chyba, że pan Radosław Sikorski był po setce, gdy te słowa wypowiadał? O tym przekonamy się - prawdopodobnie już na jesieni.. To może być jesień ludów! WJR

Sawicki gwiazdą EURO większą niż Tytoń Niespodziewana gwiazda EURO 2012 rozbłysła w telewizji i w przerwach meczów zachwala dobrostan chłopów. Gwiazda nazywa się Marek Sawicki.

1. Ledwie piłkarze zejdą z boiska do szatni na przerwę, na ekranie pojawia się nobliwa twarz ministra Sawickiego, która z całej głębi intelektualnego zachwytu zachwala panujący w Polsce dobrostan chłopów. Wieś rośnie w siłę, a rolnikom żyje się dostatniej, a wszystko dzięki funduszom unijnym, szczodrobliwie rozdzielanym przez dobroczyńcę wsi i całej Polski, Jego Ekscelencję Ministra Marka Sawickiego z PSL.

2. Tę pochwałę życia wiejskiego Sawicki uznał za stosowne obwieścić urbi et orbi w przerwach meczów EURO, przy największej w dziejach widowni i najdroższych w historii kosztach reklamy. To dobry pomysł, jak bowiem powszechnie wiadomo, rolnicy dostają z Unii tak wielkie góry pieniędzy, że nie są ich w stanie przyswoić, dlatego trzeba te fundusze zareklamować w najdroższym czasie reklamowym, wśród szczególnie zainteresowanych funduszami rolnymi kibiców piłki nożnej. A przy okazji lansuje się gwiazda Ministra Sawickiego, którego w telewizji więcej niż Lewandowskiego, Tytonia i Smudy razem wziętych.

3. Sorry... o Tytoniu przy Sawickim ciszej. Tak się składa, że Pan Minister zmarnował niestety kilkaset milionów złotych, przeznaczonych z Unii na wsparcie polskich rolników plantatorów tytoniu. W domu wisielca nie mówi się o sznurze, analogicznie w domu Ministra Sawickiego nie należy wspominać o Tytoniu.

4. Mniejsza o to. Najważniejsze, że nowa telewizyjna a gwiazda EURO uświadomiła nam, że na wsi panuje dobrobyt.

I panowałby może jeszcze większy, gdyby Unia przeznaczyła dla rolników także te część swoich funduszy, którą obecnie przeznacza na lans Sawickiego. Janusz Wojciechowski

"DORODNA BRZOZA", CZYLI ANIMACJE ANTYBINIENDY W programie Andrzeja Morozowskiego „Tak jest” gościł dzisiaj profesor Paweł Artymowicz, główny krytyk badań profesora Wiesława Biniendy, nazwany nawet przez prowadzącego „antybiniendą”. Z należną atencją i napięciem oczekiwałam na szumnie zapowiadane prezentacje profesora z Toronto, dotyczące ostatnich sekund lotu TU 154 M. Prowadzący program przedstawił Pawła Artymowicza, jako fachowca, który zajmuje się tą samą dziedziną, co ekspert Zespołu Parlamentarnego z USA. Było to spore nadużycie, wręcz przekłamanie, które już na samym początku dyskusji błędnie ukierunkowało odbiorców. O ile, bowiem profesor Binienda jest specjalistą od wytrzymałości materiałów powszechnie stosowanych w lotnictwie, o tyle profesor Artymowicz wykłada fizykę i astrofizykę, co całkowicie zmienia postać rzeczy, gdyż każe traktować teorie profesora z Kanady z dużą rezerwą, jako jedną z działalności hobbystycznych, a nie element codziennej pracy zawodowej, jak w przypadku profesora Biniendy. Redaktor Morozowski po wstępnej, błędnej prezentacji sylwetki zawodowej obu panów, zadał pytanie profesorowi Artymowiczowi, które miało stać się osią programu: jak to się stało, że panowie używając takich samych programów, tych samych metod doszliście do całkiem innych wniosków? W powyższym pytaniu prowadzący podał nieprawdę, gdyż profesor Binienda, w przeciwieństwie do profesora Artymowicza, zastosował do swoich badań i symulacji zderzenia skrzydła z brzozą powszechnie stosowany przy badaniu tego typu zdarzeń program LS DYNA 3D. Na to pytanie Paweł Artymowicz odpowiedział, że owszem zdarza się tak w nauce, że są różne odpowiedzi na to samo pytanie i dodał, mijając się z prawdą, że profesor Binienda utajnił swoje dane wejściowe, co powoduje, że jego badania są nie do powtórzenia. Otóż profesor Binienda wielokrotnie ogłaszał, że wszystkie dane, które wykorzystał w symulacji zaczerpnął z raportów MAK i Millera, a także z danych producenta samolotu. Ponadto swoje prace konsultował z głównym konstruktorem Boeinga, (samolotu konstrukcyjnie zbliżonego do Tupolewa), doktorem inżynierem Wacławem Berczyńskim oraz specjalistą od aerodynamiki z MIT profesorem Brownem. Należy dodać, co zwykle jest pomijane w dyskusjach, że profesor Binienda dokonał oprócz symulacji numerycznych, także doświadczeń laboratoryjnych, ze zbudowanym do tego celu fragmentem skrzydła. Wynik symulacji naukowca z Akron, jak i jego doświadczeń laboratoryjnych był identyczny. Skrzydło zostało uszkodzone w swej przedniej warstwie, ale już pierwszy z trzech wbudowanych dźwigarów, ściął brzozę w ułamku sekundy. Jak zatem profesor Artymowicz tłumaczył zasadniczą różnicę w konkluzjach swoich badań i badań profesora Biniendy? Otóż wynikała ona z tego, że profesor Binienda nie porównywał swoich symulacji z rzeczywistością, a więc ze ściętymi w Smoleńsku drzewami, a pan Paweł owszem wykonał takie porównanie i wyszło mu dokładnie to samo, co MAK i komisji Millera. Tak więc wygłosił znaną już nam prawdę objawioną sekty pancernej brzozy: skoro są połamane drzewa, to musiał tego dokonać Tupolew, tak jakby inne samoloty nigdy wczesniej tam nie lądowały,więc należy dopasować parametry lotu do pościnanych drzewek, a jeżeli jakieś parametry przeczą trajektorii wyznaczonej przez drzewka, tym gorzej dla tych parametrów (TAWS#38).

Na pytanie Morozowskiego, dlaczego na animacji widać, że „pancerna brzoza” ścina skrzydło, a następne drzewa są ścinane przez ten sam samolot bez większego kłopotu, pan profesor Artymowicz odpowiedział: „bo ta brzoza była wyjątkowo dorodna”… Na zaprezentowanej animacji, bo trudno ją nazwać profesjonalną symulacją, profesor Artymowicz starał się wykazać, że eksperci Zespołu Parlamentarnego niczego odkrywczego nie ogłosili, wskazując na tajemniczy i ukryty przez obie komisje TAWS#38. Artymowicz dowodził, bowiem, że u niego w animacji jest ten punkt i ma się dobrze, więc nie rozumie, o co chodzi Macierewiczowi i spółce. Szkoda tylko, że dzielny naukowiec z Kanady nie przypomniał widzom kilku istotnych faktów: po pierwsze TAWS#38 zapisał parametry całkowicie przeczące oficjalnej wersji katastrofy, gdyż wykazał, że samolot był wówczas na 36 metrach i po minięciu brzozy leciał prościutko 140 metrów, by dopiero po dwóch wstrząsach gwałtownie zmienić kurs. Pan Artymowicz gładko przeszedł nad TAWS#38 do porządku, sprzedając bajkę dla mniej zorientowanych w temacie, którzy nie wiedza też jeszcze o jednej ciekawostce. Otóż komisja MAK całkowicie pominęła odczyty z urządzeń pokładowych przekazane przez USA, co wydaje się ze wszech miar dziwną praktyką, z której powinna sie wytłumaczyć. Tą utartą ścieżką chciała pójść komisja Millera, co jednak uniemożliwił profesor Nowaczyk, który na dzień przed prezentacją raportu Millera ogłosił, iż dysponuje danymi z Universal Avionics System (producenta TAWS i FMS). Pod wpływem tych informacji komisja Millera dołączyła, bodaj po 2 miesiącach protokół z UAS do załącznika 4 swojego raportu. Jednak na prezentowanej w raporcie trajektorii nie ma zaznaczonego punktu TAWS#38, a jego miejsce nieudolnie przykryto wyciętym, zielonym prostokątem (widać przy dużym zbliżeniu i zdjęciu poszczególnych warstw). Na koniec rozmowy gość programu Morozowskiego wyjawił, że zgłosił się z inicjatywą do prokuratury, by ta przyjęła go w poczet specjalistów. Jednocześnie ogłosił, że otrzymał zaproszenie od Zespołu Parlamentarnego, ale raczej nie skorzysta, gdyż koliduje to z jego umówionym spotkaniem w PW. Co z programu mógł wynieść niezorientowany w tematyce widz? Przede wszystkim to, ze profesor z Kanady, o takich samych kompetencjach, co profesor Binienda, wykonał te same badania, mając te same dane, ale wyszło mu coś innego, co, cóz za przypadek, potwierdza wersję Anodiny. Kolejna manipulacja? Tak na marginesie - pan profesor Artymowicz nie zauważył sprzeczności w tym, co mówił: skoro dane użyte przez profesora Biniendę są tak tajne, że nikt na świecie nie jest w stanie powtórzyć jego badań, to, w jaki sposób wykonał, podobno te same symulacje, korzystając z tych samych danych wejściowych profesor z Toronto? Skąd miał pan dane wejściowe panie profesorze?

A może one nigdy tajne nie były? Martynka

Polska po Alaskę: Kłuszyn zmarnowany? Nie znajdziemy chyba w historii Polski – włączając w to również okres najnowszy – daty znanej powszechniej niż rok 1410. W umysłach wielu Polaków dawne dzieje ich ojczyzny Grunwaldem stoją. Dlatego też można żywić uzasadnioną obawę, iż – zwłaszcza pośród hucznych obchodów okrągłej rocznicy wspaniałego zwycięstwa Jagiełły – umknie ich uwadze nie mniej okrągła rocznica wiktorii jeszcze wspanialszej – odniesionej dwa wieki później pod Kłuszynem, gdzie 4 lipca 1610 hetman Stanisław Żółkiewski rozbił w perzynę siedemkroć liczniejszą armię moskiewską, po czym witany na klęczkach przez Rosjan, aresztował cara i pod strażą odesłał do Warszawy, moskiewski Kreml zaś obsadził polską załogą. Państwo polskie, jako najdalej na wschód wysunięta rubież cywilizacji łacińskiej, od samego zarania swego politycznego bytu pozostawało w stanie ożywionego kontaktu ze światem post-greckim. Nie raz zdarzało się polskim władcom żenić z ruskimi księżniczkami lub wydawać swe córki za synów tamtejszych władyków; nie raz strąceni z tronu władcy Rusi szukali na polskim dworze schronienia, protekcji i wsparcia. Królowie polscy aktywnie interweniowali w wewnętrzne sprawy Rusi, czy to sadzając na tamtejszym tronie powolnych sobie pretendentów, czy inkorporując całe połacie ziem rozciągających się na wschód od Sanu, Bugu i Zbrucza.

Przechył ku wschodowi Mimo to jednak przez cały okres panowania dynastii Piastów było Królestwo Polskie państwem mocno wrośniętym w cywilizacyjno-kulturową tkankę Zachodu i przede wszystkim na Zachód zorientowanym – mającym zachodnie interesy, zachodnie sojusze i zobowiązania, zachodnie krzywdy do pomszczenia i terytoria do odzyskania. Sytuacja zmieniła się po roku 1385, kiedy zawarto w Krewie unię personalną ze wschodnim sąsiadem - Wielkim Księstwem Litewskim, (choć w tamtej chwili nikt jeszcze nie był w stanie ogarnąć umysłem ogromu przemiany cywilizacyjnej, jakiej w ciągu dwóch następnych stuleci ulegnie państwo polskie). Panowanie dynastii jagiellońskiej przyniosło wciągnięcie zachodniego do szpiku kości Królestwa Polskiego w orbitę na wskroś wschodnich interesów Litwy. Wystarczy rzut oka na mapę Europy wschodniej XV wieku, by się zorientować, iż Wielkie Księstwo Litewskie było swoistym imperium, w którym etniczna Litwa zajmowała znikomy procent terytorium, gros zaś jego obszaru stanowiły sukcesywnie przez władców Wilna wydzierane spod panowania Tatarów ziemie ruskie. Stąd też, kiedy w drugiej połowie XV stulecia na arenę międzynarodową przebojem wdarło się niezwykle agresywne Księstwo Moskiewskie, które – zrzuciwszy wskutek osłabienia politycznego Złotej Ordy zwierzchnictwo tatarskie i prawem kaduka ogłosiwszy się spadkobiercą imperium bizantyjskiego, „trzecim Rzymem”, jedynym protektorem świata prawosławnego – rozpoczęło wdrażanie ambitnego planu zjednoczenia pod swym panowaniem wszystkich ziem ruskich, natychmiast stało się jasne, że głównym celem jego ekspansywnej polityki stanie się Litwa.

Drapieżny sąsiad Konfrontacja moskiewsko-litewska już w trakcie trzech pierwszych wojen, toczonych w latach 1492-1508, wykazała ewidentną słabość Litwy, niezdolnej do samodzielnej obrony własnego stanu posiadania. Jeszcze w roku 1514 Wielkie Księstwo Litewskie utraciło Smoleńsk, którego – pomimo niemal równoczesnego rozgromienia sił moskiewskich pod Orszą – nie zdołano odzyskać. Bez polskiej pomocy moskiewski szturm na zachód posunąłby się z pewnością jeszcze dalej. Kilkadziesiąt tysięcy stałego, bitnego wojska, użyte we właściwej chwili, byłoby pewnie ocaliło Smoleńsk (…) tymczasem znaczna część Korony, zwłaszcza szlachta krakowska, okazywała się na królewskie wołania głuchą – pisze Władysław Konopczyński. Nie były w stanie zaniepokoić jej nawet knowania Wasyla III Srogiego z niemieckim cesarzem Maksymilianem. Otrzeźwiała nieco nasza opinia publiczna dopiero, gdy w roku 1563 Iwan IV Groźny (ogłosiwszy się kilkanaście lat wcześniej carem i bezprawnie przywłaszczywszy sobie należny dotychczas wielkim książętom litewskim tytuł Pana Wszystkiej Rusi) krwawo zdobył Połock, a w 1577 najechał Inflanty, które nigdy do Rusi nie należały. Władający Rzecząpospolitą Stefan Batory w zorganizowanej natychmiast kontrofensywie zdobył Połock i Wielkie Łuki, po czym rozpoczął oblężenie Pskowa. Wyraźnie dostrzegał cywilizacyjny aspekt zmagań z moskiewską ekspansją; wiedział, że nie wolno zatrzymać się w pół drogi. Bóg mi świadkiem, że gdybyście mi nie odmówili środków na konieczną potrzebę Rzeczypospolitej, to pomyślałbym o podboju nie tylko Moskwy, ale całej Północy – wołał w roku 1581 do izby poselskiej. Jednak pod koniec roku 1586 król Stefan niespodziewanie zmarł. Na podstawie jego dotychczasowych poczynań z dużą dozą pewności można domniemywać, iż lepiej od swego następcy wykorzystałby rozpoczynające się właśnie w Moskwie lata wielkiej smuty.

Moskwa tonieWszechogarniający kryzys, którego początków z powodzeniem można upatrywać w triumfalnym na pozór panowaniu Iwana Groźnego, na dobre zaczął się w roku 1598, wraz z bezpotomną śmiercią jego następcy. Moskwa stanęła w obliczu sytuacji do tej pory zupełnie nieznanej – braku sukcesora, a zatem końca dynastii. Kryzys ów omal nie doprowadził do diametralnej zmiany oblicza państwa moskiewskiego, a może nawet jego zniknięcia z mapy. W Rzeczypospolitej zrodził się wówczas plan personalnej unii z Moskwą, poszło nawet w tym celu poselstwo do pełniącego obowiązki cara Borysa Godunowa, sprawa jednak nie wykroczyła poza sferę rojeń. Tymczasem pod koniec roku 1602 na rubieżach polskiej Rusi, na dwór księcia Adama Wiśniowieckiego trafił młodzieniec podający się za dawno zmarłego w tajemniczych okolicznościach Dymitra, najmłodszego syna Iwana Groźnego. Kim był naprawdę - do dziś nie wiadomo. Przeciwna wersja biografii widzi w nim zbiegłego z Moskwy eks-mnicha, Griszkę Otriepiewa. Bez względu jednak na prawdziwe personalia, historia zapisała go w swych annałach pod imieniem Samozwańca. Trudno było o lepszy prezent od Opatrzności dla Rzeczypospolitej. Ba, gdyby Samozwaniec sam się nie pojawił, należało wręcz takiego stworzyć i umiejętnie pokierowawszy marionetką decydująco wpłynąć na dalszy bieg dziejów Moskwy. Król Zygmunt III Waza nawet się ku temu skłaniał, jednak senat i sejm postawiły zdecydowane veto. Samozwańca wsparły, więc jedynie prywatne wojska magnatów kresowych, rozpoczynając w październiku 1604 roku zdumiewający blitzkrieg w rozdzieranym wewnętrzną walką o władzę i chłopskimi buntami państwie moskiewskim. Nagła śmierć Borysa Godunowa pozwoliła Dymitrowi 31 lipca 1605 roku przywdziać czapkę Monomacha. Nowy władca Kremla przebywając w Polsce ponad dwa lata, wiele zrozumiał, poznał inny kraj, jego demokrację szlachecką, kulturę, cywilizację i wolność, jakiej nie znało bodaj żadne państwo na świecie – zauważa znawca dziejów Rosji, Andrzej Andrusiewicz. Pragnął zaszczepić na moskiewskim gruncie przynajmniej niektóre elementy cywilizacji Zachodu. Spotkało się to jednak z ostrym sprzeciwem tamtejszego społeczeństwa, w którego umysłach prawosławie wzniosło – jak trafnie nazywa rzecz po imieniu wspomniany przed chwilą historyk – prawdziwy chiński mur wrogości do wszystkiego, co obce. Ślub Dymitra z katoliczką dostarczył pretekstu do zbrojnego wystąpienia bojarstwa na równi z motłochem, w wyniku, którego doszło do masakry przebywających w Moskwie Polaków (zginęło wówczas około pięciuset obywateli Rzeczypospolitej) i zamordowania samozwańczego cara, (po czym ciało jego spalono, a prochy wystrzelono z armaty). Na tronie moskiewskim zasiadł główny inspirator „krwawej jutrzni” – kniaź Wasyl ­Szujski.

Rzeczpospolita się budzi Rzeź Polaków wywołała w Rzeczypospolitej oburzenie równie umiarkowane, jak zainteresowanie nowym stanem rzeczy za wschodnią granicą. Tam zaś pojawił się kolejny Samozwaniec – po raz drugi już w swym krótkim życiu cudownie jakoby ocalony Dymitr. Niestety, oficjalne czynniki Rzeczypospolitej okazję zignorowały, nieporównanie zaś łatwiejszego do manipulacji pretendenta znowu poparły wyłącznie osoby prywatne: kilku magnatów, nie dość jeszcze „wyszumiani” uczestnicy niedawnego rokoszu Zebrzydowskiego oraz zbuntowani niepłatni żołnierze. Polskim stronnikom zarówno tego, jak i poprzedniego Samozwańca brakowało politycznej wizji i jakiegokolwiek spójnego planu działania – kierowały nimi pobudki egoistyczne i niezbyt czyste moralnie. Tysiące naszych kondotierów ruszyły, więc zdobywać miasta, łupić majątki, nakładać kontrybucje, bezlitośnie przy tym tępiąc wszelki opór. Cierpiące dwóch carów, wojnę domową, powstanie chłopskie, totalne rozprzężenie, społeczny chaos, nędzę i głód państwo moskiewskie przedstawiało sobą niewiele ponad łatwą do przejęcia masę ­upadłościową. Trzeba jednak było dopiero porozumienia zawartego w marcu 1609 roku przez Wasyla Szujskiego z (równie notabene samozwańczym) królem Szwecji, Karolem IX Sudermańskim, który niedawno skradł tron sztokholmski naszemu Zygmuntowi III, by ten zdecydował się wkroczyć do akcji. Rzeczpospolita obudziła się – choć chyba nie w pełni dostrzegła niepowtarzalną szansę ostatecznego rozwiązania kwestii moskiewskiej. Było w naszych przodkach coś szlachetnie naiwnego, co uniemożliwiło im – choć mieli państwo najkorzystniej w Europie usytuowane geopolitycznie – stworzenie prawdziwego imperium. Oto w sierpniu 1609 roku zamiast ruszyć ku Moskwie – jak proponował jeden z najtęższych umysłów owego czasu, hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski – wojsko polskie, zgodnie w wizją znacznej części naszej klasy politycznej, najpełniej wyrażoną słowami kanclerza wielkiego litewskiego Lwa Sapiehy, by trzymać się rzeczy naszych, do których mamy prawo, obległo Smoleńsk, najpotężniejszą twierdzę wschodniej Europy, której trzydzieści osiem baszt najeżonych dwustu pięćdziesięcioma działami mogło długo i skutecznie angażować ogromne siły przeciwnika. Szujski zaś wkrótce skierował na odsiecz Smoleńskowi potężną, bez mała pięćdziesięciotysięczną armię, której trzon stanowił składający się w całości z najemników z Zachodu szwedzki korpus posiłkowy.

Zwycięstwo wspaniałe - wspaniale zmarnowane Na spotkanie owej armady ruszył w siedem tysięcy szabel (a ściślej, niemal wyłącznie husarskich koncerzy) i dwie setki piechurów hetman Stanisław Żółkiewski, by przed świtem 4 lipca 1610 roku zagrodzić Moskwie drogę nieopodal miejscowości Kłuszyn. Świetne zwycięstwo, jakie przypadło mu w udziale po pięciogodzinnym boju, stanowiło wynik nie jakiegoś szczęśliwego trafu, jakiejś szaleńczej szarży prosto spod pióra Sienkiewicza (w istocie husaria szarżowała – i to w skrajnie niesprzyjających warunkach terenowych, przez płoty i zasieki – osiem razy: kopie dawno poszły w drzazgi, wyszczerbiły się koncerze – a oto sygnał do odwrotu, potem tylko łyk wody, przetarcie mokrej od potu i od prochu czarnej twarzy, i znowu do boju, po czym sygnał do odwrotu, a za chwilę znowu to samo…), tylko wysokiej klasy profesjonalizmu polskiego żołnierza i znakomitego dowodzenia, z zastosowaniem manewrowania pozwalającego rozbić poszczególne części wojsk nieprzyjaciela, zanim połączą się one w morderczą pięść, jak również rozważnej ekonomii sił, dzięki której mimo szczupłości własnych oddziałów polski wódz naczelny był w stanie zachować strategiczny odwód. Pojęcie odwodu ogólnego, zaczerpnięte z kampanii Cezara (bitwa pod Farsalos), z pełną jasnością występuje u nas po raz pierwszy pod Kłuszynem – zauważa z podziwem wybitny znawca wojskowości Marian Kukiel – nie na darmo Stanisław Żółkiewski był w pełnym tego słowa znaczeniu intelektualistą: gruntownie wykształconym, znającym obce języki, oczytanym w starożytnych i współczesnych mistrzach i osobiście z powodzeniem parającym się piórem chrześcijańskim humanistą. Jako gorliwy katolik, przenikliwy a zatroskany o los ojczyzny statysta i niezachwiany w boju żołnierz uosabiał wzór cnót obywatelskich. Z kłuszyńskiego pobojowiska Żółkiewski skierował się wprost ku Moskwie, gdzie na wieść o jego triumfalnym pochodzie bojarstwo obaliło Szujskiego, by wydawszy go w pętach hetmanowi i otworzywszy bramy stolicy, bijąc czołem oferować tron carski polskiemu królewiczowi Władysławowi. Jednakowoż nie bezwarunkowo – Władysław przejdzie na prawosławie, integralność terytorialna państwa moskiewskiego zostanie nienaruszona, a dominująca pozycja wiary greckiej zachowana, przy wykluczeniu wszelkich form istnienia katolicyzmu w państwie. Polakom nie będzie wolno obejmować żadnych urzędów, a polskiemu carowi wchodzić w jakikolwiek kontakt z Rzymem. Warunki jak na pokonanych niezwykle harde, by nie rzec zaporowe. Zygmunt III Waza nie zgodził się na nie, proponując własną kandydaturę do moskiewskiego tronu, o czym z kolei Moskwicini nie chcieli nawet słyszeć. Gdy więc polskie oddziały zajęły Kreml, król odwołał Żółkiewskiego z Moskwy i kontynuował oblężenie Smoleńska, który ostatecznie padł w czerwcu 1611 roku. Zygmunt III triumfalnie powrócił do kraju. O dalszych krokach wobec rzuconej na kolana Moskwy, całkowicie w tej chwili zdanej na łaskę bądź niełaskę Rzeczypospolitej, miał zadecydować sejm. Król nie uzyskał na forum parlamentu stosownego poparcia dla swej polityki wschodniej, tymczasem w państwie moskiewskim rósł w siłę – rozpalany fanatycznym prawosławiem – wściekły antypolonizm. Już pod koniec roku 1610 zaczęło się gromadzić pospolite ruszenie, w marcu 1611 roku w Moskwie wybuchło z trudem stłumione powstanie przeciwko polskiej okupacji. Pozostawiony własnemu losowi, otoczony kipiącą nienawiścią szczupły polski garnizon przeżywał ogromne trudności bytowe. Zimno, głód i choroby dziesiątkowały jego szeregi. Zanotowano liczne przypadki kanibalizmu. Mimo to z powodzeniem odparto wiele szturmów. Niestety, zorganizowana z trudem przez Zygmunta III odsiecz nie zdążyła dotrzeć na czas – wobec braku amunicji 7 listopada 1612 roku polska załoga Kremla skapitulowała. W styczniu 1613 roku sobór ziemski wybrał carem Michała Romanowa, podobno, dlatego, że nie grzeszył żadnymi przymiotami. Do zapoczątkowania dynastii nadał się jednak znakomicie. Dalszy ciąg znamy…

Czy mogło być inaczej? Większy to błazen, co mając niedźwiedzia w skrzyni na swoją szkodę go wypuszcza – czy słowa Stańczyka skierowane bez mała wiek wcześniej do Zygmunta Starego można odnieść również do Zygmunta III Wazy? Cara nie wypuścił (Wasyl Szujski dokonał żywota w mazowieckim Gostyninie) i wcale – choć na pozór tak by się mogło wydawać – nie ponosił całej winy za to, że Rzeczpospolita zbłaźniła się najtragiczniej w całej swojej historii. Czyż można się dziwić, że nie chciał oddawać piętnastoletniego chłopaka w ręce nieobliczalnej barbarii, nie wspominając nawet o tym, że nie wyobrażał sobie uzyskiwania politycznych korzyści za cenę apostazji syna? Faktem jednak pozostaje, że Rzeczpospolita Obojga Narodów zmarnowała podaną sobie na tacy niepowtarzalną szansę skutecznego spacyfikowania uprzykrzonego sąsiada, zabezpieczenia nieustannie zagrożonej granicy i wkroczenia na drogę niewyobrażalnej ekspansji terytorialnej i kulturowej. Winą za to obarczyć należy całą naszą klasę polityczną, nie dostrzegającą skali problemu, nie potrafiącą wyciągać wniosków z niedawnej zupełnie historii, otumanioną demokracją i tolerancją oraz wbitą w pychę poziomem własnej kultury polityczno-obyczajowej i militarnej sprawności. Powtarzający się w polskiej historiografii motyw niemożliwości opanowania czy choćby zhołdowania Moskwy należy między bajki włożyć, jako najwyraźniej postrzegany ex post, z perspektywy mocarstwowej pozycji nowoczesnej Rosji i bez porównania słabszej od niej Polski, naznaczonej do tego niemal dwuwiekowym piętnem rosyjskiej niewoli. Tymczasem u schyłku XVI wieku Moskwa, choć już wówczas potężna terytorialnie, była gigantem na glinianych nogach – na terenach syberyjskich władza białego człowieka okazywała się nierzadko jedynie nominalna, na ogromnych połaciach gęstość zaludnienia spadała niemal do zera. Na początku wieku XVII zaś było carstwo moskiewskie niczym więcej jak masą upadłościową – należało jedynie poddać ją pod mądry zarząd komisaryczny. Zamiast więc o niemożliwości wchłonięcia Moskwy, mówmy o niedostatecznym wysiłku włożonym w realizację tego zamysłu. Klasa polityczna Rzeczypospolitej popełniła ciężki grzech zaniedbania (nie tylko zresztą na tym polu). Dlaczego bowiem sześciomilionowa Rzeczpospolita nie była w stanie posiadać stałej sześćdziesięciotysięcznej armii? Z taką siłą, przy mistrzowsko wszak opanowanej sztuce wojennej, zdolna byłaby podbić nie tylko Moskwę, ale i Persję. Dlaczego Polaków nie interesowała eksploracja bezkresnych przestrzeni Wschodu? Dlaczego wzdragali się przed eksportem własnej kultury, którą tak się przecież chlubili? Odpowiedź leży w polityczno-ekonomicznym kształcie Rzeczypospolitej. Rozbuchana demokracja pętała ręce władzy wykonawczej. Zwycięstwa takie jak pod Kłuszynem i Kircholmem wyrobiły w Polakach przekonanie, że garstka naszego wojska wystarczy, by rozpędzić na cztery wiatry każdą obcą armię. Mało, kogo kusiły korzyści ekonomiczne, gdyż Rzeczpospolita, jako największy w Europie producent żywności, nieporównanie bardziej zainteresowana była eksportem niż importem dóbr. Nawet względy ewangelizacyjne nie odgrywały już tej samej roli, co jeszcze wiek wcześniej – szlachta protestancka czyniła, co w jej mocy, by utrudnić katolickiemu królowi każdy ewentualny sukces na tym polu. Nieznająca podobnych problemów i dylematów Rosja bez najmniejszego trudu rozpocznie dokładnie wiek później stopniową ingerencję w sprawy Rzeczypospolitej – stojącej we wszystkich aspektach o niebo lepiej niż Moskwa okresu wielkiej smuty – by zakończyć ów proces inkorporacją ponad sześćdziesięciu procent powierzchni największego państwa Zachodu. Natura, bowiem – również polityczna – nie znosi próżni. Jeśli my nie zbudujemy imperium, uczynią to nasi sąsiedzi. Nam będzie głupio zaprowadzać u nich swobody, oni bez wahania każą nam padać przed sobą na twarz. Co kraj to obyczaj. Chodzi tylko o to, aby lepszy obyczaj wypierał gorszy. W tym miejscu aż się prosi zacytować, Lwa Gumilowa: Wówczas Koźma Minin [dowódca antypolskiego pospolitego ruszenia – JW], który świetnie znał swych ziomków, rzucił słynne hasło: „Zastawimy nasze żony i dzieci, ale ocalimy ziemię ruską!” I znów nikt się nie sprzeciwiał. Wobec tego Minin wraz z doborowymi ludźmi pojmał siłą i wystawił na sprzedaż żony i dzieci wszystkich zamożnych mieszczan. Ojcom rodzin nie pozostało nic innego, jak iść do ogrodów, wykopać skarbonki z pieniędzmi i biec wykupywać własne rodziny. Tak uratowano Matkę-Rosję”. Myli się rosyjski historyk. Państwo moskiewskie ocaliła nie determinacja jego mieszkańców, lecz krótkowzroczność i bezczynność polsko-litewskiej klasy politycznej. Historia świata nie zna chyba drugiego przypadku zajęcia stolicy wroga i najzwyklejszego poniechania dalszych działań. Nie należało się wahać, lecz doprowadzić dzieło tak świetnie rozpoczęte pod Kłuszynem do końca. Gdyby Zygmunt III uparł się i objął tron moskiewski siłą, łatwiej zniesiono by jego panowanie, choćby najsroższe niż brak cara – przekonuje Feliks Koneczny, trafnie zauważając, że o ile w Polsce mogło bywać bezkrólewie, „bezcarewie” było absurdem. Potwierdza to Aleksy Tołstoj stwierdzając: my bez cara jesteśmy bezbronni jak raki wyrzucone na mieliznę. Car Zygmunt byłby monarchą dziedzicznym - o ileż wzmocniłoby to jego pozycję w Rzeczypospolitej (tylko, że tego akurat – na wszelkie sposoby demonizowanego absolutum dominium – polsko-litewska szlachta jak ognia się obawiała). O ile też łatwiej byłoby mu wówczas domagać się zwrotu tronu szwedzkiego, co wszak do końca życia stanowiło idée fixe naszego Wazy. Czy Polska zmarnowała, a może wręcz zdradziła, swą misję cywilizacyjną, zakomunikowaną świętej królowej Jadwidze słowami: Czyń, co widzisz? Litwa wszak była tylko pierwszym krokiem, zadaniem łatwym – na zachętę. Moskwa okazała się sprawdzianem umiejętności i doświadczenia przed podjęciem dzieła godnego prawdziwego Imperium Christi – przywrócenia do jedności z Rzymem oderwanej przez schizmę Rusi, triumfu Krzyża nad półksiężycem i zaniesieniem imienia Pana na Daleki Wschód. Zagwarantowawszy obrządkowi wschodniemu swobodę rozwoju, ba wzmocniwszy go świeżą krwią z Korony i Litwy, gdzie grecka wiara stała na nieporównanie wyższym poziomie intelektualno-duchowym, można było – rozwijając dzieło unii brzeskiej – ostatecznie rozszerzyć zasięg katechizacyjno -cywilizacyjnego oddziaływania Kościoła katolickiego aż po Ocean Spokojny. Z Władysławowa nad Jeziorem Bajkał wyruszyłaby na południe misja Andrzeja Boboli, w sukurs zagrożonemu dziełu Mateo Ricciego w Pekinie… Gra była warta świeczki.

[Czy możliwe było NAWRÓCENIE Moskwy wtedy na katolicyzm? Wątpię. A bez tego nastąpiłby stan a-cywilizacyjny, najgorszy z możliwych. MD] Jerzy Wolak

Już nie prosimy, ŻĄDAMY To już nie są prośby, to żądania, byśmy mieli zapewnione prawo do wolności, do prawdy, do wolnych mediów, w zdecydowanych słowach podkreślał wczoraj ks. bp Wiesław Alojzy Mering. - Chcemy wolności, na przekór antykościelnym fobiom. Wszyscy, jak tu jesteśmy, mamy w sercu Telewizję Trwam - mówił ordynariusz włocławski w czasie spotkania Rodziny Radia Maryja w parafii św. Bartłomieja w Czernikowie k. Lipna. W czasie uroczystości została poświęcona kaplica Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu, w której znajdują się relikwie polskich świętych i błogosławionych. W homilii ks. bp Mering nawiązał do Ośmiu Błogosławieństw i słów, że ci, którzy pragną sprawiedliwości, będą nasyceni. - Czy pragniemy sprawiedliwości, walcząc o prawdę w mediach, o miejsce dla krzyża w polskiej kulturze? - pytał ordynariusz włocławski. Ubolewał, że rządzącym Polską pewnie trudno zrozumieć, iż katolicy chcą swoich mediów, bo przecież w tych mainstreamowych znajdują się jakieś "okienka" dla nas. - A my chcielibyśmy pełniejszej, prawdziwszej informacji np. o kilkudziesięciu tysiącach młodych Polaków, którzy zgromadzili się na polach Lednicy, o VII Światowym Spotkaniu Rodzin w Mediolanie. Chętnie bym obejrzał w telewizji relację z marszów w obronie życia i Telewizji Trwam. Przetaczają się one przez cały kraj, ale sprawozdań z nich jest bardzo niewiele. Tymczasem, kiedy zbierze się gdzieś grupka odmieńców, od razu jedzie tam więcej dziennikarzy, niż jest ich samych, i relacje z tego wydarzenia są wszędzie - w każdym programie - mówił ks. bp Mering. Kaznodzieja podkreślił, że katolików nie interesuje "jakiś fakir z Biłgoraja wymachujący swoim chyba herbem". - Nam potrzebna jest poważniejsza rozmowa na temat Boga i relacji człowieka z Nim. Nie chcemy popisowych rozmów i nieudolnych żartów z rzeczywistości, która jest dla nas święta - zaznaczył ordynariusz włocławski, dodając, że chcemy dziś sprawiedliwości.

Ksiądz biskup Mering nawiązał do sytuacji przed budynkiem Sejmu, gdzie marszałek Niesiołowski wyzywał dziennikarkę i posłanki opozycji. - Jaka partia, taki autorytet. Jak ta sytuacja wspaniale ukazuje, jakie autorytety stawia się dziś nam przed oczy. Nic dodać, nic ująć - skomentował. Zwrócił też uwagę, że dziś próbuje się Polakom wmówić, że Polska to nienormalność. - Czy dlatego, że ciągle na naszej ziemi broni się jeszcze Kościoła, rodziny, Jezusa, że opieramy się tak modnej anty-ewangelizacji, że ciągle jeszcze większość Polaków chce wierności Dekalogowi i Kościołowi? - stawiał pytania. Ksiądz biskup podkreślił, że nadszedł już czas, byśmy zrobili rachunek sumienia, czy wykorzystaliśmy szansę, którą przyniósł nam rok 1989. Na koniec Eucharystii ks. bp Mering podziękował Radiu Maryja i Telewizji Trwam za ich pracę na rzecz ewangelizacji. Dyrektor toruńskiej rozgłośni o. Tadeusz Rydzyk CSsR przypomniał, że w Toruniu przy Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej niebawem rozpocznie się budowa kościoła bł. Jana Pawła II. Znajdować się w nim będzie obraz Matki Bożej, przy którym często modlił się Papież Polak. - Postanowiliśmy też postarać się o telewizję dla młodzieży. Oni również potrzebują środka komunikacji. Niech prowadzą ze sobą dialog, niech pokazują, jak można pięknie żyć. Mamy w Polsce wiele organizacji i ruchów młodzieżowych, niech się pokazują - mówił dyrektor Radia Maryja. - Nie możemy pozwolić na to, żeby katolicy nie mieli głosu. A młodzież jest przyszłością. Zobaczymy, czy jej dadzą miejsce na multipleksie - dodał. Już nie prosimy, ŻĄDAMY

Małgorzata Pabis http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120612&typ=wi&id=wi09.txt

To już nie są prośby, to żądania, byśmy mieli zapewnione prawo do wolności, do prawdy, do wolnych mediów, w zdecydowanych słowach podkreślał wczoraj ks. bp Wiesław Alojzy Mering.

- Chcemy wolności, na przekór antykościelnym fobiom. Wszyscy, jak tu jesteśmy, mamy w sercu Telewizję Trwam - mówił ordynariusz włocławski w czasie spotkania Rodziny Radia Maryja w parafii św. Bartłomieja w Czernikowie k. Lipna. W czasie uroczystości została poświęcona kaplica Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu, w której znajdują się relikwie polskich świętych i błogosławionych. W homilii ks. bp Mering nawiązał do Ośmiu Błogosławieństw i słów, że ci, którzy pragną sprawiedliwości, będą nasyceni. - Czy pragniemy sprawiedliwości, walcząc o prawdę w mediach, o miejsce dla krzyża w polskiej kulturze? - pytał ordynariusz włocławski. Ubolewał, że rządzącym Polską pewnie trudno zrozumieć, iż katolicy chcą swoich mediów, bo przecież w tych mainstreamowych znajdują się jakieś "okienka" dla nas. - A my chcielibyśmy pełniejszej, prawdziwszej informacji np. o kilkudziesięciu tysiącach młodych Polaków, którzy zgromadzili się na polach Lednicy, o VII Światowym Spotkaniu Rodzin w Mediolanie. Chętnie bym obejrzał w telewizji relację z marszów w obronie życia i Telewizji Trwam. Przetaczają się one przez cały kraj, ale sprawozdań z nich jest bardzo niewiele. Tymczasem, kiedy zbierze się gdzieś grupka odmieńców, od razu jedzie tam więcej dziennikarzy, niż jest ich samych, i relacje z tego wydarzenia są wszędzie - w każdym programie - mówił ks. bp Mering. Kaznodzieja podkreślił, że katolików nie interesuje "jakiś fakir z Biłgoraja wymachujący swoim chyba herbem". - Nam potrzebna jest poważniejsza rozmowa na temat Boga i relacji człowieka z Nim. Nie chcemy popisowych rozmów i nieudolnych żartów z rzeczywistości, która jest dla nas święta - zaznaczył ordynariusz włocławski, dodając, że chcemy dziś sprawiedliwości. Ksiądz biskup Mering nawiązał do sytuacji przed budynkiem Sejmu, gdzie marszałek Niesiołowski wyzywał dziennikarkę i posłanki opozycji. - Jaka partia, taki autorytet. Jak ta sytuacja wspaniale ukazuje, jakie autorytety stawia się dziś nam przed oczy. Nic dodać, nic ująć - skomentował. Zwrócił też uwagę, że dziś próbuje się Polakom wmówić, że Polska to nienormalność. - Czy dlatego, że ciągle na naszej ziemi broni się jeszcze Kościoła, rodziny, Jezusa, że opieramy się tak modnej anty-ewangelizacji, że ciągle jeszcze większość Polaków chce wierności Dekalogowi i Kościołowi? - stawiał pytania. Ksiądz biskup podkreślił, że nadszedł już czas, byśmy zrobili rachunek sumienia, czy wykorzystaliśmy szansę, którą przyniósł nam rok 1989. Na koniec Eucharystii ks. bp Mering podziękował Radiu Maryja i Telewizji Trwam za ich pracę na rzecz ewangelizacji. Dyrektor toruńskiej rozgłośni o. Tadeusz Rydzyk CSsR przypomniał, że w Toruniu przy Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej niebawem rozpocznie się budowa kościoła bł. Jana Pawła II. Znajdować się w nim będzie obraz Matki Bożej, przy którym często modlił się Papież Polak. - Postanowiliśmy też postarać się o telewizję dla młodzieży. Oni również potrzebują środka komunikacji. Niech prowadzą ze sobą dialog, niech pokazują, jak można pięknie żyć. Mamy w Polsce wiele organizacji i ruchów młodzieżowych, niech się pokazują - mówił dyrektor Radia Maryja. - Nie możemy pozwolić na to, żeby katolicy nie mieli głosu. A młodzież jest przyszłością. Zobaczymy, czy jej dadzą miejsce na multipleksie - dodał.

WRACAJMY DO GRY Uprzejmie dziękuję Zarządowi i Redakcji Nowego Ekranu za wsparcie moich działań i zapraszam społeczność NE do współpracy. Uprzejmie dziękuję Zarządowi i Redakcji Nowego Ekranu za wsparcie moich działań zmierzających do postawienia płk. Krzysztofa Badei, oficera Służby Kontrwywiadu Wojskowego, przed wymiarem sprawiedliwości karnej i mających na celu zwrócenie uwagi ustawodawcy na konieczność realizacji postanowienia sygnalizacyjnego S2/06 do wyroku Trybunału Konstytucyjnego sygn. akt K 32/04. Po siedmiu latach zmagań z polską prokuraturą i biurokracją zdecydowałam się opublikować ważniejsze wątki precedensowej sprawy, obrazującej totalitarne metody pracy wymiaru sprawiedliwości karnej, Służby Kontrwywiadu Wojskowego oraz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Ujawniony w publikacjach stan faktyczny, wywiedziony z dokumentacji procesowej, stawia pod znakiem zapytania wypełnianie przez Rzeczpospolitą Polską zasady humanitarnego traktowania – zasady odróżniającej państwo demokratyczne od państwa totalitarnego.Jak orzekł TK w wyroku z dn. 26 maja 2008 r. w sprawie sygn. akt SK 25/07, „traktowanie humanitarne obejmuje coś więcej niż tylko niestosowanie tortur i zakaz traktowania okrutnego, nieludzkiego i poniżającego, o którym mowa w art. 40 Konstytucji RP i Art. 3 KE. Traktowanie humanitarne musi uwzględniać minimalne potrzeby każdego człowieka, z uwzględnieniem przeciętnego poziomu życia w danym społeczeństwie i wymaga od władzy publicznej pozytywnych działań w celu zaspokojenia tych potrzeb” (…) „Zdaniem TK prawo do traktowania humanitarnego (….), jako jedno z niewielu praw obywatelskich ma charakter absolutny i nie może być w żadnych warunkach ograniczane. Z tego względu wzorce kontroli wyrażone w art. 40 (…) nie mogą być łączone z wzorcem art. 31 ust. 3 Konstytucji, który określa warunki i granice ograniczania konstytucyjnych praw i wolności”. Naruszenie zasady humanitaryzmu w stosunku do mnie jest zupełnie niezrozumiałe, bowiem całym swoim życiem udowodniłam, iż nie powinnam pozostawać w sferze naruszycielskich zainteresowań aparatu bezpieczeństwa państwa. Pomimo że sprawa znalazła swój finał w ETPC w Strasburgu (sygn. akt ECHR-LPo.11.1R; MZ/AMJ/ro, akta nr 2424/10), w Polsce jest tematem zakazanym. Dlaczego? Ponieważ związane z nią drastyczne okoliczności, ujawnione na łamach Nowego Ekranu, uzasadniają postawienie tezy o podszywaniu się organizacji przestępczej pod oficjalną strukturę polskiego państwa. Działania i zaniechania tak ułomnego Państwa przesądziły o pozbawieniu mnie praw podstawowych, gwarantowanych Konstytucją RP oraz Konwencją Europejską. U podłoża represyjnych działań Państwa na moją i mojego Syna szkodę legł zamiar przykrycia przestępstw płk. Krzysztofa Badei, żołnierza Służby Kontrwywiadu Wojskowego, a wcześniej Wojskowych Służb Informacyjnych. To poskutkowało brutalnymi aktami przemocy z udziałem policji, osób ze służb specjalnych i prokuratury m.in. w stosunku do mnie - osoby, która ujawniła przestępstwa Krzysztofa Badei oraz fakty dyskwalifikujące go, jako oficera Wojska Polskiego. Aby ukryć przestępstwa Krzysztofa Badei i uchronić go przed ponoszeniem odpowiedzialności karnej, zalegalizowano prowadzenie wobec mnie i szerokiego grona moich znajomych złowrogiej kontroli operacyjnej, z zastosowaniem szerokiego wachlarza technicznych środków operacyjnych. Uczyniono to z zamiarem ubezwłasnowolnienia mnie, zmiany mojego wizerunku i zniszczenia dorobku życia. Wskutek fałszywego implementowania sytuacji i zdarzeń z moim rzekomym udziałem, stworzono absolutnie kafkowską rzeczywistość, w wyniku, czego przestałam być pracownikiem naukowo-dydaktycznym dwóch najlepszych Uczelni w Polsce, adiunktem z realną perspektywą habilitacji. Wykreowano mnie na osobę wyuzdaną, z którą nie mam nic wspólnego. Taka drastyczna zmiana postrzegania miała tłumaczyć konieczność kontrolowania mojego życia prywatnego i zawodowego. Był to sposób na uzależnienie każdej jego sfery od widzimisię oprawców, którym chodziło o zniszczenie mojego dorobku zawodowego i przymuszanie mnie do życia bez pracy. Praca proponowana mi była jedynie, jako nagroda za odstąpienie od rozgłaszania sprawy i poszukiwania pomocy. Jakikolwiek sprzeciw wiązał się z represjami, skutkującymi głodem, upokorzeniem, bezrobociem, obawą o jutro. Okazałam się niepokorna i wybrałam sprzeciw - z oczywistego powodu: nie uczyniłam nic, co miałoby rozpętać i zaciskać wokół mnie kafkowską spiralę zła. Dlatego kryminalizowano mnie, niszczono ekonomicznie i psychicznie – głównie za pomocą procesów sądowych. W latach 2002-2010 funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa państwa całkowicie przejęli kontrolę nad moim życiem i bezkarnie łamali moje prawa. Taki wzorzec zachowania organów państwa jest typowy dla systemu totalitarnego. Tymczasem Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej uznaje mój kraj za demokratyczne państwo prawa. Gdyby organy ścigania rzetelnie i zgodnie z regułami takiego państwa poprowadziły postępowania, agresja Krzysztofa Badei oraz jego apologetów byłaby zatrzymana już w 2005 r. Tak się jednak nie stało; wygrała spolegliwość policji i prokuratury wobec służb specjalnych. Wygrało myślenie rodem z PRL-u, który przecież stanowił wynaturzenie idei państwa. Jednym z powodów, dla których możliwe jest prześladowanie człowieka według ciągle jeszcze obecnych standardów państwa totalitarnego, jest brak uregulowań prawnych pozwalających na informowanie z urzędu osób, wobec których prowadzone były czynności operacyjne lub operacyjno-rozpoznawcze. Polska regulacja, pomimo sygnalizacji Trybunału Konstytucyjnego z dn. 25 stycznia 2006 r. zawartej w wyroku sygn. akt K 32/04, w dalszym ciągu nie przewiduje konieczności poinformowania osoby poddanej takim czynnościom o ich prowadzeniu. W takim stanie rzeczy Obywatel RP nie ma praktycznie żadnych szans na uzyskanie dostępu do dokumentów i materiałów zgromadzonych na jego temat przez służby specjalne, policję (czy MSW), co stwarza niedopuszczalną prawem nierówność broni i pozwala na realizację - w majestacie prawa - stalinowskiej zasady: „daj mi człowieka, a znajdę na niego paragraf”. Moja sprawa jest tego dobitnym przykładem. Nie bez znaczenia pozostaje okoliczność, że prace legislacyjne w tym obszarze są od 2010 r. blokowane przez MSW. Odmowa wprowadzenia w życie sygnalizacji TK z dn. 25 stycznia 2006 r. doprowadziła do sytuacji, w której absolutnie niemożliwe staje się urzeczywistnianie na gruncie prawa krajowego każdego z naruszonych przez służby specjalne praw człowieka i każdej naruszonej wolności obywatelskiej, gdyż do tego potrzebna jest m.in. znajomość danych osobowych funkcjonariuszy dokonujących bezprawnej ingerencji operacyjnej w życie Polaków, częstokroć atakujących ekscesami przemocowymi, poniżających i wywołujących strach, pozbawiających pracy, narażających na cierpienie i upokorzenie, a przede wszystkim wpływających na przebieg postępowań karnych i administracyjnych oraz na decyzje wymiaru sprawiedliwości. Przestępcy ze służb specjalnych nadal są chronieni przez aparat bezpieczeństwa Rzeczpospolitej Polskiej, która jednocześnie chroni wszelkie dane zgromadzone przez ten aparat na Nasz temat, uniemożliwiając Nam skuteczną egzekucję naruszonych praw/wolności. Dzięki Nowemu Ekranowi mogłam poinformować Polaków o stanie państwa w obszarze, który – zapewniam - może wciągnąć każdego z Nas. Dlatego namawiam do „przewrotu umysłowego” o sile podobnej do tego, który kiedyś zaowocował Konstytucją 3 maja. Musimy po raz kolejny potrząsnąć Polską. W Naszym wspólnym interesie leży podjęcie trudu odpowiedzialności z wspólne dobro, jakim są gwarantowane Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej prawa i wolności Człowieka i Obywatela.

W obliczu rozkładu instytucji państwowych i degeneracji życia publicznego zapraszam wszystkich chętnych do współpracy nad poprawą Rzeczypospolitej. Zależy mi na stworzeniu konstruktywnego Zespołu Fachowców. Naszą pracę zaczniemy od przeprowadzenia rozmów z Ministrem Spraw Wewnętrznych. Uświadomimy Ministrowi konieczność wdrożenia sygnalizacji Trybunału Konstytucyjnego o sygn. akt S2/06 z dn. 25 stycznia 2006 r. Wszystkich chętnych proszę o dokonywanie wpisów na wewnętrznej poczcie Nowego Ekranu lub o publikacje na łamach NE. Bardzo liczę na włączenie się do inicjatywy Redaktorów Nowego Ekranu. Pamiętajmy: ignorując stan Państwa, sami skazujemy się na klęskę. Grażyna Niegowska


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
786
1 786 skiero leczenie przerz, pobrane
786 226
786 787
786
786
786
786
786 - Kod ramki - szablon, RAMKI KOLOROWE DO WPISÓW
786
Część 3. Postępowanie egzekucyjne, ART 786(2) KPC, III CZP 6/10 - z dnia 19 marca 2010 r
786
84 03 12 AC 127 D 786 ENG
Christie Agata Dom Przestepcow (SCAN dal 786)
SCHEMAT ALARMU MAXICAR 586 786 1286
US Patent 335,786 Electric Arc Lamp
786 Harbison Elizabeth Powrót księżniczki

więcej podobnych podstron