TEKST
PANTEISTA
Bohater zachwyca się nad pięknem przyrody, jest ciepło i rozkosznie. Jego dusza się raduje, wszystko w niej śpiewa i błyszczy- żyje. Nawet gdyby natura ucichła, on śpiewałby dalej. Zwraca się do natury, jako do matki. Mówi, że jest mu w niej dobrze, uroczyście, jak w świątyni. Twierdzi, że jest jej sercem.
Chudy koń wiezie wóz z kamieniami, nie ma już siły, a woźnica okłada go batem, w końcu koń przystanął z jękiem przez co dostał drugą, grubą stroną bata. Widać mu kości, krew sączy się z boków, nie ma siły. Pyta: „com winien, żem słaby i kamienie tak ciężkie?” właśnie to, że jest słaby daje prawo jego panu- parobkowi go tak traktować. Narrator podbiegł do parobka, chwycił go za ramię i powiedział: „boli- nie bij” ale ten tylko mruknął i znowu uderzył. Narrator pomógł koniowi ciągnąć wóz. Zwierzę stękało głośno, a w oczach świeciły mu łzy.
*
Narrator zwraca uwagę na prawa natury. Zwierzę zjada bezbronną roślinę, w żywych organizmach żyją pasożyty, nawet w trawie trwa walka. „Wszystko się niszczy nawzajem, a wszystkich prawem przemocy gnębi- człowiek” podpala lasy, wycina żywe drzewa, morduje, gwałci, bo jest silniejszy, ale za chwilę sam też obraca się w proch. Natura tworzy nas, żebyśmy niszczyli się wzajemnie. „Cierpisz, matko? O, i ja cierpię!..”
*
Bohater jest na stacji, czeka na swoją narzeczoną, ale ona nie przyjeżdża. On tak bardzo chciał zobaczyć chociaż jej wzrok. Dostaje jakiś list od urzędnika. Wraca, chce szybko wejść do lasu, bo jest strasznie gorąco, a tam słońce tak nie parzy. Zaczyna sobie wyobrażać, że jest na dnie morza. Gęstwina tworzy błękit, motyle na polanach to kwiaty kołysane przez fale itd. wsiada na łódź skrytą w szuwarach i płynie. W końcu wypływa z gęstwin i oblewa go światło. Rozbiera się do naga i leży na swojej łodzi. Czuje ból i nieziemską rozkosz. Podziwia piękno przyrody: „szare ziela wodnej pokrzywy tworzą gaje cudowne[…] maleńcy zwinni pływacy szybują w zaroślach”. Bohater rozmyśla, co by było gdyby tu spoczął, ryby powoli jadłyby jego ciało, lilie wysysały soki z jego piersi. Cieszy się, że urosłyby takie bujne i zabrały jego bóle.
Ryby go zjadają, słońce pali jego czaszkę, mózg mu się warzy.
Nikt nie skrępuje jego wolnej myśli. Mogą go palić, ale jego słowa i tak poniesie wolny eter.
Jego stos oblewają płomienie, lilie machają z radością, tłum czarnych mnichów modli się i przeklina, szatany krążą w powietrzu, czekając na niego. A tam- matka z zielonymi włosami wyciąga do niego ręce. „Kochasz mnie matko? O, i ja cię kocham!...”
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Głada powierzchnia jeziora prysnęła, ciało zapadło się na dno. Wtedy wszystko się uspokoiło. Kwiaty wypłynęły na wierzch, a ryby z ciekawością zbliżyły się do złotawej bryły „i zaczęły ją całować czy kąsać…”
PIEŚŃ TRIUMFUJĄCEJ MIŁOŚCI
Bohater- więzień, najnędzniejszy z robaków, ślepiec nigdy słońca nie widzący. Jego jedyną radością jest to, że może czasem rozmawiać z gwiazdami.
Wieczorem wypuszczają ich na podwórko, dzwonią kajdanami. Niektórzy patrzą w niebo prosząc o litość, ale ich nocne płacze mówią, że najgorszą torturą jest nadzieja, inni kładą się na ziemię i bawią piaskiem, jak dzieci. Bohater nigdy nie urągał boleściom, był samotny.
Kiedyś rozmarzył się i nie zauważył, kiedy zamykali bramę, na próżno próbował ją odryglować (wiedział, że bardzo karzą spóźnionych, zaczął patrzeć w niebo, gwiazdy świeciły prosto na niego, zaczął wchodzić na skałę, ale się uderzył, jego wędrówka ku gwiazdom miała się skończyć, ale usłyszał śpiew z oddali, zaczął wchodzić dalej. W końcu zobaczył JĄ- Miriam, wyciągnęła ręce na spotkanie. Z jej palców wybiegła skrzydlata pieśń triumfującej miłości. Bohater wiedział, że teraz nic ich nie rozdzieli. Z bezmierną miłością leciał ponad wszechświatami. W końcu nadszedł dzień, ona się ocknęła i kazała mu wracać, on jak cichy niewolnik zsunął się po głazach. Ona patrzyła, jak znika „i tylko palce jej drżące na strunach słały mi pocałunki rozstania”. Już było słychać trąbki strażników, kiedy bohater zwątpił, nie wiedział czy to tylko sen, postanowił jeszcze raz wdrapać się na skałę, ale zabrakło mu sił i spadł. Przypięli go w ciemni, łańcuchami do ściany, wisi tak już długo, ale mógłby wytrzymać jeszcze więcej, byleby jego ukochana pozostała przy nim. (tak mu z nią dobrze). Bez swej ukochanej mógłby skonać, wpada w panikę. Nagle znowu zapada cisza.
Zaczyna opisywać przyrodę: obłoki, sierpem wygięty księżyc, koniki morskie… piekielne morze przekroczyło zaporę i zalewa cały świat. Bohater woła Boga na ratunek, zaczyna się topić, próbuje uciekać, ale nie ma wyjścia. Za chwilę zaleje go ostateczna fala- budzi się płacząc, w ogromnym przerażeniu, księżyc świeci przez okno jego pieczary „O Boże- Boże- czemuś mnie opuścił!...” jest mu źle w więzieniu. Zaczyna odmawiać litanię… do śmierci: „śmierci królowo niebieska- ratuj mnie” itd. dlaczego ją spotkał, teraz mógłby się zabić, a nadzieja, że spotka ją jeszcze każe mu żyć. Przyszedł czarny dozorca, oblał go wodą i dał mu suchara. Później weszło dwóch żołnierzy, myślał, że będą go torturować, ale dali mu owoce i pieniądz. Bardzo się ucieszył, bo wniosło to trochę słońca, ale jeden ze strażników uświadomił go, że to z okazji ślubu księżniczki Miriam. Bohater krzyknął, że kłamią, ale oni tylko pokazali na jego czoło i wyszli. Zaczął rozrywać owoce i nagle usłyszał pieśń, rozerwał łańcuchy, wywarzył kratę, chciał ją jeszcze raz zobaczyć. Spadł w zarośla, zemdlał, ale za chwilę szedł dalej, skrył się, żeby go nie widzieli, ona z kimś szła, nie słyszał dokładnie ich cichej rozmowy, w końcu go zauważyła, strażnicy ruszyli w jego stronę, myśleli, że to tygrys, później wzięli go za żebraka. Chciał usłyszeć pieśni weselne, więc zaczęła mu grać, bał się na nią spojrzeć, ale kiedy ich oczy się spotkały, ta upuściła harfę, kazała zawiązać mu oczy i grała dalej, w końcu rzuciła mu się na szyję, ktoś go uderzył, wyrzucili go na pustynię, jak konającego lwa. Jest mu tam dobrze, patrzy znowu na gwiazdy. Nie wie czy są prawdziwe, czy to tylko ich upiory błądzą. Zwraca się do gwiazd- krzyżują najbiedniejsze ze stworzeń „bo już nie ma nic biedniejszego nad Pana wszechświatów- Syna bożego- który kona- na krzyży- gwiazd- Jak cicho…”
MSZA KONAJĄCYCH
Mnich siedzi w ciemnej celi. Ręka wybawiciela nie może odnaleźć się z jego dłonią. Zna każdą skałę, ale żadnej nie może ominąć, na każdej kona. W celi ma obraz Madonny schodzącej do czyśćca. Na korytarzy słyszy głosy, wyjdzie, może to Emanuel, może Ewa- poznaje ją po jej zabawkach, w szkatule zamknęła gwiazdy i księżyc, może da mu trochę światła. Idąc potyka się o ołowianą skrzynię, przez łzy widzi zamyślone widma. W studni słyszy uderzenia młotów. Zauważył czyjeś oczy, chciał odskoczyć, ale potknął się o trumnę, którą za sobą ciągnął. To tarantula. Omawia litanie długie, jak jęk konających. Trumna wpada do wody, tarantula oczami oświetla drogę trumnie, wieko się otwiera, powstaje z niego Madonna „królowa piekieł moich i otchłani” spojrzała na niego, ale jej oczy spotkały się nagle ze spojrzeniem tarantuli, wody się zwarły. Bohater próbuje uciekać, ale wszędzie widzi maszkary. Wbiega do swojej celi, gdzie był obraz. Na ścianie jest struga krwi i ślad iskrzący się, jak droga mleczna. Zbiera gwiazdy, otwiera okutą klamrami księgę i nagle słyszy harfy. Słyszy szmer tysięcy modlących się wkłada hostię w spragnione usta aniołów, widzi swoją rozświetloną twarz a nad nią krąg drogi mlecznej. Ostatnią hostię umierających wkłada w swoje serce. Tajemnicza ręka prowadzi go, jak dziecko, krew sączy się ze stygmatów „idę wśród gwiazd”.
NIEDOKONANY. Kuszenie Chrystusa Pana na pustyni. Poemat
„…Był na pustyni dni czterdzieści kuszony przez szatana.” Marek I,13.
[utwór jest zbudowany tak, że każdy rozdział zaczyna się od cytatu, treść to zazwyczaj ponumerowane, krótkie myśli]
[pisane w 1os.]
α
„Dlaczego upadłeś z nieba Lucyferze?”
Gwieździste oczy szatanów prześwietlają go na wskroś
Boi się, ale jest spokojny „krzykiem nie trzeba zatrważać tych miejsc!”
Długo stoi przed bramą, ale nie śmie uderzyć
Deszcz wstrząsnął wieżami i brama się rozchyliła
Ogień ślizga się po jego kościach, na ścianie widzi cień… widma
β
„ A obróciłem się, abym obaczył głos, który mówił ze mną. A w pośrodku siedmi lichtarzów złotych ujrzałem podobnego synowi ziemskiemu, obleczonego w długą szatę… a nogi jego jakoby w piecu rozpalonym, a głos jego jakoby głos wiela wód- -„
Wnętrzności przepalone ogniem potępienia
Glos podobny do ryków płonących grodów
Ciągły mrok
Kiedy chce, potrafi udawać łabędzi śpiew, szept kwiatów, słowików
γ
„Tam odczuwamy radość niezmierzoną, która mówi: ja ukończę się!”
Obierając los, zabrał cały przydział bólu, aby nikt go nie przewyższył
W nim zwiędłe i zgniłe zarody, jak płód martwy
Korona jego ponad basztami bluźnierstw, tron ponad więźniami, królestwo w rozpadlinach świata.
Z jego tchnień trąc i zaraza
δ
„wszelkie ziele duszy mojej obumarło”
Jego istnienie jest smutne, wieczne męki
Poczęły go skrzydła cherubinów i uroniły, „jak głaz nazbyt ogromny”
ε
„zaczynam się, gdy zechcę”
Tworzy posągi świateł, żeby później strącić je w wir
Króluje i rządzi widmami, pożera gwiazdy
Wybranym umarłym, płynącym Styksem podaje swą dłoń i wprowadza na swoje stopnie, inni lecą ku wirującym katorgom
ζ
„moje usta pośród wszystkich rzeczy, obalam na twarz bogi gwiazd złowróżbnych”.
W katedrze Boga umarłego trwa walka widm, chcą zza krat dotknąć jego skrzydeł
On- papież widm, celebruje zerwanie z zakonem i unicestwienie Boga- z kielicha rubinowego pije królestwo: duszę.
Z rozkoszą słucha krzyku i milczenia tortur
Patrzy, jak bohater wdrapuje się na ścianę jego grodu i widzi dymiącą się strzałę na jego łuku
Patrzy, jak królewicz jasnowidzącymi oczyma ogląda zbrodnie swej rodziny i mogiłę matki, którą musi przekląć
Patrzy, jak czarodziej w zamkniętej wieży nuci triumf magii- gdyż w ciemnej kaplicy prowadzą królewicza, aby przyjął hostię od mnicha wtajemniczonego w nekromancję. Jego ojciec-król jest zatopiony w świętokradczej modlitwie. Kiedy czarny opłatek dotyka jego warg, krwawy nóż ścina jego anielską główkę, zawieszona za włosy mówi cichym głosem- król porywa się słysząc huk piekieł, w które wszedł jeszcze za życia
η
„Znam imiona, znam formy, których nikt nie zna”
Czarny i zimny wodospad grzechu szaleje na głazach
Wieczni pielgrzymi na progu jego sali są już obłąkani
Zakopani żywcem szepcą mu tajemnice swoich ostatnich spowiedzi
ϑ
„nie zostaje świat w swoim trwaniu inaczej niż przez tajemnicę- która nie jest powierzona nawet najwyższym Aniołom”
Żeglarz próbuje odczytać nieznane mu prądy południowe z odgięcia igły magnetycznej- wysiłek człowieka i jego
Księżyc pod jego wzrokiem zaczął spadać na ziemię, jak powolny kat, nawet olbrzymy Giborim chowały się ze strachu.
Księżyc starł Ziemię w pył nowego chaosu. Co za różnica czy teraz ziemia zaludni się żukami- ludźmi czy zostanie pusta.
( w tym rozdziale pokazane jest, że najpierw był świat bogów, olbrzymów itd. później przyszedł świat małych, nic nie znaczących ludzi)
Ι
„któż jest, co zwycięża świat- jedno który wierzy, iż jest Synem Bożym”
Magnetyczny wzrok zapadł w jego głębie i błądził w nim
Daremnie omijał ławice gwiazd, wszedł na wierzchołek świata, gdzie w ponurym tłumie tlił się duch gwiazdy, która umarła za świat
Lament, łono skwarzą mu gromnicami, trzęsą się sklepienia, czytał w głębiach nieba, pytając o przeznaczenie- meteoryty wyrzeźbiły imię EMANUEL.
Przepłakał całą noc- szedł na wygnanie
Szedł czując, że za widnokręgiem są prawdy boskie, których nie poznał.
ϗ
Widział plemiona w tyfusie, królów, którzy wbijali żelazne berła w rozmodlone oczy niewolników- kto raz postawił nogę na progu innego świata, umrzeć musiał sposobem strasznym i dziwnym- oto piekła do którego jeszcze za życia wchodzili jego czciciele
(brak strony rękopisu)
μ
Na pustyni siedział człowiek, w jego postaci było widać post i umartwienia. W jego oczach widział wizje Mesjasza
Mówił mu o ludziach głodujących, o matkach sprzedających swoje dzieci przez głód, wmawiał, że asceza nie pomoże nikogo wykarmić. Chciał, żeby użył swej mocy i ziemie suche zamienił na pola żyzne, tak żeby ludzie przestali głodować, mógł być ich panem i królem, nie w sensie poetyckim, ale dosłownym. Dostałby wszystko. Próbował wszystkich sposobów, człowiek czuł piękne zapachy, słońce tworzyło piękną szatę, obiecywał mu mądrość całego świata, miliony poddanych, wieczne życie w chwale, kobiety itd.
ν
Zachodziło już słońce, gdy człowiek powiedział:” człowiek żyje nie tylko chlebem, ale wszelkimi słowem, pochodzącym z ust Bożych”M.4
Nie poszedł szeroką bramą i drogą, które wiodą do zatracenia, tą bramą wielu idzie, ale znalazł (jako nieliczny) drogę i bramę wąską, która wiedzie do życia, a widmom mówił, że trzeba strzec się fałszywych proroków, odzianych w złote runo, bo wewnątrz są wilkami- jeśli ktoś Słów Bożych nie wypełni, potrafią huraganem uderzyć w Świątynię duszy, a ta runie, bo na piasku była zbudowana. Po tych słowach szatan się zdenerwował, stworzył huragan, zaczął sypać na człowieka czym się da i bluźnić na niego.
ξ
Opisuje orgie i znęcanie się nad konającymi kapłankami. Dziwi się czemu młodzieniec w szatach żałobnych i z łańcuchem niewolnika nie ratuje swojej Isztar, która jest hańbiona. Nie obronił jej i teraz ona niańczy swoje dzieci pochodzące z hańby i modli się do znaku diabła
ο
Opowiada jakieś wizje z starożytnymi bogami ( przepraszam, ale pomimo usilnych starań, nie wiem o co w tym chodziło)
π
„Bo i bracia jego weń nie wierzyli”
Deszcz zimny zamraża kości, człowiek chce, aby każdy go miłował, ale czy to nie jest broń wiekuistego fałszu?
Ojciec jego wybawieniem przypieczętuje wiecznopoddaństwo ludu, ale nikt nie będzie pamiętał, że Sprawiedliwy umarł dla prawdy
Zna tego człowieka, bo sam kiedyś taki był- jego marzeniem jest Eucharystia
Za nim pójdą ludzie, którzy będą nawracać
ρ
„To wszystko dam Tobie, jeśli upadłszy pokłonisz mi się—„
Szkoda Twoich pięknych, młodych lat Jeszua, na poświęcenie za ludzi, bo oni zawsze będą grzeszyć
σ
Mówi, że Jezus nie potrafi znaleźć miłości, są tacy sami, bo obaj mają rządze. Namawia go do miłości do kobiety. Mówi o jakiejś, która zostanie z szatanem, będzie jego nałożnicą. Chociaż mogłaby zrobić wszystko dla Chrystusa, nawet się z nim ukrzyżować.
τ
„Wyjście z tego świata, a jam nie jest z tego świata”
Wmawia Chrystusowi, że wszystko jest złe, nie ma istot małych i niewinnych.
Pozwolił odejść mu do Jerozolimy, po 40 dniach męki za swój naród. Szatan żałował, że nie zaprowadził go w najciemniejsze strony piekieł- piekło otchłani odmętu, nie mówił mu o rzeczach najprostszych- najsmutniejszych. Widział go później, prowadzonego przez tłum na śmierć.
ϕ
Nie wie po co tu jest, ziemia jest dla miernot, które niszczą cywilizację
χ
Milczy od nadmiaru poniżenia, nie chce pociechy, prosi swój cień, żeby go zabił. Jest strażnikiem nocy, pozostawionym na rozdrożu nieszczęścia. Własne dotknięcie mrozi go i odpycha.
ψ
W izdebce czerwony kwiatek kochający się w Syriuszu teraz więdnął. Promień gwiazdy składał pocałunek na czole umierającej nędzarki.
Dzieci lgnęły do kolan Chrystusa. Paralityk drżał w febrze
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Więzienie. Więźniowie przykuci łańcuchami do podłogi, dało się słyszeć nabrzmiałe bólem piosenki za wolnością. Buntownik miał zostać stracony. Obok niego szedł kapłan, żołnierze pełni nienawiści, kat wiązał mu ręce. Kiedy wchodził na ostatni schodek, jak to buntownik, spokojnie odsunął od siebie kapłana, kiedy go wieszali, na niebie właśnie leciał meteor. „ujrzał meteor. – zawisnął rękoma, jakby chciał dać jakiś znak…”
ω
duszo, odrzuć teraz wszystkie myśli, nie bój się, wybiegnij naga w ciemną noc. Potrzebne ci są bóle, żebyś pojęła, jak On cierpiał na pustyni, gdzie szatan- cień twój zawisnął nad jego sercem.
Teraz mnie prowadzą wśród gromnic, głos we mnie odrzekł „ufaj mi- jam zwyciężył świat”.
WIDMO PRZY MORSKIM OKU
Opis zachodu słońca. Czerwień przechodzi w szarość. Niebo się srebrzy, jak całun. „chwila to najstraszniejsza w zmierzchu olbrzymów”.
Na zatopionym w mroku jeziorze, wśród cmentarzysk i śmiertelnych, białych pól występuje widmo. Idzie , jak Młoda Pieśń niesiona huraganem. Jak furia idzie- on Duch tułaczy, przez groby, otchłanie i własną bezmoc. W oddali nienawiścią szumią czarne bory, „jakby protestem głuchym życia przygniecionego żałobnym wiekiem Oślepłej Harpii.”
DOLINA MROKU
„wszystko się w życiu mści, i kara przyjść musi za wszystko, choćby nie było winy”
Z listu przyjaciela
Bohaterowi wydaje się, że jest w trybunale, nie widzi dokładnie twarzy, tylko czarne, nieruchome postaci i ich zamglone oblicza. Roztacza się nad nim tajemniczość, nie mówi wprost.
Nazywa siebie drugim Edypem, jego życie sfinksową zagadką. Opowiada, choć boi się tych wspomnień. Widzi siebie w wagonie sypialnym pociągu, ale nie wie gdzie jechał. Jechał z żoną, dziećmi i staruszką- krewną żony oraz nieznajomym mężczyzną. Dziecko kocha miłością gwałtowną. Chce, żeby osiągnęło to, na czym on się stoczył. Wspomina o człowieku, który odegrał tragiczną rolę w jego życiu, niesłusznie zawarł z nim sojusz braterstwa, ale nie chce o tym mówić. (opętał kobietę ubóstwianą przez niego, do której nie miał odwagi się zbliżyć, znieprawił jej duszę)
Widział się wśród niskich, nieznanych sobie komnat, podłogi wyłożone dywanami, ściany w makatach, staroświeckie meble w stylu cesarstwa, portrety kasztelanów. Stał wpatrzony w kobietę o złowieszczych oczach, które go przerażały- przypomniał sobie, że jego ukochana miała prababkę, która z pewnych duchownym po lasach zabijała schwytane, wiejskie dziewczęta. Obudził go zegar i zobaczył, że jego ręka cięła szyję śpiącego człowieka. Głowa się potoczyła, a on trzymał swój hiszpański nóż z napisem: Alvaro Garcia Albacete. Nie widział jego twarzy, dopóki nie podniósł jego głowę za włosy- los zetknął dwóch niewiedzących o sobie wrogów w pociągu.
Nie chce trudzić pytaniami, jak w zamkniętej od wewnątrz komnacie, znaleziono ściętą głowę, jeśli wewnątrz był tylko jeden człowiek- było to tysiąc mil od niego i jak jego żona widziała przez okno wagonu, jego ducha, który z krwawiącą głową nieznanego jej człowieka pędził wśród śnieżnej zamieci.
Na to wszystko znaleźli dowody, żeby samego jego przekonać (plamy krwi w wagonie, kadłub człowieka otulony w płaszcz).
Patrzył na otwarte oczy swojej żony, głos snuł w nich tę opowieść, jak Sąd Ostateczny, dalej już nic nie pamięta i znalazł się tutaj.
Zdaje mu się, że pociąg cały czas pędzi, razem z tą salą i ze wszystkim co go spotyka, przez wszystkie reinkarnacje. Pędzi do miejscowości ciemniejszej, niż teraz przebywa. „tylko białe wierzchołki gór z obojętnością wniebowziętych patrzą na otulone w mgłach doliny. A wszystko się mści[…]” mądra wydaje się ta myśl.
BEZALIEL
Exod. XXXI/3
Jest noc, boh jest w pałacowej kaplicy. Schody wejściowe zostały podpalone przez ducha, który chciał go zapędzić w swoje sidła. Czatował na niego „jako na cudzołożnika- swej owdowiałej żony”. Boh. jednak wie, że czekałyby go męczarnie, więc wolałby zginąć w ogniu. Nagle słyszy otwierające się drzwi, piorunuje go światło, czuje ból, chwyta się krzyża, kiedy myśli, że to koniec, wszystko ustaje. To duch się nad nim znęca. Krąży po budynku, dochodzi do sypialni swojej ukochanej. Na lustrze odbił swą zakrwawioną dłoń i swój znak- kotwicę z dwiema gwiazdami. Kobieta była naga i piękna, spała. Rozpuścił jej włosy, ozdobił je kwiatami, zdjął chroniącą go kolczugę i położył się obok niej. Zastanawiał się czy to nie jest sen. W końcu kobieta się zmieniła, miała twarz meduzy i trzy oblicza 1. Ludzkie 2. Demoniczna, zwierzęca orgia 3.boskie. spokojne, jak nirwana. Cały pałac jest już w ogniu, on z okna może wyskoczyć tylko do wody, gdzie „on hodował swoje straszne, śliskie mątwy”. Zobaczył, że da się zejść po rynnie i tak zrobił, znalazł łódź. Z daleka widział jej postać w oknie, jak odtrącała widno ciągnące ją w głąb pałacu i zanim wypłynął, pałac runął w zgliszczach, on patrzył na spokojne gwiazdy.
RÓŻANY OBŁOK
Ktoś z gór białych przepowiada wojnę i zagładę miasta, które rozbłyśnie w ogniu
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Wszystko zamarło, ucichło. Bóg istnieje, wybrał go Jego prorokiem, ale on i tak szuka tej, która uczyniła z jego serca grobowiec. Mimo to wymienia rzeczy, które mówią o istnieniu Boga. Gwiazdy zaczynają śpiewać Jego imię.
*
*
* * *
* *
(lubił dziwacznie numerować rozdziały chyba)
Powtarza, że Bóg istnieje. Jest na stepie, wśród traw wyczuwa mordercę. Cmentarze przypominają mu o tym, że był „królem narodu, który wyginął”. Nie jest mu żal władzy. Bóg uczynił go prorokiem, to on nie kazał mu mówić do mrówek, przyjdą olbrzymy.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Jedzie na białym koniu do miasta ze skał, gdzie stanie, tam rosną kwiaty. Jechał do grobu ukochanej, wezwać widmo i zabrać do swojego łoża. W bramie spotkał piękną kobietę, czuł pocałunki jej spojrzeń, zabrał ją ze sobą, miała na imię Dalita. Droga zwężała się nad przepaścią. „skała stromo sterczy ku niebu, a głęboko w dole zasnuły się wąwozy mgłami”
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Idzie sam w nieskończoną dal, za nim morze, przed nim rozdarte wrota gór.
*
* *
Wyszedł z kąpieli pachnącej siarką. Wszedł do ogrodu rozciągającego się na stokach „gór przerytych bezdenną skalną czeluścią”. Patrzył sobie na trawy itd. Zmierzając ku skałom, widział ich legendy: Prometeusz skuty słuchający Oceanid, ścięta głowa Meduzy płynąca po falach. Był już tym znużony. Jego bóle już się zagoiły i w duszy świeci głowa Matki Boga, spokojniejszej, Syn już króluje nad gwiazdami. Rzymscy żołnierze dawno w mogiłach, w niebie tak spokojnie i monotonnie, tylko orzeł czasami przeleci trzymając w szponach zakrwawione koźlątko.
*
* *
* * *
*
(Nastrój zrobił się groźniejszy) Przepaści złowrogim wężem przeryły ogród. Potok, jak huragan. Potworne ropuchy, kameleony. Myślał o zabłąkanych w pieczarach. Księżyc się schował było ciemno i przerażająco. Sam był w takim położeniu jak tamci. Zastanawiał się, jakie tajemnice ma Bóg, że sam je przed sobą skrywa.
* *
*
*
* *
* *
Nad świętym stawem przysiągł Bogu, tylko On usłyszał. Dlaczego przerwał milczenie? Był sam, nie miał mu kto pomóc. Wisiał nad przepaścią, w każdej chwili mógł spaść w otchłań. Teraz już minął otchłanie i odnawia śluby z Niedosiężonym, Strasznym i Najmędrszym.
HISTORIA DWOJGA KOCHANKÓW I PANI HOAN-THO. Z CHIŃSKICH PORCELAN I KSIĘGI: KIM-VAN-KIEU-TRUYEN.
Zawsze tam, gdzie człowiek, „rodzą się dziwne zioła: snów i zbrodni”
Boh. patrząc na zmiany natury przeżył głęboki ból serca.
- - - - - - - - - - - - - - -
Nazywała się Kieu, była niezwykle piękna, cudownie grała na lutni. Była uroczystość grobów- barwne latawce itd. dwie siostry szły bez latarni i kadzideł. Za mostem była opuszczona mogiła. W sercu Kieu pojawił się chłód- nożem zaczęła kreślić archaiczny wiersz o feniksie na korze drzewa. Jej siostra Wan zaśmiała się, nie rozumiała jej, myślała tylko, że do domu daleko. Nagle na białym koniu nadjechał młodzian, ale dzwon oznajmiał już zamknięcie przestworzy.
Odezwał się jakiś głos: „przyszedł- i oto wszystko- pełen znudzenia jak inni- przeminie jak wszystko”. Ujrzała postać, „przezroczą jak rosa” jej mieszkanie za ścieżką grobową, pod nią strumień, nad nią most. Rzucano perły pod jej stopy, ale po śmierci, tylko Kieu dała jej łzę. Jej ręka zza mogiły wiodła Kieu, ale z młodej piersi wydobył się lęk, matka ją obudziła.
Raz patrzyli na jezioro. Sanh powiedział, że wieża rzuciła już blask na wodę, Kieu odpowiedziała, że im wyższa wieża, tym większy mrok. Ją czeka tysiąc jesieni i zatruty kwiat niewoli.
- - - - - - - - - - - - - -
Szła grając na lutni w stronę ukochanego, jej dźwięki chwilami przechodziły w ton rozpaczy i zemsty. Poiła swego kochanka tęsknotą, to żywa, to upiorna. Sanh pożegnał ojca i szedł na podwórzec żałobny. Dzielą ich góry i morza. Ona chciała wyznania, chciała zapamiętać jego miłość, mieć wspomnienia. On wskoczył na konia, ale nie może jej zobaczyć. Są samotni.
W pałacu rządzi córka mandaryna Hoan-tho. Była szczęśliwa, zakochana, dopóki nie zauważyła, że w ogrodzie wyrósł tajemniczy kwiat. (chyba myślała, że ktoś ją zdradza, bo jest daleko i myśli że wieści się nie rozejdą).
- - - - - - - - - - - - - - - - -
Sanh wrócił do czerwonego pałacu. Widzi troski małżonki, ale nie chce o nich myśleć. Kiedy małżonka znowu kazała mu jechać do jego ojca, bo jest samotny, jego serce się rozradowało.
- - - - - - - - - - - -
Hoan stwierdziła, że wodą będzie szybciej, kazała przygotować okręt, wziąć powrozy i łańcuchy „ja ją wyczerpię- a sama siebie nasycę- a w końcu z nich się wyśmieję.-„
- - - - - - - - - - -
Ona została samotna, modliła się i cały czas płakała. Wspominała wiosnę i miłość, którą jej przysięgał.
- - - - - - - - - - - - - - -
Nagle pojawiły się cienie zbrodniarzy, wycie szatanów, tasaki. Nie wiedziała co się dzieje. Zabrali ją gdzieś. Komnaty w płomieniach. Wieśniacy przybiegli gasić. Szukano młodej pani, nad brzegiem ruczaju widzieli krew. W końcu, w spalonej komnacie, zobaczyli przetlone, czarne kości. Pogrzebano ją, Sanh płakał. Czrodziej, który umiał przenikać do stolicy mroków powiedział, że tam jej nie ma. Są winy, które musi wymazać w tym życiu.
W ogromnej sali, na zdobionym łożu leży pani Hoan- tho, na podłodze Kieu. Hoan każe otrącać jej ciało bambusem, ona krwawi.
- - - - - - - - - - - - - - -
Mąż z żoną piją wino, blada służąca dolewa. Sahn czuje, że jego rozum się plącze, nic nie rozumie. Przecież spalone kości Kieu pochował w grobie. Hoan śmieje się, do służącej, że jeśli nie dogodzi panu, to znowu każe biczować. Służąca zaczyna grać, Sahn się śmieje, chociaż jego serce płacze. Hoan prowadzi go do złotej łożnicy
- - - - - - - - - - - - - - -
Na spotkanie nadjeżdżającemu powozowi wyszedł olbrzym. Słychać gwar w komnacie wzniesionej nad ziemią. Pośród Sali bezwstydny bożek o białych brwiach, przynoszą mu kwiaty.
- - - - -- - - - - - - -
Z ręki Kieu wyrwano żelazne narzędzie śmierci
Kieł skryła się przed ludźmi pośród ciemnych puszcz, w świątyni, gdzie nie ma wiernych, ale jest bóstwo. Znały ją wszystkie zwierzęta
- - - - - - - - - - - - - - -
Sanh słyszał o pustelnicy, przywdział białą szatę żałoby i poszedł prosić o połączenie z duchem Kieu. Zobaczył ją piękną, a Hoan patrzyła z krużganków, jak Kieu grała pieśń swawolną. W czasie jej piosenki Sanh najpierw patrzył w ziemię, później wyciągnął miecz i zabił panią Hoan.
Kieu i Sanh związali się, z wysokiej wieży Hoan- czarny anioł „spala w ogniu przewiny kochanków”
Z MOTYWÓW DALEKIEGO WSCHODU
I. na śmierć chłopca
Gonił za ważkami- tak daleko- nie litując się nad rodzicami
II. Kobieta, która wstrząsnąć może państwem
Kiedy jego ukochana się urodziła, zamknęli jej nogi w żelazną skrzynię- nigdy nie wejdzie w jego sad.
Zamknęli jej serce- nie płynie z nim ku niebu.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Wsiadł na łódź. myślał, że wiatr rozproszy jego smutek, wziął jej ulubiony flet. Płynie do swej ukochanej, widzi króla i ją, rwie niedbale igły z cyprysu
- - - - -
Król leży martwy. Ona gra na harfie temu, który przypłynął.