Chadecja: nieposłuszeństwo i niewierność Niedawno (29 kwietnia 2012 roku w rzymskiej Bazylice św. Pawła za Murami) dokonana beatyfikacja wielkiego włoskiego uczonego (socjologa i ekonomisty), profesora Giuseppe Toniolo (1845-1918), stanowi dobrą okazję do zastanowienia się nad destrukcyjną rolą, jaką w społecznym zaangażowaniu katolików w ostatnim stuleciu – pośrednio zatem także wobec Kościoła i Jego nauczania społecznego – odegrał ruch polityczny określający się jako demokracja chrześcijańska. Rzecz w tym albowiem, że prof. Toniolo, jako konsultant dwu doniosłych encyklik społecznych papieża Leona XIII – o kwestii socjalnej, czyli Rerum novarum (15 V 1891), oraz o demokracji chrześcijańskiej, czyli Graves de communi (18 I 1901) – miał doskonały wgląd w faktyczne intencje Magisterium Kościoła odnośnie do sensu i dopuszczalności używania pojęcia demokracja chrześcijańska przez katolików, a nadto sam został upoważniony do interpretowania słów papieskich. Należy zatem wyjść od przypomnienia, że demokracja chrześcijańska rozumiana jako ideologia i ruch polityczny (zwany potocznie chadecją) jest kategorią konceptualną całkowicie różną od katolicyzmu społecznego, czyli nauki społecznej Kościoła. Demokracja chrześcijańska w tym sensie oznacza bowiem aktywność polityczną katolików na gruncie partyjno-wyborczym w systemie liberalnej demokracji parlamentarnej i z pełną akceptacją jej ideologiczno-ustrojowych założeń, to zaś Kościół papieży Leona XIII i św. Piusa X, którzy jako pierwsi odnosili się do tego pojęcia, zdecydowanie odrzucał, dopuszczając jedynie apolityczny i charytatywno-społeczny sens pojęcia demokracja chrześcijańska, jako w istocie demofilii, czyli życzliwej troski o los ubogich, którą winny okazywać klasy wyższe. Ten właśnie sens – społeczny, a nie polityczny – analizował w wielu swoich dziełach, a w szczególności w tekście z 1897 roku, zatytułowanym Chrześcijańskie pojęcie demokracji (Il concetto cristiano della democrazia), bł. Giuseppe Toniolo. Daje on w pierwszym rzędzie klarowną i niepozostawiającą żadnych wątpliwości definicję: Demokracja chrześcijańska to porządek społeczny, w którym wszystkie siły społeczne, prawne i ekonomiczne, w pełni swego rozwoju hierarchicznego, współpracują proporcjonalnie dla wspólnego dobra, aby w rezultacie osiągnąć znaczącą poprawę losu klas niższych. W konsekwencji, chrześcijańskiego pojęcia demokracji nie można mieszać z żadną formą rządu lub reżimu politycznego. Demokracja chrześcijańska nie jest partią polityczną ani ideologią, ani urządzeniem społecznym; jest natomiast sposobem życia urzeczywistnianym we wspólnocie ludzkiej, inspirowanym nauką i przykładem Jezusa, przeżywanym w dwu uzupełniających się aspektach religii i miłości, moralności i sprawiedliwości, a następnie utożsamianych z podwójnym przykazaniem miłości okazywanej konkretnie w życiu społecznym, w państwie ziemskim. A zatem demokracja chrześcijańska nie wyklucza, nie umniejsza ani nie odrzuca naturalnej, historycznej hierarchii społecznej – wręcz przeciwnie: „zakłada hierarchię klas”. Niestety, politykujący katolicy, którzy mentalnie całkowicie pogodzili się z ideologią i instytucjami liberalnej demokracji parlamentarnej oraz którym spieszno było do synekur deputowanych i foteli ministerialnych, wymusili na kolejnych papieżach zgodę na zakładanie chadeckich partii politycznych, wykorzystując osłabienie tradycyjnych, konserwatywnych ugrupowań katolickich, a wreszcie ich zupełne wykluczenie (pod pretekstem „defaszyzacji”) po II wojnie światowej. Tak czy inaczej, chadecja jako formacja polityczna zrodziła się z nieposłuszeństwa wobec nauczania papieskiego, a nie jako jego konsekwencja i aplikacja, jak to lubią przedstawiać sami chadecy oraz ich apologeci. Niezależnie od tempa i stopnia ewolucji chadecji w poszczególnych krajach stałą tendencją było – zgodnie z ulubioną maksymą lidera chadecji włoskiej, Alcide De Gasperi (1881-1954), iż „jest to partia centrum, która spogląda w lewo” – przesuwanie się w kierunku demoliberalizmu i ostatecznie także sekularyzmu. Podobnie, a nawet w bardziej „finezyjny” sposób, wyrażał to lider chadeków francuskich – Georges Bidault (1899-1983): być chadekiem to „rządzić w centrum, metodami prawicy, aby osiągnąć cele lewicy”. W przemówieniu, które De Gasperi wygłosił 20 XI 1948 roku w Brukseli, jako ideową triadę Democrazia Cristiana wskazał: „wolność, braterstwo, demokrację”, co było aż nadto czytelnym nawiązaniem do triady rewolucjonistów francuskich. Konserwatywny krytyk chadecji, o. Dario Composta SDB (1917-2002), wyróżniając trzy tendencje pośród aktywnych politycznie katolików: a) „chrześcijańsko-społecznych”, odrzucających zasady rewolucji francuskiej przez zgodność z doktryną społeczną i polityczną Magisterium; b) „chrześcijańsko-liberalnych”, stojących w połowie drogi pomiędzy ideami rewolucyjnymi a nauczaniem hierarchii kościelnej; c) „chrześcijańsko-demokratycznych”, przyjmujących pewne wskazówki i inspiracje mgliście chrześcijańskie, lecz laicyzujących się i kierujących się wprost ku teoriom spokrewnionym z rewolucją francuską, konkluduje, iż „model idealny «DC» może być zdefiniowany (…) jako polityka postępowa i bezwyznaniowa”, przy czym progresizm polityczny, bazujący na optymistycznej teorii natury ludzkiej, stanowi linię działania, natomiast bezwyznaniowość należy do porządku zasad. Integralni katolicy zwracali też zawsze uwagę na podstawową aporię, zachodzącą pomiędzy rzeczownikiem a dookreślającym go przymiotnikiem w sformułowaniu demokracja chrześcijańska, jeśli nadawać mu sens polityczny: zgodnie z logiką, semantyką i syntagmatyką prymarny jest zawsze rzeczownik, ale przecież chrześcijanin z racji swojej wiary zobowiązany jest być zawsze i wszędzie, więc także na polu politycznym, świadkiem Chrystusa. Kim zatem demokrata chrześcijański jest w pierwszym rzędzie, kim zaś wtórnie: chrześcijaninem czy demokratą? Co wybierze, jeśli reguły demokracji staną w sprzeczności z zasadami jego wiary; co wybrać powinien? Ten niepokojący dylemat uwypuklił i wyostrzył w konkretnym kontekście zachowań politycznych włoskich democristiani – nawet w najlepszym dla nich okresie, tj. przełomu lat 40. i 50., nieposiadających bezwzględnej większości, niezdolnych zatem do samodzielnego rządzenia, a stających przed perspektywą zawierania coraz dalej idących kompromisów z coraz bardziej radykalną, nawet komunistyczną, lewicą – hiszpański tradycjonalista Francisco Elías de Tejada y Spínola (1917-1978):
W takim wypadku konieczne stanie się dokonanie przez demokratów chrześcijańskich wyboru pomiędzy dwiema stronami ich podwójnego oblicza: demokratycznym i chrześcijańskim. Jeżeli wybiorą demokrację, ugną się przed wolą ludu włoskiego i dopuszczą odrzucenie cywilizacji ufundowanej na Chrystusie, ruinę rodziny, urzędowy ateizm, nauczanie akatolickie, bankructwo swoich najgłębszych pragnień; nie będzie już wówczas chrześcijan – katolików (…). Jeżeli wybiorą chrześcijaństwo, zbuntują się gwałtownie przeciwko wynikowi wyborczemu, podważając go z tego powodu, że wola wszystkich nawet stworzeń skończonych nie ma żadnego autorytetu naprzeciwko nieskończonej woli Stwórcy, i że błąd przeciwny Chrystusowi zawsze pozostanie błędem, chociażby cała ludzkość ogłosiła go za prawdę; w takim razie nie będą już jednak demokratami (…). Nie jest możliwe ominąć tego dylematu w starciu mniej więcej bliskim, lecz w końcu nieuniknionym. Postawa chrześcijańsko-demokratyczna usiłuje harmonizować rzeczy tak przeciwstawne, jak demokracja i chrześcijaństwo, światło i ciemność złączone w szarówce zmroku. Rzeczywistość z nawiązką potwierdziła przepowiednię Eliasa de Tejady, a ostatecznym dowodem całkowitej degrengolady chadecji był ten moment, w którym ustawę legalizującą we Włoszech zabijanie nienarodzonych sygnowało – jako odpowiednio: przewodniczący obu izb parlamentu i premier – trzech polityków chadeckich mających reputację wyjątkowo pobożnych w „życiu prywatnym”: Luigi Scalfaro, Giovanni Leone i Giulio Andreotti. W wyniesieniu na ołtarze jakże od nich różnego Giuseppe Toniolo można zatem postrzegać ważne przesłanie pontyfikatu Ojca Świętego Benedykta XVI w kwestii tego, jaki typ polityka katolickiego zasługuje na uznanie Kościoła. Jacek Bartyzel
Kapitalizm – ratować, czy nie? System gospodarczy w Polsce oraz cała polityka rządzących (podobnie jak w pozostałych państwach Zachodu, mimo istniejących między nimi różnic) jest funkcją, którą określa i wyznacza tzw. polityka pieniężna, a więc cały istniejący układ własności i zależności systemu bankowego państwa, prawa do realizowania polityki pieniężnej (czyli prawa do emisji pieniądza i kredytu oraz prawa do nieograniczonej kreacji pieniądza wirtualnego – nie istniejącego w banknotach i w bilonie). Jest oczywiste, że wyemancypowany system finansowy – całkowicie niezależny od władz państwa, czyli od społeczeństwa, które w tzw. demokratycznych wyborach „swoje” władze wybiera, stał się jedynym, głównym, bogiem wyznaczającym warunki ludzkiej egzystencji, wykraczając nawet poza obszar cywilizacji Zachodu. Ten bóg – Monstrum - będąc jednocześnie właścicielem mediów decyduje o faktycznych wyborach. Jego media, całe ich spektrum toczące między sobą polityczną walkę (dla nas pozorną, bo nie naszych interesów walka dotyczy), lansują wyłącznie tych polityków, którzy zostali zaaprobowani zarówno jako rządzący i jako opozycja. Dzięki temu Monstrum ma pewność, że jego interesy nie zostaną naruszone. Wszyscy ci, którzy chcieliby dokonać zasadniczych zmian i odwrócić istniejący porządek, a więc wyznaczyć systemowi finansowemu rolę służebną wobec gospodarki i wobec społeczeństwa – według nauki ekonomii jest to jedyna właściwa rola pieniądza -, winni pamiętać o losie dwóch śmiałków, którzy ważyli się naruszyć interesy Monstrum: prezydenta USA, JFK oraz prezesa Deutsche Bank, Alfreda Herrhausena, zamordowanych z polecenia Monstrum – decydentów i właścicieli światowego systemu finansowego. Nie wiem, czy strach, czy skorumpowanie – a może i jedno i drugie -, nie pozwala partyjnym przywódcom, szefom rządów, nie tyle głosić i realizować zgodną z zasadami ekonomii politykę finansową, co nawet o takiej polityce wspomnieć. Oto, co na ten temat pisze prof. J.Żyżyński z UW. Profesor jest także posłem PiS, a więc ma podwójne ograniczenie w prezentowaniu poglądów zgodnych z nauką: zawodowe – strach przed utratą pracy i polityczne – Monstrum decyduje o dopuszczalności poglądów w mediach.
Banki a sprawa polska W czasie kryzysu, jaki dotknął światowy system finansowy, w tym także globalne banki, które przejęły część polskiego systemu bankowego, niektórzy politycy zaczęli przebąkiwać o przywróceniu banków Polsce – nazywano to zgrabnie “udomowieniem” lub “repolonizacją” banków. Ale kwestia ta może budzić wątpliwości: o co chodzi? Zapewne jak zwykle, gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Jeśli politycy mający swego czasu władzę w Polsce sprzedali nasze banki, to de facto za niewielkie pieniądze oddali prawo do decydowania, co się dzieje z naszymi trzymanymi w tych bankach depozytami, czyli komu i na jakich warunkach udzielane są kredyty, a po drugie, co będzie się działo z zyskami wypracowanymi przez bank, i po trzecie, jak realizowane są różne koszty jego funkcjonowania itd. Problem z własnością banków polega na tym, że pozbyliśmy się ich kapitału akcyjnego i tym samym oddaliśmy w ręce niepolskich władz banków decyzje o tym, jak nasze oszczędności są wykorzystywane, czy finansują polską gospodarkę, czy są “uaktywniane” w inny sposób, dostarczając środków finansowych jakiejś innej gospodarce lub sektorowi publicznemu – polskiemu lub innemu. Bo oprócz kredytów aktywami banku są różny inne formy pożyczek: mogą to być obligacje polskie lub innych państw – na przykład obligacje rządów Grecji, Włoch czy Hiszpanii albo Niemiec oraz obligacje przedsiębiorstw. Wtedy nasze pieniądze finansują obywateli innych państw.
O tym, jaka jest polityka realizowana przez banki, decydują jego kadry. Znamienne jest, że 17,2 proc. osób w zarządach polskich banków to osoby przysłane z zagranicy. Jednakże w prawie połowie banków zarządy są obsadzone przez osoby o czysto polskich nazwiskach – nawet jeśli banki są własnością zagraniczną. W tych bankach, które w swych zarządach mają menedżerów przysłanych z zagranicy, ich udział stanowi 34 procent. Ale czysto polski skład zarządów jest także w bankach będących własnością zagraniczną – wtedy ich funkcjonowanie kontrolują rady nadzorcze. W radach nadzorczych ogólny udział osób z zagranicy stanowi ponad 47 procent. Czysto polskie składy rad nadzorczych to już tylko ponad 24 proc., a w radach nadzorczych kontrolowanych przez osoby z zagranicy ich udział stanowi prawie 63 procent. Wypływowi środków za granicę stara się częściowo zapobiegać nadzór finansowy i różne państwowe regulacje, ale wchodząc do Unii Europejskiej, poddaliśmy się jej regulacjom i dogmatowi swobody przepływu kapitałów wewnątrz Unii. Zatem nie na wszystko możemy mieć wpływ – zwłaszcza w sytuacji, gdy pozbyliśmy się znacznej części sektora bankowego.
Ratować czy nie Na tym ogólnym tle możemy się teraz zastanowić, na czym polega problem tzw. repolonizacji czy “udomowienia” banków. Na świecie kryzys bankowy polega na tym, że część jego w różnej formie uaktywnionych środków okazała się tzw. złymi kredytami albo “zgniłymi obligacjami” – oznacza to, że ci, którzy otrzymali od banków pieniądze, nie są w stanie ich zwrócić, zalegają ze spłatami swych zobowiązań – pieniądze deponentów banków, nasze pieniądze znikają. Ostatnio sytuacja ulega pogorszeniu: od stycznia do czerwca tego roku wartość zagrożonych kredytów przedsiębiorstw wzrosła z 27,6 do 30,2 mld zł, czyli prawie 10 proc., choć zyski banków wzrosły. Jak widać, dla przedsiębiorców sen o “zielonej wyspie” się kończy, ale banki trzymają się nieźle – obracając naszymi pieniędzmi.
Najgorsza sytuacja ma miejsce wtedy, gdy banki część swych środków inwestują na rynku akcji lub w tzw. instrumenty pochodne – mogą to być źródła zysków, ale może się też zdarzyć – i w przypadku wielu banków i instytucji finansowych na Zachodzie właśnie się zdarzyło – że te walory nagle tracą na wartości i strona aktywna banków nie dość, że nie dostarcza zysków, to nie równoważy jego zobowiązań. W efekcie bank może nie być w stanie sprostać żądaniom wypłaty gotówki, jakie zgłaszają deponenci – i to jest sytuacja bankructwa. Tak zwane dokapitalizowanie banków przez różne państwa polegało na dostarczeniu im środków w formie gotówki – czyli na zwiększeniu strony pasywnej – władza publiczna zwiększa zatem kapitał w części zaliczanej do kapitału własnego (staje się współwłaścicielem banku) zależnie od decyzji o formie dokapitalizowania, ale po to, by bank miał środki płynne (gotówkę) na wypełnianie swych zobowiązań, by nie doszło do tzw. runu na banki. Ludzie bardzo pochopnie sprzeciwiają się ratowaniu banków będących w trudnej sytuacji, sądząc, że jest to “wydawanie pieniędzy podatników” na ratowanie nieudolnych bankierów. Nie mają racji, bo po pierwsze, faktycznie zwykle odbywa się to poprzez wykorzystanie środków wyemitowanych przez banki centralne, nie są to zatem nasze podatki, a po drugie, ludzie po prostu nie rozumieją, czym faktycznie jest bank. Jest bardzo ważne, by rozumieć, że bank to de facto złożone w nim depozyty obywateli, firm itd.
Zgoda na upadek banku oznaczałaby zgodę na utratę tych środków przez jego deponentów – tylko w części skompensowałyby te straty gwarancje rządowe – a przecież w przypadku ich uruchomienia byłyby to już rzeczywiste pieniądze podatników. Kłopoty banków mogą mieć różne przyczyny, mogą wynikać z tego, że udzieliły wielu kredytów podmiotom, które okazały się niewypłacalne – kredyty okazały się wspomnianymi “złymi kredytami”. Mogły to być na przykład kredyty hipoteczne, kredyty dla przedsiębiorców, którzy pobankrutowali, ale też mogły to być obligacje, co do których istnieje wątpliwość, czy zostaną wykupione przez tych, którzy je wyemitowali. Polski nadzór bankowy stara się kontrolować aktywność banków, niemniej jednak można się obawiać, że wielki bank, którego częścią jest jego polska filia, może różnie manipulować udzielaniem kredytów, skupiając zdrowe kredyty w swej centrali, a wątpliwe aktywa w filiach kierując po prostu do peryferii pewnych kredytobiorców – ułatwia im to unijna zasada swobody przepływu kapitałów.
Jaki bilans I teraz: jeśli banki miałyby takie “chore aktywa”, to kwestia ewentualnej sprzedaży czy odkupienia banku staje w zupełnie innym świetle. Obrazowo mówi się, że ktoś chce sprzedać “szafę z trupem wewnątrz”. Propozycja repolonizacji banków jest o tyle ryzykowna, że po prostu nie mamy pewności, co znajduje się w szafie. Wielki bank zagraniczny zawsze kalkuluje zyski lub straty na każdej transakcji. Jeśli pozbywałby się części aktywów – w tym przypadku takim wyzbywanym aktywem byłaby jego polska filia – to zapewne z dwóch możliwych powodów. Po pierwsze dlatego, że te jego polskie aktywa już nie przynoszą zysków lub istnieją podstawy, by sądzić, że nie przyniosą ich w przyszłości – ten wzrost “złych” kredytów może być tego sygnałem. Moglibyśmy zatem kupić “trupa w szafie”. Wyszlibyśmy oczywiście na tym jak Zabłocki na mydle. Ale jeśli jednak zawierzymy statystykom i zła jakość kredytów nie jest tym motywem wyprzedaży banków, to istnieje inne ekonomiczne uzasadnienie. Przyczyną pozbywania się polskich filii zagranicznych banków może być zatem po drugie to, że banki globalne pilnie potrzebują zastrzyku finansowego, by poprawić swą – jak to się mówi – sytuację płynnościową, czyli potrzebują gotówki. Pozbywanie się majątku jest najprostszym sposobem zdobycia pieniędzy. Wtedy chodziłoby o to, by polski podatnik zasilił będące w kłopocie zagraniczne banki – i tu, jak mówi stare porzekadło, jest pies pogrzebany: chodzi po prostu o nasze pieniądze. Oczywiście wyprzedaż banków była błędem, ale można się obawiać, że tego błędu nie da się odwrócić bez strat – czasami nawet nie jest pewne, czy nie oznaczałoby straty nawet odkupienie chorych instytucji za symboliczną złotówkę. A w gruncie rzeczy chodzi przecież o to, by nasze oszczędności służyły polskiej gospodarce – jako kredyty udzielane polskim obywatelom na różne indywidualne cele (konsumpcyjne, hipoteczne itd.) i jako pożyczki udzielane polskiemu państwu, gdy część swych aktywów banki lokowałyby w obligacjach finansujących wydatki budżetu państwa lub samorządów. I chodzi o to, by zyski wypracowywane przez operowanie naszymi oszczędnościami pozostawały w Polsce, a nie były transferowane za granicę. Trzeba też stworzyć warunki rozwoju i względnej niezależności od globalnej sieci wpływów finansowych. Polskie państwo powinno zatem wspierać istniejące polskie instytucje finansowe (na przykład SKOK-i, bezsensownie blokowane przez regulacje przegłosowane przez PO), a do kwestii “repolonizacji” banków trzeba podchodzić z ostrożnością, dokładnie kalkulować zyski i straty. Prof. Jerzy Żyżyński
Tekst pochodzi z Naszego Dziennika, a więc jest głosem koncesjonowanej przez Monstrum opozycji. Podobne poglądy głoszone są i w PO, o czym informuje Gazeta Wyborcza. Propozycje PO – jej ekonomicznych doradców są następujące (są to plany rządu na jesień 2012):
- przede wszystkim reformy, czyli zwiększenie obciążeń podatkowych, likwidacja ulg – to dla 95% podatników, dla pozostałych, najbogatszych 5% zmniejszenie podatku PIT -, zmniejszenie świadczeń i wynagrodzeń, wprowadzenie odpłatności za leczenie i naukę,
- pomoc bankom, żeby nie straciły finansowej płynności.
Zatem i PO i PiS niczego w istocie nie proponują poza dalszym ograbianiem społeczeństwa na rzecz Monstrum. Recepty owych ekonomicznych fachowców i polityków można zilustrować prostym przykładem. Zbiornik paliwa w naszym aucie ma dziury (efekt korozji), kilka małych i jedną większą. Auto gubi paliwo. Warsztat samochodowy podjął się naprawy. Zaklejono mniejsze dziury, dużą zostawiono – jest zbyt duża i nie udaje się jej zakleić. Szef warsztatu, inż. mechanik oddając auto zalecił oszczędną jazdę. Nigdy nie słyszałem o podobnym absurdzie. Hipotetyczny inż. mechanik również nie istnieje. Czy takiemu idiocie oddałby ktoś auto do naprawy? Zresztą nawet najmniej wykształcony mechanik doskonale wie, że jedynym rozwiązaniem jest wymiana zbiornika na nowy. Podobnie jest z zachodnim systemem kapitalistycznym i z funkcjonującym w nim systemem finansowym. Zasadniczą cechę tego systemu określa przymiotnik: żydowski. Owo wymieniane wcześniej Monstrum jest właśnie tej narodowości. I nie jest to moje odkrycie, ani tym bardziej nie jest to odkrycie nowe. System ten opisało już w początkach XX wieku wielu ekonomistów, historyków ekonomii i polityków państw Zachodu. Nie przecieram, więc nowych szlaków, powtarzam tylko prawdy, które nie mogą pojawić się w mediach i nie istnieją w systemie oświaty właśnie za sprawą Monstrum. Żydowskiego kapitalizmu z jego żydowskim, lichwiarskim system finansowym nie da się naprawić. Żydowski kapitalizm i żydowski system finansowy muszą zostać zniszczone. I nie jest nawet istotne, jaki powstanie nowy system, ani jak będzie się nazywał, ważne jest natomiast jedno: system gospodarczy, a w nim system finansowy nie mogą być żydowskie – i oto cała ekonomiczna i polityczna filozofia. Dariusz Kosiur
Engels – opowieść o lewicowych tradycjach Spojrzenie na historię przez pryzmat biografii znaczących postaci jest zawsze interesujące, odświeżające; pozwala odkryć nowe, nieznane aspekty dość dobrze (jak mogłoby się wydawać) znanych zjawisk historycznych. Nie inaczej jest z biografami twórców tzw. socjalizmu naukowego. Książka o Fryderyku Engelsie, autorstwa brytyjskiego historyka Tristrama Hunta (Świat Książki 2012), pozwala spojrzeć na narodziny marksizmu nie tylko od strony kształtowania się doktrynalnego oblicza tej nowej emanacji socjalizmu, ale również daje pogląd o „życiu towarzyskim i uczuciowym” jego twórców. Dzięki lekturze tej monografii można skonstatować, jak wiele starego jest w tzw. nowej lewicy. Ot, chociażby pojęcie „kawiorowej lewicy”, które przyjęło się stosować wobec zachodnioeuropejskich socjalistów z przełomu XX i XXI wieku. Ale na długo przed tym, jak niemiecki kanclerz (i szef SPD) Gerhard Schroeder zaczął występować w sesjach zdjęciowych, reklamując drogie garnitury i markowe cygara, to Fryderyk Engels paradował we fraku („Komunista we fraku” – taki jest tytuł biografii autorstwa Hunta). Odsłonięta przez brytyjskiego historyka biografia Engelsa to archetyp (w sensie obyczajowym, życia codziennego) całej dzisiejszej „kawiorowej lewicy” i wywodzących się z bogatych rodzin „dzieci kwiatów”, dziarsko walczących z marihuaną w ręce przeciw niegodziwościom burżuazyjnego świata. Engels - syn właściciela jednej z największej w Manchesterze firm przemysłu bawełnianego – miał jednak swoje zmartwienia. Jak pisał w 1858 roku z żalem do swojego przyjaciela Marksa: przez ostatnie sześć miesięcy nie miałem ani jednej okazji, żeby zrobić użytek ze swojej umiejętności przyrządzania sałatki z homara – ‘quelle horreur’; można zupełnie wyjść z wprawy. Cóż dziwnego więc, że w tych zmartwieniach człowiek szukał zapomnienia w innych przyjemnościach. Na przykład w polowaniach na lisa w ramach ekskluzywnego klubu myśliwskiego „Cheshire Hounds”. Oddawanie się tej arystokratycznej przyjemności umożliwił Fryderykowi Engelsowi fabrykant i „wyzyskiwacz manchesterskiej klasy robotniczej”, czyli jego ojciec. Mój stary, jako prezent na Boże Narodzenie, dał mi do dyspozycji pieniądze na kupno konia, a że się dobry koń trafił, więc kupiłem go w ubiegłym tygodniu – dowiadywał się w 1857 roku w jednym z listów od swojego przyjaciela (i sponsora strategicznego) Karol Marks. W tym czasie ten ostatni pracował nad ukończeniem pierwszego tomu „Kapitału”. Engels, jak możemy dowiedzieć się z książki Tristrama Hunta, preferował zapoznawanie się z kapitałem w bardziej praktyczny i namacalny sposób. Po jego śmierci wśród aktywów ujawnionych w testamencie znajdowało się ponad 22 tysiące (w przeliczeniu na dzisiejszą walutę: ponad dwa miliony) funtów w akcjach. Jak wyjaśniał jednemu z przywódców niemieckiej socjaldemokracji: pomstowanie na giełdę słusznie nazywa Pan drobnomieszczańskim. Giełda zmienia tylko podział ukradzionej już robotnikom wartości dodatkowej. Co ciekawe, jako aktywny inwestor giełdowy Engels wiedział, kiedy należy dać sobie spokój z socjalistycznymi mrzonkami. Jak wyjaśniał Eduardowi Bernsteinowi: nie jestem taki głupi, żeby szukać w socjalistycznej prasie rady przy takich operacjach [giełdowych]. Każdy kto tak postępuje, sparzy sobie palce, i dobrze mu tak! Tristram Hunt przypomina na kartach swojej książki o jeszcze jednym, istotnym wątku, stale obecnym w tradycjach niemieckiej lewicy, to znaczy o szowinizmie narodowym. Zanim niemiecki narodowy socjalizm zaczął głosić swoje „naukowe teorie” o wyższości rasowej „Nordyków” i o istnieniu „mniej wartościowych narodów”, w pismach Fryderyka Engelsa (oraz Karola Marksa) co rusz można natknąć się na pogardliwe uwagi o tzw. niehistorycznych narodach. W tym gronie Engels umieszczał przede wszystkim Słowian, ale również Irlandczyków czy Duńczyków. Zniknięcie z mapy Europy tych „pozbawionych historii” narodów – jak uczył Engels – było czynem ze wszech miar pozostającym w zgodzie z „obiektywnym rozwojem dziejowym”, było wprost dziejową koniecznością i czymś postępowym, bowiem – jak wyjaśniał Engels – owe szczątki ludów występują za każdym razem jako fanatyczni nosiciele kontrrewolucji i pozostają nimi aż do zupełnej swej zagłady bądź wynarodowienia, tak jak w ogóle samo ich istnienie jest już protestem przeciw wielkiej rewolucji historycznej. Te słowa Engels pisał w okresie Wiosny Ludów, wielkiego przebudzenia narodowego w całej Europie Środkowej. Tego typu poglądom pozostał wierny długo po 1848 roku. W 1882 roku w jednym ze swoich listów pisał o Słowianach: mam w sobie tyle autorytaryzmu, że uważam za anachronizm istnienie takich małych prymitywnych narodów w sercu Europy […] trzeba te narody oraz ich prawo do grabieży bydła poświęcić bez litości w imię interesu europejskiego proletariatu. Przyszła rewolucja – jak uczył Engels – będzie nie tylko eksterminacją „klas wyzyskujących”, ale jej koniecznym dopełnieniem musi być ludobójstwo. Najbliższa wojna światowa zmiecie z powierzchni ziemi nie tylko reakcyjne klasy i dynastie, lecz również całe reakcyjne narody. A to jest także postęp. Kilkadziesiąt lat później niemieccy narodowi socjaliści na ten sam proceder ukują inną nazwę: „ostateczne rozwiązanie”. Wobec „reakcyjnych narodów” każdy akt agresji należy usprawiedliwić. W dobie Wiosny Ludów Fryderyk Engels w następujący sposób usprawiedliwiał niemiecką (pruską przede wszystkim) agresję na Danię: takim samym prawem, jakim Francuzi zabrali Flandrię, Lotaryngię oraz Alzację, i prędzej czy później zabiorą Belgię – takim samym prawem Niemcy zabierają Szlezwik: prawem cywilizacji wobec barbarzyństwa, prawem postępu wobec zastoju. Warto w tym kontekście przypomnieć, że pruska propaganda już od czasów Fryderyka II przedstawiała rozbiory Polski jako czyn „cywilizacyjnie postępowy”. Prusacy mieli wchodzić na polskie ziemie jako „ci, którzy przynoszą kulturę” (Kulturtrager) do zupełnej dziczy. Znamieniem szczególnego cywilizacyjnego regresu, zarówno dla pruskich propagandystów, jak i Fryderyka Engelsa (toczącego ze swoich rezydencji w Manchesterze i Londynie zażarte boje z „reakcyjnym junkierstwem”), była katolickość całego narodu. Tak bardzo reakcyjny naród musi być tym surowiej ukarany, rzecz jasna w imię postępu. Po wojnie meksykańsko-amerykańskiej (zakończonej w 1846 roku) Engels nie miał żadnych wątpliwości, że odebranie Meksykowi niemal połowy terytorium jest właśnie czynem postępowym: czy to takie nieszczęście, że wspaniałą Kalifornię odebrano leniwym Meksykańczykom, którzy nie wiedzieli w ogóle, co z nią począć? A cóż powiedzieć o Irlandczykach? W swoim pierwszym „naukowym” dziele o położeniu klasy robotniczej w Anglii Engels odpowiadał: południowy [sic!], lekkomyślny charakter Irlandczyka, jego nieokrzesanie stawiające go niewiele wyżej od dzikusa, jego pogarda dla wszelkich bardziej ludzkich przyjemności (…) jego brud i nędza, wszystko to sprzyja u niego pijaństwu. Postponując Irlandczyków, Engels posługiwał się, jak widać z powyższego cytatu, motywami dobrze nam znanymi z pruskiej (a potem niemieckiej) antypolskiej propagandy posługującej się pojęciem polnische Wirtschaft („polskie gospodarowanie”) jako synonimem „polskiego niedbalstwa, niechlujstwa, niezaradności”. Stałym motywem (także ikonograficznym) w tym szkalowaniu była „polska świnia” ukazująca nie tylko rzekomą predylekcję Polaków do brudu, ale również naszą niską moralną konduitę. Tym samym instrumentem posłużył się Engels wobec Irlandczyków: Irlandczyk przywiązany jest do swojej świni tak jak Arab do swojego konia (…) je z nią i śpi z nią, jego dzieci bawią się z nią, jeżdżą na niej, tarzają się z nią w błocie. Hunt przypomina również ogólnie znaną kwestię antysemityzmu twórców „naukowego socjalizmu”, prezentowaną zwłaszcza wobec każdorazowych konkurentów do dominacji w ruchu socjalistycznym. Ferdynand Lassalle – pierwszoplanowa postać w powstającej na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku w Prusach socjaldemokracji – regularnie był nazywany przez Engelsa w jego korespondencji z Marksem jako „Icek” vel „baron Icek”, względnie „żydowski Murzyn”. Człowiekowi, wedle którego zniszczenie całych narodów jest czynem „cywilizacyjnie postępowym”, tym łatwiej przychodziło zaakceptować powstawanie wielkich imperiów kolonialnych. Z pewnością Engels nie postrzegał tego zjawiska jako „ostatnie stadium rozwoju imperializmu” (Lenin), ale raczej jako czyn usuwający z mapy świata narody „pozbawione historii”. Na przykład – jak pisał w 1848 roku – „podbój Algierii jest ważnym i korzystnym czynnikiem dla postępu cywilizacji. A jeśli możemy ubolewać nad utraconą wolnością Beduinów z pustyni, nie wolno nam zapominać, że ci sami Beduini byli narodem rabusiów. Wszak nowoczesny burżuj, z cywilizacją, przemysłem, porządkiem i choćby względnym oświeceniem, jakie ze sobą przynosi, jest lepszy od pana feudalnego czy koczowniczego rozbójnika. Z perspektywy takiej emanacji niemieckiej lewicy, jaką był narodowy socjalizm, tego typu wynurzenia Engelsa skłaniają do akcentowania ciągłości pewnych wątków w lewicowym spojrzeniu na świat. Z drugiej strony w obecnym świecie lewicowej politycznej poprawności, za tego typu komentarze Engels łatwo mógłby narazić się na sprawę karną z paragrafu o „mowie nienawiści”. Tym bardziej że był zadeklarowanym „homofobem”. W 1869 roku z nieukrywanym obrzydzeniem informował Marksa o tym, że pederaści zaczynają liczyć swoje szeregi i uważają, że stanowią siłę w państwie (…) Całe szczęście, że my osobiście jesteśmy zbyt starzy, byśmy w razie zwycięstwa tej partii mieli się jeszcze obawiać, że każą nam ciałem płacić haracz zwycięzcom (…). Nam biednym ludziom operującym frontalnie, z naszą dziecinną skłonnością do kobiet, niełatwo wówczas będzie żyć. Jedno jest pewne. Fryderyk Engels mając do wyboru: polowanie na lisa czy „paradę równości”, specjalnie by się nie wahał. Grzegorz Kucharczyk
KILKA FAKTÓW O ZAMACHU NA WTC Jest to powtórzenie artykułu sprzed roku, gdy blog nie był jeszcze zbyt popularny. Nie sądzę jednak by wiele się zmieniło, może tylko jeszcze więcej ludzi nie wierzy w to, że zamach na WTC był dziełem 19 Arabów ze scyzorykami. Tym, którzy w to jeszcze wierzą, radzę zimną kąpiel w przerębli i oczyszczenie krwi z toksyn, które mogą powodować zamulenie umysłowe. Poniżej kilka wybranych faktów, o których nie usłyszysz w mediach kryminalnych.
Świat się zmienił po zamachu Ameryka bardzo zmieniła się przez ostatnie dziesięć lat. Zmienił się też świat. Totalitarne prawa, obostrzenia i posunięcia polityczne wprowadzone w celu walki z tzw. „terroryzmem” ograniczyły w poważnym stopniu wolność osobistą, pozwoliły na inwazję wojsk „sprzymierzonych” w Afganistanie i Iraku i ostatnio Libii, czego efektem jest ponad 6 milionów ofiar, a zanosi się na znacznie więcej.
„Wojna z terroryzmem”, która jak ostrzegał G. W. Bush może trwać nawet 100 lat zastąpiła w pełni zimną wojnę pomiędzy krajami kapitalistycznymi i socjalistycznymi. Chyba nikt z osób, które zapoznały się z faktami nie ma dzisiaj wątpliwości że cała ta diabelska strategia została już dawno zaplanowana a jej celem jest m.in. zniszczenie wszystkich religii, wprowadzenie jednej „światowej” oraz zalegalizowanie „rządu światowego”. Z badań dotyczących ostatecznego celu powołania tego „Nowego Porządku Świata” wynika jeszcze bardziej niepokojący wniosek - chodzi o eksterminację większości ludności świata, a planetarny totalitaryzm ma być po to by żadnym większym grupom ludności nie udało się gdzieś przetrwać i ruszyć z kontrnatarciem. Na Ziemi mają pozostać tylko ci „wybrani”. Momentem przełomowym w realizacji tej strategii był zamach na World Trade Center, który miał miejsce 11 września 2001 r. Oficjalna historia z 19 Arabami, którzy za pomocą scyzoryków położyli na kolana największą potęgę świata jest kpiną z nas wszystkich, dowodem na szaleńczy cynizm elit światowych, które traktują ludzkość jako wielkie stado bezrozumnego bydła. Skutki zamachu na WTC odczuwamy i w Polsce. Ćwiczące na obywatelach brygady antyterrorystyczne, militaryzacja policji, straży miejskiej i innych służb budzi usprawiedliwiony niepokój, że planowane może być wprowadzenie terroru państwowego. Do tego, dochodzą jeszcze zagrożenia szczepionkami, które mogą być sposobem na rozprzestrzenianie chorób zamiast remedium, wprowadzanie żywności GMO, która wg. niezależnych badań może powodować wiele chorób i bezpłodność, czy opryski chemiczne w postaci tzw. „chemtrails”, szkodliwe dodatki do żywności i napojów, terror sądowo-prokuratorski, obniżanie poziomu życia za pomocą nieuzasadnionych podatków i kar, wciąganie krajów lichwą w ruinę, itp, itd. Ludzie to widzą, stąd pojawiają się niepokojące publikacje jak „Leśnego”, czy Alefa Sterna. Stąd też istnienie tego bloga i powstanie tego artykułu. Niezwykle ważnym jest bowiem uświadomienie społeczeństwu, że to co się dzieje jest niczym innym - jak realizowanym powoli i skutecznie ludobójstwem sterowanym przez międzynarodową „kabałę” światowej elity bankowo-przemysłowej. Sądzę, że najlepszym sposobem na uświadomienie zagrożenia jest podawanie faktów. Nie jest nawet konieczne ich specjalne analizowanie - niektóre wnioski są oczywiste. Poniżej w punktach przedstawiłem tylko wybrane fakty na temat zamachu na World Trade Center, ale sądzę że są dość wymowne.
1. PROJECT FOR NEW AMERICAN CENTURY (Projekt dla Nowego Amerykańskiego Stulecia). Dokument został opublikowany we wrześniu 2000 r. przez grupę wpływowych polityków, biznesmenów i przedstawicieli mediów (m.in. David Epstein, Paul Wolfowitz, William Kristol, Robert Kagan, Donald Rumsfeld, Dick Cheney, Richard Perle, John R. Bolton, Francis Fukuyama, Jeb Bush, Steve Forbes). Zatytułowany „Przebudowa amerykańskiej struktury obronnej” Rebuilding America’s Defences] nawoływał do rewolucji w armii amerykańskiej, która miałaby stworzyć z tego kraju dominującą w świecie siłę militarną. Autorzy uważali, że aby przyspieszyć ten proces potrzebne jest katalizujące wydarzenie na miarę Pearl Harbour. Rok później takie wydarzenie rzeczywiście miało miejsce, a armia wojsk „sprzymierzonych” uderzyła z bezpodstawną krucjatą na Afganistan i Irak. Niedawno nastąpił atak na Libię, w następnej kolejce są: Syria, Iran i Pakistan, a najbardziej na tym tracą mieszkańcy samych Stanów Zjednoczonych. Siły „sprzymierzone” to także, a może przede wszystkim kilka krajów europejskich: Wielka Brytania, Francja, Niemcy. A tam usadzeni są międzynarodowi bankierzy, którzy tym wszystkim sterują.
2. ĆWICZENIA NORAD (North American Aerospace Defense Command - Pólnocnoamerykańskie Dowództwo Obrony Przestrzeni Powietrznej). Już na dwa lata przed zamachem NORAD przeprowadzał ćwiczenia związane z teoretycznym porwaniem samolotów pasażerskich, które mogłyby zostać użyte, jako broń. Jednym z przewidywanych celów były budynki World Trade Center. Innym celem miałby być Pentagon, jednak ze względu na „nierealność zajścia takiego zdarzenia” ćwiczeń nie przeprowadzono. Natomiast w dniu zamachu - odbywało się pięć różnego rodzaju ćwiczeń wojskowych i CIA, polegających m.in. na symulowanym porwaniu samolotów pasażerskich! Ćwiczenia te z pewnością sparaliżowały system obronny USA gdyż spowodowały, że faktyczny atak został potraktowany, jako symulacja. Podobne ćwiczenia notowane były zresztą w przypadku innych wielkich zamachów terrorystycznych, co może wskazywać na to, że większość aktów terroryzmu to jest terroryzm państwowy.
3. SPÓŹNIONA REAKCJA ZE STRONY NORAD. Standardową procedurą dla lotnictwa amerykańskiego w przypadku nieusprawiedliwionego zboczenia z kursu samolotu pasażerskiego jest natychmiastowe wysłanie myśliwców. W 2000 r. procedurę tę zastosowano w 129 przypadkach. Myśliwce wysłano w momencie gdy pierwszy samolot uderzył już w WTC. Co więcej, wysłano je z odległych baz, pomimo że w pobliżu Nowego Jorku w powietrzu znajdowały się inne maszyny, a Nowy Jork otoczony jest lotniczymi bazami wojskowymi. Według obliczeń prędkości myśliwców nie wykorzystywały one nawet w połowie swoich możliwości. W przypadku ataku na Pentagon również nie wysłano myśliwców, co jest wprost niewiarygodne. Z zeznań Sekretarza Transportu Normana Mineta wynika, że za powstrzymanie wysłania myśliwców odpowiadał bezpośrednio wiceprezydent Dick Cheney.
4. Sieć ponad 200 agentów Mossadu (mówi się nawet o 600 agentach) operujących na terenie USA przed zamachem na WTC. Mowa o tym w 4-częściowym reportażu Fox News który został wyemitowany zaraz po zamachu na WTC. Należy tu dodać, że izraelski wywiad rzekomo ostrzegał Amerykanów przed zamachem, w reportażu FOX News Izraelowi zarzuca się ukrywanie tych informacji. Niektórzy z tych agentów przebywali w pobliżu rzekomych islamskich zamachowców [siatka w Hollywood na Florydzie śledząca czy też opiekująca się Mohamedem Attą].
5. Związek głównego zamachowcy Mohameda Atty z lobbystą, rebublikaninem - kryminalistą Jackiem Abramoffem. Abramoff, który pracował dla administracji Busha odbywa obecnie wyrok 5 lat więzienia, nikt jednak nie przeprowadzał dochodzenia dlaczego w tygodniu poprzedzającym zamach terroryści islamscy przebywali na jachcie Abramoffa w pobliżu Florydy. Dużo wskazuje na powiązania Abramoffa z izraelskim Mossadem.
6. Agenci Mossadu złapani w przebraniu za Arabów. Historia ta - była głośna zaraz po zamachu. Policja w New Jersey została poinformowana o grupie pięciu rozradowanych Arabów, którzy nagrywali katastrofę z brzegu rzeki Hudson. Okazało się, że nie byli to Arabowie, a izraelscy Żydzi przebrani za Arabów. Pracowali w USA w firmie transportowej Urban Moving Systems. W ich samochodzie wykryto ślady po materiałach wybuchowych. Izraelczyków deportowano pod zarzutem ... braku wiz. W izraelskiej telewizji ukazał się wywiad z nimi, w którym przyznali się, że zostali wysłani w celu ”dokumentacji wydarzenia”. Wywiad jest dostępny na YouTube, jakoś nikt się nie kwapi tego pokazać w telewizji polskiej.
7. Unieszkodliwiony zamach na Most Waszyngtona w Nowym Jorku. Samochód ciężarowy wyładowany materiałami wybuchowymi został zatrzymany w dniu zamachu na WTC. Krótka telewizyjna wzmianka mówi o dwóch podejrzanych. Nigdy więcej o tym planowanym zamachu nawet słówkiem nie wspomniano, nie wiadomo również kim byli zamachowcy.
8. Pociski rakietowe ze zubożonym uranem zainstalowane w samolotach. Widać to wyraźnie na nagraniach wideo - uderzenie samolotu w wieżę, w obu przypadkach poprzedza błysk. Bez użycia pocisków samoloty nie byłyby w stanie przebić się przez gęstą siatkę, którą tworzyły stalowe kolumny. Konstruktorzy budynków obliczyli je na wielokrotne uderzenia największych samolotów pasażerskich. Konstrukcje były praktycznie niezniszczalne. Zostało to dokładnie udokumentowane w raporcie niemieckich inżynierów (link na końcu).
9. Bomby atomowe w budynkach WTC. W 26 odcinkowym wywiadzie, rosyjski agent wywiadu i fizyk, Dimitri Khalezov, dowodzi, że zamiany wież w pył mogła dokonać tylko eksplozja bomb atomowych.
Tak umieszczone były bomby wg Khalezova
Okazuje się, że możliwość detonacji za pomocą bomb atomowych o mocy 150kT była przewidziana w planach konstrukcyjnych budynków! Według konstruktorów były one jedyną rozsądną opcją w przypadku konieczności zburzenia wież. Na zdjęciach lotniczych po zamachu wyraźnie widać, w których miejscach mogłaby być dokonana eksplozja. Teoria Khalezova jest jedyną, która tłumaczy zamianę betonu i stali w pył. Tłumaczy też, niesamowite skręcenia ocalałych części stalowych kolumn (pole magnetyczne powstałe na skutek wybuchu atomowego) oraz fakt natychmiastowej zamiany w pył wież - przez co zapadły się one z prędkością swobodnego spadku. Wybuch atomowy powoduje, bowiem tak silne drgania, że wiązania zostają naruszone i cała konstrukcja łącznie z jej zawartością zamienia się natychmiast w pył. W przypadku wież efekt ten był skuteczny do 2/3 wysokości, natomiast budynek WTC7 został spylony w całości, co widać wyraźnie na materiałach filmowych w postaci zapadnięcia się dachu, w momencie, gdy dach się zapadał widać było bardzo wyraźnie jak olbrzymie ilości pyłu za nim podążały. Zamachowcy wiedząc, że efekt spylenia nie obejmie górnych 1/3 konstrukcji wież 1 i 2, podminowali je dodatkowo termitem. Khalezov wysunął jeszcze jedną ciekawą hipotezę - że rząd amerykański mógł być zmuszony do wysadzenia wież za pomocą podziemnych bomb, gdyż w wieżach mogły być zamontowane gotowe do wybuchu ładunki termonuklearne pochodzące z łodzi podwodnej „Kursk” o sile wybuchu kilku megaton. Taki wybuch zniszczyłby całkowicie dużą część Nowego Jorku. Nie wiadomo czy naukowiec jeszcze żyje - w wywiadzie twierdził, że jego życiu zagraża poważne niebezpieczeństwo i dlatego zgodził się na wystąpienie publiczne. W kolejnej serii wywiadów miał ujawnić, kto stoi za zamachem, jednak do tej pory ten materiał się nie pojawił.
10. Ślady termitu na miejscu katastrofy. W materiale pobranym zaraz po katastrofie znajdują się wyraźnie ślady termitu - związku chemicznego używanego do kontrolowanych detonacji konstrukcji stalowych. Odpowiednie ulokowanie ładunków (pod skosem na kolumnach stalowych) i komputerowe sterowanie ich wybuchem umożliwia takie zawalenie się budynków aby było jak najmniej zniszczeń. Budynki zapadają się na obszarze niewiele większym niż podstawa. Taki sam efekt można było zaobserwować w przypadku zawalenia się wież. Wyczerpująco na ten temat dowodził prof. Stephen Jones. Teoria ta została poparta przez wielu naukowców - z uwagi na konkretne dowody w postaci mikrośladów.
11. Zawalenie się budynku-7 w kilka godzin po zamachu. 47 piętrowy budynek, w który nie uderzył żaden samolot, zwany WTC-7 zawalił się 5 godzin po kolapsie drugiej wieży. Nowy właściciel obiektów (przejął je na 6 miesięcy przed zamachem) Larry Silverstein przyznał się w filmie dokumentalnym PBS, że zdecydowano o zburzeniu budynku gdyż szalały w nim pożary. Użył słowa „pull”, czyli „pociągnąć” co w języku fachowym oznacza kontrolowaną detonację. Później się z tego wycofał, twierdząc, że miał na myśli „wycofanie ludzi” - było to wierutną bzdurą gdyż nikogo tam wówczas w budynku już nie było. Aby przeprowadzić kontrolowaną detonację potrzeba przynajmniej 2 tygodnie przygotowań. Niewyjaśniona jest też sprawa relacji BBC z miejsca wydarzenia gdzie spikerka mówi o zawaleniu się budynku nr. 7 - podczas gdy w jej tle nadal on stoi. Czyżby BBC nadawało według skryptu dyktownego z zewnątrz? Wszystko na to wygląda - tak więc media, nawet publiczne, są we władaniu międzynarodowej satanistycznej mafii, która dokonała tego i innych zamachów na ludzkość.
12. Odigo Instant Messages. Plotki na temat 4000 Żydów, którzy nie przyszli do pracy feralnego dnia mają swoje podstawy. Czołowa gazeta izraelska Jerusalem Post, zaraz po zamachu opublikowała artykuł, w którym przypuszczano, że w zamachu mogło ponieść śmierć nawet 4000 obywateli izraelskich, którzy pracowali w WTC. Nieprawdą jednak jest, że „w zamachu nie zginęli Żydzi”, gdyż wśród nazwisk ofiar wiele jest żydowskich. Nie ma jednak potwierdzeniaby jakikolwiek obywatel Izraela niebędący obywatelem USA (poza jedną osobą na pokładzie samolotu) faktycznie zginął w zamachu. Być może było to wynikiem ostrzeżenia wysłanego przez firmę Odigo Instant Messages (oferującej serwis swoim komunikatorem w internecie) na krótko przed tragedią. „Ostrzeżenie było dokładne, co do minuty” przyznał się wicedyrektor Odigo Alex Diamantis dwa tygodnie po zamachu. Od tej pory nic nie wiadomo o wynikach śledztwa. Serwis Odigo pozwalał na selektywne wysyłanie informacji, np. tylko dla klientów posługujących się danym językiem czy danej narodowości. O wysłanym ostrzeżeniu, poinformowało FBI przynajmniej dwóch klientów Odigo. Po zamachu firmę przejęła Comverse Technology, zobacz: „Moniuszko” czy „Rubinstein”: <http://monitorpolski.wordpress.com/2010/08/20/925/> Prezesem Comverse, był międzynarodowy gangster - Kobi Alexander, który uciekł do Izraela z setkami milionów zrabowanych dolarów.
Wybrane materiały w języku angielskim:
# Strona PNAC: http://www.newamericancentury.org/
# The „New World Order” http://www.reasoned.org/e_pnac.htm
# BUSH PLANNED ‘REGIME CHANGE’ BEFORE BECOMING PRESIDENT http://www.freewebs.com/pnacdocuments/
# The Infamous PNAC Document http://danieltjpye.wordpress.com/2006/12/10/the-infamous-pnac-document/
# NORAD had drills of jets as weapons:
http://www.usatoday.com/news/washington/2004-04-18-norad_x.htm
# NORAD Stand-Down: http://911research.wtc7.net/planes/analysis/norad/
# ISRAELI „ART STUDENT” SPY RING, ISRAELI FOREKNOWLEDGE EVIDENCE http://s3.amazonaws.com/911timeline/main/AAisraeli.html
# German engineers help the USA:
http://home.debitel.net/user/andreas.bunkahle/defaulte.htm
# Mossad Agents Were On Atta’s Tail:
http://s3.amazonaws.com/911timeline/2002/derspiegel100102.html
# Israel did 9/11, ALL THE PROOF IN THE WORLD!!:
http://pakalert.wordpress.com/2009/12/01/israel-did-911-all-the-proof-in-the-world/
# Understanding The Use Of Thermite On 9-11:
http://www.rense.com/general86/therm.htm
# Urban Moving Systems and Detained Israelis:
http://whatreallyhappened.com/WRHARTICLES/sears.html?q=sears.html
# The Five Dancing Israelis Arrested On 9-11:
http://whatreallyhappened.com/WRHARTICLES/fiveisraelis.html?q=fiveisraelis.html
# Stranger Than Fiction http://www.rense.com/general31/thr.htm
# 9/11 War Games during 9/11 by the US military & CIA:
http://www.oilempire.us/wargames.html
# Prof Jones Accepts Validity Of Forensic Fusion Evidence Testing For Ed Ward, MD’s WTC Micro Nuke Theory http://www.rense.com/general77/wardf.htm
# The Forewarning of 9-11 & the Israeli Fugitive http://www.bollyn.com/the-forewarning-of-9-11-the-fugitive
Wideo:
# Reportaże FOX News:
http://www.youtube.com/watch?v=JSEbgrmKtmA&feature=channel http://www.youtube.com/watch?v=bDfdOwt2v3Y
# Agenci Mossadu w telewizji izraelskiej:
http://www.youtube.com/watch?v=X63CQ-dXkwU
# Dancing Israelis on 9/11 http://www.youtube.com/watch?v=X63CQ-dXkwU
# Samochód ciężarowy z materiałami wybuchowymi na Moście Waszyngtona: http://www.youtube.com/watch?v=2CHq6JocvDM
# Brytyjska komentatorka mówi o zburzeniu się budynku 7, podczas gdy budynek nadal stoi: http://www.youtube.com/watch?v=C7SwOT29gbc
# Wybuch atomówek pod WTC:
http://www.youtube.com/watch?gl=US&v=a_UsC6GvKf0
# Dimitri Khalezov 911 video – the most prohibited item on the web:
http://www.youtube.com/watch?gl=US&v=a_UsC6GvKf0
# Dimitri Khalezov o wybuchach atomowych pod WTC:
http://vervang.nl/mening/911/comment-page-1 (uwaga znika z sieci!)
http://monitorpolski.wordpress.com/2011/09/06/kilka-faktow-o-zamachu-na-wtc-2/
Nie ma, kim zastąpić Tuska. Nie ma alternatywy dla obecnych rządów Ze wszystkich stron słyszę (telewizja, Internet), że nie ma obecnie alternatywy dla rządów Platformy Obywatelskiej, dla rządów Tuska. Że być może nie jest on idealnym premierem, że rzeczywiście są w państwie jakieś niedociągnięcia, ale nie ma żadnej alternatywy i dlatego w sondażach PO tak dobrze się trzyma. Wypowiadają się więc na ten temat dziennikarze, publicyści, eksperci, byli prezydenci. Najświetniejszy ze świetnych dziennikarzy, który nie wie za bardzo nigdy, co z tą Polską pisze nawet, że owszem, kiepska jest drużyna śmigająca po boisku, ale dużo gorsza jest drużyna Prawa i Sprawiedliwości. Trwa, więc niekończący się nawet na chwilę spektakl walenia w PiS i prezesa Kaczyńskiego. Spektakl, który rozpoczął się w roku 2005. Ciągła nawalanka przynosi efekty. Nie ma już normalnych rozmów nawet w gronie rodzinnym, bo gdy tylko temat zejdzie na politykę od razu znajdzie się ktoś z rodziny kto zacznie się zapluwać i bredzić coś o Kaczorze, sekcie smoleńskiej itp. I słowa „zapluwać” i „bredzić” dokładnie pasują do opisu takich rozmów. Nie ma bowiem w tych rozmowach już żadnych szans na jakikolwiek spokojny i rzeczowy dialog. Bo już dawno tego dialogu nie ma w mediach. Jest tylko ciągły atak i mniej lub bardziej wyrafinowane wyzwiska i manipulacje. Wystarczy sięgnąć zresztą pamięcią do roku 2010 i przypomnieć sobie jak był w mediach przedstawiany Lech Kaczyński i jego żona przed katastrofą smoleńską. Jest to dobrze przedstawione w dokumencie Ewy Stankiewicz „Solidarni 2010”. Pytani przez nią ludzie - którzy przychodzili pod Pałac Prezydencki, żeby oddać hołd zmarłemu prezydentowi i jego małżonce, zapalić znicz - opowiadają na filmie jak ze zdziwieniem oglądają telewizję i prasę w których widzą nagle zupełnie inny obraz człowieka niż ten który był im serwowany przez cały okres prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Nagle okazało się, że są fajne zdjęcia w serwisach fotograficznych, a nie tylko takie które pokazują prezydenta i małżonkę karykaturalnie, nagle okazało się, że dziennikarze nawet tych mediów, które waliły w prezydenta jak w bęben wypowiadają się o Lechu Kaczyńskim ciepło, wręcz przyjaźnie, a niektórym nawet szczera łza z oka pociekła. Tymczasem wcześniej były tylko ataki i manipulacje. Najbardziej takim jaskrawą, prymitywną formą czarnego PR, prymitywną, a jednocześnie skuteczną formą manipulacji, która zapadła mi w pamięci, było pamiętne zdjęcie Lecha Kaczyńskiego wykonane podczas meczu Polska-Austria, kiedy prezydent trzyma szalik kibicowski z odwróconym napisem Polska. Fotoreporter uchwycił ten moment, w którym Kaczyński bierze szalik i szykuje się dopiero do pozowania, aby odpowiednio i prawidłowo zaprezentować szalik fotoreporterom. I rzeczywiście jest cała seria zdjęć, kiedy prezydent trzyma szalik w taki sposób, że oglądający czyta już napis Polska normalnie. Ale te inne zdjęcia były już niepotrzebne redaktorom, którzy wiedzieli już, że to z odwróconym napisem jest najlepsze. No i poszło! I poszła później cała fala obśmiewania prezydenta, który nawet szalika porządnie trzymać nie potrafi. No ćwok kompletny (przepraszam za wyrażenie, ale użyłem go do zobrazowania owej czarnej propagandy i efektów, jakie miała przynieść i przynosiła). Dziś mamy nadal ten sam spektakl. Co by Jarosław Kaczyński nie zrobił czy nawet jak nic nie robi (czytaj: nie udziela się w mediach) to zawsze jest źle. Co PiS nie zaproponuje to również zawsze jest od razu złe. Ostatni przykład to program naprawy państwa, który zaprezentował w ostatnią niedzielę prezes Prawa i Sprawiedliwości. Jeszcze nie dokończył czytać a już popłynęły glosy, że jest to program zły. Przez media przeleciała zaś opinia „ekonomistów”, że zaprezentowane pomysły są bardzo kosztowne. Z drugiej strony w tym samym czasie słychać glosy „ekonomistów”, że zaprezentowany przez premiera i ministra finansów projekt budżetu jest dobry, realistyczny. Spektakl, więc trwa. I nie chodzi wcale w nim o prawdę, bo powiedzmy sobie szczerze, że np. opinie „ekonomistów” są tyleż warte, co kredyty, jakie państwo zaciąga w instytucjach finansowych, które owi „ekonomiści” bezpośrednio czy pośrednio reprezentują. Mamy, więc spektakl, w którym mówi się nam, że PO może jest i nienajlepsze, ale nie ma alternatywy. Nie ma alternatywy dla Tuska. Opozycja jest silna, ale niezdolna do podjęcia władzy. A to nie ma szansy na odpowiednią większość, żeby samodzielnie rządzić, (co przecież pokazują dobitnie sondaże), a to nie ma zdolności koalicyjnej, bo kłótliwie to towarzycho, (co przecież pokazują nam media), a to nie ma odpowiednich kadr i ludzi na poziomie, (o czym uświadamiają nas ci co nie wiedzą co z tą Polską). Nie ma alternatywy! I owszem nie ma alternatywy! Tyle tylko, że to nie chodzi o to, że PiS nie stanowi alternatywy dla PO, ale o to, że to obóz rządzący i sprzyjający mu dziennikarze, publicyści, „eksperci”, cały skomplikowany, latami tworzony układ nie widzi obecnie alternatywy dla Tuska. Wydaje się, że Tusk w tej chwili jest kimś takim, kto jeszcze trzyma to co za chwilę może się rozlecieć. Że daje poczucie stabilizacji, ale nie stabilizacji dobrej dla kraju, tylko dla owego wypracowanego układu. Odsunięcie Tuska od władzy to dla tego układu niepewna przyszłość, to wręcz rewolucja, która może zachwiać wiele interesów, przeciąć nici powiązań. Póki co układ nie ma w miejsce Tuska nikogo lepszego. Palikot się im kompletnie nie udał, SLD z twarzą Millera też nie jest już w stanie wiele zawojować, pozostaje, więc tylko Platforma, a ta ma póki, co tylko twarz Tuska i nie widać nikogo na podmiankę. Nie ma wypracowanych żadnych innych wariantów, stąd jedyną obecnie drogą, aby układ się nie posypał, jest zohydzanie i zniechęcanie do jedynej partii opozycyjnej w parlamencie. A co z tą Polską? A kogo to jeszcze w ogóle obchodzi. Dziennik Jerzego Wasiukiewicza
Mistrz haratania w gałę zakiwał się na amen czyli na jakie pytanie odpowiadał właściwie premier Tusk
Na dzisiejszej konferencji premier Tusk apelował, żeby przywoływać jego słowa precyzyjnie. By spełnić to życzenie zadałam sobie trochę trudu i odsłuchałam zapis konferencji z 14 sierpnia, podczas której Donald Tusk tłumaczył się z powiązań syna z firmą Marcina Plichty. 14 sierpnia wyraźnie powiedziałem, że informacje jakie otrzymywałem od służb specjalnych nie odbiegały, w kontekście pytań jakie padały na z sali, a pytanie było jednoznaczne: czy otrzymałem informację w celu ostrzeżenia mojego syna. Więc podkreślam jeszcze raz, nie otrzymałem żadnej informacji, której celem było ostrzeżenie mojego syna – zapewniał dziś premier. Na konferencji 14 sierpnia Krzysztof Skórzyński z TVN sformułował kilka pytań pod adresem Donalda Tuska. Dwa z nich brzmiały tak:
Czy pan otrzymał od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego jakikolwiek raport w sprawie Amber Gold, w sprawie OLT? W sprawie tego, że pana syn związał się ze spółką Marcina Plichty?
oraz
Pana syn powiedział w wywiadzie dla tygodnika Wprost i Gazety Polskiej Codziennie, że rozmawiał z panem na ten temat, na temat swojej pracy w OLT i pan go ostrzegał przed pracą dla Marcina Plichty. Skąd miał pan tę wiedzę i na podstawie, jakiej wiedzy ostrzegał pan syna?
Pytanie nie brzmiało, więc czy dostał pan informację, której celem było ostrzeżenie syna, tylko skąd pan premier miał wiedzę o Amber Gold i Plichcie. A dziś wiemy, że pod koniec maja szef rządu dostał w tej sprawie raport od ABW. I odpowiedź Donalda Tuska:
Nie pierwszy raz jestem w sytuacji, gdy nie tylko opozycja, ale także osoby z nieczystym sumieniem formułują wobec mnie tego typu wątpliwości. Mówię o ostatnim pańskim pytaniu. Kiedy usłyszałem te wątpliwości sformułowane przez jednego z posłów opozycji, że ostrzegłem swojego syna, ponieważ miałem dostęp do jakiś tajnych danych, uznałem, że ta sugestia jest na tym samym poziomie nierozumna, co nieprzyzwoita. Po pierwsze informacja o reputacji właściciela Amber Gold była znana nie tylko w Trójmieście, ale w całej Polsce, od pierwszego dnia, kiedy znów zrobiło się o nim głośno, czyli od pierwszego dnia powstania OLT Express. M.in. w gazecie, w której pracował mój syn pisano od samego początku, o dwuznacznej przeszłości tego człowieka. Kiedy pojawił się w rozmowie z moim synem ten komunikat, że będzie pracował na lotnisku, nie wykluczone, że będzie współpracował z OLT, dałem mu ojcowską szczerą radę: nie należy współpracować z nikim, kto nie ma dobrej reputacji. Od tego typu ludzi lepiej trzymać się z daleka. To moje przekonanie nie jest powszechne, nie podzielił go także mój syn. [...] Powszechny dostęp do tych informacji nie dotyczył tylko mojego syna, ale także inwestorów, pasażerów, także państwa, że mamy do czynienia z człowiekiem o niepewnej reputacji oraz przedsięwzięciem obciążonym wysokim stopniem ryzyka. Materiały dotyczące tych ryzyk pojawiały się w prasie już w kwietniu, a w maju już bardzo intensywnie. Dlatego sugestia, że miałem jakieś tajne informacje i ostrzegałem syna jest delikatnie mówiąc niemądra i, jak wspomniałem, dalece nieprzyzwoita.
Kto jest przyzwoity, a kto nie, odpowiedzcie sobie państwo sami. Dziennik Doroty Łosiewicz
W stronę kołchozu globalnego? „Oto, widzisz, znowu idzie jesień: człowiek tylko leżałby i spał” – pisał Konstanty Ildefons w dobrych dawnych czasach przedwojennych, gdy poetom płacono nie tylko za tomiki poezji, ale nawet za poszczególne wiersze, a polityka kulturalna państwa nie przygniatała jeszcze autentycznej kultury. Gdy o najbliższej jesieni mowa – wiele wskazuje, że miliony Polaków będą już tylko „leżeć i spać” na bezrobociu, w dodatku „na głodniaka”. Bo, co tu dużo mówić, robi się nader nieświeżo. Wprawdzie nasza chata z kraja i dotąd rządowa propaganda zapewniała, że gospodarka ma się dobrze, ale oto pojawił się w niej całkiem nowy ton: „Podrożeje żywność, i to bardzo!” – informuje TVP. Powiedzmy sobie szczerze i otwarcie, że żywność drożeje już od przynajmniej dwóch lat (w tym czasie ceny samej tylko mąki wzrosły o 70 procent), ale po raz pierwszy propaganda rządowa wycharkuje z siebie, że nadchodzi wielka drożyzna także żywności. Zatem obok prądu, gazu, paliw – także ceny żywności poszybują już jesienią w pułap stratosferyczny... Jak za PRL- winna jest „susza w Ameryce, klęski żywiołowe w kraju”( itd.,itp.,etc.) – ale przecież po to wstępowaliśmy do Unii Europejskiej, żeby w ramach polityki solidarności, spójności, planowania długofalowego i bezpieczeństwa żywnościowego (itd.,itp.,etc.), unikać skutków susz, gradobicia, powodzi (itp., itd.,etc.), jakie przecież zawsze były i będą? Po co od dwudziestu lat działa Agencja Rynku Rolnego, Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa z ministerstwem rolnictwa na kupę? Po co te przelewy forsy do UE i nazad? Ileż to zboża sprzedać musi rolnik, żeby starczyło podatków na apanaże dla jednego tylko dyrektora jednej tylko spółki „Elewarr” ( 800 tysięcy złotych rocznie)?.. Toteż – jak za PRL – olewając rządową propagandę pozostaniemy raczej przy przypuszczeniu, że to żadne tam klęski żywiołowe, ale kolejny etap „strojki eurokołchozu”, w którym – po fazie intensywnej propagandy – nadchodzi faza intensywnego żyłowania i eksploatowania „mas pracujących” w interesie euro-nomenklatury. Cel ten sam i taki sam – metody nieco bardziej wyrafinowane, ale właściwie też prymitywne: banki za przyzwoleniem i zachętą rządów kreują wirtualny pieniądz, doprowadza to do inflacji, a przy inflacji, wiadomo: ten się tylko obławia, kto pierwszy szybko zgarnia większą ilość szmalu. Zgarnia Nowa Nomenklatura „demokracji socjalnych” UE i zblatowana z nią kompradoria biznesowa. Pierwsi więc zgarniają tłusto prezesi i kierownictwa banków, zaraz potem administracja rządowa, jej agendy i spółki z udziałem skarbu państwa oraz karmieni z rządowego dydka „przedsiębiorcy”: inflacja i drożyzna mogą im naskoczyć na wałek, bo nawet przy skromnym dochodzie skromnego dyrektora skromnej spółki „Elewarr” rzędu prawie miliona złotych rocznie – cóż znaczy niechby i 10 złotych za litr benzyny? Mendel jajek za 15 złotych? Złotówka za bułkę? ... Wszystko zatem wskazuje, że teraz – gdy już spętani zostaliśmy członkostwem w eurokołchozie ze wszystkimi jego konsekwencjami (i to jeszcze zanim wyzwoliliśmy się z okowów „transformacji ustrojowej”, co to wepchnęła nas w PRL-bis ) – nadchodzi nieubłaganie ten etap strojki eurokołchoza, który w PRL miał swą analogię po roku 1976, gdy okazało się, że za pożyczone pieniądze nie tylko nie da się zmodernizować gospodarki, ale jej stan wyraża się kartkami na benzynę, cukier, mięso, alkohol, papierosy. Na nadchodzącym etapie strojko eurokołchoza żadnych tam kartek, rzecz jasna, nie będzie, sklepy pełne będą towarów, ale popyt skurczy się wraz z żołądkami pracujących mas. Co ja mówię – jakich tam „mas”: tylko bezrobocie będzie masowe, bida z nędzą, ale obywatele nie będą żadnymi „masami”, ale pełnoprawnymi podmiotami państwa prawa realizującego zasady społecznej gospodarki rynkowej. Tym muszą się najeść. Odrywając się więc od konkretnych postępów inflacji i drożyzny warto zapytać melancholijnie: czy aby doświadczeniem przełomu XX i XXI wieku nie jest smutna konstatacja, że demokracja nie powściągana zasadami cywilizacji łacińskiej prowadzi do globalizacji, ale tylko socjalizmu? Że żadne unijne „programy oszczędnościowe” i fiskalny rygoryzm UE nie poprawi gospodarki jej krajów, jeśli sam model państwa demo-socjalnego nie zostanie porzucony? Na razie mamy do czynienia z „ucieczką do przodu”, odwlekaniem krachu. Jakież to będzie niebywałe widowisko! Młodsze pokolenie ma szansę dożyć i zobaczyć to przynajmniej na własne oczy, kto wie, może nawet przeżyć nachodzące paroksyzmy? Lecz czy zdruzgotanej strojki demokratycznego socjalizmu unijnego nie zastąpi aby strojka...demokratycznego unijnego komunizmu”, z terrorem miękkim zamiast twardego? Jakie propagandowe zaklęcia nowych postępowców towarzyszyć będą tej budowie? Jakie środki inwigilacyjno-policyjne? Jakie państwowe regulacje obszarów jeszcze „dzikich”, jeszcze „nieuregulowanych”? Jakie socjotechniki?... Czy na przykład prowokacje tajnych służb wpisane zostaną do konstytucyjnych metod zmian w gabinetach rządowych? Doskonale wyobrażam sobie np. art.2348 paragraf 78 punkt 24 nowej Konstytucji Eurolandu Polen: „W przypadku ujawnienia taśmy z nagraniem mogącym podważać wiarygodność ministra premier zobowiązany jest do jego bezzwłocznej dymisji i przejęcia jego kompetencji do czasu mianowania nowego ministra”. Gdyby był już teraz taki przepis, premier Tusk nie musiałby opowiadać głupot, jak to nie wiedział, co się dzieje „w rolnictwie” w związku z taśmami Serafina. Wszystko wskazuje, że podmiana PSL „nową lewicą” jest bliska: bo sama „afera taśmowa” to jeszcze nic, ale ostateczny wyrok Trybunału Konstytucyjnego, nakazujący PSL-owi zapłacić 22 miliony złotych za brak „osobnego konta” podczas kampanii wyborczej – to dopiero cios! I co za zbieg okoliczności... Zdaje się, że i mniemani „konserwatyści” w samej PO też już cienko przędą: właśnie minister Gowin powołał na swego doradcę b.ministra, Czumę...Uczył Marcin Marcina? Wiele będzie pobierał miesięcznie? Marian Miszalski
Amber bagno Tuska W aferze Amber Gold jak w soczewce skupiły się wszystkie patologie III RP: służby specjalne PRL, biznesmeni, którzy dzięki nim mogli zrobić fortunę, skorumpowani urzędnicy, politycy rządzącej partii, którzy brali pieniądze od oszusta chronionego przez wymiar sprawiedliwości i służby specjalne PRL. Badając aferę Amber Gold, służby specjalne sprawdzają powiązania towarzyskie i biznesowe Marcina P. W tej sprawie pojawiają się nazwiska Mariusa Olecha, Jana Krzysztofa Bieleckiego, Pawła Adamowicza, a przede wszystkim premiera Donalda Tuska. Przygotowujemy raport o Amberpaństwie, o tym, w jaki sposób „zielona wyspa” zamieniła się w bursztynowe bagno – zapowiedział Krzysztof Szczerski, poseł PiS-u. Raport powstanie w ramach nowego zespołu parlamentarnego ds. obrony demokratycznego państwa prawa, którym kieruje poseł Szczerski. Dokument, który ma przede wszystkim opisywać stan wiedzy nt. afery AG i uwikłanych w nią polityków Platformy, powstanie jeszcze we wrześniu.
Komisja śledcza niezbędna Teza wyjściowa jest dość dramatyczna: działania polskich władz ws. Amber Gold i OLT Express naruszają przynajmniej dwa artykuły polskiej konstytucji, a jak państwo wiedzą, oznacza to odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu – tłumaczy poseł Andrzej Duda (PiS).
– Mam nadzieję, że część posłów, która głosowała przeciwko powołaniu komisji śledczej ws. Amber Gold, po lekturze raportu zmieni zdanie i zrozumie, że nie ma sensu tonięcie wraz z Platformą, która niechybnie idzie na dno – mówi w rozmowie „Codzienną” poseł Szczerski. Politycy zapowiadają, że zrobią wszystko, by zmobilizować posłów do kolejnego rozpatrzenia wniosku o komisję, której „tak boi się premier Donald Tusk”.
– Świadczy o tym niezwykła, 100-proc. frekwencja wśród polityków PO podczas głosowania. Nie zdarzało się to nawet podczas głosowań budżetowych. Pokazuje to doskonale, jak niebezpieczna jest ta sprawa dla Donalda Tuska. Trzeba zrobić wszystko, by przełamać ten impas – dodaje poseł Szczerski. To, że Marcin P. był jedynie „słupem” w aferze, widać już od kilku tygodni. Bez wsparcia i specjalnej ochrony nie mógłby funkcjonować nawet miesiąc. Nie jest zaskoczeniem, że w związku z Amber Gold pojawiają się nazwiska czołowych działaczy Kongresu LiberalnoDemokratycznego, a także znanych gdańskich biznesmenów, w tym Mariusza Olecha, który – według znajdujących się w IPN dokumentów – w PRL zajmował się nielegalnym handlem złotem, wywożonym z Polski do RFN. Zdaniem naszych rozmówców ze służb specjalnych Amber Gold jest pochodną tego, co działo się w latach 80. i 90. XX wieku, a mechanizm afery został stworzony przez ludzi, którzy teraz zajmują kluczowe stanowiska.
Z hotelowego boya do wielkiego biznesu – Do tej pory nie miałem z tą osobą [z Marcinem P. – przyp. red.] nic wspólnego, nigdy nie rozmawiałem z nim, nigdy nie wysłałem SMS-a, w ogóle nie jest mi osobą znaną – mówił na antenie zdominowanego przez Platformę Obywatelską publicznego Radia Gdańsk Mariusz Olech. I ma rację – nie ma żadnych oficjalnych związków między nim a Marcinem P. Klucz leży w ludziach wywodzących się ze służb specjalnych PRL, którzy byli w firmach Olecha i P. i którzy stanowią swoisty łącznik w całej układance. Kariera Mariusza Olecha w niektórych momentach do złudzenia przypomina karierę Marcina P. Pochodzący z ubogiej, robotniczej rodziny Mariusz Olech, uczeń gdańskiego technikum samochodowego, w 1981 r. uzyskał wizę turystyczną do RFN, chociaż w jego aktach paszportowych figurowała adnotacja, że rok wcześniej, wracając ze Związku Sowieckiego, został zatrzymany przez celników – miał przy sobie niezgłoszone wcześniej złote precjoza. Po wyjeździe na Zachód Olech ima się różnych zajęć, jest m. in ogrodnikiem i boyem hotelowym w hamburskim hotelu. W 1983 r. bierze ślub ze straszą od siebie o sześć lat Niemką Angelą Herrmann tylko po to, by uzyskać niemieckie obywatelstwo. Wtedy też zmienia imię na Marius. Niemal natychmiast uzyskuje paszport konsularny i dwa lata później zaczyna biznes na wielką skalę. Powstają kolejne firmy Olecha, m.in. Matronex, Elektronix, Labimex, Olech Import Export, która współpracuje z Centralą Handlu Zagranicznego Inter Prego. W połowie lat 80. Marius Olech zostaje wpisany na listę osób niepożądanych w PRL. Powodem tej decyzji jest śledztwo prowadzone przez wydział do zwalczania przestępczości gospodarczej Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku. Z dokumentów gdańskiej SB wynika, że Marius Olech był podejrzany o zorganizowanie na ogromna skalę przemytu złotych monet z PRL do RFN w zamian za sprzęt elektroniczny, m.in. komputery i telewizory. W aktach Olecha zachowały się dokumenty z II Zarządu Sztabu Generalnego LWP (wywiad wojskowy) i Departamentu I MSW PRL (wywiad cywilny) dotyczące jego działalności i świadczące o jego związkach ze służbami. W sprawie cofnięcia zakazu wjazdu Olecha do Polski interweniowała m.in. Ambasada PRL w Bonn. Co ciekawe, do 1989 r. Olech bez problemu wjeżdża na teren PRL i zakłada nawet przedstawicielstwa swoich firm, śledztwo dotyczące przemytu zostaje umorzone. W 1988 r. Olech interweniuje u Czesława Kiszczaka, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, którego prosi o skreślenie go z listy osób niepożądanych w PRL. Od tego momenty sprawa przybiera błyskawiczny obrót. 29 czerwca 1989 r. ppłk Władysław Sikorski, naczelnik Wydziału Przestępstw Gospodarczych WUSW w Gdańsku, wydaje postanowienie o anulowaniu wpisu nazwiska Mariusa Olecha w indeksie osób niepożądanych. Jest to o tyle zaskakujące, że rok wcześniej ten sam funkcjonariusz pisał w notatce służbowej:
„(…) Umorzenie prowadzonego postepowania przez Prokuraturę Rejonową w Gdańsku nasuwa szereg wątpliwości natury procesowej, a przede wszystkim operacyjnej. Z Mariusem Olechem ściśle jest powiązana osoba zastępcy prokuratora rejonowego w Gdańsku Józefa Rosińskiego. Według naszych ustaleń wymieniony p [rokurator] roztoczył swego rodzaju opiekę prawną nad przedsięwzięciem tego obywatela RFN w Polsce (...)”. Jednym z argumentów przemawiającym za skreślenie nazwiska Olecha z listy osób niepożądanych w PRL było… współfinansowanie przez jego firmę wyborów miss Polonia! W 1989 r. Marius Olech może legalnie wjeżdżać do Polski – rok później trafia na listę najbogatszych tygodnika „Wprost”, gdzie w rankingu zajmuje wysoką, dziesiątą pozycję. Jest jednym z darczyńców Kongresu Liberalno-Demokratycznego, a w gronie jego znajomych są politycy KLD, którzy dziś zajmują kluczowe pozycje w Platformie Obywatelskiej. Niespodziewany krach przychodzi w 1998 r. – wtedy też ostatni raz jego nazwisko pojawia się na liście najbogatszych tygodnika „Wprost”.
– Przeniósł się ze swoją działalnością za granicę. W Gdańsku zrobiło się niebezpiecznie, znajomi Olecha zaczęli być nękani przez policję, w bandyckich porachunkach zginął jego bliski znajomy Nikodem Skotarczak ps. Nikoś. Niedługo później zaczęła się rzeczywista walka z przestępczością – dzięki decyzjom ówczesnego ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego do aresztu trafił trzon przestępczego podziemia – wspomina jeden z gdańskich prokuratorów. Interesy Mariusa Olecha, m.in. dotyczące działalności finansowej, ponownie zaczęły kwitnąć po dojściu do władzy Platformy Obywatelskiej. Zarządza on m.in. znanym lokalem „Złoty Ul”, który znajduje się przy sopockim molo. Dwa lata temu głośna była afera, gdy okazało się, że sopoccy włodarze związani z PO wynajęli Olechowi lokal po cenie znacznie niższej niż rynkowa. Po nagłośnieniu sprawy tłumaczyli, że taką decyzję podjęli sopoccy radni. Oczywiście z Platformy Obywatelskiej.
Śmierć senatora Do grona bliskich znajomych Olecha z politycznego klucza należał senator KLD Andrzej Rzeźniczak, gdański biznesmen, twórca jednej z pierwszych polskich piramid finansowych. Andrzej Rzeźniczak, współtwórca KLD, w 1991 r. uzyskał mandat senatora z województwa bydgoskiego i został członkiem senackim komisji gospodarki narodowej. W bydgoskich mediach można znaleźć relacje z „gospodarskich wizyt” przewodniczącego KLD Donalda Tuska u senatora Rzeźniczaka – Tusk nie ukrywał swojej przyjaźni z senatorem. W bliskich relacjach był z nim także Jan Krzysztof Bielecki, obecnie szef Rady Gospodarczej przy premierze. Andrzej Rzeźniczak, podobnie jak Marius Olech, znalazł się w 1991 r. na liście najbogatszych Polaków według tygodnika „Wprost”, gdzie w rankingu zajął 79. miejsce. Rzeźniczak uzyskał też tytuł „Biznesmena Roku”, głównie z powodu sukcesu Prywatnej Agencji Lokacyjnej. Dwa lata później miał już postawione prokuratorskie zarzuty prowadzenia nielegalnej działalności bankowej i wyłudzania kredytów. Proces w tej sprawie rozpoczął się w 1999 r. – ostatecznie w 2004 r. Andrzej Rzeźniczak został skazany na karę pięciu lat pozbawienia wolności i 40 tys. zł grzywny. Od tego momentu zaczął się ukrywać, co nie przeszkodziło mu zajmować się biznesem. Został zatrzymany przez policję dopiero w 2010 r. w Gdańsku. Trafił do aresztu śledczego w Chojnicach, gdzie zmarł wkrótce w niewyjaśnionych okolicznościach. Przedstawiciele aresztu śledczego stwierdzili, że przyczyną zgonu była niewydolność krążenia.
– Mieliśmy informacje, że Andrzej Rzeźniczak zajmował się działalnością finansową na dużą skalę, ale przestaliśmy się tym interesować w związku z jego śmiercią – powiedział nam jeden z gdańskich funkcjonariuszy.
Rzecznik Amber Gold informatyzuje sądy Według informacji „Gazety Polskiej” śledczy sprawdzają powiązania towarzysko-biznesowe Marcina P., m.in. z Michałem Forcem, byłym rzecznikiem Amber Gold. Jak podawały media, to przez Excelo, firmę tego pomorskiego parowca, miały przepływać milionowe zlecenia z Amber Gold i OLT Express. Linie lotnicze OLT były najważniejszym klientem firmy Forca, który był równocześnie rzecznikiem prasowym Amber Gold i członkiem jej rady nadzorczej. Excelo było ważnym ogniwem w finansowym łańcuchu Marcina P. Sam prezes firmy przyznaje, że zajmował się reklamą zewnętrzną spółek Marcina P. i jego żony Katarzyny Plichty.
– Marcina P. poznałem, ponieważ Amber Gold pod koniec 2009 r. złożyło zapytanie o ofertę do Excelo – mówi „Gazecie Polskiej” Michał Forc. – Byliśmy jedną z kilku firm, które obsługiwały Amber Gold i OLT, boli mnie, że to właśnie Excelo zostało wzięte pod lupę – dodaje. Przedsiębiorca musiał cieszyć się jednak sporym zaufaniem P., skoro ten zaproponował mu wstąpienie do rady nadzorczej złotego imperium.
„Gazeta Polska Codziennie” ustaliła, że poprzez Excelo Amber Gold sponsorował m.in. ubiegłoroczne Trójmiejskie Targi Motoryzacyjne. Kwota musiała być spora, ponieważ spółka Marcina P. była sponsorem tytularnym imprezy, której koszt organizacji można liczyć w setkach tysięcy złotych.
– Zależało nam na dotarciu do mobilnego klienta, który jest zorientowany na nowe wyzwania – tłumaczy prezes Excelo. Na terenie targów zarówno Amber Gold, jak i uruchamiane wówczas OLT Express miały swoje stoiska. Były również sponsorami nagród w organizowanych podczas imprezy wyborach miss. Najpiękniejsza z uczestniczek otrzymała 1000 zł na… 10-proc. lokacie w złocie. Co jednak najciekawsze, organizatorem organizowanych na niecały miesiąc przed wyborami parlamentarnymi Targów był Wojciech Stybor, jeden z lokalnych polityków Platformy Obywatelskiej.
– Nigdy nie łączę działalności politycznej z zawodową – mówił cytowany przez „Codzienną” Wojciech Stybor. To nie do końca prawda. „Medium”, firma Stybora, przyjmowała bowiem zlecenia od Platformy, m.in. na druk i skład partyjnych biuletynów. Lokalny polityk nie chce zdradzić, jaką kwotą Amber Gold wsparł organizację Targów. – Kwota nie była znaczna – ucina. To niejedyne transakcje, za które odpowiadało Excelo. Jedną z najbardziej spektakularnych form promocji OLT był serial „Wniebowzięte”, który na początku roku był emitowany w „Dzień Dobry TVN” – porannym paśmie tej stacji. Formuła programu była spektakularna. 40 kobiet przez blisko dwa miesiące rywalizowało ze sobą o stanowisko stewardesy w OLT. Skakały do morza z motorówki, latały szybowcem i nocowały w najdroższych hotelach. Wszędzie towarzyszyło im logo OLT Express. W programie brali udział pracownicy linii Marcina P. Sposób, w jaki zorganizowana była obsługa tego programu, budzi wątpliwości. Jednak przedstawiciele firmy Excelo przekonują, że program powstał z inicjatywy telewizji, która zgłosiła się do OLT z gotowym scenariuszem. Osoby odpowiedzialne za budżet przekonują, że za całą serię (kilkanaście odcinków, reklamy autopromocyjne itp.) do TVN miało trafić 250 tys. zł. Trudno to sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę cennik czasu antenowego. Przed niespełna dwoma tygodniami firma Excelo upadła. Na stronie internetowej można znaleźć informację, że jest to wynikiem niewypłacalności największego z klientów. Michał Forc przyznaje, że chodzi o Amber Gold. Były rzecznik złotego imperium chciał również zrezygnować z zasiadania w radzie nadzorczej Amber Gold. Sąd uznał jednak, że nie ma takiej potrzeby, bo wedle prawa nigdy tam nie zasiadał. Zdaniem sądu rada nie miała nawet prawa istnieć. Co więcej, Excelo od trzech lat obsługuje strony internetowe wielu polskich sądów rejonowych i okręgowych. Jak przekonuje Michał Forc, nie ma w tej sprawie nic podejrzanego.
– Wykonaliśmy stronę i system zarzadzania treścią dla jednego z sądów. Był on dość tani i dobrze funkcjonował. Gdy wykonaliśmy pierwszy system, zgłosiły się kolejne jednostki. Kwota zamówienia była na tyle niska, że można było je przeprowadzić z wolnej ręki – tłumaczy były prezes Excelo. Pytany o związki Amber Gold i OLT z Mariusem Olechem, Forc odsyła do innych menadżerów. – Ja byłem rzecznikiem przez trzy miesiące – ucina.
Premier okłamał dziennikarzy Od początku wybuchu afery trudno było uwierzyć zapewnieniom Donalda Tuska, że nie był informowany przez służby o całej sprawie. „Gazeta Polska Codziennie” ujawniła, że w ABW powstawały analizy na temat działalności Amber Gold i że Donald Tusk był o tym informowany przez służby. Tymczasem jeszcze w sierpniu na konferencji prasowej dotyczącej współpracy Michała Tuska z liniami lotniczymi OLT Express, których właścicielem był Amber Gold, premier zarzekał się, że nie wiedział ws. AG nic więcej ponad to, co zwykli obywatele. Kilka dni temu okazało się, że premier kłamie – jego rzecznik Paweł Graś w odpowiedzi na interpelację posła PiS Przemysława Wiplera napisał, że premier już w maju był informowany przez ABW o aferze Amber Gold.
„Odnosząc się do pytania, czy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego informowała pana premiera o nieprawidłowościach w spółce Amber Gold, wyjaśniam, że ABW przesłała taką informację pismem z 24 maja 2012 r. oraz z 6 sierpnia 2012 r.” – napisał w imieniu premiera rzecznik rządu Paweł Graś. Co ciekawe, Kancelaria Sejmu otrzymała pismo z Kancelarii Premiera w dniu debaty sejmowej, 30 sierpnia, jednak marszałek Ewa Kopacz przekazała ją posłowi PiS dopiero pięć dni po debacie. Jak pisała „Codzienna”, 15 maja br. ABW otrzymała od Banku Gospodarki Żywnościowej pismo o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Marcina P. Wynikało z niego, że prezes Amber Gold podpisał z BGŻ sześć umów na skrytki bankowe, w których miał przechowywać zakupione przez klientów złoto. Używał tylko jednej, cztery razy, ostatni raz w maju 2011 r. Pieniądze wpłacane przez klientów Marcin P. przelewał na własne konto w Alior Banku. Według naszych informacji, po wpłynięciu pisma BGŻ do ABW odbyło się w tej sprawie spotkanie z premierem Tuskiem. Ten jednak polecił nie nagłaśniać sprawy ze względu na zbliżające się Euro 2012. Donald Tusk pytany przez nas o tę sprawę, nie chciał udzielić odpowiedzi. Na dodatek okazało się, że Marcin P. rozkręcał podejrzaną działalność Amber Gold, gdy był na przepustce z więzienia. Wtedy też dziękowali mu politycy PO i ciągnęli jego samolot po płycie gdańskiego lotniska.
Pozostaje otwarte pytanie: czego boi się Donald Tusk, że chce zamieść aferę Amber Gold pod dywan?
Dorota Kania, Wojciech Mucha
Jad kiełbasiany Bożeny Bankructwo ITI sprawia, że wizjonerom z Panamy puszczają nerwy i mięśnie twarzy. Kilka dni temu na stadionie Legii, naszpikowana jadem kiełbasianym Bożena Walter, zaatakowała w fekalnym języku Donalda Tuska. Wpadka czy prowokacja? Jad kiełbasiany (toksyna botulinowa) znany jest powszechnie pod nazwa botoks. Substancja powstaje w procesie psucia się wędlin i jest produkowana przez bakterie Clostridium botulinum. Działanie botoksu polega na czasowym paraliżu mięśnia, do którego został wstrzyknięty, na skutek zahamowania przewodnictwa nerwowego między mięśniem a nerwem kierującym jego działaniem. Mięsień nie kurczy się, a więc niewidoczne stają się zmarszczki na pokrywającej go skórze. Działanie toksyny stopniowo zanika: efekt pojawia się po 2 tygodniach i utrzymuje się około 6 miesięcy:
http://www.kobieta.info.pl/pielgnacja-twarzy/685-wszystko-co-musisz-wiedzie-o-botoksie
Bożena Walter marzy o wiecznej młodości, tak jak większość celebrytek TVN. Naszpikowała się, więc botoksem przed zeszło-niedzielnym meczem politycy III RP kontra "gwiazdy" TVN. Dlaczego politycy III RP sponsorują akurat jej fundację “Nie jesteś sam” nie wiemy, ale chyba nie jesteśmy sami z tym pytaniem. Naszpikowana botoksem Bożena udzieliła wywiadu przed meczem, naciągnięta do niemożliwości skóra twarzy pozwalała jej na wykrztuszenie kilku zdań. Dostało się przede wszystkim ohydnej zgrai kibiców Legii, którzy psują zabawę towarzystwu. Botoks Bożena przejechała się także fekalnie po Donaldzie Tusku:
http://www.youtube.com/watch?v=dPiyhxycS54&feature=player_embedded
Blogerzy wpolityce.pl, którzy pierwsi ujawnili prawdę Bożeny, przyjęli to z humorem:
http://wpolityce.pl/artykuly/35506-co-bedzie-robil-premier-przejezyczenie-bozeny-walter-przed-meczem-politykow-z-gwiazdkami-tvn
My pozostajemy bardziej sceptyczni i pytamy się czy wypowiedz Botoks Bożeny to kwestia jadu kiełbasianego, jadu osobistego czy może tajnych informacji, do których Bożena Walter ma dostęp, a o których my Polacy jak zwykle nic nie wiemy?
Ale Multikino! Sieć kin "Multikino" jest jedynym pozostałym większym aktywem, które bankrut ITI może spieniężyć. Problem w tym że Multikino jest także zadłużone, pracuje w sumie na spłatę odsetków a jego wartość jest oceniana nisko przez agencje ratingowe. Sieć kin “Multikino” od dawna denerwuje klientów, którzy są tam poddawani intensywnej obróbce reklamowej, tak jak widzowie TVN. Jeżeli seans kinowy zaczyna się o 20:00 to można spokojnie przyjść o 20:05 kupić bilety wypić kawę i wejść do sali kinowej o 20:25, w sam raz na film. Pierwsze 25 minut seansu to z reguły reklamowa papka, dla wybitnie skretyniałych. Bankrut ITI na 86% udziałów w “Multikinie”. Dwa lata temu ITI chciało wypuścić “Multikino” na warszawską giełdę, gdzie właśnie dogorywa TVN, ale wizjonerzy wycofali się w ostatnim momencie. Tym lepiej dla giełdowych inwestorów. O “Multikinie” pisała w swoim czasie agencja ratingowa Standard & Poors, uznając aktyw za kiepski:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/47791,standard-poors-o-tvn
“Multikino” zgarnia jednak kasę, dzięki umowom ze sponsorami ma 36% kinowego rynku reklamowego, do którego (płatnego) oglądania są uprzejmie zaproszeni widzowie kin. Niezwykle cwane. W 2011 Multikino zainkasowało ponad 300 milionów PLN. Siec Multikina to 24 kina w Polsce plus jedno kino na Łotwie i jedno na Litwie. W grudniu 2009 roku “Multikino” wyemitowało 125 milionów PLN pięcioletnich obligacji, słono oprocentowanych na WIBOR plus 5,75%, czyli aktualnie około 11 %. Czyli to co Multikino zarobi idzie na spłatę odsetków, a w końcu roku 2014 trzeba będzie znaleźć 125 milionów PLN. Nic dziwnego ze Standard & Poors kreci nosem na temat “Multikina”. Jedynym wyjściem może być zwiększenie czasu reklam przed seansem filmowym do 60 minut.
Stanislas Balcerac
Krzywa Rahna. Ile powinny wynosić niezbędne wydatki państwa? Zamiast pobudzić znajdującą się w kryzysie gospodarkę poprzez pozostawienie większej ilości pieniędzy w kieszeniach podatników – zarówno konsumentów, jak i inwestorów – rządy, wolą zwiększać wydatki publiczne poprzez różnorakie pakiety antykryzysowe i stymulacyjne, co tylko pogarsza sytuację. Zgodnie z przewidywaniami ekonomistów, pakiet stymulacyjny prezydenta Baracka Obamy spowodował ostry wzrost bezrobocia w USA. Dave Anderson, dyrektor finansowy spółki Honeywell International Inc., powiedział, że pakiet antykryzysowy zamroził aktywność biznesową, ponieważ firmy najpierw próbują wyliczyć, ile mogą zyskać na wydatkach państwa. Z jednej strony wysokie wydatki państwa źle wpływają na gospodarkę, gdyż powodują nadmierne obciążenia fiskalne zarówno podmiotów prowadzących działalność gospodarczą, jak i konsumentów. Z drugiej jednak biznes dla rozwoju potrzebuje stabilizacji i rządów prawa, co może zapewnić jedynie państwo – i na to są potrzebne pieniądze podatników. Dlatego konieczne jest pewne zbalansowanie wydatków publicznych. Powinny one iść na cele, które zapewnią dobre wypełnianie przez państwo podstawowych jego funkcji, czyli ochronę własności, wolności i życia. I na nic więcej. Prof. Ludwig von Mises w książce „Liberalizm w tradycji klasycznej” tak uzasadnia konieczność istnienia państwa „Życie w społeczeństwie byłoby całkiem niemożliwe, gdyby ludzie, którzy pożądają jego nieprzerwanego trwania i którzy odpowiednio prowadzą się, mieli zaniechać użycia siły i przymusu przeciwko tym, którzy swym zachowaniem gotowi są społeczeństwu zagrażać. Niewielka liczba jednostek antyspołecznych, tzn. osób, które nie są skłonne bądź nie są zdolne do tymczasowych wyrzeczeń, których społeczeństwo od nic wymaga, może w ogóle uniemożliwić istnienie społeczeństwa. Bez zastosowania przymusu i przemocy przeciwko wrogom społeczeństwa jakiekolwiek życie w społeczeństwie byłoby niemożliwe”.Jednak jak napisał prof. Friedrich August von Hayek w „Drodze do zniewolenia”, „państwo powinno ograniczyć się do ustalenia reguł mających zastosowanie do ogólnych typów sytuacji i pozostawić jednostkom wolność we wszystkim, co zależy od okoliczności czasu i miejsca, gdyż tylko jednostki, których dana sytuacja dotyczy bezpośrednio, mogą w pełni poznać owe okoliczności i dostosować do nich swe działanie”. Podobnie pisze von Mises: „państwo jest absolutną koniecznością, ponieważ spoczywają na nim najważniejsze zadania: ochrona nie tylko własności prywatnej, lecz także pokoju, bez którego nie można w pełni korzystać z dobrodziejstw własności prywatnej”. Niestety współczesne państwa na tym nie kończą i w najlepsze rozwijają szkodliwe z każdego punktu widzenia dodatkowe funkcje, stawiając sobie coraz to bardziej absurdalne i wybujałe cele w rodzaju ustanowienia absolutnej równości, całkowitej likwidacji ubóstwa czy uniemożliwienia bankructwa źle działającym firmom i bankom, co jest modne szczególnie w ostatnich czasach. Ile niezbędne wydatki państwa powinny wynosić? Oczywiście nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Każde państwo może potrzebować wydatków w nieco innej wysokości; na dodatek w różnych okresach historycznych różnie to wygląda. Mało tego – wydaje się, że bezpodstawne jest porównywanie pod tym względem państw znajdujących się na różnym etapie rozwoju. Mimo że odpowiednia wysokość wydatków państwa w stosunku do jego PKB nie jest jednoznaczna, wolnorynkowy amerykański think tank Centrum Wolności i Dobrobytu pokusił się o badania empiryczne, z których wynika, że optymalny poziom wydatków państwowych jest na poziomie pomiędzy 15 proc. a 25 proc. PKB. Opracowano tzw. krzywą Rahna, która mówi o tym, że dany kraj ma bardzo niski wzrost gospodarczy, kiedy nie ma rządu (a tym samym wydatków publicznych), ponieważ trudno przedsiębiorcom i ludziom być produktywnymi w stanie anarchii. – Kiedy rząd zaczyna dostarczać podstawowych dóbr publicznych, takich jak rządy prawa, ochronę własności, życia czy wolności, powoduje to pozytywne sprzężenie pomiędzy wzrostem wydatków państwa a wzrostem gospodarczym – mówi dr Daniel Mitchell z waszyngtońskiego Instytutu Katona.
– Jednak kiedy później politycy zaczynają wydawać pieniądze na własną biurokrację, programy socjalne, czyli transfery pieniędzy od jednych obywateli do drugich czy dotacje, korelacja staje się negatywna. W tym momencie większe wydatki państwa oznaczają coraz mniejszy wzrost gospodarczy – stwierdza Mitchell. Krzywa wzięła nazwę od nazwiska Richarda Rahna, byłego dyrektora ekonomicznego Amerykańskiej Izby Handlowej, który zdefiniował i spopularyzował głównie negatywne zależności istniejące pomiędzy wydatkami państwa a wzrostem gospodarczym. Należy zwrócić uwagę, że oczywiście może się zdarzyć, że kraj wydający więcej ma wyższy wzrost gospodarczy niż kraj wydający mniej w relacji do swojego PKB. Krzywa Rahna mówi raczej o tym, że od pewnego poziomu wydatków państwa w tych samych warunkach makroekonomicznych wzrost gospodarczy tego samego kraju byłby znacznie wyższy, gdyby wydatki były niższe w porównaniu z istniejącymi. Na początku XX wieku wydatki publiczne w Stanach Zjednoczonych (federalne, stanowe i lokalne łącznie) nie przekraczały 10 proc. PKB. W 1913 roku amerykańskie wydatki federalne stanowiły zaledwie 3 proc. PKB. W tej chwili wydatki publiczne w USA wynoszą około 37 proc. (w 2009 r) W Wielkiej Brytanii czy w Niemczech około 45 proc., a w niektórych krajach Unii Europejskiej przekraczają 50 proc. (na przykład we Francji, Szwecji, Danii, Włoszech). Z innych krajów wysoko rozwiniętych stosunkowo niskimi wydatkami publicznymi w relacji do PKB mogą się pochwalić: Korea Południowa (30 proc.), Estonia (33 proc.), Australia, Szwajcaria i Irlandia (34 proc.) czy Japonia (36 proc.). W Polsce od kilku lat wydatki w stosunku do PKB powoli rosną i w 2009 roku wyniosą prawie 44 proc. (dane z 2009 roku – nie uwzględniają prawie 4 lat działań PO…) Wzorem do naśladowania pozostają takie bogate kraje jak Singapur (14,4 proc.), Makau (15 proc.), Hongkong (15,2 proc.), Tajwan (18,8 proc.) czy najbogatszy kraj Ameryki Południowej – Chile (18,2 proc.). Rekordzistami w przeciwnym kierunku są totalitarne reżimy komunistyczne – Korea Północna (prawie 100 proc.), Kuba (72,6 proc.) czy Zimbabwe (56,4 proc.). Jak pisze Daniel Mitchell w publikacji „Gospodarcze konsekwencja wydatków rządowych”, są dwie przyczyny, dla których zbyt duże wydatki publiczne szkodzą gospodarce. Po pierwsze – zawsze, kiedy państwo wydaje pieniądze, używa pracy i/ lub kapitału, powodując, że zasobów tych nie może wykorzystać sektor prywatny. Po drugie – kiedy rząd ściąga podatki, nie tylko zabiera pieniądze z sektorów produktywnych, ale równocześnie zmniejsza przez to zachętę do pracy, oszczędzania i inwestycji. W dodatku, gdy państwo swoje wydatki finansuje zadłużeniem, zabiera pieniądze z rynku sektorowi prywatnemu. Ponadto – jak zauważa Mitchell – wszelkie wydatki państwowe wpływają na gospodarkę w ten sposób, że z jednej strony zachęcają do zachowań, które są nieopłacalne (na przykład bezrobotni dostają zasiłki), a z drugiej karzą zachowania prowzrostowe (na przykład wysokie podatki zniechęcają do pracy czy oszczędzania). Wszystkie przytaczane przez Daniela Mitchella badania ekonomiczne wskazują, że zarówno w USA, jak i w Europie został osiągnięty tak wysoki pułap wydatków publicznych, iż każdorazowe ich zwiększenie powoduje zmniejszenie wzrostu gospodarczego, a także powiększenie poziomu bezrobocia. I odwrotnie – zmniejszenie wydatków publicznych skutkowałoby przyspieszeniem wzrostu gospodarczego i zmniejszeniem bezrobocia. Niestety ani prezydent Obama, ani przywódcy unijni, ani laburzystowski rząd Australii jeszcze o tym nie wiedzą, marnując coraz więcej pieniędzy podatników… Tomasz Cukiernik
Mafia przeniknęła do struktur państwa? To nie podejrzenia oszołomów z PiS, a byłego sędziego Trybunału Konstytucyjnego Jerzego Stępnia "Afera Amber Gold pachnie mafią". Nie powiedział tego, ani Antoni Macierewicz, ani Jarosław Kaczyński. To słowa byłego sędziego Trybunału Konstytucyjnego Jerzego Stępnia dla Gazety Wyborczej. Zgadzam się z tymi, którzy podkreślają, że z punktu widzenia finansów to jest aferka, ale politycznie to jest afera bardzo poważna – uważa sędzia w stanie spoczynku. Sędzie Stępień idzie jeszcze dalej. Nie wyklucza działania mafii. Wie pani jak działa mafia? Przenika do struktur państwa, w tym do instytucji związanych ze ściganiem przestępstw i sądzeniem przestępców. […] Na mój sędziowski nos to pachnie mafią. Bo za dużo tych przypadków błędnych decyzji, zawsze korzystnych dla Marcina P. Sędzia Stępień nie jest w swoich podejrzeniach osamotniony. Zdaniem Bogdana Święczkowskiego, byłego szefa ABW:
Mogło dochodzić do prania brudnych pieniędzy. Wręcz wydaje się to bardzo prawdopodobne. To podejrzenie rodzi się głównie, dlatego, że firma Marcina P. twierdziła, że lokuje środki finansowe w złocie, które później można legalnie wprowadzić do obrotu – mówi Superexpressowi Święczkowski. Jedna z hipotez przyjętych przez prokuraturę, badającą aferę Amber Gold zakłada, że za Marcinem P. stała potężna grupa przestępcza, która wykorzystywała stworzony przez niego biznes do prania brudnych pieniędzy. Ktoś ma jeszcze wątpliwości, dlaczego PO nie chce komisji śledczej? Nie ma takiego dywanu, pod którym zmieściłyby się powiązania władzy z mafią. Przy tej sprawie afera Rycha, Mira i Zbycha brzmi niemal swojsko. GW/Superexpress/DLOS
Państwo się wyprzedaje... oby nie za bezcen. A co potem? W 2013 roku planowana jest kontynuacja tzw. prywatyzacji spółek m.in. z sektora finansowego, PZU, PKO BP, GPW i KDPW, oraz firm chemicznych - poinformowano w uzasadnieniu do projektu ustawy budżetowej na przyszły rok. Ministerstwo skarbu przewiduje kontynuację prywatyzacji spółek z branży finansowej. Planowane jest zbycie wszystkich należących do Skarbu Państwa akcji Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych.
"(...) termin zbycia akcji Skarbu Państwa, jak również uzyskane przychody, zależeć będą między innymi od sytuacji rynkowej na warszawskiej giełdzie. Dla wszystkich transakcji przeprowadzona zostanie analiza wariantów zbycia, optymalizująca te transakcje” - napisano w uzasadnieniu. Zmiany własnościowe obejmą również sektor elektroenergetyczny. "Działania prowadzone przez Ministra Skarbu Państwa ukierunkowane są na realizację takich zmian własnościowych, które zapewnią poprawę efektywności wytwarzania, przesyłania oraz dystrybucji energii elektrycznej, obniżenie kosztów oraz utworzenie przejrzystej struktury organizacyjnej. Projekty prywatyzacyjne uwzględniać będą plany
spółek związane z ich potrzebami inwestycyjnymi" - napisano w uzasadnieniu.W przypadku sektora chemicznego przewidywana jest kontynuacja lub rozpoczęcie prywatyzacji dziewięciu podmiotów, w tym spółek, których akcje notowane są na GPW.
"W celu zbycia akcji w ww. spółkach Ministerstwo Skarbu Państwa zamierza wykorzystać indywidualne ścieżki ich prywatyzacji, jednakże istotna w tym kontekście jest między innymi poprawa wyników spółek oraz prowadzenie procesów restrukturyzacji, które przyczyniają się do podniesienia wartości podmiotów, a tym samym zwiększają zainteresowanie potencjalnych inwestorów" - napisano w uzasadnieniu. W przypadku niektórych spółek sektora rozważana jest również ich konsolidacja. W 2013 roku planowane jest między innymi kontynuowanie procesu prywatyzacji Zakładów Chemicznych Rudniki i Bydgoskich Zakładów Przemysłu Gumowego Stomil. W przyszłym roku planowane jest też zakończenie prywatyzacji przedsiębiorstw komunikacji samochodowej, a także spółek z sektora metalowego, maszynowego, budownictwa, rolno-spożywczego, lekkiego i innych. Dla niektórych planowanych procesów prywatyzacji istnieje konieczność uchylenia istniejących ograniczeń prawnych. Jak podano w uzasadnieniu, dotyczy to np. prywatyzacji PLL LOT, gdzie konieczna jest zmiana ustawy o przekształceniu własnościowym przedsiębiorstwa państwowego Polskie Linie Lotnicze LOT. Planowane przychody z prywatyzacji w roku 2013 szacowane są na poziomie 5 mld zł. Jednocześnie wstępnie szacuje się, że w roku 2013 dochody z tytułu dywidend uzyskanych ze spółek nadzorowanych przez Ministra Skarbu Państwa wyniosą 5 mld zł. PAP
Polskie absurdy: zakup mieszkania bardziej opłacalny niż najem Na Zachodzie kwota wydana na zakup mieszkania zwraca się w formie czynszów najmu w ciągu ćwierć wieku. W Polsce okres ten byłby znacznie krótszy, a to oznacza, że stawki najmu są nad Wisłą o wiele za wysokie. Najem w Polsce jest drogą formą zaspokajania potrzeb mieszkaniowych. Cen najmu nie można jednak rozważać w oderwaniu od kosztów zakupu nieruchomości, które także nie należą do najniższych. Gdyby te dane połączyć można pokusić się o wyznaczenie okresu, w ciągu, którego zapłacone właścicielowi czynsze zrównają się z wartością wynajmowanej nieruchomości. Zgodnie z danymi portalu Global Property Guide przeciętnie w stolicach Europy trwa to 24,4 lata, a w dużych miastach Ameryki Północnej 24 lata. Co ciekawe, analogiczny okres dla Polski wyniósłby od 13 do niecałych 21 lat - wynika z szacunków Home Broker na podstawie cen ofertowych zakupu i najmu dla 19 polskich miast. Im wynik ten niższy, tym relatywnie droższy jest najem w porównaniu do kosztów zakupu.
20 lat najmu za cenę nieruchomości Sopot jest miastem, gdzie za kwotę wydaną na zakup nieruchomości można przy obecnych stawkach wynajmować identyczną nieruchomość przez 20,6 lat. Najemcy mogą cieszyć się tu więc relatywnie najatrakcyjniejszym poziomem czynszu z grona badanych miast. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Jest to bowiem wynik bardzo wysokich cen nieruchomości. W tym mieście zdrojowym przeciętne ceny są wyższe niż w Warszawie. Przeciętna cena ofertowa mieszkania dwupokojowego o powierzchni od 40 do 60 m kw. to niecałe 500 tys. zł. Ofertowe czynsze najmu wydają się relatywnie atrakcyjne, ponieważ miesięczna stawka ofertowa to w rozważanym przypadku niewiele ponad 2 tys. zł. Należy jednak podkreślić, że ceny uwzględnione w obliczeniach to stawki ofertowe, które od transakcyjnych są przeważnie o przynajmniej kilkanaście procent wyższe. Podobna sytuacja ma miejsce w Krakowie, który na tle innych dużych miast ma względnie atrakcyjne stawki najmu w porównaniu do cen zakupu nieruchomości. Dopiero po 19,2 latach najmu przy obecnych stawkach suma czynszów zrównałaby się z ceną zakupu modelowych „czterech kątów”.
Najlepiej kupić w Lublinie, Katowicach i Gorzowie Wielkopolskim Na przeciwnym biegunie plasują się takie miasta jak Lublin, Katowice czy Gorzów Wielkopolski. Tam suma płaconych czynszów zrównałaby się z ceną nieruchomości w ciągu od 13 do 14 lat. Oznacza to, że w miastach tych najem jest relatywnie najdroższy w porównaniu z wartością nieruchomości. Jest to z jednej strony sygnał dla inwestorów, że tam można uzyskać stosunkowo wyższe stopy zwrotu przy zakupie mieszkania na wynajem. Z drugiej stronie natomiast informacja dla najemców, że stawki wynajmu w porównaniu do ceny zakupu nieruchomości są w tych miastach wysokie. Co więcej warto zauważyć, że aby obliczyć po ilu latach wynajmu suma czynszów zrównałaby się z ceną mieszkania przyjęto, że stawki za najem są stałe, a to jest pewne uproszczenie. GUS szacuje, bowiem, że w ostatnich 2 latach stawki rosły średnio o 2,9% w skali roku – gdyby taka zależność utrzymała się w przyszłości, znacznie skróciłoby to czas potrzebny na zrównanie się wartości dzisiejszej nieruchomości z sumą czynszów.
Spłata rat buduje majątek Warto jednak podkreślić, że porównując cenę najmu i zakupu nieruchomości nie można zapomnieć, że te drugie transakcje zawierane są zazwyczaj z wykorzystaniem finansowania bankowego. Co więcej miesięczny koszt wynajmu jest niższy niż koszt zakupu na kredyt i utrzymania własnego „M”. W przypadku kawalerki o wartości około 230 tys. zł (przeciętna cena transakcyjna) w Warszawie można go oszacować na 1690 zł miesięcznie, o ile finansowanie zakupu pochodziłoby w 100% z kredytu. Dla porównania za najem podobnej nieruchomości trzeba zapłacić około 1400 zł miesięcznie. Różnicę w koszcie zakupu i wynajęcia nieruchomości można, więc oszacować na około 290 zł miesięcznie. Pozornie tyle więc można zaoszczędzić. Dlaczego pozornie? Trzeba bowiem zauważyć, że w spłacanych co miesiąc ratach kredytowych część stanowi spłatę pożyczonego kapitału obniżając saldo zadłużenia wobec banku. W przypadku Warszawy zaciągając kredyt na 30 lat i 230 tys. zł (przeciętna cena transakcyjna kawalerki) co miesiąc spłaca się średnio prawie 640 zł kapitału tworząc swój majątek. Przypomnijmy, że oszacowana cena najmu kawalerki jest niższa o około 290 zł niż łączne koszty zakupu. Bartosz Turek
Rząd po raz czwarty (!) sięga do Funduszu Rezerwy Demograficznej. Z kont FRD zniknie łącznie aż 17 mld złotych! Fundusz Rezerwy Demograficznej powstał w skutek nieczęsto spotykanej troski o przyszłe pokolenia. W założeniu pieniądze zbierane na FRD mają wspomóc budżet państwa po roku 2020, gdy sytuacja demograficzna, według danych Głównego Urzędu Statystycznego, znacznie się pogorszy, a pieniędzy na emerytury będzie potrzeba znacznie więcej. Rząd Platformy Obywatelskiej, co roku skubie z tego funduszu, by łatać dziurawy budżet i mieć pieniądze na bieżące wydatki. I tak - w roku 2010 było to 7,5 mld złotych, w 2011 - 4 mld, a w 2012 - 2,89 mld. Ale, jak widać, to wciąż za mało. Jak czytamy w raporcie Fundacji Obywatelskiego Rozwoju, rząd postanowił ponownie sięgnąć po pieniądze oszczędzane na trudniejsze czasy. Politycy Platformy Obywatelskiej w projekcie budżetu na 2013r. ogłosili, że zabiorą kolejne 2,5 miliarda złotych z Funduszu Rezerwy Demograficznej. Łącznie, z poprzednio zabranymi pieniędzmi, rząd wyciągnął z FRD już 17 miliardów złotych! Dla porównania - na koniec bieżącego roku na koncie FRD ma się znaleźć... 16,8 mld. Eksperci Fundacji komentują to w następujący sposób:Rząd dzisiaj sięga do pieniędzy, które będą potrzebne w przyszłości. Jak najmniejszym wysiłkiem chce pokryć obecne wydatki budżetowe. Rachunek ten zaciągany jest na koszt przyszłych emerytów i podatników, podczas gdy obecna ekipa rządząca będzie odpoczywać na emeryturze - "zasłużonej zapłacie za trudy życia", która zapewne będzie miała niewiele wspólnego z emeryturą otrzymywaną przez przeciętnego Polaka - czytamy w raporcie. Rządzący nie wydają się przejmować tym, że wyciągane są kolejne pieniądze z funduszu. Wszak odpowiedzialność spadnie na kolejne rządy i kolejne pokolenia przechodzących na emeryturę Polaków. Obecny rząd nie poniesie konsekwencji swoich działań. Kosztami tymi zostaną obarczeni przyszli emeryci, podatnicy i rządy, a w szczególności dzisiejsi 50-latkowie, których emerytury miały być finansowane w części z FRD, oraz dzisiejsi młodzi, których podatki będą musiały pokryć deficyt ZUS - konstatują eksperci FOR. Tylko czekamy na kolejne decyzje rządzących w tej sprawie - budżet wymaga przecież nieustannego łatania, a w Funduszu pozostały jeszcze pieniądze. Może w ogóle zlikwidujmy FRD? A los przyszłych emerytów? Któż by się nimi przejmował. FOR
Szkolne kosz(m)ary Wrzesień był zawsze miesiącem powrotu do koszar. Panowała tam najgorsza z możliwych fala, bo zaangażowana w nią była twoja rodzina i przyjaciele. „Musisz nauczyć się żyć w społeczeństwie” – tak się zazwyczaj mówi. I rzeczywiście, uczyliśmy się żyć na całego. Nauczyliśmy się swoich ról do perfekcji. Ja osobiście przyjąłem rolę niegrzecznego kujona. Uczyłem się tylko wtedy, gdy mnie nikt nie obserwował i gdy miał to widzieć Pimko. Poza tym zawsze trzymałem się blisko Miętusa. Dziś widzę, że to strategia zwycięska. Tylko głupiec mógłby, bowiem pomyśleć, że w państwowej szkole idzie o zgłębianie wiedzy. To dzieje się tylko przy okazji, na marginesie, przy odrabianiu lekcji. Szkoła to nic innego jak trening przygotowujący do walk o porządek dziobania. Zasadniczym celem szkół Lewiatana jest wyrobienie w młodych ludziach świadomości podmiotu zbiorowego „my”. To nasz kraj – nasze państwo – nasza historia – nasza szkoła – nasza klasa. Niektóre osoby z mojej klasy podchwyciły ten motyw wprost idealnie. Dzisiaj pracują w „naszym” urzędzie gminy, na „naszym” uniwersytecie, budują za „nasze” pieniądze publiczną infrastrukturę i jeżdżą za „nasze” pieniądze na zagraniczne stypendia. W waszej-klasie można przedyskutować wiele rzeczy. Można być komunistą, socjalistą, anarchokolektywistą, chadekiem, rojalistą, osobą bez poglądów – można być, kim się chce. Nie można być jedynie libertarianinem, bo to podważa autorytet „administratora portalu”. Poza tym chcąc uznać twoje racje, administrator i wszyscy uczestnicy debaty musieliby udostępnić innym ludziom ten „serwer”, ale skąd wtedy wziąć pieniążki na całe przedsięwzięcie? Libertarianin to zatem wróg numer jeden, bo – w przeciwieństwie do pragnących jedynie sformatowania dysku socjalistów, faszystów i komunistów – on chce nam go odebrać w całości. W waszej-klasie siedzą różni ludzie: są grzeczne uczennice i blachary, porządnichłopcy i psychole. Psychole wcale nie chcieliby chodzić do szkoły, ale rząd zakazuje pracy nieletnim. Psychole nie chcieliby się uczyć, ale muszą, aż skończą 18 lat. Może i nie chcieliby się na nas wyżywać, ale przecież nie mogą stąd wyjść. Może nawet nie byliby psycholami, ale nauczyli ich być takimi… starsi psychole. Dziś już nikt tego nie pamięta, ale po raz pierwszy w historii nowożytnej kazał nam tak razem siedzieć całkiem spory psychol i despota – Kalwin. Siedzimy więc. Obserwujemy się nawzajem. Jesteśmy tu już za długo i wcale nie mamy motywacji, żeby nauczyć się czegokolwiek prędzej – i tak wyjdziemy ze szkoły wszyscy razem o 14.30 (kiedy będziemy już mieli 18 lat). Siedzimy ustawowo i zaczynają nam przychodzić do głowy głupie pomysły – nie przewidziane w żadnej ustawie. My jednak nie mamy wpływu na prawo, bo jesteśmy za młodzi, żeby głosować. Pracować nam również nie wolno. Siedzimy dla ojczyzny, globalnego ocieplenia, zasady solidarności, ale przede wszystkim po to, żeby nauczyć się posłuszeństwa. Teraz już nikt nie będzie kwestionował potrzeby istnienia dyrektora. Winny niedociągnięć będzie może dyrektor X albo zastępca dyrektora Y, ale wasza-klasa będzie zawsze dobra. Nie bez przyczyny będący przy władzy totalitaryści wielokrotnie w ciągu ostatnich lat pragnęli przedłużenia skoszarowania młodych ludzi. Aby stworzyć posłusznych władzy humanoidów, należy mieć ich pod bezpośrednią kontrolą jak najdłużej. 10-letni zaciąg do Hitlerjugend Lewiatana to czas, w którym młodzi ludzie mają poczuć na samym sobie działanie społecznego przymusu. Sprzeczne z wszelkimi prawidłami wolnego rynku i zdrowego rozsądku zarządzanie usługami edukacyjnymi potrafi tą drogą wbić w młode umysły przekonanie, że jest jedną z największych zdobyczy ludzkości. Dla osoby, która przez co najmniej 10 lat musi siedzieć i robić to, co jej każą, fakt tego osobistego doświadczenia jest silniejszy niż jakakolwiek wolnorynkowa argumentacja. Szkoła siłą rzeczy tworzy osoby uległe, o wiele łatwiej przystające na status quo. Warto więc przypomnieć wszystkim Polakom, że jesteśmy jednym z niewielu krajów na świecie, w którym nauczanie domowe jest legalne. Choć nadal trzeba toczyć zaciętą walkę z niektórymi twardogłowymi dyrektorami szkół, z punktu widzenia prawnego rodzimy Lewiatan na takie nauczanie zezwala. Czy nie jest więc skandalem, że w Polsce w domu uczonych jest niewiele ponad 100 dzieci? Istniejące dziś szkoły prywatne i katolickie stanowią co prawda pewną alternatywę wobec państwowych koszar, ale niestety związane są przepisami minimum programowego, organizacji zajęć, wynagradzania nauczycieli i wieloma innymi absurdami. Zauważmy wreszcie, jak bardzo kluczowe dla obalenia socjalizmu jest wyrwanie dzieci z ramion państwa. Jedynym negatywnym skutkiem rozpoczęcia masowego nauczania domowego może być upadek sympatycznego skądinąd portalu nasza-klasa. Jakub Wozinski
Naród na wychodźstwie Ekonomiczny zastój i rosnące bezrobocie, które już przekroczyło 13 proc., spowoduje, że dziesiątki tysięcy, głównie młodych i wykształconych Polaków ponownie poszuka szczęścia za granicą. Już w tej chwili do krajów UE wyjechało ponad 2,5 mln Polaków, a w samej Wielkiej Brytanii, która jest Mekką naszych rodaków, mieszka ich już ponad milion. Te dane są wiarygodne, ponieważ pochodzą z brytyjskiego biura statystycznego (ONS). Widać tu tendencję wzrostową. W 2009 roku na stałe zamieszkiwało tam 531 tys. Polaków, w roku 2010 – 614 tysięcy. Mimo to sytuacja na polskim rynku pracy wcale się nie poprawiła. Dlatego może nadejść kolejna fala emigracji z Polski. Zjawisko to dostrzegają sami Brytyjczycy. Portal emigrate.co.uk sugeruje, że ekonomiczny zastój w Polsce i rosnące bezrobocie, które już przekroczyło 13 proc. spowoduje, że tysiące głównie młodych, wykształconych Polaków ponownie poszuka szczęścia za granicą. Przede wszystkim w Wielkiej Brytanii, ale także Skandynawii, Niemczech i Holandii. Ilu się zdecyduje na wyjazd – nikt nie wie, ale eksperci mówią o pół do nawet miliona ludzi.
U progu katastrofy Tego, co dzieje się od otwarcia granic kilku krajów Unii, nie można nazwać emigracją – to masowy exodus ludzi, którym Polska nie dała żadnej szansy na normalne życie. Tak potężnej fali nikt, łącznie z politykami, się nie spodziewał. Także Zachód nie sądził, że będą to miliony. Najbardziej wygrała na tym Wielka Brytania i Irlandia, których PKB przez ostatnie kilka lat mogłoby być nawet o 0,5 proc. niższe, gdyby nie Polacy. Przegrały za to Niemcy – wprowadzając ograniczenia dostępu do swojego rynku pracy na 7 lat, same pozbawiły się pracowników, którzy wyjechali na Wyspy. Dzisiaj Niemcy żebrzą o gastarbeiterów z Polski, ale oni mają już przetarty szlak – do Wielkiej Brytanii. Polska przeżywa już zapaść demograficzną, wskaźniki dzietności nie gwarantują zastępowalności pokoleniowej. Mimo to nadal brakuje polityki wsparcia rodzin. Wskaźnik dzietności Polek w Wielkiej Brytanii to 2,5 dziecka, a w Polsce – 1,31 dziecka, co daje naszemu krajowi 209. miejsce na świecie, na 222 kraje, w których prowadzone są takie statystyki. Wskaźnik musi być powyżej 2,2, żeby istniała zastępowalność pokoleniowa. Dziś, nawet bez emigracji, Polska się wyludnia. Emigracja tak potężnej grupy osób, przede wszystkim młodych, to potężna wyrwa w systemie ubezpieczeń społecznych.
– Z jednej rzeczy bardzo się cieszę, że nie wrzucam już w czarną dziurę ZUS-u ani złotówki. Niech się udławią moimi składkami, wyrwanymi mi przez te wszystkie lata – mówi 43-letni Adam prowadzący w Liverpoolu taką samą jednoosobową działalność gospodarczą, jaką miał w Łodzi – kładzenie kafelków, boazerii, paneli i usługi z zakresu elektryki i hydrauliki. – Żałuję tylko jednego, że wyjechałem o dziesięć lat za późno. Składki za firmę są wielokrotnie niższe, a brytyjski urzędnik traktuje mnie jak człowieka i stara się mi pomóc! To był dla mnie największy szok po przyjeździe na Wyspy. Emigracja kilku milionów ludzi w wieku produkcyjnym to gwóźdź do trumny systemu ubezpieczeń społecznych. Tej wyrwy nikt i nic już nie zapełni. Grozi nam bankructwo ZUS i to w perspektywie kilku, a najwyżej kilkunastu lat. Im więcej potencjalnych płatników składki wyjedzie, tym szybciej.
Pracodawcy z kosmosu Wymogi polskich pracodawców to najczęściej: wiek do 30 lat, dwa kierunki studiów, dwa języki obce, 10 lat doświadczenia zawodowego. Pensja – 1500 zł brutto.
– Pieniądze w Polsce są żadne, a wymagania szefów z kosmosu. To jedyny kraj, gdzie pracodawca zwrócił mi uwagę, że nie mogę w magazynie obsługiwać wózka widłowego, bo nie mam kciuka prawej ręki. I jeszcze powiedział: „Nie zatrudnię pana, bo po Europie się jeździło i zaraz mi pan znowu spie...y stąd”. W sześciu pozostałych krajach nikt nawet uwagi na to nie zwrócił i nikomu to nie przeszkadzało – mówi Adam 38 lat, nieskończone studia humanistyczne, pracował w Anglii, Irlandii, Holandii, Norwegii, Danii i Islandii. Rząd Platformy nie zajął się problemem odpływu gigantycznej fali ludzi młodego pokolenia z Polski w ostatnich kilku latach. Co więcej, politycy cieszyli się jak dzieci, że bezrobotni wyjechali za granicę. O tym, że najgorszej fali kryzysu Polska uniknęła dzięki transferom pieniężnym od emigrantów, nikt nie mówi. „Zielona wyspa” była oparta na dwóch filarach – kredycie i pieniądzach od emigrantów. Polityczne elity nie martwią się wcale emigracją, bo emigranci wysyłają do Polski coraz więcej pieniędzy. Widać to na podstawie danych Narodowego Banku Polskiego o prywatnych przekazach pieniężnych z zagranicy do Polski. Tylko w I kwartale br. przesłano 928 mln euro, podczas gdy w tym samym okresie 2011 roku było to 861 mln euro.
Emigrant – zwierzyna łowna Polacy wracający po latach do kraju muszą się przygotować na wojnę z urzędem skarbowym.
– Mamy prześwietlać zarobki powracających z Anglii na kilka lat wstecz – mówił anonimowo pracownik urzędu skarbowego na Pomorzu. – To taki niepisany prikaz z góry. Minister Rostowski kombinuje jak by tu obrobić z pieniędzy emigrantów, którzy mają konta za granicą. Stąd zalecenie Ministerstwa Finansów dla skarbówek, żeby zainteresowały się tymi, którzy wracają. – Emigrant to świetna zwierzyna łowna – mówi anonimowy pracownik krakowskiej skarbówki. – Ma jakieś pieniądze do zabrania, nie jest pod nikogo podpięty, nie ma znajomości i przez kilka lat w normalnym kraju zdążył się odzwyczaić od naszego absurdu prawnego, więc w tym gąszczu sprzecznych przepisów poruszać się nie umie. A jak przypadkiem założy sobie jakąś firmę, to już jest nasz. Pierwszą kontrolę od nas, z ZUS-u i Sanepidu ma już w pierwszym miesiącu działalności. Zanim ją zamknie, straci kilka–kilkadziesiąt tysięcy zł.
Polscy specjaliści w Kanadzie
Z Polski uciekają nie tylko ci, którzy są młodzi i pełni sił.
– Moja babcia w wieku 84 lat pojechała do Anglii do swojej siostry. I kiedy wróciła powiedziała mi: Wnusiu, uciekaj z tego kraju, bo tu się od roboty tylko garba dorobisz i rąk takich, jak moje. I dodawała, że gdyby była o dziesięć lat młodsza, to nawet bez języka sama by wyjechała zajmować się jakąś staruszką – opowiada 40-letni Stanisław Zagrodniczek z podłowickiej wsi, dziś pracownik budowlany w Szkocji. – W kraju nie miałem żadnej roboty, więc nawet garb mi nie groził. Szkoda, że jej nie posłuchałem dziesięć lat temu – dodaje.
– Wyjechałem, bo musiałem – mówi z kolei Antoni Waszkiewicz. Ma 64 lata. Przez wiele lat był mechanikiem w PGR-ach, SKR-ach, pracował w magazynach, w Bumarze Łabędy. Oprócz tego miał na podkieleckiej wsi gospodarstwo rolne po rodzicach. Nie zawsze wystarczało czasu, żeby je uprawiać, ale starał się coś w nim robić w miarę swoich możliwości. Płacił jednocześnie ZUS i KRUS, ale przyszedł moment, kiedy nie znalazł żadnej pracy, bo był za stary. A na emeryturę – zbyt młody.
– Za namową kolegi wyjechałem na kilka miesięcy do Kanady, do pracy w rolnictwie. Gdy mój szef dowiedział się, że nie tylko umiem obsłużyć traktor i kombajny do zboża i kukurydzy, ale każdą maszynę rolniczą na jego farmie, a także zrobić ich przegląd techniczny i naprawy, mało mnie po rękach nie zaczął całować. Powiedział, że on mnie z Kanady do Polski z powrotem nie puści, bo gdzie takiego specjalistę znajdzie?
Kto zostanie? Na pewno będą to emeryci i renciści oraz ci, którym w Polsce jest dobrze: politycy, urzędnicy i członkowie ich rodzin. Następną grupą są ludzie, którzy nie wyjadą z przyczyn osobistych. – Chętnie bym wyjechała – mówi 28-letnia Joanna Stefaniak, pracownica warszawskiej agencji PR. – Moja starsza siostra z mężem i dziećmi od kilkunastu lat żyje w Singapurze. To zupełnie inny świat. Tylko że mam dwójkę schorowanych rodziców, w coraz bardziej podeszłym wieku. I nie mogę ich zostawić.
Emigracja w liczbach
13 proc. – bezrobocie w Polsce
2,5 mln – liczba Polaków, którzy wyjechali do krajów UE w ostatnich latach
1 mln – liczba Polaków w Wielkiej Brytanii
0,5–1 mln – liczba Polaków, którzy mogą jeszcze wyjechać
poniżej 37 mln – przewidywalna liczba Polaków w kraju w 2014 roku
1,31 – wskaźnik dzietności Polek w kraju
2,5 – wskaźnik dzietności Polek w Wielkiej Brytanii
981,26 zł – miesięczna składka na ZUS dla osoby prowadzącej pozarolniczą działalność gospodarczą
561,35 zł – roczna składka na National Insurance Contributions Class 2, czyli brytyjskie obowiązkowe ubezpieczenie społeczne (109 funtów rocznie razy 5,15 zł za funt). Można wystąpić o zwolnienie z tej składki, jeśli dochód netto z działalności nie przekroczył 4345 funtów rocznie.
Michał Miłosz
Polska A i B Pojęcie „Polski B” jakoś ostatnio przestało być popularne. Pojawiło się zaś przed wojną, gdy powstała II Rzeczpospolita, która scaliła ziemie trzech zaborów. By być ścisłym: Królestwa Polskiego, Wielkiego Księstwa Poznańskiego, Królestwa Galicji i Lodomerii oraz ziem podległych przedtem Królestwu Węgier (skrawki Spiszu i Orawy) i bezpośrednio Cesarstwu Wszechrusi. Mapa ta dobitnie pokazuje, jak te tereny się od siebie różniły. Dziś wprawdzie kolej to synonim zacofania i reżymowego syfu, ale 100 lat temu, gdy motoryzacja była jeszcze w powijakach, był to ciągle nowoczesny (a na pewno podstawowy) środek transportu. Proszę zwrócić uwagę na to, że pojęcie „Polski B” jest geograficzne i demograficzne. Jeśli bowiem mamy państwo pozornie jednolite, to i tak między poszczególnymi wsiami, miastami, a nawet regionami istnieją poważne różnice wynikające po prostu z rozkładu statystycznego. Jeśli w jakiejkolwiek skali w większości miejscowości mamy zjawisko w stopniu 100 – to będą miejscowości ze wskaźnikiem 50 i mniej oraz miejscowości ze wskaźnikiem 150 i więcej. Z okręgów o wskaźniku np. poniżej 50 można utworzyć województwo i nazwać je „Polską B” – tyle że mapa Polski z tym „województwem” przypominałaby skórę człowieka chorego na odrę. Tak nawiasem: ja napisałem „przypadkowo” – ale nic się „przypadkowo” nie dzieje. Jeśli rzucam kostką i wypada „6”, to dlatego, że mięsień moich palców nadał kostce taki właśnie moment obrotowy, bo temperatura powietrza była taka, a powierzchnia stołu miała rysę tu, a nie tam. Jednak statystyk takimi przyczynami się nie zajmuje. Podobnie i tu: w jakiejś wsi zamożność może być znacznie większa, bo akurat tu osiedlił się 100 lat temu przedsiębiorczy jegomość, a sąsiedzi, zamiast go wyklinać (że kłuje w oczy zamożnością), jęli go naśladować – i proszę! Za każdym razem jest to jakaś przyczyna – ale my badamy rozkład statystyczny. Statystyk zakłada, że rozrzut spowodowany jest przez wiele niezależnych przyczyn. W przypadku „Polski B” mowy nie ma o statystyce. Tereny „Polski B” stanowią dość zwarty obszar Polski – od Mazowsza na wschód. Z pozornym wyłączeniem Warszawy. Pozornym – bo gdyby była to stolica normalnego państwa, to większość warszawiaków zaczęła by zachowywać się gorzej niż niepiśmienni chłopi spod Mławy, gdyż bo umieją tylko „urzędować”, a sami nie wykazują inicjatywy i przedsiębiorczości. Sztampowym wyjaśnieniem jest silne przywiązanie do katolicyzmu, typowe dla „Polski B” – co miałoby sprawiać, że ludzie staja się mniej przedsiębiorczy, bo bardziej liczą na Opatrzność niż na samych siebie. Jednak np. Bawarowie też są katolikami, a mimo to Bawaria jakoś wcale nie wygląda na kraj zacofany i biedny. Hasło „Ora & labora” raczej nie sprzyja biedzie i zacofaniu – więc sądzić należy, że ludność „Polski B” modlić się, to i owszem, ale pracowitość, a raczej zdolność do organizowania sobie pracy pozostawia tam sporo do życzenia. A ponadto, gdyby nawet przyjąć to wyjaśnienie, pozostałoby pytanie: dlaczego na jednych terenach utrzymuje się dewocyjny katolicyzm, a na innych nie? Jaka jest tego przyczyna? Powstaje pytanie, w jakim stopniu ten stan jest efektem zaborów? W Sieci, na niemieckich stronach, znalazłem bardzo ciekawą mapkę pokazująca rozkład głosów na PiS i PO – nałożoną na granicę zaboru pruskiego z resztą Polski (mapa 2). Różnica między PiS a PO jest w praktyce bardzo niewielka, o ile jakakolwiek – natomiast w warstwie propagandowej PO podkreśla właśnie przedsiębiorczość, podczas gdy PiS zachęca do pasożytowania na innych poprzez system „świadczeń socjalnych”. I najwyraźniej rozkład opinii w tym względzie pokrywa się z zaborami. Widzę trzy hipotezy wyjaśniające to zjawisko:
1) im dalej na wschód, tym większe wpływy etatyzmu; ludzie Wschodu z jakichś powodów po prostu uważają, że państwo ma prawo i wręcz powinno podejmować decyzje za poddanych i troszczyć się o nich;
2) ustrój carski, oskarżany właśnie o odbieranie – z wyjątkiem okresu 1886-1911 – ludziom samodzielności, oduczył ludzi przedsiębiorczości
3) Żydzi – występowali właśnie na tych terenach i niejako zastępowali większość populacji skłonnej do przedsiębiorczości; po ich wymordowaniu i emigracji została pusta przestrzeń. Pewnej odpowiedzi nie znam, ale ważną wskazówkę daje to, że ludność NRD wyraźnie pokochała etatyzm i opiekę państwa. Wykazuje się też mniejszą przedsiębiorczością niż Wessis – i mniejszą niż Polacy. Dochodzę więc do smutnego dla mnie wniosku: to dziedzictwo zaboru rosyjskiego, mentalności wschodniej… Smutnego – bo w zasadzie naród powinien na taki nacisk reagować odwrotnie. Widać jednak nacisk nieustanny, połączony z odwoływaniem się do powszechnego wśród ludzi lenistwa umysłowego, swoje robi. Jest to zatem jeszcze jednym powodem, by III RP i wszystkie obecnie reżymy europejskie jak najszybciej zniszczyć – zanim poddane ich naciskowi narody Europy wyginą.Z punktu widzenia politycznego i gospodarczego wyciąganie jakichkolwiek wniosków z podziału Polski na „A” i „B” jest oczywiście najzupełniej absurdalne. Kurpsie są niżsi od poznaniaków – no i co z tego? Nic. I to samo dotyczy różnic między „Polską A” i „Polską B”. Biurokraci jednak tego nie rozumieją. Biurokrata musi wyciągać wnioski ze wszystkiego – bo taka jest jego natura. Wszystko jedno jakie wnioski. Więc jedni wyciągali wniosek taki, że skoro tak, to trzeba przemysł koncentrować w „Polsce A”, a drudzy wręcz przeciwnie – że należy „wyrównywać dysproporcje” i przemysł na siłę lokować w „Polsce B”. Rzecz jasna, w normalnym kraju o lokalizacji fabryki decyduje jej właściciel, więc urzędnicy żadnej „polityki” nie mogą na szczęście prowadzić. Z punktu widzenia interesów Polski jest obojętne, czy „Polska B” to wysypka na ciele, czy zwarty obszar. Liczba geniuszy pozostaje taka sama – niezależnie od tego, czy jeden urodził się w Kamieńcu, a drugi pod Nowogródkiem, czy obydwaj w Warszawie! Jest to natomiast, powtarzam, terenem ciekawych dociekań naukowych. Problem tylko w tym, że biurokraci z takich dociekań natychmiast pragną zrobić jakiś pomylony użytek. JKM
Uwagi osób niepełnosprawnych Jeśli bycie para-sportowcem jest czymś pozytywnym - to w takim razie mam też być dumny, że ktoś nazywa mnie para-politykiem? Ale jako inwalida na pewno chciałbym być na para-olimpiadzie!
A najpierw to: „Radzę przeczytać to, co napisał JKM, a nie to co ktoś sobie coś pomyślał. "NIE ODPOWIADAM ZA TO, CO POMYŚLAŁEŚ - A ZA TO. CO POWIEDZIAŁEM" - ta maksyma powinna wiele wyjaśnić.
Teraz p.{Joanna Krzysztofik}:
Sama jestem niepełnosprawna i wcale nie czuję się urażona tym artykółem. Nie znalazłam tam fragmentu gdzie JKM mówił "nieudacznicy" konkretnie o niepełnosprawnych. Ponadto napisał, że dobrze, że próbujemy przezwyciężyć swoje ułomności! Uważam, że klasa polityczna chce, pokazując takie para-olimpiady, pokazać, jaka jest nam "pomocna"!
{Adam Jemois}: Eh, nie zes**jcie się. Czy Korwin zabrania? Nie, Korwin nie jest od zabraniania. Tekst wymaga myślenia i dlatego wielu z was ma z tym problemy. A - i żeby było jasne: popieram Korwina w tej kwestii, mimo iż jestem osobą z niepełnosprawnością, ale oczywiście wielu zdrowych go atakuje bo wydaje im się tak słuszne by brać 'słabszych' pod obronę. Oczywiście ten problem nie jest do końca rozwinięty Korwin porusza po prostu jeden aspekt dot nazewnictwa i paradoksu. No, ale lewacy z natury wiedzą wszystko lepiej" OK, nie zes**łem się. A teraz celna uwaga:
"Taka mała schizofrenia: JKM rzekomo "ubliżył" niepełnosprawnym, wnioskując, by w szkole zajęcia WF odbywali oddzielnie, ale jak się robi oddzielną para-olimpiadę, to wszystko OK?..." I wreszcie:
"Szanowny Panie Prezesie! Odnośnie Pańskich wpisów o para-olimpiadach i niepełnosprawnych. Sama jestem niepełnosprawna (m.in. dość słaby wzrok) - i wcale nie czuję się nimi urażona. Oczywiście, zdarza się, że (mówię tu tylko we własnym imieniu) powinien Pan powiedzieć coś inaczej, by nie prowokować - ale są to przypadki zdecydowanie incydentalne. Osobiście uważam że to raczej politycy będący u władzy źle nas traktują, bo "dając nam szansę na integrację" robią z nas tanie maskotki, które mają ich promować. Gdyby nie zabierano nam pieniędzy w podatkach m.in. na te wszystkie PFRONy, to moich rodziców byłoby stać na zapewnienie mi edukacji w lepszych warunkach i nie miałabym tych problemów które miałam.Reasumując: niech Pan się nie daje." Nie daję się! Ale, niestety: lubię prowokować... JKM
Kolejna afera z chorymi na punkcie „bezpieczeństwa” Amerykanami Pilot „American Airlines” nie wpuścił na pokład chłopaka z zespołem Downa: miał 16 lat, a zachowywał się jak niesforny pięciolatek – więc kapitan poczuł się zagrożony. W Sieci mała burza:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114881,12428016,Dziecko_z_zespolem_Downa_nie_zostalo_wpuszczone_do.html?v=1&obxx=12428016#opinions
Ludzie oczekują, że wyśmieję te linie lotnicze. Oczywiście, że się z tego śmieję – ale kończy się na śmiechu. Nie ma tu żadnego „problemu do rozwiązania”. Ani powodu do jakiejkolwiek ingerencji z zewnątrz. Prywatnych linii lotniczych jest dużo, na każdej mogą być inne przepisy – i Św.Rynek tę sprawę znakomicie rozwiąże. Po co jakiekolwiek przepisy państwowe? AA mogą uważać, że jak stracą klientów tej kategorii – to zyskają innych, którzy nie lubią lecieć w takim towarzystwie. A inne linie – odwrotnie. Mogą być linie lotnicze niewpuszczające na pokład Murzynów – albo nur für Schwartzen. Mogą być wagony tylko dla kobiet – i kluby tylko dla mężczyzn. Ważne tylko, by klientka kupujące bilet czy chcąca wejść do takiego klubu – z góry wiedzieli, jakie są reguły gry. I po problemie. Jak powiedział był śp.Stefan Kisielewski: "Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności... nie znane w żadnym innym ustroju" JKM
GW: Dlaczego premier nie zapalił Polakom czerwonego światła? Wiadomość o notatce ABW z 24-go maja w sprawie Amber Gold rozgrzała wszystkich do białości. Obrońcy Tuska (premiera, który raportom się nie kłaniał) jak zwykle znalezli argumenty absurdalne:
nie wiadomo kiedy notatka została wysłana, zależy jaki to był dzien tygodnia(?), nie wiadomo kiedy premier ją przeczytał itd Podsumowując:
tajną notatkę ABW do najważniejszych osób w państwie premier najwyrazniej....pominął - przynajmniej w jego własnej ocenie i pomagającech mu od lat "mijać sie z prawdą" partyjnych kolegów. Na tzw odtajnienie nie ma co liczyć, nie takich rzeczy premier do tej pory nie odtajnił, a na stanowisku trwa. Vide afera hazardowa - prokuratura próbująca ustalić numer premierowskiej komórki musiała "obejść się smakiem". Pamiętnej rozmowy ze smoleńskimi wdowami oraz kulisów zaprzyjazniania się z Putinem na sopockim molo też raczej nigdy nie poznamy. Odtajnienie ostatniej notatki, jak sam twierdzi byłoby w jego interesie, ale...przecież to nie, kto inny, a "premier nic nie mogę, kłamczuszek, Pinokio Tusk, jak pieszczotliwie nazywa go opozycja, więc raczej musimy zadowolić się kolejną ściemą. Np premier nie może czytać wszystkiego, właściwie czyta niewiele....ma przecież tyle haratania. W związku jednak z tak żle (dobrze?) rokującym zamieszaniem przy bursztynowej aferze, Tusk Family postanowiła poświęcić syna i oddała go pod prawnicze skrzydła mecenasa Giertycha ( "człowieka skompromitowanego" wg najświatlejszego autorytetu PO - profesora vel maturzysty Bartoszewskiego, ale kto by się na jakiegoś krzykacza oglądał w tak naglącej sprawie?!). To się nazywa wybór mniejszego zła. Tusk junior na wojnie z tabloidami będzie odzyskiwał "dobre imię" ( jakkolwiek brzmi to groteskowo), a w tym czasie Tusk senior będzie ratował swoje cztery litery, ( na "dobre imię" już nie ma szans), przysłaniając jak się da własną klatą matecznik Platormy i odwracając uwagę od tych, co niegdyś nieszczęsny, bursztynowy samolot ciągnęli. GW piórem red Czuchnowskiego nieśmiało przyznaje, że pieniądze wielu klientów można było uratować gdyby premier zrobił użytek z notatki ABW odpowiednio szybko i potwierdzając autorytetem państwa doniesienia prasowe, zapalił Polakom "czerwone swiatło"...No, ale nie wymagajmy od naszego Donalda zbyt wiele. Donald z zielonej wyspy czerwonego koloru nie rozpoznaje. LIKA
Kto wykorzystuje inwalidów? Ludzie są podejrzliwi. Podejrzewają wrednych kapitalistów, że przy każdej okazji chcą osiągnąć swe niecne cele. Podejrzewają rządy, że wykorzystują każdą okazję, by zacieśnić swój chwyt na naszych gardłach... Ale gdy rządy i część kapitalistów dają szmal na „para-olimpiady” - to jakoś nikt nie podejrzewa, że robią to interesownie! Zdumiewające! A robią to – bo to są Apostołowie Cywilizacji Śmierci: pokazują aborcje, euthanazje, inwalidów, katastrofy, zboczenia, bandytów, morderców... Po prostu cynicznie wykorzystują tych inwalidów.
A przecież para-sportowcy naprawdę startują - bo chcą pokazać, że potrafią dać ze siebie wszystko – i jeszcze trochę. To wspaniali ludzie! Tak, że odróżnijmy tych ludzi – od tych, co ich wykorzystują, by niszczyć naszą cywilizację! ONI naprawdę nie przypadkiem wydają ogromne sumy na organizację tych para-olimpiad. Nie przypadkiem p.Tadzio Turner i p.Janina Fonda zaryzykowali byt komunizującej CNN, by taką para-olimpiadę pokazywać – co kosztowało Ich parę miliardów dolarów. Nie po to rządy propagują para-olimpiady – a nie olimpiady szachowe. Nie przypadkiem nie organizują „Olimpiad juniorów” - tylko akurat te. Jest to po prostu celowa, systematyczna, niszczycielska robota.
JKM
PiS czy PO - a co za róznica? Jarosław Kaczyński zapowiada jesienną ofensywę PiS. Jego ludzie dążą do wygrania za kilka lat wyborów prezydenckich i paralmentarnych. Jesli im się uda to nic z tego nie wyniknie. Jeśli się nie uda też nic z tego nie wyniknie. Gdy w 2008 roku Sejm debatował nad przyjęciem Traktatu Lizbońskiego, posłowie PO traktat poparli, bo chcieli lepszej integracji z UE. Posłowie PiS traktat poparli, bo uważali, że to zwiększy poziom bezpieczeństwa przed Rosją. Podobnie było w przypadku głosowania w sprawie finansowania partii politycznych z budżetu państwa. Posłowie PiS podnoszą ręce "za", żeby nie było korupcji. PO głosuje "za", bo posłowie muszą z czegoś żyć. I wreszcie sprawa niedawa: głosowanie nad ustawą zwiększającą uprawnienia SANEPID-u. PO głosuje "za" bo będzie można wziąć łapówki od koncernów farmaceutycznych. PiS głosuje "za" dla zdrowia obywateli. Podobne przypadki można mnożyć w nieskończoność. Róznica tylko w tym, że jeśli PiS głosuje tak samo, jak PO to dlatego, że PO jest "zła", a "PiS" jest dobry. Co dla skutków tych głosowań nie ma większego znaczenia. W czasach SLD (2001 - 2005) na polskich drogach pojawiły się fotoradary denerwujące kierowców. Gdy SLD zastąpił PiS, ilość fotoradarów wzrosła. Jednak w okresie Donalda Tuska nastąpiła prawdziwa hossa w tej dziedzinie. Fotoradary przybywają jak grzyby po deszczu, prowadząc nierzadko do paraliżu ruchu drogowego. Podobnie było ze służbami specjalnymi. W czasach AW "S" dochodziło tam do nieprawidłowości, w czasach SLD służby stały się prywatnym folwarkiem polityków, zajmującym się walką z opozycją. W czasach PiS ten trend się utrzymał, a za PO osiągnął rozmiary niebywałe, znane wcześniej tylko w ZSRR. Pomysły polityczne PiS-u i PO są podobne, by nie rzec tożsame i sprowadzają się tylko do jednego: przejąć władzę, obsadzić stanowiska swoimi ludźmi i nakraść się jak najwięcej. O to samo chodzi też innym partiom: PSL i Ruchowi Palikota. Po "Palikociarzach" zresztą można się spodziewać, że w wyścigu po państwowy majątek przebiją nawet kolegów z PO, przy czym różnica będzie polegać na tym, że wypowiedzą wojnę Kościołowi. Nie ma się co łudzić, że jakakolwiek zmiana wśród tych partii doprowadzi do jakichkolwiek sensownych zmian. Wszystkie te partie - wbrew temu, co same o sobie mówią - są partiami eursocjalistycznymi i mają takie same poglady na sprawy gospodarcze, na politykę obronną, zagraniczną i wszystko inne. Jeśli wybory w 2015 roku wygra PiS to zmienią się tylko nazwiska tych, którzy są przy korycie i tych, który ustalają prawo. Natomiast dla przeciętnego człowieka nie zmieni się wiele. Nie spadną ceny, nie spadnie bezrobocie, nie zmniejszy się biurokracja, nie znikną absurdy życia codziennego. Z punktu widzenia przeciętnego człowieka jest więc wszystko jedno czy będzie rządził PiS, PO, RP, SP czy ktokolwiek inny z dzisiejszej bandy. Dlatego jest mi wszystko jedno jaka będzie efektywność jesiennej ofensywy Kaczyńskiego, jak również jest mi wszystko jedno czy jego ludzie zastąpią ludzi Tuska. Zmiany za tym nie pójdą. Jest mi wszystko jedno czy ten, kto mnie okrada, utrudnia mi życie, podnosi mi podatki czy inwigiluje mnie przez specsłużby wywodzi się z PiS czy z PO. Róznica będzie polegać na tym, jeśli przestanie mnie okradać, jeśli przestanie mi utrudniać życie. Jednak to ostatnie jest niemożliwe póki na scenie politycznej w Polsce rządzą PO i PiS. Szymowski
JAK WRÓCIMY DO WŁADZY !!? Trwa festiwal "rzeźbienia" polskiej mentalności. W imię czego to zakłamanie? Ano w imię obecnych i przyszłych "konfitur". "Lewica" udaje prawicę, "prawica" udaje centrum, liberałki udają zbawicieli Narodu. Toczy się "Koło Fortuny" Polskiego Narodu. Coraz szybciej strzałka zbliża się do pola - Bankrut. Nieoficjalne dane wskazują, że jesteśmy już w gorszej sytuacji niż upadająca Grecja a tylko ze względów geopolitycznych tego się nie podaje. Kto jednak ma "konfitury" a kto przymiera głodem? Na co wskaże Koło? Trwa upiorny teatr w wykonaniu partyjnym dla pospólstwa! Janusz Wojciechowski, poseł PSL w Sejmie (10.07.2003r) tak mówił: "Wysoka Izbo! W dyskusjach nad sprawą starachowicką trwa festiwal wypominania sobie, kto ma więcej na sumieniu, komu się przytrafiło więcej afer, a komu mniej. Wasz minister to chciał 17 milionów, a nasz tylko milion. Wy mieliście tyle afer, a my mieliśmy mniej, wy mieliście więcej. Waszego doradcę to gonili helikopterem, a nasz to tylko pieszo uciekał. Waszego ministra zastrzeliła mafia, a nasz to sam się zastrzelił." Pluralizm polityczny jaki nastał po "okrągłym stole" spowodował wysyp wielkiej liczby często kanapowych partyjek. Od zmiany Ustroju Polski w 1989r. obserwujemy jednocześnie "restrukturyzację przemysłu" - czytaj rozgrabienie polskich zakładów (de facto własność Narodu Polskiego). Daliśmy sobie wmówić, że to dla naszego dobra! Dziś zostaliśmy już z ich resztówką. Czyli, logicznie rozumując, partie "pookrągłostołowe" są odpowiedzialne za taki stan rzeczy. Dla nich "konfitury z restrukturyzacji", a dla 90% Narodu - bieda, bo gdzie znajdą pracę. Te partie mnożąc się, dzieląc, duplikując, przekształcając (w gruncie rzeczy wewnątrz tej samej opcji - antypolskiej), dziś sprowadziły społeczeństwo w ręce POPIS. Jedna hydra o dwóch głowach z przystawkami (PSL, SLD, Ruch Pal.., SP), które w każdej chwili może zjeść - jak było z LPR i Samoobroną. Jeszcze tego nie robi, bo lepiej mieć taki zdezorientowany (a przez to skłócony) Naród Polski. Na ponad 8400 zniszczonych zakładów przypomnijmy rekordzistów: "rząd" Pawlaka zlikwidował 2269, "rząd" Buzka - 1311, "rząd" Bieleckiego - 1208, "rząd" Tuska -724. Z rzetelności dziennikarskiej podam też, iż "bogobojny PIS" za rządów Kaczyńskiego zlikwidował 18 strategicznych zakładów. Jeśli przyjrzymy się zadłużaniu Polski to licząc od Jaruzelskiego - 35 mld suma systematycznie rosła. Za Buzka już było 69,5 mld, za Millera 106,9 mld, za Kaczyńskiego 205 mld, za Tuska już ok. 820 mld (co sekundę rośnie o 1 tys. zł!). Dlatego z coraz większym obrzydzeniem słucham pisowców gdy wieszczą - "jak my wrócimy do władzy."! Cyrk trwa, społeczeństwo jest zabawiane i dezinformowane, a pod stołem idą geszefty. Dobierają się już do naszych zasobów geologicznych. Czy jest ktoś z Polaków, kto nie chciałby wiedzieć co naprawdę się stało z samolotem w Smoleńsku? Amerykanie odczytali swoje urządzenia TAWS i podali - Tupolew rozpadł się na wysokości 36 metrów! Gdy publicznie zapytałem naszego posła Borawskiego (TG z 2 maja 2012) dlaczego głosował 13 kwietnia w Sejmie by wrak samolotu nie wrócił do Polski, to do tej pory nie ma odpowiedzi. Gdy zagłosował za pracą do 67 roku życia, prosiłem by złożył mandat, bo już nie odróżnia dobra od zła, to już "gazeta" tego nie zamieściła, ot - coraz więcej redaktorów a coraz mniej dziennikarzy (dziennikarz = sługa prawdy). Różni ostatnio zaczynają się lansować. Choć często brak im kompetencji, walorów moralnych czy pionu ideowego, uważają się za jedynych i niezastąpionych. To nic, że zdegradowałem miasto, cofnąłem cywilizacyjnie (tylko w jednym roku spadło w rankingu o 100 miejsc !). Między wierszami mówią - przygotujcie się na mój powrót, robię już komitet. Myślę, że grajewiacy będą już o wiele mądrzejsi. Minął już czas gdy premier J. Kaczyński w Sejmie (19.07. 2006r.) mówił: "Taka jest prawda. I żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne". A ja powiem: fakty są fakty a prawda jest jedna! Nie traćmy nadziei, bo katolik ma w niej trwać i głosić prawdę. Tworzą się już niezależne struktury Ruchu Społecznego Polaków. On wymiecie te pseudoelity politykierów i politruków. W Łodzi 26 maja 2012r. powstał Kongres Polski Suwerennej (jako dalszy etap rozwoju KNP). Skupia już kilkadziesiąt propolskich ugrupowań. I jestem pewien, że ten Ruch będzie w stanie uzdrowić Polskę. Ta ponad 50% część niegłosującego elektoratu (zawiedziona na partiach), tu wystawi swoich przedstawicieli. Czyli parafrazując słynne hasło internacjonałów - Polacy nie traćmy ducha, jednoczmy się wokół wartości i Boga! Aleksander Szymczak
Krążownik „Aurora” cumuje „Anastazja Pietrowna, Anastazja, kto ty jesteś - Europa, czy Azja? Eti biełyje ruki, eti cziornyje głaza, takije cziornyje, czto łutsze nie lzia? Na twarz Anastazji Pietrowny padały płatki śniegu wielkości złotych pięciorublówek - a tymczasem na Newie już cumował krążownik „Aurora”. A potem krążownik „Aurora” wystrzelił - i od tego czasu śpiewamy inne piosenki” - śpiewał i recytował jeszcze w koszmarnych latach 60-tych bodaj czy nie Jan Pietrzak w kabarecie „Hybrydy”. Ciekawe, jakie piosenki, no a przede wszystkim - z jakiego klucza przyjdzie nam śpiewać, czy może nawet „świergolić”, kiedy już, wedle najwyższego rozkazu, „pojednamy się” z... no właśnie - z kim właściwie rozkazano nam się pojednać? Pan prof. Wielomski objaśnił nam, że nie „z Cyrylem”, tylko „z Cerkwią”. Czy jednak aby na pewno? Wszak „Przesłanie”, podpisane przez Świątobliwego Cyryla i JE abpa Józefa Michalika 17 sierpnia na Zamku Królewskim w Warszawie skierowane jest do „narodów” a nie do żadnej „Cerkwi”. Czyżby pan profesor nie zwrócił na to uwagi? Nie jest to wykluczone, bo już Antoni Słonimski zwrócił był uwagę, że jak ktoś już pisze, to nie czyta. Zdarza się to coraz częściej, zwłaszcza „maleńkim uczonym”. Jeden taki, co prawda dopiero po studiach „pierwszego stopnia”, z dużą pewnością siebie pisze na przykład, że uważam CBA za „podstawę walki z mafią”. Najwyraźniej ma jakąś wiedzę aprioryczną, niczym kurczęta, które po wykluciu się z jaja niczego nie muszą czytać, tylko od razu wiedzą wszystko, co trzeba. Zatem dobrze byłoby wiedzieć takie rzeczy z góry, żeby potem nie było nieporozumień. My, dajmy na to, przekonani przez pana prof. Wielomskiego uwierzylibyśmy, że chodzi o pojednanie „z Cerkwią”, a tymczasem Rosjanie mogliby myśleć, że zwyczajnie chodzi o otwarcie na KGB. To nie jest tylko możliwość teoretyczna, bo oto pan red. Engelgard, również w intencji stręczenia nam „pojednania”, cytuje fragment powieści, w której przedstawiciel Cerkwi w randze arcybiskupa, w pewnym momencie rozchyla riasę, a pod nią ukazuje się mundur generała KGB. Szkoda, że autor powieści nie nakłonił arcybiskupa do rozchylenia i tego munduru. Co by się pod nim ukazało? Od razu ogon, rogi i kopyta, czy jakieś jeszcze inne przebranie - jak to u matrioszki? Na tym przykładzie widać, że „pojednanie” nawet z Jego Świątobliwością Cyrylem nie byłoby sprawą prostą, z cóż dopiero - z całą Cerkwią? Możliwe jednak, że pan profesor się myli, że nie chodzi wcale o „Cerkiew”, tylko o coś zupełnie innego, bo przecież od 1997 roku Kościół w Polsce „jedna się” z „judaizmem”. Czy tyle „pojednań” na raz, to nie będzie za dużo? Karol Olgierd Borchardt wspomina swego kolegę ze Szkoły Morskiej w Tczewie, nazwiskiem Sforza. Kiedy kadeci z kapitanem Mamertem Stankiewiczem byli na audiencji u papieża, Ojciec Święty przez pomyłkę pobłogosławił Sforzę dwukrotnie, chociaż ten, świadom konsekwencji, próbował wyjaśnić nieporozumienie, szepcząc: „satis Papa”. Ojciec Święty niestety szeptu nie dosłyszał, no i stało się to, co w tej sytuacji stać się musiało: Sforza wkrótce kompletnie wyłysiał. Ale, ale... Podczas kiedy my tu zastanawiamy się nad „pojednaniem” - z kim i po co - na Newie właśnie cumuje krążownik „Aurora”. Akurat tego samego dnia, kiedy w Sejmie po wakacyjnej przerwie rozpoczął się jazgot w na temat Amber Gold, przez internetowe portale przemknęła wiadomość, że dług publiczny naszego nieszczęśliwego kraju właśnie przekroczył bilion złotych - no i oczywiście powiększa się nadal z szybkością około 10 tys. złotych na sekundę. Jednocześnie okazało się, że PKB wzrasta wolniej, niż chciałby pan minister Rostowski, zaś cała gospodarka gwałtownie „spowalnia”, czego wyrazem są m.in. „zatory płatnicze”, zwiastujące nadejście masowych bankructw, słowem - sytuacja dojrzewa do podmianki na tzw. politycznej scenie. Nie chodzi, ma się rozumieć, o jakieś zasadnicze zmiany; o tym nie ma mowy. Kapitalizm kompradorski, czyli mechanizm okupacji naszego nieszczęśliwego kraju przez bezpieczniackie watahy musi być utrzymany, a chodzi tylko o zmianę demokratycznych dekoracji. W tym celu bezpieczniacy będą musieli rzucić kogoś publice na pożarcie - a któż się lepiej do tego nadaje, jeśli nie premier Tusk? On sam próbuje się ratować, wskazując nieubłaganym palcem na prokuratora Seremeta, ale nie sadzę, by to wystarczyło, bo każde dziecko wie, że pan prokurator Seremet, to tylko cywil wzięty na chłopaka do robienia dobrego wrażenia, który co najwyżej może groźnie kiwać palcem w bucie. Zresztą nie chodzi o to, by mnożyć ofiary; przeciwnie - im mniej ofiar, tym lepiej, zgodnie ze wskazówka poety, że wprawdzie „czas zmienić politykę rolną lecz ludzi krzywdzić nam nie wolno” - zwłaszcza tych, którzy udowodnili, że można na nich polegać. W takiej sytuacji afera Amber Gold może zakończyć się wesołym oberkiem - chociaż oczywiście nie dla wszystkich, bo taki na przykład pan Plichta może nie przeżyć tego eksperymentu, na co wskazuje chociażby to, że został umieszczony w celi monitorowanej 24 godziny na dobę. No, ale sam wiedział, w co się pakuje, a zresztą - co się nażył, to się nażył, daj Boże każdemu - chociaż oczywiście niekoniecznie z takim zakończeniem. Zatem - w jakim kierunku mogą pójść zmiany dekoracji? Jeśli premier Tusk zostanie poświęcony na ofiarę spokoju społecznego - a widać, że już złocą mu rogi - to PO może tego eksperymentu nie przetrwać i rozpadnie się na frakcje nieubłaganie postępową oraz konserwatywną. Wyobrażam to sobie tak, że konfidenci dostaną rozkaz: „W lewo zwrot! Do SLD odmaszerować!” - i w ten sposób powstanie nowa formacja polityczna, która pod hasłem „modernizowania” naszego nieszczęśliwego kraju wchłonie dziwnie osobliwą trzódkę biłgorajskiego filozofa i utworzy koalicję z Polskim Stronnictwem Ludowym. Jak widzimy - sporo się zmieni, żeby wszystko zostało po staremu - ale bo też nasi sąsiedzi, strategiczni partnerzy właśnie tego sobie życzą, podobnie jak w wieku XVIII - żeby na „polskim terytorium etnograficznym” nie powstał zalążek żadnej siły. SM
07 września 2012 "Koalicja w demokracji - to sztuka noszenia prawego buta na lewej nodze bez obawy o odciski”- ktoś słusznie zauważył. Ja bym poszedł z tym powiedzeniem dalej- w demokracji… Koalicja w demokracji to noszenie wszelkich rozmiarów butów na każdej nodze bez względu na ilość odcisków, które ta koalicja spowoduje na naszych nogach. Demokracja to jeden wielki ucisk- nie tylko odcisków. Ucisk ciała i duszy.. I znowu debatują o podatkach; jak je podnieść, żeby ludowy tłum nie zauważył, że mu je podniesiono.. To jest prawdziwa sztuka propagandowa, żeby tak podnieść- żeby nacisk na odciski był jak najmniejszy. Oczywiście propagandowo.. W rzeczywistości ucisk jest coraz większy, powoduje ruinę firm, ruinę gospodarstw domowych, ręce przedsiębiorcom opadają.. A demokratyczna koalicja, która poobsadzała państwo jak zmokłe kury na grzędach- kontynuuje zgubną ideę podnoszenia podatków.. Jakiś spiker propagandowy w telewizji państwowej, przebrany za dziennikarza, którą to telewizję pan Janusz Korwin- Mikke nazywa” reżimową” obwieścił przedwczoraj w państwowej telewizji, że w „ przyszłym roku nie będzie podwyżki podatków”(????) Niemożliwe?- pomyślałem naten tychmiast, bo od dwudziestu dwu lat trwa permanentna podwyżka podatków., przy konstruowaniu tzw, ustawy budżetowej w demokratycznym państwie bezprawia, pardon- oczywiście prawa, co prawda demokratycznego, ale jednak.. Każdy styczeń w demokratycznym państwie prawa- to czas wprowadzania w życie podwyżki podatków dla nas i pensji dla biurokracji „o wskaźnik inflacji”- obok Wielkiego Święta Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która przy pomocy Wielkiego Hałasu chce uratować od bankructwa państwową służbę zdrowia, państwową- czyli niczyją.. Tej sprawy nie da się załatwić, żeby nie wiem jak głośno wykrzykiwał swoje hasła lewacki guru- pan You-rek Owsiak.. I zebrał nie czterdzieści milionów, to jest tyle co kot napłakał- a nawet kilka miliardów zlotych.(!!!!) Cały ten komunizm państwowej służby zdrowia tonie w długach i tonąć będzie.. Tym bardziej, że w roku 2013 po narodzeniu Chrystusa- będzie podwyżka podatków, wbrew temu co powiedział tajemniczy spiker telewizyjny za podszeptem ludzi Platformy Obywatelskiej, którzy trzęsą telewizją i robią milionom Polaków wodę w demokratycznych mózgach. I nareszcie przychodzi rok 2013 i nie będzie podwyżki podatków.. Co za szczęście spotka mieszkańców landu jeszcze o nazwie Polska, ale jak pan Janusz Palikot z Ruchu Janusza Palikota doprowadzi do całkowitej likwidacji państwa polskiego na razie proponując demokratycznie likwidację flagi, hymnu i konstytucji- to wtedy nasz prawdziwy rząd- Komisja Europejska- będzie nam bezpośrednio podwyższała podatki.. Czy to nie wspaniały prezent dla nas wszystkich na gwiazdkę? W sprawie likwidacji symboli państwa polskiego sprawę skierował przeciw panu Januszowi Palikotowi pan Janusz Korwin- Mikke, w imieniu Kongresu Nowej Prawicy. Ciekawe co niezależna prokuratura na to wszystko? Co nam odpowie, o czym ja poinformuję państwa, a nie poinformuje o tym fakcie telewizja zwana dla niepoznaki „publiczną”, obecnie w rękach lud- obywateli związanych z socjalizmem Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej.. Ten sam spiker, przebrany za dziennikarza, mówiąc, że” w przyszłym roku nie będzie podwyżki podatków”, zaraz za chwilę powiedział, że będą zlikwidowane różne ulgi proobywatelskie, które demokratyczne państwo prawne- naruszając 32 artykuł Konstytucji, który mówi o równości wszystkich wobec prawa- nadało niektórym” obywatelom” demokratycznego państwa prawnego i zarazem demokratycznego takie ulgi- a innym, w tym samym demokratycznym państwie prawnym- takich ulg nie nadało. Oznacza to, że w demokratycznym państwie prawnym są równi i równiejsi- jak u Orwella, ale w naszym państwie są jeszcze bardziej równiejsi od tych, co to są równiejsi od równych. A najrówniejsi są ludzie establishmentu, którzy robią z nami co im się żywnie podoba i organizują te spotkania wróżbitów rządowych z powodu niespodziewanych okoliczności i dokonują zaklęć koalicyjnych z powodu powtarzającego się bezprawia.. Systematycznie organizują się przeciw nam.. Czas, żebyśmy my wszyscy zaczęli organizować się przeciw nim.. Bo albo ONI- albo- MY.. Przecież dla każdego normalnie myślącego człowieka cofnięcie ulgi, czyli mniejszego płacenia państwu określonych haraczy pieniężnych nie oznacza nic innego jak właśnie podwyżkę podatków. Jak państwo demokratyczne i prawne likwiduje mi odpis podatku Vat na tankowane paliwo- to oznacza, że będę państwu za to zakupione paliwo oddawał więcej- przynajmniej o podatek VAT od wartości dodanej państwu demokratycznemu opartemu o rabunek mas. Tak jak jasnym jest, że jak pan prezydent Gdańska- Paweł Adamowicz z Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej ciągnął propagandowo samolot linii OLT Express, pana Marcina P.- to liczył na darmowy bilet przy korzystaniu z usług OLT Express. I dlatego ciągnął- co widać na zdjęciu rozpowszechnianym po Świątyni Rozumu w celach propagandowych przez posła Antoniego Macierewicza. Z Prawa i- że tak powiem- Sprawiedliwości Społecznej. Likwidacja wszelkich ulg oznacza oczywiście podwyżkę podatków dla wszystkich, w tym dla najbiedniejszych, żeby byli jeszcze bardziej biedni niż są, bo biedny jest rzeczą świętą- jak napisano na budynku na Krakowskim Przedmieściu ”Res sacra miser”.. A bywało w historii różnie w związku z podwyżkami cen towarów po wprowadzeniu podatków.. Sprawa cen herbaty na amerykańskim kontynencie, czy wprowadzenia podatku katastralnego w wysokości 0,1% spowodowało oderwanie się Niderlandów od Korony Hiszpańskiej.. U nas podatku Katastroficznego nie będzie- tak przynajmniej zapewnia demokratyczny rząd- kto chce- może mu oczywiście wierzyć.. Ja jestem po tej drugiej stronie.. Skoro od lat nie ma słowa prawdy w tym co mówi?
I nawet za cara ten co posiadał Krzyż Św, Jerzego był zwolniony z płacenia w restauracjach.. Dzisiaj wszyscy biedni, tylko dlatego, ze są biedni- są szczęśliwymi posiadaczami bonów żywnościowych.. I żaden z nich nie posiada Krzyża Świętego Jerzego.. Zanim anonimowy spiker- przebrany za dziennikarza- ogłosił w państwowej telewizji, że” w przyszłym roku nie będzie podwyżki podatków”, pani minister Jacek Vincent Rostowski obwieścił zaplanowaną na Rok Pański 2013 podwyżkę podatków i opłat lokalnych o około 4%. W górę pójdą stawki i opłaty lokalne za: grunt, domy, mieszkania, handel na targowiskach, wczasy w uzdrowiskach i…. podatki od posiadania psów. .Kanarki, chomiki, węże boa- na razie nie duszą nas podatkami. Spiker telewizyjny widocznie nie był na konferencji prasowej ministra Rostowskiego z Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej.. A szkoda! Wiedziałby, że podwyżki podatków będą.. Jeszcze jest do podniesienia akcyza, VAT, parapodatki, no i podatek inflacyjny.. Podatek inflacyjny jest tworzony przez rząd poprzez dodruk pieniądza i przez banki, które pusty pieniądz kreują.. To jest bezustawowy sposób ograbiania” obywateli” a tak naprawdę niewolników demokratycznego państwa prawnego.. A potem waloryzują wobec podatku inflacyjnego który tworzą. Bardzo sprytne! A jakie ukryte! Podobno zaczyna brakować pieniędzy w socjalistycznej Europie na dotację do różnych rzeczy, które ICH są.. Unia Europejska dotuje już prawie wszystko- najbardziej rolnictwo biurokratyczno – socjalistyczne.. I chodzą słuch po tamtejszych korytarzach, że będą dotować… dotacje(!!!) Czy to nie wspaniały pomysł? Dotacje do dotacji, a potem jeszcze dopłaty wyrównawcze do dopłaconych dotacji! Niech się święci socjalizm.. WJR
OPERATION OUTRIGHT„Rynki finansowe”, które oczekiwały „zdecydowanych działań” FED i EBC przeżyły małą konfuzję. Co prawda Ben Bernanke, który po tym, jak oświadczył po wybuchu kryzysu finansowego, że gotów jest dla dobra gospodarki rozrzucać dolary choćby z helikoptera, zyskał sobie pseudonim „Helikopter Ben”, podczas dorocznej konferencji w jakiejś „dziurze” (Jackson Hole) nie wpędził „rynków” w entuzjazm, ale Mario Draghi zaspokoił oczekiwania „rynków finansowych” i zapowiedział – wbrew stanowisku „Buby” (Bundesbanku) – że EBC będzie w nieskończoność skupował obligacje jego rodzinnego kraju i przy okazji jeszcze Hiszpanii. Rusza program „bezpośrednich transakcji monetarnych” (Outright Monetary Transactions - OMT). Autor tej nazwy nie zdobędzie jednak nagrody imienia George Orwell’a za najbardziej literackie określenie polityki drukowania pieniędzy. Amerykańskie „poluzowanie ilościowe” dzierży nadal absolutną palmę pierwszeństwa. Ciekawym, czy FED wiedział, co zrobi tydzień później FED? Pewnie tak. Nie sądzę, żeby bankierzy nie uzgadniali dziś między sobą tak istotnych posunięć, gdyż to co robi FED ma wpływ na europejskie rynki finansowe i vice versa. FED pozostaje teraz w odwodzie. „Rezerwa Federalna dostosuje swoją politykę do potrzeb, żeby promować silniejsze odbicie gospodarcze i poprawę sytuacji na rynku pracy w kontekście stabilności cen” – brzmiał komunikat z Jackson Hole. „Rynki finansowe” uznały, że FED może się zdecydować na działania, jeśli nie ulegnie poprawie sytuacja na rynku pracy. W rodowej Rzepie, (jeszcze przed zapowiedzią EBC) zadałem zagadkę: czy „rynkom finansowym” bardziej zależy na tym, żeby sytuacja na rynku pracy uległa poprawie, czy bardziej na tym, żeby nie uległa i żeby Ben rozrzucił ze swojego helikoptera jakiś następny „pierdylionik” – jak te kwoty określa prof. Rybiński? Teraz chyba już wiadomo. Po decyzji EBC „rynki finansowe” wpadły w entuzjazm. Indeksy „powędrowały na północ”. Analitycy po raz tysiąc pięćset osiemdziesiąty trzeci (albo może czwarty) wyrazili przekonanie, że może to być koniec kryzysu. Oczywiście żadne cuda w mennicy gospodarki europejskiej nie uratują. Może ją uratować jedynie „poluzowanie jakościowe” – ograniczenie biurokracji, deregulacja rynku pracy i przesunięcie ciężarów podatkowych z podatków bezpośrednich – zwłaszcza tych nakładanych na wynagrodzenia za pracę – na podatki pośrednie obciążające konsumpcje (co zalecają już nawet eksperci OECD w raporcie Taxing Wages). Niestety, nasi „umiłowani przywódcy” robią wszystko dokładnie na odwrót przy akompaniamencie „rynków finansowych”. Bo te pragną tylko jednej, jedynej deregulacji – monetarnej. Wszystko ma się zmienić łatwo, łatwiutko, jak tylko pojawią się na „rynkach finansowych” nowe pieniążki. Po co więc politycy mają się trudzić jakimiś skomplikowanymi deregulacjami prawnymi? Gdyby to było takie proste jak się wydaje przedstawicielom „rynków finansowych” Pan Generał Jaruzelski razem z Panem Premierem Messnerem uratowaliby gospodarkę PRL, bo robili przecież „poluzowania ilościowe” jedno za drugim. Ale jak wiemy nie uratowali. Uratował ją dopiero Pan Minister Wilczek robiąc deregulację. Gwiazdowski
Rybiński: mam nadzieję, że rząd ma plan awaryjny 5 września rząd ogłosił założenia budżetowe. Wzrost gospodarczy ma wynieść 2,2 proc., a deficyt nie przekroczyć 35,6 mld zł. – Rozumiem, że rząd nie chce straszyć ludzi – tak ekonomista prof. Krzysztof Rybiński komentuje te informacje. – Liczę jednak na to, że ma on jakiś kryzysowy plan działań – dodaje. Jakub Lewandowski:Jak pan ocenia aktualne założenia budżetowe? Czy wzrost na poziomie 2,2 proc.to prognoza realistyczna? Prof. Krzysztof Rybiński: Optymistyczna. To nie jest oczywiście tak, że przyszłość trzeba widzieć w samych ciemnych barwach i założenia optymistyczne mogą się spełniać, ale nie można na nich budować polityki gospodarczej. Rząd powinien mieć też wariant awaryjny.
Nie wierzy pan, że wzrost wyniesie 2,2 proc.? Nie. Uważam, że w przyszłym roku będzie recesja. Wzrost, który założył rząd, jest mało prawdopodobny.
Czy rząd o tym nie wie? Czy może są inne powody, dla których zdecydował się ogłosić właśnie taką prognozę? Rozumiem, że rząd nie chce straszyć ludzi, żeby nie wprowadzać ich w nastrój pesymistyczny. Niemniej, jeśli wzrost będzie w okolicach zera lub na niewielkim minusie, dziura w samym budżecie może wynieść60 mld zł. Dlatego liczę na to, że rząd ma jednak jakiś kryzysowy plan działań.
Wierzy pan w to, że taki plan awaryjny istnieje? Przynajmniej powinien.
Spodziewa się pan korekt budżetowych? Jeżeli sprawdzi się wariant, który przewiduję, czyli jeśli będziemy mieli do czynienia z płytką recesją, to albo rząd dokona autopoprawki,albo w przyszłym roku zostanie uchwalona nowelizacja budżetu.
Krystyna Skowrońska, wiceszefowa sejmowej komisji finansów, powiedziała, że „budżet nie przestraszy rynków finansowych”. Co to oznacza? Rynki przestraszyłyby się, gdyby się okazało, że Polska jest w recesji, i że dziura budżetowa może sięgnąć wspomnianych 60 mld zł. To by oznaczało bardzo szybki wzrost długu publicznego i olbrzymie potrzeby pożyczkowe rządu, a zatem dużo większe aukcje obligacji skarbowych niż teraz się planuje. A takie obligacje trudno się dziś sprzedaje w krajach, które mają problemy finansowe. Niemcy, Francja czy Finlandia robią to dość łatwo, ale Hiszpania i Włochy już nie. Z deficytem 60 mld zł Polska szybko weszłaby do tej drugiej grupy.
Czyli budżet został stworzony nie tylko po to, żeby uspokoić Polaków, ale również rynki finansowe? Tak, dokładnie. Rząd musi dać wyraźny komunikat dla jednych i dla drugich. Rynki finansowe mogą dziś z łatwością zrujnować każdy kraj.Jeżeli odmówią kupowania obligacji danego kraju poniżej 6-7 proc., to szybko będzie on musiał poprosić o pomoc Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Inaczej przestanie normalnie funkcjonować. Tak samo jeśli konsumenci przestaną wydawać,a przedsiębiorcy inwestować, kraj może popaść w długotrwałe kłopoty, a rząd będzie mieć problem z zebraniem przewidzianej ilości podatków. Także jedni i drudzy są ważni.
Skoro już mowa o podatkach, jak pan ocenia propozycję SLD, żeby wprowadzić 50-proc. podatek dla najbogatszych? Źle. Inna sprawa, że polski system podatkowy jest patologiczny. Jak się policzy podatki PIT, VAT i składkę do ZUS-u, i odniesie się to do dochodów, które otrzymują Polacy, to okaże się, że procentowo prawnik płaci mniejsze podatki niż kasjerka z Biedronki. Innymi słowy mamy degresywny system podatkowy. A należałoby mieć co najmniej liniowy, czyli taki, w którym bogaci płacą tyle samo, co biedni. Ale systemu nie da się naprawić poprzez podniesienie progu podatkowego, ponieważ istnieje bardzo dużo sposobów, żeby uniknąć płacenia tak wysokich podatków. Niestety prostego sposobu na naprawę tego stanu rzeczy nie ma.
NASZ WYWIAD. Prof. Rybiński: Przekazanie nadzoru nad bankami w Polsce do Brukseli będzie równoznaczne ze zdradą stanu wPolityce.pl: Bronisław Komorowski w wywiadzie dla Telewizji Polskiej pytany o sprawę Amber Gold, stwierdził, że „każdy człowiek sam odpowiada za to, gdzie lokuje swoje oszczędności”. Jak się to ma do instytucji kontrolnych ze strony państwa? Jeżeli miałbym wskazać dwie instytucje, które poniosły sromotną porażkę w sprawie Amber Gold, to wskazałbym na Ministerstwo Edukacji Narodowej i Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Pierwsze z nich ma w swojej gestii program nauczania od podstawówki po szkołę średnią, a drugie ma potężne pieniądze na programy kształcenia dla wszystkich, w tym dla osób, które skończyły już różne szkoły. Podstawowym problemem, który mamy w tej aferze jest to, że Polacy, wśród wielu ofert, w znakomitej większości nie są w stanie ocenić, co jest oszustwem, a co solidną inwestycją, które się nam oferuje. MEN nie miało i nie ma programu kształcenia, który pozwoliłby młodym ludziom nauczyć się zarządzać finansami osobistymi, a w ramach wydawanych pieniędzy z Ministerstwa Pracy poświęca się ogromne pieniądze na niewiele znaczące szkolenia, zamiast zainwestować je w wiedzę i naukę Polaków, także tę związaną z finansami i ekonomią. Zamiast próby wskazywania palcem, kto zawinił, postuluję podjęcie działań edukacyjnych w tej dziedzinie.
A jak pogodzić to, że niejako w naszym imieniu państwo poprzez instytucje kontroluje takie instytucje, skoro prezydent mówi, że mamy sami zadbać o ocenę takich spółek? Jeśli porównać podmioty, które są objęte nadzorem KNF, a wcześniej KNB czy innych komisji i urzędów, które były poprzednikami KNF-u, w porównaniu z innymi krajami, to sytuacja jest bardzo dobra. Między innymi dzięki twardej ręce nadzoru bankowego, nie mieliśmy takich sytuacji, jakie są dzisiaj w Europie Zachodniej czy Stanach Zjednoczonych, gdzie sektor bankowy doprowadził do bardzo poważnego kryzysu. My mieliśmy je na mniejszą skalę – kiedyś była to piramida finansowa Grobelnego, mieliśmy sprawę Bagsika, teraz mamy Amber Gold. Natomiast nie ma takich sytuacji, które objęłyby miliony Polaków – tutaj, szczęśliwie, radzimy sobie bardzo dobrze. Natomiast są obszary rynku, które nie są nadzorowane, tzw. instytucje parabankowe, za granicą nazywane bankowością w cieniu, które dotyczą transakcji na naprawdę duże pieniądze. Z pewnością należy pomyśleć, aby utrzymać polski nadzór finansowy i bronić przejęcia kontroli nad KNF-em przez instytucje Unii Europejskiej i nieudaczników ze strefy euro. Dodam jeszcze jedno: istnieją w Polsce instytucje bankowe, które często oferują Polakom inwestycje na podobnym poziomie zagrożenia co Amber Gold. Trzeba jeszcze bardziej przycisnąć banki, aby ich oferty były bardziej przejrzyste.
Wracając do nadzoru bankowego ze strony Unii Europejskiej. Jacek Rostowski stwierdził, że wspólny nadzór eurolandu może być dla Polski „nawet pożądany”. Przekazania nadzoru nad bankami w Polsce (bo ciężko je nazwać polskimi) do Frankfurtu, Brukseli czy w inne miejsce za granicą będzie dla mnie działalnością równoznaczną ze zdradą stanu. Jeżeli to się stanie, to trudno będzie zadbać o to, aby banki w Polsce były bezpieczne, realizowały interesy zgodne z dobrem obywateli i były odporne na wskazówki z centrali, które, owszem, będą dobre, ale dla tamtych krajów i ich mieszkańców; nie dla nas.
Rząd przyjął wczoraj projekt budżetu na 2013 rok. Jest on krytykowany zarówno przez opozycję z lewej, jak i prawej strony. Jak pan ocenia ten projekt? Rząd przyjął w mojej ocenie optymistyczny scenariusz rozwoju wydarzeń. Wzrost na poziomie nieco ponad dwóch procent jest możliwy, ale w wariancie optymistycznym. Rozumiem, że rządzący nie chcą komunikować społeczeństwu złych informacji, aby nie miała miejsca samo napędzająca się recesja. Natomiast trzeba mieć świadomość, że w wariancie realistycznym wzrost może oscylować wokół zera, a w pesymistycznym scenariuszu może być grubo poniżej zera. Dobra polityka gospodarcza powinna się opierać o rozsądne założenia, w szczególności powinny być przygotowane działania na wypadek pesymistycznego wariantu, który niestety jest realny. Przewiduję w przyszłym roku recesję w Polsce. Szacuję, że gdyby wzrost był na poziomie zera, to dziura w samym tylko budżecie wyniesie ok. 60 mld złotych. Rząd powinien mieć przygotowane odpowiedzi na takie scenariusze, inaczej będzie musiał reagować w sposób nagły zmianami w budżecie, które robione ad hoc mogą okazać się bardzo poważne dla społeczeństwa.
Przy okazji rozmowy o finansach głośną sprawą są ostatnio propozycje prezesa Kaczyńskiego. Politycy PO zapowiedzieli specjalną konferencję na której podsumują postulaty PiS. Czy rządowa administracja powinna zajmować się takimi sprawami? Żyjemy w demokracji słupkowo-medialnej, to znaczy w takim ustroju, gdzie rząd i opozycja komunikują się z sobą przez media, w związku z czym toczy się taka gra medialna, opera mydlana dla 36 mln obywateli, którzy obserwują poczynania na scenie politycznej jak serial. W normalnym kraju, w którym funkcjonuje społeczeństwo obywatelskie, a władza chociaż trochę myśli o kraju, a nie o interesie politycznym, to sytuacja powinna być następująca: ponieważ wiemy, że zbliża się kryzys i ciężki rok, to rząd powinien stworzyć warunki, aby opozycja usiadła z nim do okrągłego, kwadratowego czy trójkątnego stołu i starała się wypracować wspólne działanie. Na takim wspólnym posiedzeniu część propozycji przedstawiłby rząd, część opozycja i z tego powinno się stworzyć taki plan, który uodporniłby Polskę na to, co może się stać w przyszłym roku. I tak widziałbym kraj, który należycie funkcjonuje. Polska to kraj podzielony; mamy wojnę na górze, wojnę na dole, a zamiast rzetelnej dyskusji mamy operę mydlaną. To nie jest konstruktywne i skończy się tym, że politycy będą w przyszłym roku zaskoczeni skalą kryzysu, a decyzje będą podejmowane ad hoc. Not. Maf
Warzecha Kukiz chce wygnać trzodę figurantów i miernot z Sejmu Zmieleni.pl "Od dziś rolę koordynatora akcji przejmuje Ruch na Rzecz JOW. Centrala będzie we Wrocławiu. Paweł Kukiz nadal będzie z Nami, będzie promował akcję, gdzie się da i jak się da! Zmieleni.pl . Już prawie 30 tysięcy osób podpisało się na stronie z poparciem dla jednomandatowych okręgów wyborczych . Stronę facebooka „lubi „ już ponad 8 tysięcy osób. Łatwe było do przewidzenia, że Kukiz prześcignie w kilka dni popularnością budowaną przez lata stronę jow profesora Przystawy ( ponad 5 tysięcy) polubień. Kukiz twierdzi brutalnie „chłopów pańszczyźnianych z nas zrobili” .Profesor Przystawa jeszcze ostrzej mówi. Używa terminu „ podludzie „Warzecha na określenie posłów na Sejm używa słow trzoda, figuranci i miernoty. I dodaje „Kukiz będzie sam przeciwko wszystkim. W tej sprawie nie poda mu ręki żadna znacząca polityczna siła. Lecz może właśnie dlatego ta akcja jest tak warta poparcia i potencjalnie tak groźna dla politycznych oligarchów? ...(źródło)
Nie sprawdziły się moje najgorsze obawy ,że Kukizowi uderzy woda sodowa i spróbuje wyminąć profesora Przystawę i jego silne zaplecze eksperckie Zmieleni.pl „Mija piąta doba akcji zmieleni.pl. Czas na realnie działania. Od dziś rolę koordynatora akcji przejmuje Ruch na Rzecz JOW. Centrala będzie we Wrocławiu. Paweł Kukiz nadal będzie z Nami, będzie promował akcję, gdzie się da i jak się da! Sam wszystkiego nie zrobi. To jak rozwinie się akcja zależy tylko od Nas samych. W ciągu najbliższych kilku dni do osób, które zadeklarowały chęć pomocy (kontakt@zmieleni.pl) zostaną wysłane maile z informacjami jak działamy. Dalej zbieramy podpisy w Internecie i promujemy stronę! Chcemy by powstał Ruch na kształt ACTA, to od Was będzie zależało najwięcej. Wyłonią się lokalne grupy i ich koordynatorzy. My jako zmieleni.pl i Ruch JOW damy pomoc techniczną i koordynacyjną, reszta zależy od tych, którzy będą chcieli działać. Kiedy już zbierzemy te 100 tys. podpisów internetowych i zorganizujemy struktury lokalne, zaczniemy razem zbierać podpisy na formularzach papierowych. Do tego czasu nie dajmy akcji umrzeć, promujmy. W końcu spotkamy się pod Sejmem i nie odpuścimy, dopóki nie zmienią ordynacji! Do dzieła!”...(źródło)
Profesor Przystawa tak pisze „Paweł Kukiz, zmielony i zbuntowany”.....”Podoba mi się tak akcja Pawła Kukiza. Tym bardziej, że współgra ona z akcją innych chłopów pańszczyźnianych za miedzą! W Rumunii bowiem łaskawcy dokonali jeszcze bardziej bezczelnej sztuki: zmielili nie milion podpisów, a osiem milionów i ogłosili, że głosy tych milionów podludzi psom na buty! Biją im brawo światowi demokraci z Brukseli, Waszyngtonu i Berlina. Ale ci na ulicach Bukaresztu mają inne zdanie. Przytoczę Wam kilka wierszyków jakie tam śpiewaja: „....”Żeby nas nie kusiło, na początek, zabrali nam bierne prawo wyborcze.A co to takiego i kto to rozumie? Za Kochanowskiego to było proste: tu szlachta-braty, tam pańszczyźniane chłopy. Po co pańszczyźnianemu kmiotkowi jakieś bierne prawo wyborcze? „....”Aż zagrzmiał z Trybuny Sejmowej Donald Wielki Winnetou: chłopy! Czyż nie widzicie, że te wybory to farsa i jedno wielkie oszustwo?Tak nie wybierali się szlachta-braty, tak nie wybierali się wielcy wodzowie z Manitoby czy Saskatchewan, chodźcie ze mną i razem wprowadzimy jednomandatowe okręgi wyborcze! „.....”I poszły chłopy za Donaldem jak w dym, a razem z nim poszedł i Pawełek, bo podobała mu się taka męska mowa, więc i sam podpisów nazbierał ile wlezie i innych, co głosy mają donośne, zachęcał. Akiedy już zobaczył, jak Donald, z innymi Wielkimi Wodzami, pracowicie te paki z podpisami do Sejmu wnoszą, to cieszył się jak dziecko i poszedł śpiewać po Polsce chwałę Donalda Gorące Serce (Zimna Głowa, Czyste Ręce). „....”Zgniewał się nasz Paweł, poczuł się upokorzony w swojej godności sarmackiej i postanowił wezwać wszystkich zmielonych jak on do buntu! Chłopy! Nie pozwólmy tak sobie w kaszę pluć! Policzmy się i chodźmy razemupomnieć się o nasze niezbywalne prawa obywatelskie, o prawo do bycia podmiotem, a nie popychlem, jakbyśmy naprawdę nie widzieli różnicy pomiędzy obywatelem, a pańszczyźnianym chłopem! „.....(źródło)
Wróćmy jednak do Warzechy i jego opinii o sytuacji politycznej w Polsce „Jest sprawa, w której wszystkie partie idą ręka w rękę. To kwestia wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych, czyli JOW.
Nie chce tego żadna partia, choć Platforma kiedyś gromko taką zmianę obiecywała. Skończyło się jak z obietnicami zrobienia z Polski drugiej Irlandii. PiS z kolei o JOW w ogóle nie chce słyszeć,.”...”Dlaczego liderzy reagują alergią na tę propozycję? To oczywiste: bo jej realizacja wytrąciłaby im z ręki jedno z najpotężniejszych narzędzi dyscyplinowania partyjnej trzody. „...”Czy może raczej - mięsa armatniego, bo sejmowe reprezentacje partii to obecnie w większości mięso armatnie, które ma pobierać diety, naciskać guziki, gdy trzeba, i ewentualnie wiernie powtarzać przed kamerami przekazy dnia. „....” JOW nie są lekiem na całe zło, ale zlikwidowałyby partyjniacką patologię i wymusiły wystawianie w wyborach prawdziwych fajterów zamiast figurantów i miernot.Ci fajterzy zaś zyskiwaliby autonomiczną pozycję dzięki silnemu związkowi z wyborcami.Nic dziwnego, że JOW nie chcą ani Tusk, ani Kaczyński, udzielni władcy na swoich partyjnych - a może raczej partyjniackich - księstwach. „....”Czy mu się uda? Czy zatrzęsie polityką? Ma potencjał: jest spoza politycznych obozów, nie chodzi na niczyim pasku, a jego inicjatywa jest wzorem obywatelskiej aktywności. I - co najważniejsze - jest buntem przeciwko partyjniactwu, które wkurza ludzi po każdej ze stron. I także dlatego Kukiz będzie sam przeciwko wszystkim. W tej sprawie nie poda mu ręki żadna znacząca polityczna siła. Lecz może właśnie dlatego ta akcja jest tak warta poparcia i potencjalnie tak groźna dla politycznych oligarchów? „....(źródło)
Polska ma szczęście , bo zarówno Kukiz jak i profesor Przystawa są osobami o poglądach konserwatywnych , prawicowych , narodowych. Bo również lewak Palikot i sporo osób o poglądach lewicowych popiera JOW. Dzięki Kukizowi i Przystwie akcje poparcia JOW ma silne konotacje konserwatywne , narodowe i wolnorynkowe . Tutaj dodam ,że Kukiz otrzyma dodatkowo silne poparcie od inteligentnych , ideowych wolnorynkowców z Unii Polityki Realnej i Kongresu Nowej Prawicy, dla których wprowadzenie JOW jest rzecząoczywistą i naturalną . .Boję się jedynie ,że Korwin Mikke wysługujący się od dwudziestu lat II Komunie rozpocznie działania dywersyjne i będzie się starał podminować akcję prymitywnymi atakami na demokrację, odciągną swoich zwolenników od aktywnego wsparcia akcji Kukiza i Przystawy , a w ostateczności zohydzić akcje społeczeństwu poprzez na twierdzenie ,że zwycięstwo jow pozwoli ludziom pokroju Korwina Mike usunąć dziewczynki ze szkół, bezkarnie bić dzieci i żony prze mężów , pobłażanie dla lekkiej pedofilii , wprowadzenie dziedzicznej administracji , zdychanie z głodu jako selekcję naturalną Kukiz jest jeśli chodzi o poglądy na rodzinę , czy naród pisowcem. Mam nadzieję ,że sztab Kaczyńskiego mówiąc kolokwialnie nie „spieprzy” takiej okazji . Kaczyński powinien dodać naturalny ustrojowy warunek wprowadzenia systemu prezydenckiego, którego zresztą Kukiz jest zwolennikiem i poprzeć JOW. Kukiz jest naturalnym sojusznikiem Kaczyńskiego O czym sam zresztą mówi „Na pewno nie będę głosował w wyborach na PO. Jeśli już pójdę na wybory to poprę Kaczyńskiego, UPR i Jurka. „....(więcej)
Jak powiedział protestant Henryk Burbon „Paryż wart jest mszy” tak teraz Kaczyński powinien powiedzieć „ Polska warta jest JOW „ Tym bardziej mógłby to zrobić Kaczyński po słowach Kukiza „„Co przelało czarę goryczy, jak to się pięknie mówi? Smoleńsk. I nawet nie chodziło wtedy o to, kto był na pokładzie tupolewa. Chodziło o to, że państwo polskie spadło do lasu pod Smoleńskiem „....(więcej )
Na koniec opinia Strzymińskiego „Korwin-Mikke oszalał „...”Im starszy, tym bardziej ekscentryczny staje się Janusz Korwin-Mikke. Swoimi wypowiedziami często szokował, choć czasem trudno było się z nim nie zgodzić. Jednak od pewnego czasu lider Nowej Prawicy zdecydowanie przegina. „....”Korwin-Mikke swoimi wypowiedziami wpisywał się też w antysmoleńską kampanię nazywając ludzi, którzy nie wierzą w oficjalną wersję wydarzeń “paranoikami z pianą na ustach”,aprof. Biniendę nazwał wprost wariatem.Rozpowszechniał też niepotwierdzoną do dziś informację o alkoholu we krwi gen. Błasika.Przebił jednak wszystkich mówiąc, że to może PiS, widząc spadające sondaże Lecha Kaczyńskiego podłożył bombę pod tupolewa (sic!). Nawet ludzie z Platformy oficjalnie nie opowiadali podobnych głupot. ...'(źródło)
Marek Mojsiewicz
Nieznośny absurd "pojednania" Idiotyczne sformułowanie "pojednanie narodów polskiego i rosyjskiego" wciskane jest nam równie nachalnie, jak najbardziej natrętne slogany reklamowe - a może i jeszcze bardziej. Ostatnio przy okazji wizyty w Warszawie patriarchy Cyryla. Ci, którzy tę absurdalną zbitkę promują, nie robią tego oczywiście bezinteresownie. "Pojednanie narodów" jest bowiem propagandową pałką, do okładania każdego, kto publicznie dostrzega oczywiste kłamstwa raportu MAK albo niestosowność zachowywania w Warszawie pomnika "wdzięczności" Stalinowi. Bo jak śmie być przeciwko pojednaniu narodów?! W tle oczywiście mamy wielką politykę, w której pełnimy rolę owczarka niemieckiego. A jedno z istotnych niemieckich oczekiwań jest takie, żeby Polacy mieli ułożone stosunki z Kremlem, na jakichkolwiek warunkach, bo polsko-rosyjskie zadry to kłopot dla mocarstwa sprawującego nad nami protektorat. Więc każdego, kto smuci naszą dobrą panią kanclerz rozdrapywaniem polsko-moskiewskich zaszłości, lokalna władza i jej salony w łeb tą pałą - jak śmie być przeciwko, jak śmie wątpić, gdy tu wreszcie narody zbliżają się do tak potrzebnego pojednania! A ja krzyczę to samo, co Nikodem Dyzma wykrzyczał do sędziów w cyrku. Żadne pojednanie narodów polskiego i rosyjskiego nie jest nam potrzebne! Ba, żadne pojednanie nie jest nawet możliwe! Ani trochę. A wiecie, dlaczego? Bo nie można się pojednać z kimś, z kim się wcale nie jest skłóconym. Jednać to my się mogliśmy z Niemcami. Bo w Palmirach nie ma obok grobów polskich grobów Niemców, którzy się przeciwstawiali Hitlerowi. W ogóle nie ma takich grobów, poza może dosłownie kilkudziesięcioma. Ot, trafił się jeden Otto Schimek, ale takich jak on nie było nawet promila, Niemcy stali za nazizmem murem. Niemcy mordowali Polaków jako Niemcy, w imię Wielkich Niemiec, dlatego, że im ich narodowy fuhrer kazał wyplenić cały naród polski, by zająć jego "lebensraum". A w Katyniu na każdy dół z ciałami pomordowanych Polaków przypada bodaj sześć czy siedem dołów wypełnionych ciałami Rosjan i przedstawicieli innych, mniej lub bardziej Rosjanom bliższych narodów. A po całej Rosji takich dołów, do dziś często nie uczczonych, są dziesiątki tysięcy. Ci Polacy, których zamordowano w Katyniu i w innych miejscach na nieludzkiej ziemi, zginęli nie tyle dlatego, że byli Polakami, co dlatego, że chcieli być Polakami wolnymi (a co najmniej, podejrzewano ich, że mogą tak zechcieć). I dokładnie z tego samego powodu mordowali ci sami oprawcy Rosjan - za to, że chcieli być Rosjanami wolnymi, albo że mogłoby im się kiedyś zachcieć wolności. Oprawcy zaś, czekiści, nie zamierzali wymordować wszystkich Polaków - tylko tych, którzy nie pasowali do planu opanowania całego świata przez komunizm. Dokładnie tak samo, jak to zamierzali zrobić, w wielu wpadkach zrobili, z elitami innych narodów, także tych, z których sami komuniści się wyrodzili. Dla czekistów-komunistów narodowość się nie liczyła. Oni sami narodowości nie mieli. Ani założyciel tej zbrodniczej bandy nie czuł się Polakiem, choć nim z metryki był, ani służący pod nim Rosjanie, Łotysze, Żydzi, Chińczycy nawet, nie poczuwali się do swych korzeni. Narodowość tego, kogo mordowali, czy to był Polak, Rosjanin, Łotysz, Żyd czy Chińczyk, też im była za ganc. I sami siebie też mordowali na potęgę, jak im kazano. Tak się spełniała istota tego wyśnionego przez postępowych filozofów ruchu, którą wiele lat wcześniej z genialną trafnością ujął nasz Aleksander Fredro, przewidując, że "socjalizm wszystkim równo nosa utrze / szlachtę powiesi jutro, nieszlachtę pojutrze". Mordowali nie w imię Rosji, tylko w imię państwa, które Rosji w nazwie nie miało, nie używało rosyjskiej symboliki - w swym herbie miało kulę ziemską, którą całą zamierzało ogarnąć. Owszem, w chwili kryzysu, na krawędzi upadku, to państwo zaczęło się odwoływać do ojczyźnianej wrażliwości, bo okazało się, że za internacjonalny komunizm rosyjski żołnierz walczyć nie chciał, nawet z przystawioną do potylicy lufą czekisty, a za mat' rodinę - tak. Ale to było tylko, do ostatniego tchnienia sowieckiego sojuza, instrumentalnym posługiwaniem się patriotyczną retoryką, równie szczerą, jak u nas szczery był patriotyzm Moczara czy Jaruzelskiego. Porównywanie wspólnej deklaracji patriarchy Cyryla i polskiego arcybiskupa ze sławnym listem episkopatu polskiego do niemieckiego, to cyniczny propagandowy kit. Cerkiew prawosławna była jedną z pierwszych ofiar czekistów, i nie wdając się w ocenę jej obecnych władz - więcej wydała męczenników niż kolaborantów. Z męczennikami się pojednać nie możemy, bo ich męczeństwo już ich z nami, z naszymi męczennikami, pojednało tak, że się bardziej nie da. A z kolaborantami się jednać - po co? To jakby się jednać z czekistami, którym kolaboranci służyli. A z czekistami się jednać?! To może od razu i z Hitlerem? Odkupmy z moskiewskiego archiwum te kawałki jego czerepu, co się ostały, i niech im Bronek wywali jakieś mauzoleum. Na pierwszego września, ma się rozumieć. A nasi intelektualiści niech przeproszą Niemców za tych polskich nacjonalistów i szowinistów, co kiedy niesiono nam europejską cywilizację, stawiali temu na Westerplatte czy pod Wizną bezmyślny opór. Nie z narodem rosyjskim nas chcą tą całą hucpą pojednać, nie z "braćmi Moskalami", jak się do nich jasno i prosto zwracał nasz narodowy poeta, tylko z rosyjskim państwem. I tu jest cały szkopuł - bo czy to państwo jest państwem narodu rosyjskiego? Nie, to jest nadal państwo czekistów. Przebranych w garnitury, z nowymi pagonami, gadających narodowo-cerkiewną frazą, ale wciąż tych samych czekistów, wciąż realizujących te same bandyckie przedsięwzięcia, tyle, że już nie na szczot internacjonalnego komunizmu, tylko na swój własny. Pojednać się z czekistami? Ani jest po co, ani nie ma jak. Jak się pojednać z bandytą, który przychodzi cię obrabować? Nijak nie można. Bandycie można tylko ulec. I o to tu właśnie chodzi. Jak w tym starym ruskim kawale o Radiu Erewań i rozdawaniu samochodów. Nie z narodem rosyjkim, tylko z "czeką", i nie pojednanie, tylko podporządkowanie. A poza tym wszystko się zgadza. I tylko plusk się niesie wody robionej Polakom z mózgów.
Rafał Ziemkiewicz
Pieniądze dla nas, czy dla społeczeństwa? Zapewne ekonomiści zgodzą się z moja tezą, iż obserwowane przez wszystkich medialne zawody dotyczące wyliczeń kosztów realizacji propozycji prezesa PIS - nie maja nic wspólnego z porządnym rachunkiem. Jest po prostu zbyt mało konkretnych założeń, nie ma ustalonych warunków brzegowych; w niektórych kwestiach wyniki mogą sie różnic nawet o rząd wielkości (niżej podam taki przykład). Cała sprawa dotyczy czegoś innego - w istocie propozycje PIS (skierowane do społeczeństwa), to jedno wielkie pytanie - Czy nie lepiej byłoby posiadane środki (gromadzone w budżecie) przeznaczyć na poprawę życia kilkudziesięciu (a przynajmniej kilkunastu) milionom Polaków niż na luksusowe życie 200 tysięcy partyjnych nominatów. Przy czym owa poprawa życia, to nie pieniądze "na przejedzenie", to pieniądze na poprawę sytuacji demograficznej w Polsce, to program mieszkaniowy, to poprawa opieki zdrowotnej, to stymulacja przedsiębiorczości to pieniądze na aktywizację zawodową młodzieży - szczególnie tej wykształconej. Zatem propozycje zgłoszone przez J. Kaczyńskiego dotyczą dziedzin szczególnie przez obecny rząd zaniedbanych, dziedzin, które właśnie w dłuższym okresie czasu decydują o rozwoju państwa, lub jego upadku. Oczywiście pojawiło sie pytanie - skąd pieniądze; tu właśnie rozgrywa sie batalia. Odpowiedź jest nadzwyczaj prosta - z ograniczenia ilości synekur i nadzwyczajnego w nich uposażenia. Przedstawię tylko pewne szacunki, które powinny dać do myślenia:
- Gdyby przyjąć, że we wspomnianych 200 tysiącach etatów zajętych z partyjnego klucza - pensje są zawyżone średnio o 5000 zł. wówczas mamy nadmierne wydatki budżetowe (i samorządowe) - w wysokości 12 mld. zł.
- Gdyby przyjąć, że w Polsce jest zbędna instytucja samochodu służbowego (przynajmniej w większości przypadków - wszak każdy jest kierowcą i posiadaczem auta - pomijam wyjątki), to powiedzmy płace 50 tysięcy kierowców odciążyłyby budżet (inne koszty eksploatacyjne mogłyby być poniesione poprzez stosowne dodatki dla wykorzystujących własne pojazdy), to przy założeniu średniej pensji 4tys. zł. - oszczędności wyniosłyby 2,4 mld. zł.
- Gdyby uszczelnić ustawę kominową; zlikwidować tylko możliwość zawierania kontraktów menedżerskich - zapewne byłyby oszczędności rzędu dalszych miliardów.
- Gdyby przyjąć zasadę, iż wszelkie Rady W Polsce pracują społecznie (wyłączam RM, ale KRRiT, czy RPP - już nie), członkowie pobierają jedynie diety, lub z braku źródeł utrzymania wspierani są przez desygnujące ich partie. To oczywiście nie byłyby pieniądze znaczące, ale taka zasada wyeliminowałaby ludzi, którzy idą po pieniądze, a nie mają własnego dorobku (nie tylko finansowego, ale życiowego doświadczenia i np.osiągnięć naukowych). Tak postawiona kwestia wygląda na pogląd oszołoma, tyle tylko, że praktycznie taka zasada realizowana jest w najbogatszych państwach świata. Pomijam inne "osiągnięcia" obecnej rządowej ekipy, które już skutkują horrendalnym obciążeniami dla polskiej gospodarki, a negatywne ich skutki będą sie nasilać - mam na myśli katastrofalne skutki podpisanego przez Tuska pakietu klimatycznego, czy rażące zaniedbania w całej polityce energetycznej tego rządu. Wspomnę jeszcze o rekordowym zadłużaniu państwa (obsługa tego długu to ponad 45 mld. zł rocznie), o fatalnym rozwiązaniu systemy emerytalnego w Polsce (utrzymywanie OFE w aktualnej wersji...). Dla przykładu:
Rostowski "wyliczył" koszty wprowadzenia propozycji PIS dotyczące reformy funkcjonowania państwa. Na podstawie tylko wyliczenia kosztu zwolnienia z podatku osób o dochodach niższych niż 1000 zł. miesięcznie - widać nierzetelne i tendencyjne podejście rachmistrzów - jak to stwierdził minister - etatowych pracowników resortu. Wg danych GUS takich podatników jest w Polsce ok 600 tysięcy - prosty rachunek - x 180 zł. x 12 miesięcy - daje zaledwie ok 1,3 mld. zł rocznie, a nie 13 mld, jak chce Rostowski. Gdyby jeszcze uwzględnić, że i tak wszyscy mają tzw.kwotę wolną, to tę kwotę należałoby jeszcze obniżyć o 360 tys. zł. Zatem propozycja J. Kaczyńskiego w tej mierze kosztowałaby budżet jedynie niecały miliard zł., a nie 13 razy więcej - jak chce Rostowski. Oczywiście, do rozważenia jest po prostu podniesienie kwoty wolnej od podatku z 3.090,- zł. do 12.000,- zł. rocznie. To kosztowałoby i tak najwyżej 8 - 9 mld. zł. rocznie, ale to już nie jest propozycja PIS. Ten przykład pokazuje, o co szło Rostowskiemu w owym "wyliczeniu"; zresztą - propozycje szefa PIS, to nie była interpelacja poselska skierowana pod adresem rządu, tylko przedstawienie społeczeństwu pomysłu na Polskę - alternatywnego w stosunku do braku jakiegokolwiek pomysłu ze strony rządzącej koalicji. Zatem wyliczenia dokonane przez pracowników MF są pracą na koszt podatnika wykonana na rzecz partii - jest to swoiste gospodarcze przestępstwo. Rząd widzi groźbę nadchodzącego kryzysu, zagrożenie recesją, co uniemożliwi utrzymanie obowiązujących progów ostrożnościowych dotyczących zadłużenia państwa i deficytu budżetowego, ale panaceum upatruje jedynie w znoszeniu ulg, zamrożeniu płac, odstąpieniu od waloryzacji emerytur (kwotowa podwyżka emerytur i rent nie jest żadną waloryzacja - to komunistyczna "urawniłowka" - na tej operacji kosztem emerytów rząd zyskuje kilka miliardów zł.), a przede wszystkim w dalszym podnoszeniu podatków (wisi nad Polakami możliwość podniesienia VAT do poziomu 25, a nawet 25% - stosowna ustawa w tej mierze jest już uchwalona). O wyimaginowanych kosztach reform PIS jeszcze będę pisał, ale zacznijmy wyliczać - ile kosztują nas dyletanckie rządy PO-PSL. Drobna, na pozór, sprawa - polityczne gabinety w resortach. Niby drobna, bo składy osobowe tych gabinetów - nie są zapewne nadto liczebne - to też z punktu widzenia racjonalnej gospodarki - pieniądze wyrzucone w błoto. Nieporównanie większa stratę dla Polski generuje ich działalność. Kojarzą się one z tzw. pionem politycznym w Wojsku Polskim za komuny - to była najważniejsza w owym wojsku formacja - w myśl zasady, że ważniejszą rzeczą od umiejętności strzelania - jest wybór, do kogo strzelać. Ów polityczny pion odgrywał jeszcze znaczącą rolę w indoktrynacji młodych ludzi - masowo powoływanych do woja. Jaką rolę odgrywają owe gabinety w ministerstwach - nie wiadomo, a raczej można się domyślać - dbają o czystość i spolegliwość pracowników resortu, ale o zatrudnienie martwią sie już kadry. Mamy tu do czynienia z podwójnym współczynnikiem bezpieczeństwa; przez taki filtr nie przeciśnie sie żaden najzdolniejszy nawet specjalista, o ile nie jest prawomyślny. Najważniejsze jest tzw. kryterium partyjne - nie fachowe.
Straty dla polskiej gospodarki spowodowane działalnością gabinetów politycznych, to nie wirtualne 60 mld.,to przynajmniej kilka razy więcej. Te (jak niektórzy oceniają) 200 tysięcy "swojaków" na państwowych stanowiskach i różnych synekurach, zamiast ludzi kompetentnych, to kamień u szyi polskiej gospodarki, to emigracja najzdolniejszych - wykształconych młodych ludzi do państw, w których ich wiedza jest doceniana, to drenaż mózgów na niespotykaną skalę. Zdolni Polacy - dobrze zakorzeniają się w zachodnich gospodarkach - do kraju wracają ciężko pracujący na przysłowiowym zmywaku; oni nie. Ci docenieni (a jest ich już kilka setek tysięcy) do kraju już nie wrócą - tu czekałaby na nich mało satysfakcjonująca praca i wegetacja - to ogromna strata dla Polski. Janusz40
Kto jest paserem, a kto jest bezrozmumny w sprawie Amber Gold Pan Kazimierz Wóycicki napisał notkę na konkurencyjnym dla Prawicy.net portalu: Czy regulacje prawne mogą zabezpieczyć przed oszustami. Generalnie się z nim zgadzam im mniej regulacji, tym ludzie starają się być bardziej rozważni. Jednak szanowny pan Wóycicki uważając, że ludzie lokując kasę w Amber Gold sami sobie są winni w dużej mierze się myli. Zanim piramida finansowa zatrzęsła polskim światkiem politycznym, była reklamowana i to, z jakim rozmachem. Kto został pierwszy nabrany? Potężne reklamy, bilbordy z napisami OLT Ekspres, Amber Gold były na każdym większym skrzyżowaniu. Wielkie firmy medialne, gazety, portale internetowe brały kasę z reklam „bezpiecznego zysku” aż miło. Jeżeli znana telewizja realizuje program typu reality show „zostań stewardesą w OLT Ekspres" to, dlaczego ludzie nie mają ufać firmie, która jest właścicielem przewoźnika. Telewizja mająca tematyczne kanały ekonomiczne, wielce mądrych ekspertów nie wysłała sygnału ostrzegawczego. Płacą kasę, to nie wnikamy skąd ją ma. Proszę mi przedstawić wypowiedź eksperta ekonomisty, artykuł prasowy krytykujący Amber Gold w 2011, czy OLT Ekspres przed majem 2012? Jeżeli był to bardzo cichuuuuutki ja go nie słyszałem. OLT Ekspres linia utożsamiana z Amber Gold, jakiś urzędnik dał licencje na przewóz osób. Przedsiębiorstwo Państwowe Porty Lotnicze, spółki samorządowe zawierały z nimi umowy. Firmy mające analityków prawników, ekonomistów one się też dały nabrać. To dlaczego pan Kazimierz Wóycicki wymyśla ludziom o ich winie, braku rozsądku? Ci którzy brali ciężki szmal na reklamę od Marcina P. też nie mieli rozsądku, czy może raczej można im zarzucić współudział? Gdy ja kupię kradziony towar po okazyjnie niskiej cenie, jestem z mocy prawa uznawany za pasera, nieświadomego, to fakt, ale muszę oddać przedmiot przestępstwa prawowitemu właścicielowi. Mogę być też ukarany sądownie. Ludzie są winni? A może to gazety, agencje, portale internetowe, telewizje powinny oddać kasę, którą zgarnęły na tych reklamach –wszak to był szmal pochodzący z przestępstwa. Jaką możliwość oceny oferty Amber Gold ma małżeństwo, które sprzedało działkę budowlaną z 100 tys. zł i chce je jak najbardziej korzystnie ulokować? Nie chce stracić za dużo ze względu na szalejącą inflację (dzięki geniuszowi finansów Jackowi V. Rostowskiemu). Działka była przed laty kupiona z zarobionego grosza, jako lokata na ciężkie emeryckie czasy. Nie da rady sprzedawać na raty po 5 tys. miesięcznie aby dokładać do emerytury i regulować co raz to wyższe opłaty za media, czynsze. Małżeństwo wybiera ofertę taką, która przyniesie mu jak największe korzyści. Jakoś ta reklama musiała dotrzeć do tych jak pan to pięknie nazywa bezrozumnych. Plichta z żoną Katarzyną chodzili od mieszkania do mieszkania i wciskali lokaty? Chyba nie. Skusiły ich reklamy. Kto jest właścicielem największej ilości powierzchni reklam zewnętrznych? Od tej strony tego nikt nie analizuje,kto najwięcej się nachapał na reklamach. W przypadku reklamy sprawę należy postawić tak – albo nieświadome paserstwo, albo świadomy współudział w zorganizowanym złodziejstwie. Jakoś nie słyszałem o aresztowaniach wśród szefów działów reklamy w czołowych telewizjach i wiodących agencjach wydawniczych Mariusz Wiącek
Czy jest w Polsce "endokomuna"? W trakcie niedawnej dyskusji miedzy mna a Tomaszem Daleckim, ten ostatni uzyl znanego juz od wielu lat okreslenia "endokomuna".
"Endokomuna" to zbitka myslowa, ktora powraca od pewnego momentu do slownika polemiki politycznej. Nalezy wiec zastanowic sie nad zasadnoscia uzywania tego epitetu dzis i nad jego dokladnym znaczeniem. Slowo "endokomuna", zbudowane na modelu rzeczownika "zydokomuna" uslyszalem wypowiedziane po raz pierwszy w drugiej polowie lat 70.tych w Warszawie, w srodowisku tzw."demokratycznych opozycjonistow". Ani ja ani moi koledzy nie wiedzielismy wtedy czym byla endecja. Cala moja wiedza o endecji sprowadazala sie do zdolnosci wyrecytowania o dowolnej porze dnia i nocy krotkiego wierszyka, ktory cytuje z pamieci ku uciesze Czytelnikow.
"Z dymem pozarow Petersburg sie pali,
O, Matko Boska, wyrzuc tych Moskali,
Wyrzuc Moskali, wyrzuc narodowcow,
A poblogoslaw samych pepesowcow.
Bo pepesowcy dobrzy katolicy,
A narodowcy to sluza policji".
W latach 80.tych niezyjacy juz dzis Jacek Bieriezin zamiescil ow wierszyk w paryskej "Kulturze”, jako motto do jednego ze swoich artykulow. Czym zas byl komunizm w rzeczywistosci, rowniez tak naprawde nikt wtedy nie wiedzial i panowala moda na gloszenie, iz walczy sie z "czerwonym faszyzmem". Ale okreslenie "endokomuna" mialo bardzo precyzyjne znaczenie i bez zadnych trudnosci moge dzis jeszcze, po trzydziestu czterech latach odtworzyc jego tresc. Uwazano za "endokomune" tych, ktorzy w jakis sposob poczuwali sie do dziedzictwa Narodowej Demokracji i ktorzy z pewnych wzgledow wspolpracowali z rezimem PRL-u. Postrzegani byli oni, jako ugodowcy, kapitulanci. Sadzono, ze zajeli takie wlasnie stanowisko polityczne z nastepujacych powodow:
1. Poniewaz rzekomo zadowalala ich sytuacja, w ktorej Polska doznala przesuniecia na zachod, uzyskala to, co nazywali oni "ziemiami piastowskimi" i pozbyla sie dzieki temu problemu mniejszosci narodowych.
2. Poniewaz rzekomo byli przekonani, ze sojusz z ZSRS byl dla Polski gwarancja wobec ewentualnych roszczen terytorialnych RFN. (Myslal tak zreszta rowniez Stefan Kisielewski).
3. Poniewaz byli jakoby przekonani, ze bycie czlonkiem bloku sowieckiego chroni Polske przed zachodnia dekadencja.
Ogolnie rzecz biorac przypisywano tym srodowiskom zbieznosc analizy politycznej z pogladami Wladyslawa Gomulki. Wziawszy powyzsze pod uwage jasnym sie staje, ze nie moze byc dzis w Polsce mowy o istnieiu "endokomuny". Oto przyczyny tej niemozliwosci:
1. Polska znajduje sie dzis w niebezpieczenstwie utraty ziem uzyskanych jako kompensata po 1945 roku, zas problem mniejszosci narodowych istnieje ponownie w zwiazku z zaangazowaniem sie Polski na wschodzie, a takze w zwiazku z podsycaniem przez osrodki demoliberalne etnicznej samoswiadomosci marginalnych grupek mieszkajacyh na kresach obecnej RP.
2. Nie znajdujemy sie dzis w sojuszu z ZSRS, a co najwazniejsze kraj ten nie istnieje i nie moze byc wiec mowy o ochronie z jego strony przed ewentualnymi roszczeniami terytorialnymi RFN.
3. Czlonkostwo w bloku sowieckim nie chroni nas dzis przed dekadencja importowana z USA – blok sowiecki nie istnieje.
Nie ma wiec dzis w Polsce czegos takiego jak "endokumuna”, bo nie istnieje juz ZSRS, a Polska nie ma juz dzis ustroju wypracowanego przez Lenina, mylnie zwanego komunizmem. (Powinno sie raczej mowic "dyktatura proletariatu"). Istnieja natomiast srodowiska, ktore pokladaja wielkie, choc niesprecyzowane nadzieje w Federacji Rosyjskiej i w ewentualnym, rownie niedostatecznie opracowanym teoretycznie sojuszu z tym panstwem. To o te wlasnie srodowiska chodzi tym, ktorzy upieraja sie przy absurdalnej od samego poczatku nazwie "endokomuna". Srodowiska te w sposob bardzo zdecydowany bronily idei pojednania z Rosja az, do 19/08/2012 ale poczawszy od tej daty przybraly postawe dogmatyczna, uniemozliwijaca wszelka dalsza dyskusje, co do sposobu, w jaki moglibysmy sie z Rosja ulozyc, co moglibysmy jej zaoferowac i jak moglibysmy sami umacniac zdobycze 16/08/2012. Srodowiska te nie potrafily (z przyczyn, ktorych nie rozumiem), sprostac dziejowemu zadaniu i poniosly kleske polityczna z powodu wyznawanego przez nie taniego slowianofilstwa, rusofilii oraz czesciowo z powodu wostoczniactwa, ktore jest opcja zakladajaca dla Polski korzysci z wyjscia z cywilizacji zachodniej i wtloczenia sie w azjatycki obszar cywilizacyjny. Pozwolilem sobie nazwac sarkastycznie te opcje "projektem unii miedzy Polska a Nagornym Karabachem".Szkoda, ze tak sie stalo. Nie jest to jednak przyczyna, aby srodowska te nazywac "endokomunistycznymi" gdyz takimi one nie sa. Uzywanie dzis absurdalnej nazwy "endokomuna" jest calkowita pomylka i wskazuje na umyslowa zaleznosc od Sekty Smolenskiej.
Antoine Ratnik
Beck w roli Fausta Gdybanie w postaci tzw. historii alternatywnych byłoby jałowym zajęciem, jeżeli nie przyświecałyby temu zajęciu jakieś praktyczne motywacje. Taką motywacją jest m.in. możliwość refleksji nad przeszłością w celu podejmowania lepszych wyborów, co do przyszłości gdyż jak uczy starotestamentowa mądrość należy być żądnym wielkiej wiedzy, gdyż „...ona zna przeszłość i o przyszłości wnioskuje...”. Doświadczenie uczy jednakże, że wielka wiedza nie jest czynnikiem wystarczającym acz koniecznym do stawiania właściwych hipotez i ich późniejszej weryfikacji. Z takim też przypadkiem wydaje się mamy do czynienia w przypadku książki Piotra Zychowicza pt. „Pakt Ribbentrop-Beck” jak i z recenzją tej książki autorstwa dr hab. Sławomira Cenckiewicza zamieszczoną w niedawnym wydaniu „Uważam Rze” Redaktor Zychowicz podniósł sprawę, która była już przedmiotem spekulacji pisarzy, polityków czy historyków, na których opinie autor także się powołuje; novum tej publikacji -jak można domniemywać - miał polegać jednakże nie tylko na zebraniu i rozwinięciu tych wcześniejszych opinii ale przede wszystkim na zdeklarowanej już w tytule i konsekwentnie bronionej tezie, że najsensowniejszą alternatywną do polityki Becka było zawarcie paktu z Niemcami i udział wojsk polskich u boku Wehrmachtu w wojnie z Sowietami. Jak wiadomo sposób sformułowania hipotezy jest kluczowy dla jej weryfikacji i wniosków dlatego zasadniczym błędem twórców historii alternatywnych z okresu bezpośrednio poprzedzającego wrzesień 1939 r. jest sprowadzanie możliwości polskiej polityki do dwóch sytuacji tj: do tego co znamy tj. aliansu polsko-angielskiego oraz do kontrowersyjnego acz przecież będącego konsekwencją polsko-niemieckich relacji z lat 1934-1938 paktu z Hitlerem. Alternatywa wskazana przez Zychowicza nie była ani jedyną ani najbardziej sensownąCzasami można odnieść wrażenie, że nie jest to błąd, ale celowe zawężanie horyzontu decyzyjnego aby tym łatwiej uzasadnić pewne teorie (nb. red. Zychowicz mimo wszystko jakby bał się nazwać rzecz po imieniu - jak to uczynił np. p. Janusz Choiński wydając jakiś czas temu książkę pt. „Sojusz Piłsudski-Hitler” - i w tytule wspomniał nie o Hitlerze, ale o Ribbentropie), ale przecież nawet dla średnio obeznanego z realiami polityki przedwojennej jest jasne, że alternatywa wskazana przez Zychowicza nie była ani jedyną ani najbardziej sensowną wobec prowadzonej w tym okresie polityki Becka.
Burzymy Wersal Oczywiście każdy ma prawo pisać książki, o czym chce, natomiast odniosłem wrażenie, że autor próbując uzasadnić, że pakt z Hitlerem był w tej sytuacji najbardziej sensowny celowo pomija okoliczności świadczące przeciwko tej tezie a prowadzące do zgoła innych wniosków. Po 1990 r. w polskiej historiografii zaczęto konsekwentnie pomijać pewne niewygodne fakty wiążące się z udziałem Polski w osłabianiu, a wręcz burzeniu porządku wersalskiego w szczególności w odniesieniu do kwestii anschlussu Austrii i rozbioru Czechosłowacji. Owszem ciągle przypomina się traktaty lokarneńskie, nieskonsumowany pakt czterech czy układ monachijski, ale wstydliwie – co nawet zrozumiałe - przemilcza się polską zgodę na anschluss (ponad dwa tygodnie przed anschlussem Göring wizytował Becka zawierając z nim w tej sprawie cichą ugodę, Piłsudski już w 1933 r. wobec polskiego ambasadora w Rzymie perswadował, że zgodzimy się na aneksję Austrii pod warunkiem dobrej ceny – chodziło prawdopodobnie o Litwę) i polski udział w rozszarpywaniu Czechosłowacji (sam Beck w swoim „Ostatnim raporcie” przyznaje, że namawiał Rumunów do poparcia a nawet udziału w tym rozbiorze). A przecież to te dwa wydarzenia przesądziły, że na wiosnę 1939 r. ówczesny polski rząd (a właściwie nie rząd, ale Beck, gdyż polskie władze działały wtedy na zasadzie każdy sobie rzepkę skrobie tzn. Beck nie wiedział, czym dysponuje Rydz, Rydz nie wiedział, do czego dąży Beck, Wieniawa zwierzał się pułkownikowi Romeyce, że „Józek (tzn. Beck) wszystko załatwi...”, a Mościcki myślał jedynie o reelekcji w wyborach mających mieć miejsce w 1940 r. - we wrześniu, 1938 kiedy ważyły się losy Czechosłowacji Mościcki uznał, że najważniejsze będzie rozwiązanie sejmu i nowe wybory parlamentarne) obudził się z ręką w nocniku i zaczął gorączkowo poszukiwać nowych układanek geopolitycznych. I wtedy pojawili się Anglicy zachęceni zresztą przez Becka, który ewidentnie szukał jakiegoś - przynajmniej papierowego - rozwiązania sytuacji, którą sprokurował wcześniejszą polityką. Kilka czy kilkanaście miesięcy w polityce to jak widać i dużo i mało ale nie usprawiedliwia to faktu, że część naszych specjalistów od historii alternatywnych tak łatwo zaczyna snucie swoich wizji dopiero od momentu kiedy rzeczywiście nie pozostawało nam już wiele więcej niż odrzucić albo przystać na warunki Hitlera. Co najbardziej irytujące sam Beck już podczas internowania w Rumunii mając wiedzę o skutkach swoich decyzji potrafił wywodzić, że w 1938 r. walcząc razem z Czechosłowacją nie wygralibyśmy wojny z Hitlerem, ale sam doprowadził, że kilka miesięcy później musieliśmy tę wojnę przegrywać sami.
Antyniemieckie nastroje Drugą kwestią, której autor książki nie docenia i którą całkowicie pomija w swojej recenzji dr Cenckiewicz jest sprawa ówczesnych antyniemieckich nastrojów polskiego społeczeństwa. Są wprawdzie tacy, którzy twierdzą, że owe nastroje były wynikiem antyniemieckiej propagandy prowadzonej wtedy w Polsce, że te nastroje można było zdusić itp. ale w rzeczywistości sytuacja taka była skutkiem rozmijania się celów i ideologii rządów sanacyjnych z nastrojami i sympatiami politycznymi sporej części polskiego społeczeństwa. Wielki - a konsekwentnie po 1990 r. Zamilczany - strajk chłopski z sierpnia 1937 r. był tylko jednym z symptomów, że Obóz Zjednoczenia Narodowego nie reprezentuje - jak chcieli jego twórcy - całego narodu, że tendencje totalistyczne (w 1938 r. Ferdynand Goetel – nb. autor nazwy OZON - publikuje manifest pt. „Pod znakiem faszyzmu” będący wezwaniem do takiego totalizmu) nie zdołały zrobić ze społeczeństwa bezrefleksyjnego poplecznika zagranicznej polityki jego rządu. No i te planowane na 1940 r. wybory prezydenckie, w których z pewnością nie miałby szans żaden polityk, na którym spoczęłoby odium niemieckiego wasala. Redaktor Zychowicz bardzo gładko przechodzi nad kwestią sytuacji wewnętrznej w kraju po zawarciu hipotetycznego paktu z Hitlerem i szykowaniem się na wojnę z Rosją Radziecką epatując Czytelników aktywami w postaci uratowanych z Holocaustu Żydów czy uratowaniem Kresów. Ten sposób analizy, którą jeden z analityków giełdowych w pewnej komedii sprowadzał do rady: kupuj aktywa, sprzedawaj pasywa, jest bardzo wygodny, gdyż pozwala przejść do porządku dziennego nad małymi niewygodnymi fakcikami mogącymi zburzyć misternie budowaną konstrukcję. Co ciekawe sam red. Zychowicz w recenzji innej książki nt. goralenvolku pisze o znamiennej sytuacji opierania się przez górali wcielenia do specjalnych oddziałów mających walczyć u boku Niemców, przez co tworzenie tych oddziałów zostało zarzucone a tu mamy wizję dzielnych polskich dywizji walczących z Sowietami i defilujących po Placu Czerwonym. Gdyby Beck z Rydzem poszli na współpracę z Niemcami i na wojnę z Sowietami to wcześniej musieliby spacyfikować własne społeczeństwo a bacząc na krwawe skutki strajku z 1937 r. mogło się to różnie zakończyć.
30 kilometrów do Kremla Trzecią i właściwie, kto wie czy nie najistotniejszą kwestią podważającą sensowność hipotezy nt. paktu Beck-Ribbentrop jest wiarygodność przekonania, że Wehrmacht i jego sojusznicze wojska, które razem przegrały kampanię sowiecką zakończyłyby ją zwycięsko gdyby u ich boku stanęły dywizje polskie. Przekonanie to bazuje na dość powszechnym a wydaje się, że całkowicie błędnym przekonaniu, że Niemcom brakło niewiele, właściwe rzut kamieniem, aby powalić Rosję Sowiecką na wznak. Do tego przekonania dochodzi nasza narodowa megalomania, bo skoro z Polakami Hitler defilowałby po Kremlu to najwyraźniej my Polacy byliśmy tym brakującym czynnikiem X i tym samym uratowaliśmy Sowietom skórę, tak jak wcześniej uratowaliśmy skórę zachodnim aliantom, a później samotrzeć zdobyliśmy Monte Casino itd. Jednakże zamiast własnych uzasadnień, najlepszą ripostą na mrzonki o defiladzie w Moskwie jest praca Władimira Bogdanowicza Rezuna vel Wiktora Suworowa zatytułowana „Samobójstwo”, której trzecie uzupełnione wydanie (pierwsze wydanie ukazało się w Polsce w 2004 r.) w tym roku zagościło na polskim rynku. A przecież nie kto inny ale Suworow jest felietonistą m.in. „Uważam Rze-Historia” (sąsiadując tam z publikacjami m.in. red. Zychowicza) i chociaż wiele tez zawartcyh w jego licznych książkach wydaje się naciąganych to akurat porównując w przywołanej pracy zestawienia potencjału - także militarnego - Niemiec hitlerowskich i Rosji Sowieckiej w przededniu „Operacji Barbarossa” podaje on zimne fakty, a nie życzeniowe przypuszczenia (proszę sprawdzić ile w czerwcu 1941 czołgów było na stanie Armii Czerwonej a iloma dysponował Wehrmacht: stosunek jest jak 7 do 1). Suworow w swojej książce praktycznie, co akapit kpi z „apologetów hitlerowskiej potęgi” i profesjonalizmu niemieckich generałów:
„genialni hitlerowscy generałowie zamierzali szybciutko zakończyć wojnę, ale stanęła im na przeszkodzie zła pogoda, a do złej pogody nie musieli się przygotowywać, bo zamierzali szybciutko zakończyć wojnę błyskawiczną”. Powie ktoś, że może jednak te 30 polskich dywizji więcej pozwoliłoby jednak przećwiczyć ową defiladę na Placu Czerwonym, ale Suworow wyraźnie podkreśla także potencjał przemysłowy wybudowany lub ewakuowany za Ural – w końcu był już taki jeden, Napoleon się nazywał, który ze swoją Wielką Armią wspomaganą także polskim korpusem, zdobył Moskwę i to praktycznie po blietzkriegu (wojna zaczęła się 24 czerwca 1812 a Moskwę zajęto 14 września), by w następnych tygodniach ów „sukces” okupić nie tylko klęską wojenną, ale i upadkiem własnych rządów w Europie i we Francji. Jak to w podsumowaniu pisał Suworow: „marzyć o podbiciu Rosji mógł tylko głupiec. Marzyć o podbiciu jej w trzy miesiące mógł tylko kompletny idiota”.
Realizm gier planszowych Tych wrażliwych punktów w hipotezie nt. wyższości paktu z Niemcami jest więcej (np. założenie, że w końcu Niemcy przegrywają na Zachodzie – tylko, że dzisiaj żaden rozsądny historyk nie zaprzecza, że w 80 - albo nawet więcej - procentach ciężar wojny z Niemcami spoczywał na Sowietach, liczenie na bombę atomową ma sens ale trzeba pamiętać, iż ówcześni mieli świadomość, że Niemcy także szukają wunderwaffe) co powoduje, że kolejne wyprowadzone z takich założeń wnioski obarczone są sporą dozą nieprawdopodobieństwa. Tak to jest, gdy granice przesuwa się na mapie, żołnierzyki na makietach a kampanie militarne traktuje jak jeszcze jedną grę komputerową z takimi możliwymi wynikami, jakie je zapisze wcześniej programista. Gorzej, że taki sposób rozumienia naszych dziejów jak i sposób wnioskowania co do teraźniejszości i przyszłości cechuje sporą część - jeżeli nie naszego społeczeństwa - to na pewno naszych elit niepodległościowych. Jednym słowem lepiej z Hitlerem niż z ruskimi, chociaż przed wojną alternatywą nie była - jak to próbowali później tłumaczyć sanacyjni doktrynerzy - komitywa ze Stalinem, ale konsekwentna walka o utrzymanie postanowień Wersalu (ale także i z Trianon, przecież Polska w imię przyjaźni z Węgrami nigdy nie ratyfikowała ustaleń z Trianon, nie przystąpiła także do tzw. Małej Ententy, a bez Polski ten projekt nie miał już pierwotnego znaczenia). Także twierdzenie dr Cenckiewicza, jakoby publikacja Piotra Zychowicza miała wywołać chorobliwe kołatania serca z jednej strony u „postmarksistowskich deterministów historycznych” z drugiej zaś u „pobożnych patriotów” kultywujących nasze narodowe porażki, wydaje się, że również celowo zawęża grono potencjalnych krytyków do takich dwóch środowisk. W Polsce są jeszcze inne środowiska i ludzie, którym dobro kraju leży na sercu i którzy potrafią myśleć oraz przedstawiać sensowne alternatywy. Książka red. Piotra Zychowicza w tym kontekście jest przykładem nie „prostowania” mitów, ale tworzenia kolejnych. Krzysztof Mazur
Afera z Ikarem dla Benedicta Stan wrzenia na portalach poświęconych wojsku. Powód? Uhonorowanie statuetką Ikara ppłk. Roberta Benedicta, członka skompromitowanej komisji Jerzego Millera. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że wnioskodawcą jest kolega laureata z tej komisji, płk Mirosław Grochowski. Poszło o tekst "Chuligan z komisji nagrodzony Ikarem" na stronach Agencji Lotniczej ALTAIR, komentowany bardzo szeroko na Niezależnym Forum o Wojsku (www.nfow.pl). Autor tekstu sugeruje, że ppłk Robert Benedict, były członek skompromitowanej komisji Jerzego Millera, otrzymał nagrodę, choć wcześniej naruszył przepisy bezpieczeństwa lotów, a w 2011 r. naraził MON na stratę prawie 2 mln złotych. Benedict jeszcze podczas studiów w Wyższej Oficerskiej Szkole Lotniczej w Dęblinie, którą ukończył w 1991 r., był uznawany za "niesystematycznego i wymagającego ciągłej kontroli". Podobne opinie przełożonych miały krążyć o nim, gdy po promocji trafił do lotnictwa myśliwsko-bombowego. "27 lipca 2000 kpt. pil. Benedict, w trakcie wykonywania lotu do strefy nad morzem samolotem Su-22M4 nr 9308 z 8. elt samowolnie obniżył wysokość, kilkakrotnie przelatując nad plażą. Komisja badająca ten incydent oceniła, że pilot świadomie naruszył przepisy i warunki lotu (kwalifikacja D). Doprowadził do powstania niebezpiecznej sytuacji, wykonując lot koszący poza rejonem wyznaczonej strefy pilotażu" - czytamy w tekście na portalu.
Feralny lot komisarza Millera To jednak ma być nie jedyny przypadek naruszenia przez Benedicta przepisów bezpieczeństwa lotów. Do podobnego incydentu doszło w ubiegłym roku, 1 czerwca. Benedict wraz z mjr. pil. Tomaszem Kozyrą, instruktorem kontrolującym, miał wykonać trzy zadania: lot w chmurach dla sprawdzenia podejścia do lądowania przy minimum pogody, lot do strefy w zasłoniętej kabinie dla sprawdzenia techniki pilotowania według przyrządów i lot szkolny w chmurach w celu wykonania zajścia do lądowania z prostej i metodą dwóch zakrętów o 180 stopni. Lecieli samolotem Su-22UMK z 21. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie. Członek komisji Millera wykonał podczas tego lotu wiele działań niezgodnych z przepisami, a samolot nie był przygotowany do wykonania ćwiczeń, tj. lotu sprawdzającego bombardowanie i strzelanie z działek z lotu nurkowego, o które dodatkowo poprosił go mjr Kozyra. Na dodatek maszyna zderzyła się z ptakiem. Po wylądowaniu załoga nie zameldowała o jakichkolwiek problemach. Tymczasem technik zauważył ślady kolizji. W trakcie oględzin stwierdzono obecność piór na stożku wlotowym oraz na łopatkach aparatu kierującego i sprężarki silnika. Powołana do wyjaśnienia przyczyn incydentu komisja stwierdziła, że do zderzenia z ptakiem doszło w czasie lotu na małej wysokości nad poligonem, czyli w czasie lotu wykonywanego niezgodnie z przepisami przez ppłk. Benedicta. Straty wynikające z uszkodzeń silnika AŁ-21F3 oszacowano na blisko 2 mln złotych. Autor tego tekstu sugeruje, że choć przewinienie Benedicta było ewidentne, nie wyciągnięto wobec niego żadnych konsekwencji. On sam był już w tym czasie członkiem Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, badającej przyczyny katastrofy samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku.
"2 lata wcześniej, w 2008 ówczesny mjr Robert Benedict został przyjęty do Inspektoratu ds. BL mimo sprzeciwu jej członków, zorientowanych w przeszłości pilota. W 2011 roku został starszym specjalistą wbrew kolejnym sprzeciwom" - twierdzi autor.
Dla kogo Ikar? Honorowe wyróżnienie lotnicze statuetką Ikara mogą otrzymać przedstawiciele personelu latającego z różnych rodzajów Sił Zbrojnych w uznaniu zasług w dziedzinie szkolenia lotniczego oraz bezpiecznego wykonywania lotów. Przyznaje je dowódca Sił Powietrznych za nienaganną, wieloletnią służbę w powietrzu i szczególne osiągnięcia w szkoleniu lotniczym, umacniające gotowość bojową SP. Regulamin nagrody przewiduje, że laureatami wyróżnienia mogą być żołnierze zawodowi, którzy odznaczają się zdyscyplinowaniem, aktywnością społeczną, wnieśli szczególnie duży wkład w szkolenie lotnicze, przyczynili się do umocnienia gotowości bojowej jednostek lotniczych. Kandydaci muszą spełnić następujące wymagania: nie mogą być karani dyscyplinarnie, muszą mieć wysługę co najmniej 20-letnią w składzie personelu latającego, legitymować się nalotem życiowym minimum 2000 godzin przeliczeniowych przewidzianych według grup statków powietrznych, wykonywać aktualnie loty we wszystkich warunkach atmosferycznych, legitymować się mistrzowską lub pierwszą klasą pilota, w ostatnich dwóch latach szkoleniowych nie mogą być sprawcami wypadku lotniczego. W uzasadnionych przypadkach w uznaniu zasług można wyróżnić kandydata z personelu latającego aktualnie niewykonującego lotów ze względu na stan zdrowia. Tymczasem autor tekstu "Chuligan z komisji nagrodzony Ikarem" przypomina, że po incydencie z 2000 r. Benedictowi zawieszono 1. klasę pilota wojskowego. Żeby ją odzyskać, powinien przystąpić do stosownych egzaminów. Tak się jednak nie stało, bo Benedict do egzaminu nie przystąpił, jednak klasę odzyskał, gdy w 2009 r. przywrócono stare przepisy.
Tłumaczenia DSP Podpułkownik Artur Goławski, rzecznik prasowy dowódcy Sił Powietrznych, 3 września umieścił na stronie dowództwa komunikat, w którym napisał, że "według informacji posiadanych przez Dowództwo Sił Powietrznych podpułkownik pilot Robert Benedict spełnił wszystkie wymogi regulaminu wyróżniania statuetką "Ikara". Nie istniały więc powody, aby tej nagrody oficerowi nie przyznać". W komunikacie tym poinformował również, że o przyznanie Ikara Benedictowi wystąpił płk Mirosław Grochowski, szef Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów (w jego zastępstwie podpisał się płk pilot Dariusz Mikołajczyk). Wniosek został pomyślnie rozpatrzony przez Dowództwo Sił Powietrznych, a gen. Lech Majewski, dowódca Sił Powietrznych, wydał stosowny rozkaz o wyróżnieniu.
"Zarzuty stawiane podpułkownikowi Benedictowi przez media, dotyczące zdarzenia lotniczego z 21 czerwca 2011 roku, są nieprawdziwe. Okoliczności tego zdarzenia zbadała Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, powołana decyzją numer 272/MON z 18 lipca 2011 roku. Eksperci potwierdzili, że w trakcie lotu samolot Su-22UMK3, na pokładzie którego znajdował się podpułkownik Benedict, zderzył się z ptakiem, ale nie udało im się określić momentu, w którym do tego doszło. Komisja nie dopatrzyła się w tym zdarzeniu winy załogi. Z protokołu jej prac wynika, że piloci wykonywali loty zgodnie z obowiązującymi dokumentami szkolenia lotniczego i nie naruszyli przepisów w nich zawartych" - napisał w komunikacie rzecznik DSP. Co jednak ciekawe, komunikat bardzo szybko zniknął ze strony internetowej dowództwa.
- Nie ma tego komunikatu, bo trochę pospieszyłem się z jego publikacją. On był w odpowiedzi dla redaktora z Agencji Lotniczej ALTAIR, który do nas napisał w zeszłym tygodniu - tłumaczy ppłk Artur Goławski. - Opracowujemy stosowny komunikat, który zapewne niewiele będzie się różnił od tego, ale chcemy go jeszcze przedstawić naszym przełożonym i wtedy się ukaże - dodaje.
Benedict: Zakazano mi rozmowy
"Nasz Dziennik" zwrócił się do ppłk. Roberta Benedicta z prośbą o ustosunkowanie do zarzutów.
- Zakazano mi rozmawiać na ten temat z uwagi na to, że będzie prowadzone postępowanie wyjaśniające, kto i w jaki sposób w takiej publikacji był w stanie przedstawić podobne informacje, będące poświadczeniem jakiejś nieprawdy czy pomówienia z uszczerbkiem na moim imieniu - tłumaczy Benedict, zaznaczając, że ewentualne wyjaśnienia otrzymamy po zakończeniu postępowania w tej sprawie.
- Dlatego nie będę teraz przedstawiał panu swego zdania. Mogę tylko powiedzieć, że jest to daleko idąca nadinterpretacja, niepokryta faktami - dodaje były członek komisji Millera. Benedict nie chciał jednak sprecyzować, kto dokładnie wszczyna postępowanie wyjaśniające i czy ma na myśli również proces sądowy.
- Nic więcej nie mogę powiedzieć - odparł, dodając, że sprawa zdarzenia z czerwca 2011 roku jest dla niego wyjaśniona i zamknięta.
Krytyczny głos internautów Innego zdania są jednak internauci wojskowego portalu, którzy komentując tekst o Benedikcie, podkreślają zasadność zarzutów. Wielu z nich, sądząc z wpisów, zna osobiście Benedicta. I ma o nim, niestety, bardzo niepochlebne zdanie. "Po Jego i Grochowskiego "występach konferencyjno-telewizyjnych" przy okazji prac komisji Millera miałem poważne wątpliwości co do obu Panów kompetencji, ale przez myśl mi nie przeszło, że jeden z nich - facet z takim własnym "kontem osiągnięć" w dziedzinie bezpieczeństwa lotów może być członkiem KBWL LP. To się po prostu we łbie nie mieści" - pisze internauta o nicku "Ajzik". "Potwierdza się stara maksyma: mierny, ale wierny... a w nagrodę idzie się w górę... - ważne, że swój... To nie jedyny przykład wojskowej kolesiowej sitwy" - wtóruje mu "Dżaba". W ocenie internautów przyznanie Benedictowi Ikara to prawdziwy skandal, dowodzący degrengolady w armii. "Nie ma żadnych narzędzi prawnych ani pozaprawnych (kodeks honorowy - dla picu), aby eliminować takie patologie, piętnować żenujące, niegodne postawy" - pisze "Dziamdziak". Inny forumowicz o nicku "Stevie" dodaje: "Szczerze mówiąc, nie spodziewam się, że pod rządami Octa cokolwiek szybciej sie zmieni. Bo, że się zmieni, to pewne - wymusza to sytuacja i postęp. Pytanie, w jakim tempie" - kończy. "Octem" ma być obecny dowódca Sił Powietrznych gen. Lech Majewski. I na koniec uwaga "Pticy", piszącego, że jest jedną z osób, która w ubiegłym roku odbierała Ikara. "Co do statuetek "Ikara", to wspomnę tylko, że w Wojskach Lądowych do dnia dzisiejszego kilku pilotów nie otrzymało ich "fizycznie". W ubiegłym roku przyznanych było dla pilotów z WL bodajże 11 lub 12. Byłem w piątce obecnych pod pomnikiem Lotników Polskich, którzy odebrali to wyróżnienie. Niestety jeszcze w lipcu tego roku dzwoniono do mnie, aby odtworzyć sprawę z zeszłego roku... bo WL nie rozliczyły się z należności za statuetki z SP. To jest żenada!!! Zresztą w tym roku nikt z WL nie otrzymał "Ikara", bo ludziom po prostu się odechciewa. Wiedzą o tym przełożeni (i Ci z wężykami również) i co z tego?" - pyta internauta. A podpułkownika Roberta Benedicta podsumowuje jednoznacznie: "Co do "bohatera" tego tematu - napiszę krótko. Dał przykład swojej niekompetencji podczas spotkania z lotnikami (latem tego roku) od ppor. do płk. (dowódcy) podczas pobytu KBWL w naszej Bazie" - kwituje "Ptica". Piotr Czartoryski-Sziler
Kto płaci za katastrofę budowlaną w stolicy? Stołeczni radni zarzucają Hannie Gronkiewicz-Waltz, że stojąc na czele stołecznego ratusza, oszukuje warszawiaków i manipuluje statystykami realizacji zadań inwestycyjnych. Według szefa klubu radnych PiS Macieja Wąsika, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz pomimo ogromnych środków, jakimi dysponuje, kompletnie nie radzi sobie z realizacją podstawowych dla miasta inwestycji budowlanych.
- Czy jest ktoś w stanie pokazać dużą inwestycję miejska, która nie jest lub nie została oddana z opóźnieniem? Czy jesteśmy w stanie wskazać inwestycję Hanny Gronkiewicz-Waltz, gdzie wykonawca zapłacił za opóźnienie pełną karę przewidzianą w umowie? Czy ojcowie ekonomii są w stanie wyjaśnić naturę zjawiska w przetargach organizowanych przez ratusz, kiedy to, przy dekoniunkturze gospodarczej, ceny inwestycji realizowanych komunalnych rosną, zamiast maleć? - zastanawia się Maciej Wąsik. Radni PiS ujawniają, że ekipa Platformy Obywatelskiej stosuje pewną sztuczkę, która pozwala wykazywać się wysokim wskaźnikiem realizacji zadań inwestycyjnych. Początkowo w trakcie uchwalania budżetu do zadań inwestycyjnych dodaje się wiele propozycji za wiele milionów złotych. Następnie rusza kampania PR, której zadaniem jest przekonanie mieszkańców stolicy, że w Warszawie „jeszcze nigdy tyle się nie budowało”. W ciągu roku jednak okazuje się, że na realizację wielu zaplanowanych inwestycji nie ma nawet najmniejszych szans, więc są one „po cichu” zdejmowane z budżetu miasta, co ostatecznie prowadzi do tego, że na koniec kadencji można się pochwalić realizacją zadań inwestycyjnych na poziomie 90 proc., podczas gdy faktyczny stan wykonania budżetu inwestycyjnego ledwo przekracza 56 proc., jak miało to miejsce w 2011 r.
- W czasach, gdy w Warszawie rządziło Prawa i Sprawiedliwości, krytykowane za niski poziom nakładów na inwestycje, wskaźnik ten wahał się między 63 proc. na początku a 89 proc. na końcu kadencji – przypomina Maciej Wąsik.
Szef klubu radnych Prawa i Sprawiedliwości zarzucił też Hannie Gronkiewicz-Waltz, że budowa II linii metra jest w rzeczywistości kampanią wyborczą Platformy Obywatelskiej, która ma zagwarantować reelekcję ekipie ze stołecznego ratusza.
- Czy myślicie, że kluczowa inwestycja ratusza – budowa II linii metra - jest robiona dla mieszkańców? Nie, ona jest robiona tylko dla następnej kadencji dla Platformy Obywatelskiej w Warszawie. I właśnie dla tego Hanna Gronkiewicz-Waltz robi wszystko, by oddać choć kawałek metra przed jesienią 2014 r. Inwestycja ta prowadzona jest w taki sposób, by mieszkańcy Warszawy mieli szanse ją zobaczyć, wręcz by potykali się o nią. Przed wyborami samorządowymi zamknięto ul. Kasprzaka, bo co jak nie wielkie korki w zachodnich dzielnicach lepiej zakomunikuje warszawiakom, że to metro się buduje – uważa Maciej Wąsik. Według stołecznego radnego PiS katastrofa na stacji Powiśle i pośpiech w budowie II linii metra odbije się finansowo na wszystkich mieszkańcach Warszawy, a głównie na użytkownikach wieczystych nieruchomości, rodzicach posyłających dzieci do żłobków i przedszkoli, użytkownikach komunikacji miejskiej oraz nauczycielach, którym okrojony zapewne zostanie dodatek motywacyjny. Zdaniem Macieja Wąsika wzrost kosztów budowy II linii metra mieszkańcy stolicy odczują w podatkach. Niezależna
Bankructwo państwa opiekuńczego Państwo opiekuńcze to państwo bezpieczeństwa socjalnego, które ma rozwiązywać problemy społeczne. W rzeczywistości ma ono zastępować praktykowanie przez ludzi miłosierdzia i solidarności tak zwaną dobroczynnością państwową - dobroczynnością, w której obywatele uczestniczą pod przymusem i z ograniczeniem ich praw do własności i wolności. Obecnie praktycznie wszystkie państwa w jakimś stopniu wpisują się w ten model. Ekstremalnymi przykładami państw opiekuńczych są państwa komunistyczne, a najmniej opiekuńcze to te o najwyższym wskaźniku wolności gospodarczej i indywidualnej, gdzie ludzie są najmniej skłonni powierzać swe losy państwowym urzędom. Istotną cechą państwa opiekuńczego czy socjalistycznego jest odrzucenie zasady poszanowania własności, a więc i wolności obywateli. Mówiąc prostym językiem - istotą takiego państwa jest okradanie obywateli, bo przecież fundusze i wszelkie tak zwane dobrodziejstwa państwowe pochodzą pośrednio z kieszeni obywateli. Bierność ofiar rozzuchwala złodzieja i grabieżcę, który zaczyna się czuć panem i traktować je jak swoich niewolników, w stosunku, do których wolno mu dokonywać różnych niegodziwości, łącznie z odbieraniem im ich dzieci, jak dzieje się w państwach skandynawskich, a zwłaszcza w Szwecji. Obywatele winni sobie zdawać sprawę z tego, że darmowe świadczenia ze strony państwa są wielkim oszustwem. Aby państwo coś obywatelom dało, musi im najpierw zabrać znacznie więcej, bo przecież cały olbrzymi system biurokratyczny zajmujący się zarządzaniem i redystrybucją funduszy musi przecież z czegoś żyć. System opiekuńczy w Polsce, podobnie zresztą jak w innych krajach, gdzie wydatki na cele opieki państwowej, fałszywie nazywanej opieką społeczną, przekraczają wpływy do budżetu państwowego na te cele, a to częściowo w wyniku nadmiernego opodatkowania ludności i stosowania innych środków hamowania gospodarki skazany jest na załamanie się, choć przez pewien czas może być podtrzymywany kosztem rujnowania gospodarki narodowej. Każdy rozumny człowiek wie, że gdy będzie wydawał więcej pieniędzy, niż zarabia, to wcześniej czy później skończą mu się zapasy i jeśli nadal chce tak postępować, to musi najpierw wyprzedać to, co jeszcze może posiadać. Jeśli więc państwo polskie ma zaspokajać słuszne czy niesłuszne roszczenia różnych grup obywateli, to pozostaje mu jeszcze możliwość wyprzedaży resztek "ojcowizny", takich jak np. Lasy Państwowe. Rozrzutne, a w dodatku nieuczciwe państwo, prędzej czy później stanie się bankrutem. Jan Michał Małek
Rostowski stawia na deficit We wstępnym projekcie przyszłorocznego budżetu rząd skorygował w dół wszystkie, z wyjątkiem inflacji, wskaźniki makroekonomiczne w stosunku do wcześniejszych założeń. Podniósł za to poziom planowanego deficytu budżetowego. Ekonomiści oceniają budżet jako nierealistyczny, wręcz wirtualny. Deficyt finansów publicznych wyniesie, według projektu przyszłorocznego budżetu, 35,6 mld zł, o 3,6 mld więcej niż pierwotnie zakładano. Polska będzie się w 2013 r. wolniej rozwijać: wzrost wyniesie 2,2 proc. PKB zamiast prognozowanych 2,9 procent. Prognoza inflacji została utrzymana na poziomie 2,7 procent. Wynagrodzenia budżetówki przez kolejny rok pozostaną zamrożone. W projekcie założono też realny wzrost wynagrodzeń w gospodarce narodowej na poziomie 1,9 proc. zamiast zapowiadanych 5,6 procent. Wzrost zatrudnienia w gospodarce wyniesie 0,2 proc., a stopa bezrobocia na koniec przyszłego roku - 13 proc., a nie 12,4 proc., jak pierwotnie zakładano. Wpływy z podatku VAT mają być wyższe od tegorocznych o 4 proc. i mają wynieść 64,5 mld złotych. Wpływy z CIT mają wzrosnąć o 11,3 proc. do ponad 29,6 mld złotych. Dalsze 43 mld zł ma przynieść budżetowi podatek PIT, więcej o 6,2 proc. niż w tym roku. Oprócz podatków budżet zasilą tzw. dochody niepodatkowe.
Za mała korekta Rząd liczy na 5,8 mld zł z dywidend od spółek skarbowych, 2 mld zł z ceł, 0,4 mld zł z zysku NBP i aż 20 mld zł wpływów z opłat, grzywien, odsetek i innych dochodów niepodatkowych. Obsługa długu publicznego wzrośnie o 2-3 mld zł w stosunku do bieżącego roku i wyniesie 43 mld złotych. Tak wygląda strona dochodowa. Do zaplanowania wydatków państwa rząd zastosował tymczasową regułę wydatkową dyscyplinującą wydatki. Projekt budżetu trafi teraz do konsultacji w ramach Komisji Trójstronnej. Zgodnie z Konstytucją rząd musi przedstawić Sejmowi ostateczny projekt ustawy budżetowej do końca września. Mimo rządowej korekty wskaźników w dół większość ekonomistów ocenia wstępny projekt budżetu jako "zbyt optymistyczny", "oderwany od rzeczywistości" i "nierealny".
Fikcją w samorządy - To kolejny wirtualny budżet. Zaskakujący jest np. minimalny wzrost kosztów obsługi długu. W sytuacji gdy spowolnienie gospodarcze i osłabienie złotego powoduje wzrost ryzyka - należałoby raczej prognozować gwałtowny wzrost kosztów obsługi zadłużenia, zwłaszcza tego w walutach obcych, które stanowi już ponad jedną trzecią zadłużenia kraju - komentuje Jerzy Bielewicz, finansista. Równie niewiarygodny, jego zdaniem, jest poziom przychodów podatkowych. - Nie wiadomo, na jakiej podstawie rząd oczekuje, że przyszłoroczne przychody z podatków będą o kilka - kilkanaście procent wyższe niż w tym roku, skoro w przyszłym roku czeka nas niższy wzrost gospodarczy - punktuje ekspert. Podobnie ocenia budżet dr Zbigniew Kuźmiuk, ekonomista. - Dochody budżetowe to czysta fikcja, która zostanie następnie przeniesiona do budżetów wszystkich samorządów, ponieważ mają one swój udział w dochodach podatkowych. Kwoty, na podstawie, których samorządy ustalają własne budżety, będą w oczywisty sposób zawyżone - zwraca uwagę.
Rośnie bezrobocie - Nadal niektóre założenia wydają się nierealistyczne - twierdzi Jacek Adamski, wiceszef Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych.
- Dotyczy to najbardziej stopy inflacji, ale to jest już tradycyjna "poduszka powietrzna" założona na wypadek niedoszacowania przyszłych wpływów podatkowych, ale także, niestety, prognozowanej stopy wzrostu PKB i sytuacji na rynku pracy - dodaje. Maciej Reluga, członek Rady Gospodarczej przy premierze, ocenia wskaźnik wzrostu gospodarczego - na poziomie 2,2 proc. - jako przeszacowany.
- Wzrost może być niższy niż 2 proc. PKB, a bezrobocie wyższe niż założone 13 proc. - twierdzi. Zaniżanie stopy inflacji przez rządy w ustawie budżetowej służy temu, aby w trakcie wykonywania budżetu na skutek większej inflacji uzyskiwać wyższe wpływy do budżetu. Ekonomiści wskazują jednak, że gospodarka już w tym roku silnie odczuwa spowolnienie, wobec czego sztuczki stosowane przez rząd z manipulowaniem stopą inflacji mogą się tym razem nie udać.
- W tym roku, przy dwukrotnie wyższym wskaźniku inflacji w stosunku do zaplanowanego, wpływy z VAT powinny być wyraźnie wyższe, tymczasem prawdopodobnie będą niższe od założonych w budżecie o 12 mld złotych - zwraca uwagę dr Kuźmiuk, podkreślając, że od wielu lat nie było w Polsce sytuacji, jaka ma miejsce obecnie, że wpływy z opodatkowania konsumpcji zamiast z roku na rok rosnąć - maleją.
- Przyjęcie na koniec 2013 roku stopy bezrobocia na poziomie 13 proc. ma się nijak do rzeczywistości - oceniają ekonomiści. - Poziom 13 proc. zostanie przekroczony już w tym roku, a w pierwszych miesiącach przyszłego na rynku pracy będzie prawdziwy dramat - przewiduje Bielewicz. - Rozmijanie się rządu z rzeczywistością przy projektowaniu budżetu wskazuje, że budżety w ręku rządzących stały się wyłącznie narzędziem bieżącej polityki i nie mają już nic wspólnego z realną kontrolą nad finansami państwa - podkreśla finansista. Małgorzata Goss
UJAWNIAMY! LOT przenosi cały zespół programu lojalnościowego do… zewnętrznej spółki. Zespół protestuje. Kto na tym zyska? Portal wGospodarce.pl dotarł do pisma pracowników PLL LOT do prezesa spółki. Podpisał je cały zespół obsługi programu lojalnościowego Miles & More i LOT dla Firm, który od 1 października ma być przeniesiony do zewnętrznej spółki Personnel Service sp. z o.o. Zespół do marca 2012 przypisany był do pionu Marketingu, później został przeniesiony do Call Center. Jak czytamy w piśmie, zmiana nastąpiła „z przesłanek poza merytorycznych, związanych z infrastrukturą techniczną (wspólną centralą)”. Teraz ma nastąpić kolejny krok, kiedy ludzie ci trafią do zewnętrznej firmy. Zespół alarmuje:
Profil naszej działalności powiązany jest ściśle z zadaniami marketingowymi, związanymi z satysfakcją najcenniejszych, często podróżujących Pasażerów LOT-u, uczestników programów Miles & More i LOT dla Firm. Duża ich grupę stanowią pasażerowie wysokopłatni, posiadający status HON Circle, Senator oraz Frequent Traveller, wymagający szczególnej uwagi i wysokich kompetencji oraz profesjonalizmu obsługi. Wydzielenie działu obsługi tak ważnych Klientów LOT-u poza strukturę Firmy, nie zapewni całościowej obsługi, na odpowiednio wysokim poziomie. Także ze względów prestiżowych i wizerunkowych, taka zmiana nie zostanie dobrze przyjęta przez takich Klientów. W dokumencie czytamy też, iż wyłączenie działu ze struktur LOT-u, spowoduje brak nadzoru ze strony Firmy nad operacjami finansowymi biletów płatnych. Dotyczy to także wartości wyrażonych w zgromadzonych przez uczestników programu milach, stanowiących ekwiwalent dużych sum. Średni przepływ mil na bilety-nagrody w okresie miesiąca to ok. 70 000 000 (milionów) mil. Miesięczne zyski z opłat paliwowych za bilety-nagrody wyniosły ok. 700 000 złotych, z czego 90% tej kwoty stanowią czysty zysk dla LOT z linii Lufthansa. Pracownicy podkreślają też, że nie są zainteresowani podjęciem pracy w Personnel Service i ostrzegają, że odejście całego personelu działu lojalnościowego spowoduje „paraliż funkcjonowania całego biura w zakresie obsługi bieżącej pasażera oraz działu reklamacji”. Według nich LOT pozbywa się „całkowitej kontroli nad prawidłowością funkcjonowania programu” oraz m.in. możliwości przeprowadzania szkoleń, nadawania uprawnień, nadzoru i bieżącej obsługi polskiej wersji strony Programu. Zdaniem naszych informatorów przeniesienie zespołu LOT-u do zewnętrznej firmy to niebywały precedens w odniesieniu do praktyki linii lotniczych w Europie. Trzeba, więc zadać pytanie, kto na tym zyska - państwowy przewoźnik czy prywatna spółka?
Sak
ILE NAS KOSZTUJE PLATFORMA? ZEGARY DŁUGU!SPRAWDŻ ILE JESTEŚ WINNY!!! Dziennik E-komornik: Wręcz z niewiarygodną precyzją internauci podsumowują lata rządów PO wskazując dokonania i zmiany, jakie zaszły za czasów rządów tej partii. Z redakcyjnego punktu widzenia na uwagę zasługuje fakt wskazania ogromnego zadłużenia nie tylko sektora bankowego, przedsiębiorstw, lecz również państwa, jako takiego oraz gospodarstw domowych. Wystarczy przeczytać, by się przekonać, że ocena rządów nie jest delikatnie mówiąc pozytywna. Merytoryczne wypowiedzi internautów cytujemy w całości poniżej:- Pseudo reformę systemu emerytalnego. Zmniejszenie świadczeń do OFE z 7,3% składki, do 2,3% co dało rządowi oszczędność rzędu 200 mld złotych. A warto przypomnieć, że w myśl ustawy o OFE środki finansowe na tych kontach są dziedziczone a ta reforma pozbawia nas tych 5,3% składki.
- Wprowadzenie ustawy wyrzucającej Fundusz Drogowy po za budżet (30 mld złotych)
- Wprowadzenie ustawy pozwalającej Banku Gospodarstwa Krajowego wypuszczać na rynek finansowy listy zastawne na kwotę 70 mld złotych, które nie zostają uwzględnione w budżecie.
Rok 2012:
trzy krotny wzrost podatku od “ użytków wieczystych “
Likwidacja prawie wszystkich ulg podatkowych
2 miliony Polaków w “ pętli zadłużenia “ na 30 mld. złotych. 14 mld. złotych długu na kartach kredytowych.
Zadłużenie samorządów – 12 mld. złotych.
Zadłużenie przedsiębiorstw – 240 mld. złotych.
Długi polskich banków komercyjnych – 60 mld. euro = ponad 240 mld. złotych,
Zagrożone kredyty gospodarstw domowych – 36 mld.
Polska tonie w długach; wszyscy, od noworodków do emerytów, jesteśmy zadłużeni po 21,5 tys. zł na głowę.
podwyżka cen energii
drastyczny wzrost bezrobocia
benzyna po 6 zł
podpisanie paktu fiskalnego
próba podpisania ACTA
pan Tusk wywalczył w Unii prawo do zasiadania raz do roku przy stole państw strefy euro, na dostawionym stołku, dodatkowo Polska ma prawo milczeć.
podarowanie 7 mld EURO na ratowanie Grecji i ich 3x większych od naszych emerytur
podwyżka VAT do 23 % na ubranka dla dzieci ( POlityka prorodzinna w wykonaniu PO )
kompromitacja rządu w.s stadionu Narodowego
zrujnowana służba zdrowia i kompletny chaos z listą leków
- 200 mln, złotych corocznych odsetek od elastycznej linii kredytowej 30 mld, euro, podpisanej przez Tuska z której nie korzystamy. 200 milionów corocznie w błoto !!!
- rzeczywista prywatyzacja służby zdrowia w Polsce. Ubezpieczenie społeczne wynikające z zapłaconych składek ZUS praktycznie nie istnieje. Leki i usługi medyczne są de-facto odpłatne. Bezrobotni maja być pozbawieni prawa do szczątków istniejącego jeszcze ubezpieczenia zdrowotnego. Nie masz pracy i pieniędzy – umieraj!
- W perspektywie Polacy będą płacili ok. 30% drożej za prąd ze względu na podpisany przez Tuska pakiet klimatyczny.
- Podatek katastralny w wysokości 1% wartości nieruchomości juz w 2014r.
2011:
zmniejszenie zasiłku pogrzebowego o 50%.
podwyżka podatku VAT
podwyżka AKCYZY
podwyżka podatku od ciężarówek
podwyżka opłaty klimatycznej
podwyżka składki rentowej
podwyżka wieku emerytalnego
podwyżka podatku gruntowego
podwyżka opłaty targowej
podatek od miedzi
akcyza na węgiel
uchwalenie ustawy zdrowotnej ( chaos w służbie zdrowia )
likwidacja ulg (jak na internet, rodzinne, na edukacje i kursy, przedsiębiorcze)
2010:
-wprowadzenie e-myta
-podatek pielęgnacyjny, 1 % dochodów brutto,
-podniesienie opłaty rejestracyjnej dla samochodów,
-anulowanie budów polowy autostrad ( te które wybudowano się po prostu sypią )
-totalny chaos z pociągami
-likwidacja ulg na obowiązkowe biokomponenty do paliwa,
-umorzenie miliardowych długów Rosji za gaz (bez powodu, w ramach przyjaźni polsko radzieckiej)
-likwidacja ulg na internet,
-zamrożenie składek do OFE,
-ogołocenie Funduszu Rezerwy Demograficznej
-zatrudnienie ponad 100 tysięcy nowych, zbędnych urzędników
-”kreatywna księgowość”, czyli liczenie szarej strefy (to jeszcze niepewne)
-ustawa o zabieraniu dzieci pod BYLE pozorem na wzór Szwecji
-portret prezydenta w każdej ambasadzie (ostatnio było tak za Gierka)
-spotkanie ambasadorów Polski z całego świata z Sikorskim i Ławrowem (byle służby specjalne Rosji, obecnie sprawy zagraniczne) w celu wyznaczenia “wskazówek”.
-obłożenie VAT-em (najwyższym) kursów kształcących i szkoleń, w tym na prawo jazdy.
-Pożyczka z EBI 2 miliardów Euro. Najwyższa pożyczka, jakiej Europejski Bank Inwestycyjny udzielił od 2004.
-brak JAKICHKOLWIEK uzgodnień w sprawie gazociągu z Rosji do Niemiec. W efekcie, Polscy rybacy jako jedyni nie dostają odszkodowań (Szwedzi i Estończycy dostają równowartość 150 tys. złotych każdy).
-zablokowanie możliwości wpływania do portów w CALEJ POLSCE statków o zanurzeniu większym niż 7-8m. Statki te kierowane sa do Niemiec.
-Umowa na gaz z Rosja, o której Unia Europejska wyraziła sie, ze jest skrajnie niekorzystna dla Polski, gdyż za
ten sam gaz z Rosji Niemcy płaca 20 % mniej, Anglicy 50 % mniej.
Można jeszcze coś dodać?
Kat
Staniszkis: Z państwa i jego instytucji utworzono narzędzie kolonizacji społeczeństwa Zamiast komunistów mamy teraz fenomen państwa sieciowego z obszarami wyłączonej władzy, w którym w znacznym stopniu wyeliminowano hierarchiczną czy administracyjną kontrolę, nie tworząc w zamian efektywnych mechanizmów samoregulacji. Klasa polityczna, która też ma sieciową strukturę, wykorzystuje to dla własnych interesów - mówi prof. Jadwiga Staniszkis w wywiadzie dla "Tygodnika Solidarność". Prof. Staniszkis tłumaczy, że to właśnie klasa polityczna z państwa i jego instytucji uczyniła skuteczne narzędzie wewnętrznej kolonizacji kraju i społeczeństwa. Jej zdaniem, wspomniana kolonizacja polega na przerzucaniu kosztów kryzysu bezpośrednio na ludzi, co przejawia się w stałym obniżaniu standardów, rosnącej liczbie opłat, a także "cichym i jawnym podnoszeniu podatków". - (...) Premier mówił w sejmie, że jego władza jest ograniczana przez prawo. To nieprawda, Tusk rządzi w sposób arbitralny, unikając tworzenia procedur w sprawach tak ważnych, jak relacje z Unią Europejską, czy dokonując wyboru ścieżki smoleńskiego śledztwa bez jakichkolwiek proceduralnych zasad. Podobną dezynwolturę wobec obowiązującego prawa widać na samym dole, w działaniach sądów, prokuratur, kuratorów w sprawie Amber Gold - mówi prof. Staniszkis. Pani profesor przyznaje jednak, że podchodzi ze sceptycyzmem do rodzących się oddolnie ruchów społecznych, ponieważ nie wierzy w skuteczność "kryteriów ulicznych". - Jeśli dojdzie do tych zapowiadanych na koniec września demonstracji, to z pewnością trzeba się liczyć z prowokacjami, które ludzi zmęczonych teraźniejszością i zgnębionych brakiem perspektyw na przyszłość mogą tylko odstręczyć. (...) O tym, że jest bardzo źle, że najwyższy czas bić na alarm, wie naprawdę wielu ludzi, także tych z Platformy. Oni mają świadomość, że bez podjęcia systemowych działań wspartych racjonalną wizją rozwoju, Polskę czeka wkrótce mocne tąpnięcie. Są tym przerażeni, ale mówią: I dokąd z tym pójdziemy, do Tuska? - puentuje prof. Staniszkis.
Pani profesor Staniszkis jak zwykle wyraża się syntetycznie i rzeczowo - "krótko i na temat". Tyle, że z lektury wywiadu płyną niezbyt optymistyczne wnioski: coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę, że jest źle, ale nie są w stanie dokonać zmian. Społeczeństwo stawia dobre diagnozy, ale co ze skutecznymi receptami? AM/Tygodnik Solidarność
POLICZMY: ILE KOSZTUJĄ NAS RZĄDY PO? Odkąd Jarosław Kaczyński przedstawił kompleksowy program gospodarczy swojej partii, rząd Tuska rozpoczął znaną już zabawę: „a ile to nas będzie kosztować?”, „czy nas na to stać?”. Wyborne to doprawdy zwłaszcza w ustach ludzi, którzy w ciągu pięciu lat rządzenia, nie tylko nie wywiązali się ze swoich obietnic przedwyborczych, ale zrobili wszystko, by czynem zaprzeczyć temu, z czym szli do wyborów. Swoim brakiem kompetencji , całkowitym niezrozumieniem istoty państwa, w połączeniu z wyjątkową nieudolnością, pazernością, chciwością i działaniem wyłącznie pod słupki sondażowe, doprowadzili Polskę do sytuacji, którą ekonomiści określają, jako dramatyczną. Zmarnowane szanse na rozwój nowych technologii, brak innowacyjności w polskim przemyśle, nienależyte wykorzystywanie funduszy unijnych, które przecież miały być czymś na kształt planu Marschalla, wesprzeć rozwój gospodarczy kraju, ba, nawet słynne Euro 2012 zamiast przyczynić się do rozkwitu firm biorących udział w jego przygotowaniach spowodowało bankructwo większości z nich. Jakiejkolwiek dziedziny by nie ruszyć, wszędzie czuć zapach przekrętów, niejasnych operacji i przedziwnych układów. Pazerność co poniektórych można jedynie porównać do bolszewickiego najazdu, kiedy to zgodnie z hasłem Lenina „grab zagrabione” ogołacano nie tylko dwory szlacheckie, ale przede wszystkim fabryki, firmy prywatne. Koleje leża odłogiem, a pieniądze z UE przeznaczone na ich modernizację rząd lekkim gestem przesunął na autostrady, ale tu sytuacja jest chyba wszystkim znana: wiele odcinków spartaczonych, inne niedokończone, a jeszcze inne widnieją tylko na mapach projektów. Warto też dodać, że cena kilometra autostrady w Polsce jest tak duża, jakby ja wykuwano w litej skale (ok. 200 mln za kilometr). Dalej mamy klapy w poszczególnych miastach, jak choćby słynne metro warszawskie, w które po ostatniej katastrofie budowlanej trzeba będzie włożyć kolejne miliony, a także postępujący paraliż poszczególnych regionów Polski, których samorządy zwyczajnie ugięły się pod ciężarem zadań, przy jednoczesnym braków środków z budżetu państwa. Ot taki psikus pana ministra Rostowskiego – umiesz liczyć, licz na siebie. Niszczony też jest bezpowrotnie majątek wypracowany przez Polaków przez dziesiątki lat w postaci masowego zamykania szkół, przedszkoli, bibliotek, a to wszystko pod hasłem „reformowania” i unowocześniania. W tej chwili, w wyniku skandalicznych decyzji urzędników rządowych, jest coraz więcej klas, w których liczba dzieci przekracza 40 osób. Oczywiście nie sposób nie wspomnieć tu o fatalnej reformie edukacji, którą w wyniku protestów i braku przygotowania zaplecza przesunięto o rok. Jednak, co się odwlecze, to nie uciecze – za rok do szkół pójdą aż dwa roczniki dzieci. To będzie prawdziwy dramat nauczycieli i rodziców, a koszty? Cóż, pan minister Rostowski lubi liczyć koszty reform PiS, ale już nie swoich kolegów.
Do kosztów „reform” rządu PO-PSL należy też dorzucić zmarnotrawione pieniądze unijne przeznaczone na wdrażanie nowych programów, jak choćby ZMOK – u ( Zintegrowany Moduł Obsługi Końcowego Użytkownika), gdzie wyrzucono w błoto 13 milionów złotych, a sprzęt zalega w piwnicach poszczególnych urzędów. Dalej mamy koszty związane ze złym prawem, pisanym na kolanie, pod dyktando sondaży, jak choćby słynna ustawa o dopalaczach, czy jednorękich bandytach. Odszkodowań nie zapłaci pan Rostowski, czy pan Tusk, ale my, podatnicy. Ale to nie wszystkie koszty, jakie ponosimy i poniesiemy w przyszłości w wyniku nieudolnych rządów ekipy PO-PSL . Oto kilka „gołych faktów”: w raporcie Banku Światowego Polska jest określana jako państwo o bardzo niskiej efektywności rządzenia, z plagą bezprawia, jako czynnikiem utrudniającym rozwój, spadliśmy w rankingu jako jedyne państwo regionu. Dlaczego?
Otóż według ekspertów oceniających nasz kraj, aż 1/3 ustaw realizowała interes wąskich grup nacisku, a 2/3 ustaw zwiększało wydatki państwa. Za rządów Donalda Tuska, wbrew obietnicom jego partii, spadliśmy w rankingach regulacji dotyczących otoczenia biznesu. Jako przykład niech posłużą dane z raportu Banku Światowego: w 2004 roku założenie w Polsce spółki z.o.o wymagało 31 dni, a dla porównania w Czechach 88 dni, na Węgrzech 65. W 2012 roku w Czechach skrócono ten czas do 15 dni, na Węgrzech do 4 dni, a w Polsce wydłużono do 32 dni. Gdzie te ułatwienia dla biznesu, które zapowiadał Donald Tusk? To są kolejne, wymierne koszty rządów tej ekipy. Równie dramatycznie wyglądamy w raporcie ONZ w dziedzinie e-administracji. W rankingu z 2008 r. byliśmy na 33 miejscu, w 2010r. na 45, a w 2012 r. na 47. Dodatkowo UE zabrała nam pieniądze z powodu nieudacznictwa i korupcji. Polską gospodarkę zżera też rak biurokracji pompowany do ogromnych rozmiarów przez obecnie rządzących – w ciągu czterech ostatnich lat przybyło 100 tysięcy urzędników, a cała armia liczy w sumie aż 460 tysięcy gąb do wyżywienia! To jest blisko 5 razy więcej ludzi niż liczą polskie siły zbrojne. Podsumowując: we wszystkich możliwych rankingach dotyczących stanu polskiej gospodarki jesteśmy poniżej przeciętnej naszego regionu , Europy Środkowo –Wschodniej.
Czy w takiej sytuacji nie jest nietaktem ze strony rządu wyliczanie kosztów reform przedstawionych przez PiS?
Może Jarosław Kaczyński policzy, ile Polska straciła podczas rządów Donalda Tuska i jego kolegów?
Tytułem uzupełnienia: Warto wspomnieć jeszcze o kosztach związanych z umową gazową - najdroższy gaz w Europie, co również zafundowala obecna ekipa, pakiet klimatyczny, który spowoduje wzrost cen energii, a poprzez to usług i towarów. I oczywiscie koszty Smoleńska: oprócz zniszczenia wizerunku państwa na arenie miedzynarodowej, śmierci 96 osób, dochodza jeszcze inne, wymierne koszty: 70 milionów kosztował remont samolotów w Rosji, z których jeden się rozbił, a drugi z niezrozumiałych przyczyn nie jest używany przez VIP - ów, choć ponoć wzajemne zaufanie i pojednanie z Rosją kwitnie w najlepsze. Martynka
800 miliardów, bilion, trzy biliony… różne kwoty padają, gdy mowa o zadłużeniu polskiego państwa – z cyklu afery Tuskolandii. Apel do premiera Tuska, skazany na powodzenie Nasz kraj zbliża się do bankructwa. Tymczasem rząd Donalda Tuska wciąż powiększa dług. Ministerstwo Finansów zapowiada, że w tym miesiącu zaoferuje kolejne obligacje za 2-4 mld zł. Kryzys w Grecji zaczął się od tego, że władze ukrywały prawdziwe zadłużenie kraju. U nas będzie podobnie, jeśli premier Donald Tusk i odpowiedzialny za finanse minister Jacek Rostowski nadal będą wmawiali Polakom, że dług państwowy wynosi niewiele ponad 800 mld zł. Z ostrożnych szacunków Instytutu Globalizacji wynika, że zadłużenie III RP przekroczyło już bilion złotych. Z kolei z opracowania naukowego prof. Janusza Jabłonowskiego z departamentu statystyki NBP oraz Christopha Müllera i Bernda Raffelhüschena z Uniwersytetu we Freiburgu wynika, że kwota ta sięga aż 3 bln zł. To oznacza, że każde gospodarstwo domowe w Polsce winne jest już ponad 200 tys. zł.
Skąd biorą się tak duże różnice między oficjalnymi danymi a szacunkami niezależnych ekspertów? Po prostu rząd ukrywa część wydatków przed opinią publiczną. W oficjalnych statystykach ogranicza kwotę długu do zaległych i niezapłaconych zobowiązań ze strony instytucji publicznych. Pomija jednak zobowiązania w dłuższym horyzoncie czasowym, za które będą musiały zapłacić przyszłe pokolenia Polaków. Marek Łangalis z Instytutu Globalizacji wylicza, gdzie i jakie kwoty ukryto:
Krajowy Fundusz Drogowy – 40 mld zł,
samorządy – 25 mld zł,
spółki państwowe – 10 mld zł,
Fundusz Ubezpieczeń Społecznych – 1,5 mld zł.
Zdaniem wspomnianego prof. Jabłonowskiego ukryty dług Polski sięga, co najmniej 180 proc. produktu krajowego brutto, a więc w rzeczywistości całkowite zadłużenie przekracza 220 proc. PKB. To oznacza, że jest dwa razy większe niż zadłużenie stojącej na krawędzi bankructwa Grecji. Jak dotąd nikt wyliczeń prof. Jabłonowskiego i naukowców z Uniwersytetu we Freiburgu nie podważył. Polskie władze milczą w tej sprawie. Jedyną reakcją było anonimowe pismo NBP, w którym zarzucono autorom opracowania, że dotyczy ono nie aktualnych, ale potencjalnych zobowiązań mogących obciążać budżet w przyszłości. Rzecz w tym, że te potencjalne zobowiązania – choć czasowo odległe – są jak najbardziej realne, bo dotyczą przyszłych wydatków na renty i emerytury, opiekę zdrowotną i oświatę. Koszty te trzeba będzie ponieść. Tyle że władza nimi się nie przejmuje, bo wówczas będzie już rządził kto inny.
Prof. Artur Śliwiński, wydawca “Europejskiego Monitora Ekonomicznego”, przestrzega przed efektem kuli śniegowej. Polega on na sprzęgnięciu się trzech czynników: rosnącego zadłużenia publicznego, braku wzrostu gospodarczego oraz wysokich stóp procentowych, co prowadzi do przyspieszonego i samoczynnego wzrostu zadłużenia. Na razie, dzięki kreatywnej księgowości rząd upiększa rzeczywistość, a dzięki usłużnym mediom wmawia ludziom, że Polska to kraj sukcesu.Tymczasem III RP wciąż zbliża się do krawędzi bankructwa.
Rząd zmienił prawo dla właściciela Amber Gold Rząd Donalda Tuska zmienił prawo dla jednej prywatnej firmy, kierowanej przez notorycznego oszusta, wielokrotnie skazanego prawomocnymi wyrokami. Jesienią 2010 r. wystąpił o zniesienie ustawy o domach składowych. Dzięki temu Amber Gold mogła nadal bez przeszkód dynamicznie się rozwijać i poszukiwać kolejnych klientów.W związku z działalnością Amber Gold w listopadzie 2010 r. rząd zaproponował zmianę prawa. W ramach ustawy o ograniczaniu barier administracyjnych Ministerstwo Gospodarki najpierw rozważało zniesienie zapisów blokujących funkcjonowanie Amber Gold, jako domu składowego, a potem zdecydowano się unieważnić całą ustawę. Decyzja ta przyniosła Marcinowi P. podwójne korzyści. Po pierwsze anulowano nieudaną próbę funkcjonowania Amber Gold pod reżimem ustawy o domach składowych i równocześnie zmieniono przepisy zabraniające tej firmie wystawiania certyfikatów towarowych. Zniesienie tej bariery prawnej stanowiło, więc zielone światło dla oszusta, aby mógł nadal rozwijać swój biznes, czyli prowadzić skład złota, którego jako karany prowadzić nie miał prawa. Z ustawy miał zniknąć punkt przewidujący, że „działalnością przedsiębiorstwa składowego mogą kierować osoby, które nie są skazane prawomocnym wyrokiem za przestępstwa gospodarcze”.Zniesiony zostałby też rejestr przedsiębiorstw składowych i obowiązek składania oświadczeń.
– Nagromadzenie dziwnych zdarzeń w tej sprawie jest absolutnie nadzwyczajne – mówią politycy opozycji. W grudniu 2009 r. Amber Gold wystąpiła z wnioskiem do Ministerstwa Gospodarki o wpis do rejestru przedsiębiorstw składowych. Została do niego wpisana w styczniu 2010 r. jako pierwsza i jedyna firma. Status domu składowego wykorzystywała, podkreślając, że jej działalność jest kontrolowana przez MG i że wystawiane klientom certyfikaty są „papierem wartościowym”. Wiosną 2010 r. do MG dotarły dokumenty z rejestru karnego informujące o wyrokach Marcina P. W tej sytuacji firma Amber Gold musiała być wykreślona z rejestru, a Marcinowi P. zakazano prowadzenia składu. Oznaczało to ogromne problemy dla firmy. Zaraz potem MG podjęło jednak działania o anulowanie projektu ustawy. Okazuje się, że jeszcze kilka dni przed przekazaniem projektu o ograniczeniu barier administracyjnych przez MG pod obrady rządu ustawa o domach składowych miała pozostać, skrócona tylko o punkty, które – przypadkowo – kolidowały z działalnością Marcina P. i Amber Gold. W Biuletynie Informacji Publicznej na stronie MG znajduje się projekt z 15 listopada 2010 r. ustawy o ograniczeniu barier administracyjnych. Z ustawy o składach miały zniknąć art. 1–11, w tym kluczowy dla Marcina P. art. 3 pkt 3, przewidujący, że „działalnością przedsiębiorcy mogą kierować osoby, które nie są skazane prawomocnym wyrokiem m.in. za przestępstwo przeciwko wiarygodności dokumentów, mieniu, obrotowi gospodarczemu, obrotowi pieniędzmi i papierami wartościowymi, przestępstwo skarbowe”. Zniesiony zostałby też rejestr przedsiębiorstw składowych i obowiązek składania oświadczeń przez przedsiębiorców chcących prowadzić tego typu działalność. Takie rozwiązanie byłoby wyjątkowo korzystne dla Marcina P., bo eliminowałoby przepisy, które uniemożliwiały Amber Gold funkcjonowanie, jako domu składowego, a równocześnie zagwarantowałoby korzyści, jakie spółka ta czerpała ze statusu domu składowego. W opisie projektu MG z 15 listopada 2010 r. znajduje się adnotacja, że został on skierowany pod obrady Rady Ministrów 23 listopada 2010 r. Rząd nad tym dokumentem procedował w błyskawicznym tempie. Projekt, który wyszedł z rządu, różnił się już jednak od tego, który znajduje się na stronach MG. Jego art. 104 przewidywał całkowite anulowanie ustawy o domach składowych. Ustawa została przyjęta przez Sejm 25 marca 2011 r. Ostateczne rozwiązanie było też korzystne dla Amber Gold, choć nie tak absurdalne, jak proponowane w projekcie z 15 listopada.Potem Marcin P. zdołał skłonić kolejnych klientów do zainwestowania w jego firmę setek milionów złotych i uruchomił największy prywatny projekt lotniczy w historii Polski – swoje linie OLT Express.
– Nagromadzenie dziwnych zdarzeń i przyspieszenie działań w tej sprawie jest absolutnie nadzwyczajne – mówi „Codziennej” Piotr Naimski, b. wiceminister gospodarki – Najważniejsze pytanie, kto dał Marcinowi P. miliony, którymi obracał – dodaje.
– Tylko komisja śledcza może wyjaśnić, czy Marcin P. miał rzeczywiście tak wysoko postawionych mocodawców, że roztaczali nad nim parasol ochronny i nawet pisali ustawy. Przypomina to aferę Rywina i słynne „lub czasopisma” – mówi poseł PiS-u Marcin Mastalerek. Tadeusz Święchowicz, Wojciech Mucha
Manianizacja Europy, euromatoły i banksterzy niszczą Unię Dzisiaj EBC podjął decyzję o skupie obligacji krajów południa Europy, które bez tej pomocy w krótkim czasie zostałyby odcięte od finansowania rynkowego, i musiałyby zbankrutować. Rynki będą zachwycone przez jakiś czas, trudno ocenić czy to będą miesiące, tygodnie czy … godziny. Ale po pewnym czasie zrozumieją, że decyzja EBC (z głosem sprzeciwu Niemiec) to kupienie czasu bez rozwiązania żadnych z problemów strefy euro. Zadowolony może być Barak Obama, bo być może kryzys nie wybuchnie przed listopadowymi wyborami. Uczeni w excelu będą pisać komentarze w rodzaju:
“ryzyko bankructwa Hiszpanii zostało ograniczone prawie do zera, bo obligacje kupi EBC, więc złoty zyska a giełdy pójdą do góry”. Ja przestrzegam przed następującymi konsekwencjami decyzji EBC:
- kraje południa Europy będą emitowały papiery krótkoterminowe – 1-3 letnie, bo tak będzie najtaniej. Zapadalność długu publicznego tych krajów zacznie się skracać. Okaże się, że za 2-3 lata do zrolowania będą gigantyczne ilości obligacji, i albo EBC będzie drukował setki miliardów a potem biliony euro w celu kupna tych obligacji, albo dojdzie do bankructwa, którego koszty będą kilkakrotnie większe niż dzisiaj (taki sam proces miał miejsce w przypadku Grecji, bo czekano 2 lata).
- skracanie zapadalności długu jest silnym sygnałem, że dany kraj czeka bankructwo. EBC podjął decyzję, która przyspiesza proces skracania zapadalności.
- warunki twardego obwarowania interwencji EBC są zgodą na to, aby politykę gospodarczą Hiszpanii i Włoszech projektowano w Brukseli i Frankfurcie, można to porównać do zniszczenia demokracji w Europie w celu osiągnięcia nadrzędnego celu jakim jest utrzymanie euro. Demokracja jest w interesie obywateli Unii, euro jest dzisiaj w przede wszystkim w interesie banksterów. Na razie banksterzy wygrywają.
- w ciągu najbliższych kilku lat (a może nawet miesięcy) w wielu krajach Europy dojdzie do silnego wzrostu poparcia partii o nastawieniu antyunijnym, takich jak Złota Jutrzenka w Grecji, która ma już 10% poparcia. To może doprowadzić do końca Unii Europejskiej.
- te decyzje w żadnym stopniu nie adresują podstawowego problemu strefy euro, czyli zbyt wielkiego długu w relacji do PKB. W ciągu kilku lat musi dojść do silnego delewarowania, dzisiejsza decyzja EBC stara się osłabić proces delewarowania teraz, więc uderzy on z większą siłą za jakiś czas
- nie znamy warunków twardego obwarowania interwencji EBC, ale jest wysoce prawdopodobne, że to oznacza dalsze podwyżki podatków i cięcia wydatków w czasie recesji. To tylko pogłębi recesję i powiększy relację długu do PKB. Długu będzie więcej i będzie krótkoterminowy. Jeżeli ceną za utrzymanie euro w obecnym składzie krajów przez jeszcze jakiś czas (do kolejnych wyborów w Niemczech?) jest koniec Unii Europejskiej za kilka lat, to uważam, że jest to za wysoka cena. Następuje proces manianizacji Europy. Maniana się zrobi, maniana się rozwiąże problem, na razie kupmy sobie czas. Symbolem tego procesu jest narodowość szefa EBC. Najpierw był Holender, to prawie jak Niemiec, potem Francuz, teraz Włoch. Następny powinien być Grek, ktoś przecież będzie musiał podpisać akt likwidacji EBC.
Rybiński
Padaj bankrutcie ITI ITI miało na koniec 2011 roku miliardową dziurę w kapitale i negatywny cash-flow. Upadek ITI przywoła stare pytanie: jak odzyskać naszą kasę, ukradzioną polskiemu państwu na przełomie lat 80-tych i 90-tych?Wizjonerzy z Panamy od lat żonglują kasa w strukturach ITI i TVN. Sytuacja jest katastrofalna: na koniec 2011 roku ITI miał negatywny kapitał w wysokości około miliarda PLN i negatywny cash-flow.Pomimo tego wizjonerzy Valsangiacomo, Walter i Kostrzewa wyciągają na masowa skalę kasę ze spółek piramidy ITI, poprzez astronomiczne pensje (45 milionów PLN rocznie !), milionowe kontakty konsultingowe i wielomilionowe wydatki. Do tej pory dojną krową ITI był TVN, ale sam TVN też już zdycha, zaduszony kosztami finansowymi długu. Do tego 52% akcji TVN, które nominalnie posiada ITI, są zastawione za dług i zabezpieczone w specjalnej holenderskiej strukturze Polish Television Holding BV. A kurs akcji TVN dołuje:
ttp://notowania.pb.pl/instrument/PLTVN0000017
Sytuacje staje się wiec absurdalna. Polska spółka giełdowa TVN, w której 46% udziałów mają polscy inwestorzy giełdowi a 52% jest zabezpieczone na poczet roszczeń międzynarodowych obligatariuszy, jest plądrowana przez klikę insiderów, zorganizowanych wokół szwajcarskiego kasjera ITI, Bruno Valsangiacomo. Nikt nic nie mówi, tak jak wcześniej w sprawie Amber Gold.Francuski Vivendi, który pożyczył ITI w grudniu zeszłego roku astronomiczną sumę 120 milionów Euro, jako zaliczkę pod wejście w kapitał TVN, musi zadać sobie pytanie: co dalej? Vivendi jest tylko jednym z kredytodawców ITI / TVN, niekoniecznie mającym uprzywilejowaną pozycję. Skonsolidowany dług ITI I TVN sięga 5 miliardów PLN i reprezentuje dwukrotna wartość giełdową TVN. Koszty finansowe są astronomiczne. Zadajemy sobie pytanie na temat roli PriceWaterhouseCoopers (PwC), nadwornego audytora ITI I TVN, dlaczego PwC nie wypowiada się na temat tzw. “going concern” ITI? Podobne pytanie można zadać członkowi rady nadzorczej TVN, Wiesławowi Rozłuckiemu. Czy “wszyscy będą odwróceni”, tak jak wcześniej w przypadku Amber Gold?
Dryfująca sieć Dużo dziś pisze się o nieefektywności instytucji państwa. O odpowiedzialności Tuska (jako szefa PO) za to, jak funkcjonują instytucje Pomorza, gdzie PO ma monopol władzy - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski. Warto jednak zwrócić uwagę na inny jeszcze mechanizm. Władze wyłączone (NFZ, samorządy), skomercjalizowanie zadań państwa i istnienie stref teoretycznie "niezależnych" (sądy, prokuratura), stworzyły sieciową strukturę państwa. W konsekwencji powstał układ, w którym hierarchicznie zorganizowany nadzór jest bezradny. A nie stworzono na to miejsce mechanizmów samoregulacji właściwych dla sieci.
Po pierwsze chodzi o sterowanie "rozmyte" (z automatyczną reakcją na przekroczenie, precyzyjnie określonych, warunków brzegowych i uruchomieniem wtedy wewnętrznej służby dyscyplinującej, swoistej dla każdego ogniwa sieci - ale od niego niezależnej).
Po drugie - o samoorganizację typu netcentric. Gdy sieć w sposób ciągły analizuje bazowe, nieprzetworzone informacje i stawia sama sobie nowe zadania. Lub - reaguje samodzielnie, bez dodatkowych poleceń na nieoczekiwane zakłócenia.
Czy wreszcie po trzecie, o budowanie tzw strategicznej równowagi (z dbaniem by równowaga w danym ogniwie, resorcie, nie burzyła równowagi w innym). Jedynie KNF ma instrumenty i wskaźniki pozwalające na precyzyjny monitoring. Moment, gdy dana instytucja finansowa nie może już realizować założonych celów, gdyż zmieniła obieg swoich kapitałów (na przykład - wyprowadzając je na zewnątrz), wtedy, w prawidłowo działającym układzie sieciowym, powinny - w swoisty dla siebie sposób - zareagować automatycznie pozostałe ogniwa sieci. Także premier Pawlak zorganizował ministerstwo gospodarki na zasadzie sieci a nie - hierarchii. Czyli - tak, by płaska struktura regulująca przylegała do regulowanego procesu. Dlatego to w jego ministerstwie wychwycono zakłócenia w funkcjonowaniu Amber Gold. I automatycznie zareagowano. Państwo dryfuje także dlatego, że brakuje koordynacji centralnej. Bo Polska jest wciąż państwem resortowym. Za to klasa polityczna (eksploatująca finanse publiczne oraz państwo i - za jego pośrednictwem - społeczeństwo) świetnie przylega do sieciowego państwa. Bo sama ma sieciową strukturę.
Jadwiga Staniszkis
Wojciech Reszczyński: "Geneza telewizji Mariusza Waltera jest oczywista. Jej związki ze służbami opisywane były w mediach wielokrotnie"Wojciech Reszczyński, dziennikarz i komentator udzielił wywiadu portalowi SDP.PL, w którym ocenił obecny stan mediów i niektóre gwiazdy mediów. Podajemy poniżej najciekawsze fragmenty:
O MISJI MEDIÓW:
Dziennikarz nie może służyć władzy, być dworski, prorządowy. Dziennikarz winien kontrolować władzę, być niepokorny, nieprzekupny i pracować w interesie i na rzecz odbiorcy, czyli jedynego suwerena i właściciela telewizji publicznej. Tymczasem nic takiego nie widzę w obecnej telewizji. Klasycznym przykładem jest Andrzej Turski, stary wyga dziennikarski, dobry na każdą polityczną pogodę. Nie słyszałem, aby cokolwiek – poza PiS-em – mu się nie podobało. Wpisuje się więc w ten model dziennikarstwa. Trzeba jednak przyznać, że jest jedynym fachowcem, rzemieślnikiem tego zawodu. Myślę o głosie, sposobie prezentacji, formułowaniu zdań, o dykcji, interpretacji i pewnej swobodzie myśli. Najstarszy, ale najbardziej fachowy i sprawny z całej ekipy „Panoramy”.
O PODOBIEŃSTWACH Z PRL:
Wszyscy ci dziennikarze są zakładnikami modelu partyjnej telewizji, który obecnie nawiązuje żywcem do PRL-u. Dominuje ręczne sterowanie. Wszystkie stacje i ich programy są identyczne - i prywatne, i publiczne - jakby sterowane z jednego ośrodka decyzyjnego. Dowodzą tego te same tematy i ten sam brak tematów, układ, czyli kategoryzacja wydarzeń, głoszone opinie, używane sformułowania, to samo epatowanie formą kosztem treści i ten sam życzliwy stosunek do władzy, a więc eliminowanie krytyki i poglądów opozycji. Typowy dziennikarz III RP wciąż jest funkcjonariuszem państwa ale takiego, którym rządzą postkomunistyczne, lewicowo-liberalne elity. Przez to właśnie obraz Polski zostaje zniekształcony, wypaczony. Brakuje takich tematów, jak bezrobocie, strajki, protesty, jakie odbywają się w Polsce. Nie wiemy nic o dzikiej prywatyzacji, o samowoli władzy, o gospodarce, stanie finansów. Oglądamy ciągle tych samych ekspertów, słuchamy tych samych opinii. Dzisiaj prawdziwe dziennikarstwo znajduje się w mediach niszowych, w Internecie i w prasie konserwatywno- patriotyczno- prawicowej. I oczywiście w Radiu Maryja i TV Trwam, które teraz, gdy Telewizja Polska i Polskie Radio niemal zrezygnowały z wypełniania misji, pełnią rolę mediów publicznych. Poruszają tematy trudne, niewygodne dla władzy, a ważne dla społeczeństwa. Bardzo dużo mówi się tam o gospodarce, o likwidacji całych zakładów czy całych sektorów gospodarki (np. przemysłu stoczniowego, rybołówstwa, budownictwa), o likwidacji szkół, posterunków policji, urzędów pocztowych, stacji kolejowych w mniejszych miejscowościach. I mówi się też tam o stale postępującej pauperyzacji społeczeństwa oraz o zagrożeniach dla wolności słowa, wyznania; demokracji w Polsce.
O TYM GDZIE W TYM UKŁADZIE JEST CENTRUM ZARZĄDZANIA:
Jest powiązane z TVN-em. W mediach publicznych obserwujemy „tevauenizację”. Dowodzi tego choćby ściąganie do Telewizji Polskiej z TVN dziennikarzy, jak Tomasz Sekielski, który skompromitował się wraz z Andrzejem Morozowskim, instalując mikrofony w sypialni poselskiej Renaty Beger za jej zgodą, aby nagrać innego posła. Jeszcze za to dostali nagrodę dziennikarską. Kamila Biedrzycka-Osica też przeszła z TVN 24 do TVP Info. Telewizja publiczna koniecznie chce nawiązywać do TVN, stylem, językiem, tematami, tak jakby miała jakiś kompleks czy wręcz była zmuszona wzorować się na tej „zaprzyjaźnionej” z władzą komercyjnej stacji. A przecież geneza telewizji Mariusza Waltera jest oczywista. Jej związki ze służbami opisywane były w mediach wielokrotnie.
O PREZENTERACH TELEWIZYJNYCH:
W „Panoramie” wyróżnia się Joanna Racewicz, bo nie dodaje nic od siebie, a z pewnością ma jakieś poglądy, być może niekoniecznie „stadne”. Jest chłodna i zdystansowana. W związku z tym nie angażuje nas zbytnio emocjonalnie w odróżnieniu od Doroty Wysockiej-Schnepf z „Wiadomości”, która pomyliła zawody. Najchętniej komentowałaby życie polityczne z punktu widzenia swojego męża, który znajduje się w establishmencie władzy. Ryszard Schnepf jest ambasadorem RP w Madrycie. Ale jakie masz przykłady jej komentarzy? Chociażby ostatni: potępiła w czambuł ludzi, którzy wybuczeli uczestników uroczystości rocznicy Powstania Warszawskiego. Nawet nie zadała sobie trudu, aby się zastanowić nad przyczynami tego typu zachowania. Jednoznacznie stanęła po stronie rządowej, a buczących karciła i pouczała. Nie powinna była tego absolutnie robić. Ale było to niestety zgodne z jej postrzeganiem Polski z odległego Madrytu. Skoro plotkujemy, dodam, że ma wadę wymowy i grymas na ustach, którego nie może opanować. Jeszcze gorsza jest w „Panoramie” Hanna Lis, która w ogóle ma kłopoty z aparatem mowy. W jej przypadku jest jeszcze inny, ważniejszy problem: mam nieustanne wrażenie, że ona nie wie, o czym mówi. No i sam fakt obecności jej męża Tomasza Lisa w tej samej publicznej telewizji. Zatem podtrzymuje się wieloletnią tradycję tej instytucji zatrudniania całych rodzinnych, „sprawdzonych w boju”, dziennikarskich klanów. Dodatkowo oburza fakt, że pani ta ma w TVP status gwiazdy, a jest absolutnie nieprofesjonalna. Tyle osób studiuje w Polsce dziennikarstwo. Na portalu SDP warto chyba zadać pytanie, o jakość tego kształcenia. Bo to chyba niemożliwe, żeby w Polsce nie było ładnych, zdolnych dziewczyn obdarzonych wiedzą, odwagą, talentem i aparycją? Można też powiedzieć kilka słów o Małgorzacie Wyszyńskiej. Największą krzywdę wyrządzono jej, dając stanowisko szefowej „Wiadomości”. Od tego czasu nastąpił gwałtowny upadek informacji w Telewizji Polskiej. Właściwie to nie są programy informacyjne, tylko jakieś opowieści o wydarzeniach, takie popisy felietonowe tradycyjnie zakończone „mądrym”, pouczającym głosem autora felietonu filmowego jak powinno się to wszystko, co pokazano, rozumieć. Wspomnę też o Beacie Chmielowskiej-Olech - jedynej sympatycznej, permanentnie stremowanej – ale pozytywnie – co ją moim zdaniem wyróżnia na tle innych dziennikarzy pełnych tupetu, hucpy, a niekiedy bezczelności. Maciej Orłoś jest z kolei bezbarwny. Jak wiadomo, jest z wykształcenia aktorem i cały czas gra rolę prezentera-dziennikarza. Taki już pozostanie. Nie ma tego, co w zawodzie dziennikarskim jest najważniejsze, czyli indywidualności i ryzyka zawodu. Aktor musi się wcielać w rolę, więc traci siebie. Orłoś gra samego siebie w roli sympatycznego dziennikarza i dzięki temu udaje mu się przetrwać. Jest jeszcze Piotr Kraśko, sztandarowa postać mediów publicznych. Kiedyś odżegnywał się od swego dziadka z PZPR-u. Niestety, kontynuuje okres propagandy sukcesu w mediach typowy dla czasów Wincentego Kraśko. Szkoda, że nie wyciągnął głębszych wniosków z tego, czym była wtedy propaganda sukcesu w czasach komuny. Stara się być showmenem i prezentuje to, co jest dla mnie najbardziej poniżające w zawodzie dziennikarskim: schlebianie władzy. Przejdzie do historii, jako ten, który zadał premierowi Tuskowi pytanie: „Jak żyć po Euro?”. Podczas ostatniej rozmowy z premierem - którą też odbywał na kolanach – powinien zadać pytanie: „Panie premierze, jak żyć po Amber Gold?”. Kraśko jest wiecznie zadowolony, uśmiechnięty, skoncentrowany na sobie. Jednym słowem: pełen wodotrysk, pic na wodę i fotomontaż. (...) Żeby jednak nie wyjść na zgryźliwca chciałbym wyróżnić Krzysztofa Ziemca, ale znowu mam świadomość, że tym samym wyrządzam mu krzywdę w jego środowisku. Jest niezwykle utalentowany, ale ostatnio widać, że swym swobodnym uśmiechem robi jakby dobrą minę do złej gry. Ma chyba świadomość, że uczestniczy w udawanym marnym spektaklu pod nazwą „Wiadomości”, że trzeba wypaść dobrze, że ma być „fajnie”, ale wszystko to jest zakłamane i dalekie od smutnej raczej rzeczywistości. Czasem widać, że go to bardzo męczy. Wojciech Reszczyński
Projekt Chopin - Pytania o Pekao to test na demokrację Wielokrotnie przywoływana przez Nowy Ekran umowa między bankiem Pekao a spółkami włoskimi – w dokumentach określana jako Project Chopin – która miała służyć wytransferowaniu pieniędzy z polskiego sektora bankowego będzie badana przez Sejm. Będzie to jednocześnie test na polską demokrację. Wiem, że większość z nas już w nią nie wierzy, ale wciąż nie padła jednoznaczna odpowiedź na to, czy banki – a szczególnie ten jeden, należący do włoskiej grupy UniCredit – mogą w Polsce działać ponad prawem. Bezwzględnie. Dotychczas wiele wskazywało na to, że tak. Zresztą, bank Pekao jest kuźnią kadr. To tu znalazł pracę były premier Jan Kszysztof Bielecki. I stąd Bielecki trafił na stołek gospodarczego doradcy Donalda Tuska. Jego opinia w sprawach gospodarczych, prywatyzacyjnych i finansowych wydaje się niepodważalna – przynajmniej w kręgach rządowych. Tym razem sprawą zajął się poseł Kazimierz Michał Ujazdowski, który złożył dwa zapytania poselskie. Donaldowi Tuskowi i Ewie Kopacz, marszałkowi Sejmu.Pojawienie się i klarowność odpowiedzi pokażą poziom rzeczywistej władzy, jaką nad instytucjami finansowymi mogą sprawować przedstawiciele narodu. Oto treść zapytań poselskich:
„Szanowna Pani Marszałek, Na podstawie art. 195 Regulaminu Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 20 lipca 1992 r., składam na ręce Pani Marszałek zapytanie poselskie do Pana Donalda Tuska Prezesa Rady Ministrów jako organu nadzorującego Komisję Nadzoru Finansowego w sprawie wyjaśnienia przez KNF czy Bank PKO SA wypełnił obowiązki wobec tej instytucji w związku z zawarciem porozumienia z Pirelli & C. Real Estate S.p.A z dnia 3 kwietnia 2006 oraz z projektem Chopin”. I drugiego:
„Zapytanie poselskie do Prezesa Rady Ministrów jako organu nadzorującego Komisję Nadzoru Finansowego w sprawie wyjaśnienia przez KNF czy Bank PKO SA wypełnił obowiązki wobec tej instytucji w związku z zawarciem porozumienia z Pirelli & C. Real Estate S.p.A z dnia 3 kwietnia 2006 oraz z projektem Chopin.
Szanowny Panie Premierze
Komisja Nadzoru Finansowego jest następcą prawnym Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, która sprawowała nadzór nad rynkiem kapitałowym przed powstaniem KNF oraz Komisji Nadzoru Bankowego, która sprawowała nadzór nad bankami. W związku z tym kieruję do KNF następujące pytania
- Czy KPWiG lub KNF otrzymała od Banku PEKAO SA raporty bieżące o zawarciu porozumienia wspólników z dnia 3 kwietnia 2006 r. zawartego między Bankiem PEKAO SA i Pirelli & C. Real Estate S.p.A oraz aneksu do tego porozumienia a także o zawarciu listu intencyjnego dotyczącego Projektu Chopin między powyższymi stronami i Bankiem Unicredito Italiano S.P.A z dnia 1 czerwca 2005 r.
- Czy Bank PEKAO SA występował do KPWiG lub KNF o zgodę na nieujawnianie informacji o tych umowach i porozumieniach lub opóźnienie ich ujawnienia, a jeśli tak to kiedy, w jakim zakresie, z jakich przyczyn oraz jakie było rozstrzygnięcie organu nadzoru i jak umotywowane oraz kiedy wydane?
Czy Komisja Papierów Wartościowych i Giełd, Komisja Nadzoru Bankowego lub Komisja Nadzoru Finansowego w ramach sprawowanego przez siebie nadzoru analizowała powyższe umowy lub prowadziła jakiekolwiek postępowania z nimi związane, dokonywała czynności kontrolnych lub nadzorczych z nimi związanych i czy dokonywała jakichkolwiek rozstrzygnięć nadzorczych lub administracyjnych z nimi związanych lub ich dotyczących?” Tym, którzy nie wiedzieli o istnieniu Projektu Chopin kilka słów wyjaśnienia. Projekt „Chopin” do dzisiaj jest w Pekao dokumentem, o którego istnieniu nie wiedzą nawet niektórzy menedżerowie wyższego szczebla. Co nie zmienia faktu, że obowiązuje – bo Projekt Chopin to podpisana w czerwcu 2005 roku umowa regulująca m.in. zasady postępowania banku Pekao na rynku nieruchomości w kontaktach ze spółką UniCredit Pirelli Real Estate. Umowa, w której UniCredit w sposób ewidentny stawia Pirelli w uprzywilejowanej pozycji na szkodę Pekao. Co wynika z dokumentu? Otóż Pekao przyznaje Pirelli na okres 25 lat prawo wyłączności na nieruchomości swoje i swoich klientów (chodzi o trudne kredyty hipoteczne), a także przyszłe inwestycje banku Pekao na rynku nieruchomości. Pekao może dokonać transakcji na swoich nieruchomościach i kredytach trudnych wyłącznie z Pirelli (względnie za zgodą Pirelli) lub – wbrew biznesowej logice - zaniechać takich transakcji przez następne 25 lat. Pekao ma także pozorny wybór udzielenia finansowania na wykup przez Pirelli składników majątku należącego do Pekao, przy czym Pirelli, jeśli nawet otrzyma finansowanie od Pekao, pozostawia sobie prawo veta w tzw. „wspólnych inwestycjach”. 25-cio letnie prawa przyznane Pirelli nie zostały ani wycenione, ani sprzedany w drodze przetargu, a rynki finansowe nie zostały poinformowane o istotnych aspektach Projektu Chopin. Jedynie w przypadku gdy Pirelli nie jest zainteresowane transakcją, Pekao ma prawo zorganizować przetarg. Wciąż jednak to Pirelli posiada prawo pierwokupu. Pirelli ma prawo do 34% każdego projektu, a Pekao tylko do 15%. Bank ma jedno prawo - finansować lub nie - 51% transakcji i jest zmuszony finansować zakup własnych nieruchomości przez Pirelli. Jeżeli Bank zdecyduje się na finansowania kapitałem akcyjnym jakiegokolwiek projektu, wówczas może osiągnąć maksymalnie 66% własności projektu, lecz uznaje prawa veta mniejszościowego Pirelli. W przeciwnym przypadku gdy to Bank jest mniejszościowym udziałowcem danego projektu nie posiada prawa veta. Bank nie ma prawa weryfikować procedur przetargów - czy ekspertyza, wycena nieruchomości była właściwa i uczciwa.
Paweł Pietkun