wiersze na zajęcia z lecia druga awangarda

Józef Czechowicz

Na wsi

Siano pachnie snem 
siano pachniało w dawnych snach 
popołudnia wiejskie grzeją żytem 
słońce dzwoni w rzekę z rozbłyskanych blach 
życie - pola - złotolite 

Wieczorem przez niebo pomost 
wieczór i nieszpór 
mleczno krowy wracają do domostw 
przeżuwać nad korytem pełnym zmierzchu. 

Nocami spod krzyżów na rozdrogach 
sypie się gwiazd błękitne próchno 
chmurki siedzą przed progiem w murawie 
to kule białego puchu 
dmuchawiec 

Księżyc idzie srebrne chusty prać 
świerszczyki świergocą w stogach 
czegóż się bać 

Przecież siano pachnie snem 
a ukryta w nim melodia kantyczki 
tuli do mnie dziecięce policzki 
chroni przed złem

Przez kresy

monotonnie koń głowę unosi

grzywa spływa raz po raz rytmem

koła koła

zioła

terkocąc senne półżycie

drożyna leśną łąkowa

dołom dołem

polem

nad wieczorem o rżyska zawadza
księżyc ciemny czerwony

wołam
złoty kołacz

nic nie ma nawet snu tylko kół skrzyp
mgtawa noc jawa rozlewna
wołani kołacz zloty
wołam koła dołem polem kołacz złoty

Zdrada

dziewanno

grzmiały bryły chmur

dziewojo

szmery drzew się stroją

dziewico

błysnęło złote lico sponad gór

 

on żonę pojął

w półkolu półksiężycu mulistym śniada

wstęgami ciężkim dymem idzie smuga światła

od sadu w noc gorącą dyszącego jak stado

los się gmatwa

 

a tymczasem woda się czesała

wartkim szumem u wodopoju

w siedmiu lustrach odbijał się pałac

i słowa

on żonę pojął

wonią próchna ten dom się odziewa

modlitwami szemrzący w kątach

wśród okrzyków do dziewic dziewann

los się zaplątał

 Ballada z tamtej strony

o śmierci nic już nie wiem

 

o czarne okna i powieki

trzepoce motylami

pachnie sośniną modrzewiem

dotyka co noc snami

zza cichej rzeki

gdzie mgła noga za nogą

wlecze się w ciemny zakąt

 

trzyma w skrzynce niebieskawy akord

skrzynki otworzyć nie mogąc

 

życie jest snem krótkim

mówi głos z prawej strony

życie snem krótkim

wtóruje ze smutkiem

głos lewy przyciszony

życie snem krótkim

to trzeci        nieodgadniony

 

i wzbija się w szare niebo

mgła z nieznanego oblicza

a czas

a ziemia dziewicza

 

o dlaczego

wzrok twój nie schodzi

z przedmiotów pod oknem leżących na stole

z godziny w której żem się rodził

ze skrzynki zamkniętej jak boleść

z umarłych rąk czechowicza

Elegia niemocy

stąpają posłowie nocy

w ciężkich szatach z buczackich makat

szafirowy żwir spod karocy

zaskakał

idę z orszakiem jesiennym

bulwie j ą poetom śpiewy

ciemny

prycha koń we skrzydłach ogniobrewy

 

w dolinie tej za liściem liść

jak pieczęcie spadają na rude traw niebo

iść dokąd iść

z wierszem jak dym niepotrzebnym

 

posługiwały mi burze

widziałem dno

cień mnie swym głosem urzekł

apokalipsą zbudził

czy to

jest sprawa ludzi

opowiadać komu

nucę

powinien bym błyskać i grzmieć

tak oto snują się słowa listopadowe

szemrzące sennym listowiem

o czas

o ręce puste

nie mieć białego gromu

a chmurę mieć

Inicjał w błyskawicy

byłem czym jesteś

jestem czym będziesz

ty

 

z dolin suteren placów rzek piekarń

młynów okrętów spojrzeń hut mgły

z barów rozkwitłych witek i nieb

tak sennym zdrojem na ręce moje

ściekał

szept

 

depcą tygodnie po łóżkach stołach

muska muzyka kwiatami skroń

niepokój dymi wołam twe imię

wołam

bądź

Modlitwa żałobna

że pod kwiatami nie ma dna 
to wiemy wiemy 
gdy spłynie zórz ogniowa kra 
wszyscy uśniemy 
będzie się toczył wielki grom 
z niebiańskich lewad 
na młodość pól na cichy dom 
w mosiężnych gniewach 
świat nieistnienia skryje nas 
wodnistą chustą 
zamilknie czas potłucze czas 
owale luster 

Póki się sączy trwania mus 
przez godzin upływ 
niech się nie stanie by ból rósł 
wiążąc nas w supły 
chcemy śpiewania gwiazd i raf 
lasów pachnących bukiem 
świergotu rybitw tnących staw 
i dzwonów co jak bukiet 
chcemy światłości muzyk twych 
dźwięków topieli 

jeść da nam takt pić da nam rytm 
i da się uweselić 

którego wzywam tak rzadko Panie bolesny 
skryty w firmamentu konchach 
nim przyjdzie noc ostatnia 
od żywota pustego bez muzyki bez pieśni 
chroń nas.

Sen

ziemio wonna winna i łunna

bita mrokiem nocy szklannej

śpiewem dzwonów dzwonna burgundia

durzy czarem snów porannych

był ciemny po niwach tupał ulewa

potem bębnił bębnił w napiętą przedmieść pustkę

a wymykał się zwinnie lampom cieniom

wielorocznym drzewom

sypiąc bezdźwięczny pieniądz

szklisty boraks lęku złego łuskę

jeżeli nie podbiegnie do wodotrysku nie

samo mu się nachyla lustrzane dno kwiaciarni

a on obuchem w szybę

gwizdnęły gwiazdy w szkle

uch pękło i to jak w poprzek i w głąb i wzdłuż

no teraz jeszcze czarniej

tyle tylko że w zamachy róż

tancerkę skąd znów tancerka wiatrem wysoko nad bruk

tancerka właściwie tancerz ministrant w złotogłowiu chłopię

ten ciemny ten dudniący potoczył się do stóp

snopem

po obydwu szedł plask bo to był kwadrans rosy

w rosie w blasku ptaki krakały jak podpalony las

nie wstaniesz nie będziesz mógł

złoto głów coraz wyżej słabo jaśnieje w górze

i dobrze tak fala półkolami zalewa miasto emalią

piana u klamek i szyb i biały szum na marmurze

będzie gdzie rosnąć koralom

gdy firmament od wód oddzieli struna

smuga cienia wiotsza niż tego snu konstrukcje

na wysokości świetlany punkt świetlik ministrant frunął

na toni chyba już nic aha płatek nasturcji

ziemia dzwonna głosami dzwonnic

dźwięki w stuleciach niezmienne

sny nadranne bory sosenne

pod brzaskiem przedświtu goni

a ja gdzie jestem ja pod siecią promienistą

która pulsuje łagodnie wówczas gdy światło przygasa

leże na złotej ikonie

na łono przyjął mnie chłodne porfirogeneta chrystus

wielkim znużeniem rubinów opasał

rubiny nieszlifowane ciekną po dłoniach po skroni

w przepaściach cisz odkrywa się pierwszy kształt

jest to obraz człowieka i snu i słowa wyśpiewanego

dlaczego leżę tu i razem odpływam wzwyż

dlaczego on będzie tam a ja na blachach ikony

w głębię cisz

na piersi czy naprawdę na piersi ciemnolicego

odpływa nowy mój kształt znów jeden znowu znów

tak właśnie banie powietrza płyną z dna stawu pod nów

byłżebym leżąc tak pełen duchów jak spichrz

w niezrozumiałej z nimi żyjąc paraleli

patrzę słucham bledsze się stają blaski powietrze głusza

rubinowy urasta liść

nie w gąszczu na bandaża bieli

głowa głowa

po nocy słońce na oczach muskało brew

brew ziemi sennej w kołysance drzew

ziemi sennej w drzewach gonnych stupokłonnych

od szkarłatu obłoków tak łunna

szklanym brzękiem cudów podchmurna

w winobraniach budzi się wonnych

ziemia

Czesław Miłosz

OBŁOKI

Obłoki, straszne moje obłoki,
jak bije serce, jaki żal i smutek ziemi,
chmury, obłoki białe i milczące,
patrzę na was o świcie oczami łez pełnemi
i wiem, że we mnie pycha, pożądanie
i okrucieństwo, i ziarno pogardy
dla snu martwego splatają posłanie,
a kłamstwa mego najpiękniejsze farby
zakryły prawdę. Wtedy spuszczam oczy
i czuję wicher, co przeze mnie wieje,
palący, suchy. O, jakże wy straszne
jesteście, stróże świata, obłoki! Niech zasnę,
niech litościwa ogarnie mnie noc.

Wilno, 1935

Roki

Wszystko minione, wszystko zapomniane,
tylko na ziemi dym, umarłe chmury,
i nad rzekami z popiołu tlejące
skrzydła i cofa się zatrute słońce,
a potępienia brzask wychodzi z mórz.

Wszystko minione, wszystko zapomniane,
więc pora, żebyś ty powstał i biegł,
chociaż ty nie wiesz, gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że ogień świat pali.

I nienawidzić pora, co kochałeś,
kochać to, co znienawidziłeś,
twarze deptać tych, którzy milczącą
piękność wybrali.

Pustką, aleją, wąwozami niemych
- gdzie wiatr na szepty każdy głos zamienia
albo w sen twardy z odrzuconą głową -
iść. Wtedy... Wtedy wszystko we mnie było
krzykiem i wołaniem. Krzykiem i wołaniem
ruń czarnych wiosen rozdzierała mnie.
Dosyć. Dosyć. Nic się przecie nie śniło.
Nikt nic o tobie nie wie. To wiatr tak w drutach dmie.

Więc pora. Ja tę ziemię tak kochałem,
jak, nie potrafi nikt w lepszej epoce,
kiedy są dni szczęśliwe i pogodne noce,
kiedy pod łukiem powietrza, pod bramą
obłoków, rośnie to wielkie przymierze
wiary i siły.

Teraz ty musisz ciasno oczy mrużyć,
bo góry, miasta i wody się spiętrzą,
to, co przygniecione trwało - naprzód runie,
co naprzód szło - upadnie wstecz.
Tak, tylko ten, co krew od innych miał gorętszą,
Na cwałującym stanie złotym głów tabunie
z krzykiem w dół obróci ostry miecz.

Minione, minione, nikt nie pamięta win,
tylko drzewa jak w niebo rzucone kotwice,
stada spływają z gór, zasłały ulice,
kręcą się szprychy, oplata nas dym.

PTAKI, ŚWITY - ksero


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Część druga rocznika 2004, Politologia - materiały na zajęcia, Stosunki międzynarodowe
wiersze Brzechwy, materiały na zajęcia, wiersze dla dzieci
wiersze Tuwima, materiały na zajęcia, wiersze dla dzieci
Wiersze do Papierozwierzaków, EDUKACJA, pomysły na zajęcia plastyczne, z papieru, Papierozwierzaki
Pozagałkowe zapalenie nerwu wzrokowego prezentacja na zajęcia
przykładowa prezentacja przygotowana na zajęcia z dr inż R Siwiło oceniona
prezentacja na zajecia z etyki
materialy na zajecia historia sejmu staropolskiego
Wiersze na Dzień Babci i Dziadka, Dokumenty(1)
Ostatnia+metoda, metodologia, materiały na zajęcia
Present Simple - zasady, dodatkowe materiały na zajęcia
12 ćwiczenia na emisję głosu, Materiały na zajęcia teatralne, Praca WARSZTATY TEATRALNE
Jak dbamy o czystość naszej planety(1), zajęcia otwarte dla rodziców, Na zajęcia otwarte
Twoja miłość nad górami, POWOŁANIE, WIERSZE NA TEMAT POWOŁANIA
WIERSZE NA EGZAMIN 1
Zakres materiału na zajęcia z phytona
zadanie nr 1 na zajęcia
WIERSZE na dzień mamy i taty
materiały na 8 zajęcia

więcej podobnych podstron